Klasa 4P, Nagrania 4P, (nag


(nag. 1) - katecheza 1(2)

Dzięki o Panie, składamy dzięki, o Wszechmogący nasz Królu w niebie.

(nag. 2) - katecheza 3

„Nikt mnie nie kocha...”

(nag. 3). - katecheza 3

Mam na imię Magda. Sięgając pamięcią wstecz, pamiętam, że zawsze było mi smutno i źle. Mama często piła, krzyczała i mnie biła. Byłam zawsze wystraszonym, głodnym i zaniedbanym dzieckiem. Ojca nie pamiętam. Po tej strasznej nocy, gdy mama chciała się zabić, wysłano mnie do domu dziecka. Potem była rozprawa sądowa. Mama powiedziała tam, że nie jestem jej dzieckiem i że chętnie odda mnie komukolwiek. Miałam wtedy 11 lat. Nie byłam nikomu potrzebna i nikt mnie nie kochał! Gdy skończyłam 18 lat, trzeba było opuścić dom dzieci i stanąć na własne nogi. Nie stanęłam. Wszystko wydawało mi się bez sensu. Potem spotkałam księdza Mirka. Nie wiem, dlaczego chciałam z nim rozmawiać, skoro i tak nie wierzyłam w Boga. Byłam zła na Niego i myślałam, że Go nie ma, skoro tak bardzo cierpię.

Potem zjawił się w moim życiu Maciek, myślałam, że teraz będę szczęśliwa, że on mnie naprawdę kocha. Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko..., no prawie wszystko. Gdy poczęstował mnie prochami, wzięłam, chociaż na początku się bałam, ale gdy zażądał dowodu miłości, nie potrafiłam tego zrobić. Maciek odszedł, a ja po raz kolejny poczułam się nikim! Kimś zbędnym na tym świecie, nie kochanym i niezdolnym do miłości. Wzięłam prochy a przechodząc przez jezdnię potrącił mnie samochód. Ktoś wezwał pogotowie. Byłam wściekła na tego kogoś.

Któregoś dnia, gdy mogłam już chodzić i wałęsałam się po szpitalu, przypadkowo weszłam do szpitalnej kaplicy. Gdy zobaczyłam, gdzie jestem, coś we mnie pękło i wykrzyczałam Bogu cały swój żal, smutek i całą złość. Krzyczałam, płakałam, a potem... zamilkłam i tylko czułam, jak łzy płyną mi po policzkach. W kaplicy panował półmrok. Nie wiem, kiedy usiadłam do ławki i zapatrzyłam się w migocący płomyk lampki przy takim małym, złotym domku (dziś wiem, że to tabernakulum). Patrzyłam i czułam, że nie jestem sama, że Ktoś jest i dobrze mnie słyszy, że mnie rozumie... Nie wiem, jak długo tam byłam. Przez kolejne dni pobytu w szpitalu coś mnie tam ciągnęło i przesiadywałam w kaplicy godzinami. Czułam się tam tak, jakby ktoś dobrą, delikatną ręką dotykał mojego zbolałego serca i kawałeczek po kawałeczku leczył je. Któregoś dnia przyszedł tam Ksiądz. Usiadł obok mnie i powiedział, wskazując na tabernakulum: „Tam jest On - Twoje życie, miłość i szczęście. On ma jedno pragnienie, wyjść z tego złotego domu i zamieszkać w Tobie”. I tak się stało. Oddałam Bogu podczas spowiedzi wszystkie moje grzechy i wszystkie bóle, a On ukryty w maleńkim kawałku Chleba przyszedł do mnie. Teraz przychodzi codziennie, a ja każdego dnia czuję się jak pierwszokomunijna dziewczynka - szczęśliwa i otoczona ciepłem niezwykłej miłości. Moje serce jest spokojne i bezpieczne! Gdyby ktoś przed dwoma miesiącami powiedział mi, że tak będzie, na pewno bym nie uwierzyła, ale dziś wiem, że Jezus obecny w Chlebie Życia, jest Żywy, Prawdziwy i Kochający! I jestem szczęśliwa!

(nag. 4) - katecheza 4.

s. Magdalena Nazaretanka

Ballada o szczęściu

Był sobie las, zielony las,

a w lesie sejm burzliwy,

Bo zwierząt chór prowadził spór,

co znaczy być szczęśliwym.

Więc bury miś, kudłaty miś

pomedytował krótko:

„Szczęśliwym być to miodek pić

i mieć porządne futro”.

„Pracować wciąż i piąć się wzwyż”,

orzekła mała mrówka,

a ślimak rzekł: „Mieć własny dom

z garażem i ogródkiem”.

A polny wiatr, obieżyświat

przyleciał z końca świata:

„Szczęśliwym być to znaczy żyć,

nie robić nic i latać”.

Zasępił się posępny sęp

i rzecze zasępiony:

„A czy ja wiem, szczęśliwszy ten,

kto ma silniejsze szpony”.

Przyleciał kos i zabrał głos,

i rzekł niewiele myśląc:

„Szczęśliwym być, to z losu drwić

i gwizdać na to wszystko”.

Aż nagle ktoś na pomysł wpadł

wśród sporów i dociekań:

„A może by, a może tak

zapytać też człowieka”.

(nag. 5) - katecheza 5

Krzysztof Antkowiak - Przyjaciel wie lub Przyjaciel potrzebny od zaraz

(nag. 6). - katecheza 5

Kwiat paproci - fragmenty

(nag. 7). - katecheza 5

Bo nikt nie ma z nas.

(nag. 8). - katecheza 6

Jezus jest tu...

(nag. 9). - katecheza 7

Jan Paweł II - Wcielenie.

(nag. 10) - katecheza 7

Jezus jest mym przyjacielem...

(nag. 11) - katecheza 12(13)

Biblio, ojczyzno moja,

Biblio, moja ziemio polska,

Galilejska

I franciszkańska,

O wy, Księgi mojego dzieciństwa,

Pisane dwujęzyczną mową,

Polską hebrajszczyzną,

Hebrajską polszczyzną,

Dwumową świętą

I jedyną.

Biblio,

Mówiąca do mnie głosem napomnienia

I głosem nagany,

I głosem gniewu,

I głosem kary,

I głosem potępienia,

I głosem przestrogi,

I głosem sumienia,

Biblio,

Sprawująca nade mną Sąd.

(nag. 12) - katecheza 14.

Weź w swą opiekę....

(nag. 13) - katecheza 16(17)

Marek nie przyszedł do szkoły. Artur, jego kolega z ławki, zaniepokojony nieobecnością przyjaciela zadzwonił po szkole do niego. Dowiedział się, że Marek jest chory. Artur nie zastanawiając się długo zapewnił kolegę, że przyjdzie do niego w odwiedziny po południu. Marek bardzo się ucieszył. Poprosił nawet mamę by przyrządziła coś na słodko. Po południu, gdy Artur zmierzał do domu Marka, zatrzymał go Piotr, który ucieszył się na widok kolegi:

-Spadłeś mi z nieba. Właśnie miałem iść do kina z Markiem, ale się rozchorował. Mam zatem wolny bilet, więc może pójdziesz ze mną. Szkoda by było, żeby się bilet zmarnował. Co ty na to?

Artur nawet nie zastanawiał się długo. Zawrócił z drogi do domu Marka i udał się do kina z Piotrem.

(nag. 14) - katecheza 16(17)

Arka Noego „Kiedy Bóg coś obiecuje”.

(nag. 15) - katecheza 18

Arka Noego „Ratuj mnie”...

(nag. 16) - katecheza 20(22)

Arka Noego „Ona powiedziała tak”

(nag. 17). - katecheza 21

Psalm.

(nag. 18) - katecheza 24

Na katechezie ksiądz mówił dzieciom o tym, że mają być uczniami Pana Jezusa zarówno w szkole, w kościele, jak i w domu. W pewnej chwili głos zabrała Gabrysia.

-Proszę księdza a jak my mamy być uczniami Pana Jezusa? Przecież jesteśmy jeszcze mali, chodzimy dopiero do czwartej klasy.

Ksiądz uśmiechnął się i powiedział:

-Posłuchajcie pewnej historii.

Tomek chodził do czwartej klasy, tak jak wy. Do szkoły miał ok. trzy kilometry. Podobną odległość musiał pokonać chcąc udać się do kościoła. U początku adwentu postanowił, że w tym roku przygotowując się na Boże Narodzenie będzie codziennie chodził na roraty. Aby zatem spełnić swoje postanowienie musiał wstawać o godz. 5. Rodzice i rodzeństwo Tomka patrzyli na niego z wielkim podziwem. Tak było przez kilka pierwszych dni. Pewnego poranka w domu zrobił się szum. Mama, tato, starsza siostra i starszy brat Tomka zaczęli się ubierać:

-Gdzie idziecie? - zdziwił się Tomek.

-Jak to gdzie? - uśmiechnął się tato. Skoro ty potrafisz przezwyciężyć lenistwo to my taż nie będziemy gorsi. Idziemy z tobą do kościoła.

Od tego dnia cała rodzina Tomka była codziennie w kościele na roratach.

(nag. 19) - katecheza 24

Spuście nam na ziemskie niwy.

(nag. 20) - katecheza 29.

Mama Artura rano ugotowała mięso na obiad i zostawiła na stole do ostudzenia. Zanim udała się do pracy zwróciła się do syna z poleceniem:

-Synku kiedy mięso ostygnie włóż je do lodówki.

-Dobrze mamo - szybko odpowiedział Artur.

Chłopiec zjadł śniadanie, obejrzał film a kiedy usłyszał śmiechy kolegów na podwórku wybiegł do nich by pograć w piłkę. Nie dość, że zapomniał o poleceniu mamy to na dodatek zostawił otwarte drzwi do kuchni. Z zaistniałej sytuacji skorzystał Atos - pies Artura. Wszedł do kuchni i zjadł całe mięso na obiad.

(nag. 21) - katecheza 33

Arka Noego - Wyruszył kiedyś tam Abram ze swego...

(nag. 22) - katecheza 39

Noe i zwierzęta

(nag. 23) - katecheza 41

Dzięki o Panie

(nag. 24) - katecheza 42

We wspólnocie pingwinów przyszedł na świat maluch. Sam wydobył się szybko ze skorupki, od początku głośno wrzeszczał i gdy tylko nabrał sił i śmiałości zaczął nieźle broić. Był wielkim utrapieniem rodziców.

Pewnego dnia znudzony taki czarno - białym (a w rzeczywistości szarym) życiem, nudą, wyruszył w poszukiwanie kolorów, kolorowego świata. Wszyscy wokół wydawali mu się szczęśliwi, tymczasem on sam był rozgoryczony.

Popłynął na poszukiwanie nowego świata. Po jakimś czasie wdrapał się na nieznany ląd. Chodził po kamienistej plaży. Nagle usłyszał za sobą gwałtowny szum skrzydeł - odwrócił się szybko i zobaczył szykującego się do ataku kormorana. Ostra walka... pingwin włożył w nią całą swoją złość. Ptak zaczął tracić krew i siły i z czasem się wycofał. Zadowolony pingwin z dumą wypiął pierś. Ale zauważył na swojej sierści kilka plam krwi pozostałych po walce. Z zadowoleniem stwierdził: zaczynam być kolorowy...

Między skałami spotkał mewę. Powiedziała do niego: widziałam, jak urządziłeś kormorana... gratulacje... zapraszam cię na obiad. Będziemy wykradać jaja z gniazd jaskółek morskich. Gdy będziemy we dwójkę, nic nam nie zrobią. Powalczyli trochę z drobnymi ptakami, ale się najedli. Przy okazji pingwin zauważył z radością, że jest cały upaprany na żółto i pomarańczowo od tych jajek. Inne kolory - to jest życie...

Urządził się w lodowej grocie. Z czasem stał się przywódcą małej bandy. Poza czerwienią, żółcią i pomarańczem na jego sierści pojawiły się jeszcze plamy zielone, niebieskie, kępki srebrnej sierści po psie husky. Inni nazywali go kolorowym pingwinem. Kolorowe życie jednak nie wyglądało tak, jak to sobie wyobrażał. Egzystencja oparta na ucieczkach, rozbojach, atakach i walkach już mu się tak bardzo nie podobała.

Pewnego dnia powrócił na rodzinną wyspę. Najpierw spotkał maluchy, które z wrzaskiem Potwór! Potwór! uciekły szybko przed nim. Dorosłe pingwiny ustępowały mu z drogi. Ale nie z szacunku, tylko ze wstrętu. Pingwin zrozumiał, że kolory odsuwają go od innych, czyniły go obcym. Rodzice przywitali go ciepło. Ojciec powiedział: Jeśli chcesz do nas wrócić na stałe, musi przejść przez Wielką Kaskadę! Tam jest woda tak bystra, że nie oprze się jej żaden brud. Tylko trzeba z odwagą w nią skoczyć. Pingwin zaryzykował. Rzucił się z wysoka w wodospad i po jakimś czasie wypłynął na dole zupełnie czysty, ku wielkiej radości wszystkich.

(nag. 25). katecheza 43.

Jest późne jesienne popołudnie. Na zabłoconym chodniku, siedzi mężczyzna. Zgarbiony, głowa spuszczona na piersi, długi brudne włosy opadające na ramiona. Obok stoi metalowa puszka i tekturowa tabliczka z nagryzmolonym napisem: „Proszę na chleb”. Chodnikiem przechodzą ludzie, dziesiątki a może setki ludzi. Jedni się śpieszą, inni spacerują, ktoś nawet usiadł na ławce nieopodal. Nikt jednak nie zwraca uwagi na potrzebującego człowieka. A on siedzi i czeka, wsłuchując się tylko w pomrukiwanie swego wygłodzonego żołądka. Nagle, brzdęk, ktoś rzucił pieniążka, ale powiedział przy tym: „Żebyś nie zdechł z głodu!”. Biedak skulił się jeszcze bardziej. Po godzinie, brzdęk, kolejny pieniążek, i kolejny komentarz: „Wziąłbyś się do roboty, pasożycie!”. Ciągle brakowało na chleb, więc żebrak siedział dalej, jeszcze bardziej zgarbiony. Brzdęk, pieniążek wpadł do puszki, a za nim popłynęły pełne ciepła i życzliwości słowa: „Mam tylko tyle, ale myślę, że na dziś wystarczy”. Mężczyzna uniósł głowę, popatrzył na ofiarodawcę wzrokiem pełnym wdzięczności i powiedział: „Dziękuję! Dziękuję przede wszystkim za te słowa.”

(nag. 26) - katecheza 50.

Pewien książę, będąc na polowaniu, przybył spragniony do podnóża skały, z której spływała kroplami woda. Zsiadł z ko­nia i odczepił od siodła złoty, wysadzany drogimi kamieniami puchar. Chciał się napić. Na ręce, którą trzymał puchar, siedział skulony sokół, ulubieniec księcia. Powoli, powoli puchar napełnił się, ale gdy książę zbliżył go do ust, sokół poderwał się, jakby chciał ulecieć w górę, i poruszył tak mocno ręką, na któ­rej siedział, że woda wylała się z pucharu... Książę pogłaskał ukochanego sokoła i znów zaczął zbierać wodę kropla po kro­pli, ale gdy znowu zbliżył puchar do ust, sokół wydał przeni­kliwy krzyk, poruszył skrzydłami i książę znów wylał wodę zbieraną cierpliwie. Rozgniewał się, ale opanował i rozpoczął po raz trzeci napełnianie pucharu. Gdy po raz trzeci zbliżył puchar do ust, sokół znów poruszył się niespokojnie. Woda rozlała się. Wówczas książę wybuchnął wielkim gniewem. Zła­pał sokoła i rzucił go o skałę. Ptak upadł martwy z rozpostar­tymi skrzydłami, jakby jeszcze fruwał. Tymczasem krople wody, które wypływały ze skały przestały płynąć. Ciągle bar­dzo zagniewany, ale i smutny książę odczuwał wielkie pragnie­nie. Posłał służących, aby zobaczyli, czy na szczycie skały jest źródło, z którego sączyła się woda. Znaleźli je, ale stanęli prze­rażeni. Była to kałuża, w której pływały zdechłe, rozkładające się zwierzęta. Z pewnością wypijając wodę, książę otrułby się. Po powrocie jeden ze służących powiedział: „Panie, gdybyś wypił tę wodę, musiałbyś umrzeć”. Książę spojrzał na sokoła leżącego u jego stóp i pochylił głowę. Przeprosił z pokorą so­koła, wiernego przyjaciela, który poświęcił się dla niego. Ksią­żę żałował poniewczasie swego wybuchu złości.

(nag. 27) - katecheza 53

W jednym ze szpitali Francuskich umierał 80-letni staruszek. Całe swe życie, a zwłaszcza jego najpiękniejsze chwile, spędził na walce z Bogiem i Kościołem. Teraz u kresu swego życia, na przekór losowi zdany był na opiekę sióstr, które to akurat w tym szpitalu prowadziły swoją działalność. Siostra Gabriela, która zajmowała się pielęgnacją tegoż człowieka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że bardziej człowiek ten potrzebuje uzdrowienia duszy niż ciała. Kilkakrotnie starała się namówić staruszka do pojednania się z Bogiem, jednak bez skutku. Postanowiła zatem pozostawić go na działanie łaski Bożej, o którą się modliła. Pewnego razu poprawiając łóżko chorego, włożyła pod poduszkę mały krzyżyk. Sądziła, że staruszek nie zauważy. Nim jednak zdążyła zrobić kilka kroków w stronę drzwi rozzłoszczony starzec cisnął krzyżem w jej stronę. Wielki smutek odbił się na twarzy zakonnicy, a w oczach pojawiły się łzy.

- Znieważyłeś Chrystusa - wyszeptała cicho siostra.

- Niech się siostra stąd wynosi, nie chcę widzieć ani siostry ani tego przeklętego krzyża - krzyczał starzec.

- Ja odejdę - mówiła siostra - ale On tu pozostanie, przy tobie, tam gdzie Go porzuciłeś.

Ja odejdą, ale On tu pozostanie... Dźwięczał głos w uszach chorego. Leżący na podłodze krzyż był wyrzutem dla starca. Długo nie mógł zasnąć. Chciał go nawet podnieść.... Po długim czasie zasnął, a kiedy się obudził kazał wezwać do siebie siostrę Gabrielę. Gdy zakonnica weszła do pokoju osłupiała ze zdumienia. Staruszek leżał z krzyżem w dłoniach.

- Proszę mi przyprowadzić księdza - wyszeptał nieśmiałym głosem. A gdy zakonnica milczała starzec mówił dalej. Kiedy siostra wyszła z pokoju, a ja zasnąłem, zobaczyłem przy moim łóżku młodzieńca. Jego twarz była zmaltretowana a z oczu płynęły łzy. Nie mogłem wytrzymać Jego łez i zapytałem dlaczego płacze. Wówczas usłyszałem słowa:

- Płaczę nad tobą synu mój. Wtedy zrozumiałem wszystko. Ja nie mogę już tak dłużej żyć. Nie mogę pozwolić, aby by ktokolwiek wylewał nade mną łzy.

(nag. 28) katecheza 53

Wisi na krzyżu Pan

(nag. 29) - katecheza 54(55)

Nagranie o Mszy św. - [od Kawaleca ]

(nag. 30) - katecheza 54(55)

Jeden jest tylko

(nag. 31) -katecheza 56

Dominik Savio urodził się 2 kwietnia 1842 roku. Życie tego chłopca było samo jak wielu jego rówieśników. Wypełniała je nauka, praca, kaprysy i porywy szlachetności. Tym co uczyniło jego życie odmiennym od jego kolegów była silna wola i umiłowanie Pana Jezusa. Kiedy przystępował do I Komunii św. powziął kilka postanowień:

-będę przystępował do spowiedzi i Komunii św. bardzo często.

-chcę święcić dni świąteczne.

-moimi przyjaciółmi jest Jezus i Maryja.

-raczej śmierć niż grzech.

Pozostał wierny swoim postanowieniom do końca życia czyli do 9 marca 1857 roku.

Papież Pius XII ogłosił go świętym 12czerwca 1954 roku stawiając jako wzór dla dzieci i młodzieży całego świata.

(nag. 32) - katecheza 58(59)

    Pewnego dnia wielki Król Persów ogłosił konkurs wśród wszystkich artystów swego ogromnego imperium. Imponująca suma miała być nagrodą dla tego, kto wykona najwierniejszy portret króla.

    Jako pierwszy zgłosił się Manday, Hindus, ze wspaniałymi farbami, których tajemnicę znał tylko on sam. Potem Aznavor z Armenii, niosąc specjalną glinkę. Potem Wokiti, Egipcjanin, z nieznanymi dłutami, rylcami i pięknymi blokami marmuru. Na końcu zjawił się Stratos, Grek zaopatrzony jedynie w woreczek proszku. Dygnitarze dworu byli urażeni nędznym materiałem, przyniesionym przez Stratosa. Inni artyści uśmiechali się szyderczo: "Cóż może zrobić Grek przy pomocy tego nędznego woreczka proszku?"

    Wszyscy uczestnicy konkursu zostali zamknięci na wiele tygodni w salach pałacu królewskiego. Dla każdego artysty przeznaczono jedną salę. W określonym dniu, król zaczął przeglądać dzieła artystów. Podziwiał wspaniałe malowidła Hindusa, modele z kolorowej glinki Armeńczyka i posągi Egipcjanina. Potem wszedł do sali zarezerwowanej dla Greka Stratosa. Wydawało się, że nie zrobił on nic. Ograniczył się do wypolerowania swym drobniutkim proszkiem marmurowej ściany sali. Gdy król wszedł, mógł podziwiać swą postać, doskonale odbitą na ścianie. Naturalnie Stratos został zwycięzcą konkursu. Jedynie "lustro" mogło w pełni zadowolić króla.

(nag. 33) - katecheza 60

Był maj 1945 rok. W małym miasteczku niemieckim kompania żołnierzy amerykańskich postanowiła odbudować kościół, zupełnie zniszczony przez bomby. Podczas wywożenia gruzu, jeden z żołnierzy znalazł głowę Jezusa ukrzyżowanego, była z pewnością bardzo stara. Uderzyło go piękno tego oblicza, pokazał je kolegom.

Poszukajmy dalszych kawałków i zrekonstruujmy krucyfiks - zaproponował jeden z żołnierzy.

Wszyscy zaczęli bardzo cierpliwie przeszukiwać gruzy. Szukając tu i tam, przede wszystkim w pobliżu ołtarza, odnaleźli wiele fragmentów krzyża. Dwaj żołnierze cierpliwie zaczęli składać połamany krzyż. Ale nikt nie znalazł rąk Jezusa. Gdy kościół odbudowano, również krucyfiks wrócił na swoje miejsce, na ołtarzu. Brakowało jedynie rąk. Ale jeden z żołnierzy umieścił u stóp krucyfiksu kartkę z napisem: Teraz mam jedynie twoje ręce.



Wyszukiwarka