Uniłowski streszczenie, ZBIGNIEW UNIŁOWSKI „Wspólny pokój i inne utwory” - STRESZCZENIE


ZBIGNIEW UNIŁOWSKI „Wspólny pokój i inne utwory” - STRESZCZENIE

WSPÓLNY POKÓJ str. 1 - 291 Z. = Zygmunt L. = Lucjan

I

Rosły, opalony chłopak (= Lucjan Salis) przyjeżdża pociągiem z Zakopanego (gdzie leczył się na suchoty) do Warszawy. Mógłby zatrzymać się u ciotki, ale obawia się o warunki mieszkaniowe, więc udaje się do przyjaciela - Zygmunta Stukonisa. Informuje go, że zależy mu na warunkach, w których mógłby pisać. Oprócz Zygmunta i jego matki mieszkają tam jeszcze inni (student, Mieciek, Dziadzia...).

Zygmunt + Lucjan udają się do „Małej Ziemiańskiej” (=restauracja, miejsce spotkań cyganerii). Tu spotykają Turkowskiego, poetów: Tamwima i Gowornika, Olafową,, która jest żoną Jana Kacewa (przyjaciela ich wszystkich, nie wiadomo dlaczego nazwano go Olfem), Bibrowskiego oraz Kazia Wermela. Gawędzą, mówi się o pobycie Lucjana w Zakopanem, a Zygmunt opowiada o tym jak (wraz z Bimbrowskim) miał sprawę w sądzie za jazdę bez biletu.

Zygmunt z Lucjanem wracają do mieszkania, L. Poznaje pozostałych lokatorów i matkę Z., która zarządza wynajmem mieszkania.

II

Marzec. Opis poranka i pogody po przebudzeniu Z., zastanawia się on nad nowym otoczeniem, Stukonisową (matką Z.) - ile zarząda za pokój). Z rozmyślań wynika, ze L. jest antysemitą. L. myje się, odbiera od listonosza gazety, krytykuje Kadena-Bandrowskiego. Gawędzi z Z., pyta go o to kto tak pięknie śpiewał rano, okazuje się ze to Żyd mieszkający poniżej.

L. rozmyśla nad swoim pisaniem, wraca wspomnieniami do dzieciństwa i młodości - chora matka, pan który okazał się jego ojcem, śmierć matki (=Jadzi). Twierdzi, że rodziców się nie kocha, rodzice to własność dziecka i odwrotnie. (Między rozmyślaniami zerka na studenta obecnego w mieszkaniu - uczy się je, krząta po kuchni w końcu wychodzi). Mówiąc o śmierci matki, podkreśla, ze był dumny jak szedł za trumna i wszyscy mu współczuli.

Przychodzi urocza staruszka w sprawie meldowania, L. wypełnia papiery.

L. ma 21 lat i mało radości, jest rozleniwiony. Przychodzi Z. i idą „Pod Merkurego” by się upić, (w drodze kupują książki) piją, zagryzają zakąskami. Pijani wracają do domu, Z. rzyga.. W domu wita ich Stukonisowa, rozmawiają o cenie za wynajem: mieszkanie 25 zł, śniadanie 15 a światło 5.

III

Świt, cisza, opis śpiących w mieszkaniu. Z. i L. Śpią „alkoholicznym snem”. L. - wstaje, suszy go, patrzy na śpiącą dziewczynę - nagą, bo podwinęła jej się koszula. Miasto się budzi, na podwórku słychać jakąś awanturę. Budzą się też mieszkańcy wspólnego pokoju. Mieciek maca rudowłosą, ona udaje, że jest tym oburzona. L. - ma kaca, Z. radzi mu, aby się „wypróżnił” (=zwymiotował) to mu dobrze zrobi. W tym czasie z. rozmawia z Teodozją. (tą która L. widział nagą), potem czyta Norwida.

L. i Z. wychodzą, idą w milczeniu, potem rozmawiają o życiu. Wchodzą do lokalu, tu spotykają „wysokiego, b. chudego mężczyznę z bródką, o twarzy Chrystusa” - Dziadzia, a właściwie Stanisław Krabczyński, Polak, spędził ponad 20 lat w Korei, pisał, szczery i wylewny. Teraz jego popularność dogasa, nie wiadomo z czego się utrzymuje. Rozmawia z L., jest wesoły, że go widzi, opowiada też o swoich wojażach po świecie. Przysiada się Brocki i Paczyński (poeci). Brocki - 27 lat, żonaty, prowadzi pismo młodych poetów. Panna Leopard - piękność z powodu której truli się poeci i pisali wiersze bez nadziei na honorarium;). L. jest nią oczarowany. L., Z. Dziadzia wychodzą, za nimi panna Leopard. Dziadzia wskakuje do autobusu i odjeżdża, a p. Leopard - do taksówki i za nim. L. i Z. wracają do mieszkania. Stukonisowa szyje, L. pisze, Z. kłóci się z matką. Przychodzi Dziadzia (ma się sprowadzić i tu zamieszkać) z Francuzem, który nie umie po polsku i „odlewa się” na piec. Zostaje wyrzucona z mieszkania.

IV

W mieszkaniu jest już 5 młodych mężczyzn (w tym 3 literatów) - ci w 1 pokoju + 3 niewiasty (Stukonisowa, Teodozja, Felicja). Opis zwykłych porannych czynności; wstawania, toalety, śniadania, pogawędek. O samopoczuciu, artystach. L.pisze, prace przerywa mu wejście Edwarda Mokuckiego (młody, ale wygląda staro - zniszczony), jest studentem 4 roku medycyny, syn chłopa, oznajmia L., że będzie z nimi mieszkał. Edward zaczyna pogawędkę, opowiada historyjkę o dziewczynie ze swojej wsi, L. nie chce go słuchać, jest wściekły, bo E. Nie daje mu pracować. L. wychodzi do restauracji. Wracając z niej spotyka pannę Leopard, gawęzą, L. wyznaje jej miłość.

Po powrocie do mieszkania odbywa dwukrotne zbliżenia z Teodozją, ku jego zaskoczeniu, i opinii o dziewczynie, ona okazuje się być dziewicą, po zbliżeniu łka i mówi, że wcześniej nie miała okazji, a tylko on wydał jej się wystarczająco dobry i nie tak chamski jak inni i dlatego się zdecydowała.

Przychodzi Dziadzia, Z. krzyczy, ze wyjeżdża. Do pokoju mężczyzn zagląda Teodozja, okazuje się, ze jest siostrą Edwarda. Kłótnie w mieszkaniu. Z. wyjeżdża na nową posadę.

V

Niedziela. Felicja oznajmia, ze będzie się myć ( w kuchni w balii), zamyka i podpiera drzwi przedmiotami. Wszyscy znają jej metody, z wyjątkiem Dziadzi - on wchodzi, czego rezultatem jest niedomyta, naga Felicja drąca się w niebogłosy i wystraszony, również krzyczący Dziadzia.

E. (= Edward) dostaje list od dziewczyny. Kobiety wyszły do kościoła. E. coś pisze, reszta zastanawia się co robić.

Dyskusja na tematy społeczne - o inteligencji, chłopstwie i kolejach ich losu. E. twierdzi, że „zdrowy mózg to okropność” - i zdrowy mózg to prostactwo, z prostactwo to brak inteligencji. Inteligencja nie jest zdrowa. Dyskusję przerywa szloch Teodozji - E. kazał jej prać jego skarpetki, a ona nie chce, bo niedziela. E. krzyczy i jest wulgarny wobec niej, L. staje w jej obronie, uderza z pięści E., ten sięga po nóż, ale gdy dostaje drugi raz mówi, zaczyna dziękować L. za przypomnienie mu zasad, przeprasza T. (= Teodozję).

L. i Dziadzia rozmawiają o p. Leopard. Dzadzia opowiada L. historię. Dawno, gdy był jeszcze zamożny, był zakochany do szaleństwa w p. Leopard. Robił dla niej wszystko, podróżowali. Ona go nieco lekceważyła, ale jego miłość była ponad to, oświadczył się jej, ona oświadczyny przyjęła pod warunkiem, że nie będzie między nimi żadnej fizjologii, bo ona kocha go w secie metafizycznym. Zgodził się, ale pewnego razu podczas wspólnego spaceru, zły za jej lekceważenie wstąpił na 10 min. Do „burdelu” (wiadomo po co) i potem kontynuował spacer z p. Leopard. Niedługo potem nakrył ją na tym, jak poeta Pelc trzymał głowę między jej nogami. Kochał ją nadal, ale nie utrzymywali żadnych stosunków, aż do czasu, gdy ona go odwiedziła, położyła się obok niego i doszło do zbliżenia. Po wszystkim on wsunął jej do torebki 20 zł., wyszła.

L. pogrąża się w żałości, płacze. Dziadzia i L. wychodzą do kawiarni, spotykają Michała Bove - znajomego L., tłumacza, wraz z jego brzydką żoną. L. poznał ich w Zakopanem. Po pewnym czasie towarzystwo przenosi się do restauracji, gdzie spotykają p. Leopard, która chce by L. ją całował, wszystkim oznajmia, ze L. powiedział, ze ją kocha. L. mówi o niej „bydle...”.

Znów zmieniają lokal, idą do „Fukiera”. Piją, żona p. Bove się rozrzewnia. Wracają zataczając się.

VI

Lato. Studenci się uczą, E. nadal wykłóca, Dziadzia ni wyjechał nigdzie, choć spodziewano się tego, zmarniał, nie pisał, choć miał zamówienia. L. starał się go nakłonić do pracy. Szantażując ze powiadomi jego rodzinę, że nie ma żadnego dziecka, na które oni dają mu pieniądze. L. pisze powieść. Nadal miśli o p. Leopard, choć czuje też coś do Teodozji, którą „posiada na zawołanie”.

Dziadzia + L. idą na plażę (nad Wisłę). Pojawia się p. Loepard, L. odwołuje wobec niej wyznanie miłości i mówi, że jest mu obojętna. Ona - przedstawia inna wersje wypadków, niż mówił mu Dziadzia, po czym L. bierze od niej adres i umawiają się.

W mieszkaniu - rewizja (przez Miecia). - bałagan, kłótnia z tego powodu.

L. idzie do Leopard. Pyta ją czy ona go kocha, ona - tak. Opowiada jej swoje życie - gorzkie dzieciństwo, ponura młodość, obracał się wśród ludzi złych.. Ona mówi, że się mu nie odda, bo jest dla niej za młody, poza tym robi to już z kimś innym. Sprzeczka - L. wychodzi. Idzie przez miasto - wraca wspomnieniami do leków z dzieciństwa, jawią mu się jakieś wyobrażone sceny, jakiś potwór - wyobrażany w dzieciństwie, twarz matki... W końcu L. trafia do „Ziemiańskiej” - tam stałe towarzystwo, plotkują. Dopiero teraz dociera do L. co się stało, ogarnia go udręka. L. wychodzi z Wermelem, idą do baru. L. pyta Wermela co chce robi w życiu, on - pisać wiersze, bo nic innego nie potrafi, nie ma idei, nie zastanawia się ale pisze dla ludzi. L. mówi, że pisze realistyczną prozę - powieść - nowele, Wermel krytykuje go. L. twierdzi, że „poza kilkoma literatami i jednym Prusem nie mamy właściwie literatury” Noble dla Sienkiewicza i Reymonta były grzecznościowe i niczego nie dowodzą, nie mówiąc już o „jakimś Kadenie”.

VIII

W październiku wrócił Z, bo stracił posadę bo jego zwierzchnik miał zapatrywaniach socjalistycznych. U L. - nuda, zwątpienie, często spędza czas na pijaństwie, w kawiarniach...

Idą do „Fukiera” - taniec, wino, Bove mówi, że Skamander to ohyda - „kilku sprytnych Żydków, handlujących wierszami”. L. się nie zgadza, twierdzi, ze Skamander stworzył zupełnie nową literaturę, - wyśmiewamy ich, a jednak naśladujemy nieudolnie, nie potrafiąc samemu stworzyć czegoś nowego. Piją butelka za butelką; Bove lubi to co włoskie i hiszpańskie - kolebka literatury wg niego.

Dziadzia zostaje oskarżony przez Bove, ze szeptał kiedyś jego żonie coś sprośnego do ucha - kłótnia, D. wypiera się. Jadą do żony Bove, by wyjaśnić zajście, po drodze kupują alkohol. Żona zaprzecza wszystkiemu, wyzywając męża od obrzydliwców i pijaków. Pogodzenie. Wchodzą do mieszkania i piją. Podczas posiedzenia pani Bove szepcze coś do ucha Stanisława (=Dziadzia) - maż - Bove - wpada w furię, wie, że wyparcie się żony było kłamstwem. Kłótnia. Towarzystwo przenosi się do „Moulin Rouge”; tańczą, piją, Dziadzia tłumaczy się nieustannie.

L. dostaje krwotoku wew - krew idzie przez usta, L. połyka lód, by zatamować krwawienie, potem odwożą go do mieskszkania, gdzie mówi, ze już 3 lata na to choruje, przyznaje się , że to przez wódkę, którą pije już od gimnazjum. Rozmowa o młodości, jej wybrykach, o polskiej szarej rzeczywistości - bez porządnych polityków i artystów, nie wiadomo czy to kraj konserwatywny czy postępowy.

O 3 w nocy - awantura Stukonisowej i syna, ma do niego pretensje, że mimo jej starannego wychowania i wydatków na kształcenia, on łajdaczy się po nocach, robi burdel z domu i nie daje spać.

L. - mając 15 lat musiał już pracować, najpierw jako ślusarz, potem szewc - prace żmudne i nieopłacalne. Z trudem zdobywał wykształcenie i zaczął pracę w biurze, już wtedy kaszlał i zdarzały mu się krwotoki. W biurze - przepisywał akta, ale udawało mu się pisać opowiadania, czasem coś wydrukować. Dostał pracę w tygodniku - lubiano go, chwalono talent.

Nazajutrz - większość na kacu. Teodozja, gdy dowiaduje się o krwotoku wysyła Z. po lekarza. Ten stwierdza, ze stan chorego jest zły, daje mu rygorystyczne zalecenia.

Teodozja przynosi L. kasze i mówi o dziecku, które „miała od niego”, ale go już nie ma „dzięki znajomej akuszerce”.

VIII

Do Miećka przyjeżdża 19-letni blondynek o niewinnej twarzy, przywozi mu jakieś ważne dokumenty, papiery, w drodze (pociągiem) musiał uważać, aby nikt go nie śledził. Do mieszkania wchodzi jednak policja, mówią że obserwują go od Lwowa, mają rewolwer - przeszukują mieszkanie, znajdują przywiezione dokumenty. Aresztują wszystkich z wyjątkiem L. (ze względu na krwotok) i kobiet. Stukonisowa wychodzi do pracy, zostaje sam na sam z Teodozją - zbliżenie.

Teodozja sprząta, potem wychodzi. L. pogrąża się w zadumie - marzy -odnosi sukcesy literackie, zarabia, proszą go o wydawanie, wywiady.

Przychodzi Wermel, chce się odświeżyć, bo dawno się nie mył, prosi też o ubranie.

Po wyjściu Wermela marzy dalej - o kobietach, które może lekceważyć (Leonia).

Wracają Dziadzia, Z., studenci - śmieją się, bo ich wypuszczono, opowiadają o przesłuchaniu, Miećka (brata Zygmunta) nie wypuszczono, bo jest podejrzany o zamach bombowy (podobnie jak blondynek). Stukonisowa - przejęta Miećkiem. W mieszkaniu - zakupy, wspólny posiłek, nieporozumienia, kłótnie o drobiazgi, grają w karty (Edward mdleje z emocji). L. wspomina dawną sympatię - Klarę.

IX

Coraz gorzej dzieje się mieszkańcom wspólnego pokoju - różnice charakterów - kłótnie. Dziadzia, Z> - zagubili się w swym życiu wew. L. - wyczerpany chorobą. Edward - jak co dzień chodzi na sekcje do prosektorium.

Do Dziadzi przychodzi kobieta (Julcia) - z rozmowy wynika, że mają dziecko. Ona - płacze, szuka opieki dla dziecka, Dziadzia obiecuje pomoc. Kobieta histeryzuje, wybiega. Okazuje się, że była ona pokojówką u Dumkiewiczów, gdzie Dziadzia mieszkał.

Do Dziadzi przychodzi egzekutor (Dziadzia kiedyś nie zapłacił w knajpie i długi urosły). Nie chce zapłacić, egzekutor chce coś zająć, ale nie ma co, bo Dziadzia nic nie posiada. Wyjmują wódkę i piją z egzekutorem, ten opowiada im o swoim życiu. Piją, Teodozja broni przed tym „łajdactwem” L., każe mu się odwrócić na łóżku do ściany, rozmyśla on o swej przyszłości. W końcu towarzystwo wychodzi, Teodozja po nich wietrzy. L. idzie do toalety - na niewygodnym sedesie rozmyśla o Zosi - dostarczał mu rozkoszy w młodości.

Do mieszkania przychodzi stara chłopka, matka Bednarczyka. Okazuje się że jest w ciąży, z kimś o 20 lat młodszym od niej samej. Przez okres pobytu w Wa-wie zamierza zatrzymać się w mieszkaniu. Edward stwierdza, że L. b. źle wygląda, chce wezwać lekarza, ale L. się sprzeciwia. Edward opowiada o dziewczynie, którą przywieziono na sekcje. Była tak piękna, że E. Nie mógł się oprzeć i „posiadł ją”. Potem odwołuje to, co powiedział, mówi, ze chciał sprawdzić jak L. zareaguje.

L. gnębią ponure refleksje, chłopka opowiada Teodozji o życiu na wsi. Wraca Bednarczyk-oblał egz.

Stukonisowa martwi się, że L. umrze, chce by poszedł do szpitala.

L. odwiedza Turkowski, rozmawiają o chorobie, pracy literackiej, krytykują Kadena. (zwalcza jedną obłudę, a lansuje drugą, ogłupia młodzież, niesłusznie uważany za „pierwszego pisarza Polski”, fabrykant niepotrzebnych książek). Turkowski o literaturze:

Ubogo jest, to prawda, ale jest się jeszcze o kogo zaczepić. Jest przecież Nałkowska, Parandowski, no i skamandryci, do których wyżej wspomniany Kaden przyczepił się jak rzep psiego ogona. Tuwim, jakaż to wysoka klasa poezji! Pokazał nam facet tak wspaniałą drogę, że tylko jechać. Ale cóż, kiedy te nasze kwadrygowe konie też bez rasy. Słonimski, Lechoń! Prozy tam nie ma, ale poza tym - co tu gadać - ludzie ci masę zrobili.”

Znów drobne spory między lokatorami. Dziadzia zalega z czynszem za 2 m-ce bo musi płacic na dziecko, o czym mówi Stukonisowej.

L. - piekło gorączki, majaki, straszliwy kaszel.

Z. i Dziadzia wychodzą do „Małej”

X

Edward umarł (zakaził rankę na palcu trupim jadem). L. dzień wcześniej miał krwotok, ale były chwile że czuł się lepiej i wstawał z łóżka, np. gdy patrzył z okna na ceremonie pogrzebowe Edwarda. Rozmyśla nad śmiercią. Odwiedza do p. Leopard, odwołuje to, co powiedziała ostatnio, chce by byli przyjaciółmi, wkłada rękę pod kołdrę L., ten jest wściekły, ale nie ma siły się bronić. W końcu krzyczy i każe je się wynosić. Wraca Teodozja, opiekuje się nim i wyznaje, że nie chce by on ją zostawił, bo go kocha, poza tym po tym jak nauczył ja „różnych przyjemności”, trudno jej samej.

Józef ma wyjechać na kilka tygodni na kurs, na prowincję. L. wspomina dni, gdy był silny.

Matka Bednarczyka - raz tylko wyszła na miasto od początku pobytu (prawdop. do lekarza), bo miała „zaburzenia w organach płciowych”. Nie zdejmowała ubrania na noc, nie myła się, cuchnęła. W oczach złość; wygląda jak jędza - oskarża studenta o to, że przez niego i przez ich nocne praktyki jej syn nie zdał egzaminu. Student uważa ja za wariatkę i wychodzi, ona - mówi, że już mu „nasypała proszku” (otruła go). Student wraca - płukano mu żołądek, okazało się, że „nic nie było”.

L. - nudzi się, chciałby gdzieś iść, coś zrobić, wypić, ale nie może, niema siły.

Student skarży się na chłopkę Stukonisowej - dyskutują nad zdarzeniem, potem dołączają się Dziadzia i Z., którzy wracają z kawiarni.

Dziadzia pali fajkę i mówi L., że żeni się z p. Leopard i dostał posadę w biurze okrętowym. W odwiedziny przychodzi Bove, mówi, że rozszedł się z żoną - rozmowa o kłótniach, męce w małżeństwie i uldze po rozstaniu. Student też opowiada innym małżeństwie, które się rozstało.

Bednarczyk - zmienił się ostatnio, stracił pewność siebie, włóczy się, wstydzi się swej nauki, nie chce o tym rozmawiać, dostaje męskiej histerii, spazmów. Józio - robi wyrzuty Bednarczykowi z powodu zajścia z jego matką.

XI

Józef i Bednarczyk - rozmawiają o nosie jednego z nich, porównują swe budowy. Ranek. Niedziela. L. kaszle jak zwykle. Chłopka odmawia różaniec. Stukonisowa po przebudzeniu udaje się do kuchni, wybiera się odwiedzić Miećka w więzieniu - przygotowuje jedzenie. Lokatorzy rozchodzą się - do kościoła, na spacer. Zostają: L., Bednarczyk i Zygmunt, który dostał wezwanie do wojska - jest znudzony i zgorzkniały, z przekonania przecież pacyfista. Niedziela - w mieszkaniu nuda, przyziemne czynności i rozmowy. L. - czasem czuje się gorzej, czasem lepiej. Zastanawiają się kiedy Mieciek wyjdzie z więzienia. Zygmunt o życiu:

„(...) życie nędznie się wlecze. Nic ciekawego, żadnej perspektywy, sama pustka i jałowizna.”

Wraca Stukonisowa, jest zapłakana - Miecio schudł i spokorniał.

Gdy zeszli się wszyscy - robi się gwarno, w końcu każdy zajmuje się czymś innym. L. - rozmyśla, a przy okazji słyszy odgłosy z drugiego pokoju wskazujące na stosunek odbywany przez Bednarczyka z Felicją. Mówi mu o tym, a potem zapada w drzemkę. Budzą go hałasy w ustępie (uderzanie o drzwi, które słabną). Przychodzi przerażona chłopka, L. wysyła ją po stróża, nie mogą dostać się do środka ubikacji, w końcu, gdy im się udaje, okazuje się, że Bednarczyk się powiesił. Chłopka rozpacza, dwóch ludzi, którzy przyszli z lekarzem układa zwłoki na noszach.

L. ma wrażenie, że bierze udział w przedstawieniu, w którym boh.dobrze odegrał swą role - „był Bednarczyk, nie ma Bednarczyka” . W mieszkaniu - rozmawia się o śm.Bednarczyka, jej powodach (być może egzamin), niektórzy się modlą. Reakcje na śm. - Felicja=histeria, Teodozja=popłakuje, Z.=zdziwiony, chłopka=czasem sprawia wrażenie niespełna rozumu. Student=wyrzuca sobie, że mu powiedział rano, że ma krzywy nos.

Dyskusja nad kuferkiem po Bednarczyku - chcą go sprzedać, Stukonisowa wypomina, ze winny jej był jeszcze za czynsz, w końcu chłopka mówi, że on był jej i wszystko co po nim dla niej zostaje.

Kolacja - w milczeniu. Wraca Dziadzia - tak zgaszony, że wiadomość o Bednarczyku nie robi na nim wrażenia; mówi tylko, że to jedyne wyjście z sytuacji, a jakiej każdy z nas się znajduje.

XII

Wyjeżdża student i chłopka. Wspólny pokój powoli się opróżnia. O Bednarczyku szybko zapomniano, żyje się jak dawniej. L. - spodziewa się śm., jest skrajnie osłabiony, Teodozja nad się nim opiekuje, zmienia pościel. Przychodzi lekarz - mówi, ze L. za kilka godzin umrze. Teodozja snuje się smutno po mieszkaniu, siada przy L., próbuje rozmawiać, w końcu wychodzi. L. - rozmyśla o jej dobroci i życiu, jego bilans dobiega końca. L. nie maił Boga, odchodził w nieznane i niewiadome. Był szczęśliwy, że nie cierpi. Wraca do przeszłości bliskiej i dalekiej, nie chce zamykać oczu, by ktoś nie pomyślał, ze już nie żyje. Wraca Teodozja, zabija kurę (dość dokładny opis:/) i gotuje rosół dla L.

L. dostaje pocztówkę z pozdrowieniami z Zakopanego od Antka. L. wspomina Antka - mieszkali razem w Zakopanem, malował obrazy. Kot - wskakuje na łóżko L., potem ucieka i przeraźliwie miauczy. Teodozja patrzy przez okno - piękny dzień - liczy na to, ze może lekarz się pomylił, żal jej tej miłości, którą musi utracić. Ogrania ją tkliwość, chce mu pomóc, ale nie wie jak, chciałaby przynajmniej, żeby pojednał się z Bogiem.

Przychodzi Z. - dowiaduje się jaka jest sytuacja - jest zmartwiony stanem L. „Przez umysł L. przechodziły teraz dziwaczne i drobiazgowe wspomnienia z przeszłości”. - meble z dzieciństwa, historyjki z tamtych czasów. Dzieciństwo miał mroczne, matka wiecznie chorowała, on - siedział całymi dniami na parapecie okna i wpatrywał się w asfalt na którym nic się nie działo. Ocknął się gdy Teodozja podała mu rosół, nie chce pić. Z. żegna się z L. i odchodzi do innego pokoju. Teodozja podaje obiad - rosół który miał być dla L. je ona i Z.

Teodozja chce iść po ks., ale L. odmawia. Wraca Stukonisowa. Teodozja płacze. Stukonisowa widząc stan chorego martwi się kto i za co go pochowa. Potem je obiad, zmywa i zastanawia się nad wezwaniem doktora. L. ogarnęła chęć do życia. Zimny pot. Oczy wyszły z orbit. Usta się zamknęły. Wzrok przygasał. - agonia. Stukonisowa skończyła zmywać. Przychodzi jakiś kuzyn, który był z mężem Stukonisowej na japońskiej wojnie. Wraca Dziadzia, ma pretensję do L., że nie powiedział mu „że ona tu była” (chodzi prawdop. o ostatnią wizytę p. Leopard). L. dusi się, Dziadzia trzęsie do za rękę i wyzywa. Z L. uchodzi życie. Zmarł. Dziadzia nie iwe co się stało - nie pojmuje. Twierdzi, że to on go zabił, ale Z. go uspokaja. Teodozja klęczy przy L. w spazmach płaczu. Przychodzi stróżka po klucze, mówi prawie wesoło „Ale tu u was się źle dzieje... Najświętsza Panienko Częstochowska!

Zakopane 1931

DZIEŃ REKRUTA str. 295 - 324

Narracja - 1 os. l. poj. H. = kapitan Hulka r. = rekrut S. = kapral Sączek

Opowiada rekrut, któremu początkowo wydaje się, ze gra w karty z panną Ewa, ale za chwile słyszy wojskową pobudkę; jest zimno, on ma mokre nogi - wszechobecny dyskomfort. Wstaje. Mnóstwo łóżek przypomina mu skład trumien. Ma pas, który chce schować, ale nie bardzo wie gdzie, żeby nie znaleziono. Potem ma zamiar umyć zęby i iść do koni.

Wschód słońca, zimno, śnieg, chce umyć zęby przy studni. Ktoś go woła, okazuje się, że to kapitan Hulka - ma pretensje o „nieżołnierskie” chodzenie. H. wnioskuje, że skoro „rekrut” pochodzi z Wa-wy, to jest mieszczuchem, niedołęgą i inteligencikiem, on sam jest z Poznania i chwali się swoim zawodowstwem, każe rekrutowi stawić się u kaprala Sączka i czyścić stajnie szczoteczką do zębów. Po rozmowie r. idzie myć zęby i z daleka obserwuje H. - jest pijany, sam się do tego przyznaje krzycząc.

W stajni S. jest zły za spóźnienie r. R. mówi o rozkazie zamiatania stajni szczoteczką, ale S. Lekceważy to i każe mu zamiatać stajnię, jednak r. spotyka ogniomistrza Połanieckiego, który każe mu omiatać stajnie z zew., ze śniegu. Nie wie co robić. Omiata ściany, ale śnieg zasypuje je od nowa- to syzyfowa praca, r. jest krytykowany. Rozmyślna nad tym, że jest chory, słaby, potrzebuje lekarza i nie nadaje się do wojska. Przychodzi kapral Schramko - ma pretensję, ze R. omiata ściany zamiast stać w kolejce do lekarza, do którego go dziś zapisał. R. rzuca wszystko i pędzi do kolejki, za sobą słyszy, że szuflę i miotłę powinien odnieść na miejsce

W poczekalni jest jeszcze ok. 20 innych rekrutów. Do lekarza wchodzi r. (opowiadający), przed lekarzem leżą jego zdjęcia płuc, mówi że jest chory i znalazł się tu przez pomyłkę. Lekarz go lekceważy, twierdzi, że jest zdrowy i że tydzień czyszczenia kibli dobrze mu zrobi na płuca. Wracając, myśli, że każdy Polak musi być dobrym żołnierzem. Spotyka kaprala Schramkę - ten bierze go do siebie, żeby mu wyczyścił buty. Schramka mieszka z Sawickim, który jeszcze parę dni temu mówił r., ze nie chce mieć do czynienia z takim draniem, jak Schramka. R. chwali zdjęcie narzeczonej kaprala, a w duchu myśli, że to „głupie biedactwo”. Czyści bardzo brudne buty, ożywia go widok rekrutów idących na obiad. Przybiega Schramka - krytykuje go i kpi z jego skargi na płuca i wdychanie piasku z butów.

Idzie na obiad, kapral Borek krzyczy na idących, ze idą jak stado baranów. Rekruci ustawiają się w kolejce, Borek i Sawicki idą do kuchni (jeść), ale po chwili wybiegają w kłótni, Sawicko oblewa Borka zupą, i okładają się ciosami na śniegu. Gdy dostrzega ich H. okazuje się, ze Borek charknął (niechcący) Sawickiemu do zupy.

Opis kucharzy - ich kawałów, i procedury przy przydzielaniu posiłków. Kucharze często chlapią zupą, brudząc mundury rekrutów.

Każdy kapral, który umie pisać (z wyj Borka) mógłby zostać literatem lub satyrykiem, ze względu na ich żarty, kpiny i ironie do których są zdolni.

Kapral S. Woła ich do śpiewania - mają się uczyć Tanga argentyńskiego - Wanda chodząc czwórkami. R. nie pamięta tekstu, ale robi się przebiegły, uczy się kłamać i postanawia udawać. Potem S. odkrywa oszustwo i wysyła go do Borka, który każe mu zająć się pracą w stajni. Robi się ciemno i zimno. R. pracuje, przychodzi H. i obdarza go złośliwością, mówi też, że inteligentna rezolutność nie jest mile widziana. R. bowiem wytyka Hulce pijaństwo, nieprzykładność, włóczenie się bez celu i zaczepianie rekrutów. H. chwali się, że 4 razy był ranny, chce się uzewnętrznić, ale r. nie chce go słuchać. Dochodzi do ostrego sporu. H. odchodzi, Borek pilnujący r. pozwala mu schować narzędzia i napić się kawy, też mówi o H. „pijanica” i odchodzi.

R. rozmyśla, ma wyrzuty sumienia, ze przekomarzał się z tym, która „nadstawiał łba za ojczyznę”, gdy on był jeszcze „w majtkach”. Czuje się paskudnie, jest wściekły. Wie jednak, że musi tu zmarnować 1,5 roku, uważa, że powinni tu brać tylko „wiejskich chamów”.]

Gdy odstawia narzędzia, zaczepia go człowiek o „ohydnej twarzy”, który leżał na słomie. R. ucieka, sypie śnieg. Dociera do swojej baterii - tu śmierdzi brudem ludzkim. Do r. zbliżają się kapral Schramko i Maliniak. R. czuje się niepewnie, boi się o co znów chodzi. Ci krzyczą na niego, że jest gamoń i ze chodzi bez płaszcza, żeby złapać jakąś chorobę i iść na izbę chorych. R. oddych z ulgą, i cieszy się, że chodziło tylko o ich troskę. Pytają go jak poszła praca w stajni, on w pierwszej chwili chce powiedzieć, że przerwał mu H., ale powstrzymuje się i mówi, że wszystko w porządku i starał się dobrze posprzątać.

MOJA WARSZAWA STR. 325 - 338

Dzielnica żydowska - bieda, brud zaduch. Każdy handluje tym, co może. Wspaniały, granatowy policjant jawi się tu jak kamień rzucony w kałużę, od którego wystrzelają brudne bryzgi. Sprzedawcy uciekają na jego widok, bo sprzedają bez patentu od państwa. Południ - gwar - w odrapanych ruderach je się prowizoryczny obiad.

Hale targowe - smród ryb. Złapanie kogoś przez policjanta = krzyk i zamęt. Każdy poleca swe towary - wykrzykując nazwę i cenę. Opowiadający przechodzi przez stragany - ryby, jarzyny, cytryny, upierzone ptactwo, owoce, ciasta, bielizna, zabawki, książki. Z wolna targowisko cichnie, trzask kłótek, dźwięk zamiatania. „Cofamy się w nędze”. Na krochmalnej - spracowani tragarze żydowscy, rozczochrane kobiety, dzieciaki, brzydkie dziewczyny pragnące miłości, nikłe światło.

Rudy chłopiec biegnie przez stare miasto, jest spocony, dociera do Wisły - tulącej 2 swych dzieci: Warszawę i Pragę - zanurza nogi. Spokój, słońce na wodzie, blade mielizny. Daleko na lewo od Pragi - wagoniki i dym na tle błękitu nieba. Na rzece - 6 wioślarzy na łodzi, próżniak na kajaku. Chłopiec wychodzi z wody i wraca, mija spacerujących z wózkami z dziećmi, parę zakochanych, student czytający książkę, staruszka - ceruje coś i pali papierosa, zawadiaka na rowerze, nadzy chłopcy skaczący do wody - przyłącza się do nich i nurkują.

Ul. Leszczyńska na Powiślu - piękna, szeroka, czysta i jasna, wysadzana klonami. Po południu robotnicy wracają z fabryk od odmów, całują swe dzieci, jedzą obiad. Domy piękne, dziewczyny jak anioły, gawędzenie, śmiech. Spotykają się ze swymi chłopcami, któ®zy kupują im landrynki i wodę sodową.

Z daleka widać młodszą siostrę Wa-wy - Pragę. Na niebie gwiazdy „Jutro też będzie słońce!”

Aleje Ujazdowskie - noc, pijacy, gwar. Rozbawione towarzystwo w knajpach miejskich. Na ławkach śpią bezdomni, prostytutka, zaleca się do niej pijak.

Świt - rozpościera się niczym „brudna ciecz”, robotnicy idą do pracy - zgarbieni, opuszczone głowy. Wrony - fruwają jak szmaty. Tramwaje dudnią. Pojawia się policjant = ławki pustoszeją. Aleje Ujazdowskie zaczynają tętnić życiem, nadchodzi dzień, pojawiają się limuzyny dygnitarzy. Gdy przeszła fala ludzi pracy w tramwajach pokazują się twarze wypoczęte.

„Miasto trawi tysiącami sklepów, biur, kawiarń, aby stać się pokarmem i dać soki swemu potężnemu organizmowi”. Pada śnieg, ciężarówki usuwają go z ulic. Chłopak z gołą głową biednie na przymiarkę do krawca, dozorca zamiata podwórze ... „opasły autobusy buczą”, „miasto ryczy” . „Rozdygotane pracą sześć dni oddziela niedziela” - wtedy miasto zamiera, tylko tramwaje i taksówki podtrzymują życie, zamierajaca energię. Niedziela - dezorientuje, stwarza fikcję wypoczynku, przechodnie są ogłuszeni strachem jutrzejszego wysiłku. 16.00 - żona mówi do męża, że trzeba odwiedzić Kwaśniewskich, on woli do kina na Marlenę (Dietrich), w końcu nie idą nigdzie. Szczeka pies, kładą się spać - niedziela dogasa jak nieudany fajerwerek. 23 - 24 - kina i teatry wypłacają zmiętą publiczność.

Carskie pietno - wisi nad Wa-wą jak cuchnąca zmora. „Dawny ros. najeźdźca zostawił po sobie jakby brudną bieliznę, która gnije i śmierdzi. Na każdym prawie gmachu pozostała jej cząstka. Ale wokół miasta rośnie inne, młode, pogodne i zdrowe. To kolonie: Staszica Lubeckiego, Żolibórz. I tu już nie ma Rosji. Jest Polska”

GDYNIA NA CO DZIEŃ str. 339 - 356 N = narrator

Narrator - 1 os. l. poj. - wspomina VIII 1935, kiedy to był roztargniony powrotem do kraju, aby przyglądać się polskiemu „oknu na świat”.

Kwiecień, niedziela. Gmach hotelu jest nieprzytulny, smutny. Narrator (który niedawno ulokował się w hotelu) wychodzi z hotelu, zastanawia się jak „podejść” do Gdyni. Patrzy na budynki, port, który zdaje się separować od miasta, okręty. Zbliża się wieczór. N. spaceruje, mija innych spacerujących, słucha odgłosów. Wchodzi do baru - stoliki z wódką, taniec, piwo. Zjadł jajka, cielęcinę, rogaliki. Wraca do hotelu, w łóżku przeżywa jałowość wrażeń z sympatia słucha szumu morza za oknami.

Ranek. N. spotyka znajomego dziennikarza. Dowiaduje się od niego, że Gdynia ma problemy socjalne, ale według dziennikarza trzeba też patrzeć na krótką i szlachetną przeszłość miasta. Jadą samochodem po mieście. Gdynia wydaje się „przerażona własnym rozkwitem”. Widać gmachy z żelbetonu, rowerzystę, konia, inne samochody. Świeci słońce. Pojawiają się nazwy ulic: 10 lutego, Świętojańska. N. twierdzi, że czegoś temu miastu brakuje, przeżywa chaos wrażeń. Gdynia wydaje mu się czasem nieporadna, niezaplanowana, nieuporządkowana.

Zmierzch. N. wspina się na Kamienną Górę, patrzy w dół na „bezładne i głuche” miasto. Widok ten go wzrusza, wszędzie jest coś niedokończone, to dzieło różnych inżynierów i architektów działających w gwałtownym rozwoju miasta. Z miastem kontrastuje „ujmujący szlachetną prostotą port”. N. wraca do hotelu.

Towarzysz narratora zabiera go, ale nie mówi gdzie. N. przeczuwa, że jadą do dzielnicy bezrobotnych, gdzie będzie smród, nędza. N. wie, że w Gdyni jest bezrobocie, bo spłynęło tu wiele biedoty z całego kraju. Plac przed małym domkiem pełen ludzi - to mężczyźni przed urzędem pośrednictwa pracy. Są podobnie ubrani, większość porusza się na rowerach - typowość. Ironia - w Am. bezrobotni jeżdżą samochodami.

Następnie wkraczają w obszar ruder z glinianymi ścianami, bez ulic. „W wilgotnych zaułkach pełzają roje mrukliwej dzieciarni, o starczych ziemistych twarzyczkach”. Budynki przeważnie koloru sinego, obstawione deskami, oblepione błotem - wszystko skotłowane, cuchnące, niczym wielka latryna. N. krztusi się od zaduchu. To dzikie budownictwo - groszowi kapitaliści pobudowali sine baraki i zaczęli odnajmować tym, którzy przybyli z nadzieją, a pogrążyli się w wegetacji. W oknach - gazety zamiast firanek, płodzi się dzieci, które w tym tłoku z trudem odnajdują swych rodziców. Wszystko przez otwarcie terenów gdyńskich dla rzesz bezrobotnych, których Gdynia i port nie były w stanie zatrudnić - zdrowy element robotniczy zżarty nędza i oczekiwaniem przeistacza się w „lumpenproletariat”. Tak wyprodukowany pasożyt społeczny nie ozdrowieje, istnieją plany, aby wysiedlać tych, którzy nie maja dowodu osobistego.

N. i jego znajomy, który uzupełnia to co zobaczyli uwagami, stoją na szczycie Grabówka. Nie ma wody, łaźni, w dni deszczowe i wietrzne ustępy się wywracają. Z 5000 mieszkańców Grabówka, 75% jest bez pracy. Podobnie jak na Grabówku jest na osiedlach peryferyjnych np. Leszczynki - tu ludzie mieszkają w szałasach, do których włażą po drabinach, a na noc wciągają je do środka. W czasie roztopów kobiety noszą dzieci do szkół na rękach, bo po grzęzawisku trudno iść.

Wracają w kierunku miasta, widza jeszcze jeden obrazek nędzy. Nagle towarzysz narratora dodaje gazu i jedzie w ślad za ciężarówką, jada koło nasypu kolejowego, mijają wielu nędzarzy wpatrzonych w ciężarówkę. Dojeżdża ona do śmietniska miejskiego, gdzie przywozi zgniłe pomarańcze. Nędzarze rzucają się na nie i wydzierają sobie zgniłe owoce; awantury, krzyki.

Późne popołudnie. N. spaceruje nad morzem, mglisto. Rozmyśla, a potem zmarznięty wraca do miasta, idzie do kawiarni.

Kolejny dzień. Słońce. Obserwuje okręt i podziwia go, jednak gdy wchodzi do pomieszczenia marynarzy - smród. Gawędzi z bosmanem - marynarzom na statkach handlowych żyje się źle. Wiele tu robactwa - pluskwy, prusaki. Bosman - nie sprząta się, bo nie ma czasu, poza tym to małe pomieszczenie wiec tak już musi być. Bosman w dalszym ciągu narzeka na los marynarzy; przepracowanie, złe warunki, brak czasu na życie rodzinne. N. wraca myślami do Grabówka - Bosman przynajmniej ma siłę mówić i narzekać, tamci - nie.

N. przyjeżdża do Gdańska, do portu. Tu zwiedza „dwa nasze okręty”, ale je porównać z poprzednim. Jeden jest czysty, zadbany, nawet w kajutach marynarzy. Drugi - totalna ruina, podobny do tego z Gdyni.

Wieczorem spotyka maklera okrętowego, który mówi, że tak (źle i brudno) jest wszędzie, bo brak tu kobiecek ręki.

Refleksje narratora: Nie należy identyfikować Gdyni z portem. Port - dobra firma, prosperuje i przynosi dochód. Gdynia - potrzebuje wkładów. Sens Gdyni jest wielki, ale ona sama - została pozostawiona sama sobie. Mury budynki mogą przecież poczekać, ale nie ludzie, którzy się tu degradują. Zastanawia się nad połączeniem Gdyni z portem, ale bez protektoratu obojga ministerstw

ŻYTO W DŻUNGLI (fragmenty - więc nie bardzo wiadomo o co chodzi:/) str. 356 - 373

N. = Narrator - ! os. L. poj.

N. budzi Grzeszczeszyna, ten opowiada mu o kolonizacji, mówi, że jest cichym pionierem oświecenia wychodźstwa i że rozumie masy chłopskie, którym się poświęca. N. pisze, że musiał wysłuchać jego monologu, choć sam myśli, że usamodzielnianie się chłopstwa w Brazylii jest piękne, normalne i nie potrzeba „misjonarzy” / „społeczników”, bo chłopi nie są dzikimi Murzynami.

N. rozmawia z synem Radomińskiej, który powozi wóz / furmankę (?) którą jadą też N. i Grzeszczeszyn- ma rewolwer, dostał od Beniamina, komisarza policji lotnej. Mijają chłopa na furze, który pozdrawia ich po polsku. Zatrzymują się przed szkoła publiczną - w izbie kilka ławek, tablica. Rozmawiają z nauczycielem - Kędzierskim o warunkach nauczania, ilości uczniów itp. Dzieci jest tylko 18. Dzieci nie uczą się, bo „rodzice żrą się miedzy sobą”. Pojawia się temat misjonarza, który wg nauczyciela lubi pieniądze, nie odwiedza tej szkoły, ale planuje założyć swoją.

Przybyli do szkoły opuszczają ją i udają się na nocleg.

(...)

Towarzystwo (to samo co wyżej) zbiera się po noclegu u Seniuków do drogi. Grzeszczeszyn - zupełnie inny, niż wczoraj, gdy „notował, junaczył i obiecywał bronić pokrzywdzonych”. Upał duchota. Myją się, dostają jedzenie. N. myśli, że towarzystwo Grzeszczeszyna jest mu na rękę. Wyjeżdżają, wraz z synem Seniuka (ma ich kawałek poprowadzić(?)) Grzeszczeszyn niepokoi narratora, bo zmusza go do poszukiwania w nim zmysłu obserwacyjnego - przez ten pryzmat N. go ostrzega.. Grzeszczeszyn - śmiesznej postury, zabawna mimika, zdolny do zadumy, kaprysów i znudzenia. Na drodze zjawia się delegat z policji, obserwuje ich, prawdopodobnie dlatego, że słyszał iż towarzystwo wczoraj o nim mówiło. Grzeszczeszyn rozmawia z delegatem - mówi mu, że N. jest dziennikarzem z Polski i „będzie o tym pisał co tu nawyprawiali ludzie Beniamina Branco”. Delegat każe N. nie interesować się tymi sprawami. N. kołysząc się w siodle rozmyśla, pesymizm - nudzi go jeżdżenie od chałupy do chałupy i obserwowanie chłopa - kolonisty. Jest znużony. Natura brazylijska razi go przesadnym bogactwem, brakuje mu pejzażu. Po dojechaniu na postój N. kładzie się na ziemi, przytula do trawy i nasłuchuje odgłosów. Jest mu dobrze, błogo, czuje ulge. Nagle Grzeszczeszyn krzyczy spanikowany, że może go ukąsić jararaca - silnie jadowity wąż.

DWADZIEŚCIA LAT ŻYCIA (też fragmenty) str. 374 - 395

Opis Warszawy - Powiśle, w oddali Praga, jest upalnie, ludzie przesiadują na ławkach.

Pojawia się brudny chłopiec (Kamil) z kółkiem, je gruszkę nadgryziona przez kogoś innego. Jest głodny, boli go żołądek, bo źle się odżywia. Marzy o jedzeniu. Często żywił się tym, bo było na ulicy - nadgryzione owoce, odpadki wyrzucane ze sklepów itp.

Opis topografii Wa-wy - ulice - np. Leszczyńska jest czysta, jasna i najmilsza. Inne: Oboźna, Browarna, Karowa, Zajęcza, Topiel, Lipowa.... Powiśle - ma dużo wdzięku i nastroju, Wola i Mokotów to skupiska nędzy i przestępstw.

Piata nad ranem - dozorca Hilary wstaje z łóżka, gdzie spędził noc z kochanką Zośką. Hilary - 56 lat, Zośka - 18. Ona- nędzna i głupia, co spowodowało, ze na weselu pozwoliła się uwieść i wywieść do miasta. Wraz z nimi mieszka 17- letni syn, negatywnie nastawiony do związku. Równie dobrze to on mógłby leżeć z Zośką.

Kamienica budzi się. Odgłosy poranka - kaszel, kłótnie. W większości mieszka bezrobotna biedota, wdowy, drobni urzędnicy. Jest tu podwórko z drzewem, wychodkiem i „rupieciarnią”, na dachu której często przesiaduje dzieciarnia. Drzwi na lewo - sklepik. Jednopokojowe mieszkanie - lokum dla 7 osób. Korytarz - ciasne, cuchnące obskurne, z mnóstwem drzwi. Na 3 piętrze mieszkał malarz pokojowy z rodziną.

Kamil - styka się z życiem kamienicy i mieszkaniem ciotek po śm. matki, gdy przebywał kilka dni w Wa-wie. Jako gość nie zauważył w pełni nędzy. Dopiero teraz, gdy jest współlokatorem, chodzi głodny odczuwa biedę. Ciotki Kamila - mimo głodu i biedy potrafią stworzyć w mieszkaniu „atmosferę tkliwości i tęsknot”. Pan Gołębioski, Marian Kotowski - interesowali się ciotkami.

Sobota, niedziela - czas spotkań, randek, wyjść - w związku z tym w mieszkaniu - zapach pudru, mydlin.

„Oto tło i dziedzina, w jakich znalazł się Kamil po śmierci matki, kamienica i pokój na parterze - świat obcy, surowy, istna tokarnia duszy.”



Wyszukiwarka