Mag26


265






























Rozdział XXV
Kiedy z nieba zniknął ostatni ślad dnia, ostrożnie zsunęli się z grzbietu i
przez zasypany popiołem piasek podeszli do skalnej turni. Zostawili konie pod
opieką Durnika na skraju osypiska u jej podstawy. Potem wspięli się po stromych
piargach do gładkiej ściany przesłaniającej gwiazdy bazaltowej iglicy. Relg, który
jeszcze przed chwilą drżał i osłaniał oczy, teraz szedł raźnie. Przystanął i
ostrożnie przycisnął dłonie i czoło do zimnej skały.
- I co? - zapytał po chwili Belgarath. Głos miał ściszony, lecz brzmiący
nutą troski. - Miałem rację? Są jaskinie?
- Są otwarte przestrzenie - odparł Relg. - Ale bardzo głęboko we wnętrzu.
- Potrafisz się do nich dostać?
- Nie warto. Nigdzie nie prowadzą. To zamknięte puste bąble.
- I co teraz? - spytał Silk.
- Nie wiem - westchnął Belgarath, straszliwie rozczarowany.
- Spróbujmy kawałek dalej - zaproponował Relg. - Wyczuwam tu jakieś
echa. Może znajdę coś w tamtym kierunku. - Wyciągnął rękę.
- Chciałbym wyjaśnić pewną sprawę, tu i natychmiast - oznajmił Silk,
prostując się stanowczo. - Nie mam zamiaru przechodzić przez żadne skały. Jeśli
coś takiego się zdarzy, zostaję z tyłu.
- Coś wymyślimy - pocieszył go Barak. Silk z uporem pokręcił głową.
- Żadnego przejścia przez skały - powtórzył twardo. Relg przesuwał się już
wzdłuż ściany. Palcami macał bazalt.
- Echo jest silniejsze! - zawołał. - Duża grota... i prowadzi w górę.
Przeszedł jeszcze pięćdziesiąt sążni. Wszyscy przyglądali mu się z napięciem.
- Jest tutaj - stwierdził po chwili i poklepał skałę ręką. - Może tego właśnie
nam trzeba. Zaczekajcie.
Przycisnął dłonie i wolno wsunął je w kamień.
- Nie mogę na to patrzeć. - Silk odwrócił się tyłem. - Zawiadomcie mnie,
kiedy już będzie w środku.
Z jakąś przerażającą determinacją Relg wciskał ciało w bazalt.
- Wszedł już? - zapytał Silk.
- Wchodzi - oświadczył spokojnie Barak. - Już tylko połowa wystaje na
zewnątrz.
- Proszę, Baraku, nie mów mi o tym.
- To było naprawdę takie straszne? - zdziwił się Cherek.
- Nie wyobrażasz sobie nawet. Nie masz pojęcia. - Długonosy Drasanin
nie mógł opanować drżenia.
Czekali w chłodnej ciemności ponad pół godziny. Wysoko w górze
zabrzmiał wrzask.
- Kto to krzyczał? - zaniepokoił się Mandorallen.
- Grolimowie mają dużo pracy - odpowiedział ponuro Belgarath. - To pora
zranienia, kiedy Klejnot spalił rękę i twarz Toraka. O tej porze roku składa się
wiele ofiar, zwykle niewolników. Torak nie upiera się przy krwi Angaraków.
Wystarcza mu, żeby była ludzka.
U podstawy urwiska rozległ się cichy odgłos kroków, a po chwili Relg
stanął między nimi.
- Znalazłem - oznajmił. - Wejście jest o jakieś pół mili stąd. Częściowo
zasypane.
- Czy prowadzi na sam szczyt? - upewnił się Barak. Relg wzruszył
ramionami.
- Prowadzi w górę. Nie wiem jak daleko. Jest tylko jeden sposób, żeby się
przekonać: pójść nią. Ale cały ciąg jaskiń jest dość rozległy.
- Czy mamy jakiś wybór, ojcze? - spytała ciocia Pol.
- Nie. Chyba nie.
- Sprowadzę Durnika - rzucił Silk. Odwrócił się i znikł w ciemności.
Pozostali ruszyli za Relgiem i po chwili trafili na niewielki otwór w skale,
tuż ponad brzegiem osypiska.
- Musimy odgarnąć ten gruz, jeśli chcecie wprowadzić do środka wasze
zwierzęta - powiedział Ulgos.
Barak schylił się i podniósł wielki kamienny blok. Zachwiał się pod jego
ciężarem i z trzaskiem odrzucił na bok.
- Ciszej! - syknął Belgarath.
- Przepraszam.
Kamienie w większości nie były zbyt wielkie, tyle że było ich bardzo
dużo. Kiedy tylko dotarli Silk z Durnikiem, wszyscy zaczęli oczyszczać wejście
do jaskini. Pracowali niemal godzinę, nim odgarnęli dość głazów, by konie mogły
się przecisnąć.
- Szkoda, że nie ma Hettara - mruknął Barak, popychając ramieniem zad
opornego konia.
- Porozmawiaj z nim, Baraku - doradził mu Silk.
- Cały czas z nim rozmawiam.
- To może spróbuj nie przeklinać.
- Niezbędna będzie wspinaczka - uprzedził ich Relg, kiedy przepchnęli
ostatniego konia i stanęli w absolutnej ciemności groty. - O ile wiem, galerie
biegną pionowo, wiec trzeba będzie się wspinać z poziomu na poziom.
Mandorallen oparł się o ścianę, aż brzęknęła zbroja.
- Nie możesz się wspinać w zbroi - stwierdził Belgarath. - Zostaw ją tutaj,
przy koniach, Mandorallenie.
Rycerz westchnął i zaczął odpinać pancerz.
Zajaśniał delikatny blask, gdy Relg zmieszał w drewnianej miseczce dwa
proszki wysypane z sakiewki, które nosił pod łuskami zbroi.
- Tak lepiej - pochwalił Barak. - Choć pochodnia byłaby chyba jaśniejsza.
- O wiele jaśniejsza - zgodził się Ulgos. - Ale wtedy nic bym nie widział.
To da ci dość światła, abyś wiedział, dokąd idziesz.
- Ruszajmy - rzekł Barak.
Relg wręczył mu jarzące się naczynie i poprowadził wszystkich do
ciemnego tunelu.
Po paruset sążniach natrafili na piarg, wznoszący się stromo w ciemność.
- Sprawdzę - rzucił Relg i wspiął się po kamieniach. W chwilę później
usłyszeli dziwny trzask i z góry posypały się drobne kamyki.
- Możecie wchodzić - usłyszeli głos Relga. Wdrapywali się ostrożnie, aż
stanęli u pionowej ściany.
- Po prawej stronie - odezwał się z góry Relg - znajdziecie otwory w skale.
Możecie ich użyć do wchodzenia.
Znaleźli je, okrągłe, głębokości jakichś sześciu cali.
- Jak je zrobiłeś? - zdziwił się Durnik.
- Trochę ciężko to wytłumaczyć - odparł Relg. - Tu na górze jest półka.
Prowadzi do następnej galerii.
Jedno po drugim wspinali się po ścianie, aż wszyscy stanęli obok Ulgosa.
Zgodnie z tym, co powiedział, półka dobiegała do kolejnej galerii, prowadzącej
stromo pod górę. Szli nią w stronę osi iglicy, mijając po drodze kilka otwartych
przejść.
- Nie powinniśmy sprawdzić, dokąd prowadzą? - zapytał Barak po trzecim
czy czwartym otworze.
- Nigdzie nie prowadzą - stwierdził Relg.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Inaczej wyczuwam korytarz, jeśli gdzieś prowadzi. Ten, który właśnie
minęliśmy, po mniej więcej stu stopach kończy się ślepą ścianą.
Barak westchnął z powątpiewaniem. Dotarli do następnej pionowej ściany.
Relg spojrzał w ciemność.
- Jak jest wysoka? - zapytał Durnik.
- Jakieś trzydzieści stóp. Zrobię otwory, żebyśmy mogli wejść.
Przyklęknął i wolno zagłębił rękę w skale. Potem napiął mięśnie i lekko
przekręcił ramię. Skała trzasnęła głośno; kiedy wyciągnął rękę, z powstałego
otworu posypały się kamienie. Wymiótł dłonią resztę odłamków, wstał i wsunął w
skałę drugą rękę, mniej więcej dwie stopy powyżej pierwszego otworu.
- Sprytne - pochwalił Silk.
- To bardzo stara sztuczka - odparł Relg.
Weszli za nim po ścianie i przecisnęli się przez wąską szczelinę na
szczycie. Barak przeklinał, gdyż pozostawił w niej sporo własnej skóry.
- Jak daleko doszliśmy? - zapytał Silk. Był trochę niespokojny i nerwowo
przyglądał się skałom, które napierały na nich ze wszystkich stron.
- Jesteśmy około ośmiuset stóp ponad podstawą iglicy - wyjaśnił Relg. -
Teraz pójdziemy tedy. - Wskazał kolejny tunel.
- Przecież właśnie z tamtej strony przyszliśmy - zauważył Durnik.
- Jaskinie zygzakują. Musimy podążać galeriami prowadzącymi w górę.
- Czy docierają na sam szczyt?
- Gdzieś się otwierają. W tej chwili tyle tylko wiem na pewno.
- Co to było?! - zawołał nagle Silk.
Z głębi jednego z ciemnych korytarzy doleciał ich śpiew. Melodia była
niezwykle smutna, ale echa nie pozwalały rozróżnić słów. Jedno tylko było jasne:
że śpiewa kobieta.
Po chwili Belgarath krzyknął zdumiony.
- Co się stało? - zapytał ciocia Pol.
- Marag!
- Niemożliwe.
- Znam tę pieśń. To pieśń pogrzebowa Maragów. Kimkolwiek jest ta
kobieta, musi być bliska śmierci.
Echa w krętych korytarzach utrudniały ustalenie miejsca pobytu
tajemniczej śpiewaczki. Lecz w miarę jak się posuwali, głos rozbrzmiewał coraz
mocniej.
- Tutaj - stwierdził w końcu Silk. Przystanął z przechyloną głową przed
wylotem tunelu.
Śpiew urwał się nagle.
- Ani kroku bliżej - ostrzegła groźnie niewidoczna kobieta. - Mam nóż.
- Jesteśmy przyjaciółmi! - zawołał Durnik. Roześmiała się gorzko.
- Nie mam przyjaciół. Nie zabierzecie mnie z powrotem. Nóż jest
dostatecznie długi, by dosięgnąć mego serca.
- Bierze nas za Murgów - szepnął Silk. Belgarath przemówił głośno w
języku, jakiego Garion nigdy jeszcze nie słyszał. Po chwili kobieta odpowiedziała
niepewnie, jakby przypominała sobie słowa, których nie używała od lat.
- Myśli, że to sztuczka - oznajmił cicho starzec. - Mówi, że trzyma nóż
przy sercu, więc musimy zachować ostrożność.
Znowu zawołał w głąb korytarza, a kobieta odpowiedziała. Język, którym
się posługiwali, był płynny i melodyjny.
- Zgadza się, żeby wszedł tam ktoś z nas - oświadczył w końcu Belgarath.
- Wciąż nam nie ufa.
- Ja pójdę - zdecydowała ciocia Pol.
- Bądź ostrożna, Pol. Ona w ostatniej chwili może zmienić zdanie i użyć
tego noża na tobie zamiast na sobie.
- Poradzę sobie, ojcze.
Wzięła od Baraka światło i wolno ruszyła w głąb tunelu. Mówiła przez
cały czas.
Czekali w ciemności, w skupieniu nasłuchując pomruku rozmowy cioci
Pol z kobietą Margów.
- Możecie podejść! - zawołała po chwili. Ruszyli korytarzem w stronę jej
głosu.
Kobieta leżała obok niewielkiej kałuży wody. Była bardzo brudna i ubrana
w skąpe łachmany. Włosy miała lśniące i czarne, ale fatalnie splątane, na twarzy
zaś wyraz rezygnacji i rozpaczy. Miała też szerokie kości policzkowe, pełne
wargi, wielkie fioletowe oczy obramowane czarnymi rzęsami. Nędzne łachmany
odsłaniały sporą ilość bladej skóry. Relg syknął przez zęby i natychmiast odwrócił
się plecami.
- Ma na imię Taiba - poinformowała ciocia Pol. - Parę dni temu uciekła z
zagród niewolników pod Rak Cthol.
Belgarath ukląkł obok wyczerpanej kobiety.
- Pochodzisz z Margów, prawda? - spytał z naciskiem.
- Matka mówiła mi, że tak - potwierdziła. - To ona nauczyła mnie dawnej
mowy.
Zlepiony kosmyk czarnych włosów opadł jej na policzek.
- Czy wśród niewolników są inni Margowie?
- Myślę, ze tak. Trudno powiedzieć. Większość ma ucięte języki.
- Ona musi coś zjeść - wtrąciła ciocia Pol. - Czy ktoś pomyślał, żeby
zabrać jedzenie?
Durnik odwiązał od pasa sakwę i podał jej.
- Trochę sera - powiedział. - I kawałek suszonego mięsa.
Ciocia Pol otworzyła sakwę.
- Czy wiesz, jak twoi rodacy tu trafili? - wypytywał niewolnicę Belgarath.
- Pomyśl. To może być bardzo ważne.
Taiba wzruszyła ramionami.
- Zawsze tu byliśmy.
Wzięła chleb i mięso, i zaczęła jeść żarłocznie.
- Nie tak szybko - ostrzegła ciocia Pol.
- Słyszałaś cokolwiek o tym, jak Maragowie zostali niewolnikami
Murgów? - nie ustępował Belgarath.
- Matka opowiadała mi kiedyś, że tysiące lat temu mieszkaliśmy w kraju
pod otwartym niebem i nie byliśmy wtedy niewolnikami - odparła Taiba. - Ale nie
uwierzyłam jej. To taka bajka dla dzieci.
- Znane są historie o tolnedrańskiej kampanii w Maragorze, Belgaracie -
wtrącił Silk. - Przez lata krążyły pogłoski, że niektórzy z dowódców legionów,
zamiast wybić jeńców, sprzedali ich nyissańskim handlarzom. Czegoś takiego
można by oczekiwać po Tolnedranach.
- Istnieje taka możliwość... - Belgarath zmarszczył brwi.
- Musimy tu czekać? - zapytał szorstko Relg. Wciąż stał odwrócony
plecami i sztywno wyprostowany, wyraźnie demonstrując swe oburzenie.
- Czemu on się na mnie gniewa? - zdziwiła się Taiba. Ściszyła głos do
szeptu.
- Zakryj swą nagość, kobieto - rzucił Relg. - Jesteś obrazą dla
przyzwoitych oczu.
- I to wszystko? - Roześmiała się dźwięcznie, gardłowo. - To całe ubranie,
jakie mam. - Spojrzała na swą bujną figurę. - Poza tym, mojemu ciału niczego nie
brakuje. Nie jest zniekształcone ani brzydkie. Dlaczego mam je ukrywać?
- Niemoralna kobieta - oskarżył ją Relg.
- Jeśli ci to przeszkadza, to nie patrz - zaproponowała.
- Relg ma pewne problemy religijne - wyjaśnił oschle Silk.
- Nie wspominaj o religii. - Zadrżała.
- Sami widzicie. - Ulgos wzruszył ramionami. - Jest całkowicie
zdeprawowana.
- Niezupełnie - zauważył Belgarath. - W Rak Cthol słowo "religia"
oznacza ołtarz i nóż ofiarny.
- Garionie - poleciła ciocia Pol. - Podaj mi swój płaszcz.
Rozwiązał pod szyją ciężki wełniany płaszcz i wręczył go cioci Pol.
Zaczęła okrywać nim zmęczoną niewolnicę. Nagle znieruchomiała i spojrzała na
nią z uwagą.
- Gdzie są twoje dzieci? - spytała.
- Murgowie je zabrali - odparła martwym głosem Taiba. - Dwie małe
dziewczynki, bardzo piękne... już ich nie ma.
- Odnajdziemy je - obiecał impulsywnie Garion. Zaśmiała się gorzko.
- Chyba nie. Murgowie oddali je Grolimom, a Grolimowie złożyli w
ofierze na ołtarzu Toraka. Sam Ctuchik trzymał nóż.
Garion poczuł, jak krew stygnie mu w żyłach.
- Ten płaszcz jest bardzo ciepły - stwierdziła wdzięcznie Taiba, gładząc
dłonią szorstki materiał. - Marznę już od tylu dni...
Westchnęła, znużona i zadowolona.
Belgarath i ciocia Pol spoglądali na siebie ponad nią.
- Musiałem zrobić dobry uczynek - stwierdził tajemniczo starzec. - Żeby
znaleźć ją przypadkiem po tylu latach poszukiwań...
- Jesteś pewien, ojcze, że to właśnie ona?
- Niemalże musi nią być. Za dobrze wszystko pasuje, aż do
najdrobniejszych szczegółów. - Odetchnął głęboko. - Od tysiąca lat mnie to
martwiło. - Nagle wydał się niezwykle zadowolony z siebie. - Jak zdołałaś uciec,
Taibo? - zapytał łagodnie.
- Jeden z Murgów zapomniał zamknąć drzwi - odpowiedziała sennie. -
Kiedy się wymknęłam, znalazłam jego nóż. Chciałam odszukać Ctuchika i zabić
go, ale zabłądziłam. Tu jest tyle jaskiń... tak dużo. Chciałabym go zabić, zanim
umrę, ale teraz nie ma chyba nadziei. - Westchnęła z żalem. - Spać mi się chce -
wyznała. - Jestem taka zmęczona...
- Zostaniesz tutaj? - spytała ciocia Pol. - Musimy odejść, ale wrócimy.
Potrzebujesz czegoś?
- Może trochę światła. - Taiba westchnęła. - Całe życie spędziłam w
ciemności. Chciałabym chociaż umierać przy świetle.
- Relgu - poprosiła ciocia Pol. - Zrób dla niej światło.
- Sami możemy go potrzebować. - Nadal był sztywny i obrażony.
- Ona potrzebuje bardziej.
Relg sposępniał, ale wymieszał na płaskim kamieniu składniki z dwóch
woreczków, po czym dodał do mikstury kilka kropli wody. Powstała maź zaczęła
lśnić.
- Dziękuję ci - rzekła z prostotą Taiba.
Relg nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał.
Wrócili do korytarza, pozostawiając za sobą kobietę leżącą obok kałuży
wody i kamienia ze słabym światełkiem. Znowu zaczęła śpiewać, już ciszej, na
samej granicy snu.
Relg prowadził ich przez ciemne galerie, często kręte i zmieniające
kierunek, ale zawsze prowadzące do góry. Mijały godziny, choć czas niewielkie
miał znaczenie w wiecznej ciemności. Pokonywali pionowe ściany i wchodzili
coraz wyżej skalnym filarem. Garion już dawno zatracił poczucie kierunku;
zastanawiał się, czy nawet Relg na pewno wie, dokąd zmierza. Aż wreszcie
okrążyli kolejny zakręt galerii i lekka bryza musnęła ich twarze. Niosła ze sobą
odrażający fetor.
- Co tak śmierdzi? - Silk zmarszczył swój szpiczasty nos.
- Pewnie zagrody niewolników - stwierdził Belgarath. - Murgowie nie
dbają o higienę.
- Zagrody leżą pod Rak Cthol? - zapytał Barak. Belgarath kiwnął głową.
- I mają przejście do samego miasta?
- O ile pamiętam, tak.
- Dokonałeś tego, Relgu. - Barak klepnął Ulgosa w ramię.
- Nie dotykaj mnie - powiedział Relg.
- Przepraszam.
- Niewolnicy na pewno są pilnowani - stwierdził Belgarath. - Musimy
teraz bardzo uważać.
Przekradli się korytarzem, pilnie uważając, gdzie stawiają stopy. Garion
nie był pewien, w którym punkcie tunel zaczął zdradzać oznaki, że został
zbudowany przez ludzi. W końcu dotarli do częściowo otwartych żelaznych
drzwi.
- Jest tam kto? - szepnął chłopiec do Silka. Drasanin wsunął się do otworu,
trzymając w ręku gotowy
do ciosu sztylet. Rozglądał się nerwowo.
- Tylko parę kości - zameldował. Belgarath dał sygnał do odpoczynku.
- Te niższe galerie zostały prawdopodobnie porzucone - oświadczył
cichym głosem. - Kiedy powstała droga, Murgowie nie potrzebowali już tylu
niewolników. Zaraz pójdziemy dalej, ale bądźcie cicho i miejcie oczy otwarte.
Sunęli bezgłośnie, wznosząc się lekko galerią, mijając coraz więcej
rdzewiejących metalowych drzwi; wszystkie były uchylone. Na szczycie galeria
zawracała ostro, ale wciąż wiodła pod górę. Jakieś słowa wymalowano
niestarannie na ścianie pismem, którego Garion nie rozpoznał.
- Dziadku - szepnął, wskazując napis. Belgarath spojrzał na litery.
- Dziewiąty poziom - mruknął. - Wciąż dzieli nas od miasta spory
kawałek.
- Jak długo jeszcze, zanim zaczniemy wpadać na Murgów? - Barak
rozejrzał się z dłonią na rękojeści miecza.
Belgarath wzruszył ramionami.
- Trudno powiedzieć. Ale myślę, że w użyciu są tylko dwa, może trzy
górne poziomy.
Szli dalej pod górę, aż ponownie skręcili ostro i znowu na ścianie
dostrzegli znaki nieznanego pisma.
- Ósmy poziom - przetłumaczył Belgarath. - Idziemy dalej.
Odór niewolniczych kwater był coraz silniejszy, w miarę jak mijali kolejne
poziomy.
- Światło przed nami - ostrzegł Durnik, gdy właśnie mieli okrążyć zakręt
przed poziomem czwartym.
- Zaczekajcie - tchnął Silk i rozpłynął się za rogiem. Sztylet trzymał
dyskretnie przy nodze.
Światło było słabe i kołysało się lekko. Wolno się rozjaśniało.
- Ktoś z pochodnią - domyślił się Barak.
Blask nagle zamigotał, rzucając rozkołysane cienie. Potem ustalił się i
przestał falować. Po chwili wrócił Silk, starannie wycierając sztylet.
- Murgo - oznajmił. - Chyba czegoś szukał, bo cele na tym poziomie są
jeszcze puste.
- Co z nim zrobiłeś? - zapytał Barak.
- Wrzuciłem do którejś celi. Nie znajdą go, chyba żeby specjalnie szukali.
Relg starannie owinął sobie oczy.
- Nawet dla tej odrobiny światła? - zdziwił się Durnik.
- Chodzi o jego kolor - wyjaśnił Relg.
Minęli zakręt na czwartym poziomie i ruszyli dalej. Pięćdziesiąt sążni od
wejścia równym płomieniem paliła się tkwiąca w ścianie pochodnia. Trochę bliżej
dostrzegli podłużną plamę krwi na nierównej, brudnej podłodze.
Belgarath zatrzymał się przed drzwiami celi i podrapał się po brodzie.
- W co był ubrany? - zapytał Silka.
- W tę szatę z kapturem. Czemu pytasz?
- Przynieś ją.
Silk spojrzał na niego z zaciekawieniem i skinął głową. Zajrzał do celi i po
chwili wrócił niosąc czarną szatę Murga. Wręczył ją starcowi.
Belgarath obejrzał długie rozcięcie na plecach.
- Postaraj się w następnych nie wyrywać takich wielkich dziur - zwrócił
się do Drasanina.
- Przepraszam. - Silk uśmiechnął się. - Entuzjazm mnie trochę poniósł.
Teraz będę ostrożniejszy. - Zerknął na Baraka. - Przyłączysz się? - zaproponował.
- Oczywiście. Idziesz, Mandorallenie?
Rycerz przytaknął z powagą i poluzował miecz w pochwie.
- Zaczekamy tutaj - stwierdził Belgarath. - Uważajcie na siebie i nie
marnujcie czasu.
Trzej mężczyźni ruszyli cicho korytarzem w stronę trzeciego poziomu.
- Ile mamy czasu, ojcze? - spytała cicho ciocia Pol, kiedy zniknęli.
- Kilka godzin temu minęła północ...
- Zdążymy przed świtem?
- O ile się pospieszymy.
- Może lepiej przeczekać tu dzień i wyjść, kiedy znowu się ściemni?
Zmarszczył czoło.
- Raczej nie, Pol. Ctuchik coś knuje. Wie, że nadchodzę... wyczuwam to
już od tygodnia... ale nie wykonał jeszcze żadnego posunięcia. Nie zostawiajmy
mu więcej czasu, niż musimy.
- Zechce z tobą walczyć, ojcze.
- Najwyższa pora. Przez tysiące lat Ctuchik i ja krążyliśmy wokół siebie,
ponieważ chwila nigdy nie była odpowiednia. Teraz w końcu załatwimy tę
sprawę. - Z ponurą miną zapatrzył się w ciemność. - Kiedy się zacznie, Pol, nie
mieszaj się do tego.
Przez długą chwilę spoglądała na jego posępną twarz.
- Jak sobie życzysz, ojcze - powiedziała.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka