Gaup Ailo Podróż na dźwiękach szamańskiego bębna

background image

Gaup Ailo


Podróż na dzwiękach szamańskiego bębna

background image

terytoria skandynawskie

background image

Ailo Gaup
Podróż na dźwiękach szamańskiego bębna
Przełożyła Maria Sibińska

background image

Trommereisen
Projekt graficzny i typograficzny / Janusz Górski Redakcja / Ewa
Penksyk-Kluczkowska Korekta / Ludmiła Jezierska Skład / Piotr
Górski
Druk i oprawa / WZDZ - Drukarnia Lega, Opole, ul. Malopolskal8 ©
Copyright by Gyldendal Norsk Forlag AS 1988
© Copyright for the Polish edition by wydawnictwo slowo/obraz
terytoria, Gdansk 2004
This translation has been published with the financial support of
NORLA Fiction/NORLA Non-fiction
wydawnictwo slowo/obraz terytoria, 80-244 Gdansk, ul.
Grunwaldzka 74/3
tel.: (058) 345 47 07 dział handlowy
tel.: (058) 341 44 13 redakcja
fax: (058) 520 80 63
e-mail:

slowo-obraz@terytoria.com.pl

www.terytoria.com.pl

background image

Jon jechał przez cały dzień. Nastał już wieczór. Jon czuł się zmęczony,
zmierzał ku przełęczy. Powodem tej podróży była seria snów o bębnie.
Jon pamiętał wyraźnie pierwszy sen. Wynurzył się on ze słonecznego
królestwa światła i ognia, spoza snu. Na liżących językach ognia unosił
się bęben, niczym łódź na falach. Byl to bęben drewniany, w kształcie
czary, ozdobionej żywymi ornamentami. Zadziwiające, że bęben nie zajął
się ogniem i nie spłonął.
Następnej nocy bęben znowu przybył z królestwa światła i ognia. Tym
razem Jonowi ukazała się skóra bębna. Na skórze namalowane były
tajemne symbole i znaki. Wiele z nich rozpoznawał, między innymi znak
Boga Słońca, czworokąt z wychodzącymi z rogów wiązkami promieni.
Trzeciej nocy w membranę uderzał młoteczek, tak jakby bębna używał
szaman, noaidi. Najpierw brzmiało to jak grzmot nad widdą . Potem jak
bicie wielkiego serca. Z serca wydobywała się obca melodia, która
jednocześnie wydawała się znajoma. Dojrzał zarysy twarzy wokół ognia
rady, daleko, daleko stąd, w innym czasie, który jednak był tuż obok.
Miał wrażenie, że szaman, bęben, ogień rady i krąg plemienny tkwią w
jego głowie.
Sny te były tak jasne i żywe. Czuł się związany z duchami pomocniczymi.
Naprowadziły go na trop zapomnianego, tego, czego szukał,
rzeczywistego wyjaśnienia albo Wielkiej Tajemnicy Plemiennej.
Gdy położył się czwartego wieczoru, upłynęło dużo czasu, zanim zasnął.
Nie miał też żadnego snu. Noce upływały, napięcie

background image

osłabło, aż w końcu tylko czasami myślał o tamtych trzech snach.
Jesień stała się zimą, zima wiosną i latem.
Pewnej nocy bęben wypłynął gwałtownie z królestwa słońca, zbliżył się
do Jona otoczony zachłannymi płomieniami. Jon pojął od razu, że coś się
zmieniło. Coś było nie w porządku. Magiczny bęben przeraził go. Jon
zaczął biec, lecz nie miał najmniejszej szansy, by uciec. Gnany przez
syczącą kulę ognia, znalazł się na krawędzi klifu.
Następnej nocy groźba powróciła. Noc po nocy żeglował ku niemu
płonący bęben, zmuszał go do ucieczki na brzeg przepaści. Jon stał się
nerwowy i poirytowany, czuł się prześladowany przez wroga, z którym
nie mógł się zmierzyć.
To Lajla postanowiła, że powinni pojechać na Północ. Wtedy znikły
groźne sny o Bębnie Słońca.
Teraz to nie bęben go tropił. To on był na tropie bębna.
Gdy jechał tędy poprzednim razem, droga od wybrzeża wiła się
zygzakiem. Teraz była przebudowana i prawie bez zakrętów. Dotarł na
płaskowyż wcześniej, niż się spodziewał, skręcił na parking. Wyłączył
silnik i siedział w ciszy. Lajla ciężko oddychała. Spała. Obudził ją. Starła
z oczu sen, poprawiła długie czarne włosy i przeciągnęła się.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała.
- Przespałaś dwieście kilometrów.
Wyszli z samochodu, na wiatr i w mrok. Ale z chwilą, gdy obudziła się
zdolność widzenia w ciemności, z mroku pod półksiężycem wychyliły się
wzgórza i widda, jak w powolnym procesie wywoływania krajobrazu i
fantazji.
- Poznaję okolicę. - Lajla wciąż była trochę senna.
- Ja nie poznawałem, dopóki nie wjechaliśmy na płaskowyż.
Wyprostowali drogę - odrzekł.

background image

Widda wokół nich była otwarta i bezkresna. Nagie, kobiece formy dotarły
do niego nagle, dotarły w głąb gruczołów, namiętności, snów. Kobiece
ciało krajobrazu przemawiało do niego z sylwetek wyłaniających się
spoza innych sylwetek. Zaokrąglone pagórki i ostre wierzchołki były
wokół niego niczym biodra i piersi. Wrócił do domu.
Niedawno minęli osadę nad brzegiem morza. Skrywała się teraz pod
wzgórzami rzucającymi mroczne cienie. Mieli jednak otwarty widok na
morze, gdzie promienie księżyca błyskały na falach.
- Widzisz linię oddzielającą morze od horyzontu ? - zapytał Jon.
Stała tuż przy nim i dotarło do niego ciepło jej ciała. Słyszał teraz ciszę,
jako coś tkwiącego w nim, a nie tylko nieobecność szumu silnika.
- Widzisz? - powtórzył.
Skinęła głową, jaśniejącą twarz wtuliła w jego szyję, a usta dotknęły
skóry w najczulszym miejscu, tuż pod grdyką. Objął ją, a jego prawa ręka
wpełzła pod jej kurtkę, pod koszulę, przesunęła się po brzuchu, ku
piersiom. Dotknięcie zbudziło w nim tęsknotę, w której zawarta była
czułość całego ich związku, od pierwszego razu aż do tej chwili. Nagle
ugryzł ją w ramię. Drgnęła lekko, zaśmiała się, a potem objęła go i
przytuliła mocno do siebie. Uścisk był teraz inny, uczucie bardziej
podniecające. Jej intensywność, otaczający ich kobiecy krajobraz i to, że
dotarł do domu, przejęły go dreszczem.
Gdy opuścili samochód i rozpalali ogniska, wiał ożywczy wiatr. Teraz w
kubkach nie było już kawy, żar wygasł, a powietrze znieruchomiało.
- Tak tu cicho. - Drgnął na dźwięk swego głosu.
- Podoba mi się - powiedziała.

background image

- Zrobiło się tak martwo i nieprzyjemnie.
- Pochłodnialo - odparła.
Lajla zeszła do samochodu. Jon został jeszcze na chwilę. Usłyszał, że
zatrzasnęła za sobą drzwiczki.
Właśnie wtedy, niczym echo trzaśnięcia, doszedł go inny głos,
przypominający bardzo wysoki gwizd. Odwrócił się w stronę, skąd
dobiegał dźwięk, dostrzegł coś, co nadpływało ponad wzgórzem w jego
stronę. Punkt ten nieprzyjemnie szybko zmienił się w czarną postać z
olbrzymią głową. Z dużych ust wystawała rura. Otwór był wystarczająco
szeroki, by go wessać. Stał jak skamieniały, a tymczasem rura została
wycelowana w niego.
Wówczas u jego stóp zakumkała żaba. Jon odskoczył w bok. Widmo
rozpłynęło się. Niebezpieczeństwo minęło. A żaba znikła niczym srebrny
punkt w świetle księżyca oświetlającego wzgórze.
Poszedł w stronę samochodu, nie oglądając się za siebie. To był stary
sposób. Nie oglądać się do tyłu, cokolwiek by się słyszało lub czuło.
Musiał się uspokoić, dojść do siebie. Usiadł, oparłszy się plecami o skalną
płytę, spoglądał na widdę. Droga wiła się wzniesieniami jak blady,
asfaltowy wąż. W dole, na szybach i chromowanych częściach
samochodu, odbijał się blask księżyca. Promienie iskrzyły się na
oszronionym wrzosie i płytkach miki tkwiących w nagiej skale. Jego
wzrok wędrował od jednego do drugiego świecącego punktu. Chmara
migocących punkcików ożyła i zaczęła tańczyć wokół niego. Tańczyć w
ruchu kolistym, jakby tworząc pary. Pary oczu. A między oczami tkwiły
czarne błyszczące nosy.
- Tutaj w górach Niemcy ponieśli swą pierwszą porażkę. Ten, którego
widziałeś, to pewnie upiór z czasów wojny - orzekła Lajla.
- To nie był żaden martwy żołnierz. To było coś zupełnie innego.

background image

- Co? - spytała.
- Nad wzgórzami przeleciał zabójca.
- A niedźwiedzie, nie przestraszyły cię?
- Wyściubiły tylko nosy spod ziemi.
Trzymała jego twarz w dłoniach. Pocałowała go lekko w oczy, w czoło.
Najpierw, aby scałować to, co ujrzał. Potem zrozumiała, że robiła to
również, aby uspokoić siebie samą. Było zimno. Miała przeczucie, że coś
nastąpi, coś niebezpiecznego, i że to się właśnie zaczęło.

background image

Krajobraz pojawiał się przed nimi w stożkach świateł samochodu i znikał
za nimi, połykany przez ciemność.
- Szybko jedziesz - odezwała się Lajla.
Zauważyła, że jej uwaga zirytowała go. Wpatrywał się prosto przed
siebie, sztywno, aby pokazać, że nie dosłyszał jej słów. I nie zwolnił.
Znała go tak dobrze. Nie tylko profil, nos, kości policzkowe i kark pod
czarnymi włosami z odrobiną siwizny. Wiedziała, w jaki sposób reaguje,
wiedziała, że jego oczy zmieniają barwę, stają się czarniejsze, węższe.
- Musimy być na miejscu dziś wieczorem - odpowiedział w końcu.
Był zły na nią. Przespała dwieście kilometrów i nie dotrzymywała mu
towarzystwa. A teraz jeszcze się go czepiała.
- Pamiętam, że kiedyś powiedziałeś to samo - dorzuciła.
A więc pamiętała. Miał wtedy inny samochód. Jechali do domu na święta
Bożego Narodzenia, a on chciał ustanowić życiowy rekord na zimowej
trasie z Oslo. Przebili zwał śniegu pozostawiony przez pług i poszybowali
swobodnie w dół zbocza, gdzieś w północnej Finlandii.
Teraz byli w innej podróży. Rozpoczęło się poszukiwanie. Czuł się tak,
jakby wyruszył na wojnę religijną. Kiedyś trwała wojna religijna. Palono
bębny w imię państwa i Kościoła. Palono też szamanów. Sztukę
szamańską, duchową siłę plemienia, stopniowo zniszczono. Wielki obraz
plemienia rozpadł się.
Było jednak pewne „ale". Pewnego razu słyszał, jak ktoś używa bębna.
To było wiele lat temu na Północy. Pewnego zimowego

background image

wieczoru wszedł do jakiegoś domu. Ludzie siedzieli cicho w kuchni, nie
padło ani jedno słowo. Z pokoju za kuchnią dochodziło owo monotonne
bębnienie. Usiadł na krześle i słuchał. On też się nie odezwał. Coś się
wówczas stało, głośny trzask. Myślał najpierw, że pękła krokiew. Ale
zarówno dach, jak i krokwie były całe. Dach się jednak otworzył. A on
uniósł się przez otwór, ku gwiazdom. Minął je i znalazł się w ciemnym
tunelu, którego nigdy przedtem nie widział.
Noaidi był niskim tęgim mężczyzną o czarnych włosach: Przeszedł przez
kuchnię tuż obok niego, z bębnem pod pachą. Jon dostrzegł kawałek
uchwytu i czary. Był na niej wyrzeźbiony znak, który zaczął się żarzyć w
półmroku kuchni. Potem żarzący się znak słońca odłączył się od
drewnianej czary i wniknął w Jona jak strzała światła.
Jednocześnie mężczyzna zatrzymał się na moment i zanim zniknął, rzucił
na niego zaciekawione, badawcze spojrzenie.
Jon był oszołomiony wydarzeniami, dachem, który się otworzył,
symbolem słońca, który w niego wniknął, i badawczymi, utkwionymi w
niego oczami mężczyzny. Był przekonany, że wszyscy obecni zwrócili na
to uwagę. Ale tu spotkała go niespodzianka. Nie zauważono niczego
niezwykłego. To, co się zdarzyło, przeznaczone było tylko dla jego oczu.
Jeśli istniał bęben z takim symbolem, to rzeczywiście posiadał moc.
Chciałby mieć taki bęben.
Wsłuchiwał się w szum silnika wypełniający samochód. Tarcze
wskaźników podświetlały kierownicę. Był niespokojny. Dlatego jechał
tak szybko. Zmniejszył nacisk na pedał gazu. Zaczęło padać. Ustawił
wycieraczki na niską częstotliwość. Ramię przesuwało się przez szybę i
zlizywało krople.
- Widziałaś? - zapytał Lajl.
- Co? - odezwała się sennie.

background image

Dostrzegł coś nad drogą, ale ona znowu zasypiała. Wolałby towarzystwo
kogoś innego niż kobiety wypełniającej samochód gęstym snem. To było
zaraźliwe i oczy same mu się zamykały.
- Lajla - odezwał się, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Jon skoncentrował uwagę na drodze. Schodziła z widdy w dół, w dolinę.
Zbocza doliny stawały się coraz wyższe, a cienie na jej dnie coraz
ciemniejsze. Droga biegła teraz płasko wokół odgałęzienia fiordu. Deszcz
się nasilił, bębnił o szybę i asfalt. Jon zwiększył maksymalnie
częstotliwość ruchu wycieraczek.
Na zakręcie głowa Lajli pochyliła się do przodu. Ciemne włosy zwisały,
okrywając twarz. Prawą ręką odgarnął je do tyłu, uniósł jej głowę i wtedy
się przebudziła.
- Sądzisz, że będziesz mógł odnaleźć dom, w którym widziałeś bęben? -
spytała nagle.
- Tak, tak sądzę - odpowiedział.
- A sądzisz, że powiedzą ci, kim był ten mężczyzna?
- Mam nadzieję.
Ulewa przeszła równie gwałtownie, jak się pojawiła. Jon wyłączył
wycieraczki.
- To wcale nie jest takie pewne, że powiedzą, kim był.
- Zaufają mi.
- Może zmienili zdanie. Może uważają, że ten mężczyzna był w zmowie z
diabłem.
- Być może.
- Wiesz przecież, co mówią księża.
- Wiem.
- Dowiedziałeś się, skąd był?
- Nie. Jedyne, czego się dowiedziałem, to że nazywał się Jon.
Lajla znowu zasnęła. On też był zmęczony.
- Obudź się i dotrzymuj mi towarzystwa! - krzyknął.
Nie obudziła się, nie odpowiedziała. Oczy miała zamknięte,

background image

a i jego powieki stawały się coraz cięższe. Na przedniej szybie zalegały
drobniutkie kropelki wody, jedna przy drugiej.
Po omacku odnalazł drążek i włączył wycieraczki w chwili, gdy światło
wypełniło wyrwę w szosie tuż przed nim. Drogę zagradzało stado
zwierząt. Wydawały się niezmiernie duże i rogate. Stopa odnalazła
hamulec i wcisnęła go do oporu. Ale wiedział, że jest za późno. Nie mógł
zatrzymać samochodu na tak krótkim odcinku.
Zwierzęta odwróciły głowy i poroża, wszystkie razem, jak wielogłowy
troll. Sekunda rozciągała się jak guma do żucia. Czekał tylko na miękkie
uderzenia futer, mięsa i ciał o nadjeżdżający samochód, tuż przed jego
nogami.
Samochód stał nieruchomo. Lajla obudziła się. Patrzyła na niego
zaskoczona. Jeszcze bardziej zaskoczona spojrzała przed siebie. Z głową
na wysokości ich własnych głów i pyskiem tuż przy przedniej szybie stał
rogaty, długonogi łoś. Jak w zwolnionym tempie obrócił się, wyskoczył
ze snopu światła i zniknął.
- Mało brakowało - powiedział cicho Jon.
Wciągnąwszy głęboko powietrze, otworzył drzwiczki, wyskoczył na
zewnątrz i stał przez chwilę z kolanami drżącymi po doznanym szoku.
Łoś zniknął, ale zarówno przed, jak i za samochodem przechodziło przez
drogę stado reniferów.
Jon obejrzał samochód. Żadnych wgnieceń na masce, żadnej krwi ani
sierści na zderzaku. Jon przyniósł latarkę, przebiegł snopem światła po
poboczu i po stadzie reniferów. Nie zobaczył ani rannych, ani martwych
zwierząt.
- Poczułeś jakieś zderzenie? - spytała.
- Nic nie czułem.
- I nic nie widziałeś?
- Chyba przysnąłem - odpowiedział.
- Obudziłam się, gdy hamulce zadziałały.
- Dobrze, że zadziałały - odrzekł.

background image

Stado reniferów znikło w ciemności. Ale owe szare, prehistoryczne
zwierzęta trwały wciąż na siatkówce jego oczu.
- Albo ten samochód dostał skrzydeł, albo zwierzęta zostały uniesione w
górę i postawione z powrotem, całe i nietknięte. To mogło zmienić się w
krwawą łaźnię - powiedział Jon.
- To był po prostu cud - orzekła Lajla.
- A tak w ogóle, to co się z tobą dzieje? - zapytał Jon. - Zazwyczaj
ożywiasz się pod wieczór i trzeba cię zaganiać do łóżka.
- Nie wiem. Poczułam się taka zmęczona.
- Kiepski z ciebie towarzysz podróży. Przejechałem przez pół Norwegii z
susłem. Zły jestem.
Było ciemno. Kropił deszcz. Dolina wydawała się ciasna. Chciał jechać
dalej, ale Lajla go zatrzymała.
- Słyszysz śpiewające dzwonki? - spytała.
- Gdzie?
- Tam w górze. Na zboczu.
Nasłuchiwał. Potrząsnął głową. Niczego nie słyszał.
- Czyż to nie piękne? - powiedziała.

background image

Mokra, naga, ciemna skała zalśniła, gdy padło na nią światło
wchodzącego w zakręt samochodu.
Lajla wyciągnęła mapę ze schowka, rozłożyła ją.
- Będziemy na miejscu za pół godziny. - Odłożyła mapę na miejsce.
Przez drogę znowu przechodziło stado reniferów. Ale tym razem
widoczność była dobra i odległość bezpieczna. Skręcił na pobocze,
zaparkował, wyłączył światła. Wyszli z samochodu w wilgotny mrok.
Stado przechodziło przed nimi powolnym strumieniem. Nad nimi
wznosiła się góra, jak ciężki, czarny cień.
- Nieprzyjemnie tu - stwierdziła Lajla.
Jakiś samochód jechał w ich stronę. Potem światła znikły, pochłonięte
przez cienie.
- Będę zadowolona, gdy znowu znajdziemy się na widdzie - mówiła dalej.
- Też czujesz ciężar góry? - zapytał.
Wtedy usłyszeli strzały, wiele strzałów przygłuszonych deszczem.
Ostrzegawczo podniósł palec do ust. Bez słowa wsiedli do samochodu.
Strzały tutaj, gdzie były renifery, na dodatek w nocy, oznaczały tylko
jedno. Ktoś się zaopatrywał w mięso, i to nie całkiem legalnie.
- Zapalaj, zaskoczymy ich.
Uruchomił silnik, włączył reflektory i podjechał do przodu. Zaparkowany
samochód skąpał się w świetle. Za nim pochyliła się jakaś postać i znikła
niczym cień.

background image

- Poświeć - Lajla podała mu latarkę.
Jon podjechał do samochodu, poświecił przez szybę. Nic nie zauważył.
Pojazd wyglądał jak pierwszy lepszy samochód dostawczy zaparkowany
na poboczu, oczekujący na właścicieli wypoczywających w domku
letniskowym. Ale gdzieś we mgle stał ktoś z bijącym gwałtownie sercem,
być może z palcem na spuście.
Pierwszą rzeczą, którą ujrzał Jon, był czubek rogu. To mogła równie
dobrze być gałąź, ale specyficzny odblask sprawił, że Jon postanowił
przyjrzeć się z bliska temu przedmiotowi. Leżał tam renifer. Był martwy,
miał rozcięty brzuch, a żołądek i jelita wypłynęły na ziemię. Zwierzę było
jeszcze ciepłe. Złodziej zaciągnął je w krzaki, by obedrzeć ze skóry.
Gdy coś zaszeleściło w zagajniku, Jon pomyślał, że to właśnie złodziej.
Skierował latarkę w stronę odgłosu. Ptak poderwał się i do lotu. Potem
trzepot ucichł. Jon słyszał szmer strumyka i ciężki szum nocy, jesieni i
uderzeń serca.
Z zagajnika powyżej znowu dobiegł jakiś odgłos. Jon bez zastanowienia
rzucił się w stronę gęstwiny, skąd dochodził dźwięk. To nie był człowiek.
To był postrzelony byk. Darł kopytami mech. Z rany ciekła krew.
Wyciągnął nóż i pchnął zwierzę. Kark wygiął się w tył. Głowa, rogi, całe
ciało zadrżało, wysunął się blady koniec języka i nadeszła śmierć.
- Zameldujemy o tym - powiedziała Lajla. Jon oświetlił tablicę
rejestracyjną.
- Zapiszę to tutaj, żebyśmy nie zgubili. - Lajla zanotowała numer na
osłonie przeciwsłonecznej w samochodzie.
Mgła spłynęła ze wzgórz. Droga stała się kręta i wąska.
- Powiedziałaś „pół godziny"? - zapytał Jon.
- Widziałeś jakiś drogowskaz? - odpowiedziała pytaniem.

background image

- Lajla, to ty czytasz mapę.
Nie odpowiedziała. Widoczność była fatalna. Mgła otuliła samochód.
Lajla rozłożyła mapę, wskazała na miejsce, w którym jej zdaniem się
znajdowali.
- Wkrótce będziemy na miejscu.
- To dobrze. Ale czy powinniśmy widzieć morze? - zapytał.
- Nie - odpowiedziała, oświetlając mapę latarką.
- W takim razie co to jest? Morze, prawda?
Zahamował, otworzył okno i słone morskie powietrze wypełniło
samochód. Poniżej drogi była plaża, woda chlupotala o kamienie.
- Musieliśmy zabłądzić - stwierdziła Lajla, patrząc w mapę.
- To jest boczna droga, wąska jak nitka. Jak sądzisz, gdzie jesteśmy?
Dokąd mamy jechać?
Poirytowany wyrwał jej mapę.
- Jesteś bezczelny - powiedziała. - Pokaż.
- Spałaś zamiast pilnować.
Ciągnęła mapę do siebie, ale on trzymał mocno, aż w końcu doszli do
wniosku, że mapa nie może im pomóc. Były tam najważniejsze drogi
spinające kraj. Brakowało jednak dróg lokalnych. Stali w środku nocy, we
mgle, w ciemności, nie wiedząc, gdzie się znajdują. Zirytowany wrzucił
bieg, pojechał dalej, w nieznane.
Po cholerę brałem ją ze sobą - pomyślał.
- A jaki urażony - odpowiedziała Lajla, jakby czytała w jego myślach.
- Ty pilnowałaś mapy - odparł.
- O, jaki zawiedziony.
- Chcę być na miejscu dziś wieczorem.
- O, jaki dumny.
- Daruj sobie - rzekł i spojrzał na nią.
- O, jaki mroczny wzrok i sztywny kark.
- Suka. - Powiedziałby coś mocniejszego, ale zabrakło mu energii, by
rzeczywiście wpaść w złość.

background image

- O, jaki troskliwy i sympatyczny, i prostolinijny. Jakże nieczuły i
dziarski, i męski. Nie okazywać żadnych względów. Zmieść wszystko to,
co na drodze.
-Uff.
- Rzeczywiście, stała się rzecz straszna. Przecież możemy się zatrzymać,
położyć się i przespać. Po prostu. Jutro znikną wszystkie problemy.
Nie chciał się zatrzymywać, chociaż miała rację i chociaż byl
przemęczony. Musiał dotrzeć na miejsce, wbrew rozsądkowi. Trzymał
więc nogę na gazie, a dłonie na kierownicy.
Już od dwóch dni patrzył przed siebie; wpatrywał się i wpatrywał w drogę
wychodzącą mu naprzeciw, szeroką, dobrą drogę, drogę z białym pasem
odblaskowym po prawej stronie i żółtą linią środkową, drogę bez żadnych
oznakowań po prawej stronie, starą drogę asfaltową, drogę wysypaną
żwirem. Teraz jechał po żwirze. Samochodem tak trzęsło, że aż było mu
go żal. Kilometry przesuwały się wolno na liczniku. Kark mu sztywniał.
Oczy bolały.
- Teraz brakuje jeszcze tylko, byśmy ugrzęźli na tym pustkowiu z pustym
bakiem. - Jon mówił w zasadzie do siebie.
Nagle niebo się wypogodziło. Zupełnie jakby wyjechali z tunelu.
Krajobraz wokół nich znowu stał się widoczny. Księżyc tkwił między
wzgórzami. Światło było żółte. Wówczas Jon dostrzegł coś niezwykłego.
Z górskiego zbocza wyglądało słońce.
Pod oświetlonymi wzgórzami ujrzeli dom. Przed nim stał samochód, w
oknie paliło się światło.
- Możemy zapytać, jak daleko jeszcze.
Kiwnął głową. Skręcił w boczną drogę prowadzącą do domu. Kiedy
wyłączył silnik, poczuł, że dopada go zmęczenie. Byl zmęczony, aż do
bólu. Ukrył twarz w dłoniach, przejechał palcami po powiekach i wzdłuż
skroni. Chociaż stali nieruchomo i chociaż miał zamknięte oczy, to droga
toczyła się ku niemu, coraz węższa i pełna zakrętów.
- Marzę o tym, byśmy wskoczyli do łóżka - powiedział Jon.

background image

W środku przy oknie siedzieli mężczyzna i kobieta. Mężczyzna palił.
Wyglądało to tak, jakby na kogoś czekali. Kobieta miała na ramionach
wełniany czerwono-biało-niebieski szal, tak jakby marzła. Mężczyzna
zdusił papierosa, podniósł się i zniknął.
- Nie wejdziemy? - zapytała Lajla.
Zabłądzili wśród wąskich dolin i wysokich wzgórz. Z jej winy. Chciała
się jak najszybciej dowiedzieć, gdzie się znajdują.
W przedsionku pachniało stęchlizną. Korytarz w głębi oświetlała wisząca
na przewodzie żarówka. Schody prowadziły na poddasze.
Lajla zapukała do kuchennych drzwi.
- Proszę - odezwał się czyjś głos. Otworzyła drzwi, weszła, a Jon ruszył za
nią, ku kobiecie nadal siedzącej przy kuchennym stole.
- Dobry wieczór. Przepraszamy, że przychodzimy tak późno - zaczęła
Lajla.
- Jest późno - potwierdziła kobieta.
- Potrzebujemy pomocy - ciągnęła Lajla.
- Musisz iść na górę - odpowiedziała kobieta.
- W porządku. - Lajla odwróciła się, aby wyjść.
- Nie ty, on - rzekła kobieta, wskazując na Jona. -Ja?
-Tak.
Na stole stała popielniczka. Cienka smużka dymu unosiła się z żarzącego
się skręta, który pozostawił mężczyzna.
- Ty tu zostaniesz - rzekła władczo do Lajli.

background image

Jon przekraczał po dwa stopnie naraz. Dlaczego miał iść na górę, skoro to
Lajla zaczęła wyjaśniać sprawę? Zapukał do najbliższych drzwi na
poddaszu.
- Tak - usłyszał i wszedł do środka.
W środku, za stołem, siedział mężczyzna. Pokój był podłużny, oświetlony
przez lampę stojącą na stole. Ściany z drewnianych belek były równie
nagie jak w korytarzu. Ale lampa rzucała na tylną ścianę ciężki cień
mężczyzny.
- Późno przychodzisz - stwierdził obcy.
- Przepraszam, jedziemy z daleka.
- Oczywiście.
- Potrzebujemy pomocy - rzekł Jon.
- Oczywiście. - Mężczyzna podniósł się, podszedł do skrzyni, otworzył ją.
- Zacznijmy więc - powiedział i wyciągnął coś ze skrzyni. Był to owalny
przedmiot zawinięty w kawałek czarnego materiału. Mężczyzna odłożył
przedmiot, zamknął skrzynię. Potem wziął pakunek i trzymając go w
nienaturalny sposób, przeniósł na stół. Prawą ręką rozwinął czarną
tkaninę. Pod spodem można było dostrzec kawałek ciemnoczerwonego
aksamitu.
Jon chciał coś powiedzieć i wyjaśnić nieporozumienie, które
najwyraźniej zaistniało. Wówczas jego język zamarł i z ust nie wydobyło
się żadne słowo. Czerwony aksamit zsunął się. Na stole leżał bęben w
kształcie czary, na boku, z membraną obróconą w jego stronę. Rysunki
były prawie zatarte, ale linie jeszcze błyskały czerwoną farbą. Jon był tak
zaskoczony, że zrobiło mu się gorąco.
Mężczyzna wyjął podłużne zawiniątko, wyłuskał prawą ręką młoteczek,
podczas gdy lewa ręka leżała na stole przy bębnie. Z ręką było co
dziwnego. Ale to przede wszystkim bęben przykuwał wzrok Jona.
- Nie dosłyszałem twego imienia - rzekł mężczyzna.

background image

- Nie wymieniłem go - odparł Jon, pilnując się, by nie powiedzieć za
wiele.
- Nie możesz wycofać się teraz, gdy już tu przyszedłeś, a ja jestem
gotowy, aby zacząć bębnić. - Mężczyzna wsunął ową dziwną rękę w
uchwyt bębna, a w prawą wziął młotek. Wówczas Jon odkrył, że
mężczyzna ma sztuczną dłoń.
- Tak, jest sztuczna, ale ramię jest w porządku.
Jon słyszał, że szamani, którzy stracili zęby lub członki, tracili również
moc. Tylko cali ludzie mogli używać bębna. Kotłowało mu się w głowie i
nie był w stanie powiedzieć ani słowa, a mężczyzna z bębnem
niecierpliwił się coraz bardziej.
- Zaczynasz się denerwować? Nie śmiesz spojrzeć w przyszłość?
- Przyszliśmy spytać o drogę. To musi być jakieś nieporozumienie.
Zabłądziliśmy - wykrztusił wreszcie Jon.
- Co takiego? - Obcy był zaskoczony.
- Zabłądziliśmy.
- To nie wy dzwoniliście? - zapytał, tak jakby nie wierzył w to, co
powiedział Jon.
-Nie.
- Jak się nazywasz?
- Jon - odrzekł Jon.
- Zabłądziliście - powtórzył mężczyzna. W jego głosie zabrzmiała nuta
zadumy, tak jakby Jon powiedział coś bardzo znaczącego. Było to na tyle
dziwne, że Jon zwrócił na to uwagę. Przyjrzał się uważniej mężczyźnie.
Miał jakieś pięćdziesiąt parę lat, ostre rysy i głęboką bruzdę rozdzielającą
brwi i żłobiącą czoło aż do nasady włosów.
- Chcieliśmy tylko zapytać, gdzie jesteśmy. Jechaliśmy przez cały dzień.
Myśleliśmy, że można tu wynająć pokój na noc albo po prostu
dowiedzieć się, jak daleko jest do motelu w Skibotn.
Mówiąc to, Jon słyszał, jak jego słowa brzmią coraz dziwniej w tym
pokoju. Mężczyzna pochwycił bęben. Gwałtownym ruchem zakrył

background image

go kawałkami materiału, obrócił się szybko i włożył go do skrzyni.
Wieko zamknęło się z trzaskiem, klucz obrócił się w zamku.
- W tej zdrowej ręce jest tyle siły, ile w dwóch. - Uniósł Jona i prawie
rzucił go o drzwi.
- Trzeba było zobaczyć bruzdę na jego czole, gdy pojął całą sytuację. A
potem rzucił mną o drzwi - opowiadał Jon.
- Usłyszałam hałas.
- Zrobił to zdrową ręką. Lewą ma sztuczną.
- Dlaczego się tak wściekł?
- Oczekiwał kogoś innego. A jednak było to dziwne.
- Zapytałeś, skąd ma bęben?
- Atmosfera nie sprzyjała zadawaniu pytań.
Dojechali do skrzyżowania. Tuż za nim, w miejscu gdzie morze stykało
się z lasem sosnowym, stał motel. Zaparkowali i wynajęli pokój. Pięć
minut później leżeli w łóżku, przy zgaszonym świetle. Zazwyczaj po
długim dniu za kierownicą widział zbliżającą się ku niemu drogę. Teraz
widział nie drogę, lecz bęben, wypakowany, a potem na nowo schowany.
Czy to możliwe, że był to ten sam bęben, który kiedyś zobaczył?
- To nie był dobry człowiek - odezwała się Lajla w ciemności.
- Nie był niebezpieczny - odrzekł Jon.
- To był wilk - orzekła Lajla.
- To tylko mały sprytny lis, któremu udało się wbić zęby w kawałek
pieczeni.
Przez chwilę było cicho.
- Mylisz się. Istnieją źli ludzie i on był jednym z nich - dobiegły go jej
słowa.
- A co ona mówiła? - zapytał Jon.
- Była miła, gdy poszedłeś. Zapytała, skąd jesteśmy.
- Co odpowiedziałaś?

background image

- Prawdę. Potem zapytała, co robimy.
- Co powiedziałaś?
- Ze jesteśmy na urlopie. Jest chyba krawcową lub kimś w tym rodzaju,
bo wyciągnęła dużo igieł. Moim zdaniem, wyglądała na bardzo
zmęczoną. Ale była miła i słuchała z zainteresowaniem.
Słowa Lajli dźwięczały w ciemnym pokoju. Stały się małymi czarnymi
punkcikami w świetlistym krajobrazie serca. Jon dojrzał dwie osoby
zmierzające w ich stronę.
- Widzisz ich, starego mężczyznę i kobietę? - zapytał Jon.
- Nie - odparła.
Gdy wydawało mu się, że widzi ich wyraźnie, znikli.
- Kto to?
- Znikli.
- Czy to ci, których odwiedziliśmy?
- Nie. Dwoje innych. Może ich kiedyś spotkamy - odpowiedział Jon.
Położył się na boku, by zasnąć. Poczuł wtedy ciepłe, okrągłe pośladki
Lajli układające się na miejsce, przy jego łonie. Wetknął nos w jej włosy,
wypełnił go jej zapach i woń henny, którą farbowała włosy. Oddychała
spokojnie i głęboko. Ostatnią rzeczą, którą słyszał, było wyraźne bicie jej
serca.

background image

Otworzył oczy, patrzył prosto na wąski klin skóry, tuż nad kręgami
szyjnymi Lajli. Było rano, bardzo wcześnie, ale wystarczająco jasno, aby
mógł dostrzec delikatne włosy na jej karku. Ugięły się lekko, gdy na nie
dmuchnął. Znowu poczuł jej kuperek pardwy przy swoim łonie. Czuł się
lekki, a zarazem ciężki, rozbudzony i zaspany. Ona w półśnie wydawała
się bliska i odległa, i to go podnieciło.
Potem znowu usnęli. Ocknął się wypełniony porannym snem.
Wszedł do lasu. Dotarł do jeziora. Na brzegu skarpy, na której przysiadł,
kwitły dwa dzwonki. Na dnie jeziora zobaczył żabę. Nagle żaba
przemieniła się, stała się księciem. Również jezioro się przemieniło - w
wysoką jasną salę, z kryształami zwisającymi z sufitu i kamieniami
szlachetnymi zdobiącymi tapety. W czerwonych, turkusowych, zielonych
i żółtych kamieniach błyszczało światło.
- Jesteś zaskoczony - odezwał nagle jeden z dzwonków. Ale wtedy
obudził się. Lajla brała prysznic.
- Pojedziemy z powrotem i zobaczymy, czy dom tam stoi? - zapytała
Lajla podczas śniadania.
- Pojedziemy? - odpowiedział pytaniem.
- Gdybyśmy nie zabłądzili, to nie zatrzymalibyśmy się przy tym domu.
- Słusznie.
- Jestem pewna, że ktoś zesłał na mnie sen.

background image

- Że on to zrobił?
- Dawniej potrafili zsyłać zarówno niepogodę, sen, jak i nieszczęścia.
- Sądzisz, że ma taką moc?
- Może nie on, lecz bęben - odpowiedziała Lajla.
Pojechali, aby w świetle dnia przyjrzeć się zarówno temu miejscu, jak i
domowi, i ludziom. Teraz było słoneczne przedpołudnie. Mogło się
okazać, że to było dwoje całkiem zwyczajnych ludzi, nie takich, jakimi
wydali się im, gdy zjawili się tam zmęczeni, przestraszeni, nie mając
pojęcia, gdzie są. Ci ludzie zdziwili się pewnie, gdy dwójka obcych
pojawiła się u nich tak niespodziewanie. Poranne słońce błyszczało w
sosnowych szpilkach. Kuter nacinał błyszczącą, gładką powierzchnię
fiordu. Nad kutrem zawisło stado mew. Dolina wydawała się fascynująca,
nie tak ciemna i wąska, jak ostatniej nocy.
- Możemy powiedzieć, że coś zgubiliśmy i teraz próbujemy to odnaleźć -
zaproponowała Lajla. Była w dobrym humorze i zaraziła go tym.
- Może ta pozioma bruzda na jego czole wygładziła się? Może ręka
odrosła? - odrzekł.
- Mógłbyś powiedzieć, że szukasz bębna, i zapytać, czy mógłby ci go
pokazać.
- No pewnie - odpowiedział, będąc nadal w dobrym nastroju.
- Mógłbyś zapytać, skąd go ma.
- Oczywiście - powiedział.
- Mógłbyś też zapytać, czy nie zechciałby nauczyć cię posługiwać się
bębnem - powiedziała.
- Owszem.
- A na koniec mógłbyś go poprosić o bęben.
Dom był mały i opuszczony. Tylko ślady kół na ziemi mówiły, że ktoś
niedawno tu był. Drzwi wejściowe były zamknięte. W po

background image

pielniczce na stole kuchennym leżało kilka niedopałków. Zasłony w
oknach z tyłu były zaciągnięte. Zauważył, że kit jest suchy, miejscami
wykruszony, tak że widać gwoździki utrzymujące szybę w ramie.
Wystarczyłoby je wyciągnąć, wyjąć szybę, odczepić haczyki, a droga do
środka stanęłaby otworem.
- Nie ma nikogo, kogo można by poprosić - odezwał się Jon. - O co?
- O bęben. -Nie.
- Ale mogę wejść i go zabrać. To potrwa pół minuty.
- Nie - rzekła Lajla.
- Mogę wejść przez okno, zabrać bęben i wstawić szybę na miejsce.
-Nie.
- Mógłbym przynajmniej pójść na górę i zobaczyć, czy tam jest. Tylko
rzucić okiem.
- Nie rób tego - powiedziała.
- Pomyśl, a jeśli bęben jest tam w środku?
- Nie wolno ci.
- To zajmie chwilę. Pięć minut - powiedział. - Okno jest przegniłe i kit się
wykruszył. Wystarczy odgiąć kilka gwoździ i jestem w środku, potem na
strych i raz, dwa, mogę sprawdzić to, o co mi chodzi.
- Nie można się włamywać.
- Niczego nie ukradnę.
- Nie jestem tego taka pewna - rzekła Lajla.
- Chcę tylko zobaczyć, czy to jest ten bęben, którego szukam. Mam do
tego prawo.
- Mimo wszystko nie rób tego - powiedziała. Ale on zaczął szukać noża. -
Nie teraz.
- Dlaczego nie teraz?
- Ktoś może nadejść.

background image

- Zaryzykuję. - Znalazł nóż i okrążył dom. Lajla podążyła za nim. Odgiął
gwóźdź nożem i jednym ruchem wyjął go z przegniłej ramy.
- A poza tym, co w tym złego, że go ukradnę? - zapytał. Właśnie wtedy ze
szpary w ścianie wyleciała mucha, prosto
Jonowi w twarz. Była duża, ospała i błękitna. Za każdym razem, gdy
próbował ją uderzyć, umykała, lśniąc w słońcu niczym zły, brzęczący
duch. Podczas gdy Jon wyciągał kolejny gwóźdź, krążyła, brzęcząc,
wokół niego. Potem wleciała mu do ucha i znikła.
Lajla usłyszała warkot samochodu. Mężczyzna był młodszy, niż sądził
Jon. Nie miał nawet pięćdziesiątki, ale głęboka bruzda na czole sprawiała,
że wyglądał na starszego. Był też znacznie wyższy niż wydał się wczoraj
wieczorem w ciemności. Oczy mial szarozielone, przenikliwe i Jon
poczuł je na sobie. Został zmierzony od stóp do głów, równie dokładnie,
jak on mierzył stojącego przed nim mężczyznę. Uświadomił sobie nagle,
że obcy jest bardziej niż równym mu przeciwnikiem. Wewnętrzna siła
mężczyzny sprawiała, że jego obecność była dominująca i obezwład-
niająca. Jon był zadowolony, że stoi przy samochodzie, na zewnątrz, a nie
został schwytany w środku na gorącym uczynku. Jednocześnie wydawało
się, że mężczyzna wie o jego ukrytych planach. Jon zrozumiał, że ten
człowiek ma inną moralność niż ta, która hamuje go nakazem „Nie
kradnij".
- Szukaliśmy tego. Zgubiliśmy wczoraj. - Jon pokazał nóż. Kobieta
weszła do domu. Mężczyzna został.
- I czekaliśmy na was.
- Nie, nie czekaliście.
- Miałem ochotę jeszcze raz zobaczyć bęben. Raz kiedyś widziałem
bęben noaidi. To było dziesięć, piętnaście lat temu.
- Dlaczego chcesz go zobaczyć?

background image

- Jest stary i piękny. To musi być rzadkość. Widziałem takie bębny w
muzeum. Dlatego chciałbym bardzo, byś powiedział mi
0 jego funkcji.
- Wiem, dlaczego tu się znalazłeś - odrzekł mężczyzna.
- Pewnie. - Jon udawał, że nie zrozumiał podwójnego znaczenia słów
mężczyzny.
- Więc na przyszłość pilnuj się, abyś nie błądził i niczego nie gubił.
- Chyba nie zrozumiałeś - próbował jeszcze Jon. Mężczyzna położył
sztuczną dłoń na masce samochodu, wbił
oczy w Jona.
- Możesz udawać idiotę jak stąd do wieczności. Ale to ja mam bęben.
- Jak go dostałeś?
- Nie twoja sprawa. Nie zajmuj się tym. Nigdy się nie dowiesz. Nigdy
więcej nie zobaczysz bębna. Nigdy więcej tu nie przychodź
- powiedział.
- Moim zdaniem to niedobrze, że masz bęben.
- Dlaczego? - Głos mężczyzny brzmiał teraz podejrzliwie.
- Gdyż tylko ludzie o wszystkich członkach mogą posiadać taki bęben jak
ten - odrzekł Jon.
- A więc tak uważasz! - rzucił ostro, przyciągając dłoń do siebie.
- Byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś zapomniał, że go widziałeś. Jeśli
chociaż pomyślisz o tym, by tu wrócić, będziesz miał wizytę.
- Wizytę? - Jon spróbował nadać głosowi ton zaskoczenia. Ale w środku
go zmroziło. Wiedział, co oznacza takie sformułowanie. To była groźba.
- Następnym razem to będzie coś więcej niż przywidzenia.
- Mężczyzna ruszył w kierunku drzwi wejściowych.
- Tracisz głowę równie szybko jak dłoń - wymknęło się Jonowi. Zanim to
wypowiedział, mężczyzna obrócił się, z prędkością
1 zręcznością rzadką u ludzi w jego wieku.

background image

- Wielu groziło mi nożem, a potem tego żałowało. - Głos był zaskakująco
spokojny, jakby mężczyzna tylko stwierdzał fakty.
Jechali w dół doliny, wzdłuż fiordu, aż dotarli do wsi. Jon zatankował
benzynę, zapłacił kartą.
- Byłam przerażona - powiedziała.
- Ja mu nie groziłem. To on groził. Ze będę miał wizytę.
- Co to oznacza?
- To oznacza zabójcę.
- Ciekawe, co on ukrywa - zastanowiła się Lajla.
- Ja w każdym razie niczego już nie ukrywam. Dobrze, że mogłem
wyrzucić to z siebie. Nie żałuję ani sekundy.
- On z ciebie wydobył wszystko. Ale ty się niczego nie dowiedziałeś -
powiedziała.
- Dowiedziałem się tego, co chciałem. Miałaś wczoraj rację. Jest złym
człowiekiem. Grożenie wizytą to rozmowa wrogów. Nie jest lisem, lecz
wilkiem. Miałaś rację.
Droga prowadziła od fiordu w górę, do doliny, gdzie po obu stronach były
pola uprawne. Stado owiec pasło się w wyschłej trawie.
W dolinie, przez którą wybudowano drogę, miała swe koryto rzeka.
Spadała z gór kaskadami. Najładniejszych wodospadów nie można było
dostrzec z drogi. Aby je dojrzeć należało podejść w górę, wzdłuż jaru.
Przez tysiące lat rzeka wyżłobiła wąwóz z wodospadami, cichymi
głębinami i przedziwnymi kamiennymi formacjami.
- Kiedyś ja i Heaika szukaliśmy takiego miejsca, które ma się znajdować
w tym jarze. To dziura, lub coś w tym rodzaju, przez którą można
zobaczyć drugi świat. To z religii plemiennych chrześcijaństwo wzięło
swój obraz raju - rzeki Jon.
-Aha.

background image

- Słyszałaś o Kamieniu Dziadka? -Nie.
- To sieidi, który ma gdzieś tu być. Przy nim można ujrzeć przyszłość.
- Tak dużo dziś wiesz - odrzekła Lajla.
Droga pięła się łagodnymi zakrętami poprzez porośnięte brzozami zbocza
Helligskogen

2

. Gdy znaleźli się nieco wyżej, rozpostarł się przed nimi

widok na góry. Na jednym z górskich grzebieni stało lawo o kształcie
piramidy '. To proste schronienie przydało krajobrazowi doskonałej
równowagi.
Zatrzymali samochód w miejscu, z którego mieli dobry widok, wyszli na
wiatr i słońce.
- Oj, na szczytach leży już śnieg - powiedział.
- Wszystko znowu powraca do ziemi. - Lajla wskazała na brzozę o
czerwonych i żółtych liściach.
- Nawet słońce zniknie wkrótce pod ziemią.
- Pamiętasz ten bęben, na którym Bóg Słońce znika za horyzontem, we
wnętrzu ziemi? - zapytał.
- Niewielu wierzy, że we wnętrzu ziemi jest słońce - odrzekła.
- Wiedza powraca.
Daleko w dole leżało duże jezioro, intensywnie błękitne w jesiennym
słońcu. Za nim, aż do graniczących z wybrzeżem wzgórz, rozpościerała
się widda. Niebo było tak olbrzymie, jak bywa tylko na widdzie.
- Jakie dzisiaj wszystko wydaje się klarowne - powiedziała Lajla.
Postali chwilę bez słowa. Barwa nieba przeszła z jasnego, jasnego błękitu
w róż, który z kolei zmienił się w ciemny, ciemny fiolet.
- Jaki rześki wiatr. - Jon wciągał w nozdrza powiew znad gór.
- Strach mnie ogarnął tam na dole. - Lajla objęła go, przytuliła.
- Niech zabierze go wiatr - odparł Jon.

background image

Było coś majestatycznego w górze Saanen leżącej po fińskiej stronie, tuż
przy granicy. Nie była zbyt wysoka, lecz miała kształt, który sprawiał, iż
dominowała nad krajobrazem i przykuwała wzrok. Przypominała grzbiet
zwierzęcia gotującego się do skoku.
Gdy zbliżyli się, jej profil zrobił się bardziej zaokrąglony. Wyglądało to
tak, jakby nad widdę wystawał wierzchołek podziemnej czaszki. Szczyt
porośnięty był mchem i wrzosami, ale zbocza były tak strome i gładkie,
że nawet równie niewymagająca roślinność nie potrafiła znaleźć grama
ziemi, by zapuścić korzenie.
- Ta góra ma duszę - rzekł Jon.
Lajla wyciągnęła szminkę, ustawiła lusterko na tylnej stronie osłony
przeciwsłonecznej i podkreśliła usta. Potem przejechała szczotką po
długich włosach.
- Nie zatrzymamy się u Liisy i Heaiki? - Włożyła czerwoną szminkę z
powrotem do torebki.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, chcesz do nich zajrzeć - odrzekł Jon.
- Nawet jeśli uważasz, że ona za dużo mówi, to powinieneś utrzymywać
kontakt. Przynajmniej z Heaiką. Przecież to twój stary przyjaciel.
- Zgadza się.
- Nie byliśmy tu już od roku.
- Racja.
- Możesz przecież siedzieć w oknie i patrzeć na tę swoją górę. - Zaśmiała
się.

background image

Zatrzymali się przed czerwonym domem. Do samochodu podbiegł
czarny, ujadający pies.
- Poznaje nas. - Pies obwąchał ich, zaczął merdać ogonem i lizać Lajlę po
rękach wąskim czerwonym językiem.
Przy każdym talerzu leżały ogryzione kości, jako że na obiad jedli mięso
renifera. Heaika posprzątał ze stołu, kości dal psu. Nastawił kawę.
- Ogryzione kości - powiedział Jon - przypominają mi szkielet wilka,
który widziałem kiedyś w dzieciństwie na bagnach. Miałem wtedy pięć,
sześć lat. Od wilczych zębów odbijało się słońce.
- To przypomina mi sny, które miałam jako dziecko - wtrąciła się Lajla.
- Jakie sny? - zapytała Liisa.
- Śniło mi się, że jestem w górach. Była zima, pełnia księżyca. Nagle
słyszałam wycie wilków. Przerażona, zaczynałam biec w stronę domu tak
szybko, jak tylko mogłam. Wiedziałam, że z tyłu za mną są wilki. W
końcu dobiegałam do domu, wbiegałam na schody. Czułam wtedy na
karku wilczy oddech.
Nagle otworzyły się drzwi i wszedł cicho jakiś mężczyzna. Liisa i Heaika
podnieśli się, podali obcemu rękę. Rozmawiali z nim, stojąc, podczas gdy
Lajla i Jon siedzieli przy stole.
- Chciałbym się zaraz pożegnać, byśmy znowu nie musieli jechać przez
pół nocy - powiedział Jon. Lajla skinęła głową.
W tym momencie obcy obrócił się w ich stronę, zbliżył się do nich,
rzucając zaciekawione spojrzenie spod krzaczastych brwi. Najpierw
przywitał się z Lajlą, potem z nim. Jon nie dosłyszał imienia. Liisa była
dziwnie niespokojna.
- Jak się kończył twój sen, Lajla? - spytała.
- Drzwi były zamknięte. Stałam na schodach, tak bliska ocalenia, a jednak
zgubiona. W chwili gdy wilki miały zatopić we mnie kły, budziłam się.

background image

- Kiedy wszedłeś, akurat opowiadała nam o swoim śnie - wyjaśniła Liisa
obcemu. - Goniły ją wilki w świetle księżyca, po widdzie. Jak sądzisz, co
to może oznaczać? - spytała.
Właśnie wykipiała kawa. Heaika pobiegł, aby ściągnąć czajnik z
kuchenki, a wokół rozniósł się zapach kawy. Heaika wrócił z czajnikiem i
napełnił filiżanki.
- Uważasz, że to był zły sen? - Obcy wrzucił do filiżanki kostkę cukru.
- Wtedy mnie przerażał. Teraz niemal mi go brakuje - odrzekła Lajla.
- Słyszałem wilki i widziałem wilki, prawdziwe wilki i wilki--duchy ze
snu - powiedział obcy, podmuchał w parującą filiżankę i ostrożnie
pociągnął łyk. - To nieprawda, że wilk jest wcieleniem Diabla. Wilk nie
atakuje człowieka i nie daje rady zdrowym reniferom. Zabija słabe i
uzdrawia stado. Wilk też musi żyć. Takie jest prawo natury.
- A wilki-duchy? - zapytała Liisa.
- To gońcy. Wtykają nos we wszystko. Robią to, co im się każe. Lubią
tańczyć w świetle księżyca.
Jon też śnił o zwierzętach. To był sen z tych dziwnych nocy, gdy miał
dziesięć, dwanaście lat. Noce nigdy nie były tak ciemne jak wtedy.
- Nasz przyjaciel siedzi zatopiony w myślach. Może chce nam coś
powiedzieć? - Obcy spojrzał nagle na Jona.
- Kiedyś miałem kudłatego przyjaciela. Mieszkał w jamie. To było
miejsce tylko moje i jego; gdzieś daleko, daleko od innych.
- I cóż oznacza taki sen? - Liisa spojrzała na obcego. Ale on milczał.
W ciszy Jon usłyszał brzęczącą muchę. Potem jednak brzęczenie ucichło.
Opróżniono filiżanki. Lajla spojrzała na Jona niespokojnymi oczami. Ale
teraz mu się nie spieszyło. Coś było w tym mężczyź

background image

nie, który mówił tak zwyczajnie o snach i duchach. Co on wiedział?
- Czy masz nadal swojego kudłatego przyjaciela? - zapytał mężczyzna.
- Tak. - Jon byl zaskoczony pytaniem i udzieloną przez siebie
odpowiedzią. Jeszcze więcej ciążyło mu na sercu.
Lajla wstała, chciała iść.
Wolał, by nie niszczyła nastroju i kontaktu między nim a obcym. Nagle
ważne się stało, by to podtrzymać jak najdłużej.
- Jeśli mamy dotrzeć przed północą, musimy zaraz wyjechać -
powiedziała Lajla.
- Musicie już jechać? - zapytał Heaika.
- Zanocujcie - poprosiła Liisa.
- Planowaliśmy dotrzeć dzisiaj do domu - odpowiedziała Lajla.
- Tak nam się spieszy? - Jon próbował powiedzieć to w sposób jak
najbardziej niefrasobliwy.
- Sądziłam, że chcesz dzisiaj dojechać.
- Mam ochotę zostać.
Lajla rzuciła mu zrezygnowane spojrzenie, usiadła. Liisa uśmiechnęła się,
Heaika zebrał filiżanki. Jon na nowo pogrążył się w nastroju. Chciał, aby
to trwało wiecznie. Wówczas obcy podniósł się i poszedł, wyszedł bez
słowa pożegnania. Zniknął równie cicho, jak się pojawił.
Dla Jona powstała przerwa w czasie.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. Zawsze opowiada takie dziwne rzeczy -
rzeki Heaika.
- Ale teraz poszedł, tak bez słowa - powiedział Jon.
- Taki jest Abraha - wtrąciła Liisa.
Heaika i Jon wyszli na dwór, by rozegrać zawody w rzucaniu zielonym,
plastykowym lassem. Celem była głowa renifera umo

background image

cowana na słupie. Odległość wynosiła około dziesięciu metrów. Heaika
trafił osiem razy na dziesięć pierwszych rzutów. Potem Jon przejął lasso,
ułożył je w zwoje.
- Kiedyś byłeś lepszy - rzekł Heaika po kilku nieudanych rzutach.
- Nie miałem lassa w ręku od naszych ostatnich zawodów. Ponad rok
temu - odrzekł Jon.
- Przedtem zawsze mnie pokonywałeś. Teraz ja jestem lepszy. Jon był
kiedyś lepszy. Po mistrzowsku sprawiał, że pętla lassa
otwierała się w ładne O. Teraz lasso plątało się lub formowało wąski owal
i spadało obok rozłożystych rogów. Czasami mu się udawało, ale pięć
trafień na dziesięć rzutów to kiepsko.
Złościło go to, że Heaika jest o tyle lepszy. I że powiedział to głośno,
nawet jeśli było to prawdą.
- Chcę trafić - powiedział do siebie, spróbował raz jeszcze, bez skutku.
Heaice natomiast udało się sprawić, że zwinięte w zwoje lasso popłynęło
lekko, pętla otworzyła się tuż za pierścieniem

4

i opadła wokół rogów nie

dotykając ich.
Jak to się stało, że zapomniał umiejętności, w których kiedyś był tak
biegły?
Lajla wyszła, by popatrzeć, i wtedy, oczywiście, rzucał jeszcze gorzej.
Cały czas zastanawiał się też, dlaczego obcy tak nagle odszedł. Nigdy nie
mógł przyzwyczaić się do tego, że ludzie przychodzili i odchodzili bez
uprzedzenia, bez pożegnania.
Heaika trafił dziewięć razy na dziesięć, a Lajli udało się sześć na dziesięć.
Wówczas wyszło mu kilka rzutów. Było to ekscytujące. Lasso pofrunęło
niczym przedłużenie jego dłoni i ramienia.
Koniec końców rezultat byl jednak niewiele lepszy. Linka lassa plątała
się, pętla się nie otwierała, a gdy się otwierała, to spadała obok pala z
rogami.
- Co takiego robię źle?

background image

- Próbujesz zbyt usilnie - rzeki Heaika. - Marszczysz czoło, sztywnieją ci
mięśnie ręki. To wszystko przeszkadza.
Znowu ułożył lasso w zwoje, bez wysiłku i z uśmiechem wyprowadził
ramię łukiem na wysokości ramienia i wyrzucił plastykową linkę. Pętla
otworzyła się i pochwyciła rogi. Heaika szarpnął, naprężył linkę,
przyciągając ręce do siebie na wysokości bioder, pociągnął całym ciałem.
- Siedzi - stwierdził.
Potem rzucała Lajla i linka opadła na sam czubek rogu. Nie ześlizgnęła
się jednak. Zaczepiła się i rzut był zaliczony. Jon spróbował raz jeszcze i
po raz kolejny nie trafił.
- A poza tym nie lubisz przegrywać - powiedział Heaika.
Wieczór zjawił się wraz z różowymi i purpurowymi chmurami. Saanen
przypominała ogromną głowę otoczoną glorią. Powietrze się ochłodziło.
- Masz lasso? - zapytał Heaika, zwijając gładką zieloną linkę.
- Już nie.
- Weź to. Potrzeba ci treningu. Wiem, że potrafisz lepiej - rzekł Heaika,
zwinął lasso i podał Jonowi.
Lajla i Jon zeszli ścieżką do dużego jeziora leżącego poniżej domu. Przy
pomoście stała przycumowana łódź. Jon powiosłował na wyspę leżącą na
jeziorze, chciał odwiedzić zagadkowy kamień stojący tam między
brzozami.
- Dziwny jesteś - odezwała się Lajla.
- Dlaczego?
- Najpierw mówisz, że jedziemy. Potem nagle zmieniasz zdanie. I już nie
jedziemy. Mam nadzieję, że nie zdecydujesz się na jazdę w środku nocy.
- Miałem ochotę zostać.
- Z powodu tego mężczyzny?

background image

- Zgadza się.
- I od razu, gdy tylko postanowiłeś zostać, odszedł?
- Zgadza się.
- Dobrze ci tak - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Kochana z ciebie żmijka.
- Nie, jestem kochaną i przymilną górską pardwą, która miała przeczucie,
że coś się wydarzy.
- Mądra po szkodzie - prychnął Jon.
- To był test na twój szósty zmysł - odrzekła.
Nie miał nic więcej do powiedzenia. Wiedział, że jej nie przegada. Jej
słowa zawisły w ciszy. Słyszał chlupotanie drobnych fal. W półmroku
przeleciały tuż nad nimi cztery dzikie kaczki i lądując, naznaczyły długi
ciemny pas na jasnym lustrze wody.
Potem nad wzgórzami po szwedzkiej stronie ukazał się księżyc, jasny,
prawie przezroczysty, o nieistniejącej barwie: nie białej, nie żółtej, nie
błękitnej, nie różowej. Płynął łagodnym łukiem nad wierzchołkami. W
oddali zaszczekał pies. Jakiś samochód przejechał szosą.
Nagle Lajla ujęła jego głowę w dłonie, pocałowała go. Pocałowała
namiętnie. Jednym ruchem zrzuciła z siebie sweter i koszulę. Jej ciało
połyskiwało w bladym świetle księżyca. Piersi kołysały się, ożyły, a w
chwili gdy się wyprostowała, zmieniły punkt ciężkości.
Podnieciło go to. I ona o tym wiedziała.
Zrzuciła spodnie i wsparła się o kamień, wypinając pośladki.
- Myślałem, że pardwy górskie nie parzą się jesienią - odezwał się do niej,
patrząc, jak stoi i kręci ku niemu nagim kuperkiem.
- Ta pardwa parzy się wtedy, kiedy ma na to ochotę. Ale może kogut
zapomniał, jak to się robi.
Z powrotem wiosłowała Lajla. Dulki skrzypiały przy każdym ruchu
wiosłem. Księżyc zniknął za Saanen. Obszar między górą a nimi leżał w
mroku, a jej ostry cień zalegał na wodzie.
Wpłynęli prosto w górę, która stalą na głowie.

background image

Wrócili do uśpionego domu i ciszy, która wchłaniała wszystkie dźwięki.
Cisza wyłaniała się z ziemi i unosiła ku niebu, zabierając ze sobą
skrzypienie ścian, tykanie zegara w kuchni i oddech śpiącej Lajli.
Jedyne, co pozostało, to jego niepokój.
Postanowił zasnąć, oczy miał jednak szeroko otwarte. Wyciągnął książkę
z podróżnej biblioteczki, ustawił ją tak, by na kartki padało światło
księżyca. W miarę czytania zauważył, że litery i słowa zamykają się przed
nim. Nie rozumiał tego, co czytał, nie pamiętał nic z tego, co było tam
napisane. Odłożył książkę, znalazł inną. Otworzyła się sama, a oczy
zatrzymywały się na przypadkowej stronie, gdzie tekst napisany był
małymi literami i językiem z ubiegłego stulecia.
„Góry owe - czytał - traktuje Lapończyk jak święte i zwie je saivo.
Przyczyna otaczania owych gór czcią jest następująca: otóż Szatan
wmówił im, iż pod każdą takową górą mieszka anioł święty albo bóg
podziemny, w którego mocy jest chronienie ich i pomaganie im we
wszystkim, co przedsięwezmą".
Wpadła mu w rękę książka o mitologii. Najwidoczniej napisana przez
księdza, gdyż Szatan został tu ukazany jako ogromne zagrożenie. Ten
okres historii przesunął mu się przed oczyma w przyspieszonym tempie.
Dziś groźby straciły swą moc. To, co czytał, nie prowokowało go, lecz
wręcz usypiało. Ale ponownie podniósł książkę, sylabizując z trudem.
„Z takowych aniołów górskich wybiera Lapończyk jednego albo dwóch,
a czasami trzech lub czterech, których joikiem szczególnym

background image

przyzywa, gdy chce coś przedsięwziąć, zwłaszcza gdy chce w bęben
szamański uderzyć albo w inny sposób do Szatana się zwrócić".
Kilka razy musiał zaczynać to zdanie od początku, zanim doczytał je do
końca i zrozumiał, co tam jest napisane. Dlaczego dawniej tak
oszczędzano na kropkach?
„Albowiem nie ma Lapończyka, który nie miałby swego saivo".
Światło w pokoju było słabe. Litery były drobne i umykały mu. Ale
dowiedział się, że Saam miał nadzieję, iż po śmierci dostanie się do
wnętrza świętej góry. Tam mieszkali jego przodkowie. Tam czekały na
niego duchy pomocnicze. Rozdział ten kończył się długim kazaniem,
dotyczącym Szatana i wiecznych mąk czekających dusze potępione. Była
tam również mowa o tym, co zrobiono i co jeszcze należało zrobić, aby
ratować dusze przed zatraceniem. Dalsza lektura była dla Jona czystym
lekarstwem nasennym.
Noaidiby] wielkim, złym wilkiem, którego należało się pozbyć. Pilnował,
by ludzie szli drogą przodków. Mieli mówić własnym językiem. Mieli
zachowywać obyczaje. Nawet strojów nie mieli używać innych niż
tradycyjne. Tak głosił noaidi. Ale Bóg nie mówił po saamsku. Bębny
należało spalić. Jon ziewnął, byl na granicy snu. Znał to wszystko na
pamięć.
„Albowiem wierzą, iż po śmierci zostaną w saivo przemienieni w bogów"
- przeczytał i odłożył książkę.
Noaidi pozostał jednak słowem, którego Kościół państwowy nie zdołał
unicestwić, mimo wszelkich gróźb. A teraz nadszedł nowy czas. Jon
poszukiwał wiedzy, która płynęła z głębszego niż chrześcijaństwo
miejsca w łonie historii. Pragnął bezpośrednich doświadczeń. Gdyby
tylko mógł znaleźć szczeliny. Istniał inny kraj. Myślał o Niangali, kraju
myśliwych. Kraju z migocącymi ogniskami obozowymi. Byl tam
mężczyzna imieniem Tengel. Był złym. Stallo wędrował przez wszystkie
obrazy plemienne.
Jon nawet nie wiedział, jak nazywa się mężczyzna mający bęben.

background image

Nie wiedział też nic o szczelinie prowadzącej na drugą stronę.
Jona obudziło stukanie do okna. Podniósł się, odsunął zasłonę i spojrzał
prosto w oczy sowy. Siedziała na parapecie i wpatrywała się w niego
nieruchomo swymi zielonymi oczyma. Oczy te dotknęły czegoś, co przez
wiele lat było uśpione.
Wyfrunął przez sowie oczy, ponad jeziorem i wyspą, zataczając w
powietrzu duży luk. Zobaczył przed sobą Saanen. Znał ten profil z wielu
podróży samochodem i z wycieczki łodzią ostatniej nocy. Teraz jednak
góra wyglądała inaczej, tak jakby się poruszała.
Wówczas sowa znowu zapukała w szybę, ześliznęła się z parapetu i
zniknęła.
Jon się ubrał. Wzdrygnął się, gdy zaskrzypiały deski w podłodze.
Przeżycie związane z lotem było naturalne, rzeczywiste i nie było w tym
nic dramatycznego. Zaskoczyło go jednak.
Powietrze jesiennej nocy było chłodne i rześkie. Księżyc zniknął. Jon
zajrzał przez okno do domu. W łóżku spała Lajla, na półce leżała książka.
Pod oknem na piasku leżało półkoliście wygięte piórko, lekkie jak płatek
śniegu.
Jon skierował się w stronę góry. Przeszedł przez szosę i odnalazł ścieżkę
prowadzącą do jej podnóża. Góra rosła, a jej ciężar zwiększał się w miarę,
jak Jon zbliżał się do niej.
Ścieżka wiodła go przez brzozowy las w stronę nagiej, skalistej góry
wyrastającej stromo z ziemi. Z biegiem czasu kamienie i skalne bloki
wielkości chat i domów obluzowały się i stoczyły, tworząc osypisko
między zboczem góry a brzozowym lasem. Ścieżka wiła się pomiędzy
głazami, a potem biegła wzdłuż czarnej skały. Wzdrygnął się, gdy jakiś
ptak zatrzepotał skrzydłami tuż przed jego stopami. Wyostrzywszy
zmysły, posuwał się dalej.

background image

Kilka kamieni obluzowało się w mroku ponad nim i potoczyło przez las.
Ucichło. I wtedy przyszła lawina. Grzmiało i huczało, a skalne bloki
ześlizgiwały się z wysoka, przeskakiwały ze skalnej półki na półkę. Grunt
zatrząsł mu się pod stopami w chwili, gdy lawina uderzyła o podnóże.
Słyszał trzask łamiących się brzóz. Potem przetoczyły się ostatnie głazy,
kamyki, ziarenka piasku i wszystko się uspokoiło. Rozniósł się zapach
spalenizny.
Zgubił ścieżkę między blokami skalnymi, lecz wspinał się dalej. Przez
moment wydawało mu się, że droga jest zagrodzona. Ale wtedy duży
skalny blok jakby się przed nim otworzył, przedzielając się na pół.
Pęknięcie było na tyle szerokie, że mógł przez nie przejść. Chropowata
skała była chłodna na powierzchni, jej wnętrze emanowało
bezpieczeństwem.
Nagle znalazł się na płaskowyżu. Poczuł zapach dymu. Musiał dolatywać
od strony lawiny albo domów stojących na dnie mrocznej kadzi. Jezioro
w dole przypominało czarne lustro. Nagle z ciemności wyłonił się pies,
obwąchał go i zniknął. Wówczas spostrzegł lawo. Dym dobywał się
stamtąd. Jon podszedł do namiotu.
W środku płonęło ognisko. W migocącym blasku siedział mężczyzna o
imieniu Abraha. Dopiero wtedy Jon go rozpoznał. To Abraha pojawił się
w jego śnie ostatniej nocy.
- Odnalazłeś drogę przez mrok - rzekł Abraha. -Tak.
- Na wszelki wypadek rozpaliłem ogień - ciągnął dalej Abraha. Jon usiadł
przy płonącym żywo ognisku.
- Góra się poruszyła - powiedział obcy.
- Co takiego?
- Nieczęsto góra tak się rusza, jak dzisiejszej nocy - odrzekł mężczyzna
przy ognisku.

background image

Znowu siedział na ziemi, nie na siedzeniu w samochodzie, nie na krześle.
Żar tlił się między kamieniami paleniska, a nie w brzuchu pieca. Tak
siadywali przodkowie. Nie tylko jego przodkowie, lecz przodkowie
wszystkich. Wpatrywali się w żar po polowaniu, po pracy. Gotowali na
ogniu, wróżyli z niego przyszłość lub wrzucali w płomienie swoje
rozczarowania.
W namiocie pociemniało. Cienie pokryły twarz po przeciwnej stronie
paleniska. Skądś dobiegało ciche powarkiwanie śpiącego psa. Jon nie
wiedział, co powiedzieć. Cisza przedłużała się. W ognisku zaświstało.
Mężczyzna podniósł się, jak na dany sygnał, i wyszedł.
Jon ruszył za nim przez płaskowyż, w górę ku osypisku. W pewnej chwili
zatrzymali się, mężczyzna się pochylił. Jon sądził najpierw, że tam jest
deszczówka, która nagromadziła się w skalnym zagłębieniu. Ale było to
źródło.
- Nigdy nie zamarza, nawet w najbardziej mroźne zimy - rzekł obcy i
zaczerpnął dłonią kilka łyków wody. Potem przetarł nią oczy.
- Ta woda jest dobra na wzrok.
Jon zanurzył dłoń w wodzie. Była chłodna. Miała ożywczy smak.
- Jest też dobra na słuch. - Abraha przemył nią uszy. Jon też przemył uszy,
ale nie oczy.
Abraha poszedł dalej w górę, między skalnymi blokami. Była tam wąska
ścieżka prowadząca do ciasnej rozpadliny. Rozpadlina kończyła się
ukośnym pęknięciem prowadzącym do wnętrza góry.

background image

Abraha wszedł w pęknięcie, a Jon za nim. Jaskinia prowadziła coraz
bardziej pochyło w dół i stawała się coraz węższa.
Nagle Jon usłyszał pieśń w mroku przed sobą. To pewnie Abraha
joikował. Ale gdzie się podział Abraha? Zniknął. Jon poczuł czyjś oddech
na karku. Zesztywniał. W tunelu za nim coś było. Był unieruchomiony w
wąskiej szczelinie, tak jakby góra uchwyciła go i trzymała nadludzką
mocą.
Jon uwolnił się, zawołał Abrahę. Ale odpowiedzi nie było. Głos zamarł w
otaczającym go mroku. Jon po omacku posuwał się naprzód. Zrozumiał,
że tunel dzieli się na kilka korytarzy. Którędy miał pójść? Zatrzymał się,
próbował usłyszeć nieznajomego. Dobiegł go tylko szum, który
stopniowo przeszedł w pieśń.
Czuł się mały we wnętrzu tej góry. Sam. W ciemności. Pod ciężarem
wielu tysięcy ton kamienia. Jedynym drogowskazem, którym mógł się
kierować, był joik. To na pewno Abraha bawi się w jaskini jego kosztem.
Zrobił kolejny krok w ciemności, upadł do przodu. Poczuł się
zadziwiająco lekki, lżejszy od powietrza, spadał i spadał, tak jakby w dół
tunelu. Tunel schodził w dół spiralą, zwężał się i rozszerzał. Jon odkrył
wówczas, że może zmieniać swoje rozmiary, być duży lub mały, w
zależności od potrzeby.
Daleko pod sobą ujrzał światło. Zbliżało się ku niemu z oszałamiającą
prędkością.
Jon wiedział, że leży na brzuchu w nieprzeniknionej ciemności w jakiejś
jamie, z twarzą i dłońmi w sypkim piasku. Część niego szybowała jednak
w dół ku jasnej głębinie w łonie góry. W końcu wylądował w wielkim
pomieszczeniu oświetlonym przez ognisko.
Wokół ogniska siedziało czterech mężczyzn bawiących się ogniem. Brali
go w dłonie, pozwalali mu pełzać w górę po rękach. Potem posyłali ogień
z powrotem do ogniska. Wskazywali palcami, a ogień szedł w
wyznaczonym kierunku. Jeden z siedzących

background image

wziął ogień w obydwie dłonie, pozwolił, by ten podpełznął w górę
wzdłuż rąk, ramion, głowy, aż cały mężczyzna siedział w ogromnym
płomieniu.
Wówczas jeden z czwórki skinął głową w stronę Jona. Nazywał się Jov.
Jov wyjął bęben, zaczął w niego uderzać młoteczkiem w kształcie litery
Y. Głos bębna nakazał ogniowi dopalić się. We wnętrzu góry
pociemniało. Ukazało się rozgwieżdżone niebo. W najmroczniejszym z
mroków jesiennego nieba tkwiły najbardziej błyszczące z błyszczących
gwiazd. Trzy z nich zaczęły obracać się wokół swej osi w rytmie bębna.
Ich światło mieszało się ze sobą, aż zapłonęły, gdzieś wysoko na
nieboskłonie. Z tego ogniska wystrzelił nagle ognisty promień, prosto w
stronę siedzących we wnętrzu otwartej góry. Z przerażającym szumem
ogień spadł z gwiazd. Ognisko na ziemi zapłonęło.
Jov zaśmiał się, odłożył bęben.
W miarę jak widzenia znikały, Jon odzyskiwał czucie i ciężkość ciała.
Teraz musiał tylko odnaleźć drogę powrotną z wnętrza góry. Usłyszał
uspokajający joik. Ujrzawszy migocące ognisko, sądził, że jest znowu u
czterech mistrzów ognia. Ale po przeciwnej stronie ogniska siedział
Abraha. Jon rozejrzał się i zobaczył, że leży na skórze przy ognisku w
namiocie.
- Jak się tu dostałem?
- Byłeś tu przez cały czas.
- Byłem we wnętrzu góry. Spotkałem tam mężczyznę z bębnem, który
potrafił przemówić - rzekł Jon.
- Aha - odparł Abraha.
- Nie weszliśmy do jaskini?
- Poszliśmy do źródła.
- Potem weszliśmy do jaskini.
- Potem wróciliśmy do namiotu.
- Ktoś joikował - powiedział Jon.

background image

- Ja pikowałem - odrzekł mężczyzna.
Jon musiał dowiedzieć się czegoś więcej o tym mężczyźnie i o
magicznym joiku. Opowiedział, kim jest, skąd pochodzi. Urodził się na
Royehodet, powiedział. To taka góra. Matka wtedy zmarła. Ojca nie znał.
Abraha zachowywał się tak, jakby o wszystkim tym wiedział.
- Jak się nazywasz? - zapytał Jon.
- Antti.
- Liisa nazwała cię inaczej. -Jak?
- Abraha.
Jon poczuł się niepewnie. Może to było przezwisko, imię, którego nie
lubił. Powinien raczej zapytać o ten przedziwny joik.
- Ty też masz dwa imiona - powiedział Abraha.
- Mam tylko jedno imię, Jon - odparł.
- Masz jeszcze jedno imię.
- Masz na myśli Jovna

5

?

- Nazywasz się Banzo - rzekł Abraha.
- Banzo?
- Nigdy o tym nie słyszałeś?
Stali przed namiotem. Gwiazdy bladły na niebie. Abraha, odwróciwszy
się, sikał, aż z ziemi uniosła się para. Zamierzał wejść z powrotem do
namiotu. Jon miał duszę pełną wrażeń, a głowę pełną pytań. Co znaczyło
imię Banzo? A Abraha?
- Znasz trzy gwiazdy, które mogą pluć ogniem? - zapytał. Abraha pokazał
na Pas Oriona.
- Tam są - odrzekł.
- Widziałem, jak to się działo, gdy byłem we wnętrzu góry.
- Czy byli tam jacyś tancerze gwiezdni? -Kto?
- Tańczą na gwiazdach.

background image

- Nie, wszyscy siedzieli na ziemi.
- Albo ci, którzy podróżują na promieniach słonecznych.
- Tam nie było słońca.
- Jeśli zechcą, mogą sprawić, że słońce zaświeci w środku nocy.
- Dokąd mogą udać się na słonecznych promieniach?
- Do miejsca za słońcem i gwiazdami, tam, gdzie jest wiedza. Abraha
ruszył w stronę namiotu.
- Muszę cię o coś zapytać - rzekł pospiesznie Jon. Abraha obrócił się,
zatrzymał.
- Moje imię, Banzo, znaczy coś szczególnego?
- Samiec renifera z dużym porożem, jesienią. Samiec w rui -powiedział
Abraha zwyczajnym tonem.
- A co oznacza twoje imię, Abraha?
- Widzę, że chcesz wiedzieć więcej niż Liisa - odrzekł. - Abraha to nazwa
najrzadszych reniferów, które można napotkać w stadzie. To te
dwupłciowe, białe.
Ziemia była zmrożona, gdy schodził ścieżką do domu. Emocje nocy
zniknęły. Ale poranek zwlekał z nadejściem. Podobało mu się imię
Banzo. Wyobraził sobie tego byka. Wiele takich było na widdzie, teraz w
czasie wzmagającej się rui. Nigdy jednak nie widział dwupłciowego
renifera, na dodatek białego.
Na słupie siedziała nieruchomo sroka. Nawet pies się nie obudził, gdy
człowiek-renifer w rui przeszedł obok, mijając wcinający się w jezioro
cypel.
Światło słoneczne przypominało najpierw ognisko za horyzontem.
Gdzieś tam siedział największy z wszystkich noaidi i bawił się ogniem,
który oświetlał i ogrzewał nasz system słoneczny.
Potem promienie słoneczne doszły do wierzchołka góry, w której wnętrzu
był. Czy kiedykolwiek nauczy się podróżować na tych promieniach
przeszywających mrok?

background image

Powoli ułamek słońca rozrósł się, stał się duży, okrągły, czerwony i
ułożył się na linii horyzontu. Wydawało się, że się nie uwolni. Wtedy Jon
zaczął śpiewać joik słońca. Słońce dostało wówczas skrzydeł, uniosło się
ponad horyzontem, jakby joik dodał mu nowych sił. Stopniowo, podczas
gdy światło się uwalniało, a promienie wypełniały doliny, słońce straciło
swą intensywną barwę, zbladło. Nadszedł poranek.
Jon zapomniał poprosić Abrahę, by ten nauczył go swego magicznego
joiku. Musiał to zrobić w ciągu dnia. Musiał spotkać Abrahę raz jeszcze.
Trzeba będzie zostać tu przynajmniej na jeszcze jedną noc.

background image

- Nigdy nie śmiałabym go odszukać - odezwała się Liisa. Zjedli
śniadanie. Jon opowiedział o wędrówce w głąb rozpadliny.
- Nie bałeś się, że zostaniesz tam na zawsze, że nie odnajdziesz drogi
powrotnej? - zapytała Liisa.
- To zdarzyło się tak niespodziewanie. Nie miałem czasu, by się
zastanawiać. Wszystko potoczyło się samo.
- Byłeś odważny - stwierdzia Liisa.
- Gdyby sowa nie zastukała do okna, to bym nie wyszedł. Tak to się
zaczęło - rzekł Jon.
- Tej nocy tak to się zaczęło - wtrąciła się Lajla.
- To dziwne, że przyszedł wczoraj. W ogóle był tu przedtem tylko kilka
razy - powiedział Heaika.
- A wiesz, co znaczy Abraha? - Jon spojrzał na Liisę.
-To tylko takie przezwisko. Chyba nie znaczy nic specjalnego. Wiesz, co
to znaczy? - zwróciła się do Heaiki.
- Dziwak - odpowiedział Heaika.
- Tak, oryginał - rzekła Liisa. - Kiedyś był bogaty, ale potem wszystko
stracił, zachorował, zdziwaczał. Prawda, Heaika? Przez całe lato mieszka
sam w chacie za górą. Wydaje mi się, że nie lubi, gdy ludzie nazywają go
Abraha.
- Znacie tę jaskinię w górze?
- Słyszałem, że gdzieś ma być jaskinia, ale nie wiem gdzie. - Heaika
potrząsnął głową.
- Jest tam też źródło, które nie zamarza bez względu na to, jak jest zimno
- powiedział Jon.
- O nim nigdy nie słyszałem.

background image

Lajla miała ochotę raz jeszcze przed odjazdem odwiedzić wyspę. Ale
chciała też dotrzeć dzisiaj do domu, gdyż czekali na nich rodzice.
- Czujesz tę woń? - zapytała, wdychając zapach wiatru, wody i
rozgrzanego słońcem dnia. - Przybyło tyle kolorów - zauważyła.
- Dziwne, że Heaika nie wiedział, gdzie jest jaskinia i źródło.
- Dziwne - zgodziła się Lajla.
- Heaika mieszka tu przez całe życie.
- Wiedzieli tak naprawdę, co oznacza to imię? - Lajla zerknęła na niego z
zaciekawieniem.
-Nie.
- A co znaczy?
- To nazwa białego, dwupłciowego renifera, najrzadziej spotykanego
zwierzęcia w stadzie.
- Miałeś szczęście, że go spotkałeś - rzekła Lajla.
- Odszukał mnie.
- Jak to?
- Pamiętasz mężczyznę, którego widziałem wczoraj we śnie, tuż przed
przebudzeniem?
- To był on? -Tak.
Jon odcumował, zepchnął łódź na wodę i usiadł przy wiosłach.
- Spójrz, jak barwy odbijają się w wodzie - powiedziała.
- Teraz pójdzie już szybko.
- Po przyjeździe do domu popłyńmy do naszej gammy

6

. Nie moglibyśmy

tam pomieszkać, Jon?
- Chętnie.
- A może już następnej nocy?
- Zobaczymy.
Dno łodzi zaszorowało o piach przy brzegu wyspy. Lajla wskoczyła na
ląd i pociągnęła łódź ku sobie. Poszli do kamienia z poprzedniej nocy, i z
wielu innych nocy.

background image

- Chciałabym zaraz wyruszyć - rzekła.
- Zobaczymy.
W promieniach słońca kamień wcale nie wyglądał niezwykle. Nawet to,
że spoczywał na czterech mniejszych kamieniach, tak iż nie leżał
bezpośrednio na ziemi, nie wydawało się dziwne. Zmieniało jednak
kamień i wyspę w coś specjalnego.
- Czy to nie dziwne, że nie wiedzieli o szczelinie i o źródle? - powtórzył
Jon.
- Teraz to już przesadzasz. Wszyscy nie muszą wszystkiego wiedzieć.
Wiedzieli o tym kamieniu, prawda? Nie każdemu go pokazują -
powiedziała.
- Myślisz, że wielu wie o tym miejscu?
- Pewnie ktoś wie - rzekła - ale ja wierzę w moc tajemnicy. A pamiętasz,
jak znaleźliśmy się tutaj po raz pierwszy? Coś wydarzyło się tamtej nocy.
- Dziwi mnie, że wiedzę trzyma się w tajemnicy. Nawet dzisiaj.
Rozumiem, że było to konieczne w czasie wojen religijnych. Ale nie
teraz. Teraz trzeba spiętrzyć całą życiową wiedzę przeciw czarnej magii
tkwiącej w przeczuciu zagłady.
- Ludzie mówią, że wiedza zaginęła.
- Ona tu jest - powiedział Jon.
- Czy wiele zataiłeś z dzisiejszej nocy? - zapytała.
- Wiedza jest we wnętrzu góry. Jest też w słońcu. Abraha powiedział, że
można chodzić po promieniach słońca.
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
- Wnętrze góry jest zamieszkane. Byli w środku, siedzieli przy ognisku.
Joikowali. To był najpiękniejszy joik, jaki kiedykolwiek słyszałem. Nie
mogę go sobie przypomnieć. Abraha na pewno go pamięta - powiedział.
Lajla spojrzała na słońce. Podniosła się.
- A ty nie chciałabyś go spotkać? - zapytał.

background image

- Nie dzisiaj.
- O tak wiele spraw chciałbym go zapytać.
- To musi poczekać.
- Nie możemy zostać jeszcze jedną noc? Mógłbym pokazać ci jaskinię.
Albo możemy zanocować tutaj, pod gołym niebem. Może być tak, jak za
pierwszym razem, gdy tu przyjechaliśmy. Ciemna noc z błyszczącymi
gwiazdami, jak wtedy. I coś się z pewnością wydarzy.
- Chcę jechać. A poza tym czekają na nas.
- A gdybym tak zdecydował się zostać?
- Jon, do cholery! Do tej pory ty decydowałeś. Teraz ja zadecyduję. Chcę
do domu, a ty pojedziesz ze mną.
- Przodkowie przemawiają tu do mnie, nie pojmujesz tego?
- Jon spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.
- A ja myślę o moich rodzicach. Oni nas potrzebują. Nie czujesz już
odpowiedzialności wobec nich?
Jon nie znalazł żadnej odpowiedzi.
- Łatwo ci tak mówić, bo ty nie masz rodziców - powiedziała Lajla.
Postanowiła. Nie pozostawało nic innego, jak tylko pojechać, chociaż
chętnie by został. Musi mieć więcej czasu, gdy przyjedzie następnym
razem. Zszedł do łodzi, usiadł z tyłu i czekał na Lajlę. To się stało ich
obyczajem. On wiosłował na wyspę, ona z powrotem.
Lajla została przy kamieniu. Siedział w łodzi i czekał. Czyż to nie jej tak
się spieszyło?
- Idziesz? - krzyknął, ale nie odpowiedziała.
Wreszcie pojawiła się, zanurzyła wiosła w wodzie. Po kilku silnych
pociągnięciach odłożyła wiosła.
- Patrz, co dostałam. - Między dwoma palcami trzymała kamyk.
- Zamarznięty dzwonek. - Uniosła go pod światło, obracała w palcach.

background image

- Skąd go masz?
Lajla pocałowała kamyk, włożyła go do kieszonki koszuli i ujęła wiosła.
- Dostałam go przy kamieniu.
- Zabrałaś go?
- Nie, on chciał być ze mną.
- Zabrałaś go.
- Wskoczył mi do ręki.
- Nie żartuj.
- Byliśmy przy kamieniu co najmniej dziesięć razy. Nigdy przedtem nie
widzieliśmy kamiennego dzwonka. Ktoś mi go dał, obojętnie kto.
Spakowali swoje rzeczy.
Jon wziął z półki książkę, włożył ją do dużej, czarnej torby. Zawsze w
podróży miał ze sobą zestaw książek. Praca w gazecie nie dawała mu już
zbyt wiele. Zaczął pisać, najczęściej wiersze. To było najlepszą formą
ekspresji.

background image

Lajla prowadziła. Jon rozmyślał, podczas gdy kilometry znikały za nimi.
Obok dnia dzisiejszego, współczesności, istniało coś, co on nazywał
mitologicznym czasem teraźniejszym, czasem, w którym wszystko działo
się po raz pierwszy, jak w momencie stworzenia. Mieli to w sobie przez
cały czas, krajobraz, który, aby się ukazać, potrzebuje światła, albo sen, w
którym można się przebudzić. Wielu sądzi, że ta tradycja umarła. Lecz
ona jest częścią życia i oni do niej dotrą. Wiedza jest niezależna od ludzi.
Stanowi ich, koduje, wyciska na nich swe piętno, formuje.
Istnieją też ci, którzy potrafią kontaktować się z pomocnikami
pojawiającymi się pod postacią zwierząt. W taki sposób należało
pojmować Rytuał Niedźwiedzia. Niedźwiedź jest najsilniejszym
zwierzęciem, niewiele rzeczy może mu zagrozić. Jest Królem. Spędza
prawie pół roku pod ziemią. Żyje wtedy w czasie mitologicznym, czyli w
Saivo, królestwie przodków. Niedźwiedź ma też swoje znaki na niebie. i
Kiedy jest mowa o zwierzętach mocy, wielu rozumie to opacznie. Nie o
konkretnego niedźwiedzia przecież chodzi, lecz o niedź-wiedzia-ducha.
Minęli ostatnie małe osady po stronie fińskiej. Migocące jeziora i pola
uprawne otaczał sosnowy las. Po stronie norweskiej, jak sięgnąć okiem,
rósł las brzozowy.
Był blisko czegoś. Ujrzał bęben i spotkał mężczyznę o dwóch imionach.
A teraz oddalał się. Dlaczego nie odłączył się i nie został u Liisy i Heaiki?
I nie znalazł odpowiedzi na wszystkie ciążące mu na sercu pytania?

background image

- Zapomniałem czegoś, musimy zawrócić - rzekł.
- Żartujesz. - Jechała dalej.
- Zapomniałem, jak wygląda ta góra.
- Tylko tyle? - Jechała szybko.
- Może powinienem zostać.
- Cieszę się na przyjazd do domu - odpowiedziała.
- To tak jakby przerwać polowanie, gdy się już odnalazło ślad.
- Oni pewnie też cieszą się na nasz przyjazd.
- Ślady mogły poprowadzić mnie do bębna, a teraz oddalamy się od niego
- kontynuował Jon.
- No wiesz co.... Ty chyba nie sądzisz, że odnajdziesz ten bęben tak, jak
pies myśliwski odszukuje łosia?
Samochód pędził suchym asfaltem, przez nowe osady, brzegiem
podłużnego jeziora. Słońce zachodziło. Przejechali przez osławioną
rzekę

7

i znaleźli się w Kautokeino. Kilkadziesiąt kilometrów stąd leżało

wzgórze, na którym się urodził.
- Nie zatrzymamy się na filiżankę kawy? - zapytał.
- Kawę dostaniemy w domu, gdy dojedziemy - odpowiedziała Lajla i
włączyła światła.
- Moglibyśmy przynajmniej odnaleźć dom, w którym widziałem bęben
po raz pierwszy - zaproponował.
- Chcę do domu.
- Możesz chyba poświęcić trzy minuty. -Nie.
Miejscowość zniknęła za nimi. Znowu przejechali na drugą stronę rzeki
mostem zawieszonym nad wodospadem. Wodospad Kjelefossen.
- Wątpisz w to, że znajdę bęben? - zapytał Jon po chwili. Lajla popatrzyła
na niego po raz pierwszy w ciągu tego długiego popołudnia spędzonego
w samochodzie.
- Jeśli zechce być z tobą, to cię odszuka. Wpadnie ci w ręce, tak jak mnie
kamienny dzwonek.

background image

Wzdłuż ostrego zakrętu przed wjazdem do małej osady ustawiono
odblaskowe znaki ostrzegawcze. Ostatnim razem ich nie było. Po
następnej godzinie jazdy dotarli do rodzinnej miejscowości Lajli.
Przejechała przez następną rzekę, skręciła w lewo.
Wspomnienia przybywały do niej z każdego zakrętu. Zdziwiło ją to, że
wzniesienia w rzeczywistości są aż tak łagodne. Były takie strome, gdy
jako dziecko pokonywała je rowerem. Przypominała sobie ogniska na
brzegu rzeki. Chłopaka, który odwiózł ją do domu na motorze. Była
jesień... Chłopak zatrzymał motor, podeszli pod skalną półkę...
Samochód zjechał z asfaltu na piaszczystą drogę. Im była bliżej, tym
bardziej czuła się bezdomna. Gdzieś tutaj, kiedy dorastała, zagubiła coś
istotnego.
Lajla skręciła w bok, wyłączyła silnik i światła. Po lewej stronie rzeka
wiła się w dół doliny. Lajla wiedziała, że po prawej stronie jest
ogrodzenie broniące przejścia reniferom. Wyszła, zrobiła kilka kroków w
mrok. Na niebie powiewała zorza polarna, ze wschodu ku zachodowi.
- Wkrótce będziesz w domu - powiedział Jon.
Potrafiła skłonić go do mówienia. Nie bardzo umiał pomóc, gdy go
potrzebowała. Żył w swym własnym świecie. Liczył się on i ten bęben.
On i książki. Miał ją. Wiedział, że go kocha. Ale czy on ją kochał?
Dlaczego nie rozumiał, jak się czuje, i nie powiedział tego, co tak bardzo
chciała usłyszeć.
- Jestem głodny - powiedział.
Potrzebowała trochę czasu, trochę czasu bez jego poganiania, aby dać
sobie z tym radę, być znowu sobą.
- Nie jedziemy? - zapytał.
Jak to się dzieje, że on jej nie wyczuwa? On, który wyczuwał tak wiele.
- Pewnie na nas czekają - dobiegło z drugiej strony samochodu.

background image

- Poczekaj chwilę. - Odwróciła się w stronę lasu i ciemności, nie w jego
stronę. Był teraz tak daleko od niej. Widziała przed sobą inną twarz, nie
jego. Twarz z ostrą bruzdą na czole, twarz o surowych oczach, twarz jej
ojca.
- Cholera, Lajla! Jedziemy czy nie? Jestem głodny. Próbowała znaleźć
szybką odpowiedź, aby załagodzić sytuację.
Robiła tak przedtem. Teraz nie wiedziała, co powiedzieć. Słyszała, że
obszedł samochód. Nagle zjawił się przy niej.
Miała nadzieję, że będzie dobry i czuły. Ale on chwycił ją w pasie,
przerzucił sobie przez ramię i poniósł do samochodu.
- Puszczaj! - wrzasnęła. Ale stała już na ziemi.
Chwyciła go za włosy i mocno szarpnęła. Wiedziała jednak, że to nie ma
sensu, bo nie odczuwał bólu. Był durniem. Niczego nie rozumiał. Był
gnojkiem. I był górą.
- Ty gnojku! - Uderzyła go w twarz, ale niezbyt mocno. Nie śmiałaby. Ale
mimo wszystko dobrze jej to zrobiło.
- Jesteś beznadziejnym gnojkiem.
Wsiadła, zatrzasnęła drzwiczki. Wsiadł. Wyciągnęła rękę, aby przekręcić
kluczyk. Wtedy jego dłoń zamknęła się na jej dłoni.
- Co jest? - zapytał.
- Nic. Mamy przecież jechać. Jesteś przecież tak piekielnie głodny. Nie
możesz poczekać nawet sekundy.
- Co ty w sobie dusisz, Lajla?
Próbowała uwolnić rękę, ale trzymał ją mocno.
- Nie wygłupiaj się, daj mi zapalić.
- Nie pojedziemy, dopóki tego nie wykrztusisz - odpowiedział.
- Nie dostrzegasz mnie. Aranżujesz, załatwiasz, wszystko dla siebie.
Mnie o nic nie pytasz.
- Umiesz chyba odpowiedzieć. Ja nie czytam w myślach.
- Traktujesz mnie jak coś oczywistego. Jak samochód. - Powiedziała to
krótko i zimno, aby trzymać uczucia na uwięzi. Aby to z siebie
wykrztusić, jak to on powiedział.

background image

- Chyba mnie już nie kochasz - powiedziała tym samym zimnym tonem.
Siedzieli, każde na swoim miejscu, wpatrzeni w przednią szybę. Słyszała,
jak oddycha, ale nie patrzyła w jego stronę.
- Nie umiesz mówić? - zapytała.
- Jestem twoim mężem - powiedział w końcu.
- Mówisz o sobie, jak zawsze. Czym ja dla ciebie jestem? Znowu
przerwa.
- To wszystko, co masz do powiedzenia? - Dotknęła kluczyków, chciała
zapalić.
- Jesteś moją kochaną pardwą - rzeki cicho. -Nie.
- O rubinowych oczach - dopowiedział. -Nie.
- Jesteś moją moroszką - mówił. -Nie.
- Nauczyłaś mnie kochać. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę mógł coś
takiego przeżyć. Jesteś dla mnie najważniejszym człowiekiem.
Potrzebuję cię.
Silnik zapalił. Wskaźniki zaświeciły się. Włączyła przednie światła.
- Ale co ty w sobie dusisz? - powtórzył Jon. Spokojnie.
- Moja córka ma być najlepsza. - Naśladowała ojca. - Nic nie było
wystarczająco dobre i nigdy nie powiedział przyjaznego słowa. Moja
córka potrafi to, potrafi tamto. Jest dzielna. Dzielna jak chłopak. Wszyscy
uważali, że jest taki miły. Ale w domu byl gnojkiem.
- Zawsze zastanawiałem się, czy kochasz go tak bardzo, jak twierdzisz.
- Jesteś bezczelny - prychnęła.
- Wolno ci go też nienawidzić.
- Myślałam, że podszedłeś, aby mnie objąć. A ty podrzuciłeś

background image

mnie w górę jak worek. Nie ma cię nawet co szarpać za włosy. - Drapnęla
go w policzek. -Au!
- Teraz dostaniesz.
- Nie mam teraz ochoty na jeszcze jedną kłótnię. Czy to nie ty chciałaś tak
szybko do domu? Teraz straciliśmy godzinę, podczas gdy ja umieram z
głodu. Wjedziesz wreszcie tym samochodem na drogę, wiedźmo jedna?
- No dobrze, skoro jesteś grzecznym chłopcem. - Znowu była radosna.
Wcisnęła sprzęgło, wrzuciła bieg i ruszyła do przodu.
- Jesteś wiedźmą.
- Wiem. Gdybym nie była wiedźmą, to nigdy bym cię nie utrzymała w
ryzach.
- Niesamowite, jak ty nagle poweselałaś. Jaka ofensywna, zwarta, szybka.
Nie rozumiem kobiet - potrząsnął głową.
- Powinieneś spróbować powiedzieć, że mnie kochasz.
- Mówię to bez przerwy.
- Przed chwilą też tego nie powiedziałeś.
- A może byśmy skończyli? - zapytał.
- Powiedziałeś, że mnie potrzebujesz. To nie to samo.
- Zawsze musisz przeciągać strunę. - Jon westchnął.
- Gdy tylko zacznę jakąś rozmowę, to się okazuje, że przesadzam.
-1 zawsze musisz mieć ostatnie słowo, wiedźmo jedna. Muszę nauczyć
się kończyć, gdy mam przewagę.
- Masz ją kiedykolwiek? - zapytała.
Tym samym większość z tego, co miało zostać powiedziane, zostało
powiedziane.

background image

Lajla oczekiwała, że najpierw w drzwiach pokaże się czarny kot. Ale to
matka się pojawiła, w fartuchu narzuconym na błękitną sa-amską
sukienkę w kwiaty

s

. Uściskała Lajlę, potem również Jona.

- Pomalowaliście dom - zauważył Jon.
- To ojciec - odrzekła Maja. - Pomaluje też stodołę.
Lajla była dumna z matki. Trochę bardziej pomarszczona na twarzy, o
nieco bardziej kościstych, wychudzonych nogach i rękach, lecz jeszcze
nie całkiem posiwiała.
- Nie ma już Monsa - powiedziała nagle matka. - Był stary.
- Nie sprawiliście sobie nowego? - zapytała Lajla.
- To właściwie ty chciałaś mieć kota.
Wtedy na szczycie schodów ukazał się Tomas we własnej osobie. Ale nie
zszedł do niej. To ona weszła na górę, do niego. Gdy uścisnęli sobie
dłonie, wydawało się, że ucieszył się na jej widok.
Podczas gdy Jon wychwalał go za wymalowanie domu, ojciec stal się
znowu taki, jakim go znała. Udawał, że pochwały nic dla niego nie
znaczą, bo to oczywiste, że jego dom i to, co posiada, jest w jak
najlepszym stanie.
Obudził się w niej smutny nastrój z lat młodzieńczych.
Skurczył się, stał się mniejszy, starszy. Ale lód w jego wnętrzu nie
stopniał. Promieniował z niego chłód. Przedtem była bezbronna.
Przedtem nie śmiała odczuwać tego tak, jak w tej chwili. Przedtem była
przekonana, że to z nią jest coś nie w porządku. Wniosła bagaże i
trzasnęła drzwiami. Trzeba go przywołać do porządku.
Słyszała, jak Jon rozpakowuje rzeczy w pokoju na górze. Chodził tam i z
powrotem, układał pewnie książki, które zabrał ze sobą.

background image

Dom tak bardzo przepuszczał dźwięki, że miało się wrażenie, iż również
on stał się z wiekiem bardziej niedołężny i słaby.
- Jak dobrze słychać wszystkie odgłosy - powiedziała, pomagając matce
nakrywać do stołu.
- Zawsze tak było. Zapomniałaś, jak ojciec stukał w podłogę, kiedy chciał
spać, a wy hałasowaliście?
Po kapuście z baraniną nastąpiła ta część rytuału, którą wymyślił ojciec,
nieco szumna i pompatyczna. To była gra między nim a Jonem.
- Nie zapomniałem - powiedział ojciec, wchodząc z dużą miską kremu z
moroszek. - Myślałeś, że zapomniałem, co? Przyznaj się.
Jon udawał, że zapomniał. Robił to całkiem dobrze. Udawał, że mu
głupio i przykro, nie przesadzając przy tym. Ojcu zastygła twarz. Matka
też była niemile poruszona.
Wtedy Jon wyjął butelkę koniaku.
Ojciec miał zaserwować krem z moroszek. To matka pewnie zbierała
moroszki i ubiła śmietanę. Jon miał przywieźć butelkę koniaku. Kupiła ją
Lajla.
Dlaczego nie mógł po prostu zażyczyć sobie butelki koniaku, zamiast
robić takie zawody w pamiętaniu? O wszystko trzeba było konkurować, a
stary miał być najlepszy we wszystkim.
Zjedli w kuchni, tak jak zawsze. Koniak ojciec chciał jednak podać w
pokoju dziennym. Poszedł tam, pewnie aby przelać koniak do karafki.
Lajla posprzątała ze stołu. Matka przełożyła resztki kapusty z baraniną do
miski, wstawiła ją do spiżarni. Lajla widziała, że matce ulżyło, gdy
okazało się, iż pamiętali. Jon przyszedł po kieliszki.
- Mamy kury. - Matka mówiła cicho do Jona. - Chce teraz przebudować
oborę na kurnik.
- Dobrze się trzyma - rzekł Jon.
- I chce mieć więcej owiec.

background image

- Więc i w przyszłości będzie kapusta z baraniną - odpowiedział Jon.
- Ma nadzieję, że ktoś to przejmie - szepnęła Maja w odpowiedzi.
Siedzieli wokół owalnego stołu. Jon napełnił kieliszki. Lajla wiedziała, że
ojciec zezwoli na dwie kolejki. To było lekarstwo. Wiedziała też, że
będzie chciał konkurować w tym, kto ostatni opróżni kieliszek. Matka
wychyliła swój jako pierwsza. Lajla widziała, że ojciec to zauważył, ale
nie rzeki ani słowa. Słowa nie były tu potrzebne.
Nikt nie mógł nalać sobie po raz drugi, dopóki ostatni kieliszek nie został
opróżniony. I to oczywiście był jego kieliszek. Wygrał. Dlatego zasłużyli
wszyscy na jeszcze jeden, ale tylko jeden.
Teraz Tomas napełniał kieliszki, nie uroniwszy przy tym ani jednej kropli
na stół.
Co za dureń - myślała. Lubiła przewidywać jego ruchy. Wkrótce zacznie
przechwalać się swymi owczymi planami.
Wychyliła kieliszek jednym haustem, wzięła butelkę i napełni^ ła go
ponownie. Rozmowa została przerwana, a gulgotanie trunku zabrzmiało
niestosownie wesoło.
- Mam ochotę na koniak - powiedziała.
- Możesz mi też nalać? - Jon przesunął kieliszek w jej stronę. Miał w
oczach błysk sprzysiężenia i kochała go za to. Policzki
matki poczerwieniały, a ojca stężały. Nie chodziło o to, że alkohol był w
domu ograniczany. Chodziło o łamanie reguł. Teraz było tak cudownie
niebezpiecznie, a serduszko pardwy gwałtownie łomotało.
Dlaczego nastrój był zawsze taki przygnębiający, gdy ona i ojciec byli w
tym samym pokoju?
Przysłuchiwała się, jak ojciec i Jon rozmawiali o połowach łososia, które
w tym roku nie były udane. Może było za późno? Może ojciec jest już za
stary? Chciałaby zrobić coś dla niego, ale nie wiedziała co.

background image

Przez ścianę do pokoju weszli prababka z pradziadkiem. Oboje skinęli jej
głową. Oboje mieli na sobie jasne ubrania. Pradziadek miał na głowie
piękny, ogromny pióropusz. Zniknęli równie prędko, jak się ukazali, a
ściana pozostała równie nienaruszona. To pradziadek wykarczował
ziemię, na której leżało gospodarstwo. Mieszkało się tu bezpiecznie, gdyż
zabił on stallo. Stallo zmienił się po śmierci w duży kamień, a jego pies
stal się małym kamieniem.
Lajla odczytała to jako znak, jako potwierdzenie. Poszła na spacer. Od
strony bramy nie było już widać rzeki, gdyż brzozowy zagajnik zasłonił
cały widok. Zaczął nawet zajmować ziemię uprawianą przez jej
pradziadka. Żaden z jej braci nie chciał przejąć gospodarstwa. Ona też
nie. Na szczęście również Jon nie był tym zainteresowany.
Ścieżka prowadząca do rzeki pełna była wspomnień. Lajla zeszła do
zatoczki, w której zazwyczaj się kąpali. Chociaż nie mieszkała już tutaj,
towarzyszył jej zabójca stallo.
Gdy wróciła, dostrzegła światło w oborze. Jon i ojciec rozmawiali między
gdaczącymi kurami. Złościło ją to, że Jon aż tak wychodzi ojcu
naprzeciw. Mówił „tak, tak", kiwał głową, a kark trzymał przegięty w ten
szczególny sposób, znamionujący uważne przysłuchiwanie się.
Z pokoju zniknęły kieliszki i butelka. Matka joikowała psalm.
Lajla poczuła przepływający przez nią prąd ciepła. Nie wiedziała, co z
tym zrobić.
Leżeli ciasno spleceni, w wąskim łóżku, w pokoju, w którym dorastała,
ona na nim, podobni do poziomych belek w ścianach. Była niezwykle
podniecona, doszła od razu, gdy tylko się w nią wsunął. Miała ochotę
głośno krzyczeć, ale przypomniała sobie, gdzie są, i opanowała się.
Przyciągnęła go do siebie, ocierała się o jego ciało.

background image

Pod kołdrą było ciepło, odrzuciła ją na bok i poczuła na skórze chłód,
zwłaszcza w miejscach, gdzie była wilgotna. Jon chciał ją mieć teraz, ale
musiała się załatwić.
Pobiegła boso po zimnej drewnianej podłodze na korytarz, schodami w
dół. Jon poszedł za nią. Przyglądał się, gdy siedziała na sedesie. Chwycił
ją, gdy chciała wyjść z toalety, obrócił ją szybkim, mocnym ruchem i
znalazł się za jej plecami. Poczuła się znowu jak pardwa, zerwała się,
wpadła do kuchni. Chciała zabrać szklankę wody i pójść do łóżka. Ale on
był tuż za nią, ze swym ciepłym, poruszającym się przy każdym kroku
przyrządem.
Złapał ją i pchnął w stronę kuchennego stołu. Próbowała się podeprzeć
rękami, ale brzuch i piersi prześliznęły się po zimnym drewnianym
blacie. Jej nos wypełnił się zapachem kapusty i kiełbasy. Namiętny i
rozpalony był tuż nad nią, a jej podobała się ta jego dzikość. Nie chciała
jednak tak po prostu ulec, stawiała opór, próbowała się uwolnić. Ale on
przycisnął ją do stołu, położył się na niej. Była gotowa go przyjąć. Lecz
on tylko pocierał główką o jej wargi, w górę i w dół, aż nagle przycisnął
go do otworu, którego do tej pory mu wzbraniała. Przestraszyła się.
Chciała się wyśliznąć. Ale on trzymał ją mocno i wchodził w nią coraz
głębiej, nie zważając na jej skargi ani na to, że stół skrobie o podłogę.
- Teraz pewnie ojciec zacznie stukać - pomyślała.
Byli znowu na górze, wpełzli do łóżka. Objęła go mocno.
- Pewnie ich obudziłeś.
- Nie szkodzi - odrzekł, leżąc z twarzą oświetloną blaskiem księżyca.
- Bolało - powiedziała.
- Było wspaniale - stwierdził.
- Jakoś przeżyłam.
- Nie było dobrze? - zapytał, unosząc się na boku.
- Było nie najgorzej.

background image

- Zemdlałem.
- Jesteś szalony - powiedziała cicho. - Szalony, szalony.
- Teraz nie jesteś już dziewicą. - Jon spojrzał na nią. Jego oczy nie miały
już tego bezczelnego wyrazu, który przybierały, gdy chciał ją podniecić. -
Teraz jesteś moja.

background image

Wypłynęła na jezioro starą łodzią. Pamiętała czas, gdy łódź była nowa.
Była wówczas dziewczynką. Nie wolno jej było wtedy wypływać.
Musiała stać na brzegu i patrzeć na odpływających braci. Była małą
dziewczynką, która musiała stać na brzegu i patrzeć na to, co się dzieje.
Ojciec był cieniem jej dorastania. Jon siedzący na rufie, kołysany rytmem
wioseł, był słoneczną stroną ojca.
Na środku jeziora obróciła łódź dookoła, rozglądała się. Brzegi wydawały
się niskie. W oddali Daumannsholmen

9

, niczym ostrze noża, przecinała

od spodu lustro wody.
Wyciągnęła wiosła. Dryfowali. Gdy była młoda, woda była czymś
groźnym. Wiele rzeczy było wtedy groźnych. Zanurzyła rękę w chłodnej,
czystej wodzie. Woda żyła. Z łatwością unosiła łódź na swym grzbiecie.
Woda i ona były ze sobą związane. Woda pomogła jej przeżyć i pójść
własną drogą. Odejść z miejsca, które oferowało tak niewiele wyzwań.
Tak niewiele celów, do których można było dążyć. A tyle ciasnoty. Tylu,
którzy musieli się ugiąć i którzy zmuszali innych, by się ugięli.
Lecz woda była silniejsza od niej, miała głębszą harmonię. Tego
pięknego jesiennego dnia zaistniała równowaga między nią a wodą.
Woda dała jej siłę. Czuła, że woda ją wypełnia. To nie było groźne. Woda
wchłonęła też gniew, który wczoraj czuła wobec Jona, gdy ten stał i
potakiwał, by zadowolić ojca.
W tym momencie była wolna. Była Lajlą. Podobało jej się to imię,
podobał jej się ten dźwięk. Dwie z pięciu liter były samogłoskami.

background image

Przyjdziesz, czy przyjdziesz? śpiewa przejrzysta woda.
Gdy ponownie zaczęła wiosłować, intensywne uczucie zmieniło się w
fizyczną siłę. Cieszyło ją przenoszenie swej siły na wiosła. Popychała
wiosłami ciężką, nasyconą wodą łódź, tak aż jej ramiona stały się niczym
z ołowiu. Gdy łódź dobiła do brzegu, Lajla czuła, jak spływa po niej pot.
To ona chciała popłynąć do gammy. Towarzyszył jej z uprzejmości.
Wolałby mieszkać u starych. Tak byłoby najlepiej, gdyż chciałby szybko
wracać. Do Saanen i do owego domku. Gdyby dostał jeszcze jedną
szansę, zabrałby bęben.
Ale musiał z nią pobyć, przynajmniej przez jedną noc. Pakując się,
zabrała trzy chleby, kartonik jajek oraz inny prowiant na kilka dni. Był
zły. Nie miał jej nic do powiedzenia. Oddalał się zarówno od Abrahy, jak
i od bębna. Nawet blask słońca go irytował. To, że Lajla obracała łodzią
wokół osi, demonstrując swą radość, nie polepszało sytuacji.
Po otwarciu drzwi gammy uderzył go zapach wilgoci. Wewnątrz panował
chłód i stęchlizna. Jeden ze słupów przy oknie porastała zielona pleśń.
Podpalił korę i polana leżące w piecu. Wówczas Lajla podała mu siekierę.
- Idź i poszukaj jakiejś suchej sosny.
- Idź sama - odpowiedział.
- No, idźże! - powtórzyła.
- Chcę się ogrzać przy piecu.
- Przecież widzisz, że nie ma drewna i w nocy będzie zimno.
Ostrze siekiery było zimne, trzonek gładki. Wspinał się w górę, idąc po
wrzosach, po sosnowych igłach, między wysokimi złotawymi pniami.
To, co widział, nie odzy

background image

walo się w nim żadnym echem. Stopy też nie pasowały do terenu.
Znalazł się przy wejściu do doliny. Sączył się tam mizerny strumyczek.
Jon poszedł wzdłuż niego. Dolina była mu nieznana. Ujrzał powalone
przez wiatr drzewo: dużą, pustą w środku, suchą sosnę, której jeden z
końców wysuwał się nad stromą skarpę. Zaczął wspiąć się ku niej, lecz
pośliznął się na gładkiej gałęzi i stracił równowagę. Poleciał w dół, upadł
między kamienie. Woda w strumieniu była czerwona jak krew. Kilka
sekund potem, gdy leżał i próbował zorientować się, czy jest cały i nie
połamany, wydrążony pień zbliżył się do niego. Zajrzał w tunel śmierci i
zobaczył znajomą twarz.
- Myślałeś o czymś, o czym myśleć nie powinieneś, a teraz masz
odwiedziny - rzekł znajomy głos w momencie, gdy Jon został wessany do
tunelu.
Jon pochwycił siekierę, skierowawszy stal w stronę zagrożenia, i uwolnił
się.
Była noc. Leżał na posłaniu w gammie. Drzwiczki pieca były otwarte,
polana trzaskały. Lajla joikowała w półmroku. Znów stał się czymś
lżejszym od powietrza, czymś, co oderwało się od leżącego na łóżku ciała
i uniosło w górę.
Samiec renifera spoglądał na niego błyszczącymi, żółtymi oczami. Jon
wylądował na jego grzbiecie. Sierść była czarna, poroże olbrzymie.
Trzymał się mocno rogów, a zwierzę pokłusowało. Stopniowo nabierało
szybkości. Jon nie mógł się utrzymać.
- Wskocz w moje ucho - powiedział renifer. Zrobił tak. Siedział teraz
bezpiecznie i wygodnie.
- Dokąd jedziemy ? - zawołał w ucho renifera.
- Zobaczysz.
Zwierzę biegło w stronę górskiego szczytu. Gdy osiągnęło wierzchołek,
zaczęło wznosić się w powietrze, coraz wyżej i wyżej.

background image

Minęli wysokie drzewo i kierowali się ku słońcu. Jon zobaczył, że wielki
biały renifer dźwiga słońce na swoich rogach. Nagle odezwał się do Jona.
- Wezwałem cię - rzekł Nosiciel Słońca.
Nie docierał już do niego joik Lajli, lecz usłyszał, gdy skończyła.
Opuścił się z dużej wysokości, wylądował na szczycie góry. Wówczas
joik powrócił. Przed sobą dostrzegł ognisko i cztery kobiece twarze w
migoczącym świetle płomieni. Jon szedł i szedł w stronę tej czwórki, lecz
odległość między nimi nie malała. Wtedy joik zamilknął na dobre.
Chociaż tak bardzo chciał być razem z latającym reniferem, Nosicielem
Słońca i kobietami na górze, wylądował z powrotem na pryczy,
zaskoczony, lecz również zawiedziony.
Lajla nigdy przedtem nie słyszała tego joiku.
Joik wyśpiewał się prawie sam. Gdy to się działo, podeszły do niej cztery
kobiety. Zaczęły joikować razem z nią. Wtedy pojawił się ten, który zabił
stallo. Nie byl już Indianinem, lecz nosił strój saamski.
Gdy przerwała, kobiety joikowały dalej i brzmiało to tak wyraźnie, jakby
ona sama śpiewała.
Miała wtedy chwilę, by im się przyjrzeć. Pochodziły z różnych stron.
Świadczyły o tym ich stroje. Kobieta z Południa miała na chuście i pasku
haft wykonany cynowym drucikiem. Kobieta z Zachodu miała na głowie
rogatą czapkę

10

. To była pramatka Jona. A on był w niej, Lajli, podczas

tego widzenia.
- Nazywam się Isir - rzekła.
Byli radośni. Najbardziej cieszył się ten, który zabił stallo. Tańcem
pokazał im, w jaki sposób zwyciężył. Stallo był chytry, posługiwał się
wszelkimi sztuczkami, lecz w końcu mężczyźnie udało się go zabić.

background image

Po jakimś czasie kobiety przestały joikować. Przybysze pomachali ręką
na pożegnanie, udali się w dalszą drogę. Na kolana Lajli wskoczył duży
czarny kot. Usiadł i zaczął mruczeć. Patrzył na nią sennie zielonymi
oczami. Potem polizał jej rękę czerwonym szorstkim języczkiem.
Gdy Jon podniósł się, kot zniknął w jej brzuchu.
Siedzieli naprzeciwko siebie przed piecem, trzymali się za ręce.
- Spotkałam twoją pramatkę. Nazywała się Isir - odezwała się Lajla. -
Miała na sobie czapkę przypominając poroże.
- Skąd była?
- Z zachodu. Przyszła razem z trzema innymi. Razem ze mną joikowały.
- To nie ty śpiewałaś?
- Zaczęłam. Potem przerwałam.
- A potem zaczęłaś od nowa? - zapytał.
- One zaczęły. To one śpiewały dalej.
- Widziałem cztery kobiety. Siedziały na górze i prawie przywołały mnie
joikiem do siebie.
- Był tam też ten, który zabił stallo. Widziałeś go? Jon potrząsnął głową.
- Miałem już dwa razy wizytę. Zarówno tej nocy, gdy zabłądziliśmy, jak i
teraz.
- Stallo używa brudnych sztuczek. Zabójca stallo mi to pokazał.
- Muszę nauczyć się bronić.
Położyli się. W Lajlę wskoczył kot i była teraz czułą kotką. Ocierała się o
tak znane sobie ciało, całowała go w kark. Szalała za jego karkiem. Nie
mogła się nim nasycić, wdychała jego zapach. Zakręciło jej się w głowie
od własnych uczuć. Odnalazła swą kobiecą moc i pragnęła napotkać
swego mężczyznę, napotkać jego pierś, jego dłonie, usta. Potrzebowała
krzepkości jego uścisku

background image

i siły, która ją wypełniała i pomagała nie zbaczać z drogi, aż wszystko
stawało się dobre i jasne.
W nocy miała ten sen. Ona i on byli na zawsze razem. Mieszkali w
olbrzymim pająku. Byli całkiem bezpieczni. Z tworzywa Czasu Snu
przędli nici przeznaczenia dla swego plemienia.

background image

- Kiedy byłam mała, uważałam, że są wstrętne. Opuszczały się nie
wiadomo skąd i osiadały na mojej twarzy. Bałam się, że gdy będę szła
spać, to na poduszce znajdę pająki.
- A teraz siedziałaś w jednym z nich.
- Siedzieliśmy - poprawiła.
- A czy nie było tam dla nas zbyt ciasno? - zapytał Jon.
- Byliśmy nadzy, mali i w pełni rozwinięci. Wszystko było doskonałe.
Byliśmy bezpieczni, jak w łonie matki. Nici, które przędliśmy, łączyły ze
sobą wszystkich ludzi - opowiadała Lajla.
- Ja też miałem sen. Znalazłem kamień, który promieniował światłem.
Sen przypominał ten, który miałem, gdy znalazłem nóż. To też stało się
przy kamieniu. Pamiętasz? Wydawało się, że cała widda jest pochwą.
Wydobyłem nóż z mchu i stałem z nożem plemienia w ręku.
- Ten sen się sprawdził. -Tak.
- Wiesz, gdzie leży ten kamień?
- Nie, ale chętnie porozmawiałbym z nim.
- Gdzie masz ten stary nóż?
- Leży w torbie, między książkami.
- Na pochwie wyżłobiona jest taka ładna podobizna renifera.
- Według mnie najładniejsze są łapy i głowa niedźwiedzia - powiedział
Jon.
- Jest coś dziwnego z tym piórem. Pióro.
- Tak - odrzekł Jon.
- Ciekawe, co myślał ten, który zrobił nóż? - zapytała.

background image

- Nie wiem.
- Ładny prezent zrobił ci wtedy Lasse.
- Tak. Bałem się, że już nigdy go nie dostanę albo że da go komuś innemu.
Bo to było tak, że obiecał mi nóż, ale dopiero gdy pójdzie na emeryturę.
Wtedy do emerytury brakowało mu jeszcze roku. Przez cały ten rok
byłem niespokojny. Bo rozpoznałem nóż. To był ten ukazany mi we śnie.
Bałem się, że zapomni o obietnicy. Może zechce dać go komuś albo
nawet sprzedać.
- Ale dostałeś go.
- Tak, nie było powodu do niepokoju.
- Postąpił słusznie - powiedziała.
- Opowiadałem ci, jak ten nóż znalazł się w jego rękach?
- Nie - odrzekła.
- Dostał zlecenie z muzeum na południu Norwegii. Natknął się wówczas
na nóż. Wskoczył mu w ręce, tak jak ten kamień, który znalazłaś.
- Dostał go?
- Wziął go. A był sprytnym człowiekiem. Poszedł do archiwum, znalazł
kartę katalogową i spalił ją. Nóż zrobił mój pradziadek.
Wydrążony pień leżał jak zwykły pień, a strumień płynął jak zwykły
strumień. Wydawało się, że sen o kamieniu poszedł przodem, otworzył
dostęp do doliny.
Teraz stopy Jona pasowały do podłoża. Sosny o prostych pniach rosły w
górę zboczy. To była kraina niedźwiedzia. Wyczuwał ten zapach. Stąd
było niedaleko do Anarjohka. Tam żyły niedźwiedzie. Włóczyły się po
lasach i dolinach po tej stronie jeziora. Posuwał się cicho, czujny i
baczny.
Raz jeden widział Mchowego Starca.
Jon przeszedł wtedy przez mokradła, położył się w brzozowym zagajniku
na zboczu doliny i wypatrywał. Mchowy Starzec

background image

przeszedł mokradła. Zatrzymał się, natrafiwszy na trop Jona. Stanął na
dwóch łapach, węszył i węszył w jego stronę. Nagle Mchowy Starzec
przemienił się. Stał się olbrzymi, wypełnił sobą całe mokradła i rozległą
dolinę, rósł jeszcze bardziej, aż wszystko znalazło się pod jego łapą. A
Mchowy Starzec opadł na czworaka i wolno się oddalił. Wówczas Jon
poczuł moc i zrozumiał.
Później za każdym razem rozpoznawał Moc płynącą z niedźwiedzich łap.
W krzakach zatrzeszczało. Jon przykucnął za kamieniem. Coś w pełnym
galopie wybiegło z brzozowego lasku. Dolinę przebiegł łoś, z pyskiem
wysuniętym do przodu, głową zwieńczoną szerokim brunatnym porożem.
Wielkie ciało frunęło na długich nogach, elegancko i zaskakująco
bezszelestnie. W mgnieniu oka łoś wspiął się na szczyt zbocza i zniknął z
pola widzenia.
Przez moment naprawdę sądził, że to Mchowy Starzec we własnej osobie.
Pod wpływem gwałtownie rozładowanego napięcia zrobiło mu się
gorąco.
Jon dostrzegł trzy kamienie, które wystawały z mchu. Były ułożone
regularnie. Odkrył więcej kamieni. Leżały wokół głazu, za którym się
ukrył. Poczuł w piersi skurcz.
To był kamień ze snu.
To był stary głaz, seide

u

. Stał tuż przy ścieżce, między dwoma jeziorami.

Wokół niego leżał krąg kamieni. Jon obwąchał kamień, wciągnął w
nozdrza zapach mchu, skały i wilgotnej ziemi.
Biały pas jaśniejszej skały przecinał na skos cały seide, pas z
mlecznobiałych kryształów górskich. W niektórych miejscach szara skała
była wypłukana i odsłoniła twarde ostre kryształy, błyszczące jak lód. To
one przykuły jego wzrok. Kryształy górskie to najpiękniejsze dary, jakie
można było złożyć seide. Były rzadsze i kosztowniejsze niż srebro.

background image

Nagle jeden z kryształów otworzył się, wchłonął go do środka, do
wnętrza niezwykle jasnego światła. Zanim oczy do niego przywykły,
minęła chwila. Jon dostrzegł wokół siebie krajobraz. Wówczas nadleciał
orzeł, chwycił go dziobem za kark, uniósł na szczyt góry. Siedział tam
mężczyzna. Na szyi miał wisiorek z kryształu górskiego. Mężczyzna
nazywał się Myrinn. Myrinn wydobył kryształowy nóż. Długim cięciem
otworzył mu pierś i brzuch, lecz Jon nie poczuł bólu.
-Jestem mistrzem minerałów - odezwał się Myrinn. - Wszyscy jesteśmy
kryształami. Nawet krew składa się z kryształów. Chrząstki i kości są z
kryształów - powiedział. - To da ci tarczę ochronną. Będzie ci potrzebna.
Jesteś w niebezpieczeństwie.
Myrinn przesunął dłoń po ranie. Zasklepiła się i ciało było równie całe jak
przedtem, ale wyczuwało się zmianę.
- Wiesz, że pomagając innym, pomagasz sobie?
- Wiem - odrzekł Jon.
- Wyślę ci pomocnika, gdyż jesteś kimś, kto będzie uzdrawiał dusze -
zakończył Myrinn.
Wówczas powrócił orzeł, znowu uchwycił Jona dziobem i wyfrunął z nim
z kamienia.
Jon schodził z powrotem do gammy. Odwrócił się. Kamień tworzył
ciemną sylwetkę na tle nieba. Byl podobny do tańczącego niedźwiedzia: z
głową odchyloną do tylu, pięknego, czujnego, dzikiego. Lśniący pas
kryształów niczym biała szarfa noaidi ukosem na piersi.
Wieczorem wypłynęli i zarzucili sieci w zatoczce przy Daumannsholmen.
Powietrze było chłodne tuż nad powierzchnią wody i Lajla zmarzła.
Dobrze napaliła w gammie, usmażyła jajecznicę.
Gdy zjedli, Jon położył się na pryczy. Lajla zaczęła joikować. Próbowała
przypomnieć sobie joik z poprzedniej nocy. Zniknął.

background image

A Jon zasnął. W końcu i ona się położyła, przewracała się z boku na bok
na wąskiej pryczy, zanim wreszcie zasnęła.
Obudził ją Jon. Było wcześnie i chciało jej się spać. Nie miał ochoty
tracić czasu na rozpalanie w piecu, gotowanie kawy. Napić się mogli w
domu. Zebrali swoje rzeczy, pożegnali miejsce.
Cienka warstewka lodu pokryła listki i źdźbła na brzegu. Trzaskały, gdy
spuszczali łódź na wodę.
Uważała, że Jon wyciągnął sieci niezdarnie.
Oczyścili ryby na brzegu, w miejscu do tego przeznaczonym. Była wciąż
śpiąca. Dobrze było robić coś praktycznego, na przykład patroszyć ryby,
opłukiwać je z krwi. Lecz woda, tak przyjazna wczoraj, była zimna i
wypijała z niej ciepło. Marzła, gdy wracali do domu.
- Musisz znowu ufarbować włosy - rzeki, idąc za nią.
- Dlaczego?
- Widać blond przy cebulkach.
Nawet on nie był z niej zadowolony. Do diabła. Mięśnie zesztywniały,
wiklinowy koszyk na ryby uwierał ją w plecy, a włosy miała tłuste.
Wyprzedził ją na ścieżce, spieszył się. Czuła, że chciał wyruszyć jak
najszybciej.

background image

Poszła prosto do łazienki. Chciała wziąć ciepły prysznic, pozbyć się
chłodu z ciała.
Gdy dorastała, podobał jej się ten prysznic. Teraz jego kształt wydawał jej
się nienowoczesny, taka wąska rurka, która sięgała prawie sufitu, by tam
zgiąć się ku dołowi. Wtedy ściany były pomalowane na czerwono. Teraz
pomieszczenie było jasnoniebieskie, z wyjątkiem ściany przy drzwiach,
gdzie stało duże lustro. Tam ściana wciąż była czerwona, niczym rama z
przeszłości wokół lustra.
Pod bosymi stopami miała zimną, cementową podłogę. Puściła wodę. Też
była zimna. W końcu popłynęła ciepła. Nie można było objąć ciepłym
strumieniem całego ciała. Główka prysznica pod sufitem nie
rozpryskiwała wody bardziej niż dziurawy kałamarz.
Ktoś zapukał do drzwi.
- To ja - rzekł Jon, wchodząc do środka. Rozebrał się, też chciał wziąć
prysznic.
- Tu jest miejsce tylko dla jednej osoby. - Wcierała we włosy
pomarańczowy szampon.
- Mogę popatrzeć.
Pomieszczenie powoli nagrzewało się, wypełniało się pomarańczą, i parą,
która pokrywała lustro przy drzwiach.
Wszedł pod strumień wody, objął ją w pasie i odsunął na bok.
- OK, tylko się zamoczę, by się namydlić - powiedział. Wyszła spod
prysznica, podeszła do lustra, starła parę. Tu
piętnaście lat temu obserwowała, jak staje się kobietą. Była wciąż
szczupła. Prawa pierś była nieco większa niż lewa, ale tylko tro

background image

szeczkę. Jasnych włosów na łonie, gdy były mokre, prawie nie było
widać. Teraz i ona dostrzegła odrosty. Któregoś dnia trzeba będzie
nałożyć hennę.
- Jesteś taka sexy i taka mokra - przesunął dłonią po jej brzuchu. Czuła, że
mu sztywnieje. W tej chwili przeszkadzało jej to. Odepchnęła go.
Chwycił ją, przyciągnął do siebie. Uwielbiała taką zabawę, ale nie tym
razem. Próbował obrócić ją i wejść w nią od tyłu. Wstąpiła w nią złość.
Wyrwała się z gibkością i siłą, które ją samą zaskoczyły. Prychnęła na
niego, odepchnęła go z nieznaną sobie intensywnością. Ale było jej z tym
dobrze. Znowu ją pochwycił.
- Wystarczy, przestań - krzyknęła. Jej głos odbił się od szumu wody. Jon z
włosami przylepionymi do głowy wciąż się uśmiechał, tak jakby nie
rozumiał. Był pochłonięty swą rolą samca-renifera. Uderzyła go otwartą
dłonią, aż klasnęło.
- Au - krzyknął, ale nie przestawał, trzymał ją. Przejechała wtedy
paznokciami przez jego pierś, jak rozzłoszczona kotka.
Puścił. Jej gniew minął. Napotkała jego oczy. Spodziewała się małych
czarnych szpilek, lecz on patrzył na nią prawie z zaciekawieniem. Stała w
rogu przy lustrze, zrobiła krok do przodu, rozluźniła się. Zaczęła się
śmiać. Stał tam nagi, mokry, z włosami przyklejonymi do głowy,
brzuchem ociekającym szamponem i na wpół zesztywniałym członkiem.
Przez jego pierś biegły ukośnie cztery czerwone ślady jej paznokci.
Wycierał jej brzuch.
- Piecze? - zapytała.
- Tak.
- Zezłościłeś się?
- Tak.
- Nie zauważyłam.
- Opanowałem się. To było nawet ciekawe.

background image

- Ciekawe? - odwróciła się i zaczął wycierać jej plecy.
- Ile razy tu jesteśmy, mam na ciebie ochotę.
- Zauważyłam.
- A może konkuruję ze starym?
- Jak to?
- Chcę pokazać i jej, i jemu, że jesteś moja.
- Tak jak na kuchennym stole - powiedziała.
Pochylił się i wycierał jej uda i łydki. Potem jej małe stopy pardwy, na
końcu skórę między palcami. Wiedział, że ona to lubi. Prosił o
wybaczenie.
- O naszym związku można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest
nudno. - Jon zaczął się wycierać.
- A jeszcze nie zjedliśmy śniadania - odparła.
W kuchni pachniało świeżo smażoną rybą. Matka podeszła z patelnią. Po
jednej stronie leżały ościste sieje o białym mięsie, po drugiej pstrągi.
Mięso oddzieliło się od ości, tak jak to się zawsze dzieje, gdy rybę się
usmaży.
Tomas stwierdził, że gdy on stawia sieci, to napełnia rybami całą beczkę.
Co najmniej. Ryb jest dosyć, jeśli zna się dobre miejsce.
- Te złapaliśmy przy Daumannsholmen - powiedział Jon.
- Ostatni raz, gdy tam byłem, złowiłem czterdzieści sztuk.
- Dużo - odrzekł Jon.
- Przeważnie pstrągi. Najmniejsze były takie jak ten - Tomas nałożył
sobie jedną z większych ryb.
Jon zrozumiał podtekst, nie chciał współzawodniczyć z Tomasem.
- Skąd ta nazwa? - zapytał.
- Nie ma się czym przejmować - odpowiedział Tomas.
- Nazwa wzięła się od pewnego dawnego wydarzenia - wtrąciła się
teściowa.
- Maja! - rzekł stary surowo. Drobna kobieta spuściła na chwilę wzrok, a
potem utkwiła go w oczach Jona.

background image

- Powyżej w tej dolinie mieszkali przedtem ludzie. Jeden z nich mial na
imię Matis. Nazywano go Mirko. Mial niewielkie gospodarstwo i
stopniowo przybywało mu reniferów. Powiadano, że ma władzę nad
duchami.
- Zaprzedał się Szatanowi. - Tomas wstał od stołu, tak jakby zamierzał
odejść.
- No... - zawiesiła głos.
- I w końcu Szatan po niego przyszedł - stwierdził Tomas.
- Mirko wzbogacił się. Stado jego rozrastało się i rozrastało -opowiadała
Maja.
- Niektórzy powiadali, że stado sąsiada w równym stopniu malało -
przerwał jej.
- Sąsiad słyszał, że Mirko ma butelkę, a w tej butelce ducha, który spełnia
wszystkie życzenia - ciągnęła Maja.
- Pewnego dnia, gdy Mirko był w górach, a jego żony i dzieci nie było w
domu, sąsiad włamał się do domu. Nie znalazł tam butelki. Włamał się
więc do spiżarni. Wtedy butelka spadła na ziemię, stłukła się i duch się
uwolnił.
W tej samej chwili Mirko przeczuł niebezpieczeństwo. Pochwycił
najbardziej rączego renifera, zaprzągł go do sań i pomknął w stronę
kościoła.
- Dał Szatanowi swą duszę w zastaw. - Stary wciąż stał przy stole.
- Mirko wierzył, że jeśli dotrze do miejsca, skąd mógłby dojrzeć wieżę
kościelną, to będzie uratowany. Wieżę można było zobaczyć, stojąc na
drugim brzegu jeziora. Pędził tak szybko, jak tylko renifer dal radę. Lecz
duch leciał w powietrzu i dogonił Mirko akurat wtedy, gdy sanie
dojeżdżały do zamarzniętego jeziora.
- Nadszedł dzień, gdy Szatan zażądał swego, a to nie żarty - powiedział
Tomas.
- Usiądź i nie przerywaj - wtrąciła się gwałtownie Lajla.
- Nie trzeba wywlekać tych historii. - Tomas był poirytowany.
- Nie chcesz słuchać, to wyjdź - odpowiedziała Lajla.

background image

- Takie opowieści budzą do życia zło. - Twarz mu stężała. Policzki Mai
nieco poczerwieniały, ale kontynuowała.
- Gdy Mirko dojechał do wysepki, duch rzucił się na niego. Wywlókł go z
sań.
- I po Matisie. Kaput - rzekł Tomas.
- Duch zdarł z niego ubranie, ciało rozerwał na strzępy i rozrzucił po
śniegu. Wnętrzności zawisły na drzewach. Drzewa obumarły i nic tam od
tej pory nie rośnie.
- Teraz jego dusza płonie w piekle, to nie żarty. Stary usiadł.
- Powinniśmy się cieszyć, że przesądy zostały pogrzebane, że odeszły w
pogańską przeszłość - dorzucił. - Przedtem wierzono nawet, że kamienie
potrafią mówić i pomagać we wszystkich sprawach. Ale trzeba było
kamieniom składać ofiary. Im więcej ofiarowywano, tym więcej kamień
się domagał. Ludzie składali w ofierze renifery, konie, srebro, złoto, aż
się całkiem zrujnowali. Gdy już raz zaczęli, nie mogli się wycofać, bo
inaczej moce podziemne zwracały się przeciwko nim. Nawet dzieci
składali w ofierze.
- No nie, ojcze, teraz to już fantazjujesz - przerwała mu Lajla.
- To są prawdziwe historie.
- Fantazjuje - rzekła krótko Maja.
- Sam widziałem najlepsze mięso renifera i ryby, i srebrne guziki przy
różnych kamieniach. Człowiek powinien pójść i pozbierać te wszystkie
pieniądze, które leżą przy kamieniach na widdzie. Można by się
wzbogacić.
- Wstyd tak mówić - powiedziała cicho Maja.
- My, którzy mamy trochę rozumu, powinniśmy pójść i pozbierać te
pieniądze. Co myślą o nas inni? Ze czcimy kamienie. Jest taki kamień
powyżej gammy, w jarze.
- Ten otoczony kamiennym kręgiem? - zapytał Jon.
- Kiedyś poszedłem tam, aby go przewrócić, ale wrósł w ziemię. Nie
dałem rady. Najchętniej poprzewracałbym wszystkie seide.

background image

- Były tam jakieś pieniądze?
- Nie - odrzekł stary ostro.
- Czy słyszałeś, że ktoś znalazł tu kryształy górskie? - zapytał Jon.
- Nie - powiedział krótko.
- A pewnie, że tak - wtrąciła się Maja. - Przodkowie wiedzieli więcej.
Znajdowali złoto w rzece, a srebro w górach. Znajdowali też kryształy.
Słyszałam, że znajdowano też magnes i wiele innych rzeczy. Pomagały
im elfy i istoty podziemne - ciągnęła.
- Słyszałem opowieści o ludziach, którzy pytali istoty podziemne o
pozwolenie, gdy chcieli budować - powiedział Jon.
- To było konieczne. Nie można było budować tuż nad ich domostwami.
Jeśli postawiło się stodołę nad nimi i krowy robiły im na głowę, to
wpadały w złość. Zaczynały wtedy tak dokuczać krowom i ludziom, że
nie można było wytrzymać.
- Nic innego nie robiły, jak tylko dokuczały ludziom - przerwał jej Tomas.
- Nam nigdy - odrzekła Maja. - W tej zagrodzie zawsze byliśmy
chronieni. Nawet w czasach, gdy niektórzy potrafili rzucać uroki złym
spojrzeniem.
- Wykręcały krowom kopyta, jeśli nie spełniało się ich życzeń - rzeki
Tomas.
- Nigdy czegoś takiego tutaj nie było, a mieszkają tu ludzie od sześciu
pokoleń.
- Po nas nikogo tu nie będzie - mruknął Tomas. Wstał od stołu i wyszedł.
Jon znał ich stanowisko. Był jednak zaskoczony tym, jak głęboko tkwił w
Tomasie lęk przed diabłem. Na Tomasa było już za późno. Bronił się
przez cały czas. Za pierwszym razem, gdy Jon go sprowokował, niemalże
się pobili. Tomas to zbyt stary Fin. Jak wielu z nich, opętany był myślą o
ziemi. To fiński niewolnik przykuty do ziemi, zlaponizowany tylko przez
język, jak wielu

background image

innych fińskich imigrantów. Lecz duży nos i długie, chude ciało mówiły
za siebie, na równi z jego upartą naturą. Lajla była podobna do matki.
Miała jednak dwóch braci, wierne kopie ojca. Obaj byli dobrymi
saamskimi politykami i znali się na pieniądzach. Nawet Lajla nie miała z
nimi o czym rozmawiać.
W kuchni znowu pojawił się Tomas. W ręku trzymał mały woreczek z
wyprawionej skóry renifera.
- Coś ci pokażę - zwrócił się do Jona. - Nie tylko w dawnych czasach
znajdowano kosztowności w otaczającej nas naturze.
Tomas rozsupłał woreczek i wyciągnął coś, co było zawinięte w kawałek
czerwonego materiału.
- Popatrz. - Trzymał w ręku kamień wielkości palca. Błyszczał w sposób
zadziwiająco przezroczysty, jak sopel lodu w kwietniowym słońcu.
- Kryształ górski - odezwał się Jon.
- Znalazłem go - powiedział Tomas.
- Gdzie? - zapytała Lajla.
- W okolicy.
Nagle kryształ zaczął emanować światłem. Ze światła wyszedł Myrinn,
przemknął przez pokój i zniknął.
- Nigdy mi go nie pokazywałeś - powiedziała Maja.
- Zawsze mówiłaś, że się na tym nie znam.
- Gdzie go znalazłeś, ojcze? - zapytała ponownie Lajla.
- Znalazłem go w okolicy, a ponieważ wierzysz w kamienie, to chcę ci go
dać. Masz odwagę wziąć? - zapytał wyzywająco, trzymając kryształ
przed Jonem.
- Z radością.
- Znalazłeś go na naszej ziemi, ojcze? - Lajla była zniecierpliwiona.
- Czy to nie wszystko jedno? - odrzekł kochający ojciec, trzymając w
rękach skórzany woreczek, kawałek materiału i kryształ. - Cieszę się, że
się go pozbywam.

background image

- Dlaczego? - zapytał Jon.
- Próbowałem go kiedyś wyrzucić.
- Dlaczego? - przerwał mu Jon.
- Bo towarzyszy mu niepokój - odpowiedział Tomas i kontynuował swoją
historię. - Ale następnego dnia był tu znowu, jakby w jakiś sposób
przyfrunął z powrotem. Dostaniesz go pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytał Jon.
- Ze zabierzesz go ze sobą, gdy będziesz odjeżdżał. - Tomas podał mu
trzymane w ręku przedmioty.
- Obiecuję, pod jednym warunkiem - rzekł Jon, przyjmując podarunek.
- Oczywiście, o co chodzi?
- Musisz odpowiedzieć na moje pytanie.
Stary znowu triumfował. Zapanował nad sytuacją. Wysunął dolną
szczękę, niczym zwycięzca.
- Pytanie wymaga prostej odpowiedzi, tak lub nie. Obiecaj, że odpowiesz.
- Strzelaj. - Sprawiał wrażenie rozbawionego.
- Czy znalazłeś ten kryształ przy seide, wewnątrz kamiennego kręgu?
Szczęka opadła, a wesołość momentalnie zniknęła. Tomas zamrugał
powiekami, spojrzał na Jona. Spojrzał na kobiety. Cała trójka wpatrywała
się w niego.
Skinął głową.
- Wygrzebałem tam ich więcej. Były znacznie większe. Wrzuciłem je do
jeziora.

background image

Tego ranka, gdy ocknął się w gammie, postanowił odjechać. I to sam.
Wiele razy miał ochotę o tym powiedzieć. Nie potrafił jednak.
Niespodziewane zajścia przy śniadaniu zburzyły jego plany. Teraz było
już popołudnie.
Lajla siedziała naprzeciw niego przy stole i oburącz trzymała filiżankę z
kawą. Teraz musi powiedzieć. Jeśli dobrze ją zna, to będzie wojować o to,
by jechać z nim.
Jon podniósł się, by przynieść sobie drugą filiżankę kawy z kontuaru w
kafeterii miejscowego domu towarowego. Przed nim w kolejce ustawiła
się grupa licealistów. Hałasowali, śmiali się, niezdecydowanie
wybierając ciastka, colę, herbatę, zamieniając co chwila napoje. Uporanie
się z zamówieniem zabrało im całą wieczność. Jakby tego nie było dość,
zajęli stoliki po obu stronach miejsca, w którym siedział razem z Lajlą.
Ponad ich głowami przebiegała rozmowa o jakimś beznadziejnym
nauczycielu. Chociaż irytował go hałas, nie mógł nie współczuć
nieszczęśnikowi, który poświęcał swe siły i zdrowie na nauczenie tej
bandy matematyki. Opróżnił drugą filiżankę, koncentrując się na tym, co
musiało zostać powiedziane.
- Lajla, to ty? - zabrzmiało pytająco. Zarówno on, jak i Lajla odwrócili się
w stronę, skąd dobiegł głos.
Lajla podniosła się, podeszła szybko do zbliżającej się do nich kobiety,
padły sobie w objęcia.
- Prawie cię nie poznałam, z tymi czarnymi włosami.
- To jednak ja.
Obie dziewczyny witały się głośno, przygłuszając paplaninę licealistów.
Wszyscy na nie patrzyli i zdaniem Jona było to krępujące.

background image

- Siedziałam i przyglądałam ci się. Było w tobie coś znajomego, lecz nie
mogłam sobie przypomnieć, skąd cię znam. Ale wtedy zauważyłam, jak
obejmujesz filiżankę obiema dłońmi. To mogłaś być tylko ty.
Przyniosła swoją kawę, przysiadła się do ich stolika.
- Mieszkasz teraz tutaj? - zapytała nieznajoma kobieta.
- Jestem na urlopie. A ty?
- Na kursie - odrzekła.
- Pamiętasz... - zaczęty obie jednocześnie. Wybuchnęły śmiechem.
- Byłyśmy razem na uniwersytecie ludowym - powiedziała Lajla i
przedstawiła Johanne. Johanne zajmowała się rzemiosłem artystycznym.
Jon nigdy jej przedtem nie widział. A wydawało mu się, że zna
wszystkich.
- To twój mąż? - zapytała Johanne. Lajla przytaknęła.
- A teraz opowiadaj, co ze zdjęciami? Wciąż fotografujesz? Lajla znowu
przytaknęła.
Wtedy pojawił się jakiś mężczyzna. Stanął przy stoliku, przysłuchiwał się
ich rozmowie.
- Z tego żyję - powiedziała Lajla. - Ale teraz nie zabrałam aparatu ze sobą.
Zrobiłam sobie wolne od zdjęć, czasopism, agencji fotograficznych.
- A co robi twój mąż? - zapytała Johanne.
- Nic szczególnego. Próbuje zostać noaidi.
Johanne uśmiechnęła się, spoglądając w górę na stojącego obok
mężczyznę.
- To jest Paul - powiedziała.
Przedstawiając się, Paul uścisnął mdło rękę Jona. To był ten rodzaj
uścisku, który przyprawiał Jona o gęsią skórkę. Paul wziął filiżankę z
kawą, pił, stojąc obok stolika.
- Oboje jesteście na kursie ? - zapytała Lajla.

background image

johanne potaknęła za siebie i za Paula. Wyglądało na to, że Paul myśli o
czymś innym.
- Powinnaś zobaczyć, co teraz robię - powiedziała Johanne.
- Co takiego?
- Bęben.
- Bęben szamański? - zapytała Lajla.
- Robię kopię bębna, który kiedyś widziałam - przytaknęła Johanne.
- W muzeum?
- Odkąd się tym zajmuję, dzieje się tyle dziwnych rzeczy - odpowiedziała
Johanne.
- Co na przykład?
- Dostałam stypendium, by jeździć po muzeach, w których mają takie
stare eksponaty.
- To wspaniale!
Paul stal przy stoliku, pił kawę. Patrzył w dal, tak jakby osoby przy
stoliku nie istniały lub to, o czym mówią, nie było warte uwagi.
- Ależ usiądź - zwrócił się Jon do Paula.
- Musimy zaraz iść - odpowiedział Paul.
- Mamy jeszcze piętnaście minut. - Johanne spojrzała na zegarek.
Paul stal w dalszym ciągu przy stoliku, tak jakby nie był zainteresowany
podtrzymywaniem rozmowy.
- Gdzie widziałaś ten bęben? - powtórzyła Lajla.
- Nie wiesz, że ten, kto pije kawę na stojąco, staje się zazdrosny i wplątuje
się w bijatyki? - spytała Johanne.
Dopiero wtedy jej stojący małżonek udał się na poszukiwania krzesła.
- No gdzie?
- Wciąż cię jeszcze interesuje stara sztuka - odrzekła Johanne. Lajla
skinęła głową.

background image

- W ostatnim roku nauki na uniwersytecie ludowym spotkałam starego
mężczyznę. Okazało się, że na niejednym się zna. Mial bęben. Oglądałam
go wiele razy, był naprawdę stary. Ludzie przychodzili do mężczyzny po
poradę. Nikt właściwie o tym nie mówił. Wtedy wszystko było okryte
tajemnicą.
- Czy to był bęben wróżebny? - zapytała Lajla. -Tak.
- Gdzie teraz jest?
Paul zdobył wolne krzesło, usiadł obok niej.
- Nikt tego nie wie, prawda Paul?
- Mężczyzna nie żyje - odrzekł Paul, tak jakby nie chciał o tym
rozmawiać.
- Bęben zaginął. Dlatego robię nowy - powiedziała Johanne. - Mężczyzna
zginął w wypadku samochodowym. Zmiażdżyło mu głowę - dorzuciła.
Paul patrzył w bok.
- Właśnie widziałem bęben w pewnym domu na wybrzeżu. Też był stary -
odezwał się Jon.
Miał ochotę opowiedzieć więcej, ale napotkał oczy Paula. Przeszyły go.
We wnętrzu Jona zaczęła migotać pochodnia. Być może Paul był
zazdrośnikiem, obawiającym się o swoją kobietę. Johanne była świetną
dziewczyną o błyszczących oczach, czyste przeciwieństwo tego milczka.
Może wyobrażał sobie, że Jon zaczął tę opowieść, by smalić do niej
cholewki. Dlatego przerwał swoje opowiadanie. Lajla też była dziwnie
milcząca.
Jon zauważył, że Paul myśli o czymś, o czym nie chciał rozmawiać.
Wyglądało to tak, jakby chciał milczeniem powstrzymać rozmowę. Może
był jednym z tych, którzy nie lubią rozmów o bębnach i szamanach.
- Gdy wrócę do domu, naciągnę skórę na ten, który teraz robię.
Odtwarzanie figur na skórze będzie ekscytujące, ale i trudne -odezwała
się Johanne.

background image

- Dlaczego?
- Niewiele pamiętam. Byłam głupia, że ich nie naszkicowałam. Ty byś
pewnie tak zrobiła.
- Ja bym je sfotografowała.
- Jasne.
- Ale coś przecież pamiętasz?
- Zapamiętałam znak Boga Słońca i to, że membrana podzielona była na
trzy części. Nie pamiętam zbyt dobrze, jak wyglądały inne figury. Nie
wiem też, co oznaczały. Niewielu teraz się na tym zna.
Jon chciał usłyszeć coś więcej o bębnie, lecz nie zapytał. W jego wnętrzu
migotała pochodnia. Nie chciał prowokować Paula. Mogło to się
skończyć równie źle, jak wtedy, gdy po raz pierwszy sprowokował
Tomasa. Wokół stolika zapanowała cisza. Jon słyszał gadaninę
licealistów. Paul spojrzał na zegarek.
- Musimy chyba już iść. - Johanne podniosła się.
- Nie moglibyście zajść do mnie? Mieszkam teraz u rodziców.
Porozmawiamy - zaproponowała Lajla.
- Chętnie - odrzekła Johanne. - Będziemy mogli przesiedzieć razem do
późnej nocy, pić herbatę i grzać dłonie o filiżanki. Pamiętasz te wszystkie
noce? - zapytała.
Lajla skinęła głową.
- Przyjdziecie?
- Tak. - Teraz oboje z Paulem stali. Johanne pożegnała się z Lajlą. Jon
powiedział do widzenia. Chociaż usta Paula nieznacznie poruszyły się,
nie dobiegł z nich żaden głos.
Jechali do domu.
- Domyślam się, że jutro pojedziesz - odezwała się Lajla. Przejrzała się w
lusterku, przeczesała dłonią swe długie włosy.
- Zgadza się.
- Do Abrahy?

background image

- Pierwszy przystanek w Kautokeino, tam gdzie nie chciałaś się
zatrzymać. Odszukam ten dom.
- A potem?
- Abraha.
- A potem?
- Krok po kroku do celu.
- Nie masz wątpliwości, że znajdziesz ten bęben?
- Mówiąc szczerze, czuję, że podążam tam, gdzie powinienem być. Tam,
gdzie mogę najwięcej się nauczyć.
- Ponieważ nie chcesz, bym z tobą jechała, mogę potraktować to w ten
sam sposób. Zostanę w domu, w miejscu, gdzie mogę najwięcej się
nauczyć.
- Tutaj nie masz już domu. Twój dom jest przy mnie. A poza tym, kto
powiedział, że nie pojedziesz ze mną?
- Chciałeś mi to powiedzieć przez cały dzień. Tylko że nie potrafiłeś tego
z siebie wydusić - odrzekła Lajla. Uprzejma jak zwykle.
Gdy zbliżali się do zabudowań, Jon zapytał:
- Sądzisz, że Paul jest zazdrosny?
- Nie sądzę.
- Zaprzątało go coś, o czym nie chciał mówić.
- Jest ostrożny.
- Dostałem gęsiej skórki, gdy uścisnął mi dłoń.
- Wiesz co, Jon? Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że jesteś
nieprzyjemnym zarozumialcem. Sceptycyzm emanował z ciebie przez
cały dzień. Pokazałeś tyle kolców, co przestraszony jeż.
Lajla powiedziała, że Jon chce odwiedzić krewnego i że nie będzie go
przez parę dni. Ona miała zostać. Tomas przyniósł kartonik jajek, które
Jon miał wziąć ze sobą, świeżo zniesionych przez pierwszoligowe kury.
Maja uśmiechnęła się jednym ze swych zmęczonych uśmiechów. I oboje
starzy poszli spać.

background image

Światło reflektorów przebiło mrok, zbliżyło się do zabudowań. Przez
bramę wjechał samochód, zatrzymał się przed domem. Byli to Johanne i
Paul.
- Rozmawialiśmy potem - rzekła Johanne.
- Uważam, że dziwnie brzmią opowieści o tym, że chcesz zostać noaidi -
odezwał się Paul.
- Słucham? - zapytał Jon.
- „Nic szczególnego, po prostu noaidi" - powtórzył Paul.
- Myśmy w ten sposób często rozmawiały, prawda Lajla? - zapytała
Johanne.
Lajla przytaknęła.
- No, widzisz. To było tak dla żartu. - Johanne patrzyła na Paula.
W tym momencie Jon poczuł coś więcej niż tylko zimny dreszcz. Brała
go złość. A więc Paul był jednym z tych, którzy nie mogli nawet znieść
tego, że ktoś wymawiał słowo noaidi.
- Obiecałam wam herbatę - powiedziała Lajla. Johanne skinęła głową.
Gdy herbata była już podana i cała czwórka siedziała przy stole, odezwał
się Paul: - Nigdy nie wierzyłem w to, że bęben spalili jego krewni, jak
twierdzono. Ani Johanne, ani ja w to nie wierzyliśmy.
- Nie. Sądziliśmy, że tak powiedzieli, by zachować bęben dla siebie. Żeby
nie musieli go oddawać do muzeum albo czegoś w tym rodzaju.
- To nie był też zwykły wypadek samochodowy - powiedział Paul.
- Co do tego nie możemy mieć pewności - odparła Johanne.
- Ja jestem pewien. Nie wierzę w to, że ten stary człowiek ukradł
samochód i wyleciał z szosy. I że w ten sposób zmiażdżył sobie głowę.
- Kiedy to się stało? - zapytał Jon.

background image

- Gdzieś przed rokiem - odrzekła Johanne.
- A gdzie?
- Kilkadziesiąt kilometrów od granicy.
- Słyszałem, że w samochodzie było więcej osób. Nie był sam, chociaż
właśnie tak powiedziano policji - powiedział Paul.
- A może to nie był wypadek?
Paul skinął głową. - To nie był wypadek. I bęben nie został spalony.
- Sądzicie, że to może być ten sam bęben, który ja widziałem?
- Tego nie wiemy. A tak przy okazji, ten człowiek, który został zabity,
miał na imię Jon - oznajmiła Johanne.
Leżał z Lajlą w ciemności w małym pokoiku.
- Czy ktoś mógłby zrobić coś takiego po to, by zdobyć bęben? - zapytał
Jon.
- Sam widziałeś tego mężczyznę. W dalszym ciągu uważasz, że to tylko
lis?
- Moim zdaniem, na takiego wyglądał. Może jest kimś, kto potrafi się
przemieniać?
- To zły człowiek - rzekła Lajla.
- Sądzisz, że mógł to zrobić?
- A ty tak nie uważasz?
- Wezmę to pod uwagę.
- Nie. Masz działać tak, jakby on to zrobił na pewno i jakby mógł to
zrobić raz jeszcze - powiedziała.
Jona przejął dreszcz.
- Dobrze - odpowiedział.
- Czuję niebezpieczeństwo od tej nocy, gdy zabłądziliśmy. Zbyt dużo się
tamtej nocy wydarzyło. To nie było przypadkowe. Dawniej używano
bębna, by zsyłać nieszczęścia i niepogodę. Sądzę, że ten człowiek jest
odpowiedzialny za to całe zło.
- Też o tym myślałem..

background image

Jon spostrzegł, że sen wypełniał jego ciało i pełznął w głąb świadomości,
tam, gdzie wcześniej w ciągu dnia przyczaił się dreszcz.
- Wiesz, o czym zapomnieliśmy? - zapytała nagle.
- O czym?
- Zapomnieliśmy zameldować o złodzieju reniferów.
- No, oczywiście. Zajmę się tym po powrocie.
- Paul był rzeczywiście przygnębiony czymś, o czym nie chciał
rozmawiać.
- A nie mówiłem?
- Mówiłeś. - Lajla pocałowała go kark.
Wreszcie uznała jego intuicję. Ciepło pokonało zimny dreszcz. Przyjazne
fale snu przepłynęły przez niego i pociągnęły ze sobą.
- Czy to dziwne, że nie od razu o wszystkim opowiedział, skoro
zachowywałeś się jak mruk? - dorzuciła, wyciągając go z przyjaznych fal.
- Dlaczego powiedziałaś, że mam odwiedzić rodzinę? - zapytał.
- Tak mi się powiedziało - doszło z jej ust wtulonych w poduszkę.
- Przecież nie mam żadnych krewnych, których bym odwiedzał.
- Powinieneś odwiedzić tę krewną, którą masz.
- Ponieważ powiedziałaś, że mam odwiedzić krewnych, to on przyszedł z
kartonem świeżo zniesionych jaj.
- Wiem.
- I teraz muszę ciągnąć ze sobą dwa tuziny jajek.
- No i co z tego? - zapytała Lajla z głębi poduszki.
Właściwie, i co z tego? Leżał i próbował wymyślić szybką odpowiedź,
jaką powinien od razu jej posiać. Wreszcie dał spokój. Lajla dawno już
spala.

background image

- Dlaczego to robisz, Jon? Dlaczego jedziesz dalej? - zapytała rano Lajla.
- Z powodu snów, które miałem - odpowiedział.
- Chodzi tylko o sny?
- Aby uwolnić bęben.
- Od amputowanej ręki?
- Nie, z rąk czarnej magii.
- To może być niebezpieczne.
- Robię to, by odzyskać wiedzę. Nie tylko dla siebie i nie tylko dla
naszego plemienia.
- Rozumiem - odparła.
- Wiedza to dar dla wszystkich. Im więcej dzielisz, tym więcej jest do
podziału.
Jon wsiadł do samochodu, zapalił motor.
- To zly człowiek. Ale ona jest dobra. Polubiłam ją. Pomoże ci w razie
potrzeby. - Były to ostatnie słowa Lajli przed jego odjazdem.
Jon znowu był w drodze. Śpiewał. Pochodnia paliła się silnym, jasnym
płomieniem w jego brzuchu. Myrinn wrzucił mu do ręki kryształ, który
leżał teraz w skórzanym woreczku na tablicy rozdzielczej.
Ale jajek zapomniał.
Przyhamował przed ostrym zakrętem. Zakręt był pułapką na wąskiej
drodze i Jon czuł przed nim respekt. Po chwili zobaczył samochód.
Mężczyzna za kierownicą pozdrowił go, lecz Jon nie zdołał dojrzeć, kto
to.

background image

Wjeżdżając do osady, poczuł niezwykłą siłę. Zatrzymał się przy kiosku,
kupił colę light, otworzył i napił się.
- Hej, Jon, podejdź tu! - zawołał głos z samochodu. Dłoń pokiwała w jego
stronę. Jon zbliżył się.
- Hej, to ty, Anders? - odezwał się.
- Yes, jak leci?
- Nie najgorzej - odpowiedział Jon.
- Dzieje się coś nowego? - zapytał Anders.
- No jasne.
- Nowe sensacje? -No.
- Widzę, że wciąż masz tę starą brykę - Anders wskazał jego samochód.
- A ty zmieniłeś.
- Zmieniam co roku. Opłaca się - powiedział Anders.
- Aha.
- Ty przecież też nieźle zarabiasz. Za jedną historię dla tygodnika możesz
zgarnąć z dziesięć tysięcy, no nie?
Na siedzeniu obok Andersa siedział jakiś człowiek. Pochylił się do
przodu.
- Mam historię dla ciebie - rzeki.
Zaczął opowiadać o drodze, która będzie przebiegać przez pastwiska
reniferów. Ludzie byli przeciwni, ale drogę i tak budowano.
- O czymś takim będą chcieli przeczytać na Południu - zakończył.
- Nie jestem tego taki pewny.
- Nie ma wątpliwości. Patrz, ile pisali podczas Alty.
- Zużyto wówczas cały przydział zainteresowania.
- Mylisz się.
- A tak w ogóle, byłeś nad Altą ? - zapytał Jon.
- Nie. Oszalałeś? -Nie?

background image

- Protest przeciw rządowi nie miał sensu. Wszystko poszło tak, jak
przewidywałem - rzekł obcy.
- Napisz raczej jakieś porządne, parujące seksem opowiadanie
0 łonie natury - rzekł Anders szczerząc zęby w uśmiechu.
- Pisz o ludziach i zwierzętach w rui. Tego oczekujemy. Soczysty seks w
lawo, na skórze renifera. Nie musisz wymieniać nazwisk dziewczyn.
- To byś przeczytał, co? - mruknął Jon.
- Rozumie się. Musiałbym przeczytać, by się dowiedzieć, o kim piszesz. -
Anders zapalił i odjechał, pozostawiając chmurę kurzu
1 żwiru.
Dziesięć kilometrów od wioski minął stare pasterskie siedlisko. Stały
między niewysokimi sosnami na wcinającym się w rzekę cyplu. Po
prawej stronie drogi wybudowano kilka domków wypoczynkowych.
Wzdłuż ściany jednego z nich wylegiwało się kilka owiec.
Był w pobliżu mocy. Uczucie to podrażniło jego gruczoły, aż zrobiło mu
się gorąco. Wielki obraz plemienny dotyczył wszystkich. Obejmował
ludzi jeszcze przed narodzinami i sięgał poza grób. A pierwszym krokiem
do wiedzy było odnalezienie szczelin.
Nagle na drodze położył się ciężki cień. Jon wcisnął hamulec. Lecz opony
nie uchwyciły asfaltu. Wyglądało tak, jakby zabójca cisnął samochodem
niczym śmieciem ku szczelinie między głazami oddzielającymi szosę od
przepaści.
Wówczas wokół niego eksplodowało światło. Światło odrzuciło zabójcę i
hamulce zadziałały.
Samochód stał na krawędzi urwiska. Tuż przed nim była przepaść. Przez
boczne szyby Jon mógł spojrzeć na osypisko, dziesięć, piętnaście metrów
poniżej. Kamienie na dnie przypominały rząd wyszczerzonych zębów.
Jon zaczął oddychać głęboko i spokojnie, wdech, wydech. Wtedy widmo
zniknęło. Kamienie straciły ma

background image

giczną moc. Nie można zapomnieć o oddychaniu, myślał, wrzucił bieg
wsteczny, wyjechał na asfalt.
Zaparkował po bezpiecznej stronie drogi. Przez chwilę wszystko wisiało
na włosku. Słońce zaglądało przez przednią szybę. Słoneczne światło
tworzyło tęczę wokół kryształu. Dotknął go. Sparzył się, cofnął rękę.
Widda wydawała się nieskończenie szeroka, pusta, bez ostrych konturów,
bez granic, bez życia. Zycie, które miał, zostało z niego wyssane. Czy
podróż miała teraz jakiś sens? Dawniej powiadali, że jeśli podróż
rozpoczyna się wypadkiem, to potem przynosi już tylko katastrofę. A
może równie dobrze mógłby zawrócić? Siedział spięty za kierownicą, nie
czuł kontaktu z samochodem.
Słońce zaszło.
Chłodny, gwiaździsty wieczór nastał prawie niezauważalnie. Jon zmarzł,
włączył ogrzewanie. Osnuway go nici przeznaczenia, o których
wspomniała Lajla. Zaciskały się wokół niego.
Ktoś powiedział, że gdy człowiek się boi, szybko się uczy.
Jon odnalazł drogę do domu, w którym wiele lat temu zobaczył po raz
pierwszy bęben i gdzie zagłębił się w niego znak słońca. Lecz dom był
spalony. Ostały się tylko fundamenty i komin. Piwnica była do połowy
wypełniona piachem, cegłami i przegniłymi resztkami belek.
Z pogorzeliska wyskoczył duch niedźwiedzia o brunatnej sierści i
bezszelestnie wskoczył w Jona.
Jon poszedł do najbliższego sąsiada. Dowiedział się tam, że właściciele
domu zmarli.
Na zakręcie Jon zabrał autostopowicza. Był to starszy mężczyzna z
zielonym plecakiem.
- Zaakceptujesz mnie? - zapytał autostopowicz.

background image

- Co masz na myśli?
j - Dobro przychodzi samo z siebie - powiedział mężczyzna. - Przed nim
nie trzeba się pilnować. Ale złego musimy się strzec. Pojawia się w
chwilach radosnych i nachodzi nas, gdy mocno kochamy. Przybiera różne
formy. I jeśli nie może dosięgnąć nas z przodu, to atakuje z tyłu. Czai się
wzdłuż każdej obranej przez nas drogi. I
W samochodzie zapanowała cisza. Minęli kilka "domów stojących na
bezkresnej widdzie. Z przeciwnej strony zbliżył się trailer, przetoczył się
obok nich, a pęd powietrza powstały po przejeździe olbrzyma pchnął
lekki samochód w stronę pobocza. Jon koncentrował się na prowadzeniu.
Było coś dziwnego w jego pasażerze; w tym, jak z nim rozmawiał.
Jon przywołał ducha niedźwiedzia i zauważył, że niepokój zniknął.
- Nie boję się - zwrócił się do obcego. Ale autostopowicza już nie było.
Zarówno on, jak i plecak zniknęli.
Zatrzymał się i wysadził tego człowieka? Zabierał go w ogóle ze sobą?
Zwodziła go wyobraźnia? To na tym odcinku drogi pewien mężczyzna
zabił się, jadąc samochodem. Albo też został zabity.
Rozbolała go głowa, tak jakby uderzono go czymś twardym.
Na znak stojącego w oknie celnika Jon przejechał granicę i znalazł się w
Finlandii. Wrzucił bieg. Pasy odblaskowe wzdłuż drogi były świeżo
namalowane. Obcy pojawił się w jego samochodzie, dał mu ostrzeżenie i
zniknął.
Wówczas znowu dostrzegł niedźwiedzia. Niedźwiedź nazywał się Ij, był
samicą. Biegła obok samochodu, jak gdyby sto kilometrów na godzinę
było czymś oczywistym. Ij skakała tam i z powrotem ponad
samochodem. Potem oddaliła się, przyspieszyła i zniknęła w ciemności. Ij
pobiegła przed nim w noc, uporządkowała wszystko i zabrała ze sobą
jego ból głowy.

background image

Jon obejmował pień sosny, próbując przez oddech zakorzenić się w
ziemi. Nie udawało się jednak. Spojrzał w górę, wzdłuż pnia, między
koronę drzewa. Miał wrażenie, że pochodzi skądś z wysoka. Właściwie
należał do gwiezdnego ludu i pewnego dnia miał powrócić do domu.
Przyłożył policzek do szorstkiej skóry pnia.
Poczuł się tak, jakby spadał w górę.
Ostatnie dni minęły w szybkim tempie, pełne niezwykłych wydarzeń.
Wymagały od niego stałej czujności. Dostawał energię i spalał ją. Teraz
odnalazł właściwą drogę. Rozluźnił się. Fotel kierowcy przyjął jego ciało.
Tuż przed północą dostrzegł Saanan, niczym cień na tle bladej
księżycowej poświaty. Chmury szybko nadciągały znad wybrzeża,
przysłaniały odpływający księżyc, potem znowu się rozsuwały.
Samochód huśtał się na falistej tarce szosy. A góra rosła.
W domu było ciemno. Samochodu nie było widać i nikt się nie obudził,
gdy zapukał. A więc Liisy i Heaiki nie było w domu. Czy miał wspinać
się na Saanen w nadziei, że znajdzie tam Abrahę?
Jon wjechał z powrotem na szosę. Księżyc oświetlał górę w taki sposób,
że rzucała cień na szosę. Jon przyspieszył. Celnicy jednym ruchem ręki
wypuścili go z Finlandii i wpuścili do Norwegii. Podjął decyzję. Jechał
nocą, aby znaleźć bęben. Jeśli jeden dom spłonął, to znajdzie ten drugi.
Wejdzie do domu i sprawdzi, czy jest tam bęben. Jeśli będzie, to go
zabierze, tak jak ten stary zrobił z nożem. Jeśli go tam nie będzie, to
znajdzie może jakiś ślad, który poprowadzi go dalej.

background image

Minął posterunek lensmana we wsi. Akurat teraz nie było czasu, by
zameldować o złodzieju reniferów. Posterunek był zamknięty, a on sam
był na złodziejskiej wyprawie.
W domu pod wzgórzem nie można było dostrzec światła. Jon minął go
wolno. Powyżej domu zawrócił i pozwolił, by samochód potoczył się w
dół. Chciał zaparkować poniżej. Skręcił ścieżką w las, podjechał tak
daleko, że samochodu nie było widać z szosy. Przymocował do pasa nóż,
wziął ze sobą śrubokręt i latarkę.
Szedł cicho między sosnami w górę zbocza, zatrzymał się przy skalnej
płycie, skąd miał widok na dom. Wydawał mu się mniejszy, niż pamiętał
od ostatniego razu. Nawet chmury były po jego stronie, zgęstniały,
przysłaniając księżyc.
Przez chwilę stał z wyostrzonymi zmysłami i obserwował. Nie zauważył
śladów życia. Za skalną płyta dostrzegł jamę. Kłęby mgły opadały z gór,
podczas gdy on szybko i cicho zbliżył się do białego domu.
Ich samochód zniknął, w domu nie było więc nikogo. Jon odczyta! to jako
znak, czuł, że duchy znów są z nim.
Obszedł dom, posłał strumień światła w głąb kuchni. Popielniczka z
niedopałkami stała, tak jak ostatnio, na stole. Na podłodze leżała równo
mata. Drzwi kuchenne były lekko uchylone. Dostrzegł schody. W pokoju
na piętrze stała skrzynia i do owej skrzyni pragnął zajrzeć Jon.
Usunął resztki kitu z okna. Znowu zabrzęczała mucha. Po chwili ucichła.
Bez kłopotu odgiął gwoździki w przegniłej framudze. Potem, wci-
snąwszy koniec noża między ramę a szybę, podważył ją. Szyba wyszła.
Jon położył ją na ziemi. Odrzucił przy pomocy noża górny haczyk. Potem
pozostało już tylko otworzyć okno i wsunąć się do środka.
Stal wewnątrz wąskiego pokoju. Nie dochodził go żaden dźwięk. Przy
jednej z krótszych ścian dojrzał zarysy kanapy i niskiego

background image

stołu. Poświecił latarką. Na ścianie wisiał warczący wilk, zdjęcie
wyrwane z jakiegoś czasopisma. Pokój od dawna nie był wietrzony. W
dalszym ciągu nie dochodził go żaden dźwięk. Czul się bezpiecznie.
Zgasił latarkę.
W kuchni poczuł zapach ludzi, tytoniu oraz zapach smoły pochodzący z
przygotowanego przy piecu drewna. Bezszelestnie przeszedł przez
kuchnię i wszedł na korytarz. Już tu kiedyś był. Dostał się na górę,
pokonując po dwa stopnie naraz. Znalazł się na strychu. Włączył latarkę,
rozejrzał się, zgasił.
Serce biło mu gwałtownie. Poza tym panowała cisza. Jon wiedział, dokąd
ma iść. Kiedyś klamka miała drewniany uchwyt. Teraz pozostał tylko
ostry metalowy hak, który pod naciskiem ugiął się. Drzwi się otworzyły.
Na łóżku leżał człowiek.
Pomylił się. To tak tylko wyglądało. Pokój był pusty. Stół i krzesło, na
którym siedział obcy, stały na miejscu. Jon przeszedł obok. W świetle
latarki zobaczył skrzynię. Była zamknięta na kłódkę. Sztabę mocowały
cztery śruby.
Dwie pierwsze śruby puściły bez kłopotu. Trzecia siedziała mocno.
Śrubokręt raz po raz wysuwał się z nacięcia na główce. Drgnął i przerwał.
Czy coś było na zewnątrz? Zastygł na klęczkach, czujnie, cicho jak mysz.
Ale nie doszły go żadne nowe dźwięki. Próbował dalej odkręcić upartą
śrubę. Nacięcie na główce ścierało się. Dłonie miał spocone, śrubokręt się
wyślizgiwał.
Przez mrok przeszła seria odgłosów. Przypominały skradające się kroki.
Zamarł. Serce zaczęło bić gwałtowniej. Ciało zesztywniało w
niewygodnej pozycji. Podniósł się wolno ze śrubokrętem w dłoni. Czy
ktoś właśnie otwierał drzwi? Wszystko nagle ucichło.
Jon usłyszał, że ktoś wchodzi po schodach. Zrobił kilka szybkich kroków,
znalazł się za na wpół otwartymi drzwiami. Osoba na

background image

schodach zatrzymała się i zawróciła. Jonowi wydawało się, że drzwi
wejściowe zostały otwarte, potem znowu się zamknęły.
W domu zapanowała cisza. Jon powrócił do odkręcania. Wyjął upartą
śrubę. Z ostatnią poszło lekko. Odsunął sztabę, chwycił wieko. Wówczas
poczuł, że jest obserwowany. Odwrócił się szybko. Zerwał się na nogi.
Szybkie kroki na korytarzu. Ktoś stal na schodach. Jon wpadł prosto na
niego. Potoczyli się w dół.
Jon poderwał się pierwszy, zbiegł po stopniach, szarpnął za klamkę.
Drzwi były zamknięte. Usłyszał, że ten drugi podnosi się na dole przy
schodach. Jon wbiegł do kuchni. Stała tam inna osoba, gotowa stawić mu
czoło. Jon zatrzymał się, pośliznął się na macie i upadł w momencie, gdy
przeciwnik próbował uderzyć go polanem. Upadek sprawił, że
mężczyzna chybił. Nie ustąpił, próbował uderzyć go w głowę. Trafiał
jednak w deski podłogi. Za trzecim razem udało mu się. Jon akurat się
podnosił. Cios zamiast na głowę trafił w ramię. Wtedy mężczyzna
zniknął.
Jon wypadł z kuchni. Okno było już zamknięte. Odrzucił haczyki i mial
właśnie wyskoczyć na zewnątrz. Oczekiwała go tam trzecia osoba. Jon
odwrócił się, trzymał w dłoni śrubokręt. Jeśli okaże się to konieczne,
będzie się bronił.
Kuchnia była pusta, drzwi wejściowe otwarte. Jon rzucił się naprzód. Zza
rogu wyłonił się jakiś cień. Jon odskoczył w bok, pobiegł przed siebie.
Wokół panował mrok. Przed nim pojawił się nowy cień.
Znowu dosięgnąl go cios. Pałki. Cios trafił w bark. Wydawało mu się, że
usłyszał trzaśnięcie. Stracił czucie w ręce. Wypuścił śrubokręt. Ale biegi
dalej w stronę wzgórza. Zbliżali się ze wszystkich stron. Wykorzystywał
cień i mrok. Zmusił się, by oddychać bezgłośnie. Musiało ich być trzech,
czterech. Okrążali go. Albo zmieni się w kamień, albo prześliźnie między
nimi.
Wyżej na zboczu było ciemno jak w grobie. Uszy wyłapywały dźwięki, a
oczy - poruszające się cienie. Stopy odnajdywały dro

background image

gę wolną od suchych gałązek i obluzowanych kamieni. Wymknie się im.
Musi. Nie dostaną go. Przedzierał się w ciemności, biegi, nasłuchiwał,
biegł. Lecz im wyżej się wspinał, tym bliżej byli jego prześladowcy.
Teraz słyszał, jak szepczą ze sobą. Bolały go bark i ramię.
Nagle Jon rozpoznał teren. Był przy skalnej płycie, w miejscu, w którym
stał i obserwował dom. Widział tam też wejście do jamy. Zniknie w niej;
jeśli trzeba będzie, to przeleży tam do następnej nocy.
Odnalazł otwór, wsunął się do środka. Dotarł do końca. Było tam ciemno
i cicho. Zwinął się jak płód, myślał tylko o tym, by zniknąć. Z wolna puls
się uspokajał. Nie słyszał już pogoni. Ogarniał go spokój. Czuł ból w
barku. Musiał zmienić pozycję.
W jamie było przyjemnie. Była ciepła. Tak, jakby żyła. Nikt go tu nie
znajdzie. Był bezpieczny.
Wtedy zauważył, że jama się porusza. Skurczyła się, zacisnęła wokół
niego, uchwyciła. Jon zaczął się rzucać.
Jakiś człowiek trzymał go mocno w swych dłoniach i śmiał się. Był to
głośny, szalony śmiech, dźwięczący w ciszy. Oszukano go. Był w
pułapce, wpadł prosto w ręce jednego z prześladowców.
Byl przerażony. I wściekły. Poczuł siłę, której się u siebie nie spodziewał.
Nikomu dobrowolnie nie ulegnie. Wyrywał się. Chwycił ręce, które go
unieruchamiały. Nie udało mu się ich rozewrzeć. Musi odnaleźć palce,
wyłamać je, aby samemu nie zostać zmiażdżonym.
Jedna z trzymających go dłoni była twarda, zimna i gładka. Prawda
podziałała jak paraliżująca trucizna. Wpadł w ręce człowieka, którego za
wszelką cenę pragnął uniknąć.

background image

Jon obudził się, otworzył oczy. Spowijało go mlecznoszare światło. Kilka
bladych gwiazd ukazało się i odpłynęło. Marzł. Leżał wciśnięty między
drzewo a duży głaz. Podniósł się. Ból go otrzeźwił. Musiał się znowu
położyć, rozluźnić się. Wstał ostrożnie, nie używając barku, oparł się o
drzewo. Poniżej ujrzał biały dom. Wyglądał na równie opuszczony, jak
wczoraj wieczorem. Jak ktoś mógł wpaść na pomysł budowania domu na
dnie górskiego parowu?
Co się właściwie stało? Bił się, został dwukrotnie silnie uderzony w bark.
Za pierwszym razem, gdy próbował wydostać się przez drzwi wejściowe,
były zamknięte. Za drugim razem były otwarte.
Na końcu wpadł w pułapkę. I to jaką! O mało nie został zgnieciony w
żelaznym uścisku. Uratował się dzięki sztucznej ręce. Zrobił się mały.
Wówczas miejsca było dość. Prześliznął się między sztywnymi
nieruchomymi palcami.
Tak uratował życie.
Liisy i Heaiki wciąż nie było w domu. Jon zaparkował. Wyciągnął plecak,
włożył kryształ do jednej z kieszeni, przypiął śpiwór i wyruszył w stronę
obozowiska pod Saanen. W sklepie kupił trochę jedzenia na drogę.
Na płaskowyżu odnalazł żerdzie namiotowe. Płachta zniknęła. Kamienie
paleniska były zimne. Abraha zabrał swoje rzeczy. Miał domek za
Saanen. Ale tam widda była rozległa. Miał się udać na poszukiwania?
Czy wrócić do domu?

background image

Słońce prześwitywało przez lekką mgiełkę. Było jeszcze wczesne
przedpołudnie.
Zgłodniał. Rozpalił ognisko. Przyniósł wody ze źródła. Przygotował
kawę. Pokroił czarny, fiński chleb, posmarował go margaryną. Dlaczego
Finowie nie potrafią piec porządnego chleba? Jon jadł, chociaż jedzenie
mu nie smakowało. Dokuczał mu bolący bark. Byl zmęczony. Wpełznął
do śpiwora.
Zasnął, podczas gdy ognisko zamarło, a słońce powędrowało w górę.
Śniło mu się, że umie latać. Przed nim wyrosło wysokie, gęste
ogrodzenie. Górna część okręcona była drutem kolczastym, a kolce rosły,
w miarę jak się zbliżał. Ale we śnie się zdecydował. Da sobie radę. Musi
się przedostać. Wtedy skrzydła usłuchały i przeniosły go.
Czuł świeży podmuch z tylu i nie było trudno lecieć. Krajobraz pod nim
był jasny i otwarty. Wówczas dostrzegł coś daleko w dole. To właśnie
tego szukał, domku nad jeziorem. Jon obudził się i spakował swoje
rzeczy. Spieszył się. Musi odnaleźć Abrahę. Poszedł ścieżką okrążającą
górę. Prowadziła na niewielkie wzniesienie. Posuwał się szybko w
nadziei, że ścieżka doprowadzi go do tego, kogo szukał. Powietrze było
czyste. Odległości wydawały się mniejsze niż rzeczywiste. Chociaż biegł
truchtem, minęło sporo czasu, zanim odlegość między nim a Saanen
zmniejszyła się.
Gdy znalazł się na wzniesieniu, ścieżka zniknęła. Kierował się w tym
samym kierunku. Znowu biegł. Tu, gdzie widda schodziła w dół, było
łatwiej. Było mu gorąco, pocił się. Musiał uważać na bark. Po chwili stal
na skraju rozległego bagna. Powinien był podążyć grzbietem wzniesienia,
zamiast schodzić na podmokłe tereny. Saanen też już nie było widać.
Słońce zeszło w dół, ku mgiełce na horyzoncie. Było czerwone, ale jego
kolor po chwili zbladł.
Jon wszedł w brzozowy lasek. Drzewa rosły przyczepione do małych
pagórków. Poszycie z chrobotków chrzęściło pod jego stopami.
Elastyczność mięśni jednak zniknęła. Chociaż biegł, było

background image

mu zimno. Zaczynał też tracić odwagę. Widda była bezkresna. Abraha
mógł równie dobrze mieszkać w zupełnie innych stronach. Właśnie
wtedy dostrzegł przed sobą rzekę. Zrobił przerwę. Miał ochotę na kawę,
ale nie chciało mu się rozpalać ogniska. Położył się na ziemi,
wypoczywał. Zdążyłby z powrotem do domu przed nocą. Jeśli pójdzie
dalej i nie znajdzie chaty, będzie musiał nocować pod gołym niebem.
Położył się na brzegu rzeki i ugasił pragnienie. Leżąc, zobaczył cztery
dzikie kaczki nadpływające z prądem rzeki. Leżał na samym skraju,
przyglądał się im. W chwili, gdy się z nim zrównały, odwróciły się pod
prąd i trwały tam nieruchomo. Potem popłynęły dalej w dół rzeki, tak
jakby prosiły go, by nie tracił odwagi i podążył za nimi. Wędrował
najwyżej pięć minut, gdy ujrzał przed sobą jezioro. Na brzegu jeziora,
przy ujściu rzeki, stała chata.
Nikt nie odpowiedział, gdy zapukał, ale drzwi nie były zamknięte na
klucz. Wszedł, powiedział „Halo".
W chacie pachniało rybami, a piec był ciepły. Czajnik z kawą stał na
płycie. W czerwonej plastykowej misce moczyło się kilka talerzy i
kubków. Na stole leżały chleb i margaryna, obok nich torebka soli i
pudełko z kostkami cukru. Za kuchnią było jeszcze jedno pomieszczenie.
Zobaczył ławę do spania i stół. Na stole stało radio. Za oknem na stojaku
wisiały sieci.
W czajniku było trochę kawy. Jon wyciągnął z miski kubek, wytarł go
papierem toaletowym.
A więc tu mieszkał Abraha.
W chwili, gdy napełniał filiżankę kawą, otworzyły się drzwi i ktoś wszedł
do środka. Jon obrócił się.
Stała tam kobieta, całkiem obca kobieta, a nie mężczyzna, którego szukał.
Była niewysoka i miała chyba z sześćdziesiąt lat. Jej włosy były siwe, ale
oczy młode. Jon odstawił czajnik i kubek. Oczywiście

background image

musiała pojawić się akurat teraz, gdy się częstował. Przywitał się. Zanim
dotknęła jego dłoni, wytarła ręce w sukienkę. Jej dłoń była wilgotna,
chłodna. Nie tylko miała sześćdziesiąt lat, ale pewnie była grubo starsza.
Nazywała się Akko i wydawała się dziwnie znajoma.
Zaczął wyjaśniać. Szuka Anttiego. Myślał, że to właśnie chata Anttiego.
Chciało mu się pić i poczęstował się.
- Po co ci ten stary? - spytała Akko.
- Miałem go o coś zapytać.
- Szukasz go?
Nagle cała historia wydała mu się nieprawdopodobna. Stał tu, przed starą
kobietą o przenikliwym spojrzeniu, starszą od Tomasa. Czy mógł jej
powiedzieć, że we śnie widział bęben? Że go szukał, że chciał go ukraść?
By go odnaleźć, dopuścił się nawet włamania. Uznałaby, że jest
dziwakiem, że okrada domy i chaty. Pamiętał, co powiedział Tomas
kiedyś, przed wieloma laty: „O starych szamańskich bębnach nie
rozmawiamy".
- Tak, a wiesz, gdzie mieszka?
- Nie tutaj.
Spuściła z niego przenikliwy wzrok, obróciła się gwałtownie i zniknęła w
drzwiach. Bez słowa.
Jon zastanawiał się przez chwilę, co powinien zrobić. Poczeka na Akko.
Może równie dobrze wypić kawę. Kawa była mocna i letnia.
Ściemniało się, zarówno w chacie, jak i na dworze. Wraz z wieczorem
nadszedł chłód. Żar zamarł w piecu. Znalazł więc drewno i napalił. Stara
kobieta nie zniknęła chyba na dobre? Może była zjawą, tak jak
mężczyzna w samochodzie, albo kimś, kto pojawia się, gdy on próbuje
zrobić coś nielegalnego? Jak ostatniej nocy.
Jon rozpakował śpiwór, ułożył go przy ścianie. Dzisiaj już nie mógł iść
dalej, równie dobrze mógł przenocować tutaj. Akko znała Abrahę. Po co
mu ten stary, przedrzeźniał ją. Niemożliwe,

background image

by dobrze go znała. Nie miała dość rozumu, by to pojąć. Typowe. Gdy
ktoś jest inny, patrzą na niego jak na pomyleńca.
Po chwili spędzonej w mroku podniecenie opadło. Był zmęczony.
Najbardziej własnym towarzystwem. Samotność nie była teraz niczym
dobrym. Dotykanie uczuć było jego metodą uzdrawiającą. Gdy sądził, że
czegoś dotknął, to coś znikało. Ale tutaj nie było uzdrowienia.
Niedźwiedź zabierający ból głowy też gdzieś się zapodział. Jon był pełen
nieokreślonego niepokoju. Niepokój był dla niego złym słowem,
podobnym do niepogody, nieurodzaju, nieszczęścia, niepomyślności,
nieprawdy. Niepokój jest przyzywaniem czegoś niechcianego, zapisał
kiedyś. Miłość jest przyzywaniem czegoś dobrego.
Oby tylko Akko wróciła. Byłoby to w każdym razie coś, chociaż to nie
Lajla. Towarzystwo tej upartej baby o przenikliwym spojrzeniu było
lepsze niż przebywanie z własnym niepokojem. Położył się na śpiworze.
Wydawało mu się, że patrzy na wskroś sufitu, na chmury. Krążył w nich
mężczyzna, a był on czarniejszy od chmur. Mężczyzna tropił i polował.
Na niego.
Jona obudziło światło, które zapłonęło i wypełniło pomieszczenie.
Spojrzał spod uchylonych powiek na osobę, która zapaliła lampę. Stała
tam obca kobieta, nie Akko.
Wówczas usłyszał głosy na zewnątrz. Dwie osoby weszły do chaty.
Zmrużył oczy, zobaczył, jak każda z nich odkłada swój tobołek. Zerkały
na niego. Nie znał żadnej z nich. Na koniec przyszła czwarta.
Najpierw nie poznał Akko. Weszła, śpiewając. Jej włosy się zmieniły.
Teraz były gładkie, czarne, już nie siwe.
Obudził się rzeczywiście?
Czy też przebudził się we śnie lżejszym od powietrza?

background image

Akko była kobietą z jego snu, kobietą, która pojawiła się z Abrahą.
Razem z Akkąbyły Isir, Ellen i Ylwira. Znał je, ale nie pamiętał, gdzie je
przedtem widział. Isir postawiła latarnię na podłodze. We cztery usiadły
wokół niej. Latarnia stała się trzaskającym ogniskiem. Chata sama
odpłynęła. Znaleźli się na górującym nad doliną szczycie. Poniżej było
jezioro. Z jeziora wypływała rzeka, wiła się przez dolinę i znikała.
- On tu jest - rzekła nagle Akko i wskazała go ruchem głowy.
- Da sobie radę? - spytała Isir.
- Sam odnalazł drogę - odparła Akko.
- Nie wygląda na silnego - powiedziała Isir.
- Ma spojrzenie dziecka - rzekła Ellen.
- Nie sądzę, by dal sobie radę - rzuciła Isir.
- Przyszedł sam - powtórzyła Akko.
- Pomożemy mu? - zapytała Ylvira.
- Możemy w każdym razie spróbować - stwierdziła Ellen.
Z jakiegoś powodu rozmawiały o nim. Isir była nastawiona do niego
sceptycznie. Nie rozumiał tylko, dlaczego. Dlaczego mówiły o nim tak,
jakby był nieobecny? I dlaczego nie mógł im odpowiedzieć?
Wtedy Isir zaczęta joikować. To była melodia, którą już kiedyś słyszał.
To mogło być nieskończenie dawno temu. Nie mógł sobie przypomnieć,
kiedy. Gdy wydawało mu się, że umiejscowił to w czasie, znowu mu
umknęło. Isir podobna była do Lajli, ale rysy miała bardziej mongolskie.
Lawina obrazów powiodła go wstecz, poza to życie, do miejsca, do
którego praojcowie przywędrowali ze Wschodu i odnaleźli Europę. To
było, zanim nadeszły inne plemiona, indoeuropejskie. Zobaczył to w
ciemnej nocy historii wśród zbliżających się gwiazd. Cztery kobiety
śpiewały joik. On sam nie mógł, chociaż próbował. Nie mógł już ani
mówić, ani śpiewać.
Ylvira zaczęła tańczyć przy ognisku. Przeskakiwała je w tył i w przód.
Jon stwierdził, że ona nie jest już starszą, tęgą kobietą.

background image

Była młoda, ubyło jej lat. Pozostałe przeglądały się w jej ruchach.
Rytmicznie uderzały stopami o ziemię. Ciała chwyciły rytm. To był
taniec, który znały. Próbował się przyłączyć, ale mu się nie udawało. Czuł
się niezdarny. Kobiety potrafiły coś, z czym on nie dawał sobie rady.
Ellen zaczerpnęła wody i spryskała gorące kamienie w ognisku, tak że
uniosła się para. Akko podtrzymywała ogień.
Jon patrzył, nie rozumiejąc, co się dzieje. Był poirytowany, czuł się
wyłączony. Tęsknił za Lajlą. Nigdy jej nie było, gdy mu była potrzebna.
Zimny podmuch dosięgną! go w ciemności. Cofnął się. Chciał, by tu była.
Też dostała joik. Zamierzał odejść.
Wtedy Akko wciągnęła go gwałtownie w środek kręgu.
Spojrzał na otaczające go cztery kobiety. Utrzymywały jeden rytm. Były
jedną siłą. Znajdował się w kręgu kobiet. Był spięty, myślał najpierw, że
są przeciwko niemu. Joikowały, ale nie dla własnej przyjemności. Nie
były przeciwko niemu. Ich taniec miał wyraźny cel. Robiły to dla niego.
Walczyły z czymś, czego on nie widział. Miały wiedzę, której mu
brakowało. Używały broni, której on nie mógł użyć, przeciwko wrogowi,
którego nie mógł dostrzec, lecz którego obecność, mimo wszystko, czuł.
O coś toczyła się gra.
Spełniały rytuał.
Spełniały rytuał, aby mu pomóc.
Sprawiało to wrażenie, jakby od tego zależało ich życie.
Stopy jego odnalazły wówczas rytm, głos trafił w odpowiednie tony.

background image

- Co się stało? - zapytał Jon.
- Nie zrozumiałeś? - zapytała Akko.
- Pomogłyście mi.
Cztery kobiety skinęły głowami.
- Jak się czujesz? - spytała Akko.
- Dobrze.
Kobiety znowu skinęły głowami.
- Zjednoczyłem się z wami. Wypełniła mnie moc. Znowu skinięcie.
Twarze kobiet promieniały.
- Byłeś blady, gdy przyszedłeś - rzekła Isir.
- Miałeś pożółkłe oczy - powiedziała Ellen.
- Zużyłeś swą energię - dokończyła Ylvira.
- Teraz czuję się mocny.
- To dlatego, że możesz się otworzyć i przyjąć pomoc - powiedziała
Akko.
- Dlaczego chcecie mi pomóc?
- Miałeś sen - rzekła Akko.
- Tak - potwierdził Jon.
Ognisko płonęło cicho, jakby ułożono je z twardego drewna. Noc wciąż
była ciemna. Mrok utracił jednak trochę ze swej gęstości. Siedzieli na
płaskiej, twardej, udeptanej przez stopy ziemi. Nie tylko przez ich stopy,
ale też stopy tych przed nimi. Domyślił się, że jest to dawne miejsce
tańców.
- Skąd wiecie o śnie? - zapytał Jon.
Nikt mu nie odpowiedział. Siedział pogrążony we własnych myślach.
Wpatrywał się w ognisko. Robił to wiele razy przedtem.

background image

Ognisko rozżarzyło się. Przybrało taki sam kolor, jak horyzont na
wschodzie. I wówczas słońce uniosło się, okrągłe, połyskujące jak złoto.
Światło zostało pochwycone przez wzgórza, przez ich miękkie grzbiety,
przez widdę, a potem wypełniło dolinę leżącą poniżej. Słońce błyszczało
w wodach rzeki. Wtedy Jon zobaczył coś, co poruszało się wzdłuż
brzegu. Przyjrzał się dokładniej. To był niedźwiedź. Niedźwiedź
wskoczył do rzeki, stanął w nurcie. Łowił ryby. Uderzał łapami i
wyrzucał łososie na brzeg.
- Spójrzcie na niego - powiedział wskazując na niedźwiedzia.
- Mchowy Starzec dobrze się bawi - odrzekła Akko. Niedźwiedź
poczłapał na brzeg, uniósł się na dwóch łapach
i obrócił ku słońcu. Potem zniknął między drzewami. Słońce płynęło nad
horyzontem. Krajobraz był niezwykle zielony i żyzny. Nawet światło
było zielone.
Rzekła Isir: - Jestem tu najstarsza. Pamiętam Córkę Słońca. Ona była
pierwsza. Teraz jest wielu, którzy mówią, że pochodzimy od Syna
Słońca. Ale to Córka Słońca urodziła synów. Jest pramatką. Córka Słońca
była dobra dla zwierząt. Strzegła pilnie swego stada. Dobrze mu się
wiodło i stało się liczne. Oddała stado swym potomkom. Mieli je
traktować równie serdecznie. Córka Księżyca nazywała się Askovit. Źle
obchodziła się ze swoim stadem. Dlatego wymarło. Również wiedza
wymarła w jej rodzie.
- Dlaczego mi to mówisz? - zapytał.
- Wychowałeś się wśród ludzi Księżyca.
Rzekła Ellen: - Jestem druga z kolei. Wiem, że ród Córki Słońca był
rodem wodzów. Byli więksi od innych ludzi. Ale z czasem wodzów z
rodu Córki Słońca było coraz mniej. Potomkowie Córki Księżyca
polowali na nich, zabijali ich. Jednemu zawsze udawało się przeżyć i
potem powracał.

background image

- Jak zostaje się wodzem? - zapytał Jon.
- Być wodzem oznacza „żyć w kręgu wiedzy".
Rzekła Ylwira: - Jestem młodsza niż Ellen, lecz starsza niż Akko. Orzeł
jest ptakiem plemienia. Szybując w górze widzi wszystkich. Spotkałam
białego orla nad górami. Powiedział, że nadchodzi nowy wódz. Stary
bęben pomoże wodzowi. Pewnego dnia bęben przywiedzie wodza do
siebie. Dziś bęben używany jest do czynienia zła. Lecz mężczyzna, który
jest w posiadaniu bębna, nie umie nim kierować.
- Czy bęben ma wolę? - spytał Jon.
- A jakże inaczej dostałby się w twoje sny?
Rzekła Akko: - Jestem najmłodsza. Gdy byłam młoda, słyszałam stare
joiki. Teraz ludzie o nich zapomnieli. Śpiewają je tylko gwiazdy nocą,
słońce i wiatr. Ale joiki są u przodków. Przodkowie zaczęli przysyłać je z
powrotem.
- W jaki sposób?
- Zsyłają wiedzę do nas, gdzieś spoza słońca i gwiazd - powiedziała
Akko.
Zaczęły razem joikować. Nie mogły usiedzieć spokojnie. Uniosły się.
Kołysały się w jednym rytmie, tak jakby były trzymane i huśtane przez
jakieś olbrzymie dłonie. Zaczęły podskakiwać i wytupy-wać rytm. Stare
kobiety skakały niczym młode dziewczyny.
- Wszyscy o nas wiedzą, ale niewielu o nas mówi - ciągnęły.
Był tak zafascynowany tańcem i joikiem, że na chwilę umknęły mu
słowa. Po chwili znów rozumiał tekst i pojął, że śpiewają joik o nim.
Cienie zbierają się. Lecz on jest żywy. Potrzebuje mocy. Bo jest żywy.
Cienie zbierają się.

background image

Lecz on jest żywy. Idzie ku światłu. Bo jest żywy.
Śpiewały to wciąż od nowa, aż Jonowi zakręciło się w głowie. Wydawało
mu się, że widzi ogromnego białego ptaka. Jego skrzydła przysłaniały
całe niebo. Wtedy kobiety zmieniły tekst, dołożyły nowe słowa.
Stań się silny, stań się silny.
Stań się silny dzięki miłości.
Stań się silny, stań się silny.
Stań się silny dzięki śmiechowi.
Stań się silny, stań się silny.
Stań się silny dzięki joikom.
Stań się silny dzięki wierze.
Stań się silny, stań się silny.
Stań się silny dzięki miłości.
Stań się silny dzięki zdecydowaniu.
Stań się silny dzięki stawianiu czoła strachowi.
Na piasku były ślady niedźwiedzich łap.
Kobiety rozebrały się. Jon przywykł do tego, że starsze kobiety wstydzą
się swego ciała. Lecz one rozebrały się bez skrępowania, potem weszły do
wody. Chlapały i opryskiwały się wodą. Ich brzuchy i piersi kołysały się.
Były wspaniałe. Wydawało się, że należą do wody. Jego też wzięła
ochota na kąpiel. Rozebrał się, wszedł do rzeki zawstydzony swą
nagością, białą skórą, miękkim, kołyszącym się członkiem, skurczonym
pod wpływem chłodnego powietrza.
Kobiety ochlapały go wodą. Otaczały go z wszystkich stron. Opryskiwał
je, zaskoczony tym, że o tej porze roku woda jest tak ciepła. Wtedy
poczuł, że przyszło podniecenie. Czuł się skrępo

background image

wany, nie mógł tego ukryć. Otaczające kobiety nie czuły skrępowania.
Rozochociły się. Lajla mówiła, że woda żyje. Że woda pochłania jej
słabość. Teraz woda pochłaniała jego skrępowanie. Skrępowanie
powodowane przekonaniem, że erekcja jest czymś grzesznym i
wstydliwym. Był z niej dumny. Chciałby ją pokazać, chciałby, by
wszyscy zobaczyli. On nie był nieczysty. One nie były nieczyste. Ciała
były święte i czyste. Kołyszące się, śliskie piersi były święte, jego wzwód
i ich wilgotne pochwy były święte, a także ręce, które dotykały jego ciała,
oraz głosy, które pieściły, dając mu słowa, których pragnął. Właśnie tego
chciał on i tego chciały one. Groźna, spiczasta kościelna wieża,
zbudowana z kar, strachu przed płcią i z NIE BĘDZIESZ, rozsypała się w
gruzy wokół niego.
Tańczył z nimi na brzegu, tańczył z nimi taniec słońca, tak jak Mchowy
Starzec robił to wcześniej tego ranka.
Zastanawiał się potem, czy kochał się z wszystkimi czterema, tam na
plaży. Co się właściwie stało? Czuł się nowo narodzony i niezwykle
silny. Jego ciało dostało moc od słońca, rozbłysło. Bycie nagim było
prawdą. Był oczyszczony, był gotowy. Bawili się razem, odgrywali rytuał
z wielkiego obrazu plemiennego, rytuał żartobliwy, codzienny,
zmysłowy i łagodny. Zaczął się śmiać. Ujrzał w myślach kapłanów w ich
dostojnych szatach i usłyszał uroczyste, pełne namaszczenia i potępienia
słowa z ambony. To-bylo bezduszne i bezpłciowe. Słyszał tak wiele
kazań, które raziły jego zmysł religijny. Nigdy radości, zawsze zimne
potępienie. Mało ciepła, nigdy zmysłowości.
Ambona wzniesiona ponad ludźmi była bastionem patriarchatu, była
synem królestwa i przyrodnim bratem armii. Ambona była siłą
patriarchatu. Stąd patriarchat zarządzał duszami i popędami; nawet
dzisiaj, gdy rytuał stał się pustym gestem, a rozkazy martwymi słowami z
ust państwowych sług.
Ludzie władzy zużyli moc wiary, tę moc, którą stworzył Jezus, poszcząc
przy kamieniu na górze.

background image

Jon zobaczył, jak upadła wieża kościelna. Zaczął się śmiać. Śmiał się tak,
aż się przewrócił. Usłyszał, że Akko zaczęła joikować, i poczuł, że
kobiety położyły na nim swoje dłonie, klepały go w równym rytmie, tak
jakby uderzały w bęben. One cztery były najlepszymi w świecie
uzdrowicielkami. Jego ciało zaczęło najpierw płonąć. Potem rozluźnił się,
tak jakby opadał i opadał. Tam w głębi został pochwycony przez ból,
który nie chciał go puścić.
Był synem Córki Słońca wychowanym przez plemię Córki Księżyca.
Jako dziecko został wysłany do obcych. Nie pojmowali jego dziedzictwa.
Próbowali zabrać mu wszystko - język, tożsamość, godność - nie
dobrocią, lecz złością, krzykiem i biciem. To, co przydarzyło się jemu,
przypominało to, przez co przeszło jego plemię. Państwo próbowało
zabrać im wszystko, co miało jakąś wartość - wiarę, język, ziemię,
wszystko. Państwo nie starało się osiągnąć tego dobrem, tylko złem.
Wszystko to wezbrało w nim, stało się oczywiste, przetopiło się, podczas
gdy kobiety klepały go rytmicznie, a Akko śpiewała joik.
Przez pólprzymknięte oczy zobaczył, jak Isir pochyla się nad nim.
Zaczęła masować okrężnymi ruchami jego brzuch. Pod wpływem
dotknięcia brzuch wydawał się coraz cieplejszy. Otworzył się. Wówczas
kobieta zaczęła wyciągać z niego coś, co się w niego wgryzało.
- Masz to? - w głosie Ellen słychać było napięcie.
- Wychodzi - odpowiedziała Isir.
- Masz całego?
- Teraz mam całego.
- Spójrz na tę głowę.
- Po jednej na każdym końcu - rzuciła Isir.
- Teraz i ja widzę. Ale szczupak jest bez skóry i łusek - powiedziała Ellen.
- On jest łuskami szczupaka - odpowiedziała Isir.

background image

Jon nie widział ryby, o której mówiły. Ale czuł, że coś zostało
wyciągnięte. Słyszał, że różne duchy, duchy-gady i duchy-insekty mogły
mieszkać w człowieku i żyć tam jako pasożyty. A więc wyciągnięto mu z
brzucha szczupaka o dwóch paszczach, wyrastających z obu końców
tułowia. Zobaczył w myślach tego bez-skórego i bezluskiego potwora,
skulił się i bezskutecznie próbował zwymiotować.
Isir wypowiedziała jakąś formułę. Nie zrozumiał jej, bo używała języka
duchów. Ale dzięki temu obrzydliwa istota zniknęła.
- Widzisz coś wokół serca? - spytała Ylvira.
- Chwileczkę - odrzekła Isir.
- Tam coś jest - powiedziała Ylvira.
- Co? - spytała Isir.
- Ja to wezmę - rzekła Ylvira.
Jon poczuł, że inne ręce zaczęły gładzić jego serce. Wydawało mu się, że
słyszy brzęczenie much.
- Wychodzą - powiedziała Ylvira.
- Widzę je - odrzekła Isir.
- Ja też. Pełzną po twoich dłoniach - włączyła się Ellen.
- Ktoś je na niego nasłał? - spytała Ellen.
- Być może - odpowiedziała Ylvira.
- Z całą pewnością - powiedziała Isir.
Znów wypowiedziały formułę, której nie zrozumiał. Była długa, dziwnie
rytmiczna, chwilami zlewała się z joikiem śpiewanym przez Akko,
czasami odnajdywała swój własny rytm. Dłonie uderzały w niego lekko i
miękko. Uzdrowienie nadeszło szybko. Nudności ustąpiły. Ustąpił
również głęboki ból, usunięty przez cieple dłonie. Siła męskości
rozprzestrzeniła się w jego ciele. Pochodnia w brzuchu świeciła niczym
słońce.
W samym środku serca ujrzał krajobraz. Na górze, przy kamieniu,
siedział mężczyzna. Miał aureolę wokół głowy. To był Jezus. Wówczas
nadszedł Jov. Jov i Jezus byli dobrymi przyjaciółmi,

background image

mieli o czym rozmawiać. Często byli razem w górach i zbierali siły, by
pomóc ludziom. Jov miał ze sobą bęben. Siedzieli i rozmawiali o bębnie.

background image

Kobiety wzbiły się w powietrze, poleciały w stronę chaty. Przelatywały,
jedna nad drugą, jak łabędzie. On też zapragnął unieść się w powietrze.
Rozpędził się, skoczył w dół stoku, lecz upadł, jak zwykle. Zeskoczył z
kamienia, ale i wówczas mu się nie udało. Gdyby ośmielił się skoczyć ze
szczytu góry, to może wtedy mógłby polecieć.
- Kobiety są silniejsze w powietrzu - odezwała się Akko, zatoczyła nad
nim krąg i zniknęła z pozostałymi.
Pobiegł za nimi do chaty. Dopiero teraz, po tych wszystkich tańcach,
skokach i biegach, dotarło do niego, że nie boli go już bark.
Siedziały przy stole, gdy wszedł do środka. Zapomniały już o rytuale i
powietrznej podróży. Teraz zaprzątało je coś innego.
- Podejdź, Banzo - Akko przyzwała go ruchem dłoni.
12
Na stole stała komsa . Akko podniosła ją, obróciła, tak że mógł ją obejrzeć
z wszystkich stron. Komsa była stara. Skóra renifera pokrywająca
drewniany kadłub miała ciemną, prawie czarną barwę. Czerwone, żółte i
niebieskie lamówki wyblakły. Trzy tkane ręcznie pasy biegły od budki
osłaniającej główkę dziecka do przeciwległego końca komsy. Pasy
przymocowane były do srebrnych guzów i miały przytrzymywać szal,
którym przykrywano śpiące dziecko.
Czegoś jednak brakowało. Nie było tkaniny, w którą można by otulić
dziecko. Jakieś strzępy wisiały wzdłuż brzegu kołyski, tam gdzie tkaninę
przyszyto.
- Oddarłam ją - Akko zademonstrowała gwałtownym ruchem to, co
zrobiła. Pozostałe kobiety uśmiechnęły się. Jon zrozumiał, że musiał
istnieć jakiś szczególny powód takiego zachowania.

background image

- Dlaczego? - zapytał.
- Gdy zobaczyłam, co założyli na komsę, musiałam się tego pozbyć.
- On nie wie, o co chodzi - odezwała się Isir, wskazując Jona ruchem
głowy.
- Weszłam i pochwyciłam kołyskę - mówiła Akko. - Wokół mnie tłoczyli
się ludzie. Odtrąciłam kogoś, kto złapał mnie za ramię. A gdy ona sama
pojawiła się, wrzeszcząc, walnęłam o ladę butelką wódki. „Masz to z
powrotem, a ja biorę kołyskę".
- Tak jej powiedziałaś?
- Tak jej właśnie powiedziałam, a ona próbowała wyrwać mi kołyskę z
rąk. Lecz ja nie puściłam.
- Co ona wtedy zrobiła? - Ellen zapytała tak, jakby znała odpowiedź, lecz
chciała się nią nacieszyć.
- Zawołała męża, który przybiegł natychmiast. „To złodziejka!" -
warczała wściekle kobieta. Otaczał nas krąg ludzi. Mężczyzna chciał mi
zabrać komsę.
- Ale ty nie puszczałaś - powiedziała Ellen.
- Nie puszczałam. „Co tu się właściwie dzieje?" - zapytał mężczyzna,
wypuszczając komsę z rąk.
- I co wtedy zrobiłaś? - zapytał Jon.
- „Jest moja" - odpowiedziałam. „Dostaliście ją za butelkę wódki. Tu jest
butelka, a ja biorę kołyskę ze sobą. Nie mogłam przeszkodzić, gdy to
stało, ale mogę zabrać ją teraz z powrotem".
- Jędza zachowywała się coraz gorzej. Szarpała komsę, wyzywała mnie
od złodziejek, a ludzi przybywało. Stałam tam otoczona obcymi twarzami
i cudzoziemcami, wśród kolekcji starych guksi

u

, pułków

14

, wśród futer

rosomaków, czapek, przedmiotów ze srebra, obrazów, książek, i
trzymałam najładniejszą komsę w całym pomieszczeniu. I miałam ochotę
się śmiać.
- „Nie, komsa nie jest twoja, jest nasza" - odezwał się mężczyzna,
przemawiając niezwykle głębokim i spokojnym tonem, tak

background image

by uspokoić nastroje. To wtedy oderwałam materiał, który przyszyli do
komsy. Ukazały się moje inicjały. Wycięłam je kiedyś po wewnętrznej
stronie. „Spójrzcie, tu jest napisane AMnK, to moje imię. W tej kołysce
położyłam swoje dziecko, gdy się urodziło, ja też w niej leżałam jako
niemowlę. Ja jej nie zabieram. Ja ją odkupuję i płacę podwójnie, gdyż
wyście wytargowali ją za pól butelki od tego durnia, który jest ojcem
dziecka".
- Mężczyzna otarł pot z czoła, kobieta wypuściła komsę z rąk. Ludzie się
odsunęli. Z komsą w ramionach wymaszerowałam z pomieszczenia
pełnego przedmiotów należących do moich przodków. Ktoś zaklaskał,
gdy przechodziłam przez drzwi.
A więc trzeba było do tego starej kobiety. Po prostu poszła tam i zabrała.
Nie brakowało jej odwagi, której brakło tak wielu ludziom, którzy
chodzili i przyglądali się przedmiotom codziennego użytku, srebrnym
guzikom i ozdobom należącym kiedyś do ich dziadków. Choć serce
krwawiło, udawali, że nic to dla nich nie znaczy, i z podkulonymi
ogonami opuszczali prywatne muzea kupców. Przypominało to historię o
nożu. Mężczyzna ukradł go z odległego muzeum. Ona zrobiła to w
rodzinnej osadzie.
- Tu są inicjały - rzekła Akko i pokazała je.
- Rzeczywiście - przyznał, przyglądając się literom w drewnie.
- A tu jest imię mojej matki - powiedziała, pokazując jakieś litery, prawie
zatarte przez miękkie dziecięce ciałka. Gdy Jon przyjrzał się dokładniej,
jeszcze jedno imię ukazało się w sosnowym drewnie.
- Tu jest jeszcze jedno imię. - Był podekscytowany.
- Tak - odpowiedziały kobiety.
- To sięga pewnie wiele generacji wstecz - stwierdził z dumą. Ledwie
wyrzekł te słowa, ujrzał, ku swemu zdumieniu, kolejne
inicjały, a imiona na dnie kołyski rozrastały się w szeregi matek.
- To sięga daleko wstecz - przytaknęły kobiety.

background image

- Tu masz inicjały moje i mojej matki - pokazała Ylvira.
- Tu są moje i mojej matki - powiedziała Ellen.
- A tu moje i mojej matki - dokończyła Isir.
- O, Boże - szepnął Jon.
- To sięga wiele generacji wstecz, aż do Córki Słońca - powiedziała Isir.
- Przyszyję nowy materiał - odezwała się Akko, a pozostałe skinęły
zgodnie głowami.
- Może komsa znów będzie potrzebna - w kącikach ust Isir pojawił się
uśmiech.
- Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, gdy ma się mężczyznę w gościnie -
dodała Ylvira.
- Może ożeni się ze mną i spłodzi nową gromadę dzieci - powiedziała
Akko. Wówczas cała czwórka wybuchła śmiechem, aż stół się zatrząsł, a
Akko ze swym obfitym ciałem o mało nie straciła równowagi i nie spadła
z krzesła.
Jon rozglądał się za krzesłem, żeby usiąść przy stole. W chacie nie było
więcej krzeseł. A cztery kobiety zacieśniły krąg, tak że widział tylko ich
plecy. Gdy chciał się przyłączyć do rozmowy, cztery pary oczu odsunęły
go na bok.
Jon usiadł na śpiworze. Nogi w pozycji lotosu, plecy oparte
0 ścianę. Taniec rytualny odbywał się w kręgu. Narady plemienne były
okrągłą geometrią. Energia obiegała krąg, a potem z głów, serc i
narządów płciowych promieniowała ku środkowi. To była wymiana
energii. Cztery kobiety wokół stołu rozmawiały ze sobą, dotykały się,
poruszały w jednym rytmie. Głosy podnosiły się
1 opadały, przechodząc od cichych, poufnych słów do okrzyków,
chichotów i śmiechu.
Chciał znaleźć się w centrum ich energii. Ceremonia się skończyła. Był
zmarznięty i zmęczony. Noc nie miała końca. A jednak przemijała.

background image

Chciał o coś zapytać przed nadejściem dnia. Nie śmiał zwrócić się do Iris,
najstarszej. Wątpiła w niego przed rozpoczęciem ceremonii. Lepiej
zapytać inną. Chciał porozmawiać z Ylwirą. To ona pierwsza
zdecydowała się mu pomóc.
Czy da sobie radę? Czy odnajdzie bęben?
Ale Ylwira nie odpowiedziała na jego pytania. Ani Ellen. Zniknęły jedna
po drugiej. Jedna po drugiej zniknęły w Akko.
W takim razie musiał zapytać Iris. Siedziała obrócona do niego plecami.
Wyciągnęła przedtem coś obrzydliwego z jego brzucha. Pomogła mu.
Gdy przypomniał sobie o tym, poczuł, że strach znika. Ale zanim
wypowiedział pytanie, również i ona zniknęła wewnątrz Akko.
Na końcu przy stole, na którym stała komsa, siedziała tylko stara kobieta.

background image

Przebudzenie przypominało opadanie z niebios ku ziemi, chacie, ciału.
Opadanie z ogromnej jasności, tkwiącej ponad ciemnościami nocy, ku
światłu i grze cieni nadchodzącego dnia. Rozkoszował się szybowaniem
w dół, zataczał szerokie kręgi na potężnych skrzydłach, niczym orzeł.
Orzeł był najważniejszym ptakiem plemiennym. Stulił skrzydła i
wylądował, syn niebios.
Jon się przebudził.
Leżał nieruchomo, nie zmieniając pozycji, aby zapamiętać uczucie lotu.
Światło napełniało pokój, lecz on odgrodził się od niego, naciągając
śpiwór na oczy. Jednak nastał dzień. Iluzja snu została przerwana. Miał
mało czasu. Odrzucił śpiwór na bok. Bark był sztywny, lecz w lepszym
stanie niż wczoraj. Po kolei wciągnął na siebie ubranie. Skarpety i
adidasy były mokre.
W drugim pomieszczeniu siedziała Akko i szyła. Na jej kolanach leżał
kwiecisty, niebiesko-czerwony materiał.
Miał ochotę porozmawiać o tym, co się stało. Musi dowiedzieć się, gdzie
mieszka Abraha. Ale kontrolował swe uczucia. Kontrolował usta.
- Zjem coś przed wyjściem.
- Dobrze - rzuciła i odgryzła nitkę.
Jon wyjął jedzenie, położył je na stole. Ukroił kromkę ciemnego
fińskiego chleba, który mu nie smakował. Czajnik z kawą stał na piecu.
Ale nie chciał częstować się sam, tak jak wczoraj.
Jon rozglądał się za kołyską. Nie stała na stole, nigdzie nie było jej widać.
Gdzie mogła się podziać?

background image

Nadeszła Akko z surowym wyrazem twarzy. Usiadła.
- Muszę pójść dalej i szukać Anttiego - odezwał się.
- Jeśli musisz...
- Nie wiesz przypadkiem, gdzie mieszka?
- Nie wiem nic pewnego.
- Aha. - Jon przeżuwał wysuszony chleb.
- Dokąd pójdziesz? - zapytała.
- Muszę szukać dalej.
- Zanosi się na niepogodę - rzekła zamyślona.
- Nie mogę zostać. - Jon zawinął chleb i ser, schował je do plecaka.
- Co z barkiem? - zapytała nagle, gdy zakładał plecak. Jon skrzywił się.
- Nie wydobrzał w ciągu nocy? - Uśmiechnęła się. Uśmiech przemienił ją
całkowicie, tak jak słońce przemienia szary i smutny dzień. Wyjęła dwa
kubki i nalała kawy.
- Musisz się napić, zanim wyruszysz. Usiądź.
- Dziękuję - odrzekł. Usiadł, pociągnął łyk.
- A więc nie wydobrzało w ciągu nocy? - zapytała ponownie.
- Jest całkiem w porządku. - Jon zachowywał samokontrolę. Podobała mu
się ta nowa umiejętność.
- Antti ma domek nad rzeką. Jakieś dziesięć kilometrów stąd. Jeśli się nie
mylę, to jest tam teraz, stawia sieci, poluje na kaczki, czy jak nazwać to,
czym się niby zajmuje - powiedziała.
- Aha. - Jon opróżnił kubek.
- Co jest takiego szczególnego w tym starym pomyleńcu, że przyjeżdżasz
z daleka i przebiegasz przez pół widdy, by go spotkać?
- Muszę z nim porozmawiać.
- To mówiłeś już wczoraj.
- Nie uważam, że Antti to stary pomyleniec - powiedział Jon.

background image

- Znasz go?
- Tak. A ty?
- Tego możesz być pewien. Znałam go przez wszystkie najlepsze lata
swego życia i już bym za nim po całej widdzie nie biegała. Nikomu w
niczym nie pomoże.
-Nie?
- Kiedyś byliśmy mężem i żoną, póki nie postradał zmysłów i
wszystkiego, co poza tym posiadał, biedny stary.
- Mnie pomógł.
- Jesteś pierwszy, który coś takiego powiedział. I pewnie ostatni.
Gdy to mówiła, jej głos się zaostrzył, a twarz zamknęła się w sobie.
- A waściwie, gdzie jest komsa? - zapytał Jon. Ledwo te słowa wypsnęły
mu się z ust, poczuł, że mówi za dużo.
Akko podniosła się, poszła do drugiego pomieszczenia i po chwili wróciła
z komsą. To właśnie ją obszywała przed chwilą.
- Widziałeś ją już kiedyś? - zapytała.
- Pokazałaś mi ją wczoraj.
- Naprawdę?
Czyżby rzeczywiście nie pamiętała? Czyżby wszystko było tylko snem?
Czy może nie chciała o tym rozmawiać?
- Opowiadałaś też, jak po nią poszlaś.
- Fantazjujesz. - Patrzyła na niego ostro.
- Też bym tak zrobił. Dużo dostałaś za pół butelki wódki.
- To prawda.
- Widzę, że przyszyłaś już nowe przykrycie. Akko kiwnęła głową.
Nagle powiedział tej kobiecie, że on też by tak zrobił. Przecież on też
chciał coś odzyskać. Oboje stali po tej samej stronie.
- Miałaś w nocy gości - powiedział w końcu.
- Widziałeś je?

background image

- Tak. Kto to był?
- Śpiewałyśmy już przedtem dla ciebie joik.
- Chcę, abyś ty i tamte kobiety, i wszyscy, którzy teraz mnie słyszą,
wiedzieli, że jestem wdzięczny.
To też mu się wymknęło, w trochę zbyt wzniosłym tonie. Zauważył, jak
nieprzywykły jest do mówienia „dziękuję". Potrafił krytykować. Ale taki
język był tu nieprzydatny. Znowu słowo na „nie", ale było tu na miejscu.
Język polityki był nieprzydatny. Niezręczny. Niepełny.
Niewystarczający. Dzisiejszy dzień potrzebował innego języka. Języka
serca. Języka, który obejmował rozgwieżdżone nieba i tajemnicze
pejzaże w świetle poza granicą ciemności. Języka obszernego, z nowymi
przestrzeniami, nowymi uczuciami. Jego myśli rozjaśniały się, gdy
wciągał w nozdrza wiatr. Było to klasyczne stwierdzenie pierwszego
pisarza Johana Turi

15

.

Między nim a Akko panowała przez chwilę cisza.
- Więc to prawda? - spytała w końcu. -Co?
- Że widzisz duchy? Że rozumiesz ich język? Że to nie tylko wymysły
starej zwariowanej kobiety, która cofnęła się dziś w nocy w dzieciństwo?

background image

Jon biegł w górę rzeki ścieżką wydeptaną przez juczne zwierzęta. Biegł
już pół godziny, może dłużej. Nogi poruszały się same, niczym u
zwierzęcia łapy. Biegł, wypatrując przez cały czas chaty i myśląc o tym,
jak wiele jeszcze musi się nauczyć.
Dolina rozszerzyła się wokół niego. Daleko przed sobą ujrzał pianę
wodospadu. Po lewej stronie wznosił się Saanen.
Wiedza teraz powraca. Przybywa gdzieś spoza słońca i gwiazd, tak jak
mówiła Akko i pozostałe powietrzne szamanki.
Dzień był ładny - piękna dolina, oszałamiająca rzeka i ścieżka. Nad
Saanen przepływała, wskazując coś, dłoń z chmur. Wodospad się
przybliżał. Jon chciał dobiec na miejsce bez przystanków. Dopiero nad
wodospadem zrobi sobie przerwę. Słyszał o biegaczach, którzy potrafią
przedrzeć się przez wyczerpanie, ból, sztywnienie mięśni, do punktu poza
tym wszystkim. Potem mogli już biec i biec przez równiny. Chciał tego
spróbować. Biegł wzdłuż rzeki, przez głowę przemykały mu myśli. Czuł
się prawie zjednoczony z naturą. To była jego przyroda. Kochał tę krainę.
Dobrze było wiedzieć, że potrafi kochać. Dla tego uczucia warto było
odbyć wyprawę w góry.
Podczas gdy narastała w nim miłość, dało znać o sobie szybkie tempo.
Zaczęły boleć mięśnie. Chciał ominąć ból. Zmusił się do myślenia o
czymś innym. Równiny i wzgórza pełne były życia. Czas Snu się zbliżał.
W Czasie Snu wszystko działo się po raz pierwszy. Był coraz bardziej
zmęczony. Chwytał oddech. Ścieżka była nierówna i kamienista. Bał się,
że skręci sobie nogę. Do wodospadu był jeszcze spory kawałek drogi.
Teren zaczął się wzno

background image

sić. Nie udało mu się przebiec obok bólu, do miejsca poza nim. Zaczął iść.
Gdy dotarł do wodospadu, Saanen zmienił wygląd. A dłoń ponad
szczytem sterczała jak róg.
Wodospad mknął skalną rynną. Wodospad w dół się pochylał, Aż larwę
przyszpilił na dnie. Ptak zniknął z larwą w dziobie.
A on przez Czas Snu podróżował. Napotkał cztery siostry. Napotkał
myślicielki przy ognisku. To, co pomyślały, ukazywało się ludziom.
Myślicielki tańczyły przed nim. Ukazały mu tajemnice. Potrafiły mknąć
jak wodospad. Wiedza z niebios spłynęła.
Pierwszy Banzo miał siłę olbrzyma. Unosił głazy, których nikt nie uniósł.
Tańczył z niedźwiedziem taniec słońca. A teraz Jon od kobiet nauczył się
tańczyć.
Jon rozstał się z wodospadem, poszedł dalej.
Teren stawał się coraz bardziej niedostępny. Ścieżka zniknęła, by potem
znowu się pojawić, wić się wzdłuż rzeki, która również najpierw zwęziła
się, a potem powoli rozszerzyła koryto.
Doznał uczucia, że ktoś za nim podąża. Zatrzymał się i nasłuchiwał, ale
panowała cisza. Gdy znowu ruszył, słyszał za sobą trzask gałązek
łamanych czyjąś stopą.

background image

Oczyma wyobraźni widział złe istoty, zwane psimi pyskami, olbrzymy z
mordami jak kundle. Gdy udało im się wywęszyć samotnych
wędrowców, dopadały ich, zabijały i pożerały.
Za jego bratem, zanim zmarł, chodziła w górach jakaś postać, szła
równolegle z nim, po drugiej stronie rzeki.
Jon skrył się błyskawicznie za skałkami. Kroki stały się wyraźniejsze,
ktoś zmierzał prosto w jego stronę. Przylgnął do kamienia, wypatrywał,
gotował się do ataku.
Wówczas jakaś dłoń klepnęła go w ramię. Ból zapłonął, wtargnął w głąb
barku. Zabójca jednym szarpnięciem przyciągnął go do siebie. Jakaś
część Jona zniknęła, została oderwana. Jego wola zwiędła. Poddał się.
W tej samej chwili pojawiła się Isir o surowej twarzy, w powiewającej na
wietrze saamskiej sukni. Zabójca rozluźnił uchwyt i zniknął.
Isir odwróciła się i ruszyła przed siebie. Dała Jonowi znak, by jej
towarzyszył. Poszedł za nią, między skalami, do wnętrza jaskini, poprzez
mrok. Im dalej wchodzili, tym lżejszy się czul, aż ponownie stał się
lżejszy od powietrza.
Znaleźli się w świetle, w krajobrazie we wnętrzu ziemi. Wokół nich pasło
się stado białych reniferów. Przy zboczu góry stało kilka lawo. Nad osadą
unosił się dym. Ludzie byli zajęci różnymi pracami. Szczekały psy. Byli
tu nawet Indianie w pióropuszach. Mieli konie.
- Jesteś w niebezpieczeństwie.
Isir powiedziała to łagodnym głosem. Patrzyła na niego długo. I stojąc
tam, stawała się coraz większa.
- Wiem - powiedział; przerażenie go opuszczało.
- Ktoś idzie za tobą.
- Byłem przygotowany.
- Pozwoliłeś mu zajść się od tyłu.
- To prawda.

background image

- Chcesz mieć ten bęben? -Tak.
- Jest groźny, bo jest w złych rękach.
- Wiem.
- Wkrótce nadejdzie pora - powiedziała Isir.
- Na co?
- Aby go odebrać.
- Dobrze.
- Czy przyszedłeś z własnej woli? -Tak.
- Nie. Przywołano cię. -Kto?
- Masz odebrać bęben. Musisz ukazać moc tak niezłomną, by wszystko
zmienić.
- Kto mnie przywołał?
- Źródła naszej mocy są w złych rękach. Dlatego jesteśmy słabym ludem.
- Tak, ale kto mnie przywołał?
- Ci, którzy przyszli przed tobą, wciąż się usprawiedliwiali.
Usprawiedliwienia kradną moc i prowadzą do otępienia. Jeśli chcesz
teraz pójść dalej, będziesz musiał albo wszystko zmienić, albo umrzeć.
- Chcę pójść dalej.
- W takim razie nie ma odtąd żadnych usprawiedliwień.
- Chcę zdobyć ten bęben.
- Musisz stać się myśliwym i znaleźć swą broń.
- Dobrze.
- Myśliwy, który panuje nad bronią, potrafi doprowadzić zdobycz do
siebie - powiedziała Isir i położyła dłonie na bolącym barku Jona. Bark
rozgrzał się, ból się spotęgował.
- Myśliwy zna właściwe sposoby zabijania. Zabija z respektem.
Prawdziwy myśliwy potrafi zabić na odległość, potrafi zabić sło

background image

wem. Może zabić jeszcze ciszej, może zabić przez swych pomocników.
Może zabić nawet myślą.
- Nie zajmuję się czarną magią - odrzekł Jon.
- Myśliwy nie może się pomylić. Inaczej wszystko skończone. Wtedy
myśliwy sam na siebie ściągnie śmierć.
- Kto mnie przywołał? - powtórzył pytanie Jon.
- Dla wielu bęben jest tylko kawałkiem drewna, membrana - zwykłym
kawałkiem skóry. Młoteczek kawałkiem rogu. Niektórzy sądzą, że to
tylko zabytek. Inni, że narzędzie Szatana.
- Wiem o tym.
- Pilnuj się - ciągnęła Isir. - Ten, który ma bęben, będzie walczył
wszelkimi sposobami, by go zatrzymać. To zly człowiek. Źli są naj-
niebezpieczniejsi. Ty uważasz, że prawo moralne wystarczy.
-Tak.
- Jesteś marzycielem.
- Chcę postępować zgodnie z regułami.
- Jakimi regułami? - zapytała Isir.
- Chcę uzdrawiać dusze.
- Zanim zaczniesz uzdrawiać, musisz zdobyć bęben.
- Nie chcę nikomu zaszkodzić.
- To usprawiedliwienie.
- Jakie są w takim razie reguły?
- Stąd nie ma już drogi powrotu. Albo zdobędziesz bęben, albo stracisz
wszystko.
Isir zdjęła dłonie z jego barku. Już nie bolał.
- Szuka cię zabójca.
- Będę walczył - powiedział Jon.
- Zły człowiek posłał go za tobą. Chce ci zabrać duszę. Wtedy przegrasz.
Umrzesz jako słaby człowiek. A my pozostaniemy słabym ludem -
powiedziała Isir.
- Tylko nad jedną rzeczą ów złoczyńca nie panuje, a miano

background image

wicie nad bębnem. Pytałeś, kto cię wezwał. To bęben cię wezwał. Bęben
ma własną wolę. Jestem z nią związana.
Isir odłupała kawałek kory, skręciła ją w pochodnię i podpaliła. Potem
przesunęła płomień wzdłuż jego ciała, aż pochodnia zatrzymała się na
wysokości jego brzucha i serca. Kora paliła się długo w ciszy. Płomień
wydłużał się. Nagle zaczął migotać, giąć się, tak jakby walczył z kimś,
kto próbował go zdmuchnąć. Kora trzasnęła, a płomień wystrzelił z
pochodni niczym włócznia.
- Przypiekł się - powiedziała Isir. -Kto?
- Zabójca. Potraktowałam go ogniem.
- Rozumiem.
- Eksplodował. Zły może teraz posmakować swego własnego lekarstwa.
Isir w dalszym ciągu ocierała o niego pochodnię z kory. Ogień znowu
płonął cicho, aż całkiem zamarł.
- Spaliłaś go?
- Zniknął. Ale przyjdą inni, w inny sposób. Jeśli się boisz, przegrasz
walkę.
Isir zniknęła w srebrnoszarej mgle, która pochłonęła wszystko i
wszystkich.
Jednocześnie na dach białego domku spadł kamień. Potoczył się w dół po
dachówkach, spadł z głuchym dźwiękiem na ziemię tuż przy ścianie.
Mieszkańcy domu wyszli, aby zobaczyć, co się stało. Mężczyzna
rozpoznał kamień. Widział go po raz pierwszy przed rokiem: w dniu, w
którym wydarzyło się to, o czym miał już zawsze pamiętać.
Zabrali wtedy kamień z miejsca zbrodni. Zatopił kamień w bagnie, tam
gdzie wyrzeźbił zabójcę i dał mu zadanie. Miał wtedy nadzieję, że kamień
zaginie na zawsze.

background image

A teraz kamień przeszył powietrze i stłukł dachówkę nad ich głowami. To
była jednoznaczna wiadomość.
Mężczyzna chciał wypłynąć na morze i zatopić kamień w głębinie. Ale
ona mu go zabrała. Nie mógł się jej sprzeciwić. Poszła zboczem w górę,
ukryła kamień w miejscu, w którym nie mógł go odnaleźć.

background image

Srebrnoszara mgła była w jego głowie, miał ją przed oczami. Powoli
uniosła się, odpłynęła. Odeszła również Isir. Siedział przed stromymi
skałami, zagubiony, szumiało mu w głowie.
Zostań myśliwym. Znajdź swoją broń. Zabijaj we właściwy sposób.
Chciał być myśliwym. Myśliwym, który wabi do siebie zdobycz.
Wtedy bęben wpłynął w jego świadomość. Na skórze bębna zauważył
niedźwiedzia, renifera i pióro.
Pobiegł dalej wzdłuż rzeki prawie niewidoczną ścieżką. Do chaty. Do
Abrahy.
Akko powiedziała, że Abraha szukał jaskiń, srebra, saamskich skarbów.
Znalazł kiedyś skarb głęboko w skale. Wydobył go na powierzchnię.
Zobaczył wówczas, że cały świat ogarnia pożar. Aby nie dopuścić do
zniszczeń, odniósł skarb z powrotem. Wtedy ogień wygasł.
W skałach jest złoto. I kryształy. Są inne siły, potężniejsze niż żelazo,
miedź, srebro, złoto, uran, jakkolwiek by nazwać to, co się wydobywa z
ziemi. Ale nie należy tego wykopywać. Wtedy bowiem stanie się to,
czego doświadczył Abraha. Cały świat stanie w płomieniach.
Abraha był na tyle mądry, by odłożyć złoto na miejsce. Kto jeszcze byłby
tak mądry?
Musiał odnaleźć Abrahę. Potrzebował pomocy. Odzyskanie bębna to
zadanie dla całej wspólnoty. Wszyscy powinni w tym uczestniczyć. Ale
krąg wspólnoty został przerwany. Dlatego musiał odnaleźć Abrahę. Tego,
co niemożliwe dla jednej osoby,

background image

można było dokonać wspólnie. To, co jednemu czowiekowi groziło
śmiercią, kilkorgu mogło się udać.
Jon zbliżył się do jeziora. Zobaczył domostwo. Była to gamma. Większa
od tej, którą wybudował Jon. Stała przy zatoczce, w miejscu, w którym
kończył się brzozowy las i gdzie łączka schodziła w dół do piaszczystego
brzegu przy ujściu rzeki.
- Abraha! - krzyknął, zatrzymał się i nasłuchiwał, lecz nie otrzymał
odpowiedzi. Zrozumiał, że Abrahy tam nie ma. Nad chatą nie unosił się
dym, a łódź wyciągnięto na brzeg.
Jon otworzył drzwi.
Gamma była pusta, a piec zimny. Oczywiście.
Pomieszczenie było okrągłe i wyłożone drewnem. Miało drewnianą
podłogę i dwa okna. Łóżko było przybite na stałe do ściany, materac
postawiono na sztorc, a pościel wisiała na sznurze pod sufitem. Na stole
stało kilka kubków do góry dnem, czajnik ukazywał czarny od sadzy
spód.
Nie lubił węszyć po domach. A to już trzeci raz w ciągu dwóch dni.
Wyszedł, zamknął za sobą drzwi. Leciutka mgiełka połknęła słońce.
Jon odłożył plecak, zszedł nad jezioro. Kilka kaczek z szumem rozpiętych
skrzydeł zeszło do lądowania. Ale gdy dostrzegły dwunożną istotę,
przyspieszyły, swisz, swisz, swisz. Formacja uniosła się, ptaki
wyrównały lot i zniknęły, zataczając łuk, za jedną z wysepek. Z zachodu
nadciągały ciemne chmury. Było bezwietrznie. Zbliżały się cicho, były
coraz bliżej.
Zdjął adidasy, poszedł boso w stronę pokrytego drobnym piaskiem
brzegu przy zatoczce. Suchy piasek grzał skórę. Tam, gdzie piach był
mokry, stopy zostawiały wyraźne odciski. Woda była chłodna.
Rozpalił ogień na palenisku przed chatą, patrzył, jak płomienie zaczynają
lizać czarny czajniczek. Siedział niczym jog, ze skrzyżowanymi nogami,
przed chatą na widdzie.

background image

Zrodziło się w nim obce uczucie, niepokój.
Jon skoncentrował się, lecz istota uczucia mu umknęła. Miało to coś
wspólnego z zadaniem. Z tym, że ma zostać myśliwym. Znaleźć broń.
Albo ze strachem przed przegraną. Uczucie nie dało się zlokalizować w
ciele ani ująć w słowa oznaczające ból. Wypakował resztę fińskiego
chleba i masło, trochę sera. Woda gotowała się, wsypał kawę. Postawił
czajnik na jednym z kamieni, by kawa naciągnęła.
Zobaczył wtedy tańczącego ducha-niedźwiedza i zrozumiał.
To odwiedził go duch, a nie nękały kłopoty.
Niedźwiedź usiadł spokojnie na ziemi, z brzuchem pełnym jagód. Jego
oczy błyszczały jak dwa słońca. Nagle podniósł się gwałtownie, nagle
niczym ptak. Skoczył do przodu. Obnażył kły. Z pyska toczyła sie piana.
Uniósł się na dwóch łapach. Dwie łapy na ziemi. Dwie wyciągnięte ku
słońcu. Błysnęły pazury, ciemne, ostre.
Lekki i ciężki czuły i silny jednocześnie. Drży z emocji,
gdy widzi tańczącego niedźwiedzia. Ktoś powiedział
pamiętaj, w tobie płynie niedźwiedzia krew.
Duch opiekuńczy nie znał strachu, który był przy nim, nie znał słabości,
która go przepełniała, niewiedzy, z którą on musiał walczyć.
- Pomóż mi. Jestem w niebezpieczeństwie. Bez ciebie jestem niczym -
rzeki Jon.
Wtedy zrozumiał, że wiedza przychodziła nie tylko spoza słońca i
gwiazd. Przychodziła również spod mchu, tak jak Ij.

background image

Niebo pociemniało od burzowych chmur. W oddali przetoczył się grzmot,
błyskawica rozcięła mrok między chmurami a bru-natnojesienną widdą.
Grzmoty się przybliżyły. Schronił się w gammie, liczył sekundy dzielące
błyskawice od grzmotów, aż w końcu nie potrafił już ich oddzielić.
Wyszedł na zewnątrz. Błyskawice uderzały jednocześnie we wszystkie
strony świata. Rozszczepiały czarne chmury. Wystrzeliwały z gór.
Ziemia trzęsła się i kołysała. Od dzieciństwa nie pamiętał takiej burzy jak
teraz.
Jon znalazł ścieżkę wiodącą ku Saanen i wyruszył w drogę.
Wtedy nadciągnął wiatr i deszcz. Krople spadały najpierw rzadko, duże i
ciężkie, w ostrych porywach wiatru. Jon podążał szybko w stronę góry.
Po jakimś czasie dosięgnęla go gęsta, gwałtowna ulewa, która wkrótce
całkowicie go przemoczyła. Deszcz padał skośną ścianą i zatapiał
krajobraz wokół niego. Ubranie kleiło się do ciała. Deszcz uspokoił się na
chwilę, lecz zaraz ponownie uderzył. Krople chłostały skórę, myły go do
czysta. Krople trafiały ziemię i odskakiwały od niej, myły ją do czysta.
Krople rozbijały się o zbocza góry, myły je do czysta. Potem zbierały się
w kałużach, formowały potoczki, które razem spływały ku rzekom.
Jon słyszał o pasterzach, którzy przebywali na dworze w taką pogodę.
Potem zaskakiwał ich mróz i zamarzali w zbrojach z lodu. Znajdowano
ich przemienionych w lodowe rzeźby. Jon byl przemoczony, lecz ciepły
od wewnętrznego ognia, od pochodni.
Po jakimś czasie mgła opuściła się na zbocza góry i połknęła ją.
Wkrótce cała okolica leżała we mgle. W środku tej waty mozolił się
człowiek, chciał utrzymać się na ścieżce, będącej najkrótszą drogą do
domu. W tej samej mgle wzniósł się biały orzeł, poleciał ku niebu. Po
chwili nadciągnął wiatr. Podczas gdy niebo się rozjaśniało, kropił jeszcze
deszcz. Nad Saanen zawisł napięty łuk tęczy.

background image

Niedaleko pewien mężczyzna skończył swe wyczerpujące zadanie.
Mężczyznę bolał kikut - w miejscu, w którym umocowana była sztuczna
dłoń. Pracował ciężko od chwili, kiedy spadł kamień; bębnił całe
przedpołudnie.
Na skórze bębna narysował wilka. Pokropił rysunek krwią i
skoncentrował wolę, aż wilk ożył.
Dal wilkowi do powąchania śrubokręt znaleziony w obejściu. Wyznaczył
mu zadanie i posłał w drogę.
Zapakował bęben, zamknął go w skrzyni.
Kobieta wyciągnęła swoje igły, naprowadziła je na cel i ułożyła w
szeregu na stole.
Brala ostatnią iglę w szeregu, wypowiadała nad nią formułę i kładła ją
jako pierwszą w rzędzie. Tak aż wszystkie igły dotarły na brzeg stołu i
zniknęły.
Spojrzeli po sobie. Zrobione. Teraz pozostało już tylko czekać na to, co
miało nastąpić w najbliższych dniach.

background image

Heaika i Liisa siedzieli w domu. Jon był zmarznięty i przemoczony.
Dobrze było wejść do domu, gdzie w rogu stal piec trzaskający ogniem.
Przebrał się w suche ubranie, w małej szklaneczce dostał coś ciepłego do
wypicia. Opowiedział, gdzie był, że szukając Abrahy, spotkał Akko.
- Jaka niesamowita, magiczna była pogoda - dodał Jon.
- Wracaliśmy podczas największej ulewy. Przez szybę nic prawie nie było
widać, chociaż wycieraczki pracowały na najwyższych obrotach -
odpowiedziała Liisa.
- Czyż nie wspaniale fajerwerki?
- Byłam zadowolona, że siedziałam w samochodzie. Słyszałam, że
samochód chroni przed błyskawicami, prawda, Heaika?
- To była pogoda Bajana; na zdrowie - powiedział Jon.
- Co to takiego, ta pogoda Bajana? - Liisa też wzniosła kieliszek.
- Bajan jest Bogiem Piorunów - wyjaśnił Heaika.
- Było nieprzyjemnie - powiedziała.
- Dziwne o tej porze roku - stwierdził Heaika.
- I ta tęcza. - Jon opróżnił kieliszek.
- Nie widzieliśmy jej - powiedziała.
- Ja widziałem - przytaknął Heaika.
- W dawnych czasach mówili, że można było po niej pójść na spotkanie z
przodkami.
- Fascynujące - powiedziała Liisa.
- A tak w ogóle, to gdzie byliście?
- Ja byłem na zebraniu - odrzekł Heaika.
- Co się działo?
- Niewiele teraz się dzieje. Wszyscy mają dość polityki. Ty też. Na
zdrowie - Heaika zwrócił się do Jona.

background image

- Moja praca ma charakter polityczny.
- Dołączyłeś, gdy fala wzbierała. Teraz, gdy opadła, wycofałeś się.
- Pracuję nad innymi sprawami.
- Stajesz się samotnym dziwakiem, takim jak Antti. Biegasz sam po
górach, szukasz jaskiń, skarbowi snów. Wkrótce zaczniesz pewnie czcić
święte kamienie.
Kiedyś już przez to przechodzili, również w czasie, gdy obaj byli
zaangażowani w politykę. Wtedy Jon zachował swoje myśli dla siebie,
dla dobra Sprawy, dla dobra Jedności.
- Najbardziej zajmuje mnie ciemiężona cząstka naszej tożsamości. W tej
sferze byliśmy prześladowani również przez siebie samych.
Odrzuciliśmy duchowe dziedzictwo przodków. Naród bez przeszłości
jest narodem bez przyszłości - zareplikowal Jon.
- Boję się, że zapominamy o polityce. Społeczeństwo wokół nas jest
politycznie zaangażowane i oczekuje tego samego od nas. Ludzie są
całkiem rozsądni, o ile jesteśmy na boisku i gramy w ich grę. - Ciągnął
dalej Heaika, tak jakby nie słyszał słów Jona.
- Chcą, abyśmy grali w ich grę. Wtedy są pewni, że przegramy. Musimy
grać we własną grę. Dopiero wtedy coś stworzymy.
- Teraz nie ma już żadnej sprawy, która zjednoczyłaby ludzi. - W głosie
Heaiki słychać było zmęczenie.
- Są tysiące dobrych spraw, tuż za progiem. Ekologia. Walka
0 pokój. Nie brakuje spraw, lecz ludzi - zauważyła Liisa.
- Nie mamy przywódców - odparł Heaika.
- Sprawy stworzą przywódców.
- Niełatwo narodowi, który jest tak rozdrobniony jak my. Nasze siły się
wyczerpały. Pochłonęła je walka o Altę. Na dobrą sprawę jesteśmy
zniszczonym narodem.
Liisa pokiwała głową.
- Ludzie jeżdżą na zebrania, aby sobie pomieszkać w hotelu
1 dostać pieniądze za benzynę. Wszystko toczy się wokół chleba

background image

i wygód. Wtedy było inaczej, Jon, gdy objeżdżaliśmy całą północną
Skandynawię, spotykaliśmy się z ludźmi w chatach, w lawo,
planowaliśmy.
- To wypływało z korzeni - odpowiedział Jon.
- Dawało też rezultaty.
- To prawda.
- Teraz walczymy w ciemnościach, w nocy stallo, podczas gdy ty chcesz
spacerować po tęczy.
- Wtedy język polityki spełniał swą funkcję. Wewnętrzną i zewnętrzną.
Wtedy słowa były kluczami. Otwierały się drzwi do głębszego
zrozumienia. Teraz konieczne są nowe słowa, które otworzą drogę do
nowego zrozumienia, a bardzo nam go potrzeba - rzekł Jon.
- Pewnie - odpowiedział Heaika.
- Szukam tego języka.
- I sądzisz, że znajdziesz go w sztuce szamańskiej? W urokach rzucanych
za pomocą much? W tańcach na cmentarzu? W umarłych?
- To, czego szukam, to sztuka uzdrawiania ciał i dusz.
- Nie wierzę w tych dzisiejszych uzdrawiaczy i dotykaczy. Moja siostra
była u takiego jednego. Bolało ją kolano. Dotykał i dotykał, coraz wyżej i
wyżej, wzdłuż uda.
- Są ludzie, którzy wiedzą o szczelinach prowadzących do drugiego
świata - Jon nie ustępował.
- Wierzysz w to?
- Sam ich spotkałem. Wiedza powraca z góry, spoza gwiazd, i z dołu,
spod mchu. Jesteśmy jedynyni w Europie, u których przetrwało takie
dziedzictwo.
- I ty coś o tym wiesz? -Tak.
Wymknęło mu się. Nie miał zamiaru tego mówić. A jednak było to
słuszne. Jeśli ze swym przyjacielowi nie mógł się tym

background image

podzielić, to do kogo mial się zwrócić? Gdy przyjdzie co do czego, to
Heaika zrozumie. Teraz Heaika pewnie przemyśliwal to, co zostało
powiedziane. Z pewnością przyniesie to jakiś oddźwięk. Jon posłał myśl
w stronę ducha-niedźwiedzia. A może Heaika zechce brać udział w
polowaniu?
- Szczerze mówiąc, nie wiem, o co ci chodzi. - Heaika przerwał ciszę.
- Mówię o tym, czego nam dzisiaj brakuje. 0 tym, co może wypełnić
pustkę. Może przywrócić żar. I radość.
- Przydałoby się coś takiego. Ci, którzy dorwali się do politycznego
kąska, stają coraz ważniejsi, z każdym rokiem coraz bardziej pewni
siebie, budzą strach - odpowiedział Heaika.
- Patrząc na to z takiej perspektywy, chyba nie masz nic przeciwko temu?
- zapytała Liisa.
Heaika nie odpowiadał. Jon zrozumiał. Heaika uważał, że to brednie. Był
zbyt delikatnym człowiekiem, by powiedzieć to prosto z mostu.
- A co ty sądzisz, Liiso?
- Ja jestem Szwedką z Finlandii.
- Wiem o tym.
- Właściwie nie mam z tym nic wspólnego.
- Nie żartuj. Te czasy mamy już za sobą. To dotyczy wszystkich. -
Zauważył, że Liisa czuje się niepewnie. - Każdy może mieć własne
zdanie - dorzucił.
- To nie brzmi aż tak przerażająco - odrzekła.
Jon chciał opowiedzieć im o Akko, jej siostrach, o duchu-niedź-wiedziu.
To mógłby być decydujący argument. Ale powstrzymał się.
Zaakceptował to, że nie byli otwarci na taką wiedzę, że nie nadszedł
jeszcze odpowiedni czas. Kiedy wiedza o mitologii i siłach duchowych
będzie równa świadomości politycznej? - zapytał sam siebie.
- Próbowałeś szukać jaskini? - zwrócił się do Heaiki.

background image

Nie próbował. Na tym pytaniu rozmowa zamarła, tak jakby słowa, które
mogłyby ją unieść, jeszcze nie powstały.
- Próbowałeś trenować z lassem? - rzucił na koniec Heaika,
doprowadzając do remisu, gdyż Jon zupełnie o lassie zapomniał.
Jon jechał w stronę Norwegii i przejścia granicznego, sam, bez
autostopowicza, bez Heaiki. Przepuszczono go jednym machnięciem
ręki, bez żadnych formalności.

background image

Oczywiście, przejeżdżając poprzednio przez osadę, zapomniał
zameldować o kradzieży reniferów. Wówczas chciał tylko wydostać się
stamtąd. Tym razem miał zamiar przejść się do lensmana, by po prostu
poinformować o zajściu. A gdy nadejdzie zmrok, pojedzie do tego
cholernego białego domku. Na przeszpiegi.
Po stronie norweskiej droga schodziła długimi łagodnymi pochyłościami.
Mknął w dół asfaltem. Za nim pojawił się niebieski samochód. Jon
spojrzał w lusterko. Utrzymywał dużą szybkość, mimo to samochód
przyczepił się do niego. Był coraz bliżej, zaczął migać światłami. Jon
zwolnił do prędkości dozwolonej. Czyżby policja rzeczywiście czekała w
gotowości, gdy wjeżdżał do Norwegii?
Samochód był całkiem blisko. Kiwnięcie dłonią. Jon skręcił na parking, a
niebieskie volvo zaparkowało przed nim. Miał nadzieję, że nie zapomniał
prawa jazdy. Otworzył schowek, przeszukał go, ale dokumentów nie
znalazł.
Z samochodu wyskoczył czarny pies. Potem pojawił się plecak, strzelba,
ręka i mężczyzna. Mężczyzna zatrzasnął za sobą drzwiczki. Kierowca
zawrócił i pojechał z powrotem drogą, którą przybył. Mężczyzna na
poboczu pomachał mu na pożegnanie. Podszedł do Jona, który właśnie
opuścił szybę.
- Podwieziesz mnie? - zapytał mężczyzna. Był to Abraha.
Jon otworzył drzwi. Pies wskoczył na tylne siedzenie. Plecak i strzelba
wylądowały obok. Na końcu wsiadł Abraha.
- Jak mnie znalazłeś?
- Skoro ty mnie nie znalazłeś, to ja musiałem.

background image

Abraha uśmiechał się. Jon uruchomił silnik. Szukał. Nie znalazł.
Przemknęła mu przez głowę strofa wiersza, który kiedyś napisał:
Posłał w świat skrzydło, po to jedynie, by odkryć, że nie chciało odnaleźć
drogi, lecz krążyło wokół siebie.
Dolina, w którą wjechali, rozszerzała się. Na prawo lśniło w wodzie
słońce. Do jeziora wpływała rzeka. Na drugim końcu jezioro
wypuszczało ją znowu. Otwarta widda opadała ku zębom nadmorskiego
pasma wzgórz.
Otwarte widdy, kapłańskie kołnierze, złamane rogi, spalone bębny.
Przejął go znany, smutny nastrój, pomimo słonecznego światła, pomimo
dobrego, suchego asfaltu, pomimo nienagannej pracy silnika. I pomimo,
że to nie policja się zjawiła, lecz Abraha.
Fala melancholii przypominała o tym wszystkim, co zostało zniszczone.
O dobrej woli i podniosłej wierze nazywanej dziś przesądami. O obrazach
plemiennych, dziś zapomnianych.
Kto dziś wie o przymierzu między reniferem a ludźmi? Kto składa ofiary
Sarakce

16

? Albo Bajanowi? Kto rozumie język ptaków i kwiatów? Komu

brakuje bębnów spalonych przez misjonarzy? Kto nosi żałobę po
spalonych szamanach?
Życie jest takie krótkie, tak szybko przemija, że każdy wysiłek

background image

jest próżny, bez celu. To, co człowiek robi, myśli, nie ma w zasadzie
znaczenia. Żadnych konsekwencji.
Abraha wskazał ręką stado reniferów. Przemierzało widdę niczym
ruchomy las rogów. Wzmocniło to tylko uczucie niepokoju, które
zagnieździło się pod sercem Jona.
- Jestem najstarszym synem. Ojciec hoduje renifery. Wyrastałem z dala
od tego wszystkiego - odezwał się Jon.
Abraha obrócił się, śledził wzrokiem stado, dopóki się nie rozpłynęło w
krajobrazie.
- Ja też kiedyś miałem czworonożny kapitał. - Zabrzmiało to tak, jakby się
śmiał. Pies zaszczekał.
- Śmiejesz się?
- Ja jestem tutaj. One są tam. Muszą biegać na własnych nogach, podczas
gdy my toczymy się wygodnie do domu. Czy tak nie lepiej?
- Doprawdy? - rzucił Jon.
- Chciałbyś się zamienić?
- A ty nie? - odpowiedział pytaniem Jon.
- Kiedyś miałem stado. Było dobrze. Ale zdarzyło się coś takiego, że
wszystko straciłem.
- W jaki sposób?
- To, co miałem, zginęło. -Jak?
- Natrafiło na stal.
- To znaczy?
- Stado zostało wybite.
- Przez kogo?
Nagle Jon usłyszał swój własny głos. Natarczywy. Domagający się.
Twardy. Chciał wiedzieć wszystko. Abraha spojrzał na niego, lecz nie
odpowiedział.
- Akko ci nie opowiadała? - odezwał się w końcu.

background image

- O czym?
- Dlaczego wszystko straciłem. -Nie.
- Powiedziała ci na pewno, że znalazłem skarb. -Tak.
- Skarb też straciłem.
- Nie. Postąpiłeś słusznie - powiedział Jon.
Droga wiła się szerokimi zakrętami i ginęła w jarze. Po lewej stronie
rzeka spadała w dół stromym korytem.
- Chcesz wiedzieć? -Co?
- Jak wszystko straciłem?
- Jeśli chcesz opowiedzieć...
- Dostałem ducha opiekuńczego - rzekł Abraha.
- A więc dostałeś, a nie straciłeś.
- Nie chciałem go przyjąć, ale on mnie dręczył. Aż oszalałem. Trwało to
cały rok. Zachowywałem się jak szaleniec. Nie mogłem znieść widoku
żony i dzieci. Krążyłem samotny po widdzie. W końcu zamknęli mnie w
szpitalu. Leżałem tam, faszerowany lekarstwami, a ci, którzy zostali,
zajęli się moim stadem, które topniało z dnia na dzień.
- W jaki sposób wyszedłeś?
- Powiedziałem duchowi „tak".
- Dlaczego nie zgodziłeś się od razu?
- Opierałem się, bo się bałem. Rozchorowałem się, bo się bałem.
Straciłem wszystko, bo się bałem i nie rozumiałem, że jestem słaby, a
duch potężny.
- Rozumiem.
- Myślałem, że to diabeł chce mojej duszy. Myślałem, że jestem skazany
na zagładę. Słyszałem to w szkole i w kościele i drogo mnie to
kosztowało.
- Rozumiem.

background image

- Gdy wyszedłem, zostawiła mnie, a moje stado zniknęło.
- Całe?
- Całe.
- Co z tym zrobiłeś?
- Nie zameldowałem, nie mściłem się. Nigdy nie zajmowałem się czarną
magią. Chciałem zajmować się białą. Ona jest najważniejsza. To muszą
pojąć wszyscy, bo wiedza trwa - powiedział.
- W takim razie jak zdobywasz mięso renifera? - zapytał Jon.
- Przychodzą do mnie, gdy ich potrzebuję. Zawarłem pakt z Bogiem
Reniferów - odrzekł Abraha ze śmiechem, tak jakby niekoniecznie trzeba
było wierzyć w to, co mówi.
Droga wąwozem biegła w dół ostrymi zakrętami i Jon zwolnił. Stopniowo
pole widzenia rozszerzyło się, dostrzegli morze i wysepki.
Zjawił się wtedy duży ptak, żeglujący na szeroko rozpostartych
skrzydłach. Zdawało się, że zawisnął tuż przed samochodem.
- Popatrz - zawołał Jon. Abraha pochylił się w jego stronę, zacisnął
powieki.
- Jastrząb - powiedział.
- Sprawdza nas.
- Ma ostry wzrok.
Jastrząb unosił się pięć metrów przed samochodem, pływał w powietrzu.
Wiatr szarpał mu pióra. Ptak poruszył lekko lotkami, zakreślił szeroki łuk
nad doliną i zniknął.
- To tutaj, w tych jarach, wszystko się zaczęło. Byłem wtedy młodszy niż
ty teraz - opowiadał Abraha. - Jechałem na nartach. Byłem zapalonym
myśliwym. Miałem przeczucie, że w gawrze, w pobliskim wąwozie, leży
niedźwiedź. Czułem to. Powietrze mi o tym mówiło. Czułem zapach.
- Rozumiem - odezwał się Jon.
- Szukałem i szukałem, chciałem powalić tego olbrzyma. Przyniosłoby mi
to sławę. Wierzyłem też, że da mi jakąś tajemną silę.

background image

Taką, jaką otrzymywali ci, którzy w dawnych czasach zabijali
niedźwiedzia włócznią.
- Znalazłeś gawrę?
- Nie. Nie znalazłem gawry - odrzekł Abraha.
- Zaprzestałeś poszukiwań?
- Nie mogłem zapomnieć tego napięcia, które przeżyłem tamtej wiosny.
Szukałem Mchowego Starca przez całe lato. Zawsze ze strzelbą na
ramieniu. Biegałem tak po jarach, aż zaczęto mnie uważać za pomyleńca.
- I powaliłeś go w końcu? -Nie.
- Nie znalazłeś go?
- On mnie znalazł. -Jak?
- W parowie nad rzeką zaginęło kilka reniferów, pojechałem więc, by
sprawdzić. To był jesienny wieczór. Nagle wynurzył się spod ziemi,
stanął na dwóch łapach i tak trwał. Był świetnym celem. Złożyłem się do
strzału i wypaliłem. Jeden strzał, drugi, następne, lecz Mchowy Starzec
stał na tylnych łapach, wymachiwał przednimi. Przestraszyłem się,
zacząłem uciekać, a niedźwiedź deptał mi po piętach. Albo dostałem cios
łapą, albo upadłem i uderzyłem głową o coś twardego. Zemdlałem. Gdy
tak leżałem, niedźwiedź przesunął kamień. Pod nim znajdowało się
przejście prowadzące w dół na półkę w skale. Kompletnie ogłuchłem, a
lekarze nie wiedzieli dlaczego.
- Znalazłeś coś na półce?
Znajdowali się na dnie doliny, tam gdzie droga szerokim zakrętem
omijała uprawne pola. Na kozłach wciąż jeszcze wisiało siano. Kamping
nad rzeką opustoszał. Jon podrapał się po brzuchu.
Napotkali karawanę składającą się z trzech samochodów, Abraha
pomachał ręką w ich stronę. Na przedzie jechał samochód terenowy na
szerokich oponach, nowy model, z czerwono-żółty

background image

mi pasami. Potem wyładowana ciężarówka i samochód dostawczy.
Żerdzie do lawo przymocowano na przyczepie. Kierowcami wszystkich
samochodów były kobiety.
- Jesienny przepęd reniferów - odezwał się Abraha.
- Zgadza się - przytaknął Jon.
- Voui - szepnął Abraha.
- To była tylko półka?
- Tak, półka.
- Półka i nic więcej?
- Półka, którą lubiłem odwiedzać. Tajemnica, którą miałem. Po długim
czasie odzyskałem słuch.
- A dlaczego go straciłeś?
- Zabrał mi go niedźwiedź za to, że do niego strzelałem.
- Aha. - Jon kiwnął głową.
- Przy zrównaniu dnia z nocą, w najgłębszych ciemnościach, dane mi
było spotkać tych, którzy byli przed nami. Dowiedziałem się, co się tu
działo.
- Co takiego? - zapytał Jon i znowu podrapał się po brzuchu.
- O tym opowiem później. Z tym miejscem związana jest przepowiednia.
- Możesz mi ją opowiedzieć? - zapytał Jon.
- Pewnego dnia powróci wiedza. Nadejdzie gdzieś zza słońca i gwiazd,
spod kamieni i mchu. Doczekam tego dnia. Do tej chwili muszę
podtrzymywać ogień.
Jon gwizdnął cicho. Abraha spojrzał na niego.
- Znasz tę przepowiednię? - zapytał. -Tak.
- Znasz jej ciąg dalszy? -Nie.
Jon nie dopytywał się o ciąg dalszy. Był zaskoczony, słysząc te słowa z
ust Abrahy. Jechali długo w ciszy. Jona dochodziły popiskiwania
śpiącego psa.

background image

- Mchowy Starzec musiał mnie uderzyć, gdyż polowałem na niego.
Zabrał mi słuch, gdyż strzelałem. Widzisz, jak nic nie rozumiałem, gdy to
się zaczynało. Chciałem strzelać do wszystkiego, nawet do duchów. Nikt
mi nie powiedział, co to znaczy żyć między światami. Nikt nie mógł mi
pomóc. Ale to było dawno temu, prawie czterdzieści lat - mruknął
Abraha, właściwie sam do siebie.
Jon drapał się po brzuchu. Użądlił go owad, a może oblazło go jakieś
robactwo? Odpiął koszulę, spojrzał na brzuch. Był pokryty zaognioną
wysypką. Nigdy nie mial wysypki. Lajla mawiała, że jego skóra jest
miękka i gładka jak u dziecka, bez jednego pryszcza czy wągra. A teraz
miał na brzuchu wysypkę, i to właśnie w miejscu, gdzie Isir dotykała go i
skąd wyciągnęła duchy-pasożyty.
Zbliżali się do osady w głębi fiordu. Przed nimi było skrzyżowanie.
- Dokąd właściwie jedziesz? - zapytał Jon.
- Musiałem cię odszukać, abyśmy mogli zrobić to, co mamy do zrobienia
dziś w nocy.
- Muszę najpierw coś załatwić w osadzie - odparł Jon.
- Pójdziesz ze mną. Teraz.
- A to dlaczego? Dokąd mamy iść? - dopytywał się Jon.
- Pójdziemy na skalną półkę.
- Ale dlaczego akurat teraz?
- Bo dziś jest zrównanie dnia z nocą.

background image

Szli w ciemnościach w górę rzeki. Parów byl wąski. Wodospady dudniły.
Kamienie były śliskie. Ale Abraha znał ścieżkę. Szedł pewnie, ze
sprężystością, która zadziwiła Jona. Niemal frunął po zboczu. Jon
posuwał się naprzód po omacku i przyszło mu na myśl, że stary specjalnie
narzucił takie tempo, by mu zaimponować.
Wiatr niósł wzdłuż zboczy wilgotną kurzawę, tuman rozdrobnionych
kropel wody, wzbijanych w górę ciśnieniem powietrza.
Wspinali się coraz wyżej i Jon widział światła domów stojących nad
brzegiem morza. Czuł, jak rośnie w nim napięcie, inne niż to, którego
źródłem była ciemność i zawrotna wysokość. Szli ku miejscu, o którym
opowiadano legendy. Zrozumiał, że Abraha nie biegnie niczym śnieżny
kozioł, by mu zaimponować, lecz ponieważ odczuwa podobne
podniecenie i to ono daje siłę staremu ciału.
Abraha zszedł z perci, podszedł wąską krawędzią do urwiska. Widzieli
skalną ścianę na drugim brzegu rzeki. Wzdłuż perci rosły karłowate
brzózki i wrzosy, leżały kamienie, które stoczyły się z góry.
Wydostali się na pogrążony w ciemnościach płaskowyż, który
nieznacznie nachylał się w dół. Nie zatrzymując się, nie wahając, bez
słowa, Abraha skierował się w stronę niewielkiego głazu, odsunął go na
bok. Zniknął w głębi jamy, wchłonięty przez ziemię.
Jon, cały spięty, włożył w otwór stopę, badał nią wnętrze. Stopa znalazła
oparcie. Ześliznął się aż do następnego występu. Zrozumiał, że zrobiono
tu schody, że schodziło tędy wielu przed nim. W koń

background image

cu poczuł pod stopami płaski grunt. Był we wnętrzu jaskini. Zobaczył
przed sobą światło, podszedł. Abraha rozpalał ognisko. Znajdowali się na
tarasie wyżłobionym w zboczu góry. Nad nimi było kamienne sklepienie.
Otwór znajdował się tuż nad jarem. Pod nimi płynęła rzeka, pieniły się
wodospady, lecz ich odgłosy były tak stłumione, że słyszeli tylko cichutki
szum. Pośrodku tarasu stał niezwykły kamień.
- Przy nim możesz zobaczyć to, o co poprosisz - odezwał się Abraha.
Z tyłu za kamieniem skalna półka wwiercała się w głąb ściany. Jon
wdrapał się na nią. Stopniowo zrobiło się tak wąsko, że musiał się
czołgać.
Wytknął głowę z otworu w skalnej ścinanie. Pod sobą dostrzegł nocne
kontury doliny, wioski i rozciągające się za nią morze. Od tego widoku
zakręciło mu się w głowie.
Ognisko już tylko się tliło.
- Północ. Siądź przy kamieniu - polecił Abraha.
Jon bardzo niepewnie podszedł do głazu, usiadł, krzyżując nogi,
próbował odnaleźć właściwy nastrój. Czuł coraz większe zmęczenie. Tak
jakby góra wmuszała w niego swój sen. Chciał czuwać.
Poprosił, by mógł zobaczyć bęben.
Ukazał się poruszający się róg. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego,
co się dzieje, ale mial wrażenie, że kamień się otwiera. Nagle jego dusza
została wyssana z ciała, wciągnięta do szczeliny i wyrzucona przez otwór
w skalnej ścianie. W momencie, gdy został ciśnięty przez skalny otwór i
zaczął unosić się nad przepaścią, stał się cięższy ze strachu przed
upadkiem. Wtedy zauważył, że jest lżejszy od powietrza, że może latać.
Ruchome światło w kamieniu stało się potężną tarczą słoneczną otoczoną
promieniami ze złota. Jeden z promieni oderwał się. Na nim Jon
pogalopował ku słońcu, potem przez nie, na drugą stronę. Wyszedł dziurą
na dnie jeziora,

background image

popłynął w górę, ale nie był mokry. Przebił powierzchnię wody i wyszedł
na leżący powyżej ląd.
Świtało już, gdy doszedł do siebie. Abraha zrobił mu legowisko w głębi
jaskini. Zanurzył się w sen, jak nurek w wodę. Gdy się obudził, było już
popołudnie.
- Zobaczyłeś to, o co prosiłeś? - zapytał Abraha. - Dzielenie się
przeżyciami jest częścią rytuału.
Jon opowiedział o mężczyźnie, którego spotkał po wyjściu z jeziora.
- Co ci powiedział?
- Jak zrobić bęben i co oznaczają symbole. Abraha pokiwał głową.
- Zabrał mnie do dużego lawo, gdzie pracowali mistrzowie. Najpierw
zobaczyłem znak symbolizujący moc Mchowego Starca. Potem
zobaczyłem wiele innych znaków i uzdrawiających symboli.
- Podróżowaliście?
- To była rozległa równina, kraj łowców z pasmem gór na horyzoncie.
Było tam wielu ludzi - myśliwi, nomadowie. Zajmowali się tym, co lubią
najbardziej. Indianie polowali na bizony. Sa-amowie znaczyli swe stada
reniferów.
- Wiedza trwa - odezwał się Abraha.
- Długo byłem nieobecny?
- Kilka godzin.
- Wydawało mi się, że to tylko chwila, może dziesięć minut.
- Czas Snu jest poza czasem. Tam wszystko zdarza się po raz pierwszy.
- Czy to ty śpiewałeś joik ?
- Tak. Tak trzeba.
- Co by się stało, gdyby cię tam nie było?
- Byłem tam. Joikowałem. Postępowałem zgodnie z regułami. Jeśli je
łamiesz, może się zdarzyć nieszczęście.

background image

- To znaczy?
- Uwolniona dusza może zgubić drogę do domu, udać się w przeciwnym
kierunku. Albo utkwi w skalnej szczelinie lub pod korzeniem drzewa.
- I co wtedy?
- Wtedy pęka struna.
- Co masz na myśli?
- Nazywają to śmiercią.
- Co to za miejsce? Obiecałeś mi powiedzieć.
- Kiedyś była tu szkoła szamanów. Tu uczyli się o duchach i przechodzili
próby.
- Próby?
- Uczeń siadał razem z mistrzem w jaskini. Noaidi przywoływał duchy.
Uczeń nie zdawał egzaminu, jeśli ich nie dostrzegł lub nie poczuł. Jeśli
zauważył przechodzące obok niego duchy, to zaliczał próbę i mógł
zaczynać praktykę szamańską.
- Podróżowali tak jak ja?
- Tu uczyli się podróżować. Odwiedzali zarówno świat nadziemny, jak i
podziemny oraz różne miejsca na kuli ziemskiej. Niektórzy byli
nieobecni przez wiele dni, przebywali na Islandii lub we Włoszech.
Niektórzy uważali nawet, że ludzkość nie ma przed nimi tajemnic. Znali
smutki i radości białych, żółtych, czarnych, czerwonych. Zjeździli cały
świat.
- Podróże duszy? -Tak.
- A nie potrzebowali bębnów?
- Ja nigdy nie używałem bębna - odparł Abraha.
- Ale oni używali?
- Tak - odpowiedział. - Pamiętasz przepowiednię, o której ci
opowiedziałem?
-Tak.
- Nie powiedziałem ci wszystkiego. Przepowiednia głosi dalej,

background image

że bęben przybędzie ze słońca. Będę trzymał go w rękach, zanim
przeminie mój czas. Ale to ktoś inny nauczy się nim posługiwać.
- Kiedy usłyszałeś tę wróżbę?
- Byłem młodszy niż ty teraz.
Abraha znowu rozpalił ognisko. Upiekł mięso. Zjedli. Jon był czujny w
nieznany sobie sposób.
W głębi jaskini zobaczył coś, co przykuło jego wzrok. Przyjrzał się temu
uważniej, zdrapał mech. Wtedy ukazał się jego oczom owalny rysunek.
Nagle zrozumiał, co to jest. Znalazł wyryty w skale rysunek bębna. Bęben
podzielony był na trzy obszary, każdy z nich pokrywały symbole.
- Bywam tu od trzydziestu lat i nie zauważyłem tego - mruknął Abraha,
podczas gdy Jon dotykał poszczególnych figur.
Gdy wyszli z tunelu na płaskowyż, promienie słońca padały na górską
rozpadlinę. Zasunęli za sobą kamień, usiedli, rozkoszując się słońcem i
wspaniałym widokiem. Płaskowyż był otwarty, olbrzymi, przyjazny. Nie
taki jak wczoraj.
- Trzeba się jeszcze dużo nauczyć, prawda? - zapytał Jon.
- Teraz wiesz to, co najistotniejsze. Wiesz o szczelinach. Jon skinął
głową.
- Pewnego dnia zdobędę bęben.
- Mam nadzieję, że ten dzień wkrótce nadejdżie - rzekł Abraha - bo wiem,
co się stanie ze mną tego dnia.
Głos Abrahy byl radosny, chociaż mówił o śmierci.
- Wiedza będzie trwać - dorzucił.
- Dziwne, że tak wielu zapomina - powiedział Jon.
- Tak już jest, lecz nie ma się o co martwić. Wiesz, że w tym miejscu
szamani się bawili? Wylegiwali się, akumulowali moc słońca w swych
ciałach. Masowali się.

background image

- Masowali?
- Nie sądzisz chyba, że szamani przez cały czas pościli i się umartwiali?
Nie, staruszku, tak nie było. Bawili się, a przy tym uczyli się wysysania,
dmuchania, masowania. Mieli uzdrawiać innych, więc sami musieli być
zdrowi. Były też szamanki.
Abraha i Jon siedzieli po obu stronach kamienia. Jon wyobraził sobie, jak
swego czasu rozwijano tu skóry reniferów, wypoczywano, wygrzewano
się w słońcu. Szamani masowali się, wysysali z ciał pasożyty, uczyli się
nawzajem joików, wypróbowywali siłę niedźwiedzia.
- Pomocujemy się? - zapytał nagle Jon.
Zaczęli się mocować na ręce. Stary mężczyzna był mocny i żylasty. Jon
dał mu wygrać. Potem chwycili się za bary. Tarzali się w mchu, sapali,
pocili się.
W pewnym momencie Abraha wyśliznął się i silnym chwytem
unieruchomił Jona pod sobą.
- Ciekawe, czy w tym ciele jest jeszcze dość siły, by cię przytrzymać?
Chociaż Jon próbował na wszystkie sposoby, nie udało mu się uwolnić.
Abraha leżał na nim, uśmiechając się z zadowoleniem. Zaczął pocierać
udem o krocze Jona i sytuacja stawała się jednoznaczna. Jonowi to się nie
podobało. Wtedy pomógł mu niedźwiedź. Jon uwolnił się z uścisku.
Siedzieli w słońcu rozgrzani, zmęczeni, zamyśleni. Jon rozebrał się do
pasa. Chciał wystawić wysypkę na działanie promieni słonecznych, ale w
ciągu nocy prawie zniknęła, pozostawiając kilka suchych krost. Ból w
barku również minął.
- Nie rozbierzesz się całkiem? - zapytał Abraha.
- A po co?
- Żebym zobaczył, czy konar ci stoi.
- To też należy do tradycji? - Jon uśmiechnął się.
- Szamani musieli pomagać niepłodnym kobietom i mężczyznom, którym
się nie podnosił.

background image

- Stoi, kiedy trzeba. Ale tak poza tym, to przydałby mu się uzdrawiający
masaż. Dużo czasu upłynęło od ostatniego razu -rzekł Jon.
- Jesteś jeszcze niczego sobie, nie tak stary i niedołężny jak ten tutaj.
Abraha uniósł się na klęczki. Wyjął go. Trzon był miękki, a skóra na nim
pomarszczona. Główka miała barwę głębszą niż u Jona, jasnofioletową,
jak język młodego renifera, lecz wciąż była jeszcze gładka i błyszcząca.
- Wszystkie włosy posiwiały - odezwał się Abraha.
Schodzili z powrotem do osady. Jon starał się zapamiętać, którędy
biegnie ścieżka, by móc potem odnaleźć to miejsce. Czul się mocny.
Abraha szedł powoli. Wydawał się dwadzieścia lat starszy niż wczoraj.
Jonowi przeszło wówczas przez myśl, że Abraha zrzucił z siebie wiedzę i
moc, które on teraz miał ponieść dalej.

background image

Jon wrzucił drugi bieg, pokonując stromy podjazd do głównej drogi.
Naprzeciwko pojawił się niebieski samochód terenowy, który widzieli
poprzedniego dnia. Jon zatrzymał się. Znowu prowadziła kobieta. Obok
niej siedział mężczyzna. Abraha pomachał do niego ręką, mężczyzna mu
odpowiedział. Kierunkowskazy i światła stopu stworzyły iluminację.
Siedzieli na skałce o zaokrąglonym wierzchołku, po drugiej stronie drogi.
- Zawróciliśmy, by poszukać stada, które gdzieś się zagubiło - odezwał
mężczyzna.
- Aha - odpowiedział Abraha.
- Zniknęło, schodząc w dolinę. Nie widzieliście go przypadkiem?
- Nie widzieliśmy żadnych reniferów.
- Ale może widziałeś je trzecim okiem? - zapytał mężczyzna z
uśmiechem.
Abraha siedział cicho, dziobał patykiem leżące na ziemi sosnowe igły.
- Pasą się spokojnie w jednym z jarów. Około pięćdziesięciu sztuk.
- Tyle ich mniej więcej było.
- Aha.
- Są po tej stronie drogi, czy przeszły na drugą? - dopytywał się
mężczyzna.
- Nie przechodziły przez drogę - odpowiedział Abraha.

background image

Mężczyzna wyciągnął lornetkę z kieszeni na piersi. Zaczął penetrować
dolinę, jary, zbocza. Potem schował lornetkę do skórzanego futerału.
- Skąd wracacie? - zapytał. Abraha wskazał w stronę jaru.
- Co jest w tym jarze? Nawet Ruth nie chce o nim mówić. Widziałem tam
Kamień Dziadka, ale nikt nie chce nic powiedzieć o tym wąwozie.
- Nie. - Abraha wpatrywał się prosto przed siebie.
- Byliście tam dziś w nocy? - zapytała Ruth.
- Tak. Przedtem zajrzeliśmy jeszcze do domu.
- A cóż to za figurę masz ze sobą? - zapytał mężczyzna.
- Nazywam się Jon. Interesuje mnie dawna wiedza. Właśnie w ten sposób
poznałem Anttiego.
- A więc jesteś jednym z nich - rzeki mężczyzna.
- Słyszeliście o kimś w pobliżu, kto ma bęben noaidi? - zapytał Jon.
- Już dawno zgnili w ziemi. I musisz wiedzieć, że byli narzędziami diabła.
Zsyłali choroby na ludzi i zwierzęta. Powietrzem, wodą, a nawet ziemią.
Człowiek musiał cały czas się pilnować, nigdzie nie można było czuć się
bezpiecznie. Diabelska moc panowała wszędzie. Nie mówmy o tym, bo
zbudzą się duchy, nawet tu, pod naszymi tylkami - ostrzegł.
- Gdzie stoi Kamień Dziadka? - zapytał Jon.
- Niedaleko stąd - odezwała się Ruth. - Mogę opowiedzieć
0 nim wiele historii, jeśli cię to interesuje. Kiedyś przez wiele dni
opowiadałam je ludziom z Instytutu Saamskiego. Gdy już mieli
przesłuchać nagrania, okazało się, że magnetofon jest zepsuty,
1 musiałam opowiadać raz jeszcze.
- Przyjechali tu z jakimś rupieciem - wtrącił mężczyzna.
- Ale teraz mają to nagrane.
- Opowiadałaś im o Kamieniu Dziadka? - zapytał Abraha.

background image

-Tak.
- Byłaś tam? - Abraha wydawał się zaskoczony.
- Nie, ale dużo o nim słyszałam.
- Nie wiedziałem, że on cię interesuje - powiedział Abraha.
- To tam dziadkowi poszczęściło się z reniferami - odparła.
- Może powinniśmy tam teraz pojechać. - Mężczyzna wyszczerzył zęby w
uśmiechu.
- Co powiedziałaś o kamieniu? - dopytywał się Abraha.
- Stamtąd wyszło białe stado dziadka. Dostał stado, gdy cisnął nożem nad
kamieniem.
- Ty też powinieneś tam pojechać, Antti. I zabierz ze sobą dużo noży -
odezwał się mężczyzna.
- Cicho, nie gadaj głupot, Aslat - przerwała mu Ruth.
- Uważam tylko, że szczęście zsyłane hodowcom przez kamień to
przesądy. Ludzie w dawnych czasach podtrzymywali się w ten sposób na
duchu. Teraz wiadomo, że renifery nie wychodzą z kamieni. - Aslat
patrzył na Jona i mówił dalej: - Dawniej posługiwali się bębnem, by
straszyć innych, zdobywać srebro i ziemię. Żądali dobrej zapłaty. Poza
tym były z tego tylko niesnaski. Jeden noaidi straszył, że pożre innego, i
tak to się ciągnęło bez końca. A ja mam własne wytłumaczenie tych
wszystkich wizji. Przyczyną były pijaństwa trwające tygodniami. Upijali
się kiepskim alkoholem, awanturowali się po pijanemu. Po przebudzeniu
mieli delirium i wyrzuty sumienia. Widzieli i złego, i Renifera
Przeznaczenia. By się uspokoić, szli do człowieka, który cieszył się sławą
uzdrowiciela. I to wszystko.
- Jest tyle dziwnych rzeczy na niebie i na ziemi - odparł Jon
dyplomatycznie.
- Teraz mamy tu spokój i możemy pracować - powiedział Aslat. -
Powiedz, czy ja cię kiedyś nie widziałem? Czy to nie ty pisujesz do gazet
w Oslo?
- Tak.

background image

- Bo ja mam historię, która powinna się znaleźć w gazetach
- mówił dalej.
- Akurat teraz nie pracuję.
- Przydałaby się nam pomoc. Wojsko potrzebuje nowych terenów, a nas
już nie stać na adwokatów. Wydaje się, że nic w tej sprawie nie
osiągniemy.
- A więc nie ma spokoju - mruknął Abraha.
- Za tym stoi państwo.
- To jest ten rzeczywisty niepokój. Państwo bierze sobie trochę tu, trochę
tam, a te nieliczne dystrykty, których to akurat nie dotyczy, są
zadowolone i siedzą cicho. Aż do dnia, w którym rozbudowa nie dotknie
właśnie ich. To jest właśnie przeciwieństwo pokoju. To, że każdy
zagarnia dla siebie jak najwięcej.
- Nie musisz aż tak brać w obronę hodowców, ty, który nie masz ani
jednego renifera, ale za to zawsze masz kawałek mięsa między zębami -
rzekł Aslat.
- Gdyby wielcy nie musieli rosnąć i zjadać innych, wystarczyłoby miejsca
dla wszystkich. Nie, staruszku, pognębiając się wzajemnie, nie
stworzymy pokoju.
- Trzeba mieć mocne nerwy, gdy chce się być największym
- odparł krótko mężczyzna.
Pojawił się jakiś samochód, podpełznął szosą w górę, zbliżył się, minął
ich. Potem zniknął za grzbietem wzgórza. Aslat skręcił papierosa, zapalił,
zaciągnął się. Zawsze się wydaje, że samochody szybciej znikają niż się
pojawiają. Zza chmur wyjrzało słońce. Strome zbocze góry lśniło niczym
brąz. Jonowi wydawało się, że tam wysoko dostrzega znajomy taras, ale
mógł równie dobrze pomylić go z tyloma innymi tarasami i pólkami.
- Już przedtem słyszałem o Kamieniu Dziadka. Jest znany. Widać go
stąd? - zapytał Jon.
- Stoi wysoko w górach.

background image

- Sądziłem, że w jarze.
- Nie, w rozpadlinie nad jeziorem. Ten, który uświęcił kamień, siadywał
tam na skórze renifera za każdym razem, gdy przechodziło stado.
Mówiono, że wkładał swe najpiękniejsze ubranie. Wszyscy inni też
musieli się tak ubierać. Musieli też zdejmować czapkę i mijać to miejsce z
odkrytą głową. On miał rzeczywiście szczęście do reniferów. Niekiedy
stado było tak liczne, że przechodziło przez trzy dni i przez cały ten czas
stary siedział przy kamieniu. Nikt nie mógł go stamtąd odciągnąć.
- Odpoczywał sobie po trudach - wtrącił Aslat.
- Składał ofiary i modlił się - szybko odrzekła Ruth.
- Do kogo?
- Nie wiem. Nie byłam tam.
- Może miał pakt z czarnym.
- Miał białe renifery, najbielsze stado, jakie gdziekolwiek istniało -
mówiła dalej Ruth.
- I to byl twój dziadek?
- Jego ojciec. Prawda, Antti? - zapytała.
- To był dziadek dziadka. Nigdy nikomu nie groził, nie mścił się, a jeśli
któryś z jego parobków kradł renifery, to go wyrzucał. Dawał tym, którzy
mieli niewiele.
- Jest w tym tyle prawdy, co w opowieściach o złotych i srebrnych
skarbach. - Aslat zdusił papierosa i podniósł się. Ponownie wyjął
lornetkę, zaczął przyglądać się zboczom i kotlinkom. Jon miał ochotę
pożyczyć lornetkę i odszukać znajomą półkę skalną.
- Cieszę się, że nie zacząłem składać ofiar. Birro jest nienasycony, żąda
coraz więcej. W końcu człowiek zostaje bez niczego i nikt mi nie powie,
że wtedy można dostać od kamienia jakieś nowe stado.
Aslat przeszedł przez drogę, zajrzał do samochodu Jona, obszedł go z
drugiej strony. Jon usłyszał strugę moczu uderzającą o żwir.

background image

- Gdy byłam mała, dostałam od dziadka magiczny kamyk. Miałam go
przechować, aż dorosnę. Wtedy miałam wypowiedzieć trzy życzenia, a
kamyk miał je spełnić. Nie potrafiłam jednak czekać i wypowiedziałam
życzenia, gdy byłam bardzo młoda - opowiadała Ruth.
- Co się stało? - zapytał Abraha.
- Dostałam to, o co prosiłam. Znalazłam w lesie przyjaciela. Przychodził
do mnie, gdy go zawołałam. Bawiliśmy się razem, jedliśmy. Był moim
najlepszym przyjacielem. Nie miał rodziców. Było mi go żal,
przynosiłam mu jedzenie. Potem zostaliśmy kochankami. Nikt o tym nie
wiedział, a on był taki piękny. Myślałam, że jest dla innych niewidzialny,
że tylko ja mogę go zobaczyć. Ale tato mnie szpiegował. Dostałam lanie i
potem wyrzuciłam kamyk. Nigdy przedtem o tym nie opowiadałam.
- Jak ten kamyk wyglądał?
- Był błyszczący, sześciokątny, o ostrym końcu.
Aslat wyszedł ponownie na drogę.
- Czas już jechać - powiedział i skierował się w stronę samochodu. Ruth
kiwnęła głową.
Mężczyzna otworzył drzwiczki, wsiadł do samochodu.
- Nie powinieneś gniewać się na niego ani rzucać na niego uroku -
powiedziała Ruth do Abrahy, gdy Aslat zniknął z pola widzenia.
- Wiesz, co o nim myślę - odpowiedział.
- Dobrze radzi sobie w górach - rzekła. Abraha milczał.
- Wydarzyły się też inne rzeczy - zaczęła.
Wtedy mężczyzna nacisnął klakson. Ruth podniosła się, zawahała się.
- To nieprawda, że nie byłam przy Kamieniu Dziadka. Gdy dorosłam,
żałowałam, że wyrzuciłam kamyk szczęścia. Więc poszłam raz do
rozpadliny, usiadłam przy kamieniu. Zaczęło padać.

background image

Marzłam. Nic się nie działo. Już miałam iść do domu. Ale z jakiegoś
powodu siedziałam dalej.
Ruth spojrzała na samochód, tak jakby czekała, aż dźwięk klaksonu
przerwie jej opowiadanie.
- Wtedy kamień otworzył się. Najpierw wyfrunął stamtąd biały orzeł i
zniknął. Potem wyszedł duży biały renifer z młodym cielakiem. Polował
na nie wilk. Byk walczył z wilkiem. Odganiał go ciosami rogów. W tym
czasie cielak uciekał z góry w stronę wybrzeża. Ale to właśnie jego chciał
dopaść wilk. Wywęszył trop i pobiegł nim. W końcu dogonił cielaka i już
miał się na niego rzucić. Wtedy pojawił się brunatny niedźwiedź, powalił
wilka. Wziął cielaka w łapy i poniósł go na widdę. Ale na widdzie cielak
nie był już cielakiem.
- Czym się stal?
- Bębnem.
- Bębnem szamańskim? -Tak.
- A stary renifer, co się z nim stało? - zapytał Abraha.
- Stracił poroże.
- A wilk?
- Padł.
- Co się stało z orłem?
- Miał powrócić, gdy nadejdzie czas spełnienia się przepowiedni.
- Pamiętasz przepowiednię o wiedzy, która miała powrócić? Tę, którą
słyszeliśmy, gdy byliśmy dziećmi? - zapytał Abraha.
- Ta opowieść jest jej dalszym ciągiem. A dzisiaj widziałam białego orła.
Leciał nad Saanen - odpowiedziała.
Niebieski samochód zamigał kierunkowskazem i wyjechał z pobocza.
Szerokie opony chwyciły się asfaltu. Pozostawiając za sobą drżącą
mgiełkę spalin, samochód rozpłynął się w wieczornym niebie. Jon
wjechał na drogę i podążył za nimi.
- To była twoja siostra?

background image

- Oczywiście.
- Lubisz swego szwagra?
- Nie jest stąd. Po prostu zjawił się i z nią ożenił. To było wtedy, gdy mnie
się zaczęło źle wieść. Teraz to on jest właścicielem wszystkiego.
- Źle ci się powiodło? Naprawdę tak myślisz?
- Gdy chodziliśmy do szkoły, byłem pierwszy, który nauczył się pisać.
Mieliśmy zawody w pisaniu opowiadań. Pewnego razu napisałem całą
stronę. Nauczyciel mnie pochwalił i nazwał pisarzem. Tak mi dokuczano,
że przestałem pisać.
- Szkoda - rzekł Jon.
- Mógłbym zostać nauczycielem. Albo księdzem. Mógłbym sprawować
urząd - Abraha uśmiechnął się lekko.
- Może nie księdzem - powiedział Jon.
- Pewnie księdzem nie - przyznał Abraha.
- Albo może właśnie księdzem.
- Ruth dostała kamyk. Ja odziedziczyłem dirri. Strzałę noaidi. Po
dziadku. Próbowałem różnych zawodów, ale nie potrafię nic innego,
tylko widzieć. Widzę trzecim okiem, jak to powiedział Aslat. Za każdym
razem, gdy próbowałem jakiejś innej pracy, powstrzymywały mnie
duchy.
- Widziałeś stado, o które pytał?
- Widziałem. Ale pierwszym miejscem, które sprawdzi, nie będzie to, w
którym widziałem zwierzęta, ale to, z którego przybyliśmy.
- Dlaczego?
- Nie zauważyłeś, że sprawdzał twój samochód? Moim zdaniem szukał
kradzionego mięsa.
- Masz w sobie strzałę noaidi. A wiesz, co ja dostałem? -Nie.
- Znak z bębna noaidi odłączył się i wniknął we mnie.
- Jaki znak?
- Znak słońca.

background image

Na skrzyżowaniu skręcili w prawo, przejechali przez sosnowy zagajnik,
zbliżyli się do fiordu. Znowu minęli posterunek lensma-na. Teraz byl
zamknięty. Wybierze się tu jutro.
Po lewej stronie leżał fiord, połyskujący i spokojny. Droga biegła wzdłuż
brzegu. Za stacją benzynową skręcili w prawo.
Najpierw ujrzeli duży nowy dom. Na spotkanie wybiegły dwa ujadające
psy. Mieszkali tu Aslat i Ruth. Niebieski samochód terenowy stał przed
domem. Czterokołowy motocykl terenowy i dwa skutery śnieżne stały
obok stabbur

v

.

Powyżej domu droga zwężała się i była jak tarka. Zaczęło się już
ściemniać, gdy zaparkowali przed niewielkim domem, zniszczonym
wiatrem i deszczem. Stary pies podbiegi do nich, oparł się łapami o
Abrahę, obwąchał Jona, podreptał za Abrahą w stronę drzwi.
Jon poszedł za dom się wysikać. Zobaczył wtedy coś, czego nie zauważył
poprzedniego dnia.
Gdy Jon wszedł do domu, Abraha klęczał i wkładał polana do pieca.
- Więc też masz samochód - powiedział.
- Tak, to mój samochód. - Abraha wziął do ręki pudełko zapałek.
- Ach, tak.
- Widziałem, że masz zapisany mój numer na osłonce przeciwsłonecznej.
- Abraha zapalił zapałkę.
-Tak.
- Jak się zakończyła ta sprawa? - Abraha spojrzał na Jona.
- Chciałbyś się dowiedzieć?
Abraha skinął głową. Płomień wspiął się po zapałce, sparzył palce
Abrahy.
- A więc? - Abraha otworzył pudełko i wyjął nową zapałkę.
- Czyżbym rzeczywiście zapomniał opowiedzieć ci o tym?

background image

Jon przebudził się z niejasnego snu. Leża! na kanapie w pokoju. Drzwi do
kuchni były otwarte. Wewnątrz w kącie spał pies. Abraha też spał.
Przez dłuższą chwilę przewracał się z boku na bok, zanim ponownie
zasnął. Wówczas powrócił sen, a Jon obudzony zerwał się gwałtownie,
niczym zając czujący polującego rosomaka.
Stał na podłodze z bijącym sercem. Zarówno w pokoju, jak i na dworze
było ciemno. Panowała nieziemska cisza. Usłyszał coś na dworze. Wokół
domu dreptały czyjeś łapy. Pazury zaskrobaly o drzwi wejściowe, a nos
węszył przy szparze w drzwiach.
Obudził go Abraha. Czuł się tak, jakby spał tylko chwilę. Najchętniej
zapadłby znowu w bezczasowość snu, ale coś we wzroku Abrahy kazało
mu się podnieść. Gdy wciągał na siebie ubranie, czuł, że ciało ma
zmarznięte i zesztywniałe. Nawet pies warczał pod stołem, gdy Jon usiadł
i sięgnął po kawę.
- Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje - zauważył Jon. Ale pies warczał
nadal, a Abraha wpatrywał się w swój kubek.
Jon chciał porozmawiać i odtworzyć nastrój poprzedniego dnia. Wczoraj
dom żył i skrzył się śmiechem. Teraz wydawało się, że pomieszczenia i
mieszkańcy skurczyli się od chłodu i wrogości. Niezwykła opowieść o
tym, jak wciąż zapominał zameldować o kradzieży reniferów, sprawiła
dużo uciechy.
- Wyjąłem to z twojej głowy - powiedział Abraha, kiedy siedzieli i
obgryzali kości z mięsa.

background image

Jon spojrzał nagle z niechęcią na kości. Zrzucił je na ziemię. Każdy
normalny pies zatopiłby w nich zęby, ale ten warczał jeszcze bardziej.
Abraha pochylił się. Zebrał kości na talerz, tak jakby to było cenne
jedzenie lub coś jeszcze bardziej wartościowego.
- Dlaczego to robisz? - spytał Jon, wskazując na kości ruchem głowy.
- Jesteś jeszcze głodny? - odezwał się Abraha. Starł ze stołu, postawił
chleb i masło.
- Po co ci te resztki?
- Tylko to zostało.
- O co ci chodzi? To tylko kości.
- Powstanie na nich nowe mięso.
Nagle powróciło nieprzyjemne uczucie z minionej nocy, gdy jakieś
zwierzę skrobało do drzwi.
- Zauważyłeś coś w nocy? - zapytał.
- Nie możesz dać się oszukać, gdy masz zrobić to, co musisz. Musisz
porozmawiać z Jovem. Musisz użyć trzeciego oka.
- Znasz Jova?
- Wciąż jeszcze nie jesteś dostatecznie chytry. Wierzysz w prawo
moralne. Ten, który poluje na ciebie, postępuje według innego prawa.
Przeszedłby przez ściany i okna, gdyby nie było tu mnie i psa. Musisz
pokazać, że jesteś Banzo. Musisz posłużyć się sprytem plemienia, i nie
tylko. Musisz posłużyć się mądrością i siłą myśliwych. Uśmiech może
okazać się nożem.
- Nie pójdziesz ze mną?
- Moja walka już się skończyła. Teraz twoja kolej. Takie są reguły.
Zgodnie z przepowiednią.
- Bzdura. Tam wilk ścigał cielaka.
- Wilk jest na tropie.
- O czym ty mówisz? Żyjemy w dwudziestym wieku. Wilków już nie ma.
- Teraz jest więcej wilków niż kiedykolwiek. A myśliwi plemienia

background image

zapomnieli, jak się wilki zabija. Myśliwi mają na wszystko wymówkę.
Tylko się skarżą, nie walczą. Wilki chodzą chyłkiem po górach. Węszą
wokół domów, skrobią do drzwi. Idź - rzeki nagle. -Iść?
- Teraz.
Jon zrozumiał. Miał odejść. Nie wiedział, dokąd. Musiał odnaleźć bęben.
Nie miał żadnego wyraźnego tropu. Zjadł kromkę chleba, spakował się.
Był gotowy.
- Widziałem w nocy różne rzeczy. Wiem, że czas nadszedł. Wilki polują
między wzgórzami.
- Czy duchy-wilki są aż tak groźne?
- Chwytają dusze pamiętające wiedzę. Będą polować tak długo, aż
zniknie ostatni, który pamięta. Uważaj.
- Rozumiem.
- Idź ścieżką promieni słonecznych. Pewnego razu wielki noaidi wciągnął
słońce do lawo. Świat pogrążył się w mroku, podczas gdy on i jego
plemię mieli słońce przez cały czas. Dopiero gdy Jov rozwiązał supły,
słońce powróciło na swą drogę.
- Jov nie może uwiązać duchów-wilków?
- Sami musimy to zrobić.
- Dlaczego?
- By odzyskać siłę i umiejętności. Kiedyś wszyscy przybywali tu po radę.
Królowie i przywódcy przysyłali swoich synów i córki na naukę.
Wodzowie, zanim wyruszyli na wojnę, radzili się jasnowidzących z
plemienia Córki Słońca. Wszyscy darzyli nas szacunkiem. Wtedy
zaczęliśmy zapominać. Banzo był wielkim wodzem. Sprzeciwiał się. Był
obrońcą mocy. Banzo jest teraz razem z Jovem. Ostatni bęben słońca
należał do Banzo. Nie moim zadaniem było go odebrać. Miałem
przekazać dalej wiedzę o szczelinach. Jesteś z rodu Banzo. To ty masz
odebrać bęben. Nadszedł czas. Idź. Przynieś bęben.
- Dobrze.

background image

- Teraz możesz zażądać zapłaty za przeszłość.
- Za co?
- Za przemoc z przeszłości.
- Za to, co nam wyrządzono?
- Tak - odrzekł Abraha.
- Poradzę sobie z tym.
- Lecz również za to, co wyrządziliśmy sami sobie i wiedzy,
sprzeciwiając się jej, zapominając o niej.
- Z tym będzie gorzej - odparł Jon.
- To jest jednak najważniejsze.
- To mój słaby punkt. Żyłem wiele lat z dala od plemienia.
- Dlatego jesteś silny.
- Doprawdy? - zapytał Jon.
- Jeśli się zlękniesz, pozbądź się lęku. Poślij na morze. Rób to samo, gdy
się zmęczysz. Niech niedźwiedź zje zmęczenie. I strzeż się kobiety - rzekł
Abraha.
- Jest miła. Ona tylko szyje. To on jest zły.
W samochodzie było zimno. Ciężka, wilgotna mgła nadpłynęła znad
oceanu. Dostał gęsiej skórki, a cienkie naczyńka krwionośne tuż pod
powierzchnią skóry się skurczyły. Ręce zmarzły i zbielały, a palce
nabrały trupiego wyglądu.
Musiał wyrwać się z ponurego nastroju minionej nocy i poranka. Te
rozmowy o Banzo, wróżbach i wilkach. Prowadził dobry samochód po
szerokiej, asfaltowej drodze. Nawet mgła zaczęła się unosić. Z daleka
dochodził odgłos łodzi motorowej, która płynęła, zostawiając za sobą
długie bruzdy. Wysoko na niebie pojawił się samolot. A żadnych wilków
nie było.
Samochód skręcił w boczną drogę prowadzącą do domu, w którym
mieszkał ten, u którego był bęben. Jeśli istnieje coś takiego, jak
automatyczne pismo, to istnieje też coś, co nazywa się automatyczną
jazdą.

background image

Wjeżdżając coraz głębiej w wąską dolinę, zrozumiał, że to, co ostatnimi
czasy przeszedł, to był trening. Teraz czekała go ostateczna próba. Cel
widział przed sobą. Leżał zapakowany w czarny materiał i schowany w
skrzyni na piętrze małego białego domku. Pragnął mieć ten bęben.
Mężczyzna nie zechce oddać go dobrowolnie. Dojdzie do walki.
Gdy zaczęły się wzniesienia, Jon zredukował bieg.
Włączone ogrzewanie wypełniło wnętrze samochodu przyjaznym
powiewem. Ciepło kłuło w uszy i policzki, rozprzestrzeniało się ku
stopom i dłoniom. Zacisnął pięści i boksował wokół siebie. Joikował,
podczas gdy samochód mozolnie posuwał się na trzecim biegu pod górę,
zakrętami, ku celowi.
Należymy do zachodniej gałęzi wschodniego plemienia Północy. Na tych
widdach i wzniesieniach, nad fiordami, pod podwójnym
rozgwieżdżonym niebem jest nasz dom. Do niego wkroczyła Europa z
krzyżami, królami, chaosem i wojną.

background image

Jon zaparkował poniżej domu, tak jak poprzednio.
Wyjął plecak i śpiwór, zauważył lasso. Przełożył sobie zwój przez głowę
i pod ramieniem. Niewielki plecak mógł bez problemów nałożyć na
przerzucone przez plecy lasso. Kryształ miał w kieszeni, duży saamski
nóż tkwił za pasem. Chciał wspiąć się na zbocze, poobserwować dom z
tamtej strony. Odnalazł ścieżkę między drzewami. Skręcała w
przeciwnym kierunku, więc z niej zszedł. Zaledwie uszedł kilka kroków,
gdy spadł na niego cień. Jon padł na ziemię, odwrócił się. Sowa wpłynęła
bezszelestnie pomiędzy sosny i znikła. Kiedyś został zaatakowany przez
sowę w świetle dnia. Lecz było to wczesnym latem. Sowa pilnowała
wtedy jaj lub młodych i broniła swego rewiru. Lecz o tej porze roku
młode umiały już latać i dwunożna istota nie stanowiła zagrożenia.
Poszedł dalej.
Znowu dostrzegł sowę. Bezszelestnie wyleciała spomiędzy drzew. Sunęła
w jego stronę, prześliznęła się tuż nad głową. Była mistrzynią lotów.
Znowu zawróciła i, usiadłszy na czubku sosny, nie odrywała od niego
wzroku. Jon zrobił kilka kroków do przodu. Sowa sfrunęła w dół, szybko
i w groźnej ciszy poszybowała ku niemu. Jon rzucił się w bok. Lecz ptasie
szpony zahaczyły o ramię, wyszarpnęły dziurę w dżinsowej kurtce. Sowa
ponownie usiadła na czubku sosny i śledziła go wzrokiem.
W porządku, sygnał był jednoznaczny.
To również sowa skontaktowała go z Abrahą. A więc tędy ma nie iść.

background image

Znalazł się znowu na ścieżce. Prowadziła w górę zbocza, ale w przeciwną
stronę niż ta, gdzie stał dom. Góra stawała się coraz bardziej stroma, tak
że w końcu musiał wspinać się na czworakach.
Jon przysiadł na skałce. Domu nie było widać. To go uspokoiło. A więc
nikt nie mógł go dostrzec. Przeszedł go dreszcz.
W stromą skałę nad nim wrzynała się półka. Wyglądała obiecująco. Może
stamtąd będzie miał dobry widok. Jon zaczął ją badać.
Poradź się Jova, powiedział Abraha. Ale gdzie go szukać? Wtedy odkrył
szparę.
Wszedł w głąb wąskiego pęknięcia w skale, rozpadliny powstałej na
skutek przesunięć warstw skalnych przed piętnastoma, dwudziestoma
tysiącami lat. Rozpadlina była symetryczna i biegła od dna, gdzie się
znajdował, do górnego wylotu, jakieś sto metrów nad jego głową. Z tej
odległości światło wyglądało niczym wąskie nacięcie, a promienie były
przytłumione, jakby przefiltro-wane przez wodę. Skała zamknęła się nad
posuwającym się w głąb korytarza Jonem. Otoczył go głęboki mrok.
Zapalił zapałkę. Korytarz prowadził pochyło w dół. Jon zrobił kilka
kroków. Zapałka wypaliła się, zapalił nową. Paliła się czystym,
spokojnym płomieniem. Doszedł do końca jaskini. Najdalsza komnata
była zaokrąglona, jak gawra po długim i smacznym śnie zimowym.
Jon rozwinął śpiwór, usiadł na nim. Daleko przed sobą dostrzegł tańczący
promień światła. Nie docierał do dna, po drodze połykał go mrok. Ani
jednego muśnięcia powietrza o skórę. Ani jednego dźwięku. Tylko jego
oddech, serce i krew przepływająca przez naczynia krwionośne. To była
cisza wnętrza ziemi.
Dobro dbało samo o siebie. Lecz cały czas trzeba było pilnować się przed
ziem. Przygotowując się do spotkania z mężczyzną, którego imienia
nawet nie znał, przypomniał sobie ostrzeżenie dane mu przez
autostopowicza.

background image

Wyciągnął kryształ z kieszeni, dotknął sześciu gładkich przezroczystych
ścianek i sześciokątnego czubka w kształcie piramidy.
Wtedy kamyk zaczął wibrować. Otworzył się, zaczął rosnąć, wessał go w
światło płynące ze słońca wewnątrz kryształu.
Stał tam Jov z bębnem.
Stał na czele wojowników.
Ubrany byl w saamski kaftan i gwiaździstą czapkę.
Jovbył wodzem. Wojownicy stali za nim w milczeniu, ich twarze
promieniały siłą i zdecydowaniem.
Wówczas Jov oddał bęben. Ktoś inny go wziął, odniósł na bok. Po chwili
powrócił z włócznią, którą podał Jovowi. Drzewce włóczni było grube i
solidne, grot ostry. Do drzewca, tuż u nasady, przywiązane były dwa
pióra. Jov, szaman, ten, który posyła wiedzę z powrotem, uzbroił się. Stał
się wojownikiem.
Była to ceremonia, w czasie której Jov podjął się nowego zadania.
- Idź tą drogą, lecz trzymaj się w ukryciu - odezwał się nagle Jov. Wskazał
kierunek włócznią, tak aż pióra zatańczyły. Jon zrozumiał i kiwnął głową.
Jov wskazywał bowiem na dom i podjazd. Dom był widoczny, chociaż
siedzieli we wnętrzu najciemniejszej góry. Dostał oczywistą wskazówkę.
Nie wiedział, dlaczego ta droga jest najlepsza. Jov wiedział.
- Rozumiem - odpowiedział Jon.
- To twój bęben. Teraz możesz go odzyskać - rzekł Jov.
Kryształ zamknął swą moc pod gładką, twardą powierzchnią. Jon
powrócił do swego ciała. To był przedziwny kamień. Przeczytał kiedyś,
że kryształ górski jest najtwardszym minerałem po diamencie.
Kryształów używano we współczesnych systemach komunikowania się,
począwszy od radia, na komputerach skończywszy. Jedna z tajemnic
kryształu otworzyła się przed Jonem.
Był szczęśliwy, bezpieczny. Wiedza była w drodze powrotnej.

background image

Jov powiedział, że bęben należy do niego. Była to ostatnia i
najważniejsza rzecz, którą musiał wiedzieć, zanim mógł przystąpić do
walki.
Ostatniej nocy spał niewiele. Był niewyspany. Wpełznął do śpiwora, jak
niedźwiedź do zimowego legowiska.
Było już późne popołudnie, gdy znów znalazł się na płaskowyżu. W dole,
na dnie doliny zebrały się chmury, niczym mętna woda na dnie garnka.
Zmierzał pospiesznie w stronę samochodu, w stronę białego domu, ku
ostatecznej rozprawie.
Gdy zszedł w dolinę, nad szczytami było jeszcze jasno. Rozpoznał
górskie zbocze. Wracał właśnie z miejsca, w którym ukazało mu się
słońce, gdy pierwszej nocy przyjechali tu z Lajlą.
Mężczyzna chodził po strychu tam i z powrotem. Po zmroku zapalił
świecę. Na stole leżał bęben. Ze względu na kształt czary przechylony byl
na jedną stronę. Wszystkie figury na skórze bębna jarzyły się w półmroku
głęboką czerwienią. Mężczyzna studiował je wiele razy, zanim zrozumiał
ich znaczenie. Kiedyś w poprzek skóry biegły dwie linie dzielące rysunki
na trzy grupy.
Bębnił dzisiaj i przez cały wczorajszy dzień. Pracował ciężko, dał
wilkowi nowe siły.
Jon nie widział wielkiego szarobiałego wilka, który pojawił się na
opuszczonej przez niego półce skalnej. Wilk poszedł jego śladami do
jaskini, zatrzymał się tam, węszył. Potem wybiegi z nosem przy ziemi.
Wilk sprawiał wrażenie nienaturalnie rozrośniętego, z niezwykle dużą
głową, potężną klatką piersiową, z chudymi łapami i niewielkim
tułowiem. Podwinięty ogon zwisał między tylnymi łapami. Zwierzę było
zdenerwowane. Podskakiwało, gdy łapało obce dźwięki i zapachy.
Poruszało się gwałtownymi ruchami, tak

background image

jakby nadane mu kształty sprawiały, iż miało problemy z utrzymaniem
równowagi.
Gdy zapach stał się świeższy i ostrzej podrażnił nozdrza, wilk nabrał
ochoty i odwagi.

background image

Jon odłożył plecak i śpiwór do samochodu, lecz lasso zatrzymał na
ramieniu. Nabrało bowiem dla niego specjalnego znaczenia. Zrozumiał
wiadomość przesłaną przez bęben. Odpiął od pasa duży saamski noż,
wyjął z torby nóż plemienny. To była jego broń. Na pochwie wyryto
niedźwiedzia, renifera i pióro. Lasso, nóż i kryształ tworzyły jego
tożsamość, dawały mu poczucie bezpieczeństwa.
Cienie zgęstaniały. Szedł pod górę główną drogą, w stronę domu, który
miał odwiedzić. Jov, pomocnik, odłożył bęben i wydobył włócznię. Jov
się uzbroił. Mogło to oznaczać tylko jedno, a mianowicie wojnę.
Wiedza schodzi gdzieś
zza słońca i gwiazd
i wychodzi gdzieś
spod kamieni i mchu.
Był czujny, zdecydowany. Na szczęście nie widział żadnego samochodu.
Żaden pies nie zaszczekał ostrzegawczo.
Naród bez przeszłości
jest narodem bez przyszłości.

background image

Oczy przywykły do mroku. Poniżej leżała dolina. Gdzieś tam daleko był
fiord. Teren powyżej drogi, aż do granicy lasu, porośnięty byl sosnami.
Ponad lasem wznosiły się szczyty.
W narośli, w wybrzuszeniu na sosnowym pniu, dostrzegł oko. Wokół oka
uformowała się twarz. Ktoś rzucał na niego czary? Próbował się z nim
zmierzyć? Twarz wykrzywiła się, zaśmiała. Ach tak. Jon zaśmiał się w
odpowiedzi i pokazał język. Wtedy pień drzewa otworzył się i ukazał się
człowiek. Piękny, nagi mężczyzna, znacznie mniejszy od Jona.
- Wiesz, dokąd idziesz? - zapytał mężczyzna. Jon znieruchomiał.
- Powinieneś wiedzieć. Wchodzisz teraz między światy - rzekł
mężczyzna i zniknął.
Z chrześcijańską, królewską surowością palili misjonarze bębny,
szamanów i święte miejsca.
Rzeczywiście, płonął. To zaczęło się dawno temu. Zaprowadziło go
daleko. Tak jakby jego życie, jego przeszłość ogarnął pożar. Przeszłość
nie zniknęła, lecz jej ciężar już nie przygniatał. Ogień uczynił go lekkim,
dał mu energię. Czuł, jak przepalają się nici przeznaczenia. Te, które
szamani musieli czasem przegryzać, by chory pozbył się więzów z
chorobą i wyzdrowiał. To nie były płomienie piekielne. To był ogień,
który go uwolnił.
Zobaczył kiedyś bęben, którego nie można było spalić. Poszukiwał go
teraz. Z okien domu stojącego u stóp góry padało światło, tak jak tamtej
nocy, gdy przyszedł tu po raz pierwszy.
Wyostrzywszy zmysły, Jon stanął za drzewem koło domu. Zajrzał do
środka przez kuchenne okno. Siedziała tam kobieta

background image

i szyła, światło połyskiwało na igłach. Drzwi otworzyły się, wszedł
mężczyzna. Chodził tam i z powrotem. Opisywał coś, gestykulując.
Wyglądał na podnieconego. Momentami znikał jonowi z oczu. Potem
znowu się pojawiał. Chwilami jon widział tylko jedną lub dwie
wymachujące ręce.
jon podszedł bliżej, stanął tak, by ściana go zasłaniała. Mężczyzna mówił.
Kobieta się podniosła, odpowiedziała mu. Oboje wyglądali na
podekscytowanych. Mężczyzna chwycił ją za bluzkę. Wymierzyła mu
policzek. Puścił, zrobił krok w tył. Skurczył się, zebrał się w sobie,
niczym zwierzę przed skokiem. Potem przyskoczył. Krzesło się
przewróciło i oboje upadli na ziemię. Nie widział ich, lecz słyszał
podniesione głosy. Kobieta podniosła się, ale mężczyzna pochwycił ją
swym długim ramieniem. Spleceni w uścisku, przetaczali się po podłodze
tam i z powrotem. Bili się. Kobieta ponownie mu się wyrwała. Jej potężne
ciało nabrało szybkości. Pokonała całe pomieszczenie jednym skokiem,
otworzyła drzwi i wypadła z kuchni z mężczyzną depczącym jej po
piętach.
Krótko mówiąc, damski bokser, jon poczuł, że wzbiera w nim złość.
Drzwi frontowe otworzyły się z hukiem. Oboje wypadli zza rogu niczym
bomba, pognali w stronę drogi. Kobieta okazała się nieoczekiwanie
szybka i zwinna. Mimo to nie miała szans. Mężczyzna biegi tuż za nią,
pochylony, dudniąc stopami. Pochwycił ją. Nie mogła się wyrwać,
chociaż uderzała na oślep obiema rękami.
- Tym razem, cholera, oberwiesz! - Szarpnął ją i przewrócił na ziemię.
- Nie, nie, nie! - jej krzyk przeszedł w długi skowyt. Próbowała strząsnąć
go z siebie.
Jon musiał się powstrzymywać, by nie rzucić się na tego typa. Leżeli nie
więcej niż pięć metrów od niego. Mężczyzna, klnąc, przyduszał ją do
ziemi. Jego ramię uniosło się. Pięść była zaciśnięta. Padł cios, kobieta
krzyknęła.

background image

Wówczas Jon zapomniał o ostrzeżeniach, zrobii krok do przodu, chciał
krzyknąć. Coś drgnęło u jego stóp i, kumkając, oddaliło się w
podskokach. Zatrzymał się, ale żaba zniknęła.
Podnieśli się z ziemi, stali spokojnie, jakby nic się nie stało. Mężczyzna
wyciągnął do niego rękę, przywitał się. Na imię miał Henry. Jon również
się przedstawił. Kobieta podała mu rękę, lecz nie wymieniła swego
imienia.
Na jej twarzy nie było śladu łez ani ciosów. Nawet ubranie było w
największym porządku, nawet jej długie włosy.
Jon doznał dziwnego uczucia, że go oszukano.
Weszli do kuchni. Krzesła były starannie dosunięte do stołu. Maty leżały
równo, tak jak powinny. Żadnych śladów bijatyki.
Mężczyzna usiadł przy stole, przysunął Jonowi krzesło. Jon usiadł i
wtedy poczuł ból w barku. Nie dokuczał mu przez cały wczorajszy i
dzisiejszy dzień, aż do teraz.
- A to niespodzianka - odezwał się Henry.
- Mam sprawę do załatwienia - odrzekł Jon.
- Cóż to może być?
- Przyszedłem po coś.
- Nie widzę, żebyś tu czegoś zapomniał, oprócz tego. - Henry wyciągnął
rękę w jego stronę. Byl to zgubiony przez niego śrubokręt. Po raz kolejny
mężczyzna był górą.
- Jest jeszcze coś. - Jon schował śrubokręt do kieszeni kurtki.
- Co takiego? - zapytał mężczyzna.
- Bęben Słońca.
Kobieta zabrała materiał i igły. Na stole pojawiły się filiżanki i talerz z
ciastem. Nalała kawy do filiżanek. Henry przelał płyn na spodek,
podmuchał, wypił. Jon słysżał, że duchy-zabójcy nie mogą żyć we
wrzątku, tylko w letnich płynach. Dlatego napił się również. Kawa była
zabójczo dobra.
Henry nalał sobie ponownie kawy na spodek, wziął kawałek

background image

ciasta, umoczył go w kawie i zjadł. Kobieta szyła przy kuchennym blacie,
tak jakby ci, którzy siedzieli przy stole, zupełnie jej nie obchodzili. Przez
cały czas była w tle. To Henry był główną postacią.
Jon porównywał z nim swe siły. Nie miał wątpliwości, że przed nim
siedzi przeciwnik, którego nie można lekceważyć. Ktoś, kto, gdyby miał
tylko okazję, z chęcią pochwyciłby jego duszę. Noaidi pożerający dusze.
Twarz była jednocześnie otwarta i zamknięta. Głęboka bruzda nad
czołem sprawiała wrażenie, że głowa lada chwila się rozpadnie. Jon czuł
siłę bijącą z małych oczek ukrytych pod krzaczastymi brwiami. Również
z dziurek w nosie wystawały włosy. Nawet z uszu. Szare włosy. Skóra
twarzy też zdawała się szara. Przy sztucznym świetle oczy przybrały
żółtawą barwę, tak jakby się przemieniły.
Filiżanka i talerzyk zostały opróżnione.
- Co z twoim barkiem? - odezwał się Henry, nadając pytaniu niewinny
ton.
Jon poczuł, że kontuzja się odnawia. Przywołał niedźwiedzia, który
połknął ból i zniknął.

background image

Pozostawili kobietę z jej igłami, poszli na strych. Usiedli po obu stronach
stołu, na którym leżał bęben, na tych samych krzesłach co przedtem. Jak
na arenie, pomyślał Jon. Spotkanie gladiatorów. Na świeczniku stała
samotna świeca, wypalona do połowy. Stopiona parafina ściekała wzdłuż
świecznika.
- Nie jest twój. - Jon wskazał bęben ruchem głowy.
- To mój dom i wszystko, co w nim jest, jest moje - odparł mężczyzna.
- Wszystko oprócz bębna.
- Uważasz, że jest twój? -Tak.
- Jakim cudem coś, co jest moje, może należeć do ciebie?
- Jestem Banzo i przychodzę po bęben należący do Banzo. Przychodzę,
by się rozliczyć.
Słowa przyszły do niego same, przeszły przez niego. Zrobiło mu się od
nich gorąco, a mężczyzna zbladł.
- Rozliczyć się - powtórzył niezwykle spokojnym głosem. - Jak bęben
dostał się w twoje ręce?
- Tego nie powiem.
- Nie zrobiłeś go. Nie zdobyłeś go w uczciwy sposób. Milczeli.
- To bęben plemienny, bęben praojców - dorzucił Jon.
- Oni leżą w grobach i tam pozostaną. A gdybyś chciał ich wywołać, to cię
powstrzymam. - Mężczyzna zareagował niespodziewanie szybko.
- To również mój bęben - rzekł Jon.

background image

- Cóż jest takiego niezwykłego w tym kawałku starego spróchniałego
drewna? - zapytał nagle Henry i pochwycił bęben.
Henry odwrócił bęben. Wówczas Jon zauważył coś, czego nie było
widać, gdy bęben leżał na stole. W drewnianej czarze byl rzeczywiście
wyżłobiony znak słońca, czworobok o promieniach rozchodzących się w
cztery strony. Był to znak Boga Słońca. Już go kiedyś widział, wiele,
wiele lat temu. To musiał być ten sam bęben. W każdym razie taki sam
znak wtargnął weń tego dnia, gdy po raz pierwszy zobaczył bęben
podobny do tego.
Zrobiło mu się gorąco z podniecenia, lecz użył samokontroli, by ukryć
ogarniające go wzruszenie.
- Albo powiedz, co jest takiego niezwykłego w tej wysuszonej skórze,
która prawie nie wydaje dźwięku - kontynuował Henry.
Szybkim ruchem przysunął bęben do świecy, jakby chciał się przekonać,
czy skóra wytrzyma wysoką temperaturę, lub jakby chciał ją spalić. Może
chciał tylko przestraszyć Jona.
Jon przesunął świecznik, który skapująca parafina przykleiła do stołu.
- Wystraszyłeś się? - zaśmiał się Henry.
- Pokaż go.
Henry trzymał bęben nieruchomo, tak że Jon mógł przyjrzeć się skórze.
Najpierw dostrzegł figury namalowane niedawno. Czy to Henry je
namalował? Była tam postać zwierzęcia i coś jeszcze, namalowane
czerwonym flamastrem.
Potem zobaczył pierwotne rysunki. Były słabo widoczne, lecz olchowy
barwnik jeszcze zachował swój żar. Ponownie musiał użyć samokontroli,
by nie zdradzić zapału. Kolejne ciemnoczerwone rysunki potwierdzały
bowiem to, o czym marzył, co jednak zdawało się niemożliwe.
- Opowiedz mi o figurach, to i ja ci coś powiem - odezwał się Henry.
Jon potrząsnął głową.

background image

Wówczas Henry przyciągnął bęben do siebie. Jona z rozczarowania
rozbolał żołądek. Może mógłby go wziąć, wyrwać, teraz, w tej chwili.
Nie może jednak tak po prostu go zabrać, chociaż jest jego własnością.
Musi go zdobyć, zasłużyć na niego, a dokona tego, unieszkodliwiając
Henry'ego. Takie są reguły i musi ich przestrzegać.
- Pójdziesz na wymianę? - zapytał Henry.
- Wiesz coś, co chciałbym usłyszeć?
- Jeśli jesteś Banzo, to tak.
- Co takiego?
- W jaki sposób zdobyłem bęben.
- Sądzę, że jest coś innego, o czym musisz opowiedzieć.
- Jeśli jesteś Banzo, to nie możesz odrzucić prośby. Mężczyzna wydał się
Jonowi mały i niegroźny. Przedtem Jon
się go obawiał, lecz teraz mężczyzna jakby się skurczył. Nawet cień
tańczący na ścianie za jego plecami zdawał się mniejszy. Przyglądali się
sobie w milczeniu.
- Masz rację. Coś mi ciąży na sercu - przyznał w końcu Henry. - Coś, o
czym muszę powiedzieć.
- Prawda ujrzy światło dzienne - powiedział Jon.
- Tak, lecz najpierw powiedz mi, co jest niezwykłego w tym bębnie.
- Dlaczego?
- Wtedy go dostaniesz.
- Umowa? - zapytał Jon.
- Umowa.
Jon opowiedział. Dlaczego bęben jest podzielony na trzy obszary: świat
nadziemny, świat podziemny i świat środka. Rysunki przedstawiają
duchy pomocnicze Banzo. Banzo narysował je tak, jak je zobaczył.
Rysując, związał je z bębnem. Gdy Banzo uderzał w bęben, przybywały
do niego. Przybywały albo ze świata podziemnego, albo z nadziemnego,
gotowe zrobić to, o co poprosił, lub odpowiedzieć na pytanie, które im
zadał.

background image

Jon się pilnował. Wiele spraw przemilczał. Między innymi to, że bęben
byl czymś więcej niż tylko odzwierciedleniem czyichś życzeń. Ze kopia
bębna wykuta była w skale na tajemniczym tarasie górskim. Nie
wspomniał też o swoich snach ani o przepowiedniach. Ani też o joiku,
który wypłynął z wnętrza bębna. I ani słowa o tym, iż bęben ma własną
wolę.
- Czy duchy pomocnicze są wciąż związane z bębnem? - zapytał Henry
po wysłuchaniu opowieści.
- Tak. - Jon skinął głową, czuł się dziwnie pusty. - Teraz twoja kolej, by
spełnić warunki umowy.
- Tak, teraz się rozliczymy. - Henry wziął bęben, spojrzał na niego.
Podniósł się, stanął częściowo odwrócony, podrapał paznokciami w skórę
bębna. Jona przejął dreszcz, tak jak wówczas, gdy wilk drapał do drzwi i
chciał wejść do środka. Czuł zapach zwierzęcia i czekał tylko, aż ruszy
ono do ataku.
Z głębi mózgu przedostał się do świadomości obraz: Kryształowa Tarcza.
Ustawił ją wokół siebie. Obezwładniające dreszcze ustąpiły. Henry
przestał skrobać, stał nieruchomo i wpatrywał się przed siebie. Nagle
pochylił się nad świecą i zdmuchnął ją.
Jon poderwał się, próbował pochwycić mężczyznę w ciemnościach, lecz
otrzymał cios w pierś. Mężczyzna popchnął go, prześliznął się między
jego rękami, wybiegł przez drzwi, schodami w dół.
Mocno oszołomiony, osunął się na krzesło. Cios sztucznej ręki na
szczęście tylko otarł się o przewieszony przez ramię zwój lassa. Henry
mierzył w jego głowę.
Rozczarowany, pogrążony w chaotycznych myślach, zrozumiał, że go
oszukano. Nie tylko raz. Oszukano go podwójnie. Bójka na jego
powitanie była złudzeniem. I cała ta scena, gdy sprawił, że

background image

Jon poczuł się jak szaman Banzo. Mężczyzna wywołał w Jonie
współczucie. To była tylko gra. Dał się złapać. Niepozorna, skutecznie
przeprowadzona gra złudzeń, niewielki apel skierowany do jego serca, a
cała czujność zniknęła. Henry wyssał go. Henry prawie pożarł jego duszę.
A teraz Henry zniknął wraz z bębnem, młoteczkiem, wróżebnym
wskaźnikiem i tym, co Jon mu opowiedział.
Niedźwiedź zawarczał w jego kierunku z rogu pokoju. Jon poczuł, że
piana ze zwierzęcego pyska parzy mu skórę. Niedźwiedź pchnął go
łapami. Jon zerwał się z miejsca, wybiegł. Nasłuchiwał w mroku.
Toczące się po zboczu kamyki wydawały szeleszczący dźwięk. Henry
wspinał się pod górę.
Wówczas eksplodował w nim gniew. Mężczyzna nie miał prawa umknąć.
Ani po to, by ukryć bęben, ani po to, by go spalić, ani by użyć do jakiegoś
nowego draństwa.
- Nigdy ci się nie uda! - ryknął, posłał za nim w górę zbocza niedźwiedzia
i sam skierował się w stronę dochodzących go dźwięków. Nie przebiegł
daleko, gdy gwałtownie zatrzymał go niedźwiedź.
Była to znowu sztuka iluzji Henry'ego. Raz jeszcze prawie dał się
oszukać. Henry nie pobiegł zboczem w górę. Jego myśli miały taką moc,
że mógł zmusić człowieka, by widział to, o czym Henry myślał.
Jon zatrzymał się, nasłuchując i węsząc w ciemnościach. Wówczas
odkrył nową, bardziej delikatną sferę zmysłów. Wiedział, dokąd udał się
Henry, chociaż ani go nie widział, ani nie słyszał. A jednak był pewny -
tak jak wtedy, gdy fale radaru wskazują zdobycz okrętowi podwodnemu.
Ponownie wysiał niedźwiedzia w drogę. Tym razem zwierzę nie
powróciło.

background image

Jon podążał wzdłuż rzeki. Biegł tak prędko, jak tylko mógł. Teren byl
wilgotny, mech śliski, kamienie gładkie. Wody rzeki płynęły niczym
naprężony czarny mięsień między spadzistymi brzegami. Pewnie szedł
tropem Henry'ego, tak jakby działo się to w ciągu dnia. Henry znajdował
się gdzieś przed nim w mroku. Niezbyt daleko. Nie trzeba było się
skradać. Henry z pewnością wiedział, że Jon depcze mu po piętach.
Jon dotarł do wiszącego mostu. Most kołysał się przy każdym jego kroku.
Po raz pierwszy ogarnęły go wątpliwości co do drogi. Wtedy usłyszał, że
most mówi „nie" przy każdym jego następnym stąpnięciu. Nie zawahał
się ani chwili, zawrócił.
Teren nachylił się lekko. Rzeka wżerała się coraz głębiej w swe wąskie
koryto. Przejście przez nią byłoby teraz niemożliwe. Prąd był zbyt rwący,
a brzegi zbyt strome.
Ścieżka ginęła w rozległym bagnie. Powinien je obejść czy iść prosto
przed siebie? Gdyby szedł dookoła, bardzo nadłożyłby drogi. Dlatego
zdecydował się iść przez bagno. Przeskakując z kępy na kępę,
zastanawiał się, czego Henry tu chciał. Dlaczego zdecydował się na tak
wyczerpującą nocną wędrówkę? Jaką miał tu sprawę? Uciekał? Chciał
zniknąć ze swym skarbem?
Jeśli chciał się ukryć, to jest to zdecydowanie jedno z najlepszych miejsc,
myślał Jon. Był już mokry do kolan, lecz nie miało to dla niego znaczenia.
Czul falę ciepła. Zgoda, był zmęczony. Ale za każdym razem, gdy czuł
sztywność i zmęczenie, zbierał to

background image

w jednym punkcie i posyłał ponad wzgórzami do morza, tak jak nauczył
go Abraha. Potem brał nowe siły od tańczącego stada reniferów, które
widział za pasmem wzgórz kilka dni temu.
W końcu prawie mu się udało przebyć mlaskające mokradło. Teren
wzniósł się, rozwinął się przed nim, płaski i kamienisty. Jon sprężył się,
by skoczyć z ostatniej kołyszącej się kępki. Wtedy stopy straciły oparcie.
Wpadł w bagno. Na szczęście nie upadł na osłabione ramię. Na szczęście
nie poczuł bólu. Na szczęście wygrzebał się. Ociekający wodą, ubłocony,
z bijącym sercem. Oczyścił się z błota i trawy, otrząsnął się niczym
zwierzę. Rozsznurowal buty, wylał z nich wodę, wyżął skarpety.
Między nagimi brzozami dostrzegł szarobiały cień.
Wilk rzucił się prosto na niego, obalił go. Jon kopnął, trafił zwierzę w
nieosłonięty brzuch, aż się poturlalo. Jon zerwał się na nogi, wyciągnął
nóż. Za plecami miał gęsty zagajnik.
Obserwował zdeformowane zwierzę o chudym ciele i ogromnej głowie.
Zataczało się pod ciężarem łba i paszczy. Zęby łyskały jak żółte
płomienie zza uniesionych warg. Sierść jeżyła się na karku. Głowa mu się
chwiała, wciągało nozdrzami zapach Jona i warczało z głębi gardzieli.
Jon zaatakował wilka nożem, lecz zwierzę uskoczyło i kłapnęło w
odpowiedzi zębami. Był to jednak niebezpieczny przeciwnik,
rozdrażniony. Otrzymał wyraźne zadanie: zabić.
Niech atakuje.
Wilkowi się nie spieszyło. Krążył wokół Jona w odległości kilku metrów.
Był zaskoczony oporem człowieka, na którego kazano mu zapolować.
Zwierzę ponownie rzuciło się do przodu, lecz zatrzymało się nagle tuż
przed czubkiem noża, powstrzymane mocą bijącą ze stali. Kłapnęło
zębami, próbując chwycić rękę. Jon pozwolił mu tańczyć przed ostrzem.
Wilk skoczył na prawą, na lewą stronę,

background image

obrócił się gwałtownie i próbował złapać dłoń. Potem zaatakował. Nóż
prześliznął się po piersi zwierzęcia, zagłębił się w jego brzuch. Futro
zostało naznaczone długim, głębokim nacięciem, wilk stracił równowagę.
Paszcza zacisnęła się na zwiniętym lassie. Jon poczuł mdlący zapach,
bijący z wycofującego się wilczego pyska.
Jon na razie nie poniósł żadnego uszczerbku. Wilk w bezpiecznej
odległości lizał swą ranę. Krew wypływała na futro, skapy-wala na
ziemię. Zwierzę mierzyło go zwężonymi oczami. Rozstawiło łapy i
otwarło olbrzymi pysk. Miało jeszcze siłę. Wtem ściągnęło łopatki. Jon
opadł na kolana i napiął mięśnie, kryjąc się za przedramieniem, dłonią i
ostrym nożem.
Zwierzę nie nadchodziło.
Nagle obróciło łeb, przestraszone dźwiękiem dochodzącym od strony
zbocza. Węszyło. Straciło pewność, patrzyło to na Jona, to w stronę
czegoś ukrytego w ciemności. Jona dobiegł hałas z zagajnika.
Wykorzystując ten krótki moment nieuwagi, wilk skoczył na niego.
Cielsko uderzyło o nóż, który zagłębił się całkowicie w piersi zwierzęcia.
Ramię Jona wygięło się do tyłu pod wpływem siły i ciężaru wilczego
ciała. Jon, na ile był w stanie, osłaniał twarz i szyję, odpychał wilka
dłonią. Paszcza odtrąciła jednak jego rękę i próbowała sięgnąć
odsłoniętego gardła.
Wówczas odezwał się ryk, który zagłuszył warczenie wilka. Olbrzymia
łapa podniosła wilka w powietrze i odrzuciła na bok. Jon poczuł, jak inny
ostry zapach wypełnia mu nozdrza, wyrósł nad nim czarnobrunatny cień.
Wilk wycofał się pomiędzy drzewa i zniknął.
I wszystko się skończyło. Jon nie doznał ani jednej rany, ani nawet
zadrapania. Mdlący zapach wilka zniknął. Nie było widać żadnych
szczególnych śladów na ziemi. To nie mogło być nic innego, jak tylko
przywidzenie.
Wtedy odkrył, że zniknął nóż. Szukał na ziemi. Nie znalazł.

background image

Straci! swą broń. Pochwa była pusta. A z wilkiem jeszcze nie skończył.
Zaczynał marznąć, szczękał zębami. Bose stopy były niczym kawałek
lodu. Wstał, musiał się ruszać. Zesztywniały i obolały biegł wzdłuż rzeki,
usłyszał przed sobą pomruk wodospadu. Nie mógł się rozgrzać.
Skoncentrował się, użył siły woli, skupił strach i chłód z wszystkich
zakątków ciała i duszy. Zebrał stopniowo kwas mlekowy. Tą samą drogą
powoli spłynęła mętna woda strachu. Odesłał to wszystko do punktu w
okolicach pępka. Wówczas zawołał Ij, niedźwiedzicę. Zjawiła się,
połknęła złośliwą grudkę i zniknęła ponad morzem.
Urodziłem się na Royehodet,
górze w królestwie Człowieka Szronu.
Kiedy nadeszli moi przodkowie, kraj ten byl
pusty. Cząstkę tego noszę w sobie;
cieszą mnie spotkania ze współplemieńcami.
Możemy siedzieć w promieniach słońca,
czuć ich ciepło. Jest nam dobrze.
To był jego mit o początku. Wezwał moc plemienia, moc płynącą z
zamieszkanej w środku góry i od Boga Słońca.
A potem sięgnął po odwagę tkwiącą w rzeczach bliskich, w godzinach
poprzedzających dzisiejsze wydarzenia, w czasie, w którym jechał w
stronę domu, śpiewając joik, boksując powietrze i czując się
niezwyciężony.
Po chwili dotarł na skraj skalnego nawisu. Rzeka wyżłobiła sobie
głębokie koryto, spadała ze skały grzmiącym promieniem wodospadu.
Przymocował lasso do pnia sosny, uchwycił się liny i wychylił się nad
przepaścią tak daleko, jak tylko mógł. Chmura kropelek

background image

wody, huk i powietrze eksplodowały mu prosto w twarz. Wodny promień
wybiegał poza skraj urwiska, zawisał jakby nieruchomo w powietrzu, a
potem spadał swobodnie w dół. Skała drżała pod stopami Jona, niczym
samochód z szaloną szybkością pędzący po tarce drogi.
Wybrał niewłaściwy brzeg. Henry byl po drugiej stronie, gdzie brzeg
przechodził w wysoką skałę. Jon zawrócił. W najwęższym miejscu rzeka
nie miała nawet dziesięciu metrów szerokości. Brzegi były jednak
wysokie i strome, a prąd rwący. Gdyby szedł naokoło, potrwałoby to całą
noc. Znowu mógł natknąć się na wilka. Co stałoby się tym razem, gdy już
nie miał noża? A co Henry zrobi przez ten czas z bębnem? Musiał być
inny sposób, szybszy, na pokonanie rwącego prądu, głównej przeszkody.
Gdy Jon pojął sytuację, poczuł zawrót głowy. Na moście dokonał złego
wyboru. Owo „nie" wypowiadane przez deski mostu było tylko grą
złudzeń wywołaną przez Henry'ego. A teraz stał tu, gdzie
dziesięciometrowe koryto spienionej rzeki uniemożliwiało mu przejście
na drugą stronę. Był tak blisko, a jednak tak daleko, tak daleko od celu.
Pełen rozczarowania osunął się na ziemię.

background image

- Powiemy mu o tym?
Jon usłyszał pytanie, rozejrzał się. Nikogo nie zauważył.
- Możemy mu powiedzieć - odparł inny głos.
Wtedy Jon dostrzegł dwa dzwonki kwitnące na samym skraju urwiska.
Rzeczywiście znajdował się między światami. Były to kwiaty praojców.
Widział i słyszał je wyraźnie, a jednocześnie czuł zapach wody i ziemi i
czuł grunt pod stopami.
- Idź wzdłuż rzeki, aż do urwiska - poradził pierwszy dzwonek.
- Postaw stopę na wodnej pianie - powiedział drugi. Widzenie zniknęło.
Magiczny nastrój rozwiał się. Jon podniósł
się i idąc w górę rzeki, czuł się, mimo wszystko, bardziej rześki.
Miał wrażenie, że wchodzi w starą opowieść o Banzo i stallo, przekazaną
przez Abrahę.
Zdarzyło to się wtedy, gdy Banzo i jego żona przepędzali stado z
wybrzeża w głąb lądu.
- Poczekaj tu - powiedział do żony - a ja przejdę przez rzekę i przywitam
gościa.
Niejaki Hannu zazdrościł Banzo, gdyż ten miał większe szczęście do
reniferów niż on.
Hannu wyciął stallo z torfu, złożył mu ofiarę z krwi i zapalił na nim
ognisko. Oddał mu połowę dobytku i pieniędzy oraz swego życia, by
stallo zechciał zabić Banzo.
Banzo przeszedł przez rzekę i spotkał stallo za wzgórzem. Zaczęli się
mocować, bili się od rana aż do nastania zmierzchu. Banzo udało się
pochwycić go za pas, podnieść i rzucić tak, że stallo uderzył głową w
kamienne osypisko. Stallo stracił przy

background image

tomność. Banzo wbił w niego nóż, zabił jego psa i oboje ich pogrzebał.
Jednocześnie zmarł Hannu. Bo gdy czas stallo się zakończył, to i jego
czas dobiegł końca.
Chcę nocy. Chcę ziemi.
Chcę najgłębszych obrazów ze snu. To jest życie utkane ze wspomnień.
Gdy próbuję pamiętać, zapominam.
Niepokój to wezwanie czegoś niechcianego.
Jon doszedł do długiego mokradła, chciał je obejść. Zobaczył stromą
skałę wznoszącą się nad rzeką. Dzwonek mówił coś o skale. Rzeka
wdzierała się pod skałę, płynęła, pieniąc się, dziesięć metrów niżej. Jon
odkrył wąski żleb prowadzący w dół, do rzeki.
Jon ześliznął się kamienną rynną, stanął na półce, tuż nad rwącym
nurtem. Skalny blok spadł kiedyś do rzeki. Udałoby mu się zeskoczyć na
ten głaz, ale raczej nie mógłby wskoczyć z powrotem, gdyby dalej nie
można było przejść.
Rozpędził się i przeskoczył przez wodne masy. Stopy znalazły oparcie na
gładkim kamieniu, udało mu się nań wdrapać. Od kamienia do drugiego
brzegu było jeszcze kilka metrów. Prąd byl silny, tak jakby chciał mu
podciąć nogi. Jeśli rzeka była w tym miejscu nawet tylko na metr głęboka,
i tak nie miał szans przejść na drugą stronę.
Lecz stopa dotknęła dna, zanim woda dotarła do kolan. Ostrożnie, krok po
kroku, przedostał się na drugi brzeg.

background image

Niepokój to wezwanie czegoś niechcianego.
Jon byl znowu na tropie. Ślad prowadził w stronę stromej skały,
poczerniałej ze starości i wilgoci. Była poszarpana występami oraz
dużymi i małymi rozpadlinami. Stanowiła idealne schronienie dla
parających się czarną magią. Przeszukanie wszystkich kryjówek
zabrałoby dużo czasu. Jon wchodził w szczeliny, ześlizgiwał się w
rozpadliny, przeskakiwał z bloku na blok. Lecz nie znalazł mężczyzny,
który, czego byl pewien, znajdował się w pobliżu.
Musiał spróbować innych sposobów. Skoncentrował się na wewnętrznym
oku. Nic już jednak nie widział okiem, które go tu przyprowadziło przez
nocne ciemności. Bez względu na to, w którą stronę się obrócił, wisiała
przed nim nieprzenikniona ciemna zasłona. Posłał wtedy zagęszczoną
strzałę myśli do Jova, który objawił się natychmiast. Stanowił
imponujący widok: w pełnej gali, otoczony promieniującym światłem.
Nakazującym ruchem wskazał włócznią kierunek. Ostrze włóczni urosło.
Świeciło nadal, chociaż Jov odszedł. Było coś szczególnego w tej
włóczni.
Jon wstał, zaczął posuwać się naprzód, w stronę urwiska. Tam odnalazł
skalną półkę. Ostrożnie zszedł na nią. Jakaś postać wyszła mu na
spotkanie. Jon gotował się do rozprawy.
- Masz wizytę - odezwał się Jon twardym głosem.
- Nie ma go tu. Nie wychodził z domu. - Mężczyzna podszedł do Jona,
łagodny, niczym pierwszy lepszy saamski nomada. To nie był Henry. To
był Abraha.
- Zawracaj - mówił dalej Abraha.
- Dokąd?
- Do domu, skąd przychodzisz. Jon zawahał się.
- Idź z wizytą. Zabierz bęben. Nie pozwól, by miał go dłużej.

background image

Nie pozwól znowu się oszukać. Nie pozwól mu raz jeszcze pożreć twej
woli.
Jon chciał coś powiedzieć, jakieś usprawiedliwienie, ale Abraha przerwał
mu gwałtownie. - Idź już. Ruszaj.
Słowa padły twardo. Paliły Jona przez całą długą drogę do punktu
wyjścia, do domu u stóp gór.
Dom stał niczym szarawy poranny cień na tle czarno brunatnych
jesiennych gór. Zajrzał przez okna. Pomieszczenia były puste. Dom spał.
Samochód spał. Jon miał nadzieję, że śpią również mieszkańcy.
Drzwi wejściowe nie były zamknięte na klucz. Jon wszedł do sieni.
Wiedział, dokąd iść. Miał złożyć wizytę. Wszedł po schodach na piętro,
nie dbając o żadne środki ostrożności. Na końcu korytarza zobaczył
uchylone drzwi. Zajrzał przez szparę. Leżeli i spokojnie spali, ona i on.
Cały dom był cichy, jakby czas wstrzymał oddech. Przeszedł cicho przez
korytarz, do pokoju z bębnem.
Wieko skrzyni było otwarte, a skrzynia pusta. Śruby były ponownie
przykręcone i wszystko uporządkowane. Rozejrzał się w porannym
świetle. Pokój był pusty. Abraha posłał go z powrotem, a on stał
bezradnie, nie mogąc znaleźć tego, po co przyszedł.
Jon wyszedł ostrożnie na korytarz, ponownie zbliżył się do uchylonych
drzwi. Powoli otworzył je szerzej. Na stole przy oknie dostrzegł bęben
przykryty czarnym szalem. Ośmieli się. Krok po kroku przeszedł obok
łóżka ze śpiącą parą, zbliżył się do stołu.
Ani się nie obrócili, ani nie usiedli, ani nie zbudzili.
Ostrożnie ściągnął szal.
Ukazał się nie bęben, lecz niewielka owalna szkatułka. Położył szal na
miejsce. Ani szkatułka, ani biżuteria nie interesowały go.
Jon rozglądał się po pokoju. Był pusty, bez żadnej szafy, w której mógłby
znajdować się bęben. Ukląkł, zajrzał pod łóżko. Stało tam kilka par
butów, lecz nie to, na co polował.

background image

Zszedł po schodach do kuchni. Oczy szukały bezskutecznie. Potem
wszedł do pomieszczenia za kuchnią. Na ścianie, tak jak ostatnio,
szczerzył zęby wilk. Sprawdził dwa kartony. Jeden był pełen tygodników.
W drugim leżały sztywne, zakurzone zasłony. Zajrzał do szafy w rogu.
Gdzie mógł być bęben? Może Henry ukrył go na zewnątrz? Albo w łóżku,
pod kołdrą? Powinien pójść na górę, zedrzeć z nich kołdrę i sprawdzić?
Gdyby się zbudzili, odkryci, i zobaczyli go stojącego nad nimi, to pewnie
umarliby ze strachu.
Wykrzywił twarz w stronę warczącego wilka, podszedł do drzwi i znalazł
się ponownie w kuchni.
- Tego chcesz? - odezwał się głos za jego plecami. Jon wzdrygnął się,
gwałtownie się obrócił. Henry stał przy ścianie, trzymał przed sobą
bęben. Jon skinął głową, zareagował spontanicznie, wyciągając po niego
ręce.
Gdy pochwycił bęben, przeszył go prąd.
Nie mógł się poruszyć.
Był sparaliżowany.
Zmrożony.
Henry uśmiechał się z zadowoleniem, obszedł go dookoła. Chociaż ciało
zostało zmrożone, myśli jeszcze nie zamarzły. Posłały błyskawicę w głąb
pamięci. Akko opowiadała. O związywaniu i uwalnianiu tego, co
związane.
Ty, który zamykasz skałę w strumieniu ty, który zamykasz słońce i
gwiazdy zamknij ptaka w przestworzach, zamknij złodzieja w beczce.
Stał tu jak złodziej zamknięty w beczce. Jak brzmiało zaklęcie zaradcze?

background image

Ty, który wypuszczasz sztormy ty, który wypuszczasz spadające gwiazdy
ty, który wypuszczasz duszę z piekła wypuść złodzieja z beczki.
Wtedy wola i siły powróciły. Był wolny. Poprzednio został w tym pokoju
pokonany. Nie powinno się to powtórzyć, nie teraz. Miał wolną
przestrzeń wokół siebie, przestrzeń dla ramion i nóg.
To była godzina rozrachunku.
Henry nie miał teraz sztucznej dłoni, lecz przymocowane do ręki szydło.
Jon pochwycił krzesło, trzymał je przed sobą. Szydło trafiło w spód
krzesła, ostrze wbiło się w drewno. Henry szarpnął, lecz nie zdołał go
wyciągnąć. Jonowi udało się przycisnąć go do ściany.
- Lepiej porozmawiać niż się bić - wydyszał Jon.
- Będziesz miał wizytę.
- A może to ciebie odwiedzi wilk - odrzekł Jon.
Wtedy Henry uderzył go bębnem. Drewniana obudowa trafiła Jona w nos
i usta, aż trysnęła krew.
- Tracisz swą moc, zły człowieku - zasyczał Henry.
Jonowi momentalnie zrobiło się słabo, jakby jego dusza straciła część
mocy.
- Teraz wycieka nieczysta krew. Niech całkiem wycieknie. Henry
wyszarpnął z krzesła szydło.
Zaczął tańczyć po pokoju. Tańczące ciało zatraciło swe kontury i stało się
niewidoczne.
- Patrz okiem wewnętrznym - powiedział kiedyś Abraha. Podczas gdy
cienie Henry'ego wciąż tańczyły wokół niego, Jon
zdołał zobaczyć, co się stało. Taniec też był grą złudzeń. Henry uwolnił
się od tańczących cieni, wyszedł z pokoju i zniknął, zabierając bęben.

background image

Przed domem Henry zaczął krążyć na czworakach wokół karłowatej
sosny, kąsając przy tym i warcząc. Czubek sosny był nadłamany i
wskazywał kierunek południowy. Mężczyzna sunął w stronę słońca.
Stopniowo zaczął porastać sierścią, pojawił się ogon, a zamiast twarzy -
wilczy pysk. Po trzecim okrążeniu spomiędzy sosnowych gałązek
wybiegł wilk. Trzymając w pysku bęben, pognał zboczem w górę. Kulał
na przednią łapę. Przez cały czas oglądał się do tyłu, jakby bał się
myśliwych lub wrogów swego gatunku.
Po krótkiej chwili z zarośli wyrwała się kobieta-ptak i trzepocząc
skrzydłami, podążyła zboczem, śladem wilka. Jonowi wydało się, że ją
rozpoznaje. To była żona Henry'ego. Miała w dłoniach wielki kamień i
dlatego nie mogła się wzbić w powietrze.
Potem pojawił się jeszcze jeden wilk, o szarobiałej sierści, z
zakrwawionym brzuchem i nożem w piersi. Tego osobnika Jon znal
dobrze.
Akko pojawiła się znikąd.
- Stój jak skała w strumieniu - nakazała i zatamowała krwotok z nosa. Jej
ręce wygarnęły z ciała zmęczenie, tak jak inni zgarniają ze stołu okruchy.
Napełniła go siłą i nadzieją.
Wyszedł, podziękował Akko. Zmieniła się nagle w młodą kobietę, objęła
go.
Dowiedział się wówczas, czym jest tajemnicze drżenie w ciele i duszy.
Starzy ludzie mówili mu o tym. Nazywali to likkatusak, uniesienie lub
poruszenie. Praktykowali to, nawet w kościele. Podskakiwali w
kościelnych ławkach, aż cały kościół tańczył i trząsł się. To było
szczęście. Owe tajemnicze drżenia w ciele i duszy mają swe źródło w
czasie przed nastaniem książkowej religii, w czasie przed nastaniem
kościelnych wież i zakazów, w czasie gdy wielki obraz plemienny
obejmował wszystkich.

background image

Tak, dobrze mi. Jestem silny i rozgrzany Wielka moc jest teraz we mnie.
Nie przygniata już mnie swą gwałtowną siłą. Ona mnie unosi. Ona mnie
prowadzi.
Widzę wszystko wyraźnie.

background image

Jon natknął się na Henry'ego w niecce, tam gdzie rzeka wypływała z
jeziora. Henry znowu był człowiekiem i pracował nad czymś na bagnach.
Widda była królestwem Jona. Czuł się tu jak w domu, lepiej niż w
ciasnych górskich dolinach. Tu czuł w nozdrzach wiatr i jego myśli się
rozjaśniały.
Henry-pożeracz nacinał nożem torf. Praca szła wolno, gdyż torf
stwardniał na skutek porannego przymrozku. Ale Henry tak długo ciął i
rąbał, aż w końcu podniósł z bagna postać. Jon ustawił wokół siebie
kryształowe tarcze. Oszronionym wzniesieniem w stronę Henry'ego.
Mężczyzna był całkowicie zaabsorbowany tym, co robił. Podskakiwał
dookoła człowieka z torfu.
Jon poklepał go po ramieniu.
- Masz wizytę - rzekł.
Tamten zaczął wymachiwać nożem w jednej ręce i szydłem
przytwierdzonym do drugiej. Jon odskoczył w tył, nadepnął na postać z
torfu. Gdyby zaszła potrzeba, mógł użyć śrubokrętu jako broni.
- Nie będziesz mi tu łaził! Odejdź - syknął Henry.
- Przychodzę po bęben.
- Nie myśl, że go dostaniesz.
- Zabiorę go.
- Wkrótce dostanie cię człowiek z torfu.
- Daj mi bęben - poprosił Jon.
- Nie wiesz, gdzie jest. Nigdy go już nie zobaczysz.
Henry zaśmiał się głośno, wygiął ciało niczym wyjący wilk. Zaczął
obiecywać torfowemu człowiekowi połowę swego życia,

background image

połowę swych dni na ziemi i połowę swego gospodarstwa, byle tylko ten
zrobił to, o co go proszono.
- Ożyj, ożyj, ożyj. - Henry prosił i błagał. Lecz człowiek z torfu
pozostawał sztywny jak lód.
- Wynoś się! - krzyknął Henry. Zgrzytał zębami, próbował dźgnąć Jona
szydłem i nożem.
- Odejdź, zły człowieku. Odejdź.
Jon rozejrzał się. Henry był tu sam, bębna nie było. Ale przecież miał go,
idąc na widdę. Był więc w pobliżu.
Nad moczarami powiał wiatr, a w wietrze Jon usłyszał znajomy joik. Joik,
który słyszał wcześniej w ciągu dzisiejszej doby. Był to joik z wnętrza
bębna. Wchodził prosto w jego wnętrze, jak srebrna nić, cieńsza od
najcieńszej. Nić znalazła w nim zaczepienie, ciągnęła go w stronę
jednego z bliźniaczych wierzchołków.
Nieszczęśnik na moczarach próbował rozpalić ognisko na torfowym
człowieku, aby go rozgrzać, wypełnić żarem. Ale zmrożony torf nie
chciał zająć się ogniem, a wiatr zdmuchiwał płomień zapalniczki.
- Nie ożywisz tego swego zabójcy. Podeptałem go. - Jon splunął na torf,
tam gdzie mężczyzna tańczył i próbował czarnych zaklęć.
Był sobie pewnego razu lud
0 wielkich plemiennych obrazach. To byliśmy my. Wtedy.
Zanim nadszedł pierwszy stallo
1 przerwał nasz wspólny krąg.
Potem nadchodził jeden stallo za drugim.
Każdy wziął swoje.
Każdy wyznaczył granice.
Ludzie naśladowali,
uczyli się płodzić własne ciemne moce,

background image

szczuć je na siebie.
Lud straci! plemienne obrazy.
To jesteśmy my. Teraz.
Jon biegi, tak jak nigdy przedtem, biegi przez jesienne moczary, ku
szczytowi. Joik dobiegał go coraz wyraźniej. Miał znowu zwierzęce łapy
i szybko pokonywał odległość. Zauważył, że coś za nim podąża, i
wzmógł wysiłek jeszcze bardziej.
Po chwili znowu usłyszał, że coś się zbliża. Znowu wydłużył krok,
przyspieszy! nieco tempo. Prześladowca zosta! w tyle.
Górskie zbocze zaczęło się wznosić. Zrobiło się stromo. Jon nie mógł
dłużej utrzymać tempa. Nie musiał długo czekać, by ponownie usłyszeć
za sobą ciężki oddech. Wkrótce obok niego przemknął wilk, długimi
łukowatymi susami pobiegł w górę.
Na szczycie wiatr szarpał jego czarne włosy. Joik stal się potężny, jak na
spotkaniach CSV

1S

, gdy rozpalały się namiętności. W miejscu osłoniętym

przed wiatrem, w zagłębieniu skalnym, Henry ułożył stos z kory i
usiłował go podpalić. Na ziemi, membraną do góry, leżał bęben, a jego
unoszony wiatrem joik potężniał z każdą chwilą. Płomienie zaczęły lizać
korę. Wówczas Jon skoczy! do przodu, rzucił się kierunku bębna, lecz
Henry przyciągnął go do siebie. Jon odepchnął jego i bęben od
trzaskającego ognia.
Jak biały cień, za plecami podstępnego, chytrego mężczyzny, pokonując
stromiznę, pojawił się zdeformowany, okrwawiony wilk.
Jon zrozumiał, zbladł. Henry bardziej czuł niż pojął niebezpieczeństwo.
Szybko odwrócił się, zobaczył, co się zbliżało - odpłata.
Henry z całej siły cisnął bęben z urwiska w głąb wąwozu. Wbił szydło w
pierś wilka, lecz zwierzę wczepiło się w niego zębami i obaj potoczyli się
w kierunku stromizny.
Wiatr porwał stary bęben, uniósł go tak, jakby to był śpiewający latawiec,
brzęczek tkwiący na końcu srebrnej nici biegnącej

background image

z wnętrzności Jona. Poszybował wysoko ponad Jonem, ku wznoszącej się
nad nim górskiej ścianie.
Wtedy wysunęło się długie ramię i pochwyciło lecący bęben. Polującym
na bęben była kobieta, częściowo ubrana w saamską sukienkę, częściowo
pokryta piórami ptaka. To pewnie Akko. Twarz Jona się wydłużyła, gdy
zobaczył, że to żona Henry'ego uratowała bęben. Wylądowała tuż obok
Jona. Upierzenie zniknęło, a falbana przy sukience trzepotała wokół jej
kolan.
„Kobiety są w powietrzu silniejsze" powiedziała kiedyś Akko. Kobiety
były najpotężniejszymi powietrznymi szamanami.
- Dlaczego chcesz mieć ten bęben? - zapytała kobieta.
- Chcę się nauczyć sztuki szamańskiej.
- Od kogo?
Nie odpowiedział.
Wyciągnęła bęben w jego stronę. Gdy już miał go dosięgnąć,
przyciągnęła bęben do siebie.
- Od kogo? - powtórzyła.
I tym razem Jon nie odpowiedział. A ona odsunęła gwałtownie bęben,
gdy próbował go pochwycić.
- Od kogo?
Również za trzecim razem nie odpowiedział, że nauczyć miał się od
bębna.
Ponownie próbował złapać wyciągnięty ku niemu bęben, ponownie mu
się nie udało. Stawał się coraz bardziej nerwowy, a na jej twarzy pojawiał
coraz to szerszy uśmiech.
- Nie sprawdzisz, co się stało z tym, który spadł? - zapytał. Roześmiała się
tylko.
- Śmiejesz się?
- Nic nie wiesz - odparła krótko, z akcentem na nic.
- Może potrzebować pomocy. Teraz ona nie odpowiadała.
- Może być ranny, a nawet martwy.

background image

- Da sobie radę.
- Jak ci na imię? - zapytał. Znowu nie odpowiedziała.
- Nazywam cię Askovit - rzekł nagle Jon.
- Askovit, cóż to za imię?
- Twoje imię.
- Co oznacza?
- Jeśli dostanę bęben, to ci powiem.
- Nie będziesz rzucał na mnie imienia - odrzekła Askovit. Zaczęła
otrzepywać nogi i ramiona, otrzepywać włosy, otrzepywać ciało i
ubranie, aby coś z siebie strząsnąć. W trakcie tych czynności jej twarz
stawała się coraz ciemniejsza.
- Jesteś Askovit, teraz to widzę - odezwał się Jon.
- Nie - zaprzeczyła.
- Wędrujesz ścieżką słońca? - zapytał.
- W każdym razie nie jestem Askovit.
-Jesteś Askovit i nią pozostaniesz, a wszystko, czego dotykasz, umiera.
Przybrała sprytny wyraz twarzy. Spryt był tym, czym potrafiła się
posługiwać. Chciała się sprytnie wymknąć.
- Jesteś bogatym człowiekiem z południa. Żyjesz w dostatku i dużo wiesz.
Nie tak jak my, saamscy biedacy, którzy nie znają niczego oprócz tych
gór i fiordów, sierści reniferów i komagów

19

.

- I bębna?
- Tak, nieszczęsny bęben jest wszystkim, czemu możemy zaufać -
powiedziała. - Jesteś jednym z nas. Miałeś szczęście, że cię stąd wysłano i
mogłeś do czegoś dojść. Powinieneś nam raczej pomóc, a nie gonić starą
kobietę po górach i przezywać ją Askovit, Królową Księżyca. Ja nie stoję
po księżycowej stronie. Ciągnie mnie do słońca. A teraz, gdy Banzo
powrócił, to pokaże nam drogę.
- Tak - powiedział Jon i przejrzał jej grę. Przez cały czas, mó

background image

wiąc, odsuwała się drobnymi kroczkami. Będzie próbowała umknąć,
odlecieć?
- Askovit, tędy ci się nie uda. Stoi tam niedźwiedź i zagradza drogę.
Szedł w jej stronę, by odebrać bęben. Odwróciła się szybko, podskoczyła,
próbując wznieść się w powietrze i odlecieć, lecz pióra nie wyrosły.
Krąg zacieśniał się. Gdy już zdawało mu się, że ją obejmuje,
wyślizgiwała się w jakiś tajemniczy sposób. W końcu zapędził ją pod
skalne wzniesienie. Była zmęczona. Widział to. Był pewien, że jeszcze
bardziej niż Henry będzie chciała zatrzymać bęben. W przeciwieństwie
do męża, należała do plemienia. Dobrze wiedziała, o co tu chodzi.
- Teraz się rozliczymy - powiedział, akcentując każde słowo, i wyciągnął
ku niej ręce.
Ale znowu uchwycił powietrze. Kobieta pobiegła szybkimi krokami ku
przepaści, skoczyła i trzepocząc ramionami poszybowała w dół siedem,
osiem metrów, po czym przysiadła na skale.
- Teraz się rozliczymy. - Wymachiwała bębnem. Jej śmiech dotarł do
niego wraz z wiatrem.
- Wiem, od kogo miałeś się uczyć sztuki szamańskiej. Miałeś się uczyć od
Bębna Słońca. Ale on jest u mnie i zostanie spalony. Nigdy go nie
dostaniesz.
Do miejsca, w którym siedziała, prowadziła grań nie szersza niż dłoń. Po
obu stronach krawędzi opadała w głąb gładka i stroma ściana.
- Chodź tu, jeśli się nie boisz. Ale musisz się spieszyć.
Zza pazuchy wyjęła zapałki i kawałki kory. Próbowała zapalić zapałki,
osłaniając je dłonią. Pierwsza zgasła, druga i trzecia też. Rzucała je w
gniewie na wiatr. Jon zaczynał wierzyć, że Bóg Wiatru raz jeszcze chciał
pomóc jemu i bębnowi.
Ale wówczas udało jej się podpalić wstążkę kory, potem jeszcze

background image

jedną. Wkrótce w skalnym zagłębieniu płonęło małe ognisko. Jon miał
mało czasu.
Ruszył granią. Miał uczucie lekkości, jakby frunął. Pośrodku skalna
krawędź była popękana i zwietrzała. Askovit kiwała do niego, trzymając
w ręku bęben.
- Przypatrz się, bo po raz ostatni oglądasz bęben Banzo. - Podskakiwała
wokół nikłego ogniska, które trzepotało na wietrze.
Jon zatrzymał się, spojrzał na nią. Znowu był oszołomiony,
zahipnotyzowany. Zerknął w dół. Grunt zachwiał się pod jego stopami.
Żwir i drobne kamienie obluzowały się i poleciały w dół, niemal w
zwolnionym tempie, tak jakby chciały pociągnąć go za sobą. A kamienie
daleko w dole wyprężyły się, uniosły ręce ku niemu, gdy tak stał,
chwiejąc się, nad brzegiem przepaści. Nie sprawiały groźnego wrażenia.
Raczej wyglądało na to, że chcą dobrze go przyjąć, chcą, by miękko
wylądował.
Chwiejąc się, stał zesztywniały i obezwładniony nad przepaścią
sprawiającą bezpieczne wrażenie.
- Teraz rozliczymy się ostatecznie - zawołała ta, którą obaj z Lajlą
uważali za miłą osobę.

background image

Poprzez wiatr dotarł do niego inny głos.
- Oddychaj - powiedział. - Oddychaj.
jon zebrał resztki woli i uniósł głowę. Ten niewielki ruch wymagał
ogromnego wysiłku. Lecz uratował go od upadku. Stała tam jakaś inna
osoba, spokojna, mocna. To nie była Askovit. To była Akko.
Jon wciągnął powietrze, poczuł, jak przechodzi z nosa do płuc. Zwolniło
to blokadę myśli i blokady mięśni. Stopniowo, wraz z
rozprzestrzeniającym się w organizmie powietrzem, powracało
odczuwanie własnego ciała i wola życia.
Przemógł swe skamienienie.
- Połóż się - krzyknęła Akko.
Niemal padł na brzuch, zwieszając prawe kończyny po jednej, a lewe po
drugiej stronie krawędzi i przyciskając ciało do chropowatej skały.
- Obróć się - poleciła Akko.
Przypominało to ćwiczenia akrobatyczne na równoważni na dużej
wysokości, gdzie wiatr stanowił jedyny punkt oparcia.
Rozłożył równomiernie ciężar ciała na zniszczonej erozją krawędzi,
potem skręcił tułowiem, a ramiona i nogi przerzucił, umieszczając je po
stronie przeciwnej. Lasso nie zawadzało, raczej było podporą. Kręciło mu
się w głowie z powodu wysokości, lecz była to słabość, nad którą mógł
zapanować.
Właśnie wtedy z kieszonki na piersi wysunął się śrubokręt i długo spadał
w głąb przepaści.

background image

Jon wczołgał się na bezpieczny, stały grunt.
Nadeszła Akko, trzymając w jednej ręce bęben, a w drugiej Askovit, która
prychała i rzucała przekleństwa, dopóki nie została zamknięta w
kamieniu.
- Weź bęben. - Akko wręczyła mu go i zniknęła. Wówczas pojawił się
Henry ze śmiercionośną ssawką w dłoni.
Wyglądał kiepsko, okrwawiony, w podartym ubraniu i ze śladami
ugryzień na piersi. Kikut był obnażony, nie było tam już groźnego szydła.
Lecz w lewej ręce Henry trzymał rurkę, przytknął ją do ust i zaczął ssać.
Nie odnosiło to żadnego skutku, bo Jona chronił teraz bęben. Henry
wyglądał dość głupio, stojąc tam z mosiężną rurką w ustach.
Mimo wszystko jedna z figur na skórze bębna zaczęła drgać, tak jakby
chciała się uwolnić. To była jedna z nowych figur, domalowanych przez
Henry'ego czerwonym flamastrem, a mianowicie ssawka stallo.
- To koniec z mocą stallo. już nikogo więcej nie pożresz. Przyznaj to i się
poddaj - odezwał się Jon.
Mężczyzna wybuchnął ponurym śmiechem.
- Nie możesz tak po prostu wziąć bębna i zniknąć, bo wtedy nic ci się już
nigdy nie uda. Musimy postępować zgodnie z regułami - odparł Henry i
ruszył w stronę Jona.
- To miejsce nadaje się do porachunków - rzekł Jon.
- Ten, kto wygra, zatrzyma bęben, takie są reguły. - Henry stanął tuż przy
Jonie.
- Od dawna chciałem tej walki - odparł Jon.
- Najpierw musimy wykopać grób. Tak mówią reguły - dorzucił Henry.
Wykopali grób na skraju podmokłej łąki. Potem wrócili na miejsce
pojedynku.
Henry uderzył go ssawką. Cios trafił Jona w bark, w obolałe

background image

miejsce. Ból zaognił się, sięgnął czubków palców, by potem obezwładnić
całą rękę.
- Teraz walczymy jak równy z równym - Henry zarechotał i odrzucił
rurkę.
Jon nie mógł uchwycić Henry'ego jedną ręką. Za to Henry, z jedną ręką o
podwójnej sile i kikutem, zamknął go w uścisku. Jon został uniesiony w
górę i ciśnięty o skałę. Jon zerwał się, lecz Henry chwycił go ponownie i
rzucił nim o ziemię.
Pozbieranie się zajęło tym razem Jonowi więcej czasu. Zrozumiał, że
może się mu nie powieść. Henry rzucił się na niego, z twarzą i oczami
nabiegłymi krwią, pochylony, szeroko rozstawiając nogi. Jonowi udało
się uchylić, tak że krążyli wokół siebie na skraju przepaści. Jon
wymachiwał przed sobą lewą ręką. Henry uchwycił ją, przyciągnął go do
siebie i uniósł do góry.
Wtedy pojawił się tam Jov, celując włócznią w Henry'ego. Henry padł na
plecy. Gdy się podniósł, kikut zwisał bezwładnie, tak jakby ktoś go
odłamał.
- Dopiero teraz walczymy jak równy z równym - wyjęczał Jon. Znowu
krążyli wokół siebie, wymachując rękami, nie mogąc
chwycić przeciwnika. Cios Jona ugodził Henry'ego w pierś. Świeża krew
ciekła z rany, kapała na ziemię.
- Oto wycieka twoja moc. - Jon zauważył, że walka rozwija się pomyślnie
dla niego.
Wówczas Henry skoczył do przodu, oparł się zdrową ręką o skalną
ścianę, wykonał w powietrzu salto mortale i stopami uderzył w pierś
Jona, tak że go odrzuciło na metr do tyłu. Na szczęście zwoje lassa
złagodziły uderzenie, bo mogłoby się to źle skończyć.
Jon podniósł się. Henry, brocząc krwią, skoczył raz jeszcze, podpierając
się ręką. Znowu cios dosięgnąl Jona, odrzucając go na trzy metry, bliżej
przepaści. Ledwie zdołał stanąć na nogi. Niewiele

background image

mógł już wytrzymać. Wtedy ostatnie uderzenie trafiło go w pierś i posłało
siedem metrów w tył, na sam brzeg otchłani.
Henry zostawił go w spokoju, lecz rzucił się na bęben. Napychał go
brzozową korą, podczas gdy Jon próbował się do niego pod-czolgać.
- Dlaczego chcesz go spalić? - Jon dostał kopniaka w nos. Poddał się
wtedy, nie będąc już w stanie wyszeptać ani błagania, ani przekleństwa, a
już na pewno nie mogąc się podnieść, by ratować bęben.
- Nie słucha mnie - odrzekł wreszcie Henry.
Wyjął zapalniczkę, podpalił. Kora zaczęła trzaskać we wnętrzu bębna.
Podsunął płonący bęben Jonowi pod twarz, tak blisko, iż płomień osmalił
mu skórę. Jon odwrócił gwałtownie głowę.
- Ogień weźmie to, co jego, i zapanuje mrok. Nie będzie już żadnego
Bębna Słońca.
Henry śmiał się, a kora, trzaskając, płonęła. Suche drewno zajęło się
ogniem, paliło się jasnym płomieniem. Ciemniejszy dym wydobywał się
z otworu w czarze bębna. Wewnątrz było jeszcze za mało tlenu, ale
płomienie stawały się coraz większe.
- To jest ostateczny rozrachunek. - Henry zaśmiał się złośliwie, położył
bęben metr od twarzy Jona. Czujnie patrzył to na Jona, to na bęben.
Jon próbował obrócić się, przetoczyć ciało przez płomienie, ale wyszło
mu małe, nieznaczące szarpnięcie. Nie mógł się poruszyć. Skopany,
musiał tam leżeć i patrzeć, jak bęben płonie.
Płomienie rozświetliły bęben od wewnątrz. Wówczas Jon zobaczył, czym
właściwie był bęben.
Był dawcą życia, doradcą, obrońcą.
Cały ten obszar, który Jon znał i uważał za swój kraj, byl narysowany na
środku membrany, ze wzniesieniami, fiordami, rzekami, widdą. W górnej
części narysowano Jova wraz z czterema tańczącymi siostrami oraz
Boginią Ognia, Bajanem i wieloma

background image

innymi przodkami. Zauważył tam samego Banzo i innych, o których
czytał. Nawet Jezus tam był.
W dolnej części bębna, w dolnym świecie, zobaczył najpierw Ij,
niedźwiedzicę. Za Ij postępowały podziemne renifery, ryby, wieloryby i
ptaki. Potem koń. Potem jednorożec. W końcu giganty z wnętrza ziemi,
giganty o tajemniczych imionach, ale nie wrogie. To one podtrzymywały
skorupę ziemi. Nawet góra, na której leżał, była narysowana. Góra, na
której po raz pierwszy spotkał stallo, była jednym z granicznych
szczytów.
Ogień wgryzał się coraz mocniej w brzuch bębna. Wszystkie figury
zaczynały się żarzyć.
Nagle skóra bębna pękła z hukiem, a płomienie wydostały się na zewnątrz
czary.
Wszystkie figury uwolniły się, unosiły się przez chwilę swobodnie w
płomieniach, w powietrzu, by potem odnaleźć swój kierunek. Stare figury
skupiły się razem, tworząc kształt bębna, który Jon widział w swoich
snach. Następnie wniknęły w Jona, jedna po drugiej, z wyjątkiem
symbolu słońca. Ten zniknął w przestworzach, niczym świetlana strzała.
Muchy i ssawka stallo również uwolniły się i wniknęły w Henry'ego.
Wilk stał długo bez ruchu. Patrzył na Jona. Potem odwrócił głowę w
stronę Henry'e-go. Tułów drżał pod ciężarem ogromnej głowy. Wilk
warknął i z kłapnięciem paszczy zniknął w Henrym. / - Czy będzie dla
mnie nadzieja w ostatnim dniu? - wyjęczal cicho Henry.
- Nie ma żadnego ostatniego dnia, żadnego końca.
- Czy będzie mi kiedykolwiek dana nowa szansa?
- Teraz masz swoją nową szansę.
Henry długo się nie odzywał. Wyglądało na to, że stracił przytomność.
- Widziałem kiedyś, jak roztrzaskano komuś głowę. Kamieniem. - Jego
głos brzmiał cicho, twarz była odwrócona.

background image

- Wtedy, gdy zabrałeś bęben?
- „Za rok będziesz miał wizytę" rzekł ten, któremu roztrzaskano głowę.
- I ja się pojawiłem.
- Właśnie, co do dnia.
- Nawet imię miałem takie samo.
- Tak - powiedział Henry.
- Czy to ty trzymałeś kamień w ręce? Henry nie odpowiedział.
- Również mnie próbowałeś zatrzymać - rzekł Jon. -Tak.
-1 zabić.
Henry ponownie zamilkł.
- Jak ty właściwie do mnie dotarłeś? - zapytał Henry.
- Bęben mnie tu doprowadził.
- Ale to ja posiadałem bęben.
- Jego wola była silniejsza od twojej.
Henry pogrążył się w stanie, w którym nie był świadomy obecności Jona.
Po pewnej chwili gwałtownym ruchem przysłonił ręką oczy, jakby
dojrzał coś, czego nie chciał zobaczyć.
- Znowu nadchodzi - wyszeptał. -Kto?
-On.
Jonowi wydawało się, że widzi cień niewielkiego mężczyzny, którego
wiózł kiedyś samochodem, mężczyzny, który ostrzegł go przed złem,
mężczyzny, który przed wieloma, wieloma laty wbił w niego
zaciekawiony wzrok w pewnej małej kuchni.
- Nie możesz uciekać od siebie samego - odezwał się Jon. Skurcz wygiął
ciało Henry'ego w łuk. Jęknął, nie mógł złapać
powietrza. Świeża krew wypływała rytmicznie z rany na piersi. Po chwili
opadł bezwładnie.

background image

- Askovit, pomóż mi. - Zabrzmiało to jak modlitwa. Kamień wokół niej
rozkruszył się, opadł. Była wolna. Uklękła
przy umierającym mężczyźnie. Szalem otarła mu z twarzy krew. Potem
przycisnęła szal do rany na piersi. Z delikatnością i czułością, które
zafascynowały Jona, zajmowała się nim, rozmawiała. Promieniowała od
nich intymność, która wzbudziła w Jonie szacunek. Wydobyła coś z jego
rany, włożyła to za pazuchę. Nóż. Potem przeciągnęła mężczyznę za
stromą skałę.
Nagle Askovit powróciła. Twarz jej poszarzała, oczy poczerniały, włosy
dziko powiewały. W dłoniach trzymała duży kamień, który z każdym
krokiem unosiła coraz wyżej. Nie było wątpliwości, co zamierzała z nim
uczynić.
Jon odepchnął się zdrową ręką i potoczył się jej pod nogi. Ka- ■ mień
uderzył z trzaskiem o skałę, tam gdzie przed chwilą była jego głowa.
Askovit potknęła się o niego, lecz poderwała się natychmiast i pobiegła za
kamieniem, który potoczył się wzdłuż skalnego występu ku przepaści.
Jon zrozumiał.
- Ty to zrobiłaś, ty rzuciłaś wtedy kamień - zawołał.
- Tak, ja - odparła, dobywając noża. Czym mógł się bronić?
- To ty, nie on - powtórzył, próbując ją zagadać.
- Biedny Henry, uciekł - powiedziała, zbliżając się z uniesionym nożem.
Śrubokręt mógłby posłużyć za broń, ale go zgubił. Wyciągnął z kieszeni
kryształ, zwrócił ostrym końcem ku niej.
- Dostanę cię - wysyczała, a Jon uskoczył w bok.
- Nigdy mnie nie dosięgniesz.
- To cię dosięgnie. - Askovit wymachiwała nożem.
- Nigdy mnie nie dosięgnie.
Dźgnęła gwałtownie. Ostrze rozcięło nogawkę, lecz nie trafiło w nogę.

background image

- Zadrasnąć lekko, najpierw lekko zadrasnąć - mruczała monotonnie,
jakby właśnie osiągała ekstazę.
Z wysiłkiem sunął na czworakach ku rozwścieczonej kobiecie. W końcu
natknął się na skalną przeszkodę. Nie mógł iść dalej, był w pułapce. Jego
siła się wyczerpała. Wydobył całą, nawet tę z piwnicznych głębi, teraz
było już pusto. Koniec.
- Najpierw lekko zadrasnąć, nie zadźgać, najpierw lekko zadrasnąć -
mruczała monotonnie Askovit, machając mu przez twarzą nożem.
Jon miał nadzieję, że kryształ sprawi cud, roztapiając ostrze lub
przemieniając nóż w muchę. Lecz to powinno stać się już teraz. Za minutę
może być za późno. Kryształ jednakże ani się nie żarzył, ani nie
emanował magiczną mocą.
Na niebie dostrzegł Pas Oriona. Jego trzy gwiazdy zaczęły wirować.
Usłyszał potężny szum, tak jak wtedy u szamana ognia, we wnętrzu góry.
- Uważaj, teraz z gwiazd uderzy płomień - zawołał.
- Nie, teraz ty trafisz na stal.
W momencie, gdy wymierzyła w jego pierś, odchylił tułów w bok. Ostrze
weszło między zwoje lassa, zostało powstrzymane, zanim zadało ranę.
Przy następnym ciosie ujrzał błysk ostrza na tle skalnej ściany. Trafiła.
Ostrze wbiło się w udo.
Wydało mu się, że powietrze wypełnił odległy grzmot. Askovit również
to usłyszała, odwróciła się, zaczęła rozglądać.
Znad linii horyzontu nadlatywał ku nim ptak. Miał olbrzymie skrzydła i
zakrzywiony dziób.
Askovit odrzuciła nóż, zaczęła uciekać.
Ptak byl głodny. Polował. A on leżał tu jak na wpół sprawione rzeźne
zwierzę, jak padlina. Światło gwiazd odbijało się matowo w grubych
niczym ludzkie ramię szponach. Atak jednak nie nastąpił. Pióra na ptasiej
szyi zadźwięczały jak dzwonki reniferów w chwili, gdy ptak przeleciał
nisko nad nim i zniknął.

background image

Był to Guoddan, ptak stworzony przez złego człowieka i nasłany na ludzi,
by zabijać.
Jon usłyszał krzyk kobiety w szponach Guoddana.
Jon byl na dnie głębokiego mętnego morza i wolno wypływał na
powierzchnię. Dusił się. Nie mógł przyspieszyć, bez względu na to, jak
bardzo wymachiwał nogami.
To nie był sen. Ani też śmierć.
Gdy zbliżał się do powierzchni, zobaczył, że czeka tam na niego kobieta.
Jon spróbował zawrócić na dno, gdzie mógłby się ukryć, nie chciał raz
jeszcze spotkać Askovit.
Ale wtedy kobieta uśmiechnęła się. To była Lajla. Wyglądała obco.
Gdy Jon doszedł do siebie, żar wygasi, a popiół rozwiało po skałach.
Podniósł się z obolałymi mięśniami. Bark był w nieco lepszym stanie.
Kości całe. Miał wiele zadrapań i otarć. Cios w udo nie był groźny, a krew
sama się zatamowała. Kryształ był zimny niczym lód.
Jon zbierał siły. Musiał zejść ze szczytu. Zbliżał się świt. Nagle otworzyło
się niebo i zatańczyła na nim zorza polarna.
Zna szczelinę w górze
zamieszkanej w środku.
Byl tam.
Dowiedział się,
że małe kwiatki rosną
we wnętrzu ludzkich oczu.
Gdy oczy zamkną się na dobre
kwiaty płyną dalej
jako niebiańska zorza.

background image

Szukał Henry'ego, lecz ten zniknął. Askovit też zniknęła.
Nastał poranek o przedziwnych, zielonych chmurach.
Po raz ostatni objął spojrzeniem szczyt. Oczy zatrzymały się na nożu
porzuconym przez Askovit.
Był to jego nóż. Ten, który wbił w wilka, ten, który Askovit wyjęła z
piersi Henry'ego, gdy go opatrywała.
Podniósł go, włożył do pochwy.
Jon schodził w dolinę. Zachował życie. Odzyskał nóż. Jednak bęben
spłonął. Mimo wszystko odnalazł najważniejsze, a mianowicie bęben,
którego nie można było spalić. Bęben, którego miejsce było w
płomieniach. Właściwy Bęben Słońca.
Miał go ze sobą. We wnętrzu.
Drogą zbliżał się ku niemu jakiś samochód. Gdy Jon dojrzał kierowcę,
ogarnęła go wściekłość. Pochwycił kamień. Miał ochotę zatłuc tego
człowieka i zepchnąć samochód w przepaść. Lecz w chwili, gdy unosił
kamień, zauważył drzewo, w którym zamieszkiwał mały mężczyzna.
Drzewo zostało w nocy powalone i leżało na poboczu z rozcapierzonymi
korzeniami. Wówczas przypomniał sobie. Wciąż znajdował się między
światami, nie mógł znieść widoku ludzi, nie mógł znieść zakłóceń, nie
mógł znieść nawet zalewającego go dziennego światła. A to, że drzewo
leżało powalone, wydawało się zemstą za to, że go ostrzegło.
Jon wczołgał się do swego samochodu, zaciągnął zasłony, owinął się
śpiworem. Spał nieprzerwanie przez cały dzień i noc, aż do następnego
ranka.

background image

Ą
Abraha był w domu, gdy nadszedł Jon.
- Zrobiłeś to, co miałeś zrobić? - odezwał się Abraha. -Tak.
- Masz bęben? - zapytał z napięciem w głosie.
- Nie. Spalili go.
- To znaczy, że przepowiednia nie spełniła się?
- Jest teraz znacznie bliższa spełnienia.
- To dobrze.
- Wygląda na to, że ci ulżyło - zauważył Jon.
- Byłem niespokojny - przyznał Abraha.
- Dziękuję za pomoc.
- Więc zauważyłeś, że tam byłem.
- Widziałem cię. Rozmawiałem z tobą.
- Powiedziałem psu, żeby był cicho i nie przeszkadzał, bo Jon potrzebuje
pomocy. Musiałem się skoncentrować, rozumiesz.
-Tak.
- Niedźwiedź rzucił się na wilka, prawda?
- Niedźwiedź odrzucił wilka, gdy ten mnie zaatakował. W końcu wilk
zniknął w Henrym.
Jon opowiadał. O wędrówce między światami. O pomocy, którą otrzymał
od Akko i Jova. O walce z mocami stallo, kamieniu i nożu. O tym, że
Henry i Askovit zniknęli. O tym, co działo się, gdy płonął bęben. O
iskrzącej się zorzy. I o tym, że bark wydo-brzał.

background image

- Żałuję, że nie miałem więcej sił, gdy tam leżałem. Może udałoby się
uratować bęben przed spaleniem.
- Nic nie zaginęło.
- Nie, ale szkoda, że nie udało się go uratować.
- Pewnie.
- Ale dlaczego ci ulżyło, gdy pojawiłem się bez bębna?
- Nie myśl, że boję się śmierci. Nie ma śmierci. Ale dobrze jest żyć, gdy
wiedza powraca.
- Tak. Trzeba wszystkim opowiedzieć o szczelinach i Drodze
Słonecznych Promieni.
- Słyszałem, że takie jest twoje zdanie.
- Nie uważasz, że wiedza jest dla wszystkich? Nie tylko dla plemienia? Że
musimy dotrzeć do wszystkich, których to zainteresuje?
- Słyszałem, że tak uważasz.
- A ty nie?
- Nigdy nie opowiadałem o szczelinach nikomu spoza plemienia - odrzekł
Abraha.
- Musimy o tym porozmawiać.
- A jest o czym mówić?
- Sądzę, że powinniśmy dotrzeć do wszystkich zainteresowanych i
nauczyć ich tego, co nam dane. Im więcej dzielisz, tym więcej jest do
dzielenia.
- Czy warto opowiadać o tym, że czyjaś głowa została zmiażdżona jak
skorupka jajka i że niemal to samo przytrafiło się tobie?
- Nie mam na myśli przestępstw, czarnej magii, lecz uzdrawianie dusz.
Sam mówiłeś, że dawno temu szamani uczyli synów królewskich.
Dzielenie się z innymi nie jest więc niczym nowym.
- Nie powinienem opowiadać tylu historii.
- Bo sztuka szamańska sama w sobie jest wytłumaczeniem, prawda?
- Być może.

background image

- To dar dla wszystkich.
- Czego ty właściwie chcesz uczyć?
- Jak uzdrawiać siebie i otoczenie. Potrzeba tego zarówno tu, jak i tam, w
wielkich społeczeństwach. Tyle jest pustki w ludziach.
- Nie dostrzegają wiedzy.
- Musimy robić to, co do nas należy, by przekazać wiedzę. Tylko tak
można uniknąć pożaru świata. Czyż to nie jest słuszne? Czyż to nie jest
zgodne z regułami?
- Jestem przeszłością. Ty przyszłością. Nie pytaj mnie.
- A kogóż mam pytać?
- Pytaj Jova.
Pies wyszedł spod stołu, zaczął szczekać, drapać w drzwi.
- A teraz co znowu? - odezwał się Abraha, podchodząc do okna.
Ścieżką zbliżało się troje ludzi. * - Znasz ich? - zapytał Abraha. Stanęli w
oknie, przyglądając się nadchodzącej trójce.
- To chyba Liisa i Heaika - powiedział Jon.
- Zdaje się. Ale kto idzie w środku?
- Kogoś mi przypomina. Ale nie wiem, kto to.
- Przyprowadzili kogoś obcego - stwierdził Abraha.
Znowu usiedli. Pies położył się z nosem przy szparze w drzwiach.
- Henry'ego Szweda nazywaliśmy starym wilkiem. Obwąchiwał garnki z
mięsem jak wilk stado reniferów - zaczął Abraha.
- Znałeś Jona, tego zabitego?
- Wiedziałem, kim był. Nigdy nie wierzyłem w historię z wypadkiem
samochodowym. Zwłaszcza gdy usłyszałem, że Henry przeniósł się na
wybrzeże i że nawiedzają go nieboszczycy. Poza tym Henry stracił rękę w
tym wypadku.

background image

- To nie on to zrobił.
- Kto w takim razie?
- Ona. Zrobiła to, by zdobyć bęben. Pierwszy sen o bębnie miałem tego
dnia, gdy zginął Jon, a oni zabrali bęben - powiedział Jon.
- Nie wiedziałem, że Jon miał bęben. O tym nie wiedziałem, chociaż
wiedziałem, kim był Jon.
- Nie rozmawialiście o tym?
- Nigdy nie mówiliśmy o tych sprawach, tylko o pogodzie, znajomych.
Właściwie mieszkał w Szwecji.
- Opowiemy komuś o tym, że to nie był wypadek? - zapytał Jon.
- Kto nam uwierzy?
- Nie zameldujemy nawet policji?
- Nie ma sensu. - Jon zauważył, że Abraha użył słowa „sens".
- Naprawdę?
Abraha nie odpowiedział, a Jonowi zostało wypomniane, że zawsze chce
chodzić na policję.
- Wierzysz, że Henry nie żyje? - zapytał Jon
- Albo nie żyje, albo uciekł, by lizać swoje rany.
- Widziałem potężną zorzę polarną. Najpierw sądziłem, że to przodkowie
mnie pozdrawiają. Potem pomyślałem, że tamtędy uleciała jego dusza.
- On był obcy. Jego dusza nie wybrałaby tej drogi - stwierdził sucho
Abraha.
- Myślisz, że zabrał ją Ptak Śmierci? -Nie.
- Powinieneś zobaczyć pozdrawiającą mnie zorzę. Nigdy nie widziałem
czegoś podobnego - rzekł Jon.
- Czy wiesz, że Jon, ten zabity, był z tobą spokrewniony? -Co?
- Nazywaliśmy go Banzo. -O...

background image

- Był twoim ojcem.
Usłyszeli kroki w obejściu. Pies stał, wymachując ogonem i drapiąc w
drzwi, które od dawna miały głębokie bruzdy od pazurów. Abraha
podniósł się, wyszedł z domu. Jon wyszedł za nim, oszołomiony, pusty.
Kto szedł między Liisą a Heaiką? Jona ogarnęło dziwne ciepło. Ale
minęło jeszcze kilka sekund, zanim zrozumiał, kto to jest.
- Ojej - wyrwało mu się. Dzielące ich metry przebył szybkimi krokami.
Objął ją w pół. Lajla ścięła swe długie, czarne włosy. Jej głowa była
pokryta jasnym puchem. Gdy ją wypuścił z objęć, ukryła twarz w
dłoniach ruchem tak przepełnionym czułością i onieśmieleniem, że Jon
na chwilę zapomniał o wszystkim innym.
Nadeszło popołudnie. Znowu opowiadał o swoich przeżyciach, o
wszystkim, nie tylko o rzucaniu kamieniem i o Banzo. Zjedli razem
posiłek, mieli jechać.
- Szkoda, że nie udało ci się odzyskać bębna - odezwała się Liisa.
- Mam go w sobie.
- Ale pomyśl, mieć prawdziwy bęben szamański... - ciągnęła.
- Sam mogę teraz zrobić porządny bęben.
- Czy to będzie to samo?
- To będzie prawdziwy bęben.
- Nie rozumiesz, co mam na myśli. Ten spalony był jednym ze starych
bębnów.
- Nie spłonął.
- Przecież sam opowiadałeś, że został spalony.
- Nie można go spalić.
- Ale zniknął, zamienił się w popiół, prawda? - Liisa miała w oczach
wyraz niepewności.

background image

- Nic nie zniknęło - wtrącił się Abraha.
- Nie. Ale jeszcze nie cała przepowiednia się spełniła - rzekł Jon.
- Czy to jest tamta wiedza, która teraz powraca? Spoza gwiazd i spod
mchu? - zapytał Heaika.
- Tak, ale jest jeszcze coś - powiedział Abraha.
- O czym jeszcze mówi przepowiednia? - zapytała Lajla.
- Zapytaj tego tam. - Abraha wskazał na Jona.
- O tym mogę opowiedzieć później - rzekł Jon. Bo co to właściwie
oznaczało, że samiec stracił poroże? Stracił swą moc? Umarł? Ruth nie
wyjaśniła tego bliżej. Poruszał się po niepewnym gruncie. A co się stało z
Askovit i Henrym? Dlatego zbył ich taką odpowiedzią. Poza tym był
zmęczony mówieniem. Potrzebował teraz ciszy. Cała ta gadanina
wydawała się absurdalna, a jego serce płakało.
- Wiesz, czego brakuje? - Liisa zwróciła się do Heaiki.
- Jeszcze coś było - stwierdził Heaika. Ale cóż on mógł wiedzieć.
Powiedział tak, by nie przyznać się jej, że nie zna całej przepowiedni.
Wyszli z domu, zbierali się do odjazdu. Heaika zajrzał do samochodu
Jona, zobaczył lasso na przednim siedzeniu.
- Musisz zacząć porządnie trenować albo nie dasz rady więcej niż pięć na
dziesięć - rzeki.
- Dobrze, obiecuję. Następnym razem będę godnym ciebie
przeciwnikiem - odparł Jon.
To Jon opowiedział mu o przepowiedni. Jon wiedział o niej więcej. Ale
Heaika przypomniał mu, że to on był lepszy w rzucaniu lassem. Tym
samym zremisowali.
- Ale lasso uratowało mi życie, przez samo to, że miałem je na sobie -
dorzucił Jon.

background image

Jon przesunął dłonią po krótko ostrzyżonych włosach Lajli, wyczul zarys
głowy, szwy czaszkowe pod włosami i skórą.
- Wiedziałeś, że czaszka u nowo narodzonych dzieci nie jest zrośnięta? -
zapytała.
-Nie.
- To żeby główka mogła się ścisnąć, i potem łatwiej wyjść na zewnątrz.
- O j !
- Tu na górze jest takie miejsce nazywane ciemiączkiem. Zarasta dopiero
po urodzeniu. Pomacałam kiedyś główkę noworodka i pomiędzy moim
palcem a mózgiem dziecka była tylko skóra i żadnej kości.
Dotknął jej ciemiączka, małego zagłębienia na czubku głowy. Przejął go
dreszcz. Uczucie, jakiego doznał jego koniuszek palca, było gwałtownym
przypomnieniem o śmiertelności ciała. Bez włosów wydawała się taka
bezbronnie naga. Myśli o ojcu, którego nie miał, i o tym, co się z nim
stało, krążyły w jego głowie. Było mu gorąco od łez, które nie znajdowały
ujścia.
Długie, białe włosy Abrahy powiewały na wietrze. Jak na wrzesień, jak
na późne popołudnie tuż przed zachodem słońca, wiatr był zaskakująco
łagodny. Spienione fale unosiły się i opadały na powierzchni fiordu.
- Sądzisz, że ludzie wyszli z morza, tak jak twierdzą niektórzy? - zapytał
Jon.
- Jeśli tak było, to dlaczego teraz nie wychodzi z morza więcej ludzi? -
odparł Abraha z uśmiechem. - Ja jestem gwiezdnym wędrowcem i
wkrótce powrócę do gwiazd - dorzucił.
- Jaki jest sens naszych trudów i wysiłków? - ciągnął Jon, celowo
używając słowa „sens".
- Sens? - Abraha wymówił słowo z naciskiem.
- Trudu, wysiłku, szarpaniny, wypełniających ten krótki czas, kiedy
stoimy na nogach.

background image

- Nie można odpowiedzieć na to pytanie - stwierdziła Liisa.
- A jaki jest sens według ciebie? - zwrócił się do niej Abraha.
- A jest w ogóle jakiś sens? Co można zrobić, gdy świat tak wygląda?
Mam na myśli... - To, co Liisa miała na myśli, zawisło w powietrzu,
niewypowiedziane.
- Sensem jest walka o nasze prawa - odezwał się Heaika.
- Sensem jest chronienie natury i siebie nawzajem - dorzuciła Lajla.
- A ty co uważasz, Jon? - zapytał Abraha.
- Uzdrawianie dusz, byśmy się czuli bezpieczni, by nam było dobrze.
Powiedzieli swoje i spojrzeli pytająco na starego mężczyznę o
rozwianych śnieżnobiałych włosach.
- Sensem jest trwająca wiedza - odpowiedział Abraha.

background image

Minęli lśniący błękitny samochód. Szczekające psy trzymały się ich, aż
skręcili na główną drogę.
- Miałam czarne włosy, bo ojciec życzył sobie czarnowłosego syna -
opowiadała Lajla.
- Teraz obcięłaś włosy?
- Odcięłam kilka nici z przeszłości. Pająk mnie do tego zachęcił.
- Co powiedział Tomas?
- Tomas się nie zmienił. Najważniejsze, że mam teraz duchy pomocnicze.
Jon skinął głową. Krajobraz zbliżał się do niego i znikał. Po-
wstrzymywało to łzy.
- Przedwczoraj w nocy śniło mi się, że mnie potrzebowałeś - powiedziała.
- Aha - skwitował Jon.
- Potrzebowałeś mnie?
- Ukazałaś mi się. Prawie cię nie poznałem. Taka ostrzyżona.
- Odpowiedz, potrzebowałeś mnie? - powtórzyła.
- Poznałem cię dopiero wtedy, gdy byłaś dwa metry ode mnie. Myślałem
najpierw, że to idzie jakiś mężczyzna. Ale podoba mi się twoja nowa
fryzura.
- Podoba ci się naprawdę? - zapytała.
- Podoba mi się. A poza tym potrzebowałem cię właśnie wtedy, gdy się
pojawiłaś.
Jon kupił trochę owoców i paczkę rodzynek.
- Widziałeś samochód Abrahy? - zapytała Lajla podczas dalszej jazdy.

background image

- Tak, to na niego natknęliśmy się tamtej nocy. Rozmawiałem z nim o
tym.
- A więc to był on.
- Tyle razy mówiłaś, że powinniśmy o tym zameldować. Lecz za każdym
razem umykało nam to. Czy to nie dziwne? - zapytał Jon.
Minęli posterunek lensmana, na skrzyżowaniu skręcili w prawo.
- Podoba ci się, naprawdę? - Lajla przeglądała się w lusterku.
- Świetna jest. Pozwól dotknąć.
- Dotykałeś.
- Ale jeszcze raz - poprosił.
Przysunęła się do niego, pochyliła ku niemu głowę.
- Co jest z tą przepowiednią? - zapytała po chwili.
- Pewnego razu żył na widdzie duży biały renifer. Miał cielaka. Cielaka
chciał porwać wilk, lecz renifer stanął w jego obronie. Walczył z wilkiem,
a cielakowi udało się uciec. Cielak chciał się ukryć nad brzegiem morza.
Ale wilk go wywąchał. Gdy już miał się na niego rzucić, pojawił się
niedźwiedź i jednym ciosem odrzucił wilka na bok.
- To przytrafiło się tobie, prawda? - zapytała Lajla prostując się.
- Niedźwiedź poniósł cielaka z powrotem na widdę. Gdy położył go na
ziemi, był to już bęben, mówiła przepowiednia.
- Co się stało z białym reniferem?
- Stracił rogi.
- A jak skończył wilk?
- Padł.
- Co Abraha mówi o przepowiedni?
- Powiedział, że jego zadaniem było przekazanie wiedzy o szczelinach. O
bębnach nic nie wie. Ale pewnego dnia będzie miał okazję wziąć bęben
do ręki. W tym dniu wypełni swe zadanie.
- Co jest źródłem przepowiedni?
- Kamień Dziadka.

background image

Potem Lajla opowiedziała, co się jej przydarzyło.
- Zaniepokoił mnie mój sen. Najpierw myślałam, iż to dlatego, że jesteś w
niebezpieczeństwie, że mnie potrzebujesz. Wtedy wyjęłam kamień w
kształcie dzwonka.
- I?
- Z szumem nadleciały igły.
- Trafiły cię?
- Kamień je powstrzymał. Ale wtedy przyfrunął wielki, czarny ptak. Jego
dziób rozszczepił kamień.
- To był ptak Askovit - rzekł Jon.
- Ptak próbował mnie połknąć. Zgadniesz, kto mi pomógł?
- Pająk.
- Nie, kot. Wyskoczył z mego brzucha, był znacznie większy niż ptak.
Odgonił ptaka z powrotem do niej.
- Ptak ją porwał - potwierdził Jon.
- To ona rzuciła na mnie sen tamtej nocy, gdy tu jechaliśmy.
- Próbowała również roztrzaskać mi głowę i prawie jej się to udało -
dorzucił Jon.
- A ja myślałam, że to miła kobieta.
- To również ona zabiła Jona. Stało się to tej nocy, gdy miałem pierwszy
sen o bębnie. Zmiażdżyła mu głowę głazem - opowiadał Jon.
- Czy ona żyje?
- Żyje.
- To ona jest groźna, nie on.
- Mężczyzna, którego zabiła, był, nawiasem mówiąc, moim krewnym.
- Bliskim?
- Moim ojcem.
Przyjrzał się uczuciom, które nosił w sobie, nie mając o tym pojęcia.
Krzyczała przez niego tęsknota, przez wszystkie lata.

background image

Teraz tęsknota otrzymała imię. Nie znał tego mężczyzny. I to było
najsmutniejsze.
W samochodzie brzmiała piosenka Leonarda Cohena, gdy uruchomiwszy
ponownie silnik, skierował się poprzez jesienny krajobraz w stronę
górskiej przełęczy.
- A teraz chcę popatrzeć na twój kark - rzuciła Lajla gwałtownie i
odgarnęła mu włosy. - Przyprawia mnie o szaleństwo. - Przycisnęła do
karku twarz, całowała go, chwytała zębami za skórę.
- Gdy podjedziemy wyżej, musimy znaleźć sobie miejsce z ładnym
widokiem - powiedziała.
Nie miał ochoty się kochać, odsuwał się, gdy Lajla rozpinała mu koszulę.
Odpięła jednak guziki, zaczęła gładzić go dłonią po brzuchu, wokół
pępka.
Gdy skończyła, brakowało mu ciepła dłoni. Zrozumiał, choć niechętnie,
że topnieje.
- Gdzie się podziały ręce?
- O, jaki rozczarowany - odpowiedziała czymś zajęta.
- Co ty tam wyrabiasz? - zapytał niecierpliwie.
- O, jak się złości.
Położyła coś zimnego na jego pępku. Co to takiego?
- Mam ochotę na rodzynki. - Scalowywała je z pępka wprost do ust.
Potem położyła rodzynki w rządku, od jego czoła aż do zagłębienia w
miejscu, gdzie uda spotykają się z kością biodrową. Za każdym razem,
gdy dotykała go językiem, jego ciało przenikał dreszcz. Zjadała rodzynki
z zadowoleniem, wdychała zapach jego skóry, dmuchała na nią.
Łaskotało go to. Stopniowo przeszło to w inne, pochodzące z głębin ciała
uczucie.
Robiło mu się gorąco.
Jej język i usta całowały i łaskotały, zęby delikatnie gryzły.

background image

Powoli takie połączenie miękkich ust z zębami stało się więcej niż
przyjemne. Było wspaniałe. Nie mógł uleżeć bez ruchu.
- Spokojnie - rozkazała.
- Nie mogę.
- To przestanę.
- Nie przestawaj.
- To się nie ruszaj.
Rozebrał ją. Włożył jej rodzynkę do pępka. Potem pochylił się nad nią,
zlizał rodzynkę szybko, jak niedźwiedź zjadający jagody.
Wzdrygnęła się.
- Leż cicho - powiedział.
- Dobrze.
- Z zamkniętymi oczami.
Położył jej kilka rodzynek na piersiach, pozbierał je potem ustami, nie
dotykając sterczących sutków.
- A sutki? - zapytała.
- Niech poczekają.
Poukładał rodzynki w zgłębieniach przy obojczyku, niczym pomrukujący
niedźwiedź obwąchał jej szyję. Lajla wzdrygnęła się. Rodzynki się
rozsypały.
- Leż! - rozkazał.
- To takie niesamowite! Nie mogę.
Poukładał na niej rodzynki, wzdłuż kości biodrowej, wokół trójkąta. Gdy
pochylał się do przodu, usłyszał, jak łomocze mu serce.
Lajla wyciągnęła ramiona, zatrzepotała ku niemu drżącymi,
wyciągniętymi rękami, niczym skrzydłami pardwy.
- Chodź, prędko. Musisz - powiedziała, pochwyciła go i pociągnęła w dół
na materac.

background image

Usiedli po dłuższej chwili. Okna były zaparowane od środka, ale w
samochodzie było zimno. Narzucili na siebie koszule, zapakowali się do
śpiworów.
Położyła mu głowę na piersi, a on ją głaskał.
- Tak spokojnie bije twoje serce - powiedziała. -Tak.
- Masz mnie, wiesz o tym.
- Wiem.
- Nie znałeś nawet tego mężczyzny - powiedziała.
- Nigdy go nie było. I już nie przybędzie. Teraz wiem. Głowa Lajli
spoczywała na jego piersi.
- Dopiero teraz wiem, jak bardzo mi go brakowało.
Zasnął, ale już się obudził. Na niebie, nad szczytami gór, tkwił księżyc w
pierwszej kwadrze. Jon czuł się znacznie lepiej. To prawda. Miał ją.
Spała, leżąc na boku na materacu. Pikowany śpiwór zsunął się z niej,
obnażając biodro.
Otworzyła się w nim duża, nowa komnata wiedzy i uczuć. Musi ją
zbadać, musi odkryć, co zawiera. Coś tam żyje, w pustce, w tęsknocie, w
dużej, czarnej dziurze. Mimo wszystko lepiej wiedzieć to, o czym się
dowiedział, niż żyć w niewiedzy. Właściwie miał szczęście, mimo
wszystko. Dał sobie radę. Wiele się nauczył. Otaczało go dużo nowo
narodzonej wiedzy, dużo życia, tak wiele nasion i niedźwiedzi.
Lajla obróciła się we śnie. Okrycie zsunęło się. Widok jej pośladków
rozpalił go. Potrzebował teraz tego uczucia. To był punkt stały, kontekst,
niewielki krąg. Pragnął, aby mogli być razem całkowicie i zupełnie. Jako
niepodzielne istoty, chociaż przez minutę, jeden jedyny raz. Mogło się to
zdarzyć kiedyś w przyszłości. Ale najpierw on sam musiał stać się
całością. Na to trzeba będzie czasu, dużo czasu, po tym, co zaszło. Musiał
pozbierać wszystkie cząstki. Nikt nie mógł wiedzieć, co przyniesie
przyszłość.

background image

Czy to, co zniszczone, mogło zostać kiedykolwiek uzdrowione?
Wtedy wolno podszedł do niego niedźwiedź na swych miękkich łapach.
Niespodziewanie rzucił się na niego, rozszarpał i zniknął. Joń stopniowo
przychodził do siebie. Kawałek po kawałku składał od nowa, w nowe
ciało, w nową całość. Czuł się tak, jakby ponownie się rodził, bardziej
spójny niż kiedykolwiek. Zrozumiał, że nic nie zostało zniszczone.
Wszystko się ze sobą łączyło. Tylko było przedtem niewidzialne. Teraz
ukazywały się przyczyny, podobnie jak owe sny, które tkwiły u źródeł tej
podróży. Miał wrażenie, że kiedyś już to wszystko przeżył. Musiał to
tylko ponownie odkryć. Wciąż jeszcze wiele musiał się dowiedzieć.
Lajlę przeszedł dreszcz, gdy opowiedział jej o niedźwiedziu i o
pokawałkowaniu.
- Czy nie stałeś się odmieńcem przez te przeżycia z duchami?
- Nie ma z tym żartów. Abraha opowiadał, że noaidi wariują, gdy
zjawiają się duchy wróżebne i zabierają człowieka między światy.
- Wariują? W jaki sposób? - zapytała.
- Unikają żony, dzieci, przyjaciół i muszą wędrować w samotności, przez
pustkowia, z dala od ludzi.
- Aby się uspokoić?
- Nie, po prostu ogarnia ich złość i dzikość i nie można z nimi wytrzymać.
Nie znoszą widoku ludzi. Abrahę zamknięto w szpitalu, a ja wczoraj, gdy
schodziłem z gór, o mało nie ukamienowałem nieszczęsnego kierowcy.
Chwyciłem kamień, uniosłem ramię i chciałem mu rzucić nim prosto w
twarz.
- Co ci zrobił?
- Nigdy go przedtem nie widziałem. Po prostu nadjechał. Ja byłem
między światami. Wtedy człowiek traci równowagę. Wystarczy zobaczyć
żywą twarz.
- Mogłeś go zabić. - Patrzyła na niego przestraszonym wzrokiem.

background image

- Na szczęście zostałem ostrzeżony przez małego człowieczka, który
wyszedł z drzewa - odpowiedział.
Widział, że Lajla jest zmartwiona.
- Chyba posunąłeś się za daleko z tymi siłami duchowymi - powiedziała
ostrożnie.
- Kochanie, to się jeszcze nie zaczęło.
- Nie jest po wszystkim?
- Nie, właśnie teraz się zaczyna.
- Nie, teraz jest po wszystkim. Znowu jesteśmy razem - powiedziała.
- Teraz znajdę odpowiednie tworzywo i zrobię sobie prawdziwy bęben
wróżebny. Nauczę się sztuki przepowiadania. Już czuję, że wzywają mnie
duchy, wciągają mnie między światy. Jednym z tych duchów jest Banzo.
Lajla przyglądała mu się uważnie. Potem cicho zapytała:
- Banzo?
- Bóg Reniferów. Próbuje trafić mnie rogami.
Wyraz jej twarzy zmieniał się od zatroskania, przez niedowierzanie, do
zdziwienia i zwątpienia. Zrozumiała prawdę.
- Przerażasz mnie - powiedziała, przygarnęła jego głowę, ugryzła mocno
w kark. Potem długo wąchała jego włosy i szyję.
- Jest tu jakiś nowy zapach. Pachnie reniferem.
- Duch już się wessał - odpowiedział Jon.
Chwyciła go wtedy obiema dłońmi za włosy, mocno i gwałtownie.
- Wciąż mnie straszysz. Nie wolno ci, najdroższy. Trzymała go za włosy,
nie puszczała. Zaczęła nim potrząsać,
tak jak tylko ona potrafiła, by wyrazić swe najgłębsze uczucia.
Kautokeino, sierpień 1987 - sierpień 1988

background image

Przypisy tłumaczki

1

widda (norw. vidde, od vid - szeroki, rozległy) - porośnięty roślinnością

tundrową, lekko pofałdowany krajobraz wyżynny z licznymi
torfowiskami, głazami narzutowymi, małymi jeziorami w skalnych
misach i pojedynczymi, górującymi nad okolicą, wzniesieniami. Stanowi
jedną z form skandynawskich fieldów. Jest krajobrazem wpisanym w
tradycyjną kulturę saamską.

2

Helligskogen (norw.) - Święty Las.

3

lawo - pasterski namiot Saamów.

4

Linka przewleczona przez pierścień - wykonany najczęściej z rogu

renifera - tworzy pętlę lassa.

r>

Jovna - saamska forma imienia Jon.

6

gamma - typ saamskiej lepianki na drewnianym szkielecie, ze ścianami

z kilku warstw kory i wierzchniej warstwy torfu.

7

Mowa o rzece Alta. Budowa na niej tamy na przełomie lat sie-

demdziesiątych i osiemdziesiątych wywołała masowe protesty ludności
saamskiej. „Sprawa Alty" dała początek konsolidacji i emancypowaniu
się Saamów w Norwegii.

8

Saamskie stroje mają formę zakładanego przez głowę kaftana,

zbieranego w talii szerokim pasem i obszytego ozdobnymi lamów-kami.
Sukienki kobiet różnią się od męskich kaftanów w zasadzie tylko
długością, a na lato zamiast z jednokolorowego filcu szyte są często z
kwiecistego materiału.

9

Daumannsholmen (norw.) - Wysepka Nieboszczyka.

10

Czapka będąca częścią tradycyjnego stroju saamskiego, rodzaj

rogatywki z denkiem o wyraźnie wydłużonych rogach, również zwana
czapką gwiaździstą.

11

seide - święty kamień w mitologii saamskiej.

12

komsa - wydrążana z kawałka pnia saamska kołyska o łódko-watym

kształcie.

background image

13

guksi (saam.) - czarka wykonana najczęściej z drewna brzozowego,

służąca jako kubek lub czerpak, często o uchwycie rzeźbionym lub
inkrustowanym płytkami z rogu renifera.

14

pułk - drewniane sanie o łódkowatym kształcie, przypominające

budową indiański tobogan.

15

Johan Turi (1854-1936) autor pierwszej książki w języku saam-skim

Muitalus sdmiid birr a (1910, Opowieść o Saamach).

16

Sarakka - bogini płodności i ogniska domowego.

17

stabbur (norw.) - drewniana komórka służąca za spiżarnię lub magazyn

skór, stojąca na słupach uniemożliwiających zniszczenie zapasów przez
zwierzynę.

18

CSV - polityczny ruch saamskich aktywistów.

19

komagi - tradycyjne obuwie saamskie ze skóry renifera, rodzaj

mokasynów.

background image

Posłowie tłumaczki
Saamowie zamieszkują północne regiony Norwegii, Szwecji, Finlandii i
Rosji (półwysep Kola). Poza Skandynawią wciąż jeszcze najczęściej
nazywani są Lapończykami, ale oni mówią o sobie sdpmi albo sdpmelaś,
a o swoim kraju Sami lub Sdpmi. Przypuszczalnie jest ich około
sześćdziesięciu tysięcy. Nie ma jednak zgodności co do tej liczby, gdyż
kryteria przynależności etnicznej sformułowane są w sposób pozwalający
na dużą swobodę interpretacji. Jedna z definicji stwierdza, że „Saamem
jest ten, czyim językiem ojczystym jest saamski, i/lub ten, kto się za
Saama uważa".
Do początków XX wieku kultura saamska była w zasadzie kulturą oralną.
Istniały co prawda tłumaczenia tekstów religijnych, a w roku 1844
saamski kaznodzieja Lars Levi Laestadius (1800-1861) wydal utrzymane
w formie eseistycznej Tdluts Suptsasah, Jubmela pirra ja Almatji pirra
(Dawne opowieści o Bogu i ludziach). Pierwszą jednak napisaną po
saamsku książką, która zdobyła pewien rozgłos, była traktująca o
obyczajach, legendach i medycynie ludowej Muitalus sdmiid birra
(Opowieść o Saamach) z 1910 roku Johana Turi (1854-1936). Wzbudziła
zainteresowanie na tyle duże, że przetłumaczono ją między innymi na
duński, szwedzki, niemiecki, angielski, fiński i węgierski. Dwa lata
później ukazała się pierwsza saamska powieść, Beaive-dlgu (Świt)
Andersa Larsena (1870-1949), a w roku 1915 Pedar Jalvi (1888-1916)
wydal zbiór nowel i poezji zatytułowany Muohtaćalmmit (Płatek śniegu).

background image

Szkicując dzieje saamskiej literatury oralnej, wskazuje się niezmiennie na
trzy elementy: dwa teksty poetyckie pojawiające się w dziele
uppsalskiego profesora Johannesa Schefferusa (1621-1679), prace
etnograficzne Jacoba Fellmana (1795-1875) i poematy epickie
opracowane przez Andersa Fjellnera (1795-1876). W swej pochodzącej z
roku 1673 książce zatytułowanej Lapponia Schefferus umieścił między
innymi dwa joiki o tematyce miłosnej, spisane przez saamskiego studenta
teologii Olausa Sirmę. Książkę Schefferusa stosunkowo szybko
przetłumaczono na angielski, niemiecki, francuski i holenderski, a oba
joiki pojawiły się w 1711 roku w „The Spectator".
W latach dwudziestych dziewiętnastego wieku fiński duchowny i etnolog
Jacob Fellman, którego zasługą było między innymi przetłumaczenie na
saamski katechizmu Lutra, zebrał teksty pieśni saamskich krążących po
fińskiej stronie rzeki Tana. Były to tak zwane joiki epickie, które pod
względem treści można podzielić na dwie grupy: teksty opowiadające o
dawnych mieszkańcach Sapmi oraz o pojedynkach między dobrym a
złym szamanem, między białym a czarnym noaidi.
W połowie wieku dziewiętnastego Anders Fjellner, duchowny i pisarz
pochodzenia saamskiego, spisał - istniejące w formie ustnych podań -
poematy epickie o Dzieciach Słońca. Najbardziej znany tekst opowiada o
uprowadzeniu kobiety z kraju olbrzymów. Potomstwo Syna Słońca i
olbrzymki dało początek ludowi saam-skiemu. Peive-parnen Suongoh
Jettanasi ilmin
(Konkury Syna Słońca w kraju olbrzymów) jest
poematem o na tyle dopracowanej formie, iż często kwestionuje się jego
ludowe pochodzenie, uważając, że autor wzorował się na Kalevali. Sam
Fjellner twierdził natomiast, że spisał historię tak, jak mu ją
opowiedziano w Juk-kasjara w Tornea i że to samo podanie słyszał
również w swych rodzinnych stronach, w Harjedalen w północnej
Szwecji. Najprawdopodobniej jednak w wypadku całego cyklu o
Dzieciach Słońca

background image

mamy do czynienia z autentycznym materiałem dopracowanym
artystycznie przez Fjellnera.
Joik
Teksty, które przetrwały dzięki Olausowi Sirmie i Jacobowi
Fell-manowi, zwane są joikami. Joik (saam. juoigat - śpiewać joik,
joiko-wać) jest formą muzyczno-poetycką, mającą swe źródła w
saamskiej kulturze przedchrześcijańskiej, należącą przy tym do
kluczowych zjawisk stanowiących o specyfice współczesnej twórczości
artystycznej Saamów. Inspiruje zarówno muzyków, jak i pisarzy.
Tekst w joiku często ma postać krótkiej frazy modyfikowanej i
powtarzanej, frazy bez wyraźnego początku i końca. Odtwórca może ją
dowolnie modelować za pomocą tak zwanych słów-wy-pełniaczy (na
przykład onomatopei typu lo-li-lo-la). Może być bardzo krótki,
składający się tylko z jednosylabowych onomatopei, lub przybrać formę
epickiego poematu. Melodia joika jest na ogól stosunkowo prosta,
komponowana w skali pięciotonowej, lecz strofa melodyczna podlega
przekształceniom rytmicznym przy kolejnych powtórzeniach. Joik
śpiewa się przy bardzo napiętych strunach głosowych, co nadaje mu
charakterystyczne brzmienie. Ma przybliżyć osobę, miejsce, zwierzę,
wydarzenie. W joikach śpiewa się kogoś lub coś, nie o kimś lub o czymś.
Joik był sposobem porozumiewania się i ważnym elementem
konstruującym tożsamość Saama. Nie tylko świadczył o jego in-
dywidualności, lecz również zaznaczał przynależność do rodu. Ktoś, kto
otrzymał swój joik osobisty, stawał się członkiem społeczności. Tekst
wraz z melodią tworzyły jego portret i jednocześnie potwierdzały jego
miejsce w grupie, łącząc w sobie społeczne funkcje chrztu i konfirmacji.
Poza tym, jak twierdzi badacz saamskiej literatury Harald Gąski, z
joikiem związana była sytuacja podwójnej komunikacji.

background image

Służył do porozumiewania się między wtajemniczonymi. Powierzchnia
tekstu niosła uproszczoną informację. Przesłanie ukryte, którym mógł
być na przykład intymny portret osoby śpiewanej, czytelne było tylko dla
znających odpowiedni kod.
Wykonywanie joików nie było zastrzeżone dla szamana, było jednak
istotnym elementem szamańskiego seansu. Joikując i bębniąc, szaman
wprowadzał się w trans. Poza tym część tekstów epickich osadzona była
w mitologicznym kontekście i ukazywała przedchrześcijański model
świata. Ze względu na powiązanie z tradycją pogańską joikowanie było
przez wiele pokoleń (w niektórych gminach skandynawskich aż do
drugiej połowy dwudziestego wieku) praktyką zakazaną.
Nils-Aslak Valkeapaa (1944-2001), urodzony na terenach Finlandii
saamski poeta, muzyk i plastyk, którego poetycko-fotogra-ficzną suitę
Beawi, Ahćdźan (Słońce, mój ojciec) uhonorowano w roku 1991 literacką
nagrodą Rady Nordyckiej, po raz pierwszy wyróżniając w ten sposób
twórcę reprezentującego Sapmi, tak charakteryzuje istotę joiku:
„Joik nigdy nie miał być prezentowany jako sztuka. Ta bowiem zakłada
istnienie publiczności. Joik służy do przywoływania przyjaciół, a nawet
wrogów. Lądów i krajów. Zwierząt. Joik jest też środkiem, krokiem.
Krokiem w inny świat - i to nadaje mu cechy religijne. A jego technika?
Gdy joik porównuje się z muzyką zachodnią, widać wyraźnie, że są to
dwa różne środki wyrazu, których funkcje są również odmienne.
[...] Jeśli nadal zechcemy analizować strukturę joiku, możemy porównać
go do wody płynącej w harmonii z krajobrazem lub wiatru dotykającego
powierzchni widdy. Joik jest niczym wirujący w powietrzu krąg. Nie ma
wersów. Muzyka zachodnia ze swymi walcami i marszami wydaje się
nam kanciasta. Joik ma rytm swobodny, podobny rytmom natury - a jego
glos unosi się i opada, zgodnie z jego treścią. Joik trwa tak długo, jak sam
tego

background image

chce. [...] Pradawna magia joiku ma swe źródło właśnie w jego trwaniu.
Joik musi krążyć we krwi".
Etniczna rewitalizacja
Pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku nastąpił rozkwit
saamskiej literatury, a od 1981 roku działa teatr, Beaiwaś Sami Teahter, z
siedzibą w Kautokeino, na północy Norwegii. W jego repertuarze, oprócz
klasyków sceny (Holberg, Goethe, Brecht), pojawiają się spektakle
autorstwa rodzimych twórców.
Pamiętać jednak należy, że rynek czytelniczy jest niewielki i wszelkie
publikacje uzależnione są od dotacji państwowych, co w znacznym
stopniu wydłuża cykl wydawniczy. Poza tym część saamskich pisarzy
tworzy w językach skandynawskich. Czasami jest to wybór świadomy,
próba bezpośredniego dotarcia do szerszej grupy czytelników. Często jest
to jednak konieczność, jako że cale pokolenia poddawane były
bezwzględnemu wynaradawianiu i asymilacji, skutkiem czego wiele osób
czujących się Saamami nie włada językiem ojczystym. W Skandynawii
dopiero od połowy lat pięćdziesiątych w gminach zdominowanych przez
ludność saamskiego pochodzenia zaczęto wprowadzać systematyczne
nauczanie języka saamskiego w szkołach.
Wykształcenie się w Skandynawii rodzimego środowiska pisarzy
związane jest z rosnącym zainteresowaniem Saamów swoim językiem i
kulturą. Nie bez znaczenia jest też debata wokół tożsamości etnicznej, co
w dużym stopniu stanowi konsekwencję politycznego uaktywnienia,
widocznego najwyraźniej w Norwegii. Na przełomie lat
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych doszło do słynnego konfliktu
wokół budowy elektrowni na północnonorweskiej rzece Alta. Spiętrzone
wody Alty stanowiły zagrożenie dla dużych połaci pastwisk
wykorzystywanych przez hodowców reniferów. Chociaż obecnie
hodowla reniferów jest źródłem utrzymania nie więcej niż

background image

dziesięciu procent ludności pochodzenia saamskiego, związany z nią
model życia nomadów stanowi nadal jeden z najbardziej wyrazistych
elementów definiujących saamską kulturę, a liczebność stada wciąż jest
wyznacznikiem statusu w lokalnych społecznościach. Nic też dziwnego,
że plany rządowe odebrano jako jeszcze jeden atak na etniczną tożsamość
Saamów. Zarówno w północnej Norwegii, jak i w Oslo odbywały się
demonstracje saamskie, wspierane aktywnie przez radykalne grupy
Norwegów. W roku 1979 przed budynkiem norweskiego parlamentu
stanęły saamskie namioty, lawo, a zdeterminowani aktywiści podjęli
strajk głodowy. Przez wiele dni i nocy w stolicy Norwegii rozbrzmiewał
joik. Obecnie wielu polityków norweskich przyznaje, że budowa
elektrowni na Alcie była błędem, zarówno ze względu na politykę
energetyczną kraju, jak i ochronę środowiska naturalnego.
Walkę o Altę przegrano. Problem saamski przestał jednak być lokalnym
konfliktem północnych regionów Skandynawii, a następstwem
aktywności politycznej była rewitalizacja saamskiej kultury. Stopniowo
stała się ona integralną częścią skandynawskiego krajobrazu.
Nieprzypadkowo jednym z artystów uświetniających otwarcie igrzysk
olimpijskich w Lillehammer był Nils--Aslak Valkeapaa.
Ailo Gaup - poeta i szaman
Losy Ailo Gaupa, saamskiego pisarza tworzącego po norwesku, mogą
służyć za egzemplifikację losu całej grupy etnicznej. Gaup urodził się w
roku 1944, w północnonorweskim Finnmarku, w pobliżu Kautokeino.
Wkrótce po urodzeniu krewni zmusili samotną matkę do porzucenia
dziecka, a po kilku latach pobytu w sierocińcu chłopca zaadoptowali obcy
z południa Norwegii.
„W świecie saamskich legend istnieje coś, co nazywane jest eapparaś.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o eapparaś, poczułem,

background image

że to ma coś wspólnego ze mną. Eapparaś to dusze dzieci pozo-
stawianych na pustkowiu, by umarły. Dzieci rodzonych we wstydzie.
Nieochrzczonych. Co dziewięćdziesiąt lat można usłyszeć, jak w
ciemności na widdzie płaczą bezimienne dusze. Jeśli do namiotu wleci
pardwa ze złamanym skrzydłem, to wiadomo, z czym ma się do
czynienia. [...] Urodziłem się na wierzchołku góry, w pobliżu wielkich
rozpadlin. Była sama. Dlaczego tam właśnie poszła? Co jej tak naprawdę
chodziło po głowie? Nigdy się nie dowiedziałem. Nigdy nie ośmieliłem
się zapytać. Dużo myślałem o eapparaś".
Tak pisze Gaup w autobiograficznym eseju.
Swoje dzieciństwo wspomina Gaup jako bolesne bytowanie wśród
nieprzyjaznych mu ludzi. Poddany procesowi wynaradawiania, stracił
kontakt z konstytuującą jego tożsamość kulturą, a jednocześnie nie
potrafi odnaleźć się na nowym gruncie. Nie znal na tyle języka
naturalnych rodziców i krewnych, by stal się dla niego językiem oj-
czystym, norweski natomiast często nie przystawał do świata, do którego
postanawia w końcu powrócić. W latach siedemdziesiątych, podróżując
jako dziennikarz „ Aftenposten" po Finnmarku, na północy Norwegii, po
raz pierwszy spotkał swych krewnych.
Fakty biograficzne wpłynęły na kształt jego projektu poetyckiego, w
którym istotnym elementem jest próba samookreślenia. Próba ta dotyczy
zarówno jednostki, jak i całej grupy etnicznej. Jego pisarstwo jest próbą
odtworzenia „obrazów plemiennych", które u Gaupa można
interpretować jako metaforę mitologicznej matrycy jego ludu. Droga do
siebie samego jest dla Gaupa drogą do przez wieki wykorzenianej i
stopniowo zapominanej wiedzy, umożliwiającej pełniejszy kontakt z
Naturą i minionymi pokoleniami. Narzędzi koniecznych do osiągnięcia
wiedzy o sobie, o tym, że Saamowie są Dziećmi Słońca, i o wynikających
z tego faktu obowiązkach wobec Ziemi i innych ludzi, szuka w
szamanizmie. Istotne znaczenie w jego twórczości ma też motyw
powrotu, w którym rolę utraconego domu obejmuje

background image

krajobraz - u Gaupa o wyraźnych cechach kobiecych. Krajobraz ma cechy
matki i kochanki.
Gaup zadebiutował w roku 1982 zbiorem wierszy Joiken og kniven (Joik i
nóż). Dwa łata później ukazał się I Stallos natt (W nocy Stallo), gdzie
stallo, złośliwa istota z saamskich baśni, nabiera cech kolonizatora. W
obu zbiorach pojawiają się teksty o wyraźnie politycznym przesłaniu,
które mogą razić agitator-stwem, przede wszystkim jednak uwagę
przykuwa poezja wykorzystująca materiał mitologiczny i nawiązująca do
doświadczeń szamańskiego transu. W roku 1986 ukazało się poetyckie
opowiadanie Under dobbel stjernehimmel (Pod podwójnym
rozgwieżdżonym niebem), którego głównym motywem jest wędrówka po
podziemnym świecie we wnętrzu saivo, świętej góry.
Podróż na dźwiękach szamańskiego bębna (1988) jest pierwszą z dwóch
dotychczas opublikowanych powieści Gaupa. Tytuł oryginału,
Trommereisen, można interpretować dwojako: jako wędrówkę duszy,
podróż, którą podejmuje szaman, noaidi, w transie wywołanym
dźwiękami bębna, ale to również podróż, którą odbywa główny bohater
poszukujący szamańskiego bębna. Jej kontynuacją jest wydana w roku
1992 Natten mellom dagene (Noc między dniem a dniem).
Podróże na dźwiękach bębna
Szamanizm, jedno ze źródeł twórczości Gaupa, nie jest religią, lecz
praktyką religijną. Dla Mircei Eliadego jest sposobem kontaktowania się
z ponadzmysłową rzeczywistością w celu zażegnania wszelkich sytuacji
kryzysowych, przy tym w specyficzny sposób określa miejsce człowieka
w świecie. Pierwsze opisy szamanizmu związane są ze studiami kultur
arktycznych. Potem zjawisko to rozpoznano jako rozpowszechnioną we
wszystkich pierwotnych kulturach formę religijnego zachowania.

background image

Szaman nie jest teologiem. Ustanawia łączność między plemieniem a
światem duchów, jest przewodnikiem po tym świecie. W podróże w inny
wymiar wybiera się w poszukiwaniu inspiracji i mądrości, w celu
uzdrawiania chorych, po to, by spotkać swego nauczyciela lub
pomocnika. Do jego obowiązków należy dzielenie się przeżyciami
doznanymi podczas wędrówki duszy, które interpretuje, posługując się
pewnym ustalonym modelem, zaakceptowanym i znanym jego
słuchaczom.
Atrybutem szamana saamskiego, podobnie jak u wielu innych
koczowniczych ludów, był magiczny bęben, pełniący u Saamów również
funkcję wróżbiarską. Miedziany pierścień lub niewielki wskaźnik
wędrujący po membranie pod wpływem wibracji umożliwiał
odczytywanie przesłania. Ze względu na konstrukcję możemy wyróżnić
b ę b n y o b r ę c z o w e (saam. giewie), o membranie napinanej na owalną
lub kolistą obręcz, oraz b ę b n y c z a r k o w e (saam. goavddis), w
których pergaminową skórę napinano na drewnianą czarę. Zarówno
obręcze, jak i czary były zdobione i-wyposażone w poprzeczny uchwyt.
Szaman w czasie seansu, klęcząc lub w siadzie skrzyżnym, trzymał bęben
lewą ręką, a w prawej dzierżył rogowy młoteczek i nim uderzał w bęben.
Kultura Saamów, będąc kulturą oralną, nie miała własnych,
konwencjonalnie pojmowanych świętych pism. Szamańskie bębny
można jednak zakwalifikować jako specyficzne nośniki świętego
przesłania. Dekorujące membranę rysunki miały określone znaczenie i
niekiedy kojarzone były z runami. Częściowo poddają się interpretacji
etnografów i religioznawców, wiele z nich kryje jednak swe pełne
znaczenie przed niewtajemniczonymi. Obok służących za miejsca ofiarne
seide, bębny pełniły jedną z najistotniejszych ról w saamskim życiu
religijnym. Wiedza o tym, jak należy posługiwać się bębnem,
przechodziła nierzadko z ojca na syna i ceniono zwłaszcza te bębny, które
służyły wielu pokoleniom.

background image

Na terenach Sapmi istniały różne sposoby nanoszenia symboli na
membranę. Bębny poludniowosaamskie charakteryzowały się centralnie
umieszczonym symbolem słońca. Zwany czworokątnym krzyżem, miał
postać rombu, z którego wierzchołków wychodziły promienie. Na
obszarach centralnych występowały bębny o skórze podzielonej na dwie
części, w dolnej często umieszczano „czworokątny krzyż", ewentualnie
inny symbol słońca. Bębny północnosaamskie dzielono natomiast na pięć
- czasami na trzy - strefy reprezentujące saamski kosmos: świat ludzi,
sfera (lub sfery) niebiańska i sfera (lub sfery) podziemna.
Gaup, zapytany w wywiadzie o funkcję bębnienia podczas szamańskiego
seansu, twierdzi, że monotonne uderzenia w bęben bronią dostępu innym
dźwiękom, a towarzyszące temu wibracje oddziałują na fale mózgowe,
potęgując zdolności wizjonerskie noaidi. Wibracje, jego zdaniem, mogą
przejawiać się w formie widma, a bęben w sposób dosłowny przenosi
człowieka w inne wymiary, zmieniając się na przykład w renifera.
Mówiąc o podróżach duszy, Gaup nie ukrywa, że powołuje się na własne
doświadczenia. Od dawna interesuje się szamanizmem, zarówno
saamskim, jak i innych grup etnicznych (między innymi Indian
amerykańskich), i przeszedł wtajemniczenia.
Między Dniem a Czasem Snu
Podróż na dźwiękach szamańskiego bębna opowiada między innymi o
zetknięciu się człowieka z mitami. Wielowarstwowość mitycznego
wymiaru powieści budują zarówno liczne odniesienia do mitologicznego
kanonu saamskiego, jak i doświadczenia bohatera, który spotyka zjawy,
bóstwa, duchy swoich przodków i zmarłych szamanów. Wydarzenia
przeżyte w ekstatycznej podróży są dla Gaupa „mitem z pierwszej ręki".
Mity znane z opracowań takich badaczy, jak Knud Leem (Beslmvelse
over Finmarkens Lapper, deres

background image

Tungemaal, Levemaade ogforrige Afgudsdyrkelse - Opis Lapończyków z
Finnmarku, ich języka, obyczajów i dawnych pogańskich wierzeń, 1767)
czy Jens Andreas Friis (Lappisk Mythologi - Mitologia lapońska, 1871),
to dla niego mity już przetworzone, „wtórne". Oprócz tego w stronę
mitycznego doświadczenia odsyłają czytelnika poetyckie inkrustacje
przywołujące fragmenty wcześniejszych utworów Gaupa. Czasami
odnosi się wrażenie, że powieść dopisuje kontekst do stworzonej
uprzednio przez niego poezji, ukonkretnia metafory, umiejscawiając je w
mitologicznej rzeczywistości.
Narracja w powieści Gaupa jawi się dzięki temu jako palimpsest, w
którym poetycki strumień przebija się przez warstwę prozy. Takie
rozkruszanie prozatorskiego dyskursu poetycko-mityczny-mi
migawkami można odczytywać jako próbę opowiedzenia o swoistej,
wieloplanowej rzeczywistości. Świat powieści jest zderzeniem realnego
krajobrazu i krajobrazów doświadczanych w trakcie ekstatycznych
podróży. Czas i przestrzeń zostają poszerzone o wymiar mitologiczny,
zacierający granicę między dzisiaj, wczoraj a jutrem, między światami
zwierząt, duchów, roślin i ludzi. Wędrówka Jona przebiega jednocześnie
na co najmniej dwóch planach: w konkretnych krajobrazach Finnmarku
oraz przez krainy snu i wizji. Również próba, którą musi przejść, by
odzyskać bęben, ma wymiar fizyczny i duchowy. Poetyckie fragmenty
sygnalizują wielowymiarowość zdarzeń i przenikanie się pozornie
zamkniętych sfer. Taka konstrukcja rzeczywistości odpowiada
doświadczeniu transu szamańskiego, pozwalającego noaidi na
transcendencję czasu i przestrzeni:
Jestem nomadą. Wędruję
między Dniem a Czasem Snu.
Europa nie widzi Czasu Snu,
nawet tutaj, gdzie jest on tak bliski.
We Śnie wszystko dzieje się po raz pierwszy.

background image

Tu Bóg Reniferów wznosi swe poroże. Baśniowa ryba wypływa spod
skały
(z: Pod podwójnym tozgwieżd żonym niebem, 1996)
Kamienie seide
Kamień seide Kamień
jest odpryskiem Basse varri.
Dostał
róg renifera,
dał całe stado.
Dostał
głowę ryby,
dał bogaty połów.
Dostał serce ze srebra, dał miłość.
(W nocy Stallo, 1984)
Pisarstwo Gaupa to przykład m n i e j s z e j l i t e r a t u r y , czyli - idąc
śladem rozważań Gilles'a Gauttari i Felixa Deleuze - literatury tworzonej
przez etniczną mniejszość w języku większości. Wprowadza ona pojęcia i
zjawiska, które są refleksem Innego, a tym samym podminowuje od
wewnątrz ów „przywłaszczony" język.
Gaup w roli pisarza jest niczym werbalizujący doświadczenia
ekstatycznej podróży noaidi. Z tym że opowieści szamana były

background image

przeznaczone dla wtajemniczonych, Gaup zaś podporządkowuje je
wymogom literackiego dyskursu, otwierając tym samym literaturę na
nowe, nieznane obszary.
Czytelnym sygnałem nieznanego w jego książkach są saamskie słowa
wszczepiane przez autora w norweskojęzyczny tekst. Najczęściej są
określeniami zjawisk mitologicznych, czasami związków rodzinnych czy
też pojęcia czasu. Konotują etniczność i odrębność, lecz otwierają też
szczeliny prowadzące do innej kultury, w której owe tajemnicze słowa
mają znaczenie. Są również metaforą ukrytych w podświadomości
okruchów doświadczeń, które nie zawsze potrafimy nazwać w dostępnym
nam języku, choć są niezbędne do posklejania obrazu własnego „ja". Jego
teksty umożliwiają nam spotkanie z obcą kulturą, ale mogą być też
inspiracją do podróży w głąb siebie.

background image

Sf. 8.
Bęben szamański, obok młoteczek z rogu renifera i miedziany pierścień z
nanizanymi na niego czterema małymi kółkami, wykorzystywany do
wróżenia. (J. A. Friis, Lappisk Mythologi, 1871) Z boku zaznaczono
miejsce mocowania rogowego uchwytu, biegnącego w poprzek . W
wypadku bębnów czarkowych uchwytem były dwa wydrążone w dnie
czary podłużne otwory.

background image

Dwa etapy seansu szamańskiego: noaidi uderza w bęben, a następnie
wpada w trans. (J. Schefferus, Lapponia, 1673). Bęben na pogrążonym w
transie szamanie leżał membraną do dolu.

background image

Jedno ze słynniejszych seide w Finnmarku (Jens Andreas Friis, Lappisk
Mythologi,
1871)
Szczególnie wyróżniające się elementy krajobrazu uważane były za
święte i służyły jako miejsca składania ofiar. Zwano je seide (sieidi) i
mogły nimi być skały, jeziora, wodospady. By zapewnić sobie
pomyślność, ofiarowywano między innymi srebrne ozdoby, górskie
kryształy, ryby, kości lub rogi renifera.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
najdłuższa podróż, Na scenę wchodzi grupa osób ubranych w białe powłóczyste szaty to chór, pielgrzym
Scenariusz zajęcia - PODRÓŻ NA WYSPĘ SKARBÓW, Konspekty, scenariusze
fałszerstwo stulecia podróż na księżyc
Antologia SF Podróż na Księżyc
Fantastyczna podróż na ekoplanetę
Kaziów Michał Dłoń na dźwiękach
Adler Elizabeth Podróż na Capri
Winters Rebecca Podróż na Cyklady
Winters Rebecca Podróż na Cyklady
Podroz na Poludnie Powrot do kalabryjskiej ojczyzny Annie Hawes
RYNEK BIUR PODRÓŻY NA ŚWIECIE I W POLSCE
Rebecca Winters Podróż na Cyklady
Winters Rebecca Podróz na Cyklady

więcej podobnych podstron