FKoneczny Panstwo&Prawo

background image

PAÑSTWO I PRAWO

W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ

background image
background image

FELIKS KONECZNY

PAÑSTWO I PRAWO

W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ

TOULOUSE 2000

background image

Na podstawie elektronicznego wydania ksi¹¿kê z³o¿y³ i do druku przygotowa³

Krzysztof Korczyñski (Toulouse, France)

background image

OD WYDAWCY WYDANIA LONDYÑSKIEGO

Pod jedn¹ ok³adk¹ oddajemy w rêce Czytelników dwa dot¹d nie druko-

wane dzie³a Feliksa Konecznego Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej i

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej. Jest to w zasadzie jedna ksi¹¿ka

w dwóch wersjach przygotowana przez autora do druku. Dzie³o pierwsze

ukoñczy³ w paŸdzierniku 1941 roku. Data ukoñczenia drugiego nie jest

mi znana. Oceniam, ¿e powsta³o ju¿ po wojnie, jako przeróbka pierwszego

z uwzglêdnieniem nieaktualnoœci ró¿nych postulatów pomyœlanych jako

polemika z polityk¹ sanacyjn¹. Przypuszczam, ¿e autor mia³ nadziejê

wydania tego dzie³a po wojnie i w tym celu je skróci³ i poprawi³. Inny da³

pocz¹tek i rozdzia³ koñcowy pt. Naród oraz usun¹³ rozdzia³y IX–XVII.

W sumie zmiany s¹ niewielkie, ale redukcja bardzo powa¿na, bo

zrezygnowa³ autor z przedstawienia idealnego ustroju jakim go sam widzia³

oraz refleksji na temat naszych stosunków z s¹siadami wschodnimi i po³u-

dniowymi. Ma to charakter polemiki z ustrojem przedwojennym. Nie brak

tu i krytyki socjalizmu (rozdzia³ IX). Czêœci Pañstwa w cywilizacji ³aciñ-

skiej, które nie wesz³y do Zasad prawa w cywilizacji ³aciñskiej, s¹

bardzo ciekawe i choæ mo¿e nie wszystko co proponuj¹ jest realne do

wprowadzenia, bior¹c pod uwagê zmiany jakie zasz³y w œwiecie od czasów

sanacyjnych, to jednak zdecydowanie zas³uguj¹ na opublikowanie. Szcze-

gólnie aktualne s¹ dzisiaj, gdy tyle dyskutujemy nad sposobem uzdrowie-

nia Rzeczypospolitej. Pogl¹dy na pañstwo cz³owieka o takiej wiedzy i eru-

dycji jakim by³ Koneczny, znawca mechanizmów cywilizacyjno-twórczych

i dziejów Polski, powinny byæ uwzglêdnione w ogólnonarodowej debacie.

W sposób oczywisty wpadliœmy, w wyniku oddzia³ywania obcych cywi-

lizacji w to co Koneczny okreœla jako „ko³ob³êd cywilizacyjny”, z którego

wyjœæ mo¿na jedynie zbiorowa oddolna wola narodu staniêcia na gruncie

jedynie dla nas w³aœciwej cywilizacji ³aciñskiej. Wed³ug Konecznego po-

background image

6

przez pi³sudczyznê na Polskê mia³a wp³yw cywilizacja turañska. To co

prze¿ywamy od wojny, jest dalszym ci¹giem tego samego procesu. St¹d

te¿ krytyka sanacyjnych urz¹dzeñ pañstwowych w niczym nie straci³a na

aktualnoœci, choæ tak siê mog³o wydawaæ w roku 1945.

Rozdzia³y XV Wobec Litwy i Rusi oraz XVI Wobec S³owiañszczyzny

s¹ mo¿e najmniej aktualne ze wzglêdu na obecn¹ sytuacjê geopolityczn¹,

mimo to warte s¹ przeczytania, nie tylko w aspekcie historycznym. Jeszcze

nieraz przyjdzie nam zajmowaæ siê tymi zagadnieniami. Rozró¿nienie miê-

dzy Litw¹ a Letuw¹ mo¿e tu byæ szczególnie wa¿ne. Ponadto warto prze-

czytaæ co w tym kontekœcie ma do powiedzenia Koneczny o uniach miêdzy-

pañstwowych, paktach, sojuszach, itd. Przyda to siê w rozumieniu czym

mog¹ a czym nie mog¹ byæ takie twory jak Europejska Wspólnota Gospo-

darcza czy Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, Pakt Atlantycki, czy

Pakt Warszawski, twory, które Koneczny, zmar³y w 1949 roku, celnie ko-

mentuje zza grobu.

Konieczne jest wiêc wydanie Pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej w

ca³oœci, mimo ¿e autor zaniecha³ tego planu. Dzie³o to zajmuje wiêksz¹

czêœæ niniejszego tomu.

To co jest nowego w Zasadach prawa cywilizacji ³aciñskiej stanowi

zaledwie 8% ca³oœci. Ze wzglêdów oszczêdnoœciowych nie zachodzi ko-

niecznoœæ powtarzania tego co jest po prostu powtórzeniem rozdzia³ów

I–VIII z Pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej z opuszczeniem ju¿ drukowa-

nych czêœci i wskazaniem, na których stronach Pañstwa w cywilizacji

³aciñskiej nale¿y je szukaæ. W praktyce jest to wiêc zestawienie zmian i

wstawek dokonanych przy przeredagowaniu dzie³a.

Rozdzia³ V w Zasadach prawa w cywilizacji ³aciñskiej nosi nieco

inny tytu³: Pañstwo a spo³eczeñstwo.

Zachowane egzemplarze maszynopisu obu ksi¹¿ek nie s¹ w pe³ni

poprawione przez autora, s¹ wiêc pewne trudnoœci redakcyjne.

Autor pogubi³ siê w numeracji rozdzia³ów. Ta, która jest przedsta-

wiona w spisie treœci zosta³a nadana przez wydawców. W przypadku roz-

dzia³ów od I do VII sprawa wygl¹da w zasadzie prosto, choæ rozdzia³

nastêpny znowu ma numer VII, w maszynopisach obu prac nadano mu

numer VIII. W sposób oczywisty rozdzia³ VIII ma podrozdzia³y. Dalej

sprawa siê komplikuje. Nie jest jasne czy rozdzia³ IX to ostatni podrozdzia³

VIII, czy tez rozdzia³ osobny. Nie jest on pisany z nowej strony i ma numer

arabski 9, co jednak przy podanym numerze VII dla rozdzia³u VIII (o

Pañstwo i prawo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

7

czym wy¿ej), nie musi oznaczaæ osobnego rozdzia³u. Tu potraktowano

go jednak osobno. Nie wystêpuje on w Zasadach prawa w cywilizacji

³aciñskiej, w którym to dziele reszta rozdzia³u VIII pozostaje bez zmian,

a rozdzia³ dodatkowy Naród nosi numer VIII, który tu potraktowany zosta³

jako IX. Pozosta³e rozdzia³y Pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej numeracji

nie posiadaj¹. Nie jest wykluczone, ¿e autor planowa³ rozdzia³y X–XI po-

traktowaæ jako podrozdzia³y jednego, o ustroju.

Odwo³uj¹c siê w innych miejscach ksi¹¿ki do nie ponumerowanych

rozdzia³ów autor zostawia³ w maszynopisie wolne miejsca na wpisanie

numeru. Gdzie by³o oczywiste o jaki rozdzia³ chodzi numery te wstawiono

wed³ug numeracji zastosowanej w niniejszym tomie.

W szeregu miejsc s¹ niejasnoœci, szczególnie w tej czêœci Pañstwa

w cywilizacji ³aciñskiej. Odnosi siê wra¿enie, ¿e poniewa¿ czeœæ ta nie

by³a planowana do druku po wojnie, autor zaniecha³ poprawienia jej

maszynopisu i porz¹dkowania numeracji rozdzia³ów.

Wreszcie sprawa jêzyka. W nie drukowanej jeszcze pracy Prawa dzie-

jowe Koneczny pisze: „Za mojego ¿ycia by³o siedem reform ortografii w

Polsce, jedna w Niemczech, jedna we Francji (minimalna), a w Anglii ani

jednej… I nie znalaz³ siê ani jeden wydawca, ani jeden redaktor, ani

jedna drukarnia, która by nie by³a przyjê³a tej nieszczêsnej i szpetnej

reformy (autorowie nie maj¹ g³osu).” Otó¿ chcemy byæ takim wydawc¹ i

drukujemy prace Konecznego w takiej formie, w jakiej do nas dotar³a.

Autor utrzymuje rodzaje w deklinacji przymiotników (np., pieknémi

Polkami, z ¿adnemu narzeczu itd.), zachowuje ³¹czne pisanie wielu wyra-

zów pisanych dziœ osobno, zachowuje star¹ ortografiê. S¹ pewne niekonse-

kwencje w pisowni u¿ytej dla tego samego tekstu w obu drukowanych tu

ksi¹¿kach (np. Asyrji albo Asyryi — obie wersje ró¿ni¹ siê od obowi¹zu-

j¹cej dziœ Asyrii). Trudno powiedzieæ, która pisownie Koneczny uwa¿a³

za najbardziej swoj¹. Nie jest te¿ wykluczone, ¿e jego pisownia zosta³a

zniekszta³cona w czasie przepisywania przez kolejne maszynistki, a nie

mia³ ju¿ si³ poprawiaæ (choæ sporo jest poprawek merytorycznych robio-

nych jego rêk¹). Zapewne dotyczy to przede wszystkim miejsc gdzie u¿yto

pisowni nowszej, podczas gdy gdzie indziej te same wyrazy maj¹ pisowniê

starsz¹.

Wychwycenie tego bez korekty autorskiej nie jest dziœ mo¿liwe.

Maciej Giertych

Od wydawcy wydania londyñskiego

background image
background image

PAÑSTWO

W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ

background image
background image

I. ROZDZIA£ WSTÊPNY

Rozprawa niniejsza stanowi prost¹ konsekwencjê og³oszonych po-

przednio prac O wielkoœci cywilizacji i Rozwój moralnoœci, tudzie¿

przygotowanej ju¿ do druku obszernej, dwutomowej Cywilizacji bizan-

tyjskiej. Nauka o cywilizacji by³aby defektowna bez nauki o pañstwie.

Zagadnienie cywilizacji stanowi trzon ca³ej Historii powszechnej,

przedstawia przeto jak najwiêkszy interes naukowy. Obok tego posiada

donios³oœæ praktyczn¹. Œmiem twierdziæ, ¿e wszystkie „kryzysy” przez

które Europa przechodzi³a i przechodzi, pochodz¹ z pomieszania cywili-

zacji, a powrót do czystej cywilizacji ³aciñskiej stanowi warunek odro-

dzenia Europy. Przyznam siê atoli i do subiektywnego bodŸca, który znie-

wala do tych studiów, a ka¿e wo³aæ w g³os, ¿e trzeba pielêgnowaæ i wy-

wy¿szaæ cywilizacjê ³aciñsk¹: przekonanie, ¿e niepodleg³oœæ Polski mo¿li-

wa jest tylko w cywilizacji ³aciñskiej. Odrodzona cywilizacja ³aciñska by³aby

gwarantk¹ lepszej przysz³oœci Polski i Europy.

Pomiesza³y siê cywilizacje trzy: ³aciñska z bizantyjsk¹ i ¿ydowsk¹,

nadto, w Europie wschodniej, czwart¹, turañsk¹. Kwestia ¿ydowska nie

jest ani rasowa, ani religijna lecz cywilizacyjna. Ich religia nie jest uni-

wersalna i byæ ni¹ nie zmierza; w toku dziejów nastêpuje coraz wiêksze

zacieœnienie jej do rodowitych ¯ydów, coraz wiêcej niemo¿liwoœci, ¿eby

mog³a mieæ wyznawców poza tymi, którzy siê w niej zrodzili. Religia

¿ydowska staje siê coraz bardziej wy³¹cznie plemienn¹; w miarê, jak od

tory przechodzi w talmud, nastêpnie w szulchanaruch, potem w kaba³ê,

wreszcie w chasydyzm. Najwiêksi ¿ydowscy uczeni twierdz¹, ¿e w³aœciwie

nie jest to religia objawiona, lecz „objawione prawo”. ¯ydowska metoda

background image

12

prawniczego myœlenia podminowa³a prawodawstwa ca³ej Europy, a¿

poczucie prawne rozminê³o siê z etycznymi, a w koñcu prawo straci³o

etykê.

Bizantynizm nie jest sakraln¹ cywilizacj¹, lecz oddaje sprawy religijne

do decyzji G³owy pañstwa. Rodz¹ce siê z tego niekonsekwencje doprowa-

dzi³y do tego, i¿ si³om fizycznym przyznano faktyczn¹ supremacjê nad

duchowymi, formie nad treœci¹. Uznaje wprawdzie odrêbnoœæ prawa

publicznego od prywatnego, lecz okazuje czêsto sk³onnoœæ do monizmu

prawa publicznego, a do os³abiania prywatnego. Zwalnia od etyki ¿ycie

publiczne; pañstwowoœæ jest ca³kiem bezetyczna.

Bizantynizm jest gniazdem omnipotencji pañstwa. Nie zna history-

cyzmu, a spo³eczeñstwo podporz¹dkowuje bezwzglêdnie pañstwu oparte-

mu na biurokracji i etatyzmie. Nienawidzi personalizmu, pielêgnuje gro-

madnoœæ i mechanizmy w ¿yciu zbiorowym; nie pojmuje tedy jednostki

bez jednostajnoœci. Narodowoœci nie wytwarza.

Wrêcz przeciwnie, cywilizacja ³aciñska posiada historyzm, poczucie

narodowe, treœæ ceni nad formê, si³om duchowym przyznaje supremacjê

nad fizycznymi, sprawy religijne oddaje do decyzji hierarchii duchownej,

a od pañstwa wymaga, ¿eby siê poddawa³o wymaganiom etyki katolickiej.

Pañstwo opiera siê na spo³eczeñstwie, pielêgnuje w ¿yciu zbiorowym per-

sonalizm, a wiêc organizmy, oparte na autotomii, na samorz¹dach pro-

wincji i stanów, terytorialnych i zawodowych.

Poszukuje jednoœci w rozmaitoœci. Broni dualizmu prawniczego, lecz

¿¹da, by prawo publiczne oparte by³o na etyce na równi z prywatnym.

Omnipotencja pañstwa stanowi diametralne przeciwieñstwo z cywilizacj¹

³aciñsk¹.

Bizantynizm miewa³ okresy ekspansji ku Zachodowi. W Niemczech

pozosta³ i ju¿ od X w. dziel¹ siê Niemcy pomiêdzy dwie cywilizacje, ³aciñsk¹

i bizantyjsk¹.

Dwoistoœæ tê znaæ na ca³ej historii niemieckiej; poczucie narodowe

datuje siê w Niemczech dopiero od pocz¹tku XIX wieku. Z Niemiec szerzy³

siê bizantynizm polityczny ju¿ w œredniowieczu na Zachód i odnosi³ nie-

jedno zwyciêstwo; Rosjê zaœ pozyska³ za Piotra Wielkiego.

Nie zna sporu o supremacjê tych lub owych si³, ani te¿ w ogóle ¿ad-

nych w¹tpliwoœci etycznych, cywilizacja turañska. Cale ¿ycie posiada ustrój

obozowy. Wódz jest w³adc¹ ¿ycia i mienia, gdy¿ poddani pozostaj¹ do

niego w stosunku zawis³oœci osobistej. Cywilizacja ta osi¹gnê³a szczyt w

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

13

kulturze ojgurskiej (Mongo³ów d¿ingischanskich), przesz³a na Tatarów

Kipczaku, na Ruœ i Moskwê.

Najczystsz¹ jej form¹ sta³a siê kozaczyzna. W Rosji zmiesza³a siê z

innymi cywilizacjami, zw³aszcza z bizantyjsk¹. Na Polskê oddzia³a³a tu-

rañska z trzech stron; od turañszczyzny muzu³mañskiej (tatarskiej i turec-

kiej) i od kozaczyzny, wytwarzaj¹c mieszankê cywilizacyjn¹, której prze-

jawem sta³ siê sarmatyzm; póŸniej zaœ w czasach porozbiorowych, trzecim

Ÿród³em wp³ywów turañszczyzny sta³a siê pañstwowoœæ rosyjska — a

wp³ywy te dzia³aj¹ (i to mocno) nawet po odzyskaniu niepodleg³oœci.

Z tego chaosu cywilizacyjnego wiedzie oczywista droga do stanu

acywilizacyjnego. Je¿eli nie ma zgin¹æ, run¹æ, przepaœæ marnie to wszy-

stko, co zwykliœmy nazywaæ „Europ¹”, trzeba dokonaæ zwrotu radykal-

nego (póki nie za póŸno) i oczyœciæ cywilizacjê ³aciñsk¹, strz¹saj¹c z

siebie niebezpieczne nabytki mieszanek. Jest to kwestia ¿ycia lub œmierci

dla narodów europejskich.

Pañstwa europejskie musz¹ nawróciæ stanowczo ku cywilizacji ³aciñ-

skiej. Dla Polski jest to wrêcz sprawa nagl¹ca.

Z takiego toku myœli wy³oni³y siê niniejsze roztrz¹sania o „pañstwie

w cywilizacji ³aciñskiej”.

Pochodz¹c od autora, przywyk³ego sua mente vivere i pisane now¹

metod¹, mo¿e siê to dzie³ko wydaæ zrazu dziwnym; lecz jestem przekonany,

¿e Czytelnik w miarê lektury nabieraæ bêdzie przekonania, jako ca³a ta

ksi¹¿ka sk³ada siê ze spostrze¿eñ i uwag ca³kiem prostych, które rozu-

miej¹ siê same przez siê, i w których nie ma nic takiego, czego by ka¿dy

nie potrafi³ uj¹æ i napisaæ, tylko robota jest nieco mozolna.

Polskiemu Czytelnikowi bêdzie zapewne nietrudno poczuæ siê w pañ-

stwie cywilizacji ³aciñskiej, jako w swoim ¿ywiole. Tradycja polskich pisa-

rzy politycznych od XV wieku a¿ do Sejmu czteroletniego jest cywilizacyjnie

³aciñska na wskroœ. Nasz polski historyzm musi nas zwróciæ w tym samym

kierunku.

Kiedy po rozbiorach przerwa³a siê ci¹g³oœæ polskiej nauki, cios ten

udzieli³ siê równie¿ naukom stosowanym politycznym. Naukê o pañstwie

zagubion¹ w powszechnej ruinie polskoœci, trzeba by³o wy³aniaæ na nowo

z nurtów wspó³czesnych spekulacji filozoficznych; poniewa¿ zaœ roz-

kwitnê³y one w Niemczech, tam zwabia³y ku sobie naszych statystów-

teoretyków. Lecz od razu u pierwszego z nich, Józefa Go³uchowskiego,

nastêpuje znamienny odskok.

Rozdzia³ wstêpny

background image

14

Podczas gdy niemiecka nauka mia³a zabrn¹æ w omnipotencjê

pañstwa, zdaniem Go³uchowskiego (wyra¿onym w 1822 r.) ingerencja

pañstwa musi maleæ w miarê rozwoju intelektu zbiorowego; pañstwo ma

byæ podobne m¹dremu wychowawcy, który d¹¿y do tego, by jak najrychlej

stal siê zbytecznym swemu wychowankowi. Rozwój pañstwa polega na

zmniejszaniu wszelkiej „mechaniki politycznej”. Trafnego zaiste u¿y³ wyra-

¿enia, boæ mechanizmy mia³y staæ siê zmor¹ pañstwowoœci europejskiej.

Zastrzega³ siê zaœ, ¿e urz¹dzenia pañstwowe winny wyrastaæ z ducha naro-

dowego, a co narzucone z zewn¹trz, nale¿y odrzucaæ.

Józef Go³uchowski wszed³ w koleiny filozofii Schellinga, lecz filozofia

stanowi³a dla niego tylko punkt zaczepienia do teoretycznego studium

spraw ¿ycia publicznego. By³ w nim materia³ na twórcê nowoczesnej

polskiej nauki o pañstwie i dlatego nale¿y mu siê tutaj wspominka jako

pionierowi. Niestety, nie by³o mu danym rozwijaæ siê w tym kierunku.

Wyk³ada³ w Wilnie zaledwie przez kwarta³ (od koñca paŸdziernika 1823

do koñca stycznia 1824), zasuspendowany przez Nowosilcowa, a w sierp-

niu 1824 wydalony z uniwersytetu i z miasta wraz z Lelewelem, Dani³o-

wiczem i Bobrowskim.

Minê³y cztery pokolenia, w ci¹gu których doprowadzono „mechanikê

polityczn¹” do ostatecznoœci. Jak zawsze, b³oga reakcja przeciwko z³u

wysz³a od Koœcio³a. Korporacjonizm katolicki zwraca naukê o pañstwie

na tory autonomii i ka¿e pañstwu oprzeæ siê na spo³eczeñstwie, a potêpia

uprawiane dotychczas t³umienie rozwoju spo³ecznego (zaiste bizantyj-

skie). Ze wznowionej katolickiej nauki o pañstwie wynika nieuchronnie

program autonomiczny.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej musi byæ organizmem i stosownie

do tego rozsnuta jest treœæ niniejszego dzie³ka.

Konsekwencj¹ tego jest radykalne przeciwstawienie siê pr¹dowi tota-

lizmu pañstwowego. Propagujê natomiast has³o totalizmu etycznego. ¯¹-

dam, ¿eby moralnoœæ obowi¹zywa³a nie tylko w ¿yciu prywatnym, lecz

zupe³nie tak samo i jednakowo tak¿e w ¿yciu publicznym, w ka¿dym urzê-

dzie, w ka¿dej ustawie i w ca³ej polityce. Jestem g³êboko przekonany, ¿e

mniej bêdzie sposobnoœci do demoralizacji ¿ycia publicznego, je¿eli po-

rzucimy zasadê wszechw³adzy pañstwa; g³oszê przeto obok totalizmu etycz-

nego i na jego tle drugie has³o: autonomii.

Obmyœla³em i spisujê te motywowane projekty nowego pañstwa w

czasie srogim, kiedy zawis³a nad nami kara Boska za Sowiniec. Nie chcieli

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

15

s³u¿yæ Prawdzie ci, którzy do tego byli powo³ani, wiec u¿y³a Opatrznoœæ

narzêdzi œlepych i wrogich i oto przewalaj¹ siê nad naszymi nieszczêsnymi

g³owami gesta Dei per latrones. S³ugom z³a kazano ziemiê ze z³a uprz¹t-

n¹æ.

Praca niniejsza nie jest improwizacj¹. Polega czêœciowo na zebraniu

w systematyczn¹ ca³oœæ wielu rzeczy, porozrzucanych w d³ugim szeregu

prac poprzednich, w których znajduj¹ siê informacje i uzasadnienia bar-

dziej szczegó³owe. S¹ to rozprawy i rozprawki, wiêksze i mniejsze ksi¹¿ki,

broszury i artyku³y. Wymieniam je w porz¹dku chronologicznym:

— G³os w sprawie ludowej, Kraków 1896 w 8-ce str.127;

— Oœwiata w sprawie górnoœl¹skiej, Kraków 1903;

— Oœwiata a dobrobyt w Galicji (Biblioteka Warszawska) 1903;

— Konserwatyzm ch³opski (jw., sierpieñ i wrzesieñ 1903).

Rozdzia³ wstêpny

background image
background image

II. WOBEC CYWILIZACJI

Trzonem ca³ej historii powszechnej jest zagadnienie cywilizacji. Cywilizacja

jest to metoda ustroju ¿ycia zbiorowego. Prawo stanowi w nim czynnik

pierwszorzêdny i jest z natury rzeczy czêœci¹ metody, jak najbardziej

znamienn¹. Ka¿da cywilizacja ma swoje pojêcie o prawie i wysnuwa z

nich odrêbne systemy prawa.

S¹ tedy dwa Ÿród³a prawa: etyka lub w³adza. Obydwa tkwi¹ w samych

zawi¹zkach jakiejkolwiek kultury, jakiegokolwiek ustroju ¿ycia zbioro-

wego choæby najprymitywniejszego; tkwi¹ w ustroju rodowym. Nie by³o

zaœ nigdy ani stadnoœci, ani matriarchatu. W³adza ojcowska by³a do¿ywot-

nia, tyczy³a siê synów, wnuków i prawnuków, skupiaj¹cych siê w ród pod

zwierzchnoœci¹ wspólnego przodka, który by³ w³aœcicielem wszystkich i

wszystkiego. W rodowej gromadzie, mog¹cej obejmowaæ kilkadziesi¹t

g³ów, wytwarza³y siê normy wzajemnych stosunków, tj. pogl¹dy na to, co

jest godziwym, a co niegodziwym.

Etyka jest starsza od prawa. Prawo nie by³o potrzebnym, póki siê nie

wydarzy³o przestêpstwo. Sankcje prawne nie mog³y powstaæ wczeœniej,

a¿ gdy zasz³a potrzeba, ¿eby niegodziwoœæ poskramiaæ si³¹. Musia³a zaœ

powstaæ kwestia prawna, gdy okaza³a siê jak¹œ w¹tpliwoœæ etyczna. Prawo

pierwotne rodzi siê z etyki i rozwija siê wraz z jej rozwojem, w miarê

rozwoju stosunków.

M³odszoœæ prawa jest atoli nieznaczna. Po œmierci za³o¿yciela rodu

mog³y siê stosunki uk³adaæ rozmaicie. Ka¿dy z synów patriarchy stawa³

siê sam patriarch¹ i w³aœcicielem swego potomstwa i móg³ siê wyodrêbniæ

ród odrêbny; równie¿ atoli mogli pozostawaæ dalej razem. Zachodzi³a

background image

18

potrzeba norm, kto ma byæ g³ow¹ gospodarki rodowej i jak uregulowaæ

dalsze wspó³¿ycie. Okreœlono dotychczas szeœæ typów ustrojów rodowych,

a zatem istnia³a rozmaitoœæ praw.

Niegodziwoœci¹ by³o œwiadome wyrz¹dzenie szkody wspó³rodowcowi.

Obowi¹zki etyczne wobec cz³onków innego rodu zaczê³y siê dopiero na-

tenczas gdy rody z³¹czy³y siê w plemiê. Powstaje etyka zrzeszeniowa, roz-

szerzaj¹ca siê dalej z plemion na lud. ¯ydzi rozci¹gnêli etykê na wszystkich

wspó³wyznawców. Nie mia³o siê obowi¹zków etycznych poza w³asnym

zrzeszeniem; powszechnym by³ tedy stan, który zwiemy etyk¹ podwójn¹.

Dopiero filozofia stoicka nie pozwala³a postêpowaæ nieuczciwie wzglêdem

obcych, zanim chrzeœcijañstwo uczyni³o wszystkich ludŸmi bliŸnimi.

Z nowych postulatów etycznych musia³y powstawaæ nowe kierunki

w prawie. Lecz postulaty mog³y nie znajdowaæ uznania, a konflikt prawa

z etyk¹ siêga równie¿ do okresu rodowego. Nadu¿ycia zdarza³y siê, zw³a-

szcza wyœcigi uzurpatorskie do godnoœci i w³adzy starosty rodowego (po-

wsta³ typ despocji rodowej). Nie zawsze geneza w³adzy tkwi³a w etyce.

Zdarza³a siê w³adza, pochodz¹ca z pope³niania niegodziwoœci, a prawo

wydawane przez tak¹ w³adzê, mog³o byæ bezprawiem.

Prawo, wywodz¹ce siê od w³adzy, mog³o byæ narzucone bez wzglêdu

na pogl¹dy etyczne, a towarzysz¹cy takiemu prawu przymus prawny móg³

byæ wcale nie uprawniony. Uprawnienie sprzeczne z etyk¹ jest bezprawiem.

Atoli w³adza despotyczna nie koniecznie musi byæ tym samym bez-

prawna. Ludy ziemi wyznaj¹ po wiêkszej czêœci emanatyzm i wierz¹, ¿e

w³adca jest emanacj¹ bóstwa. Wobec tego nie wolno jej siê przeciwiæ ze

wzglêdów religijnych, on zaœ nie jest krêpowany niczym. Wszelka za-

chcianka jego staje siê prawem. Jest to zupe³nie logiczne przy emanatyzmie

a œlepe pos³uszeñstwo stanowi elementarne wymaganie emanatycznego

porz¹dku w stosunku œwiata przyrodniczego do nadprzyrodzonego. W

tym wypadku w³adza despotyczna nie jest narzucona, lecz wy³ania siê

naturalnie ze systemu religijnego. Nie tylko najsurowsza w³adza, lecz nawet

dziwaczna (jak np. Iwana GroŸnego) mo¿e byæ nie tylko prawna lecz

najzupe³niej prawna ze stanowiska danej cywilizacji.

Ze zmian¹ pojêæ etycznych musi nast¹piæ zmiana pojêæ prawniczych.

Nigdy atoli przeciwnie, nigdy prawo nie pokieruje etyk¹. O ile prawo

chce wytwarzaæ etykê, powstaje stan bezetyczny anormalny i po pewnym

czasie acywilizacyjny. S³usznym mo¿e byæ tylko takie prawo, które wy³ania

siê z wierzeñ lub stosunków stron zainteresowanych i jest zgodne z ich

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

19

wol¹, z ich przekonaniami, czyli innymi s³owy: prawo wspó³mierne z

cywilizacj¹.

¯adna cywilizacja nie uznaje gwa³tu, jako Ÿród³a prawa. Wszystkie

staj¹ oporem przeciwko prawu narzuconemu, nie wy³onionemu.

Musimy zacz¹æ od odró¿nienia tych dwojga „praw”, albowiem prawo

narzucone mo¿e pochodziæ z nikczemnych gwa³tów (np. od ³upie¿czego

najeŸdŸcy), a wiêc œciœle rzeczy bior¹c mo¿e byæ nie prawem, lecz bez-

prawiem. Czy¿ mo¿na stawiaæ je obok siebie, w imiê np. nieprzerwalnoœci

prawa? Nieprzerwalnoœæ zachodziæ mo¿e tam tylko gdzie nie zmienia siê

metoda. W³aœciwie przeto bezprawie stanowi przerwê w ci¹g³oœci prawa;

a bezprawiem jest wszystko, co opiera siê na gwa³cie. Szwankuje tu termi-

nologia prawnicza, nie posiadaj¹c osobnego wyra¿enia na bezprawie,

przebrane w szaty prawa. Jurysprudencja stawa³aby siê atoli nieraz wspó³-

winna nikczemnoœci, gdyby prawo narzucone traktowa³a na równi z wy³o-

nionym. Zawody zaœ prawnicze nie mog¹ siê poni¿aæ do tego, by wys³ugi-

waæ siê lada opryszkowi.

Przeciwieñstwa prawa narzuconego a wy³onionego œledziæ mo¿na w

ca³ej historii cywilizacji ³aciñskiej oko³o has³a wolnoœci. Granice pomiêdzy

wolnoœci¹ a przymusem okreœliæ nietrudno. Wolnoœæ ka¿dego koñczy

siê tam, gdzie zaczyna siê wolnoœæ s¹siada. Adagium stare i powszechnie

znane, kiedy powsta³o i od kto pochodzi, nie wiadomo. S¹dzê, ¿e nale¿a³o-

by je uzupe³niæ okreœleniem roli przymusu; przymus zaœ ma stawaæ w

obronie wolnoœci tego s¹siada. O tyle przymus (sankcje prawne) jest

potrzebny, uprawniony; poza tym staje siê blumizmem.

Skoro nie mo¿na byæ cywilizowanym na dwa sposoby, nie mo¿na

przeto stosowaæ w uk³adzie prawa jednoczeœnie dwóch metod, a tym

mniej trzech lub czterech. Mieszanka cywilizacyjna wyradza siê w stan

acywilizacyjny a prawo z³o¿one z dzia³ów niewspó³miernych, prawo

cywilizacyjne wielokierunkowe staje siê bezkierunkowym i wychodzi w

praktyce na tarczê wszelkiego bezprawia. Prawo musi wiedzieæ jasno,

do czego zmierza i wyra¿aæ to œciœle; tym samym musi pochodziæ w ca³oœci

z jednej tylko cywilizacji.

Mieszanka cywilizacyjna jest jadem wszelkich organizmów, a stoso-

wana czy to do pañstwa, czy to do spo³eczeñstwa, sprowadza rozk³ad.

Komu w g³owie mieszaj¹ siê cywilizacje, taki przy najczystszych nawet

intencjach stanie siê, chocia¿ nieœwiadomie, trucicielem ¿ycia zbiorowego

we w³asnym zrzeszeniu. Albowiem w sprawach zwi¹zanych z intelektem

Wobec cywilizacji

background image

20

ludzkim nie obowi¹zuje wcale prawo przyrodnicze, jako ta sama przyczyna

wywo³uje zawsze te same skutki. Z takiej samej myœli ludzkiej powstaj¹

czyny rozmaite. Ta sama myœl przeradza siê w czyn w ka¿dej cywilizacji

inaczej.

Przyk³adem rozdwojenia cywilizacyjnego jest sta³a historia Niemiec.

Tam bizantyjska cywilizacja zmaga³a siê z ³aciñsk¹ od czasu Ottonów.

Spory cesarstwa z papiestwem by³y w istocie rzeczy walkami dwóch cywi-

lizacji. £aciñska wziê³a górê w okresie tzw. „bezkrólewia niemieckiego”

i a¿ do drugiej po³owy XIV wieku zmaga³a siê, wychodz¹c przynajmniej

obronn¹ rêk¹. Przewa¿y³y atoli szale na rzecz bizantynizmu trzy czynniki

historyczne: Zakon Krzy¿acki, protestantyzm niemiecki (ró¿ny wielce od

skandynawskiego i anglosaskiego) i wreszcie pruska ideologia pañstwo-

wa. Kultura bizantyjsko-niemiecka ostatecznie zwyciê¿y³a, dokonuj¹c

sprusaczenia ca³ych Niemiec.

WyraŸne œlady wp³ywów bizantyjskich s¹ w ca³ej Europie. By³oby dziw-

nym, gdyby by³o inaczej. Wszak¿e¿ w pierwszym okresie œredniowiecza

bogate i uczone Bizancjum by³o idea³em dla zachodniej Europy ubo¿uch-

nej i niepiœmiennej; potem zaœ legizm wszczepia³ pojêcia prawa publicz-

nego z epoki cesarstwa, z czasów „Nowego Rzymu”. Pewne wp³ywy z

Bizancjum rozchodz¹ siê po ca³ej Europie. Mo¿na by siê wyraziæ, ¿e ca³a

Europa doznaje zatrucia kwasami bizantyñskimi. Si³om fizycznym przy-

znano faktyczn¹ supremacjê nad duchowymi, czêsto formie nad treœci¹.

Najdosadniejszego przyk³adu dostarcza³ problem nawracania pogan. Na

tej sprawie obserwowaæ mo¿na w skali najwiêkszej, jak kwas bizantyñski

deprawowa³ zachodni¹ Europê. Niegdyœ Cassiodorus, jeden z Ojców na-

szej cywilizacji, oœwiadczy³, jako nie wolno przy nawracaniu u¿ywaæ przy-

musu i Stolica Apostolska sama równie¿ wielokrotnie to g³osi³a. Lecz

póŸniej wysz³a od Krzy¿aków fatalna teoria, jako godzi siê a nawet trzeba

nawracaæ mieczem, gdy inaczej nie mo¿na; dla najwy¿szego dobra, dla

nawrócenia i zbawienia dusz, nie trzeba siê wahaæ z u¿yciem przemocy.

Cel uœwiêca œrodki! Gdy tak promulgowano tê zasadê, otwar³y siê ciê¿kie

wrota dla wszelkiej zbrodniczoœci wzglêdem nie-wspó³wyznawców, za-

czê³o siê zawieszenie etyki wzglêdem pogan, moralnoœæ dwojaka i z³ote

czasy dla zbrodniarzy, umiej¹cych pokrywaæ przestêpstwa œwiêtoszko-

stwem. Czy nie w tej sprawie zawi¹zek kwestii: si³a nad prawem?

Ze sta³ego sprzê¿enia cywilizacji bizantyjskiej z ³aciñsk¹ w jednym

rydwanie, musia³ wreszcie wytworzyæ siê ko³ob³êd historyczny (zachodz¹-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

21

cy nie tylko w Niemczech). To samo tyczy siê mieszanki wytwarzanej z

jakichkolwiek innych cywilizacji. Np. pomieszanie chiñskiej z turañsk¹

wiedzie do bezw³adu. Absurdem wiec jest poszukiwanie czegoœ, co by³oby

równoczeœnie perskim, w³oskim, japoñskim, polskim, francuskim, chiñ-

skim, hinduskim, ¿ydowskim, itd. Z tego nie da siê wykrzesaæ ¿adnej

nowej, wszystkim wspólnej jedni; to mo¿e byæ tylko obok siebie z mniejsz¹

lub wiêksz¹ niestosownoœci¹.

Co powsta³o osobnymi metodami i co utrzymuje siê odrêbnoœci¹

w³asnej metody, to nie da siê sporz¹dziæ w now¹ ca³oœæ.

Zw³aszcza tworzenie wszelkie musi siê odbywaæ w obrêbie pewnej

metody w jakimœ duchu.

Przyk³ad na sztuce: Przypuœæmy, ¿e polski malarz poddaje siê wp³y-

wom japoñskim. Czy¿ namaluje w takim razie wesele krakowskie japoñsk¹

metod¹? Mo¿e zechce odkrywaæ syntezê matejkowskiej ekspresji z ja-

poñsk¹ jednop³aszczyzn¹? Ani te¿ ¿aden Japoñczyk nie uzna³by Fud¿ijamy

wymalowanej po naszemu. Nie ma krajobrazu polsko-japoñskiego, s¹

tylko polskie i japoñskie osobno, ca³kiem osobno. Równie¿ nie ma cie-

lesnych kszta³tów polsko-japoñskich! Mo¿na przyswajaæ sobie œrodki te-

chniczne z Polski, z Japonii, z Persji itd., ale to nie wytworzy sztuki jakiejœ

persko-polsko-japoñskiej.

Absurd ten wyst¹pi jeszcze jaskrawiej na architekturze. WyobraŸmy

sobie dom mieszkalny ze staroegipskimi œcianami skoœnymi, z dachem

chiñskim, lecz fasad¹ europejsk¹, a urz¹dzony wewn¹trz po persku, lecz

zbudowany z japoñskich tekturek. A mo¿e wystarczy wyobraziæ sobie

gmach europejski, wystawiony pó³ na pó³ w stylu bazylikowym i rokoko?

Itp., itp.

Poniewa¿ ludzie z rozmaitych cywilizacji staj¹ siê niezdatni do wspó³-

pracy w tym samym zrzeszeniu, a zatem coraz mniej po¿ytku z prac ¿ycia

zbiorowego w Europie i coraz mniej staje siê mo¿liw¹ normalna duchowa

przemiana si³ cywilizacyjnych, stad stagnacja to tu, to ówdzie, a coraz

czêstsza i zagarniaj¹ca coraz rozleglejsze dziedziny. Kontynentowi euro-

pejskiemu zagrozi³ stan acywilizacyjny.

Mechaniczna mieszanka prowadzi do obojêtnoœci w zasadniczych

zagadnieniach cywilizacyjnych. Góruj¹ coraz bardziej pozory, formy po-

zbawione treœci; treœæ bywa zlekcewa¿ona, nie przywi¹zuje siê do niej

wagi. Najdonioœlejsze sprawy zbywa siê obojêtnie.

Apatia moralna, brak zainteresowania sprawami publicznymi stano-

Wobec cywilizacji

background image

22

wi¹ istotny skir ¿ycia publicznego, albowiem zacieraj¹ potrzebê tego, co

w ca³ym ¿yciu zbiorowym najpotrzebniejsze, mianowicie odpowiedzial-

noœæ. Z jej zaœ zanikiem zanikaj¹ zdolnoœci twórcze w spo³eczeñstwie.

Iluzorycznoœæ odpowiedzialnoœci wiedzie te¿ do najgroŸniejszego z nie-

szczêœæ publicznych: do bezkarnoœci z³a.

Ten chwast wybuja³ na kontynencie europejskim tak dalece, i¿ choæby

tylko dlatego grozi Europie ca³kiem widoczny rozk³ad i to ogólny rozk³ad

w mieszance cywilizacyjnej.

Prawnik musi siê tedy zdecydowaæ, do jakiej nale¿y cywilizacji. Ka¿da

cywilizacja stanowi przegrodê pomiêdzy cywilizacjami nie do przebycia.

Jak¿e¿ pogodziæ chrzeœcijañskie a ¿ydowskie pojêcie bliŸniego? Rozbie¿-

noœæ zaœ etyk co do ¿ycia prywatnego a publicznego zachodzi a¿ w piêciu

cywilizacjach: w chiñskiej, bramiñskiej, turañskiej, arabskiej i bizantyñ-

skiej; tym samym nie da siê ¿adnej z nich ³¹czyæ z cywilizacj¹ ³aciñsk¹,

która poddaje ¿ycie publiczne etyce i to tej samej, jak prywatnie. Chiñ-

czykowi godzi siê wypêdzaæ swe dzieci, a nawet zabijaæ je; jak¿e¿ to po-

godziæ z etyk¹ cywilizacji ³aciñskiej? Gdy Braminowi przyjdzie ochota zro-

biæ siê pustelnikiem gdzieœ w obcym kraju, za siódm¹ gór¹ i siódm¹

rzek¹, a¿eby w samotnoœci rozstrz¹saæ zagadnienia spraw wieczystych,

ma prawo opuœciæ ¿onê i dzieci, nawet ich nie uprzedzaj¹c o swym po-

stanowieniu; na coœ takiego nie mo¿e zezwoliæ ¿adn¹ miar¹ etyka kato-

licka, która jest etyk¹ cywilizacji ³aciñskiej.

W materia³ach zebranych w specjalnych zbiorach (Bastion, Wester-

marck, Cathrein, w pamiêtnikach zjazdów etnologii religijnej) przejawiaj¹

siê rozbie¿noœci nies³ychane. Ks. Cathrein np. nabra³ przekonania, ¿e

„mo¿e nie ma takiej zbrodni, która by nie uchodzi³a za cnotê, gdzieœ

kiedyœ u jakiegoœ ludu”.

Jak¿e¿ tu obmyœlaæ syntezê! Skoro niemo¿liwa synteza etyk, niemo¿li-

wa tym samym synteza pomiêdzy cywilizacjami. Moralnoœæ wed³ug metod

sprzecznych?! Wyznawana zaœ gdziekolwiek etyka musi byæ czerpana z

jednej tylko i tej samej.

Mieszanka cywilizacyjna poci¹ga za sob¹ chwiejnoœæ etyki, która

chwieje siê przy wszystkim na tyle stron, ile cywilizacji zmieszano, przy-

najmniej tedy na dwie strony. Ludzie nie wiedz¹ co uwa¿aæ za z³e, a to

stanowi najgorsz¹ chorobê, istny skir ¿ycia choæby prywatnego; a có¿

dopiero publicznego. Doprowadziliœmy do istotnego harmideru etyk.

Europejczyk „przeciêtny” doszed³ do tego szczebla rozwoju, i¿ nie wie co

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

23

dobre a co z³e, bo coraz trudniej orientowaæ siê w chaosie systemów, w

których ma wybieraæ i dobieraæ, boæ mu przys³uguje liberum arbitrium.

Czy¿ nie panuje podobny galimatias w pojêciach o nauce i sztuce?

Czy to przypadek, czy te¿ konsekwencja, ¿e równoczeœnie z ignorancj¹

dobra a z³a nie ma siê pewnoœci, co jest piêkne, a co szpetne, co prawdziwe

a co z³udne? Nie trzeba siê tedy dziwiæ, ¿e w rezultacie galimatiasów wszel-

kiego rodzaju ów przeciêtny Europejczyk nie wie co mu po¿yteczne a co

szkodliwe. Kieruje siê impulsami doraŸnymi, za ka¿dym razem inaczej.

Korona zbiorowej kultury czynu, nabiera równie¿ impulsywnoœci, a co

taka polityka wzniesie, to sypie siê i rozsypuje po nied³ugim czasie. Pañ-

stwo kierowane impulsywnymi zachciankami i przywidzeniami!!!

Tradycja prawa polskiego nie zna innego pod³o¿a cywilizacyjnego,

jak tylko ³aciñskie. £aciñska na wskroœ jest te¿ tradycja polskich pisarzy

politycznych od w. XV a¿ do Sejmu Czteroletniego i rozbrzmiewa³a ta

³aciñskoœæ na nowo wielkim g³osem, skoro tylko odrodzi³o siê ponownie

zainteresowanie naukami politycznymi. Dotychczas nie wydaliœmy ani

jednego pisarza, który by snu³ nam teorie samow³adztwa cezaropapizmu

lub pragn¹³ zgnêbiæ personalizm i prawo prywatne na rzecz totalizmu

pañstwowego.

Zastanawiaj¹cy to fakt, ¿e prawo polskie nie opuœci³o szlaków ³aciñ-

skich ani wówczas, kiedy kultura polska, uleg³szy wp³ywom turañskim,

popad³a w tak zwany sarmatyzm. Turañszczyzna zabija przymioty duchowe.

Wprowadza w umys³y bez³ad, z czego wytwarza siê z czasem bez³ad inte-

lektu. Doznaliœmy tego na sobie; lecz wœród najwiêkszego upadku naszej

kultury nie znajdzie siê nigdzie ni œladu turañskich pojêæ prawniczych.

Rozwój historyczny prawa odbywa³ siê w Polsce wed³ug zasad cywili-

zacji ³aciñskiej. Nie przynoszê pod tym wzglêdem nic nowego, lecz docze-

piam siê skromnie do d³ugiego szeregu poprzedników. Do³¹czam tylko

nowe ogniwo do wiadomego pasma polskiej myœli. Ka¿de pokolenie mog³o

to zrobiæ, gdy¿ przybywa nowych problemów, cywilizacja ¿ywotna szerzy

siê i pog³êbia, mo¿e nawet powstaæ nauka jaka nowa. Nowe nabytki trzeba

spawaæ z ogniwami poprzednimi.

Musimy wreszcie obj¹æ ca³y ³añcuch wzrokiem nowoczesnych metod

naukowych. Innymi s³owy; musimy siê wreszcie zdobyæ na nowoczesn¹

filozofiê prawa w obrêbie cywilizacji ³aciñskiej. Roztrz¹sanie zasad prawa

w tej cywilizacji pragnie byæ przyczynkiem do dzie³a, do którego nauka

polska wydaje mi siê szczególnie powo³ana.

Wobec cywilizacji

background image
background image

III. ETYKA A PRAWO

Stosunek etyki do prawa stanowi zagadnienie godne najwy¿szych szczebli

umys³u ludzkiego. Najsubtelniejsze kwestie metafizyczne ocieraj¹ siê w

nim czêsto o najzawilsze problemy bytu ziemskiego z ¿ycia tak jednostki

jako te¿ zrzeszeñ, od najprostszych powszednioœci bytowania materialnego

a¿ do najwznioœlejszych momentów historii. Pomiêdzy etyk¹ a prawem

rozgrywa siê walna czêœæ ¿ycia prywatnego, a publiczne ca³e.

Nie mo¿e istnieæ etyka powszechna, skoro ka¿da cywilizacja ma swoj¹

w³asn¹. Ogólno-ludzki trzon etyczny zawiera zaledwie cztery punkty. Po-

wszechnie potêpia kradzie¿, cudzo³óstwo, zdradê swego zrzeszenia, tu-

dzie¿ brak czci wzglêdem rodziców i starszych w swym zrzeszeniu. W

ustroju rodowym starosta rodu jest w³aœcicielem swych potomnych i

wszelkiego ich mienia; wymaganie wiêc owej czci t³umaczy siê zawis³oœci¹

i dyscyplin¹ ustroju. Dopiero po emancypacji rodziny czeœæ starszych

staje siê przejawem etycznym, a czeœæ rodziców uznaæ mo¿na za fakt

etyczny, dopiero po wprowadzeniu instytucji pe³noletnoœci osobistej i

rzeczowej. To zaœ nastêpuje dopiero na tak wysokim szczeblu cywiliza-

cyjnym i po tak d³ugim rozwoju etyki, i¿ nie nale¿y to do ogólno-ludzkiego

zasobu.

Ca³y ów zasób t³umaczy siê utylitarnie; da siê odnieœæ do obrony

w³asnoœci (¿ona jest w³asnoœci¹ mê¿a). Etyka zaœ nie rodzi siê z utylita-

ryzmu. Z tego Ÿród³a wyp³ywa samolubstwo, gdy tymczasem etyka wymaga

altruizmu.

Istniej¹ atoli pewne pojêcia, stanowi¹ce niejako generalia etyk. Jest

ich siedem: obowi¹zek, bezinteresownoœæ, odpowiedzialnoœæ, sprawiedli-

background image

26

woœæ, sumienie, stosunek do czasu i pracy. Je¿eli siê zna tych siedem

rzêdnych, mo¿na okreœliæ rodzaj i szczebel etyki wszêdzie i gdziekolwiek.

Nie nale¿y do tego szeregu kwestia prawdomównoœci. S¹ ludy, które po-

pieraj¹ k³amstwo zasadniczo, inne nie zawsze, jeszcze innym jest obojêtne.

Sprawa nie nasuwaj¹ca utylitaryzmu bezpoœrednio, wywo³uje ju¿ roz-

maitoœæ s¹dów i do generaliów nie nale¿y.

Same zaœ generalia œwiadcz¹ raczej przeciwko „jednolitoœci etycznej”,

gdy¿ w pojêcia te wstawia siê w rozmaitych cywilizacjach fakty etyczne

rozmaite, czêsto wrêcz przeciwne. W pewnej cywilizacji bywa obowi¹zkiem

to i owo, co w rozumieniu innej cywilizacji toruje drogê niemoralnoœci.

Np., obowi¹zek sp³odzenia syna w cywilizacji chiñskiej, bramiñskiej i

¿ydowskiej wiód³ do licencji w prawie ma³¿eñskim. Bezinteresownoœæ,

przestrzegaj¹ca obowi¹zków choæby wbrew interesowi osobistemu, bywa

rozmaicie œcieœniana i rozszerzana, chocia¿ samo Ÿród³o etyk tkwi bez-

warunkowo w bezinteresownoœci. Spór etyki z utylitaryzmem tyczy siê

wszelkich kombinacji ¿ycia. Etyka nie jest utylitarn¹, lecz utylitaryzm wi-

nien byæ etyczny; je¿eli jednak ka¿da cywilizacja ma swoja etykê, ka¿da

podaje inne warunki, gdy np., chodzi o kwestiê, czy w danym wypadku

interes jednostki zgodny jest z dobrem ogó³u.

Dopiero odpowiedzialnoœæ stanowi istotn¹ sankcjê etyczn¹ w wype³-

nianiu obowi¹zków. Poczucia tego nie mo¿e byæ wiele, gdy panuje emana-

tyzm. Równie¿ nie sprzyja rozwojowi odpowiedzialnoœci wyobra¿enie

gromadnego stosunku do Boga. Tylko przy kreatyzmie i z poczucia osobi-

stego do Boga stosunku odpowiedzialnoœæ mo¿e siê rozwijaæ wszech-

stronnie.

Luki w tym poczuciu stanowi¹ kalectwo moralne, a czy¿ (niestety)

¿ycie zbiorowe nawet w cywilizacji ³aciñskiej nie obfituje w nie? W naj-

prostszym do tego stanu rzeczy stosunku pozostaje sprawiedliwoœæ. Pojê-

cie jej jest jakby syntez¹ poprzednich. Skoro atoli zachodz¹ ró¿nice w

pogl¹dach na godziwoœæ i niegodziwoœæ, a zatem nie mo¿e te¿ byæ zgod-

noœci co do tego, co jest sprawiedliwym, a co niesprawiedliwoœci¹. Sumie-

nie — to autokrytyka etyczna — inaczej bêdzie przemawiaæ w tym samym

wypadku do Japoñczyka, inaczej do Hindusa, a zgo³a odmiennie do uczest-

ników cywilizacji ³aciñskiej. B¹dŸ co b¹dŸ, sumienie uwzglêdnia zawsze i

wszêdzie generalia etyki; boæ z nich sk³ada siê idea³ wszelkiego dobra.

Rodzaj i szczeble cywilizacji (a wiêc poœrednio tak¿e rodzaj etyki)

zawis³y wielce od pogl¹dów na pracê. Np. obecnie a¿ cztery cywilizacje

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

27

gardz¹ prac¹ fizyczn¹: chiñska, bramiñska, arabska i turañska. Obok

tego istniej¹ rozmaite pogl¹dy co do rozmiarów i owoców pracy.

Ostatni¹ pozycjê w generaliach etyki stanowi stosunek cz³owieka do

czasu. Zwi¹zek ten jest widoczny na ca³ej kuli ziemskiej. W Indiach i w

Chinach czas nale¿y do spraw obojêtnych. Opanowywanie czasu stanowi

szczyt rozwoju cywilizacyjnego, a koron¹ tego dzie³a wysoki altruizm.

Lecz zagadnienie mi³oœci mieœci siê dopiero w etyce chrzeœcijañskiej,

jako jej generalissimum.

Siedem generaliów to siedem niewiadomych, w których wstawiaj¹

wartoœæ dopiero religie i cywilizacje, wytwarzaj¹c systemy etyczne. Nasza

cywilizacja, ³aciñska, przyjê³a etykê katolick¹. Czy¿ cywilizacja nasza nie

jest w ogóle dzie³em Koœcio³a, czy¿ nie stanowimy grona narodów wy-

chowanych przez Koœció³?

Dotkn¹æ tu musimy kwestii: etyki naturalne a sztuczne. Porozumiejmy

siê naprzód co do s³ownictwa. Wyraz „naturalna” bierzemy tu w znaczeniu

etyki historycznej, wyrobionej historycznie i na historyzmie opartej, a nie

w przeciwstawieniu do etyki nadprzyrodzonej, religijnej.

Naturalne s¹ starsze. Wed³ug filozofii katolickiej cz³owiek mo¿e rozu-

mem w³asnym dojœæ nawet do prawd religijnych, tym bardziej przeto do

poznania porz¹dku moralnego.

Etyki naturalne wszêdzie i zawsze by³y i s¹ etykami rodowymi. Opieraj¹

siê na bezwzglêdnej solidarnoœci (i solidarnej odpowiedzialnoœci) cz³on-

ków rodu, ale te¿ etyka obowi¹zuje tylko wzglêdem wspó³rodowców. ¯ad-

ne obowi¹zki nie siêga³y pierwotnie poza ród, a sprawiedliwoœæ ograni-

czona by³a tylko do „swoich”. W Indiach powsta³a nadto etyka kastowa,

moc¹ której kary s¹ tym surowsze, im ni¿sza kasta przestêpcy. Niegdyœ

tam nawet procent od po¿yczek by³ tym wy¿szy im z ni¿szej kasty pochodzi³

d³u¿nik.

Etyki naturalne wyradzaj¹ siê ³atwo w dezorganizacjê ¿ycia rodzin-

nego. W obrêbie tego samego ludu, w zasadzie monogamicznego, mog¹

byæ plemiona poligamiczne. Wiadomy jest cudaczny system ³¹czenia poli-

gamii z poliandri¹ (u Todów nigeryjskich); znamy tak¿e system nadawania

kobiet w lenno, co stanowi zarazem podstawê wszelkich zale¿noœci spo-

³ecznych (w Afryce i pañstwach Azande i Mangbetu).

Z poczucia sprawiedliwoœci wywodzi siê msta, której dotychczas zie-

mia pe³na. Wcale nie s³abnie; wœród Arabów przybiera nawet na nowo

na surowoœci i srogoœci. Stanowi ona filar ³adu spo³ecznego. £atwiej misjo-

Etyka i prawo

background image

28

narzowi usun¹æ wielo¿eñstwo, ni¿ mstê. Instytucja genezy niew¹tpliwie

etycznej wyradza siê jednak w koñcu w powszechn¹ wojenkê wszystkich

ze wszystkimi. W Albanii i Macedonii msta kwitnie jeszcze w najlepsze.

Chocia¿ uznaje siê w pracy Ÿród³o w³asnoœci (np. kto pierwszy ziemie

„o¿ywi³”), jednak¿e murzyni afrykañscy przeciwi¹ siê wydajnoœci pracy

poza pewne granice, wymierzone sk¹po. Nie wolno pracowaæ wiêcej ni¿

„trzeba”! Musi z tego wynikaæ powszechna nêdza i na³ogowe pró¿niactwo.

Robi siê to w imiê sprawiedliwoœci spo³ecznej, ¿eby nie by³o bogaczy.

O etykach rodowych mo¿na powiedzieæ, ¿e leki ich gorsze od chorób.

Postêp mo¿liwy dopiero przy emancypacji rodziny. Nie wszêdzie jednak

dokonuje siê ten pochód; du¿o ludów utknê³o w drodze.

B¹dŸ co b¹dŸ, jakaœ etyka istnieje w ka¿dym ustroju rodowym, chocia¿

wcale nie jednakowa, bo ka¿dy rodzaj ustroju rodowego (a mamy ich

dotychczas — szeœæ) mo¿e znieœæ swoj¹ moralnoœæ odmienn¹ od innych

odmian ustrojowych. To pewna, ¿e etyka jest wczeœniejsza od prawa, gdy¿

towarzyszy najprymitywniejszym nawet zwi¹zkom zrzeszeñ ludzkich w

samym ich zaraniu. Moralnoœæ nie z uczuæ wyp³ywa (jak¿e¿ znamiennych),

lecz z pojêæ, a jakieœ pojêcia o moralnoœci istniej¹ od samych pocz¹tków

¿ycia zbiorowego. Ani nawet najdrobniejsze zrzeszenie nie zdo³a³oby siê

utrzymaæ, gdyby w nim nie by³o pojêæ dobra i z³a, gdyby w nim nie by³o

zgody na to, co uwa¿aæ za godziwe, a niegodziwe, chocia¿by zrazu mia³y

rozstrzygaæ o tym wzglêdy utylitarnoœci. Abstrakcyjne pojêcia moralnoœci

mog¹ siê z pocz¹tku ograniczaæ do niektórych tylko, a ciasnych dziedzin

¿ycia, lecz jakieœ musz¹ istnieæ i stanowiæ Ÿród³o norm postêpowania.

Sama mo¿liwoœæ etyk rodowych, naturalnych, œwiadczy o ich star-

szeñstwie wzglêdem prawa. W naturalnej kolei rzeczy, etyka wyprzedza

prawo, a prawo ma byæ tylko pieczêci¹ na postulatach etycznych, wiado-

mych ju¿ uprzednio.

Gdy prawo nie kroczy œladami etyki, powstaje jej dwoistoœæ. Tego

nie zniesie na d³u¿sz¹ metê ¿adne zrzeszenie, lecz ska¿e samo siebie na

upadek w rozk³adzie, z coraz wiêksz¹ utrat¹ walorów moralnych.

Natomiast nie da siê nigdy prawa przemieniæ w etykê. Etyka nie mo¿e

byæ zawis³¹ od prawa, jakie obowi¹zuje gdzieœ w danej chwili. Albo jest

prawa przodowniczk¹, albo ca³kiem dla prawa nie istnieje.

Wszystkie s³upy cywilizacji ³aciñskiej, poczynaj¹c od jej klasycznych

fundamentów, od Platona, oœwiadcza³y siê za oparciem prawa o etykê,

uwa¿aj¹c za cel pañstwa, by uprawia³o moralnoœæ w zorganizowanej zbio-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

29

rowoœci, by by³o sprzê¿eniem etyki z polityk¹. Katolicyzm trzyma siê zasady

œw. Augustyna „Quid sint regna remota iusticia, nisi magna latroci-

nia”? A synod toledañski z XII w., wyci¹³ jêdrn¹ formu³ê: „Rex eris, si

recte facis; si autem non facis, non eris”. Zasadniczo oddzieli³ prawo

od moralnoœci dopiero Niemiec Kaspar Schoppe (Scioppius 1576–1649)

w dziele: Poedia politices, konkluduj¹c, ¿e wystarcza, je¿eli polityka nie

zachwala czegoœ widocznie wystêpnego. Uwa¿ano to za maksimum licencji

dla pañstwa a¿ do w. XIX, kiedy dopiero wzmóg³ siê pr¹d generalny ateizmu

w polityce i pojawili siê teoretycy prawa, rozgrzeszaj¹cy pañstwo od tych

nawet ograniczeñ, jakie mu nak³ada³ Schoppe.

Ciekawa to jednak rzecz, ¿e im bardziej politycy wzruszaj¹ ramiona

na wspomnienie etyki w ¿yciu publicznym, tym bardziej ka¿¹ siê wychwalaæ

za swe cnoty wszelakie i u¿ywaj¹ nawet terroru, ¿eby byæ chwalonym za

przymioty… moralne!

Kto ¿¹da moralnoœci w ¿yciu publicznym, musi tym samym byæ prze-

ciwnikiem tzw. omnipotencji pañstwa. W pañstwie wszechw³adnym, któ-

remu wszystko wolno, coraz trudniej o moralnoœci. A skoro pañstwu

godzi siê wszystko, a zatem wolno mu tak¿e zwalniaæ od zobowi¹zañ.

„Œwistki papieru”! A gdy wszelkie umowy utrac¹ wartoœæ trwa³oœci, sto-

sunki miedzy ludŸmi stan¹ siê niemo¿liwe i nieuchronna bêdzie stagnacja

¿ycia spo³ecznego. Zacznie siê rozk³ad spo³eczeñstwa.

Poniewa¿ etyka rozwija siê przez obowi¹zkowoœæ dobrowoln¹, wy-

kwita tedy ze spo³eczeñstwa, a nie z pañstwa.

Bezprawie zmieœci siê, niestety, w ka¿dej formie rz¹dów, choæby nawet

zaprowadzono najbardziej wyidealizowan¹ pañstwowoœæ korporacyjn¹,

albowiem nie wymyœli nikt takiego ustroju pañstwowego, w którym bez-

prawie by³oby niemo¿liwoœci¹. Chodzi o to, ¿eby bezprawiu utrudniaæ

coraz bardziej drogê, ¿eby wytwarzaæ dla niego coraz trudniejsze warunki.

Prawo wy³onione staje siê zwyczajowym, przechodz¹c tradycj¹ z po-

kolenia na pokolenie. Zazwyczaj wytwarza siê z poczucia etycznego i ze

zaspokajania potrzeb zgodnych z tym poczuciem. Prawo narzucone jest

zarazem naruszeniem tego zwyczaju.

Prawo zwyczajowe jest prawem s³usznym. Im bardziej póŸniejsze

prawo pisane oddala siê od zwyczajowego, tym ³atwiej wyradza siê w

nies³usznoœæ. Prawo pisane niekoniecznie bywa postêpem wobec zwy-

czajowego.

Najdawniejszymi zwyczajowymi s¹ prawa rodowe. Ani jedno z nich

Etyka i prawo

background image

30

nie by³o nigdy skodyfikowane, spisane. Nale¿¹ do przedpiœmiennego okre-

su ludów. Przygodne wzmianki w Ÿród³ach pisanych odkrywaj¹ niekiedy

jakieœ szczegó³y, strzêpy i z³omki, z których dokonuje siê mozolnej re-

konstrukcji ca³oœci. Ludy pozostaj¹ce dotychczas na prymitywnym stopniu

rozwoju nie maj¹ innego prawa, jak tylko rodowe, zwyczajowe. Obowi¹-

zuje zaœ rodowe prawo, póki nie nast¹pi emancypacja rodziny i skutkiem

tego rozwi¹zanie ustroju rodowego. Nie dosz³o do tego w cywilizacji chiñ-

skiej, jakkolwiek od dawnych ju¿ wieków piœmiennej; tote¿ spo³eczeñstwo

rz¹dzi siê tam starym prawem zwyczajowym rodów i zwi¹zków kupieckich.

Iurisprudentia w Chinach jeszcze nie istnieje, bo niepotrzebna.

Wy³oni³ siê najpierw ten dzia³ prawa prywatnego, który wytwarza siê

oko³o instytucji rodziny. Przede wszystkim tedy prawo ma³¿eñskie, wraz

z pierwsz¹ sw¹ konsekwencj¹: prawem familijnym. Na drugim miejscu

prawo maj¹tkowe: najdawniejszym maj¹tkiem w³asnoœæ na w³asnych dzie-

ciach. Te, nie bêd¹c wolnymi osobiœcie bez wzglêdu na wiek, nie mog³y

te¿ posiadaæ w³asnego mienia za ¿ycia ojca. Instytucja pe³noletnoœci z

osi¹gniêciem pewnego wieku jest absolutnie nieznana ustrojowi rodowe-

mu i niedopuszczalna w nim. Starosta rodowy ma jednak obowi¹zek ¿ywiæ

wszystkich cz³onków rodu. Na maj¹tek starosty pracuj¹ wszyscy rodowcy,

lecz w zamian nale¿y im siê utrzymanie i na tej podstawie mo¿na uwa¿aæ

ten maj¹tek za faktyczn¹ w³asnoœæ rodu.

Z prawa familijnego i maj¹tkowego musi wytworzyæ siê, jako prosta

konsekwencja, prawo spadkowe. Zrazu chodzi tylko o nastêpstwo na

stanowisku starosty rodowego; potem wy³aniaj¹ siê kombinacje z powodu

ceny kupna ¿ony, posagu i wiana. Dalszy rozwój stosunków zaznacza siê

problemem, czy po zgonie ojca jeden tylko z jego synów dziedziczy ca³y

maj¹tek, najstarszy, najm³odszy, czy wyznaczony przez ojca, czy te¿ ka¿dy

syn staje siê g³ow¹ rodu swych potomnych i dziedzicem czêœci maj¹tku

rodowego? i jak te czêœci sprawiedliwie oznaczyæ? Prawo rodowe nie jest

tedy tak „prostym”, jak siê powszechnie mniema, tote¿ wykazuje wiele

rozmaitoœci.

Prawo ma³¿eñskie (z familijnym) maj¹tkowe i spadkowe s¹ œciœle

zwi¹zane z sob¹, zale¿ne od siebie wzajemnie jak najbardziej; tworz¹

grupê, któr¹ nazywam trójprawem. Jest to walna czeœæ prawa prywatnego,

a fundamentalna.

Rozmaitoœæ trójprawa zawis³a od rozmaitoœci cywilizacji, a polega

g³ównie na rozmaitoœci pojêæ etycznych. W³adza starosty rodowego po-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

31

chodzi z obowi¹zku, ¿eby przestrzega³ porz¹dku etycznego w rodzie, ¿eby

nie dopuszcza³ niegodziwoœci, wzglêdnie, ¿eby j¹ t³umi³ sankcjami

prawnymi.

Obok trójprawa powstawa³y zwi¹zki innych dzia³ów prawa. Je¿eli

obcy nie mia³ znajdowaæ siê poza prawem, musia³ byæ przyjêty do rodu,

choæby na czas ograniczony; w taki razie nabywa³ ochrony etycznej i

prawnej na równi z cz³onkami zrzeszenia.

Jest to tzw. prawo goœcinnoœci, najstarsza fikcja prawna. Rozwinê³o

siê to potem w sta³e adopcje rodowe, a po emancypacji rodziny w usyno-

wienie; póŸniej wyros³o na tym tle przyjmowanie do herbu, nadawanie

obywatelstwa miejskiego obcym, wreszcie indygenaty w imiê ca³ego pañ-

stwa. Ta sama tendencja, ¿eby obcemu zapewniæ opiekê prawa, rozszerzy³a

siê w okresie wy¿szego rozwoju cywilizacyjnego na obywateli obcego pañ-

stwa w ogóle; z indywidualnego sta³ siê podmiot prawa ogólnym. Rozmaite

pañstwa gwarantowa³y wzajemnie swym obywatelom swobodê ruchów u

siebie, prawa zarobkowania i nabywania, itd.

Mo¿na tedy uwa¿aæ pradawne prawo goœcinnoœci za zal¹¿ek miêdzy-

narodowego prawa prywatnego.

Ods³ania siê przed nami coraz wiêcej widoków z ¿ycia zbiorowego.

Mo¿na by je wybieraæ bez koñca, nie maj¹c nigdy pewnoœci, czy siê czego

nie opuœci³o. Nie mo¿emy siê zapuszczaæ w te powik³ane œcie¿ki, które

mog³yby siê staæ dla nas ³atwo b³êdnikiem. A¿eby tego unikn¹æ, spróbujmy

generalizowaæ i klasyfikowaæ.

Dziedziny ¿ycia trzeba sobie uj¹æ w pewien schemat. Przyda siê to w

wielu naukach, nie najmniej w prawie. Jak wyliczyæ i jak obj¹æ wszystko,

co ludzkie? Te tysi¹czne sprawy, ich powik³ania, skomplikowane coraz

bardziej w miarê postêpuj¹cego rozwoju. W jak¹ formu³ê wcieliæ wszelkie

mo¿liwoœci ¿ycia zbiorowego wszystkich krajów i wszystkich czasów?

Istnieje piêæ kategorii bytowania ludzkiego. Dwie s¹ cielesne, fizyczne,

materialne: zdrowie i dobrobyt; równie¿ dwie duchowe: dobro (moralne)

i prawda; nadto pi¹ta kategoria: piêkno, stanowi¹ca pomost pomiêdzy

tamtymi dzia³ami, jako kategoria wspólna cia³u i duszy, przemawiaj¹ca

do umys³u za pomoc¹ zmys³ów.

Nie ma takiego przejawu ¿ycia, który by nie pozostawa³ w jakimœ

stosunku do jednej z tych piêciu kategorii, czêsto do dwóch lub wiêcej.

Wszelka myœl, wszelkie uczucie, ka¿dy czyn nale¿y do którejœ z tych kate-

gorii. Nazwijmy to quincunxem bytu ludzkiego.

Etyka i prawo

background image

32

Pe³nia bytu wymaga rozwoju obu dzia³ów, fizycznego i duchowego.

Niedomaganie jednej z tych kategorii mo¿e siê skoñczyæ wykolejeniem

ca³oœci. Czy jednak wszystkie maja byæ jednakowo pe³noprawne? Byt musi

byæ zorganizowany, a gdzie organizacja, tam hierarchia. Dobru moral-

nemu nale¿y siê hegemonia ¿ycia. Innymi s³owy: ¿ycie nale¿y tak urz¹dziæ,

i¿by wszystkie kategorie bytu stosowa³y siê do etyki.

Pojêcia moralne nie mog¹ t³umiæ ¿adnej innej kategorii, lecz winny

górowaæ nad ca³ym quincunxem. Arcyb³êdem by³oby zapatrywanie,

jakoby ¿ycie duchowe wymaga³o jakiegoœ wzajemnego wykluczania siê

cia³a i duszy, lecz nie mniej ciê¿kim b³êdem by³oby przypuszczenie, ¿e

dobro moralne mog³oby wchodziæ w kompromis ze z³em dla wygody

potrzeb fizycznych, np., dla powiêkszenia dobrobytu.

Zw³aszcza chrzeœcijañstwo polega w³aœnie na hegemonii kategorii

dobra nad pozosta³ymi czterema. Nie sprzeciwia siê to bynajmniej innej

tezie, mianowicie, ¿e doskonalenie cz³owieka wymaga pieczy o wszystkie

kategorie ¿ycia.

Pojêcia etyczne rozszerzaj¹ siê na ca³y quincunx, wydaj¹c z siebie

liczne pojêcia pochodne, np., w sprawach o pielêgnowanie lub umart-

wianie cia³a. Na niskich ju¿ szczeblach cywilizacyjnych wp³ywaj¹ pojêcia

etyczne na systemy gospodarstwa spo³ecznego, zawis³e wszêdzie i zawsze

od systemów moralnoœci; tak jest a¿ do naszych czasów. Na wysokich

cywilizacyjnych szczeblach wp³ywaj¹ te pojêcia na stosunek nauk i sztuk

piêknych, na spo³eczeñstwo w ogóle. Abstrakt moralny jest wszêdzie

obecny i zmierza œmia³o do tego, by zaj¹c pierwsze miejsce, a¿eby obj¹æ

hegemoniê.

Dzia³y quincunxa uwydatniaj¹ siê wyraŸniej ze stanowiska etycznego

wœród tych ludów, które wznios³y siê z ustroju rodowego do rodzinnego

przez emancypacjê rodziny. Zdoby³a siê na to tylko drobna mniejszoœæ

rodu ludzkiego; lecz do tej mniejszoœci wesz³a cywilizacja ³aciñska w

ca³oœci. Niektóre spo³eczeñstwa utknê³y w po³owie drogi. Np. Maurowie

hiszpañscy zarzucili etykê rodow¹, lecz nie zdo³ali wytworzyæ na czas

porz¹dków zwi¹zanych z emancypacj¹ rodziny i w krytycznym dla siebie

okresie dziejowym zawiœli jakby w pró¿ni, granicz¹cej czêsto ze stanem

acywilizacyjnym.

¯ycie publiczne udoskonali³o siê bez porównania wy¿ej w takich

spo³eczeñstwach, które przesz³y przez okres organizacji rodowej w spo-

sób dostateczny, tj., a¿ rodowoœæ zdo³a³a siê rozwin¹æ wysoko i wydaæ

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

33

dojrza³e owoce, ni¿ tam, gdzie organizacja rodowa nie zdo³a³a rozwin¹æ

siê nale¿ycie i przedwczeœnie zosta³a st³umiona, lub zgo³a nie zd¹¿y³a

u³o¿yæ siê w nowy ustrój spo³eczny. Nie rozwin¹³ siê nale¿ycie ród po-

miêdzy rodzin¹ a plemieniem u Prusów, a mo¿e nawet w ca³ym szczepie

Ba³tyckim; krótko trwa³ ustrój rodowy we wschodniej S³owiañszczyŸnie i

rozpierzch³ siê, zanim zdo³a³ pos³u¿yæ za podstawê organizacji spo³ecznej

lub pañstwowej, rozkwit³ wszechstronnie w Polsce i w krajach Zachodu.

Zasadnicza ró¿nica pomiêdzy ustrojem rodowym a rodzinnym polega

na tym, ¿e ka¿dy pe³noletni mo¿e posiadaæ w³asny maj¹tek. Pojêcie w³a-

snoœci indywidualnej z jednej strony kurczy siê, nie obejmuj¹c ju¿ w³as-

noœci potomków, lecz z drugiej strony pog³êbia siê, zrywaj¹c zwi¹zek ze

stryjcami rodowymi i zale¿noœæ od nich. Ka¿dy pe³noletni ma odt¹d prawo

porzuciæ ród i za³o¿yæ gospodarstwo w³asne.

Prawo w³asnoœci osobistej, zachêcaj¹c by d¹¿ono do powiêkszenia

dobrobytu, podnosi produkcjê — i nawzajem systematyczna produkcja

przyczynia siê do pog³êbienia prawa w³asnoœci indywidualnej. Doœwiad-

czenie wszystkich krajów i wszystkich czasów stwierdza, ¿e produkcja

poza w³asnoœci¹ osobist¹ kuleje i stopniowo zanika; tudzie¿, ¿e ochota

do produkcji mieœci w sobie zawsze, jako cel, osi¹gniêcie w³asnoœci indy-

widualnej; nadzieja osi¹gniêcia tego celu staje siê faktycznym warunkiem

rozwoju produkcji. Inaczej stanie siê dorywcz¹, chaotyczn¹ i po pewnym

czasie ugrzêŸnie w stagnacji.

W³asnoœæ jest najlepszym i najwszechstronniejszym œrodkiem dosko-

nalenia moralnego i spo³ecznego. Tote¿ etyka katolicka nawo³uje, ¿eby

otworzyæ szeroko bramy do nabywania w³asnoœci osobistej. Jak najwiêcej

w³aœcicieli i jak najmniej proletariuszów! Wynika z tego, ¿e w³asnoœæ po-

winna byæ znaczna na tyle, ¿eby zbyt drobna nie stawa³a siê w³aœnie wy-

lêgarni¹ proletariatu. Etyka rozwiniêta w cywilizacji ³aciñskiej ka¿e zmie-

rzaæ do tego, by spo³eczeñstwo posiada³o jak najwiêksz¹ iloœæ osób zamo¿-

nych na tyle, by by³y niezawis³ymi ekonomicznie, co bêdzie zawsze najlep-

szym wstêpem do niezale¿noœci moralnej.

Zamo¿noœæ jednostki nie powstaje wcale z ubóstwa licznych bliŸnich,

lecz stanowi w³aœnie niezbêdny warunek do ich dobrobytu (wszyscy nie

mog¹ go osi¹gn¹æ naraz). Ktoœ musi siê wzbogaciæ pierwszy i udzieliæ

drugim ze swego dobrobytu zarobków.

Bogactwa nie s¹ wcale z góry iloœciowo ustalone. Mylnym jest mnie-

manie, jakoby chodzi³o tylko o rozmaity rozdzia³ tej¿e samej iloœci bo-

Etyka i prawo

background image

34

gactw. W³aœnie iloœæ ta jest zmienna, mo¿e ubywaæ i przybywaæ przez

wytwarzanie nowych.

W tej kwestii sprawdza siê, jak s³usznie zaliczyliœmy do generaliów

etyki pojêcia o pracy. Cywilizacja ³aciñska wymaga pracy nie krêpowanej.

Wszak¿e demokracja polega na tym, ¿eby ka¿dy, kto chce robiæ, móg³ siê

dorobiæ — w którejkolwiek z trzech kategorii walki o byt (materialnej,

umys³owej i moralnej). Nie usuwa to szczebli, których ¿adna si³a ludzka

nigdy nie usunie. Im wy¿szy rozwój cywilizacyjny, tym wiêksze trafiaj¹ siê

nierównoœci umys³owe; im zaœ ni¿szy, tym bardziej wszyscy sa mniej wiêcej

jednakowo… nieoœwieceni. Im wy¿ej, tym widoczniejsza ró¿nica szczytów!

Praca w spo³eczeñstwie zdrowym musi byæ na wyrost; chodzi bowiem

o to, ¿eby ka¿demu pracowitemu i rz¹dnemu zapewniæ nie tylko „mini-

mum potrzebne do egzystencji”, lecz nadmiar ¿ywnoœci, odzie¿y i mie-

szkania; wszystkiego koniecznie wiêcej, ni¿ wymaga niezbêdna potrzeba.

Dopiero ten nadmiar czyni ¿ycie godnym cz³owieka cywilizowanego. Czy

mo¿na zbli¿yæ siê do tego celu, po¿eraj¹c siê wzajemnie?

W³asnoœæ ziemska bywa czêsto tylko u¿ywalnoœci¹. Tak pojmowali j¹

staro¿ytni dru¿ynnicy germañscy, osiedlaj¹c siê w Italii; na tym pojêciu

opiera³ siê feudalizm. Tak jest dotychczas w Abisynii, gdzie ziemia jest w

zasadzie w³asnoœci¹ negusa. Koœció³ popiera³ przez cale wieki œrednie d¹-

¿enia wasali ni¿szych stopni, by osi¹gali w³asnoœæ zupe³n¹. Etyka katolicka,

etyka cywilizacji ³aciñskiej, przechyla³a siê coraz bardziej w kierunku

rozpowszechniania w³asnoœci indywidualnej — poci¹gaj¹c prawo za sob¹.

Etyka naszej cywilizacji jest tedy religijna, lecz nie jest sakralna, jak

bramiñska lub ¿ydowska. Zrazu wszelkie prawo by³o sakralnym. Dopiero

Hellada poczê³a wytwarzaæ prawo œwieckie, nie odwo³uj¹ce siê do bogów,

a dopiero Rzymianie utworzyli pierwszy system prawa niesakralnego

(jurysprudencjê). Koœció³ katolicki tê metodê przyj¹³, przyj¹³ i uzna³,

¿¹daj¹c tylko stosowania siê do etyki.

Obok naturalnych i religijnych istniej¹ etyki sztuczne, wprowadzaj¹ce

inne pogl¹dy na stosunek pomiêdzy etyk¹ a prawem. Zazwyczaj wymyœlaj¹

jak¹œ etykê usilnie, ¿eby nie by³a religijna. Eksperyment etyki areligijnej

by³ robiony raz na wielk¹ skalê, na rozmiar olbrzymi, mianowicie w bud-

dyzmie. Skoñczy³o siê na tym, ¿e i u lamów nawet wprowadzi³o siê etykê

ograniczon¹ do pewnych spraw ¿ycia, stosownie do szczebla w hierarchii

lamaickiej, a do samej¿e etyki, maj¹cej byæ areligijn¹, doczepi³y siê poli-

teizmy o bardzo niskim poziomie. Etyka pozosta³a u buddystów wszêdzie

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

35

w³asnoœci¹ tylko nielicznych wybranych, lecz nigdzie nie oddzia³a³a na

masy. Pog³êbi³a siê tylko ró¿nica miêdzy garstk¹ elity a ogó³em. Tym mniej

tedy nie powiód³ siê ten pomys³ nowoczesnym eksperymentatorom.

Najstarsze próby nale¿¹ oczywiœcie do Chin. W Chinach ustrój rodowy

nadwyrê¿a siê, lecz jeszcze trwa; ale myœliciele chiñscy próbowali nieraz

wyrugowaæ etykê naturaln¹ rodow¹, obmyœlaj¹c na jej miejsce etyki w³a-

snego indywidualnego pomys³u, sztuczne, ksi¹¿kowe.

Oprócz jednej (Lao Tse’go), ¿adna z tych prób nie opiera³a siê o

religiê. U¿ywaj¹c naszego nowoczesnego wyra¿enia, by³y to etyki „auto-

nomiczne”. Kiedy je spisano po raz pierwszy ok. roku 1135 przed Chr.,

nie mieœci³o siê tam „prawo w³asnoœci, prawa dobrego smaku i dobrych

obyczajów”; o religii ani s³ychaæ. Potem na prze³omie wieków VIII i VII

przed Chrystusem orzek³ filozof Kuan-ce (Kon-fu-tse), jako lud jest moral-

ny, gdy ma pe³ne stodo³y i spichrze. Konfucjusz nie tworzy³ ¿adnej religii!

Sami Chiñczycy wyjaœniaj¹ nam jego system jako „religiê wiernopod-

dañczoœci”. Wspó³czesny nam filozof chiñski, Ku-hung-ming, wyjaœnia,

¿e wielkoœæ konfucjanizmu polega w³aœnie na tym, ¿e nie bêd¹c religi¹,

mo¿e j¹ zast¹piæ i pozwala cz³owiekowi ¿yæ bez religii. Potem Yang-Czu

g³osi³, ¿e cnotliwym jest to, co zgodne jest ze sk³onnoœciami cz³owieka i

co mu wychodzi na zdrowie. W póŸniejszym ju¿ okresie, w I po³owie IX

w. po Chr., spisa³ Li-Ao Ksiêgê o powrocie do natury. Nie znalaz³ zwo-

lenników ani monoteizm Maotsego, ani Mehi g³osz¹cy, ze nale¿y kochaæ

wszystkich ludzi jednakowo. Namno¿y³o siê natomiast etyk sztucznych;

jest ich pe³no po ksi¹¿kach, a ka¿da ma lub mia³a przez pewien czas

nieco zwolenników; lecz powszechna etyka chiñska pozosta³a do ostatnich

czasów rodow¹.

Z ¿adnym „zmys³em religijnym” nie maj¹ nic wspólnego dwie g³ówne

japoñskie etyki ksi¹¿kowe: giri i nowsze bushido. W zebranym d³u¿szym

rejestrze kazuistyki giri znajdujemy kwestie przyprawiaj¹ce nas o wstrz¹s.

Np., dlaczego córka musi czeœæ sw¹ sprzedaæ, aby dostarczyæ ojcu pie-

niêdzy na rozpustê. Bushido uczy honoru, mêstwa i wytrwa³oœci, ale te¿

natrafia siê tam na przyk³ady „spartañskiego systemu trenowania ner-

wów” dzieciom, co „nape³nia nowoczesnego pedagoga zgroz¹ i w¹tpli-

woœci¹” — jak nas informuje drugi uczony japoñski.

Drugim wielkim zbiornikiem etyki „autonomicznej” s¹ Indie. W œwiê-

tych ksiêgach Manu opisano j¹ dok³adnie, ale tam przewidziane s¹ tortury,

a nawet kara œmierci za zaniedbanie rytualnoœci, gdy tymczasem po kra-

Etyka i prawo

background image

36

dzie¿ach i zabójstwach nastêpuj¹ tylko lekkie pokuty. A wybryki ¿ycia

p³ciowego domagaj¹ siê kary o tyle tylko, o ile by³yby niebezpieczne dla

czystoœci rasy — i ot jest jedyny ciê¿ki grzech Hindusa. Zabójstwo stanowi

zaœ grzech ciê¿ki natomiast, gdy chodzi o bramina lub krowê, a z reszt¹

jest grzechem powszednim; zabijanie zaœ córek nie jest w ogóle ¿adnym

grzechem. W Weddach i w ksiêgach Manu etyki nie ma, tylko przepisy

rytua³u.

W Europie inicjatorem etyk sztucznych by³ Baruch Spinoza (1677),

¯yd, który zerwa³ z cywilizacj¹ ¿ydowsk¹, a do ³aciñskiej nie przysta³. W

etyce sta³ siê przodownikiem determinizmu. Inna drogê pozareligijn¹

obmyœli³ Hume w r. 1751; twierdzi³, ¿e instynkt moralny jest cz³owiekowi

wrodzony i dzia³a sam przez siê.

Szerzy³a siê droga do „autonomii etycznej”, wybrukowali j¹ encyklo-

pedyœci. Nastêpnie Guyau g³osi³ moralnoœæ sans obligation ni sanc-

tion; Krause propagowa³ Menschheitsbund, by „uzupe³niæ nie wystar-

czaj¹ce religijne zwi¹zki ludzi”.

A w r. 1846 wyst¹pi³ Max Stirner z twierdzeniem, ze wolno ka¿demu

wszystko co potrafi w miarê zdolnoœci i si³y. Silniej wyrazi³ siê Edward

Hartmann, który w latach 1869–1872 obwieszcza³, ¿e w sprawach moral-

noœci „jest siê samemu sobie instancj¹ najwy¿sz¹ i bez apelacji”. Od

r. 1881, jako „moralnoœæ religijna jest dowolna, powierzchowna i

wprost niemoralna”.

Obok tego popularyzowa³y siê dwie szko³y: pozytywna i tzw. „ruch

etyczny”. Ten zacz¹³ siê w r. 1867 w Stanach Zjednoczonych, zorgani-

zowany przez ¯yda F. Adlera, zaszczepiony w r. 1892 w Berlinie i prze-

szczepiony stamt¹d do Polski.

Wojowano z wszelk¹ religi¹ pozytywn¹, a¿ stanê³o na tym, ¿e w dzie-

dzinie moralnoœci ka¿dy stanowi wed³ug w³asnego sumienia. Co g³owa to

etyka! Russel nie zawaha³ siê wyst¹piæ z zasad¹, ¿e postêpowaniem naszym

winny kierowaæ… impulsy.

Rozradza³o siê tymczasem plemiê Maxa Stirnera i prawnukowie jego

¿yj¹ miêdzy nami, ale doprawdy s¹ ju¿ wielce trywialni.

Wszystko co z³o¿y³o siê w rezultacie na etykê jednostkow¹, tj., ¿e

ka¿da jednostka mo¿e uk³adaæ sobie swoj¹ w³asn¹ etykê i postêpowaæ

stosownie do swojego etycznego… widzimisiê. Harmider etyk jest stanem

nader dogodnym dla ludzi pozbawionych etyki. Amoralnoœæ ³atwo pokryæ

domyœln¹ jak¹œ zagadkow¹ etyk¹ jednostkow¹.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

37

Moralnoœæ sta³a siê w etykach „autonomicznych” spraw¹ prywatn¹,

zupe³nie nieuchwytn¹ w wirze ¿ycia zbiorowego.

Harmiderowi etyk przeciwstawia siê d³ugo filozofia tzw., prawa natury.

Odwo³ywano siê do pewnych ogólnych zasad etyki i prawa, maj¹cych

tkwiæ w samej naturze ludzkiej, tj. w powszechnych pojêciach rozumu

ludzkiego i w powszechnym poczuciu s³usznoœci. Wytworzy³ siê osobny

dzia³ filozofii, posiadaj¹cy zaszczytne miejsce w historii metod naukowych.

Zwolennicy prawa natury doprowadzili atoli do przesady filozofiê prawa,

opieraj¹c w koñcu ca³¹ naukê prawa wy³¹cznie na filozofowaniu, czym

wywo³ali reakcjê szko³y tzw. historycznej, znów przesadnie wykluczaj¹c

filozofie z jurysprudencji. U nas zakwitnê³o prawo natury ze znacznym

opóŸnieniem, bo a¿ za Stanis³awa Augusta, a g³ównym jego przedstawi-

cielem by³ profesor wileñski, ks. Hieronim Stroynowski, autor Nauki

prawa przyrodzonego (1785). £udzili siê, jakoby opierali siê na materiale

powszechno-ludzkim, na samej istocie cz³owieczeñstwa; podstaw do filo-

zofowania dostarcza³y im katolicyzm i cywilizacja ³aciñska, a doktryna

ich uleg³a zaniedbaniu i niemal zapomnieniu mo¿e dlatego, ¿e sobie nie

zdawali sprawy z faktycznego ograniczenia zasiêgu swego materia³u na-

ukowego, mniemaj¹c go powszechno-ludzkim — co nastêpnie ³atwo by³o

zakwestionowaæ. B¹dŸ co b¹dŸ nie powinno siê ich lekcewa¿yæ, gdy¿

zwolennicy prawa przyrodzonego politycznego byli d³ugo jedynymi sym-

patykami nauki prawa. Poszukiwali zasady ogólnej dla etyki i prawa, a

dopiero gdy obalono ich dzie³o, rozpoczê³o siê na dobre rozproszkowanie

indywidualne ca³ego zakresu filozofii moralnej. Odrywanie prawa od etyki

i d¹¿enie do etyki jednostkowej.

Min¹³ ca³y wiek odk¹d zasypano niepamiêci¹ prawo „przyrodzone”.

Tli tam atoli pod popio³ami iskra prawdy. Ograniczmy siê œwiadomie i

celowo, ¿e „przyrodzonym” bêdzie nam to, co jest religijnie katolickie, a

cywilizacyjnie ³aciñskie, a wznowienie poprawionego postêpem nauki

„prawa natury” by³oby mo¿e na czasie? Bardzo to jest pomyœlnym obja-

wem, ¿e wœród uczonych katolickich coraz czêœciej spotyka siê chêæ do

wznowienia „prawa natury”. Mog³oby s³u¿yæ za pomost miêdzy etyk¹ a

prawem.

Historycznie prawo owo by³o wznowieniem œredniowiecznego prawa

„wieczystego” (lex perennis), przynajmniej do pewnego stopnia. Mo¿e

nawi¹¿emy do owej doktryny, modernizuj¹c j¹ odpowiednio. B¹dŸ co

b¹dŸ prawo natury wszczepi³o w jurysprudencjê na nowo idea³ s³usznoœci.

Etyka i prawo

background image

38

Stosunek etyki do prawa musi byæ uwzglêdniony w ka¿dej filozofii

prawa, jako zasadnicza czeœæ przedmiotu, a stosunek ten nie jest ogólno-

ludzki, lecz tylko cywilizacyjny i musi byæ badany w ka¿dej cywilizacji

osobno.

Trzeba by atoli umniejszyæ niema³o wywody dedukcyjne, a przyspo-

rzyæ natomiast du¿o indukcji.

Albowiem w materiach prawa œcieraj¹ siê niemal od pocz¹tku dwie

metody: aprioryczna i aposterioryczna. Mo¿na by siê wyraziæ, ¿e s¹ to

dwie metody wytwarzania prawa. Aposterioryczna wysuwa prawo z do-

œwiadczenia dostosowuj¹c je do pojêæ etycznych. Aprioryczna metoda

udziela siê sankcji prawnej stosunkom wyimaginowanym, wymyœlonym,

a wiêc nie istniej¹cym, lecz pomys³om do urz¹dzenia stosunków. Instytucje

s¹ tedy tak samo aposterioryczne lub aprioryczne. Najstarszym prawem

apriorycznym zdaje siê byæ Moj¿eszowe prawo agrarne, u³o¿one na pustyni

i nadane koczownikom maj¹cym dopiero zdobyæ sobie role i winnice

Chanaanu.

Aprioryzm prawniczy jest p³odem metody medytacyjnej, w której

myœlenie ogranicza siê do obmyœlania w³asnych wymys³ów, bêd¹cych

zmyœleniem. Aposterioryzm jest trudniejszy, gdy¿ polega na metodzie

indukcyjnej i wymaga studiów.

Obie metody znane by³y ju¿ w Helladzie. Aposterioryzm ma funda-

menty w Arystotelesie, aprioryzm w œwietnej literaturze od Phaleasa do

Platona. Ju¿ wówczas apriorycy odznaczali siê œlep¹ wiar¹ w cudown¹

moc ustawodawstwa. Za typ mo¿e s³u¿yæ Periander w Koryncie. Zakaza³

kupna niewolników, ¿eby wszyscy obywatele musieli pracowaæ i ¿eby nie

by³o bezrobotnych. Ustanowi³ te¿ urz¹d do kontroli, ¿eby nikt nie wydawa³

wiêcej, ni¿ by mia³ dochodów. Wieœniakom zakaza³ przenosiæ siê do

miasta, ¿eby siê z nich nie tworzy³ proletariat miejski, itp.

Aprioryzm prawny nie obejdzie siê bez stosowania przemocy. Dlatego

jest niebezpiecznym i antyspo³ecznym, gdy¿ z koniecznoœci ucieka siê do

gwa³tów. Chc¹c przeprowadziæ prawo aprioryczne, trzeba wpierw wpro-

wadziæ na pewien czas stan ex lex. Prawo aprioryczne wymaga czêsto

bezprawia, gdy tymczasem aposterioryczne wylania siê z potrzeb ludnoœci.

Prawo trafne powstaje historycznie, a wiec aposteriorycznie; nie mo¿e

byæ medytacyjne.

Tylko prawo aposterioryczne o¿ywia ¿ycie; aprioryzm burzy je pod

pozorem stawiania nowego. Aprioryzm prawniczy okreœla bowiem nie

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

39

stosunki rzeczywiste, ju¿ istniej¹ce, lecz wyimaginowane, a wiêc nie sto-

sunki, lecz pomys³y, wed³ug których pragnê³oby siê stosunki urz¹dziæ

sztucznie, choæby terrorem. Instytucje poczête z aprioryzmu wymagaj¹

nieustannego sztucznego oparcia, podpierania i wspomagania z zewn¹trz,

a przynosz¹ zazwyczaj skutki przeciwne zamiarom i oczekiwaniom. Co

innego teoria wywodz¹ca siê z obserwacji, a co innego doktryna, stano-

wi¹ca tylko wyimaginowany wynik logiki dedukcyjnej, gdy za³o¿enie nie

ulêg³o nawet sprawdzeniu.

Wobec tego có¿ myœleæ o modnym dziœ „planowaniu”. Wszak¿e¿

istniej¹ osobne umyœlne rz¹dowe „centralne biura planowania”; ile¿ jest

niecentralnych?

Wiadomo, ¿e metoda ta pochodzi z bolszewickiej Rosji, z pañstwo-

woœci najbardziej apriorycznej. Tam zmierza siê z ca³¹ œwiadomoœci¹ do

tego, ¿eby w urz¹dzeniach ¿ycia zbiorowego wytêpiæ wszelki nawet œlad

jakiegokolwiek aposterioryzmu.

Przenosi siê to do Polski, nie pytaj¹c Polaków o zgodê. T¹ specyficznie

rosyjsk¹ metod¹ planowania tak jesteœmy oszo³omieni, i¿ przestano w

ogóle zdawaæ sobie sprawê z tego, ¿e planowanie mog³oby byæ równie¿

aposterioryczne. Przepojeni obrzydzeniem do planowania opacznego za-

pominamy, ¿e nie nale¿y niczego w ogóle robiæ bez planu; chodzi tylko o

to, jak¹ metod¹ dochodzi siê do opracowania planu.

W cywilizacji ³aciñskiej planowanie musi byæ oparte na historycyzmie,

na danych, z których korzysta aposteriorycznie.

Mo¿na by ca³y ten problem uj¹æ w jedno pytanie: czy struktura spo-

³eczna ma siê wywodziæ z pojêæ prawniczych, czy te¿ odwrotnie?

Historyzm nie polega bynajmniej na tym, ¿eby utkn¹æ moralnie na

pewnym punkcie przesz³oœci i zapaœæ siê w ni¹ bez wyjœcia. Historyzm

poucza jak z przesz³oœci wykuæ przysz³oœæ, jak doskonaliæ dziedzictwo

po przodkach. W historyzmie mieœci siê zawsze myœl o przesz³oœci, a

zaczynamy od tradycji dlatego, bo nie wierzymy w wartoœæ budowli, która

nie by³a oparta na fundamencie przesz³oœci.

Posiadamy proste kryterium do oceny, czy trafna jest myœl przekazana

przez przesz³oœæ: przyjrzeæ siê czy siê doskonali³a i dotar³a do nas udo-

skonalona. Studiowaæ to mo¿na najogólniej na dziejach generaliów etyki.

Np., dziêki przyjêciu etyki katolickiej obarcza siê w cywilizacji ³aciñskiej

wszystko obowi¹zkami, czy to sztuki piêkne, czy tez w³asnoœæ. W ró¿nych

czasach i okolicznoœciach mog¹ zachodziæ obowi¹zki rozmaite, bo na

Etyka i prawo

background image

40

tym historia wybija swe piêtno; dawne mog¹ stawaæ siê niepotrzebnymi,

a natomiast wy³aniaæ siê nowe. Wszelki zaœ niespe³niony obowi¹zek jest

d³ugiem. Jakim¿e zacofañcem by³by ten, kto by s¹dzi³, ¿e nale¿y siê uisz-

czaæ tylko z pieniê¿nych d³ugów, by³by zacofañcem pod wzglêdem etycz-

nym; wzglêdem zaœ prawa by³by obowi¹zanym o tyle, o ile prawo nad¹¿y³o

w danej sprawie przej¹æ etykê. Nale¿y to do rozwoju historycznego. W

rozmaitych czasach rozmaity mo¿e zachodziæ stosunek pomiêdzy etyk¹ a

prawem.

Obowi¹zek ³¹czy siê jak najœciœlej z odpowiedzialnoœci¹. Doskonale-

nie jej polega na jej ci¹g³ym rozszerzaniu. Ograniczona w ustroju rodo-

wym, ogarnia z biegiem wieków tyle spraw i kombinacji ¿yciowych, i¿

wreszcie dochodzimy do przekonania, ze kresów jej nie ma nigdzie. Kraj

naprawdê cywilizowany poznaje siê po tym, ze nie ma w nim sprawy,

przypad³oœci, rzeczy, w ogóle nie ma niczego takiego, za co nie by³by

ktoœ odpowiedzialny. W ¿yciu zbiorowym musi odpowiedzialnoœæ byæ

spotêgowana w miarê przechodzenia na wy¿sze szczeble rozwoju, bo

inaczej zrzeszenie stacza³oby siê do upadku. Iluzorycznoœæ odpowiedzial-

noœci (np., biurokracji) równa siê bezkarnoœci z³a.

Odpowiedzialnoœæ etyczna przyczynia siê do wzrostu organizmów w

¿yciu zbiorowym od rodziny poczynaj¹c a¿ do wielkich zrzeszeñ: spo³e-

czeñstwa, pañstwa, narodu. Organizacja — to ustrój odpowiedzialnoœci.

Je¿eli w jakimœ zrzeszeniu trafiaj¹ siê rzeczy, za które nikt nie jest odpo-

wiedzialny, organizacja bêdzie w tym zrzeszeniu szwankowaæ. Tam zaœ,

gdzie odpowiedzialnoϾ nie jest frazesem, a dotyczy wszystkiego, tam orga-

nizacja dokona siê niemal automatycznie, jako wynik pewnych stosunków

moralnych. Odpowiedzialnoœæ wywo³uje szereg b³ogich skutków; z niej i

dziêki niej zrodz¹ siê porz¹dek, ³ad, celowoœæ, rozk³ad trafnych si³ i po-

dzia³ pracy; s³owem wszelkie zalety organizmu. Nie zabraknie ochotników,

chc¹cych siê organizowaæ przy takim organizmie.

Na tych przyk³adach znaæ, jak etyka nie traci nigdy roli kierowniczej;

w miarê jej upadku cofa siê ¿ycie zbiorowe i szczeble ni¿sze. Postêp polega

tedy na tym, ¿eby coraz wiêcej obowi¹zków i coraz surowsza i wszech-

stronniejsza odpowiedzialnoœæ stawa³y siê czêœci¹ prawa, i ¿eby by³y umac-

niane w razie potrzeby surowymi sankcjami prawnymi.

A zatem w miarê rozwoju spo³ecznego wzmaga siê prawo i przybywa

sankcji prawnych. Te s¹ dwojakie: uprawnione i nieuprawnione etycznie.

Je¿eli przepis prawa pochodzi ze skodyfikowania postulatu etycznego,

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

41

natenczas sankcje mieszcz¹ siê równie¿ w dziedzinie moralnoœci; nie-

moralnymi staj¹ siê, gdy przepis powsta³ poza prawem wy³onionym i poza

etyk¹. Natrafiliœmy znowu na tê koniecznoœæ, ¿eby rozró¿niaæ mala in se

a mala quia prohibita.

Przymus prawny musi miêæ jedno ograniczenie, mianowicie czasu.

Prawo nie mo¿e dzia³aæ wstecz.

Nie jest krêpowana czasem etyka. Co szpetnego siê sta³o, nie prze-

stanie nigdy byæ szpetnym. Pope³nianie czynu ujemnego mo¿e byæ wyba-

czone, lecz sam ów czyn nie staje siê przez to dodatnim. Sankcja etyki,

jak¹ jest sumienie, dzia³a wstecz: wyrzuty sumienia i wstyd moralny przed

samym sob¹ nie dadz¹ siê zatrzeæ ¿adnymi œrodkami psychologicznymi;

by³o to zawsze i pozostanie zawsze przywilejem religii.

Etyka nie zna ograniczeñ czasu ni w przesz³oœci, ani na przysz³oœæ.

Etyka sama nie zna przedawnienia. Musi je natomiast znaæ prawo. Sankcje

etyczne tycz¹ albo nie wype³nienia nakazu, lub tez przekroczenia zakazu

prawa. Nie mog¹ tyczyæ siê niczego takiego, co nie by³oby ani nakazem,

ani zakazem, a zatem mog¹ obowi¹zywaæ dopiero od chwili wydania na-

kazu lub zakazu. Prawo nie mo¿e obowi¹zywaæ wstecz, bo to siê sprzeciwia

i logice prawa i moralnoœci. Wydawane za pi³sudczyzny ustawy dzia³aj¹ce

wstecz stanowi¹ hañbê jurysprudencji polskiej, jako pozbawione nie tylko

moralnoœci, ale te¿ rozumu prawniczego.

Przedawnienie prawa nastêpuje jednak tak¿e w normalnym biegu

prawa przy niektórych sprawach i okolicznoœciach, je¿eli minie pewien

czas. Sankcje prawne tycz¹ nie tylko zbrodniarza i zbrodni, ale dotykaj¹

czêsto interesów osób trzecich.

Stosowane zbyt póŸno mog³oby wprowadziæ chaos prawny i wyrz¹-

dzaæ szkody osobom niewinnym, nie pozostaj¹cym w ¿adnym zwi¹zku z

dan¹ spraw¹ przestarza³¹. Oczywiœcie nie wszystko mo¿e korzystaæ z prze-

dawnienia i powo³ywaæ siê na nie, zdarza siê ono czêœciej w sprawach

cywilnych, rzadziej karnych. Przedawnienie staje siê nieraz potrzebnym

ze wzglêdów etycznych.

Prawo jest na dobrej drodze, ilekroæ stara siê dogoniæ etykê i zrównaæ

siê z ni¹. Mo¿liwoœci te s¹ jednak¿e ograniczone i natrafiaj¹ na szkopu³,

nie daj¹cy siê przezwyciê¿yæ. Nigdy prawo nie okreœli wszystkich obo-

wi¹zków etycznych i zawsze bêd¹ takie obowi¹zki, których nigdy nie popr¹

¿adne sankcje prawne.

Nie wszystkie jednak postulaty etyczne dadz¹ siê zamieniaæ w normy

Etyka i prawo

background image

42

prawne. Np., nie mo¿e byæ nigdy przepisem prawnym katolika „rada

ewangeliczna”, by za z³e odp³acaæ dobrym. Nie sposób skodyfikowaæ np.

zasady, ¿eby nie realizowaæ roszczeñ, choæby najbardziej zgodnych z pra-

wem, je¿eli nie s¹ zgodne ze s³usznoœci¹ moraln¹. Oczywista rzecz, ¿e

ktoœ, wywodz¹cy sw¹ uczciwoœæ z kodeksu, nie jest uczciwym cz³owie-

kiem, ani te¿ taki, który czeka na spe³nienie czegoœ dobrego, a¿ kodeks

wyst¹pi z tym wymaganiem. W najlepszym razie musimy go obarczyæ za-

rzutem, ze nie posiada nale¿ytego wykszta³cenia etycznego.

Lecz nie da siê prawem karaæ wszystkiego, co nie jest cnot¹. Cz³owiek

okreœlaj¹cy siê formu³¹: jestem w zgodzie z prawem, a wiêc jestem w

porz¹dku — jest na pewno niebezpiecznym drabem.

Pewne luki pomiêdzy etyk¹ a prawem zawsze bêd¹ istnieæ. Ka¿de

pokolenie niechaj z etyki coœ zamienia w prawo — lecz s¹ pojêcia opie-

raj¹ce siê wprost temu prawid³u. Np. próba skodyfikowania „rady”, ¿eby

za z³e odp³acaæ dobrym, z pewnoœci¹ nie wysz³aby na po¿ytek Dobra,

by³aby nawet prawdopodobnie dla Dobra niebezpieczna. Nic ³atwiejszego

jak wpaœæ na manowce w tych subtelnych sprawach. Dla przyk³adu przy-

toczê pewnik jaki nasuwa siê przy studium quincunxa, mianowicie ze

wzglêdu na brak proporcji miêdzy dobrobytem a oœwiat¹. Pewnik ten

brzmi: nikt nie powinien mieæ wiêcej pieniêdzy ni¿ rozumu. Gdyby¿ to

spe³niaæ, zniknê³aby wiêksza czêœæ bol¹czek spo³ecznych i politycznych!

Ale jak to skodyfikowaæ?

Z drugiej strony etyka czasem nie dopuszcza, ¿eby skorzystaæ ze swe-

go prawa. Porz¹dny cz³owiek bowiem zrobi to natenczas tylko, gdy prawo

przyznawane mu przez ustawê, zgodne jest ze s³usznoœci¹. Ten zaœ sto-

sunek zawis³ mocno od okolicznoœci i nikt tego nie zdo³a skodyfikowaæ.

Faktem pozostanie, ze nie zawsze to uczciwie, ¿eby korzystaæ ze swoich

praw. Blumizm czyha na to, ¿eby przepisy wadliwe, owe nie przynosz¹ce

jurysprudencji zaszczytu „wzglêdy formalno-prawne” wyegzekwowaæ

œwiadomie na sw¹ korzyœæ, chocia¿ z widoczn¹ krzywd¹ z drugiej strony.

Nikczemnoœæ, pozostaj¹ca w zgodzie z paragrafiarstwem, nie prze-

staje byæ nikczemnoœci¹. Je¿eli pozwolimy siê szerzyæ tej przewrotnoœci,

która bardzo siê wzmog³a w ostatnim czasie, có¿ nas czeka? Spo³eczeñ-

stwo, w którym blumizm wzi¹³by górê, zginê³oby marnie i to w ohydzie.

Mog³oby siê zdarzyæ, ¿e któreœ przysz³e pokolenie — gdy siê odrodzi i

spopularyzuje na nowo godnoœæ ludzk¹ — bêdzie wspominaæ z uczuciem

ulgi; co za szczêœcie, ¿e wyginêli ci nikczemnicy! Taka jest blumizmu

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

43

meta. Kwestia to sumienia, tj. autokrytyki moralnej; innymi s³owy: kwestia

wykszta³cenia etycznego.

Po³¹czenie wyra¿eñ: etyka a wykszta³cenie — zadziwi mo¿e Czy-

telnika. Co innego: wykszta³cenie prawnicze — to rozumie ka¿dy; ale

czy s³yszano o etycznym?

W ca³ej Europie (niestety!) przyjê³o siê mniemanie, ze mo¿na byæ

wykszta³conym i najspecjalniej i najogólniej, a z nader s³abym wykszta³-

ceniem etycznym. Je¿eli jednak d¹¿y siê do osi¹gniêcia coraz wy¿szych

szczebli moralnoœci, szczeblowatoœæ ta zawis³a jest od wykszta³cenia etycz-

nego. Kszta³cenie istnieje we wszystkich rodzajach pracy fizycznej czy

umys³owej; czy¿ dziedzina moralna mia³aby byæ wyjêta spod tej mo¿noœci?

Jak np. mo¿na patrzeæ na wszystko (mimo woli) pod k¹tem estetyki,

podobnie¿ mo¿na wyrobiæ w sobie ostrowidztwo etyczne — a postêp

moralnoœci wymaga, by ono siê rozpowszechnia³o. Mo¿na studiowaæ

etykê, jak prawo lub matematykê czy cokolwiek.

Wykszta³cenie etyczne polega na dostrzeganiu zwi¹zków etycznych

poœród spraw; oczywiœcie tak¿e w ¿yciu publicznym. Cywilizacja ³aciñska

wymaga tego bezwarunkowo, ale te¿ tylko ta jedna cywilizacja poddaje

¿ycie publiczne wszystkim przepisom ¿ycia prawnego. Stanowi to nie-

zmienne rozszerzenie pola etycznego, które staje siê bezgranicznym. O

ile¿ trudniej czyniæ zadoœæ takim rozszerzonym wymaganiom! O ile¿ ³atwiej

o zadowolenie moralne w innych cywilizacjach.

Oczywiœcie trzeba uprawiaæ etykê przede wszystkim w powszednim

dniu roboczym, we w³asnym zawodzie. Niestety dopiero nieliczne zawody

okreœli³y jasno i œciœle swe etyki specjalne. Nie da siê zaœ z³ataæ wspólna

etyka zawodowa, je¿eli siê j¹ chce czerpaæ z rozmaitych cywilizacji. Do-

tychczas zawód lekarski przoduje wy¿szym rozwojem, wiêkszym wykoñ-

czeniem swej etyki. Na ogó³ zaœ odczuwa siê pewien zastój.

Stanowi to wielkie niebezpieczeñstwo publiczne, gdy¿ zanika przez

to g³ówny trakt wykszta³cenia etycznego. Ogólny postêp (lub upadek)

moralnoœci pozostaje w stosunku prostym do stanu etyk zawodowych w

danym spo³eczeñstwie.

Przyjêta przez cywilizacjê ³aciñsk¹ etyka katolicka ma to do siebie,

¿e w miarê rozwoju cywilizacyjnego powiêksza siê w niej iloœæ obo-

wi¹zków. Póki cywilizacja nasza bêdzie siê rozwijaæ, bêdzie te¿ wymagaæ

od swych uczestników coraz wiêkszego wysi³ku moralnego. Tote¿ wy-

kszta³cenie etyczne wprost nie ma granic w cywilizacji ³aciñskiej. Czy¿

Etyka i prawo

background image

44

chrzeœcijanin w cywilizacji ³aciñskiej bêdzie kiedykolwiek zadowolony

ze wspó³czesnego stanu moralnoœci? Nigdy, bo zawsze bêdzie mu przy-

œwieca³ idea³ moralnoœci jeszcze wy¿szej.

W miarê postêpu wykszta³cenia etycznego odkrywa siê coraz nowe

widoki i szczeble doskonalenia siê. Wymagania rosn¹, a trudnoœci wzra-

staj¹ jeszcze bardziej. Coraz trudniej nad¹¿yæ w etyce, ¿eby rozwój jej nie

by³ s³abszy od rozwoju innych kategorii quincunxa. Tote¿ inteligencja

winna byæ i teleskopem i mikroskopem etyki, ¿eby od jej zasiêgu nie

uroniæ niczego, ni w oddali, ni w pobli¿u, bez wzglêdu na skalê spraw

wielkich czy drobnych — bo dla etyki wszystko jest jednakowo wa¿nym.

Prawo i etyka zwi¹zane s¹ ze sob¹ tak œciœle, i¿ do rozwoju prawa

niezbêdnym jest rozwój etyki, jako nauki o moralnoœci. Nie oddzia³ywa

atoli prawo na etykê (chyba ujemnie dla blumistów); choæby najwiêkszy

rozwój nauki i prawa nie bêdzie miêæ wp³ywu na naukê etyki. W tym

szczególnym prawie przejawia siê starszeñstwo etyki w przodownicze jej

stanowisko.

Rozwój naukowy etyki na wiêksz¹ skalê, wydoskonalenie jej metod,

zdobycie dla niej nowych widnokrêgów, stanowi³oby zarazem epokê w

rozwoju nauki prawa. Niestety, etyka, jako nauka, nie dotrzyma³a kroku

innym naukom. Czy¿ mamy ju¿ na d³u¿szy czas dosyæ podrêczników etyki?

Czy¿ moralistów nie razi ca³kowity niemal brak studiów monograficznych

w tej dziedzinie?

Nauce prawa dolega wrêcz przeciwne niedomaganie: rojowisko

szczegó³ów, pozbawione coraz bardziej myœli ogólnej. Zupe³nie b³êdnie

sta³a siê jurysprudencja nauk¹ analityczn¹, gdy tymczasem jest ona z ca³¹

stanowczoœci¹ nauk¹ syntetyczn¹. Badania analityczne mog¹ byæ tylko

œrodkiem do celu, lecz przenigdy celem nauki. Ka¿dy casus prawniczy

nale¿y rozwa¿aæ przede wszystkim systematycznie. Eskluzywnoœæ analityki

w prawie oddaje je na us³ugi bezprawia.

Ciê¿ka choroba nauki prawa stal siê przerost komentatorstwa. Istny

pêd chorobliwy sprawia, ¿e coraz rzadziej adepci prawa siêgaj¹ do tek-

stów, lecz brodz¹ w komentarzach. Studia swe zaczynaj¹ od komentarzy

i na komentarzach koñcz¹.

Powstaj¹ ju¿ nawet komentarze do komentarzy, komentarzyki i robót-

ki komentatorskie nie przynosz¹ce bynajmniej zaszczytu naukom praw-

niczym. Przypominaj¹ siê cechy nauki ¿ydowskiej z okresu hiszpañskiego:

napêczniawszy od komentatorstwa, stanê³a.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

45

W praktyce ¿ycia ostatnich dwóch pokoleñ kazuistyka nadaje coraz

bardziej ton prawu i prawnikom, a w tym stanie rzeczy formalistyka musi

wybijaæ siê na pierwsze miejsce. Bez przesady zaœ mo¿na powiedzieæ, ¿e

przerost formalistyki wygania z prawa moralnoϾ.

Patronem formalistyki Shylok, ten, który wpisa³ do umowy warunek

stanowi¹cy okrucieñstwo, najwidoczniejsze bezprawie, a jednak sam uwa-

¿a³, ¿e musi dopilnowaæ litery „prawa”. Pozwanego ocali³ wymyœlony

szczêœliwie kruczek, powitany z zapa³em i z uczuciem ulgi. Gdyby nie

kruczek, by³oby siê wyrzyna³o funt ¿ywego miêsa w imiê sprawiedliwoœci.

Metoda Shylokowska panuje dotychczas w s¹downictwie. St¹d po-

chodzi szczególne wœród pospólstwa mniemanie, ze sêdziowie nie s¹ spra-

wiedliwi, jakoby z regu³y byli przekupieni, itp. Brak zaufania do s¹dow-

nictwa jest równie¿ powszechny poœród inteligencji; z t¹ ró¿nic¹, ¿e nie

gani siê sêdziów, lecz instytucje.

Formalistyka stanowi wylêgarniê kruczków i wykrêtów; wytwarza siê

istne ¿onglerstwo formalnoœciami, raj dla wszelkiego blumizmu.

Nie obejdzie siê prawo bez formalnoœci, lecz musz¹ one mieæ swe

granice, które wska¿e rozwa¿anie prawa ze stanowiska syntezy. Formal-

noœæ prawna jest potrzebna do wartoœci istoty aktu prawnego, lecz ta

sama formalnoœæ nie posiada ¿adnego znaczenia, je¿eli jej nie towarzyszy

istota prawa, tj. s³usznoœæ sprawy. Zw³aszcza nie mo¿e mieæ znaczenia

formalnoœæ oparta na k³amstwie. Nadawanie waloru k³amstwu œwiad-

czy³oby o z³ej woli, o blumizmie. Ani nawet najdok³adniejsza formalnoœæ

i najskrupulatniejsza, nie mo¿e posiadaæ tej mocy, i¿by bezprawiu nadaæ

moc prawa. Etyka najwy¿sz¹ prawa komentatork¹!

Etyka i prawo s¹ w dziejach cywilizacji sprzê¿one œciœle, bo powinny

tworzyæ jedn¹ ca³oœæ, zgodn¹ w motywach i w przejawach. Niezgodnoœæ

stanowi zawsze klêskê publiczn¹. Nie ma poczucia to¿samoœci zrzesze-

niowej bez jednoœci etycznej; harmider etyk podwa¿a œciany budowli spo-

³ecznych i pañstwowych. Poczucie zrzeszeniowe wymaga równie¿ jedna-

kowych pojêæ o prawie; stanowi to zreszt¹ prost¹ konsekwencjê jednoœci

etycznej. Mo¿e atoli zachodziæ wypadek, ¿e w pewnym zrzeszeniu obo-

wi¹zuj¹ ró¿ne prawa, a nie wszystkie godne z w³aœciwymi temu zrzeszeniu

pojêciami o prawie, narzucone mu przemoc¹.

Nie ma ciê¿szego nieszczêœcia, jak gdy wróg znosi prawo krajowe, a

narzuca obce; nie ma nic gorszego, jak nie móc rz¹dziæ siê „prawem

w³asnym”. Ale te¿ nie ma wiêkszej nikczemnoœci i zbrodni, jak pozbawiaæ

Etyka i prawo

background image

46

ludnoœæ prawa rodzimego. Rzym staro¿ytny nie narzuca³ swego trójprawa;

w niczym nie narusza³ w prowincjach miejscowych urz¹dzeñ prawnych,

zwyczajów, wierzeñ religijnych i jêzykowych. Z regu³y samorz¹d pozo-

stawia³ wolnoœæ prawu w³asnemu lokalnemu, z czego wyrobi³o siê uznanie

dla ius gentium.

Ubiegano siê jednak o rzymskie obywatelstwo, ¿eby spod prawa w³a-

snego przejœæ pod prawo rzymskie, a¿eby zwolniæ siê od prawa rodowego,

a pozyskaæ prawo pe³nej w³asnoœci indywidualnej, chodzi³o o nabycie

mienia osobistego i o jego bezpieczeñstwo, o prawo dziedziczenia i testa-

mentu. Ubiegano siê! Nigdy nikt nie by³ zmuszany, by przejœæ pod prawo

rzymskie, gdy¿ Rzym uwa¿a³ jako nie nale¿y byæ prawodawca podbitych.

Prokonsulowie dopuszczali siê nadu¿yæ wielu i wielkich; lecz w prawa

podleg³ego ludu nie wtr¹cali siê.

Wspólne pojêcia prawne stanowi¹ drug¹ — po wspólnym jêzyku

— wiêŸ spo³eczn¹. Trzeba atoli trzymaæ siê œciœle okreœlenia: pojêcia

prawne — lecz nie „prawo”, bo ono mo¿e byæ tym pojêciom wrogie.

Mo¿e nawet byæ uk³adane nieprzyjaŸnie, jako œrodek do rozsadzania spo-

³eczeñstwa. Je¿eli to s¹ formu³ki prawnicze zamiast sumienia, formu³ki

zdane na samowolê ka¿dorazowej w³adzy — toæ to wyraŸny bizantynizm.

Dusi nas etatystyczna cywilizacja bizantyjska. Zwiêkszaj¹ siê te¿ wp³ywy

cywilizacji ¿ydowskiej, dla której prawo jest wszystkim, a sama religia

„objawionym prawem”. Jest to cywilizacja wy³¹cznie prawnicza. W cywili-

zacji ³aciñskiej jest to atoli niemo¿liwoœci¹.

Uderza te¿ wzmagaj¹ca siê coraz bardziej sk³onnoœæ do szybkiej

zmiany praw; mo¿na by to nazwaæ wyœcigami w burzeniu praw. Prawo-

dawstwo staje siê rodzajem radykalizmu, a radykalizm atrybutem prawo-

dawstwa; tak¿e radykalizm tempa. Pozostawmy¿ radykalizm raczej etyce!

Nie by³o zaœ wiêkszego radyka³a w zakresie etyki, jak œw. Tomasz z Akwinu;

lecz w zakresie ustawodawstwa trzyma³ siê zasady festina lente, ¿eby

ustaw nie zmieniaæ bez istotnej potrzeby, a w razie potrzeby nie robiæ

tego nagle.

Zagadnienie: stosunek etyki a prawa stanowi zawsze donios³¹ kwestiê

historyczn¹. Obecna walka Zachodu ze Wschodem zamienia siê te¿ coraz

wyraŸniej na wielkie starcie o ten problem.

7.VII.1946.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

IV. PRAWO PRYWATNE A PUBLICZNE

Powszechnie wiadomy jest monizm przyrodniczy i filozoficzny; istnieje

jednak jeszcze trzeci podobny dylemat, mianowicie monizm, wzglêdnie

dualizm prawniczy.

Wytwarza siê on ze stosunku prawa prywatnego do publicznego.

Hellenowie pierwsi odró¿nili te dwa rodzaje prawa, w przeciwieñstwie

do Egiptu i Persji, gdzie ³¹czono je wytwarzaj¹c monizm prawa prywat-

nego. Polega³ on na wyolbrzymieniu go w odniesieniu do w³adcy pañstwa,

wed³ug zasady, ¿e wszyscy i wszystko jest w³asnoœci¹ monarchy (deifiko-

wanego z mocy emanatycznych pojêæ religijnych), a za tym poddany o

tyle tylko mo¿e coœ posiadaæ, o ile monarcha mu zezwoli, i póki zezwolenia

nie cofnie. Monizm ten przeszed³ nastêpnie do pañstw hellenistycznych,

podczas gdy Rzym trzyma³ siê dualizmu prawnego a¿ do póŸniejszego

cesarstwa. Uleg³ wtedy naporowi cywilizacji orientalnych (g³ównie syryj-

skich), przyj¹³ monizm, lecz wytworzy³ w³asn¹ jego odmianê. W³adza

cesarska odnosi³a siê do ludnoœci bynajmniej nie jako do niewolników

cesarza, lecz w imiê prawa publicznego, w imiê pañstwa, któremu przy-

znawa³a praw coraz wiêcej, nie bacz¹c na uprawnienia prywatne. Rozkwit³

w Bizancjum, podczas gdy katolicyzm rzymski przej¹³ siê dualizmem

prawa, który sta³ siê cech¹ wytwarzanej przez Koœció³ cywilizacji ³aciñskiej;

przyjê³y go „narody wychowane przez Koœció³”.

Prawo prywatne jest oczywiœcie starsze od publicznego, gdy¿ normuje

stosunki pierwotnej prarodziny, rozrodzonej w ród. Prawo rodowe oparte

jest na tym, ¿e wszyscy i wszystko w rodzie stanowi¹ w³asnoœæ g³owy rodu.

Stopniowo powstaje trójprawo, tj. familijne, maj¹tkowe i spadkowe.

background image

48

Z biegiem czasu rody ³¹cz¹ siê w plemiona, z plemion powstaj¹ ludy.

Wytwarza siê nowy rodzaj zrzeszenia, mianowicie spo³ecznoœæ mog¹ca

obj¹æ nawet kilka ludów na podstawie wspólnej im cywilizacji i szerzyæ

siê terytorialnie. Spo³ecznoœæ jako tak istnieje tylko faktycznie, lecz nie

jest zorganizowana dla samej siebie, wyj¹wszy organizacjê religijn¹, która

stanowi jedyn¹ na zewn¹trz wiêŸ spo³ecznoœci. Jest to oznaka spo³ecznoœci

wy¿ej rozwiniêtej, a rozwój ten nie zawsze siê zdarza. Znane s¹ wypadki,

¿e nawet plemiê od plemienia ró¿ni siê religijnie. Wspólnoœæ zaœ religii

u³atwia niew¹tpliwie dalszy rozwój, tj. dojrzewanie spo³ecznoœci w spo³e-

czeñstwo, co jednak nie wszêdzie siê dokonuje. Nastêpuje przez to znacz-

niejsze ró¿niczkowanie zawodów, w ogóle sposobów walki o byt. Spo-

³ecznoœci, które zdobêd¹ siê na lepsz¹ komunikacjê, rozwin¹ siê szybciej

w zró¿niczkowane spo³eczeñstwo. Nale¿y rozró¿niaæ starannie te dwa

stadia rozwoju wielce od siebie odleg³e. Spo³eczeñstwo jest to spo³ecznoœæ

zró¿niczkowana w zawody i wytwarzaj¹ce siê z tego warstwy spo³eczne.

Najstarszym zró¿niczkowaniem jest warstwa zawodowych wojowni-

ków, lecz istotnego zró¿niczkowania i za³o¿enia spo³eczeñstwa dokonuje

ludnoœæ oddana zajêciom pokojowym. Z postêpem pokoleñ powstaj¹

nowe zajêcia i rozszerza siê coraz bardziej pole do rozkwitu solidarnoœci

spo³ecznej. Przy wiêkszym wyborze zawodów ³atwiej osi¹gn¹æ zadowo-

lenie z ¿ycia, a ludzie zadowoleni poczuwaj¹ siê bardziej do solidarnoœci,

choæby dlatego, ¿e zale¿y im wiêcej na utrzymaniu danego stanu rzeczy.

Rozwój spo³eczeñstwa jest tym ³atwiejszy i bezpieczniejszy, im wiêcej w

nim warstw spo³ecznych.

Solidarnoœæ — ta wiêŸ wielkich zrzeszeñ — nie mo¿e siê wytworzyæ

w ustroju kastowym. Skoro nie wolno wybieraæ zawodu, przestaj¹ siê te

zawody interesowaæ sob¹ wzajemnie, nie powstaje tedy myœl o wspólnoœci

interesów, a skutkiem czego spo³eczeñstwo nie mo¿e siê wy¿ej rozwijaæ.

Bizancjum upad³o wprowadziwszy kastowoœæ, a Hindusów uœpi³a stagna-

cja gorsza od chiñskiej. W³aœciwie ka¿da kasta jest odrêbn¹ spo³ecznoœci¹,

a zlepek spo³ecznoœci, pozbawionych zwi¹zku z sob¹, nie zdo³a wytworzyæ

spo³eczeñstwa zwartego.

Dwa s¹ sposoby poznawania spo³eczeñstwa: patrzeæ na nie z góry,

lub z do³u. Z góry ogarnia siê ca³oœæ, widzi siê zakres i granice, rozwój i

kierunek, patrzy siê na ¿ycia objawy. Z do³u podpatruje siê, z czego to

wszystko powstaje, z czego jest zrobione, gdzie i jak jedno ko³o zêbate

zahacza o drugie, którêdy i dok¹d pêdzi transmisja. Widok a przekrój

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

49

— chwytane wzrokiem obrazu a badanie uk³adu — jednako potrzebne.

Przy ci¹g³ym wy³¹cznym podpatrywaniu szczegó³ów machiny ¿ycia

zbiorowego mo¿na zaœniedzieæ, zardzewieæ, stetryczeæ, staæ siê niezdol-

nym do odczuwania ca³okszta³tów. Metodzie analitycznej nale¿y poœwiêciæ

w ¿yciu du¿o miejsca, lecz nigdy ca³ego ¿ycia. Najgorliwszy analityk winien

przerzucaæ siê kiedy niekiedy do metody syntetycznej, bo inaczej w koñcu

sam nie bêdzie wiedzia³ gdzie jest i od czego jest, nie okreœli sam sobie

trafnie w³asnego stanowiska w spo³eczeñstwie, przeznaczenia swego i

obowi¹zku, a¿ w koñcu zacznie gubiæ siê w chaosie nie sprawdzanych

do wspólnego mianownika szczegó³ów, straci orientacjê i zab³¹ka siê na

bezdro¿u, na manowcach ducha. Dobrze i zdrowo jest spojrzeæ czasem

na wik³aj¹ce siê interesy spo³eczeñstwa nie z do³u, nie z boku, lecz z

góry. Dywan wschodni ogl¹dany z bliska podczas roboty, wyda siê gma-

twanin¹ bez ³adu i sk³adu; dopiero z góry dojrzy siê wzór, zobaczy siê

myœl rysunku. Czy¿ ¿ywe spo³eczeñstwo nie jest zawsze i ci¹gle takim

dywanem podczas roboty? A czym wiêcej robót, tym trudniej po³apaæ siê,

gdzie tu punkty zaczepienia, gdzie linie wysnute, gdzie zwroty i gdzie

kierunki i cele? Co tu zasadniczego, a co przygodnego?

Stosownie do rodzajów ustroju rodowego, wytwarza siê w nich orga-

nizm lub mechanizm a w³aœciwoœci te przechodz¹ nastêpnie na spo³ecz-

noœæ. Pañstwo mo¿e siê wytworzyæ ju¿ w spo³ecznoœci, nie rozwijaj¹cej

siê wcale w spo³eczeñstwo.

Mieliœmy tego doskona³y przyk³ad na Ba³kañskim Pó³wyspie w Czar-

nogórzu, gdzie jeszcze na pocz¹tku XX wieku historia mia³a istny swój

rezerwat pierwotnego organizmu rodowego. Kraj ca³y dzieli³ siê na dzie-

siêæ nahii tj. okrêgów, nahie na plemiona, te zaœ na bractwa, brastva z

kmetem (kmieciem) na czele. „Brastvo” jest gronem osób pozostaj¹cych

do siebie w stosunku braterstwa skutkiem pochodzenia od wspólnego

przodka; jest to ród, wspólnota rodowa, której starosta rodowy zowie

siê kmieciem. Plemiê stanowi zbiór brastv, nahia zbiór plemion; zupe³nie

to samo co plemiona i ludy w pierwotnej Polsce. ¯ywym wspomnieniem

dawnych czasów jest te¿ fakt, jako jednostka organizacyjna wojskowa

sk³ada siê z mê¿czyzn pewnego brastva, a te ³¹cz¹ siê w jednostki znacz-

niejsze wed³ug plemion. Zupe³nie tak samo stawa³o siê w dawnej Polsce

pod chor¹gwi¹ rodow¹.

Aleæ jeszcze w po³owie wieku XIX nie by³o na terytorium Czarnogóry

jednolitego pañstwa, a tylko organizacje plemienne wed³ug rodów, których

Prawo prywatne a publiczne

background image

50

sprawy rodowe stanowi¹ ca³¹ historiê Czarnogórza owych lat, nie buduj¹c¹

siê wcale. Rzadziej te¿ walczy Czarnogórze z Turkami, ni¿ z oœciennymi

chrzeœcijanami tego samego jêzyka.

By³ to niew¹tpliwie organizm oparty na zrzeszaniu siê w plemiona i

w ludy, a oparty li tylko na prawie rodowym i na trójprawie, jakkolwiek

tworzy³ pañstwo.

W³adza kniazia by³a w³adz¹ starosty rodowego z plemienia przoduj¹-

cego. Zal¹¿ek prawa publicznego opiera³ siê na uznawaniu tego przodow-

nictwa.

Istnia³a tam (i zapewne istnieje dotychczas) msta. Jest to obowi¹zek

moralny (w imiê etyki) pomszczenia zabójstwa na zabójcy, wzglêdnie

nawet na ka¿dym cz³onku jego rodu. Nie ma s¹downictwa publicznego w

sprawach karnych i nie chce go siê mieæ. Kiedy W³odzimierzowi Kijow-

skiemu biskupi zaproponowali, ¿eby zaprowadzi³ s¹dy ksi¹¿êce na miejsce

msty, odmówi³ z oburzeniem. Nie wytworzy siê zaœ spo³eczeñstwo, dopóki

istnieje msta.

Zaginie ona naturalnym biegiem rzeczy, gdy siê rozwi¹¿e ustrój

rodowy na rzecz tzw. emancypacji rodziny, gdy na miejsce organizacji

rodowej wstêpuje rodzinowa.

Dla oddzielnych rodzin systematyczne wykonywanie msty jest nie-

wykonalne, tote¿ nastaje s¹downictwo wed³ug prawa publicznego. Wtedy

gotowe s¹ podstawy do wytworzenia spo³eczeñstwa, o ile warunki sprzyjaj¹

zró¿niczkowaniu.

W cywilizacji rzymskiej przebrzmia³ by³ od dawien ustrój rodowy,

jeszcze zanim powsta³o wielkie pañstwo, jeszcze przed wojnami punic-

kimi. Nowe pañstwo powstaj¹ce na Zachodzie na gruzach imperium, wnio-

s³o atoli ten ustrój na nowo na widowniê historyczn¹ Europy. Wychowy-

wanie przez Koœció³ polega³o na tym, ¿e Koœció³ dopomaga³ wszêdzie do

emancypacji rodziny i do wytwarzania prawa publicznego. Patronowa³

zaœ Koœció³ zawsze dualizmowi prawnemu, tj. odrêbnoœci prawa prywat-

nego a publicznego.

Pomostem miêdzy prawem prywatnym a publicznym stawa³o siê

czêsto zagadnienie d³ugów z pocz¹tku niew¹tpliwie wy³¹cznie prywatnej

natury. Gdy atoli d³u¿nicy nie zdo³ali uiszczaæ siê z po¿yczek inaczej, jak

odrabiaj¹c je prac¹ w³asn¹ na rzecz wierzyciela, na korzyœæ jego gospo-

darstwa, z czym ³¹czy³o siê zamieszkanie w posiad³oœci wierzycielskiej,

natenczas sp³ata d³ugów zamienia³a siê w arendê.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

51

Grecy bywali czêsto radyka³ami i znosili d³ugi; lecz jutro zaraz po-

wstawa³y nowe. Grecy nie zdo³ali rozwi¹zaæ tego zagadnienia, poniewa¿

byli spo³eczeñstwem ¿eglarsko-handlowym, wiec po¿yczki odgrywa³y u

nich rolê donioœlejsz¹; tym ³atwiej tedy pañstewka ich przechodzi³y przez

przesilenia, a przesilenie nie za³atwione wywo³ywa³o czêsto rewolucjê.

Kwestia d³ugów prywatnych stawa³a siê publiczn¹ nieraz w wiekach

œrednich, np. pospolite odbieranie danemu zrzeszeniu handlowemu ius

commercii na obszarze wierzycieli nie zaspokojonych (zawi¹zek lokal-

nych wojen handlowych ogarniaj¹cych z czasem coraz wiêksze obszary).

Z czasów najnowszych powo³aæ siê mo¿na na dwa przyk³ady ze spraw

polskich, mianowicie w dziejach zaboru austriackiego. Smutna historia

banku w³oœciañskiego, istna klêska publiczna, czym musia³y siê wtedy

zaj¹æ w³adze; a potem dobroczynna dzia³alnoœæ Franciszka Stefczyka.

Organizacja po¿yczkowa w³oœciañska, po¿yczek stanowczo prywatnych,

sta³a siê pierwszorzêdn¹ spraw¹ ca³ego spo³eczeñstwa polskiego, a wy-

biega³a nawet daleko poza kr¹g zainteresowañ materialnych.

Silniejszym jednak a sta³ym pomostem pomiêdzy prawem publicznym

a prywatnym jest prawo ma³¿eñskie. Ius connubii decydowa³o o stosunku

do oœciennych, a tym bardziej o wzajemnych stosunkach warstw spo³ecz-

nych. Gdy za cesarstwa rzymskiego zaburzony zosta³ stosunek pomiêdzy

spo³eczeñstwem a pañstwem, najg³êbsza tego przyczyna tkwi w praktyce

prawa ma³¿eñskiego, bo na tym tle zaczê³a siê fatalna niewspó³miernoœæ

pomiêdzy prawem a obyczajem.

Cesarz August wysila³ siê, ¿eby zachowaæ dualizm prawniczy i dzie³o

jego utrzyma³o siê d³ugo, lecz po pewnym czasie zapanowa³ monizm prawa

publicznego.

W tym okresie wstrz¹œniêto rodzin¹ rzymsk¹ i równoczeœnie zachwia³

siê rzymski naród w g³êbi swych fundamentów. Upadek ¿ycia rodzinnego

poderwa³ organizm spo³eczny, a tym samym u³atwiony by³ wzrost mecha-

nizmu i w dalszym nastêpstwie droga do monizmu prawnego.

Ju¿ w Rzymie by³o ma³¿eñstwo pe³noprawne (religijne) spraw¹ pub-

liczn¹, zwi¹zane z prawem publicznym. Tym bardziej w chrzeœcijañstwie,

w cywilizacji ³aciñskiej.

Konkubinat jest spraw¹ prywatn¹, lecz przenigdy ma³¿eñstwo. Musi

posiadaæ charakter aktu publicznego, choæby ze wzglêdu na kwestiê na-

zwiska i potomstwa.

Kamieniem wêgielnym cywilizacji ³aciñskiej sta³a siê monogamia do-

Prawo prywatne a publiczne

background image

52

¿ywotnia. Historia poucza o najœciœlejszym zwi¹zku jedno¿eñstwa z w³a-

snoœci¹ osobist¹ dziedziczn¹. RozluŸnienie monogamii odbija siê zawsze

na podwa¿aniu prawa w³asnoœci. Obie te instytucje wyros³y z prawa pry-

watnego, lecz nabra³y znaczenia i donios³oœci prawa publicznego.

Nie trzeba przeto s¹dziæ, jakoby prawo publiczne tworzy³o siê tylko

dziêki pañstwu; jak widzimy, powstaje ono bez udzia³u pañstwa z samych¿e

stosunków spo³ecznych. Spo³eczeñstwo posiada od pocz¹tku swe prawo

prywatne i publiczne. Rozwój spo³eczeñstwa oparty jest tedy od pocz¹tku

na dualizmie prawa, a zaczyna siê to jeszcze przed zawi¹zkami pañstwo-

woœci.

Urz¹dzenia pañstwowe mog¹ polegaæ w ca³oœci na monizmie prawa

prywatnego lub publicznego, lecz w cywilizacji ³aciñskiej polegaj¹ od

pocz¹tku na dualizmie prawnym. Takie s¹ zasadnicze trzy rodzaje pañstw.

Monizm prawny ³¹czy siê z mechanizmami w ¿yciu spo³ecznym i pañ-

stwowym; dualizm propaguje organizmy.

Wszystkie pañstwa cywilizacji turañskiej, arabskiej i chiñskiej wyro-

bi³y siê na monizmie prywatnym, bizantyñska zaœ na publicznym. W Ko-

ranie mieœci siê samo tylko prawo prywatne, a skoro wszelkie prawo w

ogóle musi wysuwaæ siê z Koranu, wiêc publiczne wyprowadza siê w isla-

mie z prywatnego; np. podatki podci¹ga siê pod obowi¹zek udzielania

ja³mu¿ny. W Chinach zaœ cesarz by³ generalnym starost¹ rodowym nad

wszystkimi rodami ca³ej ludnoœci.

Bli¿ej nas mamy przyk³ad monizmu prywatnego na genezie pañstwa

moskiewskiego. W pierwszej redakcji Timudy Ruskiej nie ma ca³kiem

mowy o kniaziu; w drugiej ksi¹¿ê jest uprzywilejowanym w³aœcicielem

ziemskim (szkody mu wyrz¹dzane ulegaj¹ karze podwójnej). Potem knia-

ziowie moskiewscy przygotowali sobie zabory w ksiêstwach oœciennych

w ten sposób, i¿ pomna¿ali systematycznie na tych terytoriach, pañstwowo

obcych, iloœæ osób, zawis³ych od siebie osobiœcie, moc¹ prawa prywatnego

(tzn. „zakupy”). Iwan Kaleta robi³ zwyk³e obroty handlowe prawami ksi¹-

¿êcymi. Za Iwana III nawet najwy¿si dostojnicy pañstwowi pisali siê wobec

ksiêcia „ch³opami”, tj. niewolnikami prywatnymi. Nie ma wiêc w Moskwie

osobnego prawa publicznego; nie by³o go tam, sk¹d Moskwa czerpa³a

wzory; u Tatarów kipczackich, najdalej wstecz u d¿ingischanów. Sama

zaœ geneza pañstwa w ogóle jest mniej wiêcej wszêdzie jednakowa; tkwi

mianowicie przede wszystkim w potrzebach wojennych.

Gdy rody ³¹czy³y siê w plemiona, wytwarza³ siê zal¹¿ek prawa publicz-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

53

nego, a to z powodu powstania w³adzy ksi¹¿¹t plemiennych. Z pocz¹tku

byli to tylko dowódcy wojenni; na sam czas wyprawy; nastêpnie coraz

bardziej ustalaj¹cy siê zarz¹dcy wszelkich spraw pozostaj¹cych w zwi¹zku

z obronnoœci¹ kraju, wytwarzaj¹cy sta³¹ organizacjê wojenn¹, w koñcu

reprezentanci ca³ego zrzeszenia z w³adz¹ o zakresie wielce rozmaitym.

Istnia³a zaœ nadal w³adza starostów rodowych, nie ograniczona bynajmniej

przez w³adzê ksi¹¿êc¹. Przez ca³e wieki utrzymuje siê ca³kowita autonomia

rodów. Do ksiêcia nale¿a³y sprawy nowe, pozarodowe, ponadrodowe,

przedtem nie istniej¹ce. Ksi¹¿ê plemienny nie zajmowa³ siê niczym, co

nale¿a³o do prawa rodowego.

Rozwój dwukierunkowy przybiera na chy¿oœci, gdy spo³ecznoœæ doj-

rzeje w spo³eczeñstwo. Doœwiadczenie pouczy, ¿e bezpieczeñstwo wiêksze-

go zrzeszenia (np. ludu) wymaga, ¿eby dbaæ o w³asne pañstwo. W imiê

wspólnoœci interesów powstaje pañstwo dobrowolne, oparte na spo³e-

czeñstwie. Lecz nie obejdzie siê bez stosowania przymusu, bo skupiæ

ca³y lud w jednym pañstwie mo¿na w takim tylko razie, je¿eli siê zniesie

pañstewka ksi¹¿¹t plemiennych, nadto pañstwowoœæ nie obejdzie siê bez

sankcji i przymusu wzglêdem w³asnych obywateli. Szczêœliwszy od innych

w bojach jeden z ksi¹¿¹t plemiennych str¹ca innych, staje siê w³adc¹

ca³ego ludu, a potem dalej pokrewnych ludów s¹siednich i tworzy dynastiê.

Dopóki granice rozszerzane nie przekraczaj¹ sfery interesów wspólnych,

nale¿y je uwa¿aæ za dobrowolne.

Snuje siê tedy ponad trójprawem dalszy rozwój prawa, dwukierunko-

wy, pobudzony organizacj¹ grodow¹. Ród i gród — staj¹ siê wyk³adnikiem

tej dwukierunkowoœci. System grodów ujmowa³ znaczenia rodom a

przydawa³ go plemionom, gdy¿ tylko zamo¿niejszy i liczniejszy ród móg³

sobie pozwoliæ na gród osobny.

Plemiê organizuj¹ce siê dla obrony od napaœci oœciennych zak³ada³o

sobie gród, a¿eby ludnoœæ niewojenna mia³a tam schronienie wraz ze

swym dobytkiem. Stawia³o siê wtedy grody w miejscach posiadaj¹cych

wiêcej znaczenia wojennego bez wzglêdu na terytoria rodowe i w ogóle

nie bacz¹c na warunki okolicznego osadnictwa. Zaczynaj¹ siê wytwarzaæ

okrêgi, polegaj¹ce na s¹siedztwie, a nie na przynale¿noœci rodowej. W

systemach grodowych tkwi¹ zal¹¿ki administracji terytorialnej.

Powstanie grodu stanowi epokê dla danej krainy z innych jeszcze

wzglêdów. Na grodzie przebywa³a za³oga, w pobli¿u nadaje siê ziemiê

jeñcom, pracuj¹cym stale a przymusowo na rzecz grodu (w Polsce na-

Prawo prywatne a publiczne

background image

54

rocznicy), a na podegrodziu osiada ludnoœæ wolna, czerpi¹ca z grodu

zarobek, pionierowie przysz³ych rzemieœlników i kupców, przysz³ego mie-

szczañstwa.

S¹ to rzeczy znane nam dobrze ze stosunków polskich i zachodnio-

europejskich; ale niewielu wie, ze podobne stosunki zachodz¹ w œwiecie

orientalnym. Tam grodem plemiennym jest kasba. Jest to (raczej by³a)

warownia maj¹ca pomieœciæ w razie niebezpieczeñstwa osoby i dobytek

ca³ej okolicy. Gdzie napaœci rabunkowe bywa³y czymœ powszednim, budo-

wano domy mieszkalne wy³¹cznie tylko ko³o kasby. W zachodniej Algierii

spêdza siê dziœ jeszcze byd³o na noc do ruin zniszczonej kasby. W górach

wysokiego Atlasu kasby pozostaj¹ siedzib¹ plemion, a rêka tubylców pod-

trzymuje upadaj¹ce jej mury, wzmacnia je i wznosi nowe piêtra na starych

basztach. S¹ po kasbach „zbiorowe domy”.

Nie jest te¿ gród w³aœciwoœci¹ wy³¹czn¹ ludów osiad³ego trybu ¿ycia,

jak siê pospolicie mniema. Koczownicy potrzebuj¹ równie¿ grodów.

Powstanie grodu poci¹ga za sob¹ dalekosiê¿ne nastêpstwa spo³eczne.

Zasz³a potrzeba miejsca obronnego, po prostu schowka dla dóbr ciê¿kich,

¿eby je koczownicy mogli braæ z sob¹ na poœpieszne pochody. Ale przy

schowku musz¹ zamieszkaæ jacyœ stra¿nicy jego, stali mieszkañcy grodu,

przebywaj¹cy tam tak¿e podczas najg³êbszego pokoju. Pozostaje wiêc

tam na sta³e jakieœ grono osób fizycznie s³abszych, a dla wy¿ywienia ich

osiedla siê oko³o grodów jeñców wojennych zamienionych w niewolni-

ków, celem uprawy ziemi. Powoli, stopniowo, dokonuj¹ siê dziêki grodowi

dwie zmiany: tworzy siê nowa rasa odmianowa, dziêki zmieszaniu krwi z

niewolnikami, a zarazem czêœæ ludnoœci przechodzi od ¿ycia koczowni-

czego do na pó³ osiad³ego, a potem ju¿ ca³kiem osiad³ego na grodzie i

pod grodem, podczas gdy ogó³ plemienia, któremu gród s³u¿y, koczuje

nadal.

Oko³o grodu powstaje oaza. Upraw¹ palm i oliwek zajmuj¹ siê jeñcy

wojenni, czy te¿ podbici pierwotni mieszkañcy krainy, przypisani niejako

do gleby, wiod¹cy ¿ycie osiad³e z przymusu. Wœród nich te¿ dokonuj¹ siê

zawi¹zki rzemios³. Stopniowo powstaje wymiana dóbr pomiêdzy grodami

a oazami, a tymi, którzy je powo³ali do ¿ycia, koczownikami. Po pewnym

czasie wytwarza siê regularny ruch handlowy i w tym tkwi geneza karawan,

kierowanych i urz¹dzanych przez koczowników, jako panów szlaków

pustynnych. Z czasem niektórzy z koczowników poœwiêc¹ siê wy³¹cznie

handlowi na dalsze odleg³oœci i wiêksze obszary. Tacy wystawiaj¹ sobie

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

55

domy w oazach, maj¹ ju¿ miejsce sta³ego zamieszkania, miejsce swych

magazynów i kantorów, jakby siedzibê firmy. I tak ró¿niczkuje siê spo³e-

czeñstwo coraz bardziej.

Pod tym wzglêdem du¿o zachodzi analogii w cywilizacji ³aciñskiej.

Im bardziej spo³eczeñstwo siê rozwija, tym bardziej po¿¹da organiza-

cji pañstwowej i pragnie potêgi w³asnego pañstwa. Ludzie rozumni sami

wytwarzaj¹ rz¹d miêdzy sob¹ i nad sob¹. W ustroju rodowym nikt nigdy

nie buntowa³ siê przeciwko w³adzy starostów rodowych, a potem w³adza

pañstwowa cieszy³a siê ogóln¹ sympati¹, byle by³a sprawiedliwa i rodzima.

Ciekawego przyk³adu dostarcza Islandia. Chrzeœcijañstwo og³oszono

tam religi¹ panuj¹c¹ w r. 1000 i ju¿ w r. 1055 wspominaj¹ Ÿród³a biskupa

islandzkiego Isleifera Gizurarsona. Zdaje siê, ¿e Koœció³ propagowa³ ³¹cz-

noœæ pañstwow¹ z Norwegi¹, gdy¿ Hakon V obj¹³ zwierzchnictwo nad

Islandi¹ maj¹c po swej stronie pewn¹ iloœæ starostów rodowych, a nawet

niektórych ksi¹¿¹t plemiennych. W r. 1264 poddaje siê ju¿ ca³a wyspa

Magnusowi VI, przy czym nie wylano ani kropli krwi. Zastrze¿ono tylko,

¿e zwolnieni bêd¹ od wiernoœci, gdyby król nie dotrzyma³ zobowi¹zañ.

Pierwszym dzie³em nowych rz¹dów by³o zaœ ok. r. 1270 wprowadzenie

administracji okrêgowej.

Potrzeba organizacji i administracji narzuca siê si³¹ okolicznoœci

jeszcze mocniej w wypadkach, gdy brak organizacji rodowej.

WeŸmy np. pod uwage taki fakt opowiedziany przez znakomitego

podró¿nika, pu³kownika Bronis³awa Gr¹bczewskiego.

Poszukiwacze z³ota w paœmie gór dziel¹cych dorzecza Jezung Kosz i

Kerji (w Azji Œrodkowej) urz¹dzili sobie samorz¹d, bo na miejscu brak

by³o jakiejkolwiek w³adzy. Gdy zebra³o siê ich do 50, wybierali wójta,

który musia³ wybór przyj¹æ, lecz nie móg³ mieæ krewnych w gronie towa-

rzyszy, ani nie wolno mu by³o samemu z³ota poszukiwaæ. W zamian otrzy-

mywa³ od wszystkich dwudziest¹ czêœæ wydobytego. Spory o granice dzia-

³ek ten sam wójt rozstrzyga³. Za kradzie¿ i przestêpstwa grubsze karano

ch³ost¹ lub nawet surowiej; s¹dzi³o i skazywa³o zebranie wójtów najbli¿-

szych oœciennych kopalñ; za zabójstwo, karane œmierci¹, s¹dzili wójtowie

ca³ego okrêgu w liczbie przynajmniej siedmiu. Apelacji w ogóle nie by³o.

Wyroki wykonywano natychmiast, a nigdy nikt ze skazanych nie próbowa³

odwo³aæ siê do w³adz chiñskich, nominalnych zwierzchników tego tery-

torium. W póŸniejszych latach spotka³ Gr¹bczewski podobne samorz¹dy

i samos¹dy u poszukiwaczy z³ota w Mand¿urii. „Bractwo w miejscowoœci

Prawo prywatne a publiczne

background image

56

Za³tuga w prowincji cicikarskiej w Mand¿urii rz¹dzi³o siê autono-

micznie w ci¹gu kilku lat, utrzymywa³o swoje wojsko i stacza³o praw-

dziwe bitwy z chiñskimi wojskami rz¹dowymi.”

Z Petersburga wyszed³ potem rozkaz, ¿eby to „bractwo” zlikwidowaæ.

Ci od razu wykluczyli mstê prywatn¹ i wytworzyli s¹downictwo dzia-

³aj¹ce w imieniu ca³ego zrzeszenia. S¹downictwo zaœ publiczne zaliczamy

do pierwocin pañstwa.

Ca³e nieszczêœcie ¿ycia zbiorowego mieœci siê w tym, ¿e cz³owiek, z

natury omylny — pope³nia omy³ki tak¿e co do mi³oœci Boga i mi³oœci

bliŸniego. Religijnoœæ wyradza siê nieraz w bigoteriê, w zarozumia³oœæ

powierzchownego pobo¿nisia, a nawet w ob³êd religijny. A w imiê mi³oœci

bliŸniego ile¿ pope³nia³o siê i pope³nia b³êdów!!! Jakaœ niby religijna wzgar-

da dla zamo¿niejszych, jako mniej godnych; idealizowanie proletariatu,

przy czym robi¹ maj¹tki „zawodowi proletariusze”; mi³osierdzie oprysz-

kowskie, ¿eby jednemu zabraæ, a daæ drugiemu; w ogóle nale¿¹ tu wszelkie

przypuszczenia, ¿e ludzi mo¿na uszczêœliwiæ jakimiœ urz¹dzeniami mecha-

nicznymi. B³êdnym jest te¿ mniemanie jakoby mo¿na by³o wymyœliæ recep-

tê na szczêœcie, trafn¹ i skuteczn¹ raz na zawsze, dla wszystkich ludów i

wszystkich czasów. Omy³ka! Trafnoœæ urz¹dzeñ zale¿y od czasu, miejsca

i okolicznoœci.

Kto tego nie wie, bêdzie pope³niaæ w ¿yciu publicznym b³¹d za b³êdem.

Jedno tylko jest prawid³o naprawdê ogólne i powszechne: moralnoœæ

oparta o dekalog.

Poczucie moralnoœci — etyka — musi przenikaæ ka¿dy nasz krok,

i to w ¿yciu publicznym jeszcze bardziej, ni¿ w prywatnym. Okazaliœmy

na przyk³adach, jak dekalog ma zwi¹zek z ¿yciem publicznym. Niechaj

Czytelnik os¹dzi czy przyda³by siê politykom?

W czasach niem¹drych hase³ o pañstwo totalne wzniesiemy raczej

zawo³ania, ¿e chcemy etyki totalnej! Przez etykê totaln¹ droga do lepszej

przysz³oœci. Nie chodzi tu o jakieœ nowe stronnictwo. Chodzi o coœ wiêcej,

znacznie wiêcej. Has³o etyki totalnej, to nowy pr¹d umys³owy. Mo¿e po-

p³ynie z nim tak¿e jakie stronnictwo?

Ludzie s¹ jakby spragnieni prawa publicznego. Dlaczego i w jakim

celu? A¿eby tym lepiej obwarowaæ bezpieczeñstwo prawa prywatnego!

Poddaj¹ siê porz¹dkom pañstwowym i obmyœlaj¹ je sami, a¿eby tym

wszechstronniej rozwijaæ walory spo³eczne.

Pañstwo jest w powszechnym mniemaniu zawsze owym grodem, o-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

57

chron¹ ¿ycia i mienia. Mieœci siê w tym zapatrywanie, ¿e pañstwo ma

s³u¿yæ spo³eczeñstwu.

¯adn¹ atoli miar¹ nie mo¿na przypisaæ pañstwu wy³¹cznej twórczoœci

co do prawa publicznego. B³¹d ten powsta³ z ekspansji bizantynizmu,

sta³ siê pewnikiem dla kultury bizantyñsko-niemieckiej, przez wp³ywy

niemieckiej nauki rozpowszechni³ siê w ca³ej Europie. Wytworzy³ siê silny

pr¹d, którego cech¹ i has³em: uwielbienie pañstwa. S³yszy siê we wszyst-

kich jêzykach: „Pañstwo najwy¿szym dobrem”. Zapytajmy¿: jakie pañstwo?

Czy¿ jakiekolwiek? W prawie publicznym powsta³ osobny dzia³ prawa pañ-

stwowego. Czy¿ mamy uznaæ je bezwzglêdnie, nie dbaj¹c na to, od jakiego

rodzaju pañstwa ono wysz³o? Chodzi o czystoœæ Ÿróde³ tego prawa, to

znaczy o jego zgodnoœæ z etyk¹. Albowiem „wszelka w³adza pochodzi od

Boga”, a to znaczy, ¿e nie jest w³adz¹ ta, która nie od Boga pochodzi, tj.

nie jest zgodna z wol¹ Bo¿¹, z dekalogiem i wynikaj¹c¹ z niego moral-

noœci¹.

Tak s¹dzi o Ÿródle prawa publicznego cywilizacja ³aciñska, a zatem

zupe³nie to samo co o prawie prywatnym. Jednako poddano je kryterium

etyki.

Czy zaœ pañstwa powstawa³y w sposób etyczny, czy te¿ s¹ amoralnymi

z natury rzeczy? Gdyby tak by³o, musia³by zwolennik cywilizacji ³aciñskiej

odrzucaæ z góry wszelkie prawo pañstwowe. Pañstwa wywodz¹ siê atoli

czêsto z organicznego rozwoju, historycznego, bez przymusu wobec spo³e-

czeñstwa. Istota pañstwa wymaga wprawdzie, by nieraz u¿ywaæ si³y dla

sankcji prawa, lecz z tego nie wynika bynajmniej, by przemoc mia³a stano-

wiæ w pañstwie Ÿród³o prawa. Pomylenie prawa a bezprawia na tle nauki

o pañstwie nie jest doprawdy zaszczytem dla nikogo.

Powstaje to w zwi¹zku z owym b³êdnym mniemaniem, o którym wspo-

minano w rozdziale pierwszym, jakoby prawo stanowi³o tylko przejaw

si³y. W takim razie stanowi przeto o prawie ten, kto ma si³ê, ¿eby wymusiæ

pos³uszeñstwo dla swych nakazów i zakazów. Musielibyœmy w takim razie

zarzuciæ rozró¿nianie mala in se i mala quia prohibita, a porzucenie

tej ró¿nicy równa³oby siê porzuceniu cywilizacji ³aciñskiej. Prawo sta³oby

siê uprawianiem bezprawia za pomoc¹ formu³ prawniczych, w które

wszczepiono k³amliwoœæ. Prawo w ogóle, a zw³aszcza publiczne, by³oby

igraszk¹ si³ fizycznych, by³oby w³aœciwie tylko prawem silniejszego. Gdy

tedy znajdzie siê jeszcze silniejszy, powstanie automatycznie prawo nowe

wed³ug jego woli.

Prawo prywatne a publiczne

background image

58

Nigdy cywilizacja ³aciñska nie uzna prawa, wynikaj¹cego z przemocy.

Uznawanie wszelkich takich (¿e tak siê wyra¿ê) bêkartów prawa pochodzi

z wp³ywów innych cywilizacji, z mieszanki cywilizacyjnej.

Powstawa³y jednak pañstwa olbrzymie ogarniaj¹ce wiele ludów, któ-

rych nikt o ich wolê nie pyta³. Pañstwa dobrowolne bywaj¹, lecz bywaj¹

równie¿ narzucone, zdobywcze, zaborcze. Poœród przyczyn wojen niepo-

œlednie miejsce zajmuje dotychczas chuæ cudzego, chuæ ¿ycia wygodniej-

szego cudzym kosztem. W wojowaniu zdobywczym tkwi czêsto paso¿yt-

nictwo.

Zaborczoœæ by³a w staro¿ytnoœci cech¹ powszechn¹ pañstw. Egipt

pierwszy wyst¹pi³ z has³em, ¿eby „panowaæ czterem stronom œwiata”.

Faraonowie chcieli w³adaæ ca³emu znanemu sobie œwiatu, tj. od Nilu do

Eufratu. Do tego samego zmierza³y inne pañstwa, jakie wytwarza³y siê na

tych obszarach, poczynaj¹c od Asyrii i Babilonii. Jak¿e¿ to znamienne, ¿e

¯ydzi wyznaczali pierwotnie rozmaite granice pañstwu, jakiego spodziewa-

li siê od Jehowy. Asyryjczycy pierwsi stosowali têpienie ludnoœci podbitej,

a to samo przykazywa³ Jehowa ¯ydom w Palestynie. Zwojowano nastêpnie

Asyryjczyków ich w³asn¹ broni¹; wytêpili ich Babiloñczycy. Ile tylko by³o

pañstw w tamtych stronach, wszystkie przejête by³y chuci¹ zaborów na

wszystkie strony, byle jak najdalej. Je¿eli istnia³y równoczeœnie dwa takie

pañstwa pomiêdzy Nilem a Eufratem, wojna na zabój stawa³a siê nie-

uchronn¹ pomiêdzy nimi.

Niczego atoli twierdziæ nie mo¿emy o pierwszym okresie rozstroju

pañstwa chiñskiego. Nie wiemy w jaki sposób powsta³o to pañstwo olbrzy-

mie, które sta³o siê potem najbardziej pokojowym. Z³¹czywszy ludy zjedno-

czone cywilizacyjne wspólnym pismem, nie posuwa³y siê nigdy poza grani-

ce systemu pisma.

Niektórym pañstwom zaborczym powiod³o siê rozróœæ, ile¿ by³o ta-

kich, którym siê nie powiod³o! Czy by³o takie pañstewko, które by nie

pragnê³o staæ siê wielkim pañstwem? Nie trzeba tego wywodziæ osobno,

do jakiego stopnia robienie zaborów sta³o siê powszechnym idea³em ca³ej

staro¿ytnoœci, a potem wiêkszej, znacznie wiêkszej czêœci chrzeœcijañstwa.

Gwa³t, przemoc, rêka zbrojna rozstrzyga³y o losach pañstwa i same two-

rzy³y nowe pañstwa. Nawet wielkie pañstwa powstawa³y metod¹, któr¹

mo¿na by nazwaæ œmia³o opryszkow¹.

Inna rzecz, ¿e samym opryszkostwem pañstwa d³ugo siê nie utrzyma.

Historia dostarcza ciekawych przyk³adów robót opryszkowskich, z któ-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

59

rych wy³ania³y siê pañstwa. Faktem zaœ jest, ze opryszkostwo spotyka siê

czêsto z uwielbieniem!

Któz z nas nie zna legendy o Ondrzejnikach, Janosikach, Doboszach?

My delektujemy siê nimi w opracowaniach literackich, poetyckich, ale

lud ma ich za bohaterów bezwzglêdnie. Sprawa godna jest opracowania

monograficznego przez jakiegoœ etnologa z wykszta³ceniem historycznym,

bo to sprawa wszystkich ludów i wszystkich czasów. Idea³ opryszkostwa

by³ zawsze, a dziœ nie ostyg³ bynajmniej! Morscy opryszkowie, korsarze,

za³o¿yli pañstwo œródziemnomorskie w I wieku przed Chr. (wojny Pompe-

jusza z nimi); wikingowie normañscy, budz¹cy tyle zachwytu nawet w

naukowych dzie³ach, byli po prostu korsarzami; potem mauretañscy kor-

sarze przez dwa stulecia grabili… i dobywali siê s³awy. Wszyscy oni zak³a-

dali pañstwa wybrze¿ne. A czym korsarz na morzu i na pomorzu, tym w

g³êbi l¹du ¿o³nierz, najezdnik, zdobywca. Po³owa dziejów Azji sk³ada siê

z takiego zorganizowanego militarnie opryszkostwa, podniesionego do

najwy¿szej mo¿liwej skali.

W czasach najnowszych powstawa³o kilka pañstw czysto opryszkow-

skich w Azji i w Afryce. Z koñcem XVI wieku kilkuset renegatów hiszpañ-

skich w s³u¿bie marokañskiej Ahmeda Wspania³ego zak³ada sobie pod-

bojem olbrzymie pañstwo murzyñskie Songhoj ze stolic¹ w Gao. Wielce

znamienne s¹ losy kraju Laos, pó³nocno-zachodniej czêœci Indochin fran-

cuskich. Pierwotn¹ ludnoœæ wyparli najeŸdŸcy z Assamu. W XVII wieku

by³o pañstwo Laos potêg¹ wystawiaj¹c¹ armiê pó³milionow¹. Z pocz¹tkiem

XIX zdobyli kraj Syjamczycy, zburzyli stolicê i rz¹dzili w taki sposób, i¿ za

naszych czasów, po d³u¿szej administracji francuskiej, ca³a ludnoœæ wy-

nosi³a oko³o roku 1927 ledwie pó³trzecia miliona, zaledwie wiêc siedem

razy tyle ni¿ by³o przed trzystu laty samych ¿o³nierzy; to znaczy, ¿e zalud-

nienie jeszcze nie powróci³o do stanu sprzed trzech stuleci.

A w Afryce po³udniowej u Kafrów panowa³ w latach 1812–1828 Czeka,

zwany przez Europejczyków Atyll¹ kafryjskim. Zbiera³ dru¿yny celem ra-

bunku byd³a, obdarzaj¹c swych dru¿ynników kilkoma sztukami za wierne

s³u¿by i t¹ metod¹ doszed³ do armii przesz³o trzydziestotysiêcznej. Zjed-

noczy³ pod swym panowaniem 78 plemion a 40 wytêpi³. Takich jedno-

pokoleniowych mocarstw bywa³o w Afryce sporo. Np. Uganda z czterema

milionami mieszkañców, z czego 150

 

000 ¿o³nierzy. Otrzymuj¹cy pos³u-

chanie czo³gali siê tam po ziemi przed w³adz¹. Biali porozbijali potem te

pañstwa. Ostatnim by³a Kaszgaria. Za³o¿one zosta³o w r. 1865 przez Józefa

Prawo prywatne a publiczne

background image

60

Beka, któremu nadano przydomek „bedsnlet” tj. szczêœciarz. W r. 1877

zamordowa³ go brat ¿ony, który atoli nied³ugo cieszy³ siê dziedzictwem.

Zasad¹ rz¹dów by³o w takich pañstwach zawsze, ¿e panuj¹cemu

wolno wszystko, czego tylko mu siê zechce, ¿e wszyscy s¹ jego niewolni-

kami i wszystko jego w³asnoœci¹. Jest to atoli zasada ca³ego Orientu prócz

Chin. Œwiat arabski nie by³ lepszy. W Egipcie kalif Hakam nakazywa³ pod-

paliæ jedn¹ po³owê miasta, a drug¹ oddawa³ na rzeŸ i rabunek — w

czasie pokoju, dla igraszki. W XI wieku wezyr Schaner kaza³ podpaliæ

Kair i czterdzieœci dni trwa³ po¿ar widocznie nie gaszony.

Pojêcie o zakresie w³adzy orientalnego despoty daj¹ s³owa chana

Kand¿utu w Azji Centralnej, Safder-Aliego w liœcie do genera³a Gr¹bczew-

skiego: „Wiedz, ¿e jesteœ w kraju gdzie nawet ptaki poczynaj¹ mieæ

si³ê w skrzyd³ach dopiero otrzymawszy mój rozkaz”.

Nie wszystkie pañstwa rodz¹ siê z opryszkostwa, geneza ich rozmaita;

ale pragnê zwróciæ uwagê, ¿e mo¿na je zak³adaæ tak¿e metod¹ oprysz-

kowsk¹. Coœ z tej metody mieœci siê w ka¿dym orientalnym absolutyzmie,

a wp³ywy stamt¹d na Zachód przedostawa³y siê ju¿ w pierwszych wiekach

po Chr. Opryszkowski zasiew rodzi³ chwasty przez cale wieki i czy¿ przesta³

je rodziæ!

Zastanówmy siê nad tym i nad teoriami niemieckimi, wmawiaj¹cymi

nam, ¿e pañstwo jest niemal boskiego pochodzenia! Niestety, nie brak

pañstwowoœci wybitnie antyspo³ecznych.

W tym rodzaju prym jest przy cywilizacji turañskiej. ¯adna inna nie

mo¿e siê z ni¹ równaæ co do oparcia prawa pañstwowego wy³¹cznie na

przemocy. Jest to tym bardziej znamienne, ¿e samo pojêcie najwy¿szej

w³adzy wywodzi siê u tych ludów z monizmu prawa prywatnego.

Kolebk¹ tej cywilizacji jest Azja œrodkowa. Tam wytworzy³ siê swoisty

ustrój obozowy, stanowi¹cy najwiêkszy i najwybitniejszy w historii mecha-

nizm.

W tworzeniu siê spo³ecznoœci i spo³eczeñstw azjatyckich odegra³y

czynniki polityczne rolê znacznie wiêksz¹ ni¿ w Europie. Nie by³o nigdy

jakiejœ etnicznej spo³ecznoœci huñskiej, tureckiej, mongolskiej, chazarskiej,

mand¿urskiej; by³y to zwi¹zki „polityczne” ludów wystêpuj¹cych pod tymi

ogólnymi nazwami, a z³o¿one wielce niejednolicie pod wzglêdem etnicznym.

W walce o byt materialny wybi³ siê na miejsce naczelne pewien sposób,

znany w Europie tylko w miniaturze. Jest nim utrzymywanie siê z rzemios³a

wojennego, co w konsekwencji doprowadzi³o do ci¹g³ej, systematycznej

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

61

zdobywczoœci, jako do najwy¿szej racji ¿ycia. Zawodowe rzemios³o wojenne

rozesz³o siê w Azji tak dalece, ¿e nasze europejskie kondotierstwo wygl¹da

przy tym jakby igraszk¹. W Azji opar³y na tym swój byt ca³e wielkie zrzesze-

nia. Wojowanie nieustanne ogranicza siê z czasem do rozbojów u s¹siadów,

lecz czasem wznosi siê do zak³adania wielkich pañstw zaborczych. Albo

wojuj¹, albo gin¹ w bezczynnym zastoju. Robienie zaborów sta³o siê w Azji

od dawnych wieków pierwszorzêdnym czynnikiem twórczym spo³eczeñstw

i pañstw. Rozkwitaj¹ one zdobywczoœci¹, upadaj¹, a nawet rozk³adaj¹ siê i

gin¹, gdy przestan¹ czyniæ zabory. Pe³nia ¿ycia polega, zw³aszcza u ludów

cywilizacji turañskiej, na tym, ¿eby ¿yæ jak najwiêcej cudzym kosztem.

Przedsiêbiorcy wojskowi zdobywali sobie pañstwa, których zostawali

w³adcami, a ¿o³nierzom swym rozdawali dobra podbitych. Gdy od takiego

wodza (kondotiera) odwróci siê fortuna i nie mo¿e ju¿ utrzymywaæ we

wszelkich wygodach swych dru¿ynników, rozpuszcza ich albo te¿ oni sami

go opuszcz¹ i lud jego pójdzie szukaæ utrzymania pod innym jakim sztan-

darem. Losy wojny, œwiec¹ca lub gasn¹ca gwiazda kondotiera, rozstrzyga³y

o tworzeniu siê i zaniku ludów, zw³aszcza tureckich, najpochopniejszych

do zawodowej ¿o³nierki.

Te ludy — to pu³ki. Dochowanie po kronikach nazwy nie oznaczaj¹

„ludów” w naszym rozumieniu tego wyrazu, tj. zrzeszeñ etnograficznych,

lecz (przynajmniej pierwotnie) zrzeszenia œciœle militarne, bez wzglêdu

na stosunki etniczne z³o¿one czêstokroæ ze zbieraniny etnicznej z ró¿nych

stron. Gdy zabraknie im szczêœliwych pu³kowników, wegetuj¹ w nêdzy w

zupe³nej ciemnocie i apatii. Ludy-pu³ki zmieniaj¹ miejsce pobytu, wêdruj¹

setkami mil z ¿onami, dzieæmi i dobytkiem, czêsto na rozkaz swego wodza

i w³adcy czy te¿ w poszukiwaniu wodza nowego.

Z takiego przedsiêbiorcy wojennego wyrós³ d¿ingischan Temud¿in,

który wojskami swymi zaj¹³ pó³ Azji od Korei po Turkiestan.

S¹ to koczownicy wojenni, a wy³¹cznie ochotnicy. Mog¹ iœæ ca³e rody

razem, lecz mo¿e ród siê rozdzieliæ, ka¿dy wojownik rusza lub zostaje

wed³ug w³asnej ochoty. Szukaj¹ szczêœcia w œwiecie, jak siê zdarzy, przy-

godnie. Wobec tego musz¹ siê rozluŸniæ zwi¹zki rodowe, a powstaj¹ nowe

równie¿ niezbyt trwale. Ka¿dy przygotowany jest zawsze na zmianê. Brak

tradycji sprawi³, ¿e struktura rodowa, a tym mniej plemienna, nie mog¹

nigdy nale¿ycie siê rozwin¹æ. By³y to organizacje tylko na pó³ rodowe, a

tym trudniej o poczucie plemienne. Plemieniem stawa³ siê oddzia³

wojskowy.

Prawo prywatne a publiczne

background image

62

W ten sposób wytworzy³a siê w cywilizacji turañskiej specjalna kultura

obozowa. Nadzwyczajne jej rozszerzenie uprawnia, ¿eby ca³¹ cywilizacjê

turañsk¹ uwa¿aæ w ogóle za obozow¹, gdy¿ cecha ta przewa¿a wielce.

Ludy-pu³ki nie mog¹ posiadaæ œwiadomoœci przynale¿noœci do jakie-

goœ miejsca lub do pewnej lokalnej w³asnoœci etnicznej. Z regu³y nie

maj¹ ¿adnej w³asnej nazwy. Zazwyczaj przyjmuj¹ nazwê od imienia swego

kondotiera, np. Nogajcy, Osmanie, itp. Nazwa utrwali siê, je¿eli ich przed-

siêbiorcy bêdzie towarzyszyæ trwa³e szczêœcie. Dziêki ustaleniu siê przez

d³ugi czas na równej ziemi, Mand¿urowie i Osmanie stali siê spo³eczno-

œciami etnograficznymi, gdy¿ cechy ich poczê³y siê utrwalaæ genetycznie

przez szereg pokoleñ; nabierali wiêc cechy wspólnego pochodzenia, staj¹c

siê jakby ma³¹ ras¹. Nie doprowadzili do tego Awarowie, ani Hunowie,

tworz¹cy przez jakiœ czas pañstwa o wielkiej rozmaitoœci etnograficznej.

Organizacja obozowa wywo³uje pewne podobieñstwa bez wzglêdu

na pochodzenie etnograficzne. Mo¿na to studiowaæ na dru¿ynach wojen-

nych wschodnios³owiañskich, na koloniach wojskowych Apraksina, na

austriackim „Pograniczu Wojskowym” (nad doln¹ Draw¹ i Saw¹) itp.

Zawsze ³¹czono tam ¿o³nierkê z rolnictwem — i zawsze bez rezultatu.

Gdzie wojowanie stanowi wiêŸ spo³eczn¹, nie da siê osi¹gn¹æ wy¿-

szego szczebla kultury duchowej; wielkie opryszkostwo stawa³o siê zaœ

¿ywio³em takich spo³eczeñstw i pañstw, a nawet ich idea³em.

W cywilizacji turañskiej pañstwa znaczniejsze trwaj¹ tylko dopóty,

póki rozszerzaj¹ swe granice; gin¹, gdy ich nie staæ na dalsze zabory, a

rozkwitn¹æ na nowo zdo³aj¹ tylko wznowieniem zaborczoœci. Tak by³o z

Mongo³ami i z Tatarami, Turkami i okaza³o siê to na dziejach Rosji. Po-

niewa¿ zabory musz¹ siê wyczerpaæ, pañstwa takie nie mog¹ kwitn¹æ

d³ugo, lecz tylko epizodami. Metoda opryszkowska mieœci w sobie zarodki

upadku.

Gdy chuæ zaborów przeniknie do cywilizacji ³aciñskiej, sprowadzi

równie¿ upadek. Ludwik XIV i Filip II podkopali wielkoœæ Hiszpanii i

Francji. Na Niemczech ustanowi³a historia przyk³ad ostrzegawczy. Idea³

rozszerzania granic pañstwa poprzez zabory nie doprowadzi³ nadto nigdy

do osi¹gniêcia wy¿szego szczebla cywilizacyjnego; przeciwnie, sprowadzi³

cofanie siê, nawet choæby zabory przez jakiœ czas siê wiod³y. Zaborczoœæ

to idea³ nietrwa³y.

Za mojej m³odoœci panowa³ niepodzielnie pogl¹d, jakoby pañstwo

¿adne w ogóle nie mog³o powstaæ bez najazdu z zewn¹trz. A jednak pañ-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

63

stwo polskie wyjaœni siê w³aœnie najdok³adniej, odk¹d porzucono hipotezê

najazdu. Sam wywiod³em genezê jego organiczn¹ i spontaniczn¹ szczegó-

³owo jeszcze w r. 1902. Je¿eli zaœ do wytworzenia nowego pañstwa po-

trzebnym jest, ¿eby obok istnia³o pañstwo zaborcze, w jaki¿ sposób po-

wsta³o to zaborcze?

Stanowczo historia zna tak¿e pañstwa dobrowolne, powstaj¹ce auto-

matycznie niejako, w ka¿dym razie organicznie. Najazd nieœæ mo¿e tylko

mechanizmy. Poœrednie miejsce pomiêdzy pañstwami genezy pokojowej,

ewolucyjnej a zaborczymi, zajmuj¹ w dziejach Europy pañstwa dynasty-

czne, tworzone przez dynastie miêdzynarodowe, nie tkwi¹ce w³aœciwie

nigdzie, nie zwi¹zane zasadniczo z ¿adnym krajem, ni z ¿adnym ludem.

Typ ten przetrwa³ jednak a¿ do r. 1914 w swych prze¿ytkach.

Traktowanie krajów i narodów, jakby przedmiotów do podzia³u po-

miêdzy dynastie, mechanizowa³o sprawy, bêd¹ce typowo organicznymi.

Dziwi³ siê z pocz¹tkiem XIX wieku Czartoryski Adam, ¿e dyplomaci intere-

suj¹ siê granicami geograficznymi, lecz ¿e im zupe³nie obojêtne s¹ ró¿nice

duchowe ludów, ¿e nie uznaj¹ granic „organizacji moralnej”. Zrobi³

uwagê, ¿e w taki sposób „naturê ¿yw¹” poddaje siê „naturze martwej”.

Prawo publiczne dosz³o w polityce do szczytu niemoralnoœci. Zwyciê-

¿y³ na ca³ej linii pogl¹d bizantyñski i protestancko-niemiecki, ¿e w spra-

wach pañstwowych nie obowi¹zuje etyka, a monarcha nie czyni nigdy

nic z³ego, gdy¿ wolno mu wszystko.

Prawo publiczne w Europie sk³óci³o siê z prywatnym, które na ogó³

pozosta³o przy zasadach moralnoœci. To samo co wobec prawa prywatnego

uchodzi³o za zbrodniê i by³o œcigane przez s¹downictwo pañstwowe, to

samo uchodzi³o w polityce nie tylko bezkarnie, ale nawet by³o wychwalane,

je¿eli dawa³o zysk.

Przestêpstwo pope³niane dla zysku by³o czymœ hañbi¹cym w ¿yciu

prywatnym, a zaszczytem w publicznym. Wytworzy³a siê dwoistoœæ etyki,

uznana powszechnie za stan moralny. ¯adne spo³eczeñstwo, ani w ogóle

¿adne zrzeszenie nie zniesie d³ugo bezkarnie tej dwoistoœci, poniewa¿

podgryza ona samo poczucie moralnoœci. Nastêpuje amoralnoœæ. Nie-

moralnoœæ u góry jest wielce zaraŸliwa, jako z³y przyk³ad i sprowadza

istne zalewy niemoralnoœci u do³u. Od niemoralnego prawa publicznego

demoralizuje siê prawo prywatne. Ogólny stan moralnoœci psuje siê, bo

niejeden powie sobie, ¿e nie trzeba siê krêpowaæ i odrzucaæ niepewne

zyski skoro uprawia siê to u góry na wielk¹ skalê, a temu stanowi rzeczy

Prawo prywatne a publiczne

background image

64

towarzysz¹ honory. U góry zaœ nie zawsze odrzyna siê doœæ stanowczo

pas sprawy prywatnej polityka od pasa sprawy publicznej politycznej.

Dzia³y i kombinacje etyki stykaj¹ siê, krzy¿uj¹ siê i… pl¹cz¹; pojawiaj¹

siê punkty, co do których mo¿na miêæ w¹tpliwoœci, do którego pasa nale¿¹.

Miedza miêdzy nimi mo¿e siê rozszerzaæ.

Doprowadziliœmy do tego, ¿e rozwój moralnoœci sta³ siê niemal nie-

mo¿liwy drogami ¿ycia prywatnego, bo ¿ycie publiczne spada na nie zbyt

wielkim ciê¿arem i niszczy je. Moralnoœæ upada przeraŸliwie, a podnieœæ

da³aby siê na nowo przez leczenie ¿ycia publicznego z amoralnoœci. Albo

prawo publiczne zostanie zreformowane w imiê etyki, albo koniec wszel-

kiej etyce — ale te¿ koniec naszej cywilizacji.

Je¿eli panowaæ ma ³ad choæby w spo³ecznoœci, a tym bardziej w spo-

³eczeñstwie, w narodzie, w pañstwie, musi zachodziæ wspó³miernoœæ po-

miêdzy ¿yciem prywatnym a publicznym. Jedno i drugie musi kierowaæ

siê metodami tej samej cywilizacji. Gdyby np. wprowadziæ pañstwowoœæ

turañsk¹ nad ludnoœci¹, trzymaj¹c¹ siê w ¿yciu prywatnym cywilizacji

³aciñskiej, pañstwowoœæ ta bêdzie jej obca i wszyscy bêd¹ dok³adaæ starañ,

¿eby z ni¹ mieæ jak najmniej stycznoœci; zamkn¹ siê przed obcym sobie

ustrojem pañstwowym. Je¿eli ten przedzia³ opadnie, ¿ycie prywatne po-

cznie nabywaæ cech turañskich, a zatem wad ze stanowiska cywilizacji

³aciñskiej. Poniewa¿ np., ¿ycie rodzinne nie mo¿e byæ urz¹dzone jedno-

czeœnie wed³ug cywilizacji ³aciñskiej i turañskiej, wiêc rozprzêgnie siê

albo sturaniszczeje.

Ani w ma³¿eñstwie, ani w ¿yciu rodzinnym, ani w prywatnym w ogóle,

ani w publicznym nie mo¿na byæ cywilizowanym na dwa sposoby. Podob-

nie¿ oka¿¹ siê z³e skutki, je¿eli ¿ycie prywatne a publiczne nale¿a³oby do

ró¿nych religii, lub te¿ gdyby jedno z nich by³o areligijne, lub nawet anty-

religijne. ¯ycie prywatne nie mo¿e byæ zwalczane przez wymogi publicz-

nego, ani te¿ przeciwnie. A zatem obie dziedziny ¿ycia musz¹ trzymaæ siê

jednakowej etyki i podlegaæ wspó³miernie prawom tego samego systemu.

Zasady prawa musz¹ tedy wywodziæ siê z prawa wy³onionego; narzucone

nie zdo³aj¹ bowiem nigdy przenikaæ na wskroœ stosunków prywatnych.

W stosunku prawa prywatnego a publicznego zachodz¹ jeszcze wzglê-

dy innego rodzaju. Mog¹ siê te prawa uzupe³niaæ, istniej¹c obok siebie,

ale te¿ mog¹ siê wzajemnie niszczyæ, staj¹c przeciwko sobie. Zale¿y to od

metody, jak¹ siê traktuje ich stosunek. Sprawa ta posiada donios³oœæ

historyczn¹ pierwszorzêdn¹.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

65

W cywilizacji ³aciñskiej ¿ycie publiczne nie jest prost¹ amplifikacj¹

prywatnego. Dualizm prawa nale¿y do wêg³ów naszej cywilizacji, ruin¹

grozi jej wszelkie od tego zboczenie czy w tê, czy ow¹ stronê.

W zakresie prawa publicznego spotykamy siê z dalsz¹ dwoistoœci¹

spo³eczeñstwa a pañstwa.

Prawo prywatne a publiczne

background image
background image

V. PAÑSTWA A SPO£ECZEÑSTWA

Przez pañstwo rozumiem zjednoczenie rz¹dz¹cych i rz¹dzonych za

pomoc¹ organizacji czynnej, tj. administracji. Gdziekolwiek pojawiaj¹

siê choæby najs³absze zawi¹zki pañstwa, nastêpuje odró¿nienie rz¹dz¹cych

od rz¹dzonych, np. kacyk œrodkowoafrykañski ze swym dworem, a ca³a

ludnoœæ po drugiej stronie; ale to nie jest jeszcze pañstwem, gdy¿ nie ma

organizacji specjalnej, umyœlnej w celach pañstwowych, a dzia³aj¹cej stale,

celem poœredniczenia miêdzy kacykiem a ludnoœci¹. Taka organizacja

staje siê potrzebna natenczas, kiedy zrzeszenie obejmie wiêksz¹ przestrzeñ

na obszarze, którego nie sposób dozorowaæ bezpoœrednio z dworu w³adcy,

staje siê ona niezbêdna — a z wprowadzeniem jej powstaje pañstwo. Od

najprymitywniejszych a¿ do najbardziej skomplikowanych form pañstwo-

wych zawsze chodzi nie o co innego, jak o tê organizacjê poœrednicz¹c¹.

Poœredniczy ona pomiêdzy g³ow¹ koczuj¹cego ludu a ludem, pomiê-

dzy kaganem (chanem) turañskim a jego ludami-pu³kami, pomiêdzy ksiê-

ciem czy królem zachodnioeuropejskim a jego poddanymi, lub te¿ po-

miêdzy parlamentem a wspó³obywatelami tych obywateli, którym czasowo

rz¹dy s¹ powierzone.

W kacykowskich prymitywach zaznacza siê atoli ju¿ uwielbienie w³ad-

cy. U Kafrów „poczet dworzan dziwacznie odzianych otacza³ go (króla)

i tañczy³ na czeœæ jego lub go uwielbia³ w religijnym pogr¹¿ony mil-

czeniu, to znów s³awi³ jego wielkoœæ napuszystemi wyrazami: Królu

królów, wielki s³oniu, oddech twych ust niszczy wrogów, jak zesch³¹

trawê, sprowadza deszcz i rozdziera ob³oki b³yskawicami”. U Aszantów

„dla istot krwi królewskiej nie ma wystêpku”. Po œmierci w³adcy po-

background image

68

padaj¹ z ¿a³oby w sza³ morderczy. Czy¿ by³oby to mo¿liwe, gdyby nie

przypisywano swym kacykom natury nadludzkiej? To nie jest zwyk³y œmier-

telnik, wyniesiony wysoko zas³ug¹ czy szczêœliwym trafem, lecz istota wy¿-

szego rzêdu jakkolwiek w ludzkim ciele. Nie wszêdzie atoli natrafiamy na

tak pojmowany stosunek w³adcy do poddanych; czêsto ograniczony jest

do oznak szacunku; zdarza siê nawet poœród prymitywnych, ¿e w³adca

ma nie tylko prawa wzglêdem swego plemienia, ale równie¿ obowi¹zki.

Oko³o osoby zwierzchnika plemienia i jego dworu wytwarza siê tedy zaczyn

przysz³ych stosunków pomiêdzy pañstwem a spo³eczeñstwem. Prawdo-

podobnie w samych zawi¹zkach pañstwa i d³ugo potem, przynajmniej

przez pierwszy okres rozwoju pañstwowego stosunki te s¹ takie, jakie

konsekwentnie wynika³y z pierwotnego stanowiska kacyka wobec ple-

mienia. S¹ wiêc od pocz¹tku wielce rozmaite.

Rozmaitoœæ pod tym wzglêdem przebija siê dalej w okresie ustroju

grodowego. U niektórych plemion spo³ecznoœæ góruje nad pañstwowoœci¹,

u innych pañstwowoœæ wybija siê ponad spo³ecznoœci¹, tu i ówdzie pañstwo

rozstrzyga o wszystkim, nawet gdy spo³ecznoœæ dojrza³a w spo³eczeñstwo.

Jak¹¿ wartoœæ dla kilku nauk humanistycznych mia³aby mapa, na której

by³yby wykreœlone okolice z rozmaitym stosunkiem spo³eczeñstwa a pañ-

stwa. Niestety, to marzenie; wiadome s¹ do tej sprawy zaledwie disiecta

membra, okazuj¹ce siê kiedy niekiedy przygodnie przy ró¿nych badaniach.

Nie wydobêdzie historyk niczego konkretnego o tych pocz¹tkach,

co da³oby siê oznaczyæ wyraŸnie na pewnym szerszym terytorium. Dopiero

gdy historia znajduje sobie materia³u na tyle, i¿ by mog³a byæ jako tako

systematyczna, wyjaœnia siê nam stosunek pañstwa do spo³eczeñstwa. Im

bardziej rozwijaj¹ siê wielkie zrzeszenia, postêpuj¹c na wy¿sze szczeble

cywilizacyjne, tym mniejsz¹ znachodzimy iloœæ rodzajów pañstw. Wszystkie

dadz¹ siê sprowadziæ do kilku typów.

Geneza danego pañstwa mo¿e tkwiæ w prawie piêœci. Jak¿e¿ dobrze

wiadomym jest Faustrecht w historii niemieckiej. Mo¿e przeto istnieæ

prawo antyspo³eczne.

Gdy jednak pañstwowoœæ antyspo³eczna pojawi siê w kraju cywilizacji

³aciñskiej, staje siê grabarzem pañstwa. Mo¿na ca³e pañstwa zak³adaæ

metod¹ opryszkowsk¹, np. Songsej w Afryce z koñcem XVI wieku, Laos

w Indochinach w XVII w., pañstwo Beka w Kaszgarii w drugiej po³owie

XIX wieku itp. Rozumuj¹c œciœle, opryszkowstwem jest wszelkie pañstwo

pochodz¹ce z podbojów, choæby w Europie.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

69

Pañstwa Orientu by³y i pozosta³y odwiecznymi mechanizmami. Nikt

tam nigdy nie s¹dzi³, ¿eby to mia³o byæ Ÿle. Poniewa¿ spo³eczeñstwo jest

zasadniczo organizmem, nie mog³o wykszta³ciæ siê nale¿ycie tam, gdzie

pañstwowoœæ zbytnio rozroœniêta przyt³umi³a ja swym mechanizmem. W

znacznej czêœci Azji ludy utknê³y na stanowisku spo³ecznoœci, nigdzie nie

doprowadziwszy do emancypacji rodziny. Od sumeryjskich czasów a¿ do

koñca pañstw hellenistycznych panowa³ typ despocji orientalnej. Inne

by³y szlaki helleñskie. Dzieje ustrojów pañstwowych w tych drobnych

pañstewkach uj¹³ Arystoteles w schemat znany ka¿demu ze szkó³. Rzy-

mianie pierwsi utworzyli du¿e pañstwo, oparte na spo³eczeñstwie, w któ-

rym pañstwowoœæ pozostawa³a na drugim miejscu. Ci zdobywcy œwiata

nie mieli armii sta³ej, dostojników tylko dorocznych (cenzor za³atwia³

swe sprawy w pierwszym roku urzêdowania) i nie posiadali nawet ani

g³owy pañstwa; najwy¿sza w³adza by³a dwug³owa (decydowa³ ten konsul,

który zakazywa³). W³adza by³a przy komisjach, przy spo³eczeñstwie. By³

to typ pañstwa obywatelskiego a¿ do okresu „delirium maximum” (wy-

ra¿enie Horacego), do czasów Sulli i Mariusza. Wtedy wojsko obywatelskie

zamieni³o siê w prywatne armie kondotierskie, w wojsko zawodowe, wer-

bunkowe, zobowi¹zane tylko wobec wodza, który je werbowa³ i op³aca³.

Odt¹d rz¹dziæ móg³ tylko taki, którego staæ by³o na zwerbowanie wojska,

a gdy nie by³ doœæ bogaty, musia³ szukaæ wspólnika bogacza. W tym geneza

póŸniejszych triumwiratów.

Armia, teoretycznie nie maj¹ca miejsca w ustroju pañstwowym, fakty-

cznie nabywa znaczenia decyduj¹cego, skutkiem czego pañstwo rzymskie

mechanizuje siê, a w koñcu orientalizuje.

Nowo wytwarzaj¹ca siê cywilizacja ³aciñska jest tworem Koœcio³a.

Ludy pierwszego tysi¹clecia ery chrzeœcijañskiej zaczyna³y swój rozwój

od najni¿szych szczebli spo³ecznoœci i pañstwa. W³adcy, którym powiod³o

siê zebraæ pod swym ber³em wiêcej ludów, osi¹gaj¹ swój cel, usuwaj¹c

ksi¹¿¹t lokalnych. Walki z nimi staj¹ siê z regu³y zarazem walkami z prawa-

mi lokalnymi, z ca³¹ t¹ pañstwowoœci¹, jak by³a tam ju¿ przedtem, przed

po³¹czeniem siê w jedn¹ wiêksz¹ ca³oœæ (zazwyczaj nie dobrowolnym).

Wytwarza siê stopniowo walka centralizmu ze samorz¹dami. Koœció³ staje

po stronie autonomii. Równoczeœnie Koœció³ przyczynia siê sw¹ dzia³al-

noœci¹ (zw³aszcza zakonów) do zró¿niczkowania spo³ecznoœci, wytwarza-

j¹c coraz wybitniejsze spo³eczeñstwa. Wynikiem tych wik³aj¹cych siê zabie-

gów prawo stanowe, oparte bezwzglêdnie na spo³eczeñstwie.

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

70

Zrazu organizacje spo³eczne odznacza³y siê wielk¹ si³¹. Albowiem w

cywilizacji ³aciñskiej olbrzymia wiêkszoœæ spraw publicznych za³atwia³a

siê w samorz¹dach. Przez ca³e wieki nie tylko ca³a kraina w pañstwie,

lecz ka¿da warstwa spo³eczna, nawet ka¿dy od³am warstwy spo³ecznej

posiada³ samorz¹d, do którego pañstwo nigdy siê nie wtr¹ca³o. Nazywa³o

siê to „¿yæ wed³ug w³asnego prawa”. Wolnoœci¹ zwa³ siê samorz¹d. Wszel-

kie naruszenie go, choæby w zrzeszeniu drobnym, wywo³ywa³o oburzenie

o „gwa³cie wolnoœci”. Najdawniejsze w œrednich wiekach skargi o to od-

zywa³y siê we W³oszech, gdy tam zaczêli „robiæ porz¹dek” Niemcy, narzu-

caj¹c przemoc¹ pojêcia swej kultury bizantyñsko-niemieckiej. Od wypraw

na W³ochy zaczyna siê przygotowywaæ z³owroga mieszanka cywilizacyjna.

Przeciwko spo³eczeñstwu, jako twórcy prawa publicznego, wyst¹pi³

legizm, owa odroœl cesarskiego prawa rzymskiego (zorientalizowanego

przez hellenistycznoœæ). Rezultatem by³a tzw. idea dynastyczna. By³a to

najstarsza w wiekach œrednich idea samolubstwa politycznego. Wyrz¹dzanie

szkody innym stawa³o siê celem. Zw³aszcza gdy historia niemiecka zamie-

nia³a siê na walkê dynastii, z których ka¿da wykrawa³a sobie na niemieckich

ziemiach w³asne pañstewko; wszystkie te pañstwa i pañstewka musia³y byæ

samolubne; a im bardziej któremu siê powiod³o, tym nieprzyjaŸniejsze

stawa³y siê wobec innych. W ten sposób stopniowo przyjmowa³ siê pogl¹d,

¿e celem pañstwa jest szkodziæ drugiemu pañstwu — a co z pocz¹tku by³o

tylko wspó³zawodnictwem dynastii. Wysysa³o siê si³y spo³eczeñstwa dla

celów dynastycznych, spo³eczeñstwom obojêtnych. Do charakterystyki wza-

jemnych stosunków pos³u¿y najlepiej wiadomy fakt, ¿e dynastia gotowa

by³a zawsze panowaæ gdziekolwiek, byle panowaæ. Gdziekolwiek zaœ za-

panowa³ taki „miêdzynarodowiec”, stara³ siê poddaæ swej w³adzy jak naj-

wiêcej stosunków z ¿ycia publicznego, a odj¹æ je wp³ywom spo³eczeñstwa,

a¿eby spo³eczeñstwo os³abiæ na wypadek opozycji przeciw planom dla

spo³eczeñstwa (narodu) niekorzystnym, a przynajmniej obojêtnym.

Pañstwa dynastyczne wystêpowa³y zawsze nieprzyjaŸnie przeciw inge-

rencji spo³eczeñstwa w sprawy pañstwowe; zmierza³y przeto do w³adzy

absolutnej, niezgodnej z duchem Koœcio³a. Bizantynizm w Niemczech a

ligizm we Francji, wreszcie protestantyzm zwalcza³y doktrynê katolick¹

co do prawa publicznego, a¿ w koñcu zwalcza³y j¹ w praktyce. Pañstwo

rozesz³o siê z Koœcio³em.

W bizantyñskiej cywilizacji spo³eczeñstwo nie ma g³osu w sprawach

publicznych; w³adza pañstwowa centralizuje przy sobie wszystko. Tê me-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

71

todê przyswaja³y sobie stopniowo œredniowieczne pañstwa dynastyczne.

Im bardziej niepewnym by³ jaki rz¹d, tym bardziej chcia³ chwytaæ wszystko

w swe rêce z obawy o swój byt, ¿eby rozci¹gaæ kontrolê nad ¿yciem spo-

³ecznym. Spo³eczeñstwo stawa³o siê z wolna jakby pewnym dzia³em pañ-

stwowoœci. Sprzyja³a temu nauka prawa, odk¹d legizm oœwiadczy³ siê za

recept¹ prawa rzymskiego publicznego, prawa cesarskiego, (które nie

by³o rodzimym rzymskim, lecz zrodzi³o siê z wp³ywów azjatyckich des-

pocji). Im mocniej wy³ania³a siê w kolei wieków nieograniczona w³adza

monarsza, tym mniej miejsca pozostawa³o na samorz¹dy. Z ¿¹dzy centra-

lizowania wszystkiego zrodzi³ siê etatyzm, stanowi¹cy w cesarstwie bi-

zantyñskim istotê rz¹dów, a pañstwom cywilizacji ³aciñskiej w sprawach

pañstwowych i spo³ecznych, wykolei³ ca³e ¿ycie publiczne. Z centralizmu

i etatyzmu musia³a wreszcie wy³oniæ siê doktryna wszechw³adzy pañstwa.

Monarchowie robili siê coraz bardziej despotami „tyranami”. Wyst¹-

pi³ przeciwko temu Zakon jezuicki, a¿ nazbyt energicznie pod wzglêdem

faktycznym (monarchomachia dozwalaj¹ca zabiæ tyrana) i przegra³ spra-

wê. Absolutyzm wyrasta, spo³eczeñstwo pozbawia siê coraz bardziej ele-

mentarnych jego spraw, w koñcu eliminuje siê je ca³kiem z dziedziny

spraw publicznych. Spo³eczeñstwo przestaje byæ wiêzi¹ pañstwa; na jego

miejsce wkracza biurokracja. Ten proces dziejowy doprowadza do po-

wstania pañstwa policyjnego.

Spo³eczeñstwo podejmuje walkê pod has³em konstytucjonalizmu.

Pozornie pr¹d ten odnosi zwyciêstwo wszêdzie. Doktrynerom zdawa³o

siê, ¿e skoro tylko gdzieœ spisano konstytucjê, tym samym wyprowadza

siê spo³eczeñstwo na pierwszy plan, a pañstwo bêdzie odt¹d oparte na

spo³eczeñstwie. W koñcu figurowa³y w spisie pañstw konstytucyjnych nie

tylko Anglia i Austria, ale równie¿ Rosja i Turcja, niby tedy zasadniczo

takie same. W rzeczywistoœci zachodzi³y ró¿nice zasadnicze pomiêdzy

Angli¹ a Austri¹, nie mówi¹c ju¿ o Rosji i Turcji.

Z pocz¹tkiem XIX wieku pojawi³ siê w podrêcznikach podzia³ pañstw

na monarchie i republiki — z biegiem czasu okaza³o siê to czymœ mecha-

nistycznym. Upatrywanie ró¿nicy zasadniczej miêdzy monarchi¹ a rzecz-

pospolit¹ wysz³o na dzieciñstwo. Doczekaliœmy siê, ¿e Niemcy i Rosja

przesz³y do dzia³u republik, na kszta³t tedy „postêpowej” Francji, Anglia

zaœ pozosta³a „zacofan¹”, bo monarchi¹.

Przypuszczano d³ugo, ¿e parlamentaryzm zdecyduje raz na zawsze o

zdrowym stosunku spo³eczeñstwa a pañstwa, tj. ¿e pañstwo bêdzie oparte

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

72

o spo³eczeñstwo. Parlamentaryzm wymaga atoli dwóch warunków: zamo¿-

noœci powszechnej i decentralizacji. W spo³eczeñstwie ubogim system

reprezentacyjny zawsze bêdzie szwankowaæ, albowiem demokracja wy-

maga zamo¿noœci, bo musi byæ oparta na jak najwiêkszej iloœci osób

niezale¿nych. Parlamentaryzm zaœ przy centralizacji, to ju¿ wyraŸnie in-

compatibilia.

Nadto pope³niono b³¹d, ¿e w imiê „suwerennoœci ludu” przyznano

parlamentowi w³adzê absolutn¹. Zwyciêski konstytucjonalizm nie usun¹³

tedy absolutyzmu, lecz tylko zmieni³ jego podmiot. Z powodu ruchu rewo-

lucyjnego rozszerzano te¿ prawo g³osowania zbytnio i zawczasu. Te dwie

przyczyny sprowadzi³y tzw. kryzys parlamentaryzmu. Znów jeden bo¿ek

zrzucony. Parlamentaryzm jednak ani zasadniczo nie jest b³êdny, ani siê

bynajmniej nie prze¿y³, lecz trzeba oddzieliæ w nim sprawy spo³eczne od

politycznych, zdj¹æ mu w³adzê absolutn¹. Trzeba urz¹dziæ pañstwowoœæ

opart¹ na samorz¹dach, a w takim razie parlament wejdzie na miejsce

sobie w³aœciwe.

Lecz trzeba wiedzieæ, co to jest samorz¹d? Jest to ustrój, do którego

rz¹dowi centralnemu nie wolno wkraczaæ ani nawet w najmniejszym stop-

niu. O tym tutaj rozpisywaæ siê nie bêdê.

Ostatecznie zwyciê¿y³ wszêdzie nie parlamentaryzm, lecz biurokracja,

albowiem konstytucjonaliœci wszyscy i wszyscy parlamentarzyœci pozosta-

wili przy rz¹dach biurokracjê. Historyk ma prawo wyraziæ siê o tym: nie-

prawdopodobne, ale prawdziwe.

Zdaje mi siê, ¿e istniej¹ tylko dwa rodzaje pañstw, je¿eli bêdziemy je

rozró¿niaæ wed³ug istoty rzeczy, a nie wed³ug pozorów: pañstwo biuro-

kratyczne i obywatelskie. Zupe³nie zaœ jest obojêtnym, czy monarchia,

czy republika, to nie ma nic do rzeczy. Mo¿e byæ republika tyrañska,

policyjna, biurokratyczna, depcz¹ca spo³eczeñstwo nawet antyspo³eczna

— a mo¿e byæ monarchia oparta o spo³eczeñstwo; przy ustroju autono-

micznym, a zatem decentralizacyjnym i oddaj¹cym prawo publiczne pod

kierunek spo³eczeñstwa.

Od tego odbiegaj¹ jednak coraz bli¿ej myœli wspó³czesnych. W na-

szych czasach zjawi³o siê has³o pañstwa totalnego, wszechw³adnego, za-

ciek³ego têpiciela spo³eczeñstwa.

Obfituj¹ dzieje Europy w przyk³ady najz³oœliwszego niszczenia spo-

³eczeñstwa; lecz prym dzier¿¹ indiañskie pañstwa dawnej Ameryki, a zw³a-

szcza Peru, gdzie spo³eczeñstwem rz¹d pañstwowy kierowa³, jak hodowca

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

73

stadem. Spostrzegli siê na tym Jezuici, ¿e to rodzima metoda Indian, i gdy

okolicznoœci zezwoli³y im na urz¹dzenie pañstwa indiañskiego w czêœci

Paragwaju (reduciones) zrobili to œciœle wed³ug dawnej indiañskiej meto-

dy, wed³ug metody rodzimej tych ludów. Trzeba spojrzeæ z tej strony na

„eksperyment” guarañski; to nie by³ eksperyment aprioryczny, mieœci³o

siê w nim niema³o historyzmu. Jak¿e¿ to znamienne, ¿e ca³e to kwitn¹ce

osadnictwo przepad³o, gdy Jezuitów usuniêto, gdy zmieniono metodê.

Indianie sami spo³eczeñstwa wytworzyæ nie zdo³ali, co wiêcej, pragnêli

nad sob¹ w³adzy absolutnej, która by ca³kiem ignorowa³a wszelki popêd

ku utworzeniu spo³eczeñstwa, bo oni w sobie tego popêdu nie mieli.

Reduciones by³y mechanizmem, który Jezuici starannie izolowali od ze-

tkniêcia z organizmem hiszpañskim; gdy siê skoñczy³o odosobnienie,

skoñczy³o siê wszystko.

Osady guarañskie pokryte s¹ lasem; stanowi¹ przedmiot wypraw wy-

kopaliskowych. Historia ich stanowi zastanawiaj¹c¹ „odkrywkê” cywiliza-

cji indiañskiej, przynajmniej jednej z cywilizacji Indian. Przyczynia siê

do wyjaœnienia, czemu czerwonoskórzy skazani byli na zag³adê w ze-

tkniêciu z bia³ymi, gdy tymczasem utrzyma³a siê rasa murzyñska.

Badaj¹c stosunek spo³eczeñstwa a pañstwa, trzeba ci¹gle mieæ na

pamiêci, o jak¹ chodzi cywilizacjê. Systematycznoœæ i œcis³oœæ w tych roz-

trz¹saniach jest obecnie donios³¹ i piln¹ spraw¹ spo³eczn¹, gdy¿ stosunek

spo³eczeñstwa a pañstwa stal siê jakby dro¿d¿ami z fermentacji naszego

¿ycia publicznego. Nie ma w ca³ej Europie ani jednego myœl¹cego cz³o-

wieka, który by siê nie interesowa³ t¹ kwesti¹. Nie my dopiero wymyœliliœmy

ten problem. Istnieje on od zarania dziejów, a przedstawia siê nader wielo-

stronnie, skoro tylko gdziekolwiek spo³ecznoœæ pocznie siê przemieniaæ

w spo³eczeñstwo zró¿niczkowane. Nigdy w ca³ej historii powszechnej nie

by³o takiego zró¿nicowania i tak wielostronnego, jak za naszych czasów

w krajach cywilizacji ³aciñskiej; tote¿ i problem ów nigdy nie posiada³

równej donios³oœci. Sam dalszy byt cywilizacji naszej zawis³ od trafnego

rozwi¹zania problemu; a trafnym mo¿e byæ takie tylko, które bêdzie

zgodne z cywilizacj¹ ³aciñsk¹.

Byt pañstwa wymaga nieustannych zabiegów, a te mog¹ byæ skutecz-

nymi, wieñczonymi trwa³ym powodzeniem natenczas tylko, gdy wynikaj¹

z jednej i tej samej cywilizacji. Trzeba byæ ci¹gle czynnym, by nie popaœæ

w zastój; miedzy czynami zaœ musi zachodziæ wspó³miernoœæ, bo inaczej

jeden czyn bêdzie przeszkadzaæ drugiemu i powstanie chaos. Nie wystar-

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

74

cza sama pochopnoœæ do czynów, które mog¹ byæ wybuchowe, nieobli-

czalne i szkodliwe. Gdyby sama „aktywnoœæ” tj. pochopnoœæ, mia³a stano-

wiæ wartoœæ ¿yciow¹, w takim razie najwy¿ej wypad³oby stawiaæ ob³¹-

kañców przy pewnych chorobach umys³owych, przy których czyn „leci”

za czynem. Nam chodzi o czyny rozumne, moralne. Z takich czynów musi

stworzyæ siê d³ugie pasmo zabiegów, a¿eby byt pañstwa utrwaliæ i utrzymaæ

je na odpowiedniej wy¿ynie.

Chodzi o to co stanowi sam szczyt rozwoju cz³owieczeñstwa: o kulturê

czynu. Jest to zdatnoœæ ustalona do czynów dodatnich, jest to ci¹g³oœæ

czynów pozytywnych.

Tego nie osi¹gnie siê w mieszance cywilizacyjnej. Wystarczy rozwa¿yæ

choæby tylko kwestiê etyki. Jezeli raz zechce siê uwzglêdniæ postulat etycz-

ny, a drugim razem za³atwi siê sprawê z pominiêciem etyki, jak¿e¿ ma

powstaæ pasmo czynów, mog¹ce œwiadczyæ o ustalonej kulturze czynu?

Gdzie zaœ g³owa œwiecka mo¿e byæ zarazem g³ow¹ Koœcio³a, tam roztrz¹-

sanie sumienia w ¿yciu publicznym ograniczone jest do pytania o pos³u-

szeñstwo rz¹dowi; tam te¿ nie mo¿e istnieæ zagadnienie, czy rz¹dowi coœ

siê godzi; tam rozumie siê samo przez siê, ¿e pañstwu wolno wszystko. W

tych to pañstwach przesi¹kniêtych bizantynizmem, zrodzi³a siê doktryna

wszechw³adzy pañstwowej, i przesz³a z czasem, niestety, na ca³¹ Europê.

Od tego nietrudno by³o dojœæ do zapatrywania, jako trzeba uznaæ za

sprawy pañstwowe wszystko a wszystko, co tylko wy³oni siê w jakim-

kolwiek zwi¹zku z ¿yciem publicznym, choæby w zwi¹zku poœrednim; a

zatem pañstwo ma tym bardziej prawo do wszystkiego i prawo nad wszy-

stkim.

W ten sposób Europa pozbywa³a siê zasadniczej cechy cywilizacji

³aciñskiej, mianowicie dualizmu prawniczego. Dziœ obroñcom cywilizacji

³aciñskiej wypada broniæ ju¿ nie prawa publicznego, ale prywatnego, ¿eby

nie by³o po¿arte przez wypaczone niezmiernie i rozdête prawo publiczne.

Gdyby bowiem omnipotencja pañstwa obejmie w³adzê nad wszystkimi

sprawami dotychczasowego prawa prywatnego, pozyszcze zarazem w³adzê

ograniczania go, modyfikowania i suspendowania. W praktyce bêdzie to

pozostawione „swobodnemu uznaniu” ka¿dego urzêdnika w przydzielo-

nym mu zakresie. A w teorii? Nie bêdzie innego wyjœcia teoretycznego jak

uznaæ jako wszystkich i wszystko pozostawia siê do swobodnego uznania

w³adcy, któremu nada siê prawo dowolnego dysponowania wszystkim i

wszystkimi. Wychodzi wiêc w koñcu najzupe³niej po turañsku na to, ¿e

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

75

ca³e pañstwo i ca³a ludnoœæ stanowi¹ jakby prywatn¹ w³asnoœæ g³owy

pañstwa.

Totalizm pañstwowy przybrano w teoriê w Niemczech i tam sta³ siê

najpopularniejszym, bo grunt przygotowany by³ od dawna, dziêki kulturze

bizantyñsko-niemieckiej. Nauka niemiecka poœpiesza³a równie¿ pod te

sztandary. Nigdzie nie zajmowano siê tak bardzo nauk¹ o pañstwie, jak w

Niemczech. Produkcja niemiecka obejmowa³a cztery pi¹te europejskie,

a z tego znowu cztery pi¹te przypada³y zwolennikom totalizmu; zaledwie

jedna pi¹ta czêœæ przypad³a uczonym i publicystom, uznaj¹cym jeszcze

(choæby czêœciowo) postulaty cywilizacji ³aciñskiej, a zatem przeciwnym

w³adzy pañstwowej i totalizmowi.

Nauka niemiecka domaga³a siê zarazem, by ca³y œwiat przyzna³ jej

stanowisko przoduj¹ce. Urz¹dzono na ca³¹ Europê propagandê samo-

chwalcz¹, a skuteczn¹. Imponowa³o powodzenie polityczne Niemiec i

ogrom ich si³y materialnej. Wobec mieszanki cywilizacyjnej, rozpanoszo-

nej na ca³ym naszym kontynencie, robi³o siê wszêdzie ustêpstwa na rzecz

„nauki” niemieckiej, lekcewa¿¹c coraz bardziej wszelk¹ metodê krytycz-

n¹. Reakcja zrodzi³a siê najpierw w Hiszpanii, gdy Blanco Ibanez u¿y³

trafnego wyra¿enia „otumanienie niemieckie”. U nas Szel¹gowski narzeka³

znacznie wczeœniej, ¿e nauka polska utknê³a w przedpokoju niemieckiej.

Niemiecka mieszanka cywilizacyjna doprowadzi³a wreszcie do ko³o-

b³êdu, którego objawy, rozmiary i skutki ogl¹daliœmy co dopiero. Kto nie

chce, ¿eby go niemieckie wymys³y porwa³y w podobn¹ przepaœæ, niechaj

siê ma na ostro¿noœci przed umys³owym zniemczeniem. Oczywiœcie tota-

lizm pañstwowy nie sta³by siê lepszym, gdyby nadci¹ga³ z innej strony.

Wszystkie odmiany tego ob³¹kañstwa s¹ niebezpieczne dla cywilizacji

³aciñskiej, najmniejsza choæby cz¹stka totalizmu stanowi trutkê dla niej.

Albowiem nie ma takiej cz¹stki doktryny pañstwa totalnego, a tym

mniej praktyki jego, która by nie zawiera³a w sobie gnêbienia spo³eczeñ-

stwa. Jakimi¿ bowiem œrodkami dochodzi pañstwo do wszechw³adzy?

Tylko tym, ¿e w œrodkach nie przebiera. Jakby na wojnie, wszystko wolno!

Bo te¿ pañstwo totalne znajduje siê stale na stopie wojennej ze spo³e-

czeñstwem. Gdyby totalizm zapanowa³ nad Europ¹, nasza czêœæ œwiata

spad³aby do równoœci z Azj¹ centraln¹. Tam od dawien nie ma spo³eczeñ-

stwa, a spo³ecznoœci tamtejsze stanowi¹ li tylko ¿erowisko dla posiadaj¹-

cych w³adzê. Obraz takiej przysz³oœci nasuwa siê z konkretnych danych,

gdy¿ za totalizmem pañstwowym i za jak najwiêkszym ograniczeniem pra-

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

76

wa prywatnego oœwiadczy³a siê bardzo znaczna czêœæ Europejczyków,

mo¿e nawet wiêcej ni¿ po³owa, skoro socjalizm jest na wskroœ „totalny”

i to ju¿ od dawna. Socjaliœci wyprzedzili w tym Hitlera przynajmniej o

jedno pokolenie, a niektórzy socjalistyczni pisarze polityczni, nawet o

dwa pokolenia.

Obecnie z totalizmem pañstwowym trudna walka, bo wszystkie

stronnictwa s¹ zara¿one t¹ pomy³k¹ w poszukiwaniu dobra powszech-

nego; jedne bardziej, drugie mniej, lecz wszystkie s¹ dotkniête przes¹dem,

jako wszystkim dolegliwoœciom ¿ycia najlepiej zaradzi pañstwo. Ró¿nice

pogl¹dów ograniczaj¹ siê coraz bardziej tylko do pytania, kto ma wykonaæ

tê w³adzê totaln¹ w imieniu pañstwa, na czyj¹ korzyœæ polityczn¹, w jakim

kierunku. Nie zdaj¹ sobie sprawy z tego, ¿e pañstwo totalne opieraæ siê

musi na przymusie, nie cofaj¹c siê przed terrorem. Doprawdy, kombinacje

„polityki wewnêtrznej” nasuwaj¹ coraz bardziej podejrzenie, ¿e w skry-

toœci ducha wszyscy godz¹ siê na terror, chodzi tylko o to, kto ma go

wykonaæ.

Przeciwko totalizmowi przemawia równie¿ wzgl¹d praktyczny; widzi-

my na ka¿dym kroku, jako pañstwo dzisiejsze nie spe³nia nale¿ycie tego,

co do niego nale¿y — bêd¹c zajête przewa¿nie robotami, które do niego

nie nale¿¹.

Nie ma obawy, ¿eby ludzie normalni mieli popaœæ w przesadê i ¿eby

walka z nadmiarem pañstwowoœci wyrabia³a siê w anarchiczne rozbijanie

pañstwa! Wszyscy, którzy zachowali zdrowy rozum i prosty rozs¹dek, po-

wtórz¹ za Stefczykiem: „Ka¿dy pragn¹cy ¿yæ z pracy pragnie ³adu i

rz¹du prawdziwego”. Tacy tylko wytwarzaj¹ spo³eczeñstwo, ale te¿ i rz¹d

powinien byæ na us³ugach takich.

Skoro zaœ pañstwo ma byæ narzêdziem narodu, trzeba mu pozostawiæ

w poruczonych mu funkcjach ten stopieñ swobody i ruchów, jaki po-

trzebny jest do dzia³ania sprawnego i skutecznego. Na miejscu pañstwa

totalnego nie mo¿na osadzaæ jakiegoœ totalnego spo³eczeñstwa z takimi

samymi z³owrogimi cechami. Zw³aszcza zaœ, jak pañstwo nie powinno

przedsiêbraæ niczego przeciw spo³eczeñstwu, równie¿ nie mo¿e spo³e-

czeñstwo wyrz¹dzaæ szkody pañstwu. Inaczej nasta³by upadek tych zrze-

szeñ. Oba musz¹ przestrzegaæ œciœle swych kompetencji, tj. do czego s¹

zdatne. Np. samorz¹d jest to zawiadywanie sprawami publicznymi bez

udzia³u rz¹du centralnego pañstwowego. Ju¿ choæby dla tej jednej przy-

czyny nie wszystkie sprawy nadaj¹ siê do samorz¹du. Z drugiej strony

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

77

obszerny jest zakres dzia³alnoœci pañstwowej, lecz s¹ równie¿ rzeczy, nie

nadaj¹ce siê do pañstwowoœci.

Samorz¹dy winny zajmowaæ siê sprawami publicznymi, centralny zaœ

rz¹d pañstwowy polityk¹. Pomieszanie tych dzia³ów sprowadzi³o na ca³ym

kontynencie europejskim kompletn¹ dezorientacjê. Nale¿y d¹¿yæ do wy-

odrêbnienia dwóch prawodawstw, a¿eby pañstwo i spo³eczeñstwo prze-

sta³y sobie wchodziæ w drogê w swych kompetencjach.

A¿eby rozumieæ dobrze istotê ró¿nicy pomiêdzy spo³eczeñstwem a

pañstwem, trzeba siêgn¹æ g³êbiej. Etykê wytwarza spo³eczeñstwo, a prawo

pochodzi od pañstwa. Etyka mo¿e przeczyæ prawu i nie poniesie przez to

szkody ni pañstwo, ni spo³eczeñstwo; przeciwnie, oba zrzeszenia mog¹

wiele zyskaæ na takiej opozycji.

Niebezpieczna bywa tylko dla spekulantów i paso¿ytów ¿ycia publicz-

nego. Je¿eli atoli prawo przeczy etyce, biada wszystkiemu, co po¿yteczne,

i wszystkim porz¹dnym ludziom!

W cywilizacji ³aciñskiej prawo ma siê opieraæ na etyce, a pañstwo na

spo³eczeñstwie.

Ten lub ów z polityków odpar³by mo¿e szyderczo: niech¿e pañstwu

etyka dostarczy si³y! Co do tego, zachodzi w cywilizacji ³aciñskiej pewna

odrêbnoœæ.

Si³a polityczna nie wytwarza siê w cywilizacji ³aciñskiej bezpoœrednio,

jak w innych cywilizacjach. Ojgurowie „niebiescy” (kwiat cywilizacji tu-

rañskiej), gdy zajêli siê tworzeniem armii pod pierwszym d¿ingischanem

Temud¿inem, gdy przez kilkanaœcie lat tym byli zajêci wy³¹cznie, wystawili

si³ê zbrojn¹, wystarczaj¹c¹ na szybkie a jednak trwa³e podboje od Kijowa

do Pekinu. Nic takiego nie wydarzy³o siê nigdy w cywilizacji ³aciñskiej.

Bizantyñska cywilizacja zdoby³a siê kilka razy na znaczn¹ si³ê polityczn¹,

wytwarzan¹ wysi³kiem biurokracji i wojska. By³y to tylko nied³ugie b³yski

w okresach s³aboœci politycznej, lecz b¹dŸ co b¹dŸ da³o siê tê si³ê poli-

tyczn¹ wykrzesaæ pomimo s³aboœci spo³eczeñstwa. W cywilizacji ³aciñskiej

nie zdarza³o siê atoli nigdy, ¿eby nagle, ni st¹d ni zow¹d wzebra³a wielka

si³a polityczna. Pozornie jest to cywilizacja najs³absza ze wszystkich.

W tej naszej cywilizacji wytwarzaj¹ siê tylko si³y spo³eczne, które w

razie potrzeby przemieniaj¹ siê na si³ê polityczn¹. Doœwiadczenie histo-

ryczne wykazuje, ¿e w tej cywilizacji nie ma innej si³y politycznej, jak

tylko oparta na sile spo³ecznej i z niej pochodna. Mo¿e ktoœ nad tym

biadaæ, mo¿e to uznaæ za objaw ni¿szoœci cywilizacji ³aciñskiej. Nie pozo-

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

78

staje mu nic innego, jak porzuciæ nasz¹ rodzim¹ cywilizacjê, a przystaæ

do bizantyñskiej, do turañskiej lub ¿ydowskiej (niech¿e to robi jawnie),

albowiem ta „natura” cywilizacji ³aciñskiej znieœæ siê nie da. Historia zna

jednak fakty œwiadcz¹ce, ¿e uzyskana tak¹ poœredni¹ drog¹ si³a polityczna

nie tylko g³êbiej jest zakorzeniona, wiêcej wytrzyma, ale nabiera roz-

miarów nadzwyczajnych, nieprzewidywalnych.

Wobec takich w³aœciwoœci jak¿e¿ nie dawaæ spo³eczeñstwu teoretycz-

nego pierwszeñstwa nad pañstwem? W praktyce dzieje siê najlepiej, gdy

ta kwestia pierwszeñstwa g³ów nie zaprz¹ta. Musimy siê jednak sprzeciwiaæ

doktrynerom, którzy by chcieli zaprowadziæ supremacjê prawa nad etyk¹,

a si³y politycznej nabieraæ gnêbieniem spo³eczeñstwa.

Cel i kompetencjê pañstwa okreœli³bym w jednym pojêciu: bezpie-

czeñstwo ¿ycia i mienia na wewn¹trz i zewn¹trz. Ograniczam tedy zakres

pañstwa do cz¹stki zaledwie jego totalnoœci. Zobaczymy atoli, jak olbrzy-

mim jest ten zakres, je¿eli ma byæ wype³niany nale¿ycie. To zaœ mo¿liwe

bêdzie tylko natenczas, gdy pañstwo samo sobie przestanie przeszkadzaæ

i przestanie siê pl¹taæ w gmatwaninie spraw do niego nie nale¿¹cych.

Kompetencja musi byæ odgraniczona, a zatem ograniczona; nie widzê

innej drogi do œcis³ego okreœlenia kompetencji. Metod¹ t¹ nie zwracam

siê jednak przeciwko pañstwu, gdy¿ oznaczenie jego zakresu bêdzie tym

samym ograniczeniem kompetencji spo³ecznej. Niechaj siê te¿ Czytelnik

nie obawia, ¿e chcia³bym nad¹æ pañstwu rz¹d s³aby! Pañstwo posiada w

cywilizacji ³aciñskiej delegacjê od spo³eczeñstwa po to w³aœnie, ¿eby sta-

wa³o siê jego si³¹ fizyczn¹, oczywiœcie jak najsilniejsz¹.

Pomiêdzy pañstwem a spo³eczeñstwem winna panowaæ harmonia.

Pañstwo nie mo¿e byæ acywilizacyjne; musi byæ pañstwem w cywilizacji

³aciñskiej. Inaczej nie by³oby wspó³miernoœci miêdzy narodem polskim

a jego pañstwem, a od prawa wspó³miernoœci nie ma wyj¹tków. Wynika

te¿ z tego, ¿e funkcje publiczne mog¹ w Polsce spe³niaæ tylko zwolennicy

cywilizacji ³aciñskiej, a wiêc tylko Polacy chrzeœcijanie.

Zasady zrzeszania siê w spo³eczeñstwie i w pañstwie musz¹ byæ jedno-

lite, a zatem pochodziæ z jednej i tej samej cywilizacji. Gdy zabraknie

wspólnoty idea³u i wspólnoœci metod w osi¹ganiu go, naród rozerwie siê

jakoby na dwa odrêbne spo³eczeñstwa, które niestety mog¹ byæ sobie

wrogie.

Przeds³annikiem totalizmu by³o uwielbienie œlepe dla „rz¹du silnego”;

œlepe, bezkrytyczne, a zgo³a nieokreœlone. Nikt nigdy nie pragn¹³, ¿eby

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

79

pañstwo by³o s³abym! Zwolennicy „silnego” wojowali zazwyczaj z wia-

trakami. Szerzyli niebezpieczny kult dla frazesu. Z regu³y sami nie wiedz¹,

czego chc¹. W praktyce wychodzi na to, ¿e bywaj¹ zwolennikami ka¿do-

razowego rz¹du i nie cierpi¹ opozycji mo¿e jeszcze bardziej, ni¿ rz¹d. Co

gorsza, wo³ania ich o si³ê na œlepo (bez stawiania wyraŸnych warunków)

doprowadzi³y nieraz do takiego wysi³ku, i¿ identyfikowa³o siê rz¹d z

pañstwem a nawet wprost oddawa³o siê pañstwo milcz¹co na ³up rz¹dowi.

Celem zaœ „silnego” rz¹du stawa³o siê… utrzymaæ siê przy rz¹dach.

W tym kierunku wykonano sporo robót rzeczywiœcie niepospolitych.

W historii polskiej mamy przyk³ad rz¹dów silnych za Sasów; by³y to

najsilniejsze rz¹dy z ca³ych naszych dziejów. Nawet sprowadzili do kraju

wojsko obce. Opozycja by³a têpiona ju¿ to wprost, ju¿ to rozmaitymi sztucz-

kami. Doprowadzono nawet do tego, i¿ nie mo¿na by³o „ani pisn¹æ”.

Spo³eczeñstwo zgnêbione, zacofa³o siê i zapad³o w „sarmatyzm”. Utorowali

drogê nastêpnemu silnemu rz¹dowi, Repnina. Z naszych dni odznaczy³a

siê pi³sudczyzna ze swym Brzeœciem i d³ugim szeregiem podobnych dzie³.

Nigdy nie gnêbiono dok³adniej spo³eczeñstwa. Skutki takie same, jak nie-

gdyœ. Jak¿e¿ jednak liczne i jak g³oœne chóry zachwyca³y siê, ¿e Polska

wesz³a na drogê dojrza³oœci politycznej, bo zdoby³a siê na „rz¹d silny” i

jest mu pos³uszn¹.

Nie tu miejsce na wywód genealogii tego ob³êdu w Polsce. Zajmijmy

siê raczej okreœleniem, jaki jest miernik takiego silnego rz¹du, jakiego

wszyscy zawsze pragniemy; rz¹du s³u¿¹cego OjczyŸnie, a nie swej chuci

w³adzy.

Chodzi, jak zawsze i wszêdzie i przy ka¿dej sposobnoœci, o stosunek

pañstwa a spo³eczeñstwa. Poniewa¿ w cywilizacji ³aciñskiej pañstwo musi

opieraæ siê na spo³eczeñstwie, a zatem nie wolno pañstwu wyrz¹dzaæ

szkód spo³eczeñstwu.

Rz¹d ma dbaæ o si³ê pañstwa na zewn¹trz. Zaniedba jej z pewnoœci¹,

je¿eli bêdzie zaabsorbowany si³actwem na wewn¹trz.

Na wewn¹trz godzi siê u¿ywaæ si³y tylko przeciwko dzia³aniom anty-

pañstwowym i antyspo³ecznym, lecz przenigdy przeciwko przeciwnikom

rz¹du. Opozycja ma takie same prawa jak poplecznicy rz¹du.

Antypañstwowe i antyspo³eczne nastawienie jednostki czy partii, nale-

¿y okreœlaæ wed³ug cech i wymogów cywilizacji ³aciñskiej. Pañstwo musi

tak¿e nale¿eæ do jakiejœ cywilizacji. Je¿eli rz¹d nie nale¿y do ³aciñskiej,

jak¿e¿ mo¿e rz¹dziæ narodem, do tej cywilizacji przynale¿nym? Sprawy

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

80

maj¹ siê wrêcz przeciwnie ni¿ taki rz¹d mniema. Rz¹d narodu cywili-

zacyjnie „³aciñskiego” winien okazaæ siê „silnym” przeciwko dzia³aniom

i wp³ywom cywilizacji obcych, ¿eby od mieszanki wywróci³o siê pañstwo.

Rz¹d nie powinien mieæ nic do czynienia ze sprawami spo³ecznymi.

Te maj¹ byæ pozostawione wy³¹cznie samorz¹dom spo³ecznym.

Im mniej ingerencji pañstwowej na wewn¹trz, tym lepiej. Im mniej

urzêdów, tym lepsze pañstwo. Gdzie biurokracja uros³a na wiêŸ pañstwo-

w¹, tam musi dojœæ do tego, ¿e rz¹dziciele bêd¹ umys³owo ni¿si od prze-

ciêtnoœci w danym kraju. Oka¿e siê w ca³ej nagoœci ma³oœæ rz¹du do

spraw wielkich. Nawet gdy chc¹ zrobiæ coœ po¿ytecznego, nie potrafi¹

tego zrobiæ dobrze. Rêka rz¹du, po³o¿ona na sprawach spo³ecznych staje

siê ciê¿k¹ niezdarn¹ ³ap¹ rz¹dow¹, psuj¹c¹ wszystko… nawet przy naj-

lepszej wierze.

Jednym s³owem, krótko a wêz³owato: Co robiæ, ¿eby g³upcy nami

nie rz¹dzili?

„Oto jest pytanie!”

Rz¹d niepowo³any poznaje siê ³atwo po tym, ¿e nie obejdzie siê bez

cenzury. Poniewa¿ pochód cywilizacyjny dokonuje siê na tle stosunku

pomiêdzy spo³eczeñstwem a pañstwem, wynika z tego nadzwyczajna do-

nios³oœæ nauk politycznych. Swobodna dyskusja polityczna stanowi wa-

runek nieodzowny rozwoju pañstwa. Twory pañstwowe, pozbawione tej

swobody, zostan¹ doprowadzone do poziomu azjatyckiego.

W trzech cywilizacjach staro¿ytnoœci roztrz¹sano publicznie sprawy

pañstwa i spo³eczeñstwa, obmyœlaj¹c i krytykuj¹c, gani¹c, a nawet na

piœmie; s³owem trzy staro¿ytne cywilizacje posiada³y piœmiennictwo

polityczne: Chiny, Hellada i Rzym. Smutnie skoñczy³o siê to w Chinach w

II w., przed Chr.

Rzymscy historycy pisywali za cesarstwa niema³o „miêdzy wierszami”

a prawnicy „dostosowywali siê”, ale mimo tych ostro¿noœci niejeden autor

rzymski pad³ ofiar¹ gwa³tów rz¹dowych. W samej tylko Helladzie pisywa³o

siê z ca³¹ swobod¹ nie wy³¹czaj¹c przedrzeŸniania rz¹dów i pañstwowoœci.

Tam pojawi³y siê utopie, tam te¿ kpinki i drwinki z nich, w ¿artach, bajkach

i komediach. Tam Plato napisa³ a¿ trzy utopie, puœciwszy cugle wyobraŸni.

Dworuje sobie czêsto nawet w Politei. W Nomoi twierdzi, ¿e chyba

tylko bogowie i „synowie bogów” zdo³aliby wytrzymaæ komunizm. Atlan-

tis znana jest w ogóle tylko jako utopia. Z drugiej strony satyra polityczna

kwitnie w najlepsze tu¿ pod bokiem osób wyszydzanych. Aristophanes,

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

81

niedoœcig³y w ciêtoœci, móg³ rozwijaæ swe pomys³y publiczne tylko w kraju

wolnym, gdzie pañstwo oparte by³o na spo³eczeñstwie.

Nie by³o satyry ni w ogóle piœmiennictwa politycznego w Aleksandrii.

Tam fundowano wiekopomne „Muzeum”, udzielano poparcia i poetom i

przyrodnikom, lecz dla pisarza politycznego nie by³o tam miejsca. Uczo-

nym i literatom wszystko by³o danym, lecz pod warunkiem, ¿eby siê trzy-

mali z daleka od polityki. Zakaz ten tyczy³ w ogóle ca³ego spo³eczeñstwa.

Sprawy pañstwowe zarezerwowane by³y dla nielicznego grona dworzan,

stosunek pañstwa do spo³eczeñstwa urz¹dzany by³ przez coraz liczniej-

szych urzêdników. Za dawnych faraonów nauka stanowi³a tajemnicê stanu

kap³añskiego; za nowych hellenistycznych, traktowano naukê publicznie,

lecz z tym wyj¹tkiem, ¿e spraw pañstwa i spo³eczeñstwa nie traktowa³o

siê ca³kiem.

W wiekach œrednich duchowieñstwo wydawa³o pisarzy politycznych.

Wszelka nauka mieœci³a siê d³ugo w samym tylko Koœciele, ani te¿ nauki

o pañstwie w tym nie brak³o. Teorie w³adzy dwojakiej, duchownej i œwiec-

kiej, póŸniej supremacji tiary nad koronami i kl¹twy rzucane na monar-

chów, to wszystko pochodzi³o z pewnych zapatrywañ na stosunek spo³e-

czeñstwa do pañstwa, przy czym Koœció³ patronowa³ stale spo³eczeñstwu.

Uniwersytety wydaj¹ pisarzy politycznych, w czym nasz krakowski od-

znaczy³ siê wielkim Paw³em W³odkowicem. Upad³a atoli satyra polityczna,

a na jej miejsce wysun¹³ siê rodzaj o ile¿ ni¿szy: pamflet (Falkenberga

przeciw W³adys³awowi Jagielle; poleca³ Polaków wywieszaæ). W póŸniej-

szych czasach rozszerzy³ siê pamflet najbardziej we W³oszech, prawdo-

podobnie dlatego, ¿e tam by³o najwiêcej dworów ksi¹¿êcych. Mo¿na by

spieraæ siê nawet o Macchiavella czy Il principe nie by³ pisany jako

pamflet.

Od XVII wieku rzedniej¹ szeregi obroñców spo³eczeñstwa, a mno¿¹

siê zastêpy ca³e pisarzy, œcieœniaj¹cych coraz bardziej pole dla nauk poli-

tycznych, rezerwuj¹cych uprawianie polityki dla wybrañców dworu mo-

narszego. Zmienia siê to radykalnie w po³owie XVIII wieku. Nauki poli-

tyczne rozkwitaj¹ najbardziej w Anglii i do dnia dzisiejszego Anglosasi

zajmuj¹ na tym polu pierwsze miejsce jakoœciowo. Rozwój ich mocar-

stwowy nastêpuje równolegle.

Najswobodniejsze spo³eczeñstwa wytworzy³y tedy pañstwa najpotê¿-

niejsze. W cywilizacji ³aciñskiej wytwarza siê bowiem si³a polityczna bez-

poœrednio z si³y spo³ecznej.

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

82

Na kontynencie wzi¹³ jednak górê kierunek przeciwny angielskiemu.

Pañstwo poczê³o siê wdawaæ coraz ostrzej w sprawy spo³eczeñstwa. Gdy

od drugiej po³owy XIX wieku kwestie zwi¹zane z zagadnieniem dobrobytu

wysunê³y siê na pierwszy plan, pañstwa kontynentu europejskiego wysila³y

siê, aby te sprawy wyrwaæ z r¹k spo³eczeñstwa, a uczyniæ je — znów za

przyk³adem Niemiec — monopolem w³adz pañstwowych.

Mylnym jest mniemanie, jakoby w wiekach œrednich istnia³a ingeren-

cja pañstwa w sprawy rzemios³a i handlu. Walka o byt by³a dozowana

przez w³adze publiczne, lecz nie przez pañstwo bynajmniej, ale wy³¹cznie

przez samorz¹dy spo³eczeñstwa. Treœæ wszelkich tego typu „przywilejów

królewskich” pochodzi od w³adz gminnych i cechowych. Przywilej uk³a-

dany by³ przez autonomiczn¹ w³adzê interesantów, a w³adza centralna

pañstwa („król”) zatwierdza³a tylko to, co jej do zatwierdzenia podano

—a to znaczy³o, ¿e zobowi¹zuje siê w razie potrzeby zaj¹æ siê wyegzekwo-

waniem prawide³ i przywileju poddanych. Miejmy¿ na uwadze, ¿e w jêzyku

œredniowiecznym wyraz „przywilej” znaczy prawo szczególne, tycz¹ce wy-

mienionego w akcie zrzeszenia, czasem tylko pewnej osoby (np. druka-

rza). Nie ma bowiem ogólnego prawa pañstwowego. Ka¿dy stan, wszelkie

zrzeszenie, kupieckie, rzemieœlnicze, czy szlacheckie lub koœcielne, rz¹dzi

siê „prawem swoim”.

To siê rozumie przez „wolnoœci” a nic innego. Uk³ad zaœ ekonomiczny

spo³eczeñstwa mi¹³ dwa cele; ¿eby by³o jak najwiêcej osób ekonomicznie

niezale¿nych i ¿eby silniejszy po¿era³ s³abszego. W zasadzie przetrwa³ ten

ustrój a¿ do wielkiej rewolucji francuskiej; wtenczas zniesiono cechy i

od tego zaczê³a siê ingerencja pañstwa w sprawy gospodarcze. Z czasem

wyrwano ca³y ten dzia³, tak zasadniczo spo³eczny, z ram spo³eczeñstwa i

przerzucono go do wszechw³adzy pañstwa.

Wy³uszczy³em w innym miejscu, jak handel powstawa³ by³ normaln¹

drog¹ z rzemios³a i czemu ten rozwój zosta³ przerwany. Wielki handel

europejski zaczyna³ stawaæ siê uniwersalnym, gdy wypaczy³y go nowe

szlaki handlowe, ale handel œródl¹dowy ust¹piæ musia³ oceanicznemu.

Ingerencji pañstwa opiera³ siê handel skuteczniej od rzemios³; uleg³ jej

dopiero pod koniec XIX wieku.

Handel jest najstarszym motorem zbli¿ania ludów. Pojawienie siê

gdzieœ u prymitywnego plemienia obcego kupca-eksploratora, podró¿nika

handlowego stanowi datê, od której zrzeszenie to zostaje wci¹gniête w

ruch dziejowy, wydobywaj¹c siê na szerszy œwiat.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

83

Handel nie jest bowiem z pocz¹tku nigdzie lokalnym, lecz zaczyna

siê od handlu miêdzy plemionami i ludami, a czêsto od zwi¹zku z kwit-

n¹cym w dalekich krajach handlem uniwersalnym. Powstaje d³ugi ³añcuch

ogniw, od hurtownika a¿ do dostawcy najni¿szego rzêdu, który zbiera

towar „u Ÿróde³” (np. pióra strusie w Afryce, skórki wiewiórcze na Rusi

wci¹gniêtej w ko³o handlu bagdadzkiego), a¿eby dorêczyæ go najbli¿sze-

mu poœrednikowi. Przez ca³e wieki mo¿e kraina dostaw nie wiedzieæ

niczego o kraju nabywaj¹cym i o jego ogniskach handlowych.

Handel lokalny powstaæ mo¿e dopiero na pewnym stopniu dobrobytu

danego zrzeszenia.

Najni¿szy nawet szczebel handlu dzia³a indywidualistycznie. Kupiec

przyby³y z daleka nie mo¿e miêæ do czynienia z gromadnoœci¹ ca³ego

zrzeszenia, lecz zwraca siê do jednej osoby, a ta w miarê rozwoju interesu

przybiera sobie pomocników. Ochotnych nie brak, gdy¿ wkrótce spostrze-

gaj¹ wszyscy, ¿e przez handel najkrótsza droga do dobrobytu, ponad wszy-

stkie jego szczeble dostêpne do tego czasu w ich zrzeszeniu. Kto œmielszy

i bardziej przedsiêbiorczy, próbuje nawi¹zaæ stosunki bezpoœrednie z

kupcem-przybyszem, poczyna dzia³aæ na w³asn¹ rêkê. Handel sk³ania

coraz wiêksz¹ iloœæ osób do indywidualnej samodzielnoœci.

Po szczeblach rozwijaj¹cego siê handlu mo¿na siê wznieœæ do stopnia

personalizmu.

Powa¿ny handel zawiera w sobie warunki do tego. Kwitnie w nim

poczucie odpowiedzialnoœci, zrozumienie potrzeby norm prawnych, etyka

zawodowa, opanowanie siê i celowoœæ postêpowania. Obok tego wymaga

rozwój handlu opanowywanie nie tylko przestrzeni, lecz równie¿ czasu

a¿ do pojêcia terminu w³¹cznie. To ostatnie mieœci w sobie pierwiastek

duchowy o wielkim znaczeniu. Krêpuj¹c siê terminem, ograniczamy tym

samym w³asn¹ swobodê, opanowujemy siê, wyrabiamy w sobie wolê, co

wiêcej, wyznaczanie terminów musi wieœæ do zabiegów o oszczêdzanie

czasu. Czas da siê (¿e tak powiem) kapitalizowaæ. W tych usi³owaniach

pomna¿a siê pilnoœæ, zapobiegliwoœæ, oszczêdnoœæ œrodków materialnych,

zw³aszcza pieni¹dza, oglêdnoœæ, myœl o dalszej przysz³oœci i wreszcie (ko-

rona wszystkiego) poczucie obowi¹zku wzglêdem nastêpnego pokolenia.

S³owem: wraz z opanowywaniem czasu rozwija siê etyka; faktem jest, ¿e

w prawie handlowym najpierw pomyœlano o wdowie i dzieciach, w ogóle

o postêpowaniu po zgonie kupca (bardzo szczegó³owe przepisy „dworu

goœcinnego” w Nowogrodzie Wielkim).

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

84

Ludzie patrz¹cy poza w³asny grób a wykonuj¹cy swe prace szybciej

od innych, czyni¹ mo¿liwym postêp.

Spo³eczeñstwo osi¹ga rozwój tym wy¿szy, im wiêcej znajdzie siê w

nim osób, panuj¹cych czasowi, umiej¹cych byæ panem swego czasu. Osz-

czêdzanie lub marnowanie czasu, jest marnowaniem lub u¿ytkowaniem

¿ycia. Myœl o dalszej przysz³oœci wy³ania z siebie poczucie obowi¹zków

wzglêdem nastêpnego pokolenia. Wytwarza siê wysoki altruizm, który w

metodzie swej nie jest niczym innym, jak koron¹ w dziele opanowywania

czasu. Umiejêtnoœæ w³adania czasem podnosi i rozwija wszystkie a wszyst-

kie dziedziny bytu i myœli.

W handlu pierwsze zawi¹zki tego pochodu ducha. Sam handel jednak

mo¿e dostarczyæ samych tylko jego zawi¹zków.

Ograniczonoœæ wp³ywów czysto handlowych znaæ najbardziej w tym,

¿e sam handel nie wytworzy³ nigdy du¿ego pañstwa. Zdaje siê, ¿e po raz

pierwszy z³¹czy³y siê d¹¿noœci handlowe i pañstwowe w uniwersalnoœci

babiloñskiej. Bardziej jednak uniwersalnymi by³y handel fenicki i grecki,

a jednak pañstw znaczniejszych nie zbudowa³y. Jeszcze bardziej poucza-

j¹cym jest przyk³ad monarchii Aleksandra Wielkiego, która sta³a siê tylko

epizodem, chocia¿ dla historii handlu tak donios³ym, i¿ handlowe jego

nastêpstwa trwa³y d³ugie wieki. Handel w owych krajach rozwin¹³ siê w

prawdziw¹ potêgê; lecz nie posiada³ zdatnoœci do utrzymania lub przy-

wrócenia pañstwa uniwersalnego, tak po¿¹danego dla siebie. Handel jest

czynnikiem pañstwowotwórczym tylko w nieznacznym stopniu. Sam jest

czynnikiem niepoœlednim, a z regu³y niezale¿nym, samodzielnym. PóŸno

dopiero z³¹czy³ siê handel z budow¹ pañstw, a¿ gdy zrozumiano, ¿e mo¿na

zwi¹zaæ te dwie sprawy, stanowi¹ce a¿ w g³¹b wieków œrednich oddzielne

³o¿yska bytu historycznego.

Wszelki handel, skoro tylko siê zorganizuje, d¹¿y do rozprzestrzenia-

nia; poszukuje coraz nowszych, coraz dalszych Ÿróde³ towarów i rynków

zbytu. Tendencje przestrzenne ³¹cz¹ handel z pañstwem wielokrotnie.

Pañstwo jest handlowi nader przydatne, a tym przydatniejsze im bardziej

zaborcze, bo dla handlu tym lepiej, im mniej jest granic pañstwowych.

Na wielk¹ skalê rozwin¹æ siê mo¿e ju¿ w ustroju rodowym, nie po-

trzebuj¹c wy¿szego stopnia uspo³ecznienia. Œwiadczy o tym historia: Babi-

lon, Fenicja, Syria, Arabia. Zastój w ustroju rodowym nie poci¹ga za sob¹

bynajmniej zastoju handlowego.

Zarodni¹ personalizmu staæ siê wprawdzie mo¿e, lecz nie wszêdzie

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

85

ziarna te padaj¹ na grunt ¿yzny. Nie mo¿na przeto ruchu od handlu do

personalizmu uwa¿aæ za prawa dziejowe. Bywa tak, lecz byæ nie musi.

Pod wzglêdem cywilizacyjnym mo¿e handel ulec zboczeniu, gdy staje

siê handlem pañstwowym. Zawi¹zki tej odmiany mog¹ tkwiæ od razu w

pierwszej fazie handlowej, gdy kupiec przyby³y z daleka szuka osób, mo-

g¹cych mu dostarczaæ towar regularnie, w umówionym czasie i umówio-

nym miejscu. Najdogodniej wejœæ w stosunki z g³ow¹ zrzeszenia. Kacy-

kowie afrykañscy zrobili sobie w bardzo wielu plemionach monopol han-

dlu z kupcem zagranicznym. Powiêksza to ich w³adzê, zwiêkszaj¹c wielce

dochody; wed³ug naszej terminologii powiedzielibyœmy, ¿e wzmacnia siê

skarb pañstwa, a przynajmniej fiskalizm. Tu i ówdzie monopol ten pozo-

staje na sta³e, nawet przy bardzo ju¿ rozwiniêtych stosunkach. Obowi¹-

zywa³ w pañstwie Salomona. PóŸniej celowa³a w tym cywilizacja turañska

i udzieli³o siê to S³owiañszczyŸnie wschodniej. Iwan III handlowa³ ryb¹

suszon¹, sprowadzan¹ z Kaffy, gdzie utrzymywa³ ¿ydowskiego komisanta.

Atamanowie kozaccy handlowali wo³ami, eksportuj¹c na zachód; a¿ do

po³owy XVII wieku mieli swój kantor w Brzegu na Œl¹sku.

Handel kolonialny bywa³ d³ugo pañstwowym. Wiadomo powszechnie,

jak to by³o w Hiszpanii i w Anglii. W Europie samej Islandia by³a traktowana

jako kolonia. W po³owie XIV wieku handel islandzki og³oszono jako regale

za koncesjami, a kierownictwo by³o w Bergen; a¿ dopiero w roku 1786

zniesiono tam handel monopolowy.

Cofn¹³ siê wstecz do tego zacofania najnowszy „postêp”: bolszewizm.

Mija sto lat od og³oszenia „manifestu komunistycznego Marxa”. Po-

zornie celem socjalizmu ma byæ obrona robotnika przed wyzyskiem i

wprowadzanie „sprawiedliwoœci spo³ecznej”. W rzeczywistoœci chodzi o

walkê z Krzy¿em i o ¿ydowskie („mesjaniczne”) panowanie nad œwiatem.

Socjalizm wytworzy³ z mas ludu miejskiego armiê ¿ydowsk¹, gotow¹ na

wszystko.

W Polsce jesteœmy œwiadkami, jak socjaliœci dostali ju¿ istnego napadu

wœcieklizny przeciwko w³asnej OjczyŸnie.

Przemys³ rozwin¹³ siê nadzwyczajnie (mo¿e nawet nadmiernie), wca-

le nie dziêki kapitalizmowi, a tym mniej rzekomemu „ustrojowi kapitali-

stycznemu”. Je¿eli kapitalizm polega na gromadzeniu mienia w zapas, w

takim razie macierz¹ kapitalizmu jest sól, dziêki której pierwotni hodowcy

mogli gromadziæ i przechowywaæ zapasy ¿ywnoœci. Je¿eli zaœ znaczenie

wyrazu ograniczymy do tego, ¿eby pieni¹dz sta³ siê nie celem, lecz œrod-

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

86

kiem do wytwarzania nowych dóbr, mo¿na by ju¿ w staro¿ytnoœci dobraæ

na to przyk³ady.

Po upadku imperium rzymskiego runê³y na ca³e wieki wszelkie orga-

nizacje ekonomiczne, nawet drogi handlowe uleg³y na zachodzie zapom-

nieniu. Kapita³, jako œrodek handlu czy przedsiêbiorstwa, zaczyna siê

odnawiaæ dopiero w drugiej po³owie XIII wieku, najpierw we W³oszech,

nastêpnie nad dolnym Renem, potem w Hanzie ju¿ w wieku XIV. Nie

zmienia to w niczym ustroju spo³ecznego.

Kapitalizm nie jest bynajmniej ustrojem, lecz tylko metod¹ finansow¹.

Olbrzymi rozwój przemys³u dokona³ siê wcale nie przez kapitalizm,

który by³ ju¿ dawno przedtem, lecz dziêki odkryciom przyrodników, prze-

mienionych na wynalazki, które pozwoli³y opanowaæ odpowiednio si³y

przyrody. Ca³a teoria socjalistyczna jest jednym z³udzeniem i — ³udze-

niem.

Ostatecznie dosz³o do stanu, który przedstawi³ obrazowo Erazm Ma-

jewski jako znajdujemy siê „w po³o¿eniu pasa¿erów poci¹gu kolejowego

w ruchu, którego maszynista spad³ z lokomotywy”.

Socjalizm zdezorganizowa³ spo³eczeñstwo, a pañstwu dopomóg³ do

totalnoœci.

Wykaza³ ju¿ Erazm Majewski, jako gra ekonomiczna ostatnich kilku

pokoleñ polega na tym, ¿e si³om przyrody kazano pracowaæ na cz³owieka.

„W³adze psychiczne odgrywaj¹ w gospodarstwie materialnym rolê

pierwszorzêdn¹”. Nowoczesna metoda wytwórczoœci polega na tym, ¿e

„osobnik ludzki przy ma³ym wk³adzie pracy swego organizmu wyrê-

cza siê ekonomicznie prac¹ si³ przyrody. Naprawdê ca³e nasze bogac-

two, to dzie³o tylko naszego rozumu, naszych dusz”…

„Gdzie¿ wiêc tajemnica wiêkszej produkcyjnoœci spo³eczeñstw

najbardziej rozwiniêtych? W potêdze wci¹¿ wzrastaj¹cej sumy ich

w³adz duchowych” ... „Nie tylko praca jest Ÿród³em dzie³ ludzkich,

ale specjalne zdolnoœci, czyli w³aœciwoœci twórcze osobników zró¿ni-

cowanych” ... „Nie z krzywdy ludzkiej wyrastaj¹ bogactwa kapitali-

stów, lecz z rozwiniêtej w³adzy nad przyrod¹”.

Teoria marksistowskie mieszaj¹ wartoœæ z cen¹, gdy tymczasem nie

ma cen niezale¿nych od okolicznoœci. Przedmiot zaœ, jakikolwiek, stano-

wi¹cy „dobro ludzkie, staje siê towarem dopiero natenczas, gdy zostaje

wystawiony na sprzeda¿”. B³êdnym zaœ jest za³o¿enie, jakoby cena kosz-

tu by³a równa wartoœci towaru. Wartoœæ jest zawsze spraw¹ hipotetyczn¹;

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

87

my jej „nie znamy, domyœlamy siê tylko jej istnienia”. Tote¿ „idea

zysków, p³aconych przez spo¿ywców, jest ca³kiem niedorzeczn¹”.

Nale¿y to do naszego tematu tylko poœrednio, dlatego, ¿e socjalizm

sta³ siê taranem przeciwko samorz¹dom spo³ecznym. Socjalistom nie

chodzi o to, ¿eby przemys³ rz¹dzi³ siê prawem swoim, przyznaj¹c w tym

uczestnictwo robotnikom, lecz ¿eby przemys³ poddaæ pañstwu. O ile socja-

liœci dorw¹ siê do rz¹dów, nastaje nie tylko monizm prawa publicznego,

lecz koniec spo³eczeñstwa, oddanego w niewolê pañstwu, tj. biurokracji

socjalistycznej. Nie ma bowiem pañstwa bardziej biurokratycznego, jak

socjalistyczne.

Ustawodawstwo obmyœlane rzekomo tylko celem obrony robotnika,

jest z regu³y aprioryczne, wynikaj¹ce z doktryny. Reformy dokonywane

na oœlep, czy na domys³, by³yby raczej mocno ryzykownymi próbami,

dokonywanymi na ¿ywym organizmie, ni¿eli lekarstwem na chorobê nie-

sprawiedliwoœci spo³ecznej.

Eksperymentowano te¿ zuchwale i eksperymentuje siê coraz usilniej.

Coraz bardziej przypomina to Nerona, który dla eksperymentu (artystycz-

nego!) podpali³ Rzym. Nawet powa¿niejsi socjaliœci gorsz¹ siê kiedy nie-

kiedy tym ekperymentatorstwem wiwisekcyjnym na zrzeszeniach ludzkich

dokonywanym. Socjalistyczna senatorka dr Daszyñska-Goliñska, zabraw-

szy g³os na posiedzeniu senatu dnia 7 marca 1929 r., w obradach nad

bud¿etem ministerstwa pracy stwierdzi³a, jako ustawodawstwo socjalne

w Polsce zosta³o tak zorganizowane, i¿ przeros³o nawet istotne potrzeby

kraju. Na wyrost tedy! Nawet rzeczy niepotrzebne, je¿eli tylko znajduj¹

siê w apriorycznej doktrynie.

Takimi metodami kaleczy siê i pañstwo i spo³eczeñstwo. Ze stanowi-

ska cywilizacji ³aciñskiej musi siê ubolewaæ nad coraz wiêksz¹ przewag¹

pañstwa nad spo³eczeñstwem. Zupe³na wolnoœæ spo³eczeñstwa nale¿y do

zasad prawa „³aciñskiego”. Pañstwo zaœ, zajête sprawami, które do niego

nie nale¿¹, zaniedba na pewno sprawy sobie w³aœciwe, tj. przede wszystkim

bezpieczeñstwo ¿ycia i mienia na zewn¹trz i wewn¹trz.

A zatem rzemios³u wolno dyszeæ o tyle, o ile pañstwo mu pozwoli

(czyni¹c zawis³ym od siebie nawet przyjmowanie terminatorów!!); handel

zamienia siê na pañstwowy, przemys³ równie¿. Oczywiœcie zanosi siê na

coraz gorsze deficyty, a¿ wyczerpie siê do cna zdatnoœæ podatkowa spo³e-

czeñstwa. Wtedy przy powszechnej pauperyzacji klika rz¹dzicieli bêdzie

batogami popêdzaæ stado ludzkie, a¿ wreszcie przepadnie ca³a cywilizacja

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

88

i zapadnie siê w grzêzawisko biernego zastoju. Jak w Syrii centralnej

zagin¹æ mo¿e nawet tradycja wolnoœci, oœwiaty i zamo¿noœci.

Stosunek spo³eczeñstwa a pañstwa sta³ siê katastrofalnym.

Wst¹pmy jeszcze na pomost istniej¹cy pomiêdzy pañstwem a spo³e-

czeñstwem i przypatrzmy siê sprawom z tego punktu obserwacyjnego.

Pomostem takim jest s¹downictwo. Ma ono byæ rêkojmi¹ prawoœci i

ochron¹ przeciwko blumizmowi.

Czy to instytucja spo³eczna czy pañstwowa? Ma w sobie wiele z obydwu

stron — a przynajmniej mieæ powinna. Sta³a siê atoli s³u¿k¹ pañstwa.

Sêdziowie skazuj¹ za wszelk¹ opozycjê, jak¹ tylko prokurator zaskar¿y.

We Francji od dawna wydaje siê wyroki za przeciwstawianie siê jakiemu-

kolwiek rz¹dowi (jaki w danym czasie jest u steru). Przykr¹ rolê odgrywa³y

s¹dy za Napoleona III. U nas drastyczne bywa³y po s¹dach sceny za pi³-

sudczyzny. Skazywali nawet za obrazê Hitlera, bo rz¹d polski przyjaŸni³

siê z nim wówczas. A dzisiaj?

Rz¹d ustanawia nawet nowe rodzaje s¹dów, jakie mu siê podoba, a

wszystkie s¹ polityczne. Odnosi siê nawet wra¿enie, jakoby rz¹d wypowie-

dzia³ wojnê s¹downictwu, o ile nie zechce zamieniæ siê w œciœle rz¹dow¹

instytucjê.

S¹downictwo winno celowaæ wspó³miernoœci¹ z cywilizacj¹ ³aciñsk¹

i byæ przejête nasz¹ etyk¹. Tymczasem atoli same nasze kodeksy sta³y siê

nader nierównomiernymi cywilizacyjnie. Przez rozmaite uzupe³nienia,

poprawki, nowele, popadaj¹ od doœæ dawna coraz bardziej w stan mie-

szanki cywilizacyjnej, nieraz niesamowitej.

Przyda³aby siê cywilizacyjna „czystka” naszych spraw s¹dowych. Np.

jak to rozumieæ, ¿e paserstwo jest niemal bezkarne? Intratny ten zawód

przechodzi dziedzicznie z ojca na syna, wymiguj¹cych siê czasem lekkim

aresztem.

Zrobiono ze sêdziego maszynkê do stosowania paragrafów bez wzglê-

du na sprawiedliwoœæ. S¹dy s¹ od tego, ¿eby przestrzegaæ prawa obowi¹-

zuj¹cego, a czy to prawo jest s³uszne czy te¿ bezprawiem odzianym w

formy prawne, to sêdziego nic nie obchodzi; gdyby siê tym zajmowa³,

przekracza³by sw¹ kompetencjê, a biada mu, gdyby chcia³ w wyrokach

uwzglêdniæ s³usznoœæ wbrew paragrafiarstwu. Je¿eli paragraf zawiera

bezprawie, sêdzia jest od tego, ¿eby s³u¿yæ temu bezprawiu.

Nie ma tu nic do rzeczy, czy siê sumienie jego nie oburza; on nie jest

od tego, ¿eby mieæ sumienie, a tym mniej, ¿eby siê nim kierowaæ; sêdzia

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

89

jest tylko od paragrafiarstwa. Ca³e s¹downictwo, ca³y tzw. wymiar sprawie-

dliwoœci oparte s¹ na fanatycznym kulcie paragrafiarstwa. Kodeks nie

jest doradc¹ sêdziego i zbiorem przypuszczalnych wskazówek, które sê-

dzia winien stosowaæ, modyfikuj¹c wed³ug sumienia, lecz paragraf musi

byæ stosowany literalnie. Zmechanizowano tedy s¹downictwo. Przed laty

zdarza³o siê jeszcze, ¿e ten lub ów sêdzia wydawa³ wyrok po sprawiedli-

woœci wed³ug sumienia i motywowa³ go z ca³¹ szczeroœci¹, pisz¹c: Jak-

kolwiek paragraf opiewa tak i owak, jednak¿e okolicznoœci œwiadcz¹ wy-

raŸnie, ¿e w istocie rzeczy zachodzi ca³kiem coœ innego, ni¿by wynika³o z

pozorów formalistyki. Wyroki tego rodzaju bywa³y jednak kasowane przez

wy¿sz¹ instancjê, a autorowie ich tracili prawo do awansu. Je¿eli oszust

dochowa formalnoœci, mo¿e siê rozbijaæ bezpieczny, ¿e s¹downictwo sta-

nie w jego obronie. Bêdzie to trwa³o dopóty, póki sêdziowie nie nabêd¹

upowa¿nienia, ¿eby nie dbaæ o paragrafy, je¿eli one s³u¿¹ za parawan

bezprawiu.

S¹d nie tylko nie powinien ulegaæ niewolniczo paragrafiarstwu, lecz

nale¿y przyznaæ mu w³adzê, ¿eby móg³ orzekaæ, czy dana ustawa (a tym

bardziej przepis, rozporz¹dzenie) zgodna jest ze s³usznoœci¹, z dobrymi

obyczajami (w danym razie z konstytucj¹). Sêdziowie nie powinni byæ

pacho³kami ustawodawstwa, lecz jego kontrolerami i krytykami z urzêdu.

Wobec s¹du nie powinno byæ najmniejszej „suwerennoœci” ¿adnego cia³a

prawodawczego. Mo¿e byœmy pozbyli siê natenczas ci¹g³ych zamachów

na rozum, na sprawiedliwoœæ, a nawet na przyzwoitoœæ publiczn¹; gdy¿

doœwiadczenie historyczne podaje a¿ nazbyt dowodów, ¿e zgromadzenia

prawodawcze bywaj¹ powolnym narzêdziem ka¿dego a ka¿dego, kto zjed-

na sobie korpus oficerski i przyw³aszczy sobie klucz do skarbu publicz-

nego.

Tak przemawia cywilizacja ³aciñska. Trzeba nareszcie wyst¹piæ prze-

ciwko mechanizowaniu wymiaru sprawiedliwoœci, bo inaczej zamienimy

siê w bandy wynalazców kruczków prawnych. Ca³emu spo³eczeñstwu grozi

z tego zupe³na demoralizacja.

Poprzestajê na okazaniu g³ównych sk³adników naszego tematu. Z

jakiegokolwiek punktu obserwacyjnego bêdziemy zbieraæ indukcyjnie

nasze spostrze¿enia, zewsz¹d i zawsze spotkamy siê z dwoistoœci¹ prawa

publicznego: spo³eczeñstwa i pañstwa.

Chodzi o to, ¿eby dwoistoœæ nie wyradza³a siê w rozdwojenie. Obie

te kategorie naszego ¿ycia publicznego maj¹ siê wzajemnie ograniczaæ,

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image

90

lecz w taki sposób, i¿by siê uzupe³nia³y wzajemnie. Ka¿da z nich ma w³asny

zakres, inne œrodki dzia³ania, inn¹ metodê. Pañstwo mo¿e byæ organi-

zmem lub mechanizmem, gdy tymczasem spo³eczeñstwo mo¿e byæ tylko

organizmem. Poniewa¿ zaœ zadania spo³eczne wysnuwaj¹ siê z bezpoœred-

nich interesów ludnoœci, ³atwo ka¿demu zrozumia³ych; zrazu s¹ wy³onio-

ne, nie trzeba tedy si³y fizycznej, by by³y wype³niane, gdy tymczasem pañ-

stwo nie mog³oby istnieæ, nie u¿ywaj¹c przymusu si³y fizycznej.

Podnosi siê czêsto kwestiê, która k³óci siê ze zdrowym rozs¹dkiem:

co wa¿niejsze, spo³eczeñstwo czy pañstwo.

Wymyœlono te¿ zabawn¹ w tym przypadku argumentacjê, ¿e pierw-

szeñstwo nale¿y siê temu, co starsze. Najpierw musieli byæ ludzie, którzy

musieli utworzyæ pañstwo, a ci ludzie trzymali siê widocznie razem, a

zatem spo³eczeñstwo starsze jest od pañstwa. To rozumowanie, racjona-

listycznie logiczne, jest atoli ca³kiem b³êdne wobec historii. B³¹d pochodzi

st¹d, ¿e nie odró¿nia siê spo³eczeñstwa od spo³ecznoœci.

Spo³ecznoœæ istnieje, odk¹d ludzie ¿yli gromadnie, a wiêc starsza od

pañstwa. Pañstwo wywodzi siê z ksiêstw plemiennych, a zatem powsta³o

przy wy¿szym szczeblu spo³ecznoœci, lecz jeszcze przed powstaniem spo-

³eczeñstwa. Nie ka¿da spo³ecznoœæ rozwinie siê w spo³eczeñstwo, ale ka¿-

da posiada jak¹œ pañstwowoœæ, choæby na wzór kacyka z centralnej Afryki.

Pañstwo jest starsze od spo³eczeñstwa.

Nie wynika z tego bynajmniej, ¿eby spo³eczeñstwo mia³o byæ przez

pañstwo gnêbione!

Nie mo¿na siê powo³ywaæ w tej materii na ius altum pañstwa. Musimy

podnieœæ protest g³oœny a powszechny, protest wszystkich zwolenników

cywilizacji ³aciñskiej, przeciwko temu, ¿eby ius altum rozumiane by³o,

jakoby jakieœ „ponadprawo”. Ius altum rozstrzygn¹æ mo¿e w pewnych

kwestiach, które nale¿y okreœliæ zgodnie z pojêciami naszej cywilizacji

³aciñskiej. Naszym zaœ ponadprawem jest etyka totalna.

Nie urz¹dzam ¿adnego przewrotu, lecz tylko nawrót do tradycji pol-

skich pisarzów politycznych od XV wieku, a¿ do sejmu czteroletniego,

która cywilizacyjnie jest na wskroœ ³aciñska. W toku ca³ej historii po-

wszechnej a¿ po dni nasze trwa w urz¹dzeniach ¿ycia publicznego oscy-

lacja ci¹g³a pomiêdzy organizmami a mechanizmami. Obecnie od kilku

pokoleñ mechanizuje siê z wynikami tak przeraŸliwymi, i¿ pr¹d odrodze-

niowy musi temu przeciwdzia³aæ i wzmacniaæ energicznie wszelkie organi-

zmy i organiczne d¹¿noœci w pañstwie i spo³eczeñstwie. Nie mo¿na wyklu-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

91

czyæ ca³kiem mechanizmu, bo s¹ dziedziny ¿ycia, które z natury swojej

stanowi¹ mechanizmy i takie, które musz¹ byæ ujête mechanistycznie (np.

przemys³, wojsko, egzekutywa). Lecz „mechanika” ma byæ tylko malum

necessarium; pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej musi byæ zasadniczo

organizmem.

Trzeba nam przerobiæ pañstwowoœæ z mechanistycznej na organizmo-

w¹ — a zatem punkt ciê¿koœci spoczywa w zagadnieniu administracji,

zwyrodnia³ej, od dawna, w biurokracjê. Przyjrzyjmy¿ siê bli¿ej tej kwestii,

po czym dopiero rozwa¿my¿ pytanie, czy nasze ponadprawo mo¿e mieæ

zastosowanie w ¿yciu publicznym, a wiêc przede wszystkim w ustroju

pañstwowym.

Pañstwa a spo³eczeñstwa

background image
background image

VI. ADMINISTRACJA

Pañstwo jest to zrzeszenie rz¹dz¹cych i rz¹dzonych za pomoc¹ admini-

stracji, czynnej stale. Bez administracji nie ma pañstwa.

Troska o grody i obs³ugiwanie ich stanowi zawi¹zek administracji

pañstwowej. Tarcia z samorz¹dem spo³ecznym powstaj¹ o mstê. Ten wy-

miar sprawiedliwoœci spo³ecznej mo¿e siê po pewnym czasie tak powik³aæ,

a w dalszym ci¹gu zdegenerowaæ, i¿ powstaje wojenka wszystkich prze-

ciwko wszystkim, je¿eli msta panuje zbyt d³ugo. Zdarza³o siê zaœ czêsto,

¿e msta rozdziela³a spo³eczeñstwo danego okrêgu grodowego wtedy w³a-

œnie, kiedy zagrozi³ nieprzyjaciel zewnêtrzny i zachodzi³a najwiêksza po-

trzeba jednoœci. Dopiero przejêcie msty przez w³adzê pañstwow¹ stanowi

dŸwigniê, na której wznosi siê pañstwo do wy¿szych szczebli rozwojowych.

W staro¿ytnoœci powiod³o siê to tylko Rzymowi i Egiptowi. Koœció³ katolicki

zwalcza mstê od pocz¹tków misjonarstwa w jakimkolwiek kraju pogañ-

skim. Jak to trudno, znaæ z tego, ¿e w Polsce grasowa³a msta a¿ do pierw-

szej po³owy XIV wieku, we Francji równie¿ do XIV wieku, a w Niemczech

a¿ do polowy XVI w.

W po³udniowych W³oszech i na Ba³kanie panowa³a msta jeszcze w

XIX w. Przerzucanie msty na s¹downictwo publiczne dokonuje siê w ogóle

opornie. W³odzimierz, zwany Wielkim, ksi¹¿ê kijowski, odmówi³ z naj-

wiêksz¹ stanowczoœci¹, gdy duchowieñstwo sk³ania³o go, by obj¹³ w³adzê

s¹downicz¹. Wrêcz przeciwny fakt zaszed³ za naszych czasów. Afganistan,

kraj o ludnoœci czysto „aryjskiej”, jest klasycznym krajem msty. Postêpowy

jego w³adca Abdulach chcia³ wprowadziæ s¹dy pañstwowe na miejsce

msty i musia³ swe pañstwo opuœciæ przed ogólnym powstaniem.

background image

94

Oko³o obronnoœci pañstwa i pañstwowego s¹downictwa wytwarza

siê administracja pañstwowa, która nastêpnie rozszerza siê jeszcze na

inne dzia³y ¿ycia zbiorowego.

Kwestia administracji stanowi wyk³adnik rodzaju i szczebla rozwojo-

wego pañstwa, a zarazem stosunku jego do spo³eczeñstwa. Prawda ta

tyczy jednako wszystkich krajów, czy Polski, czy Turcji.

Kto przypatrzy³ siê bli¿ej gospodarce tureckiej, ten zrozumia³, ¿e is-

totnie, gdzie Turek noga st¹pi, tam trawa nie wyroœnie. P³acono podatek

od ka¿dego zwierzêcia domowego, od ka¿dego drzewa owocowego, od

ka¿dego okna i to czasami wskutek nadu¿yæ dwa i trzy razy do roku,

jeden i ten sam; wskutek tego ludnoœæ dochodzi³a do wniosku, ¿e najlepiej

tyle tylko mieæ, by móc wegetowaæ, bo inaczej pracowa³o siê na rz¹d,

który dla ludnoœci nic nie robi³. „Ju¿ sam ten system gospodarczy wy-

starczy³by po kilkuset latach najbogatszy kraj spustoszy慔.

„...Wystarczy zwiedziæ kolonie niemieckie w Jaffie, Hajfie, Smyr-

nie i Jeruzalem, by siê przekonaæ, ¿e rozumna gospodarka i skrzêtna

a wytrwa³a praca mo¿e ten kraj i dzisiaj do kwitn¹cego stanu do-

prowadziæ. Kolonie te jednak wyjête by³y zupe³nie spod prawa ture-

ckiego”.

Polska administracja doprowadzi³a dopiero do tego, ¿e zmniejsza

siê zu¿ycie cukru i myd³a. W ka¿dym razie lepiej zawczasu wo³aæ: Ostro¿-

nie, byœmy nie wjechali na trop turecki!

Pañstwa dzieliæ nale¿y na rodzaje wed³ug rodzaju owej organizacji,

czynnej stale, a maj¹cej jednoczyæ rz¹dz¹cych i rz¹dzonych, poœrednicz¹-

cej pomiêdzy nimi — czyli wed³ug metody administracji. Wed³ug tego s¹

dwa g³ówne rodzaje pañstw: obywatelskie i biurokratyczne, stosownie

do tego, czy administracja poruczona jest obywatelom samym (samo-

rz¹d), czy te¿ biurokracji. Tamte pañstwa s¹ organizmami, te zaœ mecha-

nizmami; biurokracja jest bowiem zawsze i wszêdzie mechanizmem.

Samorz¹du s¹ rozmaite poddzia³y i tak samo biurokracji. Œredniowieczne

pañstwo stanowe by³o autonomicznym, obywatelskim, podczas gdy biuro-

kratyczna jest dzisiejsza republika francuska, w której parlament dostoso-

wany jest do biurokratycznego ustroju. Ale biurokracja francuska daleka

jest od ducha policyjnego, podczas gdy austriacka opiera³a siê na systemie

policyjnym i wszêdzie a wszêdzie, nie wyjmuj¹c administracji szkolnictwa,

obraca³a siê w kole pojêæ policyjno-politycznych.

Sprawy demograficzne posiadaj¹ wp³yw na strukturê spo³eczn¹, a

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

95

przez to wywo³uj¹ zmiany w stosunku spo³eczeñstwa do pañstwa. £atwiej

jest opanowaæ przemoc¹ obszary wiêksze, lecz z rzadk¹ ludnoœci¹, ni¿

ma³e, a zaludnione gêsto.

Caeteris paribus tym ³atwiej popada kraj w trwa³¹ zawis³oœæ od pañ-

stwowoœci narzuconej, im ubo¿szy. Wobec najazdów spo³ecznoœci nie

zró¿niczkowane s¹ bardziej bezbronne, ni¿ rozwiniête spo³eczeñstwa.

Wreszcie przy wy¿szych szczeblach rozwoju tak pañstwa, jako te¿ spo³e-

czeñstwa, stosunek ich wzajemny zawis³ wielce od stopnia i rodzaju inteli-

gencji ogó³u ludnoœci.

Wszystkie zmiany w materialnym i duchowym stanie ludnoœci wp³y-

waj¹ na ten stosunek, a zatem wywieraæ te¿ musz¹ wp³yw na wyk³adnik

tego stosunku, tj. administracji. Zmieniaj¹ siê nie tylko pogl¹dy ludnoœci,

lecz jej interesy; to pozostaje zazwyczaj w zwi¹zku z tamtym. Pojawiaj¹

siê interesy nowe i biada pañstwu, je¿eli administracja ich nie uwzglêdnia.

Pañstwowoœæ winna siê zmieniaæ stosownie do zmian w spo³ecznoœci,

a tym bardziej w spo³eczeñstwie. Jak nie ma formu³y ogólnej na dosko-

na³oœæ prawa, podobnie¿ nie mo¿e istnieæ formu³a na jak¹œ administracjê

generaln¹, doskona³¹. Administracje s¹ stosowne lub niestosowne, trafne

lub nietrafne, a zale¿y to od okolicznoœci historycznych.

A zatem administrator pozbawiony zmys³u historycznego jest szkod-

nikiem wprowadzaj¹c administracjê niestosown¹, z czego mo¿e wytworzyæ

siê z³owroga rozbie¿noœæ spo³eczeñstwa a pañstwa i rozstrój obu. Admini-

stracja niestosowna rozsadza wszystko. Objaw ten zachodzi niemal zawsze,

gdy ogó³ ludnoœci œwiatlejszej nabierze przekonania, ¿e administracja

pozostaje poni¿ej rozwoju umys³owego danego kraju.

Pruska administracja by³a bardziej spo³eczno-policyjna; st¹d dok-

tryna wszechw³adzy pañstwa i dozór pañstwowy wykonywany przez ad-

ministracjê nad wszystkimi dziedzinami ¿ycia ekonomicznego i spo³ecz-

nego. Obchodz¹ siê zaœ ca³kiem bez biurokracji spo³eczeñstwa anglo-

saskie i obok wysokiego poziomu cywilizacyjnego tej w³aœnie okolicznoœci

zawdziêczaj¹, ¿e s¹ panami œwiata.

Rozpatruj¹c systemy administracyjne, ró¿nych krajów w ró¿nych cza-

sach, spostrzegamy, ¿e zawis³y w znacznej czêœci od warunków demo-

graficznych. G³ównie chodzi o gêstoœæ zaludnienia, tudzie¿ o stopieñ swo-

bodnego przesiedlania siê. Kraje o ludnoœci rzadkiej nie zdo³a³y nigdy

wykszta³ciæ administracji systematycznej.

Zmiany gêstoœci geograficznej poci¹gaj¹ za sob¹ odmianê admini-

Administracja

background image

96

stracji, co obserwowaæ mo¿na od historii rzymskiej a¿ do nowoczesnych

Prus. Potrojona gêstoœæ zaludnienia na piachach brandenburskich wy-

maga³a nowego typu administracyjnego. W Polsce rozwija³a siê historia

administracji innym zgo³a szlakiem w Koronie, innym zaœ w Wielkim

Ksiêstwie Litewskim. Wydobywa³a te¿ administracja z siebie nowe pomys³y,

nieraz ca³e nowe dzia³y, ilekroæ uznano gdzieœ zasadê swobodnego prze-

siedlania siê. Przyk³adów dostarczaj¹ dzieje Afryki, hellenizmu w Azji,

prawa latyñskiego w Italii œrodkowej, itd. Kiedy potem zatraci³a siê na

kilka wieków ³¹cznoœæ handlowa krain zatoki Lwiej z krainami Kana³u,

nastawa³a tam jakby petryfikacja, gdy¿ nie odczuwano potrzeby zmian.

Gdy zaœ o¿ywi³ siê na nowo handel i rozpocz¹³ siê na nowo ruch ludnoœci

w poprzek obydwóch Burgundii, rozbudzi³ siê te¿ nowy ruch w zakresie

urz¹dzeñ administracyjnych.

Sprawy demograficzne posiadaj¹ wp³yw na strukturê spo³eczn¹, a

przez to wywo³uj¹ zmiany w stosunku spo³eczeñstwa do pañstwa. £atwiej

jest opanowaæ przemoc¹ obszary wiêksze, lecz z rzadk¹ ludnoœci¹, ni¿

ma³e, a zaludnione gêsto.

Caeteris paribus tym ³atwiej popada kraj w trwa³¹ zawis³oœæ od pañ-

stwowoœci narzuconej, im ubo¿szy. Wobec najazdów spo³ecznoœci nie

zró¿niczkowane s¹ bardziej bezbronne, ni¿ rozwiniête spo³eczeñstwa.

Wreszcie przy wy¿szych szczeblach rozwoju tak pañstwa, jako te¿ spo³e-

czeñstwa, stosunek ich wzajemny zawis³ wielce od stopnia i rodzaju inteli-

gencji ogó³u ludnoœci.

Wszystkie zmiany w materialnym i duchowym stanie ludnoœci wp³ywa-

j¹ na ten stosunek, a zatem wywieraæ te¿ musz¹ wp³yw na wyk³adnik tego

stosunku, tj. administracji. Zmieniaj¹ siê nie tylko pogl¹dy ludnoœci, lecz

jej interesy; to pozostaje zazwyczaj w zwi¹zku z tamtym. Pojawiaj¹ siê

interesy nowe i biada pañstwu, je¿eli administracja ich nie uwzglêdnia.

Pañstwowoœæ winna siê zmieniaæ stosownie do zmian w spo³ecznoœci,

a tym bardziej w spo³eczeñstwie. Jak nie ma formu³y ogólnej na doskona-

³oœæ prawa, podobnie¿ nie mo¿e istnieæ formu³a na jak¹œ administracjê

generaln¹, doskona³¹. Administracje s¹ stosowne lub niestosowne, trafne

lub nietrafne, a zale¿y to od okolicznoœci historycznych.

A zatem administrator pozbawiony zmys³u historycznego jest szkod-

nikiem wprowadzaj¹c administracjê niestosown¹, z czego mo¿e wytworzyæ

siê z³owroga rozbie¿noœæ spo³eczeñstwa a pañstwa i rozstrój obu. Admini-

stracja niestosowna rozsadza wszystko. Objaw ten zachodzi niemal zawsze,

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

97

gdy ogó³ ludnoœci œwiatlejszej nabierze przekonania, ¿e administracja

pozostaje poni¿ej rozwoju umys³owego danego kraju.

Wszelkie w ogóle znawstwo spraw socjologicznych musi siê oprzeæ

na historyzmie. Do tych wniosków doprowadza rozstrz¹sanie spraw w

stadium choæby tylko spo³ecznosci, a co najwy¿ej spo³eczeñstw ni¿szych

jeszcze szczebli. Przyk³adów wielce pouczaj¹cych dostarczaj¹ dzieje staro-

¿ytnego Wschodu; nastêpnie ca³ego zasiêgu cywilizacji ³aciñskiej. Bardzo

zajmuj¹ce s¹ kolejne zmiany administracji mongolskiej w Kipczaku i na

Rusi, poczynaj¹c od uczonych urzêdników chiñskich w s³u¿bie d¿ingis-

chanów, a koñcz¹c na trywialnych baskakach tatarskich XIV i XV wieku.

Na europejskim terenie wystarczy zapoznaæ siê z histori¹, nie siêgaj¹c

poza wiek XII, ¿eby móc stwierdziæ podane wy¿ej tezy.

Poprawi³y siê pogl¹dy na administracjê, gdy w ³onie cywilizacji ³aciñ-

skiej spo³ecznoœci wykszta³ci³y siê na spo³eczeñstwa. W pañstwie stanowym

adminstracja by³a organizmem, a polega³a na autonomii. Za³ama³ siê roz-

wój organiczny, administracja poczê³a siê stawaæ mechanizmem, gdy dziê-

ki ligizmowi wzmaga³a siê warstwa urzêdnicza, gdy¿ centralizacja tego

wymaga³a. Równoczeœnie ubywa³o obywatelowi praw wobec pañstwa. Ze-

sz³o siê na fataln¹ drogê, której koniec dobiega³ naszych czasów i wyda³

jakby normê, ¿e administracji wzglêdem obywatela wszystko dozwolone.

Mno¿¹ siê bowiem bez ustanku jej uprawnienia w imiê totalizmu

pañstwowego. Pañstwo „myœli” o wszystkim; myœli za obywatela; tote¿

gdyby administracja mog³a, zakaza³aby obywatelowi myœleæ. Odk¹d jednak

idea³em administracji pañstwowej sta³o siê, ¿eby ona zaspokaja³a wszelkie

potrzeby ca³ej ludnoœci, zachodzi obawa, ¿e poddani zmieni¹ siê w niedo-

³êgów, a rz¹dziciele bêd¹ posiadaæ coraz mniej rozumu.

Administracja

background image
background image

VII. BIUROKRACJA

Wypada zapoznaæ siê z systemem pañstwowoœci, który wszystkie pañ-

stwa ³adu europejskiego doprowadzi³ do absurdu i ma doprowadziæ do

bankructwa. Bolesnym jest zagadnienie biurokracji. Na nic ca³a usilnoœæ,

ofiarnoœæ, praca, oszczêdnoœæ, na nic wszystkie zalety, jako cz³owieka i

obywatela; wszystko na nic, literalnie na nic, je¿eli siê nie pozbêdziemy

tej zmory.

Z jakim takim wykszta³ceniem historycznym nikt nie by³by zwolen-

nikiem etatyzmu, centralizmu, biurokracji, bo przypomni sobie Bizan-

cjum. Jak tam biurokratyzm wp³yn¹³ na pañstwowoœæ! Moskiewska zaœ

historia pouczy, jak pod koniec XV wieku trzeba by³o wstrzymywaæ eks-

pansjê pañstwa, gdy¿ zabrak³o diaków. Ile¿ nauk mieszcz¹ w sobie „re-

formy” Piotra Wielkiego! Dzieje XX wieku narzucaj¹ znów wniosek, ¿e

parlamentaryzm musi siê wykoleiæ, gdzie pañstwowoœæ polega na biuro-

kracji — itp., itp.

Biurokracja jest to system papierów kancelaryjnych, dla którego cz³o-

wiek jest niczym. Nie dostrzega cz³owieka, a gdy go przypadkowo dostrze-

¿e, uwa¿a go za coœ bezwartoœciowego, gdy¿ dla biurokracji istniej¹ tylko

papierki miêdzykancelaryjne. Ruch tych papierków nazywa siê administra-

cj¹, a z cz³owiekiem niech siê dzieje co chce! Byle „byæ w porz¹dku”

wzglêdem papierów, mo¿na ignorowaæ ca³kowicie cz³owieka, którego

one formalnie dotycz¹. W mieœcie czy powiecie mo¿e panowaæ chaos i

bigos wszystkiego z³ego; nic to! Wszystko dobrze, je¿eli administracja

papierów kancelaryjnych odpowiada przepisom. Przez porz¹dek w ad-

ministracji rozumie siê porz¹dek w papierach, choæby kraj ca³y pogr¹¿ony

by³ w straszliwym nieporz¹dku.

background image

100

Kontrola urzêdowania jest kontrol¹ papierków. Przez reformê („re-

organizacjê”) administracji rozumie siê odmianê w sporz¹dzaniu papier-

ków, nie tykaj¹c ca³kiem metody administrowania krajem. Biurokracja,

to administracja papierzana.

S¹ cztery kolebki biurokracji; egipska, bizantyñska, chiñska (z od-

ga³êzieniem do Kipczaku i Moskwy) i rewolucja francuska. Biurokratyzm

rewolucyjny przeszed³ ca³kowicie w etatyzm socjalistyczny. Obecna biu-

rokracja europejskich pañstw kontynentalnych stanowi mieszankê rewo-

lucyjnej z bizantyñsk¹ (z kultury niemiecko-bizantyñskiej).

Istnia³y tedy biurokracje w rozmaitych wiekach, pañstwach i w roz-

maitych czêœciach œwiata. Zawsze jednak i wszêdzie powtarza³y siê i po-

wtarzaj¹ trzy nieod³¹czne jej cechy; mianowicie urzêdowanie za pomoc¹

siedzenia, pisaniny i przepisów. Je¿eli np. urzêdnik ma nadzór nad jakimœ

obszarem, siada sobie na wyznaczonym miejscu i czeka, a¿ ten okrêg

przyjdzie do niego. Pisaninê ogromna ma siê za probierz dok³adnoœci w

urzêdowaniu. A przepisy? Ile¿ razy spotyka siê urzêdnika, t³umacz¹cego

siê, ¿e przecie¿ on sam nie jest pozbawiony rozs¹dku, ani cz³owiekiem

z³ej woli, ale trudno, bo takie s¹ przepisy…

Biurokracja pcha spo³eczeñstwo do rewolucyjnoœci. Im znaczniejsze

gdzie stanowisko biurokracji, tym podatniejszy grunt dla pr¹dów prze-

wrotowych. O rewolucji mo¿na by powiedzieæ, ¿e jest emanacj¹ biuro-

kracji. Jako¿ poucza historia, ¿e rewolucja zwyciêska urz¹dza siê jeszcze

bardziej biurokratycznie. Wszelka biurokracja nosi in petto rewolucjê;

wszelka rewolucja wzmacnia biurokracjê. Zwi¹zek ten bywa czêsto nie-

œwiadomym, lecz nieuchronnym. Tak by³o zawsze, w ca³ej historii powsze-

chnej.

Pocz¹tek tego zwi¹zku rzeczy w tym, ¿e biurokracja, narzucaj¹c siê

spo³eczeñstwu w ka¿dej a ka¿dej sprawie bez wyj¹tku, psuje i os³abia

si³ê spo³eczn¹; zawadza na ka¿dym kroku rozwojowi spo³eczeñstwa. Spo-

³eczeñstwo francuskie, najpracowitsze na kontynencie europejskim, naj-

oszczêdniejsze, najinteligentniejsze, wytworzy³oby pañstwo trzykroæ sil-

niejsze, gdyby nie centralizm i biurokracja.

Leci cala Europa w czeluœcie biurokracji. A tymczasem ów kryzys

„powszechny”, który Europê mia¿d¿y, jest przede wszystkim kryzysem

pañstwowym, pañstw opartych na niestosownej pañstwowoœci.

Biurokracja jest tworem tak nieszczêsnym, i¿ nawet zalety staj¹ siê w

tym systemie klêsk¹ spo³eczn¹.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

101

Mylnym jest mniemanie, jakoby biurokraci odznaczali siê lenistwem,

brakiem poczucia obowi¹zku, itp. Nic bardziej fa³szywego! Nie zna biuro-

kracji, kto tak o niej s¹dzi. Ludzie nieobowi¹zkowi zdarzaj¹ siê wszêdzie,

wiêc i na urzêdach, ale to nie ma nic do biurokracji. Ona pe³na jest

gorliwoœci i tak pilna, i¿ ci¹gle jeno marzy o powiêkszaniu swych robót,

pragn¹c pracowaæ zawsze i wszêdzie. Poniewa¿ zaœ jest administracja

papierzan¹, wiêc wydatnoœæ jej pracy mierzy siê papierem. My, Polacy,

znamy pewne pañstwo, w którym zmniejsza³o siê bezustannie zu¿ycie

miêsa, cukru i myd³a a wzrasta³a konsumpcja papieru — dziêki urzêdom.

Pracowitoœæ biurokracji jest niestety bezcelowa. „Szkoda czasu i

at³asu”.

Biurokracja umie na poczekaniu usprawiedliwiæ najwiêksze swe non-

sensy powo³aniem siê na przyczynowoœæ. Na poczekaniu wyt³umacz¹,

dlaczego musz¹ coœ robiæ wbrew rozs¹dkowi; wy³uszcz¹ nawet w takich

przypadkach zwykle po kilka przyczyn.

PracowitoϾ biurokracji jest wielce niebezpieczna dla obywatela, bo

grozi mu niebezpieczeñstwo, ¿e ilekroæ urzêdnik sporz¹dzi nowy „ka-

wa³ek”, obywatel bêdzie „wzywany”, by w oznaczonym czasie stawi³ siê

w oznaczonym miejscu. Po co? Dowie siê, gdy siê stawi.

Jest pewien grzech przeciwko siódmemu przykazaniu, z którego Po-

lacy zazwyczaj nie zdaj¹ sobie sprawy, chocia¿ bardzo ciê¿ki. Najgorsza

spo³ecznie ze wszystkich kradzie¿y jest kradzie¿ czasu, gdy¿ demoralizuje

okradzionego. Jest to specjalnoœæ biurokracji wzglêdem obywateli, wybu-

ja³a oczywiœcie najbardziej tam, gdzie biurokracja najbardziej siê rozros³a,

tj. w Polsce. Im wiêcej urzêdów, tym wiêcej czasu siê marnuje; im liczniejsi

s¹ w jakim urzêdzie urzêdnicy, tym wymyœlniejsze formy przybiera rabunek

czasu. Nie winien temu urzêdnik, lecz system biurokratyczny; urzêdnik

robi, co mu ka¿¹ i jak mu ka¿¹.

Opanowywanie czasu (tj. celowe nim rozporz¹dzanie) stanowi w

cywilizacji czynnik wa¿niejszy, ni¿ opanowywanie przyrody i przestrzeni.

Czym w przestrzeni meta, tym w czasie jest termin. Wyznaczeniem termi-

nów na swoje czynnoœci ogranicza cz³owiek swoj¹ swobodê, a zatem

opanowuje samego siebie; wyrabia przeto wolê i wytwarza duchow¹ si³ê

twórcz¹. Têdy droga, by staæ siê panem ¿ycia. Wraz z opanowywaniem

czasu rozwija siê etyka. Rodzi siê pilnoœæ w imiê oszczêdzania czasu,

zapobiegliwoœæ, oszczêdnoœæ, myœl o dalszej przysz³oœci, wreszcie poczu-

cie obowi¹zku wzglêdem nastêpnego pokolenia. Postêp zawis³ od takich,

Biurokracja

background image

102

którzy patrz¹ poza w³asny zgon, poza grób, na przysz³oœæ dzieci i wnuków.

Przysz³oœæ spo³eczeñstwa, narodu i pañstwa zawis³y w znacznej czêœci

(a mo¿e nawet przewa¿nie) od tego, jak siê umie robiæ u¿ytek z czasu.

Marnowanie czasu jest zbrodni¹ wo³aj¹ca o pomstê do nieba, jest okra-

daniem i samego siebie i wszystkich a wszystkich innych. Có¿ tedy s¹dziæ

o pañstwowoœci, która sama uprawia na wielk¹ skalê marnotrawienie

czasu? Gdyby¿ zliczyæ czas, który nam ka¿¹ marnowaæ chodzeniem po

tuzinach niepotrzebnych kancelarii, za zbêdnymi sprawami, z dreptaniem,

wystawaniem, wracaniem po kilka razy — zebra³oby siê grube pasma

lat, skradzione pracy twórczej. Oto mamy przyk³ad, jak pañstwo mo¿e

byæ okradane przez w³asn¹ pañstwowoœæ.

Skoro mowa o zarzutach czynionych biurokracji, godzi siê pos³uchaæ

tak¿e drugiej strony, co oni maj¹ do zarzucenia pañstwu. Powiadaj¹:

zwabiono nas m³odych, niedoœwiadczonych ponêt¹, ¿e od jednego razu

pozbêdziemy siê walki o byt materialny, a potem trzyma siê nas przez

ca³e ¿ycie na g³odowych zaiste poborach, nas i nasze rodziny. Czy to go-

dziwe, ¿eby nas skazywaæ na do¿ywotni¹ biedê, odczuwan¹ tym dotkliwiej,

skoro musimy na zewn¹trz nadrabiaæ min¹? P³aæcie¿ nam godziwie, a

potem rozwódŸcie siê nad naszymi ujemnymi stronami.

Nie ma w Europie ministra, który by nie przyznawa³ urzêdnikom, ¿e

w tym rozumowaniu maj¹ zupe³n¹ s³usznoœæ. Nie ma ministra, który by

nie chcia³ podwy¿szyæ poborów wed³ug wymogów s³usznoœci, lecz, nie-

stety, nie ma te¿ ministra takiego, który by mia³ na to fundusze.

Oto sytuacja, której siê absolutnie rozwi¹zaæ nie da, na któr¹ nie ma

rady.

Pensja urzêdnika powinna byæ doœæ wysoka, ¿eby nie tylko móg³ ¿yæ

z rodzin¹ wygodnie, stosownie do swego stanu, lecz nadto odk³adaæ coœ

na czarn¹ godzinê i na przysz³oœæ, na wyposa¿enie dzieci. Wymaga tego

najprostsza s³usznoœæ i… przyzwoitoœæ.

Gdyby atoli spe³niæ tê sprawiedliwoœæ, trzeba by podatki przynajmniej

podwoiæ i wyd¹æ to wszystko wy³¹cznie na pobory urzêdnicze.

Chc¹c urzêdników op³acaæ dobrze, nie mo¿na mieæ ich wielu. Jedyna

rada, któr¹ znamy wszyscy od dawna i wszyscy godz¹ siê na to. Nikt atoli

nie chce wysnuwaæ z tego pewnego wniosku, a który jest nieodzowny;

je¿eli urzêdnicy bêd¹ nieliczni, skoñczyæ siê musi tym samym ten stan

rzeczy, w którym warstwa urzêdnicza stanowi wiêŸ pañstwow¹, gdy¿ na-

stanie zarazem koniec tej warstwy spo³ecznej. Jednym s³owem: albo coraz

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

103

gorsza nêdza urzêdnicza, albo koniec biurokracji. Trzeciego wyjœcia nie

ma.

¯alów na biurokracjê, a nawet przekleñstw na ni¹ miotanych we

wszystkich jêzykach mamy d³ugie i szerokie tyrady. Wszelkie skargi wy-

chodz¹ atoli z za³o¿enia, ¿e zawini³a pewna biurokracja, pewnego kraju

i pewnego czasu; koñczy siê zaœ ka¿da skarga wezwaniem do reformy

biurokracji. We Francji biada siê, jako – „urzêdnicy czêsto staj¹ siê

wprost udzielnymi w³adcami w danej dziedzinie ¿ycia” — ale nikt

tam jeszcze nie pomyœla³, ¿e mo¿na by siê obejœæ bez centralizmu.

Zdaje mi siê, ¿e w dzie³ku niniejszym odzywa siê po raz pierwszy

g³os, jako wina biurokracji nie polega na wadach jej w jakimœ oznaczonym

czasie i kraju, lecz na samym jej istnieniu, kiedykolwiek i gdziekolwiek.

Wszelka biurokracja, choæby „najlepsza”, musi byæ szkodliwa. Biuro-

kracja ¿adn¹ a ¿adn¹ miar¹ nie mo¿e byæ po¿yteczna spo³eczeñstwu, a

zatem w cywilizacji ³aciñskiej szkodliwa jest tym samym dla pañstwa. Nie

mo¿e byæ inaczej. Dobra biurokracja, to absurd.

Siêgnijmy po przyk³ady na w³asnej skórze, do ob³êdnej pi³sudczyzny.

B³êdn¹ by³a i ob³êdn¹, ale nie ka¿dy b³¹d pochodzi ze z³ej woli. Mo¿e

nawet najniebezpieczniejsze s¹ te, które pochodz¹ z dobrej woli, lecz

pozbawionej… znawstwa przedmiotu. Wiadomo nam wszystkim, jak

rz¹dy pu³kownikowskie odkomenderowa³y województwo sandomier-

skie, poczciwe nasze z³otopszeniczne województwo, ¿eby by³o przemy-

s³owym i posz³y miliony na ten koncept. W £odzi odkomenderowano

oficerów na supra-dyrektorów do fabryk; pozak³adano te¿ w kraju sze-

reg fabryk rz¹dowych, kierowanych przez mundury. Czy pomyœla³ kto,

¿e na nic przemys³, je¿eli siê nie rozporz¹dza dobrze zorganizowanym

handlem?

Oto gdzieœ we wschodniej po³aci pañstwa kwitnie zduñski przemys³

domowy, a zdunowie s¹ sromotnie wyzyskiwani przez ¿ydów. Co widz¹c

tamtejszy starosta, nakaza³ im zerwaæ stosunki z ¿ydami, wystara³ siê o

odpowiednie zaliczki dla biedoty, urz¹dzi³ magazyny, wystara³ siê o mate-

ria³ i lepsze narzêdzia itd., s³owem, zachowa³ siê prawdziwie po obywatel-

sku. Magazyn siê zape³ni³ i przepe³ni³, ale na zdunów przysz³a ciê¿ka

bieda, bo z magazynu nic nie ubywa³o; albowiem ¿aden ¿yd tam nie zaje¿-

d¿a³, a innych kupców na zduñski towar w powiecie nie by³o. Kiedy fundusz

zaliczkowy wyczerpa³ siê, musieli siê zdunowie przeprosiæ z dawnymi

swymi panami, a na przeprosiny trzeba by³o przystaæ na nowy cennik,

Biurokracja

background image

104

ni¿szy od poprzedniego. Ten przyk³ad nie pouczy³ jednak nikogo o zwi¹zku

zachodz¹cym pomiêdzy przemys³em a handlem.

Czy¿ biurokracja da siê w ogóle pouczyæ?

Co gorsza ¿adna biurokracja nie da siê nigdy poprawiæ, wyleczyæ.

Ka¿da stanowi chorobê nieuleczaln¹, choæby nawet sami biurokraci byli

pe³ni najlepszej woli. Reforma biurokracji — to absurd. Tak uczy do-

œwiadczenie historyczne. Ile¿ razy urz¹dzano te „reformy” we wszystkich

czêœciach œwiata! Ani jedna nie powiod³a siê; zawsze reforma na czymœ

utknê³a.

Próbowano te¿ w Austrii reform wiêkszych i mniejszych niema³o.

Daremne trudy! a¿ do koñca stan by³ taki, jakim go opisa³ wiedeñski

tygodnik Polnische Stimmen z dnia 1 lutego 1981 r.

„Rozporz¹dzenie” zastêpuje urzêdnikowi myœlenie, inicjatywê, ener-

giê, osobiste zainteresowanie. Wszystko zosta³o ju¿ z góry obmyœlane,

przewidziane, za³atwione. Czujesz siê pokrzywdzony? Chcia³byœ, ¿eby twoj¹

sprawê rozpatrzyæ, indywidualnie potraktowaæ? Daremne zachody. Wszy-

stko ju¿ dawno zosta³o rozporz¹dzone, opatrzone dat¹ i numerem, a

urzêdnikowi pozostaje tylko kaligraficznie owo stosowne rozporz¹dzenie

przepisaæ i stronie odnoœny akt wrêczyæ. W czwartym roku wojny jednak

zawia³ zdaje siê jakiœ œwie¿y powiew. W stêchliŸnie po¿ó³k³ych aktów, w

biurokratycznym „amtsschimlu” bij¹ taranem nowoczesne, demokra-

tyczne myœli ostatniego „rozporz¹dzenia” prezydenta ministrów dra Seid-

lera. Kto tylko tak¹ miarê powinnoœci wype³nia, ile wedle formalnego

rozdzia³u pracy i odpowiedzialnoœci na niego przypada, a nie troszczy

siê o istotny dalszy rozwój sprawy, ten w³aœciwie nic nie zrobi³. Urzêdnik

tylko o tyle dokona³ czegoœ naprawdê, o ile sprawê sam pchn¹³ naprzód.

Tym w³aœnie ró¿ni siê urzêdnik pracuj¹cy czysto biurokratycznie, od

urzêdnika, który sprawie samej s³u¿y. Po opisie urzêdnika-biurokraty,

który sumiennie trzyma siê godzin biurowych, wiecznie jest niby czymœ

zajêty i nigdy „z kawa³kami nie zalega”, a w istocie jest jednostk¹ nie-

po¿yteczn¹, przechodzi dr Seidler do charakterystyki urzêdnika-obywa-

tela, który ma zawsze przed oczyma istotny cel ca³ej machiny admini-

stracyjnej i celowi temu s³u¿y czynnie i pe³en inicjatywy. „Nie za³atwienie

aktu, tego cienia rzeczy istotnych, jest najwa¿niejszym, najwa¿niej-

szym jest, by sprawa, o któr¹ idzie, zosta³a szybko, celowo i ku naj-

wiêkszemu po¿ytkowi ogó³u za³atwiona”. Oto ipsima verba dra Seid-

lera; z³ote myœli wyjête z jego ostatniego okólnika rozes³anego do wszyst-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

105

kich ministerstw ku wiadomoœci i po¿ytkowi szefów wszystkich oddzia³ów

ministerialnych.

Nie zda³o siê to na nic. Pod sam koniec pierwszej wojny powszechnej

biurokracja austriacka „rozbudowa³a siê” tylko jeszcze mocniej!

Najlepsi urzêdnicy nie zdo³aj¹ utworzyæ dobrej biurokracji, gdy¿ ona

jest z³a zasadniczo i nieuleczalnie. System biurokratyczny marnuje nie-

potrzebnie tysi¹ce porz¹dnych ludzi (oto ca³y jego dorobek) a milionom

zawadza. Nie o rodzaj ludzi tu chodzi, lecz o sam system.

Na biurokracjê jest jedna tylko rada: usun¹æ j¹; postaraæ siê, ¿eby

przesta³a istnieæ.

Nie ka¿dy urz¹d musi byæ biurokratycznym; ale sta³o siê tak na ca³ym

kontynencie europejskim, i¿ urzêdy zwyrodnia³y w biurokracjê. Wielu

urzêdników broni siê od tego, jak mo¿e, widz¹c doskonale, ¿e jest Ÿle,

ale „g³ow¹ muru nie przebij¹”. Obojêtniej¹ tedy z czasem.

Biurokracja jest mechanizmem, a wiec zabójcz¹ dla kultury czynu.

A gdzie wszystko musi byæ jednakowe, jakie¿ tam pole do u¿ytku z w³adz

umys³owych?

Tylko poœród rozmaitoœci wymaga namys³u sam wybór, a z wyborem

³¹czy siê odpowiedzialnoœæ. Biurokracja zadusza wszelk¹ zdolnoœæ twór-

cz¹, bêd¹c wrog¹ personalizmowi. Nie ³atwo o twórczoœæ na gruncie gro-

madnoœci.

Centralizm rz¹dzi wszêdzie jednakowo, nie uwzglêdniaj¹c ani odmian

struktury spo³ecznej. Jest to przeciwne rozumowi, a jednak uwa¿a siê za

coœ ca³kiem naturalnego. W spo³eczeñstwie grasuje bowiem trójdoktryna:

równoœæ, jednostajnoœæ, sprawiedliwoœæ. Jednostajnoœæ w imiê równoœci,

a równoœæ w imiê sprawiedliwoœci!!!

Urz¹dza siê tedy jednostajn¹ administracjê dla jakiejœ prowincji

„przeciêtnej”, której nigdzie nie ma.

Do zasad systemu biurokratycznego nale¿y i to, ¿eby urzêdnik nigdzie

nie by³ duchowo zwi¹zany z niczym. Rz¹dowi centralnemu potrzeba jedno-

stajnoœci, ¿eby móc przerzucaæ urzêdników z jednego koñca pañstwa na

drugi. Wêdruje tedy „administrator” ze swym paragrafiarstwem, nigdzie

¿adnego kraju naprawdê nie znaj¹cy, skutkiem czego nigdzie po¿ytecznym

byæ nie mo¿e.

Pañstwowoœæ obywatelska pragnie wrêcz przeciwnie, ¿eby urzêdnik

zroœniêty by³ ze swoj¹ prowincj¹.

Biurokracja ¿yje i ¿ywi siê fikcjami. Na swych sto³kach urzêdowych

Biurokracja

background image

106

jest jak g³uszec po ga³êziach, i podobnie¿ „jak g³uszec, gdy tokuje nic

nie widzi nic nie czuje”; traci wprost zdatnoœæ dostrzegania rzeczywi-

stoœci. Urzêdnik pochodzi z wydzia³u prawniczego, z tego wydzia³u praw-

dziwie fikcyjnego; na uniwersytet nie uczêszcza³, egzaminy pozdawa³ ze

skryptów, a potem poprzestawaæ musi na bezlitosnej fikcji ¿ycia, jak¹

jest ¿ywot urzêdnika. Za³atwia sprawy, jakich nigdy nie obserwowa³ w

¿yciu; nie znaj¹c siê na niczym, rozstrzyga o wszystkim. Zamkn¹ go w

kancelarii i ka¿¹ mu rz¹dziæ.

W systemie biurokratycznym szef nie wie, co siê dzieje w podw³adnych

mu kancelariach. Szef nie dobiera sobie wspó³pracowników; narzuca mu

siê personel dobierany, lecz pozbierany ze wszystkich k¹tów kraju, a sk³ad

tego personelu jest w ci¹g³ym ruchu. Szef poznaje stan spraw z raportów,

które uk³ada siê tak, ¿eby mu siê podoba³y. Na dziesiêæ raportów osiem

bywa fikcyjnych (bo nikt siê na niczym nie zna). Najwiêksza fikcja zachodzi

u ministra spraw wewnêtrznych, informowanego przez raporty z raportów.

Zadam pytanie, czy zmieni³oby siê coœkolwiek w ca³ej Polsce, gdyby

wojewodowie i starostowie urz¹dzili strajk? Nawet nie dostrzeglibyœmy

tego!!

Dotknê jeszcze jednej s³aboœci pañstwa biurokratycznego, któr¹ na-

zwa³em elephantiasis prawodawcz¹. Gdyby znalaz³ siê rz¹d, który by

zechcia³ zebraæ na jednym miejscu wszystkie dzienniki ustaw, zbiory no-

wych rozporz¹dzeñ, przepisów, instrukcji itd., tycz¹cych ca³ego pañstwa,

tudzie¿ ka¿dego ministerstwa — musia³by wystawiæ ca³¹ ulicê nie lada

gmachów na pomieszczenie tej manny biurokratycznej. Nikt tego nale¿ycie

nie zna, a najmniej prze³o¿eni ministerialni; ci bowiem do reszty nie maj¹

czasu na studiowanie ustaw, obowi¹zuj¹cych do wczoraj, gdy¿ s¹ zajêci

bezustannie przygotowywaniem ustaw na jutro. Pañstwo wœcibskie, zajête

ogromnie wszystkim, co do niego nie nale¿y, „rozbudowuje siê” coraz

nowymi dzia³ami prawodawstwa.

Powiedzmy sobie szczerze, ¿e ogó³ obywateli lubi „ingerencjê” pañ-

stwa, a zatem elephantiasis nikogo nie razi. Dum¹ wzbiera serce dzien-

nikarza, gdy mo¿e donieœæ, jak bardzo „pracuje siê” na niwie ustawo-

dawczej. Pose³ ma pe³no projektów do ustaw, a naczelny urzêdnik kom-

ponuje rozporz¹dzenia, a obaj œwiecie przekonani, jako przysparzaj¹

pañstwu dobra. Poœpieszaj¹, ¿eby stosunki „uzdrowiæ, ustaliæ, unormo-

waæ” cudown¹ maœci¹ ustaw, gdy¿ wszyscy ¿ywi¹ najg³êbsze przekonanie

o cudownej mocy prawa pisanego. Pamiêta siê jeszcze ze szkolnej lawy

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

107

odmiennoœæ Sparty i Aten, poniewa¿… posiada³y ró¿ne prawodawstwa.

Pomylenie przyczyny a skutku za lat szkolnych trwa z regu³y ju¿ na ca³e

¿ycie.

Marzy siê o dobrych przepisach, ¿eby z ich pomoc¹ wytworzyæ sto-

sunki dobre. Sypi¹ siê wtedy ustawy grubsze i drobniejsze, a im drob-

niejsze swym zakresem, tym wiêcej licz¹ce paragrafów. Ile¿ razy nagina

siê stosunki do praw, wyssanych z palca! Myœli siê apriorycznie i dlatego

pracuje siê na wyrost i pragnie siê przewidzieæ wszystko, co mog³oby

staæ siê na œwiecie, ujmuj¹c to z góry w prawo pisane.

Takiemu prawodawcy czy administratorowi przyœni¹ siê czêsto rzeczy

i sprawy niestworzone. Ale to nic; od czegó¿ nowele, które mo¿na zacz¹æ

wypuszczaæ zaraz od nowego kwarta³u?

Chc¹c wszystko przewidzieæ, wchodzi prawodawca (ma³y i du¿y) w

szczegó³y, kombinuje, komplikuje, miesza, a czêsto gêsto urz¹dzi gali-

matias. Za³amuj¹ rêce ci, którym poruczono wykonanie; ale wykonanie

to byæ musi; choæby popsuæ to, co mia³o byæ wydoskonalone. A ustawy

coraz d³u¿sze i coraz liczniejsze; raj dla wszelkiego blumizmu.

Skoro bowiem wierzy siê, ¿e prawo dzia³a cudy, a obejmie wszystkich

i wszystko, czegó¿ tedy trzeba ludziom nad prawo i prócz prawa? Trzy-

majcie¿ siê praw, a reszta bêdzie wam przydana! Deliberowaæ, co godziwe,

a co nie, maj¹c wszystko rozwi¹zane czarno na bia³ym, gotowe! Elephan-

tiasis jest tedy wielce korzystne dla tych wszystkich, którzy lubi¹ „sumien-

nie oszukiwaæ”, a prawa dochodziæ. Im wiêcej praw i przepisów, tym

³atwiej o kruczki. Im wiêcej prawa, tym mniej prawoœci. Wstawiamy coraz

wiêcej prawo na miejsce etyki i tym bardziej trzeba nam coraz wiêcej

praw, ¿eby wiedzieæ, co robiæ. Lecz etyka nie mo¿e byæ zawis³¹ od prawa,

a skutki roz³amu tych kategorii s¹ przeraŸliwe i niechybne.

Biurokracja przyspiesza te skutki, zmuszaj¹c obywateli do obojêt-

noœci nie tylko wzglêdem s³usznoœci moralnej, lecz nawet wzglêdem s³usz-

noœci rozs¹dku, byle tylko utrzymaæ fikcjê, ¿e siê uczyni³o zadoœæ ustawie.

Wobec biurokracji wolno ka¿demu obejœæ ducha ustawy, byle pokazaæ

biurokracie literê, na której krêtactwo oparto.

Byle z papierem byæ w porz¹dku! Gór¹ blumizm!

Gdyby pracowit¹ a bezcelow¹ robotê biurokracji wypad³o okreœliæ

w jednym zdaniu, u¿y³bym porównania z termitami. Pozory wszêdzie za-

chowane, na zewn¹trz nie znaæ ¿adnej skazy, ale nie wolno dotkn¹æ siê

niczego, bo zaraz siê wszystko rozsypie, bo to jest próchno. Biurokracja

Biurokracja

background image

108

wydr¹¿a, sprowadza pustki. Biada pañstwu, gdzie j¹ uczyniono wiêzi¹

pañstwa!

Zwróciæ trzeba uwagê, jako w pañstwie urz¹dzonym wed³ug wymo-

gów cywilizacji ³aciñskiej urzêdy pañstwowe by³yby nieliczne, a spraw,

podpadaj¹cych pod ich kompetencje, by³oby te¿ niewiele.

Nie da siê jednak przemieniæ pañstwa biurokratycznego na obywatel-

skie od razu, naprêdce. Musimy liczyæ siê z koniecznoœci¹, ¿e biurokracja

potrwa jeszcze jakiœ czas; tym bardziej tedy trzeba obmyœleæ zawczasu,

jak j¹ poskramiaæ.

PrzejdŸmy tedy teraz do zagadnienia najdonioœlejszego, w jaki sposób

biurokracjê zniszczyæ. Pomnijmy, ¿e ca³a inteligencja nasza, z wyj¹tkami

arcynielicznymi, siedzi na urzêdach. Nale¿y te¿ pamiêtaæ o dekalogu i

nie zabijaæ, nie skazywaæ na g³ód. Przykazania moralnoœci obowi¹zuj¹

wszystkich i zawsze, we wszelkich okolicznoœciach. Pañstwo obywatelskie

równie¿ nie mo¿e grzeszyæ przeciwko siódmemu przykazaniu. Wszelkie

umowy pañstwa z urzêdnikami musz¹ byæ dotrzymane, jest to dogmat,

którego nikomu nie wolno naruszyæ.

Nale¿y jednak zwolniæ natychmiast falsyfikaty urzêdnicze, tj. wszyst-

kich wojskowych pi³sudczyków, nas³anych do administracji cywilnej tak

niefortunnie. Wtargnêli na urzêdy iure caduco, bez kwalifikacji, a byli

szkodnikami pod ka¿dym wzglêdem. Odes³aæ ich natychmiast z powrotem

do wojska, gdzie s³uszne ich roszczenia (emerytura) musz¹ oczywiœcie

byæ uwzglêdnione. Otworz¹ siê tym samym awanse, których pozbawiali

prawdziwych urzêdników.

Zasadniczym postanowieniem bêdzie zaœ, ¿e od pewnej daty (oby

jak najrychlejszej) nie przyjmuje siê nikogo, ani nawet na praktykê bez-

p³atn¹. Nie ma ¿adnych wakansów. Wszelkie posady w administracji s¹

zamkniête. Pod ¿adnym pozorem nie wolno robiæ wyj¹tków.

Obstajê przy dawnym swym twierdzeniu, ¿e wystarczy (co najwy¿ej)

pi¹ta czeœæ urzêdników administracyjnych, ¿eby administrowaæ doskonale

ca³¹ Polsk¹. W administracji pañstwa obywatelskiego olbrzymia wiêkszoœæ

spraw bêdzie przechodziæ stopniowo do samorz¹du; ca³e urzêdy stan¹

siê niepotrzebnymi. Chocia¿by wiêc gdzieœ urzêdników by³o za ma³o,

sprowadzi siê ich z tych biur (coraz liczniejszych), gdzie ich bêdzie nazbyt.

Proponujê te¿ trzy normy:

Ka¿demu urzêdnikowi dawnej administracji pañstwowej wolno pod¹æ

siê na emeryturê kiedykolwiek, nie podaj¹c motywów.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

109

Urzêdnicy, dla których nie by³oby ju¿ roboty, przejd¹ przymusowo

na emeryturê. Poniewa¿ siê nie bêdzie przyjmowaæ nikogo na ich miejsce,

wiêc skarb publiczny nic nie straci.

Ka¿dy przechodz¹cy na emeryturê, ma prawo skapitalizowaæ j¹. Na

¿¹danie skarb wyp³aci mu emeryturê na lat dziesiêæ z góry. Tym samym

ustaj¹ wszelkie roszczenia tego urzêdnika do skarbu. Œrodek ten umo¿liwi

m³odym emerytom przejœcie do handlu czy przemys³u. Wed³ug wszelkiego

prawdopodobieñstwa znaczna czêœæ urzêdników skorzysta z tego postano-

wienia. Skarb, choæby nawet przeci¹¿ony by³ w którym roku z tego powo-

du, zyska jednak¿e. Bêdzie to wydatek inwestycyjny. Zaraz nastêpnego

roku co za ulga! Po dziesiêciu latach ni œladu po tych wydatkach. Miejmy

zaœ na uwadze, ¿e nawet przy tym kapitalizowaniu nie wyda skarb tyle, ile

wynosi³y przedtem pobory olbrzymiej rzeszy urzêdniczej. W ostatecznoœci

mo¿na wydaæ „listy indemnizacyjne” na odprawê urzêdników.

Tak wiêc ca³a dawna administracja biurokratyczna skazana bêdzie

na wymarcie lub na emeryturê, lecz nikomu krzywdy siê nie zrobi.

Przechodzenie do s³u¿by samorz¹dowej mo¿e siê zdarzaæ, lecz bêd¹ to

tylko wyj¹tki, gdy¿ biurokrata nie nada siê do samorz¹du. Bêdzie te¿ w

samorz¹dzie posad niewiele i bez znaczniejszych awansów.

Zbli¿yliœmy siê do tematu radosnego: mo¿emy siê wreszcie zaj¹æ

pytaniem: co by³oby bez biurokracji?

Przesta³oby pañstwu groziæ bankructwo. Utrzymanie biurokracji

przekracza od dawna si³y finansowe wszystkich pañstw kontynentu euro-

pejskiego. Obcina siê pensje urzêdnikom, a za to przybywa ich ca³ymi

hufcami. Z nieuchronnego bankructwa pañstw wylania siê widmo anarchii

na kilka pokoleñ. Wspomnienie tylko po tzw. „klasie œredniej”, wieszaj¹cej

siê klamki pañstwowej.

Jednoczeœnie mniej wiêcej bankructw kilku pañstw europejskich toæ

bankructwo urzêdników, oficerów, nauczycieli wszelkich rodzajów i

stopni, sêdziów, policji, dostawców przemys³owych i handlowych, tudzie¿

upadek mnóstwa i drobnych „kapitalistów” i znacznej wiêkszoœci towa-

rzystw akcyjnych. Nie zapobie¿y siê temu inaczej, jak obciêciem radykal-

nym wszystkich bud¿etów w ogóle i zmniejszeniem podatków.

Bez biurokracji ¿y³oby siê w atmosferze wzajemnej ¿yczliwoœci pañ-

stwa a spo³eczeñstwa. Zniknê³yby powody do staræ, gdyby urzêdy pañ-

stwowe ograniczy³y siê do spraw pañstwowych, a przesta³y mieszaæ siê w

sprawy spo³eczne.

Biurokracja

background image

110

Zniknê³oby schorzenie organizmu polskiego, pochodz¹ce st¹d, ¿e

niemal ca³a inteligencja nasza siedzi na publicznych urzêdach. Wszyscy

s¹ niewolnikami „pierwszego”, zawiœli materialnie od w³adzy pañstwowej.

Jak¿e¿ tedy ma ta inteligencja tworzyæ „opinie publiczne”, skoro nie mo¿e

wypowiadaæ swej myœli? Inaczej by³oby, gdyby siê rzucili do handlu i prze-

mys³u. Gdyby m³odzie¿ nie mog³a liczyæ na posady urzêdowe, zmieni³aby

siê struktura spo³eczna w Polsce na korzyœæ Narodu Polskiego.

Przestalibyœmy byæ najubo¿szym w Europie narodem. A my nawet

nie zdajemy sobie sprawy z tego, ¿eœmy tacy ubodzy! My zatraciliœmy

wszelki miernik bytu materialnego i nie wiemy nawet, jak wygl¹da za-

mo¿noœæ. Ubóstwo nasze stanowi ciê¿k¹ kulê u nogi dla wszystkich kate-

gorii naszego bytu, od polityki do literatury.

Za³atwi³aby siê kwestia ¿ydowska drog¹ ca³kiem naturaln¹, gdyby

siê nasi zajmowali powa¿nie handlem. Usuniêcie biurokracji by³oby z

wielu powodów nader szkodliwe na ¿ydów.

Pozostaje kwestia o to, czy jesteœmy zdatni do pañstwowoœci obywa-

telskiej.

Szko³a administracji publicznej istnia³a dla Polaków li tylko w zaborze

austriackim. Nie tylko w ca³ym kraju nie by³o ani jednego urzêdnika

Niemca, lecz posiadaliœmy nadto znaczny samorz¹d. Du¿o mieliœmy w³adzy

sami nad sob¹, wyzyskiwaliœmy ka¿de otwarte pole; polskie przedstawi-

cielstwa rz¹du centralnego przeinaczy³y nawet niejedno z ogólnych ram

austriackich, dostosowuj¹c siê do potrzeb polskich. W Galicji by³y rz¹dy

polskie. Poniewa¿ Austria by³a pañstwem biurokratycznym, nie mog³a

Galicja nie mieæ tego systemu, ale z wszelk¹ pewnoœci¹ z wszystkich „kra-

jów koronnych” by³a prowincj¹ najmniej biurokratyczn¹.

Niemniej przeto biurokratyzmu by³o sporo i nie ¿a³owaliœmy sobie

narzekañ. Autor niniejszego dzie³ka pozwoli³ sobie natenczas na tezê,

jako celem urzêdników jest zawadzaæ rozwojowi spo³ecznemu. Któ¿ móg³

przypuszczaæ, ¿e dopiero w Polsce niepodleg³ej poznamy, czym mo¿e

byæ „prawdziwa” biurokracja! Poprzednia „galicyjska” stanowi³a odmianê

jej dziwnie ³agodn¹ i ob³askawion¹. Nawet iloœæ urzêdników by³a dopraw-

dy nieznaczn¹ w porównaniu z nastêpnym rozmno¿eniem. Ja jednak uwa-

¿a³em j¹ za niezmiern¹ i twierdzi³em, ¿e wystarczy³aby dziesi¹ta czêœæ,

gdyby nie biurokratyzm.

Kiedy 21 paŸdziernika 1918 roku odzyskaliœmy niepodleg³oœæ, by³em

przekonany, ¿e iloœæ urzêdników z Galicji wystarczy zapewne na ca³¹ Pol-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

111

skê. Powtarzam to dziœ jeszcze z wiêkszym naciskiem, utwierdzaj¹c siê w

tym przekonaniu od lat przesz³o dwudziestu coraz mocniej.

Posiadamy zaœ wybitne zdolnoœci do instytucji obywatelskich. Do-

wodem z pierwszej wojny powszechnej krakowski „komitet ksi¹¿êco-

biskupi”, który by³ wzorowym ministerstwem pracy, zdrowia i opieki spo-

³ecznej. Równoczeœnie „Stra¿ obywatelska” ówczesna rozwija³a siê z milicji

w wyborn¹ policjê, w jak¹œ w³adzê administracyjn¹ pierwszej instancji,

niezrównan¹ w swojej prostocie, szybkoœci i tanioœci urzêdowania. By³a

to zarazem kontrola nad zachowaniem przepisów dzia³aj¹ca wyœmienicie.

W onej „Stra¿y” mieœci³ siê zawi¹zek ca³ego obywatelskiego systemu ad-

ministracyjnego i by³by siê wy³oni³ — lecz potem Stra¿ usuniêto poœpiesz-

nie. Podobnie¿ niezrównany by³ krakowski „Komitet walki z lichw¹” w

latach 1917 i 1918 i warszawska „Samopomoc spo³eczna” w 1920 r.

Mo¿emy zaœ poszczyciæ siê pewnym dzie³em, w zupe³noœci wykoñczo-

nym, a¿ do drobnych szczegó³ów wypracowanym, dzie³em prawdziwie

wielkim, przynosz¹cym jak najwiêkszy zaszczyt; jest to dzie³o Franciszka

Stefczyka. Na jak¹¿ karê zas³u¿yli sobie ci, „kolektywiœci”, którzy znaczn¹

czêœæ dzie³a zniszczyli? Wspaniale wyniki osi¹gniête przez tego mê¿a wyj¹t-

kowej miary, œwiadcz¹, ¿e nie brak Polakom tych wszystkich zdolnoœci,

których potrzeba, ¿eby pañstwowoœæ zmieniæ na obywatelsk¹.

Takiej przemianie bêdzie przeszkadzaæ ka¿dy rz¹d, którego celem

jest… utrzymaæ siê przy rz¹dach. Z winy takich to rz¹dów zesz³a admini-

stracja do roli narzêdzia politycznego, ¿eby stanowiæ podporê rz¹du cen-

tralnego i nic wiêcej.

Zamiast ¿eby stosowaæ administracjê do ¿ycia, obmyœlono, jakby ¿ycie

poddaæ administracji, ¿eby z jej pomoc¹ uczyniæ spo³eczeñstwo narzê-

dziem polityki „gabinetowej”.

Zmienia³y siê stosunki polityczne, a pogl¹d na administracjê pozosta³

ju¿ niezmienionym a¿ do naszych dni. Wymieciono absolutyzm, zaprowa-

dzono konstytucjonalizm, tj. system ¿ycia publicznego, polegaj¹cy na upra-

wnieniach obywatela wobec pañstwa, lecz administracja pozosta³a narzê-

dziem polityki. A¿ do dni naszych, do dnia ostatniego, wyprowadza siê j¹

z doktryny, wyznawanej w danym momencie przez osoby bêd¹ce u steru

— i na obronê tej doktryny apriorystycznej. Rozpowszechniony jest ten

pogl¹d na administracjê wszêdzie i u wszystkich. Jak¿e¿ wychwala siê

biurokracjê francusk¹, jak¿e¿ siê j¹ podziwia, ¿e taka sta³a; gdy¿ jakkol-

wiek rz¹d siê zmieni, jakkolwiek zmieni siê kierunek pañstwa, pañstwo-

Biurokracja

background image

112

woœæ francuska stoi jak mur, ani drgnie, i ka¿dy rz¹d ma j¹ gotow¹ do

dyspozycji. Tak jest, wszelka polityka rz¹dowa mo¿e siê oprzeæ na tej

administracji, gdy¿ ona urz¹dzona jest dla rz¹du, jako takiego; lecz czy

to jest z korzyœci¹ dla Francji „jako takiej”? Jest to administracja typowo

polityczna.

My zaœ musimy zerwaæ z tymi pogl¹dami, administracjê polityczn¹

porzuciæ i potêpiæ, je¿eli mamy pozostaæ w cywilizacji ³aciñskiej. Trzeba

wyst¹piæ z tez¹ stanowcz¹, bezkompromisow¹. Administracja powinna

byæ apolityczna.

Konstytucjonalizm nie wype³ni³ starych nawyczek. Nie tylko w³adzê

nieograniczon¹ przeniós³ na parlament, ale te¿ pozostawi³ rozmi³owanie

wszelkiego absolutyzmu w jednostajnoœci. Podczas gdy w administracji

trafniej musi panowaæ rozmaitoœæ, stosowna do rozmaitoœci ¿ycia; wszyscy

politycy wszystkich odcieni ¿¹daj¹ zgodnie, by administracja by³a wszêdzie

jednak¹, jednostajn¹.

Czym wiêksze znaczenie posi¹dzie warstwa urzêdnicza, tym bardziej

centralizuje siê pañstwo. Centralizm a biurokracja — to to samo. Mo¿na

podzia³ pañstw wed³ug rodzajów administracji wyraziæ równie¿ s³owami:

pañstwa biurokratyczne a obywatelskie.

Nie nale¿y mieszaæ pojêæ decentralizacji z brakiem jednolitoœci. Do-

œwiadczenie historyczne wykaza³o po wielokroæ, ¿e najwiêksz¹ jednolito-

œci¹ odznaczaj¹ siê te spo³eczeñstwa, w których centralizm sta³ siê ju¿

wrêcz niemo¿liwym, gdy¿ stanowi wœród nich przedmiot nienawiœci, a

biurokracja przedmiot ubolewania. Takie spo³eczeñstwa okazuj¹ siê naj-

dzielniejszymi w chwilach niebezpieczeñstwa, najsolidarniejszymi. Jedno-

litoœæ bowiem nie tylko nie wymaga jednostajnoœci, ale s¹ to sprawy zgo³a

ró¿ne, pozostawaj¹ce do siebie wbrew wszelkim pozorom, w stosunku

odwrotnym. Czym wiêcej jednostajnoœci, tym bardziej jednolitoœæ jest

nara¿ona na szwank.

Nie zdaj¹ sobie sprawy z tego, ¿e na tej drodze przygotowuje siê we

wszystkich prowincjach antagonizm spo³eczeñstwa a pañstwa, bo spo³e-

czeñstwo nigdy z pañstwowoœci jednostajnej nigdzie nie jest zadowolone.

Przyczepi³ siê ten bizantyñski zabobon jednostajnoœci i do polskich

g³ów. Przytoczê przyk³ad do jakiego stopnia jednostajnoœæ przegryza móz-

gi. Mia³em sposobnoœæ s³yszeæ odczyt pewnego pos³a na temat admini-

stracji w Polsce. Nie by³ wcale socjalist¹; przeciwnie nale¿a³ do narodowej

demokracji w Polsce. Zwraca³ uwagê s³uchaczy na rozmaitoœæ bytu w

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

113

ró¿nych prowincjach Polski i wynikaj¹c¹ z tego nadzwyczajn¹ nierównoœæ

wszelkich okolicznoœci administracyjnych. Uznawa³, ¿e konstytucja libe-

ralna i administracja samorz¹dna, doskona³a dla Pomorza, nie jest trafna

dla Wo³ynia, jako kraju zbyt zacofanego. Jaki¿ wysnu³ z tego wniosek?

Oto trzeba obni¿yæ poziom ustaw rz¹dowych; prowincje wy¿ej rozwiniête

winny siê poœwiêciæ i z³o¿yæ ofiarê na o³tarzu wspólnego dobra ca³ego

pañstwa; proponowa³, ¿e „Pomorzu coœ uj¹æ, a Wo³yniowi coœ przydaæ”.

Tam poni¿ej potrzeby, tu trochê ponad potrzebê, ¿eby wszêdzie mog³o

byæ jednakowo. Trzeba jednak baczyæ, ¿eby nie przekroczyæ granicy wo-

³yñskich mo¿liwoœci, a zatem trzeba zaprowadziæ w ca³ej Polsce prawo-

dawstwo i administracje takie, jakie s¹ mo¿liwe na Wo³yniu. T³umaczy³,

¿e („jak wiadomo”) jednostajnoœæ byæ musi („równoœæ”); skoro Wo³yñ

nie potrafi przysposobiæ siê do Pomorza, bo za ubogi i za ciemny, a zatem

musi Pomorze przystosowaæ siê do Wo³ynia. Innymi s³owy, postanawia³

ca³¹ Polskê dog³upiæ do wo³yñskoœci.

Lecz jednoœæ pañstwa bywa najsilniejsza w³aœnie przy rozmaitoœci,

je¿eli ka¿da kraina ma to, czego potrzebuje. Jednostajnoœæ moskiewska,

nastêpnie rosyjska, nie doprowadzi³a nigdy Rosji do jednoœci; ani bizan-

tyñskie cesarstwo nie sta³o siê nigdy jednolitym ani turecki su³tanat. Za

naszych dni Serbia i Czechy upiera³y siê przy jednostajnoœci z coraz gor-

szymi widokami na jednoœæ. Ta sama pomy³ka opanowywa³a Polskê, jako

przejaw myœlenia apriorystycznego.

Niektórzy pragnêliby wprowadziæ jednostajnoœæ nawet w sprawy spo-

³eczne. Amerykañska technokracja „standaryzuje”, co siê tylko da, a mnó-

stwo Europejczyków spogl¹da na to z zazdroœci¹. Je¿eli siê nie wstrzyma

na czas tego biegu myœli i spraw, mog¹ wyrosn¹æ konsekwencje, jakie siê

nikomu nie œni³y, mianowicie zastój w dalszym ró¿niczkowaniu siê spo³e-

czeñstwa. Im wiêcej jednostajnoœci w produkcji, tym bardziej kurczy siê

osobowoœæ wœród producentów. W takim razie musielibyœmy siê zrzec

nadziei, ¿e zdo³amy nawróciæ do dwóch zasad gospodarki œredniowiecz-

nej: ¿eby by³o jak najwiêcej osób niezawis³ych materialnie, „stoj¹cych na

w³asnych nogach”, tudzie¿, ¿eby s³abszy nie musia³ byæ po¿erany przez

silniejszego. Rozwój zaœ dobrobytu i oœwiaty (tak jest, oœwiaty tak¿e) zawis³

nie od podwy¿szania p³ac robotników fabrycznych, lecz od rozmno¿enia

siê osób ekonomicznie samodzielnych. By³oby to zarazem najskuteczniej-

szym sposobem ocalenia cywilizacji ³aciñskiej od zabagnienia w powsze-

chnym zubo¿eniu.

Biurokracja

background image

114

Niestety, ba³amuctwa jednostajnoœci wcisnê³y siê wszêdzie, od zwi¹z-

ków zawodowych a¿ do parlamentów. Marz¹ o „uproszczeniu ¿ycia spo-

³ecznego” nasi prawodawcy, wysilaj¹cy siê ju¿ od dawien, ¿eby obmyœleæ

jak¹ konstytucjê doskona³¹, obowi¹zuj¹c¹ wszêdzie raz na zawsze. Nie

zdaj¹ sobie sprawy z tego, ¿e konstytucjonalizm, to uprawnienia obywatela

wobec rz¹du i gwarancje ich. Spieraj¹ siê o system g³osowania, o jedno-

lub dwuizbowoœæ sejmu, a tymczasem to wszystko jest zabawk¹ wobec

pytania, czy administracja jest odpowiedzialna w razie naruszenia praw

obywatela. Stary absolutyzm trwa w niejednym kierunku, bo ka¿dy urz¹d

mo¿e bezkarnie pope³niaæ nadu¿ycia, je¿eli siê one zgadzaj¹ z ¿yczeniami

urzêdu najwy¿szego. Nie ma prawdziwego konstytucjonalizmu, dopóki

nie ma odpowiedzialnoœci urzêdnika za szkody wyrz¹dzone obywatelowi

czy to ze z³ej woli, czy te¿ z niedbalstwa lub nieumiejêtnoœci. Gdyby to

przeprowadziæ, jak¿e¿ zmieni³aby siê atmosfera ¿ycia publicznego!

W urz¹dzeniach cywilizacji ³aciñskiej wszelka cz¹stka ¿ycia publicz-

nego powinna byæ pokryta czyj¹œ publiczn¹ odpowiedzialnoœci¹. Brak

³adu i sk³adu tam, gdzie nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny i na czym

ta odpowiedzialnoœæ polega, co ona poci¹ga za sob¹. Gdzie odpowie-

dzialnego trzeba dopiero poszukiwaæ wœród wirów i mêtów, tam mog¹

one ³atwo poch³on¹æ w³aœnie poszukuj¹cego, a chroni¹ poszukiwanego;

gdzie odpowiedzialnoœæ i wszelkie jej okolicznoœci nie s¹ ka¿demu wido-

me z daleka i nie staj¹ siê aktualnymi na czyjekolwiek zawo³anie — tam

chwiejne s¹ podstawy i spo³eczeñstwa i pañstwa.

Im bli¿ej totalnoœci pañstwa, tym mniej odpowiedzialnoœci wobec

obywatela. Pañstwo (tzn. odpowiedni urzêdnik) oœwiadcza krótko a wêz-

³owato; sic volo, sic jubeo — i oto ch³op niemiecki pracuje pod nadzorem

urzêdu; otrzymuje rozkaz, ile ma czego siaæ i uprawiaæ, co ma na roli

robiæ i jak robiæ; plony zaœ nale¿¹ do pañstwa, gdy¿ sprzedaæ je wolno

tylko pañstwu i po cenie jak¹ pañstwo wyznaczy. Urz¹d te¿ okreœli, ile

ch³opu wolno zostawiæ plonów na wy¿ywienie rodziny. Powiedziano s³usz-

nie, jako w pañstwach totalnych posiada siê cechê cz³owieka prywatnego

tylko podczas snu, z zastrze¿eniem jednak¿e, ¿e urz¹d ma prawo zbudziæ

go w ka¿dej chwili i wydaæ polecenie, co ma robiæ natychmiast. Dobra to

charakterystyka administracji pañstwa totalnego.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

VIII. PAÑSTWO A DEKALOG

Treœci¹ niniejszego dzie³ka jest teza, ¿e prawo ma s³usznoœæ natenczas

tylko, gdy wywodzi siê z etyki, a zatem same zasady pañstwa musz¹ byæ

zgodne z zasadami etyki. W cywilizacji ³aciñskiej nie ma dwoistoœci w

etyce, te same zasady obowi¹zuj¹ w prawie prywatnym i publicznym, w

¿yciu domowym i na wielkim boisku pañstwa. Lecz osoby zwi¹zane bli¿ej

z ustrojem pañstwowym, wyra¿aj¹ siê zwykle o moralnoœci w polityce

bardzo sceptycznie. Oœwiadczaj¹, ¿e w zasadzie zgadzaj¹ siê na sam¹

tezê, wiêc tym bardziej ¿a³uj¹, ¿e to s¹ mrzonki niewykonalne. Ich zdaniem

polityka nie da siê ¿adn¹ miar¹ pogodziæ z moralnoœci¹.

Przypuszczam, ¿e tym razem upór godzien jest w sam raz tej sprawy.

Nie odstêpujê od swego twierdzenia.

Nara¿ony przeto jestem na wyzwanie, ¿ebym konkretnie wykaza³,

jak pojmujê stosowanie moralnoœci w sprawach pañstwowych, ¿eby nie

poprzestaæ na wywodach, lecz wskazaæ przyk³ady praktyczne. Nie cofam

siê przed t¹ prób¹. Przypuszczam, ¿e zrobiê dobry pocz¹tek, zabieraj¹c

siê do sprawy ca³kiem po prostu i przyjmuj¹c miernik znany ka¿demu

dziecku: Dziesiêcioro Bo¿ych przykazañ. Zaczynam od fundamentu. Przyj-

d¹ zapewne inni i gmach wykoñcz¹.

A styl jego bêdzie i byæ musi religijnie katolicki i cywilizacyjnie ³a-

ciñski.

Zadamy¿ sobie jeszcze jedno pytanie wstêpne, czemu moralnoœæ w

ostatnich czasach tak wielce upad³a i czemu propaganda etyki staje siê

niemal beznadziejn¹? Zawodz¹ kler, szko³a i dom rodzinny. Niemoralnoœæ

rozszerzy³a siê tak dalece, i¿ gdyby chcieæ umoralniaæ jednostkê po

background image

116

jednostce, a¿ z tych jednostek ca³oœæ siê z³o¿y, trzeba by na to setek lat.

Iloœæ osób pozyskiwanych tym sposobem jest stale zbyt ma³a. S³owem:

szerzenie etyki indywidualnej okaza³oby siê niewystarczaj¹cym i utknê³o.

Przyczyna w tym, ¿e natrafi³o siê na mur niemoralnoœci w ¿yciu publi-

cznym. Stosunki prywatne a publiczne pozostaj¹ bowiem w nieustaj¹cej

stycznoœci, oddzia³ywaj¹ na siebie i staj¹ siê wzajemnie od siebie zawis³ymi.

Stan moralny (lub niemoralny), d¹¿noœci w narodzie i spo³eczeñstwie i

w pañstwie wp³ywaj¹, i to szybko, na moralnoœæ ¿ycia prywatnego. Zrozu-

mieæ wiêc ³atwo, czemu moralnoœæ upada za naszych czasów. Postêp zaœ

jej mo¿liwym jest obecnie tylko przez moralne odrodzenie ¿ycia publicz-

nego. Inaczej móg³by przepaœæ ca³y nasz dorobek cywilizacyjny.

Np. je¿eli pañstwu wolno wszystko, a zatem wolno mu nie dotrzymy-

waæ zobowi¹zañ. Zrobiono te¿ tak niejeden raz. Dobra szko³a dla ludnoœci!

Je¿eli osoby z takimi zasadami bêd¹ rz¹dziæ przez d³u¿szy czas, wszelkie

umowy stan¹ siê „œwistkami papieru”, a¿ w koñcu niemo¿liwymi stan¹

siê w ogóle stosunki miêdzy ludŸmi. Musia³by nast¹piæ zastój ca³ego ¿ycia

spo³ecznego, a zatem rozluŸnienie, a w koñcu rozk³ad spo³eczny. Naród

zamieni³ by siê w dzik¹ hordê, gdyby uwierzy³ we wszechmoc pañstwa.

Je¿eli zaœ pañstwo nie uznaje moralnoœci w stosunku do obywateli,

jakim¿e cudem maj¹ siê braæ u ludnoœci przymioty moralne wzglêdem

pañstwa? Dosz³o do tego, i¿ us³yszeliœmy z wysokiego miejsca oœwiadcze-

nie, ¿e polityka jest w³aœciwie fa³szyw¹ gr¹. Skoro osoby zajmuj¹ce siê

polityk¹ mog¹ byæ fa³szywymi graczami, jak¿e¿ tedy obywatel nie polity-

kuj¹cy ma prowadziæ uczciw¹ grê ze swymi politykami?

Przeciwko „fa³szywej grze” wystêpowano z naszej strony ju¿ z pocz¹t-

kiem XIX wieku. Zabra³ glos m¹¿ jak najkompetentniejszy, dyplomata

zawodowy, Adam Czartoryski. W roku 1823 napisa³ Essai sur la diplo-

matie. Poniewa¿ atoli ta ksi¹¿ka mog³a by³a dotkn¹æ nazbyt ówczesnych

suwerenów, nie mog³a byæ og³oszon¹ drukiem, a¿ w r. 1830. Przewidywa³

koniec panowania austriackiego we W³oszech; radzi³ Anglii, ¿eby zlikwi-

dowaæ „Kompaniê wschodnio-indyjsk¹” i ¿eby sam rz¹d sprawowa³ bez-

poœrednio w³adzê w Indiach; zapowiada³ wreszcie, ¿e nie bêdzie w Europie

ni spoczynku ni bezpieczeñstwa, póki siê nie naprawi bezprawia rozbio-

rów Polski. W roku 1864 wysz³o wydanie drugie.

Czartoryski uznaje wielkie postêpy nauk „moralnych i politycznych”,

zaprowadzenie równoœci wobec prawa, wolnoœæ osobist¹, zniesienie tor-

tur, jawnoœæ rozpraw s¹dowych i szereg udoskonaleñ w przewodzie kar-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

117

nym; lecz wszystko to tyczy spraw wewnêtrznych, wiêc tym bardziej biada

nad zacofaniem moralnym, w jakim ci¹gle pogr¹¿one jest zawiadywanie

sprawami zewnêtrznymi. Wo³a, ¿e p³onne s¹ dzie³a dyplomacji, je¿eli mie-

œci siê w nich pogwa³cenie prawa s³abych, je¿eli nie opieraj¹ siê na po-

szanowaniu praw narodów i nie poddaj¹ siê prawu moralnoœci. Gorszy

siê, ¿e wielka polityka nie ma ¿adnych zasad, a pomiata wskazówkami

religii, sprawiedliwoœci i moralnoœci. Pañstwa uwa¿aj¹ to za dowód suwe-

rennoœci, ¿e mog¹ byæ niesprawiedliwe i szkodziæ sobie wzajemnie bez

¿adnej kontroli. „Polityka ustalaj¹ca stosunki miêdzynarodowe by³a

na ogó³ zaciêt¹ nieprzyjació³k¹ rodzaju ludzkiego i g³ówn¹ przyczyn¹

jego nieszczêœæ”. Ale przemoc, choæby d³ugotrwa³a, nie ma mocy prawa

i nie mo¿e go usun¹æ. Litera traktatów podyktowanych przemoc¹ nie

stanowi powagi dla sumienia ludzkiego, gdy siê w nim ozwie prawo moral-

noœci. Pisze wyraŸnie, ¿e do dyplomacji nale¿y wprowadziæ sprawiedliwoœæ

i moralnoœæ, ¿eby polityka by³a ludzk¹ i dobroczynn¹. Czemu¿ by chrzeœci-

jañstwo nie mia³o dotrzeæ w sferê stosunków miêdzynarodowych, w spra-

wy zewnêtrzne pañstw, skoro wkraczaæ poczê³o w ich sprawy wewnêtrzne.

Mówi siê, ¿e by³oby to zbyt dobre i zbyt piêkne, ¿eby mia³o byæ mo¿liwym.

Owszem, to jest mo¿liwe. Najwy¿sza to z idei geniusza ludzkiego. Sam

Bóg objawi³ j¹ przez Chrystusa.

Najwy¿szy to cel religijny i polityczny, jaki tylko mo¿e byæ dostêpny

ludziom na ziemi. Je¿eli nie mo¿na go osi¹gn¹æ, nie trzeba przynajmniej

nigdy traciæ go z oczu, nie zaprzestawaæ nigdy wznosiæ siê ku jego spe³-

nieniu. Tyle Czartoryski.

Oœwiadczy³ wiêc publicznie wobec dyplomatów i polityków ca³ej Eu-

ropy (a by³ im wszystkim dobrze znany), ¿e z metodami ich nie solidary-

zuje siê, a proponuje nawrót do… religii. Czytaj¹c go dzisiaj, s³yszy siê

mimo woli s³owa stare, sprzed dwu tysiêcy lat, a wiecznie m³ode, ¿e trzeba

s³uchaæ praw Bo¿ych bardziej, ni¿ ludzkich. Wielce czcigodny m¹¿ sta³

przy Ewangelii i wo³a³, ¿e ¿ycie publiczne nie powinno siê oddalaæ od

niej.

Snujemy dalej w¹tek jego myœli. Wiemy, ¿e rz¹dz¹cy stoj¹ nader czêsto

pod wzglêdem umys³owym ni¿ej od przeciêtnoœci; nie pozwalajmy¿ im

przynajmniej na ni¿szoœæ moraln¹.

Szydercy pochodz¹cy z innych cywilizacji wmówili w ogó³, jakoby

religijnoœæ by³a dobra dla dzieci, ¿e tedy wyra¿enia katechizmowe nie

nadaj¹ siê do powa¿nej dyskusji. Wmówiono w ogó³, ¿e im wy¿szy szczebel

Pañstwo a Dekalog

background image

118

oœwiaty, tym bardziej wypada zapominaæ o katechizmie. Zorientujmy¿ siê

nareszcie, ¿e ci szydercy, to w naszej cywilizacji ³aciñskiej cia³a obce,

przyprawiaj¹ce nasze ¿ycie publiczne o ciê¿kie niemoce.

Nie wahajmy siê u¿yæ w momentach stanowczych wyra¿enia o mi³oœci

Boga. Tacy, którym wydawa³oby siê to „nie na miejscu” w dyskusji o

sprawach wielkich zrzeszeñ, niechaj¿e wiedz¹, ¿e metodê te uznawali ju¿

w staro¿ytnoœci Pitagorejczycy i Platon. Mistrz zaœ katolickiej syntezy œw.

Tomasz z Akwinu, poucza, jako „wszelkie stworzenie, pragn¹c siê do-

skonaliæ, zmierza do podobieñstwa z doskona³oœci¹ i dobroci¹ Bo¿¹”.

Czemu¿ tedy ma siê od tego wykluczaæ „stworzenie politykuj¹ce”. Wyzna-

wajmy œwiat³o, ¿e chcemy iœæ t¹ w³aœnie drog¹!

Maj¹c zamiar powo³ywaæ siê na Dekalog, wkraczam niejako w dzie-

dzinê religii, naruszam nieco granice inter sacra et prophana; trzeba

od razu postawiæ jasno kwestiê: jak, ile, i jak¹ metod¹?

Nie mo¿e ulegaæ w¹tpliwoœci, ¿e katolicy maj¹ obowi¹zek zajmowaæ

siê sprawami publicznymi i ¿e obowi¹zek ten da siê nawet oprzeæ na

wywodach teologicznych. Robiono to ju¿ od wieków, powtarzano i przy-

pominano w ka¿dym niemal pokoleniu; niedawno zrobi³ to równie¿ nasz

ksi¹dz Prymas Hlond. Katolicy musz¹ odrzuciæ zapatrywanie bizantyñskie,

jakoby wszelk¹ politykê nale¿a³o uznaæ za monopol tych, którzy dzier¿¹

w³adzê, nie pytaj¹c w jaki sposób j¹ osi¹gnêli.

Powiedziano: „Gdzie s¹ dwaj albo trzej zgromadzeni w imiê moje,

tam jestem poœrodku nich”. Czy pod tym warunkiem, ¿e bêd¹ siê groma-

dziæ tylko dla spraw prywatnych? Czy mo¿e idea Chrystusa, gdy chodzi o

sprawy publiczne, przebywa tylko pomiêdzy policjantami i biurokratami?

Teologicznie rzeczy bior¹c, nie mo¿na przystaæ na taki monopol.

Na pytanie o wci¹gniêcie religii do polityki odpowiadam tedy jasno,

¿e nale¿y roztrz¹saæ sprawy publiczne ze stanowiska etyki katolickiej.

Stawiam wymagania jak najskromniejsze. Upraszam o niewiele, bo tylko

o przestrzeganie dziesiêciorga przykazañ.

Móg³bym równie¿ dobrze powiedzieæ, ¿e nie wci¹gaj¹c religii, nie

odwo³uj¹c siê do niej w niczym, chcê roztrz¹saæ sprawy ze stanowiska

etyki cywilizacji ³aciñskiej. Albowiem cywilizacja ³aciñska nie wytworzy³a

nowej etyki, lecz katolick¹ przyjê³a za swoj¹. Tak tedy oba punkty obser-

wacyjne: cywilizacyjny i religijny s¹ w tym wypadku identyczne i stapiaj¹

siê w jeden. Cywilizacja ³aciñska nie jest bezetyczn¹, nie jest amoraln¹,

wiêc te¿ i pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej winno przestrzegaæ etyki.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

119

Z tym zastrze¿eniem i wyjaœnieniem rozpocznijmy polityczny przegl¹d

dekalogu. Tak jest — polityczny! Polityka stanowi równie¿ dzia³ cywilizacji

i to jak¿e¿ znamienny, nie tylko dla rodzaju, lecz dla szczebla w danej

cywilizacji. Skoro do cywilizacji nale¿y wszystko, co pozostaje w zwi¹zku

z ustrojem ¿ycia zbiorowego, a zatem cywilizacyjny — ¿e tak siê wyra¿ê

— przegl¹d tego ¿ycia musi dokonaæ tak¿e przegl¹du politycznego.

W myœl takich pogl¹dów rozwa¿ajmy kolejno przykazania Dekalogu.

I ogólne: „Mi³uj Pana Boga twego z ca³ego serca twego i ze wszystkich

si³ i ca³ej duszy twojej”.

Ilustrowany podrêcznik szkolny „historii biblijnej” zawiera obrazek

z Moj¿eszem przynosz¹cym z Synaju dwie tablice przykazañ. Ch³opca

uderza nierównoœæ podzia³u: na jednej tablicy tylko I–III, na drugiej

a¿ IV–X! W tym siê kryje jakaœ zagadka! Przyda³oby siê j¹ rozwi¹zywaæ

od razu w szkole i pouczyæ jako dwa ogólne przykazania na koñcu s¹

ogólnymi przykazaniami mi³oœci i nie nale¿y ich stawiaæ na jednej linii

z dziesiêciorga szczegó³owymi. One s¹ ponad nimi! Jedno z nich tyczy

mi³oœci Boga, drugie mi³oœci bliŸnich; tamto jest ujête w trzech pierw-

szych przykazaniach, to zaœ w siedmiu dalszych. Pierwsze ogólne przy-

kazanie jest jakby podsumowaniem przykazañ trzech, drugie siedmiu.

St¹d nierównoœæ zapisania tablic, z których jedna poœwiêcona jest wy-

³¹cznie stosunkowi cz³owieka do Boga, druga stosunkowi do bliŸnich;

ka¿da ma swój dzia³.

Przykazanie mi³oœci pe³ni siê uczynkami. Czyny nasze, czy wielkie

czy drobne, maj¹ w ¿yciu publicznym wynikaæ z mi³oœci dobra pospolitego,

a które nale¿y mi³owaæ dla mi³oœci Boga. Maj¹c siê przej¹æ mi³oœci¹ ku

Bogu ze wszystkich si³, nie mo¿emy od tego wykluczaæ si³ zbiorowych

wielkich zrzeszeñ. Tak powiada jedynie katolicka etyka, gdy tymczasem

w obu dzia³ach religijnych bizantynizmu: w prawos³awiu i protestantyzmie,

pañstwo i polityka w ogóle zwolnione s¹ od etyki.

Wed³ug doktryny katolickiej wszelka czynnoœæ ludzka mo¿e byæ u-

œwiêcona. Nie ma wyj¹tku od tego prawid³a, nie ma go te¿ dla polityki.

Wszelkie poczynanie spo³eczne, pañstwowe, narodowe, ma byæ przeja-

wem tego, i¿ siê mi³uje Boga, a zatem ma byæ nie czym innym, jak wielkim,

najwiêkszym sposobem pe³nienia przykazañ. Katolik nie mo¿e uprawiaæ

polityki, która by³aby sprzeczna z mi³oœci¹ ku Bogu. Wszyscy, którym ten

Pañstwo a Dekalog

background image

120

stosunek obojêtny, powinni wyst¹piæ z Koœcio³a i zrobiæ to jawnie. Aut–

aut. Wszêdzie obecny jest Bóg: jest te¿ obecny na sali sejmowej, w sali

s¹dowej, w ka¿dym urzêdzie i w ka¿dej szkole. Nie pomo¿e na to usuniêcie

krucyfiksów ze œcian!

Jakim prawem je usuniêto? A¿eby nie dra¿niæ innowierców, tj. nie-

chrzeœcijan, a zatem ¿ydów. Usuniêcie dra¿ni atoli wszystkich chrzeœcijan,

nie tylko katolików, lecz z tym „dra¿nieniem” rz¹d siê nie liczy³. Która¿

tedy religia jest w Polsce religi¹ panuj¹c¹?

Zapewne Akcja Katolicka stanie siê ¿ywym murem, o który rozbij¹

siê próby wyrzucenia mi³oœci Boga z ¿ycia publicznego. Has³o etyki totalnej

a¿ siê wprasza, a¿eby Akcja przyjê³a je za swoje.

Gdyby wiêc kto zaleca³ w imiê dobra publicznego coœ takiego, co

wed³ug pojêæ katolickich sprzeciwia³oby siê mi³oœci Boga, bêdziemy w

opozycji. Jak¿e¿ mo¿e byæ dla katolickiego ogó³u korzystnym coœ, co

k³óci siê z mi³oœci¹ Boga? Naród polski jest zaœ katolicki. Ilu¿ by³oby

Polaków, gdyby katolików usun¹æ?

Pragniemy, ¿eby samo piastowanie w³adzy w naszym pañstwie opie-

ra³o siê na mi³oœci Bo¿ej. Rz¹dziæ, w³adaæ, organizowaæ nale¿y w imiê

Bo¿e. Je¿eli wed³ug starego zwyczaju kupiec zaczyna swe ksiêgi handlowe

od wezwania Imienia Bo¿ego, czemu¿ by nie mia³ tego czyniæ najwy¿szy

zwierzchnik pañstwa i pañstwowi dostojnicy?

Ilu¿ uniknê³oby siê nieszczêœæ, gdyby d¹¿¹cy do w³adzy mieli Boga w

sercu! le jest, gdy siê otrzymuje w³adzê dlatego, ¿e siê dosz³o do niej

sztuczkami. Zupe³nie fa³szywy jest pogl¹d, ¿e skoro tylko ktoœ czuje w

sobie popêd, który ka¿e mu d¹¿yæ do w³adzy, ju¿ tym samym godnym

jest, ¿eby j¹ piastowaæ. Je¿eli ktoœ gotów na wszystko, byle w³adzê posi¹œæ,

zwyk³o siê mówiæ, ¿e jest „urodzonym w³adc¹”!

Im bezwzglêdniejszy, im gruntowniej pozby³ siê wszelkich skrupu³ów,

tym bardziej „rodzi³ siê na w³adcê?”! Bynajmniej. Chuæ w³adzy nie jest

zalet¹, lecz przestêpstwem. Powiedziano ju¿ w staro¿ytnoœci: Multi omnia

recta et honesta neglegant, dum modo potentiam consequantur…

Je¿eli bêdziemy poszukiwali g³owy pañstwa i dostojników najwy¿szych

wœród takich, których rozpiera ¿¹dza w³adzy, nie doczekamy siê cz³owieka

godnego takiego wyniesienia. W³adzy nie godzi siê zdobywaæ. Œlepa chuæ

w³adzy stanowi cechê ujemn¹ charakteru, a gorsza jest nad ¿¹dzê z³ota,

wygód i uciech, bo zawsze ka¿de przewinienie i ka¿de zboczenie staje siê

gorszym, gdy wkracza w ¿ycie publiczne. A chuæ ta nie da siê zaspokoiæ

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

121

bez zbrodni. Tak przynajmniej ucz¹ doœwiadczenia historyczne, a wspó³-

czesnoœæ pouczy³a nas o tym dok³adnie i wci¹¿ jeszcze poucza; tak orzeka

metoda indukcyjna. Niechaj kto wska¿e choæ jednego po¿¹dliwca w³adzy,

który by doszed³ by³ do niej, nie pope³niaj¹c przestêpstw, nie szerz¹c z³a,

nie staj¹c siê przynajmniej obojêtnym na moralnoœæ.

Bezetyczna pañstwowoœæ doprowadzi³a do tego charakterystycznego

pojmowania polityki, jako sztuki dochodzenia do w³adzy. T³umacz¹ nam

to, ¿e to dla dobra publicznego, ¿eby wykonaæ pewien program; a potem

dodaj¹, ¿e ze wzglêdu na dobro publiczne musz¹ pilnowaæ, ¿eby w³adzy

nie utraciæ. W praktyce wychodzi siê na to, ¿e celem rz¹du jest utrzymaæ

siê przy w³adzy — i nic wiêcej. Sztuka dochodzenia do w³adzy sk³ada siê

ze sztuczek, czêsto nikczemnych, a zawsze przynajmniej amoralnych; a

rezultat takiego pojmowania rz¹dów w narzucaniu siê i w za¿artej obronie

osobistego udzia³u w rz¹dach. Ze „sztuki dochodzenia do w³adzy” robi¹

siê sobkowskie ³owy na w³adzê, nie przebieraj¹c w œrodkach. G³ównym

zajêciem rz¹du staje siê têpienie wszelkiej opozycji, co po nied³ugim czasie

zamienia siê w przeœladowanie wszystkich porz¹dnych ludzi, nie chc¹cych

siê poni¿aæ s³u¿alstwem. Rz¹d taki skupia oko³o siebie zwolenników coraz

w¹tpliwszej wartoœci, a¿ w koñcu polityka bezetyczna wyrabia siê w sztukê

robienia brudnych interesów. Nieunikniona jest „ewolucja”!

Nale¿y usuwaæ ka¿dego, kto pope³nia nadu¿ycia, a¿eby siê dorwaæ

do w³adzy lub przy niej utrzymaæ, kto tylko narzuca siê w czymkolwiek

do czegokolwiek, powinien byæ usuwany; tym bardziej, je¿eli urz¹dza

sobie ³owy na w³adzê w pañstwie.

Nie goni siê za w³adz¹, lecz tylko przyjmuje siê jej brzemiê, gdy oko-

licznoœci wska¿¹, ¿e to jest obowi¹zkiem. W³adzê przyjmuje siê w pokorze

ducha, z mi³oœci¹ Boga, prosz¹c go o ³askê zdatnoœci, i o wsparcie do

wype³niania ciê¿kich obowi¹zków.

Dla tych powodów musimy ograniczyæ dobór osób, którym mo¿na

powierzyæ w³adzê; do katolików, do wiernych synów Koœcio³a. Zgoda z

Koœcio³em stanowi warunek niezbêdny, a po¿¹danym jest coœ wiêcej, bo

czynne z Koœcio³em wspó³pracownictwo.

Nie ma obawy, ¿eby Koœció³ katolicki mia³ zmierzaæ do wytworzenia

cywilizacji sakralnej. Ta cywilizacja, któr¹ ju¿ przed wiekami wytworzy³,

³aciñska, nie tylko wystarcza najzupe³niej do jego celów, ale ona jedna

jedyna mo¿e w Europie i w jej osadach byæ Koœcio³owi naprawdê pomoc-

n¹. Jedno i drugie, katolicyzm i ta cywilizacja ³aciñska, stoj¹ personali-

Pañstwo a Dekalog

background image

122

zmem. Sakralnoœæ niweluj¹ca ¿ycie w imiê sta³oœci i równoœci, wiedzie

do gromadnoœci. Gdyby Koœció³ d¹¿y³ do „klerykalizmu”, gdyby wkroczy³

na drogê sakralizowania cywilizacji, podkopywa³by grunt sam pod sob¹.

W katolicyzmie wykluczonym jest nadu¿ywanie has³a mi³oœci Boga celem

opanowania form bytowania ludzkiego.

Teraz przejdziemy trzy pierwsze przykazania tego dzia³u, zwi¹zane

bezpoœrednio z obowi¹zkami wzglêdem Boga.

1 i 2. „Nie bêdziesz mia³ bogów cudzych przede mn¹” i „Nie wzywaj

Imienia Bo¿ego nadaremno”.

Obca, cudza jest nam ka¿da religia oprócz rzymsko-katolickiej. W

pañstwie polskim katolicyzm musi byæ religi¹ panuj¹c¹. Tylko katolik

mo¿e byæ dopuszczony do stanowisk publicznych.

Pragn¹c moralnoœci w ¿yciu publicznym, musimy tym bardziej trzy-

maæ siê tej jedynej religii, która od ¿ycia publicznego wymaga etyki. Po-

stulatu tego nie znaj¹ ani prawos³awie, ni protestantyzm. Polskich prote-

stantów jest jednak taka garstka, i¿ nie by³oby nawet tak dalece dla kogo

obmyœlaæ norm odrêbnych.

A przy tym có¿ to za protestantyzm? W ksiêstwie cieszyñskim dzwoni¹

na Anio³ Pañski, lud protestancki pielgrzymuje na katolickie odpusty.

Wileñski kalwinizm utrzymuje siê wœród Polaków tylko jako przedsiêbior-

stwo rozwodowe. Ani tu, ani tam nie znaæ wcale znajomoœci teologicznej

ni luteranizmu, ni kalwinizmu. Znaæ natomiast czêsto przeœwiadczenie o

osobistym stosunku jednostki do Boga, co sprzeciwia siê teologii prote-

stanckiej (zw³aszcza kalwiñskiej); znaæ sk³onnoœci personalistyczne, a

nierzadko wybitne nawet przejawy personalizmu. Nale¿¹ oni do cywilizacji

³aciñskiej, podobnie¿ jak protestanci skandynawscy i angielscy. W pañ-

stwie cywilizacji ³aciñskiej bêd¹ siê czuæ u siebie; nie ma wiêc powodu

odmawiaæ im ca³ej pe³ni praw obywatelskich; a raczej nie brak powa¿nych

powodów, ¿eby ich uznawaæ zupe³nie równouprawnionymi.

W cywilizacji bizantyñskiej pañstwo zajmuje siê dogmatyk¹, lecz w

³aciñskiej ogranicza siê ingerencjê, pozostawiaj¹c dogmatykê Koœcio³owi;

pañstwo czuwaæ bêdzie tym bardziej, ¿eby nie wprowadzaæ do pañstwo-

woœci cudzych etyk. Nie s³uchajmy czczych frazesów o jakiejœ etyce ogólno-

ludzkiej, ani nawet o „chrzeœcijañskiej”, bo zale¿y nam tylko na tej jednej

etyce, która sama jedna g³osi, ¿e jedna i ta sama moralnoœæ obowi¹zuje i

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

123

w prywatnym ¿yciu i publicznym. Jest to etyka katolicka, jedyna etyka

cywilizacji ³aciñskiej.

Zastanawiaj¹c siê nad rozmaitoœci¹ etyk, widzimy tym jaœniej, ¿e nie

mo¿e byæ syntez pomiêdzy cywilizacjami. Luter zezwala³ panuj¹cym na

bigamiê, a Kalwin wymaga³ od rz¹dów tylko tego, ¿eby przestrzegaæ

kalwiñskiej prawowiernoœci.

W turañskiej cywilizacji kwestie etyczne nie istniej¹ zgo³a poza etyk¹

rodow¹ lub obozow¹; te zaœ obie nam obojêtne. ¯ydowska cywilizacja

posiada a¿ cztery etyki, dwie dla wspó³wyznawców, dwie wzglêdem

„gojów”, po jednej w Palestynie i po jednej w „golusie”.

W bizantynizmie i w braminizmie jarzmo obowi¹zków mo¿na zrzuciæ

z siebie w ka¿dej chwili. Na Rusi wieków œrednich raz wraz ten i ów kniaŸ

Rurykowicz zrzuca³ „krestnoje ce³owanije”, tj. uniewa¿nia³ i odwo³ywa³

sw¹ przysiêgê. W Petersburgu powszechnym by³o a¿ do naszych czasów

wœród inteligencji przekonanie, ¿e „przecie¿ mo¿na zrzec siê obowi¹zku”.

Ró¿nice pojêæ o moralnoœci siêgaj¹ jednak jeszcze dalej; czy¿ przyjêto by

u nas do klasztoru cz³owieka ¿onatego i ojca rodziny, zg³aszaj¹cego siê,

poniewa¿ pragnie, „poœwiêciæ wiêzy ni¿sze dla celów wy¿szych”? W cy-

wilizacji bramiñskiej takie porzucenie rodziny uchodzi za cnotê. Tam w

ogóle wszelkie obowi¹zki s¹ czasowe, bo mo¿na siê od nich uwolniæ

kiedykolwiek doraŸnie. Jak¿e¿ wobec takich odmiennoœci mo¿na mówiæ

o jakiejœ moralnoœci „powszechnej”?

Wiadomo jak w prawos³awiu Cerkiew wys³uguje siê rz¹dowi. W bizan-

tynizmie nie dopuszcza siê, ¿eby jakaœ powaga moralna mia³a siê wyod-

rêbniæ z ram pañstwa, gdy¿ przyznaje siê supremacjê sile fizycznej nad

duchowymi. Nadto cywilizacja ta nie pojmuje jednoœci bez jednostajnoœci.

Robi³a zaœ cywilizacja bizantyñska zdobycze na ca³ym kontynencie euro-

pejskim. Niemcy s¹ od dziewiêciu stuleci rozdwojone na cywilizacjê bizan-

tyñsk¹ i ³aciñsk¹. Kultura bizantyñsko-niemiecka rozwinê³a siê podczas

walk cesarstwa z papiestwem, nastêpnie uprawiali j¹ Krzy¿acy, po czym

wyros³o z tego prusactwo. W ostatnich czasach ca³e ju¿ Niemcy sprusaczy³y

siê, tj. przejê³y siê ideologi¹ prusack¹. Odbywa³a siê te¿ od dawien w

ca³ej Europie propaganda nad tym, ¿eby wyrugowaæ moralnoœæ z polityki.

Dosz³o do tego, ¿e oœmieszono samo przypuszczenie ³¹cznoœci ¿ycia pub-

licznego z etyk¹; wo³ano, ¿e to nienawiœæ.

„Nie bêdziesz mia³ bogów cudzych przede mn¹” — to znaczy, ¿e

nie bêdziesz siê ogl¹daæ na ¿¹dania i zachowywanie tych wszystkich,

Pañstwo a Dekalog

background image

124

którzy nie chc¹ uznawaæ naszej etyki; nie bêdziesz dba³ o szyderstwa,

lecz przy ka¿dej sposobnoœci stwierdzisz po mêsku, ¿e sam do cywilizacji

³aciñskiej siê przyznajesz i ¿¹dasz, ¿eby pañstwo uzna³o j¹ za cywilizacjê

pañstwow¹. Precz z pañstwowoœci¹ bezetyczn¹! My chcemy etyki to-

talnej, tj. obowi¹zuj¹cej we wszystkim a we wszystkim. Walka z pojêciami

pañstwowoœci amoralnej musi trwaæ bez przerwy, a¿ do ca³kowitego

zwyciêstwa moralnoœci naszej rodzimej cywilizacji ³aciñskiej. Niechaj

siê moralnoœæ katolicka rozwija coraz bardziej, niechaj powstaj¹ nowe

wymogi etyczne, a¿ moralnoœæ katolicka obejmie sprawy ¿ycia publicz-

nego.

Nie mo¿emy zaœ ¿adn¹ miar¹ zwalniaæ pañstwa od etyki. Historia

powszechna dostarcza a¿ nazbyt wiele œwiadectw, ¿e gdy siê zwolni ¿ycie

publiczne od moralnoœci, nastêpuje tym samym upadek jej w ¿yciu pry-

watnym. Publiczne nie mo¿e posiadaæ etyki innej, jak prywatne. Od wszel-

kiej dwoistoœci w etyce bije zgnilizn¹.

Postêp moralnoœci zawis³ w³aœnie od tego, ¿eby uznawaæ jej potrzebê

w narodzie, spo³eczeñstwie i pañstwie.

Nie mo¿emy dopuszczaæ do spraw pañstwowych moralnoœci ¿ydow-

skiej, turañskiej, ani bizantyñskiej, bo to dla nas „bogi cudze”.

Z ca³¹ stanowczoœci¹, nie wykluczaj¹c nawet bezwzglêdnoœci, musimy

zapobiegaæ, ¿eby pañstwowoœæ nie s³u¿y³a do walki z katolicyzmem. Kto

walczy z Koœcio³em, ten godzi w Polskê.

Od dwustu lat stanowi sprawa polska kwestiê etyki miêdzynarodowej;

poniewa¿ zaœ tylko katolicyzm uznaje etykê w ¿yciu publicznym, wiêc

interesy narodowe polskie zwi¹zane s¹ z losami katolicyzmu w Europie.

Prócz katolickiej wszelka inna religia — powtórzmy — ma byæ obca

polskim urz¹dzeniom pañstwowym. W³aœciwie pañstwo nie powinno mie-

szaæ siê w sprawy ¿adnej religii, ani katolickiej. Stosunek Koœcio³a do

pañstwa okreœlany jest jednak w Europie konkordatami zawieranymi ze

Stolic¹ Apostolsk¹, a ka¿dy konkordat przyznaje pewn¹ ingerencjê pañ-

stwu w sprawy eklezjologiczne; my zaœ nie mamy prawa byæ „bardziej

papieskimi od samego papie¿a”. Mamy natomiast dwa obowi¹zki: pilno-

waæ, ¿eby rz¹d (ni ¿aden urz¹d jego) nie dopuszcza³ siê wykrêtów w

wype³nianiu warunków konkordatu; tudzie¿, ¿eby nie roztacza³ opieki

pañstwowej nad „cudzymi” wyznaniami na przekór katolicyzmowi. Trzeba

kontrolowaæ rz¹d, czy równoczeœnie nie utrudnia dzia³añ Koœcio³owi, a

nie u³atwia prawos³awiu, protestantyzmowi, judaizmowi.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

125

Prawos³awie i protestantyzm maj¹ to do siebie, ¿e nie mog¹ wprost

istnieæ bez poparcia w³adzy œwieckiej.

Gdybym by³ prawos³awnym, poczuwa³bym siê do wielkiej wdziêcz-

noœci wzglêdem Polski. Bez polskiej troskliwoœci (jak¿e¿ bezinteresownej)

o dobro prawos³awia, mo¿e by go ju¿ nie by³o na równinach sarmackich.

Wybieram z ca³ej historii trzy punkty, szczególniejszej wagi.

Po wielkich najazdach tatarskich, za czasów cesarstwa ³aciñskiego,

kiedy nawet niekiedy nie by³o patriarchy i nikt nie troszczy³ siê o losy

cerkiewne Rusi, wtedy reorganizatorem metropolii „Kijowa i wszystkiej

Rusi” sta³ siê Cyryl, by³y kanclerz Daniela halickiego. Pochodzi³ on z bo-

jarów ziemskich z ziemi „Lachów”, a zatem by³ Lachem prawos³awnym.

Kiedy zaœ potem ziemia ta wraca na sta³e do Piastów, pierwszy z nich,

Boles³aw Trojdenowicz przechodzi na prawos³awie, przyjmuj¹c imiê Je-

rzego; drugi z kolei Kazimierz Wielki organizuje hierarchiê prawos³awn¹,

czyni¹c to nawet wbrew papie¿owi. Po raz trzeci upad³a cerkiew wscho-

dnios³owiañska po rewolucji bolszewickiej, a tym razem upad³a ca³ko-

wicie; przesta³a istnieæ, bo nie starczy³o kleru wiernego Cerkwi i przygoto-

wanego choæby jako tako do pe³nienia funkcji kap³añskich. Wtedy pañ-

stwo polskie poœpieszy³o z pomoc¹, nie ograniczaj¹c siê do samego ocale-

nia tej Cerkwi, lecz podnosz¹c jej poziom tak wysoko, jak to nie bywa³o

nigdy w Rosji. Teologiczny wydzia³ prawos³awny w uniwersytecie warszaw-

skim ma hodowaæ duchowieñstwo schizmatyckie dla prowincji pañstwa

polskiego a pañstwu temu sprzyjaj¹ce i nie pragn¹ce odrodzenia Rosji i

przywrócenia jej panowania nad tymi prowincjami, s³owem, ma dostar-

czaæ popów antyrosyjskich (sic!), co za naiwna wyobraŸnia! W rzeczywi-

stoœci urz¹dzono bogate rezerwy dla przysz³ego odrodzenia prawos³awia

w Rosji i to z postêpem na znacznie wy¿szy szczebel, ni¿ bywa³o kiedy-

kolwiek. Dziêki Polsce schizma na Rusi dŸwignê³a siê z upadku i teraz

mo¿e œmia³o czekaæ na chwilê sposobn¹… odwdziêczenia siê.

Nigdy by ów rz¹d polski nie by³ okaza³ ani w czêœci takiej troskliwoœci

jakiejkolwiek sprawie ¿ywotnej katolicyzmu. A jak siê opiekowano sek-

ciarzami, mariawitami i koœcio³ami „narodowymi”!!

A¿eby protestantyzm podnieœæ w oczach ludu œl¹skiego, nadano pas-

torom tytu³ „ksiê¿y” tj. „kap³anów”. Jest to nonsens teologiczny wobec

nauk Lutra czy Kalwina; jest to nawet istny bunt religijny, bo „reformatorzy”

¿adnego stanu kap³añskiego nie uznawali, lecz przeciwnie, twierdzili, ¿e

stan taki istnieæ nie mo¿e. Wiedz¹ o tym oczywiœcie pastorowie, a jednak

Pañstwo a Dekalog

background image

126

o tytu³ ksiê¿y zabiegali i u¿ywaj¹ go demonstracyjnie. Stanowi to niew¹t-

pliwie zerwanie z luteranizmem i kalwinizmem i by³oby czymœ analogi-

cznym do pewnych wierzeñ i praktyk „protestantów” w cieszyñskim; jakiœ

specyficzny polski protestantyzm. Owszem! Do stwierdzonych w Europie

osiemnastu dogmatyk protestanckich mo¿emy doliczyæ protestantyzm

dziewiêtnastej dogmatyki, gdy¿ iloœæ dogmatyk protestanckich jest zasad-

niczo nieograniczona. Nie zamierzamy bowiem przeszkadzaæ; chcieli-

byœmy tylko ¿eby „ksiê¿a pastorzy” jawnie oœwiadczyli siê za przywróce-

niem kap³añstwa (wbrew Lutrowi).

Zdaniem niektórych chodzi³o jedynie rz¹dowi i tylko o demonstracjê

antykatolick¹. Z³oœliwi zapowiadali, ¿e niebawem pojawi¹ siê „ksiê¿a ra-

bini”.

Grube przeto s¹ przewinienia pañstwowe przeciwko pierwszemu

przykazaniu.

Powiedziano dalej: „Nie wzywaj Imienia Boskiego nadaremno”.

Przykazanie to chroni nas od œwiêtoszkostwa, a ostrzega, ¿eby nie wci¹gaæ

Koœcio³a w sprawy œwieckie bez istotnej koniecznej potrzeby. Taka potrze-

ba zachodzi jednak zawsze, gdy moralnoœæ jest zagro¿ona i wtenczas nie

wolno siê wahaæ. Skoro nie trzeba wzywaæ Imienia Jego nadaremno, a

zatem trzeba go wzywaæ, skoro to nie jest nadaremno, tj. gdy odwo³ujemy

siê do moralnoœci. Skoro zaœ wgl¹d w ¿ycie publiczne mieœci siê tylko w

etyce katolickiej, bêdzie to odwo³aniem siê do katolicyzmu. Zwi¹zek nie-

rozerwalny!

Nie dbajmy o szyderstwa, a wrogów etyki naszej cywilizacji ³aciñskiej

przypierajmy zawsze do muru; niechaj bêd¹ wrogami jawnie. Nie za-

szkodzi, je¿eli podzielimy siê na obozy wed³ug stosunku do religii i do

cywilizacji. Jawnoœæ taka u³atwi nam ¿ycie publiczne. Za d³ugo ju¿ do-

kazywa³y rozmaite ³odzie podwodne przeciwko katolickoœci i polskoœci.

A polskoœæ nie mo¿e byæ turañsk¹, bizantyñsk¹ lub ¿ydowsk¹; ona mo¿e

byæ tylko ³aciñsk¹. Wrogowie katolicyzmu, nie znosz¹cy moralnoœci w

rz¹dach i nie chc¹cy odpowiedzialnoœci, niechaj¿e bêd¹ wrogami jawnymi.

3. „Pamiêtaj, abyœ dzieñ œwiêty œwiêci³”.

Poniewa¿ Polska jest pañstwem katolickim, a zatem publiczny spo-

czynek niedzielny obowi¹zuje wszystkich i… wszystkie urzêdy. Nie godzi

siê, ¿eby urz¹d oddawa³ roboty publiczne innowiercom i pozwala³ im

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

127

wykonywaæ je w niedzielê. W ogóle urzêdy winny wystrzegaæ siê z jak

najwiêkszym pedantyzmem tego, ¿eby nie mo¿na by³o wyst¹piæ przeciwko

nim z zarzutem, ¿e same obmyœlaj¹, jakby obejœæ ustawê. Œmieszne pozory

handlu wod¹ sodow¹ lub cukierkami robi¹ spoczynek niedzielny zbyt

czêsto iluzorycznym. Byle g³upstwo s³u¿y w³adzy za mi³y pozór do robienia

„wyj¹tków”. By³oby o wiele lepiej, gdyby taki rz¹d oœwiadczy³ siê jawnie

przeciwko œwieceniu niedzieli.

Powinny te¿ byæ nak³adane surowe kary na osoby robi¹ce w dzieñ

œwi¹teczny zakupy w sklepach otwieranych podstêpnie. S³usznie karze

siê takiego kupca, lecz kupuj¹cy powinien byæ karany o wiele dotkliwiej,

choæby piêciokrotnie.

Narusza siê równie¿ przykazanie, je¿eli siê próbuje zrównaæ wobec

prawa i w³adzy dni œwi¹teczne innowierców z niedziel¹, lub te¿ utr¹caæ

prawa niedzieli przez zestawienie z tamtymi dniami. Narusza siê natenczas

nie tylko trzecie przykazanie, lecz równie¿ pierwsze, gdy¿ jest to „s³u¿enie

bogom cudzym”.

Do najsurowszej odpowiedzialnoœci powinno siê poci¹gaæ urzêdnika,

lubi¹cego zapominaæ, ¿e w Polsce katolicyzm jest religi¹ panuj¹c¹. Wolno

wyznawcom innych religii œwiêtowaæ w swoje dni œwi¹teczne dowolnie,

jak najbardziej i publicznie, a nikomu nie wolno im w tym przeszkadzaæ;

lecz ochrona pañstwowa tyczy siê tylko niedzieli i œwi¹t katolickich.

Spoczynek niedzielny obowi¹zuje jednakowo w³adze cywilne i woj-

skowe. Katolicyzm jest religi¹ panuj¹c¹ w ca³ym pañstwie polskim, we

wszystkiej jego pañstwowoœci, a wiêc równie¿ w armii. Kto siê z tym nie

zgadza, niech wyst¹pi z wojska. W wyj¹tkowych okolicznoœciach, w zwi¹z-

ku ze stanem wojennym lub gdy grozi wybuch wojny, wszyscy jesteœmy

jednakowo zwolnieni od spoczynku niedzielnego.

Pañstwa ³adu europejskiego urz¹dzaj¹ œwiêta narodowe (Anglicy ob-

chodz¹ siê od tego). £¹czy siê z tym pewna niew³aœciwoœæ.

Czy¿ pañstwo jest od urz¹dzania uroczystoœci i zabaw publicznych?

Pañstwo nie powinno siê poni¿aæ do roli weso³ka. Nikt nie ma prawa

bawiæ siê na koszt skarbu, bo nie na uroczystoœci p³acimy podatki.

Pañstwo obejdzie siê doskonale bez œwiêta pañstwowego, i naród bez

narodowego, i spo³eczeñstwo bez spo³ecznego. Ci, którzy chc¹ mieæ

uroczystoœci, niechaj je swoim kosztem urz¹dzaj¹. Niechaj je urz¹dza

spo³eczeñstwo samo, ze sk³adek, a komitet mo¿e zaprosiæ, kogo zechce,

a wiêc i urzêdy tak¿e. Ale ¿eby w³adze pañstwowe same mia³y siê tym

Pañstwo a Dekalog

background image

128

zajmowaæ — to ju¿ pachnie albo Azj¹, albo ob³¹kaniem gdzieœ u góry.

B¹dŸ co b¹dŸ, samo obchodzenie œwiêta narodowego mo¿e byæ nie

tylko chwalebn¹ spraw¹, lecz podnios³¹.

Inaczej ma siê rzecz ze „œwiêtami”, wymyœlanymi w iloœci nieograni-

czonej na czeϾ wszystkiego i czegokolwiek, co tylko wzbudza w nas

uczucia lub upodobania. W myœl tradycji „Wielkiej” rewolucji francuskiej

propaguj¹ lo¿e wolnomularskie z pomoc¹ bezwyznaniowców, socjalistów

i ¯ydów „œwiêta” matki, ¿ony, siostry, zbo¿a, owoców itp., a¿ dosz³o siê

do œwiêta konia. W ci¹gu dalszym mia³o siê zapewne w zapasie œwiêta

psa i œwini? Cel a¿ nazbyt przejrzysty, ¿eby obni¿yæ nastrój i wra¿enia

œwi¹t koœcielnych, by³ d³ugo popierany przez w³adze. A kiedy zakazano

nazywaæ tych wymys³ów „œwiêtami”, wtedy zaprzestano tej akcji, chocia¿

nikt nie zakazywa³ obchodziæ tego wszystkiego, jako „uroczystoœci”. Cho-

dzi koniecznie o tê nazwê „œwiêta”; inaczej sprawa nie przedstawia war-

toœci dla inicjatorów.

Oczywiœcie pañstwu nic a nic do tego, ile w jakiej religii jest œwi¹t i

kiedy wypadaj¹. Wœcibstwo pañstwa totalnego sta³o siê doprawdy „kolo-

salnym”. Trzecie przykazanie domaga siê, ¿eby to natrêtne wœcibstwo

by³o nareszcie skrócone, i to radykalnie. W wszystkich sprawach tycz¹cych

œwi¹t katolickich, decyduje sam tylko Koœció³, a pañstwowoœæ ma siê do

tego dostosowaæ.

Przez pewien czas by³y w modzie wyrzekania na katolików, ¿e zbyt

wiele czasu marnuj¹ na œwiêtowanie. W imiê ludzkoœci czekaj¹cej na

zwiêkszenie produkcji, zabierano siê do „kasowania” kilku œwi¹t i wy-

powiedziano siê przeciw œwiêtom dwudniowym. Wykazywano socjologicz-

nie, ekonomicznie, demokratycznie, historycznie i futurystycznie, na wszy-

stkie sposoby, ¿e œwiêtowanie katolickie sta³o siê czymœ antyspo³ecznym.

Propaganda zyska³a pos³uch nawet w sferach koœcielnych! Nie spostrze-

¿ono siê, ¿e nie nawo³ywano do wydatniejszej pracy ni prawos³awnych,

ni starozakonnych, chocia¿ œwiêtuj¹ d³u¿ej! Nieprawdopodobne, a jednak

prawdziwe. Sfery koœcielne ugiê³y siê przed t¹ nagonk¹. W Polsce ogó³

wiernych stan¹³ w obronie pewnych œwi¹t, lecz na Zachodzie, co siê u-

trzyma³o, zosta³o poprzenoszone na niedziele i wielkie œwiêta g³ównie

ograniczono do jednego dnia, wiêc tylko do niedzieli. W praktyce wysz³o

na to, ¿e œwi¹t nie ma.

Nie bêdê siê rozpisywaæ o tym, jakie wzglêdy psychologiczne prze-

mawiaj¹ za tym, ¿eby jednak czasem by³y jakieœ œwiêta prócz niedziel.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

129

Zwrócê zaœ uwagê na spo³eczn¹ potrzebê œwi¹t podwójnych. Wyjdzie to

bardzo na zdrowie produkcji, je¿eli pracownicy kilka razy do roku na-

prawdê wypoczn¹ dok³adniej. Produkcyjnoœæ ich wzmo¿e siê skutkiem

tego tak dalece, i¿ nie tylko odrobi¹ „stracony” dzieñ œwi¹teczny, ale go

jeszcze nawet nadrobi¹. Za naszych w³aœnie czasów staj¹ siê œwiêta po-

dwójne tym potrzebniejsze, poniewa¿ ludzkoœæ przerzuca siê z miejsca

na miejsce coraz szybciej. M¹¿ goni za zarobkiem, gdzie go znajdzie, a

szukaæ go mo¿e dziêki ³atwej komunikacji; nie zawsze atoli mo¿e zabraæ

od razu ¿onê i dzieci na nowe miejsce pobytu. To pewna, ¿e nigdy jeszcze

nie miewa³o siê krewnych po ró¿nych miejscach tak rozproszonych jak

obecnie. Œwiêta podwójne zezwalaj¹ na wzajemne odwiedziny; jest zaœ

rzecz¹ nader po¿¹dan¹, ¿eby siê nie zaciera³y wêz³y rodzinne. Drugie

œwiêto stanowi dopiero prawdziwie dzieñ wypoczynkowy dla tych tysiêcy

i tysiêcy, którzy dzieñ w dzieñ doje¿d¿aj¹ do fabryk i biur z okolicy do

wiêkszego miasta. By³oby tedy wskazanym, ¿eby œwiêta nie „skasowane”

poprzenosiæ na sta³e w sobotê lub poniedzia³ek w³aœnie dlatego, ¿eby

powiêkszyæ iloœæ œwi¹t podwójnych.

Rejestr przewinieñ ze strony urz¹dzeñ pañstwowych przeciwko pier-

wszej grupie dekalogu da³by siê znacznie wyd³u¿yæ; tu chodzi tylko o

przyk³ady. Skracaj¹c siê, przejdŸmy do drugiej grupy, do drugiego przy-

kazania ogólnego.

II. Przykazanie ogólne: „Mi³uj bliŸniego jak siebie samego”.

Jak nie wolno nam skreœliæ z ¿ycia publicznego postulatu mi³oœci

Boga, podobnie¿ nie wahajmy siê u¿ywaæ wyra¿enia „mi³oœæ bliŸniego”

roztrz¹saj¹c tematy pañstwowe. Dobro publiczne jest po prostu szczytem

tej mi³oœci, jest wielkim iloczynem z tysi¹cznych jej stosowañ. Inaczej

rozumowaæ siê nie da. Gdyby ktoœ zaleca³, jako dobro publiczne, coœ, co

sprzeciwia³oby siê mi³oœci bliŸniego, wyœmiejemy siê mu w oczy z jego

rozumowania. Jak¿e¿ mo¿e byæ korzystnym dla ogó³u coœ, co jest dla

bliŸnich szkodliwym.

Nie mo¿na dogodziæ wszystkim i nie trzeba siê wcale o to staraæ.

Pielêgnuj¹c cywilizacjê ³aciñsk¹, nie zawsze dogodzimy synom innych

cywilizacji. Tylko nijakie zero duchowe mo¿e siê troszczyæ o to, ¿eby siê

wszystkim podobaæ.

W mi³oœci bliŸniego musi tak¿e panowaæ jakiœ ³ad, bo inaczej nie

Pañstwo a Dekalog

background image

130

by³oby ¿adnej skutecznoœci przy najlepszych nawet intencjach. £ad wy-

maga hierarchii. Istnieje hierarchia obowi¹zków, istnieje te¿ hierarchia

bliŸnich.

Nie ma równoœci; bliŸni bliŸniemu nierówny. Caeteris paribus ro-

dzina ma pierwszeñstwo nad obcymi, rodak przed cudzoziemcem, wspó³-

wyznawca przed innowierc¹, przyjaciel przed nieprzyjacielem, chory przed

zdrowym, kobieta przed mê¿czyzn¹, dziecko przed doros³ym, itp. Kom-

plikuj¹ce siê coraz bardziej nasze ¿ycie przysparza komplikacji tak¿e w

roztrz¹saniu tej hierarchii; tote¿ nale¿y sobie dobrze uœwiadomiæ szczeblo-

watoœæ obowi¹zków swoich, a¿eby w ka¿dej sytuacji wiedzieæ jak post¹piæ.

Za najlepszy wskaŸnik w praktykowaniu mi³oœci bliŸniego mo¿na

uznaæ prawid³o nastêpuj¹ce: wszelkie uprawnienie czyjeœ koñczy siê tam,

gdzie siê zaczyna uprawnienie kogoœ innego. Oczywiœcie nale¿y przede

wszystkim rozwa¿yæ i zbadaæ, czy obie strony posiadaj¹ w ogóle upraw-

nienie w danej sprawie; czy obie lub jedna z nich nie opieraj¹ siê na

samych tylko chêtkach lub roszczeniach wcale nie uprawnionych. Kry-

terium zaœ uprawnienia zawsze to samo: etyka katolicka.

Roszczenia mog¹ byæ s³uszne i nies³uszne, czasem wrêcz urojone.

Nie zawsze nale¿y siê komuœ wszystko, czego siê zechce; nieraz obowi¹zek

wymaga, ¿eby siê przeciwstawiæ ostro roszczeniom, bêd¹cym uroszcze-

niami. Walka z roszczeniami powinna byæ ci¹g³¹, systematyczn¹. Jest to

konieczne regulowane danej dziedziny, w której pragnêliœmy stosowaæ

mi³oœæ bliŸniego. Zdarza siê, ¿e przy najlepszych chêciach nie da siê zrobiæ

nic, je¿eli pole naszego dzia³ania zachwaszczone jest zbytnio uroszcze-

niami. Gdyby im czyniæ zadoœæ, nie starczy³oby mo¿noœci dla roszczeñ

s³usznych. Uroszczenia czêsto stanowi¹ przeszkodê niepokonaln¹ dla od-

dania komuœ tego, co mu siê nale¿y i czego nikt odmawiaæ nie zamierza³.

W nauce rosyjskiej pojawi³o siê przed laty przesz³o trzydziestu roz-

ró¿nienie dwóch etyk: obowi¹zkowej i roszczeniowej. W ostatnich latach

przeszczepia siê tê teoriê na grunt polski. Geneza doktryny tkwi w specjal-

nych stosunkach rosyjskich, lecz w cywilizacji ³aciñskiej jest to niepo-

trzebne, a mog³oby wieœæ do obni¿enia poziomu etycznego. W katolickiej

moralnoœci roszczenia s³uszne nie potrzebuj¹ dobijaæ siê uznania, gdy¿

posiadaj¹ je z góry. Co wiêcej, ka¿dy ma obowi¹zek uprzedzaæ odezwanie

siê roszczeñ, gdy¿ mi³oœæ bliŸniego wymaga, ¿eby samemu badaæ i roz-

strz¹saæ, czy siê komuœ coœ od nas nie nale¿y. O s³usznych roszczeniach

mo¿na powiedzieæ, ¿e w etyce cywilizacji ³aciñskiej mieszcz¹ siê one

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

131

apriorycznie i to nie jednostronnie lecz obustronnie. Robi¹c z tego od-

dzieln¹ etykê, wzbudza³oby siê domniemanie, ¿e siê ma do wyboru po-

miêdzy etyk¹ obowi¹zków a roszczeñ, ¿e pielêgnowanie roszczeñ jest ju¿

tym samym uprawianiem etyki: mo¿e by nawet dosz³o do wnioskowania,

¿e tym moralniejszy jest ten, kto usilniej akcentuje roszczenia. Otwarta

droga do najfatalniejszych nieporozumieñ. Maj¹c taki wolny wybór w

dziedzinie etyki, niewielu tylko zechcia³oby uprawiaæ etykê obowi¹zków

i musia³oby nast¹piæ obni¿enie moralnoœci i publicznej i prywatnej.

Oto znów przyk³ad, jak odmiennie przedstawiaj¹ siê sprawy ludzkie

w ró¿nych cywilizacjach. Widzimy, ¿e nie wysz³oby siê jednak z twardego

splotu kolizji, gdyby je mieli rozpl¹tywaæ przedstawiciele i zwolennicy

rozmaitych cywilizacji. Sam z sob¹ nie dojdzie do ³adu, kto siê nie zde-

cyduje, do jakiej nale¿y cywilizacji; jak¿e¿ móg³by panowaæ ³ad w jego

poczynaniach wzglêdem ¿ycia publicznego?

Gdzie brak wspó³miernoœci, tam wytwarza siê chaos, a ¿ycie spo³eczne

nie organizuje siê, lecz doprawdy bywa rozsadzane.

Na kontynencie europejskim zaniknê³a ju¿ ca³kowicie œwiadomoœæ,

¿e rz¹dz¹cy musz¹ miêæ jakiœ wspólny kierunek. Coraz wiêcej rz¹dów

„jednoœci narodowej” rozdaj¹cej teki wed³ug „klucza” w coraz liczniej-

szych krajach. Najczêœciej koñczy siê to zwyciêstwem przewrotowców.

Nigdzie nie ma tyle uroszczeñ, ile poœród rz¹dzicieli. Cz³owiek, który

nie umia³ zarobiæ na chleb dla rodziny, nieuk i nicpoñ, gdy zostanie mi-

nistrem dziêki rozmaitym kluczom partyjnym a kruczkom swej kliki, ota-

cza siê propagand¹ swej osoby na koszt pañstwa i po tysi¹c razy stoi

czarno na bia³ym wydrukowane, jako jest on wielkim œwiat³em w narodzie,

a ¿ycie jego sk³ada³o siê z samych zawsze poœwiêceñ. Niektórzy zapêdzaj¹

siê tak daleko, ze ka¿¹ rozg³aszaæ, jakoby znali siê na „resorcie”, którym

zawiaduj¹! Im gorszy nieuk, tym wiêksze uroszczenia!

Ca³y aparat pañstwowy nie ma innego celu, jak s³u¿yæ pretensjonal-

noœci rz¹dzicieli. Podró¿e ich, bankiety, urz¹dzanie im mieszkañ stanowi¹

wydatki najpilniejsze wœród wydatków pañstwowych. Szczytem m¹droœci

politycznej ci¹g³e pomna¿anie stanowisk ministerialnych; jest ju¿ ich dwa

tuziny.

Trudno rozprawiaæ o mi³oœci bliŸniego z ludŸmi, których ¿ycie sk³ada

siê z tych dwóch idea³ów: talerz i ³o¿e.

Zanim nawróci siê do szczêœliwszych czasów, kiedy odnajd¹ siê znowu

ministrowie skromni a uczeni i obowi¹zkowi, analizujemy to co jest, a¿eby

Pañstwo a Dekalog

background image

132

nie mniemali, ¿e tak byæ musi. Z wielkiego rogu obfitoœci wszelkiego z³a

sypi¹ siê gêstym gradem przestêpstwa przeciwko ka¿demu z dziesiêciorga

przykazañ; a¿ obrzydzenie zbiera do obecnej pañstwowoœci. Na tê strasz-

liw¹ plagê jeden jest tylko œrodek: etyka katolicka, stosowana z ca³¹ œci-

s³oœci¹.

Etyka katolicka obejmuje wszystko; nie ma w niej luk, a nowe prze-

jawy ¿ycia zbiorowego znajduj¹ w niej miejsce bez trudnoœci i w¹tpliwoœci.

Nie trzeba jej obmyœlaæ, chodzi tylko o to, ¿eby u³atwiaæ jej stosowanie, i

¿eby j¹ wprowadzaæ do wszystkiego. Najwy¿sz¹ kategoriê tych zabiegów

stanowi troska o pañstwowoœæ moraln¹. Nadejdzie zapewne czas, kiedy

nauka o pañstwie bêdzie uwa¿ana za dzie³o sztuki.

Czy¿ mi³oœæ bliŸniego nie bêdzie uprawiana najg³êbiej i najszerzej

natenczas, gdy ow³adnie umys³ami has³o etyki totalnej?

Nawet jednak zgodziwszy siê na etykê totaln¹ mo¿na by mêdrkowaæ

oko³o kresów mi³osierdzia, jak daleko ma ono siêgaæ. Czy dobrze jest i

s³usznie przed³u¿aæ ¿ycie chorym nieuleczalnie, bardzo cierpi¹cym przy

tym, np. trêdowatym. Mo¿na by bowiem rozumowaæ, ¿e etyka wymaga

raczej, ¿eby skracaæ mêczarnie do niczego nie wiod¹ce i beznadziejne.

W¹tpliwoœæ tê rozstrzygamy ca³kiem po prostu: my nale¿ymy do cywi-

lizacji ³aciñskiej; etyka tej cywilizacji jest etyk¹ katolick¹, a ta powiada:

Res sacra miser i mi³osierdziu nie tylko ¿adnych granic nie zaznacza,

lecz pracuje nieustannie nad ich rozszerzeniem.

W mi³oœci bliŸniego mi³osierdzie odgrywa³o zawsze wielk¹ rolê. Nie

zmniejsza jej bynajmniej rozwój stosunków spo³ecznych. Nowe kompli-

kacje w walce o byt wytwarzaj¹ coraz wiêcej wypadków, wymagaj¹cych

mi³osierdzia. Socjaliœci, walcz¹cy z ka¿dym a ka¿dym pojêciem katolickim,

wo³aj¹, ¿e oni nie zajmuj¹ siê mi³osierdziem, cnot¹ najni¿szego ich zda-

niem stopnia, bo ho³duj¹ cnocie wy¿szej: sprawiedliwoœci; a gdy nastanie

socjalistyczna sprawiedliwoœæ, mi³osierdzie stanie siê zbêdnym. Nie od-

k³adaj¹c atoli walki z mi³osierdziem a¿ do nastania tej ery szczêœcia, zwal-

czaj¹ je i wyszydzaj¹ od razu, zaraz teraz. Pomin¹wszy tê dziwn¹ metodê,

zadajmy¿ pytanie: czy w pañstwie czerwonym nie bêdzie niesprawiedli-

woœci z powodu œlepego losu, trafu, przygody, z³ego wypadku? Czy na te

bol¹czki nie trzeba bêdzie w imiê sprawiedliwoœci leków mi³osierdzia?

Wy to obiecujecie nieszczêœliwcom na przysz³oœæ, my katolicy robimy to

ju¿ od dawna. Nie zmienimy postêpowania, bo mi³osierdzia wymaga mo-

ralnoœæ, g³oszona przez nasz¹ religiê.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

133

Uznajemy, ¿e naszym pañstwom i spo³eczeñstwom daleko do pe³nej

sprawiedliwoœci. WyobraŸmy¿ sobie, ¿e w takich pañstwach zniknê³o mi³o-

sierdzie! Skoro nas nie staæ na zupe³n¹ œcis³¹ sprawiedliwoœæ, musimy

tym bardziej pielêgnowaæ mi³osierdzie, jako czêœciow¹ korektê sprawie-

dliwoœci.

4. „Czcij ojca i matkê swoj¹”.

Przykazanie to nie ogranicza siê do rodziców bezpoœrednich. Nakazu-

je czciæ dziadków i pradziadków. Nie s³ysza³ nigdy nikt, gdzie siê to przy-

kazanie zatrzymuje, na którym pokoleniu, a od którego pokolenia ju¿

nie obowi¹zuje. Siêgaj¹c tedy rodowodem rodziców wstecz, dojdziemy

do przodków coraz dawniejszych i nam coraz dalszych. Wêz³em nieznisz-

czalnym zwi¹zani jesteœmy z przodkami; dŸwigamy bowiem po nich dzie-

dzictwo, bez wzglêdu na to, czy mi³e czy nie mi³e, ze wszystkim z³em i

dobrem. Rodzi siê z tego historyzm, tj. poczucie, ¿e siê jest narodem

historycznym.

Bez historyzmu nie ma mi³oœci Ojczyzny, która stanowi najwy¿sz¹

ewolucjê i koronê IV przykazania. Nie rodzi siê zaœ z samych pobudek

ziemskich. Okreœli³ to doskonale ks. Piotr Skarga pod koniec XVI wieku,

gdy powiedzia³: „Nie dlatego mi³ujemy Ojczyznê nasz¹ Polskê, ¿e nas

wy¿ywi, ale i¿ jest postanowienia Bo¿ego”.

Có¿ tedy s¹dziæ o ludziach, którzy ci¹gn¹ z ojczystego pañstwa nie-

prawe zyski prywatne? Co myœleæ o tym, ¿e tacy ludzie mog¹ piastowaæ

wysokie dostojeñstwa? Czy¿ wobec tego wprowadzenie dekalogu do pañ-

stwowoœci nie stanowi koniecznoœci nagl¹cej?

Czcij ojca i matkê swoj¹, a wiêc dbaj o nich, gdy stan¹ siê starcami i

niezdatnymi do zarabiania na ¿ycie. Musimy przeto d¹¿yæ do renty starczej,

lecz niechaj tê pracê za³atwia spo³eczeñstwo samo, a nie pañstwo; ¿eby

ka¿dy nale¿a³ do swojej ubezpieczalni, do jakiej mu siê podoba.

Pañstwo wziê³o na siebie emerytury urzêdników i post¹pi³o niegodzi-

wie z pieniêdzmi… cudzymi. Urzêdnicy pobieraj¹ emerytury z pieniêdzy

nie pañstwowych, lecz w³asnych, ze sk³adek miesiêcznych (pobieranych

przymusowo). Urz¹dzenie to polega na tzw. rachunku prawdopodobieñ-

stwa, jak wszelka asekuracja. Zbiera³y siê na to fundusze wiêksze ni¿

wynosi³a wyp³ata emerytur; nadwy¿ka przechodzi³a do skarbu pañstwa.

Pañstwo wiêc nic nie daje, tylko administruje tymi funduszami, pobieraj¹c

Pañstwo a Dekalog

background image

134

za to wynagrodzenie. Jakim¿e prawem pañstwo okrawa emerytury?

Ograbia wiêc urzêdnika z jego w³asnych pieniêdzy, usk³adanych przez

ca³e ¿ycie. Jest to naruszenie depozytów.

U niektórych koczowników, na prymitywnych stopniach cywilizacji,

jest zwyczaj, ¿e siê zabija chorych starców. Jeszcze pod koniec XIX wieku

stwierdzono to u Czukczów. Na równym z nimi poziomie stoj¹ wszyscy ci,

którzy zalecali i przeprowadzali ci¹g³e obni¿anie poborów emerytalnych.

Czy¿ nie stanowi to cywilizowanego „dobijania starców”?

Rozci¹ga siê czwarte przykazanie na starszych w ogóle, nastêpnie na

nauczycieli i prze³o¿onych.

Wynika z tego, ¿e ktokolwiek piastuje jaki urz¹d, powinien zas³ugiwaæ

na szacunek, jeœli tedy nie czyni zadoœæ temu warunkowi, ma byæ usuniêty.

Jest zaœ niema³o przewinieñ, nie karalnych s¹downie, a siej¹cych zgor-

szenie i budz¹cych wzgardê. Marna pañstwowoœæ gdzie figury oficjalne

stanowi¹ przedmiot publicznej pogardy. Pañstwowoœæ taka trzaœnie przy

pierwszym wstrz¹sie.

Wed³ug jakiego wzorca ma byæ szacunek publiczny? Poniewa¿ pañ-

stwo polskie jest katolickie i musi nale¿eæ do cywilizacji ³aciñskiej, wiêc

warunki szacunku publicznego objête s¹ etyk¹ katolick¹ i pojêciami cywi-

lizacji ³aciñskiej.

5. „Nie zabijaj”.

Znaczy to oczywiœcie, ¿e nie tylko samemu nie wolno byæ zbójem,

ale ani innym na zabójstwo pozwalaæ; co wiêcej, jest obowi¹zkiem pañstwa

zbójnictwu przeszkadzaæ. Policja jest od tego, by chroniæ spo³eczeñstwo,

by ochroniæ spo³eczeñstwo od zbrodniarzy; bezpieczeñstwo ¿ycia i mienia

stanowi jej jedyny obowi¹zek, a nie jakiœ dodatek do s³u¿by polityczno-

policyjnej. Je¿eli nie starczy funduszów na wszystkie rodzaje policji,

wszystkie dostêpne fundusze powinno siê obracaæ na policjê bezpieczeñ-

stwa. Wartoœæ policji mierzy siê iloœci¹ zbrodniarzy nie wykrytych. Gdy

tego za du¿o, widocznie pañstwo nie spe³nia nale¿ycie swych obowi¹zków.

Mówi¹c œciœle, zwiêkszaj¹ca siê bezkarnoœæ z³a staje siê hañb¹ pañstwa.

Pañstwo takie przys³uguje siê zbrodniarzom, ulepsza warunki zbójec-

kiego fachu, powiêksza szanse powodzenia zbójom, a zatem staje siê

wspó³winnym ich zbrodni. Takie pañstwo dopomaga zabijaæ, a wiêc —

zabija.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

135

Pañstwowoœæ zbójecka?! Gdzie pañstwo zbrodniarzy nawet nie wy-

krywa, je¿eli policja jest w tym zaniedban¹, niezdatn¹ czy niedba³¹, skutek

jest taki sam, jak gdyby roztaczano opiekê nad zbrodniarzami. Policja

nie gwarantuj¹ca nam bezpieczeñstwa, staje siê sprzêtem nieu¿ytecznym,

niepotrzebnym.

Policja jest od tego, ¿eby cz³owiek porz¹dny czu³ siê zupe³nie bez-

piecznym; a tymczasem zdarza siê wprost przeciwnie… Na polityczn¹

policjê jest pieniêdzy w bród i skutkiem tego brakuje na s³u¿bê bezpie-

czeñstwa. Choæby siê musia³o obcinaæ bud¿et na wszystkie strony, nale¿y

to zrobiæ, a sumy obciête przekazaæ na pomno¿enie i wydoskonalenie

stra¿y bezpieczeñstwa. Na pewno jednak wystarczy obcinaæ wydatki na

pozycje zbêdne, a¿eby nie brak³o na niezbêdne; najniezbêdniejsz¹ zaœ

jest policja bezpieczeñstwa.

W miarê jak bezpieczeñstwo ¿ycia i mienia zwiêksza siê lub spada,

nabiera te¿ wartoœci pañstwo lub traci j¹. Nie ma lepszego kryterium do

oceny pañstwa, jak statystyka zbrodniarzy nie œciganych.

Pañstwowoœæ, w której zbrodniarze mog¹ obywatela okraœæ, obrabo-

waæ, nawet zabijaæ, a z urzêdowego komunikatu policji dowiadujemy siê

tyle tylko, ¿e „zbiegli w niewiadomym kierunku” — pañstwowoœæ taka

traci racjê bytu i najlepiej by by³o unicestwiæ j¹ od razu, zanim ona sama

moc¹ swej g³upoty, niezdarnoœci i lekkomyœlnoœci nie zaprowadzi pañstwa

do zguby. Tacy rz¹dziciele s¹ niezdatni do rz¹dów; na stolicach rz¹dowych

s¹ uzurpatorami i trzeba ich przegoniæ, póki nie za póŸno!

Zabiæ zbója jest zas³ug¹. Gdyby wybiæ wszystkich zbójów i w ogóle

zbrodniarzy, jak¿e¿ zwiêkszy³aby siê wydatnoœæ pracy takiego szczêœliwego

pokolenia.

Ró¿ne s¹ rodzaje zbójectwa, niekiedy bywaj¹ natury „delikatnej”.

Np. propaganda wyludniania kraju, zabijania dzieci w ³onie matki. Istniej¹

od tego jawne „poradnie”, dzia³aj¹ce publicznie. Gdyby agitacja ta by³a

subwencjonowana z funduszów publicznych, czy¿ pañstwo nie by³oby

winne zbójectwa?

Do dzia³u bezpieczeñstwa ¿ycia nale¿y tak¿e oczywiœcie pielêgnowanie

zdrowia. W cywilizacji ³aciñskiej stanowi to bezwarunkowo obowi¹zek,

podczas gdy w bizantyñskiej kwestii zdrowia nie dopuszczono zgo³a do

zakresu etyki. W Bizancjum powsta³ nawet przes¹d, jakoby cnota nie mog³a

mieœciæ siê w piêknym zdrowym ciele; wyrazem jej mia³y byæ cia³a znê-

kane, schorowane, brzydkie. Wyniknê³y z tego rozmaite nastêpstwa, z

Pañstwo a Dekalog

background image

136

których najgorszym by³o to, ¿e obowi¹zek doskonalenia siê ograniczono

do mnichów; w ostatecznej konsekwencji usuniêto etykê ca³kiem z ¿ycia

publicznego.

W cywilizacji ³aciñskiej i wed³ug etyki katolickiej, dba³oœæ o zdrowie

jest obowi¹zkiem tak dalece, i¿ rozci¹ga siê na nieuleczalnych, nakazuj¹c

pielêgnowaæ ich starannie a¿ do ostatniej chwili. Zwolennicy etyki sztucz-

nej areligijnej (tzw. autonomicznej) maj¹ to za z³e chrzeœcijañskiej mi³oœci

bliŸniego, ¿e utrzymuje przy ¿yciu trêdowatych, paralityków, itp. Zarzucaj¹

nam, ¿e niepotrzebnie przed³u¿amy im cierpienia i dostarczamy ochrony

nieszczêœciu ludzkiemu. Jak dotychczas przeciw pielêgnowaniu nieule-

czalnych oœwiadczy³y siê tylko rz¹dy bolszewickie i hitlerowskie. S³ysza³o

siê na ka¿dym kroku zasadê wojsk niemieckich, wypowiedzian¹ tonem

najwiêkszej przechwa³ki, jako w Niemczech i pod rz¹dami niemieckimi

w ogóle nie ma chorych, chyba tylko chwilowo; w zasadzie s¹ tylko zdrowi

i… umarli. Jest to oczywiœcie przekroczenie pi¹tego przykazania.

Ten sam zarzut tyczy siê niedostatecznej pieczy o chorych. Jak wia-

domo, oficjalne „ubezpieczenie spo³eczne” (popularnie zwane doku-

czalniami) szwankuj¹ wielce pod tym wzglêdem i nie spisa³oby siê na

wo³owej skórze zarzutów, jakie wysuwaj¹ ubezpieczeni, a wysuwaj¹ bez

koñca i bez skutku. Instytucje te nabra³y w Polsce cech kiepskich urzê-

dów socjalistycznych, urz¹dzonych arcybiurokratycznie. Wszelkiego ro-

dzaju ubezpieczenie nale¿y zasadniczo popieraæ, a przymus ubezpiecze-

nia jest ca³kiem s³uszny; lecz nies³usznym jest robienie z tego monopolu.

Niechaj spo³eczeñstwu bêdzie wolno tworzyæ ubezpieczalnie stosownie

do potrzeb spo³ecznych i niechaj siê ka¿dy ubezpiecza, gdzie mu siê po-

doba.

Szpitalnictwo niedomaga iloœciowo i jakoœciowo. Ile razy zabraknie

w publicznym szpitalu ló¿ka, a w aptece szpitalnej œrodka leczniczego

(bo zbyt drogi), tyle razy pope³nia siê przestêpstwo przeciw pi¹temu przy-

kazaniu.

Pomiêdzy przysporzeniem zdrowia a wzrostem zalet spo³ecznych za-

chodzi stosunek prosty kwadratowy. OsadŸmy w okolicy zacofanej sumien-

nego lekarza, przystêpnego dla wszystkich; gdy stan zdrowia ludnoœci

poprawi siê dwukrotnie, wydajnoœæ jej pracy i pozytywne zajêcie siê ¿yciem

zbiorowym rozwin¹ siê w czwórnasób. Zorganizowanie lecznictwa publi-

cznego w ca³ym kraju stanowi drug¹ po s³u¿bie bezpieczeñstwa nagl¹c¹

potrzebê.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

137

Nie dosyæ jest leczyæ, trzeba zapobiegaæ chorobom. Np. higiena pub-

liczna wymaga energicznej walki z malari¹, a wiêc z komarami wszelkiego

rodzaju. Dziêki zimnicy wyludni³a siê Azja Mniejsza trzy razy w czasach

historycznych, a znaczna czêœæ ziemi zamkniêta jest wci¹¿ dla osadnictwa;

nie ma zaœ ani w Europie kraju, w którym jakaœ okolica nie stanowi³aby

ogniska zarazy. Przez d³ugi czas tylko w³adze Stanów Zjednoczonych spe³-

nia³y swój obowi¹zek; w Europie naœladowa³ ten dobry przyk³ad sam

tylko Mussolini (suum cuique).

Nie trudno wskazaæ ca³y szereg podobnych obowi¹zków, ¿eby têpiæ

szkodniki rozmaitego rodzaju na wsi i w mieœcie.

Najgorsze z chorób s¹ nerwowe, a Polska ma ich u siebie najwiêcej.

W³adze zachowuj¹ siê, jakby nie wiedzia³y o tym, ¿e zdrowe nerwy stanowi¹

wartoœæ sprawnoœci ¿yciowej tego i nastêpnego pokolenia. Albowiem dzie-

ci neurasteników bywaj¹ niezdarne. W³adze np. udzielaj¹ przywilejom

handlarzom odbiorników radiowych na wyprawianie ha³asów przez ca³y

dzieñ. Uznaje siê te¿ w Polsce nieograniczone prawo psiej swawoli. Jak

Polska d³uga i szeroka, psy ujadaj¹ bez ustanku i obszczekuj¹ (nawet w

Warszawie) ka¿dego przechodnia. S³awne komisje do zwalczania ha³asów

miejskich zajmowa³y siê tylko klaksonami automobilów.

Jako antidotum na neurasteniê, propaguj¹ w³adze sport. Owszem!,

w ten sposób zwiêksza siê prawdopodobieñstwo, ¿e bêdzie „w zdrowym

ciele zdrowy duch”. Lecz przesadzono! Sportu tyle, ¿e m³odzie¿ niemal

nie ma ju¿ czasu uczyæ siê i robi siê w zdrowym ciele niezupe³nie zdrowy

duch.

Jak¿e¿ niekompetentne by³yby te roztrz¹sania, gdyby uwzglêdniæ tylko

zabijanie cia³a! Przykazanie zakazuje tym bardziej zabijaæ bliŸniego na

duchu.

Zbrodniczymi wrêcz s¹ wszelkie urz¹dzenia pañstwowe, które przy-

czyniaj¹ siê do zabijania charakterów czy talentów. Nad wszelk¹ pañstwo-

woœci¹ unosi siê pi¹te przykazanie, wo³aj¹c: Nie wytwarzaj s³u¿alstwa,

pochlebstwa, nie zachêcaj do kariery w zak³amaniu, bo zabijasz ducha,

gdy popierasz fa³sz i fa³szywców. Przyk³ad idzie z góry. Gdzie przez dwa

tylko pokolenia wiedzie do wy¿szych stanowisk ni¿szoœæ charakteru, w

kraju takim ogól wyzbêdzie siê charakteru, tam ludzie z charakterem

stan¹ siê przedmiotem poœmiewiska, jakoby sk¹dœ zab³¹kane cudaki.

Spodleje spo³eczeñstwo, które nie potrafi strz¹sn¹æ z siebie rz¹dów nie-

moralnych.

Pañstwo a Dekalog

background image

138

Jak dalece metoda rz¹dów mo¿e wp³yn¹æ na charakter ludnoœci,

mieliœmy do niedawna przyk³ad we W³oszech. Z kondotierstwa wpad³o

siê z czasem w bandytyzm, który jeszcze za moich czasów zorganizowany

by³ na Sycylii, jakby pañstwo w pañstwie. Rz¹d amoralny stanowi truciznê

dla narodu, tak dla spo³eczeñstwa, jako te¿ dla pañstwa. Niemo¿ebnym

jest, ¿eby nie umniejsza³ mu zalet, a nie przysparza³ wad. Je¿eli takie

rz¹dy trwaj¹ czas d³u¿szy, czekaj¹ naród losy op³akane.

Gdy wady wezm¹ górê nad st³umionymi, ubitymi zaletami, musi siê

wszystko popsuæ, bo z wad có¿ da siê wytworzyæ? Spo³eczeñstwa dziczej¹,

pañstwa trac¹ si³ê, naród cofa siê w rozwoju, wreszcie poczucie narodowe

przestaje dzia³aæ.

Z³e rz¹dy s¹ jak zabójce.

6. „Nie cudzo³ó¿”.

Dziêki mieszankom cywilizacyjnym pojawi³y siê w Europie dziwaczne

pogl¹dy na ma³¿eñstwo. Zapomniano zgo³a, ¿e ma³¿eñstwo œlubne jest

spraw¹ publiczn¹, a tylko konkubinat prywatn¹. Wywrócono rzecz ca³¹

na odwrót i okreœlono, jako ma³¿eñstwo stanowi sprawê prywatn¹, równo-

czeœnie narasta³o gor¹ce zami³owanie do „publikowania” konkubinatów,

wcale ich zreszt¹ nie gani¹c. Tu i ówdzie, w katach Europy, zaczê³o siê

na³o¿nictwo wyrabiaæ, jakby na jak¹œ instytucjê prawa… publicznego, a

pañstwo przygl¹da³o siê temu z ¿yczliw¹ neutralnoœci¹. Zwi¹zki nieœlubne

zawsze istnia³y i nie ma na to rady; ale niech¿e siedz¹ cicho, niech siê nie

pchaj¹ naprzód. Chyba nie przesadne wymaganie?

Pojêcia o prawie ma³¿eñskim s¹ u nas pod wzglêdem cywilizacyjnym

pstrokate. Bierze siê coœ niecoœ z katolickiego prawa kanonicznego (naj-

chêtniej sam¹ ceremoniê) domiesza siê przynajmniej drugie tyle¿ z ¿ydow-

skiego prawa ma³¿eñskiego, trzeci¹ czeœæ dosypie siê z bizantyñskiego, a

czwart¹ wed³ug pogl¹dów turañskich. Wielu wybitnym w pañstwowoœci

osobom trudno by³o zdecydowaæ siê, po jakiemu maja byæ o¿enieni. Jest

to zami³owanie do niewyraŸnoœci, ¿eby siê ubezpieczyæ (nieraz wielo-

stronnie) co do zmiany „podwiki”.

Cywilizacja ³aciñska wymaga monogamii do¿ywotniej, a to jest w³aœnie

nienawistne wszystkim osobom acywilizowanym, których liczba wzrasta³a

w ostatnim pokoleniu w sposób przeraŸliwy.

Ca³e nasze prawo ma³¿eñskie mog³oby siê doskonale sk³adaæ z jed-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

139

nego tylko paragrafu: „Pañstwo polskie uznaje i przyjmuje postanowienia

kanonicznego prawa ma³¿eñskiego co do katolików, tudzie¿ pogl¹dy tego

prawa co do ma³¿eñstw innowierców.”

Innowiercy nie straciliby na tym, gdy¿ Koœció³ trzyma siê przepisów

danego wyznania w os¹dzaniu prawoœci zwi¹zku ma³¿eñskiego osoby

innowierczej. U neofity uznaje Koœció³ ten zwi¹zek, jaki w dni jego chrztu

by³ wa¿nym wed³ug wyznania poprzedniego. Je¿eli zachodz¹ w¹tpliwoœci,

Koœció³ trzyma siê zasady nierozerwalnoœci ma³¿eñstwa tak¿e innowier-

czego. Tote¿ protestanci lub prawos³awni nie przechodz¹ nigdy na kato-

licyzm celem zmiany ¿ony, bo z katolicyzmem nie da siê tego urz¹dzaæ.

Neofita musi przed „rewokacj¹” uzyskaæ rozwód w swym poprzednim

wyznaniu; a skoro go uzyska, niepotrzebna mu zmiana wyznania dla wzglê-

dów p³ciowych; je¿eli zaœ nie uzyska, Koœció³ bêdzie go uwa¿aæ za zwi¹-

zanego tym innowierczym ma³¿eñstwem a¿ do koñca ¿ycia; a wiêc utraci

prawo rozwodowe, które przys³uguje mu w protestantyzmie lub w prawo-

s³awiu. Co do ¯ydów, istnieje tzw. privilegium paulinum, moc¹ którego

nie trac¹ prawa do rozwodu.

Koœció³ bezwarunkowo nie dopuszcza do profanacji religii chêci¹

zmiany ¿ony.

Nie mo¿na zakazywaæ zmiany ma³¿onka w nowo przyjêtym wyznaniu

(udzielaj¹cym rozwodów). Prawdopodobnie da³oby siê to osi¹gn¹æ zgod-

nymi a dobrowolnymi postanowieniami samych ¿e wyznañ rozwodowych.

Czy¿ nie uw³aczaj¹ im tacy „nawróceni”? Gdyby siê zaœ okazaæ mia³o, ¿e

chodzi tylko o dochody z rozwodów, pañstwo ma prawo, a raczej obowi¹-

zek, st³umiæ handel tak haniebny.

Wszyscy rozwodnicy, zmieniaj¹cy wyznanie dla zmiany kobiety, po-

rzucaj¹ tym samym cywilizacjê ³aciñsk¹, poniewa¿ w tej cywilizacji nie

mo¿na w ¿aden sposób mieæ drugiej ¿ony za ¿ycia pierwszej. Polsce zaœ

nie mo¿na byæ po¿ytecznym poza cywilizacj¹ ³aciñsk¹; nie powinno siê

przeto osobom takim powierzaæ funkcji publicznych.

Kwestie szóstego przykazania zwi¹zane s¹ wielce ze spraw¹ dobro-

bytu, albowiem przesta³oby siê pleniæ niejedno z³o spo³eczne i wróci³oby

do równowagi wiele stosunków, gdyby mê¿czyŸni mogli siê ¿eniæ m³odo.

Kobieta na ogó³ w zasadzie nie powinna zarabiaæ poza domem.

Weszlibyœmy tu w zagadnienie jak najciekawsze i niezmiernej wagi,

lecz nie wykraczajmy poza progi dekalogu. Uwzglêdniæ zaœ nale¿y, ¿e

rozszerzone mo¿liwoœci zarobków niewieœcich przydaj¹ kobiecie nieza-

Pañstwo a Dekalog

background image

140

wis³oœci tak¿e moralnej. Z regu³y ka¿da niemal zarabiaj¹ca poza domem

uwa¿a to jednak za wykolejenie i wo³a³aby wyjœæ za m¹¿, choæby œrednio

dobrze. Lata zarobkowe pozadomowe nie powinny trwaæ d³ugo, maj¹c

s³u¿yæ tylko do tego, ¿eby niewiasta m³oda nie musia³a wyjœæ za m¹¿ jak-

kolwiek, ¿eby mia³a czas dobraæ sobie mê¿a wed³ug swej sk³onnoœci.

Gdyby zarobki niewieœcie da³y siê uregulowaæ w tej myœli, przyczyni-

³yby siê nadzwyczaj do podniesienia godnoœci ma³¿eñstwa, a stad³a nie-

dobrane zdarza³yby siê tylko wyj¹tkowo.

S¹ to jednak marzenia pró¿ne, dopóki ka¿dy 28-letni mê¿czyzna nie

bêdzie móg³ ustaliæ siê i byæ pewnym, ¿e przy rz¹dnoœci nie zabraknie

mu nigdy œrodków na utrzymanie rodziny.

Nie mo¿na powo³ywaæ siê na przyk³ad ¯ydów, u których ma³¿eñstwo

jest obowi¹zkiem; wœród prawowiernych ¯ydów nie ma bez¿ennych, a

wiêc ani niezamê¿nych. Niczego siê od nich nie nauczymy, bo u nich

kobieta „nie ma duszy” i tym pogl¹dem wiele siê u nich t³umaczy.

PrzejdŸmy do jeszcze jednej kwestii.

Ubolewaj¹ wszyscy porz¹dni ludzie nad rozpanoszeniem siê porno-

grafii. Wina tkwi w europejskich kodeksach karnych, które wyznaczaj¹

za te przestêpstwa kary tak nieznaczne, i¿ doprawdy ustawodawstwa nasze

(owoc mieszanki cywilizacyjnej) wygl¹daj¹ jakby na protektora tej nik-

czemnoœci. Nale¿y zapytaæ siê ostro: jak d³ugo jeszcze pañstwo bêdzie

tak wyraŸnie antymoralnym?

Wiadome te¿ s¹ zakrêty od sztuki do pornografii i wynikaj¹ca st¹d

groŸba degeneracji. Trzeba sobie zdawaæ sprawê z tego, ¿e degeneracje

sztuki i wszystkich dziedzin ¿ycia i nawet upadek danej cywilizacji sprowa-

dzaj¹ objawy pochodz¹ce z innych cywilizacji, gdy im siê udzieli niepo-

trzebnie indygenatu. Strze¿my siê mieszanek cywilizacyjnych, a porno-

grafia straci na pewno rozmach. Tacy, którzy siê bêd¹ trzymaæ mocno

cywilizacji ³aciñskiej, nie bêd¹ pob³a¿liwi dla interesów pornograficznych.

Jedna te¿ tylko powinna istnieæ cenzura: przeciwko pornografii. By³by

huczek w imiê „sztuczki”, lecz ani jeden wielki malarz nie poczu³by siê

zagro¿onym w swej twórczoœci. Nie chodzi wcale o „akty”. Pornografia

mo¿e zreszt¹ byæ kompletnie ubran¹.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

141

7. „Nie kradnij”.

Poniewa¿ „filozofowie prawa” nauczaj¹, ¿e pañstwo jest wszech-

mocne, nieomylne, a wy¿sze ponad wszelk¹ moralnoœæ tak dalece, i¿

moralnym jest wszystko cokolwiek ono obmyœli i naka¿e — wiêc te¿

nikomu z urzeczonych t¹ filozofi¹ nie przejdzie przez myœl, jakoby pañstwo

mog³o byæ z³odziejem, oszustem, rabusiem.

Je¿eli zarz¹dzi coœ takiego, co uchodzi mo¿e za przestêpstwo (a choæ-

by za najciê¿sz¹ zbrodniê) wobec etyki, toæ tylko w ¿yciu prywatnym,

albowiem moralnoœæ mo¿e tyczyæ siê tylko prywatnego. To samo, ca³kiem

to samo przestaje byæ niemoralnym, gdy dotyczy ¿ycia publicznego, gdy

wychodzi od pañstwa, gdy¿ wszystko staje siê w jednej chwili moralnym,

gdy siê dzieje pod firm¹ pañstwa. Tak cudotwórcze pañstwo kreci myœl¹

obywateli, posiadaj¹c w³adzê umoralniania wszystkiego. Cokolwiek pañ-

stwo obmyœli, to wszystko jest dobrym i moralnym.

Có¿ jest tedy moralnym w ¿yciu publicznym? To, co pañstwo ka¿e i

tylko to. Chc¹c wiedzieæ, co jest dobrym, nale¿y zapytaæ ministra. Je¿eli

zaœ minister siê zmieni, dobro równie¿; mog³oby siê nawet zdarzyæ, ¿e na

wrêcz przeciwnie. Oto jest nauka o pañstwie, dziœ obowi¹zuj¹ca.

Wolno wiêc pañstwu dokonywaæ zmiany waluty w taki sposób, ¿eby

obedrzeæ obywateli ze znacznej czêœci maj¹tku; wolno redukowaæ osz-

czêdnoœci, posk³adane w rozmaitych kasach publicznych; wkroczyæ po-

miêdzy wierzyciela a d³u¿nika w taki sposób, ¿eby d³u¿nik znalaz³ w prawie

pisanym upowa¿nienie do okradzenia wierzyciela; wolno by nawet ska-

sowaæ ca³kiem hipoteki (chêtki nie brak); godzi siê wydawaæ ustawy

mieszcz¹ce w sobie wolne ¿arty z w³asnoœci prywatnej; wolno rz¹dowi

rzuciæ has³o do uniewa¿nienia umów, a w pewnych okolicznoœciach na-

dawaæ pewnym osobom prawo szafowania cudz¹ w³asnoœci¹ (np., w

ustawie lokatorskiej) itd., itd. S³owem: wolno wszystko.

Je¿eli ius altum pañstwa nad w³asnoœci¹ prywatn¹ doprowadzi do

niegodziwoœci, wypadnie samo to prawo zakwestionowaæ.

Po pierwszej wojnie powszechnej nasta³y we wschodniej Europie

wyœcigi „reform agrarnych”, które pañstwo zniszczy dok³adniej w³aœciciela

ziemskiego. W Polsce nie dosz³o do grabie¿y bez odszkodowania, a non-

sens „reformy” okaza³ siê wkrótce w ca³ej nagoœci. Nasza ustawa zabrnê³a

p³yciej od innych w VII przykazanie, lecz zabrnê³a. Stefczyk chcia³ ograni-

czyæ sprawê do maj¹tków pañstwowych. Grabie¿? Wszak¿e nie dla pañstwa

Pañstwo a Dekalog

background image

142

zabiera³o siê te grunty, lecz dla ma³orolnych i bezrolnych. Odpowiadam:

O, mi³osierdzie opryszkowskie!!! Grabiæ jednemu, ¿eby daæ drugiemu?

Wykaza³o siê potem, ¿e wystarczy³aby parcelacja dobrowolna, gdyby j¹

przeprowadzili ludzie znaj¹cy siê na rzeczy, i kieruj¹cy siê znawstwem, a

nie doktrynerzy apriorystyczni. O tzw. reformie rolnej, przeprowadzonej

za okupacji moskiewskiej, nie trzeba siê wcale rozwodziæ; ka¿de dziecko

wie (choæby dziecko ch³opskie), ¿e to jest ciê¿ki grzech przeciwko siód-

memu przykazaniu.

Z w³asnoœci¹ nieruchom¹ po miastach postêpuje siê w taki sposób,

jak gdyby umyœlnie d¹¿ono do tego, ¿eby obmierziæ posiadanie domu

ka¿demu porz¹dnemu i spokojnemu cz³owiekowi, a zrobiæ z tego mono-

pol spekulantów, którym wszystko obojêtne, byle spekulacja sz³a. Jak

gdyby ma³powano metody z ostatnich czasów caratu! W Warszawie wiele

osób wo³a³o wówczas daæ pieni¹dze spekulantom, ni¿ samemu dom nabyæ

i naraziæ siê na stosunki z w³adzami.

Sam rz¹d podkopuje pojêcie w³asnoœci, gdy np. og³asza ¿e nie przyj-

muje odpowiedzialnoœci za ca³oœæ przesy³ek kolejowych lub pocztowych.

Wed³ug cywilizacji ³aciñskiej s¹ to same zbrodnie, a pañstwowoœæ

wiod¹ca do nich musi byæ zmieniona, bo inaczej samo pañstwo zginie.

My, chc¹cy etyki totalnej, twierdzimy, ¿e pañstwo mo¿e doskonale siê

obejœæ bez pope³niania nieuczciwoœci. Kto tego nie potrafi, jest niezdatny

do rz¹dów; gorzej jeszcze, jest szkodnikiem w pañstwie.

Wspólnikiem wszelkiej nieprawoœci jest przesadny fiskalizm, z podat-

kami opartymi na systemie nie bierczym, lecz zdzierczym.

Po nied³ugim czasie nastêpuje pognêbienie ludzi prawych; ci id¹ w

dó³, a powodzi siê coraz lepiej ludziom mniej czu³ym na moralnoœæ. A co

za blumizm za kulisami spraw podatkowych!

Zamo¿noœæ spo³eczeñstwa rezerw¹ skarbu publicznego, a nie prze-

ciwnie. System podatków, obmyœlony przez nieuków, wyradza siê ³atwo

w antyspo³eczny.

Utrudniaj¹c dochodzenie do zamo¿noœci, staje siê narzêdziem z³o-

dziejskim. Któ¿ kogo okrada? Pañstwo samo siebie! W gospodarce anty-

spo³ecznej trzeba podatków coraz wy¿szych, a coraz uci¹¿liwszych; z coraz

wiêkszymi zaleg³oœciami, a wiêc i ze skarbem coraz pustszym. Zdzierstwo

podatkowe os³abia si³ê podatkow¹; stanowi przeto nonsens. Stanowi

wskazówkê niew¹tpliw¹, ¿e rz¹dy znalaz³y siê w rêku osób niew³aœciwych

i dla pañstwa niebezpiecznych.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

143

Jakie¿ oszustwo jest najgorsze? Je¿eli ktoœ podejmuje siê roboty, na

której siê nie zna.

Bardzo niedok³adne jest we wspó³czesnej nauce skarbowej pojêcie

okradania skarbu. Ograniczone jest niemal wy³¹cznie do podatników,

którzy w sposób oszukañczy wykrêcaj¹ siê od iszczenia podatków w prze-

pisanej wysokoœci. Ten dzia³ skarbowoœci obrobiony jest gruntownie;

nie sposób wykazaæ w nim jakichkolwiek braków. S¹ usterki w zachowa-

niu siê wzglêdem takich podatników, ale to s¹ ju¿ szczegó³y. Zwróæmy

tylko uwagê na jedn¹ anomaliê: œciga siê bez litoœci takich, którzy p³ac¹

opieszale, ale nie tych, którzy ca³kiem nie p³ac¹; czeka ich po pewnym

czasie amnestia podatkowa.

Skarb mo¿e byæ okradany tak¿e z drugiej strony, przez tych, którzy

nim zawiaduj¹. W tej dziedzinie panuj¹ pojêcia wrêcz prymitywne. Ogra-

nicza siê to do prostackiego wysuniêcia rêki po grosz publiczny, do de-

fraudacji. Trzeba to pojêcie uzupe³niæ, pog³êbiæ; trzeba powiedzieæ raz

wreszcie, ¿e wszelkie dzia³anie na szkodê skarbu jest okradaniem go.

B³¹d polega na tym, ¿e stosuje siê do skarbu publicznego prawid³a

kieski prywatnej. Prywatna kradzie¿ mo¿e byæ pope³niana tylko przez

kogoœ z zewn¹trz przez przyw³aszczenie sobie cudzego grosza. Prywatny

w³aœciciel nie mo¿e okraœæ samego siebie; wolno mu bowiem robiæ z

w³asnymi pieniêdzmi co mu siê podoba, wolno je nawet marnotrawiæ.

Samo zaœ pojêcie marnotrawstwa prywatnego musi byæ ³agodne, pob³a¿-

liwe. Ka¿dy z nas ma swoje wydatki zbêdne. Wszyscy a wszyscy od wyrob-

nika do jaœniepana, wydajemy czêœæ dochodów na rzeczy, bez których

moglibyœmy siê obejœæ; a co najciekawsze, ¿e wszyscy robimy to procen-

towo jednakowo (podobno 18%). Dopiero te „zbêdnoœci” nadaj¹ ¿yciu

cechê bytu cywilizowanego na wy¿szym poziomie; s¹ to wiêc wydatki chwa-

lebne. One umo¿liwiaj¹ rozwój rzemios³ szlachetniejszych i dostarczaj¹

œrodków kultury duchowej; s¹ to tzw. wydatki kulturalne, które w miarê

powiêkszania siê dobrobytu przestaj¹ byæ zbêdnymi, przechodz¹ w bud-

¿ecie prywatnym do rzêdu niezbêdnych, a w owe 18% wchodz¹ wydatki

nowe, coraz nowsze, o jakich przedtem nie œmiano by nawet myœleæ w

rz¹dnym gospodarstwie. Na dorobku twardym z pocz¹tku nawet gazeta

mo¿e byæ wydatkiem zbêdnym, a gdy siê dorobi¹, stan¹ siê niezbêdnymi

teatr i kupno ksi¹¿ki; w dalszej zaœ perspektywie coraz obszerniejsze

mieszkanie itd., jak kto chce i co kto woli.

Takimi wydatkami mierzy siê zasobnoœæ materialn¹ spo³eczeñstwa.

Pañstwo a Dekalog

background image

144

Marnotrawstwo prywatne zaczyna siê dopiero powy¿ej owej cz¹stki bud-

¿etowej.

Inaczej w bud¿ecie pañstwowym. W Stanach Zjednoczonych Ameryki

Pó³nocnej op³acaj¹ osobnego urzêdnika, ¿eby œledzi³ w bud¿ecie za wydat-

kami zbêdnymi. Ale te¿ tam zwraca siê czêœæ podatnikom wp³acanych

przez nich pieniêdzy, je¿eli wp³ywy podatkowe przekroczy³y kwotê po-

trzebn¹ na pokrycie wydatków pañstwowych. W Europie nikt o czymœ

podobnym nie s³ysza³ i zapewne roszczenia nasze nie podnios¹ siê a¿ tak

wysoko; lecz trzeba by sobie przyswoiæ ochotê do skreœlania wydatków

zbêdnych.

Takich wydatków w bud¿ecie pañstwowym nie powinno byæ ca³kiem.

Obci¹¿anie nimi skarbu nale¿y uwa¿aæ za okradanie go. To pojêcie musi

nabraæ wiêkszej surowoœci. Szafuje siê „uroczystoœciami” i „reprezen-

tacj¹” bez zastanowienia. Od wydatków zbêdnych roi siê bud¿et, a skutek

taki, ¿e brak pieniêdzy na niezbêdne. Pos³owie g³osuj¹ nawet za wydatkami

komicznymi (np. „bankiet reprezentacyjny”). W ka¿dym klubie poselskim

powinien byæ cenzor na takie sprawy, ¿eby skarb nie by³ okradany marno-

trawstwem. Pañstwowy bud¿et ca³kiem co innego; nie wolno ani grosza

wydaæ bez potrzeby.

Obraza siódmego przykazania dotyka polityki od czasów staro¿ytnych.

Dziwiæ siê trzeba, ¿e ¿adna historia koœcielna nie zawiera pouczenia, jak

Koœció³ próbowa³ w wiekach œrednich walki z t¹ zmor¹, jak j¹ prowadzi³

radykalnie i dlaczego jej zaprzesta³. Za naszych czasów kwitnie polityczny

handel krajami i narodami, a ogó³ tak siê ju¿ do tego przyzwyczai³, i¿ ta

najgorsza z niegodziwoœci wydaje siê mu czymœ ca³kiem prostym i natu-

ralnym.

Wymyœlono przerozmaite „tytu³y prawne” maj¹ce usprawiedliwiæ po-

litycznie miêdzynarodowe kradzie¿e i rabunki. W ostatnim pokoleniu

przyby³ nowy, a bardzo niewymyœlny, dziwnie prostacki. Pañstwo A, sil-

niejsze, oœwiadcza pañstwu B, s³abszemu militarnie, czy dyplomatycznie,

¿e potrzebuje pewnych jego prowincji granicznych, a wiêc zabiera je.

Dos³ownie tak: „potrzebuje!!”. Potrzebuje ze wzglêdów komunikacyjnych,

handlowych, przemys³owych, strategicznych, itp. Wed³ug dziesiêciorga

przykazañ, je¿eli ktoœ potrzebuje czegoœ z rzeczy s¹siada, musi prosiæ,

¿eby mu jej po¿yczono, u¿yczono, wygodzono, itp., lecz wed³ug najnow-

szego kodeksu politycznego, to niepotrzebne zachody, gdy¿ wolno tê rzecz

gwa³tem zabraæ. Jest to ze stanowiska cywilizacji ³aciñskiej prostacki roz-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

145

bój, kradzie¿ pospolita. Ka¿dy z³odziej móg³by siê usprawiedliwiæ, wywo-

dz¹c, ¿e przedmiot skradziony by³ mu potrzebny. Nam zaœ Polakom, po-

dwójnie jest przykro, ¿e tak¹ „normê” polityczn¹ lubi¹ g³osiæ nasi pobra-

tymcy, Czesi.

My zaœ sami popadamy w ohydê innego rodzaju. Wiadomo, ¿e nie

wolno dysponowaæ rzecz¹ cudz¹ bez zgody w³aœciciela. A zatem nie mo¿na

zrzekaæ siê cudzej w³asnoœci. Czy¿ to nie absurd prawniczy? Je¿eli tedy

pañstwo jakieœ grabi s³abszego s¹siada i ¿¹da od pozosta³ego ograbionego

pañstwa uznania tej grabie¿y (¿eby by³a legaln¹!) na co obmyœlono formê

zrzeczenia siê — natenczas zrzekaæ mog¹ siê tylko ci, którzy byli w³aœci-

cielami owej prowincji: którzy posiadali tam w³asnoœæ nieruchom¹. Je¿eli

mieszkañcy innych prowincji „zrzekaj¹ siê” za nich, stanowi to uczest-

nictwo w kradzie¿y i rabunku.

Pañstwo wyw³aszczaj¹ce nie pope³nia kradzie¿y wtenczas tylko, je¿eli

posiada upowa¿nienie od osób zainteresowanych (tego samego stanu,

zajêcia, w tych samych okolicznoœciach, w tym samym po³o¿eniu geogra-

ficznym) jak np. co do gruntów pod budowê kolei ¿elaznej. Cokolwiek

wyrasta ponad to, jest rabunkiem; a kto go uprawia, niechaj ma odwagê

nazwaæ rzecz po imieniu i niech wo³a w ca³y glos: W polityce wolno byæ

z³odziejem i ja nim jestem!!!.

8. „Nie mów przeciwko bliŸniemu twemu fa³szywego œwiadectwa”.

Katechizm rozszerza to przykazanie na mówienie nieprawdy w ogóle,

uwa¿aj¹c k³amstwo zasadniczo za grzech.

Licha pañstwowoœæ mo¿e nie tylko wywróciæ wszelk¹ sprawiedliwoœæ

i prawdê, lecz mo¿e sama szerzyæ k³amstwo i to z ca³¹ œwiadomoœci¹.

Obywatelowi wiêc musi byæ wolno odezwaæ siê w g³os i dochodziæ samemu

prawdy na w³asn¹ rêkê, gdy u góry k³ami¹.

Gdziekolwiek celem rz¹du jest tylko utrzymaæ siê przy rz¹dach, pañ-

stwowoœæ staje siê k³amliw¹. Gdy filarem rz¹du staje siê policja tajna,

nastaje urodzaj donosicieli i fa³szywe donosy, fabrykowane czêsto przez

sam¹ policjê (tak by³o od dawna w Rosji). Gdy rz¹dz¹cym brak zwi¹zku

z idea³ami spo³eczeñstwa, tym bardziej p³awi¹ siê w donosach i szpieguje

siê bez koñca, i tym bardziej ludzie porz¹dni obawiaj¹ siê policji. A kiedy

siê raz wprowadzi k³amstwo jako podstawê urz¹dzeñ pañstwowych, musi

siê rz¹d poddaæ pod kuratelê k³amców najsprytniejszych. Rz¹d, któremu

Pañstwo a Dekalog

background image

146

siê nie daje wiary, stanowi nie tylko przekleñstwo dla pañstwa, lecz jest

zarazem straszliwym demoralizatorem spo³eczeñstwa.

Wielk¹ maszyn¹ k³amstwa jest cenzura polityczna. Stanowi ona naj-

ciê¿sze przewinienie przeciwko pomyœlnoœci wielkich zrzeszeñ, gdy¿ pier-

wszym warunkiem ich rozwoju jest swobodne roztrz¹sanie spraw pub-

licznych. Cenzura polityczna jest zbrodni¹ przeciw pañstwu.

Jako specjalna maszyna k³amstwa, usuwa cenzura polityczna dzieñ

po dniu od publicystyki pisarzy prawych, a wysuwa na ich miejsce pióra

sprzedajne. Mo¿na te¿ mieæ w¹tpliwoœci, czy potrzebna jest pañstwu prasa

gadzinowa. Czy ona pañstwu s³u¿y, czy tylko osobom rz¹dzicieli? Czy godzi

siê, ¿eby rz¹dziciele urz¹dzali regularne codzienne samochwalstwo swoich

osób za pieni¹dze podatników?

Z pomoc¹ ustaw prasowych mo¿na dojœæ do ogólnego zak³amania

ca³ego ¿ycia zbiorowego. W koñcu musi siê z tego wywi¹zaæ parali¿ ducha.

Nie rozumia³em nigdy potrzeby pañstwowej ustawy prasowej. Na

k³amstwa w prasie i w ogóle na wszystkie mo¿liwe jej przewinienia star-

czy³by jeden paragraf w kodeksie „Przestêpstwa pope³niane drukiem pod-

legaj¹ karze podwójnej”.

Drakoñski taki przepis stanowi³by a contrario ho³d z³o¿ony potêdze

prasy; by³by zaœ wybornym œrodkiem ochronnym do strze¿enia jej czci i

powagi. Prasa „rewolwerowa” nie wytrzyma³aby nacisku tego paragrafu.

Czego wiêcej trzeba dla dobra prasy, do jej podniesienia intelektu-

alnego i moralnej czystoœci, to zarz¹dzi³aby sobie prasa sama w swym

oficjalnym stowarzyszeniu (o którym bêdzie mowa w rozdziale VII).

W pañstwie nie k³amliwym obesz³oby siê bez poufnych, a tajnych

stosunków rz¹du z pras¹. Czy¿ rz¹dy nie demoralizuj¹ same prasy, u¿y-

waj¹c jej do swoich spraw i sprawek?

Pañstwo mo¿e staæ siê k³amliwym wszêdzie i we wszystkim: w szkole,

w s¹dzie, w urzêdzie i w wojsku. Ka¿dy z czytelników sam z w³asnej ob-

serwacji przypomni sobie przyk³adów tego a¿ za du¿o.

Zak³amaniem jest wszelka sztucznoœæ, wprowadzona w ¿ycie publicz-

ne. Np. a¿eby prace biurowe i w ogóle wszelkie zajêcia pozadomowe,

zwi¹zane z zegarem zaczynaæ z rana o godzinê wczeœniej (co latem jest

chwalebne), ka¿e siê zegary przesuwaæ o godzinê naprzód. Zamiast po-

wiedzieæ: pójdziesz do biura o godzinie siódmej rano, robi siê godzinê

8-m¹ o godzinê wczeœniej. Nonsens charakterystyczny, istny symbol zak³a-

mania.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

147

Ca³a pañstwowoœæ mo¿e opieraæ siê na zak³amaniu; albowiem na

zak³amaniu mog¹ polegaæ wszystkie funkcje rz¹dowe i wszelkie stosunki

urzêdów g³ównych z ludnoœci¹. Takim by³o pañstwo Miko³ajów, Napoleona

III, Pi³sudskiego i Hitlera. Takie pañstwa, to klêski spo³eczeñstwa.

Pañstwa tego rodzaju nie mog³yby grasowaæ poœród narodów cywili-

zacji ³aciñskiej, gdyby ogó³ nabra³ przekonania o stosowalnoœci dekalogu

do polityki.

Zakazuj¹ce „fa³szywego œwiadectwa” przykazanie ma swoj¹ drug¹

stronê, tj. nakaz, ¿eby dawaæ œwiadectwo prawdzie. Potêpione jest k³am-

stwo, a zatem zalecony jest kult prawdy.

Zal¹¿kiem idea³u prawdy jest prawdomównoœæ. Pielêgnowan¹ bywa,

jako idea³ wychowawczy, tylko w cywilizacji ³aciñskiej. W innych cywili-

zacjach, o ile siê pojawia, nie siêga poza stosunki natury prywatnej. Jest

ot prost¹ konsekwencj¹ faktu, ¿e tylko w cywilizacji ³aciñskiej ¿ycie pu-

bliczne podlega wymaganiom moralnoœci równie¿, jak prywatne.

Buddyjskie przykazanie prawdomównoœci obowi¹zuje tylko mnichów

wy¿szych stopni obrz¹dku ¿ó³tego (bez¿ennych). W bramiñskiej cywili-

zacji kwestia ta pozostawiona jest dowolnoœci ka¿dego z osobna. U ¯ydów

zachodzi obowi¹zek prawdomównoœci tylko wzglêdem wspó³wyznawców.

Odznaczaj¹ siê natomiast prawdomównoœci¹ wyznawcy islamu i to w oby-

dwóch cywilizacjach, w arabskiej i turañskiej (Turcy), lecz obejmuje to

tylko osobiste stosunki pomiêdzy ludŸmi, maj¹cymi z sob¹ bezpoœrednio

do czynienia. Brak odpowiedniej organizacji ¿ycia publicznego nie daje

tam nawet sposobnoœci do roztrz¹sañ na temat „pañstwo a prawda”.

Prawdomównoœæ jest podstaw¹ kultu prawdy, a szczytem instytucje

¿ycia publicznego, na prawdzie oparte i nie potrzebuj¹ce zak³amania,

ani go wymagaj¹ce.

Albowiem jak we wszystkim, podobnie¿ i w tej kwestii podstawa i

szczyt musz¹ byæ zawis³e wzajemnie od siebie i czy¿ ten stosunek zale¿noœci

nie jest nieuchronnym? Sama mo¿liwoœæ szczytu zale¿y od istnienia stosow-

nej podstawy, a trwa³ej. Gdy szczyt siê wali, podstawa traci racjê bytu i

bêdzie jakby korzenie nie mog¹ce zdobyæ siê na wydanie ³odygi i same

przy tym wysychaj¹ce, czy raczej gnij¹ce. Gdzie nie odczuwa siê idea³u

Prawdy, tam podkopuje siê prawdomównoœæ ¿ycia powszedniego.

Prawdomównoœæ nadaje trwa³oœæ wiêzi ¿ycia, przepajaj¹c poczuciem

bezpieczeñstwa i sta³oœci. Nastêpnie z mi³oœci prawdy wyp³ywa poczucie

osobistej godnoœci, prawoœæ, szczeroœæ, s³owem te zalety, które stanowi¹

Pañstwo a Dekalog

background image

148

o posiadaniu sumienia (jakie¿ sumienie u k³amców!) Mi³oœæ prawdy

wiedzie daleko i wysoko, bo do personalizmu. Od nabycia tej cechy wy-

suwa siê dalej ca³y ³añcuch cech cywilizacyjnych, którego ogniwem orga-

nizacja ¿ycia zbiorowego w organizmach a nie w mechanizmach. Organi-

zacje zaœ bywaj¹ obmyœlane metod¹ aposterioryczn¹, przy dualizmie pra-

wa i zachowaniu rozmaitoœci danej przez naturaln¹ rzeczywistoœæ ¿ycia i

pielêgnuje siê wspó³miernoœæ w rozmaitoœci, bo tylko w niej tkwi prawda

¿yciowa.

W królestwie prawdy istnieje ca³a hierarchia, zale¿nie od zasiêgu

prawdy czy k³amstwa, a w zwi¹zku z tym od wagi nastêpstw. Pewne k³am-

stwa mog¹ byæ tylko uchybieniami, inne wrêcz zbrodniami; wszystko za-

wis³o od wielkoœci ko³a, zataczanego przez dany rodzaj prawdy czy nie-

prawdy. Powa¿niejsz¹ staje siê ka¿da sprawa, gdy wchodz¹ w grê interesy

osób trzecich. Có¿ dopiero, gdy chodzi o interes publiczny? Inaczej trak-

tujemy zeznania s¹dowe, ni¿ rozmowê prywatn¹. Inn¹ przyk³adamy miarê,

gdy coœ „padnie” przy stoliku polityków kawiarnianych, a zgo³a inn¹,

gdy to samo zostanie powtórzone z krzes³a poselskiego. A có¿ dopiero z

³awy ministerialnej! Inny jest szczebel z³a, gdy dopuœci siê czegoœ z³ego

policjant, a ca³kiem inny, gdy ten sam z³y postêpek pochwali minister.

W ¿yciu publicznym najniebezpieczniejszym rodzajem k³amstwa bywa

czêsto prawda po³owiczna, gdy siê umyœlnie czêœæ prawdy ukryje, przez

co czêœæ ujawniona nabiera zgo³a innej postaci, niezgodnej z rzeczywi-

stoœci¹. Wielcy k³amcy, zami³owani w k³amstwie grubym, zmyœlili pogl¹d,

jakoby mog³o byæ kilka rodzajów prawdy.

Prawda jest taka sama w doli i niedoli, przed wojn¹ i po wojnie, w

dobie zwyciêstw czy klêsk. Jeœli przeczy siê temu systematycznie, je¿eli w

powodzeniu materialnym weŸmie górê sztuczne przyprawianie „prawdy”

i je¿eli tym powodzeniem dadz¹ siê olœniæ umys³y nie krytyczne, natenczas

nie wytworzy siê z tego bynajmniej jak¹œ prawda nowa, ale zapadnie w

ogóle idea³ Prawdy. Ludzie zwodzeni, ok³amywani, karmieni k³amstwem,

widz¹c jak k³amstwo tuczy — zw¹tpi¹ we wszelk¹ prawdê i uznaj¹ j¹ za

przes¹d stanowi¹cy przeszkodê w ¿yciu. Na k³amstwie robi siê interesy,

jeŸdzi siê na k³amstwie i k³amstwu stawia pomniki — a¿ wreszcie bije

zgnilizn¹ od takiej spo³ecznoœci. Wtedy kwitn¹ ujemne strony formalistyki

prawniczej. „W spo³eczeñstwie pe³nym prawniczych zakamarków, w

których nikt dobrze nie wie, co do czego nale¿y i kto za co odpowiada,

anonimowe rêce wykonuj¹ anonimowe zbrodnie.” Blumizm do potêgi!

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

149

Trzeba wy¿szego stopnia wykszta³cenia etycznego, ¿eby zrozumieæ

wy¿sze szczeble idea³u prawdy, a có¿ dopiero przej¹æ siê nim; jeszcze zaœ

tym bardziej, by staæ siê sk³onnym do poœwiêceñ do mi³oœci Prawdy. Pewne

ostrowidztwo etyczne da siê atoli wyrobiæ tylko na wy¿szych szczeblach

rozwoju umys³owego. Kult prawdy stanowi koronê wykszta³cenia etycz-

nego, której nie da siê zdobyæ bez wy¿szego wykszta³cenia intelektualnego.

Tak dalece wi¹¿¹ siê obie duchowe kategorie bytu: Dobra z Prawd¹.

Wi¹¿¹ siê te¿ w praktyce. Najciê¿sze oszustwo, tj. podejmowanie rze-

czy i spraw, na których siê cz³owiek nie zna, staje siê pospolitym tam,

gdzie zak³amanie staje siê rzecz¹ zwyczajn¹. W miarê rozwoju k³amliwego

blumizmu trac¹ g³os i wp³ywy znawczy przedmiotów. Znawstwo — toæ

czeϾ kultu prawdy!

Do wzmo¿enia prawdy przyczynia siê nauka (odkrycia), a to doœwiad-

czenie nasuwa nam wniosek niezmiernie znamienny: zachodzi stosunek

prosty pomiêdzy stopniem prawdomównoœci, a stanem nauki w danym

spo³eczeñstwie, w pañstwie czy narodzie.

Je¿eli w obrêbie cywilizacji ³aciñskiej zaniecha siê kultu prawdy, musi

nast¹piæ rozbicie spo³eczne, upadek narodu, bezsilnoœæ pañstwa na ze-

wn¹trz, a zobojêtnienie obywatelskie na wewn¹trz, albowiem poderwie

siê zasadniczo wielkie si³y twórcze. Tote¿ upadek nauk bywa pierwszym

mimowolnym zwiastunem z³a.

Idea³ prawdy jest cywilizacyjnie œciœle ³aciñskim i wiedzie poprzez

szereg konsekwentnych pojêæ do personalizmu. Tote¿ poza cywilizacj¹

³aciñsk¹ nieznany jest ¿adnej innej.

9 i 10 – „Nie po¿¹daj ¿ony bliŸniego twego: ani oœla, ani wo³u, ani

¿adnej rzeczy która jego jest”.

Przykazanie dziewi¹te wydaje siê byæ pleonazmem szóstego, a dzie-

si¹te siódmego. Jednak¿e nie jest to zupe³nie to samo. Tamte teksty wy-

tykaj¹ nam uczynek z³y, tu zaœ powraca siê wprawdzie do tego samego

tematu, lecz rozwa¿a siê go z innego stanowiska, co zaznaczono osadzo-

nym na wstêpie wykrzyknikiem: „Nie po¿¹daj!”

Chodzi tedy o grzechy pope³nione myœl¹, o z³e zamiary, o niepraw¹

intencjê, bez wzglêdu na to, czy dosz³o do pope³nienia przestêpstwa, czy

nie. Nie wolno po¿¹daæ. Poniewa¿ myœl wyprzedza uczynek, przykazanie

zwraca siê przeciwko samemu Ÿród³u z³a.

Pañstwo a Dekalog

background image

150

Ani w ¿yciu zbiorowym niczego nie po¿¹daj. Dobrej sprawie s³u¿

bezinteresownie! Chuæ w³adzy niechaj nikogo nie mami.

Zatrzymajmy siê jednak tym razem przy stosunkach ¿ycia prywatnego.

Zbój, rabuœ, z³odziej (od rzezimieszka do defraudanta) wpierw doznaj¹

po¿¹dliwoœci, nim rêkê do z³a wysun¹. Lecz z czegó¿ powstaje po¿¹d-

liwoœæ, je¿eli nie z zawiœci? Najpospolitsza to niestety, pleœñ na charak-

terach ludzkich, a tym pospolitsza, im wiêcej gdzie ludzi niezadowolonych,

im wiêcej gdzie ubóstwa. Przykro wspominaæ tê niecnotê w kraju naj-

ubo¿szym z ca³ej Europy…

Bli¿sze roztrz¹sanie kwestii zawiod³oby nas daleko, bo a¿ do rozwa¿añ

o defektach w strukturze spo³ecznej. Doprawdy! Dwa ostatnie przykazania

jednym tym s³owem: nie po¿¹daj!, nawodz¹ na tematy tak rozlegle, i¿

mog³oby z tej interpretacji powstaæ ca³e dzie³o.

Starajmy¿ siê zmniejszyæ powierzchniê tarcia, z której rodzi siê

zawiœæ i ta niem¹dra po¿¹dliwoœæ wszystkiego, co tylko widzi siê do-

oko³a, gdy ka¿dy ka¿demu czegoœ zazdroœci. W tym zdaje siê tkwiæ

g³ówna przyczyna, dlaczego tak ciê¿ko organizowaæ ¿ycie zbiorowe i

¿e jesteœmy jakby ziarnami lotnego piasku, który wiatr poniesie, a nigdy

nie wiadomo jaki wiatr.

Smutno myœleæ o tym. Z tym wiêksz¹ energi¹ trzeba pracowaæ oko³o

pañstwa obmyœlanego w cywilizacji ³aciñskiej i etyce katolickiej. Pañstwo-

woœæ, zabagniona w toni z³a, pogr¹¿a³a mieszkañców tym bardziej z³u.

Je¿eli j¹ poprawimy, zwiêkszy siê tym samym prawdopodobieñstwo, ¿e

poprawa charakterów bêdzie u³atwion¹. Nie zra¿ajmy siê, ¿e d³uga to

droga: sprawy naprawdê wielkie wymagaj¹ trudu ca³ych pokoleñ. Nie

zrobimy wszystkiego; chodzi o to, ¿eby nastêpcom naszym bli¿ej by³o do

celu, ni¿ nam. Uprz¹tnijmy im trochê goœciñca.

Zawistnymi i zazdrosnymi bywaj¹ z regu³y tylko liche charaktery, lecz

charaktery psuj¹ siê, gdy ¿ycie nie wytwarza antidotum przeciwko zawiœci.

Jest nim zbo¿na radoœæ ¿ycia, mo¿liwoœæ zadowolenia. Gdzie o to trudno,

powstaje b³êdne Ko³o i z ludzi najbardziej prawych robi ¿ycie po pewnym

czasie zawistników, zazdroœników.

Wychowanie m³odzie¿y niechaj zmierza do tego, ¿eby w ka¿dym wzbu-

dzaæ jakieœ zami³owanie, przywi¹zanie do zawodu, ambicje w doskona-

leniu swych zajêæ; ¿eby ka¿dy coœ w ¿yciu polubi³. Równoczeœnie atoli

dbaæ musimy o to, ¿eby ka¿dy móg³ pielêgnowaæ tê cz¹stkê ¿ycia, któr¹

polubi³. W miarê, jak bêdzie siê zbli¿aæ do tego celu, bêdzie ubywaæ

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

151

niezadowolonych malkontentów, a zatem zmniejszy siê panowanie zawiœci

i zazdroœci.

Wtenczas dopiero, gdy cz³owiek prawy, rz¹dny i zapobiegliwy nie

bêdzie doznawaæ przeszkód od pañstwowoœci, gdy z³e ustawodawstwo

nie zmarnuje mu ¿ycia i nie wykolei go skutkiem tego duchowo — wten-

czas dopiero da siê skutecznie wyrwaæ ze spo³eczeñstwa chwasty zawiœci

i zazdroœci, a tym samym zmniejszaæ napiêcie i rozmiary po¿¹dliwoœci.

Tu poprawa moralnoœci prywatnej musi siê zacz¹æ od publicznej. Z

góry dzia³a przyk³ad, dobry lub z³y. Trudno siê dziwiæ po¿¹dliwoœci drob-

nego cz³owieka z t³umu, je¿eli og³ada j¹ jak na wielk¹ skalê u swoich

rz¹dzicieli.

Istniej¹ ca³e systemy pañstwowe i spo³eczne oparte na po¿¹dliwoœci.

Hitleryzm nie jest mniej po¿¹dliwym od judaizmu; jednako po¿¹da pano-

wania nad ca³ym œwiatem dla „swoich”. Socjalizm i jego wykwit: bol-

szewizm upatruj¹ w po¿¹dliwoœci najwiêksz¹ si³ê organizacyjn¹.

Walka z tym wszystkim nakazana jest przez dekalog.

Wyniki

Przebiegliœmy dziesiêcioro przykazañ króciutko, sumarycznie, bo

chodzi³o tylko o to, ¿eby dobraæ garœæ przyk³adów, wykazuj¹cych, ¿e wcale

nie brak zwi¹zków pomiêdzy dekalogiem a polityk¹, ¿e w ¿yciu publicznym

dziesiêcioro przykazañ Boskich da siê stosowaæ i twierdz¹co i przecz¹co;

¿e siê je przekracza wprawdzie na ka¿dym kroku, lecz ¿e to bynajmniej

nie jest koniecznoœci¹, ¿e przystosowanie ¿ycia publicznego do dekalogu

jest mo¿liwe i ¿e by³oby w³aœnie nader korzystnym dla naszych wielkich

zrzeszeñ, dla spo³eczeñstwa, pañstwa i narodu.

Wykazaliœmy aposteriorycznie, ¿e dekalog mo¿e s³u¿yæ za miernik

¿ycia publicznego.

Skoro tak siê rzeczy maj¹, mo¿na wcielaæ do swego programu prze-

strzeganie dekalogu, czyli innymi s³owy: z etyk mo¿na wykuæ postulat

polityczny. Wymaga tego cywilizacja ³aciñska, inaczej skazana jest na ruinê.

Zrobi³em próbê, czy zachodzi stosowalnoœæ miedzy dekalogiem a

¿yciem publicznym. A wiêc da siê z dekalogu wydobyæ mierniki dla spraw

publicznych! Punktów stycznych nawet w tym krótkim szkicu niema³o.

Przebiegliœmy wprawdzie dekalog tylko „po ³ebkach”. Mo¿e kto na-

pisze na ten temat ksi¹¿kê godn¹ tematu? Ja muszê poprzestaæ na ini-

Pañstwo a Dekalog

background image

152

cjatywie; ubiæ drogê, umurowaæ, zatoczyæ szeroko i rozwin¹æ daleko

musz¹ moi nastêpcy.

Zakoñczmy ten rozdzia³ s³owami Stefczyka: „To s¹ z³omy i kry roz-

sadzonej pow³oki ¿ycia spo³ecznego, które pod t¹ pow³ok¹ wezbra³o

i p³ynie coraz pe³niejszym i silniejszym pr¹dem. One utworzy³y dziœ

niejako zator spiêtrzony i powstrzymuj¹cy dalszy bieg ¿yciowego pr¹-

du. Chcia³bym abyœmy wszyscy, którzy rozumiemy swój obowi¹zek i

pragniemy go spe³niæ pobiegli czym prêdzej rozsadziæ ten zator i zro-

biæ drogê pr¹dowi ¿ycia, i¿ by z brzegów nie wysz³o.”

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

IX. POMY£KI W MI£OŒCI BLINIEGO

Etyka ¿ycia zbiorowego nakazuje, ¿eby nie odmawiaæ dobrej woli prze-

ciwnikowi, g³osz¹cemu odmienne zapatrywania; nawet przy radykalnych

sprzecznoœciach zachodziæ mo¿e ten sam stopieñ altruizmu, czyli mi³oœci

bliŸniego. Z³a wola zdarza siê nader rzadko. Ca³a rzecz w tym, ¿e obie

strony jednako chc¹ dobrze, lecz jedna z nich siê myli. Ludzie dobrzy

mog¹ czyniæ Ÿle z pomy³ki. Gdyby nie to, nie by³oby z³a, które z natury

jest ja³owe i nie posiada si³y twórczej. Z³o runê³oby szybko w gruzy, gdyby

mu siê nie powiod³o wprowadziæ w pole odpowiedniej iloœci ludzi

dobrych. Dobra intencja g³ów pomylonych daje siê najbardziej we znaki

¿yciu publicznemu.

Zawsze tak bywa³o! Dla przyk³adu przytoczê szeœæ dawnych pomy³ek

takich, które dziœ wygl¹daj¹ na nieprawdopodobne. Nie s¹dŸmy, jakoby

niegdyœ tylko umys³y ciasne lub mniej szlachetne sprzeciwia³y siê by³y

tolerancji religijnej. Nasz wielki Pawe³ W³odkowic z Brudzewa (chluba

naszego narodu na równi z Kopernikiem) g³osi³ ju¿ w r. 1417 na soborze

bazylejskim, jako „wiara nie ma byæ z przymusu”; ale a¿ do XVIII w.

wydawa³o siê w Europie nakazy i zakazy w sprawach wyznaniowych. Do-

piero d³ugie doœwiadczenie historyczne okaza³o b³êdnoœæ tej drogi.

Z troski o dobro warstw ubo¿szych, zalecano niegdyœ obni¿anie stopy

pieniê¿nej bo natenczas dostaje siê znaczniejsza iloœæ pieniêdzy do r¹k

osób mniej zamo¿nych. Sprzeciwia³ siê temu Miko³aj Kopernik, nie tylko

astronom wielki, ale te¿ wielki ekonomista, i wywodzi³, ¿e lichy pieni¹dz

sprowadza dro¿yznê wszystkiego, a najbardziej daje siê we znaki ubo¿-

szym. Zwróci³ te¿ uwagê, ¿e gdy w jakim kraju moneta dobra obok daw-

background image

154

niejszej „podlejszej”, spekulanci wykupi¹ lepsz¹ i wywo¿¹ za granicê, w

kraju pozostanie tylko moneta licha (prowadz¹ca do coraz wiêkszej dro-

¿yzny). To odkrycie Kopernika posz³o jednak w zapomnienie i musia³o

byæ potem na nowo odkrywane.

Przyjê³a siê natomiast b³êdna doktryna tzw. merkantylizmu, z³udna i

fatalna w skutkach. Dzia³a³ przyk³ad Hiszpanii, wzbogaconej szybko po

odkryciu Ameryki. Os¹dzono, ¿e dobrobyt zawis³ od iloœci posiadanego

z³ota; podporz¹dkowano tedy wszelkie wzglêdy staraniom, ¿eby z zewn¹trz

sprowadziæ z³oto w jak najwiêkszej iloœci. We Francji zakazano swoim

kupcom wyje¿d¿aæ po towary za granicê, ¿eby nie wywozili z kraju pie-

ni¹dza. Obcy kupcy musieli tedy przyje¿d¿aæ do Francji, obje¿d¿ali ca³y

kraj, przy czym ka¿de miasto stawa³o siê ogniskiem handlu na p³ody

swojej okolicy. Kupcy francuscy zajêci skupowaniem surowca od obcych

i odsprzeda¿¹; zeszli do roli poœredników dostarczaj¹cych towarów kup-

com obcym. PóŸno, dopiero po po³owie XVIII w., spostrze¿ono siê, ¿e

ca³a doktryna wiedzie do skutków op³akanych.

Odkrycie Ameryki sprawi³o, ¿e stare wielkie szlaki l¹dowe handlu

uniwersalnego straci³y na znaczeniu wobec nowych dróg morskich. Polska

skazana by³a na zubo¿enie, je¿eli nie opanuje Ba³tyku i Morza Czarnego.

A¿eby dopomóc ubo¿ej¹cemu mieszczañstwu, chwycono siê za francuskim

przyk³adem merkantylizmu. W r. 1565 zakazano kupcom polskim handlu

bezpoœredniego z zagranic¹. Do Polski przyje¿d¿a³ kupiec obcy, przywo¿¹c

towar ze swego kraju a skupuj¹c u nas nasze p³ody (surowce), które te¿

sam sobie odwozi³. Nie by³o to zakazem ani przywozu ani wywozu, lecz

kupcy polscy nie mieli siê trudniæ ani tym, ani owym. Zeszli te¿ na kramarzy.

Oko³o roku 1620 zaczê³o ju¿ ubywaæ ludnoœci miastom polskim.

Dopiero w r. 1774 spostrzeg³ siê krakowski profesor, Antoni Pop³aw-

ski, ¿e „wolnoœæ zatamowaæ i przez to zatamowanie chcieæ wiêkszych

sum pieniê¿nych nagarn¹æ i sprowadziæ, jest to jedno zaiste, co dla

przyczynienia wody w kanale zatkaæ strumieñ do niego wp³ywaj¹cy”.

W po³owie XVIII w., pojawi³ siê we Francji nowy system ekonomiczny,

tzw. fizjokratyzm, co mia³o oznaczaæ „system zgodnym z natur¹”. Zasad-

nicza jego teza brzmi, ¿e „ziemia jest jedynym Ÿród³em bogactw, a rolnic-

two je rozmna¿a”. Samo tylko rolnictwo uznano za zajêcie naprawdê

produktywne; wtenczas te¿ pojawi³a siê nazwa „stanu ¿ywicieli” na ozna-

czenie rolników. Wszystkie inne zawody uwa¿ali fizjokraci za ja³owe i

lekcewa¿yli „manufakturê”, tudzie¿ handel, jako nie wytwarzaj¹ce nic

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

155

dobrego, co by przedtem nie istnia³o, a tylko poddaj¹ce przedmioty

zmianom przez odpowiednie kombinacje.

W Polsce fizjokratyzm nie przyj¹³ siê. W r. 1786 wyst¹piono u nas z

twierdzeniem, ¿e wszystkie warstwy spo³eczne powiêkszaj¹ bogactwo

krajowe. Ko³³¹taj uznawa³ wszelk¹ pracê za Ÿród³o bogactwa.

Skoro mowa o rolnictwie, wspomnê jeszcze o pewnych „pomy³kach”

tycz¹cych ludu wiejskiego.

W rozmyœlaniach i roztrz¹saniach politycznych nie wymyœlono uprzy-

wilejowanego ludu, a¿ dopiero w czasach najnowszych; lecz niegdyœ by-

wa³y te przywileje ca³kiem innej natury. Trzymano siê zasady, ¿e broniæ

swej w³asnoœci przeciwko najazdom zewnêtrznym maj¹ sami w³aœciciele,

a wiêc niesprawiedliwoœci¹ by³oby, ¿eby poci¹gn¹æ do s³u¿by wojskowej

w³oœcian, nie posiadaj¹cych w³asnoœci ziemskiej. Lud wiejski korzysta³ z

przywileju, i¿ by³ wolny od wojska. A¿ dopiero w r. 1503 na sejmiku w

Wojniczu wyra¿ono ¿yczenie, ¿eby co dziesi¹tego kmiecia poci¹gn¹æ do

pospolitego ruszenia w razie wojny. Niestety minê³o kilkadziesi¹t lat, zanim

siê z tym projektem oswojono. Gdyby kmiecie s³u¿b¹ wojskow¹ zbli¿yli

siê byli do organizacji pañstwowej, gdyby zaczêli mieæ obowi¹zki wzglê-

dem pañstwa, doczekalibyœmy siê te¿ praw w pañstwie. Gruba pomy³ka z

pojêæ o sprawiedliwoœci spo³ecznej sta³a siê Ÿród³em wielu szkód.

Nie wszêdzie dbano o te wzglêdy. We Francji powsta³a w XVI w., dok-

tryna, jakoby rolnictwo natenczas tylko mog³o kwitn¹æ, je¿eli na roli siedz¹

dwie warstwy spo³eczne, panuj¹ca szlachta i w³oœciañstwo poddañcze.

Kiedy Andrzej Frycz Modrzewski (1503–1572) rzuci³ pomys³ równoœci

wobec prawa i ujmowa³ siê za ludem wiejskim, wtedy Jan Bodin (1503–

1503), s³awa Francji, nazwa³ to szczytem niedorzecznoœci („nihil absur-

dius scribi potuit”).

Tych szeœæ przyk³adów starczy za dowód, ¿e ka¿dy okres miewa swoje

pomy³ki i utopie. Bywaj¹ utopie t³umu i utopie uczonych, a nieraz ³¹czy

siê jedno z drugim. Pocieszmy siê tym, ¿e w samej tylko cywilizacji ³aciñ-

skiej szuka siê bez ustanku czegoœ lepszego. Pope³niamy b³êdy, bo rozum

ludzki jest omylny, lecz poch³ania nas istna ¿¹dza doskonalenia. W innych

cywilizacjach nie ma tego pr¹du. My nigdy nie jesteœmy zadowoleni sami

z siebie, bo ci¹gle widzimy przed sob¹ coœ lepszego i jeszcze lepszego.

Niegdyœ kap³ani staro¿ytnego Egiptu tak¿e spragnieni byli doskona-

lenia, lecz tylko w³asnego i ani nie przypuszczali, ¿e mo¿na by doskonaliæ

ogó³. Wiedzieli du¿o, lecz nauka ich nie przemieni³a siê w oœwiatê ogó³u

Pomy³ki w mi³oœci bliŸniego

background image

156

i zostawa³a tajemnic¹ kap³anów. Symbol Egiptu, Sfinks, uderza zagadko-

wym uœmiechem. Jakby uœmiecha³ siê do nie wtajemniczonych, wyra¿aj¹c

poczucie w³asnej wy¿szoœci, lecz zarazem bezradnoœci wobec ni¿szego

ogó³u.

Jest w Oriencie jeszcze inny uœmiech, mianowicie w Azji na ka¿dym

pos¹gu Buddy, od Chin a¿ do Rosji „europejskiej”. Wszêdzie ten uœmiech

jednaki, niezale¿nie od tego, czy wyra¿ono go w pos¹gach olbrzymich i

kosztownych, czy na pos¹¿kach, które siê wk³ada do sakwy wielb³¹dziej,

ruszaj¹c w drogê. A uœmiech ten nie jest bynajmniej tajemniczy: od pier-

wszego wejrzenia widaæ, jako wyra¿a zadowolenie, a podkreœlone to jest

jeszcze ca³¹ postaci¹ Buddy, wiecznie wypoczywaj¹cego i wygodnie roz-

siad³ego, widocznie na sta³e, na zawsze w pozycji zwiêkszaj¹cej zadowo-

lenie. Siedzi sobie z za³o¿onymi rêkoma, w kwietyzmie podniesionym do

potêgi i bardzo a bardzo zadowolony. Ogl¹daj¹c wizerunki tych pos¹gów,

widzi siê od razu, dlaczego buddyœci nie s¹ do niczego zdolni w ¿yciu

historycznym, czemu nie zdo³ali wytworzyæ zwartego zrzeszenia do prze-

prowadzenia jakichœ celów, chocia¿ ich s¹ nieprzeliczalnie miliony. Nigdy

w Azji nie zdzia³ano niczego w imiê buddyzmu; a pañstwo uniwersalne

mongolskie rozsypa³o siê, gdy d¿ingischanowie przyjêli buddyzm. Trudno!

Prawy buddysta osi¹ga b³ogie zadowolenie, gdy go nic nie obchodzi, co

siê na œwiecie dzieje.

Na nas, æwiczonych cywilizacj¹ ³aciñsk¹, uœmiech Buddy sprawia

wra¿enie niemi³e; my bowiem zadowolenia takiego z samego siebie nie

zaliczamy do przymiotów dodatnich. I czy widzia³ kto wizerunek Zbawi-

ciela ujêty w wyraz takiego zadowolenia?

Zadowolenie, godne pos¹¿ku Buddy, znaæ czêsto tylko u takich, którzy

wierz¹ w niezawodnoœæ postêpu. Zaczynamy od tego dobór przyk³adów

na pomy³ki mi³oœci bliŸniego z naszej doby, za naszych czasów. Rzeczy-

wistoœæ historyczna poucza, ¿e postêp mo¿e byæ wprawdzie zawsze, lecz

nigdy byæ nie musi. Czasem idzie siê naprzód, a czasem wstecz. Dorobek

kilku pokoleñ sumiennych i rozumnych zmarnowaæ mo¿e jedno pokole-

nie pró¿niacze i nierz¹dne.

Drug¹ straszliw¹ pomy³kê stanowi zabobon równoœci. Ju¿ w r. 1447

g³oszono w uniwersytecie krakowskim, jakoby wszyscy ludzie równymi

byli z urodzenia. Rzeczywiœcie rodzimy siê atoli z ogromnymi nierówno-

œciami, których niewolnikami jesteœmy przez ca³e ¿ycie. Umys³y, æwiczone

w cywilizacji ³aciñskiej, dosz³y nastêpnie do równoœci wobec prawa i to

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

157

jest jedyna mo¿liwa równoœæ. Poza tym postêp polega nie na zbli¿aniu siê

ku równoœci, lecz na sprawiedliwym rozdziale nierównoœci. Równoœæ

znios³aby wszelkie d¹¿enia do wy¿szoœci, tak w duchowym zakresie, jako

te¿ w materialnym. Zniknê³aby przedsiêbiorczoœæ i odpowiedzialnoœæ.

Pod has³em równoœci przemyca siê jednostajnoœæ i czêsto robi siê z

niej jak¹œ wielk¹ zasadê.

Komunistyczne próby w imiê równoœci robiono ju¿ przesz³o dwa-

dzieœcia razy, wszystkie takie „kolonie” zawodzi³y. Socjaliœci wymawiaj¹

siê, ¿e tak wielkie idea³y nie dawa³y siê urzeczywistniæ na ma³¹ skalê. A

wiêc bolszewizm? Najlepiej mówiæ otwarcie.

Fatalne s¹ nastêpstwa innej pomy³ki, jakoby nie zachodzi³a ¿adna sta³a

proporcja pomiêdzy ¿yciem prywatnym a publicznym. W rzeczywistoœci

zaœ ¿ycie rodzinne stanowi pierwszy szczebel jakiejkolwiek zdatnoœci do

¿ycia zbiorowego w ogóle. Nie jest mo¿liwe, ¿eby z³y syn, z³y ojciec, stawa³

siê nagle za domem wielkim obywatelem. Kto zawiód³ przy obowi¹zkach

szczebli ni¿szych, nie mo¿e byæ zdatnym do wy¿szych, po¿ytecznoœæ dalsza

zawis³¹ jest od po¿ytecznoœci poprzedniej. Zapominaj¹ o tym ci, którzy

¿yciu rodzinnemu odmawiaj¹ wartoœci spo³ecznej i zarzucaj¹ mu, ¿e ab-

sorbuje energiê, która mog³aby byæ przydatna dla celów „wy¿szych”.

Jako czwarty przyk³ad pomy³ek naszej doby, przytoczê uwielbienie

ludu, najczêœciej robotnika. Jak dawniej szlachcic, tak teraz „proletariusz”

jest uwa¿any za wykwit cz³owieczeñstwa. Czêsto udaje siê go³ysza, ¿eby

siê wkupiæ do tego tytu³u, który sta³ siê jakimœ baronostwem ludowym.

Skutki uwielbienia zawsze te same: powstaje samouwielbienie uwielbia-

nego i sobkostwo.

W rzeczywistoœci ¿adna warstwa spo³eczna nie posiada szczególnej

wagi przed innymi. Dobro publiczne wymaga jak najwiêkszego zró¿nicz-

kowania w warstwy, stany, zawody, zajêcia. Czy na to, ¿eby potem niektóre

z nich têpiæ, a jednemu stanowi przyznaæ „dyktaturê”? Wobec dobra pub-

licznego wszystkie stany s¹ równouprawnione. Gdzie kwitn¹ wszystkie

dziedziny ¿ycia, tam nie istnieje kwestia o pierwszeñstwo którejœ warstwy

lub o najwiêksz¹ donios³oœæ pewnego dzia³u pracy spo³ecznej. Te dysputy

ja³owe bywaj¹ tym g³oœniejsze, im wiêcej gdzieœ zaniedbañ.

£¹czy siê z tym rozpowszechniona pi¹ta pomy³ka, jakoby katolicyzm

by³ w zasadzie przeciwny dobrobytowi, jakoby ubóstwo by³o w jakiœ spo-

sób religijnie uprzywilejowane: tote¿ ubodzy patrz¹ na zamo¿nych nie

tylko z nienawiœci¹, ale z pogard¹. Tymczasem jednak zamo¿noœæ wcale

Pomy³ki w mi³oœci bliŸniego

background image

158

nie jest moralnie ni¿sza od ubóstwa; najszczytniejsze zaœ wartoœci poza-

materialne nie obejd¹ siê bez œrodków materialnych. Od materializmu

chroni nas prawo wspó³miernoœci, ¿eby starania o dobrobyt nie k³óci³y

siê z moralnoœci¹. Ani te¿ nie zale¿y moralnoœæ od stanu maj¹tkowego.

Niezmiernie rzadko zdarza siê, ¿eby ktoœ krad³ na chleb; z regu³y kradnie

siê na zbytki. S¹ w tym zgodni wszyscy z³odzieje, i ubodzy i zamo¿ni.

Mija ju¿ niemal tysi¹c lat, jak wys³awiano pustelnika Habrahe za to,

¿e rozda³ maj¹tek swej dziewiêcioletniej siostrzenicy, ¿eby jej u³atwiæ

zbawienie. Jest o tym poemat w ³acinie „œredniej”. Poetyzowanie ubóstwa

stanowi i teraz piêkny temat literacki… lecz na tym koniec. Z³a to metoda,

¿eby normy ¿yciowe czerpaæ z beletrystyki.

Nieprawda jakoby chrzeœcijañstwo, a szczególniej Koœció³ katolicki

zajmowa³ siê tylko sprawami zaziemskimi. Do tego królestwa, „które

nie jest z tego œwiata”, którêdy¿ nam droga, jeœli nie przez ten œwiat,

przez ¿ycie ziemskie? Trzeba tedy uprz¹taæ tê drogê, równaæ, ubezpieczaæ

od z³a. Nauka katolicka mieœci te¿ w sobie naukê „o pañstwie Bo¿ym na

ziemi”, która musi oczywiœcie uczyniæ zadoœæ ziemskim potrzebom cz³o-

wieka. Potrzeb tych nie lekcewa¿y siê; chodzi tylko o to, ¿eby je zaspokajaæ

w zgodzie z dekalogiem. Nie wyklucza siê wcale ani dobrobytu. Owszem

d¹¿enie do dobrobytu (w uczciwy sposób) stanowi bezwarunkowo obo-

wi¹zek moralnoœci. Tyczy to i osób i spo³eczeñstwa.

Historia uczy, ¿e zdo³aj¹ siê utrzymaæ tylko takie zrzeszenia, które

niezbyt ciê¿ko g³oduj¹ i niezbyt d³ugo. Jesteœmy widocznie potomkami

przodków, którzy niegdyœ w prawieku zdobyli siê na jakiœ pierwszy krok

ku dobrobytowi. A potem ca³a historia powszechna, a zatem jakieœ 6 000

lat ludzkiej pracy, rozwija³a siê w ramach w³asnoœci prywatnej i nierównoœci

posiadania. Jedyny wyj¹tek zaszed³ w Chinach oko³o r. 1065. Lecz po kilku

latach ogó³ pracowa³ coraz mniej, namno¿y³o siê z³oczyñców, a œmiertelnoœæ

wzros³a tak dalece, i¿ ludnoœæ zmniejszy³a siê o po³owê; w stosunkach zaœ

¿ycia zbiorowego zapanowa³ chaos w ca³ym pañstwie. Po 18 latach wybuch³a

powszechna rewolucja celem przywrócenia w³asnoœci prywatnej.

Demonstracyjnemu uwielbieniu proletariatu towarzysz¹ dwa zna-

mienne objawy (przyk³adów z naszych czasów szósty i siódmy: walka z

dro¿yzn¹, prowadzona po dyletancku a z wielkimi przechwa³kami, tudzie¿

„walka klas” prowadzona po mistrzowsku przez wszystkich nieprzyjació³

cywilizacji ³aciñskiej.

Przes¹d, jakoby tanioœæ da³a siê urz¹dziæ nakazami z góry, wlecze

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

159

siê od czasów staro¿ytnych. Najstarszy z dochowanych cenników „maksy-

malnych” pochodzi od cesarza Dioklecjana (284–305) i ju¿ wtedy po-

kpiwano sobie z tego. Ponownie wymyœlono to w wiekach œrednich. W

Polsce rz¹dy przestrzega³y tego „obowi¹zku” œciœle. Posiadamy najkom-

pletniejszy z ca³ej Europy zbiór taks od r. 1425 a¿ do drugiej po³owy

XVII w. Oczywiœcie nie zda³y siê na nic, a ekonomiœci polscy zdawali sobie

z tego sprawê. Jan Abrahamowicz pisa³ w r. 1595, ¿e bêdzie taniej, je¿eli

siê poprawi drogi. Wojciech Gostowski g³osi³ w r. 1622, ¿e tanioœæ lub

dro¿yzna zale¿y od wartoœci monety, a na to taksy nie poradz¹. Przes¹d

utrzymywa³ siê jednak.

Znamy z naszych czasów „kartki” ¿ywnoœciowe, wêglowe, odzie¿owe;

przedsmak, jak to bêdzie, gdy pañstwo i tylko pañstwo (socjalistyczne)

dostarczaæ bêdzie wszystkim wszystkiego. Ale¿ przy tych „kartkach” jedy-

nie „pasek” ratowa³ nas od g³odu, mrozu i nagoœci!

Walka klas bywa³a w historii, lecz czasem, i nigdy nie trwa³a d³ugo,

bo gdyby trwa³a gdziekolwiek d³u¿ej, by³aby musia³a roznieœæ to spo³e-

czeñstwo na strzêpy; nie pozosta³by tam kamieñ na kamieniu, rozprzêg³yby

siê wszelkie stosunki. Biada krajowi, gdzie ona w ogóle siê zjawi, a có¿

dopiero gdyby mia³a stanowiæ oœ ¿ycia publicznego! Chyba weŸmiemy

sobie za przyk³ad owe szczury z bajki, które tak siê ¿ar³y, i¿ pozosta³y po

nich tylko ogony?

Ma to byæ lekiem przeciw wyzyskowi „ludu roboczego”. Najlepsze

wiêc ze wszystkich bezrobocie, bo wtedy lud nie bêdzie wyzyskiwany.

Lepiej tedy, ¿eby nie by³o fabryk, ani przemys³u ¿adnego, ani ¿adnych

majstrów i lepiej nie budowaæ ca³kiem domów, bo wtedy nie bêdzie

sposobnoœci do wyzysku. Aposterioryczne dociekania stwierdzaj¹ jed-

nak¿e, ¿e „klasy” wcale nie czyhaj¹ na siebie (trzeba je dopiero poszczuæ),

lecz potrzebuj¹ siê wzajemnie i wzajemnie uzupe³niaj¹.

Na dnie przeciwieñstw w zapatrywaniach „socjalnych” tkwi¹ w¹tpli-

woœci, czy iloœæ dóbr na ziemi jest sta³a, czy te¿ zmienna; stosownie do

swego o tym mniemania troszcz¹ siê jedni bardziej o produkcjê, inni zaœ

wy³¹cznie o podzia³ tych dóbr. Studia aposterioryczne wykaza³y, ¿e iloœæ

dóbr jest bardzo zmienna i mo¿e siê tak¿e zmniejszaæ. A zatem nale¿y

dbaæ o produkcjê nie mniej ni¿ o metody jej rozdzia³u miêdzy konsumen-

tów.

Wszystkie te troski i k³opoty wyrazi³ doskonale, krótko a wêz³owato,

Wojciech Górski, niedawno temu twórca i kierownik najlepszej szko³y

Pomy³ki w mi³oœci bliŸniego

background image

160

œredniej w Warszawie: „Cz³owiek kompletny powinien mieæ w porz¹d-

ku trzy rzeczy: serce, rozum i kieszeñ; kieszeñ na to, ¿eby móg³ wy-

konaæ to, co mu nakazuje serce i rozum”.

W sprawach dobrobytu nasta³ galimatias coraz wiêkszy, odk¹d przy-

znano pañstwu kompetencjê we wszystkim a wszystkim. Powsta³a teoria

pañstwa „totalnego”, tj. ¿e wszystko nale¿y do pañstwa i od niego zale¿y.

Jest to roz³am pomiêdzy pañstwem a spo³eczeñstwem o ile spo³eczeñstwo

nie zostanie w ogóle ca³kiem st³umione.

Odwieczny spór o kompetencje spo³eczeñstwa a pañstwa opiera³ siê

czêsto o w³adze duchowne. Zupe³nie zrozumia³¹ jest bizantyñska d¹¿noœæ

do gnêbienia spo³eczeñstwa; gdzie bowiem cesarzowi przyznano prawo,

¿eby rozstrzyga³ w¹tpliwoœci dogmatyczne, tam nie mo¿na by³o odmówiæ

mu w ogóle niczego i musia³o siê wytworzyæ pañstwo absolutystyczne.

Zwierzchnoœæ monarchy nad Koœcio³em przesz³a do rosyjskiego prawo-

s³awia, na Zachodzie zaœ uzna³ j¹ protestantyzm. To prowadzi nas do

stwierdzenia ósmej wielkiej pomy³ki czasów nowszych, a mianowicie do

b³êdnego mniemania o rzekomej równoœci wszystkich religii.

Wystarczy zupe³nie œwieckie, nawet czysto polityczne ujêcie kwestii.

Czy uznaæ totalizm pañstwa w ogóle, a zw³aszcza czy pozostawiæ losy spo-

³eczeñstwa pañstwu, tj. dowolnoœci osób, które stanowi¹ o pañstwowoœci?

Godz¹ siê z tym protestantyzm i schizma, oddaj¹c ¿ycie publiczne na

samowolê ka¿dorazowego rz¹du. Dla katolika jednak ¿ycie w spo³eczeñ-

stwie, w narodzie, w pañstwie stanowi tak¿e kwestiê religijn¹ i to typu

wy¿szego. W katolicyzmie i w etyce cywilizacji ³aciñskiej istnieje nawet

zagadnienie, kiedy i dok¹d jest siê winnym pos³uszeñstwo rz¹dowi.

S¹ tedy religie nader nierówne, albowiem maj¹ wymagania nader

nierówne iloœciowo i jakoœciowo, a nieraz nawet przeciw sobie. Chrzeœci-

jañstwo np. oœwieca nam drogê do ¿ywota wiecznego, podczas, gdy religie

bramiñskie i probuddyjskie uwa¿aj¹ przed³u¿enie ¿ycia za karê, za naj-

boleœniejsz¹ mêczarniê. Zbawienie wieczne i nirwana? Podobnie¿ dzia³a

zestawienie katolickiego przekonania o martwoœci wiary bez uczynków z

luterskim i kalwiñskim zapatrywaniem, ¿e uczynki nie maj¹ nic do zba-

wienia. Wiêc czy religie s¹ równe sobie? Fatalizm muzu³mañski a katolicka

doktryna wolnej woli? Bezkap³añskoœæ ¿ydowska, islamska i protestancka

a katolicka consecutio apostolica?

Religie s¹ politeistyczne, monolatryczne, monoteistyczne; lokalne,

plemienne, uniwersalne; czy tedy mog¹ byæ równe?

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

161

Która¿ religia nie wp³ywa na ¿ycie publiczne? A czy wp³yw bêdzie

jednakowy bez wzglêdu na to, czy religia g³osi jedn¹ tylko etykê, czy te¿

cztery? Czy to jest spraw¹ prywatn¹, ¿e jedne religie uwalniaj¹ pañstwo

od moralnoœci, pewna zaœ religia ¿¹da etyki w ¿yciu publicznym? Czy¿

wobec takich ró¿nic mo¿na uwa¿aæ religiê za sprawê prywatn¹? Rzecz

ma siê przeciwnie; nie ma sprawy bardziej publicznej jak religia.

Czy¿ przyk³adaj¹c w tej ksi¹¿ce do pañstwa miernik dekalogu, nie

poruszono tym samym zagadnienia jak najbardziej publicznego?

Niemo¿ebnym jest wyczerpanie tu wszystkich nasuwaj¹cych siê przy-

k³adów pomy³ek w mi³oœci bliŸniego na p³aszczyŸnie ¿ycia publicznego.

Nie sposób jednak nie przytoczyæ jednej jeszcze pomy³ki g³oszonej upor-

czywie, a dotycz¹cej wprost bezpoœrednio licznych interesów w naszym

pokoleniu na dzisiaj i na najbli¿sz¹ przysz³oœæ. Dziewi¹t¹ z rzêdu nowocze-

snych pomy³ek wyka¿emy, zastanawiaj¹c siê nad stosunkiem miasta a wsi.

Ktoœ niegdyœ u¿y³ wyra¿enia o przeciwieñstwie wsi i miasta; zapewne

jaki literat, a mia³ na myœli odmiennoœæ trybów ¿ycia, odmiennoœæ zapa-

chów, ró¿nicê przestrzeni, ruchów itp. Udatne wyra¿enia literackie prze-

dostaj¹ siê czêsto do roztrz¹sañ powa¿nych i to jako coœ takiego, co jest

wiadomym powszechnie; tak te¿ wszed³ „antagonizm” wiejsko-miejski w

debaty polityczne. W rzeczywistoœci nie ma nic bardziej wzajemnie sobie

potrzebnego i wzajemnie przyjacielskiego, jak miasto i wieœ. Ka¿dy wieœ-

niak stara siê miêæ zaprzyjaŸniony dom w mieœcie i ka¿dy mieszczuch

doznaje najwiêkszej radoœci, gdy otrzyma zaproszenie w goœcinê na wieœ,

choæby tylko na kilka godzin niedzielnego popo³udnia. Obserwator baczny

¿ycia dojrzy na pewno, jak ci ludzie wzajemnie siê ciesz¹; trudno te¿ nie

dostrzegaæ, ¿e mno¿¹ siê coraz bardziej pokrewieñstwa i powinowactwa

miêdzy wsi¹ a miastem. Antagonizm jakiœ zaszczepia siê sztucznie, fraze-

sowo, apriorystycznie; je¿eli zaœ wieœniak wyrzeka siê „panów z miasta”,

rozumie przez to urzêdników, lecz nigdy nie mieszczan.

Frazesowicze politykañscy lubi¹ dedukcjê i dedukuj¹c wstecz, potra-

fi¹ sobie u³o¿yæ ca³¹ historiê narodu. Np. skoro pomiêdzy miastem a

wsi¹ zachodzi antagonizm, a w Polsce rz¹dy by³y przy szlachcie, która

stanowi³a ¿ywio³ wiejski, a zatem szlachta uciska³a miasta. Wniosku takiego

wymaga dedukcja z tezy apriorystycznej. Co gorsza wysnuwa siê jeszcze

wniosek inny, politycznie aktualny: skoro jest antagonizm, wiêc trzeba

wybieraæ, miasto czy wieœ? Czy zajmowaæ siê dobrem wsi ze szkod¹ dla

miast, czy te¿ dobrem miast ze szkod¹ wsi?

Pomy³ki w mi³oœci bliŸniego

background image

162

Doœwiadczenie historyczne poucza o ich wzajemnej œcis³ej zawis³oœci

i wymiennoœci gospodarczej, z czego wynika nieuchronny solidaryzm.

Kto inaczej mówi, pisze i dzia³a, myli siê, a staje siê szkodnikiem, choæby

poniewolnym.

Zgo³a fa³szywym jest pogl¹d, jakoby miasta polskie zawsze by³y ubogie.

W w. XV powodzi³o siê u nas mieszczañstwu najlepiej ze wszystkich

stanów.

Rzemios³a tak siê rozwinê³y, i¿ móg³ siê na nich oprzeæ handel, bo

robiono na wywóz do wschodnich krain, a popytowi temu nie mo¿na

by³o nastarczyæ. Drugim Ÿród³em handlu by³ skup p³odów surowych na

Litwie i Rusi, a sprowadzenie z Zachodu wyrobów, które czêsto sprzeda-

wano w Polsce dalej na Wschód za poœrednictwem polskiego kupiectwa.

Obok tego wszystkiego pocz¹³ rozkwitaæ handel zbo¿owy. Obroty handlo-

we zdwoi³y siê i potroi³y w ci¹gu XV w., zw³aszcza gdy po pokoju toruñskim

w 1466 r., otwar³a siê nam droga morska. W Gdañsku ruch okrêtów

powiêkszy³ siê szeœciokrotnie.

Bogaci mieszczanie skupywali chêtnie dobra ziemskie. Ku schy³kowi

XV w., znajdowa³y siê ju¿ w ich rêku ca³e okolice podmiejskie; ko³o ka¿-

dego miasta powykupywali dobra z r¹k szlacheckich. W najbli¿szej okolicy

Krakowa nie by³o ju¿ ani jednej wsi w posiadaniu szlachcica, a podobne

stosunki panowa³y tak¿e w s¹siedztwie innych miast mniejszych. Obywatele

takiej mieœciny, jak Proszowice, byli w³aœcicielami dóbr ziemskich, i to

niema³ych. Ksi¹¿êta œl¹scy, Piastowicze, naprawiali sobie nadszarpane

fortuny posagami bogatych Krakowianek.

Tworzy³y siê wielkie fortuny mieszczañskie, a pieni¹dz s³u¿y³ do uzy-

skiwania dalszych zysków. Ten rodzaj kapitalizmu polega na tym, ¿eby

pieni¹dz bywa³ nie tylko koñcem przedsiêwziêcia (jako zysk za pracê i

zabiegi), ale tak¿e, na odwrót, pocz¹tkiem przedsiêbiorstw. Przysz³a kolej

na takie, których nie mo¿na nawet zaczynaæ bez kapita³u. Kapita³ stawa³

siê œrodkiem do pracy, czyli, innymi s³owy, zaczê³a siê produkcyjnoœæ

kapita³u. Myl¹ siê ci, którzy upatruj¹ w tym pocz¹tek zmiany ustroju spo-

³ecznego, podczas gdy mieœci³a siê w tym tylko nowa metoda finansowa.

Od razu zaczê³a siê walka z kapita³em. Profesorowie uniwersytetu

krakowskiego, Mateusz z Krakowa i Benedykt Hesse nawo³ywali, ¿eby

nie dopuszczaæ kapita³u do robienia przemo¿nej konkurencji mniej za-

sobnym. Na pró¿no!, bo bez u¿ycia gotówki le¿a³yby od³ogiem zbyt wiele

dziedzin ludzkiej pracy i twórczoœci. Ci, którzy mniemali, ¿e mo¿na by

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

163

siê obejœæ bez kapita³u, byli marzycielami wpatrzonymi w przesz³oœæ,

zamiast w przysz³oœæ. Nale¿a³o myœleæ nie o zniszczeniu kapita³u, lecz ju¿

wtedy wypada³o obmyœliæ sposoby, jak rozdzieliæ uczciwie i sprawiedliwie

zysk, ¿eby wyzyskaæ dobre strony kapita³u, a nie nara¿aæ siê na z³e.

Spory naukowe ogarnê³y ca³¹ Europê. We wszystkich uniwersytetach

wydawano mnóstwo rozpraw o kupnie i sprzeda¿y, o granicy godziwoœci

zysków, o kredycie i procentach, itp. W Polsce jeszcze pod koniec XVI w.,

odzywa³y siê g³osy „starej daty” przeciw nowym sposobom zwiêkszonego

handlu.

Za naszych czasów wróci³y spory o kapitalizm i wywo³a³y takie roz-

namiêtnienie, jakiego nie ogl¹dano od czasów rewolucji.

Okolicznoœci kapitalizmu zale¿¹ od cywilizacji i zwi¹zanej z ni¹ etyki.

Gdyby go stosowaæ po katolicku, dawa³by zgo³a inne wyniki. Na ogó³ ta

sama rzecz da siê urz¹dziæ kapitalistycznie i nie kapitalistycznie. Mo¿na

nale¿eæ do cywilizacji ³aciñskiej z kapitalizmem lub bez kapitalizmu. Kor-

poracjonizm niekoniecznie musi regulowaæ wszelki kapitalizm, bo kapi-

talizm nie jest sam w sobie czymœ koniecznie ujemnym. Czy nale¿y go

uto¿samiaæ z liberalizmem? Liberalizm nie mo¿e wprawdzie nie byæ kapita-

listyczny, ale kapitalizm nie musi byæ liberalistyczny.

Niejedno jeszcze wypadnie przedsiêwzi¹æ monograficzne dociekanie

naukowe zanim rozstrzygnie siê pytanie, czy kapitalizm by³ istotnie kiedy-

kolwiek ustrojem spo³ecznym i czy jest nim za naszych czasów, czy te¿

tylko metod¹ finansow¹.

Miasta uwa¿a siê za siedzibê i za g³ówne narzêdzie wszelkich zdro¿-

noœci kapitalizmu; k³adzie siê te¿ czêsto nacisk na przeciwieñstwo miasta

i wsi, jakoby na zasadniczy jakiœ przejaw antagonizmu kapita³u a pracy.

S¹ to urojenia g³ów, dla których kapitalizm sta³ siê wyk³adnikiem wszelkich

zagadnieñ ¿yciowych, które nie potrafi¹ ju¿ spojrzeæ na ¿adn¹ rzecz ko³o

siebie, ¿eby siê nie dopatrzyæ w niej czegoœ z „kapitalizmu”.

Gdyby polskie miasta by³y ci¹gle wzrasta³y i bogaci³y siê, nadmierny

przyrost ludnoœci wieœniaczej by³by siê przenosi³ do miast. Szlachcic by³by

musia³ podawaæ kmieciom warunki l¿ejsze, chc¹c ich utrzymaæ na swoich

gruntach. Nie tylko w³oœcianin zale¿a³by od dziedzica, ale równie¿ wzajem-

nie dziedzic od w³oœcianina. Na przenoszenie siê m³odzie¿y wiejskiej na

zarobki do miast nie pomog³aby ¿adna ustawa! Przysz³oœæ ludu polskiego

zale¿a³a tedy od przysz³oœci miast i odt¹d jedno z drugim ³¹czy siê jak

najœciœlej a¿ do dnia dzisiejszego.

Pomy³ki w mi³oœci bliŸniego

background image

164

Nie darmo ustawa Trzeciego Maja rozpisuje siê obszernie o miastach,

a o wiejskim ludzie zawiera ledwie kilka wierszy.

Wracamy do starej kwestii, gdzie podziaæ nadmiar ludnoœci wiejskiej?

Trzeba w miastach zrobiæ miejsce dla polskiej m³odzie¿y w³oœciañskiej.

Wtedy dopiero za³atwiona bêdzie fundamentalna kwestia spo³eczna w

Polsce, mianowicie choroba polskiej struktury spo³ecznej. Od drugiej

po³owy XVII w. spo³eczeñstwo nasze sta³o siê niekompletnym, jakby kalek¹

jednorêkim, bo mu brak zamo¿nego mieszczañstwa. Spo³eczeñstwo

jednorêkie traci po³owê ze swojej obronnoœci, a w kwestii stosunku swego

do pañstwa poddaje siê ³atwiej wszelkim nadu¿yciom machiny pañstwo-

wej.

Równoczeœnie z drugiej strony takie kalekie spo³eczeñstwo nie mo¿e

dopilnowaæ nale¿ycie interesów narodowych.

Na tym koñczê wi¹zankê przyk³adów, czerpanych umyœlnie z dziedzin

najrozmaitszych. Omylnoœæ nasza w sprawach mi³oœci bliŸniego wy¿szego

rzêdu, czyli w sprawach dobra powszechnego, nie ulega w¹tpliwoœci, a

nie ubli¿a nikomu.

Siêgaj¹c do doœwiadczeñ Historii i u¿ywaj¹c odpowiedniej metody,

mo¿emy zmniejszyæ znakomicie prawdopodobieñstwo omy³ek. Skoro sam

„czysty” rozum okaza³ siê z³ym przewodnikiem, wypada porzuciæ ca³y

racjonalizm w poruszanych tu materiach, oprzeæ siê na doœwiadczeniu,

wiêc na metodzie indukcyjnej.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

X. SAMORZ¥DY

Dotychczas mog³em by³ spodziewaæ siê jednomyœlnoœci z Czytelnikami,

obracaj¹c siê w zarysach ogólnych; od tego miejsca staje siê to w¹tpliwym,

gdy¿ przechodzê do czêœci pozytywnie konstrukcyjnej, w czym mo¿e siê

okazaæ ró¿nica zdañ, nawet znaczna. Nie ma szablonu ni modelu dosko-

na³oœci pañstwowej. W szrankach okreœlonych obywatelskoœci¹ pañstwa,

cywilizacj¹ ³aciñsk¹ i katolicyzmem, jest miejsca niema³o na rozmaite

odmiennoœci w doborze œrodków i form. Zaczyna siê wybór, a wiêc w¹tpli-

woœci i ró¿nice zdañ. Tote¿ nie mo¿na uwa¿aæ niniejszego dzie³ka za nic

innego, jak tylko za jedn¹ z prób programu urz¹dzeñ pañstwowych.

Chodzi o wielk¹ rzecz, która wo³a wielkim g³osem o wspó³zawod-

nictwo. Jeden z nich przedstawi tu swój program. Vivat sequens! Zesta-

wiajmy wyniki naszych dociekañ i roztrz¹sañ, a¿ do wzajemnego po-

uczania wy³oni siê wynik po¿¹dany.

Samorz¹dy to administracja spo³eczna, która musi byæ dwojaka,

zawodowa i terytorialna.

Zawody przywykliœmy dzieliæ na produkcyjne i konsumpcyjne. Za-

wodow¹ inteligencjê wlicza³o siê w czambu³ pomiêdzy nieprodukcyjnych

konsumentów. S¹dzê, ¿e ten podzia³ powinien znikn¹æ z roztrz¹sañ go-

spodarstwa spo³ecznego. WeŸmy przyk³ad skrajny: literata. Dostarcza on

zarobków fabrykantom i handlarzom papieru, maszyn drukarskich, piór,

atramentu, maszyn do pisania, introligatorniom, czcionkarzom, druka-

rzom, ksiêgarzom i wypo¿yczalniom ksi¹¿ek, etc., etc. Ani nawet budowa

domu nie dostarcza tylu osobom chleba powszedniego! Strajk autorów

by³by powszechn¹ klêsk¹ ekonomiczn¹ ludnoœci miejskiej. Podobnie¿

background image

166

nale¿y rozwa¿yæ zawody in¿yniera, lekarza, artysty. Nauczyciel szerzeniem

oœwiaty przysparza spo³eczeñstwu jednostek przedsiêbiorczych, produk-

cyjnych. Jak¿e¿ wiêc jemu samemu odmawiaæ produkcyjnoœci? Podobnie¿

nie ma produkcji systematycznej bez bezpieczeñstwa ¿ycia i mienia, a zatem

produkcyjnoœci¹ jest dzia³alnoœæ nie tylko policji, ale te¿ ca³ej „palestry”,

wiêc s¹downictwa i tych zawodów prawniczych, które s¹ s¹dom potrzebne.

Nader rzadkie wyj¹tki „czystych konsumentów” nie zdo³aj¹ wytworzyæ

¿adnego zrzeszenia; w³aœciwie ca³a ludnoœæ stanowi „œwiat pracy”.

Nikt nie zaprzeczy, ¿e jednak zachodzi bli¿szoœæ pomiêdzy sêdzi¹ a

lekarzem, a z drugiej strony pomiêdzy rolnikiem a rzemieœlnikiem, wiêk-

sza, ni¿ miêdzy sêdzi¹ a rzemieœlnikiem, lub lekarzem a rolnikiem. Z

jednej strony mamy zawodow¹ inteligencjê, z drugiej strony zaœ rolnika,

rzemieœlnika, przemys³owca i kupca. Te cztery zawody ³¹cz¹ siê w ¿yciu

zbiorowym, jako gospodarcze.

Co do rzemieœlnika, zrobiê ma³¹ uwagê: nie jest on wcale „robot-

nikiem”. Czeladnik pragn¹cy zostaæ majstrem i za³o¿yæ sobie (sic!, sobie

samemu) w³asny, odrêbny warsztat, nie ma z robotnikiem fabrycznym

nic wspólnego ani ekonomicznie, ani socjalnie.

Robotnicy nalez¹ do organizacji przemys³owych wraz z fabrykantami.

Zapobieg³szy nieporozumieniom z powodu s³ownictwa, zacznê od

zwrócenia uwagi, jak (w konsekwencji personalizmu) posiadaj¹ wszystkie

spo³eczeñstwa cywilizacji ³aciñskiej, jakby naturalny, popêd do samo-

rz¹du, co objawia siê w sk³onnoœci do stowarzyszenia siê. Tak by³o w

staro¿ytnym Rzymie („collegia”). Gdzie nie ma powa¿nego ruchu stowa-

rzyszeniowego, tam samorz¹d nie dopisze.

Biurokracja towarzystw nie lubi, centralizm je nienawidzi, absolutyzm

siê ich boi.

Wolnoœæ stowarzyszeñ porêcza ka¿da pisana konstytucja w osobnym

ustêpie dodaj¹c zawsze i niezmiennie, ¿e okreœli to dok³adniej osobna

ustawa. A potem oczekiwana ustawa sk³ada siê ze samych a licznych ogra-

niczeñ tej¿e wolnoœci.

Nie potrzeba ¿adnej zgo³a ustawy o stowarzyszeniach. Ka¿dy ma prawo

za³o¿yæ jakiekolwiek, nie donosz¹c o tym ¿adnej w³adzy. Lecz natomiast

stawmy w kodeks karny paragraf brzmi¹cy jak nastêpuje: „Je¿eli prze-

stêpstwo pope³niono za pomoc¹ towarzystwa, wymierza siê karê po-

dwójn¹”.

Oczywiœcie przestêpczym bêdzie ka¿de stowarzyszenie, wymierzone

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

167

przeciw katolicyzmowi lub polskoœci; dlatego masoneria musi byæ œcigan¹.

Ile¿ oszczêdzi siê czasu, pisaniny i urzêdników, gdy nie bêdzie ¿adnej

ustawy o stowarzyszeniach! Ile¿ zniknie szykan, a obchodzenia prawa ze

stron obydwóch!

Polskie spo³eczeñstwo z³o¿y³o du¿o dowodów, ¿e umie œwietnie w³a-

daæ stowarzyszeniami. Czy¿ np. Towarzystwo Pedagogiczne, Towarzystwo

Oœwiaty Ludowej, Macierz Polska, Macierz Szkolna, Towarzystwo Szko³y

Ludowej, Towarzystwo Historyczne, Przyrodnicze im. Kopernika, Krajo-

znawcze i inne nie sta³y siê powa¿nymi instytucjami naszego ¿ycia pub-

licznego? Czy¿ w najciê¿szej dobie Marcinkowski i ks. Wawrzyniak nie

zorganizowali Wielkopolski narodowo i spo³ecznie za pomoc¹ najtrafniej

pomyœlanych stowarzyszeñ? A gdy w latach 1905–1908 zaœwita³a w za-

borze rosyjskim wolnoœæ stowarzyszania siê, trwaj¹ca przez pó³tora roku,

w krótkim czasie wyrós³, jakby spod ziemi (naprawdê spod ziemi, bo

przedtem by³y tajnymi) szereg stowarzyszeñ naprawdê znakomitych, bu-

dz¹cych podziw nadzwyczajn¹ owocnoœci¹.

Arcydzie³em ruchu stowarzyszeniowego s¹ kasy Stefczyka. By³ to naj-

wiêkszy i najlepszy u¿ytek, jaki w dawnej Galicji zrobiono ze samorz¹du.

Zrzeszone pod opiek¹ w³adzy samorz¹dowej (Wydzia³u Krajowego) wiel-

kie spó³dzielnie oszczêdnoœciowe i po¿yczkowe musia³y siê jednak ocieraæ

ci¹gle o szkodliw¹ ingerencjê w³adz rz¹dowych. Jak¹¿ by³yby wytworzy³y

si³ê spo³eczn¹, gdyby by³y wolne od tej ingerencji!

Obok kas powstawa³y spó³dzielnie melioracyjne, torfiarskie, jajczar-

skie, ogólno-handlowe, itp. Rozleg³¹ spó³dzielczoœæ rolnicz¹ okreœli³ Stef-

czyk, jako „dobrowoln¹ organizacjê najszerszych sfer rolniczych,

opart¹ na demokratycznym ustroju, wolnoœci pracy i zarobkowania

oraz poszanowania prywatnego prawa w³asnoœci ziemi”.

Ju¿ w 1909 roku wyst¹pi³ z wnioskami analogicznymi co do drobnego

przemys³u i rêkodzie³a; przez prost¹ konsekwencjê musia³a przyjœæ kolej

równie¿ na drobny przemys³. W polskiej puszczy ekonomicznej r¹ba³

Stefczyk drogê niezawodn¹ do wytworzenia polskiego „stanu œredniego”.

Jego zdaniem, przysz³oœæ nale¿a³a do spó³dzielczoœci, lecz, daleki od dok-

trynerstwa, oœwiadczy³: „Nie wyobra¿am sobie jednak przysz³oœci, jako

bezwzglêdne panowanie spó³dzielczoœci i nie uwa¿am tego za po¿¹-

dane”. Ani wszystko nie mia³o byæ spó³dzielczoœci¹, ani te¿ ona wszystkim.

Wielkie zaiste dzie³o Stefczyka sprowadzi³o prócz korzyœci w zakresie

dobrobytu jeszcze wielorakie po¿ytki moralne. Stwierdzano je nieraz i

Samorz¹dy

background image

168

umiano oceniæ. Sam ich twórca tak je okreœli³: „Budziæ ducha ofiarnoœci

z mienia i trudu w pracy dla dobra publicznego, pielêgnowaæ i kszta³-

ciæ poczucie obywatelskie w ch³opie polskim — powo³ane by³y i s¹

nasze spó³ki”. Lecz ani sam Stefczyk, ani nikt inny nie zwróci³ uwagi na

najdonioœlejsz¹ stronê tego przedmiotu; Stefczyk dostarcza³ dowodu, jak

dalece myln¹ by³a zasada, jakoby pracowaæ mo¿na by³o tylko bez ludu.

On pracowa³ z ludem i pokaza³, ¿e têdy droga. Znalaz³ te¿ doœæ altruizmu

we wsi; wszak¿e¿ zasad¹ jego by³o, ¿e wszelka praca spo³eczna, spe³niana

jako zajêcie uboczne, pozazawodowe, ma byæ spe³niana bezp³atnie.

Okaza³a siê trafn¹ metoda „inicjatywy z do³u”. Przeciwnym by³ Stef-

czyk zawi¹zywaniu organizacji kontrolowanych z góry. Ani nawet Instytut

naukowy spó³dzielczy nie mi¹³ miêæ nic wspólnego z rz¹dem. „Nie po-

trzeba nam instytutu rz¹dowego, który by mia³ ducha biurokra-

tycznego”… Instytut ma byæ nauczycielem i krzewicielem samopomocy,

wiêc z niej powinien braæ ¿ycie i na niej siê opieraæ.

Wypaczono potem du¿o ze zdrowego dzie³a Stefczyka. Gdyby¿ siê

powiod³o odnowiæ je w czystoœci i rozszerzyæ w myœl wielkiego planu!

W ka¿dym razie dzieje samej choæby tylko Stefczykowej spó³dzielczo-

œci okazuj¹ dowodnie, jak dalece dobrowolne towarzystwa prywatne mog¹

(i powinny) stanowiæ pod³o¿e i wstêpny szczebel do samorz¹du.

Obok nieograniczonej iloœci towarzystw dobrowolnych i dowolnych

musz¹ istnieæ organizacje zawodowe, równie¿ samorz¹dne, lecz przy-

musowe. W przeciwieñstwie do nieograniczonej iloœci zrzeszeñ dobro-

wolnych, przymusowa by³aby dla ka¿dego zawodu tylko jedna.

Zacznê od rolnictwa. Wielki mistrz w tej czêœci ¿ycia zbiorowego,

Franciszek Stefczyk, wymaga³ decentralizacji „ogromnej”, jednak¿e prze-

ciwny by³ tworzeniu „placówek” przymusowej organizacji rolnictwa w

gminie lub w parafii. Decyduj¹cymi czynnikami robi³ zarz¹dy powiatowe

wybierane na zjeŸdzie delegatów w³oœciañstwa z w³aœcicielami wiêkszych

dóbr. W niepodleg³ej Polsce ³¹czy³yby siê zrzeszenia powiatowe w woje-

wódzkie, te zaœ w ogólnopolski zwi¹zek stanu rolniczego z odpowiednimi

zarz¹dami. Otwarty jest do nich dostêp dla w³aœcicieli wiêkszych dóbr.

Przenieœmy na barki tego zwi¹zku ca³e mo¿liwe ustawodawstwo rolnicze.

W punktach stycznych z innymi zawodami porozumie siê zwi¹zek rolników

z takimi¿ zwi¹zkami rzemieœlników, kupców, przemys³owców w powiecie

(je¿eli to wystarczy) w województwie lub w ca³ym pañstwie. O mo¿liwej

wzajemnej ingerencji zawodów bêdzie mowa ni¿ej.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

169

Rzemieœlnik musi nale¿eæ do cechu. Cech czuwa nad interesami za-

wodowymi swych cz³onków, ale te¿ nad ich obowi¹zkami. Dba o pod-

niesienie swego rzemios³a, o ci¹g³e wydoskonalenie wyrobów, tudzie¿ o

coraz wy¿sze wykszta³cenie swej m³odzie¿y. Cech mo¿e odj¹æ prawo wy-

konywania rzemios³a majstrowi niedba³emu lub czeladnikowi partacz¹-

cemu. W sporach miêdzy warsztatem a klientem cech jest s¹dem pierwszej

instancji, decyduj¹cym przez odpowiedniego delegata zaraz na poczeka-

niu, najpóŸniej w ci¹gu doby. Odwo³anie do s¹du koronnego.

Cechy tego samego rzemios³a zrzeszaj¹ siê przymusowo w zwi¹zki

powiatowe, te zaœ mog¹ dobrowolnie zrzeszaæ siê w wojewódzkie i znów

dobrowolnie w ogólno-polski zwi¹zek pewnego rzemios³a. Zwi¹zki ni¿sze

okreœlaj¹ kompetencje wy¿szych. Aczkolwiek wy¿sze zwi¹zki s¹ w tym

wypadku dobrowolne, jednak¿e dopóki istniej¹, s¹ w³adzami dla danego

rzemios³a i wykonanie ich zarz¹dzeñ jest gwarantowane przez pañstwo.

Wszystkie cechy w powiecie musz¹ byæ zrzeszone w ogólno-rzemieœl-

niczy zwi¹zek powiatowy i dalej w wojewódzki i ogólnopolski. Do ich

zakresu nale¿¹ wszelkie wspólne sprawy ca³ego stanu rzemieœlniczego.

Podobnie¿ trzy szczeble posiadaj¹ przymusowe organizacje handlowe

i przemys³owe.

W powiatowych i wojewódzkich istniej¹ oddzia³y stosownie do wiel-

koœci op³acanych podatków, lecz nie wiêcej, jak trzy oddzia³y. B¹dŸ co

b¹dŸ przekupieñ uliczny a importer czy eksporter gdyñski, prowincjonalny

w³aœciciel fabryczki octu a wielkich zak³adów metalurgicznych — to ró¿ne

warstwy spo³eczne, intelektualne i ekonomiczne.

Zwi¹zek przemys³owy rozpada siê w ka¿dym powiecie na dwa od-

dzia³y: przedsiêbiorców tj. ponosz¹cych ryzyko i pobieraj¹cych od przed-

siêbiorców zap³atê za pracê bez wzglêdu na stan interesów. Z tych in¿y-

nierowie, majstrowie i czeladnicy w cechach powyzwalani nale¿¹ do zwi¹z-

ku in¿ynierskiego i do cechów; reszta zaœ tworzy dzia³ drugi zwi¹zku

przemys³owego, a mo¿e dzieliæ siê dowolnie na poddzia³y. W zwi¹zkach

wojewódzkich rozró¿nia siê tylko dwa ogólne dzia³y, a zarz¹d sk³ada siê

po po³owie cz³onków z ka¿dego dzia³u. W ogólnopolskim zwi¹zku prze-

mys³owym nie rozró¿nia siê ju¿ dzia³ów wcale.

Do wytwórczych zajêæ gospodarczych do³¹cza siê przewóz, a wiêc

komunikacjê w ogóle. Manufaktura i handel s¹ w nich zainteresowane

bezpoœrednio. Obecnie pañstwo posiada monopol komunikacji nie tylko

kolejowej, lecz tak¿e automobilowej. Rozwijaj¹c¹ siê doskonale sieæ linii

Samorz¹dy

background image

170

autobusowych prywatnych ubito, ludzi pozbawiono chleba, uszczuplono

zró¿niczkowanie spo³eczne; ledwie na Œl¹sku nie zdo³ano jeszcze dokonaæ

tego dzie³a niszczycielskiego. Nie czekaj¹c, ¿eby zjawi³a siê chêtka stoso-

wania tej praktyki do innych zawodów, trzeba st³umiæ te zapêdy w samych

pocz¹tkach. Gdyby pozwoliæ na podobne postêpowanie na ogó³, mieliby-

œmy wszystkie szanse, ¿e zostaniemy funkcjonariuszami pañstwa totalnego,

spe³niaj¹c idea³ socjalistyczny. Póki jeszcze nie upañstwowiono furmanek,

wózków i taczek, ustanówmy zasadê, ¿e ka¿dej osobie i ka¿demu zrzesze-

niu wolno zarabiaæ œrodkami przewozu i tworzyæ linie komunikacyjne,

byle tylko czyniæ zadoœæ wymaganiom, potrzebnym ze wzglêdu na bezpie-

czeñstwo ¿ycia i mienia.

Drogi gminne mo¿na zamykaæ do wy³¹cznego u¿ytku cz³onków gminy;

lecz od powiatowych poczynaj¹c ka¿dy ma prawo wolnego u¿ywania drogi

publicznej. Nie trzeba ¿adnych „koncesji” na otwarcie komunikacji jakim-

kolwiek œrodkiem przewozowym na drogach l¹dowych, rzecznych lub

szlakami powietrznymi.

W zasadzie wolno tedy ka¿demu stawiaæ linie kolei ¿elaznej. Owszem,

niech stawia, je¿eli jest w³aœcicielem odpowiedniej szerokoœci gruntu na

ca³ej tej d³u¿yŸnie i je¿eli rozporz¹dza odpowiednim personelem, kompe-

tentnym i odpowiedzialnym za ¿ycie i mienie. Trzeba do tego ludzi mnós-

twa; mog¹ za³o¿yæ umyœlne stowarzyszenie.

Wzglêdy natury pañstwowej nakazuj¹ jednak zastrzec dla pañstwa linie

komunikacyjne, przechodz¹ce przez wiêcej województw, ni¿ dwa. Bêd¹ to

przedsiêbiorstwa pañstwowe, których personel nie bêdzie posiadaæ cha-

rakteru urzêdników pañstwowych. Bêdzie zaœ przymusowo zrzeszony w

stowarzyszenie emerytalne z przymusowymi sk³adkami, czy to tworz¹c

specjalne towarzystwo asekuracyjne, czy te¿ o inne siê opieraj¹c.

W³aœciciele, kierownicy i personel niepañstwowy linii komunikacyj-

nych i przewozowych, tworz¹ osobn¹ warstwê gospodarcz¹, zorganizowa-

n¹ przymusowo na wzór cechów; np. zwi¹zki spedytorów, szoferów, kole-

jarzy, itp. Majstrami s¹ w³aœciciele i kierownicy przedsiêbiorstw, personel

czeladzi¹, w czym mo¿na odró¿niaæ ró¿ne szczeble. Przymusowy zwi¹zek

powiatowy powstaje w ten sposób, ¿e ka¿de przedsiêbiorstwo wyznacza

swego delegata. Przedsiêbiorstwo przechodz¹ce przez kilka powiatów

ma tedy swych delegatów w ka¿dym zwi¹zku powiatowym.

Zawody gospodarskie maj¹ coraz wiêcej do czynienia z in¿ynieri¹,

która je uzupe³nia i podnosi ich mo¿liwoœci. In¿ynierowie wszelkich ro-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

171

dzajów zrzeszeni bêd¹ równie¿ w przymusowe zwi¹zki powiatowe, woje-

wódzkie, ogólnopolski, jako szósty dzia³ organizacji gospodarczej. Z³¹-

czenie takie wyjdzie na pewno na dobre i zawodom tamtym i in¿ynierii.

Je¿eli ktoœ wykonuje zajêcia z ró¿nych stanów gospodarczych, musi

nale¿eæ do odpowiednich zwi¹zków, choæby do kilku. Po jakimœ czasie

in¿ynierowie znajd¹ siê niezawodnie we wszystkich zwi¹zkach gospodar-

czych.

Zarz¹dy zwi¹zków pochodz¹ z wyborów. Ordynacje wyborcze, iloœæ

wydzia³owych, rozdzia³ obowi¹zków i przepisy ich wykonywania pozosta-

wia siê uznaniu zwi¹zku. Zarz¹d ka¿dego zwi¹zku ogólnopolskiego nie

mo¿e siê atoli sk³adaæ z osób wiêcej ni¿ piêciu.

Po³¹czone zarz¹dy ogólnopolskie tych szeœciu dzia³ów ukonstytuuj¹

siê, jako Wielki Wydzia³ polskiej gospodarczoœci. Jest to najwy¿sza w pañ-

stwie w³adza nad tymi zawodami, powo³ana do rozstrzygania w¹tpliwoœci

powsta³ych pomiêdzy zarz¹dami zwi¹zków poszczególnych, tak¿e co do

interpretacji ustaw.

Gdyby reprezentacje dwóch zwi¹zków gospodarczych w Wielkim Wy-

dziale uzna³y, ¿e postanowienie jakieœ jednego ze zwi¹zków szkodliwym

jest dla innego lub w ogóle dla dobra powszechnego, mog¹ wnieœæ protest

w Wielkim Wydziale, a Wielki Wydzia³ mo¿e wiêkszoœci¹ g³osów nakazaæ

wstrzymanie takiego postanowienia na rok. Gdyby nastêpnego roku spra-

wa ta sama ponowi³a siê, mo¿e Wielki Wydzia³ wyd¹æ zakaz powtórnie na

rok. Gdyby siê to samo powtórzy³o w roku trzecim, dwa zarz¹dy, dwóch

ogólnopolskich zwi¹zków gospodarczych mog¹ wnieœæ sprzeciw prze-

ciwko uchwa³om Wielkiego Wydzia³u do sejmu gospodarczego. Ewentu-

alnie sprawa przejdzie do sejmu walnego.

Kadencje wszelkich w³adz samorz¹du gospodarczego trwaj¹ przez

piêæ lat.

W ten sposób ca³e ustawodawstwo, dotycz¹ce zawodów gospodar-

czych, znajduje siê w mocy zwi¹zków samorz¹dowych, nie podlegaj¹c

kontroli pañstwowej. Ka¿dy zwi¹zek jest prawodawc¹ na swym obszarze;

w powiecie, w województwie, w pañstwie ca³ym.

Trzeba radykalnie uwolniæ siê od takich absurdów, jak np. ¿e za

trzymanie terminatora podwy¿sza siê majstrowi podatek tak dalece, i¿

wiêkszoœæ majstrów terminatorów nie przyjmuje. Doskona³y sposób na

zgnêbienie polskiego rzemios³a!

Lecz obmyœlono jeszcze lepszy: majstra otoczy³y urzêdy pañstwowe

Samorz¹dy

background image

172

tylu dokuczliwoœciami, i¿ znaczna ich czêœæ zrzek³a siê majstrostwa i

wpisa³a siê na nowo na czeladników. W handlu i przemyœle nie mniej

postanowieñ zaiste horrendalnych.

Kupcy sami rozstrzygn¹, czy potrzebne s¹ jakiekolwiek przepisy co

do otwierania i zamykania sklepów w dnie powszednie. Mog¹ np. stan¹æ

na tym stanowisku, ¿e nikomu nic do tego, co kupiec robi ze swoj¹ w³as-

noœci¹. Kwestia ta (i podobne) mog³aby byæ w rozmaitych stronach kraju

rozstrzygana rozmaicie, a nie straci³by na tym ni kraj, ni powiat, ni kupiec,

ni majster, ani te¿ publicznoœæ. Wielki Wydzia³ zdecyduje, czy nale¿y prze-

strzegaæ w czymœ jednostajnoœci w ca³ym pañstwie i ustanowi przepisy

dla tych spraw.

Stosunek terminatorów, czeladzi, praktykantów i pomocników han-

dlowych i przewozowych do majstrów i pryncypa³ów podlega wy³¹cznie

ustawodawstwu samorz¹dów. Czeladnicy i subiekci, którym minê³y ju¿

trzy lata od wyzwolenia, wybieraj¹ swych przedstawicieli do samorz¹dów

zawodowych, szczegó³y tycz¹ce ich wyboru i kompetencji oznaczy komisja

wybrana po po³owie z majstrów i czeladzi. ¯aden pryncypa³ nie mo¿e

przymuszaæ swych pracowników do dnia pracy d³u¿szego ponad osiem

godzin. Dobrowolne przed³u¿enie pracy zale¿y od obopólnej umowy. Wol-

no ka¿demu pracowaæ ile mu siê podoba. Czy¿ to nie elementarny postu-

lat wolnoœci osobistej? Wszelkie skargi, za¿alenia i w¹tpliwoœci, tycz¹ce

stosunku pracowników do pryncypa³ów, rozstrzyga samorz¹d lokalny.

Apelowaæ wolno do wojewódzkiego, lecz wy¿ej ju¿ nie.

Ca³a organizacja mog³aby te¿ byæ przeprowadzona za pomoc¹ Izb

(rolniczych, handlowych itd.) z wykluczeniem jednak¿e jakiejkolwiek

ingerencji rz¹dowej. Mog³yby istnieæ równolegle organizacje zwi¹zków i

Izb, z ograniczonymi œciœle kompetencjami, lecz mo¿na by te¿ zarz¹dy

zwi¹zków urz¹dziæ w taki sposób, i¿ by Izby nie by³y potrzebne, ale równie¿

dobrze mo¿na by Izby zorganizowaæ tak, i¿ wyrêczy³yby wszelk¹ inn¹

organizacjê. Pozostawmy te w¹tpliwoœci do rozstrzygniêcia samym zainte-

resowanym, nie wymagaj¹c bynajmniej jednostajnoœci.

W podobny sposób zorganizujemy inteligencjê zawodow¹, równie¿

w szeœæ dzia³ów, uwzglêdniaj¹c podobnie¿ Izby. By³yby to mianowicie

zwi¹zki zawodowe lekarzy, adwokatów, sêdziowskie, nauczycielskie ze

szkó³ powszechnych i osobno ze œrednich, których organizacje bêd¹ ni¿ej

omówione szczegó³owo w nastêpnych rozdzia³ach, i nadto organizacja

szósta, stanu akademickiego, któr¹ tu od razu wyjaœniê.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

173

Uczonych posiada Polska nawet stosunkowo ma³o, bardzo a bardzo

ma³o. Proponujê sieæ bibliotek naukowych, jako œrodek do pomno¿enia

i podŸwigniêcia nauk w Polsce. Szeœæ uniwersytetów (z lubelskim) wy-

starczy nam najzupe³niej i na przysz³oœæ, byle tylko by³y nale¿ycie wypo-

sa¿one w pieni¹dze i w… ludzi; ale nigdy same uniwersytety nie wy-

tworz¹ tego co siê zowie „œwiatem naukowym”, a co u nas jest mizerne.

Nie wszystkim siê powiedzie zostaæ profesorami (jest to w znacznej czêœci

loteria ¿ycia); powinno zaœ byæ uczonych przynajmniej trzy razy tylu, ile

jest asystentur w uniwersytetach. Jak dostarczyæ utrzymania tej rzeszy?

Zak³adajmy na prowincji biblioteki œciœle naukowe, lecz ograniczaj¹c

ka¿d¹ do pewnej specjalnoœci, stosownie do warunków miejscowych. S¹

okolice u³atwiaj¹ce wielce studium np. geologii, inne wpraszaj¹ siê wci¹¿

do opracowañ historycznych, itd. Je¿eli z czasem ka¿dy powiat zdobêdzie

siê na tak¹ bibliotekê i na potrzebne œrodki naukowe w ogóle i zapewni

utrzymanie tylko dwom adeptom nauki, zyskamy po nied³ugim czasie

posad dla oko³o 550 uczonych. Nie brak bibliotek prywatnych, których

œwiatli w³aœciciele pozwol¹ wci¹gn¹æ swe zbiory w tê sieæ o tyle, i¿ przy-

stan¹ na funkcjonariuszów uczonych, p³atnych z funduszów publicznych.

Je¿eli by w kilku stronach Polski wysz³a inicjatywa od samych zainte-

resowanych, od kandydatów na te posady, i gdy im siê powiedzie dopro-

wadziæ do skutku pocz¹tki, choæby na razie najs³absze, sprawa bêdzie

siê rozszerzaæ przez naœladowanie dobrego przyk³adu. Nie ulega w¹tpli-

woœci, ¿e wszyscy œwiatli obywatele ca³ej Polski popr¹ ten program gor-

liwie. Biblioteki te nie musz¹ trzymaæ siê miast; mog¹ byæ równie¿ dobrze

na wsi. Gdy uczony zwolniony jest od k³opotów powszedniego ¿ycia i gdy

ma doœæ materia³u naukowego, zazwyczaj nie dba o ca³y œwiat.

Pobory by³yby na pocz¹tku równe asystentom z awansami a¿ do po-

borów profesora uniwersytetu.

Dobrze urz¹dzona jest w Polsce s³u¿ba archiwalna i mog³aby dostar-

czaæ pouczenia w niejednym szczególe. Powinno siê j¹ przenieœæ jak

najprêdzej na etaty województw.

Muzeów na prowincji mamy ju¿ trochê; z czasem zapewne posi¹dzie

je ka¿dy powiat.

Bibliotekarze, archiwiœci i muzeolodzy wraz z konserwatorami niech

utworz¹ szósty inteligencji zawodowej zwi¹zek, który zawa¿y³by wielce

na szali ruchu naukowego w Polsce. Mia³by zapewne w³asne drukarnie i

ksiêgarnie.

Samorz¹dy

background image

174

Nie brak³oby pomiêdzy nimi uczonych pierwszorzêdnych, poniewa¿

niejeden przeniesie zacisze (bardzo wygodne) nad katedrê.

Nazwijmy go zwi¹zkiem akademickim. Nie mog¹ do niego nale¿eæ

profesorowie uniwersytetów, gdy¿ obecnoœæ ich zepchnê³aby do roli figu-

rantów tych w³aœnie, z których pragnie siê utworzyæ warstwê spo³eczn¹.

Absolutnie nie mo¿na bibliotek tych ³¹czyæ z czytelniami powieœci, z

wypo¿yczalniami itp., celem oszczêdzania kosztów personelu i robienia

„ruchu”. Biblioteka naukowa ma istnieæ i otrzymywaæ fundusze na dalsze

zakupy bez wzglêdu na to, czy poza bibliotekarzem korzysta z niej ktoœ

drugi, choæby latami ca³ymi nikt siê do bibliotekarza nie zg³asza³. Trudno

jednak przypuœciæ, ¿eby poœród nauczycieli szkól œrednich w okolicy nie

znaleŸli siê chêtni do dalszego kszta³cenia siê naukowego. Znajd¹ siê

równie¿ osoby œrednio zamo¿ne, które dadz¹ siê zachêciæ bliskoœci¹ i

dostêpnoœci¹ biblioteki do zaznajamiania siê z pewn¹ nauk¹. Te biblioteki

ocal¹ niejedn¹ zdolnoœæ i niejedno powo³anie naukowe, duszone przeciw-

nymi okolicznoœciami.

W taki sposób zorganizowa³oby siê zawodow¹ inteligencjê równie¿

w szeœæ zwi¹zków przymusowych wojewódzkich i ogólno-polskich, a¿

do jej Wielkiego Wydzia³u, z³o¿onego równie¿ z 30 osób.

W schemacie powy¿szym pominiêto artystów, literatów i dziennika-

rzy. Wychodzê z za³o¿enia, ¿e Muzom najlepiej nie zak³adaæ ¿adnych

wiêzów, ani nawet takich, które maj¹ rzekomo byæ korzystne. WyobraŸ-

my sobie oficjalny zwi¹zek zawodowy poetów! By³by zapewne uprzywi-

lejowany, a wiêc przeludni³by siê „rymarzami”, dalekimi od zwi¹zku z

poezj¹ i zrobi³aby siê karykatura. Nie ma takiej akademii literatury,

która by nie wysz³a na Ÿle literaturze. Po¿¹dane s¹ stowarzyszenia dobro-

wolne artystów i literatów, lecz ¿adn¹ miar¹ zwi¹zki zawodowe.

Oby ka¿dy z nich móg³ byæ posesjonatem! Ka¿dy zwi¹zek powiatowy

lub wojewódzki mo¿e wyposa¿yæ swego „powietnika”, którzy mu poczyni¹

s³awy swoj¹ nieruchomoœci¹ (choæby najdrobniejsz¹) i pensj¹ sta³¹. Nie

by³oby te¿ nic nadzwyczajnego w tym, gdyby przynajmniej ka¿de woje-

wództwo posiada³o dobr¹ orkiestrê symfoniczn¹.

Inna sprawa z dziennikarzami. Publicystyka cierpi na taki nadmiar

niepo¿¹danych wcale adeptów, i¿ zwi¹zek przymusowy poci¹gn¹³by za

sob¹ wielkie obni¿enie tego zawodu. Dziennikarstwo wymaga osobnego

traktowania. Niechby grono najpowa¿niejszych dziennikarzy stowarzyszy³o

siê osobno, deklaruj¹c, ¿e stowarzyszenie swe poddaj¹ pod opiekê urzê-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

175

dów wojewódzkich. Stowarzyszenie to nabêdzie cechy oficjalnej przez

to, ¿e przyjmowanie dalszych cz³onków bêdzie zale¿ne od komisji, z³o¿onej

z jednego tylko cz³onka Zarz¹du stowarzyszenia, a z dwóch cz³onków

Rady Wojewódzkiej. Odium za nie przyjêcie spadnie na kancelariê woje-

wodziañsk¹. Maj¹c zorganizowanych osobno prawdziwych publicystów,

posiadaj¹cych odpowiednie studia i traktuj¹cych swój zawód powa¿nie

po obywatelsku, nale¿y temu stowarzyszeniu przekazaæ wszelkie ustawo-

dawstwo prasowe.

Zarz¹dowi stowarzyszenia przys³uguje prawo zamykania pism, które

treœci¹ lub form¹ obni¿a³yby poziom zawodu dziennikarskiego.

Nazwijmy to stowarzyszenie stowarzyszeniem redaktorów, poniewa¿

tytu³ redaktora (strze¿ony prawnie) bêdzie móg³ przys³ugiwaæ tylko cz³on-

kom tego zrzeszenia dobrowolnego, a jednak wyj¹tkowo oficjalnego. Obo-

wi¹zkiem wojewody bêdzie pomocnym byæ stowarzyszeniu, a uchwa³om

jego zarz¹du zapewniæ szybko egzekutywê.

Na jakie oddzia³y i dzia³y zechc¹ siê redaktorowie dzieliæ, zawodowo

i terytorialnie, bêdzie to wy³¹cznie im samym pozostawione. Je¿eli wytwo-

rz¹ sobie ogólnopolski zarz¹d, przewodnicz¹cy jego bêdzie pozostawa³

w porozumieniu z przewodnicz¹cym Zjazdu wojewodów. Ten nieskrêpo-

wany sta³y zwi¹zek powa¿nej prasy z najwy¿szymi przedstawicielami nie

rz¹du, lecz spo³eczeñstwa, bêdzie gwarancj¹ powagi i rozwagi.

Samorz¹dy zawodowe uwieñczone s¹ osobnym sejmem, który na-

zwijmy spo³ecznym.

Samorz¹d wed³ug zawodów jest nader korzystny dla spo³eczeñstwa,

lecz biada gdyby siê w nim mia³o mieœciæ wszystko! Niedostatki jego musz¹

byæ uzupe³niane przez samorz¹d terytorialny. Istniej¹ interesy wspólne,

które s¹ wspólnymi nie z kole¿eñstwa w zawodzie, lecz przez s¹siedztwo.

Musz¹ istnieæ obszary administracyjne. Pañstwo obywatelskie tak¿e z tej

administracji wyklucza wszelk¹ pañstwowoœæ.

Jednostkê stanowi gmina, wiejska lub miejska, tj. jedna wieœ, jedno

miasteczko czy miasto. Gminê zbiorow¹ wprowadzono ze wzglêdów

policyjno-administracyjnych, ¿eby u³atwiæ urzêdowanie „naczelnikowi”,

nastêpnie staroœcie polskiemu, a¿eby wójtowie i so³tysowie stanowili prze-

d³u¿enie staroœciañskiej rêki. Mnóstwo spraw personalnych (choæby „do-

wody osobiste”) i wsiowo-lokalnych trzeba za³atwiaæ a¿ w „gminie”, o

kilka mil drogi (piechot¹), tote¿ przynajmniej po³owa nie bywa w ogóle

za³atwian¹. Im wiêcej spraw za³atwia siê na miejscu, tym lepsza szko³a

Samorz¹dy

background image

176

¿ycia zbiorowego na wsi, bo sprawy publiczne wchodz¹ niejako w tok

¿ycia powszedniego tej wsi: ka¿dy siê o nie ociera i wyrabia sobie o nich

zdanie. Przez gminê zbiorow¹ zamiera ¿ycie zbiorowe po wsiach i szerzy

siê z jednej strony zbiorowa ospa³oœæ, a z drugiej strony znaæ ju¿ zawi¹zki

specjalnej biurokracji oko³o „gmin”.

Gminy zbiorowej trzeba pozbyæ siê jak najprêdzej. Wszelkie sprawy

lokalne pewnej wsi winny byæ w tej samej wsi za³atwiane.

Niepotrzebne oddawanie spraw w³adzom pozamiejscowym stanowi

wstêp do demoralizacji ¿ycia publicznego. W takich stosunkach nie wytwo-

rzy siê duch obywatelski, ani nawet zrozumienie spo³eczeñstwa, ni pañstwa.

Administruje gmin¹ wiejsk¹ (tj. wsi¹ jedn¹) rada gminna wybierana

na lat piêæ przez zgromadzenie wszystkich w³aœcicieli nieruchomoœci bez

wzglêdu na ich obszar i zawód w³aœciciela. Nale¿¹ tu tedy tak¿e nierucho-

moœci handlowe (sklepy osobno stoj¹ce, magazyny itp.) i przemys³owe

(fabryki, elektrownie itp.). Nadto przys³uguje prawo wyboru czynnego i

biernego, kap³anom i nauczycielom gminy; tudzie¿ przedstawicielom osób

prawnych, polskich i katolickich, o ile posiadaj¹ w tej gminie nieruchomo-

œci. Prawo wyborcze czynne nabywa siê z ukoñczeniem 24 rokiem ¿ycia,

bierne z 30-tym. Otwarta jest droga dla „dworu”, a równie¿ dla osiad³ych

na wsi emerytów, literatów, artystów, rzemieœlników, sklepikarzy. O posia-

danie malej chatynki nie trudno, i równie¿ nie trudno nabyæ æwieræ morgi

nieu¿ytków.

Rada wybiera wójta (w ka¿dej wsi) i pisarza (sekretarza); inne god-

noœci ustanawiaæ mo¿e, lecz nie musi. P³atny jest tylko pisarz. Rada uk³ada

dwuroczny bud¿et gminny.

W razie niedbalstwa lub nadu¿yæ Rada powiatowa zamianuje na czas

okreœlony zawiadowcê gminy, na którego przechodz¹ wszystkie prawa

rady gminnej.

Wójt mo¿e zwo³aæ „gromadê” tj. zgromadzenie wszystkich posiada-

j¹cych prawo wyborcze. Musi gromadê zwo³aæ, je¿eli za¿¹da tego na piœ-

mie 25 posesjonatów; gdyby odmawia³, prawo zwo³ania przys³uguje naj-

starszemu wiekiem z podpisanych. Zapewniona bêdzie tedy droga legalna

dla opozycji.

Gminy wiejskie mog¹ ³¹czyæ siê dobrowolnie, moc¹ uchwa³ rad gmin-

nych, w zwi¹zki wsi s¹siednich, kilku lub nawet kilkunastu. Nasuwa siê

parafia jako zrzeszenie naturalne, lecz kwestie te pozostawia siê decyzji

zainteresowanych.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

177

Nierównoœæ obszarów takich okrêgów nie ma nic do rzeczy. Rada

okrêgowa sk³ada siê z wójtów okrêgów. Zakres jej dzia³ania zale¿y od

uchwa³y samych zainteresowanych rad gminnych. Jednako brzmi¹ca

uchwa³a o tym musi zapaœæ na wszystkich radach zamierzonego okrêgu.

Postanowienia takiej rady parafialnej (okrêgowej) maj¹ byæ przedsta-

wione na piœmie radzie powiatowej; nabieraj¹ zaœ mocy uchwa³ prawnych,

o ile nie sprzeciwi siê im rada powiatowa w ci¹gu szeœciu tygodni od daty

pisma wniesionego przez radê okrêgu.

Dopuszczanie terytorialnych okrêgów dobrowolnych ma na celu

wypróbowanie czy wsie polskie same z siebie wytworz¹ system admini-

stracyjny, jaki uznaj¹ dla siebie za stosowny, czy uznaj¹ potrzebê zrzeszeñ

drobniejszych w powiecie — podpowiatowych i czy uwa¿a³yby za wskaza-

ne, ¿eby w zasadzie parafia stanowi³a taki okrêg.

Na razie bêdzie to tylko zbieraniem doœwiadczeñ. Nie mo¿na dopuœ-

ciæ, ¿eby okrêg przejmowa³ samowolnie kompetencje powiatu i dlatego

uchwa³y jego nabieraj¹ wa¿noœci dopiero wtedy, gdy powiat siê na to

zgodzi. Byæ mo¿e, ¿e praktyka pos³u¿y potem do rozgraniczenia kompe-

tencji rady okrêgowej a powiatowej.

W miastach i miasteczkach uznaje siê cztery rodzaje w³asnoœci miesz-

czañskiej: w³asnoœæ domu, w³asnego mieszkania, samodzielnego warszta-

tu lub sklepu.

W³aœcicieli wszystkich tych czterech rodzajów uwa¿a siê za posesjo-

natów miejskich.

Miasteczka i miasta posiadaj¹ samorz¹d w takim tylko razie, je¿eli

Polacy stanowi¹ przynajmniej trzeci¹ czêœæ zaliczonych posesjonatów. W

przeciwnym razie w³adza pañstwowa mianuje zawiadowcê, na którego

przechodz¹ prawa rady miejskiej. Gdy trzecia czeœæ wymienionej w³asno-

œci znajdzie siê w rêku polskim, zgromadzenie polskich posesjonatów

rozstrzygnie, czy przej¹æ samorz¹d, czy te¿ przed³u¿yæ administracjê pañ-

stwow¹, a¿ po³owa domów i przedsiêbiorstw przejdzie w rêce polskie.

Dalej atoli samorz¹du odraczaæ nie mo¿na.

Powiat jest przymusowym zrzeszeniem administracji terytorialnej, w

której w³oœciañstwo styka siê z mieszczañstwem. Sprawy powiatowe s¹

wspólne miastom i wsiom. Miasta ponad 60

 

000 ludnoœci wyjête s¹ jednak

z organizacji powiatowej i tworz¹ odrêbne jednostki samorz¹du. Rada

powiatowa urzêduje przez piêæ lat; sk³ada siê ze wszystkich burmistrzów

w powiecie i tylu¿ wójtów wiejskich, wybranych przez umyœlny zjazd wój-

Samorz¹dy

background image

178

towski. Zawiadowcy w sk³ad Rady nie wchodz¹. Rada wybiera przewod-

nicz¹cego i pisarza (sekretarza). Pisarz jest p³atny; musi zamieszkaæ w

stolicy powiatu i prowadziæ biuro; mo¿e mieæ urzêdników pomocniczych

(spoza rady), których iloœæ i p³acê ustanawia rada powiatowa. S¹ to pra-

cownicy kontraktowi, umówieni najd³u¿ej na piêæ lat i s¹ tylko prywatnymi

urzêdnikami pisarza, który jest za nich odpowiedzialny.

Rada powiatowa uchwala dwuroczny bud¿et wydatków na sprawy

wspólne ca³emu powiatowi, co nie wymaga zatwierdzania przez ¿adn¹

w³adzê wy¿sz¹.

Powiaty z³¹czone s¹ przymusowo w rozleglejsze prowincje wojewódz-

twa. Rada wojewódzka sk³ada siê z burmistrzów miast korzystaj¹cych z

samorz¹du, a licz¹cych od 20 do 59 tysiêcy mieszkañców; z delegatów

mniejszych miast i miasteczek wybranych w iloœci

1

/

3

ich liczby i z dele-

gatów wiejskich, w iloœci równej sumie wszystkich delegatów miejskich.

Niejednakowa iloœæ cz³onków rad wojewódzkich w ró¿nych wojewódz-

twach nie ma nic do rzeczy; jest to rzecz zupe³nie obojêtna.

Nie mo¿na narzucaæ jednej osobie liczniejszych obowi¹zków nie p³at-

nych. Dlatego wiêc zamiast przewodnicz¹cego rady powiatowej lub bur-

mistrza, mo¿na do rady wojewódzkiej wys³aæ innego delegata i cz³onkowie

tej rady zowi¹ siê delegatami.

Rada wojewódzka wybiera wojewodê, niekoniecznie spoœród siebie.

Warunkiem kandydata do tej godnoœci, jest ¿eby by³ posesjonatem w wo-

jewództwie i przedtem cz³onkiem rady gminnej wiejskiej lub miejskiej,

albo te¿ zarz¹du jakiegokolwiek zwi¹zku zawodowego przymusowego.

Nie wymaga siê, ¿eby by³ przedtem wójtem, burmistrzem lub cz³onkiem

rady powiatowej.

Wojewoda nie jest bynajmniej przedstawicielem rz¹du wobec ludno-

œci województwa, lecz przeciwnie; reprezentuje tê ludnoœæ wobec rz¹du.

Rada wojewódzka uk³ada bud¿et wojewódzki dwuroczny na wydatki

wspólne wszystkim powiatom.

Kadencja rady wojewódzkiej i wojewody trwa lat siedem.

Wojewoda ma przy sobie sekretariat u³o¿ony tak samo, jak przy ra-

dach powiatowych i na tych samych zasadach.

Rada wojewódzka kieruje sprawami wspólnymi ca³ego województwa.

W sprawach tycz¹cych dwóch lub wiêcej województw, porozumiewaj¹

siê najpierw wojewodowie i odpowiedni referenci zainteresowanych woje-

wództw, po czym referaty stanowi¹ przedmiot posiedzeñ Rad Wojewódz-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

179

kich. Uchwa³a obowi¹zuj¹ca zapada w delegowanym do tego gronie sk³a-

daj¹cym siê z wojewodów i po jednym delegacie z ka¿dego zainteresowa-

nego województwa. Najwy¿sz¹ instancjê samorz¹dów terytorialnych sta-

nowi zjazd wojewodów. Zwo³uje go wojewoda najstarszy wiekiem z w³asnej

inicjatywy lub te¿ na ¿¹danie przynajmniej trzech wojewodów wyra¿one

na piœmie.

Samorz¹dy terytorialne uwieñczone s¹ osobnym sejmem, który na-

zwijmy politycznym.

Z³¹czone sejmy i polityczny stanowi¹ sejm walny.

Takie by³oby rusztowanie samorz¹dów w uprawnionym pañstwie

obywatelskim.

Mo¿e wejœæ w ¿ycie publiczne ka¿dy chudopacho³ek i równie¿ arysto-

krata. Powrót tej warstwy do normalnego ¿ycia obywatelskiego jest po¿¹-

dany, choæby dlatego, ¿e spo³eczeñstwo tym lepiej siê rozwija, im bardziej

jest zró¿niczkowane. Skoro historia wytworzy³a u nas tê warstwê, po có¿

pozbywaæ siê jej w ¿yciu publicznym?

Powy¿sze „rusztowanie” uzupe³niê jeszcze jedn¹ kwesti¹: mianowicie

graniczn¹. Twierdzê, ¿e rozgraniczenie obszarów administracyjnych po-

winno zale¿eæ nie od nakazu w³adz, lecz od woli zainteresowanych.

Je¿eli wypad³o zmieniæ granicê miêdzy s¹siednimi gminami, trzeba

by³o do tego a¿ g³osowania parlamentu. Niechaj sobie to gminy za³atwiaj¹

same miêdzy sob¹. Je¿eli obie rady gminne nie zgodz¹ siê w zupe³noœci na

now¹ granicê, obowi¹zuje nadal dawna. Nie ma ¿adnego odwo³ania do

wy¿szej instancji. Zmieniaæ zaœ granice pomiêdzy gminami mo¿na zawsze.

Granice powiatów i województw pochodz¹ obecnie od geometrii ad-

ministracyjnej, uprawianej na mapach metod¹ biurokratyczn¹, tj. nie

uwzglêdniaj¹c ludzi.

Trzeba z tym skoñczyæ, lecz nie mo¿na wywo³ywaæ ogólnego ci¹g³ego

przewrotu.

Ka¿dej gminie przylegaj¹cej do granicy dwóch powiatów, przyznajmy

prawo przeniesienia siê do s¹siedniego powiatu. Termin zmiany: w pó³

roku po powziêciu uchwa³y przez radê gminn¹. Zmiana przynale¿noœci

powiatowej mo¿e jednak nast¹piæ tylko raz na piêæ lat. Gmina musi

pozostaæ w powiecie nowo wybranym przynajmniej przez piêæ lat, równie¿

nie mo¿e powróciæ do poprzedniego powiatu przed up³ywem piêciu lat.

Gdy pewna gmina zmieni sobie powiat, staje siê przygraniczn¹ na-

stêpna (po³o¿ona przedtem nieco w g³¹b) i jej przys³uguje teraz prawo

Samorz¹dy

background image

180

opuszczenia jednego powiatu a przyst¹pienia do drugiego. Przynale¿noœci

powiatowej nie mo¿e zmieniæ ¿adna gmina nie bêd¹ca przygraniczn¹,

a¿eby nie dopuszczaæ enklaw. Stopniowo mo¿na w ten sposób zmieniæ

nawet znaczny obszar powiatu.

Niejeden powiat mo¿e zostaæ niema³o obciêty, inny powiêkszyæ siê;

ten sam mo¿e byæ z jednej strony obcinany, a z drugiej zwiêkszany. Mo¿e

te¿ niejeden wygl¹daæ „nieforemnie” na mapie. Nie szkodzi; byle by³o

tak, jak jest stosowniej dla obywateli.

Mo¿na z jednego powiatu zrobiæ dwa, a wystarczy do tego uchwa³a

rady powiatowej; granice zaœ oznacz¹ œciœle gminy bliskie przypuszczalnej

nowej granicy.

Ca³y powiat mo¿e od jednego razu zmieniæ przynale¿noœæ wojewódz-

k¹ natenczas tylko, je¿eli zapadnie jednomyœlna uchwa³a wszystkich cz³on-

ków rady powiatowej. Cz³onkowie, którzy nie byliby obecni na dotycz¹cym

posiedzeniu, musz¹ najpóŸniej w ci¹gu dwóch tygodni wyraziæ swe zdanie

na piœmie. Chodzi o to, ¿eby w tym wypadku nie dopuœciæ do zmajoryzo-

wania mniejszoœci, pragn¹cej pozostaæ w dotychczasowym zwi¹zku woje-

wódzkim. Kraina wcielona do nowego województwa wbrew swej woli,

niezgodnie ze swymi interesami, wiêc wbrew swym interesom, sta³aby

siê albo kul¹ u nogi na zebraniach rady wojewódzkiej, zmuszonej pilno-

waæ interesów obcych ca³ej reszcie województwa, albo te¿ by³aby zdeptana

w swych interesach, gdyby inne powiaty nie chcia³y ich uwzglêdniæ lub

te¿ uwzglêdniaæ ich nie mog³y.

Granice województw mog¹ atoli ulegaæ zmianie w ten sposób, ¿e

gminy przygraniczne przejd¹ do powiatu s¹siedniego województwa.

Gdyby w jakimœ województwie powtarza³y siê czêœciej w¹tpliwoœci

co do wspólnoœci interesów, obszar jego i granice okazywa³yby siê tym

samym utworem sztucznym (odziedziczonym po biurokracji). Rada woje-

wódzka zastanowi siê tedy czy województwo ma istnieæ nadal, czy ma byæ

rozdzielone na dwa, czy te¿ powiaty jego (lub czêœæ ich) poprzydzielaæ

do województw oœciennych. Poniewa¿ w tym ostatnim wypadku wy³ania

siê sprawa pomiêdzy dwoma województwami, musi nast¹piæ porozumie-

nie wojewodów. W danym razie trzeba poczekaæ a¿ do zmiany wojewody.

Je¿eli powiaty bêd¹ pragn¹c zmiany, wybior¹ do rady wojewódzkiej dele-

gatów zmianie przychylnych, a ci nie wybior¹ wojewody, który by³by prze-

ciwnego zdania.

Mog¹ powstaæ województwa o bardzo nierównych rozmiarach. Jest

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

181

to ca³kiem obojêtne. Czasem na niedu¿ym obszarze zaznacza siê wyraziœcie

odmiennoœæ warunków bytu, wymagaj¹ca odmiennoœci administracyjnej.

W dawnej Polsce obok województw by³y „ziemie”. Praktyka pouczy czy

naœladowaæ dawny przyk³ad, czy te¿ wystarczy pewne wyodrêbnienie takiej

krainy z osobnym sekretariatem przy wojewodzie.

Zawarte w niniejszym rozdziale projekty stanowi¹ administracjê orga-

niczn¹.

Administracja mo¿e byæ bowiem dwojaka: organiczna i mechaniczna.

Pañstwo bêd¹c oparte na przymusie, nie zdo³a wytworzyæ organizmu ad-

ministracyjnego, lecz musi poprzestaæ na mechanizmach; przeciwnie spo-

³eczeñstwo: drog¹ naturaln¹ wytwarza w sobie organizmy. Do uporz¹dko-

wania ¿ycia publicznego potrzebne to i tamto. Nie lekcewa¿my mechani-

zmów zasadniczo, a tym mniej nie potêpiajmy ich z góry i w czambu³.

Chodzi o to, ¿eby wszystko by³o na w³aœciwym miejscu; nie dopuszczajmy,

¿eby organizmy mia³y byæ zadeptywane przez mechanizmy, ale te¿ nie

kuœmy siê, ¿eby obmyœlaæ organizmy tam, gdzie w sam raz potrzeba me-

chanizmu. Je¿eli trzeba wymyœlnych sposobów, a¿eby skonstruowaæ jakieœ

urz¹dzenie, które pragnêlibyœmy mieæ organizmem, szkoda naszych tru-

dów, bo z tego mimo wszystko zrobi siê mechanizm. Organizmu nie robi

siê sztucznie, a sztuczna jego jak¹œ namiastka nie bêdzie nabytkiem do-

datnim. Lepiej w takim razie chwyciæ siê od razu mechanizmu.

Caeteris paribus ma atoli zawsze organizm pierwszeñstwo i dlatego

nale¿y jak najwiêcej spraw publicznych za³atwiaæ w samorz¹dach. Pañstwu

pozostawmy to, czego one nie potrafi¹.

Dla przyk³adu rozwa¿my, czy szko³y i s¹dy obesz³yby siê bez ingerencji

pañstwa.

Samorz¹dy

background image
background image

XI. SZKO£Y

W mym pañstwie obywatelskim nie ma ani jednej szko³y pañstwowej.

A¿ do XVI w. nikt nie pomyœla³, i¿by pañstwo mia³o zajmowaæ siê

szkolnictwem. Przez ca³e wieki szko³y by³y monopolem Koœcio³a, nie z

zasady wcale, lecz z koniecznoœci, bo tylko duchowieñstwo mog³o udzielaæ

nauki ksi¹¿kowej, gdy¿ tylko ono j¹ posiada³o. Dopiero protestantyzm

sta³ siê pomostem do szko³y pañstwowej.

Wszyscy byli zgodni z tym, ¿e szko³a musi byæ wyznaniow¹, lecz w

rozdrobnionym sekciarstwie nie ka¿d¹ sektê by³o staæ na w³asne szkol-

nictwo. Niejedna zaginê³a dla braku szkó³. Wpraszano siê wiêc panuj¹-

cemu o subwencje, a z tego prostym nastêpstwem stawa³o siê, ¿e kto

szko³ê utrzymywa³, ten ni¹ rz¹dzi³. Z drugiej strony przyznawano panuj¹-

cemu coraz bardziej prawo autentycznego interpretowania artyku³ów

wyznaniowych; szko³y zaœ pierwszym zadaniem i obowi¹zkiem by³o prze-

kazywaæ „czystoœæ” danego wyznania. Ostatecznie utrzyma³y siê i sta³y

siê historycznymi te sekty, do których przyst¹pili panuj¹cy.

U nas Zygmunt August nie chcia³ byæ panem sumieñ. By³ stanowczo

katolikiem, protestantów wyprowadza³ w pole swoim „dojutrkostwem” i

przyj¹³ ksiêgê ustaw soboru trydenckiego — lecz odmawia³ stanowczo,

gdy mu (ze stron obydwóch) nieraz proponowano, a¿eby sta³ siê zwierzch-

nikiem wyznaniowym (z czym ³¹czy³aby siê w³adza absolutna). Wytwarza³y

siê te¿ w Polsce ca³kiem inne pomys³y o szkolnictwie, ani¿eli w Niemczech.

Szymon Marycki ju¿ w r. 1551 twierdzi, ¿e pañstwo winno siê zaj¹æ szkol-

nictwem; powtarza to w r. 1558 Erazm Glinczer Skrzetuski, wielki Zamoj-

ski w r. 1598 sam uk³ada plany naukowe szko³y oœmioklasowej. Ma to

background image

184

byæ schola civilis; katolicka bez zastrze¿eñ, pragn¹ca jednak wychowaæ

nie œwieckiego polemizanta wyznaniowego, lecz obywatela. Nastêpnie

Sebastian Petrycy (1626) k³adzie wiêkszy nacisk na wychowanie moralne

i kszta³cenie charakteru, ani¿eli na sam¹ naukê. Spo³eczno-obywatelskie

cele szko³y podkreœla z naciskiem najwa¿niejszy pisarz pedagogiczny XVII

w. Aleksander Olizarowski. Charakterystyczn¹ zaœ cech¹ polskiej kultury

sta³o siê, ¿e wszyscy wybitni mê¿owie wszelkich zawodów zajmuj¹ siê

sprawami szkolnictwa; lecz pomys³ szko³y pañstwowej nie przyj¹³ siê.

Tymczasem w Niemczech w Althusinus uj¹³ sprawê teoretycznie w r.

1603 w ten sposób, ¿e szkolnictwem musi kierowaæ pañstwo, skoro ono

stanowi zwierzchnoœæ koœcieln¹; ma wiêc obowi¹zek, ¿eby panuj¹cemu

wyznaniu zagwarantowaæ prawowiernoœæ m³odego pokolenia.

Niemieccy w³adcy katoliccy nie chcieli poprzestaæ na w³adzy mniejszej

ni¿ ksi¹¿êta protestanccy. W tym geneza józefinizmu. Na dworze Marii

Teresy zrodzi³a siê zasada: die Schule ist ein Politicum. Zjawia siê nowy

cel szko³y: hodowla wiernopoddañczoœci — prosta konsekwencja

zwierzchnictwa nad sumieniami.

Has³o monopolu pañstwowego w szkolnictwie rozbrzmiewa³o atoli

najpierw we Francji. W r. 1763 wyst¹pi³ Louis Chalotais z memoria³em, ¿e

pañstwo nie mo¿e pozostawiæ szkó³ w czyimkolwiek rêku, skoro przez

odpowiednio urz¹dzone szko³y da siê „w ci¹gu niewielu lat zmieniæ

obyczaje ca³ego narodu”, zakoñczenie memoria³u brzmi w te s³owa:

„Krótko mówi¹c, Wasza Królewska Moœæ mia³by po up³ywie niewielu

lat, jakby nowy naród i to pierwszy wœród narodów”. Co za pojêcie o

potêdze szko³y! Wkrótce Turgot domaga³ siê osobnego urzêdu do kierowa-

nia szkolnictwem publicznym, od elementarnej szkó³ki a¿ do uniwersytetów.

Pierwszy taki urz¹d powsta³ atoli w Polsce. Jeszcze Konarski nie myœla³

o szkolnictwie pañstwowym, lecz kasta Jezuitów grozi³a upadkiem przy-

najmniej po³owy szkól; a¿eby ocaliæ szkolnictwo od nag³ej ruiny a dobra

jezuickie zachowaæ dla szkolnictwa, obmyœlono w r. 1773 Komisjê Edu-

kacyjn¹.

W Niemczech projekt pañstwowej w³adzy oœwiatowej g³osi³ Martin

Ehler w r. 1766, a Basedow wyst¹pi³ w r. 1768 ju¿ z ¿¹daniem, by pañstwo

nadzorowa³o te¿ szko³y prywatne i z projektem szko³y „miêdzywyznanio-

wej”. Pruskie Landrecht w r. 1794 oznajmia, jako „szko³y i uniwersytety

s¹ zak³adami pañstwowymi”. J.

G. Fichte zapêdzi³ siê w r. 1808 tak

daleko, i¿ zakwestionowa³ prawo wychowawcze rodziny i proponowa³

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

185

nawet falanstery dzieciêce. Nader szeroko zakreœlali prawa pañstwa wobec

szkolnictwa nawet Niemeyer i Herbart, chocia¿ byli przeciwnikami mono-

polu. Diescherweg domaga siê planów naukowych od w³adzy pañstwowej.

Schleiermacher g³osi, ¿e m³odzie¿ nale¿y wychowywaæ „fur einen be-

stimten Staat”, a wiêc czyni wychowanie zawis³ym od rodzaju pañstwa.

Dok³adny plan szkolnictwa pañstwowego (antykoœcielnego) przed-

stawi³ we Francji Condorcet w r. 1792. Napoleon obwieœci³ w r. 1808,

jako „szkolnictwo powierzone jest w ca³ym pañstwie jedynie i wy³¹cz-

nie w³adzom rz¹dowym”. Zasady monopolu nie naruszy³ ani biskup de

Frayssinous, minister oœwiaty za Restauracji. Dopiero po rewolucji w r.

1848 wyst¹piono z ¿¹daniem wolnoœci nauczania.

W Hiszpanii zaczê³o siê szkolnictwo pañstwowe dopiero od r. 1857,

a pañstwowa ustawa szkolna w Królestwie Sardynii wysz³a w r. 1895.

Ca³a Europa uwierzy³a ju¿ w Chalostaisa. Metternich czy Mazzini wie-

rzyli mocno, ¿e opanowanie szko³y rozstrzyga o przysz³oœci kraju, ¿e to

jest „politicum” nie do pokonania. Tylko Anglia uchroni³a siê od przes¹du

polityczno-szkolnego.

Nadzór nad szko³ami œrednimi, ustanowiony w r. 1864, kontroluje

tylko rachunki; przymus zaœ szkolny nauki elementarnej, wprowadzany

stopniowo w latach 1870–1880 pozostawia wolny wybór szko³y gminnej

lub prywatnej. O monopolu pañstwowym nigdy tam nie by³o mowy.

Uwa¿a³em za potrzebne pod¹æ ten przegl¹d, a¿eby wykazaæ, ¿e pomyœl

szko³y pañstwowej, a tym bardziej monopolu, jest wcale niedawnej daty;

¿e nie s¹ to bynajmniej rzeczy „rozumiej¹ce siê same przez siê”, lecz

wynik³e z okolicznoœci.

Mówi¹c na ogó³, jest to dar protestantyzmu.

Upañstwowienie szkó³ mia³o w swoim czasie swoje dobre strony.

Pañstwo, uwa¿aj¹c szko³y za swe najlepsze narzêdzia, pomna¿a³o je i

dba³o o ich poziom. Zaci¹¿y³o atoli nad wychowaniem publicznym owo

„politicum”, zw³aszcza, ¿e k³adziono na to nacisk tym silniejszy, im bar-

dziej rz¹dy siê psu³y, im bardziej obni¿a³ siê ich poziom moralny i umy-

s³owy. W³adza nad szko³ami pos³u¿y³a wreszcie niemal wy³¹cznie do walki

z Koœcio³em; my zaœ w Polsce miêliœmy przeraŸliwe zaiste widowisko, jak

dla polityki szarga³o siê szko³ê, psuj¹c charakter m³odzie¿y, a od nauczy-

cieli wymagaj¹c wrêcz braku charakteru. Trudno doprawdy nie nabraæ

przekonania, ¿e lepiej „dmuchaæ na zimne”, ni¿ pozostawiæ jak¹kolwiek

mo¿noœæ nawrotu do poprzedniej „pedagogii”.

Szko³y

background image

186

Nie chcemy, ¿eby szko³a by³a „politicum”; nie chcemy pedagogii

ministerialnej. ¯¹damy natomiast w imiê naszego has³a etyki totalnej,

¿eby szko³a by³a rozsadnikiem moralnoœci katolickiej; poza tém ¿eby s³u-

¿y³a samej tylko oœwiacie i niczemu innemu. Wychowywaæ nale¿y w ra-

mach pewnej religii i pewnej cywilizacji.

Szko³a nie mo¿e byæ ani areligijn¹, ani acywilizacyjn¹. Jakiej¿e ma

s³u¿yæ cywilizacji? Bizantyñskiej, turañskiej czy mo¿e ¿ydowskiej? Je¿eli

kto ma takie tendencje, niechaj wystêpuje z nimi jawnie!

W szkole katolickiej i oparte na cywilizacji ³aciñskiej nie trzeba osob-

liwych zabiegów o wychowanie obywatelskie. Szko³a taka, a przy tym œciœle

pedagogiczna, przejêta jest zawsze duchem obywatelskim. Cz³owiek reli-

gijny, porz¹dny i œwiat³y, ceni¹cy sw¹ osobowoœæ i szanuj¹cy j¹ u innych,

a przejêty altruizmem, bêdzie tym samym dobrym obywatelem polskim.

Szko³y powszechne i œrednie ogólnokszta³c¹ce s¹ szko³ami oœwiato-

wymi. Celem ich pog³êbianie i szerzenie oœwiaty; nadto pewien typ szko³y

œredniej ma na celu przygotowanie do uprawiania nauki, do wst¹pienia

na uniwersytet.

Chc¹c zabieraæ glos w sprawach szkó³ lub uniwersytetów, trzeba okre-

œliæ sobie nale¿ycie stosunek oœwiaty do nauki. Oœwiata jest to rozcieñ-

czona nauka.

Stosunki ludzkie nie podlegaj¹ bynajmniej prawu przyrody, jako for-

my wy¿sze wywodz¹ siê z ni¿szych. Mylnym np. jest mniemanie, jakoby

wszystkie stany pochodzi³y od „ch³opa” i podobnie¿ mylnie s¹dzi siê,

jakoby uniwersytety s¹ o 600 lat starsze od szko³y powszechnej. Nie wy-

twarza³a oœwiata nauki, lecz przeciwnie, nauka oœwiatê, o ile nauka u-

prawiana by³a jawnie. W staro¿ytnym Egipcie nie popularyzowano nauki,

nie tryska³a z niej oœwiata i dlatego z upadkiem uczonego kap³añstwa

runê³a te¿ cywilizacja egipska. Oœwiata stanowi warunek przed³u¿enia

bytu nauki, lecz ten ¿ywio³ pomocniczy musi sobie nauka wytworzyæ sama.

Nauka pochodzi z wytwórczoœci, zjawia siê samorzutnie, sama sobie pani¹,

sama sobie celem. Wykaza³em gdzie indziej, ¿e nauka jest bezprzyczynowa.

Mieli s³usznoœæ Hellenowie: z piany morskiej rodzi siê Minerwa. Oœwiata

jednak nigdy samorództwa nie okaza³a.

Gdyby nagle zniknê³o cale szkolnictwo oœwiatowe, uniwersytety zre-

konstruowa³yby oœwiatê. Natomiast bez wp³ywów uniwersytetów (choæby

obcych, gdy nie ma swoich) oœwiata prze¿uwa³aby przez jakiœ czas ostatnie

wiadomoœci naukowe, lecz popularyzuj¹c je bez kontroli ze strony nauki,

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

187

przeinacza³yby je coraz czêœciej i wypacza³a, a¿ skoñczy³yby siê na prze-

s¹dach; nieuchronnie nast¹pi³by zastój z braku œwie¿ego po¿ywienia; przy-

d³ugi zastój sprowadzi³by zaœ rozstrój i rozk³ad.

Nie mo¿na wiêc traktowaæ uniwersytetów, jakby tolerowane zbytki,

trochê z ³aski, trochê dla „presti¿u”. W obni¿aniu uniwersytetów mieœci

siê zasypywanie Ÿróde³ oœwiaty.

W cywilizacji ³aciñskiej oœwiata towarzyszy wszystkim stanom i wszyst-

kim szczeblom intelektu. Wymyœlono jak¹œ specjaln¹ oœwiatê „ludow¹”;

nic takiego nie istnieje w rzeczywistoœci. Zasadnicza to wada, ¿e siê nie

myœli o szerzeniu oœwiaty wœród warstw „wy¿szych”, których intelekt pole-

ga na stopniowym zapominaniu tego, czego siê kiedyœ nauczyli w szkole.

Zreszt¹ mo¿na byæ (wed³ug wzorów niemieckich) nawet uczonym, a przy

tym pozbawionym odpowiedniego stopnia oœwiaty.

U nas oœwiata opiera³a siê od pocz¹tku XIX w., na literaturze nadob-

nej. Tzw. ogólne wykszta³cenie kwitnê³o na pod³o¿u literackim. By³y

tego specjalne przyczyny i dobrze siê sta³o, ¿e siê tak dzia³o: przez Morze

Czerwone dziejów porozbiorowych przeprowadzi³ nas Mickiewicz. Ten

okres skoñczy³ siê, a epigonowie jego zaczynaj¹ byæ szkodnikami. Po-

wiedziano o pewnym ministrze spraw wewnêtrznych, ¿e uczy³ siê admini-

stracji na S³owackim. Doœæ ju¿ karykatury tego, co powinno pozostaæ

wznios³ym, nawet wtedy, gdy przestaje byæ potrzebnym. Poloniœci na-

szych gimnazjów stwierdzaj¹, ¿e m³odzie¿ ju¿ nie chce urabiaæ siê na

podobieñstwo literatów. Poniewa¿ ogólne wykszta³cenie owija siê zawsze

oko³o jakiegoœ ulubionego przedmiotu, trzeba zawczasu zastanowiæ

siê nad zmian¹ kierunku, a¿eby szko³a œrednia w Polsce nie popad³a w

bezkierunkowoœæ pedagogiczn¹. S¹dzi³bym, ¿e geografia nadawa³aby

siê najlepiej na mistrzyniê polskiego ogólnego wykszta³cenia, najstosow-

niejsz¹ do naszych potrzeb i upodobañ. Nadzwyczajne urozmaicenie

dzia³ów tej arcyrozleg³ej nauki sprawi, ¿e ka¿dy uczeñ znajdzie w niej,

w którejœ jej czêœci, sw¹ osobowoœæ; nam zaœ zale¿y jak najbardziej na

pielêgnowaniu personalizmu.

Pozwolê sobie jeszcze na jedn¹ uwagê; nie znaj¹ce siê na rzeczy

w³adze pañstwowe narzuca³y szkole ju¿ od dwóch pokoleñ kult miernoty.

Wyniknê³o to z mylnego zapatrywania, jakoby spo³eczeñstwa rozkwita³y

przez podnoszenie przeciêtnego poziomu. Skutek wziêto za przyczynê.

Przeciêtna miernota podnosi swój poziom automatycznie w miarê, jak

niebosiê¿niej¹ szczyty. ¯ycie historyczne spo³eczeñstw rozwija siê przez

Szko³y

background image

188

wybitnoœæ personalizmów, a gdy tego zabraknie, poziom spo³eczny opada.

Ogó³ winien s³u¿yæ talentowi za piedesta³. Dbajmy o szczyty, a reszta na

pewno siê znajdzie. Gdy ogó³ przestaje patrzeæ w górê (bo nie ma na

co), przestanie te¿ st¹paæ pod górê. Zupe³nie to fa³szywa droga, ¿eby

szko³ê urz¹dzaæ dla miernoty, a zdolniejszych oddawaæ do osobnych szkó³,

na „elitê”. Doœwiadczenie poucza, jak dalece nie sposób orzec na pewno,

który z ¿aków szkolnych rozwinie siê w talent, a który stêpieje potem na

miernotê; tote¿ wybieranie „elity” pomiêdzy ch³opcami jest po prostu

fa³szyw¹ gr¹. Tacy wybrañcy têpiej¹ zwykle od samej zarozumia³oœci. S¹

to eksperymenty antypedagogiczne. W klasie zaœ szkolnej zdolniejsi s¹

niezbêdni, a¿eby stanowiæ drogowskaz w górê i zachêtê.

Nie nale¿y te¿ obni¿aæ poziomu klasy balastem uczniów leniwych,

têpych, krn¹brnych. Je¿eli nauczyciel ma byæ odpowiedzialnym za wyniki

nauczania, musi szko³a miêæ prawo, ¿eby siê pozbywaæ uczniów niepo¿¹-

danych i wydalaæ ich. Ukochanie miernoty doprowadzi³o do tego, ¿e mo¿-

na siedzieæ trzy lata w jednej klasie.

Dobra szko³a nie mo¿e byæ tani¹. Ciê¿kie to zadanie na kraj ubogi.

Ca³a nadzieja w tym, ¿e w pañstwie obywatelskim, skoro odpadn¹ koszty

biurokracji, bêdzie mo¿na przeznaczyæ na szko³y znacznie wiêkszy procent

bud¿etu. I to jednak nie wystarczy.

Dobre szkolnictwo wymaga koniecznie specjalnej ofiarnoœci pub-

licznej.

Nie ma obawy, ¿eby jej w Polsce zabrak³o. Z dum¹ mo¿emy wspomi-

naæ, ¿e kiedy rz¹d rosyjski pozwoli³ w Kongresówce istnieæ „Macierzy

Szkolnej”, przez pó³tora roku (czerwiec 1906 – grudzieñ 1907) zorgani-

zowano ze sk³adek publicznych przesz³o 400 polskich szkó³ prywatnych,

trzy seminaria nauczycielskie i kilka gimnazjów, obok tego 211 ochronek,

sporo kursów dla doros³ych analfabetów, rozleg³y „uniwersytet ludowy”,

kilkanaœcie „domów ludowych” z czytelniami, teatrami amatorskimi, itd.

Podobnie¿ dzia³a³a w spo³eczeñstwie polskim na Litwie i Rusi „Oœwiata”

i szereg rozmaitych specjalnych stowarzyszeñ. Nie zabraknie tym bardziej

ofiarnoœci w Polsce niepodleg³ej, gdy ogó³ bêdzie mi¹³ rêkojmiê, ¿e daje

na szko³y, na oœwiatê, a nie na politykanctwo.

Liczymy na pomoc zakonów. Uprzytomnijmy sobie, ¿e rz¹dy rosyjskie

pozamyka³y w granicach samej tylko Litwy i Rusi od r. 1832 polskich

szkó³ œrednich i parafialnych 589 (piêæset osiemdziesi¹t dziewiêæ), w

czym œwieckich by³o zaledwie 24.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

189

Potrzebne s¹ cztery rodzaje szkó³: powszechne, zmierzaæ maj¹ce do

tego, by wszystkie by³y czteroklasowymi, wydzia³owe siedmioklasowe,

œrednie zawodowe i œrednie ogólnokszta³c¹ce.

Nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e nauczyciele wszelkiego rodzaju i stopnia

za³o¿¹ szereg stowarzyszeñ i czasopism, w których wszelkie sprawy szkol-

nictwa, pedagogiczne i gospodarcze, bêd¹ roztrz¹sane wszechstronnie.

Inicjatywa nale¿y z natury rzeczy do takich stowarzyszeñ; postanowienia

zaœ do zwi¹zków zawodowych (przymusowych) i do w³adz szkolnych.

Osobny jest zwi¹zek nauczycieli szkó³ powszechnych i wydzia³owych,

osobny dla szkó³ œrednich, do których nale¿¹ tak¿e nauczyciele przed-

miotów ogólnokszta³c¹cych w szko³ach zawodowych; zawodowcy nale¿¹

zaœ do zwi¹zku in¿ynierskiego lub innego z gospodarczych.

Zarz¹d powiatowego zwi¹zku nauczycielskiego szko³y powszechnej

sk³ada siê z wybranych na przeci¹g lat piêciu na umyœlnym zjeŸdzie dzie-

siêciu osób, z czego przynajmniej cztery spoœród kierowników szkó³ i

przynajmniej jeden katecheta.

Zwi¹zki powiatowe ³¹cz¹ siê w wojewódzki, którego zarz¹d stanowi

tylko piêæ osób: dwaj delegaci od zarz¹dów powiatowych, dwaj od grona

dyrektorów szkó³ wydzia³owych i delegat konsystorza tej diecezji, do

której nale¿y stolica województwa. Nauczyciele szkó³ œrednich, prócz

zawodowców z zawodowych, zrzeszaj¹ siê w wojewódzki zwi¹zek ogól-

nopolski.

W³adz¹ szkoln¹ pierwszej instancji dla szkó³ powszechnych i wydzia-

³owych jest powiatowa komisja szkolna z kadencj¹ piêcioletni¹; sk³ada

siê z piêciu osób: dwóch delegatów od zarz¹du zwi¹zku zawodowego,

jednego od Rady powiatowej, z reprezentanta wybranego przez radê miej-

sk¹ najludniejszego w powiecie miasta (niekoniecznie mieszkañca tego

miasta), tudzie¿ z reprezentanta duchowieñstwa, którego wyznacza kuria

biskupia spoœród duchowieñstwa powiatowego. Do tej komisji nale¿¹

nominacje w szko³ach powszechnych i wydzia³owych, tudzie¿ uchwalanie

planu nauk w szko³ach powszechnych powiatu. Drug¹ instancjê stanowi

wojewódzka komisja szkolna.

Celem uchwalenia planu szkó³ wydzia³owych komisja kooptuje po

jednym delegacie od piêciu powiatowych zwi¹zków gospodarczych. Ucz-

niowie zdaj¹ pod koniec klasy siódmej egzamin koñcowy, którego celem

jest stwierdziæ, czy uczniowie w klasie wy¿szej nie zapomnieli, czego siê

nauczyli w ni¿szej.

Szko³y

background image

190

Komisja szkolna powiatowa mianuje na piêæ lat wizytatora spoœród

nauczycieli odznaczaj¹cych siê wiedz¹ pedagogiczn¹; w powiatach roz-

leg³ych a gêsto zaludnionych (posiadaj¹cych przeto wiêcej szkó³) dwóch

wizytatorów. Ich obowi¹zkiem jest wizytacja kontrolna ka¿dej szko³y przy-

najmniej dwa razy w ci¹gu piêciu lat. Wizytator za³atwia wszelkie sprawy

personalne (oprócz nominacji). W postêpowaniach dyscyplinarnych mo¿-

na apelowaæ od niego do komisji szkolnej powiatowej.

Emeryturê pobieraj¹ nauczyciele szkó³ powszechnych po 30 latach

s³u¿by z funduszów wojewódzkich.

Szko³a powszechna nie mo¿e byæ w ca³ej Polsce jednakowa; tote¿

nauczyciel ma prawo nauczania tylko w tym województwie, w którym

uczêszcza³ do seminarium. Zmiana mo¿e nast¹piæ tylko za zgod¹ oby-

dwóch wojewódzkich referentów szkolnych, z województwa dotychczaso-

wej siedziby petenta i z nowo wybranego.

Dobra szko³a powszechna bêdzie dla nas na d³ugo, jeszcze na bardzo

d³ugo, niestety, utopi¹. Idea³em dla wszystkich pokoleñ pozostanie szko³a

w ka¿dej wsi czteroklasowa, z zastrze¿eniem, ¿e klasa nie bêdzie liczyæ

uczniów ponad 25, a zatem szko³a z oddzia³ami równoleg³ymi. Obecne

pokolenie musi byæ zadowolone, gdyby mog³o byæ w ka¿dej wsi po dwóch

nauczycieli, z których ka¿dy urz¹dzi³by, jak siê da, po dwa kursy, ni¿szy i

wy¿szy jakimœ sprytem zawodowym w tym samym miejscu i w tym samym

czasie!

Upierajmy siê tylko przy tym, ¿e szko³a musi byæ czterostopniow¹.

Uczeñ, który otrzyma dobre œwiadectwo z klasy czwartej szko³y powsze-

chnej, ma prawo zg³osiæ siê do egzaminu wstêpnego do gimnazjum.

Ka¿dy powiat musi utrzymywaæ przynajmniej jedn¹ szko³ê wydzia³ow¹

i ka¿de województwo przynajmniej dwa seminaria nauczycielskie: mêskie

i ¿eñskie.

Seminaria kszta³c¹ na nauczycieli szkó³ nie powszechnych, lecz wy-

dzia³owych; pomimo to, ¿e wychowankowie seminariów bêd¹ na posa-

dach w szko³ach powszechnych, a tylko czêœæ ich przejdzie drog¹ awansu

do wydzia³owych. Ale ka¿dy nauczyciel mo¿e urz¹dzaæ kursy prywatne

wed³ug planów szko³y wydzia³owej; tacy uczniowie zdaj¹ nastêpnie egza-

min koñcowy w powiatowej szkole wydzia³owej.

Mog¹ te¿ nauczyciele tworzyæ spó³ki szkolne i zak³adaæ prywatne

szko³y wydzia³owe; tym bardziej powszechne.

Plany szkolne dla seminariów nauczycielskich nie musz¹ byæ jedna-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

191

kowe w ca³ej Polsce. Uk³ada je wojewódzka komisja szkolna, z³o¿ona z

piêciu osób: dwóch delegatów od wojewódzkiego zwi¹zku nauczycieli

szkó³ œrednich ogólnokszta³c¹cych, jednego od wojewódzkiego zwi¹zku

nauczycieli szkó³ powszechnych, z referenta szkolnego w radzie woje-

wódzkiej, tudzie¿ z reprezentanta kurii biskupiej.

Komisja szkolna wojewódzka stanowi w³adzê szkoln¹ drugiej instancji

dla szkó³ powszechnych, a pierwszej instancji dla szkó³ œrednich.

Inni mog¹ korzystaæ z kursów kilkutygodniowych lub kilkumiesiêcz-

nych, urz¹dzanych luŸnie przez jakiekolwiek w³adze samorz¹dowe. Na-

uczyciele takich kursów musz¹ mieæ upowa¿nienie od zarz¹du powiato-

wego zwi¹zku in¿ynierskiego i od dyrekcji odpowiedniej szko³y zawo-

dowej.

Plan nauk dla ka¿dej szko³y zawodowej z osobna uk³ada komisja

z³o¿ona z trzech cz³onków: z delegata powiatowego zwi¹zku in¿ynierskie-

go, z delegata zwi¹zku tego zawodu, którego dotyczy dana szko³a, tudzie¿

z dyrektora najbli¿szej szko³y wydzia³owej. Ta komisja jest powiatow¹

w³adz¹ szkoln¹ szkó³ zawodowych. W³adzê drugiej instancji stanowi¹

delegaci tych samych zwi¹zków wojewódzkich, i najstarszy latami s³u¿by

wzglêdnie wiekiem, dyrektor szko³y wydzia³owej w województwie.

Trzeciej instancji nie ma.

Na wspólne nauczanie obu p³ci w jednej szkole po miastach trzeba

osobnego zezwolenia w³adzy szkolnej. W szko³ach ¿eñskich powszech-

nych, wydzia³owych i zawodowych nauczaj¹ same tylko nauczycielki. Nato-

miast nie przyjmuje siê nauczycielek do ¿adnej szko³y œredniej ogólno-

kszta³c¹cej, ani do ¿eñskiej, gdy¿ wysi³ek ten przekracza mo¿liwoœci ner-

wów niewieœcich.

O osobnych szko³ach wiejskich dla ch³opców i dziewcz¹t jak¿e¿ nam

marzyæ!

Oœwiat¹ pozaszkoln¹ mo¿e zajmowaæ siê ka¿dy, kto uzyska zezwolenie

miejscowego kierownika szko³y powszechnej, a gdyby ten mi¹³ w¹tpliwo-

œci, od powiatowego referenta szkolnego. Ka¿dy proboszcz ma prawo

veta przeciwko osobie, propaguj¹cej oœwiatê pozaszkoln¹ przeciw tema-

towi lub metodzie. Veto to ma byæ umotywowane na piœmie, je¿eli tego

¿¹da dotkniêty zakazem. Odwo³anie do komisji szkolnej wojewódzkiej.

W oœwiacie pozaszkolnej wielkie bêdzie miêæ znaczenie wiejska wy-

po¿yczalnia ksi¹¿ek. Najlepiej by³oby, gdyby j¹ urz¹dzi³ i zarz¹dza³ ni¹

w³oœcianin (w³oœcianka). Celem ochrony przed agitacj¹ niepo¿¹dan¹ dla

Szko³y

background image

192

cywilizacji ³aciñskiej, katecheta miejscowej szko³y sprawuje nadzór nad

wypo¿yczalni¹. Od wiejskich wypo¿yczalni nie op³aca siê podatku.

W szko³ach œrednich ogólnokszta³c¹cych powinna panowaæ rozmai-

toœæ, a¿eby ka¿dy móg³ trafiæ do zak³adu dla siebie jak najodpowiedniej-

szego. Wiêkszoœæ takich szkó³ bêdzie prywatna, a im znaczniejsza wiêk-

szoœæ, tym lepiej. Nauczyciele szkól œrednich mog¹ zak³adaæ w tym celu

towarzystwa lub spó³ki.

Kandydat na nauczyciela szko³y œredniej ma posiadaæ dyplom magi-

sterski z uniwersytetu, egzamin ze specjalnej szko³y pedagogicznej i pó³-

roczn¹ praktykê na lekcjach szkolnych. Plan tych szkó³ uk³ada komisja,

z³o¿ona z siedmiu cz³onków, mianowicie po jednym delegacie od wydzia-

³ów humanistycznych (filozoficznych) szeœciu polskich uniwersytetów i

jednego cz³onka, mianowanego przez Kanclerza Oœwiaty. Zatwierdza siê

egzaminy, zdawane przed dotychczasowymi pañstwowymi komisjami egza-

minacyjnymi przy uniwersytetach; zarazem atoli znosi siê te komisje.

Nauczycieli nie posiadaj¹cych ¿adnych egzaminów usuwa siê.

Nauczyciele szkó³ œrednich mog¹ nauczaæ bez ograniczeñ w ca³ym

pañstwie. Plany nauczania w szko³ach œrednich mog¹ byæ rozmaite. Maj¹

byæ przedstawiane do zatwierdzenia wojewódzkiej komisji szkolnej w

tym celu, a¿eby komisja stwierdzi³a, czy nie pozostaj¹ poni¿ej poziomu

szko³y œredniej. Komisja ma prawo odmówiæ tytu³u szko³y œredniej; na

¿¹danie interesanta okreœli na piœmie warunki pozyskania, wzglêdnie od-

zyskania tego tytu³u.

Tytu³ gimnazjum przys³uguje takim tylko szko³om œrednim, w któ-

rych obowi¹zkow¹ jest nauka przynajmniej ³aciny. Ka¿de zaœ wojewódz-

two utrzymuje przynajmniej jedno gimnazjum wed³ug dawnego typu

oœmioklasowe z obowi¹zkow¹ nauk¹ ³aciny zaraz od klasy I, i greki od

klasy VI. Nauka jêzyków martwych „niepotrzebnych”, jest bardzo po-

trzebna, dlatego, ¿eby m³odzie¿ uczy³a siê w szko³ach nie tylko utylita-

ryzmu, lecz tak¿e bezinteresownoœci; nadto nauka gramatyki ³aciñskiej

posiada ogromn¹ wartoœæ do nabywania wykszta³cenia formalnego. Na-

tomiast nie naucza siê obowi¹zkowo jêzyków nowo¿ytnych, gdy¿ do-

œwiadczenie uczy, ¿e nikt siê jeszcze w szkole nie nauczy³ w³adaæ ¿adnym

jêzykiem, co stanowi istotny cel nauki jêzyków ¿ywych. Oszczêdzony na

tym czas przeznacza siê w wojewódzkich gimnazjach oœmioklasowych

na naukê geografii we wszystkich oœmiu klasach, tudzie¿ historii nauk

w dwóch klasach najwy¿szych. Tak zwan¹ „naukê obywatelsk¹” znosi

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

193

siê. Przywraca siê zaœ obowi¹zkowo nauczanie dzie³ Zygmunta Krasiñ-

skiego.

Plan takiego gimnazjum wymaga zatwierdzenia przez Wydzia³ Filo-

zoficzny (humanistyczny i przyrodniczy) najbli¿szego uniwersytetu. Matu-

ra z tego gimnazjum daje wstêp do ka¿dej szko³y akademickiej.

Obok takiego gimnazjum mog¹ istnieæ inne, w których nauka jêzyków

klasycznych inaczej jest roz³o¿ona na klasy, greka zaœ mo¿e byæ wykluczo-

na. Matura musi byæ we wszystkich gimnazjach, lecz czy bêdzie dawa³a

wstêp na uniwersytet, zale¿y od uchwa³ senatów akademickich. Szko³y

œrednie nie gimnazjalne nie daj¹ wstêpu na uniwersytet. Inne szko³y akade-

mickie mog¹ przyjmowaæ absolwentów szkó³ œrednich wed³ug w³asnego

uznania. Ka¿da zaœ szko³a akademicka mo¿e ustanawiaæ u siebie egzamin

wstêpny dla kandydatów nie posiadaj¹cych matury gimnazjum wojewódz-

kiego oœmioklasowego.

W ka¿dym mieœcie, gdzie znajduje siê szko³a œrednia, mo¿na zapewniæ

z funduszów wojewódzkich pewne sta³e pobory pewnej liczbie nauczycieli

jêzyków obcych, stosownie do opinii wojewódzkiej komisji szkolnej. Tacy

subwencjonowani nauczyciele udzielaliby taniej swych lekcji, a pewn¹

iloœæ uczniów uczyliby bez zap³aty. Nie byliby wcale funkcjonariuszami

publicznymi; mog³yby to te¿ byæ osoby ró¿nych zawodów, uwa¿aj¹ce na-

uczanie jêzyków za zarobek uboczny. Komisja szkolna obmyœli sposoby,

jak tacy nauczyciele (nauczycielki) maj¹ wylegitymowaæ sw¹ kompetencjê.

Nominacje do szkó³ œrednich, utrzymywanych z funduszów wojewódz-

kich, za³atwia wojewódzka komisja szkolna. Nominacje w szko³ach pry-

watnych zale¿¹ od kierownika i w³aœciciela zak³adu. Zak³adaæ i posiadaæ

na w³asnoœæ szko³ê œredni¹ mo¿e tylko ten, kto posiada kwalifikacje na

jej nauczyciela. Emeryturê po 25 latach s³u¿by pobieraj¹ z funduszów

pañstwowych tylko nauczyciele gimnazjów wojewódzkich; wszyscy inni

maj¹ byæ ubezpieczeni w sposób podobny, jak personel kolejowy linii

pañstwowych. Uregulowaniem tej sprawy zajm¹ siê zwi¹zki zawodowe.

Pobory nauczycieli wszelkich rodzajów i stopni powinny byæ takie,

i¿ by nie tylko utrzymaæ rodzinê na odpowiednim poziomie i dzieciom

zapewniæ wychowanie, ale mieæ z czego odk³adaæ, kapitalizowaæ czêœæ

dochodów. Daleko do tego w ubogiej Polsce i na razie nie da siê uczyniæ

zadoœæ sprawiedliwym wymaganiom. Oby bogatsze miasta poœpieszy³y z

podwy¿szaniem poborów! Œl¹sk zapewne da dobry przyk³ad, którego nie-

stety, przez d³u¿szy czas nie bêd¹ mog³y naœladowaæ inne województwa.

Szko³y

background image

194

Stopniowo siê to wyrówna kiedyœ. Mamy wiêc do wyboru dwie drogi:

albo nie podwy¿szaæ poborów nigdzie, a¿ je bêdzie mo¿na podwy¿szyæ

wszêdzie, albo pozwoliæ je podwy¿szaæ stopniowo, gdzie siê da i jak siê

da. Roztropniejsze jest to drugie i szybciej doprowadzi do celu. Jedno-

stajnoœæ nie bywa bynajmniej objawem sprawiedliwoœci a czasem tamuje

drogê do poprawy, a w ka¿dym razie utrudnia j¹, bo nie ma nigdzie…

dobrego przyk³adu.

PrzejdŸmy do szkó³ akademickich. Bior¹c rzeczy œciœle, nie s¹ one

szko³ami.

Szko³a jest to zak³ad nauczania, w którym nauczyciel jest odpowie-

dzialny za to, i¿ by nauczyæ. W uniwersytecie tego nie ma, nie uprawia on

te¿ oœwiaty, tylko naukê. Przyjê³o siê atoli nazywaæ szko³¹ ka¿dy zak³ad

gdzie siê naucza. („Szko³a G³ówna” stanowi nader zaszczytny ustêp w

dziejach polskich uniwersytetów).

W spo³eczeñstwie ubogim rozwój nauk dokonuje siê niemal wy³¹cznie

w uniwersytetach, tym bardziej wiêc o nie dbaæ nale¿y. Rozumowanie, ¿e

ubogiego nie staæ na zbytki, tj. na szko³y akademickie, jest przewrotne,

gdy¿ one u³atwiaj¹ w³aœnie drogê do dobrobytu.

Uniwersytety nasze wymagaj¹ i wielu reform i wielkiej reformy; jest

to atoli temat do osobnej specjalnej rozprawy. Na razie odetchn¹ sobie,

gdy nie bêdzie nad nimi ¿adnego ministerstwa O.P.iW.R. Mo¿na by zaœ

wprowadziæ natychmiast poprawki nastêpuj¹ce:

Nominacja nastêpuje przez Senat ale na wniosek Wydzia³u; nie trzeba

¿adnych dalszych potwierdzeñ ni formalnoœci.

Znosi siê podatki od poborów dla dziekanów i rektorów. Przywraca

siê ich jednoroczne urzêdowanie w takiej kolejnoœci Wydzia³ów, a na

Wydzia³ach w kolejnoœci lat s³u¿by na stanowisku profesora zwyczajnego,

jak bywa³o dawniej w Uniwersytecie Jagielloñskim. Jest to atoli prawo

zwyczajowe od którego wyj¹tek mo¿e zrobiæ zawsze ka¿dy Wydzia³, ka¿dy

Senat akademicki. Piastowanie tych godnoœci nie jest karier¹ ni awansem,

lecz ciê¿arem, który siê dŸwiga z obowi¹zku i po kole¿eñsku.

Znosi siê przywilej profesorów nadzwyczajnych dopuszczaj¹cy ich

do godnoœci dziekañskich. Na przysz³oœæ atoli znosi siê rozró¿nianie ka-

tedr zwyczajnych i nadzwyczajnych. Wszyscy profesorowie bêd¹ zwyczaj-

nymi. „Zwyczajni”. Lecz nowo mianowany ma na Radzie Wydzia³owej

przez pierwszy rok od nominacji g³os tylko doradczy, w wyborach dzie-

kana bierze udzia³ dopiero po dwóch latach, sam zaœ mo¿e zostaæ nim

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

195

dopiero po latach piêciu. Przenosz¹cemu siê na inny uniwersytet oblicza

siê to piêciolecie od samego pocz¹tku s³u¿by, lecz nawet choæby najstarszy,

gdy siê przenosi, ma przez pierwszy rok pracy na nowym miejscu tylko

g³os doradczy w Radzie Wydzia³owej; lecz po tym jednym roku nie pod-

legaj¹ ¿adnym ograniczeniom.

Oddala siê wszystkich nie habilitowanych. Na proœbê zainteresowa-

nego mo¿e mu Wydzia³ wyznaczyæ termin do uzyskania habilitacji co naj-

wy¿ej pó³roczny. Nie mo¿e siê atoli habilitowaæ w tym uniwersytecie, w

którym wyk³ada³.

Przejœcie profesora na emeryturê polega na tym, ¿e nie ma obowi¹zku

wyk³adaæ, i ¿e obsadza siê jego katedrê nowym przybyszem. Mo¿e jednak

emeryt wyk³adaæ nadal, lecz czyni¹c to gratis. Na Radzie Wydzia³owej

mo¿e bywaæ z g³osem doradczym.

Rektor ma obowi¹zek byæ w roku nastêpnym protektorem. Wybory

protektora s¹ absolutnie wykluczone. Gdyby protektor chorowa³, koledzy

Senatu obmyœl¹ sposoby, jak go wyrêczyæ. Gdyby odmawia³ bêd¹c zdro-

wym, Senat wyznaczy mu sta³ego zastêpcê, odpowiednio p³atnego, a p³acê

tê bêdzie siê odci¹gaæ przymusowo z poborów by³ego rektora. Nadto

taki profesor traci na zawsze prawo do godnoœci akademickich.

Do w³adz akademickich dekanatu i rektoratu dodajmy trzeci¹, mia-

nowicie zjazd rektorów. Odbywa siê przynajmniej raz do roku, kolejno w

miastach uniwersyteckich i pod prezydencj¹ miejscowego rektora, w kolei

nastêpuj¹cej: Kraków, Wilno, Lwów, Warszawa, Poznañ, Lublin. Ten po-

rz¹dek hierarchiczny obowi¹zuje w ogóle przy wszelkich wyst¹pieniach

publicznych i aktach urzêdowych. Pierwszy zjazd zwo³a rektor Uniwersy-

tetu Jagielloñskiego, w nastêpnym roku rektor wileñski, itd.

Zjazd rektorów decyduje w sprawach wspólnych uniwersytetom, któ-

re stanowi³y ju¿ przedtem przedmiot narad przynajmniej trzech senatów

akademickich.

W¹tpliwoœci wniesione przez którykolwiek Senat rozstrzygaj¹ zjazdy

jako najwy¿sza instancja.

Pierwszy zaraz zjazd rektorski mo¿e zastanowiæ siê, którym „szko³om

akademickim” w Polsce pozostawiæ ten tytu³ i organizacjê. Prawo to

przys³uguje zjazdom w ci¹gu trzech lat od zwo³ania pierwszego. Te zak³ady,

które nie otrzymaj¹ w ci¹gu trzech lat potwierdzenia Zjazdu, trac¹ cechê

szkó³ akademickich. Na przysz³oœæ nie wolno zak³adaæ ¿adnej szko³y

akademickiej bez zezwolenia Zjazdu rektorów uniwersytetów.

Szko³y

background image

196

Zjazd mianuje Radcê finansowego uniwersytetów polskich. Obowi¹z-

kiem tego urzêdnika jest znawstwo bud¿etów uniwersyteckich, za³atwianie

wszystkiego, co trzeba do otrzymania odpowiednich kwot z funduszów

publicznych. Ma w tym celu pozostawaæ w sta³ym zwi¹zku z wszystkimi

protektorami i kwesturami. Nominacja jest w zasadzie do¿ywotnia, lecz

w razie opiesza³oœci lub okazywania niezdatnoœci, mo¿e byæ przez Zjazd

cofniêta.

Repartycji ogólnego bud¿etu uniwersytetu na polecenie uniwersytetu

dokonuje Kanclerz Oœwiaty, wys³uchawszy opinii Zjazdu rektorów.

W³asne fundusze Uniwersytetu Lubelskiego nie podlegaj¹ tej rachun-

kowoœci; tylko takie fundusze, które by³yby mu przyznane ponadto z fun-

duszów publicznych. Inne szko³y akademickie mog¹ zrzeszaæ siê w podo-

bny sposób co do celów finansowych.

Uniwersytetów mo¿e nie przybywaæ, lecz trzeba im nadaæ prawo eks-

pansji i decentralizacji. Ka¿dy uniwersytet ma prawo zak³adania filii swych

wydzia³ów. Je¿eli jakieœ bogate województwo staæ np. na utrzymanie wy-

dzia³u medycznego, nie musi zak³adaæ u siebie ca³ego uniwersytetu, lecz

wystarczy porozumieæ siê z którymkolwiek wydzia³em medycznym i otrzy-

maæ od niego filiê. Nominacji dokonuje Wydzia³ i Senat uniwersytetu ma-

cierzystego. Oby mog³o powstawaæ wiêcej filii medycznych, bo nie tylko

brak lekarzy w ca³ej Polsce, ale lekarze polscy maj¹ przed sob¹ otwarty

ca³y Ba³kan, Rosjê, Turcjê.

Filie wydzia³owe bêd¹ powstawaæ ³atwiej oko³o najzasobniejszych

bibliotek publicznych (o jakich mowa by³a w rozdz. X). Mo¿e w danym

mieœcie z czasem powstaæ ca³kiem nowy uniwersytet, jeœli siê bêdzie syste-

matycznie przydawaæ bibliotekê i filie do filii wydzia³ów, gdy s¹ na to

fundusze. Wystêpowaæ od razu z ca³ym uniwersytetem, to rzecz nieroz-

tropna.

Obok nauk, nie zapominajmy o sztukach piêknych. Prawdziw¹ akade-

miê sztuk piêknych by³oby ³atwo zorganizowaæ w Wilnie. Odczepiaj¹c od

uniwersytetu Stefana Batorego to i owo, co tam niepotrzebnie przycze-

piono. Mia³oby siê kadry czterech wydzia³ów: architektury, rzeŸby, malar-

stwa i sztuk reprodukcyjnych; nietrudno by³oby przy³¹czyæ konserwato-

rium muzyczne, dope³niæ teatrologi¹ i powsta³aby wspania³a instytucja

spo³eczna godna naœladowania.

Dla sztuki stosowanej mamy wzór krakowski w Wy¿szej Szkole Prze-

mys³owej.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

197

Gdyby¿ ka¿de województwo mog³o mieæ u siebie taki zak³ad! Trudno

sobie wyobraziæ coœ po¿yteczniejszego.

Nad ca³ymi rozleg³ymi obszarami oœwiaty, nauki i sztuki ustanówmy

naczelnika. Bêdzie nim „Kanclerz Oœwiaty”. Wybiera go wiêkszoœci¹ g³o-

sów kolegium wyborcze z³o¿one ze Zjazdu rektorów i Wielkiego Wydzia³u

zwi¹zku zawodowej inteligencji (z in¿ynierskim). Urz¹d Kanclerza jest

do¿ywotnim. Bêdzie równy ministrom, ¿eby nikomu nie podlega³; lecz

ministrem nie bêdzie. Nic go nie obchodz¹ wstrz¹sy gabinetowe. Szko³a

przestanie nareszcie byæ „politicum”. Kanclerz Oœwiaty mo¿e siê ca³kiem

nie interesowaæ polityk¹. Kanclerz zdaje co dwa lata sprawê ze stanu

szkolnictwa i szkó³ akademickich przed sejmem spo³ecznym i przedstawia

mu bud¿et dwuletni ca³ego swego zakresu do uchwalenia.

Oto próba organizacji tworów Minerwy i Muz. Nazwijmy je wszystkie

razem pars pro toto, oœwiat¹.

Inteligencja jest jak drzewo: po³owa jego znajduje siê pod ziemi¹

niewidoczna. Wiedza stanowi korzenie, lecz dzia³alnoœæ praktyczna inte-

ligencji zawis³a od jakoœci i iloœci oœwiaty. Inteligencja stanowi zdatnoœæ

do rozumu, a rozum jest sum¹ rozs¹dku i wyobraŸni. Nie ma instytucji,

które by³yby zdolne wytworzyæ te przymioty w ludziach, lecz nale¿y usta-

nawiaæ takie tylko instytucje, które by darom Ducha œw. nie zawadza³y i

nie próbowa³y ich wykrzywiaæ.

Szerzenie i pog³êbianie inteligencji przedstawiam sobie w sposób

nastêpuj¹cy:

Celem szko³y powszechnej jest rozbudzenie ciekawoœci do lektury

— tak, i¿ by wychowankowie jej nie potrafili siê potem obejœæ bez niej,

a¿eby ksi¹¿ka stanowi³a niezbêdny przedmiot ¿ycia.

Szko³y œredniej celem wzbudzenie zami³owania do powa¿nej lektury,

z zaciekawieniem do dzie³ naukowych.

Cel uniwersytetu uznawa³em i uznajê zawsze tylko jeden: propaganda

metod naukowych. Reszta sama siê znajdzie.

WyobraŸmy sobie, ¿e w naszej Polsce istnieje 30 tysiêcy polskich

wypo¿yczalni i ruchomych bibliotek, gdzie ka¿dy robotnik i parobczak

czytuje nie tylko broszurki; ¿e ludzie ze œrednim wykszta³ceniem rozrywaj¹

powa¿ne dzie³a i stanowi¹ krociowy ¿ywio³, w którym rozwija siê inteli-

gencja oparta o powa¿n¹ pracê umys³ow¹, towarzysz¹c¹ im przez ca³e

¿ycie; ¿e ka¿dy student uniwersytetu staje siê krzewicielem metod nauko-

wych wœród ogó³u i naukowego myœlenia; wyobraŸmy sobie, ¿e z uczniów

Szko³y

background image

198

uniwersytetów zbiera siê stutysiêczna rzesza, œledz¹ca uwa¿nie postêp

nauki, stutysiêczny „œwiat naukowy”; dla takiego spo³eczeñstwa jakie¿

cele by³yby za trudne lub za wielkie? Powsta³by jakiœ naród-si³acz, lecz

si³acz dobroczyñca.

To jest wykonalne. Lecz jeden warunek, a nieodzowny; ¿eby nie by³o

szkó³ rz¹dowych i ¿eby nie by³o ministerstwa oœwiaty.

Nazwa urzêdowa brzmi: ministerstwo oœwiecenia publicznego i wy-

znañ religijnych (O.P.W.R.) Dodatek W.R., jest zbyt wa¿ny, ¿eby go po-

min¹æ.

Do zawiadywania sfer¹ stosunków pomiêdzy pañstwem a Koœcio³em

zasadŸmy sta³¹ komisjê z siedmiu osób. Trzy wybierze sejm spo³eczny,

trzy wyznaczy konferencja biskupów, a siódmego sobie dokooptuj¹. Prze-

wodnicz¹cy tej komisji znosi siê bezpoœrednio z g³ow¹ pañstwa.

Do zawiadywania sfera stosunków pomiêdzy w³adzami protestanckich

wyznañ, pañstwem a spo³eczeñstwem polskim bêdzie ustanowiona sta³a

komisja z³o¿ona z siedmiu cz³onków; po jednym delegacie w³adz wyzna-

niowych protestanckich z Cieszyna, Warszawy i z Wilna, trzy osoby wybrane

przez sejm spo³eczny i siódmy cz³onek dokooptowany. Przewodnicz¹cy

komisji zdaje co piêæ lat sprawozdanie na piœmie i przedstawia wnioski

komisji marsza³kowi sejmu spo³ecznego.

Tytu³ „ksiê¿y” znosi siê u pastorów, jako przeciwny nauce Lutra i

Kalwina.

Stosunki muzu³manów z pañstwem i spo³eczeñstwem polskim za-

³atwia komisja z³o¿ona z trzech cz³onków: z wileñskiego ich zwierzchnika

wyznaniowego, z referenta wyznaczonego przez wileñsk¹ radê wojewódz-

k¹ i trzeciego dokooptowanego. Sprawozdania, jak wy¿ej.

Wszelkie stosunki pomiêdzy ¯ydami a w³adzami pañstwa i spo³eczeñ-

stwa polskiego za³atwiaj¹, stosownie do zakresu sprawy, rady powiatowe

lub wojewódzkie. Mog¹ uzgadniaæ pomiêdzy sob¹ przepisy tycz¹ce ¯ydów,

lecz równie¿ mo¿e panowaæ rozmaitoœæ.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

XII. S¥DY

Bezpieczeñstwo ¿ycia i mienia jest celem i obowi¹zkiem rz¹du; doktry-

nalnie przeto nale¿y s¹downictwo do atrybutów pañstwa. Indukcja staje

atoli w tym wypadku dobitnie przeciwko doktrynie, a to na podstawie

dwojakiego doœwiadczenia.

Dowiedzieliœmy siê od rokoszan „majowych”, jako rz¹dowi przy-

s³uguje prawo, ¿eby zawieszaæ niezawis³oœæ sêdziów. Wed³ug zasad cywi-

lizacji ³aciñskiej jest to istny bezrz¹d, zamach na porz¹dek i uczciwoœæ,

anarchia z góry. Kwestia s¹downictwa cierpi atoli jeszcze na inne bol¹czki,

ogólno-europejskie, a wcale nie przygodne. Skoro zwierzchnik s¹downic-

twa jest ministrem, cz³onkiem gabinetu, pomocnikiem premiera, a zatem

musi nale¿eæ do stronnictwa rz¹dz¹cego; inaczej bowiem nie zosta³by

ministrem. Bêd¹c cz³onkiem gabinetu solidaryzuje siê z tym kierunkiem

polityki, który znajduje siê w danym momencie u steru. Gdy nast¹pi prze-

silenie gabinetowe, minister sprawiedliwoœci ust¹pi z jakiejœ racji politycz-

nej, a nastêpca jego bêdzie wyniesiony na œwieczniki sprawiedliwoœci

znowu w imiê jakiejœ innej racji politycznej. Je¿eli gabinet zmieni siê za

kilka miesiêcy, a choæby tygodni, zwierzchnictwo nad s¹downictwem i

przyleg³ymi mu dzia³ami zmieniaæ siê bêdzie jednoczeœnie, choæby sto

razy na jedno pokolenie. Nie ma zaœ pañstwa na l¹dzie europejskim, w

którym kiedy niekiedy nie by³oby siê zdarzy³o to i owo, czym zdradza³a

siê politycznoœæ sprawiedliwoœci.

Co wymiar sprawiedliwoœci ma mieæ wspólnego ze stronnictwem

politycznym, z g³osowaniem w parlamencie, z upadkiem gabinetu; czy¿

s¹downictwo ma tak¿e byæ politicum?

background image

200

Jedyna na to rada: odebraæ s¹downictwo pañstwu, a przenieœæ je

pomiêdzy instytucje spo³eczne z tak¹ ostro¿noœci¹ i przezornoœci¹, a¿eby

nawet od spo³eczeñstwa by³o niezawis³e. S¹downictwo mo¿e byæ zale¿nym

tylko od sêdziów.

To oœwiadczenie zapewne nie zadowoli najszerszych warstw: nader

pospolitym jest bowiem okrzyk: Nie ma sprawiedliwoœci! Wyrzekania takie

s³yszeæ mo¿na dzieñ w dzieñ z najrozmaitszych ust, przy najrozmaitszych

sposobnoœciach. Po prostu nie ma takiej sposobnoœci, przy której nie

s³ysza³oby siê tego okrzyku rozpaczliwego. Przyznaj¹ to sami sêdziowie,

zawodowi szafarze sprawiedliwoœci. Sam s³ysza³em, jak sêdzia wydawszy

wyrok, sam przyznawa³ s³usznoœæ skazanemu (w sprawie cywilnej). Mówi³

g³oœno wobec kilkudziesiêciu osób do sp³akanej kobiety: „Ja wiem, ze

Pani dzieje siê krzywda; Pani wpad³a, ale có¿ ja poradzê? Musia³em wydaæ

taki wyrok, bo takie jest prawo”. By³o to z okazji ustawy o ochronie loka-

torów, która by³a niem¹dr¹ i nieuczciw¹ do tego stopnia, i¿ pod jej ochron¹

handlowa³o siê cudz¹ w³asnoœci¹ (sprzeda¿ mieszkañ w cudzym domu).

Ile¿ najzacniejszych osób skazywa³y s¹dy, wydaj¹c wyrok na korzyœæ ³ajda-

ków? Có¿ pocz¹æ? Sêdzia sta³ na stra¿y przepisów.

£atwo sobie wyobraziæ, ile po ka¿dym takim wyroku zaciska siê piêœci

i wyrywa siê znêkanym ludziom okrzyków: nie ma sprawiedliwoœci!

Rzadko kto wie, ¿e sêdzia w „nowoczesnym pañstwie praworz¹dnym”

nie jest od tego, by czyni³ sprawiedliwoœæ, lecz od tego, by strzeg³ wy³¹cznie

wykonywania ustaw. Je¿eli ustawa jest niesprawiedliwa lub niem¹dra,

sêdzia musi wyd¹æ wyrok odpowiedni do ustawy. On wie doskonale w

czym sprawa szwankuje, lecz… musi.

Je¿eli wyjdzie od jakiegokolwiek ministerstwa przepis, ¿e bia³e jest

czarnym, a czarne bia³ym, sêdzia ska¿e na wiezienie ka¿dego, kto by siê

oœmiela³ twierdziæ, ¿e czarne nie mo¿e byæ jednoczeœnie bia³ym. Przez

mieszankê cywilizacji doszliœmy ju¿ do takiego stopnia barbarzyñstwa, i¿

nak³adamy na sêdziego obowi¹zek, ¿eby œwiadomie wydawa³ wyroki nie-

sprawiedliwe. Dziwna zaiste rzecz, ze kwestia ta nie posiada swej „litera-

tury”, ¿e nie ma na ten temat szeregu rozpraw spod piór adwokatów,

sêdziów, prokuratorów i ¿e nie zabiera³ na ten temat nigdy g³osu ¿aden

minister sprawiedliwoœci.

Wiem, ¿e sêdzia, uk³adaj¹c wyrok, mo¿e sobie rozmaicie radziæ i

obejœæ niem¹dr¹, krzywdz¹c¹ ustawê. Lecz có¿ to za porz¹dek, ¿eby sêdzia

potrzebowa³ obchodziæ prawo? Zna³em takiego sêdziego, który wprost

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

201

wpisywa³ w swych wyrokach: „Zwa¿ywszy, ¿e przepis ustawy jest prze-

ciwny s³usznoœci…”; ale te¿ wy¿sza instancja kwestionowa³a mu te wy-

roki i poci¹ga³a do odpowiedzialnoœci; awansowa³ zaœ, gdy mu wypada³o

pójœæ na emeryturê!

Szerokie warstwy wydziwiaj¹ siê na sêdziów i poddaj¹ w w¹tpliwoœæ

ich uczciwoœæ. Ilu¿ jest takich, którzy wiedz¹, ¿e Ÿród³o z³a tkwi nie w

osobach, lecz w systemie, w metodzie wymiaru sprawiedliwoœci? Na dnie

tej sprawy zawik³anej, a jak najprzykrzejszej i przynosz¹cej wstyd pañstwu

nowoczesnemu, tkwi¹ pewne fa³szywe pojêcia, przede wszystkim o stosun-

ku etyki a prawa.

Stosunek etyki a prawa stanowi zagadnienie najwy¿szych szczebli

umys³u ludzkiego. Pomiêdzy etyk¹ a prawem rozgrywa siê walna czêœæ

¿ycia prywatnego i ca³e publiczne. Ró¿nica tych dwóch dziedzin w tym, ¿e

prawo jest przymusowe, etyka dobrowolna. W œrednich wiekach bywa³y te

kategorie zgodne, dopiero w czasach nowo¿ytnych przeciwstawiono je

sobie. Nie tkwi to bynajmniej w istocie rzeczy. By dojϾ do takiego wniosku,

trzeba by³o przez d³ugi czas uprawiaæ etykê sztuczn¹, a sam pomys³ tego

przeciwieñstwa œwiadczy o sztucznoœci doprowadzonej do absurdu.

Etyka jest wczeœniejsz¹ od prawa, które powinno byæ tylko pieczêci¹

na postulatach etycznych, poprzednio ju¿ ustalonych. Gdy prawo nie

kroczy œladami szybciej siê rozwijaj¹cej etyki, powstaje dwoistoœæ, której

nie zniesie na d³u¿sz¹ metê ¿adne zrzeszenie, lecz popadnie w rozk³ad. A

prawo przemieniæ w etykê? Etyka nie mo¿e byæ zawis³a od prawa, jakie

obowi¹zuje w danym miejscu i danego dnia.

Albo jest prawa przewodniczk¹ — albo ca³kiem jej nie ma.

Nie zawsze jest uczciwie korzystaæ ze swych praw. Cz³owiek porz¹dny

nie realizuje korzyœci, zapewnionych mu przez prawo, je¿eli one nie s¹

zgodne z etyk¹. Nie jest uczciwym cz³owiek, wywodz¹cy sw¹ uczciwoœæ z

kodeksu. Je¿eli ktoœ stosunek do innych okreœla formu³¹: jestem w zgodzie

z prawem, a wiêc jestem w porz¹dku — miejmy siê przed takim na bacz-

noœci, bo to mo¿e byæ niebezpieczny drab.

Pierwotne prawo nie burzy³o ¿ycia, lecz je o¿ywia³o i przyczynia³o

siê do rozwoju moralnoœci, zamieniaj¹c postulaty etyczne na obowi¹zek

wobec prawa: pierwotne bowiem prawo by³o aposterioryczne. Powsta³o

jednak póŸniej prawo sztuczne, aprioryczne, udzielaj¹ce sankcji fikcjom,

stosunkom wyimaginowanym, tj. pomys³om, chc¹cym urz¹dzaæ stosunki

wed³ug planu z góry powziêtego.

S¹dy

background image

202

Dodajmy do tego mylne pojêcie o pañstwie i pañstwowoœci (wyliczone

w poprzednich rozdzia³ach). Im nierozumniejsze gdzieœ ¿ycie zbiorowe,

im amoralniejsza skutkiem tego w takim pañstwie pañstwowoœæ, tym

wiêcej przestêpstw, o których powiedzieæ mo¿na, ¿e pochodz¹ z winy

przewrotnych przepisów. I tej sztucznoœci kazano pilnowaæ sêdziemu!

Takiego pêdu do z³a nabra³o nowoczesne pañstwo!

Sprawiedliwoœæ jest to suma rozumu i sumienia. Zwolennicy s¹dow-

nictwa biurokratycznego, opartego na przepisach, rozumuj¹ w ten sposób,

¿e sumienie pozostawia cz³owieka czêsto w w¹tpliwoœciach, wiêc bezpiecz-

niejszy jest przepis dany wyraŸnie na piœmie; do „w¹tpi¹cego” sumienia

mo¿na siê stosowaæ albo nie, a za przepisem idzie przymus i ca³a odpowie-

dzialnoœæ spada na w³adzê, która wyda³a przepis.

Ludzie ci mówi¹ szczerze. Do odpowiedzialnoœci nie s¹ zdatni, gdy¿

nie s¹ pewni siebie w rozró¿nianiu dobra i z³a. Pojêcia o tym zale¿¹ od

cywilizacji, do jakiej siê nale¿y, oni zaœ nie nale¿¹ w³aœciwie do ¿adnej,

gdy¿ stanowi¹ sw¹ umys³owoœci¹ przejaw i przynale¿noœæ mieszanki cywi-

lizacyjnej. W ka¿dej cywilizacji sumienie mo¿e siê odzywaæ inaczej; w

mieszance tedy powstaje harmider etyk i w sumieniu taki chaos, taka

rozbie¿noœæ, i¿ ci ludzie naprawdê nie wiedz¹, co myœleæ i jak post¹piæ.

Niech¿e nas Bóg broni od sêdziów cywilizacyjnie „pomieszanych”!

S¹d nie mo¿e byæ cywilizowanym na dwa sposoby; dlatego w pañstwie

polskim obywatelskimi sêdziami mog¹ byæ tylko osoby z ³ona cywilizacji

³aciñskiej.

Przestrzeganie tej zasady koniecznym jest w tym celu, a¿eby sêdziowie

mogli œmia³o wydawaæ wyroki wed³ug swego sumienia. Sumienie jest to

autokrytyka etyczna; musi byæ oparte o jak¹œ etykê. Nam zaœ chodzi o to,

¿eby sumienie naszych sêdziów opiera³o siê na etyce cywilizacji ³aciñskiej,

która jest katolick¹, maj¹c¹ na czele katolick¹ interpretacjê dekalogu.

Na takim tle bêdzie ka¿dy sêdzia odró¿niaæ mala in se, a mala quia

prohibita i uzna za przestêpstwa bezwarunkowo to wszystko, co jest z³ym

samo w sobie, choæby nawet by³o dozwolone przez ustawy; mniej zaœ

bêdzie siê interesowaæ przestêpstwami przeciwko czasowym przepisom.

To drugie pozostawmy tzw. s¹downictwu administracyjnemu, które zreszt¹

w pañstwie obywatelskim bêdzie mia³o niezmiernie ma³o do roboty,

poniewa¿ iloœæ przepisów spadnie do minimum.

Czy za przekroczenie przepisów administracyjnych ma skazywaæ

w³adza administracyjna, czy s¹dowa? Jakiœ poczciwiec wymedytowa³, ¿e

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

203

dla unikniêcia „samowoli administracyjnej” trzeba stawiæ przed s¹dy np.

kupca, który zamkn¹³ sklep w 10 minut po siódmej. I oto jakimi wierut-

nymi g³upstwami zasypywa³o siê sady, przeci¹¿one ju¿ przedtem, prze-

ci¹¿y³o siê je do reszty, z czego musia³ nast¹piæ upadek s¹downictwa.

Jesieni¹ w r. 1926 liczne s¹dy w Polsce mia³y ju¿ wyznaczone „sprawy”

na ca³y rok 1927. Ale w pañstwie obywatelskim nie bêdzie takich prze-

pisów.

Sêdziego trzeba zwolniæ od œlepego pos³uszeñstwa kodeksom i wszel-

kim ustawom. Kodeks niechaj stanowi tylko ksiêgê doradcz¹. Dajmy

sêdziom s¹dziæ wed³ug sumienia, a zapanuje w s¹dach sprawiedliwoœæ.

Sêdziowie polscy (a zw³aszcza ma³opolscy) okazywali du¿o zrozumie-

nia dla ideowej strony swego zawodu i byli dalekimi od tego, ¿eby siê

robiæ machinalnymi paragrafiarzami — dopóki ministerstwo sprawie-

dliwoœci nie podciê³o im skrzyde³.

Za czasów „galicyjskich”, chocia¿ np. spó³dzielnie Stefczyka musia³y

za³atwiaæ w s¹dach du¿o niepotrzebnej formalistyki, jednak¿e usuwa³ j¹

Wy¿szy S¹d Krajowy we Lwowie i na ogó³ „stosunkowo najprêdzej i naj-

³atwiej u³o¿y³y siê stosunki spó³ek z w³adzami s¹dowymi” (podczas

gdy ze starostwami trudnoœci nie koñczy³y siê). Kiedy potem przy zmianie

waluty absurdem by³oby trzymanie siê kwot wymienionych w dawnych

umowach, s¹dy same z w³asnej inicjatywy wprowadza³y w wyrokach s³usz-

n¹ ewaluacjê, dopóki rozporz¹dzenie i przepis nie zmusi³y do przeliczeñ

mieszcz¹cych w sobie jawn¹ krzywdê.

Póki zawieszenia niezawis³oœci s¹dów nie u¿y³ rz¹d do tego, by powy-

szukiwaæ lichoty i porobiæ z nich szefów, a najlepiej pousuwaæ, stan sê-

dziowski sta³ w spo³eczeñstwie na miejscu pierwszym tak co do powagi i

charakterów, jako te¿ co do wiedzy i oœwiaty. By³o to czo³o polskiego

spo³eczeñstwa.

W pañstwie obywatelskim ¿aden zawód nie bêdzie wykolejany przez

w³adzê centraln¹, ka¿dy bêdzie posiada³ niezawis³oœæ moraln¹, zapewne

wiêc nie bêdzie sposobnoœci, ¿eby jeden z nich wysuwa³ siê na czo³o.

Miejmy¿ otuchê, ¿e w czasie bardzo krótkim wszystkie zawody wznios¹

siê na ten poziom moralnym i intelektualny, na jakim sta³o s¹downictwo

przed niedawnymi jeszcze laty.

¯adnego zawodu nie trzeba krêpowaæ paragrafiarstwem z plemienia

ustawodawczej elephantiasis; lecz s¹downictwo wymaga najbardziej

„wolnoœci myœlenia”. Zredukujmy wiêc jak najrychlej nasze kodeksy do

S¹dy

background image

204

roli pomocniczej i pozostawmy uznaniu sêdziego, o ile pomoc tê przyj¹æ

zechce.

Zw³aszcza nasz kodeks prawa karnego zas³uguje po wiêkszej czêœci

na to, by go siê nie trzymaæ. Przytoczê na pocz¹tek taki „ma³y” przyk³ad:

powstanie zapewne kiedyœ historyk specjalista, który zajmie siê wykrywa-

niem, czyje to wp³ywy zapewni³y bezkarnoœæ paserom. Kary s¹ tak œmiesz-

nie drobne, i¿ ¿adnego jeszcze pasera nie sk³oni³y do porzucenia tego

intratnego zawodu. Przesiedzi np. dwa lub trzy tygodnie, a tymczasem

interes trwa bez przerwy, bo wyrêcza „szefa” ktokolwiek z rodziny. W³adze

wiedz¹ doskonale o wszystkim. Dosz³o do tego, ¿e gdy zawezwana policja

po dokonanym rabunku, ta z najzimniejsz¹ krwi¹ podaje adresy paserów

i doradza poszkodowanemu, ¿eby z nimi szed³ w uk³ady. Twierdz¹, ¿e

wobec przepisów i paragrafów s¹ bezsilni w walce z paserami.

Jak wa¿nym jest ten „drobiazg”, œwiadcz¹ sami z³odzieje. Wszyscy

zgodni s¹ w tym, ¿e z³odziej nie pracuje dla siebie, lecz na pasera; musz¹

jednak tolerowaæ ten „wyzysk pracy przez kapita³”, gdy¿ chodzi³o o ich

egzystencjê; gdyby bowiem nie by³o paserów, nie by³oby zawodowych

chronicznych z³odziei.

Specjaln¹ form¹ z³odziejstw jest oszustwo. Prawodawstwa wspó³-

czesnej Europy (w czym Polska wcale nie na samym koñcu) odczuwaj¹

jakby szacunek dla tej przestêpczoœci, nak³adaj¹c kary tak nieznaczne, i¿

rzemios³o to op³aca siê doskonale. Wyrafinowany oszust gorszy jest od

rabusia, wart têgiego zbója, a jak¿e¿ prawem uprzywilejowany! Przyda³by

siê jakiœ Drakon, który by karê na oszusta powiêkszy³ kilkakrotnie, nie

szczêdz¹c ani szubienicy.

S¹ przeciwnicy kary œmierci. Niektórzy w zapêdzie gorliwoœci powo-

³uj¹ siê nawet na pi¹te przykazanie. Teologia dawno ju¿ za³atwi³a te skru-

pu³y skrupulantów nieco podejrzanych (z regu³y niekatolików); my zaœ

powtórzmy tu formu³kê krótk¹ a wêz³owat¹: zabiæ zbója jest zas³ug¹. Hu-

manitaryzm areligijny nabiera coraz bardziej cech przestarza³oœci, a teoria

Lombrosa uznana jest ju¿ powszechnie za prze¿ytek. Obowi¹zuj¹ca w

naukach historyczno-socjologicznych metoda indukcyjna powo³a siê na

doœwiadczenie Francji i innych krajów, gdzie po zniesieniu kary œmierci

upad³o ogromne bezpieczeñstwo publiczne. Przywrócili j¹ Francuzi, a

przecie¿ o Francji mo¿na powiedzieæ, ¿e kto nie jest doktrynerem nie ma

tam ca³kiem g³osu w sprawach publicznych. Wbrew doktrynie musieli

jednak j¹æ siê obrony przed zbójami.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

205

Jest naszym obowi¹zkiem wymusiæ bezpieczeñstwo osób i mienia;

wymusiæ to na osobach, maj¹cych ¿y³kê zbójeck¹ i z³odziejsk¹, a wymusiæ

z ca³¹ bezwzglêdnoœci¹. Tymczasem ogól gorszy siê wygodnym ¿yciem

wiêŸniów i ich urlopami (podczas których dopuszczaj¹ siê w³aœnie coraz

gorszych zbrodni). Nie gañmy¿ mi³osierdzia chrzeœcijañskiego nad zbrod-

niarzami w wiêzieniach, lecz godzi siê wymagaæ, ¿eby pañstwo zrobi³o

wpierw wszystko, co nale¿y do ochrony ludzi porz¹dnych. Od mi³osierdzia

jest spo³eczeñstwo, zwi¹zki opiekuñcze, stowarzyszenia samarytañskie,

bractwa specjalne, których tradycje trzeba by wznowiæ.

Prawo opiekuje siê czule bezpieczeñstwem ¿ycia zbójów i z³odziejów.

Gdyby kto zabi³, a choæby skaleczy³ zbója, który na niego siê rzuci³, musi

wykazaæ przed s¹dem, jako naprawdê dzia³a³ „we w³asnej koniecznej

obronie” i ¿e „nie przekroczy³ granicy niezbêdnej obrony”. Je¿eli siê

przy³apie z³odzieja we w³asnym mieszkaniu, trzeba obejœæ siê z nim ostro¿-

nie i grzecznie, milutko, bo inaczej… biada w³aœcicielowi mieszkania! A

gdy grasuje gdzie zorganizowany bandytyzm, policja mia³a przykazane,

¿e pierwszy strza³ nale¿a³ do bandyty.

Dosz³o wiêc do takiego rozpowszechnienia i rozpanoszenia zbrodni,

i¿ mo¿e nas wydobyæ z tej toni jedynie Drakon redivivus. Na zbrodnie

pospolite powinny byæ, jako stan normalny, stale i zawsze, s¹dy doraŸne,

z³o¿one jednak z samych tylko sêdziów koronnych.

Pomiêdzy przechwyceniem przestêpcy przez policjê a wydaniem wy-

roku przez s¹d doraŸny, nie powinno min¹æ wiêcej czasu, jak piêæ dni.

Recydywiœcie wymierza siê karê za drugim razem podwójn¹, za trzecim

razem odsy³a siê go nadto do specjalnie ciê¿kiego wiezienia, specjalnego

dla recydywistów. Zawsze mo¿e byæ stosowana kara œmierci, co zale¿y

najzupe³niej od uznania s¹du. Skazanie na œmieræ musi jednak nast¹piæ,

je¿eli recydywista staje przed s¹dem po raz czwarty.

Marnuj¹ siê sêdziowie na rozprawê z tysi¹cznymi przestêpstwami

karnymi i cywilnymi mniejszego kalibru, które doprawdy nie wymagaj¹

natê¿enia intelektu, ani studiów prawniczych, by je rozs¹dziæ trafnie i

sprawiedliwie. Wiêkszoœæ ich za³atwi³by zwyk³y wieœniak równie¿ dobrze,

a mo¿e trafniej, mo¿e nawet sprawiedliwiej, jako znaj¹cy lepiej ludzi i

œrodowisko. By³oby bardzo dobrze, gdyby pierwsza instancja s¹dowa by³a

na wsi, tu¿ „pod rêk¹”. Nie nale¿y atoli powierzaæ w³adzy s¹dowej ni

wójtowi ni radzie gminnej, i w ogóle nie mo¿na urzêdu gminnego zamie-

niaæ na s¹d. Na najni¿szym szczeblu organizacji ¿ycia publicznego trzeba

S¹dy

background image

206

z tym wiêksz¹ ostro¿noœci¹ przestrzegaæ m¹drej zasady, ¿e s¹downictwo

musi byæ oddzielone od administracji.

S¹dy trzeba przenieœæ na „gromadê”. Która chce, niechaj ma s¹d

swój i u siebie.

W takim razie wybiera siê na lat trzy sêdziego i dwóch ³awników. Oni

sami rozdzielaj¹ sprawy miêdzy siebie; jakie i do jakiego stopnia bêd¹

s¹dzone jednostkowo, przy czym nast¹pi rozdzia³ albo wed³ug rodzajów

spraw, albo te¿ topograficzny; jakie zaœ i od jakiego stopnia wymagaj¹

os¹dzenia kolegialnego, we trojkê. Od wyroku jednostkowego mo¿na

apelowaæ do trójki s¹dowej (która mo¿e podwy¿szaæ karê). Je¿eli obydwa

wyroki brzmia³y potêpiaj¹co, nie ma dalszej apelacji.

Z postêpowania s¹du gromadzkiego spisuje siê tylko króciutkie, su-

maryczne notatki, w formie dziennika. Nie krêpuj¹ ich ¿adne przepisy

procesu; to pozostawia siê uznaniu w³asnemu sêdziów i ³awników gro-

madzkich. Z czasem wytworz¹ siê prawa zwyczajowe; gdzie dawne zwy-

czajowe prawo jeszcze nie wygas³o, nawi¹¿e siê zapewne do niego, co

by³oby wielce po¿¹dane. Rodzaj i wymiar kar zale¿a³by niezawodnie od

miejscowych pojêæ i stosunków, w czym nie nale¿y tego s¹du krêpowaæ.

Kadencja s¹du gromadzkiego jest umyœlnie krótka, a¿eby mo¿na by³o

czy to sêdziów odpowiednio zmieniæ, czy te¿ s¹d skasowaæ ca³kiem.

S¹d gromadzki sam wystêpuje z wnioskiem co do swej kompetencji,

lecz projekt wymaga zatwierdzenia przez prze³o¿onego s¹du powiatowego.

W razie ró¿nicy zdañ uk³ada siê tymczasowe postanowienie co do kom-

petencji. S¹d gromadzki mo¿e jeszcze przez dwa nastêpne lata powtarzaæ

swój projekt odrzucony. Je¿eli ten sam projekt bêdzie wysuwany tak¿e

przez sêdziów gromadzkich nastêpnej kadencji, staje siê prawomocnym.

Zale¿nie od czasu, miejsca i okolicznoœci, rozmiary kompetencji

mog¹ byæ rozmaite, nawet daleko siêgaj¹ce. Nie mo¿na atoli ¿adnemu

s¹dowi gromadzkiemu narzucaæ kompetencji, której nie pragnie.

Takie same s¹dy obywatelskie mog¹ powstawaæ po miasteczkach i

dzielnicowo po wiêkszych miastach, bez jakiegokolwiek zwi¹zku z radami

miejskimi i magistratami. Mo¿e je zaprowadziæ pewna dzielnica, choæby

inne tego nie czyni³y. Jest to w ogóle instytucja próbna, o której istnieniu,

rozszerzaniu lub œcieœnianiu zdecyduje praktyka. Je¿eli siê powiedzie, mo¿e

w przysz³oœci wywrzeæ znaczny wp³yw na organizacjê s¹downictwa w ogóle.

A¿eby odró¿niæ sêdziów zawodowych od innych, mniej lub wiêcej

przygodnych, nazywamy ich koronnymi.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

207

Rozmaitoœæ w s¹downictwie dopuszczalna jest tylko w s¹dach gro-

madzkich i obywatelskich; lecz s¹downictwo koronne jest w ca³ej Polsce

jednakowe.

Poniewa¿ sprawy o przekroczenie administracyjne nie bêd¹ docho-

dzi³y do s¹dów koronnych, iloœæ spraw przed kratami tych s¹dów zmniej-

szy siê bardzo. Stanowi to nieodzowny warunek, ¿eby wyroki by³y istotnie

(a nie tylko formalne) sprawiedliwe. Sêdzia powinien mieæ czas na zba-

danie sprawy i na wszechstronne zastanowienie siê. Co za absurd, ¿e

sêdzia miewa po kilkanaœcie rozpraw dziennie!!! Wzdycha do tego, ¿eby

móc wydawaæ wyroki zaoczne na poczekaniu.

Kwalifikacje wobec w³adzy prze³o¿onej zale¿¹ obecnie od iloœci za³at-

wianych spraw!!! Sêdzia wiêc spieszy siê, przerabia sprawy „po ³ebkach”,

zmuszany przez w³adzê kontroln¹ do pracy lekkomyœlnej.

Trzeba tedy powiêkszyæ znacznie nie tylko iloœæ sêdziów, ale te¿ s¹dów.

Nigdy iloœæ sêdziów nie jest dostateczna, poniewa¿ do warunków

sprawiedliwoœci nale¿y szybki jej wymiar. Na komediê zakrawa rozprawa

wyznaczona póŸno po wniesieniu skargi, gdy przygotowano œwiadków

od odgrywania ról, i gdy niejednemu ju¿ nie dopisuje pamiêæ. Normalny

termin pomiêdzy skarg¹ a wyrokiem nie powinien przekraczaæ dwóch

tygodni; lecz tego nie mo¿na nakazaæ, bo winno wyp³ywaæ samo przez

siê z odpowiednich urz¹dzeñ s¹downictwa. Dlatego trzeba s¹downictwo

koronne zwalniaæ od spraw, które siê doskonale bez niego obejd¹, a

liczbê sêdziów pomimo to powiêkszaæ.

W³adze s¹dowe s¹ dwojakie. Zmiany w normach prawno-s¹dowych

tycz¹cych tak procedury, jako te¿ judykatury, o ile one mog¹ byæ ujmowane

w przepisy, nale¿¹ do zawodowego zwi¹zku sêdziowskiego. Ograniczone

jest tedy do zwi¹zków wojewódzkich i ogólnopolskiego. Piêcioosobowy

zarz¹d zwi¹zku wojewódzkiego stanowi w³adzê nad s¹dami powiatowymi

i okrêgowymi województwa. Wojewódzkie zwi¹zki ³¹cz¹ siê w ogólno-

polski, na którego czele stoi zarz¹d piêcioosobowy wybrany przez prze-

wodnicz¹cych zwi¹zków wojewódzkich. Kadencje s¹ siedmioletnie.

Wniosek, uzgodniony w zarz¹dach przynajmniej trzech zwi¹zków

wojewódzkich, aprobowany przez zarz¹d zwi¹zku ogólnopolskiego, prze-

chodzi jeszcze pod obrady S¹du Najwy¿szego, i dopiero za jego zgod¹

przedstawiany bywa do zatwierdzenia Kanclerzowi Sprawiedliwoœci.

W³adzami s¹dowymi w sprawach ustroju s¹downictwa, nominacji i

wszystkich personalnych, pozostaj¹ obecne w³adze hierarchicznego ustroju

S¹dy

background image

208

— lecz przywrócone do stanu z kwietnia 1926 r. Kompetencje dawnego

ministerstwa sprawiedliwoœci przechodz¹ na Kanclerza Sprawiedliwoœci.

Ka¿dy powiat musi posiadaæ przynajmniej jeden s¹d powiatowy. Ka¿de

województwo przynajmniej trzy okrêgowe i jeden apelacyjny. Zmiany w

zakresie tych s¹dów i stosunkach ich wzajemnych mo¿e wprowadziæ Kan-

clerz Sprawiedliwoœci, po zasiêgniêciu opinii S¹du Najwy¿szego.

Kanclerzem Sprawiedliwoœci mo¿e byæ tylko zawodowy sêdzia koron-

ny. Wybiera go kolegium wyborcze, do którego wchodzi osób jedenaœcie:

piêciu cz³onków Zarz¹du sêdziowskiego zwi¹zku ogólnopolskiego, pierw-

szy prezes S¹du Najwy¿szego i dwóch sêdziów S¹du Najwy¿szego, najstar-

szych wiekiem, pierwszy prezes trybuna³u administracyjnego i dwóch

profesorów uniwersytetu wyznaczonych przez zjazd rektorski.

Godnoœæ ta jest do¿ywotni¹. Kanclerz równy jest ministrom, lecz mini-

strem byæ nie mo¿e. Co dwa lata przedstawia sejmowi spo³ecznemu spra-

wozdanie ze stanu i z potrzeb podleg³ych sobie dziedzin, wraz z projektem

dwurocznego ich bud¿etu.

Kanclerz Sprawiedliwoœci jest zwierzchnikiem nie tylko s¹downictwa

koronnego, ale tak¿e trybuna³u administracyjnego, Najwy¿szej Izby Kon-

troli i policji bezpieczeñstwa publicznego.

Wszelkie prawa i obowi¹zki, jakie wobec trybuna³u administracyjnego

przypada³y ministerstwu sprawiedliwoœci, przechodz¹ na Kanclerza Spra-

wiedliwoœci (o funkcjonowaniu tego trybuna³u by³a mowa w rozdziale VI).

Trybuna³ administracyjny stanowi tak wa¿ny dzia³ sprawiedliwoœci w

¿yciu publicznym, i¿ spo³eczeñstwo musi posiadaæ jak najwiêksze gwaran-

cje co do sprawnoœci i niezawis³oœci jego dzia³ania; dostarczyæ ich mo¿e

tylko wcielenie go do dziedziny s¹downictwa, a¿eby raz na zawsze przeci¹æ

wszelkie zwi¹zki tego trybuna³u z rz¹dem centralnym i jak¹kolwiek za-

wis³oœæ od pañstwowoœci.

Trybuna³om tym bêd¹ podlega³y oczywiœcie równie¿ wszystkie samo-

rz¹dy.

Podobnie¿ nie mo¿na pozostawiaæ Najwy¿szej Izby Kontroli z ca³ym

jej aparatem pod w³adz¹ i dozorem tych, których ma kontrolowaæ. In-

stytucja ta niechaj podlega równie¿ bezpoœrednio samemu Kanclerzowi

Sprawiedliwoœci.

Sprawozdanie z Izby Kontroli, stwierdzaj¹ce zaniedbanie lub nadu¿y-

cia, stanowi ipso facto akt oskar¿enia. Wszyscy prokuratorowi wszystkich

stopni maja obowi¹zek zapoznaæ siê z ksiêg¹ sprawozdañ Kontroli, ka¿dy

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

209

z nich w nale¿¹cym do niego okrêgu s³u¿bowym i staæ siê oskar¿ycielem

publicznym przed w³aœciwym s¹dem.

Policja bezpieczeñstwa publicznego nie powinna byæ u¿ywana nigdy

do niczego innego, jak do zapobiegania przestêpstwom przeciw bezpie-

czeñstwu ¿ycia i mienia. ¯adn¹ miar¹ nie mo¿e byæ u¿ywana do celów

politycznych, i dlatego musi byæ wyjêta spod w³adzy pañstwa, a poddana

w³adzy s¹dowej, jako dostarczaj¹cej najwiêkszych gwarancji, ¿e policja

nie bêdzie wypaczan¹ i demoralizuj¹c¹.

Podobnie¿ jak szko³y i s¹dy, musi policja bezpieczeñstwa byæ równie¿

apolityczn¹. Poddaj¹c j¹ Kanclerzowi Sprawiedliwoœci, zmieniamy ca³ko-

wicie charakter tego zawodu, który otoczony bêdzie po tej przemianie

powszechnym szacunkiem i ¿yczliwoœci¹. Nazwa „policji” stanie siê czymœ

czcigodnym, tytu³em zaszczytnym, niechaj wiêc przys³uguje wy³¹cznie tylko

policji bezpieczeñstwa publicznego.

Dwa s¹ systemy ustroju policji, stosownie do tego, który z jej celów

wysuwa siê na czo³o: czy zapobiegaæ przestêpstwom, czy te¿ tropiæ prze-

stêpców po dokonanym przestêpstwie. Policja polska nastawiona by³a

tylko do tego drugiego celu, i to nie g³ównie, lecz wy³¹cznie i skutkiem

tego dzia³alnoœæ jej zesz³a na istn¹ komediê. Rz¹d postêpowa³ z policj¹

tak, jakby chcia³ zdj¹æ z jej barków s³u¿bê bezpieczeñstwa, a¿eby u¿ywaæ

jej do zgo³a czego innego.

Tote¿ policja nasza wymaga ca³kowitego przestroju, od samego do³u

do samej góry, jakby jej ca³kiem nie by³o!

Bêdziemy j¹ organizowaæ, jako zapobiegawcz¹, a tropienie przestêp-

ców rozumie siê samo przez siê.

Dobra policja nie mo¿e byæ tani¹. Oszczêdzimy jednak tyle na skaso-

waniu wszystkich skirów i dziczków, zaszczepionych na ³odydze policji,

i¿ skutkiem tych skreœleñ bêdzie nas staæ na policjê prawdziw¹. Zachodzi

atoli obawa, czy skutkiem nierozumu rz¹dzicieli ze „zmian warty” nie

przerwa³a siê ju¿ tradycja znawstwa tego przedmiotu, czy uda siê jeszcze

znaleŸæ odpowiednie grono osób kompetentnych, które by mog³y o¿ywiæ

zamar³¹ tradycjê? Czy nie bêdziemy zmuszeni poprosiæ cudzoziemców,

¿eby nam na nowo urz¹dzili policjê? Pojawi¹ siê przy tym nieuchronne

wady, które potem dopiero dadz¹ siê usuwaæ stopniowo.

Do bezpieczeñstwa ¿ycia i mienia nale¿y bezpieczeñstwo na drogach

publicznych; policja musi przeto przej¹æ nadzór nad nimi i po wsiach i w

miastach (ulice).

S¹dy

background image

210

Wszystkie sprawy policyjne wymagaj¹ specjalnego znawstwa, musz¹

wiêc byæ za³atwione w ³onie policji samej. Autonomia rzeczowa wynika

tu z koniecznoœci, ingerencje zaœ ze strony innych w³adz mog¹ tylko psuæ.

Na zewn¹trz zaœ kontrola policji jest naj³atwiejsza, gdy¿ stopieñ bezpie-

czeñstwa publicznego odczuwa i doœwiadcza ka¿dy; egzamin zaœ policji

spoczywa w statystyce zbrodni, który usz³y bezkarnie, bo sprawców ich

nie wykryto.

Policja podlega Kanclerzowi bezpoœrednio. Kanclerz mianuje naczel-

nego jej zwierzchnika, a mo¿e te¿ zastrzec nominacje wy¿szych rang.

Wszystkie urz¹dzenia policji i wewnêtrzny jej ustrój musz¹ byæ zatwier-

dzone przez Kanclerza. W jaki sposób Kanclerz zechce wykonywaæ sw¹

w³adzê, to zawis³o wy³¹cznie od niego (czy np. przez osobny referat poli-

cyjny w urzêdzie kanclerskim lub inaczej). Nie mamy najmniejszego po-

wodu przypuszczaæ, ¿e w ministerstwie spraw wewnêtrznych ³atwiej by³o

o znawstwo zawodu policyjnego ni¿ bêdzie w urzêdzie Kanclerza Sprawie-

dliwoœci. Tamci znali siê tylko na szpiegostwie i prowokatorstwie poli-

tycznym, lecz samo bezpieczeñstwo publiczne nie obchodzi³o ich nic,

jako sprawa nie polityczna. My zaœ chcemy koniecznie policji apolitycznej.

Z natury rzeczy s³u¿ba bezpieczeñstwa publicznego wymaga czêstych

kontaktów z s¹downictwem. Pog³êbi¹ siê stosunki, gdy policja stanie siê

powa¿n¹ instytucj¹ pañstwa obywatelskiego, gdy po kilku latach nabior¹

w³adze s¹dowe przekonania, ¿e minê³y ju¿ czasy, w których policja by³a

od tego, ¿eby schodziæ na manowce i innych na nie uwodziæ. Skoro tylko

s¹downictwo nabierze zaufania do policji, dostrze¿e w niej swój najpowa¿-

niejszy urz¹d pomocniczy. Miêdzy prokuratori¹, s¹dem karnym a policj¹

bêd¹ siê nawi¹zywaæ stosunki coraz œciœlejsze, które mog¹ w konsekwen-

cji doprowadziæ do dalszych wielkich zmian w s¹downictwie i w ustroju

pañstwa obywatelskiego o ogóle. By³oby to wielce przedwczesnym, ¿eby

siê dziœ zapêdzaæ w ten obraz przysz³oœci. Ograniczmy siê do tego, co

dziœ jest wykonalnym.

W ka¿dym razie przeniesienie policji pod dach s¹downictwa przyczyni

siê do tego, ¿e bêd¹ siê garn¹æ do s³u¿by policyjnej ludzie osobiœcie

nienaganni, zacni, z wysokim przejêciem honoru i poczucia etycznego.

Nie mo¿na nigdy uczyniæ za wiele dla wszechstronnego podniesienia in-

stytucji, maj¹cej decydowaæ o stopniu bezpieczeñstwa publicznego; od

tego bowiem zawis³a gêstoœæ zaludnienia i pracowitoœæ ludnoœci, jak o

tym pouczaj¹ dzieje rozmaitych krajów europejskich.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

211

Policja musi byæ w ca³ym pañstwie jednolita. Czy mo¿na urz¹dzaæ

etaty wojewódzkie obok pewnych hufców ogólnopolskich, to pozostawmy

specjalistom. O ile by chodzi³o o sam nadzór dróg, mog³yby istnieæ nawet

etaty powiatowe. Byæ mo¿e, ¿e przestêpstwa ograniczone lokalnie (np.

drobne kradzie¿e „wsiowe”) by³yby dok³adniej œcigane przez personel

znaj¹cy bardziej miejscowoœæ; lecz równie¿ mog¹ zachodziæ wzglêdy na

rzecz personelu obcego. Wy³ania siê niema³o podobnych kwestii, w któ-

rych trzeba wpierw wys³uchaæ zdania zawodowych znawców.

Korpus policyjny bêdzie mia³ przymusowo w³asn¹ ubezpieczalniê

(mo¿e niejedn¹) i w³asne szpitalnictwo. W Izbach kontroli, w trybuna³ach

administracyjnych i w s¹downictwie koronnym mo¿na by tak¿e urz¹dziæ

wszystkie potrzebne do tego instytucje, lecz przymusu nie ma.

S¹dy

background image
background image

XIII. STRONNICTWA I SEJMY

¯ycie publiczne nie mo¿e byæ bez stronnictw, albowiem nikt nie zdo³a

uj¹æ wszechstronnie ogromnej ró¿nolitoœci i zawi³oœci spraw publicznych.

Rozmaicie patrz¹ na nie z rozmaitych stanowisk, które w normalnym

toku rzeczy winny siê wzajemnie uzupe³niaæ.

Tworzyæ stronnictwa musi byæ wolno ka¿demu, oprócz rz¹du. Rz¹d

mo¿e wyjœæ z ³ona jakiegoœ stronnictwa, lecz gdy bêd¹c u steru, zak³ada

sobie w³asne przygodne stronnictwo, chodzi mu o to tylko, ¿eby siê utrzy-

maæ przy w³adzy a koterii swojej zapewniæ ¿³ób rz¹dowy. Je¿eli zaœ z po-

moc¹ terroru urz¹dzi monopartiê (wynalazek ostatniego pokolenia), do-

prowadzi do rozbie¿noœci pomiêdzy pañstwem a spo³eczeñstwem. Pañ-

stwo pogr¹¿y siê w gnuœn¹ wegetacjê w zak³amaniu i ³atwo mo¿e ulec

rozbie¿noœci.

Ludzie rozumni, œwiadomi wspólnoœci interesów najwy¿szych, znajd¹

zawsze pomimo ró¿noœci zdañ, wspóln¹ liniê postêpowania. Gdzie to nie-

mo¿liwe, tam nie stronnictwa istniej¹, lecz ró¿nice cywilizacyjne! Nauczmy

siê wreszcie odró¿niaæ te okolicznoœci!

Za stronnictwa uwa¿aæ mo¿na tylko takie skupienia, które nale¿¹ do

tej samej cywilizacji. Zachodzi miêdzy nimi wspólnoœæ spraw najwa¿-

niejszych; w ogóle im ogólniejszych spraw dotkniemy, tym wiêcej zbli¿enia.

Stronnictwa rozchylaj¹ siê u do³u, a nachylaj¹ ku sobie w górze; im wy¿ej

tym sobie bli¿sze, a na samym szczycie sp³ywaj¹ wszystkie w jednoœæ.

Przeciwne skupienia z ró¿nych cywilizacji; te mog¹ byæ u do³u bardzo

blisko siebie, na szczycie zamieniaj¹ siê w jaskrawe przeciwieñstwa. Po-

niewa¿ wspó³pracownictwo mo¿ebne jest tylko w tej samej cywilizacji, nam

background image

214

tedy na myœli tylko stronnictwa wyrastaj¹ce poœród cywilizacji ³aciñskiej.

Cz³owiekowi roztropnemu wspó³pracownictwo osób odmiennych za-

patrywañ jest po¿¹dane, bo w ten sposób zmniejsza siê prawdopodobieñ-

stwo omy³ki. Tote¿ s³usznie powiedziano, ¿e gdzie by opozycji nie by³o,

nale¿a³oby j¹ stworzyæ. Stronnictwa, to wielcy wspó³pracownicy, wprowa-

dzaj¹cy pomiêdzy siebie podzia³ pracy. Nie le¿y to bynajmniej w samym

istocie stronnictw, ¿eby jedno drugiemu mia³o koniecznie przeszkadzaæ.

Absurd zaœ, ¿e musz¹ siê wzajemnie po¿eraæ, powsta³ z tego, ¿e uwa¿ano

za stronnictwo skupienia z ró¿nych cywilizacji, miêdzy którymi nie ma

syntezy.

Gdzie brak poczucia przynale¿noœci do jakiejœ wspólnej ca³oœci, jak-

¿e¿ tam pomieœciæ „stronnictwa”?

Wspó³pracownictwo polityczne mo¿liwe jest tylko miêdzy skupienia-

mi, które z jednak¹ usilnoœci¹ zmierzaj¹ do wzmocnienia tego samego

pañstwa, chocia¿ rozmaitymi drogami, byle tylko w zasiêgu tej samej cywi-

lizacji. Je¿eli jedni chc¹ wzmocniæ pañstwo, a drudzy os³abiæ je, w takim

razie ma siê do czynienia nie ze wspó³obywatelami innego stronnictwa,

lecz po prostu z wrogami.

Porozumienia pomiêdzy pos³ami sejmowymi rozmaitych cywilizacji

lub choæby rozmaitych uczuæ wzglêdem pañstwa, zamieniaj¹ siê po pew-

nym czasie na si³y odœrodkowe ku rozsadzeniu parlamentu, a¿eby w koñcu

wszystko posz³o w drzazgi: i parlament, i pañstwo, i kultura narodowa.

Trzeba wiêc u¿ywaæ rozs¹dnie wyra¿enia „stronnictwo”, bo fa³szywa

nomenklatura wiedzie do fa³szywego wnioskowania, na czym sprawa pub-

liczna mo¿e ponieœæ szkodê.

Nasze stronnictwa by³y ju¿ jesieni¹ 1918 roku przestarza³e, tj. nie

dostosowane do zasadniczo zmienionego stanu narodu. Stronnictwa sej-

mu galicyjskiego rozszerza³y siê wówczas na ca³¹ Polskê i znalaz³y siê po

krótkim czasie w sytuacji bez wyjœcia. Umia³y doskonale os³abiaæ siê wza-

jemnie, co w³aœnie by³o niepotrzebnym.

Mo¿na powiedzieæ o naszych stronnictwach, ¿e nie bardzo wiedzia³y

co pocz¹æ z niepodleg³¹ Polsk¹. Najszerszym horyzontem i najg³êbszym

krytycyzmem celowa³a „narodowa demokracja”. By³a te¿ doprawdy jedy-

nym stronnictwem politycznym. Inne by³y ju¿ to zrzeszeniami zawodo-

wymi, zab³¹kanymi w politykê, ju¿ to mechanizmami cia³ obcych, wbitych

w organizm polski. Na takim tle powsta³y rz¹dy wojskowe, dokazuj¹ce

prawdziwie po wojennemu, jakby w zdobytym, podbitym kraju. SpuϾmy

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

215

na to zas³onê i zastanówmy siê raczej, do jakich stronnictw pobudza dzi-

siejszy stan rzeczy.

Trzeba siê raz wreszcie podzieliæ i rozdzieliæ na rewolucjonistów i

antyrewolucjonistów; na pragn¹cych wywrotu, wojen domowych, po¿óg

i rzezi — i na stêsknionych za ³adem i pokojem. Kto g³osi walkê klas, kto

nawo³uje, ¿eby jedna warstwa zagarnê³a wszystko dla siebie, niszcz¹c

czego sama nie potrzebuje (potrzeby nie rozumie), kto wyczekuje dnia

powszechnej rzezi i jak najgrubszego niszczycielstwa, ten jest rewolucjo-

nist¹ i chce zniszczyæ wszystko, co stanowi nasz ³ad. To nie jest stronnictwo,

to obóz rewolucyjny spoza cywilizacji ³aciñskiej.

Wœród nich s¹ rozmaite stronnictwa rewolucyjne ³agodniejsze i za-

¿arte, œpiesz¹ce siê i kunktatorskie, ale to ich sprawa wewnêtrzna. Wszy-

stko, co rewolucj¹ tr¹ci, jest wrogo nastawione przeciwko cywilizacji

³aciñskiej, a zatem wrogiem jest dla narodu polskiego.

Cywilizacja ³aciñska jest ewolucyjn¹ a nie rewolucyjn¹. Odczepiamy

siê od rewolucjonistów, gdy¿ wspó³praca z nimi jest niemo¿liwa.

Nie o sam¹ jednak rewolucyjnoœæ chodzi. Zastanówmy siê, wed³ug

czego mog¹ antyrewolucjoniœci dzieliæ siê na stronnictwa.

Indukcja stwierdza, ¿e bizantynizm by³ zawsze centralistycznym i

t³umi³ d¹¿noœci autonomiczne krajów i stanów; od œrednich wieków, od

rzymskich wypraw cesarzy niemieckich, zaznacza³ siê ju¿ wyraŸnie anta-

gonizmem centralizacji i decentralizacji. Zwolennicy centralizmu ³udz¹

siê, jakoby mogli dzia³aæ po¿ytecznie w obrêbie naszej cywilizacji. Cywili-

zacja ³aciñska jest autonomiczna.

Musimy siê podzieliæ i rozdzieliæ na centralistów i autonomistów.

Jest to drugie kryterium ró¿nic politycznych. Centraliœci d¹¿¹ (niektórzy

nieœwiadomie) do pañstwa biurokratycznego, a w koñcu totalnego, auto-

nomiœci do obywatelskiego. Miêdzy tym a tamtym jest ca³a przepaœæ.

Wobec cywilizacji ³aciñskiej szkodnikami s¹ zwolennicy centralizmu,

jednostajnoœci i wszechw³adzy pañstwowej, opartej na systemie biurokra-

tycznym. Spotyka siê miêdzy nimi niema³o ba³amuctw. Np. niektórzy cen-

traliœci wypieraj¹ siê totalizmu; zdarzaj¹ siê nawet gorliwi propagatorzy

jednostajnoœci, którym podoba siê jednak decentralizacja, ³¹cz¹c ba³a-

mutne rzeczy po³¹czyæ siê nie daj¹ce; trafiaj¹ siê czasem tacy, którym siê

zdaje, ¿e nawet totalne pañstwo da³oby siê uwolniæ od biurokracji. Mie-

szanki tego rodzaju œwiadcz¹ o niezdatnoœci do myœlenia politycznego.

Wszyscy (a liczni niestety), którzy siê wij¹ poœród takich mieszanek, mar-

Stronnictwa i sejmy

background image

216

nuj¹ swoje ¿ycie, zdatni tylko do mów niekonsekwentnych; czyny ich, to

istne krêcenie siê w kó³ko, ci¹g³y ruch bezkierunkowy, dreptanie po oma-

cku, najczêœciej wed³ug metody oznaczanej wyra¿eniem: „dwa kroki na-

przód, a trzeci w ty³”, mnóstwo ludzi ogarniêtych jest t¹ nijakoœci¹ dlatego

tylko, ¿e nie lubi¹ g³êbszego rozgl¹du w sprawach. Charakterystyczn¹

cech¹ nijaków jest, ¿e nigdy nie chc¹ z niczym zerwaæ i wci¹¿ usi³uj¹

wytworzyæ coœ takiego, ¿eby w tym by³o wszystkiego po troszku, a¿eby siê

wszystkim (jak s¹dz¹) podoba³o.

Wynajduj¹ nieustannie coœ „dla wszystkich”, w rzeczywistoœci zaœ

nigdy niczego nie zdo³aj¹ zdzia³aæ. Kultura czynu wymaga przede wszyst-

kim jasnej myœli, œcis³oœci w odró¿nianiu i œwiadomoœci, co siê znajduje

na koñcu danego kierunku.

Wyrazistoœæ myœli stanowi warunek stanowczej woli.

Koœció³ odrzuci³ z ca³¹ stanowczoœci¹ totalizm pañstwowy, a jednak

katolicy „krêc¹ siê” oko³o centralizmu. Koœció³ g³osi korporacjonizm,

który jest niemo¿liwy bez autonomii, a jednak jakby nie dostrzegano tego,

¿e katolicy winni znaleŸæ siê wszyscy w obozie autonomistów, czyli przy

haœle samorz¹dów. Tak siê w koñcu staæ musi. Nie trzeba do tego gwa³-

townej propagandy: wystarczy kierowaæ katolików ku konsekwencji.

Pracownikami na ³onie cywilizacji ³aciñskiej s¹ tylko autonomiœci i

dopiero od tej wspólnej wszystkim podstawy mo¿e siê zaczynaæ ró¿nicz-

kowanie naszych stronnictw. Np. dzie³ko niniejsze mieœci w sobie niema³o

materia³u do tego. Uk³adam program z tego, co uwa¿am za najlepsze dla

Polski w danej chwili; lecz w innych okolicznoœciach mo¿e bym inaczej

siê rozmyœli³ w tym i w owym. Do tego samego celu mo¿na dojœæ ró¿nymi

drogami, zale¿nie od czasu, miejsca i okolicznoœci. Mo¿na byæ bezwzglêd-

nym poplecznikiem cywilizacji ³aciñskiej, a zatem autonomist¹, lecz byæ

przeciwnikiem np. proponowanej przeze mnie dwoistoœci sejmowej. Mo¿e

ktoœ uwa¿aæ, ¿e p³onne s¹ moje obawy o szkodliwe pogmatwanie spraw

spo³ecznych z politycznymi; albo te¿ mo¿e obmyœliæ inny œrodek przeciwko

gmatwaninie; œrodek, który pozwoli uproœciæ system, zachowuj¹c jednoœæ

sejmowania. Mo¿e ktoœ byæ przeciwnikiem proponowanej przeze mnie

instytucji wojewodów; innemu mog¹ siê nie wydawaæ trafnymi Wielkie

Wydzia³y; jeszcze inny mo¿e nie pochwali s¹dów gromadzkich itd., itd.

W tym wszystkim tkwi materia do wytworzenia siê stronnictw, wza-

jemnie siê uzupe³niaj¹cych, wzajemnie doskonal¹cych budowê pañstwa

w cywilizacji ³aciñskiej.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

217

Jestem zaœ g³êboko przekonany o potrzebie stronnictw i o ich po¿ytku,

gdy wychodz¹ z tych samych fundamentów.

W pañstwie obywatelskim i autonomicznym u³o¿y siê kwestia stron-

nictw zgo³a odmiennie, ni¿ to bywa³o dotychczas. Inne te¿ musi byæ sej-

mowanie.

G³osi siê powszechnie, jako parlamentaryzm nie tylko siê prze¿y³,

lecz stanowi przyczynê wszystkiego z³ego, jak gdyby by³ instytucj¹ z³¹ za-

sadniczo. Tak nie jest.

Mo¿e byæ z³y, lecz mo¿e te¿ byæ dobry, to znaczy stosowny lub nie-

stosowny i trafny, nietrafny, stosowanie do czasu, miejsca i okolicznoœci.

Od pocz¹tku XX w., nie s³ysza³o siê ju¿ o parlamentaryzmie nic dobrego.

Potêpienie go zasadnicze sta³o siê sposobem ulubionym (i najtañszym),

by nabyæ opiniê statysty, œwiadomego dróg do lepszej przysz³oœci. Post¹-

piono metod¹ zbyt rycza³tow¹. Zepsuæ mo¿na przyrz¹d najlepszy, ale z

tego nie wynika, jakoby przyrz¹d by³ sam przez siê z³ym lub ¿e siê prze¿y³

i sta³ siê szkodliwym prze¿ytkiem. Nie psuj, a winy nie zganiaj na przy-

rz¹d!

Gdyby w czasach miêdzy rewolucj¹ Gracchów a Dioklecjanem doko-

nanym zosta³o odkrycie systemu reprezentacyjnego, nie byliby barba-

rzyñcy rozbijali cesarstwa rzymskiego. Gdyby by³ istnia³ taki system, impe-

rium zachodnie znalaz³oby drogê do stopniowego przetwarzania siê w

pañstwa nowe w sposób pokojowy, a bez ruiny cywilizacji rzymskiej. Ele-

menty systemu reprezentacyjnego znajdujemy natomiast ju¿ najstarszych

dziejach Koœcio³a, a splot³y siê z cywilizacj¹ ³aciñsk¹; w niej ma ten system

pod³o¿e, gniazdo i glebê urodzajn¹.

System reprezentacyjny nie jest atoli od udoskonalenia czegokolwiek,

lecz od reprezentowania, tj. od tego, by dok³adnie przedstawiæ w przekroju

spo³eczeñstwo reprezentowane. Poziom parlamentu zawis³ od poziomu

spo³eczeñstwa i na to nie ma rady.

Zepsowa³o siê sejmowanie wszêdzie dla siedmiu przyczyn. Przede

wszystkim z powodu rozpolitykowania ogó³u. Funkcjonowa³yby sejmy

inaczej, gdyby w kraju by³o mniej amatorstwa politycznego, a wiêcej kon-

kretnej dzia³alnoœci spo³ecznej. Stosunki zwi¹zane obecnie z parlamenta-

ryzmem, dostarczaj¹ pola do popisów dla ludzi, robi¹cych karierê na

ujemnych stronach ¿ycia publicznego. Urodzaj na politykantów jest wielki,

bo ogó³ uwierzy³, ¿e wszystko da siê wypolitykowaæ. Nawet zawodowa

inteligencja popad³a w zabobon, jakoby polityka mieœci³a w sobie leki na

Stronnictwa i sejmy

background image

218

wszystkie cierpienia; nie dziwmy siê tedy, ¿e kandydaci na pos³ów przy-

bieraj¹ tak czêsto miny znachorów.

Zachodzi gruba pomy³ka, jakoby polityka by³a bitym goœciñcem do

wszystkiego. W cywilizacji ³aciñskiej ci¹g³e politykowanie nie wytwarza

wcale si³y politycznej.

Ta mo¿e powstawaæ bezpoœrednio (jak zwrócono ju¿ na to uwagê w

rozdziale V) w innych cywilizacjach, w bizantyñskiej, turañskiej, lecz ina-

czej maj¹ siê rzeczy w ³aciñskiej. W naszej cywilizacji dokonuje siê prze-

mian si³, a mianowicie si³a spo³eczna przemienia siê w razie potrzeby w

polityczn¹. Gór¹ te pañstwa, które dysponuj¹ znacznymi zasobami si³ spo-

³ecznych. Pracownicy z niwy spo³ecznej przyczyniaj¹ siê najbardziej do

wzrostu si³y pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej. Politykanci s¹ nie tylko nie-

potrzebni, lecz szkodnikami.

Druga choroba parlamentaryzmu tkwi w naruszaniu pewnej incom-

patibilitatis.

W walkach, staczanych tak d³ugo z absolutyzmem, nie run¹³ bynaj-

mniej centralizm i… przeniesiono go do zwyciêskiego parlamentu. Istny

„poca³unek z Alpuhary”. Zawalono sejmy sprawami lokalnymi, a¿ straci³y

swobodê ruchów od nadmiaru balastu. W wiedeñskim parlamencie ca³e

grupy poselskie g³osowa³y w kwestiach pañstwowych nie wed³ug rozu-

mienia wzglêdów rzeczowych, lecz wed³ug tego, czy otrzymaj¹ od innych

klubów poparcie dla spraw prowincjonalnych. Wytworzy³o siê szczególne

pojêcie „wzajemnoœci” parlamentarnej. W wiedeñskiej „Radzie Pañstwa”

chodzi³o jednak czêsto w sprawy zasadnicze, bo gdy takie „kraje koronne”

jak Galicja lub Czechy wystêpowa³y ze swoimi postulatami, rozgrywa³y

siê sprawy autonomii, równouprawnienia itp, a wiêc zagadnienia ogólno-

pañstwowe.

Ale w Pary¿u pañstwo stawa³o siê podleg³ym departamentowi o szosê

lub kolejkê lokaln¹, a czasem podobno o przydzia³ orderów pomiêdzy

najwp³ywowszych wyborców. Rz¹d musia³ ci¹gle kontrolowaæ obliczenia

g³osów, czy który z pos³ów nie przesta³ byæ osobiœcie zadowolony. To

by³o tak¿e handlem g³osów, w których interesy a nawet interesiki lokalne

stanowi³y monetê obiegow¹.

Odpadnie lwia czêœæ przyczyn demoralizacji parlamentów, je¿eli siê

zerwie z centralizmem i wyrzuci z sejmowania sprawy lokalne. Panuje zaœ

centralizm posuniêty do absurdu. Np. je¿eli m³yn wystawiony œwie¿o na

gruntach Wólki pragnie nale¿eæ do przytykaj¹cej Górki, musi siê parlament

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

219

zaj¹æ t¹ zmian¹ granic pomiêdzy dwoma wioskami. Rz¹d zaœ musi mieæ

baczenie, by z tego nie wyniknê³o przypadkiem przesilenie ministerialne.

Im zamo¿niejsza prowincja i œwiatlejsza, tym wiêcej przybywa jej

spraw lokalnych. Lokalnym jest bowiem nie tylko to, co na miejscu zaczyna

siê i koñczy, nie posiadaj¹c ¿adnej stycznoœci z interesami zamiejscowymi

i co ma s³u¿yæ interesom wy³¹cznie miejscowym. Takim spraw ubywa, im

bardziej rozwija siê spo³eczeñstwo; w miarê rozwoju przybywa na miejscu

spraw o znaczeniu ogólniejszym (np. szpital epidemiczny jest zawsze spra-

w¹ ogóln¹). Mno¿¹ siê one wszêdzie w ka¿dym zak¹tku, w miarê rozwoju

oœwiaty, dobrobytu, komunikacji. Nale¿y jednak uznaæ za sprawê lokaln¹

wszystko to, co dla dobra ca³ego pañstwa da siê wykonaæ na miejscu

funduszami i zabiegami miejscowymi. Takich spraw bêdzie przybywaæ w

miarê ubywania tamtych.

Im wy¿szy stopieñ rozwoju, tym wiêkszy miernik lojalizmu. Im wiêcej

spraw wielkich zdo³a dokonaæ samorz¹d lokalny, tym ³atwiej uporaæ siê

pañstwu ze sprawami najwiêkszymi i tym wiêkszego rozmachu mo¿e naby-

waæ pañstwo. Parlamentowi zaœ bêdzie ubywaæ spraw, jakimi zasypuje

go w³asny centralizm.

Centralizm a parlamentaryzm to incompatibilia.

Jeszcze dziwniejsz¹ jest trzecia choroba sejmowania. Wszystkie parla-

menty przejê³y siê przes¹dem bizantyñskim, jakoby do jednoœci potrzebna

by³a jednostajnoœæ. Zowie siê to czêsto „unifikacj¹” i wo³a siê, ¿e wprowa-

dzenie jej stanowi szczytn¹ misjê parlamentu. Najmocniej zakorzeni³ siê

ten przes¹d w tych klubach poselskich, które wzdychaj¹ do rewolucji.

Je¿eli w ca³ym pañstwie wszystko ma byæ wszêdzie jednakowe, po

có¿ zwo³ywaæ reprezentantów z powiatów? Czegó¿ siê od nich dowiadywaæ?

Przy jednostajnoœci sejmowanie oczywiœcie niepotrzebne. Ustrój reprezen-

tacyjny jest od tego, ¿eby spowodowaæ wymianê zdañ pomiêdzy rozmai-

toœci¹ i na jej tle utwierdzaæ jednoœæ.

Gdzie nie zachodzi ró¿norodnoœæ okolicznoœci, nie ma potrzeby po-

rozumiewania siê.

Sejmowanie nie licuje ani z centralizmem, ani z jednostajnoœci¹. Kie-

runki te, wprowadzone do Izby, musz¹ odebraæ parlamentowi zasadnicze

walory i mo¿noœæ rozwoju; wprowadzaj¹ zaœ na pewno spaczenie i choro-

bliwoϾ parlamentaryzmu.

Zbiera³o mu siê ju¿ na w³asn¹ totalnoœæ. Pocz¹³ siê rozwijaæ na kszta³t

dawnego „œwiat³ego absolutyzmu”, pe³en ochoty do wychowywania spo-

Stronnictwa i sejmy

background image

220

³eczeñstwa. ¯aden jednak¿e sejm nie mo¿e ani pañstw tworzyæ, ani spo³e-

czeñstwom nadawaæ struktury.

Czwart¹ chorobê sejmowania w naszej dobie stanowi pomylony zupe³-

nie sposób kontrolowania w³adzy wykonawczej. Kontrola ta jest nie tylko

prawem parlamentu, lecz wrêcz jego obowi¹zkiem. Ale¿ z tego nie wynika,

¿eby do sejmów nale¿a³o obmyœlanie egzekutywy i urz¹dzanie jej!

Sposobów wykonania kontroli przez parlament mo¿e byæ wiele, lecz

nigdzie nie obmyœlano ¿adnego. Przydziela siê ca³y wielki dzia³ bud¿etu

pewnej komisji sejmowej, ¿eby po kilku dniach wyrazi³a swoje zdanie:

referent zwykle pracuje gorliwie, zamêcza siê do upad³ego zadaniem wy-

znaczonym na tydzieñ, a które wymaga pracy przynajmniej na pó³ roku.

Natomiast przyj¹³ siê powszechnie sposób kontroli „na dziko” i pose³

mo¿e wtargn¹æ kiedykolwiek do jakiegokolwiek urzêdu i podyktowaæ

swoje widzimisiê. W taki sposób mo¿na by doprawdy zdezorganizowaæ

ca³¹ pañstwowoœæ.

W³aœciwie ¿aden parlament nie wykona³ obowi¹zku kontroli. Czasem

debatowa³ namiêtnie, gdy wyszed³ na jaw jaki gruby skandal, rozwa³ko-

wywany ju¿ nieco przedtem przez dziennikarstwo.

Faktyczne wyrzeczenie siê przez parlamenty prawa kontroli t³umaczê

sobie tym, ¿e kontrolowaæ mo¿emy tylko to na czym sami siê znamy przy-

najmniej jako tako. Zbyt drobny procent znawców stanowi pi¹t¹ chorobê

parlamentu.

Szóst¹ chorobê stanowi prawodawczoœæ in permanentia. Ustawa

goni ustawê; bywa ich po kilka naraz przy lasce marsza³kowskiej i czêsto

nie wiadomo od czego zacz¹æ, bo wszystkim prawodawcom jednakowo

pilno. Chc¹ zwo³aæ sejmik relacyjny podczas najbli¿szych ferii parlamen-

tarnych i pochwaliæ siê i zwróciæ uwagê, jaki spada z tego zaszczyt na ich

departament. Elephantiasis prawodawcza (o której by³a ju¿ mowa w

rozdz. VII) jest rodem z biurokracji, lecz przez parlamenty zosta³a szczerze

adoptowana. Ka¿dy klub parlamentarny jest fabryk¹ prawodawcz¹, nie zna-

j¹c¹ wytchnienia. Zmiany, nowele, uzupe³nienia sypi¹ siê z dnia na dzieñ.

W ¿adnym dziale ¿ycia publicznego nie nagromadzono tyle nieuctwa

i lekkomyœlnoœci, ile w nie spoczywaj¹cej nigdy sejmowej manii ustawo-

dawczej. Uroi³o im siê, ¿e bêd¹ przykrawali kraje i ludy do swoich wy-

mys³ów.

Olbrzymia wiêkszoœæ uchwalanych przez sejmy ustaw nie jest ni-

komu do niczego potrzebna, a krótkotrwa³oœæ ich i ci¹g³a zmiennoœæ

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

221

stanowi niebezpieczeñstwo publiczne. S³usznie zwrócono uwagê, ¿e

mniej niebezpieczna jest jakaœ przeszkoda jazdy, je¿eli znajduje siê od

dawien dawna na tym samym miejscu, choæby we œrodku drogi, bo

pamiêtaj¹ o niej nie tylko ludzie, lecz nawet konie i nawet po ciemku,

gdy tê sam¹ przeszkodê przenosi siê raz wraz z jednego boku drogi na

drugi, z miejsca na miejsce.

Najgorsz¹ wadê zachowa³em jednak na ostatek. Siódma choroba

polega na tym, i¿ pomieszano sprawy polityczne ze spo³ecznymi, z czego

powsta³ gruby galimatias.

Zabiegi spo³eczne a polityczne wymagaj¹ odrêbnej legislatywy. Pañ-

stwo i spo³eczeñstwo nie mog¹ siê wzajemnie wyrêczaæ. Z pomieszania

prawodawstwa spo³ecznego a pañstwowego powstaj¹ ciê¿kie szkody,

nieustanne kolizje, zaniedbania i wykolejenia obustronne. Zgubn¹ jest

wspólnota prawodawcza pañstwa i spo³eczeñstwa w tym samym ciele

prawodawczym. Pochodz¹ce z powszechnego g³osowania sejmy jê³y siê

kierowaæ i pañstwem i spo³eczeñstwem. Stronnictwa polityczne urz¹dzaj¹

nam sprawy spo³eczne, a spo³eczne stronnictwa bior¹ siê do polityki.

Dosz³o do takiego absurdu, i¿ ci sami politykanci g³osz¹ równoczeœnie i

suwerennoœæ parlamentu i wszechmoc pañstwa totalnego; tote¿ wygrywaj¹

tacy, którzy poprzestaj¹ na pañstwie totalnym bez parlamentu.

Temu najwiêkszemu z³u zaradziæ mo¿na dwoistoœci¹ sejmowania.

Osobny sejm do spraw spo³ecznych i osobny do politycznych. Da siê to

osi¹gn¹æ bez rozci¹gania parlamentu w ten prosty sposób, ¿e oba rodzaje

samorz¹dów uwieñczone byæ maj¹ sejmowaniem, lecz ka¿dy sejmem oso-

bnym. Z samorz¹dów zawodowych niechaj siê wy³ania sejm spo³eczny, z

terytorialnych ziemski. Obydwa winny byæ stosunkowo nieliczne. W wyj¹t-

kowych sprawach i okolicznoœciach ³¹czy³yby siê oba te sejmy w jeden

sejm walny.

Poziom sejmowania podniós³by siê, gdyby podnieœæ wiek wyborców.

W naszych czasach dochodzi siê do samodzielnoœci gospodarczej tak

póŸno, i¿ nie waha³bym siê proponowaæ, ¿eby do czynnego prawa wybor-

czego trzeba by³o mieæ skoñczone lat 30 (sic! trzydzieœci), a do biernego

35; nie waha³bym siê, gdyby mo¿na by³o przypuœciæ, ¿e zapatrywanie

takie znalaz³oby w dzisiejszych czasach odpowiedni¹ iloœæ zwolenników.

Podwy¿my¿ wiêc wiek g³osowania do samorz¹dów tylko o trzy lata, godz¹c

siê z „dojrza³oœci¹ polityczn¹” po skoñczeniu 24 roku ¿ycia. Ka¿demu

atoli mo¿e przemówiæ do przekonania argument, ¿e im wiêkszy widnokr¹g

Stronnictwa i sejmy

background image

222

instytucji, tym starszymi winni byæ wyborcy, maj¹cy j¹ tworzyæ. Mo¿e wiêc

do samego tylko sejmu da³oby siê ograniczyæ prawo wyborcze do lat 30,

wzglêdnie 35?

Prawo wyborcze czynne do sejmu spo³ecznego przys³uguje wszystkim

tym, którzy je posiadaj¹ do samorz¹du zawodowego; do sejmu ziemskiego

wszystkim wyborcom do samorz¹du terytorialnego z poprawk¹ lat wieku.

By³oby to wielce dziwnym, niemal dziwacznym, ¿eby ten sam wiek mi¹³

wystarczaæ do decydowania w sprawach jednego stowarzyszenia zawodo-

wego i… ca³ego pañstwa.

Kadencje obu tych sejmów trwaj¹ po siedem lat. Nie oznacza siê

kadencji sejmu walnego, bo nie ma do niego osobnych wyborów.

Szczegó³owe przepisy, w jaki sposób przeprowadziæ wybory sejmowe,

wyda zjazd wojewodów, jako najwy¿szych sta³ych (do¿ywotnich) reprezen-

tantów spo³eczeñstwa, a zasiadaj¹cych w obydwu sejmach.

Wartoœæ proponowanego w tym dzie³ku nowego ustroju, wieñczonego

jednak po staremu sejmem, zale¿y w przezwanej czêœci od tego, w jakim

stopniu mo¿na miêæ otuchê, ¿e te przeprowadzane sejmy by³yby wolne

od wad poprzedniego parlamentaryzmu. Œrodka absolutnie pewnego

przeciwko z³u nikt nie wymyœli, ale w pañstwie obywatelskim politykan-

ctwo na pewno podupadnie, a centralizm sejmow³adczy bêdzie niemo¿-

liwy, gdy sprawy lokalne nie bêd¹ dochodziæ do sejmu.

Wykluczony te¿ przy naszej rozmaitoœci samorz¹dów ob³êd jedno-

stajnoœci. Nie bêd¹ te¿ pos³owie nachodziæ urzêdów administracyjnych

pañstwowych, bo ich nie bêdzie. O ile¿ zaœ pomno¿y siê iloœæ znawców w

sejmie, gdy samorz¹d zawodowy i terytorialny stan¹ siê szko³ami ¿ycia

publicznego i niemal jedynymi drogami do odznaczenia siê!

Dla osób pragn¹cych m¹ciæ i spo³eczeñstwo rozsadzaæ, jedynym fo-

rum bêd¹ stowarzyszenia prywatne. Je¿eli zapêdz¹ siê w nich na podwórko

prokuratorii i s¹du, bêd¹ nara¿eni na kary podwójne.

Odrêbnoœæ dwóch sejmów zapobiegnie mieszaniu spraw politycznych

ze spo³ecznymi. Sejm walny ma byæ czymœ wyj¹tkowym, zwo³ywany tylko

dla jakiejœ sprawy œciœle oznaczonej. Permanencji prawodawczej zapobie-

gnie przepis, ¿e mo¿na zmieniaæ lub uzupe³niaæ ustawy, w ogóle dzia³aæ

prawodawczo — tylko co piêæ lat. Pos³owie zechc¹ popracowaæ nad

swymi projektami przez cztery lata zanim wyst¹pi¹ z nimi w sejmie. Nie-

ustanna zmiennoœæ ustawodawcza, niemal z kwarta³u na kwarta³, prze-

stanie wypaczaæ ¿ycie publiczne.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

223

Tak tedy mam powody do przypuszczenia, ¿e proponowane tu sejmy

bêd¹ oczyszczone z tych wad parlamentaryzmu, jakie wykolei³y te instytucje.

Sejm spo³eczny sk³ada siê z cz³onków obydwóch Wielkich Wydzia³ów

ze wszystkich województw i pos³ów wybieranych po trzech w ka¿dym

województwie; razem osób 124. Kadencja trwa lat siedem; sesja prawo-

dawcza tylko co piêæ lat. Sejm ten uchwala bud¿et dwuroczny organizacji

samorz¹dowych, zawodowych. Nadto obraduje i decyduje w zagadnie-

niach spo³ecznych, przed³o¿onych mu przez jeden z Wielkich Wydzia³ów,

których Wydzia³ ten nie chce sam rozstrzygaæ dla jakichkolwiek powodów.

Ka¿dy z pos³ów ma prawo wyst¹piæ z inicjatyw¹ w formie wniosku. Sto-

sownie do swego zakresu i treœci wniosek ten bêdzie przez marsza³ka

Izby przekazany odpowiedniemu zwi¹zkowi spo³ecznemu, przechodz¹c

przez przyjête we wnioskach instancje a¿ do Wielkiego Wydzia³u. W razie

odrzucenia wniosku przez organizacje spo³eczne pose³ ma prawo wnieœæ

go przed Izbê sejmu spo³ecznego na którejkolwiek sesji, o ile treœæ wnio-

sku nie wymaga zmiany prawa lub uchwalenia nowego; w takim bowiem

razie wypadnie czekaæ na sesjê prawodawcz¹.

W zasadzie sejm nie mo¿e uchwalaæ niczego w materii, która by przed-

tem nie stanowi³a przedmiotu obrad i uchwa³ w zwi¹zkach spo³ecznych.

Na tle samorz¹dów terytorialnych opiera siê drugi sejm, który na-

zwijmy ziemskim. Sk³ada siê z wojewodów, tudzie¿ po jednym delegacie

od ka¿dej rady wojewódzkiej, z pos³ów osobnych po trzech z ka¿dego

województwa i z czterdziestu reprezentantów miast licz¹cych ponad

50 000 mieszkañców polskich, razem 120 osób. Kadencja siedmioletnia

z sesj¹ prawodawcz¹ raz tylko na piêæ lat.

O rozdzia³ mandatów miejskich porozumiewaj¹ siê zarz¹dy miast

zainteresowanych.

Ten sejm uchwala dwuroczny bud¿et pañstwowy, przedstawiany przez

ministra skarbu. Nale¿¹ do niego te sprawy samorz¹du terytorialnego,

których najwy¿sze w³adze samorz¹dowe nie mog³yby lub nie zachcia³yby,

tudzie¿ sprawy rz¹dowe, o ile by zachodzi³y w¹tpliwoœci co do za³atwienia

ich przez ministerstwa. Obowi¹zkiem jest kontrola w dziedzinach pod-

leg³ych czterem ministerstwom (o których w nastêpnym rozdziale). Nadto

ka¿dy pose³ ma prawo wyst¹piæ z wnioskiem, tycz¹cym dzia³ania mini-

sterstw. Marsza³ek przedstawia ów wniosek odpowiedniemu ministerstwu;

gdyby nie zosta³ uwzglêdniony, bêdzie stanowiæ przedmiot debaty i uchwa³y

nastêpnej sesji sejmowej.

Stronnictwa i sejmy

background image

224

Sejmy stanowi¹ najwy¿sz¹ instancjê tak dla samorz¹dów, jako te¿

dla w³adz rz¹dowych, lecz nie powinny narzucaæ im swej woli dorywczo

ni doraŸnie. Gdyby wyst¹pi³ kto w sejmie z wnioskiem o monopol zbo¿a

lub upañstwowienie kopalñ, sprawê odes³ano by najpierw do zwi¹zków

rolniczych, przemys³owych, in¿ynierskich, po czym móg³by dopiero nad

tym debatowaæ sejm walny.

Sejm spo³eczny i ziemski bywaj¹ zwo³ywane i zamykane przez swych

marsza³ków. Sesje nie musz¹ siê odbywaæ ka¿dego roku. Na ¿¹danie trzy-

dziestu pos³ów wyra¿one marsza³kowi na piœmie, musi byæ sejm zwo³any

najpóŸniej w miesi¹c po dacie takiego pisma.

Tylko wojewodowie mog¹ byæ cz³onkami obydwóch sejmów.

Obydwa sejmy zjednoczone stanowi¹ sejm walny; z kompetencj¹ na

dziedziny obu tamtych sejmów. Zwo³uje, zamyka i wyznacza porz¹dek

dzienny G³owa Pañstwa wed³ug w³asnego uznania. Ka¿da sesja sejmu wal-

nego mo¿e byæ prawodawcz¹, lecz mo¿e byæ zwo³any równie¿ do wyra¿e-

nia opinii. Wszelkie zasadnicze zmiany ustrojowe mog¹ byæ uchwalane

tylko przez sejm walny. Je¿eli G³owa Pañstwa zawiadomi jeden z sejmów

lub obydwa, ¿e jak¹œ kwestiê uznaje za zmierzaj¹c¹ do zmiany ustroju,

kwestia taka musi byæ natychmiast usuniêta z obrad, jako przynale¿na

sejmowi walnemu. Uchwa³y sejmów spo³ecznego i ziemskiego staj¹ siê

wa¿nymi i obowi¹zuj¹cymi same przez siê, lecz uchwa³y sejmu walnego

wymagaj¹ zatwierdzenia przez G³owê Pañstwa.

Wybory na pos³ów otwieraj¹ pole dla osób, które zas³ugiwa³yby wejœæ

w hierarchiê samorz¹dów, lecz omin¹³ ich ten zaszczyt. Czêœæ ich bêdzie

mog³a wejœæ do sejmów z bezpoœrednich wyborów. Dostarczaj¹ te wybory

równie¿ pola wszelkiej opozycji, nie chc¹cej lub nie mog¹cej pomieœciæ

siê w samorz¹dach. Przyznajê, ¿e mo¿e to byæ zarazem furtka dla dema-

gogów i politykantów. Lepiej, ¿e siê poka¿¹ publicznie (w warunkach

b¹dŸ co b¹dŸ bardzo utrudnionych), a przyjaciele cywilizacji ³aciñskiej

musz¹ liczyæ na to, ¿e spo³eczeñstwo, zaprawione w samorz¹dach, bêdzie

stawiaæ kandydatom wy¿sze wymagania.

Sejmy s¹ jednoizbowe, dygnitarze samorz¹dów tworz¹ z wojewódz-

twami faktycznie jakby senat.

Obydwa sejmy pochodz¹ z wyborów, i nie ma w nich ani jednego

cz³onka z nominacji. Bezpoœrednio wybiera siê jednak tylko dwukrotnie

po 48 osób. W sejmie spo³ecznym w³aœciwi pos³owie wybierani ad hoc w

województwach, stanowi¹ proporcjê 48 : 76.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

225

W ziemskim przybywa 40 przedstawicieli miast, wiec proporcja prze-

suwa siê, i to bardzo na korzyœæ pos³ów 88 : 32. Lecz miejscy pos³owie

nie bywaj¹ wybierani w powszechnym g³osowaniu po miastach. Wybieraj¹

ich rady miejskie, a prawdopodobnie wybior¹ kogo spoœród rajców. Ci z

cz³onków sejmów, którzy wchodz¹ do nich przez poœrednictwo stanowisk,

zajmowanych poprzednio, pochodz¹ równie¿ z wyborów, przez które

przeszli ju¿ dawniej.

Pierwszym obowi¹zkiem sejmów i g³ówn¹ ich racj¹ jest kontrola tak

rz¹du jako tez zarz¹dów. Przy kontroli bud¿etów i grosza publicznego

trzeba przywróciæ z ca³¹ surowoœci¹ zasadê: nic za nas bez nas. Nie wolno

pod ¿adnym pozorem robiæ w bud¿ecie „virement”, ani te¿ „luzów”.

Nie wolno robiæ wydatków z góry, ¿eby wyko³ataæ na nie potem zgodê

sejmu; sejmowi nie wolno braæ takiej propozycji pod obrady.

Wydatek z góry, bez upowa¿nienia sejmu, a wiêc pozabud¿etowy,

mo¿e wyst¹piæ tylko w wyj¹tkowym nag³ym wypadku, tylko z upowa¿nienia

zjazdu województw, zwo³anego umyœlnie w tym celu. Kontrola nad u¿yt-

kiem grosza publicznego jest in permanentia.

Rozchodz¹c siê, przekazuje sejm prawo kontroli wybranemu w tym

celu Wydzia³owi sejmowemu, z³o¿onemu z trzech osób. Sejmy kontroluj¹

równie¿ ewentualne nadu¿ycia w³adzy urzêdowej, tudzie¿ postêpki, maj¹ce

na celu obejœæ ustawy. Tacy urzêdnicy musz¹ byæ pozbawieni urzêdów, a

gdyby siê okaza³o, ¿e dzia³ali z przyzwoleniem ministra, marsza³ek sejmu

poprosi o audiencjê u G³owy Pañstwa.

Wykonywanie kontroli urz¹dzi sejm za ka¿dym razem wed³ug w³as-

nego uznania. Nie mo¿e tu byæ ¿adnego sta³ego regulaminu apriorycznego;

z czasem wytworz¹ siê zapewne pewne normy zwyczajowe.

Zbli¿am siê do koñca w kreœleniu obrazu autonomii zwi¹zanej z parla-

mentaryzmem, a nie by³o jeszcze ani s³ówka o konstytucji; o tym tedy, od

czego zwyk³o siê by³o zaczynaæ roztrz¹sania tego rozdzia³u.

Dzieje spisywania konstytucji s¹ bardzo ciekawe, a pouczaj¹ce nie-

zmiernie. Znaj¹c przygody tej rusa³ki (a mo¿e topielicy?) na przestrzeni

od Madrytu do Petersburga, nabra³em przekonania, ¿e szkoda na to czasu

i at³asu. Nie ma takiej konstytucji, przy której nie da³oby siê robiæ wszyst-

kiego i czegokolwiek.

Konstytucja jest to uznanie obowi¹zków pañstwa wzglêdem obywatela.

Nic nie warta papierzana, dopóki jej paragrafy nie mieszcz¹ siê g³êboko

w g³owach i sercach obywateli; a gdy to nast¹pi³o, spisywanie jest niepo-

Stronnictwa i sejmy

background image

226

trzebne. Konstytucja istnieje wtenczas naprawdê, gdy jest prawem, gdy

jest prawem zwyczajowym.

Najmocniejszy to rodzaj prawa. Np. nienaruszalnoϾ prywatnego mie-

szkania; je¿eli to nie nale¿y do naszych przekonañ o prawie, na nic najdo-

k³adniejsze opisanie spraw konstytucji. Zwolennicy cywilizacji ³aciñskiej

nie pope³niaj¹ nigdy nic takiego, co by siê przeciwi³o pojêciom konstytu-

cjonalizmu, gdy¿ etyka tej cywilizacji (katolicka) uznawa³a zawsze nie

tylko obowi¹zki obywatela wzglêdem pañstwa, lecz niemniej tak¿e pañstwa

wzglêdem obywatela.

Trudno jednak przypuœciæ, ¿eby nie zajêto siê znowu uk³adaniem

nowej konstytucji polskiej! Wystarczy³oby niezawodnie wyliczyæ w jednej

ustawie nowej te wszystkie z obowi¹zuj¹cych w r. 1939, a które trzeba

znieœæ w czambu³; miêdzy nimi oczywiœcie tak¿e ostatni¹ konstytucjê ze

wszystkimi jej kozio³kami oko³o uzurpowania sobie najwy¿szej w³adzy.

Wystarczy³aby taka czynnoœæ negatywna; lecz któ¿ mi uwierzy, ¿e by³oby

to wystarczaj¹cym?

Bêd¹ wiêc znowu swary i wrzawa i wybuch namiêtnoœci oko³o „iz-

mów”, a które wszystkie mo¿na by œmia³o w³o¿yæ do lamusa historycznych

wspomnieñ. Grono powa¿nych osób zredaguje w koñcu wypracowanie

na temat konstytucji, ujête w paragrafy. Pracowaæ bêd¹ z ca³ego serca,

poczciwie, powa¿nie, pe³ni mi³oœci Ojczyzny. Trzeba to uszanowaæ. Tym

bardziej atoli wzbiera ¿al, ¿e taka praca czysta, w której niema³o bêdzie

momentów wznios³oœci, bêdzie jednak¿e p³onn¹.

Przy tej kwestii wysuwa siê ubocznie wspomnienie biurokracji. W

pañstwie obywatelskim nie bêdzie siê odczuwaæ braku skryptu konstytu-

cyjnego, gdy tymczasem w biurokratycznym na ka¿dym kroku mia³oby

siê ochotê braæ z sob¹ tekst konstytucji, ilekroæ ma siê do czynienia z

urzêdem. Urzêdnika jednak nie obchodzi konstytucja nic a nic; on ma

swoje „instrukcje”. Na tym zestawieniu zaznacza siê dobitnie ró¿nica pañ-

stwa obywatelskiego a biurokratycznego i zarazem potêga biurokracji.

W obywatelskim pañstwie brak tego czynnika, którego zawodem niejako

jest ³amanie konstytucji; nie ma bowiem administracji pañstwowej.

Oto powody, dla których projekt niniejszy pañstwa obywatelskiego

nie zawiera projektu konstytucji; wydaje mi siê natomiast, ¿e ka¿da jego

cz¹stka przejêta jest na wskroœ konstytucjonalizmem.

Pozwolê te¿ sobie zwróciæ uwagê, ¿e ca³y system tego pañstwa jest

œciœle reprezentacyjny, od do³u do góry i wzd³u¿ i wszerz.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

XIV. CZTERY MINISTERSTWA

Im bardziej jakie pañstwo jest cywilizacyjnie ³aciñskie, tym mniej w nim

pañstwowoœci, bo tym wiêksza czêœæ troski o sprawy publiczne przechodzi

na obywatelskie samorz¹dy. Nie wszystko atoli da siê w nich pomieœciæ i

nie do wszystkiego one zdatne; s¹ takie sprawy, które same z natury rzeczy

nale¿¹ do rz¹du centralnego i przy nim pozostaæ musz¹. Teoretycznie mo¿na

by okreœliæ w tym wypadku rozdzia³ kompetencji w ten sposób, ¿e

samorz¹dom przyznaæ nale¿y to, co w ¿yciu publicznym jest organizmem,

rz¹dowi zaœ oddaæ wszystko, co w pañstwie jest mechanizmem.

Gdyby zagadnienie pañstwa traktowaæ po doktrynersku, mo¿na by

mechanizmy porozdzielaæ pomiêdzy samorz¹dy w ten sposób, i¿ ka¿dy z

nich utrzymywa³by dostosowan¹ do swych potrzeb czêœæ mechanizmu.

Mo¿na by np. rozdzieliæ administracjê pocztow¹ lub podatkow¹ na woje-

wództwa. By³oby jednak w tym wypadku za wiele rozmaitoœci, a mechani-

zmowi rozmaitoœæ szkodzi. Kierowanie mechanizmami wymaga du¿o cza-

su, energii, specjalnych zdolnoœci i nawet specjalnego usposobienia; a

przy tym ka¿dy mechanizm potrzebuje nadzoru ci¹g³ego, nieustannego,

a¿eby natychmiast dostrzec wszelk¹ wadê. Organizm leczy siê sam.

Lecz mechanizm wymaga naprawy z zewn¹trz. Psuje siê zaœ bardzo

³atwo, gdy nie ma nad sob¹ jednej zwierzchniczej rêki i to rêki koniecznie

silnej.

Na jakoœci rz¹du centralnego zale¿y nam mniej, ni¿ na samorz¹dach.

Nadmiar ministerstw stanowi kulê u nogi; wprowadza chaotycznoœæ. Pañ-

stwu obywatelskiemu wystarcz¹ cztery ministerstwa: spraw zewnêtrznych,

wewnêtrznych, wojny i skarbu.

background image

228

W pañstwie musi byæ przede wszystkim nervus rerum tj. skarb;

zacznijmy wiêc od ministerstwa skarbu i od podatków.

W ostatnim dziesiêcioleciu mówi³o siê g³oœno o tym, ¿e trzeba zmieniæ,

i to radykalnie, nasz system podatkowy, lecz ciê¿kie czasy nie sprzyjaj¹

przeprowadzaniu wielkich reform, itd. Nasuwa siê uwaga, ¿e wiêcej ni¿

po³owa ludnoœci p³ac¹cej podatki cieszy³a siê z tego, ¿e reformy nie bêdzie,

pe³na obaw, ¿eby po reformie nie by³o jeszcze gorzej ni¿ przedtem. Mo¿na

psuæ, i to na wielk¹ skalê, i to pod pozorem, ¿e siê reformuje. Czasem

lepiej trzymaæ siê z dala od reform radykalnych. Czêsto lepiej obraæ drogê

czêstych naprawek i poprawek a¿ z nich i „ca³oœæ siê z³o¿y”. Byle tylko

kierowali spraw¹ ludzie wiedz¹cy dok³adnie do czego d¹¿¹, ¿eby ich na-

prawki by³y wspó³mierne, ¿eby wszystkie zmierza³y do tego samego ³adu.

My, wyznawcy cywilizacji ³aciñskiej (z etyk¹ totaln¹), pragniemy oczy-

wiœcie, ¿eby przy reformach wszelkich czynnymi byli tylko nasi wspó³-

wyznawcy religijni, cywilizacyjni i narodowi.

W wyznaczaniu podatków nie zawsze decyduj¹ wzglêdy rzeczowe;

pewnego rodzaju podatki s¹ ja³owe i wie siê z góry o ich ja³owoœci, lecz

uprawia siê je z wielk¹ wrzaw¹ dla popularnoœci. Ok³amuje siê szerokie

warstwy, przypuszczaj¹c naiwnie, ¿e surowe opodatkowanie bogaczy wy-

starczy na utrzymanie pañstwa, i ¿e mniej zamo¿ni bêd¹ mogli byæ ca³kiem

zwolnieni od p³acenia podatków. Bywa³y w Polsce i za granic¹ ministerstwa

finansów uganiaj¹ce siê za popularnoœci¹. W takich rz¹dach, których

celem jedynym jest utrzymanie siê przy rz¹dach, kwestia popularnoœci

góruje nad wszystkim. Nikt a nikt nie powinien byæ wolny od podatków.

Trzeba tê kwestiê postawiæ obok obowi¹zku powszechnej s³u¿by woj-

skowej.

Kto nie ma z czego p³aciæ podatku, nie powinien mieæ g³osu ani w

zwi¹zku zawodowym, ani w gminie, a¿ siê dorobi na tyle, i¿ by na niego

na³o¿ono podatek. Je¿eli siê nie dorobi, jest niedo³êg¹, có¿ wiêc po nim

w ¿yciu publicznym? Je¿eli zaœ komu przez szczególny zbieg okolicznoœci

tak wypad³o, i¿ go poborca ignoruje, poradzi sobie po prostu, ¿eby nie

traciæ prawa g³osowania. Zezna w urzêdzie podatkowym coœ takiego, co

poci¹gnie za sob¹ opodatkowanie.

Musi siê zerwaæ z fiskalizmem, tj. z zasad¹: braæ sk¹d siê da i jak siê

da, byle zaraz! Pe³ny skarb przy zubo¿eniu spo³eczeñstwa, to samobójstwo.

Liczymy raczej na to, ze samorz¹d rozszerzy podstawy dobrobytu narodo-

wego.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

229

Zbytnie napiêcie „œruby podatkowej” wiedzie do demoralizacji spo³e-

czeñstwa.

Nie da siê wyraziæ cyfr¹, ani nawet procentowo, od jakiej stawki

poczynaj¹c podatek staje siê zbyt wysoki. Im wiêkszy dochód, tym wiêkszy

podatek staje siê niedu¿ym. Opodatkowanie musi tedy byæ tak obmyœlane,

¿eby nigdy nie ubijaæ ochoty do przedsiêbiorstwa.

Progresywnoœæ podatków zajmuje statystów europejskich przesz³o

od 400 lat.

W Polsce znano to ju¿ za Zygmunta Starego. Sejm w Bydgoszczy w r.

1520 ustanowi³ a¿ 240 klas podatkowych pog³ównego (na wojnê prusk¹),

od 50 dukatów poczynaj¹c a¿ do jednego grosza od g³owy. Zdawano sobie

doskonale sprawê z tego, ¿e wytrzyma³oœæ podatkowa zale¿y od stosunków

dobrobytu.

Niektórzy doktrynerzy wysuwaj¹ z progresji podatkowej taki wniosek,

¿e trzeba w klasach najwy¿szych podatek tak podnosiæ, a¿eby nie op³aca³o

siê gromadziæ bogactw ponad pewn¹ wysokoœæ, bo ponad ni¹ ca³y doro-

bek szed³by na podatki. Wynaleziono tedy sposób, ¿eby nie by³o bogaczy!

Obejœæ tê srogoœæ fiskaln¹ by³oby ³atwo, a ministra finansów czeka³oby

rozczarowanie. Grube podatki od najwiêkszych bogaczy stanowi¹ bowiem

kroplê w morzu wobec sum podatków p³aconych przez tzw. klasê œredni¹.

Podobnie¿ bezu¿ytecznym okaza³ siê podatek od zbytku. Gdziekol-

wiek go zaprowadzono (w Polsce tak¿e), dawa³ dziesiêæ razy wiêcej roboty

urzêdnikom i k³opotów ni¿ korzyœci skarbowi. Zasadniczo zaœ jak okreœliæ

zbytek i jak go „przytrzymaæ” i po co? Je¿eli nie bêdzie uprawiaæ zbytku

ten, kogo na to staæ, nie po¿ywi siê ubogi przy bogaczu, a niektóre rzemio-

s³a upadn¹. Zapewne, stó³ z cytrynowego drzewa jest zbytkiem; lecz dobrze

jest, ¿e istnieje stolarz, który z tego ¿yje, a który tak¿e z tego p³aci podatki.

Pewne Ÿród³a podatkowe s¹ w cywilizacji ³aciñskiej niedopuszczalne.

Przede wszystkim op³aty s¹dowe. Jako to? Wstêp przed oblicze Sprawie-

dliwoœci za op³at¹? a Sprawiedliwoœæ bêdzie nachylaæ ucha d³u¿ej takiemu,

kto mo¿e d³u¿ej p³aciæ?

Niemoralnym jest podatek lokatorski. Podatek nale¿y siê od dochodu:

czy¿ dach nad g³ow¹ stanowi dochód? Je¿eli zaœ kto rozporz¹dza docho-

dami na obszerniejsze mieszkanie, toæ dochody te ju¿ zosta³y opodatko-

wane. Zami³owanie do lepszych mieszkañ œwiadczy o sk³onnoœciach do-

matorskich, jest wiêc przejawem dodatnim, wielce po¿¹danym. Z budowy

domów i urz¹dzeñ mieszkañ ¿ywi¹ siê wszystkie rzemios³a. Mia³yby one

Cztery ministerstwa

background image

230

w Polsce obrót dziesiêciokrotnie wiêkszy, gdyby nie to, ¿e znaczna (niestety

bardzo znaczna) wiêkszoœæ ludzi poprzestawaæ musi na jednym pokoju

z kuchni¹, a nawet tylko na stancji z piecem kuchennym.

Propagujemy przy ka¿dym zwi¹zku zawodowym stowarzyszenie spó³-

dzielcze celem budowy ma³ych domów co najwy¿ej szeœciopokojowych.

Oprzeæ je nietrudno na kredycie amortyzacyjnym. Je¿eli dom taki nie

daje dochodu, winien byæ wolny od podatków. W³asna nieruchomoœæ

podnosi w³aœciciela nie tylko ekonomicznie, lecz zarazem moralnie. Cywi-

lizacja ³aciñska zmierza do tego, by proletariusze stawali siê posesjona-

tami, a nie odwrotnie.

Jak najniemoralniejszym jest podatek od dziedziczenia pomiêdzy

rodzicami a dzieæmi i pomiêdzy rodzeñstwem. W³asnoœæ przechodz¹ca

na dzieci, nie zmienia bynajmniej w³aœciciela, gdy¿ rodzice krz¹tali siê,

zapobiegali i oszczêdzali w³aœnie dla dzieci. W cywilizacji ³aciñskiej wszel-

ka w³asnoœæ jest faktycznie w³asnoœci¹ rodzinn¹. Nic to nie zmienia przez

nastêpstwo dzieci po rodzicach, lecz dokonuje siê zmiana formalna, prze-

widywana od samego pocz¹tku. Dla tej w³aœnie zmiany pracowa³o siê.

Nasza cywilizacja opiera siê na ci¹g³oœci pracy z pokolenia w pokolenie

i na tradycjach rodzinnych.

Doktrynerzy domagaj¹ siê, ¿eby znieœæ w ogóle dziedziczenie, godz¹

z ca³¹ œwiadomoœci¹ w instytucjê rodziny, i pragn¹ zarazem upadku

cywilizacji ³aciñskiej.

My jednak d¹¿yæ musimy do tego, by u³atwiaæ rodzinom rozwój pod

ka¿dym wzglêdem.

Gdyby za³o¿yæ towarzystwo maj¹ce na celu zniesienie tego podatku,

s³u¿y³oby ono doskonale za punkt zaczepienia dla akcji ogólnej obrony

cywilizacji ³aciñskiej.

Rodziny zrozumia³yby dok³adniej, czym s¹ dla cywilizacji i tym samym

zamienia³yby siê w fortece prawdziwej polskoœci.

Obok podatków etycznie niedopuszczalnych istniej¹ Ÿród³a docho-

dów, które nazwijmy niefortunnymi, bo nie prowadz¹ do celu. Doœwiad-

czenie wykaza³o, ¿e pañstwo nie mo¿e byæ ani przemys³owcem, ani kup-

cem. Ile fabryk rz¹dowych, tyle dziur w bud¿ecie; im prêdzej siê ich po-

zbêdziemy, tym lepiej dla skarbu pañstwa. Pospieszajmy równie¿ ze znie-

sieniem monopolów tytoniowego, spirytusowego i zapa³czanego. Ile¿ przed-

siêbiorczoœci spo³ecznej marnuje ka¿dy monopol? O jakimkolwiek „upañ-

stwowieniu” kopalñ nie mo¿e byæ mowy, bo czy¿ pragn¹æ upadku ich?

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

231

Jedynym zak³adem przemys³owym w rêku pañstwa pozostanie men-

nica.

W pañstwie, którego pañstwowoœæ tu projektujê, istniej¹ dwa bud¿ety:

spo³eczno-samorz¹dowy i pañstwowy. Tamten sk³ada siê z dwóch nierów-

nych czêœci: z drobnego stosunkowo bud¿etu zwi¹zków zawodowych

przymusowych i ze znacznie wiêkszego zrzeszeñ terytorialnych. Uk³ada

siê bud¿et od do³u w górê. Jednostkê bud¿etowania stanowi województwo;

zasad¹ jest, ¿e dochody pewnego województwa z bud¿etu spo³ecznego

przeznaczone s¹ na potrzeby tego¿ województwa, na jego w³asne potrzeby.

Projekt bud¿etów obu samorz¹dów uk³ada komisja sk³adaj¹ca siê z

siedmiu cz³onków; prezesowie obydwóch Wielkich Wydzia³ów i po jednym

delegacie (z wyboru) od ka¿dego Wydzia³u, tudzie¿ trzech wojewodów

wyznaczonych przez zjazd wojewodów. Projekt ten przedstawia siê do

uchwalenia sejmowi spo³ecznemu.

Minister finansów ma prawo wgl¹du w przygotowany projekt i mo¿e

za³o¿yæ protest, gdyby s¹dzi³, ¿e równowaga bud¿etowa mo¿e byæ naru-

szona. Natenczas Wielki Wydzia³ gospodarczy deleguje dwóch znawców

(sk¹dkolwiek) i ministerstwo dwóch (równie¿ bez ograniczenia wyboru

czymkolwiek) a ci czterej dobieraj¹ sobie pi¹tego. Wysadzona w ten spo-

sób komisja rozstrzygnie zachodz¹ce w¹tpliwoœci i wska¿e gdzie i w czym

wydatki zmniejszyæ. Orzeczenie jej obowi¹zuje tylko na jeden okres bud-

¿etowy.

Równoczeœnie ministerstwo finansów uk³ada projekt bud¿etu rz¹do-

wego, który bêdzie przedstawiony do uchwalenia sejmowi ziemskiemu.

Tu ma prawo wgl¹du prezes Wielkiego Wydzia³u gospodarczego, a gdyby

mniema³, ¿e równowaga bud¿etu jest zagro¿ona, nast¹pi wybór komisji

ca³kiem analogicznie, jak powy¿ej.

Ka¿dy z sejmów ma prawo do poprawek w bud¿ecie; lecz nie mo¿e

wstawiaæ wydatków nowych, ani te¿ podwy¿szaæ ogólnej sumy bud¿etu.

Z zestawienia bud¿etów wynika, jaki procent dochodów skarbowych

wypada na dwa lata rz¹dowi, a jaki samorz¹dom.

Pobór podatków jest spraw¹ rz¹dow¹. System potrzebnego do tego

aparatu urzêdniczego musi jednak otrzymaæ aprobatê sejmu ziemskiego.

Administracja podatków podlega ju¿ ministrowi.

Podatki wp³ywaj¹ z gmin i powiatów do urzêdów podatkowych w mia-

stach wojewódzkich. Rada wojewódzka ma prawo dokonaæ kontroli przez

wyznaczonego do tego delegata. W ka¿dym mieœcie wojewódzkim nastêpuje

Cztery ministerstwa

background image

232

rozliczenie procentowe, ile z wp³ywów podatkowych przechodzi do kasy

wojewódzkiej, reszta zaœ pozostaje do dyspozycji ministra finansów. Kance-

laria wojewody dokonuje rozdzia³u pomiêdzy zwi¹zki zawodowe i powiaty;

rady powiatowe odsy³aj¹ gminom ich nale¿noœci. Klucz do rozdzia³u uchwa-

la siê co dwa lata w radach wojewódzkich i w radach powiatowych.

Pod w³adz¹ ministra skarbu pozostaj¹ poczty, telegrafy, linie kolejowe,

przechodz¹ce przez wiêcej ni¿ dwa województwa. Nale¿y d¹¿yæ do tego,

by wszystkie inne koleje ¿elazne zamieniæ w przedsiêbiorstwa prywatne.

Bêdzie o to trudno, tote¿ ministerstwo bêdzie na d³ugo jeszcze obarczone

nadmiarem kolei i kolejarzy. Pomimo to nie mo¿na dopuœciæ do osobnych

ministerstw kolei lub poczt; nie uwzglêdniajmy¿ tych œmiesznoœci! By³y

to prezenty dla drugorzêdnych politykantów. Nam chodzi o znawców. O

wiele wiêksze jest prawdopodobieñstwo, ¿e szefami poczt i kolei w mini-

sterstwie skarbu zostan¹ znawcy.

Zarobkowe autobusy, automobile, telefony i radio pozostawmy wolnej

konkurencji prywatnej przedsiêbiorczoœci. Ca³y ich personel musi sk³adaæ

siê z cz³onków zawodowych organizacji przymusowych (najlepiej wprost

z cechów), a zatem bêdzie chrzeœcijañskim i polskim.

Gdyby koleje pañstwowe lub poczta dawa³y deficyt trzeba by mecha-

nizmy te przekazaæ prywatnym przedsiêbiorstwom. Niedawno temu kwit-

nê³a instytucja nielegalna „frachciarzy”, którzy posy³ki pocztowe za³atwiali

taniej i szybciej ni¿ „urz¹d pocztowy”; prywatne zaœ linie autobusowe

zamykano dlatego, poniewa¿ robi³y konkurencjê kolejom pañstwowym;

a zatem oba te dzia³y przewozu mog³yby byæ tañsze, a jednak dochodowe.

Je¿eli nie przysparzaj¹ pañstwu dochodu, po co pañstwo nimi siê zajmuje?

W okolicznoœciach szczególnych (mobilizacja) mo¿e ca³y przewóz byæ

zmilitaryzowany w ci¹gu jednej doby.

Funkcjonariusze pocztowi i kolejowi nie s¹ urzêdnikami pañstwowy-

mi, ich biura nie s¹ bynajmniej urzêdami. Wszyscy s¹ przymusowo cz³on-

kami w³asnych ubezpieczalni i w³asnych zrzeszeñ emerytalnych, które s¹

instytucjami prywatnymi.

Ustanawianie taryf kolejowych i pocztowych nale¿y do ministerstwa.

Wielki Wydzia³ gospodarczy wyra¿a jednak sw¹ opiniê przed ka¿dym

sejmem spo³ecznym o taryfach tak pañstwowych, jako te¿ przedsiêbiorstw

prywatnych.

PrzejdŸmy do najlepszego klienta ministra skarbu, jakim jest minister-

stwo wojny.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

233

Zbytecznym by³oby wywodziæ, ¿e nale¿yte wyposa¿enie armii stanowi

pierwsz¹ troskê pañstwa i najpierwszy obowi¹zek spo³eczeñstwa.

Od doœæ dawna omawianym bywa zagadnienie, czy nie nale¿a³oby

powróciæ do wojsk ochotniczych, werbunkowych, do ¿o³nierza zawodo-

wego. Przemawia za tym wiele danych, lecz zachodzi pewne ryzyko: kto

by siê spóŸni³ z przeprowadzeniem tej zmiany, by³by panem nad wszyst-

kimi! Werbunek ochotników wyda³by co najwiêcej czwart¹ czêœæ armii

dzisiejszej. Dobrze by³oby, ¿eby siê zmniejszy³y procentowo wszystkie ar-

mie œwiata, lecz wszystkie, nie wy³¹czaj¹c… japoñskiej. Powtarzam, ¿e

mia³by wszystkich w rêku, kto by siê spóŸni³ z przeprowadzeniem tej

zmiany.

Natomiast za postanowieniem powszechnej obowi¹zkowej s³u¿by

wojskowej przemawia wzgl¹d na wyrobienie obywatelskie. Obowi¹zek

stanowi w cywilizacji ³aciñskiej pomost do nabywania praw. Z tego wzglêdu

instytucja powszechnej s³u¿by wojskowej posiada wielki walor moralny.

Gdy run¹ pañstwa zbójeckie, mo¿na bêdzie liczyæ na pokój d³ugo-

trwa³y. Prawdopodobnie wzajemne konwencje wojskowe zezwoli³yby te¿

na znaczne oszczêdnoœci.

Historia poucza, ¿e armia danego pañstwa musi byæ doœæ liczna, by

obsadziæ granice. Musi byæ zachowany stosunek miêdzy rozleg³oœci¹ gra-

nic a iloœci¹ wojska, co bywa nieraz problemem nader ciê¿kim. Uboga,

bardzo uboga Polska, ma granice d³ugie… i na to nie ma rady.

Wojna zamieni³a siê w maszynow¹. Sta³ego ¿o³nierza pod broni¹ wy-

starczy iloœæ stosunkowo nieznaczna; z niedu¿ych kadr wystawia siê w

ci¹gu szeœciu tygodni olbrzymie armie. Koszty utrzymania ¿o³nierza pod-

czas pokoju mog¹ opadaæ, lecz bêd¹ ros³y koszty sprzêtu. Nacisk spoczywa

coraz bardziej na in¿ynierii wojskowej, w której dokonuje siê specjalizacja

na coraz wiêcej rodzajów. Wielu techników zapragnie siê poœwiêciæ in¿y-

nierii wojennej.

W pierwszych latach po zakoñczeniu niniejszej wojny wojsko bêdzie

siê zdawa³o niepotrzebnym, bo nic nie bêdzie groziæ pokojowi. Przy-

gotowanie jednak sprzêtu i wojskowej in¿ynierii wymaga tyle czasu, i¿

tego nie bêdzie mo¿na zacz¹æ doœæ wczeœnie.

Ze spraw¹ armii ³¹czy siê sprawa przemys³u wojennego, poœrednio

dotycz¹ca ca³ego tzw. grubego przemys³u. Pañstwo okaza³o siê fabrykan-

tem nader lichym, nie umiej¹cym kalkulowaæ, nie celuj¹cym w towaro-

znawstwie, a czy mo¿na mieæ nadziejê, ¿e fabryki sprzêtu wojennego stano-

Cztery ministerstwa

background image

234

wi³yby wyj¹tek? In¿ynieria polska ma przed sob¹ wielkie zadanie, ¿eby

polski sprzêt wojenny pochodzi³ z polskich fabryk.

W sprawach wojskowych trzeba bêdzie przyj¹æ za prawid³o, ¿eby

czasu pokoju nie by³o generalissimusa, ¿adnego „wodza”. Dopiero w

chwili stanowczej, na bezpoœredni¹ potrzebê wojenn¹, zamianuje go G³o-

wa Pañstwa. Oby minê³y przynajmniej trzy pokolenia do najbli¿szej takiej

nominacji.

Ministerstwo wojny jest jedyna dykasteri¹, w której posady maj¹ zaj-

mowaæ oficerowie. Liczni znajd¹ umieszczenie przy sprzêcie i przy inten-

denturze; wielu in¿ynierów wst¹pi do wojska dla takich posad w³aœnie.

Rozumie siê samo przez siê, ¿e w ca³ej armii i we wszystkich jej odga³ê-

zieniach bêd¹ zajêci sami tylko Polacy chrzeœcijanie.

Rozmiary i zakresy prac ministerstwa wojny bêd¹ zale¿a³y od wielu

zmian jakie nast¹pi¹ po wojnie. Nowa mapa winna byæ nakreœlona w ten

sposób, i¿ byœmy mogli przyst¹piæ powa¿nie przynajmniej do jakiegoœ

wstêpnego rozdzia³u pacyfizmu.

Z tym idea³em ma siê rzecz podobnie, jak z parlamentaryzmem. Naro-

biono g³upstw, nie umiano znaleŸæ w³aœciwej metody, a gdy robota sz³a

skutkiem tego na marne, wysnuto wniosek, ¿e to siê zrobiæ nie da. Polska

bêdzie musia³a zaj¹c siê tym problemem powa¿nie, mo¿e nawet wypadnie

jej stan¹æ na czele ruchu pacyfistycznego. My bowiem potrzebujemy po

tylu wojnach i klêskach przynajmniej stu lat pokoju na ziemiach polskich,

¿eby wykolejony nasz rydwan wprowadziæ na nowo w koleiny ci¹g³oœci

historycznej. Im wiêcej Polska pozyska warunków do potêgi, tym bli¿szym

bêdzie jej ten wielki problem, mieszcz¹cy siê bezwarunkowo w istocie

etyki totalnej, w idea³ach cywilizacji ³aciñskiej.

Nie dozwólmy mieszaæ pacyfizmu z antymilitaryzmem. Najgorliwsze

zabiegi i pokój nie zwalniaj¹ z obowi¹zku, ¿eby posiadaæ potê¿n¹ armiê.

Potêga Polski zawis³¹ bêdzie od d³ugoœci jej wybrze¿y morskich. Za-

gadnienia polityczne ³¹cz¹ siê œciœle ze sprawami wielkiego handlu miêdzy-

narodowego, a ten dostêpny jest tylko tym, którzy maj¹ dogodny dostêp

do oceanów.

W naszym czasach ka¿dy dyplomata powinien znaæ siê na tych spra-

wach, a minister spraw zewnêtrznych powinien byæ zarazem ministrem

handlu. Gdyby nie komplikacje handlowe, ministerstwo by³oby dziœ ³atwi-

zn¹, gdy¿ wyj¹tkowo tylko mog¹ powstaæ w¹tpliwoœci co do polityki za-

granicznej w zakresie œciœle politycznym. Natomiast interesy gospodarcze

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

235

komplikuj¹ siê coraz bardziej. Mówi siê du¿o o samowystarczalnoœci, a

w rzeczywistoœci popadamy z roku na rok w coraz wiêksz¹ wzajemn¹

zawis³oœæ. W ministerstwach spraw zewnêtrznych s³ucha siê coraz czêœciej,

co powiedz¹ wielcy kupcy i przemys³owcy. Oby nam ich nie zabrak³o! W

ka¿dym razie ministerstwo to (je¿eli chce spe³niaæ swe zadania) bêdzie

musia³o pozostawaæ w sta³ej ³¹cznoœci z Wielkim Wydzia³em samorz¹dów

gospodarczych.

Prawdopodobnie powstanie z tego jakaœ nowa instytucja, której za-

kres trudno dziœ przewidzieæ. Handel wewnêtrzny nie potrzebuje ¿adnego

ministerstwa wobec kompetencji zawodowych zwi¹zków kupieckich.

Generalne konsulaty bêd¹ znaczy³y wiêcej od ambasad. Obecne formy

uprawiania polityki zewnêtrznej s¹ ju¿ prze¿ytkami, i to od doœæ dawna.

Nikt nie bierze na serio tej „reprezentacji” w czasach, kiedy mo¿na otrzy-

mywaæ instrukcje z centrali z godziny na godzinê, a radiem mo¿na by

urz¹dziæ na poczekaniu zlot ambasadorów samolotami. Koniec w ogóle

starej dyplomacji! Od lat trzydziestu mno¿¹ siê publikacje, wprowadzaj¹ce

nas w te warstwy. Publikowane coraz czêœciej raporty dyplomatyczne „œci-

œle poufne” (stanowi¹ce zapewne dumê swych autorów) wzbudzaj¹ wzru-

szenie ramion, a typow¹ cech¹ dyplomaty sta³o siê, ¿e sobie wcale nie

zdaje sprawy z tego, co siê ko³o niego dzieje. Niechaj ustêpuj¹ miejsca

tym „rzeczoznawcom”, których dotychczas trzymano na uboczu.

W pañstwie obywatelskim i autonomicznym ministerstwo spraw we-

wnêtrznych staje siê apolitycznym; wszystko bowiem, z czego robi³o siê

„politykê” przechodzi na samorz¹dy, w których równie¿ nie bêdzie miejsca

na polityczne wyœcigi.

Zniknie i przepadnie ca³y szereg zajêæ urzêdowych, gdy¿ pañstwo

obywatelskie, nie bêd¹c wœcibskim, bêdzie mia³o bez porównania mniej

„dywidend”. Przytoczê niektóre dla przyk³adu. Obejdziemy siê doskonale

bez paszportów i specjalnych „dowodów osobistych” i bez meldunków,

itp. Prywatne biura adresowe powstan¹ w ka¿dym wiêkszym mieœcie; na

ogó³ ksi¹¿ka adresowa telefonów oddaje us³ugi pewniejsze ni¿ chromaj¹ce

biura adresowe pogmatwanych urzêdów „ewidencji ludnoœci”. Meldunki

s¹ prze¿ytkiem pañstwa policyjnego; kartoteki zaœ podejrzanym wielce

co do czystoœci intencji œrodkiem rz¹du zalêknionego. Wylegitymowaæ

siê mo¿na rozmaicie i jak najdok³adniej, nie posiadaj¹c kartonika urzêdo-

wego, który potrzebny jest prawdziwie tylko do tego, ¿eby do niego do-

czepia³o siê kilkaset kancelarii.

Cztery ministerstwa

background image

236

Prze¿ytkiem jest równie¿ zakaz posiadania broni; w pañstwie obywa-

telskim nie bêdzie rz¹dzicieli, którzy by dr¿eli przed wspó³obywatelami.

Zakaz ten szkodliwym jest bardzo ze wzglêdu na publiczne bezpieczeñstwo

i podtrzymuje niepotrzebnie drugie kilkaset biur.

Wolny obywatel wolnego pañstwa nie ma prawa posiadaæ broni?

Zakaz taki mo¿e wyjœæ tylko od s¹du, przy wyrokach w sprawach

karnych.

Ile roboty dla przerozmaitych urzêdników przy nadawaniu odznak i

orderów!

Opinie, wywiady, przewiady i zwiady na wszystkie strony! Pañstwo

obywatelskie zniesie te igraszki, z których ³atwo zrobiæ u¿ytek bardzo z³y.

Nie bêd¹ te¿ potrzebni urzêdnicy do regulowania wa¿nej kwestii,

kiedy sklep otwieraæ, a kiedy zamykaæ i do ca³ego szeregu równie¿ „po-

wa¿nych” zajêæ.

Ministerstwo spraw wewnêtrznych ma byæ ministerstwem egzekutywy.

Jego obowi¹zkiem wyegzekwowaæ pos³uszeñstwo wszelkim uchwa³om

wszelkich w³adz w ca³ym pañstwie, za pomoc¹ korpusu egzekutorów, tj.

wykonawców, urz¹dzonego paramilitarnie. By³by to korpus z pocz¹tku

znaczny (kilka tysiêcy osób), lecz zmniejszaj¹cy siê coraz bardziej, gdy¿

niepoddawanie siê uchwa³om i wyrokom bêdzie siê stawaæ coraz rzad-

szym, a¿ wreszcie jakimœ zjawiskiem wyj¹tkowym.

Korpus egzekutorów musi byæ rozpostarty po ca³ym kraju, ¿eby w

ka¿dej wsi egzekwowaæ w razie potrzeby wykonanie uchwa³y rady gminnej,

zaleg³oœæ podatkow¹ lub wyrok s¹du gromadzkiego. Sieæ ich musi byæ

gêst¹ na tyle, ¿eby mo¿na by³o ³atwo zwo³aæ kilku do wspólnego zabiegu.

Mog¹ otrzymywaæ zlecenia od ka¿dej w³adzy, a wykonanie ma byæ wy-

muszone jak najprêdzej, w zasadzie natychmiast po otrzymaniu zlecenia.

Biurokratyzm musi byæ z funkcjonowania tego korpusu wykluczony.

Szczegó³y urz¹dzenia korpusu egzekutorów zale¿eæ bêd¹ od ludzi i

okolicznoœci. Zadanie jest nie³atwe i po³¹czone z nadzwyczajn¹ odpowie-

dzialnoœci¹, lecz jak¿e¿ wdziêczne! Jest doprawdy godne ministra.

Korpus ten, raz nale¿ycie urz¹dzony, nie bêdzie potem dostarczaæ

ministerstwu du¿o zajêcia. Chodzi o to, ¿eby mechanizm raz zmontowaæ

i dobrze dokrêciæ.

A starostwa i starostowie? W tym pañstwie obywatelskim brak dla

nich zajêcia, nie byliby do niczego potrzebni. Usuniemy ich do prowincji,

w których prawa obywatelskie bêd¹ musia³y byæ ograniczone (o czym w

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

237

nastêpnym rozdziale). Ministerstwo spraw wewnêtrznych ma bowiem byæ

w³adz¹ nad ludnoœci¹ niepolsk¹.

Takie s¹ „dnie i roboty” czterech ministerstw: spraw wewnêtrznych,

zewnêtrznych, wojskowych i finansów.

Ka¿dy z nich z osobna jest mianowany, zwalniany lub usuwany przez

G³owê Pañstwa. Odpowiedzialni s¹ przed G³ow¹ pañstwa i przed sejmem

ziemskim.

Nie ma premiera. Wspólnym posiedzeniom przewodniczy, kogo do

tego wybior¹, lub te¿ najstarszy wiekiem.

Powstanie nowego ministerstwa lub wyznaczenie osobnego premiera

bez teki wymaga uchwa³y sejmu walnego.

Oto jest rusztowanie proponowanej przeze mnie pañstwowoœci

polskiej.

Pozostaje mi jeszcze tylko nakryæ to rusztowanie G³ow¹ Pañstwa.

Prezydenta wybiera sejm walny na lat dziewiêæ.

Czy Polska ma byæ republik¹ czy monarchi¹? Zasadniczo jest to obo-

jêtne. Rozmaite okolicznoœci przemawiaj¹ za t¹ lub tamt¹ form¹ (boæ to

tylko forma). Ostatnich trzynaœcie lat nanios³o niema³o argumentów prze-

ciwko republice. Monarcha dziedziczny nie bêdzie urz¹dzaæ rozmaitych

krêtactw, by siê utrzymaæ na naczelnym stanowisku; odpadn¹ krecie

roboty wspó³zawodników i podzia³ ³upów, rozdzia³ pañstwa pomiêdzy

zwolenników. Przyzwoitoœæ publiczna powróci na swoje miejsce —

powiadaj¹ sobie Polacy, a to jest argument bardzo wa¿ki. Przyby³ równo-

czeœnie argument tanioœci; wszystkie bowiem fety i festyny wszystkich

dworów monarszych w Europie nie kosztowa³yby tyle, ile wydano w repu-

blikañskiej Polsce na publiczne uroczystoœci i galówki dwu- i trzydniowe.

By³em republikaninem, zrobiono mnie monarchist¹; mo¿e nie mnie

jednego?

O republikê i monarchiê podzielimy siê na stronnictwa. Oby jak naj-

prêdzej!

Je¿eli Polska mia³aby byæ monarchi¹, sejm walny dokona wyboru

dynastii.

Teraz zaœ zaproponujê coœ, z czym pozostanê prawdopodobnie ca³-

kiem osamotnionym: jestem za Piastem.

Argumentacja wymaga³aby ca³ej broszury. Poniewa¿ pañstwo w cywili-

zacji ³aciñskiej mo¿e byæ republik¹ równie¿ dobrze jak monarchi¹, temat

o króla nie nale¿y do zakresu roztrz¹sañ niniejszego dzie³ka. Nie mylê

Cztery ministerstwa

background image

238

siê zapewne tusz¹c, ¿e nawet najwiêksi przeciwnicy tronów pragn¹ gor¹co,

byœmy mogli jak najprêdzej spieraæ siê o to i tworzyæ stronnictwa. Monar-

chia dziedziczna, raz proklamowana, mo¿e trwaæ wieki, póki królowie

bêd¹ mê¿ami godnymi korony; gdy tymczasem co dziewiêæ lat bêdzie siê

powtarzaæ wybór prezydenta, a zatem co dziewiêæ lat kwestia monarchii

mo¿e siê stawaæ aktualn¹.

Pozwalam sobie tylko na jedno pytanie: co by powiedziano, gdyby

kto zaproponowa³ cudzoziemca na prezydenta Rzeczypospolitej? By³oby

os³upienie! Ja zaœ dziwiê siê, ¿e mo¿na nie chcieæ cudzoziemca na G³owê

pañstwa na dziewiêæ lat, lecz chcieæ na do¿ywocie!!!

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

XV. WOBEC LITWY I RUSI

Cala ta organizacja pañstwa i spo³eczeñstwa, przedstawiona w po-

przednich rozdzia³ach, tyczy siê tylko narodu polskiego; lecz nie ¿yjemy

w izolowaniu, stanowimy czêœæ Europy, a do jakiego stopnia zwi¹zani

jesteœmy ze wspó³czesn¹ histori¹ powszechn¹, wiemy z doœwiadczenia;

co wiêcej, nawet we w³asnym pañstwie jesteœmy jakby wœród narodów.

Normalne poczucie narodowe mieœci w sobie pr¹d doœrodkowy i

odœrodkowy; poszukuje siê swojej wy³¹cznoœci od reszty, lecz tak¿e ³¹cz-

noœci z reszt¹. Patriotyzm nie pozbawia patrioty poczucia uniwersalizmu;

nie ma to zwi¹zku z kosmopolityzmem; nie przeczy siê bowiem istnieniu

narodów, lecz zachowuj¹c odrêbnoœci narodowe, marzy siê wiele i trochê

siê myœli o czymœ uniwersalnym, ponadnarodowym. Tak bywa zazwyczaj,

co wskazuje, ¿e sprawa znajduje siê jeszcze w stanie prymitywnoœci;

powinno bowiem byæ przeciwnie; trochê marzyæ a du¿o myœleæ.

Mieæ w sobie coœ ponadnarodowego, coœ historycznie powszechnego,

stanowczo trzeba. My niesiemy Europie has³a odrodzenia cywilizacji ³aciñ-

skiej i wprowadzenia etyki totalnej.

O tym trzeba myœleæ realnie, a nie marzyæ; trzeba siê liczyæ z brutal-

noœci¹ polityczn¹ i dzia³aæ wœród niej, na jej tle — bo inaczej nie post¹-

pimy ani na krok ku idea³om.

Dzieje Polski za³amywa³y siê niestety pod naporem wp³ywów wschod-

nich z Litwy i Rusi, a¿ w koñcu zaw³adnêli Polsk¹ „królikowie” (¿ydzi) ze

Wschodu i odprowadzili wszystko do zguby. Nie wolno nam popaϾ na

nowo w te bezdro¿a. Musimy nasz wschód odsun¹æ od wp³ywów na umy-

s³owoœæ polsk¹ i od wp³ywów na pañstwo, dopóki cywilizacja ³aciñska

background image

240

nie zapanuje miêdzy nimi bez zastrze¿eñ. Nie brak Litwinów i Rusinów

przekonanych o potrzebie cywilizacji ³aciñskiej dla siebie. Niech¿e siê

skupi¹ i zorganizuj¹ oko³o nas. Letuwini i Rusini musz¹ siê zró¿niczkowaæ

na zwolenników Zachodu i Wschodu, cywilizacji ³aciñskiej lub bizantyñ-

skiej czy te¿ turañskiej; w rezultacie tedy na przyjació³ i nieprzyjació³

polskoœci.

Nie wywierajmy w tym kierunku najmniejszego nacisku. Wiadomo,

¿e równie¿ miêdzy nami trafiaj¹ siê bizantyñcy i g³owy zmoskwiczone,

turañskie wed³ug wzoru rosyjskiego. By³oby po¿¹danym, ¿eby siê zorga-

nizowali jawnie, jako przeciwnicy „³aciñstwa”. Niechby naœladowali przy-

k³ad popleczników cywilizacji ¿ydowskiej (¯ydów i socjalistów), którzy

s¹ zorganizowani tak œwietnie i nie krêpuj¹ siê niczym.

Trzeba tylko uœwiadamiaæ najszersze warstwy, ¿e ka¿dy nale¿y do

pewnej cywilizacji i ¿e to musi poci¹gaæ za sob¹ pewne skutki. Socjaliœci

zostan¹ oczywiœcie przy ¯ydach, lecz szeregi ich przerzedzi³yby siê mo¿e,

gdyby sobie zdali jasno sprawê z zagadnienia cywilizacyjnego. Czy znala-

z³oby siê zaœ du¿o Polaków zdecydowanych byæ jawnie bizantyñcami lub

turañcami? Mo¿e przez uœwiadomienie cywilizacyjne wzmacnia³yby siê

w³aœnie hufce „³acinników”.

Ca³y ogrom trudnoœci, przez jakie przechodzi Polska, pochodzi st¹d,

¿e pañstwo nasze by³o i bêdzie (na d³ugo przynajmniej) tak niejednolitym

pod wzglêdem cywilizacji. Tylko sama jedna cywilizacja ³aciñska stanowi

u nas si³ê doœrodkow¹; odœrodkowych jest a¿ trzy: bizantyñska, turañska

i ¿ydowska, a wszystkie trzy dzia³aj¹ce na szkodê pañstwa polskiego.

Wi¹¿¹ siê z tym odœrodkowe d¹¿noœci polityczne do zak³adania w³as-

nych pañstw. Republika „ukraiñska” niemieckiego wyrobu sporz¹dzona

zosta³a sztucznie w „pokoju brzeskim” w r. 1917, a gdy zaraz niemal

przypad³o jej zanikn¹æ, Pi³sudski uwzi¹³ siê, by j¹ wskrzesiæ. Nie powiod³o

siê. Gdy atoli na chwilê rozpostar³a siê na nowo hegemonia niemiecka,

toczy siê po widnokrêgu politycznym znowu „Ukraina”. Z niemieckich

te¿ g³ów wywodzi³a siê republikañska „Letuwa”, lepiej uposa¿ona od

losów ni¿ tamta, bo ciesz¹ca siê poparciem tak¿e Rosji.

Nie brak doktrynerów, przekonanych, ¿e odrêbnoœæ jêzykowa stanowi

zmianê odrêbnej narodowoœci, a zatem dostateczn¹ racjê niepodleg³oœci

politycznej. Tyle pañstw, ile jêzyków. Mo¿e wiêc ustanowiæ z filologów

trybuna³ miêdzynarodowy, ¿eby rozstrzyga³, którzy maj¹ osobne jêzyki, a

którzy tylko narzecza? Kryterium zaœ jakie? Leksykograficzne czy grama-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

241

tyczne? Westfalczyk a Styryjczyk nie rozumiej¹ siê wzajemnie nic a nic;

natomiast Polak a Rusin rozumiej¹ siê doskonale. Jak¿e¿ obracaj¹ siê w

niwecz wszelkie rozumowania filologiczno-polityczne! Chorwaci s¹ odrêb-

nym narodem, chocia¿ jêzyk maj¹ wspólny z Serbami. Odrêbny jêzyk

posiadaj¹ Flamandowie, Normandczycy, Bretoñczycy, Walijczycy, Szkoci,

Prowensalowie, niemieccy plattdeutsch itd., itd. Za du¿o by³oby pañstw

w Europie i za drobne; ¿adne z nich nie zdo³a³y wystawiæ armii na ochronê

swej niepodleg³oœci.

Zamiast kombinowaæ na pró¿no (gdy¿ na pewno bez stanowczego,

niew¹tpliwego wyniku) ile jest narodów w Europie, zastanówmy siê raczej,

czy nie ma rozmaitych rodzajów niepodleg³oœci.

Niepodleg³oœci s¹ rozmaite szczeble; ca³kowita polega na prawie wy-

powiadania wojny innym. Niegdyœ posiada³ tak¹ zupe³n¹ niezawis³oœæ poli-

tyczn¹ i odpowiedzialnoœæ ka¿dy niemiecki „Reichunmittelbare”. Jeszcze

dawniej ka¿dy rycerz, bêd¹cy w³aœcicielem ziemskim, móg³ wojowaæ do

woli z s¹siadami, móg³ uk³adaæ koalicje, zawieraæ rozejmy i stawiaæ warun-

ki pokoju. Tak by³o w Burgundii i we Francji i w Niemczech. Ogranicza³a

to treuga Dei, propagowana przez Koœció³ od XI wieku, ale dopiero Land-

frieden cesarza Maksymiliana zakoñczy³ z koñcem XV w. ten okres nad-

miaru i zbytku niepodleg³oœci. W Polsce tego nie bywa³o. Niepodleg³oœæ

przys³ugiwa³a tylko ca³emu pañstwu w osobie króla.

Potem ksi¹¿êta dzielnicowi przyswoili sobie niepodleg³oœæ nieograni-

czon¹, a¿ sta³a siê udzia³em ksi¹¿¹tek tuzinkowych, spragnionych wojen

dla ³upów. Jeszcze wczeœniej rozpêta³o siê to na Rusi, gdzie najdrobniejszy

nawet Rurykowicz posiada³ prawo wojny i pokoju, a nie by³o miêdzy

nimi ¿adnej hierarchii; tytu³ wielkoksi¹¿êcy powsta³ bowiem dopiero w

SuzdalszczyŸnie: w Polsce skoñczy³a siê zupe³na niepodleg³oœæ ksi¹¿¹t z

przywróceniem królestwa. Pozosta³e dzielnice mazowieckie utr¹ci³y

prawo wojowania na w³asn¹ rêkê.

Ksi¹¿ê, bêd¹cy ho³downikiem, traci³ bowiem tê najwy¿sz¹ cechê nie-

podleg³oœci i móg³ wojowaæ tylko za zezwoleniem (czêsto z nakazu) swego

zwierzchnika lennego.

Ca³kowita niepodleg³oœæ przys³uguj¹ca najdrobniejszemu nawet z

drobnych pañstewek, stanowi³a powa¿ne niebezpieczeñstwo dla spo³e-

czeñstw; zagra¿aj¹c bez ustanku ¿yciu i mieniu. Tote¿ wszêdzie pojawi³y

siê d¹¿noœci do odebrania niepodleg³oœci wszelkiemu drobiazgowi; sym-

patie ogó³u stanê³y po stronie pañstw dynastycznych, jak najrozleglejszych.

Wobec Litwy i Rusi

background image

242

W Polsce idea narodowa odda³a niezmierne us³ugi rozwojowi cywiliza-

cyjnemu, ³¹cz¹c dzielnice nie w imiê dynastii, lecz w imiê narodu.

Nie jest wiêc po¿¹danym, ¿eby niepodleg³oœæ polityczna posiada³y

obszary zbyt ma³e. Nie jest to korzystnym przede wszystkim dla nich sa-

mych, choæby ze wzglêdu na koszty utrzymania takiej niepodleg³oœci, z

odpowiedni¹ armi¹ itp. Tote¿ pañstewka takie uciekaj¹ siê do og³aszania

neutralnoœci, a zatem same zrzekaj¹ siê prawa wojny i pokoju. Neutralnoœæ

jest b¹dŸ co b¹dŸ okrojeniem niepodleg³oœci. Robi siê to dla zachowania

pokoju, lecz doœwiadczenie wykaza³o, ¿e siê celu nie osi¹ga. Nie ma rady;

kto chce byæ zupe³nie niepodleg³ym musi posiadaæ armiê, jak najliczniej-

sz¹ oczywiœcie i jak najlepiej uposa¿on¹, a zatem przerastaj¹c¹ si³y i mo¿-

liwoœci ma³ego pañstwa.

Niedogodnoœciom i niedostatkom takiej niepodleg³oœci zapobiega

siê przez spó³ki dwóch lub wiêcej pañstw, znajduj¹cych siê w podobnym

po³o¿eniu. Bywaj¹ unie personalne, realne, federacje i sojusze wieczyste

ze sta³ymi konwencjami wojskowymi. Zwi¹zane takimi umowami pañstwa

porêczaj¹ sobie wzajemnie, ¿e pomiêdzy sob¹ nie skorzystaj¹ z prawa

niesienia wojny. Niepodleg³oœæ staje siê o tyle niezupe³n¹ wewn¹trz

zwi¹zku, a na zewn¹trz przys³uguje tylko ca³oœci, ca³ej spó³ce.

W najnowszych czasach poczê³y spó³ki pañstwowe powstawaæ nie

tylko przez ³¹czenie siê drobniejszych, ale te¿ przez rozpadanie siê olbrzy-

ma na jego historyczne czêœci sk³adowe. W taki sposób powsta³y obok

Wielkiej Brytanii jej dominia.

Stanowi¹ one niew¹tpliwie pañstwa niepodlegle, gdy¿ ka¿de z nich

mo¿e umowê z Wielk¹ Brytani¹ wypowiedzieæ jak najlegalniej. Zakres

swobody w kwestiach wojny okreœlony jest w umowach. Dominia zwi¹-

zane s¹ sojuszami zaczepno-obronnymi, ka¿dy ze wspólników staje za

wszystkich i wszyscy za jednego — ale za ka¿dym razem trzeba sprawê

wpierw omówiæ. Korona angielska nie ma prawa narzuciæ dominiom

wojny. Ograniczenie niepodleg³oœci polega na tym, ¿e nikt ze wspólników

nie mo¿e ³¹czyæ siê orê¿nie z nieprzyjacielem któregokolwiek drugiego

wspólnika.

Stany Zjednoczone Ameryki Pó³nocnej sk³adaj¹ siê z pañstw odrêb-

nych, niepodleg³ych, które atoli zrzek³y siê praw niepodleg³oœci w mate-

riach wojny i pokoju na rzecz wspólnego im wszystkim prezydenta i ota-

czaj¹cych go centralnych instytucji politycznych, równie¿ wszystkim sta-

nom wspólnych.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

243

Obecnie szerzy siê tendencja, ¿eby jak najwiêcej pañstw zrzeka³o siê

pewnych dzia³ów swej niepodleg³oœci na rzecz spó³ek pañstwowych. Jak

zawsze przy spó³kach, warunki mog¹ byæ najrozmaitsze, tycz¹ce siê wojska

i wojny, ce³, paszportów itp.

Unia polsko-litewska by³a nie tylko personaln¹; nale¿a³y do niej sta³y

sojusz i dwie konwencje: wojskowa i monetarna. By³a zwi¹zkiem znacznie

luŸniejszym od tego, co dziœ ozwiemy federacj¹, a która wymaga wspólnoty

wojska i skarbca. Te mia³a Litwa odrêbne i a¿ do r. 1791 stanowi³a nie-

w¹tpliwie osobne pañstwo, ograniczone w niezawis³oœci swojej tylko o

tyle, i¿ nie mog³a prowadziæ wojen na w³asn¹ rêkê, i¿ Wielkiego Ksiêcia

musia³a wybieraæ wspólnie z Polsk¹ i wspóln¹ by³a moneta.

Nie podlega³a jednak Polsce ani w tych dzia³ach; posiada³a g³os równy

na decyduj¹cym wspólnym sejmie walnym.

Polityka polska polega³a na d¹¿eniu, ¿eby na równinie sarmackiej

nie by³o wojen i dlatego starano siê w rozmaity sposób rozszerzyæ zwi¹zek

prawno-polityczny nawet na Moskwê — lecz okaza³o siê to utopi¹.

Za naszych czasów wiod¹ do œciœlejszych zwi¹zków z oœciennymi

sojusze zaczepno-odporne, konwencje wojskowe, wspólnoœæ obszaru c³o-

wego itd. Uk³adami rozmaitej treœci kroczy siê od konwencji do konwencji,

zrzekaj¹c siê wzajemnie niepodleg³oœci w pewnych dzia³ach. Wszelkie

inne drogi s¹ ju¿ dziœ przestarza³e.

Nie wymaga siê nigdy jakiejœ ogólnej konwencji ustawodawczej. Ka¿de

z pañstw Stanów Zjednoczonych Pó³nocnej Ameryki posiada w³asne

ustawodawstwo, nie tylko odmienne od stanu s¹siedniego, lecz nieraz z

nim nawet sprzeczne. Podobnie¿ dominiony angielskie posiadaj¹ w³asne

prawodawstwa. Ten rodzaj niezawis³oœci, prawo rz¹dzenia siê prawem

w³asnym, stanowi cechê niepodleg³oœci g³êbsz¹, ni¿ prawo wojowania.

Okreœlmy to na przyk³adzie fikcyjnym. Gdyby zrobiono z Polski nowy

dominion angielski, nie uwa¿alibyœmy tego wcale za utratê niepodleg³oœci.

Utrata prawa wypowiadania wojny na w³asn¹ rêkê by³aby wynagrodzona

zapewnieniem nam obrony przez Wielk¹ Brytaniê i wszystkie jej dominio-

ny. Trzeba by dopiero rozliczaæ i rozstrz¹saæ czy si³a Polski zmniejszy³aby

siê przez to, czy te¿ powiêkszy³aby siê.

Pañstwa zrzekaj¹ce siê wzajemnie prawa uprawiania na w³asn¹ rêkê

polityki zewnêtrznej, zwiêkszaj¹ przez to swe si³y na zewn¹trz. Tak poucza

indukcja historyczna. Gdyby ca³a Europa mog³a mieæ dobrowolnie jedno

wspólne ministerstwo spraw zewnêtrznych i wspóln¹ armiê, nie istnia³yby

Wobec Litwy i Rusi

background image

244

¿adne w¹tpliwoœci co do hegemonii rasy bia³ej nad wszystkimi czêœciami

œwiata. Wzajemne czêœciowe wyrzeczenie siê niepodleg³oœci bywa naj-

lepszym sposobem ubezpieczenia jej.

Zrzekaæ siê zupe³nej swobody w zawiadywaniu swymi sprawami ze-

wnêtrznymi nie jest tedy ani ciê¿ko, ani te¿ upokarzaj¹co. Zupe³nie inaczej

ma siê rzecz w dziedzinie spraw wewnêtrznych; tu ka¿de nawet najmniej-

sze ograniczenie mieœci w sobie znamiê podleg³oœci. Nie ma nic gorszego,

jak nie móc siê rz¹dziæ w³asnymi prawami. Od podleg³oœci politycznej

gorsz¹ jest podleg³oœæ spo³eczna. Podczas gdy cele i œrodki polityki ze-

wnêtrznej dadz¹ siê stosunkowo ³atwo uzgodniæ, uzgodnienie wewnêtrznej

przy rozmaitoœci stosunków spo³ecznych przedstawia trudnoœci nieprze-

zwyciê¿alne.

Je¿eli dwa narody maja mieæ wspóln¹ politykê zewnêtrzn¹, a wiêc

tak¿e wspóln¹ armiê, a zachowaæ niepodleg³oœæ spo³eczn¹, natenczas

powstaje autonomia. Dla wielu spo³eczeñstw jest to jedyna mo¿liwa forma

niepodleg³oœci. Co wiêcej, autonomia w pañstwowoœci wspólnej stanowi

dla strony s³abszej ocalenie.

Równie¿ dla strony silniejszej kryje siê nieraz zysk jak najwiêkszy w

tym, ¿e s³abszej przyzna autonomiê. Korzyœci, odniesione dla polskoœci

przez Agenora Go³uchowskiego mia³y siê nastêpnie okazaæ nie mniej ko-

rzystnymi dla Austrii. Gdyby siê zaœ utrwali³o dzie³o Wielopolskiego, by³by

wstrzymany wzrost potêgi Prus.

Spó³ki pañstwowe w po³¹czeniu z autonomi¹ — ot rozwi¹zany pro-

blem, jak nadawaæ niepodleg³oœæ wszystkim narodom. Naród drobny,

upieraj¹cy siê przy pañstwie w³asnym, odrêbnym, mo¿e doprowadziæ

³atwo do tego, i¿ straci wszystko.

Na tej podstawie ma siê oprzeæ nasz stosunek do Litwy i Rusi.

Pojmowaliœmy ten stosunek zawsze idealnie. Unia horodelska, przy-

jêcie do rodów i herbów, nadanie polskich praw obywatelskich; na Rusi

zaœ równouprawnienie schizmatyków z katolikami, uwolnienie od jarzma

tatarskiego, robienie szlachty z kozaków, potem wspólny front przeciw

Moskwie i opieka nad rozwojem jêzyka literackiego (pisownia „fonetycz-

na”) i dwa has³a: „za nasz¹ i wasz¹ wolnoœæ” — i „wolni z wolnymi,

równi z równymi”. Braterstwo Polski, Litwy i Rusi ma dawaæ przyk³ad

ca³ej Europie!

Od r. 1386 tkwi w nas ten idea³, któremu zostaniemy wierni nawet

wœród katastrof porozbiorowych. Ka¿dy inteligentniejszy Polak lubi³ du¿o

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

245

mówiæ na ten temat, a mówi³ z najg³êbszego przekonania, z ca³ego serca

i w najszlachetniejszym zapale, chocia¿ go… z tamtej strony nikt nie

s³ucha³. Czy¿ nie na tym schodzi³a m³odoœæ?

Nagle spad³ nam na g³owy okrzyk wojenny z Litwy. Os³upieliœmy.

£atwiej by³oby nam zrozumieæ, ¿e s³once zaczê³o na nowo kr¹¿yæ ko³o

ziemi, ni¿ poj¹æ, ¿e Polak mo¿e uchodziæ za wroga braci Litwinów. Jak

wyt³umaczyæ historycznie tak¹ monstrualnoœæ?

Nasza ekspansja ku Wschodowi pochodzi³a od unii z Wielkim Ksiês-

twem Litewskim, którego

2

/

3

obszaru stanowi³y ziemie ruskie. Przez Litwê

rozumiano ca³y obszar pañstwowy, który przez pewien czas siêga³ a¿ po

WiaŸmê, Briañsk. Potem utar³o siê nazywaæ Litw¹ te kraje, które stanowi³y

Wielkie Ksiêstwo Litewskie w latach 1569–1791. Wyraz „Litwa” by³ wiêc

pojêciem geograficznym i politycznym, lecz nie etnograficznym. „Litwi-

nami” nazywano wszystkich mieszkañców tego pañstwa, a jêzyk bia³oruski

uchodzi³ za „litewski” i tak nazywany stale w Ÿród³ach.

W dziejach Litwy o Litwinach g³ucho! Paradoks? Tak w pierwotnym

znaczeniu tego wyrazu, gdy¿ zdanie powy¿sze wydaje siê czymœ przeciw-

nym zdrowemu rozs¹dkowi, a jednak zawiera prawdê. Chodzi o Litwinów

„etnograficznych”. A¿eby unikn¹æ wielu nieporozumieñ, nazwijmy ich

tak, jak siê sami nazywaj¹, Letuwinami. Zdanie paradoksalne bêdzie

brzmia³o w tekœcie poprawionym: W dziejach Litwy o Letuwie g³ucho

(wszak¿e Letuwa by³a zaledwie cz¹stk¹ Litwy).

Kiedy Jagie³³o koronowa³ siê na króla Polski, dynastia by³a ju¿ zrusz-

czona i nie letuwski jêzyk wnosili z sob¹ do Polski, lecz bia³oruski. Witold,

chrzczony i po katolicku i po prawos³awnemu, dodawa³ sobie zawsze we

wszystkich dokumentach swe ruskie imiê Aleksandra. Pielêgnowali jêzyk

letuwski tylko ksiê¿a polscy dla katechizacji i kaznodziejstwa. A¿ do koñca

XVIII wieku nie wyda³a Letuwa ani jednego autora œwieckiego.

O jêzyk swój zgo³a nie dbali. W przedmowie do letuwskiego przek³adu

Postylli Wujka (1599) znajdujemy narzekania, ¿e Litwini lekcewa¿¹ swój

jêzyk. Statut litewski XVI w., spisali sobie po bia³orusku i ten jêzyk pozosta³

a¿ do koñca urzêdowym.

Nigdy nie odezwa³ siê ani jeden glos, ¿e mo¿na by zrobiæ urzêdowym

jêzyk letuwski.

Gdyby nie unia z Polsk¹, by³oby wszystko zruszczy³o siê w prawos³awiu

i w kirylicy. Natomiast nikt nigdy ich nie polonizowa³. Szkolnictwa pañ-

stwowego za owych czasów nie by³o. Nie ma ani jednego wypadku polskiej

Wobec Litwy i Rusi

background image

246

imigracji gromadnej, zorganizowanej. W³adcy letuwscy sprowadzali za³ogi

polskie na swe grody, a w wieku XVII przyjmowano chêtnie dzier¿awców

z Polski, ¿eby zaprowadzili postêpowe rolnictwo. Ch³opa polskiego spro-

wadza³ rz¹d litewski kilkakrotnie, lecz nie na letuwskie obszary, tylko do

Witebszczyzny i Smoleñszczyzny.

Letuwini nie polszczyli siê, natomiast cofali siê bez ustanku przed

¿ywio³em etnograficznym bia³oruskim i cofaj¹ siê dotychczas.

W dziejach porozbiorowych zacieœnia³y siê coraz bardziej wêz³y po-

miêdzy Polsk¹ a Litw¹. Mi³oœnictwo Litwy sta³o siê jakby warunkiem pol-

skiego patriotyzmu.

Litwa sta³a siê rozkosz¹ poetów polskich. O wszystkich najwybit-

niejszych pisarzy letuwskich XIX w., mo¿na siê spieraæ, czy byli Letuwinami

czy Polakami. W powstaniu 1863 r., bra³a Litwa ¿ywy udzia³, najbardziej

zaœ i najd³u¿ej ¯mudŸ.

Nastaje okres ruchów ludowych w Europie, co w koñcu (z opóŸnie-

niem) dotar³o te¿ na Litwê. I wtedy nagle wszystko siê zmieni³o. Szlachta

mia³a rêce skrêpowane (o ile nie przebywa³a na wygnaniu na Sybirze).

Ruch ludowy letuwski rozbudza³ siê pod opiek¹ rosyjskiego czynownictwa

i rosyjskiej szko³y. Nie tylko nie by³ oparty o ¿aden historyzm, lecz w

przeciwieñstwie œwiadomym (jedyny przyk³ad na œwiecie!) do w³asnego

historyzmu, nawet z jawn¹ do niego nienawiœci¹. O Letuwinach mo¿na

powiedzieæ, ¿e oddali siê nihilizmowi historycznemu. Natomiast patriotyzm

letuwski zacz¹³ byæ moskalofilskim, a wiêc antypolskim.

Stali siê nies³ychanie zaborczymi. Kto tylko z Polaków rodzi³ siê w

granicach Wielkiego Ksiêstwa Litewskiego, uchodzi³ w ich oczach za spol-

szczonego Letuwina, poczynaj¹c od samego Mickiewicza. Dlatego te¿,

ilekroæ chodzi o œcis³oœæ, musimy odró¿niaæ Letuwê od Litwy. Nie spie-

rajmy siê z nimi, ¿e Mickiewicz nie by³ Litwinem. Owszem, by³ Litwinem,

lecz nie Letuwinem, a jêzyka letuwskiego nie zna³ „ani na jotê”.

Za co oni nas nienawidz¹? Przyparci do muru przyznaj¹, ¿e nigdy od

nas nie doznali niczego z³ego, lecz oœwiadczaj¹, ¿e z koniecznoœci musz¹

budziæ przeciwko nam nienawiœæ i izolowaæ siê od nas, bo inaczej zala³aby

ich kultura polska.

Zapewne zmieni siê to i kiedyœ szczêœliwsze pokolenie bêdzie siê

sk³ada³o z „obywateli obojga narodów” (wyra¿enie moje w³asne z r.

1910). Tymczasem atoli, na razie, Letuwini s¹ najzacieklejszymi wrogami

Polski. Zawsze, przy ka¿dej sposobnoœci, pañstwo letuwskie ³¹czy³o siê

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

247

przeciw nam i z Rosj¹ i z Niemcami; na razie nie ma ¿adnych widoków

przypuszczaæ, ¿eby to siê mia³o zmieniæ. Póki istnieje odrêbne pañstwo

Letuwa, dopóty Rosja lub Niemcy maj¹ zawsze gotowy i otwarty dla nich

na oœcie¿ teren wypadowy przeciw Polsce. Gdyby Rosja i Niemcy mia³y

popaœæ w bezsilnoœæ, Letuwa podmówi Szwecjê przeciw nam i zaprosi,

by siê osiedli³a po tej stronie Ba³tyku. Byle nam rzuciæ k³odê pod nogi,

gotowi bez opamiêtania szkodziæ nawet Letuwie.

Pañstwo letuwskie musi tedy przestaæ istnieæ. ¯adnych unii, ¿adnych

federacji. Obszar pañstwa letuwskiego powinien ulec prostemu wcieleniu

do Polski. Natenczas mo¿e spostrze¿emy nareszcie, ¿e to nic innego nie

jest, jak znana nam doskonale z historii polskiej ¯mudŸ, zaludniona w

znacznej czêœci przez Polaków.

Letuwa by³a tu w³aœciwie od pocz¹tku fikcj¹.

Trudno okreœliæ do jakiej cywilizacji nale¿y Letuwa. Byæ mo¿e, ¿e

posiada jak¹œ w³asn¹ odrêbn¹ i archaiczn¹, podobnie jak jêzyk. Wiado-

moœci nasze o tym ograniczaj¹ siê do dainów, prze¿uwanych od czasów

Brodziñskiego, a nie opracowanych jeszcze krytycznie. O letuwskim pra-

wie zwyczajowym, zw³aszcza o spadkowym, o ich etyce ekonomicznej, o

szczeblu wykszta³cenia religijnego, o s¹siedztwie a pokrewieñstwie w

osadnictwie itp., nie wiemy nic. S¹ to zagadnienia o pierwszorzêdnej do-

nios³oœci naukowej w kraju, w którym s¹ okolice, gdzie u¿ywa siê p³ugów

i wozów, w których nie ma ni kawa³ka ¿elaza. Przypuszczam, ¿e w Wilnie

powstanie powa¿ne polskie stowarzyszenie celem badania kultury letuw-

skiej (nie w literackim rozumieniu tego wyrazu), a bêdzie mieæ cz³onków

zapewne po ca³ej Polsce.

Kultura wspó³czesnej inteligencji letuwskiej jest czymœ zupe³nie no-

wym a stanowi letuwsk¹ odmianê moskiewskiej, nowa cz¹stkê cywilizacji

turañskiej. Z letuwsk¹ cywilizacj¹ nie ma to najmniejszego zwi¹zku, lecz

zwi¹zek taki mo¿e siê wytworzyæ. Lud czêsto przejmuje siê rodzajem cywi-

lizacji wyznawanej przez inteligencjê. Wypadek taki mo¿e siê zdarzyæ

Letuwie tym ³atwiej, je¿eli siê oka¿e, ¿e rodzima jej cywilizacja jest prze-

starza³¹ i je¿eli j¹ lud pocznie opuszczaæ. Archaicznej swej kultury lud

nie zdo³a przysposobiæ do nowoczesnych wymagañ ¿ycia zbiorowego,

je¿eli mu dróg nie obmyœli inteligencja. Wy³ania siê tu pewna misja Pola-

ków wobec ludu ¿mudzkiego.

Zwa¿yæ nale¿y, ¿e wcielenie ¯mudzi (zwanej Letuw¹) do Polski wyrwie

lud tamtejszej z izolacji. Kto wie czy w nastêpnym pokoleniu nie bêdzie

Wobec Litwy i Rusi

background image

248

ju¿ za póŸno na studia, o których tu mówiê. Zapewne, ¿e lepiej by³oby

utrzymaæ nienaruszon¹ kulturê letuwsk¹ na ¯mudzi: najlepiej i najprzy-

jemniej. Oby to nie by³o utopi¹!

Przyjrzyjmy siê teraz Rusinom.

Rusini nazywaj¹ siê obecnie po rusku Ukraiñcami. Nam nic do tego;

ale te¿ im nic do tego, ¿e po polsku nazywaj¹ siê Rusinami, bo tak ich

zowiemy od tysi¹ca lat.

Patronimicum Rusin oznacza potomków Rusów skandynawskich.

W Prawdzie Ruskiej przeciwstawiano w Nowogrodzie Wielkim Rusinów

s³owiañskim tuziemcom.

Do ziemi Lachów (mniej wiêcej województwo lwowskie) przybyli

ruscy zdobywcy w r. 988 i dziêki temu chrzeœcijañstwo pojawi³o siê tam

najpierw w obrz¹dku bizantyñskim. Rusini ograniczali siê d³ugo do za³óg

na grodach, do czêœci dworzan i niewielu popów; dopiero w drugiej po³o-

wie XIII w., (po wielkim najeŸdzie mongolskim) nasta³o osadnictwo rus-

kiego ludu rolnego. Od zdobywców i panów swych Rusinów przyj¹³ ich

nazwê ca³y kraj i wszystkie ludy wschodniej S³owiañszczyzny.

Na ziemi Lachów (zwanej póŸniej Rusi¹ Czerwon¹) powsta³a polska

struktura spo³eczna i lud ruski dostosowa³ siê do niej. Podobnie¿ auto-

chtonami jesteœmy w Che³mszczyŸnie (tam by³y „grody Czerwieñskie”).

S³owiañszczyzna wschodnia nale¿y dotychczas na ogó³ do cywilizacji

turañskiej, w której idea narodowa jest zasadniczo nieznana. Podlegaj¹c

jednak wp³ywom zachodnim, zw³aszcza polskim, przyswajano sobie tu i

ówdzie, w rozmaitych czasach, w rozmaitych krajach Rusi, poczucie naro-

dowe. Po raz pierwszy na prze³omie XVI i XVII wieku. Ruch ten dobiega³

zaledwie do polowy XVII w., na pó³nocy wytwarzaj¹c naród rosyjski (£o-

monosow i Dier¿awin). W po³owie zaœ XIX w. ozwa³a siê odrêbnoœæ naro-

dowa ruska w dawnej „Galicji wschodniej” zmierzaj¹c do ³¹cznoœci na-

rodowej z Kijowem, potem zaœ marz¹c o jednoœci narodowej od Sanu a¿

do Morza Azowskiego.

Nie nale¿y do dziejów narodowoœci ruskiej ani kozaczyzna, ani hajda-

maczyzna, koliszczyzna, ni przedsiêwziêcie polityczne Mazepy. Wojny ko-

zackie mia³y cechê cywilizacyjn¹ turañsk¹, spo³eczn¹, ekonomiczn¹, wy-

znaniow¹, lecz nie narodow¹. Nigdy kozaczyzna nie naby³a poczucia naro-

dowego, zburzy³a zaœ dzie³o ostrogskie. Inteligencja ruska, pe³na wstydu

z powodu bezeceñstw pope³nianych w wojnach kozackich, którym ton

nadawa³ najgorszy mot³och, zaciera³a za sob¹ wszelkie œlady jakiego-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

249

kolwiek zwi¹zku z kozaczyzn¹ i rzuca³a t³umnie prawos³awie, przechodz¹c

nie na uniê, lecz na obrz¹dek ³aciñski. Wtedy dopiero polszczy³a siê Ruœ

po³udniowa na wiêksz¹ skalê, chroni¹c siê pod skrzyd³a kultury polskiej.

Hajdamaczyzna i koliszczyzna by³y typowym przejawem cywilizacji

turañskiej, stanowi¹cej b¹dŸ co b¹dŸ podstawê umys³owoœci ruskiej. Ru-

sini lubi¹ je idealizowaæ i wmawiaj¹ w te ruchy zbójeckie pod³o¿e naro-

dowe. Wydawano nawet czasopismo „patriotyczne” pt. Hajdamaka. Znowu

dowód jak turañszczyzna stanowi w ich dziwnej mieszance cywilizacyjnej

pierwiastek najsilniejszy; lecz na turañszczyŸnie narodowoœæ siê nie tworzy.

„Mazepiñstwo” bywa rozdymane przez publicystów ruskich. Pod Po³-

taw¹ by³o zaledwie 4 500 Kozaków; ogó³ trzyma³ siê cara. Sam Mazepa

u³o¿y³ siê w r. 1705 z Karolem XII i Leszczyñskim o ksiêstwo na Ukrainie

zadnieprzañskiej, ale potem plan zmieniono. Ewentualne zdobycze mia³y

byæ przy³¹czone do Litwy i Polski, a Mazepa mia³ otrzymaæ ksiêstwo na

pó³nocy z Witebskiego i Po³ockiego. Trudno wiêc uwa¿aæ go za patriotê

„ukraiñskiego”.

Ruchowi narodowemu ruskiemu brak ci¹g³oœci historycznej; wiêc

³ata siê kozakami, hajdamakami i Mazep¹, nie orientuj¹c siê, jak dalece

szkodz¹ tym swej w³asnej sprawie. Szacunku tym u nikogo nie pozyskuj¹

i nie wydaj¹ siê nikomu potrzebnymi, jedynie tylko wrogom Polski, którzy

u¿ywaj¹ ich czasem do czegoœ, jak siê nadarzy okazja. Nie jest jednak

jeszcze ukoñczony w nauce europejskiej spór o to, czy Rusini nie s¹

tylko „Ma³orusinami”, a jêzyk ich narzeczem rosyjskiego.

Nawiasem dodajmy, ¿e „chocho³” jednak nie rozumie „kacapa”, pod-

czas gdy rozumie doskonale Polaka.

Rusin posiada pewn¹ szczególn¹ cechê dla nas niezrozumia³¹: musi

mu byæ „kriuda”, inaczej nie uwa¿a³by siê za patriotê.

Ile¿ w dawnej Galicji narzekali na ucisk, nawet ekonomiczny! Lecz

pos³uchajmy o tym g³osu Stefczyka: „Polacy maj¹ dostateczn¹ podstawê

w statystyce ludnoœciowej i podatkowej do stawiania wobec Rusinów

¿¹dañ znacznie dalej id¹cych ni¿ to czyni³y stronnictwa polskie…”

„Przeciêtne gospodarstwo w³oœcianina polskiego p³aci³o wiêcej po-

datków ni¿ ruskie, mimo ¿e przeciêtny obszar gospodarstwa w³oœcia-

nina polskiego w Galicji jest znacznie mniejszy ni¿ ruskiego, gdy¿

rozdrobnienie rolne najsilniejsze jest w okolicach czysto polskich, a

przy tym na terenach mieszanych Polacy s¹ przewa¿nie w³aœcicielami

najmniejszych gospodarstw.”

Wobec Litwy i Rusi

background image

250

W polityce „wielkiej” Rusini proponuj¹ nam, byœmy siê wynieœli „za

San”; gdybyœmy to zrobili, by³aby im krzywda, ¿eœmy siê nie cofnêli za

Wis³ok, potem za Wis³okê, i jeszcze za Dunajec, a nawet gdzieœ za Popra-

dem jeszcze by im by³a krzywda. Na to nie ma rady.

Tych „krzywd” podamy tu ilustracjê arcywymown¹:

Dnia 14 grudnia 1907 r., na posiedzeniu Krakowskiego Klubu S³o-

wiañskiego omawiano stosunki polsko-ruskie. W dyskusji zabiera³ g³os

tak¿e obecny na tym zebraniu goœæ s³owacki, którego nazwiska nie mo¿na

by³o og³aszaæ ze wzglêdu na stosunki madiarskie. Dziœ mo¿emy wyjawiæ,

¿e by³ nim ks. Blaho, póŸniejszy biskup. Przedrukujemy tu dos³ownie

wiadomoœæ o tym ze Œwiata S³owiañskiego z zeszytu ze stycznia 1908 r.

str. 42–44:

Goœæ s³owacki wzi¹³ udzia³ w dyskusji w sposób mimowolny, ale przez

to w³aœnie nadzwyczaj wymowny, a nawet dosadny.

Korzystaj¹c z obecnoœci goœcia, poprosi³ go prezes prof. Zdziechow-

ski, ¿eby udzieli³ Klubowi pewnych wyjaœnieñ, zw³aszcza w sprawie ducho-

wieñstwa „madiaroñskiego”. Goœæ mówi³ po s³owacku i rozumiano go

doskonale. Wywi¹za³o siê wœród posiedzenia intermezzo o stosunkach

s³owackich, z czego korzystaj¹c redaktor Œwiata S³owiañskiego i pragn¹c

nawi¹zaæ do w³aœciwego tematu wieczoru, wystosowa³ do szanownego

goœcia S³owaka zapytanie:

Co robiliby S³owacy i jak zachowaliby siê wzglêdem Madiarów, gdyby

w ca³ym s³owiañskim „okoliu” by³y s³owackie szko³y ludowe, gdyby by³o

piêæ gimnazjów s³owackich, a nadto w madiarskich w miarê potrzeby i

mo¿noœci paralelki s³owackie, gdyby w uniwersytecie w Budapeszcie by³o

siedem katedr s³owackich i mo¿liwoœæ dalszych habilitacji s³owackich —

póki nie powstanie osobny s³owacki uniwersytet, gdyby ca³e spo³eczeñstwo

madiarskie, pos³owie i prasa, profesorowie i m³odzie¿ — zgadza³o siê na

utworzenie uniwersytetu s³owackiego, gdyby jêzyk s³owacki by³ urzêdowym

w szkole, s¹dzie i urzêdzie, gdyby odbywa³y siê po s³owacku rozprawy

s¹dowe; gdyby ka¿da gmina, która tylko zechce, mog³a nie tylko sama po

s³owacku urzêdowaæ, ale z wy¿szymi w³adzami korespondowaæ po

s³owacku; gdyby og³oszenia urzêdowe by³y i byæ musia³y tak¿e po s³owacku;

gdyby na ca³ych Wêgrzech nie mo¿na by³o dostaæ ¿adnego blankietu

pocztowego bez s³owackiego tekstu obok madiarskiego, gdyby wszyscy

urzêdnicy pañstwowi i autonomiczni w okolicy znali jêzyk s³owacki, gdyby

stowarzyszenia i instytucje naukowo-kulturalne s³owackie otrzymywa³y

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

251

subwencje od sejmu budzyñskiego, uchwalone przez madiarsk¹ wiêkszoœæ,

gdyby prezydent budzyñskiego sejmu zagaja³ sesje nie tylko w madiarskim

jêzyku, ale te¿ s³owackim, a s³owaccy pos³owie przemawialiby tam zawsze

tylko po s³owacku, nie doznaj¹c o to najmniejszej przykroœci, tak, ¿e ma-

diarska wiêkszoœæ uwa¿a³aby to u¿ywanie s³owackiej mowy w parlamencie

za proste prawo przyrodzone S³owaków, a sama zna³aby jêzyk s³owacki, i

s³ucha³aby tych mów zupe³nie tak samo, jakby madiarskich;

Czy w takim razie uwa¿aliby S³owacy Madiarów za swych gnêbicieli?

Zapytanie to wywo³a³o efekt niespodziewany. Goœæ ze S³owaczyzny

przypuszcza³, ¿e wyliczono mu postulaty ruskie i pocz¹³ t³umaczyæ, ¿e

S³owacy nie maj¹ tak wielkich pretensji, ¿e o takich „koncesjach” mog¹

myœleæ tylko Chorwaci, jako posiadaj¹cy pewne prawa historyczne, ale

S³owacy poprzestaliby i byliby zupe³nie zadowoleni, gdyby… i goœæ za-

biera³ siê do sformu³owania skromnych postulatów s³owackich. Niepo-

rozumienie by³o widoczne dla ka¿dego, a jak¿e¿ by³o ono znamiennym.

Na proœbê, ¿eby odpowiedzia³ krótko „tak” lub „nie”, czy S³owacy uwa¿a-

liby Madiarów wrogami i gnêbicielami, gdyby posiedli to wszystko, co

redaktor wyliczy³ — goœæ okazywa³ zrazu pewne zak³opotanie, bo siê

obawia³, czy to nie jest mo¿e wyszydzeniem d¹¿noœci s³owackich i znów

chcia³ t³umaczyæ, ¿e S³owacy wcale nie tacy wymagaj¹cy… Poproszony

po raz trzeci, ¿eby da³ koniecznie odpowiedŸ bezpoœredni¹ na zadane

pytanie, odpar³ ju¿ trochê zniecierpliwiony: „Ale¿ w takim razie nazwali-

byœmy Madiarów naszymi braæmi!”

Teraz wyt³umaczono s³owackiemu goœciowi, ¿e redaktor Œwiata S³o-

wiañskiego nie wylicza³ bynajmniej postulatów ruskich, ale tylko to, co

Rusini faktycznie posiadaj¹.

S³owak os³upia³ — a po d³u¿szej chwili powiedzia³: „W takim razie

nie rozumiem Rusinów”.

Epizod nadzwyczaj znamienny dla psychologii „kriudy”. Za daleko

trzeba by zbaczaæ, ¿eby wyjaœniaæ ten stan umys³ów. Przyjmujemy po pro-

stu pomiêdzy za³o¿enia naszych projektów fakt, ¿e Letuwini i Rusini s¹

nam zaciek³ymi wrogami i ¿e na to nie pomog¹ ¿adne dowody przyjaŸni

z naszej strony. Oni nienawidz¹ w nas cywilizacjê ³aciñsk¹.

Poprzednicy nasi dopomagali z ca³ych si³ ruchom narodowym letuw-

skiemu i ruskiemu i dopomogli mu te¿ walnie w wytwarzaniu piœmiennictw

narodowych. Polskim rz¹dom w Galicji zawdziêczaj¹ Rusini wprowadzenie

pisowni fonetycznej i w ogóle „ukrainizacjê szkolnictwa”.

Wobec Litwy i Rusi

background image

252

Ze wszelkich a wszelkich ingerencji w sprawy kulturalne letuwskie

lub ruskie trzeba siê wycofaæ. Sami mamy pracowników dla siebie za

ma³o, nie mo¿emy przeto odstêpowaæ ich… nieprzyjacio³om.

W tym pokoleniu zwrócili siê dwa razy orê¿nie przeciw Polsce. S¹ to

w pañstwie polskim kraje zdobyte i podbite. Stosunek ten jest dla nas

bardzo przykry, lecz nie myœmy go wytworzyli, a inicjatywa do zmiany nie

mo¿e wychodziæ od nas. Oœmieszyliœmy siê ju¿ dosyæ tym ci¹g³ym natrêt-

nym „wyci¹ganiem rêki”, o któr¹ nikt nas nie prosi³.

Nieprzyjacio³om pañstwa trzeba odj¹æ mo¿noœæ wyrz¹dzania szkody.

Podobnie jak Niemcy i ¯ydzi nie bêd¹ mogli Rusini i Letuwini sprawowaæ

¿adnej funkcji publicznej, nie bêd¹ mogli byæ ani urzêdnikami, ani ofice-

rami. Nie bêd¹ te¿ mogli posiadaæ broni. Wrogów pañstwa nie mo¿na

robiæ równouprawnionymi obywatelami.

Te œrodki zaradcze nale¿¹ do polskiej samoobrony.

Nie godzi siê jednak krzywdziæ ich, a zw³aszcza nie wolno przeszka-

dzaæ ich rozwojowi narodowemu; nie trzeba pomagaæ, lecz przeszkadzaæ

nie wolno. Nie wtr¹cajmy siê w ich sprawy!

Trzeba obmyœleæ pewn¹ formê autonomii dla Rusinów i Letuwinów.

Nie mo¿na przyznaæ autonomii terytorialnej, gdy¿ nie ma takiego

województwa, w którym nie by³oby ludnoœci polskiej. Musimy wiêc siêgaæ

do autonomii narodowej. Przyniesie im ona i tê korzyœæ, i¿ ka¿dy ich rodak,

gdziekolwiek mieszka³by, choæby w GnieŸnie, mo¿e do niej przyst¹piæ.

Nie narzucaæ nikomu polskoœci pod ¿adnym pozorem, ni polskich

urz¹dzeñ. Nie trzeba i nie mo¿na wt³aczaæ ich w przymusowe zwi¹zki

naszego samorz¹du z dwóch przyczyn. Nie stosujmy do Letuwy i Rusi

¿adnego przymusu bez koniecznej potrzeby, a zwi¹zki nasze s¹ przymu-

sowe. Nie narzucajmy im naszej organizacji!

Ten ustrój wymaga nadto wy¿szego stopnia oœwiaty, by³by dla nich

nieodpowiedni. Wynalezieniem odpowiedniego niechaj siê zajm¹ sami.

Ani te¿ nie oktrojowaæ im jakichkolwiek form innych wed³ug naszego

uznania. Niechaj w ca³ym zakresie spo³ecznym rz¹dz¹ siê sami, jak im

siê ¿ywnie podoba!

Letuwini i Rusini op³acaj¹ tylko pañstwowe podatki polskie; od zawo-

dowych spo³ecznych polskich s¹ wolni; z terytorialnych opuszcza siê im

oœwiatowe.

Poniewa¿ nie chcemy, ¿eby ich narodowe sprawy uleg³y jakiemu-

kolwiek przymusowi, ani nawet nie naciskowi, organizacje letuwskie i

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

253

ruskie niechaj posiadaj¹ cechê stowarzyszeñ. Tym samym bêd¹ korzystaæ

z pewnej swobody. Niechaj za pomoc¹ wolnych stowarzyszeñ zorganizuj¹

sobie szkolnictwo, lecznictwo, s¹downictwo, prasê itd., itd., wszystko,

co Polacy za³atwiaj¹ za pomoc¹ samorz¹dów zawodowego i terytorialnego.

Zbieraæ na to fundusze mog¹ w sposób dowolny. Pañstwo polskie nie

udziela atoli egzekutywy pañstwowej ani swoim w³asnym stowarzyszeniom.

Tym samym trac¹ Rusini i Letuwini prawo do korzystania z instytucji

narodowych polskich.

Uniwersytet kowieñski mog¹ utrzymywaæ ze swoich funduszów. Byæ

mo¿e, ¿e z czasem móg³by byæ fili¹ wileñskiego. Tymczasem atoli trzy-

majmy siê rzeczywistoœci, z ca³¹ jej brutalnoœci¹. Zastrzegamy tedy, ¿e

nie bêdzie móg³ byæ otwarty, póki nie zostanie zwrócone wszystko i napra-

wione, co zrabowano uniwersytetowi wileñskiemu. Profesorami, asysten-

tami itd., mog¹ byæ tylko poddani pañstwa polskiego, a wyk³ady mog¹ siê

odbywaæ tylko w jêzyku letuwskim (nawet w polskim nie). Poziomu nau-

kowego nie bêdziemy kontrolowaæ; czy jednak dyplomy, egzaminy i stop-

nie naukowe mog¹ mieæ znaczenie poza ¯mudzi¹, o tym orzekaæ bêdzie

co piêæ lat zjazd rektorów polskich uniwersytetów.

To samo tyczy³oby siê w danym razie uniwersytetu ruskiego.

Je¿eli Rusini lub Letuwini zechcieliby organizowaæ sobie w³asne od-

rêbne s¹downictwo, s¹dy koronne polskie nie przyjmowa³yby pozwów

od powodów letuwskich lub ruskich przeciwko letuwskim lub ruskim

pozwanym. Gdyby Rusini lub Letuwini ¿yczyli sobie, ¿eby lecznictwo i

szpitalnictwo przyjê³y cechy narodowe, nie trzeba siê sprzeciwiaæ. Pozo-

stawia siê jednak im inicjatywê wyst¹pienia z odpowiednim projektem.

Rozmiary letuwskiej odrêbnoœci pozostawia siê ich w³asnej woli.

Sprawy koœcielne pozostawia siê w³adzom koœcielnym.

Istniej¹ atoli sprawy, w których izolacja niemo¿liwa, np. sprawy

przewozu, drogi. Trudno pozostawiæ je wy³¹cznie na barkach tamtejszych

samorz¹dów polskich!

Nie chc¹c poddawaæ ludnoœci nie polskiej pod zwierzchnictwo zrze-

szeñ polskich, oddajemy pañstwu, a mianowicie ministerstwu spraw we-

wnêtrznych wszystkie sprawy, które s¹ ró¿nym narodom z koniecznoœci

wspólne terytorialnie.

W ka¿dym powiecie ca³ego pañstwa, gdzie ludnoœci nie polskiej znaj-

duje siê 10% lub wiêcej, utrzymuje ministerstwo spraw wewnêtrznych

swój urz¹d, zwany starostwem. Jest to administracja pañstwowa dla lud-

Wobec Litwy i Rusi

background image

254

noœci nie polskiej. Na utrzymanie jej op³aca ta ludnoœæ osobny podatek.

Do zakresu starostw nale¿¹ wszystkie sprawy, których nie zdo³aj¹

wykonaæ stowarzyszenia letuwskie i ruskie, lub te¿ samorz¹dy polskie, a

to z powodu niejednolitoœci narodowej zaludnienia. Starostwo staje siê

natenczas pomocnikiem stron obydwóch.

W województwach wschodnich mo¿e Kanclerz Sprawiedliwoœci od-

daæ pod nadzór starostwa policjê bezpieczeñstwa w danym powiecie. Na

ka¿dy powiat trzeba osobnego zlecenia i upowa¿nienia. Zakres w³adzy

starostwa nad policj¹ okreœla w takim wypadku sam Kanclerz. Ministrowie

skarbu, spraw wewnêtrznych okreœlaj¹ zakres w³adzy starostów w ich

powiatach wzglêdem korpusu egzekutorów, wzglêdem urzêdów podatko-

wych, pocztowych i zarz¹dów kolejowych.

Wolnoœæ Rusinów i Letuwinów musi byæ ograniczona zasad¹, ¿e nie

wolno im przedsiêbraæ niczego przeciwko pañstwu polskiemu i polskoœci

w ogóle. Dozór nad tym sprawuje ministerstwo spraw wewnêtrznych spo-

sobami i œrodkami wed³ug w³asnego uznania. Zdaje z nich sprawê sejmowi

ziemskiemu.

Mówi¹c o Rusi nie sposób pomin¹æ kwestii unii cerkiewnej.

Na tê uniê ju¿ w XV w., by³o za póŸno. Schizma sprzêg³a siê z cywili-

zacj¹ bizantyñsk¹. Cerkiew stanowi³a jedyny zbiornik bizantynizmu na

turañskim pod³o¿u Rusi. Do cech bizantyñskich nale¿y pierwszeñstwo

formy nad treœci¹. Na Rusi rozwinê³o siê to w istn¹ wiarê w formê, której

najmniejsza cz¹stka stanowi³a tak¿e artyku³ wiary. Wierzono w nadprzy-

rodzon¹ moc formy, z czego konsekwentnym by³ wniosek, ¿e nie wolno

zmieniaæ niczego, bo inaczej forma utraci sw¹ moc. Wniosek dalszy wiód³

do przekonania, ¿e nie zmienia siê nic w treœci, skoro siê pozostawia

formê. Obok tego dzia³a³a zasadnicza i nieposkromiona nienawiœæ do

³aciñstwa, kipi¹ca ju¿ u tzw. Nestora, jako do „najgorszej herezji”, nie

mogli wiêc przenieœæ na sobie tego, ¿eby ich kap³an modli³ siê przy mszy

œw. za papie¿a.

Unia florencka (1437) dotrwa³a tylko u mniejszoœci Ormian i u Maro-

nitów, a poza tym minimalnym rezultatem spe³za³a na niczym. Z Polski

ani z Litwy nie by³o we Florencji ¿adnej delegacji. Nastêpne próby zaszcze-

pienia unii nie miewa³y trwalszych wyników, a¿ dopiero unia brzeska

(1596 r.) wyda³a rezultatów… a¿ nadto wiele. By³o to dzie³o na pó³ reli-

gijne, na pó³ œwieckie, og³oszone i wprowadzone poœpiesznie pod napo-

rem woli królewskiej, bo Zygmunt III zamyœla³ zrobiæ z unii klin do roz-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

255

sadzenia porozumienia pomiêdzy protestantyzmem a prawos³awiem,

które grozi³o mu utrat¹ tronu. Wiadomo jak okolicznoœci te dopomog³y

do wzniecenia wojen kozackich. W ugodzie hadziackiej (w r. 1558) trzeba

by³o znosiæ ca³kiem uniê w województwach kijowskim, brac³awskim i

czernihowskim.

Utrzymywa³a siê unia jedynie na zachodniej Bia³orusi.

Dopiero za króla Jana III przyjê³a uniê eparchia przemyska w r. 1692;

lwowska w r. 1700 i ³ucka 1702 za Augusta II Sasa. W pierwszej po³owie

XVIII w., rozszerzy³a siê ju¿ unia na ca³e pañstwo.

Szerzy³y siê wprawdzie pojêcia cywilizacji ³aciñskiej, lecz tylko wœród

warstw oœwieceñszych, które przyjmowa³y obrz¹dek ³aciñski. Unia by³a

wówczas wyznaniem pospólstwa, tak samo jak prawos³awie, i nie mieœci³a

w sobie pierwiastków ³aciñskich. Skoro pozostawiono ludowi formê ob-

rzêdu wschodniego (modyfikowan¹ zwolna i tylko w szczegó³ach) lud

by³ przeœwiadczony, ¿e pozostaje w prawos³awiu; u¿ywano d³ugo zreszt¹

tej nazwy.

Nigdy unia schizmy nie usunê³a, lecz ostatecznie przyjê³a siê na Rusi

polskiej i litewskiej. Sta³o siê to tym sposobem, ¿e szlachta polska fundo-

wa³a tysi¹ce cerkwi unickich i Polacy przyjmowali obrz¹dek unicki, a¿eby

dostarczyæ unii kap³anów; czêsto wyœwiêceni ju¿ ksiê¿a ³aciñscy prze-

chodzili na uniê. Koœció³ ³aciñski ju¿ w XVIII w., niedomaga³ u nas na

brak kap³anów, a parafie polskie sta³y siê najobszerniejszymi w ca³ej Euro-

pie (co trwa do dnia dzisiejszego). Poœwiêcaj¹c siê dla utrzymania unii,

wyrz¹dziliœmy szkody katolicyzmowi ³aciñskiemu na ziemiach polskich.

Nagle w ostatniej æwierci XIX w., lud unicki zas³yn¹³ mêczeñstwami

za wiarê, budz¹c podziw swym heroizmem. U historyka budzi³o siê obok

tego zdziwienie, jak siê to sta³o mo¿ebnym wobec tego wszystkiego, co

wiemy o ¿yciu religijnym Rusi. Zagadka wyjaœni³a siê: oto wszystkie a

wszystkie okolice i wsie pojedyncze, które ponios³y mêczeñstwo, by³y

pochodzenia polskiego, zruszczone przez Cerkiew.

Ruœ prawdziwie etnograficzna nie ma z tym nic wspólnego. Dodajmy,

¿e wszystkie a wszystkie listy pisywane z wygnania przez unitów, pisane

s¹ w jêzyku polskim; nie istnieje ani jeden taki list pisany po rusku.

Doœwiadczenia zrobione po odzyskaniu niepodleg³oœci z „nawróco-

nymi” kap³anami prawos³awnymi, tkwi¹ nam jeszcze w pamiêci; lud zaœ

prawos³awny, a œwie¿o na nowo unicki, rozumie czêsto uniê w ten sposób,

¿e papie¿ nawróci³ siê na prawos³awie.

Wobec Litwy i Rusi

background image

256

Na nic wobec tego ludu rozumowanie, je¿eli siê nie zmieni formy;

przy obrz¹dku wschodnim katolicyzm jest dla nich czymœ wrêcz niepo-

jêtym. Szerzy siê zaœ niechêæ przeciw prawos³awiu, i to nieraz z ¿ywio³ow¹

si³¹, i zupe³nie spontanicznie. Propaganda obrz¹dku ³aciñskiego zbiera

obfite owoce, gdziekolwiek siê pojawi. Istnieje tendencja, ¿eby tê propa-

gandê st³umiæ: na poœwiêcaj¹cych siê jej kap³anów patrz¹ pewne sfery,

jakby na jakich aposto³ów.

Zachodzi grube nieporozumienie, je¿eli fanatykom unii (a s¹ tacy,

choæ nie miêdzy Rusinami) wydaje siê, ¿e Rzym, otaczaj¹c unie ojcowsk¹

sw¹ opiek¹, zakazywa³ Rusinom przyjmowaæ obrz¹dek ³aciñski. Istnieje

zupe³ne równouprawnienie. Nie wolno przeszkadzaæ misjom katolickim

unickim, lecz równie¿ nie wolno stawiaæ przeszkód misjonarzom ³aciñ-

skim. Stolica Apostolska zastrzeg³a wyraŸnie, ¿e nawracanym zostawia

siê do wyboru obrz¹dek wschodni lub ³aciñski. A zatem wolno te¿ ka¿de-

mu popieraæ te lub owe misje wed³ug w³asnego uznania. Nie ma w tym

nic z³ego, ¿e ktoœ nie popiera zabiegów unickich, je¿eli popiera misjo-

narstwo ³aciñskie. Szerzenie katolicyzmu na wschodzie jest naszym obo-

wi¹zkiem, lecz ³aciñstwo nie jest bynajmniej katolicyzmem „drugiej

klasy”.

Przed przesz³o 30 laty odezwa³y siê g³osy, ¿e gdyby nie unia brzeska,

katolicyzm ³aciñski by³by od dawna rozszerzony po Ural. Obecnie roz-

twieraj¹ siê na oœcie¿ bramy, czasy staj¹ siê wielce sposobnymi i prawo-

s³awie straci³o w Rosji szacunek ludzki, a ludnoœæ spragniona jest s³owa

Bo¿ego. Katolicyzm ma przed sob¹ wielkie widoki; oby ich uni¹ nie zmar-

nowano!

Jak dotychczas w unii pozostawa³a zawsze furtka otwarta do powrotu

na schizmê i zale¿a³o to tylko od okolicznoœci. Dowodów pe³no w dziejach

unii nie tylko w XIX w., lecz nie mniej XX.

Na zakoñczenie niniejszego roztrz¹sania dodam kilka uwag ze stano-

wiska ekskluzywnego samych tylko interesów polskich:

Ekspansja polskoœci dokonywa³a siê i na nowo dokonywaæ siê mog³a-

by tylko natenczas, gdybyœmy sami twardo stali przy cywilizacji ³aciñskiej;

tej zaœ ekspansja mo¿e siê dokonywaæ wy³¹cznie tylko dzia³aniem przy-

k³adu. Panowanie polityczne, aneksja, rozszerzanie granic, federacja, unia

itp., s³owem wszelkie utwierdzanie wp³ywów politycznych w jakikolwiek

sposób od form najgrubszych a¿ do najidealniejszych w³¹cznie nie ma tu

nic do rzeczy. Czy to polityka pod pozorem misji cywilizacyjnej, czy cywili-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

257

zowanie œrodkami politycznymi — i to i tamto jednako absurdy. Co ma

stanowiæ trwa³e dobro ¿ycia, nie da siê osi¹gn¹æ sztucznie.

Polskoœæ bêdzie siê szerzyæ, je¿eli poœród oœciennych znajd¹ siê

stosowne do tego warunki, których przecie¿ nie wytworzymy u nich w

sposób sztuczny, choæ byœmy panowali nad nimi bezpoœrednio z jak

najwiêksz¹ przewag¹ polityczn¹.

Si³a zaœ promieniowania kultury polskiej musi powstawaæ samoistnie,

jako dziedzina ca³kiem odrêbna od polityki. Czy¿ Litwa nie spolszczy³a

siê najbardziej po rozbiorach, a czy¿ nie cofnê³a siê tam polskoœæ po

odzyskaniu niepodleg³oœci?

Jak na koñcu poprzedniego rozdzia³u, podobnie¿ tutaj pozwolê sobie

dopisaæ, co osobiœcie s¹dzê o tym ca³ym zagadnieniu.

Letuwini, bêd¹c zbyt nieliczni i rozporz¹dzaj¹c siê tak ma³ym teryto-

rium, zrobiliby sami dla siebie najlepiej, gdyby siê uznali odrêbnym ludem

narodu polskiego.

Rusini wed³ug mojego zdania s¹ takim ludem. Jêzyk ich podobniejszy

do polskiego ksi¹¿kowego, ni¿ narzecze kaszubskie lub podhalañskie!

Z³y los nada³ im narodowe abecad³o, narodowy kalendarz, nawet Koœció³

narodowy, s³owem, stanowi¹ „naród” w tym, co nie powinno byæ naro-

dem. Z³y los odmiót³ ich od cywilizacji ³aciñskiej… Póki siê sami na tym

nie spostrzeg¹, traktujmy ich jednak¿e jako osobny naród. Mym zdaniem

mog¹ jednak staæ siê narodem tylko defektywnym. Oczywiœcie, ni ci, ni

tamci, nie mog¹ byæ ludem narodu polskiego, dopóki znajd¹ siê poza

cywilizacj¹ ³aciñsk¹. Naród musi byæ cywilizacyjnie jednolity.

Czasy tworzenia siê narodów minê³y. Próby spóŸnione nie powiod¹

siê. Wchodzimy w nowy okres uniwersalnoœci. To jednak tylko moje oso-

biste zdanie.

Wobec Litwy i Rusi

background image
background image

XVI. WOBEC S£OWIAÑSZCZYZNY

W polityce „wszystko” znaczy naprawdê tyle co nic, albowiem „wszyst-

ko” nie istnieje; w polityce to tylko chodzi o rachubê, co jest dok³adnie

ograniczone. Uniwersalnoœæ polega na chwytaniu dalekich a rozleg³ych

urojeñ, lecz trzeba jej szukaæ tu¿ ko³o siebie. Natenczas tylko wynajdzie

siê drogê trafn¹, która mo¿e rzeczywiœcie zawieœæ daleko w najrozleglejsze

dziedziny polityczne. My Polacy mamy j¹ w S³owiañszczyŸnie; gdybyœmy

nawet nie zaszli dalej, bêdziemy bardzo w uniwersalnoœci w tym… ogra-

niczeniu.

Wieœci³ i wieszczy³ swego czasu Zygmunt Krasiñski, jako Polska

„wstanie królow¹ s³owiañskich pól”. Nie by³o to wcale niemo¿liwoœci¹

w pierwszym stadium odzyskanej niepodleg³oœci; wszak¿e¿ zwracano siê

wprost do nas zapytaniem, czemu nie stajemy na czele S³owiañszczyzny.

Ale nasi rz¹dziciele na samo brzmienie wyrazu „S³owiañszczyzna” wpadali

w os³upienie, a potem w z³oœæ. W ograniczeniu swoim s¹dzili, ¿e ca³a

S³owiañszczyzna mieœci siê w Rosji…

Nasza pieœñ „Jeszcze Polska nie zginê³a” sta³a siê prototypem s³o-

wiañskich hymnów narodowych. W r. 1834 zaczêli j¹ parafrazowaæ S³owa-

cy, zaraz potem naœladowali ich Czesi, a czesk¹ odmianê Serbowie; od-

dzielnie powsta³y odmiana chorwacka i ³u¿ycka; zrodzi³a siê tak¿e ruska

parafraza.

Nie ma narodu s³owiañskiego, gdzie by nie by³o œladów polskich

zabiegów. £u¿yce Dolne rozbudzi³ Alfons Parczewski i on wystara³ siê o

³u¿ycki elementarz.

W S³oweñcach dostrzeg³ pierwszy odrêbnoœæ od Chorwatów Andrzej

background image

260

Kucharski; z narodowym ich odrodzeniem zwi¹zane jest nazwisko Emila

Kortyki, a w przysz³oœci ich uwierzy³ pierwszy Aleksander Jab³onowski;

on te¿ zwróci³ uwagê na od³am s³oweñski w Styrii. Za wolnoœæ serbsk¹

walczyli oficerowie polscy jeszcze pod Jerzym Karad¿ord¿¹. Chorwatami

zajmowa³ siê ju¿ Stryjkowski, a najwiêkszy ich poeta, dubrownicki Gun-

duliæ, by³ piewc¹ W³adys³awa IV. Jakie znaczenie mia³y dla po³udniowych

S³owian nasze wyprawy tureckie, nad tym nie trzeba siê rozwodziæ. PóŸniej

wielka poezja polska dostarcza³a pod³o¿a wszystkim piœmiennictwom s³o-

wiañskim. Mickiewicz sta³ siê poet¹ wszechs³owiañskim. Ca³a literatura

czeska opiera³a siê o polsk¹ a¿ mniej wiêcej do r. 1865 (zezowanie ku

wschodowi zaczê³o siê w r. 1867).

Dla pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej nie ma nic chwalebniejszego,

jak ekspansja pokojowa, tj. rozszerzenie zwi¹zków prawno-pañstwowych

za obopóln¹ zgod¹ kontrahentów. Samo ograniczenie mo¿liwoœci wojen,

trwa³a pacyfikacja zwiêkszonych obszarów, stanowi wielk¹ zas³ugê cywi-

lizacyjn¹. D¹¿enia takie mieszcz¹ siê w polskim historyzmie. My jesteœmy

odkrywcami tej metody. Unia z Litw¹ mia³a stanowiæ pocz¹tek. Próbowali-

œmy unii z Czechami, i oni równie¿ z nami, za Jagie³³y i za Kazimierza

Jagielloñczyka; z Wêgrami za Warneñczyka, za Kazimierza Jagielloñczyka,

za Sobieskiego. Z Rusi¹ w kilku „ugodach”. Próbowaliœmy unii nawet z

Moskw¹ (g³ównie poselstwo Sapiehy w r. 1600). Przywykliœmy nazywaæ

uni¹ ka¿dy uk³ad pañstwowy, wykluczaj¹cy wojnê, a zaprowadzaj¹cy

wspóln¹ politykê zewnêtrzn¹. To by³o zawsze spraw¹ zasadnicz¹, obok

czego bywa³y rozmaite (za ka¿dym razem inne) warunki dotycz¹ce spraw

wewnêtrznych.

Oddajmy siê na chwilê marzeniom; co by³oby gdyby by³y siê powiod³y

unie rozmaitego rodzaju, lecz zawsze wszystkie oparte na pacyfizmie i

wspólnej polityce zewnêtrznej, z Rusi¹, z Moskw¹, z Wêgrami i z Czechami?

Gdyby nie by³o wojen od Uralu po Szumawê, od Ba³tyku po ujœcie Dunaju

i do Dalmacji? Jak zagospodarowana by³aby ta czêœæ Europy! Mo¿e nawet,

pomimo zmiany wielkich szlaków handlowych, nie by³aby wcale ubo¿sza

od Europy Zachodniej. Co wiêcej, taki kolos polityczny wywiera³by sam

wp³yw niemal na drogi handlowe, panuj¹ce nad trzema morzami: nad

Ba³tykiem, Adriatykiem i Czarnym. Nie zaczepia³by nikt tego kolosa; raczej

przypuœciæ mo¿na, ¿e np. Szwecja stara³aby siê tak¿e o „uniê” z tym blo-

kiem pañstw. Rozszerzanie go na Ba³kan tkwi³oby w samej istocie rzeczy,

stanowi¹c nieuchronn¹ konsekwencjê.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

261

Nie powiod³oby siê jednak to dzie³o. Próbowaliœmy, lecz nie dokona-

liœmy, gdy¿ rzecz ca³a by³a niewykonalna; goniliœmy za marami wyobraŸni

politycznej.

Do wszelkiej „unii” (w najszerszym i najrozmaitszym znaczeniu

tego wyrazu) trzeba dwóch stron, jednakowo chêtnych. Nigdy atoli Mos-

kwa nie zamierza³a ³¹czyæ siê z nami; oferty by³y jednostronne. W Mos-

kwie nie miano pojêcia, o co nam chodzi; nikt nas nie rozumia³. Nasze

projekty naprowadza³y ich tylko na wniosek, ¿e Litwa i Polska chc¹ siê

poddaæ carowi. Porozumienie z Moskw¹ wed³ug polskiej metody ¿ycia

miêdzynarodowego by³o absolutn¹ niemo¿liwoœci¹ z powodu zasadni-

czej ró¿nicy cywilizacji i bardzo a bardzo niskiego szczebla cywilizacyjne-

go w Moskwie.

Nie tylko to nas dzieli³o, ¿e w cywilizacji turañskiej nie ma pojêcia

narodowoœci, ani nawet spo³eczeñstwa, lecz nadto w obrêbie tej cywilizacji

Moskwa sta³a wówczas bardzo nisko; o ile¿ ni¿ej, ani¿eli niegdyœ Mon-

go³owie Niebiescy!

Ta sama przyczyna sprawi³a, ¿e wszystkie projekty unii z Rusi¹, zw³a-

szcza z kozaczyzn¹, by³y utopi¹. My mówiliœmy im o wolnoœciach obywatel-

skich i robiliœmy z kozaków szlachtê; ale ta nowa szlachta nie umia³a

czytaæ (i uczyæ siê tego nie zamierza³a), a przez „wolnoœæ” rozumia³a

wolnoœæ pêdzenia wódki.

Odpad³a wiêc mo¿noœæ unii z ludami cywilizacji turañskiej, tj. z ca³¹

wschodni¹ S³owiañszczyzn¹. Pozostawa³y Wêgry i Czechy.

Wêgry s¹ pojêciem geograficznym i politycznym, a nie etnograficznym.

Zachodzi tu stosunek podobny, jak miêdzy Litw¹ a Letuw¹. Jest kilka naro-

dowoœci na Wêgrzech, pomiêdzy nimi Madiarzy. Madiaria jest czêœci¹

Wêgier. Madiarzy dbali atoli o swój jêzyk. Turañcami s¹ z krwi, lecz cywili-

zacji turañskiej pozbyli siê ju¿ w wiekach œrednich. Wahaj¹ siê miêdzy

bizantyñsk¹ a ³aciñsk¹.

W Polsce a¿ do XIX w., ogó³ nie wiedzia³ o istnieniu Madiarów. Pano-

wa³o powszechne przekonanie o nadzwyczajnym podobieñstwie jêzyka

wêgierskiego do polskiego, gdy¿ stykano siê z jêzykiem s³owackim (i

st¹d przys³owie o „dwóch bratankach”).

Mo¿e kiedyœ historykom powiedzie siê zbadaæ, jakie ¿ywio³y etno-

graficzne na Wêgrzech sk³ania³y siê do unii z Polsk¹, jaka mniej wiêcej

wiêkszoœæ lub mniejszoœæ ka¿dego z tych narodów. Najciekawszym by³oby

dotrzeæ do jakiej takiej mo¿liwoœci podobnych obliczeñ przy bli¿szym

Wobec S³owiañszczyzny

background image

262

badaniu zagadnienia, na kim i na czym polega³y widoki króla Jana III co

do zajêcia tronu wêgierskiego (tuz po odsieczy wiedeñskiej; przeszkodzi³a

Litwa, œciœle: Pacowie litewscy).

£¹czy³o nas z Wêgrami wiele wspólnych pogl¹dów na pañstwo i pañ-

stwowoœæ, na ¿ycie publiczne w ogóle; ró¿niliœmy siê natomiast tym, ¿e

idea narodowa (jakakolwiek) by³a tam bardzo s³abo rozwiniêta. Wytwarza³

siê tam swoisty wêgierski uniwersalizm na pod³o¿u ³aciñskiego jêzyka

urzêdowego. Dopiero wiek XVIII wprowadzi³ na Wêgry idee nacjonali-

styczne. Proces ten by³by siê niew¹tpliwie przyœpieszy³, gdyby by³ doszed³

do skutku jakikolwiek bli¿szy stosunek prawno-polityczny z Polsk¹; lecz

w takim razie jakim¿e¿ drobiazgiem by³aby siê sta³a Madiaria wobec za-

g³uszaj¹cej j¹ przewagi s³owiañskiej?

£¹cznoœæ polityczna z Wêgrami stanowi³a ulubion¹ myœl polityczn¹

kardyna³a Oleœnickiego. Dawa³ pierwszeñstwo zwi¹zkowi z Wêgrami przed

uni¹ z Prusami; stanowi³y bowiem Wêgry drogê na Ba³kan i do Carogrodu.

Jeszcze W³adys³aw IV ¿eni³ siê z dziedziczk¹ carogrodzk¹. Owdowiawszy

po cesarzównie z domu Habsburskiego, o¿eni³ siê w r. 1646 powtórnie z

nieznaczn¹ ksiê¿niczk¹ w³oskiego rodu, przesiedlonego z Francji, z Lud-

wik¹ Mari¹ Gonzag¹ de Nevers, dlatego, ¿e ród jej wywodzi³ siê przez

rozmaite pokrewieñstwa od dawnych cesarzy bizantyñskich; ojciec jej

by³ uznawany przez Stolicê Apostolsk¹ i przez pañstwa zachodniej Europy

kandydatem do tronu bizantyñskiego. Czy¿ potem Sobieskiemu chodzi³o

o koronê wêgiersk¹ tylko dla korony? Panuj¹c na Wêgrzech by³by tym

œmielej wojowa³ z Turcj¹, kieruj¹c siê ku Ba³kanowi, szukaj¹c ekspansji

polskiej na po³udniowej S³owiañszczyŸnie. Tak tedy na dnie projektów

unii wêgierskiej mieœci³a siê — volens nolens — idea olbrzymiego pañ-

stwa s³owiañskiego, gdy¿ wynika³o to z samych stosunków.

Pamiêtajmy¿, ¿e co innego Wêgry, a co innego Madiaria (któr¹ zaj-

miemy siê jeszcze pod koniec rozdzia³u). PrzejdŸmy do arcywa¿nych dla

nas spraw czeskich.

Chocia¿ ³¹cznoœæ z Czechami nie wiod³a do ¿adnej dalszej ekspansji,

jednak¿e Czechy same posiada³y tak¹ nadzwyczajn¹ wagê polityczn¹

(choæby samym swym centralnym po³o¿eniem), i¿ zwi¹zek czesko-polski

zmieni³by ca³kowicie sytuacjê w Europie œrodkowej.

Wiadomoœci o historycznych stosunkach z Czechami s¹ doœæ rozpo-

wszechnione, lecz t³o ich bywa i dla nas i dla nich zagadkowe. Ju¿ w

wiekach œrednich odczuwano, ¿e coœ nas rozdziela. Ró¿ni³ nas zasadniczo

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

263

pogl¹d na cesarstwo niemieckie. Czechy wesz³y dwa razy dobrowolnie w

sk³ad Rzeszy niemieckiej, pragn¹c stan¹æ na jej czele. Nie powiod³o siê

to za Otokara II, lecz uda³o siê doskonale za Karola IV; Czechy stawa³y siê

jednak pañstwem na wpó³ niemieckim.

Z³¹czy³y siê z tym systemem politycznym w Europie, który Polska

zwalcza³a. Kiedy jednak podjêto u nas „wojnê z ca³¹ nacj¹ niemieck¹”,

husyci stanêli po naszej stronie. By³ wiêc po stronie Czechów rozdŸwiêk:

z Niemcami i przeciw Niemcom, z Polsk¹ i przeciw Polsce.

By³ to rozdŸwiêk cywilizacyjny, trwaj¹cy od XI w., do dnia dzisiejszego.

Uznawszy uniwersalizm cesarstwa niemieckiego, przejêli siê Czesi zarazem

kultur¹ bizantyñsko-niemieck¹, nie wytworzywszy sami ¿adnej odrêbnej,

ni ³aciñsko-czeskiej, ni bizantyñsko-czeskiej, pozostali poddzia³em nie-

miecko-bizantyñskiej. Przyswoili sobie zarazem ideê dynastyczn¹, Pola-

kom obc¹. Kiedy hufce polskie stawa³y obok czeskich przeciw cesarzowi,

wtedy godnoœæ cesarska piastowana by³a w³aœnie przez królów czeskich.

Ani husytyzm nie wyrwa³ Czech z zaczarowanego ko³a imperializmu nie-

mieckiego. Pozostali czêœci¹ Rzeszy i solidaryzowali siê potem na nowo z

jej sprawami. Czechy walczy³y czêsto w imiê danego obozu niemieckiego,

a¿ po³o¿y³y g³owê za sprawê niemieck¹ na Bia³ej Górze w r. 1620. UgrzêŸli

duchowo w niemczyŸnie protestanckiej, wiêc w bizantynizmie. Mieszanina

zaœ narodowoœci z wyznaniem trwa u nich dotychczas wed³ug recepty

protestanckiej; narodowym patriotycznym idea³em Czecha jest ¿eby móc

wszcz¹æ jak¹œ akcjê antykatolick¹.

Oczywiœcie dzieli nas to.

Drugie przeciwieñstwo mieœci siê w czeskim moskalofilstwie, które

trwa wci¹¿.

Doznaliœmy go w r. 1920, bo Czechowi obojêtne, jak¹ jest Rosja;

choæby komunistyczna, choæby ¿ydowska, zawsze to bêdzie „brat Rus”.

Znaczna wiêkszoœæ Czechów godzi³a siê na têpienie polskoœci przez Rosjê

i ¿yczyli nam wszystkiego z³ego, jako zdrajcom „S³owiañszczyzny”. Zdrada

polega³a na tym, ¿eœmy œmieli sprzeciwiaæ siê Rosji.

Dzieli nas tedy szalona ró¿nica naszych historyzmów i dlatego porozu-

mienie nie jest bynajmniej ³atwe.

Wstanie¿ Królowa s³owiañskich pól?

Facit Deus nationes senabiles. Lecz wszystko zawis³o od tego, czy

w zachodniej S³owiañszczyŸnie zaznaczy siê mocno przynale¿noœæ do

cywilizacji ³aciñskiej.

Wobec S³owiañszczyzny

background image

264

Ekspansja nasza (a w³aœciwie i mówi¹c œciœle obustronna) ³atwiejsza

jest na ziemie i narody przynale¿ne do tej samej cywilizacji.

Tak jak w Niemczech, podobnie¿ w Czechach nigdy bizantynizm nie

ogarn¹³ ca³ego narodu. W Czechach zanosi siê od d³u¿szego czasu na

przesilenie ideowe; nie brak tam takich, którzy szukaliby oparcia o idea³y

polskie. Obyœmy pog³êbili w sobie pierwiastki cywilizacji ³aciñskiej, a¿eby

nasze w³asne idea³y nie by³y chwiejne i w¹tpliwe. Nikt siê nie przy³¹cza

do ludzi niepewnego chodu i w¹tpliwej mety.

Najpewniejsz¹ drog¹ do zyskiwania popleczników bêdzie bezwzglêd-

noœæ w przestrzeganiu postulatów cywilizacji ³aciñskiej; wszak¿e¿ wœród

S³owian mo¿emy liczyæ tylko na zwolenników tej¿e cywilizacji.

W czasie pomiêdzy r. 1920 a 1938 pr¹dy cywilizacyjne rozwija³y siê

analogicznie i równolegle w Niemczech i w Czechach; tu i tam tryumfowa³

bizantynizm coraz mocniej, podczas gdy ca³e Niemcy prusaczy³y siê,

równoczeœnie w ca³ych Czechach, nie wyjmuj¹c Moraw, nastawa³o os³a-

bienie obozu katolickiego, a przybywa³o niechêci do Polaków.

Druga wojna powszechna narobi³a wielkiego m¹tu wœród pobratym-

ców, nawet wœród przynale¿nych niew¹tpliwie do cywilizacji ³aciñskiej.

Je¿eli rz¹d polski da³ siê wci¹gn¹æ w tak¹ nikczemnoœæ, jak udzia³ w

rozbiorze Czech ciê¿ko jakoœ piorunowaæ na S³owaków i Chorwatów. Im

by³o mniej dane, trzeba wiêc od nich mniej wymagaæ.

Co do Czech, gdy Haha poddawa³ Czechy Niemcom w r. 1938, œwita³a

pewnemu od³amowi Czechów nadzieja, ¿e stosunki niemieckie ulegn¹

wkrótce rozprzê¿eniu, a Czesi bêd¹ wtedy mogli na nowo pomyœleæ o

tym, ¿eby Niemcom przewodziæ. Nie dziwmy siê: mieœci siê w tym du¿o

historyzmu czeskiego. „Trzecia Rzesza” mog³aby byæ pod przewodem

Czech, które s¹ b¹dŸ co b¹dŸ w trzeciej czêœci etnograficznie niemieckie.

Chc¹c przewidywaæ, trzeba patrzeæ na wszystkie strony.

Wojna niniejsza nie zamknie Czechom bynajmniej drogi do Rzeszy;

owszem, mog¹ wytworzyæ siê takie stosunki, i¿ oni staliby siê w niej czyn-

nikiem ³adu i (¿e u¿yjê wyra¿enia technicznego) zmontowaliby Rzeszê

na nowo. Ostatecznie zwróci³aby siê ta Rzesza kiedyœ znowu przeciwko

nim samym, lecz ogó³ móg³by daæ siê zaœlepiæ chwilowym sukcesom i

ambicjom popularnym. Dlatego pierwszy warunek przysz³ego braterstwa

(a nawet pobratymstwa) z Czechami polega na tym, ¿eby Polska polityka

zewnêtrzna pilnowa³a w ca³ej Europie, czy nie powstaj¹ gdzie na nowo

stronnictwa (z pocz¹tku koterie) germanofilskie. Wbijmy¿ sobie w pa-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

265

miêæ, ¿e Niemcy uzbraja³y siê do drugiej wojny powszechnej za pieni¹dze

angielskie i francuskie, a z izolacji politycznej wydoby³a ich Polska. Nie

przypuszczam, ¿eby germanofile œmieli podnieœæ na nowo g³owê i tuszê,

¿e rz¹dy bêd¹ nale¿eæ wy³¹cznie do przeciwników Niemiec.

Obowi¹zkiem naszym bêdzie utrzymywaæ kontakt z antygermaniz-

mem we wszystkich krajach. Zadanie nie bêdzie trudne, wymagaj¹ce jed-

nak ostro¿noœci, a najwiêkszej w Czechach. Nie mo¿emy dopuœciæ do

wznawiania Rzeszy w jakiejkolwiek formie, a Czechom musimy odci¹æ

drogê do tych mo¿liwoœci.

Stosunek nasz polityczny do Czech zale¿eæ bêdzie od losów Moskwy

i Berlina, czy dwa te gniazda rozbójnicze pozostan¹ choæby jako tako

zdolne do boju. WyobraŸmy sobie tak¹ sytuacjê: przypuœæmy, ¿e mamy z

Czechami konwencjê wojskow¹ i wspólne ministerstwo spraw zagranicz-

nych, wtem Moskwa rzuca siê na Polskê, urz¹dza najazd. Czy Czesi do-

trzymaj¹ konwencji, czy te¿ o ich zachowaniu zdecyduje „brat Rus”? Z

drugiej zaœ strony uwa¿ajmy za pewnik, ¿e Berlin póki mo¿e (jak siê

mówi) jednym palcem ruszaæ, nie przestanie finansowaæ akcji ukraiñskiej

przeciw Polsce. Czesi nie uznali wprawdzie narodowej odrêbnoœci Rusi-

nów, lecz gotowi byli zawsze na wszelkie niekonsekwencje, byle tylko nie

opuœciæ sposobnoœci, ¿eby stan¹æ przeciw Polsce. Chc¹c dojœæ do uprag-

nionego celu, trzeba by najpierw spojrzeæ œmia³o w oczy brutalnej rzeczy-

wistoœci.

My w Polsce pragniemy wszyscy, ¿eby mo¿na by³o zlaæ siê z Czechami

w jedno pañstwo; to nie ulega najmniejszej w¹tpliwoœci. Im gorêcej tego

pragniemy, tym bardziej musimy wystrzegaæ siê przedwczesnoœci, a¿eby

po przedwczesnym nieroztropnym wysuniêciu siê nie nast¹pi³a tym sro¿sza

reakcja.

Przede wszystkim, nie mo¿na dopuœciæ na razie do ¿adnego wspól-

nego parlamentu. Zaraz nazajutrz po³¹czyliby siê w nim Czesi z Letuwinami

i z Rusinami przeciw nam!

Nigdy nie powinny stykaæ siê dwie cywilizacje, a tym bardziej trzy lub

cztery w tym samym ciele prawodawczym, ani w ogóle w tej samej orga-

nizacji spo³ecznej.

¯adn¹ miar¹ i za ¿adn¹ cenê nie mo¿emy przyznaæ Czechom owego

nieszczêsnego „Zaolzia”. W¹tpliwoœci mog¹ zachodziæ tylko co do Dzieæ-

mierowic, bo zreszt¹ jest to kraina na wskroœ polska. Gdyby j¹ wcielono

na nowo do Czech, sta³aby siê na nowo zarzewiem wzajemnej nienawiœci;

Wobec S³owiañszczyzny

background image

266

tamtejsza ludnoœæ musia³aby wszcz¹æ agitacjê i akcjê antyczesk¹. Nato-

miast wcielona do Polski, nie mog³aby siê staæ terenem agitacji antypol-

skiej dla tej prostej przyczyny, ze tam Czechów nie ma.

Powiadaj¹, ¿e trzeba bêdzie jednak daæ coœ Czechom „za zgodê”.

Pytam: a co oni dadz¹ nam, tak¿e „za zgodê”? Wiêc przekupywaæ mamy

tylko my ich?

Spory o granicê z Czechami mog¹ siê zdarzaæ tak¿e w przysz³oœci,

gdy¿ etnografia nie jest… nieruchomoœci¹. Przypuszczam, ¿e obustronny

szczebel kulturalny, zw³aszcza oœwiatowy, jest doœæ wysoki, i¿by mo¿na

by³o do wyznaczania granicy czesko-polskiej u¿ywaæ tej metody, jak¹ pro-

ponujê w rozdziale I do oznaczania granic obszarów administracyjnych

(granica ruchoma).

Gdyby Czesi za¿¹dali obecnie plebiscytu co do Zaolzia, moglibyœmy

przystaæ na to pod warunkiem, i¿ g³osowaæ bêd¹ ci tylko, którzy w sierpniu

1939 roku byli na Zaolziu possesionati (wzglêdnie ich dziedzice).

Czadeckie, Spisz i Orawa, to sprawa nie z Czechami, lecz ze S³owakami!

Tak wygl¹da rzeczywistoœæ. Z tego taki wniosek, ¿e trzeba siê zabraæ

do uregulowania stosunków z Czechami tym energiczniej, z tym wiêkszym

zapa³em, lecz opartym na dobrych obliczeniach. Byæ mo¿e, ¿e wojna za-

koñczy siê w taki sposób, i¿ Czechy nie bêd¹ zgo³a myœleæ o zreorganizo-

waniu Rzeszy ani w dalszej przysz³oœci, a my sami urz¹dzimy stosunek z

Rosj¹ w taki sposób, i¿ moskalofilstwo czeskie utraci wszelkie znaczenie.

Je¿eli w Niemczech runie do reszty protestantyzm, je¿eli Niemcy spo-

strzeg¹ siê, ¿e padli ofiar¹ dualizmu cywilizacyjnego (i okropnej mieszanki

cywilizacyjnej) i je¿eli zechc¹ oprzeæ swe odrodzenie na cywilizacji ³aciñ-

skiej, w takim razie zerwie siê na zawsze niemiecko-czeski ³añcuch bizan-

tyñski. Je¿eli Czechy znajd¹ siê poœrodku katolicyzmu niemieckiego i pol-

skiego, nied³ugim bêdzie ¿ywot czeskiego „pokroku” („postêpu” anty-

katolickiego). Zanosi siê na wielkie zwyciêstwo katolicyzmu w Niemczech,

za czym nast¹pi równie¿ przewaga polityczna obozu katolickiego w Cze-

chach.

Bêd¹ siê wysuwaæ coraz bli¿ej pierwszego planu katolickie Morawy.

Dziwne to zaiste, ¿e Polacy nie znaj¹ ca³kiem tej prowincji, granicz¹cej z

nami bezpoœrednio, a tak nam bliskiej obyczajem, pojêciami i sk³onno-

œciami! Skutkiem tego nie wiemy o Czechach tego w³aœnie, co powinniœmy

najbardziej wiedzieæ. Poprawa z tego b³êdu stanowi³aby najlepszy krok

wstêpny do „unii” z Czechami.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

267

Przy uk³adach z Czechami wystrzegajmy siê gor¹czki maksymalizmu;

lepiej krok po kroku, w miarê jak grunt bêdzie przygotowany. Na razie

znoœmy paszporty i szykany graniczne. Po czym trzeba bêdzie politykê

zacz¹æ od zewnêtrznej. Najpierw trzeba wykluczyæ mo¿liwoœci wojny czesko-

polskiej lub jakiegokolwiek przymierza Polski czy Czech z jak¹kolwiek

stron¹ trzeci¹ przeciwko sobie. Je¿eli doprowadzimy do tego, reszta do-

prawdy sama siê znajdzie.

Wœród naszych s³owiañskich zabiegów nie zapominajmy¿ o £u¿ycach.

Z nimi powinno siê natychmiast po wojnie zawrzeæ „uniê” na warunkach,

jakie oni sami obmyœl¹. Si³y politycznej nie maj¹ i mieæ nie bêd¹, a wiêc

ani nam jej nie przydadz¹; lecz powa¿anie Polski zyska³oby na tym wiele,

a zreszt¹ taki jest obowi¹zek.

Ze S³owaczyzn¹ musimy zacz¹æ od tego, ¿eby sobie odebraæ i wcieliæ

do Polski krainy zagarniête rozbójniczym zaiste napêdem przez Austriê

jeszcze przed pierwszym rozbiorem: Czadeckie, Orawê i Spisz. Zbiegiem

skomplikowanych okolicznoœci poczêli S³owacy uwa¿aæ te krainy za swoje.

Lekcewa¿yliby nas, gdybyœmy ich nie odebrali; lekcewa¿yliby nas równie¿

Czesi i Madiarzy.

Mieszaæ siê w dalsze losy S³owaczyzny obowi¹zkiem naszym nie jest.

Inicjatywa musia³aby wyjœæ od S³owaków. Pamiêtaæ tylko trzeba, ¿e je¿eli

pragniemy w przysz³oœci (oby jak najbli¿szej) byæ za jedno z Czechami,

musimy zarzec siê madiarofilstwa i nie mo¿emy popieraæ Madiarów ani

przeciw S³owakom, ani przeciw Rumunom. Aut-aut! Czesi, S³owacy, Ru-

muni maj¹ prawo tak siê do nas odezwaæ. Nasze madiarofilstwo jest zreszt¹

operetkowe, tym bardziej, ¿e liczy ju¿ tak nielicznych wyznawców. „Sympa-

tyzuj¹cy” z nami Madiarzy uprawiali zawsze, stale i nieodmiennie politykê

prusofilsk¹ przeciw nam.

Wysuniête najdalej na po³udnie osady s³owackie, bliskie s¹ wysuniê-

tych najbardziej na pó³noc osad s³oweñskich. Tamtêdy, przez tzw. Madiu-

muriê wiedzie droga do katolickich S³owenów i katolickich Chorwatów.

Na po³udniu otwiera siê nam rzeczywistoœæ drog¹ mocarstwow¹,

mianowicie przez wysuniêcie projektu rozleg³ego pañstwa s³oweñskiego,

które by wesz³o z nami w uk³ad prawno-polityczny.

S³oweñcy (stolica Lubliana) licz¹ w krainie po³udniowej Karyntii i

po³udniowej Styrii niewiele ponad dwa miliony, lecz jest to naród kultu-

ralny, zamo¿ny, roztropny, znakomicie zorganizowany i obdarzony zmy-

s³em politycznym. Nale¿¹ stanowczo do cywilizacji ³aciñskiej, a

4

/

5

z nich

Wobec S³owiañszczyzny

background image

268

s¹ katolikami, œwiadomymi (

1

/

5

libera³ów). W latach 1918–1919 do-

chodzi³y stamt¹d zniecierpliwione g³osy: Czemu¿ Polska nie staje na czele

S³owiañszczyzny?

Drugie dwa miliony S³oweñców mieszka w Gorycji, Istrii i we wscho-

dnio-alpejskich prowincjach w³oskich i w ni¿ a¿ po Udinê. Zawsze byli w

pañstwie w³oskim przeœladowani, a od pocz¹tków rz¹dów Mussoliniego

nie wolno w ogóle mówiæ po s³oweñsku; szpieguje siê czy dzieci wróciwszy

ze szko³y nie rozmawiaj¹ z rodzicami po s³oweñsku. Dialekty tamtejsze

stanowi³y od dawna specjalnoœæ polskiej filologii.

Gdyby zjednoczyæ ca³y obszar s³oweñski, powsta³oby pañstwo ob-

szarem znaczne, z wielkim portem w Trieœcie. Jedna to dla nich historyczna

sposobnoœæ, bo trudno przypuszczaæ, ¿eby Anglosasi sprzeciwili siê okro-

jeniu Italii od pó³nocy.

Postulat ten winien by rz¹d polski wpisaæ w swój program i porozu-

mieæ siê od razu ze S³oweñcami, nie narzucaj¹c warunków innych, jak

wspóln¹ politykê zewnêtrzn¹. Zwi¹zek mo¿e stawaæ siê nastêpnie œciœ-

lejszym, je¿eli siê nie bêdzie ¿¹daæ od razu wszystkiego. W ogóle, je¿eli siê

pragnie z kimœ zwi¹zku prawno-politycznego, nale¿y czekaæ cierpliwie,

¿eby wnioski o œcieœnianie zwi¹zku wychodzi³y z tamtej strony. Wspólnoœæ

polityki zewnêtrznej jest atoli czymœ takim, co rozumie siê samo przez siê.

Marzy siê o „bloku” opartym o trzy morza: Ba³tyckie, Adriatyckie i

Czarne. Je¿eli ma byæ utworzony apriorycznie, przez postanowienia z

zewn¹trz, pozostanie w sferze marzeñ, choæby mia³ „urzêdowo” wegetowaæ

jakiœ czas (jak niefortunna Jugos³awia, wymys³ sztuczny). „Blok” oko³o

polskoœci mo¿e powstaæ tylko w taki sposób, ¿e Polska wejdzie najpierw

w uk³ady z ka¿dym z pañstw tego bloku z osobna, a potem dopiero w

przysz³oœci bêdzie mo¿na myœleæ o dalszych fazach. Kto bêdzie chcia³ zrobiæ

to wszystko od razu, skoñczy siê na tym, i¿ siê nic zrobiæ nie da.

Polska mo¿e uk³adaæ siê ze S³oweñcami tylko o rzeczy s³oweñskie i

o nic wiêcej.

S³oweñcy sami jednak bêd¹ musieli prowadziæ sprawê dalej, w czym

nale¿y pozostawiæ im woln¹ rêkê. S¹ bowiem zwi¹zani nader blisko z

Chorwatami. Nawet ich obszary jêzykowe zachodz¹ w siebie klinami: doœæ

powiedzieæ, ¿e pod Zagrzebiem, stolic¹ Chorwacji, lud mówi po s³oweñ-

sku. Chorwaci s¹ równie¿ katolikami i œwiadomie przynale¿ni do cywili-

zacji ³aciñskiej (i dlatego uwa¿aj¹ siê za osobny naród w odrêbnoœci od

bizantyñskiej prawos³awnej Serbii, jakkolwiek maj¹ wspólny jêzyk, zu-

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

269

pe³nie ten sam). S³oweñcy musz¹ okreœliæ politycznie stosunek swój do

Chorwatów; ci zaœ chêtnie skorzystaj¹ ze sposobnoœci, bo uk³ady ze S³o-

weñcami pozwol¹ im wybrn¹æ z fa³szywego po³o¿enia w jaki popadli pod-

czas wojny. Chorwaci s¹ polonofilami. Niestety, w przeciwieñstwie do S³o-

weñców, s¹ niestali, niegospodarni, impulsywni, a zmys³u politycznego

zdaj¹ siê posiadaæ jeszcze mniej od Polaków.

Chorwaci zamieszkuj¹ nie tylko Chorwacjê i S³awoniê, lecz nadto

Dalmacjê, Boœniê i Hercegowinê. Muzu³mañscy ba³kañscy S³owianie uwa-

¿aj¹ siê te¿ za Chorwatów. Porozumienie s³oweñsko-chorwackie zawiera

tedy w sobie dalsze drogowskazy. My jednak¿e z tym nie wystêpujemy.

Uk³ad z Chorwatami zawrzemy zaœ dopiero wtedy, gdy dokona siê po-

rozumienie chorwacko-s³oweñskie. Czy te dwa narody zechc¹ tworzyæ

jedno pañstwo, czy te¿ dwa, to ich rzecz. O ile znam stosunki, utworz¹

pañstwo wspólne.

Zamys³y s³owiañskie musza byæ osadzone mocno na fundamentach

nie s³owianofilstwa, lecz s³owianoznawstwa. Od tej roboty s¹ stowarzy-

szenia prywatne; one musz¹ stworzyæ stra¿ przedni¹, one wypróbowaæ

grunt i u¿yŸniaæ go, a rz¹d powo³aæ dopiero kiedyœ na ostatku, na ¿niwa.

Je¿eli rz¹d sam zechce pokierowaæ od razu ca³¹ t¹ olbrzymi¹ robot¹,

mo¿emy byæ zgubieni. Podobnie¿ u pobratymców oczekujemy dzia³ania

odpowiednich stowarzyszeñ.

W œrodku S³owiañszczyzny siedzi i rozdziela j¹ Madiaria. Dopuœciæ

Madiarów do panowania poza ich obszarem etnograficznym mo¿na (a

mo¿e nawet nale¿y) tylko na tzw. Rusi wêgierskiej („zakarpackiej”). Ma-

diarii nale¿y przyznaæ najzupe³niejsz¹ autonomiê, lecz odebraæ mo¿noœæ

uczestnictwa w polityce miêdzynarodowej. Madiaria nie powinna mieæ

wojska. Wszyscy oœcienni maj¹ prawo do zarz¹dzenia okupacji, gdyby

stwierdzono jakiekolwiek kroki do wznowienia armii madiarskiej. Ta

kolonia prusactwa musi byæ nareszcie skrêpowan¹; inaczej mog³oby

prusactwo polityczne odrodziæ siê dziêki Madiarom.

Madiaria mog³aby tworzyæ prowincjê autonomiczn¹ pod protekto-

ratem polskim z ca³kowit¹ wolnoœci¹ narodow¹, spo³eczn¹ i ekonomicz-

n¹. Inicjatywa musia³aby atoli wyjœæ od nas.

Spó³ka pañstwowa zachodnios³owiañska mo¿e uróœæ na potê¿ne mo-

carstwo, nie ogl¹daj¹c siê zgo³a na S³owiañszczyznê wschodni¹. Woleli-

byœmy oczywiœcie, ¿eby Ruœ przy³¹czy³a siê do tego bloku dobrowolnie.

Póki jednak¿e odnosi siê wrogo do Polski, jak¿e¿ mo¿e byæ przyjacielem

Wobec S³owiañszczyzny

background image

270

tej S³owiañszczyzny, której najzacniejsz¹ czêœci¹ jest w³aœnie Polska. Spe³-

nienie zaœ tzw. idei s³owiañskiej musi wyjœæ od S³owian zachodnich; na to

nie ma rady. Czy mo¿na sobie wyobraziæ, ¿e Rusini stan¹ na czele S³owiañ-

szczyzny i wykrzesz¹ z niej mocarstwo?

Cierpliwoœci! Rusini sami nabêd¹ innego mniemania o Rusi. Nie brak

ani miêdzy nimi zwolenników cywilizacji ³aciñskiej; sam tok wypadków

dziejowych bêdzie ich wysuwa³ coraz bardziej na pierwszy plan. Koñcz¹

siê czasy idealizowania kozaczyzny, hajdamaczyzny, itp.

Stañmy na us³ugi wielkiej idei politycznej z gor¹cym sercem, lecz z

zimn¹ g³ow¹. G³owy gor¹ce gotowe zmajstrowaæ naprêdce wszelak¹

„uniê” z Rosj¹. Pamiêtajmy¿, ¿e Rosja ma rezerwy polityczne w „eurazy-

zmie” i mo¿e siê doskonale obejœæ bez ogl¹dania siê na zachód.

Fatalnym jest nasze „geopolityczne” po³o¿enie od wschodu. Granic¹

naturaln¹ Dniepr i tylko Dniepr. Obyœmy musieli tam dotrzeæ jak naj-

póŸniej. Zmusiæ nas mo¿e do tego Rosja, gdyby budzi³y siê w niej znowu

chêtki zaborcze ku zachodowi. Gdyby zaœ Rosja mia³a siê rozpaœæ, i wten-

czas nawet dobrze by³oby nie posuwaæ siê nad Dniepr. Mog¹ jednak zajœæ

okolicznoœci, które zmusi³yby Polskê do zajêcia linii Dniepru. Powtarzam:

oby jak najpóŸniej! Nie têskno nam za ponownym orientalizowaniem pol-

skoœci. Nasz punkt ciê¿koœci musi byæ na Zachodzie.

Lecz jak najwczeœniej nale¿y przedsiêbraæ poprawkê do granic usta-

nowionych pokojem brzeskim. Miñsk i Kamieniec Podolski musz¹ po-

wróciæ do Polski.

Pozostaje nam rozwa¿yæ stosunek nasz do ludnoœci niemieckiej. W

obrêbie pañstwa polskiego trzeba bêdzie najwiêkszej surowoœci wobec

wszystkich Niemców, którzy podczas wojny wspomagali najeŸdŸców i ³¹-

czyli siê z nimi choæby tylko duchowo. Najlepiej by³oby pozbyæ siê ich z

granic pañstwa polskiego. Godzi siê przypuœciæ, ¿e tym razem nie znaleŸli-

by sobie protektorów w urzêdach polskich.

Inaczej trzeba siê odnieœæ do tych Niemców, którzy z ojca i dziada

siedz¹ w Polsce, pracuj¹ spokojnie i po¿ytecznie, a z hitleryzmem siê nie

³¹czyli. S¹ tacy i na Œl¹sku i w Gdañsku.

Gdañsk bêdzie oczywiœcie tylko jednym z wielu miast w Polsce i niczym

innym. Dopóki nie wyka¿e trzeciej czêœci posesjonatów polskich, bêdzie

zarz¹dzany przez zawiadowcê z ramienia ministerstwa spraw wewnêtrznych.

W ka¿dym razie na ziemiach pañstwa polskiego w granicach z r.

1939 Niemców osiad³ych bêdzie bardzo niewielu.

Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej

background image

271

Chodzi o stosunek do ludnoœci niemieckiej poza granicami naszego

pañstwa na wypadek, gdybyœmy jednak szli szlakiem „Boles³awów”. Mym

skromnym zdaniem ca³e ustawodawstwo polskie wzglêdem tych Niemców

mog³oby siê sk³adaæ z jednego tylko paragrafu: „Pozostawia siê w mocy

wszystkie prawa, przepisy i zwyczaje urzêdowe, stosowane podczas

okupacji niemieckiej w Polsce, odwracaj¹c je z Polaków na Niemców”.

Niechby Niemcy byli rz¹dzeni „nach deutscher Art”.

Jest jednak¿e jeszcze inna strona przedmiotu: w r. 1918 mo¿na by³o

jeszcze zabraæ siê do rozdmuchiwania tlej¹cych pod popio³ami germani-

zacji ostatnich iskierek po³abskich. Czy one do tego czasu nie zagas³y? W

ka¿dym razie pamiêæ ich jeszcze nie wygas³a.

Obok tego faktem jest, ¿e w r. 1918 ca³e grona Niemców znad zachod-

niego Ba³tyku przewidywa³y ewentualnoœci… repolonizacyjne.

Na zakoñczenie przytoczê jeszcze jeden fakt: nie minê³o jeszcze sto

lat, jak w Czechach odbywa³a siê propaganda filoczeska w jêzyku niemiec-

kim, bo po czesku nikt nie czyta³ (a na dobitkê nie mia³ nawet co do

czytania).

Warunki bytu polskiego s¹ tego rodzaju, i¿ z koniecznoœci musimy

obracaæ siê poœród spraw wielkich, za wielkich mo¿e na nasz¹ liczebnoœæ,

stan ekonomiczny i kulturalny. Sprostamy im tylko o tyle, o ile wci¹gniemy

oœciennych w polski system polityczny, o ile rozszerzymy myœl polsk¹ poza

granice Polski. Je¿eli tego nie doka¿emy, bêdziemy wiecznie marnie we-

getowaæ, a niepodleg³oœæ nasza bêdzie nadal zawis³a od ³aski s¹siadów.

Na tym koñczê. Trzyma³em siê przy uk³adaniu tego dzie³ka dwóch

prawide³: ¿eby nie wykraczaæ poza metodê indukcyjn¹ — tudzie¿, ¿eby

co do sukcesu dzie³ka poprzestaæ i tym razem na zasadzie ks. Hugona

Ko³³¹taja „zacznijmy bez ogl¹dania siê, kto nas potem poprawiaæ

bêdzie”.

marzec–paŸdziernik 1941

Wobec S³owiañszczyzny

background image
background image

ZASADY PRAWA

W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ

(fragmenty)

background image
background image

I. OKREŒLENIA

Jak podaæ definicjê prawa, skoro wyraz ten posiada tyle znaczeñ!

Mo¿na mieæ prawo do czegoœ, czego prawo wrêcz odmawia; tj. mo¿e

siê coœ nale¿eæ wed³ug wszelkiej s³usznoœci, ale i przeciwi siê temu prawo

pisane, obowi¹zuj¹ce lex lata; a zatem prawo mo¿e byæ w sprzecznoœci

ze s³usznoœci¹, z etyk¹, czyli po prostu mo¿e byæ bezprawiem. Bywaj¹ nawet

takie czasy, i¿ bezprawie staje siê regu³¹, a zawsze jest odziane w szatê

prawa. S³ownik prawniczy mieœci w sobie prawoœæ, prawnoœæ, prawni-

czoœæ, bezprawnoœæ i bezprawie. Poniewa¿ zaœ jurisprudentia wymaga

nieprzerwalnoœci prawa, wiêc prawnik ustawi w szereg wszelkie prawo i

prawem staje siê choæby zniesienie wszelkiego prawa. Definicja musi obj¹æ

to wszystko, ca³y ten taniec prawa wraz z maskarad¹, wszystkie dodatnie

i ujemne strony prawniczoœci i prawnictwa, musi pomieœciæ w sobie tak

prawo krocz¹ce w parze z prawoœci¹, jako te¿ pogr¹¿one w nieprawoœci,

bo ono tak¿e jest prawem. W okreœleniu musz¹ siê zmieœciæ tak oderwane

strony prawa, jako te¿ paragrafiarstwo. Niejeden prawnik powie zreszt¹,

¿e w³aœciwie to dopiero jest prawem, co jest zakute w paragrafy. Wobec

tego definicja nie mo¿e wypaœæ górnie.

Prawo jest to system nakazów i zakazów, ustalaj¹cy stosunki ludzkie.

Gdzie s¹ prawa, tam zachodzi przewidywanie, tote¿ trwa³oœæ jest nieod-

zownym przymiotem prawa. Inaczej nie zdo³ano by ustaliæ stosunków

ludzkich, a bez sta³oœci warunków bytu nie da siê bytu urz¹dziæ. Prawo

jest tedy ci¹g³e i obowi¹zuje stale bez jakichkolwiek przestanków, bez pauz.

Prawo bywa z regu³y wydawane na czas nieograniczony, z domniemaniem,

¿e na zawsze. Gdyby nie to, stosunki ludzkie by³yby wci¹¿ zale¿ne od przy-

padku i by³yby tylko przygodnymi, a nie ustalonymi.

background image

276

Bez domniemania, ¿e prawo jest czymœ sta³ym, ogarniaj¹cym ca³¹

przysz³oœæ, nie by³yby siê mog³y wytworzyæ ¿adne zrzeszenia ludzkie. Tote¿

wyj¹tkowo tylko wydaje siê prawa na czas ograniczony, z oznaczonym

terminem, a stanowi to w³aœciwoœæ przepisów tylko drugorzêdnych.

Prawo nie obejdzie siê bez sankcji prawnych. Jest to przymus prze-

ciwko niepos³usznym.

Nakazy i zakazy maj¹ genezê dwojak¹. Mog¹ pochodziæ z dobrowol-

nego porozumienia interesowanych celem obrony ich interesów, lecz

bywaj¹ tak¿e narzucone interesowanym przez jakiœ czynnik zewnêtrzny,

dysponuj¹cy przymusem.

Nazwijmy te dwa rodzaje: prawem wy³onionym i narzuconym. Prawo

narzucone okazuje zaœ (wnosz¹c z doœwiadczenia) trojakie odmiany:

mo¿e powstawaæ z ¿yczliwoœci dla interesowanych: mo¿e byæ zgo³a obo-

jêtne dla ich interesów, tkniêtych przygodnie z przyczyn dalekich od wgl¹-

du w te interesy; nadto mo¿e byæ wprost nieprzyjaznym dla interesowanych

i uk³adanym umyœlnie, by szkodziæ ich interesom.

Niektórzy poprzestaj¹ na stwierdzeniu, jako prawo jest przejawem

si³y. Prawo nie obejdzie siê bez sankcji, ani sankcja bez si³y, ³atwo wiêc o

pokusê do wnioskowania opacznego. Wszelkie prawo by³oby tedy w³aœ-

ciwie prawem silniejszego, a gdy przyjdzie jeszcze silniejszy, powstanie

automatycznie nowe prawo wed³ug jego woli.

Bywa tak, lecz co to jest za prawo, i czy mo¿na przyj¹æ naukowo, ¿e

stanowi to istotn¹ praw cechê? Z faktu, ¿e si³a mo¿e dyktowaæ prawo, nie

wynika wcale, ¿eby prawem mia³o byæ tylko to, co jest przejawem si³y.

Wœród rozmaitych rodzajów prawa jest i taki, ale to chorobliwy nowotwór.

Nie mo¿na uznaæ prawa za igraszkê si³ fizycznych, a¿eby zniknê³a wszelka

powaga, ¿eby zosta³a tylko piêœæ. Kto bowiem uznaje, ¿e prawo jest wyni-

kiem si³y, ten w konsekwencji uznaje prawo piêœci. Nie mo¿na uwa¿aæ za

prawo do nadu¿ycia prawa.

Tote¿ musi siê odró¿niaæ mala in se od mala, quia prohibita. Znaczy

to, ¿e mog¹ byæ rzeczy i sprawy, które s¹ prohibita, lecz wcale nie mala.

Zakazanym mo¿e byæ samo nawet Dobro. Dzia³anie zaœ terroru oceni³

ju¿ œw. Augustyn w te s³owa: „Qui ex timiore facit praceceptum, aliter

quam debeat facit et ideo iam non facit”.

Prawo mo¿e byæ tedy dobroczynne i z³oœliwe, po¿yteczne, szkodliwe

nieœwiadomie, lecz œwiadomie mo¿e byæ z³em umyœlnym. Jak w tym wszyst-

kim doszukaæ siê czegoœ wspólnego?

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

277

Jakimkolwiek jest prawo, zawsze nak³ada odpowiedzialnoœæ. Wobec

prawa nieprzyjaznego interesowanym, ci interesowani s¹ odpowiedzialni

za to, ¿eby postêpowaæ zgodnie z prawem tj. szkodliwie przeciwko sobie.

Z³o prawem usankcjonowane zakazuje czyniæ dobrze i poci¹ga do odpo-

wiedzialnoœci za postêpowanie zgodnie ze s³usznoœci¹.

Poczucie odpowiedzialnoœci jest zalet¹ najwy¿szej wartoœci moralnej,

poniewa¿ istnienie prawa na niej siê opiera, a zatem prawo by³oby naj-

wiêksz¹ szko³¹ tej cnoty, gdyby samo prawo zawsze by³o cnotliwe. Je¿eli

bezprawie stanie siê prawem, czy braæ na siebie odpowiedzialnoœæ za

pos³uszeñstwo prawu jakimkolwiek ono jest, czy te¿ raczej bywa siê odpo-

wiedzialnym za to, ¿e siê robi dobrze wbrew prawu, naruszaj¹c prawo?

Ludzi uczciwi s³uchaj¹ z³ych praw tylko pod groŸb¹ przymusu, i to nawet

ze znacznym ograniczeniem; s¹ wypadki, ¿e ponosi siê œmieræ za niepos³u-

szeñstwo prawu i ponosi siê j¹ chêtnie. W Polsce wypadki tego rodzaju s¹

nawet pospolite… A zatem bywaj¹ takie komplikacje z prawem, i¿ jest

siê moralnie odpowiedzialnym w kierunku przeciwnym, ¿eby przeciwiæ

siê prawu. Miewa siê prawo do burzenia prawa; co wiêcej, ma siê obowi¹-

zek opozycji.

Tak dalece prawo rozwinê³o siê w istn¹ dziedzinê ko³ob³êdu.

Gdy dochodzi do tego, ze jest siê odpowiedzialnym za zrzucanie z

siebie odpowiedzialnoœci, natenczas kurczy siê dziedzina poczucia od-

powiedzialnoœci. Je¿eli stosunki tego rodzaju trwaj¹ d³u¿ej, a obejmuj¹

znaczne dziedziny ¿ycia, natenczas musi po pewnym czasie nast¹piæ z

tego skutek taki, i¿ poczucie odpowiedzialnoœci bêdzie coraz bardziej

s³abn¹æ i bêdzie siê raptownie zmniejszaæ iloœæ osób, rozumiej¹cych

wartoœci i godnoœæ tej zalety, która staje siê cnot¹ publiczn¹, gdy jest

praktykowana dobrowolnie.

DobrowolnoϾ prawa narzuconego?

OdpowiedzialnoϾ narzucona?

Poczucie odpowiedzialnoœci szerzy siê i doskonali tylko przy prawie

wy³onionym, przy narzuconym ginie.

Prawo prawu nierówne; mo¿e przyczyniaæ siê do pomna¿ania cnót

lub hodowaæ zbrodnie, przewrotnoœci, zak³amanie. Skoro prawo mo¿e

mieæ skutki dodatnie lub ujemne, nale¿y stwierdziæ, ¿e istnieje prawo

dwojakie: dodatnie i ujemne.

Ujemnym jest wszelkie prawo, narzucaj¹ce odpowiedzialnoœæ na ko-

rzyœæ z³a.

Okreœlenia

background image

278

Dobro i z³o nie s¹ pojêciami prawnymi, lecz etycznymi. Prawo staje

siê nieuchwytnym w swym ko³owaniu; chc¹c je os¹dziæ, musimy uciec

siê do œrodków pomocniczych spoza prawa. Nie wybrniemy z zawik³añ,

powodowanych prawem nieprawoœci, nie zdo³amy zbudowaæ teorii prawa,

je¿eli nie wci¹gniemy etyki w ca³e zagadnienie.

Prawo musi byæ rozwa¿ane i os¹dzane ze stanowiska moralnoœci,

albowiem winno byæ s³u¿k¹ etyki.

Mo¿liwoœæ u¿ywania prawa ku bezprawiu stanowi dowód wolnej woli

ludzkiej.

Cz³owiek mo¿e wszystkiego u¿ywaæ na dobre i z³e; nie ma rzeczy tak

dobrej, z której nie zdo³a³by zrobiæ narzêdzia z³a. Prawo i bezprawie

mieszaj¹ siê najzupe³niej prawnie, ilekroæ cz³owiek tego zapragnie. O

jeden dowód wolnej woli wiêcej.

Parodia prawa nazywa siê tak¿e prawem! Gdyby¿ prawne bezprawie

by³o czymœ rzadkim, czymœ wyj¹tkowym! Skoro atoli zajmuje ono w dzie-

dzinach prawniczych miejsca du¿o, a coraz wiêcej, skoro s¹ w Europie

kraje, w którym prawem obowi¹zuj¹cym jest ju¿ niemal samo tylko bez-

prawie, nasuwaj¹ siê powa¿ne w¹tpliwoœci, czy u¿ywanie tego samego

terminu dla rzeczy i spraw wrêcz sobie przeciwnych i wykluczaj¹cych siê

wypada tolerowaæ nadal. Utrudnia siê przez to nale¿yte wyra¿anie myœli,

i traci siê czas na wyjaœnienia, co w danej chwili rozumiemy przez „pra-

wo”; czy ma to byæ na prawo czy na lewo? Trzeba raz wreszcie powiedzieæ

wyraŸnie, ¿e uznajemy za prawo tylko to, co zgodne jest ze s³usznoœci¹, a

„prawo” nies³uszne nie jest prawem. Na ten dzia³ ustawodawstwa trzeba

osobnego terminu. To wszystko, co jest nikczemnym podszywaniem siê

pod prawo, bêdzie w tej ksi¹¿ce nazywane „blumizmem”.

Wszelkie dzia³anie cz³owieka — uczciwego i rozumnego — winno

mieæ na celu, ¿eby powiêkszaæ sumê dobra, a pomniejszaæ iloœæ z³a; toro-

waæ œcie¿ki dobru, a utrudniaæ drogê z³u.

Celem prawa równie¿ s³u¿ba dobru, a zatem najbli¿szym jego celem

zwalczanie blumizmu. Prawo nie tylko nie mo¿e byæ z³¹czone w jedn¹

ca³oœæ z blumizmem, lecz winno blumizm têpiæ. Tego dotychczas niestety

nie czyni³o; co gorsza, przyczynia³o siê do hodowli tego chwastu prawni-

czoœci.

Filozofia prawa dotrze zapewne do tego, ¿eby prawniczoœæ by³a li

tylko narzêdziem prawoœci.

Trzeba nam zbadaæ stosunki prawa do etyki, do s³usznoœci, roztrz¹saæ

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

279

Ÿród³a prawa, genezê jego i nastêpne formy rozwojowe, a pytaæ o prawa

wieczyste i powszechne, o prawo natury, o uprawnienie do stanowienia

praw itd., s³owem, okreœliæ uprawnienie prawodawstwa, jego metody i

cele. Ca³y ten szeroki zasiêg pracy oby dojrzewa³ w s³u¿bie Prawdy w

towarzystwie wszystkich innych nauk, z których ka¿da w swym zakresie

równie¿ zmierza do tego samego idea³u.

Okreœlenia

background image
background image

II. WOBEC CYWILIZACJI

Trzonem ca³ej historii powszechnej jest zagadnienie cywilizacji. Cywi-

lizacja jest to metoda ustroju ¿ycia zbiorowego. Prawo stanowi w nim

czynnik pierwszorzêdny i jest z natury rzeczy czêœci¹ metody, jak najbar-

dziej znamienn¹. Ka¿da cywilizacja ma swoje pojêcia o prawie i wysnuwa

z nich odrêbne systemy prawne.

Cywilizacji jest iloœæ nieograniczona. S¹ rozlegle i drobniejsze, zupe³-

ne i defektywne, kwitn¹ce i tkniête niedorozwojem, historyczne i bez zna-

czenia dla historii itd., itd.

Jakaœ metoda ustroju ¿ycia zbiorowego istnieje wszêdzie, a wiêc

wszêdzie jest jak¹œ cywilizacja. W Europie s¹ cztery: ³aciñska, bizantyñska,

¿ydowska i turañska, a wszystkie cztery rozsiad³y siê w Polsce (w zachod-

niej Europie brak turañskiej).

Poniewa¿ odmiennoœæ cywilizacji polega w znacznej czêœci na prze-

ciwieñstwach, nie mo¿na tedy byæ jednoczeœnie cywilizowanym na dwa

sposoby (a tym mniej na sposobów kilka). Nie ma syntez cywilizacji.

Jak¿e¿ dojœæ do syntezy, skoro w ka¿dej cywilizacji inna metoda, inne

cechy i zasady? Czy¿ mo¿na za jednym razem pielêgnowaæ rozmaitoœæ i

wprowadzaæ jednostajnoœæ? T³umiæ rozwój spo³eczeñstwa i przyznawaæ

mu swobodê? Krzewiæ personalizm i têpiæ go równoczeœnie? Urz¹dzanie

¿ycia zbiorowego jednoczeœnie wed³ug rozmaitych metod jest absurdem.

Aut–aut.

Tyczy siê to wszelkich zrzeszeñ, od ma³ych do najwiêkszych. Spo³e-

czeñstwo, pañstwo, naród, nie mog¹ byæ cywilizowane na kilka sposobów;

nawet pañstwo musi stanowiæ wyraz pewnej cywilizacji je¿eli ma zachowaæ

background image

282

¿ywotnoœæ. Wszelka organizacja mo¿e siê powieœæ natenczas tylko, gdy

bêdzie cywilizacyjnie jednolit¹, z zachowaniem prawa wspó³miernoœci,

od którego nie ma wyj¹tków.

Trzeba siê zdecydowaæ, do jakiej siê nale¿y cywilizacji. Nie mo¿na

byæ cywilizowanym jednoczeœnie na dwa sposoby.

Co wiêcej, byæ po¿ytecznym da siê tylko w granicach pewnej cywili-

zacji. Istniej¹ granice po¿ytecznoœci, istniej¹ dla niej warunki. A¿eby byæ

skutecznie po¿ytecznym, nie wystarcza chcieæ. Po¿ytecznoœæ wzglêdem

danego zrzeszenia zawis³¹ jest od trafnego przystosowania siê do jego

metody. Wiedz¹ o tym coœ misjonarze, wiedz¹ lekarze. Ten sam zabieg

medyczny wywo³uje w rozmaitych rasach rozmaite reakcje. W ogóle zaœ,

a¿eby po¿ytecznoœæ by³a skuteczn¹, trzeba wszêdzie dwóch stron: nios¹cej

po¿ytek i przyjmuj¹cej go.

Przyjmuje siê zaœ pomoc tylko od takiego, który ma podobne zapatry-

wania na po¿ytek, na dobro materialne i duchowe; inaczej nast¹pi wzajem-

ne rozczarowanie.

Razem mog¹ chodziæ tylko ludzie, d¹¿¹cy w tym samym kierunku;

razem pracowaæ mo¿na tylko t¹ sam¹ metod¹.

Nie brak amatorów, pragn¹cych byæ po¿ytecznymi od razu ca³ej

ludzkoœci. Wiadomo zreszt¹, ¿e o wiele ³atwiej reformowaæ ludzkoœæ ca³¹

ni¿ urz¹dziæ jedn¹ gminê!

Nas³ucha³y siê ju¿ wszystkie karczmy przydro¿ne argumentacji, jak

to „egoizm ciasnych kó³ek rodzinnych” zawadza dobru publicznemu,

odci¹gaj¹c takich „egoistów” od spo³eczeñstwa! Jeszcze dalej, jeszcze

wy¿ej; gdyby nie ciasny separatyzm narodowy, gdyby nie „tyrania nacjo-

nalistów”, a jak¿e¿ szybko zbli¿a³aby siê „ludzkoœæ” do doskona³oœci!

Któ¿ nie spotka³ siê z tymi sztucznymi problemami: rodzina czy spo³e-

czeñstwo, patriotyzm czy kosmopolityzm?

Czasem wydarzy siê skostnienie m³odoœci, i taki cz³owiek jest œwiêcie

po dziecinnemu przekonany, ¿e by³oby przewinieniem ograniczaæ sw¹

nadzwyczajn¹ po¿ytecznoœæ dla jednego narodu, skoro mo¿na obdarzaæ

sw¹ osob¹ ludzkoœæ ca³¹.

Niechaj¿e arcyaltruiœci tacy pomn¹, jako stopieñ po¿ytecznoœci nie

zale¿y bynajmniej od rozleg³oœci terenu dzia³ania. Mo¿na, pracuj¹c dla

jednej gminy zdzia³aæ dla ca³ego spo³eczeñstwa bez porównania wiêcej

od tych, którzy lubi¹ stawaæ na czele pañstwa! Dowodem Albigowa i Lis-

ków, cudne swego czasu oazy poœród pustyni ciemnoty i biedy. W³aœnie,

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

283

¿e po¿ytecznoœæ lubi mieæ miejsce œciœle oznaczone. Najlepiej zdzia³aæ w

jednym kó³ku coœ dobrego, a bêdzie ono potem naœladowane. W taki

sposób powsta³ ruch spó³dzielczy i skautyzm; w taki sposób kasy Raif-

feisena i Stefczyka. Nikt z twórców tych spraw naprawdê wielkich nie

paradowa³ na „ludzkoœæ”.

Mo¿na operowaæ tym pojêciem w poezji, w znaczeniu zreszt¹ rozma-

itym, stosownie do potrzeb kontekstu; lecz z nauki lepiej usun¹æ ten

„termin”, bo nie nadaje siê do ¿adnej œcis³oœci.

Albowiem „ludzkoœæ” jest pojêciem czysto racjonalistycznym, pozba-

wionym zwi¹zku z rzeczywistoœci¹, gdy¿ nie istnieje ani geograficznie,

ani historycznie, ni ekonomicznie, ni duchowo. Trzeba tedy poprzestaæ

na jakimœ ziomku tej ludzkoœci, bo inaczej nie zrobi siê nic. Pracowaæ

trzeba dla jakiegoœ zrzeszenia rzeczywistego, z czego w naszej ³aciñskiej

cywilizacji najwy¿szym zrzeszeniem jest naród.

Có¿ za naiwnoœæ przypuszczaæ, ¿e narody powsta³y z rozdrabniania

ludzkoœci! Przeciwnie, one siê wytworzy³y z ³¹czenia zrzeszeñ mniejszych

we wiêksze.

Gdyby np. zniknê³y narodowe jêzyki literackie, nie zaj¹³by ich miejsca

jakiœ jêzyk „ludzkoœciowy” (esperanto itp.), lecz gaworzy³oby siê wy³¹cz-

nie po góralsku, po mazursku, itp. Zreszt¹ chocia¿ narody s¹ tylko w

cywilizacji ³aciñskiej, jednak nigdy nie zjawi³o siê ¿adne zrzeszenie ogólno-

ludzkie.

O cywilizacji „powszechnej” roj¹ ludzie od wieków. Od kilkuset lat

uwa¿a³o siê za tak¹ cywilizacjê „europejsk¹”; je¿eli powa¿ni filozofowie,

uwa¿ani swego czasu za wyrocznie, roili o rasie powszechnej, jednej i

jedynej na ca³ym œwiecie, a osi¹galnej (ich zdaniem) przez mieszanie

ras; je¿eli ludziom uczonym roi siê jêzyk powszechny „ludzkoœciowy”,

obmyœlony sztucznie, jak¿e¿ dziwiæ siê wymys³owi „cywilizacji powszech-

nej”? Somnia vigilatium! Zabawne przy tym jest pojêcie cywilizacji

„europejskiej”, skoro mamy w Europie cywilizacji cztery: ogólno-euro-

pejskiej nigdy dotychczas nie by³o.

Sprawy tycz¹ce cywilizacji nigdy dotychczas nie by³y studiowane syste-

matycznie i tylko dziêki temu, a wiêc dziêki ignorancji, mog³o powstaæ

urojenie, jakoby zanosi³o siê na cywilizacjê „powszechn¹”, maj¹c¹ po-

wstaæ z „krzy¿owania siê” cywilizacji obecnie istniej¹cych. Ogó³ inteligencji

mniema, ¿e wy¿szy szczebel cywilizacyjny osi¹ga siê naprawdê przez owo

„krzy¿owanie”. Im wiêcej tedy cywilizacji znajdzie siê w jakimœ kraju,

Wobec cywilizacji

background image

284

tym lepiej, bo tym wy¿sza rozkwita tam cywilizacja, dziêki krzy¿owaniu?

Spróbujmy przyprzeæ tê tezê do muru konsekwencji. A wiêc na czele

„ludzkoœci” cywilizowanej krocz¹ roz³ogi pañstwa rosyjskiego posiadaj¹c

a¿ siedem cywilizacji: po stronie europejskiej turañsk¹, ³aciñsk¹, ¿ydow-

sk¹ i bizantyñsk¹, a nadto w Eurazji i w Azji arabsk¹, chiñsk¹, bramiñsk¹.

Drugie miejsce przypad³oby Indiom, które maj¹ u siebie o jedn¹ cywili-

zacjê mniej (brak im bizantyñskiej). Na trzecim miejscu sta³aby Polska

ze swymi czterema cywilizacjami, a zw³aszcza jej prowincje wschodnie.

Pozosta³a „reszta” Europy mo¿e siê pochlubiæ tylko trzema cywiliza-

cjami: ³aciñsk¹, bizantyñsk¹ i ¿ydowsk¹.

Krzy¿uj¹ siê a¿ nadto, lecz nigdzie ni œladu jakiejœ cywilizacji nowej a

wy¿szej, albowiem synteza jest tu niemo¿liwoœci¹. Nastaje tylko mechanicz-

na mieszanka cywilizacyjna, coœ nie¿ywotnego. Chc¹c pogodziæ jakimœ

kompromisem sprzeczne pogl¹dy na dobro i z³o, dochodzi siê do wnio-

sku, ¿e nie ma ani dobra ani z³a („jesseits des Guten und Bosen”) i

przygotowuje siê stan acywilizacyjny. W Rosji „krzy¿owanie” skoñczy³o

siê na nihilizmie i bolszewizmie, w Polsce na pi³sudczyzmie, w Niemczech

na hitleryzmie, we Francji na pacyfizmie armii z³o¿onej z jedynaków, w

Hiszpanii na podpalaniu koœcio³ów, we W³oszech na wyniesieniu zaborczo-

œci ponad wszelkie idea³y. Ca³a Europa choruje od dawien na mieszankê

cywilizacyjn¹; tote¿ w ca³ej Europie cywilizacja upada. Od trzynastu z

gór¹ lat zmierza siê w Europie do stanu acywilizacyjnego. Oto przyczyna

wszelkich „kryzysów”.

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

III. ETYKA A PRAWO

S¹ tedy dwa Ÿród³a prawa: etyka lub w³adza. Obydwa tkwi¹ w samych

zawi¹zkach jakiejkolwiek kultury, jakiegokolwiek ustroju ¿ycia zbioro-

wego, choæby najprymitywniejszego; tkwi¹ w ustroju rodowym. Nie by³o

zaœ nigdy ani stadnoœci, nie matriarchatu. W³adza ojcowska by³a do¿ywot-

ni¹, tyczy³a siê synów, wnuków i prawnuków, skupiaj¹cych siê w ród pod

zwierzchnoœci¹ wspólnego przodka, który by³ w³aœcicielem wszystkiego

i wszystkich. W rodowej gromadzie, mog¹cej obejmowaæ kilkadziesi¹t

g³ów, wytwarza³y siê normy wzajemnych stosunków, to jest pogl¹dy na to,

co jest godziwym, a co niegodziwym.

Etyka jest starsza od prawa. Prawo nie by³o potrzebnym, póki siê nie

wydarzy³o przestêpstwo; sankcje prawne nie mog³y powstaæ wczeœniej,

a¿ gdy zasz³a potrzeba, ¿eby niegodziwoœæ poskramiaæ si³¹. Musia³a zaœ

powstaæ kwestia prawna, gdy okaza³a siê jakaœ w¹tpliwoœæ etyczna. Prawo

pierwotne rodzi siê z etyki i rozwija siê wraz z jej rozwojem, w miarê

rozwoju stosunków.

M³odszoœæ prawa jest atoli nieznaczna. Po œmierci za³o¿yciela rodu

mog³y siê stosunki uk³adaæ rozmaicie. Ka¿dy z synów patriarchy stawa³

siê sam patriarch¹ i w³aœcicielem swego potomstwa i móg³ siê wyodrêbniæ

w ród odrêbny, równie¿ atoli mogli pozostawaæ razem. Zachodzi³a po-

trzeba norm, kto ma byæ g³ow¹ gospodarki rodowej i jak uregulowaæ

dalsze wspó³¿ycie. Okreœlono dotychczas szeœc. typów ustrojów rodowych,

a zatem istnia³a rozmaitoœæ praw.

Niegodziwoœci¹ by³o œwiadome wyrz¹dzanie szkody wspó³rodowcowi.

Obowi¹zki etyczne wobec cz³onków innego rodu zaczê³y siê dopiero na-

background image

286

tenczas, gdy rody z³¹czy³y siê w plemiê. Powstaje etyka zrzeszeniowa,

rozszerzaj¹ca siê dalej z plemienia na ród. ¯ydzi rozci¹gnêli etykê na

wszystkich wspó³wyznawców. Nie mia³o siê obowi¹zków etycznych poza

w³asnym zrzeszeniem; powszechnym by³ tedy stan, który zowiemy etyk¹

podwójn¹. Dopiero filozofia stoicka nie pozwala³a postêpowaæ nieuczciwie

wzglêdem obcych, zanim chrzeœcijañstwo uczyni³o wszystkich ludzi bliŸ-

nimi.

Z nowych postulatów etycznych musia³y powstawaæ nowe kierunki

w prawie.

Lecz postulaty mog³y nie znajdowaæ uznania, a konflikt prawa z etyk¹

siêga równie¿ do okresu rodowego. Nadu¿ycia zdarza³y siê, zw³aszcza

wyœcigi uzurpatorskie do godnoœci i w³adzy starosty rodowego (powsta³

typ despocji rodowej). Nie zawsze geneza w³adzy tkwi³a w etyce. Zdarza³a

siê w³adza, pochodz¹ca z pope³nienia niegodziwoœci, a prawo wydawane

przez tak¹ w³adzê mog³o byæ bezprawiem.

Prawo wywodz¹ce siê od w³adzy, mog³o byæ narzucone bez wzglêdu

na pogl¹dy etyczne, a towarzysz¹cy takiemu prawu przymus prawny móg³

byæ wcale nie uprawniony. Uprawnienie sprzeczne z etyk¹ jest bezpra-

wiem.

Atoli w³adza despotyczna niekoniecznie musi byæ tym samym bez-

prawn¹. Ludy ziemi wyznaj¹ po wiêkszej czêœci emanatyzm i wierz¹, ¿e

w³adza jest emanacj¹ bóstwa. Wobec tego nie wolno jej siê przeciwiæ ze

wzglêdów religijnych. W³adca zaœ nie jest krêpowany niczym. Wszelka

zachcianka jego staje siê prawem. Jest to zupe³nie logiczne przy emana-

tyzmie, a œlepe pos³uszeñstwo stanowi elementarne wymaganie emanatycz-

nego porz¹dku w stosunku œwiata przyrodzonego do nadprzyrodzonego.

W tym wypadku w³adza despotyczna nie jest narzucon¹, lecz wy³ania siê

naturalnie ze systemu religijnego. Nie tylko surowsza w³adza, lecz nawet

dziwaczna (jak np. Iwana GroŸnego) mo¿e byæ nie tylko prawn¹, lecz

najzupe³niej prawn¹ ze stanowiska danej cywilizacji.

Ze zmian¹ pojêæ etycznych musi nast¹piæ zmiana pojêæ prawniczych.

Nigdy atoli przeciwnie; nigdy prawo nie pokieruje etyk¹. O ile prawo

chce wytwarzaæ etykê, powstaje stan bezetyczny, amoralny, a po pewnym

czasie acywilizacyjny.

S³usznym mo¿e byæ tylko takie prawo, które wy³ania siê z wierzeñ lub

stosunków zainteresowanych i jest zgodne z ich wol¹, z ich przekonaniami,

czyli innymi s³owy: prawo wspó³mierne z cywilizacj¹ interesowanych.

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

287

¯adna cywilizacja nie uznaje gwa³tu, jako Ÿród³a prawa; wszystkie

staj¹ oporem przeciwko prawu narzuconemu, nie wy³onionemu.

Musimy zacz¹æ od odró¿nienia tych dwojga „praw”, albowiem na-

rzucone mo¿e pochodziæ z nikczemnych gwa³tów (np. od ³upie¿czego

najeŸdŸcy), a wiêc œciœle rzeczy bior¹c — mo¿e byæ nie prawem, lecz

bezprawiem. Czy¿ mo¿na je stawiaæ obok siebie w imiê np. nieprzerwal-

noœci prawa? Nieprzerwalnoœæ zachodziæ mo¿e tam tylko, gdzie nie zmie-

ni³a siê metoda. W³aœciwie przeto bezprawie stanowi przerwê w ci¹g³oœci

prawa; a bezprawiem jest wszystko, co opiera siê na gwa³cie. Szwankuje

tu terminologia prawnicza nie posiadaj¹c osobnego wyra¿enia na bez-

prawie przebrane w szaty prawa. Jurysprudencja stawa³aby siê atoli nieraz

wspó³winn¹ nikczemnic¹, gdyby prawo narzucone traktowa³a na równi z

wy³onionym. Zawody zaœ prawnicze nie mog¹ siê poni¿aæ do tego, by

wys³ugiwaæ siê lada opryszkowi.

Przeciwieñstwa prawa narzuconego a wy³onionego œledziæ mo¿na w

ca³ej historii cywilizacji ³aciñskiej oko³o has³a wolnoœci. Granice pomiêdzy

wolnoœci¹ a przymusem okreœliæ nietrudno: wolnoœæ ka¿dego koñczy

siê tam, gdzie zaczyna siê wolnoœæ s¹siada. Adagium stare i powszechnie

znane; kiedy powsta³o i od kogo pochodzi, nie wiadomo. S¹dzê, ¿e na-

le¿a³oby je uzupe³niæ okreœleniem roli przymusu. Przymus zaœ ma stawaæ

w obronie wolnoœci tego s¹siada. O tyle przymus (sankcje prawne) jest

potrzebny, uprawniony; poza tym staje siê blumizmem.

[…]

Etyka i prawo

background image
background image

IX. NARÓD

Wytknêliœmy szereg przekroczeñ przeciwko ³aciñskim zasadom prawa,

pope³nianych tak przez pañstwo, jako te¿ przez spo³eczeñstwo. Pozostaje

atoli jeszcze jeden rodzaj wielkich zrzeszeñ.

Rozwój historyczny dokonywa³ siê bowiem dalej, mianowicie w naszej

cywilizacji ³aciñskiej. Ze spo³eczeñstw wy³ania³y siê narody. Czy¿ osi¹g-

niêcie tego najwy¿szego szczebla mog³o nie wp³ywaæ na stosunki spo³e-

czeñstwa a pañstwa?

Wyraz nation oznacza w jêzyku francuskim nie tylko to, co my zo-

wiemy narodem, lecz zarazem pañstwo niepodleg³e, a zatem po prostu

pañstwo narodowe. Po upadku powstania koœciuszkowskiego wyra¿ano

nam z Zachodu wspó³czucie, ¿e przestajemy stanowiæ nation.

Nie ka¿de spo³eczeñstwo rozkwitnie na naród, gdy¿ dzieje siê to wy-

³¹cznie w samej tylko cywilizacji ³aciñskiej. Pañstwo mo¿e istnieæ bez

idei narodowej, mo¿e nawet byæ antynarodowym; podobnie¿ z drugiej

strony mo¿e naród istnieæ bez pañstwa, czego dowiedliœmy niestety w³as-

nymi dziejami.

Je¿eli pañstwo starsze jest od spo³eczeñstwa, tym bardziej starszym

jest od narodu. Nigdy atoli naród nie powsta³ z pañstwa (jak s¹dz¹ nie-

którzy uczeni niemieccy).

Zwi¹zek rodzicielski zachodzi jedynie pomiêdzy spo³eczeñstwem a

narodem. Z historii starszeñstwa nie wynika jednak wy¿szoœæ pañstwa

nad spo³eczeñstwo, tym mniej zatem nad narodem.

Naród stanowi zrzeszenie najwy¿szego rzêdu, jest bowiem zorganizo-

waniem spo³eczeñstwa do celów duchowych. Spo³eczeñstwo i pañstwo

background image

290

zmieniaj¹ siê w cywilizacji ³aciñskiej w narzêdzia narodu i winny s³u¿yæ

jego celom, tego wymaga cywilizacja ³aciñska ze sw¹ najwy¿sz¹ zasad¹

supremacji si³ duchowych. Pañstwo ma stanowiæ tarczê narodu i jego

si³ê fizyczn¹. Wywy¿szanie pañstwa ponad spo³eczeñstwo, a có¿ dopiero

ponad naród, wiod³oby do cywilizacji bizantyñskiej. Kto jest jej zwolen-

nikiem, niechaj to oœwiadczy jawnie.

W genezie pañstwa a narodu zachodzi ta zasadnicza ró¿nica, ¿e naród

mo¿e wytworzyæ siê tylko ewolucyjnie, a pañstwo rozmaicie, bo mo¿e

byæ nawet pochodzenia zewnêtrznego.

Naród nie mo¿e powstaæ z gwa³tu. Jest to zrzeszenie bezwarunkowo

dobrowolne. Przyrodzone zwi¹zki krwi zatrzymuj¹ siê jednak na powsta-

waniu z pokrewnych plemion pewnego ludu. Lud jest najwiêkszym zrze-

szeniem spo³ecznym opartym œciœle na warunkach przyrodzonych, wro-

dzonych.

Nie by³o dotychczas przyk³adu, ¿eby jeden lud wytworzy³ odrêbn¹

narodowoœæ dla siebie; nawet najmniejsze obszary narodowe sk³adaj¹

siê przynajmniej z dwóch do trzech ludów, z których ka¿dy posiada w³asn¹

mowê (narzecze; plemiona maj¹ gwary). Minimalna przestrzeñ wynagra-

dza siê w takich wypadkach niemal zawsze gêstoœci¹ zaludnienia.

Dopiero z ludów mo¿e (nie musi) powstaæ naród. Ludy mog¹ byæ

z³¹czone w jedno pañstwo przemoc¹, lecz w jeden naród ³¹cz¹ siê albo

dobrowolnie, albo te¿ ca³kiem nie wytworz¹ narodu. Przyjêcie wspólnego

jêzyka literackiego musi byæ dobrowolne. Tym bardziej nie da siê wcieliæ

nikogo przymusowo do pewnej cywilizacji. Cele duchowe nie dadz¹ siê

narzuciæ gwa³tem.

Naród jest to zrzeszenie cywilizacyjne pokrewnych ludów do celów

ponadmaterialnej walki o byt, a posiadaj¹ce Ojczyznê i jêzyk ojczysty.

Tu nasuwa siê pewna uwaga tycz¹ca Polski.

Naród ca³y musi nale¿eæ bez najmniejszych zastrze¿eñ do tej samej

cywilizacji.

Jak¿e¿ ma siê ¿ycie zbiorowe w Polsce u³o¿yæ w jakiœ ³ad, skoro

uk³ada siê wed³ug czterech metod? Robi siê z tego nieustanne ekspery-

mentowanie, ci¹g³e wstrz¹sy i wieczna niepewnoœæ. Na kronice naszej

komisji kodyfikacyjnej znaæ a¿ nazbyt poczwórnoœæ nieœwiadomoœci, co

dobre, a co z³e. Kroniki zaœ polityki wewnêtrznej sk³adaj¹ siê z d³ugiego

szeregu „reorganizacji”, co jest niew¹tpliwie znakiem, ¿e rz¹dziciele s¹

zdezorientowani. Reorganizowano bez ustanku wszystko, co tylko wpad³o

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

291

ministrom w rêce. Polska nie mog³a nigdy byæ zorganizowana, bo siê

ci¹gle reorganizowa³a.

Trzêsie siê ten polski rydwan, bo go szarpi¹ si³y dzia³aj¹ce w roz-

bie¿nych kierunkach: ale nie rusza siê z miejsca, gdy¿ ¿adna z tych si³ nie

uzyska³a odpowiedniej przewagi. Ma tu zastosowanie stary przyk³ad o

wozie, do którego zaprzê¿ono jedn¹ parê koni z przodu, a drug¹ z ty³u, a

ka¿da ci¹gnie w kierunku przeciwnym. Do obrazu tego nale¿y atoli dodaæ

jedn¹ poprawkê, a fataln¹; do naszego rydwanu wprzê¿ono jeszcze trzeci¹

i czwart¹ parê koni, po jednej z ka¿dego boku. Czy ten rydwan nie musi

byæ wywrócony, a nawet rozszarpany?

Ca³ej Europie przyda³aby siê dezynfekcja od pomieszania cywilizacji,

lecz Polsce mo¿e najbardziej. Trzeba nawróciæ do cywilizacji ³aciñskiej i

przestrzegaæ jej zasad. Polskê nale¿y urz¹dziæ i rz¹dziæ ni¹ tylko wed³ug

wymogów jej cywilizacji rodzimej, która jest ³aciñsk¹, a ¿adn¹ inn¹. Tylko

w zakresie tej cywilizacji mo¿na byæ Polsce po¿ytecznym.

Naród nie mo¿e siê wytworzyæ inaczej, jak tylko z ludów pokrewnych,

lecz do narodowoœci ju¿ wytworzonej i historycznie rozwiniêtej, mog¹

siê przy³¹czaæ (oczywiœcie dobrowolnie) ludy tak¿e nie pokrewne, lecz

s¹siednie.

Nie wszystkim ludom danym jest wytworzyæ naród. Przyczyny tego

faktu le¿¹ daleko poza tematem niniejszego dzie³ka. My tu musimy poprze-

staæ na stwierdzeniu, ¿e tak jest. Np. lud kornwalijski zagin¹³ ca³kiem,

potomkowie jego rozp³ynêli siê w narodzie angielskim; lecz Walijczycy

istniej¹ dotychczas. Posiadaj¹ swój w³asny jêzyk, a je¿eli kto z nich zechce

szczup³¹ Waliê uwa¿aæ za swoj¹ ojczyznê, ¿aden Anglik nie rozgniewa siê

o to. Czy jednak Walijczycy sami, bez Anglików, zdo³aliby zorganizowaæ

siê nale¿ycie do celów ponadmaterialnej walki o byt? Poniewa¿ w bycie

ziemskim duch musi oprzeæ siê o cia³o, kategorie ponadmaterialne zale¿¹

pod wieloma wzglêdami od materialnych. Primum vivere, deinde philo-

sophare. WyobraŸmy sobie Waliê jako odrêbne pañstwo, odgrodzon¹ od

Anglii paszportami, c³ami, kwestiami przynale¿noœci, odrêbnym prawem

ma³¿eñskim, spadkowym i wekslowym, osobn¹ monet¹ i armi¹ itd. Nie

ma takiego Walijczyka, któremu uœmiecha³aby siê niepodleg³oœæ! Dla nich

przynale¿noœæ do pañstwa angielskiego (na zasadzie równych z równymi)

jest od dawnych ju¿ czasów czymœ identycznym z niepodleg³oœci¹. Ich

pañstwem jest pañstwo angielskie i dziêki temu, ¿e s¹ cz³onkami mocar-

stwa tak potê¿nego, mog¹ sobie pozwoliæ na pielêgnowanie walijskich

Naród

background image

292

odrêbnoœci ludowych, dalecy od obawy, ¿eby im ktokolwiek chcia³ w tym

przeszkadzaæ. Poprzestaj¹ na tym, ¿e s¹ ludem wolnym, nie krêpowanym

przez nikogo w niczym. Stanowi¹ jeden z ludów angielskiego narodu i

rozumnie na tym poprzestaj¹.

Nasuwa siê uwaga, ¿e gdyby Anglia w przesz³oœci nie by³a sprawowa³a

rz¹dów nad Irlandi¹ sposobami niemoralnymi, Irlandczycy te¿ staliby

siê jednym z ludów narodu angielskiego. Nierozumna polityka zmusi³a

ich d¹¿yæ nie tylko do niepodleg³oœci pañstwowej, lecz do moralnego

odtwarzania zatraconej ju¿ narodowoœci, bez wzglêdu na ogrom k³opotów

i ciê¿arów, wynikaj¹cych z tego nieuchronnie.

Rzuæmy spojrzenie na mapê Francji i uprzytomnijmy sobie (dla przy-

k³adu) Normandiê i Bretaniê. Krainy te posiadaj¹ w³asne jêzyki, obyczaj

odrêbny i wiele odrêbnoœci w prawie zwyczajowym. Coraz tam wiêcej

takich, którzy twierdz¹, ¿e np. Bretania jest ich ojczyzn¹, na co ka¿dy

Francuz (w przeciwieñstwie do Anglików) rzuca siê z oburzenia. Twierdz¹,

¿e musi siê koniecznie trzymaæ te ludy w ryzach, dozoruj¹c nawet u¿ywanie

ich jêzyków, bo inaczej Francja mog³aby siê rozpaœæ. Boj¹ siê „separatyz-

mów”. Czy¿ jednak Normandia mog³aby rozporz¹dzaæ kiedykolwiek

w³asn¹ armi¹ przeciwko francuskiej? Czy¿ Bretania mog³aby (i chcia³aby)

prowadziæ z Francj¹ wojnê c³ow¹? Obawy o ca³oœæ pañstwa francuskiego

z tej strony s¹ œmieszne, dopóki rz¹d centralistyczny nie wymusi na tych

ludach, ¿e pójd¹ œladami Irlandii. Co jednak tam zwróci³o siê przeciw

Anglii, to samo tutaj wysz³oby jej na korzyœæ, albowiem pod zwierzch-

nictwem angielskim Bretoñczycy i Normanowie staliby siê od razu ludami

zupe³nie wolnymi. Dziwiæ siê trzeba, ¿e francuscy statyœci tego nie widz¹.

Je¿eli jednak pozostawi siê tym krainom ca³kowit¹ wolnoœæ, nie bêdzie

nigdy pytania, czy oni s¹ Francuzami. Oni sami z w³asnej woli i we w³asnym

interesie uznaj¹ siê byæ ludami narodu francuskiego. Bêd¹ woleli byæ

synami Francji ni¿ Anglii.

Albowiem narodowoœæ nie jest bynajmniej czymœ danym z góry, nie

jest si³¹ jak¹œ wrodzon¹ ka¿demu ¿ywio³owi etnograficznemu. Dopiero

Historia wytwarza narody i to w samej tylko cywilizacji ³aciñskiej. Jest to

dziedzictwo staro¿ytnej cywilizacji rzymskiej, wznowione, kiedy nasza cywi-

lizacja ³aciñska osi¹gnê³a ju¿ wysoki szczebel rozwoju. Najstarszym jest

poczucie narodowe polskie, a jednak poczyna³o siê dopiero oko³o po³owy

XIII wieku na kaliskim dworze ksiêcia Boles³awa Pobo¿nego, a ustali³o

siê, stê¿a³o a¿ po koronacji W³adys³awa Niez³omnego (£okietka) 1320 r.

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

293

Francuskie poczucie narodowe datuje siê dopiero od œw. Joanny

d’Arc (1429–1431). By³ jednak geniusz, który nosi³ w sobie idea³ naro-

dowy wczeœniej: Dante (1265–1321), a idea³ jego szerzy³ siê na Pó³wyspie

Apeniñskim. Nie spe³ni³ siê jednak i W³osi dopiero w XIX wieku stawali

siê narodem.

Przyczyny tego szczególnego opóŸnienia siêgaj¹ w g³¹b kwestii o sto-

sunek spo³eczeñstwa a pañstwa tak dalece, i¿ nale¿y siê im chwila uwagi.

W³osi w XV wieku byli ju¿ œwiadomi tego, jako stanowi¹ jeden naród

i d¹¿yli do zjednoczenia wytrwale, ofiarnie, czêsto namiêtnie. Wmawiano

w siebie, ¿e ten i ów ród kondotierski, powo³any jest do tego, a¿eby po-

konawszy wspó³zawodników, rozszerzaj¹c w³asne panowanie, dokona³

wreszcie zjednoczenia Italii. Wybaczali chêtnie upatrzonemu kondotierowi

najohydniejsze zbrodnie, rozgrzeszali go w imiê Ojczyzny; nawet go kocha-

li, delektowali siê zbrodniarzem, je¿eli w nim upatrywali zbawcê W³och.

Wybitni mê¿owie kryli zbrodnie takiego ksiêcia-kondotiera, a gdy siê zataiæ

nie da³y, usprawiedliwiali je. Jak¿e¿ im bowiem zale¿a³o na tym, a¿eby

ten, którego mieli za mê¿a opatrznoœciowego, mia³ zwolenników w ca³ych

W³oszech! Sz³y w ten sposób w s³u¿bê kondotierów silne charaktery, têgie

umys³y i wielkie serca W³och; a za przyk³adem tych najlepszych, sz³y tym

chêtniej, œmielej i dalej rzesze karierowiczów i ¿o³daków kondotiera,

dziel¹ce siê ³upami w opanowanej dzielnicy. A kiedy po pewnym czasie

zadomowi³ siê system kondotiersko-ksi¹¿êcy, wtedy owi najlepsi stawali

siê ksi¹¿êtom niepotrzebni.

Ksi¹¿êta przestali te¿ udawaæ patriotów.

Bezsilnym jest z³o w ¿yciu zbiorowym, dopóki nie urz¹dzi z siebie

imitacji dobra, a¿eby wy³udzaæ wspó³pracê przyjació³ dobra. Nie ma te¿

takiego sobka w ¿yciu publicznym, który by nie udawa³ ofiarnika; nie ma

gwa³townika, który by nie chcia³ uchodziæ za szafarza wy¿szej sprawiedli-

woœci. Zdzierstwo, bezprawie, terror, ka¿¹ siê uwa¿aæ za zrz¹dzenia i za-

rz¹dzenia opatrznoœciowe; powodzenie ich zale¿y zaœ od tego, czy imitacja

siê uda. Klasycznym krajem i okresem tych prawd jest renesans w³oski.

Odk¹d uksi¹¿êceni kondotierowie nie potrzebowali niczego udawaæ,

nasta³y typowe rz¹dy niesumiennych zdobywców. Dosz³o do tego, i¿ lud-

noœci stawa³o siê obojêtnym, czy swój czy obcy panuje prawem miecza.

Gdyby¿ to tylko o miecz chodzi³o! To byli truciciele, zbóje, skrytobójcy.

Na miejscu idea³u zjednoczenia W³och wyrós³ z czasem legitymizm

dynastyczny potomków kondotierów. Zbrodni¹ polityczn¹ stawa³a siê

Naród

background image

294

d¹¿noœæ do zjednoczenia. Nie by³o zreszt¹ na ca³ym pó³wyspie nigdzie

hufca zbrojnego, który by chcia³ s³u¿yæ idei przebrzmia³ej. Si³y zbrojne

we W³oszech nie by³y w³oskimi. Najpierw stanowi³y wojska prywatne, oso-

biste wojska kondotierów, potem sk³ada³y siê w znacznej czêœci z cudzo-

ziemców, a¿ w koñcu górê wziêli pod Apeninami cudzoziemscy w³adcy.

Kto mia³ wojsko swoje w³asne, móg³ sobie na pó³wyspie wykroiæ pañstwo.

W³ochy sta³y siê dla Europy pojêciem geograficznym, w narodowoœæ w³o-

sk¹ nikt nie wierzy³. I tak zosta³o a¿ do wielkiego Cavoura, a¿ do pierw-

szego uczciwego statysty.

Zbawieniem dla W³ochów sta³ siê rozkwit literatury i sztuki, bo inaczej

nie mieliby na czym oprzeæ ducha i byliby mo¿e ju¿ w XV w., znikczemnieli.

Pomimo jednak tylu i tak wielkich artystów i poetów, ogól w³oski wykolei³

siê tylko wolniej i póŸniej.

Przez szereg pokoleñ ¿o³nierz we W³oszech przywyk³ mieæ tylko wo-

dza, a od wodza oczekiwa³ zysków materialnych. Co za horrenda czyta

siê o tym w Ÿród³ach historycznych! W ¿yciu cywilnym odpowiednikiem

tego by³o dworactwo i sza³ zmys³owego u¿ycia. Zbrodniczoœæ zaœ, ustali-

wszy siê z góry, spopularyzowa³a siê i przesz³a na ogó³. Trucizna i sztylet

najpierw zyskiwa³y prawo obywatela na dworach ksi¹¿êcych kondotierów,

dopiero znacznie póŸniej dotar³y do „brigantów”. Przyk³ad szed³ z góry,

a¿ wreszcie i „prywatnemu” cz³owiekowi zechcia³o siê poprawiæ sobie

los t¹ sam¹ drog¹, na jakiej panuj¹cy doszed³ kiedyœ do tronu, a dynastia

utrzymywa³a siê przy w³adzy. Terroru w³adców i zbirów „pañstwowych”

prostym potomstwem by³ terror zbirów ni¿szego szczebla, którzy ju¿ nie

troszczyli siê o w³adzê. Wreszcie bandytyzm mia³ siê staæ na przesz³o sto

lat plag¹ i hañb¹ W³och, a zacz¹³ siê od kondotierów na tronach, którzy

byli pierwszymi bandytami.

W dalszym rozwoju myœli politycznej w³oskiej wylania siê u nich „ego-

izm narodowy”. Nie W³osi go jednak wymyœlili, chocia¿ powszechnie uwa-

¿a siê to has³o za w³oski pomys³, gdy¿ W³osi najg³oœniej je wywo³ywali,

najg³oœniej z nim wojowali.

Ci, którzy to obmyœlili, sprawowali siê przy tym po cichu, a za to

stosowali zasadê wszechstronnie, a bezlitoœnie od dawna, zanim j¹ opiewa³

d’Annunzio. Egoizm narodowy jest wynalazkiem angielskim. Anglicy go

jednak nie popularyzowali przed Europ¹; to przypad³o W³ochom. Nasz

Adam Czartoryski biada³ jednak ju¿ w r. 1823 na tym, ¿e mi³oœæ Ojczyzny

wyradza siê w egoizm narodowy.

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

295

Z ca³ym zapa³em do idei narodowej trzeba sobie powiedzieæ, ¿e naród

nie mo¿e zamieniæ na cnotê niczego, co mamy za z³e spo³eczeñstwu lub

pañstwu. Nie mo¿e przeto byæ wszechw³adnym, ani te¿ nie mo¿e byæ zwol-

nionym od etyki.

B³êdnym jest has³o egoizmu narodowego. Nader ³atwo przemieniæ

je na zasadê, ¿e dla pewnego narodu dobrem jest wszystko, co szkodliwe

dla drugiego, a nawet dla wielu innych narodów. Na tle patriotyzmu ob-

myœlaæ, co by wyrz¹dziæ z³ego innym narodom? Gdyby we wszystkich na-

rodach zakwitnê³a ta specjalnoœæ, musia³oby siê to skoñczyæ zniszczeniem

powszechnym, ruin¹ naszej cywilizacji ³aciñskiej, a zatem tak¿e zanikiem

poczucia narodowego. Je¿eli narody bêd¹ wzajemnie czyhaæ na swe ist-

nienie, musz¹ w koñcu przestaæ istnieæ.

Ten sam atoli by³by skutek, gdyby jeden naród zdo³a³ narobiæ wszyst-

kim innym tyle z³ego, i¿ os³abione, zdeptane, oddane w niewolê, nie tylko

nie mog³yby tworzyæ w³asnych pañstw, lecz ani spo³ecznie siê rozwijaæ,

ani pielêgnowaæ swych w³aœciwoœci narodowych. Gdyby mog³o siê zdarzyæ,

i¿ by jeden naród pobi³ wszystkie inne, ów zwyciêski zapad³by ciê¿ko na

rozstrój spo³eczny i obni¿y³by swój poziom umys³owy. Taki naród musia³by

siê zamieniæ ca³y w ¿o³nierzy i w urzêdników-gnêbicieli. Ani nawet najlicz-

niejszy nie by³by doœæ licznym, ¿eby wydaæ z siebie w nale¿ytej iloœci adep-

tów tych dwóch zawodów, niezbêdnych do utrzymywania podbojów. Mu-

sia³oby zabrakn¹æ, i to po krótkim czasie, g³ów i r¹k do wszelkich zawo-

dów produkcyjnych — a zatem nast¹pi³by koniec spo³eczeñstwa.

Tym samym zwyciêzcy tacy przestaliby sami byæ narodem. T¹ drog¹

dosz³oby siê równie¿ do ruiny cywilizacji ³aciñskiej. Mog³aby siê wytworzyæ

jak¹œ nowa kultura cywilizacji turañskiej, obozowej, opartej wy³¹cznie

na sprzêcie wojennym.

Z jakiejkolwiek strony traktowalibyœmy „il sacro egoismo”, zawsze

w rezultacie wyjdzie ruina. Stosunki miêdzy narodami nie mog¹ polegaæ

na egoizmach narodowych.

Poniewa¿ w ka¿dej bajce jest coœ prawdy, starajmy siê wy³uszczyæ

ziarno prawdy z bajki samolubstwa narodów. Jest siê obowi¹zanym s³u¿yæ

swemu w³asnemu narodowi i nigdy nie mo¿e zachodziæ obowi¹zek, ¿eby

s³u¿yæ innemu. Naród w³asny ma zawsze i bezwarunkowo pierwszeñstwo.

Wynika z tego, ¿e nadaæ siê na s³u¿bê innego mo¿na dopiero natenczas,

gdy ju¿ zaspokojone bêd¹ wszystkie mo¿liwe potrzeby wszelkiego rodzaju

i we wszystkich kategoriach bytu wœród w³asnego narodu: s³owem, gdy

Naród

background image

296

wœród w³asnego narodu zabraknie ju¿ sposobnoœci, ¿eby móc byæ po¿y-

tecznym i nie bêdzie nic do roboty dla patrioty. Kiedy¿ to mo¿e nastaæ?

Doprawdy dopiero nazajutrz po s¹dzie ostatecznym! Co wywodzi³em w

ustêpie o granicach po¿ytecznoœci w rozdziale II, to potwierdza siê tutaj,

choæ z ca³kiem innego punktu obserwacyjnego.

Nikt nie ma obowi¹zku poœwiêcaæ siê dla dobra innego narodu. Nie

bêdzie to egoizmem, ¿e siê pracuje oko³o dobra w³asnego narodu. Grzech

zaniedbania istnieæ mo¿e tylko wzglêdem narodu w³asnego. W tak brzmi¹-

cym prawidle bêdzie „egoizmu narodowego” w sam raz.

Il sacro egoismo jest prawdziwie deprawacj¹ narodu. Gdzie zachodzi

fakt tego rozdzia³u, nast¹pi³o zara¿enie siê spo³eczeñstwa od pañstwa,

które zawsze bywa³o samolubem. Jakieœ przeniesienie natury pañstwowej

na spo³eczeñstwo (naród) pewien rodzaj wywy¿szenia organizacji pañ-

stwowej ponad narodow¹, powoduje widoczne zmechanizowanie siê

ustroju narodowego. Jest to wykolejenie, a przeciwnie narodowi tak

dalece, i¿ zawiera w sobie na przysz³oœæ groŸbê upadku idei narodowej.

Wszak¿e¿ pañstwo mo¿e bez niej istnieæ i trwaæ w powodzeniu!. Lecz

w takim razie nast¹pi³oby wycofywanie siê z cywilizacji ³aciñskiej, a zatem

ogólny rozwój wstecz.

Pañstwo jest z natury swojej samolubne, gdy¿ jest zrzeszeniem do

celów materialnych. Kiedy Polska w XV wieku przystêpowa³a do lig anty-

tureckich, nie ³¹czy³o siê to wprawdzie z widokiem ¿adnych aneksji, lecz

opanowanie osad kupieckich od ujœcia Dunaju otwar³oby dla nas Morze

Czarne i bylibyœmy narodem bogatym, mog¹cym pañstwu dostarczaæ œrod-

ków do rozwiniêcia potêgi. A kiedy potem Jan III rusza³ „ocaliæ Wiedeñ i

chrzeœcijañstwo”, nie wiód³ pod sob¹ armii pañstwa polskiego, lecz woj-

sko ochotnicze rycerstwa przejêtego pewn¹ ide¹. Przytoczy³em umyœlnie

przyk³ady takie, które mog³yby s³u¿yæ doskonale za przyk³ady bardzo

wysoko rozwiniêtego altruizmu miêdzynarodowego. Tym dobitniej zazna-

cza siê i w tej dziedzinie ró¿nica spo³eczeñstwa a pañstwa.

Szczególna rzecz, ¿e has³a egoizmu narodowego i totalizmu pañstwo-

wego szerzy³y siê równoczeœnie. Na ich dnie tkwi¹ pewne zapatrywania

na stosunek etyki a prawa. Ob³êd wszechmocy pañstwowej oparty jest na

zast¹pieniu moralnoœci przez prawo ustawodawcze. Zamiast, ¿eby prawo

oparte by³o na etyce, zaczyna siê coraz czêœciej etykê wywodziæ z prawa;

to bêdzie moralnym, co w prawie jest przepisane. W mieszance cywiliza-

cyjnej pomiesza³y siê te pojêcia, a w rezultacie cierpi¹ i moralnoœæ i prawo,

Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej

background image

297

prawoœæ i prawnoœæ. Egoizm narodowy wiedzie ³atwo do pewnego nad-

u¿ycia, mianowicie s³u¿yæ mo¿e za wymówkê przy zaniedbywaniu etyki.

A tymczasem mija powaga prawa, o s³usznoœci przestaje siê myœleæ, a do

krzywd, wyrastaj¹cych z braku moralnoœci w ¿yciu publicznym, tak siê

ju¿ przyzwyczajono, i¿ coraz wiêcej osób przestaje je nawet odczuwaæ.

Egoizm narodowy udzieli³ jakby sankcji najwy¿szej wszystkiemu, co ktoœ

zechce przedstawiæ, jakoby korzystne, np. dla polskoœci. Pomys³ów mo¿e

byæ iloœæ nieograniczona i gdyby uznawano wszêdzie „patriotyczn¹ dys-

pensê”, skoñczy³oby siê to na wyrzuceniu w ogóle etyki z ¿ycia publicznego

— a wiêc na tym samym, co wydaje z siebie pañstwo totalne. T¹ czy

tamt¹ drog¹ (wiêc tym bardziej obiema równoczeœnie) dochodzi siê do

bezetycznoœci tak w pañstwie jako te¿ w spo³eczeñstwie, a zatem wpro-

wadza siê upadek moralnoœci w narodzie.

Tak przy najlepszych nawet intencjach schodzi siê na bezdro¿a.

KONIEC

Naród

background image
background image

SPIS TREŒCI

Od wydawcy wydania londyñskiego .................................................... 5

PAÑSTWO W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ................................................ 9

I. Rozdzia³ wstêpny..................................................................... 11

II. Wobec cywilizacji .................................................................... 17

III. Etyka a prawo ......................................................................... 25

IV. Prawo prywatne a publiczne ................................................... 47

V. Pañstwa a spo³eczeñstwa......................................................... 67

VI. Administracja.......................................................................... 93

VII. Biurokracja ............................................................................ 99

VIII. Pañstwo a Dekalog................................................................ 115

IX. Pomy³ki w mi³oœci bliŸniego .................................................. 153

X. Samorz¹dy ............................................................................ 165

XI. Szko³y ................................................................................... 183

XII. S¹dy ...................................................................................... 199

XIII. Stronnictwa i sejmy ............................................................... 213

XIV. Cztery ministerstwa ............................................................... 227

XV. Wobec Litwy i Rusi ................................................................ 239

XVI. Wobec S³owiañszczyzny......................................................... 259

ZASADY PRAWA W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ ................................... 273

I. Okreœlenia ............................................................................ 275

II. Wobec cywilizacji .................................................................. 281

III. Etyka a prawo ....................................................................... 285

IX. Naród ................................................................................... 289

background image

Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Budżet państwa, Prawo UwB
Co to jest budzet panstwa, prawo, Finanse
Konstytucja to jedyna ustawa obowiazujaca w panstwie, Prawo konstytucyjne, Notatki+ też ściągi
F Koneczny Panstwo i prawo w cywilizacji lacinskiej
Państwo i prawo
państwo i prawo 2003
Państwo i Prawo( na sprawdzian), Wstęp do nauki o państwie i prawie
HPP opracowanie 89stron, „Państwo i prawo” - periodyk (miesięcznik)
KONSTYTUCYJNE ZASADY USTROJU PAŃSTWA, PRAWO OGÓLNE
państwo i prawo Wykład z dnia 19.12.2010, bezp wew
skrypt panstwo i prawo, notatki, penik, szkoła, adm 1, Wstęp do prawoznawstwa, Wstęp do prawoznawstw
panstwo i prawo
Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa, Prawo Finansowe(10)
Konstytucyjny status jednostki w państwie, prawo konstytucyjne
9 Odpowiedzialność państwa, Prawo miedzynarodowe

więcej podobnych podstron