Chomsky Świat wg Chomsky'ego 1

background image








Ś W I A T W E D Ł U G

NOAMA CHOMSKY’EGO

W

Y B Ó R

T

E K S T Ó W

część

I

78

Zielona Góra 2002

background image

2

[Pewne] prawdy i mity na temat retoryki wolnego rynku

(fragmenty)

Mało który dzień mija bez przyklaskiwania ekscytującej nowej idei Nowego Światowego Porządku: kapitalizmu
wolnorynkowego, który wyzwoli energie aktywnych i kreatywnych ludzi, z korzyścią dla wszystkich. Euforia
sięgnęła szczytu gdy Clinton delektował się triumfem NAFTY (North-American Free Trade Agreement, czyli
Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu) na szczycie Azji i Pacyfiku w Seattle, gdzie wyłożył swoją
"wielką wizję dla Azji" i zgromadził przywódców politycznych aby "głosić pochwałę otwartych rynków i aby
zabezpieczyć obecność Ameryki w najszybciej rozwijającej się na świecie wspólnocie gospodarczej". To może być
największy zwrot w amerykańskiej polityce wobec Azji od czasów II wojny światowej, zauważył David Sanger.
Clinton przedstawił "nową wizję" "wiwatującemu tłumowi wewnątrz ogromnego hangaru samolotowego firmy
Boeing - modelu dla firm z całej Ameryki, którego interesy z Azją kwitną" - z planami na "wielomilionowe i
tworzące nowe miejsca pracy inwestycje poza Stanami Zjednoczonymi, na skalę, która skonfunduje oponentów
NAFTY".
Zapomniano wspomnieć o pewnym fakcie: Boeing stanowi również model radykalnej ingerencji państwa w celu
osłonięcia prywatnych zysków przed regułami rynku. Firma ta nie byłaby głównym amerykańskim eksporterem, i
prawdopodobnie przestała by istnieć, gdyby nie ogromne subsydia ze środków publicznych pompowane w nią za
pośrednictwem NASA i Pentagonu, czyli instytucji w dużej mierze stworzonych po to, aby pełnić taką funkcję
wobec przemysłu zaawansowanych technologii. Doktryna Clintona oznacza więc, że podatnicy powinni zaoferować
inwestorom i ich pośrednikom środki przeznaczone na cele socjalne, a środki te należy zabezpieczyć w tych totali-
tarnych instytucjach przed jakąkolwiek ingerencją ze strony społeczeństwa, czy też pracowników, i powiększać
udziały na rynku oraz zyski z "tworzących nowe miejsca pracy inwestycji" podejmowanych wedle własnego uznania.
"Same Chiny kupują obecnie jeden na sześć samolotów Boeing'a" kontynuuje Sanger. Odkładając górnolotną
retorykę na bok, jedynym osiągnięciem Clintona na tym szczycie było otwarcie drzwi dla eksportu większej ilości
amerykańskich towarów do Chin, oczekując że będzie to "magiczny eliksir, który może uleczyć wiele z bolączek
amerykańskiej gospodarki" (Apple). Clinton zaaranżował sprzedaż do Chin superkomputerów i generatorów energii
nuklearnej; ich producenci (Cray, GE) są również jednym z głównych beneficjantów subsydiowanego przez państwo
systemu prywatnego zysku, a towary te mogą być wykorzystane do produkcji broni jądrowej i pocisków. [...]
Jednakże urzędnicy administracji Clintona orzekli, że "nie ma powiązania" pomiędzy sprzedażą superkomputerów i
generatorów nuklearnych a problemem rozprzestrzeniania się broni jądrowej. Decyzja ta ilustruje "zupełnie odmien-
ne pojęcie bezpieczeństwa narodowego", które "pociąga Clintona od czasu, kiedy minęło zagrożenie komunizmem".
[...] Stwierdzono również "brak powiązania" z kwestią praw człowieka. [...]
Wkrótce po ogłoszeniu z fanfarami nowej inicjatywy eksportowej Clintona, ogień zabił 81 robotników w fabryce,
w której, wedle słów jej rzecznika, zamknięto drzwi i okna, aby "utrzymać ludzi wewnątrz fabryki w czasie godzin
pracy". Następnego dnia, w New York Times, pod przewodnim artykułem pt. "Clinton promuje otwarte rynki na
Szczycie" ukazała się krótka notka informująca o "śmiertelnych wypadkach z powodu wybuchu ognia i trujących
gazów", które zabiły 100 robotników w "kwitnącej prowincji Guandong", okrzykniętej powszechnie modelem
wolnego rynku. [...]
Wielką nadzieją na wschodzie Europy jest Polska, gdzie po 1989 r. stopniowo załamująca się gospodarka w
końcu zaczęła odbijać od dna.
Kraj ten przypomina inne historie "sukcesu" krajów Trzeciego Świata, nie tylko tym, że rozpościera się tam otchłań
pomiędzy dużym bogactwem i masowym ubóstwem oraz tym, że dostarcza on niezwykle taniej siły roboczej
pozwalającej zachodnim inwestorom na obniżanie płac i redukcję świadczeń socjalnych w swoich krajach, ale także
powielaniem sprawdzonych w Trzecim Świecie wzorów w najdrobniejszych szczegółach. Zagranicznym doradcą
Polski był profesor Harvardu Jeffrey Sachs [udzielał się później w Rosji]. Zdobył sławę pomagając wyreżyserować
cud gospodarczy w Boliwii: sukces makroekonomiczny i ludzką katastrofę. Boliwijczycy znoszą realia społeczne,
Zachód przyklaskuje statystykom, nieświadom tego, że ten sukces statystyczny opiera się w dużej mierze na gwał-
townym wzroście produkcji narkotyków, które mogą stanowić główne źródło dochodów z eksportu. Sachs przeniósł
się następnie do Polski, która dostarcza obecnie Zachodniej Europie najwyższej jakości narkotyków, (już w 1991 to
20% skonfiskowanej tam amfetaminy w por. z 6% w końcu lat 80-tych). Polska może być również największym
punktem przerzutowym dla narkotyków z Ameryki Centralnej, Afganistanu i złotego trójkąta z Południowo-
wschodniej Azji, chociaż handel narkotykami w tym kraju również wzrósł znacząco, jak donosi Raymond Bonner.
Ambasador Kostaryki w Polsce został aresztowany na lotnisku w Warszawie wraz z czystą heroiną wartą prawie
milion dolarów, a oszałamiającą ilość 1,2 tony kokainy z Kolumbii, gdzie kartele narkotykowe wynajmują polskich
kurierów do szmuglowania kokainy na Zachód, przechwycono w St. Petersburgu. Kraje Azji centralnej należące
kiedyś do byłego Związku Radzieckiego prawdopodobnie wkrótce również staną się dużymi producentami narkoty-
ków.
Ten standardowy wzór rozwoju pod zachodnią kuratelą, pewnie jeden z najbardziej przekonywujących przykła-
dów maksymalnego i skutecznego wykorzystania własnych zasobów w warunkach wolnorynkowych, zasługuje na
większy szacunek niż ten, którym się cieszy.
Tymczasem wymogi rynku zachowują swój tradycyjny podwójny aspekt: są surowe dla ofiar, odmiennie niż dla
zwycięzców. GM zakupiło fabrykę samochodów w pobliżu Warszawy, ale "pod ustalonym "pod stołem" warunkiem,

background image

3

ż

e polski rząd zapewni firmie 30% ochronną taryfę celną" (Alice Amsden). Podobnie Volkswagen - "zbija kapitał na

taniej sile roboczej" budując w Czechach samochody na eksport na Zachód, ale do "krętej drogi do wolnego rynku"
należy również "bardzo atrakcyjny układ", dzięki któremu VW był w stanie gromadzić zyski "pozostawiając cze-
skiemu rządowi długi i trwałe problemy związane z usuwaniem zanieczyszczeń środowiska", podczas gdy "sztywne
taryfy" gwarantują zyski inwestorom zagranicznym. Daimler-Benz wynegocjował równie atrakcyjny układ z Alba-
nią, godzien norm przewidzianych dla Trzeciego Świata.
Byłym państwom bloku wschodniego coraz mniej brakuje do sprostania zachodnim standardom stosowanym
wobec zależnych krajów Trzeciego Świata.

* * *

Dług, narkotyki i demokracja

Z Noamem Chomsky'm dla NACLA Report on the Americas (12.03.1999) rozmawia Maria Luisa
Mendonca


Jak Pan widzi problem długu zagranicznego Trzeciego Świata? Jakie mechanizmy sprawiają, że te kraje uzależ-

niają się coraz bardziej od międzynarodowych instytucji finansowych?
Po pierwsze trzeba pamiętać, że to zadłużenie nie jest problemem ekonomicznym. To problem polityczny. Dług
ten jest wytworem ideologicznym. Powiedzmy, że pożyczę od Pani pieniądze i wpłacę je na konto w banku szwaj-
carskim, albo kupię mercedesa, a potem powiem: "Przykro mi - nie mam pieniędzy. Niech ktoś inny spłaci". Tak nie
można. Jeśli ja zaciągam dług, to ja muszę go spłacić. Weźmy dług brazylijski. Kto go zaciągnął? Nie chłopi, nie
robotnicy. W rzeczywistości ogromna większość społeczeństwa Brazylii nie miała nic wspólnego z długiem, a teraz
wymaga się od nich, by go spłaciła. To tak, jakby ktoś wymagał od Pani, by spłaciła mój dług, bo wydałem te
pieniądze na coś innego. Jeśli więc jest jakiś dług - a honoruje się zasady kapitalizmu - to dług powinien być spłaco-
ny przez tych, którzy go zaciągnęli. W tym przypadku - wojskowi dyktatorzy, część obszarników i wielkich bogaczy.
Dług Brazylii, tak jak większość zadłużenia Ameryki Łacińskiej, jest porównywalny swoją skalą do ucieczki
kapitału. Jest więc łatwy sposób spłaty długu: ściągnąć te pieniądze z powrotem.
Jest i inne pytanie: czy kraje zadłużone powinny w ogóle coś spłacać? Prawne pojęcie "długu nieznośnego"
(odious debt), mocno już zakorzenione w prawie międzynarodowym, stanowi, że państwa nie muszą go spłacać.
Kiedy Stany Zjednoczone "wyzwoliły" Kubę w 1898 r., tzn. zapobiegły wyzwoleniu się tego kraju, unieważniły dług
kubański wobec Hiszpanii odwołując się do pojęcia długu nieznośnego, jako że był on narzucony Kubie w warun-
kach podporządkowania i dominacji, nie mając z tego powodu żadnej mocy prawnej. Inne takie przypadki rozstrzy-
gane były poprzez międzynarodowy arbitraż. Jakieś 20 lat później Kostaryka odmówiła spłaty długu wobec Royal
Bank of Canada twierdząc, że była to pożyczka niesprawiedliwa. Arbiter, sędzia Sądu Najwyższego USA i były
prezydent William H. Taft, wydał wyrok przeciwko Anglii - ówczesnej władzy zwierzchniej Kanady - a na korzyść
Kostaryki, ponieważ dług został narzucony Kostarykańczykom w warunkach niesprawiedliwego podporządkowania
i nie miał z tego powodu mocy prawnej. Według tego standardu, jest bardzo niewiele długu w Trzecim Świecie.
Ekonomistka, która jest teraz amerykańskim Dyrektorem Wykonawczym w Międzynarodowym Funduszu
Walutowym, Karen Lissakers, zauważyła kilka lat temu, że stosowane wtedy przez Waszyngton zasady, "jeśli
byłyby zastosowane dzisiaj, wyeliminowałyby znaczną część zadłużenia Trzeciego Świata", ponieważ było ono
narzucone w sytuacji podporządkowania. Wydaje mi się, że właściwym sposobem podejścia do zadłużenia jest
stwierdzenie, iż dla znacznej większości społeczeństwa nie ma żadnego długu. Oni nie mają nic do spłacenia. Nie
mieli nic wspólnego z zaciągnięciem go, nie mieli z niego żadnych korzyści - właściwie nawet mogli na nim ucier-
pieć - więc dlaczego mają go spłacać? To nie ma sensu. Jeśli ktoś ma go spłacić, to ci, którzy go zaciągnęli.
Jest też kwestia tego, czy ten dług cokolwiek w ogóle oznacza. Cała idea długu to koncept ideologiczny mający
wiele wspólnego ze stosunkami władzy.
Nie wolno nam pomijać stosunków władzy, one istnieją. Jeśli ktoś stoi nad Panią z pistoletem w ręku, to nie może
Pani powiedzieć: "To bezprawie, odmawiam zrobienia tego, co każesz". Musi Pani to przyjąć. Przy istniejących
stosunkach władzy, nie ma innego wyjścia, niż spłata tego długu, który zresztą nie jest długiem, tylko zasadniczo
formą rabunku. Czasem trzeba zaakceptować rabunek i to właśnie stało się z długiem Trzeciego Świata. Właściwym
podejściem jest zakwestionowanie postępowania ludzi z owym symbolicznym pistoletem, ludzi z krajów bogatych.
To oni muszą uznać, że nie ma żadnego długu i schować pistolet.
To się wiąże z innymi problemami. Od czasów kolonizacji, społeczeństwa latynoskie nie były w stanie kontrolo-
wać swoich klas bogaczy. Oni nie płacą podatków i nie mają obowiązków. Ameryka Łacińska ma zupełnie inny
rozkład konsumpcji, niż Azja Wschodnia. Jest import w krajach latynoskich, ale jest to zazwyczaj import towarów
luksusowych dla małej grupy bogatych elit. Ma miejsce, powodowany przez bogatych, odpływ kapitału za granicę.
Inaczej jest w Azji Wschodniej, gdzie od 30 czy 40 lat importuje się towary inwestycyjne, aby budować gospodarkę.
Jest tam stosunkowo egalitarnie - nie całkowicie, ale znacznie bardziej, niż w Ameryce Łacińskiej. Bogaci w Azji
Wschodniej mają obowiązki. Płacą podatki, nie wolno im - przynajmniej do niedawna nie było wolno - eksportować
kapitału, oraz są zmuszani przez silne państwo do wnoszenia wkładu w rozwój społeczeństwa. To po prostu nie ma
miejsca w Ameryce Łacińskiej.

background image

4

Inną różnicą, też datującą się do czasów kolonialnych, jest to, że więzy między krajami latynoskimi są bardzo
słabe. Kraje te są indywidualnie powiązane z zewnętrznym mocarstwem. W zeszłym wieku była to Francja czy
Anglia, teraz - Stany Zjednoczone. Jednak interakcja między poszczególnymi państwami jest bardzo ograniczona, a
w wielkim kraju, jak Brazylia, nie ma nawet dobrze rozwiniętych połączeń wewnętrznych. Te państwa są ukierun-
kowane na zewnątrz, tak więc infrastruktura, kultura, import i wszystko inne jest rozczłonkowane i ma odniesienie
do mocarstw imperialnych. Jeśli nie pokona się tych problemów wewnętrznych, nie ma mowy o pozbyciu się owego
pistoletu wycelowanego w głowy tych ludzi. Jeśli się je pokona, to Ameryka Łacińska, jako całość, będzie mogła po
prostu odmówić spłaty długu, tak jak USA odmówiły spłaty długu kubańskiego Hiszpanii.
Jednak dzisiaj kraje nie są winne pieniędzy konkretnemu państwu. Większość długu jest kontrolowana przez
instytucje finansowe, takie jak MFW.
Tak, ale to po prostu inna forma rabunku. Działalność MFW to metoda spłacania inwestorów i transferu ryzyka
do podatników z krajów bogatych. Mamy dwa rodzaje rabunku: społeczeństwa w krajach pożyczających są ograbia-
ne przez programy oszczędnościowe, podczas gdy podatnicy w krajach bogatych są również ograbiani. Nie jest to tak
poważne dla tych drugich, ponieważ są bogatsi, ale i tak są ograbiani. MFW uspołecznia ryzyko.
To jest ważne. Ludzie inwestują w Trzeci Świat, bo zyski są wysokie. W systemie rynkowym zyski są wysokie, gdy
ryzyko jest wysokie. Te dwie rzeczy są pozytywnie skorelowane: im większe ryzyko, tym większy zysk. Jednak w
tym wypadku ryzyko prawie nie występuje. Prywatni inwestorzy inkasują olbrzymie zyski z ryzykownych inwesty-
cji, ale poprzez międzynarodowe instytucje finansowe mają zapewnione darmowe "ubezpieczenie od ryzyka".
Struktura systemu sprawia, że ci, którzy pożyczają nie muszą spłacać - zmuszają do tego społeczeństwo, choć to nie
ono pożyczyło, a ci, którzy inwestują - nie przyjmują ryzyka, ponieważ przenoszą je na swoje społeczeństwo. Tak
właśnie działają systemy rynkowe, poprzez uspołecznienie ryzyka i kosztu, a MFW odgrywa rolę "egzekutora
społeczności kredytodawców" - jak ujmuje to Lissakers.
Jakie są tego konsekwencje dla demokracji? W ciągu ostatnich 20 lat, władzę włożono w ręce kapitału, tak więc
banki, inwestorzy, spekulanci i instytucje finansowe określają politykę. Liberalizacja przepływów finansowych
stwarza to, co niektórzy ekonomiści nazywają "faktycznym senatem": jeśli prywatnym inwestorom nie podoba się to,
co jakiś kraj robi, to mogą wycofać swoje pieniądze. W rezultacie więc definiują oni politykę rządu. To jest celem
liberalizacji.
Nie ma w tym nic nowego. Kiedy w połowie lat 40. stworzono system z Bretton Woods - międzynarodowy
system finansowy - fundamentalną jego częścią była regulacja przepływów finansowych. Miało to na celu utrzymy-
wanie kursów głównych walut w ustalonym, wąskim paśmie, aby uniemożliwić spekulację nimi. Ustalono też
ograniczenia na ucieczkę kapitału, a były ku temu dobre powody.
Rozumiano, że liberalizacja przepływów kapitałowych szkodzi gospodarce. Od kiedy zaczęto liberalizację kapitału
około 25 lat temu, cała gospodarka światowa stoczyła się poważnie. Jest jednak ważniejszy argument, który wyarty-
kułowano w Bretton Woods: kiedy pozwoli się na wolny przepływ kapitału, osłabia się demokrację i państwo
dobrobytu. Gdy rząd jest "nieracjonalny" - gdy decyduje się zrobić coś dla społeczeństwa, a nie dla zagranicznych
inwestorów, tak jak zrobił np. Itamar Franco, kiedy odmówił spłaty długu swojej prowincji centralnemu rządowi
Brazylii, to można go ukarać wycofując kapitał. Tak więc celem liberalizacji kapitału i jej efektem jest podkopanie
demokratycznej kontroli i programów socjalnych. Zapewnia ona, że polityka zmierzać będzie do wzbogacenia
inwestorów, posiadaczy kapitału, który staje się coraz bardziej spekulacyjny i szkodliwy dla gospodarki.
W Unii Europejskiej władza dana szefom banków centralnych jest olbrzymia. Oni ustalają politykę. To bardzo
groźna broń przeciwko demokratycznej kontroli podejmowania decyzji w każdej dziedzinie, a dzieje się to coraz
wyraźniej. Jest to przewidywalny - i z pewnością zamierzony - rezultat liberalizacji przepływów kapitałowych.
Był o tym ciekawy artykuł w The Wall Street Journal kilka dni temu, porównujący Meksyk z Brazylią. Była w nim
mowa o tym, że Meksyk to "cud gospodarczy" - wszystkie liczby wyglądają dobrze, makroekonomiczne dane
statystyczne są doskonałe, stopa wzrostu idzie w górę, inflacja jest niska - po prostu świetnie, stosują się do wszyst-
kich reguł. Nadmieniono, że jest tylko jeden problem: populacja cierpi. Stopa ubóstwa pnie się w górę - zawsze była
wysoka - ale sytuacja jeszcze się pogarsza. Rozszerza się głód, ludzie nie mają pracy; ludność bardzo cierpi, ale
nazywa się to "cudem gospodarczym". Nie ma w tym nic zaskakującego. Kiedy Brazylia była ulubienicą międzyna-
rodowych inwestorów, rządzący tym krajem generałowie powiedzieli: "Gospodarka ma się dobrze - tylko ludzie
nie".
W artykule było następnie pytanie: "Jak to się dzieje, że Meksyk tak dobrze się zachowuje? Dlaczego stosuje się do
wymagań MFW, które prowadzą do tych wszystkich skutków?" Odpowiedziano, że powodem jest to, iż w Meksyku
jest dyktatura i dlatego można zmusić społeczeństwo do zaakceptowania reguł z zewnątrz.
Potem w artykule napisano "Spójrzmy na Brazylię - tu będziemy mieli pewne kłopoty". Brazylia jest bardziej
rozprzężona, bardziej demokratyczna, ludzie nie stosują się automatycznie do reguł, zmuszeni do tego przemocą.
Kiedyś się stosowali, w dobrych czasach za rządów generałów, ale teraz nie wszystko działa tak dobrze. Tak więc
może - pisano w artykule - z Brazylią trudniej będzie sobie poradzić, niż z Meksykiem.
Gospodarczy ascetyzm i to, co się nazywa "finansową dyscypliną" można narzucić społeczeństwu tylko siłą.
Społeczeństwo bardziej demokratyczne nie zaakceptuje tego i dlatego reform nie można wtedy tak łatwo wprowa-
dzić. Weźmy standardowe książki o historii międzynarodowego systemu finansowego. W niedawno wydanej takiej
książce, ekonomista Barry Eichengreen zauważa, że w końcu XIX i na początku XX wieku przepływ inwestycji
kapitałowych i handlu w stosunku do wielkości gospodarki nie był znacząco inny, niż dzisiaj. W kategoriach brutto,
globalizacja wróciła do poziomu sprzed I Wojny Światowej. Są jednak oczywiście ogromne różnice. Jedna z nich,
zauważa autor, polega na tym, że inwestorzy w okresie przed tą wojną mogli być pewni, iż waluty pozostaną

background image

5

stabilne, ponieważ w razie jakichś kłopotów koszt dostosowania mógł być narzucony społeczeństwu. To właśnie
dzieje się w Meksyku - przenoszenie cierpienia na społeczeństwo, aby zapewnić wysokie zyski inwestorom i
lokalnym elitom.
Zdaniem Eichengreena, w XX wieku zaszły zmiany. Pojawiły się w parlamentarne partie robotnicze i związki
zawodowe, rozszerzono prawo wyborcze i kraje stały się bardziej demokratyczne, więc rządy nie mogły już narzucać
finansowej dyscypliny bezbronnym społeczeństwom. Pisze on, że to było głównym powodem utworzenia systemu z
Bretton Woods w takim kształcie, w jakim powstał. Rządy musiały wprowadzić ograniczenia i regulacje przepływu
kapitału w odpowiedzi na to, że kraje bogate i uprzemysłowione stały się bardziej demokratyczne. Ten argument
można rozciągnąć na teraźniejszość: w miarę eliminacji tych ograniczeń zmusza się państwa, aby stawały się mniej
demokratyczne. Te dwie rzeczy idą w parze. Nie da rady wprowadzić reform w stylu meksykańskim, powodujących
cierpienie większości społeczeństwa, po to, aby spłacić zagranicznych inwestorów, chyba że siłą. To właśnie jest
problem, przed którym stoi Brazylia.
Powiedział Pan, że kontrola nad surowcami naturalnymi jest sposobem rządzenia społeczeństwem. Jak pan widzi
ten problem, biorąc pod uwagę to, że jednym z najważniejszych środków kontroli stosowanej przez MFW przy
udzielaniu pożyczek jest wymóg prywatyzacji przemysłu narodowego?
MFW oznacza, oczywiście, Stany Zjednoczone. Fundusz w zasadzie stosuje się do polityki USA, która nie jest
znów tak odmienna od polityki Anglii, Francji, czy Niemiec. Zasadnicze zamierzenia USA wobec Ameryki Łaciń-
skiej zostały wyrażone całkiem wyraźnie w 1945 roku. To wtedy właśnie tworzono nowy ład światowy. Do czasu II
Wojny Światowej Stany Zjednoczone, choć były najbogatszym krajem na świecie, nie odgrywały ważnej roli na
scenie międzynarodowej. Były raczej graczem regionalnym. Jednak po II Wojnie Światowej było jasne, że przejmą
kontrolę nad większością świata.
W odniesieniu do Półkuli Zachodniej niczego nie owijano w bawełnę: teraz nareszcie zrealizujemy Doktrynę
Monroe'go. Do tego czasu nic nie mogliśmy zrobić, ponieważ Wielka Brytania i Francja były silnymi konkurentami.
Teraz jednak wyrzucimy Brytyjczyków oraz Francuzów i sami zajmiemy ich miejsce. Wyrażano to jasno: to jest
"nasz mały region", który będziemy kontrolować. Na konferencji państw tej półkuli w meksykańskim Chapultepec w
lutym 1945 roku, Stany Zjednoczone obwieściły nowe prawo. Narzuciły one tzw. Kartę dla Ameryk, która zabraniała
"gospodarczego nacjonalizmu" - czyli rozwoju w kierunkach ustalonych przez poszczególne kraje. Tak więc na
przykład Brazylii wolno było realizować tzw. "rozwój komplementarny", ale nie rozwój konkurencyjny. Innymi
słowy, Brazylia mogła rozwinąć swój przemysł stalowy, ale nie mogła wytwarzać niczego wysokiej jakości, jak stal
specjalistyczna, którą produkowały USA.
W kwestii surowców Stany Zjednoczone były zatroskane tym, co nazywały "filozofią nowego nacjonalizmu", ich
zdaniem rozpowszechniającą się w całej Ameryce Łacińskiej, a która głosiła, że - cytuję - "pierwszymi beneficjan-
tami eksploatowania surowców kraju powinna być ludność tego kraju". Rząd amerykański uznał, że nie może na to
pozwolić, ponieważ pierwszymi beneficjantami surowców danego kraju muszą być amerykańscy inwestorzy.
Zdecydował też, że musi wybić ludziom z głów tę ideę, że przede wszystkim ludność tych krajów powinna czerpać
korzyści z surowców. Musimy "ochraniać nasze surowce" - powiedział George Kennan, szef personelu planistyczne-
go w Departamencie Stanu, odnosząc się do "naszych surowców", które akurat zlokalizowane są gdzie indziej. Stany
Zjednoczone sprzeciwiały się państwowej własności przemysłu, obawiając się, że mógłby on uwzględniać interes
publiczny. MFW reprezentuje tę politykę. Realizuje ją od 50 lat.
Jak to działa można zaobserwować na przykładzie sposobu, w jaki USA postępowały z Gwatemalą. O Gwatemali
było ostatnio głośno z powodu opublikowania raportu Komisji Prawdy ONZ. Jednym z zasadniczych punktów
raportu było to, że Stany Zjednoczone i wielkie korporacje narzuciły Gwatemali stosunki społeczno-gospodarcze. To
jest źródło problemów. Nie chodzi jedynie o wspierany przez USA zamach stanu w 1954 roku. Oczywiście ten
zamach stanu, zorganizowany przy pomocy CIA, zrobiono w jakimś celu: celem było utrzymanie tych społeczno-
gospodarczych stosunków. Odnosi się to zresztą do całego kontynentu. Stany Zjednoczone usiłują wymusić te
stosunki zarysowane w Karcie dla Ameryk i licznych innych dokumentach wewnętrznych.
Prywatyzacja odgrywa kluczową rolę w tym systemie. Właśnie to dzieje się teraz w Azji Wschodniej. Cały Zachód,
ale USA w szczególności korzystają z gospodarczego kryzysu w Azji Wschodniej, ponieważ mogą wykupywać
aktywa finansowe i przemysłowe, które teraz poszły pod młotek. Te aktywa były wypracowane przez miejscowych
robotników i przemysłowców, lecz teraz będą zgarnięte przez Merrill Lynch i innych po bardzo niskiej cenie,
ponieważ gospodarki krajów azjatyckich są w zapaści. Liberalizacja kapitału odegrała w tym dużą rolę. Korea
Południowa, która miała bardzo silną gospodarkę - nie było to przyjemne miejsce, ale gospodarka była silna - została
zmuszona do liberalizacji przepływów kapitałowych na początku lat '90 i w ciągu kilku lat spowodowało to upadek
tej gospodarki, czego należało oczekiwać. Duże przepływy spekulacyjne, duże odpływy finansowe, załamanie - i
przyjście zachodnich korporacji i firm inwestycyjnych wykupujących to, co zostało.
Jakich form kontroli używają teraz Stany Zjednoczone w porównaniu z okresem Zimnej Wojny? Kim są dzisiejsi
wrogowie i jak są tworzeni?
Zimna wojna była przydatna ideologicznie. Zawsze, kiedy popełniało się jakieś okrucieństwa, można było
powiedzieć: "No cóż - zimna wojna". Weźmy Gwatemalę. W każdym artykule gazetowym piszą: "Tak, to był błąd.
Ale przecież trwała zimna wojna, więc czego oczekiwaliście? Gwatemala i Ameryka Środkowa były frontami zimnej
wojny".
W rzeczywistości, Ameryka Środkowa nie była żadnym frontem zimnej wojny - nie było tam żadnego Rosjanina na
horyzoncie! Mówienie, że Kuba była zaangażowana, to tak, jakby powiedzieć, że Europa Wschodnia była frontem
zimnej wojny, bo Luksemburg popierał drugą stronę. To śmieszne. USA miały Amerykę Środkową w kieszeni. Nie

background image

6

było tam w gruncie rzeczy żadnej kwestii zimnowojennej. Było tylko narzucanie owych stosunków społeczno-
gospodarczych. Zimna Wojna była pretekstem.
Co się dzieje po zakończeniu Zimnej Wojny? No cóż, polityka nie uległa zmianie, ponieważ Zimna Wojna nie miała
z nią prawie nic wspólnego. Zmienił się tylko pretekst, i to bardzo szybko.
Co roku, Biały Dom przedstawia Kongresowi broszurę propagandową, tłumaczącą dlaczego potrzebny jest ogromny
budżet Pentagonu, a Kongres to uchwala. Każdego roku przed upadkiem bloku radzieckiego mowa była o jednym:
"Rosjanie nadchodzą - musimy się bronić". Szczególnie interesująca była broszura z marca 1990 roku, po upadku
Muru Berlińskiego i w dniach rozpadu Związku Radzieckiego. Nawet najdzikszy fanatyk nie mógł twierdzić, że
Rosjanie nadchodzą. Co więc zrobiono? Administracja Busha przesłała broszurę, tak jak dotychczas - potrzebny nam
ogromny budżet Pentagonu, wszystko tak samo - tyle, że pretekst się zmienił. Już nie Rosjanie. Teraz chodzi o -
cytuję - "technologiczne zaawansowanie" mocarstw Trzeciego Świata. To jest nowy wróg. Wrogiem jest więc
nadmiernie zaawansowana technologicznie Brazylia, toteż potrzebny jest nam wielki budżet Pentagonu. Musimy też
chronić tzw. "bazę przemysłu obronnego", czyli przemysł zaawansowanych technologii. Innymi słowy, społeczeń-
stwo finansuje zaawansowany przemysł poprzez Pentagon. Napisali też, że musimy również zachować siły interwen-
cyjne. Od lat siły te są ukierunkowane na Środkowy Wschód, ponieważ tam są główne surowce. Istnieje ogromny
system interwencyjny rozciągający się od Pacyfiku do Azorów, zorientowany na Środkowy Wschód, i trzeba go
zachować. Dalej było bardzo interesujące sformułowanie: napisano, że siły interwencyjne muszą być ukierunkowane
na Środowy Wschód, gdzie zagrożenia dla naszych interesów "nie mogą być powiązane z Kremlem". To oznacza, że
uznajemy, iż nie ma zagrożenia rosyjskiego, a pojawiła się groźba "radykalnego nacjonalizmu". Ludność kraju może
nie zgadzać się z tym, że beneficjanci ich surowców muszą być w Nowym Jorku czy Londynie i dlatego potrzebne są
nam siły interwencyjne. Proszę zauważyć, że nie chodziło wtedy o Irak. Irak był sojusznikiem, Saddam Husajn był
sojusznikiem i przyjacielem. Problemem była więc ludność tego regionu, która nie pojmuje, że ich surowce i
bogactwo powinny płynąć do nas. Coś jednak zmieniło się zasadniczo, zwłaszcza dla Trzeciego Świata. Upadek
Związku Radzieckiego eliminuje możliwość niezaangażowania. Czy to był Związek Radziecki, czy Mars - to bez
znaczenia - istnienie jakiegoś innego mocarstwa pozostawiało miejsce na pewien stopień niezależności. Kraje
Trzeciego Świata mogły być między tymi potęgami i zyskiwać na tym. Tak właśnie Kuba mogła przetrwać. Tego już
nie ma. Przestrzeń dla niezależności już nie istnieje, co znaczy, że Trzeci Świat jest dziś bardziej narażony na
wpływy USA, niż w przeszłości. To oznacza też, że nie ma na razie potrzeby zbrojnej interwencji czy zamachów
stanu w Ameryce Łacińskiej. Może pojawią się za 10 lat, ale nie teraz. Powodem jest istnienie kontroli narzucanej
przez "faktyczny senat", ideologiczne koncepty jak zadłużenie, liberalizację kapitału i narzucenie reform w stylu
meksykańskim, tak jak się dzieje teraz w Brazylii.
Współpraca elit latynoskich jest kluczowym elementem. Takiej polityki nie narzuca się im. Oni ją wybierają.
Wzbogacają się. To też jest klasyczny schemat. Tak jak z Brytyjczykami w Indiach - oni nie rządzili tym krajem przy
użyciu brytyjskich żołnierzy. Rządzili nim na spółkę z indyjskimi elitami, które bogaciły się, gdy kraj staczał się w
katastrofę. Ameryka Łacińska jest tego klasycznym przykładem od wielu lat, zwłaszcza w regionach najbardziej
znanych z przemocy. Na przykład w Kolumbii, obecnie najbardziej targanym przemocą miejscu w Ameryce Łaciń-
skiej. To jednak ma swe źródło w społeczno-gospodarczych strukturach, które sprawiają, że niewielka mniejszość
rządzi ziemią i innymi surowcami, a w skądinąd bogatym kraju znaczna część populacji głoduje i żyje w strasznym
ubóstwie. Oczywiste jest to, że to doprowadzi do przemocy.
A wojna narkotykowa...?
Kontrolowanie populacji Stanów Zjednoczonych to duży problem. Tak naprawdę, to jest największy problem: jak
kontrolować swoje własne społeczeństwo? Jednym ze sposobów jest posiadanie zagranicznego wroga. Jeśli więc
Rosjanie nadchodzą, to ludzie się boją i są posłuszni. Od jakichś 10 czy 15 lat wiadomo, że Rosjanie nie nadchodzą.
Nie można już w to grać. Trzeba więc było wynaleźć innych wrogów: międzynarodowi terroryści, latynoscy prze-
mytnicy narkotyków, islamscy fundamentaliści, itd., cokolwiek się wymyśli. śadne z tych zagrożeń nie jest wiary-
godne. Weźmy islamski fundamentalizm. Stany Zjednoczone nie mają nic przeciwko islamskiemu fundamentali-
zmowi jako takiemu. W końcu jednym z głównych sojuszników USA jest Arabia Saudyjska, najbardziej fundamen-
talistyczne państwo islamskie na świecie. Oni nas nie martwią. Co więcej, USA nie mają nic przeciwko fundamenta-
lizmowi. Religijny fundamentalizm w Stanach Zjednoczonych jest prawdopodobnie głębszy, niż w Iranie, więc to
nie fundamentalizm jest problemem. Również islam nie jest problemem: Arabia Saudyjska jest w porządku. W
porządku była też Indonezja, najliczniejsze islamskie w większości państwo świata - dopóki skorumpowana i
mordercza dyktatura panowała nad wszystkim. Prawdziwym problemem jest niezależny nacjonalizm. Czasem
przybiera on formę islamskiego fundamentalizmu. Czasem przybiera on formę Kościoła Katolickiego, gdy w latach
'80. USA toczyły wojnę z Kościołem Katolickim w Ameryce Środkowej. Kogo zabijały? Wisi tu zdjęcie arcybiskupa
Romero. On nie był islamskim fundamentalistą. Był "głosem niemych", więc trzeba go było zabić. Jezuici zabici w
Salwadorze byli dysydentami i głosem biednych, więc trzeba ich było zabić. Tak naprawdę, znacząca część wojny w
Ameryce Środkowej była wojną z Kościołem Katolickim, który ośmielił się przyjąć "preferencyjną opcję dla
biednych".
A co z wojną narkotykową? Wojna ta nie ma żadnego wpływu na dostępność narkotyków, czy ich ceny na ulicach
USA, ale miała inne skutki. W Ameryce Łacińskiej jest przykrywką dla działań przeciwko powstańcom. W Stanach
Zjednoczonych, ma ona podwójne skutki. Przede wszystkim musimy zrozumieć, że społeczeństwo USA samo staje
się społeczeństwem Trzeciego Świata - choć bardzo bogatym. Jednym z celów polityki społecznej ostatnich 25 lat
było stworzenie małego sektora ogromnego bogactwa oraz wielkiej masy ludzi, którzy są gdzieś pomiędzy dawa-
niem sobie rady i biedą. To typowa struktura dla krajów Trzeciego Świata. W takim kraju jest mnóstwo zbędnych

background image

7

ludzi, jak dzieci ulicy w Rio de Janeiro. Co więc z nimi zrobić? W Brazylii można ich zabić. W Kolumbii stosuje się
“limpieza social”, czyli czystkę społeczną, czym eufemistycznie określa się zabijanie takich ludzi. Stany Zjednoczo-
ne to rzekomo cywilizowany kraj, więc wrzuca się ich do więzienia. Liczba więźniów wzrasta szybko, głównie z
powodu narkotyków - przestępstw bez ofiar - a skierowane jest to przeciwko "zbędnym ludziom", ludziom nie
mającym żadnej roli w generacji zysków w takim społeczeństwie.
To ma jeszcze jeden skutek: można wystraszyć wszystkich pozostałych. Stany Zjednoczone są jednym z bardzo
niewielu społeczeństw - nie wiem nawet o jakichkolwiek innych - gdzie strach przed przestępczością i narkotykami
jest wykorzystywany jako metoda kontroli społecznej. Trwa ogromna kampania propagandowa strasząca ludzi
narkotykami i przestępczością, czyli - po odszyfrowaniu - czarnymi, Latynosami i tak dalej, z powodu korelacji
klasowo-rasowych. W ten sposób utrzymuje się populację pod kontrolą.
W ciągu ostatnich 25 lat w Stanach Zjednoczonych dochód może dwóch trzecich społeczeństwa pozostał na stałym
poziomie lub zmniejszył się, mimo że ludzie pracują znacznie ciężej. Znacznie zwiększyła się liczba godzin robo-
czych - ponad poziom jakiegokolwiek innego społeczeństwa uprzemysłowionego - za niezmienną lub mniejszą
płacę. Trudno jest zmusić ludzi do zaakceptowania tego stanu rzeczy, ale jednym ze sposobów jest zastraszenie ich, a
przestępczość i narkotyki spełniają tę funkcję. Nie jest więc tak, że wojna narkotykowa jest porażką, tak naprawdę
jest ona dużym sukcesem. Nie wpływa ona na dostępność narkotyków, ale nie temu ma służyć. Służy ona innym
celom i służy im całkiem nieźle.
Jakiego systemu politycznego i społecznego chciałby Pan doczekać?
Chciałbym doczekać systemu, który eliminuje hierarchie i struktury autorytarne oraz poszerza wolność i
demokratyczny wybór. Oznacza to, że ludzie w miejscu pracy i swojej społeczności kierowaliby wszystkim, co
wpływa na ich życie, włącznie z aparatem produkcyjnym, handlem, planowaniem przyszłości, dystrybucją zasobów,
itd.

Myślę, że ludzie chcą społeczeństwa woluntarystycznego, anarchistycznego. Jeśli nie, jeśli chcą być rządzeni przez
właścicieli niewolników i dyktatorów, no to cóż - nie mam racji. Jednak nie sądzę, by ludzie tego chcieli, więc
chciałbym, aby społeczeństwo ewoluowało w tym kierunku. Odnosi się to wszystkiego - od stosunków w rodzinie do
organizacji społeczeństwa globalnego. Rodzina patriarchalna jest formą władzy i podporządkowania, która, moim
zdaniem, dla nikogo nie jest dobra. Myślę, że ludzie nie chcieliby jej, gdyby mieli wybór. To samo dotyczy społecz-
ności międzynarodowej, którą utrzymuje w ryzach albo bezpośrednia przemoc wojskowa, albo pośrednia przemoc
globalnych instytucji finansowych włącznie z MFW, który służy jako "egzekutor społeczności kredytodawców".
Taki ład nie powinien być tolerowany ani w skali globalnej, ani lokalnej.

* * *

Komentarze do obecnej sytuacji politycznej

Urywki wywiadu z Noamem Chomsky znanym ameryka

ń

skim publicyst

ą

i pisarzem


Pyt: Jakie są Pańskie przewidywania na przyszłość?
Chomsky: Aby odpowiedzieć na to pytanie wpierw musimy zidentyfikować sprawców wydarzeń z 11 września.
Generalnie rzecz biorąc jednak, wszystko na to wskazuje że sprawcami są ludzie z siatki organizacyjnej Osamy Bin
Ladena. Jest to międzynarodowa sieć organizacyjna, bez wątpienia inspirowana przez Bin Ladena, lecz nie jest to
pewnym, że kontrolowana przez niego. Załóżmy jednak, że tak jest na pewno i że to sam Bin Laden kierował tym
tragicznym w skutkach atakiem. Następnie aby odpowiedzieć na to pytanie musimy rozpocząć od poznania poglą-
dów samego Bin Ladena jak też sentymentów szerokich mas tego regionu, która go popiera. Na ten temat posiadamy
ogromne ilości informacji, gdyż sam Bin Laden był przez lata wielokrotnie interwiuowany prze najlepszych specjali-
stów od spraw Bliskiego Wschodu. Między innymi przez słynnego korespondenta z London Independent, Roberta
Fisk, który śledzi wydarzenia w tym regionie od dziesięcioleci. Korespondent London Times, Simon Jenkins, (także
specjalista od spraw tego regionu) pisał: Ci "Afgańczycy" jak ich nazywano (podobni do Bin Ladena choć żaden z
nich nie był z Afganistanu) przeprowadzali akcje terrorystyczne po drugiej stronie sowieckiej granicy, które dopiero
ustały po wycofaniu się Rosjan z Afganistanu. Wojna ta nie była prowadzona przeciwko Sowietom którymi gardzili,
lecz przeciwko okupacji sowieckiej i ich przestępstwom w stosunku do muzułmanów w Afganistanie.
"Afgańczycy" nie zakończyli jednak swojej działalności wraz z zakończeniem okupacji sowieckiej Afganistanu.
Przyłączyli się do Talibów aby przejąć władzę w Afganistanie a później między innymi zostali sojusznikami Bo-
ś

niackich Muzułmanów na Bałkanach. Stany Zjednoczone nie miały nic przeciwko temu, tolerując także wsparcie

militarne jakie Iran dał stronie muzułmańskiej. "Afgańczycy" walczyli też przeciwko siłom rosyjskim w Czeczenii i
są na to pewne dowody, że przeprowadzali także akcje terrorystyczne na terenie Rosji. Bin Laden i jego "Afgańczy-
cy" obrócili się przeciwko USA na początku lat 90-tych, w chwili gdy po inwazji wojsk Iraku na Kuwejt powstały
bazy wojsk amerykańskich w Arabii Saudyjskiej.
W jego opinii, był to odpowiednik inwazji sowieckiej na Afganistan, z tą tylko różnicą, że Arabia Saudyjska była
znacznie ważniejsza jako "wartownik" świętych miejsc islamu. Bin Laden jest zaciekłym przeciwnikiem skorumpo-
wanych reżimów w tym regionie traktując je jako "nie-islamskie", do jakich naturalnie zalicza się też Arabia Saudyj-
ska. Śmiesznym jest to, że Arabia Saudyjska jest najbardziej fundamentalnym reżimem wśród krajów muzułmań-
skich, choć zawsze była bliskim sojusznikiem USA. Bin Laden nienawidzi USA za wsparcie dla państw tego regionu
a głównie za wsparcie i długoletnią lojalność wobec Izraela w 35 letniej okupacji Palestyny. Długoletnia polityka

background image

8

Waszyngtonu wspierająca destruktywną politykę Izraela, politykę która na całym świecie jest traktowana jako
łamanie Genewskiej Konwencji Praw Człowieka. W przypadku jednak, gdzie taka polityka jest prowadzona przez
Izrael i USA wszystko jest wytłumaczalne i robione prawie że "legalnie", gdyż uznano po prostu Palestyńczyków
jako rasę niższą wobec której można robić co się żywnie podoba. Innym punktem zapalnym jest Irak, gdzie USA
wspólnie z Wielką Brytanią od 10 lat wyniszczają cywilną ludność tego kraju co dotychczas przyniosło już setki
tysięcy ofiar w ludziach wzmacniając jedynie pozycję człowieka o którego im chodziło a więc samego Saddama
Husajna który był wcześniej ulubieńcem USA i Wielkiej Brytanii, nawet wtedy gdy zagazowywał tysiące Kurdów na
północy kraju. Wszystko to ludzie w tym regionie doskonale pamiętają, nawet gdy zachód woli to zapomnieć.
Sentymenty takie są nagminne tak wśród polityków jak też reprezentantów tak zwanej "wolnej prasy". W Wall Street
Journal (z 14 września) opublikowano wyniki ankiety wykonanej wśród bardzo wpływowych i zamożnych Muzuł-
manów mieszkających w regionie Zatoki Perskiej (tu: bankierzy, biznesmeni, specjaliści itd. posiadający powiązania
z rynkiem amerykańskim). Wszyscy oni wyrażali tą samą opinię a więc ganili politykę USA w tym regionie za
długoletnie udzielanie wsparcia Izraelowi, który od dziesiątek lat popełnia przestępstwa na ludności palestyńskiej.
Rolą USA była zawsze ochrona Izraela i niedopuszczanie do tego aby np. ONZ wysłało kontyngent wojskowy i
cywilnych obserwatorów do Palestyny w celu zakończenia tego konfliktu itd. Następnie gani się USA za wyniszcza-
nie ludności cywilnej w Iraku oraz manipulowanie i wspieranie represyjnych anty-demokratycznych reżimów w tym
regionie, nie dopuszczając tym sposobem do rozwoju ekonomicznego wielu krajów. Nie jest więc dziwnym, że
wśród biedoty tego regionu poglądy te są bardziej gorzkie, przeradzające się w nienawiść. Wszystko to rodzi furię i
desperację mogącą doprowadzić do samobójczych ataków. USA i większość krajów zachodnich woli lansować inną
bardziej wygodną wersję wydarzeń. Pozwólcie, że posłużę się cytatem z New York Timesa, z 16 września gdzie:
"Oprawcy działają z nienawiści do podstawowych wartości zachodu, wolności, demokracji, tolerancji i dobrobytu.
Dlatego też postępowanie USA jest bez znaczenia w tym kontekście i nawet nie powinno być wspominane" (Serge
Schmeman). To bardzo wygodny pogląd, który jest dosyć nagminny w "intelektualnych" kręgach wielu krajów
zachodu. Upraszczanie pojęć i ogłupianie mas nic tutaj jednak nie pomoże, gdyż każdy zdaje sobie z tego sprawę, że
to nie jest ślepa nienawiść do "wartości moralnych zachodu", gdyż muzułmanie nic nie mają do obywateli Kanady,
Norwegii, czy wielu innych bogatych krajów - nienawidząc tylko USA. Wszystkim jest wiadomo, że Bin Laden i
wielu jemu podobnych modli się intensywnie "o atak niewiernych na kraje islamu" co doprowadzi do podniesienia
się z kolan milionów fanatyków, obalenie pro-zachodnich rządów i eskalację przemocy i terroryzmu. Nie zapomnij-
my tu też o fanatykach konfliktu po obu stronach, gdyż są kręgi ludzi na zachodzie, którym dokładnie o to samo
chodzi.
Pyt: Po ochłonięciu z pierwszego szoku, czy też się Pan teraz boi reakcji USA?
Chomsky: Każdy człowiek o zdrowych zmysłach powinien się bać reakcji, która była by wysłuchaniem modłów
Bin Ladena. Łatwym jest doprowadzenie do eskalacji przemocy i terroryzmu na znacznie większą skalę niż jesteśmy
to sobie w stanie wyobrazić. USA już zażądało od rządu Pakistanu aby wstrzymał wszelkie dostawy żywności dla
milionów ludzi żyjących na pograniczu śmierci głodowej w Afganistanie. Jeśli rząd Pakistanu by się podporządko-
wał to jeszcze nieznana liczba ludzi w Afganistanie, ludzi, którzy nic nie mają wspólnego z terroryzmem i są też
ofiarami Talibów, nie przeżyłaby najbliższej zimy. Powtarzam, USA zażądało od Pakistanu aby skazał na śmierć
miliony niewinnych ludzi, ludzi którzy też są ofiarami Talibów! Czy to są te chlubne "wartości zachodu?" Wszystko
to nie ma nic wspólnego nawet z rewanżem, gdyż leży poniżej nawet takich moralnych pobudek. Najciekawszym jest
to, że zostało to wypowiedziane ot tak od niechcenia a więc na marginesie innych spraw, tak że niewielu ludzi nawet
na to zwróciło uwagę. Obserwując takie wypowiedzi może to nas nauczyć dość wiele na temat poziomu kultury i
moralności w kręgach rządzących na zachodzie, które nawet nie zareagowały na to żądanie. Mam wrażenie, że
gdyby szerokie masy ludności samego USA miały najmniejsze pojęcie o tym co rząd, który ich reprezentuje i w ich
imieniu chce zrobić to samo to wzbudziło by ogromne poruszenie, gdyż zemsty za to co się wydarzyło chcemy
wszyscy, lecz nie na milionach niewinnych i głodujących ludzi. Jeśli Pakistan nie podporządkuje się żądaniom USA
to sam może się znaleźć w zasięgu ognia sił zachodu - z nieznanymi konsekwencjami. Jeśli natomiast się podporząd-
kuje to istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostanie obalony przez siły podobne do Talibów, które w tym przy-
padku miały by w swoich rękach broń atomową. Scenariusz taki byłby tragiczny w skutkach dla całego regionu a
głównie dla tych najbogatszych krajów produkujących ropę. Zaczynamy tutaj już mówić o światowym konflikcie w
efekcie, którego mogłaby zginąć większa część ludzkości. Nawet bez doprowadzenia do takiego scenariusza, sam
atak na Afganistan może mieć dość podobne skutki, gdyż doprowadzi to tylko do sytuacji gdzie Bin Laden zyska
miliony zagorzałych zwolenników wśród fanatycznej części muzułmanów od Indonezji aż po Maroko. Nawet gdyby
został zabity to nie zakończy to konfliktu gdyż przez miliony fanatyków zostałby uznany za męczennika świętej
sprawy, co byłoby tylko inspiracją dla tysięcy innych a wiemy już, że nawet największe armie świata nie są w stanie
zapobiec samobójczym atakom terrorystów.

* * *

background image

9

Kontrola nad mediami

Pocz

ą

tki historii propagandy

Zacznijmy od pierwszej współczesnej operacji propagandowej, przeprowadzonej przez rząd. Stało się to za
czasów administracji Woodrowa Wilsona. Gdy wybrano go prezydentem w 1916 roku, jego program głosił: ,,Pokój
bez zwycięstwa”. Było to w środku Pierwszej Wojny Światowej. Ówczesne społeczeństwo było nastawione wyjąt-
kowo pacyfistycznie i nie widziało żadnego powodu, by angażować się w wojnę w Europie.
Ponieważ administracja Wilsona była zdecydowana na udział w wojnie, musiała jakoś temu zaradzić. Stworzono
więc rządową komisję propagandową - tak zwaną Komisję Creela. Udało się jej w ciągu sześciu miesięcy przemienić
pacyfistyczne społeczeństwo w histeryczną, pałającą chęcią walki zbiorowość, pragnącą zniszczenia wszystkiego, co
niemieckie, rozrywania Niemców na strzępy, przystąpienia do wojny i ocalenia świata. Było to znaczne osiągnięcie,
które prowadziło do kolejnych. W tym samym czasie oraz później, po wojnie, wykorzystano identyczne techniki do
wywołania histerycznej obawy przed tak zwanym Czerwonym Zagrożeniem. Umożliwiło to skuteczne zniszczenie
związków zawodowych oraz likwidację tak niebezpiecznych problemów jak wolność prasy i myśli politycznej.
Cieszyło się to znacznym poparciem mediów i establishmentu przemysłowego, które w istocie organizowały i
promowały większość tych działań, co walnie przyczyniło się do ich sukcesu.
Pośród tych, którzy aktywnie i entuzjastycznie partycypowali w tym procesie, byli ,,postępowi” intelektualiści,
osoby z kręgu Johna Deweya. Byli oni bardzo dumni, co widać na podstawie ich ówczesnego piśmiennictwa, iż, jak
to określali, ,,bardziej inteligentni członkowie społeczeństwa” - czyli oni sami - zdołali pchnąć niechętną zbiorowość
do wojny przez wzbudzenie w niej strachu i szermowanie fanatycznymi sloganami. Wykorzystano w tym celu
szeroki wachlarz środków. Sfabrykowano na przykład liczne opowieści o popełnianych przez Hunów okrucień-
stwach, o obrywaniu przez nich rączek belgijskim niemowlętom, o wszelkiego rodzaju okropnościach, na które nadal
można natknąć się w podręcznikach historii. Były to bez wyjątku wymysły brytyjskiego ministerstwa propagandy,
które postawiło sobie za cel - jak określało to na swoich tajnych naradach - ,,kontrolowanie myśli całego świata”. Co
bardziej istotne, pragnęło ono również kontrolować myślenie co bardziej inteligentnych członków amerykańskiego
społeczeństwa, którzy szerzyliby dalej wysmażaną przez nie propagandę i pchnęli pacyfistyczne państwo w objęcia
wojennej histerii. Zamiar ten udało się zrealizować, i to nadzwyczaj skutecznie. Płynie stąd nauka: państwowa
propaganda, wspierana przez wykształcone klasy, gdy nie można się jej sprzeciwić, może przynieść olbrzymie
rezultaty. Naukę tę przyswoili sobie Hitler i wielu innych, wcielając ją w życie po dziś dzień!

Demokracja widzów

Inną grupą, pozostającą pod wrażeniem tych sukcesów, byli liberalni teoretycy Partii Demokratycznej i czołowi
przedstawiciele mediów - na przykład Walter Lippman, nestor amerykańskich dziennikarzy, wiodący komentator
polityki wewnętrznej i zagranicznej oraz czołowy teoretyk demokratycznego liberalizmu. Jeżeli zajrzy się do jego
esejów zebranych, natrafi się na podtytuły w rodzaju: ,,Postępowa teoria liberalnej myśli demokratycznej” (,,A
Progressive Theory of Liberal Democratic Thought”). Lippman zasiadał we wspomnianych komisjach propagando-
wych i zdawał sobie sprawę z ich osiągnięć. Dowodził, że ,,rewolucja w sztuce demokracji”, jak to określał, może
zostać wykorzystana do ,,fabrykowania przyzwolenia” - czyli zapewniania dzięki nowym technikom propagando-
wym zgody społeczeństwa na to, na co nie miało ono ochoty.
Lippman był zdania, że jest to dobra, ba niezbędna koncepcja. Niezbędna, ponieważ ,,dobro ogólne całkowicie
umyka opinii publicznej”, jak to sformułował. Może je zrozumieć i dążyć do niego jedynie wyspecjalizowana klasa
odpowiedzialnych jednostek, dość inteligentnych, by pojąć, jakie są rządzące światem mechanizmy. Teoria ta
zakłada, że jedynie niewielka elita - społeczność intelektualistów, o której mówili zwolennicy Deweya - jest w stanie
pojąć dobro ogólne, czyli to, na czym zależy nam wszystkim i co ,,umyka opinii publicznej”. Poglądy tego rodzaju
lansowane były od stuleci. Jest to również typowo leninowskie stanowisko. W istocie cechuje się ono bliskim
powinowactwem do leninowskiej koncepcji, że czołówka rewolucyjnych intelektualistów powinna przejąć władzę
państwową, wykorzystując w tym procesie siłę ludowych buntów, a następnie popędzić głupie masy ku przyszłości,
dla której pojęcia są zbyt ciemne i niekompetentne. Teoria liberalnej demokracji i marksizm i leninizm są bardzo
bliskie w swych ideologicznych założeniach.
Uważam to za jedną z przyczyn, dla których różnym ludziom przez lata było łatwo przechodzić od jednego
stanowiska do drugiego bez poczucia istotnej zmiany. Była to tylko kwestia oceny, gdzie tkwią korzenie władzy.
Może dojdzie do ludowej rewolucji, która wyniesie nas na szczyty; może nie, i będziemy zmuszeni do współpracy z
istniejącą władzą, czyli społecznością kapitalistyczną. Tak czy inaczej, będziemy działać identycznie: poganiać
głupie masy w stronę świata, niezdolne zrozumieć go na własną rękę.
Lippman poparł swoje wywody szczegółowo opracowaną teorią postępowej demokracji. Twierdził, iż we właści-
wie zorganizowanej demokracji istnieją klasy obywateli. Na czoło wysuwa się klasa, pełniąca czynną rolę w prowa-
dzeniu spraw publicznych. Są to ludzie, którzy analizują, wykonują, podejmują decyzje i kierują działaniem syste-
mów: politycznego, ideologicznego i ekonomicznego. Jest to niewielki odsetek populacji. Naturalnie, każdy, kto
wysuwa takie idee, zawsze należy do tej niewielkiej grupy, i mówi o tym, co należy zrobić z pozostałymi obywate-
lami. Ci pozostali - nie należąca do owej niewielkiej grupki zdecydowana większość społeczeństwa, to według
określenia Lippmana ,,zdezorientowane stado” (,,bewildered herd”). Musimy chronić się przed gniewem i możliwo-
ś

cią stratowania przez zdezorientowane stado. W demokracji realizowane są dwie funkcje. Klasa wyspecjalizowana,

czyli ludzie odpowiedzialni, pełnią funkcję wykonawczą, czyli myślą o dobrze publicznym, planują je oraz je

background image

10

rozumieją. Zdezorientowane stado również ma swoją rolę w demokracji. Według twierdzeń Lippmana, jest to rola
widzów, a nie uczestników działania. Funkcja stada jest jednak rozleglejsza, bowiem mówimy o demokracji. Od
czasu do czasu pozwala się mu poprzeć tego czy innego członka klasy wyspecjalizowanej. Innymi słowy tłumowi
pozwala się powiedzieć: ,,Chcemy, byś ty - lub ty - był naszym przywódcą”. Dzieje się tak dlatego, że żyjemy w
ustroju demokratycznym, a nie państwie totalitarnym. Określa się to jako wybory. Po wyrażeniu poparcia dla tego
czy innego członka klasy wyspecjalizowanej, tłumowi pozwala się jednak na usunięcie się w tło i stanie na powrót
widzami, a nie uczestnikami działania. Tak właśnie powinna wyglądać prawidłowo funkcjonująca demokracja.
Podejście takie jest w pewnym sensie logiczne. Kryje się za nim nawet swego rodzaju ogólna zasada moralna.
Imperatyw ten zakłada, iż masy są zbyt naiwne, by pojąć funkcjonowanie świata. Gdyby próbowały partycypować w
podejmowaniu dotyczących ich decyzji, powodowałyby tylko kłopoty. Wobec tego dopuszczenie ich do decydowa-
nia byłoby czymś niewłaściwym i niemoralnym. Należy poskramiać zdezorientowane stado, a nie pozwalać mu na
wściekłe tratowanie wszystkiego, co popadnie. Mniej więcej taka sama logika zakłada, że niewłaściwe jest pozwole-
nie trzylatkowi na samodzielne przechodzenie przez ulicę. Nie daje się mu takiej swobody, ponieważ trzylatek nie
wie, jak korzystać z tej wolności. Na tej samej zasadzie nie można pozwolić zdezorientowanemu stadu na współ-
uczestniczenie w działaniu - wywołałoby to tylko kłopoty.
Potrzebne jest więc narzędzie do poskromienia zdezorientowanego stada. Jest nim nowa rewolucja w sztuce
demokracji: ,,fabrykowanie przyzwolenia”. Konieczny jest podział środków przekazu, szkolnictwa i kultury popular-
nej. Muszą one uczyć przedstawicieli klasy politycznej i decydentów pewnego znośnego poczucia rzeczywistości,
chociaż oczywiście muszą jednocześnie wpajać właściwe wartości. Trzeba pamiętać, że kryje się za tym nie wyrażo-
na przesłanka. Przesłanka ta - którą muszą skrywać przed sobą nawet odpowiedzialne osoby - dotyczy sposobu, w
jaki uzyskali oni pozycję, umożliwiającą im podejmowanie decyzji. Oczywiście, dzieje się tak dlatego, że służą oni
ludziom, dysponującym prawdziwą władzą! Jest to bardzo wąskie grono. Jeśli klasa wyspecjalizowana zbliży się do
niego i stwierdzi: ,,możemy służyć waszym interesom”, wówczas zostanie wciągnięta do pełnienia wykonawczej
roli. Należy to jednak utrzymywać w tajemnicy. Znaczy to, że należy członkom tej klasy wpoić przekonania i
doktryny, służące interesom dysponentów prywatnie posiadanej, rzeczywistej władzy. Otrzymujemy więc oddzielny
system edukacyjny, nakierowany na klasę wyspecjalizowaną, czyli ludzi odpowiedzialnych. Należy poddać ich
dokładnej indoktrynacji, obejmującej wartości i interesy przedstawicieli prywatnej władzy oraz reprezentującego ich
kompleksu państwowo-korporacyjnego. Uwagę reszty zdezorientowanego stada należy w zasadzie zająć czymś
innym - nie dopuścić, by mogło narobić kłopotów. Zadbać, by jego członkowie pozostali praktycznie wyłącznie
obserwatorami działań, jedynie sporadycznie wyrażającymi poparcie dla tego czy innego prawdziwego przywódcy,
spośród których pozwala się im dokonać wyboru.
Podobny punkt widzenia rozwijało wielu ludzi. Prawdę mówiąc, jest on dość konwencjonalny: na przykład czołowy
współczesny teolog i komentator polityki zagranicznej Reinhold Niebuhr, czasami nazywany ,,teologiem esta-
blishmentu”, guru George Kennana, intelektualistów spod znaku Kennedy'ego i innych, stwierdził, iż ,,racjonalizm to
bardzo rzadka umiejętność”. Cechuje się nim jedynie wąskie, ograniczone grono ludzi. Większość kieruje się po
prostu emocjami i impulsami. Ci z nas, którzy są racjonalistami, muszą tworzyć niezbędne iluzje i obdarzone silnym
ładunkiem emocjonalnym nadmierne uproszczenia, by naiwni prostaczkowie nie zbaczali zbytnio z należnego kursu.
Podejście takie stało się znaczącym elementem współczesnej nauki politycznej. W latach dwudziestych i trzydzie-
stych Harold Laswell, współtwórca nowoczesnych zasad, określających zasady społecznej komunikacji, jeden z
wiodących reprezentantów amerykańskich nauk politycznych, wyjaśniał, iż nie powinniśmy ulegać
,,demokratycznym dogmatyzmom”, zakładającym, że obywatele są najlepszymi znawcami swoich interesów. Jest
przecież inaczej - to my znamy się najlepiej na dobrze publicznym. Dlatego też zwykła moralność nakazuje nam
dopilnowanie, by nie mieli oni okazji do realizacji swoich niewłaściwych koncepcji. Jest to proste w strukturze, którą
określa się obecnie państwem totalitarnym lub reżimem militarnym. Dzierży się pałkę nad głowami obywateli i
korzysta z niej, jeżeli wychylą się poza przewidziane granice. Możliwość taką jednak traci się, im bardziej społe-
czeństwo staje się wolne i demokratyczne, dlatego też należy uciec się do technik propagandowych. Logika jest
oczywista: propaganda jest dla demokracji tym, czym pałka dla państwa totalitarnego!
Jeszcze raz powtórzmy: jest to dobre i rozsądne, ponieważ zdezorientowane stado nie potrafi pojąć dobra publicz-
nego. Zrozumienie go po prostu przekracza jego możliwości.

Public relations

USA było pionierem sektora ,,public relations”. Celem tego przemysłu jest ,,kontrolowanie umysłu społeczeń-
stwa”, jak określali to jego liderzy. Nauczyli się oni wiele dzięki triumfom Komisji Creela, skutecznemu wywołaniu
widma Czerwonego Zagrożenia i jego konsekwencjom. Sektor ,,public relations” uległ w owym okresie gigantycznej
ekspansji. W latach dwudziestych przez jakiś czas udało się mu wywołać w społeczeństwie niemal całkowite
posłuszeństwo wobec dominacji biznesu. Dominacja ta była tak doszczętna, że stała się obiektem dochodzeń komisji
Kongresu w latach trzydziestych. Z nich właśnie pochodzi znaczna część naszych informacji.
,,Public relations” to olbrzymi przemysł. Obecnie wydatki w nim sięgają około biliona dolarów rocznie. Przez
cały czas chodzi tu o kontrolowanie umysłu społeczeństwa.
W latach trzydziestych, podobnie jak w trakcie Pierwszej Wojny Światowej, wyłoniły się wielkie problemy. Doszło
do wielkiego kryzysu, pojawiły się silne organizacje pracownicze. W istocie w 1935 roku robotnicy wygrali pierwszą
poważną kampanię legislacyjną: Ustawa Wagnera przyznała im prawo do zrzeszania się. Powodowało to dwa
poważne problemy. Po pierwsze, demokracja funkcjonowała wadliwie: zdezorientowane stado poczęło odnosić
sukcesy prawodawcze, a tak przecież nie powinno być. Drugi problem polegał na tym, iż ludzie zyskiwali możliwość

background image

11

organizowania się. Ludność powinna wszelako być zatomizowana, wyalienowana i posegregowana. Nie powinna
zakładać organizacji, ponieważ wówczas mogłaby przestać być widzem wydarzeń. Jeśli dostatecznie wielu ludzi o
ograniczonych środkach może łączyć się w celu zaistnienia na arenie politycznej, mogliby stać się rzeczywistymi
uczestnikami wydarzeń, a to byłoby naprawdę groźne.
Prywatny przemysł podjął szerokie starania, by zapewnić, iż będzie to ostatnie zwycięstwo legislacyjne dla
pracowników i początek końca demokratycznego odchylenia w postaci prawa do tworzenia masowych organizacji.
Zamiar się powiódł. Okazało się, że było to ostatnie zwycięstwo legislacyjne dla świata pracy. Od tej chwili -
chociaż liczba członków związków zawodowych wzrosła na jakiś czas w trakcie Drugiej Wojny Światowej i zaczęła
spadać dopiero później - skuteczność działań związków stale malała. Nie było to przypadkiem. Stało się tak dzięki
społeczności biznesu, która włożyła mnóstwo pieniędzy, uwagi i pomyślunku, by poradzić sobie z tym problemem
poprzez przemysł ,,public relations”, organizacje w rodzaju Okrągłego Stołu Narodowego Stowarzyszenia Producen-
tów i Biznesmenów (National Association of Manufacturers and Business Roundtable) i tak dalej. Społeczność ta
przystąpiła natychmiast do obmyślania sposobu zapobieżenia takim demokratycznym dewiacjom.
Chrzest bojowy nastąpił w rok później, w 1936 roku. W Johnstown w Dolinie Mohawk w zachodniej Pensylwanii
doszło do wielkiego strajku Bethelem Steel. Kapitalizm wypróbował nową technikę niszczenia ruchu pracowniczego,
która okazała się nadzwyczaj skuteczna. Nie chodziło tym razem o łamanie kolan i rzucanie do akcji band osiłków,
bowiem metody te nie sprawdzały się ostatnio najlepiej. Dokonano tego subtelniejszymi i bardziej skutecznymi
metodami propagandowymi. Postanowiono znaleźć sposób na zwrócenie społeczeństwa przeciwko strajkującym, na
przedstawienie ich jako elementów niszczycielskich, szkodliwych dla ogółu i zagrażających dobru publicznemu.
Dobro publiczne to to, co służy ,,nam”: biznesmenom, pracownikom, gospodyniom domowym. Wszyscy ci ludzie to
,,my”. Chcemy być razem i cieszyć się wartościami w rodzaju harmonii, amerykanizmu (amerykańskiego stylu
ż

ycia) czy wspólnej pracy. Z drugiej strony mamy złych strajkujących, którzy sprawiają kłopoty, podważają nasze

wysiłki, niszczą harmonię i gwałcą amerykański styl życia. Musimy ich powstrzymać, by móc nadal żyć razem.
Kierownicy przedsiębiorstw i ci, którzy zamiatają podłogi, mają te same interesy. Możemy wszyscy pracować
wspólnie na rzecz amerykańskiego stylu życia w harmonii, darząc się wzajemną sympatią - tak w zasadzie prezento-
wał się ów przekaz. Dołożono mnóstwa wysiłków, żeby go zaprezentować. Chodziło przecież o społeczność kapita-
listów, kontrolującą środki masowego przekazu i dysponującą wielkimi zasobami. I istotnie, przyniosło to doskonałe
rezultaty. Później nazwano nawet tę metodę ,,formułą Mohawk Valley” i wielokrotnie wykorzystywano ją do
łamania strajków. Określano ją jako ,,naukową metodę przerywania strajków”. Okazała się ona bardzo skuteczna w
mobilizowaniu opinii społecznej po stronie mdłych, pozbawionych treści pojęć w rodzaju ,,amerykańskiego stylu
ż

ycia”. Któż mógłby występować przeciwko niemu? Albo harmonii? Kto mógłby się jej sprzeciwiać? Lub, by użyć

bardziej współczesnego pojęcia, kto mógłby być przeciwko ,,popieraniu naszych wojsk”? Kto miałby ochotę sprze-
ciwiać się noszeniu żółtych wstążeczek? Nadają się do tego wszystkie hasła, o ile są całkowicie pozbawione treści.
Zastanówmy się, co znaczyłoby, gdyby ktoś zadał wam pytanie: ,,czy popieracie mieszkańców Iowa”? Czy ktoś z
was mógłby odpowiedzieć: ,,tak, popieram ich” lub ,,nie, nie popieram ich”? To nie jest nawet pytanie. Nic nie
znaczy, i o to chodzi. W sloganach ,,public relations” w rodzaju ,,popierajcie nasze wojska” liczy się właśnie to, że
nic nie znaczą. Ich ważkość jest dokładnie taka, jak pytanie, czy popiera się obywateli Iowa. Oczywiście, kryje się w
tym jednak sens. Prawdziwe pytanie brzmi: ,,czy popieracie naszą politykę?” Nie należy jednak dopuszczać, by
ludzie zastanawiali się nad tak sformułowanym pytaniem. O to, i tylko o to chodzi w dobrej propagandzie. Jej celem
jest stworzenie sloganu, przeciwko któremu nikt nie może się opowiedzieć i po którego stronie staną wszyscy,
ponieważ nikt nie wie, co on właściwie oznacza. W istocie nie znaczy nic, lecz jego zasadnicza wartość polega na
tym, iż odwraca on uwagę od pytania, rzeczywiście mającego sens: ,,czy popierasz naszą politykę?” O tej jednak
kwestii nie wolno mówić.
Niech więc ludzie dyskutują o poparciu dla wojska. Oczywiście nie mogą ich nie popierać. Samo to stwierdzenie
oznacza zwycięstwo propagandy! Podobnie jest z amerykańskim stylem życia i harmonią. Jesteśmy wszyscy razem,
łączmy się, my puste slogany, by zapewnić, że nie pojawią się dookoła źli ludzie, zakłócający naszą harmonię
gadaniem o walce klasowej, prawach i tym podobnych kwestiach.
Jest to bardzo skuteczne podejście. Stosuje się je po dziś dzień. Oczywiście, zostało ono starannie przemyślane.
Pracownicy przemysłu ,,public relations” nie działają w nim dla zabawy. Jest to ich zawód. Starają się oni wpajać
właściwe wartości. W istocie mają nawet koncepcję, jak powinna wyglądać demokracja: winien być to system, w
którym szkoli się klasę wyspecjalizowaną, by służyła panom - tym, którzy są właścicielami społeczeństwa. Resztę
społeczeństwa należy zaś pozbawić jakichkolwiek form organizacji, bowiem organizowanie się przyczynia tylko
kłopoty. Ludzie powinni wysiadywać w odosobnieniu przed telewizorami i pozwalać na wbijanie im do głów
przekazu, brzmiącego: jedynym celem w życiu jest posiadanie większej ilości dóbr, trzeba żyć tak jak właśnie
pokazywana amerykańska rodzina z klasy średniej, lub: trzeba wyznawać tak sympatyczne wartości jak harmonia
czy amerykański styl życia. Nic innego w życiu się nie liczy. Może przychodzić ci do głowy, iż w życiu powinno
chodzić o coś jeszcze, ale ponieważ oglądasz telewizję w samotności, indywidualnie, musisz dojść do wniosku:
,,oszalałem, bo przecież nie pokazują nic innego”.
Ponieważ zaś nie zezwolono na organizowanie się - jest to absolutnie nieodzowne - nigdy nie zdołasz dowiedzieć
się, czy rzeczywiście oszalałeś. Tak jednak musisz podejrzewać, bowiem jest to naturalne w twojej sytuacji.
Tak wygląda stan idealny. W celu osiągnięcia tego ideału podejmuje się gigantyczne wysiłki. Oczywiście, kryje
się za nimi określona koncepcja - pojęcie demokracji, które omówiłem wcześniej.
Zdezorientowane stado może stwarzać problemy, dlatego musimy zadbać, by nie wpadło w szał i nie zaczęło
tratować. Powinno oglądać puchary piłkarskie, seriale komediowe lub pełne przemocy filmy. Co jakiś czas należy

background image

12

pobudzić je do wykrzykiwania pozbawionych znaczenia sloganów w rodzaju ,,popierajcie nasze wojska”. Należy
utrzymywać je w znacznym lęku, bo jeśli nie będzie należycie się bać najrozmaitszych diabłów, mogących zniszczyć
je od środka, z zewnątrz czy skądkolwiek, mogłoby zacząć myśleć, co byłoby bardzo niebezpieczne, stado nie ma
bowiem kwalifikacji do myślenia. Dlatego też należy odwracać jego uwagę i spychać je na margines.
Jest to jedna z koncepcji demokracji. Wracając do społeczności kapitalistycznej: istotnie, Ustawa Wagnera z 1935
roku stanowiła ostatnie prawne zwycięstwo świata pracy. Po wybuchu kolejnej wojny nastąpił schyłek związków
zawodowych, podobnie jak kultury najbogatszego odłamu klasy robotniczej, najściślej powiązanego ze związkami.
Wszystko to należy do przeszłości - staliśmy się społeczeństwem zarządzanym w zdumiewająco dużym stopniu
przez przedstawicieli świata biznesu. Jest to jedyne zindustrializowane społeczeństwo państwowego kapitalizmu,
pozbawione normalnej umowy społecznej, jaką znajdujemy w porównywalnych społeczeństwach. Jak mniemam,
poza Południową Afryką jest to jedyne społeczeństwo industrialne, pozbawione państwowej opieki zdrowotnej. Nie
ma powszechnej zgody na utrzymanie chociażby minimalnych standardów, zapewniających przeżycie tym odłamom
społeczeństwa, które nie potrafią podporządkować się jego regułom i na własną rękę pozyskiwać dobra. Związki
zawodowe praktycznie nie istnieją. Tak samo jest z innymi formami ruchów masowych. Nie istnieją partie ani
organizacje polityczne. Zawędrowaliśmy daleko na drodze ku ideałowi, przynajmniej pod względem strukturalnym.
Media stanowią korporacyjny monopol i wszystkie prezentują ten sam punkt widzenia. Dwie główne partie
stanowią jedynie frakcje partii (klasy) kapitalistów. Większość ludzi nie zawraca sobie nawet głowy głosowaniem,
ponieważ wydaje się to bezcelowe. Społeczeństwo zostało zmarginalizowane, a jego uwagę rozprasza się w należyty
sposób. Taki przynajmniej jest cel działania.
Wiodąca postać przemysłu ,,public relations”, Edward Bernays, w istocie wywodzi się z Komisji Creela. Był jej
członkiem, przyswoił sobie jej nauki i kontynuował działalność, określaną przez niego jako ,,fabrykowanie przyzwo-
lenia” i uważaną za ,,esencję demokracji”. Ci, którzy są w stanie produkować przyzwolenie, mają po temu zasoby i
siłę - czyli przedstawiciele świata biznesu - to właśnie ci, na których pracujecie.

Manipulowanie opini

ą

Konieczne jest również zapędzanie ludności, by wyrażała poparcie dla międzynarodowych awantur. Społeczeń-
stwo zwykle jest nastawione pacyfistycznie, tak jak było w trakcie Pierwszej Wojny Światowej. Nie widzi powodu,
by angażować się w zagraniczne awantury, zabijanie i torturowanie. Trzeba je więc do tego zagnać. Ażeby tak się
stało, należy je przestraszyć. Sam Bernays odniósł znaczny sukces w tym względzie. On właśnie kierował kampanią
propagandową dla United Fruit Company w 1954 roku, gdy Stany Zjednoczone zdołały obalić kapitalistyczno-
demokratyczny rząd Gwatemali i zainstalowały w jego miejsce aparat terroru szwadronów śmierci, utrzymujący się
po dziś dzień u władzy dzięki stałym zastrzykom amerykańskiej pomocy i zapobiegający zaistnieniu tam jakichkol-
wiek demokratycznych odchyleń. Konieczne jest również nieustanne wbijanie ludziom do gardeł programów polityki
wewnętrznej, którym społeczeństwo się sprzeciwia, bowiem nie ma żadnej przyczyny, by popierało szkodzące mu
pomysły. To również wymaga intensywnej propagandy. Byliśmy świadkami, że działo się tak wielokrotnie w ciągu
ubiegłych dziesięciu lat. Programy Reagana były przytłaczająco niepopularne. Nawet około dwóch trzecich tych,
którzy głosowali na Reagana, miało nadzieję, że jego koncepcje polityczne nie zostaną zrealizowane. Jeżeli przyjrzeć
się poszczególnym programom, na przykład zbrojeniom, obcięciu wydatków na cele socjalne itp., niemal każdemu
sprzeciwiała się zdecydowana część społeczeństwa. Dopóki jednak zwykli obywatele są zepchnięci na margines, nie
mają szans organizować się ani wyrażać swoich przekonań - ci, którzy twierdzą, iż przedkładają wydatki socjalne
nad zbrojeniowe, i którzy tak odpowiadali w sondażach (co czyniła przytłaczająca większość), zakładali, że jedynie
im przychodzą do głowy tak szalone pomysły. Nie mieli szans usłyszeć, że inni myślą to samo. Nie dopuszczano, by
mogli sobie to uświadomić. Dlatego też, nawet jeśli człowiek tak myślał i potwierdzał to w sondażu, zakładał, że jest
jakimś dziwakiem. Ponieważ nie ma szans nawiązania kontaktu z innymi ludźmi, podzielającymi i popierającymi
takie poglądy oraz pomagającymi je wyartykułować, nie ma sposobu, by nie czuć się kimś odbiegającym od normy,
zwichrowanym. W tej sytuacji można jedynie pozostać na uboczu i nie zwracać uwagi na to, co się dzieje. Można
oglądać w zamian coś innego, na przykład puchary futbolowe.
Stan idealny udało się osiągnąć do pewnego stopnia - jednak nie do końca. Istnieją instytucje, których nie udało
się zniszczyć - na przykład wciąż działają kościoły. Znaczna część aktywności dysydentów w USA ma miejsce
właśnie w kościołach z tego prostego powodu, że zdołały się ostać. Kiedy wyjedzie się do jakiegoś europejskiego
kraju, by wygłosić przemowę, jest bardzo prawdopodobne, że stanie się to w hali związku zawodowego. W Stanach
jest to niemożliwe, ponieważ po pierwsze związki ledwie egzystują, a jeśli już, nie są organizacjami politycznymi.
Kościoły się jednak utrzymały, dlatego też przemówienia są często wygłaszane właśnie w nich. Tydzień solidarności
z Ameryką Środkową odbył się głównie z inicjatywy kościołów - dlatego, że istnieją.
Zdezorientowanego stada nigdy nie udaje się do końca poskromić, dlatego też trzeba toczyć z nim ciągłą walkę.
W latach trzydziestych buntowało się, ale udało się je pokonać. W latach sześćdziesiątych nastąpiła kolejna faza
dysydencji. Klasa wyspecjalizowana wymyśliła na to określenie: ,,kryzys demokracji”. Uznano, że demokracja w
latach sześćdziesiątych weszła w fazę kryzysu. Polegał on na tym, iż znaczne odłamy społeczeństwa zaczęły się
organizować, przejawiać aktywność i starać się wejść na arenę polityczną.
W tym miejscu musimy odwołać się do dwóch wspomnianych koncepcji demokracji. Według słownikowej
definicji, oznacza to postęp demokracji. Przeważyła jednak opinia, że jest to problem, kryzys, któremu należy
zaradzić. Społeczeństwo należało wpędzić z powrotem w stan apatii, posłuszeństwa i bierności, który jest dla niego
właściwy i należny. Trzeba było coś zrobić, by zażegnać ten kryzys, jednak starania te okazały się nieskuteczne. Na
szczęście kryzys demokracji żyje i ma się dobrze, chociaż nie jest w stanie skutecznie wpływać na politykę. Może

background image

13

jednak wpływać na opinie, wbrew temu, co sądzi wielu ludzi. Po końcu lat sześćdziesiątych zrobiono wiele, by
odwrócić przebieg tego schorzenia lub je pokonać. Jeden z jego aspektów uzyskał nawet techniczne określenie:
,,syndrom wietnamski”. Termin ten zaczął się pojawiać około roku 1970 i bywał okazjonalnie definiowany. Reaga-
nowski intelektualista Norman Podhoretz określił go jako ,,chorobliwy opór przed zastosowaniem siły zbrojnej”.
Owe chorobliwe zahamowania przed stosowaniem przemocy to nastawienie znacznej części społeczeństwa. Ludzie
po prostu nie byli w stanie zrozumieć, po co trzeba mordować i torturować mieszkańców innych krajów czy prze-
prowadzać naloty dywanowe. Poddanie się społeczeństwa takim chorobliwym zahamowaniom jest bardzo niebez-
pieczne, co dobrze zrozumiał Goebbels - stanowi to bowiem czynnik ograniczający przy wdawaniu się w międzyna-
rodowe awantury. Konieczne jest, jak to określił niedawno z niejaką dumą Washington Post, ,,wpojenie obywatelom
respektu dla cnót wojskowych”. Jest to ważne stwierdzenie. Jeśli chce się mieć akceptujące przemoc społeczeństwo,
stosujące siłę na skalę światową, by zrealizować cele wewnętrznej elity, konieczne jest wpojenie właściwego
szacunku dla cnót militarnych, a nie chorobliwych zahamowań przed używaniem przemocy. Na tym właśnie polega
syndrom wietnamski i wiadomo, że trzeba się z nim uporać.

Opis zamiast rzeczywisto

ś

ci

Konieczna jest również całkowita falsyfikacja historii. Kolejny sposób na pokonanie owych chorobliwych
oporów, to przedstawienie faktu, iż kogoś napadamy by go zniszczyć, jako bronienie się przed groźnymi agresorami,
potworami itd. Po wojnie w Wietnamie dołożono niezmiernych wysiłków, by przerobić jej historię. Zbyt wiele osób
zaczęło zdawać sobie sprawę, co się naprawdę dzieje - włącznie z wieloma żołnierzami i młodymi ludźmi, biorącymi
udział w ruchu pokoju i innych. Było to niepożądane, należało więc uporać się z tymi nieprawomyślnymi ideami i
przywrócić względną normalność - to znaczy doprowadzić do uznania, że to, co robiliśmy, było słuszne i szlachetne.
Skoro bombardowaliśmy Wietnam Południowy, czyniliśmy to dlatego, że broniliśmy go przed kimś - czyli przed
Południowymi Wietnamczykami, ponieważ nikogo innego tam nie było. Skupieni wokół Kennedy'ego intelektualiści
ochrzcili to ,,obroną przed wewnętrzną agresją w Wietnamie Południowym”. Sformułowania tego użył również
Adlai Stevenson. Trzeba było zadbać, by stało się ono oficjalnym i dobrze rozumianym obrazem rzeczywistości i
starania te okazały się skuteczne. Gdy dysponuje się absolutną kontrolą nad mediami i systemem szkolnictwa, a
ś

wiat nauki jest konformistyczny, można z powodzeniem lansować taki przekaz. Jedną ze wskazówek powodzenia

tych działań stanowi wynik badań, przeprowadzonych przez Uniwersytet Massachusetts, dotyczących postaw
społecznych, wobec obecnego kryzysu w Zatoce - postaw i poglądów, będących rezultatem oglądania telewizji.
Jedno ze stawianych pytań brzmiało: ,,Ilu - w Twojej ocenie - zginęło Wietnamczyków w czasie wojny Wietnam-
skiej?” Współcześni Amerykanie szacowali przeciętnie, iż było to 100.000 ludzi. Oficjalna liczba wynosi dwa
miliony. Rzeczywista - prawdopodobnie trzy do czterech milionów. Prowadzący te badania autorzy sformułowali
słuszne pytanie: co pomyślelibyśmy o niemieckiej kulturze politycznej, gdyby obywatele tego kraju, pytani obecnie o
ilość ofiar Holokaustu, odpowiadali, że było ich około trzystu tysięcy? Co mogłoby nam to powiedzieć o niemieckiej
kulturze politycznej? Autorzy nie rozwinęli tego wniosku, można się jednak o to pokusić. Co nam to mówi o naszej
kulturze? Wcale sporo. Przełamywanie chorobliwych oporów przed stosowaniem siły militarnej i innych demokra-
tycznych odchyleń jest konieczne. W tym konkretnym przypadku się to udało. Powiodło się również w każdym
innym wypadku. Można wybrać dowolny problem: Środkowy Wschód, międzynarodowy terroryzm, Ameryka
Ś

rodkowa, cokolwiek - prezentowany społeczeństwu obraz świata wykazuje najodleglejsze z możliwych podobień-

stwo do rzeczywistości. Prawda jest pogrzebana pod wielopiętrowymi konstrukcjami kłamstw. Z tego punktu
widzenia był to oszołamiający sukces w zapobieganiu zagrożeniu demokracją. Osiągnięto go w warunkach wolności,
co jest tym bardziej zdumiewające. Nie żyjemy w kraju totalitarnym, w którym można by to łatwo osiągnąć siłą.
Sukcesu tego dopięto w warunkach wolności. Jeżeli chcemy zrozumieć nasze społeczeństwo, musimy zastanowić się
nad tymi faktami. Są one wyjątkowo ważne dla każdego, kogo obchodzi, w jakim społeczeństwie żyje.

Kultura dysydencji

Mimo wszystkich opisanych zjawisk, kultura dysydencji przetrwała i znacznie się rozrosła od lat sześćdziesiątych.
W owym okresie przede wszystkim kultura ta rozwijała się bardzo powoli. Protesty przeciwko wojnie w Indochinach
rozpoczęły się dopiero w kilka lat po rozpoczęciu przez Stany Zjednoczone bombardowań w Południowym Wietna-
mie. Kiedy ruch dysydencki powstał, był zrazu bardzo wąski i obejmował głównie studentów i młodzież. Jeszcze
nim nastały lata siedemdziesiąte, ten stan rzeczy uległ znacznym zmianom. W latach osiemdziesiątych nastąpił
jeszcze większy rozkwit ruchów solidarnościowych, co stanowi nowe i ważne zjawisko w historii przynajmniej
amerykańskiej, o ile nie światowej dysydencji. Były to ruchy nie tylko protestujące, lecz często angażujące się,
czasem nawet blisko, w życie cierpiących ludzi poza granicami kraju. Wyciągnęły one stąd wiele nauk i wywarły
znaczny cywilizacyjny wpływ na Amerykę ,,głównego nurtu” (mainstream). Wszystko to przyniosło bardzo duże
zmiany. Każdy, kto był zaangażowany w tego rodzaju działalność, musi zdawać sobie z tego sprawę. Orientuję się,
ż

e przemówienia, jakie wygłaszam obecnie w najbardziej reakcyjnych częściach kraju - środkowej Georgii, wschod-

nim Kentucky itp. - byłyby nie do pomyślenia nawet w okresie największego rozkwitu ruchu pokojowego, nawet
przed najbardziej aktywnymi uczestnikami tego ruchu. Obecnie można wygłaszać je wszędzie. Ludzie zgadzają się z
nim lub nie, lecz przynajmniej wiedzą, o co chodzi, wobec czego istnieje pewna wspólna płaszczyzna porozumienia.
Wszystko to stanowi oznaki wspomnianego cywilizującego wpływu, wbrew propagandzie, wbrew wszelkim
wysiłkom w celu kontrolowania myśli i fabrykowania przyzwolenia. Mimo wszystko ludzie nabierają zdolności i
chęci myślenia na własną rękę. Wzrósł sceptycyzm wobec władzy, zmieniło się nastawienie wobec bardzo wielu
kwestii. Proces ten jest powolny, niemal jak cofanie się lodowca, lecz dostrzegalny i istotny. Inna rzecz, czy dokonu-

background image

14

je się dostatecznie szybko, by wpłynąć znacząco na to, co dzieje się na świecie. Wystarczy jeden znajomy przykład:
osławiona bariera między płciami. W latach sześćdziesiątych postawa wobec takich kwestii jak ,,cnoty militarne” czy
chorobliwe opory przed użyciem siły zbrojnej były mniej więcej takie same wśród kobiet i mężczyzn. Nikt, ani
mężczyźni, ani kobiety, nie doznawali owych chorobliwych zahamowań na początku lat sześćdziesiątych. Ich reakcje
były identyczne. Wszyscy uważali, że stosowanie przemocy w celu stłumienia oporu innych narodów było słuszne.
W ciągu kolejnych lat sytuacja ta uległa zmianie. Chorobliwe zahamowania stały się coraz powszechniejsze wśród
wszystkich grup społeczeństwa. Ujawniła się jednak coraz większa, obecnie bardzo istotna rozbieżność między
mężczyznami i kobietami. Według ankiet, sięga ona 25%. Co się stało? Otóż to, iż powstał przynajmniej na poły
zorganizowany ruch masowy, zrzeszający kobiety - ruch feministyczny. Zorganizowanie się przyniosło skutki.
Organizacja oznacza odkrycie, że nie jest się samym, że inni podzielają twoje poglądy. Pozwala to na umocnienie się
w swoich przekonaniach, na uściślenie swoich poglądów i myśli.
Ruchy te mają bardzo nieformalny charakter, nie są organizacjami członkowskimi, kreują jednak atmosferę,
wpływającą na interakcje międzyludzkie. Wywarło to bardzo wyraźny efekt. Na tym polega niebezpieczeństwo
demokracji: jeżeli pozwoli się na powstawanie organizacji, jeżeli ludzie nie tkwią już przez cały czas przyklejeni do
telewizorów, to mogą im zakiełkować w głowach najrozmaitsze dziwaczne pomysły, na przykład chorobliwe opory
przed stosowaniem siły zbrojnej. Trzeba z tym walczyć - jednak jeszcze się to nie udało.

Parada wrogów

Zamiast mówienia o poprzedniej wojnie, chciałbym zająć się następną - czasem bowiem przydaje się być przygo-
towanym, a nie tylko reagować. W USA dokonuje się obecnie bardzo charakterystyczny proces. Nie jest to pierwszy
kraj, w którym miał on miejsce. Narastają wewnętrzne problemy - może wręcz katastrofy - społeczne i ekonomiczne.
Nikt u władzy nie wykazuje najmniejszej ochoty, by im jakkolwiek przeciwdziałać. Jeżeli przyjrzeć się programom
wewnętrznym administracji z okresu ostatniego dziesięciolecia - włączam tu opozycję demokratyczną - brak było
poważnych propozycji rozwiązania całego bagażu problemów: zdrowia, edukacji, bezdomności, bezrobocia, prze-
stępczości, gwałtownego rozrastania się kryminogennych populacji, upadku centrów miejskich i więziennictwa.
Wszystkim wiadomo o tych problemach, jednak stają się one coraz poważniejsze. Tylko w ciągu dwóch lat pełnienia
urzędu przez George'a Busha kolejne trzy miliony dzieci znalazło się poniżej granicy nędzy, zadłużenie niebotycznie
rośnie, spadają standardy edukacji, płace realne większości społeczeństwa sięgnęły mniej więcej poziomu końca lat
pięćdziesiątych - i nikt nic z tym nie robi.
W tych okolicznościach konieczne jest odwrócenie uwagi zdezorientowanego stada: jeśli zorientuje się, co się
dzieje, może mu się to nie spodobać, skoro przede wszystkim jego to dotyczy. Pokazywanie pucharów futbolowych i
komedii sytuacyjnych może okazać się niewystarczające, trzeba więc wywołać w nich strach przed wrogami. W
latach trzydziestych Hitler wzbudził w społeczeństwie lęk przed śydami i Cyganami. Trzeba było ich zmiażdżyć, by
się obronić. My również mamy podobne sposoby. W ciągu ostatniego dziesięciolecia co rok czy dwa kreuje się
jakieś wielkie monstrum, przed którym musimy się bronić. Dawniej mieliśmy na podorędziu potwory, z których stale
mogliśmy korzystać: Rosjan. Zawsze można było odwołać się do konieczności obrony przed Rosjanami. Ponieważ
tracą oni atrakcyjność jako przeciwnik, i coraz trudniej wykorzystywać ich w tej roli, należało wynaleźć jakichś
nowych wrogów. W istocie ludzie niesprawiedliwie krytykowali George'a Busha, iż nie jest zdolny wyrazić ani
wyartykułować tego, co nami kieruje. Jest to niesprawiedliwa ocena. Przed mniej więcej połową lat osiemdziesiątych
nawet podczas snu można było odtwarzać płytę: ,,Rosjanie nadchodzą!”. Ponieważ jednak płyta się zdarła, Bush
musiał wynaleźć nową, podobnie jak uczynił aparat reaganowski w latach osiemdziesiątych. Przyszła więc kolej na
międzynarodowy terroryzm, opętanych Arabów i nowego Hitlera Saddama Husajna. Wszyscy oni oczywiście chcieli
zawojować świat. Pojawiali się jedni po drugich, bo tak być musiało, by przestraszyć i sterroryzować społeczeństwo,
by ludzie bali się podróżować i kryli się z trwogi jak zające pod miedzą. Wówczas odnosiło się wspaniałe zwycię-
stwo nad Grenadą, Panamą lub inną bezbronną armią kraiku z Trzeciego Świata, którą można było roznieść na
strzępy, nawet jej się dokładnie nie przyglądając. Dokonywano tego, i przynosiło to ulgę. Uratowaliśmy się w
ostatniej chwili. Jest to jeden ze sposobów uniemożliwiania zdezorientowanemu stadu zrozumienia, co się naprawdę
wokół niego i z nim dzieje, kontrolowania go i odwracania jego uwagi.
Następnym naszym przeciwnikiem będzie najprawdopodobniej Kuba. Będzie to wymagało kontynuowania
nielegalnej wojny ekonomicznej, zapewne również przedłużania niespotykanej kampanii międzynarodowego
terroryzmu. Najjaskrawszym przejawem tej ostatniej była podjęta za czasów administracji Kennedy'ego Operacja
Gęś Księżycowa (Moongoose) oraz dalsze wymierzone przeciwko Kubie działania. Nic nie daje się nawet odlegle z
nią porównać, może z wyjątkiem wojny przeciwko Nikaragui, o ile można nazwać ją terroryzmem - Trybunał
Międzynarodowy zakwalifikował ją raczej jako agresję. Stale dochodzi do ideologicznej ofensywy, podczas której
kreuje się jakieś chimeryczne monstrum, a następnie rozpoczyna się kampanie jego zniszczenia. Oczywiście, nie
można jej podejmować, jeśli groziłoby to rzeczywiście groźnym oporem. Byłoby to zbyt ryzykowne. Jeżeli jednak z
góry się wie, że wroga można zgnieść na miazgę, można do tego przystąpić, a później odetchnąć z ulgą.
Nową kampanię planuje się od dość dawna. W maju 1986 roku ukazały się pamiętniki wypuszczonego z kubań-
skiego więzienia Armando Valladeresa. Środki masowego przekazu natychmiast potraktowały je jako sensację.
Pozwolę sobie przytoczyć parę przykładów. Relację Valladeresa media obwołały ,,ostatecznym opisem olbrzymiego
systemu tortur i więzień, przy użyciu którego Castro karze i niszczy polityczną opozycję. Inspirująca i niezapomnia-
na opowieść o bestialskich więzieniach, nieludzkich torturach”, ,,zapis przemocy w państwie, rządzonym przez
kolejnego z ludobójców naszego stulecia, który - jak dowiadujemy się wreszcie z tej książki - stworzył nowy
despotyzm, który zinstytucjonalizował tortury jako mechanizm społecznej kontroli w piekle - czyli Kubie czasów

background image

15

Valladeresa”. Tak pisały w przedrukowywanych recenzjach z Washington Post i New York Times. Castro został
scharakteryzowany jako: ,,dyktatorski zbir. Jego okrucieństwa zostały opisane w tej książce tak wyczerpująco, że
jedynie najbardziej lekkomyślny i mający najzimniejszą krew zachodni intelektualista mógłby stanąć w obronie tego
tyrana” - Washington Post. Pamiętajmy, że jest to relacja tego, co przydarzyło się jednemu człowiekowi. Zgódźmy
się, że zawiera wyłącznie prawdę. Nie kwestionujmy, co działo się z człowiekiem, który, jak twierdzi był torturowa-
ny. Podczas ceremonii w Białym Domu z okazji Dnia Praw Człowieka Ronald Reagan wyróżnił go za dzielność w
znoszeniu potworności i sadyzmu krwawego kubańskiego tyrana.
Valladaresa mianowano następnie reprezentantem USA przy Komisji Praw Człowieka ONZ, gdzie pełnił dla Stanów
służbę sygnałową: bronił rządów Salwadoru i Gwatemali przed oskarżeniami o zbrodnie tak straszliwe, że wszystko,
co przeszedł on sam, wydaje się drobiazgiem.
Tak właśnie toczy się ten świat.

Selektywno

ść

percepcji

Było to w maju 1986 roku. Ciekawe zdarzenie, mówiące wiele o fabrykowaniu przyzwolenia. W tym samym
miesiącu pozostali przy życiu członkowie Grupy Praw Człowieka z Salwadoru (przywódcy zostali wymordowani już
wcześniej) zostali aresztowani i poddani torturom. Wśród aresztowanych był ich lider, Hector Anaya. Wtrącono ich
do więzienia La Esperanza (Nadzieja). Podczas pobytu w więzieniu kontynuowali oni pracę na rzecz praw człowie-
ka. Jako prawnicy, w dalszym ciągu zbierali zeznania. W więzieniu było 432 więźniów. Członkowie grupy uzyskali
od 430 z nich zaprzysiężone relacje o torturach, którym ich poddawano: stosowaniu prądu elektrycznego i innych
okrucieństwach. W jednym przypadku tortury prowadził szczegółowo scharakteryzowany, umundurowany major
armii USA. Jest to niezwykle obrazowe i dokładne świadectwo, zapewne wyjątkowe jeśli chodzi o szczegółowość
opisu tego, co działo się w celach tortur.
Stusześćdziesięciostronicowy raport o przeżyciach więźniów przemycono na zewnątrz, razem z taśmą wideo, na
której utrwalono zeznania ludzi, dotyczące tortur, jakim byli poddawani w więzieniu. Raport był później rozpo-
wszechniany przez Ekumeniczną Grupę Roboczą Marin County. Prasa ogólnonarodowa odmówiła zajęcia się nim.
Stacje telewizyjne nie chciały pokazywać taśmy. Ukazał się artykuł w lokalnej gazecie Marin County, San Francisco
Examiner, i to chyba wszystko. Nikt inny nie chciał tknąć się tych materiałów. Był to czas, gdy niejeden z
,,lekkomyślnych i mających najzimniejszą krew zachodnich intelektualistów” piał peany na cześć Jose Napoleona
Duarte i Ronalda Reagana. Anayi nie oddano żadnych hołdów. Nie zaproszono go na ceremonię z okazji Dnia Praw
Człowieka. Nie dostał żadnej nominacji. Został uwolniony przy wymianie więźniów, a następnie zamordowany,
prawdopodobnie przez popierane przez USA służby bezpieczeństwa. Ukazało się na ten temat bardzo niewiele
informacji. Media nigdy nie postawiły pytania, czy ujawnienie okrucieństw w Salwadorze, miast przemilczenia ich i
zatajania ich istnienia, nie ocaliłoby mu życia.
Mówi to co nieco o sposobie działania dobrze funkcjonującego mechanizmu fabrykowania przyzwolenia. W
porównaniu z relacją Herberta Anayi z Salwadoru, pamiętniki Valladaresa wydają się tak mizerne, jak mysz wobec
słonia. Trzeba było jednak wykonać określone działanie, przybliżające nas ku kolejnej wojnie. Spodziewam się, że
będziemy słyszeli o nich jeszcze więcej, aż nastąpi kolejna operacja.
Teraz kilka uwag o ostatniej wojnie - wreszcie się nią zajmijmy. Zacznę od badań Uniwersytetu Massachusetts, o
których wspomniałem wcześniej. Zawierały one kilka ciekawych wniosków. W badaniu pytano, czy zdaniem
ankietowanych Stany Zjednoczone winny interweniować zbrojnie w przypadku nielegalnej okupacji lub poważnego
naruszenia praw człowieka. Gdyby USA kierowały się tym stanowiskiem, winniśmy zbombardować Salwador,
Gwatemalę, Indonezję, Damaszek, Tel Awiw, Kapsztad, Turcję, Waszyngton oraz cały rząd innych państw i miast.
Wszędzie tam dopuszczono się nielegalnej okupacji, agresji lub rażącego pogwałcenia praw człowieka. Jeżeli znacie
fakty, związane z podanymi wyżej przykładami - na których powtarzanie nie mamy czasu - zdajecie sobie doskonale
sprawę, że agresja Saddama Husajna i jego okrucieństwa nie wyróżniają się niczym szczególnym. Nie są nawet
najdrastyczniejsze. Dlaczego nikt nie przedstawił takiego wniosku? Przyczyna jest prosta: nikt o tym nie wie. W
dobrze funkcjonującym systemie propagandowym nikt nie powinien wiedzieć, o czym mówiłem, kiedy wspomina-
łem o powyższych przykładach. Jeżeli zadacie sobie trud sprawdzenia, zobaczycie, że przykłady te są jak najbardziej
odpowiednie. Przypomnijcie sobie jeden z nich złowieszczo zbliżony w czasie do okresu, którym się zajmujemy. W
lutym, w trakcie w pełni rozwiniętej kampanii bombardowań, rząd Libanu zażądał od Izraela przestrzegania Rezolu-
cji 425 Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której wezwano Izrael do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania
wojsk z Libanu. Rezolucja ta pochodzi z marca 1978 roku. Nastąpiły po niej dwie kolejne, w których powtórzono
wezwania do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania się Izraela z Libanu. Izrael się im oczywiście nie
podporządkował, ponieważ Stany Zjednoczone wspierają jego okupację! Południowy Liban nadal objęty jest
terrorem. W wielkich celach tortur dzieją się tam przerażające rzeczy. Region ten wykorzystuje się jako bazę do
ataków na pozostałą część Libanu. W ciągu trzynastu lat od inwazji na Liban, zbombardowano Bejrut, zginęło około
20 tysięcy ludzi (w 80% cywilów), szpitale uległy zniszczeniu, następowały kolejne akty terroru i rabunku. Wszystko
w porządku, bo popiera to USA! To tylko jeden z przykładów. W środkach masowego przekazu nie widzi się
ż

adnych materiałów na ten temat, nie słyszy się dyskusji, czy Izrael i USA powinny przestrzegać Rezolucji 425 Rady

Bezpieczeństwa ONZ i innych. Nikt też nie wzywał do zbombardowania Tel Awiwu, chociaż według przekonań
dwóch trzecich społeczeństwa, powinniśmy to zrobić. Przecież doszło do nielegalnej okupacji i rażącego pogwałce-
nia praw człowieka! To tylko jeden przypadek. Są o wiele gorsze. Indonezyjska inwazja na Timor Wschodni pocią-
gnęła za sobą około 200 tysięcy ofiar. Wszystkie pozostałe przykłady bledną w porównaniu z Timorem. Indonezja

background image

16

cieszy się jednak solidnym poparciem USA i w dalszym ciągu otrzymuje pomoc dyplomatyczną i militarną ze strony
Ameryki. Kolejne przykłady można by mnożyć.

Wojna w Zatoce

Dowodzi to, w jaki sposób działa skuteczny system propagandowy. Ludzie wierzą, że używamy siły przeciwko
Irakowi i Kuwejtowi, ponieważ naprawdę przestrzegamy zasady odpowiadania siłą na nielegalną okupację i narusza-
nie praw człowieka. Nie zdają sobie sprawy, co oznaczałoby zastosowanie tej zasady wobec postępowania samych
Stanów Zjednoczonych. Jest to nader spektakularny sukces propagandy.
Zajmijmy się bliżej kolejną sprawą. Jeżeli przyjrzeć się bliżej traktowaniu wojny w mediach od sierpnia, można
zauważyć uderzający brak kilku głosów. Istnieje przecież na przykład dzielna i nader istotna iracka opozycja demo-
kratyczna. Oczywiście, działa ona na emigracji, ponieważ jej członkowie nie przeżyliby w kraju. Mieszkają oni
przede wszystkim w Europie. Są to bankierzy, inżynierowie, architekci - ludzie tego pokroju, są wykształceni,
potrafią się wypowiadać, i nie wahają się tego czynić.
W lutym zeszłego roku, gdy Saddam Husajn był nadal ulubionym partnerem handlowym i przyjacielem George'a
Busha, przedstawiciele irackiej opozycji - jak wynika z ich źródeł - przybyli do Waszyngtonu z petycją o poparcie
dla ich żądań zaprowadzenia w Iraku parlamentarnej demokracji. Spotkało ich totalne lekceważenie, ponieważ Stany
Zjednoczone nie były tym zainteresowane. Nie nastąpiła jakakolwiek reakcja, którą mogłoby zaobserwować społe-
czeństwo.
Od sierpnia istnienie opozycji było nieco trudniej zignorować. W sierpniu nagle zwróciliśmy się przeciwko
Saddamowi Husajnowi, po tym, jak przez wiele lat go faworyzowaliśmy. Pod ręką była iracka opozycja demokra-
tyczna, która na pewno była w stanie przedstawić swe wnioski w tej sytuacji. Jej członkowie na pewno z zadowole-
niem przyglądaliby się łamaniu na kole tortur i ćwiartowaniu Saddama Husajna, który wszak mordował ich braci,
torturował siostry i wypędził ich samych z kraju. Walczyli przeciwko jego tyranii przez cały czas, gdy cieszył się
gorącym poparciem Ronalda Reagana i George'a Busha. Co się stało z głosem opozycji? Przyjrzyjcie się ogólnona-
rodowym mediom, by zorientować się, czy czegoś można było dowiedzieć się od sierpnia do marca o irackiej
opozycji demokratycznej. Nie znajdziecie ani słowa. Nie dlatego, że nie była ona w stanie wyartykułować swoich
żą

dań. Przedstawiła ona oświadczenia, propozycje, wezwania i żądania. Jeżeli bliżej w nie wnikniecie, stwierdzicie,

ż

e nie sposób odróżnić ich od postulatów amerykańskiego ruchu pokojowego. Opozycja była przeciwko Saddamowi

Husajnowi i wojnie przeciwko Irakowi. Jej członkowie nie chcieli, by ich kraj został zniszczony. Pragnęli jedynie
pokojowego rozwiązania i doskonale wiedzieli, że jest ono możliwe.
Nie usłyszeliśmy ani słowa o irackiej opozycji demokratycznej. Jeżeli chcecie się czegoś o niej dowiedzieć,
sięgnijcie do prasy niemieckiej czy brytyjskiej. I tam nie znajdzie się wiele, prasa ta jest jednak poddana mniejszej
kontroli niż nasza, dzięki czemu można się czegoś w ogóle dowiedzieć.
Jest to spektakularny sukces propagandy: po pierwsze to, iż zupełnie wyeliminowano głosy irackich demokratów, a
po drugie, że nikt nie zwrócił na to uwagi.
To również jest ciekawe. Społeczeństwo musi być poddane głębokiej indoktrynacji, skoro nie zauważyło, że nie
słyszy głosów irackiej opozycji demokratycznej, nie zadaje sobie pytania ,,dlaczego” i nie znajduje najoczywistszej
odpowiedzi: ponieważ iraccy demokraci myślą niezależnie. Ich postulaty są zgodne z wnioskami międzynarodowego
ruchu pokoju i dlatego się je pomija.
Zajmijmy się pytaniem o przyczyny wojny. Podawano je i owszem. Jeden z powodów brzmiał: nie można nagradzać
agresorów, a inwazję należy udaremnić szybkim użyciem siły. Taki oto powód wojny nam podano; praktycznie nie
słychać było żadnego innego. Czy była to wystarczająca przyczyna, by wszcząć wojnę? Czy USA przestrzega
zasady, iż nie można nagradzać agresorów, a inwazję należy udaremnić szybkim użyciem siły? Nie będę obrażać
waszej inteligencji powtarzaniem faktów, jednak sytuacja ma się tak, iż oczytany nastolatek jest w stanie zbić takie
argumenty w dwie minuty. Nikt ich jednak nigdy nie obalił. Przyjrzyjcie się mediom, liberalnym komentatorom i
krytykom, ludziom, którzy zeznawali przed Kongresem - czy ktokolwiek zakwestionował założenie, że Stany
Zjednoczone przestrzegają głoszonych przez siebie zasad?
Czy USA stawiły opór samym sobie, gdy podjęły inwazję na Panamę, i chciały w odwecie zbombardować...
Waszyngton? Czy gdy okupacja Namibii przez Południową Afrykę została uznana za nielegalną w 1969 roku, USA
nałożyły sankcje na żywność i leki? Czy przystąpiły do wojny? Nie, przez dwadzieścia lat prowadziły ,,cichą
dyplomację”. Przez tych dwadzieścia lat działy się rzeczy bardzo niemiłe. Tylko w okresie administracji Reagana -
Busha, wojska południowoafrykańskie zabiły około półtora miliona ludzi w sąsiednich krajach, nie wspominając o
tym, co działo się w samej Południowej Afryce i Namibii.
Nie wiedzieć czemu, nie urażało to naszych wrażliwych dusz. Kontynuowaliśmy ,,cichą dyplomację” i na koniec
zaoferowaliśmy agresorom hojną nagrodę. Otrzymali oni wielki port w Namibii i zapewniono im mnóstwo przywile-
jów, biorąc pod uwagę przedstawiane przez nich względy bezpieczeństwa. Co działo się wtedy z zasadą, której
ponoć przestrzegamy? Dziecinnie łatwo wykazać, że nie mogły to być powody, dla których przystąpiliśmy do wojny,
ponieważ wcale nie przestrzegaliśmy tych zasad. Nikt jednak tego nie zrobił - i to się liczy. Nikt też nie zadał sobie
trudu przedstawienia wynikającej stąd konkluzji: nie podano nam żadnego powodu rozpoczęcia wojny. śadnego. Nie
podano nam jakiegokolwiek powodu, z którym oczytany nastolatek nie mógłby się rozprawić w mniej więcej dwie
minuty!
Jest to kolejna oznaka kultury totalitarnej. Powinno nas przerażać, że można nas pchnąć do wojny bez żadnego
powodu, i nikt się tym nie przejmuje ani tego nie dostrzega. To bardzo zdumiewający fakt.

background image

17

W połowie stycznia, tuż przed rozpoczęciem bombardowań, ankieta Washington Post i ABC wykazała ciekawe
zjawisko. Pytano ludzi: ,,Czy gdyby Irak zgodził się na wycofanie z Kuwejtu w zamian za rozważenie konfliktu
arabsko-izraelskiego przez Radę Bezpieczeństwa, byłbyś za takim rozwiązaniem?” Około dwóch trzecich społeczeń-
stwa odpowiedziało na to twierdząco; podobnie cały świat, włącznie z iracką opozycją demokratyczną. Niewyklu-
czone, że ludzie, którzy opowiadali się za takim rozwiązaniem uważali, że myślą tak tylko oni na świecie. Na pewno
nikt w prasie nie stwierdził, że byłaby to dobra idea. Rozkazy z Waszyngtonu zalecały, że mamy być przeciwko
,,kontaktom”, czyli dyplomacji, wobec czego wszyscy stanęli karnie w szeregu - przeciwko rozwiązaniom dyploma-
tycznym. Próbując natrafić na komentarze w prasie, można natrafić jedynie na felieton Alexa Cockburna w Los
Angeles Times, który dowodził, że byłby to dobry pomysł. Ludzie, którzy opowiadali się za dyplomacją w sondażu,
myśleli: ,,tak uważam, chociaż jestem w tym odosobniony”. Załóżmy, że wiedzieliby, iż nie są osamotnieni, że tak
samo myślą inni ludzie, włącznie z iracką opozycją demokratyczną. Załóżmy, że wiedzieliby, że nie jest to hipote-
tyczna możliwość, że Irak w istocie złożył taką właśnie ofertę. Wysocy urzędnicy rządu USA ujawnili jej istnienie
zaledwie osiem-dziesięć dni wcześniej. Drugiego stycznia przedstawili oni iracką propozycję całkowitego wycofania
się z Kuwejtu w zamian za rozsądzenie przez Radę Bezpieczeństwa konfliktu arabsko-izraelskiego i problemu broni
masowego zniszczenia. Stany Zjednoczone odmawiały negocjowania tej propozycji, aż przygotowania do inwazji na
Kuwejt były daleko zaawansowane. Załóżmy, że ludzie wiedzieliby, że taka oferta została rzeczywiście złożona - w
istocie poparcie jej to dokładnie to, co zrobiłby każdy rozsądny człowiek, gdyby był zainteresowany zachowaniem
pokoju. Tak przecież nawet bywało, w tych rzadkich przypadkach, gdy rzeczywiście nie chcieliśmy dopuścić do
agresji. Załóżmy, że by o tym wiedziano. Możecie formułować własne domysły, ja zakładam, że owe dwie trzecie
zamieniłyby się prawdopodobnie w 98% społeczeństwa. Oto rzeczywiście wielkie sukcesy propagandy. Prawdopo-
dobnie żadna z odpowiadających na tę ankietę osób nie wiedziała o faktach, o których wspomniałem. Ludzie myśleli,
ż

e są odosobnieni w swych poglądach, dlatego też można było bez sprzeciwów kontynuować zmierzającą do wojny

politykę.
Dyskutowano szeroko, czy sankcje mogłyby okazać się skuteczne. Do wypowiedzenia się w tej kwestii był
zmuszony nawet szef CIA. Nie dyskutowano jednak nad o wiele ważniejszym pytaniem: czy sankcje nie były
przypadkiem skuteczne? Zapewne prawdziwa odpowiedź brzmi: tak, najwidoczniej okazały się skuteczne - chyba
przed końcem sierpnia, najprawdopodobniej przed końcem grudnia. Bardzo trudno wymyślić jakikolwiek inny
powód irackiej oferty wycofania się z Kuwejtu, której istnienie potwierdzili, a paru przypadkach której treść ujawnili
wysocy urzędnicy rządu USA. Określili ją oni jako poważną i dającą podstawę do negocjacji. Prawdziwe pytanie
brzmi więc: czy sankcje okazały się skuteczne? Czy istniał sposób uniknięcia wojny? Czy było możliwe rozwikłanie
konfliktu na warunkach do przyjęcia przez ogół społeczeństwa, cały świat i iracką opozycję demokratyczną? Nie
dyskutowano nad tymi pytaniami - a dla dobrze funkcjonującej propagandy kluczowo istotne jest, by dyskusja taka w
ogóle nie miała miejsca. Pozwala to Przewodniczącemu Komitetu Partii Republikańskiej twierdzić - dziś rano - że
gdyby prezydentem był Demokrata, Kuwejt nie zostałby dzisiaj oswobodzony. Może tak twierdzić, a żaden Demo-
krata nie wstanie i nie powie, że gdyby był prezydentem, Kuwejt stałby się wolny nie dzisiaj, ale już sześć miesięcy
temu, ponieważ istniały możliwości dyplomatyczne, których by nie pominął, a Kuwejt zostałby oswobodzony bez
ś

mierci dziesiątek tysięcy ludzi i spowodowania ekologicznej katastrofy. śaden z demokratów tego nie powie, bo

ż

aden z demokratów nie zajął takiego stanowiska. Zajęli je Henry Gonzales i Barbara Boxer. Lista osób, publicznie

popierających takie stanowisko, jest jednak tak krótka, że równie dobrze mogłoby ich nie być w ogóle. Zważywszy
na fakt, iż żaden demokrata nie powie głośno podobnych słów, Clayton Yeutter może bez przeszkód wygłaszać
swoje stwierdzenia.
Gdy pociski Scud spadły na Izrael, nie pochwalił tego nikt w prasie. Ten fakt również przedstawia w ciekawym
ś

wietle dobrze funkcjonujący system propagandowy. Moglibyśmy zadać pytanie: dlaczego nikt tego nie pochwalił?

Przecież argumenty Saddama Husajna były równie prawdziwe, jak stwierdzenia George'a Busha. Przypomnijmy, jak
brzmiały. Zastanówmy się choćby nad Libanem. Saddam Husajn twierdzi, że nie może przystać na jego aneksję. Nie
może dopuścić, by Izrael zajmował syryjskie Wzgórza Golan i wschodnią Jerozolimę, lekceważąc jednogłośnie
zdanie Rady Bezpieczeństwa. Saddam nie może przystać na aneksję. Nie może patrzeć bezczynnie na agresję. Izrael
okupuje południe Libanu od trzynastu lat, gwałcąc rezolucję Rady Bezpieczeństwa. W ciągu tego okresu dopuścił się
ataków na całe terytorium Libanu i wciąż bombarduje większość tego kraju. Husajn nie może się z tym pogodzić.
Być może czytał raport Amnesty International, dotyczący okrucieństw izraelskich na Zachodnim Brzegu. Krwawi
mu serce. Nie może na to przystać. Sankcje nie działają, ponieważ USA je blokuje. Negocjacje są nieskuteczne, bo
blokują je Stany Zjednoczone. Co pozostaje, oprócz siły? Husajn czekał latami. Trzynaście lat w przypadku Libanu,
dwadzieścia - jeżeli chodzi o Zachodni Brzeg. Słyszeliście wcześniej podobne argumenty?
Jedyna różnica między argumentami Husajna a tymi, które słyszeliście, polega na tym, iż Saddam Husajn może z
pełnym uzasadnieniem stwierdzić, że sankcje i negocjacje okazały się nieskuteczne, bo blokowały je Stany Zjedno-
czone. George Bush nie może tego stwierdzić, ponieważ sankcje wobec Iraku najwidoczniej okazały się skuteczne i
istniały wszelkie powody, by wierzyć w powodzenie negocjacji - tyle, że Bush konsekwentnie ich odmawiał.
Twierdził przez cały czas wyraźnie, że negocjacji nie będzie.
Czy przypominacie sobie kogokolwiek, kto powiedziałby to jasno prasie? Nie. To drobiazg. Coś, z czego również
oczytany nastolatek może zdać sobie sprawę w minutę. Nikt jednak nie powiedział tego publicznie: żaden komenta-
tor ani autor artykułów wstępnych. To również jest oznaka bardzo skutecznie zarządzanej kultury totalitarnej.
Dowód, że fabrykowane przyzwolenia sprawdza się w działaniu.
Ostatni komentarz na ten temat. Możemy podawać wiele przykładów, kolejne możecie dopowiedzieć sobie sami.
Zajmijmy się koncepcją, że Saddam Husajn to potwór, który chce zawładnąć całym światem - wyznawaną szeroko w

background image

18

USA, zresztą nie bezzasadnie. Ludziom wbijano nieustannie do głowy: Saddam chce zawładnąć całym światem;
musimy go powstrzymać. W jaki sposób stał się tak groźny? Irak to mały kraj Trzeciego Świata bez żadnej bazy
przemysłowej. Przez osiem lat walczył z Iranem - postrewolucyjnym Iranem, który zdziesiątkował swoją kadrę
oficerską i przetrzebił szeregi armii. Irak miał w tej wojnie niezłe poparcie. Wspierały go Stany Zjednoczone,
Związek Radziecki, Europa, większość krajów arabskich i producentów ropy z tej okolicy świata. Mimo to Irak nie
zdołał zwyciężyć Iranu. Nagle okazuje się, że jest gotów podbić świat. Czy ktokolwiek zwrócił na to uwagę?
Przecież jest to w istocie kraj Trzeciego Świata z chłopską armią. Przyznano obecnie, że rozpowszechniano masy
dezinformacji co do jego fortyfikacji, broni chemicznej itp. Czy jednak ktokolwiek zwrócił na to uwagę? Nie.
Okazuje się, że nikt, dosłownie nikt, nie powiedział tego publicznie. To typowe. Zwróćcie uwagę, że dokładnie rok
wcześniej to samo zrobiono z Manuelem Noriegą. Noriega to drobny łotrzyk w porównaniu z przyjacielem George'a
Busha Saddamem Husajnem, i innymi jego przyjaciółmi w Pekinie - czy nim samym, jeśli już o tym mówimy! W
porównaniu z nimi Manuel Noriega to bardzo drobny łobuz. Czarny charakter, ale nie łotr światowych rozmiarów,
jakich lubimy. Zamieniono go jednak w postać nadnaturalnych rozmiarów. Zamierzał nas zniszczyć, prowadząc za
sobą armię handlarzy narkotyków. Musieliśmy się szybko zmobilizować i go pokonać, zabijając kilkuset czy parę
tysięcy ludzi. Przywróciliśmy władzę śladowej, może ośmioprocentowej białej oligarchii i umieściliśmy amerykań-
skich oficerów na każdym poziomie systemu politycznego. Trzeba było zrobić to wszystko, bo przecież musieliśmy
się ratować, inaczej ten potwór by nas zniszczył. Rok później to samo było z Saddamem Husajnem. Czy ktokolwiek
zwrócił na to uwagę? Czy ktokolwiek zapytał, dlaczego do tego doszło, albo w jaki sposób? Trzeba by się bardzo
uważnie za czymś takim oglądać.
Należy zwrócić uwagę, że nie różni się to zbytnio od działań Komisji Creela w latach 1916-1917, gdy w ciągu
sześciu miesięcy zamieniono pacyfistyczne społeczeństwo w zbieraninę rozjuszonych histeryków, nawołujących do
zniszczenia wszystkiego, co niemieckie, dla ocalenia przed Hunami, obrywającymi rączki belgijskim niemowlętom.
Stosuje się zapewne bardziej wyrafinowane techniki, sięga po telewizję i wkłada w to mnóstwo pieniędzy, jednak
metoda jest nader tradycyjna.
Wracając do mojego wyjściowego stwierdzenia, uważam, że nie chodzi tylko o dezinformację w kwestii kryzysu
w Zatoce. Problem jest o wiele poważniejszy. Chodzi tu o to, czy chcemy żyć w wolnym społeczeństwie, czy w
narzuconym samym sobie totalitaryzmie, w którym zdezorientowane stado zostaje zmarginalizowane i zastraszone,
w którym odwraca się jego uwagę i zmusza do wykrzykiwania patriotycznych sloganów, w którym bojąc się o
własne życie, stado wzdycha z podziwu dla przywódcy, ratującego je przed zagładą, natomiast klasy wykształcone
na rozkaz maszerują w karnym szeregu, powtarzając wpajane im slogany, społeczeństwo rozkłada się od wewnątrz,
stajemy się sługami państwa najemników do wynajęcia i marzymy o tym, by ktoś nam zapłacił za zniszczenie świata.
Taki jest wybór. Przed takim wyborem stajecie. Odpowiedź na te pytania zależy w głównej mierze od ludzi takich
jak wy czy ja.

* * *

Noam Chomsky o kapitalizmie

(wywiad dla Detroit Metro Times przeprowadzony przez Davida Finkela) przetłumaczył z sieci Olaf
Swolkie

ń


DF: Zacznijmy naszą rozmowę od momentu upadku Związku Radzieckiego. Czy to oznacza zwycięstwo wolnego
rynku? Czy rozwiąże problemy kapitalizmu czy może stworzy nowe?
NC: Zacznijmy od tego, że terminy "kapitalizm" i "socjalizm" zostały tak bardzo wyprane z jakiegokolwiek
znaczenia, że nawet nie lubię ich używać. Nie istnieje dzisiaj nic co nawet by go przypominało. O ile kapitalizm
kiedykolwiek istniał to zniknął w latach 20-tych czy 30-tych. Każde społeczeństwo przemysłowe jest pewną formą
kapitalizmu państwowego. Ale będę używał terminu "kapitalizm" w jego obecnym brzmieniu. To co zdarzyło się w
ciągu ostatnich 10-15 lat to gigantyczna katastrofa. Ten kryzys wybuchł około roku 1980. Dwa spośród trzech
sektorów państwowego kapitalizmu: prowadzona przez Niemcy Europa i Japonia odbiły się od dna, ale nie były w
stanie osiągnąć poprzedniego poziomu wzrostu. Stany Zjednoczone też przezwyciężyły kryzys, ale w bardzo kulawy
sposób opierający się na ogromnych pożyczkach i interwencji państwa. Reszta świata nie podniosła się, a szczegól-
nie dotyczy to Trzeciego Świata. To był kryzys urastający do katastrofy w Afryce, należącej do Zachodniego
Systemu części Azji i Ameryki Południowej. To można nazwać katastrofą Południa, a to oznacza katastrofę kapitali-
zmu. W Drugim Świecie poddanym dominacji Związku Radzieckiego także doszło do ekonomicznej zapaści...,
stagnacji sterowanej centralnie ekonomii, która miała z socjalizmem nawet mniej wspólnego niż nasz system z
kapitalizmem. Było to połączone z ruchami nacjonalistycznymi na rzecz niepodległości i presją społeczną atakują-
cymi tyrański system, który na początku lat 80-tych wszedł w stan kryzysu, a ten z kolei doprowadził do upadku
Związku Radzieckiego. Miało to niewiele wspólnego z polityką Zachodu, ale wynikało głównie z przyczyn we-
wnętrznych i sprawy zadłużenia. To był także kryzys radzieckiej produkcji, chociaż nie tak poważny jak w Trzecim
Ś

wiecie.

To było zwycięstwo Zachodu w Zimnej Wojnie, ale jej rezultat nigdy nie budził wątpliwości biorąc pod uwagę
relacje potencjałów ekonomicznych, a także inne czynniki.
DF: Co Pan dokładnie rozumie przez "kapitalizm państwowy"?

background image

19

NC: Zwycięstwo Zachodu w Zimnej Wojnie nałożyło się zarówno na niebywałą katastrofę kapitalizmu jak i na
ruch w kierunku takiej lub innej formy interwencjonizmu państwowego. Dla przykładu administracje Busha i
Reagana są najbardziej interwencjonistyczne od czasu II Wojny Światowej i dwukrotnie zwiększyły ilość restrykcji
celnych na dobra importowane. Z kolei jeżeli Pan się przyjrzy tym spośród krajów Trzeciego Świata, które przezwy-
ciężyły kryzys lat 80-tych to są to nowo uprzemysłowione kraje na peryferiach Japonii. Porównanie z Ameryką
Łacińską jest uderzające: aż do roku 1980 postępowano tam według podobnych wzorców, potem Ameryka Łacińska
weszła w stan upadku, podczas gdy gospodarki Wschodniej Azji miały się dobrze. Stało się tak dlatego, że Ameryka
Południowa otwarła się na obcy kapitał podczas gdy Wschodnia Azja nie. Nie można wywozić kapitału z Południo-
wej Korei, bo za to grozi tam kara śmierci. Tam nie tylko dyscyplinuje się i terroryzuje pracowników w tradycyjny
sposób, ale reguluje się także działania kapitalistów. Mówiąc ogólnie jest to zwrot w kierunku jednego krańca całego
spektrum odmian kapitalizmu państwowego - krańca faszystowskiego - w przypadku ogólnego kryzysu lat 80-tych
okazało się to efektywne.
DF: Jak Pan ocenia administrację Busha szczególnie jeżeli chodzi o politykę wewnętrzną. Gdzie dostrzega Pan
kontynuację, a gdzie odejście od polityki poprzednika?
NC: To jest kontynuacja polityki Cartera - Reagana. Należy pamiętać, że polityka Reagana była proponowana już
przez Cartera, któremu brakowało tylko siły, żeby ją przeforsować. To Carter proponował rozbudowę sektora
zbrojeniowego, którą przeprowadził Reagan, różnica polegała tylko na tym, że Reagan doprowadził do jej gwałtow-
nej eskalacji już na początku i ustabilizowania na końcu. Administracja Cartera też proponowała atak na wydatki
socjalne i zaprzestanie wspierania biedniejszej części społeczeństwa, potem administracja Reagana przeprowadziła to
za obustronną zgodą. To, co ta polityka osiągnęła to to, że państwo w jeszcze większym stopniu niż uprzednio stało
się państwem dobrobytu dla bogatych; o znacznie większym stopniu interwencjonizmu, który polega na pompowaniu
ś

rodków publicznych w przemysł zaawansowanych technologii i odbieraniu środków biednym w połączeniu z

atakiem na prawa pracownicze i obywatelskie. Jest to obiektywnie rzecz biorąc rozsądna polityka z punktu widzenia
potężnych i bogatych w skomplikowanym świecie stosunków międzynarodowych. Doprowadziło to do internacjona-
lizacji kapitału tak by mógł korzystać z taniej siły roboczej za granicą i zintensyfikowała walkę klasową, którą biznes
zawsze prowadził przeciw pracownikom i osobom społecznie upośledzonym. Program administracji Busha prak-
tycznie nie istnieje jeżeli chodzi o edukację, energię czy ekologię. Jest oczywiście retoryka o "prezydencie edukacji"
i trochę haseł, ale polityka pozostaje ta sama ponieważ nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie jak utrzymać
przemysł zaawansowanych technologii bez subsydiów państwowych albo bez Pentagonu, który gwarantuje rynek na
jego zbędne towary. Ponieważ nikt nie przedstawia alternatywy ten system bez wątpienia będzie trwał. To samo
odnosi się do polityki fiskalnej, która pociąga Stany Zjednoczone na drogę krajów Trzeciego Świata jeżeli chodzi o
infrastrukturę, usługi, haniebny poziom zdrowia i wskaźniki śmiertelności - podwójne społeczeństwo z ogromnymi
przywilejami i bogactwem pośród biedy i cierpienia. To jeszcze nie jest Brazylia, ponieważ to bogatsze społeczeń-
stwo - ale to jest społeczeństwo tego samego typu, stworzone za obopólną zgodą. Te zagadnienia są nieobecne w
czasie wyborów prezydenckich podobnie jak nie istnieją dla prezydentów. Lata prezydentury Reagana to były
faktycznie lata w ogóle bez prezydenta. On ledwo zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje. Bush to wykonawca, ale
w bardzo wąskim sensie tego słowa. Jest oczywiście sporo wykreowanych obrazów - Reagan jako wielki mówca
komunikujący się z narodem, Bush jako mąż stanu manipulujący polityką międzynarodową. To oczywista bzdura:
jedyną rzeczą jaką on potrafi jest to jak bić ludzi, którzy nie są w stanie mu oddać.
DF: Czy znalazł Pan jakieś podstawy do optymizmu obserwując zwykłych ludzi w czasie Pana podróży po rzezi
w Zatoce Perskiej?
NC: Od pewnego czasu postanowiłem zmienić utarte ścieżki i zobaczyć co dzieje się w najmniej zorganizowa-
nych i najbardziej reakcyjnych okręgach gdzie tylko mogłem uzyskać zaproszenie. W czasie wojny w Zatoce miałem
spotkania w Georgii, Apallachach i w Północnej Kalifornii - w miejscach gdzie ludzie w czasie wojny nosili woj-
skowe gadżety. Wszędzie tam ludzie wykazywali zainteresowanie i odkrywali się. Myślę, że dominującą dziś
postawą jest cynizm i ludzie nie wierzą w nic. To może przybrać formę histerycznego jingoismu, ale to jest zupełnie
powierzchowne. Inną formę jaką to może przybrać jest odrodzenie religijności, które przybiera rozmiary niespotyka-
ne nigdzie na świecie poza Iranem. Może to także przybrać formę zanurzenia się w czymkolwiek innym np. w
rozgrywkach futbolu.

* * *

Noam Chomsky dla New Statesman, Lipiec 1994

Istnieje popularna teoria dotycząca ery w którą wkraczamy i obietnicy, która ma być spełniona. W skrócie
wygląda to tak, że nasi chłopcy wygrali zimnowojenną strzelaninę i mocno siedzą w siodle. Być może jest trochę
trudnych miejsc do przebycia, ale nie ma niczego z czym by sobie nie poradzili. Jadą konno w stronę zachodu słońca,
torując drogę świetlanej przyszłości opartej na ideałach, którym zawsze hołdowali tylko nie zawsze mogli zabezpie-
czyć ich spełnienie - demokracji, wolnym rynku i prawach człowieka. Rzeczywistość jednak jest inna. Władza jest
coraz bardziej skoncentrowana w niezliczonych instytucjach, a bogaci i potężni mają nie więcej niż przedtem
zamiaru podporządkować się wolnemu rynkowi i oczekiwaniom społecznym. Zacznijmy od praw człowieka ponie-
waż to jest najłatwiejsze. Są one aktualnie skodyfikowane w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, zaakceptowa-
nej jednomyślnie przez zgromadzenie Ogólne ONZ w grudniu 1948 r. W USA było wiele wspaniałej retoryki o tym

background image

20

jak to trwamy przy Powszechnej Deklaracji i jak bronimy zasady uniwersalności przed zacofanymi mieszkańcami
Trzeciego Świata, którzy reprezentują kulturowy relatywizm. Jednakże retoryka rzadko ma pokrycie w tym co
rzeczywiście mówi Powszechna Deklaracja. Np. artykuł 25 stwierdza że: "Każdy ma prawo do standardu życia
potrzebnego dla zdrowia i dobrobytu jego oraz jego rodziny". Zawiera się w tym: "żywność, ubranie, mieszkanie,
opieka medyczna, pomoc społeczna a także zabezpieczenie na wypadek bezrobocia, choroby, kalectwa, wdowień-
stwa, starości i innych przypadków braku środków do życia". Jak są przestrzegane te zasady w najbogatszym kraju
ś

wiata, który ma największe możliwości i żadnych usprawiedliwień dla ich niespełnienia? W Stanach Zjednoczonych

istnieją obszary nędzy największe w całym uprzemysłowionym świecie. Dziesiątki milionów ludzi są głodne
każdego wieczoru, w tym miliony dzieci, wśród których występuje taki sam poziom niedożywienia i liczba chorób
jak w Trzecim Świecie. W Nowym Jorku, jednym z najbogatszych miast świata, 40% dzieci żyje poniżej progu
ubóstwa, pozbawiona minimum środków, które dawałyby szansę ucieczki ze świata nędzy, biedy i przemocy. To
tylko jedna strona światowej katastrofy. UNESCO szacuje, że około 500 000 dzieci umiera każdego roku w wyniku
spłat zadłużenia. Oznacza to, że komercyjne banki udzieliły złych kredytów swym ulubionym dyktatorom, a teraz te
kredyty spłacają biedacy, którzy oczywiście nie mieli z tym nic do czynienia. Jednocześnie Światowa Organizacja
Zdrowia ocenia, że około 11 milionów dzieci umiera każdego roku w wyniku łatwo uleczalnych chorób. WHO
określa to jako "ciche ludobójstwo". Mogłoby ono zostać powstrzymane za groszowe sumy. UNESCO ocenia też, że
ludzkie koszta tak zwanej "reformy ekonomicznej" w Rosji to około 500 000 zgonów każdego roku począwszy od
1989 roku. Podobne cyfry odnoszą się do innych krajów Środkowej Europy. Powróćmy jednak do artykułu 23
Powszechnej Deklaracji. Stanowi on że: "Każdy ma prawo do pracy, do sprawiedliwych i godziwych warunków
pracy, do ochrony przed bezrobociem, do zapłaty zapewniającej jemu i jego rodzinie egzystencje odpowiadającą
ludzkiej godności, a jeżeli jest to konieczne do innej formy pomocy społecznej". I dalej: "Każdy ma prawo do
tworzenia i wstępowania do związków zawodowych dla ochrony swych interesów". Zacznijmy od punktu ostatniego,
technicznie w USA każdy może wstąpić do związku zawodowego. Jednak realia są zupełnie inne. W 1992 roku
Międzynarodowa Organizacja Pracy, która rzadko zdobywa się na krytykę swych sponsorów wezwała Stany Zjedno-
czone do stosowania się do międzynarodowych standardów w dziedzinie "stale zastępujących pracowników". Te
standardy były łamane tylko w USA i w RPA spośród państw uprzemysłowionych. "Stale zastępujący pracownicy"
inaczej zwani łamistrajkami to ci, którzy zastępują zwolnionych z pracy związkowców ażeby łamać strajk: Między-
narodowa Organizacja Pracy potępia tę praktykę, ale jest ona tolerowana w Stanach Zjednoczonych. W ubiegłym
tygodniu w Buisness Week pojawił się artykuł opisujący niektóre konsekwencję antypracowniczego stanowiska
rządu amerykańskiego. Przyznano w nim, że nielegalne zwolnienia za organizowanie Związków Zawodowych
wrosły sześciokrotnie w ciągu ubiegłych 25 lat. W szczególności tysiące związkowców zostało zwolnionych od
czasu objęcia prezydentury przez Ronalda Reagana w 1981 roku. Według amerykańskiego Departamentu Pracy,
zniszczenie związków zawodowych było główną przyczyną stałego spadku realnych zarobków od czasu nastania ery
Reagana. Warunki zdrowia i bezpieczeństwa w miejscu pracy też się pogorszyły: istnieją przepisy, ale po prostu nie
są egzekwowane, w efekcie liczba wypadków przy pracy gwałtownie wzrosła w ostatnich dziesięciu latach. Upadek
związków zawodowych ma też swój wpływ na upadek demokracji. Związki Zawodowe to jeden z niewielu sposo-
bów dzięki którym zwykły człowiek może wejść do życia politycznego. Ma to także swój efekt psychologiczny.
Zniszczenie Związków Zawodowych jest częścią bardziej generalnego działania na rzecz sprywatyzowania aspiracji,
wyeliminowania solidarności, unicestwienia poczucia, że uczestniczymy w czymś razem, że troszczymy się jeden o
drugiego. Powróćmy do artykułu 23: "Każdy ma prawo do pracy". MOP właśnie opublikował dane według których
poziom światowego bezrobocia w styczniu 1994 wynosił 30%. To oznacza, że mamy do czynienia z kryzysem
gorszym niż w latach 30-tych. Wszędzie są wolne ręce do pracy i wszędzie jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, ale
system gospodarczy jest po prostu niezdolny do tego by te dwa elementy zostały skojarzone. Stany Zjednoczone
rzeczywiście wyszły z recesji, ale jest znamienne, że ten proces jest wyjątkowo niemrawy ze wzrostem zatrudnienia
stanowiącym mniej niż jedną trzecią tego z czym mieliśmy do czynienia w poprzednich okresach koniunktury. Co
więcej spośród nowo utworzonych miejsc pracy ogromny procent to miejsca tymczasowe, ponad 1 w 1992 to
miejsca tymczasowe i większość należy do nieprodukcyjnego sektora gospodarki. Płace w USA mierzone jako
stosunek kosztów pracy do wartości wyprodukowanej są obecnie najniższe w całym uprzemysłowionym świecie z
wyjątkiem Wielkiej Brytanii. W 1985 roku były one najwyższe na świecie (co jest zrozumiałe w przypadku najbo-
gatszego państwa świata) obecnie są 60% niższe niż w Niemczech i 20% niż we Włoszech. The Wall Street Journal
określił to jako "a welcome development of transcendent importance" (długo oczekiwany zwrot o ponadczasowym
znaczeniu). Jest w modzie twierdzić, że wszystko to jest wynikiem automatyzacji i handlu odzwierciedlonych w
"prawach rynku", które traktuje się jak prawa naturalne. Tak naprawdę to państwo odegrało decydującą rolę zarówno
w handlu jak i automatyzacji. Handel jest subsydiowany na ogromną skalę przede wszystkim przez manipulację
kosztami energii w transporcie: realna ocena kosztów handlu powinna dla przykładu uwzględniać koszty obecności
Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, której głównym celem jest utrzymanie cen ropy na określonym
poziomie. Nie za niskim, bo koncerny naftowe muszą mieć swoje zyski, nie za wysokim bo handel ma być "efek-
tywny". Analogicznie, przez dziesiątki lat automatyzacja była rozwijana w sektorze państwowym (to znaczy w
przypadku USA w sektorze zbrojeniowym). Dla przykładu w roku 1950 kiedy komputery nie były jeszcze w stanie
zaistnieć na rynku były one w 100% dotowane przez podatników. System wolnej przedsiębiorczości oznacza, że
podatnicy ponoszą koszty, a jeżeli coś zaczyna przynosić zyski to przejmują to korporacje. To nie znaczy, że pań-
stwo może kontrolować siły rynkowe. W zeszłym miesiącu zmarł Richard Nixon i dlatego warto przypomnieć jak
zniszczył w początku lat 70-tych układ z Bretton Woods, który regulował międzynarodowy rynek walutowy, a w
którym rolę światowego bankiera pełniły Stany Zjednoczone. Jednym z efektów tej deregulacji walutowej był

background image

21

ogromny wzrost kapitału i rynków finansowych. I rozmiary transferów kapitałowych rosną z każdym dniem. Dziś to
prawdopodobnie trylion dolarów dziennie - kolejne osłabienie rządów. Dokonała się także radykalna zmiana w samej
naturze transakcji walutowych. Według Johna Eatwell'a ekonomisty z Cambridge, zanim Nixon nie rozmontował
systemu, około 90% międzynarodowych transakcji walutowych to były długoterminowe inwestycje lub transakcje
handlowe, a tylko 10% stanowiły spekulacje. Teraz kiedy całość ma o wiele większe rozmiary te proporcje zostały
odwrócone: 90% stanowią spekulacje a tylko 10% inwestycje i handel. I to właśnie wydaje się być zasadniczą
przyczyną spadku stopy wzrostu począwszy od wczesnych lat 70-tych. Studium opublikowane bodajże tydzień temu
w The Wall Street Journal szacuje, że ponad połowa tego spadku ma za przyczynę kapitał spekulacyjny. Posiadacze
bonów skarbowych chcą by waluta była stabilna: nie chcą wzrostu bo to mogłoby prowadzić do inflacji. Wzrost
kapitału spekulacyjnego oznacza, że jest obecnie bardzo trudne dla państwa narodowego - nawet Stanów Zjednoczo-
nych, najbogatszej gospodarki świata - prowadzenie jakiegokolwiek planowania gospodarczego (dla krajów Trzecie-
go Świata - pozycja jest beznadziejna). Nowe układy GATT uniemożliwiają planowanie jeszcze bardziej poprzez
rozszerzenie tak zwanej liberalizacji na to co oni nazywają usługami - inaczej mówiąc wielkie banki japońskie,
brytyjskie i amerykańskie zastąpią banki rodzime w mniejszych krajach. Podczas gdy kapitał jest obecnie wysoce
mobilny, praca jest coraz bardziej niemobilna - a to ma natychmiastowe konsekwencje. Oznacza to, że jest bardzo
łatwe przeniesienie produkcji do tych obszarów świata gdzie represyjny system utrzymuje niskie płace i gdzie są
niskie standardy ekologiczne. To oznacza także łatwość w rozgrywaniu niemobilnych sił pracowniczych w jednych
krajach przeciw innym tak jak to miało miejsce w czasie debaty na temat układu NAFTA w USA. Kiedy media dla
przykładu koncentrowały się nad tym, że NAFTA spowoduje ucieczkę miejsc pracy z USA do Meksyku. Z drugiej
strony wiadomo, że efektem NAFTY jest obniżenie płac dla pracowników niewykwalifikowanych w USA (pod tym
technicznym terminem kryje się od 70% do 75% siły roboczej). Układ będzie miał podobne konsekwencje dla
Kanady, ale spowoduje spadek płac także w Meksyku choć z innych powodów. śeby obciąć płace nie trzeba przeno-
sić produkcji, wystarczy zagrozić, że się ją przeniesie. Sama groźba wystarcza, żeby obciąć płace i zwiększyć
zatrudnienie tymczasowe. Odejście od gospodarki narodowej do światowej będzie także oznaczało osłabienie
demokracji. Mechanizmy są proste. Władza przechodzi w ręce ponadnarodowych korporacji a wymyka się spod
kontroli parlamentów. W tym czasie tworzy się struktura, która porządkuje działania tych korporacji. Kilka lat temu
Finacial Times określił ją jako: "faktyczny rząd światowy" zaliczając doń: Bank Światowy, Międzynarodowy
Fundusz Walutowy, GATT, The World Trade Organization, egzekutywę grupy G7 i tym podobne. To bardzo
wygodne, że przejmuje on kompetencje parlamentów, które są określane jako niebezpieczne ponieważ mogą dostać
się przynajmniej częściowo pod wpływ ludu. The Economist stwierdził ostatnio jak ważne jest trzymać politykę "z
dala od polityków". Jeżeli polityka jest trzymana z dala od polityków wtedy można utrzymywać demokratyczne
formy będąc pewnym, że nikomu nie zaszkodzą. Wtedy niczym nie niepokojeni technokraci będą mogli pracować
nad zdrowiem gospodarki w technicznym sensie tego słowa a to oznacza wolny wzrost i niskie płace - ale wysokie
zyski dla małej części ludzi na świecie, która już dziś korzysta z ogromnego bogactwa i przywilejów.

* * *

Co

ś

si

ę

dzieje, kotły pod par

ą

, pora wsiada

ć

na pokład

David Barsamian rozmawia z Noamem Chomsky'm o anarchii
NOAM CHOMSKY jest aktywist

ą

politycznym i profesorem lingwistyki na Massachusetts Institute

of Technology. Jego ostatnie ksi

ąż

ki to “The Common Good” i “The New Military Humanism”.

DAVID BARSAMIAN jest szefem Alternative Radio w Boulder, w stanie Kolorado.
Zamieszczamy poprawion

ą

wersj

ę

rozmowy opublikowan

ą

pierwotnie w "Nation"

DB: Porozmawiajmy o tym, co zdarzyło się w Seattle na przełomie listopada i grudnia 1999 roku przy okazji
spotkania WTO. Jaki sens miały, Pana zdaniem, te wydarzenia i jaką lekcję należałoby z nich wyciągnąć?
Chomsky: Myślę, że to bardzo znaczący incydent, ukazujący, jak silny jest sprzeciw wobec globalizacji korpora-
cyjnej, narzuconej przede wszystkim przez USA, ale i przez inne kraje przemysłowe. W wydarzenia w Seattle
zaangażował się elektorat amerykański, ale też organizacje z całego świata, które wcześniej nie stykały się ze sobą.
Podobna koalicja rok wcześniej zablokowała MAI [Multilateral Agreement on Investment]. Wtedy w podobny
sposób przeciwstawiano się "porozumieniom" w rodzaju NAFTA. A lekcja jest taka, że edukacja i długofalowe
organizowanie się naprawdę popłacają. Przy okazji nasuwa się jeszcze jeden wniosek: znaczna część ludzi w kraju i
na świecie, być może większość tych, którzy zastanawiają się nad aktualnymi tendencjami, jest nimi albo zaniepoko-
jona albo zdecydowanie im przeciwna, bo oznaczają one atak na prawa demokratyczne, na wolność podejmowania
decyzji, bo podporządkowują wszystko określonym interesom, bo są jednoznaczne z zasadą maksymalizowania
zysku i z dominacją bardzo małego odsetka światowej populacji.
DB: Thomas Friedman, w swoim tekście w "New York Times", nazwał demonstracje w Seattle arką Noego
zwolenników płaskiej ziemi.
Chomsky: Ze swojego punktu widzenia miał chyba rację. Z punktu widzenia właścicieli niewolników, tak właśnie
jawią się ludzie przeciwni niewolnictwu. Dla jednego procenta populacji, o którym Friedman myśli i który reprezen-
tuje, opozycja to obrońcy idei płaskiej ziemi, kołtuni i nie rozumiejący świata zacofańcy. Niby dlaczego sprzeciwiać

background image

22

się tendencjom, o których mówimy? Czy przypadkiem na ulicach Seattle oprócz gazów łzawiących nie dało się
poczuć powiewu demokracji? Skłonny byłbym przypuszczać, że tak. Demokracji nie buduje się ponoć na ulicach,
demokracja to podejmowanie decyzji. Walka o rozszerzanie swobód demokratycznych, znaczona wieloma zwycię-
stwami, toczy się od wieków. Tak właśnie, na drodze konfrontacji i starć, osiągano wiele wygranych; nikt ich
nikomu nie dawał w prezencie. Jeśli reakcja społeczna [popular reaction] przyjmuje naprawdę zorganizowaną,
konstruktywną formę, jest w stanie podważyć i odwrócić zdecydowanie niedemokratyczny nacisk zdecydowanie
niedemokratycznych międzynarodowych układów gospodarczych, które narzuca się światu. Oczywiście, ktoś może
podnosić argumenty, że pogwałcona została suwerenność kraju, ale na świecie bywa jeszcze gorzej. Ponad połowa
mieszkańców naszego globu nie ma - nawet w teorii - żadnej kontroli nad polityką gospodarczą własnego kraju.
Mogą tylko przyjmować to, co się im ofiaruje. O ich gospodarce decydują biurokraci w Waszyngtonie; to efekt tak
zwanego kryzysu zadłużenia, który jest tworem czysto ideologicznym, nie ekonomicznym. Tak, połowa mieszkań-
ców naszego globu nie ma nawet minimalnej suwerenności.
DB: Dlaczego mówi Pan, że kryzys zadłużenia jest konstrukcją ideologiczną?
Chomsky: Jest zadłużenie, ale to, kto jest dłużnikiem, a kto wierzycielem, jest już kwestią ideologiczną, nie
ekonomiczną. Na przykład istnieje kapitalistyczna zasada, na którą nikt, oczywiście, nie zwraca uwagi, a która
powiada, że jeśli pożyczam od kogoś pieniądze, muszę je zwrócić wierzycielowi, choć wierzyciel ryzykuje, że nie
zwrócę długu. Nikt nie bierze nawet pod uwagę takiej możliwości, ale powiedzmy, że postąpimy wedle niej. Weźmy,
dla przykładu, Indonezję. Gospodarka jest w ruinie, bo zadłużenie kraju wynosi około 140 procent dochodu narodo-
wego. Kiedy prześledzić skąd dług, okazuje się, że zaciągnęło go stu, może dwustu ludzi związanych z dyktaturą
wojskową, którą wspieraliśmy. Pożyczkodawcy to międzynarodowe banki. Część tego długu została przejęta przez
MFM, co oznacza, że obciąży on podatników z północnej półkuli. Co się stało z pieniędzmi? Trafiły do prywatnych
kieszeni. Trochę wypłynęło z kraju, trochę zainwestowano, ale ludzie, którzy je pożyczyli, nie odpowiadają za
zadłużenie. Płacić muszą mieszkańcy Indonezji, chociaż nie oni zaciągali pożyczki; to oznacza twarde ograniczenia,
ubóstwo i cierpienie. A sami dłużnicy? Są zabezpieczeni przed ryzykiem. To jedna z funkcji MFM: zabezpieczać
tych, którzy pożyczają i czynią ryzykowne inwestycje. To właśnie ze względu na stopień ryzyka pożyczki są tak
wysoko oprocentowane. Dłużnicy nie ryzykują mając gwarancje MFM. Zadłużenie różnymi kanałami przenoszone
jest na podatników z Północy. Cały system tak jest pomyślany, by odciążyć pożyczkobiorców. Ci nigdy nie ponoszą
odpowiedzialności. Odpowiedzialność spada na zubożałe społeczeństwa ich własnych krajów. To są wybory ideolo-
giczne, nie gospodarcze. Problem na tym się nie kończy. Istnieje zasada respektowana w prawie międzynarodowym,
a ustanowiona przez USA ponad sto lat temu, kiedy to Stany "wyzwalały" Kubę, czyli podbiły ją w 1898 roku,
uniemożliwiając samodzielne wyzwolenie się wyspy spod władzy hiszpańskiej. Rząd USA umorzył wówczas dług
Kuby wobec Hiszpanii, posługując się całkiem rozsądnym argumentem, że zadłużenie jest nieważne ponieważ
zostało narzucone Kubańczykom siłą, bez ich przyzwolenia. Zasada ta zaczęła później, z inicjatywy Stanów, obo-
wiązywać w prawie międzynarodowym pod nazwą "ohydnego zadłużenia". Dług nie jest ważny, jeśli został wymu-
szony. Zadłużenie Trzeciego Świata jest ohydnym zadłużeniem. Uznała to nawet przedstawicielka USA przy MFM,
Karen Lissaker, specjalistka od gospodarki międzynarodowej, która przed kilku laty przyznała, że gdyby stosować
zasadę ohydnego zadłużenia, większość długów Trzeciego Świata musiałaby zostać unieważniona.
DB: "Newsweek" z 13 grudnia poświęcony był "Bitwie w Seattle". Przy jednym z artykułów znalazł się “sidebar”
zatytułowany Nowy Anarchizm. Pośród postaw reprezentatywnych dla nowego anarchizmu wymieniono Rage
Against the Machine i Chumbawamba. Nie sądzę, by wiedział Pan o kim mowa.
Chomsky: Wiem, nie jestem aż tak odcięty od świata.
DB: To kapele rockowe. Obok nich wymieniono pisarza Johna Zerzana i Theodore'a Kaczynskiego, czyli Una-
bombera, oraz profesora MIT, Noama Chomsky'ego. Jak panu odpowiada to towarzystwo? Czy "Newsweek"
kontaktował się z Panem?
Chomsky: Oczywiście. Przeprowadzili ze mną długą rozmowę [chichot]. Domyślam się, co mogło się dziać w
redakcji, ale wie Pan, jak to jest z domysłami. Określenie "anarchista" zawsze miało podejrzane brzmienie w kręgach
elity. Na przykład w dzisiejszym "Boston Globe" zobaczyłem taki nagłówek: "Anarchiści planują oprotestować
kwietniowe spotkanie MFM". Kim są ci anarchiści, którzy planują protest? To Public Citizen Ralpha Nadera,
organizacje pracownicze i tak dalej. Oczywiście, przy okazji pojawią się ludzie nazywający samych siebie anarchi-
stami, cokolwiek miałoby to znaczyć. Ale elicie potrzebne jest coś, co można odrzucić jako irracjonalne. Na tej
samej zasadzie Thomas Friedman nazywa protestujących wyznawcami płaskiej ziemi.
DB: Vivian Stromberg z nowojorskiej organizacji pozarządowej Madre mówi, że w kraju panuje podniecenie
[motion], ale brak inicjatyw [movement].
Chomsky: Nie zgadzam się. To, co zdarzyło się w Seattle, było bez wątpienia inicjatywą. Aresztuje się studentów,
którzy protestują przeciwko niehumanitarnym warunkom pracy [sweatshop conditions]. Moim zdaniem jest wiele
podobnych inicjatyw. W pewnym sensie to, co miało miejsce kilka tygodni temu w Montrealu, podczas spotkania
Protokołu Biobezpieczeństwa, było chyba jeszcze dramatyczniejsze, niż wydarzenia w Seattle. Niewiele o tym
mówiono, bo protestowali przede wszystkim Europejczycy. USA i kilka innych krajów oczekiwało zysków z
eksportu biotechnologii. Chodzi o tak zwaną "zasadę ostrożności" [precautionary principle], która dawałaby prawo
poszczególnym krajom i społeczeństwom powiedzieć: nie, nie chcemy być przedmiotem waszych eksperymentów.
Podczas negocjacji w Montrealu Stany Zjednoczone, które są potężnym ośrodkiem przemysłu biotechnicznego,
inżynierii genetycznej etc., domagały się zastosowania tutaj liberalniejszych zasad przyjętych przez WTO. Zgodnie z
nimi obiekt eksperymentu musi przedstawić naukowe dowody na jego szkodliwość, jeśli tego nie uczyni, zwycięża
prawo korporacji. Większość krajów świata stosuje z powodzeniem zasadę ostrożności. Chodzi o rzeczy podstawo-

background image

23

we: o obronę prawa poszczególnych społeczeństw do podejmowania autonomicznych decyzji, do dobrowolnego
poddawania się eksperymentom, nie mówiąc już o kontroli nad własnymi zasobami i ustalaniu zasad, na jakich obcy
kapitał może inwestować w moim kraju. Inaczej mówiąc, chodzi o zachowanie suwerenności, o obronę przed
megakorporacjami. Z pewnego punktu widzenia problemy podnoszone w Montrealu były więc bardziej istotne niż w
Seattle.
DB: Czy sądzi Pan, że kwestia bezpiecznej żywności mogłaby przysporzyć lewicy elektoratu?
Chomsky: Nie uważam by był to problem akurat dla lewicy. Jeśli określenie "lewica" coś jeszcze znaczy, znaczy
ono zajmowanie się potrzebami i prawami przeciętnego człowieka, z czego wynika, że ogromna większość społe-
czeństwa powinna skłaniać się ku lewicy. I tak chyba rzeczywiście jest. Kwestia bezpiecznej żywności o tyle jest
problemem lewicy, o ile dotyczy całego społeczeństwa.
DB: Czy mógłby Pan powiedzieć coś więcej o ruchu studenckim walczącym o lepsze warunki pracy [antisweats-
hop movement]. Czy różni się on od innych, znanych Panu ruchów?
Chomsky: I tak i nie. W pewnym sensie jest podobny do ruchu przeciwko apartheidowi, z tą różnicą, że uderza
bezpośrednio w relacje wyzysku. To jeszcze jeden przykład współdziałania różnych elektoratów. Ruch został
zainicjowany przez Charliego Kernaghana z nowojorskiego National Labor Committee i przez inne grupy skupiające
działaczy pracowniczych. Studenci zaangażowani w ruch wymusili na rządzie USA opracowanie swego rodzaju
kodeksu. Administracja sponsoruje nawet koalicję grup pracowniczych i studenckich, którą jednak wiele innych grup
bojkotuje, uważając, że jej działalność prowadzi donikąd.
DB: Studenci nie nawołują do obalenia systemu wyzysku.
Chomsky: Może powinni. Tymczasem walczą o prawa pracownicze. Te same prawa, które starają się gwaranto-
wać konwencje MOP. Stany Zjednoczone ratyfikowały bardzo niewiele postanowień MOP. Gorsza sytuacja w tym
względzie jest chyba tylko na Litwie i w Salwadorze. Nie oznacza to, że inne kraje respektują postanowienia MOP,
ale przynajmniej je podpisują. Stany Zjednoczone nie robią nawet tego.
DB: Proszę mi powiedzieć, co dzieje się na Pana campusie, w MIT. Czy istnieje tam ruch obrony praw pracowni-
czych?
Chomsky: Istnieją bardzo aktywne grupy zajmujące się sprawiedliwością społeczną. Sprawiedliwością w prakty-
ce. Tymi samymi kwestiami, które kazały ludziom wyjść na ulice Seattle. W Stanach nikt nie cierpi tak, jak w
krajach Trzeciego Świata, ale pomimo przyrostu gospodarczego większość społeczeństwa jest pozostawiona sama
sobie. Międzynarodowe porozumienia ekonomiczne, tak zwane porozumienia wolnorynkowe, mają na celu utrzyma-
nie stanu obecnego.
BD: Jak mógłby Pan skomentować afrykańskie przysłowie, które powiada: "Nie zburzysz domu Pana jego
narzędziami".
Chomsky: Jeśli miałoby to oznaczać: nie próbuj poprawiać losu ludzi cierpiących, to nie zgadzam się z nim.
Prawda, że scentralizowana władza, korporacyjna czy państwowa, nie zamierza popełnić samobójstwa. Ale to nie
znaczy, że nie powinniśmy jej przeszkadzać. Po pierwsze, wykorzystuje ona cierpienie i temu, niezależnie od
wszystkiego, należy się sprzeciwiać. Ludzie muszą zrozumieć ile mogą zdziałać dzięki współpracy. Alternatywą
będą akademickie seminaria pełne narzekań jak okropny jest system.

[12 kwietnia 2000]

* * *

O ataku

Wtorkowe ataki to zbrodnia. Skalą nie dorównywały być może innym, myślę choćby o przeprowadzonych z
rozkazu Clintona bombardowaniach, które zniszczyły połowę infrastruktury farmaceutycznej Sudanu. Ile pociągnęły
za sobą ofiar nikt nie wie, ponieważ Stany zablokowały możliwość zebrania danych a ONZ też na nich specjalnie nie
zależało. Nie wspomnę o jeszcze bardziej drastycznych przypadkach, można je mnożyć. Tak czy inaczej ataki były
bez wątpienia straszliwą zbrodnią, a jej ofiarami stali się, jak zwykle, ludzie pracy: portierzy, sekretarki, strażacy,
etc. Wkrótce może się okazać, że to miażdżący cios wymierzony w Palestyńczyków i inne biedne, represjonowane
narody. Kolejną konsekwencją ataku będzie najpewniej zaostrzenie systemów kontroli oraz bezpieczeństwa, a to
pociągnie za sobą ograniczenie swobód obywatelskich i wolności.
Wtorkowe wypadki w dramatyczny sposób dowodzą jaką głupotą jest "obrona rakietowa". Od dawna było
oczywiste, na co wielokrotnie zwracali uwagę analitycy od strategii, że jeśli ktoś będzie chciał dokonać w USA
zniszczeń na wielką skalę, przy zastosowaniu broni masowego rażenia, nie zdecyduje się na z góry przegrany atak
rakietowy. Istnieje mnóstwo prostszych sposobów, przed którymi w zasadzie nie ma jak się ochronić. Ostatnie
wypadki najprawdopodobniej zostaną wykorzystane jednak dla wzmożenia nacisków, by budować kolejne systemy
obrony. Pod cienkim woalem pojęcia "obrona" kryją się plany militaryzacji przestrzeni, wystarczy dobrze przygoto-
wana kampania, by nawet najbardziej wątpliwe argumenty trafiły do przekonania przerażonej opinii publicznej.
Krótko mówiąc, wtorkowa zbrodnia to prawdziwy dar dla ultranacjonalistycznej prawicy, która dąży do tego, by
sprawować kontrolę przy użyciu siły. Nie chodzi już nawet o działania podjęte ewentualnie przez Stany, działania,
które mogą pociągnąć za sobą kolejne ataki, jeśli nie gorsze konsekwencje. W każdym razie perspektywy są bardziej
złowieszcze niż przed atakami.

background image

24

Możemy różnie zareagować. Możemy dawać wyraz zgrozie albo próbować zrozumieć dlaczego doszło do
zbrodni, a to oznacza, że musielibyśmy dokonać niejakiego wysiłku i wniknąć w sposób myślenia sprawców. Jeśli
podejmiemy ten wysiłek, powinniśmy wysłuchać słów Roberta Fiska, który przez wiele lat był sprawozdawcą na
Bliskim Wschodzie i jak nikt zna realia regionu. Mówiąc o "przerażającym okrucieństwie pognębionych i upokorzo-
nych" Fisk pisze: "nie wierzmy, jak będzie się nam teraz wmawiać, że chodzi o wojnę demokracji przeciwko
terrorowi. Chodzi także o amerykańskie pociski niszczące domy Palestyńczyków, o helikoptery USA, które ostrzela-
ły libański szpital polowy w 1996 roku, o zniszczenie przez Amerykanów wioski Qana, o libańską milicję opłacaną z
poparciem Stanów przez Izrael - siejącą śmierć w obozach uchodźców". O wiele innych, podobnych działań.
Możemy wybierać: albo postaramy się zrozumieć albo nie, a wtedy przyłożymy rękę do jeszcze gorszych rzeczy,
które mogą się zdarzyć.

* * *

Timor Wschodni - to jeszcze nie koniec

Według najnowszych wiadomości, misja ONZ we Wschodnim Timorze była w stanie stwierdzić liczbę 150 000
ludzi z szacowanej populacji liczącej 850 000 w tym regionie. Jej raport mówi, że 260 000 "obecnie prowadzi
nędzną wegetację w znajdujących się w fatalnym stanie obozach dla uchodźców w Zachodnim Timorze, pod szczel-
ną kontrolą milicji, po tym jak uciekli lub zostali zmuszeni do opuszczenia swoich miejsc zamieszkania", i że
kolejnych 100 000 osób zostało przeniesionych do innych części Indonezji. Co do reszty podejrzewa się, że kryją się
w górach. Dowódca australijski wyraził oczywistą troskę, że wysiedleni ludzi cierpią z braku żywności i lekarstw.
Wizytując obozy we Wschodnim i Zachodnim Timorze, doradca amerykańskiego Sekretarza Stanu, Harold Koh
stwierdził, że uchodźcy "głodują i są terroryzowani", a zniknięcia ludzi "bez wyjaśnień" są na porządku dziennym.
Aby uświadomić sobie skalę spustoszenia, trzeba być świadomym potencjalnej likwidacji fizycznej bazy niezbędnej
do przetrwania, której dokonali wycofujący się żołnierze indonezyjscy oraz związane z nimi siły paramilitarne
(milicja), oraz zdać sobie sprawę z rządów terroru, które panowały na tym terenie przez ćwierć wieku (wymordowa-
nie setek tysięcy ludzi, gdy administracja Cartera dostarczała wymaganego dyplomatycznego i militarnego wspar-
cia).
Jak działali ich następcy podczas "fazy szlachetnej" w polityce zagranicznej, z jej "dostojnym blaskiem", aby
przytoczyć fragmenty tej wzniosłej retoryki odpowiednich komentatorów w prasie krajowej w latach 90-tych?
Jednym sposobem był wzrost poparcia dla morderców - dla "takiego naszego człowieka", jak generał Suharto został
określony przez administrację Clintona zanim popadł w niełaskę za utratę kontroli i nieudane próby wprowadzenia
ciężkich reform zaordynowanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy z odpowiednią żarliwością. Po
masakrze w Dili w 1991 roku Kongres ograniczył sprzedaż broni i zakazał trenowania żołnierzy Indonezji przez
USA, ale Clinton znalazł pokrętny sposób ominięcia tych zakazów. Kongres wyraził swoje "oburzenie", zauważając,
ż

e "to było i jest intencją Kongresu, aby zakazać amerykańskiego treningu wojskowego dla Indonezji" - o czym

mogą się dowiedzieć czytelnicy Far Eastern Economic Review oraz publikacji dysydenckich w Ameryce. Ale
wszystko to na próżno.
Pytania dotyczące programów Clintona otrzymały rutynowe odpowiedzi z Departamentu Stanu: amerykańskie
szkolenie wojskowe "przynosi bardzo pozytywne wyniki w sensie wpisania zagranicznych sił militarnych w amery-
kańskie wartości". Te wartości zostały ukazane, gdy pomoc militarna dla sprzedaży przepływającego i licencjonowa-
nego przez rząd Indonezji uzbrojenia wzrosła pięciokrotnie od roku podatkowego 1997 do ostatniego roku. Miesiąc
temu (19 września 1999 roku) międzynarodowy serwis informacyjny London News oraz Guardian Weekly opubli-
kowały relacje zatytułowane "US Trained Butchers of East Timor" ("Szkoleni przez USA rzeźnicy Wschodniego
Timoru"). Raport, autorstwa dwóch korespondentów opisał program Clintona "Iron Balance" ("śelazna równowa-
ga"), w ramach którego szkolono wojsko indonezyjskie z pogwałceniem zakazu ze strony kongresu nałożonym już w
1998 roku. W ramach programu uwzględniono jednostki Kopassus, przestępcze siły, które zorganizowały i kierowały
"milicją" i bezpośrednio uczestniczyły w ich zbrodniach, czego Waszyngton był absolutnie świadomy - podobnie jak
wiedział, że ci "długo-dystansowi" beneficjanci treningów amerykańskich "przechodzą do legendy ze względu na
swoje okrucieństwo", a Wschodni Timor "stał się pierwszoplanowym przykładem wszelkiego rodzaju zbrodni" (Ben
Anderson, jeden z czołowych specjalistów zajmujących się Indonezją).
Program Clintona "śelazna równowaga" dostarczył tym siłom jeszcze więcej szkoleń w zakresie zwalczania buntów
i "operacji psychologicznych", co zostało od razu zastosowane. Podczas gdy oni i ich sługusy palili stolicę, Dili, we
wrześniu, czemu towarzyszyły mordy i wszelka przemoc, Pentagon oznajmił, że "amerykańsko-indonezyjski
program szkoleniowy skupił się na przeciwdziałaniu katastrofom humanitarnym i innymi klęskom, i zakończył się 25
sierpnia", pięć dni przed referendum, które wywołało ostrą eskalację zbrodni - dokładnie taką, jakiej mogli spodzie-
wać się przywódcy polityczni z Waszyngtonu, przynajmniej jeśli czytali swoje własne raporty wywiadowcze.
Wszystko to, jak się okazało, wpadło wprost w dziurę w pamięci, która zwiera cały przeszły "dorobek" głównych
akcji wspierania przez Amerykę zbrodni, zasługując na taki sam (całkowity) oddźwięk w mediach, jak wiele innych
wydarzeń ubiegłego roku; na przykład jednomyślnie głosowanie w Senacie, 30 czerwca, wzywające administrację
Clintona do połączenia indonezyjskiej akcji militarnej w Timorze Wschodnim z "jakąkolwiek pożyczką czy pomocą
finansową dla Indonezji", jak mogli przeczytać czytelnicy Irish Times.
Przez większą część 1999 roku intelektualiści zachodni byli zaangażowani w jeden z najbardziej zuchwałych
pokazów samouwielbienia w stosunku do wspaniałych działań w Kosowie. Pomiędzy wieloma innymi aspektami

background image

25

tego niezwykłego osiągnięcia, o którym zawiadomiono we właściwych miejscach, mieliśmy do czynienia z faktem,
ż

e potężna fala gnębionych uchodźców wyrzuconych z ich domów po bombardowaniach mogła otrzymać niewielkie

wsparcie - wszystko to dzięki obcięciu przez Waszyngton funduszy dla odpowiedzialnych za to służb ONZ. Ilość ich
pracowników została zredukowana o 15% w 1998 roku, i kolejne 20% w styczniu 1999 roku; a teraz musi znosić
słowa krytyki ze strony (również natchnionego) Tony Blaira za swoją "problematyczną działalność" w momencie
pojawienia się zbrodni, które były koniecznym następstwem bombardowania ze strony USA/UK. Podczas gdy
odbywała się odpowiednia, nieustanna adoracja tych działań ze strony społeczeństwa, zbrodnie zaczęły mieć miejsce
w Timorze Wschodnim. Nawet przed referendum sierpniowym zostało zabitych od 3 do 5 tysięcy ludzi, co podają
wiarygodne źródła kościelne - około dwukrotnie więcej niż liczba zabitych przed rozpoczęciem nalotów w Kosowie
(z populacją większą o ponad dwa razy), jak stwierdza NATO. Podczas gdy okrucieństwa sięgnęły szczytu we
wrześniu, Clinton w milczeniu obserwował, aż został zmuszony wewnętrzną i międzynarodową (przede wszystkim
australijską) presją do wykonania przynajmniej kilku gestów. To wystarczyło generałom indonezyjskim, aby na-
tychmiast zająć odwrotne do dotychczasowego stanowisko - co jest oznaką ukrytej siły, która wciąż czuwa w
pogotowiu. Każda rozumna istota może natychmiast wyciągnąć kilka wniosków na temat winowajców.
Z ostatniej chwili, USA nie dostarczyło żadnych funduszy dla sił międzynarodowych ONZ kierowanych przez
Australię (z drugiej strony Japonia, od dawna gorliwy dostawca pomocy dla Indonezji zaoferował 100 milionów
dolarów). Ale to nie jest chyba wielkim zaskoczeniem, jeśli weźmie się pod uwagę odmowę pokrycia jakichkolwiek
kosztów związanych z operacją cywilną w Kosowie. Waszyngton poprosił również ONZ, aby zredukowało skalę
tego typu operacji, ponieważ może zostać zmuszone do opłacenia części związanych z tym wydatków. Setki tysięcy
zaginionych ludzi może głodować w górach, ale Siły Powietrzne, które szczycą się bardzo precyzyjnym niszczeniem
celów cywilnych najwidoczniej są pozbawione zdolności zrzucania z powietrza pożywienia - i nie było słychać
ż

adnych głosów opowiadających się za nawet tak podstawową humanitarną akcją. Kolejne setki i tysiące spotyka

ponury los w samej Indonezji. Jedno słowo z Waszyngtonu mogłoby dać kres ich niedoli, ale takie słowo nie padło,
podobnie jak nie pojawiły się żadne komentarze.
W przypadku Kosowa przygotowania do procesów o zbrodnie wojenne są prowadzone od maja, przyspieszone z
inicjatywy USA-UK, co zakłada między innymi bezprecedensowy dostęp do informacji wywiadowczych. We
Wschodnim Timorze śledztwa są prowadzone "w czasie wolnym od pracy", z uczestnictwem Indonezji oraz z
nadzwyczaj "napiętym" terminem, w którym mają się zakończyć (31 grudnia). To jest, według urzędników ONZ
cytowanych przez prasę brytyjską, "żart doskonały, całkowita porażka". Rzecznik Amnesty International dodał, że
dochodzenie, które się planuje, "wywoła we Wschodnim Timorze jeszcze większą traumę niż miało to miejsce do tej
pory. W tych warunkach może to być naprawdę uwłaszczające". Generałowie indonezyjscy "nie wydają się z tego
powodu trząść ze strachu", stwierdziła prasa australijska. Jeden powód to taki, że "jednym z najbardziej potępiają-
cych dowodów prawdopodobnie będzie... materiał ściągnięty z fal radiowych przez skomplikowany amerykański i
australijski elektroniczny sprzęt do przechwytywania", a generałowie ufają, że ich starzy przyjaciele nie pozwolą,
aby stała im się krzywda - jeśli tylko "łańcuch odpowiedzialności" będzie trudny do przerwania we właściwym
miejscu.
Pojawiło się też niewiele starań, aby wydobyć dowody przestępstw dokonanych we Wschodnim Timorze.
Zdecydowanie przeciwnie do tego Kosowo zostało zapełnione policyjnymi i medycznymi ekipami z USA i innych
państw zbierającymi dowody zagłady, w nadziei na odkrycie zbrodni zakrojonych na szeroką skalę, które mogą stać
się materiałem usprawiedliwiającym bombardowanie przez NATO; jednak one były oczywistym tego skutkiem - jak
to zaplanował Milosevic, co się dzisiaj przyjmuje, mimo że generał Wesley Clark stwierdził to miesiąc po rozpoczę-
ciu ataku, że rzekomymi planami "nigdy nie dzielono się ze mną", i że operacja NATO "nie została pomyślana [przez
liderów politycznych] jako sposób powstrzymania serbskich czystek etnicznych... Nie było nigdy intencji, aby to
robić. Nie o to chodziło".
Komentując odmowę Waszyngtonu, aby choć podnieść palec, aby pomóc ofiarom zbrodni, starszy dyplomata
australijski Richard Butler zauważył, że "zostało mi to bardzo jasno zasugerowane przez doświadczonego analityka
amerykańskiego, że fakty dotyczące przymierza wyglądają następująco: USA będzie reagowało z uwzględnieniem
proporcji, definiując to przede wszystkim w kategoriach własnego interesu i oceny zagrożenia...". Uwagi te nie
zostały przedstawione jako krytyka Waszyngtonu, dotyczyły one raczej jego rodaków, Australijczyków, którzy nie
zdają sobie sprawy z podstawowych kwestii: że to inni mają dźwigać ciężary i zmagać się z kosztami - co w przy-
padku Australii może stanowić poważny problem. Nie będzie to z pewnością szokiem, jeśli za dwa lata amerykań-
skie korporacje będą ochoczo korzystały z warunków w Indonezji, która czuje się urażona z powodu akcji australij-
skich, ale nie skarży się na swojego pana.
Chór samouwielbienia trochę przycichł, choć nie za bardzo. O wiele ważniejsza niż te politowania godne manife-
stacje jest porażka w próbach działania - natychmiast i zdecydowanie - aby ocalić pozostałości po tej jednej z
najstraszniejszych tragedii naszego okrutnego wieku.

background image

26


R e c e n z j e w y b r a n y c h b r o s z u r

Murray Bookchin “Anarchizm ery dobrobytu” - pozycja nr 46.

Murray Bookchin to najbardziej znany współczesny propagator anarchizmu, który
pokładał szerokie nadzieje w rewolcie w końcu lat 60-tych. I to wyraźnie jest odczu-
walne w tym krótkim, dobrze przetłumaczonym eseju. Autor bardzo celnie i trafnie
łączy zagadnienia związane z ochroną środowiska a anarchizmem. Udowadnia, że te
dwa elementy stanowią układankę tworzącą jednolitą całość. Postuluje zlikwidowanie
hierarchii jako struktury, która “stanowi zagrożenie dla przetrwania ludzkości”.

Albert Memmi “Poznajemy rasizm na własnej skórze” - pozycja nr 8.

Głęboka analiza rasizmu dokonana przez Tunezyjczyka urodzonego w społeczno-
ści żydowskiej a mieszkającego w Paryżu. Autor miał więc przypuszczalnie wiele
doświadczeń związanych z powyższym tematem. Jego rozważania są czasami bardzo
zaskakujące, może kontrowersyjne. Momentami można odnieść wrażenie, że Memmi
szuka problemu tam, gdzie go nie ma. Szybko okazuje się jednak, dzięki dowodom
podanym jak na tacy, że rasizm jest głęboko osadzony w każdym społeczeństwie. W
tekście jest wiele odwołań do psychologii, relacji między katem a ofiarą, systemów
kolonizacyjnych, itd.

Piotr Frankowski “Działalno

ść

Warszawskiej Federacyjnej Grupy Anarchi-

stów-Komunistów “Internacjonał” w latach 1905-1908” - pozycja nr 11.

Krótki, ale zdecydowanie docierający do sedna szkic poświęcony działalności
jednej z najbardziej prężnych organizacji anarchistycznych funkcjonujących na terenie
Królestwa Polskiego w okresie I rewolucji rosyjskiej (1905-1907). Autor umiejętnie
wychodzi od wyjaśnienia ogólnie idei skrajnej wolności, aby następnie konkretnie
przejść do szczegółów związanych z “Internacjonałem”. Wylicza akcje przeprowa-
dzone przez członków grupy, przedstawia cele, zakres i skutki dokonań anarchistów.

Bertrand Russell “Bakunin i anarchizm” - pozycja nr 57.

II rozdział książki “Drogi do wolności”. Książka ta była pisana w okresie najpeł-
niejszej identyfikacji z socjalizmem gildyjnym. Socjalizm gildyjny można traktować
jako odmianę anarchizmu. Dla Russella władza była przede wszystkim złem. Powta-
rzał wielokrotnie z naciskiem, że “istota rządu i prawa polega na ograniczeniu wolno-
ści”. W niniejszej broszurze autor ukazuje co to jest anarchizm oraz rolę jaką odegrał
Bakunin w ruchu anarchistycznym.

background image

27

S P I S T R E Ś C I :

[P

EWNE

]

PRAWDY I MITY NA TEMAT RETORYKI WOLNEGO RYNKU

..........2

D

ŁUG

,

NARKOTYKI I DEMOKRACJA

...........................................................3

K

OMENTARZE DO OBECNEJ SYTUACJI POLITYCZNEJ

.................................7

K

ONTROLA NAD MEDIAMI

.........................................................................9

Początki historii propagandy...................................................................9

Demokracja widzów ................................................................................9

Public relations......................................................................................10

Manipulowanie opinią ..........................................................................12

Opis zamiast rzeczywistości..................................................................13

Kultura dysydencji................................................................................13

Parada wrogów......................................................................................14

Selektywność percepcji ..........................................................................15

Wojna w Zatoce.....................................................................................16

N

OAM

C

HOMSKY O KAPITALIZMIE

.........................................................18

N

OAM

C

HOMSKY DLA

N

EW

S

TATESMAN

, L

IPIEC

1994..........................19

C

OŚ SIĘ DZIEJE

,

KOTŁY POD PARĄ

,

PORA WSIADAĆ NA POKŁAD

............21

O

ATAKU

..................................................................................................23

T

IMOR

W

SCHODNI

-

TO JESZCZE NIE KONIEC

.........................................24
















background image

Noam Avram Chomsky, urodził si

ę

w 1929 roku. Jest j

ę

zykoznawc

ą

, od 1954 roku

pracuje w Massachussets Institute of Technology. Jest twórc

ą

gramatyki

transformacyjno-generatywnej, maj

ą

cej przełomowe znaczenie dla rozwoju

nowoczesnych teorii lingwistycznych. W

ś

rodowiskach filologicznych mniej jest

jednak znana jego działalno

ść

polityczna. Jeszcze w latach sze

ść

dziesi

ą

tych i na

pocz

ą

tku nast

ę

pnej dekady gło

ś

no protestował przeciwko wojnie wietnamskiej. W

latach pó

ź

niejszych opublikował mnóstwo artykułów i ksi

ąż

ek na tematy ekonomiczne, społeczne i

polityczne. Od ko

ń

ca lat siedemdziesi

ą

tych zajmuje si

ę

przede wszystkim zagadnieniem zwi

ą

zków

j

ę

zyka z polityk

ą

, histori

ą

idei i histori

ą

nauki.


















R

ED

R

AT

http://red-rat.w.interia.pl

e-mail: red_rat@interia.pl

Artur Wyrwa, skr. poczt. 39, 65-182 Zielona Góra 5
koperta + znaczek za 1,20zł = katalog Red Rat


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Język według Noama Chomsky'ego
lingwistyka Chomsky'ego
Gramatyka generatywna Chomsky'ego, Filologia polska, Językoznawstwo
Piotr Wołkowski Biologiczne aspekty teorii zdolności językowej Chomsky ego
118 Model poliarchii wg R Dahla i ego implikacje pragmatyczne w nauce o polityceid033
Braciole wg Buddy'ego Valastro
Pulpety mięsne wg Buddy'ego Valastro
118 Model poliarchii wg R Dahla i ego implikacje pragmatyczne w nauce o polityceid033
2012 2013 Kalendarium świąt wg Nauczyciela
kamil andrzejczak swiat wg lyncha
Świat według Hemmy ego
z serialu tv swiat wg bundych
CHOMSKY Interwencje
LYONS Chomsky, Psychologiczne implikacje gramatyki generatywnej
Chomsky - gramatyka struktur frazowych, Teorie język

więcej podobnych podstron