210 04 (5)




B/210: Sawa - Przekazy z pępka wszechświata






Wstecz / Spis
Treści / Dalej
4

NARODZINY NA ZIEMI
To przeżycie spadło na mnie w nocy 26 lutego 1996 roku, jak bomba niezrozumiałych emocji. Zaczęło się gwałtownym wejściem w Trans, miało w sobie elementy Panoramicznego Snu, Telepatii, Jasnosłyszenia, Ingerencji i Rozszerzonej Percepcji, a dotyczyło Regresyjnego przypomnienia.
Obudziłam się nagle w środku nocy w świecie, w którym byłam rodzącą w straszliwym bólu i męczarniach kobietą. Leżałam z rozchylonymi nogami i widziałam pochylających się nad moim brzuchem jakichś ludzi. Wydawało mi się, że są to mężczyźni. Dwóch, czy trzech niewysokich, milczących, obojętnych, działających z wielką precyzją. Bałam się ich. Nie wiedziałam, czy mnie gwałcą, czy odbierają dziecko. Ból i strach absolutnie dominowały w moim umyśle.
Krzyczałam. To było właściwie wycie, zwierzęce, szalone, przerażone do głębi
całej mojej istoty.
Jednocześnie byłam rodzonym przez siebie dzieckiem i przeżywałam strach
związany z ciasnotą, ciemnością, bólem, niezrozumiałym procesem wydostawania
się z łona.
Modliłam się gorączkowo, przyciskając ręce do piersi, zupełnie bezbronna:
"Ojcze, pomóż mi, pomóż mi, pomóż mi!", mając na myśli ojca, który przed śmiercią
przyrzekł mi pomoc w zaświatach i zazwyczaj dotrzymuje obietnicy.

I nagle poczułam, że się zjawił. Stał u wezgłowia, ale nic nie uczynił w mojej obronie. Nawet nie przemówił. Tylko w jednej chwili
moja percepcja rozszerzyła się i patrzyłam teraz na to, co się dzieje z ogromnej perspektywy.
Moje ciało rodziło i było rodzone nadal, ból także istniał, ale obserwowałam całe to, pełne cierpienia zdarzenie z odległości setek, tysięcy lat... To się wciąż powtarza i jest takie samo, zanurzenie się duszy w materię pociąga za sobą nieuchronne zetknięcie się z bólem i strachem, okrucieństwem i władzą ewoluującego ciała fizycznego nad świadomością. BÓLEM, KTÓRY OGŁUPIA. BÓLEM, KTÓRY PRZYWRACA PAMIĘĆ.
Potem nagle wyjęto mi dziecko, zobaczyłam krew i już zaraz byłam tym przerażonym do szpiku kości noworodkiem, nad którym mignął skalpel. Przecięcie pępowiny jak przecięcie głowy na pół...
Obudziłam się na Jawie ze świadomością, że przeżyłam własny poród (który trwał 3 dni i 3 noce i był okropnie bolesnym doświadczeniem dla mojej matki, podczas gdy bezradny ojciec wyczekiwał cały ten czas na korytarzu), ale jednocześnie zajrzałam pod skórkę tych pojedynczych narodzin w proces ogólny, ewolucyjny, trwający niezliczone wieki dla uwikłanej w materię duszy. Tajemniczy trzej drobni mężczyźni (w rzeczywistości odbierała mnie położna z pielęgniarką) to istoty z gwiazdozbioru Sieci, które najprawdopodobniej miały jakiś udział w przetworzeniu mojego genotypu, aby łatwiej nawiązać ze mną kontakt w późniejszych latach. Rzeczywiście posiadam trochę ich cech, przez co nie wydają mi się ani odpychający, ani niezrozumiali. Jest to przede wszystkim zdolność telepatycznego zlewania się w jedno z innymi, także brak naturalnej dla większości ludzi bariery ochronnej ego (jeśli nawet piszę ten tekst w pierwszej osobie to nie idzie za tym pycha, czy ambicja, a chłodny, naukowy stosunek do własnego przypadku, który badam i relacjonuję tak, jak się bada jakiekolwiek zjawisko na zewnątrz siebie). We wczesnym dzieciństwie prześladowało mnie ponadto wrażenie, że mam za dużo palców u rąk, oraz że funkcja jedzenia i wydalania pokarmów jest wstrętna i zupełnie zbędna. Trudno też pominąć dziwne u kilkuletniego dziecka, wychowywanego w świeckiej rodzinie w czasach socjalistycznej Polski przekonanie o tym, że śmierci nie ma, istnieje natomiast co jakiś czas zmiana ciał, naturalna i prosta tak, jak zmiana ubrania...
ŚLEDZTWO W SPRAWIE POPRZEDNIEGO ŻYCIA
Przez cały dzień 7 sierpnia 1992 roku czytałam z wielkim zainteresowaniem książkę dra Raymonda Moody`ego pt. "Życie przed życiem". Tej nocy doświadczyłam po raz pierwszy Regresji Reinkarnacyjnej w stanie spontanicznego Transu, Rozszerzonej Percepcji, Jasnowidzenia i Jasnosłyszenia oraz Telepatycznego utożsamienia się z jedną z postaci Przeżycia.
Najpierw ogarnęła mnie fala przyspieszonych wibracji. Skoncentrowała mój umysł na obrazach, które nagle zaczęły się przesuwać przede mną tak jak film puszczany w przyspieszonym tempie. Od początku nie nadążałam z pełną rejestracją i zapamiętywaniem szczegółów, gdyż wszystko działo się bardzo szybko, zbyt szybko dla mojej niewyćwiczonej uwagi. Zapis więc ogranicza się jedynie do tego, co utkwiło mi z jakichś względów szczególniej w głowie.
Znalazłam się we wnętrzu ogromnej sali balowej w arystokratycznym pałacu, była jasno oświetlona i pełna wystrojonych ludzi. Otaczały mnie szczupłe, piękne, dystyngowane kobiety we wspaniałych sukniach z epoki Oświecenia, z głęboko odsłoniętymi dekoltami. Wszystkie one w tamtej chwili patrzyły na mnie z potępieniem i oburzeniem, byłam bohaterką jakiegoś towarzyskiego skandalu i daremnie próbowałam im coś wytłumaczyć. Ogarnięta rozpaczą biegłam... zamajaczyło przede mną coś jak wysokie, gotyckie okno, miałam bardzo desperackie myśli... być może wskoczyłam na parapet, chwytając za okratowanie... Ktoś podbiegł, może nawet kilka osób i ściągali mnie w dół, szarpałam się...
(jednocześnie w głowie przemknęła mi myśl o jakiejś aktorce, bywającej często w najwyższym towarzystwie i że być może to, co robię to tylko dramatyczna rola, którą odgrywam w teatralnym przedstawieniu...)
Chwilę potem
leżałam w łóżku. Moim ciałem targały ostatnie, agonalne konwulsje, nad którymi
zupełnie nie panowałam. Czułam ucisk w brzuchu, być może był to skutek wypicia
trucizny i dziwiłam się, że nadal wciąż jeszcze wszystko słyszę, choć nie władam
już zupełnie ciałem fizycznym.
Wtem pochylił się nade mną jakiś mężczyzna w średnim wieku o mocnym, zdecydowanym
charakterze. Objął mnie i szepnął z wielkim żalem do ucha: "Pocałowałbym cię
i żyłabyś na pewno...". Mówił ze specyficznym, nieco wschodnim, ale najbardziej
staropolskim - akcentem.

Potem coś się nadal działo, co mnie zdziwiło, gdyż chyba trudno sobie przypominać czas po swojej śmierci, a jednak... Zapamiętałam z tych scen
ciężkie, ponure przeżycia kogoś z rodziny, chyba matki.
W akcji zapanowała atmosfera wstydliwej tajemnicy, którą trzeba koniecznie
zatrzeć, wyrzutów sumienia, nerwowego niszczenia śladów po tym co się wydarzyło,
jakaś czystka w papierach, przede wszystkim w korespondencji...

a potem nagle obudziłam się z dziwnie nabrzmiałą i pulsującą lewą stopą...
Nie było to jednak jedyne Przeżycie związane z tamtą historią. Kolejne spadło na mnie w nocy 25 czerwca 1997 roku i zaczęło się zwiększonymi wibracjami rozchodzącymi się w górę po całym ciele z Czakramu Podstawy, które wprowadziły mnie w Trans i znów pojawił się prędko migający film z wyraźnie słyszanymi głosami bohaterów w stanie Rozszerzonej Percepcji umysłu.
Znajdowałam się w salonie szlachty polskiej (sądząc ze strojów były to pierwsze lata XIX stulecia), na typowym dla tej klasy społecznej, co tygodniowym spotkaniu towarzyskim, gdzie dyskutowano na aktualne polityczne tematy, siedząc przy stolikach z filiżankami kawy, grając w karty i dobierając się w grupki osób jednej płci i w podobnym wieku. Rozmowa toczyła się w absolutnie fascynującej moje współczesne ucho staropolszczyźnie i byłam bardzo zdumiona spostrzeżeniem, jak dalece zmienił się od tamtej pory akcent w polskim języku. Grupka kilku podstarzałych pań, siedzących na sofie wymieniała właśnie najnowsze wiadomości, w ich rozmowie padło nazwisko generała Sierakowskiego...
Chwilę potem stałam już w ogromnym tłumie ludzi słuchających z nabożeństwem
i przejęciem w katedralnym kościele kazania jakiegoś księdza-patrioty.
Głos księdza, nabrzmiały patetycznym uczuciem rozlegał się w zupełnej ciszy
świątyni nad głowami licznie zgromadzonych wiernych. Cytował właśnie słowa Jezusa
z Ewangelii o tym, że "nie przyszedłem po to, aby przynieść pokój, ale miecz",
co niewątpliwie było wezwaniem do walki o wolność Polski, wcielonej chyba stosunkowo
niedawno w granice Rosji.
Następnie stałam przy wezgłowiu łóżka, na którym leżała jakaś kobieta, jej
twarz była zamazana i wiek trudny do ustalenia. Chwilę potem już jej tam nie
było, umarła? a ja widziałam swoją dłoń trzymającą poręcz. Dużą, męską.
Tym scenom towarzyszył cały czas dość monotonny męski głos, relacjonujący
wydarzenia, wydający opinie i oceny aktualnej sytuacji politycznej. Nic
nie zostało mi w pamięci z tego monologu.

Nie rozumiałam akcji dziejącej się w mojej głowie, próbowałam wysnuć jakieś logiczne wnioski i odnaleźć w tym wszystkim własną rolę, ale to było za trudne. Cały czas zastanawiałam się kim wtedy, u licha byłam, jednak cały ten seans pamięci nie udzielił mi żadnej zrozumiałej odpowiedzi. Ujrzałam jeszcze tylko
z bliska, patrząc jakby z dołu ku górze (co oznacza jego ważną, prestiżową rolę społeczną) twarz młodego, przystojnego mężczyzny. Miał silną szczękę o zdecydowanym, męskim zarysie i dość grube, zmysłowe wargi. Jego oczy były zasłonięte czymś, co przypominało ciemne okulary...
(Doprawdy nie wiem, czy noszono w tamtych czasach ciemne okulary, ale w języku symboli oznaczają one niechęć do przyznawania się publicznie do swoich poglądów lub konspiratorstwo).
Na tym skończył się ten dziwny seans pamięci i podwyższone wibracje wkrótce też zniknęły...
Następnego dnia wybrałam się do czytelni w miejskiej bibliotece, aby poszperać w "Herbarzu Polskim" i być może odnaleźć jakieś inne, uzupełniające szczegóły. Wertowałam długo i bezskutecznie kartki poświęcone historii życia członków rodzin Sierakowskich, Sarbiewskich, Sanguszków i Sapiehów i przez cały czas towarzyszyło mi specyficzne mrowienie energii rozchodzące się od stóp w górę oraz bardzo ciekawe w zestawieniu z odmienną płcią mojego ciała teraz - poczucie bycia ważnym, silnym i głęboko zrozpaczonym mężczyzną.
Teraz jednak bardziej zrozumiałe wydało mi się to, co usłyszałam w nocy 1 lipca 1995 roku od ducha mojego ojca, który zjawił się po odsłuchaniu przed snem kasety medytacyjnej "Katabasis" autorstwa pana Lecha Emfazego Stefańskiego. Obudziłam się wtedy w stanie Transu
czując jego znajome, mrowiące ciepło na plecach i usłyszałam jak szepcze mi do ucha historię o moim poprzednim życiu. Wyniknęło z niej, że byłam kiedyś polskim szlachcicem, mającym swoje posiadłości na kresach wschodnich. Słowa mojego przewodnika rozmazywały się w świadomości i w dziwny sposób szybko umykały z pamięci. Zostało mi z nich tylko kilka wyrazów...

Jugosławia... Turcja... rezygnacja (lub dymisja) z (czegoś) z powodu niezgody na posunięcia rządu... nagła śmierć...
Korzystając z okazji spytałam go jeszcze jak długo będę jeszcze przebywać na tym świecie. Odpowiedział: "Jeszcze bardzo długo. Ale - to dodał jakby mi na pociechę - efektem będzie kompletne rozdzielenie..."
Wspomnę jeszcze o Panoramicznym Śnie z 1993 roku, który zdarzył mi się któregoś ranka. Jego akcja toczyła się właśnie w tamtej epoce. Zapamiętałam z niej bardzo niewiele, jedynie
obraz wiejskiego kościoła i otaczającego go muru, w którym była kuta z żelaza brama. Ktoś powiadomił mnie, że ten kościół (lub coś w tym kościele, być może właśnie bramę) ufundowała księżna S. (pełne nazwisko zostawię w tajemnicy), pozostająca w wielkiej żałobie po swoim wcześnie zmarłym synu...
A jeśli już szperać dokładnie w zakamarkach pamięci to przytoczę jeszcze jedno swoje Przeżycie z sierpnia 1995 roku, z czasów, gdy poszukiwałam przyczyn trapiących mnie od lat dziwnych lęków i przekonań, uniemożliwiających mi wtopienie się w nurt zwykłego życia. Podaję jego dosłowny zapis ze swojego notatnika po to, aby unaocznić jak intelekt potrafi absurdalnie przekręcić i błędnie zinterpretować odbierane z nieświadomości informacje:
"W medytacji poprosiłam Wewnętrznego Mistrza o ostateczne wyjaśnienie mi tego, KIM JESTEM I PO CO. W nocy we śnie ukazała mi się piwnica, jako świat mojej podświadomej pamięci, a w niej dwie postacie męskie (były obwiedzione graficzną kreską). Z akcji snu, strzępków zapamiętanych słów i wydarzeń wynika, że jedna z tych osób miała coś wspólnego z jugosłowiańską arystokracją i tureckim władcą o imieniu zaczynającym się na A (Aleksander?). Na koniec pojawił się jakiś grubas goniący... świnię, co już całkiem pokiełbasiło mi w głowie... Zobaczyłam także pomniejszonego do rozmiarów karzełka, wesoło podskakującego człowieczka.
Na dnie piwnicy otworzyła się głęboka studnia, która była przejściem do
innego świata i na jej dnie ukazała się dziwnie nie-ludzka, śnieżnobiała, płaska
twarz z wielkimi, czarnymi oczami i ustami wyciągniętymi w ciup, przypominała
maskę. Usta tworzyły zarys małleńkiego dysku i dobiegł mnie stamtąd głęboko
wibrujący, przenikliwy Głos. Niestety nic nie zapamiętałam z tego, co powiedział..."

W styczniu 1999 roku znalazłam w bibliotece książkę biograficzną, która uświadomiła mi wszystkie szczegóły z tamtego wcielenia i powiązała w całość porozrzucane i wyrwane z kontekstu fragmenty przypomnień...
Na przełomie wieków XVIII i XIX żył sobie polski książę A.S., miło spędzający czas w świecie paryskiej arystokracji, romansujący ze sławną wówczas aktorką francuską, pozostający przez wiele lat w kulturalnej separacji z żoną, która jednak kategorycznie nie zgodziła się na rozwód, gdy zaczął z jakiegoś ukrytego przez potomnych powodu gwałtownie o to naciskać (cała korespondencja na jego temat została starannie przesiana i częściowo zniszczona przez rodzinę, zachował się jedynie całkiem przypadkowo jeden dziwnie miłosny list do jakiejś kobiety w papierach żony, a więc jej przypisywany). Początek XIX wieku spędził na długiej, kilkuletniej podróży po krajach Jugosławii, Grecji i Turcji, na której temat wydał potem listy i książkę. Po powrocie do Polski, nie lubiany przez środowisko warszawskich arystokratów, nie podatny na intrygi i koterie, ironista otoczony wrogością zwłaszcza pań zaszył się na wsi, na Litwie, skąd wyrwała go w końcu Wielka Polityka. Był członkiem Komitetu, który doprowadził do formalnego odnowienia Unii Polsko-Litewskiej w katedrze wileńskiej w 1812 roku i jako zdeklarowany działacz profrancuski (w przeciwieństwie do swojego powinowatego Adama Czartoryskiego, przystojniaka ze zmysłowymi wargami) organizował wywiad napoleoński, co skończyło się jednak gwałtownym sporem i złożeniem przez niego dymisji niedługo przed wyruszeniem Napoleona na Rosję, którego nie dało się w porę od tego zamiaru odwieźć. Zmarł nagle na skutek gangreny po ugryzieniu przez świnię. Został pochowany obok wiejskiego kościoła w miejscowości, w której zmarł, a jego matka, księżna S. przeżyła go o 5 lat, pogrążona po jego śmierci w wielkiej melancholii.
Wnioski: dziwnie jest znać swój poprzedni wizerunek. To wciąga i aktywizuje inną tożsamość, wychylającą się z cienia nieświadomości jak dawno zapomniany znajomy z dzieciństwa. Co rusz pojawiają się sceny, ludzie, głosy odgrywające - trochę jak ze starej płyty - zamierzchłe sytuacje i emocje, które jednak żyją nadal w jakiejś swojej przestrzeni i dzieją się tak jak ja się teraz dzieję... Rozpoznaję niektórych z tamtego świata w obecnym czasie, przebranych w nowe ciała, nazwiska i historie, pogłębiających dawne błędy, dźwigających popełnione kiedyś winy, goniących za iluzjami dawnego splendoru i potęgi z uporem maniaka... Pouczające to jest, acha.
ŚMIECH "NAPOLEONA"
Był to Trans, w którym pojawiło się Jasnosłyszenie i Jasnowidzenie, oraz Przepływ Energii przez ciało, w nocy 7 lutego 1999 roku.
Co jednak ciekawe, scena Regresji, która mi się wtedy ukazała - przedstawiła tak naprawdę ważną informację o przyszłości świata.
Ledwie przymknęłam oczy, nagle
weszłam w Trans i przeniknęła mnie bardzo piękna, uroczysta muzyka orkiestrowa. Wsłuchałam się w nią, a całe moje ciało wydawało się współbrzmieć z tymi dźwiękami. Był to jakiś artystyczny utwór, może uwertura do opery o harmonijnej, przyjemnej dla ucha melodyce.
Chwilę potem pod powiekami ukazał się obraz. Przedstawiał nieruchomą scenę, jak gdyby zdjęcie.
Było to wnętrze ogromnej sali. Mozaikowa posadzka na podłodze. Znajdowałam się po środku niej, czując, że z obu stron stoją licznie zgromadzeni ludzie, a mój wzrok padał wprost na odgrodzone barierkami podwyższenie i siedzącego tam człowieka, mężczyznę. Za nim widać było ścianę o sklepionej, łukowatej wnęce.
Przez głowę przemknęło mi prędko skojarzenie z katedrą i ołtarzem w świątyni, choć przecież nie było tam ołtarza, ani też żadnych insygniów kościelnych...
Mężczyzna siedział na krześle z szeroko rozstawionymi nogami, w jasnym ubraniu, rysy jego okrągławej twarzy były zupełnie zatarte. Po jego prawej stronie w specjalnej niszy w ścianie stało coś w rodzaju złotego popiersia.
Kiedy tak wpatrywałam się uważnie w całą scenę, usiłując zauważyć i zapamiętać jak najwięcej szczegółów nagle
rozległ się w moich uszach, wciąż na tle orkiestrowej muzyki - jego śmiech. Głośny, coraz głośniejszy, pełnym gardłem.
Jednocześnie poczułam silne mrowienie w lewym ramieniu i odniosłam przedziwne wrażenie, że śmiech, który słyszę rozlega się właśnie stamtąd, z jednego punktu w mojej ręce!
Z początku był to śmiech niewątpliwego triumfu i zwycięstwa. Zarozumiały, pełen władczej pychy. Wkrótce nabrał jednak cech groźnej, złowróżbnej i okrutnej diaboliczności, aż się go przelękłam, bo pomyślałam o Szatanie i Bestii. Na koniec stał się upiornym śmiechem kogoś zrozpaczonego. Mężczyzna śmiał się przez łzy, jakby na przekór przegranej sytuacji, ale nawet przegrany nie przestawał wstrętnie chichotać.
Ocknęłam się kompletnie zdumiona.
W dzień poszperałam w szczegółach swojej minionej biografii i znalazłam w niej opis uroczystości odnowienia Unii Polsko-Litewskiej w katedrze wileńskiej w dniu 14 lipca 1812 roku, którą dopełniło darmowe przedstawienie "Krakowiaków i Górali" (stąd mogła pochodzić uwertura, którą usłyszałam w Transie) i wielki bal śmietanki towarzyskiej i politycznej w pałacu Paca, w którym wzięło udział moje poprzednie wcielenie. Wieczorem, na krótko (gdyż musiał ruszyć na wojnę) zaszczycił przyjęcie swoją obecnością cesarz Napoleon. Śmiech, który usłyszałam mógł być zatem symbolicznym przedstawieniem jego ambicji zapanowania nad światem, a potem klęski wielkich zamiarów, gdy wkrótce, wbrew rozsądkowi porwał się na rosyjskiego Niedźwiedzia, zakończonej dozgonnym uwięzieniem go na wyspie.

Wnioski: to przeżycie znajdzie swoje współczesne wytłumaczenie i okaże się symboliczną i właściwie bardzo dokładną analogią do aktualnych wydarzeń już niedługo.
"Kto mądry, niech rozumie..."
TOTALITARYZM, CZYLI KONTROLOWANIE MATERII
To zjawisko spadło na mnie w nocy 10 grudnia 1994 roku, na drugi dzień po Seansie Oddechowym, który sobie zaaplikowałam w ramach odrodzeniowego oczyszczania. Zaczęło się Snem, potem w Transie i Świadomym Śnie weszłam w stan Rozszerzonej Percepcji, który skończył się Alegoryczną Wizją, Jasnosłyszeniem i Inspiracją. Całość przedstawia skróconą historię powstania, trwania i końca Obozu Koncentracyjnego w Birkenau, a także ma szczególne powiązania i analogie ze współczesnością...
We śnie
znalazłam się w grupie młodych ludzi, którzy na zapleczu zamkniętego już sklepu z obuwiem urządzili sobie imprezę towarzyską. Po środku pokoju stał wielki, zastawiony jedzeniem stół. Niektórzy jedli, pili, niektórzy tańczyli, niektórzy rozmawiali, a kilka osób wlepiało oczy w ekrany dwóch kolorowych telewizorów, na których leciały jakieś amerykańskie videoklipy z murzyńskimi wykonawcami. Oglądanie zachodnich stacji było absolutnie zabronione przez władze hitlerowskie, toteż trzęsłam się ze strachu i okropnego niepokoju, przewidując najgorsze, być może obławę i aresztowania... Odrzuciłam wreszcie fałszywe bohaterstwo i składając błagalnie dłonie zaczęłam płaczliwie prosić jednego z oglądających telewizję młodzieńców w punkowej, nabijanej ćwiekami kurtce, aby wyłączyli odbiorniki i rozeszli się do domów, bo mam złe przeczucia i czegoś strasznie się boję... Spojrzał na mnie leniwie znad puszki z piwem i wzruszył ramionami: "Co z tego, ja też się boję..."
no, i stało się!
Znalazłam się teraz w długiej kolejce osób, stłoczonych przed wejściem do obozu koncentracyjnego. (Pamiętałam, że wpadliśmy, były aresztowania i trafiłam tu przez nieostrożność zupełnie głupio). Ludzie stojący w ogonku przede mną i za mną rozglądali się ciekawie dookoła, dyskutowali na temat swojej nowej sytuacji i tego, co ich czeka za murem. Panowała szara ciemność wieczoru, ale większość raczej pogodnie oceniała swoją przyszłość. Za bramą obozu, trochę z boku, oddzielona od nas ogrodzeniem z kolczastego drutu stała na apelu grupa całkiem przyzwoicie ubranych więźniarek, a niedaleko nich bawiło się kilka roześmianych dzieci. Nie, tu nie mogło być bardzo źle, jakoś się przeczeka! Tylko, o Boże, co znaczy ten wstrętny, przenikający mózg niezrozumiałym, strasznym podejrzeniem, słodkawy odór, unoszący się nad obozem ponurą, przerażającą aurą?... Kolejka stopniowo posuwała się do przodu, nowoprzybyli przekraczali jeden za drugim bramę i droga odwrotu nieodwołalnie zamykała się za każdym z nich...
Akcja tego panoramicznego snu kazała mi zupełnie świadomie uczestniczyć w zdarzeniach, które prędko wchłonęły mnie całkowicie i rozbudziły bardzo głębokie emocje.
Z trudem oswajałam się z nową rzeczywistością. Byłam przerażona do szpiku kości. Teren obozu, w którego skład wchodziło wiele podłużnych, szarych i zimnych baraków pokrywało grząskie błoto i glina. Wszyscy chodzili ubrani w podłużne pasiaki. Ktoś mi wyjaśnił, że przestrzeń całego obozu ciągnie się na przestrzeni wielu hektarów i nazywa się Brzezinka, Birkenau. Otaczały mnie kobiety. Obserwowałam z boku, pracując, grupkę niemieckich dozorczyń, stojącą przy bramie; oschłych, prymitywnych bab. Jedna z nich odpowiadała właśnie na dramatyczne pytania jakiejś Serbki, czy Chorwatki koślawym, pseudo-słowiańskim zdaniem: "Ne rozumlem" i śmiała się wulgarnie do swoich koleżanek...
Cały czas nad wszystkim i wszędzie unosił się charakterystyczny smród i
drobny popiół ze spalanych w krematorium ciał, nadając temu miejscu upiorny,
jak z koszmaru - nastrój nieprzemijającej nawet na moment grozy i paraliżującego
nerwy i świadomość - lęku.
W obozie spotkać można było także, kręcącego się tu i ówdzie starszawego,
umundurowanego Niemca, który budził powszechną sympatię, ponieważ starał się
ludziom pomagać w drobnych sprawach, dawał papierosy, roznosił wiadomości i
pocieszające słowa...
Spotkałam pewną więźniarkę, która pokazała mi noszony w podłużnej kieszonce
po lewej stronie niewielki notesik i ogryzek ołówka. Przejrzałam go i zdziwiło
mnie, że wszystkie kartki w nim są puste, ale jednocześnie ponumerowane i to
w bardzo specyficzny sposób. Najpierw od 1 do 27, potem od 1 do 39 (a może 69?)
i znowu od 1 aż do 780 tym razem... Spytałam dlaczego i więźniarka wyjaśniła
mi, że zrobiła tak na pamiątkę osób, które zginęły w obozie, a które poznała
i pokochała tutaj...
Zaczęło się zmierzchać. I wtedy nagle gdzieś z oddali rozległy się głośne
i liczne huki wystrzałów z dział armatnich i karabinów maszynowych. Wszyscy
wokół mnie,

i ja także z nimi -
wpadli w panikę, że Niemcy rozstrzeliwują pozostałych przy życiu więźniów. Atmosfera strachu i terroru zagęściła się prawie do niemożliwości i
ogarnęło mnie przytłoczenie nieuchronnością losu ludzi zamkniętych w klatkach, jak króliki hodowane na rzeź, tkwiących wewnątrz urzędowego, nieludzkiego systemu, w którym nie istnieje indywidualna odpowiedzialność za zbrodnie, o ile pełni się rolę posłusznego trybika w okrutnej, bezdusznej Maszynie, wyznaczającej nieuchronny koniec zamkniętym w niej istotom z precyzją i niewrażliwością zegara...
Inna więźniarka pokazała mi swoje pożółkłe już, wielokrotnie oglądane zdjęcie z małą dziewczynką w ramionach,
(przeszył mnie wtedy jej wielki, matczyny żal i rozpacz po stracie ukochanego dziecka),
a gdy nagle wypuściła je z ręki ujrzałam całe stosy takich zdjęć rozwiewane przez wiatr po terenie obozu. Była już stara, zrozpaczona i wystraszona do granic wytrzymałości nerwowej. Wpadła w histerię i zaczęła głośno, przeraźliwie i szaleńczo krzyczeć. Podbiegł do niej jakiś więzień (bo znaleźli się wśród nas, nie wiem skąd i dlaczego - także mężczyźni), chwycił ją i zasłonił jej przemocą usta. Kobieta powoli ucichła i osunęła się bezwładnie na ziemię...
Ostrzał obozu wreszcie umilkł i zgromadziliśmy się teraz wszyscy w jakimś
na pół zburzonym budynku, przypominającym ruiny kościoła, albo bogato upiwnicznionego
zamku, aby wspólnie odprawić nabożeństwo i modlić się, na co Niemcy wyrazili
zgodę.
Zauważyłam tam półleżącego pod murem człowieka o śniadej skórze i obcych
rysach twarzy. Trzymał w rękach drewniany, równoramienny krzyż z figurką Jezusa
z Montany, a z głębi budynku za nim rozlegała się wspaniale śpiewana na głosy
cerkiewna pieśń. Ciemnawy człowiek zastanawiał się chwilę i wreszcie wymówił
bardzo niezdarnie obce sobie słowo: "Czer-kwia"...
W grupie zebranych zaczęła się toczyć intelektualna dyskusja o totalitaryzmie
jako o próbie przejęcia świadomej kontroli nad procesami historycznymi i społeczno-gospodarczymi
na Ziemi. A mnie ogarnęła przemożna myśl, że NIENAWIDZĘ wszelkich "procesów
historycznych" panujących w w masach ludzkich, od euforii do paniki tłumu, w
których jednostka ginie bezradnie jak ziarenko piasku, tracąc własną tożsamość
i świadomość na rzecz świadomości kogoś, kto za tym sprytnie stoi, ukryty za
plecami społecznych zgromadzeń... Nie znoszę nawet trochę większych grup, partii,
klubów i stowarzyszeń, propagujących mody i określone sposoby myślenia o świecie
i Bogu...
Obudził mnie krzyk, żal, strach i nienawiść i byłam głęboko poruszona tym Przeżyciem jeszcze przez kilka dni. Słodkawy smako-zapach krematoryjnego pyłu czułam do następnego ranka, a wybuchałam dramatycznym płaczem ni stąd ni zowąd o wiele dłużej. W kilka tygodni później obejrzałam w TV transmisję z uroczystości w Oświęcimiu z okazji 50-tej rocznicy wyzwolenia Obozu... i wysłuchałam przemówień przywódców, usiłujących nadać jakiś intelektualny sens wieloletniej historii Polski i Rosji. Zwyczajowe ple-ple.
Wnioski: przeżycie oświęcimskie zawiera o wiele głębsze przesłanie, niż sama regresja w czas miniony, świadczą o tym obecne w nim symboliczne analogie do współczesności. Nie było to przypomnienie reinkarnacyjne, a bilokacyjna wizyta mojej świadomości w tamtym miejscu i czasie, narzucona mi w celu ukazania ważnych informacji o sposobach oddziaływania totalitarnej władzy, a także konfrontacji ze zbiorowym strachem, śmiercią i rozpaczą po to, aby przygotować moją psychikę na ostateczne sytuacje w przyszłości (głód, terror, utratę bliskich, śmierć wielu rzesz ludzi w Europie od gazu i prześladowań).
Obóz unaocznia między innymi czym jest Ziemia tkwiąca w zamkniętej przestrzeni, strzeżonej przez istoty, dla których utrzymywanie ludzi w nieświadomości duchowej jest źródłem jakiejś makabrycznej korzyści własnej, płynącej z lepszego "rasowo" pochodzenia i posiadanego zakresu percepcji. Świadomość ludzka zamknięta w czasoprzestrzennej maszynie karmicznej, która działa bezosobowo na zasadach prawa przyczyny i skutku, jak specyficzna klatka hodowlana dla tych, którzy ją nadzorują i kontrolują - budzi we mnie współczucie i bunt. Weszłam w Maszynę, w Proces, aby doświadczyć systemu na własnej skórze, pomóc go oczyścić i przekroczyć.

Nadejdzie wyzwolenie w chwili największego strachu, to pewne, władcy nadzorujący i terroryzujący Ziemię zostaną pokonani, nadejdą nowe czasy, natura odrodzi się, wszelkie systemy tłumiące samoekspresję ludzi i przyrody runą, a Ci, którzy doprowadzili do minionych strasznych sytuacji wyciągną głębokie wnioski na przyszłość... W Nowej Erze nie będzie już państw, rządów, partii, wojsk i obowiązujących powszechnie doktryn światopoglądowych, będzie człowiek i Ziemia.
Całe to przeżycie jest alegoryczną przepowiednią na zupełnie bliską przyszłość Europy, o czym zaczęły już świadczyć wydarzenia w Jugosławii na początku 1999 roku, rzesze wypędzanych z Kosowa Albańczyków, zgromadzonych w obozach dla uchodźców za granicą swego kraju...
Co dalej?
"Kto mądry, niech rozumie..."



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
210 04 (2)
v 04 210
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2

więcej podobnych podstron