siedziba



















Siedziba bogów
      Biały Kieł posiadał z natury niemałą zdolność przystosowywania się do warunków; prócz tego jednak zmienne koleje życia nauczyły go znaczenia i konieczności tego przystosowywania. Tutaj, w Sierra Vista, tak bowiem zwała się siedziba sędziego Scotta, Biały Kieł wkrótce czuć się począł jak w domu. Nie miał poważniejszych zatargów z psami. Te ostatnie wiedziały więcej niż on o zwyczajach bogów Południa i dziki przybysz zyskał natychmiast w ich oczach z chwilą, gdy w towarzystwie bogów wszedł do wnętrza domu. Wilkiem był lecz bogowie uznali jego obecność, wobec czego psom bogów pozostała tylko zgoda na wolę wyższą.
Dick przejść musiał uprzednio przez pewną liczbę etykietalnych formalności, po czym jednak spokojnie przyjął Białego Kła jako nowy dodatek do dawnego stanu rzeczy. Gdyby stosunki zależały tylko od Dicka niewątpliwie zapanowałaby przyjaźń; lecz Biały Kieł czuł wyraźną niechęć do wszelkiej poufałości. Od psów pragnął tylko jednego: żeby go zostawiły w spokoju. Całe życie trzymał się z daleka od swej rasy i wciąż niezmiennie odległości tej sobie życzył. Awanse nie szły mu w smak, odtrącał więc Dicka warczeniem. Na Północy nauczył się był, że psów pana ruszać nie wolno nauczkę tę pamiętał dotychczas. Wymagał jednak w zamian uszanowania swej samotności i tak konsekwentnie lekceważył gończaka, aż wreszcie dobroduszne stworzenie zrezygnowało z przyjaźni i przestało dbać o dzikusa.
Inaczej Collie. Uznała go również za wyraźną wolę bogów, co jednak nie dowodziło bynajmniej, że zamierza pozostawić go w spokoju. W podświadomości nosiła pamięć niezliczonych krzywd zadanych jej przodkom przez jego rasę. Nie w jeden dzień, nie przez jedno pokolenie zapomina się dziesiątkowane stada owcze! Instynkt wrogości, niby ostroga, rzucał owczarka na wilka, podjudzając do zemsty. Nie mogła napadać jawnie, w oczach bogów, co jednak nie przeszkadzało jej zatruwać mu życia wszelką możliwą drobną dokuczliwością. Odwieczna wojna ożyła pomiędzy nimi, samica zaś dokładała wszelkich starań, ażeby wojna ta nie wygasła.
Korzystała bez skrupułów z praw swojej płci, żeby spokojnie maltretować Białego Kła. Instynkt nie pozwalał mu atakować samicy, zaś jej natarczywość nie pozwalała na lekceważenie. Kiedy Collie atakowała, Biały Kieł nastawiał kosmaty bark pod jej ostre zęby i odchodził godnie na sztywnych łapach. Kiedy dokuczała już zbyt natrętnie, zmuszony był chodzić w kółko podsuwając jej bark i odwróciwszy od niej głowę. Oczy nabierały wtedy wyrazu cierpliwości i znudzenia. Czasami jednak ostry chwyt za tylne łapy przynaglał jego ucieczkę i czynił ją raczej haniebną niż pełną godności. Zwykle jednak udawało mu się zachować powagę niemal uroczystą. Lekceważył istnienie Collie, o ile to tylko było możliwe, i uważał sobie za punkt honoru ustępować jej z drogi. Słysząc lub widząc jej zbliżenie wstawał i odchodził precz.
W innych dziedzinach nie brakło mu również rzeczy nowych i nieznanych, których nauczyć się należało. Życie na Północy było prostotą wcieloną w porównaniu ze złożonymi sprawami w Sierra Vista. Przede wszystkim Biały Kieł poznać musiał rodzinę swego pana. Do pewnego stopnia był już przygotowany na przyjęcie tych wiadomości. Tak bowiem, jak Mit-Sah i Kloo-Kooch należeli do Szarego Bobra dzieląc jego namiot, strawę i posłanie, tak wszystko, co żyje w Sierra Vista, należy do ukochanego pana.
Zachodziły tu jednak pewne, dość liczne, różnice. Sierra Vista była terenem znacznie obszerniejszym niż szałas Szarego Bobra. Należało też wziąć pod uwagę więcej osób: istniał bowiem sędzia Scott oraz jego żona. Istniały dwie siostry pana: Beth i Mary. Istniała własna jego żona, Alice, oraz dzieci, Weedon i Mary, bąki sześcio- i czteroletnie. Nie było sposobu powiadomienia Białego Kła, kim jest każda osoba, jaki węzeł krwi lub uczucia łączy ją z panem. Biały Kieł nie wiedział, i nigdy wiedzieć tego nie mógł. A przecież wyrozumował sobie bardzo szybko, że wszyscy ci ludzie należą do jego pana. Potem przez obserwację przy każdej sposobności, przez zwracanie uwagi na postępki, słowa, a nawet intonacje głosu, zwierzę powoli nauczyło się odróżniać rodzaj i natężenie uczuć, którymi pan darzył tamtych bogów. Według tego niezawodnego miernika traktował ich też Biały Kieł. Cenił to, co cenił jego pan. To, co drogie było jego panu uznane zostało przez Białego Kła za istotnie drogie i godne strzeżenia.
Tak było między innymi z dziećmi. Przez całe życie nie lubił dzieci. Nienawidził i bał się ich rąk. Niezbyt łagodne nauczki dawały mu okrutne ręce małych tyranów w czasach spędzonych po wioskach indiańskich. Kiedy mały Weedon i Mary podeszli doń po raz pierwszy, Biały Kieł zawarczał ostrzegawczo i spojrzał gniewnie. Klaps otrzymany od pana i ostre słowo zmusiły go wtedy do wytrzymania ich pieszczot, chociaż pomrukiwał bez przerwy pod dotknięciem malutkich rąk. W pomruku tym nie było przyśpiewu zadowolenia. Z czasem dostrzegł, iż chłopczyk i dziewczynka mieli ogromną wartość w oczach pana. Odtąd ani klaps, ani ostre słowo nie było potrzebne, jeśli dzieciaki miały ochotę pogłaskać wilka.
Biały Kieł po dawnemu nie uznawał uzewnętrznienia uczuć. Pozwalał dzieciom pana na wszystko, pozwalał z wdziękiem równie niezdarnym jak szczerym i znosił figle malców, jak ktoś bardzo dobroduszny znosiłby przykry zabieg. Kiedy nie mógł dłużej wytrzymać, wstawał i odchodził z determinacją. Po pewnym jednak czasie - polubił dzieci. Wciąż jednak nie uznawał demonstracyjności. Sam nie podchodził do nich nigdy. Z drugiej strony, zamiast wstać i odejść na ich widok, czekał, aż podejdą. Po pewnym czasie zauważono w oczach wilka iskierkę zadowolenia, kiedy podchodziły dzieci, jak również błysk zaciekawionego żalu, kiedy opuszczały go dla innych zabaw.
Wszystko to było procesem rozwojowym i wymagało czasu. Następne miejsce po dzieciach zajmował w respekcie Białego Kła sędzia Scott. Zapewne złożyły się na to dwie przyczyny. Przede wszystkim sędzia był niewątpliwie wartościową własnością pana, poza tym zaś, był mało wylewny i nader opanowany. Biały Kieł lubił leżeć na ganku u nóg sędziego, kiedy ten czytał gazety i od czasu do czasu obdarzał wilka słowem lub spojrzeniem niezachwianymi dowodami swej uwagi i życzliwości. Było to jednak możliwe tylko wtedy, kiedy pan serca nie znajdował się w pobliżu. Gdy się ukazywał, inne istoty przestawały dla Białego Kła istnieć.
Wszystkim członkom rodziny wolno było gładzić wilcze uszy i grzbiet, sam wilk jednak nie okazywał nikomu tego, co okazywał panu. Żadna obca pieszczota nie potrafiła zbudzić w jego pomruku charakterystycznego przyśpiewu miłości. Nikt też mimo usilnych starań nie był godny chowania wilczego pyska pod boskie ramię. Ów wyraz zupełnego oddania i ufności zarezerwowany został wyłącznie dla pana.
W gruncie rzeczy innych członków rodziny uważał Biały Kieł tylko za własność pana.
Niewiele potrzebował czasu na odróżnienie służby od rodziny. Służba bała się wilka, wilk zaś starał się jej nie zaczepiać, albowiem była również pewnym rodzajem własności pana jego serca. Ostatecznie stosunek określił się jako wzajemna neutralność. Służba gotowała dla pana, zmywała naczynia i czyniła wiele innych rzeczy w ten sposób, jak Matt czynił to w zimnych krajach.
Krótko mówiąc, służba należała do urządzenia domu. Poza domem trzeba było nauczyć się również niemało. Siedziba bogów, obszerna i rozległa, posiadała jednak swoje płoty i granice. Ogrody kończyły się przy szosie. Dalej szły już wspólne własności wielu bogów drogi , ulice. Jeszcze dalej, poza innymi płotami istniały znowu oddzielne własności obcych bogów. Mnóstwo praw rządziło tymi rzeczami i określało sposoby postępowania; wilk jednak nie rozumiał mowy bogów, nie miał w tym wypadku sposobu zdobycia wiedzy przez doświadczenie. Szedł więc za głosem instynktu, dopóki bogowie wyraźnie nie kazali mu ulec pewnemu prawu. Kiedy uczynili to kilkakrotnie, rozumiał i zgadzał się na posłuszeństwo.
Najpotężniejszym jednak czynnikiem wychowawczym był lekki klaps albo akcent głosu pana. Dzięki prawdziwie wielkiej miłości Białego Kła łagodne uderzenie ręki pana bolało stokroć mocniej niż okrutne razy Szarego Bobra lub Pięknego Smitha. Tamte uderzały tylko ciało, dusza zaś hasała dalej, swobodnie i nieokiełznana. Lecz uderzenie ręki kochanego pana zbyt było lekkie, żeby spowodować ból ciała. Dlatego właśnie sięgało głębiej. Było wyrazem boskiego niezadowolenia i dusza wilka cierpiała pod tym dotknięciem. Prawdę rzekłszy, klapsy stosowane bywały nader rzadko. Wystarczał głos. Biały Kieł odczuwał natychmiast, czy ma słuszność, czy też nie miał. Według tego głosu opanowywał swoje czyny, do niego stosował swe poglądy. Głos ten był kompasem, wedle którego sterował wykreślając sobie obyczaje nowego kraju i życia.
Na Północy, jedynym oswojonym zwierzęciem był pies. Inne zwierzęta żyły dziko w puszczy i stanowiły naturalną zdobycz wilka i psa, jeśli nie były zbyt duże. Przez całe życie Biały Kieł pożerał żywe stworzenia. Nie przyszło mu nawet do głowy, że na Południu może być inaczej. Musiał się jednak nauczyć tego natychmiast w siedzibie przy dolinie Santa Clara. Kiedyś włócząc się wczesnym rankiem naokoło domu trafił na kurczę, które widocznie wymknęło się z kurnika. Naturalnym impulsem Białego kła było; schwytać i zjeść. Kilka pośpiesznych kroków, błysk zębów, krótki pisk przerażenia i awanturniczy malec został połknięty. Był rasowy, pulchny i delikatny, toteż Biały Kieł oblizał się starannie i zdecydował, że ten kąsek był udany.
Jakoś koło południa spotkał drugie kurczę, zabłąkane koło stajen. Jeden z chłopaków stajennych przybiegł na pomoc kurczęciu. Nie znał jeszcze dobrze Białego kła, więc jako jedyną broń wziął tylko jedyny bacik. Cicho, bez ryku, cisnął się nagle w górę i naprzód prosto ku gardłu chłopaka, który wrzasnął: '' O Boże!'' i odskoczył w tył. Rzucił bat i zasłonił szyję ramionami. W rezultacie jedno ramię rozerwane zostało aż do kości.
Chłopak był okrutnie przerażony. Nie tyle zresztą zęby Białego Kła, ile cichość jego napadu zdenerwowała biedaka. Wciąż jeszcze zasłaniając szyję zranionym i krwawiącym ramieniem próbował wycofać się ku gumnu. Kiepski byłby jednak jego los, gdyby Collie nie zjawiła się na widowni. Jak ongiś ocaliła życie Dicka, tak teraz uratowała chłopaka. Rzuciła się na wilka z niepohamowaną wściekłością. Miała słuszność od początku. Wiedziała lepiej niż bogowie. Okazało się że jej podejrzenia były słuszne. Oto odwieczny rabuś wraca do swych dawnych obyczajów.
Chłopak umknął ku stajniom, Biały Kieł zaś cofnął się przed zębami Collie lub nadstawiał im bark drepcząc w kółko. Collie jednak nie dawała za wygraną, jak czyniła to zwykle po dłuższej chwili wymierzania kary. Przeciwnie, z każdą chwilą stawała się coraz bardziej podniecona i gniewliwa, dopóki wreszcie Biały Kieł nie cisnął na cztery wiatry swej godności i nie pomknął od napastnicy, gdzie oczy poniosą. - Nauczę go nie ruszać kurcząt oświadczył pan. - Ale mogę mu dać lekcję dopiero, jak go złapię na gorącym uczynku.
W dwa dni potem gorący uczynek stał się istotnie, lecz na znacznie szerszą skalę, niż przewidywał pan. Biały Kieł przyjrzał się z bliska kurnikowi i obyczajom kurcząt. W nocy, kiedy ptactwo posnęło na grzędach, wilk wdrapał się na stos świeżo narąbanych drew. Stamtąd przeskoczył na dach kurnika, z dachu zaś na ogrodzone podwóreczko. Po chwili znalazł się wewnątrz ptasiego domku i rozpoczął mordowanie.
Rano, kiedy pan wyszedł na ganek, rząd pięćdziesięciu rasowych białych kur, ułożony starannie przez stajennego chłopca powitał jego oczy. Pan gwizdnął cichutko. Najpierw ze zdumieniem - potem z uwielbieniem. Oczy jego powitał również Biały Kieł, nie poczuwający się bynajmniej do wstydu, ani do winy. Nosił się dumnie, jak gdyby właśnie spełnił był czyn waleczny godny pochwały. Nie miał zupełnie świadomości popełnionego grzechu. Wargi pana zacięły się przed koniecznością wypełnienia przykrego obowiązku. Potem przemówił ostro do nieskruszonego grzesznika i w głosie jego nie brzmiało nic, prócz potęgi boskiego gniewu. Trzymał też nos Białego Kła przy jednej z zabitych kur, a drugą ręką okładał go dźwięcznie. Odtąd Biały Kieł nigdy już nie wlazł na dach kurnika. Znowu dano mu poznać prawo. Nauczył się i usłuchał. Któregoś dnia pan zabrał go ze sobą na kurze podwórko. Pierwszym impulsem Białego Kła, na widok żywego pożywienia, pierzchającego wokoło, było; chwycić. Usłuchał impulsu, ale natychmiast cofnął się na głos pana. Spacerowali po tym podwórku dobre pół godziny. Od czasu do czasu instynkt mocniej poruszył się w wilku, lecz za każdym razem uspokajał się od głosu pana . W ten sposób nauczył się prawa, i zanim opuścili kurze podwórko, Biały Kieł wiedział, że o istnieniu kurcząt należy zapomnieć raz na zawsze.
Rabusia kurników nie można nigdy oduczyć powątpiewał smutnie sędzia Scott podczas śniadania, kiedy syn opowiedział, jak uczył wilka. - Jeśli raz spróbował smaku krwi, przepadło. - I znowu sędzia Scott smutnie, a sceptycznie pokiwał głową.
Lecz Weedon Scott nie zgadzał się ze zdaniem ojca. - Już wiem co zrobię rzucił wreszcie wyzwanie. - Zamknę Białego Kła z kurczętami na całe popołudnie.
Pomyśl no o kurczętach ! - protestował sędzia. - Więcej ci powiem, ojcze- śmiał się syn. - Zapłacę po dolarze, złotem, za każde uduszone kurczę. - Ale i dla ojca musisz wymyślić jakąś karę, jeśli przegra wmieszała się Beth.
Siostra podtrzymała jej zdanie. Całe towarzystwo ozwało się chórem aprobaty. Sędzia Scott pochylił głowę na znak poddania się wyrokowi. - Ślicznie. - Weedon Scott zastanowił się chwilkę. - Jeżeli przez całe popołudnie Biały Kieł nie ruszy kurczęcia, to za każde dziesięć minut spędzone grzecznie na kurzym podwórku, kochany ojczulek będzie musiał wypowiedzieć prosto w wilczą twarz, poważnie i uroczyście, jakby wygłaszał wyrok z sędziowskiej trybuny: '' Biały Kle, jesteś mądrzejszy, niż przypuszczałem ''.
Z ukrytych punktów obserwacyjnych cała rodzina przyglądała się biegowi wypadków. Doznała zawodu. Wpuszczony na kurze podwórko i tam zamknięty przez pana, Biały Kieł natychmiast ułożył się wygodnie i zasnął. Raz jeden obudził się, wstał i poszedł do korytka łyknąć wody. Kurczęta lekceważył z całym spokojem. Po prostu nie istniały. O godzinie czwartej po południu rozpędził się nagle, skoczył na dach kurnika, a stamtąd jednym susem na wolność. Po czym niezmącenie poważnym krokiem pomaszerował do domu. Zrozumiał prawo i przyjął je. Na ganku zaś, wobec rozbawionej rodziny, sędzia Scott wygłosił razy szesnaście prosto w wilczą twarz: ,, Biały Kle ! Jesteś mądrzejszy, niż przypuszczałem ''.
Niestety, obfitość i różnorodność praw bałamuciła Białego Kła, wskutek czego nieraz popadał w niełaskę. Musiał , przede wszystkim nauczyć się, że kurcząt obcych bogów również ruszać nie wolno. Poza tym, były jeszcze na indeksie koty, króliki, gołębie; wszystko to musi być zostawione w spokoju. W rezultacie, częściowo tylko poznawszy prawo, Biały Kieł przypuszczał, że w ogóle żadnego żywego stworzenia ruszyć mu nie wolno. Na łąkach za ogrodem, przepiórki polatywać mogły bezpiecznie przed samym nosem Białego Kła. Wilk, cały drżąc z pragnienia, opanowywał instynkt swój i stał jak wryty. Spełniał wolę bogów.
Lecz dnia pewnego, na tychże łąkach, ujrzał Dicka, goniącego zająca. Pan spoglądał na to i nie ganił. Co gorzej, zachęcał też Białego Kła do wzięcia udziału w polowaniu. W ten sposób Biały Kieł zrozumiał, że tabu nie rozciąga się na zające. Wreszcie wypracował sobie w mózgu pełne brzmienie odpowiedniego prawa: z domowymi zwierzętami należy żyć w zgodzie. Za to inne zwierzęta: wiewiórki, przepiórki, zające, które są dziećmi dzikości i nie zawierały żadnej umowy z człowiekiem stanowią legalną zdobycz każdego psa. Zwierzęta oswojone są pod opieką bogów i drzeć się ze sobą nie powinny. Prawo życia i śmierci mają nad nimi wyłącznie bogowie bogowie zaś zawsze zazdrośni są o swoje prawa.
Życie w dolinie Santa Clara jest istotnie skomplikowane w porównaniu z życiem Północy. Najważniejszym wymaganiem, stawianym przez zawiłość cywilizacji jest opanowanie samego siebie równowaga wewnętrzna, subtelna jak powiew owadzich skrzydeł, a zarazem tak niezłomna, jak stal. Życie posiada tysiąc twarzy i Biały Kieł wiedział, że spojrzeć musi w każdą. Na przykład w mieście, w San Jose, kiedy biegł za powozem albo myszkował po ulicach podczas krótkich postoi koni. Życie potężną falą płynęło dookoła, głębokie, szerokie i różnolite, nieustannie podniecając zmysły, żądając ciągłego i natychmiastowego przystosowania się i decyzji, zmuszając niemal bez przerwy do gwałcenia porywów instynktu.
Istniały na przykład sklepy rzeźników, gdzie mięso wisiało na dosięgalnej wysokości. Tego mięsa nie wolno ruszyć. Były też koty w obcych domach, które odwiedzał pan. Wszędzie też nie brakło psów, które zachowywały się prowokacyjnie, a których nie wolno było zaatakować. Prócz tego po tłocznych chodnikach przesuwała się niezliczona liczba osób, których uwagę zwracał zabłąkany z Północy wilk. Stawali, patrzyli, pokazywali go sobie nawzajem, przemawiali coś do niego i co najgorsze próbowali go gładzić. Te niebezpieczne dotknięcia wrogich, obcych bogów znosić musiał biedny polarny wilk. Znosił je mężnie. Więcej jeszcze: potrafił opanować zmieszanie i niezdarność. Obojętnie i z godnością przyjmował dowody zainteresowania mnóstwa obcych bogów. Łaskawie zgadzał się na ich łaskawość. Było w nim jednak coś, co nie pozwalało na zbytnią poufałość. Przechodnie klepali wilka z lekka po głowie i szli dalej swoją drogą, radzi i dumni z własnej odwagi.
Nie zawsze panowanie nad sobą było równie łatwe. Biegnąc za powozem uliczkami San Jose, Biały Kieł nieraz spotykał uliczników, którzy uważali za wielką przyjemność ciśnięcie kamieniem w dzikiego wilka. Biały Kieł wiedział, że nie wolno dopędzić i zadusić takiego chłopaka. W tym wypadku musiał zgwałcić w sobie nawet instynkt samozachowawczy. Gwałcił go jednak, albowiem stawał się zwierzęciem oswojonym i wchodzącym do świata cywilizacji.
Niemniej jednak Biały Kieł zupełnie rad był z układu stosunków. Nie posiadał , rzecz prosta, pojęcia o honorze lub uczciwości gry. Istnieje jednak w każdym stworzeniu pewien zmysł prawa i zmysł ów właśnie kazał wilkowi odczuwać całą niesprawiedliwość zarządzeń, dzięki którym nie wolno mu było bronić się przeciwko małym ludziom, ciskającym kamienie. Zapomniał, że układ z bogami przewidywał dla zwierzęcia obronę i opiekę ze strony bogów. Lecz dnia pewnego, pan wyskoczył z powozu i z batem w ręku pobiegł za malcami. Wsypał im, ile się dało, po czym kamienie juz nigdy nie padały na Białego Kła, który zrozumiał i był zadowolony.
Jeszcze jedno doświadczenie z tej samej dziedziny przeżył wilk w kolejnym biegu rzeczy. Po drodze do miasta, stała na rozstajnych drogach karczma. Za każdym razem wybiegały z niej trzy psy i rzucały się na Białego Kła. Znając śmiertelne chwyty wilka, pan nie zapomniał nigdy uspokajać go i wstrzymywać podczas mijania karczmy. W rezultacie, zrozumiawszy wolę pana, Biały Kieł cierpiał dotkliwie, mijając karczmę na rozdrożu. Krótkim swym rykiem Biały Kieł potrafił zawsze odegnać rozjuszone psy zaraz po ich pierwszych susach, długo jednak biegły w pewnej odległości, szczekając obelżywie za uciekającym. Tak stały rzeczy przez czas dłuższy. Ludzie siedzący w zajeździe podniecali nawet psy do ataku. Pewnego dnia zupełnie wyraźnie zaczęli podjudzać psy na Białego Kła. Wtedy pan zatrzymał bryczkę. - Bierz go! - powiedział do wilka.
Ale Biały Kieł nie mógł uwierzyć. Spoglądał, to na pana, to na obce psy. Wreszcie po raz ostatni, z natężeniem i pytaniem w oczach spojrzał na pana. Pan skinął głową. - Bierz ich stary. Wal, powiadam. Biały Kieł nie wahał się dłużej. Zawrócił, i skoczył na wrogów. Wszyscy trzej stanęli z nim oko w oko. Wybuchnął wielki pisk, ryk, szczękanie zębów i kłębienie się ciał. Pył drogi przesłonił bitwę, niby chmura. Lecz po kilku minutach, wiły się już w piasku. Trzeci umykał z całych sił. Przesadził rów, przekłuł sobą szpaler i śmigał polem. Biały Kieł za nim, sunąc tuż ponad ziemią, wilczym zwyczajem i z wilczą szybkością, bezszelestnie i niewstrzymanie. Pośrodku pola dognał i zamordował psa.
Po tym potrójnym zwycięstwie skończyły się poważne kłopoty Białego Kła z psami. Wieść poszła po okolicy i odtąd ludzie dawali baczenie, aby psy ich nie zaczepiały Wilka-Atlety.










Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kierowca niewinny, gdy policja siedzi mu na zderzaku wyrok sadu
Bezpieczeństwo Pracy Jak prawidłowo siedzieć
instrukcja bhp przy obsludze kosiarki samojezdnej z siedziskiem
15 SiedzibyterytorialnyzasiegDzUrzMS20108116
Siedzicie więc wszyscy w karczmie
zalacznik nr 2 przyklad tablicy pamiatkowej w siedzibie?neficjenta

więcej podobnych podstron