C Barker Las na wzgórzu


Opowiadanie to inspirowane jest „Maską śmierci szkarłatnej” Edgara Allana Poe i smutkiem Clive'a związanym z utratą pierwszego drzewa.

Las z tego opowiadania jest wzorowany na Lasach Wooltońskich w Liverpoolu.

LAS NA WZGÓRZU

Dziecięca historia Clive'a Barkera (około 1966 r.)

Pewnego razu w odległej krainie, rósł sobie las. Ten las był ciemny i bardzo stary, tak że pamiętał nawet czasy przed tym jak na ziemi byli ludzie, gdy niebo było zawsze wypełnione ogniem i żyły wielkie ptaki, straszniejsze niż mogły to opisać me słowa. Pamiętał lata gdy smoki żyły w dolinach, zanim nadeszła Wielka Zima i wszystkie zostały przegnane przez śnieg. Był to wówczas tylko mały las, nieco przerażony światem...

Ale, do czasu w którym piszę tę historię, las urósł, a ludzie przybyli do doliny i wybudowali chatki w miejscach, gdzie ongiś wędrowały i żyły smoki. Był zadowolony, obserwując powolne przemijanie lat. Ciepłe lata wypełnione śmiechem, dojrzałe jesienie, chłodne zimy, wiosny gdy śnieg topniał a nadzieja ponownie napełniała świat. Patrzył na dzieci bawiące się pośród jego gałęzi, jak wyrastały na silnych mężczyzn i chwalebne kobiety, i gdy nadchodziła ich pora, mające własne dzieci. Widział potok zmieniający się w strumyk, a później w pędzącą rzekę. Lata mijały spokojnie, a każdy dzień był wypełniony większą radością niż poprzedni, choć świat wciąż był w stanie przebudzenia.

Teraz nie tak daleko od drzewa stał duży biały dom z marmurowymi kolumnami, otoczony przez wysokie cisy i wielkie ogrody, wszystkie równo rozmieszczone ze ścieżkami żółtego żwirku i fontannami z amorkami na środku. Dom ten należał do Hrabiny, która posiadała całą ziemię wokół niego, gdyż była niezwykle majętna. Uznano, na kartce papieru, którą zawsze trzymała w bezpiecznym zamknięciu gdzieś w skrzyni, że każdy liść, każde źdźbło trawy, każdy kwiat, ptak, zwierzę i drzewo należały do niej. To ją niezwykle radowało, gdyż obawiam się iż nie była zbyt miłą osobą. W rzeczy samej, chwilami jej maniery były absolutnie przerażające i szybko traciła cierpliwość. Gdy wpadała w szał, co zdarzało się całkiem często, krzyczała na swoją służbę (w sumie trzydzieści jeden osób), aż trzęsły się okna i dzwoniła chińska porcelana. A czasami, gdy była szczególnie jędzowata, kopała meble i podnóżki (którekolwiek było w tym czasie blisko). A gdyby tych niegodziwości było mało, cechowała ją również ponadprzeciętna próżność. Czasami spędzała godziny na siedzeniu przed lustrem i patrzeniu na siebie. Muszę przyznać, że była w rzeczy samej bardzo piękna, lecz nie czyniło to jej próżności ani odrobinę mniej przerażającą.

Dowiedziawszy się jak przerażającą była czasem Hrabina, moglibyście pomyśleć, że nie miała przyjaciół. Ale bylibyście w błędzie. Tak naprawdę miała wielu przyjaciół, wszystkich członków arystokracji (co oznaczało, że mieli oni masę pieniędzy i nie za bardzo wiedzieli, co z nimi zrobić). Przyjaciele Hrabiny byli jednak najbardziej znienawidzonymi ludźmi, jakich moglibyście sobie wyobrazić. Byli albo bardzo grubi, gdyż jedli zbyt wiele, albo bardzo chudzi, gdyż nie jedli wcale, aby nie zakłócić swego piękna. Piękno! Mogę prawdziwie stwierdzić, że jej przyjaciele byli najbrzydszymi ludźmi na świecie.

Cztery razy do roku: na Święta Bożego Narodzenia, na jej urodziny w kwietniu, w czasie letniego przesilenia i na Halloween, Hrabina wydawała przyjęcie i zapraszała wszystkich swych znajomych. Jej przyjęcia były zawsze ogromnym sukcesem i znakomitymi wydarzeniami towarzyskimi. Czemu takimi były, nie potrafię sobie uzmysłowić, gdyż gdybyście wy lub ja chcieli przyjść na jedno z nich, z pewnością byśmy je znienawidzili. Wszystkim, co robili na nich goście, było stanie w okręgu, rozmawianie o wojnie i problemach jakie mieli ze swymi sługami, i jak okropnie wszyscy inni wyglądają i jak nudne prowadzą rozmowy. Przypuszczam, że Hrabina w głębi serca wiedziała, jak odrażającymi byli wszyscy goście, ale wciąż wydawała swe przyjęcia, gdyż było to jedyne, co miała go zrobienia.

Pewnego dnia, późnym okresem września, gdy liście zaczynały dopiero opadać z drzew, Hrabina jeździła konno po wzgórzach. Było pogodne, spokojne popołudnie, i myślała na jaki kolor powinna pomalować swoje nowe gołębie domowe. Widzicie, nienawidziła gdy były tak białe, gdyż sądziła że sprawia to, że wygląda mniej pięknie.

Hrabina była tak bardzo zamyślona, że pojechała dalej od swego domu, niż kiedykolwiek wcześniej, i słudzy właśnie zaczęli zbierać się na odwagę by jej to powiedzieć, gdy, całkiem nagle, znaleźli się u stóp wzgórza na którym rósł las o którym wam opowiadam. Hrabina nigdy wcześniej nie widziała lasu, i nawołując sługów by pomogli jej zsiąść z konia, zażądała by ją do niego zaprowadzili. Na co słudzy zaczęli między sobą mamrotać, czując na szyi jej oddech, ale zbyt się jej obawiali by odmówić. Zatem Michael, najstarszy z nich, kłaniając się nisko rzekł:

- Jak sobie Wasza Miłość życzy, i poprowadził na wzgórze. Pozostali słudzy podążyli za nimi w pewnym dystansie, ale zauważając że hrabina jest zbyt zafascynowana lasem by dostrzec ich zwlekanie, zatrzymali się wpół drogi i stali, obserwując w milczeniu.

Wieczór właśnie się rozpoczynał, a drzewo stało ciche i piękne, tysiącem odcieni złota i czerwieni. Gdy Michael i Hrabina dotarli na szczyt wzgórza, odkryli że wiatr był całkiem silny, szumiący między drzewami i zdmuchujący martwe liście. Hrabina stała przez moment na krawędzi drzewa, myśląc. Po czym nagle odwróciła się do Michaela:

- Ten las!, ­zakrzyknęła, rozdzierając ciszę. - Urządzę tu następne przyjęcie. To będzie przyjęcie z okazji Halloween, jakiego nikt przedtem nie widział, i zaproszę wszystkich.

Michael trwał w milczeniu.

- Co to ma znaczyć - ty żałosna stara sowo?, zirytowała się hrabina.

- Czyż to nie znakomity pomysł? Wszyscy inni wydają przyjęcia w swoich Wielkich Salach - och, ale nie ja! Nie, w istocie! Wydam swoje przyjęcie tutaj - w lesie na wzgórzu. To będzie największa uroczystość, jaką tłum kiedykolwiek widział!

- Ale Wasza Miłości - wymamrotał biedny stary Michael, nagle przerażony nie przez Hrabinę, ale przez coś bardziej okropnego - nie możesz!

- Nie mogę? zapłakała Hrabina.

- Nie mogę??­ wrzasnęła Hrabina.

- Nie mogę??? wybuchnęła Hrabina.

- Czemu nie mogę?

- Więc... starzec wstrzymał się, więc.. .ponieważ...

- CO?

- Jest nawiedzony, madam.

- Nawiedzony? rzekła Hrabina cicho, gdy jej gniew nagle zniknął.

- Nawiedzony? powtórzyła wolno Hrabina i spojrzała na las poprzez swoje binokle, jakby szukała duchów.

- Naprawdę?, ­powiedziała po chwili. - Nawiedzony, tak? Jakie to dziwaczne. (co było bardzo głupim stwierdzeniem, ale jednak, jak już wyjaśniłem, była ona bardzo głupią hrabiną).

- Jakie dziwaczne! powiedziała ponownie. - Ha! Zawsze...er... tak kochałam...er... te wieśniacze zabobony.

Michael potwierdził smutno skinieniem głowy. Ale Hrabina nie patrzyła. Była zbyt zajęta mówieniem do samej siebie i układaniem planów.

- To będzie wydarzenie towarzyskie dekady, rzekła podekscytowana. - Każdy, kto jest kimś, będzie na nim. I to wszystko jest takie oryginalne. Nikt wcześniej nie wydawał balu w środku lasu. Będę hołdowana w toastach społeczeństwa przez lata. Och, czemuż jestem tak przebiegła? To przecież nie fair wobec reszty świata!

Odwróciła się do Michaela.

- Znajdź najlepszych drwali w kraju, czy mnie rozumiesz?

- Drwali, Wasza Miłość?

- Tak, głupcze. Chcę dużej wycinki w środku lasu...

- Co?, ­załkał Michael, którego oczy oszalały z gniewu i strachu, planujesz wyciąć część lasu?

- Oczywiście, powtórzyła Hrabina. - Nie mam zamiaru, by moi goście zwisali z gałęzi niczym małpy!

- Ale nie możesz! Nie masz prawa. Ten las nie jest twoją własnością.

- Nie jest moją własnością? zaśmiała się Hrabina. - Oczywiście że jest. Posiadam wszystko wokół.

- Tak przytaknął wolno Michael, posiadasz to wszystko tak długo jak są przekonani o tym prawnicy i spisane dokumenty... lecz-

- Lecz co?

- Och, Wasza Miłości, ten las nie jest - twój. To znaczy, należy do Ciebie legalnie - ale są inni...

- Kto?, ­przerwała mu nagle Hrabina.

- Po prostu inni, odpowiedział starzec, unikając jej oczu, z rękoma drżącymi ze strachu.

- Mówisz nonsensownie, stary nietoperzu. Jesteś szalony.

- Dobrze zatem, Wasza Miłości, jestem szalony. Ale wciąż -

- Wciąż nic. Zrobisz to, co powiem, albo każę Cię powiesić za twoje niedorzeczne banialuki.

Michael nie miał innego wyjścia, jak tylko uprzejmie przytaknąć. Zatem, pomyślał, co więcej mogę zrobić? Głupotą jest wtargnąć w takie rzeczy, ale nie mogę nic zrobić. Cokolwiek się zdarzy, nie będzie moją winą.

Wtem słońce schowało się za horyzontem, i zapadła ciemność. Nagle, piękne drzewa zaczęły dziwacznie straszyć w półświetle, majacząc szarością wysoko ponad Hrabiną i zgiętą w pół postacią Michaela. Noc rozpostarła się nad nimi, a byli daleko od domu.

- Chodź-, ponaglała Hrabina, gdyż była lekko zaniepokojona przez tą dziwną przemianę. - Wracajmy.

Gdy jechali w dół wzgórza, Michael uśmiechnął się lekko do siebie. Nie w wesoły sposób, sami rozumiecie, ale zrezygnowany uśmiech kogoś, kto wie, co się wydarzy, i kto również zdaje sobie sprawę z tego, że nic nie może z tym zrobić.

Nawet jeśli Hrabina była próżna, zdecydowanie nie należała do tchórzy, i skoro tylko miała w głowie pewną ideę kategorycznie nie pozwalała jej odejść. Więc, chociaż wciąż miała nieco aktualnych wątpliwości w związku z lasami, pomimo wszystkiego postanowiła wydać swoje przyjęcie tam. Od dłuższego czasu przekonywała samą siebie, że nie ma powodów do obaw. W każdym razie niczego, czego nie zagłuszyłyby fajerwerki i orkiestra. Tak więc, rozpoczęły się przygotowania.

Do wszystkich sąsiednich posiadłości zostały rozesłane zaproszenia tej treści:

HRABINA

OCZEKUJE ZASZCZYTU TWEGO TOWARZYSTWA

NA WIELKIM BALU HALLOWEENOWYM

W LESIE NA WZGÓRZU
31 PAZDZIERNIKA

R.S.V.P.

z takim napisem na najlepszych miedzianych tabliczkach.

W międzyczasie, w lesie robiono porządki, układano fajerwerki, rozkładano stoły, przygotowywali się artyści i czyniono tysiąc jeden innych rzeczy. Różnoracy ludzie, każde z jego lub jej odrębnym zadaniem, i każde wierzące że jego praca jest najważniejsza, i że to oni pracują najciężej.

Zbliżało się Halloween. W domu Hrabina była zajęta selekcją nazwisk na swej liście gości i zamawiania wina i jedzenia. Jednego poranka, na tydzień przed Halloween, stary czarnoksiężnik, któremu zlecono zrobienie fajerwerków, przybył ze swymi dziełami, z rękoma wypełnionymi ogniami bengalskimi, kolorowymi rakietami, kołami Katarzyny i rzymskimi świecami, smoczymi płomieniami i śnieżnymi kwiatami i nawet pewnymi, dla których nie miał nazw, gdyż nie wiedział, jak one działają. Gdy usłyszał, gdzie Hrabina ma zamiar wydać przyjęcie, mocno się zirytował.

- Las?, krzyknął alarmująco, upuszczając wszędzie fajerwerki. - To jest zabronione!

- Przez kogo?, wściekle zażądała odpowiedzi. - Kto tego zabrania?

- Oni. Ci, do których należy. Wielką głupotą jest urządzanie przyjęcia tam. To będzie klęska!

Na to Hrabina popadła we wściekłość. Jakże on śmie, ten kiepski stary mag, sugerować że jedno z jej przyjęć może się nie udać! Arogancja tego człowieka!

- Starcze!, wrzasnęła, sugeruję abyś odszczekał te słowa. Wystarczy że pstryknę w palce, a zginiesz.

- Och, rzucił mag, niewzruszony przez groźby hrabiny.

- Drżyj ze strachu, idioto! Grożę Ci śmiercią tak straszną, że ludzie będą o niej mówić jeszcze przez sto lat! Powtarzam - odszczekaj swe słowa!

- Nie zrobię tego, zaoponował mag i ziewnął.

- Osz ty - Straże! Straże! Pojmać go!

- Nie sądzę, powiedział łagodnie i zniknął w kłębie dymu. Do czasu, gdy straże przybyły, w pokoju znajdowała się już tylko Hrabina, wciąż trzęsąca się z gniewu, i kilka martwych liści które mag zostawił na dywanie, gdzie pracował. Ale nawet długo po jego zniknięciu Hrabina mogła słyszeć jego łagodny śmiech, aż w końcu zaordynowała zamknięcie pokoju i nie wchodzenie tam już nigdy więcej.

Niedługo po tym, jak możecie się domyśleć, Hrabina zaczęła powątpiewać w przebiegłość swego planu i żałowała swej decyzji. Ale do tego czasu było już za późno. Wszyscy goście byli zaproszeni. Wino i jedzenie zamówione. Zrobiono maski i fajerwerki. Nie mogła już nic zmienić.

O poranku 31 października Hrabinę obudził straszny koszmar w którym ścigało ją coś, czego nie mogła dostrzec, poprzez las z drzewami wielkimi jak góry, albo w którym ona była wielkości motyla, jedno z dwojga. I w tym śnie spotkała wszystkich swoich znajomych, tych o których wam opowiadałem, ale monstrualnie zniekształconych i odrażających. Najpierw spotkała panią Boswell - Humphries, która najwyraźniej zamieniła się ciałami ze świnią, gdyż w ten sposób, jak tłumaczyła, mogła jeść więcej. Obok niej, na muchomorze, siedziała żona Admirała, której głowa wolno zmieniała się w gramofon, a nos stawał się wielkim czarnym rogiem. Nieco dalej natknęła się na Arcybiskupa, dyndającego na lianie, i próbującego, jak wyjaśniał, latać. Napotkała też żonę Markiza, która w ciągu nocy zmieniła się w pająka, i była zajęta piciem krwi wieśniaków, którzy wpadli w jej czarną sieć.

Ale najgorszym z nich wszystkich był Generał, którego Hrabina odkryła w najczarniejszej części tego przerażającego lasu, depczącego po pięknych białych kwiatach, i mamroczącego „tut-tut, okropna strata”­, do samego siebie, jak miał w zwyczaju. Jego głowa była skłoniona, zatem Hrabina nie mogła jej zobaczyć, dopóki nie spojrzała w górę. Ale po uczynieniu tego upadła na ziemię w śmiertelnym omdleniu, gdyż ze zgrozą spostrzegła, że nie miał on już twarzy, ale zamiast niej szczerzącą się czaszkę bez oczu, bielejącą w ciemnościach lasu.

W tej chwili, Hrabina przebudziła się ze swego koszmaru, aby spostrzec, że światło słońca wpada strumieniem przez jej okno, a ptaki śpiewają na cisie na zewnątrz. Dzień nie mógł być piękniejszym. Oddaliwszy swój okropny sen jako rezultat czego, co nie zgadzało się z nią, i pamiętając o konieczności zwolnienia kucharza, ubrała się i zeszła na dół.

Była zbyt podekscytowana, by zjeść śniadanie, lunch czy napić się herbaty, i spędziła poranek na ostatecznych poprawkach fryzury, a później, popołudniem, wzięła długą ciepłą kąpiel i ubrała się w piękną suknię wieczorową, stworzoną specjalnie na tę okazję przez sto szwaczek. Była koloru srebrnej brzozy i była zszyta złotymi nićmi. Gdy tylko nastał wieczór, a cienie zaczęły się wydłużać, wsiadła do swego złotego powozu i w asyście sług jadących tuż za nim, została przewieziona przez las.

Do czasu, gdy osiągnęła wzgórze słońce prawie zaszło. Las wyglądał raczej tak jak pierwszego dnia, pięć miesięcy wcześniej, gdy ona i Michael wdrapywali się na wietrzne wzgórze. Ale teraz, pomyślała, było w nim coś odmiennego. Zdawał się być w jakimś sensie, ciemniejszym. Poczuła przez chwilę na skórze dreszcz, chociaż wieczór nie był chłodny. Potem, zakładając maskę będącą pięknym, skomplikowanym projektem złożonym ze srebrnych liści, przeszła pomiędzy drzewami na polanę, gotowa na przyjęcie pierwszych gości.

Ponad pięciuset gości zostało zaproszonych na to przyjęcie, i każdy z nich przybył. Stąd też, do 10 wieczorem polana była pełna ludzi, wszystkich rozmawiających lub pijących lub jedzących lub tańczących albo śmiejących się czy też próbujących robić wszystkie te rzeczy naraz. Hałas był okropny. Co w połączeniu fajerwerków, gości i grającej orkiestry, dawało przyjęcie muszące być słyszalnym w promieniu wielu mil.

Na zewnątrz lasu, w białym księżycowym świetle, lokaje i służący oraz stangreci siedzieli i nasłuchiwali mieszaniny odgłosów śmiechu i żartów, i spoglądali od czasu do czasu znad swych gier karcianych, aby uchwycić rozbłyski fajerwerków ogniska pomiędzy drzewami. Wszystkie konie zdawały się być dziwnie niespokojne. Szurały i rżały i niektóre kwiliły w koński sposób. Ale stangreci oddawali się wesoło grze w karty i zazdrościli swym panom.

Około 11:30 pani Fortesque zemdlała, prawdopodobnie od gorąca, jak mówili ją eskortujący, ale tak naprawdę gdyż zbyt wiele wypiła. Musiała skorzystać z towarzystwa swych przyjaciół i została zabrana do domu przed zakończeniem przyjęcia. Przez długie późniejsze lata pani Fortesque opowiadała o tej nocy i jak boska opatrzność uznała za właściwe ocalenie jej jedynej.

Przyjęcie trwało dalej. Śmiech stał się bardziej histeryczny, muzyka głośniejsza i bardziej uporczywa. Do ogniska dorzucono pniaków. Trzaskały i ryczały. Otwierano i opróżniano skrzynkę po skrzynce szampana, przygotowywano i pożerano kolejne tacki jedzenia. Pod maskami halloweenowymi, grube twarze rozpływały się w spazmach histerii, pogardliwe oblicza śmiały się szyderczo, wojskowe zaś miały złowieszczy wygląd. Każda grała jej lub jego rolę lepiej niż kiedykolwiek. A ponad ich głowami, nieznane dla gości, drzewa szeptały łagodnie do siebie, szepcząc w języku starym jak sam świat. Szeptały o planowanej zemście.

Ktoś wyrzeźbił swe inicjały na pniu starego dębu. On umrze, zapewniał szepczący. Inny człowiek wrzucił żywą gałąź do płonącego ognia i uśmiechał się, gdy gorała. On również, dodał szept. A pośród swych gości Hrabina śmiała się zza maski ze srebrnych liści, i zapomniała o wszystkim, co jej powiedziano. Szepczący nienawidzili jej najbardziej - gdyż to ona wszystko rozpoczęła, była przyczyną tych morderstw, tych bezczeszczeń. Dla niej żadna śmierć nie była zbyt okropną.

Hrabina zaaranżowała że z wybiciem północy wszystkie światła powinny być zgaszone (z wyjątkiem ogniska, oczywiście) i że wszyscy powinni zdjąć swe maski i ujawnić kim byli (wszyscy wiedzieli to już wcześniej, ale i tak było to zabawne). Zatem, gdy zbliżała się północ, Hrabina nakazała orkiestrze zaprzestania grania, co też uczynili. Tak szybko jak przestali, umilkły rzecz jasna również rozmowy, a goście zwrócili swe głowy w jej stronę.

- Moi Lordowie, Panie i Panowie, rozpoczęła (pojedynczy uśmiech ze strony Admirała, który wypił nieco za dużo). Jest już prawie północ (kolejny uśmiech ze strony Admirała, tym razem gwałtownie przerwany przez jego żonę wpychającą ciasto agrestowe do jego ust). Jeśli zamilkniemy, kontynuowała Hrabina, będziemy mogli usłyszeć uderzenia dzwonu kościoła w dolinie. Po dwunastym uderzeniu, niechaj rozpocznie się radosna zabawa aż do świtu!

Polana pokryła się ciszą, nie licząc trzaskającego ogniska. Nikt się nie poruszał. Admirał zasnął, z ciastem agrestowym rozmazanym wokół jego ust. Nagle, daleko w oddali, uderzył dzwon.

Raz...

Dwa...

...Hrabina wyczuła coś ruszającego się pomiędzy drzewami...

Trzy...

Cztery...

...Ciemne formy przesuwają się i gromadzą...

Pięć...

Sześć...

...Mag miał rację...

Siedem...

Osiem...

...Drzewa były żywe...

Dziewięć...

Dziesięć...

...I szukają zemsty...!

Jedenaście...

...Dwanaście!

Po dwunastym uderzeniu, drzewa zaatakowały!.

Z cieni wyłoniły się stworzenia zapomniane od czasów, gdy świat był jeszcze młody. Ciemne, odrażające stwory z płonącymi oczyma i skrzydłami śmierci. Skrzeczące, trzepoczące skrzydłami monstra wymykające się opisom.

Hrabina krzyczała. Wzmógł się wielki wiatr. Pochodnie zostały zdmuchnięte. W migoczącym świetle ogniska widać było uciekających gości, rozpraszanych przez wielkie szpony. Wiał gwiżdżący wiatr, zimniejszy niż kiedykolwiek, przynosząc ze sobą spowrotem wyjącą ciemność smoków z północy, przynosząc je spowrotem aby wzięły straszliwy odwet...

Stoły były poprzewracane. Krzyczący ludzie biegali wszędzie, ale nie było ucieczki. Drzewa były żywe!. Gałęzie stały się ramionami zaciskającymi się wokół gardeł mężczyzn, korzenie zdawały się wyrywać z ziemi aby zatrzymać histeryczne bieganiny gości.

Przez jedną straszliwą chwilę Hrabina zauważyła Generała, jego płaczącą sylwetkę na tle płonącego ognia. Nie! Bez paniki! Na miłość boską, nie! - Wtedy wielki szpon uderzył go, zdzierając z twarzy maskę. I Hrabina dostrzegła że w istocie ma czaszkę zamiast twarzy. Po czym, w szaleństwie, uciekła z tego potwornego miejsca. Wyglądało jakby las chciał pozwolić jej odejść, i choć się bała, że w każdej chwili latające monstrum nadleci z drzew ponad nią, żaden tego nie uczynił. Zatem na poły łkająca i śmiejąca się szaleńczo, uciekła z lasu ku światłu Księżyca i biegła do momentu, gdy niesione przez zimny wiatr nocy potępieńcze krzyki ucichły...

Nigdy więcej nie widziano Hrabiny. Gdy wieśniacy zaryzykowali zapuszczenie się do lasu, znaleźli tylko tlące się ognisko, nic więcej. Nie - to nie do końca prawda. Znaleźli jedną rzecz. Maskę ze srebrnych liści, rozdartą przez duże szpony, nie z tego świata.

Niektórzy mówią, że Hrabina wciąż żyje, teraz już jako staruszka, całkiem szalona od czasu tej nieświętej nocy. Inni twierdzą, że uciekła do Irlandii z oficerem huzarii, ale różnie ludzie gadają.

Ale w dolinie, wieśniacy wiedzą, że są teraz wolni od służby swym panom i chodzą po lesie jak za dawnych czasów, tańcząc i śpiewając przez całe niekończące się lato. Nie boją się lasów. Zasadzili nowe drzewa na miejsce wyciętych starych, niszcząc przez to ostatnie pozostałości tej ponurej ceremonii, aby nikt już się o niej nie dowiedział.

Stary Michael żyje do dnia dzisiejszego w chatce zbudowanej dla niego na skraju lasów, i jest jego strażnikiem. Tylko on tak naprawdę pamięta wydarzenia tamtej nocy, tylko on zna los swej dumnej pani, Hrabiny. Niektórzy mawiają, że to, co ujrzał, przewróciło mu w głowie i że jest teraz całkiem szalony. Ale to słowa niedowiarków. Wieśniacy wiedzą, że stary Michael nie jest szalony, wiedzą że mówi prawdę. Smoki o których mamrocze, nie są wytworami jego wyobraźni, podobnie jak i szepty w drzewach. Stary Michael zna lasy, a lasy znają jego. Mówi do nich, szczególnie do bardzo pięknej srebrnej brzozy, która pojawiła się, zupełnie niewytłumaczalnie, na środku tej ponurej wycinki. Lśniące srebrne drzewo, o które Michael dba z wielką czułością, nawet w środku zimy.

I lasy już nigdy nie będą ciemne, gdyż każdy dzień jest bardziej radosny od poprzedniego, a świat przepełnia pokój.

KONIEC

Tłumaczenie: Jakub „Cabal” Zieliński



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Na wzgórzu trupiej czaszki (opr o Cherubin Pająk)
Tam na wzgórzu
DeNosky Kathie Dom na wzgorzu
Spotkanie na wzgórzu?tty Neels
DeNosky Kathie Przezyj to inaczej Dom na wzgorzu
Trzecia Świątynia już stoi na Wzgórzu Świątynnym na miejscu Kopuły na Skale
DeNosky Kathie Dom na wzgorzu
6 Betty Neels Spotkanie na wzgórzu
Na wzgórzach Mandżurii Sax Alt
Na wzgórzach Mandżurii Trąbka Bb
na wzgorzu smierci
Młyn Na Wzgórzu Karl Gjellerup Ebook
Tam na wzgórzu wśród skał
Krakółw Bazylika archikatedralna (na Wzgórzu Wawel
Zimniak Andrzej Las na wulkanie
Zamek na Wzgorzu Wisielcow
DeNosky Kathie Przeżyj to inaczej 3 Dom na wzgórzu

więcej podobnych podstron