760 Michaels Leigh Kobiece sekrety 04 Spotkanie pod różą


Leigh Michaels

Spotkanie pod różą

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Gina weszła do restauracji i z ulgą zauważyła, że jest pierwsza. W jej sytuacji spóźnienie byłoby nie tylko oznaką złych manier, ale też zwykłej głupoty. Ta rozmowa to jej jedyna szansa - jeśli się nie uda, będzie mogła pożegnać się ze swoimi planami.

Szef restauracji zlustrował ją uważnie i spytał:

- Woli pani poczekać w barze czy przy stoliku?

- Przy stoliku, moja towarzyszka powinna zjawić się lada chwila. Zna pan panią Garrett? Anne Garrett?

Jego twarz nawet nie drgnęła.

- Naturalnie - odparł zimnym tonem. - Każdy w tym mieście zna wydawcę lokalnej gazety, panno Haskell.

Mężczyzna strzelił palcami i natychmiast zjawił się kelner, który wskazał jej właściwy stolik.

Zadaję głupie pytania, skarciła się w myślach Gina, powinnam go raczej zapytać, czy stek jest świeży. To by go pewnie mniej dotknęło.

O ile oczywiście zdarzy się jeszcze okazja. Obiady w drogich restauracjach nie należały do jej codzienności. Wprawdzie spędziła w Lakemont większą część swojego życia, ale jeszcze nigdy nie była „Pod Klonem".

Usiadła i dyskretnie rozejrzała się po sali. Stoliki, choć było ich wiele, zostały tak rozmieszczone, aby goście mogli czuć się kameralnie. Przyciszone dźwięki muzyki skutecznie tłumiły gwar rozmów.

Wystrój wnętrza wyraźnie nawiązywał do nazwy lokalu. Ściany ozdabiały artystyczne fotografie drzew klonu. Eleganckie bladozłote obrusy kontrastowały z bordowymi serwetkami. Całość robiła oszałamiające wrażenie.

W kącie stał wielki, lśniący fortepian, a zaraz za nim znajdowała się niewielka sala do tańca. Wzdłuż przeciwległej ściany wił się połyskujący mosiądzem i szlachetnym drewnem bar. O tej porze był niemal pusty. Jedyny gość siedział na wysokim stołku i zamyślony stukał miarowo w kontuar. W jego postawie było coś, co mimowolnie przyciągnęło wzrok Giny. Z zainteresowaniem wpatrywała się w jego plecy, gdy nagle odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy. Nawet nie drgnęły mu powieki.

Zmieszana, że przyłapał ją na tej niewinnej obserwacji, poczuła, jak krew nabiega jej do twarzy. Spróbowała się opanować. To przecież zupełny przypadek, że ich spojrzenia się spotkały. W takiej sytuacji dobrze wychowany człowiek odwraca niespiesznie wzrok i skrępowanie mija. Ale nie ten mężczyzna...

Nie spuszczał z niej oczu. Przechylił głowę lekko do tyłu, oparł łokieć na barze i przyglądał się jej z wyraźnym zadowoleniem.

Gina za wszelką cenę starała się nadać swojemu spojrzeniu nieco bezmyślny charakter. Próbowała udawać, że leniwie rozgląda się po sali, a nieznajomy po prostu znalazł się na drodze, Jej wzrok beznamiętnie prześlizgnął się po ścianie, po czym powoli wyciągnęła rękę po kartę.

Usiłowała skupić się na liście dań, ale wszystkie nazwy były jakieś zamazane. Sięgnęła więc po serwetkę i starannie rozłożyła ją na kolanach.

Ale napięcie jej nie opuszczało. Chociaż nie patrzyła na nieznajomego, czuła, że on wciąż się w nią wpatruje. Zaczynała mieć tego dość. Zdecydowanym ruchem odłożyła kartę i odwróciła się w stronę mężczyzny. Tym razem nie zawracała sobie głowy udawaniem, że podziwia wystrój lokalu. Oparła łokcie na stole, podparła brodę i przyglądała mu się otwarcie.

Musiała przyznać, że stanowił doskonałe uzupełnienie tego wnętrza. Wysoki, niezwykle przystojny, rozparty w niewymuszonej pozie wpatrywał się w nią tajemniczym spojrzeniem zielonych oczu. Mocna szczęka była lekko wysunięta, a twarz pokerzysty nie zdradzała żadnych uczuć. Niewątpliwie podobał się kobietom i miał tego świadomość. Na szczęście Gina nigdy nie gustowała w takich posępnych, drapieżnych typach.

Zastanawiała się, dlaczego tak się w nią wpatrywał. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Z pewnością nie była to reakcja na jej niewinne zerknięcie. Nie wątpiła, że był przyzwyczajony do znacznie bardziej wymownych kobiecych spojrzeń.

Tymczasem tajemniczy mężczyzna, nadal nie spuszczając z niej wzroku, pewnym ruchem sięgnął po stojącą na barze szklankę i z dziwnym uśmiechem podniósł ją w geście toastu.

I co powiesz, mruknęła w duchu do siebie, mimowolnie stałaś się barową podrywaczką. No trudno, w końcu co ją obchodzi opinia jakiegoś zupełnie obcego faceta?

Nieznajomy poruszył się na stołku i przez chwilę miała wrażenie, że chce wstać. Poczuła, jak jej napięcie rośnie. Jeśli on tu podejdzie...

W tym momencie tuż za nią rozległ się nieoczekiwanie dźwięk tłuczonego szkła. Gina mimowolnie podskoczyła na krześle. Serwetka sfrunęła z jej kolan, więc schyliła się pospiesznie, żeby ją podnieść. Przy tej okazji potrąciła elegancką, ozdobioną miedzianym okuciem kartę dań, która z głośnym stukiem upadła na podłogę.

Krew napłynęła jej do twarzy. Najchętniej zostałaby już na zawsze pod stołem. Zafundowała facetowi przy barze niezłe przedstawienie. Musiał się dobrze bawić. Co za szczęście, że nie widział teraz jej twarzy. I miała nadzieję, że nigdy więcej jej nie zobaczy.

Właśnie próbowała odzyskać równowagę, kiedy usłyszała lekkie kroki i głos kelnera anonsującego z szacunkiem:

- Pani Garrett.

Powinien jeszcze trzasnąć obcasami, pomyślała Gina złośliwie.

- Witaj, Gino. Miło cię znowu widzieć - powiedziała Anne Garrett i zwróciła się do kelnera: - Dziękuję, Bruce. Poradzimy sobie.

Mężczyzna spojrzał nieco sceptycznie, ale oddalił się posłusznie.

- Przepraszam, zwykle nie jestem tak niezdarna - próbowała usprawiedliwić się Gina. Jednocześnie powstrzymywała się siłą woli, aby nie rzucić nawet przelotnego spojrzenia w stronę baru. Rozbawienie, jakie niewątpliwie zobaczyłaby w oczach nieznajomego, z pewnością nie pomogłoby jej się opanować.

- Och, nie przejmuj się. Mnie też zdarzają się takie rzeczy w najmniej odpowiednich miejscach - pocieszyła ją Anne, siadając naprzeciwko. - Przykro mi, ale muszę cię uprzedzić, że za godzinę powinnam być z powrotem w redakcji.

Gina przełknęła nerwowo ślinę. Tylko godzina... To niewiele. Chociaż z drugiej strony, jeśli nie zdoła przekonać Anne do swojego planu w ciągu godziny, to choćby miała do dyspozycji nawet cały dzień, i tak nic by z tego nie wyszło.

Upiła łyk mrożonej herbaty, którą właśnie przyniesiono, i odezwała się:

- Przede wszystkim, chcę podziękować, że zgodziłaś się na to spotkanie. Jesteś ekspertem, jeśli chodzi o sprawy naszego miasteczka. Doceniam to, że bardzo leży ci na sercu los Lakemont.

- Jak każdemu mieszkańcowi - odparła Anne, odstawiając filiżankę z kawą.

- Ale nie każdy ma takie możliwości jak ty - wyrwało się Ginie.

Anne uśmiechnęła się i lekko uniosła brwi.

- Jakie możliwości masz na myśli?

Gina miała ochotę ugryźć się w język, ale było już za późno. Musiała szybko przejść do rzeczy.

- Chodzi o muzeum - powiedziała krótko. - Wiem, że byłaś tam kilka tygodni temu.

- Owszem, odwiedziłam je. To niezwykle miłe, choć dość małe muzeum...

- I to jest właśnie problem! - Gina czuła, że powoli daje się ponieść emocjom. Mimowolnie przejechała ręką po karku. Miała wrażenie, że czyjeś oczy świdrują ją na wylot... - Lakemont i hrabstwo Kerrigan zasługują na coś więcej niż „miłe, małe muzeum"! Jest ono już tak przepełnione, że nie mieści eksponatów! Ostatnio zaproponowano nam witraż z kościoła świętego Franciszka, ale nie mamy gdzie go przechowywać, nie mówiąc już o wystawieniu!

Anne polała sosem sałatkę, którą postawił przed nią kelner, i spojrzała pytająco.

- Chcecie więc uzyskać dotację na co...? Na salę, w której można wystawić witraż?

- Niezupełnie. - Gina westchnęła głęboko i dokończyła odważnie: - Na całe muzeum.

- Myślisz o budowie nowej siedziby? - spytała Anne lekko zaskoczona.

- Och, nie! - zaprzeczyła Gina gorąco. - Nowy budynek jako siedziba muzeum historycznego to nieporozumienie!

- Ten, w którym teraz się mieści, ma pewnie ponad sto lat? Zgadłam?

- Owszem. To dawna posiadłość Essie Kerrigan, założycielki Towarzystwa Historycznego i inicjatorki otwarcia muzeum. Essie oddała na ten cel swój dom, własne zbiory i swoimi pieniędzmi łatała dziury w budżecie. Poświęciła sprawom muzeum całe życie.

- Ale Essie odeszła i teraz ty zarządzasz tym miejscem. To czasami wymaga trudnych decyzji...

Gina uśmiechnęła się lekko.

- Nowy budynek nie wchodzi w grę z jeszcze jednego względu - duch Essie źle by się w nim czuł. Szkło, metal, plastik, Essie tego nie lubiła. Jeszcze zaczęłaby nas straszyć. Ale jest inna, poważniejsza kwestia - takie muzeum musi mieć odpowiednie otoczenie, nie może znajdować się gdzieś na przedmieściach. Najlepsze byłoby centrum, okolice starówki...

- Czyli tam, gdzie nie da się już wcisnąć nawet szpilki, a grunty są oszałamiająco drogie?

- Właśnie - skinęła głową Gina.

- Sama widzisz, że to nie jest proste. Chętnie bym wam pomogła, spędziliśmy z rodziną bardzo miłe popołudnie w waszym muzeum...

- Miłe popołudnie... - powtórzyła Gina i odłożyła widelec. - Cieszę się, że wam się podobało, ale powiedz, czy zamierzaliście odwiedzić nas jeszcze raz? Przypuszczam, że nie. W kilka godzin obejrzeliście wszystko, co wystawiliśmy i zapomnieliście o muzeum. I tak będzie jeszcze długo, o ile nie otworzymy następnych sal, w których moglibyśmy organizować nowe wystawy, wymieniać ekspozycję. Tylko wtedy przyciągniemy kolejnych gości i pozyskamy stałych bywalców. Sama przyznaj, byłaś pewna, że to już wszystko, co mamy i nie zamierzałaś do nas więcej zaglądać.

- Prawdopodobnie nie w najbliższym czasie - przytaknęła Anne.

- I to jest największy problem! Muzeum musi mieć nowe pomieszczenia, albo po prostu zginie.

- Nowe pomieszczenia? - powtórzyła Anne pytająco.

Gina zacisnęła ręce na filiżance i przez chwilę zastanawiała się, co powinna jeszcze dodać. Nie chciała spłoszyć Anne wygórowanymi żądaniami, bo mogła wszystko stracić.

Ale z drugiej strony, jeśli nie będzie mierzyć wysoko, nigdy nie osiągnie celu, jaki sobie postawiła. I muzeum zostanie zlikwidowane. Ukochane dziecko Essie Kerrigan. Nie, nie mogła do tego dopuścić.

- Chcę odrestaurować cały budynek - powiedziała odważnie, patrząc Anne w oczy. - Od lat nikt nie robił w nim remontu. Z funduszy, jakie mieliśmy, łataliśmy najpilniejsze potrzeby, ale konieczna jest konserwacja całości. Chciałabym powiększyć okna, wyburzyć niektóre ściany, żeby uzyskać duże powierzchnie wystawowe...

- Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co powiedziałaby Essie Kerrigan, gdyby wiedziała o tych planach - przerwała jej Anne.

- Z pewnością byłaby nieco oszołomiona - przyznała Gina. - Ale ona rozumiała potrzeby muzeum. Wiedziała, że musimy mieć więcej miejsca, lepsze światło i lepszą ochronę dla naszych zbiorów. Nie masz pojęcia, jak trudno jest w dyskretny sposób pilnować wszystkich gości!

- A ja myślałam, że osobisty przewodnik, którego dostaliśmy podczas zwiedzania, to zwykła uprzejmość! - zaśmiała się Anne. - Nie miałam pojęcia, że to cichy strażnik muzealnych zbiorów!

- To nie tak! - próbowała ratować sytuację Gina. - Przewodnicy to w większości wolontariusze, nie mają nic wspólnego z profesjonalną ochroną, ale czasami sama ich obecność wystarczy, aby goście czuli, że ktoś ich obserwuje. Muszę przyznać, że ochrona zbiorów to jeden z najważniejszych problemów. A wracając do remontu, chciałabym też dobudować boczne skrzydła i urządzić w nich dodatkowe sale wystawowe.

- Gdzie? - spytała Anne ze zdumieniem. - Przecież tam nie ma miejsca.

- Owszem, jest. Możemy zrezygnować z części trawnika przed budynkiem. I przy okazji chciałabym cię uspokoić nie proszę o pieniądze.

- Co za ulga! - wymruczała Anne.

- Zamierzam zorganizować wielką zbiórkę wśród mieszkańców Lakemont i mam nadzieję, że mi w tym pomożecie.

- Rozumiem, że chciałabyś mieć poparcie naszej gazety? Gina skinęła głową z przejęciem.

- Naturalnie - zapewniła gorąco. Była pewna, że jeśli „Kronika" przyłączy się do tej akcji, pieniądze popłyną szerokim strumieniem.

- I temu zawdzięczam zaproszenie na lunch, jak się domyślam. .. ? - zapytała Anne z uśmiechem.

Gina nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Milczała, bojąc się przerwać ciszę, która zapadła po tym pytaniu.

Napięcie rosło, a Gina znowu poczuła dziwne mrowienie na karku. Wrażenie, że ciągle jest obserwowana, było tak silne, że prawie zapomniała o kłopotach muzeum. Dyskretnie spojrzała do tyłu, ale przy barze nikogo teraz nie było. Najwyraźniej nieznajomy mężczyzna wyszedł już z restauracji. Skąd zatem to napięcie? Czyżby jego spojrzenie było tak intensywne, że działało na nią nawet wtedy, gdy on już nie patrzył?

W zasadzie powinna poczuć ulgę. Chciała przecież, aby przestał się w nią wpatrywać i poszedł sobie. Tymczasem ogarnął ją dziwny niepokój. Nie rozumiała tego.

Usiadła wygodniej, odsunęła talerz z resztką sałatki i swobodnie rozejrzała się po sali. Anne rozważała coś w myślach i Gina nie chciała jej w tym przeszkadzać.

Przesunęła wzrokiem po twarzach kilkorga gości i nagle drgnęła zaskoczona. Nieznajomy wcale nie wyszedł, po prostu zmienił miejsce. Siedział kilka stolików dalej i jadł obiad w towarzystwie innego mężczyzny. I oczywiście właśnie teraz odwrócił głowę w jej kierunku.

Czuła, że nie zniesie tego napięcia ani chwili dłużej. Odwróciła się do Anne i spytała:

- Znasz tego mężczyznę? - Ruchem głowy wskazała stolik, przy którym siedział. - Kto to jest?

Anne wyglądała na nieco zaskoczoną nagłą zmianą tematu.

- O którego z nich pytasz?

- O tego, który wygląda jak orzeł.

- Jak co??? - zapytała Anne zdziwiona.

- Och, wiesz - mruknęła Gina niecierpliwie. - Taki dumny, surowy, wygląda, jakby rozglądał się za ofiarą.

- Całkiem niezły opis. Dumny i surowy... - powtórzyła Anne, unosząc lekko brwi. - Powinnaś go znać. Jest w jakiś sposób spokrewniony z Essie. Nazywa się Dez Kerrigan.

Oczywiście, że o nim słyszała. Genealogia i historia rodu to były główne koniki Essie i Gina nie raz wysłuchiwała długich opowieści o losach rozmaitych potomków Kerriganów. Jednak nigdy dotąd nie spotkała Deza Kerrigana. Nie odwiedzał Essie i z tego co wiedziała, nie kontaktował się z nią. Najwyraźniej nie zależało mu na podtrzymywaniu więzów rodzinnych.

Usiłowała sobie przypomnieć, co takiego mówiła o nim Essie. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że nie było to nic pochlebnego. Dziwne - wygłaszanie negatywnych opinii nie leżało raczej w zwyczaju Essie. A jednak. Tylko co to było?

- Hmm... to interesujące - wymruczała Anne, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Co chcesz o nim wiedzieć?

- Ach, nic takiego, po prostu zwrócił moją uwagę - próbowała zbagatelizować całą sprawę. - Co jest w tym interesującego? Fakt, że krewny Essie je tu obiad?

- Nie. Raczej to, z kim je - powiedziała Anne tajemniczo i złożyła serwetkę. - Przykro mi, ale muszę już wracać do redakcji.

Gina wstała od stolika i wyciągnęła rękę.

- Dziękuję za spotkanie. Domyślam się, że nie możesz się deklarować od razu, ale...

- Ale mimo wszystko chciałabyś poznać moją opinię - przerwała jej Anne. - Szczerze mówiąc, uważam, że te plany są zbyt skromne.

- Zbyt skromne!? - powtórzyła Gina zaszokowana. Anne skinęła głową, wyjęła swoją wizytówkę, zanotowała

coś na odwrocie i podała ją Ginie.

- Urządzam małe przyjęcie w sobotę. Zapraszam, wpadnij, to dobra okazja, żeby spotkać na neutralnym gruncie paru potencjalnych sponsorów. Tu jest adres. Naprawdę, muszę już lecieć, ale koniecznie przeczytaj jutro naszą gazetę.

I zanim Gina zdążyła spytać, co takiego ukaże się jutro w „Kronice Lakemont", już jej nie było.

Następnego ranka Gina obudziła się, kiedy na dworze było jeszcze ciemno. Należała wprawdzie do rannych ptaszków, ale tak wczesna pora nawet dla niej była zaskoczeniem. Leżała w łóżku i z niecierpliwością czekała, kiedy usłyszy warkot silnika starego samochodu doręczyciela gazet.

Od wczoraj zastanawiała się, co takiego przeczyta w dzisiejszym wydaniu „Kroniki". Do głowy przychodziły jej najróżniejsze pomysły, nawet taki, że Anne wykorzystała jedynie okazję, by swoimi tajemniczymi słowami zdobyć kolejnego czytelnika.

Wstała z łóżka, poszła do kuchni i zrobiła sobie kawę.

Usiadła z kubkiem na parapecie w salonie i wyglądała przez okno. Z tego miejsca widziała tylko dwa boczne skrzydła budynku. W większości mieszkań było jeszcze ciemno. Niegdyś ten piękny dom zajmowała jedna rodzina z liczną służbą, ale przed laty podzielono go na szereg apartamentów do wynajęcia. Mieszkanie Giny wcześniej było chyba sypialnią gospodarzy.

Lubiła to miejsce. Nie przeszkadzało jej nawet, że w budynku nie było windy, choć nieraz przeklinała swoją słabość do uroczych starych domów, kiedy dźwigała ciężkie siatki z zakupami. Ale nie potrafiła się oprzeć wysokim sufitom i głębokim wnękom okiennym. Poza tym miała Stąd tylko kilka minut do pracy, muzeum znajdowało się zaledwie parę przecznic dalej.

To przypomniało jej wczorajszą rozmowę z Anne. Co ona miała na myśli, sugerując, że przedstawione plany rozwoju muzeum są zbyt skromne? Łatwo tak mówić, kiedy ma się za sobą zasoby finansowe „Kroniki".

Ale Anne miała rację. Nawet po kompleksowej przebudowie miejsca nie będzie zbyt wiele. Brakowało też wygodnej drogi dojazdowej. Do tej pory zwiedzający musieli zostawiać samochody przed bramą, ładnych kilkaset metrów od budynku. Jeśli muzeum miało stać się prawdziwym centrum kulturalnym, należało koniecznie pomyśleć o drodze i dużym parkingu. Gina nie wiedziała jednak, co może zrobić, żeby unowocześnić muzeum, a jednocześnie nie zniszczyć pięknej, zabytkowej fasady budynku, który zbudował jeszcze dziadek Essie, Desmond Kerrigan.

Z tego, co opowiadała Essie, wynikało, że Desmond nie był pierwszym Kerriganem w tych stronach ani nawet tym, od którego nazwiska wzięło nazwę całe hrabstwo. Był jednak pierwszym członkiem rodu konsekwentnie inwestującym w małe przedsiębiorstwa i zamieniającym je w potęgi finansowe. Miał niezwykłe zdolności do robienia dobrych interesów, dlatego kiedy w końcu zaczął budować swoją siedzibę, nie musiał się liczyć z kosztami. Zbudował imponującą posiadłość, ale po ponad półtora wieku jej świetność nieco przyblakła. Czerwona cegła ściemniała od spalin, deszcze i śniegi uszkodziły dachówki, a ściany w wielu miejscach popękały. Przydałby się generalny remont.

A może rzeczywiście jej plany były zbyt skromne? Jeśli już zamierzała zorganizować wielką zbiórkę pieniędzy, może warto iść za ciosem i pokusić się o więcej?

Essie rozumiała potrzebę unowocześnienia budynku, chociaż z niechęcią myślała o dostawieniu bocznych skrzydeł do historycznej, rodowej siedziby. Ciekawe, jaki stosunek do tego miałby Dez Kerrigan, zastanowiła się Gina.

Nie miał oczywiście w tej kwestii wiele do powiedzenia. Dom należał do Essie, a ona przekazała go w spadku Towarzystwu Historycznemu, jednak jako członek rodziny Kerriganów musiał niewątpliwie czuć jakiś sentyment do tego miejsca.

Gina zastanawiała się, czy Dez wiedział, kim ona jest. Wczoraj w restauracji odniosła wrażenie, że wpatrywał się w nią w jakiś specyficzny sposób. Może się myliła, ale wydawało się jej, że patrzy na nią jak na osobę, która chce zniszczyć rodową siedzibę.

Być może w jakiś sposób dowiedział się o jej planach i niezbyt mu się spodobały. Skąd jednak mógłby o nich wiedzieć? Gina prawie nikomu nie opowiadała o swoich pomysłach, nie kontaktowała się nawet z architektem, by ustalić, czy taka forma rozbudowy w ogóle jest możliwa. Jedynie członkowie zarządu muzeum i Anne Garrett wiedzieli o jej planach.

Przypomniała sobie wczorajsze spojrzenie Deza i przyszło jej do głowy coś jeszcze. Nie, nie myliła się - Dez Kerrigan był niebezpieczny i wyraźnie szukał ofiary. Przyłapał ją na niewinnym spojrzeniu i wykorzystał jej zmieszanie do własnych celów.

Ciągle nie mogła sobie przypomnieć, co takiego mówiła o nim Essie. Postanowiła, że jeśli znajdzie dziś wolną chwilę, przekopie jej notatki na temat rodziny. Starsza pani miała zwyczaj zapisywania wszystkich informacji na temat członków rodu, jakie do niej docierały. Może tam znajdzie się coś, co rzuci nieco światła na mroczną postać Deza Kerrigana.

Nareszcie rozległ się na dole charakterystyczny warkot i Gina niecierpliwie zbiegła po schodach, by odebrać gazetę. W pośpiechu wróciła do siebie i gorączkowo przerzucała kolejne strony, przeskakując wzrokiem po tytułach.

Milionowe odszkodowanie w sprawie cywilnej - imponujące, ale triumfator pewnie nie należy do tych, którzy chcieliby wesprzeć swoimi funduszami miejskie muzeum historyczne. Zarząd miasta chce zmiany burmistrza - nic nadzwyczajnego. Oczekuje się, że sieć Tyler - Royale zamknie siedzibę w centrum miasta. Pięćset osób zostanie bez pracy. Oficjalny komunikat w tej sprawie zostanie wydany jeszcze dzisiaj... Jakieś rozważania ekonomiczne, to wszystko nie miało nic wspólnego z muzeum i planami Giny.

Dziewczyna niecierpliwie przewróciła stronę, kiedy nagle coś zaświtało jej w głowie. Odwróciła ponownie kartkę i spojrzała na fotografie pod artykułem. Jedna z nich przedstawiała siedzibę Tyler - Royale zaraz po zbudowaniu, prawie sto lat temu, druga ukazywała klientów kłębiących się przed zabytkową fasadą budynku.

Przypomniały jej się słowa Anne i zadrżała zdumiona. Czy to możliwe, żeby Anne myślała o budynku Tyler - Royale jako o nowej siedzibie muzeum? To chyba jedyne wyjaśnienie jej tajemniczych słów. Ale dlaczego nie powiedziała tego wczoraj?

Ponieważ była rasowym dziennikarzem i nie chciała, by ktokolwiek dowiedział się o tych sensacjach przed czasem. Gdyby telewizja zwietrzyła tę informację, mogłaby ukraść „Kronice" świetny temat, domyśliła się Gina.

Zamknęła oczy i usiłowała przypomnieć sobie gmach Tyler - Royale. Ostatnio była tam kilka miesięcy temu na zakupach, ale doskonale pamiętała okazały budynek i przestronne wnętrza. Musiała przyznać, że istotnie świetnie nadawałby się na siedzibę muzeum. W samym centrum znajdowało się imponujące atrium, a przez przeszklony dach wpadało mnóstwo światła. Oczyma wyobraźni już tam widziała połyskujący kolorowymi szybkami witraż z kościoła św. Franciszka, zmieściłby się bez problemu.

W dodatku siedziba Tyler - Royale znajdowała się w samym centrum miasta. To jeszcze lepsza lokalizacja niż dom Essie. W dodatku był tam świetny podjazd i wygodny parking na wprost wejścia.

Ale najważniejsze zdaniem Giny było to, że nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się kupić tego budynku. Jeśli Tyler - Royale nie zdołał zrobić dobrego interesu w tym miejscu, to nikomu się nie uda. Najlepsze, co mógłby teraz uczynić zarząd firmy, to podarować gmach na jakiś cel charytatywny i dzięki temu odpisać sobie okrągłą sumkę od podatków. A czy istniał lepszy cel niż Towarzystwo Historyczne Hrabstwa Kerrigan?

Gazeta podawała, że dyrektor generalny Tyler - Royale przyleci z Chicago, aby wygłosić specjalne oświadczenie podczas konferencji prasowej wyznaczonej na dziesiątą rano. Gina nie wiedziała, jak długo Ross Clayton pozostanie w Lakemont, stwierdziła więc, że musi wykorzystać okazję i porozmawiać z nim.

Chciała, żeby poświęcił jej tylko kilka minut. Wiedziała, że nie może podarować jej budynku bez zgody zarządu. Szczerze mówiąc, nawet jeśli byłoby inaczej, ona prawdopodobnie nie mogłaby przyjąć daru. Wolała nie myśleć o burzy, jaka się rozpęta, kiedy członkowie zarządu muzeum dowiedzą się, że podjęła takie kroki bez konsultacji z nimi. Nie miała jednak czasu do stracenia. Kilka minut rozmowy z dyrektorem generalnym Tyler - Royale nie załatwi sprawy ostatecznie, ale może wprawi chociaż w ruch całą machinę.

Starannie przygotowała się do spotkania i wyszła na konferencję. Po drodze mijała dom Essie Kerrigan. Spojrzała innym wzrokiem na dobrze znaną, zniszczoną fasadę z czerwonej cegły i ogarnął ją niezrozumiały smutek. Dom sprawiał smętne wrażenie, wyglądał, jakby był opuszczony.

Za tymi murami spędziła najlepsze dni swojego życia. Najpierw, jeszcze jako nastolatka, odwiedzała Essie i słuchała jej opowieści o tym, jak wyglądało życie na tych terenach wiele lat temu. Podczas studiów przesiedziała wiele godzin w bibliotece muzealnej, przeprowadzając wnikliwe badania.

Potem, jako świeżo upieczona absolwentka, podjęła pierwszą pracę - została asystentką Essie. Wtedy nawet do głowy jej nie przyszło, że po latach zajmie jej miejsce.

Czuła się trochę tak, jakby dopuszczała się zdrady. Chciała przenieść muzeum z budynku, który stanowił część jego historii. Ale w głębi serca wiedziała, że Anne miała rację. Jej dotychczasowe plany były zbyt skromne.

Naprawa dachu i budowa parkingu to rozwiązania tymczasowe. Jeśli jej marzenia miały się spełnić i muzeum rzeczywiście rozrastałoby się i przyciągało coraz więcej zwiedzających, za kilka lat stanęłaby przed tym samym problemem. A wtedy nie byłoby już żadnego ratunku.

Jeśli muzeum miałoby się przenieść, to był na to najlepszy moment. Zanim zainwestuje tysiące dolarów w remont i przebudowę i zmieni nie do poznania ukochany dom Essie. Gdyby zaczęła rozwalać ściany i budować duży parking, a potem przeniosłaby siedzibę do budynku Tyler - Royale, zmarnowałaby bez sensu mnóstwo pieniędzy.

- Wszystko będzie dobrze - szepnęła w stronę starego domu, jakby chciała go uspokoić. - To najlepsze rozwiązanie. Ocalejesz i kiedyś na pewno zamieszka tu jakaś miła rodzina, która sprawi, że będziesz znowu piękny.

Przekroczyła próg najlepszego hotelu w mieście i od razu domyśliła się, dlaczego konferencję zorganizowano tu, a nie w siedzibie firmy. Z trudem przeciskała się przez gęstą plątaninę najrozmaitszych kabli. Przed podwyższeniem, na którym znajdował się długi stół konferencyjny, ustawiono półkolem kamery i mikrofony. Wokół kłębił się tłum rozgorączkowanych dziennikarzy. Niewątpliwie dyrektor generalny chciał, aby cały ten cyrk rozegrał się jak najdalej od sklepu. Nie było sensu narażać klientów i personelu na hałas i napięcie, jakie tu zapanowały.

To nie były najlepsze warunki do rozmowy, ale Gina nie miała wyjścia. Z determinacją przepychała się więc przez tłum i rozglądała wokół uważnie.

W pewnym momencie usłyszała, jak reporterka jednej ze stacji telewizyjnych pogania cicho kamerzystę:

- Pospiesz się! Będzie wchodził przez te drzwi z lewej. Muszę mieć to ujęcie!

Gina natychmiast podjęła próbę przedostania się na lewą stronę, modląc siew duchu, aby podsłuchana informacja była prawdziwa.

Dotarła do drzwi akurat w chwili, kiedy się otworzyły. Zdążyła zaczerpnąć powietrza i wyjąć z torebki swoją wizytówkę.

- Sir, wiem, że to nie jest odpowiedni czas ani miejsce, ale chciałabym zamienić z panem kilka słów - mówiła pospiesznie. - Reprezentuję Towarzystwo Historyczne Hrabstwa Kerrigan i jestem zainteresowana waszą siedzibą. Sądzę, że świetnie nadawałaby się na muzeum.

Mężczyzna rzucił okiem na wizytówkę i potrząsnął głową.

- Jeśli ma pani na myśli budynek Tyler - Royale, rozmawia pani z niewłaściwym człowiekiem.

- Przecież Ross Clayton to pan, czyż nie? - spytała niepewnie. - Widziałam pańskie zdjęcie w gazecie.

- Owszem, ale nie jestem już właścicielem tego budynku. Poczuła się, jakby ktoś dał jej kopniaka w żołądek.

- Sprzedał go pan?! - zapytała zrozpaczona.

- Można tak powiedzieć.

Spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc, i nagle przypomniała sobie, że widziała już tę twarz. Zdjęcie w gazecie było zbyt niewyraźne, aby mogła go rozpoznać, ale teraz wiedziała - to on jadł wczoraj obiad „Pod Klonem" z Dezem Kerriganem.

W tym samym momencie zapaliła się jakaś lampka w jej głowie. Nagle przypomniała sobie, co takiego mówiła o Dezie Essie. „On nie ma żadnego zrozumienia dla historii i zabytków. Im starszy jest jakiś budynek, tym chętniej go zburzy i postawi na jego miejsce ohydne monstrum ze szkła i stali".

Przypomniała sobie też, że Dez Kerrigan był inwestorem budowlanym i z tego, co mówiła Essie, odnosił na tym polu niemałe sukcesy.

Znajome, niepokojące mrowienie w karku kazało jej odwrócić głowę. Wiedziała, kogo zobaczy. Tuż za nią stał Dez Kerrigan i wolnym krokiem wstępował na scenę za Rossem Claytonem.

- Budynek należy teraz do mnie - powiedział twardo. - Ale jeśli przedstawi pani atrakcyjną ofertę, możemy porozmawiać. Spotkamy się u pani, czy u mnie?


ROZDZIAŁ DRUGI

Gina aż się zatrzęsła, słysząc to bezczelne pytanie. Podtekst wypowiedzi Kerrigana był co najmniej obraźliwy. Owszem, wczoraj w restauracji wpatrywała się w niego dość długo, ale to było zupełnie niewinne spojrzenie. Nie zachowywał się chyba w ten sposób wobec każdej kobiety, która na niego zerknęła.

Ross Clayton uśmiechnął się lekko i rzucił:

- Coś mi się zdaje, że stąpasz po cienkim lodzie, Dez. Kerrigan sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słyszał jego słów. Rzucił okiem na zegarek i dodał:

- Jestem teraz trochę zajęty, ale po konferencji prasowej moglibyśmy się spotkać w pani lub moim biurze. Jak pani woli?

- W biurze... - powtórzyła zaskoczona.

- Oczywiście. - Coś jakby uśmiech błysnęło w jego oczach. - Nie myślała pani chyba, że proponuję pogawędkę w moim jaccuzi? Wolałbym, żebyśmy poznali się nieco bliżej, zanim do tego dojdzie.

Znowu się wygłupiła. Zaczerpnęła powietrza i podjęła próbę wybrnięcia z kłopotliwej sytuacji:

- Jeśli o to chodzi, to nawet bliska znajomość nie zmieni mojego nastawienia do pańskiej propozycji.

Zauważyła, że jego oczy są dziwną mieszanką zieleni i orzechowego brązu, a w chwilach rozbawienia stawały się wręcz szmaragdowe. Nie ulegało wątpliwości, że w tej chwili Dez Kerrigan był bardzo rozbawiony.

- Potraktuję to jako komplement. - Zaśmiał się lekko. - Cieszy mnie, że zrobiłem na pani takie wrażenie już od pierwszego spojrzenia.

Wiedziała, że to tylko żarty, ale nie zamierzała pierwsza się poddać.

- Miałam na myśli co innego. Chciałam powiedzieć, że nie wyobrażam sobie sytuacji, która zmusiłaby mnie do wejścia do pańskiej wanny.

- Świetnie - powiedział krótko. - Wobec tego oboje wiemy, na czym stoimy. Chce pani porozmawiać o tym budynku, czyż nie?

Przełknęła ślinę zła na siebie, że dała się tak podejść.

- Oczywiście. Ale nie rozumiem, dlaczego jest pan zainteresowany sprzedażą, jeśli dopiero co go pan kupił.

- Zdaje się, że rynek nieruchomości to nie jest pani specjalność, prawda? To, że właśnie zrobiło się jeden interes, nie znaczy, że można przegapić następny. Chętnie to pani wytłumaczę.

Skinął jej głową i odszedł, zanim zdążyła coś powiedzieć. Po chwili zajmował już miejsce za długim stołem i włączał swój mikrofon.

Gina czuła, że z trudem panuje nad zdenerwowaniem. Sytuacja zmieniła się diametralnie, w dodatku na gorsze. Nie miała ochoty zostawać tu dłużej. Czekało ją dziś jeszcze dużo pracy, nie zamierzała tracić czasu na wpatrywanie się w Deza Kerrigana.

W połowie drogi do muzeum napięcie powoli opadało i Gina zaczynała znajdować jasne strony całej sytuacji. Nie udało jej się niestety zdobyć idealnej siedziby dla muzeum, ale na szczęście nikt się o tym nie dowie. Błogosławiła w myślach brak czasu, który nie pozwolił jej skonsultować tego pomysłu z zarządem. Czułaby się bardzo niezręcznie, gdyby najpierw o wszystkim im opowiedziała, a potem musiała zameldować, że jej świetny plan spalił na panewce.

Dyrektor generalny Tyler - Royale był zawodowcem, jeśli chodzi o kontakty z prasą. Dez słuchał z podziwem, jak rzeczowo wyjaśniał, że nieprawdą jest, że pięćset osób zostanie bez pracy. Obiecywał, że wszyscy znajdą zatrudnienie w sklepach firmy w innych miastach. Reporterzy krążyli wokół niego jak stado rekinów usiłujących dobrać się do ofiary, ale nie dawał im żadnych szans. Spokojnym głosem odpowiadał na najbardziej podchwytliwe pytania. Dziennikarzom wyraźnie zabrakło pomysłów i Dez stracił zainteresowanie konferencją.

Jego myśli popłynęły ku pewnej drobnej, rudowłosej kobiecie... Zobaczył ją wczoraj „Pod Klonem", gdzie jadła obiad z szefową miejscowej gazety. To dlatego początkowo pomyślał, że jest także dziennikarką. Patrzyła na niego tak, jakby badała go pod mikroskopem. Do dziś czuł na sobie jej lustrujący wzrok, zupełnie niepodobny do kuszących kobiecych spojrzeń, do jakich przywykł.

Pomylił się. Nie była dziennikarką. Powiedziała Rossowi, że jest z Towarzystwa Historycznego Hrabstwa Kerrigan. I była zainteresowana siedzibą Tyler - Royale.

Prychnął z irytacją. Ci miłośnicy historii i fani starych skorup bywali nieznośni. Nieraz miał z nimi do czynienia.

Żyli w innym świecie, zupełnie pozbawieni zmysłu praktycznego. O ile dobrze słyszał, proponowała coś tak absurdalnego, jak zamiana wielkiego sklepu Tyler - Royale w muzeum.

Jego ciotka, Essie, była taka sama. Pamiętał wizyty u niej, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Wtedy jej wielki, pełen niespodzianek dom wydawał mu się najbardziej fascynującym miejscem na ziemi. Mógł biegać w kółko po przestronnych pokojach i nigdy nie wiedział, co znajdzie za zakrętem. Raz natknął się w sypialni na ludzki szkielet. Essie spokojnie wyjaśniła mu, że to doczesne szczątki pierwszego lekarza, który otworzył praktykę w ich hrabstwie.

Ale to było na długo przedtem, zanim jej dom stał się oficjalną siedzibą muzeum. Chociaż Dez nie był tam od wielu lat, doskonale sobie wyobrażał, że przez ten czas zbiory musiały się znacznie powiększyć. Pod koniec życia ciotka pewnie ledwo się mieściła wśród tej sterty gratów, które zalegały dom.

Ta młoda kobieta wydawała się mieć nieco więcej rozsądku niż Essie - przynajmniej nie mieszkała w tej rupieciarni. Ale poza tym mogłaby być klonem jego ciotki.

Chociaż, oczywiście, wyglądała dużo bardziej pociągająco niż Essie. Ciotka była wysoka i bardzo szczupła, przez co sprawiała nieco surowe wrażenie. Tymczasem ta młoda kobieta, chociaż niewysoka i bardzo drobna, była przyjemnie zaokrąglona we właściwych miejscach. Miała duże, ciemnobrązowe oczy, które spoglądały wesoło spod fali rudych włosów. Jej loki sprawiały wrażenie, jakby ktoś skropił je lekko złotą farbą...

- Dez? - usłyszał głos Rossa. - Może lepiej, żebyś ty odpowiedział na to pytanie.

Z trudem powrócił do rzeczywistości. O jakie pytanie chodzi?

- Pan z „Kroniki" chce wiedzieć, jakie masz plany wobec naszej siedziby - podpowiedział mu Ross.

Dzięki, stary, westchnął w duchu Dez. Zebrał myśli i wolno przysunął się do mikrofonu.

- Odpowiedź jest bardzo prosta - powiedział, patrząc na wyczekujące twarze dziennikarzy. - Na razie nie mam żadnych planów.

Przez tłum przeleciał pomruk niedowierzania. Reporter miejscowej gazety znowu podniósł rękę w górę.

- Chce pan, żebyśmy uwierzyli, że kupił pan taki budynek, nie mając pomysłu, jak go wykorzystać?

- Nie kupiłem budynku - poprawił go Dez. - Nabyłem tylko prawo pierwokupu.

- Co za różnica? - zaśmiał się dziennikarz. - Nie wyrzucił pan przecież pieniędzy dla zabawy. Co chce pan zrobić z tym gmachem?

- Zamierza pan go zburzyć? - dorzuciła reporterka znanej stacji telewizyjnej.

- Naprawdę jeszcze nie wiem, Claro. Zapewniam cię, że w tej chwili nie mam żadnych planów co do tego miejsca.

- Nie masz, czy nie chcesz nam ich zdradzić? - nie ustępowała Clara. - Może zamierzasz trzymać wszystko w tajemnicy tak długo, aż nie będziemy mogli nic zrobić, żeby uratować ten zabytek.

- Spokojnie - próbował nieco ostudzić rosnące napięcie. - Komunikat o tym, że Tyler - Royale wycofuje się z miejscowego rynku, był dla mnie takim samym zaskoczeniem jak dla wszystkich.

- Ale potrafił pan to natychmiast wykorzystać - atakował znowu facet z „Kroniki".

- Tak działa rynek nieruchomości, trzeba łapać okazję. Nie pierwszy raz kupuję coś, nie wiedząc, co z tym dalej zrobię.

- Ale prawdą jest, że do tej pory zrównywał pan takie budynki z ziemią?

- O ile dobrze pamiętam, tak. - Dez przebiegł szybko pamięcią ostatnie lata swojej działalności. Istotnie, dotąd zawsze tak było. - Ale to nie znaczy, że i tym razem... - Przerwał na chwilę, bo właśnie do niego dotarło, że dał się podejść zawodowcom próbującym wymóc na nim jakąś deklarację. - Słuchajcie! Powtórzę wam to samo, co powiedziałem pewnej młodej damie z Towarzystwa Historycznego. To, że właśnie zrobiłem jeden interes, nie znaczy, że przegapię następny.

- Więc chce pan go sprzedać? - padło natychmiast kolejne pytanie.

- Rozważam to. Jestem biznesmenem, zastanowię się nad każdą rozsądną propozycją, którą otrzymam.

- Z wyjątkiem konserwacji budynku?

- Oczywiście - potwierdził. Poczuł, jak wzbiera w nim wściekłość. Cholerni dziennikarze, zrobili z niego barbarzyńcę, który przy każdej możliwej okazji niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze. Nie mają pojęcia o interesach, uwielbiają za to robić szum wszędzie tam, gdzie mogą wystąpić jako obrońcy uciśnionych. - A skoro już o tym mowa, pozwólcie, że dam małe ostrzeżenie wszystkim, którzy zamierzają mnie uszczęśliwiać dobrymi radami na temat szacunku dla historii i zabytków. Chętnie z nimi porozmawiam, o ile będą mieli dość pieniędzy, aby wprowadzić swoje plany w czyn. Nie zamierzam potulnie wysłuchiwać, jak mówią mi, co powinienem robić z moją własnością i z moimi pieniędzmi. To wszystko, dziękuję.

Ta zdecydowana wypowiedź zamknęła wszystkim usta. Dziennikarze powoli zaczęli wychodzić, zabierając ze sobą kamery i mikrofony.

W holu za salą konferencyjną Dez natknął się na Rossa Claytona, który najwyraźniej czekał na niego.

- Dzięki, że odwróciłeś uwagę tych sępów od innych niewygodnych kwestii - powiedział z uśmiechem. - Uratowałeś mnie, stary, jestem ci winien dużą whisky.

Po pracy Gina wdrapała się na strych i odszukała plany domu Essie. Zamierzała zabrać je do siebie i wnikliwie przestudiować. Nie była oczywiście ekspertem w tej dziedzinie. Wiedziała, że rozbudowa muzeum będzie wymagać rady nie tylko architekta, ale także dobrego inżyniera. Chciała jednak sprawdzić, czy niczego nie przeoczyła. A może przy okazji wpadnie jej do głowy jakiś ciekawy pomysł?

Rozłożyła wielkie arkusze na kuchennym stole i przez kilka minut usilnie się w nie wpatrywała. W końcu zniechęcona oparła się o nie łokciami i podparła głowę w zamyśleniu. Przez krótki czas miała dziś nadzieję, że znalazła wyjście z beznadziejnej sytuacji. Było idealne. Ale jak się okazało, zbyt piękne, aby mogło się spełnić.

Na jej drodze stanął Dez Kerrigan i oto znowu znalazła się w punkcie wyjścia. A może nawet jeszcze dalej. Trudno wrócić myślami do ciasnych korytarzy starego domu Essie, nawet po remoncie i rozbudowie, kiedy ujrzało się oczyma wyobraźni wizję witraża wystawionego w atrium Tyler - Royale.

Gina pochyliła się nad pożółkłymi kartkami, studiując projekty sprzed ponad wieku. Kiedy Desmond Kerrigan budował swój dom, okolica była niemal pusta, dlatego usytuował go prawie na skraju działki, aby z tyłu założyć rozległy, starannie zaplanowany ogród. Niestety, od tego czasu wiele się zmieniło. Potomkowie Desmonda podzielili ogród na mniejsze parcele, które posprzedawali, a ulica została poszerzona tak bardzo, że zabrała niemal cały teren przed budynkiem. W efekcie dom stał teraz tuż przy drodze, otoczony przez niewielkie działeczki z jednorodzinnymi domkami. Jedynym wspomnieniem dawnej świetności był skrawek ogrodu zachowany cudem na tyłach posesji.

To za mało, aby zamienić dom w prawdziwe, tętniące życiem centrum historyczne. Ale Gina nie dysponowała niczym więcej.

Poza tym nie miała pojęcia, czy na tak mały teren da się wprowadzić ciężki sprzęt budowlany. I czy wykopy nie naruszą starych fundamentów.

Zwinęła plany i zabrała się za przyrządzanie kolacji. Włączyła miniaturowy telewizor stojący na lodówce, żeby zająć myśli czymś innym niż losy muzeum. Jednak najwyraźniej wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Na wszystkich kanałach dyskutowano głównie o likwidacji Tyler - Royale.

- ...a końcowa wyprzedaż rozpocznie się już w przyszłym tygodniu - mówiła reporterka, którą Gina widziała dziś na konferencji w hotelu.

- Jaka szkoda! - Jej rozmówca potrząsnął ze smutkiem głową. - Czy wiemy coś o przyszłości tego pięknego budynku. Carla?

- To pytanie padło oczywiście na konferencji prasowej, ale pan Kerrigan nie chciał zdradzić nam swoich planów. Jedyna aluzja, jaką zrobił, wskazywała, że rozmawia z kimś z Towarzystwa Historycznego Hrabstwa Kerrigan.

Drewniana łyżka wypadła Ginie z ręki wprost na patelnię i wokół rozprysnął się gorący olej. Poczuła palące pieczenie na palcu i odruchowo podniosła go do ust.

- Kustosz muzeum, Gina Haskell, była na konferencji, ale odmówiła komentarza na ten temat...

Gina wpatrywała się z niedowierzaniem w ekran telewizora. Co ta kobieta wygadywała! Nie odmawiała przecież żadnego komentarza!

- ...a kiedy rozmawiałam przed chwilą z przewodniczącym Towarzystwa, powiedział jedynie, że byłoby zbrodnią zniszczyć ten piękny, stary budynek.

Oszołomiona usiadła na krześle i podparła głowę rękoma. Zadzwonili już więc do jej szefa. A ona o niczym mu nie wspomniała, bo nie chciała zawracać mu głowy pomysłem, z którego i tak nic nie wyszło.

- Istotnie, to byłoby barbarzyństwo - zgodził się rozmówca Carli.

- Ale zachowanie tego gmachu byłoby czymś nowym, jeśli chodzi o styl działania Deza Kerrigana - ciągnęła dziennikarka. - Przyznał dziś, że dotychczas zawsze burzył stare budowle.

- Trudno w to uwierzyć - pokręcił głową mężczyzna. - Cóż, w takim razie trzymamy kciuki za wysiłki Towarzystwa Historycznego i życzymy, aby udało się im uratować budynek, który jest ozdobą naszego miasta.

- Wysiłki Towarzystwa Historycznego??? - powtórzyła Gina z niedowierzaniem.

W tym momencie zadzwonił telefon. Wiedziała, kto to może być i wpatrywała się w słuchawkę z obawą, niepewna, jak postąpić. Szef miał prawo być na nią wściekły, nie dziwiłaby się mu wcale. I tak zachował zimną krew, nie zdradzając dziennikarce, że cała sprawa jest dla niego zupełną nowością.

Ostrożnie podniosła słuchawkę i zdumiała się. To nie był przewodniczący Towarzystwa Historycznego. Tylko raz słyszała głos, który zabrzmiał w słuchawce, ale od razu go rozpoznała. Był głęboki, ciepły i... arogancki.

- Co to ma być? - usłyszała oskarżycielski ton. - Próba sił? Kto ma większe wpływy w mediach? Całkiem nieźle - najpierw gazeta, potem stacja telewizyjna. I co dalej?

- Nic nie zrobiłam - zaprzeczyła gorąco, lecz mówiła już do głuchej słuchawki.

Chociaż nie zamierzała mu współczuć, rozumiała, dlaczego był zdenerwowany. Jednak szczerze mówiąc, sam się o to prosił. Od ponad dziesięciu lat działał na tym rynku i przez ten czas wyburzył wszystkie stare budynki, które trafiły w jego ręce. Nie mogła wprost w to uwierzyć. Nie miała pojęcia, jakimi powodami się kierował, ale pewnie i tak by ich nie zrozumiała. Podobnie jak on nie rozumiał tych wszystkich ludzi, którzy chcieli chronić pamiątki przeszłości.

Cóż, może z tego zamieszania wyniknie chociaż tyle dobrego, że zechce poważnie rozważyć jej propozycję.

O dziesiątej rano, dokładnie dwadzieścia cztery godziny po konferencji prasowej, Gina przekraczała próg biura Deza Kerrigana.

Wcale nie było łatwo go znaleźć. W książce telefonicznej nie figurował ani Dez Kerrigan, ani Kerrigan Corporation, ani Kerrigan i Partnerzy, ani Kerrigan i cośtam...

Oczywiście, nie miała żadnej pewności, że nazwał firmę własnym nazwiskiem. Może nie chciał plamić honoru rodziny swoimi bezdusznymi interesami, a może myślał, że to nazwisko straciło już jakąkolwiek siłę oddziaływania na tym terenie. Ostatecznie od rodu Kerrigan nazywało się tu prawie wszystko - od całego hrabstwa po aulę wykładową na uniwersytecie.

W końcu jednak znalazła. Nazwał swoją firmę po prostu „Nieruchomości Lakemont", tak jakby to było jedyne liczące się przedsiębiorstwo w mieście.

Nie prosiła, żeby oddzwonił ani nie umówiła się na spotkanie. Po prostu wyszła z muzeum i udała się wprost do jego firmy. Na szczęście jej siedziba znajdowała się tylko kilka przecznic dalej. Nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi na ten budynek, ale nic dziwnego, nie rzucał się w oczy. Wyglądał jak opuszczona szkoła zaadaptowana na potrzeby firmy. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie główną kwaterę człowieka, który bawił się drapaczami chmur, jakby to były drewniane klocki.

W środku było gwarno i ruchliwie. Zanim trafiła do gabinetu Deza, musiała przejść przez cały budynek. Kiedy w końcu tam dotarła, sekretarka długo obracała w palcach wizytówkę i spoglądała na nią podejrzliwie. Gina nie była zaskoczona. Nazwa "Towarzystwo Historyczne" musiała działać na pracowników Deza Kerrigana jak płachta na byka.

- Nie jestem umówiona - powiedziała wprost - Jednak myślę, że pan Kerrigan mnie przyjmie. Jeśli oglądała pani wczoraj telewizję, powinna pani wiedzieć, że prowadzimy negocjacje w sprawie siedziby Tyler - Royale.

Sekretarka wyglądała na zaskoczoną, ale nie odezwała się. Sięgnęła po słuchawkę i rozmawiała cicho z Dezem.

Gina przysiadła na najbliższym krześle i czekała w napięciu. Chwilę późnej drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich Dez Kerrigan.

- Proszę, proszę... Władczyni mediów w Lakemont we własnej osobie - powiedział z ironicznym uśmieszkiem. - Zapraszam.

Podniosła się z krzesła, a on tworzył szerzej drzwi i wprowadził ją do środka z wystudiowaną grzecznością.

Był tak wysoki, jak podejrzewała. Zastanawiała się nad tym już „Pod Klonem". Kiedy rozmawiali na konferencji, była zbyt zaabsorbowana własnymi planami, aby zwrócić na to uwagę, ale teraz widziała wyraźnie, że sięgała mu ledwie do ramienia. Zielone oczy nie wyglądały dziś jak szmaragdy. To dobrze, pomyślała, nie przyszłam tu przecież, aby go rozbawić.

Weszła do gabinetu i stanęła zaskoczona. Niewątpliwie urządzono go w dawnej sali lekcyjnej. Pokój był długi i pomalowany na stonowane kolory. Jedynie akwarelki z widokami różnych budynków stanowiły barwne plamy na tle szarych ścian. Gina podeszła do najbliższej - przedstawiała jeden z najwspanialszych i najnowocześniejszych drapaczy chmur w mieście.

- To pański projekt, jak sądzę? Skinął milcząco głową.

- Jest całkiem niezły - przyznała. - Robi wrażenie. Szczerze mówiąc, spodziewałam się raczej, że tam właśnie będzie miał pan swoje biuro. Na ostatnim piętrze z imponującym widokiem na jezioro Michigan. Dez wzruszył ramionami.

- To biuro było dobre, kiedy rozkręcałem biznes, i wciąż mi wystarcza. A nawiasem mówiąc, czynsz w tym wieżowcu jest tak wysoki, że nie ma sensu się tam przenosić. Wolę wynajmować i zarabiać na tym pieniądze.

- Naturalnie - pokiwała głową. - Rzeczywiście miał pan rację, mówiąc wczoraj dziennikarzom, że jest pan rzeczowy i praktyczny.

- Nie sądziłem, że została pani do końca konferencji.

- Wyszłam wprawdzie wcześniej, ale oglądałam obszerną relację w telewizji. Jestem biznesmenem - zacytowała. - Zastanowię się nad każdą rozsądną propozycją, którą otrzymam. Czy tak?

- Owszem, tak powiedziałem. Nie rozumiem jednak, dlaczego traktuje to pani jak sensację. Rozsądek nie jest wadą. Cóż, miło, że pani wpadła, ale chociaż lubię pogawędki przy kawie, to muszę przyznać, że mam dziś dużo pracy. Przejdźmy zatem do rzeczy.

Gina usiadła na kanapie i zaczerpnęła tchu.

- Nie wątpię, że jest pan bardzo zajęty. Mam rozsądną propozycję, którą powinien pan rozważyć.

- Jak widać, rozsądek to pojęcie względne. Ma pani pieniądze na realizację?

- Nie mam - przyznała.

- Proszę więc nie marnować mojego czasu, pouczając mnie, że powinienem ocalić budynek Tyler - Royale. Jeśli słyszała pani, co mówiłem na konferencji, wie pani, że nie ma na to szans.

- Nie zamierzam marnować pańskiego cennego czasu.

- Gina rozparła się wygodniej na sofie, założyła nogę na nogę i uśmiechnęła się czarująco. - Przyszłam tutaj, żeby dać panu szansę, by mógł pan zostać bohaterem.

Dez patrzył na nią z niedowierzaniem. Ta kobieta chyba postradała zmysły.

- Panno Haskell ... - zaczął.

- Och, proszę mi mówić po imieniu. I przy okazji - nie mam pretensji o to, że byłeś tak rozstrojony ostatniej nocy.

- Rozstrojony? - zdziwił się. - Nigdy nie bywam rozstrojony.

- Naprawdę? To dlaczego zadzwoniłeś i nawrzeszczałeś na mnie?

Spojrzał zaskoczony.

- Nie nawrzeszczałem.

- Chcesz powiedzieć, że było to tylko spokojne wyrażenie opinii?

- Oczywiście. Przyznaję, byłem nieco zirytowany po tym, jak ta banda szakali przekręciła moje słowa, zwłaszcza że myślałem, że maczałaś w tym palce.

- Tak przypuszczałam. - Gina zamyśliła się na chwilę i popatrzyła na niego uważnie. - Wiesz, że media zrobiły z ciebie okrutnego King Konga, który sunie przez miasto i burzy wszystko, co mu stanie na drodze?

- Gdybym przejmował się wszystkim, co mówią o mnie dziennikarze, już dawno wylądowałbym w domu wariatów - powiedział gwałtownie i usiadł na drugim końcu kanapy.

- Ale do rzeczy. Powiedz mi teraz, jak mam zostać bohaterem - dorzucił kpiąco.

- Przyszłam tylko po to, żeby wskazać ci właściwy kierunek.

Odwróciła się w jego stronę, a jej spódnica zsunęła się przy tym ruchu, ukazując szczupłe, zgrabne kolana. Nie wiedział, czy był to wyreżyserowany manewr, ale na wszelki wypadek postanowił być ostrożny.

- Ostrzegam cię, że masz jeszcze dwie minuty.

- W porządku. - Zerknęła na zegarek, potem spojrzała wprost na niego. - Po ostatnich doniesieniach mediów jesteś w tym mieście wrogiem numer jeden. I musisz przyznać, że sam na to zapracowałeś. Może pora popracować nad zmianą wizerunku?

- Ocalając siedzibę Tyler - Royale, jak rozumiem. - Popatrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem i dodał: - Jeśli myślisz, że zmienię zdanie tylko dlatego, że nie spodobało się to kilku dziennikarzom, to grubo się mylisz. Zapomną o tym budynku, jak tylko pojawi się następny interesujący temat. Rzucą się na niego z równą zaciekłością i za miesiąc nikt nie będzie pamiętał o jakimś starym gmachu.

- Zrobiłam na razie tylko szybkie rozeznanie, ale wystarczyło, żeby się dowiedzieć, że posiadasz już osiem działek budowlanych w samym centrum Lakemont. Jesteś prawdziwym magnatem na tym rynku, więc co znaczy jedna działka mniej lub więcej? Ratując ten budynek, stałbyś się ulubieńcem mediów.

- Supermanem z Lakemont - zaśmiał się drwiąco. - Chyba przeczytałaś za dużo romantycznych książek. To był ten argument, który miał mnie przekonać, żebym nie burzył tego gmachu? Rozumiem, że miałbym go potem przekazać tobie?

- Nie mnie osobiście. Towarzystwu Historycznemu Hrabstwa Kerrigan.

To było zupełnie absurdalne. Ale ona zdawała się tego nie dostrzegać.

- Nie mogę tego zrobić. Poza tym zapomniałaś, że nie jestem właścicielem tego obiektu. Przypuszczam, że mógłbym podarować ci prawo pierwokupu, oczywiście o ile byłbym w nastroju do robienia prezentów za dwieście tysięcy dolarów, ale to nic by nie dało. Chwilę później powiedziałabyś mi, że nie macie pieniędzy na kupno. Prawo pierwokupu nie jest warte złamanego centa, jeśli nie ma się pieniędzy na skorzystanie z niego.

- Jestem jednak pewna, że mógłbyś pomóc mi przekonać dyrektora generalnego Tyler - Royale, by podarował nam budynek. Dla niego też byłby to niezły interes, w końcu nie straciłby wszystkiego...

- A! To tak! Chciałabyś go przekonać za te kilka tysięcy dolarów, które już dostał ode mnie! On dostałby pieniądze, ty budynek, a ja zostałbym z niczym! Niestety, ten argument nie przemawia na twoją korzyść. Bohater tak się nie zachowuje. Tak postępuje idiota.

- Rozumiem... - Zupełnie nie wyglądała na zbitą z tropu. Spoglądała na niego ze spokojnym uśmiechem. - A pomyślałeś o wszelkich korzyściach podatkowych, jakie mogłyby z tego wyniknąć?

Musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Jak dotąd spotkał niewielu ludzi, którzy zachowaliby spokój w takiej sytuacji. A ona jeszcze potrafiła się uśmiechać. Nawet jeżeli była to tylko gra, zasługiwała na uznanie.

- Poza tym - mówiła dalej spokojnie - myślę, że nie doceniasz wpływu, jaki miałby ten krok na poprawę twojej reputacji w mieście.

- Nie mogę go nie doceniać! Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co by się działo. A przy okazji, oglądałaś w ogóle ten budynek?

Miał wrażenie, że po raz pierwszy zobaczył na jej twarzy błysk niepewności, ale szybko go ukryła.

- Jakiś czas temu.

- Rozumiem. - Wstał i podszedł do drzwi. - Sarah, gdyby ktoś o mnie pytał, powiedz, że zabrałem pannę Haskell na spacer.

Budynek Tyler - Royale znajdował się kilka ulic dalej. Dez wyciągał swoje długie nogi. tak bardzo, że ledwo mogła za nim nadążyć.

- To nie jest spacer, to bieg na czas! - zaprotestowała, z trudem łapiąc powietrze.

Spojrzał pogardliwie na jej delikatne sandałki i powiedział zgryźliwie:

- Nie rozumiem, jak w ogóle można chodzić w takich bucikach.

- Nie rozumiem, jak można stawiać takie wielkie kroki - mruknęła w odpowiedzi.

Ledwo żywa stanęła przed głównymi drzwiami Tyler - Royale i próbowała uspokoić oddech. Ze sklepu właśnie wychodziła jakaś kobieta ze stosem pudeł. Tylko szybka interwencja Deza uchroniła je od zderzenia. Trzymał Ginę mocno za łokieć i podążył wzrokiem za jej spojrzeniem. Oglądała fasadę budynku.

- O co chodzi, Gino? - spytał drwiąco. - Jest większy, niż zapamiętałaś?

- Myślę tylko o tym, że interes idzie tu wyjątkowo dobrze, jak na sklep, który ma być wkrótce zamknięty.

Popatrzył wokół i musiał przyznać, że miała rację. Klienci wchodzili do sklepu tłumnie i wychodzili obładowani licznymi torbami.

- Zwykle tak jest. Ludzie uświadamiają sobie, co posiadają dopiero wtedy, gdy mają to stracić. Ten ruch w interesie będzie trwał jeszcze kilka dni, a potem klienci przerzucą się do innego sklepu. Jeśli za rok zapytasz przechodniów, co tu było, zapewniam, że większość nie będzie umiała odpowiedzieć na pytanie.

- Zwłaszcza jeśli zostanie tu tylko pusty plac - dodała drwiąco.

Spojrzał na nią, ale nie skomentował jej słów.

- Chodźmy. - Otworzył drzwi i puścił ją przodem.

W przestronnym holu panował gwar i ogólne poruszenie. Tłumy ludzi oblegały stoiska i kawiarniane stoliki.

Gina obserwowała tę scenę z dziwnym wyrazem twarzy.

- Stoisko z butami jest na prawo - zasugerował uprzejmie Dez.

- Nie śmiałabym tracić twojego cennego czasu na takie drobiazgi - mruknęła w odpowiedzi.

Minęli sklep z kosmetykami i biżuterią i przeszli do centrum budynku - ogromnego, świetlistego atrium ciągnącego się przez wszystkie siedem pięter. Otaczały je kręcone spiralnie schody z piękną, mosiężną balustradą.

W centrum sklepienia dach ozdobiony był wspaniałą stylizowaną różą - symbolem firmy. Dez poprowadził Ginę w tym kierunku i postawił na środku.

- O co ci chodzi? - spytała zdezorientowana. - Każdy, kto mieszka w tym mieście, był tu setki razy. Ta róża to ulubione miejsce spotkań miejscowej młodzieży.

- Wiem, wiem. Matka mi o tym opowiadała. Nie o to mi chodzi. Spójrz w górę.

Podniosła głowę i zobaczyła bogato zdobione balkony zwisające z każdego piętra, marmurowe schody ciągnące się przez wszystkie piętra budynku, a na samej górze - zapierającą dech w piersiach, imponującą kopułę.

- Co właściwie chcesz mi powiedzieć? - odwróciła się do Deza.

Chociaż mówiła nieco nonszalanckim tonem, nie dał się nabrać. Rozmiary i przepych tego gmachu musiały zrobić wrażenie na każdym.

- Chcę ci pokazać, że nawet jeśli jakimś cudem dostałabyś ten budynek, nie będziesz w stanie go utrzymać.

- Przyznaję, jest nieco większy niż nasza obecna siedziba

- zgodziła się z ociąganiem.

Patrzył na nią przez chwilę, a w końcu wybuchnął głośnym śmiechem.

- Nieco większy!? Chyba kpisz! To jak powiedzieć o jeziorze Michigan, że jest nieco większe od kałuży przed domem. A to dobre!

- Ale wiadomo, że jeśli muzeum się rozrośnie, przyciągnie nie tylko więcej zwiedzających, ale też więcej sponsorów.

- Chyba w twoich snach. - Dez pokręcił głową. - Spójrz na to realnie, Gino. Może jest gdzieś budynek, który byłby bardziej odpowiedni dla waszych potrzeb.

- Nic nie rozumiesz. - Popatrzyła na niego zdumiona.

- Może inny budynek byłby bardziej praktyczny, ale tylko ten przyciąga ludzkie serca i uczucia. - Zamyśliła się i dodała z determinacją: - Musiałabym oszaleć, żeby z niego zrezygnować.

Już oszalałaś, sięgając po niego, dodał w duchu.

- Wiem, że to nie będzie łatwe - zaczęła po chwili. - Ale cała akcja właśnie nabiera tempa. A ja zamierzam przyspieszyć ją jeszcze bardziej.


ROZDZIAŁ TRZECI

Dez wpatrywał się w nią tak długo, że przez chwilę poczuła się zaniepokojona. Potrząsał głową, jakby nie mógł zrozumieć tego, co właśnie usłyszał. Nie odzywał się. W końcu wyjął telefon i szybko wybrał jakiś numer.

- Sarah, odwołaj moje następne spotkanie. Potem zwrócił się do Giny:

- Chodźmy. Znajdziemy jakieś miejsce, gdzie można spokojnie porozmawiać.

- Daj spokój. - Potrząsnęła głową. - I tak mnie nie przekonasz.

- Nie chodzi mi o ciebie. Możesz tu stać, jak długo chcesz, ale jeśli mam znowu słyszeć takie rewelacje, wolałbym spokojniejsze miejsce. Nie lubię, jak tłum ludzi widzi, że wpadam w zdumienie.

- Tak dbasz o swój wizerunek? - spytała kpiąco.

- Mało kto lubi wychodzić na idiotę. Jeśli uraczysz mnie kolejną serią swoich pomysłów, mogę wpaść w stan katatonii i będziesz miała problem. Na szóstym piętrze jest kawiarnia, chodźmy tam. Chyba że wolisz ekspozycję łaźni parowych, jest niżej - dodał, widząc jej spojrzenie.

- Wolę już kawę - mruknęła i poszła za nim. Zatrzymali się przed piękną modernistyczną windą. - Wspaniała. I oryginalna. Prawdziwe dzieło sztuki.

- Możesz się rozczulać, ile chcesz, dla mnie to stary rupieć - kosztowny w obsłudze i zawodny - powiedział, wciskając ostatni przycisk.

- Jeśli traktujesz wszystkie stare przedmioty w ten sposób, nic dziwnego, że cię zawodzą. Ale jestem pewna, że w duchu też je podziwiasz. Dla nas to bardzo ważne, że jest tu winda. Dzięki temu muzeum będzie dostępne dla osób niepełnosprawnych, co pozwoli nam wystąpić o specjalne dotacje.

- No, no, co za szczęśliwy traf! - zakpił.

Winda cicho sunęła na górę i już po chwili stanęli przed kawiarnią. Kilku kelnerów roznosiło kawę i ciastka wśród wczesnych gości.

Usiedli przy stoliku i zamówili kawę. Gdy tylko zostali sami, Dez pochylił się nad stolikiem i zapytał z naciskiem:

- Dobrze, teraz powiedz mi, o co naprawdę chodzi?

- Co chcesz wiedzieć?

- Sama chyba rozumiesz, że jeśli uda ci się przejąć ten budynek, będziesz zgubiona. Jest pięćdziesiąt razy większy od waszego muzeum. Siedzę w tej branży od lat, potrafię to ocenić. Nie możesz być aż tak naiwna, żeby wierzyć, że to się uda. Dlatego pytam, co naprawdę zamierzasz z nim zrobić. Ten gmach jest przecież dla ciebie o wiele za duży i zupełnie niepraktyczny, nie jesteś w stanie wykorzystać całej powierzchni. Bądźmy szczerzy, z waszym budżetem nawet nie będziesz w stanie utrzymać go w czystości!

To akurat może okazać się prawdą, pomyślała, ale nie zamierzała mówić tego głośno. Ciągle jeszcze próbowała oswoić się z informacją, ile zapłacił za prawo pierwokupu. Jak można wyłożyć taką kwotę, nie stając się w zamian właścicielem nawet jednej cegły? Jakoś nie mogła sobie wyobrazić, że wydaje takie sumy, nie dostając nic namacalnego.

Dez wydał te pieniądze, chociaż, jak twierdzi, nie ma jeszcze konkretnego pomysłu, co zrobić z budynkiem. Zupełnie jakby grał w Monopol i obracał bezwartościowymi papierkami.

Musiała przyznać, że popełniła pewien błąd. Zawsze myślała tylko o gmachu, nie wpadła na to, że dla Deza dużą wartość przedstawia również sama działka w tej atrakcyjnej części miasta.

Kelner przyniósł im kawę. Mieszając cappucino, odezwała się z namysłem:

- Wygląda na to, że jednak dobrze przyjrzałeś się domowi Essie.

- Dlaczego tak myślisz? Bo byłem w stanie oszacować jego powierzchnię? Kiedyś dobrze go znałem, sporo pamiętam, chociaż nie byłem tam od dwunastego roku życia.

Czyli około dwudziestu lat, obliczyła szybko w myślach i westchnęła.

- Jeszcze zanim Essie założyła w nim muzeum?

- Zanim je otworzyła - skorygował. - Myślę, że gromadziła te wszystkie klamoty, od kiedy nauczyła się chodzić. Ale nie zmieniaj tematu, wróćmy do tego budynku, nie wątpię, że masz jakiś świetny plan.

- Muszę przyznać, że w jednej kwestii masz rację - rzeczywiście byłyby trudności z wykorzystaniem powierzchni. Ale w tym hrabstwie jest co najmniej tuzin różnych placówek historycznych. W większości są w podobnej sytuacji, nie mają pieniędzy na sprowadzanie ciekawych wystaw, więc nie przyciągają zwiedzających i nie zarabiają pieniędzy. Dlatego chciałabym, żebyśmy wspólnie stworzyli coś w rodzaju centrum kulturalnego.

- Chciałabyś połączyć muzea? - spytał zaskoczony.

- Owszem. - Kiwnęła głową. - Wchodzisz do jednego budynku, kupujesz bilet i oglądasz dowolną ekspozycję. Dziadek zwiedza wystawę historyczną, babcia malarstwo, a wnuki szaleją wśród dinozaurów. I to wszystko pod jednym dachem. Myślę, że to świetny pomysł! Nagłośnimy sprawę w mediach i musi się udać! - Spojrzała na niego z triumfem i spytała niewinnie: - Co z tobą? Nie smakuje ci kawa?

Dez pomyślał, że zapach kawy orzechowej już zawsze będzie mu się kojarzył z pewnym drobnym rudzielcem ogarniętym obsesją historyczną.

- Jesteś szalona... - zdołał wyjąkać, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Zanim zdążył wyjaśnić, co miał na myśli, do ich stolika podeszła jakaś kobieta. Dez uniósł głowę i westchnął w duchu. To była Carla - przebojowa reporterka telewizyjna. Widocznie media zamierzały same zainteresować się sprawą, Gina nie musiała niczego nagłaśniać. Przeklął się w duchu, że ją tu przyprowadził, i czekał na rozwój sytuacji.

- Miło was widzieć razem - odezwała się Carla słodko.

Pomyślał, że tylko ona może wypowiedzieć banalną uwagę takim tonem, jakby przyłapała ich nago w salonie. Ukłonił się z rezerwą i zapytał chłodno:

- Co cię sprowadza, Carla?

- Robię program o tym gmachu. Wiesz, że kopuła nad atrium zrobiona jest z pięciu tysięcy kawałków kolorowego szkła?

- Spędzało mi to sen z powiek. Dzięki, że policzyłaś.

Carla ściągnęła brwi i powiedziała:

- Z twojego tonu domyślam się, że chcielibyście zostać sami. Macie coś do przedyskutowania? Może przyszłość tego budynku? Właśnie, panno Haskell, czy znalazłaby pani czas, żeby udzielić wywiadu naszej stacji?

- Hmm, sądzę, że wykroję coś w moim grafiku - wymruczała Gina, starając się żadnym gestem nie zdradzić, jak bardzo jest jej na rękę ta propozycja.

- Więc kiedy?

- Kiedy tylko znajdzie pani dogodny termin.

- Może natychmiast - zaproponował Dez zmęczony tą dziwną sytuacją. Chciał wracać do biura i zająć się swoimi sprawami. Poza tym miał nadzieję, że jeśli obie kobiety nie zdążą się przygotować do rozmowy, narobią mniej szkód. Udało się.

- Dez ma rację! To świetny pomysł! - zawołała Gina i wstała. - Dzięki za kawę, Dez. Zobaczymy się później.

I obie odeszły, zostawiając go samego.

Skończył kawę i wrócił do biura, gdzie spędził resztę popołudnia na przeglądaniu papierków. Nie zamierzał tracić czasu na myślenie o Ginie Haskell. Nie będzie zastanawiał się nad tym, co powie w wywiadzie. Nie będzie oglądał w telewizji tych świetlistych, brązowych oczu.

I na pewno nie zadzwoni, żeby zapytać, jak poszło. Niech go diabli, jeśli da jej tę satysfakcję. Zresztą nieważne. Cokolwiek by powiedziała, nic nie zmieni jego decyzji.

Zainwestował w ten pomysł dużo pieniędzy, a Gina jedynie trochę czasu. I jedno jest pewne - kiedyś nawet ona uświadomi sobie, jak nierealny był jej projekt. Rzuca się na dużą inwestycję bez dokładnych wyliczeń, oszacowania kosztów i sensownego planu.

To w końcu on był specjalistą od tych kwestii, zajmował się tym przecież od lat. Działka w centrum miasta stanowi zawsze łakomy kąsek, nawet bez konkretnego przeznaczenia. Nie wątpił, że pewnego dnia wpadnie na jakąś ciekawą koncepcję, co z nią zrobić.

Próbował skupić się na pracy, ale łapał się na tym, że wciąż się zastanawia, co Gina naopowiada Carli. Odsunął na bok papiery, sięgnął po kluczyki do samochodu i po chwili jechał już w stronę muzeum.

Nie był tu wprawdzie od lat, ale często przejeżdżał obok. Czasami mijając to miejsce, myślał o swojej ekscentrycznej ciotce i wspominał miłe chwile, które spędził tu jako dziecko.

Zaparkował samochód na sąsiedniej uliczce i wolnym krokiem szedł po dobrze znanej ścieżce. Zachodzące słońce złociście oświetlało cały budynek, odbijało się od dachu i zwieńczeń wieżyczek. Drzwi muzeum były głucho zamknięte, nie paliło się żadne światło. Dom wyglądał na samotny i opuszczony.

Przez zrujnowane żelazne ogrodzenie przedostał się do ogrodu. Większość drzew zdziczała, a ścieżki porosły mchem. Essie najwyraźniej całkowicie oddała się pasji zbierania pamiątek przeszłości, a muzeum nie miało funduszy na utrzymanie ogrodu.

Podszedł do tylnej fasady. Przez chwilę podziwiał okna obrośnięte dzikim winem. Nagle tylne drzwi uchyliły się i stanęła w nich Gina.

- Godziny otwarcia muzeum wypisane są na tablicy od frontu - powiedziała.

- Jeśli jest już zamknięte, to co ty tutaj robisz?

- Nadrabiam zaległości. Straciłam dziś sporo czasu, najpierw na kawie z tobą, a potem z Carlą. Chcesz wejść na chwilę?

Otworzyła szerzej drzwi i gestem zaprosiła go do środka.

Wszedł do ciemnego holu i z ciekawością rozejrzał się po wnętrzu. Wszystko tonęło w lekkim półmroku. Pamiętał zapach tego domu - leciutką woń stęchlizny i starych książek.

Gina poprowadziła go długim korytarzem i mocno popchnęła drzwi kuchni. Zamknęły się za nimi z głośnym skrzypieniem. Te drzwi także pamiętał z dzieciństwa. Kuchnia była jasno oświetlona, ale nie tak przytulna jak dawniej.

Gina otworzyła starą lodówkę i spytała:

- Chcesz colę? I tak nie ma nic innego.

- Jak to? - zdziwił się. - Nie macie słynnych ciasteczek figowych w niebieskim garnku Essie?

- Właśnie się skończyły. To jedno ze wspomnień twojego dzieciństwa? Masz szczęście, garnuszek jest na górze, na wystawie.

- Na wystawie? Ten stary garnek?

- Może nie uwierzysz, ale okazał się jednym z pierwszych egzemplarzy ceramiki wypalanej w naszym hrabstwie.

- Nie do wiary - pokręcił głową. - Ale wiem teraz, dlaczego chcesz się stąd wynieść. - Pokazał pęknięcie na ścianie i dodał: - Ten dom starzeje się coraz szybciej. Widzę, że wymaga gruntownego remontu.

- Nie panikujmy, ta rysa jest tutaj, odkąd pamiętam, czyli od ponad dziesięciu lat. Jest jak stara przyjaciółka.

Gina musiała być nastolatką, kiedy zaczęła tu bywać, obliczył szybko.

- I skrzypiące drzwi? Chcesz powiedzieć, że zawsze tak było?

- Cóż, może w twoich czasach nie skrzypiały - odparła z uśmiechem. - A może skrzypią dlatego, że jak podejrzewam, używałeś ich jako huśtawki.

- Skąd wiesz? Czyżby Essie naskarżyła na mnie?

- Nie, sama na to wpadłam. Zastanawiałam się, w co mógł się tu bawić mały chłopiec, i to bardzo mi do ciebie pasowało.

- Bo ma coś wspólnego z destrukcją?

- Ty to powiedziałeś. Milczał przez chwilę.

- Skoro uważasz, że ten dom jest w niezłym stanie, to dlaczego chcesz się stąd wynieść? - spytał, patrząc na nią uważnie.

- Na pewno muszę ci to wyjaśniać?

- Nie wątpię, że możesz mi podać co najmniej tuzin powodów, od braku parkingu począwszy, na braku miejsca na zbiory skończywszy. Zastanawiam się tylko, który z nich jest twoim zdaniem najważniejszy.

- Wszystkie. Dlatego chcę dostać Tyler - Royale.

- Ten budynek jest nieosiągalny i oboje o tym wiemy. Ale co powiesz na kościół św. Franciszka?

Patrzyła na niego zaskoczona, w końcu odezwała się niepewnie:

- Cóż... Tam są wspaniałe witraże. Chciałam je nawet przenieść tutaj, ale nie mam tyle miejsca...

Przerwał jej w pół słowa.

- Mogłabyś wykorzystać budynek kościoła na muzeum. Jest tam duży parking, a i witraże zostaną na miejscu.

Była wyraźnie zaskoczona, ale widać było, że rozważa to, co usłyszała. Naciskał więc dalej:

- Dajmy spokój z Tyler - Royale. Zacznij myśleć realnie. Kościół to dobra propozycja. Upiekłabyś dwie pieczenie na jednym ogniu - przeniesiesz muzeum do większego budynku i będziesz miała cenne witraże od razu na miejscu. Skoro więc zgadzasz się na kościół...

- Hola! - przerwała mu gwałtownie. - Powinnam się domyślić, że masz też działkę z kościołem. Nie powiedziałam jednak, że się zgadzam. Kościół jest piękny, ale trochę za mały. Nie opłaca się przenosić tam zbiorów po to, by za kilka lat szukać następnego lokum.

Zaczął się poważnie zastanawiać, czy ta kobieta nie jest szalona.

- Gino, właśnie zaoferowałem ci atrakcyjny budynek tylko za to, żebyś przestała myśleć o Tyler - Royale!

- Rozumiem, co mi proponujesz - zamruczała. - To ciekawe. Bardzo ciekawe. Kościół św. Franciszka jako wstępna oferta do negocjacji. Zobaczymy, jaka będzie końcowa...

I uśmiechnęła się, patrząc mu prosto w oczy.


ROZDZIAŁ CZWARTY

Żadne z nich nie przerywało ciszy, która zapadła po tych słowach. Po chwili Gina dopiła swoją colę i odezwała się:

- Naprawdę muszę już wracać do pracy. Ale bardzo proszę, rozejrzyj się tutaj swobodnie. Moje biuro jest na górze, naprzeciwko schodów. Jak skończysz, daj mi znać, żebym mogła wszystko pozamykać.

Wyszła z kuchni i weszła na piętro, zapalając po drodze wszystkie światła. Sama mogłaby poruszać się po tych korytarzach z zamkniętymi oczami, ale nie chciała narażać Deza na przykre niespodzianki. Dom zbudowano na długo przedtem, zanim w mieście założono elektryczność i kontakty umieszczone były w najdziwniejszych miejscach.

Zatrzymała się na chwilę w dawnej sypialni Essie. Po jej śmierci nawet ten pokój został udostępniony publiczności. Gina chciała odtworzyć w nim starodawne studio fotograficzne. Niestety, chociaż pomieszczenie było dość duże, nie wszystkie sprzęty udało się w nim zmieścić, wiele eksponatów wciąż stało w skrzyniach w piwnicy.

- Gdybyśmy tylko mieli więcej miejsca - westchnęła z żalem.

Wspięła się na poddasze i otworzyła drzwi swojego gabinetu. Wybrała to miejsce na biuro, bo dzięki temu nie miała poczucia, że marnuje przestrzeń należną eksponatom. Poza tym gabinet na strychu miał tę dodatkową zaletę, że mało komu chciało się pokonywać dość strome schody, aby z nią porozmawiać.

Pokoik na strychu w niczym nie przypominał poważnego gabinetu. Nieliczne zmiany, jakie wprowadziła tu Gina, polegały na tym, że przesunęła pod ścianę skrzynki i pudła, które zalegały cały strych, i w kąt facjatki wstawiła swoje biurko. Pokój nadal wypełniały różne dziwne sprzęty, a światło lampy wydobywało z mroku dziesiątki przedmiotów i rzucało na ściany tajemnicze cienie. Jedynym znakiem obecności Giny był ulubiony kubek na biurku i dyplom ukończenia studiów zawieszony na ścianie.

Usiadła za biurkiem, przepłukała gardło wodą mineralną i usiłowała ustalić budżet muzeum na przyszły rok. Nie było to wcale łatwe, zważywszy, że nie miała pojęcia, gdzie za kilka miesięcy będzie ich siedziba. Prawie zapomniała, że nie jest sama, gdy w pewnym momencie usłyszała znajome skrzypnięcie wąskich drzwi i po chwili pojawiła się w nich twarz Deza.

Rozejrzał się zdumiony i rzucił:

- Rzeczywiście potrzebujesz więcej przestrzeni. Oderwała wzrok od budżetu i odpowiedziała może nieco zbyt złośliwie:

- Gratulacje. Dostajesz nagrodę za spostrzegawczość. Jeśli myślisz, że tu jest ciasno, powinieneś zobaczyć piwnicę.

- Przechowujecie zabytki w piwnicy? - zdziwił się.

- Trochę czuć tam stęchlizną, ale nie mamy wyjścia. A co, masz jakiś lepszy pomysł?

- Hmm... - Milczał przez chwilę, w końcu spytał: - Co właściwie zamierzasz zrobić z domem, kiedy już przeniesiesz muzeum?

- Mam nadzieję, że ocaleje.

- Jasne! Dlatego tak się uparłaś na budynek Tyler - Royale. Cały ten dom zmieściłby się tam na jednym stoisku!

To oczywiście była gruba przesada, ale postanowiła nie reagować na złośliwości.

- Nie zamierzam zrobić z niego eksponatu muzealnego. Myślę, że powinien stać się znowu zwykłym domem.

- Czyim? Twoim? Spojrzała na niego zaskoczona.

- Moim?! Po co mi takie wielkie mieszkanie?!

- To wcale nie byłoby dziwne. Znasz przecież ten dom od podszewki, nie odstrasza cię jego stan ani sąsiedztwo...

- Posłuchaj! - zdenerwowała się. - Wbrew temu, co sugerujesz, nie dlatego chcę przenieść muzeum, żeby zagarnąć dla siebie rodową posiadłość Kerriganów! To wspaniały dom, ale trzeba włożyć wiele pracy, żeby odzyskał dawną świetność!

- A! Więc przyznajesz, że budynek wymaga poważnego remontu! - Dez zrobił krok do tyłu i oparł się o barierkę. Zatrzeszczała złowieszczo. Wyprostował się gwałtownie i wsparł się o futrynę, która wyglądała znacznie stabilniej.

- Żartujesz sobie!? Oczywiście, że trzeba tu wszystko przebudować! Kuchnia wygląda, jakby nie remontowano jej od lat! Tylko Essie była w stanie to znosić. Nie wyobrażam sobie, jak mogłaby tu funkcjonować normalna rodzina!

- Lubisz gotować? - spytał zaskoczony.

- Lubiłabym, gdybym miała na to czas i energię. Ale nie martw się, nie ostrzę sobie zębów na tę kuchnię! Ten dom jest za duży dla jednej osoby. Nawet Essie ze wszystkimi swoimi zbiorami nie wykorzystywała go w pełni!

- Kto zatem tu zamieszka, jeśli nie ty?

Miała wrażenie, że słyszy w jego głosie jakieś dziwne zainteresowanie. Nie miała pojęcia, o co mu chodziło.

- Nie wiem. Chciałabym, żeby kupiła go jakaś miła rodzina, wyremontowała i kochała tak, jak na to zasługuje.

- Jest bardziej prawdopodobne, że zostanie zburzony albo w najlepszym razie przerobiony na apartamenty - powiedział, potrząsając głową.

- Zamierzasz mnie przekonać, że mam moralny obowiązek zostać tu i ratować dom, bo tego pewnie życzyłaby sobie Essie? - spytała zirytowana Gina.

- Myślę, że nie muszę cię przekonywać. Sama wiesz, co powinnaś robić.

- A skąd ty to wiesz!? - wybuchła rozzłoszczona. - Nie znałeś Essie! Nie masz pojęcia, czego by sobie życzyła! Nigdy jej nie odwiedzałeś!

- Skąd ta pewność? Dyżurowałaś tu, żeby poznać wszystkich jej gości?

W zasadzie tak właśnie było, ale nie musiała mu tego mówić.

- Sam powiedziałeś, że nie byłeś w tym domu od wielu lat. Tak czy nie?

- Hmm, zapomniałem, że ci o tym wspomniałem.

- Może powinieneś sobie wszystko zapisywać - doradziła złośliwie. - W każdym razie nie uważam, żebyś miał jakiekolwiek prawo pouczać mnie, czego pragnęłaby Essie!

- Nie zamierzałem tego robić. Jak mówiłem, sama wiesz najlepiej, czego by sobie życzyła.

Chociaż jego ton był niezwykle uprzejmy, Gina odniosła wrażenie, że chciał jej coś zasugerować.

- Posłuchaj! Z nas dwojga, to ja jestem osobą, która ma prawo wypowiadać się na temat planów i życzeń Essie! Na pewno nie ty!

Przysiadł na brzegu biurka i bawił się długopisem.

- No właśnie - zaczął po chwili. - To interesujące. Dlaczego właściwie czujesz się tak związana z jakąś starą kobietą i jej kolekcją?

Niemal zatrzęsła się z wściekłości.

- Jeśli sugerujesz, że zaprzyjaźniłam się z Essie, żeby przejąć ten dom i jej zbiory...

- Co widzę?! Jesteśmy nieco drażliwi! - Dez uniósł brwi i spojrzał na nią przeciągle. Nie zamierzała dać się sprowokować, ale ledwo trzymała nerwy na wodzy. - Nie podejrzewam cię o żadne kombinacje. Gołym okiem widać, że nie masz w tej dziedzinie zbyt wiele doświadczenia. - Rozejrzał się po zagraconym pokoju, rzucił okiem na zniszczone stare biurko i dodał: - Domyślam się, że muzeum nie płaci ci kokosów. Hmm, może to dlatego tak bardzo chcesz zmienić siedzibę...

- Dlaczego wciąż podejrzewasz, że moje intencje nie są czyste?! - Nerwowo ściskała ołówek i resztką sił próbowała się opanować. Co za nieznośny facet! - Chcę zmienić lokal, bo tu już się nie mieścimy - dodała spokojniej. - I myślę, że nawet Essie by to zrozumiała.

- Brak miejsca na pewno. Ale nie wiem, czy zrozumiałaby, że jej dom zamieni się w pensjonat albo podrzędny motelik. A szczerze mówiąc, nie widzę dla niego innej przyszłości. Jeśli ktoś ma pieniądze, nie zainwestuje w tej okolicy. Myślę, że nie tak łatwo będzie go sprzedać.

- I tu się mylisz. Wielu naszych gości zachwycało się tym domem. I wielu przyznawało, że chętnie zamieszkaliby w takim miejscu!

- Ale pewnie nikt nie wystąpił z poważną ofertą kupna - mruknął kpiąco.

Gina milczała przez chwilę.

- Jeśli tak bardzo martwisz się, co się stanie z domem Essie, dlaczego sam go nie kupisz? - zapytała, spoglądając na niego z ukosa.

- Ja? Dlaczego miałbym to zrobić?

- A dlaczego nie?

Patrzył na nią, jakby postradała zmysły.

- Jeśli myślisz, że zrobię wszystko, by ocalić coś, co przyniosłoby mi więcej kłopotów niż pożytku, to znaczy, że oszalałaś.

- Istotnie - odparła, patrząc mu prosto w oczy. - Musiałabym zgłupieć, żeby podejrzewać cię o to, że zechcesz uratować przed zniszczeniem rodzinną posiadłość. To przecież zupełnie nie w twoim stylu.

Zapadał już zmierzch, kiedy zamykała drzwi za Dezem. Powoli pogasiła wszystkie światła, usiadła na najniższym stopniu schodów i pieszczotliwie gładziła ręką orzechową poręcz.

Zastanawiała się, czy Dez przypadkiem nie miał racji? Może rzeczywiście zbyt optymistycznie widziała przyszłość tego domu.

Czy istotnie przenosiny do Tyler - Royale to taki dobry pomysł?

Spokojnie, upomniała się w duchu, jesteś przede wszystkim odpowiedzialna za muzeum! To twoja praca i musisz znaleźć jakieś rozwiązanie. Nawet jeśli nie do końca spodobałoby się ono Essie.

Ale chociaż próbowała podejść do sprawy bez niepotrzebnych emocji, myśl o tym, czego życzyłaby sobie dawna właścicielka muzeum, nieustannie zaprzątała jej myśli i powodowała nieprzyjemne napięcie. Po wszystkim, co zawdzięczała Essie, czuła się teraz, jakby odwracała się do niej plecami. A nawet gorzej - jakby pokazała jej język i zagrała na nosie.

Nieraz widziała, jak robiły to dzieciaki w szkole. Mało kto lubił surową starą pannę, która uczyła historii. Na jej lekcjach nikt nie śmiał nawet szepnąć słówka, ale chociaż uczniowie narzekali, wszyscy pilnie się uczyli.

Gina słyszała wiele ostrzeżeń, zanim jeszcze przekroczyła próg pracowni historycznej. Dlatego od pierwszego dnia starała się wtopić w tłum innych uczniów i nie zwracać na siebie uwagi surowej nauczycielki. I chociaż jej się to nie udało, nigdy tego nie żałowała.

A teraz czuła się tak, jakby za wszystko, co Essie dla niej zrobiła, za całe jej zainteresowanie i zaufanie, odpłacała jej w najgorszy sposób. Niszcząc jej ukochany dom. Bo to przecież sugerował Dez.

Jedno musiała mu przyznać - umiał uderzyć w najsłabszy punkt. Nic dziwnego, destrukcja to jego specjalność. Także niszczenie marzeń.

Zastanawiała się, czy zdecydował już, co zrobi z kolejną działką w centrum miasta. I kiedy zacznie „oczyszczać" ją z niepotrzebnych zabudowań.

Dez nie miał najmniejszej ochoty na oglądanie nocnych wiadomości w telewizji. Wiedział, że nic, co Gina powiedziałaby Carli, nie zmieni jego nastawienia do sprawy. Wolał więc przejrzeć raporty i zastanowić się nad nowymi projektami.

Poza tym plany i zamierzenia Giny były wyłącznie jej problemem. Zaproponował jej przecież budynek kościoła i to wszystko, co mógł zrobić.

Próbował skupić się nad dokumentami, ale nie bardzo mu to wychodziło. Sam nie wiedział, kiedy włączył telewizor. Na ekranie zobaczył miłą twarz Giny.

Prawie nie słyszał tego, co mówiła. Wpatrywał się w jej brązowe oczy i miał wrażenie, że całkiem go zahipnotyzowały. Nieraz już żałował, że zamiast do kawiarni nie zabrał jej dziś w jakieś bardziej intymne miejsce. I to nie tylko dlatego, że tam z pewnością nie spotkaliby Carli.

- Naturalnie - usłyszał jej spokojny głos. - Jestem przekonana, że to świetna lokalizacja dla muzeum. Być może nie jestem obiektywna, ale to przecież zrozumiałe. Niestety, nie do mnie należy decyzja. To, co się stanie z budynkiem Tyler - Royale, zależy tylko od Deza Kerrigana. Ale jestem pewna - kontynuowała - że każdy mieszkaniec Lakemont chciałby, aby ten piękny gmach ocalał. Liczę, że nasi obywatele poprą moje starania i dadzą odczuć panu Kerriganowi, jaki jest ich stosunek do tej sprawy.

Tak, to była Gina, jaką znał. Powinien przewidzieć, że tak łatwo nie złoży broni.

- Waśnie - podchwyciła Carla. - Zapytajmy naszych mieszkańców, co myślą o przyszłości siedziby Tyler - Royale.

Następne ujęcie ukazywało Carlę, jak stoi przed budynkiem Tyler - Royale i pyta przechodniów o opinię.

Starszy pan proponował otworzyć hotel, ktoś inny wielki pchli targ.

- Więzienie! - wykrzyknęła jakaś zażywna czterdziestolatka. - Proszę tylko pomyśleć, ilu skazanych by pomieściło!

Carla szybko odwróciła się do kamery i z kamienną twarzą kontynuowała program. Dez po raz kolejny podziwiał jej profesjonalizm i opanowanie.

- To tyle na dzisiaj. Jutro wrócimy do sprawy dalszych losów Tyler - Royale. Przyjrzymy się dokładnie zabytkowej fasadzie budynku i wysłuchamy krótkiego wykładu Giny Haskell na temat znaczenia poszczególnych ornamentów. Zapraszam.

Kamera znowu skierowała się na podziwiającą zwieńczenie kopuły budynku Ginę, po czym powoli przesunęła się w górę i wkrótce widzowie mogli zobaczyć finezyjne dekoracje zdobiące ściany tuż pod kopułą.

Co za nonsens, pomyślał Dez, wyrzucać pieniądze na zdobienie ścian w miejscu, gdzie i tak nikt nie ma szansy tego zobaczyć.

Wyobrażał już sobie całą kampanię, która się zaraz rozkręci, żeby ochronić niepraktyczne płaskorzeźby i kilka ozdobnych detali.

Cóż, wcześniej czy później ktoś musi spojrzeć na ten budynek bardziej praktycznie. I to będzie on.

Ziewnął znowu i pochylił głowę nad swoimi raportami.

Chociaż Gina na ogół lubiła swoją pracę, to niektóre jej aspekty przyprawiały ją niemal o gęsią skórkę. Zaliczały się do nich publiczne wystąpienia i czynności związane ze zbiórką datków na muzeum. Essie radziła sobie z tym dużo lepiej. Po prostu opodatkowała swoich licznych znajomych i twardą ręką ściągała należności. Gina nie miała tak bogatych znajomych, mogła jedynie zabiegać o wsparcie u obcych. Nie znosiła tego, ale wiedziała, że bez sponsorów muzeum po prostu nie przetrwa.

Kiedy w sobotę po południu taksówka zatrzymała się na zatłoczonym podjeździe przed domem Anne Garrett, Gina nie miała ochoty wysiadać. Nie znosiła spotkań, na których wymieniało się banalne uwagi i nikt nawet nie udawał, że słucha rozmówcy. Zresztą hałas i tak uniemożliwiał zrozumienie czegokolwiek.

Miała jedynie nadzieję, że uda jej się zdobyć kilka wizytówek i skontaktować z ich właścicielami w bardziej sprzyjających okolicznościach.

Weszła do holu okazałej rezydencji i zatrzymała się oszołomiona. Dawno nie widziała wnętrza urządzonego z takim smakiem i elegancją. Kiedy przesuwała zachwyconym wzrokiem po otoczeniu, natknęła się na stojącą w odległym kącie postać i natychmiast poczuła, że mimowolnie sztywnieje.

Dobrze zbudowany mężczyzna bezpardonowo przepychał się w jej kierunku.

- Witam, panie Conklin - starała się, aby jej głos brzmiał spokojnie.

- Co ty, do diabła, wyprawiasz!? - Jim Conklin nie próbował nawet udawać uprzejmości. - Lansujesz się w programach telewizyjnych i próbujesz robić jakieś interesy bez niczyjej zgody! Wynajęliśmy cię, żebyś prowadziła muzeum, a nie zarządzała nim jak prywatnym folwarkiem! - pokrzykiwał. - Rozmawiałaś o tym z prezesem?

- Niezupełnie - przyznała Gina niechętnie. - Próbowałam skontaktować się z nim, ale mi się nie udało. Zapewniam jednak, że chciałam przedstawić raport z moich dotychczasowych starań na najbliższym posiedzeniu zarządu.

- Kiedy już wszystko ustawisz po swojej myśli, jak sądzę - prychnął.

Gina popatrzyła zdumiona. Chciała wyjaśnić, że zamierzała zwołać specjalne posiedzenie, by omówić przyszłość muzeum, ale Jim Conklin nie dał jej szansy.

- Jeśli sobie wyobrażasz, że zarząd automatycznie zatwierdzi wszystkie twoje pomysły, to grubo się mylisz! Zawsze byłem przeciwny twojej kandydaturze, chociaż Essie tego chciała! Nie podoba mi się, że traktujesz muzeum, jakby było twoją prywatną własnością. Chcesz zmieniać budynki jak rękawiczki...!

Gdzieś za plecami Conklina Gina wyłowiła zaciekawione spojrzenie wysokiej blondynki. Patrzyła w jej kierunku z dziwnym uśmiechem i Gina miała wrażenie, że musiały już kiedyś się widzieć. Pewnie spotkały się dawniej w podobnych okolicznościach...

- Mogłabyś słuchać, kiedy do ciebie mówię? - zapytał Jim zjadliwie.

Powoli miała go dość.

- Jeśli rzeczywiście będziesz chciał ze mną porozmawiać, możesz być pewny, że wysłucham cię uważnie - powiedziała z miłym uśmiechem. - Wpadnij do mnie do biura w przyszłym tygodniu, może uda nam się spokojnie podyskutować o losach muzeum. Te krzyki są zupełnie nie na miejscu.

- Nie mam czasu na pogaduszki! I tak zmarnowałem go dość, żeby opracować plany dobudowy skrzydeł i przedstawić je ekspertom. A tu nagle dowiaduję się z telewizji, że to wszystko się nie liczy, bo postanowiłaś przejąć największy budynek w hrabstwie!

- Nie unoś się tak - Gina próbowała go uspokoić. - Zamierzałam przedyskutować to z wami podczas najbliższego spotkania!

Odwróciła się gwałtownie i niemal wpadła na Deza, który podtrzymał jej łokieć i podał kieliszek z szampanem.

- Zdaje się, że to ci dobrze zrobi - mruknął.

Spojrzała na niego zaskoczona i zacisnęła ręce na kieliszku. Wymienić Jima na Deza, to jak wpaść z deszczu pod rynnę, pomyślała.

- Proszę mi wybaczyć, porywam Ginę - usłyszała. - Z pewnością rozumie pan, że mamy mnóstwo do omówienia.

Pewnym krokiem przeprowadził ją przez tłum i skierował w stronę ogrodu. Tuż przy drzwiach podszedł do nich jakiś mężczyzna i zawołał rubasznie:

- Jeśli wciąż zbierasz pomysły na ten twój budynek, Kerrigan, mam dla ciebie coś ekstra! Zrób tam park rozrywki! Wywal wszystkie ściany i puść kolejkę między piętrami! - zaśmiał się wesoło i odszedł, nie czekając na odpowiedź.

Dez umiejętnie omijał grupki gości i poprowadził Ginę na koniec ogrodu.

- Daleko jeszcze zmierzasz mnie ciągnąć? Może powinnam wpaść do domu i wziąć jakiś bagaż?

Zatrzymał się i obrzucił ją taksującym spojrzeniem.

- Nie, to, co masz na sobie, zupełnie wystarczy. Chociaż widzę, że nie skorzystałaś z moich rad w sprawie butów. Myślałem, że jesteś rozsądniej sza. Ale muszę przyznać, że nie tylko w tym się pomyliłem. Muzeum musi ci jednak nieźle płacić, skoro stać cię na takie kreacje.

Spojrzał znacząco na jej kremową suknię i zawiesił głos.

- Dziękuję - odparła spokojnie. Nie zamierzała tłumaczyć się przed nim, jak radzi sobie z utrzymaniem ze swojej skromnej pensji. - Ta suknia jest rzeczywiście wyjątkowa. Unikatowy egzemplarz.

Była pewna, że drugiej takiej nie ma nigdzie. Zaraz po tym, jak kupiła ją w sklepie z używaną odzieżą, przerobiła ją gruntownie.

- Zgaduję, że twój rozmówca to jeden z członków zarządu? - mruknął Dez. - Jak mi się zdaje, nie masz tam wyłącznie zwolenników...

Gina upiła łyk szampana i spojrzała na Deza.

- Jak każdy. Różnice zdań występują wszędzie, a zwłaszcza w zarządach i radach nadzorczych, gdzie każdy z członków myśli, że jest najmądrzejszy. Pewnie masz takie same problemy.

- Nie. W ogóle nie mam zarządu. Jestem jedynym szefem tego biznesu.

- Nic dziwnego, że nie musisz liczyć się z pieniędzmi - mruknęła.

- To w końcu moje pieniądze. Chociaż robisz, co możesz, żeby to zmienić. Liczę, że nasi obywatele poprą moje zamierzenia i dadzą odczuć panu Kerriganowi, jaki jest ich stosunek do tej sprawy - zacytował złośliwie. - Gratuluję! To było niezłe.

- Jak rozumiem, bardziej podobał ci się pomysł z parkiem rozrywki?

- Jest niezły, chociaż słyszałem kilka lepszych. Ktoś proponował wielki salon samochodowy, ktoś inny darmowy hotel dla miejscowych artystów. Mój ulubiony, to ten, żeby zamienić budynek na zoo. Już widziałem, jak wrzucam cię do klatki lwów - dodał z uśmiechem. - W każdym razie, mam jeszcze kilka dni, żeby się zastanowić. Może pojawi się coś nowego. Ale jak do tej pory nikt nie zaproponował, żeby urządzić tam muzeum. Ciekawe. Nie sądzisz?

- Przerzucanie się głupimi pomysłami to jakaś nowa gra towarzyska? Jeśli tak, to nie masz co liczyć, że ktoś przyjdzie do ciebie z tą propozycją. Ponieważ jako jedyna ma sens, nikt z twoich doradców na nią nie wpadnie!

- Liczyłem, że porozmawiamy rozsądnie, ale widzę, że i w tym się myliłem. Jesteś zupełnie szalona! - warknął Dez, z trudem tłumiąc złość.

- Co masz na myśli? - spytała zdumiona Gina.

- Słyszałem, że ty i ta twoja rada chcecie dobudować boczne skrzydła do domu Essie. Skrzydła! To najgorszy pomysł, jaki kiedykolwiek słyszałem!

- Jeśli chodzi o tamten dom, mówiłam ci już, w jaki sposób możesz go uratować.

- Mam go kupić, tak? Nie, dzięki. Poza tym, nie wygląda na to, żeby twój zarząd zamierzał go sprzedać.

- Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Jim Conklin to nie cały zarząd. Większość członków to rozsądni ludzie, nie wszyscy chcą dostawiać jakieś dziwne przybudówki. Chociaż być może nie będziemy mieli wyjścia. Zawsze to lepsze niż postawiony na środku trawnika baraczek z płyt.

Dez popatrzył na nią w milczeniu. Widziała, że ledwo panuje nad emocjami. Zastanawiała się, czy nie posunęła się za daleko. Chyba nawet on nie uwierzy, że zgodziłaby się na coś, co tak zeszpeciłoby dom Essie.

- To najgłupszy pomysł, o jakim słyszałem.

- Więc znajdź mi lepszy. Tylko proszę, daruj sobie kościół św. Franciszka.

Zanim zdążył odpowiedzieć, usłyszeli kroki na ścieżce i wkrótce pojawiła się na niej wysoka blondynka, którą Gina widziała już wcześniej.

- Przepraszam, że przeszkadzam - rzuciła bez śladu zmieszania. - Chciałam się tylko upewnić, czy to naprawdę ty, Gino?

Chociaż Gina wysilała pamięć, nie przypominała sobie, gdzie mogły się spotkać.

- Przykro mi, ale nie poznaję pani.

- Nie dziwię się - zaśmiała się blondynka. - Jestem Jennifer Carleton, chodziłyśmy razem do szkoły. Miałyśmy wtedy po trzynaście lat. Zmieniłam się trochę od tego czasu.

Gina z trudem odgrzebała w pamięci obraz spokojnej, nieco nierozgarniętej grubaski. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek zamieniła z nią choć słowo.

- Och! - odezwała się zdawkowo. - To rzeczywiście było wieki temu.

Jennifer rozciągnęła usta w filmowym uśmiechu.

- Tak... Chociaż muszę przyznać, że ty nie zmieniłaś się aż tak bardzo. Szczerze mówiąc, od razu zwróciłam na ciebie uwagę. Ta suknia wydaje mi się znajoma, miałam kiedyś bardzo podobną...

- Co za zbieg okoliczności - Gina starała się, aby jej głos i spojrzenie nie zdradzały napięcia, jakie w niej narastało.

- Nieprawdopodobne! A projektant zapewniał mnie, że drugiej takiej nigdzie nie zobaczę! Nie pamiętam już, co zrobiłam ze swoją starą... Ach, wiem! Podarowałam ją na cele dobroczynne! Dez, jak wreszcie będziesz wolny... - odwróciła się i spojrzała zalotnie.

- Och, nie mogę pozwolić ci czekać - odezwała się Gina uprzejmie. - Dez porwał mnie tak szybko, że nawet nie zdążyłam przywitać się z gospodynią. - Skinęła głową i odeszła w stronę domu.

Kiedy była na końcu ścieżki, odwróciła się i zobaczyła, jak Jennifer kładzie Dezowi rękę na ramieniu. Usłyszała też jej słodki głos:

- Muszę z tobą porozmawiać o naszym dorocznym balu. Jedna z pań zasiadających w komisji wymyśliła, że mógłby się odbyć w atrium Tyler - Royale, ale nie odważyła się zwrócić z tym do ciebie. Uznała, że za słabo się znacie i dlatego wysłała mnie! - Jennifer zaśmiała się perliście.

Doskonale, publiczna sala tańca, kolejna świetna propozycja!

Gina z ulgą wtopiła się w tłum gości i rozbawiona pomyślała, że pierwszy raz zgiełk i zamieszanie sprawiają jej przyjemność. Krążyła między grupkami, szukając Anne Garrett i jednocześnie starając się uniknąć ponownego spotkania z Jimem lub Jennifer. Ich dwoje to zdecydowanie za dużo jak na jeden wieczór.

To musiało się kiedyś zdarzyć, pomyślała filozoficznie. Jeśli ktoś kupuje używane ciuchy, a potem pokazuje się w nich publicznie, powinien się z tym liczyć. W zasadzie miała dużo szczęścia, że coś takiego przytrafiło się jej po raz pierwszy. Cóż, może inni darczyńcy tanich sklepów mieli więcej taktu niż Jennifer Carleton.

Podeszła do stołu, na którym pyszniły się wspaniałe przekąski i zafascynowana podziwiała kunszt kucharza. Sięgnęła po talerzyk i ruszyła do przodu. Nagle poczuła, że niechcący prawie stratowała jakiegoś mężczyznę.

- Przepraszam pana, ale nie mogę oderwać oczu od tych wspaniałości! Nie wiem sama, czy powinnam jeść, czy podziwiać! - Zaśmiała się i podniosła głowę. Dopiero wtedy zobaczyła, że jej niedoszłą ofiarą jest dyrektor generalny Tyler - Royale. - Och, pan Clayton! Nie sądziłam, że jest pan ciągle w mieście!

- Zostanę tu jeszcze trochę - odparł z uśmiechem. - Mam mnóstwo pracy, jak zawsze w takich sytuacjach. Dlatego nie cierpię likwidować sklepów.

- Wyobrażam sobie - mruknęła ze zrozumieniem.

- W dodatku zarząd zapewnił pracowników, że nie zostaną wyrzuceni na bruk. Cieszę się, że znowu panią spotykam, winien jestem pani podziękowania.

- Podziękowania? Za co?

- W ostatnich dniach przeżywamy prawdziwy najazd klientów. Obroty w restauracjach i barach wzrosły o trzydzieści procent. A nasi goście w zdecydowanej większości zapewniają, że pod wpływem pani wystąpienia w telewizji chcieliby uratować budynek.

- Mam rozumieć, że zdecydował się pan jednak przedłużyć działalność sklepu?

- Skąd! To, że bary mają więcej klientów, nie do końca przekłada się na sprzedaż. Ale dostaliśmy już wiele propozycji. Jeśli usłyszę choć jedną w miarę rozsądną, przekażę ją Dezowi.

Zanim Gina zdążyła odpowiedzieć, podeszła do nich Anne Garrett.

- Witaj, Ross! - powiedziała. - Dzięki, że wypożyczyłeś mi swojego kucharza. Jeśli jego też chcesz wyrzucić, kiedy zamkniesz magazyn, daj mi jego numer. Cieszę się, że cię widzę, Gino! Musimy koniecznie porozmawiać. Powiem szczerze, nigdy nie sądziłam, że udzielanie ci rad może być tak ryzykowne!

Gina spojrzała na nią niepewnie, ale zanim zdążyła dowiedzieć się, co Anne miała na myśli, tuż obok nich wyrósł Dez.

- O! Czyżby Gina znowu narozrabiała? Muszę to usłyszeć! Koniecznie!


ROZDZIAŁ PIĄTY

Gina próbowała pochwycić wzrok Anne i dać jej znać, żeby odłożyły tę rozmowę. Niestety, kobieta uśmiechała się do Deza i była zupełnie nieczuła na jej subtelne sygnały.

- Słyszałam - odezwała się do niego łagodnie - że myślisz o budowie trasy narciarskiej wewnątrz Tyler - Royale. Całoroczna, klimatyzowana...

Dez jęknął jak zbity szczeniak.

- Jeśli chcesz, żebym sobie poszedł, po prostu powiedz. Nie musisz kopać leżącego.

- Och! - zaśmiała się Anne. - Widzę, że dobre rady nieźle już dały ci się we znaki.

Dez westchnął tylko głęboko i wziął ze stolika garść solonych orzeszków.

- Lepiej pójdę poszukać tego bojowego członka zarządu muzeum. Jak on się nazywa? Conklin?

Gina nie mogła się doczekać, kiedy Dez je zostawi. Niech idzie, gdzie chce, byleby zniknął jej z oczu. Gdy tylko się oddalił, zwróciła się do Anne:

- O co chodzi? Jakiś problem?

- Problem to za dużo powiedziane, ale chyba nie działałaś zgodnie z moją radą...

- Przecież artykuł o Tyler - Royale był na pierwszej stronie gazety...

- No właśnie. Ale dalej był tekst o muzeum. Napisałam, że byłam oczarowana po wizycie w nim i zachęcam każdego do odwiedzin.

Gina poczuła, że zasycha jej w gardle.

- Nie zauważyłam... - Byłam zajęta snuciem marzeń, dodała w myślach. - Liczba odwiedzających rzeczywiście wzrosła, ale myślałam, że to z powodu szumu wokół Tyler - Royale.

- Być może, ale mój tekst też mógł się do tego przyczynić. Porwałaś się na wielką rzecz. Przejęcie Tyler - Royale to nie żarty, nie wiem, czy nie przeceniłaś swoich sił... Ale skoro już zaczęłaś, to chciałabym ci pomóc. Trzeba zorganizować szeroko zakrojoną akcję. Spotkajmy się w przyszłym tygodniu.

- Nie wiem, czy warto - odparła Gina powątpiewająco. - Dez wydaje się nieprzejednany w tej sprawie.

- Nie składaj jeszcze broni - zachęcała ją Anne. - Jeśli chcesz porwać tłumy, musisz wyzbyć się pesymizmu. Teraz przepraszam na chwilę, muszę pożegnać gości.

Anne odeszła, a Gina miała ochotę zapaść się pod ziemię. A więc dziennikarka wcale nie miała na myśli gmachu Tyler - Royale!

Może jednak jej pomysł nie był zupełnie bez sensu, skoro tyle osób chciało ją poprzeć? Nie mogła się poddać, zaszła zbyt daleko, żeby uznać całą akcję za nieporozumienie. Gdyby teraz się wycofała, straciłaby wiarygodność, a to mogło fatalnie wpłynąć na losy muzeum.

Pokręciła się chwilę między gośćmi, ale miała ochotę wracać do domu. Unikanie Jennifer i Conklina było zbyt męczące, żeby mogła czerpać przyjemność z przyjęcia. Przy drzwiach spotkała Anne.

- Bardzo dziękuję za miły wieczór! - pożegnała się.

- Cieszę się, że wpadłaś. I pozwól, że dam ci jeszcze jedną, ostatnią radę - powinnaś lepiej poznać swego przeciwnika. - Spojrzała na nią tajemniczo i zawołała gdzieś w bok: - Dez, może odwieziesz Ginę?

Gina wstrzymała oddech i rozejrzała się. Rzeczywiście, Dez stał w pobliżu i rozmawiał z Jennifer Carleton.

- Jedziesz w moim kierunku? - zapytał leniwie.

- Jeśli wracasz do biura...

- W zasadzie nie zamierzałem już dziś pracować. Chyba że właśnie coś wymyśliłyście z Anne...

- Nie ośmieliłabym się przysparzać ci kłopotów.

- Jacy uprzejmi oboje! - zaśmiała się Anne. - No już, zmykajcie stąd.

Dez uśmiechnął się, strzelił obcasami, zasalutował Anne i podał ramię Ginie. Ruszyli zgodnym krokiem, ale gdy tylko znikli z zasięgu wzroku Anne, Gina zatrzymała się.

- Nie chcę ci sprawiać kłopotu. Wezwę taksówkę.

- Anne będzie zawiedziona. Nie panikuj, to żaden kłopot. Nie zakopię twojego ciała na plaży, choć czasami miałbym ochotę cię udusić. Ale Anne widziała nas wychodzących razem i znalazłbym się na pierwszych stronach „Kroniki" jako postrach staruszek!

- Nie sądziłam, że opinia innych jest dla ciebie tak ważna.

- Racja. Ty mi uświadomiłaś, że dobre imię coś dla mnie znaczy.

- No dobrze - zaśmiała się Gina. - Jeśli rzeczywiście to nie problem, odwieź mnie do domu.

Dez pomógł jej wsiąść do małego sportowego samochodu, po czym sam zajął miejsce za kierownicą.

- W pewnym sensie wyświadczyłaś mi przysługę. Gdybym cię nie odwoził, pewnie musiałbym tam stać i do końca życia słuchać Jennifer. Uparła się, żeby zorganizować swój bal w Tyler - Royale i postanowiła mnie przekonać, że to świetny pomysł.

- Dlaczego nie chciałeś się zgodzić? To rzeczywiście najrozsądniejsza propozycja ze wszystkich, jakie dziś słyszałam, a było ich wiele.

- Bal ma się odbyć w listopadzie, a to zbyt odległy termin, żebym mógł coś obiecać. Nie mam nawet pewności, czy do tego czasu budynek w ogóle będzie stał.

- A co zamierzasz zrobić z placem? - zapytała bez cienia emocji w głosie.

Rzucił jej szybkie, zdziwione spojrzenie.

- Pytasz tak spokojnie?

- Cóż, tyle razy powtarzałeś mi, że tylko ty decydujesz o tym, co się stanie z budynkiem, że widocznie w końcu coś do mnie dotarło. Zresztą Carla ciągle przynosi jakieś plotki i już sama nie wiem, co myśleć. Może powiesz mi, jakie masz plany i wreszcie będę miała pewność.

Spojrzał na nią, jakby postradała zmysły.

- Chyba że się wstydzisz - prowokowała.

- Co właściwie powiedziała Carla?

- Nie wiem, czy powinnam ci mówić... - drażniła się. - Chociaż, z drugiej strony, obserwowanie twoich reakcji może być bardzo interesujące. Powiedziała, że całe miasto mówi... A przy okazji, od jak dawna spotykasz się z Carlą? Tylko nie zaprzeczaj, widziano was razem.

- Z Carlą?! - wykrzyknął zdziwiony. - Spotkaliśmy się tylko raz. Właściwie to nie była nawet randka. Namówiła mnie, żebym jej dotrzymał towarzystwa podczas zeszłorocznego balu.

- No proszę... A zapewniałeś, że nie można cię do niczego przekonać - odezwała się słodkim głosem. - Biedna Carla, wciąż nie potrafi mówić o tym spokojnie. Co jej zrobiłeś? Pewnie nie zadzwoniłeś nigdy więcej... Ale to nie moja sprawa. W każdym razie, Carla twierdzi, że zbudujesz tam apartamentowiec z pasażem handlowym.

- Podziękuj Carli za ten pomysł. Apartamentowiec? Być może, ale pasaż handlowy w miejscu, gdzie nie utrzymał się dom towarowy...

- Tak też myślałam... Skręć w lewo i zatrzymaj się przy tamtym domu. Jesteśmy na miejscu. Dzięki za podwiezienie.

Zaparkował na poboczu i odwrócił się w jej stronę.

- Nie zaprosisz mnie na kawę? Zawsze chciałem zobaczyć to stylowe wnętrze z czasów Essie. Bo jej dom z pewnością straci swój styl po planowanej przebudowie. Z tego, co opowiadał mi dzisiaj Jim Conklin, wynika, że planujecie poważne zmiany.

I na tym polega problem, pomyślała Gina, nie mam pojęcia, co właściwie zdradził Dezowi Jim.

- Po namyśle... - zaczęła powoli - Wiesz, może jednak wpadniesz na filiżankę kawy?

- Z przyjemnością. - Zgasił silnik i wysiadł z samochodu. - Myślałem, że nigdy mnie nie zaprosisz.

Prowadziła go wiekowym korytarzem i patrzyła na znajome otoczenie świeżym wzrokiem. Miała wrażenie, że schody skrzypią bardziej niż zwykle, a i rys na ścianach jakby przybyło. Wprowadziła go do swojego mieszkanka i natychmiast zaczęło jej się wydawać, że jest mniejsze niż zwykle. Może to przez tego postawnego faceta, który stał na środku i uważnie przyglądał się wszystkiemu?

Zajęła się przyrządzaniem kawy i obserwowała go kątem oka. Nie wyglądał na specjalnie zdegustowanego. Wręcz przeciwnie.

- Zastanawia mnie jedna rzecz - odezwał się po chwili.

- Dlaczego wasze plany wobec domu Essie to taki wielki sekret? Staram się być na bieżąco, jeśli chodzi o takie informacje, a nie słyszę nic - ani plotek architektów, ani rozmów inżynierów. Nic. - Potrząsnął głową.

- To akurat bardzo łatwo wyjaśnić - zaśmiała się Gina.

- Specjaliści nic nie mówią, bo jeszcze nie konsultowaliśmy się z nimi.

Dez zaniemówił i wpatrywał się w nią zaskoczony. Uśmiechnęła się w duchu, ten widok dostarczył jej sporo satysfakcji. W końcu się zlitowała.

- To na razie tylko idea, nie konkretny plan. Dlatego nie rozmawialiśmy jeszcze z nikim. Być może w ogóle nie będzie takiej konieczności, jeśli uda nam się zdobyć Tyler - Royale.

- Nie ma takiej możliwości - powiedział szybko.

- Na pewno, jeśli będziesz stale torpedował ten pomysł. Naprawdę sądzisz, że znajdziesz chętnych na kolejne apartamenty w tym mieście?

Nie odpowiedział. Podała mu kawę, a kiedy podniosła wzrok, stwierdziła, że po prostu udaje, że nie usłyszał jej pytania. Obejmował dłońmi filiżankę i patrzył w okno.

- Wstydź się, uwierzyłaś w plotki Carli - powiedział w końcu.

- Ach! Apartamentowiec!

- I na dodatek planujecie rozbudowę starego domu bez planów i konsultacji, nie mając nawet pewności, że to możliwe! Zachowujecie się jak dzieci! Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie martwi - ciągnął Dez. - Możliwe, że w końcu sprzedacie dom Essie. Tak dbacie o pamiątki po niej, a nie interesuje cię, w czyje ręce trafi jej ukochany dom? Jestem pewien, że zarząd sprzeda go bez namysłu, jeśli tylko ktoś zaoferuje rozsądną cenę. Jim Conklin nie wyglądał na człowieka, któremu ta kwestia spędza sen z powiek. - Przerwał na chwilę i odstawił filiżankę. - Dostanę jeszcze kawy?

Gina zagryzła wargi. Miał rację. Potrzebowali dosłownie każdego dolara. Nie była w stanie nic odpowiedzieć. Sięgnęła po dzbanek. Zastanawiała się, jak mogła przeoczyć tak oczywiste fakty. Wiedziała, że dom Essie nie jest wiele wart. Ale zarząd skorzysta z każdej możliwości, żeby zebrać więcej pieniędzy, zwłaszcza jeśli będą musieli kupić nowy budynek. I trudno ich za to winić. Nie mogli przecież prosić ludzi o datki na nową siedzibę, zatrzymując jednocześnie dom Essie. To by było nieuczciwe.

Uświadomiła sobie własną naiwność. Nawet jeśli jakaś miła rodzina zechciałaby kupić dom, to zapewne nie będzie w stanie zapłacić za niego zbyt wiele. I pewnie nie będzie jej stać na renowację... Czyżby więc los ukochanego domu Essie był przesądzony...?

- Nie chcę się tym teraz martwić - powiedziała głośno.

- Pomyślę o tym we właściwym czasie.

- Słuszna decyzja - zgodził się Dez podejrzanie szybko.

- Bo ten czas nie nadejdzie, dopóki nie znajdziecie nowej siedziby, a to nigdy nie nastąpi, jeśli będziesz myślała o Tyler - Royale.

Wstała zirytowana i demonstracyjnie zaczęła myć ekspres. Postanowiła zignorować uwagę Deza.

- Więc nie dostanę trzeciej filiżanki? - domyślił się Dez.

- Ale jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałem porozmawiać - zaczął z namysłem. - Powiedz, czemu Essie była dla ciebie taka wyjątkowa. Pamiętam ją jako nudną starą pannę. To chyba nie najciekawsze towarzystwo dla młodej dziewczyny. Ile miałaś lat, kiedy ją poznałaś?

- Trzynaście - odpowiedziała, nie patrząc na niego.

- I tak cię zafascynowała? - zdziwił się.

Przez chwilę zastanawiała się, czy w ogóle odpowiadać na to pytanie. Nie wiedziała, czy Dez potrafi zrozumieć, kim była dla niej Essie.

- Im lepiej ją poznawałam, tym bardziej się zaprzyjaźniałyśmy - zaczęła wolno. - Najpierw prowadziłam segregację i archiwizację jej zbiorów. Oczywiście, byłam jeszcze dzieckiem, więc robiłam to pod jej nadzorem. Spędziłyśmy razem wiele czasu. Słuchałam jej opowiadań. Nie była wcale nudna. Szkoda, że tego nie słyszałaś, większość opowieści dotyczyła początków Hrabstwa Kerrigan i dziejów twojej rodziny. Czy ty w ogóle wiesz coś o Desmondzie?

- A więc pracowałaś dla niej i nauczyłaś się słuchać jej opowieści, tak? - Dez zignorował jej pytanie.

- Nauczyłam się cenić historię. Essie ukształtowała mnie. Miała na mnie ogromny wpływ, nawet się nie domyślasz, jak duży.

Gina zamilkła, przypomniawszy sobie niezwykłe okoliczności, w jakich się poznały. Dez również się nie odzywał. Po chwili, zaniepokojona przedłużającą się ciszą, odwróciła się w jego stronę. Stał nieruchomo tuż obok. Dużo bliżej, niż myślała.

- Dziękuję ci - powiedział poważnie.

- Cóż, potrafię zrobić jeszcze lepszą kawę, jeśli mam więcej czasu. - Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.

- Wiesz, że nie mówię o kawie. Dziękuję, że byłaś przyjaciółką starej kobiety. Dzięki tobie Essie na pewno nie czuła się samotna.

Gina miała wrażenie, że usłyszała w jego głosie jakąś dziwną nutę. Czyżby teraz żałował, że tyle stracił, nie odwiedzając Essie?

- Pewnie słyszałeś jej historie od dziecka i były dla ciebie nudne - powiedziała w końcu. - Dla mnie były nowe i przez to takie ciekawe.

Uśmiechnął się słabo.

- Musiałaś być dla niej naprawdę kimś wyjątkowym.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć, ale on chyba nie oczekiwał odpowiedzi. Patrzył na nią długo, a potem ujął jej podbródek, pochylił się i pocałował ją.

Jego usta poruszały się wolno i łagodnie. Lekko napierał na jej wargi i pieścił je subtelnie.

Gina stała nieruchomo, jakby zdrętwiała. Ale w środku drżała ze zmieszania. Chociaż koniuszkami palców dotykał tylko jej podbródka, paliło ją całe ciało.

Kiedy wreszcie podniósł głowę, starała się, aby jej głos brzmiał spokojnie.

- Rozumiem, że to podziękowanie za to, co zrobiłam dla Essie.

- Oczywiście - odparł, unosząc lekko brwi.

- Cieszę się, że to ustaliliśmy. - Cofnęła się o krok. - Dobranoc, Dez.

Nie poruszył się.

- Następny pocałunek będzie jeszcze wspanialszy. Dam ci prawdziwą lekcję całowania.

- Nie potrzebuję lekcji! - odparła oburzona.

- Potrzebujesz, i to bardzo. Daj znać, kiedy będziesz gotowa.

I znikł, zanim zdążyła odpowiedzieć.

A więc jednak myliła się co do Deza Kerrigana - był nieco sentymentalny. Może nawet bardziej, niż przypuszczała. I wreszcie zrozumiał, jak wiele stracił, nie poznając bliżej swojej ciotki.

Gina zamyśliła się na chwilę, wspominając starszą panią. Essie nie była wcale oschłą nauczycielką historii, jaką udawała. Przypomniała sobie, jak kiedyś schowała się wśród zbiorów i przestraszyła staruszkę niemal na śmierć. To było tak dawno, że dziś wydawało się niemal snem, który przyśnił się jakiejś innej osobie.

Bo byłam inną osobą, uświadomiła sobie Gina. I zmieniłam się dzięki Essie.

A teraz te proponowane lekcje całowania. To w jakimś sensie również przez Essie, choć Gina musiała przyznać, że nie czuła przykrości.

Ale też Dez wybrał sobie dziwny sposób, by okazać wdzięczność. I jeszcze śmiał proponować, że będzie jej udzielał lekcji!

Pewnie sądził, że tak ją tym wszystkim oszołomił, że zapomni o innych sprawach.

Ale nie znał jej. Nie tak łatwo było ją oszołomić. Musiałby się postarać dużo bardziej, by zapomniała o swoich planach.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gina weszła do dawnej jadalni Essie i rzuciła kontrolne spojrzenie na pokój. Teraz to była sala konferencyjna i dziś właśnie miało się odbyć kolejne posiedzenie zarządu. Osiem krzeseł stało równo wzdłuż mahoniowego stołu wypolerowanego w ostatniej minucie przez niezawodnych pracowników. Ekspres do kawy pyrkotał przyjemnie i rozsiewał wokół miły aromat. Gina rozłożyła notatniki i ołówki, zastanawiając się, czego jeszcze brakuje.

- Woda! - przypomniała sobie. - Eleanor, przynieś, proszę, wodę mineralną - zwróciła się do wolontariuszki, która pomagała jej przygotować salę. - To będzie chyba wszystko, potem możesz wracać do domu.

- Szczerze mówiąc, chętnie zostałabym na zebraniu, jeśli to możliwe. Nigdy jeszcze nie przysłuchiwałam się posiedzeniom zarządu.

- Oczywiście, że możesz zostać. Od kiedy korzystamy z pieniędzy podatników, posiedzenia są jawne i każdy może w nich uczestniczyć.

- Dzięki, Gino. Wiem, że pewnie dziś nie zapadnie żadna decyzja, ale chciałabym się dowiedzieć, jak potoczą się losy tego domu - powiedziała Eleanor smutnym głosem.

Gina spojrzała na nią z sympatią.

- Wiem, że kochasz ten dom, Eleanor, ale nie potrafię ci powiedzieć, co się z nim stanie. I dziś na pewno nic nie zostanie postanowione.

- Och, wiem, że to głupie. Nawet gdyby zarząd zdecydował się go sprzedać, nie sądzę, byśmy mogli sobie na niego pozwolić - dodała kobieta ze smutnym uśmiechem i wcisnęła za pasek poły dżinsowej koszuli.

- W każdym razie, będę o tobie pamiętała, jak już zapadnie jakaś decyzja.

Usłyszały skrzypnięcie ciężkich drzwi i Gina poczuła, że przeszył ją nerwowy dreszcz. Na szczęście jako pierwszy przyszedł przewodniczący Towarzystwa Historycznego. Gina miała nadzieję, że uda jej się zamienić z nim kilka słów, zanim pojawią się pozostali członkowie zarządu.

Starszy pan wszedł do pokoju i zagadnął od razu:

- Mam nadzieję, że dowiem się w końcu, co tu się dzieje.

- Naturalnie. Cieszę się, że przyszedł pan wcześniej, próbowałam się z panem skontaktować, ale widocznie wyjechał pan z miasta.

- Tak. - Pokiwał głową i wyjaśnił: - Wyjechaliśmy do córki, urodziła właśnie trzecie dziecko i żona chciała być przy niej. To nasz piąty wnuk. Szczerze mówiąc, myślę, że ten cały szum ze spadającym przyrostem naturalnym jest grubo przesadzony.

Gina uśmiechnęła się i od razu przeszła do rzeczy.

- Przykro mi, że nie uprzedziłam pana, ale nie miałam pojęcia, że reporterka wpadnie na pomysł, by do pana zadzwonić w sprawie budynku Tyler - Royale.

- Ja też byłem zaskoczony. A swoją drogą wielka szkoda, że Kerrigan zamierza zrównać go z ziemią.

- Moim zdaniem nie powinniśmy tak szybko się poddawać, jak pan sądzi?

- Wola walki godna podziwu - zaśmiał się starszy pan. - Pomożemy ci, na ile będziemy mogli. Ale nawet gdyby udało ci się zdobyć ten budynek, nie jesteśmy w stanie w pełni go wykorzystać.

- O tym właśnie chciałam dzisiaj porozmawiać. Myślę, że mam pewien pomysł, dzięki któremu moglibyśmy wykorzystać każdy kąt!

Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo właśnie otworzyły się drzwi i na salę zaczęli wchodzić pozostali członkowie zarządu. Zrobiło się małe zamieszanie, wszyscy nalewali sobie kawy i wymieniali powitalne uprzejmości.

Jako ostatni pojawił się Jim Conklin w towarzystwie jakiegoś obcego mężczyzny, którego natychmiast przyprowadził do Giny.

- To jest specjalista, o którym ci mówiłem. Nathan Haynes, architekt. Ma biuro w centrum. Zgodził się rzucić okiem na nasze plany rozbudowy i podpowiedzieć nam kilka rozwiązań.

Przewodniczący zajął miejsce za stołem i powiedział głośno:

- Skoro wszyscy są, myślę, że możemy zaczynać. Zaszurały krzesła i członkowie zarządu usiedli, stawiając przed sobą filiżanki z kawą. Gina zajęła swoje ulubione miejsce na końcu stołu, tyłem do drzwi. Eleanor przyniosła sobie dodatkowe krzesło i usiadła nieco z boku.

Zanim jednak zdążyli rozpocząć, drzwi znowu się otworzyły.

Kto to może być, zastanowiła się Gina, nikogo przecież nie brakowało. Pewnie jakiś spóźniony gość, który chciałby jeszcze obejrzeć zbiory. Albo... albo ktoś z całkiem innymi zamiarami. Serce podeszło jej do gardła.

- Witam wszystkich - usłyszała znajomy głos. - Przepraszam za spóźnienie, ale długo krążyłem, zanim znalazłem miejsce do zaparkowania. Powinniście pomyśleć o tym, zanim rozbudujecie muzeum.

O, nie, westchnęła w duchu, wolałabym już złodzieja.

- Gdzie znajdę jakieś krzesło, Gino? A może przesuniesz się i zmieścimy się na jednym?

Zaskoczenie, jakie malowało się na jej twarzy, sprawiło mu niemałą satysfakcję. Czyżby rzeczywiście nie domyśliła się, że pojawi się tu dziś wieczorem?

Odniósł wrażenie, że na chwilę przestała oddychać, a jej cera przybrała podejrzany bladoniebieski odcień. Zastanawiał się, co powinien zrobić, by pomóc jej odzyskać równowagę - chlusnąć w nią szklanką wody, czy przycisnąć do siebie i namiętnie pocałować. Niezależnie od skuteczności obu metod, nie miał wątpliwości, która z nich była bardziej pociągająca.

Zanim jednak zdążył wcielić je w życie, Gina wzięła głęboki oddech i powiedziała:

- Krzesła są w pokoju obok.

Jej głos był tylko o ton niższy niż zazwyczaj. Szybko się opanowała i musiał przyznać, że zaimponowała mu tym. Nie zdziwiłby się, gdyby członkowie zarządu nic nie zauważyli.

Przyniósł sobie krzesło i usiadł tuż obok niej. Rozejrzał się wokół. Na wprost niego siedział przewodniczący, obok Jim Conklin, a tuż za nim...

- Witaj, Nate! - zwrócił się do architekta. - Co ty tu robisz?

- Mógłbym ci zadać to samo pytanie - odparł tamten z szerokim uśmiechem. - Na razie tylko się przyglądam.

Dziwne, pomyślał. Gina zapewniała go, że nie wynajęli jeszcze żadnego architekta. To niewątpliwie musiał być ekspert Conklina, o którym wspominał podczas przyjęcia.

Przewodniczący rozpoczął zebranie, a sekretarka zaczęła wymieniać kolejne punkty posiedzenia.

Dez pochylił się i czytał plan spotkania leżący u Giny na kolanach. Współpraca z innymi organizacjami w tworzeniu centrum kulturalnego. Chyba już gdzieś to słyszał. Akcja szukania sponsorów dla muzeum. Chciałby zobaczyć, jak zamierzają to zrobić.

Wpatrywał się w kartkę i kątem oka zerkał na Ginę. Ciekaw był, jak długo wytrzyma tę sytuację.

- Co ty tu robisz? - usłyszał po chwili ciche pytanie.

- Staram się być dobrym obywatelem - wyszeptał w odpowiedzi. - Sprawdzam, na co idą moje podatki.

Prychnęła lekko i skupiła się na słuchaniu dyskusji przy stole. W każdym razie z całych sił próbowała to zrobić.

Dez rozsiadł się wygodnie, splótł ramiona i wydawał się niezwykle zadowolony z siebie.

Gina była przekonana, że Dez opuści muzeum natychmiast po zakończeniu zebrania. Zdziwiła się więc, kiedy zobaczyła go w rogu pokoju gawędzącego z Conklinem i jego znajomym. Sprzątała ze stołu resztę naczyń, kiedy do jej uszu dobiegł złośliwy śmiech architekta i słowa:

- Słyszałem, że zamierzasz skupić pod dachem Tyler - Royale wszystkie domy publiczne rozsypane po mieście. Burmistrz podobno wyznaczył już nagrodę dla ciebie za oczyszczenie okolicy z panienek straszących turystów w zakamarkach starówki.

Dez burknął coś w odpowiedzi, odstawił kubek do zmywarki i wyszedł z pokoju.

Kilka minut później sala była uprzątnięta, Eleanor przecierała stół, a Gina poszła zamknąć główne drzwi.

Ku swemu zaskoczeniu, w pustym holu natknęła się na Deza.

- Nie miałam pojęcia, że wciąż tu jesteś - odezwała się zdziwiona. - Zwłaszcza po tym, jak milczałeś przez całe zebranie. Jeżeli nie zamierzałeś zabierać głosu, to po co tu przychodziłeś? - zaatakowała go.

- Gdybym miał coś do powiedzenia, zrobiłbym to. Ale nie musiałem się odzywać, doskonale wszystko wyjaśniłaś, moje uwagi nie były już potrzebne.

Jego głos brzmiał tak niewinnie, że prawie dała się na to nabrać.

- Próbujesz uśpić moją czujność? - spytała podejrzliwie. - Nie uda ci się. Jestem pewna, że gdyby dyskusja przybrała inny obrót i zarząd postanowił coś, co kolidowałoby z twoimi interesami, nie siedziałbyś tak cicho.

- Oczywiście, że nie. Wtedy musiałbym trochę ich wyprostować.

- Wyprostować!? - powtórzyła z irytacją. - Wydaje ci się, że masz monopol na prawdę?! Ale w końcu przyznałeś się, że nie przyszedłeś tu jako zwykły obywatel zatroskany o swoje podatki!

- Ależ dokładnie tak było! - zaprzeczył gorąco.

- Jakoś nie wierzę, żebyś poświęcał tyle czasu każdej organizacji, która dostaje kilka centów z twoich podatków!

- To prawda, muszę przyznać, że niektórzy z użytkowników moich ciężko zarobionych pieniędzy wzbudzają żywsze uczucia w moim sercu. - Rozejrzał się wkoło i dodał: - Jak na przykład autorzy pomysłu dobudowania nowoczesnych bocznych skrzydeł do starego budynku.

Zdenerwowana oparła ręce na biodrach i odezwała się z wściekłością:

- Mam tego dosyć! Nie obchodzi mnie, co myślisz na ten temat! Jeszcze kilka dni temu przekonywałeś mnie, że pomysł z przenoszeniem muzeum do innego budynku jest bez sensu! Teraz przychodzisz i krytykujesz jedyny plan, który pozwoliłby nam zostać tutaj i przetrwać!

- Ostrzegam tylko, że wyrzucicie pieniądze w błoto.

- Mam dość twoich dobrych rad! Za chwilę znajdziesz kolejny argument, którym będziesz torpedował moje plany! Szczerze mówiąc, to co się dzieje z muzeum, to nie twoja sprawa!

- Próbuję ci tylko powiedzieć, że wcześniej czy później wszystkie problemy tego miejsca spadną na twoją głowę, a ty nawet tego nie zauważysz.

Jego spokojny ton i ponura wizja, jaką przed nią roztaczał, na chwilę wytrąciły ją z równowagi. Na szczęście szybko wróciła jej dawna werwa.

- Dzięki za ostrzeżenie. Doceniam je, pochodzi wszak od mistrza destrukcji!

- Chciałem cię tylko uprzedzić, jak to się może skończyć.

- A w zasadzie, kto powiedział, że na pewno tu zostaniemy? Może nie zauważyłeś, ale członkom zarządu bardzo spodobał się mój pomysł stworzenia w Tyler - Royale centrum kulturalnego.

- To chyba ty nie zauważyłaś, że uznali pomysł za tak nierealny, że nawet o nim nie dyskutowali.

- Być może muszą się najpierw z nim oswoić - przyznała. - Ale kiedy już to nastąpi, zobaczą, że ten plan ma same plusy. Kilka podobnych instytucji zgromadzonych pod jednym dachem to ogromna oszczędność - rozłożone wydatki na ochronę, recepcję, szatnię...

- Rozmawiałaś już z innymi muzeami?

- Dlaczego pytasz? Nie wierzysz, że uda mi się przekonać ich do tego projektu?

- Nie. Nawet jeśli przekonasz całe miasto, nie zmieni to faktu, że tylko ja mogę zdecydować, co stanie z tym budynkiem. Dobrze mówię?

- I to jest główny problem. - Pokiwała głową. - Pytam serio, Dez, ile chcesz za odsprzedanie prawa pierwokupu?

- Ono nie jest na sprzedaż.

- Daj spokój, sam mówiłeś, że nie przegapisz żadnego interesu - naciskała.

- Ale nie w tym wypadku.

- Możesz budować te swoje wieżowce, gdzie tylko chcesz, dlaczego uparłeś się akurat na to miejsce? Masz przecież jeszcze działkę z kościołem.

- Tamta jest za mała.

- Więc wykup sąsiadujące!

- Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

- Aha!

- Co za „aha"? - spytał, unosząc brwi.

- Przyznajesz więc, że chcesz tam zbudować wieżowiec!

- Mówiłem hipotetycznie.

- Aha, a ja jestem z Marsa!

- W to akurat byłbym w stanie uwierzyć - mruknął. Przemilczała tę uwagę.

- Ile chcesz za sprzedaż? - powtórzyła.

- Nie słyszałem, żeby zarząd upoważnił cię do negocjacji w tej sprawie, więc nie będę się wdawał w czczą dyskusję.

- Ale przecież musi być coś, czego chcesz! - zawołała i dopiero potem uświadomiła sobie, że zabrzmiało to nieco dwuznacznie. - To znaczy, nie miałam oczywiście na myśli nic...

- Próbujesz ze mną negocjować bez zgody zarządu i składasz mi dziwne propozycje. O ile nie miałaś na myśli wspólnej kąpieli w jaccuzi, to rozumiem, że była to oferta finansowa, do złożenia której nie zostałaś upoważniona.

Gina postanowiła zignorować ten niebezpieczny wątek dyskusji i skupić się na istocie sprawy.

- Nie sądzisz chyba, że zarząd w twojej obecności ustalałby, o jakich sumach mogę rozmawiać. Mamy pewne zasoby finansowe...

Spojrzał na nią powątpiewająco i ogarnął hol taksującym spojrzeniem.

- Podziwiasz dekoracje, czy zastanawiasz się, kiedy sufit zwali nam się na głowę?

- Po prostu podziwiam urok tego miejsca. Swoją drogą, jak będziesz organizowała tę zbiórkę pieniędzy, daj mi znać.

- Po co? Żebyś miał satysfakcję, sabotując akcję?

- Skądże znowu, kochanie! Abym mógł was wesprzeć. Zdaje się, że Uczy się każdy grosz, czyż nie?

Rzucił jej przeciągłe spojrzenie i wyszedł, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Eleanor skończyła sprzątać i razem z Gina wyszły z muzeum.

Gdy Gina walczyła z opornym zamkiem, jej pomocnica stała zamyślona i przyglądała się domowi.

- To piękny budynek - odezwała się cicho. - Chociaż na początku wcale tak nie myślałam. Uważałam, że jest okropny, stary, śmierdzący stęchlizną i zmęczony. Trochę podobny do Essie - powiedziała z uśmiechem. - Ale potem, sama nie wiem kiedy, pokochałam go.

- Tak jak Essie - dodała Gina ciepło.

- Właśnie tak - zgodziła się Eleanor. - Do jutra. Pożegnała się i poszła do samochodu.

Gina stała jeszcze chwilę i zastanawiała się nad tym, co właśnie usłyszała. Czyżby ten dom równie niepostrzeżenie wkradł się w serce Deza?

Nie bądź naiwna, pomyślała w duchu, intencje Deza były zupełnie inne, chciał cię po prostu przekonać, że to miejsce nie jest takie złe i powinnaś tu zostać.

Ciekawe dlaczego nie chciał wymienić żadnej sumy, za jaką gotów byłby odstąpić prawo pierwokupu Tyler - Royale? Sam przecież mówił, że zawsze jest otwarty na zrobienie dobrego interesu.

Może myślał, że każda suma będzie dla niej za wysoka? I, szczerze mówiąc, nie mylił się.

A może chciał w zamian czegoś innego niż pieniądze? Czy to możliwe, żeby chodziło mu o stary dom Essie?

Gina potrząsnęła głową i stwierdziła, że musiała wypić za dużo kawy. Głupie rzeczy przychodzą jej do głowy.

Ale z drugiej strony, była jakaś sprzeczność w tym, co mówił. Najpierw zapewniał ją, że dom zostanie zniszczony, a w najlepszym razie zamieniony w apartamentowiec, a potem jego stosunek zaczął się powoli zmieniać. Aż do tej dziwnej uwagi dzisiaj.

A przecież Dez nie darzył sentymentem starych budynków. Tak, ale dom Essie to nie był zwykły budynek. To rodzinna posiadłość. Każda cegła mogła opowiadać historię Kerriganów.

Czyżby obudził się w nim sentyment do rodowego dziedzictwa?

Wiedziała, że nie był tak niewzruszony, za jakiego chciał uchodzić. Nawet Dez Kerrigan był zdolny do ludzkich uczuć. Udowodnił to tamtej nocy po przyjęciu u Anne, kiedy odwiózł ją do domu i pocałował, by podziękować za wszystko, co zrobiła dla jego ciotki w ostatnich latach jej życia.

Gina założyłaby się o duże pieniądze, że przyszedł tu dziś wieczorem z tego samego powodu co Eleanor - chciał się dowiedzieć z pierwszej ręki, co stanie się z domem Essie.

Być może nie wszystko jeszcze stracone, może jednak uda im się zrobić dobry interes!

Dez bujał się na krześle i spoglądał spod oka na siedzącego naprzeciwko mężczyznę. Nathan Haynes właśnie skończył prowizoryczny rysunek, który miał w zarysie przedstawiać nowy projekt.

- Tak to z grubsza wygląda. Oczywiście dokładne projekty dostaniesz lada dzień, chciałem tylko ustalić, czy podoba ci się ta koncepcja.

- Nieźle. - Dez pokiwał głową i zamknął swój notes.

- To będzie najnowocześniejszy budynek w mieście. A przy okazji, rzuciłeś już okiem na muzeum?

- Właśnie je oglądałem, gdy do mnie zadzwoniłeś.

- Co chcesz im zaproponować?

- Dez, wiesz dobrze, że projekty klientów to tajemnica. Nie wyciągniesz tego ze mnie, nawet gdybyś wynajął armię pięknych kobiet! - zaśmiał się architekt.

Dez wzruszył ramionami i uśmiechnął się.

- Cóż, zawsze warto spróbować.

Rozmawiali jeszcze chwilę, po czym Nat zabrał swoje projekty i wyszedł.

- Działo się coś, kiedy miałem spotkanie? - spytał Dez sekretarkę.

- Dostałeś zaproszenie na obiad - odpowiedziała dziwnym tonem. - Od Giny Haskell.

O co chodzi tej kobiecie, pomyślał zdziwiony Dez.

- Mam nadzieję, że powiedziałaś jej, że jestem zajęty.

- Powiedziałam, że masz konferencję, ale odparła, że będzie czekać do pierwszej w restauracji „Pod Klonem" na wypadek, gdybyś jednak znalazł chwilę.

- Mam nadzieję, że wzięła ze sobą dobrą książkę - mruknął Dez. - To jedyne towarzystwo, na jakie może liczyć.

Wrócił do gabinetu i zamyślony spoglądał przez okno.

Niesamowite, pomyślał, miała czelność oczekiwać, że rzuci wszystko i pobiegnie na spotkanie z nią! Podobno wręcz tego oczekiwała! Sarah wspomniała, że brzmiało to raczej jak wezwanie niż zaproszenie!

O czym chciała z nim rozmawiać? Czyżby w ciągu tych kilkudziesięciu godzin, jakie minęły od zebrania zarządu, coś się zmieniło?

Nathan twierdził, że nie zdążył przyjrzeć się dokładnie muzeum. Ale może zrobił już jakiś wstępny projekt? Ciekawe, czy przedstawił go Ginie.

- Wychodzę coś zjeść - rzucił sekretarce, przechodząc koło jej biurka.

- Hmm, więc jednak nie będzie musiała czytać książki - mruknęła Sarah.

Dez zatrzymał się na chwilę i spojrzał ostro.

- Nie powiedziałem, że idę do restauracji "Pod Klonem".

- Jasne... Mam zadzwonić i powiedzieć jej, że jesteś w drodze?

- Jeśli chcesz tu jeszcze pracować po południu, to lepiej nie - rzucił przez ramię i wyszedł szybkim krokiem.

Za plecami usłyszał tylko śmiech Sarah, ale myślami był już gdzie indziej.

Dokładnie za pięć pierwsza przekroczył próg restauracji. Gina siedziała przy barze i miała na sobie coś żółtego, co sprawiało, że jej włosy wydawały się jeszcze bardziej ogniste. Patrzyła przed siebie i widać było, że z całej siły stara się ignorować zaczepki siedzącego obok mężczyzny.

Dez stał chwilę w progu sali i obserwował ją. W końcu podszedł bez pośpiechu, objął ją silnym uściskiem i odwrócił lekko do siebie.

- Przepraszam za spóźnienie, kochanie, ale spotkanie się przeciągnęło. - Pochylił się nad nią i pocałował prosto w usta. Wolno i zdecydowanie. Smakowała piwem imbirowym i niepewnością. - Patrz, co za niespodzianka. Facet, który cię zaczepiał, musiał szybko wyjść.

- Zaprosiłam cię na obiad, a nie na... - odezwała się lodowatym tonem.

- Na lekcję pocałunków? - podpowiedział - To było pierwsze ćwiczenie - jak całować się w miejscach publicznych, żeby odstraszyć namolnych podrywaczy.

- Nie wiem, kto się okazał bardziej namolny - mruknęła pod nosem.

- Musimy to oczywiście jeszcze przećwiczyć - dodał Dez, jakby nie słyszał jej uwagi. - Dlaczego chciałaś się ze mną widzieć? - zapytał, kiedy usiedli przy stoliku.

- Mówiłeś, żebym dała ci znać, jak będę zbierała datki na muzeum.

- A, tak. - Pokiwał głową i zajął się studiowaniem jadłospisu. Miał przeczucie, że to nie był jedyny powód. - Zamierzasz więc rozpocząć kampanię zbierania funduszy?

- Tak. Wymyśliłam, że zrobimy rekonstrukcję starej wioski na trawniku przed muzeum i będziemy sprzedawać różne drobiazgi, żeby przyciągnąć uwagę sponsorów.

- Tylko tyle? Trochę mnie rozczarowałaś, ale zarezerwuj dla mnie bilet.

- Zaproszę Carlę z kamerą, żeby sfilmowali, jak go kupujesz.

- To bardzo miłe. - Dez odłożył menu, oparł łokcie na stole i spojrzał na nią uważnie. - A teraz, kochanie, powiedz mi, jaki jest prawdziwy powód naszego spotkania.

Uciekła spojrzeniem w bok i zaczęła niepewnie:

- Cóż... Mam dla ciebie pewną propozycję...

- Słucham uważnie. Chociaż uprzedzam, że o ile nie będzie zawierała zaproszenia do jaccuzi, nie sądzę, abym był zainteresowany.

- Co ty znowu z tą kąpielą! To oczywiście tylko wstępna oferta, bo nie mam jeszcze zgody zarządu, ale...

Przerwała, bo właśnie przyniesiono kawę. Upił łyk aromatycznego napoju i gestem zachęcił, by kontynuowała.

- Proponuję ci korzystną wymianę. Dostaniesz dom Essie w zamian za prawo pierwokupu Tyler - Royale.

Zakrztusił się i z trudem opanował oddech. Jeżeli chciała go zabić, nie mogła wybrać lepszego sposobu.

- Proszę?! - odezwał się, kiedy już uspokoił emocje i odstawił filiżankę. - Ty to nazywasz korzystną wymianą? Stary dom za wielki gmach?

- Nie za gmach, tylko za prawo do jego pierwokupu - wyjaśniła niecierpliwie.

- Zaproponuj mi dom Essie i pół miliona dolarów, a wtedy może się zastanowię.

W jej oczach natychmiast pojawił się wyraz chłodnej kalkulacji.

- Pół miliona? To znaczy, że moja zbiórka pieniędzy musi zatoczyć szerokie kręgi.

- Powiedziałem: może - przypomniał.

- Albo będę musiała pracować bardziej kreatywnie - ciągnęła zamyślona. Pochyliła się lekko i spojrzała mu prosto w oczy. - W porządku, Dez. Ile jest dla ciebie warta wspólna kąpiel?


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Ta kobieta chce mnie zabić, stwierdził Dez. Nie udało się jej załatwić mnie kawą, więc sięgnęła po cięższą broń. Patrzył na nią w milczeniu, niepewny, czy dobrze usłyszał.

- Ile? - powtórzyła. - Bo, powiedzmy, za dziesięć tysięcy dolarów mogłabym się zastanowić!

- Masz zawyżone mniemanie na temat wartości swojego czasu.

- I postawmy sprawę jasno - mam na myśli wyłącznie mój czas.

- Żadnych figli w wannie pełnej bąbelków? - zapytał, udając zdziwienie.

- A pieniądze zostaną wpłacone na fundusz muzeum.

- Twoje poświęcenie dla muzeum jest niezwykłe, Gino. Zmrużyła oczy.

- Nie sądzisz chyba, że jest jakiś inny powód. Bezskutecznie próbował powstrzymać uśmiech.

- Może nie za pierwszym razem. Ale kiedy tylko doświadczysz tej przyjemności...

Spojrzała na niego w taki sposób, że nawet nie próbował kontynuować. Dodał tylko pośpiesznie:

- Pozwól mi to przemyśleć. Odezwę się. Dzięki za kawę. Żałuję, że nie mogę zostać na lunch.

Kiedy opuszczał restaurację, nie myślał jednak o jaccuzi. Zastanawiał się nad tym, co kryło się w jej propozycji. Co ona sobie, u licha, wyobrażała? Sama sugestia, że mógłby oddać budynek w centrum miasta w zamian za dom Essie Kerrigan była wyjątkowo bezczelna. Co więcej, Gina najwyraźniej uważała swoją propozycję za niezwykle atrakcyjną i oczekiwała, że on przyjmie ją z entuzjazmem.

Ta kobieta była stuknięta albo uważała, że on jest niespełna rozumu. Wyjął komórkę i zadzwonił do Nathana. Architekt odebrał, odpowiadając nieco zdyszanym głosem. Może nie był sam...

- Przepraszam, że przeszkadzam, przeproś panią ode mnie, dobrze?

- Nie jestem z kobietą. To po prostu kawał skały. Natknęliśmy się na nią nagle, kopiąc rów pod fundamenty. Albo ją wykopiemy, albo musimy zmienić projekt budynku.

- Proszę bardzo, o ile nie jest to mój projekt.

- Na szczęście nie. A jeśli dzwonisz w sprawie twojego projektu, to nie jest jeszcze gotowy. Wiem, że minęła już cała godzina, odkąd wyszedłem od ciebie z biura, ale...

- Nie dzwonię w tej sprawie. Czy rozmawiałeś dziś rano w muzeum z Gina Haskell?

- Dez, wiesz, że nie mogę ci nic powiedzieć!

- Nie pytam, o czym rozmawialiście, ale czy w ogóle rozmawialiście.

- Nie nazwałbym tego rozmową - odpowiedział Nat powściągliwie. - Powiedziałem jej dzień dobry, a ona mi odpowiedziała.

Dez zmarszczył brwi.

- I to wszystko?

- Mniej więcej. Czemu pytasz?

- Bez powodu.

Może Gina nie była jednak tak szalona, jak sądził.

- Nat, nie spiesz się z tym projektem.

- O, to jakiś bonus. Rozumiem, że nie będziesz mnie dręczył aż do jutra?

- Nie, chodzi mi tylko o to, że być może dokonam jakiś istotnych zmian. Dam ci znać, jak się zdecyduję.

Cóż, cały mój plan okazał się totalną klapą, myślała krytycznie Gina. Jedyne, co się udało, to dostarczenie Dezowi dziennej porcji rozrywki.

Suma, której zażądał, była zawrotna, ale z drugiej strony wszystkim wiadomo, że negocjacje zawsze zaczynają się od wygórowanych kwot. To część gry.

Wreszcie przestał powtarzać, że budynek nie jest na sprzedaż. Nieważne, jak wysoka była kwota, ważne, że zaczął negocjować i nie mógł się już wycofać. Wymieniając cenę, właściwie zgodził się na zawarcie porozumienia. Pół miliona dolarów absolutnie nie wchodziło w grę. Mogła mu zaproponować jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy, a i tak nie wiedziała, czy uda się tyle uzbierać.

Na samym jarmarku w ogrodzie Essie nie zbije fortuny. To dopiero pierwszy krok na długiej drodze.

Stało przed nią poważne zadanie. Musi nagłośnić całą akcję. Miała nadzieję, że Carla i Anne Garrett pomogą jej w tym.

Mimo wszystko szkoda, że Dez nie dał się namówić na kąpiel. Byłoby to najlżej zarobione dziesięć tysięcy dolarów.

Muzeum przeżywało prawdziwe oblężenie turystów. Po artykule Anne w „Kronice" i reportażu Carli dotyczącym kontrowersji wokół Tyler - Royale przez dom Essie przelewały się tłumy zwiedzających.

Oczywiście, pojawiło się też kilka problemów. Jakieś znudzone dziecko przewróciło aparat na wystawie fotografii i roztrzaskało soczewki. Kiedy Gina poprosiła rodziców o baczniejsze zwracanie uwagi na pociechę, ojciec dziecka odparł, że to jej wina, bo nie zapewniła odpowiedniej przestrzeni dla eksponatu. Zacisnęła zęby i dopiero kiedy poczuła, że panuje nad głosem, odpowiedziała:

- Właśnie nad tym pracujemy. Wszystkim nam zależy na powiększeniu powierzchni muzeum i z wielką ochotą przyjmę każdą dotację na ten cel.

Rodzice dziecka spojrzeli na nią tak, jakby wyrosły jej rogi, po czym bez słowa przeszli do następnej sali.

Gina sprzątnęła potłuczone szkło i postanowiła napić się czegoś zimnego.

Nagle w holu ujrzała jedną z wolontariuszek otoczoną przez coś, co wyglądało jak ławica rozwścieczonych piranii. Zszokowana Gina spojrzała jeszcze raz i zdała sobie sprawę, że była to jedynie grupka dzieci w wieku przedszkolnym. Każde z nich skakało, wymachując banknotami, a opiekunka zupełnie poważnie wyjaśniała, że jest to doświadczenie edukacyjne - samodzielne kupno biletu.

Zaraz za rozwrzeszczaną gromadką ujrzała opartego o ścianę Deza. Przyglądał się wszystkiemu nieco zdziwiony. Nie mógł wybrać gorszego momentu na rozmowę o interesach. Jak zwykle.

- Ja zajmę się pieniędzmi, Beth - zwróciła się Gina do wolontariuszki. - A ty stempluj im ręce. Potem oprowadzisz ich po wystawie.

Beth nie wyglądała na szczęśliwą i trudno się jej dziwić.

- Pełny odjazd - wycedziła przez zęby. Podstemplowała ostatnią małą rękę i zapędziła gromadkę na piętro.

- Czym mogę służyć? - zwróciła się Gina do Deza.

- Przyszedłem kupić bilet na festyn. Tylko tyle?

- Rozważyłeś już moją ofertę?

- Którą? - zapytał, wyjmując pieniądze.

Udawała, że nie usłyszała pytania. Lepiej, żeby oboje zapomnieli o jaccuzi. Chyba tylko chwilowe szaleństwo skłoniło ją do złożenia mu tej propozycji.

- Obawiam się, że pół miliona to więcej, niż zarząd zgodzi się zapłacić.

- A zatem nie ma o czym rozmawiać.

- Ale jestem prawie pewna, że jeśli rozważyłbyś obniżenie stawki...

- Co takiego? - zapytał uprzejmie.

Gina starała się powstrzymać uśmiech. Był zainteresowany i nie potrafił tego ukryć.

- Myślę, że zgodziliby się na sto pięćdziesiąt tysięcy. No i oczywiście dom Essie.

- Och, oczywiście, pamiętam o tym. Sto pięćdziesiąt, hm...?

Cisza przeciągała się, gdy nagle przerwał ją tupot małych stóp w pomieszczeniu na górze. Gina podała Dezowi bilet.

- Od niczego doszliśmy do takiej sumy, zaledwie w kilka dni... - powiedział w końcu. - Nieźle, jeszcze kilka takich posunięć i może się dogadamy.

Wziął bilet. Ginę zamurowało.

- Nawet nie chcesz negocjować?

- Podałem ci moją cenę, złotko.

- Ale rynek nieruchomości nie działa w ten sposób. I nigdy nie działał. Już pewnie neandertalczycy umieli się targować i zapewne dochodzili do porozumienia.

- Nie czuję się neandertalczykiem, choć podejrzewam, że chętnie polemizowałabyś na ten temat. A nawiasem mówiąc, kwota, o której mówiłem, jest najniższa, jaką w ogóle mógłbym być zainteresowany. Więc jeżeli już poruszamy kwestię ceny...

- Chcesz negocjować, czy nadal tylko drażnisz się ze mną? Gdybym zaproponowała tyle, ile żądałeś, podniósłbyś cenę?

- Być może. Daj spokój, Gino. Zapomnij o tym budynku. Nie dostaniesz go.

- Może i nie, ale jedno jest pewne. Jeśli go zniszczysz, pożałujesz, już ja się o to postaram.

Musnął biletem jej policzek.

- Śmiało, przynajmniej będziesz miała zajęcie.

Gina przybyła do telewizji wcześnie i czekała w małym pokoiku tuż obok studia. Starała się zająć myśli, przeglądając gazety, kiedy do pokoju weszła Carla.

- Nie wiedziałam, że prowadzisz dzisiejszy program - powiedziała Gina, oddychając z ulgą.

- Nie prowadzę. Wpadłam tylko na chwilę coś załatwić. To jest show Jasona, rozluźnij się, a wszystko pójdzie świetnie. Przyniosłaś rekwizyty? To zawsze robi wrażenie.

Gina wskazała pudło na stoliku.

- Miałam nadzieję, że porozmawiam z gospodarzem programu jeszcze przed nagraniem o kwestiach, które chciałabym poruszyć.

Carla pokręciła głową.

- Jason nigdy nie rozmawia z gośćmi przed programem. Dzięki temu właśnie rozmowa w studiu jest bardziej spontaniczna.

- I bardziej zaskakująca - stwierdziła ponuro Gina. - Szczególnie dla gościa.

Carla uśmiechnęła się.

- Po prostu się nie przejmuj i odpowiadaj na pytania. Powiedz o rzeczach, które przyniosłaś. Naprawdę robisz niesamowite wrażenie, kiedy opowiadasz o historii.

Do pokoju zajrzała młoda kobieta.

- Pani Haskell? Jason jest gotowy.

Ale ja nie, pomyślała Gina i próbując opanować nerwy, weszła do studia. Przez chwilę była sama. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł energiczny, młody mężczyzna. Zgrabnym ruchem przypiął sobie mikrofon, usiadł przy biurku i rozejrzał się.

- Gdzie moje notatki? - krzyknął. - Kogo my tu dzisiaj mamy?

Gina próbowała się nie załamać. On nawet nie miał pojęcia, z kim będzie dzisiaj rozmawiał! To z pewnością nie wróżyło nic dobrego.

Asystentka podała mu notatki i znikła z planu.

- Dobry wieczór, witam w programie „Co nowego?". Dziś wieczorem naszym gościem jest Gina Haskell z Towarzystwa Historycznego Hrabstwa Kerrigan. Będziemy rozmawiać o podjętej przez nią akcji ratowania budynku Tyler - Royale. Panno Haskell, proszę nam powiedzieć, skąd to zainteresowanie domem handlowym?

Nie po to tu przyszłam, chciała odpowiedzieć, ale się powstrzymała. Przypomniała sobie, co mówiła Carla. Ten facet wie, co robi i zna się na rzeczy. Może Tyler - Royale to tylko wstęp?

- Zawsze interesował mnie ten budynek. Sądzę, że każdy mieszkaniec Lakemont zna go i zachwyca się jego cudownym atrium z witrażową kopułą i mozaikową posadzką.

- I ogromną, czerwoną, inkrustowaną różą na samym środku. Spotkajmy się pod różą - zacytował. - Zastanawiam się, gdzie będą umawiali się mieszkańcy Lakemont, jeśli budynek zostanie zburzony. Czy „spotkajmy się przy skrzynce pocztowej na rogu" nie brzmi czarująco?

Gina uśmiechnęła się.

- Tak, to brzmi prawie jak tytuł książki. „Spotkanie pod różą - wspomnienia z Tyler - Royale".

Miała nadzieję, że Dez ogląda program. Sama myśl, że mogłaby powstać książka poświęcona miejscu, które chciał zniszczyć, powinna go zelektryzować.

- Niezłe. Powiedz, Gino, jakie jest twoje najbardziej wyraziste wspomnienie związane z tą różą? Może spotkanie z matką na zakupach?

To pytanie zbiło ją nieco z tropu.

- Nie. - Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się. - Moje wspomnienie związane jest z randką. To było jeszcze w szkole średniej.

Jason wpatrywał się w nią z zainteresowaniem, co trochę ją peszyło. Na szczęście nie drążył tematu.

- A jak działania na rzecz ratowania budynku? Żałosne, chciała powiedzieć.

- Spotkałam się kilka razy z panem Kerriganem i omawialiśmy różne projekty.

- Rozumiem, że jednym z nich jest wykorzystanie budynku jako nowej siedziby muzeum.

- Tak, to jedna z wielu możliwości, którą rozważaliśmy. - Miała teraz swoje pięć minut. - Muzeum potrzebuje więcej przestrzeni. Musimy zdecydować, czy przeniesiemy się do większego budynku, czy też powiększymy obecną siedzibę. Prosimy o wsparcie i dotacje na ten cel.

- To bardzo cenna inicjatywa. Musisz mi przypomnieć, żebym i ja się dołożył, o kwocie porozmawiamy później.

- Z przyjemnością.

- Sprawami muzeum zajmujesz się już wiele lat, powiedz nam, dlaczego historia tak bardzo cię urzekła?

Nareszcie poczuła się pewniej, znalazła się na znajomym gruncie.

- W liceum moją nauczycielką historii była Essie Kerrigan, która stworzyła muzeum. Uwielbiałam słuchać opowieści o jej zbiorach. Weźmy na przykład ten pojemnik na ciasteczka. - Ostrożnie wyjęła z pudła gliniane naczynie. - Essie kupiła go w sklepie z antykami za kilka dolarów. Po prostu spodobał się jej. Ale pojemnik miał niezwykły znak na spodzie. - Pokazała go do kamery. - Essie starała się dociec, co on oznacza i okazało się, że jest to bardzo rzadki przykład jednego z pierwszych naczyń glinianych wyrabianych w Hrabstwie Kerrigan. Przyniosłam też eksponaty z okresu prehistorycznego. Kamienną siekierę i grot strzały wykopane na naszych terenach. W zbiorach muzeum mamy dużo takich znalezisk, ale niestety brakuje nam miejsca, żeby je prezentować. W nowym budynku moglibyśmy urządzić stałą ekspozycję.

- Muszę przyznać, że nie jestem wielkim fanem kamiennych siekier - powiedział Jason. - Czy masz jeszcze coś ciekawego w tym pudle?

Gina wyciągnęła karnecik w kolorze kości słoniowej z małą różową wstążką.

- To jest karnet z pierwszego balu, ma przeszło sto lat. Każda panna na balu miała taki zeszycik, do którego wpisywali się chłopcy, rezerwując tańce. Ten należał do matki Essie, a na balu, na którym go miała, poznała swojego przyszłego męża.

- Dzisiaj chłopcy i dziewczyny poznają się zupełnie inaczej, nieprawdaż? - zauważył Jason z przekąsem.

Gina uśmiechnęła się.

- Tak. Ale w tamtych czasach było znacznie ciekawiej. Matka Essie miała aż dwie przyzwoitki, które obserwowały ją w tańcu. Dodam tylko, że ten bal, co ciekawe, odbył się w nowo oddanym budynku, którym był właśnie Tyler - Royale. Znaleźliśmy kilka fotografii z tamtego okresu, przedstawiających młode panny wchodzące do towarzystwa. Zdjęcia zostały zrobione w atrium, dokładnie pod różą.

- To niesamowite. Zastanawiam się, dlaczego taka wspaniała tradycja zaginęła.

- Może dlatego, że potem otwarto tam centrum handlowe. Obecnie trudno sobie wyobrazić tańczące tam pary, choć to niezły pomysł i może, jeśli pan Kerrigan się zgodzi, tak się stanie.

- Zatem spytajmy go o zdanie. Postanowiliśmy poprosić pana Kerrigana, by włączył się do naszej dyskusji - powiedział Jason.

Gina była zupełnie zaskoczona. Jestem w pułapce, pomyślała. Dlaczego Carla mnie nie ostrzegła?

Do studia wszedł Dez. Przywitał się z Jasonem. Gina również podała mu rękę, a on zamiast potrząsnąć nią, podniósł ją do ust.

Odruchowo zacisnęła dłoń w pięść. Musnął ustami każdą zaciśniętą kostkę i uśmiechnął się.

- Witaj, Gino.

- Zaczynajmy - powiedział Jason. - Koniec formalności, możecie się rozejść do swoich narożników. Dez, co z balem? Czy odbędzie się on w Tyler - Royale, jak sugerowała Gina?

- O to musisz spytać organizatorów balu. Albo kogoś z Tyler - Royale. Dopóki sklep nie zostanie zamknięty, nie mam nic do powiedzenia.

- Ale już niedługo staniesz się pełnoprawnym właścicielem. Co wtedy?

- Nie podjąłem żadnej decyzji. Tak jak powiedziałem, jeszcze nie jestem właścicielem.

- Krążą plotki, że zamierzasz wybudować wieżowiec z apartamentami.

- Po mieście zawsze krążą jakieś plotki. Za wcześnie, aby mówić o konkretach.

- Ale zamierzasz zburzyć stary budynek?

- Powtarzam, nie podjąłem jeszcze żadnej decyzji.

- Pomyśl jednak, jakim bohaterem stałbyś się w oczach wszystkich mieszkańców, jeśli zachowałbyś się szlachetnie i ocalił Tyler - Royale - dodała Gina.

- Ja? Raczej ty, to przecież twój pomysł. Jason uśmiechał się.

- Ale ja myślę przede wszystkim o muzeum, nie o zaspokojeniu własnego ego!

- Właśnie, co z muzeum, Dez - spytał zadowolony z sytuacji Jason. - Musisz być tym zainteresowany, w końcu to twoja babka je założyła?

- Moja cioteczna babka. Essie była siostrą mojej babki.

- Cóż się stało, że nagle tak doskonale orientujesz się w rodzinnych koligacjach? - spytała z ironią Gina.

Dez posłał jej swój najbardziej czarujący uśmiech.

- Wiem o Kerriganach sporo, ale zawsze z chęcią posłucham tego, co ty o nich wiesz. - Zwrócił się do Jasona. - Oczywiście że chcę, aby muzeum prosperowało i rozwijało się. Niestety, w obecnym miejscu nie ma za dużo przestrzeni i jasne jest, że należałoby je gdzieś przenieść.

- Do Tyler - Royale? - spytał Jason.

- Zdecyduje o tym zarząd muzeum, nie ja. Ale z przyjemnością poprę ten plan.

Ginę zatkało.

- Co zrobisz?

- Kilka dni temu wspominałaś coś o jaccuzi - ciągnął Dez z dziwnym uśmiechem. - Jeśli wejdziemy tam razem, ofiaruję sto dolarów.

- Tylko sto dolarów? Taka kwota nie jest warta wysiłku.

- Sto dolarów za każdą minutę.

- Co ty na to, Gino? - spytał Jason. - Możesz w prosty sposób zarobić duże pieniądze dla muzeum.

No tak, Dez zapędził ją w kozi róg. Teraz nie mogła odmówić.

- Zgoda. Kiedy się spotykamy?

- Proponuję piątkowy wieczór, o ósmej - odpowiedział Dez. - W atrium.

- W Tyler - Royale?

- Tak, kochanie. Spotkanie pod różą.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Jason patrzył na nich z otwartymi ustami i czekał na rozwój sytuacji. Gina pomyślała, że doskonale go rozumie.

- W skle - sklepie? - wyjąkała. Dez uniósł brwi i wyjaśnił:

- To przecież serce całej akcji. No, chyba że wolisz mój prywatny basen... Wiem, że czekałaś niecierpliwie, żebym cię tam zaprosił. Może to niezły pomysł... Moglibyśmy w intymnej atmosferze porozmawiać o tym, co będzie najlepsze dla muzeum.

Jego głos brzmiał niewinnie, ale nie zamierzała się na to nabrać. Skąd ta nagła troska o muzeum?!

- Rozmawiałem już z zarządem Tyler - Royale - kontynuował. - Byli zachwyceni. Są pewni, że taka akcja reklamowa przyciągnie masę klientów. - Przerwał na chwilę i dodał z uśmiechem: - Dyrektor generalny zaklinał mnie, żebym cię przekonał.

Gina nadal wpatrywała się w niego zszokowana. Nie potrafiła nic powiedzieć. Wtedy Dez uprzejmie przypomniał, że to ona pierwsza zaproponowała takie rozwiązanie i jeśli teraz się z niego wycofa, może w ogóle nie rozkręcać zbiórki pieniędzy, bo tylko się ośmieszy.

Musiała przyznać, że zastawił na nią bardzo sprytną pułapkę. Nie miała pojęcia, jak się z tego wywinąć.

Zapewne zrobił to specjalnie przed kamerami, aby nie dać jej zbyt wiele czasu do namysłu.

- W porządku - odezwała się, z trudem wydobywając głos z gardła. - W piątek o ósmej w atrium.

Jason wyglądał tak, jakby dopiero teraz odzyskał władzę nad swoją szczęką.

- Myślę, że właśnie nadałaś nowe znaczenie spotkaniom pod różą. Wspominałaś wcześniej, że matka Essie miała dwie przyzwoitki, kiedy szła na bal. Jestem pewien, że ty będziesz miała co najmniej sto razy tyle obserwatorów w czasie kąpieli.

Dzięki, Jason, pomyślała, to na pewno doda mi otuchy.

- Myślę, że powinnaś też wziąć coś w rodzaju karneciku - dorzucił Dez figlarnie. - Tylko musi to być całkiem spory notes. Z pewnością będziesz miała mnóstwo chętnych.

- Jak widzicie, nasz dzisiejszy program rzeczywiście obfitował w niespodzianki! - powiedział Jason, zwracając się do kamery. - Zatem do piątku! I nie martwcie się, jeśli nie możecie przyjść do Tyler - Royale o ósmej. Wystarczy włączyć nasz program, będziemy dla was komentować wszystko na żywo!

W studio zgasła czerwona lampka i Jason podszedł do nich z uśmiechem.

- Dzięki za świetne przedstawienie!

Gina zapadła się w miękkim krześle i zakryła twarz dłońmi. Cicho jęknęła.

- Chcesz łyk wody? - spytał Dez, a kiedy nie odpowiadała, dodał: - To może filiżankę kawy? Kieliszek wódki?

- Nie! Marzę tylko o jednym. Chcę, żebyś zniknął mi z oczu. Na zawsze.

Zachowywał się tak, jakby nie słyszał. Przyglądał się ze zdumieniem niebieskiemu garnkowi, stojącemu na stole. -

- Co widzę?! Mój stary znajomy! Mogę go obejrzeć? Gina machnęła ręką przyzwalająco. Garnek był cenny, ale

nie ruszyła się, żeby podać go Dezowi. Obawiała się, że nie opanuje morderczego instynktu i rozbije naczynie na jego głowie.

Dez obejrzał garnek z sentymentalnym uśmiechem, po czym zapakował starannie do pudła i najwyraźniej zamierzał je nieść.

- Ja to wezmę - powiedziała Gina zdecydowanie.

- To żaden problem. Jak go tu dostarczyłaś?

- Zwyczajnie - przyjechał taksówką.

- Odwiozę was teraz na miejsce.

- Nie, dzięki.

- Potraktuj to jako oryginalny datek na rzecz muzeum.

Nie miała siły dłużej protestować. Poza tym chciała porozmawiać jeszcze o kilku sprawach, a studio telewizyjne z mnóstwem kamer i mikrofonów nie było najlepszym miejscem ku temu.

- W porządku, podrzuć mnie do domu.

Dez otworzył jej drzwi samochodu i troskliwie umieścił garnek za siedzeniem. Kiedy ruszyli, zapytała:

- Dlaczego wymyśliłeś, żeby wstawić jaccuzi do Tyler - Royale?

- To proste. Sklep świetnie się do tego nadaje i będzie miał przy okazji niezłą reklamę. - Zerknął na jej minę i zapytał: - Dlaczego podchodzisz do tego tak osobiście? Ludzie często kąpią się wspólnie i zwykle nic to nie znaczy.

Teoretycznie miał rację. Baseny i wodne parki rozrywki były przecież pełne entuzjastów wodnych szaleństw i nie było w tym nic nieprzyzwoitego.

Jedyne, co muszę zrobić, przekonywała się w duchu, to wytrzymać jak najdłużej w ciepłej wodzie z miłymi bąbelkami. Mogę uprzyjemniać sobie czas wymyślaniem okrutnych tortur dla Deza. A kiedy wreszcie wyjdę, muzeum będzie bogatsze o setki albo nawet tysiące dolarów.

Ale to tłumaczenie wcale jej nie uspokajało. Jego propozycja od początku miała w sobie coś intymnego i żadne argumenty nie mogły tego zmienić.

Chociaż z drugiej strony trudno oczekiwać intymnej atmosfery i niemoralnych propozycji w obecności tłumu gapiów, nieprawdaż?

- A może Tyler - Royale ci nie odpowiada? Może jest właśnie zbyt mało kameralne? - rzucił po chwili Dez. - Wolałabyś bardziej intymną atmosferę?

Postanowiła zignorować tę uwagę.

- Po prostu nie mam zwyczaju paradować przed publicznością w kostiumie kąpielowym. A swoją drogą ciekawe, dlaczego zgodziłeś się na ten cyrk?

- Powiedziałaś, że przyjmiesz zaproszenie do wspólnej kąpieli za dziesięć tysięcy dolarów, ale nie zaznaczyłaś, że muszą to być moje pieniądze. Postanowiłem więc wykorzystać okazję i skoro Tyler - Royale okazało się zainteresowane... Poza tym byłem pewien, że nie przepuścisz żadnej okazji, by zarobić pieniądze dla muzeum. A skoro nie lubisz paradować w kostiumie, mam lepszy pomysł. Myślę, że zapłaciliby jeszcze więcej, gdybyś zgodziła się wystąpić nago!

- Chyba w twoich snach, Kerrigan!

- Ej! - zaśmiał się. - Nie powinnaś tak szybko odrzucać możliwości podwojenia stawki! Dwieście dolarów za minutę bez kostiumu to dobra oferta!

Ponieważ podjechali właśnie pod jej dom, szybko otworzyła drzwiczki samochodu.

- Dzięki, nie musisz mnie odprowadzać do drzwi.

- Może nie muszę, ale chcę - odpowiedział, wysuwając się zza kierownicy. - Zostaw ten garnek, podrzucę ci go jutro w drodze do pracy.

Kiedy szukała w torebce kluczy, przysunął się bliżej i zapytał:

- No, jak? Jesteś gotowa na drugą lekcję? Szczerze mówiąc, zamierzam z niej zwiać, pomyślała.

- Czyżbyś miał problemy ze znalezieniem partnerki, której nie będziesz musiał udzielać lekcji?

Uśmiechnął się i objął ją ramieniem. Następnie oparł się o barierkę werandy i odwrócił Ginę do siebie.

Wpatrywał się w nią z takim natężeniem, że poczuła dziwne dreszcze na całym ciele. Powoli przyciągał ją coraz bliżej, aż poczuła jego oddech na skórze. W wieczornym chłodzie ciepło jego ciała działało niemal magnetycznie.

Jego usta wolno pieściły jej policzek i nieuchronnie przesuwały się w stronę warg. Zatrzepotała nerwowo powiekami i chociaż z całych sił starała się zachować spokój i opanowanie, wątpiła, czy jej się uda.

Zresztą czuła, że gdzieś głęboko w środku rodzi się w niej przyzwolenie na ten pocałunek. Ostatkiem sił próbowała wyswobodzić się z jego ramion, ale nie dał jej żadnej szansy.

Całował ją długo i delikatnie, dokładnie i bez pośpiechu poznawał jej usta i smak języka. Pod wpływem jego czułego dotyku zapomniała o oporze, rozluźniła się i czerpała przyjemność z tej pieszczoty.

Pocałunek przeciągał się w nieskończoność, a mimo to ciągle nie miała dość. Kiedy w końcu Dez oderwał się od jej ust, niemal chciała zaprotestować. Na szczęście nie miała siły, by się odezwać.

Dez powiedział cicho:

- Grzeczna dziewczynka, widać, że odrobiłaś lekcję.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich pani Mason, sąsiadka z dołu, ubrana w dziwny strój w szkocką kratę. W ręku trzymała druciany koszyk z symbolem miejscowej mleczarni, z którego sterczały pękate butelki.

- Przepraszam - odezwała się cierpko. - Stoicie akurat w miejscu przeznaczonym na butelki.

Przesunęła ich zdecydowanym ruchem i energicznie postawiła koszyk.

Potem otaksowała ich potępiającym spojrzeniem i z trzaskiem zamknęła drzwi.

- Ona jest szalona - wyszeptała Gina, kiedy tylko kobieta znikła. - W tej dzielnicy od lat nikt nie rozwozi mleka.

- Naprawdę myślisz, że chodziło jej o mleko? - zaśmiał się Dez. - Chodź bliżej, to wyjaśnię ci, jaki był prawdziwy powód tej scenki.

Uśmiechnęła się, ale nie zrobiła nawet kroku. Wpatrywała się w koszyk zostawiony przez panią Mason.

- Zapytam ją, czy nie zechciałaby podarować go naszemu muzeum. Nie mamy nic takiego w naszych zbiorach.

- Niezły sposób, żeby pokazać facetowi, gdzie jego miejsce - mruknął Dez. - Zaraz za koszykiem na butelki.

Westchnął ciężko i zszedł po schodkach werandy. Słyszała, jak pogwizduje, idąc do samochodu, i zamyślona oparła się o barierkę.

W zasadzie powinna podziękować pani Mason. Lekcja Deza tak ją pochłonęła, że jeszcze chwila, a zaprosiłaby go na górę na końcowy egzamin.

A to by było niewybaczalnie głupie.

Już następnego dnia wszystkie media w mieście trąbiły o wielkiej akcji zbiórki pieniędzy dla muzeum. Gina stała przy kontuarze na dole, przeglądała z obawą gazety i zastanawiała się, jak dała się w to wciągnąć.

Nagle w drzwiach pojawiła się Anne Garrett. Szybkim krokiem podeszła do kasy i spojrzała na Ginę z uznaniem.

- Nie dziwię się, że nie znalazłaś czasu, żeby spotkać się ze mną i omówić kampanię na rzecz muzeum. Widzę, że postanowiłaś wziąć sprawy w swoje ręce!

- Przepraszam cię, już wiele razy miałam do ciebie zadzwonić, ale tyle się dzieje ostatnio! Mamy trzy razy więcej gości niż zwykle. Ale wciąż bardzo mi zależy na naszym spotkaniu. Nie sądzę, abym wytrzymała w piątkowej kąpieli aż tyle, żeby starczyło na wszystkie potrzeby muzeum.

- Dlaczego nie? - wymruczała Anne. - To przecież czysta przyjemność - kąpiel w towarzystwie przystojnego mężczyzny. .. W porządku, żartowałam - dodała, widząc gniewne spojrzenie Giny.

- Zamiast kpić, podpowiedz mi lepiej, jak go przechytrzyć. Wymyśliłam, że wpuszczę do basenu mnóstwo płynu do kąpieli i może uda mi się ukryć w tej pianie.

- Przykro mi, ale ten pomysł nie przejdzie. Nie możesz wlać płynu do kąpieli do jaccuzi, to zabronione. Podobno od tego zatykają się dysze i całe urządzenie może się zepsuć. Trzeba wymyślić coś innego, właściwie jest pewien sposób...

W tym momencie Gina usłyszała skrzypnięcie drzwi. Zamachała gwałtownie rękoma, dając znak Anne, żeby natychmiast zamilkła.

Dez wszedł do środka i postawił przy drzwiach pudło z garnkiem.

- Przepraszam, że nie odwiozłem go rano, jak obiecałem, ale byłem bardzo zajęty.

- Nic się nie stało, ważne, że dotarł cały.

- Mam nadzieję, nie zaglądałem do środka. Chyba wam przeszkodziłem... To dziwne, ale zawsze, kiedy widzę was razem, ogarniają mnie niepokojące podejrzenia...

- Daj spokój - zaśmiała się Anne. - Wpadłam na chwilę po kilka biletów na festyn. Chcemy je rozlosować wśród naszych czytelników.

Gina przygotowała plik biletów i podała Anne pokwitowanie do wypełnienia. Anne nabazgrała coś na dole strony i rzuciła pospiesznie:

- Wypełnij za mnie resztę. Muszę już lecieć! Wrzuciła bilety do torby, pożegnała się i wyszła.

Gina zagryzła wargi niezadowolona, że nie zdążyła wyciągnąć od Anne tego, co ją najbardziej interesowało. Trudno, może jeszcze zdoła się dowiedzieć, o jaki sposób chodziło.

- Czy ty też weźmiesz kilka biletów? - zapytała Deza. - Mógłbyś je rozprowadzić wśród swoich pracowników.

- Dzięki, ale myślę, że jeśli chodzi o wsparcie dla muzeum, zrobiłem już swoje. Kupiłaś nowy kostium?

Spojrzała na niego zaskoczona.

- Skąd wiesz...?

- Bo żadna kobieta nie weszłaby publicznie do jaccuzi w starym - odpowiedział z uśmiechem.

Przechylił się nad blatem i nieoczekiwanie pocałował ją w usta.

- To była trzecia lekcja? - spytała spokojnie.

- Skąd, nie mamy teraz czasu na naukę. To tylko szybki sprawdzian, mała powtórka materiału.

Uśmiechnął się figlarnie i wyszedł.

Patrzyła za nim przez chwilę, po czym sięgnęła po formularz zostawiony przez Anne. Ku swemu zaskoczeniu zamiast podpisu na dole kartki zobaczyła dwa słowa - rozwiązanie jej obaw i wątpliwości.

Doskonałe rozwiązanie.

- Eleanor! - zawołała podniecona. - Możesz mnie zastąpić na chwilę? Muszę skoczyć do sklepu!

Taksówkarz, który wiózł ją w piątkowy wieczór do centrum, spoglądał podejrzanym wzrokiem na trzy wielkie worki, które wpakowała do samochodu.

- Wiozłem kiedyś klauna na przyjęcie do jakiegoś dzieciaka. Miał chyba z setkę balonów. Ledwie się wszystkie pomieściły, niektóre wystawały przez okno. A jeden mój kumpel opowiadał, że wsiadł do niego facet z ciężkimi workami i kazał się zawieźć do portu. Utopił tam wszystkie worki. Potem okazało się, że było w nich poćwiartowane ciało. Tak, tak, czasem człowiek sam nie wie, co przewozi - dodał w zadumie.

Gina spojrzała na niego z niesmakiem.

- Ale to jest za ciężkie na balony, a za lekkie na ciało - zaśmiał się zadowolony z dowcipu.

- Gratuluję! Jest pan prawdziwym mistrzem dedukcji - odparła cierpko.

- To co pani tam ma?

- Nie mogę zepsuć panu dobrej zabawy. Pana spekulacje są dużo atrakcyjniejsze niż zawartość tych worków. Jesteśmy już prawie na miejscu, proszę się zatrzymać przed głównymi drzwiami.

Przed wejściem stały już wozy transmisyjne dwóch stacji telewizyjnych, ale ku zdziwieniu Giny nie widać było żadnych gapiów.

Zapłaciła taksówkarzowi i dodała litościwie:

- Jeśli chce pan się dowiedzieć, co jest w tych torbach, proszę oglądać dziś ostatnie wiadomości.

- A! Poznaję! Pani jest od tej akcji na rzecz muzeum! Jeżdżę całą noc, ale mówiłem żonie, żeby mi wszystko nagrała. Obejrzę, jak wrócę.

- Mam nadzieję, że się pan nie rozczaruje - mruknęła Gina i wysiadła z samochodu.

Weszła do holu i znów zdziwił ją brak widzów. Zaczynała odczuwać lekkie rozczarowanie. Po co tyle starań i poświęcenia, jeśli nikogo to nie interesuje? To miała być przede wszystkim świetna kampania reklamowa dla muzeum, ale jeśli nikt nie chce tego oglądać, cała akcja nie ma sensu!

Przeszła do atrium i stanęła zszokowana. Kłębił się tu taki tłum ludzi, że nie można było wcisnąć nawet szpilki. Wszyscy kręcili się w poszukiwaniu najlepszego punktu widokowego, nawet balkony wypełnione były ciekawskimi.

Z trudem przeciskała się pomiędzy zbitym tłumem, aż w końcu dotarła do środka. W samym centrum, wprost pod różą, zainstalowana została wielka wanna wypełniona wodą z syczącymi wesoło bąbelkami.

Gina patrzyła lekko przerażona. Nigdy jeszcze nie widziała tak wielkiej wanny, wyglądała w zasadzie jak mały basen.

Cóż, miała jedynie cichą nadzieję, że trzy worki jakoś wystarczą.

Dez kręcił się wśród tłumu, rozmawiał z dziennikarzami, ustalał szczegóły z obsługą i nie widział, kiedy Gina pojawiła się w atrium. Ale nagle dało się zauważyć poruszenie wśród ludzi, zgiełk na chwilę przycichł, a potem wybuchnął ze zdwojoną siłą.

Dez skończył rozmowę i przecisnął się do centrum wydarzeń. To, co zobaczył, wprawiło go w lekki szok.

Na środku stała Gina w czymś na kształt obszernego szlafroka i wydawała się niezwykle z siebie zadowolona. Obok niej leżały trzy wielkie puste worki, a wanna...

Musiał przetrzeć oczy, żeby się upewnić, że to nie halucynacje.

Wanna wypełniona była mnóstwem kolorowych plastikowych zabawek. Kłębiły się wszędzie, szczelnie wypełniały całą powierzchnię i podskakiwały razem z bąbelkami.

Przed oczami miał dziesiątki kaczek - zielone, czerwone, niebieskie i zwykłe żółte kaczuszki z czerwonymi dziobkami. Między nimi pływały piszczące krokodyle, delfiny, ośmiornice i wieloryby, o brzeg wanny obijał się jakiś nienaturalnie fioletowy krab. Ale to nie wszystko. Na falach kołysały się dmuchane łódki, żaglówki, statki wojskowe, a nawet łódź podwodna.

Dez patrzył zaskoczony, w końcu wyjąkał:

- Nieźle. Widzę, że wytoczyłaś ciężką broń.

- Po prostu przejęłam twój sposób myślenia, Dez. To rzeczywiście byłaby głupota siedzieć tu za sto dolarów, kiedy mogę zarobić dwieście. - Uśmiechnęła się czarująco i zrzuciła okrycie. Pod spodem miała jaskraworóżowy kostium kąpielowy.

Przemknęło mu przez głowę, że kolorystycznie świetnie pasuje do całej tej menażerii, ale zaraz potem uświadomił sobie, co właśnie usłyszał. Chciała dostać dwieście dolarów za minutę, więc...

- Wskakuj zatem do wanny i podaj mi kostium - rzucił, nie wierząc, że zdecyduje się na to.

Gina zgrabnie weszła do wody, co wywołało niemałe poruszenie zarówno wśród zgromadzonej publiczności, jak i wśród gumowych zwierzątek.

Z trudem rozgarnęła nieco zabawki i usadowiła się pomiędzy nimi. Następnie, przy niemałym aplauzie gapiów, zaczęła zdejmować kostium. Widać było, że nie idzie jej to zbyt sprawnie. Zwierzątka szczelnie wypełniały wannę i utrudniały swobodę ruchów.

Po chwili jednak spośród zabawek wynurzyło się smukłe ramię, na końcu którego zwisał różowy biustonosz. Tłum zareagował głośnymi brawami.

Dez wyciągnął rękę i złapał ramiączko stanika. Chociaż trzymał w ręku niezbity dowód, wciąż nie mógł uwierzyć, że naprawdę to zrobiła.

- Myślę, że to wystarczy - odezwał się, z trudem wydobywając głos z wysuszonego gardła. - Udowodniłaś, że dla muzeum gotowa jesteś na daleko idące poświęcenie.

Spojrzała na niego z miną niewiniątka.

- Ale to nie znaczy, że chcesz się wycofać ze swojej oferty? Boję się, że potem powiesz, że płacisz tylko sto pięćdziesiąt, bo zatrzymałam się w pół drogi. Jeśli tak, to lepiej oddam ci też drugą część kostiumu...

Pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Masz chyba wystarczająco dużo świadków. Dwieście dolarów za minutę, począwszy od teraz. - Zerknął na zegar i powiedział: - Ósma dwanaście, startujemy!

Zanurzyła się głębiej, tak że znad stada kaczuszek wystawała jej tylko głowa, i zerknęła na niego figlarnie.

- Dlaczego nie wchodzisz? Woda jest wspaniała!

W jej oczach błyszczały małe chochliki. Wyraźnie chciała się zabawić jego kosztem, a na to Dez nie miał szczególnej ochoty.

Ciągle trzymając jej biustonosz, podniósł rękę do góry, zakręcił nim kilka razy w powietrzu i zawołał:

- Ponieważ Gina nie będzie już tego potrzebowała, proponuję zlicytować go na rzecz muzeum! Kto kupi mało używany, bardzo mokry biustonosz... ?

Zignorował głośny protest dobiegający z wanny i z zapałem prowadził licytację. Po zaciętej walce, właścicielem atrakcyjnej części kostiumu Giny stał się jeden z członków ekipy telewizyjnej, płacąc trzysta dolarów.

Dez zakończył zabawę i rozebrał się przy głośnej aprobacie żeńskiej części widowni.

Wskoczył do wanny, powodując duże zamieszanie wśród kaczek, usadowił się wygodnie i przez chwilę bawił się, rozgrywając bitwę morską między holownikiem a łodzią podwodną. Ostatecznie holownik został zepchnięty na bok przez wielką ośmiornicę i bitwa się skończyła. Dez czuł na ciele skaczące bąbelki i mimo tłumu wokół, powoli się odprężał.

Gdyby tylko nie był takim idiotą i zamówił mniejszą wannę... No trudno.

Minęło dokładnie trzydzieści dziewięć minut, kiedy Gina powiedziała:

- Mam dosyć, jestem zupełnie ugotowana.

Duża część gapiów już poszła, ale wokół nadal stało wystarczająco wielu najwytrwalszych, aby dodać sytuacji sporo pikanterii.

Dez spojrzał na nią zaskoczony. Rzeczywiście, była trochę zaróżowiona, ale nie wiedział, czy to na skutek kąpieli, czy raczej z powodu perspektywy wyjścia z wody.

- Jak zamierzasz to zrobić? - spytał niewinnie. - Nie dosięgniesz do szlafroka. Ale jeśli grzecznie mnie poprosisz, wyjdę pierwszy i podam ci go.

Rzuciła mu dziwne spojrzenie, rozłożyła ręce i, ku jego wielkiemu zaskoczeniu, odważnie wynurzyła się z wody.

Zamrugał oczami i spojrzał na nią zdziwiony. Miała na sobie jaskraworóżowe bikini. Całe.

- Co to właściwie... - wyjąkał.

- Dez, powiedziałeś, żebym weszła do wanny i podała ci mój kostium - wyjaśniała z uśmiechem. - Nie mówiłeś, że musi to być ten, który mam na sobie. Tamten też był mój.

- Doskonale wiedziałaś, co miałem na myśli.

- Naprawdę? - Spoglądała na niego niewinnie i miał ochotę ją utopić. - Wolałam nie wnikać, jakie brudne myśli krążą ci po głowie. Muszę przyznać, że cała akcja była nieco trudniejsza, niż myślałam. Niełatwo było znaleźć dwa kawałki materiału wśród tych wszystkich zabawek. Swoją drogą, druga część nadal gdzieś tam pływa...

Mówiła coś jeszcze, ale nie słuchał, wpatrzony w okolice jej brzucha. Podążyła za jego wzrokiem i nagle zamilkła zaskoczona.

Całe jej ciało miało dziwny niebieskawy odcień, gdzieniegdzie bardziej intensywny, ozdobiony rozległymi, sinymi smugami.

Dez wypuścił kaczkę, którą trzymał w ręku i podniósł dłoń. Była niebieska.

- Zdaje się, że nie wszystkie te zabawki są przeznaczone do kąpieli.

- Zabrakło już pływających kaczek, więc dokupiłam kilka innych w sklepikach z pamiątkami - potwierdziła z niewyraźną miną, oglądając swoje ramiona.

- To wiele wyjaśnia - mruknął. - Chodźmy stąd, zanim całkiem zsiniejemy.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Następnego ranka w muzeum pojawiali się kolejno wszyscy wolontariusze. Również ci, których Gina nie widziała już od tygodni. Podawali różne powody, ale wiedziała swoje - przyszli sprawdzić, czy nadal jest niebieska.

Szczerze mówiąc, wczoraj wieczorem sama straciła nadzieję, że odzyska kiedyś naturalną barwę. Nie miała pojęcia, czym farbują te kaczki, ale bez wątpienia środek był solidny. Usunęła go wreszcie, trąc intensywnie całe ciało kremem do peelingu.

Wydawała właśnie ostatnie bilety na festyn, kiedy w drzwiach stanął Dez.

- Wyglądasz normalnie - powitała go z uśmiechem.

- Jakoś to z siebie zmyłem, choć już myślałem, że będę musiał oddać się do pralni. Przyniosłem czek z datkiem na muzeum.

- Dwieście dolarów za minutę? - spytała twardo.

- Zgodnie z umową. - Wyciągnął czek, ale nadal trzymał go poza jej zasięgiem. - Nie potrąciłem nawet za podstępny numer z bikini.

- W zasadzie powinieneś mi za niego dopłacić. Zostałam z bezużytecznym fragmentem kostiumu.

- Potraktuj go jako część zapasową - doradził, wręczając jej czek.

Spojrzała z wyraźnym zadowoleniem i zamachała papierem z satysfakcją.

- Dzięki. Dez, chętnie bym z tobą pogawędziła, ale mam dzisiaj dużo pracy.

- Rozumiem, już idę. - Przy drzwiach zatrzymał się i patrząc na pudło, dodał: - Widzę, że odstawiłaś już garnek Essie na miejsce.

- Skąd, od kiedy go przywiozłeś, nie miałam czasu się tym zająć. - Podeszła szybko i zajrzała do środka. Wszystkie inne drobiazgi, które miała ze sobą w studiu telewizyjnym, tkwiły na miejscu, brakowało tylko garnka. - Dziwne, zawołam Eleanor, może ona go zabrała?

Ale Eleanor twierdziła, że nie dotykała garnka. Zaczęli przeszukiwać każdy kąt muzeum. Bez rezultatu. Wyglądało na to, że stary garnek Essie wyparował.

Gina była tak zdenerwowana, że nie potrafiła nawet spokojnie myśleć. W zasadzie to, w jaki sposób doszło do kradzieży, było bez znaczenia. W każdym przypadku obciążało to jej sumienie.

Usiadła załamana na schodach i z trudem powstrzymywała łzy.

- To moja wina. - Westchnęła ciężko.

Dez przysiadł koło niej i delikatnie pogładził ją po ramieniu, próbując pocieszyć.

- Ja też mam sobie sporo do zarzucenia. Mogłem przywieźć ci go rano, tak jak prosiłaś, a nie później, kiedy w muzeum jest największy ruch.

- Nie, nie. To ja jestem za wszystko odpowiedzialna. Zostawiłam skrzynię tutaj, i to był błąd.

Przypomniało się jej, dlaczego nie zajęła się od razu rozpakowaniem pudła i zwiesiła głowę w poczuciu winy. Nie znalazła na to czasu, bo pobiegła kupować kolorowe gumowe kaczuszki.

Przez jej zabawy w jaccuzi stracili cenny garnek Essie.

- Powinnam była od razu odstawić go na miejsce - odezwała się ze smutkiem.

- Nie oskarżaj się. Jeśli ktoś miał zamiar ukraść garnek, równie dobrze mógł go zabrać z góry.

- Dzięki, to mnie podnosi na duchu. Dobrze wiem, że nie mamy tu dostatecznej ochrony. Dlatego między innymi powinniśmy się stąd wynieść.

- To akurat prawda. Każdy zwiedzający może was okraść, jeśli tylko przyjdzie mu to do głowy. - Dez podniósł się i wyciągnął rękę. - Wstawaj, chodźmy na górę do twojego biura.

- Czemu nie? - mruknęła Gina. - Tu nie ma już nic, co można by wynieść.

- Przestań! Nawet jeżeli straciliście jeden z eksponatów, nadal macie ich całe mnóstwo.

- Nic nie rozumiesz. Ten był wyjątkowy - powiedziała ponuro.

- Dla kogo? Dla Essie czy dla ciebie?

- Dla nas obu - odparła, wchodząc ciężko po schodach. Na półpiętrze obejrzała się i zobaczyła, że Dez idzie tuż za nią z pochyloną głową. Nagle zaczęły się w niej rodzić pewne podejrzenia. Uświadomiła sobie, że ostatni raz widziała garnek wieczorem po programie telewizyjnym. Następnego dnia, kiedy Dez odwiózł jej pudło, była tak zaaferowana, ze nie sprawdziła, czy niczego w nim nie brakuje...

To nonsens, skarciła się w duchu. Dlaczego właściwie Dez miałby zabierać stary garnek? Sentymentalne wspomnienia z dzieciństwa to nie jest wystarczający powód, żeby dorosły mężczyzna popełniał przestępstwo. Poza tym nie mógł przecież przewidzieć, że ona nie rozpakuje pudła natychmiast po odebraniu.

Nie, Dez tego na pewno nie zrobił, po prostu jej nieczyste sumienie chciało szybko znaleźć winnego. Kogokolwiek, byle nie ją.

To odkrycie dodatkowo ją przygnębiło. Próbowała panować nad sobą, ale emocje były silniejsze, długo powstrzymywane łzy trysnęły z oczu.

Dez ścisnął ją pocieszająco za ramię, ale to wywołało tylko kolejną falę łez. Wyciągnął więc z kieszeni chusteczkę i podał Ginie.

- Naprawimy to jakoś, kochanie.

- Tego się nie da naprawić, nie rozumiesz? Nie chodzi tylko o garnek! Miałam strzec zbiorów Essie i czuwać nad muzeum. Chciałam, żeby żyło, rozwijało się! Tymczasem bezmyślnie tracę jej dorobek!

- Rozwijasz muzeum, Gino. Essie byłaby z ciebie dumna. Uspokój się trochę i porozmawiamy o twojej propozycji.

- Chcesz wymienić Tyler - Royale na ten dom? - spytała, szybko osuszając oczy.

- Rozważam to. Myślę, że moglibyśmy dojść do porozumienia.

Patrzyła na niego zaskoczona, ale natychmiast znowu wybuchła płaczem.

- Dobrze wiesz, że nie możemy sobie pozwolić na tamten budynek. Nieraz mi to powtarzałeś! Dlaczego teraz robisz mi nadzieję?

- Gino! Przestań płakać i pomyślmy nad jakimś rozwiązaniem, dobrze?

Kiwnęła głową, ale nadal nie mogła się uspokoić. O co mu chodzi? Wiedziała, że z jego punktu widzenia, to wcale nie był korzystny interes. Dlaczego nagle zapragnął mieć stary dom? Czyżby człowiek, który do tej pory bez skrupułów burzył wszystko, co stanęło na drodze jego wieżowcom, aż tak się zmienił, że zaczął doceniać wartość starej rodzinnej posiadłości?

To byłaby najdziwniejsza rzecz.

Ale przecież od pierwszej chwili, kiedy go spotkała, wiedziała, że jest niezwykły. Zawsze był inny, nadzwyczajny.

Nic dziwnego, że się w nim zakochała.

Och, nie, jęknęła w duchu, to byłaby najgłupsza rzecz, jaką w życiu zrobiłaś!

Weszli do biura, usiedli przy biurku i Gina ciężko oparła głowę na rękach. Dez bawił się tymczasem zardzewiałym kilofem górniczym, który z niewiadomych powodów leżał wśród dokumentów.

W końcu się uspokoiła i spojrzała na niego nieco nieprzytomnie.

Nie miał pojęcia, że kwestia starego garnka będzie dla niej tak ważna. Wyglądała na zupełnie wyprowadzoną z równowagi. Szkoda, bo chciał jej dziś przedstawić swoją ofertę.

Rozważał wszystko przez chwilę, wreszcie uznał, że jeden siary garnek nie powinien zmieniać jego planów.

- Obiecuję, że dostaniesz odpowiedni budynek - powiedział, patrząc na nią uważnie.

- Ale nie Tyler - Royale!? - wykrzyknęła.

- Gino, na litość boską, nie wrzeszcz na mnie! Właśnie proponuję ci niezwykle korzystną wymianę.

- Jeśli ciągle masz na myśli kościół św. Franciszka, to wiedz, że on nie wchodzi w rachubę!

Widać było, że powoli wraca do siebie.

- Nie, sam doszedłem do tego wniosku - potwierdził Dez i wyciągnął rękę. - To co, ubijemy interes?

- Żartujesz sobie?! Nie wiedząc, co dostanę w zamian? Westchnął ciężko.

- Gino, w tym mieście nie brakuje ciekawych budynków. Mogę ci znaleźć coś atrakcyjnego nad jeziorem...

- Być' może... - zgodziła się ostrożnie. - Ale nie wymienię domu Essie na kota w worku.

- Gwarantuję ci, że każda moja oferta będzie lepsza niż to, co masz teraz! - ciągnął lekko zirytowany Dez. - Ale w porządku, skoro się upierasz, znajdę jakiś budynek i jeśli go zaakceptujesz, dobijemy targu.

Podniósł się gwałtownie i wyszedł z pokoju, nie czekając na odpowiedź. W zasadzie nie interesowało go, co miałaby mu do powiedzenia. Ważne było tylko jedno - musiał odzyskać dom Essie. Obojętne jakim kosztem.

Gina nie do końca wiedziała, jak przebiegła jej rozmowa z Dezem. Ciągle była zszokowana swoim odkryciem i jedyne, na czym potrafiła się skupić, to rozważanie, jak mogła być aż taką idiotką, żeby zakochać się w Dezie Kerriganie.

Nigdy nie podejrzewała nawet, że coś takiego może nastąpić. Od pierwszej chwili ich stosunki były tak napięte, że wydawało się niemożliwe, aby mogły przerodzić się w coś innego. Nie zachowywała najmniejszej ostrożności, bo do głowy jej nie przyszło, że może się zakochać w kimś tak różnym od niej samej.

Owszem, Dez był atrakcyjnym mężczyzną i może nawet zaświtałaby jej myśl o flircie z nim, ale zakochać się to zupełnie inna historia. Gdyby ktokolwiek zasugerował jej chociaż podobną możliwość, wybuchłaby śmiechem i uznała, że to zupełny nonsens.

Ale właśnie tak się stało.

Dez nieoczekiwanie zawładnął jej sercem, bo okazał się zupełnie inny, niż początkowo sądziła. Nie był bezdusznym biznesmenem nastawionym tylko na zyski. Miała wrażenie, że powrót do starego domu Essie okazało się w jakimś sensie punktem zwrotnym w jego życiu - obudziły się w nim uczucia, o które pewnie sam siebie nie podejrzewał.

I co teraz? Jakiekolwiek tego typu relacje między nimi nie wchodziły w grę. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie miała pojęcia, co powinna zrobić.

Miała jedynie nadzieję, że potrafi ukryć emocje i Dez nie domyśli się, co do niego czuje.

Swoją drogą ciekawe, jak by zareagował, gdyby podczas najbliższego spotkania, przerywając nagle rozmowę o interesach, położyła mu rękę na ramieniu i nie zmieniając tonu, powiedziała:

- A przy okazji, Dez, kocham cię.

Ta wizja nawet dla niej była co najmniej szalona. Pewnie by zbladł, a w najgorszym razie wrzasnął dziko i uciekł. I nie powinna się dziwić. Sama jeszcze wczoraj zareagowałaby podobnie, gdyby usłyszała takie wyznanie z jego ust.

Niestety, wiedziała, że niewielu rzeczy w życiu może być tak pewna, jak tego, że Dez nigdy jej czegoś takiego nie wyzna.

Wioska historyczna tętniła życiem. Gina przechadzała się między straganami i cieszyła się zainteresowaniem, jakie akcja wywołała wśród mieszkańców Lakemont. Jej współpracownicy poubierani w barwne kostiumy udawali mieszkańców miasteczka sprzed wieków, prezentowali gościom dawno zapomniane umiejętności, wokół biegały rozentuzjazmowane dzieciaki i widać było, że pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę.

Szkoda tylko, pomyślała, że nikt nie zaproponował Dezowi, aby przebrał się za Desmonda Kerrigana. Wyglądałby tak naturalnie, witając gości w bramie. O ile oczywiście zgodziłby się na tę zabawę.

Gina nie widziała go od dnia, w którym odkryła zniknięcie garnka. Zaraz potem zniknął też Dez i nie dał jej szansy na udawanie, że jest pełna dystansu i obojętna na jego urok.

Wmawiała sobie, że jej uczucie to pomyłka, efekt chwilowego zaćmienia umysłu, ale nadaremnie. Nawet nieobecność Deza jej nie pomogła. Brakowało jej jego kpin, lekcji całowania, nawet bezceremonialnych metod przekonywania, żeby zmieniła zdanie w wielu kwestiach.

Nie ma co ukrywać, tęskniła za nim.

Miała nadzieję, że przyjdzie na jarmark. W końcu kupił bilet. Ale kiedy nadchodził zmierzch, a jego ciągle nie było, musiała pogodzić się z myślą, że go nie zobaczy.

Próbowała go usprawiedliwić, tłumacząc sobie, że być może nie miał czasu, bo szukał odpowiedniego budynku dla niej, ale sama w to nie wierzyła. Zaczęła się obawiać, że w jakiś sposób odgadł, co do niego czuje, i to jest przyczyną jego nieobecności.

Może chciał utrzymać między nimi dystans, bo wiedział, że nie jest w stanie odwzajemnić jej uczuć. Krępowało go to i postanowił chronić się przed niechcianymi awansami.

Stanęła w kolejce po lody domowej roboty i w międzyczasie próbowała oglądać koronki i drewniane ozdoby wykonywane przez okolicznych twórców, ale na niczym nie potrafiła się skupić. Z niechęcią przyznała, że wszystkie te rzeczy byłyby dużo bardziej interesujące, gdyby Dez oglądał je razem z nią.

Wiedziała, że to głupie. Powinna raz na zawsze z tym skończyć. Nie widziała go już kilka dni i być może nie zobaczy jeszcze długo, więc powinna wykorzystać ten czas, żeby o nim zapomnieć. Nawet jeśli wydaje się to prawie niemożliwe.

Nadeszła wreszcie jej kolej. Stanęła na prowizorycznym podeście i powiedziała:

- Poproszę truskawkowe, o ile jeszcze są.

- Dwa razy - usłyszała z tyłu głos Deza. Zaskoczona odwróciła się i zanim zdążyła się powstrzymać, wykrzyknęła:

- Jednak jesteś! Przyszedłeś!

Przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym zapłacił za lody i odebrał śmieszne naczynka wypełnione różowym kremem.

Gina zagryzła usta wściekła na siebie za ten wybuch. To było bardzo głupie. I nieostrożne. Próbowała się opanować i udawać, że była to zwykła uprzejmość wobec gościa.

- Cieszę się, że udało ci się przyjść - powiedziała prawie spokojnie. Mogła być z siebie dumna, jej ton nie zdradzał specjalnych emocji, był przyjacielski, ciepły, ale bez przesadnej ekscytacji. - Już żałowałam, że twój bilet się zmarnował.

- Nie mogłem przegapić takiej okazji. Zawsze byłem ciekaw, czy główna brama przerdzewiała całkowicie, czy też jakimś cudem uda się ją otworzyć. Chcesz gdzieś usiąść, czy wolisz spacerować?

- Spacerować - odparła zdecydowanie. Siedzenie oznaczałoby rozmowę i bardziej intymną atmosferę, a to nie było wskazane. - Powinieneś zobaczyć wszystkie atrakcje, które przygotowaliśmy.

- Sporo już obejrzałem, kręcę się tu od jakiegoś czasu.

Miała nadzieję, że rozczarowanie, które poczuła, nie odmalowało się na jej twarzy. Dlaczego założyła, że przyjdzie tu i od razu będzie się starał ją odszukać?

- Sprzedaliśmy bardzo dużo biletów, nawet w ostatnich dniach. - Próbowała sprowadzić rozmowę na jakiś neutralny temat. - Mam nadzieję, że to przyniesie niezły dochód.

Sama nie mogła słuchać swojej paplaniny. Uspokój się, . skarciła się w myślach.

- Istotnie, przyszło mnóstwo ludzi. - Pokiwał głową, rozglądając się wokół. - Ten ogród nie widział pewnie takich tłumów od czasu, kiedy stary ogrodnik Desmonda sadził tu pierwsze drzewa.

Przez chwilę spacerowali w milczeniu, jedli lody i oglądali stragany. W końcu Gina przerwała ciszę:

- Musiałeś ciężko pracować ostatnio. Rzucił jej krótkie, zdziwione spojrzenie.

- Tak przypuszczam, bo nie kwapiłeś się, żeby pokazać mi budynek - dodała szybko.

- Muszę przyznać, że znalezienie czegoś odpowiedniego okazało się trudniejsze, niż myślałem.

- To dobrze. Im bardziej będziesz wybredny, tym więcej czasu zaoszczędzę. - Starała się mówić wesoło, ale nie wiedziała, czy jej się to udaje. Uświadomiła sobie, że to oznacza również mniej czasu spędzonego na wspólnych naradach i oglądaniu kolejnych, nawet zupełnie nie nadających się budynków.

- Ten ogród wygląda dużo lepiej o zmierzchu - odezwał się Dez w zadumie. - Albo wyszło mu na korzyść to, że tłumy gości udeptały trochę te wszystkie krzaki. Szczerze mówiąc, był już mocno zarośnięty.

- Masz rację. - Wyciągnęła rękę i dotknęła błyszczącego liścia ostrokrzewu. - Rzeczywiście wszystko rozrosło się tu bardzo bujnie.

Przechadzali się alejkami i obserwowali, jak teren powoli pustoszeje. Wkrótce ogród opuścili ostatni goście, zostali tylko wolontariusze, którzy składali stragany.

Podeszli do tego z lodami i pomogli uprzątnąć bałagan.

- Odwiozę cię do domu - zaproponował Dez, kiedy skończyli.

- Dzięki, ale nie skorzystam. - Gina próbowała znaleźć jakiś sensowny powód odmowy. - Muszę jeszcze dopilnować wszystkiego, przeliczyć bilety, które zostały...

- Daj spokój! - zawołała Eleanor, która właśnie przechodziła obok. - Wracaj do domu, sami sobie poradzimy. Dość już się napracowałaś.

- Cóż... - powiedziała z wahaniem - W takim razie, zgoda.

Podczas jazdy nie odezwała się ani słowem. Wiedziała, że to dziwne, ale miała nadzieję, że wszystko da się zrzucić na karb wyczerpania.

- Wejdę na chwilę - powiedział nieoczekiwanie Dez, kiedy podjechali pod jej dom.

Serce zabiło jej mocniej. Co takiego chciał jej powiedzieć, że nie mógł tego zrobić tutaj?

Skinęła głową i wysiadła z samochodu.

Pani Mason musiała wyjechać, bo firanka w jej oknie nie poruszyła się, a drzwi nie uchyliły się, kiedy wchodzili po schodach.

Gina odnalazła klucze w torebce i otworzyła drzwi. Odwróciła się, żeby zapalić światło, ale zanim zdążyła to zrobić, Dez złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Powoli, delikatnie przesunął dłonie po jej twarzy, a potem ją pocałował. Długo i zdecydowanie. Wpijał się mocno w jej usta, opuszczając jednocześnie ręce coraz niżej, aż zamknął ją w mocnym uścisku.

Nawet gdyby chciała, nie mogłaby się w żaden sposób uwolnić. Ale wcale nie chciała. Pragnęła zostać tu na zawsze, otoczona silnymi ramionami, czując jego gorący oddech na swojej twarzy.

Po długiej chwili Dez przerwał pocałunek, ale nie wypuścił jej z objęć. To dobrze, bo nie była pewna, czy ustałaby o własnych siłach. Oczy miała zamglone, a krew tętniła jej szaleńczo w żyłach.

- Dlaczego... - zdołała wykrztusić.

- Bo ucieszyłaś się na mój widok - wyszeptał wprost do jej ucha i znowu ją pocałował. Tym razem była to słodka, delikatna pieszczota.

Nie wiedziała, co to oznacza. Miała tylko nadzieję, że nie odgadł jej sekretu. Powinnam być bardziej ostrożna, pomyślała, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku pomiędzy gorącymi pocałunkami.

- To trzecia lekcja? - zapytała.

- Tak. Uczy, jak należy się pohamować.

- To było lekcja pohamowania?

- Oczywiście. Chciałem cię pocałować już na festynie. Zobacz, jak długo musiałem czekać. Wcale nie było łatwo tak się powstrzymywać, opierać pożądaniu...

- Ale... - Z trudem rozpoznawała własny głos. - A co, jeśli ja nie chcę się powstrzymywać?

- To będzie lekcja czwarta - wyszeptał, pochylając się znowu nad jej ustami. - Totalne zatracenie. Ale powoli, to jeszcze przed tobą.

Zamknęła oczy i po chwili wahania zaczęła go całować. Czuła się, jakby miała prowadzić samolot, bez pewności, że umie latać, bez spadochronu. Jednak kiedy jego ramiona otoczyły ją ciasno i przycisnęły do siebie, wiedziała, że wystartuje, nie przestraszą jej najpotężniejsze burze. Całował ją zachłannie, bez śladu niepewności, więc pomyślała, że to nie ona jest pilotem na tym pokładzie.

Nigdy nie pozwoliła sobie na marzenia o tym, jak by to było kochać się z Dezem. Bała się, że takie fantazje przyniosłyby jej tylko niepotrzebny ból. Teraz, czując żar jego ciała, wiedziała, że przyniosłyby przede wszystkim rozczarowanie. Nawet najśmielsze marzenia nie mogły oddać tego, jak to było kochać się z Dezem.

Gina usiadła na łóżku i małymi łykami popijała kawę, którą przyniósł jej Dez. Patrzyła, jak się ubiera. To dziwne, chociaż jego ubrania całą noc leżały w nieładzie na podłodze, wyglądał rześko i świeżo. Jedynie lekki zarost na policzkach był czymś niezwykłym.

Co tu ukrywać, wyglądał nieziemsko.

Zapiął guziki koszuli i przysiadł na brzegu łóżka, a potem pochylił się, żeby pocałować Ginę. Serce podskoczyło jej radośnie i z trudem przypomniała sobie, że powinna być ostrożna. Zachowuj się jak zwykłe, upomniała się w duchu, to nie ma znaczenia, że twój świat wyskoczył z orbity, Dez nie może o tym wiedzieć!

- Poszukasz dzisiaj jakiegoś budynku dla mnie? - zapytała żartobliwie.

- Nie sądzę. W pewnym sensie miałaś rację. Najlepszy budynek dla was to Tyler - Royale. Ale ja też miałem rację - nie będziecie w stanie go utrzymać. Wymyśliłem inne rozwiązanie - dostaniesz jedno piętro w tym gmachu. To i tak dziesięć razy więcej, niż masz obecnie. Otwarta przestrzeń, którą możesz zaaranżować, jak zechcesz. Będziecie mieli lepszą ochronę, lepsze...

Nie słuchała go dalej. Rozradowana wyskoczyła z łóżka i zapytała z niedowierzaniem:

- Naprawdę chcesz go ocalić?

- Taak - powiedział przeciągle. Jego głos brzmiał prawie tak, jakby Dez się wstydził swojej decyzji. - Wspominałem ci o tym w nocy, ale chyba byłaś zajęta czym innym.

Poczuła, że się rumieni. Roześmiał się, przyciągnął ją do siebie i pocałował.

- Muszę przyznać, że miałaś rację. To zbyt solidna konstrukcja, aby dało się ją zburzyć.

Dobrze wiedziała, że nie było takiego budynku, którego Dez nie umiałby zburzyć, ale nie odezwała się. Jeśli nie chciał się przyznać, że to dla niej ocalił Tyler - Royale, niech tak będzie. Ona wiedziała swoje.

- A co z resztą?

- Muzeum dostanie drugie piętro. Na poziomie ulicy będą sklepy, a wyżej luksusowe apartamenty.

- Dziękuję - wyszeptała wzruszona. Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Przytuliła się do niego i czule go pocałowała.

- Zachowaj to na razie dla siebie. Muszę jeszcze dokładnie wszystko opracować, spotkać się z architektami i inżynierami.

- Nienawidzę architektów i inżynierów - westchnęła ciężko, rzucając się z powrotem na łóżko.

- Ja też, kochanie - zaśmiał się. - Ja też.

Nie miała pojęcia, jak to się działo, ale wszystko, na co patrzyła, miało lekko różową poświatę. Nawet puste miejsce po zaginionym garnku Essie nie zdołało zepsuć jej humoru. Wioska historyczna okazała się sukcesem, sponsorzy dopisywali, muzeum otrzyma wkrótce nową siedzibę, a ona miała Deza.

Może kiedyś razem wyremontują dom Essie i doprowadzą go do dawnej świetności, marzyła, rozglądając się po zniszczonym holu.

Nie rozpędzaj się, próbowała się mitygować. Wspólna noc to jeszcze nie zobowiązanie na całe życie. Ale już teraz wiedziała, że to nie jest zwykły romans. Ani dla niej, ani dla Deza.

Stała w holu muzeum i wyobrażała sobie nowe pomieszczenia, wysokie, pełne światła okna. Prawie rozstawiała kolejne eksponaty, kiedy nagle usłyszała głos Nathana:

- Panno Haskell, przykro mi, że nie zdążyliśmy porozmawiać wcześniej. Opracowuję szczegółowy raport dla zarządu, ale może chciałaby pani usłyszeć wcześniej moje uwagi? Chętnie porozmawiam.

- Niekoniecznie - odparła z uśmiechem. - Myślę, że jedyną osobą, która powinna je usłyszeć, jest teraz Dez. To on przeprowadzi tu remont.

- Remont? - powtórzył Nathan powoli. - Nie rozumiem, bo przecież...

- Och, przypuszczam, że nie wie pan wszystkiego. Oczywiście, to na razie luźne plany i zarząd nie wyraził jeszcze zgody, więc proszę nie zdradzać, że coś pan słyszał. Zrobiliśmy z Dezem interes - on dostanie dom Essie i wyremontuje go, a muzeum przeniesie się...

- To nie tak - przerwał jej architekt, potrząsając głową. - Dez nie ma zamiaru remontować tego domu.

- To jakieś nieporozumienie, panie Haynes.

- Nie. Właśnie skończyłem opracowywać plany budynku, który ma tu powstać. Dom zostanie zburzony.

. - Niemożliwe - wyszeptała z niedowierzaniem.

- Oczywiście nie od razu. Najpierw wyremontujemy Tyler - Royale, a kiedy się tam już przeniesiecie, wyczyścimy cały ten teren. Stąd aż do kościoła św. Franciszka, łącznie z obecnym biurem Deza.

- Nie!

Nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Z trudem docierało do niej, że architekt musi mieć pewne informacje, w przeciwnym razie skąd by wiedział, dokąd się przenoszą?

Nathan patrzył na nią ze zrozumieniem i sympatią.

- Dez zrobił doskonały interes. Ma teraz cały narożnik wzdłuż dwóch głównych ulic. To stwarza praktycznie nieograniczone możliwości, może zbudować... - Zauważył, że Gina nie słucha i zmienił temat. - Panno Haskell, jeśli jest tu coś, co chciałaby pani zachować - detale architektoniczne, drzwi, balustradę schodów... nie wiem, cokolwiek przyjdzie pani do głowy, proszę zrobić listę, spróbuję ocalić to dla pani i wynieść stąd, zanim wjadą buldożery.

Dopiero teraz przekonał ją, że mówi prawdę. Jego spokojna propozycja, żeby zrobiła listę rzeczy, które chciałaby zachować, podziałała na nią jak kubeł zimnej wody. Nie obiecywał, że na pewno mu się uda. W końcu pracował z Dezem już wcześniej.

Nathan Haynes wiedział, co mówi.

Dez za wszelką cenę chciał mieć dom Essie. Ale nie po to, żeby w nim mieszkać. Nie dlatego, że nagle obudził się w nim sentyment do rodzinnego gniazda.

Chciał mieć ten dom, żeby go zniszczyć.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Gina mogła uznać, że w pewnym sensie odniosła zwycięstwo. Ocaliła przecież budynek Tyler - Royale.

Ale jednocześnie przegrała, co było znacznie bardziej bolesne. Aby uratować jeden budynek, zniszczyła drugi.

Wiedziała, że zawiodła zaufanie Essie, ona nigdy się nie poddawała. Gina robiła wszystko, co było w jej mocy, przed każdą decyzją zastanawiała się, czy tak właśnie postąpiłaby Essie, i to dawało jej wiarę, że jej wybory są właściwe. Poza jednym - Essie nie pomyliłaby się tak bardzo i nie zaufałaby Dezowi.

To był poważny błąd i tylko siebie mogła za to winić. Zrobiła to, bo była ślepo zakochana i uwierzyła, że Dez się zmienił. Chciała wierzyć, że zmienił się dla niej.

Przez chwilę żyła w jakimś cudownie szczęśliwym, nierealnym świecie. Dez obiecał, że nie zburzy Tyler - Royale, a ona założyła, że ocali też dom Essie. Co za naiwne mrzonki.

Postanowił zachować budynek sklepu, bo to było zgodne z jego koncepcją zagospodarowania działki. Tak samo jak zburzenie muzeum. Dla niego liczyło się tylko to, co przynosiło dochód i umacniało pozycję jego firmy. Ze smutkiem zrozumiała, że sama zgotowała sobie ten los.

- Przykro mi. - Usłyszała pełen współczucia głos Nathana. - Może chce pani porozmawiać...

Pokręciła przecząco głową i odwróciła się. Nie potrzebowała żadnych wyjaśnień, wszystko było niezwykle proste. Dez pewnie już zamawiał buldożery, żeby zniszczyć dom Essie i zbudować w tym miejscu kolejny wieżowiec. I ona była za to odpowiedzialna.

Miała ochotę usiąść w kącie i płakać jak mała dziewczynka. Uświadomiła sobie, że pokochała iluzję. Zakochała się we własnym marzeniu, nie w prawdziwym człowieku. Uwierzyła, że jest taki, jakim chciała go widzieć.

Wiedziała już, że to była niezwykła naiwność. Ale nadal nie miała pojęcia, jaki naprawdę jest Dez Kerrigan.

Najpierw była przekonana, że lada chwila Dez przyjdzie tutaj i drgała nerwowo za każdym razem, kiedy słyszała dźwięk otwieranych drzwi. Upłynęło jednak kilka godzin i nie pojawiał się. Pewnie pracuje nad planami nowego wieżowca, pomyślała rozgoryczona.

Dlaczego nawet nie wspomniał, co zamierza zrobić z domem Essie? Przecież i tak by się o tym dowiedziała. Pewnie myślał, że wtedy nie będzie to już miało znaczenia. On dostał przecież to, co chciał.

Zrobiło jej się jeszcze bardziej przykro. Dlaczego w ogóle myślała, że jej uczucia są dla niego ważne? Nie było przecież żadnych powodów, aby musiał się przed nią tłumaczyć. Dała się podejść jak ostatnia idiotka, zaślepiona uczuciem nie potrafiła jasno ocenić sytuacji.

Przypomniała sobie wspólną noc i miły poranek, który wydawał się początkiem nowego, lepszego życia i zawstydzona zakryła twarz rękoma. Jak mogła być tak naiwna! Nic dziwnego, że teraz jej unikał. Bał się pewnie, że będzie urządzała łzawe sceny, by coś na nim wymóc.

Oparła łokcie na biurku i pochyliła nisko głowę. To był największy błąd, jaki w życiu zrobiła, ale przecież wpadła na to już wcześniej. Tyle że przez kilka cudownych godzin uwierzyła, że jest inaczej, że los się do niej uśmiechnął i odmienił duszę Deza.

Nagle przez otwarte okno dobiegł ją znajomy głos. Więc jednak przyszedł. Rozmawiał z Eleanor przed domem. Po chwili usłyszała kroki na schodach.

Otworzył drzwi jej gabinetu, wszedł do środka i stanął obok biurka. Wyciągnął rękę, jakby chciał pogłaskać ją po karku, ale cofnął ją niezdecydowany.

- Nathan mówił, że jesteś bardzo rozgoryczona - odezwał się spokojnie, przysiadając na blacie. - Chcesz o tym porozmawiać?

Zdumiona jego bezczelnością, wybuchła:

- Jeśli myślisz, że mam ochotę opowiadać ci o tym, co czuję, to grubo się mylisz! Nie mam najmniejszego zamiaru rozmawiać ani robić z tobą interesów, Dez! To koniec!

- Uspokój się, wiem, że jesteś wzburzona, ale ty też wiesz, że nie możesz podejmować takich decyzji bez zgody zarządu.

- Owszem, tak samo jak nie mogłam wyrazić zgody na zamianę bez konsultacji z nimi. Powinniśmy więc uznać, że nasza umowa jest nieważna!

- Daj spokój! Zarząd zgodzi się, jak tylko przedstawię im tę propozycję.

- Skąd ta pewność? - zakpiła. - Przekupisz ich? Obiecasz jakieś korzyści, jeśli tylko się zgodzą? Kazałeś Nathanowi napisać raport tak, by nie zostawić nam żadnego wyboru?

Dez stanął przed nią wyprostowany.

- Nie mów tak! - powiedział ostro. - Nathan nie bierze łapówek.

- Będę mówiła, co zechcę! - krzyczała, nie panując nad emocjami. - Co takiego jest w jego raporcie?!

- Prawda - odparł spokojnie.

Jego opanowanie powoli zaczęło się jej udzielać. Ochłonęła nieco i spytała ostrożnie:

- Dlaczego mam ci uwierzyć? Już raz mnie okłamałeś.

- Kiedy? Nigdy nie obiecywałem, że odrestauruję ten dom.

- Dawałeś mi to do zrozumienia - protestowała słabo.

- Nieprawda. To tobie na tym zależało i dlatego wymyśliłaś ten nierealny scenariusz.

Zamyśliła się na chwilę. Chyba miał rację. Wmówiła sobie, że zrobi to, na czym jej zależy. Wierzyła, że Dez zmieni zdanie co do domu Essie, bo dba o jej uczucia. Jakież to było niemądre!

- Nigdy nie pytałaś, co zamierzam zrobić z tym domem - ciągnął Dez, a jego głos dochodził do niej jak zza ściany.

- Nie byłaś ciekawa, jakie mam plany?

Nie, przyznała w myślach. Nawet nie przyszło jej do głowy, że mógłby mieć inne plany niż ona. Nie słuchała, co mówił dalej. Była kompletnie załamana. Czuła się tak, jakby nagle ktoś brutalnie zerwał jej z oczu różowe okulary, które uparcie chciała nosić i wierzyć, że świat przez nie widziany jest prawdziwy.

- Sama zwróciłaś moją uwagę na ten dom, zmusiłaś mnie, żebym zainteresował się nim i całą okolicą. Kościół św. Franciszka kupiłem tylko dlatego, żeby móc ci coś zaoferować w zamian za Tyler - Royale. To ty skłoniłaś mnie do tego, żebym rozważył kupno tych działek!

- Doskonale! Teraz zrzuć całą odpowiedzialność na mnie!

- Nie robię tego. Ale muszę przyznać, że to ty podsunęłaś mi myśl, by inwestować w tej dzielnicy. Kiedy zaproponowałaś, żebym zbudował wieżowiec na miejscu kościoła, w pierwszej chwili myślałem, że zwariowałaś. Ale potem pomysł zaczął mi się coraz bardziej podobać. Kilka takich budynków zmieni charakter całej okolicy, przyciągnie inwestorów, ludzie zaczną budować tu nowe domy... Ale to nie zmienia faktu, że ten dom nie może pozostać.

To, co mówił, brzmiało tak sensownie i zdecydowanie, że nie miała już pojęcia, jakich argumentów użyć, aby go przekonać.

- Nie niszcz domu Essie - poprosiła w końcu bezradnie.

- Gino, to tylko stary dom - tłumaczył łagodnie. - Zburzę też moje biuro. Dlaczego tak ci na nim zależy?

On nic nie rozumie, pomyślała załamana. Nie ma sensu niczego tłumaczyć...

I nagle poczuła, że musi mówić. Musi mu to opowiedzieć.

- Essie była dla mnie kimś zupełnie wyjątkowym - zaczęła wolno, z trudem wydobywając głos z gardła. - Była dla mnie wszystkim. Ona mnie stworzyła, dlatego muszę zrobić wszystko, żeby uchronić jej dziedzictwo. - Przerwała na chwilę i zwilżyła usta. - Mówiłam ci, że dała mi pracę, ale nie powiedziałam dlaczego. Moi rodzice umarli, kiedy miałam cztery lata. Ledwie ich pamiętam. Potem przez wiele lat tułałam się po rodzinach zastępczych. Ale tych ludzi interesowały wyłącznie pieniądze z opieki społecznej, które za mnie dostawali. Kiedy miałam trzynaście lat, była sroga zima, a kolejna rodzina zastępcza nie kupiła mi butów. - Jej głos zadrżał, ale odważnie ciągnęła dalej - Więc je ukradłam. W Tyler - Royale.

- Złapali cię - powiedział, jakby to było oczywiste.

- Essie mnie złapała. Właśnie kupowała te swoje ciężkie trzewiki, kiedy zauważyła, co robię. Znała mnie ze szkoły. Złapała za kołnierz i zaprowadziła do kierownika sklepu. Wezwali policję. - Zerknęła na Deza ciekawa, jakie wrażenie robią na nim te wyznania. Słuchał zszokowany. Spojrzała mu prosto w oczy i dodała z wysiłkiem: - Najgorsze, że nie była to moja pierwsza kradzież. Do dziś pamiętam, jak stałam przed sędzią i trzęsłam się ze strachu. Chciał wysłać mnie do poprawczaka, ale wtedy Essie wstała i powiedziała, że bierze za mnie odpowiedzialność.

- Odważna decyzja - zamruczał Dez.

- Dała mi pracę, ale z pierwszej wypłaty musiałam zwrócić pieniądze za buty. Od tej chwili więcej czasu spędzałam u niej, wśród zakurzonych zbiorów, niż w szkole. Nie czułam się tam dobrze. Nie wiesz nawet, jak okrutne potrafią być dzieci dla kogoś, kto trochę od nich odstaje. Essie przygarnęła mnie i chroniła przed światem. Od razu zorientowała się, że nikt do tej pory się mną nie zajmował. Brakowało mi dobrego wychowania, podstawowych wiadomości, obycia. Musiała mnie nauczyć wszystkiego, od zachowania przy stole począwszy, po dobór garderoby.

Dez spojrzał z niedowierzaniem na jej nienagannie skrojony kostium i spytał podejrzliwie:

- Essie nauczyła cię tak się ubierać? Nie uwierzę w to!

- A jednak! Sama była bardzo skromna, ale miała świetny gust. W końcu prawie zamieszkałam w muzeum... Lubiłam wyobrażać sobie, że Essie jest moją ciotką, Desmond był moim dziadkiem... - zaśmiała się. - Jak widzisz, przywłaszczyłam sobie twoją rodzinę. I tak dzięki Essie wylądowałam na studiach historycznych, a nie w więzieniu. Dez, nie wiem, czy zdołałam ci wyjaśnić, kim była dla mnie twoja ciotka. Owszem, chciałam przenieść muzeum, ale tylko dlatego, że marzyłam o odrestaurowaniu domu Essie. Proszę, nie odbieraj mi nadziei...

Po tych słowach zapadła długa chwila ciszy.

- Chciałbym móc to zrobić, kochanie - odezwał się w końcu smutno. Jego głos był tak cichy, że ledwo go słyszała.

Te słowa zabrzmiały jak wyrok. Gina oparła głowę na rękach i rozpłakała się. Łzy wolno spływały po policzkach i rozmazywały makijaż, ale nie zważała na to. Nie zdołała jednak uratować domu Essie. Nie pomogło nawet odkrycie najtajniejszych zakamarków duszy i najgłębiej skrywanych sekretów.

Nagle poczuła, że Dez delikatnie gładzi ją po ramieniu.

- Gino, domyślam się, jak się czujesz, ale niepotrzebnie się obwiniasz. Nie zdradziłaś Essie. - Opuścił rękę i ujął ją za nadgarstek. - Chodź ze mną, coś ci pokażę.

- Nie, zostaw mnie! - Bezskutecznie próbowała się wyswobodzić. - Daj spokój, nigdzie z tobą nie pójdę! Nie mogę kochać kogoś, kto...

Zamilkła przerażona tym, co właśnie powiedziała. Nie śmiała podnieść głowy i spojrzeć na niego. Jednak jego uścisk nie zelżał. Przeciwnie.

- A jednak pójdziesz. Jeśli będzie trzeba, zniosę cię ze schodów!

- Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju?

- Bo musisz zobaczyć raport Nathana, a właściwie coś, o czym w nim napisał.

Pociągnął ją za rękę i zmusił do wstania.

Zeszli na dół, do piwnicy. Było tam ciemno i wilgotno. Dez oświetlał drogę latarką i podtrzymywał Ginę za ramię, żeby się nie potknęła.

- Kiedy ostatnio tu byłaś?

- Nawet nie pamiętam.

- Więc uważaj na głowę. A teraz patrz. - Skierował strumień światła na ściany i bezlitośnie pokazywał jej liczne rysy. - Spójrz na to pęknięcie w legarach. Ciągnie się przez całą długość. A to wsporniki schodów, kruszą się. - Światło wydobywało z mroku kolejne szczegóły. - Ściany kuchni pękają, bo fundamenty są w tym miejscu naruszone. Spójrz teraz tutaj, widzisz te rysy? Nie dałabyś rady dostawić bocznych skrzydeł, jak planowałaś. Naruszyłoby to fundamenty i budynek pewnie by się zawalił. Chcesz oglądać dalej?

- Nie. - Pokręciła głową i zalała się rumieńcem. - Wstyd mi, że sama tego nie zauważyłam.

Wrócili na górę i przeszli do kuchni. Tym razem Dez sam sięgnął do lodówki i podał jej sok.

- Napijmy się czegoś zimnego, trzeba zmyć z ust ten piwniczny smak. Chciałem, żebyś to zobaczyła na własne oczy, zanim przeczytasz raport Nathana. Opisuje dokładnie stan budynku i chociaż stwierdza, że nie ma bezpośredniego zagrożenia, to wcześniej czy później ten dom się zawali. I nic dziwnego, ma ponad sto pięćdziesiąt lat i od dawna nie był remontowany. To poważny problem, a nie moja żądza niszczenia.

Serce zabiło jej gwałtownie. Choć wiedziała, że to nierealne, znowu zakiełkowała w niej nadzieja. Może jest jeszcze jakaś szansa...

- Gino, pewnie nie jestem twoim bohaterem, ale staram się być uczciwy. Nawet gdyby ten dom był w lepszym stanie, i tak chciałbym go wyburzyć.

Chciałbym? Co to może oznaczać? Nadzieję? Nie bądź głupia, upomniała się, niczego się nie nauczyłaś?

- Ale gdyby była jakakolwiek szansa, pewnie zdołałabyś mnie przekonać - ciągnął miękko. - Jednak jest inaczej. Kochanie, wiem, że to dla ciebie przykre, lecz nie powinnaś oskarżać się tak bardzo. Dużo opowiadałaś mi o Essie i mam wrażenie, że trochę ją poznałem. Nawet ona nie oczekiwałaby od ciebie niemożliwego. Kobieta, która potrafiła stanąć w twojej obronie wobec sądu i policji i wziąć na siebie odpowiedzialność za zagubioną nastolatkę, musiała być osobą mocno stąpającą po ziemi.

Gina uśmiechnęła się. Tak rzeczywiście było. Essie słynęła z rozsądku. Nie sądziła, że Dez potrafi tak uważnie słuchać i wyciągać trafne wnioski.

- Twoje poświęcenie jest godne podziwu, ale za dużo na siebie wzięłaś. Essie wcale nie chciała, żebyś podążała jej drogą. Ona chciała, żebyś miała swoje życie, podejmowała własne decyzje. Nie musisz być jej klonem.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miała wrażenie, że Dez oskarża ją o coś i wcale nie chciała tego słuchać. Przyzwyczaiła się żyć z cieniem Essie za plecami i nie wyobrażała sobie, że może być inaczej.

- Gdyby było inaczej, nie nauczyłaby cię, jak się ubierać z takim smakiem. Kazałaby ci chodzić w tych zgrzebnych, szarych mundurkach, które sama nosiła.

Ten argument był tak śmieszny, że Gina podniosła wreszcie głowę i spojrzała na Deza. W jakimś sensie miał rację.

- Dziedzictwo Essie to nie te cegły i ten dom. Ono żyje w tobie.

Przez dłuższą chwilę milczała zamyślona. W końcu westchnęła głęboko. Przepraszam, Essie, pomyślała.

- W porządku, poddaję się - mruknęła w końcu zrezygnowana.

- Nie chcę, żebyś się poddała, tylko żebyś zrozumiała - powiedział Dez, patrząc na nią uważnie.

- Rozumiem. Zgadzam się. - Powoli kiwnęła głową. - Ale... jest jeszcze jedno. Nathan mówił, że jeśli będę chciała uratować coś z tego budynku, mogę zrobić listę i przekazać mu.

- Jasne. Ocalimy wszystko, co tylko będzie możliwe. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Dez zaczął dziwnym tonem:

- Wiesz... myślałem o tym, żeby jeden z apartamentów w Tyler - Royale zaaranżować od razu dla nas. - Przerwał na chwilę i rzucił jej szybkie spojrzenie. - To byłoby dla ciebie bardzo wygodne, miałabyś bliżej do pracy. I mogłabyś spędzać więcej czasu w muzeum. Chociaż dzięki dochodom ze sklepów i mieszkań, wreszcie będziecie mogli sobie pozwolić na profesjonalnych przewodników, nie będziecie skazani jedynie na wolontariuszy jak dotychczas. To powinno wiele ułatwić i może nie będziesz musiała już tak ciężko pracować. Miałabyś wtedy więcej czasu na inne rzeczy...

Wpatrywała się w niego zupełnie oszołomiona.

- Dez, nie jestem pewna, czy dobrze słyszałam... Rzeczywiście chcesz przekazać cały dochód z wynajmu sklepów i apartamentów na rzecz muzeum?

Spojrzał na nią zdziwiony i po chwili zaczął się śmiać.

- Ty chyba jednak jesteś klonem Essie! Czyżby dochód muzeum był jedyną rzeczą, która cię interesuje? Nie zwróciłaś nawet uwagi na to, co ci właśnie zaproponowałem.

Z trudem przełknęła ślinę i popatrzyła na niego niepewnie.

- Właściwie nie rozumiem, co chciałeś powiedzieć...

- Próbowałem ci wyjaśnić, że jeśli tylko wytrzymasz pod jednym dachem ze mną, chciałbym spędzić z tobą resztę życia. - Wpatrywał się z napięciem w jej twarz i po chwili wyciągnął do niej ręce. - Chodź tu - powiedział cicho.

Nie poruszyła się.

Cisza wypełniała całe pomieszczenie i stawała się coraz bardziej napięta.

- Przepraszam - odezwał się w końcu Dez. - Musiałem cię źle zrozumieć. Kiedy powiedziałaś wcześniej, że nie mogłabyś kochać kogoś takiego, myślałem, że próbujesz sama się przekonać. - Odwrócił się i najwyraźniej zamierzał wyjść.

Nie mogła na to pozwolić.

- Dez! Zaczekaj!

Skoczyła ku niemu, żeby go zatrzymać, i już po chwili znalazła się w jego objęciach, a cały świat przestał istnieć. Miała wrażenie, że ziemia trzęsie się pod jej stopami, ale to wszystko nie miało znaczenia. Ważna była tylko ta chwila i ten mężczyzna, który tak mocno przyciskał ją do siebie.

Kiedy po długiej chwili przestał ją całować, przytulił policzek do jej głowy i powiedział ciepło:

- Jeszcze jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat twojej ciężkiej pracy, a w niczym już nie będę przypominał dawnego barbarzyńcy.

- Zrobię, co będę mogła. - Śmiała się wtulona w jego ramiona. - Dez, co myślisz o tym, żebyśmy zatrzymali niektóre detale stąd dla siebie? Jeśli będziemy mieć własne mieszkanie. ..

- Na piątym piętrze. Tam gdzie teraz jest ekspozycja jaccuzi. Wybierzemy przy okazji jakąś wannę i każemy ją od razu wstawić do naszego apartamentu. Możemy też zastanowić się, jak wykorzystać te fragmenty domu Essie, które będziesz chciała ocalić. Ale proponowałbym wybrać tylko te mniejsze. Kiedyś zbudujemy sobie własny dom i tam możesz przenieść nawet całą klatkę schodową! Myślę, że to dobry pomysł, w ten sposób ocalimy choć fragment rodowej siedziby Kerriganów.

- Własny dom? - powtórzyła zaskoczona Gina.

- Na razie wystarczy nam apartament, tak zresztą będzie wygodniej. Ale kiedy pojawią się dzieci...

- Dzieci? - Wyglądało na to, że nie była w stanie przyswoić sobie tylu rewelacji naraz.

- Tak, dzieci. - Dez zaśmiał się. - Wiesz, takie małe ludziki z wiecznie umorusanymi buziami. O ile oczywiście chcesz je mieć.

- Naturalnie, że chcę! Zawsze o tym marzyłam!

- Świetnie! - Odsunął ją lekko i spojrzał jej w oczy. - Muszę ci coś wyznać. Ożenię się z tobą pod warunkiem, że zawsze wtedy, kiedy nasze dzieci będą chciały słuchać tych wszystkich historii o Desmondzie Kerriganie i ciotce Essie, weźmiesz całą robotę na siebie. Ja będę wtedy znikał z domu!

Uśmiechnęła się do niego figlarnie.

- Zgoda! A kiedy nie będziesz słyszał, będę im opowiadała, jak bujałeś się na drzwiach kuchennych i kradłeś ciastka z garnka Essie! Och, nie...!

- Co się stało?

- Garnek! Zupełnie o nim zapomniałam.

- Nie myśl już o tym. Właśnie dałem go Eleanor i prosiłem, żeby odstawiła na miejsce.

- Słucham?! Znalazłeś go?

- Niezupełnie, chociaż bardzo się starałem. Uprzedziłem wszystkie sklepiki ze starociami i antykwariaty, żeby były czujne. Na szczęście złodziej sam poczuł, że pali mu się grunt pod nogami i podrzucił garnek do studia telewizyjnego. Miałaś rację - pewnie oglądał program i to nasunęło mu myśl o kradzieży. Carla zadzwoniła do mnie dziś rano i powiedziała, że odda mi garnek, jeśli udzielę jej wywiadu na temat dalszych losów Tyler - Royale.

- Oczywiście nie zgodziłeś się!

- Nie mogłem przepuścić takiej okazji! Wiedziałem, że to moja jedyna szansa, by stać się twoim bohaterem na oczach tysięcy widzów. Ej, co mi robisz! - zawołał, czując, że delikatnie gryzie go w ucho. - Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem, że wpakujesz mnie w kłopoty.

- I miałeś rację! - Zaśmiała się, całując go w szyję.

- Ale wiesz co? - wyszeptał, pochylając się nad jej ustami. - Wcale tego nie żałuję.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
770 Michaels Leigh Kobiece sekrety 05 Tajemniczy sąsiad
837 Michaels Leigh Kobiece sekrety 09 Lekcja uczuć
760 Michaels Leigh Spotkanie pod różą
Michaels Leigh Spotkanie pod róza
Michaels Leigh Spotkanie pod różą
0943 Morris Julianna Rodzina O Rourke 04 Spotkanie pod jemiołą
Michaels Leigh Dzień zakochanych 04 Wielbicielka
Michaels Leigh Sprzedaj mi marzenie
Michaels Leigh Kim jesteś Święty Mikołaju
Michaels Leigh Siła perswazji
Michaels Leigh Tajemniczy sąsiad
062 Michaels Leigh Zareczyny na niby
Michaels Leigh Jeszcze jedna szansa
264 Michaels Leigh Oni i dziecko Idealne rozwiazanie
Michaels Leigh Lekcja uczuc
Michaels Leigh - Lista kandydatek, Romanse z milionerami
168 Michaels Leigh Z zamknietymi oczami
R224 Michaels Leigh Miodowy miesiac

więcej podobnych podstron