wszystko jest pełne miłości [Z]


OSTRZEŻENIE:

Przed czytaniem skonsultować się z lekarzem lub uzdrowicielem.
W trakcie czytania nie jeść, nie pić, pochować wszystkie ostre narzędzia. Wykałaczki też!
Autorka nie odpowiada za powstałe szkody w związku z nieprzestrzeganiem zasad.

Akcja dzieje się na szóstym roku Harry'ego, ale nie jest brany pod uwagę szósty tom, choć mogą pojawić się aluzje w związku z akcją HPiKP.



WSZYSTKO JEST PEŁNE MIŁOŚCI


Gdy szukając w podróży
Nie odnajdziecie domu
Nie spoczniecie
Pójdziecie na łowy
Jesteście łowcami
Umysłów
Aż północ przyniesie temu kres*



I. MINIATUROWY PROLOG

— Widzisz to?
— Tak, a ty?
— Też.
Znaczące spojrzenie.
— Czy ty myślisz o tym samym, co ja?
— Na to wygląda. Ale to ryzykowne.
— A czym jest dla nas ryzyko?
— Wyzwaniem.
— Właśnie.

II. ZNIKAJĄCE CHOINKI

— Świąt nie będzie — przemówił Dumbledore, wchodząc do pokoju nauczycielskiego. Zmarszczył srebrne brwi i przybrał nieodgadniony wyraz twarzy. Zebrani nauczycie wyglądali na wstrząśniętych: profesor Sinistra zakryła wargi dłonią, Trelawney wytrzeszczyła oczy za wielkimi okularami i okryła się szalem, zaś McGonagall zwęziła usta w cienką linię, a robiła to tylko wtedy, gdy nie mogła w żaden sposób skomentować słów dyrektora. Jedynie Severus Snape zdawał się nie przejmować tą tragiczną wiadomością. Wręcz przeciwnie — uśmiechnął się pod nosem. Nie przypuszczał, że był do tego zdolny.
— Świąt nie będzie! — powtórzył nieco ostrzej Dumbledore, by wymusić na mistrzu eliksirów pożądaną rekcję: w postaci chociażby zaskoczenia. Snape nawet nie drgnął.
— Albusie, jak to „Świąt nie będzie”? Co się stało? — zapytała po jakimś czasie McGonagall. — Przecież nie można odwołać Świąt!
— Niestety — westchnął. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę w czerwone grochy. — Wszystkie choinki zniknęły.
— A nie mówiłam, że coś się wydarzy? — skomentowała Trelawney, poprawiając okulary. — Wewnętrzne oko mi to pokazało. Cały Hogwart w chaosie! Choroby, mutacje! Bród, smród i ubóstwo! A nikt nie chciał mnie słuchać! — Wyciągnęła ręce ku sufitowi. — Choinki są symbolem...!
— Sybillo! — przerwał jej Dumbledore. — Wystarczy — dodał już nieco łagodniej. — Znamy twoje stanowisko w tej sprawie.
— Och, Albusie, nie zachowuj się jak dziecko! Przecież możesz wyczarować choinki i po sprawie! Albo przetransmutować z czegoś innego. To twój konik. — Minerwa przewróciła oczami. Naprawdę, jak dziecko. — A jak nie, to ja się tym zajmę. Myślę, że panna Granger mi w tym chętnie pomoże.
— Jak to? A co z moją wizją? Z moim demonicznym planem? — oburzyła się Trelawney.
— To nie były zwyczajne choinki — skwitował posępnie Dumbledore. — Nie można ich ot tak sobie wyczarować czy przetransmutować.
— Wiedziałam! — wtrąciła Sybilla, ponownie okrywając się szalem. Rozpychała się łokciami tak mocno, że potrąciła profesor Vector, która rozlała kawę na nowy numer „Odkryj w sobie urok!” — Och, przepraszam. — Zerknęła na dyrektora. — Hogwart w chaosie! Chaos w Hogwarcie!
— Albusie, nie mów mi, że nie potrafisz wyczarować kilku bożonarodzeniowych choinek — stwierdziła McGonagall, ignorując wycie nauczycielki wróżbiarstwa. — To nie jest śmieszne.
— Potrafię, ale nie bożonarodzeniowe. Znaczy nie przez kilka godzin. — Wyjął z kieszeni kolejny przedmiot. Teraz w dłoni trzymał już nie tylko chusteczkę, ale także zapalniczkę z muchomorkiem i wybuchowy prezent przewiązany błękitną wstążką. Wciąż jednak czegoś szukał. McGonagall prychnęła. Snape wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć śmiechem. Czekał na rozwój wydarzeń. — Takie choinki... — ciągnął dalej dyrektor. — Takie choinki są hodowane w specjalnych warunkach. Na skraju Zakazanego Lasu jest polana, na której co roku zasadzane są magiczne drzewka. Żeby stały się bożonarodzeniowymi, choinkom potrzeba czasu, odpowiednich warunków i specjalistycznych zaklęć. Teraz nic nie mogę zrobić. — Zamyślił się na krótką chwilę. — Czy nikt z was nie czytał Historii Hogwartu?
Po wyjaśniającej co nieco przemowie Dumbledore'a nastała cisza. Dyrektor odetchnął głęboko, po czym dalej zajął się przeszukiwaniem swoich kieszeni. Nauczyciele spoglądali po sobie z wyrazem niedowierzania.
— Czy nie można zastąpić bożonarodzeniowych choinek innymi, zwykłymi drzewkami? Przecież Boże Narodzenie opiera się na miłości i wspólnie spędzonym czasie, czyż nie? — zapytała Pomona Sprout, zadowolona, że wymyśliła taką koncepcję.
Dyrektor miał ochotę przywalić głową w ścianę. Przed nim, w owalnym, bogato zdobionym pokoju siedzieli wykwalifikowani nauczycie, którzy, o zgrozo, nie znali Historii Hogwartu. Spojrzał na profesora Snape'a w nadziei, że chociaż u niego znajdzie poparcie.
Nie znalazł. Severus wyglądał, jakby to on był sprawcą zniknięcia choinek.
— Pomono, tu chodzi o tradycję. Jeśli zostanie ona zaburzona, będą się działy dziwne rzeczy — przemówił nad wyraz spokojnie.
— Co przez to rozumiesz? — zapytała Sinistra.
— Ale jeśli wstawimy inne choinki, to przecież będzie to samo! — zaprotestował Flitwick piskliwym głosikiem.
— Hogwart jest magicznym zamkiem — przemówił Snape nieco ironicznie. Flitwick poczerwieniał. — Nie wiadomo, co się wydarzy, jeśli nie zostanie zachowana pełnia tradycji. Nie będzie Świąt, pomyślał usatysfakcjonowany. Narrreszcie!
Dyrektor wyciągnął słynny już zegarek z dwunastoma wskazówkami, popatrzył na niego przez chwilę, po czym odchrząknął.
— Za niecałe cztery godziny choinki powinny stać na właściwych miejscach w Wielkiej Sali — mruknął. — Jeśli nie, cóż, będą dziać się dziwne rzeczy.
— Jak bardzo dziwne? — spytała McGonagall wyraźnie zaniepokojona.
— Tego Historia Hogwartu nie ujawnia. Jest tylko mowa o „nieoczekiwanej zmianie charakteru ludzi przebywających na terenie zamku”. — Jego oczy błyszczały. Nauczyciele uznali to za zły znak. — Ale jeszcze dokładnie sprawdzę.
— Musimy coś zrobić! — zapiszczał Filius.
— Musimy ocalić tradycyjne Święta — sprecyzowała madam Hooch.
— Chaos! Chaos! A nie mówiłam?! — powtarzała nieustannie Trelawney, irytując przy tym Snape'a. — Chaos! — Umilkła dopiero po tym, jak Severus rzucił na nią Silencio. Spojrzała na niego z żądzą mordu w oczach.
— Severusie, proszę... — zaczął dyrektor.
— No co? Głowa mnie rozbolała. Niech się cieszy, że niczego innego nie rzuciłem.
— Jesteś pewny, Albusie? Nie da się nad tym zapanować? — Minerwa podeszła do tego naukowo.
— Choinki muszą wrócić na swoje miejsce. To jedyny sposób.
— Uczniowie nie mogą o tym wiedzieć — powiedziała Aurora. Kilka osób przytaknęło. — Musimy postawić w Wielkiej Sali inne choinki i rozpocząć śledztwo, ale tak, żeby nikt spoza kadry nauczycielskiej się o tym nie dowiedział.
— Wezwę Nimfadorę Tonks — oświadczył dyrektor. — Jest świetną aurorką i dostała nawet nagrodę od Ministra Magii** za rozwiązanie zagadki zaginionej peruki Knota.
— Świetny pomysł! — poparł Flitwick. Reszta kadry też była zadowolona z decyzji.
— O Merlinie — jęknął Snape.
Dumbledore wreszcie znalazł to, czego szukał.
— Chce ktoś mikołaja z ciasta? — Spojrzał na zwęglony smakołyk. — Oj, trochę się przypalił.
— O Merlinie — ponownie jęknął Snape.

III. (NIE)SPODZIEWANA POMOC

Severus Snape przemierzał korytarze zamku. Po drodze próbował wlepić dwa szlabany denerwującym uczniom, ale dyrektor, (O Merlinie!) w drodze Świątecznego Szaleństwa, ustalił, że w ferie dzieci będą zwolnione od kar. Jakby wystarczająco im nie pobłażał. Snape mógł tylko zakląć pod nosem i odesłać urwipołcie z powrotem do pokoju wspólnego.
Nienawidził Świąt i unoszącej się w powietrzu radości i miłości. Nienawidził ozdobionych festonami ostrokrzewu ścian, jemioły wiszącej w każdym miejscu, gdzie tylko się rozejrzał, i oficjalnych obiadków. Wszystko to napawało go obrzydzeniem.
Jedyną pociechą było coroczne przygotowywanie eliksirów leczniczych dla pani Pomfrey. Mógł wtedy zamknąć się w prywatnych kwaterach, w półmroku lochów, i w spokoju robić to, co najbardziej lubił. W tym roku większość uczniów została w zamku, w związku z kolejnymi atakami śmierciożerców, dlatego miał więcej roboty. Rodzice uważali, że dzieci będą bezpieczniejsze, jeśli zostaną w Hogwarcie. Ale teraz, gdy...
Świąt nie będzie.
Uśmiechnął się pod nosem. Znowu. O Merlinie. Natychmiast przywołał na twarz ironiczny wyraz i wszedł do pracowni.
Bliźniacy Weasley stali na środku sali i rozmawiali o czymś z przejęciem.
— No wiesz? — odezwał się Fred.
— Panie Weasley i... Weasley — powiedział Snape i nagle zaczął się zastanawiać, jak uczniowie weszli do jego pracowni. — Co panowie tu robią?
— Dyrektor wysłał nas tutaj. Mamy pomagać w przygotowaniu eliksirów...
— Dla pani Pomfrey — dodał bliźniak, uśmiechając się serdecznie. Snape poczuł, że zbiera mu się na wymioty od tego uśmiechu. Zmełł przekleństwo. Chciał wyrzucić ich z lochu i dać szlaban, ale przypomniał sobie o ustaleniu Dumbledore'a. Niech cię piekło pochłonie, Albusie! Dobrze, że przynajmniej nie ma Świąt.
— Doskonale — mruknął obojętnie. W głowie miał iście ślizgoński plan. Da im najcięższą i najbardziej obrzydliwą robotę aż sami zrezygnują. — W takim razie proszę za mną.
Przeszli do miejsca, gdzie zazwyczaj przygotowuje swoje eliksiry. Od podłogi do sufitu pięły się półki z rozmaitymi kolorowymi fiolkami, ze słoikami pełnymi ingrediencji i pergaminami zawierającymi instrukcje trudniejszych mikstur. Weasleyowie stanęli przy jednej ze ścian, podziwiając zapasy. Na ich twarzach błąkały się uśmiechy. Snape skrzywił się na ten widok.
— Zajmijcie się wypatroszeniem beczułki ropuch, ja muszę porozmawiać z dyrektorem.
I wyszedł, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć.

*

— Nie masz otwartego kominka, Albusie — oburzyła się Minerwa McGonagall, kiedy wpadła do gabinetu dyrektora. Przy okazji przewróciła stojak na parasole, co jej się nie zdarzyło przez ostatnie czterdzieści... nie, trzydzieści dziewięć lat. — I czemu zmieniłeś nagle hasło, co? Czerwono-zielony śnieg... To nie jest śmieszne! Doskonale wiesz, że jestem mistrzynią transmutacji, ale nie potrafię tego wyczarować. Mam uprzedzenia do zieleni!
Dyrektor uśmiechnął się i gestem wskazał jej krzesło. Zajęła miejsce.
— Dropsa... znaczy mikołaja? Herbaty?
— Nie, dziękuję. — Zmierzyła go badawczym spojrzeniem. Wyglądał dość oryginalnie w czerwonej czapce Mikołaja zakończonej puchatym, białym pomponikiem.
— Zamknąłem kominek, ponieważ nie chciałem, żeby Voldemort wyskoczył z jakimś wybuchowym prezentem. — Minerwa skrzywiła się na dźwięk słowa „Voldemort”. — Zda sobie sprawę z tego, że jest Boże Narodzenie i zechce zrobić mi niespodziankę w postaci Avady, i co? Poza tym, trzeba od czasu do czasu rozruszać kości.
— Rozumiem, ale hasło?
— Miałem dość tych wszystkich cytrynowych dropsów, fasolek wszystkich smaków, lukrowanych cukierków, bloków czekolady... Coraz więcej uczniów zawracało mi głowę. Cieszę się, że nie zapomniałaś rezerwowego hasła.
McGonagall zwróciła oczy ku sufitowi, ale nie skomentowała słów dyrektora.
— Co z bożonarodzeniowymi choinkami? Hagrid postawił inne drzewka w Wielkiej Sali, ale gdzie jest Tonks? Przecież miała zacząć śledztwo — powiedziała Minerwa, splatając palce dłoni. — Nie zostało dużo czasu do zmian.
— Niestety Tonks nie przybędzie. Jest teraz zajęta. Właśnie szuka zaginionych wąsów Knota — oświadczył Dumbledore, a jego oczy błyszczały.
— Przecież Knot nie ma wąsów.
— Nie, bo mu zaginęły. — Przewrócił kartkę w wielkiej księdze leżącej przed nim na biurku. — Ale na szczęście zmiany nie potrwają długo. W Historii Hogwartu zapisano, że o północy wszystko wróci do normy. Ach!
— Co się stało? — zapytała zatroskana opiekunka Gryffindoru.
— Tu jest coś jeszcze, małym druczkiem. — Pochylił się nad zapisanymi gęsto literkami, po czym odczytał: — „Nie na wszystkich mogą oddziaływać zmiany charakteru. Niektórzy mogą odkryć w sobie jakiś talent, zaś inni mogą go stracić. Nic nie dzieje się od razu.”
— To znaczy, że wystarczy przeżyć dzisiejszy dzień, tak?
— W zupełności.
— To ja wracam do moich kwater. Przez cały dzień będę niedostępna.
Kiedy miała już wychodzić, do gabinetu wpadł zdyszany Snape z miną, jakby ktoś podłożył mu pod nos coś nieświeżego.
— Wysłałeś dwóch Weasleyów, żeby mi pomagali?
— Istotnie. — Dyrektor pogłaskał swoją brodę z namaszczeniem. — Uznałem, że masz za dużo pracy i potrzebna ci pomoc.
— Rozumiem twoją wielkoduszność, że dałeś im szansę powtarzania roku, ale. Ja. Poradzę. Sobie. Sam.
— Severusie, proszę...
— Avada Ke...
— Severusie, co robisz? — McGonagall chwyciła go za ramię. Przerwał inkantację zaklęcia.
— Zagalopowałem się — odparł, chowając różdżkę.
— ...mikołaja? — dokończył Dumbledore.
Merlinie — jęknął. Poły szaty powiewały, kiedy wychodził.
— Co mu jest? — zapytała ze zdziwieniem Minerwa.
— Syndrom Świąt.


IV. ZMIANY, ZMIANY

Harry był zdziwiony, że nie widział swoich przyjaciół przez całe przedpołudnie. Zaraz po odpakowaniu prezentów i zjedzeniu śniadania jakby rozpłynęli się w powietrzu. Właśnie wszedł do Wielkiej Sali, jednak nie znalazł w niej ani Hermiony, ani Rona. Gdzie oni są? Co się z nimi dzieje? Cofnął się. Postanowił pochodzić po zamku, ale najpierw zajść do biblioteki. Tam musiała być dziewczyna. Nie było innego wyjścia.
Zauważył, że pani Pince nie siedziała na swoim stanowisku. Dziwne. Poruszał się cicho między regałami. Jakaś para całowała się w zakątku historycznym, Ślizgonka z Puchonem, sądząc po kolorach szat. Zatrzymał się. Ślizgonka i Puchon?! Wyrzucił tę myśl z głowy. Miał przecież szukać Hermiony. Pamiętał, że zawsze lubiła siadać w dziale numerologii. Ruszył więc, a gdy wreszcie tam dotarł, nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Ron?
— Ej, stary. Co robisz? — zagadnął bez większego sensu. Oczekiwał, że gdy Ron go zobaczy, powie mu, że to żart, że nie, nie uczy się, a to wszystko jest jedynie iluzją.
Jednak tak nie było.
— Uczę się — brzmiała odpowiedź. Ron wymówił to cicho, poważnym tonem, jakby nie chciał, żeby mu przeszkadzano.
— Chodź, pogramy w quidditcha, mamy jeszcze trochę czasu do świątecznej kolacji... Co ty na to? Albo może znajdziemy Hermionę i porzucamy się śnieżkami. Nie pada. — Usiadł naprzeciwko rudzielca, ale ten nawet na niego nie spojrzał. — Może pójdziemy do Hagrida, co? Ucieszy się. — Zero reakcji. — Co czytasz? — spróbował, czując, że zaraz się podda.
— Zaawansowane eliksiry. — Kolejna sucha odpowiedź. — Nie przeszkadzaj mi, dobrze? Muszę napisać pracę domową.
Harry nie miał siły dłużej z nim rozmawiać.

*

Korytarze wydawały się puste. W czasie gdy Harry szukał jej w bibliotece, Hermiona przechadzała się po pustym holu. Z Wielkiej Sali słyszała krzyki: „Musimy iść do biblioteki!”. Co za strata czasu! Jeszcze dużo czasu do napisania referatów. Musiała się komuś pokazać, tak! Czuła wewnętrzną potrzebę olśnienia i uwiedzenia pierwszego chłopaka, jakiego napotka. Tak! Serce biło jej jak szalone, czuła dreszcze na całym ciele, gdy usłyszała dochodzące z oddali kroki. Och, tak! Za chwilę się pokaże. Chłopak był wysoki, szczupły, a dopasowane do niego szaty sprawiały, że serce Hermiony na chwilę przestało bić. Kiedy jego twarz oświetlił blask pochodni, uśmiechnął się.
Blaise Zabini.
Zapomniał, co miał zrobić. Przez chwilę nawet zapomniał, jak się nazywa. Stanął w bezruchu, podziwiając najpiękniejszą kobietę stąpającą po ziemi... Znaczy, w tym zamku. No dobra. W tym korytarzu. Ale i tak otaczała ją łuna światła (emanowana przez pobliską pochodnię, ale to szczegół) i dziewczyna wyglądała jak anioł. Czym sobie zasłużył? Bo przecież nie tym, że przed chwilą skopał tyłek Crabbe'owi, nie? Była w najpiękniejszej sukni, kremowej, ciągnącej się do ziemi. Kreacja podkreślała figurę nieznajomej. Włosy spięła w kok, a kilka kręconych kosmyków miękko opadało na jej nagie ramiona. Kim była ta piękność?
Kiedy powoli do niej podszedł, zauważył, że się zarumieniła. Chciał coś powiedzieć, sprawić, żeby straciła dla niego głowę, ale kiedy otworzył usta, nie mógł wydusić z siebie nawet jednego słowa.
— Cześć, Blaise — powiedziała najbardziej kokieteryjnym głosem, jaki kiedykolwiek słyszał. Wprost się rozpływał. Miał wrażenie, że pożre ją na miejscu. Zna mnie... — Co tu robisz sam?
— N-nie wiem — wydukał. Co się ze mną dzieje? Czemu nie mogę nic powiedzieć? Od kiedy jestem taki nieśmiały?
Hermiona zachichotała.
— Pewnie z kimś się umówiłeś — wymruczała przekornie. Nie myślał normalnie, kiedy stała dosyć blisko niego i mógł poczuć subtelny zapach jej perfum.
— N-nie — zaprzeczył. Merlinie! Gdzie moja odwaga? Uciekła? To niby jak uwiodłem te wszystkie dziewczyny? Przełknął ślinę.
— Jesteś zabawny. — Zamrugała. Długie rzęsy podnosiły się i opadały, wabiąc.
— T-tak?
— Och, Blaise... — Westchnięcie.
— Zabini. — Usłyszał głos gdzieś z oddali. Odwrócił głowę i ujrzał Draco Malfoya idącego w kierunku Wielkiej Sali. — Zostaw Granger w spokoju. — I odszedł, nie zaszczycając dwójki nawet spojrzeniem.
Granger. Granger? GRANGER?! Panna — Wiem — To — Wszystko?
No i co z tego?
Tak się zmieniła, że jej nie poznałem?
Hermiona chciała zrobić jeszcze jeden krok, jednak jej długa suknia zaplątała się w pantofelek i dziewczyna runęłaby, gdyby Zabini w porę jej nie złapał.
— Och, Blaise, mój bohaterze. — Ciągle trzymał ją w ramionach. Nie miał zamiaru wypuścić.
Pocałowała go lekko.
— Mhm...
— To co? Chyba nie będziemy tu stać, co? Znasz może jakieś ustronne miejsce?

*

Harry nigdzie nie mógł znaleźć Hermiony. Przemierzał korytarze z coraz większym zdenerwowaniem, tak że po jakimś czasie znów był w okolicy Wielkiej Sali. Zły, skręcił w prawo i wpadł na, oczywiście, swojego wroga numer jeden — Draco Malfoya. Obaj chłopacy natychmiast wyciągnęli różdżki i wymierzyli je prosto w serce przeciwnika.
— Potter...
— Malfoy...
Coś zadźwięczało. Równocześnie spojrzeli w górę. Nad nimi wisiała — ozdobiona maleńkimi dzwoneczkami — jemioła.
— Cholera! — mruknął Draco, po czym, wykorzystując zaskoczenie Pottera, wpił się w jego usta.

*

Severus Snape całkowicie zapomniał, że wybiła już „godzina zero”, kiedy wrócił do swojej pracowni. Ku jego zdziwieniu Weasleyowie siedzieli na małych stołkach i patroszyli ropuchy potrzebne do eliksiru nasennego, co chwilę szepcząc. W kociołku coś bulgotało. Po sposobie bulgotu, kolorze i zapachu poznał, że jest to... że jest to... no, ten. Wywar Żywej Śmierci. Uff. Przez chwilę miał wrażenie, że zapomniał.
— Nie przeszkadzajcie sobie. — Zagłębił się w miękkim fotelu powleczonym zielonym perkalem. Naszła go chęć napisania czegoś. Sam tego nie rozumiał, ale przecież nie można walczyć z siłami natury, nie? Sięgnął po pióro i pergamin.
Jednak w całkowitym skupieniu przeszkadzały mu szepty.
— Fred... Nabrałem ochotę na s...
— Shhh! Bo nas usłyszy.
— Ej, a co miałeś na myśli?
— Przecież jesteśmy bliźniakami, wiem, co chciałeś powiedzieć.
— Znaczy co?
— To słowo na S, które w środku ma dźwięk pijanego, czkającego skrzata „EK”, a na końcu też jest S. Sam o tym myślę.
— No, i są tam zawarte inicjały...
— Cicho tam, nie dacie mi się skupić! — warknął Snape, zapisując kolejne zdanie. Pióro zgrzytnęło na literce S.
— To idź na kibel — burknął Fred, a może George? Nigdy nie potrafił ich rozróżnić.
— Panie Weasley! Minus pięć...
— Nie możesz dawać żadnych kar. Zarządzenie dyrektora — przerwał mu drugi z bliźniaków, który akurat wrzucił wypatroszoną ropuchę do miski. Albusie Dumbledorze! Zzzabiję! — pomyślał Snape.
— Język, panie Weasley! — syknął Severus, dopisując kolejne słowa. Zmarszczył brwi, potarł nos i przekreślił jedno ostatnie zdanie.
— Mój język jest w porządku. Chcesz sprawdzić?
George zachichotał złośliwie.
— Proszę wrócić do pracy. — Zignorował wypowiedź rudzielca. Chciał tylko dokończyć to, co mu tak tkwiło w głowie.
— Coś mnie gryzie! — wyjęczał George, podnosząc się ze stołka. Pocierał kark energicznymi ruchami, jakby to miało pomóc w odpędzeniu wyimaginowanego intruza.
— Sumienie, panie Weasley? — zakpił Severus.
— To jest żywe — zaprzeczył Fred, również wstając.
Jakiś cień przemknął między fiolkami i obaj chłopacy odsunęli się od kociołka, pod którym już dawno nie palił się ogień, a nikt nie zdawał się tego zauważyć. George mrugnął porozumiewawczo do brata i podszedł do Snape'a. Pociągnął go za ramię, tak że mistrz eliksirów musiał wstać, a pergamin upadł na podłogę.
— Co jest?
Fred podbiegł i podniósł kartkę. Już miał ją odłożyć, gdy tekst przykuł jego uwagę.

Denerwuje Cię ciągła obawa zielonej klątwy?
Avady śmigającej koło ucha?
Oto skuteczny środek na nieśmiertelność!
VOLDI—MORDI
Ekskluzywny Klub Nieśmiertelników.
Członkostwo w klubie wynosi tylko 29,99 sykli miesięcznie.
Gwarantujemy:
Awanse, czyli dowartościowanie wątłego ego;
Rozrywkę w różnych aspektach;
Spełnienie się w miejscu pracy (skreślone) w klubie.

WSTĄP JUŻ DZIŚ!

PS Modny tatuaż na przedramieniu i podział duszy GRATIS.

Uśmiechnął się. To było dobre. Nie. Mało powiedziane. Genialne!
— To coś jest tam. — George popchnął Severusa w głąb sali. Skołowany Dręczyciel Pottera stał teraz na środku pracowni, tępo wpatrując się w półkę z ingrediencjami.
— Gdzie?
— No takie białe i robi takie: „hyyyym” — odparł, wskazując miejsce.
— Jakie robi?
— No takie: „hyyyym” — powtórzył, próbując wiernie naśladować to coś.
— To Puchatek — odparł chłodno Nadworny Nietoperz. — Moja mysz. Tylko teraz ma katar. Zimą łatwo jest zachorować.
Zaczęli chichotać. Mysz! Snape zrobił naburmuszoną minę i chciał powrócić do swojej pracy. Skoro nie mógł dać im kary, postanowił ich ignorować. Doigrasz się Albusie! Pamiętaj!
— Nie dąsaj się. — Mistrz eliksirów spojrzał na niego Snape's — Not — Always — Murderous — Look***. — My tak tylko z troski.
— Nie dąsaj się. Nie dąsaj. On mi mówi, że mam się nie dąsać — warknął Snape bliski furii.
— Usiądź sobie. My się tobą zajmiemy, prawda, Fred?
— Dokładnie.
— Masz już swój wiek. Nie możesz...
— Wypraszam sobie, Weasley — zaprzeczył Severus stanowczo. — Wciąż jestem młodszy od twojej matki!
— No widzisz? Nie możesz się denerwować, Sev.
— Język, Weasley. Ciągle mogę was wyrzucić i chyba zaraz to zrobię, jeśli...
Nie mógł dokończyć, ponieważ czyjeś usta przywarły do jego warg, zachłannie pieszcząc. Chłodne, smukłe dłonie powoli zaczęły odpinać malutkie guziczki przy jego szacie, czuł dotyk palców na skórze. W pierwszej chwili poddał się ustom i rękom, otoczony przyjemnością. Pieszczota języka sprawiała, że nie chciał, żeby się to skończyło. Odpowiedział na pocałunek z taką samą zachłannością, zatapiając w cudownie miękkich wargach. Ale kiedy poczuł usta na karku, dotarła do niego cała ta beznadziejność sytuacji: on, Severus Snape, całujący i całowany przez jednego z braci Weasleyów, podczas gdy drugi z bliźniaków dobierał mu się do karku. Odsunął się.
— Wynocha — powiedział nad wyraz spokojnie, choć powoli zaczynał wrzeć. — Na co czekacie? — dodał, kiedy zobaczył, że mimo jego słów, nie zamierzają się ruszyć.
— Nie — odpowiedział Fred. Uśmiechał się.
— Przyszliśmy tu po coś i nie zamierzamy się tak łatwo zbyć normą moralną.
— Nie znamy moralności.
— Różnica wieku też nam nie przeszkadza.
— A poza tym podobało ci się. Jak tam mój język? — Posłał mistrzowi eliksirów rozbawione spojrzenie. Severus zmełł przekleństwo. — Tak łatwo się nie poddamy.
— Właśnie — dodał George.
— Co za młodzież uczy się teraz w Hogwarcie? — mruknął do siebie, ale bliźniacy go usłyszeli.
Fred i George spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Nie podobało się to Snape'owi, lecz nic na to nie mógł poradzić.
— Koniec pomocy. Możecie iść.
— Nie sądzę — odparł Fred.
— Słucham?
— Albo kontynuujemy, albo zgłosimy dyrektorowi, że hodujesz eksperymentalną mysz. Kichające gryzonie podpadają pod paragraf o Kontroli Legalności Hodowanych Zwierząt.
— Tam mogą być promile! — dodał George z pełnym satysfakcji wyrazem na twarzy.
— Dyrektor nie będzie wierzył w takie brednie — uciął Snape, rozeźlony.
— A w agitowanie do dołączenia w szeregi Voldemorta? — Fred zamrugał. Snape właśnie wyobrażał go sobie jako wielkiego muchomora, którego można rozdeptać. — Dyrektor chyba nie będzie zadowolony, jeśli to zobaczy, prawda? — Pomachał mu pergaminem przed oczami.
— Już dłużej nie wytrzymam, Fred — szepnął mu do ucha George, wyraźnie bardziej czerwony na twarzy niż kilka sekund temu.
— Jeszcze chwila. — Dał mu jakiś znak, którego Severus nie zrozumiał.
Snape zastanawiał się, co zrobić.
— A gdy się dowie, co robiliśmy? Jaka będzie jego reakcja, co? Nie będziesz mógł zaprzeczyć, że ci się nie podobało, czyż nie?
— To szantaż — warknął mistrz eliksirów.
— Ale skuteczny. To jak będzie?

V. PO PÓŁNOCY

Ron ocknął się, nadal siedząc na niewygodnym krześle w bibliotece. Co ja tu robię? — pomyślał, wstając. Rozprostował kości i wtedy zobaczył, że na stoliku, obok książki do eliksirów, leżała praca domowa. Ale nie byle jaka praca domowa. Odrobiona! Jego wzrok prześlizgiwał się po koślawym piśmie — ewidentnie było jego! Nie znalazł żadnych błędów.
— Kiedy ja to napisałem? — powiedział do siebie, a echo jego głosu rozniosło się po całym pomieszczeniu. — I jak?

*

Hermiona przebudziła się, kiedy księżyc zaczął oświetlać jej twarz. Ciągle leżała na jednej z ławek w sali zaklęć obejmowana przez silne ramię. Blaise również się przebudził. Jeszcze nie w pełni wiedział, co się dzieje. Odgarnął zbłąkany lok z jej twarzy.
— Blaise...? — wyszeptała, okrywając się jak najszczelniej sukienką.
— O co chodzi? — Uchylił powieki, utrzymał je przez kilka sekund i zamknął. Widząc jej przerażoną twarz, powiedział: — Nie jestem taki, jak inni Ślizgoni. Mów.
Uśmiechnęła się nerwowo.
— Bo wiesz. Nie zabezpieczyliśmy się.
Otworzył szeroko oczy.

*

Harry czuł, że było mu dobrze. Jak przez mgłę pamiętał, co się wydarzyło, lecz wiedział jedno: musiał to powtórzyć. Obrócił się na bok, ale coś mu przeszkadzało. A raczej ktoś. Otworzył oczy. Zrejestrował mnóstwo zieleni, potem blond, prawie białe włosy, wąski nos i czerwone usta, blade ciało. Co ja tu robię?
— Malfoy... — wyszeptał. Draco otworzył oczy. Leżał na plecach i pierwsze, co zobaczył, było jemiołą.
Kto ją tutaj powiesił? — zadał sobie to pytanie w myślach.
Ty, chciałeś kogoś zaciągnąć do łóżka — odpowiedział głosik w jego głowie.
Ale żeby jego?
— Potter...
Harry spojrzał w górę i również dostrzegł jemiołę. Draco miał wrażenie, że Potter lekko się uśmiechnął.
— Cholera! — mruknął Malfoy i ponownie wpił się w jego usta.

*

Słońce już dawno wzeszło, kiedy Severus Snape obudził się w swoim łóżku i stwierdził, że jest sam. Odetchnął z ulgą. Dokładnie wiedział, co się wydarzyło w nocy, ale tak naprawdę nie chciał tego pamiętać. Nie żeby to nie było przyjemne, nie. Ale niosło za sobą konsekwencje, a tego mistrz eliksirów nie miał zamiaru doświadczać.
Gdzieś w oddali kichnął Puchatek. Severus pomyślał, że czas przygotować antidotum dla zwierzaka. Nie pozwoli, żeby go zabrali. O nie.
Rozległo się pukanie. Snape ubrał szlafrok i podążył do drzwi. Spodziewał się dyrektora w jakimś idiotycznym nakryciu głowy, mówiącego: „Może mikołaja?” albo sprawdzającego czemu nie zjawił się na śniadaniu. Ale to nie był Dumbledore ani Minerwa, ani nawet nikt z kadry nauczycielskiej. W progu stali bliźniacy, uśmiechając się znacząco.
— My w sprawie pomocy przy eliksirach — powiedzieli równocześnie.
— Merlinie — jęknął Snape.

VI. MINIATUROWY EPILOG

— Hm, chyba nie wyszło tak, jak się spodziewaliśmy, nie?
— No, mieliśmy mu zrobić kawał, a nie go uwieść. Choinki zadziałały również na nas.
— Ale i tak...
— ...było świetne. Szkoda, że urok działa tylko do północy.
— To co? Zrywamy się ze szkoły, a za rok prosimy Dumbledore'a, żeby jeszcze raz nas przyjął? I znowu kradniemy choinki?
— Niezła myśl, braciszku. Niezła myśl.
— A co sądzisz o naszym nowym nauczycielu obrony przed czarną magią?
— Nie spodziewałem się tego po tobie!
Chichot.

CDNNN (Ciąg Dalszy Nigdy Nie Nastąpi)

Koniec.

*tekst własny.

**Ministrem Magii jest Rufus Scrimgeour.

**Snape'a Nie Zawsze Zabijające Spojrzenie: Opatentowane w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym roku w dziale Patenty i Perpetuum Mobile Ministerstwa Magii — po pół roku po chwili, kiedy pierwszy raz miało miejsce zdarzenie zabicia wzrokiem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DROGOCENNI W OCZACH BOGA WSZYSTKO JEST GRĄ MIŁOŚCI Osuch Krzysztof SJ
hotelarstwo 5 niepełne niżej jest pełne, ogarnąć
WSZYSTKO JEST NA SPRZEDAŻ
0389 wszystko jest w nas boys classic BUYP2HHNCGJUCNO6Q7CYLXPWWR7JPKHUA7VTJSQ
13 WSZYSTKO JEST W NAS p
Wszystko jest możliwe, Teksty piosenek, TEKSTY
59 MT 02 Na wszystko jest sposób
finanse37, Przedsiębiorstwo jest jak miłość
Kolorowe serduszka pełne miłości, Dla dzieci ▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀, Kuchnia
życie jest pełne ograniczeń, Ezoteryka, EFT
wszystko jest zarzadzaniem II
Miłość Ci wszystko wyjaśni, Teksty, Miłość
Dla Dżnanina Wszystko Jest Grą
Czystość jest sexy, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Czystość przedmałżeńska
Miłość cierpliwa jest, Teksty, Miłość
MERKABA, Przekroczyć Horyzont Zdarzeń - Wszystko Jest Czarną Całością, Święta Geometria - MERKABA
Czym jest święta geometria, Przekroczyć Horyzont Zdarzeń - Wszystko Jest Czarną Całością, Święta Geo
ks. Dziewiecki - Miłość jest czysta, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłość, narzeczeństwo i mał
Wszystkim jest z zuchem dobrze - zbiórka, ZHP - przydatne dokumenty, Prawo Zucha

więcej podobnych podstron