019 04





B/019: R.Bugaj - Eksterioryzacja - istnienie poza ciałem









Wstecz / Spis
Treści / Dalej
ROZDZIAŁ III
Bilokacja
eksterioryzacja zachodząca z wydzieleniem sobowtóra
Do najbardziej zagadkowych i niezwykłych rodzajów eksterioryzacji, rodzajów
występujących jednak bardzo rzadko, należy bilokacja, zachodząca z wydzieleniem
mniej lub bardziej zmaterializowanego sobowtóra (fluidala, fantoma). Ciało
parasomatyczne fantoma, posiadającego niekiedy autonomię psychiczną i
zdolność wykonywania czynności mechanicznych jest widzialne, a w sprzyjających
warunkach może być sfotografowane.
Na wstępie należy stwierdzić, że większość doniesień o tym fenomenie
nie spełnia wymogów krytycznej obserwacji naukowej, zarejestrowano je
przypadkowo, w momencie nagłego pojawienia się dwojnika, i gdy nie było
odpowiednich warunków ani narzędzi niezbędnych do przeprowadzenia ścisłych
badań. Naukowe udowodnienie istnienia tego rodzaju zjawisk nie jest łatwe
tym bardziej, że powszechnie traktuje się je jako produkt halucynacji.
Sprawa ta jest w najwyższym stopniu kontrowersyjna.
Pomimo to posiadamy pewną liczbę zarejestrowanych relacji, w których
w opisie zjawiska występują identyczne elementy. Podobieństwa te są znamienne.
Tutaj rozpatrzymy jedynie wybrane wypadki uwzględniając przedstawione
wyżej zastrzeżenia.
Pierwsze z tych doniesień, posiadające przede wszystkim znaczenie historyczne,
pochodzi z XVII wieku i prawdopodobnie stanowi najdawniejszy zapisany
fenomen bilokacji. Wydarzył się on w chwili największego kryzysu, mającego
miejsce u wspomnianej niżej osoby.
Ciężko chora Maria Goffe, zamieszkała w Rochesterze, została przewieziona
do miasteczka Westmulling i tam zmarła w dniu 4 czerwca 1691 roku. Dzień
przed śmiercią pragnęła zobaczyć dwoje swych dzieci pozostawionych w domu
pod opieką ochmistrzyni. Było to niemożliwe, ponieważ nie mogła opuścić
łóżka, a tym bardziej utrzymać się na koniu. Po północy, między godziną
pierwszą i drugą, wpadła w stan określony w odnośnym dokumencie jako "zachwycenie",
czyli rodzaj transu. Według relacji oczy jej były "postawione w słup",
a usta zamknięte. Pielęgniarka nie wyczuwała jej oddechu i nie wiedziała,
czy chora żyje nadal, czy umarła. Nazajutrz rano po odzyskaniu świadomości
Maria Coffe zapewniła, że była w domu u swych dzieci. Wyjaśniono jej niemożliwość
tego faktu podkreślając, że przez całą noc nie opuściła łóżka, ale nie
dała się przekonać. Ochmistrzyni w Rochesterze, zapewniła następnego dnia,
że tegoż poranka nieco przed godziną drugą widziała, jak postać Marii
Goffe wyszła z pokoju, w którym spało jej starsze dziecko, potem zaś stała
przez kwadrans przy łóżku młodszego dziecka. Stwierdziła, że oczy tej
postaci skierowane na dziecko wyrażały zachwyt, i że jej usta poruszały
się, jak gdyby coś mówiła, ale nie było słychać głosu. Ochmistrzyni podała
dalej, że wówczas już nie spała, gdyż robił się dzień (był to okres najdłuższych
dni) i podniosła się na łóżku, przez długi czas przyglądając się zjawie.
Usłyszała przy tym wyraźnie, jak zegar na wieży wybił godzinę drugą. Wówczas
rzekła do fantoma: "W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, powiedz mi, kim
jesteś". W tym momencie zjawa zniknęła. Tomasz Tilson, pastor w Aylesworth
w Kenty (Cantium) mówi:
Całą tę historię opowiedział mi nazajutrz po pogrzebie Jan Carpentes,
ojciec zmarłej; potem zaś mówiłem o tej sprawie nie tylko z ochmistrzynią,
ale i z owym sąsiadem, którego ona rano odwiedziła. W parę dni po tym
opowiedziała mi znowu to wydarzenie matka zmarłej, pastor, który tegoż
wieczora był u niej oraz kobieta, która ostatniej nocy pełniła u niej
dyżur. Opowiadania wszystkich zgadzały się i twierdzenia jednych wzmacniały
świadectwo innych1.
Tomasz Tilson opisał tę historię Ryszardowi Barter jeszcze w 1691 roku,
ten zaś zamieścił ją w jednym ze swych dzieł. W literaturze parapsychologicznej
często przytaczany jest klasyczny przypadek wydzielenia sobowtóra opisany
przez Roberta Dale Owena w 1875 roku2. Niezależnie od braku
jego potwierdzenia wciąż (budzi on największe zainteresowanie. Informacje
o nim uzyskał Owen od baronowej Julii von Guldenstubbe, koronnego świadka
owego fenomenu. Druga bardziej obszerna relacja oparta również na doniesieniu
baronowej ukazała się w londyńskim czasopiśmie "Light" w 1883 roku. Przytaczam
ją tu z pewnymi skrótami.


Rys. 7. Dawny sztych przedstawiający Drugie Ciało śpiącej dziewczyny
(Many Evans Picture Library)

Opisane wydarzenia rozegrały się w latach 1845
1846 w małym mieście Wolmar
położonym koło Rygi. Znajdował się tam Instytut Wychowawczy dla dziewcząt,
nazwany Pensjonatem Neuwelcke. W wymienionym okresie w pensjonacie mieszkały
czterdzieści dwie pensjonarki, głównie córki szlacheckich rodzin litewskich.
Jedną z wychowawczyń była francuska dama z Dijon, panna Emilia Sagee.
Była ona wysoką blondynką o niebieskich oczach. Cechowała ją uprzejmość,
opanowanie i pogodne usposobienie. Była jednak bojaźliwa. Na ogół cieszyła
się. dobrym zdrowiem i podczas półtorarocznej pracy na stanowisku nauczycielki
w Neuwelcke tylko dwa razy lekko chorowała. Była inteligentna i wykształcona,
a dyrektorzy wyrażali zadowolenie z jej pracy, pilności i doświadczenia.
Miała wówczas 32 lata. W kilka tygodni po przybyciu panny Sagee między
wychowankami zaczęły krążyć dziwne pogłoski i relacje o jednoczesnym przebywaniu
wychowawczyni w kilku miejscach. Tak np. kiedyś panna Sagee prowadziła
lekcję z trzynastoma dziewczętami. Wśród nich znajdowała się baronówna
Julia von Giildenstubbe mająca wówczas 13 lat. Podczas wykładu, gdy nauczycielka
pisała kredą na tablicy, dziewczęta zauważyły z przerażeniem dwie panny
Sagee, stojące obok siebie. Były one identyczne i wykonywały te same ruchy
z tym, że osoba rzeczywista trzymała w ręku kawałek kredy i pisała nim,
podczas gdy sobowtór jedynie naśladował czynność pisania.
Wypadek ten wywołał naturalnie w zakładzie wielką sensację. Każda z dziewcząt
widziała drugą postać, a wszystkie były zgodne w opisie jej wyglądu i
ruchów. Wkrótce potem, gdy jedna z wychowanek, Antonina von Wrangel, otrzymała
wraz z kilkoma innymi dziewczętami zezwolenie na odwiedzenie "wiejskiej
warowni" i ubierała się, panna Sagee pomagała jej w tym zajęciu. W pewnym
momencie Antonina dostrzegła w lustrze dwie panny Sagee, które zapinały
jej ubranie. Dziewczyna z przerażenia zemdlała. Upływały miesiące, a podobne
fenomeny wciąż się mnożyły. Niekiedy podczas obiadu sobowtór nauczycielki
zjawiał się z tyłu jej krzesła i powtarzał jej ruchy, jednak nie miał
ani noża ani widelca, a także spożywanego pokarmu. Świadkami tych wydarzeń
były wszystkie pensjonarki oraz pracownicy zakładu. Jednak tylko przypadkowo
zdarzało się, że sobowtór powtarzał ruchy osoby rzeczywistej. Czasami,
gdy podniosła się ona z krzesła, postać fantoma pojawiała się na nim w
pozycji siedzącej. Kiedyś panna Sagee leżała chora, a panna von Wrangel
czytała jej książkę. Nagle wychowawczyni znieruchomiała i zbladła. Na
pytanie przerażonej dziewczyny odpowiedziała niezwykle słabym, gasnącym
głosem. Chwilę potem pensjonarka dostrzegała zupełnie wyraźnie postać
wychowawczyni przechadzającą się po pokoju. Tym razem dziewczyna opanowała
się i spokojnie obserwowała niezwykły fenomen, później zaś opowiedziała
innym osobom swe spostrzeżenia.


Rys. 8. Widzenie Andrew'a Jackson'a Davis'a: oddzielenie Drugiego
Ciała w chwili zgonu (Sylvan J. Muldoon, dz. cyt.)

Inny wypadek, w którym obie postacie działały niezależnie od siebie miał
następujący przebieg.
Pewnego wieczoru wszystkie pensjonarki (42) zebrały się w jednym pokoju
i zajęły się haftowaniem. Była to obszerna sala na pierwszym piętrze,
z czterema dużymi oknami i z oszklonymi drzwiami, otwierającymi się na
dziedziniec i umożliwiającymi wyjście po schodach do dużego ogrodu przed
domem. Dziewczęta siedziały przy dużym stole, skąd mogły dobrze widzieć
wszystko, co działo się w ogrodzie. Zajęte haftowaniem, w pewnej chwili
dostrzegły niedaleko domu pannę Sagee zajętą jej ulubioną pracą
pielęgnacją
kwiatów. Tymczasem przy stole siedziała na fotelu druga panna Sagee pilnująca
wychowanek. Po chwili dama opuściła pokój i fotel został pusty, ale tylko
na krótki czas, gdyż nagle znowu pojawiła się na nim panna Sagee. Dziewczęta
spojrzały natychmiast na ogród i dostrzegły ją tam nadal wykonującą swą
pracę. Zauważyły jednak, że porusza się bardzo powoli i ospale, podobnie
jak osoba śpiąca lub wyczerpana. W fotelu siedziała postać milcząca i
nieruchoma, ale tak rzeczywista, że gdyby dziewczęta nie widziały jej
aktualnie w ogrodzie i gdyby nie zjawiła się na fotelu nagle, choć przedtem
opuściła pokój byłyby przeświadczone, że jest to właśnie ona. Będąc przekonanymi,
że nie jest to osoba rzeczywista oraz będąc w pewnym stopniu już oswojonymi
z tym dziwnym fenomenem, dwie najodważniejsze dziewczyny zbliżyły się
do nauczycielki i dotknęły jej. Oznajmiły, że napotkały niewielki opór,
który porównały do dotknięcia tkaniny przypominającej muślin lub krepę.
Jedna z nich zbliżyła się do fotela i przeszła istotnie przez część postaci,
zjawisko jednak pozostało niezmienione, jak przedtem. W końcu zniknęło
stopniowo: wtedy zauważono, że panna Sagee z właściwym jej ożywieniem
podjęła znowu swą pracę przy kwiatach. Wszystkie obecne dziewczęta widziały
tę postać w opisanych warunkach. Niektóre z nich zapytały później pannę
Sagee, czy podczas pracy nie przydarzyło się jej coś szczególnego. Odpowiedziała,
że przypomina sobie, gdy przypadkowo spojrzała na pokój i dostrzegła swój
fotel pusty pomyślała: "Byłoby dobrze, gdyby nie wychodziła; dziewczęta
na pewno wykorzystają okazję i spłatają jakiegoś figla".
Te fenomeny pojawiały się z różnymi modyfikacjami przez cały czas sprawowania
funkcji przez pannę Sagee, tj. przez półtora roku. Były jednak przerwy

czasem tygodniowe, to znów kilkutygodniowe. Stwierdzono, że w swej pracy
nauczycielka była bardzo czynna i zaangażowana. Zauważono przy tym, że
im bardziej jej sobowtór był materialny i widzialny, tym więcej żywa osoba
stawała się odrętwiała i osłabiona; i odwrotnie, gdy sobowtór znikał,
rzeczywista osoba miała więcej sił.
Emilia Sagee była nieświadoma swego sobowtóra. Widocznie podczas jego
wydzielania sukcesywnie traciła świadomość, która migrowała do fantoma.
Dowiedziała się o jego istnieniu dopiero od innych osób. Odkrywała go
zwykle ze spojrzeń osób obecnych. Sama nigdy nie widziała zjawiska i świadomie
nie czuła apatycznego odrętwienia, w jakie popadała wówczas, gdy sobowtór
był zauważany przez innych.
Podczas osiemnastu miesięcy, w których baronówna von Gtildenstubbe oraz
inni świadkowie mieli okazję obserwowania owego fenomenu i zdawania o
nim relacji, nie zdarzył się ani jeden wypadek zjawienia się fantoma w
znacznej odległości, np. kilku kilometrów od rzeczywistej osoby. Czasami
pojawiał się on, ale w niedużym oddaleniu podczas spacerów panny Sagśe
po okolicy, częściej jednak wewnątrz domu. Był widzialny dla wszystkich
osób niezależnie od wieku i płci.
"Zrozumiałe jest
mówi Julia von Guldenstiubbe
że taki niezwykły fenomen
nie mógł manifestować się dłużej niż przeszło rok w tego rodzaju zakładzie
bez uszczerbku dla jego istnienia". Zaniepokojeni rodzice zabierali swe
dzieci do domu. Dyrektorzy oceniając pracę i zaangażowanie Emilii Sagee
i traktując jej "przypadłość" jako pozostającą całkowicie poza jej świadomością

jako wypadek a nie wadę
nie zwolnili jej. Ale, gdy po osiemnastu miesiącach
liczba wychowanek znacznie zmalała stało się jasne, że albo nauczycielka,
albo zakład muszą stać się ofiarą. W końcu, z dużym ubolewaniem i wieloma
wyrazami współczucia, Emilia Sagee dostała wymówienie. Jak świadczy Julia
von Guldenistubbe skarżyła się ona, że już po raz dziewiętnasty dostała
wypowiedzenie z pracy. Wyjaśniła, że przed swym zatrudnieniem w Neuwelcke
pracowała jako nauczycielka w osiemnastu różnych szkołach, do których
została 'Wprowadzona mając zaledwie 16 lat, i że po ujawnieniu się owego
niezwykłego i irytującego fenomenu, który się do niej "przyczepił", zawsze
po stosunkowo krótkim pobycie traciła jedno miejsce po drugim. Ponieważ
jednak dyrektorzy byli zawsze z niej zadowoleni, w każdym wypadku otrzymywała
dobre świadectwa. Posługiwała się nimi wszędzie tam, gdzie nie znano jej
"przypadłości". Po opuszczeniu Neuwelcke panna Sagee wyjechała do Rosji
i Julia von Giildenstubbe straciła z nią kontakt. Nauczycielka nie była
w stanie wyjaśnić, czy zjawisko owo ujawniło się u niej przed ukończeniem
szesnastu lat, albo czy ową osobliwą właściwość objawiał ktoś z jej krewnych
lub przodków. W zakończeniu artykułu Robert Dale Owen mówi:
Wszystkie powyższe informacje otrzymałem osobiście od panny von Guldenstubbe.
Uzyskałem od niej życzliwą zgodę na opublikowanie wszystkich szczegółów
odnośnie nazwisk, miejsc i dat. Była ona uczennicą w Neuwelcke przez cały
czas, gdy Emilia Sagee pracowała tam jako nauczycielka. Nikt nie miałby
lepszej okazji obserwowania wszystkich szczegółów owego fenomenu:
Podczas długotrwałych mych studiów o tym przedmiocie
a przeczytałem
nie mało
nigdy nie zetknąłem się z wypadkiem istnienia sobowtóra żywego
człowieka, który byłby tak bezspornie autentyczny, jak ten. Instytut w
Neuwelcke isnieje jeszcze [1875], gdyż po odejściu panny Sagee stopniowo
wywalczył sobie poprzednią dobrą pozycję; świadectwa potwierdzające prawdziwość
podanych faktów mogą być łatwo uzyskane, wystarczy tylko zwrócić się o
nie do dyrektorów Instytutu3.
Wiarygodność opisanych wydarzeń zbadał skrupulatnie w 1918 roku profesor
doktor Richard Hennig, który m.in. stwierdził, że "zakład położony koło
Rygi nie został zamknięty z powodu sobowtóra panny Sagee, rzeczywiście
manifestującego się w Neuwelcke, lecz z powodu braku sił nauczycielskich"4.
Na uwagę zasługuje także wypadek, tym razem świadomego wysyłania zmaterializowanego
sobowtóra, który przemawiał i odpowiadał logicznie na zadawane pytania.
Wypadek ten został opisany w książce Zjawy żywych Gurneya, Myersa i Podmore'a.
Osobą działającą był tu wspomniany już Reverend William Stainton-Moses
(1839
1892), pastor anglikański, profesor i autor kilkunastu książek.
Myers cenił Mosesa jako badacza parapsychologii i medium w jednej osobie,
z którym zresztą był zaprzyjaźniony. Poniższe sprawozdanie zostało napisane
w Londynie w lutym 1879 roku, zaś w 1883 roku dokonano w nim tylko kilku
zmian słownych, po uprzednim przedstawieniu go Mosesowi, który uznał je
za dokładne:
Pewnego wieczoru, na początku roku zeszłego [1878] postanowiłem ukazać
się panu Z., który mieszkał w odległości kilku mil. Nie uprzedziłem go
o doświadczeniu, jakie miałem przedsięwziąć, a położyłem się spać przed
samą północą, ześrodkowując moją myśl na Z. Nie znałem zupełnie ani jego
pokoju, ani domu. Zasnąłem rychło i obudziłem się nazajutrz z rana bez
żadnej świadomości, żeby cokolwiek się przytrafiło. Zobaczywszy się z
Z. w kilka dni później, zapytałem go: "Czy nic się nie przytrafiło u pana
w sobotę wieczorem?
A jakże, przytrafiło się. Siedziałem z M. przy kominku,
paliliśmy i gawędziliśmy. Około pół do pierwszej powstał on, chcąc odejść,
ja zaś sam go odprowadziłem. Kiedy powróciłem na miejsce przed kominek
dla dokończenia fajki, zobaczyłem pana [tj. W. Staintona-Mosesa] siedzącego
w fotelu, który właśnie on opuścił. Utkwiłem wzrok w panu i wziąłem dziennik,
aby się upewnić, że nie śnię, ale kiedy go odkładałem, widziałem pana
jeszcze na tym samym miejscu. Kiedy tak patrzyłam, nic nie mówiąc, pan
się rozwiałeś. Oczami wyobraźni widziałem pana leżącego na łóżku, jak
zwykle o owej godzinie, a jednak ukazywałeś mi się pan ubrany w zwyczajny
swój ubiór. Zdaje się więc, że doświadczenie moje powiodło się
odrzekłem.
Kiedy się przyszłym razem panu ukażę
zapytaj mnie pan, czego chcę; miałem
w umyśle parę zapytań, ale oczekiwałem prawdopodobnie zachęty". W kilka
tygodni później wznowiłem doświadczenie z takim samym powodzeniem. Owym
razem tak samo nie uprzedziłem Z. o swoim zamiarze. Nie tylko wypytywał
mnie w pewnym przedmiocie, który był podówczas powodem gorącego pomiędzy
nami sporu, ale wysiłkiem woli zatrzymał mnie przez jakiś czas, kiedy
wyraziłem chęć odejścia. Kiedy oznajmiono mi o tym, zdawało mi się, że
znalazłem wytłumaczenie silnego i dziwnego trochę bólu głowy, jaki czułem
nazajutrz po doświadczeniu. Zauważyłem przynajmniej wtedy, iż nie było
żadnej widocznej przyczyny tego niezwykłego bólu głowy. Tak samo jak i
za pierwszym razem, nie zachowałem żadnego wspomnienia o tym, co wydarzyło
się nocy poprzedzającej, a przynajmniej co, jak się zdaje, wydarzyć się
miało5.
Z cytowanego źródła przytoczę jeszcze jeden wypadek przedstawiając jednocześnie,
ze wszystkimi szczegółami, metodę weryfikacji zeznania respondenta, zastosowaną
przez autorów.
Zdaniem Gurneya, Myersa i Podmore'a relacja ta jest jeszcze bardziej
godna uwagi, gdyż dwie osoby jednocześnie doznały tu "halucynacji prawdziwej"
(hallucinations veridique). Opowiadanie zostało zaczerpnięte z rękopisu
pana S.H.B., on sam przepisał je z dziennika, który potem zaginął.
Pewnej niedzieli w listopadzie 1881 roku, wieczorem przeczytałem właśnie
książkę, gdzie była mowa o wielkiej potędze woli ludzkiej. Całą siłą mojej
istoty postanowiłem ukazać się w sypialnym pokoju frontowym, na drugim
piętrze pewnego domu, 22 Hogarth Road Kensington. W pokoju tym spały dwie
moje znajome panny, L.S.V. oraz E.C.V., lat dwudziestu pięciu i jedenastu.
Mieszkałem wówczas 23 Kildare Gardens w odległości niemal trzech mil angielskich
od Hogarth Road i żadnej z owych dwu młodych osób nie mówiłem o doświadczeniu,
jakie przedsięwziąć miałem zamiar po prostu dlatego, iż pomysł ów przyszedł
mi do głowy owej niedzieli, kiedy szedłem spać. Chciałem ukazać się im
o godzinie pierwszej po północy i mocno postanowiłem oznajmić im jakoś
o mojej obecności. Następnego czwartku odwiedziłem te panie, a w ciągu
rozmowy, bez żadnego z mojej strony napomknienia, starsza powiedziała
mi, co następuje:
Ostatniej niedzieli, w nocy spostrzegła mnie stojącego przy jej łóżku
i była bardzo przestraszona; kiedy zaś widziadło posunęło się ku niej,
krzyknęła i obudziła siostrę, która ujrzała mnie również.
Pytałem się jej, czy była całkiem przytomna w owej chwili, odpowiedziała
twierdząco. Kiedy zapytałem o godzinę
. odrzekła, iż było to około pierwszej.
Na moją prośbę pani ta napisała i podpisała opowiadanie o tym wypadku.
Po raz pierwszy próbowałem wówczas tego rodzaju doświadczenia; zupełnie
i całkowite powodzenie jego uderzyło mnie bardzo.
Nie tylko wolę mą wytężałem wówczas; dokonywałem też jakiegoś całkiem
szczególnego wysiłku, którego w żaden sposób nie mógłbym opisać. Miałem
świadomość jakiegoś tajemniczego, a krążącego w mym ciele wpływu, doznawałem
wyraźnego wrażenia wytwarzania jakiejś siły, której od owego czasu nie
doznałem, lecz którą mogę obecnie, gdy chcę, wprawić w działanie.
S.H.B.
S.H.B. dodaje:

Przypominam sobie, że zrobiłem notatkę
figurującą w moim dzienniku

mniej więcej w tydzień po wydarzeniu, kiedy pamięć o nim była jeszcze
bardzo świeża.
Oto w jaki sposób panna Verity opowiada o wypadku:
dn. 18 stycznia 1883

Przed rokiem mniej więcej, pewnej niedzieli, w naszym domu 22 Hogarth
R o ad Kensington, widziałam wyraźnie pana B. w moim pokoju, o godzinie
pierwszej po północy. Byłam zupełnie obudzona i przestraszyłam się bardzo;
krzyki moje obudziły siostrę, która również widziała zjawisko. W trzy
dni później, spotkawszy się z panem B., opowiedziałam mu, co mi się przytrafiło.
Zaledwie w jakiś czas po wypadku przyszłam do siebie i zachowują o nim
wspomnienie tak żywe, iż nie może ono zatrzeć się w moim umyśle.
L.S. Verity
W odpowiedzi na moje [tj. Gurneya] pytanie panna V. dodaje:
Nigdy nie
miałam żadnych halucynacji.
Panna E.C. Verity powiada:

Przypominam sobie wypadek, o jakim mówi moja siostra. Opowiadanie jej
jest całkiem dokładne. Widziałam zjawisko w tej samej chwili i okolicznościach,
co i ona.
E.C. Verity
Panna A.S. Verity mówi:

Przypominam sobie bardzo wyraźnie, iż pewnego wieczora siostra obudziła
mnie, przywołując z pokoju sąsiedniego. Poszłam do łóżka, na którym spała
ona z młodszą siostrzyczką i abie opowiedziały mi, że widziały S.H.B.,
stojącego w pokoju. Było to około godziny pierwszej. S.H.B. był, jak mówiły,
w stroju wieczorowym.
A.S. Verity
S.H.B. nie pamięta już, jak był ubrany owej nocy:

Panna E.C. Verity spała, kiedy siostra jej spostrzegła widziadło, zbudził
ją okrzyk tejże: "patrz S.". Słyszała więc imię, zanim spostrzegła widziadło
i halucynację jej można by też przypisać poddaniu. Ale zauważyć trzeba,
że nie miewała ona nigdy halucynacji, oraz że tym samym nie można jej
uważać za skłonną do wrażeń tego rodzaju. Obie siostry są jednakowo pewne,
że widziadło było w stroju wieczorowym, zgadzają się również co do miejsca,
na którym stało. Gaz był tylko przyćmiony i widziano też zjawisko tak
wyraźnie, jak można byłoby zobaczyć jakąś osobę rzeczywistą.
Zbadaliśmy świadków jak najstaranniej, zadając im pytania sprzeczne.
Pewne jest, że panny V. opowiadały panu B. z własnego popędu całe to wydarzenie.
Zrazu nie miały one zamiaru mówić, lecz kiedy go zobaczyły, niezwykłość
tej sprawy popchnęła je do mówienia. Panna Verity jest świadkiem bardzo
ścisłym i sumiennym, nie lubi ona bynajmniej cudowności, nade wszystko
zaś boi się i brzydzi tą szczególną jej postacią.
S.H.B.: Opowiadanie to wzięte jest z rękopisu, o jakim mówiliśmy wyżej.
W piątek dnia l grudnia 1882 roku o godzinie 9 minut 30 udałem się .sam
do mego pokoju i usiadłszy w kącie przy ogniu, usiłowałem ześrodkować
moją myśl na wnętrzu pewnego domu w Kew (Clearence Road), gdzie mieszkała
panna V. oraz dwie jej siostry
ześrodkować z siłą tak wielką, iż wydawało
mi się, że tam jestem w istocie. Podczas tego doświadczenia musiałem zasnąć
snem magnetycznym, gdyż nie postradałem świadomości, ale nie mogłem poruszyć
żadnym z członków. Nie zdawało mi się, abym utracił zdolność poruszania
nimi, ale nie mogłem podjąć niezbędnego ku temu wysiłku. Doznawałem uczucia,
iż ręce moje złożone na kolanach, mniej więcej w odległości sześciu cali,
miały się połączyć mimowolnie, zdawało mi się też, że spotkały się one,
chociaż miałem świadomość, że się nie poruszają.
O godzinie 10 wysiłek woli przyprowadził mnie do stanu zwykłego. Wziąłem
ołówek i na kartce papieru zaznaczyłem to, co tutaj opowiedziałem.
Tej samej nocy, idąc spać, powziąłem postanowienie ukazania się o północy
w frontowej sypialni domu, o jakim mówiliśmy przed chwilą, oraz pozostawania
tam dopóty, dopóki nie dam odczuć mojej obecności mieszkankom pokoju.
Nazajutrz, w sobotę, udałem się do Kew, chcąc spędzić wieczór, i spotkałem
się tam z zamężną siostrą panny V. (panią L.). Widziałem tę panią raz
tylko przed dwoma laty, na jakimś balu maskowym i zamieniliśmy ze sobą
nie więcej nad słów parę. Musiała ona postradać wszelką żywszą pamięć
mojej powierzchowności, jeżeli w ogóle zauważyła ją kiedykolwiek.
Ani przez chwilę nie pomyślałem o zadawaniu jej pytań co do przedsiębranego
przeze mnie doświadczenia, ale w toku naszej rozmowy opowiedziała mi,
że mnie dwa razy widziała bardzo wyraźnie nocy uprzedniej. Spędziła noc
przy Clarence Road i spała w pokoju frontowym. Około godziny pół do dziesiątej
może widziała mnie, jak przechodziłem przez korytarz z jednego pokoju
do drugiego, ku północy zaś, będąc najzupełniej rozbudzona, ujrzała jak
wszedłem do pokoju, w którym spała ona i jak, zbliżywszy się do niej,
brałem w rękę jej włosy
bardzo długie. Mówiła mi również, że widziadło
schwyciło ją za rękę, na którą patrzyło bardzo uważnie, tak iż opowiadająca
rzekła: "nie powinieneś pan przyglądać się liniom (ręki), gdyż nigdy nie
miałam żadnego nieszczęścia". Później obudziła siostrę swą, pannę V.,
której opowiedziała, co się jej przytrafiło. Wysłuchawszy jej opowiadania,
wyjąłem z kieszeni notatkę wczorajszą; pokazałem ją kilku z osób obecnych,
które przeczytały ją z wielkim zdziwieniem, pomimo niedowiarstwa.
Pytałem się panią L., czy nie marzyła czasem we śnie podczas widzenia
drugiego, ale odrzekła mi w sposób najbardziej stanowczy, że była całkiem
rozbudzona. Powiedziała mi, że nie pamiętała wcale mojej powierzchowności,
lecz że mnie poznała natychmiast, zobaczywszy mnie.
Pani L. ma wyobraźnię bardzo żywą. Powiedziała mi, że od dziecka podlega
różnym wrażeniom, przeczuciom itp. [Przypis autorów: Kiedy proszono p.
B., aby zwrot ten wytłumaczył
odpowiedział nam: nie słyszałem nigdy,
aby p. L. miewała halucynacje. Zjawiska, o jakich napomykani, są to po
prostu wypadki, które można wytłumaczyć stosunkiem telepatycznym pomiędzy
nią a p. L. Tak np. doznawała ona wrażenia, że on powróci niespodzianie,
podczas kiedy bawił w północnej Anglii. Kilka razy to się sprawdzało.].
Ale dziwny, cudowny zbieg godzin przekonał mnie, że to, co opowiedziała
ta pani, nie było następstwem li tylko jej wyobraźni. Na prośbę moją opisała
pokrótce swoje wrażenia i podpisała opowieść.
S.H.B.
Pan B. znajdował się w Southall, w chwili wykonywania próby; opowiadał
mi, że opis powyższy sporządzony był mniej więcej w dziesięć dni po doświadczeniu
oraz, że zawiera on w sobie no-itatkę, którą napisał w dzienniku tejże
nocy.
A oto opowiadanie pani L., doręczone panu B. "w kilka tygodni po wydarzeniu":
8. Wordsworth Road, Harrow
W piątek w dniu l grudnia byłam w gościnie u sioistry mojej, 21 Clarence
Road, Kew. O godzinie pół do dziesiątej wyszłam z sypialni mej po wodę
do łazienki i zobaczyłam wówczas wyraźnie pana B., którego dawniej widziałam
tylko raz, przed dworna laty. Szedł przede mną, zmierzając do sypialni
na końcu korytarza. Około godziny 11 poszliśmy spać, zaś o północy byłam
jeszcze całkiem przytomna. Wówczas otworzyły się drzwi, wszedł pan S.B.,
skierował się ku mnie i stanął, wsparłszy się kolanem o krzesło. Wziął
później w rękę moje włosy, a potem pochwyciwszy moją dłoń, przyglądał
się jej bardzo uważnie. "Ach! (rzekłam, zwracając się do niego), nie powinieneś
pan przyglądać się liniom, gdyż nigdy nie miałam żadnego nieszczęścia".
Później obudziłam siostrę. Nie byłam nerwowa, lecz podniecona. Bałam się,
aby nie zachorowała poważnie, gdyż w owym czasie była bardzo słabego zdrowia,
ale obecnie miewa się lepiej.
H.L. (Imię wypisano całkowicie.)
Panna Verity popiera opowieść tę w sposób następujący:
Przypominam
sobie bardzo dobrze, iż pani L. przed pobytem pana S.H.B. opowiadała o
swoich dwu widzeniach, z których jedno przytrafiło się o pół do dziesiątej,
drugie o północy. Kiedy pan S.B. przyszedł do nas, sio-stra opowiedziała
mu co zaszło; natychmiast wyjął z kieszeni kartę (czy papier
już nie
pamiętam), która zawierała opowieść o wydarzeniu dnia poprzedzającego.
Uważam świadectwo moje za równoznaczne ze świadectwem pani L., gdyż przypominam
sobie bardzo dokładnie, co działo się w ciągu owych dwu dni.
Siostra powiedziała mi, że nigdy nie doznawała halucynacji
z wyjątkiem
tej okoliczności jedynej.
L.S. Verity
Poprosiliśmy pana B.
mówią autorzy cytowanej książki
aby nas uprzedził,
kiedy zapragnie przedsięwziąć nowe doświadczenie. W poniedziałek dnia
24 marca
otrzymaliśmy pocztą list następujący:
Drogi Panie Gurney!
Nocy dzisiejszej około godziny 12 będę usiłował ukazać się pod Nr. 44
Norland Square; o wynikach zawiadomią Pana za kilka dni.
Szczerze itd.
H.S.B.
W ciągu następnego tygodnia otrzymałem list poniższy:
dn. 3 kwietnia 1834
Drogi Panie Gurney!
Mam przesłać Panu dziwną opowieść z powodu doświadczenia, jakie przedsięwziąłem
na pańskie żądanie, zachowując ściśle wszystkie, przepisane przez Pana
warunki.
Ponieważ zupełnie zapomniałem, której mianowicie nocy robiłem doświadczenie,
więc nie mogę powiedzieć Panu, czy świetnie, czy też umiarkowanie mi się
powiodło
a to dopóty, dopóki nie zobaczę listu wysłanego do Pana owego
wieczora.
Posławszy Panu list, uważałem za zbyteczne robienie notatki w dzienniku,
a stąd nie pamiętam dokładnie daty.
Jeżeli daty zgadzają się
powodzenie jest zupełne. Pokażę Panu wręczone
mi, podpisane przez świadków, opowiadanie.
Wczoraj wieczorem widziałem się z panią, która właśnie była pacjentką
(podmiotem)
a widziałem się po raz pierwszy od chwili doświadczenia.
Sama ona z własnej inicjatywy opowiedziała mi, co następuje, a co ja spisałem
podług jej dyktanda i z jej podpisem. Dzień i godzina "ukazania się" wymienione
są w opowiadaniu. Do Pana należy sprawdzenie
czy zgadzają się one z
tymi, jakie podałem Panu w liście. Zapomniałem o nich zupełnie, ale sądzę,
że są te same.
Oto jest opowiadanie:
44, Norland Square, W.
W sobotę wieczorem, dnia 22 marca, około północy doznałam jasnego wrażenia,
że pan B. był w moim pokoju. Widziałam go wyraźnie, będąc zupełnie rozbudzoną.
Zbliżył się do mnie i pieścił moje włosy. Sama udzieliłam mu tej wiadomości,
gdy przyszedł do nas w środę dn. 2 kwietnia, i opowiedziałam mu o godzinie,
oraz innych szczegółach zjawienia się bez żadnych z jego strony napomknień.
Postać, jaka mi się ukazała, zdawała się być żywa. Niepodobna w niej było
nie poznać pana B.
L.S. Verity
Panna A.S. Verity potwierdza to opowiadanie w słowach następujących:

Pamiętam, iż siostra mówiła mi, że widziała pana S.H.B., oraz, że dotykał
jej włosów. Opowiadała mi o tym, zanim jeszcze on przyszedł do nas dnia
2 kwietnia.
A.S. Verity
Oto opowiadanie samego pana B.:

W sobotę, dnia 22 marca, powziąłem postanowienie ukazać się o północy
pannie V., która mieszkała pod Nr. 44 Norland Square, Notting Hill; umówiłem
się wcześniej z panem Gurneyem, że mu poślę list tegoż wieczora, kiedy
będę chciał przedsięwziąć próbę
list z oznaczeniem godziny i szczegółów
doświadczenia. Posłałem mu więc notatkę podług obietnicy.
Mniej więcej w 10 dni po tym poszedłem do panny Verity. Opowiedziała
mi ona wówczas, że dnia 22 marca, o północy, widziała mnie bardzo wyraźnie
w swoim pokoju (będąc zupełnie rozbudzona), że nerwy jej doznały stąd
gwatłownego wstrząśnienia. Zmuszona była nawet przywołać z rana lekarza.
S.H.B.
Na nieszczęście w opowiadaniu pana B. nie ma wzmianki o jego zamiarze
wywołania w pannie V. wrażenia, że się bawiono jej włosami, ale dnia 21
sierpnia 1885 roku napisał on do mnie: "przypominam sobie, że miałem ten
zamiar". Ja sam (autor) przypominam, że rychło po wypadku powiedział mi
on, iż to właśnie nade wszystko uważał za dowód zupełnego udania się doświadczenia.
Doradziłem mu wtedy, aby w przyszłości usiłował obudzić w pacjentach swych
wrażenie, iż słyszą jakieś słowa, wrażenie mowy, zamiast wrażeń dotyku.
Zauważmy, iż we wszystkich tych różnorodnych wypadkach działacz ześrodkowywał
myśl na przedmiocie, jaki miał na widoku w chwili zaśnięcia. Panu B. nigdy
nie udawało się wywołać podobnego działania, gdy czuwał. Utrudnia to bardzo,
nakreślenie takiego planu doświadczeń, który by pozwalał obserwatorowi
pozostawać przy pacjencie. Powtarzanie owych doświadczeń nie jest również:
rzeczą łatwą: są one nieprzyjemne dla pacjenta i pociągają za sobą częstokroć
znaczne osłabienie nerwowe. Wartość doświadczeń zmniejsza się, gdy się
ich dokonuje na tym samym podmiocie; to też prosiliśmy pana B., aby spróbował
ich na nas, jakkolwiek wszakże kusił się o to kilkakrotnie, nigdy mu się
nie powiodło6.
Warto podkreślić, że cała książka Myersa, Gurneya i Podmore'a udokumentowana
jest w sposób podany wyżej.
Kolejny wypadek, który przytoczę, jest jeszcze bardziej niezwykły (oczywiście,
jeśli był prawdziwy), a to z następującego powodu. Jak już wspomniałem,
podmiot wysyłający sobowtóra zwykle wpada w specyficzny stan psychosomatyczny,
w którym świadomość w ciele fizycznym jest częściowo lub całkowicie wyłączona.
Wszystko, co czyni sobowtór poza ciałem osoby rzeczywistej pozostaje jej
albo nieznane, albo też po obudzeniu uświadamia sobie ona to z najwyższym
trudem. W poniższym wypadku zjawisko ma przebieg całkiem inny: osoba rzeczywista,
jak i jej sobowtór zachowują pełną świadomość i władze intelektualne,
wykonują równocześnie działania celowe zupełnie od siebie niezależne.
Fantom zajęty jest określoną pracą umysłową i oddziaływuje w sposób fizyczny
na przedmioty, człowiek natomiast obserwuje go w świetle dziennym, a zatem
manifestują się tu dwie odrębne inteligencje, podczas gdy osoby fizyczne
są całkowicie izomorficzne.
Doniesienie o swym niezwykłym przeżyciu z sobowtórem przekazał pisarzowi
i historykowi kultury, dr. Maxowi Kemmericho-wi inżynier doktor Karl Sch.
z gotowością podania każdemu zainteresowanemu adresu swego zamieszkania.
Należy podkreślić, że Max Kemmerich w opisany wypadek, który wydaje się
całkiem nieprawdopodobny, zaangażował cały swój autorytet naukowy i stanowczo
potwierdził jego prawdziwość.
W latach dwudziestych dr Karl Sch. mieszkał w Berlinie i był pochłonięty
konstrukcją budowy teatru. Pewnego dnia, pomimo intensywnych rozważań
i prac obliczeniowych, nie mógł rozwiązać problemu wiązania dachowego
i poszedł trochę zirytowany na obiad. W powrotnej drodze wstąpił jeszcze
do sklepu z cygarami, gdzie rozmawiał przez chwilę ze sprzedawcą nie zajmując
się świadomie swoją pracą i przed godziną drugą wrócił do swego pokoju
z zamiarem kontynuowania obliczeń. Wszedłszy do pokoju zauważył przy stole
do pisania jakiegoś mężczyznę pochylonego nad deską kreślarską i żarliwie
kreślącego. W pierwszym momencie zdenerwował się, że gospodyni w czasie
jego nieobecności wpuściła do pokoju jakiegoś obcego, zwłaszcza, że jego
prace nie zostały jeszcze złożone w urzędzie patentowym. Zamierzając obserwować
intruza niepostrzeżenie zajął bezszelestnie stanowisko przy drzwiach nie
zamykając ich. Wówczas ku swemu najwyższemu .zdumieniu rozpoznał w nieznanym
mężczyźnie siebie samego! Obserwował jak najdokładniej w jasnym świetle
sobowtóra stojącego przy oknie. Posiadał on takie samo ubranie, jakie
nosił on sam, brązowy hawelok, rozpoznał również rozdartą kieszeń, która
była uszkodzona dokładnie tak, jak kieszeń jego płaszcza. Sobowtór zdjął
kapelusz, ale on sam uczynił to samo po wejściu do pokoju! Inżynier dziwił
się, że fantom nie zdjął płaszcza, który przeszkadzał mu przy kreśleniu.
Przez około dziesięć minut, w każdym razie przez względnie długi czas,
obserwował doktor Sch. zjawisko, nie tylko zainteresowany, ale zdumiony.
Fantom pracował skrzętnie kreśląc coś ołówkiem. .Stopniowo obniżał się
on pod stół i inżynier zauważył
nie stwierdzając najmniejszej zmiany
w swym własnym ciele
jak jego nogi, jak gdyby rozpuszczając się, uległy
stopieniu, aż wreszcie fantom znikł całkowicie. Inżynier zbliżył się do
deski kreślarskiej, na której ku swemu najwyższemu .zdumieniu znalazł
graficzne rozwiązanie zadania. Podczas, gdy on sam kreślił przy pomocy
żółtego Kohinora wąskie kreski, to znaki wykonane przez fantoma były szerokie,
ale sporządzone słabo, tak że dawały się łatwo wyskrobać. Rozwiązanie
znalazł fantom w dającej się prawidłowo 'Skonstruować, i o ile to było
możliwe w odręcznym wykonaniu, w także prawidłowo narysowanej kopule,
o której sam inżynier nie myślał. Rysunek ten, który zresztą później z
innych powodów nie został zrealizowany, posłał doktor Sch. w oryginale
firmie Wilke w Hannowerze, gdzie prawdopodobnie jeszcze do dziś-spoczywa
w archiwum7.
Inżynier Sch. przeżył bilokację jeszcze jeden raz, gdy po wejściu do
pokoju zobaczył siebie samego siedzącego na sofie. W tym wypadku zgęszczenie
fantoma było mniejsze i "rozpuścił się"' on szybko nie wykonując żadnych
czynności. Zjawisko miało miejsce również w świetle dziennym.
A oto szereg innych wypadków wysyłania sobowtóra opisanych w literaturze
i przytoczonych przez znakomitego parapsychologa polskiego Józefa Świtkowskiego:
Zdolność ta jednak nie jest przywiązana wyłącznie do właściwości medialnych,
a przynajmniej do niewątpliwie stwierdzonych. Eksperymentator Harrison
dowiedział się na seansie [12 września 1863] za pomocą pukań, że to puka
duch jego własny; gdy nie uwierzył i przeszedł do drugiego (ciemnego)
pokoju, ujrzał tam "kilka obłoków jaśniejszych jak komety, na jednym końcu
zaokrąglanych, na drugim zaś spiczastych, a głos koło ucha rzekł mu: Jestem
tobą samym"8.
Córka pani J. wyszła w zimie do miasta, a zmarzłszy dotkliwie" .zatęskniła
żywo za domem. W tej chwili dwie pomocnice domowe pani J. ujrzały córkę
wchodzącą do domu, otwierającą drzwi i grzejącą przy kominku ręce w zielonych
rękawiczkach, jakich ta panna nie miała. Nagle zniknęła im z oczu, a przerażone
tym pracownice pobiegły opowiedzieć pani J. o zdarzeniu, obawiając się,
że to zła wróżba. Po godzinie wróciła do domu córka, zdrowa i cała, ale
... w zielonych rękawiczkach, które kupiła po drodze, aby uchronić ręce
od przemrożenia9.
W nocy "uczucie lodowatego zimna budzi równocześnie dwóch braci: spostrzegają
obaj postać ojca, stojącego między ich łóżkami i wzniesioną ręką wskazującego
na swe oczy".
O innym podobnym wypadku wspomina dr M. Thilo:
Sobowtóra widziała także kotka, siedząca prosto z sierścią zjeżoną i
mrucząca groźnie. Drzwi zatrzasnęły się i weszła postać, odziana w jakąś
mglistą masę; podeszła do dr. Thilo wywołując wrażenie lodowatego chłodu
po czym zgęściła się, poznał w niej swego zmarłego właśnie przyjaciela10.
Znany w USA prelegent wędrowny, Thomas Benning, wysłał do .miejscowości
Troy list z zawiadomieniem, że z powodu bólu gardła nie będzie miał tam
wykładu następnego dnia. Wieczorem po wysłaniu listu doszedł do wniosku,
że list na czas nie dojdzie, a myśląc o tym mimowolnym zawodzie, jaki
sprawi w Troy jego nieobecność, był tym bardzo zmartwiony, aż wreszcie
usnął. Nazajutrz rano list do Troy rzeczywiście nie doszedł; gdy jednak
zebrani czekali na próżno, rozległo się znane im pukanie do drzwi, a po
otwarciu stanął w nich Benning, jak gdyby nieprzytomny, mrucząc coś niskim
głosem >o przeszkodach w wygłoszeniu wykładu. Dwaj obecni, zamknąwszy
drzwi wejściowe na klucz, ujęli go pod ręce, aby go wprowadzić do sali,
ale roztrącił ich, zbiegł szybko po schodach i zatrzasnął drzwi za sobą.
Pobiegli za nim i spostrzegli, że drzwi są nadal na klucz zamknięte, a
Benning zniknął. Niebawem nadszedł list Benninga donoszący, że jest chory
i domyślono się, że przed chwilą był to tylko jego sobowtór11.
Pan Primavesi opowiada: Miałem właśnie udać się na spoczynek, gdy nagle
wydało mi się, że jestem u znajomej pani za miastem i widzę w jej pokoju
jasną lampę po prawej stronie. Ocknąwszy się zauważyłem, że jest godzina
23, minut 47, po czym położyłem się i zasnąłem. Nazajutrz odwiedziłem
tę panią, a nim wspomniałem o mym widzeniu, znajoma rzekła: Widziałam
pana tu wczoraj wieczorem patrzącego na mnie w milczeniu; a na zapytanie,
dlaczego tak późno, nic pan nie odrzekł i zniknął powoli, jakby stopniał.
Zegarek wskazywał godzinę 23 minut 45, a lampa (o którą Pronia-vesi zapytał)
stała nie na zwykłym miejscu, lecz rzeczywiście po prawej stronie12.
Pani Zofia siedzi na kanapie obok pani N., której córka gra właśnie na
fortepianie. Zofia opiera się wygodnie, zamyka oczy i w myślach idzie
do fortepianu, przy czym spostrzega, że pani N. ze zdumieniem spogląda
to na nią, to na miejsce obok fortepianu. Wraca wtedy do ciała, otwiera
oczy i dowiaduje się, że pani N. widziała ją w dwóch miejscach naraz:
na kanapie i koło fortepianu13.
Pani M. widzi swego znajomego, Alberta, wchodzącego; zrywa się, przysuwa
mu stołek do ognia, bo zimno i śnieg pada, zarzucając mu, że przyszedł
bez płaszcza. Albert idzie przez pokój i siada przy kominku, ale nic nie
mówi; chwieje tylko głową, a ręką wskazuje na pierś. Myśląc, że on nie
może wydobyć głosu z powodu przeziębienia, pani M. nie zadaje mu dalszych
pytań, tylko powtarza wyrzuty o brak płaszcza. Obecny w pokoju dr G. zapytuje
z przerażeniem, do kogo ona mówi, i dopiero od niego pani M. dowiaduje
się, że Albert umarł przed godziną14.
A oto kolejne zdarzenie:
Dobrze poświadczony wypadek bilokacji podaje J. S. Jensen, prezes towarzystwa
duńskiego Psykisk Oplysningferening. Żona pana Jensena, fińskiego pochodzenia,
ma niewątpliwe uzdolnienia medialne, chociaż one rzadko się objawiają.
Przed kilku laty przebywała na wyspie Bornholm na rekonwalescencji po
chorobie, a mąż podróżował w interesach, jako wydawca książek. Pewnej
nocy zbudziła ją gwałtowna burza i wywołała w niej taką obawę, że pani
Jensen zapragnęła nawiązać łączność z mężem. Nie wiedząc, w jakiej miejscowości
on w danej chwili przebywa, skupiła się tylko wewnętrznie na jego osobie
szukając go z wytężeniem. Nagle ujrzała go przed nieznanym jej domem,
wchodzącego do jakiegoś pokoju. Widziała, jak rozebrał się i położył do
łóżka, przy czym zauważyła, że zapomniał nasmarować się maścią, którą
mu dała przed wyjazdem. Pomyślała sobie z niezadowoleniem: "No, jednak
zapomniał o tym naprawdę; tak to jest zawsze, gdy mnie przy nim nie ma".
Uspokojona wewnętrznie ujrzeniem go, wróciła do ciała i zaraz rano w liście
do niego opisała dokładnie, co widziała w nocy.
Tej samej nocy mąż jej znajdował się w miejscowości Randers, w której
żona nigdy nie była. Zmęczony położył się spać w pokoju hotelowym, lecz
nagle obudził się i ujrzał przed sobą postać żony. Była ubrana tak jak
zwykle, ale młodsza, piękniejsza, i wydała mu się jakby uduchowiona. Przeraził
się tym zjawiskiem, nie wiedząc, co ono ma oznaczać, ale uspokoił go trochę
pogodny wyraz twarzy u żony, która nie mówiła zresztą ani słowa i po chwili
zniknęła. Wczesnym rankiem wysłał do niej telegram umyślnie błahej treści,
aby nie niepokoić rodziny. Na drugi dzień odesłano mu z Kopenhagi list
żony, który wyjaśnił mu przyczynę zjawiska i zawierał tak dokładny opis
domu i sytuacji, że stwierdzał prawdziwość jej widzenia ponad wszelką
wątpliwość15.
Zdolnością bilokacji całkowitej odznaczał się Teofil Modrzejewski, najsłynniejsze
polskie medium. Kilkakrotnie obserwował u niego ten fenomen Norbert Okołowicz,
który opisał go dokładnie w swej książce16. Oto jego relacja:
Kilkakrotnie zdarzało się osobom (pozostającym z nim w bliższych stosunkach)
obserwować mglistą postać medium najczęściej wieczorem lub w nocy u siebie
w mieszkaniu. Pojawienie się jej było krótkotrwałe, a porozumieć się z
nią można było tylko czasami, szeptem albo pukaniem. Robiła na ogół wrażenie
mglistej i powiewnej, jakkolwiek chwilami nie różniła się niczym od żyjącego
człowieka. Czasami znów rozwiewała się szybko, a z miejsca, gdzie zniknęła,
odzywały się porozumiewawcze stukania. Prawie zawsze po zniknięciu tego
zjawiska telefonowano do Modrzejewskiego do domu, najczęściej budząc go
wtedy ze snu. Obecność jego w domu sprawdzić można było zawsze, o ile
Modrzejewski był w Warszawie, zdarzały się bowiem takie wypadki także
i wtedy, gdy przebywał za granicą. Stwierdzono przy tym, że postać ta
odziana była w ubranie podobne do tego, jakie w danej chwili miało medium
na sobie. Raz nawet dr Gustaw Geley (listopad 1920) widział Modrzejewskiego
w pobliżu jego dawnego mieszkania w Paryżu i to wtedy, kiedy Modrzejewski
był w Warszawie, co po powrocie do Paryża udowodnił za pomocą paszportu.
Modrzejewski interpelowany w tej sprawie pamiętał zazwyczaj szczegóły
swojej "wizyty" i przyznawał, że może to robić świadomie, podczas kiedy
dawniej podobne wycieczki przytrafiały mu się często bez jego świadomej
woli.
Podobny proces zdaje się zachodzić i w czasie seansów materia-lizacyjnych
i trwa tym silniej, w im głębszy stan zapada medium. Często widziano Modrzejewskiego
ukazującego się u znajomych. w tym czasie, kiedy odbywał się seans.

Przypuszczenie, iż medium najczęściej eksterioryzuje się w czasie seansów
dałoby się poprzeć też i wrażeniem jego psychicznej nieobecności [tj.
wrażeniem przemieszczenia świadomości gdzieś poza miejsce obserwowane].
Bywały też wypadki, kiedy na seansie stwierdzono oświetlającą się i robiącą
wrażenie żyjącej, postać Modrzejewskiego, obok drugiej jego postaci, siedzącej
na miejscu medium i robiącej wrażenie zupełnie pozbawionej życia (seans
w dniu 2 sierpnia 1923 roku). Oto dosłowny fragment protokółu z wymienionego
posiedzenia:
W drugiej połowie seansu ukazała się zjawa zupełnie podobna do medium
[tj. Teofila Modrzejewskiego] tylko młodsza, i oświetlała się własnym
niebieskawym światłem, trzymanym w lewej dłoni. Równocześnie obok tej
zjawy ukazała się zjawa młodej dziewczyny, widocznej w świetle emanowanym
przez pierwszą zjawę. Po chwili obie zjawy przysunęły się do medium i
wtedy można było dokładnie zaobserwować, jedną postać Modrzejewskiego,
siedzącą bez ruchu i wyglądającą jak martwa, drugą zaś żywą, stojącą obok
wraz z postacią młodej dziewczyny.
W pierwszym okresie medialności stwierdzono podobny wypadek, lecz w nieco
odmiennych warunkach.
Otóż jedna z osób, trzymająca [fosforyzujący]
ekran w ręku, po oświetleniu jednej z ciemnych zjaw, stwierdziła ze zdziwieniem,
że jest to twarz medium [Teofila Modrzejewskiego], lecz z długą brodą,
taką samą, jaką Modrzejewski nosił dawniej i zgolił na parę dni przed
seansem.
Twarz ta zbliżyła się do głowy medium (będącego wówczas w pół-transie)
po czym w świetle ekranu obecni mieli możność stwierdzenia, że obie twarze
są zupełnie podobne i posiadające cechy życia, a tylko długą brodą odróżniają
się od siebie (seans w dniu 17 marca 1920 roku w Warszawie).
Fenomen ten widziały następujące osoby: Juliusz German (literat), Ludomira
Grzelichowska, Norbert Okołowicz (podpułkownik), Stanisław Rembski i Wanda
Rydzewska. Osoby te podpisały powyższy protokół.
Autor podaje kilka informacji dotyczących warunków, w jakich odbywał
się ostatni seans:
Temperatura w pokoju seansowym wynosiła 15C. Siła lampki elektrycznej
(osłoniętej czerwonym kloszem), stojącej na kominku, wysokim 1 m 50 cm
od środka stołu, przy którym siedzieli uczestnicy seansu, była taka, że
można było przy jej świetle odczytać godzinę na małym zegarku na odległość
50 cm od lampy. Drzwi pokoju podczas seansu były stale zamknięte na klucz.
Uczestnicy siedząc dokoła stołu trzymali się za ręce, kontrolując medium
bez przerwy przez cały czas trwania seansu.
Puls medium przed seansem
wykazywał około 80 uderzeń na minutę; po saansie puls osłabiony, lecz
za to przyspieszony, do 120 uderzeń na minutę17.
Oprócz opisanych fenomenów eksterioryzacji i bilokacji Modrzejewskiego
zostały zarejestrowane przez Norberta Okołowicza, na jego seansach, bilokacje
innych osób znajdujących się wówczas w bardzo dużym oddaleniu:
W czasie seansu, w dniu 22 marca 1924 roku, jedna z uczestniczek, pani
Janina Czuprykowska, przelękła się bardzo, ujrzawszy zjawę podobną do
jej ojca, stale mieszkającego na Kujawach [seans odbywał się w Warszawie
w gabinecie pułkownika Okołowicza]. Zjawa (przedstawiająca popiersie starszego
mężczyzny z brodą) widoczna była i dla reszty uczestników, ukazała się
dwukrotnie w świetle ekranu i robiła wrażenie, jak gdyby miała błędny
i nieprzytomny wyraz oczu. Po seansie, uczestniczka ta w obawie, czy jej
ojcu coś nie grozi, zwróciła się telegraficznie, a potem listownie o wiadomości.
Po pewnym czasie okazało się, że ojciec pani Janiny Czuprykowskiej żyje,
przebywa jednak na rekonwalescencji po ciężkiej i nagłej chorobie. Jak
potem stwierdzono, akurat w chwili, gdy odbywał się omawiany seans, leżał
on nieprzytomny w dużej gorączce.
W dwu innych wypadkach nie sprawdzano, co się działo w danej chwili z
osobami, do których podobne zjawy pojawiły się na seansie.
Niezwykłe uzdolnienia Teofila Modrzejewskiego nie należały w Polsce do
wyjątkowych. Zdolnością wydzielania, w sposób całkiem świadomy, widzialnego,
zmaterializowanego sobowtóra i przesyłania go na dość duże odległości
odznaczał się także słynny jasnowidz polski okresu międzywojennego, inż.
Stefan Ossowiecki (1877
1944). Zachowało się kilka interesujących relacji
o jego osobie. Jest opis jednego z eksperymentów, sporządzony przez samego
Ossowieckiego (i zweryfikowany przez naocznego świadka), zamieszczony
w jego pracy pt. Świat mego ducha i wizje przyszłości. Oczywiście należy
żałować, że ta niezwykła próba nie została wykonana na przykład w Instytucie
Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego w obecności poważnego ciała naukowego
i przy zastosowaniu choćby aparatu filmowego i fotograficznego. Niestety,
poważnych uczonych nie interesowały tego rodzaju zagadnienia...
W części eksperymentalnego działu mojej książki muszę jeszcze wspomnieć
o kilku doświadczeniach niezmiernie ciekawych i doniosłych, a bardzo niebezpiecznych
dla zdrowia i życia.
Jest to mianowicie ukazywanie się w astralu, przy nie traceniu kontaktu
z ciałem fizycznym. Takich eksperymentów w Polsce dokonałem siedem. [...]
Pierwszy zrobiłem w obecności dr. Gustawa Geleya, który namówił mnie
do tego rodzaju doświadczeń.
Dla zrobienia tego eksperymentu wybrałem panią Jerzową Leszczyńską, artystkę
Teatru Polskiego, obecnie panią Jackowską. Zaprosiłem się do pani Leszczyńskiej
na wieczór i przez cały czas wpatrywałem się w szczegóły mieszkania, wchłaniając,
o ile tylko mogłem, otaczającą mnie atmosferę. Zaznaczyć muszę, że nie
uprzedzałem wcale pani Leszczyńskiej, że zamierzam zrobić z nią doświadczenie.
Między godziną 10 a 11 wieczorem powróciłem do domu, gdzie na mnie czekali
już pani W. i dr Geley. Na stole zauważyłem przygotowaną strzykawkę z
kamforą, co, muszę przyznać, nie zrobiło na mnie przyjemnego wrażenia.
Mieszkałem wtedy [w Warszawie] przy ul. Trębackiej Nr 11, pani Leszczyńska
przy ul. Smolnej Nr 34.
Usiadłem wygodnie w głębokim fotelu i zacząłem sugestionować swoją świadomość,
trzymając przed oczami kryształową kulę. W tej chwili z całej mocy starałem
się odtworzyć wnętrze mieszkania pani Leszczyńskiej oraz jej właścicielkę.
Zrobiłem to z takim wysiłkiem, że zupełnie straciłem świadomość swego
"ja" i w tej samej chwili już byłem w pokoju pani Leszczyńskiej.
Pani Leszczyńska zaczęła krzyczeć: "Ossowiecki! Ossowiecki! Ossowiecki!"
Krzyknęła, o ile pamiętam, trzy razy, zerwała się ze snu, oprzytomniała
i zapaliła światło. Trwało to kilka dobrych chwil. Cała moja postać jakby
płynęła w powietrzu, nie czułem rąk, ni nóg. Ani słowa nie mogłem przemówić,
a strach śmierci mnie ogarnął na myśl, jak ja powrócę i czy w ogóle powrócę.
Zupełnie wyraźnie, wyraźniej, niż byłoby to w rzeczywistości, widziałem
panią Leszczyńską i cały jej pokój. Po chwili z wolna zacząłem się budzić.
Geley miał już .strzykawkę z kamforą w ręce, gdyż serce moje przestawało
bić. Ocknąłem się nareszcie i zacząłem opowiadać wszystko, co widziałem
i odczuwałem.
Zatelefonowaliśmy nazajutrz z rana do pani Leszczyńskiej. Pan Geley zaprosił
ją i mnie na godzinę 12 do restauracji. Pani Leszczyńska była pod wielkim
wrażeniem nieoczekiwanego zjawiska. Opowiedziała w szczegółach wszystko,
jak było, a co zgadzało się najzupełniej z moją relacją, jaką zdałem dr.
Geleyowi bezpośrednio po eksperymencie.
Pojechaliśmy zaraz do mieszkania pani Leszczyńskiej, gdzie wskazałem
najdokładniej, przez jaką ścianę tu wchodziłem, gdzie stałem, co również
odpowiadało rzeczywistości. Doświadczenie to przypłaciłem dwutygodniową
chorobą, bo wskutek wyjścia w astralu straciłem dużo fosforu, bolały mnie
kości i głowa, cierpiałem również na serce18.
Istnieje również dokładna relacja z tego wydarzenia Anny Jac-kowskiej,
primo voto Jerzowej Leszczyńskiej, zanotowana przez Adama Grzymałę-Siedleckiego.
Oto jej zeznanie:
W roku 1921 czy 1922 (nie jestem pewna daty) na herbacie u nas na Smolnej
opowiadał Ossowiecki przedziwne historie swego rozdwojenia i zjawiania
się u kogoś o naznaczonej godzinie. Ponieważ absolutnie w to nie wierzyłam,
twierdziłam, że ze mną nie udałoby się takie doświadczenie; zapowiedział,
że dziś w nocy zjawi się w oknie mojego pokoju, budząc mnie. Zapomniałam
o tej rozmowie i najspokojnie zasnęłam. Nagle (później zobaczyłam, że
było po pierwszej w nocy) obudziło mnie coś, niesamowite uczucie, obecność
jakby kogoś i blask w oknie, a noc była bezksiężycowa; zwróciłam głowę
ku oknu i z przerażeniem zobaczyłam Ossowieckiego, siedzącego jakby w
fotelu, głowa naturalnej wielkości, patrzącego ku mnie w natężeniu. Okropnie
się zlękłam, zdrętwiałam, a nie mogąc przetrzymać tego widoku, ukryłam
głowę w poduszkę. Wszystko musiało trwać krótko, z wolna zwróciłam znowu
oczy ku oknu, widziadło blakło; wyraźnie widziałam u Ossowieckiego bolesny
wyraz, a nawet jakby lęk. Postanowiłam nie dzwonić pierwsza, a czekać,
co powie sam Ossowiecki. Zadzwonił rano, mówiąc, że nigdy już takiej próby
z sobą nie zrobi; twierdził, że bardzo się męczył i z trudem i bólem wrócił
z tej wędrówki do siebie. Ciekawe, że nie znając mojego pokoju [tj. sypialni],
najdokładniej go opisał
jeszcze ciekawsze, że drobiazgowo opowiedział,
co się ze mną działo: mój lęk, chowanie się itd.19
Przedstawione relacje Ossowieckiego i Leszczyńskiej są bardzo ciekawe,
niemniej należy podkreślić, że występuje w nich sprzeczność. Oto Ossowiecki
pisze, że nie uprzedzał pani Leszczyńskiej o swym "przyjściu", podczas
gdy pani Leszczyńska podaje, że zapowiedział on swą "nocną wizytę", będąc
przedtem u niej "ma herbacie". Może niezgodności te wyniknęły z zapomnienia
lub pomieszania faktów, które miały miejsce w różnym czasie.
W związku z powyższym wydarzeniem A. Grzymała-Siedlecki stwierdza, co
następuje:
Zachodzi ważne pytanie: czy i w jakim stopniu wyczerpywały go nerwowo
dokonywane eksperymenty?
Jeżeli chodzi o jego własne zaświadczenie w tej sprawie, to przyznawał,
że kosztują go psychiczne próby (a i osiągnięcia), w zakresie tzw. rozdwojenia
jaźni20. [...] W kilkanaście lat później o tym samym fakcie
słyszałem z ust Ossowieckiego, gdy przyznawał się, że rozdwojenie osobowości
nie jest dla niego rzeczą tak łatwą, jak doprowadzenie się do stanu nadwidzenia.
[...] Gdy do tamtych eksperymentów przystępuje bez żadnych "rekwizytów"
I bez specjalnego nastroju, to tu, na przykład przed "wizytą" metapsychiczną
u pani Jerzowej Leszczyńskiej, musiał mieć zapewnienie zupełnego odosobnienia,
wysiłkiem i to dużym wysiłkiem woli wprowadzał się w stan somnambuliczny,
wpatrywał się uporczywie w jeden i ten sam punkt: w wodę wypełniającą
wazon z opalizującego szkła etc., słowem przejść przez okres psychonerwowy,
który go post factum doprowadził do znacznego wyczerpania sił, tak że
postanowił raz na zawsze dać pokój próbom rozdwajania jaźni21.
Stefan Ossowiecki nie dotrzymał tego przyrzeczenia. Oto jeszcze jedna
relacja z podobnego eksperymentu przeprowadzonego w obecności wielu osób
w kilka lat później:
Działo się ito w roku 1924 czy 1925. Pewnego popołudnia na werandzie
kawiarni Europejskiej spotkało się towarzystwo w osobach: popularnej w
tym czasie aktorki Sulimy, jej koleżanki, pułkownika Pasellego i Mazarakiego,
potem dołączyli do nich inżynier Ossowiecki i Aleksander Olszakowski.
Rozmowa potoczyła się w kierunku eksperymentów Ossowieckiego [dotyczących
esteriaryzacji], o których w Warszawie było głośno. [...]
Ustalono dzień i godzinę eksperymentu. Kulminacyjny moment doświadczenia
miał nastąpić w mieszkaniu aktorki, przy ul. Hożej (na trzecim piętrze),
dokładnie o godzinie pierwszej po północy, kiedy ruch uliczny zamiera,
w obecności świadków pod przewodnictwem płk. Pasellego.
Natomiast Ossowiecki z inną grupą świadków pod przewodnictwem Mazarakiego,
miał tymczasem znajdować się w gabinecie w restauracji hotelu Bristol
na Krakowskim Przedmieściu. [...] Zbliżała się pierwsza po północy. Pilnie
obserwowano Ossowieckiego. Zachowanie się jego nie zdradzało ani specjalnego
.skupienia, ani zdenerwowania. Na pięć minut przed pierwszą, wstał od
stołu I zamknął na klucz drzwi wejściowe do gabinetu. Mazaraki wyłączył
telefon i zasłonił okno kotarą.
Następnie Ossowiecki zwrócił się do obecnych, a specjalnie do lekarza,
uczestniczącego w seansie, aby nikt, gdy zapadnie w trans nie zbliżał
się, a tym bardziej nie dotykał, bo wówczas "mogę już nie wrócić". Usiadł
w kącie gabinetu. Zgaszono górne światła żyrandoli. Zapadła cisza. Panował
półmrok.

Byliśmy
jak mi opowiadał Mazaraki [mówi autor niniejszego opowiadania,
Anatol Wroński]
wpatrzeni w Ossowieckiego. Stawał się coraz bledszy.
Prawie nie oddychał. Gdzieś wybiła godzina pierwsza. Ossowiecki jakby
zesztywniał. Wyglądał na śpiącego. Wtem cera Ossowieckiego nabrała koloru
szarego. To zaniepokoiło doktora. Cicho stąpając po dywanie podszedł i
dotknął ręki inżyniera. Był przerażony. Wyszeptał:
Proszę państwa, on
nie żyje! nie ma tętna!

Wszyscy zdrętwieliśmy
relacjonował Mazaraki.
Postanowiliśmy jednak
czekać, w myśl zarządzenia Ossowieckiego. Była pierwsza minut cztery,
kiedy Ossowiecki ku naszej radości obudził się. Głęboko westchnął. Półprzytomnymi
oczyma rozejrzał się. Powoli wstał i zapytał:

Co się stało? dlaczego jesteście tak przestraszeni?
Zwracając się
do lekarza powiedział:
Miałem dużo szczęścia, że pan mnie dotknął dopiero
wtedy, kiedy już wróciłem z Hożej, bo inaczej byłoby po mnie. A uprzedzałem
żeby nie dotykać mnie.
Teraz wszyscy zrozumieli dlaczego Ossowiecki unikał takich doświadczeń:
zagrażały jego życiu.
Przenieśmy się teraz na Hożą do aktorki Sulirny, gdzie miał nastąpić
kulminacyjny moment doświadczenia. W całości zacytuję relację bezpośredniego
świadka seansu, płk. Pasellego:
Noc była bezksiężycowa i wyjątkowo pochmurna. Na piętnaście minut przed
pierwszą zakończyliśmy ostatniego robra. Zgodnie z poleceniem Ossowieekiego,
ustawiliśmy krzesła rzędem tak, aby siedzący byli zwróceni twarzą do okna
wychodzącego na słabo oświetloną ulicę Hożą. W salonie przygaszono światła,
pozostawiając tylko jedną, stojącą lampę, nakrytą niebieskim abażurem.
Telefonicznie sprawdziliśmy z Ossowieckim nasze zegarki. Jako przewodniczący
jurorów zamknąłem drzwi do -salonu i wyłączyłem telefon. Nakazałem bezwzględną
ciszę, jak sobie tego życzył Ossowiecki. Byliśmy podekscytowani, zwłaszcza
gospodyni. W sąsiednim pokoju wybiła godzina pierwsza po północy.
Nagle zauważyliśmy w oknie jakiś daleki, nikły, a potem coraz intensywniejszy
świetlny punkt, o zielonkawym zabarwieniu. Powiększał się, zbliżał fosforyzując,
wypełniając sobą prawie połowę okna. Stopniowo zaczęła wyłaniać się jakby
wyrzeźbiona przezroczysta, ale wyraźna, uśmiechnięta twarz Ossowieckiego.
Pozdrowił nas ręką i posłał całusa. Powoli widmo zaczęło blednąc, gasnąć,
aż zupełnie rozpłynęło się w ciemnościach nocy. Oszołomieni, w milczeniu
patrzyliśmy to na siebie, to w okno.
Spojrzałem na zegarek. Były dokładnie cztery minuty po pierwszej. Wstałem
i włączyłem telefon, a potem wszystkie światła w salonie22.
Obok Teofila Modrzejewskiego i Stefana Ossowieckiego należy jeszcze wymienić
Czesława Czyńskiego (1859
1932), o pseudonimie "Punar Bhava", "mistrza"
Zakonu Martynistów, a będziemy mieli trzech Polaków, którzy wsławili się
opisanymi doświadczeniami w dziedzinie praktyk bilokacyjnych. Czesław
Czyński również potrafił świadomie
jak twierdzą świadkowie tych doświadczeń

wysyłać swego zmaterializowanego sobowtóra. O jednej z takich jego "wycieczek"
opowiedział autorowi niniejszej pracy dr Włodzimierz Tarło-Maziński, który
osobiście znał Czyńskiego. Według tej relacji niezwykły gość zmaterializował
się w sposób niespodziewany w mieszkaniu Tarło-Mazińskiego, rankiem, gdy
przebywał on jeszcze w łóżku. "Wizyta" trwała krótko, sobowtór dobrze
widzialny wyszeptał kilka słów powitania, po czym zniknął. Tarło-Maziński
był przerażony tym spotkaniem.
Inny eksperyment Czyńskiego, w którym sobowtór również przemawiał
wypadek
spotykany niezmiernie rzadko
miał według słów redaktora Bolesława Wójcickiego

przebieg następujący:
Zaproszony byłem raz na seans ze [znanym medium warszawskim], Janem Guzikiem,
z którym oczywiście seansowałem już nieraz i przedtem. Wiedząc o zdolnościach
Czyńskiego dowolnego wysyłania swego sobowtóra i pragnąc urozmaicić seans,
udałem się do niego i zaproponowałem jakiś objaw, po którym moglibyśmy
przekonać się o jego obecności.

Dobrze
odpowiedział Czyński
postaram się zjawić o godzinie 9.30
wieczorem. Ale niech Pan weźmie ze sobą jabłko i położy na szafie lub
komodzie. Może uda mi się podzielić je na części i rozdać obecnym.
W dniu seansu kupiłem ładne jabłko, pokazałem je wszystkim zebranym,
że jest nietknięte i położyłem na kredensie w głębi pokoju. Zgaszono światło,
zaczęły się pukania, dotknięcia światełka... nagle wszystkie objawy ustały,
a rozległ się głos Czyńskiego: "Dobry wieczór; przyszedłem nieco wcześniej"

(Była godzina 9.22). Usłyszeliśmy głuchy stuk spadającego jabłka, po
chwili zaś poczuliśmy jego zapach, nawet srnak, gdyż niewidzialna ręka
wsunęła w usta uczestników seansu po kawałeczku pokrajanego jabłka23.
Pragnę nadmienić, że wymieniony wyżej Jan Guzik w młodym wieku również
ulegał bilokacji. Jeden z eksperymentatorów, pan S., ziemianin, który
urządzał seanse z tym medium, podówczas zatrudnionym w jego kolonii w
charakterze ogrodnika, opowiada co następuje:
Pewnego wieczoru urządziliśmy seans, który odznaczył się bardzo poważnymi
objawami. Medium, wbrew swemu usposobieniu, zapadło tym razem w głęboki
trans, trwający przez całe prawie posiedzenie. Gdy dość późno w nocy skończyliśmy
seans i Janek wrócił do swego domu o jakie pół wiorstwy odległego od miejsca
zebrania, zaraz na progu matka go zapytała, jak ma sobie wytłumaczyć dziwne
jego, przed paru godzinami, zachowanie.

Co chcesz matka przez to powiedzieć?
pyta zdziwiony chłopak.

Och, nie udawaj, a przecież była może dziewiąta; gdy zapukałeś do drzwi,
otworzyłam je, bo jeszcze nie spałam. Wszedłszy, nic do mnie nie mówiąc,
począłeś zrzucać z siebie ubranie, kładłeś je mrucząc coś do siebie, na
zwykłym miejscu, a ukląkłszy następnie do pacierza i odmówiwszy go, jak
gdyby nigdy nic wszedłeś do łóżka i kołdrą się okryłeś. Raptem ni z tego
ni z owego, jakby coś sobie przypomniawszy, zerwałeś się z pościeli na
równe nogi, ubrałeś się na nowo i słowa nie rzekłszy, wypadłeś z izby.
Janek z szeroko otwartymi oczyma słuchał swej matki, a następnie wzruszywszy
ramionami i uśmiechnąwszy się, bo bajania owe brał za senne marzenie opowiadającej,
padł znużony na łóżko, które w istocie było posłane, jakby je ktoś przed
chwilą opuścił. Nazajutrz zapytywani sąsiedzi stwierdzali, iż rzeczywiście
matka Janka wypytywała ich wczoraj około godziny dziewiątej wieczorem,
czy nie wiedzieliby, co mogło stać się z jej jedynakiem, który tak nagle
z izby wybiegłszy, gdzieś się zapodział24.
Wróćmy jeszcze do Czyńskiego. Duży rozgłos przyniosła mu sprawa kryminalna
inżyniera Andrzeja Gilewicza. Opisał on ją w oddzielnie wydanej broszurze25.
W roku 1909 w jednym z hotelików, w Lesztukowym Pereułku w Petersburgu
zostały znalezione zmasakrowane zwłoki. Z zapisów w księdze hotelowej
oraz z dokumentów znajdujących się w ubraniu ofiary wynikało, że jest
to trup wymienionego wyżej inżyniera Gilewicza. Śledztwo wykazało jednak,
że zwłoki nie są zwłokami Gilewicza, natomiast że on sam popełnił to morderstwo,
symulując w ten sposób własną śmierć celem otrzymania polisy na 250 000
rubli. Morderca znikł bez śladu. Aresztowano jego matkę i brata, Konstantego,
który w więzieniu z rozpaczy popełnił samobójstwo. Czas mijał, a śledztwo
utknęło w martwym punkcie; ustalono jedynie, że zamordowanym był jakiś
Andrejew.
Dnia 24 października 1909 roku w numerze 293 "Gazety Petersbuskiej" został
opublikowany ironiczny artykuł, którego autor zwrócił się do petersburskich
magów, hipnotyzerów i jasnowidzów o wyjaśnienie krymianalnej zagadki.
Wezwanie nie pozostało bez odpowiedzi.
W kilka dni później do redakcji nadszedł list polecony (kwit pocztowy
Nr 16) podpisany przez "Okultystę". Autor zarezerwował sobie prawo ujawnienia
się w redakcji za okazaniem banknotu trzyrublowego Nr 568495. "Gazeta
Petersburska" w Nr. 295 z dnia 27 października 1909 roku wydrukowała część
tego listu o następującej treści:
Powiedzcie zainteresowanym sprawą Gilewicza, że żywy on do Rosji nie
wróci, nie ma go w Kijowie, ani w Odessie, ani w Konstantynopolu, ani
w Serbii, niedawno przybył on do Niemiec, kierując się do Francji, gdzie
w Hawrze wsiądzie na statek odpływający do Ameryki Południowej; towarzyszy
mu kobieta. [...] Powiedzcie również, że brat Gilewicza
Konstanty jest
zupełnie
niewinny i nie ma nic wspólnego z tą sprawą brata; że trup ofiary nie
przynależy do żadnej z przypuszczalnych osób (to znaczy osób przypuszczalnych
przed 26 października), ale będzie rozpoznany po dwóch miesiącach i okaże
się, że będzie to zupełnie nowa osoba.
Inżynier Gilewicz został aresztowany 16 grudnia 1909 roku w Paryżu. Według
doniesień prasowych i świadectwa urzędnika policji Kuncewicza miał on
zamiar udać się statkiem do Ameryki, ale mu coś przeszkodziło w realizacji
tego. W przeddzień aresztowania podejrzanego, tj. 15 grudnia 1909 roku
ujawnił się w redakcji "Gazety Petersburskiej" autor przytoczonego wyżej
listu. Był nim Czesław Czyński. Oprócz banknotu okazał on brudnopis listu
i kwit pocztowy. Jednocześnie wysłał artykuły do gazet: "Wiadomości giełdowe",
"Herold", "Journal de St. Peterburg" i polskiego "Dziennika Petersburga".
"Obwieszczenie mego magicznego doświadczenia
mówi Czyński
miało na
celu wskazanie wszystkim na istnienie nowej nauki, która namacalnymi faktami
obala niewiarę i sceptycyzm pozytywistów". Odnalezienie Gilewicza odbyło
się w wyniku eksterioryzacji Czyńskiego. Szczegóły owej "wędrówki astralnej"
i poszukiwania Gilewicza zostały dokładnie opisane przez autora w jego
cytowanej książce.
"Gazeta Peresbuska" w następujący sposób podsumowała omawianą sprawę:
W tej chwili odebraliśmy wiadomość o aresztowaniu inżyniera Gilewicza
w Paryżu i o jego samobójstwie (Gilewicz widząc, że nie ma wyjścia, poprosił
o zezwolenie udania się do toalety i tam zażył truciznę). Więc fakty podane
przez naszego okultystę dnia 27 października zgadzają się z rzeczywistością
i dowiódł on,
1. że Gilewicz żywy do Rosji nie wróci;
2. że jechał przez Aleksandrów do Niemiec;
3. że przebywa we Francji;
4. że towarzyszy mu mężczyzna przebrany za kobietę;
5. że ofiara z Lesztukowego Zaułka nie jest Andrejewem;
6. że w przeciągu dwóch miesięcy znane będzie nazwisko ofiary;
7. że poszukiwania czynione przez władze policyjne, w Konstantynopolu,
Serbii, Bułgarii itd. kierowały się złym tropem;
8. że Gilewicz zamierzał udać się do Brazylii,
9. że Gilewicz, dla zmylenia śladów, ucharakteryzowany był na bruneta;
tj. stwierdzamy, że wszystkie podane przez dr. Czyńskiego punkty zgadzają
się z rzeczywistością!
Czyż jeszcze potrzeba komentarzy?
pyta redakcja "Gazety Petersburskiej".
Tak więc eksterioryzacja została po raz pierwszy z powodzeniem zastosowana
przez Czesława Czyńskiego do rozwikłania zagadki kryminalnej.
Na tym kończę przegląd przykładów bilokacji. Pomimo że zjawisko biłokacji
manifestuje się niezmiernie rzadko istnieje dużo przypadków podobnych
do opisanych wyżej. Jak wspomniałem, nie wszystkie z nich są we właściwy
sposób udokumentowane i wiarygodne. Z przytoczonych względnie zamieszczonych
w cytowanym piśmiennictwie relacji, wynika jeden niezaprzeczalny wniosek:
sprawa warta jest badania. Sceptycy winni ustosunkować się do relacji
naocznych świadków, którzy często grupowo widzieli ten fenomen.
W literaturze poświęconej temu przedmiotowi od dawna toczy się żywa dyskusja
nad naturą tego niezwykłego zjawiska. Przedstawię tu poglądy niektórych
znanych autorów.
Pierwszy z informatorów donoszący o sobowtórze Emilii Sagee, Robert Dale
Oven, w zakończeniu swego cytowanego już artykułu mówi co następuje:
Opowiadanie to dowodzi ponad wszelką wątpliwość lub wszelkie zaprzeczenie,
że w określonych warunkach może pojawić się widzialne zjawisko lub sobowtór
żywej osoby w pewnym od niej oddaleniu, a mianowicie .sobowtór całkowicie
materialny, tak że nie da się odróżnić od ciał rzeczywistych; dalej, że
zjawisko to może odbijać się w zwierciadle. Gdy młode, wystarczająco odważne
damy spróbowały dotknąć fantoma, nie doznały zawodu w swym odczuciu, co
z kolei dowodzi, że tego rodzaju fenomen posiada niewielką. ale określoną
gęstość.
Zdaje się być także dowiedzione, że kłopoty lub gorliwość (zapał) żywej
osoby mogą rzutować fantoma w określone miejsce. Jednakże był on czasami
także widoczny wtedy, gdy żaden taki powód w ogóle nie występował.
Dowodzi to dalej, że gdy fantom oddzielił się od ciała naturalnego (o
ile takie wyrażenie jest właściwe), pobrał od tego ciała "życie" i "dążenie".
Nie wydaje się, żeby w tym wypadku w wyniku tego rozdzielenia występująca
słabość osiągnęła kiedykolwiek stan transu (zachwycenia) lub koma (głębokiego
snu), albo żeby obserwowane w tym czasie zesztywnienie (zdrętwienie) doszło
do stanu katalepsji (Starrsucht); jednakże jest oczywiste, że skłonność
kończy się na tych dwóch stanach, i że ta skłonność była stosunkowo duża,
skoro tylko zjawisko stawało się bardziej wyraźne.
Dwie dziwne właściwości cechują ten fenomen: jedna polega na tym, że
zjawisko widoczne bez wyjątku dla wszystkich, pozostaje niewidoczne dla
samego podmiotu26; następna, że chociaż widzi się drugą postać
równą obrazowi odbitemu w zwierciadle, naśladującą czasami ruch i działania
osoby rzeczywistej, to jednak w innych okolicznościach druga postać zdaje
się działać całkowicie niezależnie od pierwszej, ponieważ zdaje się przechadzać
tu i tam; podczas gdy pierwsza osoba [np.] znajduje się w domu i leży
w łóżku, to jej część przeciwna (albo rzeczywiste ciało) porusza się wokoło
w ogrodzie.
Fenomen ten odróżnia się od innych zarejestrowanych wypadków następującymi
elementami: sobowtór zdaje się nie pokazywać w znacznej odległości od
rzeczywistej osoby. Jest możliwe
kończy swe uwagi Owen
(ale tylko
w teorii), że gdyby to uczynił [tj. znacznie oddalił się], oddziałałoby
to na pannę Sagee w taki sposób, że zapadłaby ona w stan [głębokiego]
transu27.
Przytoczę teraz opinię Józefa Świtkowskiego:
Zjawiska tego rodzaju nazwał dr Frederick W.H. Myers halucynacjami telepatycznymi
(a inni "prawdomównymi"), klasyfikując je przez to a priori i stawiając
w jednym rzędzie z zaburzeniami umysłu, jeżeli zgodnie z Charlesem Richetem
uważa się halucynacje za takie zaburzenia. Pogląd ten wydaje mi się mylny,
wtedy bowiem wszystkie osoby, które w przykładach wyżej przytoczonych
widziały "zjawę", tym samym należałoby uznać za psychopatów, jako podlegających
halucynacjom.
Charles Richet28 stawia te zjawiska na granicy między podmiotowymi
a przedmiotowymi, zaliczając je bądź to do jednej bądź to do drugiej grupy,
stosownie do okoliczności towarzyszących, i tak: "gdy pani Bagot widzi
swego pieska przebiegającego przez pokój, i to właśnie w chwili, gdy piesek
kończy życie w Anglii, to mamy zjawisko podmiotowe; nie będziemy twierdzili,
że była to widoma materializacja pieska, ani też, że ukazało się jego
ciało astralne. Gdy natomiast pani Telechoff wraz z pięciorgiem swych
dzieci i psem widzi unoszącego ,się w powietrzu chłopczyka, który w tej
chwili umiera w domu sąsiednim, to mamy zjawisko przedmiotowe, gdyż jest
tu działanie zewnętrzne, zjawa z prawdziwymi rysami, jakie miał umierający".
Przyznaje jednak dalej Ch. Richet, że "wszystkie takie zjawiska są właściwie
przedmiotowe, tylko że jest to przedmiotowość szczególna, nie mająca związku
z tym, co zwykle nazywamy przedmiotowością". Można się na to zgodzić bez
zastrzeżeń, że wszystkie są przedmiotowe, ale nie widzę powodu do przyjmowania,
że jest to jakaś przedmiotowość szczególna. Wszak obrazy na ekranie kinowym
są także przedmiotowe, chociaż nie zostały namalowane farbami i z chwilą
zgaszenia światła przez operatora "przestają istnieć". Obrazy na ekranie
można fotografować, a podobnie można fotografować zjawy ukazujące się
na seansach i sobowtóry ukazujące się bez seansów; różnic zasadniczych
tu nie ma.
Nie stanowi to również różnicy, czy ukazująca się zjawa jest sobowtórem
kogoś żyjącego czy zmarłego. W przykładach powyższych pomieściłem wypadki
zjaw ludzi żywych i ludzi zmarłych, nawet zjawę pieska. Sobowtóry ludzi
nie różnią się niczym od siebie w wyglądzie zewnętrznym; niektóre są zmaterializowane
słabiej od innych, przeważnie nie wydobywają z siebie głosu i najczęściej
widzialne są przez krótki czas.
Cechą charakterystyczną bywa prawie zawsze pewne omroczenie świadomości
sobowtóra, który zachowuje się jak człowiek we śnie lub somnambuliźmie
(przykład panny Zofii zawiera za mało szczegółów). Na pytania nie odpowiada,
a jeżeli w rzadkich wypadkach mówi, to tylko mruczy jak przez sen (Thomas
Benning)29. Wydaje się zajęty tylko jedną ideą (córka pani
J. grzejąca ręce, E. Sagee zrywająca kwiaty, Albert wskazujący na pierś
ręką, ojciec wskazujący na oczy).
Do najciekawszych cech należy różny stopień widzialności sobowtóra dla
różnych świadków. Widzą go bądź to wszyscy, bądź to tylko niektórzy z
obecnych (osoba grająca nie widzi pani Zofii, Alberta nie widzi lekarz
dr G.), jak gdyby sobowtór wybierał sobie ludzi, dla których ma być widzialny;
możliwe jest także, że nie wszyscy ludzie mają jednakową zdolność widzenia
sobowtóra (chociaż pannę E. Sagee widywały wszystkie uczennice i nauczycielki).
W niektórych wypadkach cel wyłonienia sobowtóra jest jasny, lub przynajmniej
można o nim wnioskować z łatwością; w innych zaś cel trudniej wykryć,
jeżeli w ogóle był taki. Franek Kluski ukazywał się celowo i świadomie;
pani Zofia "w myślach poszła do fortepianu"; zmarli zazwyczaj zamierzają
zawiadomić kogoś bliskiego o swej śmierci, a nawet podać jej przyczynę
i wskazywanie na oczy i na piersi), a Primavesi ukazywał się swej znajomej
zapewne pod wpływem sympatii. Natomiast córka pani J. chciała zapewne
być rychło w domu, ale nie zamierzała pojawić się tam w postaci sobowtóra,
panna E. Sagee na pewno nie pragnęła wcale wyłaniać swego sobowtóra.
Stwierdzone u panny E. Sagee zanikanie jej ruchliwości w miarę, jak jej
.sobowtór nabierał życia, jest dalszym dowodem identyczności sobowtórów
ze zjawami medialnym i; na to samo wskazuje wrażenie "zimna lodowatego",
jakie nieraz w pobliżu nich stwierdzono (ojciec u dwóch synów). Ektoplazma
do utworzenia sobowtóra pochodzi bowiem bądź to od osoby, która go wysyła,
bądź od osób, którym on się pojawia. Ani jedne ani drugie w przykładach
powyższych nie są stwierdzonymi mediami, uzdolnienia medialne zatem nie
są tu niezbędne.
Prawdopodobne jest nawet, że wszyscy normalni ludzie mają. zdolność wysyłania
sobowtóra; potrzebne są do tego tylko odpowiednie warunki. Warunków tych
dotychczas nie znamy nawet w małej części; wiemy np. tylko, że usilne
pragnienie, a może w ogóle każdy silniejszy afekt zdoła czasem pomóc w
wyśnieniu sobowtóra, podobnie jak afekt (lub autosugestia zabarwiona afektem)
jest okolicznością sprzyjającą wyłanianiu ektoplazmy przez media30.
Przedstawiona wypowiedź znakomitego parapsychologa polskiego przedstawiająca
jego osobiste poglądy na omawiane kwestie, rzuca trochę światła na tajemniczy
fenomen powstawania sobowtórów i ukazuje szereg ważnych problemów, które
winny być rozwiązane przy badaniu tych niezwykłych zjawisk.
Mechanizm tworzenia się sobowtóra
jeśli założymy autentyczność zjawiska

jest arcytajemniczy. Powstaje tu niekończąca się plejada pytań z zakresu
biologii, fizjologii, psychologii, fizyki jądrowej itd.
Przede wszystkim zastanawiający jest fakt, że we wszystkich zarejestrowanych
wypadkach, w których eksterioryści zmaterializowali jednocześnie swego
sobowtóra następowało olbrzymie wydatkowanie z ich ustroju energii, przy
czym osoby te traciły normalne cechy życia, czemu zwykle towarzyszyła
częściowa lub całkowita utrata świadomości. Emilia Sagee stawała się wówczas
ospała i otępiała, Teofil Modrzejewski oraz Stefan Os-sowiecki zapadali
w trans kataleptyczny, a po eksperymencie tracili wiele sił i czuli się
bardzo osłabieni, a nawet chorzy. Musiał upłynąć pewien czas zanim dochodzili
do pełnej sprawności psychicznej oraz fizycznej. Podobnie zachowywały
się też inne osoby.
Dowodzi to, że opisany proces powstawania sobowtórów jest bez wątpienia
procesem energetyczno-materialny m, w którym w całej rozciągłości obowiązuje
zasada zachowania materii i energii: tyle ile traci medium, tyle też zyskuje
sobowtór. Innej alternatywy nie ma i być nie może. Dotychczasowe obserwacje
i badania wskazują, że każde zjawisko eksterioryzacji i bilokacji przebiega
zgodnie z tym bilansem.
Zagadką pozostaje nadal (obok wielu innych zagadek związanych z tym fenomenem)
fakt materializowania się ubioru sobowtóra, często identycznego z ubiorem
osoby rzeczywistej. Ta sprawa rzeczywiście jest bardzo tajemnicza i zawiła,
i wątpliwe jest, czy prędko będzie rozwiązana. Jakie czynniki wpływają
na mechanizm kształtowania się tego zjawiska, dlaczego w ogóle wpływają,
jaka siła je do tego zmusza? Pytań jest wiele, sprawa należy do przyszłych
badań.
Naukowe badania prowadzone nad tą problematyką oraz fotografie fantomów
omówię w dalszej części.





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
019 04 (2)
v 04 019
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych
KNR 5 04

więcej podobnych podstron