Julian Tuwim Wiersze (m76)(1)


W sieci zebrał Mandragora76

JULIAN TUWIM, ...Et arceo

Odi profanum vulgus. Kościół czy kawiarnia,

Republika czy koni, wiec szewców czy armia,

Naród, gmina, rodzina, uczelnia, czytelnia -

Wszystko chaos i zgroza, i pustka śmiertelna.

I w tym hucznym stuleciu tyrańskiej wspólnoty,

Śród głupich wielkorządców i tępej hołoty,

Gdzie patos lwi rozdyma mrówczą krzątaninę,

Gromadząc ludzkość w nudną, mieszczańską rodzinę,

Gdzie pustego kościoła krzykliwi papieże

Na gruzach Babilonu - babilońskie wieże

Wznoszą pośród szwargotu wyszczekanych maszyn,

A chciwa czerń szpieguje samotność serc naszych,

W tym wieku rozjątrzonym, wydętym, okrutnym -

Przechodzę, mijam, milczę: obcy, zimny, smutny.

JULIAN TUWIM, A ja tak sobie wieczorem

A ja tak sobie wieczorem po ulicy chodzę,

Z podniesionym kołnierzem przy wytartym palcie

Ja wiem, ze nie masz celu mej codziennej drodze

Chyba, podeszwy zdzierać na szorstkim asfalcie.

Jak sobie naprzód idę młody i wspaniały

Jak wsadze do kieszeni twarde, suche pięście

To jakbym brzemię dźwigał, przewalam się cały:

We mnie się przewala me pijane szczęście

JULIAN TUWIM, Apokalipsa

Ciosami świateł ciemności rozciął

Blask stutysięczny, nożowy zamach.

I noc, podźgana elektrycznością,

W oślepiających stanęła ranach.

Zorzo zbrodnicza, tęczo pożarna,

O, fajerwerku bożka Philipsa!

Jakich objawień pali się barwna

Amerykańska apokalipsa?

Kto idzie? Bokser. W kułakach - ołów,

Zęby na wierzchu: zbawiciel nowy.

I chwali Pana wrzask apostołów

Z krwawo rozdartych szczęk kwadratowych.

JULIAN TUWIM, Bal w operze

I zrzucony jest smok wielki, wąż on starodawny, którego zowią diabłem i

szatanem, który zwodzi wszystek okrąg świata. Zrzucony jest na ziemię i

aniołowie jego z nim są zrzuceni... (XII)

Chodź, okażęć osądzenie onej wielkiej wszetecznicy, która siedzi nad

wodami wielkimi. Z którą wszeteczeństwo płodzili królowie ziemi i upili się

winem wszeteczeństwa jej obywatele ziemi. I odniósł mię na puszczę w

duchu. I widziałem niewiastę, siedzącą na szkarłatno-czerwonej bestii

pełnej imion bluźnierstwa... A ona niewiasta przyobleczona była w purpurę

i szkarłat, i uzłocona złotem i drogim i perłami, mając kubek złoty w swej

ręce, pełnej obrzydliwości i nieczystości wszeteczeństwa swego... I

widziałem niewiastę onę pijaną krwią świętych i krwią męczenników

Jezusowych. A widząc ją, dziwowałem się wielkim przedstawieniem...

(XVII)

Potem słyszałem głos wielkiego ludu na niebie, mówiącego: Alleluja!

Zbawienie i chwała, i cześć i moc Panu, Bogu naszemu. Ba prawdziwe i

wielkie są sądy Jego, iż osądził wszetecznicę onę wielką, która kaziła

ziemię wszeteczeństwem swoim, i pomścił się krwi sług swoich z ręki jej.

(XIX)

1

Dzisiaj wielki bal w Operze!

Sam Potężny Archikrator

Dał najwyższy protektorat,

Wszelka dziwka majtki pierze

I na kredyt kiecki bierze,

Na ulicach ścisk i zator,

Ustawili się żołnierze,

Błyszczą kaski kirasjerskie,

Błyszczą buty oficerskie,

Konie pienią się i rżą,

Ryczą auta, tłumy prą,

W kordegardzie wojska mrowie,

Wszędzie ostre pogotowie,

Niecierpliwe wina wrą,

U fryzjerów ludzie mdleją,

Czekający za koleją,

Dziwkom łydki słodko drżą.

Na afiszu - Archikrator,

Więc na schodach marmurowych

Leży chodnik purpurowy,

Ustawiono oleandry,

Ochrypł szef-organizator,

Wfraczony krepy mandryl,

Klamki, zamki lśnią na glanc,

W blasku las ułańskich lanc,

Szef policji pierś wysadza

I spod marsa sypiąc skry,

Prężnym krokiem się przechadza...

Co za gracja! Co za władza!

Co za pompa! Jezu Chry...!

Zajeżdżają futra, fraki,

Lśniące laki, szapoklaki,

Uwijają się tajniaki

W paltocikach Burberry.

Szofer szofra macią ruga,

Na tajniaka tajniak mruga...

- No jadź, jadź! Będziesz tu stać?

Caf się, frrruwa twoja mać!

Zajeżdżają gronostaje

I brajtszwance,

Barbarossy, oxensterny

I braganze,

Zajeżdżają Buicki, Royce'y

I Hispany,

Wielkie wstęgi, śnieżne gorsy,

Szambelany,

I buldogi pełnomocne

I terriery

I burbony i szynszyle

I ordery

I sobole i grand-diuki

I goeringi,

Akselbanty i lampasy

I wikingi,

Admirały, generały,

Bojarowie,

Bambirały, grubasowie,

Am!

Ba!

Sado!

Rowie!

Hurra, panowie!

Hurra, panowie!

Hurra, panowie!

W szatni tłok,

W lustrach - setki,

Potrzaskuja damskie torebki,

Każda poprawia, każda zerka -

I boty! Numerek! Bez numerka!

I jeszcze pudrem

I jeszcze usta

I lustro lustrem

I znów lustra

I już - do loży - która? druga...

Na tajniaka tajniak mruga,

Na lewo, na prawo, na le, na pra,

A w środku już orkiestra gra,

Orkiestra gra! Orkiestra gra!

Ostro gra orkiestra-kiestra,

Z czterech rogów, czterech estrad

Pryska extra bluzgi grzmiące,

Miedzią pluska i mosiądzem -

I bac! w blask, w oklaski, brawo,

W drgawki metalową lawą

I jazz w blask brzmiąc furioso

- I nagle duszną tuberozą

W krew, w nozdrza placadiutanta

(Tempo: szampan, szatan, szantan)

I już - wziąć, i już - udami

I już - da mi! da mi! da mi!

I chuć - wskok, i wzrok - kastetem

I pod żyrandol piruetem -

solo! solo! małpa! nie po...!

buch magnezja foto ślepo

uda uda da mi da mi

gene orde dzwoni rami

zęby śmiechem do maestra

i gra orkiestra, gra orkiestra!...

2

Ze swych wież astronomowie,

Zapatrzeni w gwiezdne mrowie,

W teleskopach cud ujrzeli:

Małpy biegły przez firmament!

W zodiakalnej karuzeli

Apokaliptyczny zamęt

Na przystankach dawnych zwierzat

Siadło szpetnych małp dwanaście

I zaczęły małpi nierząd

W planetarne siać przepaście.

Obręcz niebios w pęd szalony

Złe puscily małpiszony,

Skaczą, kręcą się, iskają,

Jak za kratą swojej klatki,

I czerwone pulchne zadki

Ziemi, krążąc, wystawiają.

Nie ma już niebieskich znaków!

Małpa toczy się w zodiaku!

I wisząca ciężką zmorą

Nad tą groźną nocą gwiezdną,

Każe tańczyć gwiazdozbiorom,

Gdy małpiarzy diabli biorą,

Diabli biorą, diabli wezmą!

3

A na scenie Satanella

Chwyta gwiazdy w tamburino,

Tarantella, tarantella

Meteorów serpentyną,

Satanella - młynek rtęci,

Satanellę niebo kręci

Mgławicową pienną plamą,

Satanella - blasku smuga

I oblana srebrną lamą

Bystrych bioder centryfuga!

...Z satyrycznym erotyzmem

Na tajniaka tajniak mruga.

Satanellę księżyc porwał,

Wzniósł ze sceny w niebo sine

I nad placem teatralnym

Znowu zawisł tamburinem.

A tu dalej wrą w zabawie,

I na scenie, rosnąc w blaski,

Wybuchają białe pawie

Ogniomiotem zórz bengalskich,

Rozigraną wbiega swora

Tłum różowych ąwiń z maciorą

I kakuczą i macziczą

I jak zarzynane kwiczą,

Aż tancerzy diabli biorą

diabli biorą

diabli biorą!

Patem księżyc nad Taiti

I gitary nad Haiti,

Potem śpiewa Włoch Tęsknotti

Zakochane totti-frotti,

Potem duo Pitt and Kitty,

Klowny się po pyskach piorą

I śpiewają:

I am Pitty

I am Pitt

I love you Kitty,

Aż tancerzy diabli biorą

diabli biorą

diabli biorą!

"Patrz go, jak wariata struga",

Na tajniaka tajniak mruga.

Brzuchem do czarnego gacha

Babilońska trzęsie swacha,

Chrzęszcząc w drgawkach, z małpim krzykiem,

Bananowym nabiodrnikiem,

Centaur wlazł na Centaurzycę,

Dęba stanął koń w muzyce

I oderżał arię końską,

Mierząc w swachę babilońską,

A wbasenie pełnym syren

Kozłonogi pływa Sylen.

Brawo! brawo! brawo! brawo!

Jazz - zamiecią, dym - kurzawą,

Sześć tysięcy w jedno ciało

Zrosło sięi oszalało!

Hucznie, tłusto, płciowo, krwawo,

Brawo! brawo! brawo! brawo!

Płciowo, hucznie, tłusto, biało,

Mało! mało! mało! mało!

I po piętrach, i przez schody

Opętanym korowodem,

Piekłem, żarem, pląsem, tanem,

Gąsienicą - Lewiatanem,

Pterofiksem, Kikimorą,

Archimałpą, Zadozmorą,

Szampankanem, Pankankanem

grzmocą w tempie obłąkanem,

Tak że wszystkich diabli biorą

diabli biorą

diabli biorą!

4

Przy bufecie - żłopanina,

Parskanina, mlaskanina,

Burbon z młodym Rastakowskim

Serpentynę flaków wcina,

Na talerzu Donny Diany

Ryczy wół zamordowany,

Dżawachadze, prync gruziński,

Rwie zębami tyłek świński,

Szach Kaukazu, po butelce

Rumu cum spiritu vini,

Przez pomyłkę tknął widelcem

W cyc grafini Macabrini,

Rozdzierane kaczki wrzeszczą,

Tłuszczem ciekną, w zębach trzeszczą,

A najgorzej przy kawiorze:

Tam - na zbój, tam - na noże,

A jak złapią - szczerzą zęby

I smarują głodne gęby

Czarną mazią jesiotrową,

A bieługi białe kłęby

Żrą od razu na surowo,

Bo to dobrze, bo to zdrowo!

("Bycza, bracie, rzecz bieługa!"

Na tajniaka tajniak mruga.)

Ćwierciomirski z Podhajańca

Sarni udziec wziął do tańca,

Esterhazy, w sztok zalany,

Zrobił z wędlin przekładańca

I na wszystkie strony pchany

Klaps go w talerz Donny Diany,

W ostry sos - więc ryk pijany,

Śmiech prezesów i burbonów --

A nad wszystkim - pułk garsonów

Fruwa zmotoryzowany.

W okolicznych hotelikach

Całą noc robota dzika,

Seksualny kontredansik:

Na momencik, na kwadransik,

Na portiera tajniak mruga:

Portier - owszem, portier - sługa,

Ta w woalu, tamta w szalu,

Na kwadransik, prosto z balu,

Na momencik, ot przelotem,

Szybko - i na bal z powrotem:

Rotmistrz Rewski z miss Lenorą,

Oxenstierna z panną Fiorą,

Borys Silber z księżną Korą

Na kwadransik, szofer! wio!

Potem znów ich diabli biorą

diabli biorą

diabli biorą.

W wir tej nocy diabli biorą,

Roztańczeni diabli bio ---!

Rąbią w ziemię Buicki, Royce'y,

Akslebanty, śnieżne gorsy

I buldogi i terriery,

I szynszyle i ordery,

Generały i wikingi,

Admirały i goeringi,

Bambirały, bojarowie

Deteringi -

Am!

Ba!

Sado!

Rowie!

Raz!

Dwa!

Hurra, panowie!

Brawo, panowie!

Mało, panowie!

...Raz...Dwa...Druga, panowie...

5

Na ratuszu bije druga,

Na tajniaka tajniak mruga,

Na widowni i w sznurowni,

I pod dachem i w kotłowni,

I pod sceną i w bufecie,

Na galerii i w klozecie,

W kancelarii i w malarni,

W garderobach i w palarni,

I w dyżurce u strażaka

Mruga tajniak na tajniaka...

Poziewując, siedzą w szatni

Czterej z gliny, dwaj prywatni,

Poziewują, pogadują,

Przechadzają się, pogwizdują,

Pogwizdują, przechadzają się,

Swym kamaszkom przyglądają się.

Słowikowski z trzeciej śledczej

Mówi, że mu w żółtych letczej,

Czarne palą jak cholery,

A najgorzej - to lakiery.

Macukiewicz z jedenastki

Patrzy w szpice, widzi gwiazdki:

Dobra pasta, połysk śliczny,

Całkowicie elekstryczny.

Szulc z ósemki ma giemzowe:

"Powiedz, Czesiek, nie jak nowe?

Drugi rok na co dzień noszę

A raz fleki dałem - proszę!"

Wańczak z piątki, zwany Blindzia,

Chwali pastę marki "India",

Popatruje, pogwizduje:

Udibidibindia, udibindia.

Krukman (karniak) nosi nowe

Stebanowe, orzechowe.

Ziewa - "daj płaskiego, Blidzia..."

Udibidibindia, udibindia.

6

Już z ratusza bije trzecia,

Senne pola dreszcz obleciał,

Dzień się rodzi.

Brzask przez szarość się przedziera,

Owoc słońca krwi nabiera,

Zaszeptały wiewem brzozy,

W zagajniku ptaszek gwizdnął...

Do stolicy jadą wozy

Z zielenizną.

Jadą wozy, poskrzypują,

Ludzie drzemią, poziewują,

Brzozy błyszczą białą korą,

Wiatr przez owies przeszeleścił,

Jadą wozy wczesną porą

Do przedmieści.

Trąbi auto ciężarowe,

Wozy mija

I na długo kurz różowy

Z szosy wzbija.

Chłopki suche i dostojne

Idą szosą.

Idą boso i na przedaj

Masło niosą.

Zapiał kogut, za nim drugi,

Potem trzeci,

Na pastwiska bydło gnają

Małe dzieci.

Przetrąbiło drugie auto

Ciężarowe,

Chłop prowadzi kulejącą

Krowę.

Skrzypią wozy, przewalają się

Z boku na bok,

Ludzie w chatach przewracają się

Z boku na bok.

Chrapie w rowie, twarzą w trawę,

Ktoś pijany,

Na pastwisku podryguje

Koń spętany.

Na kościele niebijące

Wiszą dzwony,

Suche pęki ziół pod krzyżem

Ogrodzonym.

Jakiś duży wyszedł w gaciach

Przed zagrodę,

Mruży oczy i tarmosi

Ostrą brodę.

A tam dalej stoi szkoła

Murowana,

W szkole mapa, bardzo pięknie

Malowana.

Na ćwiczenia idą żołnierze

Z karabinami...

"...że na tobie giną, że na tobie giną

chłopcy malowani..."

Skrzypią wozy, przelewają się,

Pozgrzytują...

"...W mieście tera rymbarbarum

Dużo kupujom".

Skubią trawę białe kozy

Wymioniaste.

W sinym dymie, w złotym pyle

Dzień nad miastem.

Owoc pękł - i mokrym świtem

Oróżowił miejską ziemię.

Zawieszony pod sufitem

W żyrandolu tajniak drzemie.

7

Przez ul. Zdobywców,

Przez Annasza, Kajfasza,

Przez Siwą, przez św. Tekli

I Proroka Ezdrasza,

Przez Krymską, Kociołebską,

Przez Gnomów i przez Dziewic,

Przez Mysią, Addis-Abebską

I Łukasza z Błażewic,

Przez Czterdziestego Kwietnia,

Przez Bulwary Misyjne -

Jadą za miasto wizy

Asenizacyjne.

Z facjatki budy drewnianej

Tłusta panna wygląda:

- Która godzina gówniarzu?

- Piąta, kurwo, piąta...

I przez puste ulice

Jadą dalej i dalej.

Panna przed siebie patrzy

I papierosa pali.

Widzi dom czerwony,

Nowo zbudowany,

Ludzie już mieszkają

W nieotynkowanym.

W jednym oknie gąsiory

Z wiśniakiem i jagodnikiem,

Za oknem wietrzyk igra

Różowym balonikiem.

Na żelaznym balkonie

Łbem na dół wisi zając,

Łąkę przewróconą

Jeszcze oglądając.

Pan w spodniach, ale boso,

Na drugi balkon wyszedł,

Ziewa, patrzy na niebo,

Szelki mu z tyłu wiszą.

Chaplin, z dykty wycięty,

Krzywo stoi przed kinem.

Przejechał na rowerze

Policjant z karabinem.

Na potłuczonej szybie

Sklepu z konfekcją "Lolo"

Widać kawałek gazety:

Litery IDEOLO...

Widać blachę z napisem:

Golenie 20 gr.

Strzyżenie 40 gr.

Manikir 60 gr.

Przeleciała taksówka,

Podskakując w pędzie,

Jedzie gruby z wędką,

Ryby łowić będzie.

Z piwnicy wędliniarza

Gorąca para wali.

Panna patrzy przed siebie

I papierosa pali.

8

Nocą - tylko w kasach kolejowych

Beznamiętnie

Ciurkające,

Zaspane,

A szulerniach gejzerem gorączkowym,

A w burdelach - nieodżałowane,

Na dancingach - syczące szampanem,

Wytrysnęły z brzaskiem dnia - kipiące,

Zapienione, robaczywe pieniądze.

Z portmonetek, szuflad, kieszeni

Do kieszeni, szuflad, portmonetek,

Za chleb, za tramwaj, za gazetę,

Za lekarstwo, za szpinak, za siennik,

Do kas i z kas,

Za wóz i przewóz,

Do miasteczka z miasteczka,

Do województw z województw,

Za mleko, za gaz,

Za zwierzęta, za las,

Do banków, straganów, sklepików i kas

I z kas, i z banków, straganów, sklepików,

Do kelnerów, lekarzy, oficerów, rzeźników

I znów do lekarzy, rzeźników, kelnerów,

Od zdunów, monterów, do stolarzy, szoferów,

Za kurs, za stół, za golenie, za drut,

Za sól, za ząb, za cegłę, za but,

Od ślusarza do księdza, od księdza do szklarza,

Od szklarza do szewca i znów do ślusarza,

I znów

I znów

I jeszcze raz,

Za bilet, za nóż, za wodę, za gaz,

Za armatę, musztardę, podkowę, protekcję,

Za ślub, za grób, za schab, za lekcję,

Za klej, za klamkę, za klops, za kliszę,

Za papier, na którym te wiersze piszę,

Za pióro, atrament, za czcionki, za druk,

Za bombę, za śledzia, za radio, za bruk,

I poecie - za dar, za nazwisko, za czas,

I wszystkim za wszystko, z kieszeni do kas

I z kas do kieszeni, na wszystkie strony,

Rozdrobnione na grosze, spęczniałe w miliony,

Labiryntem i mrowiem, kołowrotem splątanym,

Chaosem kierunków i linii pijanych,

Buchające i schnące, znikające, rosnące

Zakrążyły diabelsko robaczywe pieniądze.

Adiutanci poczynań i działań, i dziejów,

Atakują Verdun, atakują Pociejów,

Płyną na Celebes transatlantykiem

I płyną rynsztokiem ulicy Dzikiej.

Bułka - grosz,

Wojna - miliard:

Cyk!

Buch!

Zgierz:

Asyria.

"Silni jednością,

Silni wolą

Czuj

Duch"

IDE

OLO

Wije się Lewiatan zły,

W srebrne szczury, wijąc się zmienia,

Drobnieje w bilon pcheł i wszy,

I znowu w szczury zrastają się pchły,

Grosze i wszy srebrzeją w kieszeniach

I znów wypełzają szczurami szaremi,

Za nami, przed nami, biegają po ziemi,

I jak papier wyschnięty, szeleszczą, szurają

I znów się w złotego potwora zlewają,

Co płodzi się, ciekąc przez siła i miasta,

Rozłazi się w pędzie, rozpada i zrasta,

I krąży, miliardząc, od biesa do czorta,

Od czorta do diabła, rozpłodem łapczywym,

I ciągnie, i wre trędowata eskorta,

Skacze i plącze się konwój parszywy.

9

Jadą ze wsi wozy

Aprowizacyjne,

Jadą na wieś wozy

Asenizacyjne.

Przy rogatce się minęły

Pod szlabanem,

Jak kareta ślubna z karawanem.

Przyjechała na targ zielenina,

Przyjechał nawóz na pole,

I zaczęła nowy dzień ojczyzna,

Zeby pełnić posłannictwo dziejowe

I odegrać historyczną

Rolę.

10

Rozmyślając głęboko nad rolą

Dziennikarze szybko pisali:

- ideolo - ideolo - ideolo -

A tancerzy w hucznej sali

Jeszcze ciągle diabli brali

diabli brali

diabli brali

A już ludzie pracy wstali:

W rzeźniach bydło zabijali,

Karabiny nabijali,

Interesy ubijali,

Wrogom zęby wybijali,

Wrogom czaszki rozbijali

I do krzyża przybijali,

Na stalowy pal wbijali

I do grosza grosz zbijali

I banknoty odbijali,

Odbijali, odbijali -

Precz z niedolą! Precz z niewolą!

Nad poziomy! W lot i w polot!

Czas uderzyć w czynów stal!

Ideolo - ideolo -

Udał się ten piękny bal!

Ideolo - ideolo -

Czynem! duchem! wiarą! wolą!

Hej do walki! zniszczyć nędzę!

Kupą, kupą ku potędze!

Czynu! czynu! nic po słowie!

Ducha! ducha! więc po głowie!

I kolbami, i salwami

Ka

Ra

Bino

Wymi!

Hurra, panowie!

Ducha, panowie!

Czynu, panowie!

Raz! Dwa! Solo! Solo!

Z panną Tiutką graf Ramolo!

Hop! siup! W dziejowej skali,

- ali, - ali, - ali, - ali,

I zecerzy w całym państwie

Czcionki gigant układali

IDEOLO, IDEOLO

Ideolo ideali

Lari fari lafilindia

Udibidibindia, udibindia!

Da mi! da mi! Z Olą Tolo

Barszczyk piją, wódę golą,

A maszyna wali, wali:

IDEOLO, IDEOLO

malo malo solo solo

malo solo malo brawo!

Kawa z rumem, koniak z kawą,

Piękny Dusio z panną Violą

Pod schodami się certolą

I wesoło na bulwarze

Pokrzykują gazeciarze:

"Wielki bal z dziejową rolą!"

"Dzisiaj strrraszne ideolo!"

"Kurrr Stołeczny Fioletowy"

"Kurrr dzisiejszy; Kurrr dziejowy!"

"Ideoo za dziesięć groo!..."

"Bal w Operze! Katastroooo!"

"Kurrr Poranny z opisami!"

Kurdesz grzmi nad kurdeszami!

11

Płynie na czcionki drukarska farba:

IDE

OLO

"Ile

rebarbar?"

Karna

Kadra

Ducha

Czynu

"Poproszę za dziesięć groszy kminu"

Miecz

Krzyż

Duch

Dziejów

"Proszę za dziesięć groszy kleju"

Ducha

Dziejów

Karne

Kadry

"Proszę za dziesięć groszy musztardy"

Czerep rubaszny

Paw narodów

"Proszę za dziesięć groszy lodów"

Jeden

Tylko

Jeden

Cud -

"Ober, jeszcze butelkę na lód!"

I bac! bac!

I plac opustoszał,

I do bramy wloką truposza.

I bac, bac zza rogu, z sieni,

I w bruk, w bruk tętniącemi

Kopytami bac po głowie

Ka

Wa

Le

Ryjskiemi!

Raz!

Dwa!

Hurra, panowie!

Mało, panowie!

Brawo, panowie!

I bac, bac!

Słońce na ziemi!

Człowiek na ziemi!

I krew na ziemi!

I bac jazz!

I gra orkiestra

Z czterech rogów

Z czterech estrad

Z czterech rogów

IDE

OLO

A tancerzy diabli biorą!

Bo patrzcie! patrzcie, jaka sensacja!

Brawo dyrekcja! Co za atrakcja!

Gąsienicą hipopotamową,

Glistą, na miarę przedpotopową,

Na salę wpełza tłusty Jaszczur,

Czołg złotociekły, forsiasty praszczur:

Szczurząc i wsząc, i pchląc wspaniale,

Książę Karnawał wjeżdża na salę!

Tajniaki z tyłu, tajniaki na przedzie,

Mlaskiem, człapem, wijąc się jedzie,

Pełznie smoczysko - a na nim okrakiem

Goła, w pończochach, w cylinderku na bakier,

Z paznokciami purpurowymi,

Z wymionami malowanymi,

Z szmaragdowym monoklem w oku,

Z neonową reklamą w kroku,

Skrzecząc szlagiera:

"Komu dziś dać?

Komu dziś dać?

Komu dziś dać!"

Wierzga na gęstym pieniężnym potoku

Promieniejąca Kurwa Mać!

I nagle - kotłującym ściskiem

Rzuciła się sala z piskiem, wizgiem!

Pianą zieloną pryska z pyska,

Kopie, szarpie, krzesłami ciska,

Tratuje, gryzie wściekłymi kłami,

Nożami błyska, tłucze pałkami,

Na zakrwawionym śliskim parkiecie

Tarza się, tapla się, dusi i gniecie,

Mordem i smrodem pozycje zdobywa

I z cielska potwora łapami wyrywa

Złotą juchą ociekające

Wrące szczurami i wszami pieniądze.

I żre, i chłepce wydarte kawały,

Aż ryczy ze śmiechu Odwłok Wspaniały,

Kipiący bezmiarem metalu,

I dalej się wije i tłuszczem obrasta,

I nonszalancko ogonem chlasta

Największa atrakcja Balu!

I przyśpiewuje "Komu dziś dać?

Komu dziś dać?

Komu dziś dać?"

Promieniejąca Kurwa - Mać

Kurwa - Mieć

Kurwa - Brać!

"Jak bal, to bal! Maestro, wal!

Grubasku, teraz solo!

O, IDEOL! O, IDEAL!

Takie małe słodkie IDEOLO!"

I gdy w strop szampitrem strzelił

Metaliczny tusz kapeli,

Ani się nie obejrzeli,

Ani zdążył z żyrandziaka

Mrugnąć tajniak na tajniaka -

Jak błyskawicowym zdjęciem,

Foto-ciosem, blasku cięciem

Wszystkich wszyscy diabli wzięli

diabli wzięli

diabli wzięli

Aż ze śmiechu małpy spadły

Z zodiakalnej karuzeli.

12

TAK MÓWI TEN, KTÓRY ŚWIADECTWO DAJE O TYCH RZECZACH:

"ZAISTE, PRZYJDĘ RYCHŁO". AMEN.

I OWSZEM, PRZYJDŹ, PANIE JEZUSIE

(Objawienie św. Jana XXII, 20)

JULIAN TUWIM, Biologia

Baby latem biodrzeją.

Soki w babach się grzeją,

Owoc żywy dojrzewa,

Lep żywiczny wre w drzewach.

Płeć się pławi płodziwa,

Buchaj ciołę pokrywa,

Mleczem tłustym się klei

W rozjuszonej nadziei.

Dyszy ziemia - kobyła,

Wymion dwoje w świat wzbiła,

Byk wiecznego żywota

Białym ślepiem żar miota.

Roztopiły się pola,

Rozstąpiła się rola

I w czarnoziem tętniący

Trysnął białun gorący.

JULIAN TUWIM, Brzózka kwietniowa

To nie liście i nie listki,

Nie listeczki jeszcze nawet -

To obłoczek przezroczysty,

Pozłociście zielonawy.

Jeśli jest gdzieś leśne niebo,

On z leśnego nieba spłynął,

Śród ogrodu zdziwionego

Tuż nad ziemią się zatrzymał.

Ale żeby mógł zzielenieć,

Z brzozą się prawdziwą zmierzyć,

Ściemnieć, smugę traw ocienić -

- Nie, nie mogę w to uwierzyć

JULIAN TUWIM, Chrystus miasta

Tańczyli na moście,

Tańczyli noc całą.

Zbiry, katy, wyrzutki,

Wisielce, prostytutki,

Syfilitycy, nozownicy,

Łotry, złodzieje, chlacze wódki.

Tańczyli na moście,

Tańczyli do rana.

Żebracy, ladacznice,

Wariaci, chytre szpicle,

Tańczyły tan ulice,

Latarnie, szubienice,

Hycle.

Tańczyli na moście

Dostojni goście:

Psubraty:

Starcy rozpustni, stręczyciele,

Wstydliwi samogwałciciele,

Wzięli się za ręce,

Przytupywali,

Grały harmonie, harmoniki,

Do świtu grali,

Tańczyli swój taniec dziki:

Dalej, Dalej!

Żarli. Pili. Tańczyli.

A był jeden obcy,

Był jeden nieznany,

Patrzyli nań spode łba,

Ramionami wzruszali,

Spluwali.

Wzięli go na stronę:

Mówili, mówili, pytali.

Milczał.

Podszedł Rudy, czerwony:

- Coś za jeden?

Milczał.

Podszedł drugi, bez nosa,

Krościasty:

- Coś za jeden?

Milczał.

Podszedł pijus, wycedził:

- Coś za jeden?

Milczał.

Podeszła Magdalena:

Poznała, powiedziała...

Płakał...

Ucichło. Coś szeptali.

Na ziemię padli. Płakali.

JULIAN TUWIM, Chrystusie...

Jeszcze się kiedyś rozsmucę,

Jeszcze do Ciebie powrócę,

Chrystusie...

Jeszcze tak strasznie zapłaczę,

Że przez łzy Ciebie zobaczę,

Chrystusie...

I taką wielką żałobą

Będę się żalił przed Tobą,

Chrystusie...

Że duch mój przed Tobą klęknie

I wtedy serce mi pęknie,

Chrystusie...

JULIAN TUWIM, Ciemna noc

Człowieku dźwigający,

Usiądź ze mną.

Pomilczymy, popatrzymy

W tę noc ciemną.

Zdejm ze siebie

Kufer dębowy

I odpocznij.

W ciemną noc wlepimy razem

Ludzkie oczy.

Mówić trudno. Nosza ciężka.

Chleb kamienny.

Mówić na nic. Dwa kamienie

W nocy ciemnej.

JULIAN TUWIM, Do krytyków

A w maju

Zwykłem jezdzić, szanowni panowie,

Na przedniej platformie tramwaju!

Miasto na wskroś mnie przeszywa!

Co się tam dzieje w mej głowie:

Pędy, zapędy, ognie, ogniwa,

Wesoło w czubie i w piętach,

A najweselej na skrętach!

Na skrętach - koliście

Zagarniam zachwytem ramienia,

A drzewa w porywie natchnienia

Szaleją wiosenną wonią,

Z radości pęka pąkowie,

Ulice na alarm dzwonią,

Maju, maju! - -

Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju,

Wielce szanowni panowie!...

JULIAN TUWIM, Do Losu

Do Losu

Miłość mi dałeś, młodość górną,

Dar ładu i wysokie żądze.

I jeszcze na uciechę durniom,

Raczyłeś dać mi i pieniądze.

Płonącą kroplą obłąkania

W mózg szary mój sączyłeś tęczę.

Miraże wstają wśród mieszkania,

Palcami w stół na lutni dźwięczę.

I gdy poniosło, to już niesie,

Roztrącam dni i rwę na części,

I w zgiełku wieku, i w rwetesie

Ubrdało mi się jakieś szczęście:

Rytmowi przebieg chwil powierzać,

Apollinowym drżąc rozmysłem,

Surowo składać i odmierzać

Wysokim kunsztem słowa ścisłe.

I wtedy kształt żywego ciała

W nieład rozpadnie się plugawy,

Ta strofa, zwarta, zwięzła, cała,

Nieporuszona będzie stała

W zimnym, okrutnym blasku sławy.

Smutku! Uśmiechu! Melancholio!

W bęben żałobny bije gloria...

I smutnie brzmi: "Dum Capitolium ..."

I śmieszne jest: " Non omnis moriar"

JULIAN TUWIM, Do prostego człowieka

Gdy znów do murów klajstrem świeżym

Przylepiać zaczną obwieszczenia,

Gdy "do ludności", "do żołnierzy"

Na alarm czarny druk uderzy

I byle drab, i byle szczeniak

W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,

Że trzeba iść i z armat walić,

Mordować, grabić, truć i palić;

Gdy zaczną na tysięczną modłę

Ojczyznę szarpać deklinacją

I łudzić kolorowym godłem,

I judzić "historyczną racją",

O piędzi, chwale i rubieży,

O ojcach, dziadach i sztandarach,

O bohaterach i ofiarach;

Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin

Pobłogosławić twój karabin,

Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,

Że za ojczyznę - bić się trzeba;

Kiedy rozścierwi się, rozchami

Wrzask liter pierwszych stron dzienników,

A stado dzikich bab - kwiatami

Obrzucać zacznie "żołnierzyków". -

- O, przyjacielu nieuczony,

Mój bliźni z tej czy innej ziemi!

Wiedz, że na trwogę biją w dzwony

Króle z pannami brzuchatemi;

Wiedz, że to bujda, granda zwykła,

Gdy ci wołają: "Broń na ramię!",

Że im gdzieś nafta z ziemi sikła

I obrodziła dolarami;

Że coś im w bankach nie sztymuje,

Że gdzieś zwęszyli kasy pełne

Lub upatrzyły tłuste szuje

Cło jakieś grubsze na bawełnę.

Rżnij karabinem w bruk ulicy!

Twoja jest krew, a ich jest nafta!

I od stolicy do stolicy

Zawołaj broniąc swej krwawicy:

"Bujać - to my, panowie szlachta!"

JULIAN TUWIM, Erotyk

Już się o grzechy noce proszą,

Już z wiosny znów jak z bólu krzyczę,

Nieubłaganą mnie rozkoszą

Zakuj w ramiona ratownicze!

A jeśli zacznę się na nowo

Wyrywać zbuntowanym ciałem,

Powiedz mi wreszcie pierwsze słowo,

Którego nigdy nie słyszałem.

Bo znów pogański samum wieje

W pędach, zawrotach, burzach, blaskach!

Pamiętaj: kiedy znów zdziczeję,

Odrzyj mnie z wichrów i ugłaskaj!

JULIAN TUWIM, Exegi monumentum...

Smutek mnie obrósł kamieniem

I trwam, wspaniale żałobny.

Kto ja jestem? Kamień nagrobny

Z wyrytym Twoim imieniem.

JULIAN TUWIM, Erotyk

Już się o grzechy noce proszą,

Już z wiosny znów jak z bólu krzyczę,

Nieubłaganą mnie rozkoszą

Zakuj w ramiona ratownicze!

A jeśli zacznę się na nowo

Wyrywać zbuntowanym ciałem,

Powiedz mi wreszcie pierwsze słowo,

Którego nigdy nie słyszałem.

Bo znów pogański samum wieje

W pędach, zawrotach, burzach, blaskach!

Pamiętaj: kiedy znów zdziczeję,

Odrzyj mnie z wichrów i ugłaskaj!

JULIAN TUWIM, Falliczna pieśń

Dwudziestoletni bracia moi!

Dwudziestoletnie moje siostry!

Młodzi! Silni! Zdrowi!

Którzy czujecie w sobie krew czerwoną,

Gorącą, dumną, świeżą, pulsującą!

Którzy czujecie rozkosz rozprężenia

Muskułów twardych!

Którzy stąpacie po ogromnej kuli:

Po ziemi starej, mądrej i okrągłej!

Którzy czujecie rozkosz słowa: żyję!

Którym zalewa serca boskim szczęściem

Myśl o rozkosznej fizjologii Życia! -

- Hej, wam dziś śpiewam, piękni, mądrzy, moi!

- Hej, wam dziś śpiewam, silni, zdrowi, młodzi!

Pieśń, której niech się dziewczyna nie wstydzi!

Pieśń, która młodzieńcowi skrycie

Niechlujnych, głupich myśli nie nasuwa!

Dwudziestoletni bracia moi!

Dwudziestoletnie moje siostry!

Śpiewam falliczną, tryumfalną Pieśń!

Bo święte jesteś, Życie, w każdym calu!

Bo cudne jesteś, rozkoszne i boskie,

Kto jeno umie drżeć na myśl o tobie,

Kto jeno umie nazwać cię wszędzie,

Gdzie jesteś z Boga: pierwotne i ciepłe,

Gdzie wytryskujesz jak nasienie ludzkie

W ostatniej drgawce spełnionej rozkoszy!

Gdzie jesteś świetlną, olbrzymią potęgą,

Z którą się trzeba w Jedność mądrą stopić,

Gdzie jest nad glebą wilgotną, zoraną,

Ciepłe, łaskawe, miłościwe Słońce!

O, chwała, chwała wszystkiemu, co żyje!

Pójdźmy z Miłością w życie, pójdźmy z sercem,

Co umie kochać! Co umie się cieszyć!

Pójdźmy - "bezwstydni" dla sobaczej zgrai

Kretynów, błaznów, chamów i kramarzy!

Lecz czyści, święci, cudni i radośni

Dla każdej młodej, kochającej duszy...

Oto w południa skwarze, pod prostopadłymi

Słońca promieńmi, w gorącu upalnym,

W najbielszym, świętym słonecznym ognisku,

Na polu złotym, cichym rozpalonym

Leży Kobieta - naga, biała, silna,

Leży Kobieta - jędrna, żądna, młoda,

Leży Kobieta! Kobieta!! Kobieta!!!

I oto idzie ku niej Mąż Ogromny,

Silny i piękny, zagorzały zdrowy,

Grzany słonecznym upałem południa,

Idzie Mężczyzna! Mężczyzna!! Mężczyzna!!!

I wyciągają się kobiece ręce,

I rozwierają się kobiece nogi,

Wznoszą się piersi głębokim oddechem

I rozszerzają się okrągłe biodra,

I patrzy w słońce Łono Kobiecości...

Serce mężowi młotem tłuc poczyna,

Święte wzruszenie ogarnia mu duszę

I szybko kroczy, i ciężko oddycha,

Jak Bóg radosny...

I oto wznosi się w nim Duch Świetlisty,

I oto żądza cudna go ogarnia,

I zwierzę chutne, i instynkt odwieczny

Ku niej go ciągnie...

I pięknie, potężnie wznosi się do góry

Fallus, męskości święta doskonałość!

(- Precz, tępogłowe chamy!

Precz, sobaki!

Ani mnie chichot wasz podły przerazi,

Ani zamglone oczy, ani wargi,

Cuchnącą pianą sprośności zalane!)

I oto łączy się ciało mężczyzny

Z ciałem kobiety... Oto się splatają

Ręce i nogi, a kobiece mleko

Z zduszonych piersi tryska... Oto wargi

Zwarły się w długi, słodki pocałunek...

I drgają ciała, i w pośpiechu, w szale

Czekają Przyjścia, czekają Spełnienia,

I oto czują, jak się rozkosz zbliża,

Jak się tumanią krwią zalane mózgi,

Jak biją serca pod rytm ciał drgających,

Jak dziko palą ciała razem zwarte,

Jak się splecione zacieśniają więzy,

Jak wargi wilgne szepcą urywane

Słowa miłości...

Aż wreszcie chwila okropna przychodzi,

Kiedy ich rozkosz przeszywa jak strzała,

Jak błyskawica, jasne szczęście bije

I wytryskuje nasienie mężczyzny

W kobiece łono...

O, chwała, chwała wszystkiemu, co żyje!

O, bądźmy czyści, mądrzy i radośni!

O, idźmy w życie z miłością słoneczną,

Z którą się trzeba w Jedność mądrą stopić,

Gdzie jest nad glebą wilgotną, zoraną,

Ciepłe łaskawe, miłościwe Słońce!

JULIAN TUWIM, Gdybym był krzakiem świeżych,

Gdybym był krzakiem świeżych, najczerwieńszych róż,

A umieją one świeże być! czerwone!

Ty - oczy tylko (tak jak umiesz) zmruż,

A na ten rozkaz twój - spłonę.

I choćby szary, martwy, stał się ze mnie proch,

I beznadziejna gruda z mogilnego dołu,

Ty - znowu przyćmij tym zmrużeniem wzrok,

A róże trysną z popiołu.

JULIAN TUWIM, Giętko, żywo splatają się moje myśli...

Giętko, żywo splatają się moje myśli,

Jak dziewczynie koszyk z wikliny młodej.

Sen leśny, sen powikłany tej nocy jej się przyśni,

A rankiem wczesnym -

Patrz! Już wraca - już w koszyku lepkie czerwone jagody.

Idzie - śpiewa szczęśliwa, ale ciągle urywa,

Poziomka za poziomką w jej ustach się rozpływa;

Idzie - przystaje, ogląda się,

To z uśmiechem, to z żalem!

Co też w tym sercu się dzieje!

A las czerni się coraz dalej,

A coraz bliżej bieleje

Chata, w której się śniło,

A przedtem się splatało,

A teraz się spełniło.

JULIAN TUWIM, Hołdy

A to co za makabryczna kolejka?

Kto do Cienia z hołdami się tłoczy?

Dobrze cieniu, że masz martwe oczy,

Jeszcze lepiej, że i usta twoje

Śmierć wieczystym zamknęła spokojem,

Miłosierna Śmierć Dobrodziejka.

A najlepiej, że już nie masz siły,

JULIAN TUWIM, Humoreska

Noc czarna, krucza,

Na ogród spadła,

Śmierć mi dokucza,

podła, zajadła,

z chichotem czarta,

z pychą papieża,

patrzy uparta,

zęby wyszczerza.

Mózg mi zamroczy,

czerwonym strachem,

zasypie oczy,

drobniutkim piachem.

Potem jak glista

gruba i tłusta,

okrągła, śliska,

zatak mi usta.

Krwi tętna skrzepną

dusznością sparte

oczy oślepną,

strasznie otwarte.

Oniemieć, zgłuchnąć

Zmartwieć mi przyjdzie

pachnąć i cuchnąć

w nagim bezwstydzie.

Kadłub mój zmarły

opłaczą płaczki

będą mnie żarły

małe robaczki.

Tak się zaroją

jak czarne mrowie,

zeżrą pierś moją

zgniły mózg w głowie

głodem się wdłubią

w oczy nabrzekłe,

chciwie wyskubią

mięso romiękłe

Zeżrą wnętrzności,

stoczą je całe

Zostaną kości

suche i białe

Teraz dziewczyno

Niech twe ramiona

ciepłe ramiona

oplotą szyję

Teraz niech w usta

twoje się wpiję

Błogosławiona

Błogosławiona!

JULIAN TUWIM, Intymny wiersz

Warto, warto żyć,

Wtedy pachniałaś bzami,

Dziś znowu kupiłem flakonik,

Roztarłem kroplę na dłoni

I przeszłość wieje nad nami

Bzami.

Warto, warto żyć.

Mgławo jes""t za oknami,

Zaraz listonosz zadzwoni,

Ustami przypadam do dłoni,

Całuje cień twojej woni...

Przyjdziesz - będziemy sami,

Jedyni i zakochani,

Chłonąc z czułością perfumy

W miłym uśmiechy intymnej zadumy:

"To my? Ja - i ty?"

Wiesz? Wzdycham... I przez łzy

Powtarzam: warto, warto żyć...

JULIAN TUWIM, Ja do ciebie nie mogę, nie mogę...

Ja do ciebie nie mogę, nie mogę...

Przyjdź ty, lesie, do mnie, do kaleki.

Lub choć jedno drzewo wyślij w drogę,

Inowłodzki lesie daleki!

To, pod którym chwyciłem w objęcia

Szczęście, szczęście, inowłodzki lesie!

To, na którym - ze sczęścia, ze szczęścia! -

Wtedym się zawczasu nie powiesił

JULIAN TUWIM, Jesteś znowu

Jesteś znowu! Mój Boże! Jak mi serce bije!

Jak mi sie wzrok owiośnił! Jak świat rozradował!

Tylem nocy Cię w snach, nazbyt krótkich, całował!

Tylem dni dzień ten tęsknił, ""co przyszedł i żyje!

I jest! O teraz właśnie! Jest ten dzień powrotny,

Wypłakany, kochany nowy dzień spotkania.

Dzień wszystkiej mej nadziei, całego czekania,

Gdym Cię piastował w sercu, stęskniony, samotny!

I jakże to wypowiem? I jakiemu słowu

Powierzę ową radość, drżącą, niespodzianą,

Że obudzę się jutro z duszą rozkochaną,

Z uśmiechem szczęścia w ustach: "Jesteś! jesteś znowu!"

JULIAN TUWIM, Jeżeli

A jeżeli nic? A jeżeli nie?

Trułem ja się myślą złudną,

Tobą jasną, tobą cudną,

I zatruty śnię:

A jeżeli nie?

No to ... trudno.

A jeżeli coś? A jeżeli tak?

Rozgołębią mi się zorze,

Ogniem cały świat zagorze

Jak czerwony mak,

Bo jeżeli tak,

No to... - Boże!!!

JULIAN TUWIM, Karta z dziejów ludzkości

Spotkali się w święto o piątej przed kinem

Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem.

Tutejsza idiotko! - rzekł kretyn miejscowy -

Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy?

Miejscowa kretynka odrzekła - Z ochotą,

Albowiem cię kocham, tutejszy idioto.

Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko

I poszedł do kina z tutejsza idiotką.

Na miłym macaniu spłynęła godzinka

I była szczęśliwa miejscowa kretynka.

Aż wreszcie szepnęła: - kretynie tutejszy!

Ten film, mam wrażenie, jest coraz nudniejszy.

Więc poszli na sznycel, na melbe, na winko,

Miejscowy idiota z tutejszą kretynką.

Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym

Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym.

W ten sposób dorobią się córki lub syna:

Idioty, idiotki, kretynki, kretyna.

By znowu się mogli spotykać przed kinem

Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem.

JULIAN TUWIM, Lilia

Rozchyliłem stulone płatki i pokazałem jej wstydliwe wnętrze kwiatu.

- Niech pan przestanie.

Jeszcze nie wiedząc, lecz już przeczuwając widocznie, zaśmiałem się nagle

i nagle urwałem...

- Bo?...

Podniecające i sekretne były jej oczy, zmrużone niezdecydowaną

odpowiedzią...

Wtedy rozwarłem szeroko na cztery strony świata białe ciało lilii i

wilgotnymi wargami upieściłem wnętrze...

A gdy podniosłem oczy - ona stała w pąsach, z rozfalowaną piersią i

błyszczącymi źrenicami.

I uśmiechnąwszy się nikle (pewno z warg moich, ufarbowanych żółtym

pyłkiem) - jakimś specyficznie wzruszonym i drżącym głosem

powiedziała:

- Pan jest wy-ra-fi-no-wa-nie nieprzyzwoity!...

JULIAN TUWIM, List zza oceanu

Najukochańsza moja, wieczna i jedyna,

Zza oceanu ślę tę garstkę smutnych słów

O tym, że kocham cię, że tęsknię, że wspominam

I jedną myślą żyję: że cię ujrzę znów.

Zbolałe serce moje znajdziesz w każdym słowie,

Ty, która stałaś się marzeniem mym i snem!

Najukochańsza moja! Ty jesteś jak zdrowie!

Ile cię cenić trzeba - dziś najstraszniej wiem.

Jest tyle innych i piękniejszych, i gorętszych

W pachnące noce nad brzegami ciepłych fal,

I tyle gwiazd nad głową, bliższych gwiazd i większych,

I wielkich kwiatów, i w księżycu srebrnych palm.

Lecz że się wiernym pozostanie tylko Tobie

I gwiazdom oczu twych, i kwiatom twoich słów,

Najukochańsza moja, tylko ten się dowie,

Kto cię utracił i kto pragnie ciebie znów.

A gdy powrócę w cień miłosnej naszej nocy,

Gwiaździstej nocy, co przez sen mnie ciągle zwie,

Niczego nie chcę - tylko spojrzeć w twoje oczy,

W smutniejsze stokroć, lecz te same gwiazdy dwie.

A jeśli umrzeć mamy, w jednym bądźmy grobie,

A w jednym szczęściu, jeśli dalej mamy żyć,

Najukochańsza moja! byle być przy tobie,

Bez twej miłości nawet, ale z tobą być!

JULIAN TUWIM, Los

Taki to już los mój będzie,

Takie to już miłowanie:

Przywitanie, pożegnanie,

Pożegnania, wspominanie....

Oczy twoje widzę wszędzie,

Oczy twoje mnie całują

Z dali, z dali mnie miłują,

Z dali, z dali mnie żałują,

Nie przychodzą na wyzwanie,

Jeno błyszczą, jak w legendzie,

W dali, w dali, zewsząd, wszędzie,

- Takie to już los mój będzie,

takie to już miłowanie:

Przywitane.... pożegnanie....

JULIAN TUWIM, Los

Taki to już los mój będzie,

Takie to już miłowanie:

Przywitanie, pożegnanie,

Pożegnania, wspominanie....

Oczy twoje widzę wszędzie,

Oczy twoje mnie całują

Z dali, z dali mnie miłują,

Z dali, z dali mnie żałują,

Nie przychodzą na wyzwanie,

Jeno błyszczą, jak w legendzie,

W dali, w dali, zewsząd, wszędzie,

- Takie to już los mój będzie,

takie to już miłowanie:

Przywitane.... pożegnanie....

JULIAN TUWIM, Melodia

Wczesna jesień - oto moja pora.

Siwy ranek - kolor mego wzroku.

Siedzę w miłej kawiarni jak w obłoku,

Mogłbym tak do wieczora.

Za oknami tyle pośpiechu,

Ale ja nie wiem i nie słyszę,

I zamilkły w jesiennym uśmiechu,

Zapatrzeniem dalekim się kołysze.

Tak najlepiej: siąść w cukierni rankiem

I patrzeć, jak ulica chodzi.

W takie ranki jest się kochankiem,

I smutniej człowiekowi, i młodziej.

Od miłosci, od czułych wspomnień

Dzień zacząłem senny i pusty.

Z twoich słów, nie pisanych do mnie

Wiersz układam uśmiechniętymi usty.

A to wszystko razem jest melodią,

I melodii chwile są rade.

Cudzoziemka w palcie kraciastym

Śpiewnie, ślicznie zamawia "szokolade".

Jaka wiotka, matowa kobieta!

Jak nas mało na świecie! Jak mało!

I jakimi perfumami zawiało!

I jaki poeta!...

JULIAN TUWIM, Mieszkańcy

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach

Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.

Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach

Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,

Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.

Trochę pochodzą, trochę posiedzą,

I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,

Krawacik musną, klapy obciągną

I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,

Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,

Patrzą na prawo, patrzą na lewo.

A patrząc - widzą wszystko oddzielnie

Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...

Jak ciasto biorą gazety w palce

I żują, żują na papkę pulchną,

Aż papierowym wzdęte zakalcem,

Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford... że kino...

Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...

Warstwami rośnie brednia potworna,

I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą

Ku wieczorowi ślepo zwieszają.

Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,

Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,

Spodnie na tyłkach zacerowane,

Własność wielebną, święte nabytki,

Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: "od nagłej śmierci...

...od wojny... głodu... odpoczywanie"

I zasypiają z mordą na piersi

W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.

JULIAN TUWIM, Milcząc

Zakochanemu tak szczęśliwie,

Tak nieszczęśliwie, jak ja umiem,

Najlepiej spędzić noc w zadumie.

Nad czym? Nad niczym. Ale tkliwie.

Między zachodem a jutrzenką

Wdać się w milczenie, jak w rozmowę,

I powtarzać w myśli Norwidowe:

"Nic od ciebie nie chcę, śliczna panienko"...

JULIAN TUWIM, Mna zbytnie a niepowściągliwe dziwkochwalstwo naszego wieku

Zanadto się z damą cacka

Szarmancka brać literacka.

Szmatławce i szewaliery

Prawią jej same dusery.

Dochodzą już do pzresady

Te kąplemęty, lansady.

Te sętymęty, czułości

Przyprawić mogą o mdłości.

Mizdrzy się w gracji i szyku

Cicibey przy wersalczyku.

Dla byle kapryśnej idiotki

Madrygał ułoży słodki.

Dla paru od wiersza groszy

Płaszczy się mdleje z rozkoszy.

Wpadają w achy i ochy

Na widok pończochy pieszczochy.

Piszczą "sylwuple, żewupry!"

Bałwany i wiercikupry.

Na widok pyjamy damy

Piszczą te chamy reklamy.

Dlaczego chwycił szał cię,

Gdyś ujrzał kretynkę w aucie?

Czego się cieszysz, Mojsie,

Że dziwka siedzi w rolls-roysie?

"Urocza Bebi Pipi

w yahcie na Missisipi".

"Zmysłowa Dudu Papa

Jej uśmiech, pies i kanapa".

"Feteryczna Elli Belli

Pije kawę w kąpieli".

Czego migdalisz się, chłopie,

Że dziwka kawsko żłopie?

Że w wannie niby? To o to

Tak się wygłupiasz idioto?

Sam lepiej idź do łaźni

I już się więcej nie błaźnij.

JULIAN TUWIM, Mój dzionek

Ledwo słoneczko uderzy

W okno złocistym promykiem,

Budzę się hoży i świeży

Z antypaństwowym okrzykiem.

Zanurzam się aż po uszy

W miłej moralnej zgniliźnie

I najserdeczniej uwłaczam

Bogu, ludzkości, ojczyźnie.

Komunizuję godzinkę,

Zatruwam ducha, a później

Albo szkaluję troszeczkę,

Albo, gdy święto jest, bluźnię

Zaśmiecam język z lubością,

Znieprawiam, do złego kuszę,

Zakusy mam bolszewickie

I sączę jad w młode dusze.

Czasem mnie wujcio odwiedza,

Miły, niechlujny staruszek,

Czytamy sobie, czytamy

Talmudzik, Szulchan-Aruszek.

Z wujciem, jewrejem brodatym,

Emisariuszem sowietów,

Śpiewamy pierwszą brygadę,

Chodzimy do kabaretów.

Od oficerów znajomych

Wyłudzam w czasie kolacji

Sekrecik jakiś sztabowy

Lub planik mobilizacji.

Często mam misje specjalne

To w Druskiennikach, to w Kielcach

I wywrotowców werbuję

Na rozkaz Moskwy do Strzelca.

Do domu wracam pogodny,

Lekki jak mała ptaszyna,

W cichym mieszkaniu na Chłodnej,

Czeka drukarska maszyna.

Odbijam sobie, odbijam

Zielone dolarki śliczne,

Komunistyczną bibułę,

Broszurki pornograficzne.

A potem mała orgijka

W ramionach płomiennej Chajki!

(Mam w domu taką sadystkę

Z odsskiej czerezwyczajki.)

I choć mam milion rozkoszy

Od Chajki krwawej i ryżej,

To ciężko mi! Nie na sercu,

Lecz wprost przeciwnie i niżej.

Niech się ciężarem tym ze mną

Podzieli któryś z rodaków!

Mój Boże ile tam siedzi

Głupich endeckich pismaków.

JULIAN TUWIM, Na noże

Dzika gra! Straszna gra!

Oczy płoną! Serce gorze!

Który? Dwóch nas być nie może!

Albo ty - albo ja.

Raz-dwa, raz-dwa!

Na noże!!

Krwi! krwi! Tak jak zwierz,

Żarem tchnę, wzrokiem palę!

Bez litości! W męce, w szale

Wyje żądza, wyje chuć!

Celnie gódź!

Dobrze dźgniesz -

- Sam pochwalę!

Stań wprost - nie jak tchórz,

Lub ci sam bod żebro nóż

Wwalę!

Dzika gra, straszna gra:

Albo ty - albo ja!

Miękkie ciało - twarda stal,

Tu się zaczaj, tam się skryj,

Po rękojeść w serce wbij,

Po rękojeść w serce wwal,

W miękkie ciało twardą stal,

Dźgnij!

A ja też, a ja też,

Chytrze, skrycie niby zwierz,

Póki krwią się nie obroczę,

Naprzód skoczę!

Jedna chwila, jeden ruch:

Raz-dwa! Prosto w brzuch!

Wbiję nagle, szybko wtłoczę

I rozpruję i zawiercę,

I bić będzie jedno serce

Jedno z dwóch!

Dumna sprawa, ciężka sprawa,

Chuć czerwona, krwawa sława,

Harda gra! Piękna gra!

Albo ty - albo ja!

Płonę! Dwóch nas być nie może!

Raz-dwa! Raz-dwa!

Na noże!

Lecz nim błysną z nożów skry,

Poprzysięgniem, ja i ty,

Że będziemy strzec najświęciej,

My uparci, my zawzięci,

By strumienie naszej krwi,

Boże broń, nie pobluzgały

Jej - lilijnej, cichej, białej,

Kiedy w strasznej naszej walce

Rękojeście ścisną palce,

Kiedy wielki gniew rozgorze,

Gdy będziemy życiu mścić,

Gdy się zaczniem strasznie bić

Na noże!

JULIAN TUWIM, Nasza mądrość

Jakże ja cię będę uczył tej mądrości?

Myśmy ludzie cisi, myśmy ludzie prości.

Myśmy ludzie prości, ludzie nieuczeni,

Słowem-ogniem wszczęci, słowem-ogniem chrzczeni.

Splotem słów chwytamy tajnię w śpiewnym rymie,

U nas kwiatu - słońce, słońcu - kwiat na imię.

Lecz w naszej mowie, w tym przedziwnym dziwie,

Świat się tak nazywa, jakim jest prawdziwie

Bez ksiąg i bez nauk, lecz w zadumie niemej

My jedyni jeszcze coś-niecoś tu wiemy:

O tych chwilach nocnych, co w bezkresy biegną,

Gdy widzimy cienie nie wiadomo czego.

Zawsześmy na ziemi jednakowo młodzi,

U nas po ogrodzie jasny Zwiastun chodzi.

I do samej śmierci oddajem w pokorze

Bogu co cesarskie i Bogu co boże.

JULIAN TUWIM, Nie poradzi tu żaden Protokół surowy...

Nie poradzi tu żaden Protokół surowy,

Żadne ceremoniału rygory niezłomne:

Protokół serca głosi, że w ten dzień kwietniowy

Dozwolony jest spacer samotny - kraj wspomnień.

JULIAN TUWIM, Nie śmiej się z nich...

Nie śmiej się z nich. Nie wolno. Nie drwij. Bo to boli.

To przecież tacy biedni, tacy mali ludzie...

To kąkole i chwasty na bezpłodnej roli.

Nie wiń ich. Mają dusze. I też żyją w trudzie.

A czyś widział ich dumę? Każdy z nich wszak sądzi,

Że jest wyższy od ciebie. Nie masz w nich pokory.

Ale niech sobie myśli. Pokój z nimi. Niech błądzi.

To człowiek biedny, mały. Może zły i chory.

Och, nie śmiej się z biedoty! Bo serce mi ranisz!

Bo mi twa każda drwinka, jak im, w duszę wrasta.

Wiedz, że daremnie, bracie, tych maluczkich ganisz:

Przyjdzie do nich - pić z nimi - smutny Chrystus Miasta.

JULIAN TUWIM, Nieznane drzewo

Gdzie jesteś, drzewo mocne i dumne,

Rozgałęzione, liściami szumne,

Węzłem korzeni zarosłe w ziemi,

Drzewo, z którego będę miał trumnę?

Muszę cię poznać, w korę zastukać,

Po lasach wołać, po borach hukać:

Gdzieżeś, tajemne drzewo trumienne?

Twój narzeczony przyszedł cię szukać!

Błądzi strapiony po całym borze,

Drzewa swojego znaleźć nie może,

Zaszum mi, zaszum na wieczność naszą,

Zanim się z tobą do snu ułożę.

Trzeba się przecież umówić wprzódy

Na owe ciężkie, śmiertelne trudy,

Gdy nam sądzono po nieskończoność

Zmieniać się w popiół, w bezpłodne grudy.

Może na tratwach po sinej fali

Przypłyniesz do mnie z ogromnej dali,

I wstyd nam będzie wieczny sąsiedzie,

Żeśmy do śmierci się nie poznali!...

A może rośniesz przed moim domem,

Co dzień witane a nieznajome,

I ktoś ci może wyrzezał w korze

Małe litery, serce wiadome?

Długo, serdecznie gadałbym z tobą,

Wzruszyłbym wierszem, wymógł żałobą,

Żebyś rozparło tę ziemię czarną

I znów zakwitło, na dziwo grobom.

Żebyś mnie w siebie jakoś wszczepiło,

Wydarło z ziemi ukrytą siłą!

Coś może złączy nerw jakiś z kłączem

I zadrzewimy się nad mogiłą!

Może ogromnym westchnieniem z łona

W górę nas wzniesie ziemia zielona,

Ziemia jedyna, ziemia rodzima,

Tym grobem w samo serce zraniona.

JULIAN TUWIM, Noc

Przyjdziesz nocą. Zostaniesz do rana

I otulisz mnie lekko ramiony.

Ja ci powiem: o, moja nieznana.

Ty mi powiesz: o, mój wytęskniony.

Będziesz moja. Ustami się wpije

W wargi twoje, od nocnych róż krwawsze,

Obłąkany szał szczęścia przeżyję,

Ale umrze coś we mnie na zawsze.

Zacałuję się sobą! W pierścieni

Splot drgający zakłuje twe ciało,

I uśniemy rozkoszą zmęczeni

I niepomni, że wszystko się stało.

Obudzimy się. Ciężką nienawiść

W głuchych duszach bez słów poczujemy

Zło nam w oczach zaświeci, jak zawiść,

I jak głaz będzie smutek nasz niemy.

Ale nocą znów przyjdziesz. Do rana

Będziesz słodko mnie tulić ramiony.

Ja ci powiem: o, moja nieznana!

Ty mi powiesz: o, mój wytęskniony!

JULIAN TUWIM, O Gazecie warszawskiej

Dość dużo rozumiem i wiem jak na "wieszcza",

Lecz jedno wyjaśnić mi proszę:

Dlaczego "Gazeta Warszawska" zamieszcza

Tak dużo żydowskich ogłoszeń?

Dlaczego na wszystkich stronicach "Gazety"

Są Żydzi złodzieje i dranie,

A na osiemnastej - już mają zalety

I w miłej gazetce mieszkanie?

I jaka jest tego ukryta przyczyna,

I co z tego faktu wynika,

Że pismo ogłasza Gelbfisza, Fajncyna

I nawet Szynllera-Szklonika?

Gelbfisza, Fajncyna, Szyllera-Szkolnika,

Bursztyna, Cajtlina i Katza,

I (Żyd!) Dobrzyńskiego, Zyberta, Grosglika -

- To pewno się dobrze opłaca.

I Muszkatblit jest, gdy ktoś chce Muszkatblita,

I Edelman - gdy Edelmana,

Gazetka nie pyta, kto swój, kto zrajlita,

Bo forsa to forsa, prosz' pana.

Wiadomo: non olet, więc olens i volens,

W żydowskiej niewoli cierpiąca,

Gazetka złączyła żydowską niewolę z

Gudłajską miłością pieniądza.

Więc miesza się w głowie: Kozicki z Dobrzyńskim,

A Grosglik i Stroński z Zybertem,

I Gelbfisz z Rybarskim, i Katz z Rembielińskim,

A Szkolnik po prostu z Neuwetem.

Heil Adolf! Pod twoją aryjską opiekę

Oddaję kochanych gelbfiszów,

Neuwert erwache! Juda verrecke!

A giten cześć! Pisz na Berdyczów.

JULIAN TUWIM, O St. P.

Jadem i pianą z pyska

Pluje, parska i pryska,

Pisze, że jestem rzeźnikiem,

Gudłajem i bolszewikiem,

Judokokiem, bakcylem,

Pawianem i skamandrylem,

Że sprzedaję ojczyznę,

Że koślawię polszczyznę,

Że znieważam, bezczeszczę

I diabli wiedzą co jeszcze.

I pomyśleć, że z tej całej

Działalności wspaniałej

Tego pana - więc z plwocin,

Charczeń, wrzasków, wypocin,

Rzygań, kopnięć i wycia,

Na co stracił pół życia,

Z książek, zdań i tytułów,

Z recenzji, wzmianek szyderczych,

Słowem, z tego całego

Kramu dziennikarskiego

Zostanie... jeden wierszyk,

I to - mój, a nie jego.

Ten właśnie wierszyk... O, sroga,

Przez żydowskiego Boga

Natchniona zemsto! Ot, fraszką,

Paru słówek igraszką

Unieśmiertelnić wroga!...

JULIAN TUWIM, O suficie

Odkąd płyniesz po tym mieszkaniu,

Tym więzieniu moim dozgonnym,

Odkąd pachniesz, cienista

Lasem, rzeką i cieniem wonnym -

Dziwy u mnie: ten sufit płaski

Jeszcze nie wgiął się, nie zbłękitniał,

Nie rozbłysnął wiosennym blaskiem

I mieszkania mi nie rozwidnia.

Co dziwniejsze: że się nie chmurzy,

Nie czernieje kłębami gniewu,

Nie rozdziera się gromem burzy,

Jak przystało takiemu niebu!

Ale dziwem już nad dziwami

I zniewagą dla mej tęsknoty

Jest mrok jego, kiedy nocami

Wypatruję swej gwiazdy złotej!

JULIAN TUWIM, O wielki Boże et cetera,

O wielki Boże et cetera,

Cóż to się ze mną stało nagle,

Że "duch" "sam siebie" już nie"zbiera",

Że opuściłem nagle żagle.

Tak mi coś...psiakrew, braknie słowa,

Tak mi się "poziom" duszy zsunął...

Że gdybym wiedział, gdzie się chowa,

Tobym jej w pysk z przekleństwem plunął...

JULIAN TUWIM bardzo zły! w ostatnich dniach czerwca 1912 roku

JULIAN TUWIM, Ofiarowując serce

Posyłam ci bezdomne moje serce.

Co chcesz z nim zrób.

Na swoje zamień to bezdomne serce

Lub zatrać, zgub.

Wdzięczne ci będzie to bezdomne serce

Nawet za grób.

JULIAN TUWIM, Ona

Kiełkował w duszy dziwny niepokój. (Przeczucia).

Ktoś grał (z moderatorem) fantazję Szopena.

- Drgnęła nagle, jak gdyby od szpilki ukłucia.

Przyszła zła zmora dziewczyn: trapiąca migrena.

I przyłożyła ręce do tłukącej skroni,

I przymrużyła oczy. I cała pobladła.

A w uszach monotonnie, natrętnie coś dzwoni.

I podeszła powoli (śmierć... śmierć...) do zwierciadła.

Obejrzała się. Potem na chwilę stanęła.

Spojrzenie. Uśmiech nikły. (A głowę coś toczy).

Pięknym kobiecym ruchem stanik swój opięła.

(Uwypuklone piersi drażniły mi oczy).

Potem - podeszła do mnie. Blisko. Strasznie blisko.

(Słuchałem...) Szła woń słodka od włosów kasztanu;

Za rękę mnie ujęła... (zawrót!... pada wszystko!...)

I rzekła wolno: "Chciałam coś powiedzieć panu"

JULIAN TUWIM, Paulinka kretynka

Pięcioletnia Paulinka uprzejma i miła

mimo innych przymiotów bardzo skromną była.

Raz, gdy ślicznie z pamięci wierszyk powiedziała,

chciał ją ktoś pocałować, lecz buzi nie dała.

Dlaczego? bo się cienia nieskromności lęka:

Ten ktoś, był to mężczyzna, a ona panienka.

"Wolno ci - rzecze ojciec - to przyjaciel domu."

"Ależ tato! buzi się nie daje nikomu."

"On już w podeszłym wieku, któż ci płochość przyzna?"

Na to skromna panienka: "Przecież to mężczyzna."

Anioł czuwa nad tobą, niewinna dziecino,

Wszystkie wdzięki przygasną, ozdoby przeminą,

Ten powab przetrwa wieki, strzeż go całe życie,

Bo skromność najpiękniejszą zaletą w kobiecie.

JULIAN TUWIM, Piotr Płaksin

Wiliamowi Horzycy

1

Na stacji Chandra Unyńska

Gdzieś w mordobijskim powiecie,

Telegrafista Piotr Płaksin

Nie umiał grać na klarnecie.

Zdarzenie błahe na pozór,

Niewarte aż poematu,

Lecz w konsekwencjach się stało

Główną przyczyną dramatu.

Smutne jest życie... Zdradliwe...

Czasem z najbłahszej przyczyny

Splata się w cichą tragedię,

W ciężkie cierpienie - bez winy.

Splata się tak niespodzianie,

Jak szare szyny kolei,

W rozpacz bezsilną, w tęsknotę,

W bezbrzeżny ból beznadziei.

Jak odchodzące pociągi,

Jest jednostajne, codzienne,

Jak dzwonki trzy, wybijane

W słotne zmierzchania jesienne...

Przez okno spojrzy się czasem

W szlak dróg żelaznych daleki,

Dłońmi się czoło podeprze

I łzami zajdą powieki

2

Otóż przy jednym z tych okien,

Przy aparacie Morsego,

Siedział Piotr Płaksin i - tęsknił,

A nikt nie wiedział, dlaczego.

Ani Iwan Paragrafow,

Kasjer na stacji, chłop z duszą

(Ten co się zeszłej jesieni

Żenić miał z panną Katiuszą).

Ani Włas Fomycz Zapojkin,

Technik, co ma już miesięcznie

Przeszło sto rubli (bo umie

Naczalstwu kłaniać się wdzięcznie).

Ani Ilja Słonomośkin,

Młodszy kontroler na stacji,

Co gwałtem chce do miejscowej

Wcisnąć się arystokracji.

Ani nareszcie nie wiedział

Sam pan naczelnik Rubleńko,

Prokofij Aleksandrowicz,

Co wypić lubił "maleńko".

A jeśli sam zawiadowca

- Figura znana w powiecie -

Nie wie, to chyba nikt więcej

Nie może wiedzieć na świecie!

3

A jednak były osoby,

Które wiedziały co nieco:

"Szersze lia fam" powiadały,

Czyli za sprawką kobiecą.

Wierzyć po prostu nie chciałem,

Choć ni Warwara Pawłówna

(Konduktorowa) mówiła,

Że to przyczyna jest główna.

Mówiła w wielkim sekrecie,

Że to jest oczywista:

Że się w kimś kocha na stacji

Piotr Płaksin, telegrafista.

Święte ugodniki boże!

Batiuszki! Co za zdarzenie?!

Kogóż to kocha Piotr Płaksin?

Tanie, Anisję czy Żenię?

Olgę? Awdojtę? Nastazję?

Wierę? Aniutę? Nataszę?

Może Maryję Pawłównę?

Może Siemionową Maszę?

- Kogo? Tę Polkę z bufetu?!

Hospodi! Świat się przekręcił!

... A Płaksin siedział przy oknie

I tak jak zwykle się smęcił.

4

Na stacji Chandra Unyńska,

Gdzieś w mordobijskim powiecie,

Technik, Włas Fomycz Zapojkin,

Przepięknie grał na klarnecie.

Czasem tak smętnie, jak gdyby

Trafił go żal najstraszniejszy...

A wtedy grywał przeciągle:

"Ostatni dzionek dzisiejszy..."

Czasem prześlicznie i słodko,

Jakoś łagodnie i czule;

A czasem dziko, wesoło:

O samowarach i Tule.

A pannie Jadzi z bufetu

Serce z wzruszenia aż mięknie,

Szeptał często: "Włas Fomycz,

Pan gra tak cudnie... tak pięknie..."

A techni wąsa podkręca

I oczkiem zdradnie jej miga:

"Jej-Bogu, głupstwo zupełne,

To dla was, panna Jadwiga!"

Ach, wzdycha Jadzia do grajka,

A grajek zwodnie jej kadzi,

I wzdycha jeszcze Piotr Płaksin

Do Jadzi ślicznej, do Jadzi...

5

Wicher po polu się tłucze,

Huczy za oknem zawieja,

Włas Fomycz gra żałośliwie:

Och, żal mi ciebie, Rassieja!

Śnieg pada gęsty i gruby,

Wiatr w szpary okien zawiewa,

Panna Jadwiga, jak co dzień,

Podróżnym wódkę nalewa.

Sroży się mróz trzaskający,

Dreszczem przejmuje do kości,

Siedzi Piotr Płaksin i pisze,

List pisze o swej miłości.

Pisze Piotr Płaksin do Jadzi,

Że jej powiedzieć nie umie,

Więc błaga w liście chociażby:

Niechaj go Jadzia zrozumie!

Pisze, że kocha ją dawno,

Jeno powiedzieć jej nie śmiał,

O tajemnicę ją prosi,

Aby Włas Fomycz się nie śmiał.

Pisze serdecznie, miłośnie,

Że kocha, marzy, wspomina!

I łzy spadają na papier

Telegrafisty Płaksina.

6

Jest smutne okno na stacji,

Skąd widać pola dalekie,

Skąd widać szyny, pociągi

I trzy drzewiny kalekie.

Skąd widać ludzi, co jadą

W dalekie smutne podróże,

Skąd widać jesień rosyjską

I szare niebo - hen, w górze...

I jest niezmierna tęsknota,

I żale stare, banalne,

I oczy bardzo dalekie,

I słowa, słowa żegnalne...

Ach, serce biedne, wzgardzone!

Ach, oczy śmiesznie płaczące!

O, łkania w noce bezsenne!

O, łzy miłości gorące!

"Nie dla mnie pan, panie Płaksin,

Dla mnie Włas Fomycz, artysta

Z duszą poety marzącą.

A pan co? - Telegrafista!"

Czyta Piotr Płaksin i myśli:

"Po co ja komu na świecie!"

I myśli jeszcze: "Jak ślicznie

Włas Fomycz gra na klarnecie..."

7

Na stacji Chandra Unyńska,

Przy samym płocie cmentarnym,

Jest grób z tabliczką drewnianą,

Z krzyżykiem małym i czarnym...

A na tabliczce jest napis:

"Duszo pobozna i czysta,

Pomódl się... Leży w tym grobie

Piotr Płaksin, telegrafista"

JULIAN TUWIM, Pocałunek

Całowałem usta Twoje, całowałem je w ciemności, w czarnym aksamicie miłosnej nocy...Całowałem usta Twoje i wyczuwałem wargami czerwień ich...

W białych, gorących oplotach Twoich zamknąłem oczy. Zamknięte oczy widzą nieskończoność, ogromną, ogromna dal... Chwile stały się melodią, w rytm której tańczyła purpura i czerń, niby dwa szale jedwabne, wiewne, gasnące... tańczyły daleko, w nieskończoności oczu zamknietych...

A potem była mroźna noc, jasnoniebieska cicha noc zimowa. Szedłem - lekko upojony, jakby odurzony błękitnym aromatycznym likierem, zaprawionym brylantową kroplą mroxnej, mlecznej jaśni księżycowej, która kapnęła do smukłego kieliszka, opalizując i skrząc się fantastycznie...

I idąc tak naprzód w upojeniu, przymykałem oczy i znów widziałem daleki gasnący taniec... Byłem tak nieziemsko szczęśliwy, że uczułem, iż staję się czymś bezcielesnym i płynę jak światło... Uczucie to było tak rzeczywiste, że poslizgnąwszy się, miałem wrażenie, że się potknąłem o cień gałęzi, zwieszającej się zza parkanu ogrodu...

A teraz usnę - z usmiechem szczęścia na zmęczonych wargach, szpcząc słodkie Twoje imię. Dobranoc.

JULIAN TUWIM, Pokaż się z daleka...

Pokaż się z daleka,

Choćby z najdalszego,

(Choćby - o sto kroków...) -

Jakoś się dowlokę,

Widmo i kaleka,

Do witania twego!

Pokaż się! Dopełznę

Przez ten bezmiar ziemi,

Trawy się czepiając,

Wiatru i kamieni.

Dale wy bezbrzeżne!

Dale niebosiężne!

Krzyczeć będę z trwogi,

Modlić się śród drogi,

Konać - a dopełznę!

Tak dopełza żołnierz

Do figury świętej...

Za żołnierzem - ciurkiem

Krwawy strumyk kręty...

Blisko już, bliziutko,

Zaraz koniec męce:

Już Madonna Polna

Wyciągnęła ręce.

JULIAN TUWIM, Potężny dzień! Na dobrych dziesięć burz pamiętnych...

Potężny dzień! Na dobrych dziesięć burz pamiętnych

Starczyłoby tych zderzeń wichury ze słońcem,

Chmur z wichurą, a słońca z niebem, szalejącem

Od rozblasków i zmroków - nagłych, niepojętych

A szelest po ulicach sławetnego śmiecia:

Rudozłotych preludiów liryki liściastej!

A szum wiersza, wzmożony nie najmniejszym haustem!

JULIAN TUWIM, Powiedzieć ci nie mogę

Powiedzieć ci nie mogę, jaki to żal bezbrzeżny:

dzień dzisiaj taki biały i taki bardzo śnieżny

Powiedzieć ci nie mogę, jak mi ogromnie smutno:

ale ty pewno nie wiesz, co znaczy słowo "smutno".

Ach, pewno nie wiesz także, co znaczy żal bezbrzeżny:

to nic....to nic nie znaczy....dzień tki cichy, śnieżny.

To takie moje słowa, co ciebie mi zabrały...

a może i przyniosły....dzień cichy dzisiaj, biały.

JULIAN TUWIM, Przy okrągłym stole

Du holde Kunst,

in wieviel grauen Stunden

pieśń Szuberta

A może byśmy tak, jedyna,

Wpadli na dzień do Tomaszowa?

Może tam jeszcze zmierzchem złotym

Ta sama cisza trwa wrześniowa...

W tym białym domu, w tym pokoju,

Gdzie cudze meble postawiono,

Musimy skończyć naszą dawną

Rozmowę smutnie nie skończoną.

Do dzisiaj przy okrągłym stole

Siedzimy martwo jak zaklęci!

Kto odczaruje nas? Kto wyrwie

Z nieubłaganej niepamięci?

Jeszcze mi ciągle z jasnych oczu

Spływa do warg kropelka słona,

A ty mi nic nie odpowiadasz

I jesz zielone winogrona.

Jeszcze ci wciąż spojrzeniem śpiewam:

"Du holde Kunst"... i serce pęka!

I muszę jechać... więc mnie żegnasz,

Lecz nie drży w dłoni mej twa ręka.

I wyjechałem, zostawiłem,

Jak sen urwała się rozmowa,

Błogosławiłem, przeklinałem:

"Du holde Kunst! Więc tak bez słowa?"

Ten biały dom, ten pokój martwy

Do dziś się dziwi, nie rozumie...

Wstawili ludzie cudze meble

I wychodzili stąd w zadumie...

A przecież wszystko - tam zostało!

Nawet ta cisza trwa wrześniowa...

Więc może byśmy tak, najmilsza,

Wpadli na dzień do Tomaszowa?...

JULIAN TUWIM, Ptak

Na gałązce usiadł ptak:

Zaszczebiotał, zatrzepotał

Ostry dzióbek w piórka otarł,

Rozkołysał cały krzak.

Potem z świstem frunął w lot!

A gałązka rozhuśtana

Jescze drży, uradowana,

Że ją tak rozpląsał trzpiot

JULIAN TUWIM, Raport

O film, panie ministrze,

Obrazili się wachmistrze;

O wiersz, panie generale,

Obrazili się kaprale;

O artykuł w tygodniku -

Ordynansi, panie pułkowniku;

O piosenkę, panie majorze,

Żony sierżantów w Samborze;

W radio była audycja:

Obraziła się policja.

Dalej - studenci

Są do żywego dotknięci;

Dalej, księża z Płockiego

Dotknięci są do żywego.

Następnie - związek akuszerek

Ma ciężkich zarzutów szereg:

Że to swawolność, frywolność,

Bezczelność, moralna trucizna,

Że w ten sposób ginie ojczyzna!...

...A po za tym - jest w Polsce wolność.

JULIAN TUWIM, Rodowód

Po co się ciskasz, mój Wuerze,

Po co wymyślasz mi od żydka?

Żydem aż śmierdzi w twym "Kurierze",

Żona waćpana - też semitka,

Karmiona z żydowskiego dydka,

Ciocia Hortensja, mój Wuerze

(Dama a Paulo czy wizytka),

Od Chai swój początek bierze,

Wuj zaś Salezy (mówmy szczerze:

Syn Mośka, Szmulka czy Dawidka)

Kiwał się mrucząc przy sajderze

I jako Saluś był w chederze,

Studiując (o, przeszłości brzydka)

Alef bej gimel na syderze.

Kędy tej szlachty jest początek,

Skąd ród swój bierze Wuerzyna?

I gdzie twych własnych wuerzątek

Ród po kądzieli się zaczyna?

Jakież to herby i sztadary

Miały twej żony antenaty,

Owe L...aury i Kr...ary

Z miszpuchy cycełesowatej?

Ku wiadomości potomności

Niechaj czytają ludzie prości,

Jaki rodowód jest rodziny

Żony Wuera - Wuerzyny.

Rodzinnych kronik idąc śladem.

Opowiadają ludzie starzy,

Że B..son R..skiej był pradziadem

Zasię wywodził sięz karczmarzy;

Miał karczmarz B..son wuja Szmula,

A Szmul Pinkusa miał i Srula,

Którego żona Cypa Łaja

Na mendle sprzedawała jaja.

Mendel był nawet synem Łai,

Złośliwi mówią, że od Szai,

Ten Szaja ze swym szwagrem Joskiem

Handlował rybą tudzież czosnkiem.

Kuzynką Joska była Jenta,

Żona Chaima, konkurenta,

Chaima siostra zasię, Pesa,

Tańczyła w purym majufesa,

Tańczył z nią Mordka, tańczył Chaim,

Chill, Hennoch, Lejba i Efraim;

Majufes Pesy z Efraimem

Zakończył się pod baldachimem.

Z tej pary była dzieci fura:

Abramek, Boruch, Rojza, Sura,

Cywia i Brajndla i Gedali,

Ryfka i Chaskiel i tak dalej.

Wziął potem Brajndlę Ber z przeciwka,

A za Szulima wyszła Ryfka;

Syn Fajwla, Aron, wnuk Chaskiela,

Wziął Taubę z Perli i Jankiela,

Majer wziął Surę, Symcha Cywię,

A rudą Rojzę dali Kiwie,

Ta Rojza miała właśnie stryja,

Co zwał się Symacha-Ajzyk-Szyja,

Którego babka, Fajga-Bina,

Potrzebowała mieć kuzyna.

Ten kuzyn Nuta z żoną Chawą

Miał sklep z śledziami pod Warszawą,

A Fiszel, brat owego Nuty,

Tuwimom w Łodzi czyścił buty.

JULIAN TUWIM, Rozwiązują się nagle i lekko...

Rozwiązują się nagle i lekko,

Opadają, jak płatki kwiatów,

Groźnie supły zamówione przez piekło

U najgorszych supłomanów-wariatów.

Pętle słów kołtuniastych plątali,

Fanatycznie, na amen skręcone,

I na mokro zaciskali ze snami

W guzy, w gruzła, w garbate miliony.

I przez gardło sękatym powrozem,

I przez oczy - warkoczami czarownic...

Młode pędy tylu naszych wiosen

Uwikłali w szatańskiej sznurowni!

JULIAN TUWIM, Rzeź brzóz

Brzozom siekierą żyły otworzę,

Ciachnę przez ciało, rąbnę przez korzeń,

Lepkim osoczem brzozy ubroczę,

Na rany białe wargami wskoczę.

Zęby chwytliwe w trzony brzóz wbiję,

Ustami chciwie soki wypiję,

Żywcem spod kory wyrwę wargami

Rdzeń umęczony pocałunkami.

Może te leki z żywego drzewa

Słów mnie nauczą, których mi trzeba:

Na chwałę brzozom, na chwałę latu,

Ustom obłędnym, bożemu światu!

JULIAN TUWIM, Scherzo

Śpiewała wesoło- i nagle w śmiech,

Sam śpiew ją rozśmieszył: że śpiewa.

I śmiech zaczął sypać ze śmiechem jak śnieg,

I śmieje się, śmieje, zaśmiewa.

Bo jak tu się nie śmiać? Wydłuża się głos

I dżwięki, i dzwonki nawija

Na nuty, na nitki, na strunki, jak włos,

I piankę ze srebra ubija.

Wesoło się śmiała- i nagle w płacz,

Sam śmiech ją rozpłakał i trzęsie,

I łka, i zanosi się łzami: "No patrz!

No patrz! rozpłakało się szczęście!"

Ucichła powoli. I rękę na pierś,

Jak lilię na grobie składa.

I patrzy daleko- i widzi śmierć,

Bezmyślna, zastyga i blada

JULIAN TUWIM, Skwar

Było raz bardzo gorąco. Nieruchome, nagrzane powietrze. W najsroższy

upał leżałem na słońcu, lubując się okrucieństwem żaru. Pustka.

Przybiegła do mnie zdyszana. Widziałem, jak bije serce jej pod białą

bluzką. Widziałem wspaniałą szerokość biódr, spływających półokrągłą

linią w kształtne, krzepkie nogi. Gorąca, gorąco, moja Ty młoda,

zagorzała, kochana!

- Ci się stało? - Co robisz? - Uspokój się... Słuchaj... przecież! Och!

upalne, straszliwe pieszczoty. Obłędne, skwarne oddanie! Stepy w oczach

zamgławionych! Dyszące szybko piersi! Niesprawiedliwa wściekłość, co

żąda nazbyt już wiele rozkoszy od naszych rozkochanych w sobie ciał w

ten upał lipcowy.

JULIAN TUWIM, Słopiewnie

Karolowi Szymanowskiemu

1

ZIELONE SŁOWA

A gdzie pod lasem podlasina,

Tam gęsta wiklina-szeleścina.

Na prawo bór, na lewo trawy,

Oj da i te szerokie, śpiewane morawy.

Iści woda, uści woda na murawie,

Szumi-strumni dunajewo po niekławie.

Na prawo bór czarnolas dąbrowiany.

Na lewo ziel jasnoziel liści wodziany.

A po szepcinie wiją, a na murawie dzwionie,

A i tam tżną wesoło te morowiańskie konie.

2

SŁOWISIEŃ

W białodrzewiu jaśnie dźni słoneczko,

Miodzie złoci białopałem żyśnie,

Drzewia pełni pszczelą i pasieczną,

A przez liście kraśnie pęk słowiśnie.

A gdy sierpiec na niebłoczu łyście,

W cieniem ciemnie jeno niedośpiewy

W białodrzewiu ćwirnie i srebliście

Słowik słowi słowisienkie ciewy.

3

KALINOWE DWORY

Kalinowe dwory

Jarzeń na jawory,

Jarzębiec surowy,

Czerwoń do zawory!

Czerwoń jagodzico

Ładnie do dziewanny!

Borem nie da rady,

Jaworowe panny!

Dziewierz borem łazi,

Łyśnie na spiekory:

Hej, kraśnie zagorzewią

Kalinowe dwory!

4

WANDA

Woda Wanda wiślana

głaź głębica srebliwa

po ciemnurzu pazurem

wodzi jaskro księżawiec

sino płynie dno śpiewa

woda wanda ruślana

czesze włosy świetłodzie

topiel dziewny kniaziewny.

5

O MOWIE ROSYJSKIEJ

Tiewnaja piewunnica

Miłoj ni raduny!

Zwoniestie, zagoriste

Swietoładi struny!

Wjarkoti żurczałowo,

Wjunica płaczewna,

Grustiwie pieczałowo

Tiewnaja słopiewna

6

ŚWIĘTY FRANCISZEK

Ptakowie kwiatowie

łanie weseli

alleluja, lelija

ewangieli.

Ewangieli angieli

światu wołali:

niewiemo! chwalemo!

płakali.

Niebianie polanie

słodkiej światłości

Jezusie gołąbku

miłości!

JULIAN TUWIM, Słowisień

W białodrzewiu jaśnie dzni słoneczko,

Miodzie złoci białopałem żyśnie,

Drzewia pełni pszczelą i pasieczną,

A przez liście kraśnie pęk słowiśnie.

A gdy sierpiec na nabłoczu łyście,

W cieniem ciemnie jeno niedośpiewy:

W białodrzewiu ćwirnie i srebliście

Słodzik słowi słowisieńskie ciewy.

JULIAN TUWIM, Słowo i ciało

I

Słowo ciałem się stało

I mieszka między nami,

Karmię zgłodniałe ciało

Słowami jak owocami;

Pije jak zimną wodę

Słowa ustami, haustami,

Wdycham je jak pogodę,

Gniotę jak listki młode,

Rozcieram zapachami.

Słowo jest winem i miodem,

Słowo jest mięsem i chlebem,

Słowami oczy wiodę

Po ścieżkach gwiezdnych niebem.

Radości daru świętego,

O! wieczne umiłowanie!

Słowa mojego powszedniego

Daj mi dziś, Panie!

II

Nie ma żadnego zajęcia:

Jestem tylko łowcą słów.

Czujny i zasłuchany

Wyszedłem w świat na łów.

Słowami fruwają chwile,

I wszystko, com kochał i czuł,

Brzęczy całymi dniami

Rojem słonecznych pszczół.

Muskają mnie słowa skrzydłami,

Żądłami tną do krwi,

Skłutemu, strutemu słowami

Tak słodko mi!

W sercu zamknięte

Trzepocą słowa,

Dlatego tak serce drży.

Miodem zaklętym

Pijana głowa,

Dlatego - sny.

III

Każde słowo ma korzeń w czarnej głębi ziemi,

A gdy na wierzch wytryska - to zielenią śliską,

A drugie się z nim splata włóknami świerzemi

I rosną w górę razem gałęzią roślistą.

Krew z ziemi słowotryskiem do ramion i głowy:

Ramiona nam rozwiera, głowę światłem zlewa.

Ach, w trzepocie wiosennym, jak w gęstwinie dąbrowy,

Na dwugałęzi ptakiem pełne serce śpiewa!

Dzień, jak z łona rodzącej, wyłazi z ciemności

I co dzień żyć zaczyna, młody i wysoki!

I chwyta nas w godziny, jak w uścisk miłości,

I całując wyciska słowa z ust jak soki.

Tak w męce, w rozkoszy krzycząc rozedrgane,

Krwawiące ciosem bożym jak cesarskim cieciem:

Głowy, ostrym tasakiem słońca rozpłatan,

Łona, rozdarte słowem jak matka dziecięciem.

IV

Ty jesteś moja czerwień,

Ty jesteś moja zieleń,

Mózg w gałązkach unerwień:

Rośliny żywych wcieleń.

Świata groźnego ucisk

Boga strasznego rozpędy,

W mózgu szumy trucizn,

Słów, skroplonych obłędem.

Krew moja - moja mowa,

Gorąca miazga ziemi.

- Czerwieńcie, zieleńcie się, słowa,

Hymnami buntowniczemi!

V

Nie darmo z śpiewem rymuje się krew,

Nie darmo krwi oddzwania gniew.

Słowo wie, jakiem brzmieniem nabrzmiewa!

Krew - gniewem - śpiewa.

Nasz gniew rozdziera niebiosów strop,

Przetapia słowa w płomienny stop,

A światłem, które nam świeci,

Bóg cieleśnieje, poeci!

JULIAN TUWIM, Staruszkowie

Patrzymy sobie na ulice

Przez wpółrozwarte okiennice

W czółka całujem cudze dziadki

I podlewamy w oknach kwiatki

Żyjemy sobie jak Bóg zdarzy

Zrywamy kartki z kalendarzy

JULIAN TUWIM, Ślusarz

W łazience cos sie zatkało, rura chrapała przeraźliwie, aż do przeciągłego

wycia, woda zaś kapała ciurkiem. Po wypróbowaniu kilku domowych

środków zaradczych (dłubanie w rurze szczoteczką do zębów, dmuchanie

w otwór, ustna perswazja etc.) - sprowadziłem ślusarza.

Ślusarz był chudy, wysoki, z siwą szczeciną na twarzy, w okularach na

ostrym nosie. Patrzył spode łba wielkimi niebieskimi oczyma, jakimś

załzawionym wzrokiem. Wszedł do łazienki, pokręcił krany na wszystkie

strony, stuknął młotkiem w rurę i powiedział:

- Ferszlus trzeba roztrajbować.

Szybka ta diagnoza zaimponowała mi wprawdzie, nie mrugnąłem jednak i

zapytałem:

- A dlaczego?

Ślusarz był zaskoczony moja ciekawością, ale po pierwszym odruchu

zdziwienia, które wyraziło się w spojrzeniu sponad okularów, chrząknął i

rzekł:

- Bo droselklapa tandetnie blindowana i ryksztosuje.

- Aha - powiedziałem - rozumiem! Więc gdyby droselklapa była w swoim

czasie solidnie zablindowana, nie ryksztosowałaby teraz i roztrajbowanie

ferszlusu byłoby zbyteczne?

- Ano chyba. A teraz pufer trzeba lochować, czyli dać mu szprajc, żeby

śtender udychtować.

Trzy razy stuknąłem młotkiem w kran, pokiwałem głową i stwierdziłem:

- Nawet słychać.

Ślusarz spojrzał dość zdumiony:

- Co słychać?

- Słychać, że śtender nie udychtowany. Ale przekonany jestem, że gdy

pan mu da odpowiedni szprajc przez lochowanie pufra, to droselklapa

zostanie zablindowana, nie będzie już więcej ryksztosować i, co za tym

idzie, ferszlus będzie roztrajbowany.

I zmierzyłem ślusarza zimnym, bezczelnym wzrokiem.

Moja fachowa wymowa oraz nonszalancja, z jaką sypałem zasłyszanymi

po raz pierwszy w życiu terminami, zbiła z tropu ślusarza. Poczuł, że musi

mi czyms zaimponować.

- Ale teraz nie zrobię, bo holajzy nie zabrałem. A kosztować będzie

reperacja - wyczekał chwilę, by zmiażdżyć mnie efektem ceny - kosztować

będzie... 7 złotych i 85 groszy.

To niedużo - odrzekłem spokojnie. - Myślałem, że conajmniej dwa razy

tyle. Co zaś się tyczy holajzy, to doprawdy nie widzę potrzeby, aby pan

miał fatygować się po nią. Spróbujemy bez holajzy.

Ślusarz był blady i nienawidził mnie. Uśmiechnął się drwiąco i powiedzał:

- Bez holajzy? Jak ja mam bez holajzy lochbajtel krypować? Żeby trychter

był na szoner robiony, to tak. Ale on jest krajcowany i we flanszy

culajtungu nie ma, to na sam abszperwentyl nie zrobię.

- No wie pan - zawołałame, rozkładając ręce - czegos podobnego nie

spodziewałem się po panu! Więc ten trychetr według pana nie jest robiony

na szoner? Ha, ha, ha! Pusty śmiech mnie bierze! Gdzież on na litość

Boga jest krajcowany?

- Jak to gdzie? - warknął ślusarz. - Przecież ma kajlę na iberlaufie!

Zarumieniłem się po uszy i szepnąłem wstydliwie:

- Rzeczywiście. Nie zauważyłem, że na iberlaufie jest kajla. W takim

razie - zwracam honor: bez holajzy ani rusz.

I poszedł po holajzę. Albowiem z powodu kajli na iberlaufie trychter

rzeczywiście był robiony na szoner, nie zaś krajcowany, i bez holajzy w

żaden spoób nie udadłoby się zakrypować lochbajtla w celu udychtowania

śtendra, aby rostrajbować ferszlus, który dlatego żle działa, że

droselklapę tandetnie zablindowano i teraz ryksztosuje.

JULIAN TUWIM, Tak i nie

Już mi jest wszystko jedno,

Czy powiesz "nie" czy "tak",

Jeno mi Ciebie bardzo brak,

Jeno mi Ciebie strasznie brak!

...Żal gnębi duszę mą biedną.

Ach przyznam Ci się - muszę! -

Że wolę "nie" niż "tak"!...

Ale mi Ciebie bardzo brak,

Ale mi Ciebie strasznie brak!!!

...Żal gnębi biedną mą duszę.

A w serce coraz głębiej

Wpija się rdzawy hak -

I tak mi Ciebie bardzo brak!!!

I tak mi Ciebie strasznie brak!!!

...Żal biedną duszę mą gnębi.

JULIAN TUWIM, Trawa

Trawo, trawo do kolan!

Podnieś mi się do czoła,

Żeby myślom nie było

Ani mnie, ani pola.

Żebym ja się uzielił,

Przekwiecił do rdzenia kości

I już się nie oddzielił

Słowami od twej świeżości.

Abym tobie i sobie

Jednym imieniem mówił:

Albo obojgu - trawa,

Albo obojgu - Tuwim

JULIAN TUWIM, Ty

Ty trzymasz mnie na ziemi,

Ty wznosisz mnie do nieba,

Tyś jest mi tutaj wszystkiem,

Po co aż tam iść trzeba.

O tobie wiem jedynie

I tylko Ciebie umiem.

Na świat machnąłem ręką:

I tak nic nie zrozumiem!

Co krok to nowa droga!

Co myśl to otchłań wrząca.

Ty jedna odpowiadasz,

Mówiąca czy milcząca.

Krwi słucham twego serca,

Bijącej w białej piersi

I trwam miłością błędną

W tym życiu, pełnem śmierci.

Bo

Kwiat kwiatem na gałęzi nie pogardzi,

Bo gdy

Burza burząc się swoje miasto zburzy

Zła już nie będzie.

Słońce znów świeci na niebie,

Ptaki się garną do siebie.

Ja Ciebie wybrałem,

My mamy tylko siebie...

JULIAN TUWIM, Ty jesteś moją żoną, to we krwi mojej tłucze

Ty jesteś moją żoną, to we krwi mojej tłucze

Popłochem, szczęściem, strachem, radością i wyskokiem!

Zamieram i wybucham, tryumfem wrę i huczę,

I płynę w dal obłokiem, i pędzę w dal potokiem.

I myślę, i wspominam, i przypominam sobie,

I modlę się, i płaczę, i ludziom ściskam dłonie,

I śmieję się do siebie, i nie wiem sam, co robię,

I ze wzruszeniem mówię: ja z żoną, żona, żonie...

Błękitno-złota moja! Wiosenna i jesienna!

Ty, co dzień po raz pierwszy ujrzana i kochana!

Spójrz, proszę, w oczy moje; ta sama moc niezmienna,

ta moc, co jeno rzuca w pokorze na kolana!

JULIAN TUWIM, Umarł

Jak gdyby nigdy nic:

Wieźli

Pospiesznie przez ulicę,

Tak szybko, tak prędko,

Doprawdy - prawie kłusa,

Czarny krzyż nieśli,

I ksiądz szedł zamaszyście,

Jak gdyby zwykłą szedł drogą.

A za karawanem

(Pomyślcie, pomyślcie!)

Nikogo nie było, nikogo...

Zawieźli go do ziemi i do Pana Jezusa.

A nie wiadomo gdzie - wdali -

Jak gdyby nigdy nic,

Kiedyś tam, rano,

List dostaną.

Ach jakże będą płakali,

Krzyczeli, rozpaczali,

(Nie wiem gdzie - w dali).

Postawią woskowe świeczki

Postawią woskowe świeczki

W zżółkłych matowych świecznikach

I będą zbierali

Po szufladkach, kącikach,

Najświętsze pamiąteczki.

JULIAN TUWIM, Wieczorny wiersz

Czasem u szczytu ulic zachód żółtym blaskiem

Mury niebios rozwala na złomy płomienne.

Wtedy listopadowe wieczory warszawskie

Wieją wiosną i płyną, młodością wiosenne.

Ile łez we mnie było i ile miłości,

Ile westchnień i szczęścia w majowej ulewie,

I moich słów dla ciebie, i wielkiej czułości:

Wszystko z nieba powraca w dawnym, ciepłym wiewie.

I znowu idę lekki i nocą wezbrany,

Jakbym niósł liść wilgotny na sercu otwartem,

Wtedy w twoim miasteczku ciemniały kasztany,

Pachniał groszek pachnący na sercu pod paltem.

Płakać, jedyna moja, mogę tylko Tobie.

Ty zrozumiesz. Rozgrzeszysz spojrzeniem pokornym.

I wiosnę zakochanych znajdziesz w skromnym słowie,

I ciężką gorycz moją w tym wierszu wieczornym.

JULIAN TUWIM, Wiosna

Gromadę dziś się pochwali,

Pochwali się zbiegowisko

I miasto.

Na rynkach się stosy zapali

I buchnie wielkie ognisko,

I tłum na ulicę wylegnie

Z kątów wypełznie, z nor wybiegnie

Świętować wiosnę w mieście,

Świętować jurne święto.

I Ciebie się pochwali,

Brzuchu w biodrach szerokich,

Niewiasto!

Zachybotało! Buchnęło i płynie

Szurają nóżki, kołyszą się biodra,

Gwar, gwar, gwar, chichoty,

Gwar, gwar, gwar, piski,

Wyglancowane dowcipkują pyski,

Wyległo miliard pstrokatej hołoty,

Szurają nóżki, kołyszą się biodra,

Szur, szur, szur, gwar, gwar, gwar,

Suną tysiące rozwydrzonych par,

- A dalej! A dalej! A dalej!

W ciemne zieleńce, do alej,

Na ławce, psiekrwie, na trawce,

Naróbcie Polsce bachorów,

Wijcie się, psiekrwie, wijcie,

W szynkach narożnych pijcie,

Rozrzućcie więcej "kawalerskich chorób"!

A!! będą później ze wstydu się wiły

Dziewki fabryczne, brzuchate kobyły,

Krzywych pędraków sromne nosicielki!

Gwałćcie! Poleci każda na kolację!

Na kolorowe wasze kamizelki,

Na papierowe wasze kołnierzyki!

Tłumie, bądź dziki!

Tłumie! Ty masz RACJĘ!!!

O, ty zbrodniarzu cudowny i prosty,

Elementarny, pierwotnie wspaniały!

Ty gnoju miasta tytanicznej krosty,

Tłumie, o Tłumie, Tłumie rozszalały!

Faluj, straszliwa maso, po ulicach,

Wracaj od rogu, śmiej się, wariuj, szalej!

Ciasno ci w zwartych, twardych kamienicach,

Przyj! Może pękną - i pójdziecie dalej!

Powietrza! Z swych zatęchłych i nudnych facjatek

Wyległ potwór porubczy! Hej, czternastolatki,

Będzie dziś z was korowód zasromanych matek,

Kwiatki moje niewinne! Jasne moje dziatki!

Będzie dziś święto wasze i zabrzęczą szklanki,

Ze wstydem powrócicie, rodzice was skarcą!

Wyjdziecie dziś na rogi ulic, o kochanki,

Sprzedawać się obleśnym, trzęsącym się starcom!

Hej w dryndy! Do hotelów! Na wiedeński sznycel!

Na piwko, na koniaczek, na kanapkę miękką!

Uśmiechnie się, dziewczątka, kelner wasz, jak szpicel,

Niejedna taką widział, niejedna serdeńko...

A kiedy cię obejmą śliskie, drżące łapy

I młodej piersi chciwie, szybko szukać zaczną,

Gdy rozedmą się w żądzy nozdrza, tłuste chrapy,

Gdy ci kto pocznie szeptać pokusę łajdaczną

Pozwól!!! Przeraź go sobą, ty grzechu, kobieto!

Rodzicielko wspaniała! Samico nabrzękła!

Olśnij go wyuzdaniem jak złotą rakietą!

"Nie w stylu" będziesz - trwożna, wstydliwa, wylękła...

Wiosna!!! Patrz, co się dzieje! Toć jeszcze za chwilę

I rzuci się tłum cały w rui na ulicę!

Zośki ze szwalni i pralni, "Ignacze", Kamile!

I poczną sobą samców częstować samice!

Wiosna!!! Hajda - pęczniejcie! Trujcie się ze sromu!

Do szpitali gromadnie, tłuszczo rozwydrzona!

Do kloak swe bastrzęta ciskaj po kryjomu,

I znowu na ulicę, w jej chwytne ramiona!!!

Jeszcze! Jeszcze! I jeszcze! Zachłannie! Bezkreśnie!

Rodźcie, a jak najwięcej! Trzeba miasto silić!

Wyrywajcie bachorom języki boleśnie,

By, gdy je w dół wrzucicie nie mogły już kwilić!

Wszystko - wasze! Biodrami śmigajcie, udami!

Niech idzie tan lubieżnych podnieceń! Nie szkodzi!

- Och, sławię ja cię, tłumie, wzniosłymi słowami

I ciebie, Wiosno, za to, że się zbrodniarz płodzi!

JULIAN TUWIM, Wspomnienie

Mimozami jesień się zaczyna,

złotawa, krucha i miła,

To ty, to ty jesteś ta dziewczyna,

która do mnie na ulicę wychodziła.

Od twoich listów pachniało w sieni,

gdym wracał zdyszany ze szkoły,

a po ulicach w lekkiej jesieni

fruwały za mną jasne anioły.

Mimozami zwiędłość przypomina

nieśmiertelnik żółty - październik.

To ty, to ty, moja jedyna,

przychodziłaś wieczorem do cukierni.

Z przemodlenia, z przeomdlenia senny,

w parku płakałem szeptanymi słowy.

Księżyc z chmurek prześwitywał jesienny,

od mimozy złotej majowy.

Ach czułymi, przemiłymi snami

zasypialem z nim gasnącym o poranku,

w snach dawnymi bawiąc się wiosnami,

jak ta złota, jak ta wonna wiązanka.

JULIAN TUWIM, Wszystko

Oddać ci wszystko: każdy sen i drgnienie,

Każdy nerw ciała, każdy ruch i krok!

Przeszłość - to tylko o tobie wspomnienie,

Przyszłość - to tylko twój najświętszy wzrok!

""Oddać ci wszystko, każde pulsu tętno

I grosz ostatni, i ostatek sił,

Trwonić dla ciebie swą młodość namiętną

Znaczyć ci drogę - krwią serdeczną z żył!

Zaprzeć się! Bluźnić! Z Judaszem paktować!

Żwir na twej drodze w miękki piasek gryźć!

Natchnioną wiarą zakrzyczeć: "Ach prowadź!"

Gdy mi na własną zgubę każesz iść!

A potem - oddać ci ostatnie tchnienie

Skonać spokojnie, wiernie u twych nóg

I wstecz spojrzawszy wierzyć niewzruszenie,

Że tak - za Ciebiem tylko umrzeć mógł.

JULIAN TUWIM, Z wierszy o Małgorzatce

1

"Za górami" to co? "Za lasami" to jak?

Że to góry, myślicie, że lasy?

Za górami - to dzwon,

Zaśpiew pieśni i ton

Zaraz zagra zagóramizalasmi,

Hołubcami, podkutymi obcasami

W ziemię wyrżnie step-topot żelazny.

Tańcowała" to co? Tańcowała, no tak...

Ale tańce cygańcami gędą,

Wywijała od Tater, od Beskid ku Węgrom,

Zapadał w ramiona tańcującym łazęgom,

Przefruwała cyganiącym od siebie do siebie,

Gwiazdowała ogniem oczu po łące, po niebie,

Za morawą, za madziarą tańcowała

Małgorzatka gorejąca, zagorzała.

Trawą łęgiem węgrowała kołokregiem

Po murawach, po dolinach gnała cięgiem,

Cięgiem kołem, górą dołem, za górami,

Za lasami Morawianka z Cyganami.

Wichrowały gwiazdy w głowie i gorzałka,

Aż huknęła, ogłosiła Małgorzatka:

2

ja w góry ja od gór

na hory na wierhy

hornym jarem w czarny bór

z boru ja na czehry

na czehry na urhy

na hongry na huzary

na wichry na wędry

na żebry na hungary

na wędry na udry

na hory na hongrowiany

a ganiaj do doganiago

naj smiga da na cygany!

w báłgary w báłkany

w istambuł w pustynie

w araby w mazuwary

da na hindackie stepynie

stepynie stepiany

prastare istukany

na gangi na gandziary

gań ganiaj go na cygany!

step-zastep

step-topot

step-potop kopytary

top stepem

top trawami

trawy kopcem za mazuwary!"

3

Pracował najpierw w KIPie

W Katowicach,

Niezbyt długo była w KIPie

W Katowicach;

Zamiast kwity KIPu

Rejestrować w biurze

"...Zakwitały pęki białych róż"

W rejestraturze

I na ulicach,

I na księżycach

Wszędzie róże,

W całych na świecie Katowicach.

W KIPie robiono takie rzeczy:

L. Dz. 2813/BP/36 Katowice dnia

w związku z

powołując się na

z wys. poważ.

i pieczęć.

Albo takie w KIPie mieli troski:

L. Dz. 4702/MK/77-a

Katowice dnia

w odpowiedzi na

mamy zaszczyt za

Nacz. Wydz. (-)ściskowski.

I dlatego

wielki był KIP

ważny był KIP

groźny był KIP

dom-blok

nikiel i szkło

99

lustrzanych szyb -

a było - STO!

Lecz pewnego dnia,

(Katowice dnia,

jerum, jerum!

Katowice dnia

i bez numeru!!!)

miała zaszczyt zaśpiewać nagle przed dygnitarzem:

"Siedziała na lipie

pracował w KIPie"

i w szybę KIPu kałamarzem!

I więcej nic.

Wyrzucona za

(-)Nacz. Wydz.

4

Taki jest początek opowieści

O Indyjskim Jarmarku

Który się odbył w mieście... w mieście:

Cieszynie, Kieżmarku,

Bagdadzie, Nowym Targu,

W Rzymie, Jerusalimie,

Pod Bieszczadem, gdzie nie Bieszczad, nie Beskid,

Ale polski Hindukusz niebieski,

W onej Persji, gwiazdami dzierganej,

Gdzie Śpiewanie i gdzie Cygany,

I gdzie Ona - zamaszysta, kraciasta, kwiaciasta -

Cyganeczka, naczynie żądz,

Idzie szybko ulicami pstrokatego miasta,

Papirosku, papirosku ćmiąc...

5

"Czego ty u Cyganów szukasz?

Źle ci to w domu?

Kocha się w tobie dependent, pan Łukasz,

I pan Jan z PKO,

I pan Paweł, perukarz,

A ojciec w rynku ma sklep z galanterią,

A matka z domu Różniecka,

A wuj Różniecki był uczestnikiem,

A stryj Kościński jest kanonikiem,

A uczyłam cię przecież od dziecka:

Dajże ty pokój tym breweriom,

Życie trzeba na serio,

Wuj uczestnik przewróci się w grobie,

Stryj kanonik pozbawi cię spadku!

Zmiłuj się, przestań, zaszkodzisz sobie!

Chodź do domu, chodź do domu, Małgorzatko!"

6

Pijanemu targ, pijanemu jarmark,

Kaszkiecik na bakier, a biczysko kamrat,

Jak z bicza wystrzeli, to jak z piąci armat.

Targ na rynku,

W rynku szynk,

A w tym szynku

Ciosek dzyng,

A w tym szynku dymno, piwno,

Nic nie mówił, tylko kiwnął.

Znaczy: śpyrt.

Szklanka, dwie,

Tylko kiwnąć, Żyd już wie.

Na czterdziestkę toby mrugnął,

Ale co czterdziestka? G...

Dzisiaj - śpryt.

Zagryzł trzecią korniszonem.

Zamknął oczy. Czeka. Już.

Już mu gra, już pnie się wzgórz

Ulubione, upragnione.

Ciągnie z brzucha aż po kark

I w gorących wzbiera wargach

I:

"Pi-ja-nemu targ,

Pijanemu jarmark!"

Aż po oczy wypuczone,

Aż po czub! A w czubie - fyrt!

Niesie szumne i spiętrzone...

Znaczy: śpyrt.

7

A ten jej tancerz, Dżuli imieniem,

Twardy w ramionach, pierś - łuk,

Kámienie, kámienie, o-oj kámienie,

Kámienie, kámienie, ná szosie tłukł.

Patrzy dziewczyna:

wrząca smołą czupryna,

oczy - arabia,

tors - brąz,

pot

z torsu

miedzią

spływa,

oczy - arabia, smolista oliwa,

a każdy cios - wstrząs,

a każdy cios: tors - brąz.

"Cygan, Cygan, gdzieś ty bywał?

Ze mną tańcował, ze mną śpiwał.

Czegoś uciekł? Kamienie tłuczesz.

Widzisz? Ręka. Włosy nią uczesz,

Uczesz włosy żywym grzebieniem,

Żebyś był ładny - i chodź w pląs!

Kámienie, kámienie, tors-brąz!

A na mnie - dotknij - tylko ta kiecka,

Cieniuśka - czujesz - nie!!! grzech!

A moja mama z domu Różniecka,

A ojciec..." - prysła, i w śmiech, w śmiech!

Kámienie, kámienie, o-oj kamienie,

A w lesie mięciutki mech... mech...

I zerwała kłos jęczmienia wąsaty,

Niedaleko stanęła - o kłos,

I łaskocze go kłosem włochatym,

Kłośnym włosem łaskoce mu nos...

"Cygan, Cygan, gdzie masz wąs?"

I chichoce chutliwie, tkliwie,

Aż - rozbłysło pełganiem w hebanowej oliwie

I pod brązem wystąpił - pąs,

Ale jeszcze wali uporczywie:

Tors - brąz, tors - brąz,

A ta bliżej, bliżej, o włos,

Coraz chytrzej, coraz urodziwiej...

. . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . .

Wiesz, jak pachną w upał pokrzywy?

Tak pachniała.

I jeszcze mlekiem gorącym,

I macierzanką, gdy nieomal

Ogniem liliowym pełga, palona

Przepiorunowym słońcem.

I nie myrrhą, ambrą i nardem,

Ale łożem żarkim i twardym

Z tłuczonego kamienia,

I nie górnym cedrem libańskim,

Ale sinym dymem cygańskim,

Pachnącym jak sama ziemia

8

Popatrzyła. Uśmiechnęła się,

"Daj się sztachnąć" ..Zaciągnęła się.

Dymek puściła mu w twarz:

"Cygan, Cygan, co mi dasz?"

Inni, o! nie żałowaliby,

Jak nic pięćset złotych daliby.

W Katowicach jeden szwab

To mi tysiąc złotych kładł.

Nawet ładny, nawet młody,

Ja w cukierni jadłam lody:

Malinowe, ananasowe

(Bo ja lubię owocowe).

On pochodzi, grzecznie wita się,

Ja go nie znam, a on pyta się:

"Ist der Platz - powiada - frei?"

(Jeszcze raz się sztachnąć daj.)

Zaciągnęła się. Uśmiechnęła się.

Jak kot w miękki kłąb zwinęła się.

Mówię: "Frei". Bo czemu nie?

Siadł i zaczął kusić mnie.

Że on dobry, że ożeni się,

Że on stały, nie odmieni się,

Że on w banku krocie ma

I w Cieszynie ciocię ma.

A ta ciocia... No jednym słowem

Dwie piećsetki seledynowe

Kładł mi na stół, żebym w holu

Dziś czekała w "Metropolu".

Ja go słucham, bo on miły,

A mnie lody się roztopiły:

Malinowe, ananasowe

(Bo ja lubię owocowe).

Roztopiły się w mleczko chłodne,

Seledynowo-złoto-miodne

Z pasemkami różowymi

Mali-mali-malinowymi.

Czasem tak na niebie bywa.

Kiedy obłok w obłok wpływa:

Różowieńki, malinowy

W złoty, złoty, ananasowy...

Uśmiechnęła się. Popatrzyła.

Spał jak ciemna w polu mogiła.

Wstała, śliczna i nieszczęśliwa,

Idzie ścieżką i chabry zrywa.

Idzie - naga i sprawiedliwa.

Pamiętajcie: SPRAWIEDLIWA.

JULIAN TUWIM, Zakochany bibliofil

Ballada Tragiczna

Na co mam przysiąc, Piękna, że z żądzy umieram?

Że mi się na Twój widok serce w pieśń rozdzwania?

Na komplety Kolberga, "Wisły", Estreichera!

Na dziadowskich kantyczek groszowe wydania!

Na "Bandytę z miłości" (a miałem go, drania!)

Na "Kwiaty" Rozbickiego - z r y c i n ą! Rzecz drobna,

Ale nie do zbobycia - jak ty do kochania...

- Przysięgam na te książki, na każdą z osobna!

Jakże cię mam przekonać, że mi sen odbiera

Wspomnienie o twych oczach i świat mi przesłania?

Klnę się na Syreniusza, Siennika, Kirchera

("Mundus Subterraneus"), na "Podróże Frania",

Na obscoenum sprzed wieku "Hrabina Melania",

Na pangegrik "Muza weselnie- żałobna

W dźwięczno-wdzięcznych melodiach tkliwego gruchania"-

-Przysięgam na te książki, na każdą z osobna!

Ginę, Pani! Jak pragnę zdobyć Guliwera

W edycji M.Glucksberga! Przysięgam na "Zdania

I uwagi moralne Starego Fryzjera",

Na "Młot na czarownice", na traktat "De mania

Scribendi in latrinis"...Ginę z miłowania

Zapomnieć? Nie! Zapomnieć Ciebie nie podobna!

A że kocham - przysięgam Ci w chwili rozstania

Na wszystkie książki razem i każdą z osobna.

Przesłanie

Pani! Żegnam raz jeszcze i pięknie się kłaniam...

Gdy nie chcesz bibliofila - niech Cię jakiś snob ma...

Jedno wiedz : dziesięć takich oddam bez wachania

Za każdą z owych książek, za każdą z osobna.

JULIAN TUWIM, Zapach szczęścia

Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie

A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią.

Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie,

Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion.

Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie,

Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował!

A kijem obtłukując szyszki i żołędzie

Ileżeś mil po drzewach małpio przecwałował!

I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska.

Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko...

I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska.

A chłód w pokoju sączy waniliowe mleko.

"Rzecz czarnoleska" 1929

JULIAN TUWIM, Zawsze mi się w życiu szczęściło i szczęści...

Zawsze mi się w życiu szczęściło i szczęści,

Los mi nie pożałował ni darów, ni pieszczot...

...Tylko śnieg pod stopami nigdy mi nie chrzęści

Ani jesienne liście nie szeleszczą.

JULIAN TUWIM, Zdarzyło mi się to pierwszy raz...

Zdarzyło mi się to pierwszy raz -

Na palcach chodzić po ogrodzie.

Z tętniącym sercem, z latarką z gwiazd,

Skradałem się jak złodziej.

Godzinę dobrą, a może i dwie,

Siedziałem przedtem zdumiony,

Że taki w nim upór! I kogo on zwie?

I czemu tak kwili? I kto on, i gdzie,

Ten głupi ptak uprzykrzony?

Godzinę, półtorej, zanudzał na śmierć

Upartym, króciutkim wyćwierkiem,

Bez przerwy, co chwila, co pół i co ćwierć.

JULIAN TUWIM, Zmęczony burz szaleństwem, jak statek pijany,

Zmęczony burz szaleństwem, jak statek pijany,

Już niczego nie pragnę, jeno wielkiej ciszy

I kogoś, kto zrozumie mój żal nienazwany,

Kogoś, kto mą bezsłowną tęsknotę usłyszy;

Kogoś, kto jasną duszą życie mi przepoi,

Iżbym w spokoju bożym wypoczął po męce,

Kogoś, kto rozszalałe serce uspokoi,

Kładąc na moje oczy miłosierne ręce.

Idę po szczęście swoje. Po ciszę. Do kogo?

Którędy? Ach, jak ślepiec! Zwyczajnie - przed siebie.

I wiem, że zawsze trafię, którą pójdę drogą,

Bo wszystkie moje drogi prowadzą do Ciebie.

JULIAN TUWIM, Znów to szuranie...

"Wznoszą się prostaczkowie i osiągają niebo - a my ze swoją wiedzą

pogrążamy się w piekle."

Św. Augustyn

Znów to szuranie, bełkotu chór,

Znów na ulice wylazło z nór

Dwieście tysięcy, trzysta tysięcy

Poprzebieranych świątecznych zmór.

Zieje pustynią zeszklały wzrok,

W otchłań zapada każdy ich krok,

W ultra-kolorach, w meta ubiorach

Łażą rozwlekle przez cały rok.

To oni - sprawcy brzuchatych bab,

Sznycla, gazety, tryumfów, klap,

Skrótów, paszportów, forsy i sportów,

Słowa "gustowny" i słowa "schab".

To oni - naród, społeczność, wiek,

Styl i epoka, i dziejów bieg,

Ten sam odwieczny wróg niebezpieczny,

Podsłuch powszechny, masowy szpieg.

Rozstąp się, bruku upiornych miast!

Rozstąp się, niebo, zbrojownio łask!

Biesa tępego, biesa głupiego

Oświeć i przeraź gradem swych gwiazd!

JULIAN TUWIM, Zupełnie nieznajomej, raz widzianej

...I podejde na ulicy.

I coś powiem, jak to zwykle...

Ach, to będzie wyglądało

Tak banalnie i tak nikle!

Powiesz pewno : "Proszę odejść!

To bezczelność z strony pana" ...

Ach, i coż na takie dictum

Ja odpowiem ci kochana?

Ale w końcu się przedstawię

(i pozwolisz, naturalnie!)

Iznów powiem coś, co będzie

Brzmiało głupio i banalnie

Później może się okazać,

Żem omylił się troszenkę,

Może przecież tak się zdarzyć,

Że przeceni się panienkę.

Może jesteś (nie daj Boże!)

Litwoczynką lub husytką,

Ale to by z twojej strony

Było brzydko, strasznie brzydko!

Może jednak jesteś cudną,

Co w mych oczach miłość zgadnie,

Ukochaną, smętną, słodką...

- Ach, jak to by było ładnie!

No i zacznie się rozmowa,

Słowa coraz bardziej szczersze,

Wreszcie powiem, patrząc w oczy:

-"A czy Pani lubi wiersze?"

Strasznie tedy ciekaw jestem,

Co odpowiesz mi , gdy spytam...

Albo : "Wiersze - to me życie"

Albo : "Wierszy... to nie czytam".

I bezstronnym będąc całkiem,

Powiem na to obojętnie:

"Ja tak samo proszę Pani"

I...na niebo spojrzę smętnie.

A nazajutrz przyślę kwiaty

Z kartką: "Tobie ukochana",

Wnet domyślisz się, od kogo,

Później spytasz : "To od Pana?"

Ja zaś będę pogwizdywał

Scherzo-bemol przenajsmętniej,

Powiem: "może"... i umilknę,

I znów spojrzę (lecz namiętniej)...

Potem"może do cukierni?"

Potem "(może) na kolację?"

Bedą "achy" i wahania,

Wreszcie przyznasz, że mam rację.

Przy kolacji, jak wiadomo,

Trwałe się zawiera pakta,

Pocałuję (daję słowo!)

Trudno. Alea est iacta.

Zarumienisz się banalnie

I banalnie spuścisz oczy,

Gdy twą kibić gibkobrzozą

Drżące ramię me otoczy.

Jak na pierwszy raz - to dosyć

Cmoknę w rączkę na podziękę.

Będziesz mi już "Ty" mówiła

I będziemy szli pod rękę.

Odprowadzę cię do domu,

Milczeć będzie się po drodze.

Będziesz na mnie spoglądała

W niewysłownej, słodkiej trwodze.

Później...kilka słów zwyczajnych,

Później znowu scena niema.

"A czy mieszkasz sama?"...Rzekniesz:

"Nie , u cioci...Lecz jej nie ma".

Moja cudna moja słodka!

Śnie serdecznej mej tęsknicy!

Żeby jasne gromy biły!!!

Muszę podejść na ulicy!!

JULIAN TUWIM, Życie

Do krwi rozdrapię życie,

Do szczętu je wyżyję,

Zębami w dni się wpiję,

Wychłeptam je żarłocznie

I zacznę święte wycie.

Rozbyczę się, rozjuszę,

Wycharknę z siebie duszę,

Ten pęcherz pełen strachu,

I będę ryczał wolny,

Tarzając się w piachu.

JULIAN TUWIM, Życie moje

Krwi, snów, mknień, żądz,

Gór, chmur, drżeń, zórz,

Łez, chwil, róż, słońc,

Łkań, gwiazd, gróz, mróz!

O, życie moje!

O, życie moje!

Bierz, gub, trwoń, trać,

W lot, w śmiech, w gniew, w szał!

Żyć! śnić! drżeć! łkać!

Mknij, leć, pędź, w cwał!

O - życie moje!!

O życie moje!!

Ból? Śmierć? Tak, tak!

Wiem, wiem: czar złud!

Nic, nic! Dzień - ptak!

W pęd! w lot! w wir! w cud!

O życie, życie moje

JULIAN TUWIM, Życie?

Życie?

Rozprężę szeroko ramiona,

Nabiorę w płuca porannego wiewu,

W ziemię się skłonię błękitnemu niebu

I krzyknę, radośnie krzyknę:

- Jakie to szczęście, że krew jest czerwona!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
JULIAN TUWIM Wiersze wybrane BN
Julian Tuwim Wiersze
JULIAN TUWIM Wiersze wybrane, BN
Julian Tuwim Wiersz powściągliwy
Julian Tuwim Wiersze rozne
Julian Tuwim Wiersze dla dzieci
Julian Tuwim Wiersze wybrane
Julian Tuwim Wiersze wybrane BN
Julian Tuwim Wiersze dla dzieci
Julian Tuwim Wiersze
Julian Tuwim Wiersze wybrane
Julian Tuwim Wiersze
Julian Tuwim wiersze

więcej podobnych podstron