Cecily von Ziegesar Plotkara 03 Chcę tylko wszystkiego


Cecily von Ziegesar

Chcę tylko wszystkiego

plotkara 3

Przekład Małgorzata Strzelec

Tytuł oryginału

ALL I WANT IS EVERYTHING

Muszę, muszę, muszę być uwielbiany.

The Stone Roses

0x08 graphic
0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Boże Narodzenie w Nowym Jorku jest naprawdę magiczne, zwłasz­cza na przedmieściach. Pachnie świeżym śniegiem, palącym się drewnem i świątecznymi ciastami. Z góry, z naszego penthouse'u, Central Park wygląda jak srebrzysty las, Park Avenue to parada świątecznych świateł, a rozmiar choinki przed Centrum Rockefel­lera obiecuje, że to będą najbardziej niezwykłe święta ze wszyst­kich - chociaż większość z nas wypije za dużo szampana, żeby to zauważyć. Okna wystawowe wzdłuż Piątej Alei są świątecznie ude­korowane, a dziewczyny idą na zakupy w tych cudnych lazurowych płaszczach z kaszmiru od Marca Jacobsa, które kupiły w paździer­niku i już nie mogły się doczekać, żeby je włożyć. A wieczorem wszyscy wychodzą, żeby się bawić, bawić, bawić! Zapomnij o ucze­niu się przed końcem semestru, zapomnij o ostatniej szansie na wysłanie podania do college'u, zapomnij o pomaganiu mamie przy kupowaniu prezentów dla pokojówek, kucharzy, kierowców i pań z pralni. Łap swoją obcisłą kieckę z czarnej satyny od Prady, dziesięciocentymetrowe szpilki od Christiana Louboutina z obcasami z perspeksu, pomarańczową torebkę Hermesa, najprzystojniejsze­go chłopaka, jakiego znasz, i chodź ze mną!

Na celowniku

D z V przyklejeni do siebie przy Siedemdziesiątej Dziewiątej, koło przystani. To właściwie tragiczne - tyle czasu minęło, nim się zo­rientowali, że się sobie podobają. N kupuje czerwone róże dla J - kto by się spodziewał, że w tym wiecznie najaranym ciele kryje się romantyczny duch. B i S wybierają się do Bendela, żeby kupić su­kienki na dzisiejszy bal charytatywny Czerń i Biel. Słyszę właśnie, że Flow (były model, wspaniały wokal i gitarzysta, którego zespół 45 za swoją debiutancką płytę Komunik8 zdobył MTV Music Award dla najlepszego albumu) będzie miał zaszczyt ogłosić, ile pienię­dzy zebrano. Dochód z balu jest przeznaczony dla Bądź dobry, or­ganizacji walczącej o prawa zwierząt, której rzecznikiem jest Flow. Ale kogo to obchodzi? Wszyscy wiemy, że idziemy tam tylko po to, żeby popatrzeć na jego idealną buzię. Do zobaczenia!

CZY ZNOWU SĄ PRAWDZIWYMI PRZYJACIÓŁKAMI?

To prawda: S i B postanowiły się pocałować i pogodzić. Najwyż­szy czas. No bo w końcu, jak długo można wściekać się na kogoś, z kim w szkole średniej razem się kąpiesz? B może nie jest tak blond ani tak wysoka, ani tak „doświadczona” jak S, ale to nie zna­czy, że musi jej nienawidzić. A S nigdy nie będzie tak zwodnicza ani tak skupiona na sobie jak B, ale to nie znaczy, że musi się jej bać. Dziewczyny postanowiły więc zapomnieć o dzielących je róż­nicach i zaczęły być dla siebie miłe, przynajmniej na razie. Pytanie brzmi: Skoro znowu są razem, to co szalonego zmalują? Wierzcie mi, pierwsza się o tym dowiem, a wy zaraz potem. Nie żebym była dobra w dotrzymywaniu tajemnicy.

Wiem, że mnie

kochacie plotkara

piękności na balu

- Gdyby była z piętnaście centymetrów wyższa, mógłby oprzeć brodę na rowku między jej piersiami - zauważyła Blair Waldorf, przyglądając się swojemu ekschłopakowi Nate'owi Archibaldowi. Tańczył z Jennifer Humphrey, niską i wyjątkowo dobrze zbudowaną dziewiątoklasistką, dla której z niewyjaśnio­nych przyczyn zerwał z Blair raptem parę tygodni temu. - Ale wtedy nie miałby jak oddychać.

Na szczęście tego wieczoru Blair nie zjadła kolacji. W prze­ciwnym wypadku pobiegłaby prosto do toalety, żeby zwymio­tować z obrzydzenia.

Serena van der Woodsen, najstarsza i najnowsza przyjaciół­ka Blair, pokręciła w odpowiedzi jasnoblond czupryną.

- Nie rozumiem - powiedziała. - Nie mam nic przeciwko Jenny, ale zawsze uważałam, że ty i Nate jesteście idealną parą. Jesteście sobie przeznaczeni i powinniście spędzić razem resztę życia.

To nie były słowa w stylu Sereny. W końcu latem po dziewiątej klasie ona i Nate za plecami Blair stracili razem dziewic­two. Jeśli jakaś para była sobie przeznaczona, to raczej należa­łoby się spodziewać, że właśnie Serena i Nate. Ale jak w przypadku wszystkich związków Sereny, romans z Nate'em stanowił tylko chwilowy kaprys. Blair i Nate tworzyli starą parę, na poważnie. Zawsze byli elementem pewnym i niezmiennym - jak odźwierny w wejściu do apartamentowca Sereny przy Piątej Alei. Nie sposób wyobrazić sobie przyszłości tych dwojga jako pary. Obserwując ich, Serena mogła posmakować, co to znaczy być w stałym związku. To trochę przerażające zobaczyć, jak bardzo sprawy mogą się posypać.

Blair wypiła duszkiem kieliszek szampana. Dziewczyny siedziały samotnie przy wielkim, okrągłym stole przykrytym udrapowanym muślinem i czarną taftą. Cała sala balowa hote­lu St. Claire, w której na dobre rozkręcił się coroczny grudnio­wy bal Czerń i Biel, była bogato udekorowana. Dziewczyny w długich czarnych sukienkach na ramiączkach od Versacego i Dolce&Gabbany, z białymi piórami we włosach, tańczyły z chłopcami w szeleszczących czarno - białych smokingach pro­jektowanych dla Gucciego przez Toma Forda. U sufitu wisiała gigantyczna kula z czarnych i białych róż. Blair miała silne wrażenie déjà vu.

Jej matka wyszła za mąż raptem miesiąc temu za Cyrusa Rose'a, głośnego, pocącego się, grubego frajera, a przyjęcie weselne urządzono w tej sali. Wesele ponadto odbyło się w sie­demnaste urodziny Blair, w dniu, w który planowała pójść na całość z Nate'em. Poświęciła długie godziny na przygotowa­nia i raz za razem wyobrażała sobie ze wszystkimi szczegóła­mi, jak to wszystko po kolei będzie przebiegało. Ale potem wpadła na Nate'a obściskującego się z tą małą w korytarzu hotelowym i zdała sobie sprawę, że to koniec. I nieważne już, jak seksownie wyglądała w ciemnobrązowej sukience druhny od Chloé, jak niesamowite miała włosy i jak wysokie miała szpilki od Manolo Blahnika. Nate za bardzo był zajęty maca­niem balonów tej czternastolatki z loczkami, żeby cokolwiek zauważyć.

Były to najgorsze urodziny w życiu Blair. Ale nie miała za­miaru o tym rozmyślać. To nie w jej stylu. Aha, jasne.

- Już nie wierze w przeinaczenie - odezwała się do Sereny, z rozmachem odstawiając smukły kieliszek na stół i prawie tłukąc przy tym nóżkę. Przejechała palcami po długich ciem­nobrązowych włosach, które tego samego dnia przystrzygł Antoine, jej nowy ulubiony fryzjer w salonie Red Door Eliza­beth Arden.

Serena roześmiała się i przewróciła oczami.

- Więc dlaczego zawsze mówisz, że Yale to twoje przezna­czenie?

- To co innego - upierała się Blair.

Ojciec Blair poszedł do Yale i ona od zawsze marzyła, żeby też tam studiować. Była najlepsza w swojej klasie w szkole Constance Billard, a zajęć dodatkowych miała po prostu od zarąba­nia, więc podanie o wcześniejsze przyjęcie wydawało się naj­bardziej oczywistym rozwiązaniem. Ale w czasie rozmowy kwalifikacyjnej nie wytrzymała napięcia i zamieniła się w gwiaz­dę srebrnego ekranu. Z łamiącym sercem szlochem opowiedziała facetowi od rozmowy kwalifikacyjnej historię o matce, która rozwiodła się z jej ojcem, gejem, i właśnie miała zamiar poślu­bić człowieka, którego ledwo znała, a Blair nie może doczekać się college'u, żeby wreszcie zacząć nowe życie. A potem poca­łowała go - stanęła na palcach i pocałowała go w zapadnięty, niedogolony policzek!

Blair zawsze wyobrażała sobie, że jest bohaterką czarno - białego filmu z lat pięćdziesiątych, kimś w stylu Audrey Hepbum, jej idolki. Tym razem poniosła klęskę. Teraz była zmuszo­na złożyć podanie o przyjęcie w normalnym trybie, tak jak wszy­scy. Rozmawiała nawet z ojcem, żeby zasponsorował wymianę studencką z Yale do Francji. Dzięki temu zyskałaby przewagę nad resztą. Mimo wszystko miała niewielkie szanse dostać się do Yale.

Wyjęła butelkę szampana ze srebrnego kubełka z lodem, który stał na środku stołu, i nalała sobie kieliszek.

- Przeznaczenie jest dla frajerów - stwierdziła. - To tylko nędzna wymówka, żeby pozwolić, aby sprawy same się toczyły, zamiast wziąć je we własne ręce.

Gdyby tylko wiedziała, jak załatwić swoje sprawy, nie pie­prząc wszystkiego przy okazji!

Serena nie potrafiła na niczym skupić się dłużej, zupełnie jak małe szczenię, i wypiła już za dużo wina, żeby poruszać poważne tematy.

- Nie rozmawiajmy o przyszłości, dobra? - zaproponowała. Zapaliła papierosa i wydmuchnęła dym nad głową Blair. - Wiesz, ten blondynek, z którym gada Aaron, gapi się na ciebie bez przerwy od dziesięciu minut. - Przykryła usta długimi, smu­kłymi palcami i zachichotała. - Ups! Idą tutaj.

Blair odwróciła się i zobaczyła, że jej przybrany brat, który nosi dredy i jest wegetarianinem. Aaron Rose, idzie do ich stoli­ka z niewiarygodnie wysokim chłopakiem o nastroszonych blond włosach, jasnobrązowych oczach i w doskonale skrojo­nym smokingu od Armaniego. Blondyn bębnił smukłymi palca­mi w swoje nadzwyczaj długie nogi i gapił się na lśniące, czarne buty od Christiana Diora, jakby bał się, że się potknie. Za pleca­mi tych dwóch chłopców parkiet roił się od ślicznych, prześlicz­nie ubranych dziewczyn z wyjątkowo przystojnymi facetami, obejmującymi się za szyje i kołyszącymi się do piosenki Becka.

- Powiedz Blair coś miłego - podsunęła Serena Aaronowi, - Dziewczyna martwi się przyszłością.

- A kto się nie martwi? - Blair przewróciła oczami.

Aaron wykrzywił wąskie usta we współczującym uśmiechu. Przyjechał na bal razem z Blair i Sereną, lecz od razu zostawił dziewczyny przy szampanie i papierosach, żeby poszukać swo­ich znajomych. Ale Blair ostatnio była przybita Z powodu ślubu rodziców, koszmarnej rozmowy kwalifikacyjnej w Yale i całej reszty. Potrzebowała wsparcia.

- Przepraszam. Kiepski ze mnie partner na randkę. Może chcesz zatańczyć?

Blair go zignorowała. Czy wyglądała na kogoś, kto ma ocho­tę tańczyć? Zerknęła na wysokiego przyjaciela Aarona.

- Kim jesteś?

Blondyn uśmiechnął się szeroko. Zęby miał jeszcze bielsze od koszuli.

- Miles. Miles Ingram.

Syn Danny'ego Ingrama, słynnego właściciela restauracji i nocnych klubów, tak popularnych jak Gorgon w Nowym Jor­ku i Trixie w Los Angeles, i wiele innych.

- Chodzi ze mną do klasy w Bronxdale - dodał Aaron. - Zakładamy zespól. Miles gra na perkusji.

Blair sączyła szampana, czekając, aż powiedzą coś, co nie będzie tak strasznie nudne.

Miles uśmiechnął się do niej szeroko i zabębnił palcami w oparcie wolnego krzesła.

- Jesteś o wiele ładniejsza, niż myślałem - powiedział.

Był milutki, ale to bębnienie palcami potrafiło naprawdę wkurzyć. Nie odpowiedziała uśmiechem. Podniosła kieliszek. Aaron pewnie odmalował ją przed przyjacielem jako potworną jędzę, a Miles spodziewał się, będzie miała brodawki na nosie i miotłę pod tyłkiem.

Niezupełnie. Aaron nie lubił mówić o swojej nowej przy­branej siostrze, bo chciał ją zatrzymać dla siebie. Ale spokojnie, bez pośpiechu - dojdziemy do tego później.

Aaron odgarnął dredy za ucho.

- A to Serena - wyjaśnił Milesowi.

Miles obrzucił wzrokiem idealne rysy twarzy Sereny, jej głębokie błękitne oczy, smukłą figurę i fantastyczną czarną sukien­kę od Gucciego. Pozwolił sobie zatrzymać na niej wzrok przez chwilę - trudno było się powstrzymać, po czym odwrócił się do Aarona.

- To dziwne. Nie mówiłeś, że Blair jest taka piękna.

Aaron wzruszył ramionami. Wyglądał na zakłopotanego.

- Przepraszam.

Dziewczyny zapaliły i nadal czekały, aż wydarzy się coś szalonego. Biorąc pod uwagę, co przed chwilą Blair powiedzia­ła na temat przeznaczenia, to one powinny zadbać, aby coś się wydarzyło.

Aaron odchrząknął.

- Na pewno nic masz ochoty zatańczyć? - zapytał znowu Blair.

Blair zauważyła, że Aaron nie ma muszki, a koszulę wypu­ścił ze spodni i rozpiął pod szyją. Najwyraźniej chciał przez to dać coś do zrozumienia. Zaciągnęła się i dmuchnęła mu dymem prosto w twarz.

- Nie, dzięki.

Piosenka Becka skończyła się i ludzie tłoczyli się wokół sto­lików, żeby wlać w siebie trochę procentów.

- Nóg nie czuję! - jęknęła Kati Frank, opadając na krzesło naprzeciwko Blair i zdejmując szpilki.

- Ja też - wtrąciła Isabel Coates, opadając na krzesło obok Kati.

Przez ostatnie dwa lata, kiedy Serena była w Hanover Aca­demy w New Hampshire, Isabel i Kati nie odstępowały Blair na krok. Razem kupowały kosmetyki w Sephorze, razem piły cap­puccino w Le Canard i nawet do toalety chodziły razem. Blair rządziła życiem towarzyskim, więc kiedy z nią były, czuły się niemal sławne, wszędzie przyjmowano je jak królowe. Ale przed Dniem Kolumba wyrzucili Serenę ze szkoły z internatem. Wró­ciła więc do Nowego Jorku i ukradła Blair dziewczynom. Kati i Isabel znowu stały się zwykłą Kati i zwykłą Isabel.

- Dziewczyny, a dlaczego nie tańczycie? - zapytała Kati.

Blair wzruszyła ramionami.

- Nie jestem w nastroju.

- Musimy tylko przetrwać ten tydzień przed końcem seme­stru - westchnęła Isabel. Znudzenie na twarzy Blair pomyliła ze zmęczeniem. - A potem wyrwiemy się gdzieś na Boże Naro­dzenie.

- Macie szczęście, że wyjeżdżacie gdzieś, gdzie jest ciepło - dorzuciła Kati. - Ja będę musiała jechać na głupie narty do głupiego Aspen. Znowu!

- To i tak masz lepiej niż ja w moim nudnym domku w Con­necticut - odparła Isabel.

- Ja się cieszę. Będzie niesamowicie. - Serena uśmiechnęła się podekscytowana.

Kati i Isabel spiorunowały ją wzrokiem.

Blair i Serena razem wyjeżdżały na ferie świąteczne na St. Hans. Matka Blair i ojciec Aarona spędzali miesiąc miodowy, że­glując po Karaibach i ustawili wszystko tak, żeby w święta spo­tkać się z Blair, Aaronem i młodszym bratem Blair, Tylerem, w ekskluzywnym kurorcie Isle de la Paix na St. Bans. Każde mo­gło zabrać ze sobą kogoś z przyjaciół, więc Blair zaprosiła Serenę po tym. jak pogodziły się w łazience w czasie wesela matki.

Oczywiście wracają do Nowego Jorku na sylwestra. Po ukończeniu dwunastego roku życia żadna szanująca się dziewczyna nie wita Nowego Roku gdzieś na wakacjach z rodzicami.

- Świetnie będzie - zgodziła się Blair z szelmowskim uśmie­chem. Oczami wyobraźni już widziała siebie: ze skórą gładką od olejku, w nowym bikini od Missoniegona nieskazitelnym białym piasku plaży, twarz ma schowaną za ogromnymi ciemnymi oku­larami od Chanel, a zabójczo przystojni chłopcy w szortach do surfingu przynoszą jej egzotyczne drinki w łupinach kokosa. Za­pomni o Yale i Nacie, i o matce, i o Cyrusie. Będzie przypiekać się na kolor kawy z mlekiem, leżąc pod gorącym słońcem. Oczy­wiście wiedziała, że Kati i Isabel aż skręca z zazdrości, bo nie zaprosiła żadnej z nich na St. Bans, ale miała to absolutnie gdzieś.

Jeszcze tylko tydzień.

Chuck Bass stanął za Blair i położył swoje wielkie, ciepłe ręce na jej odsłoniętych, wyćwiczonych dzięki tenisowi ramionach.

- Właśnie widziałem Nate'a i tę małą z Constance obściskujących się w kącie - oznajmił, jakby ktokolwiek chciał o tym wiedzieć.

Chuck był przystojny, tak jak ci mroczni faceci z reklam wody po goleniu. Był też najbardziej napalonym chłopakiem w całym Nowym Jorku. W październiku próbował napastować Serenę w apartamencie hotelu Tribeca Star (należącym do jego rodziny), kiedy straciła przytomność, bo za dużo wypiła. W tym samym tygodniu prawie namówił małą Jenny Humphrey, żeby zdjęła dla niego sukienkę w damskiej toalecie na imprezie „Bu­ziak w usteczka”.

Chuck to wyjątkowo odrażający typ, ale nadal wszyscy go tolerowali, bo był jednym z nich. Chodził do małej prywatnej szkoły tylko dla chłopców. W podstawówce uczył się tańczyć w studiu Arthura Murraya i brał lekcje tenisa w Asphalt Green. Śpiewał w chórze kościelnym kaplicy hotelu na plaży w połu­dniowej Francji. Był zapraszany na najlepsze imprezy i na naj­bardziej ekskluzywne prywatne wyprzedaże, tak jak oni wszy­scy. Urodził się, żeby żyć w wielkim świecie, tak jak oni wszyscy. Nawet gdy został odrzucony, i tak wracał po więcej. Absolutnie nic go nie zrażało.

Blair próbowała strącić jego dłonie.

- I co z tego?

Chuck nadał trzymał dłonie tam, gdzie je położył.

- Nate'owi nigdy nie udało się ciebie namówić, nie? - Za­czął masować jej ramiona. - Pomyślałem sobie, że może mnie przypadnie ten zaszczyt.

Blair zesztywniała. Do tej pory nie miała specjalnych pro­blemów z Chuckiem, ale teraz zrozumiała, dlaczego Serena tak serdecznie go nie cierpi. Odsunęła krzesło, wyszarpując się spod jego dłoni, i wstała.

- Muszę zrobić siusiu - oznajmiła wszystkim przy stole, Chucka ignorując całkowicie. - A potem wynośmy się stąd. Możemy się zabawić u mnie w domu.

Aaron wstał i zrobił krok w jej stronę, odgarniając w zaże­nowaniu dredy za uszy.

- Wszystko w porządku? - zapytał z troską.

W tej chwili zachowanie w stylu Pan Wrażliwy wkurzało Blair równie mocno, co obrzydliwe zagrywki Chucka.

- Tak.

Odwróciła się i przemaszerowała przez salę w dziesięciocentymetrowych szpilkach od Christiana Louboutina z obcasa­mi z perspeksu i w superobcisłej czarnej sukience Gucciego. Patrzyła przed siebie, żeby nie zauważyć Nate'a z małą Ginny, czy jak ona się nazywała.

Ludzie zaczęli zbierać się na parkiecie, rozmawiali z pod­nieceniem. Flow - najprzystojniejszy lider spośród wszystkich liderów różnych zespołów - zaraz się zjawi. Ale Blair miała to gdzieś. Nie szalała na punkcie sławnych ludzi. Nie musiała: była gwiazdą filmu, który nieustannie widziała w wyobraźni, najsłyn­niejszą osobą, jaką znała.

sławny przystojniak całkowicie zmienia sytuację

Jenny przez cały wieczór chodziła jak pijana ze szczęścia. Za­nim przyjechali na bal, Nate ubrany w nowiutki smoking od Donny Karan podjechał po nią taksówką, zabrał ją na sushi i zbyt dużą ilość sake w Bond, a potem podarował jej mały turkusowy wisiorek w kształcie gwiazdki od Jade Jaggera. Jego zielone oczy błyszczały w świetle świec, a złocistobrązowe włosy były idealnie zmierzwio­ne. Jenny starała się zapisać w pamięci każdą scenę, żeby rano na­malować następny jego portret i dodać do swojej kolekcji.

Najlepsze był to, że kiedy zjawili się na balu, Nate nie ciągał jej, żeby rozmawiała z ludźmi, których nie znała Nawet jego najlepsi, wiecznie hałaśliwi przyjaciele, Jeremy Scott Tompkinson, Anthony Avuldsen i Charlie Dern, zostawili ich w spokoju. Dziś wieczór Nate należał tylko do niej; wystarczało mu do szczęścia, że ją obejmował, gdy całowali się po cichu w kącie.

- Kojarzysz taki obraz Pocałunek Gustava Klimta? - zapy­tała z przejęciem Jenny, patrząc na prześliczną twarz Nate'a.

Nate zmarszczył brwi.

- Chyba nie.

- Tak, na pewno kojarzysz. Jest strasznie znany. W każdym razie pasuje do tego, co teraz czuję.

Nate wzruszył ramionami i spojrzał na scenę.

- Chyba ten gość z 45 zaraz wyjdzie i coś powie.

Jenny oparła się o ścianę. Jeszcze niedawno by się posiusiała ze szczęścia, że zobaczy taką sławę jak Flow, ale teraz chciała tylko dalej całować się z Nate'em.

- I co z tego? - zachichotała i dotknęła wierzchem dłoni ust, ostrożnie, żeby nie rozmazać błyszczyka. - To było mile - do­dała cicho.

- Co? - zapytał Nate, rozglądając się z roztargnieniem po sali.

- Nigdy wcześniej nie całowałam się tak długo - wyznała Jenny.

Nate odwrócił się do niej i uśmiechnął. Wypalił skręta po drodze, gdy po nią jechał, i nadal czuł efekt. Podobała mu się sukienka Jennifer. Długa i czarna, z głębokim wycięciem z przo­du i z tyłu oraz z efektowną białą lamówką, która okręcała się wokół drobniutkich kostek Jenny.

Kupiła ją w Century 21, w sklepie, gdzie po zniżkowych cenach można kupić markowe ciuchy. Odwiedzają go łowcy okazji i ludzie wyjątkowo bezmyślni, kupujący wszystko, co ma odpowiednią metkę, nawet jeśli ewidentnie jest to rzecz nieuda­na albo pomyłka projektanta, która nigdzie indziej poza Century 21 w życiu by się nie sprzedała.

Jenny poświęci kieszonkowe z czterech miesięcy, żeby zwró­cić ojcu za sukienkę, ale Nate nie musiał o tym wiedzieć. Uważał, że wygląda w niej jak czarno - biały anioł. Anioł z najładniejszymi balonami, jakie w życiu widział. Wyciągnął ręce i pogłaskał ją po ramionach. W dotyku też była miła, mila i ciepła, jak świeżo upieczony chleb w pięciogwiazdkowej restauracji.

Didżej zaczął grać przebój 45, Korrupr Me. Flow wkroczył dumnie - nie wiadomo skąd - na parkiet. Miał na sobie smoking i czerwoną koszulkę z napisem BĄDŹ MIŁY wypisanym duży­mi białymi literami. Szczerzył zęby w uśmiechu jak ktoś, kto wie, że jest jednym z najprzystojniejszych facetów na świecie. Flow był synem duńskiej modelki bielizny i jamajskiego króla kawy. Wyglądał jak opalona, błękitnooka wersja Jima Morrisona z Doorsów - kapeli z lat sześćdziesiątych. Stanął za szkla­nym pulpitem, muzyka ucichła. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć i klaskać. Jenny wsunęła swoją drobną dłoń w większą dłoń Nate'a i uścisnęła ją, gdy wyszli z kąta, żeby popatrzeć.

- Chcę wam wszystkim gorąco podziękować za to, że się odstawiliście i przyszliście tutaj, żeby zbierać pieniądze na... - Flow rozsunął poły smokinga i wskazał na swoją koszulkę. Któ­ryś z dziarskich, rozentuzjazmowanych gości, kto nie bal się wyjść na kretyna, krzyknął: „Bądź miły!”

W tej samej chwili Blair z rozmachem otworzyła drzwi dam­skiej toalety i zobaczyła, że Nate i Jenny stoją dokładnie na jej drodze, trzymając się za ręce. Jenny miała na sobie sukienkę w stylu babuni, za dużej w biodrach, a za ciasnej w ramionach, wątpliwej marki. Wyglądali z Nate'em tandetnie, jak dzieciaki z przedmieścia na balu maturalnym.

Blair poprawiła ramiączka sukienki i cmoknęła pomalowa­nymi na rubinowo ustami. Im prędzej się stąd wyniesie, tym lepiej. Ale nie mogła uciec chyłkiem jak jakaś biedna, porzuco­na eksdziewczyna. Cholera, na to była zbyt dumna. Zdecydowanie zbyt dumna.

- Chciałbym także podziękować komitetowi organizacyjne­mu, któremu przewodniczyły Blair Waldorf i Serena van der Woodsen - ciągnął Flow, czytając z maleńkiej karteczki scho­wanej w dłoni. - Ej, dziewczyny, może byście tu przyszły i po­mogły mi ogłosić, ile zebraliśmy pieniędzy?

Wszyscy wykręcili głowy, szukając Sereny i Blair.

Z typową dla siebie żywiołowością, Serena wykrzyknęła ra­dośnie i swobodnie, z wdziękiem przeszła przez parkiet w stronę podium z rozwianymi jasnymi włosami. Flow cofnął się o krok. oniemiały jej urodą, a Serena pochyliła się nad mikrofonem:

- Chodź, Blair! - krzyknęła, rozglądając się po zatłoczonej sali. - Rusz się tutaj!

Blair czuła, że ludzie gapią się na nią. Spróbowała się uśmiechnąć i ruszyła ze swojego posterunku przy drzwiach do toalety. Przeszła tuż przed nosem Nate'a i Jenny.

Nate otworzył usta, gdy Blair śmignęła obok niego. Wyglą­dała na wyższą, niż pamiętał, a jej pupa nabrała wyrazu. Jej dłu­gie włosy błyszczały, a skóra miała perlisty połysk. Wyglądała rewelacyjnie. Nie, wyglądała lepiej niż rewelacyjnie. Nagle po­czuł się zagubiony. Miał ochotę złapać Blair za rękę i powie­dzieć: „Chodź no tutaj. Popełniłem błąd”. Ale Jenny uścisnęła jego dłoń, a on spojrzał w jej ujmujące brązowe oczy i głęboki rowek miedzy piersiami. Natychmiast zapomniał o Blair.

Był jak wyjątkowo głupi labrador. Jeśli mu pomachasz przed nosem kijkiem, będzie musiał go złapać, ale jeśli rzucisz mu piłkę tenisową, zapomni o kijku i poleci za piłką.

Blair stanęła za pulpitem. Flow podał Serenie karteczkę, uśmiechając się od ucha do ucha, bo przewodniczące komitetu okazały się prawdziwymi Ślicznotkami.

- No dobra - powiedziała Serena, czytając karteczkę. - Ze­braliśmy wiec osiem tysięcy czterysta dolarów. Wszystko zo­stanie przekazane organizacji Bądź Miły, międzynarodowemu funduszowi ratowania zwierząt. - Popisała się słynnym uśmie­chem, który obfotografowało już tylu reporterów z kronik towa­rzyskich i rubryk z plotkami. Szturchnęła Blair w rękę.

Blair uczestniczyła w setkach takich imprez. Wiedziała, jak to leci.

Pochyliła się do mikrofonu.

- Dziękujemy wam za przyjście! - krzyknęła i uśmiechnęła się swoim najlepszym uśmiechem dobroczyńcy. - I nie zapo­mnijcie zabrać torebek z upominkami - to najlepsza część zaba­wy!

Muzyka znowu zaczęła grać, ale teraz głodniej. Wszyscy zno­wu pili i tańczyli. Flow szepnął coś Serenie do ucha. Jego oddech połaskotał ją w ucho i nieco je rozgrzał. Pachniał świeżą skórą.

Serena zachichotała.

- Poczekaj chwile, dobra?

Flow kiwnął głową, a Serena złapała Blair za rękę, wyciąg­nęła ją zza pulpitu i poprowadziła do stołu.

- Chce, żebym spotkała się z nim na zewnątrz. Przejedzie­my się jego limuzyną. Zabieraj szybko swój płaszcz. Ty też je­dziesz.

Blair zmarszczyła brwi. Nie lubiła być piątym kołem u wozu, to nie w jej stylu.

- Nie sądzę.

Serena udawała, że jej nie słyszy. Nie miała zamiaru pozwo­lić Blair, żeby popsuła całą imprezę.

Kati, Isabel, Chuck, Aaron i Miles nadal siedzieli przy stoli­ku, popijając wódkę, którą Chuck przemycił w srebrnej pier­siówce z monogramem.

- Chodźcie! - zawołała Serena rozradowana. - Wszyscy wychodzimy! Jedziemy na imprezę limuzyną Flowa!

Blair wyłowiła numerek do szatni ze swojej niezupełnie eko­logicznej, podłużnej torebki z norek i pancernika od Fendiego. Entuzjazm Sereny bywał irytujący. Ale trudno powiedzieć, żeby na balu bawiła się jakoś szczególnie dobrze.

Podobał jej się pomysł, żeby odstawić się i pojeździć po mieście, oglądać świat zza przyciemnionych szyb limuzyny. To było takie w stylu Audrey ze Śniadania u Tiffany'ego.

A może przejażdżka z Flowem będzie czymś, co w magicz­ny sposób zmieni jej życie z pasma katastrof w ciąg spełnionych marzeń.

A może nie.

Nate zaczął się nudzić samym całowaniem Jenny. Nie miał co pić i naprawdę potrzebował następnego skręta.

- Masz ochotę na spacer? - zapytał.

Jenny uśmiechnęła się. Jego rzęsy wyglądały jak skąpane w złocie, zupełnie jak włosy. Jedno tylko mogłoby uczynić ten wieczór jeszcze bardziej idealnym - gdyby Nate powiedział, że ją kocha. I mając nadzieję, że to właśnie chce jej powiedzieć, zgodziła się z zapałem:

- Jasne.

Zabrali płaszcze. Nate przytrzymał jej drzwi, gdy wycho­dzili z tętniącego życiem hotelu.

Ogromna limuzyna o przyciemnianych szybach stała zapar­kowana przed budynkiem. Zeszli na chodnik po marmurowych schodach. Nate wypuścił dłoń Jenny, żeby dyskretnie zapalić skręta. Jenny zawiedziona bawiła się czarnymi zamszowymi rękawiczkami. Jeżeli Nate ma zamiar wyznać jej miłość, to wolałaby, żeby nie był wtedy na haju.

Nagle ciemna szyba w limuzynie opuściła się i pojawiła się śliczna blond głowa Sereny.

- Ej, wy! - krzyknęła do Jenny i Nate'a. - Chodźcie! Mamy imprezę! Wsiadajcie! Wsiadajcie!

Serena jak zwykle działała pod wpływem impulsu. Nawet nic pomyślała, że to ostatni ludzie na ziemi, których Blair chcia­łaby widzieć.

Jenny zawsze uwielbiała Serenę, przejażdżka z nią wyda­wała się ekscytującym i dekadenckim pomysłem. Bardziej eks­cytującym niż chodzenie w mroźną noc i czekanie, aż Nate od­płynie. Dotknęła jego ręki.

- Możemy?

Nate wzruszył ramionami. Mógł zrobić wszystko, o ile będzie mógł zabrać ze sobą skręta.

- Jasne. Czemu nie?

Drzwi otworzyły się, a Jenny, chichocząc, zaczęła gramolić się nad masą nóg w kabaretkach i w spodniach od smokingów. W końcu wkręciła się w odrobinę miejsca tuż przy oknie, obok dziewczyny, która miała najbardziej niezwykłe buty. chyba po­twornie drogie. Jenny w życiu czegoś takiego nie widziała. I tak się składa, że to była eksdziewczyna Nate'a - Blair Waldorf.

Jenny zaczerwieniła się jak burak i natychmiast odwróciła głowę - a wtedy zobaczyła rzucającego jej lubieżne spojrzenie Chucka Bassa, tego dupka, który przykleił się do niej w łazience na imprezie „Buziak w usteczka” w październiku.

Widzisz, co się dzieje, kiedy nurkujesz do limuzyny, nie sprawdziwszy wcześniej, kto jest w środku?

D może uchowa się do ślubu

Daniel Humphrey odgryzł różowy paznokieć Vanessy Abrams i wypluł go na brązowy kudłaty dywan leżący w jego sypialni. Ten paznokieć był dużo dłuższy od reszty i Dan miał już dość tego, że Vanessa cały czas go nim drapała.

- Ej, to był mój paznokieć do gitary! - zaprotestowała Va­nessa, wyrywając dłoń. żeby ocenić straty.

Dan roześmiał się. Jego blada twarz wykrzywiła się pod szo­pą włosów. Rzadko kiedy je obcinał, ale za długie włosy paso­wały do wizerunku poety, który nadużywa kofeiny.

- Jakbyś grała na gitarze.

Vanessa wzruszyła ramionami i potarła czubek głowy bla­dymi knykciami. Miała ogromne brązowe oczy, bladą cerę, wą­skie czerwone usta i mogłaby być ładna, gdyby przestała golić głowę. Ale Vanessy nie interesowała uroda, ona wolała brzydką stronę rzeczywistości, jej mroczne zakamarki.

- Skąd wiesz? Za dnia widuję się z tobą, ale w nocy daję czadu.

- Nawet nie lubisz głośnej muzyki - szydził Dan. Pchnął ją na łóżko i zaczął łaskotać pod pachami. - Twoja ulubiona płyta to nagranie burzy z piorunami.

- Przestań! - pisnęła Vanessa, śmiejąc się histerycznie, ma­chając na oślep rękoma i nogami. - Danielu Randolphie Humphrey, przestań natychmiast!

Prawda, że są słodcy?

Dan przestał ją łaskotać i usiadł prosto.

- Powiedziałaś to słowo na „r”.

Vanessa poprawiła golf. który podjechał w górę na jej bla­dym, nieco pulchnym brzuchu.

- Randolph, Randolph, Randolph. Kto daje dziecku na dru­gie Randolph? Brzmi jak nazwa prezerwatyw albo imię gwiaz­dy porno. Randolph Posuwacz! - zanosiła się od śmiechu.

Dan nagle umilkł. Marszcząc brwi, wsunął palec w dziurę wypaloną papierosem w starym, zielonym wełnianym kocu wojskowym, którym przykrywał łóżko.

Vanessa usiadła.

- Przepraszam. Obiecałam, że nie będę już nabijać się z two­jego drugiego imienia, a teraz siedzę tu i wyję jak szakal.

Ale nie to gryzło Dana.

- Ile lat ma Clark? Dwadzieścia dwa? - zapytał.

Oczy Vanessy zrobiły się jeszcze większe. Clark był barma­nem, z którym widywała się, zanim Dan w końcu zajarzył i zro­zumiał, że on i .Vanessa powinni być kimś więcej niż przyjaciół­mi.

- No, i co z tego?

- Prawdziwy ogier?

- Chyba. - Nadal nie wiedziała, do czego Dan zmierza. Zakręcił się gwałtownie na łóżku i zapalił milion któregoś camela tego dnia. Zaciągnął się głęboko i wydmuchnął błękitnoszary dym nad głową Vanessy. Chciał wyglądać na spokojnego.

- Więc wy... OM... uprawialiście seks?

Vanessa próbowały ukryć uśmiech. A więc o to chodziło. Zastanowiła się nad odpowiedzią.

- Tak jakby.

- Tak jakby tak, czy tak jakby nie?

- Tak jakby tak, ale niedużo - odparła z wahaniem Vanessa.

Poszła do łóżka z Clarkiem dwa razy. Pierwszy raz był w środku dnia. Była tak skrępowana myślami o swoim ciele, że nie zwracała uwagi na nic innego. Za drugim razem bardziej się rozluźniła, ale nadal nic rozumiała, o co tyle hałasu. Dla niej to było w zabawny sposób prehistoryczne. Bo to właściwie do­kładnie to samo, co robią zebry i hieny w porze godowej na filmach przyrodniczych. Z drugiej strony fajnie było mieć to za sobą. Dzięki temu czuła się bardziej doświadczona - pewne rzeczy już znała i robiła.

Rozumiem. - Dan znowu zaciągnął się. I jeszcze raz. Patrzył na szew na obszyciu białej, poplamionej kawą poduszki. On był prawiczkiem, a Vanessa już nie była dziewicą. Nie wiedział, jak się powinien z tym czuć.

Właściwie to wiedział. Czul się zdenerwowany, głupi, niski, chudy, blady, dziwny i kompletnie z innej bajki. Czemu poszła do łóżka z innym facetem?

Słuchaj, wiem, że jesteś prawiczkiem - powiedziała wprost Vanessa. - Ale to nie znaczy, że musisz nim zostać na zawsze. - Uniosła znacząco brwi i uśmiechnęła się szeroko.

Dan podniósł wzrok i odpowiedział uśmiechem. Zaczerwie­nił się mocno.

- Naprawdę?

Vanessa skinęła głową i przysunęła się nieco do niego.

- Naprawdę.

Położyła dłonie na jego chudej piersi i pchnęła go na łóżko. Potem wyjęła papierosa z jego dłoni i utopiła go w niedopitej wystygłej kawie.

- Nie martw się - powiedziała chrapliwym głosem doświadczonej kobiety. - Wiem, co robię.

Pocałowała go delikatnie w usta i zaczęła ich oboje rozbie­rać. Najpierw ściągnęła z niego szarą koszulkę, a potem zdjęła swój czarny golf. Miała na sobie obcisły czarny top. Zawsze ubierała się na czarno.

Dan wziął głęboki wdech i zamknął oczy. Nie tak to sobie wy­obrażał. Dla niego seks był zaraz obok narodzin i śmierci jednym z najbardziej krańcowych, poetyckich doświadczeń w życiu czło­wieka. To nie coś, co człowiek robi z dziewczyną w sobotni wie­czór przed końcem semestru, kiedy trochę się nudzi. To było coś, co się robi, kiedy już naprawdę ludzie znają się do końca i pod każdym względem - intelektualnym, duchowym, filozoficznym. Bawił się nawet mysią, żeby poczekać z seksem aż do małżeń­stwa. Chciał mieć pięciu synów i dać im imiona swoich ulubio­nych pisarzy: Kafki, Goethego, Sartre'a, Camusa i Keatsa. Nawet jeśli nie poczeka do ślubu, pierwszy raz powinien być częścią od­krywania, jakby się uczyli mówić do siebie w nowym języku.

Ale Vanessa nauczyła się już tego języka od innego faceta.

- Masz piękne wąskie stopy - zauważyła, gdy klęczała na podłodze i zdejmowała Danowi skarpetki.

Dan usiadł i cofnął stopy.

- Poczekaj.

Vanessa wpełzła na materac i usiadła obok niego po turecku, w samych rajstopach i topie.

- Co jest?

- Nie chcę tego robić - powiedział Dan. Splótł chude ręce na nagiej piersi. Nadal miał na sobie sztruksy, ale czuł się cał­kiem nagi. - To znaczy nie tak od razu.

Vanessa szturchnęła go zawadiacko w ramię.

- Za pierwszym razem też się denerwowałam. To nic takiego - powiedziała uspokajająco. - Obiecuję.

Dan przełknął ślinę i spojrzał na sufit. Patrzył na pęknięcie w sztukaterii.

- Wolałbym poczekać, aż to będzie bardziej... naturalne.

- No... dobra - odparła powoli Vanessa. - Ale to tylko seks, zrozum. To nie jest wiersz.

Najwyraźniej nie rozumiała. Dla Dana to był wiersz. Pew­nie najważniejszy wiersz, jaki kiedykolwiek napisze.

Sięgnął po koszulkę i wciągnął ją przez głowę.

- Naprawdę wolałbym poczekać, i tyle.

- Dobra - rzuciła Vanessa, tracąc cierpliwość.

Dan zawsze wszystko analizował. Pisał w swoich czarnych notatnikach tak długo, aż nie pozostawało nic więcej do napisania. Uwielbiała to, że jest taki wrażliwy i romantyczny, ale czasem by­łoby miło, gdyby trochę się zapomniał i dał się ponieść. Z drugiej strony podkochiwała się w nim od pierwszego spotkania, odkąd postali najlepszymi przyjaciółmi, jakieś trzy lata temu. Nie miała zamiaru wszystkiego popsuć, skoro w końcu byli razem.

Dan zapalił następnego papierosa. Ręce mu się potwornie trzęsły.

Vanessa znowu go szturchnęła.

- Ej, nie martw się. Jeśli o mnie chodzi, możemy tego nie robić. W porządku?

Kiwnął głową, a Vanessa złapała jego rękę i położyła ją na ramieniu tak, żeby ją objął. Ułożyli się na łóżku. Dan wydmu­chiwał dym w stronę chińskiego czerwonego lampionu nad swoją głową i delikatnie głaskał kciukiem szorstką, ciemną głowę Vannessy. Cieszył się, że nie musi wiele tłumaczyć. To było fajne - spotykać się z najlepszą przyjaciółką. Znała go niemalże lepiej niż on sam.

Leżeli tak przez chwilę, patrząc, jak dym z papierosa szybuje w powietrzu. To była kolejna fajna rzecz w chodzeniu z naj­lepszą przyjaciółką. Nie zawsze trzeba rozmawiać.

- Kiedy tylko zaczną się ferie, chcę nakręcić jeszcze trochę materiału do mojego filmu - powiedziała Vanessa, przerywając ciszę. - Boję się, że moja Wojna i pokój jest zbyt mroczna, żeby wysłać ją na uniwersytet.

Ostatni film Vanessy opierał się na scenie z Wojny i pokoju Tołstoja. Dan grał w nim księcia Andrzeja uzależnionego od kokainy. Vanessa złożyła już wcześniej papiery na Uniwersytet Nowojorski i chciała im wysłać film zamiast eseju, ponieważ jej główną specjalizacją miała być reżyseria. Nic mogła się docze­kać. Jeszcze tylko jeden semestr w Constance Billard. w szkole dla grzecznych dziewcząt, do której (Bogu dzięki) nie pasowa­ła, i wreszcie będzie wolna, wolna, wolna!

Dan wydmuchnął długą smużkę dymu. Nie rozumiał, czym Vanessa się denerwuje. Jej filmy były mroczne, ale dzięki temu genialne. Nie ma siły - muszą ją przyjąć na uniwerek.

- Jeżeli ktoś tu powinien się martwić, to ja - powiedział i znowu ręce mu zadrżały.

- Co masz na myśli? Każda szkoła, w której jest porządny kurs pisarski, zabiłaby się, żeby cię tylko zdobyć.

- Tak, ale mówimy o mrocznych rzeczach. Moje wiersze są... - Dan urwał. Jego wiersze były bardzo osobiste. Wydawało mu się to trochę dziwne - wysłać cały ich plik do przypadkowych ludzi zajmujących się rekrutacją w Columbii, w Brown albo w Vassar. Zupełnie jakby obnażał duszę przed kimś zupełnie obcym, kto mógł nawet nie czytać Goethego, Sartre'a albo Camusa i mógłby nie zrozumieć ewidentnych odniesień do ich dzieł.

- Wiesz, mógłbyś opublikować kilka swoich wierszy - zasugerowała Vanessa. - To naprawdę zachęciłoby ludzi od rekrutacji, żeby się tobą zainteresowali.

Dan wcisnął peta do pustej puszki po coli.

- Aha. jasne - powiedział.

Lubił pisać, ale zdecydowanie nie był gotowy, żeby cokolwiek wysłać do druku. Jeszcze nawet nie odnalazł własnego stylu. Wiedział to. Każdy jego nowy wiersz brzmiał inaczej niż poprzednie.

Vanessa znowu usiadła.

- Mówię poważnie. Powinieneś spróbować.

Dan schował się pod prześcieradła.

- Jak uważasz - mruknął bez przekonania.

Nie był gotowy na seks, nie był gotowy na opublikowanie wierszy. Poczuł jeszcze mocniej, że do niczego się nie nadaje.

Vanessa wiedziała, kiedy trzeba się wycofać. Wzięła głębo­ki wdech i przestroiła się na swojego wewnętrznego kociaka, tego, który wstawał z ciepłego legowiska przy kaloryferze, kie­dy ślicznej buzi Dana należał się całus.

Wsunęła się pod prześcieradła i pocałowała go w brodę.

- Jeszcze tydzień i będziemy mogli tak spędzić całe ferie - wymruczała.

W przeciwieństwie do swoich koleżanek z Constance Billard i kolegów z prywatnej szkoły średniej Riverside, ani Vanessa, ani Dan nie wyjeżdżali w żadne oszałamiające miejsce na ferie. Va­nessa mieszkała na Brooklynie, w części Williamsburg, ze swoją starszą siostrą Ruby, która grała na gitarze basowej. Ich rodzice byli awangardowymi artystami. Mieszkali w Vermont i zawsze w święta mieli objazd z występami swojej grupy. Dan i jego siostra Jenny mieszkali z ojcem, Rufusem, komunistycznym pisa­rzem i wydawcą mniej znanych bitników, który nie uznawał Bożego Narodzenia, Chanuki ani żadnych innych świąt.

- Tata w piątek przygotowuje swoją doroczną lasagne - powiedział Dan i pogłaskał Vanessę po plecach. Znowu się rozluźnił Uwielbiał jej plecy, takie mocne i gładkie, a nie kościste jak jego. - Przyjdziesz, prawda?

Wzruszyła ramionami.

- Jasne. Ale powiedz tacie, że nie będę się tak obżerać jak w zeszłym roku. W ferie mam zamiar zrzucić trzy kilo.

Dan nadal głaskał ją po plecach.

- Po co?

Vanessa nie musiała stosować diety. Jej ciało - opisał je w jednym ze swoich wierszy - było jak woda.

- Bo ubrania będę lepiej pasować na mnie, jeśli schudnę. - Vanessa nie miała zamiaru wyglądać jak jej wychudzone kole­żanki z klasy, ale nie podobało jej się to, że musi wciągać brzuch, żeby zapiąć spodnie.

- Mnie się podobasz taka, jaka jesteś - powiedział Dan, trą­cając ją nosem w ucho.

Vanessa obróciła głowę i ich usta spotkały się w długim, słodkim pocałunku. Kiedy się całowali, nic na to nie mogła po­radzić, ale pomyślała, że seks z Danem mógłby być o wiele, wiele bardziej znaczący od seksu z Clarkiem. Gdyby tylko Dan by! gotowy.

- Kocham cię - szepnął, otwierając oczy.

- Ja też cię kocham - szepnęła, zamykając oczy.

Przez chwilę chciała zapytać go jeszcze raz, czy nie chciał­by się kochać, ale nie, bo popsułaby tę chwilę. Może poczekać, aż będzie gotowy, chociaż w przypadku Dana to może oznaczać czekanie do ślubu.

Nuda. Już się zachowują, jakby byli małżeństwem.

J żałuje, że zgodziła się na tę imprezę

Na tylnym siedzeniu limuzyny Flowa Blair ledwo mogła odetchnąć, tak było jej ciasno między piersiastą Jenny Humph­rey a nastroszonym, patykowatym perkusistą Milesem, kumplem Aarona. Serena siedziała na kolanach u Flowa - „żeby reszta miała miejsce”, jak stwierdziła. Nate przycupnięty przy oknie palił trawkę. Zrobił też skręta dla Kati, Isabel i Chucka, który po trawce jest jeszcze bardziej denerwujący niż po alkoholu. Aaron siedział po turecku na podłodze, palii jednego ze swoich zioło­wych papierosów i grał na konsoli PlayStation 2, w którą wypo­sażono limuzynę.

- Jak się naprawdę nazywasz? - zapytała Flowa Serena, cho­ciaż wiedziała z MTV, że naprawdę nazywa się Julian Prospere. Właściwie brzmiało to o wiele lepiej niż Flow, ale nie miała za­miaru lego mówić.

Wyszczerzył zęby w tym swoi m słynnym uśmiechu nieśmia­łego chłopca, który pojawiał się tyle razy na okładkach „Spin”, „Rolling Stone”, „Entertainment Weekly” oraz „Interview”. Po­kręcił głową.

- Nie powiem.

- Cóż, na żywo nie jesteś już taki przystojny - powiedziała, odwracając się od niego z szelmowskim uśmieszkiem. Oczywiście kłamała. Na żywo wyglądał z dziesięć razy lepiej niż na zdję­ciach, o ile to jeszcze możliwe.

Serena wiedziała, że jest zalotna do granic śmieszności, ale podobało jej się to, jak jego ciemnobrązowe włosy wiją się na skroniach, uwielbiała jego złocistą skórę i długie, delikatne pal­ce. Dlaczego nie poflirtować? To tylko jedna noc. Jutro Flow poleci do LA albo gdzie indziej - tam gdzie mieszka, a ona za­cznie się uczyć do egzaminów na koniec semestru. Chciała się tylko trochę zabawić.

Serena zawsze chciała tylko tej jednej rzeczy: trochę się za­bawić.

Flow skrzywił się, jakby wstydził się swojego boskiego wyglądu.

- Wybacz. Obawiam się, że nie jestem też tak wysoki.

Schylił się i otworzył małą lodówkę schowaną pod siedze­niami.

- Ej, mamy tu co nieco do picia? Ktoś ma ochotę?

- Poproszę - odpowiedziała natychmiast Blair. Upić się i ro­bić dobrą minę do złej gry - to jedyny sposób, żeby to przetrwać.

- Eee, ja też spróbuję - zaryzykowała niepewnie Jenny.

Limuzyna skręciła gwałtownie na włazie kanalizacyjnym i piersi Jenny podskoczyły bezlitośnie. Zerknęła na Nate'a, żeby zobaczyć, czy to zauważył, ale on wyglądał przez okno zapa­trzony w dal, jak zawsze, kiedy zupełnie odlatywał.

Miles pomógł Flowowi nalać szampana do dziesięciu kie­liszków. Podał jeden Blair, mówiąc „na zdrowie” i stuknął się z nią swoim.

Blair wzięła kieliszek, a ponieważ nie siedziała przy oknie i nie miała na co patrzeć, przyjrzała się twarzy Milesa. Miał okrą­głe piwne oczy, trochę jak Mookie, pies Aarona. Sterczący, lek­ko zadarty nos Milesa był usiany drobniutkimi piegami, a blond włosy sterczały niemal pionowo. Sądząc po tym, jak rysowały mu się na długiej szyi żyły, pewnie wyciskał ciężary albo grał w koszykówkę, czy coś takiego. W sumie wyglądał jak posiać z kreskówki z ciałem sportowca. Ale ponieważ nie miała nic innego do roboty, a on zdecydowanie się na nią napalił, Blair postanowiła się nieco zabawić w uwodzenie.

Położyła dłoń na jego nodze.

- Dzięki - powiedziała, upijając łyk szampana.

Miles uśmiechnął się, jakby pomyślał, że to początek pięk­nej przyjaźni.

Flow nie mógł przestać ślinić się do Sereny.

- Naprawdę jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką ostatnio widziałem - mruknął jej do ucha. - Może nawet jaką w ogóle spotkałem. Nie mogę uwierzyć, że nie jesteś modelką.

Serena zanurzyła palce w kieliszku z szampanem i włożyła je do ust. Spodziewała się, że sławny Flow będzie arogancki i wygadany, ale się zawiodła. Gdyby nie był takim przystojnia­kiem i gwiazdą rocka, mógłby się okazać całkowitym niewypa­łem, ale był gwiazdą rocka i przystojniakiem, więc postanowiła przymknąć oko.

- Nie - odparła. - Jestem po prostu sobą.

Tak naprawdę zdjęcia Sereny ciągle ukazywały się w rubry­kach towarzyskich. Po prostu nie płacili jej za nie, ale nie po­trzebowała tych pieniędzy.

Flow cały czas gapił się na nią.

Serena zachichotała.

- Przestań.

- Oooch, kochana - rzucił niezbyt grzecznie Chuck, zacią­gając się skrętem. - Komuś dziś wieczór co nieco się dostanie! - Zamknął oczy. Wyglądał, jakby miał zaraz stracić przytomność.

- Umieram z głodu - powiedziała Kati. Otworzyła popiel­niczkę w drzwiach i zamknęła ją z powrotem. - Masz coś do jedzenia?

- Czuję... mrowienie - oznajmiła Isabel z lekką paniką.

Aaron podniósł wzrok i zobaczył, że Blair siedzi bardzo bli­sko Milesa, a jej dłoń leży nonszalancko na jego kolanie. Nie kończąc gry, wyłączył konsolę, wsiał i wcisnął się na siedzenie między nimi.

- Auć! - jęknęła Blair, gdy jego kościsty tyłek uderzył ją w biodro.

- Przesuń się trochę - powiedział Aaron. - Ej, gdzie my właściwie jedziemy? - zapytał Flowa.

Flow, który gładził swoimi długimi palcami niekończące się blond włosy Sereny, wzruszył ramionami.

- Do centrum. Może zajrzymy do jakiegoś klubu.

Jenny ściskała kieliszek szampana i miała ochotę zapaść się pod ziemię. Dla reszty pójście do klubu to drobiazg. Wyglądali na dorosłych i pewnie mieli podrobione dowody. A Jenny mimo swoich piersi wyglądała na dziesięć lat. Musiała się nawet legi­tymować przy wypożyczaniu filmów wideo dla dorosłych! Ostatnia rzecz, o jakiej marzyła, to patrzeć, jak wszyscy wcho­dzą swobodnie do fajnego klubu, a ją bramkarz grzecznie pyta, czy nie powinna być już w łóżku. Czemu nie poszła na spacer z Nate'em? Zawsze o wiele lepiej się bawiła, gdy zostawali sami, niż kiedy byli z innymi ludźmi.

- Nate? - Wzięła go za rękę. - Muszę już wracać. - Była dopiero chwila po dwunastej, ale i tak na pierwszą miała być w domu.

Wbrew powszechnym przekonaniom Nate nie umarł cał­kiem dla świata. Zauważył, że Blair pokłada się na tym chudym, nastroszonym chłopaku, którego w życiu wcześniej nie widział, i zauważył też, że Jenny nie bawi się najlepiej. Ale kiedy spra­wy przybierały dziwny obrót. Nate zwykle wyłączał się i cze­kał, aż ktoś inny coś zrobi.

- Dobra - rzucił. - Wynośmy się stąd.

Trawka, którą wziął ze sobą, okazała się wyjątkowo mocna, a poza tym nic miał ochoty iść teraz do hałaśliwego klubu. Jak odwiezie Jenny, może zadzwonić na komórkę do Jeremy'ego i spotkać się z chłopakami w barze na Rivington, W jakimś przy­tulnym pokoju na tyłach, gdzie można spokojnie siedzieć na so­fie i palić trawkę, i nikt człowiekowi nie przeszkadza.

- Ej! - krzyknął, uderzając w szybę między tylnym siedze­niem a kierowcą. - Możesz nas wypuścić?

Blair uśmiechnęła się. Czyżby tak działała Nate'owi na ner­wy, że musiał wysiąść, bo nie mógł patrzeć, jak dotyka innego faceta?

- Och, Natie, nie chcecie iść z nami? - zapytała Serena.

- Muszę ją odwieźć do domu - odpowiedział.

Jenny zmarszczyła brwi. Nie lubiła, kiedy mówiło się o niej „ona”. Kierowca zatrzymał się i otworzył dla nich tylne drzwi. Jenny wyskoczyła, a za nią wygramolił się Nate.

- Cześć! - krzyknęła wesoło do wszystkich w samochodzie.

Chuck uśmiechnął się do niej głupawo, patrząc przez zmru­żone powieki.

- Szkoda - burknął.

Jenny nie wiedziała, co miał na myśli, ale z pewnością cho­dziło o coś zboczonego.

- Do zobaczenia! - zawołała Serena. - Powodzenia w cza­sie egzaminów!

Nate i Jenny siedzieli w milczeniu, jadąc taksówką na przed­mieścia. Nate'owi do szczęścia wystarczyło patrzenie na sklepy i restauracje migające za oknem. W myślach liczył od jednego do dwudziestu i z powrotem, kompletnie najarany. Jenny zmartwiona zastanawiała się, co poszło nie tak. To była przede wszystkim jej wina, doszła do wniosku. To ona chciała przeje­chać się limuzyną.

Taksówka zatrzymała się przy domu Jenny na rogu Dzie­więćdziesiątej Dziewiątej i West End Avenue. Jenny sięgnęła do klamki.

- Ej - odezwał się Nate, dotykając rękawa jej płaszcza.

Nie mógł pozwolić dziewczynie odejść bez powiedzenia dobranoc. Niezależnie od tego, czy się najarał, czy nie, miał pew­ną ogładę, wiedział, jak się zachować”.

Pocałował ją w policzek. Jego włosy w kolorze piasku połaskotały ją lekko.

- Dobranoc - powiedział ze słodkim, chłopięcym uśmie­chem.

Jenny odpowiedziała uśmiechem, desperacko chcąc zapo­mnieć o ostatniej godzinie i udawać, że wieczór kończy się tak samo idealnie, jak się zaczął.

- Dobranoc - odpowiedziała i nagle odechciało jej się wy­siadać.

- Śpij dobrze - dodał Nate, a jego zielone oczy rozbłysły w świetle lampy ulicznej.

Och.

Potrafi być tak niesamowicie uroczy. Jej serce wezbrało prawdziwą miłością. Jenny trzasnęła drzwiami taksówki i po­biegła do domu. Zamiast wsiąść do windy, przebiegła osiem pię­ter i wpadła do mieszkania.

- Heja - rzucił Dan, jej starszy brat. Niósł właśnie do swoje­go pokoju dwa kubki kawy.

- Heja.

Jenny zdjęła płaszcz ze sztucznego czarnego futra i rzuciła na krzesło w kącie. Płaszcz zawisł na chwilę na krześle, a potem zjechał na podłogę. Nikt na to nie zwrócił uwagi. Rozległe miesz­kanie z czterema sypialniami nie było od lat porządnie wysprzą­tane.

- I jak? - zapytał Dan.

Turkus w kształcie gwiazdy nadal wisiał na szyi Jenny. Do­tknęła go, żeby się upewnić.

- W porządku. - Spojrzała na kubki w rękach Dana. - Va­nessa jest jeszcze?

Dan kiwnął głową. Wyczuwał, że coś się stało.

- Aha. Wejdziesz do nas na chwilę i posiedzisz?

Jenny i Dan dobrze się ze sobą dogadywali, ale nie zawsze był dla niej tak miły.

- Dobra - zgodziła się i ruszyła za nim do jego pokoju.

Vanessa siedziała na łóżku, nadal w samym topie i rajsto­pach.

- Cześć, Jennifer - powiedziała, biorąc kubek z kawą z rąk Dana. - Nadal chcesz, żebym cię tak nazywała, tak?

Jenny skinęła głową. Tylko Nate i Vanessa mówili do niej Jennifer. Nate robił tak, ponieważ w ten sposób mu się przedsta­wiła, kiedy spotkali się w parku. A Vanessa, ponieważ Jenny ją poprosiła.

Vanessa zawsze była dla niej miła. Zawsze traktowała ją z szacunkiem.

Łóżko Dana było w nieładzie, reszta ubrań Vanessy leżała na podłodze. Dla Jenny było to całkiem oczywiste, że Dan i Va­nessa uprawiali seks. Stanęła niepewnie w progu, zbyt skrępo­wana, żeby wejść dalej.

- Mogę zadać jedno pytanie? - powiedziała w końcu. Nie sprecyzowała, kogo właściwie pyta, ale to dlatego, że nie miała nic przeciwko dwóm odpowiedziom.

- Śmiało - powiedziała Vanessa, sącząc kawę z parującego kubka, który trzymała w obu dłoniach.

- Możecie mi szczerze powiedzieć, co myślicie o Nacie?

Dan zmarszczył brwi. Nie chodzili z Nate'em do tej samej szkoły, ale czystym przypadkiem w zeszłym miesiącu wybrał się do Brown z nim, Sereną van der Woodsen i ich naćpanymi trawką kumplami. Na ile mógł go ocenić. Nate był bogaty, przy­stojny i wieczne najarany. Nic można mu nic zarzucić, ale też trudno powiedzieć, żeby był kimś nadzwyczajnym. Dana gryzło to, że jego mądra, śliczna siostra traci czas z facetem, który z pewnością złamie jej serce. Ale z drugiej strony rozumiał, dla­czego Jenny tak dała się oczarować. Przede wszystkim Nate jest starszy, no i to przystojny chłopak, z którym każda dziewczyna chciałaby się umawiać. Przynajmniej dopóki nie zda sobie spra­wy, że jest potwornie nudny.

W głębi serca Dan obawiał się, że Nate naciskał Jenny, aby zrobiła coś, do czego nie jest jeszcze gotowa. Wróciła jednak nie­mal godzinę przed wyznaczonym czasem i nie wyglądała na szcze­gólnie zdenerwowaną, więc postanowił nie poruszać tego tematu.

Vanessa wzruszyła ramionami. Nate należał do rodzaju przy­stojnych idiotów, dla których nie miała czasu. Nie chciała jed­nak zranić uczuć Jenny, mówiąc jej o tym.

- Tak naprawdę to go nie znam, ale wszystkie dziewczyny w Constance wiecznie o nim mówią. Chyba nadaje się na chłopaka.

Dany kiwnął głową.

- Właśnie.

To było dobrze powiedziane. Jenny zmarszczyła brwi.

- Dobra - powiedziała, czując się jeszcze bardziej zagubio­na. - Chyba wezmę prysznic.

Zamknęła drzwi do pokoju Dana i poszła do siebie. „Nadaje się na chłopaka”, powtórzyła sobie w myślach. Co to ma zna­czyć, do cholery? Nie chciała po prostu mieć chłopaka. Chciała tego, co Gustav Klimt idealnie oddal na obrazie Pocałunek. Tego promieniejącego, elektryzującego uczucia, wrażenia, „że musisz trzymać mnie mocno, bardzo mocno, żebym nie spadła z nie­ba”, jakie ma człowiek zakochany.

Cóż, tak naprawdę wszystkie tego chcemy, prawda?

trzeba być okrutnym, żeby być miłym

Nim limuzyna zatrzymała się przed Gorgon, nowym, popu­larnym klubem na Lower East Side. Kati, Isabel i Chuck zasnęli, tworząc na czarnym skórzanym siedzeniu coś w rodzaju zakręco­nego stosu włosów, szalików, torebek, nóg i płaszczy. Blair, Sere­na, Flow, Miles i Aaron stali na chodniku i patrzyli na nich z góry.

- Bogu dzięki - powiedziała Blair.

Jeśli miałaby jeszcze raz usłyszeć jakąś kretyńską uwagę naćpanej Kati albo Isabel na temat tego, że wszyscy wydają się fioletowi albo coś w tym stylu, zaczęłaby krzyczeć.

- Wyglądają jak szczeniaki - zauważyła Serena.

- Mam ich obudzić? - zaproponował Miles.

- Nie! - krzyknęły jednym głosem obie dziewczyny.

- Ej, Miles - odezwał się Aaron - to nie jest jeden z klubów twojego ojca?

Miles zaczerwienił się i spuścił wzrok na swoje lśniące buty od Prady.

- No.

Blair pomyślała, że to właściwie milutkie, że tak się zawsty­dził.

- Super. - Flow splótł pałce z palcami Sereny, która już wło­żyła rękawiczki. - Gotowi na zabawę?

Serena miała to zwariowane wrażenie zawrotu głowy, które zawsze pojawiało się, gdy nie była pewna, co będzie za chwilę. Bardzo lubiła to uczucie. Uścisnęła dłoń Flowa.

- Zdecydowanie.

Ruszyli do klubu. Bramkarz już zaczął zdejmować czerwo­ny aksamitny sznur, żeby ich wpuścić.

- Poczekajcie - powiedziała Blair. Zatrzymała się, bo przy­pomniała sobie obleśny komentarz, z którym Chuck wyskoczył wcześniej tego wieczoru. Teraz miała szansę na słodką, tanią zemstę. - Ma ktoś długopis?

Flow wyjął z kieszeni na piersi w smokingu pisak, który trzy­mał pod ręką do rozdawania autografów. Blair pochyliła się do wnętrza limuzyny i ostrożnie, żeby nie połaskotać Chucka ręka­wem płaszcza w nos, napisała mu na czole: Zabierz tego frajera do domu. A potem trzasnęła drzwiami limuzyny.

- Dzięki - powiedziała, oddając pisak Flowowi.

Ruszyli w stronę bramkarza z ogromną brodą, który stał za linką.

- Hm - mruknął Aaron. Otworzył zapalniczkę marki Zippo i zamknął. - Ja chyba wracam do domu. Jutro mam mnóstwo nauki.

Blair przewróciła oczami.

- I co Z tego? Ja też.

- Chcesz wracać ze mną? - zaproponował Aaron.

Blair zerknęła na Serenę, która twardo kręciła głową.

- Eee, nie.

- Na pewno chcesz już iść? - zapytał Aarona Miles. - Tam jest naprawdę fajnie. Mogę nam załatwić prywatną salę.

- Totalnie - rzucił z podziwem Flow.

Aaron pokręcił głową. Był piątym kołem u wozu i dobrze o tym wiedział.

- No to do zobaczenia.

Pozostała czwórka patrzyła, jak odchodzi z rękoma w kie­szeniach smokingu, z dołem koszuli powiewającym za nim. Po­tem Flow złapał Serenę w tali, podniósł i popędził z nią do drzwi klubu.

- Ostatni w środku to zgniłe jajo! - wrzasnęła.

Blair już miała ruszyć za nimi, gdy Miles chwycił ją za rękę.

- Ej, masz coś przeciwko temu, żebym coś zrobił, nim wej­dziemy do środka?

Blair spojrzała na niego. Nie, nie miała nic przeciwko. W końcu to ona w samochodzie położyła dłoń na jego kolanie.

Miles pochylił się i pocałował ją bardzo delikatnie w usta. To był bardzo grzeczny, dżentelmeński pocałunek.

- Czekałem na to cały wieczór - przyznał się z nieśmiałym uśmiechem.

Blair starała się utrzymać podejście w stylu Sereny - „kogo to obchodzi”. Też tak potrafiła. Mogła zabawić się z przypadko­wym chłopakiem, który w niczym nie przypomina Nate'a. Poza tym po tym wieczorze nie musi nigdy więcej spotkać Milesa, jeśli nie będzie chciała.

Uśmiechnęła się wstydliwie.

- Chyba jesteśmy zgniłe jaja - powiedziała, gdy podniosła twarz, aby znowu pocałować Milesa. Tym razem pocałunek by­najmniej nie był taki grzeczny.

W nie więcej niż trzech tysiącach słów opisz osobę, która stała się dla ciebie prawdziwą, życiową inspiracją. Jak najdokładniej przed­staw wpływ, jaki wywarła na twoje życie.

BLAIR WALDORF

ESEJ

UNIWERSYTET YALE, 18 GRUDNIA

Audrey Hepburn urodziła się w Brukseli 4 maja 1929 roku. Była córką duńskiej baronowej i irlandzkiego biznesmena. Na jej świa­dectwie urodzenia widniało: Audrey Kathleen van Heemstra Ruston. Kiedy miała raptem trzy tygodnie, zachorowała na koklusz i jej serce przestało bić. Zdesperowana matka przywróciła ją ży­ciu, dając klapsa. I chociaż Audrey była maleńkim dzieckiem, mu­siała tamtego dnia przyswoić sobie nową lekcję, ponieważ potem do końca swoich dni, nawet kiedy była bardzo chora, żyła pełnią życia. Za każdym razem, gdy mam wrażenie, że przytłaczają mnie starania się o stypendium na uniwersytecie albo mój zwariowany rozkład zajęć, myślę o Audrey i czuję się zainspirowana. Wierzę, że jeżeli człowiek przykłada się i ciężko pracuje nad osią­gnięciem celu, zostanie nagrodzony. Audrey została wynagrodzo­na tym, że odkrył ją...

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

CZY SŁAWY SĄ NAPRAWDĘ CIEKAWSZE OD ZWYKŁYCH LUDZI?

Mówimy o nich tak, jakbyśmy ich znali. Czytamy na ich temat wszystko, co nam wpadnie w ręce. Żałujemy ich, gdy przechodzą trudne chwile, i cieszymy się, gdy biorą ślub albo zdobywają Oscara. Krytykujemy ich fryzury, zauważamy, kiedy przytyli albo schu­dli. Fantazjujemy nawet o przyjaźni z nimi. I oczywiście oni mają fantastyczne ciuchy, mnóstwo domów i zawsze aktualne zaprosze­nie do wszystkich nowo otwartych restauracji. Ale my też. Prawda jest taka, że jedyna interesująca rzecz w stawnych ludziach to ich sława. No chyba że rzeczywiście są interesujący, jak na przykład... cóż, jak na przykład ja.

Na celowniku

S i Flow - tak, ten Flow, którego ostatnio widzieliśmy, jak odbierał nagrodę MTV za debiutancki album - tańczyli ostatniej soboty jak wariaci w Gorgon. Potem widziano ich, jak wchodzili do hotelu Tribeca Star - może by wynająć pokój? Niegrzeczni, niegrzeczni - jestem pewna, że przeczytamy o tym jutro w jakimś brukowcu. B i nowy chłopak, którego będziemy nazywać M, też w Gorgon, wylądowali w kącie na romantycznym papierosie. K, I i C zdezo­rientowani wytoczyli się z zaparkowanej limuzyny przed świtem, kiedy kierowca zatrzymał się gdzieś w okolicach mostu przy Trzeciej Alei, żeby zatankować. Miejmy nadzieję, że kierowca byt dość uprzejmy, by zawieść ich do domu, gdzie powinni już być. A w smo­kingu na spacerze po Piątej Alei wygląda smutno. Czy taki przy­stojny chłopak z dredami nie zasługuje na trochę radości?

Wasze e - maile

P: Hej, P!

Wiem na pewno, że Flow jest gejem. Kręci z S tylko dlatego, żeby ludzie myśleli, że jest normalny.

Snoopy

O: Drogi Snoopy!

Zauważyłam na balu Czerń i Biel, że jego spodnie były tro­chę za ciasne na pupie, więc może masz rację!

P

P: Heja, P!

Jestem w klasie z M w Bronxdale. Podkochuję się w nim i jego samochodzie już jakieś dwa lata. To takie słodkie, że zawsze bębni palcami w ławkę i jeździ swoim rozkosznym, starym pomarańczowym porsche. Nie mam pojęcia, co robi z B. To zwykła larwa!

Olive

O: Droga Olive!

Widzisz, gdybyś się nie opieprzała, to by ci larwa faceta nie zabrała. Hal Sama nie czuję, jak mi się rymuje! A tak poważnie: nawet jeżeli nigdy się nie spikniecie z M, to zawsze możesz go poprosić, żeby cię zabrał na przejażdżkę swoimi rozkosznym starym porsche.

P

OSTANIE SŁOWO NA TEMAT KOŃCA SEMESTRU

Nie zakuwaj. Wiem, że to ostatnie oceny, które liczą się do college'u, ale ty już to wszystko wiesz. A jeśli nie, i tak za późno, żeby nadrobić. Weź sobie gorącą kąpiel z solami z Morza Martwego, włóż ulubioną jedwabną fioletową piżamę od Versacego, wypij kie­liszek szampana, pomaluj paznokcie nowym lakierem Chanel, któ­ry kupiłaś w Bendel, i wyśpij się, żeby dobrze wyglądać. O wiele lepiej na tym wyjdziesz, niż gdybyś siedziała do późna, zapełniając karteluszki zapiskami, których rano nie będziesz w stanie odczy­tać. Powodzenia. Trzymam kciuki!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

nawet słynne dziewczyny zaliczają semestr

Był poniedziałek, pierwszy tydzień zaliczeń semestralnych, a dziewczyny w najstarszej klasie szkoły Constance Billard siedziały na francuskim na trzecim piętrze. Wszystkie w mun­durkach: superkróciutkich spódniczkach z szarej wełny, czar­nych golfach z kaszmiru firmy TSE. rajstopach od Wolforda i czarnych zamszowych mokasynach od Gucciego. Siedziały zgarbione nad niebieskimi kartkami testu egzaminacyjnego i bazgrały jak szalone. Blair siedziała w pierwszym rzędzie, tuż obok pilnującego ich nauczyciela, pana Beckhama, tego nieudacznika. Nie cierpiała go, bo postawił jej tróję za ostatnią pracę na temat filmu. Praca dotyczyła filmów Woody'ego Allena i tego, że nie przemawiają do szerszej amerykańskiej publiczności, ponieważ opowiadają tylko o Nowym Jorku i żyją­cych w nim neurotykach. Okazało się, że chociaż pan Beckham pochodzi ze Środkowego Zachodu, jest fanatycznym wielbi­cielem Woody'ego Allena. Uznał pracę Blair za „protekcjo­nalną”. Co za dupek.

Na początku egzaminu była seria pytań, na które trzeba od­powiedzieć w jednym zwięzłym akapicie. Pierwsze pytanie brzmiało: Qu'est - ce que vous voulez faire pendant votre temps libres? Co lubisz robić w wolnym czasie?

To było za łatwe. Blair lubi kupować przepiękne, markowe i drogie buty, jeść steki z frytkami, pić wódkę Ketel One z toni­kiem w towarzystwie Sereny i mnóstwo palić. Latem lubi grać w tenisa. Kiedyś lubiła też całować się w łóżku z Nate'em, gdy w tle na DVD leciało Śniadanie u Tiffany'ego, ale już tego nie lubi. Jest za bardzo zajęta innymi sprawami.

Następne pytanie: Decrivez voire familie. Opisz swoją rodzinę.

Blair westchnęła zirytowana. Po francusku mówiła płynnie, więc znała takie wyrażenia jak „zadufany homoseksualista”, „głupia dziwaczka” albo „otyły, obleśny frajer”, których by użyła do opisu ojca, matki i ojczyma. Ale pani Rogers, nauczycielka od francuskiego, była sztywna do bólu i nie miała za grosz, po­czucia humoru, więc taki opis nie zrobiłby na niej dobrego wra­żenia. Wobec tego Blair opisała wspaniałomyślnie ojca jako „przystojnego gościa, które ma takie samo hobby jak ja: kupo­wanie butów”, matkę jako „łagodną blondynkę, która potrafi zapomnieć jak się nazywa”, ojczyma zaś jako „wesołego męż­czyznę, który głośno się śmieje i ma niezwykły gust, jeśli idzie o ubranie”. Jej młodszy brat Tyler to łatwizna: „może wyrosnąć na przystojniaka, ale jego najlepszy przyjaciel to konsola Play­Station 2 i kolekcja płyt z lat osiemdziesiątych”. Został Aaron. Blair zatrzymała się na chwilę. Lubiła Aarona, chociaż ostatnio był przygaszony i smutny. Mierząc według skali braci przyrod­nich, mogła trafić o wiele gorzej. Uśmiechnęła się do siebie i na­pisała: „Mój nowy brat przyrodni, Aaron, prawdopodobnie oca­li świat”. Tak. Chyba nigdy o nikim nie powiedziała tak miłej rzeczy.

Następne pytanie brzmiało: Imaginez qu'un djinn apparait sur votre épaule pour vous dire qu'il vous accordera un seul souhait. Quel serait votre souhait? Wyobraź sobie, że na ramie­niu przysiada ci dżin i obiecuje spełnić jedno twoje życzenie. Jak by ono brzmiało?

Blair zapukała ołówkiem w drewniany blat ławki. Czego by sobie życzyła? Oczywiście chciałaby się dostać do Yale. I chciałaby, żeby matka i Cyrus nigdy nie wrócili z miesiąca mio­dowego, żeby nie musiała z nimi mieszkać i patrzeć, jak przez cały czas się całują i obściskują publicznie. Chciałaby, żeby Nate wyprowadził się na Antarktydę, żeby nie wpadała ciągle na nie­go i tę jego gówniarę. I chciała też dostać jasnobrązowe skórza­ne kozaki na cieniutkim dziesięciocentymetrowym obcasie - ciągłe jeszcze nie znalazła właściwej pary. I chciała mieć kurtkę z baraniej skóry. I czapkę uszatkę z lisa.

Blair naprawdę nie przeszkadzało, że jej ojciec jest gejem, ale żałowała, że znalazł sobie faceta we Francji, a nie w Nowym Jorku, bo wtedy częściej zabierałby ją na zakupy. I żałowała, że Serena nie chodzi na francuski, bo wtedy mogłyby siedzieć obok siebie na egzaminie i pisać do siebie liściki na temat tych wszyst­kich szalonych historii, które wypisywali w gazetach na temat Sereny i Flowa. Żałowała też, że nie poszli z Nate'em na całość, kiedy jeszcze byli razem, bo wtedy nie byłaby już dziewicą. Żałowała też, że tak długo siedziała w klubie z Milesem, Flowem i Sereną, bo nadal miała lekkiego kaca. No i jeszcze Miles dzwonił do niej wczoraj dwa razy i zostawił wiadomości na se­kretarce, chociaż specjalnie dała mu zmyślony numer, żeby wię­cej nie musiała z nim rozmawiać. Nie żeby w ogóle brała pod uwagę oddzwonienie do niego.

W sobotę wieczór dobrze się bawiła, ale do cholery, ostatnia rzecz, której teraz potrzebowała, to nowy chłopak.

Pan Beckham odchrząknął głośno. Blair podniosła wzrok znad pracy i spojrzała na niego. Miał żółte włosy. Nie blond, ale właśnie żółte - jak smarki naprawdę chorego człowieka. Ich spojrzenia się spotkały, a pan Beckham zrobił naprawdę coś dziwnego: zaczerwienił się.

Excuzes - moi?

Blair odwróciła wzrok przerażona. Zamachała nerwowo sto­pami, gdy przeczytała następne pytanie. Vous avez une desire. Que desirez vous? Czego pragniesz?

Chciała, żeby ten obleśny nauczyciel od filmu, który jej nic cierpiał, nie patrzył na nią tak, jakby się w niej podkochiwał. Chciałaby być teraz na plaży, zamiast odmrażać sobie tyłek w tej niedogrzanej klasie. Żałowała, że nie zjadła śniadania, bo teraz umierała z głodu. Chciała mnóstwa rzeczy, ale musiała podać jedną odpowiedź.

Napisała coś o dostaniu się do Yale, chociaż w przypadku uczennicy w ostatniej klasie pisanie o chęci pójścia do college'u wydawało się oczywiste. Wolała jednak wyjść na nudziarę, niż zdra­dzić pani Rogers osobiste, soczyste szczegóły ze swojego życia. Potem narysowała na marginesie arkusza egzaminacyjnego bucik na wysokim obcasie i znowu podniosła wzrok na pana Beckhama. Nadal gapił się na nią, a jego policzki miały okropny, buraczkowo - czerwony kolor. O czym myślał? Planował zamordowanie jej, czy zastanawiał się. jak by wyglądała w samej bieliźnie? Blair zdegu­stowana odwróciła wzrok. Zerknęła na swój platynowy zegarek od Cartierd. Cholera, jeszcze godzina. Następne pytanie.

Dwa piętra pod Blair, w auli, Serena męczyła się na egzami­nie z historii Ameryki.

Nie. Męczenie się nie było w stylu Sereny.

Policzyła już wszystkie rozdwojone końce w swoim kucyku - dziewięć - i odpowiedziała na pytanie o zaangażowanie An­glików w działania wojenne w czasie II wojny światowej. Napi­sała bardzo krótki esej na temat tego, jak to w czasie wojny wszystkiego brakowało i Angielki przestały nosić pończochy, bo nylon był nie do dostania. Te śmiałe, pracowite kobiety, ma­jące doskonałe wyczucie stylu, malowały wzdłuż tyłu nogi li­nie, by wyglądało, że noszą pończochy.

Serena westchnęła. W tamtych czasach dziewczyna pewnie mogła spędzić z chłopakiem noc w mieście i nie znajdowała na drugi dzień swoich zdjęć w każdej rubryce z plotkami. Zdjęcia Sereny i Flowa w Gorgon pojawiły się w „Post”, „Entertainment Wee­kly”, „People”, „Women's Wear Daily” i na niezliczonych stronach internetowych, gdzie wszyscy mówili o nich „nowa para”.

To śmieszne. Pocałowała Flowa na do widzenia w niedzielę, tuż nad ranem przed barem hotelu Tribeca Star, a on pojechał, żeby złapać prywatny samolot nad Zatokę Kalifornijską, gdzie kręcił wideoklip do najnowszej piosenki 45 - Life of Krime, a stamtąd wybierał się gdzieś na Boże Narodzenie. Był niesa­mowicie słodki i spędzili naprawdę niesamowicie ten czas, ale zdecydowanie nie byli parą. Para znaczy, że widujecie się co­dziennie. To znaczy, że jesteście zakochani. Może i mieli z Flowem trochę na siebie ochotę, ale to zdecydowanie nie była mi­łość, chociaż już zdążył przysłać jej kwiaty.

Ściśle rzecz biorąc, trzy tuziny naprawdę trudnych do znale­zienia czarnych tulipanów.

Serena była przyzwyczajona do otrzymywania prezentów od facetów, więc kwiaty jej nie zbiły z tropu - przynajmniej do czasu, kiedy Flow nie zaczął przysyłać różnych rzeczy dosłow­nie codziennie. Czasem facet zaczyna przesadzać. Weźmy na przykład Dana Humphreya. Kiedy na jesieni wróciła z Francji, ze szkoły z internatem, chodził za nią jak zakochany psiak. Na­wet pisał dla niej wiersze, które były tak chore z miłości i po­ważne, że wydały jej się przerażające. Serena lubiła Dana, ale było tego trochę za dużo. Na szczęście związał się z Vanessą, która przeżywała wszystko równie mocno. Tworzyli świetną parę. A Serena nie chciała się z nikim wiązać. Ceniła sobie nie­zależność, możliwość kierowania się własnymi kaprysami i ro­bienia, co jej się żywnie zechce. Żyła chwilą - nie miała zamia­ru z nikim być parą, bo to zniszczyłoby jej styl.

Spojrzała na drugie pytanie: „Kiedy Siany Zjednoczone przystąpiły do II wojny światowej i dlaczego?”

Stosowniejsze byłoby pytanie: Czy kiedykolwiek ta wiedza do czegoś jej się przyda'?? Odpowiedź była dość oczywista: Ni­gdy! Kogo obchodzi, co się wydarzyło w przeszłości, kiedy przed nią rozciąga się przyszłość pełna niesamowitych niespo­dzianek i szaleństw kryjących się za każdym zakrętem?

Ktoś popukał ją w ramię i Serena podniosła wzrok. To był pan Hanson, jej nauczyciel od łaciny, który pilnował uczennic na egzaminie z historii. Był wysoki i szczupły, nosił wąsy za­wsze tej samej długości, więc dziewczyny z Constance uważa­ły, że muszą być fałszywe.

- Co? - zapytała Serena zaskoczona. Wiedziała, że odjecha­ła, ale nikt nie mógł się za to czepiać w czasie egzaminu, nie? - Co takiego zrobiłam?

Wtedy zorientowała się, że pan Hanson uśmiecha się pod wąsem.

Włożył jej do ręki egzemplarz „Post”. Gazeta była otwarta na szóstej stronie, tej z plotkami o gwiazdach, gdzie widniało wielkie zdjęcie Sereny i Flowa wsiadających do taksówki, gdy wychodzili w sobotę w nocy z Gorgon.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale zauważyłem, że pra­wie już skończyłaś pisać, a ja się zastanawiałem, czy mogłabyś poprosić Flowa o autograf dla mnie - szepnął. - Jestem jego wielkim fanem. Wspaniale by było, gdybyś ty też się podpisała.

Serena zamrugała ze zdziwienia. Przede wszystkim nie miała pojęcia, że pan Hanson jest dość wyluzowany, by wiedzieć, kim w ogóle jest Flow. Po drugie, nie miała zamiaru prosić Flowa o nic. Po trzecie - że co proszę? Daleko jej jeszcze było do skoń­czenia egzaminu!

- Flow jest w Kalifornii - odpowiedziała szeptem. - Wy­starczy, jeśli tylko ja dam autograf? - Rozejrzała się po sali zażenowana. Większość dziewczyn przesiała pisać i albo pa­trzyły na nią i pana Hansona, albo gadały między sobą.

- Słyszałam, że Serena i Flow się zaręczyli - powiedziała Nicki Button do swojej przyjaciółki Alicii Edwards. - Pobierają się w sylwestra, w Vegas. W kasynie Bellagio.

- W „Post” napisali, że poznali się w sobotę na balu Czerń i Biel - powiedziała Isabel Coates do Kati Farkas. - Ale to nie­prawda.

- Poznali się w zeszłym roku na odwyku, nic? - powiedzia­ła Kati. - Flow był na odwyku chyba ze dwadzieścia razy. Ona też.

Serena złożyła autograf i oddała gazetę panu Hansonowi. Miała nadzieję, że nie postawi jej kiepskiej oceny z łaciny, sko­ro nie załatwiła mu autografu Flowa.

- Dzięki - szepnął, oglądając jej podpis. Uśmiechnął się roz­radowany. - Na pewno to kiedyś będzie warte fortunę!

- Nie ma sprawy - odparła cierpliwie Serena. Szum na sali był coraz głośniejszy.

- No dobra, dziewczęta. Wracajcie do pracy! - zawołał su­rowo pan Hanson, kiedy wrócił do biurka.

Serena spojrzała jeszcze raz na arkusz egzaminacyjny. „Kie­dy Siany Zjednoczone przystąpiły II wojny światowej i dlacze­go?”

Zanim zaczęła odpowiadać na to pytanie, cała gromada jej koleżanek podbiegła z egzemplarzami „Post”, żeby dała im au­tograf. Pan Hanson nie mógł im zabronić, skoro sam zaczął.

- No dobrze - powiedział, ignorując błagalne spojrzenie Sereny, - Dam wam pięć dodatkowych minut na pisanie. Pięć minut, a polem wszystkie macie wrócić na swoje miejsca.

- Ja pierwsza! - krzyknęła Rain Hoffstetter, podsuwając Serenie „Post”.

- Nie, ja! - wrzasnęła Laura Salon, odpychając Rain.

Serena zachichotała ubawiona. Kiedy dwa miesiące temu wróciła z internatu, traktowano ją jak trędowatą. A teraz wszy­scy chcieli mieć jej autograf?

Zawahała się z długopisem nad egzemplarzem Laury. Napi­sała swoim charakterystycznym, nierównym charakterem pisma: Wiem, że mnie kochasz. Serena.

seks, miłość i frankenstein

Egzamin z angielskiego w ostatniej klasie w Riverside Prep nieodmiennie był długi i trudny, ale Dan się nie martwił. Prze­czyta! Frankensteina Mary Shelley dwa razy, a większość wier­szy Keatsa z antologii znal na pamięć. Poza tym z zamkniętymi oczami potrafił napisać wypracowanie na piątkę.

Po gruntownej analizie Ody do słowika zamknął arkusz eg­zaminacyjny i zaczął pisać nowy wiersz, który - miał nadzieję - okaże się czymś, co będzie można wysłać razem z podaniami do college'ów. Właściwie zawsze pisał tylko pełne niepokoju wier­sze miłosne. Ten zatytułował Dla Vanessy.

Papier rani

rozcinając cytryny

słona woda w moich oczach

Eksperymentował z nową formą białego wiersza i nie był pewien, czy to ma jakiś sens.

Twoja twarz

Orzech

Koisz rany

I nakręcasz mój silnik

Nakręcasz mój silnik? Nie, to brzmi zbyt seksualnie. Nie chciał, żeby Vanessa coś sobie pomyślała, gdyby jednak poka­zał jej ten wiersz. Chodziło mu o to, że jest dla niego inspiracją. Dan zagapił się na słowa i próbował znaleźć lepszy sposób wyrażenia myśli. Potem wyrwał kartkę z zeszytu i zmiął ją w kulkę. Dlaczego nie potrafi już napisać niczego dobrego?

Poczuł, że ktoś na niego patrzy, i zerknął w lewo, gdzie sie­dział Chuck Bass, ostatni kretyn. W siódmej klasie był jednym z najniższych wśród rówieśników. Nosił okulary w rogowej oprawie, brązowe garnitury ze sztruksu i ciągle musiał iść do łazienki. Dan chodził z nim na angielski w siódmej klasie. Na­uczyciel kazał im napisać na lekcji wiersz o jakiejś części ciała. Chuckowi pisanie szło naprawdę fatalnie. Podał więc liścik do Dana, błagając, żeby napisał coś za niego. Danowi pisanie przy­chodziło z łatwością, wiec napisał pierwszą rzecz, która przy­szła mu do głowy - wiersz o rękach i o tym, co robiły dla niego w ciągu dnia. Dał ten wiersz Chuckowi, a potem w pośpiechu napisał o swoich ustach, ale ten wiersz nie był nawet w połowie tak dobry jak pierwszy. Chuck dostał piątkę z plusem za kawa­łek o rękach i notkę: Widzisz, ile potrafisz, jak się przyłożysz? Dan za wiersz o ustach dostał czwórkę i notatkę od nauczyciela Wiem, że stać cię na więcej

Początkowo Dan nie miał nic przeciwko temu. Pomógł dzie­ciakowi, który najwyraźniej tego potrzebował. Ale w ciągu roku Chuck urósł prawic pól metra, zaczął się golić, nosić sygnet z monogramem na małym palcu i granatowy szalik z kaszmiru. W dodatku okazał się potwornym dupkiem, zwłaszcza jeśli cho­dzi o dziewczyny. Próbował nawet molestować młodszą siostrę Dana, Jenny, w ubikacji na imprezie w zeszłym miesiącu. Dan bardzo jasno dał do zrozumienia, że szczerze go nie cierpi, ale Chuck najwyraźniej miał to gdzieś. Nadal od czasu do czasu prosił o pomoc w angielskim, a Dan za każdym razem odpowia­dał mu, żeby spieprzał.

W tym momencie Chuck właśnie zerkał do arkusza egzami­nacyjnego Dana i próbował przeczytać jego wypracowanie na temat Ody do słowika. Dan odwrócił kartkę na pustą stronę i napisał wielkimi czarnymi literami: Co tu zaglądasz, dupku? Pieprz się! Chuck, mrużąc oczy, zerknął na błękitny arkusz Dana. a potem pokazał mu środkowy palec.

Nie, to Ty się pieprz! - napisał Dan i podkreślił to dwa razy.

Zanim przeszedł do następnego pytania, przeczytał kilka linijek Z Ody do słowika z arkusza egzaminacyjnego.

Słucham w ciemnościach. Często na pół zakochany

Byłem w śmierci kojącej. Do niej słałem pienie...

To idealny początek wiersza dla Vanessy. Ona jest jego ciem­nością. Dan naprawdę był na wpół zakochany w śmierci - to jego odpalanie jednego papierosa od drugiego, rzadkie posiłki i picie kawy w zdecydowanie za dużych ilościach. Vanessa trzy­mała go przy zdrowych zmysłach. Trzymała go przy życiu.

Wziął znowu do ręki długopis i próbował wymyślić bardziej zwięzły, poetycki sposób wyrażenia tego samego, co napisał Keats, tylko innymi słowami. Ale choć się bardzo starał, nie potrafił wymyślić innego, choćby w połowie równie dobrego sposobu napisania tej samej myśli. Zamiast tego więc przeczytał następne pytanie egzaminacyjne.

„Na lekcji omawialiśmy różnorakie symboliczne znaczenia stworzonej przez człowieka i na jego podobieństwo istoty - Frankensteina Mary Shelley. Ale co dla ciebie znaczy Franken­stein?”

Dan zagapił się w zamyśleniu na jaśniejący nad drzwiami sali gimnastycznej znak Wyjście. Zawsze uważał, że Franken­stein był przerażający, ale też na swój sposób piękny. Franken­stein nie chciał nikogo skrzywdzić, ale nic panował nad sobą - był potworem. W pewnym sensie był jak miłość: straszny i cu­downy, przerażający i wyzwalający, budzący dreszcz i smutny jednocześnie.

Drżąc pod wpływem twórczej energii, Dan przekartkował arkusz egzaminacyjny na pustą stronę i napisał na górze Dla Vanessy. A potem napisał pierwszą linijkę: Jesteś moim Frankensteinem.

O Boże. Czy w ogóle chcemy wiedzieć, jak brzmiała druga linijka?

Vanessa siedziała na końcu auli w szkole Constance Billard. Zdawała egzamin z historii razem z Sereną. Skończyła pisać czterdzieści pięć minut wcześniej. Teraz, kiedy jej głupawe koleżanki z klasy roiły się wokół Sereny jak pszczoły robotnice wokół królowej, ponieważ tak się zdarzyło, że sfotografowano ją razem z tym nudnym, pozbawionym słuchu chłopaczkiem z plakatów, wokalistą z zespołu 45, Vanessa planowała trasę po mieście do filmu, który miała nadzieję wysłać do Uniwersytetu Nowojorskiego razem z podaniem. Pieprzyć rubrykę towarzy­ską. Ona udokumentuje prawdziwe życie, które toczy się w tym mieście, naprawdę interesujące rzeczy, które rozgrywają się tuż pod nosem ludzi zaczytujących się plotkami z rubryki towarzy­skiej.

Przede wszystkim chciała wstać przed świtem i sfilmować rybaków, jak przywożą ryby na targ w Fulton. Od zapachu ryby krztusiła się, ale to był idealny pomysł: prześledzi drogę ryby z łodzi na targ, gdzie zostanie sprzedana po jakieś sześćdziesiąt cztery centy za kilogram, potem do jakiejś restauracji na przed­mieściach, gdzie zostanie podana z orzeszkami pistacjowymi, pomidorami i masłem grzybowym za dwadzieścia dziewięć do­larów porcja. Zamówi ją jakaś anorektyczka, która zje ledwie parę kęsów, a reszta zostanie wyrzucona.

Vanessa żyła właśnie dla takiej ironii: gorzko - słodkiej. Była pesymistką, a Dan był romantykiem i dlatego właśnie, choćby nie wiem jak go kochała, nie rozumiała, dlaczego Dan tak się nakręcał w związku z seksem. Uważała, że im dłużej będzie zwlekał i im bardziej będzie rozdymał sprawę seksu, im więcej będzie pisał o tym wierszy i im bardziej martwił się z tego po­wodu i nie mógł spać, tym większe ma szanse się rozczarować. Nie potrafiła wymyślić, jak delikatnie dać mu to do zrozumie­nia. Przychodziła jej do głowy tylko myśl, żeby go związać i zerwać z niego ubranie. Co może nie być takim najgorszym po­mysłem.

Uśmiechnęła się do siebie i wróciła myślami do filmu.

Po targu rybnym chciała spędzić dzień z policjantami, któ­rzy na rowerach patrolują parami Central Park. Zawsze wyglą­dają tak, jakby nic nie obchodziły ich niepełnoletnie dzieciaki, które na Owczej Łące ćpają albo piją. Chciała sprawdzić, czy kiedykolwiek kogoś aresztują, czy tylko próbują sobie wyrobić mięśnie nóg pedałowaniem. Policja pewnie nie zgodzi się na filmowanie, jeżeli Vanessa nie zdobędzie jakiegoś specjalnego pozwolenia, ale i tak pomysł był fajny.

Na koniec chciała pokręcić się przy sprzedawcy hot dogów. Zobaczyć jego dom, rodzinę, psa. Sprawdzić, czy ma stałych klientów. Zobaczyć, czy przypadkiem, gdy czeka na klientów, nie czyta czegoś, co naprawdę jest wyzwaniem, na przykład Tę­czy grawitacji Thomasa Pynchona. I sprawdzić, czy nie marzy, aby pewnego dnia stanąć na czele tłum. A może jest po prostu szczęśliwy jako sprzedawca hot dogów i cieszy się, że przez cały dzień może jeść je za darmo.

Poruszenie na początku sali przyciągnęło uwagę Vanessy. Tłum lemingów wokół krzesła Sereny zaczął się rozpraszać.

- Dziękuję wam, dziewczęta. Dziękuję, Sereno! - zawołał pan Hanson. - Macie dziesięć dodatkowych minut.

Vanessa patrzyła, jak Serena wraca do gorliwego liczenia rozdwajających się włosów.

Serena i Dan mieli grać w październiku w filmie Vanessy, w Wojnie i pokoju. Ale Dan zachowywał się w towarzystwie Sereny jak kompletny idiota i Vanessa nie mogła tego znieść, więc poprosiła dziewczynę, która ledwie potrafiła grać, żeby wzięła główną żeńską rolę. Serena też zainteresowała się Danem, ale to trwało jakieś pięć sekund. I zanim zdążyła narobić zbyt wielu szkód, Vanessa wparowała ze swoją ogoloną głową, czarnym golfem i glanami, żeby uleczyć jego złamane serce.

Założyła nogę na nogę. Myśl o ratowaniu Dana przed zła­maniem serca sprawiła, że jeszcze bardziej chciała iść z nim do łóżka. Westchnęła niecierpliwie. W ferie będą spędzać z Danem mnóstwo czasu razem. Bez specjalnej opieki ze strony dorosłych. Jest gotowy czy nie, to tylko kwestia czasu - w końcu to zrobią.

Widzicie? Mimo wizerunku twardziela i pogardy dla niemal wszystkich przedstawicieli rasy ludzkiej, Vanessa była tylko kolejną, ciekawą świata siedemnastolatką. Wszystkie jesteśmy takie same.

N nie może przestać myśleć o tylko B

Nate jadł lunch w Jackson Hole razem z Anthonym Avutdsenem, Charliem Demem i Jeremym Scottem Tompkinsonem w czasie godzinnej przerwy między egzaminami z matematyki i chemii. Egzamin z matmy byt cholernie trudny. Teraz ładowali w siebie hamburgery, frytki i colę, żeby przetrwać przez chemię, na której będzie pewnie jeszcze gorzej. Nate myślał o tym, że restauracja powinna zainwestować w wiatraki na suficie, by pozbyć się smrodu cebuli smażonej na głębokim oleju, który ciągle wisiał w powietrzu. Rozmyślał też o Jenny i Blair w taki luźny, niesprecyzowany sposób, w jaki zwykle myślał o większości spraw.

Od soboty Jennifer się nie odzywała, co było dość dziwne. bo zwykle wysyłała mu zagadkowe, krótkie SMS - y na komórkę albo słodkie liściki na adres mailowy w Szkole Świętego Judy. Może po prostu była zajęta uczeniem się do egzaminów semestralnych.

Nate odsunął talerz i wyjął z kieszeni nokię. Nie zaszkodzi, jeśli wyśle krótką wiadomość, żeby nie upadała na duchu w czasie egzaminów.

Och, jakie to przemyślne.

Napisał: Powodzi Czw popoł św - czne zakupy razem. Buzia­ki. N.

Jeremy wyciągnął swoje chude ręce w górę i pokręcił gło­wą, żeby rozluźnić mięśnie karku.

- Ej, facet, do kogo piszesz? - Był niskim, niezgrabnym dzie­ciakiem, tak chudym, że prawie gubił spodnie, ale nadrabiał to fry­zurą w stylu angielskich gwiazdorów rocka i slangiem trawiarzy.

- Nie twój interes. - Nate wzruszył ramionami.

Anthony wsunął do ust garść zimnych, przesiąkniętych ke­czupem frytek. Grał w niemal wszystkich drużynach Szkoły Świętego Judy, więc mógł jeść frytki przez cały dzień i nadal świetnie wyglądał.

- Ej, zauważyłeś, że w sobotę Blair wyglądała naprawdę odlotowo?

Nate kiwnął głową, widząc oczami wyobraźni napiętą od gry w tenisa pupę Blair pod obcisłą czarną sukienką. Naprawdę dobrze wyglądała.

- Oczywiście, nie jest tak rozwinięta jak Jennifer - dodał Anthony.

Chłopcy przestali się już od jakiegoś czasu nabijać z Nate'a z powodu umawiania się z dziewięcioklasistką, ale przez cały czas robili aluzje do wyjątkowo dużych piersi Jenny. Trudno było się powstrzymać.

Nate uśmiechnął się. Potem zmarszczył brwi, próbując przy­pomnieć sobie, jak wyglądała w sobotę, ale przypominała mu się tylko burza brązowych loków, cudowny rowek i nieśmiały uśmiech.

Łyknął coli, mrużąc śliczne zielone oczy i myśląc intensyw­nie.

A to było naprawdę niezwykłe w jego przypadku.

Dziwne, ale Nate jeszcze nigdy nie usiadł i nie zaczął po­równywać dwóch dziewczyn. Naprawdę bardzo lubił Jennifer - była mniej wymagająca od Blair, która zawsze chciała wiedzieć, o czym myśli albo gdzie był i z kim. Jenny nie naciskała go w żaden sposób, a Blair zmuszała go, żeby też złożył papiery do Yale. aby mogli razem mieszkać w kampusie, albo dawała mu drogie prezenty, zmuszając go do odwzajemnienia gestu i ku­pienia czegoś dla niej. Jenny miała niesamowite piersi, a Blair po prostu miała piersi. Ładne, ale nic nadzwyczajnego.

Jednak mimo wad Blair Nate zawsze czuł, że naprawdę się znają - w końcu razem dorastali. Przez cały czas, kiedy się spotykali, miał wrażenie, że zmierzają ku czemuś. Był w tym jakiś cel, jak czerwona pinezka, którą wbijał w mapę morską, kiedy przybijał łodzią do jakiegoś portu. Tym celem był po części seks - robili już wszystko poza tym, więc siłą rzeczy musiał to być następny krok. Ale też coś mniej określonego. Ich życie płynęło w podobnym tempie, osobno, ale razem, jak łodzie na regatach. Oboje mieli siedemnaście lat. Oboje w czerwcu kończyli szko­łę. Oboje od przyszłego roku zaczynali naukę w college'u.

On i Jennifer płynęli zupełnie różnym kursem. I niestety seks nie majaczył nawet na horyzoncie. Miała dopiero czternaście łat. W przyszłym roku i jeszcze przez kolejne dwa lata będzie codziennie wkładała mundurek i biegła do Constance Billard, podczas gdy on Bóg jeden wie co będzie robił w college'u. Większość chłopaków ta różnica wieku by odrzuciła, ale dla Nate'a to było na swój sposób wygodne. Podczas gdy on będzie dryfował w kierunku nieopisanych wód przyszłości, Jenny zo­stanie bezpiecznie zakotwiczona w domu. On będzie mógł do niej pisać, dzwonić albo wrócić i zobaczyć się z nią i nic się nie zmieni.

Charlie dźgnął niedojedzoną marynatę widelcem i rzucił ją na wierz Nate'a, jakby to była martwa ryba.

- Wyglądasz, jakbyś był na głodzie. Wytrzymasz na chemii?

Nate podniósł wzrok i ścisnął w kieszeni małą plastikową torebkę z trawką. Zerknął na zegarek.

- A co powiecie na szybkiego dymka przed egzaminem?

Pozostała trójka z entuzjazmem pokiwała głowami. Nate uśmiechnął się i wstał. Coś sobie poukładał w głowie, chociaż nie był do końca pewien co.

- Dobra - powiedział. - Do dzieła.

może faceci są jak ciuchy

Podczas gdy starsze i młodsze klasy w szkole Constance Billard zaczynały swój drugi egzamin semestralny, Jenny sie­działa na lekcji higieny, rozmawiając między innymi o miłości, seksie, szamponie i fizjologii chłopców.

Jedenaście dziewcząt w kole na podłodze pod rozświetlo­nym słońcem oknem, w przytulnym kącie pokoju, który pomy­ślano w szkole specjalnie dla tak intymnych lekcji jak zajęcia z higieny w dziewiątej klasie. Na podłodze leżał puszysty karmazynowy dywan zamiast zielonego chodnika w odcieniu wy­miocin, jaki leżał w szkole wszędzie. Ściany pomalowano na wesoły chabrowy kolor z bordiurą w kolorze lnu. Stała tam ta­blica z mnóstwem kolorowej kredy do rysowania diagramów przez nauczycieli. A co najważniejsze, nie stały tam żadne ław­ki, więc dziewczyny mogły się naprawdę rozluźnić i mówić o tym, co chodzi im po głowie.

Zajęcia prowadziła pani Doherty, hipiska w stylu New Age, nauczycielka tańca, która miała dwadzieścia pięć lat, wspaniałą, wyrobioną dzięki jodze figurę, długie kasztanowe włosy i bladą twarz zawsze bez grama makijażu. Była jedyną nauczycielką gimnastyki, która nie wyglądała jak babochłop. Dziewczyny uwielbiały jej otwarty, prostolinijny sposób bycia, może z wyjątkiem jej skłonności do mówienia o różnych kłopotliwych czę­ściach ciała, jakby opowiadała o swoim psie. Pani Doherty po­zwalała dziewczynom wybierać temat do rozmowy, więc zwy­kle na zajęciach rozmawiały o chłopcach.

- Serio nic rozumiem, jak mamy poznawać nowych chłopa­ków, skoro dziewięćdziesiąt procent czasu spędzamy w wyłącz­nie damskim środowisku - skarżyła się Kim Swanson. Ostroż­nie pogładziła dłońmi wymodelowane blond włosy, na których od czwartej klasy co miesiąc miała robione jasne pasemka w sa­lonie Johna Barretta.

Jenny siedziała obok Kim i zachwycała się tym, że wszyst­ko w niej jest takie perfekcyjne. Paznokcie z francuskim manikiurem, złotobeżowa opalenizna z solarium, subtelnie nałożony tusz Chanel, cienie do oczu, błyszczyk. kwadratowe, brylanto­we wkrętki od Cartiera w uszach, śnieżnobiała koszula od Agnés B. Może gdyby Kim nie poświęcała tyle czasu na pielęgnację urody, miałaby więcej wolnego czasu na spotykanie się z chło­pakami.

Pani Doherty uśmiechnęła się swoim pogodnym, życzliwym uśmiechem.

- Wiem, że jest trudno, Kim - powiedziała współczująco. - Mogę ci tylko podpowiedzieć, żebyś zaangażowała się w ko­edukacyjne zajęcia międzyszkolne, takie jak kółko teatralne albo chór. A jeśli twoje przyjaciółki mają znajome, które znają jakichś chłopców, to nie wstydź się i poproś, żeby cię przed­stawiły!

- Pani Doherty, jak pani uważa, czy trzeba być zakochaną w chłopaku, żeby z nim być? - zapytała Jessica Soames. Jessica wyglądała dokładnie tak jak baśniowa Królewna Śnieżka: miała gęste czarne włosy, czerwone pełne usta, szare oczy o długich rzęsach, ale nie była tak czysta jak świeży śnieg. Zaczęła mie­siączkować już w czwartej klasie, a według plotek straciła dziewictwo w szóstej. Początkowo to ona miała największe pier­si w klasie, ale w ciągu ostatniego roku Jenny ją przegoniła.

Pani Doherty odgarnęła kasztanowe pasmo za ucho i pogładziła cieniutkie brwi, ewidentnie szukając dyplomatycznej od­powiedzi, tak żeby podtrzymać dyskusję. Ale zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwała się mała Jenny Humphrey.

- Tak, zdecydowanie. To znaczy, może potrzeba chwili, żeby się zorientować, że jesteście w sobie zakochani, ale kiedy okaże się, że ty nie jesteś, uważam, że powinnaś zerwać.

Wszystkie, łącznie z panią Doherty, spojrzały na nią. Pani Doherty - bo Jenny Humphrey nigdy nie odzywała się na zaję­ciach, a tu nagle wyraża tak jednoznaczne przekonania. Dziew­czyny - bo wiedziały, że Jenny zdołała zwinąć Nate'a Archibalda Blair Waldorf, co wydawało się niezwykłe i nie było siły, żeby lego dokonała bez pójścia na całość, i to niejeden raz. Czy Jenny Humphrey w ukryciu nie jest jeszcze gorszą puszczalską od Jessiki Soames? I czy właśnie się do tego przyznała?

Kiedy Jenny zorientowała się, że wszyscy na nią patrzą, za­czerwieniła się.

- To znaczy, nie uważam, że musisz zerwać, skoro nie powiedzieliście sobie „kocham cię”. Nadal możecie spotykać się i w ogóle, i czekać, aż nadejdzie na to właściwa chwila.

Pani Doherty skinęła głową i rozciągnęła w uśmiechu nieumalowane usta. Miłość to jej ulubiony temat.

- Kiedy człowiek się zakocha pierwszy raz, czasem nic potrafi tego rozpoznać. Niektórzy mylą miłość z grypą!

Kilka dziewczyn zachichotało, a Jenny uśmiechnęła się do siebie. Doskonale wiedziała, co ma na myśli pani Doherty. Czasem Jenny kręciło się w głowie i robiło się słabo, gdy była z Nae'em. Jakby ją rozkładało zapalenie płuc albo coś takiego.

- Ale nie uważam też - ciągnęła pani Doherty - że trzeba być zakochanym, aby być w związku. Macie dopiero czternaście lat. Nie zamierzacie od razu wychodzić za chłopaka, nie? Dopiero uczycie się być z kimś. To jak przymierzanie ubrań. Trzeba przymierzyć różne style i rozmiary, żeby wiedzieć, w czym ci jest najlepiej.

Jenny zmarszczyła brwi. Nie chciała przymierzać różnych stylów i rozmiarów. Chciała tylko Nate'a.

- Czekajcie, mówimy o seksie z kimś, kogo się nie kocha, czy tylko o spotykaniu się? - zapytała sprytnie Alicia Armstrong. Okręcała na nadgarstku opaskę z różowej skóry. - Bo ja uwa­żam, że zdecydowanie trzeba się zakochać, jeśli myśli się o sek­sie.

- Och, na pewno - zgodziła się szybko Jenny, znowu się czerwieniąc.

Reszta klasy znowu spojrzała na nią. Wiec przyznaje, że po­szła do łóżka z Nate'em, czy temu zaprzecza?

Jenny nie mówiła o seksie, ale teraz zdała sobie sprawę, co Jessica miała na myśli, gdy powiedziała „być z facetem”. Wy­ciągnęła nitkę włóczki z czerwonego dywanu. Ona nawet nie myślała o seksie. Chodziło o miłość. Jak długo powinna czekać, nim powie Nate'owi, że go kocha? A może powinna poczekać, aż on pierwszy to powie?

Znowu podniosła rękę, ale Azaria Muniz była pierwsza.

- Pani Doherty, czy to prawda, że trzeba zmieniać szampo­ny przy myciu włosów, żeby uniknąć problemów? - Azaria mia­ła faliste włosy w kolorze miodu aż do tyłka, a w szafce pełno kosmetyków do ich pielęgnacji.

Pani Doherty spojrzała na Azarię nieprzytomnie.

- Proszę się na mnie nie powoływać, ale osobiście uważam, że dopóki używa się dobrych kosmetyków z naturalnych skład­ników, można używać cały czas jednego szamponu i o nic się nie martwić. - Uśmiechnęła się i odwróciła do Jenny, chętna, aby wrócić do tematu miłości. - Tak, Jenny? Podniosłaś rękę?

Jenny spojrzała na sufit, ostrożnie dobierając słowa. Zanim zaczęła, Jessica niegrzecznie weszła jej w słowo.

- Czy to prawda, że wszystkie wrażenia odbiera tylko ko­niec penisa? - zapytała, marszcząc z powagą brwi, jakby pytała o odkrycie atomu.

Reszta klasy zachichotała. Jessica zawsze zadawała najbardziej szokujące pytania, ale w głębi ducha wszystkie się z tego cieszyły.

- Jessica, proszę nie przerywać koleżankom - powiedziała spokojnie pani Doherty. - Żeby krótko odpowiedzieć na twoje pytanie: tak, zakończenie penisa jest bardzo wrażliwe, ale to się różni w zależności od osoby. - Potem odwróciła się do Jenny: - Co chciałaś powiedzieć?

Jenny parsknęła i zaczerwieniła się. Penis, penis, penis! To słowo zawsze ją śmieszyło.

- Tak? - ponaglała nauczycielka.

Jenny zakryła usta dłonią.

- Och, nic takiego.

Jessica zmrużyła oczy.

- Co cię tak śmieszy? To najwrażliwsza część Nate'a? Ko­niuszek?

Jenny przestała się śmiać. Zaczerwieniła się aż po czubki uszu.

- Jessica, nie zapominaj, żadnych imion i nazwisk - ostrze­gła ją pani Doherty. Poprawiła nogi splecione w pozycji lotosu i odchrząknęła. - Chcę wam przypomnieć, dziewczęta, że nasza rozmowa jest poufna. Nic, co zostanie tu powiedziane, nie może zostać powtórzone poza grupą.

Aha, jasne. No więc jakim cudem cala szkoła wie, że Alicia Armstrong nie używa tamponów, bo jej rodzice uważają, że gdy­by zaczęła, przestałaby być dziewicą?

Jenny nie była głupia. Wiedziała, że cokolwiek powie, na pewno zostanie powtórzone, więc pomyślała, że bezpieczniej nic nie mówić.

- Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłam penis - wypaliła Jessica, po raz kolejny wywołując w klasie wybuch chichotów. - Zupełnie spanikowałam!

Pani Doherty uśmiechnęła się ze spokojem buddysty zen. Nawet Jessica Soames nie potrafiła wyprowadzić jej z równo­wagi.

- Przypominam - powiedziała - to jest miejsce do zadawa­nia pytań...

- Nie rozumiem, na czym polega erekcja. Jak to właściwie się dzieje? - zapytała Kim Swanson.

- Czy to prawda, że każdy chłopak ma erekcję z samego rana? - spytała Roni Chang.

Pani Doherty westchnęła. Zaczęła taktownie odpowiadać. Jenny wyłączyła się, wolała dalej rozmyślać o miłości.

Jeżeli chłopcy byli jak ciuchy, jak to ujęła pani Doherty, to Nate był jak jej pierwsza para dżinsów Diesela, które wkładała tylko na specjalne okazje, ponieważ były tak ładne, że nie chcia­ła ich zabrudzić. Ale im częściej je nosiła, im częściej je prała, tym lepiej pasowały, aż w końcu nie mogła żyć bez nich - tak idealnie leżały. A skoro tak absolutnie była pewna swoich uczuć do niego, to co złego jest w powiedzeniu mu o tym?

niezwykła odpowiedź na zwykle pytanie

Blair oddala swój esej, który miała wysiać do Yale wcześ­niej tego ranka i kiedy egzaminy z matmy i francuskiego wresz­cie się skończyły, wpadła do biura doradcy, żeby sprawdzić, czy pani Glos już go przeczytała.

Pani Glos przeglądała akta, a zadziwiająco długie, szczupłe nogi trzymała poprawnie skrzyżowane w kostkach.

- O, witam. Może usiądziesz?

Blair spojrzała krytycznie na brzydkie, ortopedyczne buty pani Glos. Co za strata, żeby takie wspaniałe nogi trafiły się starej kobiecie, która nie ma żadnego gustu, jeśli idzie o buty. Usiadła na twardym, drewnianym krześle naprzeciwko biurka.

- Przeczytałam twoje wypracowanie. - Pani Glos przekartkowała stos prac na biurku, aż znalazła esej Blair. Zacisnęła wąskie usta i dotknęła lekko chusteczką nosa. Często miała krwotoki z nosa i uważano, że choruje na jakąś rzadką zakaźną chorobę. Wszystkie dziewczyny bały się dotykać materiałów, które im rozdawała.

Blair uniosła idealnie wyregulowaną brew.

- I...?

Pani Glos podniosła wzrok. Włosy w mysim odcieniu brązu podwijały się jej na końcach, ledwie muskając podbródek. Zawsze wyglądały dokładnie lak samo, więc musiała to być peru­ka.

- Powinnaś jeszcze raz się do niego przymierzyć, jeśli po­ważnie myślisz o pójściu do Yale.

Chwilę potrwało, nim Blair to zrozumiała.

- Ale...

Pani Glos otworzyła pracę Blair i popukała w spięte kartki długim, ohydnym, żółtym paznokciem.

- To jest idealne wypracowanie na temat życia Audrey Hep­burn - powiedziała. - Ale nic nie mówi o tobie. Musisz pokazać ludziom w Yale, że potrafisz dobrze pisać, że myślisz w twórczy sposób i że potrafisz dać niezwykłą odpowiedź na zwykłe pyta­nie.

Blair wzięła sześć spiętych kartek w dwa palce. W skro­niach jej dudniło. Miała potworną ochotę powiedzieć pani Glos, żeby spieprzała i żeby kupiła sobie nową perukę, ale wiedziała, że doradczyni jest naprawę dobra w swojej pracy i mogła po­móc dostać się do Yale.

- Dobrze - stwierdziła krótko. - Spróbuję jeszcze raz.

- Grzeczna dziewczynka. Spróbuj nie być taka dosłowna. Pokaż im, jak bardzo cenisz filmy Audrey Hepburn, zamiast mówić im o tym.

Blair kiwnęła głową i wstała. Poprawiła spódnicę, próbując zachować kamienną twarz, mimo że tak potwornie ją obrażono. Zachowała się właśnie tak, jak zrobiłaby Audrey.

- Wesołych świąt - dodała uprzejmie.

Pani Glos znowu przytknęła chusteczkę do nosa i uśmiech­nęła się.

- Wesołych świąt, Blair.

Blair zamknęła za sobą drzwi i wrzuciła skażony zarazkami esej do metalowego kosza na śmiecie, wzdychając przy tym ze złością. Tyle jeśli idzie o dobrą zabawę na plaży w St. Bans. Serena będzie musiała sama o siebie zadbać, bo Blair cale pie­przone ferie spędzi w domu, pisząc od początku wypracowanie do Yale. Miała ochotę napisać: „Do jasnej cholery, po prostu mnie przyjmijcie” i wysłać to do komisji rekrutacyjnej w Yale, ale zważywszy, że opowiedziała facetowi od rozmowy kwalifi­kacyjnej cale swoje życie, a potem go pocałowała, to chyba nie był najlepszy pomysł.

Ruszyła schodami na górę, żeby zabrać z szafki niebieski płaszcz od Marca Jacobsa. Po drodze wpadła na Kati Farkas i Isabel Coates, które akurat schodziły.

- Jak ci poszło na francuskim? - zapytała Kati. Tego ranka padało, gdy szła do szkoły, i jej jasnorude włosy się poskręcały.

Blair pomyślała, że Kati wygląda jak pudel, w którego strze­lił piorun. Wzruszyła ramionami.

- Bez sensu.

Niecierpliwie odrzuciła włosy z twarzy. Miała już dość roz­mawiania o ocenach, szkole i egzaminach.

Isabel przeczesała palcami krótki ciemny kucyk i uniosła podbródek.

- Wiem, że to zabrzmi dziwacznie, ale wczoraj poszłam na powtórkę Z historii do pana Noble'a i to mi pomogło. Naprawdę dla mnie egzamin był całkiem prosty.

A ty jesteś naprawdę wkurzająca, zauważyła w myślach Blair. Ojciec Isabel był aktorem telewizyjnym, który głównie czytał zza kadru i miał sztuczny brytyjski akcent. Isabel lubiła go naśladować i dlatego mówiła „całkiem prosty” zamiast „to­talnie lajtowy”. nie wrzucała na luz.

Kati kiwnęła głową.

- I był krótki. A widziałaś Serenę? Jeszcze nie skończyła. Siedziała i gapiła się na swoje włosy, gdy my już wychodziłyśmy.

Oczywiście pominęła ten epizod, kiedy Serena rozdawała autografy. Żadna by się nie przyznała Blair, że poprosiła o podpis.

- Na pewno dobrze jej poszło - stwierdziła lojalnie Blair. Serena nigdy się nie uczyła i nie chodziła na zaawansowane za­jęcia, ale zawsze udawało jej się jakoś wybronić dzięki aktyw­ności na lekcjach i pisaniu względnie przyzwoitych prac. Była bystra - jak wszystkie dziewczyny w Constance - ale nauczy­ciele już od drugiej klasy narzekali, że nie wykorzystuje poten­cjału. W głębi duszy Blair cieszyła się, że Serena tak odpuszcza sobie szkołę. Żadnym cudem nie mogłyby się przyjaźnić, gdyby Serena nie dość, że była taka śliczna, to jeszcze by zbierała same piątki.

- Więc co było między tobą a Milesem? - zapytała Isabel.

Blair nie mogła uwierzyć własnym uszom. Przecież leżały nieprzytomne, pijane na tyle limuzyny, a ona pozbyła się ich bez mrugnięcia okiem. Teraz zachowywały się, jakby znowu chcia­ły być jej najlepszymi przyjaciółkami. Nie miała ochoty na pogaduszki z nimi o jakimś gościu, którego pewnie nigdy więcej nic zobaczy. I to tylko po to, żeby miały o czym plotkować w szkole.

- Naprawdę nic takiego - odparła nonszalancko.

- Och, robisz się taka tajemnicza - zagruchała Isabel. - To znaczy, że musiało coś być.

Blair przewróciła oczami.

- Jak chcesz.

- Więc co powiedziała pani Glos na temat twojego wypra­cowania do Yale? - dopytywała się Kati.

Tak to właśnie jest, jak chodzisz do małej żeńskiej szkoły: wszyscy wiedzą o wszystkim. To doprowadzało Blair do szału.

- Podobało jej się - skłamała. Zaczęła iść po schodach, a jej mały pierścionek z rubinem pobrzękiwał metalicznie o poręcz. - Do zobaczenie później. Muszę zacząć uczyć się do angielskiego.

- Czekaj! - krzyknęła Isabel.

Blair odwróciła się i zatrzymała.

- Co?

- To prawda, że Serena i Flow się zaręczyli?

Blair ledwo potrafiła zdusić śmiech. Wiedziała, że powinna im powiedzieć prawdę, ale o wiele ciekawsze było skłamać.

- Aha - powiedziała, kręcąc głową z niedowierzającym uśmiechem. - Szaleństwo, nie?

Obie dziewczyny popatrzyły po sobie, podniecone tym, że; potwierdziły u wiarygodnego źródła lak wstrząsającą plotkę.

- I nadal jedzie z tobą na St. Bans? - dopytywała się Kati.

Blair kiwnęła głową i obróciła pierścionek z rubinem na pal­cu.

- Będziemy tam planować jej ślub.

- Och, to brzmi super! - rzuciła Isabel z wyjątkowo odrzu­cającym brytyjskim akcentem. Zerknęła na Kati, a potem na Blair. - Myślisz, że poprosi nas, żebyśmy były druhnami?

Blair odwróciła się i poszybowała z wdziękiem po schodach, tak jak Audrey we wspaniałej sukni od Givenchy'ego w czasie pokazu mody w Zabawnej buzi.

- Może! - krzyknęła. - Jeśli będziecie dla niej mile.

To, że całe ferie musi spędzić na ponownym pisaniu wypra­cowania, nie znaczy, że nie może jednocześnie trochę się zaba­wić.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

No dobra, przetrwałyśmy koniec semestru - teraz trzeba sobie umilić życie.

LISTA ŚWIĄTECZNYCH ŻYCZEŃ

1 czapka z lisiego futra z Fendi, chociaż pewnie któregoś późnego wieczoru zostawię ją w taksówce.

1 zamszowa torebka z frędzelkami, na nadgarstek - dobra, żeby wyjść z domu, mając tylko klucze, kartę kredytową i błyszczyk do ust. Po co komu coś więcej?

Roczny abonament na wizyty w salonie Red Door Elizabeth Arden na nakładanie wosku na twarz, brwi i okolice bikini, na maseczki z wodorostów, podcinanie włosów i robienie pasemek.

1 para kozaków z jasnobrązowej skóry.

1 para ciemnobrązowych kozaków.

1 para czarnych kozaków do kolan. Wszystko od Stephane'a Keliana i wszystkie na dziesięciocentymetrowych obcasach. Nie można mieć za dużo butów.

1 kurtka z baraniej skóry z Fendi.

1 superduże pudełko trufli z ciemną czekoladą Godivy - moja sła­bość. Cóż, jedna z wielu.

1 kaszmirowy szlafrok kąpielowy, biały, z TSE, a do tego pasujące kapcie, też z kaszmiru.

Wszystkie klasyczne filmy Hitchcocka na DVD.

Przyjęcie do wszystkich college'ów. do których wysłałam podanie.

Sylwester, który całkowicie odmieni moje życie!!

Na celowniku

B wypożycza z biblioteki na Manhattanie wszystkie książki o Audrey Hepburn. A i jego przyjaciel M spacerują z bokserem (to jest pies, a nie mistrz wagi ciężkiej) koło szkoły dla dziewcząt Constan­ce Billard i zaglądają w ośmiokątne okna na parterze - ciekawe, kogo szukają? S sprezentowała swojemu odźwiernemu akwarium z małymi barakudami. Codzienne prezenty od Flowa to lekka prze­sada? N popala z kumplami na Owczej Łące. J przygotowuje wspa­niałą złoconą kartkę dla N na zajęciach z plastyki. D wyrzuca jeden ze swoich cennych czarnych notatników do kosza na Broadwayu. Blokada twórcza to straszna sprawa, nie? V kręci się za jakimś bied­nym, Bogu ducha winnym sprzedawcą hot dogów w parku na Wa­shington Square. I i K walczą o czapkę z lisa w Intermix.

Wasze e - maile

P: Kochana „Plotkaro”!

Odkąd zaczęłaś pisać tę stronę, staram się domyślić, kim je­steś. Chyba nie mogłabyś tyle mówić o swoich znajomych, gdybyś nie była w ostatniej klasie. Ja jestem w młodszej, ale trzymam się z najfajniejszymi ludźmi z ostatniej. Więc może nie jesteś taka super, jak ci się wydaje. Ciągle podejrzewam, że jesteś jakimś zboczonym nauczycielem od wuefu.

Jdwack

O: Najdroższa jdwack!

Daruj sobie zgadywanie, kim jestem, bo i tak ci nie powiem, Ale jedno mogę ci obiecać: po śmierci nie znajdą mnie w drelichowych spodenkach z gwizdkiem na szyi.

P

P: Hej, P!

Co myślisz o tej plotce na temat zaręczyn Flowa i S? Ona zawsze zachowywała się tajemniczo, jakby ukrywała wielki sekret, więc trudno coś powiedzieć.

duch

O: Drogi duchu!

Wiem, co masz na myśli - S wyjątkowo mało mówi o Flowie, jeśli plotki są prawdziwe. Ale bądźmy realistami. Ma dopiero siedemnaście lat. Nawet jeśli się zaręczyła, wątpię, żeby za chwilę czekał nas ślub.

P

P: Hej, Plotkaro!

Nie wiem, czy B o tym wie, ale dobiegły mnie słuchy, że gość, z którym spędziła cały sobotni wieczór - ten perkusista, kum­pel jej przyrodniego brata - też wybiera się na St. Barts na ferie.

informator

O: Drogi informatorze!

O: Jezu! Myślę, że to będzie wielka niespodzianka i chyba B nie będzie nią zachwycona.

P

I wreszcie...

Ejże? Jaki sens ma zjawianie się w szkole po semestrze, skoro oce­ny już nie będą się do niczego liczyć? W letnim semestrze powinni pozwolić nam wybrać sobie jedne zajęcia, na przykład przerwę na lunch, czytelnię albo teatr. W końcu zasłużyliśmy sobie na chwilę odsapki, nie?!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

barneys kształtuje charakter

W czwartek przed Bożym Narodzeniem szkoła Constance Billard wreszcie pozwoliła dziewczynom na luksus - dwunastodniowe ferie. Po szkole Jenny spotkała się z Nate'em przed sklepem Barneysa. Miała na sobie błękitny sweter z szalowym kołnierzem, czarną parkę z obszyciem ze sztucznego lisa, króciutki szary mundurek szkolny, kapelusik z czerwonego moheru, spod którego wystawały jej ciemne loki, i dopasowane kolo­rem rękawiczki z czerwonego moheru. Wyglądała prześlicznie Nate pocałował ją w dłoń. Załatwił większą działkę trawki u swojego dostawcy w pizzerii na rogu Osiemdziesiątej i Madison, więc był w doskonałym nastroju.

- Stęskniłem się za tobą - powiedział, a jego szmaragdowej oczy skrzyły się w zimowym zmroku.

Serce Jenny natychmiast się rozpłynęło.

- Ja za tobą też - odpowiedziała, a jej policzki delikatnie się zaróżowiły. Wyjęła z kieszeni parki świąteczną kartkę, która zrobiła specjalnie dla niego. - Proszę.

Nate rozdarł ręcznie zrobioną kopertę. Gapił się na rysunek wykonany węglem, akwarelami i złotym flamastrem, próbując odgadnąć, co to właściwie jest.

- To bałwan obejmujący renifera - wyjaśniła Jenny. - Połą­czyłam styl Matisse'a i Picassa, ale nie wiem, co mi z tego wy­szło.

Nate nic miał zielonego pojęcia o Matissie i Picassie. Otwo­rzył kartkę. WESOŁYCH ŚWIĄT, NATE! Całuję, Jennifer - napi­sano błyszczącymi, złotymi literami. Nate uśmiechnął się i wsu­nął kartkę do kieszeni płaszcza.

- Dzięki.

Jenny wzięła go pod ramię. Weszli do sklepu.

- Więc co chcesz pod choinkę? Ja kupuję pierwsza.

Pożyczyła od ojca kolejne pięćdziesiąt dolarów, co właści­wie było niczym przy sumie, jaką już mu wisiała. Odkąd była z Nate'em, wydała więcej pieniędzy niż przez całe swoje ży­cie.

Każda dziewczyna ci to powie, że dobry wygląd kosztuje, ale warto zainwestować.

W dziale męskim Nate podał jej parę szarych skarpetek z wełny merynosów.

- Co powiesz na to?

- Skarpetki? Ale ja chcę kupić ci coś wyjątkowego. Coś... świątecznego - uparła się Jenny. - Szykownego - tego słowa szukała. Szykowny. Widziała je w „Vogue'u”. Brzmiało z fran­cuska i tak wyrafinowanie.

Nate odłożył skarpetki i rozejrzał się po sklepie.

- Nie chcę, żebyś wydawała na mnie za dużo pieniędzy, Jennifer.

Jenny uśmiechnęła się promiennie. Teraz kochała go jesz­cze bardziej. Uwielbiała to, że mówi do niej Jennifer. Uwielbia­ła te króciutkie, słodkie SMS - y, które jej wysyłał. Uwielbiała jego złotobrązowe włosy i zawsze opaloną, idealną skórę. Uwiel­biała sposób, w jaki robił różne rzeczy, na przykład całował ją w rękę. A najbardziej ze wszystkiego uwielbiała to, jak kilkoma słowami, które wypowiadał swoim seksownym głosem, potrafił sprawić, że czuła się największą szczęściarą w Barneysie, a to naprawdę coś znaczyło.

- Nie mogę ci kupić skarpetek - tłumaczyła Jenny. - To musi być coś wyjątkowego.

Nate wzruszył z rozbawieniem ramionami. To miłe, że Jen­ny chce mu kupić coś bardziej znaczącego niż skarpetki albo woda kolońska. Była taka szczera w swojej hojności. Nigdy nie oczekiwała niczego w zamian.

- A to? - Jenny podniosła flanelowe czerwone spodenki w prążki, ze sznureczkiem w pasie. - To chyba ma robić za piżamę.

Nate zmarszczył brwi.

- Trochę gejowskie - stwierdził.

Jenny odłożyła spodenki z powrotem.

- Masz rację. Przepraszam.

A potem zobaczyła stolik ze stosem bokserek, które na pupie miały fotografie żaglówek nałożone sitodrukiem. Była tam para niebieskich z czerwoną łódką. Idealne. Przecież Nate żegluje. Nawet buduje lodzie w Maine. Bokserki kosztowały sześćdziesiąt dolarów, czyli więcej niż planowała wydać i całkiem sporo jak na bieliznę, ale była gotowa zapomnieć o tych dodat­kowych dziesięciu dolarach dla chłopaka, którego tak kochała.

- Te są naprawdę czadowe - powiedział Nate, podnosząc bokserki i oglądając żaglówkę. - Tylko nie ma mnie kto w nich oglądać.

Rumieniec zalał szyję Jenny, gdy wyobraziła sobie oglądanie Nate'a w samej bieliźnie.

- Musisz je mieć - uparła się. - Są dokładnie w twoim stylu.

Złożyła bokserki i zaniosła do lady.

- Czy może je pani zapakować jak prezent? - Odwróciła się do Nate'a. - Jest zabawniej, kiedy sam możesz rozpakować to jak prawdziwy prezent. - Jej brązowe oczy płonęły z radości. Miała cudownego chłopaka, kupiła mu naprawdę odlotowy pre­zent, a Nate uśmiechał się do niej tak, że miała ochotę krzyczeć „jestem TAKA SZCZĘŚLIWA!” Wręczyła mu małą czarną re­klamówkę Barneysa.

- Wesołej Chanuki - zażartowała, chociaż sama tylko w po­łowie była Żydówką, a Nate wcale.

- Dzięki, Jennifer. - Nie spodziewał się, że znajdzie coś, co mu się naprawdę spodoba, ale te bokserki były w porządku. Wziął ją za rękę. - Teraz idziemy kupić coś tobie.

Wepchnął ją do windy i pojechali na szóste piętro. Jenny nie wiedziała, dokąd jadą, dopóki nie otworzyły się drzwi. Wyszli w dziale z damską bielizną.

Jenny się zawahała. Wyobrażała sobie, że Nate kupi jej coś słodkiego i świątecznego, na przykład szalik z głupawym reni­ferem. A nie bieliznę.

- Wybierz, co chcesz - powiedział Nate.

Jenny rozejrzała się po wieszakach z delikatną, ręcznie ro­bioną, importowaną bielizną, czerwieniąc się z zakłopotania. Zawsze kupowała zabudowane staniki Bali w Macy, bo miały dodatkowe wzmocnienia i naprawdę grube ramiączka, które nie wrzynały się w ramiona pod ciężarem piersi. Staniki w Barneysie wyglądały tak, że mogłyby się podrzeć, gdyby włożyła do któregoś jedną pierś, już nie wspominając o dwóch naraz. Nie było siły. żeby Jenny wybrała tu biustonosz, obcisły top albo koszulkę nocną. Po pierwsze, chybaby umarła, gdyby Nate usły­szał, jaki ma rozmiar miseczki. Po drugie, pewnie nie robili ład­nych, koronkowych rzeczy o takim rozmiarze miseczki.

Ale nie mogła powiedzieć Nate'owi, że nic chce bielizny. Nie chciała zranić jego uczuć. Sięgnęła po jedwabne figi La Per­ła, z ładnym różowym obszyciem na brzegach i różową satyno­wą kokardką na gumce.

- Te są ładne.

- Czy dobrać dla pani pasujący stanik? - zaskrzeczała sprze­dawczyni koło siedemdziesiątki, podchodząc do nich niepew­nym krokiem.

- Nie. - Jenny prawie krzyknęła. Wyszarpnęła majtki z wie­szaka i pospiesznie ruszyła do lady, żeby Nate za nie zapłacił i wreszcie mogli się stąd wynieść.

Sprzedawczyni przy kasie wzięła figi i zaczęła je pakować w bibułkę.

- Tylko stringi, proszę pani?

Jenny spojrzała na kawałek jedwabiu zwieszający się z dło­ni kobiety. Teraz zobaczyła, że praktycznie nie ma w nich części zasłaniającej pośladki.

Nie miała odwagi spojrzeć na Nate'a.

- Tak - wychrypiała. - To wszystko.

- I proszę zapakować w ozdobny papier - dodał Nate. Blair nosiła stringi przez cały czas. Nie rozumiał, dlaczego Jenny tak się czerwieni.

Kiedy pakunek był gotowy, Nate wręczył go Jenny i pocało­wał ją w policzek.

- Wesołych świąt.

Jenny podniosła oczy - do tej pory nie odrywała spojrzenia od włosia kremowego dywanu - i wzięła torebkę. To kolejna rzecz, którą uwielbiała w Nacie - nie panikował z powodu ta­kiej głupiej rzeczy jak stringi. Zawsze był spokojny i wyluzowany.

Cóż, łatwo jest wrzucić na luz. kiedy człowiek cały czas chodzi najarany.

Gdy zjeżdżali windą, Jenny zastanawiała się, gdzie teraz powinni pójść. Do domu, żeby przymierzyć prezenty i się sobie w nich pokazać? Na samą myśl, że miałaby przedefilować przed Nate'em z pośladkami na wierzchu, chciała umrzeć.

Drzwi windy się otworzyły.

- Pomyślałem, że moglibyśmy zajrzeć do St. Regis - rzucił Nate, gdy szli przez dział z kosmetykami, żeby wyjść ze sklepu.

Serce Jenny zabiło niespokojnie. St. Regis to hotel. O Boże!

- Tam jest miły bar. Moglibyśmy napić się czekolady - do­dał Nate.

Zabrzmiało to tak, jakby naprawdę miał ochotę na gorącą czekoladę, a nie pokaz striptizu w pokoju hotelowym. Jenny wes­tchnęła z ulgą.

- Dobry pomysł.

Zanim doszli do wyjścia, Nate zobaczył dwie dziewczyny, jedną z włosami jasnoblond zebranymi w kucyk, drugą z ciem­nymi i rozpuszczonymi. Serena i Blair. Stały przy ladzie z ko­smetykami Estée Lauder, dokładnie na ich drodze.

Nate objął Jenny i zaczął ją prowadzić w innym kierunku, z powrotem do działu męskiego, do drugiego wyjścia. Nie żeby nie chciał, aby go widziano z Jennifer. Po prostu łatwiej było, kiedy nie musieli z nikim rozmawiać, zwłaszcza z Blair.

Jenny zawahała się i spojrzała na niego, marszcząc brwi.

- Gdzie idziemy? - spytała zakłopotana.

- Eee, pomyślałem, że powinienem kupić sobie nowy pasek - powiedział Nate, mając nadzieję, że Blair i Serena nie zauwa­żyły ich jeszcze.

Za późno.

- Nate? - usłyszał za plecami glos Sereny. - Hej, Natie! Odwrócił się powoli. Poczuł ziemno - sandałowy i liliowy zapach Sereny, gdy zarzuciła mu ramiona na szyję. Wypuściła go i pocałowała Jenny w policzek.

- Co sobie kupiliście?

Jenny znowu się zaczerwieniła.

- E, nic takiego.

Blair stała kawałek od nich i w milczeniu krytykowała brzyd­ką, czarną parkę Jenny i mechacący się czerwony kapelusz. Nate uśmiechnął się do niej.

- Cześć. Blair.

Blair poprawiła pasek fioletowej torebki Prady na ramieniu i odgarnęła włosy z twarzy.

- Cześć - rzuciła ogólnie. Zerknęła na Jenny. - Cześć, Ginny. Wesołych świąt.

Jenny chowała za piecami firmową torebkę Barneysa, bojąc się, że ktoś” mógłby ją wyrwać jej z rąk i sprawdzić, co jest w środku.

- Wesołych świąt - odpowiedziała słabo. Blair tak wkurzył widok Nate'a i Jenny robiących razem świąteczne zakupy - nudna, szczęśliwa para - że nie mogła oprzeć się pokusie, by się ich kosztem zabawić.

- Może nam pomożecie - zaproponowała wesoło. - Kupu­jemy właśnie prezenty dla Flowa i Milesa, wiecie, tych facetów, którzy byli z nami w sobotę. Ale nie wiemy, co wybrać. - Szturchnęła Serenę w łokieć. - Serena myślała o wodzie kolońskiej. Nate, mogłybyśmy przetestować kilka zapachów na to­bie?

Nate nie używał wody kolońskiej i naprawdę chciał się już wynieść z tego sklepu, ale nie miał pomysłu, jak się wyłgać.

- Jasne - odparł bez entuzjazmu.

Blair poprowadziła ich do lady i nim zdążył zaprotestować, złapała prawą rękę Nate'a i spryskała go wodą kolońską Dolce&Gabbana, która - jak dobrze wiedziała - śmierdziała serem pleśniowym i tyłkiem.

- Co o tym myślisz? - zapytała, podsuwając rękę Nate'a pod nos Jenny.

Jenny zaczęła kichać.

- Na zdrowie - powiedziała Serena.

Jenny kichała i kichała. Nie mogła przestać.

Nate skrzywił się.

- Trochę za mocna.

- Serio? A co powiesz na to? - Blair złapała jego lewą rękę i spryskała ją Hermes Eau D'Orange Verte. To był czysty, kla­syczny zapach, który uwielbiała tak bardzo, że czasem sama go używała, chociaż był dla mężczyzn.

Nate powąchał dłoń i natychmiast owiała go nostalgia. Po­myślał o czasie, kiedy leżał z Blair w łóżku i całował jej nagi brzuch, rozśmieszając ją przy tym.

- Ładny - powiedział, wąchając jeszcze raz.

Jenny zaczęło lać się z nosa. Otarła go rękawiczką.

Serena podniosła sobie lewą dłoń Nate'a pod nos.

- Och, to absolutnie pasuje do ciebie, Nate. - Uśmiechnęła się szczerze do Jenny. - Powinnaś mu ją kupić na Gwiazdkę. Jest niesamowita.

Jenny znowu otarła nos. Nie miała już pieniędzy, poza tym kupiła mu znacznie lepszy prezent. Zerknęła na Nate'a, mając nadzieję, że powie coś takiego i będą mogli już iść, ale on tylko stał i gapił się na Blair z wyciągniętymi rękoma, jak jakiś kre­tyński sprzedawca wody kolońskiej.

W sercu Jenny pojawiła się wątpliwość. Jak to jest, że Nate wydaje się taki wspaniały, gdy są sami, a kiedy wokół pojawiają się inni ludzie, zachowuje się tak... głupio?

Blair zmarszczyła nos.

- No, nie wiem - zastanawiała się. - Pomyślałam, że może powinnyśmy im dać coś bardziej osobistego.

- Na przykład co? - zapytała Serena, wciągając się w zabawę.

- Ja kupiłam Nate'owi bokserki z nadrukowaną żaglówką - podsunęła pomocnie Jenny. - Mają tam różne. Powinnyście obej­rzeć.

Nate uśmiechnął się nieśmiało.

- Aha, są naprawdę fajowe.

Blair złapała zieloną buteleczkę z próbką wody D'Orange Ver­te, gotowa rzucić nią w głowę Jenny. Bokserki? A to mała zdzira!

Serena zauważyła, że niewinny dowcip przyjaciółki zaczy­na się obracać przeciwko niej.

- Chodź, Blair. - Pchnęła ją delikatnie za łokieć. - Pójdzie­my na górę. Mają bikini, które chciałabym przymierzyć. Powiesz mi, co o tym myślisz.

Blair odstawiła wodę kolońską z powrotem na ladę.

- Jasne - odparła spokojnie.

- Jedziemy jutro na St. Barts - - Serena pocałowała Nate'a w policzek. Potem pochyliła się i pocałowała Jenny. - Ale zoba­czymy się wszyscy w sylwestra, okay?

Nate patrzył, jak Blair bawi się swoim pierścionkiem z rubi­nem. Zrobił krok w przód, położył dłoń na rękawie jej płaszcza i pocałował ją w policzek.

- Wesołych świąt, Blair.

Najlepsza aktorka zawsze jest opanowana, nawet wobec jawnej obelgi.

- Wesołych świąt - odparła Blair, trzymając podbródek tak wysoko, jak tylko można, nie przewracając się do tyłu. Polem ze spokojem odwróciła się do wind na tyłach sklepu i pociągnę­ła za sobą Serenę.

Nate patrzył, jak odchodzą. Podziwiał długie ciemne włosy Blair opadające na błękitny kaszmirowy płaszcz. Podniósł lewą dłoń i wciągnął czysty, świeży zapach, który przypominał mu nagą skórę Blair. A potem odwrócił się do Jenny. Jej ciemne roztrzepane loki. Za duża czarna parka. Drobniutkie dłonie. Nie­śmiały uśmiech. Co za ulga, że Blair już poszła, bo nie musi już ich porównywać. Bo prawdę mówiąc, nie było porównania.

Na szklanej ladzie za nimi stała buteleczka perfum w kształ­cie primabaleriny.

- Ej! - Nate zmienił temat. - Widziałaś kiedyś Dziadka do orzechów? - Jenny interesowała się sztuką, więc pewnie wie­działa wszystko o balecie.

Jenny pokręciła głowa, uśmiechając się niepewnie. Chodzi­ła do Lincoln Center na zajęcia z architektury i projektowania, ale nigdy nie oglądała tam prawdziwego baletu.

- Nie, jeszcze nie.

To nie wypada. Po prostu nie wypada. Nate zabierał Blair na Dziadka do orzechów przez ostatnie trzy lata w Boże Narodze­nie. I chociaż widział, że to niepoważne, zawsze świetnie się bawił. To był taki odlot: na początku, w pierwszej scenie kolacji wigilijnej, drzewko na scenie było normalnych rozmiarów. A po­lem dziewczynka zasypia i zaczyna śnić, a choinka wyrasta jak na sterydach na gigantyczne drzewo, o wiele, wiele większe od tego przy Rockefeller Center. A potem wszystkie zabawki oży­wają i zaczynają ze sobą walczyć. To było niesamowite.

Nate wyciągnął komórkę z kieszeni.

- Jutro wieczorem jemy kolację u twojego ojca, prawda?

Jenny kiwnęła głową.

- To zobaczmy, czy zostały jeszcze jakieś bilety na popołu­dnie.

Jenny oparła się o ladę w perfumerii, czując, jak biorą górę objawy przypominające grypę. Nate zabiera ją na balet! Jak można go nie kochać?

D próbuje pisać o seksie w nowym sposób

Gdy tylko skończyły się ostatnie egzaminy w czwartek, Dan poszedł do ulubionej chińsko - kubańskiej kawiarni na Broad­wayu. Zamówił kawę z mlekiem i krokiet po chińsku. Wyciąg­ną! nowiutki, czarny notes i czarny cienkopis. Przez cały tydzień próbował napisać coś względnie przyzwoitego, żeby to wysłać razem z podaniem o przyjęcie na uczelnię, ale wychodziły mu same śmiecie. Nigdy wcześniej nie miał kłopotów z pisaniem - zwykle słowa po prostu z niego wypływały. Jasne, egzaminy rozpraszały go trochę, ale nie ma co się oszukiwać. Opuściła go wena.

Sączył kawę, rozchlapując mlecznobrązowe kropelki na czystej stronie notatnika. W pewnym sensie to go stawiało na równi z wielkimi. Tołstoj miał blokadę twórczą, Hemingway też. Nie był pewny co do swoich ulubionych francuskich egzystencjalistów, ale potem doszedł do wniosku, że w takim czy innym, momencie też musieli to przeżywać. Mimo wszystko mu nie ulżyło. Tak naprawdę to była tortura.

Biedna, zbolała dusza.

Przeglądając swoje stare notatniki, stwierdził, że ostatni raz napisał coś sensownego przed Świętem Dziękczynienia, zanim pocałowali się z Vanessą i zdali sobie sprawę, że są zakochani.

Przetoczył krokiet w kleistym śliwkowym sosie i odgryzł kawałek. Poza śmiercią miłość była jego ulubionym tematem, ale teraz, kiedy był zakochany, słowa, którymi o niej pisał, wy­dawały mu się powierzchowne i niezręczne. Gdyby potrafił spoj­rzeć na miłość pod innym niż zwykle kątem... Zanurzył krokie­ta w sosie i znowu odgryzł kęs. Po nadgarstku popłynął mu gorący tłuszcz. Kelnerka strzeliła go biodrem w łokieć i resztka krokieta wpadła do kubka, rozpryskując po całym stole kawę z mlekiem.

Większość ludzi by się wkurzyła, ale w głowie Dana zapali­ła się żaróweczka.

Seks! - pomyślał. Seks był ostatecznym wyrazem miłości. Dlatego jeśli kiedykolwiek to zrobi, to tylko wtedy, kiedy będzie czuł, że jedynym sposobem wyrażenia tego, co chce po­wiedzieć, będzie kochanie się.

Zdjął skuwkę z cienkopisu. Czyta! dość o teorii literatury, by wiedzieć, że najbardziej wyświechtany sposób pisania o sek­sie to opisywanie kwitnących kwiatów, zachodów słońca i fajer­werków. I wiedział też, że praktycznie wszystko może zabrzmieć seksownie. Ale on chciał pisać o seksie w zupełnie nowy i za­skakujący sposób.

Zagapił się na krokieta porzuconego w kawie i myślał.

Każdy normalny chłopak, gdy myśli o seksie, natychmiast ma ochotę zedrzeć ubranie ze swojej dziewczyny. Ale Dan nie był normalnym chłopakiem. Zamiast pomyśleć o zdarciu z Vanessy ubrania, myślał o słowach, a nie ma nic seksownego w pro­stych, starych słowach, chyba że używa się ich w seksowny spo­sób. Żeby tego dokonać, trzeba przestać myśleć o słowach i zacząć myśleć o czymś innym, a jeszcze lepiej o kimś innym. Najlepiej rozebranym.

Ale Dan ugrzązł w słowach. Im bardziej biedził się nad sło­wami, tym bardziej był przekonany, że nie może pisać o seksie, bo go jeszcze nie uprawiał. A jeśli nie może pisać o seksie, nie może też pisać o miłości, a skoro nie może pisać o miłości, to nie może pisać w ogóle.

Czy seks to lekarstwo na blokadę twórczą?

V odkrywa sekret victorii

W czwartek po szkole Vanessa szła Broadwayem w Soho, filmując transwestytę w czarnej plastikowej spódniczce, napiętnastocentymetrowych obcasach, który szedł z maleńkim czar­nym chihuahua w puchatym pomarańczowym sweterku. I nagle przed sklepem firmowym Victoria's Secret zatrzymała ją ko­bieta rozdająca promocyjne ulotki, które reklamowały Bardzo Seksowną kolekcję bielizny.

Kup dwa Bardzo Seksowne staniki, a dostaniesz za darmo dobrane do nich albo v - stringi, albo tang! - zachęcała ulotka.

Vanessa nie była pewna, co to są v - stringi albo tanga. Swoją bawełnianą bieliznę Hanes Her Way i topy kupowała w Rite Aid, w Victoria's Secret nigdy nie była. Spojrzała na wypełnia­jący okno wystawowe plakat z Gisele Bündchen w bieliźnie z kolekcji Angel. Bielizna bezszwowa, bosko dopasowana - tak napisano na plakacie. Oczywiście na Gisele wszystko wy­gląda bezszwowo i bosko, ale czy na niej też będzie się tak pre­zentowało?

Przewiesiła pasek od kamery przez ramie i pociągnęła cięż­kie szklane drzwi do sklepu. Pomyślała, że to może być zabaw­ne, sprawdzić, co to jest.

Gdy tylko weszła, zaczepiła ją sprzedawczyni.

- Witamy w Victoria's Secret - powiedziała drobna blondynka w dopasowanym czarnym kostiumie. - Czy mogę pani w czymś pomóc?

Vanessa spiorunowała ją wzrokiem. Nie cierpiała namolnych sprzedawców.

- Nie - odparła lekceważąco. - Chcę się rozejrzeć.

Sprzedawczyni uśmiechnęła się grzecznie.

- Dobrze. W takim razie powiem tylko, że nazywam się Vanessa.

Vanessa spojrzała na nią zaskoczona.

- Ja też tak się nazywam - powiedziała i poczuła wyrzuty sumienia, że była taka niegrzeczna dla tej kobiety. - Mamy takie samo imię.

Blond Vanessa się rozpromieniła.

- Co za zbieg okoliczności! W takim razie nie zapomni pani mojego imienia. Proszę zawołać, gdyby czegoś pani potrzebowała. - Odwróciła się, żeby się zająć inną klientką.

W sklepie pachniało perfumami, z głośników płynęła muzyka, dywan na podłodze miał kolor głębokiej aksamitnej czerwieni. Okrągłe stoliki przykryte udrapowaną czerwoną satyną. były zawalone stringami i figami w zwierzęce i roślinne wzroki Na każdej ścianie wisiały wieszaki ze stanikami z koronki, satyny i bawełny. Były tutaj body. figi, stringi i męskie bokserki. Slipki, obcisłe topy, podwiązki i pasy do pończoch.

Vanessa nigdy nie widziała, żeby tyle metrów kwadratowych poświecono takim erotycznym fatałaszkom. których nigdy nie cierpiała. Ale może jednak bardzo seksowna koronkowa różowa bardotka z odpowiednimi koronkowymi stringami to jest coś, czego potrzebuje, aby Dan nie mógł jej się oprzeć, by poczuł, że nadeszła la poetycka... ta „naturalna” chwila - czy na co on tam czekał - i żeby wreszcie zdecydował się pójść z nią do łóżka.

Podeszła do wieszaka z czerwonymi koronkowymi biusto­noszami z fiszbinami i zaczęła je oglądać. Trzydzieści cztery B, trzydzieści sześć C, trzydzieści osiem D. Nawet nie wiedziała, jaki nosi rozmiar. Pod wieszakiem ze stanikami wisiały koron­kowe figi, właściwie bardziej przypominały spodenki, tyle że wyjątkowo króciutkie spodenki. Vanessa sprawdziła metkę. Ach, więc to są tanga. Cóż, nie wyglądały źle. Rozejrzała się za swoją imienniczką.

- Jednak zdecydowała się pani coś przymierzyć? - zapytała blondynka, wychodząc zza lady, gdzie składała stos bawełnia­nych stringów.

Vanessa wzruszyła bezradnie ramionami.

- Są jakieś w czarnym kolorze? - Wskazała czerwoną ko­ronkową bardotkę z kolekcji Bardzo Seksowne.

- A jaki rozmiar?

Vanessa zmarszczyła brwi. Jak mogła przeżyć siedemnaście lat i nie wiedzieć, jaki nosi rozmiar stanika?

- Nie jestem pewna - wymamrotała prawie niesłyszalnie.

Blond Vanessa uśmiechnęła się życzliwie.

- Chodźmy do przymierzalni, zmierzę panią. A potem po­rozmawiamy o tym, czego pani szuka. Znajdziemy coś w pani stylu i w czym będzie się wygodnie chodziło. Co pani na to? Vanessa kiwnęła głową niechętnie. Nie bardzo jej się podo­bał pomysł, że ktoś będzie mierzył jej klatkę piersiową, i nie miała pojęcia, czego szuka, ale skoro zaszła tak daleko, to rów­nie dobrze może spróbować dalej.

- Pod warunkiem że będzie w czarnym kolorze - dorzuciła z uporem.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

KOCHAJ SIOSTRĘ SWOJĄ, ALE NIE ZA BARDZO

Zwrócił moją uwagę fakt, że dawno nie było nic a nic słychać o milusim przyrodnim bracie Et, A z dredami. Można by pomyśleć, że zbytnio pochłonęły go egzaminy i zakładanie kapeli. Ale nic takie­go. On się ukrywa. Jestem prawie przekonana, że ukrywa się, ponieważ dręczą go bardzo poważne kwestie. No, właściwie to jedna poważna kwestia: zakochał się w swojej przybranej siostrze. Najświeższe nowinki mówią, że zaprosił swojego kumpla, perkusistę, M, na St. Barts i podejrzewam, że zrobił to po to, aby M zajął się B i trzymał ją poza zasięgiem jego wzroku.

Wasze e - maile

P: Droga P!

Chodzę z J na zajęcia z higieny i wiem na pewno, że ona uczęsz­cza na terapię z powodu obsesji na punkcie pępków. Na przykład musi iść co godzinę do łazienki, żeby sprawdzić, czy jej pępek nadal jest na miejscu, a kiedy przebieramy się przed wuefem, gapi się na pępki innych. To jest naprawdę pokręcone.

Roni

O: Hej, ron!

I co w tym złego? Pępki są bardzo seksowne. Przynajmniej mój jest.

P

P: Hej, P!

Myślę, że chyba mieszkam w tym samym domu co B, o któ­rej tyle opowiadasz, i czasem przez pomyłkę dostaję jej pocztę. Jej matka odbiera tony listów z Nowego Początku, a to musi być albo klinika płodności, albo ośrodek leczenia uzależnień - według tego, co widzę w książce telefonicznej.

a kuku

O: Cześć, a Kuku!

Miejmy nadzieję, że po prostu daje im pieniądze, a nie ko­rzysta z ich usługi.

P

Na celowniku

S dała odźwiernemu metrowego bałwanka z czekolady zawinięte­go w firmowe złotko Godivy. Flow zdecydowanie przesadza, wyrzu­ca liściki bez czytania, chyba że S ma jakiegoś innego wielbiciela. D gapi się w wodę przystani przy Siedemdziesiątej Dziewiątej i szu­ka natchnienia. V siedzi w barze w Billyburg - może sprawdza dzia­łanie swojej figury wymodelowanej za pomocą zakupów w Victo­ria's Secret? B i S opuszczają salon J. Sisters po nakładaniu wosku na okolice bikini - wszystko przed wyjazdem na St. Barts. Wygląda na to, że tam będzie naprawdę, ale to naprawdę gorąco! Bawcie się dobrze w czasie ferii i nie marnujcie żadnej okazji na odlotową zabawę. Ja na pewno nie zmarnuję. Do zobaczenia na miejscu!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

B ugrzęzła w klasie turystycznej i przyciąga facetów jak lep muchy

BLAIR WALDORF

ESEJ

UNIWERSYTET YALE, 23 GRUDNIA

W kreacjach filmowych Audrey Hepburn najbardziej podoba mi się to, że zachowują rezerwę, a jednocześnie pozostają przystępne. Są spokojne, ale mocno stoją na ziemi. Tajemnicze, lecz otwarte.

Blair przestała pisać na laptopie i przytrzymała backspace tak długo, aż zniknęły wszystkie słowa. Kreacje filmowe? Co to, do cholery, znaczy? To brzmi, jakby była jakimś snobem, wariatką na punkcie filmów, jak Vanessa Abrams, ta dziewczy­na z zajęć o filmie, co ma ogoloną głowę i tłuste kolana. Pro­blem polega na tym, że Blair musi pisać o bohaterkach granych przez Audrey, a nie o niej jako prawdziwej osobie, bo szczerze mówiąc, nie wiedziała za dużo o prawdziwej Audrey poza tym, że na starość przestała nosić szyte na miarę ubrania od Givenchy'ego, ścięła włosy i przez cały czas chodziła w drelichowych spodniach i czarnym golfie. Blair wypożyczyła z biblioteki masę książek o Audrey Hepburn, ale z żadnej nie przeczytała więcej niż pierwszy rozdział. Nie chciała tak naprawdę wiedzieć o pro­blemach Audrey z zapaleniem okrężnicy ani o jej pracy dla UNICEF - u. O wiele ciekawsze było wyobrażanie sobie życia Audrey niż poznawanie faktów.

- O czym piszesz? - zapytał Miles, dolewając jej smirnoffa do soku pomarańczowego.

Jak się okazało, Aaron zaprosił Milesa na St. Baits, żeby spędzi! z nimi Boże Narodzenie, i postanowił nie mówić o tym Blair aż do chwili, gdy spotkali się na lotnisku. Było oczywiste, że Miles zgodził się na wyjazd tylko z jednego powodu: myślał, że miło spędzi ten czas z Blair. Ale ona postanowiła dać mu do zrozumienia, że się myli, zanim jeszcze wylądują na miejscu.

- O niczym - powiedziała, nie podnosząc wzroku.

Musieli wyjść z domu o nieludzkiej porze - siódmej czter­dzieści rano. Teraz dochodziła pierwsza, a samolot miał jeszcze godzinę do St. Bans. Aaron spał, a może udawał, że śpi, żeby nie musieć patrzeć, jak Miles uderza do Blair. Serena słuchała na discmanie płyty Coldplay i cieszyła się, że nieustanny przy­pływ prezentów od Flowa wreszcie się urwie. Tyler grał w sza­chy na Game Boyu i dąsał się, ponieważ w ostatniej chwili mat­ka jego przyjaciela księcia Rolfa von Wurtzela postanowiła nie puścić syna na wyjazd do St. Barts, ponieważ młody niemiecki książę cierpiał na kłopotliwą przypadłość - moczył się w nocy. Blair zamieszała brązową słomką kostki lodu w drinku. Chole­ra, pięknie Ci dziękuję. Boże, za te drobne przysługi.

- Przez cały tydzień próbowałem się do ciebie dodzwonić - powiedział Miles, wyciągając się na swoim siedzeniu, żeby wy­prostować nogi. Ku konsternacji Blair, wszyscy zostali upakowani do klasy turystycznej jak sardynki. - Ale chyba źle zapisałem twój numer.

Blair nie odrywała oczu od ekranu. Nie, odparła w myślach. Po prostu podałam ci zmyślony numer.

Miles wyciągnął rękę i przesunął palcami po końcach dłu­gich włosów Blair.

- Tęskniłem - szepnął.

Zerknęła na niego bez uśmiechu i odwróciła wzrok, zasta­nawiając się, co by zrobiła Audrey Hepburn w tak niemiłej sytu­acji.

Znacie tych religijnych wariatów, którzy na zderzakach mają naklejki typu: „Co by zrobił Jezus?” Cóż Blair miała podobne powiedzonko: „Co by zrobiła Audrey?”

Nie żeby miała coś przeciwko Milesowi. Nie był odrażającym typem, który nosi niesamowite ciuchy od Armaniego. Był przystojny i przyjaźnił się z Aaronem, który też był w porządku, chociaż, jeśli miałaby wybór, Blair wolałaby w ogóle nie mieć przybranego brata. Uwaga Milesa powinna jej pochlebiać i może by tak było. gdyby miała ochotę z nim poflirtować. Ale o jede­nastej rano przed południem, upchana do klasy turystycznej w małym, kiepskim samolocie z laptopem na kolanach i brud­nymi włosami spiętymi w kucyk, nie miała ochoty na żaden flirt.

- Przepraszam, czy może życzy sobie pani brytyjskie wyda­nie „Vogue'a”? - zapytał steward z pierwszej klasy. Wyglądał jak młodsza, wyższa wersja Pierce'a Brosnana. Gdyby nie nosił uniformu United Airlines, mógłby świetnie się prezentować.

Blair wzięła czasopismo. Zauważyła, że steward nie propo­nował brytyjskiego „Vogue'a” nikomu innemu w klasie tury­stycznej oprócz niej.

- Czy przynieść pani coś do picia? Szampana? - zaproponował, mrugając okiem.

Blair upuściła pismo na podłogę. Czy nie widział, że jest zajęta?

- Nie, dziękuję - odparła.

Miles podał stewardowi pustą szklankę po coli z rumem.

- Poproszę jeszcze raz.

Steward wziął szklankę wkurzony. Zapytał tylko Blair, czy czegoś sobie życzy, a teraz musiał obsługiwać siedzącego obok niej zarozumiałego nastolatka.

Miles znowu pogładził jej włosy.

- Nie będziesz czytać pisma?

Blair miała ochotę mu powiedzieć, żeby wsadził sobie tę gazetę w tyłek. Wiedziała jednak, że Audrey w takiej sytuacji zachowałaby spokój i dalej robiłaby swoje, mając nadzieję, że namolny facet wreszcie zrozumie aluzję i zostawi ją w spokoju.

Skupiła się ponownie na wypracowaniu. Chciała napisać, że Audrey miała wszystkie cechy, które powinna mieć każda ko­bieta. Klasę, urodę, wdzięk, inteligencję, poczucie humoru, od­wagę i pewną tajemniczość, która sprawiała, że mężczyźni na­tychmiast się w niej zakochiwali. Ale Blair nie była idiotką. Nie mogła napisać w wypracowaniu dla Yale, że podziwia Audrey Hepburn, ponieważ mężczyźni nie potrafili jej się oprzeć - nie po tym, jak pocałowała tego człowieka od rozmowy kwalifika­cyjnej.

Pani Glos powiedziała jej, żeby nie była dosłowna. Blair położyła dłonie na klawiaturze i znowu zaczęła pisać, pozwala­jąc, aby słowa same płynęły.

Czasem marzę, że jestem Audrey Hepburn. Czuję się lżejsza i czyst­sza, i mówię z tym samym fajnym akcentem co ona. Audrey spra­wia, że wszystko wydaje się łatwe. Nigdy nie musiała zdawać eg­zaminów ani pisać kretyńskich wypracowań, które dołącza się do podań o przyjęcie do college'u. Nigdy nie musiała wyjeżdżać na wakacje z matką i jej tłustym, wkurzającym ojczymem albo z na­palonym, denerwującym kumplem przybranego brata. Chłopak nigdy jej nie rzucił dla dziesięciolatki. I nawet jeśli miała jakieś problemy, radziła sobie z nimi sama, zamiast opowiadać o nich całemu światu, także na rozmowie kwalifikacyjnej do Yale, Kiedy jestem Audrey, czuję, że mogłabym zmierzyć się z całym światem.

Blair przeczytała jeszcze raz to, co napisała, zaznaczyła cały akapit i go skasowała. „Kiedy jestem Audrey, całkiem świruje” - to było bliższe prawdy.

- Za chwilę lądujemy w St. Barts, gdzie panuje teraz piękna pogoda - oznajmił niskim głosem kapitan przez system nagłośnienia w samolocie. - Dziękujemy państwu za dzisiejszy lot naszymi liniami. W szczególności pragnę podziękować uroczej szatynce z miejsca dwadzieścia cztery B. Życzymy miłych wakacji i mamy nadzieję, że ponownie wybiorą państwo samolot naszej linii.

Dwadzieścia cztery B. Blair sprawdziła tabliczkę na suficie. To jej fotel. Czy jej się tylko przyśniło, że kapitan ją podrywa, czy on naprawdę to powiedział?

Miles nadal głaskał jej włosy - Przyszedł steward z drinkiem dla Milesa i szampanem dla Blair, chociaż powiedziała, że nie chce.

- Z wyrazami uszanowania od kapitana - rzekł ze znaczą­cym uśmiechem.

Blair czuła się jak Mia Farrow w Alice, filmie Woody'ego Allena, do którego obejrzenia pan Beckham zmusił je nie raz. lecz dwa razy. W tym filmie Alice - nudna matka mieszkająca przy park Avenue - trafiła do dziwnego miejsca w Chinatown, gdzie zjadła jakieś chińskie zioła, po których przyciągała face­tów jak lep muchy.

Blair nie należała do osób, które odmawiają podawanego jej drinka, więc wychyliła kieliszek, zatrzasnęła laptop i wrzuciła do torby podróżnej od Louisa Vuittona, którą potem kopniakiem wcisnęła pod siedzenie przed sobą. Samolot zaczął schodzić do lądowania, a za oknem cieple Morze Karaibskie połyskiwało obiecująco. Blair obróciła na placu pierścionek z rubinem. Była gotowa wskoczyć w nowe czarne bikini od Gucciego i wyjść na plażę z dala od wszystkich i wszystkiego.

Aaron otworzył oczy, usiadł prosto i zasłonił jej widok. Uśmiechnął się do niej.

- Skończyłaś wypracowanie?

- Odpieprz się - odpowiedziała Blair.

D jest gotów albo nie

- Więcej curry! - Rufus Humphrey spróbował sosu pomi­dorowego i warknął pod nosem: - Więcej rumu!

To było piątkowe popołudnie i za godzinę miała zacząć się jego coroczna świąteczna impreza.

- Ale tato, lasagne chyba powinna smakować po włosku, nie? - rzucił Dan.

Rufus zmarszczył krzaczaste siwe brwi i wytarł uwalane w sosie ręce o brudną białą koszulkę z napisem OCALCIE KO­MUCHÓW!

- Od kiedy z ciebie taki sztywniak? - Machnął drewnianą łyżką. - Tu nie ma zasad, tylko możliwości!

Dan wzruszył ramionami i wlał kilka filiżanek ciemnego rumu do sosu. Nic dziwnego, że wszyscy zakochują się w lasagne ojca. Już po kilku kęsach są kompletnie uwaleni.

- Więc co to za gościu, którego zaprosiła twoja siostra? - zapyta! Rufus.

Używał słowa „gościu”, nabijając się ze sposobu, w jaki mówią Dan i Jenny. To było potwornie irytujące.

- Nazywa się Nate - odparł Dan z roztargnieniem. - Jest całkiem w porządku - dodał, chociaż był pewny, że ojcu abso­lutnie się nie spodoba. Nate chodził do drogich fryzjerów, nosił koszulki polo i buty z prawdziwej skóry, i zwykle był tak najarany, że nie potrafił rozmawiać bez wybuchania kretyńskim śmie­chem w środku zdania. Ale Dan nie chciał o tym mówić ojcu. Za bardzo skupił się na tym, że w każdej chwili może zjawić się Vanessa, a on prawie już postanowił powiedzieć jej, że chce z nią iść do łóżka.

- Miejmy nadzieję, że ten Nate lubi lasagne po indyjsku - zażartował Rufus, wlewając chianti do swojego ogromnego kub­ka reklamowego Metsów.

Rozległ się dzwonek do drzwi i Rufus popędził, żeby wpu­ścić swojego starego kumpla Lyle'a Grossa, którego poznał w parku dwadzieścia lat temu. Lyle należał do tych facetów o nieokreślonym wieku, których zawsze się widuje w parku na ławce, jak słuchają transmisji z meczu Metsów w przenośnym radiu albo czytają znalezione na śmietniku „Daily News” sprzed trzech tygodni. Był pisarzem - tak mówił - ale Dan nigdy nie wiedział żadnego dowodu, który by to potwierdzał.

- Przyniosłem winogrona - ogłosił Lyle. Zaczesał rzadkie siwe włosy na pożyczkę i włożył sweter w kolorze musztardo­wym, brązowe wełniane spodnie i białe tenisówki Nike. Na szyi miał drobne strupki po zacięciach przy goleniu. Trudno było na niego patrzeć. - Cześć, Danielson!

- Cześć - odpowiedział Dan.

Lyle zawsze ubarwiał imiona ludzi. Pewnie myślał, że jest niesamowicie zabawny, ale Dana jakoś to nie bawiło.

Rufus złapał winogrona i rzucił je Danowi.

- Dodaj też parę winogron - polecił.

- Dobra. - Nie do końca przekonany Dan oderwał kilka owoców i wrzucił je do sosu. W tym momencie mógłby dołożyć kilka bobków Marksa i nikt by nawet nie zwrócił uwagi. Marx to ich stary, tłusty, pręgowany kocur, które właśnie rozwalił się na stole kuchennym między bagietką a krążkiem parmezanu.

Rufus i Lyle wybierali w salonie płytę z kolekcji analogów Rufusa, a Dan mieszał sos drżącą dłonią i zastanawiał się, jak nawiązać do tematu seksu w rozmowie z Vanessą. Powiedział, ze chce, aby to wypłynęło naturalnie, ale kogo on oszukuje? Teraz tak naprawdę chciał mieć to za sobą, i to szybko, żeby móc wrócić do pisania. Robiło mu się już niedobrze na widok swoich czarnych notesików. Jego umysł był równie pusty jak ich stronice.

Mieszał sos coraz szybciej i szybciej, aż pasta pomidorowa zaczęła przelewać się z rondla. Będzie musiał zwyczajnie jej to powiedzieć. I mieć nadzieję, że Vanessa go nie wyśmieje.

V jest we właściwym miejscu, w złym czasie

Vanessa powinna już być w domu Dana, ale taszczyła ze sobą cały swój filmowy sprzęt, a to był taki kawał drogi - naj­pierw kolejką L z Williamsburga do Czternastej Zachodniej, potem pociągiem E aż do Central Parku. Wieczór był piękny - wstyd, żeby nie nakręcić trochę materiału do filmu, skoro już wyszła z domu. Zeszłej nocy padał śnieg, alejki w parku były zmarznięte i śliskie. Gdy wędrowała ścieżką w stronę zamarz­niętego jeziora, żałowała, że włożyła nową bieliznę z Victoria's Secret na siebie, zamiast wrzucić do torby. Koronka wydawała się taka zimna na skórze i w dodatku gryzła ją we wszystkich niewłaściwych miejscach.

Nad jeziorem rósł ogromny stary dąb; z gałęzi zwisało mu mnóstwo sopli. Vanessa wyciągnęła kamerę z futerału. Mogła sfil­mować sople i wykorzystać je jako wprowadzenie do filmu o No­wym Jorku. Odlotowe wprowadzenie miejsca akcji. Przez chwilę ludzie będą myśleli, że akcja rozgrywa się na spokojnej wsi. Potem zrobi ciecie i pokaże coś ewidentnie miejskiego, na przykład do­stawców mięsa wyładowujących krwawe tusze na Zachodniej.

Pokręciła obiektywem, próbując zrobić zbliżenie sopli, a po­lem odjazd. W odwrotnej kolejności za bardzo by to przypomi­nało kawałek „National Geographic”. Dan zawsze mówił, że w jej filmach brakuje akcji, ale Vanessa upierała się, żeby ten film był jak wiersz. Nic nie musiało się dziać, widz miał po pro­stu coś poczuć.

I kiedy stała na ośnieżonym brzegu zamarzniętego stawu i próbowała uchwycić surowe, ulotne piękne sopli, zdecydowa­nie coś czuła: zimną koronkę fig na tyłku.

Wcześniej tego popołudnia Nate i Jenny wybrali się do Lincoln Center na Dziadka do orzechów. Było właśnie tak, jak to Nate pamiętał: z gigantyczną choinką i niesamowitymi, walczącymi myszami wielkości ludzi. Jenny siedziała zachwycona, oczarowana muzyką, scenografią, tancerzami i kostiumami - zwłaszcza Wieszczki Cukrowej. Serce mało jej nie pękło, kiedy pod koniec Klara i Książę poszybowali w niebo na zaprzężonych w konie saniach.

Potem Jenny i Nate powinni ruszyć prosto do domu na przyjęcie Rufusa, ale nie ma szybszego sposobu na zniszczenia idealnego popołudnia niż wejście w kuchni na jej ojca bez koszuli, nalewają­cego właśnie do gara rum i keczup z gigantycznej butelki. Nate przez cały dzień był taki idealny, trzymał ją za rękę i wskazywał ulubione fragmenty baletu. Nawet wyglądał idealnie: włożył szary garnitur z kaszmiru i niebiesko - fioletową koszulę. Więc Jenny po­stanowiła wrócić do domu dłuższą drogą, przez Central Park.

Kiedy szli ścieżką w stronę stawu, złapała Nate'a za rękę i ścisnęła ją mocno. Jej czarne zamszowe kozaki miały gładkie podeszwy i cały czas ślizgała się na lodzie. Teraz, kiedy balet nie odciągał jej uwagi, nie mogła na to nic poradzić, ale ciągle czuła, jak koronka wgryza jej się między pośladki. W duchu upomniała się, że powinna wyluzować - to tylko nowe stringi.

Wolną rękę Nate zaciskał wokół torebki z trawą, którą niósł w kieszeni wełnianego płaszcza. Ogrzewał ją. Nie ma nic gorszego niż przemrożona trawka. Robiła się wtedy rozmokła i potwornie kopciła po zapaleniu. Miał zamiar zapalić zaraz po wyj­ściu z Lincoln Center, ale było coś surrealistycznego i pięknego w słońcu rozświetlającym śnieg i cieple dłoni Jenny. Odechcia­ło mu się skręta. Miał ochotę porozmawiać.

- Bez sensu, że muszę jechać jutro do Maine - powiedział. - Ale muszę skończyć moje podania, więc przyda mi się chwila spokoju. Na rozmowie kwalifikacyjnej w Brown powiedzieli mi, że mają nową superspecjalizację: nauki ścisłe i techniczne. My­ślałem, że jeśli to wybiorę, mógłbym zająć się projektowaniem łodzi, no wiesz.

Jenny skinęła głową, skupiając się na nogach. Nie chciała, żeby Nate jutro wyjeżdżał. Nie chciała też, żeby wyjechał do college'u.

Staw już było widać. Wiosną Nate lubił stawać w altance, palić i patrzeć na kaczki z pisklętami. Teraz jeziorko było cał­kiem zamarznięte. Pewnie można by po nim przejść.

- To dziwne - mówił dalej. - O tej porze w zeszłym roku dokładnie wiedziałem, gdzie będę za rok: tu, w mieście, będę chodził do szkoły i opieprzał się z kumplami, jak zwykle. Ale teraz nie mam pojęcia, co będzie za rok. Niesamowite.

Jenny spojrzała na Nate'a, zastanawiając się, jak by zare­agował, gdyby mu teraz powiedziała, że go kocha. Miał od zim­na zaróżowione policzki i czubki ślicznych, idealnych uszu. Był taki cudowny, że chciała krzyczeć ze szczęścia.

- Mam na sobie stringi - wydyszała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Zaczęła szybciej iść. Nie mogła uwierzyć, że to powiedziała!

- Co?! - Nate przyspieszył, żeby ją dogonić. Nie dosłyszał, co powiedziała.

Jenny puściła jego dłoń.

- Mam na sobie stringi! - krzyknęła głośniej. A potem zachi­chotała i zaczęła biec, ześlizgując się ze wzgórza ku stawowi.

Nate tym razem ją usłyszał. Przestaj ściskać torebkę z trawą i ruszył pędem za Jenny.

- Wracaj tutaj! Chcę zobaczyć te stringi! - krzyknął za nią upiornym głosem wampira.

Jenny pisnęła i biegła dalej. Oczy jej łzawiły z zimna, a od­dech wiązł w gardle.

Nate biegł za nią po lodzie przykrytym śniegiem, aż do miejsca, w którym Jenny poślizgnęła się i wyciągnęła jak długa pod wielkim dębem ozdobionym długimi soplami. Rzucił się na nią i zaczęli się tarzać, śmiejąc się bez tchu i zbierając śnieg we włosy.

Nate obrócił Jenny na brzuch i podciągnął jej płaszcz.

- Pokaż, pokaż! - krzyczał, ściągając jej czarne, aksamitne spodnie, żeby zerknąć na nagą pupę.

- Czekaj! - Jenny piszczała, chichotała i wierciła się. Zacisnęła oczy, nie mogąc się już dłużej powstrzymać. - Czekaj. Nate kocham cię!

Nate znieruchomiał na chwilę. Potem, zamiast ją obrócić, pocałować i powiedzieć, że też ją kocha, cmoknął w śliczny, zaróżowiony pośladek, a potem przewrócił się na plecy i wyrzucił chmurkę ciepłego oddechu prosto w błękitne niebo.

Jenny leżała dalej wyciągnięta na brzuchu przez kilka sekund, łapiąc oddech. Potem wstała i poprawiła ubranie. Dobrze, że w końcu to powiedziała, ale byłoby o wiele milej, gdyby Nate odwzajemnił się tym samym. Powinien był odpowiedzieć „kocham cię”, wziąć ją na ręce i zanieść do sań, które zabrałyby ich do Krainy Nigdy - Nigdy.

Ale on tylko cmoknął ją w pośladek.

- Nie masz na sobie bokserek z żaglówką, co? - zapytała z nadzieją, próbując przywrócić żartobliwy ton, od którego wszystko się zaczęło.

- Nie wiem. - Nate odpiął pasek. Ściągnął spodnie do bioder. - W niebieską kratkę. Wybacz.

- W porządku - odparła szybko Jenny, owijając się płasz­czem. - Przejdźmy koło pomnika Romea i Julii. To mój ulubio­ny i jest po drodze.

Nate spędził w tym parku mnóstwo czasu, ale nie miał poję­cia, o czym Jenny mówi.

- Jaki pomnik Romea i Julii?

- Nieważne. Pokażę ci, jak tam dojdziemy.

- Zimno ci? - zapytał Nate, opierając się na łokciach i wy­ciągając dłoń. - Chodź tu.

Zawahała się przez sekundę, a potem podeszła. Nate przy­garnął ją, zawinął w swój płaszcz, pocałował w czoło i w oba zimne zaczerwienione policzki.

Musnęła go ustami w brodę i nie mogła się oprzeć, żeby nie powiedzieć tego jeszcze raz. Może nie usłyszał jej za pierw­szym razem.

- Kocham cię - szepnęła.

Patrzyli sobie prosto w oczy. Tym razem Nate musiał odpo­wiedzieć. Dopiero co widzieli Dziadka do orzechów, a na litość boską, to była historia miłosna, na wypadek gdyby mu to umknęło.

- Ja też cię kocham - wymamrotał.

A potem całowali się. Długo, naprawdę długo. Jenny spadł czerwony kapelusik, a jej ciemne loki zakryły ich twarze.

Ale niezbyt dobrze.

Dan powiedział Vanessie, że w jej filmach brakuje akcji. Cóż, to zdecydowanie jest akcja. Tak, sople były wspaniałe, po prostu super. Ale jak często widzi się kobietę z nagim tyłkiem na śniegu? Jak często widzi się całkiem porządnego faceta ścią­gającego spodnie zimą, w biały dzień? I jak często widuje się parę tarzającą się w jednym płaszczu po zamarzniętym jeziorze, w środku najżywszego miasta na świecie? Gdyby tylko Vanessa miała śmigłowiec, wzniosłaby się wysoko i kręciła ich z coraz większej odległości, aż para zamieniłaby się w plamkę wielkości łebka od szpilki pośród przecinających się ulic Manhattanu. Ale nie miała helikoptera, więc musiała bardziej twórczo rozwiązać zakończenie. Najlepsze było to, że nie złapała dokładnie twarzy tej dwójki, więc mogli być kimkolwiek, w dowolnym wieku - tobą i twoim chłopakiem albo twoją babcią i jej chłopakiem. Czysta poezja, surowa i piękna. Nie mogła się doczekać, żeby pokazać to Danowi.

Zaraz... Ma to zrobić przed czy po tym, jak mu pokaże, co ma pod czarnym golfem i czarną wełnianą spódniczką?

la isla bonita

W kurorcie Isle de la Paix na wyspie St. Barts ukrywały się sławy i mieszkanki Nowego Jorku w średnim wieku, które mu­szą dojść do siebie po operacji plastycznej. Nie można było tam się zatrzymać, jeśli człowiek nie był kimś albo kogoś nie znał. Ale tak się składało, że do Cyrusa Rose'a, ojczyma Blair, nale­żała firma budowlana, która zbudowała ten kurort. Dlatego trzy wille, które on i matka Blair zarezerwowali dla rodziny, należa­ły do najlepszych.

Wokół całej willi Sereny i Blair ciągnął się taras. Mogły z niego oglądać basen w kurorcie, gdzie kobiety po czterdziest­ce z chirurgicznie poprawionym biustem i chirurgicznie wy­szczuplonymi udami leżały na leżakach w wielkich okularach przeciwsłonecznych i w jednoczęściowych kostiumach kąpie­lowych bez ramiączek, udając, że czytają francuskie pisma z mo­dą, podczas gdy tak naprawdę zalewały się ponczem rumowym. Jedna z kobiet miał ze sobą małego biszona - nawet jej pies nosił ciemne okulary. Z drugiej części tarasu widziały kawałek plaży o białym piasku, gdzie młodsze kobiety opalały się top­less, a faceci nonszalancko surfowali na deskach z żaglem, uda­jąc, że nie patrzą. Morze było tak spokojne i miało tak idealny odcień turkusowy, że wyglądało jak sztuczne.

Serena usiadła na tarasie i, paląc gitana, przeglądała francu­ską „Elle”, Czekała, aż Blair ubierze się, nim pójdą spotkać się ze wszystkimi w jadalni na późnym lunchu. Dopiero co umyła włosy, które teraz ociekały jej na odsłonięte ramiona i łopatki w topie bez pleców od Diane von Furstenberg. Po prysznicu wtarła w siebie samoopalacz Lancôme i jej skóra już nabrała zdrowego, złotego odcienia brązu. Na nogach miała sandałki z białej skóry wysadzane kryształkami.

Jej minispódniczka z białego dżinsu od Agnes B. ledwo zakrywała górę ud.

W pobliżu barierki tarasu koliber wysysał pyłek z hibiskusa, latając od jednego kwiatu do drugiego. Serena zastanawiała się, dlaczego nie zostanie przy jednym i porządnie sobie nie łyknie, zamiast tak latać z miejsca na miejsce.

Dobre pytanie.

- Przepraszam? Pardon? - usłyszała.

Zgasiła papierosa, przydeptując go butem, i wstała. Facet w koszulce Isle de la Paix stał u stóp schodów i trzymał olbrzymi bukiet rzadkich, tropikalnych kwiatów.

Çac'estpour vous, mademoiselle - powiedział, wchodząc i podając Serenie kwiaty.

Jezu! Czy Flow ma szpiegów? Jak, do cholery, ją odnalazł?

Powąchała kwiaty.

- Dzięki - powiedziała do faceta.

- Nie ma sprawy - odparł po angielsku. Już miał się odwrócić, kiedy Blair otworzyła drzwi i wyszła na taras.

- Lepiej, żeby mama miała otwarty rachunek w barze - powiedziała do Sereny, nim zauważyła faceta. Blair miała na sobie dopasowaną, jedwabną beżową sukienkę, która była praktycznie takiego samego koloru jak jej opalenizna po Lancôme. Z daleka wydawała się naga. Na nogach miała plastikowe czerwone klapki, które kupiła w drogerii, a na mały palec lewej sto­py założyła pierścionek z fałszywym diamentem - wypróbowywała nowy styl „biedaczki Z kasą”. Zauważyła, że gość z obsłu­gi kurortu gapi się na nią.

- Tak? - zapytała ostro. - Parlez vous anglais?

Facet wyglądał na zakłopotanego.

- Przepraszam. Chciałem tylko przywitać dwie najpiękniej­sze dziewczyny na wyspie.

Na szczęście jego akcent był wyjątkowo seksowny. Tylko dzięki temu mógł mu ujść taki kwasiarski tekst.

- Dzięki - rzuciła Blair. - Zobaczymy się później - dodała, spławiając go.

- Mam nadzieję, że kwiaty się podobają, mademoiselle. - Skinął głową do Sereny. Potem uśmiechnął się szeroko do Blair i poszedł sobie.

Blair przeczesała włosy palcami i mrużąc oczy, spojrzała na morze. To, że podrywają każdy facet, na którego wpada, zaczy­nało być trochę nudne.

Serena położyła kwiaty na ratanowym stoliku.

- Od kogo? - zapytała Blair.

Serena wzruszyła ramionami.

- Chyba nie musisz pytać.

Blair podeszła do bukietu i obróciła bilecik przyczepiony do kryształowego wazonu, w którym przyszły kwiaty.

- „Życzymy wspaniałych wakacji i nie stresujcie się za bar­dzo ślubnymi planami - przeczytała na głos. - Całusy, wasze kochane przyjaciółki, K i I”.

Obie wybuchły śmiechem.

Serenie naprawdę ulżyło, gdy dowiedziała się, że może to nie Flow przysyłał te wszystkie prezenty. Na przykład czekola­dowego bałwana i akwarium z barakudami. Może to też przy­słały Kati i Isabel.

- Chodź! - Złapała Blair za rękę i pociągnęła ją na schody. - Dajmy szansę Cyrusowi, niech postawi nam drinka!

Aaron i Miles już siedzieli w barze, grali w tryktraka i pró­bowali namówić Tylera na zjedzenie smażonego ślimaka. Mat­ka Blair i Cyrus nadal żeglowali na jachcie właścicieli kurortu i nikt ich do tej pory nie widział.

Jadalnia nie wyglądała wcale jak jadalnia: to był wielki kry­ty taras wychodzący na plażę i idealnie turkusowe morze. Po jednej stronie stał bar z bambusa i szkła ze stołkami barowymi z białej skóry. Bardzo nowoczesny, tropikalny styl.

- Dwa rumy i dwie cole proszę - powiedziała Blair po francusku do barmana. We francuskich wyspach piękne było to, że człowiek nie musiał się martwić, że go wylegitymują.

Nie żeby często ją legitymowano.

Serena wzięła swojego drinka i stuknęła się szklanką z Blair. - Za nas - wzniosła toast. Potem obie przechyliły głowy i wypiły jednym haustem.

Wow! - sapnął Miles, patrząc z podziwem na Blair. Przebrał się w czarne spodnie z mnóstwem kieszeni od Armaniego i popielatą koszulkę polo (też Armani). Wyglądał dość blado. - Jak wam się udaje nie bekać potem jak kierowcy ciężarówki?

Blair uśmiechnęła się szeroko i otarła usta wierzchem dłoni.

- Lata praktyki.

Aaron pokręcił głową. Teraz jego dredy wyglądały bardziej na miejscu, z plażą w tle. Wsuną! dłonie do kieszeni swoich wojskowych zielonych szortów.

- Nie wiem, czy jest czym się chwalić.

Blair przewróciła oczami.

- Jakbyś nigdy nie pił.

Aaron wzruszył ramionami.

- Piję. Po prostu wolę napić się wody, kiedy jestem sprag­niony.

Tyler ugryzł kawałek ślimaka i wypluł kęs do serwetki.

- A Blair pije denaturat - zażartował.

Blair już miała go zdzielić, kiedy zobaczyła, że nadbrzeżem idą matka i Cyrus. Cyrus trzymał Eleanor za łokieć, jakby bał się, że się potknie. Gdyby to był ktoś inny, Blair by pomyślała, że to słodkie, ale jej zdaniem nic, co robił Cyrus, nie było słod­kie. Matka miała na sobie sukienkę Lilly Pulitzer w rażącym, zielono - różowym kolorze z deseniem w białe żabki, która wy­glądałaby o wiele lepiej, gdyby była w jednym kolorze i bar­dziej zakrywała nie takie znowu szczupłe nogi. Na blond wło­sach z pasemkami, obciętych na pazia, miała białą płócienną opaskę. Już się mocno opaliła. Cyrus włożył czerwone płócien­ne spodnie i koszulkę polo w marynarskie biało - granatowe pasy. Twarz miał czerwoną i błyszczącą - nie mógł już bardziej przy­pominać knura.

Czyli świni, dla tych, którzy mieli niskie wyniki na skali umiejętności werbalnych.

Eleanor Waldorf Rose pisnęła, gdy zobaczyła ich wszyst­kich przy barze.

- Cześć, dzieciaki! - krzyknęła, podbiegła i mocno objęła Tylera. Puściła go i rzuciła się na Blair. - Tak się za wami stęsk­niłam. I mam wam tyle do powiedzenia!

Serena uśmiechnęła się uprzejmie.

- Dzień dobry, pani Rose. - Matka Blair była trochę zbzikowana, ale zdecydowanie mniej zadzierała nosa niż jej matka.

Cyrus uścisnął dłoń Aarona.

- Cieszę się, że cię widzę, synu. Mój prawnik do mnie nie dzwonił, więc zakładam, że udało się wam z Blair nie spalić domu podczas naszej nieobecności.

Aaron uśmiechnął się szeroko.

- Pewnie, że spaliliśmy. Ale budujemy ci nowy. Zobaczysz, jak wrócisz. Będzie naprawdę odjazdowy.

Blair postanowiła też trochę się zabawić. A może po prostu była pijana.

- Jestem w ciąży - powiedziała. Objęła Milesa. - Z Mile­sem. On jest ojcem.

Szeroki uśmiech zniknął z twarzy Aarona.

- Od kiedy z ciebie taki komik? - zapytała Eleanor i prze­krzywiła głowę, dziwiąc się, skąd u córki takie niesmaczne po­czucie humoru.

Blair zabrała ręce Z ramion Milesa i uśmiechnęła się krzywo do matki.

- Odkąd wyrzucili mnie z Constance.

Serena uśmiechnęła się szeroko.

- Ale z ciebie kłamczucha.

Cyrus złapał Blair swoją mięsistą łapą i objął.

- Ktoś jest w świetnym humorze! - powiedział.

Już nie.

Wypuścił ją i machnął do barmana.

- Szampan dla wszystkich!

Blair wykrzywiła się. Co za tandeta.

Eleanor poklepała się po brzuchu.

- Beze mnie, kochanie.

Od kiedy ona odmawia szampana?

- Więcej będzie dla nas. - Cyrus mrugnął do Blair, podając kieliszki Aaronowi, Blair, Serenie, Milesowi i Tylerowi. Wrę­czył Eleanor kieliszek z wodą sodową, a swój, z szampanem, uniósł do toastu.

- Za naszą wielką, szczęśliwą rodzinę! - zawołał i wyszcze­rzył zęby jak idiota.

Blair już miała dość rodziny.

- Czy możemy usiąść i coś zjeść? - jęknęła. - Umieram z głodu. - Nie zmuszała się do wymiotów, odkąd matka i Cyrus wyjechali, ale miała przeczucie, że cokolwiek dziś zje, nie utrzy­ma długo w żołądku.

Weszli gromadą do jadalni i usiedli na jednej długiej ławie z białej skóry. Wiatrak na suficie kręcił się leniwie nad ich gło­wą, lekka bryza poruszała gałęziami palm. Wszyscy z wyjąt­kiem Aarona zamówili hamburgery. To była francuska restaura­cja i nie mieli ani jednego wegetariańskiego dania.

- Wezmę tylko sałatkę i frytki - powiedział Aaron kelnero­wi, zapalając ziołowego papierosa.

- Świetnie się bawiliśmy - wyrzuciła z siebie Eleanor, sma­rując bułeczkę masłem i zajadając ją z wilczym apetytem, jakby przez tygodnie nic nie jadła. Tyle przytyła od wyjazdu, że Blair zastanawiała się, czy nie powinna czegoś powiedzieć. - Ale tak się cieszę, że przyjechaliście.

Cyrus ścisnął jej rękę.

- I mamy dla was wielką niespodziankę - powiedział, a jego niebieskie oczy były bardziej wytrzeszczone niż zwykle.

Eleanor położyła dłoń w diamentach na jego tłustych war­gach.

- Ciii... Dopiero w święta.

Aaron poczuł, że kolano Blair dotyka jego kolana pod sto­łem. Nie odsunął się. To była jedna z jego pokręconych, małych radości - przypadkowe zetkniecie kolanami, jej ręka ocierająca się o jego, gdy sięgała po chleb, jej oddech łaskoczący jego ucho. gdy wzdychała znudzona.

Wiedział, że dopiero co brała prysznic, chociaż miała suche włosy, ponieważ pachniała jej ulubionym kokosowym szampo­nem firmy Kiehl. Zauważył też, że jej skóra jest ciemniejsza, niż gdy siedzieli w samolocie, więc najwyraźniej musiała użyć ja­kiego balsamu do opalania zaraz po przyjeździe. Widział, że paznokcie u stóp pomalowała na blady róż, i zauważył, że zdjęła zegarek. Nienawidził siebie za to, że zauważa te rzeczy, bo brat nie powinien ich dostrzegać.

Tyler patrzył zniechęcony w swoją colę. Chciał pewnego dnia mieć własną wytwórnię płytową i robić klipy dla MTV. Nie dość, że wolałby jechać na festiwal Osbourne'ów, zamiast spędzać fe­rie z rodziną, to jeszcze każdy oprócz niego miał tu przyjaciela.

- Nie martw się, koleś - powiedział Aaron, widząc minę młodszego przybranego brata. - Zaraz po jedzeniu zabieramy cię z Milesem na skuter wodny.

Tyler wyjął ze szklanki słomkę i próbował ją podpalić zippo Aarona.

- Super - powiedział, próbując podtrzymywać wizerunek jedenastoletniego łobuza, chociaż był ubrany w absurdalnie ugrzecznione spodenki i zieloną koszulkę Lacoste.

Przyniesiono jedzenie i Cyrus z Eleanor zaczęli pokrótce opowiadać o poślubnym rejsie. W zeszłym tygodniu wspięli się na wulkan i oglądali jadowite płaszczki na Martynice. Na St. Johns Cyrus kupił Eleanor szpilkę z brylantami i koralami, którą wyłowiono z wraku. Na Wyspach Dziewiczych pili koktajl z Al­bertem Finneyem, podobno bardzo sławnym, starym aktorem, ale nikt o nim nie słyszał.

Serena wyłączyła się. Siedziały z Blair twarzą do plaży. Na niebie nad wodą hydroplan wykręcał pętle i nurkował w powie­trzu. Szybko zorientowała się, że pilot pisze coś na niebie. Jak oni to robią? Byłoby zabawnie, gdyby pilot miał kłopoty z ortografią, nie? Zmrużyła oczy i zaczęła czytać szybujące po niebie litery, zakładając, że będą po francusku.

S - E - R - E - N - A

Serena zakryła usta dłonią i ostro strzeliła łokciem Blair. Blair oddała jej równie mocno. Wzięła mały, złożony bilecik wyłożony na środku stołu i podała go Serenie.

Palce Sereny drżały, gdy odczytywała złoty druk:

Prosimy zrobić rezerwację na kolację wigilijną

Isle de la Paix

Występ 45

20.00 - 0.00

Serena uścisnęła mocno dłoń Blair. Nie zwariują w te świę­ta, tylko jeśli będą trzymać się razem.

- Och, patrzcie! - syknęła Eleanor, przez co Blair i Serena prawie podskoczyły. Machnęła ręką w stronę recepcji. - To Mi­sty i Bartholomew Bassowie! - Zniżyła głos do szeptu. - Sły­szałam, że wycięli Misty wątrobę. Ma potworny problem z pi­ciem. Ale moim zdaniem wygląda dobrze. Ciekawe, czy przypłynęli tu łodzią. Co za sprytny pomysł na odwyk. No bo trudno się napić czegoś na łódce, jeśli nie wniesiesz tam żadnej wódy.

Misty i Bartholomew Bassowie, rodzice niesławnego Chucka Bassa, meldowali się w hotelu, a obok nich stał stos walizek Louisa Vuittona. Blair i Serena czekały, czy pojawi się Chuck - całe ich pieskie szczęście - ale nigdzie go nie było widać.

- To był wyrostek, mamo - powiedziała po chwili Blair. Wyglądało na to, że Chuck został w domu. Bogu dzięki. - Miała zapalenie wyrostka. To nic wielkiego.

- Ja słyszałam co innego - upierała się Eleanor. - W każdym razie nie wiedziałam, że przyjeżdżają tu na Boże Narodzenie. - Rozejrzała się po restauracji, głaszcząc palcami szpilkę z brylan­tami i koralami. - Słyszałam też, że zatrzymuje się tutaj dużo sław, ale nie widziałam jeszcze nikogo, kogo bym rozpoznawała.

Cyrus uciszył ją, wsuwając jej do ust frytkę.

- Dbaj tylko, żebyś przyjmowała wszystkie witaminy i mi­nerały, kochanie - powiedział z miłością.

Blair była pewna, że jej matka nie potrzebuje dodatkowej porcji frytek, i była też pewna, że nie chce tak siedzieć i patrzeć, jak Cyrus ją nimi karmi. Już jej się chciało rzygać.

- Przepraszam - mruknęła i popędziła do najbliższej toalety dla pań.

Wszyscy przyzwyczaili się do tego, że Blair nagle zrywa się od stołu, więc nikt się nad tym nie zastanawiał, ale Serenę gry­zła mysi. Że Blair zmusza się w łazience do wymiotów. Położyła serwetkę na niedojedzonym hamburgerze.

- Dziękuję za lunch powiedziała słabo. Wstała i ruszyła za Blair, żeby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Trzyma­ła głowę nisko na wszelki wpadek, gdyby Flow był w pobliżu i czaił się za jakąś palmą.

kto naprawdę chce poznać sekret vicorii?

- Czekaj, aż zobaczysz, co dziś nakręciłam - powiedziała Vanessa do Dana, gdy siadali u jego ojca w jadalni. Jenny i Nate jeszcze nie przyszli, ale Rufus wypił za dużo czerwonego wina i nie mógł się doczekać jedzenia. - Totalny odlot. Będziesz ze mnie dumny.

- Więc kręcisz filmy, Vanessamondo? - zapytał przyjaciel ojca Dana, Lyle, nakładające sobie lasagne. - Jakiego typu?

Vanessa łyknęła wody.

- Czarno - białe. No wiesz. Mało akcji.

Lyle zapełnił talerz gotowaną fasolką, którą Rufus wybrał na przystawkę do lasagne.

- Artystyczne, hę?

- Tak jakby. - Vanessa kiwnęła głową.

- Ja jestem wielbicielem kina przygodowego. Widziałaś kie­dyś Mumię? Moim zdaniem to idealny film.

Vanessa nie słuchała. Właśnie przyszli Nate i Jenny i roz­bierali się pospiesznie w korytarzu.

- Przepraszam, tato - powiedziała Jenny, ledwo łapiąc od­dech i zdejmując kapelusz. Vanessa rozpoznała go natychmiast. Czerwony i kudłaty, tak jak kapelusz tamtej dziewczyny z par­ku. A Nate miał na sobie długi granatowy płaszcz, jak tamten chłopak - Tamten leż wyglądał jak uczniak i miał takie same złotobrązowe włosy.

Ups! Vanessa odłożyła widelec.

- Tato, to jest Nate - powiedziała Jenny, prowadząc Nate'a do stołu. Miała ochotę tańczyć i wszystkich całować. Nie wiedziała, że można czuć takie szczęście! Powiedział, że ją kocha!

Nate uścisnął rękę jej ojcu.

- Miło mi pana poznać, panie Humphrey.

Rufus miał pełne usta. więc musiał popić winem.

- Nate, mój chłopcze - powiedział - to przez ciebie moja córka w ciągu ostatniego miesiąca pożyczyła ode mnie ponad czterysta dolarów. Miło cię wreszcie poznać. - Odsunął krzesło obok siebie. - Chodź, siadaj.

Jenny była tak rozradowana, że nie miała do ojca pretensja Oby tylko był miły dla Nate'a.

- Więc powiedz mi, Nate - ciągnął Rufus, wlewając mu do kieliszka beczkę wina - czym się zajmujesz?

Nate uśmiechnął się. Ojciec Jennifer wydawał się całkiem spoko.

- Łodziami - powiedział. - Moi rodzice mają dom w Mount Desert, w Maine. Budujemy z ojcem łodzie i żeglujemy.

Dan czekał, aż Rufus pożre Nate'a żywcem, pomstując na temat egoistycznych rozrywek wyższych klas i bezużyteczności takich rzeczy jak żaglówki, ale Rufus wydawał się zafascynowany i cały czas zadawał Nate'owi pytania.

Normalnie taka hipokryzja doprowadziłaby Dana do białej gorączki, ale teraz zbyt pochłaniało go to. co miał zamiar powiedzieć Vanessie, więc nie denerwował się tym, że tata pieprzy od rzeczy z takim zepsutym, wiecznie ujaranym dzieciakiem. Wziął się za swoją lasagne. Za dziesięć minut przeprosi wszystkich i pójdą z Vanessą do jego pokoju.

Nagle Rufus zapukał w siół.

- Czekajcie, wszyscy mają podać mi swoje talerze. Lasagne będzie o wiele lepiej smakować, jeśli się ją podpali.

- Tato! - jęknęła Jenny. To naprawdę było żenujące. I nie dało się lego uniknąć.

Nate podał Rufusowi swój talerz. Rufus podpalił zapałkę i rzucił ją na lasagne Nate'a. W sosie było tyle rumu, że buchnę­ły płomienie.

- Super! - wykrzyknął Nate.

Rufus roześmiał się wesoło, a Jenny podała mu swój talerz z uśmiechem. Wygląda na to, że się polubili!

Dan nie mógł tego dłużej znieść. Odwrócił się i pochylił do Vanessy.

- Możemy pogadać minutkę? - Z nerwów dłonie mu się trzę­sły.

- Dobra - odparła Vanessa, też zdenerwowana. Czy będzie miała odwagę przejść przez to? Lyle zabrał jej talerz i oddał sto­jący w płomieniach.

- Dzięki - mruknęła z roztargnieniem.

Dan wstał.

- Chodź.

Vanessa zabrała swoją torbę i poszli długim korytarzem do jego sypialni. Humphreyowie mieli mieszkanie w zabytkowym domu, nieodnawiane od lat czterdziestych. Było ogromne i za­kurzone. Podłogi skrzypiały, ze ścian schodziła farba. Pachniało jak stare buty i butwiejące książki. Dan znalazł raz na półce u oj­ca nierozpakowaną talię kart z 1955 roku. Wszystkie króle wy­glądały jak Elvis Presley. Były niesamowite.

- Więc... - zaczął niezręcznie Dan, gdy już zamknął drzwi. - Chciałem ci coś powiedzieć.

Vanessa usiadła na podłodze i rozsznurowała swoje czarne glany. Jeśli miała przez to przejść, musi to zrobić szybko, zanim zacznie myśleć.

- Yhm... - odparła. Zdjęła czarne wełniane podkolanówki i poruszyła palcami nagich stóp. Dwa wieczory temu pozwoliła swojej siostrze Ruby pomalować sobie paznokcie u stóp na cze­koladowy kolor. Nadal wyglądały całkiem dobrze. Wstała i roz­pięła czarny sweter.

Dan podszedł do biurka i wziął ostatni czarny notatnik, my­śląc, że może pokaże Vanessie, jak kiepsko z jego poezją, a ona zrozumie, że muszą iść do łóżka. Przekartkował strony. Były pełne początków wierszy typu: Jesteś moim Frankensteinem, moim Liechsteinem, jesteś boska.

Żaden się nie kończył, bo pod koniec wszystkie robiły się zbyt potworne. Czytał je, czerwieniąc się ze wstydu.

- Nie potrafię już napisać niczego dobrego - powiedział. przerzucając kartki.

Vanessa zdjęła czarną wełnianą spódnicę. Ściągnęła golf przez ogoloną tuż przy skórze głowę. Potem stanęła z dłońmi na biodrach i czekała, aż Dan się odwróci.

- I myślałem, że może nie mogę pisać, ponieważ... - Dan zamknął notatnik i odwrócił się gwałtownie. - Muszę,.. - Urwał.

Vanessa stała koło jego łóżka w czarnym koronkowym staniku i czarnych koronkowych szortach, tak cieniutkich, że wszystko przez nie było widać.

Jasne. O to chodziło.

Vanessa uśmiechnęła się szeroko i zatrzepotała rzęsami.

- Co o tym myślisz?

Dan patrzył na nią wstrząśnięty. To była ostatnia rzecz. którą spodziewał się zobaczyć.

- Co robisz?

Vanessa podeszła do niego, próbując nie myśleć, jak wygląda górna część jej ud i dolna część tyłka w wysoko podciętych figach. Położyła dłonie na ramionach Dana. Drżał. Nic była pewna, czy to dobrze, czy źle.

Dan rozejrzał się po pokoju.

- Nie filmujesz tego, prawda? - zapytał podejrzliwie. Zwy­kle Vanessa najpierw go pytała, czy chce być na filmie, ale mo­gła próbować zdobyć zupełnie naturalny materiał, nie mówiąc mu o niczym.

Pokręciła głową.

- Pocałuj mnie - powiedziała.

Dan splótł ręce na piersiach. Zaczynał widzieć, do czego Vanessa zmierza.

I co z tego? Byli zakochani. Dlaczego w końcu tego nie spró­bują?

Każdy inny facet zdecydowanie by spróbował. Ale Dan nie był taki jak inni. On był wrażliwym romantykiem. Nie chciał, żeby za jego pierwszym razem wszędzie walała się czarna ko­ronkowa bielizna. To było zbyt wyrachowane, zbyt oczywiste... i złe. Chciał, żeby to było czyste, spontaniczne i... dobre.

Odsunął się o krok i odwrócił głowę.

- Przepraszam - powiedział.

Vanessa zrozumiała, że zbyt go naciska i może to było nie w porządku, ale próbowała się tylko trochę zabawić. Próbowała też zrobić coś, żeby nie mógł jej się oprzeć, ale on najwyraźniej opierał się jej bez trudu. Złapała koszulkę z łóżka i naciągnęła ją szybko przez głowę. Czuła się kompletnie upokorzona.

Dan zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko.

- Chcesz mi pokazać ten kawałek, który nakręciłaś w par­ku?

Hm. Może nie.

Vanessa pokręciła głową, nie potrafiąc spojrzeć na niego. Wciągnęła spódnicę i zapięła sweter.

Dan zgasił papierosa w pustym kubku po kawie.

- W takim razie chyba powinniśmy wracać do stołu.

Vanessa zawiązała sznurówki i wstała.

- Ja chyba już pójdę - powiedziała drżącym głosem.

Nie płakała, odkąd skończyła cztery lata, ale teraz niewiele jej brakowało.

Dan skinął głową, rozdarty między chęcią zapytania jej, co się stało, a pragnieniem, żeby już wyszła, to on siądzie i spróbu­je coś napisać. Właściwie co mogli sobie powiedzieć, gdyby została?

To dziwne, jak zobaczenie swojej dziewczyny w skąpej bieliźnie może totalnie odmienić związek.

Vanessa otworzyła drzwi.

- Do widzenia - szepnęła.

- Do widzenia - odpowiedział Dan, gdy drzwi zamknęły się za nią. Podszedł do biurka, usiadł, otworzył notatnik, mając nadzieję, że to przeżycie zainspiruje go do czegoś genialnego. Ale nie - więc tylko palił jednego papierosa za drugim.

sztuka J przeraża N

- Możemy na chwilę was przeprosić, tato? - zapytała Jenny. - Chcę pokazać Nate'owi mój pokój.

Rufus nawet na nią nie spojrzał.

Mais oui - powiedział z okropnym francuskim akcentem.

Bien sûr.

Jenny przewróciła oczami. Kiedy jej ojciec wypił za dużo, próbował stać się bitnikiem mówiącym po francusku w kafejce z cyganerią. .

Jaki ojciec, taki syn.

- Chodź - powiedziała do Nate'a i poprowadziła go koryta­rzem do siebie. Otworzyła drzwi i zapaliła światło.

Nate nie spodziewał się, że pokój Jenny go zaskoczy. Reszta mieszkania była wygodna i rozpadająca się jak domek na wsi, którego nigdy się nie sprząta. Myślał, że jej pokój będzie podob­ny. Ale Jenny nigdy nie lubiła prostych, szarawych ścian, pęka­jącej farby na suficie, gołej drewnianej podłogi, swojej starej, zwykłej białej pościeli i naprawdę sporo potrafiła. Od kilku mie­sięcy zajmowała się malowaniem, zwłaszcza portretów. Było tam sześć portretów Nate'a, każdy w innym stylu. Był więc Nate w stylu Moneta, impresjonistyczny, Nate w stylu Picassa, z ocza­mi na stopach, Nate Dalego, spływający do kałuży na chodniku. Nate w stylu Warhola, z oczami w kolorze elektryzującej zieleni i złotymi włosami, Nate według Pollocka, z farbą rozlaną w kształt jego głowy, i Nate Chagalla, z głową latającą po noc­nym niebie.

- Podobają ci się? - zapytała Jenny z nadzieją. - Próbowa­łam kopiować różne style. Pollock był chyba najtrudniejszy.

Nate z otwartymi ustami gapił się na obrazy na ścianach. Nie wiedział, który portret to Pollock, tak samo jak nie poznał pozostałych stylów, które wykorzystała Jenny, ale rozpoznał sie­bie w sześciu wersjach. I to wystarczyło, żeby go zbić z tropu.

- Tutaj spędzam większość czasu - wyjaśniła radośnie Jenny. Nate był taki czarujący w rozmowie z jej ojcem, że jeszcze bardziej się w nich zakochała. Odważnie stanęła na palcach i położyła ręce na jego ramionach. - Chciałabym cię całować przez całą noc - szepnęła chrapliwym głosem.

Nate zesztywniał, ale nie tak, jak by się człowiek mógł spodziewać.

Tak, zwykle takie słowa sprawiłyby, że stanąłby w pełnej gotowości, ale teraz miał przed oczami obraz Jenny spędzającej samotne godziny w swoim pokoju i malującej te świetne, ale niewiarygodnie dziwaczne portrety. Jego portrety.

Dopiero co powiedział Jenny, że ją kocha. Na tym polegał problem. I wtedy naprawdę tak myślał, w pewnym sensie. Ale teraz czego ona się spodziewała? Że ją rozprawiczy?

Pocałował Jenny delikatnie w usta.

- Lepiej już pójdę - powiedział cicho. - Muszę się spako­wać na jutro.

Zmarszczyła brwi.

- Proszę, nie wychodź jeszcze. - Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na podłogę. - Nadał mam na sobie stringi.

Nate musiał wyjść stamtąd, zanim Jenny zacznie się rozbierać przed swoją kolekcją obrazów. Na szczęście nie musiał wymyślać pretekstu do natychmiastowego wyjścia, bo zadzwo­niła jego komórka.

Wyciągnął ją z kieszeni spodni i spojrzał na numer rozbły­skujący na ekranie. To Jeremy.

- Ej, gościu, gdzie jesteś? Spotykamy się w barze na Rivington. Kojarzysz? W tym. z którego wywalili Charliego za przypalanie trawy na drabinie przeciwpożarowej.

- Dobra, uspokój się - rzekł Nate do telefonu, mając nadzie­ję, że to zabrzmi, jakby sprawa była pilna i Jenny go puści.

- Co? - zdziwił się Jeremy.

- Zaraz będę. - Nate rozłączył się i złapał Jenny za rękę. - Przepraszam, Jennifer, ale muszę jechać. Jeremy powiedział, ze Charlie i Anthony wzięli jakąś fatalną „eskę” i zaczynają świro­wać. Muszę im pomóc, zanim narobią sobie kłopotów.

Jenny kiwnęła głową. Dolna warga jej zadrżała. Nate jutro wyjeżdża do Maine. Nie zobaczy go przez tyle dni.

- Dobra.

Objął ją.

- Wrócę na sylwestra. Bądź grzeczna, dobrze?

Zacisnęła oczy i objęła go mocno.

- Kocham cię. - Nie mogła przestać tego powtarzać.

Nate oswobodził się i złapał misia pandę z jej łóżka. Wcis­nął go jej w ramiona.

- Pomyśl, że to ja - powiedział, całując ją w nos. Wysko­czył z pokoju, popędził korytarzem, obsypał pana Humphreya podziękowaniami, a potem wskoczył do taksówki i pojechał pro­sto do baru na Rivington Street, gdzie miał zamiar postawić Jeremy'emu wielkiego drinka w podzięce za uratowanie mu nie­chcący tyłka.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Przepraszam, że dawno się nie odzywałam, ale wiecie, jak jest: nie ma szkoły i mnie też nie ma - każdego wieczoru!

WIĘC O CO CHODZI Z TYM LINKIEM?

Wszyscy słyszeliśmy o tych ludziach, którzy w Świadku dają policji cynk, bo akurat tak się złożyło, że filmowali swoje dziecko bawiące się na podwórku, kiedy zaczęła się strzelanina i mają numery reje­stracyjne samochodu. Więc tutaj mam coś dokładnie odwrotnego. Wiem, kto jest na taśmie, w tym wypadku pod linkiem, ale jak to się znalazło w Internecie?

Jestem pewna, że już wiecie, który link mam na myśli. Kliknijcie tam i znajdziecie doskonale ujęcia dwojga ludzi, których znamy i kochamy, w parku, w śniegu. Zobaczycie, jak ściągają sobie spodnie i tarzają się otuleni jednym płaszczem. J ma całkiem zgrabny tyłeczek, nie żebym przyglądała się szczególnie uważnie. A tyłek N nie zawodzi nawet w bokserkach. Nic dziwnego, że link krąży po całym Internecie, jak najświeższy bootleg z koncertu 45. Nie będę rzucać nazwiskami, ale jestem prawie pewna, że nakrę­ciła to V - widać typowe dla niej artystyczne ujęcia i pewną rękę. Ale po co, do cholery, wrzucałaby to do sieci? To nie ma sensu. Jeśli to ona. nigdy tego nie odpokutuje, a jeśli nie ona, to kto? Muszę po raz pierwszy przyznać: jestem w kropce.

Na celowniku

Prosto z ekskluzywnego hotelu Isle de la Paix na St. Barts: Flow wychodzi ze sklepu zoologicznego w Gustavii - jedynym prawdzi­wym mieście na St. Barts - z klatką dla ptaków. Nie pytajcie. Pani MWR wymiotuje do kosza na śmieci w damskiej toalecie. Teraz już wiemy, po kim ma to B. B i S przeszmuglowały do willi kolejny dzbanek z ponczem rumowym, gdzie się ukrywają od wczorajsze­go przyjazdu. Na plaży A gra samotnie na gitarze. Może i jest milusi, ale nie ma nic seksownego w smętnym wegetarianinie w ko­szulce z napisem „ZALEGALIZOWAĆ KONOPIE”. A w Nowym Jorku: K i I płaczą i obściskują się na Park Avenue, bo rozstają się na święta. Hm, może powinny wymienić się pierścionkami zarę­czynowymi.

Wasze e - maile

P: Kochana Plotkaro!

Mam przyjaciółkę, której starsza siostra przyjaźni się z rzecz­niczką prasową Flowa. I ona powiedziała siostrze mojej kumpeli, że Flow próbuje na St. Barts skończyć z kokainą.

Brownie

O: Hej, Brownie!

Cóż, słyszałam, że St. Barts to narkotykowy raj, więc jeśli masz rację, to pewnie długo nie powalczy.

P

WŚRÓD NOCNEJ CISZY

Dzisiaj jest Wigilia. Ostatnia szansa, żeby kupić wszystko, co ma­cie na liście. Ostatnia szansa, żeby zerknąć pod choinkę i upewnić się, że zgarniecie najwięcej prezentów, a jeśli nie, to naklejcie nowe karteczki na pudełkach. Ostatnia szansa, żeby zjeść tyle trufli z de­serową czekoladą Godivy, ile dusza zapragnie. Ostatnia szansa, żeby znowu poczuć się pięciolatką i zostawić pierniczki dla Świę­tego Mikołaja. I ostatnia szansa, żeby być bardzo miłym dla ludzi, którzy kupują wam prezenty. Może zmienią zdanie i jednak kupią wam tę pomarańczową torebkę ze świńskiej skóry u Hermesa Birkina.

Wesołych świąt!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

S i B pozwalają chłopcom być chłopcami

- Nie możemy tu siedzieć cały dzień - powiedziała Serena do Blair. Dochodziło prawie południe w Wigilię, a ona stała w oknie i patrzyła tęsknie przez taras na biały piasek plaży i tur­kusowe morze w oddali.

- Ale co z Flowem i Milesem? - zapytała Blair, wyciskając koperkową pastę do zębów na elektryczną szczoteczkę. - My­ślałam, że się ukrywamy.

Myślała, że chowając się z Sereną w willi, znajdzie czas, żeby skończyć swój esej do Yale, ale jak na razie głównie piły z wysokich szklanek poncz rumowy przybrany kawałkami pomarańczy, wisienkami i papierowymi parasoleczkami; grały w brydża; pomalowały sobie nawzajem paznokcie u stóp na cukieroworóżowy kolor. Najwyższy czas otworzyć laptop.

Serena miała inny pomysł. Cały wieczór i pól dnia w domu spędzone na absolutnym nieróbstwie przekraczało jej wytrzy­małość.

- Idziemy na plażę - ogłosiła, wciągając króciutkie białe szorty Miu Miu na białe bikini. - I jeśli ktoś będzie chciał z nami rozmawiać, to będzie musiał rozmawiać z nimi. - Błyskawicz­nym ruchem obróciła się i rozsunęła białe trójkąciki stanika od bikini, pokazując piersi.

Blair uniosła brwi i wróciła do mycia zębów. Wypluła pianę do umywalki.

- Masz na myśli topless? - Wreszcie załapała, o co chodzi.

Serena kiwnęła głową z szatańskim uśmiechem.

- Właśnie to mam na myśli.

Aaron, Miles i Tyler brali lekcję windsurfingu kilka metrów od brzegu, kiedy .Serena i Blair rozłożyły swoje kanarkowożółte ręczniki na piasku, zdjęły górę od bikini i położyły się na ple­cach, z obnażonymi piersiami do nieba.

- Ohyda - powiedział Tyler, odwracając się, żeby nie musieć patrzeć.

Miles puścił żagiel i wpadł do wody. Wypłynął i pokręcił głową do Aarona, który nadal stał na desce.

- Nie mogę uwierzyć, że co dzień to widujesz - powiedział z zazdrością.

Aaron nie mógł podnieść żagla z wody. Szarpał linkę z całej siły. Blair pewnie myślała, że dzięki toplessowi wydaje się taka europejska i wyrafinowana, ale jego zdaniem zachowała się jak zdzira. Każdy, kto będzie przechodził, popatrzy sobie, a potem, w czasie kolacji, chociaż Blair już się ubierze, każdy będzie mógł sobie wyobrazić, jak wygląda naga. Już na samą myśl o tym kręciło mu się w głowie.

Prinz, ich rastafariański instruktor, który nosił kostium pływacki Speedo, szedł przez wodę tyłem do plaży.

- Pomogę ci. - Zanurkował jak delfin, podpłynął pod żagiel. Aarona i wypchnął go Z wody głową.

Sprytne.

Aaron zbierał luźną linkę, aż ustawił żagiel prostopadle do deski. Złapał gumową rączkę i przechylił się do tyłu. żeby złapać wiatr. Deska prześlizgnęła się po powierzchni wody z cichym pluskiem. Zostawiała za sobą ładną smugę. Aaron czuł się naprawdę super. Udało się!

Ludzie zaczęli krzyczeć za jego plecami, więc zerknął przez ramię.

Serena i Blair stały na ręcznikach, nadal topless, i kibicowa­ły mu.

- Dalej, Aaron! Dawaj, dawaj! Prawdziwy ogier!

Aaron zagapił się na nie - nie mógł się powstrzymać - o se­kundę za długo. Zakręcił znowu, jego deska osiadła na mieliź­nie w zatoczce, a on poleciał do tyłu i wylądował jak przewró­cony krab na plecach w płytkiej wodzie.

Auć!

Miles chciał porozmawiać z Blair, ale nie wiedział, czy nie istnieje jakaś reguła mówiąca, jak blisko można stanąć obok dziewczyny, która opala się topless, żeby nie wyszło, że się na nią obleśnie gapi. Nie był pewien, czy Blair w ogóle to rusza.

Prinz podpłynął, żeby pomóc Aaronowi na mieliźnie, więc Miles wyciągnął swoją deskę na brzeg. Stanął jakieś dwa metry od ręcznika Blair. Obie z Sereną leżały na plecach. Człowieku, to był widok!

- Hej - rzucił nonszalancko.

Blair odwróciła głowę i mrużąc oczy, spojrzała na niego. Będzie zabawnie. Usiadła, pokazując mu się w całej krasie. W każdym razie od pasa w górę.

- Cześć.

Miles spojrzał na piasek, rumieniąc się mimo woli. Wyglą­dał milutko w pomarańczowych szortach do surfowania i na­szyjniku z muszelek, a jego najeżone blond włosy sterczały na wszystkie strony.

- Eee... Tak się zastanawiałem, czy wybieracie się dziś wieczorem na te imprezę wigilijną.

Blair zerknęła na Serenę.

- Wybieramy się dziś wieczorem na imprezę wigilijną? - szepnęła.

Serena uśmiechnęła się szeroko, osłaniając oczy dłonią.

- Zdecydowanie.

Blair odwróciła się do Milesa.

- Jasne - odparła.

Miles kiwnął głową, próbując patrzeć jej w twarz.

- Super. Do zobaczenia.

Blair uśmiechnęła się i osłoniła oczy, patrząc, jak odbiega do swojej deski i popisuje się mięśniami, spychając ją do wody. Zabawne. Jak często faceci dają ci dwa metry swobody ruchu? Położyła się na ręczniku i obróciła na brzuch.

Po półtorej godzinie opalania Serena zbrązowiała po obu stronach. Już miała powiedzieć Blair, że ma dość, kiedy...

- Serena?

Obróciła się i usiadła.

Tak, to był Flow. Tak, nadal była topless.

Jemu to nie przeszkadzało. Stanął na brzegu jej ręcznika. Obok Blair leżała na brzuchu, z głową przykrytą koszulką. Udawała. że śpi.

- Wreszcie - westchnął Flow, odgarniając ciemne loki z ocienionych długimi rzęsami niebieskich oczu. Miał jadowicie pomarańczowe szorty do surfingu i nic poza tym. Jego szczupłe, mu­skularne ciało było idealnie opalone na ciemny kolor tostu z cynamonem. Na szyi miał rzemyk z zębem rekina. - Tęskniłaś?

Serena wzruszyła ramionami i potarła nagie ramiona, zasłaniając częściowo piersi, żeby mu nic nie ułatwiać.

- Eee... przysłałeś tyle prezentów...

Zmarszczył brwi.

- Nie lak wiele.

Może więcej prezentów, niż początkowo myślała, przyszło od Kati i Isabel. Z tymi dwiema nigdy nic nie wiadomo.

- Nieważne - powiedziała. - A słyszałeś nowiny? Podobno jesteśmy zaręczeni.

Flow uśmiechnął się szeroko.

- Aha, też tak słyszałem. Nie martw się. Przywykniesz.

Problem polegał na tym, że Serena z pewnością nie chciała do tego przywyknąć. Nigdy wcześniej nie umawiała się z gwiazdą rocka i miło spędziła tamten wieczór z Flowem, ale jest tylu in­nych facetów - alpinistów, fotografów, kierowców wyścigowych, aktorów, didżejów. Serena była jak ten koliber, którego obserwo­wała ostatniego wieczoru, nieustannie kręcący się między kwia­tami. Nie chciała się trzymać tylko jednego kwiatka, wysysać z niego wszystko, co miał. Chciała zasmakować wielu kwiatów. Przewiesiła kucyk przez ramię i bez słowa zaczęła oglądać końcówki włosów. Flow nie był przyzwyczajony do tego, że dziewczyny są w jego obecności tak zblazowane. Kiedy wresz­cie rzuci mu się na szyję i powie, że tęskniła za nim i nigdy nie chciała się z nim rozstawać?

- Mój zespół gra dziś wieczorem - powiedział w końcu. - Przyjdź. Chciałbym ci dać gwiazdkowy prezent.

Serena uśmiechnęła się. O Boże, jeszcze jeden prezent! Tyl­ko nie to!

- Przyjdę.

- Świetnie. - Zamilkł, czekając, aż Serena powie coś wię­cej. Ale milczała. - Dobra. Do zobaczenia wieczorem.

- Do zobaczenia. - Położyła się znowu na plecach i walnęła Blair w żebra.

- Ale z ciebie hipokrytka - mruknęła Blair, obracając się i ściągając z twarzy koszulkę.

Serena przechyliła głowę.

- Jak to?

- Zachowujesz, się, jakbyś nie cierpiała tych jego prezen­tów, ale mogę się założyć, że nie możesz się doczekać, by zoba­czyć, co da ci na Gwiazdkę.

Serena wyszczerzyła zęby. Blair miała rację. Mogła narze­kać na nieustanny strumień prezentów od Flowa, ale dziewczy­ny lubią prezenty, zwłaszcza od sławnych, nieprzyzwoicie przy­stojnych gwiazd rocka.

zagadka linku rozwiązana

- Jaka kamera? - wymamrotała Ruby, starsza siostra Vanes­sy.

Była trzecia po południu w niedzielę, ale wyglądało na to, że Ruby położyła się raptem parę godzin temu. Pod oczami mia­ła jeszcze rozmazany tusz z zeszłego wieczoru i nadal była w ob­cisłych, skórzanych spodniach w kolorze burgunda. Spała na materacu w Czymś, co miało robić za salon w ich mieszkaniu z jedną sypialnią w Williamsburgu, na Brooklynie. W mieszka­niu walało się mnóstwo różnego sprzętu - wzmacniaczy, głośni­ków, gitar i mikrofonów, należących do zespołu Ruby, Sugar - Daddy, oraz kamer i sprzętu oświetleniowego do filmów Vanessy. Na podłodze leżał dywan w kolorze wojskowej zieleni i czerwonego jabłka, który utkali ich zwariowani rodzice na kros­nach. Była na nim arka Noego ze zwierzętami stojącymi w pa­rach na zielonej rafie pośród czerwonego morza, ale wzór znik­nął pod stertami ubrań Ruby i sprzętu nagłośnieniowego.

- Moja kamera cyfrowa Sony - dopytywała się ze złością Vanessa. - Zostawiłam ją na blacie w kuchni. - Chciała przej­rzeć materiał, który nakręciła w piątek w parku, i sprawdzić, czy kawałki z soplami warto zostawić. No i planowała skasować Nate'a i Jenny, ale nie mogła nigdzie znaleźć kamery.

Ruby obróciła się na drugi bok i przykryła twarz poduszką.

- Pożyczyłam ją.

Vanessa się wściekła.

- Co ty mówisz?! Jak to pożyczyłaś?! Gdzie ona jest, do cholery?!

- Pożyczyłam ją znajomym w Five and Dime. Kręcą coś o skate'ach.

- Ja tam miałam nakręcony materiał! - wrzasnęła przerażona Vanessa. - Materiał do nowego filmu!

Ruby odepchnęła poduszkę i usiadła prosto.

- Jakbyś nie miała dziesięciu innych kamer. Przepraszam - rzuciła zgryźliwie. - Przepraszam, że naruszyłam twoją prywat­ność bez pytania. Możesz mnie przytulić?

Vanessa zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły jej się w dłonie. Teraz już wiedziała, dlaczego dostała dziś rano piętnaście e - maili oskarżających ją, że jest lesbijką, kręci porno­grafię, podgląda ludzi i jest zdzirą. Znajomi Ruby wrzucili film do pieprzonego Internetu!

Dan i tak już myślał, że jest zboczona. Co teraz sobie pomyśli?

W wigilijne popołudnie Dan surfował po Internecie, szukając sposobów na poradzenie sobie z blokadą twórczą. Wszystko, co znalazł, było głupie i dziwaczne. „Idź na spacer”. Jakby już nie włóczył się codziennie po całym Manhattanie, wciąż się zadręczając, że nie potrafi napisać niczego do rzeczy. ..Weź gorącą kąpiel”. Nie cierpiał kąpieli. Tylko go usypiały. „Poćwicz”. Nie ma mowy. Jego dieta z papierosów i kawy nie komponowała się z wysiłkiem fizycznym. Na jednej stronie rozważano korzyści z łyknięcia kwasu. Podobno jakiś nagrodzony pisarz napisał całą powieść w ciągu jednej nocy pod wpływem odjazdu po kwasie, a rano nawet nie pamiętał, jak ją pisał. Ale poza piciem na imprezach Dan przez całą szkole średnią był czysty i nie miał zamiaru zaczynać teraz z kwasem. Inna strona proponowa­ła ćwiczenie. Trzeba zapisać pierwsze słowo, które przychodzi człowiekowi do głowy, a potem dopisywać do niego skojarze­nia. Może to się zakończyć listą zakupów w spożywczym, jak ostrzegano na stronie, ale nawet to jest lepsze niż nic. Dan po­stanowił spróbować. Otworzył notatnik na świeżej stronie i chwycił długopis.

Napisał słowo „telefon”, ale wtedy komputer zapiszczał syg­nalizując, że przyszedł nowy e - mail. Złapał za myszkę i otwo­rzył skrzynkę odbiorczą. Wiadomość była od Zeke'a, jego jedy­nego dobrego kumpla z Riverside.

Facet, zajrzyj pod ten link. Z.

Dan kliknął na link, myśląc, że to pewnie jakieś głupie cie­kawostki z koszykówki, które Zeke gdzieś wygrzebał. Wrócił do notatnika, nie czekając, co pokaże się na monitorze.

„Telefon”. Co teraz? Szukał następnego słowa.

Ojciec zapukał w otwarte drzwi i zajrzał do pokoju.

- Cześć, Dan. Wychodzę po bajgle. Jakieś życzenia?

Dan odwrócił się na krześle i już miał powiedzieć ojcu, żeby mu przyniósł bardzo dużą czarną kawę, gdy nagle na twarzy ojca pojawiło się przerażenie. Patrzył na monitor.

- Jennifer Tallulah Humphrey, to ty?! - ryknął, wpadając do pokoju jak wściekły niedźwiedź. Miał na sobie podartą koszul­kę, a jego potargane siwe włosy sterczały na wszystkie strony.

Dan obrócił się i spojrzał na ekran. Najpierw rozpoznał ka­pelusz Jenny. Potem zobaczył coś, co wyglądało jak jej odsło­nięta pupa w białych stringach. Nagle facet o falujących złotobrązowych włosach pocałował ją w pośladek. Potem kamera pokazała go. jak ściąga spodnie, a potem obraz pokazywał ich dwoje zawiniętych ciasno w płaszcz i robiących coś, co wyglądało naprawdę ohydnie.

Ojciec i syn patrzyli z przerażeniem i niedowierzaniem na zapętlony filmik.

- Jennifer! - wrzasnął znowu Rufus z taką złością, że opryskał śliną ekran komputera.

Jenny stanęła w drzwiach. W błękitnym welurowym dresie i loczkach związanych w kucyk. Wyglądała jak chodząca niewinność.

- Co? - zapytała.

Dan odjechał na krześle, żeby odsłonić jej ekran.

- Co? - powtórzyła niecierpliwie Jenny. Zrobiła krok w przód. Wtedy zobaczyła swój nagi tyłek na ekranie i zakryła usta dłonią. Jakby oglądała horror, w którym zagrała główną rolę. Jak to mogło się stać? - zastanawiała się, umierając ze wstydu.

- To ty i ten chłopak, Nate - zauważył całkiem niepotrzebnie Rufus, z twarzą wykrzywioną ze złości.

Był liberalnym rodzicem. Pozwolił palić Danowi w swoim pokoju i pić, kiedy chciał. Pozwolił Jenny kupić pierwsze buty na platformie, gdy miała dziewięć lat. Ale Jenny nadal była dzieckiem i oglądać w Internecie, jak wije się półnaga z chłopakiem, to więcej niż otrzeźwienie.

Oniemiała z przerażenia Jenny gapiła się na ekran z zapętlonym filmem. Widać było jej kapelusz, jej stringi, jej pośladki i głowę Nate'a przyciśniętą do nich, potem ich dwoje tarzających się w śniegu, zawiniętych w jego płaszczu. To było coś tak intymnego, taka specjalna chwila, ale teraz oglądał to cały świat - łącznie z jej ojcem i bratem. Pisnęła zduszonym głosem i pomknęła jak strzała do swojego pokoju.

Rufus patrzył jeszcze przez chwilę na ekran, a potem spojrzał krzywo na Dana.

- Wiesz coś na ten lemat?

Dan pokręcił głową. Chociaż czuł się za to po części odpo­wiedzialny. Tak się skupił na swojej blokadzie twórczej i rozwa­żaniu, czy iść z Vanessą do łóżka, czy nie, że nie uchronił Jenny przed bogatym wielbicielem małych dziewczynek, łajdakiem.

- Od dzisiaj chcę, żebyś miał na nią oko - warknął Rufus. - Mogę być pobłażliwy, ale nie pozwolę jej prowadzać się jak jakiejś lafiryndzie.

Dan poważnie pokiwał głową, Rufus klepnął go w ramię i poszedł do córki. Jenny leżała na łóżku z twarzą schowaną w poduszkę z gęsiego pierza, otoczona portretami ukochanego Nate'a.

- Jennifer - powiedział jej ojciec, starając się panować nad głosem. - Nigdy nie sądziłem, że będę musiał to zrobić, ale nie dałaś mi wyboru. Do końca ferii masz szlaban. Żadnego wycho­dzenia. Żadnych filmów. Żadnego kieszonkowego. Żadnych roz­mów telefonicznych. Żadnych e - maili. Nic. A już z pewnością żadnych kontaktów z tym Nate'em. Dan będzie cię miał na oku i dopilnuje, żebyś się nigdzie nie wykradła, bo najwyraźniej nie można ci ufać.

Jenny usiadła prosto. Miała zaczerwienioną od płaczu twarz, usta jej drżały.

- To niesprawiedliwe! - zaprotestowała. - Nie wiem, kto to zrobił! To nie moja wina! Nate i ja się kochamy - Zabrał mnie na Dziadka do orzechów. Nie robiliśmy nic złego!

Rufus tylko machnął ręką.

- Jesteś za młoda, żeby wiedzieć wszystko o świecie, a zwłaszcza o miłości. - Odchrząknął.

- Ale tato, nie wiedziałam, że ktoś nas filmuje - starała się tłumaczyć Jenny, ściskając misia pandę.

Rufus uniósł krzaczaste brwi i podrapał się po brodze.

- Myślisz, że to wszystko załatwia?

- Mam to gdzieś! - wrzasnęła Jenny. Rzuciła miśkiem o pod­łogę i na nowo poryczała się ze złości. - Mam gdzieś, co sobie myślisz! Nie robiliśmy nic złego.

Rufus przykucnął i zdjął z półki nieczytaną Annę Kareninę, którą podarował Jenny zeszłego lata. Wstał i rzucił książkę na łóżko.

- Powiem ci. co ja myślę! Moim zdaniem powinnaś siedzieć w domu i więcej czytać!

Jenny obrzuciła książkę wściekłym spojrzeniem i dziecin­nym gestem skopała ją z łóżka. Rufus pokręcił głową, odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami, nim stracił resztki nerwów.

Dan nasłuchiwał ze swojego pokoju, nadal gapiąc się na film powtarzający się na ekranie komputera. Teraz, kiedy minął już początkowy szok związany z oglądaniem młodszej siostry w pornograficznym filmie w sieci, dostrzegł coś przerażająco znajomego w pracy kamerą. Ujęcia pod niezwykłymi kątami. Te zbliżenia tak bliskie, że obraz stawał się niemal abstrakcyjny, a potem odjazdy tak odlegle, że Nate i Jenny wydawali się jedy­nie wijącą się plamą na białym śniegu. To robota Vanessy Abrams. Dan był tego pewny.

Wyłączył komputer, zdegustowany sobą, że tak długo oglądał ten film, ale jeszcze bardziej zdegustowany Vanessą i Jenny. Jak to jest, że obie okazały się takimi... Wziął czarny notatnik i natychmiast wymyślił nowe słowo, od którego zacznie swojej ćwiczenie na blokadę twórczą. Wziął długopis i napisał: Zdziry.

niezbyt liczny zjazd u N

Można by pomyśleć, że siedząc w wiejskim domku tak da­leko od Nowego Jorku, na Mount Desert Island, człowiek czuje się osamotniony. Jednakże w Mount Desert stało pełno ogrom­nych „domków”, które należały do najstarszych i najbogatszych rodzin nowojorskich. Ich dzieci od małego bawiły się ze sobą latem i w czasie ferii. W czasie szkoły średniej większość po­rozjeżdżała się do różnych szkół z internatami na Wschodnim Wybrzeżu, więc kiedy spotykali się na wyspie, trochę przypo­minało to zjazd dawnych przyjaciół. Każdego Czwartego Lipca całą bandą organizowali wielkie ognisko na plaży i puszczali fajerwerki przeszmuglowane z Kanady. W każdą Wigilię Nate spotykał się z tymi samymi dwoma kumplami. Siadywali wtedy z fajką wodną i trawką w jego pokoju wypoczynkowym.

Pokój wypoczynkowy miał dębową boazerię, ogromny ka­mienny kominek, podłogę z łupków, którą podgrzewały biegną­ce w niej miedziane rury. Na ścianach wisiały poroża jeleni i ło­si, trofea dziadka Nate'a. Był tam dębowy bar pełen starej whisky i rzadkich europejskich brandy oraz piwniczka z winem, do któ­rej trzeba zejść po drabinie przez klapę przykrytą ręcznie tka­nym perskim dywanem. Antyczny mahoniowy stół bilardowy z pięknie rzeźbionymi nóżkami i pokryły czerwonym filcem stał na samym środku.

Nate załadował fajkę. Dostał ją, kiedy miał trzynaście lat - cała była w naklejkach z Kaczorem Duffym i Strusiem Pędzi­wiatrem. Pozostali dwaj chłopcy wyszczerzyli zęby. patrząc na nią, jakby była starym kumplem, który przeżył jeszcze więcej zakręconych historii niż oni sami.

- Gościu - powiedział John Gause, który przyniósł towar. - Dobrze cię widzieć.

John miał na sobie kamizelkę z baraniej skóry, rozszerzane u dołu wyblakłe dżinsy i zdarte kowbojki z jasne skóry. Nie naj­lepszy styl, no chyba że jesteś Mężczyzną Marlboro albo mode­lem u Ralpha Laurena, a on nie by! żadnym z nich.

Tydzień przed końcowymi egzaminami Johna usunięto z Deerfield za rozprowadzanie trawki i właśnie wrócił z dziesięciodnio­wego pobytu na ranczu dla turystów, gdzie miał przyswoić sobie takie wartości, jak uczciwość, zaufanie i szacunek dla bliźniego.

Nate nałożył trawkę i podał fajkę Ryanowi O'Brienowi, który miał dopiero piętnaście lat, ale palił znacznie więcej niż John, i Nate razem wzięci. Już w pierwszym tygodniu wywalili go ze Szkoły Świętego Judy. Wyjechał do Hannover Academy, szkoły z internatem, do której chodziła Serena.

- Chyba urosłeś - powiedział Nate. - Nie uważasz, że Ryan wygląda doroślej? - zapytał Johna.

Ryan zapalił zapalniczkę nad miseczką z trawką. Miał bez mała metr dziewięćdziesiąt i długie kręcone włosy, które spada­ły mu na ramiona, dokładnie takie jak Flow, tyle że ciemniejsze.

- Odpieprz się - rzekł, podciągając workowate szare spodnie do snowboardu.

Nate poczekał, aż Ryan się zaciągnie i poda mu fajkę. Słońce zachodziło i okna w pokoju jaśniały różem. Tej zimy ostro padał śnieg i wielki dom otuliła dwumetrowa zaspa. Na zewnątrz nie było piszczących alarmów samochodowych i ryczących au­tobusów. Trwała kompletna cisza. Ale gdyby Nate wytężył słuch, usłyszałby fale oceanu rozbijające się o skały. Uwielbiał ten dźwięk. Czasem leżał nocą na łóżku i nasłuchiwał.

Zaciągnął się, przykrywając górny wylot fajki, żeby dym nie mógł uciec. Potem wziął drugiego dymka, nagradzając się za poświęcenie dwóch godzin tego dnia na przejrzenie swoich podań do college'ów i wypełnienie najłatwiejszych części. Wy­puścił dym, podał fajkę Johnowi i zamknął oczy. Jak dobrze uciec z miasta - być z dala od szkoły i ludzi nieustannie mówią­cych o przyszłości. Tutaj mógł się zrelaksować i cieszyć życiem, nie martwiąc się egzaminami, college'em i nie musząc się niko­mu z niczego tłumaczyć.

John zaciągnął się i postawił fajkę na stole bilardowym. Wziął do ręki białą bilę i obrócił ją w dłoni.

- No więc, Nate - zaczął - o co chodzi z tym pornosem w Internecie?

Nate zamrugał powoli. Był rozleniwiony jak jaszczurka na słońcu.

- Hę?

Ryan zapalił marlboro light i wypuścił krążek dymu w stro­nę belek sufitu.

- No wiesz... z tobą i tą niską panną z kręconymi włosami i wielkimi cyckami.

Nate kiwnął głową. Wiedział, o kim mówi Ryan, ale przez ułamek sekundy nie mógł sobie przypomnieć jej imienia.

- Jennifer - skojarzył sobie nagle.

- Aha, Jennifer. Widziałeś ten link?

Nate pokręcił głową.

- Jaki link?

John złapał kij bilardowy z wieszaka na ścianie i zakręcił nim jak bagnetem.

- Ten link, o którym wszyscy mówią, człowieku! - Roze­śmiał się. - Nie wierze, że go jeszcze nie widziałeś!

Ryan podniósł kawałek niebieskiej kredy do kijów, podsu­nął sobie pod nos i powąchał. Coś takiego mogła zrobić tylko nieźle najarana osoba.

- To cały film o tobie i tej lasce, Jennifer - wyjaśnił. - Wiesz, pieprzenie w Central Parku.

Nate trzymał fajkę przed sobą. Nie mógł sobie przypomnieć pieprzenia Jennifer w parku. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ją przeleciał. Pamiętał tylko te dziwaczne portrety wiszące na ścianach jej sypialni. Pokręcił ciężką, zaćpaną głową i zachi­chotał pod nosem. Pornos w Internecie? A to dobre. Ci goście nabijali się z niego. Wzruszył ramionami i przytknął usta do cybucha fajki i zapalił zapalniczkę, żeby wziąć sobie porządne­go, bożonarodzeniowego dymka. Wybierał się do krainy błogości, gdzie Jennifer i jej szalone obrazy były tylko drobnymi punk­tami w mglistej oddali.

Zgrzytnął domowy intercom. Nagle pokój wypełnił głos ojca Nate'a.

- Twoja matka i ja robimy koktajle w dużym salonie. Przyjdziesz do nas?

Można by pomyśleć, że to koniec odlotu, ale Nate zawsze świetnie się bawił ze swoimi arystokratycznymi rodzicami, gdy był najarany. Robili mocne drinki, a poza tym była Wigilia.

Nate podał fajkę Johnowi i nacisnął guzik intercomu.

- Zaraz będę. - Puścił przycisk i kiwnął na Johna. - Streszczaj się. Jeszcze jeden dymek i lepiej się zmywajcie.

Patrzyli z Ryanem, jak John zaciąga się ostatni raz.

- Więc ty i ta Jennifer dalej jesteście razem? - zapytał Ryan.

Nate złapał ósmą bilę i potoczył ją po stole. Próbował sobie przypomnieć, na czym ostatnio stanęło z Jenny, ale pamiętał tylko misia pandę siedzącego na jej łóżku.

To zabawne, jak udawało mu się nie pamiętać tego momen­tu z „kocham cię”.

- E tam - odparł. - Nie bardzo.

John skończył dymka. Nate wypuścił kumpli tylnymi drzwiami wprost na śnieg. Zamknął drzwi, włożył fajkę do pusz­ki po ciastkach i schował pod barowym zlewem. Potem poszedł na górę do rodziców napić się dżinu z tonikiem i zjeść z nimi trochę świeżych ostryg z Maine.

matka B powala niespodzianką

Blair wzięła prysznic i włożyła nową różową sukienkę z ga­zy, prosto z Calypso. Siedziała teraz na tarasie i paliła merita. Czekała, aż Serena będzie gotowa. Rozmyślała o Audrey Hep­burn.

Jakby nie myślała o niej na okrągło.

Kolejna rzecz, którą w niej uwielbiała i o której chciała na­pisać w wypracowaniu, to wszechstronność. Niezależnie od tego, gdzie Andrey wylądowała albo co miała na sobie - czy staroświecki kostium z tweedu, jak w Zabawnej buzi, czy też zwariowany kapelusz i koronkowe suknie z Ascot jak w My fair lady - zawsze była naturalna, potrafiła przystosować się do oto­czenia i zachować ten charakterystyczny luz.

Blair lubiła myśleć, że ona też tak będzie potrafiła, gdy wy­jedzie do college'u. Najwyraźniej nie zamieszkają z Nate'em poza kampusem w mieszkaniu w New Haven, wiec może przyj­dzie jej mieszkać w jednym pokoju z jakąś dziewczyną. Pewnie będzie musiała jeść w stołówce i zdecydowanie będzie musiała chodzić na zajęcia. Ale nie ma siły, żeby zaczęła nosić za duże bluzy Yale i plecak. Zachowa swoją godność, swój styl i swoją niepowtarzalność.

Wypuściła dym. Próbowała wyobrazić sobie Audrey na Yale, ubraną w sukienkę ze Śniadania u Tiffany'ego. w rękawiczkach do łokci i naszyjniku z pereł i brylantów.

Wtedy to do niej dotarło. Tak właśnie powinna napisać wypracowanie: w formie scenariusza dla Audrey w roli student­ki Yale!

Pani Glos powiedziała, że ma być twórcza. Chyba już trud - no być bardziej twórczą! Blair skoczyła na równe nogi, otwo­rzyła z rozmachem drzwi, gotowa zacząć pisać od razu. Mogła sobie odpuścić to głupie przyjęcie wigilijne. Dostanie się do Yale jest o wiele ważniejsze.

Serena stała przed lustrem i wiązała w talii wyszywany ko­ralikami szal koloru morskiej zieleni. Nadal miała na sobie mo­kre białe bikini i jeszcze widać było piasek w jej włosach.

- Myślałam, że się przebierzesz - powiedziała Blair.

Serena zmarszczyła brwi.

- Nie miałam ochoty.

Wszyscy spodziewali się, że się odstawi dla Flowa, ale właś­ciwie dlaczego ma to robić? Zresztą i tak była dziesięć razy ład­niejsza od każdej dziewczyny na wyspie, niezależnie od tego, co miała na sobie.

- Więc idziesz w kostiumie kąpielowym? - zdziwiła się Blair.

- Aha - przytaknęła Serena.

Blair wyjęła laptop z torby i rzuciła go na łóżko.

- Moim zdaniem trochę przesadzasz.

Serena klapnęła na łóżko obok niej.

- Może. - Zerknęła badawczo na Blair, która już się wzięła do roboty. - Co piszesz?

- Scenariusz. - Blair wstukała datę „24 grudnia” oraz tytuł: Audrey idzie do college'u. - Chyba odpuszczę sobie imprezę, żeby móc nad tym popracować.

- I ty mówisz, że ja przesadzam! Miles napalił się, żeby spędzić ten wieczór z tobą, a ja w żadnym razie nie pójdę lam sama. - Serena oparła głowę na ramieniu Blair. - Nie chcesz się zaba­wić w Wigilię?

Blair przygryzła dolną wargę.

- Chcę, ale jeszcze bardziej chcę dostać się do Yale.

Serena wyciągnęła rękę i szybko zamknęła laptop.

- Zadbam, żebyś dostała wszystko, czego chcesz! - krzyknęła. Poderwała przyjaciółkę na równe nogi. - Proszę, chodź ze mną.

Serena w mgnieniu oka potrafiła przejść od smutku do rado­ści.

- No dobra. - Blair westchnęła. - Ale jeśli nie dostanę się do Yale, to będzie twoja wina.

Miles i Aaron czekali na dziewczyny w barze. Aaron ułożył inaczej dredy, teraz z boków opadały płasko, a na czubku stały. Miał na sobie czarną lnianą marynarkę, szarą koszulkę i czarne lniane spodnie. Gdyby nie był jej przybranym brałem, Blair mogłaby nawet uznać, że wygląda naprawdę dobrze.

Aaron uważał, że Blair wygląda lepiej niż dobrze. Miała ciemniejszą opaleniznę, a w jej ciemnych włosach pojawiły się złote pasemka od słońca. Delikatna sukienka z gazy przylegała do jej ciała we wszystkich właściwych miejscach. Blair wyglą­dała jak bogini, ale oczywiście nie mógł jej tego powiedzieć. Bardzo się bal, że może zrobić coś niestosownego, w efekcie w stosunku do niej zachowywał się jak automat.

- Usiądźmy - rzucił ogólnie. - Twoja mama i mój tata mają dla nas jakąś wielką niespodziankę. Czekali na was prawie godzinę.

Blair zerknęła do zatłoczonej jadalni, gdzie jej matka, Cyrus i Tyler siedzieli już przy stole.

- O Boże, bardzo jestem ciekawa. Mogę się najpierw cze­goś napić? - poprosiła.

- Pod warunkiem że wypijesz szybko - zgodził się Aaron.

Jakby to był jakiś problem.

Miles uśmiechnął się do Blair.

- Ładnie wyglądasz.

Aaron przykopał sobie w myślach. Sam mógł to powiedzieć!

Miles nieźle się prezentował, ubrany w czarną koszulę z bia­łymi guzikami od Armaniego, kremowe, bawełniane spodnie i skórzane sandały - na coś takiego mogą pozwolić sobie faceci, którzy naprawdę mają styl. Blair mimo woli odpowiedziała mu uśmiechem. Może jednak nie będzie żałować, że przyszła na to przyjęcie.

- Dzięki.

Serena poprawiła węzeł w talii i rozejrzała się za Flowem. Część stolików w jadalni przesunięto pod ściany, żeby zosta­wić miejsce do tańca. Instrumenty, wzmacniacze i mikrofony ustawiono nad basenem. Ale muzyków nigdzie nie było wi­dać.

- Zaczną grać dopiero po dziewiątej - rzekł Aaron, zgadu­jąc jej myśli. - Zapytałem barmana.

Serena nie odpowiedziała. Do dziewiątej brakowało tylko dwudziestu minut, a ona nie stęskniła się za Flowem.

Blair błyskawicznie wypiła wódkę z tonikiem i podała pusty kieliszek Aaronowi.

- Dobra, jestem gotowa.

Restauracja w hotelu Isle de la Paix to doskonale miejsce na Wigilię. Na jednym końcu sali najsłynniejsza angielska model­ka karmiła swoje dziecko zupą rybną, a obok niej siedziała w za­wansowanej ciąży gwiazda serialu Przyjaciele i trzymała za rękę swojego przystojnego męża, gwiazdora z Hollywood. Jadalnię wypełniały tłumy opalonych ludzi w markowych ciuchach, skubiących wigilijne specjalne danie: okonia pieczonego razem z głową i ogonem, z młodymi ziemniakami w czarnym kawio­rze i z duszonymi porami.

- Nie martw się, kochanie - zapewniła Aarona Eleanor, gdy; usiadł z nimi przy stoliku. - Zamówiliśmy ci coś specjalnego.

Kelner nalewał szampan do kieliszków.

Matka Blair zachichotała i zerknęła na Cyrusa. Poklepał ją po dłoni uspokajająco. Eleanor odchrząknęła.

- No dobrze. Już dłużej nie mogę tego trzymać w sekrecie. - Wzięła głęboki wdech. - Cyrus i ja będziemy mieli dziecko.

Blair właśnie rozmyślała, jak zacząć scenariusz, kiedy niepokojące słowa matki raz na zawsze zmieniły jej świat. Wykrzywiła się z niedowierzaniem i obrzydzeniem.

Co takiego?!

- Wiem, że czterdzieści siedem lat to trochę późno na ciążę, nawet w Nowym Jorku, ale lekarz mnie zapewnił, że jestem idealnie zdrowa i w świetnej kondycji, więc nie ma się czym martwić. - Zachichotała. - Poza tym że zrobię się wielka jak szafa.

Przez chwilę nikt nic nie mówił. Cyrus uścisnął Eleanor.

- Nie gadajcie jedno przez drugie - zażartował niezręcznie, masując się po tłustym brzuchu wolną ręką.

Serena nie chciała być niegrzeczna.

- To niesamowite! - krzyknęła, przerywając ciszę z całym entuzjazmem, jaki zdołała z siebie wykrzesać.

Zerwała się z krzesła i pochyliła nad stołem, żeby ucałować w policzki Eleanor i Cyrusa, jednocześnie pokazując całej sali swoją talię, Blair miała ochotę jej przykopać”. Cholera, Serena nie byłaby taka radosna, gdyby chodziło o jej matkę.

- Kiedy się urodzi? - zapytała Serena, siadając z powrotem.

Eleanor rozpromieniła się ze szczęścia.

- Osiemnastego czerwca.

Blair nawet nie próbowała wymyślić, co powinna powie­dzieć. Czuła się, jakby przywalił ją w głowę pień palmy. Bardzo możliwe, że nie odezwie się już nigdy więcej.

Aaron zerknął niespokojnie na Blair. Wzniósł kieliszek z szampanem.

- Moje gratulacje - powiedział, mając nadzieję, że Blair przyłączy się do toastu.

Ale ona oczywiście tego nie zrobiła, nawet kiedy delikatnie szturchnął ją stopą pod stołem. Miles bębnił długimi palcami o stół i kręcił się niespokojnie na krześle, żałując, że nie może wrócić do baru. Przyjaźnił się z Aaronem od dziewiątej klasy, ale la sytuacja była trochę zbyt prywatna jak na jego gust.

Eleanor sięgnęła przez stół i uścisnęła sztywne palce Blair.

- Mam nadzieję, że przemyślisz teraz sprawę przyjęcia naz­wiska Cyrusa, kochanie. Będziemy mieli teraz całkiem sporą, wspaniałą rodzinę.

Tyler i Eleanor zmienili nazwisko na Rose po ślubie Eleanor i Cyrusa, ale Blair odmówiła. Blair Rose? Nie, dziękuję bardzo. To brzmiało jak nazwa tanich perfum.

- Oczywiście nie musisz podejmować decyzji już teraz - dodała Eleanor.

Blair zabrała dłoń z uścisku matki. Gdyby nie siedziała na ławce wciśnięta między Serenę i Milesa, już by poleciała do ła­zienki, żeby puścić pawia. Zamiast tego wypiła szampana jed­nym haustem.

- A gdzie dziecko będzie spało? - zapytał Tyler. Posmaro­wał kawałek bagietki masłem i wsadził ją sobie do ust. - Skoro teraz Aaron śpi w pokoju gościnnym?

Eleanor i Cyrus spojrzeli po sobie, jakby nie pomyśleli o tym. Eleanor wzruszyła ramionami.

- Cóż, w przyszłym roku na jesieni Blair i Aaron wyjeżdża­ją do college'u. Na pewno nie będą mieli nic przeciwko temu, żeby w czasie wizyt w domu spać razem w pokoju gościnnym, Pokój Blair przerobimy na dziecinny!

Aaron poczuł, że policzki mu płoną. Blair zmrużyła oczy. Więc teraz mają zamiar zabrać jej pokój, żeby tam umieścić diabelski pomiot?

Już się nakręcała, żeby powiedzieć coś, co zamknie usta matce, a potem pobiec do łazienki i wyrzygać sobie flaki, ale wtedy bez żadnej zapowiedzi członkowie 45 weszli po cichu na scenę i zaczęli grać. A muzyka była naprawdę głośna. Fantastycznie ogłuszająco głośna.

Miles złapał Blair za rękę.

- Zatańczysz?

Blair zerwała się, prawie ściągając za sobą obrus.

Zespół nie zdobył nagrody MTV za nudy - naprawdę potrafili rozgrzać ludzi. I nie było siły, żeby Serena siedziała przy stole, kiedy grali. Złapała za rękę Aarona i Tylera i pociągnęła ich, żeby wstali.

- Ej, chodźcie! - krzyknęła. - Zatańczcie ze mną!

Kiedy tylko nagimi stopami dotknęła parkietu, zamknęła oczy i poddała się muzyce. Odrzuciła głowę w tył, poruszała biodrami i tupała nogami bez opamiętania. W białym bikini i skąpym zielonym szalu w talii wyglądała jak syrena, która uciekła z morza. Flow nie mógł przestać gapić się na nią, kiedy wykrzykiwał słowa ich przeboju Masakra. To o niej zawsze śpiewał w swoich piosenkach. Była dziewczyną jego marzeń.

Blair włożyła całą swoją złość w taniec, bijąc powietrze pięściami, wymachując nogami, rzucając głową i chłoszcząc twarz Milesa włosami w stylu, który w niczym nie przypominał Audrey. Różowa sukienka lepiła jej się do spoconego ciała, ale Blair miała gdzieś, jak wygląda. Nie żeby wyglądała źle. Miles nie mógł od niej oczu oderwać.

Trzecia piosenka była wolna i parkiet pękał w szwach, gdy do tańczących dołączyło kilka starszych par. Serena tanecznym krokiem zbliżyła się do Tylera i uśmiechając się szeroko, poło­żyła jego dłonie na swoich nagich biodrach. Tyler zaczerwienił się, ale nie cofnął dłoni. Wiedział, jakie ma szczęście. Nawet we krwi jedenastolatka płynie testosteron.

Piosenka była powolna i seksowna. Miles przesunął dłonie na talię Blair i przytulił jej głowę do swojej piersi. Blair przytu­liła się do niego mocno. Nadal była wściekła i zrozpaczona. Drżała na całym ciele. Nie chciała o niczym myśleć. Chciała tylko dobrze się czuć i cholera jasna, na szczęście tańczyła z Mi­lesem, z facetem, który... tak, zgadza się, nie był Nate'em, ale był cholernie przystojny. Odsunęła twarz od piersi Milesa i spoj­rzała w jego migdałowe brązowe oczy, pozwalając, aby wódka z szampanem uderzyły jej do głowy. Nim zapanowała nad sobą, przyciągnęła jego twarz i pocałowała go, długo i mocno, pod­czas gdy ich ciała kołysały się do muzyki.

Aaron stał przy barze, na przemian patrząc i nie patrząc na Blair z Milesem; wypił jedną tequilę, potem drugą. Był wdzięcz­ny Milesowi, bo lepiej niż on potrafił poprawić samopoczucie Blair. Tyle że tańczyli nieprzyzwoicie mocno przytuleni do sie­bie. Nie zaszkodzi, jeśli wetnie się przy następnym kawałku. Zapalił ziołowego papierosa, pospiesznie zaciągnął się dwa razy, potem zgasił go w popielniczce. Gdy Flow zagrał ostatni akord piosenki, Aaron zaczął przeciskać się między starszymi parami na obrzeżach parkietu.

Ale kiedy doszedł do miejsca, w którym stali Blair i Miles, oni już odchodzili objęci. Poszli spacerem w stronę krzewów hibiskusa okalających basen, do willi.

Aaron stał pośrodku zatłoczonego parkietu z rękami w kie­szeniach i patrzył za nimi. Naprawdę uważał, że zabranie Milesa na St. Bans to dobry pomysł? Nie do wiary.

Zespół przyspieszył, grając Pocałuj, pocałuj, pocałuj, jeden ze swoich tanecznych przebojów w stylu retro ska. Nadał tańcząc jak nakręcona, Serena doskoczyła do Aarona i zaczęła tańczyć wokół niego.

- Ej, smutasie, ściągaj te gacie i tańcz! - krzyknęła.

Aaron uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale ruszył za Sereną w wijący się tłum spoconych tancerzy. Bardzo chciał przestać myśleć o Blair, a Serena potrafiła skupić na sobie uwagę. Zdjął marynarkę i rzucił ją w powietrze, jego dredy kołysały się w tańcu.

Muzyka była coraz głośniejsza, tempo narastało. Szal Sereny spadł na podłogę, ale ona tańczyła dalej. Potrząsała włosami i machała rękoma nad głową. Podobało jej się to, jak Aaron tańczy całym ciałem. Większość facetów tylko kołysze głową i drepcze z nogi na nogę, ale Aaron był naturalny. I wyglądał prześlicznie w tych naprawdę fajnych płóciennych spodniach, z dredami sterczącymi na czubku głowy. Zaczęła tańczyć trochę bliżej niego, wdychając jego zapach i potrząsając biodrami. Dlaczego nie zauważyła wcześniej, jaki jest przystojny?

Flow patrzył, jak tańczą, i przypominał sobie w myślach listę następnych kawałków. Samo patrzenie, jak miłość jego życia tańczy półnaga z innymi facetami, było już dość bolesne. Jedno tylko mógł zrobić - zadbać, żeby już nie było więcej wolnych kawałków.

Za późno. Niektórzy już tańczyli swój prywatny, wolny taniec. W łóżku.

B postanawia stracić raz na zawsze

Może to przez upał. A może przez to, że jej życie to jeden wielki burdel i chciała coś radykalnie zmienić. Niezależnie od przyczyny Blair wiedziała, że pójdą z Milesem do łóżka.

Właściwie to ona prowadziła jego. Praktycznie go ciągnęła.

- Nie wolisz iść do ciebie? - zapytał po drodze Miles. On, Aaron i Tyler zrobili u siebie niezły bajzel.

Blair pomyślała, że powinna zostawić ich willę przyjaciół­ce, na wypadek gdyby musiała uciec przed Flowem.

- Serena może potrzebować miejsca dla siebie - odparła. - Chyba nie sądzisz, że Aaron miałby coś przeciwko.

- E, nie. - Miles zamknął za nimi drzwi. - Już zacząłem myśleć, że ci się nie podobam. - Skrzywił się, gdy zapalił świa­tło. Podłoga była zarzucona ubraniami i kompaktami. Na noc­nym stoliku Milesa leżał nawet niedojedzony banan. Pokojówki musiały go przeoczyć, gdy pościeliły łóżka i zostawiły na po­duszce miętowe czekoladki.

Nadgryziony banan? Jakie to romantyczne!

Ale Blair miała to gdzieś. Wyślizgnęła się z sandałów Jim­my Choo i zdjęła przez głowę sukienkę, zrzucając ją na podłogę obok reszty ubrań chłopców. Została w różowych stringach La Perla.

- Podobasz mi się - powiedziała najbardziej zmysłowym tonem, opadając na łóżko Milesa. - Chodź tu.

Miles ściągnął koszulkę, zrzucił buty i położył się obok niej. Wziął z poduszki czekoladki, odwinął sreberko i zaczął ją kar­mić.

Blair przytrzymała czekoladkę w ustach, złapała Milesa za głowę, pocałowała go i wcisnęła mu językiem czekoladkę mię­dzy zęby. Nie miała już ochoty udawać Audrey Hepburn ze Śnia­dania u Tiffany'ego. Audrey to przeszłość, wczorajsze wiado­mości. Teraz była Debbie, jak z Debbie Does Dallas.

Sięgnęła ręką do jego białego płóciennego paska, a drugą do gumki swoich stringów, żeby je ściągnąć.

Witaj, kobieto! Żegnaj, dziewczynko!

Po kilku kolejnych piosenkach Serena, Aaron i Tyler wróci­li do stolika.

- Czyż nie jest zabawnie? - zapytała radośnie Eleanor. Zja­dła już cały talerz okonia, ziemniaków z kawiorem i porów i właśnie pracowała nad czekoladowym sufletem na ciepło. To mile, że dzieci tak dobrze się bawią. Nie miała nawet nic przeciwko temu, że Blair i młody, przystojny przyjaciel Aarona jeszcze nie wrócili na kolację.

Aaron zmarszczył brwi nad zimnym szpinakiem i duszony­mi porami.

Tyler oderwał rybie głowę i cisnął nią w stronę Aarona jak torpedą.

- Uwaga! - wrzasnął. - Latająca ryba!

- Talerze Waldorfie Rose! - syknęła Eleanor.

Aaron walnął w rękę Tylera i oderwany łeb ryby wylądował na jego talerzu. Skrzywił się.

- W porządku, i tak nie mam ochoty jeść.

Serena nie była pewna, dlaczego Aaron jest w takim podłym nastroju, ale chciała mu pomóc.

- Proszę - zaoferowała się, myśląc, że pewnie umiera z gło­du. Wzięła jeden z ziemniaków i zaczęła go wycierać serwetką. - Zjesz, jeśli wytrę go z kawioru?

Nie zauważyła, że zespół zrobił sobie przerwę i Flow ruszył w jej kierunku.

- Serena! - zawołał.

Podniosła wzrok. Flow miał na sobie czarny podkoszulek bez rękawów i rzemyk z zębem rekina, a jego szyja i ramiona mokre były od potu. Błękitne oczy błyszczały mu od adrenaliny.

Serena podała ziemniak Aaronowi, wzięła widelec i włoży­ła do ust kawałek ryby.

- Cześć - rzuciła lekko, z pełnymi ustami.

Flow zerknął na Eleanor i Cyrusa.

- Cześć - powiedział.

- Synu, może usiądziesz? - zaproponował Cyrus. - Musisz być wykończony. Odwalacie kawał fantastycznej roboty. Na­prawdę fantastycznej.

Jakby miał jakieś pojęcie o rock and rollu.

Flow pokręcił głową.

- Dzięki, ale zaraz muszę wracać. - Zwrócił się znowu do Sereny, marszcząc brwi. - Podoba ci się muzyka?

Roześmiała się. Nie widział, że tańczyła jak szalona?

- Aha, jesteście rewelacyjni. Potraficie rozgrzać tłum.

Flow przyjął to z ulgą.

- Zagramy jeszcze parę kawałków, a potem, mam nadzieję, będę mógł postawić ci drinka i może dać gwiazdowy prezent.

Serena napiła się wody. Trochę się zmachała tańcem.

- Właściwie to jestem zmęczona. Może spotkamy się przy śniadaniu? A poza tym nie powinieneś dawać mi prezentów.

- Przy śniadaniu? - powtórzył z powątpiewaniem Flow. W końcu był gwiazdą rocka. Zwykle nie wstawał przed połu­dniem.

- Aha. Wpół do jedenastej - zaćwierkała. - Będzie fajnie!

Gitarzysta basowy zagrał akord, a perkusista uderzył kilka razy w bębny, żeby dać Flowowi znać, że na niego czekają.

- Dobra - powiedział. Pochylił się, zamknął swoje ocienio­ne długimi rzęsami błękitne oczy i pocałował Serenę w usta. - Nie zapomnij.

Uśmiechnęła się do niego słodko.

- Nie zapomnę.

Nagle cały pokój zahuczał od plotek.

„Widziałaś to?”

„Słyszałam, że ona kręci też z gitarzystą basowym”.

„Myślisz, że naprawdę się pobiorą?”

„Podobno są zamieszani w przemyt narkotyków”.

Kilka dziewczyn pisnęło, gdy Flow wskoczył z powrotem na scenę i złapał białą gitarę. Poprawił mikrofon długimi, deli­katnymi palcami i spojrzał na widownię, szukając jednej dziew­czyny.

- Dla Sereny - mruknął, marszcząc brwi ze wzruszenia. Po­tem zagrał kilka pierwszych akordów swojej ulubionej piosenki Mroczny rycerz. Teraz rozumiał, do kogo te słowa są kierowane.

Dziewczyno, jesteś moją jasną gwiazdą.

Podążam za tobą, gdziekolwiek jesteś,

Walczę Z wilkami, które cię ścigają...

Serena usiadła z powrotem przy stoliku. Słuchała Jak Flow otwiera przed nią serce. Trudno, żeby jej to nie schlebiało. Był taki przystojny, a kiedy śpiewał te seksowne, wysokie tony, nie mogła powstrzymać uśmiechu.

Aaron nagle wstał.

- Chcesz zatańczyć? - zapytała z nadzieją.

Pokręcił głową.

- Chyba wrócę do siebie - wymamrotał.

Zachowywał się tak dziwnie, że zaczęła się o niego mar­twić.

- Pójdę z tobą - zaproponowała, zapominając kompletnie o Flowie.

Ruszyła za Aaronem obrzeżem parkietu i przez tłum otaczający bar. Zerknęła na nieruchome zielone morze i idealnie białą plażę jaśniejącą w blasku księżyca. Przypomniała sobie letnie noce w domku ojca Blair, na plaży w Newport. Zwykłe wypija­ły martini, a potem wybiegały z domku i nago wskakiwały do zimnej wody.

Serena nie mogła oprzeć się pokusie.

- Chodź, pójdziemy popływać!

Aaron wciąż był markotny.

- E, idź sama.

- Serio?

Kiwnął głową.

- Ale nie wypływaj za daleko.

- Dobra! - krzyknęła Serena i puściła się biegiem. Popędzi­ła przez plażę, wpadła w fale i zanurkowała, chcąc poczuć ten dreszczyk obejmujący całe ciało, gdy wokół niej zamknęła się zimna woda. Płynęła jak foka, aż w końcu wynurzyła się i na­brała powietrza. Czasem dobrze po prostu czuć, że się żyje.

beznadzieja, kiedy nie możesz znaleźć swojego ubrania

Blair chciała mieć to za sobą jak najszybciej, ale Miles po­stanowił wykorzystać swój czas. Badał każdy centymetr jej skó­ry z niemal lekarską dokładnością, jakby był dermatologiem, który szuka egzemy albo czerniaka. Próbowała się rozluźnić i dobrze się bawić, gdy Miles całował podbicie jej stopy, ale obo­je byli kompletnie nadzy i nie mogła pozbyć się myśli, że gdyby Miles był Nate'em, mieliby już to za sobą.

Nate, kiedy się napalał, robił się gwałtowny. Nie w przera­żający sposób, ale namiętny, budzący dreszczyk - nic go nie mogło powstrzymać. Blair zawsze musiała bardzo stanowczo odmawiać, skoro nie chciała iść na całość, a potem musiała ja­koś odwrócić jego uwagę.

Teraz pewnie już by było po wszystkim, leżeliby objęci, pa­trzyli na gwiazdy przez okno, palili papierosy i gadali leniwie O przyszłości.

Miles wziął się do jej drugiej stopy. Przygryzł czubek dużego palca i muskał językiem delikatną skórę między palcami obok pierścionka z diamentem. Wzdrygnęła się. Kiedy była z Nate'em, wszystko zawsze wydawało się takie, jak trzeba. Byli jak dwa pasujące do siebie kawałki puzzli. Czemu leży całkiem naga, na hotelowym łóżku na wyspie pośrodku Karaibów, z nagim Mile­sem liżącym jej stopy? A samotny Nate pewnie właśnie marznie w Maine i być może - miała nadzieję - myśli o niej...

Wyszarpnęła duży palec z ust Milesa i sturlała się z łóżka.

Miles wynurzył głowę spod prześcieradła.

- Co się stało? - zapytał.

- Muszę iść - powiedziała, nawet nie patrząc na niego. Przy­kucnęła i zaczęła szukać sukienki, ale było ciemno, a na podło­dze leżało tyle śmiecia, że nic mogła jej znaleźć.

Miles przygarbiony siadł na brzegu łóżka. Bębnił palcami o udo.

- Starałem się nie spieszyć.

No jasne, wiadomo.

- Gdzie ta pieprzona sukienka? - mruknęła Blair.

Nagle zapaliło się światło i zobaczyła sukienkę na stosie rze­czy u stóp łóżka. Aaron stał w drzwiach, ale zamiast natych­miast przeprosić i wycofać się z pokoju, jak powinien każdy przybrany brat, gapił się na nią.

Początkowo była straszliwie zakłopotana. W ciągu dwóch sekund zakłopotanie przerodziło się w gniew. Jak on śmie? Jak śmie gapić się na nią w ten sposób? Jest jej dziwacznym przy­branym bratem.

Aaron wiedział, że powinien się odwrócić i zostawić ich sa­mych, ale nie mógł się poruszyć. Miles schylił się i podniósł różową sukienkę Blair z podłogi - leżała koło jego nóg.

- Cześć - powiedział do Aarona, rzucając sukienkę Blair.

Blair naciągnęła ją na siebie i ruszyła w stronę drzwi.

- Masz jakiś problem? - syknęła, przeciskając się w drzwiach obok Aarona.

Nie była ciekawa odpowiedzi.

Willa Blair i Sereny była raptem sześć metrów dalej. Blair minęła ją i poszła w stronę plaży, a kiedy tylko stopami dotknęła piasku, zaczęła biec. Miała gdzieś to, że włożyła sukienkę z Ca­lypso, szytą na zamówienie i dopłaciła do niej sto pięćdziesiąt dolarów. Biegła co sił, wreszcie rzuciła się w fale, niszcząc sukienkę. Nabrała pełne płuca powietrza i zanurkowała. Dopiero kiedy płuca mało już jej nie pękły, wynurzyła się, łapiąc z tru­dem powietrze i mrugając od soli w oczach.

Księżyc świecił jasno, muzyka z przyjęcia gwiazdkowego niosła się nad wodą. 45 skończyło grać i didżej puścił Blame it on the boogie - stary kawałek Michaela Jacksona. Na plaży Blair dostrzegła sylwetkę dziewczyny, która stała w płytkiej wodzie. Wyglądała jak Halle Berry w Śmierć nadejdzie jutro, tyle że mia­ła jasne włosy i białe, a nie pomarańczowe bikini.

Oczywiście to była Serena.

- Gdzie Miles?! - zawołała Serena, zwijając dłonie w trąb­kę przy ustach.

- A kogo to obchodzi? - odkrzyknęła Blair, płynąc. - A gdzie Flow?

- A kogo to obchodzi? - odkrzyknęła Serena.

Obie się roześmiały, Blair przez chwilę leżała na wodzie, patrząc na księżyc. Potem obróciła się i popłynęła do Sereny.

- Jutro wracam - powiedziała, wychodząc z wody. Chciała popracować bez towarzystwa matki w ciąży, dziwacznego przy­branego brata i jego tyczkowatego kumpla.

Serena nie musiała pytać, co się stało.

- Ale jutro jest Boże Narodzenie - zauważyła. - Twoja mat­ka się wścieknie.

Blair wycisnęła wodę z włosów.

- Nic mnie to nie obchodzi. Poza tym Cyrus jest Żydem.

Dziewczyny wolno szły plażą do swojej willi, ciesząc się swoim towarzystwem i kojącym szumem fal rozbijających się o brzeg. Gdyby tylko mogły tak iść bez końca!

Kiedy wreszcie doszły do willi, przy drzwiach stało coś, co wyglądało jak wielka klatka z kutego żelaza przykryta czerwono - zielonym materiałem w kratę.

Prezent gwiazdkowy.

Serena podniosła klatkę za mosiężną rączkę i wniosła do domu. Postawiła na nocnym stoliku i zdjęła materiał, a Blair włączyła światło.

W klatce siedziała przepiękna niebiesko - zielona papuga z żółtym dziobem. Przycupnęła na cienkiej, drewnianej huśtaw­ce. Papuga zamrugała, patrząc na Serenę oczami jak paciorki.

- Kocham cię, Sereno! Kocham cię, Sereno! - zaskrzecza­ła. - Wyjdź za mnie. Wyjdź za mnie.

Blair parsknęła.

- Myślisz, że to od Kati i Isabel?

Serena zachichotała.

- Nie wiem. Nie ma wizytówki.

- Kocham cię, Sereno! Wyjdź za mnie. Wyjdź za mnie - powtarzała papuga, trzepocząc skrzydłami.

Serena przykryła klatkę materiałem i odsunęła się od klatki. Owszem, Flow był szalenie przystojny i pochlebiała jej jego hojność, ale posunął się za daleko. Spojrzała na Blair.

- Mówiłaś coś o wyjeździe jutro?

- Aha! - Blair zdjęła przemoczoną sukienkę i rzuciła ją w kąt do kosza na śmieci.

Serena podeszła do szafy i zdjęła z górnej półki czerwoną walizkę od Kate Spade.

- Mogę wyjeżdżać, gdy będziesz gotowa.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Ho, ho, ho! Wesołych świąt!

Wiem, że rodzina V nie świętuje Bożego Narodzenia, ale i tak mam dla niej prezent. Wygląda na to, że mimo wszystko wyniknie coś dobrego z faktu, że pewien link krążył po Internecie. Patrzcie niżej:

Droga Plotkaro!

Nazywam się Ken Mogul i jestem niezależnym reżyserem. Może widziałaś film Seahorse z Chloe Sevigny i Tobeyem Maguire, który wyszedł teraz na DVD? Tak się składa, że widziałem ten kawałek w Internecie pod linkiem, o którym mówiłaś na swojej stronie, i chciałem zapytać, jak skontaktować się z osobą, która go nakrę­ciła. Ktokolwiek to jest, ma talent i bardzo chciałbym z nią lub nim pracować. Wielkie dzięki, a poza tym naprawdę jesteś niezła.

Buziaki

KM

Pozwoliłam sobie odegrać jednocześnie Świętego Mikołaja i do­brą wróżkę. Podałam panu Mogulowi nazwisko V i poinformowa­łam, że mieszka na Brooklynie. Uważaj, V: dziś porno w Interne­cie, jutro festiwal w Cannes!

Reszta waszych e - maili

P: Hej, P!

muszę ci powiedzieć, że słyszałem, że S znowu wróciła do narkotyków. Plotki mówią, że ona i Flow wmieszali się w coś brzydkiego. Tak naprawdę pojechała na St. Barts, żeby zna­leźć dealera - planowała wrócić z całym mnóstwem towaru do rozprowadzenia. Pomyślałem, że wszyscy powinni wie­dzieć.

wtajemniczony

O: Cześć, wtajemniczony!

Możesz mieć rację. Słyszałam też, że chce urządzić własną noworoczną balangę. Ale nie zapominaj: musi jeszcze przejść przez celników na lotnisku.

P

P: Droga plotkaro!

mam dom w Mt. Desert w Maine. Spotkałam się z kilkoma znajomymi, żeby pojeździć na sankach, między innymi z N. Myślałam, że ma dziewczynę, ale on flirtował ze wszystki­mi, ze mną też. Był tak najarany, że nie chciałam, żeby zjeżdżał ze mną i sterował sankami. Całuję

misiaczek

O: Drogi misiaczkul

Wygląda na to, że N po prostu szuka pokrewnej duszy. A mo­imi sankami może kierować, kiedy zechce. Pozdrówki.

P

Na celowniku

Ślicznie opalone B i S łapią taksówkę z lotniska JFK na Piątą Ale­ję. Jak dla mnie wyglądają na szczęśliwe. K i I znowu są razem.

Sprawdzają w Williams Sonoma na Madison, czy S i Flow dali już listę prezentów ślubnych. Opalony gość w koszulce obsługi hote­lu Isle de la Paix zwraca wielką zielono - niebieską papugę do sklepu zoologicznego w Gustavii.

OSTATNIE ŻYCZENIE

Dobra, więc dostałam prawie wszystko, co było na mojej gwiazd­kowej liście, nawet pomarańczową torebkę z Hèrmes Birkin. Wiem, myślicie, że jestem zepsuta, ale zasłużyłam sobie na nią. Nie do­stałam jeszcze - bo ciągle brakuje sześciu dni - sylwestra, który odmieniłby moje życie. Miejmy nadzieję, że S zrobi imprezę i kto wie - może zjawi się Flow! Do zobaczenia na miejscu o północy.

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

zamknięta w wieży

Zamknięta w domu, nie mając nic innego do roboty oprócz czytania i marzenia, Jenny czuła się jak Złotowłosa, tyle że z krótszymi włosami i większymi cyckami. Schowała satynowe stringi na dnie szuflady z bielizną do czasu, aż znowu spotka się z Nate'em. Sylwester był już niedaleko, ale może nie będzie musiała czekać aż tak długo. W głębi ducha miała nadzieję, iż Nate tak będzie za nią tęsknił, że wróci z Maine i zakradnie się do jej pokoju w środku nocy po drabinie przeciwpożarowej. Wyobrażanie sobie, co zrobią, gdy znowu się zobaczą, zajmo­wało jej całe godziny.

Biedny Nate, zasypany śniegiem w Maine! Wczoraj było Boże Narodzenie, a on pewnie przez cały dzień oglądał stare filmy z rodzicami, co jakiś czas patrzył przez okno na śnieg i za­stanawiał się, kiedy znowu usłyszy jej głos. Jenny nie miała nic przeciwko temu, że nie rozmawiali przez telefon - wymuszona separacja tylko umacniała ich miłość - ale musiała coś zrobić, by Nate wiedział, że myśli o nim i kocha go jeszcze bardziej. I dlatego postanowiła wysiać mu paczkę.

Najpierw znalazła stare pudełko po butach Nike, które wy­łożyła folią aluminiową. Potem włożyła do środka zaczytany egzemplarz Romea i Julii, Trudne położenie, w którym znaleźli się kochankowie z tej tragedii, przypominało ich sytuację: byli w sobie mocno zakochani i nie mogli się widywać, a jednak miłość na końcu zwycięży. Oczywiście ona i Nate nie umrą w przeciwieństwie do Romea i Julii. Pobiorą się, będą mieli wielką rodzinę i będą opowiadać wnukom, jak poznali się w parku pewnego słonecznego jesiennego dnia, kiedy wszystkie siły wszechświata im sprzyjały.

Potem Jenny dołożyła dwie paczki jagodowych batoników PopTart. To były jej ulubione, ale rzadko je jadła, bo miały za dużo kalorii i absolutnie żadnych wartości odżywczych. Ale spodobała jej się myśl, że Nate zje coś, co ona uwielbia, i będzie za nią tęsknił.

Potem dołożyła jeszcze swoje zdjęcie, które Dan zrobił jej latem. Miała na sobie żółtą sukienkę bez rękawów i stała na brzegu basenu w motelu w Hershey, w Pensylwanii, gdzie Rufus ich zabrał, żeby uciec z miasta na weekend. Podobało jej się, że na zdjęciu jej włosy wydawały się takie błyszczące i że jej opalone ręce przesłaniały piersi, więc nie było widać, jakie są wielkie.

Potem dorzuciła program z Dziadka do orzechów, który za­chowała sobie na pamiątkę. Chciała, by Nate wiedział, że po­cząwszy od przedstawienia, ten dzień był najbardziej niezwykły w jej życiu - dzień, w którym powiedzieli sobie „kocham cię”.

Na koniec obcięła pukiel swoich włosów, przewiązała je czerwoną nitką i wrzuciła do pudełka. Wyglądały trochę dziwnie w zestawieniu z resztą, jak pamiątka po kimś zmarłym, ale chciała, by Nate czuł, że jest tuż obok niego. Wydawało jej się, że to najlepszy sposób.

Zamknęła paczkę i zakleiła wieczko. Potem zawinęła ją w strony z różnych pisemek dla nastolatków, których miała pełno w pokoju. Uważała jednak, żeby nie wziąć żenującej rekla­my tamponów, pigułek antykoncepcyjnych albo leków na drożdżycę. Na koniec przykleiła żółtą naklejkę i uważnie napisała adres Nate'a w Maine, który miała spisany w notatniku wraz z adresami wszystkich innych domów jego rodziny w Montauk, Nicei, St. Anton, na Barbadosie - tak na wszelki wypadek.

Po naklejeniu na paczkę dwudziestu znaczków, które ukra­dła z szuflady w biurku ojca, Jenny zaniosła paczkę do kuchni, otworzyła tylne drzwi i zostawiła paczkę dla listonosza na klat­ce schodowej. To jest zaleta mieszkania w starych budynkach. Nie ma na dole skrzynek na listy, więc listonosz musi wjechać na górę i dostarczyć pocztę pod drzwi. Postawiła paczkę na pod­łodze obok stojaka na pocztę. Chwilę jeszcze się zastanawiała, czy nie powinna dołożyć stringów, żeby paczka była trochę bar­dziej seksowna, ale doszła do wniosku, że to zbyt wulgarne. Poza tym Nate dał je Jenny na Boże Narodzenie. Mógłby pomyśleć, że jej się nie podobają i je odsyła.

Dan wszedł do kuchni i zobaczył Jenny stojącą w drzwiach.

- Co robisz? - zapytał podejrzliwie. Ojciec kazał mu pilno­wać siostry i Dan potraktował swoje zadanie bardzo poważnie.

Jenny zamknęła drzwi.

- Sprawdzałam, czy nie przyszła żadna poczta. - Odwróciła się i przyjrzała mu się, mrużąc oczy. Włosy miał matowe i od dwóch dni nosił tę samą. zaplamioną kawą koszulkę. - Wyglą­dasz okropnie.

Dan wrzucił łyżeczkę kawy rozpuszczalnej do kubka i od­kręcił kran z gorącą wodą, czekając, aż będzie dość ciepła, żeby rozpuścić kawę. Nalał jej do kubka i pociągnął łyk.

- Pracuję nad wierszem - powiedział, jakby to wyjaśniało wszystko.

Jenny otworzyła lodówkę, sięgnęła po jogurt kawowy Danona, a polem cofnęła rękę i zatrzasnęła drzwiczki. O nie, nie może utyć przed kolejnym spotkaniem z Nate'em.

Dan dmuchał do kubka, patrząc na siostrę.

- Wiesz, że to Vanessa, prawda? - powiedział zimno. - To ona was nagrała w parku.

Jenny odwróciła się, poprawiając biustonosz, który podje­chał jej w górę. Nie zaglądała na stronę od czasu, gdy zobaczyła ją na komputerze Dana. Nie przyszło jej do głowy zastanawiać się, kto to zrobił. Myśl, że Vanessa mogła to umieścić na stronie, była śmieszna.

- Skąd wiesz? - zapytała ostro.

Dan wzruszy! ramionami.

- Obejrzyj ten film. To musiała być Vanessa.

Jenny splotła ręce na piersiach.

- Wolałabym nie. A zresztą co z tego, że to ona? - Pracowa­ły razem przy „Rancor”, artystycznym piśmie uczennic z Con­stance Billard, i zawsze świetnie się dogadywały. Jeżeli Vanessa sfilmowała ich z Nate'em w parku, to na pewno miała jakieś usprawiedliwienie, dlaczego to wylądowało w Internecie.

- Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, tylko tyle - odparł Dan i poszedł do swojego pokoju. Cały czas przestawiał słowa na liście, którą stworzył w ramach ćwiczenia na blokadę twór­czą. Teraz próbował je ustawić w kolejności stosownej do wier­sza Zdziry.

Dziwka, niewolnik, ogolony, czarny, koronka, lód, zimno, deszcz, plącz, wycierać, spać, kawa, plama, wina...

To miał być gniewny wiersz, rzecz jasna, ale nie o gniewaniu się. Miał być o odkryciu, że osoba, którą kochasz, jest kimś zupeł­nie innym. Jenny nie była słodką, niewinną siostrzyczką, jak za­wsze o niej myślał, a Vanessa okazała się podglądaczem, który nosi taką bieliznę jak dziwki i wykorzystuje sfilmowane intymne sytuacje między innymi ludźmi, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Zaczął wypisywać słowa z listy, dodając od czasu do czasu czasownik lub przymiotnik dla ozdoby.

Otrzyj resztki snu z moich oczu i nalej mi następną filiżankę. Rozumiem, co próbowałaś mi przez cały czas powiedzieć. Goląc głowę i obchodząc się ze mną (tak delikatnie)

Za pomocą satyny i koronki:

Jesteś dziwką.

Danowi podobała się bezpośredniość tego, co napisał, i ener­gia w tym zawarta. Pisał dalej, podekscytowany faktem, że znów wypełnia strony. Kiedy skończy, wyśle wiersz e - mailem do Vanessy. Pisanie wierszy to jedyny sposób, w jaki potrafił określić własne uczucia, i wysłanie go to jedyny sposób, w jaki potrafił to powiedzieć.

V znajduje sposób na przeprosiny

Ruby zajrzała do pokoju Vanessy. Miała na sobie czarną gumowaną kurtkę, dżinsy, czarne buty w szpic na szpilce. Pod­cięła czarną grzywkę żyletką na superkrótko.

- Jakaś poczta? - zapytała.

Vanessa pokręciła głową. Ich rodzice podróżowali po Euro­pie - mieli tournee z jakąś grupą artystyczną i nawet nie przysła­li żadnej kartki.

- Telefony? Wiadomości?

Vanessa znowu pokręciła głową.

- Są jakieś szanse, że wyjdziesz razem ze mną? - zapropo­nowała Ruby. - Przecież masz ferie.

Vanessa wzruszyła ramionami i zapięła suwak czarnej bluzy z kapturem aż pod brodę. Nadal była wściekła na siostrę za to, że wzięła kamerę bez pytania, i nie miała ochoty na nic, może z wyjątkiem rozmowy z Danem.

Nie rozmawiała z Danem, odkąd wyszła od niego w piątek. Nie mieli tak długiej przerwy w rozmowach, odkąd trzy lata temu zostali przyjaciółmi. Chciała mu wyjaśnić, że ta wpadka z lin­kiem była potwornym, nieszczęśliwym wypadkiem, że kupiła bie­liznę w Victoria's Secret, bo myślała, że to pomoże mu się rozluź­nić i będzie zabawnie. Chciała mu powiedzieć, że zbyt długo byli przyjaciółmi, by tak się wściekać na siebie, i chciała przeprosić go na milion innych sposobów. Ale w głębi duszy miała nadzieje, że Dan znają dość dobrze, żeby domyślić się, że nigdy nie wysła­łaby do Internetu czegoś takiego. I w głębi duszy miała nadzieję, że zrozumie, że upokorzy i ją, gdy ona stała przed nim prawie naga, tylko w skąpej bieliźnie, i że to on pierwszy przeprosi.

- No dobra. Do zobaczenia później. Przyniosę ci coś na wynos - powiedziała Ruby i wyszła.

Vanessa podeszła do komputera, żeby po raz setny spraw­dzić, czy Dan nie przysłał jej e - maila.

Tym razem tak! Przysłał! I to był wiersz! Szybko przysunę­ła do biurka krzesło, kliknęła na plik i zaczęła czytać.

Przeczytała wiersz trzy razy na ekranie, potem go wydruko­wała i przeczytała jeszcze raz. Słowa były wstrętne i wściekłe. Złamały jej serce. Dan jej nie wybaczył, to było jasne.

Ale Vanessa zawsze potrafiła dostrzec piękno w brzydocie i przeczytała dość dużo propozycji przynoszonych do „Rancore”, by wiedzieć, że ten wiersz jest specjalny. Zdobiły go bogate meta­fory, a język był pełen pasji. I chociaż miała ochotę schować gło­wę pod prześcieradłami i szlochać, nie mogła też nie podziwiać zręczności zwrotów we frazach. Wiersz był genialny.

Nawet jeśli Dan nigdy więcej się do niej nie odezwie i na­wet jeśli ten wiersz był właśnie o niej i o tym, za jakiego potwo­ra ją uważał, miała zamiar opublikować ten wiersz.

Dan nigdy nie próbował niczego opublikować. Nie ma siły, żeby nie zdumiał się, gdy otworzy „New Yorkera” i zobaczy wydrukwany swój wiersz Zdziry. Co za wspaniały sposób, żeby zrobić wrażenie na college'ach, do których będzie składał poda­nia. Nie mogła tego nie zrobić. Była mu to winna.

Zerwała się z krzesła i zaczęła krążyć po pokoju Ruby, aż znalazła egzemplarz „New Yorkera” przycięty drzwiami do sza­fy. Przekartkowała go i znalazła nazwisko redaktora zajmujące­go się przysyłanymi tekstami. Napisała list, wpisując nazwisko i adres Dana na zwrotnej kopercie.

audrey idzie do college'u

PRZED BUDYNKIEM WYDZIAŁU LITERATURY ANGIELSKIEJ, COLLEGE W NOWEJ ANGLII, DZIEŃ W KAMPUSIE

Trzypiętrowy budynek z cegły z białymi kolumnami i bluszczem. Zielony trawnik przed nim. Marmurowe schody.

Osiemnastoletnia Audrey, śliczna brunetka w modnej spódnicy i bluzce, w butach na płaskim obcasie, jedzie przez trawnik na kla­sycznym rowerze Schwinn i parkuje na stojaku przy marmurowych schodach. Potem wbiega po schodach do budynku.

WNĘTRZE BUDYNKU WYDZ. LIT ANGIELSKIEJ - BEZ ZMIAN

Wzdłuż długiego korytarza znajdują się małe gabinety. Drzwi do nich są otwarte, w każdym profesor ze swoim studentem omawia ważniejsze kwestie w literaturze.

STUDENT A

- Naprawdę uważam, że lepiej by było, gdyby wieloryb potrafił mó­wić, panie profesorze.

PROFESOR A

- Ale tu nie chodzi o gadającego wieloryba. Chodzi o człowieka, który szuka sensu życia.

STUDENT B

- Tu nie ma interpunkcji. Widzi pan? Nie postawiłem nawet jedne­go przecinka ani kropki.

PROFESOR B

- Ale to nie czyni z tego wiersza. W wierszu jest... cóż, w wierszu jest poezja.

PROFESOR C

- Czy przeczytał pan książkę, o której mówiłem?

STUDENT C

- Tę o wielorybie?

PROFESOR C

- Yhm. I co pan myśli?

STUDENT C

- Cóż, uważam, że lepiej by było, gdyby wieloryb potrafił mówić, panie profesorze.

Czwarty profesor wychodzi na korytarz, rozgląda się po korytarzu i zatrzaskuje drzwi. Audrey biegnie korytarzem, wygląda na wy­kończoną. Puka do drzwi, które profesor dopiero co zatrzasnął.

AUDREY

- Profesorze Weeks! Och, profesorze Weeks!

Profesor otwiera drzwi.

PROFESOR WEEKS

- Spóźniła się pani.

AUDREY

- Tak, ale mam doskonałe usprawiedliwienie.

Profesor czeka, aż Audrey się wytłumaczy. Długa chwila ciszy.

PROFESOR WEEKS

- Tak?

AUDREY

(ledwo łapiąc oddech)

- Och, ale nie mogę panu powiedzieć. To coś niezgodnego z pra­wem.

PROFESOR WEEKS

(marszcząc brwi)

- Niezgodnego z prawem? Czy powinienem wezwać ochronę kampusu?

AUDREY

(kręcąc głową)

- Och, nie. Przynajmniej jeszcze nie. (Podaje mu pracę). Nie mo­głam się zdecydować, o której sztuce Szekspira napisać, więc napi­sałam o wszystkich. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciw temu.

Profesor zakłada okulary do czytania i zaczyna przeglądać pracę. Siada za biurkiem, zaabsorbowany lekturą. Kiedy on czyta, Audrey wychodzi jakby nigdy nic z gabinetu i zamyka za sobą drzwi. Idzie korytarzem do drzwi wyjściowych, wsiada na rower i jedzie przez trawnik.

DZIEDZINIEC COLLEGE'U - BEZ ZMIAN

Ogromny trawnik okolony budynkami z cegły.

Audrey jedzie trawnikiem, patrząc w górę na jesienne liście, za­miast uważać, gdzie jedzie. Wpada na chłopca w bluzie drużyny uniwersyteckiej, który właśnie szedł na trening. Chłopak się prze­wraca.

To Colin Davis.

COLIN

- Auć!

Audrey zsiada z roweru i kuca obok niego.

AUDREY

- Przepraszam. Nic ci nie jest?

COLIN

- Chyba złamałem nogę. (Próbuje się poruszyć). Auć!

AUDREY

- Nie ruszaj się. Zaraz wezwę karetkę.

Grzebie w torebce, żeby znaleźć komórkę. Z torebki wypada pisto­let. Colin patrzy szeroko otwartymi oczami. Audrey podnosi broń i chowa ją do torebki. Otwiera komórkę i wybiera numer pogoto­wia.

S rozkręca imprezę

Serena stwierdziła, że jedyny sposób, by nadrobić fatalne Boże Narodzenie, to zafundować sobie naprawdę nieziemskiego syl­westra, a najlepiej można o to zadbać, urządzając własną impre­zę. Uwielbiała planować imprezy i naprawdę świetnie sobie z tym radziła, ale była już środa i zostało jej tylko trzy i pół dnia, żeby wszystko zorganizować. Z Blair nie było żadnej pomocy. Zamknęła się w pokoju z laptopem, kanonem papierosów i eks­presem do kawy, i postanowiła nie wychodzić, dopóki nie skoń­czy scenariusza. Serena nie lubiła nic robić sama. Do kogo mo­gła zadzwonić? No do kogo, jak nie do dwóch dziewczyn, które tak desperacko chciały stać się jej najlepszymi przyjaciółkami?

- Halo? Kati? Mówi Serena. - Cześć!

- Słuchaj, jest tam Isabel? - Aha.

Pewnie, że była.

- Super. Tak się zastanawiałam, czybyście nie wpadły i nie pomogły mi w planowaniu sylwestra? Postanowiłam urządzić coś w ostatniej chwili i naprawdę chcę, żeby impreza była uda­na, ale mam mało czasu.

Obie dziewczyny zatkało. Potem zaczęły piszczeć.

- O mój Boże! To będzie najlepsza impreza w historii! Nie martw się, zaraz przyjeżdżamy.

I przyjechały.

Serena otworzyła drzwi w aksamitnych czerwonych spodniach od dresu Juicy Couture i obcisłej koszulce z obrazkiem bałwana.

- O mój Boże, ale jesteś opalona! - pisnęła z zachwytu Isa­bel, całując ją w policzek.

- Schudłaś? - dorzuciła Kati, też ją całując.

Zupełnie jakby Serena musiała chudnąć!

Jako dobrze wychowana gospodyni zaprowadziła dziewczy­ny do salonu ogromnego mieszkania, które znajdowało się na Pią­tej Alei i wychodziło na Metropolitan Museum of Art. Jej rodzice wyjechali na wakacje do Ridgfield, a brat z przyjaciółmi z colle­ges siedział w Bostonie. Cale mieszkanie miała więc dla siebie.

Rozłożyła już kilka arkuszy białego papieru na szklanym stoliku do kawy i napisała na nich nagłówki: Miejsce. Alkohol/ Jedzenie. Muzyka /Nagłośnienie. Motyw przewodni/Dekora­cje/Oświetlenie. Zaproszenia. Lista gości. Wręczyła kartki Kati i Isabel.

Widzicie, jaka dobra była w wydawaniu dyspozycji?

- Byłyście w komitecie organizacyjnym imprezy „Buziak w usteczka” w październiku, nie?

Kiwnęły głowami.

- Świetnie. Możecie zamówić tego samego dostawcę jedze­nia i dekoratora, którzy robili tamtą imprezę?

- Jasne! - Isabel rzuciła się po torebkę, żeby wyjąć palmtop.

- I musimy znaleźć fajnego didżeja - pouczyła je Serena.

Kati była zakłopotana.

- 45 nie zagra?

Serena zamrugała. Nie miała pojęcia, jakie plany na sylwe­stra ma Flow, ale nie chciała, żeby uganiał się za nią na jej włas­nej imprezie.

- Nie, jest zajęty, nagrywa nową płytę - zmyśliła na pocze­kaniu. - Didżej i tak jest lepszy. Większa różnorodność.

Obie dziewczyny były zawiedzione.

- Pomyślałam, że mogłybyśmy wykorzystać listę gości z ba­lu Czerń i Biel - ciągnęła Serena, biorąc kolejną garść kartek ze stolika. - Oczywiście możecie dopisać, kogo chcecie.

Isabel zerknęła na listę.

- A przyjdzie chociaż Flow?

Serena zawahała się. Jeżeli powie, że nie, Kati i Isabel pew­nie znowu rozpuszczą plotki - zaręczyny Sereny i Flowa zosta­ły zerwane, i takie tam bla, bla, bla. To mógłby być miły gest, wysłać mu zaproszenie do domu na Malibu, zwłaszcza po tym, jak zostawiła jego papugę w recepcji w kurorcie na St. Barts i odleciała rano w dzień Bożego Narodzenia do Nowego Jorku. Pewnie i tak by nie przyszedł na imprezę.

- Obiecał, że będzie - powiedziała, wskazując nazwisko Flowa na liście.

Nie zastanawiając się. co robi, przekartkowała listę, aż do­szła do litery R i sprawdziła, czy jest Aaron Rose. Aaron nie wróci z St. Barts przed trzydziestym, ale miała nadzieję, że zja­wi się na imprezie. Kiedy go ostatnio widziała, wyglądał na bar­dzo smutnego. Chciała go rozweselić.

- Mam się zająć zaproszeniami? - spytała Kati, wchodząc w rolę organizatorki. Wyciągnęła nokię z czerwonej torby na zakupy od Hervé Chapeliera. - Mogę od razu zadzwonić do dru­karza.

- Dobrze - zgodziła się Serena. - A ty, Isabel, zadzwoń do agencji w sprawie miejsca na imprezę, dobrze? Powiedz im, że potrzebujemy wielkiego poddasza w centrum z dobrym wido­kiem na fajerwerki. Najlepiej z tarasem.

Kiedy wręczała Kati listę gości, zauważyła pierwsze nazwi­sko: Nathaniel Archibald. Do cholery, gdzie ostatnio Nate się podziewał? - zastanawiała się. Musi być na jej przyjęciu. Bez niego sylwester się nie uda.

Nate właśnie otwierał paczkę od Jenny, co nie było prostym zadaniem, ponieważ zawinięto ją w pięciocentymetrową war­stwę pism dla nastolatków i zaklejono taśmą klejącą. Paczka dotarła wczoraj po południu, ale jakoś między zjazdami na snow­boardzie z Cadillav Mountain z Johnem i Ryanem a paleniem haszyszu w jacuzzi u jakiejś dziewczyny na imprezie w Bar Harbor zupełnie o niej zapomniał.

Jedyne czyste bokserki, jakie zostały Nate'owi w szufladzie, to były te, które Jenny kupiła mu w Barneysie. Siedział więc na podłodze w bokserkach z żaglówkami i rozdzierał stronice pism okrywających pudełko od butów, w którym przyszła paczka - właśnie tak, jak to sobie wyobrażała Jenny.

Uniósł wieczko i zajrzał do środka. Zachichotał pod nosem, gdy znalazł pukiel włosów Jenny. Wysłanie mu pukla włosów to coś w stylu Blair, tyle że ona pewnie najpierw spryskałaby je perfumami, a potem włożyła do srebrnego pudełeczka od Tiffany'ego, wykładanego czerwonym aksamitem i z inicjałem Nate'a na wieczku. Nate wyjął program Dziadka do orzechów i przekartkował go. Zamiast powrócić myślami do popołudnia sprzed pięciu dni, kiedy zabrał Jenny na balet i kiedy siedzieli w pierwszym rzędzie na balkonie w New York State Theatre w Lincoln Center i trzymali się za ręce, patrząc na walkę oło­wianych żołnierzyków ze złymi myszami pod zaczarowaną, ogromną choinką, Nate pomyślał o ostatnim razie, kiedy poszedł na ten balet z Blair.

Blair bolał brzuch, więc w czasie przerwy Nate załatwił dla niej tabletkę advilu i wodę perrier od barmana, a potem wyszli na taras zapalić. W końcu zaczęli się całować i spędzili tam cały drugi akt - paląc, całując się i patrząc, jak ludzie przechodzą obok nieczynnej fontanny. Blair miała na sobie płaszcz z wiel­błądziej sierści i kołnierz z norek, do którego Nate lubił przytu­lać twarz i wdychać pomieszany zapach zwierzęcego futra, per­fum Blair i dymu papierosowego.

Na komodzie z drewna klonowego, która stała w sypialni Nate'a w Mount Desert, zadzwoniła komórka. Na sekretarce było już dziewięć telefonów z domowego numeru Jenny, ale Nate jeszcze nie oddzwonił. Lecz tym razem na ekranie rozbłysnął inny numer.

Nate wyszczerzył zęby w uśmiechu. Super! Serena się ode­zwała!

Aha, tak właśnie by się ucieszył każdy facet na jego miejscu.

- Cześć. Co jest?

- Natie? - głos Sereny zadźwięczał poprzez fale radiowe. - Tak się zastanawiałam, kiedy znowu cię zobaczę. Masz zamiar zostać w Maine do końca szkoły?

Nate schylił się i złapał opakowanie jagodowych batoników PopTart z paczki od Jenny. Rozdarł folię zębami, wyciągnął je­den baton i zjadł migiem.

- Chyba zostanę tu jeszcze chwilę. - Chciał odłożyć spotka­nie z Jenny do ostatniej chwili. Albo na zawsze, jeśli to możli­we.

- Ale ja urządzam sylwestra - powiedziała kwaśno Serena. - Kati i Isabel pomagają mi wszystko zorganizować. Mamy obłędny pomysł, najlepszego didżeja i ogromny taras, z którego będzie można oglądać fajerwerki. Wyjdziesz na frajera, jeśli się nie zjawisz, a ja przysięgam, że ci tego nie wybaczę.

Nate zachichotał pod nosem. Impreza zapowiadała się faj­nie. A potem coś mu - się przypomniało.

- Ej, a gdzie jest Blair? Nie siedzicie na St. Bans?

- Wróciłyśmy wcześniej - westchnęła Serena. - Blair jak ostatni kujon pracuje nad swoim podaniem do Yale.

Nate wziął Romea i Julię i przekartkował kartki o pozaginanych rogach. Spojrzał na okładkę - klasyczny wizerunek chłop­ca i dziewczyny w objęciach.

- Ale przyjdzie na imprezę, nie?

- Jasne! - wykrzyknęła Serena. - Aż tak nie zgłupiała.

- Dobra - zgodził się. - Będę.

Serena się rozłączyła. Naprzeciwko niej Kati i Isabel sie­działy na obitej biało - czerwonym perkalem sofie i pracowicie rozmawiały przez komórki, zamawiając dostawców jedzenia i więcej alkoholu, niż ktokolwiek potrzebował, Serena uśmiech­nęła się do siebie. To całkiem ciekawe - Nate powiedział, że przyjdzie, dopiero po tym, jak wspomniała, że Blair też się zja­wi. Miała przeczucie, że to będzie naprawdę ciekawy sylwester.

wielki czas dla udręczonych artystów

Od niemal tygodnia Dan nie zdejmował zaplamionej kawą koszulki i prawie wypełnił cały nowy czarny notesik chorobli­wymi wierszami, które mówiły o tym, że miłość to żałosny żart wymyślony przez Hallmark, by sprzedawać kartki walentynkowe i dać ludziom fałszywe wrażenie, że ich życie ma sens. Teraz właśnie pracował nad kawałkiem pod tytułem Wóz pełen kamie­ni, o chłopaku, który napełnił samochód kamieniami i wjechał nim do rzeki, bo auto przypominało mu byłą dziewczynę, która lubiła jeździć po okolicy i słuchać zakłóceń w radiu samocho­dowym zamiast muzyki.

Jenny zapukała do jego drzwi.

- List do ciebie, panie Pustelniku.

Dan odłożył długopis i otworzył drzwi. Jenny miała na so­bie różowy szlafrok, a na twarzy wąsy z gęstego białego kremu. Podała mu kopertę.

- Co masz na twarzy? - zapytał, biorąc list.

- Depiluję się - powiedziała, odwróciła się i poszła koryta­rzem do łazienki.

Co to znaczy, do cholery? - pomyślał Dan, zamykając drzwi. Najwyraźniej Jenny zdecydowanie za dużo czasu spędzała zamknięta w domu razem z kobiecymi pisemkami, ale to jej się należało. Zdzira.

Dan odwrócił cieniutką białą kopertę i obejrzał adres zwrot­ny. To był list z „New Yorkera”. Pewnie prośba o prenumeratę, skoro jego ojciec już był dożywotnim prenumeratorem. Rozdarł kopertę i wyjął dwie złożone kartki.

Drogi Panie Humphrey.

Dziękuję za przysłany przez Pana do „New Yorkera” wiersz Zdziry Gratuluję! Z przyjemnością informuję, że opu­blikujemy Pana wiersz w naszym walentynkowym wydaniu. Proszę wypełnić dołączony formularz Informacje o pisarzu. abyśmy mogli napisać kilka słów o Panu na naszej stronie o współpracownikach. Prześlemy Panu czek na osiemset do­larów.

Szczęśliwego Nowego Roku!

red. Jani Price

Czy to jakiś żart? - zastanawiał się Dan. Przeczyła! list dwa razy i w końcu opadł na łóżko, trzęsąc się z przerażenia. „New Yorker” rzadko publikuje wiersze nieznanych autorów, a Jani Price słynęła z przysyłania wrednych jednozdaniowych odmów typu: „Próbować zawsze warto!” albo „Przykro mi, Charlie”. Dan przyjrzał się nagłówkowi firmowemu. Wyglą­dał na autentyczny. Przeczytał list jeszcze raz nadal z potwor­nie trzęsącymi się rękoma na myśl, że ktoś obcy - już nie mó­wiąc o kimś tak słynnym w literackim świecie jak Jani Price - czytał jego wiersz.

Im dłużej o tym myślał, tym bardziej wydawało mu się ja­sne, że jedyna osoba, która mogła przesłać ten wiersz do pisma, to Vanessa. Jakby nie dość już narobiła szkód. Co sobie myślała, do cholery... nie, co jej, do cholery, odpieprzyło?

Rzucił list na łóżko i zdjął brudną koszulkę. Najpierw we­źmie gorący prysznic i włoży coś czystego.

Wreszcie!

A potem wybierze się prosto do Brooklynu i objedzie Vanessę z góry na dół. Jak śmie pogwałcać jego prywatność, wy­syłając jego prace, komu zechce, bez pytania go o zdanie? Co ona sobie wyobraża, że niby kim jest? Dobrą wróżką z ogoloną głową i w glanach?

A może złośliwą Dobrą Czarownicą ze wschodu?

Ruby w końcu odzyskała zaginioną kamerę cyfrową Sony. Vanessa siedziała teraz przy komputerze, przegrywała z niej materiał z soplami i wklejała go do nowego filmu, tuż przed kawałkiem z gołębiami siedzącymi w śmieciarce. Usunęła już fragment z Nate'em i Jenny w śniegu. Postanowiła zapomnieć o tym i skupić się na nowym filmie. Za siedzącymi gołębiami z pękającej torby na śmieci wystawała brudna, łysa głowa lalki bez jednego oka. Coś niesamowitego!

W górnym prawym rogu ekranu komputera pojawiło się okienko komunikatora z nową wiadomością. Vanessa kliknęła na nie, mając nadzieję, że to Dan. Może dostał już odpowiedź z „New Yorkera” i odezwał się, żeby jej podziękować, ponie­waż postanowili wydrukować jego wiersz i wszystko jej wyba­czył. Ale to nie był Dan.

KM10001: Jesteś vanessa abrams, robisz filmy?

Łysakotka: może

KM10001: szukam osoby, która nakręciła tych dwoje dzieciaków baraszkujących w parku, praca kamery była niewiarygodna.

Łysakotka: serio? kto tak mówi?

KM10001: ken mogul, zrobiłem Seahorse, może widziałaś, to jak rozmawiam z właściwą osobą?

Łysakotka: tak.

KM10001: super, więc naprawdę chciałbym z tobą pracować, koń­czę właśnie film, który zgłaszam do Cannes, jesteś zainteresowana? Łysakotka: właściwie nadal chodzę do szkoły, ale jasne, jestem zainteresowana.

KM10001: super, możemy się gdzieś spotkać? na przykład dzisiaj? właśnie jestem w nowym jorku.

Łysakotka: będę dziś kręciła wieczorem w central parku koło dzie­siątej, może tam?

KM10001: świetnie, chętnie popatrzę, jak pracujesz, do zobacze­nia.

Łysakotka: na ra

Vanessa wróciła do pracy nad filmem, wiedząc, że najpraw­dopodobniej osoba, z którą właśnie rozmawiała, to ktoś z szkol­nych kolegów Nate'a. Pewnie teraz wyrąbywali dziurę w lodzie na stawie w Central Parku, żeby ją wrzucić do lodowatej wody i utopić z powodu tego linku, który krążył po Internecie. A może to naprawdę był Ken Mogul, reżyser kina niezależnego, jeden z jej idoli? Łatwo ją nabrać. Ale kto wie? Wszystko jest możli­we.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

JAK ZAFUNDOWAĆ SOBIE NAJLEPSZEGO SYLWESTRA W ŻYCIU

Dwie krótkie rady:

1) Trzymajcie się mnie. Wiem, gdzie coś się dzieje.

2) Całujcie ludzi. Dziś o północy przychodzi czas, kiedy jedyny raz w roku można całować całkowicie przypadkowe osoby i wcale się z tego nie tłumaczyć. Więc korzystajcie z okazji!

Wasze e - maile

P: Droga Plotkaro!

Dobra, zwykle nie zajmuję się plotkami, ale myślę, że po­winnam to powiedzieć, skoro nadal siedzę tutaj na St. Barts. M, ten chłopak, z którym kręciła B, kojarzysz? Po tym jak B wyjechała, zaczął spotykać się z Francuzką, która uczy jaz­dy na nartach wodnych i spędzają razem mnóstwo czasu.

groszek

O: Drogi groszku!

Dzięki za informacje. Przykro mi, że ugrzęzłaś tam, zamiast być tutaj. A przy okazji: powinnaś więcej plotkować. Od tego skóra nabiera blasku.

P

Na celowniku

A chodzi na spacery z bokserem wzdłuż Park Avenue. Najwyraź­niej wrócił już z St. Barts, chociaż M został. Flow dziś z samego rana wskakuje do samolotu z LA do Nowego Jorku na lotnisko Kennedy'ego. Serio? B wynurza się z pokoju, żeby kupić super - mocny lakier do włosów Frederica Fekkaia w drogerii Zitomer na Madison. Najpewniej planuje jakąś zwariowaną fryzurę na dzisiej­szy wieczór. Nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć was wszystkich!

JEDYNA IMPREZA, NA KTÓRĄ WARTO IŚĆ

Jeżeli nie dostaliście jeszcze czegoś takiego, to lepiej od razu wy­jeżdżajcie z miasta:

Nie bądź frajerem!

Przyjdź i świętuj Nowy Rok razem ze mną!

Motyw: szalona noc w raju.

Gdzie? Lodowy Zamek, West, Dziewiętnasta.

Kiedy? Niedziela wieczór, ech... od 21.00 do...

Co zabrać? Siebie i swoich przyjaciół, tylu, ilu zmieści się do windy.

Do zobaczenia na miejscu!

Serena

NASZE ŻYCIE JEST LEPSZE OD FILMU

Gdyby nasze życie było kiepskim filmem dla nastolatków, to za­prosilibyśmy członków komisji rekrutacyjnych z college'ów, do któ­rych staramy się dostać, i zadbalibyśmy, żeby dobrze się bawili i nas przyjęli. Ale nasze życie jest lepsze od filmów, więc nie musi­my popadać w takie skrajności, prawda?

Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, kogo pocałuję o północy!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

wielka ucieczka J

Jenny ogoliła nogi, wydepilowała się, wyregulowała brwi, zrobiła peeling, nawilżyła całe ciało, wypolerowała paznokcie, wymodelowała włosy i nałożyła delikatny makijaż w odcieniach złota i brązu zgodnie z tabelą, którą zostawiła sobie z pisma „Allure”. Potem włożyła stringi i te same czarne aksamitne spodnie, która miała na sobie tamtego specjalnego dnia w par­ku. Do tego obcisły czarny sweter w serek ze złotą nitką. Wy­glądał kwasiarsko na wieszaku, ale wspaniale na niej.

Przynajmniej zdaniem Jenny.

Jeszcze turkusowy wisiorek od Nate'a i buty w szpic na wysokim obcasie, w których źle się chodziło, ale co z tego? O szóstej była gotowa. Przez ostatnie dwie i pół godziny próbo­wała dobrze się bawić, oglądając powtórki Osbourne'ów i po­woli pochłaniając całą torbę chrupek o smaku serowym. Przez cały czas trzymała komórkę w kolorze błękitny metallic na ko­lanach. Dochodziło wpół do ósmej, trwał sylwestrowy wieczór, a Nate jeszcze nie zadzwonił.

Jenny tak była zajęta przygotowaniami i czekaniem na tele­fon Nate'a, że nie zauważyła, co robi jej rodzina. Wyłączyła telewizor i ruszyła ciężko korytarzem.

Drzwi do pokoju Dana były uchylone, więc pchnęła je moc­niej. Komputer stał wyłączony, w popielniczce nie było zapalo­nego papierosa.

- Dan! - zawołała, ale nikt jej nie odpowiedział.

Zrobiła w tył zwrot i pobiegła do gabinetu ojca. Drzwi były otwarte. Pusto.

- Tato!

Znowu żadnej odpowiedzi.

Zwykle w sylwestra Rufus szedł ze swoimi kumplami na całonocny maraton czytania poezji w kafejce w Greenwich Vil­lage. Wyglądało na to, że już wyszedł.

Jenny przycisnęła kilka klawiszy na komórce i telefon na­tychmiast wybrał numer do Nate'a. Odezwała się automatyczna sekretarka. Znowu.

- Jeżeli próbujesz połączyć się z... - zaczął nagrany kobie­cy głos.

- Nate'em - odezwał się Nate.

- Proszę, naciśnij jeden i zostaw wiadomość albo poczekaj na sygnał - dokończył kobiecy głos.

- To znowu ja - zaćwierkała Jenny, próbując mówić radośnie. - Podejrzewam, że ugrzęzłeś w korku. Ja chyba po prostu pojadę teraz na imprezę do Sereny. Może wezmę taksówkę, żeby zatrzymać się koło ciebie i sprawdzić, czy jesteś. W każdym razie mam nadzieję, że spotkamy się przed północą! Dobra. Ca­łuję. Cześć.

Rozłączyła się i wróciła do swojego pokoju po torbę i płaszcz. Co z tego, że oficjalnie ma szlaban? Rufus i Dan zo­stawili ją samą w domu.

Czego spodziewali się po księżniczce, która zbyt długo sie­działa zamknięta w wieży?

Nate zastanawiał się, czy nie zaczekać z paleniem, dopóki nie dotrze na imprezę, bo wiedział, że Blair woli. kiedy nie jest najarany. Ale dajcie spokój, w końcu to sylwester.

- Masz - powiedział Jeremy, podając Nate'owi ogromnego skręta, którego właśnie przypalił. Nate, Jeremy i Anthony sku­pili się pod pomnikiem Gandhiego przy Union Square. Niedale­ko ktoś puścił Yesterday.

- Zaciągnij się porządnie - doradził Jeremy. - A potem zbie­rajmy się na tę cholerną imprezę. Tutaj można sobie tyłek od­mrozić.

Nate włożył skręta w usta, zaciągnął się i zamknął oczy. Nie ma nic lepszego niż porządny towar w mroźną noc. Podał skręta Charliemu, przytrzymując dym w płucach chwilę dłużej.

- A jeśli impreza będzie do bani? - zapytał Charlie, nim wziął dymka.

Nate przypomniał sobie, co Serena mówiła o Blair zamyka­jącej się w swoim pokoju przez cały tydzień, żeby pracować nad podaniem do Yale. Zawsze kiedy Blair spędzała dłuższy czas na nauce, robiła się potem strasznie napalona.

- Gościu - powiedział, wydmuchując w powietrze chmurkę dymu, tuż koło głowy Gandhiego. - Uwierz mi, będzie w porzo.

N nadal nosi serce B w swoim rękawie

Zostaw to Serenie, a wywinduje standard każdej imprezy. Wystarczyły dwie minuty na poddaszu w Chelsea, które wyna­jęła na sylwestra, by zorientować się, że to zdecydowanie naj­lepsza impreza w historii. Pochodnie tliły się w kątach, parkiet do tańca by! zrobiony z prawdziwej trawy. Barmani nosili slipki robione na szydełku, a didżejem był popularny ostatnio gość z Is­landii. Na jednym końcu poddasza znajdowały się trzy pokoje z kanapami z białej skóry i wannami, gdyby ktoś potrzebował prywatności albo po prostu chciał się wykąpać. Z olbrzymiego tarasu z widokiem na miasto na wszystkie trzy strony można było oglądać fajerwerki.

Blair od powrotu z St. Barts nie spala więcej niż kilka go­dzin i praktycznie nie wychodziła z domu. Żyła na kawie espres­so, adrenalinie, papierosach i determinacji. Jej scenariusz musi zadziałać, czuła to - dzięki niemu dostanie się na Yale!

Ale nawet najwięksi pisarze potrzebują przerwy.

Zjawiła się w superminispódniczce z fioletowego zamszu od Diora, czarnej satynowej koszulce od Chloé i w czarnych kabaretkach. Włosy związała na samym czubku w ekstrawysoki koński ogon w stylu lat sześćdziesiątych. Miała sztuczne rzęsy i srebrną szminkę na ustach. Do tego włożyła nowiutkie botki do kostek z czarnego zamszu na dziesięciocentymetrowych szpilcach od Christiana Louboutina, które ojciec przysłał jej na Gwiazdkę z Francji. Dołożył do tego kartkę: Wesołych świąt, misiaczku. Uwaga: nie noś ich sama, bez opieki! Ale Blair nie posłuchała rady - przyszła w nich sama.

Nie musiała długo szukać Sereny. Była jedyną dziewczyną z różowymi pasemkami we włosach, która tańczyła boso w wią­zanym staniku od bikini Missoni, w króciutkich aksamitnych czarnych szortach i długich kolczykach z diamentami. Didżej podkręcił głośność. Od muzyki ściany drżały.

- Cycki mnie bolą! - wrzasnęła Serena do Blair, nie przery­wając tańca.

- Mózg mnie boli! - odkrzyknęła Blair.

Zanim będzie choćby mogła pomyśleć o tańcu czy rozmo­wie z kimkolwiek, potrzebowała mocnego drinka.

Albo trzech.

- Dopiero co widziałam Nate'a! - krzyknęła Serena, wska­zując gdzieś w tłum. - Szukał cię!

Jasne.

Blair minęła Serenę i przepchnęła się przez tłum do baru. Zasłużyła sobie, żeby się upić. Prawie skończyła swój scena­riusz - ma wszystko, prócz zakończenia - i wiedziała niemal na pewno, że jest niezły. W dodatku był pieprzony sylwester i jeśli Nate chciał z nią rozmawiać, to musiała wcześniej wypić przy­najmniej jednego drinka.

Kati i Isabel przy barze czekały na swoje cosmo.

- Cześć, Blair! - zagruchały zgodnym chórkiem.

Obie miały na sobie długie czarne sukienki bez pleców, do­kładnie takie, jakie Blair i Serena miały na balu Czerń i Biel.

- Serena mówiła, ze pracujesz nad podaniem do Yale - powiedziała Kati, sącząc cosmo. - A przecież mamy jeszcze mie­siąc na złożenie podań.

Blair spiorunowała wzrokiem barmana za to, że tak długo każe jej czekać.

- Po prostu chcę, żeby było idealne.

- I na pewno będzie - zapewnił ją znajomy głos.

Blair obróciła się gwałtownie i zobaczyła Nate'a - swojego mężczyznę - stojącego tuż obok w zielonym kaszmirowym swe­trze w serek, który podarowała mu zeszłej Wielkanocy. Zanim go zapakowała, zaszyła w rękawie małe złote serduszko, żeby Nate zawsze je nosił. Zastanawiała się, że czy serduszko nadal lam jest.

Kati i Isabel zostawiły ich samych. Chyłkiem oddaliły się do grupy dziewczyn, które szeptały między sobą.

- Podobno straciła z Milesem na St. Bans - powiedziała Tina Ford.

- Dlatego wróciła wcześniej - dodała Rain Hoffstetter. - Żeby wziąć od ginekologa pigułkę „dzień po”.

- Ktoś widział Flowa? - zapytała Kati.

- Serena obiecała, że się zjawi - westchnęła Isabel.

Nicki Button pokręciła głową z miną osoby wszystkowie­dzącej.

- Słyszałam, że Flow zerwał z Sereną, ponieważ nie chce już brać, a ona jest totalnie uzależniona.

- Więc gdzie twój przedszkolak? - zapytała Blair, wyciąga­jąc merita ultralight z paczki w torebce i czekając, aż Nate jej zapali.

Nate uśmiechnął się szeroko. To dobry początek. Przynaj­mniej odezwała się do niego.

- Zerwaliśmy - powiedział po prostu.

Zerwali? Ciekawe kiedy...

Barman w końcu zjawił się w swoich skąpych szydełkowych slipkach i Nate uderzył dłonią w bar.

- Ketel one z tonikiem oraz jack z colą i mnóstwem lodu - zamówił dla nich obojga.

Blair uwielbiała to, że Nate bez pytania wiedział, co ona chce, ale udawała, że niczego nie zauważyła. Paliła papierosa i patrzyła, jak tańczący uderzają się tyłkami.

- Jak święta? - zapytał Nate, ostrożnie podając jej zbyt peł­ny kieliszek wódki z tonikiem.

Nie najlepszy początek rozmowy.

Blair łyknęła solidnie, a potem zaciągnęła się papierosem.

- Do dupy.

Nate widział, że nie chce o tym mówić.

- Nieważne - rzucił. - Już za sześć miesięcy koniec szkoły.

Spojrzeli po sobie z przerażeniem.

- Sześć miesięcy - powtórzyła Blair, upijając kolejny łyk.

- To zdecydowanie zbyt dużo - stwierdził Nate, kończąc za nią myśl.

Blair prawie pozwoliła sobie na uśmiech. To kolejna rzecz, którą uwielbiała w Nacie: zawsze dokładnie wiedział, co ona myśli.

- To szaleństwo - ciągnął Nate, zachęcony drgnieniem jej ust. - W przyszłym roku o tej porze będziemy bawić się z nowy­mi znajomymi, których poznamy w college'u. Z ludźmi, o któ­rych istnieniu jeszcze nie wiemy.

Blair zagryzła słomkę, patrząc, jak Serena zderza się tył­kiem z dwoma ciemnowłosymi facetami koło dwudziestki, w po­dobnych granatowych marynarskich mundurach. Ci dwaj wy­glądali jak bliźniacy.

- Kiedy dostanę się do Yale, nigdy nie wrócę.

Nate uśmiechnął się. Uwielbiał to. że Blair zawsze zakłada­ła, że pójdzie do Yale.

- Będę w takim razie musiał jeździć do ciebie w odwiedzi­ny.

Blair czuła, że wódka uderza jej do głowy. Widziała, że Nate próbuje rozmawiać z nią, jakby nigdy nic się nie stało, jakby nie rzucił jej dla jakiejś gówniary i jakby nie unikali się przez kilka tygodni - To było trochę irytujące, ale też wspaniałe, jak ten ka­wałek w jej scenariuszu, kiedy Audrey zdaje sobie sprawę, że Colin byt dla niej równie okropny, jak ona dla niego, i postana­wia pokochać go za to jeszcze bardziej. Blair wzięła głęboki wdech i skończyła drinka. Zapomniała, jak zielone były oczy Nate'a.

Charlie Dren podszedł do nich i przybił z Nate'em piątkę.

- Witaj w mieście, facet. Widziałem twój tyłek w sieci. Nie­zła robota!

Świetne wyczucie czasu.

- Dzięki. - Nate próbował zachować spokój. - Do zobacze­nia później - dorzucił, dając Charliemu do zrozumienia, że nie chce teraz rozmawiać.

Charlie zniknął, a Blair włożyła do ust następnego papiero­sa.

- Co on miał na myśli?

Nate wyjął zapalniczkę Zippo i zapalił jej papierosa. Skoro Blair nie słyszała o stronie z nim i Jenny, chociaż wszyscy o niej mówili, to zdecydowanie wolał, żeby tak zostało.

- Nic - odpowiedział.

Pukiel włosów opadł mu na czoło i Blair odgarnęła go. Uśmiechnęli się do siebie.

Prawie jak za starych dobrych czasów.

Prawie.

A znajduje odmianę

Chwilę po dziesiątej zaginiony przybrany brat Blair, Aaron, wysiadł z windy w chmurze dymu z ziołowego papierosa. Miał na sobie jedną z wielu swoich czarnych koszulek z hasłem ZA­LEGALIZOWAĆ KONOPIE. Wygląda! zaskakująco blado jak na kogoś, kto dopiero co spędził tydzień na St. Baits.

W gęstym tłumie pijących, palących oraz spoconych tance­rzy od razu dostrzegł Blair i Nate'a, którzy rozmawiali przy ba­rze, nie odrywając od siebie oczu. Serce zabiło mu mocniej. Blair wyglądała całkiem inaczej niż na St. Barts. Jaśniała.

Chciał podejść, przeprosić ją i wyjaśnić swoje idiotyczne zachowanie w willi, ale potem wpadł na lepszy pomysł. To była impreza, wszyscy mieli się dobrze bawić. Może zaczekać do jutra, jeśli Blair nie będzie miała zbyt dużego kaca.

Serena wyśledziła z parkietu dredy Aarona. Zbliżyła się ta­necznym krokiem, potrząsając włosami z różowymi pasemka­mi, lśniąc pomalowanymi na srebrno paznokciami u nóg. Za­rzuciła mu ramiona na szyję i przycisnęła rozpalony policzek do jego ucha.

- Tak się cieszę, że przyszedłeś! - powiedziała, jakby na­prawdę tak uważała.

- Ja też - odparł z szerokim uśmiechem i pomyślał, że może rzeczywiście tak uważa.

- Gdzie jest Miles? Nie przyszedł z tobą?

Aaron pokręcił głową.

- Nadal siedzi na St. Barts. Chyba kogoś poznał.

Serena zachichotała.

- O, serio?

Aaron schował ręce do kieszeni bojówek i zerknął w stronę Blair i Nate'a.

Serena podążyła za jego wzrokiem. Dlaczego Aaron zawsze gapił się na Blair z takim smutnym, strasznie smutnym wyra­zem twarzy?

- Świetnie, że znowu są razem, nie? - Miała nadzieję, że Aaron przytaknie.

Aaron kiwnął głową. Nie mógł mieć Blair, a teraz wydawała się szczęśliwa.

- Aha - powiedział. - Racja.

Serena wzięła go pod ramię i poprowadziła w stronę parkie­tu.

- Chodź! - krzyknęła. - Zatańczymy!

Pachniała drzewem sandałowym i paczulą. Bez butów była dokładnie takiego samego wzrostu co on. Wow! Ona jest na­prawdę prześliczna! - zachwycił się, gdy Serena uniosła gibkie, złote ramiona nad głowę i obróciła się, sprawiając, że jej włosy z różowymi pasemkami rozsypały się we wszystkie strony.

Może i wyglądał nieco blado, gdy się zjawił, ale chyba ko­muś się kroi naprawdę bardzo szczęśliwy Nowy Rok.

tylko w nowym jorku

Vanessa nie przepadała za ideą całowania mnóstwa pijanych ludzi, których zbytnio nie lubiła, i krzyczenia „Szczęśliwego Nowego Roku!” Dla niej to był prawdziwy koszmar. Zamiast iść na imprezę do Sereny, spakowała sprzęt, ubrała się ciepło i pojechała metrem do Central Parku. Wszyscy z „towarzystwa” są na przyjęciu Sereny, więc może warto zobaczyć, co robią pozostali? Na dworze było minus sześć stopni i temperatura cią­gle spadała. Nie można chyba znaleźć większych dziwaków niż ludzie, którzy biorą udział w corocznym biegu o północy po zmarzniętym parku. To idealne zakończenie do jej filmowego wypracowania o Nowym Jorku.

Zaczęła filmować zawodników, którzy zjawili się na starcie przy wejściu do parku w pobliżu jeziorka przy Osiemdziesiątej Dziewiątej. Zaczął padać śnieg i trudno było upilnować, żeby nie prószyło do obiektywu i żeby światło było dobre, ale park wyglądał pięknie pod cieniutką powłoką świeżego śniegu, a bie­gacze byli kompletnie szurnięci. To będzie jeszcze lepsze od gło­wy lalki w śmieciarce.

- Czy to pana pierwszy bieg, czy biega pan tak co roku? - zapytała Vanessa wychudzonego faceta ubranego tylko w spoden­ki z obciętych dżinsów i buty do kosza, bez skarpetek. Zrobiła najazd na jego chudą, zapadniętą klatkę piersiową, spodziewając się gęsiej skórki. Ale facet jej nie miał, co było przerażające.

- Pierwszy raz?! - wykrzyknął, zaczesując siwe włosy w ku­cyk i szczerząc do Vanessy żółte od tytoniu zęby. - Czy ja wy­glądam na dziewicę?

Fuj!

Vanessa cieszyła się, że chowa twarz za kamerą.

- No dobra - powiedziała, wycofując się. - Powodzenia.

Wpadła prosto na kobietę około siedemdziesiątki w płasz­czu i nausznikach z norek oraz w trampkach od Chanel. Prowa­dziła białego pudla, też w kurteczce z norek.

- Ej. a to kto?! - zawołała Vanessa, przykucając koło psa.

- Uwielbiamy biegać po śniegu. - Starsza pani uśmiechnęła się wesoło. Pomarszczone usta miała mocno pomalowane po­marańczową szminką. Siwe włosy upięła we francuski kok, a na policzkach miała pomarańczowy róż. - Moje dzieci dorosły, a mąż pojechał grać do Nicei, więc Aniołek i ja postawiliśmy trochę się zabawić.

- Ja też - powiedziała Vanessa, chociaż rzecz jasna nie mia­ła dzieci, męża ani nawet psa. Uśmiechnęła się porozumiewaw­czo do kobiety. - Prawdziwy odjazd, nie?

Kobieta wyjęła coś z zielonej torebki od Hermesa Kelly, a Vanessa zrobiła zbliżenie na małe gumowe buciki.

- Żeby mu się śnieg nie zbierał na poduszkach łap - wyjaś­niła kobieta, pochylając się i zapinając psu buły na rzepy.

- A jakie są stylowe - dodała Vanessa.

Teraz już wiedziała, co ludzie mają na myśli, kiedy mówią „tylko w Nowym Jorku”. Tylko w Nowym Jorku można spo­tkać kobietę z pudlem - oboje w norkach, biegną w wyścigu o północy z dziwakiem w krótkich spodenkach. Teraz miała już tytuł do swojego filmu: Tylko w Nowym Jorku. Genialne, nawet jeśli to tylko jej zdanie.

Aniołek już w bulach biegał w kółko, popisując się.

- Dobry piesek! - zawołała Vanessa, powoli wodząc za nim kamerą.

Tak była oczarowana pudłem, że nawet nie zauważyła swo­jego idola Kena Mogula, który usiadł na pobliskiej ławce i za­czął ją obserwować.

Dan szukał Vanessy od kilku godzin. Najpierw pojechał do jej mieszkania. Czternaście razy zadzwonił dzwonkiem z dołu i wrzeszczał pod jej oknami, zanim się poddał. Potem zszedł do Five and Dime, speluny w Williamsburgu, gdzie grywała kapela Ruby, SugarDaddy. Ruby była zajęta, miała próbę, ale powie­działa Danowi, że Vanessa wspomniała coś o filmowaniu wa­riatów w parku o północy.

Bardzo przydatna informacja. Jakby każdy park w tym mie­ście nie był pełny wariatów.

Najpierw poszedł do parku przy Madison Square, gdzie Va­nessa kręciła scenę z Wojny i pokoju. Ale poza kilkoma ludźmi z psami i mężczyzną śpiącym na ławce z papierową torbą na głowie, w parku było spokojnie. Potem zajrzał do parku przy Washington Square, gdzie pełno było zbuntowanych skate'ów i studentów, którzy odpalali nielegalne fajerwerki. W końcu wró­cił do centrum, do Central Parku, gdzie włóczył się bez celu i przeklinał Vanesse za to, że nie uznaje komórek. Okrążył je­ziorko, patrząc na pływające kry. Zastanawiał się, gdzie podzia­ły się kaczki. A potem zauważył tłum zbierający się przy wej­ściu od Osiemdziesiątej Dziewiątej. A przez tłum, zagadując ludzi i patrząc na nich przez kamerę, przepychała się blada dziewczyna w czarnym płaszczu, czarnej czapce i czarnych glanach.

Dan podszedł do szerokich stopni prowadzących nad jezior­ko i usiadł na ławce obok faceta koło trzydziestki, piegowatego, o kręconych rudych włosach, który miał na sobie szarą narciar­ską kurtkę z kapturem obszytym filtrem, wyglądającą na dość drogą. Facet przysiadł na dłoniach, bo nie miał rękawiczek, i naj­wyraźniej bacznie obserwował Vanessę.

- Widzisz, jak łapie ludzi, zanim do nich podejdzie i zagad­nie? - zapytał Dana i wskazał Vanessę. - Jakby poznawała tę część ich samych, której nawet oni nie znają.

Dan kiwnął głową. A właściwie kim, do cholery, był ten fa­cet?

- Cudownie wtapia się w tło, stoi całkiem nieruchomo i po­zwala robić ludziom, co chcą. Jest piękna.

Dan odwrócił się i spiorunował faceta wzrokiem. Miał ocho­tę mu przywalić.

Facet wyciągnął dłoń.

- Ej, jestem Ken Mogul, reżyser - przedstawił się. - Też siedzisz w biznesie filmowym?

Dan pokręcił głową.

- Nie. - Jego oddech uleciał w powietrze w postaci białego dymu. - Jestem poetą.

Obaj patrzyli, jak Vanessa pochyla się nad pudlem w kurtce z norek i manipuluje przy obiektywie. Miała tyle wdzięku za kamerą, że trudno było uwierzyć, by nakręcony materiał wyko­rzystała do czegoś złego. Pomyślał, że może Jenny ma rację, nie wierząc w winę Vanessy. Może jakimś cudem film po prostu wpadł w nieodpowiednie ręce.

- Publikowałeś już coś? - zapytał go Ken Mogul.

- Jeszcze nie. - Dan uśmiechnął się do siebie. - Ale w przy­szłym miesiącu mój wiersz będzie w „New Yorkerze” - dodał z dumą.

ona nie chce tego, co ma

Dochodziła prawie jedenasta, gdy Jenny zjawiła się na im­prezie u Sereny. Jej zbyt przyjacielski taksówkarz utknął w kor­ku przy Times Square - każdy wie, że trzeba unikać tego miej­sca w sylwestra, bo roi się od zalanych turystów i robi się tam kompletny koszmar. Więc Jenny wysiadła i poszła piechotą. Czuła się taka dojrzała i wyluzowana, sama w nocy, w mieście - szła na imprezę, żeby wreszcie zobaczyć swojego chłopaka, miłość swojego życia.

Kiedy wysiadła z windy na poddaszu, rozpięła płaszcz i po­dała go szatniarce. Jej ogromne piersi wyskoczyły w czarno - złotym sweterku wprost do pokoju.

Kilku chłopaków natychmiast rozpoznało drobną brunetkę o kręconych włosach z linku w sieci, który okazał się hitem tych ferii. Przerwali zabawę i zaczęli bić brawo.

- Ej, chodź tu i pokaż mi swoje stringi! - krzyknął pijacko któryś chłopak w staroświeckim cylindrze.

- Chcesz wskoczyć do mojego płaszcza?! - wrzasnął inny.

Jenny zamarła w drzwiach, ścisnęła torebkę i czuła się do­kładnie jak Klara, kiedy otoczyły ją złe myszy. Desperacko za­częła rozglądać się za Nate'em.

Gdzie, och, gdzie jest jej Książę?

Na drugim końcu pomieszczenia przy barze stał chłopak o falujących złocistobrązowych włosach z dziewczyną o ciem­nych włosach sięgających do połowy pleców. Rozmawiali, pa­trząc sobie w oczy i stojąc tak blisko, że równie dobrze mogliby się całować. Jakby zapomnieli, że na imprezie jest mnóstwo lu­dzi, zbyt byli pochłonięci swoją miłością.

Chłopcy nadal klaskali i pokrzykiwali na Jenny, kiedy złotowło­sy chłopak i ciemnowłosa dziewczyna odwrócili się w jej stronę.

Jenny natychmiast zrozumiała.

Nate nie był w niej zakochany, bo nigdy nie przestał kochać Blair. A ponieważ okłamywał ją i udawał, że jest zakochany, nie okazał się nawet przyzwoitym chłopakiem, choć za takiego mieli go Vanessa i Dan. Nate nie był jej Księciem, tylko jeszcze jedną złą myszą.

- Nate! - jęknęła; głos uwiązł jej w gardle. Chybotliwym krokiem podeszła do baru, szarpnęła turkusowy wisiorek i cis­nęła nim w Nate'a z całej siły.

- Jennifer, przepraszam... - Nate zaczął się jąkać, ale w jego oczach nie było żalu, a Jenny nie chciała słuchać. Blair spiorunowała ją wzrokiem, lecz to też jej nie przeszkadzało.

- Pieprz się - szepnęła.

Gorące łzy płynęły jej po policzkach. Odwróciła się. żeby znaleźć łazienkę, gdzie mogłaby przemyć twarz zimną wodą i potem wyjść z imprezy z godnością.

Nate pochylił się i schował wisiorek do kieszeni. Wyglądał na zmęczonego i był taki niezdarny. Blair włożyła do ust kolej­nego papierosa i potarła zapałką o draskę. Pocierała tak kilka razy bez skutku, aż w końcu odrzuciła zapałkę z pełnym irytacji westchnieniem.

Nate otworzył zapalniczkę i podał jej ogień, ale Blair go zig­norowała.

- Co jest? - zapytał, chociaż dobrze wiedział.

Blair zmrużyła oczy. W ustach nadal trzymała niezapalonego papierosa. Nie był jej mężczyzną. To tylko jej eks. A na świe­cie czeka tyle obiecujących młodych gwiazd - czego ona od niego chciała?

- Jesteś kolejnym powodem, dla którego nie mogę docze­kać się wyjazdu do college'u.

- Chciałem tylko dać ci ogień - odparł Nate słabo.

- Dobra.

Zapalił jej papierosa. Blair zaciągnęła się mocno. Wydmuch­nęła dym prosto w jego twarz.

- A teraz odpieprz się.

Nate zmarszczył brwi. Zamknął zapalniczkę, gasząc pło­mień. Blair zawsze przesadzała. Ludzie wokół zaczęli odliczać: Dziesięć! Dziewięć! Osiem!

- Blair? - Nate zrobił krok. Musieli tylko pocałować się i wszystko wróci do normy. Jak za starych dobrych czasów.

Ale Blair już zniknęła, rzucając zapalonego papierosa Nate'owi na stopy. Ciemny kucyk kołysał się między jej łopatka­mi, gdy ruszyła w stronę przesuwanych szklanych drzwi prowa­dzących na taras. Dochodziła północ i miała lepsze rzeczy do roboty niż całowanie kolejnego frajera.

S dostaje serenadę

Serena tańczyła tak ostro, że czuła się, jakby przebiegła maraton. W ustach jej zaschło, nogi ją bolały, a ręce opadły bez­władnie. Ktoś wypluł drinka prosto w jej włosy, ale miała to gdzieś. Obok jej tyłka kołysał się zgrabny tyłeczek, ubrany w zielone wojskowe spodnie, który należał do bardzo milusiego chłopaka z krótkimi ciemnymi dredami.

- Siedem! Sześć! Pięć!

Aaron złapał Serenę za rękę.

- Chodźmy na taras! - wrzasnął, ciągnąc ją w stronę szkla­nych drzwi.

- Serena! - ktoś krzyknął, zatrzymując ich w pól kroku.

Serena się odwróciła W jej niebieskich oczach malowało się niedowierzanie. Flow! Wysiadł z windy w zamszowym jasnobrązowym płaszczu i niósł futerał na gitarę. Oczy miał podkrążone, kręcone ciemne włosy z jednej strony trochę mu oklapły po długim locie z LA, ale nadał wygląda! prześlicznie. Dziewczyny na impre­zie zamarły i zaczęły się gapić. Podobnie większość facetów.

- Cześć. - Serena uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

Flow oddychał nią jak świeżym powietrzem. W bikini, ską­pych szortach i boso wyglądała jak bogini z jego najdzikszych snów. Przyklęknął i otworzył futerał.

- Po drodze napisałem piosenkę dla ciebie.

Serena puściła dłoń Aarona i splotła ręce na piersi. Nie chcia­ła być niegrzeczna, ale kiedy w końcu Flow sobie odpuści i wróci do domu?

Aaron zgarbił się obok niej i schował ręce do kieszeni. Chęt­nie posłucha Flowa. Tak samo jak pozostali goście.

- Nazywa się Moja słodka dziewczyna - mruknął cicho Flow. Przewiesił sobie gitarę przez ramię, zacisnął powieki i za­czął śpiewać.

Skradłaś mi serce, a ja za to płacę.

Zostawiłaś bez niczego, a ja grunt tracę.

Moja miłość jest słodka, w twych dłoniach się stopiła,

Gdybyś jej spróbowała, nigdy byś nie zwątpiła.

Fuj! Ale pamiętajcie, on był naprawdę przystojny.

To pewnie najgorsza piosenka, jaka kiedykolwiek powstała, ale goście nadal tłoczyli się wokół, oczarowani muzyką i urodą Flowa. Wszystkie dziewczyny miały nadzieję, że je zauważy i za­improwizuje piosenkę dla nich, faceci myśleli, że gdyby pokręcili się z Flowem, to na pewno tej nocy by im się poszczęściło.

Serenę kusiło, by wrzucić dolara do futerału gitary, ale wy­starczy, że złamała Flowowi serce, nie musiała go jeszcze upo­karzać.

- Chodź - szepnęła do Aarona, wycofując się z tłumu i szar­piąc go za rękę. - Wyjdźmy na taras.

Blair nic była zaskoczona, gdy Chuck Bass znalazł ją na ta­rasie. Zajadała ze złością oliwki, paliła papierosy, popijała veuve clicquot i odmrażała sobie tyłek. Właśnie dochodziła północ i Chuck szukał kogoś, kto zrobi mu usta - usta, gdy zaczną strze­lać fajerwerki.

- Szczęśliwego Nowego Roku! - Podszedł do Blair i poca­łował ją w usta. Miała w buzi pestkę od oliwki, ale jemu to nie przeszkadzało.

Blair wypluła pestkę na ziemię.

- Oby był taki.

Chuck powoli zjechał dłonią z jej pleców na pupę.

- Wiesz, jak najlepiej świętować Nowy Rok?

Odsunęła się i wskazała przez szklane drzwi na Kati i Isa­bel, które stały na małym stoliku i odliczały sekundy do półno­cy.

- Te dwie zawsze na ciebie leciały - stwierdziła, próbując zachować powagę. - Jeżeli chcesz z kimś świętować Nowy Rok, to czemu nie z nimi?

Chuck uśmiechnął się szeroko.

- Serio?

Kiwnęła głową.

- Śmiało. Ja... - Ale nim skończyła zdanie. Chuck już wpadł do środka i objął obie dziewczyny.

- Cztery! Trzy! Dwa!

V i D mają własne przedstawienie

Mróz był spory. Za kwadrans północ zawodnicy ruszyli po­woli trasą wokół parku. Vanessa biegła obok nich z kamerą, pró­bując uchwycić mieszaninę determinacji, bólu i uniesienia na ich twarzach. Koniec starego roku i początek nowego - może to nawet początek nowej ery!

Biegli powoli i nadążała za nimi bez trudu, ale zostawiła torbę ze sprzętem w śniegu i obcierały ją buty, więc postanowiła wrócić do mety, żeby złapać zawodników na finiszu.

Dan i Ken Mogul nadal czekali na ławce.

- Nominowano mnie kilka razy - mówił Ken - ale nigdy żadnej nagrody nie zdobyłem. Może praca z Vanessą to zmieni. - Prowadził swój monolog od chwili, gdy Dan usiadł obok nie­go.

Danowi to nie przeszkadzało. Siedział z otwartym notatni­kiem na kolanach i wpatrywał się w poświatę wokół latarni roz­praszającą się w śniegu. Szukał właściwych słów, aby opisać płatki lecące w świetle tak wolno, że chyba wcale nie spadały na ziemię.

Nagle w kręgu światła pojawiła się Vanessa z policzkami zaróżowionymi od biegu. Jej wielkie brązowe oczy błyszczały. Uśmiechnęła się, patrząc na śmieszny obrazek: Dan z jakimś starszym gościem w eleganckiej kurtce narciarskiej siedzą ra­zem na ławce z kilkucentymetrową warstwą świeżego śniegu na ramionach. Ujmujące oczy Dana spojrzały na nią spod białej wełnianej czapki. Nie wyglądał na wściekłego. Boże, jak się cie­szyła, że go widzi!

- Jak długo tu siedzisz?

Facet w kurtce wstał.

- Dość długo, by się przekonać, że zdecydowanie jesteś świetnym filmowcem.

Vanessa znowu się roześmiała. Ten facet jest prawdziwy? Podszedł do niej i podał jej wizytówkę. Ken Mogul, reżyser filmowy - tyle było napisane.

- Jadę do Brazylii, żeby nakręcić parę zdjęć do dokumentu o prostytutkach w Rio - mówił dalej. - Mam nadzieję, że za­dzwonisz do mnie. Może razem coś zrobimy.

Vanessa podeszła do torby ze sprzętem i wrzuciła do środka kamerę. Podziwiała prace Kena Mogula, ale nie była pewna, czy chce pracować razem z kimś, choćby nie wiadomo jak do­brym. Chciała pracować sama.

- Zadzwonisz do mnie? - dopytywał się Ken.

- Przepraszam... - odezwał się cicho Dan za ich plecami.

Ken odwrócił się.

- Ten chłopak czekał na ciebie tak długo jak ja. A kim właś­ciwie pan jest?

Dan wstał z ławki, zrzucając notatnik w śnieg. Podszedł do Vanessy i ją objął.

- Jej chłopakiem - powiedział Kenowi Mogulowi przez ra­mię.

Potem pocałował ją mocno, bojąc się, że jeśli zrobi to zbyt delikatnie, to Vanessa go zlekceważy. Był jej chłopakiem, do cholery! Był na nią wściekły, był z niej dumny i dumny z siebie, że ją całował i skończył z tym zamieszaniem raz na zawsze.

Vanessa odpowiedziała równie namiętnym pocałunkiem. Pieprzyć Kena Mogula, reżyserii. Robiła film o niebo lepszy od łych, co kręcił Ken Mogul. I nić miała ochoty rozmawiać teraz o swojej karierze. Była zbyt zajęta całowaniem Dana.

Nad ich głowami rozbłysły fajerwerki. Taki banał zniszczyłby każdy film czy wiersz, ale to było o niebo lepsze od filmu i o niebo lepsze od wierszy. To się działo naprawdę.

J olewa słynną gwiazdę rocka

Przy ostatniej nucie piosenki Flow otworzył oczy i zoba­czył, że Serena zniknęła. Zegar wybił północ, wszyscy zaczęli się całować, dmuchać w papierowe trąbki, kompletnie go igno­rując, co przydarzyło mu się pierwszy raz w życiu.

Kilka osób wrzuciło dla zabawy parę setek do futerału gita­ry. Cisnął je na podłogę, a potem schował gitarę i zatrzasnął fu­terał. Złapał windę w chwili, gdy drzwi już się zamykały. Wcis­nął futerał między zsuwające się skrzydła i poczekał, aż znowu się otworzą.

Niska dziewczyna o kręconych włosach i wyjątkowo du­żych piersiach opierała się o ścianę windy.

- Cześć. - Flow rzucił jej swój słynny chłopięcy uśmiech.

Dziewczyna nie odpowiedziała nic. Chyba płakała.

- Jedziesz do centrum? - zapytał. - Mam samochód. Może postawić ci drinka?

Jenny nie odrywała wzroku od podłogi. Flow, Nate, oni wszyscy są tacy sami. Tylko dlatego, że jest słynny, nie znaczy, że musi z nim rozmawiać, nie?

Nie, z pewnością nie musi.

Drzwi windy się otworzyły.

- Spadaj - powiedziała Jenny.

Przeszła przez obrotowe drzwi i rozejrzała się za taksówką. Zaczął się Nowy Rok i całe miasto było jednym wielkim przyjęciem, ale Jenny jechała do domu, żeby choć raz posłuchać rady ojca i położyć się do łóżka z dobrą książką.

Gdy tylko Serena i Aaron wyszli na taras, wokół nich na niebie rozbłysły fajerwerki. Było potwornie zimno i raptem kil­ka osób wyszło na taras. Reszta została w środku, oblewała się szampanem i tańczyła jak szalona, bo didżej podkręcił muzykę jeszcze głośniej.

Patrząc na psychodeliczny krajobraz, Serena znowu to po­czuła - uwielbiała to uczucie. Nie była pewna, co stanie się w przyszłości, ale wiedziała, że to będzie coś dobrego. Może nawet coś najlepszego.

- Patrz! - Wskazała wielką błękitną fontannę iskier, która śmignęła po niebie i wybuchła nad ich głowami drobnymi ka­skadami, dokładnie nad East River.

Aaron zapalił ziołowego papierosa. Miał na sobie tylko ko­szulkę, ale nie było mu zimno.

- Nigdy nie przepadałem za sztucznymi ogniami - powie­dział, wydmuchując dym. - Uważałem, że są głośne, szkodliwe dla środowiska i że to tylko wyrzucanie pieniędzy.

- Ale teraz ci się podobają, prawda? - zapytała Serena. Po­życzyła sobie z krzesła czyjś kożuch, lecz nadal była boso.

Aaron kiwnął głową.

- Uwielbiam je.

- Ja też - westchnęła. Drżała i nie była pewna, czy z zimna, czy dlatego, że za chwilę mieli się pocałować.

Aaron wziął ją za rękę.

- Nie marzniesz? - Nie.

Kąciki jego ust delikatnie się uniosły.

- Nie całujmy się, dopóki nie skończą się fajerwerki, do­brze?

- Dobrze - zgodziła się zaskoczona Serena. Najbardziej lubiła niespodzianki. Nad Times Square zaczęła się następna fala sztucz­nych ogni. - Chociaż może nie wytrzymam takiego czekania.

Teraz, kiedy koliber znalazł kwiat, przy którym chciał się chwilę pokręcić, nie mógł doczekać się, żeby wylądować.

- Dlaczego nie pocałujecie się już teraz? Potem możecie pocałować się znowu - powiedziała dziewczyna za ich plecami.

To była Blair. Stała ze dwa metry od nich, opatulona w błę­kitny płaszcz od Marca Jacobsa i mimo to drżąca z zimna.

- Szczęśliwego Nowego Roku! - Podeszła i pocałowała Aarona w policzek.

Aaron objął ją. Normalnie, jak brat.

- Szczęśliwego Nowego Roku, siostrzyczko.

Blair objęła Serenę.

- Szczęśliwego Nowego Roku! - pisnęły dziewczyny, ści­skając się jak szalone. Jeszcze niedawno miały ochotę się poza­bijać. Teraz nie wiedziały, co by bez siebie zrobiły.

- No, możecie już się pocałować - powiedziała Blair.

Zostawiła ich, żeby zdecydowali, czy całować się teraz, czy nie. Poszła na koniec tarasu i spojrzała na rzekę Hudson oraz przystań. Patrzyła, jak sztuczne ognie rozbłyskują nad Statuą Wolności i toną w ciemnej wodzie.

Przedostatnia scena jej scenariusza kończyła się pocałun­kiem. Teraz musiała dopisać tylko finał, zakończenie.

Nie będzie prawdziwego końca, pomyślała. Żadnego za­mknięcia. Najlepsze historie nigdy się nie kończą. Może po pro­stu przeskoczy na następny poranek. Audrey wymieni kilka za­bawnych uwag z facetem w delikatesach, u którego kupi sobie kawę. Potem roześmieje się, wyjdzie na ulicę i zostawi wszyst­kich w niepewności.

0x01 graphic

tematy wstecz dalej wyślij pytanie odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Dobra, więc zdecydowanie spełniła się moja prośba o sylwestra, który zmieni moje życie. Myślę, że spełniła się wszystkim, którzy przyszli na tę szaloną, niewiarygodną imprezę. No bo kto z was uwierzyłby, że Flow naprawdę się zjawi? Tym gorzej dla niego, bo impreza rozkręciła się, dopiero gdy wyszedł.

Wasze e - maile

P: Hej, P!

Słyszałem, że cała ta impreza była za kasę z narkotyków rozprowadzanych przez S. Nie poszedłem tam, ale jak ina­czej ściągnęłaby takiego didżeja?

półświatek

O: Drogi półświatku!

S ma dość kasy, żeby nie potrzebować forsy z narkotyków na urządzenie takiej odjazdowej imprezy. A skoro tam nie byłeś, po co w ogóle się odzywasz?

P

P: Droga P!

Chyba tańczyłem z tobą na sylwestrze. Masz długie blond włosy i wspaniałe ciało?

CliffS

O: O: Cześć, CliffS!

Może. Tylko tyle powiem.

P

Na celowniku

O świcie w Nowym Roku: C śpi z K i I w ramionach na sofie w holu hotelu Tribeca Star. Chyba nawet nie dotarli do apartamentu jego rodziny. N przypala fajkę z przyjaciółmi w parku przy Union Square. Najlepiej skończyć wieczór tak samo, jak się go zaczęło. V i D trzy­mają się za ręce w księgarni Strand. Tylko tych dwoje może się napalać w takim miejscu. S i A jedzą śniadanie we Florencie. Wyglądają na zmęczonych, ale szczęśliwych. B kupuje kawę w de­likatesach przy Madison Avenue i wraca pospiesznie do siebie. J puszcza z dymem obrazy w metalowym koszu na śmieci przy West End Avenue i próbuje nauczyć się palić papierosy. Teraz, gdy jest kobietą zdeprawowaną, musi się odpowiednio prezentować.

PYTANIA BEZ ODPOWIEDZI

Czy B w końcu straci? A jeśli tak, to z kim?

Czy N odzyska twarz? (Chociaż i tak będziemy go kochać, nawet jeśli mu się nie uda).

Czy S ustatkuje się i wytrzyma z A dłużej niż jeden dzień?

Czy D będzie gotów zrobić to z V teraz, kiedy jest publikującym poetą?

Czy J znajdzie prawdziwą miłość?

Czy ktokolwiek z nas wyleczy się z kaca dość wcześnie, żeby skoń­czyć pisanie podań do college'ów?

A co ważniejsze - czy ktokolwiek z nas gdzieś się dostanie?

Nie żebym się bardzo martwiła. Następny semestr to impreza za imprezą i mam zamiar dobrze się bawić.

Do następnego razu.

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony interneto­wej: www.gossipgirl.net (przyp. red.).

Dzień Kolumba - święto obchodzone w Stanach Zjednoczonych w drugi poniedziałek października - upamiętniające odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba (przyp. tłum.).

Przeł. Jerzy Pietrkiewicz.

Victoria's Secret - marka damskiej bielizny; dosłownie: Sekret Victorii (przyp. tłum.).

Debbie Does Dallas - słynny film pornograficzny z 1978 roku.

*



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cecily von Ziegesar Plotkara 03 Chcę tylko wszystkiego
Ziegesar Cecily von Plotkara 03 Chcę tylko wszystkiego
Cecily von Ziegesar Plotkara 06 Tylko Ciebie chcę
Cecily Von Ziegesar Plotkara Tom Plotkara
Cecily von Ziegesar Plotkara 08 Nie zatrzymasz mnie przy sobie
Cecily von Ziegesar Plotkara 05 Tak jak lubię
Cecily von Ziegesar Plotkara
Cecily von Ziegesar Plotkara 04 Bo jestem tego warta
Cecily von Ziegesar Plotkara 01 Plotkara

więcej podobnych podstron