214 Bevarly Elizabeth Gliniarz na całe życie


ELIZABETH BEVARLY

Gliniarz na całe życie

A Lawless Man

Tłumaczyła: Małgorzata Studzińska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dźwięk brzmiał początkowo jak cichy, ledwie słyszalny jęk na tle wrzaskliwej muzyki z taśmy. Chcąc go zagłuszyć, Sara Greenleaf przekręciła gałkę do końca. Wspaniały głos Grahama Parkera nabrał olbrzymiej mocy. Przez otwarte okno samochodu wpadał wiatr i rozwiewał krótkie jasne włosy siedzącej za kierownicą kobiety. Było ciepło i słonecznie, naprawdę wiosennie, więc starała się nie myśleć o tym, co ją czekało w czasie zbliżającego się spotkania.

Dźwięk nasilił się. Zerknęła w lusterko i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to syrena policyjnego motocykla.

Była pewna, że jadący za nią funkcjonariusz ściga jakiegoś przestępcę, więc zwolniła i zjechała na bok, ustępując mu drogi. Ku jej zdumieniu nie wyminął jej, tylko patrząc groźnie, gestem ręki nakazał zjechać na pobocze. Była naprawdę zaskoczona, że tym przestępcą, którego ściga, jest właśnie ona. Posłusznie wykonała polecenie, chociaż była pewna, że w żaden sposób nie zawiniła. To była jakaś pomyłka, która zaraz się wyjaśni. Kiedy zatrzymała swego ukochanego volkswagena „garbusa”, z przerażeniem stwierdziła, że i tak jest już piętnaście minut spóźniona na spotkanie z Wallym. A Wally nie lubił czekać. Na dodatek przymusowy postój zdecydowanie pogorszy całą sytuację i Wally będzie jeszcze bardziej opryskliwy niż zazwyczaj.

Ponownie spojrzała w lusterko i machinalnie odgarnęła dłonią niesforne kosmyki włosów. Z zainteresowaniem przyglądała się, jak policjant zatrzymuje potężną maszynę i wprawnym ruchem stopy opuszcza podpórkę. Miał na sobie czarne obcisłe bryczesy i koszulę z krótkimi rękawami. Na naszywce zauważyła trzy słowa: Clemente, Ohio, Policja. Kask, rękawiczki, gogle, a nawet wąsy - wszystko było czarne.

- Witam - odezwała się przyjaźnie, kiedy pochylił się nad nią. - O co chodzi?

- Proszę ściszyć muzykę - usłyszała w odpowiedzi. Posłusznie wyłączyła magnetofon.

- Prawo jazdy i dowód rejestracyjny - powiedział rzeczowym tonem.

Nie był zbyt przyjaźnie nastawiony, więc szybko pochyliła się w stronę sąsiedniego siedzenia po torebkę. Wyjęła z portfela prawo jazdy i sięgnęła do schowka po dowód rejestracyjny.

- Powoli - ostrzegł ją. - Żadnych gwałtownych ruchów.

Sara spojrzała na niego zaskoczona. O co ją podejrzewał?

Że wyciągnie pistolet? To chyba żarty. Ona, Sara Rose Greenleaf, potem Markham i znowu Greenleaf, matka, członkini komitetu rodzicielskiego, organizatorka dorocznego kiermaszu miast, szanowana obywatelka, popełniła coś złego? Można się uśmiać! Bez słowa sięgnęła znowu do schowka i nacisnęła przycisk zamka, ale pokrywa nie odskoczyła. Spróbowała jeszcze raz - i znowu nic. Westchnęła głęboko. Była bardzo przywiązana do swojego trzydziestoletniego „garbusa”. Związane z nim były najmilsze wspomnienia z młodości i pierwsza samodzielna podróż. Ale teraz oboje nie byli już tacy młodzi. Sara, trzy lata starsza od samochodu, jest rozwódką z dwojgiem dzieci, a samochód robi się coraz droższy, gdyż ciągle kupuje do niego nowe części. Całe szczęście, że sama potrafi go naprawiać i w zasadzie tylko to powstrzymuje ją przed kupnem nowego auta. No i może jeszcze stały brak pieniędzy.

Uderzyła w zamek pięścią, ale na próżno. Schowek nadal pozostawał zamknięty.

- Zaciął się - powiedziała, uśmiechając się nerwowo.

- To się często zdarza, to znaczy nieczęsto, czasami...

- wyjaśniała, usiłując jednocześnie otworzyć schowek.

- I to wtedy... kiedy jest mi to zupełnie nie na rękę.

Policjant nie zmienił wyrazu twarzy. Westchnął z rezygnacją i popatrzył uważnie na Sarę. Zauważyła, że jedną rękę nadal trzymał na kolbie pistoletu.

- Przysięgam, że dowód rejestracyjny jest w środku - powiedziała. - Nie mogę tylko otworzyć tego głupiego zamka. Może... może pan by spróbował?

- Proszę pani, ja... - urwał, westchnął jeszcze raz i potrząsnął głową, jakby nie rozumiał, co się dzieje. Dopiero teraz Sara zauważyła jego nazwisko na plakietce przypiętej nad odznaką. Nie była pewna, czy rzeczywiście tak się nazywa, czy jest to jakiś żart.

- Nazywa się pan Lawless?* [* bezprawny (przyp. tłumacza)] - spytała bez zastanowienia, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Policjant o takim nazwisku?

- No cóż - westchnął ciężko.

Z tonu jego głosu domyśliła się, że przeżywał już podobne chwile i że absolutnie nie ma zamiaru przedłużać rozmowy. Przygryzła dolną wargę. Nagle zapragnęła wiedzieć, jakiego koloru są jego oczy ukryte za ciernymi szkłami. W milczeniu podała mu prawo jazdy, ale nie wziął go do ręki, tylko patrzył na nią oskarżycielsko.

- Pokazałabym panu dowód rejestracyjny, ale przecież nie mogę otworzyć tego cholernego schowka - przypomniała.

- Proszę otworzyć drzwi - nakazał. Brzmiało to, jakby zmuszał się do mówienia. Przeszedł na drugą stronę samochodu. Sarze wydawało się, że mruczy coś na jej temat pod nosem. Pochylił się nad schowkiem i próbował go otworzyć.

- Widzi pan! - nie mogła się powstrzymać. - Przecież mówiłam.

Lawless popatrzył na nią uważnie. Albo Sarze tylko się tak wydawało. Nie mogła widzieć jego oczu ukrytych za ciemnymi szkłami. Wsunął się na siedzenie obok niej i nagle samochód wydał się bardzo mały. Nie zdawała sobie wcześniej sprawy, że ów policjant jest taki wysoki. Był tak blisko niej, że czuła ciepło jego ciała. Zauważyła kajdanki niedbale wsunięte za pasek. Poczuła dziwne podniecenie, gdy przemknęło jej przez myśl, do czego mogliby je wspólnie wykorzystać.

Zaskoczyło ją to, ale natychmiast odrzuciła tę myśl, rumieniąc się ze wstydu. Zbyt długo byłam sama, pomyślała. A może to brak wapnia w organizmie. Coś na ten temat ostatnio czytała.

Tymczasem policjant jeszcze raz uderzył w oporny zamek i schowek stanął otworem. Radość Sary natychmiast zgasła, gdy cała jego zawartość wysypała się na kolana Lawlessa. Poza niezbędnymi rzeczami, takimi jak mapy, latarka i chusteczki, znajdowały się tam również torebki z ketchupem i sosem sojowym, dziwne stworki zrobione z klocków lego, skarpetki i kolczyki bez pary.

Sara sięgnęła po jeden z nich.

- Patrzcie, patrzcie - zaczęła - tak długo go szukałam. - Włożyła go i popatrzyła w lusterko. - Co my tu jeszcze mamy? - dodała, patrząc na kolana policjanta.

Nagle dostrzegła kwadratową paczuszkę owiniętą folią, opartą o udo siedzącego przy niej mężczyzny. Prezerwatywa? Boże! Skąd się tutaj wzięła? To pewnie Micheala. Ale przecież rozstali się trzy lata temu. Czyżby tak długo nie robiła porządków w schowku?

Sara wyciągnęła rękę, aby ją wziąć, ale Lawless był szybszy. Przytrzymał ją za rękę, podniósł paczuszkę, przyjrzał się jej dokładnie, a potem popatrzył badawczo na Sarę.

- To pewnie mojego męża - wyjąkała, czerwona ze wstydu. - To znaczy.... on nie jest moim mężem, już nie, ale...

Na twarzy przedstawiciela prawa malował się wyraz kompletnego zaskoczenia.

- To znaczy... - O Boże, co to właściwie znaczy?

- Już dobrze. - Policjant wrzucił paczuszkę do schowka, a potem zaczął zbierać pozostałe rzeczy.

Nie pojmował, co się tutaj dzieje. Dotykał ostrożnie poszczególnych przedmiotów, jakby były trujące. Cały czas zastanawiał się, dlaczego ta osoba wozi ze sobą tyle zupełnie niepotrzebnych drobiazgów. Wpatrywał się w siedzącą obok niego kobietę, jakby chciał zrozumieć, kim ona jest. Gdy wsiadał do samochodu, poczuł jej zapach, urzekający aromat kwiatów, nie pasujący do zwykłych dżinsów i koszulki bawełnianej z krótkimi rękawkami, które miała na sobie. Potargane blond włosy opadały niedbałymi kosmykami na czoło. Wielkie brązowe oczy patrzyły na niego z obawą.

Nagle zorientował się, że ciągle trzyma ją za rękę. Spojrzał na jej dłoń. Była silna, koścista, o poobgryzanych paznokciach. Na wskazującym i środkowym palcu bielały plastry. Puścił dłoń, a kobieta natychmiast przesunęła nią po włosach. Z jednym kolczykiem w uchu wyglądała jak włóczęga.

Nie podobała mu się. Nie lubił kobiet, które nie dbają o swój wygląd i których ruchy są nerwowe i gwałtowne. Miał już dość dzisiejszego dnia - a tu jeszcze ta dziwaczna istota, na dodatek w przedpotopowym pojeździe. No i ta prezerwatywa... Nie wyglądała na kobietę, która nosi przy sobie takie rzeczy. A poza tym wspomniała o facecie, który jest czy też nie jest jej mężem?

Sara również zaczęła zbierać porozrzucane przedmioty i wkładać je do schowka. Griffin poczuł nagle dotyk jej palców na udach i wstrzymał oddech. Wyglądało na to, że ta kobieta zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi. Jej palce powędrowały nieco wyżej, a wtedy Lawless drgnął i zaczął w panice wysiadać z samochodu. Znowu kilka rzeczy spadło na podłogę, a on sam uderzył głową o sufit auta. Dobrze, że miał na sobie kask, chociaż nie pomogło mu to, gdy pośpiesznie zatrzaskując drzwi, przyciął sobie boleśnie palec.

- Cholera! - zaklął i chwycił palec drugą ręką. Obszedł samochód dookoła i zatrzymał się koło okna, wpatrując w kobietę wzrokiem pełnym podejrzliwości. To pewnie jakaś studentka, pomyślał. W jej oczach wyczytał troskę i poczucie winy. Oczywiście, powinna się tak czuć. - Prawo jazdy i dowód rejestracyjny - powiedział stanowczo, tak jakby nic się do tej pory nie wydarzyło. Kobieta uśmiechnęła się nerwowo i zaczęła grzebać w otwartym schowku. Przyglądał się jej z uwagą, wierząc, że powoduje nim zwykła ciekawość. Żółta bluzka ściśle przylegała jej do pleców, więc od razu domyślił się, że zatrzymana nie nosi stanika. Opuścił wzrok niżej, patrząc na krągłość bioder. Była zbyt szczupła, jak na jego wymagania, ale zgrabna. Sara dostrzegła jego zainteresowanie i jej radość ze znalezienia dowodu rejestracyjnego natychmiast zgasła.

- Już pan obejrzał wszystko? - mruknęła.

Griffin bez słowa wyciągnął rękę po dokument. Wręczyła mu go ze złością.

- Czy pani wie, z jaką prędkością pani jechała? - zapytał.

- Siedemdziesiąt kilometrów na godzinę? - odezwała się z nadzieją w głosie.

- A może dziewięćdziesiąt?

- To niemożliwe... - Potrząsnęła przecząco głową. - Ja...

- Dziewięćdziesiąt w pobliżu szkoły - wyjaśniał dalej.

- Szkoła? Przecież tu nie ma szkoły. A zresztą jest południe i dzieci są w budynku.

- Wiele dzieci wraca do domu na obiad.

Sara nie miała o tym wszystkim najmniejszego pojęcia. Zazwyczaj nie jeździła tędy, ale dzisiaj, kiedy była już spóźniona na spotkanie z bratem, postanowiła jechać krótszą drogą. Chciała to powiedzieć policjantowi, ale ten nagle zniknął. Zobaczyła w lusterku, że stoi koło motocykla - z pewnością chciał sprawdzić jej kartotekę. Oburzyło ją to do głębi.

- Ja to wszystko panu wytłumaczę - odezwała się, gdy znów podszedł do niej. Machnął przyzwalająco ręką. - Byłam już spóźniona na spotkanie... - zaczęła i zorientowała się, że wybrała zły sposób.

Oczekiwał czegoś bardziej zaskakującego, na przykład oświadczenia, że gonili ją kosmici, czy coś w tym rodzaju.

Policjant jeszcze raz spojrzał na dokumenty, a potem wziął do ręki bloczek i zaczął w nim coś pisać.

- Proszę pana - zaczęła jeszcze raz. - Miałam się spotkać z moim bratem dwadzieścia minut temu, a on nie cierpi, jeśli się spóźniam. Zawsze marudzi, bo brak mu pewności siebie. Ilekroć jestem z nim umówiona, spóźniam się. To jest zupełnie niezależne ode mnie. Pewnie jest to jakoś uwarunkowane psychologicznie, ale w końcu wielu braci i sióstr nie żyje w zgodzie. Wally zawsze tłumaczy moje spóźnienia tym, że szesnaście lat temu nasi rodzice rozwiedli się i ciągle mnie pyta, czy byłam u psychoanalityka, którego mi polecił. Chcę tego uniknąć...

Urwała, bo usłyszała w swoim głosie nutkę histerii. Zawsze mówiła dużo, gdy była zdenerwowana. Kiedy zorientowała się, że policjanta nie interesuje jej wypowiedź, spróbowała innego sposobu.

- Uwierzyłby mi pan, gdybym powiedziała, że gonili mnie kosmici?

Przestał pisać, ale nawet nie spojrzał na nią.

- Albo że umówiłam się z... Zresztą to nieważne. Zaczął znowu pisać.

Sara westchnęła. Tylko tego brakowało jej do szczęścia. Nie mogła spóźnić się na spotkanie z Wallym, nie była też w stanie wysłuchać jego kolejnego monologu o tym, jak poplątane było jej życie od czasu rozwodu, a kiedy policjant podał jej mandat do podpisania, z przerażeniem zorientowała się, że nie stać jej na zapłacenie takiej kwoty.

- Siedemdziesiąt pięć dolarów?! - krzyknęła wystraszona.

Policjant skinął spokojnie głową. Sara czuła, że oblewa ją pot, więc zaczęła się zastanawiać, co mogłoby tego policjanta wyprowadzić z równowagi.

- Tak jest, proszę pani. Tyle wynosi kara za nadmierną prędkość w pobliżu szkoły.

- Ale ja przecież wcale nie jechałam tak szybko.

- Jechała pani.

Popatrzyła na niego zmrużonymi oczami. Nie umiała postępować z osobami mającymi jakąś władzę. Zaczęło się to już w pierwszej klasie, gdy została ukarana przez dyrektora za to, że rzucała papierowymi kulkami w Bobby'ego Burgessa, chociaż to on zaczął. Jej małżeństwo też było nieudane, bo mąż wprowadził rygory, którym nie chciała się podporządkować.

- Nie mogę tyle zapłacić - powiedziała, oddając mu nie podpisany mandat. - Bardzo mi przykro.

- Zawsze może pani powtórzyć egzamin uprawniający do posiadania prawa jazdy - zauważył policjant, przyglądając się jej z uwagą.

Powtórzyć egzamin? - zapytała Sara. - Ach tak, słyszałam o tym. Zamykacie ludzi w okropnej sali i pokazujecie im filmy o tym, jakie są rezultaty złego prowadzenia samochodu: dzieci bez głów i rozjechane doszczętnie zwierzęta. - Zastanowiła się przez chwilę. - A może odwrotnie: zwierzęta bez głów i rozjechane dzieci...? Nie, dziękuję, mogę coś takiego obejrzeć w kinie, jeśli będę chciała. Nie chcę zdawać żadnego egzaminu.

Zauważyła, że zacisnął szczęki. Pochylił się nad okienkiem i nagle Sara zaczęła się zastanawiać, jakie szaleństwo ogarnęło ją, że pozwoliła sobie na dyskusję.

- Wobec tego, proszę pani - złowrogo powiedział policjant - muszę zawieźć panią na komisariat w kajdankach, gdyż stawiała pani opór władzy.

Sara już otworzyła usta, aby podjąć dalszą dyskusję, ale zrozumiała, że to jej nic nie da - najwyżej zapewni miejsce w areszcie - więc nabazgrała nieczytelnie swoje nazwisko w miejscu, które wskazywał policjant.

- Będę się bronić w sądzie - zapewniła swego prześladowcę.

Policjant po raz pierwszy uśmiechnął się. Sarze, ku jej wściekłości, bardzo się ten uśmiech podobał.

- No cóż, proszę pani, w takim razie do zobaczenia w sądzie - powiedział, rzucając kopię mandatu na jej kolana. - Życzę miłego dnia.

Dopiero gdy policjant znalazł się przy motocyklu, Sara ulżyła sobie, szepcząc cicho „świnia”. Patrzyła, jak funkcjonariusz wsiada na motocykl i rusza, wzbijając obłok kurzu.

Złożyła mandat i schowała go do torebki, mrucząc pod nosem coś o faszyzmie, państwie policyjnym, niesympatycznych braciach i okropnych mężczyznach w ogóle. Potem włączyła silnik. Na pewno nie był to udany dzień, a na dodatek zdawała sobie sprawę, że wieczór będzie jeszcze gorszy.

Późnym piątkowym popołudniem Griffin Lawless siedział na ławce w szatni komisariatu i zamyślony wpatrywał się w swoją szafkę. To był straszny tydzień. Spojrzał na kalendarz przyczepiony do obdrapanych drzwiczek - zestaw nic nie znaczących dat. W czwartek wizyta u dentysty... jutro wieczorem randka z tą rudowłosą z wydziału zabójstw i spotkanie z grupą skautów w poniedziałek.

Przesuwał wzrokiem po kolejnych datach, aż natrafił na jedną, zaznaczoną czerwonym tuszem i kilkakrotnie obwiedzioną ramką. Właśnie wtedy, w przyszły piątek, miały być dziewięćdziesiąte piąte urodziny pradziadka. Tego dnia Griffin miał go ujrzeć po raz pierwszy. Ale, niestety, już go nie pozna. Nie udało się pradziadkowi powrócić do Stanów z Nowej Zelandii - jego ciało spoczywa teraz spokojnie w morzu.

W zeszłym tygodniu zadzwonił do niego adwokat i zawiadomił go o śmierci Harolda Mercera. Ponieważ okazało się, że Griffin był jego jedynym żyjącym krewnym, został spadkobiercą całego majątku. Zaskoczyło go, że ci zamożni ludzie, posiadający wspaniałe domy na przedmieściu Clemente, to jego rodzina. Od dzieciństwa wiedział, że byli najznakomitszymi obywatelami tego miasta, a teraz okazało się, że jest jednym z nich.

Zmiął czarną koszulę od munduru i wcisnął ją bezceremonialnie do sportowej torby. Zsunął następnie buty i wstał, żeby wyzwolić się z czarnych spodni. Unikał gwałtownych ruchów lewą ręką, by nie czuć bólu, który nadal mu dokuczał. Wszedł pod prysznic.

Stał pod strumieniami wody. Jej ciepło docierało do zmęczonych mięśni, zmniejszając napięcie i ból - efekt zarówno rany postrzałowej sprzed dwóch miesięcy, jak i przeżyć związanych z odnalezieniem krewnego, którego zaraz potem utracił. Zrozumiał wtedy, iż życie mija tak szybko, że czasami człowiek nie zdąży się nawet nim nacieszyć.

Przypomniał sobie zapach kwiatów, pełne blasku oczy koloru kawy i włosy, które aż prosiły się, by ich dotknąć. Starał się nie myśleć o tej kobiecie. Przecież wypisał jej mandat. Nawet jeśli kiedyś spotka ją przypadkowo, na pewno nie zechce z nim rozmawiać. Ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy przypomniał sobie wyraz jej twarzy, kiedy ze schowka wypadła prezerwatywa. Dawno już nie widział, by ktoś się tak rumienił ze wstydu.

- Griffin? Jesteś tam? - usłyszał głos swego kolegi, Mitchella Stonestreeta, i krzyknął:

- Jestem, stary.

- Mam dla ciebie dobre wiadomości - powiedział Stony, pokazując mu białą, służbową kopertę. - Kapitan Pierce przysyła ci to. Awansowałeś. Będziesz w wydziale do spraw nadużyć i korupcji. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego chcesz zajmować się takimi sprawami. Powinieneś pracować w zabójstwach lub w wydziale do spraw walki z nierządem.

Nagi, ociekający wodą Griffin podszedł do Stony'ego i wyjął mu z rąk kopertę z nadrukiem Wydziału Policji w Clemente, Ohio. Koperta szybko zmiękła w wilgotnym powietrzu. Ale treść pisma była czytelna i w pełni odpowiadała pragnieniom Griffina. Uśmiechnął się.

- Zabójstwa są zbyt ponure - powiedział - a ci z wydziału do spraw walki z nierządem to wariaci. Nadużycia i korupcja... No cóż, przyszło to w odpowiedniej chwili. Poza tym, stary, brakowało mi ciebie, odkąd odszedłeś z patroli ulicznych, więc złożyłem podanie o przeniesienie. I wreszcie je dostałem.

Oddał pismo wraz z kopertą przyjacielowi i wrócił pod prysznic, by spłukać z siebie resztki mydła. Stony rzucił mu ręcznik, a Griffin zawiązał go sobie niedbale wokół bioder.

- Nie było wolnych etatów wcześniej - powiedział Stony - ale żona Tommy'ego Gundersena awansowała i oboje wyjeżdżają na zachód. - Uśmiechnął się i dodał: - Znowu będziemy razem pracować. Bardzo się cieszę.

- Jak za dawnych, dobrych czasów.

- Zaczynasz za dwa tygodnie - mówił Stony, idąc za Griffinem do szatni. - Czy uda ci się je przeżyć bez kłopotów?

- Na pewno. Postaram się. - Griffin skinął niecierpliwie głową.

- Nie będzie już żadnych pojedynków z bandziorami?

Griffin nachmurzył się i mimowolnie dotknął ramienia. Blizny były jeszcze różowe, choć zarówno na piersi, jak i na łopatce wszystko się pięknie zagoiło.

- Nie martw się o mnie. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiał patrzeć w wylot lufy. Właśnie to było powodem mojej prośby o przeniesienie. Praca w mundurze staje się coraz bardziej niebezpieczna.

- Niebezpieczna? I kto to mówi? - Stony popatrzył na przyjaciela z niedowierzaniem. - Facet, który wakacje spędza na pustyni, by móc jeździć na motorze bez świateł?

- Na pustyni nikt do mnie nie strzela - powiedział Griffin ze smutkiem. - Na ulicy może wiele się zdarzyć, a ja chcę dożyć starości i cieszyć się emeryturą.

Gestem powstrzymał Stony'ego, który chciał coś powiedzieć. Dobrze znał jego argumenty, że nie ma sensu przechodzić na emeryturę, gdy wiadomo, że będzie się żyć w osamotnieniu. Przyjaciel miał rację. Rodzice Griffina nie żyli, nie miał żadnej rodziny, nawet pradziadek, tak niespodziewanie odzyskany, umarł. Jest trzydziestosiedmioletnim mężczyzną, który niczego specjalnego dotąd nie osiągnął i faktycznie nie wie, co zamierza robić w przyszłości.

Griffin włożył czarny podkoszulek, buty, zarzucił czarną torbę na ramię, zastanawiając się przez cały czas nad tym, nurtującym go już od dawna, problemem. Chyba nadszedł już czas, żeby zaczął myśleć o swojej przyszłości.

- Masz jakieś plany na dzisiaj? - zapytał przyjaciela.

- Nie. Elaine nie odzywa się do mnie.

- Znowu? Co jej tym razem zrobiłeś?

- Nie mam pojęcia. - Stony ciężko westchnął.

- Czyli wszystko bez zmian. - Griffin uśmiechnął się. - Pójdziemy coś zjeść?

- Pewnie.

Wzięli swoje rzeczy i wyszli z posterunku. Był piękny wiosenny wieczór.

- Wiesz - zaczął Stony, gdy zatrzymali się koło harleya davidsona Griffina - może ty byś mi pomógł rozwiązać tę cholerną zagadkę, jaką stanowią kobiety. Miałeś przecież z nimi do czynienia.

- Tak... - Griffin zapiął kask i włączył silnik. - Wierz mi, ja także ich nie rozumiem. To co, zobaczymy się w Delgado?

- Ten, który zjawi się tam pierwszy, stawia kolejkę - zaproponował Stony.

Griffin skinął głową i zwiększył moc silnika. Nieoczekiwanie przypomniał sobie kobietę, którą ukarał mandatem dziś po południu. Obserwowała go w lusterku. Uśmiechnął się. Pewnie nie wiedziała, że to zauważył. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby wówczas zawrócił, aresztował ją i dokonał rewizji.

Pewnie oskarżyłaby go o napastowanie seksualne i w końcu wsadziła do więzienia. W sumie była tego warta.

Zaśmiał się do siebie, włożył okulary i odjechał z parkingu. Sara Greenleaf jest już przeszłością i na pewno nigdy więcej się nie spotkają.

Ale, myślał dalej, miała cudowny uśmiech i nigdy jeszcze nie widział tak pięknych oczu. Ciekawe, czy jej włosy są tak miękkie w dotyku, jak to sobie wyobrażał...

ROZDZIAŁ DRUGI

- Jak ci się udał lunch z bratem?

- Tak jak zawsze - powiedziała Sara, unosząc wzrok znad nieforemnego ciasta czekoladowego, które właśnie lukrowała. - Wally nie może zrozumieć, że nie jestem taka ambitna jak on. Uważa, że zrujnowałam sobie życie, rozwodząc się z Michaelem.

- Powiedz mu, żeby się wreszcie od ciebie odczepił z tymi swoimi uwagami - doradziła jej Elaine. - To, że zarządza firmą, wcale nie oznacza, że może rządzić wszystkimi.

Sara skinęła głową. Chciałaby, żeby wszystko było tak proste, jak przedstawiła to Elaine.

- Mimo wszystko lunch nie był taki zły. Gorsze było to, co spotkało mnie wcześniej.

Minęły trzy dni, odkąd została ukarana mandatem. W dalszym ciągu uważała, że nie powinna była go dostać. Za każdym razem, gdy przypominał się jej policjant Lawless, czuła, jak mrówki chodzą jej po karku. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje i dlaczego nie może o nim zapomnieć. Dobrze, że teraz, przygotowując poczęstunek dla drużyny skautów, mogła choć na trochę oderwać się od tych myśli.

- A co się wydarzyło przed lunchem? - zapytała Elaine, rozstawiając na stole w jadalni papierowe kubki i talerze.

- Dostałam mandat za nadmierną szybkość - wybąkała Sara, starając się rozsmarować grubą warstwę lukru na środku ciasta. Nie była zbyt dobrą kucharką, a wypieki wychodziły jej jeszcze gorzej.

Elaine pojawiła się w drzwiach kuchni. Patrzyła na Sarę z niedowierzaniem.

- Ty? Mandat? - zapytała. - Za nadmierną szybkość? W tym starym gracie? Przecież on nie jest w stanie jechać szybciej niż czterdzieści kilometrów na godzinę.

- Bardzo śmieszne! - wykrzyknęła Sara. - Nie mówmy już o tym.

- Dobrze. - Elaine wzruszyła ramionami i wróciła do swoich zajęć. - Aha, czy zaprosiłaś na dzisiaj odpowiednich facetów?

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała Sara. - I chyba udało mi się nawet znaleźć dość ciekawych. Mamy rzeczoznawcę, księgowego, programistę komputerowego i właściciela zakładu pogrzebowego.

- Saro, to jest spotkanie zorganizowane dla małych chłopców na temat wyboru zawodu. - Elaine znowu pojawiła się w kuchni z grymasem niezadowolenia na twarzy. - O czym, na Boga, mogą ci ludzie opowiedzieć takim dzieciakom?

- Mają dobrze płatne zawody, na które i w przyszłości będzie popyt. - Sara za nic nie chciała się przyznać do porażki. Musiała się bronić. Przecież starała się jak najlepiej wykonać powierzone jej zadanie. Poza tym nie znała zbyt wielu mężczyzn i niełatwo jej było zaprosić nawet tych czterech. Z dwoma musiała się umówić na randkę. - A kogo ty zaprosiłaś?

- Pilota wojskowego, baseballistę z Cincinnati, strażaka i policjanta - wyrzuciła z siebie jednym tchem Elaine.

- Policjanta? - spytała ironicznie Sara.

- Gdybym wiedziała, że wejdziesz w konflikt z prawem... - roześmiała się Elaine.

- Ha! Ha! Ale zabawne.

- Nie złość się. Chłopcy z pewnością będą zachwyceni tym spotkaniem.

Sara uśmiechnęła się i skapitulowała. Pomyślała o swoich synkach. Tak, Jack i Sam nie mogą się doczekać dzisiejszego popołudnia.

- Jak ci się udało zaprosić takich ludzi? Baseballista? Z Czerwonych z Cincinnati?

- Och, po prostu wybrałam kilka numerów z mojego notesu - z dumą uśmiechnęła się Elaine.

- Ty i ten twój notes. Muszę do niego kiedyś zajrzeć.

- Sara z niedowierzaniem potrząsnęła głową.

- Hej! Proponowałam ci przecież, że cię z kimś umówię. Pamiętasz? - przypomniała Elaine. - Ten facet z cyrku tak bardzo chciał cię poznać.

- Żywa kula armatnia? Nie, dzięki. Moje życie z Michaelem było wystarczająco ekscytujące. Teraz chciałabym poznać jakiegoś miłego, zrównoważonego, normalnego chłopaka. Żadnych awanturników.

- Aha! - Elaine ze zrozumieniem pokiwała głową.

- Czyli księgowego albo rzeczoznawcę, albo przedsiębiorcę pogrzebowego?

- Może i tak - zgodziła się Sara. - Cóż złego widzisz w związku ze spokojnym człowiekiem?

- Nic, jeśli chcesz zanudzić się na śmierć - zgodziła się z nią Elaine.

- Nie mam zamiaru o tym z tobą dyskutować - powiedziała Sara, skończywszy dekorowanie ciasta. Nie wyglądało zbyt ładnie.

- Ty, na przykład, uważasz, że skoki z użyciem liny to nudny sport - zauważyła Elaine.

- Bo to fakt. - Sara nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Różniły się od siebie zdecydowanie. Elaine była wysoka, pięknie zbudowana, a jej wspaniałe czarne włosy spływały lśniącą kaskadą do połowy pleców. Miała szare, pełne życia i żądzy przygód oczy - przygód, których Sara wcale dla siebie nie pragnęła.

Ich przyjaźń zaczęła się dwa lata temu na zebraniu szkolnym. Jonah, syn Elaine, chodził do tej samej klasy co bliźniacy Sary. Od sześciu miesięcy razem prowadziły sklep z antykami. Ich synowie należeli do tej samej drużyny i byli ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni.

Elaine również była rozwódką. Pomagały sobie nawzajem, opiekując się dziećmi, dzięki czemu nieraz każda z nich mogła mieć czas tylko dla siebie. I przyjaźń, i interesy rozwijały się bardzo dobrze.

- O Boże! - zawołała Elaine, otwierając lodówkę, by wyjąć kostki lodu. - Zupełnie zapomniałam ci powiedzieć.

- O czym? - Sara zakryła ciasto, by na nie nie patrzeć, i wytarła ręce skrajem koszulki.

- Mamy pracę - Elaine uśmiechnęła się radośnie. - Jeden z tych facetów, którzy przyjdą dzisiaj - ten policjant - niedawno odziedziczył dom, tutaj w Clemente, i chciałby, żebyśmy skatalogowały i wyceniły znajdujące się tam rzeczy.

- My? - Sara nie mogła powstrzymać zdumienia.

- Oczywiście, że my. A czemuż by nie?

- Bo mamy niewielkie doświadczenie. Nie znamy odpowiednich ludzi. Takimi sprawami zajmuje się od lat firma Harper's Antiques. To chyba wystarczy, prawda? Dlaczego on chce nas zatrudnić?

- Może dlatego, że podałam mu o połowę niższą cenę. - Oczy Elaine rozbłysły.

- No tak. To wystarczający powód.

- Poza tym - dodała z ociąganiem - to najlepszy przyjaciel Stony'ego.

- Myślałam, że się pokłóciliście. - Sara spojrzała na przyjaciółkę z uwagą. Miała okazję porozmawiać ze Stonym tylko dwa razy. Niemniej uważała go za bardzo sympatycznego człowieka.

- Raz się kłócimy, raz godzimy. - Elaine wzruszyła ramionami. A potem, zanim Sara zdążyła coś powiedzieć, dodała: - Ale to nie wszystko.

- Niemożliwe? - Sara nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Elaine lubiła być tajemnicza. Starała się ciągle zaskakiwać swoich przyjaciół. - Co jeszcze?

- Poczekaj, aż usłyszysz, o który dom chodzi.

- Elaine, przestań już. Powiedz wreszcie wszystko.

- Dobrze. Więc chodzi o dom starego Mercera.

- Naprawdę?! - Sara otworzyła szeroko oczy i gwizdnęła cicho. - Zawsze chciałam przyjrzeć mu się z bliska.

Dom Mercera był opuszczony od wielu już lat, ale Sara pamiętała, że gdy była małą dziewczynką, mieszkała tam Meredith Mercer, niezamężna córka emerytowanego sędziego Harolda Mercera. Sędzia spędzał większość czasu na Wyspach Kanaryjskich. Po śmierci córki zamknął dom i już się tu więcej nie pojawił.

Przejeżdżając obok tego domu, Sara nieraz zastanawiała się, jakie skarby mogą kryć się w jego wnętrzu.

Teraz dom przejdzie w inne ręce, a może nawet zostanie zburzony. Dzięki Bogu, w świetle tego, co mówiła Elaine, ta pierwsza możliwość wydawała się być zupełnie nierealna. Widocznie stary sędzia miał więcej dzieci i jedno z nich postanowiło tu zamieszkać. A marzenia Sary o skarbach Mercera nareszcie miały się spełnić.

- Będziesz mogła oficjalnie tam wejść - stwierdziła Elaine - bo spadkobierca dzisiaj podpisał z nami umowę.

- Tak po prostu?

Elaine skinęła głową, uśmiechając się radośnie.

Zanim Sara zdążyła coś powiedzieć, drzwi otworzyły się z hukiem i trzy postacie przemknęły obok nich ze śmiechem i wrzaskiem. Zniknęły równie szybko, jak się pojawiły, a przyjaciółki zdążyły tylko potrząsnąć z niedowierzaniem głowami.

- Gdyby można było wykorzystać ich energię, ogrzalibyśmy cały kraj przez kilka kolejnych zim - odezwała się Sara.

Trzej chłopcy pojawili się znowu. Jonah wyglądał jak wierna kopia matki - miał czarne włosy i błyszczące szare oczy. Jack i Sam nie byli do siebie podobni. Jack z niesfornymi brązowymi lokami i bursztynowymi oczami przypominał ojca, podczas gdy jasnowłosy i ciemnooki Sam był podobny do Sary.

- Przyjechała pani Stevens z Markiem i Devonem - obwieścił Jack.

- Kiedy przyjdzie ten pilot? - dopytywał się Jonah.

- Czy policjant przyniesie swój rewolwer? - chciał koniecznie wiedzieć Sam.

O Boże, pomyślała Sara, jeśli Nellie już jest, to wkrótce pojawią się inni chłopcy. Zorientowała się, że zupełnie nie jest gotowa. Spojrzała z zazdrością na Elaine: jak zawsze spokojna, ubrana już w mundur skautowski, podczas gdy Sara miała na sobie stare dżinsy i rozciągniętą bluzkę, na dodatek poplamioną czekoladą.

- Elaine! Zajmij się chłopcami. Muszę się przebrać.

- Pospiesz się - odpowiedziała przyjaciółka.

Idąc przez hol Sara słyszała, jak Elaine rozmawia z Samem.

- Tak, policjant będzie miał rewolwer. Wszyscy panowie przyjdą tak ubrani, jak chodzą do pracy, więc będziesz mógł wszystko sobie dokładnie obejrzeć.

Zadźwięczał dzwonek, a jednocześnie ktoś zapukał do kuchennych drzwi. Sara nie pomyślała zupełnie o swoim stroju i machinalnie podeszła do drzwi frontowych, by je otworzyć. Gdy ujrzała na progu policjanta Lawlessa, o mało nie zemdlała z wrażenia. Pomyślała, że przyszedł, aby ją aresztować za jakiś haniebny czyn, jak na przykład brzydkie lukrowanie ciasta lub pieczenie nieudanych babek. Potem popatrzyła na jego ciemne okulary i znowu ogarnęła ją ciekawość, jakiego koloru są jego oczy.

Ubrany był identycznie jak trzy dni temu. Ale teraz, stojąc z nim twarzą w twarz, zauważyła, że ma krótkie czarne włosy i gęsty zarost. Zaskoczyło ją to. Myślała, że tego typu osobnik woli dłuższe włosy. Może, pracując w policji, musiał je obciąć. Nie zauważyła też wcześniej, jak wspaniale jest zbudowany. Jeszcze raz zerknęła na jego twarz. W czarnych wąsach błyszczały srebrne niteczki, a na policzku miał dość dużą bliznę, która z pewnością nie była efektem skaleczenia się przy goleniu. Pomyślała, że musiał być ranny w jakiejś walce, co spowodowało, że wydał się jej jeszcze groźniejszy.

- Witam pana - odezwała się, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co mówi. - Czyżbym popełniła jakieś kolejne wykroczenie, za które zapomniał mnie pan ukarać?

Zamiast odpowiedzieć, Griffin cofnął się i popatrzył na numer domu. To rzeczywiście tutaj. A niech to diabli! Tylko tego było mu potrzeba. Spotkania z intrygującą blondynką, o której nie przestawał myśleć przez cały weekend. Czemu tu przyszedł? Zrobił to dla przyjaciela, a tego, co zastał, naprawdę nie mógł przewidzieć. Stony miał dzisiaj służbę i nie mógł zjawić się tutaj osobiście. Ale przecież znajoma Stony'ego nie nazywa się Sara Greenleaf. Gdyby usłyszał to nazwisko, uciekłby z krzykiem. Co ona tutaj robi?

Była tak samo ponętna jak wtedy, może nawet bardziej, bo policzek miała umazany czekoladą, a brązowe plamy pokrywały rozciągnięty podkoszulek. Nie przypominała opiekunek skautowskich z dawnych czasów. Widocznie wiele się w tej organizacji zmieniło.

- Witam pana - powtórzyła, a wtedy Griffin, nie zastanawiając się nad tym, co robi, wyciągnął dłoń i starł kciukiem czekoladę z jej twarzy, a potem zlizał ją z palca.

Sara wpatrywała się w niego z osłupieniem, a on po prostu uśmiechnął się.

- Powinna mieć w sobie więcej słodyczy, a mniej kwasu - powiedział i wszedł do środka.

- Czy mówi pan o polewie, czy o mnie? - usłyszał jej pytanie.

- Polewa jest wspaniała - odpowiedział bez wahania.

Był pewien, że jej reakcja będzie niecodzienna, więc zdjął okulary, by to lepiej widzieć. Wtedy wyraz twarzy Sary zmienił się gwałtownie, a usta, które miały zaprotestować, zamknęły się.

- Czy coś się stało? - zapytał zaintrygowany. Potrząsnęła w milczeniu głową, ale wpatrywała się w niego z takim natężeniem, jakby nagle wyrosła mu co najmniej druga głowa.

- Co się stało? - powtórzył.

- Pańskie oczy... - powiedziała łagodnie i podeszła bliżej. - Są takie...

Tego się nie spodziewał.

- Jakie? - zapytał z zaciekawieniem. Westchnęła, a w jej głosie czuć było tęsknotę.

- Niebieskie - odpowiedziała cicho. - Ma pan niebieskie oczy. A ja, nie wiem dlaczego, byłam przekonana, że są czarne. A one są...

Umilkła. Griffin zaczął się zastanawiać, co jeszcze chciała powiedzieć.

Czuł, jak pod jej spojrzeniem zaczyna drżeć. Przez kilka sekund nie było w jej oczach złości i mógł dostrzec w nich ogromną tęsknotę. Poczuł się niepewnie, bo zrozumiał, że jego odczucia w odniesieniu do Sary są takie same. Wzbudzała w nim tęsknotę za czymś nieokreślonym, czego nie znał, a bez czego nie mógł żyć.

A potem ta chwila minęła.

Sara poczuła wielkie znużenie. Cofnęła się i zamknęła drzwi.

- Przepraszam - powiedziała nerwowo. - Muszę się przebrać.

I zniknęła. Griffin poczuł się dziwnie samotny. Rozejrzał się. Dom był typowy, jak setki innych na przedmieściu. Wszędzie pełno było kwiatów, zdjęć i porozrzucanych zabawek. Czyli pani Greenleaf jest mężatką i ma dzieci. Chyba w piątek wspominała coś o mężu? Nie mógł sobie tego przypomnieć. W każdym razie żaden mężczyzna nie przeszedłby obojętnie obok takiej kobiety.

Dlaczego więc w jej oczach było tyle tęsknoty? Może pan Greenleaf nie wypełniał dobrze swoich obowiązków? A może od początku nie układało się między nimi?

- Kim pan jest? - dobiegł go z tyłu cichy głosik. Griffin odwrócił się i ujrzał pięciu małych chłopców, patrzących na niego z podziwem. Uśmiechnął się. Zdawał sobie sprawę, że w mundurze wygląda imponująco. Taki wygląd pomagał mu w pracy. Dorośli traktowali go z szacunkiem, a co dopiero dzieci... Nie chciał ich oczywiście przestraszyć, ale cieszyło go wrażenie, jakie wywołał. Szkoda tylko, że Sara nie reagowała w podobny sposób. Chętnie by ją postraszył, bo, prawdę mówiąc, obawiał się jej.

- Nazywam się Griffin Lawless - przedstawił się chłopcom. - Jestem policjantem w naszym mieście. Patrole motocyklowe.

- A ja nazywam się Jack Markham. - Najwyższy chłopiec śmiało wyciągnął do niego rękę. - A to jest mój młodszy braciszek Sam.

- Nie jestem twoim młodszym braciszkiem. Mam tyle lat co ty - sprostował szybko Sam. Nie był tak pewny siebie jak jego brat.

- Nieprawda - zaprzeczył Jack. - Urodziłem się piętnaście minut wcześniej. Tak mówi mama. Więc jestem starszy.

- Nie jesteś.

- Jestem.

- Nie jesteś.

- Jestem.

- Nazywam się Jonah - odezwał się trzeci chłopiec, podczas gdy dwaj bracia kontynuowali sprzeczkę. - Jonah Bingham. Chyba pan zna moją mamę.

- Elaine. - Griffin przypomniał sobie imię dziewczyny, z którą Stony spotykał się częściej niż z innymi.

- Zgadza się.

- A czyi są twoi kłótliwi koledzy? - zapytał, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- Moi.

Griffin odwrócił się i ujrzał Sarę, która przyłączyła się do towarzystwa, więc jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, gdy zobaczył ją w mundurze. Zdawał sobie sprawę, że nie jest to zbyt atrakcyjny strój, ale i tak na jej widok krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach. Czekolada zniknęła z policzka, włosy zostały uczesane i przytrzymane skórzaną opaską. Robiła wrażenie tak spokojnej i opanowanej, że aż zapragnął zrobić coś, by ją zdenerwować.

Nie zdążył jednak nawet wyrzec słowa, gdyż pokój zaczął się wypełniać ludźmi. Po kilku minutach, w czasie których Sara przedstawiła gości, zapanował spokój. Reszta wieczoru upłynęła w atmosferze kontrolowanego chaosu, ale każdy z gości miał szansę zaprezentować swój zawód i odpowiedzieć na wiele pytań. Potem toczyły się rozmowy towarzyskie przy ciastkach i kawie.

Griffin bawił się doskonale. Rzadko miał do czynienia z dziećmi, więc nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo je lubi. Po jakimś czasie zaczął się zastanawiać, jak by to było, gdyby miał własne.

Zauważył, że synowie Sary noszą inne nazwisko, co nastroiło go optymistycznie. Na pewno jest rozwódką. Chyba że nie przyjęła nazwiska męża. Zauważył też, że nie nosi obrączki, ale w dzisiejszych czasach nie stanowiło to żadnego dowodu na to, że jest samotna.

Właściwie mógł do niej podejść i po prostu zapytać o stan cywilny. Ale z pewnością potraktowałaby to pytanie jako chęć nawiązania znajomości, co bezsprzecznie było jego zamiarem. Biorąc pod uwagę mandat o wysokości siedemdziesięciu pięciu dolarów, którym ukarał ją parę dni wcześniej, jej reakcja mogłaby być zupełnie inna niż ta, której pragnął. Wobec tego zadowolił się patrzeniem na nią i cały czas czekał na jakiś znak z jej strony. Wieczór dobiegał końca, a Sara nie wykonała żadnego gestu. Pomyślał, że pewnie błędnie odczytał jej reakcję przy powitaniu i postanowił wycofać się.

Gdy chciał powiedzieć jej, że musi już iść, znowu ujrzał w jej oczach tę dziwną tęsknotę. Nie mylił się. Ona również była nim zainteresowana. Postanowił więc zostać jeszcze chwilę.

Sara była zupełnie wykończona, gdy ostatnie mamy z dziećmi wyszły. Elaine zaproponowała, że jej pomoże posprzątać, ale Sara odesłała przyjaciółkę do domu. Chciała zostać sama i zastanowić się nad tym, dlaczego czuje się taka podniecona.

Przez cały wieczór plątała się jej po głowie jedna myśl, a mianowicie, jak czarny uniform wspaniale podkreśla figurę Lawlessa. To powinno być zabronione, żeby policjant na służbie był tak pociągający. Wyobrażała sobie, jak by to było cudownie spędzić z nim trochę czasu sam na sam.

Wyrzucając do kosza ostatnie papierowe kubki i talerze, nasłuchiwała dźwięków dochodzących z pokoju Jacka, gdzie bawili się jej synowie. Do ich głosów dołączył się nowy. Nie była tym zaskoczona. Była pewna, że Lawless zostanie dłużej.

Gdy odwróciła się, ujrzała go w drzwiach kuchni. Stał oparty niedbale o framugę. Przyglądał się jej z uwagą, ale nie mogła niczego wyczytać z jego oczu. Ponieważ jej myśli krążyły stale wokół czułego sam na sam, oddychała nieco szybciej.

- Jeszcze pan tu jest? - odezwała się i natychmiast zdała sobie sprawę, jak głupio brzmi to pytanie.

- Pomyślałem, że będę mógł pomóc w sprzątaniu.

- Nie trzeba. - Sara pokręciła głową. - Sama sobie poradzę. Mimo to dziękuję za dobre chęci.

Lawless nie odebrał tych słów jako zachęty do odejścia. Zamiast tego wszedł do kuchni i stanął przy stole.

- Czemu pani synowie mają inne nazwisko? - zapytał obcesowo.

- Noszą nazwisko swojego ojca - odpowiedziała krótko. Nie wydawała się być zaskoczona pytaniem.

- A dlaczego pani nie używa tego nazwiska? - kontynuował bez najmniejszego skrępowania.

Sara z trudem przełknęła ślinę. Czuła, jak szybko bije jej serce.

- Po rozwodzie wróciłam do nazwiska panieńskiego - powiedziała, wpatrując się w niego uważnie.

- Więc jest pani samotna?

Zatrzymał się tuż przed nią. Sara w milczeniu skinęła głową, nie mogąc wydobyć słowa z zaciśniętego gardła.

Kiedy zbliżył twarz i zajrzał jej w oczy, cofnęła się. Zauważył to, ale wyciągnął rękę i ujął ją delikatnie pod brodę.

- Proszę pana - zaczęła szeptem.

- Mam na imię Griffin - powiedział.

- Nie powinieneś...

- Jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety tak umazanej czekoladą - powiedział, pocierając palcem kącik jej warg.

Znowu próbowała się cofnąć.

Ale dłoń Griffina powędrowała za nią. Delikatnie dotknął jej dolnej wargi i, zanim Sara zdążyła cokolwiek powiedzieć, pochylił się nad nią i poczuła jego usta na swoich. Leciutko pieścił jej wargi. Czuła łaskotanie jego wąsów. Z początku była zbyt zaskoczona, by zareagować, więc stała bez ruchu, pozwalając się całować. Gdy pojęła, co się dzieje, jej reakcja była rzeczywiście dość gwałtowna i nieoczekiwana. Zamiast go odepchnąć, jej dłonie powędrowały do wycięcia w koszuli, a palce zaplątały się w ciemnych włosach.

Wtedy Griffin zaczął całować ją coraz namiętniej, napierając na nią tak mocno, aż oparła się o blat kuchenny. Jedną ręką odchylił jej głowę, by móc mocniej ją całować, druga przesuwała się powoli po jej piersiach, drażniąc je delikatnie.

Przez długą chwilę walczyli o to, które z nich osiągnie więcej. Nie wiedzieli, skąd przyszło pożądanie i dokąd ich zaprowadzi. Sara położyła dłoń na klamrze paska Griffina, gdy nagle usłyszała jakiś hałas na górze.

Przypomniała sobie o synach i odepchnęła Griffina gwałtownie od siebie.

Z początku nie była w stanie wydusić nawet jednego słowa, zaskoczona swoim zachowaniem. Próbowała tylko złapać oddech. W milczeniu potrząsnęła głową, marząc o tym, by móc cofnąć czas o pięć minut. Ale nie dlatego, by przeżyć je inaczej, lecz by znowu móc się zatopić w pocałunku.

- Czemu... czemu to zrobiłeś? - udało się jej wyszeptać.

Griffin popatrzył jej prosto w oczy. Sam też z trudem łapał oddech.

- Bo tego chciałaś - odpowiedział krótko. Potrząsnęła głową przecząco.

- Znowu tego chcesz - mówił dalej. - Za każdym razem, kiedy na mnie tak patrzysz.

- Ale...

- Mamo! Jack mnie uderzył!

- Nie uderzyłem!

- A właśnie, że tak!

- Nie!

Głosy chłopców, pełne gniewu, obudziły w Sarze to samo uczucie. Zapomniała o tym, z jaką łatwością Griffin ją omotał i o tym, że zupełnie nie pamiętała o obecności dzieci. Była wściekła na siebie, bo pragnęła tego mężczyzny. I dlatego słowa, które wypowiedziała, też były pełne gniewu.

- Lepiej już sobie idź.

- Zjedzmy jutro razem kolację.

Sara nie była pewna, co ją bardziej denerwowało: czy to, że ignorował jej słowa, czy jego polecenia zamiast próśb, czy też to, że najchętniej wyraziłaby zgodę.

- Nie mogę - odpowiedziała.

- Dlaczego?

Znowu zapragnęła, by to wszystko się nie wydarzyło.

- Bo jestem już umówiona - rzekła niechętnie, patrząc mu prosto w oczy. Roger, rzeczoznawca, poprosił ją, by poszli razem do kina w nagrodę za to, że przyszedł na spotkanie z chłopcami.

Wyraz twarzy Griffina zmienił się.

- Rozumiem - powiedział i odsunął się od niej.

Sara powinna być z tego zadowolona, ale nagle zrobiło jej się zimno, mimo że wieczór był ciepły. Zapragnęła zapytać Griffina, czy zamiast jutro mogliby się spotkać w środę, ale milczała.

Przecież przez niego musiała wydać siedemdziesiąt pięć dolarów. Był tak pewny siebie, że niemal arogancki: prawdopodobnie żadna kobieta nie śmiała mu niczego odmówić.

Odepchnęła od siebie myśl, że właśnie przed chwilą już to zrobiła.

- Lepiej już idź - powtórzyła.

Griffin skinął głową i odwrócił się, by odejść. Widziała, jaką reakcję wywołały jej słowa, że spotyka się z kimś innym, ale milczała. Nigdy dotąd żaden mężczyzna nie spowodował takiego zamieszania w jej życiu, szczególnie w tak krótkim czasie.

Ona przecież potrzebuje spokojnego i statecznego mężczyzny, który da jej poczucie bezpieczeństwa. Takiego jak Roger, pomyślała, mając nadzieję, że jego imię wywoła choćby cień podniecenia.

Ale to uczucie wywoływał w niej tylko Griffin Lawless, który właśnie opuszczał jej dom.

ROZDZIAŁ TRZECI

- To twoje pierwsze zadanie, Griff. Spisz się dobrze. Griffin popatrzył na przyjaciela, a potem na papierową teczkę, którą Stony rzucił mu na biurko.

- Nie martw się. Co to jest?

- Firma budowlana Jerwal, tu w Clemente - zaczął objaśniać Stony. - Od trzech miesięcy przyglądamy się właścicielom. Przypuszczamy, że prowadzą jakieś brudne interesy. Włożyliśmy z Gundersenem dużo pracy w tę sprawę. Nie chcę, by poszła na marne.

- Przecież ci powiedziałem, żebyś się nie martwił - obruszył się Griffin.

- Przeczytaj te papiery i zgłoś się, jeśli będziesz miał jakieś pytania. Sprawa jest dość jasna. Nie wiedzą, że ich obserwujemy, ale już niedługo powinniśmy to ujawnić. Myślę, że za kilka miesięcy - stwierdził Stony i poszedł do swojego gabinetu.

Griffin otworzył teczkę i zaczął przeglądać dokumenty. W chwili gdy ujrzał nazwiska dwóch mężczyzn, których miał rozpracować, poczuł, że pocą mu się dłonie, a pewność siebie powoli znika. Jeden z nich nazywał się Jerry Schmidt i to nazwisko nic mu nie mówiło, ale drugie brzmiało: Wallace Greenleaf. W tak małym miasteczku jak Clemente ktoś, kto tak się nazywał, z pewnością był spokrewniony z Sarą.

Przypomniał sobie długą opowieść, jaką przytoczyła w formie wyjaśnienia, kiedy zobaczyli się po raz pierwszy. Czyż nie mówiła o spotkaniu z bratem? Jak miał na imię? Wallace? Chyba nie. Może Wally? Tak! To było to. Wally. Cudownie!

Przesunął dłonią po włosach, oparł się o krzesło i popatrzył w sufit. Chyba i tak nie miał szans na znajomość z Sarą. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się poznali, fakt, że spotyka się z innym, i jej stwierdzenie, że nie chce go więcej widywać, mówiły same za siebie. Nie widział jej już dwa tygodnie. Zresztą nie było sensu szukać z nią bliższego kontaktu.

To nieprawda, uświadomił sobie. Nie przestawał o niej myśleć, pamiętał, jak reagowała na jego uściski. Musiał być blisko niej. Tak blisko, jak tylko mężczyzna może być z kobietą.

Cudownie. Po prostu wspaniale. Znowu popatrzył na teczkę i zaczął czytać dokumenty, przez cały czas myśląc o tym, co powinien zrobić. Nie mógł unikać Sary. Wynajął firmę jej i Elaine do skatalogowania rzeczy znajdujących się w odziedziczonym przez niego domu pradziadka. Obie kobiety przychodziły tam i prowadziły wycenę przedmiotów.

Jak miał się trzymać z dala od niej, gdy marzył jedynie o tym, by ją znowu przytulić do siebie. Z tego powodu nie sypiał nocami. A teraz ma prowadzić śledztwo przeciwko jej bratu, który może wylądować na parę lat w więzieniu. Czuł się fatalnie.

Zawsze miał pecha. Nawet gdy udało mu się jednocześnie otrzymać pracę, której pragnął, i poznać kobietę swoich marzeń, wyglądało na to, że jedno wyklucza drugie. Czy uda mu się zdobyć względy Sary?

Powrócił do czytania materiałów z teczki, ale przez cały czas nie opuszczała go świadomość, że los się z niego naigrywa.

Dom Mercera pachniał pleśnią i starością. Sara i Elaine weszły do niego po raz pierwszy dwa tygodnie po podpisaniu umowy z Griffinem Lawlessem. Dał im klucz, by mogły pracować w różnych porach dnia. Rozpoczęły już żmudny proces katalogowania i wyceny staroci, które sędzia Mercer i jego córka nagromadzili przez lata. Pierwsza rozpoczęła pracę Elaine. Miała się zorientować co do rozmiarów zadań zleconych do wykonania. Sara miała pojawić się następnego dnia, ale postanowiła wpaść chociaż na chwilę, by poczuć atmosferę domu. Przekraczała jego próg z pewnymi obawami.

Jedną z wielu rzeczy, które przyczyniły się do nawiązania przyjaźni między Sarą i Elaine przed dwoma laty, była ich miłość do staroci. Elaine zajmowała się meblami i biżuterią, a Sara porcelaną, srebrami, kryształami i materiałami. Połączyły swe skromne fundusze, by kupić okazyjnie sklep z antykami w starej dzielnicy Clemente. Jego właściciel postanowił przenieść się do znacznie cieplejszego Orlando.

Dokupiły szereg przedmiotów na aukcjach na środkowym wschodzie i obecnie posiadały całkiem niezłą kolekcję. I chociaż nie wzbogaciły się dotychczas, to udawało im się wiązać koniec z końcem. Z niecierpliwością oczekiwały lata, które przyciągało do starego Clemente wielu turystów, mając nadzieję, że pieniądze zarobione w tym czasie pozwolą im przetrwać zimę.

Oczywiście taka praca jak wycena antyków bardzo im była na rękę. Przede wszystkim zaczynały zdobywać klientelę, co mogło przysporzyć zysku. A poza tym Sara nareszcie miała szansę zająć się czymś, co lubiła.

Od lat uwielbiała antyki. Niestety, pochodziła ze wsi, z powszechnie szanowanej, lecz biednej rodziny, więc nie miała możliwości odziedziczenia czegokolwiek. Kupno sklepu z antykami było spełnieniem jej największych marzeń. Kochała każdy przedmiot w sklepie i z wielkim trudem rozstawała się ze sprzedanymi rzeczami.

Fascynowała ją nie tylko historia poszczególnych przedmiotów, ale i trud, jaki włożono w ich wykonanie. Umiała szybko ocenić przedmiot i określić jego pochodzenie, ale czasami brakowało jej czasu, by prześledzić jego historię.

Teraz miała możliwość zbadania wielkiej kolekcji i nie mogła się doczekać, kiedy zacznie pracę.

Wchodząc do domu zawołała głośno „halo”, mimo że nie spodziewała się tu spotkać nikogo.

Elaine powiedziała jej, że Griffin raczej nie zamierza wprowadzić się do domu swego pradziadka ani przychodzić tam, gdy będą pracować. Ponieważ wycena mogła trwać bardzo długo, może nawet rok, Sara pomyślała, że choć w ten sposób będzie związana z Griffinem.

Cały czas starała się nie myśleć o pocałunku, który ich połączył przed dwoma tygodniami, ale nie mogła. Gdy tylko zamykała oczy przed snem, widziała pełne tęsknoty spojrzenie Griffina i czuła gorąco, jakie przeszyło ją, gdy jej dotknął.

- Hej! - zawołała jeszcze raz z nadzieją, że nie słychać w jej głosie niepokoju. - Czy jest tu ktoś?

Drzwi głośno skrzypnęły, kiedy je zamykała, i Sarze przypomniały się czytane w dzieciństwie powieści grozy, w których młode, naiwne kobiety ulegały niebezpiecznym, atrakcyjnym mężczyznom i żyły potem zamknięte w starych, ponurych domach.

Odsunęła te myśli od siebie. Nie jest już taka młoda ani naiwna, a dom Mercera na pewno nie jest ponury. Oczywiście Griffin jest niebezpiecznym, młodym, atrakcyjnym i uwodzicielskim mężczyzną, ale przecież ona potrafi nad sobą panować.

Chyba jednak nie do końca, pomyślała ironicznie, przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. Postanowiła przestać o tym myśleć i ruszyła w głąb domu. Popołudniowe słońce wpadało przez okna umieszczone nad wejściem, przecinając długimi promieniami hol. W ich blasku unosiły się tańczące drobinki kurzu. Boazeria z ciemnego dębu pokrywała wysokie ściany. U stóp Sary rozpościerał się barwny stary perski dywan. Dom był naprawdę piękny, taki, jakim go sobie wyobrażała, i myśl, że zbada go dokładnie, przyspieszała bicie jej serca.

Z lewej strony holu był olbrzymi pokój dzienny, a po prawej - salon. Pomiędzy pokojami wznosiły się schody, przechodzące na pierwszym piętrze w galerię. Obok schodów znajdowała się długa, wyłożona mahoniem sień. Wyglądała tak fascynująco, że Sara pospieszyła tam, a w pustym domu rozlegał się stukot jej pantofli.

Na końcu sieni ujrzała przeszklone drzwi. Zbliżyła się do nich i nacisnęła mosiężną klamkę. Drzwi ustąpiły. Poczuła cudowny zapach starych książek. Uśmiechnęła się radośnie.

Ta praca będzie wspaniała.

Biblioteka wyglądała podobnie jak reszta domu. Ciemna, wysoka, pokryta boazerią, z cennymi meblami.

Sara stała, przyglądając się wnętrzu, i wtedy poczuła jeszcze jeden zapach - woń dymu z drogiego cygara. Jej były mąż czasami takie palił i bardzo lubiła ich aromat. Kojarzył jej się z naprawdę niewieloma miłymi chwilami, które wspólnie przeżyli.

- A więc jesteś.

Odwróciła się przerażona, słysząc męski głos, choć poznała go natychmiast. Griffin Lawless siedział w pokrytym skórą fotelu przy kominku. Ubrany w wypłowiałe, podarte na kolanach dżinsy i białą obcisłą koszulkę, nie pasował zupełnie do tego wnętrza. W jednej ręce trzymał cygaro, drugą obejmował kryształowy kieliszek z koniakiem. Serce Sary zabiło mocno. Nigdy jeszcze nie widziała wspanialszego mężczyzny.

- Przepraszam - wyjąkała. - Nie weszłabym bez pukania, ale byłam pewna, że nikogo nie ma.

- Oczywiście - odpowiedział natychmiast. - Gdybyś wiedziała, że tu jestem, nigdy byś nie przyszła.

Bardzo się mylisz, pomyślała.

- Zaraz wychodzę. Wracałam z pracy do domu i weszłam tylko na chwilę, aby rozejrzeć się, zanim rozpocznę katalogowanie - powiedziała szybko.

Griffin skinął głową, ale milczał. Wpatrując się w nią uparcie, podniósł do ust cygaro, zaciągnął się i powoli wypuścił kłąb białego dymu. Potem uniósł kieliszek i napił się koniaku, sącząc powoli trunek. Sara czuła, że zaczyna się jej kręcić w głowie.

- Napijesz się? - wskazał dłonią na kieliszki i butelkę.

- Nie, dziękuję - potrząsnęła przecząco głową. - Nic nie jadłam od rana i na pewno źle zniosłabym alkohol. Od razu zakręciłoby mi się w głowie.

Griffin pomyślał, że nie byłoby to takie złe, ale nic nie powiedział. Chciałby widzieć Sarę tracącą nad sobą panowanie. Dlaczego ta kobieta tak na niego działa? Czemu stale ma przed oczyma jej twarz? I dlaczego nie potrafi myśleć o niczym innym, lecz tylko o tym, jak zareagowała na jego pieszczoty?

- Więc jednak będziesz tu przychodzić - stwierdził. - Myślałem, że mnie unikasz.

- Ja? - szepnęła Sara, odwracając wzrok. - Czemu miałabym to robić? Przecież nie ma ku temu żadnych powodów.

Jej zdenerwowanie było niemal widoczne. Griffin uśmiechnął się.

- Bo tak jak ja ciągle myślisz o tym, jak rozstaliśmy się przed dwoma tygodniami.

Znowu popatrzyła mu w oczy, westchnęła głęboko, aż jej piersi uniosły się wysoko. Griffin zacisnął palce, bo przypomniał sobie ich ciepłą, delikatną krągłość. Sara w zdenerwowaniu zaczęła bawić się guzikami sukienki.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi - wyszeptała.

Odłożył cygaro na kryształową popielniczkę, postawił obok kieliszek i wstał. Sara cofnęła się, a wtedy Griffin podszedł do niej zdecydowanym krokiem. Położył dłoń na ręce, która bawiła się guzikami, a drugą objął ją i przytulił do siebie. A potem całował ją długo, mocno i namiętnie.

- Teraz już rozumiesz? - zapytał po chwili głosem ochrypłym z pożądania.

- Tak, chyba tak - wyjąkała, oddychając szybko. Znowu przycisnął usta do jej warg i Sara stwierdziła, że mają one smak koniaku i cygar. Poczuła na skórze łaskotanie jego wąsów i odchyliła głowę, by w pełni rozkoszować się pocałunkiem. Czuła, jak Griffin powoli zaczyna odpinać guziki jej sukienki.

Kiedy zorientowała się, że chce ją rozebrać, wysunęła się z jego ramion na odległość wyciągniętych rąk. Griffin nie zareagował. I Sara dobrze wiedziała, dlaczego. Nie była w stanie utrzymać go z dala od siebie zbyt długo. Czuła pod palcami jego twarde mięśnie. Ciało Griffina było gorące niczym płynna lawa. Patrzyła na niego, starając się złapać oddech. Zastanawiała się, jak długo jeszcze potrwa to szaleństwo.

Griffin próbował zebrać myśli. Udało mu się odpiąć trzy guziki sukienki i teraz widział skrawek bielizny Sary w złotym kolorze, więc znowu zapragnął ją pieścić. Boże, co się ze mną dzieje, pomyślał, dlaczego sięgam po kobietę, której prawie nie znam. Muszę się opanować.

- Dlaczego to robisz? - usłyszał jej szept. - Tak po prostu, bez pytania?

Milczał. Nie wiedział, co powiedzieć. Patrzyła na niego bez słowa. Prawą ręką odsunęła pasmo włosów z czoła. Starała się pozbierać myśli.

- To, co się dzieje między nami, musi się natychmiast skończyć, zanim posuniemy się za daleko - stwierdziła stanowczo.

- Dlaczego?

- Dlaczego??? - powtórzyła jego pytanie. Skinął głową.

- Bo... - jej głos brzmiał niepewnie. Naprawdę nie wiedziała, jak ma to uzasadnić. Nie przychodziło jej do głowy żadne rozsądne wyjaśnienie.

Skrawek koronki widoczny w rozcięciu sukni ponownie przyciągnął wzrok Griffina. Przysunął się dv Sary i wyciągnął rękę. Nie cofnęła się. Dotknął trzeciego guziczka. Widział, jak pulsuje żyłka na jej szyi, i nade wszystko zapragnął odpiąć resztę guzików tak, by sukienka opadła na podłogę. Ostatnim wysiłkiem woli zapiął jeden guzik, a potem dwa następne. Ale nie mógł się powstrzymać, by nie przesunąć dłonią po szyi Sary.

- Saro - wyszeptał - powiedz mi, dlaczego?

Po raz pierwszy nazwał ją po imieniu i Sara poczuła, jak jej serce zaczyna tłuc się w piersi jak oszalałe.

- Nie należę do kobiet, które to lubią - odpowiedziała w końcu.

- Naprawdę? - zapytał, siląc się na powagę, ale był wyraźnie rozbawiony jej stwierdzeniem.

- Tak - potwierdziła. - Nie jestem taka. Nigdy taka nie byłam. Jestem zwyczajną, rozwiedzioną kobietą z dwojgiem dzieci, zajętą codziennymi sprawami, i naprawdę nie zamierzam popełniać karygodnego błędu, wiążąc się z takim mężczyzną jak ty.

- Takim jak ja? - Znowu zauważyła wyraz rozbawienia na jego twarzy. - A jakim mężczyzną jestem? Czy możesz mnie oświecić w tym względzie?

- To nieważne. Muszę już iść - powiedziała Sara, gwałtownie wciągając powietrze.

Odwróciła się, ale głos Griffina powstrzymał ją.

- Nie odchodź - poprosił cicho. - Jeszcze nie teraz. Tak miło... - urwał.

- Słucham? - spytała Sara, odwracając się powoli.

- Miło kogoś gościć u siebie - dokończył. Potarł nerwowo kark. - Tak tu pusto. Tak ponuro. Nie czuję się tu dobrze. Ja po prostu nie pasuję do tego domu.

Sara uważnie przyjrzała się Griffinowi. Rzeczywiście, w starych dżinsach i koszulce z krótkimi rękawami nie wyglądał na pana tego domu, chociaż w jego głosie brzmiała siła i pewność siebie, które zmuszały do posłuchu. Ma w sobie geny Mercerów. Pod tym względem pasował do tej posiadłości.

- Wiem o wszystkim - odezwała się Sara. W pustym domu jej głos zabrzmiał dziwnie głośno.

- Masz na myśli moją matkę? Nieznaną latorośl rodu Mercerów? - zapytał.

- Kiedy dowiedziałam się od Elaine, że odziedziczyłeś ten dom, pomyślałam, że musisz być potomkiem sędziego, o którego istnieniu nikt wcześniej nie wiedział. Meredith była jego jedyną córką, prawda?

- Była moją babką, a ja nic o tym nie wiedziałem - powiedział z zagadkowym wyrazem twarzy.

Sara próbowała z tonu jego głosu odgadnąć, jakie uczucia nim owładnęły, ale nie potrafiła. Griffin mówił dalej:

- Dowiedziałem się o wszystkim tuż przed Bożym Narodzeniem. Widocznie mojego pradziadka ogarnęła wtedy tęsknota, a może strach przed śmiercią, i postanowił zrobić coś dobrego dla swojego prawnuka, którego wcześniej nie chciał znać.

Milczał przez chwilę, zamyślony.

- Jak się dowiedziałem, Meredith miała piętnaście lat, gdy zakochała się w chłopcu, który po lekcjach wykonywał różne drobne prace w domu sędziego. Oczywiście, staruszek nie był tym zachwycony, bo zależało mu na lepszej partii dla swego jedynego dziecka. Kiedy Meredith zaszła w ciążę, praktycznie zamknął ją w domu, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Urodziła córkę, mając szesnaście lat, a sędzia natychmiast oddał dziecko do adopcji.

- To była twoja matka - domyśliła się Sara. Potwierdził skinieniem głowy.

- Została adoptowana przez pewne małżeństwo z Cincinnati, a potem, gdy poślubiła mojego ojca, przenieśli się do Clemente. Co za ironia losu. Przez wiele lat córka Meredith mieszkała zaledwie kilka kilometrów od swego rodzinnego domu, nic o tym nie wiedząc.

Griffin podszedł do fotela, wziął cygaro z popielniczki i zaciągnął się głęboko. Milcząc wskazał Sarze sąsiedni fotel. Widać było, że chce o tym mówić, a Sara była po prostu ciekawa każdej informacji o nim. Interesowała ją nie tylko cała ta historia, ale i jego reakcja. Jak się czuł? Nie potrafiła sobie wyobrazić sytuacji, w której dopiero jako dorosła kobieta poznaje historię swojej rodziny.

Usiedli.

- Czy masz do niego żal? - zapytała cicho. - Chodzi mi o sędziego.

- Prawdę mówiąc, nie wiem ciągle, co mam o tym wszystkim myśleć. - Wypił łyk koniaku. - Wydaje mi się, że padł ofiarą okoliczności, tak jak moja matka i Meredith. Czasy i środowisko, w jakich żyli... Chciałbym wierzyć, że zrobił to, co uważał za najlepsze. A w końcu spróbował to wszystko naprawić.

Przez chwilę milczał, a Sara też nie przerywała panującej ciszy.

- Żałuję, że nie zdążyłem poznać pradziadka - dodał po chwili. - Przybrany ojciec mojej matki zmarł przed moim urodzeniem. Nigdy nie poznam nazwiska jej prawdziwego ojca, a mojego dziadka. Może ciągle jeszcze mieszka tu, w Clemente. Moi rodzice nie żyją, tak jak i krewni, o których do niedawna nie wiedziałem.

Może jest gdzieś mężczyzna, do którego mógłbym mówić „dziadku” - powiedział z tęsknotą w głosie.

- Nie masz rodzeństwa? - spytała.

- Niestety. Tylko kilku kuzynów mieszkających w tej okolicy, ale nigdy nie byliśmy ze sobą zbytnio zżyci.

- Mam wrażenie, że rodzina jest dla ciebie czymś bardzo ważnym - zauważyła Sara.

- Tak - odpowiedział i popatrzył na nią pytająco. - A dla ciebie?

- Moi rodzice rozwiedli się po dwudziestu latach małżeństwa, informując mnie i Wally'ego, że przez większość czasu nienawidzili się, a byli razem tylko ze względu na nas - zaśmiała się szyderczo. - My z bratem kochamy się jak pies z kotem. Moje małżeństwo skończyło się, zanim na dobre się zaczęło. Na pewno nie jestem osobą, której zadaje się takie pytanie.

- Ale kochasz swoich synów - stwierdził.

- Oczywiście - odpowiedziała natychmiast. - Ale...

- Czyli i dla ciebie rodzina jest czymś ważnym. Zastanawiała się przez chwilę. Trudno było w tak krótkim czasie poddać analizie własne odczucia.

- Tak - powiedziała w końcu, uśmiechając się do niego. - Na pewno. Śmieszne, ale jakoś nigdy dotąd nie zastanawiałam się nad tym.

Griffin odpowiedział jej uśmiechem i jego twarz zmieniła się całkowicie. Nigdy nie myślała o nim jako o pięknym mężczyźnie. Był pociągający. Interesujący. Miał swoisty urok, ale jego rysy były ostre. Teraz, kiedy się uśmiechnął, aż westchnęła. Był zachwycający.

- Czym jesteś? - zapytał nagle. - Psem czy kotem?

- Słucham? - uniosła ze zdziwienia brwi.

- Mówiłaś, że ty i twój brat żyjecie ze sobą jak pies z kotem. Zastanawiam się, czym ty jesteś.

- Z pewnością kotem - powiedziała Sara i roześmiała się serdecznie. - Koty są przecież sprytniejsze.

- To prawda - odparł i uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale po chwili spoważniał. - Czyli twój brat jest psem. Groźnym psem.

- Nie jest taki zły. - Wzruszyła ramionami. - Jest tylko zbyt ambitny. Pewnego dnia może go to zniszczyć. Jestem tego pewna.

Znowu skinął głową, a Sara miała wrażenie, że Griffin wie coś, o czym ona nie ma najmniejszego pojęcia. Wydawało mi się, pomyślała, on jest przecież zbyt zajęty myślami o swojej przeszłości i rodzinie.

- Muszę już iść - powiedziała i podniosła się z fotela. - Opiekunka do dzieci spodziewa się, że wrócę przed osiemnastą, a chyba jest już szósta.

Griffin niechętnie popatrzył na zegarek.

- Za dziesięć - podał jej dokładny czas. Pośpiesznie zebrała swoje rzeczy. Za wszelką cenę starała się powstrzymać pytanie cisnące się jej na usta.

- Gdzie będziesz dzisiaj jadł kolację? - wyrwało jej się wbrew woli, a przecież chciała tylko powiedzieć, że od jutra zaczyna katalogowanie.

Oboje byli zaskoczeni jej pytaniem. Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.

- Nie wiem - odpowiedział, gasząc cygaro. - Czyżby to było zaproszenie, proszę łaskawej pani? - zapytał, dopijając resztkę koniaku.

- Tak - odpowiedziała, trochę zawstydzona swoim zachowaniem. - Przyjdź do nas, zjemy coś razem z chłopcami.

- Z przyjemnością.

Griffin szedł za nią do holu. Czuł się dziwnie jako gospodarz tego domu. Obserwował, z jakim wdziękiem porusza się Sara, jak odsuwa włosy z czoła szybkim, niedbałym gestem. Wprawdzie umówił się na kolację ze Stonym, ale zatelefonuje do niego od Sary. Przyjaciel na pewno go zrozumie.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sara nie mogła zrozumieć, dlaczego zaprosiła Griffina do domu na kolację. Nie potrafiła i później odpowiedzieć sobie na to pytanie. Patrzyła, jak jej synowie męczyli gościa, wypytując o motocykl i o to, jak to jest być policjantem.

Może dlatego, że tam w bibliotece był taki przygnębiony...

Zawsze opiekowała się zagubionymi i chorymi zwierzętami. Może Griffin przypominał jej zagubione stworzenie, które nie potrafi sobie radzić w niebezpiecznym świecie. A ona, która przeżyła wiele złych chwil, wiedziała, jak mu pomóc. Musi się nim zaopiekować.

Tylko że był on o wiele bardziej niebezpieczny niż jakakolwiek z istot, które do tej pory sprowadzała do domu.

To był drapieżnik i bała się, że mu nie umknie. Czy ona będzie się nim opiekować, czy też on schrupie ją na kolację?

- Mamo, możemy się przejechać na motorze Griffina? - spytał Jack.

Sara wyszła na ganek i popatrzyła niepewnie na wielką maszynę.

- Chyba nie, kotku - powiedziała. - Może jak będziesz starszy.

- Ale, mamo...

- I nie powinieneś zwracać się do pana Lawlessa po imieniu - dodała. - Jest przecież oficerem policji.

- Nie jest - wtrącił się Sam. - Właśnie nam o tym powiedział.

- Ależ jest - zawołała Sara i nagle zorientowała się, że nie słuchała zbyt uważnie, o czym mówią, bo jej myśli cały czas krążyły wokół Griffina.

- Teraz jestem detektywem - wyjaśnił Griffin, uśmiechając się szeroko. - Awansowałem parę tygodni temu. Przepraszam, że ci o tym nie powiedziałem, ale zupełnie o tym nie pomyślałem.

Poczuła żal, że już go nie zobaczy w skórzanym uniformie, w którym się tak świetnie prezentował, ale pocieszyła się, że detektywi też noszą kajdanki.

I znowu te nieprzyzwoite myśli spowodowały, że zaczęła się jąkać, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Rozumiem... Dobrze... Wobec tego powinniście zwracać się do pana Lawlessa „panie detektywie” - powiedziała do synów, czując jednocześnie, że na jej twarz wypływa zdradliwy rumieniec. - A w ogóle powinniście odnosić się do niego z większym szacunkiem. Co to za mówienie po imieniu...

- Kiedy ja wolę, jak tak do mnie mówią - przerwał jej Griffin. - „Panie detektywie” brzmi zbyt oficjalnie.

Jack i Sam wpatrywali się w niego z podziwem. Sara miała nadzieję, że nie popełniła błędu, zapraszając Griffina do domu. Nie chciała, aby jej synowie zbytnio przyzwyczaili się do jego obecności. Sama też nie chciałaby się do niego za bardzo przyzwyczaić. Ale pewnie jest już za późno, pomyślała patrząc, jak Griffin pomaga Samowi wsiąść na motocykl. Za późno, jeśli chodzi o chłopców. Ale przecież ona tak łatwo nie ulegnie. Nie podda się urokowi tego mężczyzny, a w każdym razie ma taką nadzieję.

- Zacznę przygotowywać kolację - powiedziała i spojrzała na synów i gościa jeszcze raz.

- Wspaniale - uśmiechnął się do niej Griffin i zaraz odwrócił się do Jacka, który go o coś pytał.

Robiąc przegląd lodówki, Sara myślała o tym, co często było powodem jej zmartwienia. Czy Jack i Sam nie potrzebują stałych kontaktów z ojcem? Wyraźnie brak im wzorca do naśladowania. Gdy się rozwodzili, Michael nie zabiegał o możliwość opieki nad dziećmi. Przyznano mu jednak prawo do odwiedzin. Co roku chłopcy spędzali z nim, a teraz i z jego nową żoną, miesiąc wakacji, czasami weekend. Ale Michael i Vivian mieszkali w Pensylwanii, więc synowie nie mogli się widzieć z ojcem za każdym razem, kiedy tego potrzebowali. A takie momenty zdarzały się coraz częściej. Chłopcy dorastali i pojawiały się pytania, na które odpowiedzi powinien im udzielić mężczyzna. W jej otoczeniu nie było nikogo, na kim mogłaby polegać. Na przykład Wally'emu nie pozwalała spędzać z synami zbyt dużo czasu, by nie zaraził ich swoją agresywną filozofią pracoholika. Chciała, żeby mieli szczęśliwe dzieciństwo i cieszyli się z każdego dnia. Uważała się za dobrą matkę, ale nie była w stanie zastąpić chłopcom ojca.

Przez otwarte okno usłyszała śmiech Sama. Uśmiechnęła się do siebie. Chłopcy polubili Griffina już na zbiórce skautowskiej. Nawiązał z nimi lepszy kontakt niż pozostali goście. Gdy dzisiaj zobaczyli, kogo przyprowadziła na kolację, byli zachwyceni.

Sara wyciągnęła z zamrażalnika dużą porcję kurzych piersi i torebkę z mieszanką warzywną. Zawsze używała półproduktów. Pragnęła, co prawda, być jedną z tych kobiet, które potrafią przepracować cały dzień, w drodze z pracy wstąpić do supermarketu po zakupy, a po powrocie do domu z uśmiechem na ustach przygotować w piętnaście minut ucztę dla całej rodziny.

- No cóż - pocieszała się, walcząc z plastykową torbą, której nie mogła otworzyć. - Takie kobiety, prędzej czy później, kończą w szpitalu dla wariatów.

Znowu wróciła myślami do poprzedniego tematu rozważań. Chłopcy bardzo szybko nawiązali kontakt z Griffinem. Jej synowie zaprzyjaźnią się z nim, a ona? Jaki związek połączy ją z tym człowiekiem?

Sara lubiła jeść. Griffin popatrzył na nią z podziwem, kiedy nałożyła sobie trzecią porcję. Pamiętał, że nie jadła niczego od rana, ale większość kobiet, jakie znał, podczas kolacji z mężczyzną udawała, że jedzenie zupełnie żadnej z nich nie interesuje. Postawa Sary odpowiadała mu. Zastanawiał się, na co jeszcze mogłaby mieć apetyt i czy równie chętnie i wytrwale zaspokajałaby głód innego rodzaju.

- Jak to się stało, że nie jesteś już takim policjantem na motocyklu? - spytał z pełnymi ustami Jack.

Griffin popatrzył w jasno-bursztynowe oczy chłopca i uśmiechnął się. Bliźniacy stanowili kompletne przeciwieństwo. Jack miał ciemne loki i jasne oczy, a Sam złote włosy i oczy koloru kawy. Ich charaktery również się różniły. Jack był odważny, lubił się popisywać. Sam trzymał się na uboczu. I jak jego matka, nie domagał się wyjaśnień, tylko cierpliwie czekał na rozwój wydarzeń.

Podobały mu się ich imiona. Zwyczajne i staroświeckie. Ciekawe, które z rodziców je wybrało. Pewnie Sara.

Jest przecież osobą prostolinijną, solidną i trochę staroświecką.

- Nie jestem już policjantem jeżdżącym na motocyklu - przypomniał sobie o pytaniu Jacka - bo myślę, że praca detektywa jest ciekawsza. I zabawniejsza.

- A masz pistolet? - zapytał Sam.

- Synku... - jęknęła Sara.

Griffin uśmiechnął się. Nie była zadowolona, że jej synowie interesują się bronią. Ale odpowiedział twierdząco na zadane mu pytanie i wtedy oczy Sama rozbłysły.

- Naprawdę? A czy masz go ze sobą?

- Nie. Jest schowany. To nie jest zabawka, kolego. Nie można się z nim wszędzie obnosić. Broń powinni mieć tylko ci, którzy są odpowiedzialni i wiedzą, kiedy należy jej użyć. Należą do nich oczywiście policjanci.

- To nie nauczysz mnie strzelać? - zmartwił się Sam.

Griffin z uwagą popatrzył na Sarę. On sam z pewnością nie odmówiłby chłopcu, ale chciał uszanować jej poglądy.

- Nie, Sam. Nie nauczę cię. Dzieci nie powinny brać pistoletu do ręki.

Sara odetchnęła i spojrzała na niego z wdzięcznością. Odpowiedział jej uśmiechem.

- Widzisz? - odezwał się Jack, który zwijał właśnie serwetkę, by rzucić nią w brata. - Mówiłem ci, że Griffin nie nosi pistoletu ze sobą.

- Nie mówiłeś - odpalił Sam.

- Mówiłem.

- Nie mówiłeś!

- A właśnie, że tak!

- Chłopcy! - odezwała się Sara lekko podniesionym głosem. - Jeśli skończyliście już jeść, to idźcie na dwór się pobawić. Jest taki piękny wieczór.

Bracia wstali posłusznie, ale idąc do drzwi, kłócili się nadal. Sara popatrzyła za nimi i potrząsnęła głową. Potem nagle zawołała, żeby nie trzaskali drzwiami. Ale było za późno. Któryś z malców huknął nimi z całych sił.

- Niestety, tacy są chłopcy. Pewne rzeczy nie docierają do nich - powiedziała z uśmiechem.

Griffin pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Też taki byłem jako dziecko - stwierdził. - Tylko że ja nie miałem braci ani sióstr, by się z nimi kłócić. Walczyłem więc z dziećmi sąsiadów.

- Czyżbyś żałował, że nie masz rodzeństwa? - zapytała Sara, wstając od stołu, aby zebrać talerze. - A ja w dzieciństwie chciałam być jedynaczką.

Griffin chciał jej pomóc, ale powstrzymała go.

- Później pomożesz mi zmywać - powiedziała. - Mam teraz chęć na kawę. A ty?

- Z przyjemnością się czegoś napiję.

Kiedy Sara krzątała się po kuchni, Griffin rozmyślał o tym, jak wspaniale się tu czuje. Ucieszyły go słowa Sary, że razem pozmywają. Nie była formalistką. Uważała, że byłoby idiotyczne traktować go oficjalnie. Bardzo podobała mu się jej otwartość. Nie przypominała zupełnie żadnej z kobiet, które dotąd znał.

- Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest, kiedy się nie ma rodzeństwa - usiadła koło niego i mówiła dalej: - Mimo że na ogół kłóciliśmy się z bratem, czasami potrafiliśmy się razem bawić. Najpiękniejsze były święta Bożego Narodzenia. Wally pomagał mi odgadnąć, jak działają nowe zabawki, uczył, jak wkładać baterie, a kiedy nie umiałam jeszcze czytać, zaznajamiał mnie z instrukcjami. A podczas Halloween trzymał mnie za rękę, kiedy chodziliśmy do sąsiadów, prosząc o cukierki, i nie przejmował się, gdy chłopcy go z tego powodu wyśmiewali.

Griffin chrząknął. Nie chciał słuchać żadnych pochwał na temat Wally'ego.

- Bycie jedynakiem nie jest takie złe - odezwał się, aby zmienić temat. - Zawsze czułem się najważniejszy i niczym nie musiałem się dzielić. Nie było sporów o to, co będziemy oglądać w telewizji, i miałem pokój tylko dla siebie. Ale czasami... - wzruszył ramionami.

- Czasami? - dopytywała się Sara.

- Czasami zastanawiam się, jak by to było, gdybym miał rodzeństwo. Szczególnie teraz, gdy rodzice nie żyją. Jakie to dziwne. Jestem ostatnim z Lawlessów. A teraz też ostatnim z rodu Mercerów - dodał po chwili.

Sara przypatrywała mu się z uwagą. Znowu mówili o rodzinie. Nie mogła sobie przypomnieć, jak się ta rozmowa zaczęła. Może przez cały czas myślał o tym. Zwłaszcza ostatnie wydarzenia sprzyjały takiemu tematowi.

Ekspres zaczął gwizdać i Sara napełniła kawą dwa duże kubki. Podała też, ze względu na gościa, śmietankę i cukier. Okazało się jednak, że oboje lubią kawę czarną i gorzką.

- Czy rzeczywiście praca detektywa jest ciekawsza? - spytała po chwili, zmieniając temat. - Wydaje mi się, że lepiej jest jeździć przez całe dnie na motorze, niż siedzieć za biurkiem w zatłoczonym biurze.

Podniósł kubek do ust i uśmiechnął się.

- To brzmi dziwnie w ustach kobiety, która zawdzięcza mandat temu właśnie, że jeździłem na motorze.

Sara skrzywiła się, a wtedy Griffin wybuchnął głośnym śmiechem. Czuła, jak ciepły dreszcz przenika jej ciało.

- Nie dostałem zawiadomienia o terminie rozprawy - mówił dalej - więc pewnie zapłaciłaś mandat. Chyba że coś przeoczyłem. A może nie stawiłaś się w sądzie i teraz szykują już nakaz aresztowania. Jeśli tak, to sam szanowną panią doprowadzę na komisariat.

Dlaczego to żartobliwe ostrzeżenie zabrzmiało jak miłosna obietnica? W jego obecności chyba wszystko kojarzyło jej się z seksem.

- To nie będzie potrzebne - powiedziała cicho. - Zapłaciłam mandat. Pomyślałam, że tak będzie lepiej. Oczywiście przez to nie będę mogła kupić książki o kryształach Baccarata...

- Wynagrodzę ci to - odezwał się Griffin. Słysząc ton jego głosu, nawet nie chciała się dopytywać, jak zamierza to zrobić.

- Już wynagrodziłeś - stwierdziła - dając nam tę pracę przy wycenie kolekcji.

Zachmurzył się na wspomnienie człowieka, który sprawił, że tak mało wiedział o swojej rodzinie, a przez to i o sobie. Siedział wpatrzony w kubek, pogrążony we własnych myślach.

- Więc dlaczego zmieniłeś pracę? - zapytała znowu Sara, chcąc wrócić do poprzedniego tematu.

Odniosła wrażenie, że Griffin popatrzył na nią z wdzięcznością. Widocznie nie chciał, czy też nie mógł, ciągle rozmyślać o zmianach w swoim życiu.

- Parę miesięcy temu zostałem postrzelony na służbie - odpowiedział.

- Postrzelony? - Drgnęła tak gwałtownie, że aż wylała odrobinę kawy z kubka, który trzymała w ręce.

- W ramię - powiedział, dotykając tego miejsca. - Nie było to nic groźnego, ale zmusiło mnie do przemyślenia pewnych rzeczy. Doszedłem do wniosku, że praca detektywa niesie ze sobą mniejsze ryzyko - przerwał na chwilę. - Zresztą sama jazda motocyklem też nie należy do rzeczy bezpiecznych. Jeśli dodać do tego wszystkie zagrożenia związane z tą pracą, to w rezultacie ma się prawie pewność, że bardzo szybko można zakończyć życie.

Sara chciała pytać dalej, ale nie pozwolił jej na to.

- Jak długo jesteś po rozwodzie? - zmienił temat.

- Ponad trzy lata - odpowiedziała po chwili milczenia, nieco zaskoczona pytaniem.

- Twój mąż mieszka w Clemente?

Griffin w myślach przekonywał sam siebie, że jego ciekawość była spowodowana chęcią odwrócenia jej uwagi od niebezpieczeństw związanych z jego pracą. Ale zdawał sobie sprawę, że prawda jest zupełnie inna. Chciał wiedzieć wszystko o przeszłości Sary i chciał też pomóc jej układać plany na przyszłość. Tylko że w obecnej sytuacji nie mógł tego robić. Przecież prowadził śledztwo przeciwko jej bratu, co mogło się jej nie podobać, a poza tym zupełnie nie była w jego typie.

Po co więc tak się nią interesuje? I dlaczego nie powiedział jej jeszcze o śledztwie? Z pewnością kazałaby mu się natychmiast wynosić. A może jednak powinien poinformować ją, że jej brat oszukał pół miasta.

Wahał się przez chwilę. Jednak nie wolno mu tego zrobić. Zdradziłby tajemnicę służbową, a poza tym Sara mogłaby powiedzieć o tym bratu, a on zacząłby zacierać ślady. Jednego Griffin był pewien: że bardziej bał się zniknięcia Sary ze swego życia aniżeli tego, że zawiadomi ona o śledztwie swojego brata. Już w tej chwili trudno mu było wyobrazić sobie życie bez Sary. Chciał być z nią jak najdłużej albo przynajmniej zrozumieć, co się między nimi dzieje. Dlatego postanowił milczeć. Chyba że Sara zapyta prosto z mostu, czy to on prowadzi śledztwo przeciwko Wallace'owi. Nie potrafiłby jej okłamać. Zorientował się nagle, że ona przez cały czas coś do niego mówi, więc zaczął słuchać uważnie.

- Michael ożenił się po raz drugi i wyprowadził się do Pittsburgha, gdzie pracuje jego żona. To śmieszne - dodała - nigdy nie chciał spełnić żadnej mojej prośby, a rzucił wszystko: dom, pracę, dzieci, całe swoje dotychczasowe życie, aby ją uszczęśliwić.

Zabrzmiało to gorzko, ale Sara uśmiechnęła się.

- Nie powinnam się tym martwić. Rozwód z Michaelem to najmądrzejsza rzecz, jaką zrobiłam.

- Dlaczego wam się nie udało? - zapytał Griffin.

Westchnęła. Przez chwilę bawiła się kubkiem. Wydawało się, że ta czynność pochłonęła ją całkowicie. Unikała w ten sposób wzroku Griffina.

- Właściwie nie powinnam była za niego wychodzić. Byłam jeszcze na studiach i chciałam je skończyć, zanim się pobierzemy. Michael przekonał mnie, żebym zmieniła decyzję i wyszła za niego. Przez parę lat byłam tylko żoną. Chciałam wrócić na uczelnię, ale okazało się, że jestem w ciąży. Jack i Sam są wspaniali - uśmiechnęła się Sara. - Zawsze byli dobrymi dziećmi. Nie oddałabym ich za nic. Ale miałam jednocześnie uczucie, że Mike w jakiś sposób trzyma mnie na uwięzi. Nie zrozum mnie źle - dodała pośpiesznie. - Nie wierzę, żeby to robił specjalnie. Nie był nigdy złośliwy. Ale chciał, abym zajmowała się jedynie dziećmi.

- A to ci nie wystarczało? - zapytał Griffin. Sara w końcu popatrzyła na niego.

- Nie, nie wystarczało. Jestem szczęśliwa, że mam dzieci, ale chcę robić coś jeszcze. Czy to takie dziwne?

- Oczywiście, że nie, jeśli na dodatek tego pragniesz.

- Byłam bardzo szczęśliwa, gdy Jack i Sam byli mali i potrzebowali mnie. Ale kiedy poszli do szkoły, stali się bardziej niezależni. Wtedy chciałam zacząć robić coś innego, ale Michael nie potrafił tego zrozumieć. Zresztą sam miał pracę, która wymagała jego obecności przez całą dobę.

- A teraz pracujesz - zakończył Griffin.

- Tak. I jest to praca, która nie pochłania mnie całkowicie. Ten sklep z antykami to był wspaniały pomysł. Obie z Elaine jesteśmy samotnymi matkami i znamy świetnie swoje problemy, możemy wymieniać się w pracy. Wszystko układa się wspaniale.

- Elaine wie, co robi - powiedział Griffin i oparł się łokciami o stół, pochylając twarz ku Sarze. - A teraz - mówił, a uśmiech błądził po jego wargach - będę się mógł przekonać, czy i ty znasz się na rzeczy.

Jego cichy głos przyspieszył bicie jej serca. Dlaczego nagle wydało się jej, że „znajomość rzeczy” niekoniecznie musi odnosić się do pracy? Griffin stał się ważną częścią jej życia. Był nie tylko klientem, który może wpłynąć na zawodową karierę, ale również mężczyzną, który coraz bardziej się jej podobał mimo okoliczności, w jakich się poznali.

Wydawałoby się, że nie mogło się jej przytrafić nic gorszego niż spotkanie z rozgniewanym policjantem, które kosztowało ją siedemdziesiąt pięć dolarów. Teraz zaczęła się zastanawiać, - czy cena nie będzie jeszcze wyższa i czy przypadkiem nie będzie musiała płacić czymś innym niż pieniądze.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Saro, nie chcesz wykorzystać swojej życiowej szansy.

Sara wyjęła z torby brokuły i schowała je do zamrażalnika. Popatrzyła na brata. Był do niej podobny, ale w miarę upływu czasu pojawiła się u niego łysina. Sarze wydawało się, że staje się ona coraz większa, a poza tym wyglądało na to, że dokucza mu nadciśnienie. Nie miała jednak odwagi zapytać go, czy się leczy, bo zaraz zaczynał się denerwować.

- Wally... - Próbowała mówić spokojnie, choć zadawała sobie pytanie, czy naprawdę musiał zawsze przychodzić w sobotę rano, gdy miała tyle roboty? - Wiesz dobrze, że teraz jest mi ciężko. Sklep przynosi mały dochód i nie mam żadnych pieniędzy, które mogłabym zainwestować i to jeszcze w tak niepewny interes.

- Przecież niczego nie ryzykujesz. To doskonała inwestycja.

- Chyba oszalałeś. Tor wrotkowy dla dzieci? - Popatrzyła na niego z powątpiewaniem. - Na taki pomysł mógł wpaść tylko ktoś, kto w ogóle nie zna się na interesach, albo jakiś oszust.

- Ależ Saro, jak możesz tak o mnie myśleć? - powiedział z wyrzutem. - Sprawiasz mi przykrość. Takie tory mają przyszłość. - Zastanowił się przez chwilę. - Dobrze, jeśli to ci się nie podoba, to co powiesz o kawiarni topless? Wszystkie kelnerki będą nagie do pasa.

- Chyba żartujesz!

- To rewelacyjny pomysł. Sam na to wpadłem. Tanie jedzenie, gołe dziewczyny, piwo - wszystko to, co lubią mężczyźni.

- Wally, nawet gdybym miała pieniądze, nie dałabym ci ich na coś takiego. Jak ci nie wstyd? Co na to powie mama?

- Z pewnością mnie poprze.

Sara pokiwała ze smutkiem głową. Jak to możliwe, żeby był taki głupi?

- Zobaczysz, sama jeszcze do mnie przyjdziesz i będziesz mnie prosić - ostrzegł ją. - A poza tym nie byłabyś w takiej ciężkiej sytuacji, gdybyś nie rozwiodła się z Michaelem.

Sara westchnęła. Znowu do tego wrócili. Ale nie zamierzała dyskutować z bratem na ten temat.

- Wyciągał przecież siedemdziesiąt pięć tysiączków rocznie.

- Z których, drogi braciszku, musiał utrzymać dom, dwa samochody, opłacić ubezpieczenie i odłożyć na szkołę dla chłopców. Zresztą to nie twój interes, a poza tym - dodała pośpiesznie, by jej nie przerwał - tak dużo mówisz o moim małżeństwie, a sam się nie żenisz. Nawet nie masz stałej dziewczyny. A ja znam jedną, która chętnie by się z tobą umówiła.

- O rany! Czy ten zegar dobrze chodzi? - Wally zerwał się od stołu. - Nie wiedziałem, że jest tak późno. Muszę już iść.

Pocałował ją w policzek i wyszedł kuchennymi drzwiami. Sara usłyszała warkot silnika i pisk opon.

Uśmiechnęła się. Brat denerwował ją czasami, ale wiedziała, jak z nim postępować. Musi jednak uważać. Któregoś dnia może zechce się umówić z dziewczyną, o której mówiła, a przecież taka nie istniała. Żadna z jej znajomych nie interesowała się Wallym.

Zabrała się znowu do pracy, nucąc coś pod nosem.

Sara nie widziała Griffina od tygodnia. Stała właśnie na strychu domu Mercerów pośród pootwieranych skrzyń i paczek, a wokół niej fruwał kurz i źdźbła siana. Żarówka słabo oświetlała zagracone pomieszczenie. Było bardzo gorąco i Sara miała wrażenie, że wypociła z siebie od rana co najmniej kilka litrów płynu. Ale to wszystko nie było ważne wobec faktu, że znalazła prawdziwy skarb.

W skrzyniach była porcelana, stara rodowa porcelana Mercerów. Niektóre sztuki miały ponad dwieście lat. Większość pochodziła z Europy i miała wartość muzealną.

Dlaczego to wszystko zostało schowane, zastanawiała się. Jeśli nikt tego nie potrzebował, można było wystawić porcelanę na pokaz. Była warta dziesiątki tysięcy dolarów. A przecież do tego powinny być jeszcze srebra i kryształy.

Nie wiedziała tylko, gdzie je schowano.

Nie mogła się nadziwić, że jedna rodzina mogła zgromadzić takie zbiory. Ciekawe, co Griffin z tym zrobi? Pewnie sprzeda. To rozsądny pomysł. Chociaż właściwie szkoda, że nikt nie będzie używał takiej pięknej zastawy. Kiedyś, w czasie świąt i uroczystości, ten dom musiał być pełen ludzi. Szkoda, że nie mogła go takim zobaczyć.

Pochyliła się nad następną skrzynią i wyjęła zachwycający talerz z Limoges. Przesunęła palcami po kremowej powierzchni, dotykając kobaltowych wzorów i złotego brzegu. To z Bernardaud, pomyślała, a dopiero potem popatrzyła na znak po drugiej stronie. Musi mieć ze sto lat. Odwróciła się, by odłożyć go na miejsce, i wtedy ujrzała w drzwiach jakąś postać. To był Griffin. Odruchowo poprawiła włosy, zła na siebie, że tak zależy jej na wyglądzie.

- Czy nie jest ci tu za gorąco? - zapytał na powitanie.

Ubrany był w jasne spodnie, białą koszulę i nieokreślonego koloru marynarkę. Jego oczy błyszczały wspaniale. Sara czuła, że robi jej się jeszcze bardziej gorąco.

- Tak, trochę - odpowiedziała.

Griffin podszedł do niej powoli. Uniósł dłoń i wyjął źdźbło suchej trawy z jej włosów.

- Wyglądasz, jakbyś się miała za chwilę roztopić - powiedział. - Chodź na dół. Zrobię ci coś zimnego do picia.

Ruszył do wyjścia, a Sara za nim, gdyż nie chciała się z nim rozstać.

W kuchni Griffin podszedł do lodówki. Zły był na siebie, że tak szybko odszedł, ale bał się, że jeśli zostanie z Sarą choć chwilę dłużej, zrobi coś, czego nie powinien. Na przykład rzuci ją na podłogę i...

Tam na górze wyglądała bardzo pociągająco. Mokra od potu koszulka ściśle przylegała do jej ciała, ujawniając, że Sara nie ma stanika, więc widział każdy szczegół jej piersi, tak jakby była naga.

Gdy się odwrócił, ujrzał ją za sobą. W dalszym ciągu była mokra, seksowna i ciągle bardzo jej pragnął. Teraz jeszcze bardziej.

- Woda sodowa czy piwo? - zapytał, starając się skoncentrować raczej na zawartości lodówki niż na tym, że dżinsy opinają jej biodra. - Co wolisz?

- Zwykłą wodę z lodem - odpowiedziała, odsuwając z czoła wilgotne kosmyki.

Po chwili Griffin podał jej to, o co prosiła. Sara wzięła szklankę i opróżniła ją jednym haustem.

- Dzięki - powiedziała.

- Jeszcze?

Skinęła głową i podała mu pustą szklankę.

Biorąc ją, Griffin przez chwilę zakrył dłoń Sary swoją. Obiecał sobie, że nie będzie więcej robił takich rzeczy. Nie podda się fascynacji Sarą i nie będzie stale o niej myślał. Im dłużej pracował nad papierami firmy Jerwal, tym bardziej był przekonany o nieuczciwych zamiarach Wallace'a Greenleafa. Nie powinien zalecać się do Sary, jeśli zamierza wsadzić jej brata za kratki.

Dobrze jednak wiedział, że nie jest w stanie jej unikać. Coś między nimi istniało, a w jej oczach czytał, że i ona czuje to samo.

Sara pijąc wodę zastanawiała się, o czym myśli Griffin. Cały czas patrzył na nią i po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć. Wszystkie jej myśli krążyły wokół niego. Gdyby się teraz odezwała, mogłaby powiedzieć lub zrobić coś, czego by później żałowała.

- Jak ci idzie praca? - zapytał.

- Doskonale - odpowiedziała. - Odkryłam na górze cudowne rzeczy.

- Jak długo potrwa katalogowanie?

- W dalszym ciągu trudno mi to określić. W drugiej części domu jest jeszcze jeden strych, gdzie do tej pory nie zdążyłam zajrzeć.

- Jesteś zajęta jutro wieczorem?

Sara oczekiwała dalszych pytań dotyczących pracy, więc jego słowa zaskoczyły ją kompletnie. Ostatnio spędzili razem u niej w domu wieczór, który zakończył się dość dziwnie. Stali oboje w drzwiach wyjściowych, w powietrzu wyczuwalne było niezwykłe napięcie. Myślała o pocałunkach, które ich wcześniej połączyły, i wyczuwała, że Griffin myśli o tym samym. Wstydziła się samej siebie, ale znowu zapragnęła go pocałować. Dobrze, że chłopcy byli w pobliżu i to ją powstrzymało.

- Nie, nie jestem jutro zajęta, a dlaczego pytasz? - przypomniała sobie, że Griffin ciągle czeka na odpowiedź.

- Jutro jest mecz baseballowy. Nasz komisariat przeciwko drugiemu. To bardzo ważny mecz, o puchar miasta. Może przyszłabyś z chłopcami popatrzeć?

- Jack i Sam będą zachwyceni - uśmiechnęła się.

- A ty? Czy zechcesz przyjść?

W jego oczach było takie błaganie, że Sara aż wstrzymała oddech.

- Oczywiście, że tak. Będę bardziej zachwycona niż chłopcy - odpowiedziała bez zastanowienia.

Griffin odetchnął z ulgą.

- Muszę teraz wracać do pracy. Wyskoczyłem tylko na chwilę. Jutro wpadnę po was około piątej. Po meczu pójdziemy coś zjeść.

- Dobrze. Będziemy gotowi o piątej. - Sara popatrzyła na zegar wiszący na ścianie. Tylko dwadzieścia osiem i pół godziny dzieliło ich od następnego spotkania. Jakoś to wytrzyma.

Idąc w stronę drzwi, zatrzymał się koło niej, dotknął jej policzka, a potem pochylił się i przesunął delikatnie po jej wargach ustami.

Sara uniosła rękę i dotknęła palcami ust, jakby chciała zatrzymać ten pocałunek.

Griffin ustawił się na polu. Uśmiechał się. Sara stała na trybunie, osłaniała oczy dłońmi i starała się zrobić wszystko, by przeszkodzić drużynie przeciwników. Za każdym razem, gdy ich zawodnik zbliżał się do bazy, zaczynała krzyczeć, by go zdekoncentrować. Jack i Sam siedzieli obok niej i dzielnie jej pomagali. Wyglądała wspaniale. Niesforne kosmyki wymykały się spod granatowej czapeczki - był to kolor jego drużyny. Krótka bluzka odsłaniała wspaniałą opaleniznę, a szorty podkreślały długie, zgrabne nogi.

- Piłka! - krzyczała do sędziego. - Piłka! Czyś ty ślepy? To było uderzenie! Sędzia kalosz!

Griffin roześmiał się. Cóż za entuzjazm!

- Ależ energiczna dziewczyna ci się trafiła - zawołał do niego Stony.

Griffin uśmiechnął się do przyjaciela, uniósł czapeczkę i otarł mokre czoło.

Obie drużyny czekały cierpliwie, aż Sara i sędzia zakończą krótką, lecz gwałtowną kłótnię. Griffin przyglądał się, jak sędzia z wściekłości rzucił na ziemię czapkę, a potem zbliżył się do ogrodzenia i wyciągnął palec w stronę Sary ostrzegawczym gestem. Sara przycisnęła twarz do siatki i krzyczała dalej.

Wreszcie sędzia postawił na swoim. Musiała usiąść i gra rozpoczęła się od nowa. Ale gdy tylko przeciwnik rozpoczął grę, znowu rozległ się jej głos.

- Byłeś wspaniały, Griffin - mówił Jack, żując metodycznie pizzę dwie godziny później. - Co za bieg!

Griffin potarł machinalnie nogę. Czuł, jak pod spodniami otarcie piecze coraz mocniej.

- Tak! To był bieg po zwycięstwo - dodał z entuzjazmem Sam.

- Nie grałbym tak dobrze - uśmiechnął się do chłopców - gdyby nie doping waszej mamy. Zagrzewała mnie do walki.

- Ja... ja powinnam była cię uprzedzić, że jestem fanatyczką sportu. Trener chłopców ostrzegł mnie, że zabroni mi przychodzić na mecze. Podobno zachowuję się niewłaściwie.

- Tak, mama to fanatyczka - potwierdził Jack. - Tato tego nie rozumiał. Zresztą on by nigdy tak nie krzyczał, a na mamę zawsze możemy liczyć.

- No, ja nie narzekam na zachowanie waszej mamy - powiedział Griffin. - Nigdy nie mieliśmy takiego dopingu. I od dawna nie wygrałem meczu. Dzisiaj odnieśliśmy pierwsze zwycięstwo w tym sezonie - zwrócił się do Sary. - Przynosisz szczęście.

Uśmiechnęła się do niego radośnie.

- Tutaj jesteś! - Stony tak mocno klepnął Griffina w ramię, że ten aż się skrzywił. Dopiero teraz poczuł, że przy upadku musiał uszkodzić sobie również ramię. Jutro będzie się czuł paskudnie.

- Co za wspaniały bieg, Griffin - odezwała się Elaine, podchodząc do nich z Jonahem.

Usiedli we trójkę: Jonah, Elaine i Stony przy sąsiednim stoliku. Stony objął Elaine i przyciągnął ją do siebie. Griffin patrzył na to z zainteresowaniem. Ostatnio Stony stwierdził, że nie chce mieć z tą kobietą nic wspólnego. A teraz wyglądało, jakby wszystko wróciło do normy.

- Dzięki, Elaine - odpowiedział, starając się ukryć ciekawość.

- Przy barze spotkaliśmy Leonarda - oznajmiła Elaine, patrząc na Sarę. - Poprosiliśmy go, żeby się do nas przyłączył, ale kiedy usłyszał, że ty tu jesteś, zaklął tylko i zamówił następną kolejkę.

- Leonard? - spytała Sara, nie rozumiejąc, o czym mowa.

- Sędzia - wyjaśnił Griffin.

- Aha.

- Myślę - zaśmiał się Stony - że najbardziej go wkurzyło, kiedy wykrzyknęłaś kilka niepochlebnych uwag pod adresem jego matki.

- Przecież on niesłusznie zwrócił uwagę Griffinowi - Sara zaczerwieniła się ze wstydu.

- Zgadzam się z tym, ale będzie potrzebował trochę czasu, zanim dojdzie do siebie.

- Posłuchaj, Saro - odezwała się Elaine - Jonah chciałby, żeby Jack i Sam spędzili u nas noc. Zgodzisz się? Ja nie mam nic przeciwko temu.

- Tak - potwierdził Jonah - nawet sama mi to zaproponowała. Nie mogłem ochłonąć ze zdumienia.

- No... to znaczy - zaczęła się jąkać Elaine - pomyślałam, że dobrze by było, żeby chłopcy spędzali więcej czasu ze sobą.

- Słuchajcie, ja już idę - powiedział nagle Stony.

- Muszę coś załatwić. Do zobaczenia.

I wyszedł, przepychając się pospiesznie przez tłum. Griffin i Sara zdziwieni popatrzyli na siebie, a potem na Elaine, której zachowanie Stony'ego zupełnie nie zaskoczyło.

- To co, chłopcy? - zapytała radosnym głosem. - Jack? Sam? Chcecie u nas spać?

- Tak! - odpowiedzieli jednocześnie.

Sara przez chwilę przyglądała się przyjaciółce, a potem sięgnęła po portmonetkę.

- Bierzcie te drobne i idźcie pograć z Jonahem na automatach. Griffin - dodała - nie chciałbyś ich popilnować?

Chłopcy chwycili po kawałku pizzy i pobiegli do sąsiedniej sali. Griffin chciał coś powiedzieć, ale machnął ręką i poszedł za nimi. Sara poczekała, aż zniknął, i wtedy zwróciła się do przyjaciółki.

- Elaine? Czy wszystko w porządku?

- Oczywiście. Czemu pytasz?

- Bo wydawało mi się, że coś się dzieje między tobą a Stonym. A potem on nagle wyszedł. Pomyślałam, że może coś się stało.

- Stony zachowuje się jak dziecko. Chce czegoś, czego nie może dostać.

- Czyli? - zapytała Sara.

- Mnie.

- To znaczy?

- On pragnie bliższego związku...

- Aha - skinęła głową Sara.

- Widzisz, zaprosiłam chłopców na noc, bo nie chciałam, żeby Stony wprosił się do mnie. To nieprawda, że Jonah już wcześniej zaprosił Jacka i Sama. Skłamałam, bo nie potrafiłam wymyślić nic innego.

- Powinnaś być uczciwa wobec niego - stwierdziła Sara. - Powiedz mu, co czujesz.

- Nie mogę.

- Dlaczego?

- Bo sama nie wiem, co czuję.

Sara otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie odezwała się. Okazało się, że Elaine ma podobne problemy, a przecież Sara też nie potrafi sobie ze swoimi poradzić.

- Czyli uważasz, że lepiej unikać takich sytuacji - podsumowała.

Elaine skinęła głową ze smutkiem.

- Ale teraz on jest na mnie wściekły.

- Przejdzie mu to.

Nagle Elaine popatrzyła z niepokojem na Sarę.

- Słuchaj, czy to, że wezmę dzieci, nie postawi ciebie w niezręcznej sytuacji?

- Nie rozumiem - odpowiedziała Sara.

- No, z Griffinem. Chyba jeszcze nie jesteście ze sobą?

- Oczywiście, że nie. Jak mogłaś tak myśleć? Elaine! Przecież tak krótko się znamy. No wiesz!

- Patrzycie na siebie tak, jakbyście znali się bardzo dobrze - uśmiechnęła się Elaine.

- To znaczy: jak? - Sara dumnie uniosła podbródek.

- Jakbyście się nie mogli doczekać, kiedy wrócicie do domu, zrzucicie z siebie ubranie i... posmarujecie się nawzajem syropem czekoladowym...

- Prawdę mówiąc - zaczęła Sara - nie myślę o syropie, myślę o kajdankach...

- Słucham? - Elaine roześmiała się głośno.

- Wyobrażam sobie różne rzeczy. Wiele kobiet marzy o policjancie na motorze, kajdankach i skórzanych rękawicach. To normalne.

- Moje wyobrażenia zawsze wiążą się z jedzeniem.

Sara spuściła wzrok, słysząc słowa przyjaciółki.

- Ale czytałam o kajdankach. Piszą, że to zupełnie normalne - kontynuowała Elaine. - Mówisz jednak, że nie wydaje ci się, aby Griffin chciał z tobą spędzić noc, mimo że chłopców nie będzie w domu?

- Niczego takiego nie mówiłam! - zawołała Sara. Popatrzyły na siebie i parsknęły śmiechem.

- Słuchaj, Elaine. Naprawdę potrafię sobie z nim poradzić.

- Jesteś pewna? - westchnęła przyjaciółka. Sara skinęła głową.

- To dobrze. On tu idzie i nie wygląda na zbyt zadowolonego.

Sara obejrzała się i zobaczyła zbliżającego się Griffina. Nie powinna była go tak potraktować, ale przecież musiała porozmawiać z Elaine. Przypomniała sobie, co powiedziała przed chwilą przyjaciółce. Czy poradzi sobie z Griffinem? Czy to jest możliwe? Nie była już teraz tego taka pewna. Chyba że nadałaby tym słowom inne znaczenie. Ale wtedy zrobiłaby lepiej, gdyby natychmiast wstała i uciekła przed nim ile sił w nogach.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Dom wydawał się bardzo pusty zawsze, kiedy nie było w nim chłopców. Czasami Sara uważała, że taka przerwa w codziennym chaosie jest wspaniała. Ale niekiedy - i tak było teraz - cisza ją denerwowała. Jednak, pomyślała obserwując mężczyznę, który patrzył na nią z drugiego końca pokoju, dzisiaj zdenerwowanie mogło być nie tyle wynikiem nieobecności w domu chłopców, ile raczej obecności Griffina.

Odkąd wyszli z restauracji, zamienili zaledwie kilka słów. Elaine i Jonah pojechali z nimi do domu, by zabrać Sama, Jacka i ich śpiwory. Cała rozkrzyczana gromadka przed chwilą wyszła i od tego czasu Sara i Griffin nie mówili nic, tylko patrzyli na siebie. Zawsze, gdy byli razem, czuli się niepewnie. Ale teraz Sara czuła, że te nie wypowiedziane słowa są o wiele ważniejsze od tych, które dotąd powiedzieli.

- Przepraszam - odezwała się, chcąc zacząć rozmowę, by wypełnić ciszę. - Nie powinnam była odsyłać cię z chłopcami. Martwiłam się o Elaine, a ona niczego nie powiedziałaby przy tobie. Stony jest twoim przyjacielem i... - przerwała. Nie chciała mówić mu za dużo.

Griffin skinął głową, ale nie odezwał się.

- Nie dziwię się, że jesteś na mnie zły, ale...

- Nie jestem zły na ciebie.

Było to najdłuższe zdanie, jakie wypowiedział od wyjścia chłopców. Poczuła się trochę pewniej i nieśmiało uśmiechnęła się.

- To dlaczego nic nie mówisz?

Griffin podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach i spojrzał prosto w oczy.

- Bo od momentu, gdy Elaine zaprosiła chłopców do siebie i zorientowałem się, że zostaniemy sami, myślę tylko o... - na chwilę odwrócił wzrok, wciągnął głęboko powietrze, a potem powoli je wypuścił. Patrząc jej znowu w oczy, dokończył niepewnie: - o tym, żeby się z tobą kochać.

Jego otwartość zaskoczyła Sarę. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie myślała o tym samym, ale na pewno nie przyznałaby się do tego tak otwarcie. Powinna była wiedzieć, że Griffin jest inny.

- Może napijemy się kawy? - zapytała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

W dalszym ciągu patrzył na nią, ale Sara miała wrażenie, że kąciki ust drgają mu w skrywanym uśmiechu.

- A może chcesz wina? - spróbowała jeszcze raz.

- Myślę, że moglibyśmy...

- Saro, ja...

Odsunęła się gwałtownie od niego i ruszyła w stronę kuchni, przyspieszając cały czas kroku, bo czuła, że Griffin idzie za nią. Otworzyła szafkę i zaczęła przeglądać jej zawartość.

- Saro - zaczął znowu Griffin.

- Mam tu gdzieś butelkę bardzo dobrego wina, które dostałam na gwiazdkę - przerwała mu i szukała dalej.

- Czerwone. Dostałam je od Elaine, a ona zna się na winach.

- Saro!

- Jej były mąż miał sklep z alkoholem.

- Saro!

- Tylko nie pamiętam, gdzie je schowałam.

Nagłe ręka Griffina przykryła jej dłoń, leżącą na szafce. Objął palcami jej nadgarstek i znieruchomiał. Sarę przeniknął dreszcz. A Griffin stał tuż za nią, czuła jego ciepło.

Zrobiło jej się słabo. Zamknęła oczy i starała się oddychać głęboko. Niewiele pomogło. Ale znowu zaczęła szukać wina, ciągle czując jego rękę na swojej, aż wreszcie znalazła je. Razem wyjęli butelkę z szafki i postawili na blacie. Sara sięgnęła po szklanki, ale tym razem Griffin powstrzymał ją. Milcząc, odwróciła się do niego, ale nie mogła wytrzymać jego wzroku. Pochylił się nad nią, a kiedy w dalszym ciągu nie podnosiła głowy, przesunął wargami po jej skroni. Popatrzyła na niego, a wtedy leciuteńko dotknął wargami jej ust i odsunął się. Po chwili znowu złożył na wargach Sary lekki pocałunek. I jeszcze jeden. I jeszcze.

Sara oparła dłonie na jego piersi, powtarzając sobie w myślach, że powinna go odepchnąć. Ale poczuła ciepło jego ciała, przyspieszone bicie serca, i po prostu przyciągnęła go bliżej do siebie. Otoczył ją ramieniem i zanurzył palce we włosach wijących się na karku. Spojrzała mu prosto w oczy i zatraciła się w ich błękicie.

Po chwili zaczął ją znowu całować, tym razem mocniej i bardziej natarczywie. Pomyślała, że pewnie jest szalona, pozwalając mu na to. Griffin przecież nie był mężczyzną, który by do niej pasował. Nie wyglądał na takiego, który chciałby się ustatkować i to wybierając kobietę obarczoną rodziną. Od rozwodu nie nawiązywała żadnych znajomości. Unikała mężczyzn. A Griffin był taki jak inni i nic nie wróżyło im wspólnej przyszłości.

Tylko dlaczego tak bardzo go pragnęła, pytała samą siebie.

Powinna przerwać te pocałunki. Nie wolno im się posunąć dalej. Takie były jej postanowienia, ale nie umiała czy też nie chciała się opierać. Wbrew rozsądkowi zapragnęła oddawać Griffinowi pocałunki. I zrobiła to. Z takim samym jak on pożądaniem i natarczywością. Długo trwali w objęciach i Sarze wydawało się, że tak już będzie zawsze. Powoli przesunęła palcami po jego włosach, potem po szorstkim policzku, a wreszcie po twardych ramionach i plecach. Griffin też poznawał jej ciało - każde zaokrąglenie, każdą gładkość.

Nagle przesunął się tak, że teraz on opierał się o blat, uniósł Sarę do góry i mocno przytulił do siebie. Sara wydała z siebie jęk, dziki okrzyk rozkoszy, i zaczęła go całować jeszcze namiętniej.

Griffin miał wrażenie, że wszystko dookoła niego wiruje. Nie wiedział, co się dzieje, ale czuł, że traci panowanie nad sobą. Był świadom tego, że popełnia szaleństwo. Nie powinien trzymać Sary w ramionach teraz, gdy prowadzi śledztwo przeciwko jej bratu. Ale lubił ryzyko, a poza tym pragnął Sary. Ogromnie pragnął. A teraz wiedział, że jej reakcje są takie same. Cóż złego może być w tym, że dwoje ludzi pragnie się nawzajem? Są dorośli i podobają się sobie.

Czyli wszystko jest w porządku. Czuł ręce Sary na swoich biodrach, więc ujął jedną z nich i przesunął na wypukłość widoczną pod zamkiem spodni. Poczuł jej dotyk i jęknął z rozkoszy. Myśli o śledztwie umknęły mu z pamięci wraz ze wszystkimi wątpliwościami, czy może kochać się z Sarą. Wiedział, że nic już nie powstrzyma go przed tym, o czym marzył od chwili jej poznania. Chciał ją posiąść.

- Gdzie jest sypialnia? - spytał, dziwiąc się jednocześnie, że potrafi wyartykułować jakieś słowa.

- Za jadalnią, w końcu holu - odpowiedziała, nie wahając się ani chwili.

Griffin wziął ją za rękę i poprowadził w tamtym kierunku. Znaleźli się w jasno oświetlonym pokoju, urządzonym w stylu wiktoriańskim. Meble pokryte były kwiecistymi poduszkami, z doniczek zwieszały się kwiaty, a w rogu pokoju stało niewielkie łóżko przykryte kolorową narzutą.

Cała reszta domu wyposażona była w typowe, odporne na działania małych chłopców, meble. Sypialnia stanowiła cudowną oazę. Ucieszył się, że wpuściła go do swego sanktuarium, i poczuł się trochę niepewnie na myśl o tym, co zamierzali tu robić. Ale zanim zdążył coś powiedzieć, Sara wtuliła się w jego objęcia i pocałowała go. Objęła go za szyję, palce zanurzyła w jego włosach. I nagle cała niepewność znikła. Wsunął dłonie pod jej bluzkę i po raz pierwszy dotknął ciepłej, miękkiej skóry. Dotykał żeber, jakby grał na jakimś instrumencie. Zawahał się chwilę i objął dłońmi jej piersi. Uśmiechnął się, kiedy usłyszał westchnienie Sary.

- Och! Griffin - szepnęła. - Bardzo dawno tego nie robiłam - dodała cicho.

- Naprawdę? - zapytał zaskoczony jej szczerością.

- Od czasu... To znaczy spotykałam się z mężczyznami od czasu rozwodu, ale nie... No wiesz.

- Z nikim się nie kochałaś?

Skinęła głową. Ciągle unikała jego wzroku.

- Wiesz, przed Michaelem też nie było nikogo. Miałam tylko jednego mężczyznę w całym moim życiu. Śmieszne, prawda? - zaśmiała się nerwowo. - Chyba różnię się od kobiet, z jakimi się dotąd spotykałeś.

Griffin ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz, by popatrzeć w głębię ciemnych oczu. Zauważył w nich złote plamki, które błyszczały jak promyki słońca.

- Mam nadzieję, że różnisz się od tych kobiet, z którymi się spotykałem. Nie chcę, abyś była taka jak inne - bądź sobą. Gdyby podobała mi się inna kobieta, nie byłbym tutaj. Chcę ciebie, Saro. Ciebie. I mam nadzieję, że ty też mnie pragniesz.

Sara patrzyła na niego w milczeniu. Słowo „pragnąć” na pewno nie odzwierciedlało uczuć, jakie nią teraz rządziły, ale na razie musiało wystarczyć.

- Nie wiem, co do ciebie czuję i dlaczego - rzekła w końcu i znowu przytuliła się do niego - ale z nikim dotąd tak bardzo nie chciałam być.

- Zajmij się mną, Saro. Tej nocy jestem twój. Oburzył ją rozkazujący ton Griffina. Znowu przejął kontrolę nad sytuacją. Powiedział „tej nocy”. Tylko tej nocy miał należeć do niej. Słowa te dźwięczały jej w głowie jak echo.

Nie będzie o nich myśleć. Nie będzie przewidywać, co stanie się później. Chociaż raz w życiu, bez zastanowienia, zrobi to, na co naprawdę ma ochotę.

Patrzyła mu w oczy, rozpinając jego spodnie. Krzyknęła cicho, widząc, że Griffin nie ma na sobie żadnej bielizny. Zaczęła zdejmować z niego koszulę. Widząc, że sobie nie radzi, Griffin jednym szybkim ruchem ściągnął ją przez głowę. Sara nigdy dotąd nie widziała tak pięknego mężczyzny. Każdy mięsień widoczny był pod śniadą skórą. Jej ręce, jak przyciągnięte magnesem, dotykały każdego miejsca. Przesunęła dłonią po wypukłości ramienia Griffina i nagle przeszył ją strach, że przecież mogła go nigdy nie poznać. Dotknęła wargami obojczyka, a potem dalej wędrowała dłońmi po całym ciele.

Griffin stawał się niecierpliwy. Schwycił za brzeg jej koszulki i ściągnął ją jednym ruchem. Zanim Sara zorientowała się, co zrobił, stała przed nim półnaga.

- To łóżko jest bardzo małe - odezwał się niespodziewanie Griffin. Sara nie mogła zrozumieć, jak on może myśleć o tak przyziemnych rzeczach.

Nie zdążyła mu nic odpowiedzieć, kiedy zaczął ją pieścić.

Czuła ogarniającą ją rozkosz. Była nim zafascynowana. Chciała go dotykać, pieścić, po prostu z nim być.

- Łóżko jest rzeczywiście bardzo małe - powtórzył Griffin. - Będziemy musieli trzymać się blisko siebie.

Zaczęli rozbierać się nawzajem, a kiedy już byli całkiem nadzy, Sara zrzuciła jednym ruchem kapę z łóżka.

Dotknięcia Griffina paliły jak ogień. Wydawało się, że dotyka jej wszędzie. Jego wargi pieściły usta Sary, palce bawiły się piersiami, a potem zagłębiały w najtajniejsze zakamarki jej ciała. Dotyk jego wąsów wyzwalał nowe dreszcze i chwilami Sara wybuchała śmiechem, gdy ją łaskotały. Ale śmiech cichł, gdy pieszczoty Griffina stawały się coraz gorętsze.

Kiedy przewrócił ją na plecy i uniósł się nad nią, Sara poczuła nagły strach. Przypomniała sobie o ewentualnych skutkach, jakie niósł za sobą taki akt - efektem jednego z nich byli Sam i Jack. Nie wiedziała, co ma zrobić. Griffin zaczął całować jej szyję, jego palce w niezrównany sposób pieściły jej ciało. A niech się dzieje, co chce, pomyślała. Ale nagle przed oczyma pojawił się obraz radosnej malutkiej dziewczynki o czarnych włoskach i niebieskich, jak u taty, oczach. Ale tata był gdzieś daleko.

- Poczekaj! - krzyknęła.

Griffin podniósł głowę i popatrzył na nią z uwagą.

- Poczekać? - powtórzył. - A mogę zapytać: na co? Sara roześmiała się, widząc wyraz jego twarzy. Był taki kochany. Wiedziała, że jeśli powie mu teraz, żeby przestał, na pewno spełni jej życzenie. Niechętnie, ale spełni. Zrozumiała, że rzeczywiście go kocha. Kiedy i jak to się stało, nie wiedziała. Ale zakochała się w Griffinie Lawlessie.

Pocałowała go w usta.

- Przypomniałam sobie, że mogę zajść w ciążę. Griffin otworzył szeroko oczy, jakby i on zapomniał, skąd się biorą dzieci.

- Słuchaj, nie zrozum mnie źle, ale... ja zawsze noszę w portfelu... prezerwatywę.

Sara roześmiała się głośno.

- Jakżebym mogła to źle zrozumieć? Przecież jestem osobą, która wozi takie rzeczy w samochodzie, pamiętasz?

- Tak. I nawet o tym nie wie.

- Griffin?

- Słucham?

- Przestań gadać i pośpiesz się.

Sara znowu znalazła się w jego ramionach, zanurzyła palce w gęstych włosach. Czuła, jak wargi Griffina budzą w niej szaleństwo. Bez ostrzeżenia wtargnął w nią i wchodził coraz głębiej i głębiej. Sara krzyknęła w uniesieniu. Na chwilę odsunął się od niej, aby znowu zanurzyć się w nią głęboko.

Połączył ich wspólny rytm.

Razem wspinali się coraz wyżej i odczuwali narastającą rozkosz. W chwili gdy Sarze wydawało się, że już dłużej nie wytrzyma ognia, który w niej płonął, zakołysał się świat. Czuła, jak wewnątrz niej rośnie napięcie, i szaleńczo pragnęła teraz zaspokojenia. Przylgnęli do siebie tak mocno, jakby bali się, że coś może ich rozłączyć. Trwali tak kilka chwil, a ich serca biły jednym rytmem.

- Było cudownie - westchnęła Sara po chwili. Griffin skinął głową w milczeniu i pocałował Sarę w szyję. Coś się z nim stało, gdy kochał się z nią, i nie wiedział, co to jest. Nie chciał teraz o tym myśleć. Postanowił zachowywać się tak, jak zwykł postępować w podobnej sytuacji, czyli nie angażować się.

Na próżno. Tym razem było inaczej. Sara w jakiś tajemniczy sposób zawładnęła nim i chyba nie chciał, żeby to się zmieniło. Spojrzał na nią i zrozumiał, że nie jest osamotniony w swoich uczuciach. Uśmiechnął się do niej, ale wydało mu się, że ten uśmiech nie jest szczery. Uniósł dłoń i odsunął wilgotne kosmyki, które przylgnęły do jej czoła, i pocałował ją w skroń.

- Griffin?

- Nic nie mów.

Jutro o tym pomyśli. Naciągnął koc i przytulił się do Sary tak, że dotykał jej pleców. Objął ją w pasie i przyciągnął mocniej do siebie.

Jutro, pomyślał, wszystko nabierze sensu.

Sara budziła się powoli i z początku nie mogła przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Czuła promienie słońca na swoich nagich plecach i zastanawiała się, gdzie podziała się jej piżama. Łóżko też wyglądało jakoś inaczej... Przeciągnęła się z rozkoszą, czując dotyk miękkich prześcieradeł.

Co za cudowny sen. Całą noc widziała siebie wtuloną w Griffina w najwymyślniejszych scenach miłosnych. Wciągnęła głęboko powietrze. Jak to się dzieje, że czuje jego zapach, a pościel zachowała ciepło jego ciała. Czasami sny są takie realne.

Nagle usłyszała szum wody w łazience i otworzyła gwałtownie oczy. To nie był sen. Sceny miłosne, które podsuwała jej pamięć, przeżyła na jawie ubiegłej nocy. Jęknęła przerażona. Leży tutaj naga w skotłowanej pościeli, a Griffin Lawless kąpie się w jej łazience.

Co ja zrobiłam, zadała sobie pytanie. Jak to się stało? Odpowiedź była prosta. Oddała się mężczyźnie, który ją oczarował, a w dodatku wydawało się jej, że go kocha.

- O Boże - wyszeptała.

Wpatrywała się w sufit. Powinna czuć się winna i mieć do siebie pretensje, że popełniła takie głupstwo. Ale nie żałowała niczego. Uśmiechnęła się. Czuła się jak dziewczyna po pierwszym balu. Co będzie dalej? Jest przecież dorosłą kobietą, wychowującą dwoje dzieci i prowadzącą własną firmę, kobietą, która realnie patrzy w przyszłość i jest odpowiedzialna za swoje czyny.

Ciekawe, co Griffin chciałby zjeść na śniadanie?

Przypomniała sobie, że dziś jest niedziela i nie trzeba iść do pracy. Jak to dobrze. Griffin też jest wolny, więc mogą razem spędzić cały dzień. Może pojadą do Elaine, wezmą chłopców i urządzą piknik w parku. Albo pójdą wszyscy do kina. I Griffin zostanie na kolacji. Byłoby wspaniale, gdyby mógł znowu zostać na noc, ale w obecności chłopców to zupełnie niemożliwe. Z pewnością będą mieli jeszcze niejedną okazję, żeby być razem.

Już dawno nie odczuwała takiej radości na myśl o tym, co przyniesie jej dzień. Wyskoczyła z łóżka, chwyciła szorty oraz trykotową koszulkę i pobiegła do drugiej łazienki, żeby się umyć i ubrać. Włączyła ekspres do kawy i zabierała się właśnie do przygotowania śniadania, gdy usłyszała głośne pukanie do drzwi.

Któż to mógł być? O ósmej rano w niedzielę? Zanim otworzyła drzwi, znała już odpowiedź.

- Wally? - zwróciła się do brata. Był ubrany w strój do golfa - zielone spodnie, jasnożółte polo i czerwono-fioletową czapeczkę. Kolory były oszałamiające i Sara musiała osłonić oczy, patrząc na niego. - Czy nie za wcześnie przyszedłeś?

Nie zwrócił uwagi na jej słowa, pocałował ją lekko w policzek i wszedł do kuchni.

- Dobrze, że zaparzyłaś kawę. Wypiłem już dwie, ale ledwie widzę na oczy.

Sara nie zamknęła za nim drzwi. Stała z rękami opartymi na biodrach i wpatrywała się w niego bez słowa.

- Co się stało? - zapytał.

- Nie przyszło ci do głowy, by zadzwonić, zanim do mnie przyjdziesz? Albo inaczej. Nie przychodź, jeśli cię nie zaproszę.

- Saro - powiedział lekkim tonem, widząc, że siostra zaciska zęby ze złości. - To ja, Wally. Twój brat, pamiętasz? Nie musimy być tacy ceremonialni.

- Powinniśmy - uśmiechnęła się krzywo.

- Właściwie jestem zaskoczony, że już nie śpisz. - Zupełnie nie zwrócił uwagi na to, co powiedziała. Sara poddała się. Zamknęła drzwi i sięgnęła do szafki po dwa kubki. Niedługo Wally dowie się, dlaczego tak wcześnie wstałam, pomyślała, uśmiechając się do siebie.

- Po co przyszedłeś? - zapytała. - Chyba nie po to, żeby mnie obudzić?

- Dostałem wczoraj list od mamy. Chciała zaoszczędzić na znaczku i włożyła do mojej koperty list do ciebie. - Wyjął arkusik papieru z tylnej kieszeni spodni.

- Kobieta, która zgodziłaby się zainwestować swoje pieniądze w kawiarnię z kelnerkami topless, nagle pragnie zaoszczędzić dziewięć centów - powiedziała Sara, biorąc list.

- Przecież znasz mamę.

- O, tak.

Chciała coś jeszcze dodać, ale zamilkła na widok Griffina, który pojawił się w kuchni. Miał na sobie tylko dżinsy. Jego włosy były wilgotne, ale uczesane. Na ciemnym zaroście pokrywającym pierś błyszczały jeszcze kropelki wody. Patrząc na jego muskularne ramiona i piersi czuła, jak coś budzi się w jej duszy. Czy naprawdę kochała się z tym mężczyzną ubiegłej nocy?

- Saro, ja...

Urwał nagle, bo ujrzał Wally'ego. Sara wstrzymała oddech i patrzyła, jak dwaj mężczyźni taksowali się wzrokiem. Griffin wyzywająco oparł się o drzwi, a Wally obserwował go badawczo. Żaden się nie odzywał. Patrzyli na siebie, a Sara przyglądała się im obu.

- Griffin - odezwała się w końcu. - To jest mój brat, Wally. Wally Greenleaf.

Griffin wyprostował się. Sara nie rozumiała, dlaczego, ale była pewna, że poczuł się skrępowany, gdy dowiedział się, kim jest przybysz. Nie, nie był skrępowany. Ujrzała błysk w jego oczach. To była wrogość.

Potrafiła ją zrozumieć. Jakiż mężczyzna chciałby zaraz po pierwszej razem spędzonej nocy poznać całą rodzinę swej partnerki.

- Wally - mówiła pośpiesznie. - To jest Griffin Lawless, mój...

I co teraz, pomyślała. Kim jest Griffin? Głupio było mówić o nim „chłopak”, bo nie jest chłopcem. „Kochanek” - zbyt oczywiste, „wielbiciel” - zbyt staroświeckie. Musiała jednak coś powiedzieć, zanim Wally pomyśli, że poderwała Griffina gdzieś w barze.

- Mój... - zaczęła znowu.

- Jestem przyjacielem Sary - powiedział Griffin i wyciągnął rękę do Wally'ego.

Sara zauważyła moment wahania, zanim wykonał ten gest, ale bardziej zainteresowały ją słowa Griffina. Powiedział, że jest jej przyjacielem. Tylko tyle? Czy przyjaciele robią to, co oni robili zeszłej nocy? Chyba nie. Ona w każdym razie tak nie uważała. Ale może to leży w zwyczajach Griffina. Czyżby ta noc nie miała dla niego większego znaczenia? Może większość jego przyjaciółek szła z nim do łóżka.

Przecież to podobno mężczyźni nie znoszą sformułowania „zostańmy przyjaciółmi”. Kobiety myślą inaczej. Ale czy na pewno?

Wally wstał i podał rękę Griffinowi, ale i on nie wydawał się nastawiony przyjaźnie. Sara nie mogła tego pojąć. Czy to zazdrość?

Wally, nie zostaniesz na śniadaniu? - zapytała, choć znała odpowiedź z góry.

- Nie, dziękuję. Zjem w klubie z Jerrym. - Spojrzał na zegarek. - Już późno.

- Chyba nie spieszysz się z mojego powodu - odezwał się Griffin z uśmiechem, który zaprzeczał jego słowom. Wally powinien zniknąć. I to natychmiast.

- Muszę już iść, Saro - powiedział Wally i pocałował siostrę w policzek. - Do zobaczenia - zawołał i zniknął za drzwiami.

Uśmiechnięta Sara odwróciła się do Griffina, ale zaraz radość zniknęła z jej twarzy. Griffin wyglądał tak, jakby chciał kogoś bardzo mocno uderzyć.

- Napijesz się kawy? - spytała niepewnie.

- Bardzo proszę - skinął głową.

Patrzył na Sarę i zastanawiał się, czy jego gniew jest widoczny. Nie był zły na nią. Co dziwne, nie gniewał się na Wally'ego. Był wściekły na siebie. Jak mógł sobie pozwolić na spędzenie nocy z kobietą, skoro prowadził śledztwo przeciwko jej bratu i był bliski wsadzenia go za kratki.

Sara bez słowa podała mu filiżankę. Pamiętała, że pił kawę bez mleka i cukru.

Griffin sączył parujący napój, chcąc przedłużyć milczenie. Zastanawiał się, jak to się stało, że tak wszystko skomplikował.

Kiedy obudził się rano i ujrzał Sarę przytuloną do swego boku, pomyślał, że tak właśnie powinno być. Była ciepła, miękka i pachnąca. Poczuł chęć, by ją obudzić i zacząć wszystko od początku.

Chciałby tak budzić się co rano. Pamięć tego, co robili w nocy, wróciła. Byli jak dwoje rozdzielonych kiedyś ludzi, którzy się odnaleźli. Pragnął być znowu z nią, ale wiedział, że nie powinien teraz nawet o tym myśleć.

Pocałował ją lekko w czoło i delikatnie wysunął się z łóżka. Chciał, żeby spała długo. Pragnął na nią patrzeć. Ale kiedy wyszedł z łazienki, łóżko było puste. Teraz stała przed nim, zawstydzona, z rozwichrzonymi włosami, i czuł, że złość, która go ogarnęła, mija.

- Co zjesz na śniadanie? - odezwała się Sara.

Coś w jej głosie sprawiło, że poczuł się niepewnie. Bardzo pragnął zostać i spędzić cały dzień z nią i chłopcami. I był pewien, że ona też tego chce. Z drugiej strony rozumiał, że popełnią błąd, jeśli posuną się dalej, niż to dzisiaj zrobili. Prowadzi śledztwo przeciwko jej bratu. Musi być wobec niej uczciwy. Ale kiedy patrzył na nią i przypominał sobie dzisiejszą noc, tracił pewność siebie.

- Wypiję kawę - odpowiedział krótko. - Tylko kawę. Nie mogę zostać dłużej.

- Musisz iść? - Posmutniała.

- Mam sprawę, nad którą muszę dziś popracować.

- Co to za sprawa? Wiedział, że zapyta.

- Nie mogę o tym mówić. Facet, którego sprawdzamy, nie wie o niczym. - Na razie, dodał w myślach. Ale wkrótce...

- Aha.

Ta krótka odpowiedź wstrząsnęła nim. Słyszał w niej rozczarowanie, niepewność, żal.

- Saro - zaczął, chcąc się jakoś usprawiedliwić.

- Nie, nie mów nic - odpowiedziała. - Rozumiem. Powinnam była wiedzieć, że jesteś bardzo zapracowany.

Wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je powoli. Chciałby jej wszystko jakoś wyjaśnić, ale nie mógł powiedzieć prawdy.

- Bardzo mi przykro.

- Mnie również - powiedziała pełnym rezygnacji tonem.

- Saro, posłuchaj, ja... - Nie trzeba - przerwała mu.

Uniosła rękę, jakby chciała nią machnąć lekceważąco, ale na jej twarzy malował się wyraz cierpienia. Griffin z przerażeniem stwierdził, że Sara myśli, iż on chce ją porzucić.

Że przespał się z nią, a teraz odchodzi. W pewnym sensie miała rację. Nie mógł na razie pozwolić, aby wczorajsza sytuacja się powtórzyła.

Wynagrodzę jej to w przyszłości, obiecał sobie. A potem nagle pojął bezsens całej tej sprawy. Kiedy jej to wynagrodzi? Teraz, kiedy prowadzi śledztwo, musi kłamać. Wspaniały początek związku, oparty na kłamstwie. Może później, kiedy zakończą sprawę Greenleafa. Tylko że on będzie tym, który wsadzi Wallace'a do więzienia. O, tak! Sara będzie tym zachwycona.

- Muszę już iść, naprawdę - odezwał się nagle. - Dzięki za kawę.

Sara skinęła głową. Nie patrzyła na niego. Jakże chciał powiedzieć coś, co cofnęłoby czas do chwili, gdy nie był jeszcze tak beznadziejnie w niej zakochany.

- Zadzwonię - powiedział.

- Oczywiście. - Stała z założonymi rękami, jakby to jej pomagało zachować spokój. Ciągle nie patrzyła na niego.

Odstawił kubek i podszedł do niej. Objął ją za szyję. Nie zareagowała. Pogłaskał ją delikatnie po policzku. Sara zachwiała się lekko. Poczuł się lepiej, kiedy zauważył, jak szybko bije jej serce. Więc nie był jej zupełnie obojętny. Pochylił się i pocałował ją w skroń.

- Zadzwonię - powtórzył.

- Zadzwoń. - Sara skinęła głową i wreszcie spojrzała na niego.

Uśmiechnął się lekko. Jeszcze raz przesunął palcami po miękkich włosach na jej karku i wrócił do sypialni po rzeczy. Nie wiedział, jak rozegra to wszystko. Jak postąpi z Wallace'em i z Sarą. Wiedział tylko, że nie pozwoli jej odejść.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Dzięki za kawę! - Sara powtórzyła te słowa ze złością, patrząc na wychodzącego Griffina. - Nie ma za co! - zawołała głośno, wiedząc, że jej nie usłyszy. - Ty draniu!

Zadzwoni do niej. Słyszała to już przedtem. Wprawdzie nie spotykała się z wieloma mężczyznami ani przed ślubem, ani po rozwodzie, ale wiedziała, co znaczą te słowa. Po prostu „odczep się”.

Jak mógł tak postąpić po wspólnie spędzonej nocy? Nie spodziewała się wprawdzie żadnych cudów, tego, że rano wyzna jej miłość bez granic i przysięgnie, iż nie może bez niej żyć. Ale mógłby chociaż zjeść z nią śniadanie. Popatrzyła na kubek stojący na blacie. Była w nim jeszcze kawa. Nawet nie wypił jej do końca.

Drgnęła na dźwięk telefonu i przez krótki moment nadzieja zagościła w jej sercu. Ale pomyślała, że to jednak na pewno nie on dzwoni.

- Tu Elaine - usłyszała głos przyjaciółki. - Już wstałaś?

- Tak - westchnęła.

- Co się stało? Masz smutny głos.

Sara nie wiedziała, czy powiedzieć o wszystkim Elaine. Nie czuła się na siłach wyjaśniać jej, co zaszło.

- Nic się nie stało. Jestem jeszcze zaspana.

- Czy masz jakieś plany na dziś? - dopytywała się Elaine.

- Nie, żadnych - odpowiedziała Sara. Ale chciałabym mieć, pomyślała.

- Przykro mi.

- Griffin musi pracować nad jakąś sprawą - wyjaśniła. - A Stony dzwonił?

- Nie, jest zbyt wcześnie. O tej porze jest zazwyczaj zaspany i nie wie, do czego służy telefon. Nie mówiąc o tym, że nasze rozstanie wczoraj nie zachęci go do rozmów ze mną.

- Może on też pracuje?

- Nie - stwierdziła Elaine. - Wczoraj zaproponował, żebyśmy wzięli Jonaha do muzeum przyrodniczego, ale nie umówiliśmy się konkretnie.

- Czy Stony pracuje razem z Griffinem? - spytała Sara.

- Tak.

- To powinni zajmować się tą sprawą razem. Elaine zawahała się przez moment, ale nie chciała martwić Sary.

- Wiesz, niekoniecznie - odparła. - Powiedz, co się wydarzyło między wami?

- Coś, co nie powinno mieć miejsca - odpowiedziała niechętnie Sara.

- Aha.

- Może zabrałybyśmy chłopców do kina? - zapytała szybko Sara, zmieniając temat. Bała się, że przyjaciółka zacznie ją pocieszać. Miała nadzieję, że nie będą więcej wracać do sprawy.

- Chcieli obejrzeć „Krwawy sztorm” - przypomniała sobie Elaine. - Czytałam recenzję. Pełno w tym filmie eksplozji, nowoczesnej broni, rozerwanych ciał ludzkich i plugawych wyrażeń.

- W Hanlon można obejrzeć filmy Disneya - przypomniała sobie Sara.

- Chłopcy będą wściekli.

- Nie szkodzi.

- Przyjadę po ciebie w południe. Zjemy przedtem lunch.

Sara odłożyła słuchawkę. Czuła się trochę lepiej. Obie z Elaine starały się, by ich problemy nie miały wpływu na wychowywanie synów. Przynajmniej na razie jeszcze nad nimi panowały. Dopóki nie dorosną. A wtedy ktoś inny będzie się o nich martwił.

Dwa tygodnie później, w poniedziałkowe popołudnie Griffin siedział w swoim mieszkaniu, popijał piwo i myślał o Sarze. A dokładniej o kochaniu się z nią. O tym, jaki smak ma jej skóra, jaki zapach...

Zerwał się gwałtownie z fotela, uderzając się mocno w kolano. Instynktownie pochylił się i objął dłońmi bolące miejsce, zrzucając jednocześnie na podłogę butelkę z piwem, która najpierw potoczyła się, rozlewając dookoła bursztynowy płyn, a potem pękła na dwie części. Zaklął siarczyście, pokuśtykał do kuchni po ścierkę, ale nie porzucił myśli o Sarze.

Minęły dwa tygodnie, a on nie zadzwonił do niej ani razu, chociaż bardzo tego pragnął. Każdego dnia sięgał po słuchawkę albo podjeżdżał pod dom sędziego, gdzie Sara pracowała. Nie mógł się przyzwyczaić do myśli, że jest to jego własność i że on sam też należy do rodziny Mercerów. Pamiętał, jak Sara wyglądała, gdy ją tam spotkał, jak mokra bluzka przylegała do jej ciała. Te myśli przywodziły natychmiast wspomnienie Sary po ich wspólnej nocy, która nie powinna była mieć miejsca.

Śledztwo w sprawie nielegalnych poczynań Wallace'a nabierało tempa. Już niedługo będą mogli uzyskać nakaz przeprowadzenia rewizji. Gdy to nastąpi, Wally i jego kumpel Jerry będą skończeni. Ich zamiar popełnienia oszustwa zakończy się fiaskiem.

Griffin zastanawiał się, co Sara wie o interesach swego brata. Miał wrażenie, że chociaż widywali się od czasu do czasu, nie byli za bardzo zżyci ze sobą. Nie rozmawiali o swoich prywatnych sprawach. A Wally nie należał do mężczyzn, którzy zwierzaliby się siostrze ze swoich brudnych interesów. Z kolei gdyby Sara wiedziała o działalności Wally'ego, na pewno nie pozwoliłaby mu oszukiwać ludzi.

Griffin był pewny, że Sara nie ma najmniejszego pojęcia o planach swego brata i jego kumpla. A planowali łapówki dla urzędników państwowych i pozbawienie uczciwych obywateli oszczędności całego życia. Griffin nienawidził tego typu kanalii.

Wally Greenleaf i Jerry Schmidt przekonywali niczego nie podejrzewających ludzi - najczęściej starszych, liczących każdy grosz - by zainwestowali pieniądze w interesy, których firma Jerwal wcale nie zamierzała prowadzić. Udawali, że wynajmują czy też budują różnego rodzaju lokale, a w pewnym momencie przekupiony urzędnik z hukiem miał zamknąć firmę na podstawie wielu skomplikowanych przepisów. Właścicielom pozostawało jedynie powiadomić inwestorów, że ich pieniądze przepadły na skutek decyzji urzędników, której nie można było przewidzieć.

Griffin wytarł resztkę rozlanego piwa i wyniósł rozbite szkło do kuchni. Był spięty, zdenerwowany i nie mógł się uspokoić.

Znał jeden cudowny sposób na odprężenie - przebywanie z Sarą. Ale nie mógł go zastosować. Już i tak dostatecznie wszystko skomplikował. Na pewno Sara nie zechciałaby się z nim spotkać. Obiecał przecież, że zadzwoni.

Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie zagmatwane, zastanawiał się. Nagle zapragnął gdzieś wyjść. Oszaleje, jeśli będzie tu siedział i myślał o Sarze. Schwycił kask i wybiegł z domu. Przecież są jeszcze inne sposoby, aby się odprężyć.

Sara, siedząc w samochodzie, patrzyła na duży kamienny budynek w romańskim stylu, w którym mieścił się pierwszy komisariat. Wokół było pusto, ale jacyś ludzie ciągle wchodzili i wychodzili przez ciężkie drzwi. Griffina nie było wśród nich. Sara była wściekła na siebie, że się za nim rozgląda.

- Elaine, dlaczego mnie tu przywiozłaś? - zwróciła się do przyjaciółki.

- Nie przywiozłam ciebie, przywiozłam siebie. Obiecałam, że podrzucę coś Stony'emu.

- Czy możemy wejść do środka? - odezwał się z tylnego siedzenia Jonah. a potem zwrócił się do Jacka i Sama: - Byłem już tutaj - powiedział z dumą w głosie. - Wiele razy.

Brzmiało to, jakby był notorycznym przestępcą. Elaine popatrzyła na syna surowo.

- Dwa razy - poprawiła go. - I nie popełniłeś żadnej zbrodni. Po prostu wpadliśmy do Stony'ego.

Jonah wykrzywił się do matki. Zniszczyła jego piękną opowieść o ośmioletnim kryminaliście.

- Nie możesz wejść do środka - dodała Elaine. - Nie chcę tu siedzieć przez całą noc. Niedługo musisz iść spać.

- Ależ mamo...

- Ciociu...

Głosy chłopców brzmiały błagalnie i Elaine popatrzyła na Sarę, prosząc ją o pomoc.

- Pozwól im wejść. Popilnuję ich, a ty poszukasz Stony'ego.

- Nie masz pojęcia, w co się ładujesz - ostrzegła ją Elaine.

- Hej! Przecież ja mam dwóch synów - przypomniała jej Sara. - Wiem, co robię.

Wysiedli wszyscy z samochodu, ale chłopcy pobiegli naprzód i matki dogoniły ich dopiero wewnątrz budynku. Jonah już zdążył usiąść na biurku Stony'ego i bawił się jego długopisem, a Jack i Sam przeglądali album ze zdjęciami przestępców, próbując ustalić, czy ich znają. Jack był pewien, że w jednym z nich rozpoznał pana Pike'a, nauczyciela gimnastyki, ale Stony'emu udało się jakoś mu to wyperswadować.

Sara nie mogła powstrzymać uśmiechu, patrząc na chłopców. Nie rozumiała, dlaczego Elaine traktuje Stony'ego z takim dystansem. Widać było, że kocha on dzieci i jest bardzo oddany Elaine. Sara nie była pewna, czy Griffin miałby tyle cierpliwości, ale potem przypomniała sobie ich pierwszy wspólny obiad w jej domu. Z pewnością byłby dobrym ojcem. Jack i Sam uwielbiają go, a on z łatwością nawiązał z nimi kontakt. Szkoda, że nie przejawia takiego samego zainteresowania ich mamą, pomyślała z żalem. Przecież nie zatelefonował do niej, mimo że jej to obiecał.

- Griffin jest w siłowni - usłyszała głos Stony'ego i zorientowała się, że od pewnego czasu coś do niej mówi.

- Słucham? - spytała, choć dobrze zrozumiała jego ostatnie słowa.

Uśmiechnął się i Sara mogła przysiąc, że w jego słowach kryje się jakiś podstęp. Wskazywał na drzwi w drugim końcu pomieszczenia.

- Wyjdź tymi drzwiami, potem idź w dół po schodach i korytarzem do końca, aż dostrzeżesz pierwsze drzwi na lewo.

Sara czuła, jak mocno bije jej serce. Była zła na siebie, że w taki sposób reaguje na wieść o obecności Griffina. I co z tego, że tu jest? Nie chciał jej widzieć, przecież nie zatelefonował. Nie pójdzie go szukać, bo on przecież wcale tego nie chce.

- Jak go zobaczysz, powiedz mu „cześć” ode mnie - powiedziała.

- Czemu nie powiesz mu tego sama? - odparł z wyzwaniem w głosie Stony.

- Dobrze, zrobię to. - Jak zwykle, odpowiedziała na wyzwanie.

Odwróciła się na pięcie i poszła we wskazanym kierunku. Miała wrażenie, że w siłowni nikogo nie ma. Przyrządy były czyste i błyszczące, jakby nikt ich nie używał, a światło neonówek sprawiało, że miały dziwny, błękitny połysk. Cisza była przygnębiająca. Już chciała wyjść, gdy usłyszała głuche, nieregularne uderzenia. Dochodziły zza sąsiednich drzwi.

W sali gimnastycznej ujrzała Griffina. Sprawiał wrażenie rozgniewanego.

Był bosy, miał na sobie tylko stare szorty i zniszczone rękawice. Brutalnie atakował gruszkę bokserską, a pot spływał mu strumieniami po twarzy i piersiach. Na dodatek przez cały czas palił cygaro.

Oparła się o ścianę i patrzyła na niego w milczeniu. Doskonale pracował nogami. Gruszka chwiała się. Łańcuch, którym była przymocowana, zgrzytał. Griffin uderzył znowu kilka razy i odskoczył.

Sara była zafascynowana. Jego mięśnie przesuwały się pod skórą za każdym razem, kiedy pochylał się do przodu. Wyglądał wspaniale. Widocznie wyczuł jej obecność, gdyż odwrócił się. Natychmiast ruszył w jej kierunku. Ruchy miał pewne, płynne i zręczne. Sara czuła się jak ofiara drapieżnika. Znalazł się tuż obok niej. Mokre włosy opadały mu na czoło. Niebieskie oczy wydawały się bardziej błękitne i błyszczące.

Wyjęła mu z ust cygaro i rzuciła je na podłogę. Zamknęła oczy i zaczęła oddychać głęboko, bo zakręciło się jej w głowie. Gdy je otworzyła, Griffin był ciągle przy niej; Wpatrywał się w nią tak intensywnie, jakby chciał czegoś się od niej dowiedzieć. Stała nieruchomo, nie bardzo wiedząc, co robić. Dałaby wszystko, by poznać jego myśli.

- Co tu robisz? - zapytał w końcu.

- Przyjechałam do ciebie - odpowiedziała bez namysłu i pospiesznie dodała: - to znaczy przyjechałam tu z chłopcami i Elaine. Miała coś przekazać Stony'emu.

- No to jestem - powiedział. - Chcesz czegoś ode mnie, Saro?

Zaakcentował pierwsze słowo, jakby chciał podkreślić, że spełni każde jej życzenie. Poczuła suchość w ustach, więc przesunęła językiem po wargach. Griffin przyglądał się tej czynności z taką uwagą, że serce Sary zaczęło bić jak oszalałe.

- Nie zadzwoniłeś do mnie - stwierdziła.

- Wiem i przepraszam. Pracuję nad...

- Sprawą - dokończyła za niego. - Wiem. Myślałam, że Stony prowadzi ją z tobą.

- Tak.

- Ale on nie jest teraz aż tak zajęty. I ty chyba również nie.

- Tak, ale...

Zanim pomyślała o tym, co robi, zdjęła mu rękawicę bokserską i położyła sobie jego rękę na sercu. Griffin stał w milczeniu, czekając, co jeszcze zrobi.

- To jest moje serce - powiedziała z niepewnym uśmiechem. - Złamałeś je, to je sobie bierz.

Griffin chciał coś powiedzieć, ale wyciągnął tylko do niej drugą rękę, by Sara zdjęła z niej rękawicę. Kiedy miał obie ręce wolne, pochwycił Sarę w ramiona i zaczął całować z całych sił.

Objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie. Czuła dotyk jego ciała. Kiedy ręce Griffina wsunęły się pod bluzkę, zadrżała z rozkoszy. Nagle uświadomiła sobie, że są w sali gimnastycznej komisariatu i że w każdej chwili może tu ktoś wejść. Odepchnęła go od siebie, z trudem chwytając powietrze.

- Czy... - zaczęła mówić, gdy odzyskała już głos - masz jakieś plany na wieczór?

- O, tak. To znaczy wiem. co chciałbym robić. Znowu zbliżył się do niej, ale powstrzymała go gestem dłoni.

- To cudownie. Zapytam, czy Elaine może zabrać chłopców do siebie. Poczekam, aż weźmiesz prysznic i ubierzesz się.

Griffin podniósł z ziemi rękawice i cygaro.

- To była Cohiba, ostatnia z zapasów pradziadka.

- Kupię ci takie cygara - powiedziała Sara. - Całe pudełko.

- Tu ich nie dostaniesz. Pochodzą z Kuby.

- Zdaje się, że sprzedaż kubańskich cygar jest zabroniona w Stanach - zauważyła.

- Surowo.

- Wobec tego, panie detektywie, łamie pan prawo.

- W tej chwili wszystkie moje zamiary są sprzeczne z prawem - stwierdził stanowczo i uśmiechnął się do niej.

Przeszedł obok niej i już miał zamknąć drzwi, gdy zawołała za nim:

- Griffin!

Odwrócił się zaciekawiony, ale nic nie powiedział. Sara nerwowo przygryzła wargę, zanim wypowiedziała głośno to, co nagle przyszło jej do głowy.

- Czy ty... to znaczy... czy mógłbyś...

- No, mów, Saro.

- Czy ty masz może przypadkiem... kajdanki? Na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Ależ pani Greenleaf - odezwał się surowym głosem, jaki zapamiętała z ich pierwszego spotkania. - Cóż to za pomysły?

Wzruszyła ramionami. Griffin roześmiał się i ruszył do wyjścia, ale po chwili wrócił do Sary i wziął ją w ramiona.

Ucałował w oba policzki i wyszedł.

Sara patrzyła za nim i zastanawiała się, co za szaleństwo ją opętało? Nigdy dotąd nie zdarzyło jej się uganiać za mężczyzną, a teraz odkryła w tym nawet pewną przyjemność. Griffin był kimś wyjątkowym, cudownym. Nie mogła pozwolić, by odszedł.

Postanowiła porozmawiać z Elaine, myśląc, że może po raz pierwszy w życiu wszystko ułoży się dobrze.

Griffin czuł się świetnie, po prostu wspaniale. Ubierał się szybko. Spieszył się na randkę. Z kobietą, która go oczarowała, o której nie mógł przestać myśleć i którą będzie kochał jak głupi do końca życia.

Zebrał swoje rzeczy i zapiął torbę. Nagle coś srebrnego błysnęło z górnej półki szafki. Uśmiechnął się do siebie i sięgnął po kajdanki. Nie wiedział, czy Sara mówiła poważnie, ale nie zamierzał stracić żadnej szansy. Wrzucił kajdanki do torby i zarzucił ją na ramię. Chciało mu się śpiewać. Wyszedł z szatni do biura, gdzie czekała na niego Sara. Biegł po dwa stopnie, cały czas myśląc o niej. Przez ostatnie dwa tygodnie wspominał ciągle noc, którą spędził z Sarą, powtarzał w myślach każdy gest, każde dotknięcie i pieszczotę. Szalał z tęsknoty.

Dzisiaj będzie jeszcze lepiej, wspanialej, zadziwiająco i cudownie. Dzisiaj...

Wszedł do biura i natychmiast zauważył, że Sara uśmiecha się niepewnie.

- Griffin! - przywitał go chór chłopięcych głosów i wtedy zorientował się, że Sara nie jest sama.

Jack, Sam i Jonah otoczyli go natychmiast i zaczęli gadać jak najęci.

- Jonah śpi dzisiaj u nas - obwieścił mu Sam radośnie.

- Mama powiedziała, że może nas wziąć do kina - dodał Jack. - Grają „Krwawy sztorm” i „Krwawy sztorm II”.

- Mówiłam ci, że na to nie pójdziemy - przerwała mu Sara. - Niech Griffin wybierze film. - Popatrzyła na niego błagalnie. - Oczy wiście, jeśli zechce z nami pójść do kina.

Griffin patrzył na całą czwórkę kompletnie zaskoczony i wyraźnie zły.

- Saro?

- Słucham?

- Czy mogę z tobą porozmawiać?

- Oczywiście. - Popatrzyła na niego wyczekująco.

- Ale tylko z tobą.

Skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Wziął ją za rękę.

- Chłopcy, posiedźcie tu chwilę spokojnie, a ja porozmawiam z Griffinem. Zgoda?

- Dobra - odparł Jack i wraz z bratem oraz kolegą znowu zaczęli przeglądać album ze zdjęciami przestępców. Sam wskazał na jedną z fotografii, mówiąc:

- To jest pan Pike. Mówię wam. Popatrzcie tylko na jego nos.

Griffin pociągnął Sarę na korytarz.

- Co tu się, u licha, dzieje? - zapytał.

- Strasznie mi przykro. Ale kiedy wróciłam, Elaine i Stony przeprowadzali właśnie bardzo ważną rozmowę i poprosili mnie, żebym wzięła Jonaha na noc.

- A ty się zgodziłaś? - zapytał z niedowierzaniem. - Po tym jak... po tym, jak już wszystko ustaliliśmy?

- Przecież nie mogłam jej odmówić. Zabrała do siebie ostatnim razem Sama i Jacka, abyśmy być razem. Dzisiaj ona i Stony potrzebują trochę czasu tylko dla siebie, więc kolej na mnie. Ale jeśli nie lubisz moich dzieci...

- Przecież wiesz, że je bardzo lubię. Tylko...

- Tylko co?

- Pragnąłem, żebyśmy byli sami - westchnął. - Chciałem... Chciałem się z tobą kochać!

- Jakiś ty romantyczny. - Sara przygryzła wargę, powstrzymując uśmiech. - Wiesz, jak przemawiać do dziewczyny.

- Saro, ja... Powstrzymała go gestem dłoni.

- Ja też tego chciałam - dodała z uśmiechem. - Ale musisz się nauczyć, że jak się ma dzieci, to nie wszystkie plany można zrealizować. Tak naprawdę, to prawie nigdy nie można niczego planować.

- Powinnaś wysłać ich do internatu - zażartował Griffin.

- Już to kiedyś słyszałam. Od Michaela. To co, Griffin? Pojedziesz ze mną do kina dla zmotoryzowanych?

- Z tobą i z trzema facetami? I nawet nie ma co marzyć o pieszczotach na tylnym siedzeniu?

- Nie.

- No cóż - westchnął. - Dobrze. Ale ty kupisz prażoną kukurydzę.

Wzięła go za rękę i pociągnęła w stronę chłopców.

- Czy mówiłam ci, że bardzo często zasypiają już na początku filmu? - zwróciła się do niego, gdy wychodzili z budynku.

Czuł, że wciąż jest jakaś odrobina nadziei. Może jednak będą mieli jakąś szansę?

ROZDZIAŁ ÓSMY

Sara przysłuchiwała się piskom i hałasom dochodzącym z sypialni synów, gdzie bawili się trzej zupełnie nie zmęczeni chłopcy. Jednocześnie obserwowała Griffina, który mocno spał na kanapie w salonie. Było już po pierwszej; powinna go obudzić i odesłać do domu. Ale wyglądał nareszcie na odprężonego - jakby po raz pierwszy od dłuższego czasu mógł spać spokojnie. Usiadła więc w obszernym fotelu i patrzyła na niego.

Nie pamiętała z czasów swojego małżeństwa ani jednej chwili, w której czułaby się tak bezpieczna i spokojna. Od dnia ślubu dręczyło ją uczucie, że popełniła błąd. Natomiast odkąd Griffin po raz pierwszy pojawił się w jej domu i gdy odgadła, że chce ją pocałować, była pewna, że to, co wydarzy się między nimi, nie będzie pomyłką.

Westchnął głęboko, odwrócił się i zakrył oczy ramieniem, ale nie obudził się.

- Griffin? - odezwała się cicho. Niechętnie go budziła, ale przecież musiała to zrobić.

- Griffin? - powtórzyła jeszcze raz. Wymamrotał coś, ale nie słyszał jej słów. Sara wstała, podeszła do szafy w korytarzu, wyjęła z niej lekki pled i wróciła do salonu. Okryła starannie Griffina, zgasiła lampę i cichutko wyszła z pokoju.

- Dobranoc - rzekła, zatrzymując się w drzwiach.

- Dobranoc, kochanie - powiedział przez sen.

Obudził go niecodzienny hałas - śmiech dzieci. A kiedy otworzył oczy, zobaczył, że chłopcy śmieją się z niego. Ostatnio widział ich, gdy Sara kazała im iść na górę spać. Co robią w jego mieszkaniu?

Wtedy zauważył wentylator i różowy koc, którym był przykryty.

- Mamo! - krzyknął Jack tuż przy uchu Griffina. - Obudził się! Możemy go teraz spytać?

Usłyszał głos Sary, ale nie zrozumiał, co powiedziała. Popatrzył pytająco na Jacka.

- Chcesz do wafli syrop czy dżem?

- Wafle? - zapytał Griffin, niczego nie rozumiejąc. Zawsze poranne przebudzenie przychodziło mu z trudem.

- Mama robi wafle, ale bardzo się spieszy do pracy, więc musisz szybko wybierać. Syrop czy dżem?

- Syrop - odpowiedział Griffin. Chłopcy zaraz pognali do kuchni. Został sam i mógł spokojnie zebrać myśli.

Usiadł, przetarł twarz dłońmi i potrząsnął głową. Powoli przypomniał sobie wszystko. Zasnął na kanapie u Sary. Miał zamiar poczekać, aż ułoży chłopców do snu, a potem, gdy zasną, zająć się panią domu. Widocznie chłopcy byli bardziej wytrzymali niż on.

Poszedł do kuchni. Sara stała przy blacie i wpatrywała się w opiekacz, jakby czekała na coś ważnego. Miała na sobie elegancki czerwony kostium i cienkie rajstopy. Była bez butów. W jednej ręce trzymała talerz, w drugiej nóż wymazany dżemem. Griffin chciał się z nią przywitać, ale w tym momencie Sara zajęła się wrzucaniem na talerz przyrumienionych placków, które błyskawicznie posmarowała dżemem. Z pewnością robiła to często, bo ruchy jej były szybkie i pełne gracji. Postawiła talerz przed Samem.

- Dziękuję - powiedział i zabrał się do jedzenia.

- Dzień dobry - odezwał się Griffin, przyglądając się, jak Sara wyciąga następne zamrożone wafle z paczki i wkłada je do opiekacza.

- Dzień dobry. - Odwróciła się, by powitać go uśmiechem. - Napijesz się kawy?

- Chętnie.

Kubek był gorący, kawa pachniała zachęcająco. Sam zapach mógł przywrócić chęć do życia. Biorąc kubek, dotknął jej ręki.

- Przepraszam cię, że wczoraj tak szybko zasnąłem - powiedział. - Nawet nie przypuszczałem, że jestem taki zmęczony.

- Nie przejmuj się. Chciałam cię obudzić, ale spałeś tak mocno, że nie miałam serca tego zrobić.

Napił się kawy, bo nie wiedział, co ma powiedzieć. Po raz pierwszy zdarzyło mu się obudzić w domu kobiety w towarzystwie jej dzieci. Co za dziwna i niezręczna sytuacja. Przecież wczoraj zamierzał się z nią kochać.

Mimo to czuł się wspaniale. Pewnie, że pragnął Sary, ale to, że musi poczekać na tę chwilę, nie było wcale przykre, wprost przeciwnie - dodawało uroku tej sytuacji i wzmagało przyjemność oczekiwania.

Brakowało mu słów, by to wszystko wyrazić.

- Wyglądasz wspaniale - powiedział.

- Mam rano spotkanie z klientem - poinformowała go.

- Oczywiście, że masz.

- Ale nie z tobą. - Uśmiechnęła się. Chyba usłyszał nutkę żalu w jej głosie.

- No cóż, trudno. - Miał nadzieję, że nie domyśliła się, jak bardzo jest rozczarowany.

Sara chciała coś powiedzieć, ale z opiekacza wyskoczyły kolejne wafle.

- Chyba muszę go oddać do naprawy - powiedziała. - Nie powinien wyrzucać ich tak gwałtownie.

- Nie naprawiaj go - sprzeciwił się Griffin. - Wtedy śniadania nie będą już takie zabawne.

- Masz rację. Przepraszam, że używam mrożonych, ale kiedy ostatni raz piekłam wafle... Szkoda mówić. Siadaj. - Podsunęła mu talerz.

- Musiała obiecać strażakowi - dokończył za nią Jack - że już nigdy nie będzie sama niczego piec.

- To nie była moja wina. Zepsuła się maszynka do wafli. Przetarty sznur. Naprawdę nie zastosowałam złego przepisu. Dostałam go od mamy. Ten wybuch...

- Wybuch? - nie wytrzymał Griffin. Skinęła głową i umilkła.

- Ale chyba nikomu nic się nie stało?

- No, nie.

- Mama opaliła sobie brwi - wtrącił się Sam. - Ale odrosły.

- Wobec tego - roześmiał się Griffin i sięgnął po syrop - nie rób dla mnie wafli. Na ogół nie jadam śniadania.

- Jedzcie szybciej, chłopcy - poprosiła Sara. - Pani MacAfee zaraz przyjdzie, a chciałabym jeszcze pozmywać. - Popatrzyła na zegarek. - Jak jej zaraz tu nie będzie, spóźnię się.

- Idź już - powiedział Griffin. - Popilnuję chłopców do jej przyjścia. I pozmywam.

- Dzięki, ale nie mogę cię wykorzystywać.

- Nie martw się. W pracy muszę być dopiero za godzinę.

- Ale pewnie zamierzasz jeszcze wpaść do domu.

- Saro - przerwał jej. - Gdybym nie miał czasu, nie zaproponowałbym ci pomocy.

- Postaram ci się odwdzięczyć.

- Na pewno z tego skorzystam - odpowiedział z uśmiechem.

Sara wybiegła z kuchni, ale przedtem popatrzyła na niego figlarnie. Griffin był zadowolony, że tak łatwo włączył się w codzienne życie jej rodziny. Popatrzył na chłopców przy stole, na jedzenie na talerzach. Ten poranek był taki niezwykły i musiał przyznać, że bardzo mu się to wszystko podobało. Nareszcie nie był sam. Przebywał z Sarą i jej dziećmi.

- Co będziecie dzisiaj robić? - zapytał chłopców.

- Tu niedaleko budują nową drogę. Pojedziemy tam na rowerach, żeby popatrzeć.

- I co dalej?

- Jak skończą pracę, możemy się pobawić na hałdach piasku.

Griffinowi bardzo to odpowiadało. Przypomniał sobie czas, kiedy mógł spędzić cały dzień w jednym miejscu, wymyślając coraz to nowe zabawy.

- Fajny pomysł - powiedział i pomyślał, że chętnie wziąłby sobie wolne i poszedł z chłopcami popatrzeć na buldożery przesuwające ziemię.

Przybiegła Sara, stukając obcasami po wyłożonej terakotą podłodze. W biegu zapinała złoty kolczyk. Pocałowała synów w czoło, wytarła dżem z policzka Sama i ruszyła w stronę drzwi.

- Chwileczkę - zawołał Griffin i podniósł się z krzesła.

Odwróciła się do niego i wtedy się zawahał, czy powinien to zrobić, czy nie. Ale nie mógł się powstrzymać, by nie ująć jej twarzy w dłonie i nie pocałować jej w usta. Wiedział, że chłopcy przyglądają się im i że pewnie Sara będzie na niego zła. Ale pocałunek na do widzenia wydawał mu się czymś zupełnie naturalnym.

- Miłego dnia - powiedział cicho. - I uważaj na siebie. Położyła dłonie na jego ramionach. W jej oczach widział uczucia podobne do tych, które sam przeżywał.

- Dziękuję - odpowiedziała. - Będę uważać. Patrzyli na siebie zaskoczeni. Ten krótki pocałunek zmienił zupełnie charakter ich znajomości. Nie wiedzieli, co będzie dalej.

Pierwsza oprzytomniała Sara.

- Bądźcie grzeczni - zwróciła się do chłopców. - I nie rozrabiajcie, jak przyjdzie pani MacAfee.

Trzy pary szeroko otwartych oczu wpatrywały się z ciekawością w nią i Griffina, a trzy główki kiwnęły posłusznie. Sara powstrzymała z trudem śmiech.

- Cześć - powiedziała.

- Cześć.

Wyszła, pozostawiając lekki zapach perfum, a w sercu Griffina jakieś ciepło. Czuł na sobie uważny wzrok chłopców, ale postanowił nic nie mówić. Usiadł przy stole. Jonah zabrał się do jedzenia, a Sam i Jack wymienili wymowne spojrzenia. Jack odezwie się pierwszy, pomyślał Griffin. Nie musiał czekać długo.

- Lubisz moją mamę? - zapytał.

- Tak.

- Ożenisz się z nią?

Griffin zamarł z uniesionym widelcem. Z wafla kapał syrop. Nie spodziewał się takiego pytania. Nie docenił dziecięcej dociekliwości.

- No... - zaczął.

- Słucham - nalegał Jack.

Griffin przypomniał sobie te chwile z lat młodzieńczych, kiedy musiał poddawać się śledztwu jakiegoś tatusia, zanim mógł pójść na randkę z jego córką. Czuł się okropnie, kiedy musiał mówić, jakie ma zamiary wobec dziewczyny. Teraz, gdy po drugiej stronie stołu miał przed sobą piegowatą twarz ośmiolatka, czuł się podobnie i zaczęły mu się pocić ręce.

- Bo mama też cię lubi - mówił Jack. - To widać. Powinieneś się z nią ożenić.

- Nie jest dobrą kucharką - wyznał szczerze Sam - ale jest bardzo ładna.

- I lubi baseball.

- I koszykówkę.

- I hokeja.

- A na Halloween częstuje dzieci czekoladowymi batonami.

- I... - zakończył Sam najważniejszą informacją - zgodzi się kupić ci pieska, jeśli będziesz sprzątał swój pokój.

Griffin patrzył na chłopców i pytał sam siebie, jak, u licha, się z tego wyplątać.

- Słuchajcie - zaczął - wasza mama jest wspaniała. Bardzo ją lubię. Ale nie wiem, czy...

Dźwięk telefonu zabrzmiał jak wybawienie. Griffin podniósł słuchawkę, ale nikt się nie odezwał.

- Halo? - powtórzył.

- Chciałabym rozmawiać z Sarą - odezwał się kobiecy głos.

- Sara wyszła już do pracy - powiedział. - Pilnuję dzieci, dopóki nie przyjdzie opiekunka.

- Mówi Dana MacAfee. Dzwonię, żeby powiedzieć Sarze, że nie przyjdę dzisiaj.

- Tak?

- Właśnie wróciłam od lekarza. Źle się czuję. Niestety, to zakaźna choroba. Nie powinnam przebywać z dziećmi.

- Rozumiem.

- Mam nadzieję, że nie sprawiłam kłopotu.

- Ależ nie - odpowiedział Griffin, zastanawiając się, co ma teraz zrobić.

- Proszę przeprosić Sarę.

- Oczywiście. I życzę zdrowia - dodał, odkładając słuchawkę.

Co teraz? Nie wiedział, dokąd poszła Sara, a nie mógł przecież zostawić trzech chłopców samych w domu. Mógłby któryś zrobić sobie coś złego, a wtedy co?

- Kto to był? - zapytał Jack.

- Pani MacAfee - odpowiedział Griffin. - Jest chora i nie przyjdzie dzisiaj.

- Hura! - rozległ się wrzask chłopców. Griffin z trudem ukrył uśmiech.

- Nie powinniście się cieszyć, że ktoś jest chory - powiedział. - To nieładnie.

Uciszyli się nieco.

Westchnął, widząc tylko jedno wyjście.

- Muszę się wami zaopiekować. Co chcielibyście robić?

Dlaczego postanowił zostać opiekunem dzieci? Tego nie wiedział. Z pewnością ani Stony, ani sierżant nie będą tym zachwyceni. Przecież musi wziąć wolny dzień. Ale sprawa, którą prowadzi, jest na ukończeniu. Pozostałe czynności może przeprowadzić Stony. Jutro pewnie wystąpią o zatrzymanie niektórych osób. Nie czuł się zbyt pewnie, wiedząc, że prawdopodobnie aresztuje wujka tych dwóch chłopców, no i brata kobiety, z którą było mu tak dobrze. Odsunął na razie tę myśl od siebie. Popatrzył na chłopców.

- No? - zapytał. - Co robimy?

Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się do niego serdecznie. Griffin poczuł się niepewnie. Coś się za tym kryło.

- Idziemy na „Krwawy sztorm”! - krzyknęli jednocześnie.

- Co to jest? - zapytał Griffin podejrzliwie.

- Och, to tylko film - odpowiedział Jack obojętnie. Griffin odetchnął z ulgą. Bał się, że to jakaś niebezpieczna zabawa w wesołym miasteczku.

- Dobrze - powiedział. - Idziemy.

- Fajnie! - krzyknęli chłopcy, podskakując z radości. To będzie całkiem łatwe, pomyślał Griffin. Jeśli chcą iść do kina, to zabierze ich na seans. Nawet na film dla dzieci. Ciekawe, jak zareaguje Sara, gdy wróci do domu i dowie się, że spędził z chłopcami cały dzień i nawet zabrał ich do kina. Na pewno się ucieszy.

- Muszę zatelefonować - zwrócił się do chłopców. - A potem jedziemy.

Sara z pewnością nie była przygotowana na widok, jaki zastała po powrocie do domu. Bosy Griffin stał w kuchni. Na spodnie i koszulę włożył fartuszek w kotki i mieszał w rondlu coś, co pachniało upajająco.

- Cześć - powiedziała i zamknęła za sobą drzwi.

Griffin spojrzał na nią. Wyglądał, jakby coś przeskrobał. Nawet ruchy miał jakieś niepewne. Nie podszedł do niej, lecz z całych sił oparł się o blat, jakby szukał w nim wsparcia. Choć uśmiechał się, nie wyglądał na szczęśliwego.

- Co się stało? Co ty tu robisz? Gdzie jest pani MacAfee? Gdzie są chłopcy?

- Chłopcy pojechali rowerami na plac budowy - zaczął odpowiadać na jej ostatnie pytanie. - Kazałem im wrócić przed szóstą. Pani MacAfee dzwoniła, że jest chora. Ponieważ nie wiedziałem, gdzie cię szukać, wziąłem wolny dzień, by zostać z chłopcami.

- Och! Griffinie, przepraszam za kłopot - zawołała Sara. - Mogłeś zadzwonić do Elaine. Ona wiedziała, gdzie jestem, a poza tym mogła wziąć chłopców do siebie.

- Elaine musi pracować.

- Ty również - przypomniała mu.

- Nie miałem kłopotu z wzięciem urlopu na dzisiaj. Stony zgodził się.

- Znowu jestem ci coś winna. - Nie uwierzyła, że wszystko odbyło się tak łatwo.

- Bardzo się z tego cieszę. - Tym razem jego uśmiech był szczery. - Musimy omówić formę - zapłaty zażartował. Pod wpływem jego spojrzenia zrobiło jej się gorąco.

- Jeśli wszystko poszło tak dobrze, to czemu wyglądasz, jakbyś spędził dzień na galerach? - spytała, chcąc zmienić temat rozmowy.

Uśmiech zniknął z twarz Griffina. Skupił się znowu na gotowaniu.

- Ja... - zaczął. Popatrzył na nią i opuścił zaraz wzrok. Wciągnął głęboko powietrze, wypuścił je i spróbował jeszcze raz. - Chyba zrobiłem dzisiaj coś złego.

- No cóż - powiedziała - biorąc pod uwagę fakt, że spędziłeś dzień z moimi synami, wcale mnie to nie dziwi. Co to było? Kradzież samochodu? Rozruchy uliczne? Trzecia wojna światowa?

- Nie - powiedział Griffin - Chodzi o film. Sara natychmiast zrozumiała wszystko.

- Nic nie mów. Niech zgadnę. Spytałeś ich, co chcą robić, a oni powiedzieli, żebyś zabrał ich na ten nowy przygodowy film.

- „Krwawy sztorm” - podpowiedział.

- Właśnie.

- Saro, ja naprawdę nie miałem pojęcia, co to za film. Myślałem, że to coś odpowiedniego dla dzieci. Gdybym wiedział, co w nim pokazują....

- Kobiety z dużym biustem?

- Naprawdę?

- Nie mów, że ich nie zauważyłeś.

- Wyprowadziłem chłopców zaraz na początku filmu, bo było w nim pełno scen ukazujących przemoc. A język... - Wciąż był przejęty. - Nawet u nas w szatni nie słyszy się takich słów. O Boże, jeszcze musiałbym chłopcom wyjaśniać... Co myślą ludzie, którzy robią takie filmy?

Sarę wzruszyła tak głęboka troska ojej dzieci. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.

- Dobry z ciebie człowiek - powiedziała i chciała się odsunąć.

Ale jej na to nie pozwolił. Objął ją za szyję i przyciągnął do siebie. Serce zaczęło jej bić szybciej, zamknęła oczy.

- Nie gniewasz się, że próbowałem zdemoralizować twoje dzieci? - zapytał cicho.

- Gniewam się? - Miała nadzieję, że jej głos nie zdradza tego, co czuje. - Nie wiedziałeś przecież, na co się zgodziłeś. Ale Sam i Jack dobrze wiedzieli, co robią. Mówiłam, że nie wolno im oglądać tego filmu, a mimo to zaciągnęli cię do kina.

- Nie bądź zbyt surowa - roześmiał się Griffin. - Gdybym był dzieckiem, zrobiłbym to samo.

Sara też rozumiała postępowanie chłopców, ale wiedziała, że musi z nimi porozmawiać.

- To dlatego gotujesz obiad? Czujesz się winny.

- Chyba tak. A poza tym chciałem zrobić na tobie dobre wrażenie. - Griffin uniósł jej dłoń do ust.

Sara zamknęła oczy. Dreszcz rozkoszy przeszył jej ciało.

- Wrażenie? Na mnie? - wyszeptała.

- Aha.

Przesunął wargami po jej ręce aż do zgięcia łokcia. Sara przyciągnęła go bliżej do siebie. Westchnęła, gdy wyprostował się i zaczął całować jej szyję.

- Robisz na mnie ogromne wrażenie - powiedziała cicho.

- Naprawdę? Skinęła głową.

- Wiesz, Jack mówił, że on i Sam spędzają co roku miesiąc wakacji z ojcem. Kiedy wyjeżdżają?

- Jaki dzisiaj mamy dzień?

- Nie wiem - odpowiedział. - Dwudziesty ósmy lub dziewiąty.

- Wyjeżdżają z ojcem pierwszego sierpnia, więc...

- nie była w stanie policzyć dni.

- Dopiero za cztery tygodnie - jęknął Griffin.

- Powiedziałeś chłopcom, żeby wrócili o szóstej? - Sara spojrzała na zegarek.

- Tak. - Griffin nie nadążał za jej myślami.

- Pomyśl, jak wiele można zrobić w ciągu czterdziestu minut. - Zaczęła rozwiązywać wstążki fartucha.

Skinął głową i zaczął rozpinać jej bluzkę. Przyciągnął ją gwałtownie do siebie i pocałował namiętnie. Sara wsunęła dłoń w jego włosy. Przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Już chciała zaproponować, żeby przeszli do sypialni, gdy usłyszała brzęk rowerów, a potem krzyk Jacka.

- Mamo! Sam spadł z roweru i skaleczył się w kolano!

Odskoczyli od siebie jak rażeni prądem. Griffin podniósł fartuch i włożył go z powrotem. Sara pospiesznie zapinała guziki bluzki. Starała się nie patrzeć na Griffina i czekała, aż chłopcy pojawią się w kuchni.

Obejrzała kolano Sama i uspokoiła go, że rana nie zagraża życiu. Pocałowała chłopca i kazała synom przynieść z łazienki plaster. Sam pociągał jeszcze nosem, bardziej ze strachu niż z bólu, więc Jack objął go ramieniem i poprowadził ostrożnie korytarzem.

- To są bardzo dobre dzieci - Sara zwróciła się do Griffina - ale pojawiają się w nieodpowiednim czasie.

- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się do niej i popatrzył na garnki. - Jedzenie już gotowe.

- Pójdę na chwilę do chłopców - powiedziała Sara.

- Muszę dopilnować, by Jack nie owinął bandażem całego Sama.

Była już przy drzwiach, gdy Griffin wypowiedział jej imię. Zatrzymała się i odwróciła do niego.

- Nie mogę czekać aż do pierwszego sierpnia - poskarżył się cicho.

- Nie będziesz musiał - obiecała i wyszła z kuchni.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Był czwartek. Sara przeglądała ostatnie rzeczy w kredensie stojącym w dużej jadalni sędziego Mercera - w drugim skrzydle mieściła się mała jadalnia, przeznaczona tylko dla rodziny. Ponieważ po raz pierwszy wykonywała taką pracę, starała się być bardzo dokładna. Zaczęła od zachodniego skrzydła i przeglądała wszystko od strychu do piwnic. Teraz była na pierwszym piętrze. Niezależnie od tego, jak się między nimi ułoży, będzie pracowała dla Griffina co najmniej przez rok.

Przebywała teraz w pokojach, ubierała się więc bardziej elegancko. Dziś miała na sobie białą bluzkę i niebieską spódnicę, ale nie mogła wytrzymać w pantoflach na wysokich obcasach, więc zrzuciła je z nóg i chodziła boso. Nagle pochyliła się. W głębi kredensu błyszczał kryształowy wazon. Wyglądał, jakby był zrobiony z pyłu gwiezdnego. Sara wzięła go do ręki i wstrzymała oddech.

Ostrożnie obejrzała go, szukając potwierdzenia swoich przypuszczeń. To był Lalique. Miał około pół metra wysokości, u góry był przejrzysty, a poniżej znajdowały się, jakby wyrzeźbione mrozem, postacie Artemidy i zwierząt. Na spodzie widniał jakiś numer i podpis artysty. Wazon wyglądał jak nowy, choć wykonano go ponad sto lat temu. Jeśli był autentyczny - w co nie wątpiła - wart był kilkaset tysięcy dolarów.

Obracała go ostrożnie w rękach. Ustawiała tak, by światło padało na kryształ, i z zachwytem patrzyła na tęczowe plamy, które powstawały na ścianie. To arcydzieło powinno być w muzeum, pomyślała. Ciekawe, jak długo należało do Mercerów. Za jaką sumę zostało kupione? Nie wiedziała, czy znajdzie odpowiedzi na te pytania.

Nagle usłyszała jakiś szmer.

- O Boże!

Głos zabrzmiał w pustym pokoju jak grzmot. Przez moment Sara czuła, że wazon wysuwa się jej z rąk, więc przycisnęła go mocno do piersi. Uklękła i rozejrzała się po pokoju. Wtedy go zauważyła.

Griffin stał w drzwiach, oparty o framugę. Był w szarych, dość pogniecionych spodniach, równie mocno zmiętej białej koszuli i kolorowym krawacie. Ciekawe, czy ma w domu żelazko, pomyślała Sara.

- Griffin! - jęknęła. - Nigdy więcej tego nie rób. Nie skradaj się.

- Dlaczego? - Uśmiechnął się i zaczął iść w jej stronę. - Lubię patrzeć, jak podskakujesz ze strachu.

- Tak. Tylko że to mogłoby cię kosztować ponad pół miliona dolarów.

Zatrzymał się i patrzył to na nią, to na wazon, który ciągle tuliła w ramionach.

- Słucham?

Skinęła głową i ostrożnie wyciągnęła ręce w jego kierunku.

- Ten drobiazg jest bardzo cenny. Zresztą wszystko, co znajduje się w tym domu, czyni z ciebie milionera.

Griffin wpatrywał się w nią zdumiony. Powoli docierało do niego to, co powiedziała. Do tej pory nie zastanawiał się nad wartością spadku po nie znanym mu dotąd krewnym. Ale teraz, gdy usłyszał, jak Sara mówi o tym z taką powagą i ujrzał w dodatku cenny wazon, uświadomił sobie, co otrzymał. Czuł, że nogi uginają się pod nim.

Usiadł na podłodze obok Sary i ostrożnie dotknął wazonu.

- Pół miliona? - spytał.

- Co najmniej - potwierdziła.

- To niewiarygodne.

- Uwierz mi.

Potrząsnął z niedowierzaniem głową. Nie mógł pozbierać myśli. Przyszedł tu, bo wreszcie mieli ze Stonym nakaz aresztowania Wallace'a Greenleafa i Jerry'ego Schmidta. Chciał powiedzieć o tym Sarze. Wiedział, iż to będzie dla niej bardzo bolesne, że będzie na niego wściekła i może nie chcieć widywać się z nim. Nawet nie dziwiłby się jej zbytnio.

Musiał ją przygotować, przedstawić jej wszystko, zanim wyciągnie błędne wnioski. I chciał, żeby dowiedziała się prawdy o swoim bracie, zanim Wally zacznie się przed nią tłumaczyć.

Brakowało mu słów. Patrzył na Sarę, siedzącą w tym wspaniałym domu, który jest podobno jego własnością, i trzymającą cenny wazon, też należący do niego - absolutnie nie mógł się przyzwyczaić do tej myśli - i chciał, a właściwie marzył, by Sara również należała do niego. Dom i reszta nie były ważne. Ważna była Sara. Miał nadzieję, że nie zostawi go, gdy dowie się, co zrobił. Wziął od niej wazon i wstawił z powrotem do kredensu. Potem wstał i wyciągnął ręce do Sary. Zanim podała mu swoje, popatrzyła na niego pytająco.

Pomógł jej się podnieść, po czym natychmiast porwał ją w ramiona i mocno pocałował. Potem objął jedną ręką, a drugą zaczął odpinać jej bluzkę. Miała ciepłą i delikatną skórę i czuł, jak mocno bije jej serce. Zrozumiał, że jedyne, czego pragnie, to być z nią.

- Kocham cię, Saro - wyszeptał.

Nie był pewien, czy chce usłyszeć jej odpowiedź, więc zamknął jej usta pocałunkiem. Wtedy poczuł jej ręce na swoich ramionach. Było to wspaniałe uczucie. Chłonął ją całym sobą. Nie wiedział, dlaczego właśnie ona stała się tą jedyną. Pragnął tylko jej. Tutaj. Teraz. Na tak długo, aż wreszcie zaspokoją wzajemne pożądanie i osiągną szczęście.

- Chodź na górę - udało mu się szepnąć. - Tam są sypialnie.

Sara odchyliła głowę, by popatrzeć na niego.

- Czy możemy... to znaczy, czy jesteś przygotowany?

Uśmiechnął się i skinął głową.

- A masz również kajdanki? - zapytała.

- Zostały w samochodzie - roześmiał się.

- Trudno - westchnęła ze smutkiem. - Następnym razem.

Griffin wziął ją na ręce i wbiegł na schody, przeskakując po dwa stopnie. Zatrzymał się przed pierwszymi drzwiami. Pokój pachniał kurzem i starością, ale popołudniowe słońce wpadało przez okno, rzucając jasne plamy na kwiecistą kapę na łóżku. Zastanawiał się przez chwilę, do kogo mógł należeć ten pokój? Może urodziła się tu jego matka?

Popatrzył na Sarę. Miała rozwichrzone włosy i usta nabrzmiałe od pocałunków. Postawił ją delikatnie i znowu zaczął całować. Była oszołomiona. Oparła się o niego, bo ugięły się pod nią nogi. Zatopiła się w pieszczotach. Griffin trzymał ją mocno. Pamiętała, jak było cudownie, kiedy kochali się po raz pierwszy. Ogarnął ją żar. Wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła go jeszcze bliżej do siebie, oddając pocałunki.

Próbowała zdjąć mu krawat, aż zerwał go z szyi jednym ruchem i pomógł jej rozpiąć koszulę. Przez moment podziwiała jego mięśnie. Zwinne palce Sary dotarły do paska od spodni, ale Griffin powstrzymał ją.

- Jeszcze nie - powiedział cicho. - Nie wytrzymam już długo, a chciałbym cię jeszcze popieścić.

Jej serce zabiło mocniej. Pragnęła go tak bardzo. Chciała go czuć wszędzie.

Zdjął z niej bluzkę oraz stanik i niedbale rzucił na podłogę. Ostrożnie, jakby brał do ręki kryształowy wazon, ujął jej piersi w swoje dłonie i zaczął pieścić. Sara jęknęła z rozkoszy, a Griffin uśmiechnął się. Pochylił się i pocałował jej ciepłą skórę.

Myślała, że już dłużej tego nie wytrzyma. Drżała. Wtedy pocałował ją jeszcze raz i zaczął przesuwać usta coraz niżej.

Ukląkł, rozpiął spódnicę, która opadła na podłogę.

Przycisnął usta do miękkiej tkaniny majteczek Sary. Potem delikatnie zsunął je aż do jej stóp.

Sara schwyciła go za ramiona, by się nie przewrócić. W pokoju było ciepło, ale jej zrobiło się gorąco. Czuła, że cała płonie. Język Griffina delikatnie błądził po zakamarkach jej ciała. Odchyliła głowę do tyłu, płomienie pożądania ogarniały ją całą. Krzyknęła głośno. Griffin cofnął się, a potem znowu zaczął ją całować. Wstał i pochylił się nad nią, a Sara pomyślała, jak mogła dotąd żyć bez niego. Chciała coś powiedzieć, ale przyłożył palec do jej warg. Sięgnął po jej rękę i położył ją na wypukłości w spodniach. Westchnął i odrzucił do tyłu głowę, a Sara przysunęła się do niego.

Nie mogła dłużej znieść, że cokolwiek ich rozdziela. Razem uwolnili go z resztek ubrania i przesunęli się w stronę łóżka. Griffin przykląkł przy niej i pieścił całe jej ciało. Sara wzdychała, czując przenikające ją dreszcze. Jeszcze nigdy nie była tak pożądana i kochana.

Objęła Griffina za szyję i przyciągnęła do siebie. Oparł się na łokciach i patrzył na nią z miłością. Oplotła go nogami, objęła dłońmi jego biodra i milcząco błagała, by wszedł w nią. Nie mógł pozwolić jej czekać dłużej. Jednym gwałtownym ruchem zagłębił się w niej i oboje krzyknęli z rozkoszy.

Poruszał się w niej, szepcząc czułe słowa do ucha. Rozkosz narastała, aż oboje osiągnęli szczyt.

To, co rozpoczęło się nagle i gwałtownie, zakończyło się długim, cudownym zaspokojeniem. Leżeli bez ruchu, nie mówiąc nic. Nie chcieli zniszczyć tej wspaniałej chwili intymności nieodpowiednimi słowami.

Sara tuliła się do Griffina i zastanawiała, jakie to szczęśliwe zrządzenie losu postawiło go na jej drodze. Uśmiechnęła się na wspomnienie ich pierwszego spotkania.

Chciała go o coś zapytać, ale nie bardzo wiedziała, jak zacząć. Postanowiła więc być szczera.

- Griffin? - zapytała cicho.

- Tak?

- Czy mówiłeś poważnie? Poruszył się i przytulił ją mocniej.

- O czym? - spytał. Wciągnęła głęboko powietrze.

- Czy mówiłeś poważnie, że mnie kochasz?

Poczuła, że wstrzymał oddech, i przez chwilę żałowała, że zadała to pytanie. Chciała jakoś to wyjaśnić, ale Griffin odpowiedział:

- Tak, mówiłem to najzupełniej poważnie. Popatrzyła na niego. Był zmęczony i niespokojny.

Ujęła go pod brodę.

- Naprawdę?

- Tak.

- Powiedz to jeszcze raz.

- Kocham cię, Saro - odezwał się natychmiast. Znowu przytuliła się do niego i ogarnęło ją nowe, nieznane ciepło.

- Ja też cię kocham - rzekła cicho. - Ja też.

Griffin przeraził się tych słów. Jak, u licha, powiedzieć jej teraz o Wallym? Może tak: Kocham cię, Saro, ale tak przy okazji, dziś wieczorem aresztuję twojego brata. Nie chciałem ci o tym mówić, ale od dnia kiedy się poznaliśmy, prowadziłem przeciwko Wally'emu śledztwo. Przeze mnie spędzi parę lat w więzieniu i będziesz mogła go widywać tylko w dni odwiedzin. Dzięki mnie jego życie zmieni się zupełnie. Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć.

Kiedy Sara się o tym wszystkim dowie, na pewno zrobi wszystko, żeby zostać z Griffinem na zawsze.

Westchnął, otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zmienił zamiar.

Jak mogłem wplątać się w to wszystko. Co za diabelny pech, pomyślał.

- Która godzina? - spytała Sara sennym głosem.

Odruchowo popatrzył na nadgarstek, ale zegarka tam nie było. Rozejrzał się wokoło.

- Chyba położyłam go na stoliku nocnym - odezwała się Sara, czytając widocznie w jego myślach.

Ale tam go też nie było. Wychylił się za krawędź łóżka i dostrzegł zegarek na podłodze. Roześmiał się.

- Chyba zrzuciłaś go stopą, kiedy ja...

- Dobrze, dobrze - przerwała mu i zaczerwieniła się. - Pamiętam. Chyba również wtedy stłukłam ten mały wazonik. Ale nie martw się - dodała pospiesznie. - To było zwykłe tanie szkło.

- Nawet gdyby kosztowało pół miliona - powiedział i znów się roześmiał - to ty i tak jesteś dla mnie cenniejsza.

- Griffin - poprosiła - powiedz mi, która godzina. Popatrzył na zegarek i spoważniał.

- Chyba się zmartwisz.

- Czym?

- Już po szóstej.

- O Boże! - wykrzyknęła Sara i wyskoczyła z łóżka. Zaczęła biegać po pokoju, w pośpiechu zbierając rozrzucone części garderoby. - Pani MacAfee zabije mnie, jeśli się spóźnię. Nie zdziwię się, jeśli zrezygnuje z pracy. Czy wiesz, jak trudno jest znaleźć odpowiednią opiekunkę? Ja szukałam jej miesiącami. Wszystkie kobiety, które się zgłaszały, przypominały wyglądem lub zachowaniem Kubę Rozpruwacza.

- Saro, zostań jeszcze - poprosił. - Musimy o czymś porozmawiać.

- Nie mogę - powiedziała. - Muszę iść.

- Ale...

- Przyjdź na kolację. Wtedy porozmawiamy.

- Nie mogę. Za pół godziny muszę spotkać się ze Stonym.

- On też może przyjść. Zaprosimy Elaine i Jonaha.

- Nic z tego. Stony i ja musimy dzisiaj kogoś aresztować - poinformował ją Griffin.

- Jakie to interesujące! - Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. - Wsadzić jakiegoś łobuza, który zagraża niewinnym ludziom, takim jak ja, na przykład.

- Tak! - krzyknął. - To prawda. Dlatego też ścigamy tego faceta. To oszust i nie powinien mieć możliwości dalszego nabierania uczciwych ludzi. Pamiętaj o tym.

Sara pochyliła się i pocałowała go w usta.

- I za to cię kocham. - Ruszyła w kierunku drzwi.

- Saro! - zawołał.

Zatrzymała się. Otworzył usta. Tyle rzeczy powinien jej powiedzieć, ale nagle ogarnęło go uczucie bezradności.

- Ja też cię kocham - powiedział miękko, ale wiedział, że to nie wystarczy.

Uśmiechnęła się do niego. To był piękny, szczęśliwy i beztroski uśmiech. Posłała mu całusa i wyszła. Chciałby się teraz czuć jak Sara - być spokojny i szczęśliwy. Ale myślał o tym, co go czekało. I bał się, że kiedy znowu ją zobaczy, ujrzy na jej twarzy ból i gniew. I że on będzie tego przyczyną.

Usłyszał stuknięcie drzwi. Odrzucił kołdrę, wstał i zaczął powoli się ubierać. Nie musiał się spieszyć. Pragnął jedynie, by ten dzień wreszcie się skończył. Będzie mógł wtedy wrócić do swego poprzedniego życia. Dopiero teraz dojrzał jego pustkę i smutek samotności. Uświadomił to sobie dzięki Sarze.

Nie pozwolę jej odejść, pomyślał. Niezależnie od tego, co się wydarzy, będę przy niej. Chociaż jest siostrą Wally'ego, kocham ją. Muszę doprowadzić do tego, żeby związała się ze mną na zawsze.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Późnym wieczorem tego dnia Sara kończyła zmywać naczynia, gdy zadzwonił telefon. Była pewna, że to Griffin, więc krzyknęła do chłopców, by ściszyli telewizor, i podniosła słuchawkę.

- Saro, aresztowali mnie. Ścisnęła mocniej słuchawkę.

- Wally? - zapytała. - O czym ty mówisz?

- Aresztowali mnie - powtórzył brat. Jego głos brzmiał jakby z daleka i nie było w nim zwykłej pewności siebie.

- Co? - krzyknęła. - Aresztowany? Ty? Za co?

- Mój adwokat wyjechał na tydzień - mówił, nie wyjaśniając niczego. - Będziesz musiała tu przyjść i zapłacić za mnie kaucję.

- Kaucję? - powtórzyła, w dalszym ciągu nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. - Dlaczego? O co cię oskarżają?

- O oszustwo - odpowiedział pospiesznie. - Posłuchaj, to jest nieporozumienie, przysięgam. Wszystko się wkrótce wyjaśni. I wtedy oskarżę policję o bezpodstawne aresztowanie, a potem za ich pieniądze spędzę długie wakacje na Tahiti. Kiedy możesz przyjechać?

- Nie wiem. - Sara potrząsnęła głową, starając się zebrać myśli. - Ile pieniędzy mam przywieźć?

- Wysokość kaucji ustalono na pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów?! - powtórzyła Sara.

- Ale musisz mieć tylko dziesięć procent całej sumy.

- Pięć tysięcy? - wyszeptała z trudem, dziwiąc się, że udało się jej to obliczyć.

- Kiedy będziesz mogła je przynieść?

Mogłaby wyskrobać pięćdziesiąt dolarów, ale pięć tysięcy? Za kogo on ją uważa? Za żonę Rockefellera?

- Wally, ja nie mam pięciu tysięcy.

- Jak to nie masz? - W głosie brata pojawił się znany jej rozkazujący ton, którego tak nie lubiła.

- Nie mam pięciu tysięcy - mówiła powoli, jak do dziecka. - Nie sypiam na pieniądzach.

- Ależ to tylko pięć patyków. Chcesz powiedzieć, że nie dysponujesz taką sumą?

- Oczywiście, że nie. Wally umilkł na chwilę.

- Można przecież wziąć pożyczkę pod zastaw - stwierdził po chwili. - Masz dom, prawda? Dostałaś go po rozwodzie. Należy do ciebie.

- Czyś ty oszalał? Mam zastawić swój dom? Nawet mi nie wyjaśniłeś, za co cię aresztowali.

- Zwrócę ci te pieniądze, Saro. Obiecuję.

Sara nie wiedziała, co robić. Chciała mu pomóc, ale nie była w stanie.

- Zadzwoń do mamy - zaproponowała. - Zawsze popierała twoje pomysły. Na pewno ma pieniądze.

- Nie, zainwestowała je w tę kawiarnię - wyjaśnił Wally.

- Wyciągnąłeś od niej ostatnie pieniądze na ten głupi projekt?

- Przecież to nie były jej ostatnie pieniądze - powiedział. - Poza tym dochód z kawiarni będzie olbrzymi. Sama powinnaś w nią zainwestować.

- Już ci mówiłam, że nie mam pieniędzy.

Coś się tu nie zgadzało. Jej brat nie był ideałem, ale nigdy nie przypuszczała, że może zrobić coś, za co można go aresztować. Bo chyba nie za to, że jest kompletnym durniem.

Dlaczego nie chciał jej powiedzieć, o co dokładnie go oskarżają?

- Wyjaśnij mi, za co zostałeś zatrzymany - odezwała się. - Może wtedy zastanowię się, czy ryzykować.

- Saro...

- Wally... - nalegała.

- Za fałszywe ogłoszenia - powiedział w końcu.

- Nigdy o czymś takim nie słyszałam. - Wzruszyła ramionami. - Co to jest? Nie brzmi to groźnie. To chyba zwykłe wykroczenie.

- To prawda.

- I za to wyznaczono pięćdziesiąt tysięcy kaucji? Westchnął ciężko i pomyślał, że będzie musiał powiedzieć jej trochę więcej.

- Oskarżono mnie również o oszustwo w interesach i dawanie łapówek.

To poważniejszy zarzut - oświadczyła, czując skurcz w żołądku.

- To są również drobne wykroczenia. Większość zarzutów dotyczy takich spraw.

- Większość? - powtórzyła.

Miała już naprawdę dość tych jego gierek.

- Wally, powiedz mi wreszcie, o co chodzi.

- Dobrze, już dobrze. Zarzucają mi trzydzieści siedem wykroczeń.

- Och! Wally! Jak mogłeś!

- Ale łatwo mogę się z nich wytłumaczyć - dodał pospiesznie.

- A za co cię wsadzili? - spytała ze strachem.

- Za przekupienie urzędnika państwowego - rzekł w końcu. - A to już jest przestępstwo.

- Wally - powtórzyła bezradnie.

- Wrobili mnie w to, Saro - zaczął ją zapewniać. - Przysięgam. Znasz mnie przecież. Nie jestem oszustem.

Sara powoli pokręciła głową. Nie wiedziała, w co wierzyć. Jej brat popełniał wiele głupstw i, prawdę mówiąc, niczemu się już nie dziwiła. Ale łapówka? Dla urzędnika państwowego? Przecież to zabronione. Czy Wally mógł zrobić coś takiego? Czy był na tyle głupi?

Sara zaczęła się zastanawiać nad tym, jak ma postąpić. Nagle przyszedł jej na myśl Griffin i uśmiechnęła się. Przecież jest policjantem. Będzie wiedział, co robić. Na pewno jej pomoże.

- Posłuchaj - powiedziała - zatelefonuję do Griffina i zobaczę...

- Do kogo?

- Do Griffina - powtórzyła. - Griffina Lawlessa. To jest ten... mój przyjaciel, którego poznałeś u mnie parę tygodni temu. Jest policjantem i może...

- O Boże! Wiedziałem, że go znam.

- Słucham?

- Mam dla ciebie ciekawą wiadomość, siostrzyczko. To on między innymi mnie aresztował.

- Co takiego?

- Poinformował, jakie prawa mi przysługują, i zakuł w kajdanki...

- On... cię... zakuł? - nie wytrzymała Sara, ale zaraz przypomniała sobie o powadze sprawy. - Skuł cię kajdankami? - Teraz w jej głosie nie było już zdziwienia. - To okropne!

- Tak - potwierdził Wally. - Przez cały czas pytałem go, czy już się kiedyś nie spotkaliśmy? Ale ignorował mnie.

- Czy jesteś pewien, że to był Griffin? Griffin Lawless?

- Zupełnie pewien. Nawet zażartowałem sobie z jego nazwiska.

I pewnie go to zdenerwowało, pomyślała Sara. Pamiętała dobrze spojrzenie Griffina, kiedy przy ich pierwszym spotkaniu zrobiła uwagę na ten temat. A potem pomyślała, że ten sam człowiek, z którym parę godzin temu kochała się, który twierdził, że ją kocha, teraz aresztował jej brata. Wspomniał jej o tym, ale pominął milczeniem fakt, że chodzi tu o Wally'ego. Przecież poznał go u niej przed dwoma tygodniami. Wiedział, kim jest.

Griffin oszukał ją.

Czuła się tak, jakby ktoś ją uderzył. Zanim się kogoś aresztuje, prowadzi się przeciwko niemu śledztwo. I Griffin tym się właśnie zajmował. Ciekawe, jak długo to trwało? Czy Griffin zainteresował się nią w chwili rozpoczęcia śledztwa? A może właśnie dlatego się z nią spotykał? Czyżby w ten sposób chciał dowiedzieć się czegoś więcej o Wallym?

Nie, to niemożliwe. Nigdy nie wymienił nawet jego nazwiska, nie zadawał pytań na jego temat i wspominali o nim tylko wtedy, gdy mówili o swoich rodzinach. Nigdy też nie rozmawiali o pracy Wally'ego.

Niepokoiło ją również i to, czy ona też jest podejrzana? Może dlatego Griffin pojawił się w jej życiu? Ukarał ją przecież mandatem. Sądził pewnie, że często łamie prawo. Ale czy prowadzący śledztwo musi posuwać się tak daleko, żeby aż iść z podejrzaną do łóżka?

- Saro, jesteś tam?

- Tak.

- Teraz, kiedy już wiesz, że to twój facet mnie zapudłował, co zamierzasz z tym zrobić?

Znowu ten ton. Rozkazujący, oskarżający ją o to, co się stało. Nie. Ma już tego dość. Zarówno brata, jak i policjantów, a także mężczyzn. Pójdzie na komisariat i dowie się, co może zrobić, by uzyskać zwolnienie Wally'ego. A jak tam już będzie, rozejrzy się za Griffinem, bo musi mu zadać kilka pytań. Jeśli Wally nadal będzie się tak zachowywał, a Griffin niczego nie wyjaśni, da sobie z nimi spokój.

Bolała go głowa. Od chwili gdy zapukał do drzwi Wallace'a Greenleafa, poczuł paraliżujący ból, który nie przemijał. Griffin połknął czwartą tabletkę aspiryny, ale podejrzewał, że podrażni mu ona jedynie żołądek, nie przynosząc żadnej ulgi. Siedział przy biurku, podpierając głowę rękami.

- Chciałabym z tobą porozmawiać.

Spodziewał się, że Sara przyjdzie, ale jednocześnie bał się tego. Popatrzył na nią i spróbował się uśmiechnąć.

- Cześć - powiedział. - Jakieś kłopoty?

Miała na sobie obcisłe szorty, które tak mu się podobały na meczu, i koszulkę bawełnianą z zabawnym napisem. Była rozczochrana, nie umalowana i wyraźnie zdenerwowana. Bardzo zdenerwowana. Griffin zapragnął nagle wziąć ją w ramiona, przytulić i pocałować. Ale zobaczył, że tuż obok niej stoją Sam i Jack i z nienaturalnym dla nich spokojem przyglądają mu się z uwagą.

- Oszukałeś mnie - zaatakowała go bez żadnego wstępu.

- Nie.

Poprawiła pasek od torebki na ramieniu, a potem mocno zacisnęła na nim palce. Jakby chciała przytrzymać się czegoś bezpiecznego.

- Oszukałeś mnie - powtórzyła.

- Saro - zaczął. - Nigdy ci nie skłamałem.

- Jak długo prowadziłeś śledztwo przeciwko Wally'emu?

- Około sześciu tygodni, ale....

- Akurat wtedy zacząłeś węszyć wokół mnie - przerwała mu. - Miałeś dostatecznie dużo czasu, żeby mi powiedzieć o śledztwie przeciwko mojemu bratu.

- Nie wolno mi zdradzać żadnych szczegółów prowadzonych spraw osobom postronnym - powiedział Griffin i zaraz pożałował tych słów. Nie powinien tak mówić o Sarze. Widocznie rozzłościło ją określenie, którego użył, bo poczerwieniała z gniewu.

- Oczywiście jestem dla ciebie osobą postronną?

Griffin wstał tak gwałtownie z krzesła, że odepchnięte przewróciło się. Sara drgnęła, ale nie cofnęła się. Przybrała nawet bardziej bojową postawę.

- To nieprawda i wiesz o tym dobrze - oburzył się. Starał się mówić spokojnie. Zauważył, że zaczynają zwracać na siebie uwagę nie tylko dzieci Sary. - Śledztwo zaczęło się o wiele później.

- Ale wiedziałeś, że Wally jest moim bratem. Wiedziałeś, że... - urwała i spuściła wzrok, nagle nie mogąc patrzeć mu w oczy. Jej głos był równie spokojny. - Wiedziałeś, że angażujesz się w związek z siostrą podejrzanego, i nic nie zrobiłeś, by go przerwać. To jest nieetyczne. Chociaż mogłabym tu użyć innych określeń.

Griffin wiedział, że nie powinien pytać, ale nie mógł się powstrzymać.

- Jakich?

- Podłe, zimne, wyrachowane, egoistyczne... - Uniosła dumnie głowę, patrząc mu prosto w oczy.

- Już dobrze. Rozumiem. - Potarł ręką kark i westchnął. - Posłuchaj. Nie jestem zadowolony, że to wszystko tak się potoczyło. Twój brat jest przestępcą i znalazł się w tarapatach. A ja zostałem wyznaczony do prowadzenia jego sprawy.

Patrzyła na niego w milczeniu. Widział, że myśli o czymś intensywnie.

- Tu nie chodzi o Wally'ego - odezwała się w końcu.

- Nie? - Uniósł pytająco brwi.

- Nie - potrząsnęła głową. - Chodzi o to, że oszukiwałeś mnie. Prowadziłeś jego sprawę, a jednocześnie ze mną spałeś. - Powstrzymała go gestem ręki. - Nie wierzę, że mnie kochasz. Gdyby tak było, postępowałbyś wobec mnie uczciwie. Mogłeś nie mówić mi wszystkiego, ale przynajmniej poinformować o tym, co się stanie.

- I ryzykować, że ostrzeżesz brata przed aresztowaniem?

Nie zrobiłabym tego!

Czyżby? Sara już chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się. Przyszła tu wściekła, z zamiarem zmuszenia Griffina do wyjaśnień. Była zła, że aresztował jej brata i nic jej o tym nie powiedział, a także dlatego, że związał się z nią. Nie wiedziała, co wywoływało największy gniew.

- Dlaczego nie zaczekałeś? - zapytała cicho. - Mogłeś zakończyć to, co musiałeś zrobić, a potem umówić się ze mną.

- O, tak - odparł ironicznie Griffin. - Na pewno spotykałabyś się z mężczyzną, który wsadził twojego brata do pudła.

Uniosła dłoń do czoła i zaczęła je trzeć, by pozbyć się bólu, który nagle się pojawił. Czuła się zraniona, zakłopotana i zła. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.

- Czy to takie ważne dla ciebie? - zapytała. - Żebym chciała się z tobą spotykać?

- Tak - odpowiedział natychmiast. - To bardzo ważne. Jesteś najważniejsza w moim życiu.

Westchnęła. Czuła ogromne wyczerpanie.

- Przecież wszystko zniszczyłeś.

Wstał zza biurka, oparł dłonie na jej ramionach i trzymał je, dopóki na niego nie spojrzała.

- Naprawdę zniszczyłem?

- Odbędzie się rozprawa - mówiła Sara.

- Tak.

- I staniecie z Wallym po przeciwnych stronach barykady.

- Tak.

- Ty będziesz robił wszystko, by wsadzić go za kratki, a on będzie walczył o swoją przyszłość. Bo niezależnie od tego, jak potoczy się sprawa, jego życie nie będzie już takie samo.

- Nie rozumiem, Saro.

- Nie rozumiesz? Może nie zawsze zgadzałam się z Wallym; prawdę mówiąc, nigdy się z nim nie zgadzałam. Ale nawet jeśli jest winny, jak mówisz... - uniosła w górę ręce błagalnym gestem, potem opuściła je bezradnie - jest moim bratem - dokończyła cicho. - Zawsze był częścią mojego życia. I będzie nią nadal.

- A ja nie - Griffin dopowiedział głośno to, czego nie powiedziała.

- Nie wiem, czy będziesz, czy nie - zauważyła szczerze Sara.

- Czyli chodzi jednak o Wally'ego.

- Nie, Griffin, o nas.

Pokręcił głową, w dalszym ciągu jej nie rozumiał.

- Nie będę się mogła widywać z tobą przez jakiś czas - powiedziała i cofnęła się tak, że musiał ją puścić. - Przynajmniej nie podczas procesu. To będzie trudny okres i nie chciałabym dodawać do tego jeszcze kłopotów z... porządkowaniem swoich spraw uczuciowych.

- Saro, zastanów się - poprosił. - Nie odrzucaj tego, co nas łączy.

- Dotychczas łączyło nas kilka bardzo miłych chwil w łóżku, które zawdzięczać możesz swemu oszustwu.

- Nie, to, co nas łączy, to miłość, którą niewiele osób ma szanse przeżyć.

- Nie ma miłości bez zaufania - wtrąciła. - A tam, gdzie jest kłamstwo, nie można mówić o zaufaniu.

- Przysięgam, Saro, nigdy nie zamierzałem...

- Ale to zrobiłeś - przerwała mu. - Prawda? Griffin popatrzył na nią i na chłopców siedzących nieruchomo. Miał nadzieję, że ta trójka będzie czymś, czego dotychczas nie miał - będzie jego rodziną. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby Sara zmieniła zdanie. Dopiero w tej chwili zrozumiał, ile ta kobieta dla niego znaczy.

- Co mogę zrobić? - zapytał bezradnie. - Co mogę powiedzieć, by wszystko było jak dawniej?

Sara potrząsnęła w milczeniu głową.

- Nigdy już nie będzie tak jak dawniej. Nigdy. - Znowu cofnęła się. - Nie dzwoń do mnie. Potrzebuję trochę czasu. Dużo czasu.

- Kiedy cię znowu zobaczę? - Zrobił krok w jej stronę i zatrzymał się, kiedy spojrzała na niego.

- Nie wiem - odpowiedziała cicho. - Po prostu nie wiem.

- To, co nas łączyło, Saro - zaczął jeszcze raz, zniżając głos do szeptu - to nie było tylko łóżko.

Zdał sobie sprawę, że mówiąc o nich, użył czasu przeszłego. Sara również to zauważyła.

- Być może to prawda. Teraz nie łączy nas nic. A co nam przyniesie przyszłość... - Wzruszyła ramionami.

Odwróciła się, objęła chłopców i wyszli razem z biura. Griffin patrzył na wahadłowe drzwi, które kołysały się jeszcze przez chwilę. Wokół niego dzwoniły telefony, stukały maszyny do pisania, rozmawiali ludzie. Panował gwar. A on czuł się straszliwie samotny.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Proces, który odbył się dwa miesiące później, nie był tak burzliwy i dramatyczny, jak to sobie wyobrażała Sara. Nie przypominał procesów z seriali telewizyjnych. Prawnicy byli spokojni i gadatliwi. Godzinami spierali się o drobiazgi. Używali języka, którego nie rozumiała, a w dodatku mówili o zawiłościach finansowych.

Wally nie powiedział jej, o co dokładnie jest oskarżony. Mówił natomiast o tym, ilu uczciwych, pracowitych ludzi siedzi w więzieniu, podczas gdy złodzieje są na wolności. Sara zgadzała się z nim, że system wymiaru sprawiedliwości nie jest zbyt sprawny. Stan jej konta bankowego nie pozwolił na wpłacenie kaucji, co umożliwiłoby Wally'emu odpowiadanie z wolnej stopy.

Teraz, siedząc na sali sądowej i wpatrując się w kark Wally'ego, w dalszym ciągu nie rozumiała, o co tu chodzi. Zauważyła, że przed kwadransem pojawił się Griffin, i cały wysiłek skupiła na tym, by na niego nie patrzeć. Przychodziło jej to z dużym trudem. I kiedy machinalnie spojrzała w jego stronę, zauważyła, że Griffin się w nią wpatruje. Miał na sobie szaroniebieski garnitur, a jego oczy wydawały się jeszcze bardziej błękitne.

Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, wpatrywali się w siebie, aż wreszcie Sara odwróciła wzrok. Zaczęła bawić się guzikami od kostiumu, starając się zapomnieć o Griffinie. Ale słyszała, jak wchodził, i była pewna, że wyczuwa znany zapach, chociaż po dwóch miesiącach mogła go już nie pamiętać.

A przecież pamiętała każdy centymetr jego ciała, każde jego słowo. W domu wszystko go przypominało. Nawet kiedy prowadziła samochód, nie mogła od niego uciec. Często spoglądała we wsteczne lusterko, mając nadzieję, że pojawi się za nią na motocyklu.

Dlaczego nie próbował się z nią skontaktować?

W sali było bardzo duszno, więc Sara cichutko wyszła na korytarz. Przesuwały się po nim tłumy ludzi i było tu znaczniej chłodniej.

Odprężyła się, ale nagle poczuła obok czyjąś obecność. Nie popatrzyła nawet w tamtą stronę, bo i tak wiedziała, że to Griffin.

- Nie odejdę, mimo że mnie ignorujesz - poinformował ją.

Chciała powiedzieć coś dowcipnego, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

- I nie odejdę nawet wówczas, jeśli mi każesz - dodał pospiesznie, jakby się bał, że takie będą jej pierwsze słowa.

- Witaj - odezwała się w końcu. - Jak się czujesz? Aż drgnął, słysząc to pytanie.

- A jak, według ciebie, mam się czuć? Czy to cię rzeczywiście obchodzi?

Tak! Obchodzi! Chciała krzyknąć.

Nie było nocy, żeby nie leżała patrząc na pustą poduszkę obok i zastanawiała się, co on teraz robi i z kim jest. Chciała mu powiedzieć, że chłopcy często pytają o niego i bardzo żałują, że już ich nie odwiedza.

Mogła mu wyznać, że bardzo za nim tęskniła i wciąż go kocha.

- Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku - stwierdziła lakonicznie.

- Tak. Pewnie u ciebie też. - Uśmiechnął się z ironią.

Sara nie miała zamiaru prowadzić dalej takiej rozmowy. Jeśli to ma być ich ostatnie spotkanie - a obawiała się, że tak właśnie będzie - nie chciała tracić czasu na sprzeczki.

- Chcesz czegoś ode mnie, Griffinie? Roześmiał się ze smutkiem.

- Chcę? - powtórzył. - Tak. Jest parę rzeczy, których chcę. Ale nie powinno się o nich mówić w dobrym towarzystwie.

Zagryzła wargi. Jak mógł zredukować to, co było między nimi, do seksu, zapytała samą siebie. Może dlatego, że ich znajomość na tym właśnie polegała.

Posmutniała i zapragnęła nagle zakończyć tę niemiłą rozmowę.

- Jeśli nie masz nic więcej do powiedzenia... - powiedziała i chciała odejść. Szukała wzrokiem damskiej toalety, żeby się tam schronić. Bała się, że zrobi jakieś głupstwo. Zacznie płakać. Albo rzuci się mu w ramiona i będzie błagać, żeby obiecał, iż jej nigdy nie opuści.

- Nie przychodziłaś do domu Mercera - odezwał się Griffin, a w jego głosie było tyle tęsknoty i pragnienia, że poczuła ból w sercu. - Zamiast ciebie ciągle spotykam tam Elaine.

Popatrzyła na niego uważnie.

- W tych okolicznościach pomyślałam, że będzie lepiej, jeśli Elaine przejmie katalogowanie na jakiś czas. Wyceni meble i biżuterię, a ja wrócę potem i dokończę swoją pracę. Nie martw się - dodała. - Zniknę z twojej posiadłości przed końcem roku.

- Nie chcę, żebyś zniknęła - powiedział Griffin. - Pragnę, abyś porozmawiała ze mną i pozwoliła mi wszystko wyjaśnić. Żebyś mnie wysłuchała.

- Nie mamy o czym rozmawiać - upierała się.

- O nie, mamy wiele spraw do omówienia - zaprzeczył.

- Griffin, mówiłam ci, że musimy poczekać do zakończenia procesu.

- Wtedy myślałem, że wytrzymam tak długo, ale nie potrafię, pragnę porozmawiać z tobą teraz.

Wciągnęła głęboko powietrze, wskazała na pustą ławkę i ruszyła w jej kierunku pewna, że Griffin pójdzie za nią.

Wykorzystał tę chwilę, żeby popatrzeć na nią, jak idzie, lekko kołysząc biodrami rysującymi się wyraźnie pod obcisłą złocistą spódnicą kostiumu. Uśmiechnął się i ruszył za nią.

Sara chodziła w specyficzny sposób - pewnym, mocnym krokiem. Szkoda, że nie ma w niej choć odrobiny niepewności i nie czuje się tak kiepsko jak ja, pomyślał.

Usiadł obok niej, specjalnie zostawiając kilkucentymetrowy odstęp, żeby nie czuła się zagrożona. Ale nie mógł powstrzymać się, żeby nie położyć ręki na oparciu ławki. Nie wolno mu jednak było dotknąć włosów Sary lub przyciągnąć jej do siebie i pocałować. Miał wrażenie, że takiego zachowania się po nim spodziewała. Nie powinno to być zbyt trudne, szczególnie dla takiego mężczyzny jak on, który potrafi się opanować.

- Nie mogę przestać myśleć o tobie - powiedział, zanim zdążył pomyśleć. W jego głosie brzmiała rozpacz. Nie tak planował początek tej rozmowy, ale mówił dalej: - Brak mi ciebie, Saro. Chcę, żebyś do mnie wróciła.

Westchnęła głęboko, przymknęła oczy i oparła głowę o ścianę.

- Wiesz, nie zawsze możemy mieć to, czego chcemy. Gdyby tak było, miałabym włosy jak Cindy Crawford, siedziałabym teraz w St. Tropez, a jakiś dorodny młodzieniec, nie mówiący po angielsku, wachlowałby mnie liściem palmy.

Griffin nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Mogę zabrać cię na basen i przypomnę sobie wszystko, czego nauczyłem się na lekcjach hiszpańskiego, o ile to ci tylko sprawi przyjemność. Oczywiście, jeśli zadowolisz się tym, że będę ci szeptał do ucha po hiszpańsku zdania typu: „Juan jest w bibliotece”. Wachlować mogę cię dowolnym tygodnikiem. A twoje włosy są wspaniałe.

Widział, że Sara, choć nie patrzy na niego, próbuje ukryć uśmiech, a to był dobry znak.

- Czy musisz być taki sympatyczny, kiedy chcę cię znienawidzić? - spytała.

Griffin pokręcił głową i nawinął na palec pasemko jej włosów.

- Już taki jestem - powiedział z rozbrajającą szczerością.

Popatrzyła na niego, ale nie odsunęła się.

- Jest pewna rzecz, która mnie męczy - stwierdziła.

- Tylko jedna? - zapytał, bo jego męczyło bardzo wiele rzeczy. - Co takiego?

- Jeśli tak bardzo chciałeś się ze mną spotykać, to czemu nie poprosiłeś, żeby ci dali inną sprawę? Nie musiałbyś wcześniej o tym mówić, ale przynajmniej dziś wiedziałabym, że próbowałeś coś zrobić dla naszego związku.

- Prosiłem o to - powiedział cicho.

- Naprawdę? - Uniosła ze zdumienia brwi i wyprostowała się.

- Ale nie było nikogo, kto mógłby ją przejąć. Mamy mało ludzi i wszyscy są bardzo zajęci. Poza tym to była moja pierwsza sprawa, a ja jestem nikim. Nie mogłem za bardzo nalegać.

- Stony wiedział, że Wally jest moim bratem?

- Nie. Nie gniewaj się, ale Stony nie pamięta, jak się nazywasz. Wie, że jesteś przyjaciółką Elaine i moją... moją dziewczyną. Nie wspomniałem mu o waszych powiązaniach.

- Dlaczego?

- Nie chciałem, żeby uważał mnie za drania, który prowadzi śledztwo przeciwko bratu swojej dziewczyny.

- A dlaczego się mną zainteresowałeś? Popatrzył jej w oczy.

- Nie mogłem się powstrzymać, Saro. Od chwili gdy cię ujrzałem, nie przestawałem o tobie myśleć. Ciągle widziałem twoją twarz. A kiedy zaczęłaś ze mną rozmawiać, chciałem wyciągnąć cię z samochodu i całować bez końca.

Sara uważnie wpatrywała się w niego. Jakże chciałaby wiedzieć, o czym teraz myśli, co czuje.

- Kocham cię - powiedział - i nie wiem, co zrobię bez ciebie.

Jej oczy zdradziły ją. Wypełniły się łzami. Griffin przesunął palcem po jej policzku. Czuł ciepłą miękkość delikatnej skóry. Wiedział już teraz, że Sara też go kocha. Czemu tego nie wyzna?

- Ciągle myślisz o bracie - powiedział, cofając rękę. - Uważasz, że musisz być wobec niego lojalna.

Sara popatrzyła na swoje ręce zaciśnięte na kolanach.

- Nie wiem, co mam robić. Nawet jeśli jest winien, nie przestaje być moim bratem. Członkiem mojej rodziny. Nie myślałam o tym, dopóki nie poznałam ciebie, ale chyba więzy krwi są silniejsze, niż przypuszczałam.

- Silniejsze od więzów miłości?

Nie odpowiedziała. Griffin zamknął oczy i przycisnął palce do skroni. Znowu bolała go głowa. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej.

- Griffin?

Otworzył oczy i zobaczył, że Sara przypatruje mu się z uwagą.

- Słucham? - odezwał się.

- Powiedz mi dokładnie, co Wally zrobił?

- Nie mówił ci? - zainteresował się.

- Nie, wymienił kilka zarzutów, ale nie wiem, za co dokładnie został aresztowany.

Griffin westchnął głęboko. Od czego zacząć? Jak łagodnie powiedzieć, że jej brat to kłamca, oszust i złodziej?

- Posłuchaj - zaczął. - Wally i Jerry zachęcali ludzi do inwestowania w interesy, których wcale nie zamierzali prowadzić. Wyłudzili tysiące dolarów od klientów, najczęściej starszych ludzi, którzy wręczali im ostatnie pieniądze. Obiecywali tym ludziom, że firma Jerwal przyniesie im szybki zwrot zainwestowanych pieniędzy i duże zyski. Inwestorom mówili, że za ich pieniądze kupują teren i urządzenia, podczas gdy w rzeczywistości gotówka składana była w banku na Bahamach. Potem twój brat i jego partner dali łapówkę urzędnikowi, który podpisywał fałszywe dokumenty, zakazujące budowania czegokolwiek na rzekomo zakupionych przez nich terenach. W ten sposób mogli przedstawić inwestorom dowody, że interes upadł nie z ich winy. To typowe oszustwo, Saro. Od początku wszystko było dokładnie zaplanowane.

Sara słuchała uważnie opowieści Griffina. Jakżeby chciała móc obronić Wally'ego. Niestety, nie była przekonana o jego niewinności. Jej brat jest niezwykle ambitny i dąży do bogactwa za wszelką cenę. To, o czym mówił Griffin, było bardzo prawdopodobne.

- Jakie mieli projekty?

- Słucham?

- Jakie interesy planowali? - starała się mówić głośniej.

- Kiedy zaczęliśmy ich rozpracowywać, mieli rozkręcone dwie sprawy. Jedna to tor wrotkowy, a druga, nie uwierzysz, kawiarnia topless.

Sara gwałtownie podniosła głowę, ale Griffin akurat na nią nie patrzył.

- Czy możesz sobie wyobrazić, że są ludzie, którzy inwestują pieniądze w coś takiego? - mówił dalej. - Czasami myślę, że zasługują na to, by ich oszukiwać.

- Kawiarnia topless? - powiedziała Sara. - Jesteś pewien, że to był tego rodzaju projekt?

Griffin popatrzył na nią z ciekawością.

- Oczywiście. Zebrali już setki tysięcy dolarów i założyli nawet księgi, żeby wyglądało, iż budowa się rozpoczęła. Ale nic się nie działo. Nie było kupionej ziemi, koparek, materiałów budowlanych, niczego. Mamy na to dowody. A dlaczego pytasz?

Sara roześmiała się ze smutkiem.

- Ponieważ mój brat przekonał mamę, żeby zainwestowała dziesięć tysięcy dolarów w tę kawiarnię - powiedziała. - Ode mnie też próbował wyłudzić pieniądze.

- Chciał, żebyście inwestowały w jego lewe interesy?

Skinęła głową.

- Zabiję go.

- Nie musisz - powiedział Griffin. - Za to, co zrobił, nie grozi wprawdzie kara śmierci, ale pójdzie do więzienia, to pewne. I mimo że warunki są tam niezłe, to posiedzi ładnych parę lat.

- Nie mogę uwierzyć, że oszukał własną matkę - mówiła Sara. Wiedziała, że Wally był łobuzem, ale żeby aż do tego stopnia... Rodzina... Pokręciła głową z niechęcią. I pomyśleć, że dla brata chciała zniszczyć swój związek z Griffinem. Przecież rodzina to nie tylko związki krwi. To coś więcej. To lojalność i wierność, zaufanie i wiarygodność, przywiązanie i przebaczenie.

A przede wszystkim miłość.

- Griffin? - powiedziała cicho i przysunęła się do niego. Zaskoczyło go to, więc uśmiechnął się do niej zachęcająco.

- Przypomniałam sobie, że zostawiłam coś w domu Mercera i muszę to zabrać. Czy mógłbyś... mógłbyś mnie tam podwieźć?

Uniósł brwi zaskoczony.

- Teraz? Skinęła głową.

- Chyba że musisz zostać w sądzie. Ja chyba też zgodzę się zostać świadkiem.

- Nie będziemy zmuszać cię, żebyś zeznawała przeciw własnemu bratu - powiedział.

Popatrzyła na drzwi sali, w której trwał proces.

- Nie będę miała wyrzutów sumienia. Naprawdę. Griffin roześmiał się.

- Nie potrzebujemy ciebie. Mamy dość innych świadków. A ja będę zeznawał dopiero jutro.

- To zawieziesz mnie do domu? - zapytała. - To znaczy do twojego domu?

- A co tam zostawiłaś, że chcesz to tak szybko odzyskać?

Uśmiechnęła się, objęła go za szyję i przyciągnęła jego twarz do swojej.

- Serce - wyszeptała i pocałowała go w usta. - Gdzieś tam zostawiłam swoje serce, a ty musisz mi pomóc je znaleźć.

- Jest tu - powiedział Griffin, dotykając wargami ciepłego miejsca pomiędzy piersiami Sary. Popatrzył na nią i uśmiechnął się radośnie. - Znalazłem twoje serce. Co mam z nim zrobić?

Trzymaj je. Pilnuj.

Wyciągnął się na łóżku obok niej. Popołudniowe słońce wpadało przez zasłony i oblewało ich złotym blaskiem. Sara przysunęła się do Griffina i wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi. Położyła dłoń na jego piersi. Słyszała spokojny stukot serca. Westchnęła z ulgą. Wszystkie smutki i obawy zniknęły, kiedy tylko znów odnaleźli siebie. Teraz była pewna, że nic ich nie rozłączy.

- Griffin? - zapytała.

Tak? - Uniósł głowę, by na nią popatrzeć.

- Co teraz się stanie?

- Co masz na myśli?

- Myślę o mnie, o nas, o tobie, tym domu, dzieciach i o wszystkim.

Opadł na poduszkę i popatrzył w sufit.

- Będziesz dalej pracować w tym domu? Skinęła głową.

- Jestem w dalszym ciągu twoim klientem?

- Między innymi. - Uśmiechnęła się nieśmiało.

- To dobrze.

- A my? - zapytała, chcąc wreszcie pozbyć się niepewności. Miała nadzieję, że będą razem do końca życia, ale teraz nie była tego taka pewna. Może myliła się co do Griffina, tak jak myliła się co do swego brata.

- No cóż - zaczął mówić powoli. - Zastanawiałem się, co by powiedzieli twoi synowie, gdybyśmy zamieszkali razem?

Sara poczuła się zaskoczona. Zamieszkać razem, powtórzyła w myślach. Nie o to jej chodziło.

- Chyba byliby zachwyceni - powiedziała. - Mieliby nasz dom tylko dla siebie.

- Ależ chciałbym, żeby zamieszkali z nami.

- Aha.

- Co o tym myślisz?

- Ja... - zaczęła Sara, a potem zdecydowała się. Nigdy nie umiała ukrywać swoich uczuć. Czemu nie ma mu powiedzieć otwarcie, co myśli? Wzięła głęboki oddech.

- Szczerze mówiąc, Griffinie, miałam nadzieję, że mi się oświadczysz.

- Chyba to właśnie zrobiłem. Popatrzyła na niego, marszcząc brwi.

- Nie, nie zrobiłeś. Zaproponowałeś mi jedynie, żebyśmy zamieszkali razem.

- Przecież to jest to samo - odpowiedział zniecierpliwiony.

- Cóż za staroświeckie poglądy! - roześmiała się radośnie.

- Posłuchaj! Wyjdziesz za mnie czy nie?

- Dobrze, już dobrze. Wyjdę za ciebie. Myślę, że wiesz, co robisz. Będziesz miał nie tylko żonę, ale i dzieci.

Uśmiechnął się i pocałował ją w usta.

- Robię dobry interes. Trzy osoby za cenę jednej.

- To może cię drogo kosztować. - Oddała mu pocałunek.

- Musimy się oboje starać, by to było warte swej ceny.

Nie mogła zrozumieć, o czym mówi.

- Co masz na myśli?

- Może dodamy coś do tego zestawu?

Chcesz mieć więcej dzieci? - Otworzyła szeroko oczy.

- Oczywiście. Jeśli ty też tego chcesz.

- Chcę.

- Nie mogę się doczekać naszego ślubu.

- Ja też.

Objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie. Przytulił ją mocno. Przypomniał sobie, co Sara powiedziała kiedyś o domu Mercera. Wiedział, że lubi to miejsce i nie chciałaby się z nim rozstawać. Ale on nie chciałby tu mieszkać do końca życia. Dom był zbyt duży, zbyt elegancki i łączy się ze wspomnieniami o rodzinie, której nie znał.

- Jeśli chodzi o dom, Saro - zaczął - to nie chcę tu mieszkać.

Zobaczył wyraz ulgi na jej twarzy.

- Całe szczęście - szepnęła.

- Więc tobie to też nie odpowiada?

- No pewnie. Czy możesz sobie wyobrazić, co Jack i Sam zrobiliby z tym miejscem? - Zadrżała. - Sąsiedzi nigdy by tego nam nie wybaczyli. Griffin roześmiał się z ulgą.

- Myślałem, żeby urządzić tu muzeum - powiedział. - Przekazać dom i większość eksponatów miastu. Niech inni się już o to martwią. Część rzeczy zatrzymam, głównie te, które należały do Meredith. Szczerze mówiąc, nie czuję się tu dobrze.

- Czy do umowy z władzami miasta możesz dodać jeden punkt?

- Jaki?

- Chciałabym sprawować nadzór nad kolekcją, jeśli nie masz nic przeciwko temu - dodała pospiesznie. - Przecież to ona nas połączyła.

- Zgoda, Saro. - Griffin uśmiechnął się. - Ale nie zgadzam się z tobą. To nie dom nas połączył.

- Nie?

- Złamałaś przepisy i to nas połączyło.

- Co takiego? - zapytała zaskoczona.

- Jesteś kobietą, która nie przestrzega prawa - roześmiał się. - A wiesz, co się robi z osobami, które łamią przepisy?

Uśmiechnęła się szeroko.

- Zakuwa się je? - zapytała z nadzieją.

- Oczywiście. W kajdanki.

- Nareszcie! - wykrzyknęła radośnie.

EPILOG

Wiosna. Młodzi ludzie zaczynają marzyć o miłości. Griffin przeciągnął się. Przez ostatnie kilka miesięcy czuł się szczęśliwy jak dziecko.

Uniósł ramiona w górę i przeciągnął się. Potem wybrał jeden z kijów baseballowych i wykonał kilka próbnych ruchów. Ktoś musiał jakoś uporządkować grę. Stony zupełnie zapomniał, jak to się robi. No cóż, nowożeniec.

Popatrzył na trybuny, gdzie stali Elaine i chłopcy. Potem odwrócił się w drugą stronę i spojrzał na nowego trenera. Była to drobna blondynka z włosami związanymi w koński ogon i w czapce odwróconej daszkiem do tyłu. A jej nieco wypukły brzuch wskazywał, że nosi w sobie nowe życie, które rozwijało się w niej od paru miesięcy.

- Źle! - krzyczała do sędziego. - Co pan mówi? Widziałam, że piłka była tutaj!

Przemaszerowała obok Griffina, stanęła tuż przed sędzią i wspięła się na palce, by spojrzeć mu prosto w oczy.

- Miałam już do czynienia z lepszymi sędziami - mówiła, stukając go palcem w brzuch. - I starłam ich na proszek. Zacznij zachowywać się normalnie, bo wylecisz szybciej niż rakieta.

Griffin westchnął i oparł się na kiju. To trochę potrwa, pomyślał. Wciągnął głęboko powietrze pachnące świeżo ściętą trawą i kurzem. Słońce ogrzewało mu twarz i łagodziło ból mięśni. Uśmiechnął się. Życie jest piękne. Coraz piękniejsze. Miał żonę, dwóch wspaniałych synów, oczekiwali kolejnego dziecka, był szczęśliwy.

Żadnych kłopotów, zmartwień. Po meczu pójdą na pizzę. Potem do domu - piętrowej budowli w kolonialnym stylu - który kupili jesienią, i spędzą resztę niedzielnego popołudnia razem. To wszystko było dla Griffina jak objawienie i za żadne skarby nie chciał zmian w swoim nowym życiu.

Sara przeszła obok niego, mrucząc coś pod nosem o tym, że przysyła się na mecze wariatów. Griffin schwycił ją w ramiona i przytulił mocno. Z początku broniła się, a potem przylgnęła do niego.

- Griffin - zaczęła - wszyscy pomyślą, że popieram twoją drużynę.

- A nie robisz tego? - Pocałował ją w skroń.

- Oczywiście, ale wszyscy nie muszą o tym wiedzieć.

- Dlaczego?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc przytuliła się mocniej do męża.

- Kocham cię - powiedziała cicho.

- Ja też cię kocham.

- Gdybyś naprawdę mnie kochał, to byś im dołożył. - Uśmiechnęła się.

- Postaram się - obiecał.

- Trzecie uderzenie! - zawołał sędzia i Griffin wrócił do gry.

Sara jeszcze przez chwilę stała zamyślona, a potem skoncentrowała się na grze.

Akcja Griffina przesądziła o wyniku meczu. Sara pobiegła, by uściskać męża.

- Widzę, że mnie naprawdę kochasz - powiedziała, śmiejąc się radośnie.

- Bardziej niż myślisz - odpowiedział.

- Wiem o tym.

Reszta drużyny podbiegła do Griffina.

- Wspaniale, panie Lawless - pogratulowała mu Sara przy wszystkich.

- Dzięki, trenerze.

Usiedli razem na ławce, trzymając się za ręce. Sara sięgnęła po torbę Griffina, by wyjąć batonik czekoladowy, i usłyszała jakiś metaliczny dźwięk. Uśmiechnęła się.

- Przyniosłeś kajdanki z pracy? - zapytała. Uśmiechnął się porozumiewawczo.

- Chłopcy śpią dzisiaj u Jonaha, prawda? Skinęła głową.

- No więc?

- No więc? - powtórzyła za nim. Położyła dłoń na brzuchu. - Pamiętasz, co stało się ostatnim razem, kiedy je miałeś?

- Tak - odpowiedział i nakrył jej dłoń swoją. - Mój plan się powiódł.

- Zaplanowałeś to? - zapytała zdziwiona.

- Oczywiście.

Chciała mu odpowiedzieć, ale poczuła, że coś się w niej poruszyło. Roześmiała się, szczęśliwa, i przesunęła jego dłoń.

- Czujesz? - szepnęła. - To nasza córka. Patrzyła, jak na twarzy Griffina pojawia się najpierw wyraz zaskoczenia, a potem radości. Kiedy popatrzyła w jego oczy, błyszczały ze szczęścia.

- To Meredith? - zapytał.

- Tak, to ona.

Objęła go, ciesząc się tą cudowną chwilą.

- Ta Meredith, w przeciwieństwie do swej prababki, będzie szczęśliwa - powiedział cicho Griffin.

- Wiem - skinęła głową Sara. - Tak szczęśliwa jak jej mama.

- I tata.

Nie zwracali już uwagi na to, co dzieje się wokół nich na boisku. Przecież, jak stwierdziła Sara, na tym świecie jest jednak kilka rzeczy ważniejszych niż baseball.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
214 Bevarly Elizabeth Gliniarz na całe życie
214 Bevarly Elizabeth Gliniarz na całe życie
214 Bevarly Elizabeth Gliniarz na całe życie
Bevarly Elizabeth Gliniarz na cale zycie
Edukacja zdrowotna inwestycją na całe życie
HOROSKOP na całe zycie
Judith Arnold Miłość na całe życie
Edukacja zdrowotna inwestycją na całe życie
Anderson Caroline Związek na cale zycie
Arnold Judith Miłość na całe życie

więcej podobnych podstron