Barbet Pierre W zmowie z Naturą


Pierre Barbet       

W zmowie z Naturą

Wakacje - czy wy w ogóle wiecie, co to jest? Człowiek się rozwala na plaży, zapomina o swoich kłopotach, słońce pieści skórę i - jeśli nie kusi go obiad z morskich specjałów - wyleguje się jak jaszczurka, z pustką w głowie. Nie ma się nawet ochoty pofiglować ze swoją dziewczyną - zresztą całkiem niezłą - która właśnie usiłuje zgromadzić jak najwięcej melaniny w komórkach swojej epidermy - ot, po prostu, żeby kumpelki miały czego zazdrościć.

   Tak więc leżałem sobie na płowym, grubym piasku, wyściełającym wybrzeże Paestum.

   Doryckie świątynie niewiele mi mówi . Wystarczy mi pogapić się czasem na kolumnadę kościoła Madelaine, czekając na taksikopter - dla zabicia czasu.

   Nie, nie jestem zblazowany. Jeśli nie jest zbyt gorąco, lubi powłóczyć się wśród starych ruin koloru ochry, które przywodzą na myśl odległe stulecia. Wspominam dawne czasy, kiedy nasi galijscy przodkowie nie musieli się przejmować bombą atomową, a obawiali się najwyżej nieba, które mogło im się zwalić na głowę...

   Drzemałem błogo, gdy nagle jakiś cień pojawił się między Febusem a moją skromną osobą.

   - Oktawiusz Dumont, jak sądzę...

   - Nie, doktor Livingstone! Odczep się! - warknąłem zerkając znad słonecznych okularów.

   - Spokojnie, gliniarzu - ciągnął nieznajomy. - Nie poznajesz mnie?

   Siadłem i zmierzyłem intruza nieprzyjaznym spojrzeniem.

   Cóż chcecie - nawet faceci z S.R.G.E.! bywają drażliwi. Nie znoszę, kiedy mnie nazywają gliniarzem. Gliny są potrzebne, a nikt nie docenia ich roboty. To tak jak z dziwkami : istnieją od początku świata - to znaczy cywilizowanego świata - i nikt nie może się bez nich obejść.

   Zorientowałem się wreszcie, kto zakłóca moje far niente.

   - Natanie!! Skąd się tu wziąłeś?

   Był to, jak się okazało, jeden z adeptów "Przetwarzania", z którym rozpracowywałem kiedyś w Anglii pewną parszywą aferę dotyczącą broni ultradźwiękowych.

   Będąc pracownikiem S.R.G.E, nieraz zwracał się do mnie o pomoc, kiedy chciał oszczędzić kłopotów naszemu tak dobrze zorganizowanemu społeczeństwu.

   - Wiesz, szukałem cię. Cholernie trudno było cię dopaść. Jesteś mi potrzebny...

   - Słuchaj, nie będziesz mi chyba truł, że nasza dzielna planeta jest w niebezpieczeństwie. Jestem parszywy materialista i wakacje to dla mnie święta rzecz! Lepiej spływaj i opowiadaj komu innemu swoje dyrdymały...

   Po tych słowach wyrażających całe moje święte oburzenie wyciągnąłem się leniwie, zerkając łakomie na moja sąsiadkę. Babka była bombowa - pulchna czarnulka. Doprawdy, nie w pełni umiałem dotąd docenić jej zalety. Smarując się olejkiem, posłała mi czarujący uśmiech. Odpowiedziałem, jak umiałem najlepiej: wyszczerzyłem garnitur śnieżnobiałych zębów i mrugnąłem porozumiewawczo.

   Tymczasem Nataniel nie dawał za wygraną.

   Uparty z niego facet i kiedy wbije sobie coś do głowy, nie ma sposobu, żeby się od niego uwolnić.

   - Szkoda! - mruknął, siadając koło mnie. - Jeżeli mnie puścisz kantem, możemy mieć trochę kłopotu...

   - No, dobra! Nie odczepię się od ciebie, póki się nie wygadasz. Wal dalej... .

   - No więc tak: na pewno wiesz, że do "Przetwarzania" angażujemy facetów wszystkich zawodów, z różnych środowisk. Jeden z naszych członków jest zagorzałym zwolennikiem majora Jacka E. Steele'a.

   - Nie znam!

   - To jest twórca bioniki - dość młodej nauki, która bada różne procesy naturalne i następnie wzorując się na nich tworzy systemy analogiczne do istniejących w przyrodzie.

   - Dużo z tego wiem...

   - Słuchaj dalej! Bionika to wspaniała nauka. Pozwala konstruować aparaty działające w oparciu o procesy, które wykluczają wszelkie zanieczyszczenia. Można zbudować silniki kolagenowe, które zastąpią silniki spalinowe. Jesteśmy w stanie produkować zimne światło z lucyferyny robaczków świętojańskich, a energię - z ryb elektrycznych...

   - Bardzo interesujące, ale do czego zmierzasz?

   - Proszę bardzo, słuchaj dalej: postanowiliśmy z przyjaciółmi utworzyć komunę, która korzystałaby wyłącznie z urządzeń działających na zasadach bioniki. Chcemy pokazać światu, że można żyć bez dewastowania środowiska, bezmyślnego zatruwania Ziemi.

   - Ty - i praca

   - Już mi się to zdarzyło, mam dylom inżyniera. A jeżeli porzuciłem wasze zgniłe społeczeństwo, to dlatego, że nie mogłem już patrzeć na ludzi żyjących tylko po to, żeby gromadzić jak najwięcej bogactw. Tym bardziej że nasze rezerwy energetyczne wyczerpują się. Kredyty na badania dostają tylko ci, którzy pracują na zamówienia rządowe. Weź na przykład, w jakich warunkach pracowali z początku ci faceci z CERN. Musieli stawać na głowie, żeby dostać forsę na budowę gigantycznego akceleratora, który kosztował akurat tyle co sam dziób Concorde!

   - Wierzę ci na słowo, ale dalej nie rozumiem, co ja mam z tym wspólnego.

   - Sprawa jest prosta. Urządziliśmy się na małej wysepce niedaleko Amalfi i nasza komuna funkcjonuje nie używając nawet naparstka benzyny, bez żadnej siłowni termicznej czy atomowej. Niektórzy zajmują się badaniami z dziedziny telepatii, ale ja i reszta wolimy pracować nad sposobami zabezpieczenia ludzkiej przyszłości. Każdy coś wnosi - swoją wiedzę, pieniądze albo po prostu dobre chęci - i jakoś to idzie.

   - Powiedzmy! Jesteście prorokami przyszłych pokoleń. Ale teraz przestań owijać w bawełnę i powiedz, do czego ci jestem potrzebny!

   - Właśnie. Nasze zdolności i nasze tajemnice są naszą własnością. Nie możemy pozwolić, żeby pierwszy lepszy drań mógł je wykraść. Potem by je opatentował i nie moglibyśmy ich wykorzystać z pożytkiem dla ludzkości, gdy przyjdzie na to czas. Otóż od jakiegoś czasu zauważyliśmy z Konradem, że ktoś szpera w naszych rzeczach. Konrad to mój stary kumpel i pierwszorzędny biolog. On też porzucił speed, hasz i psychodeliczne rozkosze, żeby się zająć konkretnymi badaniami.

   - Rozumiem, powiedziałeś sobie, się stary Oktawiusz mógłby wykryć szpiega...

   - ... i jeśli to będzie możliwe, pomóc go unieszkodliwić - dokończył Nataniel.

   - Staruszku, przestań czarować. Zdajesz sobie sprawę, że następne wakacje będę miał dopiero za rok?

   - Wiem... ale nasza wyspa jest całkiem niebrzydka - wspaniały widok na wybrzeże, pogoda nie gorsza niż tutaj.

   - Zgoda, ale kto będzie sobie łamał głowę? Nie ty! Otóż ja mam tej roboty wyżej uszu. Przez okrągły rok nic innego nie robię!

   - A więc nie? - Nataniel był zbity z tropu.

   - Poczekaj! Zawracasz mi głowę, to fakt, ale nie mogę przecież zostawić kumpla w potrzebie. W końcu, odwaliliśmy razem kawał roboty. Zrobię ci prezent - dziesięć dni, ale ani dnia dłużej. Jeżeli przez ten czas nie wyniucham, w czym rzecz - wracam tutaj i mam to gdzieś...

   - Jesteś naprawdę równy gość! A mówiłem Konradowi : Oktawiusz nas nie zostawi, a jak weźmie sprawę w garść - mucha nie siada!

   - Przestań kadzić! - uciąłem i zacząłem zbierać ciuchy. - Zasuwam do hotelu uprzedzić o wyjeździe i spakować się. Na szczęście zabrałem z sobą trochę gratów, jakbym przewidywał, że mogą się przydać. Gdzie cię szukać?

   - Tutaj... - Nataniel wskazał na motorówkę wyciągniętą na piasek. Opuszczałem więc swój mały raj, rzuciwszy ostatnie spojrzenie ku kandydatce na niepocieszona wdowę po Oktawiuszu Dumont. W dziesięć minut później dołączyłem na plaży do przyjaciela i załadowaliśmy się na łajbę.

   I tu czekała mnie pierwsza niespodzianka. Bo rzeczywiście - zamiast zwykłego, dymiącego i strzelającego silnika zobaczyłem szczelnie zamknięta kadź, z której sterczały dwa druty połączone z elektrycznym rozrusznikiem. Lekki świst i śruba nabrała pełnych obrotów, unosząc nas na pełne morze w imponującej chmurze piany.

   - Co to za pudło? - zapytałem zdziwiony.

   - Zastosowanie bioniki: Konradowi udało się wreszcie zrealizować marzenie wielu pokoleń naukowców - wyhodować kulturę wyjątkowo żywotnej tkanki. To, co tu widzisz, to jest blok złożony z komórek drętwy elektrycznej. Dostarczają nam energii potrzebnej do napędzania łodzi. Część prądu jest wykorzystana do zasilania pomp, które wtryskują pożywkę, składającą się z cukrów i protein, eliminując w ten sposób ubytek energii.

   I w tym momencie mnie zatkało. Do tej pory nie bardzo wierzyłem w te historie z bioniką, ale teraz miałem przed sobą namacalny dowód jej zastosowania.

   W takim razie nic dziwnego, że przemysłowcy interesują się ich drobnymi tajemnicami, nie mówiąc już o tym, że rząd niejednego państwa wiele by dał, żeby wejść w posiadanie takiego cuda.

   Medytowałem przez chwilę, wpatrzony w narciarkę wykonującą na wodzie skomplikowane ewolucje, wreszcie rzekłem

   - Dobrze! Mamy przed sobą parę godzin, zanim dobijemy do tego twojego raju. Odpowiedz mi na parę pytań, żeby mi się rozjaśniło w głowie. Macie jakichś nowych w waszej komunie?

   - Nie. Jest nas trzydziestka. W zasadzie zawsze pięć albo sześć osób jest nieobecnych, bo trzeba jeździć po materiały laboratoryjne i zapasowe części. Prawie wszyscy to dawni adepci "Przetwarzania", którzy do nas dołączyli. Wszystko starzy kumple. Naprawdę, nie sadzę, żeby ktoś z nich mógł zdradzić...

   - Nie chcę cię odzierać ze złudzeń, tylko że ja ich nie znam i a priori muszę podejrzewać wszystkich. Jeszcze jedno - nie zauważyliście w pobliżu jakichś jachtów, helikopterów? Nie mieliście nocnych wizyt, jednym słowem czegoś podejrzanego?

   - Prawdę mówiąc, nie zwracałem uwagi. W dzień pracuję w laboratorium, no a w nocy trzeba się trochę rozerwać. Przypominam sobie, że kiedyś Genevieve przyprowadziła nam jakiegoś faceta w akwalungu, dość wykończonego. Twierdził, że chciał płynąć wzdłuż wybrzeża, ale prąd go zaczął znosić i wylądował u nas.

   Długo był?

   Nie, na drugi dzień odpłynął, Nic więcej?

   - Naprawdę nie widzę nic takiego. Chyba że... nasz pies Pop od jakiegoś czasu często wyje po nocach. Coś go nagle napada i trwa to czasem dobre pół godziny.

   - No, no... Macie u siebie detektor ultradźwięków?

   - Oczywiście! Doug ma kilka. To nasz fizyk, facet godny zaufania.

   - To już moja sprawa. W każdym razie jest jakiś punkt zaczepienia. Można wysyłać i odbierać komunikaty na falach ultradźwięków, no i szpieg nie bojąc się zdemaskowania, chyba że przez Popa - mógł już nadać spora informacji.

   - Myślisz, że to Doug?

   - Nie mam pojęcia! Próbuję skleić jakąś hipotezę, to wszystko. Powiedz mi lepiej, co obudziło twoje podejrzenia?

   - Cała masa drobiazgów: plany, które nie były na swoim miejscu, przyrządy rozbierane na części i źle poskładane, prześwietlony film...

   - Jak to było z tym filmem?

   - Och, nic takiego! Któregoś wieczoru mierzyłem promieniowanie cieplne pewnej kultury tkanek, gdyż bardzo ważne jest utrzymywanie jej w stałej temperaturze. W tym celu miałem w ciemni aparat z otwartym obiektywem, a w nim film do zdjęć w podczerwieni. Po wywołaniu stwierdziłem na filmie ślady silnego naświetlenia promieniami podczerwonymi, a mimo to tkanka była nie uszkodzona.

   - Pewno jakiś ciekawski lubiący robić nocne zdjęcia. Jeszcze jedno dobrze ze sobą żyjecie? Może jakieś historie z dziewczynami - konkurencja, jakieś zazdrości - albo różnice zdań co do planów na przyszłość?

   - Nie! Oczywiście prowadzimy między sobą dyskusje i nie zawsze jesteśmy jednego zdania, ale to dotyczy tylko drugorzędnych szczegółów.

   - Powiedz mi teraz coś o waszych osiągnięciach. Elektryczność, silnik kolagenowy, zimne światło - to już wystarczy, żeby zainteresować kupę ludzi. Macie coś jeszcze?

   Nataniel zawahał się.

   - Tobie chyba mogę powiedzieć, pod warunkiem, że zachowasz to tylko dla siebie...

   - Myślałem, że masz do mnie zaufanie - powiedziałem urażony.

   - Oczywiście. A więc, nasze dwa najważniejsze wynalazki dotyczą dość odległych dziedzin. Pierwsza rzecz to mózgi neurystorowe... mózgi funkcjonujące na zasadzie mózgu ludzkiego, przy których gigantyczne komputery wydają się śmieszne.

   - O, do diabła!

   - No, może nie całkiem jeszcze do tego doszliśmy. Potrzeba jeszcze długich lat pracy, żeby uzyskały pełna sprawność operacyjną. Po drugie mamy radar ultradźwiękowy, oparty na radarze nietoperzy. Ma jedną nieocenioną zaletę, a mianowicie: jego pracy nie zakłóca jednoczesne działanie kilku aparatów. Ach, byłbym zapomniał! Corinne pracuje nad hibernacją ssaków. Udało jej się zwolnić proces przemiany materii. To niesłychanie ważne dla długotrwałych lotów kosmicznych. Nie trzeba będzie wprawiać kosmonautów w stan hipotermii.

   - Ależ, stary, ty chyba jesteś kopnięty! Przecież wy na tej swojej wyspie robicie rewolucję techniczną na skalę światową i nawet nie pomyśleliście o żadnym systemie alarmowym ani o zaangażowaniu wyspecjalizowanych agentów kontrwywiadu? Od dawna wszyscy powinniście być pozabijani!

   - Jasne, trochę baliśmy się, że prędzej czy później ktoś nam narobi kłopotu, ale czuliśmy się jednak na wyspie bezpieczni... No, bo któż by mógł podejrzewać nas, wyznawców ziółek, flaków i happeningu? Pomyleńców zajmujących się telepatią?

   - Tak, niezły kamuflaż. Tylko pozwól mi powiedzieć sobie jedna rzecz, mój stary: na tym podłym świecie wszystko musi się w końcu wydać. Można powiedzieć, że znalazłeś mnie dosłownie w ostatniej chwili.

   Na tym przerwaliśmy rozmowę. W godzinę później płynęliśmy wzdłuż skalistej grobli. Zanim dobiliśmy do brzegu, wysłuchaliśmy jeszcze dziennika radiowego. W systemie słonecznym panował spokój i było mało prawdopodobne, że zostanę nagle wezwany. Jedyne wydarzenie godne uwagi dotyczyło międzynarodowej bazy na Marsie. Nagły spadek produkcji energii elektrycznej wywołał znaczne zaniepokojenie, ale ostatecznie wszystko wróciło do normy.

   Na brzegu oczekiwała nas czwórka mieszkańców wyspy, w tym dwie bardzo seksowne babki. Nataniel przedstawił mnie. Corinne - szczupła, opalona blondynka o włosach koloru żyta - była biologiem, zajmującym się hibernacja. Genevieve - pulchna brunetka, była entomologiem. Jeden z chłopców, piegowaty rudzielec, to był Doug - Amerykanin specjalizujący się w produkcji zimnego światła. Jego ojciec, bardzo bogaty przemysłowiec, udzielał mu znacznej pomocy finansowej, nie troszcząc się zbytnio o sposób jej użytkowania. Dziarski dryblas o nordyckim wyglądzie i włosach zbielałych od słońca to był Konrad - bionik. Szczerzy, swobodni, wszyscy robili bardzo sympatyczne wrażenie.

   Kolejnym zaskoczeniem był dla mnie widok pojazdu, który miał nas zawieźć do laboratoriów.

   Wyobraźcie sobie owalną konstrukcję, wznoszącą się na ośmiu Cienkich łapach, z sześcioma siedzeniami we wnętrzu jakby chitynowej skorupy i z dwoma reflektorami podobnymi do wielkich oczu. Całość przypominała ogromnego skarabeusza,

   Wsunąłem się do kabiny. Nataniel usadowił się koło mnie, a Doug siadł przy sterze.

   Wehikuł gwałtownie ruszył, kołysząc się lekko i począł wspinać się kamienistą ścieżka. Jego łapy zaczepiały o najmniejsza nierówność gruntu. Jednym słowem - wymarzony pojazd terenowy, zdolny do niesamowitych wyczynów. Po drodze Nataniel wyjaśnił mi, że chodzi tu o nowe zastosowanie bioniki, a mianowicie owego słynnego silnika kolagenowego. Substancja ta, pochodząca z tkanki mięśniowej, tworzy układ napędowy dostarczający niezbędnej energii przez rytmiczne kurczenie się pod wpływem działania roztworu soli litu. Niewiele z tego zrozumiałem, ale pozostaje faktem, że nasz skarabeusz poruszał się bezszelestnie, nie wydzielał żadnych śmierdzących spalin i właził tam, gdzie żaden inny pojazd nie byłby w stanie dotrzeć.

   Ze szczytu wzgórza roztaczał się widok na przepiękne, urwiste brzegi Półwyspu Amalfi, przesłonięte lekką mgiełką. Nataniel wskazał mi zabudowania wioski. Były pomalowane na zielono i dzięki temu prawie niedostrzegalne w kryjących je zaroślach. Przypominały wielkie grzyby. Nie chciałem już jednak robić z siebie idioty, pytając, czy przypadkiem nie wyhodowali ich z grzybni!

   Było już późne popołudnie i horyzont na zachodzie nabierał barwy miedzi i purpury. Mimo to wszyscy pracowali jeszcze w laboratoriach. Nasz wehikuł zatrzymał się pod dużym prawdziwkiem i wtedy zorientowałem się, że ruchome płyty służące za dach były tarczami baterii słonecznych.

   Po przekąsce, która postawiła mnie na nogi, niezmordowany Nataniel zaproponował mi zwiedzenie obozowych instalacji, podczas gdy jego współpracownicy kończyli kolację w bufecie urządzonym w stylu wytwornego klubu.

   Ten bezlitosny facet nie oszczędził mi wizyty w żadnym zakątku. Pokazywał mi kadzie z kulturami włókien kolagenowych, następnie urządzenie do syntezy lucyferyny, wydzielającej przyjemne zielonkawe światło. Dalej obejrzałem Aparaturę ultradźwiękowa i super miniaturowe radary - komórki wypreparowane z oka termicznego węży, reagujące na różnice temperatury rzędu tysięcznej części stopnia.! wreszcie żyroskopy wahadłowe - podpatrzone u jakichś dwuskrzydłych owadów.

   Byłem otumaniony lawiną terminów technicznych i już chciałem błagać o łaskę, kiedy wreszcie dotarliśmy do owego słynnego mózgu neurystorowego. Był umieszczony w sterylnym pojemniku, z którego wystawały zwoje przewodów prowadzących do przyrządów pomiarowych i drukarek. Zakończyliśmy obchód w królestwie Genevieve, zadziwiającym pomieszczeniu, w którym tłukły się w szklanych klatkach setki owadów : motyle, skarabeusze, różne gatunki wielkich komarów. Było tego dosyć, żeby na sam widok drapać się godzinami.

   Słuchałem roztargniony, jak Nataniel wyjaśniał mi, że owad z gatunku Bombyx potrafi z ogromnej odległości wyczuć cząsteczkę alkoholu wydzielana przez jego samicę - oczywiście pod warunkiem, że wiatr wieje z odpowiedniej strony.

   Miałem już dosyć i Nataniel zlitował się wreszcie. Skierowaliśmy się w stronę budynków mieszkalnych. Powietrze przepełniała woń olejków eterycznych, na niebie migotały gwiazdy. Zauważyliśmy nawet międzynarodowa stację kosmiczna sunącą po niebie jak wielki meteor.

   Bionika nie zrewolucjonizowała widocznie wyposażenia sypialni, bo dostałem do dyspozycji tylko zwykły śpiwór. Nie przeszkodziło mi to bynajmniej zasnąć kamiennym snem.

   Spałem dosyć długo, śniąc o dziwacznych maszynach i o dziewczynach galopujących na ważkach, gdy nagle poderwałem się gwałtownie.

   Choć nie jestem bionikiem oni wężem, mam jednak jakiś szósty zmysł, który już nie raz oddał mi wielkie usługi. A może po prostu mam słuch bardziej wyczulony niż inni.

   W każdym razie obudziłem się z pełną świadomością czyjejś obecności w moim pokoiku, Słyszałem stłumiony odgłos, chwilami cichnący, jakby ktoś szedł w moją stronę.

   Na szczęście moja torba leżała tuż obok, sięgnąłem więc po rewolwer. Nie byłem jednak pewny, czy jest odbezpieczony, czy nie. Co za idiota żeby nie sprawdzić przed zaśnięciem!

   Odłożyłem broń i złapałem torbę, nie bardzo wiedząc, jak jej użyć - jako pocisku czy tarczy.

   I nagle usłyszałem lekki syk, potem stuknięcie i wreszcie odgłos cichych, oddalających się kroków.

   Wyskoczyłem z posłania i rzuciłem się do otwartych drzwi, żeby w ostatniej chwili dojrzeć z daleka szczupłą sylwetkę ginącą między zabudowaniami. Zawył pies - zapewne słynny Pop. Nie było sensu tracić czasu na pościg ten ktoś na pewno znał teren lepiej ode mnie. Wróciłem do pokoju i z zapaloną latarką przeszukałem wszystko skrupulatnie. Po chwili znalazłem maleńką strzałkę, wbita w rzemień mojej torby. Wyciągnąłem ją delikatnie.

   Nie miałem wątpliwości, że to ja byłem celem. Przebywałem tutaj tak krótko, a już ktoś chciał się mnie pozbyć. Głupia sprawa...

   Reszta nocy upłynęła spokojnie. Oczywiście, spałem czujnie. Skoro świt wyciągnąłem Nataniela z łóżka i opowiedziałem, co się wydarzyło,

   Zbadał uważnie strzałkę, po czym zaciągnął mnie do Laboratorium. Świnka morska ukłuta stalowym ostrzem po chwili zdechła. Wszystko było jasne...

   - No cóż, mój stary, udało ci się mruknął Nataniel. - To świństwo jest powleczone jakaś piorunującą trucizna. Zapewne saritoksyna, bo jeden z nas akurat nad tym pracuje.

   Poszliśmy obudzić Karla. Biedak przysięgał oczywiście, że nie ruszył się przez całą noc. Poszliśmy do jego laboratorium. Było otwarte, a szafa zawierająca trucizny nosiła ślady włamania. Prawdopodobnie musiał to być któryś z nich, bo Pop nie szczekał zbyt głośno - ale kto? Oto pytanie...

   Przez cały następny dzień wysłuchiwałem niezliczonych wyjaśnień dotyczących różnych kwestii technicznych, ale słuchałem z roztargnieniem. Czekałem nocy. Przecież mój przeciwnik po pierwszym niepowodzeniu musi ponowić zamach. Z nadmiaru ostrożności poprosiłem Nataniela, żeby nadzorował okolice wyspy za pomocą swych słynnych radarów ultradźwiękowych.

   Kompletne fiasko - trzeba sobie szczerze powiedzieć. Nie zauważyliśmy niczego podejrzanego, a jednak Pop wył przez cała noc. Podsunęło mi to myśl, że ktoś mógł komunikować się z wybrzeżem, przekazując informacje za pomocą ultradźwięków, a pies reagował na nie i protestował po swojemu. W każdym razie ten system był spalony i trzeba było wymyślić coś nowego...

   Spałem bardzo źle, zrywając się przy najmniejszym hałasie, ale nic poważnego się nie wydarzyło.

   Cały następny dzień spędziłem myszkując w laboratoriach i po całej wyspie. Tym razem Nataniel nie mógł mi towarzyszyć i wysłał w zastępstwie Corinne. Ta ładna blondynka swoim uśmiechem szybko rozwiała mój zły humor i pod wieczór byliśmy w świetnej komitywie.

   Mimo wszystko nie zmarnowałem czasu. W jakimś kącie wyszperałem wizjer na promienie podczerwone, wzorowany na oku termicznym węża aparat niezwykle czuły, pozwalający widzieć w nocy jak w biały dzień.

   Postanowiłem spędzić noc nie we własnym łóżu ani - niestety! - w łożku Corinne, ale na niewielkim pagórku w pobliżu wioski.

   Ponieważ jestem stary cwaniak, udałem zmęczonego i wcześnie zamknąłem się w swoim spokoju. Gdy tylko obóz opustoszał, przemknąłem się ze swoim aparatem na punkt obserwacyjny.

   Godziny mijały monotonnie. Obserwowałem wędrujące po niebie laboratorium kosmiczne i z dziesięć innych satelitów, wojskowych i cywilnych. Zaczynałem już mieć dosyć, kiedy moja cierpliwość została wreszcie nagrodzona.

   Z jednego z grzybowatych domków wysunęła się ostrożnie szczupła sylwetka i skierowała się w stronę budy i Popa. Pies, nakarmiony kawałkiem cukru, szczeknął cicho. Wyglądało na to, że doskonale zna swego gościa.

   Cień skierował się teraz ku wyjściu z obozu i ruszył w moją stronę. Zaniepokojony, skryłem się jak mogłem najlepiej za kępa mirtów i obserwowałem, co będzie dalej, Teraz już nie miałem wątpliwości. Zamiast skierować się do mojego domku, nieznajomy wspinał się żwawo ścieżka prosto na mnie. Czyżby mnie zauważyły W końcu nie znałem przecież zasady działania mojego aparatu - mógł emitować jakieś łatwe do wykrycia promienie. W każdym razie nie był mi już potrzebny. Noc była jasna, a mój przeciwnik był tak blisko, że widziałem jego sylwetkę zupełnie wyraźnie.

   Serce waliło mi jak młotem. W dłoni ściskałem rewolwer - tym razem nie zapomniałem o sprawdzeniu bezpiecznika.

   Wydaje się to nieprawdopodobne, ale jednak nie zostałem dostrzeżony. Nieznajomy wdrapał się na szczyt pagórka i wyciągnął z kieszeni jakąś puszkę. Stał o dwa metry ode mnie i nie mogłem zmarnować tej okazji. Skoczyłem...

   Mój przeciwnik nie był zbyt silny i po krótkiej walce unieszkodliwiłem go. W świetle latarki moim oczom ukazała się wdzięczna twarz Genevieve!

   - No, ślicznotko, jesteś załatwiona mruknąłem. - Teraz wracamy do obozu i będziesz musiała nam wyjaśnić to i owo...

   Dziewczyna, bynajmniej nie speszona, zareagowała gwałtownie:

   - Skończony idioto! Puścisz mnie? Czego ode mnie chcesz? Robiłam doświadczenia z ćmami i przez ciebie wszystko diabli wzięli!

   Zaniemówiłem - w końcu było to możliwe do przyjęcia. Podniosłem puszkę - rzeczywiście były w niej ćmy!

   Ale ponieważ jestem uparty, chciałem, żeby Nataniel wytłumaczył mi parę rzeczy. Wróciliśmy do wioski i brutalnie wyrwałem go z objęć Morfeusza i jakiejś małej rudej. W chwilę później odbyliśmy naradę w jednym z laboratoriów.

   Wyglądało na to, że Nataniel przyjmuje za dobrą monetę słowa Genevieve, bo spoglądał na mnie jakoś dziwnie.

   Zirytowało mnie to i z pasją zabrałem się do badania owadów w puszce. Nie miałem pojęcia, do jakiego gatunku należą, ale żółtawy kolor ich brzuszków wydał mi się podejrzany. Zwróciłem na to uwagę.

   Ślicznotka jakby zmieszała się, poczerwieniała i zaczęła coś zasuwać po łacinie i udowadniać, że owady tego gatunku zawsze miały żółte tyłki.

   Nataniel poruszył się, jakby go coś tknęło. Złapał pincetką jednego z motyli i umieścił go pod fioletową tubką. Zapalił światło i owad zajaśniał ostrym blaskiem. Tym razem sam się zorientowałem, że mamy do czynienia z farbą fosforyzującą...

   Skromny triumf zwycięzcy. Mój cwany kumpel ogląda uważnie motyla przez lupę i wynajduje przylepione pod skrzydłem mikrofilmy.

   Dziewczyna próbuje prysnąć, łapiemy ją i wszystko jest jasne - mamy swojego szpiega. Z początku przekazywała informacje za pomota ultradźwięków, ale Pop zbyt hałasował. Wobec tego, korzystając ze sposobnej pory i wiatru wiejącego co wieczór w stronę wybrzeża, zaczęła używać do tego celu motyli. Na wybrzeżu oczekiwał wspólnik z fiolka wypełniona substancją przyciągającą niefortunne samce. Lampa ultrafioletowa pozwalała wyłowić okazy przenoszące mikrofilmy i sprawa była załatwiona.

   Następnego dnia było prawdziwe święto.

   Genevieve została publicznie wychłostana i odesłana na kontynent. Przedtem musiała zdradzić nazwę firmy, która ją słono opłacała za tę podłą robotę.

   A ja wróciłem na swoją plażę. Poza tym nic się właściwie nie zmieniło. Ale spróbujcie tylko powłóczyć się teraz bezkarnie w pobliżu małej wysepki niedaleko Amalfi. Powiecie mi potem, czy wam się to udało...

0x01 graphic

przekład : Krystyna Pruska



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barbet Pierre W zmowie z naturą
Barbet Pierre Babel 3805
Barbet Pierre Szczątki w kosmosie
Barbet Pierre Zadziwiająca Planeta
Barbet Pierre O czym marza Psyborgi
Barbet Pierre Babel 3805
Barbet Pierre O czym marzą psyborgi
Barbet, Pierre O czym marzą Psyborgi
Barbet Pierre Zadziwiająca planeta
Barbet Pierre Babel 3805l
Barbet Pierre Szczątki w kosmosie (opowiadanie)
Barbet Pierre O czym marza psyborgi
Barbet Pierre O czym marzą psyborgi
Pierre Barbet O czym marza psyborgi v 1 1
Pierre Barbet O czym marzą psyborgi
Pierre Barbet O czym marzą psyborgi
Pierre Barbet O czym marzÄ… psyborgi
Pierre Barbet O czym marzą psyborgi
Barwniki naturalne i syntetyczne w żywności

więcej podobnych podstron