Alaskan Independence Party Jeśli Teksas będzie chciał opuścić USA to zrobi to Małpy i orły Moja refleksja eurowyborcza Czy w Polsce fałszuje się wybory O wyborach w USA Inaczej Znika mid


Alaskan Independence Party.

Zauważalny kryzys finansowy spowodowany ingerencją rządu USA w gospodarkę oraz gaszenie pożaru benzyną - bo chyba tak tylko można nazwać decyzje administracji Obamy dotyczące rzekomej recepty na poprawę sytuacji - spowodowały ożywienie idei secesji, jakże bliskiej wolnościowym Amerykanom. Pomyłką byłoby jednak stwierdzenie, że to kryzys obudził te ruchy. Istniały one od wielu lat, nierzadko w formie zinstytucjonalizowanej. Takim ruchem jest jedna z ciekawszych partii po drugiej stronie Atlantyku - Alaskan Independence Party. Ta sprawnie działająca, mająca swoje sukcesy partia stoi już od 25 lat w szeregu tych, którzy w Ameryce narzekają na waszyngtoński centralizm i interwencjonizm.

Alaska to stan bardzo różniący się od pozostałych. O tej odmienności decyduje bardzo duża powierzchnia, surowszy niż w innych częściach USA klimat i niewielkie zagęszczenie ludności. Inne są też realia życia w tym stanie - większość transportu - z uwagi na ogromne odległości - odbywa się za pośrednictwem samolotów, większość towarów trzeba też sprowadzić z innych części świata, bo gospodarka Alaski jest oparta na wydobywaniu surowców energetycznych, przemyśle drzewnym i rybołówstwie. Osady ludzkie są dużo mniejsze niż w innych stanach, a za metropolię uznawane jest Anchorage - zmagające się z sub-arktycznym klimatem, niespełna 300-tysięczne miasto.

Te i pewnie też inne różnice powodują, że na Alasce ruch secesyjny jest relatywnie mocny. Dla współczesnych pionierów, którzy zmagają się z naturą, starając się swoją pracą wydzierać jej bogactwa, rząd federalny w Waszyngtonie jest odległy nie tylko geograficznie, ale i kulturowo. Na Alasce życie po prostu wygląda inaczej co powoduje, że prawa i obowiązki ustanawiane przez administrację centralną są zupełnie abstrakcyjne dla mieszkańców “ostatniej rubieży”. Wielu z Alaskańczyków bez problemu potrafi więc sobie wyobrazić życie bez urzędników z Waszyngtonu i ich praw.

Te nastroje stara się reprezentować Alaskan Independence Party (AIP). Powstała w 1984 roku, za swój cel stawia sobie przeprowadzenie referendum stanowego, w którym mieszkańcy Alaski mogliby zagłosować za pozostaniem w unii, wystąpieniem z niej i wybraniem statusu kraju stowarzyszonego lub wybrać niepodległość.

Politycznie, AIP sytuuje się gdzieś w okolicach Partii Libertariańskiej (LP), bardzo bliskie są im ideały wolnego rynku i przedsiębiorczości. Alaskańscy secesjoniści działają tylko na terytorium swojego stanu, ale w obrębie polityki ogólnokrajowej współpracują jednak głównie z Partią Konstytucyjną - również wolnorynkową, ale bardziej konserwatywną obyczajowo niż LP. Jak dotychczas, największym sukcesem AIP było wygranie wyborów gubernatorskich przez Waltera Hickela w 1990 roku i sprawowanie urzędu przez całą czteroletnią kadencję.

AIP ma ponad 13 tysięcy członków. To niewiele jak na partię, ale sama Alaska jest raczej skromnie zaludniona. Ten wynik pozwala jednak być AIP trzecią siłą pod względem liczebności w stanie.

Działacze AIP uważają, że referendum, w wyniku którego Alaska została 49 stanem zjednoczonym Ameryki zostało przeprowadzone niezgodnie z międzynarodowym prawem. 50 lat temu, kiedy Alaskańczycy decydowali o swojej przyszłości mogli wybrać pomiędzy pozostaniem terytorium niesamodzielnym (non-self-governing teritory) pod zwierzchnictwem USA lub staniem się stanem. W referendum wybrano przyłączenie się do unii większością około 40 tysięcy głosów przeciw sześciu tysiącom. Sama procedura przeprowadzenia głosowania jest podważana, ponieważ nie mogli w nim wziąć udziału nieznający angielskiego etniczni mieszkańcy Alaski, mogli za to głosować wojskowi przysłani do alaskańskich baz z innych części Stanów Zjednoczonych. Nie można było wybrać niepodległości, choć zgodnie z ustaleniami ONZ, taka ewentualność powinna zostać poddana pod wybór. AIP dąży do powtórzenia referendum, ale tym razem na karcie do głosowania chcą mieć możliwość wypowiedzenia się za pełną suwerennością.

Wbrew pozorom, nie musiałoby to oznaczać jakiejś zapaści gospodarczej dla Alaski. Ten bogaty w surowce stan właśnie wtedy mógłby się rozwinąć. Obecnie jego gospodarka ma charakter wybitnie ekstensywny i jest zapleczem wydobywczym dla reszty kraju. Na Alasce brak jest przemysłu przetwórczego, który umiejscowiony jest gdzie indziej. Niepodległość Alaski wymusiłaby rozbudowę gałęzi przetwórczych i szybką industrializację, co pociągnęłoby za sobą zwiększenie się liczby ludności. Mocno wolnorynkowy charakter mieszkańców Alaski raczej taką wizję czyni realną.

Ewentualna secesja - zdaniem AIP - wcale nie oznaczałaby wrogich stosunków ze Stanami zjednoczonymi. AIP deklaruje, że amerykańskie korporacje będą mile widziane na terytorium państwa Alaska pod warunkiem, że będą płacić odpowiednie podatki wynikające z zanieczyszczania środowiska. Każdy, kto będzie chciał robić na Alasce interesy będzie mile widziany pod warunkiem, że jej mieszkańcy nie będą na tym tracić. Jak powiedziała Lynette Clark, prezes AIP: “Handel i wolny rynek jest znakiem rozpoznawczym suwerennego narodu”. Alaska, będąc strategicznie położona, wcale też jako suwerenne państwo nie chciałaby rezygnować z amerykańskich baz wojskowych, które mogłyby pozostać, pod warunkiem, że rząd USA płaciłby Alasce za wynajem gruntu i pokrywałby ewentualne szkody wywołane użytkowaniem alaskańskiego kraju przez wojsko.

Póki co, widoki na secesję nie są jednak dobre. Co prawda, w 2006 roku AIP zebrała wymagane przez prawo 100 tysięcy głosów obywateli Alaski domagających się referendum w którym mogliby wypowiedzieć się w sprawie ewentualnej niepodległości swojego stanu. Obecna wykładnia amerykańskiego prawa stoi jednak na stanowisku, że jakakolwiek secesja jest niemożliwa. To nie zraża jednak AIP. Partia, która działa już ćwierć wieku wcale nie wyczerpała jeszcze swojej formuły. W najgorszym razie może być radykalnie wolnorynkową siłą polityczną przechylającą dyskurs o wolności jednostki mocno w stronę liberalizmu. Taka zresztą jest i teraz, bo walka o niepodległość Alaski jest głównym, choć nie jedynym celem AIP. Ekspansja państwa w nienaruszalny dawniej obszar wolności jednostki i kolejne, zrozumiałe tylko dla socjalistycznie nastawionych mieszkańców USA decyzje rządu federalnego mogą jednak skutkować coraz większą niechęcią do rządu w Waszyngtonie. To powoduje, że secesjoniści nie tylko z Alaski są potrzebni do patrzenia mu na ręce i podnoszenia wrzawy, gdy jawnie łamie on prawa obywateli i stanów.

Tak niestety dzieje się coraz częściej.

Jeśli Teksas będzie chciał opuścić USA, to zrobi to.

Gubernator Teksasu Rick Perry brał udział wczoraj w antyfiskalnym “tea party”, czyli przyjęciu herbatkowym, przeciw polityce rządu federalnego i w sprawie praw stanów, gdy ktoś z wiwatującego tłumu krzyknął: “secesja!”. Sam Perry mówił, że jeśli rząd nie zmieni swojej polityki, to nie widzi powodu, aby Teksas nie odłączył się od USA.
Perry uczestniczył wczoraj w trzech “przyjęciach herbatkowych” w całym kraju. “Tea party” to nawiązanie do antybrytyjskich zamieszek w Ameryce w XVIII wieku. W obecnym znaczeniu TEA, to także Taxed Enough Already, czyli już wystarczająco opodatkowani. Gubernator Teksasu przemawiając do tłumu zgromadzonego w Austin, mówił, że oficjele z Waszyngtonu porzucili wartości ograniczonego rządu, które leżały u podstaw amerykańskiego państwa. Mówił, że rząd uciska Amerykanów podatkami, wydatkami i długiem.

Perry powtórzył swoją główną tezę, że gospodarka Teksasu jest w o wiele lepszej kondycji w porównaniu z innymi stanami, czy “federalnym bałaganem budżetowym”. Wielu z obecnych w tłumie trzymało tablice z przekreślonym Obamą oraz z przekreśloną kwotą 786 miliardów dolarów przyznanych w ramach pakiety stymulacyjnego do walki ze skutkami kryzysu gospodarczego. Teksas nie chce pomocy federalnej, bo narzuca ona pewne zmiany i reguły, które trzeba przyjąć, a dotyczą one głównie wydawania pieniędzy na drogi, inwestycje ekologiczne i zasiłki dla bezrobotnych. Zwłaszcza to ostatnie budzi wiele kontrowersji.

Perry nazwał swoich zwolenników prawdziwymi patriotami. Później, odpowiadając na pytania dziennikarzy, Perry sugerował, że Teksańczycy mogą już mieć na tyle dość rządu federalnego, że mogą zechcieć wyjść z unii. Dodał, że nie widzi żadnego powodu, by tak się nie stało.

- Jest wiele różnych scenariuszy - mówił. - Mamy wielką unię. Nie ma powodu, aby tego nie doceniać. Ale jeśli Waszyngton nadal będzie wtykał nos między amerykański lud, kto wie co może się stać. Teksas jest bardzo wyjątkowym miejscem i jesteśmy wystarczająco niepodlegli, aby odejść - mówił Perry.
(Dallas News)

Nawiązując do otrzymanej informacji dotyczącej podziału polonii na małpy i orły, tak ją kwituję jako świadek wewnętrznych przemian na bazie swoich listów TROPEM WROGÓW SPOŁECZEŃSTWA OTWARTEGO:

Tak sobie wyobrażam, że z różnej perspektywy można patrzeć na krajową sytuację.Chyba istotne znaczenie powinna mieć świadomość, że patologia demokratycznego systemu ma swoje korzenie w kontrakcie okrągłostołowym i antyobywatelskiej ustawie zasadniczej.To stworzyło pogodę dla politycznego szulerstwa i korupcji to wpisuje się dramat Lecha Wałęsy z jego drugorzędnymi wadami jako związkowca i pierwszorzędnymi jako prezydenta "Bolka".

USA, można powiedzieć jako państwo wzorca demokratycznego systemu też nie było wolne od korupcji sposób zasadniczy tą plagę ograniczył przepis prawny whitle-blowers (świszczące gwizdki),gdzie pod osłoną prawa brano w obronę tych,którzy z otwartą przyłbicą chcieli stawić czoła tej wyniszczającej życie publiczne patologii Polsce obywatelską powinność wręcz unicestwiono stwarzając parasol ochronny nad tajnym państwem z czasów gdy partia miała patent na mądrość.Tam przecież reżyserowano nie tylko ludzkie życiorysy, ale przestępstwa nawet i zbrodnie.Tak po transformacji systemowej praktyka braku praworządności stawała się znów cnotą.To tworzyło korupcyjną piramidę równolegle do piramidy spekulacyjnych funduszy.

Nie stało się dobrze, że po prawej stronie pojawiło się tak wiele inicjatyw: Libertas, Prawica RP, UPR … Pewnie będą tacy którzy po wyborach zsumują te głosy i będą załamywać ręce na straconymi szansami.

Różnice miedzy tymi ugrupowaniami są, choć nie stanowią one w istocie powodu dla którego ich liderzy nie porozumieli się przed wyborami.

1. UPR - odwiecznie trwająca, wierna sobie idei i prawości - ale bez szans na rozwój bez perspektywy politycznej, głównie z powodu braku dalekosiężnego planu. Czasem odnoszę wrażenie, że to „partia męczenników” istniejąca tylko po to by swoją tajemną wiedzę pielęgnować. Cel tego ugrupowania to nie przejęcie władzy ale udowodnienie innym, że się mylą… i to zwykle w sprawach mniej istotnych.

2. Prawica RP - o Marku Jurku nie warto pisać. Postać zacna ale bez charyzmy. Partia zacna ale bez charyzmy. Niepokojący jest też przerost ambicji lidera, nadmierne poczucie misji oraz samoograniczenie programowe.

3.Libertas - zgadzam się w zupełności z tekstem „LPR reaktywacja” - dodać można by tylko, że pogrążać może tę formację karygodny dobór kadr spowodowany chyba wielkością lidera (nie tylko w centymetrach). Jeżeli 1 promil Polaków jest w stanie zrozumieć zawiłą strategię R. Giertycha to w LPR ten odsetek od dawna wynosi

0 - zostali sami potakiwacze, którzy nawet już nie starają się tłumaczyć „a o co chodzi…”.

Mogę się założyć, że w ciągu najbliższych 100 lat określenie o makiawelicznym uprawianiu polityki zostanie zastąpione jakimś rodzajem giertychizmu…

A teraz sobie wybierajcie !!!! Ja pewnie jak zwykle zagłosuje na UPR ale z przyczyn lokalnych i bez zapału - moja żona zagłosuje na LPR, mama na Prawice RP, tata na PO, babcia na PIS, a teściowie nie pójdą na wybory bo nie wiedzą, że są (ani w „Plebanii” ani w „Modzie na sukces” nic o tym nie mówili).

Krzysztof

Czy w Polsce fałszuje się wybory? Czy Polsce potrzebna jest międzynarodowa kontrola rzetelności przeprowadzania wyborów, jak to parę dni temu proponował b. prezydent Czech Vaclaw Havel?

Jesienią zeszłego roku, po powołaniu do życia Centralnego Biura Antykorupcyjnego, złożyłem w jej siedzibie, za potwierdzeniem, następujące pismo (tu z pominięciem nazwisk i numeru komisji wyborczej):

Jerzy Rachowski Warszawa, 29.10.2006
[…]
[…]

Centralne Biuro Antykorupcyjne
Al. Ujazdowskie 9
Warszawa

Zawiadomienie

o popełnieniu przestępstwa przeciwko wolnym, demokratycznych wyborom
oraz przeciwko konstytucyjnej zasadzie suwerenności Narodu


Niniejszym zawiadamiam, iż jako członek Obwodowej Komisji Wyborczej nr NNN w gminie Warszawa-Bielany podczas I i II tury wyborów prezydenckich w dniach 9 i 23 października 2005 r. byłem świadkiem stosowania przez przewodniczącego A. X. (z zawodu taksówkarza) oraz jego zastępczynię - wiceprzewodniczącą p. B. Y. (studentkę prywatnej szkoły wyższej) sprzecznego z prawem wyborczym procederu mogącego mieć zasadnicze znaczenie dla ustalenia wyników wyborów. Jak również - że jako przeciwnik jakiegokolwiek naruszania przez wspomnianą Komisję wytycznych Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) - poddany zostałem przez wyżej wymienionych nieprzebierającemu w środkach zorganizowanemu zastraszaniu, w celu nieujawnienia w protokole Komisji nr NNN z dnia 23.10.2005 zaobserwowanych przeze mnie wykroczeń.

Wspomniany wyżej przestępczy proceder, polegający na zatajaniu rzeczywistej liczby kart do głosowania otrzymanych przez Komisję, a przez to mogący mieć zasadnicze znaczenie dla ustalenia wyników wyborów w obwodzie, składał się z następujących czynników i okoliczności:

1. Urząd gminy przesyła do obwodowej komisji wyborczej paczkę z kartami do głosowania, w której, pomimo naklejonej nań wydrukowanej komputerowo kartki z wydrukowaną liczbą rzekomo zawartych w niej kart (np. 1322) - w rzeczywistości znajduje się o kilkadziesiąt kart do głosowania więcej.

2. Przewodniczący (wiceprzewodnicząca) komisji przyjmuje od kuriera paczkę z kartami bez komisyjnego ich liczenia, potwierdzając swym podpisem fałszywą liczbę kart do głosowania, widniejącą na wydrukowanej komputerowo etykiecie opakowania, jako liczbę kart rzeczywiście otrzymanych przez komisję z urzędu gminy.

3. Wszystkie istotne ze swego punku widzenia czynności przewodniczący komisji podejmuje samodzielnie, bez udziału innych osób, członków komisji, co najwyżej w towarzystwie zaufanej osoby. Organizuje pracę komisji tak, ażeby nie miała ona charakteru kolegialnego, wskutek czego ma on całkowitą i wyłączną kontrolę nad wszystkim co się dzieje (nie dzieje) podczas całej jej działalności. Nie istnieje zatem możliwość zgłaszania przez członka komisji formalnych wniosków dotyczących przebiegu prac komisji, a ewentualny wniosek o otwarcie protokołu i zapisania w nim wyniku liczenia otrzymanych kart może być przez przewodniczącego całkowicie zignorowany, tym bardziej, że

4. Prowadzenie protokołu komisji rozpoczęte zostaje przez przewodniczącego dopiero w ostatniej fazie pracy komisji, tj. przenoszenia na formularze wyników „na brudno” sporządzonych chaotycznie na przypadkowych kartkach papieru.

5. Praca komisji po otwarciu urny organizowana jest w taki sposób, iż każdy bierze ile chce kart wyjętych z urny, udaje się w ustronne miejsce i dokonuje samodzielnie ich liczenia. W tej sytuacji zajęci pracą poszczególni członkowie komisji nie mają możliwości oglądu, co dzieje się z kartami wyborczymi znajdującymi się w rękach innych członków komisji.

6. Otrzymane z urzędu gminy karty do głosowania nie są przeliczone komisyjnie przed otwarciem lokalu wyborczego, co stanowi jawne naruszenie wytycznych PKW, za to, jak zapewniała wiceprzewodnicząca p. B. Y., przy milczącej aprobacie przewodniczącego A. X., rzekomo zgodnie z instrukcjami udzielonymi wcześniej na szkoleniu w urzędzie gminy. Lecz jeżeli nawet zostają na żądanie członka komisji przeliczone, wynik owego liczenia nie ma znaczenia prawnego i może być podważony przez samego przewodniczącego komisji, biorącego udział w takim liczeniu z uwagi na zasadniczy, konsekwentny brak kolegialności w pracy Komisji (p. pkt 3).

7. Do protokołu, zamiast liczby kart do głosowania faktycznie otrzymanych przez komisję, wpisuje się liczbę nie otrzymaną z bezpośredniego ich liczenia, ale liczbę bądź podaną na etykiecie opakowania, bądź otrzymaną w wyniku daleko idącej dezynwoltury w „usprawnianiu” przewidzianego prawem wyborczym procedury ustalania wyników wyborów w obwodzie. I tak:

a) Ustala się wyniki głosowania w obwodzie na poszczególnych kandydatów (stronnictwa), poprzez sumowanie wyników cząstkowych liczb głosów ważnych podanych przez poszczególnych członków komisji, w tym wykrytych przez nich głosów nieważnych.

b) Uzgadnia się powyższą sumę z liczbą kart wydanych ustaloną na podstawie list wyborców przez odpowiednią korekcję tej ostatniej w taki sposób, aby nie było między obiema wielkościami różnicy.

c) Operacja końcowa ustalania zapisów w protokole wyborczym przebiega w zależności od tego, czy, w jakim stopniu, w jaki sposób i do jakiego celu zostały użyte nadmiarowe, nieujawnione karty do głosowania. Ponieważ część z tych kart może znajdować się tam, gdzie była od początku, tzn. pomiędzy kartami niewykorzystanymi, zatajenie faktu dostarczenia kart nadmiarowych do komisji wiązać się może z koniecznością wpisania do protokołu fikcyjnej liczby kart niewykorzystanych.

8. „Uproszczeniami” w procedurze działania komisji, kosztem choćby ewidentnego naruszenia prawa wyborczego są nierzadko zainteresowani działający w charakterze członków komisji młodzi ludzie, uzyskujący tą drogą możność dorobienia do swego kieszonkowego kwotę ok. dwieście pięćdziesiąt złotych, a których to młodych ludzi, niestety, zdaje się interesować najbardziej nie tyle dobro publiczne, ile raczej jak najszybsze „odwalenie” ciążącego na nich obowiązku i udanie się do domów na zasłużony odpoczynek. W dodatku, sądząc po tym, jak łatwo i bez żadnych przeszkód ze strony przewodniczącego osoby takie, ale z innych komisji wyborczych, odwiedzają wiceprzewodniczącą (także bardzo młodą wiekiem), podczas gdy komisja nie zakończyła jeszcze swojej pracy, można odnieść wrażenie, iż tworzą oni stałą, świetnie znającą się grupę osób stale trudniących się uczestnictwem we lokalnych działaniach wyborczych bądź referendalnych, dzięki swoim znajomościom i układom.

9. W razie przewidywania komplikacji i trudności, jakich nastręczać co dociekliwsi członkowie komisji, o ile nie udaje się ich zakrzyczeć i zastraszyć przy pomocy innych, zaprzyjaźnionych członków komisji, przewodniczący może zawsze zwrócić się do odpowiednich służb bezpieczeństwa o interwencję z powodu „utrudniania pracy komisji”, a nawet, w razie potrzeby - użyć pozostające w dyspozycji nadmiarowe karty do fałszywego oskarżenia niepokornego członka komisji np. o... kradzież kart do głosowania i przez to o chęć sfałszowania wyników wyborów.

W wyniku stosowania powyższego procederu w najwyższym stopniu sprzecznego z wytycznymi PKW, określone osoby w komisji obwodowej uzyskują (mogą uzyskiwać) znaczną, sięgającą kilkudziesięciu kart liczbę nadmiarowych, niekontrolowanych przez nikogo kart do głosowania. Wycofując w odpowiednim momencie, niepostrzeżenie dla innych osób z komisji określoną ilość głosów na danego kandydata (stronnictwo), a podrzucając w ich miejsce tę samą liczbę kart wypełnionych na korzyść swojego kandydata (stronnictwo), można w ten prosty sposób wykreować prawie dowolny, a pożądany przez zainteresowanego wynik głosowania w obwodzie - prawie dowolny, tzn. że nieomal każdy faktyczny zwycięzca może w rezultacie przegrać w
ybory, a niemal każdy faktyczny przegrywający - wygrać.

Zważyć ponadto należy, iż źródłem nadmiarowych kart do głosowania, nie podlegających niczyjej kontroli, jest co najmniej gminny (jeśli nie okręgowy) aparat wyborczy. Za pomocą wydrukowanych komputerowo etykiet na opakowaniach kart do głosowania stwarza on wrażenie, iż karty są policzone maszynowo „co do sztuki”. Można przeto powziąć poważną obawę, iż powyższy przestępczy proceder nie dotyczy jednej tylko, jakiejś wyjątkowo nierzetelnie pracującej komisji wyborczej, ale że w istocie na terenie tej samej gminy może być ich znacznie więcej. Wrażenie to potęguje dodatkowo informacja o rzekomych ustnych instrukcjach, udzielanych podczas gminnego szkolenia członkom (przewodniczącym?) obwodowych komisji wyborczych, na które to instrukcje powoływała się wiceprzewodnicząca Komisji p. B. Y., uzasadniając wobec innych członków Komisji zbędność rozliczania kart do głosowania otrzymanych przez Komisję.

Na zakończenie nadmienię, iż inna znana mi osoba potwierdziła fakt, iż jego komisja w ostatnich wyborach prezydenckich 2005 także otrzymała kilkadziesiąt kart do głosowania więcej, niż to było wyspecyfikowane na opakowaniu.

Wszystko to sprawia, iż zwłaszcza jako czynny od 1976 r. uczestnik niepodległościowej i demokratycznej opozycji przeciwko zbrodniczemu systemowi totalitarnego zniewolenia, czuję się obecnie szczególnie w obowiązku zdecydowanie przeciwstawić systemowemu korumpowaniu systemu wyborczego Jestem gotów w stosownej chwili przedstawić szczegółowe informacje o przebiegu prac wspomnianej na wstępie Obwodowej Komisji Wyborczej nr NNN w dniach 9 i 23 października 2005 r.

* * *

Tyle, jeśli chodzi o samo pismo. Jak Państwo sądzicie? Czy CBA zajęło się tą sprawą? Z faktu, iż CBA nie zwróciło się do mnie o dalsze wyjaśnienia, nic pewnego wnioskować nie można. Wydawać by się mogło, że powinno. Bo pomyślmy tylko, jeżeli zdarzyło się to w jednej gminie, to dlaczego nie miałoby znaleźć naśladowców w całej stolicy, a jak w całej stolicy, to czemuż by nie w całym kraju?

Zastanawiające w tym wszystkim jest to, iż od tej nad wyraz bulwersującej sprawy nader daleko idący dystans wykazał najpierw gminny pełnomocnik Ligi Polskich Rodzin, uchylając się zarówno w czasie trwania owych wyborów, jak i potem, od udzielenia mi jakiejkolwiek pomocy. Następnie nic wspólnego z tą sprawą nie chciał mieć także gminny pełnomocnik Prawa i Sprawiedliwości. Ten ostatni, dowiedziawszy się o co chodzi, po prostu przestał odbierać telefony. I ta ostatnia okoliczność, obojętność obu pełnomocników jest dla mnie w tym wszystkim bodaj najbardziej dająca do myślenia.

W jednym z internetowych sondaży na temat propozycji Havla międzynarodowego nadzoru nad październikowymi wyborami parlamentarnymi w Polsce 76 proc. (5732) respondentów przychylałoby się do niej, uznając ją za dobry pomysł, 23 proc. (1707) uważało, że były prezydent Czech przesadza, 1 proc. (84) nie miało zdania. Jeżeli ten sondaż jest prawdziwy, to wynikałoby z niego, że blisko 3/4 Polaków nie ma zaufania do polskiego aparatu wyborczego.

A może by więc zamiast zapraszać międzynarodowych obserwatorów i kompromitować się na cały świat, należałoby się samemu przyjrzeć z bliska działaniu wszystkich komisji wyborczych w kraju? Skoro partie polityczne zdają się być niezainteresowane rzetelnymi, niezafałszowanymi wynikami wyborów, to może powinien powstać oddolny obywatelski ruch nadzoru nadchodzących wyborów, zwłaszcza pod kątem ścisłego przestrzegania przez obwodowe komisje wyborcze przepisów polskiego prawa wyborczego?

Może kiedy Polak uświadomi sobie, że jego kartkę wyborczą, wrzucaną do urny w poczuciu obywatelskiego obowiązku ktoś z obwodowej komisji wyborczej może później bez przeszkód wrzucać do śmieci, a na jej miejsce podkładać swoją, tyle że na zupełnie innego kandydata czy ugrupowanie, czy np. w referendum w sprawie o likwidację bądź dalsze istnienie państwa polskiego, przeciwko temu państwu, przeciwko Polsce i przeciwko całemu Narodowi, to może Polak się ruszy i sam wreszcie zrobi z tym wyborczym bezprawiem należyty porządek?

O wyborach w USA Inaczej.

Podczas niedawnej wizyty w rodzinnym Krakowie wpadła mi do ręki „analiza” pióra Elżbiety Ringer na temat wyborów w USA. Dotknięty wyjątkowo tendencyjnymi opiniami i naginaniem faktów, sięgnąłem po inne artykuły Pani Ringer i zobaczyłem w nich Stany, jakich mimio spędzenia tu już ponad ćwierci wieku nie poznaję. Myślę, że czytelnicy Dziennika Polskiego powinni mieć okazję do przeczytania komentarza o sytuacji w USA napisanego z nieco innego punktu widzenia.

Jeśli chodzi o same wybory, śpieszę donieść iż, wielu znanych mi blisko, dojrzałych ludzi, wykształconych i na stanowiskach, uroniło łezkę w momencie gdy stało się jasne, iż na czele następnej aministracji stanie Obama. Uczucie nadziei i ulgi, które nas w tym momencie ogarnęło nie było tylko, przynajmniej w moim wypadku, pozytwną reakcją na niewątpliwie inspirującą postać i słowa Obamy, lecz było przedewszystkim skutkiem uświadomienia sobie, iż era rządów szowinistycznej, obskuranckiej i niekompetentnej administracji Busha kończy się nieuchronnie. Ten rząd, wykorzystując terrorystyczny atak z 11.IX.2001 jako pretekst, zrealizował stare plany wpływowych kół do dokonania inwazji Iraku i przez to wprowadził Stany w bagno militarne i polityczne a także częściowo gospodarcze i finansowe, z którego wydobycie się będzie trudne i długotrwałe, a pozycja USA jako lidera wolnego świata już nigdy zapewnie nie będzie tak jednoznaczna jak przed tą awanturą. Administracja Busha, szczególnie jeśli chodzi o „walkę z terrorem” i „sprzedaż” opinii publicznej inwazji Iraku wzbiła się na wyżyny zakłamania i manipulacji, które przywodzą na myśl taktyki znanych nam bliżej niektórych wielkich Przywódców z XX wieku, w tym nowomowę znaną z PRL-u. To osobny temat, ale warto zauważyć, że poglądy Pani Ringer odzwierciedlane w Jej komentarzach są zbieżne z tymi reprezentowanymi przez „neokonów,” którzy opanowali politykę zagraniczną administracji Busha. (Polecany wybór źródeł traktujących ten temat: http://irakandwaronterror.blogspot.com)

Już pierwsze słowa relacji powyborczej Pani Ringer: „Wybory w USA wygrał osioł - symbol partii demokratycznej”, (6.XI.2008) jest mało wybrednym upustem złości, że tak zaciekle zwalczany i opluwany przez nią na łamach Dziennika Polskiego kandydat zdecydowanie wygrał wybory. Nonsens cieknie z kolejnych zdań: że media faworyzowały Obamę za wyjątkiem tylko kilku szanujących się (!), że Obama ma ultra-lewicowe (!) poglądy, że wychował się na myśli marksistowskiej(!), że elektorat odrzucił tradycyjne amerykańskie wartości (!), że Obama nałoży cenzurę(!). Każdy ma prawo do swych opinii, ale nie rozumiem dlaczego take propagandowe bujdy drukuje od miesięcy Dziennik Polski. Jak pisał Piotr Gillert w Rzeczpospolitej ( http://blog.rp.pl/gillert patrz artykuł 13 listopada 2008): "Obama to lewak, socjalista, komunista. ... O ile jednak taki zarzut brzmi jak w miarę uzasadniona figura retoryczna w ustach amerykańskiego republikanina, to w ustach większości Polaków zasługuje co najwyżej na salwę śmiechu." Instytucje takie jak powszechna służba zdrowia, państwowe szkolnictwo, rozbudowany państwowy sektor gospodarczy (transport), czy dowody osobiste, których to instytucji nie kwestionuje żadna z głównych partii w Polsce, to dopiero komuna w oczach Amerykanów, gdzie takie instytucje nie są znane (i Obama ich nie proponuje, za wyjątkiem reformy służby zdrowia).

Pani Ringer ma oczywiście pełne prawo do faworyzowania swego kandydata w analizach i opiniach - ale czytelnikom Dziennika Polskiego należą się sprostowanie przekręconych lub wybiórczo przedstawionych faktów jak i zaprezentowanie opinii z kół nie zbliżonych do tych, z którymi sympatyzuje Pani Ringer. Oto kilka wybranych przekręceń i nadużyć z kilku artykułów spośród kilkuset zamieszczonych w Dzienniku Polskim na przestrzeni lat:

W tekście z 4.X.2008 czytamy, że kandydat na wiceprezydenta z ramienia Partii Republikańskiej Sarah Palin „... potknęła sie poważnie w kilku telewizyjnych wywiadach przeprowadzanych przez liberalnych, niezbyt jej życzliwych dziennikarzy zadających podchwytliwe pytania”. Że się potknęła to prawda, delikatnie mówiąc. Np. na pytanie o jej doświadczenia w sprawach zagranicznych powiedziła że przecież jest gubernatorem Alaski, skąd .... widać Rosję. Zatkało ją, gdy została zapytana przez dziennikarkę telewizyjną z jakich gazet czerpie wiadomości. Bardzo podchwytliwe! (najwyraźniej nie czyta żadnych-JP). Trudno się więc dziwić gdy ostatnio wyszło na jaw, że pani Palin nie wiedziała że Afryka to nie państwo, tylko kontynent. Jak pisze Ringer, w trakcie telewizyjnej debaty z Bidenem, kandydatem Demokratów na wice-prezydenta, Palin „...gdy brakowało jej konkretów z talentem prześlizgała sie po temacie...”. Tłumaczenie na nasze jest takie, że Palin nie mając przygotowanego tekstu odpowiedzi na zadane pytanie recytowała zapamiętane paragrafy na zupełnie inny temat, co budziło uśmiechy politowania wśród widzów i konstrenację nawet u niektórych Republikanów. Kilka znaych postaci z ich szeregów wzywało Palin do ustąpienia z kandydatury. Owszem, byli tacy (wliczając w to najwyraźniej Panią Ringer), którym nie przeszkadzało iż osoba o takich horyzontach i wiedzy mogła stanąć u boku 72-letniego McCaina jako następca lidera wolnego świata. Ale większość była na szczęście innego zdania. Ringer cytuje iż sondaż CNN wykazał iż 84% widzów oceniło iż Palin wypadła w tej debacie lepiej niż oczekiwano (gdyż wszyscy oczekiwali kolejnej mamuciej gafy - JP). Naturalnie nie dodała, że ten sam sondaż wykazał, iż większość uznała iż Biden wypadł lepiej i tylko mniejszość uważa że Palin ma kwalifikacje do urzędu.

W tym samym artykule (4.X.2008) Ringer pisze, iż na zjeździe Republikanów „Prawdziwą euforię wywołał niezależny senator z Connecticut Joe Lieberman, oddany przyjaciel McCaina. Lieberman wystąpił z szeregow Partii Demokratycznej, do której należał niemal całe życie, gdy na jej czele staneli ultralewicowi działacze.” Otóż Lieberman wystąpił z Partii Demokratycznej po tym, gdy przegrał wstępne wybory Demokratów w 2006 w stanie Connecticut na rzecz antywojennego kandydata Neda Lamota, po czym startował w wyborach generalnych jako kandydat „niezależny” i utrzymał swoje miejsce w Senacie głównie dzięki poparciu części republikańskiego, pro-wojennego elektoratu. Lieberman był jednym z bardziej liberalnych (lewicowych) senatorów Partii Demokratycznej i głosował 90% razy wraz z większością Demokratów. Jego wystąpienie z partii i popieranie McCaina nie ma nic wspólnego z „lewicowością” przywódców Partii Demokratycznej, a wszystko z jego gorącym poparciem dla inwazji Iraku (a obecnie bombardowania Iranu). Zresztą identyczne podłoże miało wystąpienie na zjeździe Partii Republikańskiej przed wyborami w 2004 roku demokratycznego senatora Zella Millera z Georgii. Nazywanie przez Ringer przeciwników wojny w Iraku (to większość społeczeństwa!) ultralewicowcami to nieprzyzwoita manipulacja.

W tekście z 25.VIII.2008 czytamy: „Jaki ma więc Obama pożytek z Bidena? Może wygrać niezwykle ważną w wyborach potyczkę w Pensylwanii, skad Biden pochodzi, a który to stan w całości(! -JP) głosował w prawyborach na Hillary Clinton”. To oczywista nieścisłość, Hilary Clinton uzyskała w prawyborach w Pensylwanii 55% glosów wobec 45% dla Obamy, a więc na Obamę w Pensylwanii głosowała tylko niewiele mniej niż połowa elektoratu. Obok czytamy, że „John Kennedy dostał się do Bialego Domu i jak wiadomo, okreżną drogą, dzięki wsparciu mafii”. Trudno uwierzyć, iż można przedstawać takie niesprawdzalne teorie spiskowe jako oczywistą prawdę.

Obama Gra na Rasiźmie” grzmi tytuł relacji z 29.V.2008. Jest to zupełnie bezpodstawne i wręcz nielogiczne. Rasowe uprzedzenia mógłby wykorzystywać biały McCain, ale tego ku swojej chwale nie robił, co zresztą nie zmienia faktu iż w niektórych południowych stanach, gdzie dalej sporo ludzi uważa że miejsce murzyna, nawet po Harvardzie, jest na plantacji, mniej niż 10% białych głosowało na Obamę. To że uzyskał on olbrzymią większość głosów czarnych obywateli jest oczywistym wynikiem tego iż są oni z różnych względów upośledzoną ekonomicznie warstwą, dlatego zawsze ich większość głosuje na bardziej im przychylnych demokratów i oczywiście tym chętniej poprą „swojego.” Tytułowa sugestia iż jest to wynik „gry” Obamy jest pozbawioną jakichkolwiek podstaw insynuacją. Dodajmy że na Obamę głosował większy procent białych niż na poprzednich kandydatów Demokratów w wyborach prezydenckich (Al Gore w 2000 i John Kerry w 2004).

Obok czytamy również, że według Obamy „...powinno się bez żadnych warunków wstępnych rozmawiać z terrorystami i przywódcami państw totalitarnych”. Jest to nieprawda, gdyż Obama nigdy nic takiego nie powiedział bez znczących obwarunkowań pominiętych przez Ringer, natomiast faktem jest iż na pewno będzie bardziej skłonny od negocjacji i rozmów niż do bij, bombarduj a potem się pytaj taktyki Busha. Podobnie jak nieuczciwe jest wytykanie Obamie w tym samym zdaniu iż „Hamas go popiera,” gdyż oczywiście Obama nie ma wpływu na to co mówią o nim inni. Do tego Hamas jest demokratycznie wybraną opcją większości Palestyńczyków mieszkających a raczej wegetujacych w Gazie, największym na świecie więzieniu dla 1.5 miliona, głównie dla uchodźców z terenów zajętych przez Izrael i ich potomków. To że Hamas ucieka się też do taktyk terrorystycznych jest godne potępienia, ale również i Izrael jest oskarżany przez organizacje międzynarodowe o niedopuszczalne metody odpowiedzialności zbiorowej jak i o terroryzm państwowy (np. zniszczenie Libanu i śmierć ponad 1,000 ludzi w 2006).

W tym samym tekście (29.V.2008) Ringer pisze również, że „Republikanie sami siebie zniszczyli przez osiem lat rzadow George'a W. Busha, popierajac wojne w Iraku.” Jest to zmiana pozycji, gdyż Ringer zawsze wychwalała zalety zaatakowania Iraku i opiewała rozmiary uzyskanego tam „zwycięstwa” (np. 13.X. 2003). Miarą tego zwycięstwa może być fakt, że niezależne źródła oceniają iż od momentu amerykańskiej agresji zginęło tam blisko milion Irakijczyków a 4 miliony zostało uchodźcami. Ale 100,000 Irakijczyków w tą czy w tamta stronę, to mało istotny detal, to w końcu Arabowie.

W oczach Pani Ringer Obamę dyskredytowało jego zetknięcie się z Billem Ayersem (tekst z 14.X.2008), który w młodości protestował gwałtownie (i gwałtem) przeciwko wojnie wietnamskiej. Ayers jest od lat cenionym uniwersyteckim profesorem i naukowcem specjalizującym się w problemach edukacji i w zwiazku z tym zasiadał w radach dwóch fundacji w Chicago zajmujących się tym problemem, gdzie ztknął się z Obamą. Praca Ayersa przyniosła mu np. tytuł obywatela roku miasta Chicago w 1997. Przez lata współpracował on na niwie edukacyjnej z wieloma znanymi postaciami, w tym z Partii Republikańskiej. Natomiast w oczach Pani Ringer znajomość z Ayersem świadczy o terrorystycznych powiązaniach i skłonnościach Obamy. Dodajmy, że gdyby wielu więcej Amerykanów protestowało w latach 60-tych gwałtowniej, może nie doszłoby do tragicznego i niepotrzebnego w retrospektywie zrównania z ziemią Wietnamu i śmierci kilku milionów ludzi. Niedawno podobna dezinformacja i brak protestów doprowadziły do tragedii w Iraku, której to agresii Obama był przeciwny od początku.

Natomiast znaczniej bardziej realne i niepokojące są koneksje Rahma Emanuela, mianowanego właśnie przez Obamę na kluczową w amerykańskim systemie prezydenckim pozycję szefa sztabu Białego Domu. Otóż Rahm do 18 roku życia posiadał obywatelstwo izraelskie a w 1991 służył jako ochotnik w izraelskiej bazie wojskowej. Kilka dni temu jego ojciec, który był członkiem terrorystycznej żydowskiej organizacji Irgun, organizującej zamachy bombowe na Brytyczyków, Palestyńczyków i wysłanników ONZ w okresie powstawania Izraela po II wojnie światowej, powiedział w wywiadzie, iż jego syn będzie na pewno dobrym rzecznikiem Izraela w Białym Domu gdyż „nie jest Arabem i nie będzie tam mył podłóg”. Sympatie samego Rahma odnośnie polityki zagranicznej można też wywnioskować z faktu, iż jako szef kampanii wyborczej demokratów w Kongresie przed wyborami w 2006, dopilnował tego (kontrolując który kandydat dostanie wsparcie finansowe z centrali) by do Kongresu dostali się tylko kandydaci generalnie popierający okupację Iraku. Zwróćmy uwagę iż Elżbieta Ringer w swoich niedawnych (11.XI.2008) nieprzychylnych uwagach nt. Obamy i Rahma Emanuela nie zwróciła jednak uwagi czytelników Dziennika Polskiego na te „terrorystyczne koneksje” tego drugiego. Można tylko mieć nadzieję, iż pomimo takiego politycznego bagażu swego szefa sztabu, Prezydent Obama zrealizuje wyborcze obietnice dotyczące wycofania się z Iraku i będzie prowadził mniej jednostronną politykę na Bliskim Wschodzie niż jego poprzednicy. Brak takiego zrównoważonego podejścia oraz popieranie i finansowanie 40-letniej już okupacji Wschodniego Brzegu przez Izrael, a obecnie okupacja Iraku jest głównym podłożem terroryzmu i źródłem jego poparcia wśród arabskiej/islamskiej ulicy. Ale dyskusja o podłożu i motywach terroryzmu i ataku z 11.IX.2001, która powinna być podstawą do dyskusji co dalej, nie została nawet podjęta w mediach amerykańskich i nikt nawet tego nie zauważył.

To tylko wybrane kwiatki z długoletniej pracy Pani Ringer na niwie politycznego uświadamiana czytelników. Powinni Oni przyjmować analizy i relacje Pani Ringer z USA ze zdrową dozą sceptycyzmu, jako iż reprezentuje Ona skrajnie ultra-prawicową i szowinistyczną opcję w znacznie szerszym spektrum poglądów amerykańskiego społeczeństwa, czego dość przekonywującym wyrazem jest zdecydowane zwycięstwo wyborcze Obamy.

Jerzy Patoczka

PS: Kilka dni po otrzymaniu przez Dziennik Polski mojego oryginalnego listu, w komentarzu z 25.XI.2008 Pani Ringer ponownie podeszła do tematu Rahma Emanuela i tym razem wspomniała o jego poprzednio przemilczanych koneksjach z Irgun. Co za zbieg okolicznosci! Czekamy na ustosunkowanie się do innych kwestii!

Znika middle class.

Klasa średnia, która zbudowała potęgę amerykańskiego państwa, znika. Bogatsi stają się bogatsi, a biedniejsi - coraz biedniejsi. Amerykanie patrzą na to z trwogą. Co jest przyczyną tego, że słabnie najpotężniejsze społeczeństwo świata? Procesy globalizacyjne - czytamy w serwisie „Yahoo News”. Amerykańscy pracodawcy przenoszą produkcję tam, gdzie jest taniej, czyli do Chin, gdzie płacą robotnikowi pracującemu 12 godzin na dobę 88 centów, albo do jeszcze tańszej Kambodży. Tam zatrudnienie jednego robotnika na godzinę kosztuje średnio cztery razy mniej - 22 centy. Amerykańskiemu robotnikowi trudno zwyciężyć w takiej konkurencji. Amerykańskie społeczeństwo biednieje, o czym przekonuje garść faktów: 83 proc. wszystkich akcji na amerykańskiej giełdzie należy do jednego procenta ludzi. Dziś 61 proc. amerykańskich rodzin skarży się, że żyje od pierwszego do pierwszego. Jeszcze trzy lata temu były to 43 proc. Co trzeci obywatel USA twierdzi, że nic nie odkłada na emeryturę. Co czwarty z tego powodu przekłada na późniejsze lata przejście na emeryturę. Na dodatek po raz pierwszy w historii to banki posiadają większość prywatnych domów. Coraz trudniej jest znaleźć pracę. Po stracie stanowiska na nowe trzeba czekać średnio rok. Zresztą zazwyczaj nie należy ono do wymarzonych. 40 proc. zatrudnionych Amerykanów pracuje w najgorzej płatnym sektorze usług. (pr)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
21 JEŚLI NIE BĘDZIECIE CZYNIĆ POKUTY
17 Jeśli umysł ludzki jest tworem ewolucji, to czy można wierzyć, że poprawnie ujmuje on rzeczywisto
Będzie koalicja PO SLD To się nie opłaca
Będzie koalicja PO SLD To się nie opłaca
Pelna MOC zycia Jesli o czyms w zyciu marzysz siegnij po to Wydanie II zmienione
Pelna MOC zycia Jesli o czyms w zyciu marzysz siegnij po to Wydanie II zmienione pemoz2
Za ideologią LGBT stoi nihilizm Prof Ryba To wojna cywilizacji Jeśli patrioci, katolicy tego nie do
Pelna MOC zycia Jesli o czyms w zyciu marzysz siegnij po to Wydanie II zmienione pemoz2
Cw lab pyt, 1. Stopień zawilżenia X powietrza kopalnianego wynosi 22 g/kg. Jaka będzie wilgotność wz
25 JEŚLI SŁUCHAĆ NIE BĘDZIECIE
PORAZKA I WSCIEKLOSC SALONU NIE TAK MIALO BYC POLACY SIE BUDZA, PREZYDENT KACZYNSKI, A CO BEDZIE
Zbrodnia Katynska 2 CDN, PREZYDENT KACZYNSKI, A CO BEDZIE JESLI TO PRAWDA
POCZATEK WOJNY W EUROPIE MORDERSTWO W SMOLENSKU, PREZYDENT KACZYNSKI, A CO BEDZIE JESLI TO PRAWDA
przemowienie prezydenta polski w katyniu, PREZYDENT KACZYNSKI, A CO BEDZIE JESLI TO PRAWDA
PRZEPOWIEDNIA WOJNY, PREZYDENT KACZYNSKI, A CO BEDZIE JESLI TO PRAWDA
Jeśli będziesz naprawdę szukał, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
PREZYDENT KACZYNSKI OSTATNI PATRIOTA- KILKA SLOW PRAWDY, PREZYDENT KACZYNSKI, A CO BEDZIE JESLI TO

więcej podobnych podstron