Czarna Perła Prolog Rozdział 16


Opis :

Helmi jest prawie zwykłą nastolatką. Dlaczego prawie? Ponieważ ma swój styl. I posiada też bardzo niezwykłe imię. Jest metalówą. Do tego jest bardzo ładna i świetnie zadaje sobie z tego sprawę. W jej szafie dominuje czerń i czerwień. I lepiej nie wchodź jej w drogę, bo możesz tego pożałować. Jej pasją jest muzyka i literatura. Ma swoją kapelę, w której śpiewa i gra na gitarze. A książki to dosłownie pochłania. Całym sercem nienawidzi swojej matki. Za ojca oddałaby życie. Do tej pory wiodła sobie spokojne, można powiedzieć nudne życie. Ale już niedługo ma się to zmienić. Nie wie, że to co czyta w książkach jest prawdą. Nie wie, że jej marzenia się ziszczą. Ale czy na pewno będzie zadowolona z takiego obrotu spraw?

Czarna

Perła

By Rani of Gomorrah

0x01 graphic

Spis treści :

Prolog str. 5

Rozdział 1 str. 8

Rozdział 2 str. 14

Rozdział 3 str. 21

Rozdział 4 str. 26

Rozdział 5 str. 33

Rozdział 6 str. 40

Rozdział 7 str. 46

Rozdział 8 str. 57

Rozdział 9 str. 64

Rozdział 10 str. 73

Rozdział 11 str. 80

Rozdział 12 str. 89

Rozdział 13 str. 98

Rozdział 14 str. 108

Rozdział 15 str. 118

Rozdział 16 str. 127

0x01 graphic

Prolog

Październik 1998

Jest późny wieczór. Dwoje ludzi rozmawia ze sobą cicho.

- Zrozum muszę to zrobić ! Czy nie chcesz żeby była bezpieczna? Nie chcesz żeby żyła?? - Szepce gorączkowo ładna blondynka.

- Oczywiście, że chcę aby była bezpieczna, ale też nie chcę żebyś odchodziła.

- Ja też nie chcę. Ale to jest nieuniknione. Jak nas znajdą, to się dowiedzą kim ona jest. A wtedy ją zabiją. A ja nie mogę na to pozwolić.

- Może jest jakiś sposób...

- Nie. Nie ma. To jest jedyne wyjście.

- Ech... - Wzdycha zrezygnowany mężczyzna. - No dobrze. Rozumiem to i nie będę stawał Ci na drodze. Ale jak będziesz miała możliwość, to wyślij do mnie jakąś wiadomość.

- Dobrze, kochany. - Odpowiada i całuje bruneta w usta. - A Ty, proszę, chroń naszą Perełkę. I zajmij się nią jak najlepiej umiesz.

- Dobrze.

- Odejdę jutro. Wiem, że mała będzie cierpieć. I wiem też, ze mnie znienawidzi, ale w końcu zrozumie, że to dla jej dobra. Być może, kiedyś mi nawet wybaczy. I pamiętaj, że w dniu jej osiemnastych urodzin, masz wyjawić całą prawdę... A i nie zapomnij co Ci mówiłam o tej szkole...

- Ciii kochanie... - Szepce mężczyzna. - Wiem co mam robić. Poradzę sobie.

- Och... wiem... tylko, tak strasznie się martwię...

- Chodźmy już do sypialni. Skoro to moja ostatnia noc z Tobą to pozwól, że ją należycie wykorzystam. - Powiedział mężczyzna i bardzo namiętnie pocałował blondynkę.

- Dobrze chodźmy. - Odparła kobieta i zaśmiała się perliście.

***

Rano

- Helmi chodź proszę na dół!

- Co się stało mamusiu? Dlaczego jesteś spakowana? Jedziemy gdzieś? - Spytała mała ośmioletnia dziewczynka.

- Bo widzisz kochanie... ja wyjeżdżam... ale ty musisz zostać w domu... - Wyszeptała matka mając łzy w oczach.

- Gdzie jedziesz? Kiedy wrócisz? Dlaczego płaczesz? - Dopytywała się mała.

- Ja... widzisz... wyjeżdżam, na zawsze... już tu nie wrócę... nigdy...

- Nie! Nie możesz! Nie pozwalam Ci! Nie zostawiaj mnie... - Wykrzyknęło dziecko, a z jego oczu zaczęły płynąć łzy.

- Wierz mi, nie chcę Ciebie zostawiać... Ale muszę to zrobić...

- Ale dlaczego?! To dla tego, że byłam ostatnio niegrzeczna tak? Już mnie nie kochasz?

- Kocham Cię całym sercem. Jesteś moją małą perełką. Nie mogę Ci teraz zdradzić powodu, dla którego odchodzę. Ale kiedyś się dowiesz. Obiecuję.

Kobieta zdejmuje swój naszyjnik z białą jak śnieg perłą i zawiesza go na szyi córki.

- Ta perła jest dla Ciebie. Nigdy jej nie zdejmuj. Nawet na minutę. Rozumiesz? Dzięki niej jesteś bezpieczna. - Mówi jeszcze kobieta, po czym odwraca się do wyjścia.

- Mamo! Mamo! Nie idź! - Szlocha dziecko i kurczowo łapie matkę za rękę - Proszę... Nie idź...

- Muszę kochanie... Muszę... - Szepce przez łzy i wybiega z domu nie oglądając się za siebie.

- Mamo! Wracaj! - Słyszy zapłakany głos córki, ale się nie ogląda. Gdyby to zrobiła nie dałaby rady odejść.

- Kiedyś zrozumiesz... - Mówi cicho.

Biegnie prosto przed siebie, skręca za róg i ... znika...

Rozdział 1

Dziesięć lat później

O jeny jaka zmuła... Gdzie jest ten cholerny ojciec?? Rozmyślałam bezwiednie przerzucając kanały w TV. Powinien już dawno być... Oczywiście nie bez powodu się wkurzałam. Potrzebowałam kasy na koncert, inaczej już dawno mnie by tu nie było, a jeżeli nawet, to na pewno bym nie warowała przed telewizorem, jak jakiś niedorozwój. Ale cóż, innego wyjścia nie miałam. Może lepiej pójdę coś sobie przygotować na wieczór, zamiast tkwić przed tym głupim pudłem... Co prawda, zostało mi parę godzin do wyjścia, ale jako, że mam garderobę wielkości małego pokoju wypchaną po brzegi ciuchami, torebkami, bielizną i innymi duperelami. I oczywiście jak każda dziewczyna, nigdy nie mogę się zdecydować w co się mam ubrać, więc przygotowanie się do wyjścia zajmuje mi sporo czasu. No chyba że jestem spóźniona. A dziś jest szczególny dzień, na który czekałam z niecierpliwością, aż pół roku! Och boże jaka ja jestem nakręcona! No ale do rzeczy. Więc przebierałam, przymierzałam, oglądałam swoje ciuchy. A kiedy spojrzałam na zegar, to aż się przeraziłam. Do koncertu zostały DWIE GODZINY!! O żesz kurwa, toż ja nie zdążę!!! Jak ja mam w godzinę się wyszykować? I oczywiście pędem pognałam do łazienki wziąć prysznic. Potem zaczęłam się ubierać w wybrane wcześniej ciuchy. A zdecydowałam się na czarną mini spódniczkę z lekko połyskującego materiału obszytego koronką i ozdobionego czterema kokardkami, czarny satynowy gorset obszyty na górze i na dole koronką i tiulem, i również ozdobiony kokardkami.

Do tego rajstopy w czarne pionowe pasy, długie satynowe rękawiczki, torebka w kształcie serca na długim srebrnym łańcuszku, nabijana okrągłymi ćwiekami i podłużny pierścionek z czarnym szkiełkiem. A no i jeszcze naszyjnik. Jest dość nietypowy. Na samym środku jest czarna łezka, z jej boków wyrastają srebrne, poszarpane skrzydełka nietoperza, a na dole jest uwieszony pentagram. Całości dopełniły długie glany.

Następną rzeczą jaką zrobiłam był makijaż. Usta pociągnięte czerwoną pomadką, na powiekach kreski oraz starannie wytuszowane rzęsy. Gdy juz wszystko było jak trzeba przejrzałam się w lustrze. O łał! Ale zarąbiście wyglądam! Wszyscy aż padną z wrażenia, Tilo na pewno mnie zauważy! Tak dla wyjaśnienia Tilo jest wokalistą mojej kochanej Lacrimosy*, na której punkcie szaleje od ładnych paru lat. No czas się pomału zbierać, pomyślałam spoglądając na zegarek. Mam nadzieję że Luc już jest.

Więc ruszyłam na dół. Gdy byłam w połowie schodów zobaczyłam wchodzącego tatę. No nareszcie!

- Wreszcie jesteś! Gdzie Ty byłeś?! Miałeś być w domu jakieś trzy godziny temu!

- Sorry, ale musiałem dłużej zostać w firmie. A co się stało?

- Jak to co? Przecież idę dziś na koncert Lacrimosy*, a Ty miałeś sypnąć groszem! Zapomniałeś?! Wczoraj wieczorem ci jeszcze przypominałam. - Wykrzyknęłam zbulwersowana.

- A tak... koncert... Przepraszam wyleciało mi z głowy. W firmie był taki bajzel, że szkoda gadać.

- Aha. To może ty idź do gabinetu, a ja ci odgrzeję obiad.

____________

* Lacrimosa - szwajcarska grupa muzyczna grająca symphonic/gothic metal. Założycielem i liderem jest Tilo Wolf.

- Ty? A gdzie pani Ela?

- Och… dałam jej dziś wolne. Bo widzisz, pomyślałam sobie, że może spędzimy te popołudnie razem. No wiesz film, popcorn, soczek...

- Soczek? - Parsknął ojciec.

- Oj no dobra, browarek i byśmy sobie pogadali. Ale ty nie przyszedłeś o ustalonej porze... Jak zawsze ostatnimi czasy...

- Wybacz skarbie. Ostatnio, jak już mówiłem, taki chaos w firmie panuje, że ledwo daje radę ogarnąć. Naprawdę przepraszam... - Luc podszedł do mnie i mocno przytulił. - A może zrobimy to jutro? I tak muszę ci coś ważnego powiedzieć.

- Co takiego?

- Jutro perełko, jutro. To jak? Cały dzień spędzimy razem. Najpierw zrobię Ci śniadanie... a właściwie obiad, bo wątpię w to, że wstaniesz wcześniej niż południe, a później tak jak mówiłaś film, piwo, popcorn i szczera rozmowa. Co ty na to?

- Zgoda. Już nie mogę się doczekać. Strasznie mi tego brakowało wiesz?

- Mi też. I to bardzo. Ale sama rozumiesz...

- Rozumiem, rozumiem.

- No to bardzo się cieszę. - Odsunął się i wyjął z kieszeni parę banknotów - Masz, i baw się dobrze. A tak przy okazji... Wyglądasz bardzo seksownie. Myślę, że zrobisz niemałe wrażenie, a twój narzeczony, będzie po prostu zachwycony.

- Dzięki tatku. - Zaśmiałam się i dałam mu buziaka w policzek. - To ty idź się przebierz, a ja odgrzeję obiad.

- A nie musisz jeszcze wychodzić?

Spojrzałam na zegarek.

- W sumie to lada chwila ma przyjechać Mateusz z ekipą...

- W takim razie sam sobie poradzę, a Ty idź na górę po rzeczy.

- No okej.

Poszłam powoli na górę. Gdy weszłam do pokoju jeszcze raz spojrzałam w lustro. Stała przede mną ładna, niewysoka brunetka z włosami sięgającymi talii, dużymi kocimi oczami koloru nocnego nieba, małym lekko zadartym noskiem i pełnymi wargami. Miała spory, jędrny biust, smukłą talię i długie nogi i wyglądała po prostu wspaniale. Pewnie pomyśleliście sobie, że jestem jakąś zapatrzoną w siebie, bogatą damulką, która nie wie co to skromność.

Ale to nie prawda. To, że oceniam siebie w taki a nie inny sposób, nie oznacza tego, iż nie mam kompleksów. Oczywiście, że jakieś ma, ale nie zwracam na nie w ogóle uwagi. Bo i po co sobie rujnować samoocenę? Po co twierdzić, że jest się brzydkim, że ma się za duży nos, czy uszy, czy jeszcze coś tam, jak można uwidocznić swoje atuty tak, że nikt nie zwróci uwagi na niedoskonałości? Może wam się wydać, że jestem zarozumiała, ale myślcie sobie co chcecie. Mnie to wogóle nie rusza. Po prostu stwierdzam fakty. A jak komuś nie pasuje to trudno. Jego sprawa.

- Helmi! - Usłyszałam nawoływanie ojca. - Przyjdź na chwilę do mojego gabinetu.

- Chwila! - Odkrzyknęłam, złapałam kurtkę i torebkę i pomaszerowałam do Lucka.

- Co chciałeś?

- Nic konkretnego. Pomyślałem sobie, że dopóki nie przyjadą po Ciebie znajomi, to posiedzimy razem. A poza tym pomóż mi wybrać koszulę i krawat.

- Ooo.. a gdzie idziesz?

- Do pubu.

- Z kim? Z Juliettą?

- Tak Juliettą, Baśką i Grześkiem.

- To w takim razie załóż czarną koszulę, ten swój czerwony krawat, czarne spodnie od marynarki i te buty co teraz masz na nogach. Będziesz wyglądał bosko, przez co Juli nie będzie mogła Ci się oprzeć. - Wyszczerzyłam zęby.

- Oj przestań gadać głupoty.

- Jakie głupoty? Przecież widzę, że macie na siebie ochotę. Popijcie trochę, potem zaproś ją do nas do domu. Ja wrócę zapewne nad ranem, więc będziesz miał wolną chatę i będziesz mógł z nią sobie spokojne pobrykać. Hahahahaha!

- Helmi! - Warknął ojciec lekko się czerwieniąc.

- No co? Prawdę mówię. Przyda Ci się trochę ruchu. Już dawno nie używałeś tej części ciała. Może Ci już zardzewiała? - Zapytałam zwijając się ze śmiechu.

- Patrz żeby tobie coś nie zardzewiało - Odgryzł się Luck.

- A co mi ma zardzewieć? Przecież regularnie wykonuję tego typu ćwiczenia. - Powiedziałam uśmiechając się głupkowato.

- Oj dobra... Daj spokój.

- Okej, okej, tak się tylko nabijam.

W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.

- O Mateusz już przyjechał. Zejdziesz ze mną na dół Luc?

- Zejdę.

I tak to sobie zeszliśmy do holu, poszturchując się nawzajem. Tata podszedł do drzwi i je otworzył. Do środka weszła moja przyjaciółka Dominika, jej chłopak Marek, mój przyjaciel Darek, narzeczony Mateusz, który woli jak się do niego mówi Mat.

Gdy tylko mój przyszły mąż wszedł do środka, podeszłam do niego i bardzo, ale to bardzo namiętnie go pocałowałam.

- Cześć żono. Jakie miłe powitanie. - Wymruczał.

- Cześć mężu. - Odpowiedziałam, a następnie przywitałam się z resztą.

- To co idziemy? - Spytała Doma.

- Idziemy. - Odpowiedzieli wszyscy i po kolei zaczęli wychodzić z mojego domu.

- Luc? To ja już idę.

- Baw się dobrze.

- Ty też. - Odparłam. Puściłam oko i ze śmiechem dołączyłam do przyjaciół.

Chwilę potem jechaliśmy już na koncert, głośno ze sobą rozmawiając i przekomarzając się. Czuję że to będzie wspaniały wieczór...

Rozdział 2

Następnego dnia rano... yyy wróć! Następnego dnia, koło południa obudziłam się z potwornym bólem głowy i kacem tak wielkim, jak stąd do Krakowa. I do tego bolał mnie chyba każdy mięsień. Ledwo dałam radę się ruszyć. A spanie w gorsecie, też nie polepszało sprawy. Ciekawe jak ja wróciłam do domu? To było dobre pytanie, bo za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć... Kurde nie trzeba było tyle pić... Taa... jak to się mówi „mądry polak po szkodzie”. W końcu jakoś wstałam i powlokłam się do łazienki. Spojrzałam w lustro i zamarłam. Wyglądam jak czarownica! Na głowie ptasie gniazdo, twarz jak u jakiegoś zombie, oczy zaczerwienione, kredka i tusz rozmazane na całej twarzy.

Widząc to szybko ściągnęłam ubranie, które też nie wyglądało najlepiej, wskoczyłam pod prysznic i porządnie się wyszorowałam. Gdy już wyglądałam jak człowiek, owinęłam się ręcznikiem i skierowałam swoje kroki z powrotem do pokoju. Potem narzuciłam na siebie moje ukochane czarne dresy i już miałam się zabrać za rozczesywanie włosów, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę.

W drzwiach stanął mój super przystojny tata. Chyba wam jeszcze nie mówiłam jak wygląda. Więc tak, ma czarne oczy, trochę przydługie czarne włosy, pełne usta i fajnie zbudowane ciało. Nieraz mi się zdarza pomyśleć, że gdyby nie był moim ojcem, to na pewno postarałabym się o to by był mój.

- Hej Hel. Właśnie mi się wydawało, że wstałaś. Jak tam samopoczucie?

- Całkiem, całkiem. Tylko wszystkie mięśnie mnie bolą.

- Czyli koncert się udał?

- No i to jeszcze jak. Mam autograf i masę zdjęć. A po koncercie Tilo zaprosił mnie na after! Wyobrażasz to sobie! Powiedział, że wyglądam nieziemsko i że jak chcę, to ja i moi znajomi możemy iść z nimi bawić się dalej!

- Pewnie byłaś zachwycona.

- Zachwycona to za mało powiedziane... Byłam wniebowzięta! Zresztą tak samo jak reszta. Tylko Mat musiał wracać do domu, bo dziś gdzieś pojechał z ojcem.

- I jak było na tym after party?

- GENIALNIE!!! Cała Lacrimosa jest bardzo sympatyczna. Mimo, że są gwiazdami, nie dali nam tego odczuć. Zachowywali się jak tacy przeciętni ludzie. A alkohol to lał się strumieniami. Ja prawie całą imprezę spędziłam w towarzystwie Tilo. Rozmawialiśmy, piliśmy i tańczyliśmy. Muszę powiedzieć, że jest genialnym tancerzem. I nawet wymieniliśmy się mailami.

- O czyżbyś mu wpadła w oko?

- Chyba tak. Powiedział, uwaga cytuję „ Jesteś super kobietą. Bardzo dobrze mi się z tobą rozmawia i tańczy. Może dałabyś mi swój adres email? Nie chciałbym stracić z tobą kontaktu.” Super co?

- No, no. Zdolną mam córeczkę, nie ma co. Daj rozczeszę Ci włosy, a Ty się odpręż.

- Okej. - Powiedziałam.

Pewnie się dziwicie, że między mną a Luckiem panują takie dobre stosunki. I temu, że odnosimy się do siebie totalnie na luzie.

Ale tak to u nas jest. Nie ma tematów tabu. Rozmawiamy dosłownie o wszystkim. O sexie, o naszych związkach, o tym jak nam jest z daną osobą itp. Luc jest moim ojcem, matką, najlepszym przyjacielem. Kocham go. Dla niego oddałabym życie. A jeśli chodzi o to, że mówię do niego po imieniu, to nie ma w tym nic dziwnego. Luc ma trzydzieści osiem lat, ale wcale tak się nie czuje. Kiedyś poprosił mnie, żebym nie mówiła do nie go „ tato”, bo wtedy czuje się staro. No tak to zostało. Wszyscy są pod wrażeniem naszych relacji. A ja się cieszę, że mam takiego cudownego ojca.

- Gotowe.

- Dzięki Luc. - Mruknęłam i pocałowałam go w policzek.

- To ja idę zrobić dla was śniadanie i herbatę.

- Was? - Zapytałam, bo nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.

- Eee.. dla Ciebie i Dominiki.

- To Doma jest tutaj?

- No tak... przecież razem wróciłyście... nie pamiętasz?

- Nie bardzo... wiesz... chyba film mi się urwał...

- Hahahaha - Luc wybuchnął śmiechem.

- To nie jest śmieszne... idź już zrób to śniadanie, a ja obudzę D.

- Okej, okej - Rzucił i odszedł dalej śmiejąc się pod nosem.

Ja w tym czasie ruszyłam do sypialni dla gości. Zapukałam ale nikt nie odpowiedział. Pewnie jeszcze smacznie śpi, pomyślałam i weszłam do pokoju. Gdy ujrzałam D. ledwo powstrzymałam się od śmiechu. Wyglądała gorzej niż ja, parę chwil temu.

- Dom... Wstawaj. Luc robi nam śniadanie. - Powiedziałam.

Ale Dominika oczywiście nie zareagowała. Więc postanowiłam użyć innych metod. Poszłam do łazienki, znalazłam jakiś kubeczek, nalałam zimnej wody i wróciłam do pokoju. Przez chwilę zastanawiałam się na jaką część ciała ją wylać, ale po chwili stwierdziłam, że polanie głowy będzie najskuteczniejsze.

Wylałam całą zawartość kubka na twarz mojej przyjaciółki.

- Aaaaa! - Wrzasnęła Doma i usiadła na łóżku robiąc bardzo zabawną minę. - Co jest?

- N... haha ni... hahaha... NIC! Hahahahaha

- Ha! Ha! Ha! Bardzo śmieszne... - Powiedziała nieco wkurzona D. Ale po chwili, już obie śmiałyśmy się do rozpuku.

- Czemu obudziłaś mnie w taki brutalny sposób? - Zapytała moja przyjaciółka, gdy już się uspokoiłyśmy.

- Bo już jest południe, a ty mówiłaś, że musisz byś na czternastą w domu, a poza tym Luc robi nam śniadanie.

- Ooo już dwunasta... A mam wrażenie jakbym przed chwilą się położyła.

- To może weź prysznic, a ja Ci przyniosę jakieś ubranie. - Zaproponowałam.

- Dobra.

A więc poszłam do siebie, aby wybrać jakieś ciuszki dla D. Gdy po jakichś dziesięciu minutach, wróciłam moja best friend już siedziała na łóżku.

- Masz - Powiedziałam i rzuciłam to co wybrałam.

- Dzięki wielkie. Jesteś najlepsza.

- Dom? Pamiętasz może, co się działo pod koniec imprezy? I jak wróciłyśmy do domu?

- Poczekaj chwilę. Ubiorę się i opowiem Ci wszystko co pamiętam.

- OK. Bo ja za cholerę, nie mogę sobie przypomnieć...

Po chwili Domka była już ubrana.

- Co pamiętasz? - Spytała.

- Pamiętam jak tańczyłam z Tilo przy „My Immortal” , że potem wypiliśmy po kolejnym kielichu i tu mi się film urywa...

- No to tak. Wypiliśmy, potem wy dalej rozmawialiście o czymś. W międzyczasie Marek i Darek zezgonowali. Ja gadałam z Ann, kiedy zaczęło lecieć „Peace”. No i ty wykrzyknęłaś „O moja piosenka!”, więc Tilo znowu zabrał Cię na parkiet. Reszta ekipy w tym czasie poszła zapalić. I pod sam koniec pocałowaliście się...

- Co?! Niemożliwe!

- Ale H, tak było...

- O fuck...

- Nie martw się, nic nikomu nie powiem... wiem, że na trzeźwo byś tego nie zrobiła...

- Kocham Cię, wiesz?

- Wiem. A więc wracając do tematu... kawałek się skończył, wróciliście do stolika, jeszcze trochę popiliśmy. Po jakimś czasie stwierdziłaś, że chcesz iść do domu. Tyle pamiętam. Potem jakieś przebłyski tylko... Wiem, że szłyśmy Pogodną, potem przez Bema a dalej już nic...

- A czemu...

- Nie wiem czemu wracałyśmy piechotą.

- Aha. I jak wtaszczyłyśmy się po schodach do pokojów, też nie pamiętasz?

- Nie.

- Ugh... Chodźmy na dół... Może Luc coś będzie wiedział.

Gdy zeszłyśmy na dół, poczułyśmy smakowite zapachy docierające z kuchni.

- Mmmm pięknie pachnie... - Powiedziała Dominika.

- Oj tak... - Zgodziłam się z nią.

Nasze kroki skierowały się w tamtym kierunku.

- Cześć Dominiko - Przywitał się Luc, gdy weszłyśmy do kuchni.

- Dzień dobry.

- Jak się spało?

- Dobrze, dziękuję. Tylko strasznie krótko.

- No bez przesady, spałyście całe osiem godzin. - Zaśmiał się.

- Luc... Może pamiętasz, jak my dotarłyśmy do pokojów? - Spytałam.

- A wy nie pamiętacie?

Obie pokręciłyśmy przecząco głową.

- Hmm… niech no sobie przypomnę... Spałem sobie w najlepsze, gdy usłyszałem jakieś hałasy, które zaraz potem umilkły. Pomyślałem, że to ty wróciłaś, więc zostałem w łóżku. Ale po jakimś czasie zechciało mi się pić. Wychodzę z pokoju, dochodzę do schodów i co tam widzę? Was... Spałyście sobie w najlepsze...

- Na schodach? - Zapytała Dom robiąc wielkie oczy.

- Tak, na schodach. Ty miałaś połowę ciała na stopniach, a drugą połowę na posadzce na dole, a Helmi była w połowie schodów. Nie wiem jakim cudem się nie sturlałaś córciu- Wyjaśnił Luc śmiejąc się.

- No dobra... ale to nie wyjaśnia, w jaki sposób znalazłyśmy się w łóżkach

- Oj Helmi. To przecież logiczne... ja was tam zaniosłem. Przecież nie mogłem pozwolić, żebyście spały w takim niewygodnym miejscu.

- Dzięki tatku, jesteś kochany.

- Wiem. A teraz jedzcie. - Powiedział i postawił przed każdą z nas, talerz z sadzonymi jajkami i boczkiem. - Smacznego.

-Dziękujemy!

- Jakby co to jestem w bibliotece.

Nic nie odpowiedziałyśmy, bo byłyśmy zajęte wcinaniem pysznego śniadania.

Gdy już się najadłyśmy, wstawiłam naczynia do zmywarki i poszłyśmy do salonu.

- To co, może jakiś film obejrzymy? - Rzuciłam.

- Wiesz co Hel... Ja już pójdę do domu. Im wcześniej wrócę, tym wcześniej pojedziemy do tej głupiej ciotki.

- No okej. To cię odprowadzę do drzwi.

Pożegnałyśmy się i poszłam do biblioteki do Lucka.

- Hej Luc, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? - Zapytałam wchodząc do pomieszczenia.

- Może najpierw obejrzymy film, a później porozmawiamy?

- A co za różnica, teraz czy później? Poza tym mówiłeś, że to coś ważnego więc...

- No dobrze, niech Ci będzie... A więc... - Trochę się zaciął.

- Taak? - Dopytywałam się.

Takie zachowanie nie było w stylu Lucka.

- Widzisz... ja nie wiem od czego zacząć...

Nie wie od czego zacząć? To jest bardzo dziwne... Coś mi tu śmierdzi...

- Najlepiej od początku. - Rzuciłam.

- Tak... tak, chyba będzie najlepiej. Tylko obiecaj mi, że wysłuchasz mnie do końca i że nie będziesz się odzywać.-

Tego już było za wiele... Luc wcale się nie zachowywał jak Luc...

- Ale...

- Żadnego ale! Obiecaj! Obiecaj, że nie będziesz przerywać! - Trochę się zdenerwował.

Zaraz... zaraz... zdenerwował? On się przecież nigdy nie denerwuje... A przynajmniej nie wtedy kiedy rozmawia ze mną.

- Dobrze, obiecuję.

- A więc... - Zaczął Luc. - Bo widzisz... ja... nie jestem człowiekiem. Ja... jestem...

I właśnie w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.

Rozdział 3

Poczułam się jak bohaterka jakiejś książki... No wiecie, ktoś chce coś ważnego powiedzieć, ale w tym momencie dzwoni dzwonek do drzwi, telefon czy coś w tym stylu. I naprawdę, w tej chwili miałam ochotę zamordować osobę stojącą za drzwiami. Już zaczęłam się podnosić z krzesła i zejść na dół, ale Luc mnie uprzedził.

- Za chwilę wrócimy do tej rozmowy. Pójdę zobaczyć kto to. - Powiedział i szybko wyszedł z biblioteki.

A chyba zapomniałam wspomnieć gdzie mieszkam. Więc, tak mam wielki trzypiętrowy dom z ogrodem i basenem. Na parterze znajduje się kuchnia, jadalnia, salon i biblioteka.

W kuchni prawie wszystko jest czarno-białe. Szafki, blaty, kuchenka i mały stół stojący na środku są czarne. Natomiast ściany i drobne sprzęty, są koloru białego. A podłoga jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Wszystko urządzone ze smakiem w nowoczesnym stylu.

W jadalni króluje wielki mahoniowy stół. Stoi on na środku pomieszczenia, a dookoła niego masywne krzesła, również mahoniowe. Wielkie okna wychodzą na nasz ogród. Pomieszczenie jest koloru ciemno czerwonego.

Salon jest lawendowy, a w nim wielki plazmowy telewizor, oraz zestaw kina domowego, szklany stolik, a wokół ustawione dwa ciemno fioletowe fotele i sofa. Na podłodze leży wielki, biały dywan.

No i biblioteka. Ciemna podłoga z ciemnego dębu, puszysty czarny dywan, wielkie półki sięgające sufitu, zapełnione różnego rodzaju książkami, kominek, stolik oraz dwa bardzo wygodne fotele. Okna są zasłonięte ciężkimi zasłonami. Kocham to miejsce. Tu mogę się wyciszyć i odlecieć w świat fantazji. Jak już mówiłam, są tu różnego rodzaju książki. Od jakiś naukowych, poprzez fantastykę, horrory, romanse po poradniki i książki kucharskie.

Na pierwsze piętro prowadzą szerokie schody. Znajduje się tu mój pokój i trzy gościnne. Na drugim sypialnia Luca, jego gabinet i dwa nieużywane pokoje. Na górze oczywiście jest strych.

Moja sypialnia jest bardzo oryginalna. Ściany i sufit koloru czerwonego z czarnymi kwiatowymi motywami, a podłoga jest wyłożona czarnymi panelami. Znajdują się w niej czarna szafa, wielkie kłute, metalowe łóżko z czerwoną, satynową pościelą. Pod oknem stoi stolik. Ma on szklany blat, który jest tak jakby podtrzymywany na skrzydłach czarnego mosiężnego smoka. W oknach wisi czerwona firanka z czarnymi kokardami.

Jest jeszcze garaż, w którym stoją nasze cacka. Ja mam przewspaniałego czerwonego Nissana GT-R oraz wspaniały motor Ducati 749. Natomiast Luc jeździ srebrnym Audi R8.

No i to by było na tyle.

Jestem ciekawa, co tata chciał mi powiedzieć. Nie żebym wierzyła w to co zdążył mi powiedzieć. Jak to nie jest człowiekiem? Że niby kim jest? Duchem? A może złą wróżką? Jestem ciekawa, co takiego wymyślił. Mam nadzieję, że nie spali żartu, bo zapowiada się ciekawie pomyślałam. Bo byłam na sto procent przekonana, że ojciec postanowił sobie ze mnie pożartować. No cóż pozostało mi tylko czekać na dalszy ciąg tej „poważnej” rozmowy.

Po kilku minutach usłyszałam, że Luc wraca.

- Kto to był? - Spytałam widząc go wchodzącego do pokoju.

- Nie wiem. Jakiś chłopak pomylił domy.

- Aha. To co takiego miałeś zamiar mi powiedzieć, zanim ten koleś nam przerwał?

- Umm... - Westchnął Luc. - Wygląda na to, że muszę zacząć od początku.

- No raczej.

- Okej. Tylko pamiętaj, że masz mi nie przerywać. Pozwól mi najpierw wszystko powiedzieć, a potem będziesz mogła zadawać pytania. Dobrze?

- W porządku.

- A więc... Tak jak już mówiłem wcześniej, nie jestem człowiekiem. Luc to nie jest moje prawdziwe imię... chociaż... właściwie to jest zdrobnieniem mojego prawdziwego imienia. Nie jestem dyrektorem żadnej firmy, a wszystko, bądź prawie wszystko co wiesz o rodzinie jest kłamstwem...

Aha jasne... Nieźle to sobie wymyślił muszę przyznać - pomyślałam, ale powstrzymałam się od komentarza. Byłam ciekawa jak to dalej rozegra.

-Tak naprawdę - ciągnął - ja nie mam ziemskich rodziców. Moim ojcem i stwórcą zarazem jest ktoś, kogo nazywamy Bogiem. -W tym momencie nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Ojciec spojrzał na mnie w taki sposób, że od razu się uspokoiłam.

- Przepraszam. - Bąknęłam. - Mów dalej.

-A więc moim stwórcą jest Bóg. Lat mam nie trzydzieści osiem tylko dużo, dużo więcej. Kiedyś byłem aniołem i na własne oczy widziałem ja On, tworzy Ziemię i wszelkie życie na niej. Widziałem jak rozwijają się i upadają różne cywilizacje. Ale teraz jestem czarnym aniołem. Upadłym. Strąconym z nieba za bunt, przeciwko Bogu. To ja zapoczątkowałem ten bunt. I zostałem za to ukarany wraz z innymi, którzy się do mnie przyłączyli. Moim domem i tą nieistniejącą firmą, której jestem dyrektorem jest Piekło. I jak już się pewnie domyślasz, na imię mi Lucyfer.

Po tych słowach w bibliotece zapadła głucha cisza. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nie spodziewałam się, że Luc ma tak bujną wyobraźnię. Zerknęłam na niego. Siedział i patrzył na mnie wyczekująco. A ja? Ja parsknęłam śmiechem. Śmiałam się dopóki nie rozbolał mnie brzuch.

- Niezły kawał tatku. - Rzuciłam, gdy już trochę ochłonęłam. - Ale wiesz... nigdy nie myślałam, że masz aż taką bujną wyobraźnię. Nawet ja nie wymyśliłabym czegoś takiego, chociaż czytam dużo książek. Brawo!

- Ale to nie są żarty. -Powiedział poważnie mój ojciec.

- Nie? - Spojrzałam na niego podejrzliwie.

- Nie. To co mówiłem, jest całkowitą prawdą.

Ta jasne, a ja jestem Matka Teresa...

- A więc piekło i niebo istnieje, Ty jesteś upadłym aniołem, masz na imię Lucyfer i jesteś panem piekła, tak?

- Tak.

- I może jeszcze powiesz, że wróżki, wampiry, wilkołaki, czarodzieje i inne stworzenia, o których czytam w książkach, naprawdę istnieją?

- Owszem istnieją. I jest ich całkiem sporo. - Powiedział poważnie. Zwariował...

- Mogę zadzwonić?

- Gdzie Ty chcesz dzwonić?

- Po karetkę.

- Co? Po jaką karetkę? - Spytał zdezorientowany Luc.

- No taką normalną... Bo widzę, że klepki ci się poprzestawiały...

- Jakie klepki? O co Ci chodzi?

- Wiesz... taka choroba nazywa się schizofrenia, czy jakoś tak. To da się leczyć... Myślę, że powinieneś pójść do psychiatry...

- Nie jestem stuknięty!! To co mówiłem jest stuprocentową prawdą!

Po prostu nie mogłam uwierzyć w te wszystkie brednie. On jest Lucyferem? Istoty nocy istnieją? Ta jasne... i co jeszcze. Przecież jakby to wszystko istniało naprawdę, to bym coś zauważyła...

- Helmi posłuchaj mnie. Ja naprawdę nie zwariowałam. Nie trzeba mnie leczyć. Wiem, że trudno jest Ci w to uwierzyć, ale wszystko co Ci powiedziałem, jest naprawdę.

- Mhm... patrz, bo Ci uwierzę. Długo jeszcze masz zamiar mnie wkręcać?? To już nie jest śmieszne! Może na początku było, ale teraz już nie jest!!!

- Helmi...

- Skończ już!!! - Wrzasnęłam i wyszłam z biblioteki trzaskając drzwiami.

Gdy już byłam w połowie schodów prowadzących na piętro, usłyszałam jakiś szelest, a chwilę potem głos Luca

- Perełko... proszę. Odwróć się na chwilę.

I chociaż nie chciałam już więcej go słuchać, ani oglądać, zrobiłam to o co mnie prosił. Odwróciłam się. Potem powoli podniosłam na ojca stojącego u stup schodów... Chwilę potem zemdlałam...

Rozdział 4

- Helmi... - Usłyszałam głos ojca. - Helmi... Ocknij się.

Otworzyłam oczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że leżę na swoim łóżku.

- Co się stało? Dlaczego leżę na łóżku? - Spytałam lekko zdezorientowana.

- Zemdlałaś i mało brakowało, abyś spadła ze schodów. W ostatniej chwili udało mi się, Ciebie złapać.

- Ja? Zemdlałam? Przecież ja nigdy w życiu nie... - Zaczęłam, ale po chwili zamilkłam, ponieważ wszystko zaczęło mi się przypominać...

Przypomniałam sobie jak, nieźle wkurzona, szłam po schodach, gdy Luc poprosił, abym na niego spojrzała, jak się odwróciłam, podniosłam wzrok i zobaczyłam... STOP! Nie, nie , nie! MUSIAŁO mi się przewidzieć! Przecież to nie możliwe, żebym zobaczyła...

- Helmi... Perełko - Usłyszałam głos mojego ojca wdzierający się od mojej głowy. - Posłuchaj...

- Czekaj! Czy ja naprawdę widziałam, to co wydaje mi się, że widziałam??

- Jeżeli chodzi Ci o to, co zobaczyłaś tuż przed tym, jak zemdlałaś, to owszem, naprawdę to widziałaś.

- Ale... ale, to nie może być prawda!! Na pewno mi się przewidziało!

- Nic Ci się nie przewidziało.

- A... uhh... yyy... ale... nie, nie...

- No wyduś to z siebie. - Powiedział lekko rozbawiony moim zachowaniem ojciec.

- Eee... Ty... Ty miałeś SKRZYDŁA!!! - Wyrzuciłam wreszcie z siebie.

- Owszem.

- TO JEST NIEMOŻLIWE!!!

- Uspokój się. Wiem, że jest Ci bardzo trudno w to uwierzyć, ale TO wszystko jest prawdą. Zaufaj mi.

Nadal nie mogłam uwierzyć. Przecież, gdyby to wszystko było naprawdę, na pewno bym coś zauważyła. Przecież nie jestem jakimś tępakiem... Po chwili przyszła mi do głowy pewna myśl... Jeżeli to nie jest jakiś żart, to na pewno Luc może mi pokazać jeszcze raz swoje...

- Pokaż. Pokaż mi jeszcze raz! - Zażądałam.

- W porządku. - Odpowiedział tata i przeszedł na sam środek pokoju.

Zdjął swoją koszulkę, a moim oczom ukazał się wielkie na całe plecy, tatuaż przedstawiający skrzydła. Jakim cudem ja go wcześniej nie zauważyłam? To już samo w sobie było dziwne. A jeszcze dziwniejsze było to, że on się ruszał! Tak najzwyczajniej w świecie lekko falował!

- Ooo... - Tak wiem, nie było to zbyt inteligentne, ale w tamtej chwili, nie byłam w stanie wymyślić nic mądrzejszego.

Ale... To jeszcze nie był koniec atrakcji. Nagle jakimś cudem, owy tatuaż jakoś znikł, a na jego miejscu z nikąd pojawiły się najprawdziwsze skrzydła! Tata powoli odwrócił się twarzą do mnie.

- Wiesz... Niezbyt mądrze wyglądasz z tak szeroko otwartą buzią. - Powiedział lekko rozbawiony Luc.

Zamknęłam usta.

A skrzydła? Wielkie, niemal sięgające ziemi. Całe czarne, za wyjątkiem ostatniego rzędu piór. Te były ciemnoczerwone. Ich powierzchnia, była pokryta jakimś dziwnym wzorem, usypanym jakby z czerwonawego brokatu. Nie mogłam określić co przedstawiają.

- WOW! - Szepnęłam. - Są przepiękne... Mogę dotknąć?

Ojciec tylko się uśmiechną i nieznacznie skonał głową.

Wstałam i bardzo powoli podeszłam do miejsca w którym stał. Obeszłam go dookoła, nie odrywając wzroku od piór. Po części chciałam zyskać na czasie, ponieważ wciąż nie do końca wierzyłam własnym oczom. Jeszcze jakaś cząstka mnie mówiła, że to nie jest prawdziwe... że to tylko głupi sen, a ja za chwilę się obudzę i wszystko będzie tak, jak do tej pory.

Gdy w końcu stanęłam przed tatą, niepewnie wyciągnęłam rękę w stronę piór. Nie miałam odwagi, żeby ich dotknąć.

Luc widząc moje wahanie chwycił moją dłoń i położył delikatnie na jednym ze skrzydeł. Było niczym jedwab. Nawet nie mam słów, żeby jakoś barwniej je opisać. Już się nie bałam. Śmiało wodziłam ręką po całej ich płaszczyźnie.

- Są prześliczne. - Szepnęłam i bardzo niechętnie cofnęłam rękę. Gdy na nią spojrzałam, cała się iskrzyła, jakbym przed chwilą zanurzyła ją w brokacie.

- Anielski pył. - Powiedział Luc wskazując na moją rękę.

Przez chwilę milczałam, zastanawiając się, od którego pytania najpierw zacząć. W głowie miałam totalny mętlik.

- A więc, to wszystko prawda. - Wydusiłam w końcu z siebie.

- Owszem.

Podeszłam do łóżka i z powrotem na nim usiadłam. Podniosłam wzrok na ojca.

- Jak to możliwe, że wcześniej nie widziałam tatuażu?

- Proste zaklęcie maskujące. - Odparł.

-Ach no tak, jak mogłam się nie domyślić...- Powiedziałam z sarkazmem.

- Nie musisz być taka sarkastyczna.

- Wiem... Przepraszam... Po prostu, chyba jeszcze do końca nie ogarniam tego wszystkiego...

Luc tylko podszedł do mnie i przytulił, chowając po drodze skrzydła.

- Powiedziałeś, że matka jest wampirem. Z tego co kojarzę, to one nie mogą mieć dzieci tak? Czy to tylko bujda?

- To prawda. Wampiry są bezpłodne.

- Więc, jak to możliwe, że ja...? No wiesz...

- Że Ty się urodziłaś?

Skinęłam twierdząco.

- Może zacznę od początku dobrze? Opowiem Ci jak się spotkaliśmy z Lailą.

Dziewiętnaście lat temu, udałem się na Ziemię na zebranie wampirów. Takie spotkanie odbywa się raz na pięćdziesiąt lat, po to, aby omówić problemy rasy i różne inne kwestie. Odbywa się ono na zamku królowej. Ja i Metatron jako stwórcy i władcy Nieba i Piekła, mamy obowiązek uczestniczyć w tym ”przedstawieniu”.

Tak więc, udałem się na to spotkanie święcie przekonany, że będzie nudno jak zawsze. Ale czekała mnie niespodzianka. Wraz z Tamsyn, królową, przybyła twoja matka.

Gdy weszła do sali zebrań, nie byłem w stanie oderwać od niej oczu. Przepiękna blondynka z oczami niebieskimi jak bezchmurne niebo. Idealna twarz, piękne kształty. Do tego ubrana w seksowną skórzaną sukienkę... Do dziś pamiętam ten dzień. Ja chyba też się jej spodobałem, bo przyłapałem ją na tym jak się mi przyglądała.

Po spotkaniu podszedłem do królowej, aby się zapytać kim jest ta tajemnicza blondynka i dlaczego nigdy wcześniej jej nie widziałem. Tamsyn wyjaśniła mi, że to drugi, zaraz po niej, najstarszy wampir na Ziemi. I, że przez ostatnie siedemset lat, była w letargu i wyszła z niego dopiero dwa dni temu. Powiedziała też, iż od teraz będzie jej prawą ręką.

Wampiry mają jeden obowiązek. Muszą odbyć pół roku służby w piekle.

Tak więc, powiedziałem Tam, że Laila nie wypełniła obowiązku i nakazuje jej natychmiast, udać się ze mną. Królowa nie mając wyboru, zgodziła się. A twoja mama poszła ze mną.

W ten sposób zaczął się nasz romans. Pieprzyliśmy się jak króliki w marcu, za przeproszeniem. Po jakimś tygodniu Lai poinformowała mnie, że chyba jest w ciąży. Na początku nie chciałem wierzyć. No bo jak to możliwe? Przecież wampiry nie mogą mieć dzieci.

Jednak coś mi nie dawało spokoju i udałem się do biblioteki. Zacząłem przeglądać wszystkie stare księgi. Nigdzie nic nie było na ten temat. I gdy już traciłem nadzieję, w pewnej bardzo starej księdze, znalazłem fragment. Mówił on o tym, że Lucyfer i Metatron mają moc, która pozwala im począć dziecko z Pierwszymi. Nigdy wcześniej nie sypiałem z wampirzycami, więc nie miałem o tym pojęcia.

Gdybyś Ty widziała jaki byłem szczęśliwy. Nigdy nawet nie marzyłem, że będę mieć potomka.

Natychmiast poinformowałem Twoją mamę o tym, czego się dowiedziałem. Lidia się przestraszyła, że królowa Cię zabije. Tamsyn jest w stanie posunąć się do wszystkiego, aby tylko utrzymać władzę. Piekło nie było odpowiednim miejscem dla noworodka. Dlatego też jak najszybciej zabrałem Lidię do Finlandii. Ja, aby nie wzbudzać podejrzeń, dzień spędzałem w Piekle, a na wieczór wracałem do Laili i do Ciebie. Zostaliśmy tam przez cztery miesiące. Brzuch rósł bardzo szybko więc, żeby ludzie nie zaczęli plotkować przeprowadziliśmy się tu. Do Białegostoku.

Po pięciu miesiącach urodziłaś się Ty. Byłaś prześliczna. Twoja mama chciała, abyś nosiła finlandzkie imię. Byłaś naszą małą perełką, więc i tak Cię nazwaliśmy. Helmi. Perła.

Gdy minął czas służby, Laila wróciła do królowej i oznajmiła jej, że jest wykończona. Powiedział jej też, że ma zamiar znów zapaść w letarg na osiem lat.

Ale zamiast tego wróciła do Polski. I tak żyliśmy w spokoju przez osiem lat. Ty rozwijałaś się jak normalne ludzkie dziecko. Nie wykazywałaś jakich paranormalnych zdolności. To nas trochę niepokoiło, więc zaczęliśmy szukać odpowiedzi.

Któregoś dnia matka dowiedziała się, że tak powinno być. Że do osiemnastego roku życia, mieszańce rozwijają się jak ludzkie dzieci. Natomiast od dnia osiemnastych urodzin, zaczynają się zmiany. Moc się stopniowo uwalnia i zaczyna się przemiana. W twoim przypadku, to będzie przemiana w pół wampira i pół anioła. Upadłego oczywiście.

W noc przed Twoimi ósmymi urodzinami, Laila postanowiła odejść. Namówiłem ją, żeby chociaż się z Tobą pożegnała. Na początku nie chciała się zgodzić, ale po jakimś czasie dała się przekonać. Zostawiła mi też, że tak powiem instrukcje. Kazała mi obiecać dwie rzeczy. Pierwsza, iż o wszystkim opowiem Ci w przed dzień Twoich osiemnastych urodzin. Ale jak widzisz, mówię Ci to dwa tygodnie wcześniej.

Jak wiesz mama odeszła dziewiątego października. Nie chciała Ciebie opuszczać. Zrobiła to, żeby Cię chronić przed Tamsyn. Więc gdy już znasz całą prawdę, proszę, wybacz jej.

A ta druga rzecz, to zapisanie Ciebie do Akademii Mogens.

Mnie delikatnie po tej opowieści przytkało. Akademia Mogens? Co to jest do cholery? Pomyślałam.

- O... Ale historia...Hmm... A co to jest, ta Akademia?- Spytałam Luca.

- Wiesz... - Zmieszał się tata. - Możemy pomówić o tym później? Teraz bardzo chętnie odpowiem na wszystkie inne pytania.

- A to jakaś tajemnica? - Zdziwiłam się.

- Tak... Nie... Możesz nie drążyć tematu?

Kurczę ciekawe czemu nie chce o tym rozmawiać? Przeczuwałam, że to mi się nie spodoba, więc postanowiłam zadać inne pytania które siedziały mi w głowie.

Rozdział 5

- No dobrze, skoro nie chcesz o tym teraz rozmawiać... W takim razie, powiedz mi, jak to możliwe, że jesteś diabłem? Przecież powinieneś mieć wielkie zakręcone rogi, żółte zębiska, być cały czerwony i inne takie.

- Widzisz, specjalnie stworzyliśmy taki obraz Piekła. Bo gdybyśmy powiedzieli, że w jest tam całkiem fajnie, to ludzie, a właściwie ich dusze, zaczęłyby walić do nas całymi hordami.

- A jest tam całkiem fajnie?

- Owszem. Czytałaś może książkę „Ja, diablica” Katarzyny Miszczuk?

- No tak, czytałam... Ale, co to ma do rzeczy?

- Bo widzisz, to opowiadanie najbardziej oddaje prawdziwe piekielne realia. Piekło jest podzielone na dziewięć kręgów. Wszystkie anioły, które zostały strącone do otchłani, wyglądają jak doskonalsza wersja człowieka. Każdy upadły ma czarne skrzydła. Ci, którzy są najpotężniejsi, ostatni rząd piór mają jakiegoś koloru.

- Czy te kolory coś znaczą?

- Kolor pokazuje, jak potężny jest anioł. Kolor ciemnogranatowy oznacza, że upadły jest niewiele silniejszy od zwykłego pierzastego. Natomiast jasnoczerwony oznacza najpotężniejszą istotę na świecie.

- Jasnoczerwony? Ale Ty masz...

- Tak ja mam ciemnoczerwone. I w tej chwili jestem najpotężniejszy. Jeszcze nigdy nie było nikogo, kto by miał większą moc ode mnie.

- A ja? Będę miała skrzydła?

- To zależy od tego ile w tobie jest z anioła, a ile z wampira. Ale podejrzewam, że wyrosną ci pióra.

- Fajnie. - Ucieszyłam się. - To teraz opowiedz mi, jak wygląda Piekło.

- Jest ono podzielone na dziewięć kręgów. Każdy krąg, jest przeznaczony dla innego rodzaju grzeszników. Za wyjątkiem pierwszego. Pierwszy krąg, nazywamy przedpieklem. Panuje tam klimat śródziemnomorski. Tam trafiają dusze, które dały się przekonać diabłom do wybrania Piekła. Są tam luksusowe domy i mieszkania. Jest dużo sklepów, pubów, dyskotek. Ogólnie rzecz ujmując, jest świetna zabawa. Płynie tu też jedna z piekielnych rzek. Nazywa się Acheront. Jest tu również źródło rzeki Styks, ale jest ono niedostępne dla osób przebywających w przedpieklu. Teren jest ogrodzony i pilnowany przez pomniejsze demony. Czyli jest mniej więcej tak, jak opisała to pani Katarzyna Miszczuk.

- O! To całkiem miło tam jest... A dalsze kręgi? Opowiesz mi o nich?

- Oczywiście. W drugim kręgu przebywają osoby, które grzeszyły zmysłowością. Na tym obszarze, panuje ciemność, tylko gdzie niegdzie są płonące pochodnie. Rosną tu olbrzymie drzewa, które swoimi gałęziami ranią wszystkich, którzy pod nimi przechodzą. Stoi tutaj, mały pałac Minosa, który jest strażnikiem tego kręgu. Sądzi przybyłe dusze i pokazuje, gdzie będą przebywały. Wszystkie dusze, są dręczone przez wiejący nieustannie huraganowy wiatr. Ten krąg prowadzi do następnego.

Trzeci krąg, znajduje się na polanie, którą porasta puszcza,

której drzewa są ciemne i sine. Wieje tutaj silny, wiatr, który

przejmuje dusze zimnem i chłodem. Zimno jest bardzo dotkliwe, pokrywa ziemię lodem i szronem. Dusze miotane są wiatrem i chłodem. Wszędzie słychać jęki i żałosne nawoływania. W tym kręgu, spotykamy ludzi, którzy zgrzeszyli swoim łakomstwem. Od momentu przybycia do kręgu, nigdy nie jedli i nie zaspokoili głodu. Na straży łakomych dusz, stoi Cerber. Dusze te cierpią wieczny głód, którego nie mogą zaspokoić. Widzą, umieszczone za kratą smakołyki. Są to wyszukane dania, które powodują większy głód i cierpienie. Znajdują się tutaj dusze ludzi, którzy nie dzielili się jedzeniem z innymi i sami ulegali pokusie obżarstwa. Dusze dręczone, są deszczem i ciągłym przebywaniem w błocie.

Czwarty krąg przeznaczony jest dla ludzi, którzy za życia byli skąpi i rozrzutni. To miejsce porośnięte jest puszczą. Wszędzie słychać jęki i wrzaski. Dusze ludzi umieszczone są w trzech pomieszczeniach. Oddzielnie ci, którzy z niczego za życia się nie cieszyli, niczego nie potrafili docenić, osobno ci, którzy wydawali wszystko, co mieli, i w innym miejscu ci, którzy nigdy się z nikim nie dzielili. Dusze te, przez cały czas biją się ze sobą. Strażnikiem tego kręgu jest Pluton.

Wejście do piątego kręgu, przypomina jamę lub norę, które znajduje się pomiędzy skałami. Panuje tutaj ogromny chaos. Ze sklepienia kręgu spływa smoła. Piąty krąg, znajduje się nad największą z piekielnych rzek Styksem. Okrąża ona, całe podziemie, dziewięć razy. Znajdują się w nim ludzie popadający w szybko w gniew. Strażnikiem tego kręgu jest Flegias . Dusze te, muszą pracować, dostarczając smołę do rzeki. Styks, jest rzeką straszną, kto na nią patrzy traci rozum. Płynie dookoła piekła, rozdziela się na Kokytos, rzekę lamentu ,oraz Lete, rzekę zapomnienia - każdy, kto napije się wody traci pamięć.

W szóstym kręgu, znajdują się groby, w których leżą heretycy. Każdy z tych grobów płonie z taką siłą, jakie były sądy głoszone przez heretyka, za jego życia. Wartę nad heretykami sprawują Krwawe Furie, które siedzą na murach, ociekających krwią. Heretycy ciągle je widzą. Nikt nie reaguje na ich jęki i krzyki. Przez centrum tego kręgu płynie Rzeka Wrzącej Krwi. Niektóre dusze, próbują przekroczyć rzekę, jednak zostają w niej uwięzieni na zawsze. Po drugiej stronie brzegu rozpoczyna się wejście do następnego kręgu. Pilnują go centaury.

Krąg siódmy, porośnięty jest gęstą puszczą, który nieoczekiwanie przeistacza się w teren pustynny. Jest on poprzecinany, wieloma drogami. Na poboczach tych dróg, rosną drzewa. Przybywają do niego dusze ludzi popędliwych, wszelkiego rodzaju gwałtowników. Byli popędliwi, względem innych ludzi i siebie. Krąg podzielony jest na trzy rejony. W pierwszym przebywa Minotaur. Rosną tutaj olbrzymie drzewa. Potwór przechadza się pomiędzy nimi obrywając gałęzie i raniąc je. W drugim rejonie, żyją Harpie - kobiety potwory, które dręczą dusze pokutne, zamienione w mniejsze drzewa, które ociekają krwią. Trzeci rejon zalany jest smołą. Drzewa rosnące tutaj, zanurzone są we wrzącej, smolnej masie. Pozornie nie widać tu żadnych skazanych. Są to dusze morderców, samobójców, pozamieniane w drzewa. Pozostaną tak stojąc, do końca świata.

Ósmy krąg podzielono na dziesięć części i nazwano Złe Doły. Znajdują się w nim: pochlebcy, uwodziciele, przepowiadający przyszłość i wróżący za pomocą kart, oszuści, fałszywi doradcy, osoby, które doprowadzają do kłótni, fałszerze. Dusze tych ludzi przypominają monstra - mają pierzaste brzuchy, silne i wykrzywione pazury, którymi wzajemnie się ranią. Kłócą się i szarpią między sobą. Strażnicy tego kręgu, trzymają w rękach bicze, z plecionych rzemieni. Ósmy krąg jest największym kręgiem. Wróżbici przebywają w części najciemniejszej, tego kręgu. W piątej części, zanurzeni w smole, topią się oszuści, pilnowani przez diabły. W ósmej części, znajdują się fałszerze. Dziewiątą i dziesiątą część, zamieszkują dusze ludzi, którzy szerzyli niezgodę i waśnie.

Oraz dziewiąty krąg. Krąg położony jest najniżej, w najdalszym miejscu piekła. Sięga do środka ziemi. W tym miejscu cierpią katusze najwięksi grzesznicy, Jest to najdalsze miejsce, centrum piekła. Przebywają w nim mordercy, zdrajcy swego kraju, przyjaciół i rodziny. To dusze ludzi, którzy całe życie zdradzali innych, dla własnych korzyści. Zdrada, jest grzechem najbardziej karanym. Wśród duchów tutaj przebywających panuje hierarchia. Najgorsi to ci, którzy zdradzili swoich dobroczyńców, później ci, którzy zdradzili swoich przyjaciół. Dalej od centrum piekła znajdują się zdrajcy, którzy wydali sprawy swojej ojczyzny. Na początku dziewiątego kręgu, umieszczeni zostali zdrajcy własnych rodzin. No i to już wszystko. - Odetchnął Luc.

- Co to już koniec pytań? - Spytał ojciec gdy się nie odzywałam przez jakiś czas.

- Niee... Tylko to było... wow. - Po raz kolejny, opowieść Lucyfera mnie zamurowała. Tak... W końcu nazwałam tatę jego prawdziwym imieniem... Do tej pory jakoś jeszcze się wzbraniałam, ale chyba już oswoiłam z tym wszystkim.

- Hmm… a te wzory na skrzydłach... One coś znaczą? - Zapytałam.

- Wzory oznaczają rangę anioła. I wyżej stoisz rangą, tym bardziej skomplikowany wzór.

- Aha... - Po chwili zastanowienia postanowiłam jeszcze raz zapytać go, o tą całą akademię.

- Czy już jest później?

Tata nieco się zmieszał, ale skinął głową.

- Tak... Myślę, że tak.

- Więc, powiedz mi jeszcze raz jak się nazywa, bo jakoś tak nazwa wyleciała mi z głowy.

- Akademia Mogens. - Powiedział cierpliwie Luc

- Iii? Co to niby jest?

- Jest to specjalna szkoła dla istot magicznych. Chodzą tam czarownice, wróżki, elfy, wampiry i inne stworzenia, które posiadają jakąś magiczną moc. Tam uczą się z niej korzystać i dowiadują się, jak ją kontrolować. Dodatkowo wampiry tam mają taką swoją „przystań”.

- Aha. I domyślam się, że musisz mnie tam zapisać w związku z tym, że moja przemiana niedługo się zacznie.

- Tak, dokładnie.

- Ile czasu zajmie mi ta nauka?

- Około pięciu lat. - Odparł tata.

- Co?! Aż tyle?

- Przecież nie wiemy, ile Twoja moc będzie się ujawniać. Przemiana może zająć miesiąc, ale równie dobrze i pięć lat.

- Okej, okej. - Powiedziałam, ale miałam wrażenie, że Lucek coś ukrywa.

- Czego mi nie mówisz? - Sprytnie spytałam

- Eee... - Zmieszał się ojciec. - Kurczę zapomniałem jaka jesteś spostrzegawcza...

- Więc?

- To jest szkoła z internatem. - Zaczął Lucyfer. -ZnajdujesięonaniedalekomiasteczkaCyrańwBieszczadach. - Wyrzucił z siebie z prędkością światła

- Stop! Co? Możesz powtórzyć jeszcze raz? Nie zrozumiałam ani sowa, z tego co powiedziałeś...

- Uff... Akademia znajduje się niedaleko miasteczka Cyrań w Bieszczadach. I zaczniesz tam się uczyć pierwszego października.

- SŁUCHAM? - Nie mogłam uwierzyć, w to co usłyszałam.

- Akademia znajduje się...

- Wiem!! Zrozumiałam!! Nie pojadę!! - Wydarłam się.

- Ale nie masz wyboru... Już jesteś tam zapisana...

- Nie! Przecież dziewiątego miałam robić swoją osiemnastkę!! Poza tym TU jest moja szkoła, TU są moi przyjaciele, TU jest mój narzeczony, za którego mam wyjść w czerwcu!! Cię posrało, jeżeli myślisz, że z własnej woli to wszystko rzucę!!

- Ale...

- Żadnego ale!! A co może powiesz mi, że oni będą mogli mnie odwiedzać w cholernej akademii?? I może jeszcze powiesz, że jest tam Internet??

- Raczej nie...

- No widzisz. W takim razie nie jadę i koniec dyskusji!! - Krzyknęłam, po czym chwyciłam kurtkę oraz kluczyki do mojego Nissana i wybiegłam z domu.

Nie wiedziałam jeszcze gdzie pojadę. Po prostu, chciałam być jak najdalej od mojego ojca. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś dojdzie do takiej sytuacji. Gdyby wczoraj ktoś mi powiedział, że pokłócę się ze swoim ukochanym tatą, wyśmiałabym go. Ale dzisiaj to jest najprawdziwsza prawda.

Pojęcia nie mam, ile czasu jeździłam bez celu, po ulicach miasta, ale gdy tylko ochłonęłam po tych wszystkich rewelacjach, skierowałam auto do jedynej osoby, która w tej sytuacji może mi pomóc.

Rozdział 6

Jadąc, wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam. Po paru sygnałach, po drugiej stronie usłyszałam znajomy głos.

- Hej Hel.

- Cześć. Jesteś w domu?

- Tak.

- Będę u ciebie za dziesięć minut.

- Coś się stało? Jakoś dziwnie mówisz.

- Opowiem jak przyjadę. - Powiedziałam i rozłączyłam się.

Po kilkunastu minutach byłam na miejscu. Dominika już stała na werandzie. Była ubrana w krótkie, czarne spodenki i koszulkę z logo zespołu Hate. Jej długie ciemnoblond włosy, były związane w niedbałego koka na czubku głowy, a szarozielone oczy, pociągnięte jedynie tuszem do rzęs.

- Helmi, co się stało? - Spytała moja przyjaciółka.

- Co? Aż tak to widać?

- No... wyglądasz inaczej niż zwykle. Jesteś smutna. A przecież, Ty prawie zawsze tryskasz humorem.

- Możemy wejść do środka? Nie chcę o tym rozmawiać na podwórku.

- A tak, jasne, wchodź.

Gdy weszłyśmy, zrzuciłam kurtkę i buty. W salonie siedzieli rodzice Domy, więc się z nimi przywitałam.

Ich salon był mniejszy niż mój. W ogóle ich cały dom jest niewielki. Są tu trzy pokoje, bawialnia, kuchnia oraz łazienka. Ale mi to nie przeszkadza. Jest urządzony bardzo przytulnie. Wszędzie ciepłe kolory, nieco już zużyte, ale bardzo wygodne stare meble.

Tak jak już mówiłam, salon jest niewielki. Ściany są koloru piasku. Stoi tu bardzo miękka, brązowa sofa, dwa fotele, mały drewniany stolik oraz telewizor. Na podłodze leży wielki, puchaty, beżowy dywan.

Tak więc, skierowałyśmy się na górę do pokoju D.

- Ej Do, jest Mat? - Spytałam ją, gdy wspinałyśmy się po schodach na górę.

- Nie. Wyszedł gdzieś.

- To dobrze.

Chyba zapomniałam wspomnieć, że Mat jest starszym, o pięć lat, bratem Dominiki. To dzięki niej go poznałam. Na początku byliśmy tylko na „Cześć”. Kiedyś powiedział mi, że po prostu patrzył na mnie przez pryzmat swojej siostry i uważał za gówniarę. Zmieniło się to w dzień koncertu Children of Bodom. Mat wyznał, że właśnie wtedy się we mnie zakochał. Powiedział, że strzelił go grom z jasnego nieba. Nagle spadły mu klapki z oczu i ujrzał przed sobą najpiękniejszą kobietę na świecie. Zaczęliśmy się spotykać, potem chodzić ze sobą. Aż w końcu pewnego dnia Mateusz mi się oświadczył. I tak to się odbyło.

Moje rozmyślania przerwał głos D.

- Powiesz mi w końcu, co się stało? - Zapytała moja kumpelka.

Byłyśmy, już u niej w pokoju. Ten jest wielkości mojej garderoby. Ściany są ciemnofioletowe, a sufit koloru bzu. W oknach wiszą ładne białe firanki. W pokoju stoi duża szafa z przesuwanymi drzwiami, łóżko, biurko, dwa fotele oraz wielka półka z książkami.

- Hel...

- Tak, tak. Przepraszam, zmyśliłam się.

- Więc? Co się dzieje?

- Luc... Ja… - Zaczęłam. - Widzisz...

Gardło miałam tak mocno ściśnięte, że nie byłam wstanie wydusić ani słowa. Czując napływające do oczu łzy, usiałam na podłodze i najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam.

- O mój boże! Helmi. Co jest? - Zapytała Doma podchodząc i mnie przytulając. - Uspokój się Hel. Proszę. Opowiedz mi wszystko. Przecież to nie może być nic strasznego. Na pewno znajdziemy jakieś wyjście. - Paplała.

A ja słuchając tego potoku słów, powoli się uspokajałam. Gdy już byłam w stanie coś powiedzieć, odsunęłam się od przyjaciółki.

- Dzięki D. Jesteś niezastąpiona.

- Wiem. A teraz opowiadaj.

Tak też więc zrobiłam. Opowiedziałam o mojej rozmowie z Luckiem. Oczywiście pomijając to, że on jest panem piekł, a moja matka wampirem. Nie mogłam jej tego powiedzieć. Kiedyś, jak już będę mogła udowodnić, że mówię prawdę, powiem jej wszystko.

Gdy skończyłam moją historię, Dominika siedziała przez chwilę nic nie mówiąc. Potem wstała i zaczęła chodzić po pokoju. To oznaczało, że intensywnie nad czymś myśli, więc nie przeszkadzałam jej.

- Wiem! - Wykrzyknęła po jakichś dziesięciu minutach. - A może byś tak...

Zaczęła streszczać mi swój pomysł, który zresztą bardzo mi przypadł do gustu.

- D jesteś genialna! To jest KAPITALNY pomysł. Że też sama na niego nie wpadłam...

Wtem usłyszałyśmy pukanie do drzwi.

- Proszę. - Krzyknęłyśmy.

Po chwili w drzwiach ukazał się Mat. Był ubrany w czarne bojówki i koszulkę z logo Vader'a. Jego brązowe, nieco zmierzwione włosy, opadały luźno na ramiona.

Widząc go w drzwiach szybko się podniosłam i bardzo powoli do niego podeszłam, po raz kolejny podziwiając jego urodę. Nieco kwadratowa szczęka z lekkim zarostem, zgrabny nos, niesamowite czekoladowe oczy oraz nieco niesymetryczne, różowe wargi, w które chciwie się wpiłam.

- Fuuujj. - Usłyszałam zdegustowany głos Domy. - Musicie to robić w moim pokoju?

Oderwaliśmy się od siebie ze śmiechem.

- Dosiu daj spokój, przecież nic złego nie robimy. - Powiedział rozbawiony Mat.

- Może i nie, ale nie róbcie tego na moich oczach...

- Okej, okej. - Powiedział mój narzeczony i podniósł ręce na znak poddania. - O czym rozmawiałyście?

Tak więc jeszcze raz wszystko opowiedziałam, a D wyłożyła swój plan.

- Siostrzyczko, jesteś genialna.

- Mówiłam jej to samo. - Powiedziałam.

- Ach dziękuję, dziękuję. Jak to miło usłyszeć z ust brata coś innego, niż jakieś durnowate przezwiska. A teraz spadajcie z mojego pokoju, bo muszę zrobić coś ważnego. - Powiedziała Dominika wypychając nas z pokoju i zatrzaskując drzwi przed nosem.

- Tylko nie hałasujcie za mocno! - Ułyszeliśmy jeszcze.

Nie mając innego wyjścia, skierowaliśmy się do pokoju Mata.

Zapowiada się ciekawa noc...

***

Następnego dnia obudziło mnie walenie do drzwi.

- Helmi wstawaj! Spóźnimy się do szkoły! - Usłyszałam natarczywy głos Dominiki. - Masz pięć minut, żeby zwlec się z łóżka!

Bardzo niechętnie otworzyłam oczy. Obok mnie Mateusz spał sobie w najlepsze, w ogóle nie przejmując się krzykami siostry.

Powili, żeby go nie obudzić, wysunęłam się z jego objęć jednocześnie rozglądając się po pokoju w poszukiwani moich ubrań.

Gdy już wyglądałam w miarę normalnie, wyszłam na korytarz wpadając na kogoś. Okazało się, że to D.

- No wreszcie! Ja jestem już gotowa. Teraz pojedziemy do Ciebie. Przebierzesz się, weźmiesz książki i pojedziemy do szkoły.

Pokiwałam tylko głową na znak zgody.

Tak więc skierowałyśmy się do mojego auta i ruszyłyśmy.

W domu nie było nikogo. Szkoda. Chciałam dla Luca oznajmić radosną nowinę. No nic. Powiem mu jak wrócę.

***

O południu podjeżdżając pod dom zobaczyłam, że Audi Lucka juz stoi. Bardzo dobrze. Zaparkowała i skierowałam się w stronę domu.

Tata siedział w salonie. Gdy tylko mnie zobaczył natychmiast wstał i podszedł.

- Helmi, co do wczoraj... - Zaczął.

- Zgadzam się - weszłam mu w słowo.

- Co? - Zapytał nieco zdziwiony.

- Zgadzam się pojechać do Akademii Mogens.

- Tak po prostu?

- Tak.

- Co ty kombinujesz? - Spytał podejrzliwie ojciec

- Nic. Po prostu wszystko sobie gruntownie przemyślałam. Stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli się nauczę kontrolować swoją moc. Jeżeli nie będę tego umieć, może się stać komuś krzywda. A tego bym nie chciała.

- Uff... Nawet nie wiesz, jak się cieszę.

- To kiedy wyjeżdżamy?

- Dojazd zajmie nam mniej więcej dwa dni. Więc, dobrze by było, gdybyśmy wyjechali we czwartek o piątej rano.

- Dobrze. Będę gotowa. Jestem bardzo ciekawa jak tam jest.

- Niedługo zobaczysz.

- To ja idę do siebie. Odrobię lekcje i zacznę się powoli pakować.

- Dobrze. I dziękuję.

- Za co? - Zdziwiłam się

- Za to, że się zgodziłaś.

- Nie ma sprawy. - Odparłam i poszłam na górę.

Nawet nie masz pojęcia co czeka Ciebie i ta szkołę. Mam nadzieję, że będziesz żałował tego, iż mnie tam wysłałeś pomyślałam, wspinając się po schodach i uśmiechnęłam się wrednie.

Rozdział 7

Kolejne trzy dni upłynęły pod znakiem „nauki” i pakowania. Jak pewnie wiecie z własnego doświadczenia, chodzenie do szkoły, niekoniecznie wiąże się z nauką. W tejże instytucji zwanej szkołą, zostałam należycie pożegnana. Nawet dostałam kilka pamiątek. Czyli można powiedzieć, że to były bardzo udane dni. Gdyż nawet ja i nasza szkolna barbie, ze swoją świtą, nie dokuczałyśmy sobie. Co więcej, pożegnałyśmy się, jakbyśmy były przyjaciółkami. Powiedziała nawet „Jeżeli w tamtej szkole będzie jakaś wredna jędza, podobna do mnie, to pisz. Chętnie zdradzę Ci kilka sposobów na uprzykrzenie jej życia.”

Nie powiem, zdziwiło mnie to ogromnie, ale po głębszym przemyśleniu sprawy, doszłam do wniosku, że ja ją naprawdę lubię. To, że dokuczałyśmy sobie nawzajem, to była taka, no nie wiem, zabawa. Sposób na zabicie nudy. Ale tak naprawdę to ja jej nie nienawidziłam.

***

Tak jak mówił Luc, wyruszaliśmy w czwartek o piątej rano. Barbarzyńska pora. Jakim cudem, miałam zwlec się z łóżka o tak wczesnej porze?? Ale, jak mus, to mus.

Tego dnia, a raczej ranka, udało mi się jakoś wstać. Zaspana, wzięłam przygotowane wcześniej ubrania, czyli zwykłe czarne rurki i koszulkę z logo zespołu Orphan Hate i poczłapałam do łazienki wziąć prysznic. Następnie ubrałam się i zrobiłam standardowy makijaż, czyli twarz przypudrowałam, na powiekach zrobiłam kreski eyelinerem, a rzęsy starannie wytuszowałam. Gdy byłam gotowa, spakowałam wszystkie drobiazgi do kosmetyczki i wrzuciłam ją do jednej z walizek, których było aż dziesięć.

Gdy schodziłam na dół usłyszałam dzwonek do drzwi. A jednak zdążyli pomyślałam i uśmiechnęłam się przebiegle, ale zaraz z powrotem przybrałam poważną, lekko zaspaną minę i dołączyłam do Lucka.

- Hej Luc. - Przywitałam się, potężnie ziewając. - Otworzysz? Ja pójdę do kuchni czegoś się napić.

- W porządku, idź.

- Dzięki. - Rzuciłam i udałam, że idę do wyżej wymienionego pomieszczenia. Tak naprawdę to obserwowałam, akcję rozgrywającą się pod frontowymi drzwiami.

Gdy Luc otworzył drzwi, do środka wsypała się moja paczka. Wszyscy ubrani niemal identycznie. Dominika w glanach, czarnych rurkach, koszulce z logo zespołu Muse i skórzanej kurtce, Mat i Darek różnili się jedynie tym, że jeden miał logo Behemoth'a a drugi Gorgoroth'a na ubraniu.

- Dzień dobry. - Przywitali się z moim tatą.

- Cześć. Jak miło, że wpadliście się pożegnać z Hel.

Przyjaciele spojrzeli po sobie. W końcu odezwał się Darek.

- Właściwie, to my chcemy pojechać razem z wami.

Lucka chyba deko zamurowało.

- Co?

- No, bo po tym jak Helmi powiedziała nam, że wyjeżdża z Matem i Darkiem zastanawialiśmy się, jak należycie pożegnać naszą przyjaciółkę. Na początku chcieliśmy zrobić jakąś mega imprezę, ale w końcu doszliśmy do wniosku, iż najlepszym prezentem dla Hel będziemy my. W sensie, że odwieziemy ją, a przy okazji dowiemy się gdzie znajduje się ta szkoła i będziemy mogli ją regularnie odwiedzać. - Doma wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu.

No czas wkroczyć do akcji pomyślałam. Tak więc skierowałam się do grupki osób.

- D? Mat? Darek? Co wy tu robicie? - Spytałam „zdziwiona”.

- Wczoraj wieczorem stwierdziliśmy, że odwieziemy Cię pod same drzwi Twojej nowej szkoły. - Powiedziała Dominika

- Tak i sprawdzimy, czy będziesz miała tam odpowiednie warunki - Dodał Mat.

- A przy okazji dowiemy się, gdzie konkretnie znajduje się ta cała Akademia, żebyśmy potem nie mieli problemu z trafieniem. - dorzucił jeszcze Darek.

- Och... - Udałam wzruszenie. - Naprawdę?

- Tak. - Powiedzieli chórem.

- Kocham was. - Szepnęłam i się do nich przytuliłam.

Po chwili odwróciłam się do ojca.

- Luc? Mogą pojechać razem z nami?

- Przecież nie zmieścimy się wszyscy w moim Audi.

- Żaden problem. Przyjechałam dziś swoim busem. - Wtrącił Darek.

- Widzisz? To jak? Proooszę...

- Och no dobra. Ale musimy już się zbierać. Darek daj kluczyki. A wy przynieście wszystkie walizki. Ja za chwilę wam pomogę.

Tak więc, zapakowaliśmy wszystkie walizki i ruszyliśmy w drogę. Oczywiście było bardzo ciekawie. Wygłupialiśmy się, przekomarzaliśmy, spieraliśmy, a nawet wypiliśmy troszeczkę. Taka jakby impreza pożegnalna w busie. Od Darka dostałam nawet jego szczęśliwą koszulkę, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.

Chyba wam jeszcze nie opowiadałam o nim? Więc czas to nadrobić. Z Darkiem poznaliśmy się w piaskownicy. Ja akurat robiłam babki z piasku, gdy przyszedł on i z rozmysłem mi ją rozwalił. Byłam na niego wściekła, więc zrobiłam kuli z piasku i zaczęłam w niego rzucać. On oczywiście nie pozostał mi dłużny. I tak od wojny w piaskownicy trzymamy się razem. Do tego jest strasznie przystojny. Ma sięgające ramion brązowe włosy, piwne oczy, zgrabny nos i ładne rysy twarzy. Do tego jest świetnie zbudowany.

Tak jak wspomniałam, podróż była wesoła. W czasie ostatniego postoju, przebrałam się w ciuchy, które były potrzebne aby wykonać drugi etap planu D. A była to różowa spódniczka z szerokim, czarnym pasem, czarna koronkowa bluzeczka. Całości dopełniały szpilki z wyciętymi noskami z różowego zamszu, czarna torebeczka oraz wielkie kolczyki okrągłe kolczyki. Włosy związałam w luźny kucyk, a na twarz nałożyłam wielką ilość tapety. Gdy weszłyśmy razem z Dominiką do samochodu, Luc nieco się z dziwił, ale po chwili ujrzałam błysk zrozumienia, a na jego usta wypłynął uśmiech.

Na miejsce dojechaliśmy w sobotę koło południa. A widok? Kompletnie mnie zamurował. Wielki chyba na trzy metry mur, nie pozwalał nam dojrzeć tego, co było za nim. Podjechaliśmy do wielkiej kłutej bramy, na której po środku widniały litery AM wykłute w bardzo misterny sposób. Obok bramy stała budka, z której wyszedł wielki, napakowany ochroniarz.

- O kurka, ale wielkolud. - Szepnęłam

- No, takiego to się można przestraszyć. - Odparła D.

Gdy pan duży podszedł do samochodu, Lucek opuścił szybę.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc .- Zapytał ochroniarz.

- Witam, przywiozłem moją córkę, Helmi, do Akademii. Od dzisiaj ma się tu uczyć.

- Pan Zagańczyk?

- Zgadza się. - Potwierdził Luc.

- W porządku, zaraz otworzę bramę.

Wielkolud pomaszerował z powrotem do budki i po chwili wielkie wrota zaczęły się otwierać.

Przed nami ciągnęła się dobrze ubita droga. Gdy wjechaliśmy, naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Z lewej strony, aż po horyzont rozciągał się wieli las. Po prawej w oddali było widać kapliczkę, a tuż obok niej wielki cmentarz. A przed nami? Wielki gotycki budynek. Zbudowany z szarej cegły, z wieloma strzelistymi wieżami, typowymi wielkimi oknami. W niektórych z nich widniały witraże. Przed zamkiem stała wielka fontanna, w której po środku stał wielki anioł, z rozpostartymi skrzydłami.

Do drzwi prowadziło kilka schodków. Te dwuskrzydłowe wykonane z jakiegoś ciemnego drewna. Na jednym skrzydle była wyrzeźbiona wielka litera A, natomiast na drugim M. I to wszystko dało się zauważyć, będąc jeszcze w samochodzie. To wyobraźcie sobie jakie to wszystko jest ogromne.

Powoli jedno po drugim wygramoliliśmy się z samochodu. Spojrzałam na Mata, Dominikę i Darka. Mieli równie zszokowane miny jak ja.

- Hej! Wyciągnijcie walizki. - Powiedział Luc.

- Okej! - Odparli moi przyjaciele, gdy już otrząsnęli się troszkę z szoku.

Czy wspomniałam Wam, że wzięłam sporo walizek? Pewnie wspomniała, ale powiem jeszcze raz. Wzięłam, aż dziesięć walizek. Normalnie wzięłabym mniej, ale to też jest element planu. Tak więc we czwórkę poczłapaliśmy na tył busa i po kolei zaczęliśmy wyciągać wszystko. Gdy skończyliśmy, każde z nas było lekko zasapane.

- Że też to cholerstwo jest takie ciężkie... Przecież my tego nawet do drzwi nie doniesiemy. - Rzucił Mat.

- Luc… - Zwróciłam się do ojca - Tego jest za dużo. My nie damy rady tego wnieść.

- Ugh.. zapomniałem, że spakowałaś całą swoją garderobę. - Odpowiedział z przekąsem. - Będziemy musieli wnosić wszystko pojedynczo.

Nagle za nami ktoś głośno odchrząknął. Wszyscy jak na komendę odwróciliśmy się w stronę, z której padł dźwięk.

Przed nami stał bardzo przystojny mężczyzna. Długie, czarne włosy miał związane, ciemne oczy, chyba czarne, czujnie spoglądały na naszą ekipę. Jego pełne usta, aż prosiły się o to, aby się do nich przyssać. Do tego silna kwadratowa szczęka, bez śladu zarostu i zgrabny, arystokratyczny nos. Ubrany był w czarną koszulę, na tyle obcisłą, aby można było dojrzeć silne ramiona i szeroką, umięśnioną klatę. Również czarne, dokładnie wyprasowane, spodnie uwydatniały długie nogi. Wyglądał na jakieś dwadzieścia sześć lat.

- Ale ciacho, co? - Szepnęłam do Domy.

- I to jakie... - Zgodziła się ze mną moja przyjaciółka.

Miałam wrażenie, że facet to usłyszała, bo spojrzał w naszą stronę, a na jego ustach zaigrał zadowolony uśmieszek.

- Witam. Nazywam się Ian Weeks. Jestem dyrektorem Akademii Mogens.

My z D spojrzałyśmy po sobie lekko zdziwione i rozbawione za razem.

- Dzień dobry. - Powiedział Lucek. - Nazywam się Luc Zagańczyk, a to moja córka Helmi, jej przyjaciele Dominika i Darek oraz narzeczony Mat. - Przedstawił nas wszystkich po kolei.

- Dzień dobry. - Powiedzieli D, Mat i Darek.

- Siemka! - Odparłam ja, za co od Lucka zarobiłam stójkę w bok.

- Weźcie bagaże i zapraszam do mojego gabinetu. - Rzekł Ian unosząc lekko brew.

- Eee... ale jest mały problem. - Rzuciłam.

Dyrektor spojrzał na mnie pytająco.

- No bo mamy trochę dużo walizek, i są one trochę ciężkie. - Odsunęłam się trochę, aby udowodnić, że mówię prawdę. Iana chyba trochę zatkało, gdy zobaczył piętrzące się bagaże.

- Dobrze. Przyślę kogoś, aby je wniósł. A teraz proszę za mną.

- A nikt mi ich nie ukradnie? Wszystko tu jest bardzo drogie.

- Zapewniam Cię, Helmi, iż Twoje walizki są tu całkowicie bezpieczne.

- Mam nadzieję. - Mruknęłam i ruszyłam za panem dyrektorem.

Ten z zadziwiającą lekkością pchnął te wielkie, wejściowe drzwi. Gdy weszliśmy, naszym oczom ukazał się wielki hall. Z sufitu zwisał bardzo duży, chyba kryształowy żyrandol, w różnych miejscach stały kwiatki na prawo i lewo ciągną się wielkie, przestronne korytarze, oświetlone małymi lampionami, na natomiast na górę prowadziły szerokie schody. Ian poprowadził nas właśnie na nie. Na piętrze również ciągnęły się korytarze z tym, że na samym środku widniały duże drzwi. Dyrektor wszedł właśnie tam, a my za nim. Okazało się, że to jest najzwyklejszy w świecie sekretariat.

- Zostańcie tutaj. Pani Hanka zajmie się wami, a was proszę do mnie. - Dyrektor zwrócił się do moich przyjaciół i skiną na ową panią Hankę.

Chciałam już coś powiedzieć, ale Luc, wcale nie delikatnie, nadepnął mi na nogę. Rzuciłam mu złe spojrzenie i poszłam za Ianem, do jego gabinetu.

Ten był urządzony bardzo gustownie. Przestronny, dwie z czterech ścian były zapełnione książkami. Po środku pomieszczenia, stało duże biurko z mosiężnymi zdobieniami, a na nim różne dokumenty, papiery i książki, oczywiście wszystko ładnie poukładane. Na podłodze leżał ładny jasnobrązowy dywan. Przed biurkiem stały dwa, wyglądające na bardzo wygodne, krzesła.

Dyrektor usiał swoim czarnym fotelu i skinął na nas.

- Proszę usiąść. Jak wiesz ta szkoła nie jest zwyczajna. - Zwrócił się do mnie gdy już usiadłam. - Uczą się tu najróżniejsze magiczne stworzenia. Wampiry, zmiennokształtni, wilkołaki, trolle, krasnoludy, czarownice, elfy oraz różne inne istoty. Każdy z nich ma dostosowany do swoich umiejętności plan zajęć. Ty również. Sypialnie dziewczyn znajdują się we wschodnim skrzydle zamku, a chłopców w zachodnim. Jest jeden salon wspólny i stołówka. Cisza nocna obowiązuje od godziny dwudziestej drugiej. Po niej obowiązuje zakaz opuszczania pokoi. Pokoje są dwuosobowe...

No to czas zacząć przedstawienie...

- Co? - Powiedziałam udając niedowierzanie.

- Pokoje są dwuosobowe i jest jedna łazienka, wspólna na każdym piętrze. - Powtórzył cierpliwie Ian

- Stop! Nie! Nie będę mieszkać z kimś! Chcę dostać pokój, razem z łazienką i garderobą! Przecież to niedopuszczalne, aby ileś dziewczyn korzystało z jednej łazienki!!!! - Wydarłam się.

- Niestety nie ma takiej opcji.

- Nie ma?? Nie ma? Musi być! Tatusiu zrób coś! - Powiedziałam wydymając usta.

- Jakiej wielkości są te pokoje? - Zapytał Luc grając w moją grę.

- Mniej więcej takie jak mój gabinet.

- A są może jakiś puste pokoje, znajdujące się obok siebie?

- Właściwie tak. Na trzecim piętrze mam cztery wolne pokoje.

- To może mógłby pan udostępnić je dla mojej córki?

Ian zastanawiał się przez chwilę.

- Mogę udostępnić dwa pokoje.

- Czemu tylko dwa? Ja chcę wszystkie! - Powiedziałam tupiąc nogą.

- Hel, nie przeginaj. - Warknął Luc

- Och no dobra. Mogą być i te dwa pokoje. Tylko gdzie ja urządzę łazienkę?

- Będziesz korzystać ze wspólnej.

- Ale...

- Żadnego ale. Ciesz się, że będziesz miała własną garderobę i pokój tylko dla siebie.

- Okej, okej. Proszę pana? - Zwróciłam się do dyrektora. - czy mogę urządzić swoją sypialnię tak jak chcę?

- Owszem możesz.

- A wstawić drzwi pomiędzy pokojem i garderobą?

- Możesz.

- Wspaniale! - Wykrzyknęłam.

- Dobrze skoro już uzgodniliśmy wszystko, proszę oto Twój plan zajęć, klucze do pokojów oraz regulamin szkoły. - Powiedział Ian podając mi wszystko.

- Dzięki.

- A teraz zaprowadzę cię do twojej sypialni. Pożegnaj się ze wszystkimi.

- Już? Ale ja chcę żeby oni pomogli mi się urządzić.

- Nie. Pożegnaj się. - Odparł chłodno dyrektor.

Nie mając innego wyjścia skierowałam się do sekretariatu.

Moja paczka siedziała na krzesłach pod ścianą, cicho o czymś rozmawiając. Gdy mnie zobaczyli natychmiast wstali z miejsc i podeszli.

- I co? Dałaś radę? - Spytała D. Chodziło jej oczywiście o tę część planu w, której odgrywałam rozkapryszoną panienkę.

- No pewnie. Ale teraz już musicie iść. Chodźcie odprowadzę Was do samochodu.

Poszliśmy wszyscy na dół, a pan dyrek za nami. Już przy aucie zaczęliśmy się wylewnie żegnać.

- Pamiętaj, że masz do mnie dzwonić i pisać. - Powiedziała D

- Wiem… - Szepnęłam przez ściśnięte gardło. Myślałam, że nie będę płakać przy pożegnaniu... A jednak się myliłam. Po policzkach spływały mi wielkie łzy.

- O mnie też nie zapomnij. I główka do góry. Jak coś będzie nie tak to przyjadę i nakopię im wszystkim do tyłka! - Powiedział Darek mocno mnie przytulając.

- Dzięki. - Odparłam całując go w policzek.

Mat tylko podszedł do mnie i pocałował. Mogłabym tak trwać i trwać. Dlatego też jęknęłam niezadowolona, gdy się ode mnie oderwał.

- Niedługo się zobaczymy. Obiecuję. - Szepnął mi jeszcze do ucha i zrobił miejsce dla Lucka.

- Pamiętaj, że masz się zachowywać. Nie będę się z Tobą żegnał, bo zapewnie niedługo się zobaczymy. I pamiętaj. Jak się wszystko zacznie, to zadzwoń do mnie.

- Okej, okej.

- No dzieciaki. Wsiadać do samochodu. Czas wracać - Zwrócił się do moich przyjaciół.

Ja jeszcze raz podbiegłam do Mata i się do niego przyssałam. Nie byłam w stanie się z nim pożegnać. On po dłuższym czasie odsunął mnie delikatnie.

- Muszę już jechać. Kocham Cię. Pamiętaj o tym. - Powiedział i wsiadł do busa.

- Ja też Cię kocham. Nawet nie wiesz jak bardzo. - Szepnęłam i patrzyłam jak samochód jest coraz dalej i dalej. Było mi strasznie smutno. Ale pocieszałam się myślą, że niedługo mnie odwiedzą.

Gdy już nie było widać ich na horyzoncie, odwróciłam się z powrotem do dyrektora.

- To pokaże mi pan ten pokój? - Spytałam jednocześnie ścierając łzy.

- Chodź za mną. - Rzucił i zaczął mnie prowadzić.

No to nowe życie czas zacząć....

Rozdział 8

Ian odprowadził mnie pod same drzwi moich pokoi, co mnie niezmiernie zdziwiło. No bo jak? Dyrektor odprowadza uczennicę? To jest co najmniej dziwne. W mojej poprzedniej szkole, to byłoby nierealne. Ale przecież to jest niezwykła szkoła... Po drodze dyrektor ogólne zarysował mi jakie panują zasady. Co można, a czego nie itd. Ja oczywiście nie zamierzam się stosować.

Okazało się, że pokoje są dosyć duże. Jeden miał służyć mi za sypialnię, natomiast w drugim zamierzam urządzić garderobę. Bo nie wiem czy pamiętacie, ale wzięłam ze sobą ogromną ilość bagażu. Sypialnia była urządzona bardzo zwyczajnie. Ściany koloru piasku, podłoga wyłożona jasnymi panelami, a na nich beżowy dywan. Pod oknem, stało jasnobrązowe biurko i zwyczajne krzesło, małe łóżko znajdowało się pod jedną ze ścian. Oprócz tego znajdowała się tu niewielka szafa, w której zmieściłabym zawartość mojej jednej walizki, komoda oraz stolik i dwa fotele. Generalnie w ogóle nie w moim guście. Oczywiście zamierzam zmienić tu wszystko. W tym celu wyciągnęłam moją komórkę i wybrałam numer. Po paru sygnałach usłyszałam znajomy głos z lekkim akcentem.

- Halo.

- Cześć Poul, tu Helmi.

- Och oui, witaj piękna. Co tam słychać?

- Wiesz właśnie wprowadziłam się do Akademii Mogens. To jest szkoła z internatem w Bieszczadach. I potrzebuję Twojej pomocy, gdyż pokój który dostałam, jest totalnie beznadziejny.

- W Akademii Mogens, powiadasz?

- Tak. Słyszałeś o niej?

- Oui. Jak wiesz jestem najlepszym dekoratorem wnętrz, więc dosyć często tam bywam.

- Och to cudownie! Poul, znajdziesz dla mnie jakiś wolny termin?

- Dla Ciebie zawsze Bella. Jutro będę w pobliżu, więc mogę przy okazji zrobić twój pokój. Tylko powiedz mi, jak chcesz go urządzić.

- Więc tak, wymusiłam dwa pokoje. Jeden chcę aby był podobny do tego w Białymstoku. A w drugim, chcę abyś urządził mi garderobę. Również podobną do tej w moim domu.

- Nie ma problemu. Czekaj na mnie jutro.

- Dzięki Poul. Rachunek prześlij do Lucka.

- Dobrze. Muszę już kończyć. Au revoir!

- Pa!

Po tej rozmowie postanowiłam zajrzeć do drugiego pomieszczenia. Okazało się, że jest identyczne jak pierwsze. I nawet ktoś, przyniósł wszystkie moje walizki. Z tego co pamiętam do obiadu, który się jada tutaj o trzynastej trzydzieści, zostało mi jeszcze jakieś czterdzieści pięć minut, więc postanowiłam rozpakować jakąś mniejszą walizkę. Jakimś cudem przytaszczyłam ją do mojej sypialni i zaczęłam moją misję. Okazało się, że mam w niej same sukienki. Tak więc, ze wszystkim uporałam się, w jakieś piętnaście minut.

Gdy wszystko było już na swoim miejscu, rzuciłam walizkę w kąt i postanowiłam się przebrać. Bo te różowe ciuszki naprawdę mnie irytowały. Poszukałam mojej torby, do której wcześnie spakowałam ubranie na zmianę. Założyłam czarną bluzkę, we wzory kłódek, kluczy i wstążek. Lewe ramiączko zostało ozdobione mnóstwem tiulu, koronek i metalowych zamków. Całość wykończona została koronką. Do tego militarne spodnie biodrówki, w kolorze czarnym, z mocno zwężanymi nogawkami. Są ozdobione metalowymi suwakami zakończonymi trupimi łapkami. Na nogawkach mają skóropodobne paski z klamrami i kieszenie oraz zwyczajowo na nogi założyłam moje kochane glany. Tak wystrojona ruszyłam na stołówkę. Mniej więcej wiedziałam gdzie się znajduje, gdyż Ian prowadząc mnie, powiedział mi które to drzwi.

Gdy dotarłam na miejsce stanęłam jak wryta. To miejsce wyglądało bardziej jak droga restauracja. Ściany stołówki były koloru wina. Podłoga wyłożona ciemnymi panelami, a na niej czerwony dywan. Pod sufitem wisiały trzy kryształowe żyrandole. W wielkich oknach wisiały bordowe zasłony. Po środku sali, stał duży okrągły stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Na prawo pod ścianą znajdował się bufet. Stoliki uczniów były nakryte czerwonymi obrusami. Na nich stały kwiaty, oraz eleganckie solniczki i pieprzniczki. Krzesła wyglądały na bardzo wygodne. Eleganckie, drewniane z czarnym podbiciem. Przy każdym stoliku było ich pięć. Wszystko razem wyglądało bardzo gustownie.

Jeszcze raz rozejrzałam się po jadalni. Wypatrzyłam jeden wolny stolik, niedaleko nauczycielskiego. Szybkim krokiem podeszłam do bufetu.

- Dzień dobry - powiedziała, pulchna pani stojąca za ladą - Co podać?

- Dzień dobry - przywitałam się grzecznie i zajrzałam do lady chłodniczej stojącej z boku. Ku mojemu niezadowoleniu nie było tam żadnej pizzy, ani nic mięsnego. - Poproszę sushi i colę.

- Nie mamy coli.

- Yyy…, a co jest?

- Świeże soki, koktajle, herbata, kawa, woda gazowana oraz nie gazowana.

- To koktajl czekoladowy.

- Nie ma. - powiedziała kobieta robiąc zdegustowaną minę.

- Jak to? Przecież powiedziała pani, że są koktajle!

- Owszem są, ale owocowe.

- Boże, co za głupota. W takim razie poproszę truskawkowy.

Kobieta patrząc na mnie wrogo podała mi moje zamówienie, po czym odwróciła się do mnie plecami. Ja nieco zdziwiona podeszłam do wypatrzonego wcześniej stolika i usiadłam.

Jak to bywa w nowej szkole, wszyscy się na mnie gapili. Jedni otwarcie, nie kryjąc się z tym, inni zerkając, co rusz myśląc, że tego nie widzę. Nie powiem było to nieco uciążliwe, ale przecież nie będę się czepiać. W końcu jest na co popatrzeć.

Nagle nie wiadomo dlaczego w stołówce zrobiło się strasznie cicho. Rozejrzałam się i zobaczyłam idącą w moim kierunku grupę dziewczyn. Przodem szła wysoka blondynka ubrana w bardzo krótką różową mini, białą bluzeczkę z wielkim dekoltem, oraz niebotycznie wysokie szpilki. Po jej prawej kroczyła nieco niższa blondynka, ubrana w obcisłe dżinsy, różowy top oraz wysokie, różowe szpilki. Natomiast po lewej, dreptała niewysoka szatynka w czarnych rurkach i białym topie z dekoltem w serek. Na nogach miała białe szpilki.

Mmm pewnie królowa. Jak fajnie. Ale będzie zabawa. Niezmiernie się ucieszyłam, że już pierwszego dnia, będę miała okazję przystąpić do realizacji planu. A tym czasem pani blondynka doszła do mojego stolika.

- Usiadłaś na moim miejscu. Spadaj nowa. - usłyszałam.

- Pf. Jeszcze czego. Usiądź sobie gdzie indziej. Od dziś to jest mój stolik - odparowałam wstając.

- Ty chyba nie zdajesz sprawy do kogo mówisz. To jest moja szkoła, mój stolik i moje miejsce!

Ooo chyba troszeczkę się zdenerwowała zakpiłam w duchu.

- Nie denerwuj się tak dziewczynko. Złość piękności szkodzi.

- Jazda z mojego stolika!

- Twojego? A gdzie tu jest napisane, że jest on twój? - udałam, że się rozglądam - Ja tu nie widzę żadnej karteczki, więc nie jest twój.

- Spadaj, bo pożałujesz.

- Tak? A co mi zrobisz? Zaatakujesz swoją różową szpilką?

- Nie, wyssę z ciebie krew - powiedziała ukazując długie, wyglądające na ostre, kły.

Oho, wampirek.

- Próbuj szczęścia. - powiedziałam i uśmiechnęłam się szyderczo.

Ją chyba trochę przytkało. Pewnie myślała, że się jej przestraszę. Tia jeszcze czego. Przecież to ona mnie się powinna bać. W końcu jestem córką samego szatana. Ale przecież nie będę dziewczyny straszyć. Bo kto mi umili mój pobyt? Czekałam na jakąś reakcję, ale ona nic. Stała w miejscu i się gapiła na mnie.

- No co mam ci pomóc? Dalej. Próbuj wyssać mi krew.

- Zrobiłabym to, ale niestety regulamin zabrania. Ale... przecież są jeszcze twoi znajomi. Widziałam ich przez okno. Zwłaszcza ta blondynka pachniała smakowicie. - powiedziała i teatralnie oblizała usta.

A mnie szlag trafił, jak usłyszałam te słowa. Nie patrząc na nic rzuciłam się na nią i przywaliłam jej pięścią w nos. Coś chrupnęło i polała się szkarłatna krew, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Złapałam ją włosy i mocno szarpnęłam.

- Zapamiętaj sobie, bo powtórzę to tylko raz. Nie waż mi się tknąć kogokolwiek z moich. Niech tylko się dowiem, że coś się komuś stało, zginiesz. - wysyczałam jej do ucha.

Już chciałam uderzyć ją po raz kolejny, ale ktoś złapał moją rękę. Odwróciłam się z zamiarem porządnego wyzywania tego kogoś, ale się powstrzymałam, bo okazało się, że tym kimś jest Ian, we własnej osobie.

- Zapraszam do mojego gabinetu. - rzucił do mnie po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

- Jeszcze z tobą nie skończyłam - rzuciłam i nie mając innego wyjścia, ruszyłam za dyrektorem.

Zdziwiła mnie jedna rzecz. Przecież blondyna jest wampirzycą, więc gdy się na nią rzuciłam mogła z łatwością mnie odtrącić, czy mi się wyrwać, ale tego nie zrobiła. Ciekawe, dla czego?

Tak sobie rozmyślałam podążając korytarzem. Po krótkiej chwili byliśmy już u niego w gabinecie.

- Siadaj - rzucił lakonicznie.

- Nie dzięki, postoję. - odparłam zaczepnie.

- Powiedziałem siad!

- A co ja pies jestem?

- Siadaj! - warkną. Widać, że się deczko wkurzył.

- Dobra już dobra. I po co te nerwy? - spełniłam jego polecenie mamrocząc pod nosem. Ian jednak nie zareagował.

- Chyba wiesz, dlaczego tu się znalazłaś?

- No.

- No to do konia. Jesteś tu dopiero od godziny i już rozrabiasz. Dla czego pobiłaś Iris?

- Wcale jej nie pobiłam, tylko uderzyłam. Gdybym ją pobiła, to by teraz w szpitalu leżała. A zrobiłam to bo sobie zasłużyła.

- Czym?

- A czy to ważne?

- Owszem. Jak to był dobry powód, będę mógł złagodzić Ci karę.

- Pf... A co teraz mi grozi? Dożywocie?

- Nie. - warknął - I nie mów do mnie tak, jakbym był Twoim kolegą.

- Dobrze panie dyrektorze. Postaram się panie dyrektorze. - odparłam uśmiechając się wrednie.

- Nie dowcipkuj mi tutaj!

- Ależ, ja nie dowcipkuję panie dyrektorze. To poinformuje mnie pan, panie dyrektorze, co mi grozi za pobicie tej blond poczwary?

Ian tylko westchną ciężko i pokręcił głową.

- Nagana oraz praca na cmentarzu.

- A na czym polega ta praca?

- Zależy od Igora. Głównie czyszczenie pomników.

- Igora?

- Dla ciebie profesor Łukianienko. On jest odpowiedzialny za cmentarz. Uczy też ogrodnictwa.

- Aha.

- Dowiem się wreszcie, za co pobiłaś Iris?

- Hmm... - Udałam, że się zastanawiam. - Nie.

- No to nie pozostawiasz mi wyboru. Dostajesz naganę oraz karę w postaci pracy na cmentarzu, codziennie przez dwa tygodnie, zaczynając od jutra. A teraz możesz odejść.

Ja podniosłam się z fotela i ruszyłam do wyjścia. Nagle sobie przypomniałam, że miałam go o coś zapytać.

- A panie dyrektorze?

- Tak? - Ian uniósł swoją śliczną głowę, znad jakichś papierzysk - Ile trzeba mieć nagan, żeby wylecieć ze szkoły?

- Przeczytaj regulamin - odburknął i wrócił z powrotem do przerwanej czynności.

No cóż, a ja wyszłam z jego gabinetu i poszłam z powrotem na stołówkę.

Rozdział 9

Gdy ponownie wróciłam na stołówkę, mój stolik był wolny. Co więcej, taca z jedzeniem stała tak, jak ją zostawiłam. Dziwne… W mojej poprzedniej szkole, to by zostało wyrzucone, albo ktoś by postanowił zrobić kawał i wsypałby na przykład trochę soli. Będąc ostrożna, usiadłam i wzięłam do ręki koktajl. W zapachy był okej. Wzięłam odrobinę na palec i spróbowałam. Słony nie był. Ta szkoła naprawdę mnie zadziwia.

Nagle mój wzrok padł na stolik obok. Siedziały tam trzy niemal identyczne dziewczyny. Coś do siebie szeptały poszturchując się i wskazując na mnie. W końcu wstały i zaczęły się zbliżać do mojego stolika. Ja oczywiście już nastawiłam się na jakąś potyczkę słowną, bądź taką na pięści.

- Cześć - powiedziała jedna z nich, była ubrana w niebieską bluzę z kapturem, czarne rurki i adidasy tego samego koloru, co spodnie.

- Siema - burknęłam - Czego chcecie? Bo jeżeli jesteście od tej blond wywłoki, to radzę spadać.

Na to dziewczyny wybuchły śmiechem.

- Nie, no co Ty. My nie trzymamy z Iris. My jej nienawidzimy. Terroryzuje całą szkołę. Każdy jej się boi. Nikt nie ważył się jej postawić. Aż do teraz. - odezwała się tym razem ta ubrana w biały t-shirt, obcisłe, niebieskie jeansy i białe balerinki.

- No to czego chcecie?

- Chcemy Cię poznać. Wydajesz się być bardzo interesującą osobą. - tym razem odezwała się ta trzecia, w czarnej koszulce w paski, czarnych rurkach i glanach. - Ja jestem Baśka, a to są moje siostry. Ta w niebieskiej bluzie, to Kaśka, natomiast ta w białej bluzce, Aśka.

- Wow. Nie dość, że jesteście identyczne, to jeszcze macie podobne imiona. Siadajcie. Ja jestem Helmi.

Te się tylko zaśmiały i usiadły.

- Taaak, kiedyś to nawet ubierałyśmy się tak samo.

- Ha ha dobrze, że teraz już tak nie robicie. Podejrzewam, że i tak, będę miała niemały problem z rozróżnieniem Was. - powiedziałam z uśmiechem. Może to dziwne, ale naprawdę zdążyłam już je polubić. - Opowiecie mi o szkole?

- Jasne. Jak wiesz, jest to szkoła dla istot magicznych. O tym pewnie opowiadał Ci nasz dyrektor, więc to pominiemy. - powiedziała Baśka.

- Czekaj. Mam jedno pytanie. Skoro jesteśmy w Polsce, to powinny się tu uczyć polskie istoty. A z tego co zauważyłam, to większość nie jest stąd. Nawet sama nazwa akademii nie jest Polska.

- Tak masz rację. - tym razem mówiła Kaśka - Tę akademię założył pewien czarodziej. Nazywał się Tobias Mogens. W to miejsce trafił podróżując. Ponoć kiedyś nie było tu zupełnie nic. Żadnych miast, wiosek, ludzi. Jako, że już wcześniej myślał o założeniu takiej szkoły, postanowił tu zostać. Wybudował szkołę i zebrał kilka osób, obdarzonych talentem. Bo musisz wiedzieć, że na początku to był szkoła dla magów i czarownic. I tak oni uczyli się, jak panować nad mocą, jak tworzyć lekarstwa i inne takie. Osoby uczące się, przekazywały wiadomość o powstaniu tej szkoły dla innych. I w ten sposób wieść rozeszła się po całym świecie. Istoty zaczęły się zjeżdżać. Każdy chciał się uczyć. Szkoła się rozrastała i rozrastała, aż w końcu przekształciła się w Akademię Mogens. Przed śmiercią, Tobias przekazał tę Akademię w ręce naszego dyrektora. Ponoć byli przyjaciółmi. Dyrek postanowił, że szkoła będzie dla wszystkich, nie tylko dla magów i czarownic. W ten sposób teraz uczęszczają tu elfy, zmienni, wampiry i inne istoty nocy. I jeszcze dodam, że to jest najlepsza taka Akademia. Dlatego też, jest tu dużo osób spoza Polski.

- To istnieją jeszcze inne?

- Owszem - odparła Kaśka - ale nasza ma najwyższy standard nauczania. Wszyscy chcą tu być.

- Hmm… a język nie stanowi problemu?

- Nie. Widzisz po przekroczeniu bramy, uruchamia się zaklęcie, które pozwala Ci rozumieć wszystkie języki świata. Dlatego też, nie mamy problemy z dogadaniem się. - wyjaśniła Aśka.

- Aha. To ciekawe.

- Hmm… A mogę Cię o coś spytać? - rzuciła Baśka.

- Wal śmiało.

- Jaką dostałaś karę za pobicie Iris?

- Naganę i pracę na cmentarzu, przez dwa tygodnie od jutra.

Dziewczyny spojrzały po sobie i zrobiły przestraszone miny.

- Co jest? Boicie się cmentarzy? - zaśmiałam się.

- To nie tak… Ten cmentarz jest dziwny, to prawda, ale nie o to chodzi. - rzekła Kaśka.

- A o co?

- O profesora Łukianienko. - szepnęła cicho Baśka - Bo widzisz, to jest najgorszy i najbardziej wredny nauczyciel w tej szkole. Jest też na swój sposób przerażający. Pochodzi z Rosji i ponoć był członkiem tamtejszej mafii. I ponoć stał tam bardzo wysoko, w hierarchii.

- Tak. Lubi też docinać uczniom. Czasami potrafi tak cię zrugać, że masz ochotę pójść i się powiesić. - dorzuciła Asia.

- A co jest najgorsze, jest cholernie przystojny. - powiedziała Basia.

- Eee tam, ja go się nie boję. I niech tylko coś nie tak powie, to go stłukę.

- Nie dasz rady. To bardzo stary wampir. Ponoć ma już około pięćset lat. - powiedziała Basia.

- Okej. Spoko. Dam radę. To co zbieramy się. Odprowadzicie mnie do pokoju?

- A gdzie mieszkasz?

- Na trzecim. Udało mi się wydębić aż dwa pokoje. Na dodatek mieszkam sama. - pochwaliłam się.

- Jeeeej jak Ci się to udało? - jęknęły.

- Mam wpływowego tatę i talent aktorski - uśmiechnęłam się zadziornie.

Tak więc poszłyśmy do mnie. Po drodze, dziewczyny opowiadały mi o szkole, nauczycielach, zwyczajach. Naprawdę bardzo je polubiła. Nie spodziewałam się, że zaprzyjaźnię się z kimś. Ale los lubi płatać figle.

- To tu. - Powiedziałam, gdy doszłyśmy na miejsce - Wejdziecie na chwilę?

- Jasne - powiedziały chórem trojaczki.

Weszłyśmy i każda znalazła sobie miejsce ja i Aśka usiadłyśmy na łóżku, Baśka na podłodze, a Kaśka w jednym z foteli.

- Po co Ci dwa pokoje? - nagle zapytała Basia.

- Jeden do spania, a drugi będzie mi służył jako garderoba.

- Przywiozłaś dużo ubrań? - uśmiechnęła się Kaśka.

- Ehe. Dziesięć walizek.

Dziewczyny spojrzały na siebie zdumione.

- Jaja sobie robisz? - rzuciła Baśka.

- Nie. Idźcie i zobaczcie. Tu macie kluczyk - powiedziałam i rzuciłam im przedmiot.

Trojaczki szybko wyszły z pokoju. Niedługo potem usłyszałam zdumione okrzyki dziewczyn.

- Ej, Helmi? Możemy którąś otworzyć? - usłyszałam głos jednej z lasek.

Szybko wstałam i dołączyłam do nich.

- Jasne. Tylko wrzućcie wszystko z powrotem, bo jutro przyjedzie Poul, żeby mi urządzić pokoje.

- Poul? Jaki Poul? - zapytała Aśka, podchodząc do jednej z walizek i otwierając ją.

Okazało się, że to walizka z bluzkami i gorsetami.

- Poul Dufarge.

- Co? Ten Poul?! Jak ty go ściągnęłaś? I to już jutro? - wykrzyknęła Aśka odrywając się na chwilę od przeglądania moich ubrań.

- To mój dobry kolega. Kiedyś nawet przez jakiś czas chodziliśmy ze sobą. Dla mnie zawsze ma czas.

- Farciara. - stęknęła Kaśka próbując podnieść jedną z walizek.

- Nie dasz rady tego podnieść kobieto - zaśmiałam się.

- Zakład? - uśmiechnęła się przebiegle.

Po chwili zaczęła mamrotać coś pod nosem i poruszać palcami. Po chwili, ta ciężka walizka, poszybowała aż pod sufit. Spojrzałam na nią zaskoczona.

- Jak Ty to zrobiłaś?

- Magia. Jeszcze chyba nie zdążyłyśmy Ci powiedzieć, że jesteśmy czarownicami. - rzuciła.

- Aha. To wiele wyjaśnia. - powiedziałam i usiadłam na podłodze.

Dziewczyny przeglądały i przymierzały moje ciuchy. Niekiedy kłóciły się o to, która kiedy i co ode mnie pożyczy. I tak oto upłynął nam dzień. Nawet na kolację nie zeszłyśmy, tak bardzo byłyśmy pochłonięte ubraniami. Bo nie powiem, ja sama za dobrze nie wiedziałam co posiadam. Wieczorem wzięłyśmy szybki prysznic i rozeszłyśmy się do swoich pokoi. Na dobranoc, siostry obiecały, że jutro odprowadzą mnie na cmentarz.

***

Następnego dnia, obudziło mnie słońce. Przez chwilę leżałam zdezorientowana, nie wiedząc gdzie się znajduję. Ale już po chwili wszystko mi się przypomniało. Tak więc, zwlekłam się z łóżka, wzięłam przybory toaletowe. Zajrzałam do szafy w poszukiwaniu jakichś ubrań, ale zapomniała, że są tam tylko sukienki. A, że bardzo mi się nie chciało maszerować do drugiego pokoju, złapałam pierwszą lepszą i wyszłam.

W łazience były już trojaczki. Przywitałam się i szybko wskoczyłam pod prysznic. Po parunastu minutach wyszłam odświeżona i zadowolona. Ubrałam się w sukienkę, którą wcześniej wzięłam. Okazało się, iż kiecka jest czerwona w stylu pin up. Po całej sukience rozmieszczone są motywy róż, kotwic, jaskółek, gwiazd i kokardek. Góra jest obcisła i wiązana na szyi, dekolt w serduszko, a dół w kształcie litery „A”. Z dołu jest podszyta tiulem.

- Wow świetna kiecka! - wykrzyknęła Baśka.

- Dzięki. - odpowiedziałam, stając przed lustrem i robiąc standardowy makijaż.

Pewnie się dziwicie skąd wiem, że to ona? Powiem wam, że jako jedyna z sióstr, chodzi w glanach i czarnych ciuchach. Dzięki temu ją zawsze rozpoznam.

- To co gotowa na spotkanie z profesorem Łukianienko?

- Ej! A nie idziemy na śniadanie? - zapytałam zdziwiona.

- Nie. Jeżeli pójdziesz, to nie zdążysz na cmentarz. A on nie lubi jak ktoś się spóźnia - odparła jedna z bliźniaczek.

- Ty jesteś Aśka?

- Nie… - zaśmiała się dziewczyna.

- Czyli Kaśka. Ok Kasiu. Czy ty chcesz mi powiedzieć, że mam tam iść głodna?

- Nie. Mamy dla ciebie parę kanapek.

- Jesteście kochane, wiecie? - odparłam chowając kosmetyki - To ja skoczę do pokoju po buty i możemy iść.

- Okej. Poczekamy przy schodach. - usłyszałam jeszcze.

Szybko popędziłam do pokoju. Kiecka, to nie jest chyba odpowiedni strój na cmentarz… pomyślałam i bez zastanowienia przebrałam się we wczorajsze ubranie. Gdy byłam gotowa, popędziłam do dziewczyn. Tak jak obiecały, czekały na mnie przy schodach prowadzących na dół.

- Gotowa? - zapytała Aś.

- Jasne, chodźmy. - rzuciłam.

I tak ruszyłyśmy. Ja po drodze rozglądałam się po posiadłości. Wczoraj zbytnio nie miałam na to czasu, więc dzisiaj to nadrabiałam. Co mnie zdziwiło. Każdy cal tego budynku był urządzony gustownie i przytulnie. Wcale się nie czuło, iż jest to jakaś szkoła. Po chwili wyszłyśmy na podwórko. Dziewczyny skręciły w lewo i prowadziły w stronę cmentarza. Już z daleka sprawiał on wrażenie niezwykłego. Potwierdziło się to przypuszczenie, gdy tylko się do niego zbliżyłyśmy. Wszędzie stały różnego rodzaju posągi. Przedstawiały one różne anioły i stworzenia. Tylko gdzie niegdzie było widać krzyże. Nagle siostry przystanęły.

- Co jest? - spytałam.

- Wiesz… My już pójdziemy… Nie chcemy spotkać Łukianienki. - powiedziała Baśka.

- No okej. Dzięki, że mnie odprowadziłyście.

- Nie ma sprawy. Tu masz kanapki. - rzekła Aśka podając mi spore zawiniątko.

- Tak. I jak coś, to my będziemy w pokoju. Jak już skończysz to przyjdź i opowiedz jak było - dodała Kaśka.

- Dobra. To do zobaczenia.

Gdy dziewczyny odwróciły się, ja poszłam przed siebie. Krążyłam między nagrobkami podziwiając rzeźby. Wtem usłyszałam jakiś szmer. Szybko odwróciłam się w tamtym kierunku. W moją stronę szedł bardzo przystojny mężczyzna. Gdy się przybliżył przyjrzałam mu się. Czarne, nieco przydługie włosy, bardzo jasne, szare oczy, prosty nos, pełne usta. Na twarzy miał kilkudniowy zarost, który tylko dodawał mu uroku. Był ubrany w czarną bluzę z kapturem, czarne jeansy i również czarne adidasy. Przez ubranie było widać, że jest dobrze zbudowany. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie kilka drobiazgów. Jego oczy były zimne, a usta ułożone w szyderczym uśmieszku.

- I co zadowolona z oględzin - rzucił chłodno.

Arogant…

- W sumie niezły jesteś… Chociaż widziałam przystojniejszych od Ciebie. - rzuciłam zaczepnie.

On chyba się trochę zdziwił tym, że mu odpowiedziałam. Przecież to on wszystkim dogryza. Z nim się nie dyskutuje. Jego trzeba się bać… Ha! A tu niespodzianka profesorku.

- Po pierwsze, nie jestem Twoim kolegą…

- Tak? A ja myślałam, że jesteś. - wtrąciłam - Sorry, ale mi się nie przedstawiłeś.

- Ach przepraszam panienko. - rzucił ironicznie - Jestem profesor Łukianienko.

- O ten wredny, wyżywający się na uczniach typ? Hmm… a nie wygląda PAN na takiego.

- Może, nie wyglądam. A teraz może zabierz się do roboty. Nie mam zamiaru tu sterczeć do jutra. - warknął.

- Jak mi pan powie co, to chętnie to zrobię.

- Masz wyczyścić ten pomnik - tu wskazał ręką na wielki posąg anioła z rozłożonymi skrzydłami, grającego na trąbce - Tam w krypcie znajdziesz wszystkie narzędzia. Idź i je sobie przynieś. - dorzucił po czym rozłożył się pod najbliższym drzewem i uśmiechnął się wrednie.

Uhhh to chyba będzie bardzo ciężki dzień… pomyślałam i ruszyłam we wskazanym kierunku.

Rozdział 10

Wietrząc jakiś podstęp, ostrożnie podeszłam do krypty. Wypatrzyłam na ziemi jakiś patyk, więc wzięłam go do ręki, po czym ostrożnie, wsadziłam go w ciemne wejście krypty. Zaczęłam nim poruszać na wszystkie strony. I dobrze zrobiłam, bo nagle, nie wiadomo skąd, spadło wielkie wiadro. Wiedziałam, że coś kombinujesz profesorku, zdradził Cię ten uśmieszek- pomyślałam i ostrożnie weszłam do środka. Przykucnęłam, przy przewróconym wiadrze i wzięłam na palec jego zawartość. Okazała się to być jakaś dziwna, zielona, glutowata, lepka maź.

- Fuj, obrzydlistwo - powiedziałam do siebie.

Wtem wpadł mi do głowy pewien pomysł. Szybko przeszłam całą kryptę w poszukiwaniu jakiegoś małego pojemniczka i szufelki. Gdy już znalazłam owe przedmioty, z powrotem podeszłam do wiadra i zgarnęłam nieco tego zielonego czegoś do pojemniczka. Następnie złapałam szpachelkę, wiadro i inne dziwne rzeczy służące do oczyszczania pomnika, po czym wyszłam z krypty i ruszyłam w stronę miejsca pracy cicho pogwizdując. Widziałam, że Igorek mi się przygląda. Podeszłam do nagrobka stojącego nieopodal miejsca, w którym siedział profesorek. Przyniesione narzędzia położyłam na ziemi, natomiast pojemniczek ustawiłam na ramieniu krzyża. Tak to był jeden z nielicznych grobów posiadający zwykły, chrześcijański pomnik. Z resztą wiadomo o co chodzi.

- I jak było w krypcie? - usłyszałam nieco drwiący głos profesora.

- Normalnie. Spodziewałam się tam jakichś pająków, ale niestety żadnego nie było - odparłam odwracając się i niby niechcący, strącając ową puszkę z dziwną zawartością wprost na bluzę Igora.

- Aach… kurwa!! Patrz co robisz ty niedojdo jedna!! - krzyknął Łukianienko.

- Ja ? Niedojda? Ty chyba sobie żartujesz?! Myślałeś, że jestem na tyle głupia, żeby wejść do tej cholernej krypty, bez zastanowienia? Wiedziałam, że coś kombinujesz, ty cholerny profesorku!! - wydarłam się na niego w duchu dobrze się bawiąc.

- Jak śmiesz tak do mnie mówić?? Chyba mówiłem już, że wymagam szacunku!! - jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości.

- Nie szanuję ludzi, którzy mnie obrażają!

- Wcale Cię nie obraziłam!

- Taaak? A to ciekawe… Kto mnie nazwał niedojdą?

- Mogę mówić co chcę i kiedy chcę! Jestem profesor Łukianienko, a Ty cholero jedna masz się zwracać do mnie jak należy!

- Ani mi się śni!

- Pożałujesz tego - warknął i ruszył w moim kierunku.

- Ach, już się cała trzęsę! Podam Cię do sądu jak mnie choćby tkniesz!

- Myślisz, że jakiś głupi, ludzki sąd może mi coś zrobić?

- Ludzki nie, ale piekielny owszem - powiedziałam uśmiechając się wrednie.

Profesor przystanął i przyjrzał mi się. Jego twarz przybrała standardowy, lekko zdziwiony wyraz. A usta znów ułożyły się w ironiczny uśmieszek.

- Żeby mnie pozwać w sądzie piekielnym, musiałabyś mieć jakiś powiązania z piekłem, dziewczynko.

- A skąd wiesz, że nie mam, chłopczyku - odparłam z uśmiechem.

- Nie wyglądasz na taką osobę.

- Ty nie wyglądasz na wrednego gbura. - odgryzłam się.

Jego twarz nagle zastygła w wyrazie niedowierzania, a potem Igor odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Popatrzyłam na niego zdziwiona. W końcu dotarł do mnie komizm naszej sytuacji i po chwili już oboje turlaliśmy się ze śmiechu.

Po jakimś czasie uspokoiliśmy się. Łukianienko wstał, otrzepał ubranie z gałązek i trawy, po czym podszedł i usiadł obok mnie.

- To może zaczniemy od początku, co?

Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Skąd taka zmiana? - zapytałam.

- Bo widzę, że jesteś taka jak ja. I, że cię nie pokonam w żadnej słownej potyczce, nad czym niezmiernie ubolewam. Nie jesteś taka jak inne dzieciaki. Nie dajesz po sobie jeździć. Tamci to tylko chowają głowę w piasek i nie próbują stawić mi czoła. Tak więc, zaczniemy jeszcze raz, czy nie? - powiedział już nieco zirytowany.

- No dobra. Niech będzie. Możemy zacząć jeszcze raz. - rzuciłam z uśmiechem.

- Cześć, jestem profesor Igor Łukianienko. Ale możesz mówić na mnie Igor.

- Siemka. Jestem Helmi Zagańczyk. Ale możesz mi mówić Hel. - rzekłam, po czym podaliśmy sobie ręce.

- Hel… Hmm trochę dziwacznie. Będę na Ciebie mówił Robaczku, co ty na to? - powiedział Igor śmiejąc się.

- Mój kochany Igorku. Ani mi się waż tak do mnie zwracać.

- To może żabko?

- Nie.

- Kwiatuszku?

- Nie…

- Rybko?

- NIE!

- Pączusiu?

- Czy ja wyglądam na pączusia???!!!

- Hmm… czy ja wiem… Może tak troszeczkę. - odrzekł Igor.

- CO??!! - wykrzyknęłam i rzuciłam się na niego i zaczęłam go łaskotać.

Igor zaniósł się śmiechem. Okazało się, że posiada łaskotki, co mnie niezmiernie ucieszyło.

- Odwołaj to! - krzyknęłam i zaczęłam go gilgotać jeszcze mocniej.

- Ha ha ha…prze… ha ha przestań…. Ha ha ha

- Powiedziałam odwołaj!

- No dobra, odwołuję! - wykrzyknął profesorek pomiędzy salwami śmiechu.

- Ja myślę - odparłam i odsunęłam się od niego.

- Uff… jeszcze się kiedyś zemszczę na Tobie - zagroził i spojrzał na zegarek. - Hel… może byś tak wzięła się do pracy? W końcu masz karę.

- Och no dobra. - powiedziałam, wdrapałam się i usiadłam na barana dla aniołka.

- Igor , czy mógłbyś mi podać coś, czym mogę oczyścić ten posąg?

- Jasne! - odkrzyknął, podszedł do stosu narzędzi i podał mi jedno z nich.

- No, no niezła z Ciebie małpka - zaśmiał się, gdy wygięłam się po narzędzie, które okazało się być drucianą szczotką.

- No wiesz, ćwiczyło się trochę - odrzekłam i pokazałam mu język i zabrałam się do pracy.

Szorowałam, i szorowałam ten pomnik. Trochę rozmyślając, trochę nucąc pod nosem. Igor siedział pod drzewem i chyba spał. Po jakimś czasie otworzył oczy i spojrzał na mnie.

- Zagramy w pytanie za pytanie? - zapytał.

- Uff - wytarłam pot z czoła - Jasne możemy. Kto zaczyna?

- Może ja? - rzucił i uśmiechnął się półgębkiem.

- Strzelaj.

- Z tego co mi wiadomo, jesteś tu dopiero drugi dzień, czy mam rację?

- Tak. - odpowiedziałam i zastanowiłam się nad swoim pytaniem.

- Jakim cudem…

- Hej, teraz moja kolej! - zaprotestowałam.

- Przecież jeszcze nie zadałem pytania! - oburzył się Igor.

- Zadałeś! Zapytałeś „Czy mam rację?”. To jest pytanie.

- Och no dobrze, uparciuchu. Dawaj.

- Od jak dawna tu uczysz?

- Hmm… Jakieś pięćdziesiąt lat z małymi przerwami. Teraz ja. Jakim cudem udało Ci się zarobić karę, już pierwszego dnia?

- Takim cudem, że jestem zdolna. - odparłam z uśmiechem.

- Nie o to mi chodziło - warknął Igorek.

- A o co? Zapytałeś jakim cudem, to Ci odpowiedziałam - rzuciłam przekomarzając się z nim.

- O to co zrobiłaś, żeby dostać karę.

- Trzeba było pytać tak od razu. Dobra teraz moja kolej. To prawda, że pochodzisz z Rosji?

- Tak. A więc zapytam jeszcze raz. Co takiego zrobiłaś, że dostałaś karę, już pierwszego dnia?

- Uderzyłam niejaką Iris.

Igor na to zrobił wielkie oczy i po raz kolejny zaczął się śmiać.

- I z czego rżysz? - zapytałam zirytowana.

- Z tego, że na dzień dobry pobiłaś królową szkoły. Nikt do tej pory nie ważył się nawet na nią chuchnąć, bez pozwolenia. - odrzekł, gdy już przeszedł mu atak śmiechu.

- Wiem. Trojaczki mnie już uświadomiły.

- Trojaczki? Masz na myśli Aśkę, Baśkę i Kaśkę Zielińskie?

Ja tylko pokiwałam głową twierdząco i wróciłam do szorowania. W międzyczasie zaczęłam się zastanawiać nad kolejnym pytaniem.

- No proszę… Jesteś naprawdę niesamowita. Uderzyłaś królową i zaprzyjaźniłaś się z najpotężniejszymi czarownicami w szkole. Brawo. Brawo. One zazwyczaj trzymają się tylko w trójkę. Nikogo do siebie nie dopuszczają.

- Zapomniałeś o jeszcze jednym osiągnięciu - powiedziałam nie przerywając pracy.

- Jakim? - zapytał zdziwiony.

- Przecież zjednałam sobie najstraszniejszego i najbardziej wrednego profesora w szkole - rzuciłam.

- A tak prawda. - powiedział i po raz pierwszy uśmiechnął się bardzo szeroko.

A we mnie coś drgnęło. Miał piękny uśmiech. Patrzyłam na niego i wprost nie mogłam oderwać od niego oczu.

- Co się tak gapisz - burknął, gdy zauważył, że mu się przyglądam.

- Nic, nic. Tylko pierwszy raz uśmiechasz się tak szczerze. Bez ironii i sarkazmu. I mam nadzieję, że będziesz to robił częściej. Przy najmniej przy mnie. Bo masz prześliczny uśmiech.

- Dobra, dobra. Dawaj pytanie - odparł chyba nieco zmieszany.

- To prawda, że jesteś wysoko postawionym członkiem rosyjskiej Mafii? - palnęłam bez zastanowienia.

Igor poderwał głowę i przyjrzał mi się uważnie. Przez dłuższą chwilę się nie odzywał.

- Kochanie - powiedział i uśmiechnął się po raz kolejny - Ja jestem teraz bossem rosyjskiej mafii. Trzęsę całym światem przestępczym. Ale nikt oczywiście o tym nie wie. Myślą, że jestem tylko jakąś grubszą rybą. Dzięki temu, mam jako taki spokój. Jak będziesz chciała to zabiorę Cię kiedyś do Rosji i pokażę Ci moje królestwo.

Mnie troszeczkę przytkało po tym wyznaniu. Nie wiedziałam czy mam mu wierzyć, czy nie. Przyjrzałam mu się najdokładniej jak mogłam z tej wysokości. Zaczęłam mieć pewność, że jednak to nie jest ściema. Zauważyłam, że pomimo tego, iż siedzi tu ze mną, to pozostaje czujny. Jego cało jest napięte, w każdej chwili gotowe do ataku, a oczy czujne. Uwierzyłam mu. Bo zwykły człowiek nigdy by tak się nie zachowywał.

- Pewnie, że będę chciała - powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko - A nauczysz mnie strzelać? Zawsze chciałam to zrobić, ale jakoś nie miałam czasu.

- Wiedziałem, że się nie przestraszysz - rzekł profesorek - I oczywiście, nauczę Cię.

Po jego słowach postanowiłam zejść na dół. Jakoś się gramoliłam z barów aniołka i już prawie mi się udało, ale nagle poczułam, że tracę równowagę. Chwilę potem już leciałam w dół.

O kurwa, mam nadzieję, że się nie zabiję pomyślałam, zamknęłam oczy i czekałam na uderzenie…

Rozdział 11

Byłam już psychicznie przygotowana na ból, ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nic takiego nie nastąpiło. Niepewnie otworzyłam jedno oko, potem drugie, i rozejrzałam się dookoła. Niedaleko mnie stał Igor z przerażoną miną, a ja najzwyczajniej w świecie wisiałam w powietrzu.

- Co do…? - wydusiłam z siebie i zaczęłam się szamotać.

- Przestań tak wierzgać bo Cię upuszczę - usłyszałam zagniewany głos… mojego ojca?

Niepewnie odwróciłam głowę w stronę z której padł. I nie myliłam się. Po mojej prawej stał pan dyrektor i mój tata… Nie, nie mój tata… Stał tam Lucyfer w całej swej okazałości.

Był ubrany tylko w czarne, skórzane spodnie, które opinały jego umięśnione nogi. Jego nagi tors pokrywały niezliczone tatuaże w kształcie różnego rodzaju spiral, okręgów i tym podobnych rzeczy. Skrzydła były lekko rozpostarte. Słońce rzucało na nie dziwne refleksy, przez co wydawały się być jeszcze piękniejsze. Włosy jak zwykle były rozczochrane, ale jego twarz… Jego usta były zaciśnięte w wąską kreskę, a oczy ciskały gromy. Gdyby wzrok mógł zabijać, leżałabym teraz trupem. Od całej jego sylwetki emanowała nieziemska siła i moc. Przerażał i pociągał jednocześnie. Mimo iż jest moim ojcem, czułam niesamowity pociąg do niego. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. Chyba teraz dopiero do mnie dotarło, że on naprawdę jest władcą Piekła.

- C… c… co…? - zaczęłam się jąkać. Naprawdę się go przestraszyłam. To nie był Lucek którego znałam. Hel weź się w garść… Przecież to Twój ojciec… zbeształam się w myślach. Wzięłam głęboki wdech i spróbowałam jeszcze raz.

- Co Ty tu robisz? - tym razem udało mi się to powiedzieć niemal bez zająknięcia.

- Wyobraź sobie, że zadzwonił do mnie pan Igor i poinformował mnie, że moja córka już pierwszego dnia zarobiła naganę. Oraz, że dobrze by było gdybym przyjechał i z nią porozmawiał. - rzekł Lucyfer głosem ociekającym jadem.

- Aaa.

Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Wręcz zaczęłam się gotować ze złości. Jak ten dyrektorek od siedmiu boleści śmiał zawiadomić mojego ojca??!!

Nagle za Luckiem coś się poruszyło. Szybko odwróciłam się w tę stronę i dopiero teraz zorientowałam się, że mój tata nie przyszedł sam. Był z nim nie kto inny, jak nasz kochany dyrektorek. Mój wzrok przesłoniła czerwona mgła. Byłam wściekła, jak jeszcze nigdy.

- Puść mnie! - warknęłam w kierunku ojca, nic nie robiąc sobie z jego groźnej miny.

- Nie.

- Jak chcesz! - wrzasnęłam i zaczęłam się szarpać. Wtem, kierowana jakąś dziwną intuicją, uspokoiłam się i zaczęłam z całej siły skupiać się na tym, że chcę się uwolnić. Myślałam, że mózg mi wysiądzie od tego skupiania się, ale tak się nie stało. Za to wydarzyło się coś innego. Ni stąd, ni z owąd… gruchnęłam z wielkim impetem na ziemię.

- Auu! - jęknęłam i wstałam rozcierając sobie tyłek.

Już chciałam coś powiedzieć, gdy przypomniało mi się, dlaczego tak bardzo chciałam się uwolnić. Czerwona mgła wściekłości opadła na mnie z nową siłą. Czułam, że moja twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie. Spojrzałam na moją przyszłą ofiarę i zobaczyłam w jego oczach zdziwienie, szok i … strach. To mnie pobudziło do działania. Rzuciłam się na Igora. Już miałam go uderzyć, gdy ktoś mnie złapał i odciągnął od niego. Zaczęłam się szarpać, wyrywać i drapać.

- Ciii Helmi, uspokój się - usłyszałam tuż przy uchu głos Igora.

- Puść mnie! - warknęłam nie przestając się wyrywać.

- Nie, nie puszczę Cie, Ty cholerny uparciuchu. Chcesz wylecieć ze szkoły?!

- Tak. Jak myślisz, dlaczego uderzyłam Iris? - rzuciłam - Puść mnie. Obiecuję, że się nie ruszę.

Gdy mnie puścił, odwróciłam się twarzą w jego stronę. Był trochę zdziwiony i … zawiedziony? Tak, chyba dobrze widziałam. Aczkolwiek nie jestem tego pewna, gdyż jego twarz przybrała znów ten sam, obojętny wyraz.

- Ach tak? A z jakiego to powodu chcesz wylecieć? - zapytał kompletnie nie zwracając uwagi na Iana i mojego ojca.

- A z takiego, że chcę wrócić do mojego życia! Do mojej szkoły, przyjaciół i mojego świata! Nie chcę być tym przeklętym mieszańcem! - wykrzyknęłam i zwróciłam się ojca. - Czego chcesz? Jeżeli przyszedłeś tylko po to żeby na mnie pokrzyczeć, to daruj sobie.

- Nie, nie przyszedłem pokrzyczeć. - odparł Luc z chłodnym spokojem - Przyszedłem Cię uświadomić, że nie będę tolerował tego typu wybryków. Zgodziłaś się na naukę w tej szkole, więc wymagam od ciebie, abyś zachowywała się jak należy.

- Zgodziłam się?! A czy miałam inne wyjście?? Czy jakbym powiedziała NIE, to byś mi pozwolił zostać z Dominiką, Darkiem i Mateuszem?? Czy pozwoliłbyś mi chodzić do mojego liceum?? NIE!! A dlaczego? Bo obiecałeś to tej szmacie, którą nazywasz moją matka!!!!! Nie będę się zachowywać!! W dupie mam ten zastany regulamin i tę szkołę!! Będę robiła co mi się podoba i nikt mi tego nie zabroni!!!!!!! - Krzyknęłam wyrzucając z siebie wszystkie smutki i żale. Gdy już nie miałam nic do dodania, odwróciłam się i pobiegłam w stronę lasu za cmentarzem. Słyszałam jak ktoś za mną biegnie i mnie woła. Ale nie odwróciłam się. Zamiast tego przyspieszyłam. Biegłem tak szybko jak tylko mogłam. A z moich oczu zaczęły spływać pojedyncze łzy.

Po jakimś czasie przystanęłam, tylko po to, aby wytrzeć z twarzy słone krople i zamarłam. Przed sobą widziałam niewielką polanę. Na jej środku stało rozłożyste drzewo z którego biło małe źródełko. Na całej polance rosły czerwone i czarne róże. Nie mogąc się powstrzymać podbiegłam i zerwałam jedną z tych czarnych i wpięłam ją sobie we włosy. Wolnym krokiem podeszłam bliżej drzewa i rozejrzałam się wokoło. Z każdej strony rósł gęsty las. Z tej strony, z której wybiegłam rósł zwyczajny, gęsty las. Natomiast z drugiej strony ten sam las przekształcał się w coś bardziej mrocznego i tajemniczego. Czuło się wypływającą zeń magię. Kusiło mnie i ciągnęło aby tam wejść, lecz nie odważyłam się. Zamiast tego usiadłam pod drzewem i zaczęłam rozmyślać. Nad czym? Nad tym całym bajzlem, który wyszedł. Bardzo pragnęłam porozmawiać o tym, ale niestety nie miałam tu nikogo.

Nie wiem kiedy, znów zaczęłam płakać. Co się kurwa ze mną dzieje! Pomyślałam. Moje zachowanie nie było normalne. Przecież ja jestem twarda. Ja nigdy nie płaczę, ani nie okazuję słabości… Ale naprawdę nie wiedziałam co mam robić. Chciałam wrócić, ale nie mogłam. Cała ta sytuacja mnie przerosła… Pozwoliłam już łzom płynąć swobodnie. Po chwili ryczałam już na całego. Nie wiem ile to trwało. Może pięć minut, a może pół godziny, ale gdy podniosłam głowę napotka intensywnie się we mnie wpatrujące złote oczy. Przyjrzałam się dokładniej i zobaczyłam, że owe oczy należą do czarnej jak noc pumy. Przestraszona nie na żarty zamarłam w miejscu. Kompletnie nie wiedziałam co robić. Co te dzikie zwierze robi pośrodku lasu? Przecież ona nie występują w Polsce! A może występują?

Mój mózg krzyczał żebym uciekała, ale moje ciało nie chciało posłuchać. Nie dałam rady się poruszyć. Nie chciałam tego nawet. Wtem zwierzę zaczęło powoli ruszać w moją stronę, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku. Było coraz bliżej i bliżej, a ja mogłam mu się przyjrzeć bardziej dokładnie. Ciało miała mocne i sprężyste, a oczy jak już wspomniałam wcześniej, niebywale złote. Widać było w nich inteligencję. Nie wiem jakim cudem to zauważyłam. Przecież póki co, była ode mnie dobre trzy metry. Ale po chwili już przestałam myśleć o czymkolwiek, bo puma jednym susem znalazła się obok mnie. Miałam ją na wyciągnięcie ręki. Z wrażenia niemal nie wrzasnęłam i nie zaczęłam uciekać. W ostatniej chwili się powstrzymałam i nie wydałam się, ani nie ruszyłam z miejsca. I nagle zwierzę podeszło do mnie jeszcze. Ja zamknęłam oczy i modliłam się o to, by nie bolało. Ale ku mojemu zdziwieniu atak nie nastąpił. Natomiast poczułam na twarzy krótkie liźnięcia szorstkiego języka.

Niepewnie otworzyłam oczy i zamarłam. Owa puma siedziała koło mnie i najzwyczajniej w świecie zlizywała moje łzy. Byłam w szoku. Nie wiedziałam co mam robić ani myśleć, więc postanowiła się nie ruszać. Ale nie wytrzymałam zbyt długo i zaczęłam się śmiać. To lizanie tak strasznie łaskotało.

Widząc to puma przestała i usiadła dokładnie naprzeciwko. Gdy jako tako się uspokoiłam, spojrzałam na nią i nie wiedzieć czemu, postanowiłam się do niej odezwać.

- Cześć - tak, wiem to głupie, ale wtedy mój mózg nie funkcjonował zbyt prawidłowo.

Kot tylko popatrzył na mnie swoimi mądrymi oczami.

- Dziękuję. Poprawiłaś mi humor wiesz… Bo jesteś samicą prawda?

Puma zamknęła i otworzyła oczy jakby potwierdzając.

- Ty mnie rozumiesz? - zapytałam nieco zdziwiona.

Zwierzę ponownie zamknęło i otworzyło oczy.

- Eee… to jest dziwne… Szkoda, że nie możesz mówić…

- A kto powiedział, że nie umiem - powiedział rozbawiony głos.

Szybko zerwałam się z miejsca, oglądając się na wszystkie strony. Poszukiwałam źródła głosu, ale nikogo oprócz mnie i kota nie było na polanie.

- No pięknie, nie dość, że gadam do kota, to jeszcze mam omamy słuchowe - wymamrotałam do siebie.

- Nie masz omamów. Dobrze słyszałaś.

Mój zdezorientowany wzrok padł na pumę.

- Ty to powiedziałaś?

- Brawo szerloku. - usłyszałam w odpowiedzi rozbawiony głos i po chwili śmiech.

- O żesz kurwa! Jak Ty to robisz?

- Przemawiam do Ciebie telepatycznie.

- Aaaa…

- A tak w ogóle mam na imię Shar.

- Helmi - wyjąkałam słabo.

- Miło mi Cię poznać. A powiesz mi dlaczego płakałaś?

- Bo, chcę wrócić do domu i przyjaciół i narzeczonego i szkoły. Mojej szkoły. Nie do Akademii.

- Jak się znalazłaś na tej polanie?

- Nie wiem. Po prostu biegłam przed siebie.

- To może usiądziesz i opowiesz mi całą historię? Bardzo chętnie Cię wysłucham, i być może udzielę jakiejś rady.

- Dobrze. - odparłam i zaczęłam opowiadać. Shar słuchała mnie uważnie. Nie przerywałam mi, nie ponaglała, nie zadawała pytań. Opowiedziałam o tym, jak się dowiedziałam kim jest mój ojciec i jakie jest moje dziedzictwo. Opowiedziałam o planie Dominiki, o przyjeździe do Akademii, o pobiciu Iris. Dosłownie o wszystkim. Gdy skończyłam zapadła cisza. Po dłuższej chwili odezwała się Shar.

- Aż tak Ci tu źle?

Zastanowiłam się nad jej pytaniem.

- W sumie nie. Tylko brakuje mi strasznie Dominiki, Darka i Mateusza. Brakuje mi też mojego taty.

-To powiedz mi, co Ci się tu podoba.

- Hmm szkoła jest bardzo ładna. I zaprzyjaźniłam się z trojaczkami. To są trzy siostry. Czarownice. Ponoć bardzo potężne. Ale nie lubię Iris. Groziła mi i moim przyjaciołom. Dlatego ją uderzyłam. No i chyba udało mi się zaprzyjaźnić z Igorem.

- Jakim Igorem?

- Profesorem Igorem Łukianienko. Dyrektor za karę kazał mi pracować na cmentarzu. Tak więc, dzisiaj tam poszłam. Na początku strasznie się pożarłam z nim. Znaczy z Igorem. Ale potem jakoś tak chyba mnie polubił. A ja jego.

- Ach Igorek. To wbrew pozorom bardzo wrażliwy człowiek. No, może nie człowiek. - zaśmiała się puma - Ale to nie zmienia faktu, że jak już kogoś polubi, to na zawsze. Choćbyś nie wiem co zrobiła, zawsze Ci pomoże. Zyskałaś bardzo cennego i wpływowego przyjaciela Helmi.

- Bardzo się z tego cieszę.

- Pomimo tego, że zyskałaś przyjaciół, chcesz nas opuścić?

- Ale Mat…

- Przecież to tylko pięć lat nauki. Poza tym sama powiedziałaś, że Ian zezwolił na to by dawni przyjaciele Cię odwiedzali. Są jeszcze też wakacje i przerwy świąteczne. Powiem Ci jedną rzecz. Jeżeli są oni Twoimi prawdziwymi przyjaciółmi to nimi pozostaną. Parę kilometrów nie zrobi żadnej różnicy. Przecież prędzej czy później, każde z was poszłoby własną drogą.

- Kurczę o tym nie pomyślałam… Wiesz chyba masz rację Shar. Jesteś bardzo mądra. - Powiedziałam po namyśle. - Zostanę tu. I postaram się być w miarę grzeczna.

- Cieszę się niezmiernie. A teraz chodź, odprowadzę cię do skraju lasu. Zbliża się pora kolacji. Podejrzewam, że sama nie trafisz do Akademii?

Spojrzałam na niebo. Faktycznie robiło się już ciemno. Nawet nie wiem kiedy zleciał ten czas.

- No, raczej nie.

- Chodź za mną. I postaraj się zapamiętać drogę, abyś mogła mnie odwiedzać.

- Chcesz, żebym Cię odwiedzała?

- Oczywiście. Jesteś bardzo interesującą osobą. I bardzo Cię polubiłam. Ale nie mów o tym nikomu. No, może ewentualnie Igorkowi możesz powiedzieć. - rzekła Shar ze śmiechem

- Dlaczego jemu mogę powiedzieć, a dla trojaczek nie?

- Bo chcę zobaczyć jego reakcję.

- Ale jak to zobaczysz? Przecież nie będzie Cię koło mnie.

Shar tylko zaśmiała się tajemniczo i ruszyła w drogę. A ja nie mając wyjścia za nią, starając się mniej więcej zapamiętać drogę do polany.

Szłyśmy dosyć długo, ale myślę, że następnym razem trafię w to miejsce bez problemów, bo droga była dosyć prosta.

- Hej Shar?

- Tak?

- Kiedy mogę Cię odwiedzić?

- Wtedy, gdy będziesz miała ochotę.

- Mieszkasz na polanie?

- Nie.

- To skąd będziesz wiedziała, że przyszłam.

- Kiedyś Ci opowiem o wszystkim, ale to nie jest ten czas. Bądź cierpliwa Perło, a wszystkiego się dowiesz.

Dalej wędrowałyśmy w milczeniu. Przed nami było widać już prześwit. Gdy dotarłyśmy do skraju lasu puma zatrzymała się i spojrzała na mnie.

- Tu się rozstaniemy. Mam nadzieję, że niedługo do mnie znów zawitasz. Miło jest czasem z kimś porozmawiać. Do zobaczenia. - Powiedziała i z powrotem ruszyła w głąb zarośli.

- Na razie. - odrzekłam i skierowałam się w stronę budynku Akademii.

Psychicznie już przygotowywałam się na rozmowę z ojcem. To prawda, że Shar przekonała mnie do zostania, ale Lucek wcale nie musi o tym wiedzieć. Mogę przecież wyciągnąć jakieś korzyści z tejże sytuacji, czyż nie?

Rozdział 12

Gdy byłam dosłownie kilka metrów od miejsca z budynku Akademii, wybiegła spora grupka osób i oczywiście wszyscy rzucili się w moim kierunku.

- Hel, Hel! Co się stało? Nic ci nie jest? - zapytały trojaczki, które dotarły do mnie jako pierwsze.

- Spoko. Jestem cała jak widać - odparłam na to z krzywym uśmieszkiem na twarzy.

Nagle poczułam, że ktoś, wcale nie delikatnie walnął mnie w ramię. Szybko odwróciłam się do tej osoby. Okazało się, że to był Igor. Już otworzyłam usta, żeby go zrugać, ale on wpadł mi w słowo.

- Gdy skończy się ta cała szopka, zapraszam do mojego gabinetu. - rzucił chłodno i odszedł.

Ja z powrotem zwróciłam się w kierunku dziewczyn, które miały nieco zdezorientowane miny.

- Ej dziewczyny - zwróciłam się do nich - Opowiem wam wszystko później, ok? Przyjdę do was jak już będzie po wszystkim.

- Dobra. - powiedziała Baśka.

- Będziemy czekać. - dodała Kaśka, po czym odwróciły się na pięcie i odeszły.

Ja ruszyłam powoli do ojca i Iana. Już byłam niemal przy nich kiedy usłyszałam, że ktoś mnie woła. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że w moją stronę biegnie Poul.

- Och… Cześć Poul. Wybacz, zupełnie zapomniałam, że miałeś dziś przyjechać.

- Witaj piękna. Nic nie szkodzi. - odparł Poul z uśmiechem - Widzę, że już zdążyłaś narobić sporo zamieszania.

- A jak - wyszczerzyłam się.

- Ha ha. Nic się nie zmieniłaś. Wiesz, ja będę już leciał. Pokój i garderoba już są gotowe. Nawet rozpakowaliśmy Cię.

- O, dziękuję. Jesteś kochany. - powiedziałam i pocałowałam go w policzek.

- Wiem, wiem. Au Renoir Bella! - rzekł i oddalił się wraz ze swoją ekipą.

Ja tylko ciężko westchnęłam i w końcu podeszłam do ojca.

- Masz mi jeszcze coś do powiedzenia? - rzuciłam zaczepnie.

- A żebyś wiedziała, że mam…

- Przejdźmy może do mojego gabinetu - wtrącił dyrektor zanim na nowo rozpętała się kłótnia.

Tak więc skierowaliśmy nasze kroki w stronę budynku. Po drodze Lucyfer rzucał mi mordercze spojrzenia. Oczywiście ja nie pozostałam mu dłużna.

- To może zostawię was samych - powiedział Ian, gdy już znaleźliśmy się za drzwiami jego gabinetu.

- Nie - warknęliśmy we dwójkę z ojcem - Siadaj.

Ian nic nie robiąc z naszych groźnych tonów podszedł do barku, nalał sobie szklaneczkę whiskey, po czym rozsiadł się wygodnie w fotelu.

- Helmi, masz coś nam do powiedzenia? - zapytał.

- Nie.

- Nie?! Nie?! - wybuchnął ojciec - Czy Ty masz pojęcie, jak ja się o Ciebie martwiłem?! Po cholerę uciekałaś?!

- Bo miałam taki kaprys!! A poza tym, nie trzeba było się na mnie wydzierać!!!

Ojciec poczerwieniał. Już myślałam, że znów się zacznie wydzierać, ale nic takiego nie nastąpiło. Wziął kilka głębokich wdechów i się opanował.

- Dobra. Przepraszam. Poniosło mnie trochę - rzekł już spokojnym tonem - Ale, gdy usłyszałem, że już pierwszego dnia sprawiasz problemy, to nie wytrzymałem.

- Dobra. Rozumiem, mnie chyba też by nerwy puściły w takiej sytuacji.

- A powiesz mi, dlaczego pobiłaś tamtą dziewczynę?

- Nie pobiłam jej. Jedynie uderzyłam w nos. Jest wampirzycą, więc i tak już się jej zrósł ten nos.

- Nie zmieniaj tematu.

- No dobra. To było tak, że usiadłam sobie przy stoliku w stołówce. W pewnym momencie przylazła właśnie ta dziewczyna i zaczęła się do mnie czepiać. Że to niby jej stolik, że mam spadać i takie tam. No to ja jej grzecznie odpowiedziałam, że nie jest on podpisany. To ona zaczęła grozić. Najpierw mi, a potem Dominice. Tego już nie wytrzymałam i po prostu ją uderzyłam.

- Czemu mi tego nie powiedziałaś? - wtrącił dyrek.

- A to by coś zmieniło?

- Tak, dostałabyś mniejszą karę.

- Eee.. tam. Podoba mi się taka jaka jest.

- Czyżbyś się dogadała z Igorem? - Ian spojrzał na mnie z błyskiem w oku.

- Jako tako - odparłam, bo nie chciałam zdradzać nic więcej. A nuż by przydzielił mi jakąś inną karę i nie mogłabym tak często widywać Igorka.

- Hel, chyba musimy porozmawiać o Twoim pobycie tutaj. - powiedział Lucek.

- Jestem gotowa tu zostać, mam kilka warunków.

- Jeszcze?

Skinęłam tylko twierdząco. Luc tylko westchną zrezygnowany.

- Strzelaj.

- Chcę, aby przywieziono mi mojego Nissana i Ducati. To po pierwsze. A po drugie chcę mieć bez limitową i bez terminową przepustkę, na opuszczanie terenu szkoły.

- Po co Ci ona?

- Chcę jeździć na koncerty. Czy Ty wiesz, że w tym roku jest mnóstwo ich? I przyjeżdżają wielkie gwiazdy.

Luc spojrzał na dyrektora. Ten chyba nie mając innego wyjścia zgodził się.

- Dobra, masz co chciałaś. A teraz najważniejsze. Wygląda na to, że Twoja przemiana zaczęła się wcześniej niż przypuszczałem…

- Jak to? Przecież moje urodziny są dopiero za tydzień.

- Tak, ale zauważyliśmy razem z panem dyrektorem, że już zyskałaś pewne zdolności.

- Tak? - zdziwiłam się - Jakie? Ja nic nie zauważyłam.

- A nie zastanawiałaś się, jakim cudem zdołałaś uderzyć ponad stuletniego wampira? Albo jakim cudem udało ci się uwolnić z mojej sieci wtedy na cmentarzu? Lub jakim cudem uciekłaś profesorowi Łukianience, kiedy zaczął Cię gonić?

- No w sumie…

- To widzisz. Twoja przemiana się zaczęła. Teraz musisz bardzo na siebie uważać, bo nie wiadomo kiedy zacznie się zmieniać Twoje ciało.

- Hę? Znaczy kiedy mi wyrosną skrzydła, bądź zacznie się zmiana w wampira?

- Dokładnie tak. - odparł Luc po czym spojrzał na zegarek - Słuchaj, ja muszę już wracać do swoich obowiązków. Ale gdy tylko zacznie się którakolwiek z przemian, natychmiast mnie wezwij.

- Jak?

- Po prostu pomyśl o mnie i wyobraź sobie, że do mnie przemawiasz w myślach. A jak się nie uda, to masz mój numer.

- Dobra. Dzięki tatku. - podeszłam i pocałowałam go w policzek. - Mogę już iść. Jestem już trochę zmęczona.

- Możesz. - odpowiedział mi Ian.

- W takim razie dobranoc. - rzuciłam i wyszłam z gabinetu, kierując się prosto do pokoju trojaczek.

Po drodze nie spotkałam nikogo. Trochę to było dziwne, ale cóż. W końcu nie jestem w normalnej szkole. Idąc rozmyślałam, co mam powiedzieć dla dziewczyn. Po dłuższym namyśle stwierdziłam, że na razie nie powiem im o tym, że zaprzyjaźniłam się z Łukianienką. Zostawię to na potem. Będzie większa niespodzianka -pomyślałam. Tak więc, już z gotowym planem wypowiedzi zapukałam do ich drzwi.

- Proszę! - usłyszałam w odpowiedzi.

- Hej. - rzuciłam i weszłam do pokoju.

Rozejrzałam się dookoła. Sypialnia trojaczek wyglądała niemal identycznie jak moja. Z tą różnicą, że jedna strona była pomalowana na ciemny granat, a druga na jasną zieleń.

- No opowiadaj wreszcie! - wykrzyknęła zniecierpliwiona Baśka.

Tak więc zabrałam się do rzeczy. Opowiedziałam o pracy na cmentarzu, pomijając wiadomy wątek, o ucieczce i polanie. O tym jakim cudem sama zdołałam wrócić, naplotłam bajek. Przecież Shar prosiła, abym nie mówiła nic o niej. To musiałam coś wymyśleć. Tak więc powiedziałam, że się błąkałam po lesie, dopóki nie znalazłam wyjścia.

- A teraz opowiedzcie mi co się działo, jak mnie nie było. - poprosiłam.

- Jak Cię zostawiłyśmy przy cmentarzu - zaczęła Kaśka - postanowiłyśmy się chwilę jeszcze tam pokręcić, żeby się upewnić, czy wszystko jest ok. Tak więc postałyśmy trochę i już miałyśmy ruszać z powrotem, gdy usłyszałyśmy Wasze krzyki.

- Znaczy Twoje i Łukianienki - dorzuciła Aś.

- No właśnie. W oddali zauważyłyśmy dyrektora, więc szybko pobiegłyśmy do niego i powiedziałyśmy, że chyba się tam pozabijacie za chwilę. - Dorzuciła Kaśka.

- Ale on tylko wzruszył ramionami i powiedział coś, że trafiła kosa na kamień i że się dogadacie i sobie poszedł. My nie wiedziałyśmy co robić, ale w końcu stwierdziłyśmy, że co najwyżej cię zruga i poszłyśmy na śniadanie. W ciągu dna nic się ciekawego nie wydarzyło. Dopiero wtedy, jak uciekłaś do tego lasu zrobiło się cholerne zamieszanie. Igor, Twój tata i Ian, wzajemnie się przekrzykiwali. Ale w końcu doszli do porozumienia i zamknęli się gabinecie dyrektora. Wyszli po jakiejś godzinie i mieli już wychodzić Ciebie szukać, ale wtedy właśnie przyszłaś. - dokończyła Basia.

- Aha… Ale zaraz. Skąd wiedziałyście, że uciekłam? I to, że wyszli mnie szukać?

Dziewczyny spojrzały na siebie i lekko się zarumieniły.

- No bo użyłyśmy takiego jednego czaru… - wyjąkała speszona Aśka.

- Heh. Dobra nie wnikam. Hmm wiecie co, ja muszę już iść. Powiecie mi gdzie jest gabinet Łukianienki?

- Jasne. Trzecie drzwi na prawo od sekretariatu.

- Dzięki babeczki. Zobaczymy się później. - powiedziałam i wyszłam.

Powoli nie spiesząc się zbytnio ruszyłam na spotkanie Igora. Akurat wpadła mi do głowy moja ulubiona piosenka, więc zaczęłam sobie cicho ją nucić :

Dark are the streets, gloom's creeping out of the walls
Dirt comes alive and all the neon-lights call
Demons and fools and a lady of black
She's of the kind nighttime-insomniac

She sees the pray and she's aware
The times are hard but she don't care

She's a vampire
Desire darker than black
She's a vampire
Reach higher, no turning back
Her wings are curtains of the night
She knows no wrong or right

Dead are the places where this goddess has been
Cold is the skin that this creature has seen
Her universe is an ocean of blood
Her dining table the cradle of mud

She sees the prey and she's aware
The times are hard but she don't care

She's a vampire
Desire darker than black
She's a vampire
Reach higher, no turning back
Her wings are curtains of the night
She knows no wrong or right

The night is blind, the mistress she is calling you
To be by her side forevermore
Follow her until her thirst is sated
An immortal lie, heartblood

Can't help yourself, she's got you paralyzed

So would you kiss the sun goodbye?
And give your life to never die?

She's a vampire
Desire darker than black
She's a vampire
Reach higher, no turning back
She's a vampire
Desire darker than black
She's a vampire
Reach higher, no turning back

Nawet nie wiem kiedy rozśpiewałam się całkiem głośno. Zorientowałam się dopiero, kiedy usłyszałam przed sobą brawa. Podniosłam głowę i zobaczyłam mojego ulubionego profesora.

- Ach dziękuję, dziękuję - powiedziałam uśmiechając się krzywo - Przyszłam tak jak prosiłeś.

- Właź do gabinetu - warknął Igor.

Na razie nie chciałam się z nim kłócić, więc weszłam bez żadnego szemrania.

Jego gabinet był urządzony podobnie, jak ten dyrektora. Z tą różnicą, że wszystkie meble były hebanowe. Ściany były pomalowane na krwistą czerwień, a półki, biurko, krzesła rodem wyjęte z epoki wiktoriańskiej.

- Czego chciałeś? - spytałam kiedy już byliśmy w środku.

Igor najpierw podszedł do małego baryku w kącie pokoju i nalał sobie jakiegoś trunku i wypił jednym haustem. Potem zaczął chodzić po pokoju w tę i z powrotem. Byłam bardzo zdziwiona jego zachowaniem. Nie rozumiałam go. Nie wiedziałam o co może mu chodzić.

- Igor? - zapytałam niepewnie.

On nie zwracał na mnie uwagi. Cały czas krążył po pomieszczeniu i co raz przystawał i nalewał sobie nową porcję trunku. W końcu, gdy już miałam zamiar na niego nakrzyczeć on podszedł do mnie i stanął naprzeciwko mnie.

- Igor, o co chodzi?

Łukianienko przez chwilę na mnie patrzył.

- Igor? - wyszeptałam zdezorientowana.

- Nigdy więcej tego nie rób - warknął i… bardzo mocno przytulił…

Rozdział 13

A ja? Ja nie miałam pojęcia, co mam zrobić. Igor kompletnie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po nim takiej reakcji. Byłam też lekko zmieszana, bo przecież znam go dopiero od dzisiejszego poranka, a on zachowuje się jakbyśmy znali się wieki. Czułam się też lekko zdezorientowana, gdyż dotyk jego ciała sprawiał mi wielką przyjemność. Miałam ochotę tak trwać i trwać w jego silnych ramionach. A przecież nie powinnam tak czuć… W końcu jestem zaręczona…

- Eee no dobra, przepraszam - powiedziałam lekko zdenerwowana, gdy już jako tako się ogarnęłam.

- Obiecaj mi.

- Dobrze. Obiecuję, że już więcej nie postąpię w taki nierozważny i nieprzemyślany sposób.

- Trzymam Cię za słowo. - powiedział Igor uśmiechając się, po czym wypuścił mnie z objęć.

- Nie gadaj, że się tak bardzo przejąłeś moja ucieczką… - zadrwiłam lekko, gdy już wyszłam z szoku.

- A żebyś wiedziała… - burknął.

- Hej! Przecież znamy się dopiero kilka godzin!

- No i?

- Yyy to znaczy, że mnie tak bardzo polubiłeś? - uśmiechnęłam się chytrze.

- Tak. Już Ci na cmentarzu mówiłem czemu.

- A nie chcesz wiedzieć co się działo podczas mojej nieobecności?

- Właśnie miałem zamiar o to zapytać. Opowiadaj.

- Okej. Jak wiesz uciekłam do lasu. Biegłam prosto przed siebie, nie patrząc nawet gdzie i którędy. Aż wybiegłam na taką dziwną polanę. Na jej środku stało drzewo, z którego wypływała woda, a wszędzie rosły czarne i czerwone róże…

Igor gwałtownie wciągną powietrze na te słowa.

- Co jest? Wiesz która to polana?

- Nie, nic… Oczywiście, że wiem. Zauważyłaś tam coś dziwnego?

- Dziwnego? Co masz na myśli?

- Nie wiem… Może powiedz co Ci się w niej wydało niezwykłe.

- Czarne róże to po pierwsze, po drugie las. Z jednej strony był normalny, ale z drugiej wydawał się być… magiczny. I jeszcze jedna rzecz. Puma. Taka czarna. Ona… gadała. Znaczy jak to stwierdziła… przemawiała do mnie telepatycznie.

Wypowiadając te słowa uważnie przyglądałam reakcji Igora. Gdy powiedziałam o pumie jego policzek niemal niedostrzegalnie drgnął, a w oczach mignęło złość i … niedowierzanie. Ale to wszystko szybko znikło, a jego twarz na powrót stała się wypraną z emocji maską.

- Tak? I co dalej? - zapytał z pozoru obojętnym tonem.

- Wiesz… Shar jest bardzo mądra. Znaczy ta puma. Ma na imię Shar. Bardzo długo ze sobą rozmawiałyśmy. Nie powiem Ci o czym, bo to nie jest ważne. Bardzo ją polubiłam, a ona mnie…

- Skąd wiesz? - niemal warknął.

- Bo mi powiedziała. I poprosiła też, abym ją często odwiedzała. To właśnie ona wyprowadziła mnie z lasu. Gdyby nie Shar, pewnie jeszcze do tej pory błąkałabym się po tym cholernym lesie.

Uważnie spoglądałam na Igora. Teraz na jego twarzy odmalowała się zazdrość w czystej postaci. Sprawiał wrażenie, naprawdę rozeźlonego. Spodziewałam się, że lada chwila wybuchnie, ale nic takiego się nie stało. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu uspokoił się i nie pisnął ani słówka. Zdziwiła mnie jego reakcja, więc postanowiłam go nieco pociągnąć za język.

- Znasz Shar? - zapytałam.

- Znam.

- Kim ona jest? I dlaczego mieszka w tutejszym lesie?

Profesor wstał i znów zaczął krążyć po pokoju.

- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie - burknął w końcu.

- Czemu teraz mi nie powiesz?

- Bo nie. Idź już.

Zrezygnowana pokręciłam głową. Wiedziałam, że niczego więcej się nie dowiem. Przynajmniej nie dziś. Tak więc wstałam i skierowałam się w stronę drzwi.

- Dobranoc - rzuciłam na pożegnanie i wyszłam z gabinetu.

***

Następnego dnia obudziło mnie natarczywe pukanie do drzwi. Rozeźlona wstałam i poczłapałam w ich kierunku.

- Czego - warknęłam i otworzyłam je na oścież.

Naprzeciwko stała Baśka. Dziś miała na sobie top w czarno czerwone paski, czarne rurki i oczywiście glany.

- Cześć - zaczęła wesoło - Widzę, że jeszcze nie jesteś gotowa. To idź szybko się ubieraj, a ja chwilkę poczekam.

- Właź. Na co mam być gotowa? - zapytałam zdziwiona.

- Jak to? Za dziesięć minut mamy śniadanie, potem apel, a następnie pierwsze lekcje.

- O kurka! Totalnie zapomniałam, że dziś poniedziałek! - wykrzyknęłam i poleciałam do garderoby.

Poul spisał się na medal. Wszystko było urządzone i poukładane, tak jak w moim domu. Dzięki temu wiedziałam co, gdzie i jak.

- Kuurczę, ale Poul fajne urządził Ci pokuj - usłyszałam zachwycony głos Basi.

- A tam. Nic nadzwyczajnego. Tak samo mam urządzoną sypialnię u mnie w domu. - odparłam przedzierając się przez kolejne wieszaki.

- Serio? Ależ Ci zazdroszczę. Moja mama nigdy by mi na to nie pozwoliła.

- Taa, Luc jest fajny. Ale jak się wkurzy, to lepiej mu wchodzić w drogę.

- A mogę Cię o coś zapytać?

- Jasne, śmiało. - odpowiedziałam wychodząc z garderoby z naręczem ubrań.

- Kim jest Twój tata?

A mnie troszeczkę przymurowało. Nie wiedziałam czy mogę powiedzieć prawdę. Z jednej strony chciałam, ale z drugiej bałam się, że Baśka się przestraszy i przestanie się ze mną zadawać.

- Powiem ci - westchnęłam - Ale obiecaj, że to zostanie między nami. Przynajmniej na razie.

- Obiecuję.

- Mój tata ma na imię Lucyfer. Chyba reszty się już domyślasz? - powiedziałam i przyjrzałam się jej uważnie.

Jej mina na początku wyrażała głęboki szok, ale po chwili spojrzała na mnie z błyskiem w oku.

- Czyli jesteś córką samego Szatana?

- Mhm.

- Ale czad! Nawet nie wiesz jak ja Ci w tej chwili zazdroszczę! Ej Hel… Zabierzesz mnie kiedyś na wycieczkę do Piekła? - gadała jak najęta.

- Spoko, jak sama je zwiedzę - odparłam ze śmiechem.

- To Ty jeszcze tam nie byłaś - zdziwiła się Baśka.

- No nie - rzekłam i opowiedziałam jej swoją historię od początku, w międzyczasie szykując się na dzisiejszy dzień.

Postanowiłam, że ubiorę się w zwykły czarny T-shirt z logo zespołu Orpan Hate, czerwone rurki i glany.

Następnie wyciągnęłam torbę z kosmetykami i zaczęłam robić makijaż. Puder, kocie oko zrobione eyeliner'em oraz czerwona pomadka i voila!

- O kurczę, jestem bardzo ciekawa jak będzie przebiegać Twoja przemiana. Pozwolisz mi przy niej być? Proooooszę.

- Pewnie, że pozwolę. To co Baś? Zbieramy się?

- Jasne! Chodźmy!

Tak więc ruszyłyśmy na dół. W stołówce nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Na śniadanie była zwyczajna jajecznica na bekonie i herbata. Po posiłku skierowałam się razem z trojaczkami do auli szkolnej. Ta wyglądała jak każda inna. Na samym przodzie scena, a potem rzędy krzeseł. Nic nadzwyczajnego. Z siostrami usiadłyśmy w trzecim rzędzie. Zapytałam się dlaczego tak blisko, a one odparły na to, że z tyłu siadają starsze roczniki. Zrezygnowana wcisnęłam słuchawki do uszu i włączyłam ipoda. Nie wiem co się działo na apelu, bo chyba przysnęłam, ale w pewnym momencie Baśka mnie szturchnęła. Zdziwiona spojrzałam na nią i wyjęłam słuchawki z uszu.

- Co jest?

- Słuchaj.

Spojrzałam na scenę, a tam przemawiał dyrektor.

- Moja kadencja, jako dyrektora tej Akademii, dobiega końca. Zostanę tu jednak jako nauczyciel. Moim następcą zostaje profesor Igor Łukianienko. Zasady i reguły nie ulegają zmianie. Mam nadzieję, że będziecie traktować nowego dyrektora z należytym mu szacunkiem. Przywitajcie mojego następcę oklaskami.

Na Sali zapanował chaos. Część osób klaskała, ale większość patrzyła na Iana z niedowierzaniem, a niektórzy nawet z przerażeniem. Ja sama nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Igor dyrektorem? Ale super! Będę miała chody- pomyślałam i przyłączyłam się do osób klaskających.

Później przemawiał sam Igor i jeszcze paru nauczycieli. Następnie przydzielono opiekunów poszczególnym klasom i kazali się rozejść na zajęcia. Ja spojrzałam na swój plan, który wcześniej wcisnęłam do kieszeni. Dziś miałam tylko sześć lekcji. Pierwsza teoria zaklęć, potem dwie godziny zielarstwa, matematyka, ogrodnictwo i języki starożytne. Okazało się, że siostry miały te same zajęcia co ja, więc udałam się razem z nimi pod salę.

- Ej, co tu robi matematyka? Są oprócz tego jakieś inne zwykłe przedmioty? - zapytałam, gdy stałyśmy pod klasą.

- Owszem są. - powiedziała Kaśka - Na pierwszym roku tylko matematyka i w-f, ale w przyszłych latach każdy może sobie wziąć jakiś przedmiot dodatkowy.

- O fajnie. A te wszystkie inne dziwne przedmioty… powiecie mi coś o nich?

- Jasne - tym razem rzekła Aśka - teoria zaklęć, jak sama nazwa wskazuje, to lekcja o tworzeniu zaklęć. Będziemy się uczyć, jak stworzyć porządne zaklęcie, do czego ono służy i takie tam. Zielarstwo, to jak wiadomo sporządzanie różnych mieszanek z ziół. Tych leczniczych i tych zabójczych. Ogrodnictwo, jest to nauka o magicznych roślinach. Tego przedmiotu uczy nie kto inny jak profesor Łukianienko. No i języki starożytne. Tu będziemy się uczyć języków starożytnych i wymarłych. Na pierwszym roku omówimy je tylko wstępne, ale na drugim już każdy będzie musiał wybrać sobie jeden i się go uczyć przez następne trzy lata. - zakończyła swój wywód.

- Okej… dzięki. - powiedziałam i w tym momencie zadzwonił dzwonek.

Po niedługim czasie, pojawiła się nauczycielka i wpuściła nas do klasy. Ja szybko skierowałam się do ostatniej ławki pod oknem. To zawsze było moje ulubione miejsce. Baśka usiadła przede mną, Aśka w ostatniej ławce w środkowym rzędzie, natomiast Kaśka tuż przed nią. Ach tak zapomniałam wspomnieć, że ławki są jednoosobowe. A klasa wygląda zwyczajnie. Tak jak każda inna.

Za to nauczycielka wyglądała jak typowa kobieta z ubiegłego wieku. Stara, pomarszczona i w nijakim ubraniu.

- CISZA! - huknęła nauczycielka.

I na dodatek wredna.

W klasie zapanowała cisza.

- Tak lepiej. Nazywam się Mirosława Jędrzejewska i będę Was uczyć teorii zaklęć. Na lekcji wymagam dyscypliny, spokoju i skupienia. Gdy chcecie coś powiedzieć, podnosicie rękę. Podczas wypowiedzi wstajecie. Nie toleruję spóźnialstwa i gadulstwa na moich lekcjach. A teraz wyczytam listę obecności, a wy wstaniecie i powiecie kilka słów o sobie. -powiedział i podeszła do biurka.

Chwilę przyglądała się liście obecnych, a potem zaczęła wyczytywać po kolei kolejne nazwiska.

- Ilona Andrukiewicz. - zaczęła.

Wstała niska, pulchna dziewczyna z mysim kolorem włosów i babcinym ubraniu. Cała czerwona na twarzy, zaczęła coś jąkać o sobie. Postanowiłam nie słuchać tego, więc ponownie włączyłam ipoda i zatopiłam się w świecie muzyki. Patrzyłam jak wstają kolejne osoby. Nie było nikogo ciekawego. No może oprócz jednego kolesia. Miał długie blond włosy, ładny profil i kształtny tyłek. Więcej nie mogłam zobaczyć, bo siedział stanowczo zbyt daleko. Postanowiłam wyjąć słuchawki, aby posłuchać, co ma ciekawego do powiedzenia.

- Nazywam się Caibre i jestem elfem. - powiedział po czym usiadł.

Już miałam założyć ponownie słuchawki, gdy padło moje imię i nazwisko.

- Helmi Zagańczyk.

- Jestem - powiedziałam nie wstając.

Miałam wielką ochotę podokuczać tej kobiecie. I chyba udało mi się ją zdenerwować.

- Wstań. - powiedziała.

- Po co? Nogi mnie bolą.

- Powiedziałam wstań i się przedstaw!

- Przecież pani już to za mnie zrobiła. Wszyscy słyszeli jak się nazywam. - odparłam ze spokojem.

- Młoda damo, nie dyskutuj ze mną? Co to za zachowanie?

- Normalne. Nie wiem po co mam wstawać. Jak będę chciała, żeby ktoś coś o mnie się dowiedział, to do niego podejdę i mu powiem. Nie mam zamiaru robić tego tutaj. To jest głupi pomysł!

- Marsz o dyrektora!!! - wrzasnęła wnerwiona sorka.

- Którego? Pana Iana czy Pana Igora? - zapytałam żeby jeszcze ją troszeczkę podrażnić.

- WON!!!

- Okej, okej… Po co takie nerwy. - rzuciłam i wyszłam z klasy z podniesioną głową. Zauważyłam, że część uczniów powstrzymywała się od śmiechy. A blond włosy elf puścił do mnie oko.

Po wyjściu z kasy skierowałam się do pokoju. Oczywiście nie miała najmniejszego zamiaru iść do dyra. Kimkolwiek by nie był to i tak bym dostała opieprz.

***

Następne lekcje minęły spokojnie. Nie kłóciłam się z nikim, ani nic złego nie robiłam. Dlaczego? Bo nauczyciele byli fajni. Każdy był sympatyczny i miły. Bardzo ciekawie prowadzili zajęcia. Więc siłą rzeczy nie miałam powodu, aby się wykłócać o cokolwiek.

Na ogrodnictwie też było ciekawie. Jak się wcześniej dowiedziałam, tą lekcję prowadził Igor. Byłam bardzo ciekawa, jak będzie wyglądała ta lekcja. Czy będzie mnie traktował ulgowo? A może wręcz odwrotnie?

Ale traktował mnie jak wszystkich uczniów. No może z wyjątkiem tego, że mnie tak mocno nie obrażał. I z wyjątkiem tego, że gdy się z nim kłóciłam, to mnie nie karał. Oczywiście zdążyłam się z nim posprzeczać. Ale w tedy pojawiły się w jego oczach wesołe iskierki i wiedziałam, że mnie nie ukarze. I miałam rację.

Inni uczniowie spoglądali na mnie z niedowierzaniem. Przecież ja się postawiałam dla największego tyrana w szkole. I na dodatek nie zostałam ukarana. Nawet ktoś spróbował również się postawić, ale gdy został zrugany, zrezygnował.

I tak mijały kolejne dni. Nic ciekawego się nie działo. Na teorii zaklęć, kłóciłam się z nauczycielką, ale nie aż tak aby wylecieć z klasy. Bardzo ją też wkurzało, iż pomimo tego, że olewam jej przedmiot, to mam dobre oceny.

Ale nadszedł feralny piątek. Dwa dni przed moimi urodzinami.

Siedziałam sobie wtedy na zaklęciach. Dzień był ponury i deszczowy. Nawet nie chciało mi się kłócić z Jędrusiem. Znaczy z sorką, która dostała od nas, taką właśnie ksywkę. Bazgrałam coś niemrawo w zeszycie, gdy mój telefon zaczął wibrować.

Wyciągnęłam go i zobaczyłam, że dzwoni Doma. Oczywiście odebrałam.

- Cześć D. Słuchaj ja teraz na lekcji jestem i nie mam jak za bardzo rozmawiać. - powiedziałam cicho.

I już miałam się rozłączyć, gdy usłyszałam szloch mojej przyjaciółki.

- D? Co się stało? Czemu płaczesz?

- Mateusz… - wyszlochała moja D.

A mi serce gwałtownie przyspieszyło, a żołądek skręcił się z niepokoju.

- Co z nim? - zapytałam zdenerwowana - Doma? Co znim?

- On… Jest w szpitalu.

- Co? Jak? Nic mu nie jest? - poczułam, że kręci mi się w głowie.

- Jego stan jest ciężki. Nie wiadomo czy przeżyje. - wyszeptała Dominika.

- Już jadę. - rzuciłam i rozłączyłam się.

Czułam, że w oczach zbierają mi się łzy.

- Hel? - usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam w tamtą stronę i napotkałam zaniepokojone spojrzenie Aśki.

- Jesteś strasznie blada, czy coś się stało? - zapytała Baśka.

- Proszę o ciszę! Co tam się dzieje? - wrzasnęła nauczycielka.

Ja nie zwracając już więcej na nikogo uwagi, pakowałam swoje rzeczy. Nie docierało do mnie już nic. Liczył się tylko Mateusz. Wstałam z krzesła i ruszyłam w stronę wyjścia. Przeszłam parę kroków i poczułam, że nogi się pode mną uginają, a ja spadam w ciemność…

Rozdział 14

Nie wiem ile czasu byłam nieprzytomna, ale gdy się ocknęłam, zobaczyłam nad sobą bardzo ładną, rudowłosą kobietę w białym czepku. Okazało się później, że jest to pielęgniarka.

- O! Ocknęłaś się wreszcie! - powiedziała śpiewnym tonem.

- Ile czasu byłam nieprzytomna? - zapytałam zdenerwowana.

Przecież musiałam jak najszybciej dotrzeć do Białegostoku ! Do Mateusza. Ona jest teraz najważniejszy. Nie mogłam tracić cennego czasu.

- Tylko jakieś dziesięć minut. Nie powinnaś się tak mocno denerwować. Na dzisiejszy dzień napiszę ci zwolnienie z lekcji. Idź do pokoju i odpoczywaj.

- Dobrze. Dziękuję pani bardzo. Do widzenia - rzuciłam i szybko wybiegłam z gabinetu.

Szybkim krokiem pokonywałam kolejne korytarze i schody. Zachodziłam w głowę jak najszybciej mogłabym dotrzeć do domu. Najlepiej by było, gdybym miała już swojego Nissana.

Do pokoju wpadłam jak burza. Złapałam jakąś torbę i spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Parę ubrań na zmianę, szczoteczkę i pastę do zębów oraz szczotkę do włosów. Nie potrzebowałam niczego więcej. Już miałam wychodzić, gdy mój wzrok padł na biurko. Leżała na nim jakaś karteczka i kluczyki do moich pojazdów. Szybko podeszłam i wzięłam do rąk liścik.

Teleportowałem Ci Twoje cacka. Tylko błagam Cię, nie opuszczaj zbyt często lekcji. I pamiętaj! Jeźdź ostrożnie. Jak rozbijesz ten samochód, to Ci nie kupię drugiego. Do zobaczenia wkrótce.

Luc.

- Boże, Luc, dziękuję! Nawet nie wiesz jak trafiłeś w czas - wyszeptałam.

Złapałam kluczyki od Nissana i wybiegłam z pokoju. Po drodze nie spotkałam nikogo. Wypadłam z budynku, rozglądając się dookoła. Mój samochód wypatrzyłam na parkingu po prawej stronie. Bez zastanowienia ruszyłam w jego kierunku. Gdy dotarłam na miejsce, torbę wrzuciłam na tylne siedzenie, a sama zajęłam miejsce za kierownicą. Zapięłam pasy i ruszyłam z piskiem opon. Będąc w pobliżu bramy, zwolniłam. Z daleka widziałam, że z budki wychodzi ten sam wielki ochroniarz, który tu stał, kiedy przyjechaliśmy w sobotę.

- Dzień dobry. W roku szkolnym uczniowie mają zakaz opuszczania terenu szkoły - poinformował mnie uprzejmie, gdy zatrzymałam się obok niego.

- Wiem, ale ja nie jestem zwykłym uczniem. Nazywam się Helmi Zagańczyk i mam bezterminową przepustkę.

- Dobrze. Zaraz sprawdzę - rzekł i odszedł w stronę budki.

Po chwili wychylił się z niej, następnie skinął twierdząco głową. Po paru minutach mknęłam drogą do celu, nie zatrzymując się ani na chwilę.

Nie zwracałam uwagi na znaki drogowe, przez co złamałam chyba z tysiąc przepisów, ale miałam to gdzieś. Spojrzałam na licznik. W tej chwili pokazywał 160km/h. Dla mnie to było zbyt wolno. Wcisnęłam gaz do dechy i pomknęłam niczym strzała. Miasta starałam się omijać. Jechałam bocznymi drogami w nadziei, że będzie szybciej. Zrobiłam postój tylko dwa razy. Raz, żeby zatankować i ponownie, aby ulżyć mojemu pęcherzowi.

W pewnym momencie zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił ktoś z nieznanego numeru. Nigdy nie odbieram zastrzeżonych. Tak było i tym razem. Rzuciłam komórkę na fotel pasażera i jechałam dalej. A telefon dzwonił i dzwonił. W końcu, bardzo wkurzona, zwolniłam do 130km/h i odebrałam.

- Czego?! - warknęłam do słuchawki.

- Gdzie jesteś? - usłyszałam znajomy głos.

- Igor?

- Nie, święty Walenty. Jasne, że ja.

- Skąd masz mój numer? - spytałam zdziwiona.

- Nieważne. Gdzie ty, do cholery jasnej, jesteś?

- Jadę do domu. W tej chwili zbliżam się do Kielc.

- Jakim cudem wyjechałaś z terenu szkoły?! Wracaj natychmiast?! - wrzeszczał do słuchawki.

- Takim cudem, że mam przepustkę. I nie mam najmniejszego zamiaru wracać. Nie w tej chwili - oświadczyłam łamiącym się głosem.

- Hel? Ty płaczesz? Co się stało?

- Mat... Mateusz jest w szpitalu. W ciężkim stanie... Jadę teraz do niego.

- Kim jest ten Mateusz?

- To mój narzeczony - szepnęłam. - Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać. Wrócę jak Mateusz wyzdrowieje.

- Czekaj! Nie rozłączaj się! - krzyknął, a po chwili już siedział obok mnie, na miejscu pasażera.

Tak się wystraszyłam, że mało nie straciłam panowania nad kierownicą. Ale, dzięki Bogu, udało mi się opanować sytuację.

- To nie było zbyt mądre, wiesz... Mogłeś mnie uprzedzić.

- Przepraszam - powiedział, robiąc skruszoną minkę. - Może ja poprowadzę?

- Nie - syknęłam i znów przyspieszyłam. Tym razem do 220km/h

- Boże, zwolnij!! Nie dość ci, że twój narzeczony jest w szpitalu? Jeszcze ty chcesz tam trafić?!

- Mowy nie ma. Każda sekunda jest cenna. Poza tym, jestem świetnym kierowcą.

Więcej już nie rozmawialiśmy. Chyba pobiłam jakiś rekord, bo dotarcie do Białego zajęło nam niecałe dziesięć godzin. Gdy już byliśmy w mieście, wykręciłam numer Dominiki.

- Halo?

- Hej, D. Już jestem. W którym szpitalu on leży?

- W Miejskim. Będę na ciebie czekać przy wejściu.

- Zaraz będę - rzuciłam i ruszyłam we właściwym kierunku.

Po jakichś piętnastu minutach biegłam już po schodach szpitala. Natychmiast zobaczyłam zapłakaną przyjaciółkę.

- Hej, Domuś - przywitałam się, po czym mocno ją przytuliłam. - Jak on się ma?

- Cześć. Dziękuję, że przyjechałaś. A on... bez zmian. Chodź, zaprowadzę cię do niego. - I już miała się odwrócić, gdy jej wzrok padł na coś za mną. - Kto to?

Odwróciłam się, żeby sprawdzić o co się pyta.

- A, to nowy dyrektor Akademii. Przywiózł mnie tutaj. Gdyby nie on, pewnie bym jeszcze jechała w jakimś pociągu. - Wyjaśniłam, nieco naginając prawdę.

- Aha. Dziękuję Panu bardzo - zwróciła się do niego.

- Ależ nie ma za co. Zawsze staram się w miarę możliwości pomagać swoim uczniom.

Gdybym nie była tak zdołowana, pewnie parsknęłaby w tej chwili śmiechem.

- D? Możemy iść?

- Jasne. Chodź za mną.

Tak więc, ruszyliśmy w głąb szpitala. Szliśmy w całkowitym milczeniu. W pewnym momencie już nie wytrzymałam.

- Jak to się stało? - spytałam.

Dominika spojrzała na mnie. Dopiero po chwili w jej oczach pojawiło się zrozumienie.

- Wracał w nocy od naszej babki. Miał zielone. Gdy był na środku skrzyżowania, wjechał w niego rozpędzony samochód. Jak się później okazało, kierowca był pijany.

- Żyje? - warknęłam zła.

- Tak. I ma się dużo lepiej niż Mat... Jesteśmy. W sali może przebywać tylko jedna osoba. Idź. Ja postoję tutaj.

Nałożyłam ochronny fartuch i weszłam. Na moment przystanęłam w drzwiach. Mat wyglądał okropnie. Był niemal cały zabandażowany. Lewą rękę miał w gipsie. A od jego ciała odchodziły miliony różnych rurek. To było straszne. Już na sam ten widok zechciało mi się płakać.

W końcu przełamałam się i podeszłam bliżej. Przysunęłam plastikowe krzesełko, stojące obok łóżka i ostrożnie złapałam go za rękę.

- Mat? Nie wiem czy mnie słyszysz, ale proszę cię, obudź się. Nie możesz się poddać. Nie teraz. Przecież za parę miesięcy mamy się pobrać. Ja nie poradzę sobie bez ciebie. Potrzebuję cię... - wyznałam szeptem i po raz kolejny się rozbeczałam.

Nie wiem ile czasu tak siedziałam, ale w pewnym momencie weszła D.

- Hel... - zaczęła cicho - może ja cię zmienię. Pojedź do domu, przebierz się, odpocznij.

- Co? A ile czasu ja tu siedzę?

- Minęło niemal pół dnia.

- Aha. Nie, D., ja tu zostanę, dopóki on się nie obudzi. Ale może mogłabyś mi przynieść jakiegoś hamburgera i coś do picia?

- Jasne. Zaraz wracam.

- Dzięki, D. Kocham cię.

Kiedy moja przyjaciółka wyszła, znalazłam jakąś gazetę i zaczęłam czytać na głos. Nie wiem czemu to robiłam. To był jakiś impuls.

W pewnym momencie poczułam, że dłoń mojego narzeczonego lekko drgnęła. Podniosłam wzrok znad gazety i napotkałam spojrzenie brązowych oczu.

- Mat! Obudziłeś się! - wykrzyknęłam i natychmiast wcisnęłam dzwonek wzywający pielęgniarkę.

Mateusz otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Wody... - wychrypał w końcu.

Akurat w tym momencie wpadła pielęgniarka.

- Co się stało? - zapytała.

- Mateusz się obudził. Czy mogłaby pani przynieść mu trochę wody?

- Niebywałe! Zaraz przyniosę! - oświadczyła, następnie wybiegła szybko z sali, aby po chwili wrócić ze szklanką wody i słomką.

- Dziękuję.

- Proszę bardzo. Zaraz zawołam lekarza!

I znów jej nie było.

Ja tymczasem napoiłam ukochanego.

- Uch...Od razu lepiej.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że się obudziłeś. Już myślałam, że chcesz mnie tak zostawić - paplałam jak najęta.

- Hel... Ja tylko chcę się z tobą pożegnać...

- Co? Jak to?!

- Ja umieram, Perło. Czuję, że umieram. Ale nie boję się śmierci. Tam jest wspaniale, wiesz?

- Nawet nie mów takich rzeczy!

- Hel...Proszę...Uspokój się. Nic na to nie poradzisz. Taka jest wola Boga. Tylko proszę, obiecaj mi jedno... Żyj!

- Co ty pleciesz? Przecież ja żyję.

- Nie o to mi chodzi...Jak umrę. Nie noś żałoby, tylko korzystaj z życia. Bądź szczęśliwa. Zakochaj się. Załóż rodzinę.

- Głuptasie... To z tobą chcę założyć rodzinę.

- Czas mi się kończy. Chodź tu. Pocałuj mnie.

Zrobiłam jak prosił. Pochyliłam się i dotknęłam jego spierzchniętych warg swoimi. W ten pocałunek włożyłam każde swoje uczucie. Po chwili się oderwałam od niego.

- Żegnaj, kochanie... - wyszeptał z błogim uśmiechem i zamknął oczy.

- Mat?

Nagle aparatury w pomieszczeniu zaczęły piszczeć i wyć jak szalone.

- Mat! - potrząsnęłam nim. - Mat, obudź się! Obudź się, słyszysz?? Nie możesz mnie zostawić!! MAT!!!

Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, a ja sama chyba wpadłam w jakąś histerię. Krzyczałam, szarpałam go. Nie mogłam się pogodzić z tym, że mnie opuścił. Po chwili do sali wpadł lekaż i pielęgniarki.

Ja się odsunęłam, żeby mogli go uratować. Nie mam pojęcia jak długo to wszystko trwało. Najpierw podawali mu jakieś leki, potem użyli defibrylatora. Aż w końcu lekaż odwrócił się do mnie i pokręcił głową.

- NIEEEEEEEEEEE!!!! - zaczęłam wyć i podbiegłam do niego. - MAT!! - wrzasnęłam zrozpaczona.

- To nic nie pomoże - usłyszałam głos pielęgniarki, ale nie zwracałam na nią uwagi. Nie docierało do mnie, że mój Mat nie żyje.

- Kocham cię, rozumiesz? Kocham! Nie zostawiaj mnie!

Nagle poczułam, że ktoś mnie chwyta w pasie i odciąga od chłopaka. Zaczęłam się wyrywać, kopać i gryźć.

- Zostaw mnie, słyszysz?! PUSZCZAJ!!

- Nie, nie puszczę - dotarł do mnie spokojny głos Igora.

Zaczęłam się szarpać jeszcze bardziej.

- Mat! Mat! Zrób coś! Powiedz mu, żeby mnie puścił! MAT!!!

- On nie żyje, Hel. - Znów Igor.

- NIE! KŁAMIESZ!! ON TYLKO ŚPI!! PUSZCZAJ!!!!

Nagle obok mnie znalazła się pielęgniarka. Poczułam lekkie ukłucie w ramię, a potem była już tylko ciemność.

***

Przebudziłam się nieco zdezorientowana. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że jestem w swoim pokoju. Usiadłam na łóżku, właśnie wtedy powróciły wszystkie wspomnienia. Mat, szpital...

Najpierw siedziałam i płakałam. Straciłam poczucie czasu i już nie potrafiłam oszacować, czy minęło pięć minut, pół godziny? Tak strasznie bolało mnie serce. Ból był po prostu nie do zniesienia. Postanowiłam się znieczulić. Zeszłam z łóżka i zajrzałam pod nie. Wyciągnęłam niewielką, malutką skrzyneczkę i ją otworzyłam. Tam był mój lek. Moje ukojenie. Duża butelka mojej przyjaciółki - wódki. Jak spragniony człowiek na pustyni do butelki wody, tak ja przyssałam się do mojej butelki. Piłam, piłam i piłam. A ból nie ustępował. Spojrzałam z wyrzutem na pustą butelkę.

- Jesteś do niczego - warknęłam na nią i rzuciłam w kąt, gdzie się roztrzaskała w drobny mak.

Potem podeszłam do szafy i z dna wygrzebałam kolejną butelkę. Znów przylgnęłam do niej z nadzieją na ukojenie. Tym razem po opróżnieniu ból zelżał, ale nie odszedł całkowicie. Spojrzałam z namysłem na moją przyjaciółkę.

- Jesteś lepsza, ale i tak to niczego! - wybełkotałam i ponownie rzuciłam ją gdzieś przed siebie.

Próbowałam wstać, ale mi to nie wychodziło. W końcu przy pomocy szafy podniosłam się. Zachwiało mną raz i drugi, ale jakoś zdołałam zachować równowagę. Świat wokół mnie zabawnie wirował. Ja też zapragnęłam tego. Tak więc, zaczęłam się kręcić wokół własnej osi. Wirowałam, wirowałam, wirowałam... Ale nagle zrobiło mi się niedobrze. W miarę szybko, odbijając się od ścian i mebli pobiegłam do łazienki. Tam zwróciłam całą zawartość żołądka.

Ból powrócił ponownie, ale nie miałam siły, żeby wstać. Ostatkiem sił podczołgałam się do szafki pod umywalką. Otworzyłam ją, przejrzałam jej zawartość. Ku mojej uldze, znalazłam tam kolejną butelkę wódki i jakieś tabletki. Nie chciałam już żyć. To za bardzo bolało. Nie dałam rady. Wzięłam je wszystkie, popiłam alkoholem i czekałam. Ale nic się nie działo.

- Pewnie trzeba więcej wódki - wymamrotałam do siebie i wypiłam do dna.

Przez chwilę patrzyłam na pustą butelkę, a potem naszła mnie pewna myśl. Upuściłam ową butelkę na ziemię, przez co rozprysła się na kawałeczki. Nie zastanawiając się dłużej, złapałam jeden kawałek i przeciągnęłam nim wzdłuż przedramienia. Z rany trysnęła szkarłatna ciecz. Po dłuższej chwili utworzyła się spora kałuża, a ja czułam jak ulatuje ze mnie życie.

- Idę do ciebie, kochanie... - szepnęłam i z uśmiechem na twarzy zamknęłam oczy.

Rozdział 15

 

Dominika

Mój brat nie żyje. Nie mogę w to uwierzyć. Jest mi strasznie smutno i ciężko. Przecież to był mój kochany starszy braciszek. Ale to co ja czuję, to jest nic. Hel przeżywa to dużo bardziej. Przecież Mateusz umarł na jej rękach. Widziałam jak wpadła w histerię. Pielęgniarki musiały jej podać leki uspokajające. Po tym jak zasnęła zawieźliśmy ją razem z tym nowym dyrektorem do jej domu. Po tym środku powinna spać do jutra. A ten Igor zniknął w jednej z sypialni dla gości.

Ja postanowiłam zostać tutaj. Nie chciałam wracać do domu, w którym nie ma mojego brata.  Zrobiłam sobie jakąś kolację i również się położyłam.

***

Obudził mnie jakiś hałas. Nie byłam pewna, co to konkretnie było. Już miałam się ponownie położyć, gdy dźwięk ponownie się powtórzył.  Jakby coś się stłukło. Kierowana dziwnym przeczuciem założyłam leżący na krześle szlafrok i wyszłam na korytarz. Rozejrzałam się i nic nie zobaczyłam. Chciałam się zawrócić, ale dźwięk rozległ się ponownie. Tym razem miałam pewność, że to było tłukące się szkło. I dobiegał z pokoju Helmi. Miałam złe przeczucie. Energicznym krokiem podeszłam pod drzwi jej pokoju. Przyłożyłam ucho, ale nic nie usłyszałam. Zapukałam raz, drugi, ale odpowiedziała mi cisza. Mimo wszystko przekręciłam gałkę i weszłam. To co tam zobaczyłam, przeraziło mnie nie na żarty. Łóżko było puste, a po całym pokoju walały się kawałki potłuczonego szkła. Helmi nigdzie nie było widać. Ostrożnie, żeby nie nadepnąć na żaden odłamek, przeszłam na środek pokoju. Zobaczyłam, że przez szparę, sączy się światło z łazienki. Skierowałam się w tamtym kierunku. Otworzyłam powoli drzwi i... zamarłam...

- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!! - wydarłam się mimowolnie.

To co zobaczyłam przeraziło mnie okropnie. Cała podłoga była we krwi, a pod umywalką siedziała Hel... Przez całe lewe przedramię ciągnęła się paskudna, bardzo głęboka rana.

Nagle usłyszałam, że do pokoju ktoś wbiega.

- Tutaj! - krzyknęłam.

Po sekundzie do łazienki wparował Igor. W następnej już klęczał przy mojej przyjaciółce i próbował zatamować krwawienie.

- Masz telefon do jej ojca? - zwrócił się do mnie wzburzonym głosem.

Ja tylko pokiwałam głową. Gardło miałam wyschnięte na wiór. Tak bardzo się bałam, że stracę kolejną kochaną osobę...

- Dobrze! Idź do niego zadzwoń! - niemal wywarczał.

Ale ja nie dałam rady się ruszyć. Stałam tam tylko i patrzyłam.

- JAZDA!!!! - Ten krzyk przywrócił mi zdolność działania.

Biegiem wypadłam z łazienki i pognałam do swojego pokoju. Szybko chwyciłam telefon, który na szczęście leżał na nocnej szafce.

Po sekundzie już dzwoniłam do jej ojca.

- Dominika? Czy coś się stało? - usłyszałam po kilku sygnałach.

- Tak...Helmi.. - zaszlochałam, a w moim gardle utworzyła się niemożliwa do przełknięcia gula.

- Co? Co się stało? D?

- Ona... ona podcięła sobie żyły!

- Zaraz będę - rzucił ojciec Helmi i się rozłączył.

A ja z powrotem pobiegłam do pokoju mojej przyjaciółki. Igor przeniósł ją na łóżko. Wyglądała strasznie. Była bardzo blada.

- I co? - dobiegł mnie głos Igora.

- Zaraz będzie.

Gdy skończyłam to mówić, do pokoju szybkim krokiem wszedł Lucek. Na jego twarzy malował się strach i napięcie.

- Co się stało?

Łamiącym się głosem opowiedziałam całą historię. Gdy skończyłam, kazał mi wyjść. Nie chciałam tego robić, ale też nie chciałam się sprzeczać, więc wykonałam polecenie. Skierowałam się do pokoju. Gdy już byłam na miejscu, uklękłam przy łóżku i zaczęłam się modlić...

 

Helmi

              Szłam wolno jakimś korytarzem. Cały był wyłożony jasnym marmurem. Nie było żadnych okien, ani drzwi. Tylko gdzieś w oddali przede mną, majaczył jakiś ciemniejszy kształt. Cieszyłam się, że niedługo być może dołączę do Mateusza...

Byłam mniej więcej w połowie drogi, gdy przede mną, nie wiadomo skąd pojawiła się siedmio, może ośmioletni chłopczyk.

              - To jeszcze nie Twój czas... - powiedział melodyjnym głosikiem.

- Słucham? Skąd się tu wziąłeś? Kim jesteś?

- Jeszcze nie Twój czas, by umrzeć. Masz jeszcze misję do wykonania. Wracaj. Wracaj do kochających cię ludzi. - odparło dziecko.

- Ale ja nie chcę. Chcę do Mata.

- Znajdziesz nową miłość i będziesz jeszcze szczęśliwa. Nawet my się jeszcze spotkamy. I to nie raz. - rzekł wykonując przy tym jakiś dziwny ruch ręką.

Z nikąd, tuż obok mnie pojawiły się zwykłe, czarne drzwi.

- Jak...? - spytałam nieco zdziwiona.

- Kiedyś może Cię tego nauczę - powiedział chłopczyk uśmiechając się - To są drzwi do Twojego świata. Do pokoju, w którym leży Twoje ciało. Idź i żyj. - powiedziawszy to zaczął się oddalać.

- Czekaj! Kim jesteś?!-krzyknęłam za nim.

- Bogiem. - odparł po czym zniknął pozostawiając po sobie lekki lśniący pył.

Nie mogłam w to uwierzyć. Bóg? Na dodatek wyglądający jak dziecko? Chociaż w sumie już powinnam się przyzwyczaić, że ten cały świat magii, jest cholernie dziwny.

Ponownie spojrzałam na drzwi. Pomyślałam chwilę, po czym otworzyłam je i przeszłam.

Za drzwiami zobaczyłam swój pokój. Ja, a właściwie moje ciało, leżało na łóżku, a obok niego stał Igor i mój tata. Obaj byli smutni i zrezygnowani. Obaj mieli na twarzach wypisany ból. Zapragnęłam wrócić. Podeszłam do mojego ciała i położyłam się na nim. Po chwili poczułam jak wnikam do środka. Po sekundzie otworzyłam oczy.

- No co tam chłopaki? Co tacy smutni jesteście - rzuciłam do nich.

Spojrzeli zdezorientowani po sobie. Potem ich wzrok powędrował na mnie. Jak na komendę obaj rzucili się na mnie i mocno mnie przytulili.

- Ej! Spokojnie! Zaraz mnie udusicie! - nakrzyczałam na nich śmiejąc się.

- Helmi... Nigdy więcej mnie tak nie strasz rozumiesz? - powiedział ojciec - Jesteś moją małą perełką i uwierz mi, nie pozwoliłbym ci umrzeć. W końcu jestem Lucyferem.

- Dobrze. Przepraszam Was. Po prostu... nie wytrzymałam. Mat był... i jest dla mnie wszystkim. Kocham go.

- Wiem, ale masz przecież nas. My też Cię kochamy. A pomyślałaś o Dominice? Co ona teraz przeżywa? - Tym razem powiedział Igor.

- D? Ona tu jest?

- Tak.

- Gdzie?

- W tym pokoju co zawsze. - odparł Luc.

- Ok. idę do niej.

Po tych słowach wstałam z łóżka i powędrowałam do pokoju D. Uchyliłam lekko drzwi i zobaczyłam, że klęczy i się modli.

- Boże, proszę, niech Hel nie umiera. Ja sama nie dam rady. Już zabrałeś mi brata. Ale nie zabieraj mi siostry...

- D? - powiedziałam cicho.

Przyjaciółka spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.

- Hel! - wykrzyknęła i rzuciła się na mnie - Ty żyjesz... Nawet nie wiesz jak się bałam, że i Ciebie stracę...

- Przepraszam cię Domuś. Nie wiem co mi strzeliło. Obiecuję, że Cię nie zostawię.

- Dzięki. A teraz marsz do łóżka. Musisz odpocząć!

- Dobra. Idę. Dobranoc - powiedziałam i pocałowałam ją w policzek.

Ruszyłam w drogę powrotną. Gdy weszłam z powrotem do mojej sypialni, nikogo w niej nie było. Poszłam do łazienki. Na podłodze nie znalazłam żadnych śladów wskazujących, na moją głupotę. Teraz jak sobie myślę, o tym co zrobiłam, to mam ochotę się kopnąć. Ale cóż. Wtedy nie myślałam racjonalnie.

A jeśli chodzi o ranę, to znikła. Całkowicie. Nawet blizny nie ma. Nie mam pojęcia jakim cudem. Szybko wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamkę. Po kilku minutach leżałam na moim łóżku i odpływałam w krainę marzeń.

***

Kolejne dwa dni przeleżałam w łóżku. Każdy obchodził się ze mną jak z jajkiem. Przynosili mi do łóżka posiłki, oraz wszystko co mi się zamarzyło. W poniedziałek obok śniadania znalazłam cztery paczuszki z prezentami.

- Co to jest? - zapytałam Dominiki.

- Twoje spóźnione prezenty urodzinowe.

- Aaach - klepnęłam się dłonią w czoło - Kompletnie wyleciało mi z głowy. Dziękuję.

Wstałam i bardzo, ale to bardzo mocno przytuliłam moją przyjaciółkę. Ta się zaśmiała i wykręciła się z mojego uścisku.

- Chcesz mnie zmiażdżyć?

Ja nic nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam rozpakowywać paczuszki. Pierwsza była dosyć sporej wielkości zapakowana w czarny papier z czerwonymi wzorkami. Gdy go rozerwałam moim oczom ukazał się mój wymarzony gorset, na który polowałam od dłuższego czasu. Przód jest wyszywany czerwonymi i czarnymi cekinami. Na górze, na biuście jest wyszyta biała kokardka.  Tył jest z czarnej satyny. Gorset z tyłu jest sznurowany, natomiast z przodu, zapinany małe klamerki.

- Domiś, strasznie Ci dziękuję - powiedziałam i ponownie ją przytuliłam.

- Skąd wiedziałaś, że to ode mnie? - spytała patrząc na mnie podejrzliwie.

- No przecież tylko Ty wiedziałaś, jak bardzo chcę mieć to wdzianko.

- A no fakt. - odparła i pokazała mi język - Szybko rozpakuj następne.

Bez szemrania zastosowałam się do jej polecenia.

Następna paczuszka była bardzo mała. Bardzo łatwo mieściła się na dłoni. Zerwałam ozdobny papier i moim oczom ukazało się niezbyt duże, kwadratowe pudełeczko wykonane z granatowego, aksamitnego materiału. Niepewnie uchyliłam wieczko i moim oczom ukazał się najpiękniejszy naszyjnik na świecie. Wyglądał dokładnie tak samo jak naszyjnik Arweny z Władcy Pierścieni.

- O Boże! Jaki śliczny! Ciekawe od kogo?

- Od Mateusza. Wiem, że chciał Ci go dać. - powiedziała cicho Dominika.

- Dziękuję Ci. - odparłam i założyłam wisiorek.

W następnej paczce znalazłam srebrną bransoletkę z zawieszonymi, kryształowymi półksiężycami, a w ostatniej pięknie rzeźbiony, złoty pierścionek w kształcie skrzydeł anioła. U nasady skrzydełka były wysadzane małymi kryształkami. Ten ostatni domyśliłam się, że jest od mojego taty. Taki symbol, czy coś.

Byłam bardzo zadowolona z otrzymanych prezentów. Każdy trafił w mój gust. Zastanawiałam się od kogo jest bransoletka, ale po chwili doszłam, że musiał mi ją dać Igor. Bo kto inny? Zanotowałam w pamięci, że muszę mu za nią podziękować.

- Helmi... - moje rozmyślania przerwał głos przyjaciółki.

- Tak?

- Wiesz... Dzisiaj jest pogrzeb Mateusza.

- Co?! I dopiero teraz mi to mówisz?

- Chciałam, żebyś choć przez chwilę zapomniała o tym co się wydarzyło. Te prezenty sprawiły, że się uśmiechałaś.

- Dziękuję D. - słowa Dominiki bardzo mnie wzruszyły - To o której pogrzeb?

- Za godzinę. W św. Marku.

- Daj mi chwilę.

Szybko przeszłam do garderoby. Chwilę się zastanawiałam nad strojem. Ale pomyślałam, że Mat by nie chciał, abym jakoś się stroiła czy coś, więc po prostu złapałam zwykłe, czarne rurki, t-shirt i bluzę w tym samym kolorze. Szybko się przebrałam, włosy zebrałam w niedbałego koka i byłam gotowa. Stwierdziłam, iż robienie makijażu nie ma większego sensu. Przecież i tak się rozmaże, gdy będę płakać.

- Jestem gotowa. Jedziemy?

- Jasne - odpowiedziała mi przyjaciółka.

Na „uroczystość” dojechałyśmy jako pierwsze. Trumna z ciałem Mateusza stała na środku, tuż przed ołtarzem. Razem z D podeszłyśmy tam. Mat wcale nie wyglądał na martwego. Gdyby nie lekko sinawe usta i zimna skóra, pomyślałabym sobie, że śpi. Po jakichś pięciu minutach od naszego przyjścia zaczęli się schodzić ludzie. Niektórych znałam innych nie. 

Msza była zwyczajna. Nudna. Ksiądz wygłosił oczywiście kazanie o tym jaki to Mateusz jest wspaniały i inne takie pierdoły. Mnie strasznie denerwowało to, że wypowiadał się o nim, jakby go znał. A przecież tak nie było. Mat nie chodził do kościoła. Ale cóż. Po mszy poszliśmy na cmentarz, gdzie trumnę z ciałem spuszczono do ziemi. Każdy sypnął garstkę piachu i sobie poszedł.

Ja zostałam do końca. Chciałam z nim pobyć sam na sam. Porozmawiać. Podczas całej tej ceremonii czułam pustkę. Nie płakałam. Nie czułam nic. Tylko otępienie. Dopiero, gdy zostałam z Mateuszem sam na sam, dałam upust swoim smutkom. Łzy płynęły nieprzerwanie po moich policzkach. Wtem niebo przeszyła błyskawica i po chwili zaczął padać deszcz. Mnie to nie obchodziło.

Nie wiem ile tak stałam. Ale po jakimś czasie dołączyła do mnie Dominika.

- Chodź. Odwiozę Cię do domu. - powiedziała cichym głosem i pociągnęła mnie do samochodu.

W chwili gdy wsiadałam, deszcz przestał padać, a zza chmur wyłoniło się słoneczko.

Gdy dojechałyśmy pod dom, zaproponowałam przyjaciółce, aby weszła, ale ona musiała jechać do siebie. Tak więc, sama szybko potruchtałam do swojego pokoju.

Włączyłam laptopa i puściłam mieszankę różnych smutnych i dołujących kawałków. Położyłam się na łóżku, zamknęłam oczy i słuchałam. Tak po prostu. Muzyka ukoiła nieco mój ból. Dałam się ponieść melodii i na chwilę zapomniałam o wszystkim.

Z tego stanu wyrwał mnie ból, który przeszył moje plecy. Pomyślałam, że to może jakiś skurcz, ale się myliłam. Kolejny spazm przeszedł przez moje  plecy. Był to dziwny ból, gdyż umiejscowił się on w okolicach łopatek. Nagle mnie naszła pewna myśl. Szybko dotknęłam bolącego miejsca i spojrzałam na rękę. Była na niej krew. O kurwa!

- Luc!!!! Igor!!! - wydarłam się na całe gardło.

Krzyk przerodził się w jęk.

Po paru minutach usłyszałam, kroki.

- Co się stało?? - zapytał mój tata, wpadając z impetem do pokoju.

- Zaczęło się - jęknęłam, a moja twarz wykrzywiła się w grymasie...

Rozdział 16

 

              Ból był niesamowity.  Miałam wrażenie, że ktoś mi na całych plecach rysuje coś rozżarzoną igłą. Miałam ochotę krzyczeć. Położyłam się na łóżku plecami do góry. Złapałam jakąś poduszkę i wpakowałam jej róg do buzi, mocno zaciskając zęby. Gdy nadeszła kolejna silniejsza fala bólu, zrobiło mi się przed oczami ciemno. Chwilę potem zemdlałam.

 

Igor

 

              Gdy Hel powiedziała, że się zaczęła przemiana, szybko chwyciłem swoją komórkę i wybrałem numer jej ojca. Odebrał po kilku sygnałach.

- Tak?

- Zaczęło się. Rosną jej skrzydła. - rzuciłem.

- Zaraz będę.

Widziałem, że Helmi bardzo cierpi. Na jej twarzy non stop gościł grymas bólu. W pewnym momencie położyła się na łóżku i zacisnęła zęby na poduszce. Niebawem też zemdlała. Chociaż bardzo chciałem, nie mogłem jej pomóc. Nie miałem żadnej możliwości zniwelowania tego okropnego bólu. Może jej ojciec coś poradzi.

Gdy tylko o tym pomyślałem, drzwi otworzyły się i do pokoju szybkim krokiem wszedł Lucyfer.

- Jak dawno? - zapytał rozemocjonowanym głosem.

- Jakieś piętnaście minut.

On tylko skinął głową i podszedł do biurka. Otworzył jedną szufladę, trochę w niej pogrzebał, by po chwili wyjąć z niej nożyczki. Podszedł do Hel i ostrożnie rozciął jej bluzkę. To co ukazało się moim oczom było niesamowite. Chociaż już dosyć długo pałętam się po tym świecie, to jeszcze czegoś takiego nie widziałem.

Połowę jej pleców pokrywał rysunek przedstawiający skrzydła. Mało tego on samoistnie się rysował. Miało się wrażenie, że jakiś niewidzialny tatuażysta tworzy swoje dzieło na plecach Helmi.

- Nie możesz czegoś zrobić, żeby tak nie cierpiała?

- Niestety. Musi przez to przejść.

Nie wiem ile czasu minęło, ale Hel nie odzyskiwała przytomności. Może to i lepiej. A ja i Lucyfer patrzyliśmy jak zahipnotyzowani na ciągle rysujące się linie. Już niewiele zostało. W tej chwili niemal całe plecy były pokryte malunkiem.

Gdy tatuaż był gotowy Lucyfer lekko potrząsnął Helmi. Otworzyła oczy i niepewnie kilka razy zamrugała.

- Co się stało? - zapytała zachrypniętym głosem.

- Przeszłaś pierwszą przemianę - odparł Szatan - Dostałaś skrzydła.

- Tak cholernie to bolało.  Ale gdzie te cholerne pióra są? Ja ich nie widzę.

- Bo musisz je uwolnić.

- Jak?

- Musisz o tym pomyśleć i tego chcieć. - odparł ze spokojem jej ojciec.

Helmi wstała z łóżka i podeszła do wielkiego lustra wiszącego na szafie. Po kilku chwilach z jej łopatek wystawały najprawdziwsze skrzydła. Były cholernie piękne. Całe czarnie niczym noc. Tylko ostatni rząd piór był jasnoczerwony. Gdy się odwróciła przodem do nas zobaczyłem, że wewnętrzną powierzchnię pokrywają wzory wysypane jasnoczerwonym pyłem, który mienił się niczym brokat.

Helmi wyglądała z nimi przepięknie. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Przez chwilę Hel popatrzyła mi głęboko w oczy, a ja w tej chwili zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy... A mianowicie z takiej, że się w niej zakochałem...

 

Helmi

 

Poczułam, że ktoś mną potrząsa. Niepewnie rozwarłam powieki i się rozejrzałam. Na łóżku obok mnie siedział mój tata, a koło drzwi stał Igor.

- Co się stało? - zapytałam.

- Przeszłaś pierwszą przemianę - powiedział Luc - Dostałaś skrzydła.

- Tak cholernie to bolało. - odparłam z wyrzutem-  Ale gdzie te cholerne pióra są? Ja ich nie widzę.

- Bo musisz je uwolnić.

- Jak?

- Musisz o tym pomyśleć i tego chcieć. - rzekł ze spokojem ojciec.

Przez chwilę siedziałam w bezruchu. Nagle wpadł mi do głowy pomysł. Szybko podniosłam się z wyra i podeszłam do szafy, na której wisiało wielkie lustro. Zamknęłam oczy. Skupiłam się i pomyślałam o tym, że chcę uwolnić skrzydła. Po chwili poczułam lekkie mrowienie i gdy ponownie spojrzałam na siebie zobaczyłam, że zza pleców wystają mi najprawdziwsze skrzydła. Dokładnie się im przyjrzałam i to co zobaczyłam, wprawiło mnie w lekkie osłupienie. Były całe czarne to fakt, ale ostatnie pióra były jasnoczerwone! Nie! To przecież nie może być prawda! - pomyślałam.

Powoli się odwróciłam i spojrzałam na Igora. W jego oczach zobaczyłam tylko zachwyt. On nie wiedział, co znaczy ten kolor. Nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie ja jestem... Nie! Stop! Nie myśl! Warknęłam na siebie w myślach, po czym przeniosłam swój wzrok na ojca. Jego wzrok wyrażał zadowolenie.

- Luc... Czy ja dobrze widzę? - zapytałam niepewnie.

Wciąż nie mogłam uwierzyć, że mam jasnoczerwoną końcówkę skrzydeł.

- Owszem. Wzrok cię nie myli. - odparł tata.

- Ale to znaczy, że... - urwałam niepewnie.

- Tak... To znaczy, że od teraz jesteś najpotężniejszą istotą na świecie. Ba... Potężniejszą ode mnie. Twoja moc będzie dorównywać, a nawet przewyższać moc samego Stwórcy. - rzekł mój tata, po czym uśmiechnął się i mocno mnie przytulił.

- To znaczy, że jestem panią Piekła, Nieba i Ziemi? - zapytałam, gdy mnie puścił.

- Owszem. Tylko niech ci woda sodowa nie uderzy.

- Spokojnie tatku. Wiesz przecież, że jestem spokojną i grzeczną dziewczynką - powiedziałam przekomarzając się.

Tak. Humor mi zaczął dopisywać. Mam nadzieję, że nikt mi go nie zepsuje.

- Ha ha ha tak jasne. - zaśmiał się Lucek - Ja muszę wracać do swoich obowiązków. Teraz czekamy na twoją drugą przemianę. Nie wiem kiedy ona nastąpi, więc pamiętaj, że masz mnie powiadomić.

- Dobrze. Teraz zadzwonię do D. - powiedziałam po czym chwyciłam telefon w dłoń i wybrałam numer mojej przyjaciółki.

- Cześć D. Masz chwilę by wpaść do mnie? - zapytałam, gdy odebrała telefon.

- Jasne. Będę za pół godziny.

Ja w tym czasie wygoniłam panów z pokoju, schowałam skrzydła i przebrałam się w czerwoną bluzkę bez pleców. Postanowiłam też, że powiem D całą prawdę. O Akademii, o mnie i o prawdziwym świecie. Mam nadzieję, że dobrze to przyjmie.

Przez resztę czasu obmyślałam w jaki sposób mam jej obwieścić tę jakże cudowną nowinę. Nagle pomyślałam, że mogłabym powiedzieć też Darkowi. Przecież on też jest moim przyjacielem. Tak więc, ponownie wzięłam komórkę do ręki i zadzwoniłam.

- Halo? - usłyszałam lekko zachrypnięty głos Darka.

- Cześć Dareczku. Chciałabym pogadać z tobą. Masz może chwilkę?

- Jasne. Niedługo będę u ciebie.

- Dzięki.

- Nie ma sprawy. Siju.

Więc pozostało mi tylko czekać. Zaczęłam rozmyślać o tamtej stronie. O tym dziecku, które jest niby bogiem. Głupia byłam, że się nie pokłóciłam bardziej. Ale byłam tak zaskoczona całą sytuacją, że gdzieś mój charakterek się ulotnił. Nie żebym chciała umrzeć, czy coś. Znaczy chciałam, ale wtedy. Teraz już nie chcę. Ale kurde jest mi strasznie smutno. Mam wielkiego doła. Najchętniej to bym zachlała się do nieprzytomności. I zrobię to, ale dopiero jak D&D wyjdą.

Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Nie chciało mi się wstawać, więc liczyłam na to, że ktoś inny je otworzy. I nie przeliczyłam się. Po kilku minutach usłyszałam ciche kroki kierujące się do mojego pokoju. Chwilę potem usłyszałam pukanie.

- Proszę! - powiedziałam głośno.

Drzwi się otworzyły i moim oczom ukazały się twarze moich przyjaciół.

- Cześć. Siadajcie - zwróciłam się do nich.

Dominika usiadła obok mnie na łóżku, natomiast Darek na podłodze naprzeciwko.

- O czym chciałaś pogadać? - zapytał prosto z mostu Darek.

- Hmm... w sumie to nie wiem od czego mam zacząć... Ale dobra. Powiem wam, ale macie się nie śmiać, ani nic z tych rzeczy.

- Nooo postaramy się. - odparła Doma.

- Ygh... No więc świat magii i istot nocy istnieje naprawdę. Te wszystkie niestworzone rzeczy, o których czytaliśmy w książkach, żyją tuż obok nas. A ja jestem jednym z nich. Znaczy stworzeniem nocy. - powiedziałam na jednym wydechu.

Tak jak się w sumie spodziewałam, po moim wyznaniu D&D dostali głupawki. Nie mając innego wyjścia wstałam z łóżka i stanęłam w taki sposób, iż Dominika i Darek widzieli moje plecy. Powoli ich rozbawienie zastąpiło zdziwienie.

- Ej Hel... - zaczęła niepewnie Dominika - Skąd masz ten tatuaż? Jeszcze wczoraj go nie miałaś.

- I... On się rusza? - zapytał Darek.

- Owszem nie miałam go. Dopiero po pogrzebie mi się utworzył. Sam z siebie. A bolało jak diabli. I owszem, rusza się. Żyje. Ale to jeszcze nie wszystko. Patrzcie na to.

Po tych słowach skupiłam się. Parę sekund później, usłyszałam jęki zdziwienia i niedowierzania.

- Jak...? - zapytała niepewnie moja przyjaciółka.

- A no tak. Zwyczajnie. Po prostu. Mówiłam przecież, że jestem stworzeniem nocy. Nie chcieliście mi wierzyć, więc musiałam wam to udowodnić.

- A... mogę dotknąć? - tym razem zwrócił się do mnie Darek.

- Jasne.

Przyjaciel wstał z podłogi i niepewnie podszedł do mnie. Obszedł mnie dookoła, a następnie stanął naprzeciw mnie. Wyciągnął lekko drżącą rękę w stronę moich skrzydeł. Chwilę potem czułam tylko jego dotyk. Było to niesamowite wrażenie. Czułam każde jego najdelikatniejsze muśnięcie. Każde piórko było niesamowicie wrażliwe na dotyk. Po kilku minutach zaczęłam nawet odczuwać podniecenie...

- Wystarczy - wyszeptałam zachrypniętym głosem.

Darek nieco zdziwiony cofnął dłoń i usiadł z powrotem na swoim miejscu.

- To może opowiedz nam wszystko, co? - zwróciła się do mnie Dominika.

- Jasne...

Tak więc opowiedziałam im swoją historię jeszcze raz. Tym razem nie pominęłam niczego. Opowiedziałam nawet o tym, jak spotkałam Shar i o polanie. Tym razem nic nie blokowało mnie przed wyjawieniem tejże tajemnicy. Przyjaciele słuchali mojej opowieści z zapartym tchem. Ani razu nie usłyszałam śmiechu, czy pytania. Widać było, że są pochłonięci.

Gdy skończyłam przez chwilę nikt się nie odzywał. Wtem ni stąd, ni z owąd zaczęli się nawzajem przekrzykiwać i zadawać pytania.

- CISZA! - wydarłam się - Zadawajcie pytania na zmianę.

- Yyy... Czemu o tym wcześniej nie powiedziałaś? - zapytała z wyrzutem przyjaciółka.

- A byście mi uwierzyli? Myślę, że nie. Przecież nawet teraz byliście gotowi wysłać mnie do psychiatryka...

- No w sumie racja. A... Ten Igor, też jest stworzeniem nocy - tym razem zwrócił się do mnie Darek.

- Owszem.

- Ty kim właściwie jesteś? Aniołem?

- Ha ha tak aniołem... ale upadłym. Właściwie chyba pół aniołem. Bo Lucek jest Szatanem. Panem piekła. A moja matka była ponoć jednym z najstarszych i najpotężniejszych wampirów na ziemi.

- Była?

- Hmm właściwie to jest. Ponoć dalej żyje i służy królowej.

- Królowej? - spytał Darek.

- Ta... Królowej wampirów. Ponoć ma na imię Tamsyn.

- Wow co za niesamowite imię. - powiedziała z podziwem D.

- Mhm... I ponoć ma ona brzydki zwyczaj eliminowania silniejszych jednostek.

- Hę? - zdziwili się moi przyjaciele.

- Noo... jeżeli narodzi się lub stworzy silniejszy od niej wampir, albo inna istota magiczna, ona ją zabija.

- Co za sucz... - powiedziała zdegustowana Dominika.

- A no...

D&D zadawali jeszcze mnóstwo pytań. Nawet wyrazili chęć zawitania do AM. Jestem z tego powodu niezmiernie szczęśliwa. Okazało się, że naprawdę mogę liczyć na ten duet.

Gdy wyszli, czyli mniej więcej koło godziny dwudziestej, postanowiłam zajrzeć do kuchni. Idąc nuciłam sobie niedawno zasłyszaną piosenkę.

 

Maybe we believe,
She was ready to go,
In the morning light,
Maybe you believe,
That she was made of gold,
In the East where you killed her...

You lead us,
When you need to feed us,
You comfortable delete us,
When you need your fetus...

You cheat us when you feed us with the lie,
Stars look out and,
Cheat us when you feed us with the lie,
Stars look out....

Goodbye, goodbye...

She speaks unrehearsed,
Languages from skin,
In the morning light,
Painting shadows on the,
Faces of the dead,
In front of their windows...

You cheat us when you feed us with the lie,
Stars look out and,
Cheat us when you feed us with the lie,
Before it's too late...

Do you know that life is ending,
As we go, the dots connecting,
We had our chance to save the garden,
As it dies, our souls will harden,
With these words chastising your conscience,
We're breaking through and praying for transcendence...

But you deceived us all now...

You cheat us when you feed us with the lie
Stars look out and,
Cheat us when you feed us with the lie,
Stars look out,
Cheat us when you feed us with the lie,
Stars look out and,
Cheat us when you feed us with the lie,
Stars look out... [1]

 

Idąc i śpiewając nie zwracałam uwagi na nic... Może dla tego też i nie zauważyłam, że ktoś się do mnie skrada...

Evanescence - My Immortal

Apocalyptica - Peace

W mitologii rzymskiej groźny bóg świata podziemnego. Składano mu ofiary ze zwierząt o ciemnej sierści, czarnych jagniąt lub świń.

W mitologii greckiej syn Aresa, ojciec Iksjona i Koronis, uwiedzionej przez Apollina. Chcąc zemścić się za hańbę córki spalił świątynię Apollina w Delfach.

W mitologii rzymskiej to bóstwa chtoniczne, demony świata podziemnego, boginie zemsty zrodzone z krwi Uranosa.

Dreszczyku ten krąg jest specjalnie dla Ciebie. :)

Postać z mitologii greckiej. Zazwyczaj przedstawiany jako człowiek z głową byka, jednak czasem w postaci istoty z torsem i głową człowieka, od pasa w dół zaś z ciałem byka.

czyt. Dufarsze

Xandria - Vampire

Czyt. Włala



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
17 rozdzial 16 fq3zy7m2bu2oan6t Nieznany (2)
18. Rozdzial 16
Mao Tse Tung , Czerwona Książeczka, rozdziały 16
18. Rozdzial 16, Rozdział XVI
Czarna biblia 2.PROLOG
rozdział 16
(1995) WIEDZA KTÓRA PROWADZI DO ŻYCIA WIECZNEGO (DOC), rozdział 16, Rozdział 1
Louise L. Hay-Mozesz uzdrowic swoje zycie, 18. Rozdzial 16, Rozdział XVI
PODRECZNIK R 16 2 b, zad szkoła, ti LO klasy informatyczne na Stn01, materialy do podrecznika, rozdz
Czas Przeznaczenia prolog rozdziały 1 5
Prolog i rozdział I
Rozdział 16 Wsparcie pokoju, taktyka
Rozdział 16. Edytory tekstu- vi i emacs, Kurs Linuxa, Linux
Rozdzia- 16. Niewydolno+ą+á ciesniowo, Położnictwo
Rozdzial 16, Pedagogika społeczna
Podstawy zarządzania wykład rozdział 16
17 rozdzial 16 yvfz6z3wpvhesr3l Nieznany
rozdzia 16, UTP, Semestr I, Labolatorium wstęp do elektrotechniki
Rozdział-16-zawody, Szkolenie Szybowcowe, Procedury operacyjne

więcej podobnych podstron