Nietzsche Krytyka moralności

Krytyka moralności

§ 134. O ile należy wystrzegać się lito­ści. — Litość, o ile sprawia ją rzeczywiste cierpienie — a to stanowi wyłączny rozpatrywany tutaj punkt widzenia — jest słabością, jak każde zagubienie się w szkodliwym afekcie. Pomnaża ona cierpienie w świecie i jeśli nawet pośrednio litość tu i ówdzie zmniejsza lub nawet usuwa cierpienie, to nie można tych przypadkowych i w sumie nieznacznych efektów wykorzystywać dla usprawiedliwienia jej istoty, która, jako się rzekło, jest szkodliwa. Załóżmy, że przez jeden tylko dzień panowałaby ona nad światem: tego dnia nastąpiłaby zguba ludzkości. Sama w sobie ma ona równie niewiele dobrego charakteru, jak każdy inny popęd i dopiero tam, gdzie się ją pielęgnuje i chwali, — a tak dzieje się wszędzie tam, gdzie nie pojmuje się jej szkodliwości, ale odkrywa w niej źródło radości — wiąże się z nią czyste sumienie i dopiero wtedy znajduje ona takich, którzy się chętnie jej od­dają i nie stronią od manifestowania tych uczuć. W in­nych sytuacjach, tam, gdzie rozumie się, że wyrządza ona szkodę, uznaje się ją za przejaw słabości: lub, jak u Greków, za chorobliwy periodycznie pojawiający się afekt, któremu można odjąć jego niebezpieczny chara­kter od czasu do czasu sobiepańsko go zaspokajając. — Kto, tytułem próby, przez czas jakiś w życiu pra­ktycznym szuka sposobności do litości i stale uprzy­tamnia sobie wszelką niedolę, z którą styka się we własnym otoczeniu, ten nieuchronnie popadnie w cho­robę i melancholię. Kto wszakże zechce w jakiej­kolwiek intencji służyć ludzkości jako lekarz, będzie musiał mieć się bardzo na baczności wobec tego uczucia — we wszystkich decydujących momentach paraliżuje go ono i obezwładnia jego wiedzę i pomo­cną sprawną dłoń.

§ 324. W ciągu najdłuższego okresu w historii lu­dzkości — a zwykło nazywać się go okresem prehi­storycznym — wartość lub bezwartościowość 'działania wyprowadzano z jego następstw: niewiele uwagi poświęcano samemu działaniu i jego źródłom, lecz mniej więcej tak, jak to i dziś jeszcze dzieje się w Chinach, gdzie wyróżnienie lub hańba dziecka obej­muje rodziców; rzutująca wstecz siła sukcesu lub nie­powodzenia sprawiała, że człowiek orzekał, iż jakieś działanie jest dobre lub złe. Nazwijmy ten okres p r z e d m o r a l n ą epoką ludzkości: nie znano jeszcze wtedy imperatywu: „poznaj samego siebie". W ciągu ostatnich dziesięciu tysiącleci natomiast na kilku wiel­kich połaciach ziemi stopniowo ustaliła się zasada, że o wartości działania decydują nie jego następstwa, ale źródła: wielkie to wydarzenie jako całość, znaczne udoskonalenie skali widzenia i mierzenia, nie uświa­damiany rezultat panowania arystokratycznych war­tości i wiary w „pochodzenie", znamionuje okres, który można określić jako moralny w ścisłym sen­sie, gdyż dokonano tu pierwszej próby samopoznania. Żródła w miejsce następstw: jakież odwrócenie perspektyw! I niewątpliwie odwrócenie uzyskane dopiero po długich walkach i wahaniach! Ma się rozumieć: za­panowało tym samym nowe, brzemienne w następstwa uprzedzenie, swoiste zawężenie 'interpretacji: w naj­lepszej intencji wskazywano na źródła działania jako na źródła wynikłe z zamierzenia; zjednoczono się w wierze, iż wartość działania pokrywa się z wartoś­cią zamierzenia. Zamiar jako całkowite źródło i pre­historia działania: pod znakiem tego to przesądu nie­mal po, ostatnie czasy wyrażano na ziemi pochwały i nagany moralne, sprawowano sądy, a także filozofo­wano. — Ale czyż nie stanęliśmy dzisiaj wobec ko­nieczności zastanowienia się raz jeszcze nad decyzją odwrócenia i zasadniczego przemieszczenia wartości,

\4 Fragmenty z Jenseits von Gut und Bose. Vorspiel einer Philosophie der Zukunft, w: F. Nietzsche: Werke..., wyd. cyt., Sechste Abt., 2. Bd., 1968, s. 46, 48, 219—222.

208

14 _ Nietzsche

209

dzięki ponownej samorefleksji i zgłębieniu człowie­ka, — czyżbyśmy nie znaleźli ~się u progu okresu,, który, negatywnie, należałoby zrazu określić jako okres pozamoralny: dziś, kiedy przynajmniej wśród nas, immoralistów, budzi się podejrzenie, że właśnie w tym, co w działaniu nie łączy się z zamiarem, leży jego decydująca wartość, i że wszystko, co jest w nim zamierzone, co w nim może być dostrzegane, znane „świadomie", należy do jego powierzchniowej, naskór­kowej sfery — która, jak każdy naskórek, coś ujawnia, ale więcej jeszcze ukrywa? Krótko mówiąc, jesteśmy przekonani, że zamierzenie jest tylko znakiem i symp­tomem, który dopiero trzeba zinterpretować, nadto znakiem wskazującym nazbyt różnorodne rzeczy i w rezultacie niewiele znaczącym sam przez się, — że moralność, w dotychczasowym sensie, a więc moral­ność nastawiona na zamierzenie, jest przesądem, mniemaniem nazbyt pospiesznym, raczej prowizo­rycznym, rzeczą na miarę astrologii i alchemii, tak czy; inaczej czymś, co powinno być przezwyciężone. Przezwyciężenie moralności, w pewnym zaś rozumie­niu nawet samoprzezwyciężenie moralności: oto nazwa dla owej długiej tajemnej pracy, która została zastrze­żona dla najbardziej wyrafinowanych i uczciwych, ale również dla najbardziej złośliwych umysłów dnia dzisiejszego, jako dla żywych kamieni probierczych duszy. —

§ 34. W jakim by miejscu filozofii nie obrać dzisiaj stanowiska, z każdego patrząc, omylność świata, w którym zdajemy się żyć, jest tym najpewniejszym i najmocniejszym punktem oparcia dla naszego oka: znajdujemy moc powodów, które mogłyby podsuwać nam przypuszczenie, iż zwodność jest zasadą „istoty rzeczy". Kto wszakże na samo nasze myślenie, czyli „ducha", składa odpowiedzialność za fałszywość świata — honorowa droga wyjścia, którą postępuje każdy świadomy lub nieświadomy advocatus dei —: kto uważa, że ten świat, wraz z przestrzenią, czasem, kształtem i ruchem, został fałszywie udostępnio-n y: ten, miałby co najmniej dobry powód, by

w końcu zaszczepić w sobie nieufność wobec całego myślenia. Czyż nie płatało mam dotychczas najwięk­szych kawałów? I jaką mamy rękojmię, że nie będzie ono .nadal czynić tego, co zawsze dotychczas czyniło? mowiąc poważnie: niewinność myślicieli ma w sobie zawsze coś wzruszającego i budzącego szacunek; po­zwala im ona dziś jeszcze stawać przed świadomością i wyrażać życzenie, aby dawała im oma odpowiedzi rzetelne: na przykład na pytania, czy ona sama jest „realna" i dlaczego właśnie tak stanowczo trzyma na dystans świat zewnętrzny, i inne tym podobne. Wiara w „bezpośrednie pewniki" jest moralną naiwnością, która nam - filozofom przynosi zaszczyt, ale — powinniśmy wreszcie przestać być ludźmi „tylko moralnymi"! W oderwaniu zaś od moralności owa wiara jest głupotą, przynoszącą nam nader mało zaszczytu! Niech sobie w mieszczańskim życiu zawsze czujna nieufność uchodzi za oznakę „niedobrego cha­rakteru" i w związku z tym za brak mądrości: tu po­śród nas, poza obszarem mieszczańskiego świata oraz zasiągiem jego aprobaty i negacji — cóż mogłoby nas powstrzymać przed tym, by odrzucić tę mądrość i powiedzieć: filozof właśnie ma prawo być „złym charakterem", jako istota, którą dotychczas najdosko­nalej w świecie wystawiano na dudka, — on ma dziś obowiązek okazywać nieufność i jak najzłośliwiej zezować z każdej czeluści podejrzenia. Proszę wyba­czyć mi żartobliwy charakter tej ponurej groteski: sam bowiem właśnie od dawna nauczyłem się inaczej myśleć na temat oszukiwania i bycia oszukanym, i inaczej to zjawisko oceniać, mam też w pogotowiu co najmniej parę szturchańców przeciw ślepej zacie­kłości, z jaką filozofowie bronią się przeciw temu, by ich oszukiwano. A właściwie dlaczego nie? Przecież jest to tylko moralny przesąd, że prawda ma więk­szą wartość niż pozór; co więcej; nie ma w świecie takiego założenia, które byłoby gorzej udowodnione niż to. Powiedzmy sobie przynajmniej tyle: nie utrzy­małoby się życie, gdyby nie miało oparcia w perspe­ktywicznych ocenach oraz w iluzjach; i gdyby chcia­no, z pomocą cnotliwego zapału - ograniczoności nie-

210

14*

211

których filozofów, całkowicie usunąć „pozorny świat", załóżmy, że wy potrafilibyście tego dokonać — to przy tym przynajmniej również z waszej „prawdy" nic by się nie ostało! Właśnie, cóż w ogóle zmusza nas do zakładania, że istnieje faktyczne przeciwieństwo między tym, co „prawdziwe" i „fałszywe"? Czy nie wystarczy przyjąć stopnie iluzoryczności i jak gdyby jaśniejsze i ciemniejsze cienie oraz ogólny koloryt po­zoru — różne valeurs, by posłużyć się językiem ma­larzy? Dlaczegóżby świat, który nas trochę ob­chodzi, nie miałby być fikcją? I gdy ktoś oto pyta: „czyż fikcja nie jest nieoddzielna od twórcy?" można by mu przecież odpowiedzieć wręcz, dlaczego? A może raczej, ta „nieoddzielność" jest nieoddzielna od fikcji? Czyżby nie było wolno zdobyć się po prostu na nieco ironicznego dystansu wobec podmiotu, podobnie jak wobec orzecznika lub dopełnienia. I czy filozof nie mógłby wznieść się ponad wiarę w gramatykę? Szanujmy guwernantki: ale czy nie byłby już czas na to, by filozofia wyrzekła się wiary na miarę guwer­nantek? --

§ 260. W toku wędrówki przez wiele bardziej wyra­finowanych lub bardziej surowych moralności, które panowały dotąd na ziemi lub jeszcze panują, odkry­łem, że pewne cechy powracają regularnie w połącze­niach z innymi i w związku z nimi: aż wreszcie uka­zały mi się dwa podstawowe typy i odsłoniła się pod­stawowa dzieląca je różnica. Istnieje moralność panów i moralność niewolników; — dodam od razu, że we wszystkich wyższych i mieszanych kul­turach napotkać można również próby łączenia oby­dwu form, jeszcze częściej ich pomieszanie, a zarazem i obopólny 'brak zrozumienia, a czasami nieprzejedna­ne istnienie obok siebie — nawet w tym .samym czło­wieku, wewnątrz jednej duszy. Kryteria wartości moralnych powstawały bądź wśród warstw panujących, które miały błogą świadomość różnicy dzielącej je od poddanych, bądź wśród poddanych, niewolników i podwładnych wszelkich stopni. W pierwszym wypad­ku, kiedy tymi, którzy urabiają pojęcie „dobry", są

panujący, podniosłe i pełne dumy stany duszy są od-czuwane jako czynnik charakteryzujący i określający porządek wartości. Człowiek szlachetny oddziela od siebie istoty, u których dochodzi do głosu przeciwień­stwo tego rodzaju podniosłych, dumnych stanów: gardzi nimi. Natychmiast daje się zauważyć, że w tym rodzaju moralności przeciwieństwo „dobry" i „mierny" znaczy tyle co „wytworny" i „niegodny uwagi": — przeciwieństwo „dobry" i „zły" ma inny rodowód. Pogardę budzi tchórz, człowiek bojaźliwy, małostkowy, myślący o wąsko pojętej użyteczności; podobnie też człowiek nieufny, pozbawiony otwartego spojrzenia, upokarzający się, z psią uległością pozwalający się znieważać, żebrzący pochlebca, a przede wszystkim kłamca: wszyscy arystokraci żywią przekonanie, że pospólstwo kłamie, „My prawdomówni" — tą 'nazwą określała siebie arystokracja starożytnej Grecji. Jasne jak na dłoni, że określenie wartości moralnych zawsze łączy się z człowiekiem, a dopiero pośrednio i później z działaniem i dlatego gruby błąd popełniają historycy moralności, jeśli biorą za punkt wyjścia pytanie „dlaczego sławiono działanie litości­we?" Człowiek szlachetnego pokroju odczuwa siebie jako miarę wartości, nie uważa za konieczne szukać aprobaty, sądzi według zasady „co\ przynosi mu szkodę, jest samo w sobie; szkodliwe", ma świadomość tego, że to on jest tym, co w ogóle nadaje godność rzeczom, że jest wartościotwórczy. Wszystko, co w sobie rozpo­znaje, traktuje z 'szacunkiem: tego rodzaju moralność jest samogloryfikacją. Na plan pierwszy wychodzi uczucie pełni, mocy szukającej ujścia, szczęście wiel­kiej energii, świadomość bogactwa, które mogłoby obdarowywać i rozdawać: — bywa, że człowiek szla­chetny pomaga nieszczęśliwemu, ale nigdy lub prawie nigdy z litości; raczej pod naporem, zrodzonym przez nadmiar mocy. Człowiek szlachetny szanuje w sobie władcę, a także tego, co panuje nad samym sobą, co potrafi i mówić, i milczeć, co z ochotą spełnia stawiane sobie surowe i twarde wymagania i chyli czoła przed wszystkim, co surowe i twarde. „Twarde serce umie­ścił Wotan w mej piersi", powiada stara saga skan-

213

dynawska: tak właśnie z duszy dumnego wikinga prawdziwie przemawia poezja. Człowiek tego pokro­ju dumny jest akurat z tego, że nie został stworzony do litości. Dlatego 'bohater sagi dodaje 'ostrzegawczo: „kto już za młodu nie zahartował serca, ten nigdy nie będzie dość twardy". Szlachetni i dzielni, co tak myślą, są jak najbardziej dalecy od owej etyki, która widzi znamię moralne właśnie w litości bądź działaniu dla dobra innych czy też w desinteressement6; wiara w siebie, duma z siebie, zdecydowana wrogość i ironia wobec „bezinteresowności" jest równie wyraźnie skład­nikiem moralności szlachetnych, jak i niejakie lekce­ważenie oraz ostrożny dystans wobec współczucia i „gorącego serca". — Tylko możni umieją szano­wać, jest to ich sztuka, sfera ich inwencji. Głębokie poważanie dla wieku i pochodzenia — całe prawo­dawstwo opiera się na tej bliźniaczej czci —, wiara w przodków i przesądne interpretowanie wszystkiego na ich korzyść oraz na niekorzyść potomków są typo­we dla moralności możnych; odwrotnie też, gdy ludzie „nowoczesnej idei" niemal instynktownie wznawiają wiarę w „postęp" i „przyszłość" oraz żywią coraz mniej szacunku dla wieku, to tym samym odsłania się już dostatecznie nieszlachetne pochodzenie tych „idei". Najczęściej wszakże etyka panujących obca jest współczesnemu smakowi i przykra w surowości swej zasady, że obowiązki ma się wyłącznie wobec równych sobie; że wobec istot niższego rzędu, wobec wszystkiego, co obce, można postępować wedle wła­snego uznania lub tego „co serce podpowie", a w każ­dym razie „poza dobrem i złem" —: tu jest miejsce również na litość i tym podobne wzruszenia. Zdolność i obowiązek żywienia przez długi czas wdzięczności oraz pragnienia zemsty :— jedno i drugie wyłącznie wobec (równych sobie -— delikatność w rewanżu, sub­telne zrozumienie w przyjaźni, konieczność niejako posiadania nieprzyjaciół (niby rowów odprowadzają­cych dla afektów, zawiści, zapalczywości, zuchwalstwa — w istocie po to, by móc być dobrym przyjacielem):

6 Bezinteresowność. 214

oto typowe cechy dostojnej moralności, która, jak nadmieniono, nie jest moralnością „nowoczesnych idei' i dlatego trudno dzisiaj wczuć się w nią, jak również trudno -ją odgrzebać i odsłonić. — Inaczej ma się rzecz z drugim typem moralności, moralno­ścią niewolników. Załóżmy, że moralizują pod­bici, uciskani, cierpiący, znużeni, pozbawieni wolności i samoświadomości: cóż będzie stanowić wspólny mia­nownik ich wartościowania moralnego? Prawdopodo­bnie dojdzie do głosu pesymistyczna podejrzliwość w stosunku do całej sytuacji człowieka, być może po­tępienie człowieka wraz z jego sytuacją. Spojrzenie niewolnika jest nieprzychylne dla cnót możnego i ży­wi on sceptycyzm i nieufność, jest subtelny w nie­ufności wobec wszelkiego „dobra", które tam darzy się szacunkiem; chciałby sam siebie przekonać, że tam nawet szczęście nie jest autentyczne. Wydobywa natomiast i oświetla właściwości, które czynią zno-śniejszą egzystencję cierpiących: tu ceni się wysoko współczucie, uczynną pomocną dłoń, gorące serce, cierpliwość, pilność, pokorę, serdeczność —, są to bo­wiem niezwykle pożyteczne cechy i niemal jedyne środki pozwalające sprostać naporowi życia. Moral­ność niewolnicza jest w istocie moralnością służącą użyteczności. Tu jest punkt wyjścia zrodzenia się owego sławnego przeciwieństwa „dobrego" i „złego". W tym odczuciu w zakres „zła" wchodzi władza i niebezpieczny charakter, niejako zdolność budzenia grozy, wytworność i siła, która nie pozwala zrodzić się pogardzie. A zatem według moralności niewolni­ków „zło" budzi bojaźń; według moralności panów natomiast tym, co wzbudza bojaźń i ku temu dąży, jest właśnie „dobro", zaś „człowiek mierny" wydaje się godny wzgardy. Przeciwieństwo staje się najbar­dziej ostre, gdy w zgodzie z konsekwencją moralności niewolniczej również „dobro" w tejże moralności ma na sobie cień lekceważenia — choćby nieznacznego i życzliwego, ponieważ w niewolniczym stylu myś- lenia człowiek dobry nie może być w żadnym ra­zie niebezpieczny: jest dobroduszny, łatwowier­ny, jakby nieco głupi, un bonhomme. Wszędzie tam,

215

gdzie moralność niewolników zyskuje przewagę, ję­zyk zdradza skłonność zbliżenia do siebie wyrazów .”dobry" i „głupi". Ostatnia podstawowa różnica: pra­gnienie wolności, instynktowna dążność do szczę­ścia i wrażliwy zmysł wolności stanowią równie ko­nieczne cechy moralności i etyki niewolniczej, jak re­gularnym symptomem arystokratycznego sposobu my­ślenia i wartościowania jest artyzm i egzaltacja w okazywaniu czci ,w poświęcaniu się... Pozwala to łatwo zrozumieć, dlaczego miłość jako męka — a jest to nasza europejska specjalność — nieodzownie musi być szlachetnego pochodzenia: jak wiadomo, jest ona wynalazkiem prowansalskich poetów-rycerzy, owych wspaniałych, pełnych inwencji ludzi gai saber (radosnej wiedzy), którym Europa zawdzięcza bardzo wiele, a niemalże i siebie samą.

§ 10'. W moralności powstanie niewolników rozpo­czyna się w ten sposób, że sam resentyment staje się twórczy i rodzi wartości: resentyment takich istot, którym nie została dana reakcja właściwa, tj. odpowiadanie czynem, i które biorą odwet jedynie dzięki zemście wyimaginowanej. Podczas gdy wszelka moralność dostojna wyrasta z triumfalnej aprobaty samego siebie, moralność niewolnicza z góry mówi „nie" wobec wszystkiego, co jest „poza", co jest „czymś drugim", „nie sobą": i to „nie" jest jej twór­czym czynem. To odwrócenie wartościującego spoj­rzenia — ten konieczny kierunek na zewnątrz miast z powrotem ku sobie — jest właśnie znamie­niem resentymentu: moralność niewolnicza, aby po­wstać, potrzebuje -zawsze najpierw świata zewnętrz­nego i przeciwstawnego, potrzebuje, mówiąc fizjolo­gicznie, zewnętrznych bodźców, aby w ogóle stać się aktywną, — jej akcja jest w istocie reakcją. Odwrotna

sytuacja zachodzi w obrębie dostojnego sposobu war­tościowania: działa ono i wzrasta spontanicznie, szuka swego przeciwieństwa tylko po to, aby powiedzieć sobie „tak" z jeszcze większą wdzięcznością i pogodą —- jego negatywne pojęcie „niski", „pospolity", „mier­ny" jest tylko wtórnym, bladym kontrastem w sto­sunku do pozytywnego, nasyconego życiem i namięt­nością zasadniczego pojęcia „my szlachetni, my dobrzy, my piękni, my szczęśliwi!" Jeśli dostojny styl war­tościowania zawodzi i grzeszy przeciw realności, to dzieje się to w odniesieniu do sfery, która nie jest mu dostatecznie znana, a nawet przeciw której rze­czywistemu znawstwu wzbrania się on wyniośle: ewentualnie zapoznaje pogardzaną przezeń sferę, sfe­rę pospolitego człowieka, sferę gminu; z drugiej strony ' należałoby wziąć pod uwagę, że w-każdym razie afekt pogardy, patrzenia z góry, patrzenia z pozycji przewa­gi, przyjmując, że ów afekt fałszuje obraz pogar­dzanego, pozostanie daleko w tyle za tym fałszer­stwem, którego dopuszcza się na przeciwniku — oczywiście in effigie — stłumiona nienawiść i zemsta bezsilnego. W istocie nazbyt wiele opieszałości, nazbyt wiele lekkomyślności, nazbyt wiele odwracania wzroku i niecierpliwości, a nawet nazbyt wiele własnego zadowolenia łączy się z tą pogardą, aby mogła ona przekształcić swój obiekt w swoistą karykaturę i monstrum. Należy wsłuchać się w niemal życzliwe ńuances, towarzyszące na przykład słowom, którymi szlachta grecka znaczy swój dystans wobec ludu; jak ciągle przyłącza się tam na przysłodę rodzaj ubolewania, wyrozumiałości i oględności, aż wreszcie nie­mal wszystkie słowa, którymi określa się pospolitego człowieka, stały się w rezultacie wyrażeniami zna­czącymi tyle, co „nieszczęśliwy", „godny współczucia?' (por. ostatnie dwa określają właściwie człowieka z gminu jako nie-

8 Fragmenty z Żur Genealogie der Moral. Eine Streitschrift, w:- F.. Nietzsche: Werke..., wyd. cyt., Sechste Abt., 2. Bd., 1968, s. 284^-291.

7 Bojaźliwy, pogardzany.

8 Zgnębiony, nieszczęśliwy.

9 Lichy, nieszlachetny.

10 Cierpiący, lękliwy. •

216

217

wolnika pracującego i zwierzę pociągowe — i jak — z drugiej strony — „zły", „.niski", „nieszczęśliwy" nigdy nie przestały dla greckiego ucha spływać brzmie­niem w jeden ton, przyjmując zabarwienie, w którym przeważą „nieszczęśliwy": jest to dziedzictwo dawnego, bardziej szlachetnego, arystokratycznego rodzaju war­tościowania, który nie przeczy sobie nawet w pogar­dzie (niechże przypomną sobie filolodzy, w jakim zna­czeniu używa się słów. „Dobrze urodzeni" mieli wła­śnie poczucie, że są „nieszczęśliwi"; nie musieli, konstruować dopiero swego szczęścia sztucznie, spo­glądając na wrogów, lub może wmawiając je sobie i samych siebie oszukując (jak zwykli czynić lu­dzie opanowani resentymentem); wiedzieli też, jako ludzie .pełni, naładowani energią, a zatem w konie­czny sposób aktywni, że od szczęścia nieoddzielne jest działanie — bycie czynnym wliczane jest u nich w szczęście jako jego nieodzowny składnik (stąd wy­wodzi się ) — wszystko to w zasadniczej przeciwstawności do „szczęścia" na stopniu bezwolnych, uciskanych, nabrzmiałych wrzodami, zatrutych i wro­gich uczuć ludzi, u których występuje ono -w istocie jako narkoza, oszołomienie, spokój, pokój, „sabbat", odprężenie psychiczne i rozluźnienie mięśni, krótko mówiąc — pasywnie. -Podczas gdy człowiek szla­chetny przed samym sobą żyje otwarcie i z zaufaniem genaios; „szlachetnie urodzony" ma zabarwienie znaczeniowe „szczery", ale też i „naiwny"), to czło­wiek resentymentu nie jest ani szczery, ani naiwny, ani wobec samego siebie zupełnie uczciwy i prosto­linijny. Jago dusza zezuje; jego duch lubi zakamarki, kręte ścieżki i wejścia od tyłu, wszystko co kryjome wabi go jako jego świat, jego bezpieczeństwo, j ego

11 Smutny, cierpiący zło.

18'Nieszczęśliwy, doznający zła.

18 Skazany na zgubę, cierpiący męki.

14 Cierpiący niepowodzenie.

15 Zależny od przypadku.

*• Robić dobrze, po mistrzowsku. 17 Szczery, otwarty.

218

wytchnienie; wie, co to milczenie, zapamiętanie sobie, wyczekiwanie, chwilowe pomniejszanie i upokarzanie siebie. Rasa takich ludzi resentymentu stanie się w konsekwencji wreszcie mądrzejsza niż jaka­kolwiek rasa szlachetna, będzie też szanować mądrość w zupełnie innym sensie: mianowicie jako pierwszoplanowy warunek egzystencji, pod­czas gdy mądrość u ludzi wytwornych łatwo zyskuje delikatny posmak luksusu i wyrafinowania: — tu właśnie nie jest ona tak istotna, jako doskonała pe­wność funkcji regulujących nieświadomych instynktów lub nawet pewnego rodzaju nieroztropność, na przykład dzielne stawianie czoła bądź niebezpie­czeństwu, bądź nieprzyjacielowi, czy owa egzaltowana nagłość miłości, wdzięczności, zemsty lub gniewu, po której w każdej epoce rozpoznawały się szlachetne - dusze. Nawet resentyment człowieka dostojnego, jeśli takowy u niego wystąpi, jawi się i wyczerpuje zatem w reakcji natychmiastowej, i dlatego nie zatruwa: ponadto w niezliczonych wypadkach w ogóle nie wy­stępuje, co u wszystkich słabych i bezwolnych jest nie­uchronne. Niemożność poważnego traktowania przez długi czas swoich niepowodzeń, swoich wrogów, a na­wet swoich występków — oto znak silnych, peł­nych .natur, w których mieści się nadmiar plastycznej, odtwórczej, uzdrawiającej siły (dobrym w tym wzglę­dzie przykładem wziętym z nowoczesnego świata jest Mirabeau, który nie miał pamięci dla krzywd, nikczemności, jakich się wobec niego dopuszczono, i który tylko dlatego nie mógł przebaczać, że — zapominał). Tego rodzaju człowiek jednym ruchem odsuwa od siebie robactwo, które wżera się w innych; także tu jedynie możliwe jest, zakładając, że w ogóle jest mo­żliwe na ziemi, uczucie „miłości do nieprzyjaciół". Jakże wiele szacunku dla swoich wrogów ma człowiek Szlachetny! — a taki szacunek jest już mostem ku mi­łości... on potrzebuje własnego wroga jako osobistego wyróżnienia, nie zniósłby innego wroga poza takim,, w którym nic nie budzi pogardy, a bardzo wiele — szacunek! Przeciwieństwo stanowi wyobrażenie „wroga", jakiego koncypuje sobie człowiek resenty-

219

mentu — co jest właśnie jego czynem i--tworzeniem: wykoncypował on sobie mianowicie „złego wroga",. „Złego", i to mianowicie jako podstawowe pojęcie, z którego wymyśli sobie samego siebie jako kopię i zarazem jeszcze jako pendant „Dobrego".

§ 11. Jest to zatem całkowita odwrotność postawy człowieka szlachetnego, który podstawowe pojecie „dobry" koncypuje spontanicznie i wcześniej, miano--wicie z samego siebie, i dopiero na tej podstawie stwarza sobie wyobrażenie tego, co „mierne"! To „mierne" pochodzenia szlachetnego i „zło" z kadzi nigdy nie sytej nienawiści — pierwsze twór pochodny, , komplementarny odcień, coś obocznego, drugie na­tomiast oryginał, początek, właściwy czyn w kon­cepcji 'moralności niewolnika — jakże różnią się te oba przeciwstawiane pozornie temu samemu pojęciu „dobrego" słowa „mierny" i „zły"! (schlecht, bose) Ale to nie jest to samo pojęcie ,dobra": należałoby .raczej zapytać, kto właściwie jest „zły", w sensie moralności określonej przez resentyment. Całkowicie ścisła odpowiedź brzmi: właśnie „dobry" o innej mo­ralności, właśnie dostojny, władczy, panujący, tylko że odmieniony, tylko przebarwiony, tylko opacznie wi­dziany zatrutym wzrokiem resentymentu. Jednemu nie chcemy tu wcale przeczyć: kto owych „dobrych" poznał wyłącznie jako wrogów, nie poznał też niczego poza złymi wrogami. Ci sami ludzie, którzy tak surowo trzymani są w szrankach inter pares przez obyczaje, szacunek, zwyczaj, wdzięczność, a jeszcze bardziej przez wzajemne baczenie na siebie, przez zaz­drość, którzy z drugiej strony we wzajemnych stosun­kach okazują się tak pełni inwencji w oględności, pa­nowaniu nad sobą, delikatności, wierności, dumie i przyjaźni — w stosunku do innych, tam gdzie zaczy­na się obcość, obczyzna, nie są o wiele lepsi niż drapieżne zwierzęta puszczone na swobodę. Cieszą się oto wolnością od wszelkiego socjalnego przy­musu, w stanie dzikości biorą zadośćuczynienie za na­pięcie, które daje długie włączenie i zamknięcie w szranki pokoju wspólnoty, z powrotem wchodzą

w niewinność sumienia drapieżnika, jako rozbawione monstra, które z potwornej sekwencji mordu, pod­paleń, gwałtów, katowania wychodzą z zuchwałą rów­nowagą ducha, jak gdyby wszystko to było jedynie studencką swawolą, przekonani o tym, że poeci długi Czas będą mieli znów co opiewać i sławić. Trudno nie dostrzec, że gdzieś w głębi tych wszystkich szla­chetnych ras tkwi drapieżne zwierzę; wspaniała, po­żądliwie wypatrująca łupu i zwycięstwa płowa bes­tia; to ukryte podłoże musi się od czasu do czasu rozładować, zwierzę musi się wydostać, musi znów wracać do stanu dzikości: — szlachta rzymska, arab­ska, germańska, japońska, bohaterowie homeryccy,

wikingowie skandynawscy — ze względu na tę po­trzebę wszyscy oni są ,do siebie podobni. To właśnie szlachetne rasy pozostawiły, odcisnęły pojęcie „bar­barzyńca" na wszystkich śladach, gdzie przeszły; świa­domość tego, a nawet duma, zdradza się. jeszcze u szczytów ich kultury (np. kiedy Perykles zwraca się do swych Ateńczyków, w owej sławnej mowie pogrzebowej, „nasza dzielność otworzyła sobie drogę

, ku wszystkim lądom i morzom, wznosząc wszędzie nieprzemijające pomniki dobra i «z ł a»"). Ta „dziel­ność" szlachetnych ras, szalona, absurdalna, nagła, bo tak się uzewnętrznia nieobliczalność, a nawet nie-prawdopodobieństwo jej poczynań — Perykles pod­kreśla Ateńczyków z wyróżnieniem — jej obojętność i pogardę dla bezpieczeństwa, ciała, życia, błogich przyjemności, jej przerażającą ochoczość i głębię radości we wszelkim niszczeniu, we wszel­kich rozkoszach zwycięstwa i okrucieństwa — wszys­tko to dla tych, którzy z tego powodu cierpieli, spły­nęło razem w obraz „barbarzyńcy", „złego wroga", np. „Gota" czy „Wandala". Głęboka, lodowata nieufność, którą budzi Niemiec, jeśli tylko dochodzi do potęgi, także i teraz — jest wciąż jeszcze po dźwiękiem owej niezatartej grozy, z jaką przez długie stulecia Europa śledziła wściekłość germańskiej płowej bestii (Choć między dawnymi' .Germanami i nami Niemcami

»s Beztroska.

220

221

nie zachodzi pokrewieństwo pojęć, nie mówiąc już

o wspólnocie krwi). Zwróciłem już kiedyś uwagę ma
zakłopotanie Hezjoda, kiedy koncypował następstwo
epok kulturowych i chciał je wyrazić przez złoto,
srebro i brąz: .nie potrafił uporać się ze sprzecznością,
którą stanowił dla niego wspaniały, ale w równej
mierze straszliwy i brutalny świat Homera, w inny spo­
sób niż dzieląc jedną epokę na dwie, następujące po
sobie. Najpierw wiek herosów i półbogów Troi i Teb,
zgodnie z tym, jak pozostał ów świat w pamięci wy­
twornych szlachetnych rodów, które w nim miały swo­
ich przodków; a następnie spiżowa epoka, zgodnie
z tym, w jaki sposób ten sam świat jawił się potom­
kom pokonanych, obrabowanych, zmaltretowanych,
uprowadzonych, sprzedanych: jako epoka brązu, jak
powiedziano, twarda, zimna, okrutna, bez współczucia

i sumienia, miażdżąca wszystko i przesycająca krwią.
Jeżeli przyjąć, że prawdą byłoby to, co teraz w każdym
razie uważa się za „prawdę", że sens wszelkiej
kultury polega na tym właśnie, aby z
„człowieka" wyhodować łagodne i cywilizowane zwie

rzę, zwierzę domowe, to niewątpliwie wszystkie te instynkty, oparte "na reakcji i resentymencie, za pomocą których obezwładniono w końcu szlachetne rody i naznaczono je oraz ich ideały piętnem hańby, należałoby traktować jako właściwe instrumenty kultury; przy czym nie znaczyłoby to jeszcze,'że ich nosiciele zarazem sami reprezentują kulturę. Być może odwrotna sytuacja byłaby nie tylko prawdo­podobna — o nie! jest to dziś oczywiste! Ci nosi­ciele poniżających, żądnych odwetu 'instynktów, po­tomkowie całego europejskiego i pozaeuropejskiego niewolnictwa, a w "szczególności wszelkiej przeda-ryjskiej ludności — oni stanowią regres ludzkości! Te „instrumenty kultury" są hańbą człowieka i- raczej poszlaką, kontrargumentem przeciw „kulturze" w ogóle! Mogą istnieć pełne racje po temu, że człowiek nie zby­wa się obawy przed płową bestią, czającą się w głębi szlachetnych ras i ma się na. baczności: ale któż nie wolałby po stokroć raczej się bać, jeśli może jedno­cześnie odczuwać podziw, niż nie bać się, ale zarazem

nie móc już uwolnić się od obrzydłego widoku tego, co nieudałe, skarlałe, zmarniałe, zatrute? I czyż nie jest to nasze przeznaczenie? Co wywołuje naszą niechęć do „człowieka"? — bowiem człowiek stał się naszą dolegliwością, to nie ulega wątpliwości. Cierpi­my ni i e z powodu strachu; raczej dlatego, że już nic w człowieku nie budzi naszej obawy; że robactwo „człowiek" wysunęło się na czoło i mrowi się; że „oswojony" człowiek, straszliwa przeciętność i mier­nota, posiadł już umiejętność upatrywania w sobie celu i szczytu, sensu historii, „człowieka wyższej miary"; — ba, ma on nawet pewne prawo ku temuv aby mieć takie odczucie siebie, o ile widzi niejaki dystans między sobą i nadmiarem chorobliwości, nie-wydarzoności, zmęczenia, zblazowania, czym d'ziś za­czyna cuchnąć Europa, a zatem jako coś przynajmniej stosunkowo udałego, przynajmniej zdolnego do życia przynajmniej potwierdzającego życie...

Tłum. Krystyna Krzemieniowa

222

KRYTYKA CHRZEŚCIJAŃSTWA

§ 62. O źródłach wszelkich religii. W jaki sposób człowiek może odczuwać swe własne mniema­nie o rzeczach jako objawienie?

Tu właśnie tkwi istotny problem powstawania religii: za każdym razem uczestniczył w tym człowiek, w którym możliwy był ten proces. Wstępnym warun­kiem jest to, aby on już uprzednio wierzył w objawie­nie. Pewnego dnia wpada mu oto nagle do głowy własna nowa idea, uszczęśliwienie swoją wielką hipotezą obejmującą świat i byt ogarnia jego świado­mość tak potężnie, że nie ma odwagi czuć się twórcą

224

15 — Nietzsche

225

tak wielkiej radości i przyczynę tego, i z kolei przy­czynę przyczyny owej nowej idei przypisuje swemu Bogu: jako jego objawienie. Jakżeby człowiek mógł być sprawcą tak wielkiego szczęścia -— oto jego pesymi­styczna wątpliwość. Dochodzi tu skryte działanie in­nych czynników: odczuwając na przykład jakieś mnie­manie jako objawienie, tym samym utwierdzamy się w nim, odrzucamy to, co w nim hipotetyczne, nie pod­dajemy go krytyce ani wątpliwości, uświęcamy je. W ten sposób człowiek zniża się wprawdzie do roli instrumentu, ale w ostatecznym rachunku nasza myśl zwycięża jako myśl boża — to zaś uczucie, że w koń­cu będzie się zwycięzcą, bierze górę nad uczuciem poniżenia. Na dalszymi planie współgra inne jeszcze uczucie: kiedy tak człowiek wynosi ponad siebie wła­sny, wy t wór i pozornie rezygnuje z własnej wartości, nie obywa się to bez ojcowskiej dumy i miłości, kom­pensującej wszystko, nawet z naddatkiem.

§ 76. Myśleć o czymś źle, to sprawiać, że ono staje się złem. Namiętności stają się złe i podstępne, jeśli rozważa się je jako złe i podstępne. W ten sposób z Erosa i Psyche — wielkich mocy, zdolnych wyrażać ideał — udało się chrześcijaństwu uczynić piekielne koboldy i widziadła, wywołując męki sumienia u wierzących przy wszelkich pobudzeniach płciowych. Czyż to nie straszne, że konieczne i pra­widłowe odczucia przekształcono w źródło wewnętrz­nej niedoli, chcąc w ten sposób wewnętrzną niedolę uczynić koniecznym ii prawidłowym udziałem każde­go człowieka! W dodatku jest to niedola skrywana, a zatem głębiej zakorzeniona: nie wszyscy bowiem mają odwagę Szekspira, by wyznać swoje chrześci­jańskie uczucie przygnębienia w tym względzie, jak to on uczynił w swoich Sonetach. Czyż trzeba zawsze nazywać złem to, co należy zwalczać, ograniczać, a niekiedy całkowicie eliminować z umysłu! Czyż nie jest to zwyczaj dusz pospolitych zawsze myśleć o wrogu jako o złej istocie! I jakże można Erosa nazywać wrogiem! Wspólną cechą doznań płciowych, współczucia i- uwielbienia jest to, że tutaj jeden czło-

wiek własną przyjemnością sprawia przyjemność dru­giemu człowiekowi — nie często spotyka się w na­turze tego rodzaju dobroczynne urządzenia! I -takie właśnie szkalować i niszczyć je przez nieczyste sumie­nie! Kojarzyć płodzenie człowieka z nieczystym sumieniem! — W ostatecznym rachunku to uszatanienie Erosa dało komediowe rozwiązanie: „diabeł" Eros stał się stopniowo bardziej interesujący dla człowieka niż wszystkie anioły i święci, a to dzięki lubowaniu się Kościoła w szeptaninie i tajemniczości we wszelkich sprawach erotycznych: ono to sprawiło, że dziś ro­mans stanowi jedyny przedmiot rzeczywistego za­interesowania, wspólny wszystkim warstwom — traktowany z niepojętą dla starożytnych przesadą, która kiedyś jeszcze budzić będzie śmiech. Wszelkie płody naszej poezji i refleksji, od największych po najmarniejsze, charakteryzuje owa niepomierna waż­ność, z jaką romans występuje tam jako najważniejszy ' motyw — a nawet więcej niż charakteryzuje: być może właśnie z jej powodu potomność orzeknie kiedyś, że w całej spuściźnie kultury chrześcijańskiej tkwi coś małostkowego i wypaczonego.

§ - 52. Nie należy ozdabiać ani przystrajać chrze­ścijaństwa: prowadziło ono śmiertelną walkę przeciw wyższemu typowi człowieka, obezwła­dniło wszystkie jego podstawowe instynkty, wydestylo-wało z tych instynktów zło tudzież Złego — silny człowiek to typowy przykład niegodziwości, „istota niemoralna". Chrześcijaństwo stanęło po stronie tego wszystkiego, ^co słabe, niskie, niewydarzone, uczyniło ideał ze sprzeciwu wobec samozachowawczych in­stynktów właściwych silnemu życiu; skaziło rozum nawet najsilniejszych duchowo natur, ucząc odczuwa­nia najwyższych wartości duchowych jako czegoś, co

2 Fragmenty z Der Antichrist, w: F. Nietzsche: Werke..., wyd. cyt., Sechste Abt., 3. Bd., 1969, s. 169, 170, 192, 215, 228, 250.

226

15*

227

jest grzeszne,' co prowadzi na bezdroża, co wiedzie na pokuszenie. Najbardziej godny ubolewania przykład — zniszczenie Pascala, który wierzył w ska­żenie swego rozumu przez grzech pierworodny, pod­czas gdy ten rozum zdeprawowało chrześcijaństwo! —

§ 7. Zwykło się nazywać chrześcijaństwo religią l i t o ś ci, — Litość stanowi przeciwieństwo afektów tonicznych, które podnoszą energię poczucia życia: działa ona depresyjnie. Kto współczuje, traci energię. Litość zwiększa i zwielokrotnia jeszcze ubytki siły, jakie odejmuje życiu już samo cierpienie. Przez litość cierpienie staje się zaraźliwe; niekiedy sprawia ono, że ogólne straty, ponoszone przez życie i energię ży­ciową, pozostają w absurdalnej proporcji do quantum przyczyny (— przypadek śmierci Nazareńczyka). To pierwszy punkt widzenia; istnieje wszakże jeszcze ważniejszy. Jeśli uwzględnić, że litość mierzy się war­tością reakcji, jaką zwykła wywoływać, to jej niebez-pieczny dla życia charakter ukaże się jeszcze jaśniej. Litość przekreśla na ogół prawo rozwoju, które jest prawem selekcji. Zachowuje to, co dojrzało do upadku, działa na korzyść wydziedziczonych i ska­zańców życiowych, zatrzymując przy życiu mno­gość wszelkiego rodzaju niewydarzonych tworów, samemu życiu zaś przydając ponury i wątpliwy aspekt. Ważono się nazywać litość cnotą (— w każdej dostojnej moralności stanowi ona słabość —);" posunięto się dalej, uczyniono zeń taką cnotę co stanowi podstawę i źródło wszelkich cnót — oczy­wiście, czego nie należy tracić z oczu, uczyniono to w imieniu filozofii, która była nihilistyczna, która na swej tarczy wypisała zaprzeczenie ży­cia. Schopenhauer miał słuszność: przez litość neguje się życie, czyni się je godnym dezaprobaty, — litość jest praktyką nihilizmu. Powtórzmy raz jeszcze: ten depresyjny i zaraźliwy instynkt przekreśla instyn­kty, których celem jest utrzymanie życia i podnoszenie jego wartości: j ako tyleż m u 1t i p l i k a t o r nędzy, co i konserwator wszystkiego, co nędzne, jest on głównym instrumentem potęgowania dekadencji —

litość nakłania ku nicości!... Nie mówi się „nicość": mówi się w tej sytuacji „zaświaty"; albo Bóg; albo „prawdziwe życie"; albo nirwana, zbawienie, szczęśliwość... Ta niewinna retoryka z dziedziny religijno-moralnej idiosynkrazji traci natychmiast wiele ze swego niewinnego wyglądu, jeśli się pojmie, jaka tendencja zarzuca tutaj na siebie płaszcz wysublimowanych słów: tendencja wroga ży­ciu. Schopenhauer był wrogiem życia: dlatego li­tość stała się dla niego cnotą... Arystoteles, jak wia­domo, widział w litości stan chorobliwy i niebezpie­czny, któremu by można było zaradzić niekiedy po­przez oczyszczenie: tragedię pojmował jako działanie oczyszczające. Z perspektywy (instynktu życia nale­żałoby istotnie poszukać sposobu, by temu chorobliwe­mu nagromadzeniu litości, jakie przedstawia przypa­dek Schopenhauera (a niestety i całej naszej literac­kiej i artystycznej dekadencji od St. Petersburga po Paryż, od Tołstoja po Wagnera), zadać pchnięcie: niech pęknie... Pośród naszej niezdrowej nowoczes­ności nie ma nic bardziej niezdrowego niż litość chrześcijańska. Tu być lekarzem, tu być nieubłaga­nym, tu ciąć nożem — to nasz obowiązek, to na­sza miłość człowieka, po to my jesteśmy filozofami, my Hiperborejczykami! —

§ 26. Sfałszowano pojęcie Boga; sfałszowano pojęcie moralności: — kapłani żydowscy nie poprzestali na tym. Nie można było zużytkować całej historii Izraela: precz z nią! — Ci kapłani dokonali owego cudu fałszerstwa, którego dokumentem jest dla nas spora część Biblii: własną narodową przeszłość, ku bezprzykładnemu urągowisku, Wbrew wszelkim prze­kazom, wbrew wszelkiej historycznej realności, prze­łożyli na religię, to znaczy uczynili z niej tępy mechanizm zbawienia oparty na przewinieniu wobec Jahwe i ma karze oraz na pobożności wobec Jahwe i na nagrodzie. Reagowalibyśmy na ten haniebny akt fałszowania historii o wiele boleśniej, gdyby kościelna interpretacja historii od tysiącleci nie przytępiła nie­mal całkowicie naszej wrażliwości na wymogi rzetel-

228


229

ności in historicis. Kościołowi zaś sekundowali filozo­fowie: kłamstwo o „moralnym porządku świata" ciągnie się przez cały rozwój nawet nowszej filozofii. Co znaczy „moralny porządek świata"? Że istnieje, raz na zawsze, wola Boga nakazująca, co człowiek ma czynić, a czego zaniechać; że wartość narodu, jedno­stki mierzy się większym lub mniejszym stopniem posłuszeństwa Bogu; że w losach narodu, jednostki wola Boga daje dowody swego panowania, to znaczy karze lub nagradza, zależnie Od stopnia posłu­szeństwa. Realna rzeczywistość zamiast tego godnego pożałowania kłamstwa jest taka: pasożytnicza odmiana człowieka, rozwijająca się wyłącznie kosztem wszelkich zdrowych tworów życia, kapłan, nad­używa imienia boskiego: pewien stan społeczny, w którym kapłan określa wartość rzeczy, nazywa on „państwem bożym"; środki, dzięki którym osiąga się lub zachowuje taki stan, nazywa on „wolą bożą"; ocenia, z chłodnym cynizmem, ludy, epoki, jednostki według tego, czy sprzyjały wszechwładzy kapłanów, czy też stawiały jej opór. Trzeba zobaczyć ich przy robocie: w rękach kapłanów żydowskich wielka epoka w historii Izraela stała się okresem upadku; wygnanie, długotrwałe nieszczęście, przekształciło się w wieczną k a r ę za czas wielkości — czas, w którym kapłan był jeszcze 'niczym... Z potężnych, bardzo swobodnie ukształtowanych postaci historii Izraela, w zależności od potrzeby, uczynili żałosnych ostrożni-siów i bigotów albo też „bezbożnych", zredukowali psychologię każdego wielkiego wydarzenia do idiotycz­nej formuły „posłuszeństwa bądź nieposłuszeństwa Bogu". — Następny krok: „Wola Boga" (to znaczy warunki utrzymania władzy kapłana) musi być zna­na — w tym celu potrzebne jest „objawienie". Mówiąc po niemiecku: konieczne jest wielkie fałszerstwo lite­rackie, przeto następuje odkrycie „pisma świętego" — wśród całej hieratycznej pompy, z dniami postu i lamentowania nad długotrwałym „grzechem" zostaje ono podane do publicznej wiadomości. „Wola boża" była od dawna ustalona: całe nieszczęście polega na tym, że oddalono się od „pisma świętego"... „Wola

boża" została objawiona już Mojżeszów!!... Co było patem? Surowo, pedantycznie, aż po wielkie i drobne podatki, które mu miano płacić (— nie zapominając o najsmaczniejszych kawałkach mięsa: bowiem kapłan lubi befsztyki), kapłan sformułował raz na zawsze, co chce mieć, „jaka jest wola Boga"... Od tego mo­mentu wszelkie sprawy życia są tak uporządkowane, że kapłan jest wszędzie niezbędny we wszyst­kich naturalnych zdarzeniach życia, przy urodzinach, zaślubinach, chorobie, śmierci, nie mówiąc o „ofierze" (posiłku), zjawiła się święty pasożyt, aby je pozbawić naturalności: w jego języku „uświęcić".,. Bowiem to właśnie należy zrozumieć: każdy naturalny obyczaj, każda naturalna instytucja (państwo, sądownictwo, małżeństwo, opieka nad chorymi i ubogimi), każde dążenie, podsuwane przez instynkt życia, słowem wszystko, co ma wartość samo, przez się, zostaje przez pasożytnictwo kapłana (lub „moralnego porząd­ku świata") całkowicie pozbawione wartości, uczynione przeciwieństwem wartości: wymaga ono do­piero usankcjonowania — potrzebuje nadającej wartość władzy, która z niego wyprze naturę i do­piero wtedy stworzy wartość... Kapłan pozbawia naturę wartości, świętości: taka jest w ogóle cena jego istnienia. — Nieposłuszeństwo wobec Boga, to znaczy wobec kapłana, wobec „prawa" zyskuje teraz miano „grzechu"; środki ponownego „pogodzenia się z Bogiem" są — rzecz jasna — środkami gwarantują­cymi jeszcze bardziej gruntowne podporządkowanie kapłanowi: jedynie kapłan „zbawia"... Z perspektywy psychologicznej .”grzechy" stają się niezbędne w każdej społeczności (zorganizowanej na modłę kapłańską i sta­nowią one właściwą rękojmię władzy, kapłan żyje z grzechów, on potrzebuje, aby .”grzeszono"... Naj­wyższa zasada: „Bóg przebacza temu, kto czyni po­kutę" — po niemiecku: kto podporządkowuje się kapłanowi.

§ 43. Gdy punkt ciężkości życia zostaje umieszczony nie w życiu, ale w „zaświatach" — w nicości — życie zostaje całkowicie pozbawione punktu ciężkości.

230

231


Wielkie kłamstwo o osobistej nieśmiertelności niszczy wszelki rozum, wszelką naturę w instynkcie -r wszyst­ko, co w instynktach jest dobroczynne, co sprzyja ży­ciu, co stanowi rękojmię przyszłości, teraz oto budzi nieufność. Tak żyć, że tnie ma już dłużej sensu żyć, t o staje się teraz „sensem" życia... Po co poczucie wspólnoty, po co jeszcze wdzięczność dla przeszłości i przodków, po oo współpracować, zawierzać, mieć na oku jakieś dobro ogólne i je wspierać?... Tyleż „po­kus", tyle okazji zejścia ze „słusznej drogi". — Jed­no jest konieczne!... By każdy jako „dusza nieśmier­telna" był z każdym równy rangą, aby w całości wszystkich istot „zbawienie" każdej jednostki mogło rościć pretensje do wiecznej ważności, by mali świę­toszkowie i półwariaci magli sobie roić, iż z ich po­wodu stale ł a m a n e są prawa natury — brak 'słów pogardy, by dostatecznie napiętnować tego rodzaju potęgowanie wszelkiego rodzaju samolubstwa do nie­skończoności, do bezwstydu. A przecież chrześci­jaństwo zawdzięcza swoje zwycięstwo temu godnemu pożałowania schlebianiu osobistej próżności, — w ten sposób właśnie nakłoniło nią swoją stronę wszystko, co niewydarzone, Usposobione rebeliancko, zawie­dzione, wszelkie męty i wyrzutki społeczeństwa. „Zbawienie duszy" — po niemiecku: „świat kręci się wokół mnie"... Truciznę doktryny o „jednakowych prawach dla wszystkich" — chrześcijaństwo rozsiało najbardziej gruntownie; z najbardziej tajemnych za­kamarków złych instynktów chrześcijaństwo wyto­czyło śmiertelną Wojnę wszelkiemu uczuciu szacunku i dystansu między człowiekiem i człowiekiem, będące­mu wstępnym warunkiem wszelkiego podno­szenia, wszelkiego wzrostu kultury, — z resentymentu mas ukuło sobie zasadniczy oręż przeciwko nam, przeciwko wszystkiemu, co szlachetne, radosne, wielkoduszne na ziemi, przeciw naszemu szczęściu na ziemi... „Nieśmiertelność" przyznana każdemu Piotrowi i Pawłowi była największym dotychczas, najbardziej złowrogim zamachem- na szlachetne człowieczeństwo. Zatem nie lekceważmy fatalnego ciążenia, które z chrześcijaństwa przedostało się aż

do polityki! Nikt nie ma już dziś odwagi domagać się szczególnych praw, praw do panowania, do uczucia szacunku dla siebie i takich jak on — do patosu dystansu... Nasza polityka jest chora na brak odwagi! — Arystokratyczne usposobienie zostało naj-podstepniej podkopane przez kłamstwo o równości dusz; a o ile wiara w „przywileje najliczniejszych" powoduje d będzie powodować rewolucje, o tyle chrześcijaństwo, chrześcijańskie oceny wartości są tym, co ponad wszelką wątpliwość przekłada każdą rewo­lucję na krew i zbrodnię! Chrześcijaństwo jest re­belią wszystkiego, co pełza po ziemi, przeciw temu, co sięga wyżyn: ewangelia „maluczkich" czyni maluczkimi...

§ 51. Że wiara niekiedy uszczęśliwia, że błogość biorąca się z idee-fixe nie tworzy jeszcze prawdziwe j idei, że wiara gór nie przenosi, ale istotnie wznosi góry tam, gdzie ich nie ma: wszystko to dosta­tecznie wyjaśnia pobieżne przejście przez dom wariatów. Oczywiście nie kapłanowi: ten bowiem instynktownie przeczy, że choroba jest chorobą, a dom wariatów domem wariatów. Chrześcijaństwo potrze­buje choroby — podobnie jak hellenizm potrzebuje naddatku zdrowia — czynienie chorym jest wła­ściwym skrywanym zamysłem całego kościelnego Sy­stemu procedur uzdrawiania, a sam Kościół — czyż ' katolicki dom wariatów nie jestże jego ostatecznym ideałem? Cała ziemia jako dom wariatów? — Człowiek religijny, taki jakim chce go mieć Kościół, jest typowym dekade n t e m; moment, w którym kry­zys religijny opanowuje naród, z reguły cechują epi­demie nerwowe; „wewnętrzny świat" człowieka reli­gijnego jest do złudzenia podobny do „wewnętrznego świata" człowieka nadmiernie pobudzonego i wyczer­panego; stany „najwyższego uniesienia", które chrześcijaństwio ukazuje ludzkości jako wartość nad war­tościami, są formami epileptoidalnymi3, — Kościół Ogłaszał świętymi od maiorem dei honorem* tylko

8 Chorobliwe, zwyrodniałe. 4 Dla większej czci boskiej.

232

233

szaleńców lub wielkich oszustów... Pozwoliłem sobie kiedyś cały ów chrześcijański trening pokuty i roz­grzeszenia (który dziś najlepiej można obserwować w Anglii) określić jako metodycznie wywoływaną folie circulaire6, na już przygotowanym do tego, jak należy, to znaczy na wskroś chorobliwym gruncie. Nikt nie może stać się chrześcijaninem ze swobodnego wyboru: mię można być na chrześcijaństwo „nawróco­nym" — trzeba być do tego dostatecznie chorym... My inni, którzy mamy odwagę cieszenia się zdro­wiem i również pogardą, jakże my musimy gardzić religią, która nauczała fałszywie rozumieć ciało!, która nie chce odrzucić przesądu o duchach!, która czyni „zasługę" z niedożywienia!, która w zdrowiu zwalcza rodzaj wroga, diabła, pokusę!, która wmówiła sobie, że można obnosić „doskonałą duszę" w ciele trupa, i w tym celu musiała przysposobić sobie nowe pojęcie „doskonałości", bladawą, chorobliwą, idiotycznie ma­rzycielską istotę, tak zwaną „świętość" — świętość, będącą samym tylko szeregiem symptomów zbiedzo-nego, pozbawionego -energii, nieuleczalnie zniszczonego ciała!... Ruch chrześcijański, jako ruch europejski, jest od początku ogólnym ruchem wszelkiego rodzaju elementów odpadowych i odrzuconych (dzięki chrze­ścijaństwu chcą one dojść do władzy). Nie jest on wyrazem upadku jakiejś rasy, jest powstałym na za-, sadzie agregatu' produktem napierających na siebie i poszukujących się zewsząd form dekadencji. Nie jest ono, jak zwykło się sądzić, korupcją starożytności, dostojnej starożytności, bo umożliwiła powstanie chrześcijaństwa: żaden argument nie jest zbyt ostry, by odeprzeć uczony idiotyzm, który również dziś jeszcze coś takiego utrzymuje. W okresie, kiedy chore, zdegenerowane grupy czandalów przechodziły w całym imperium na chrześcijaństwo, typ przeciw­stawny, szlachetność, istniał właśnie w swej naj­piękniejszej i najdojrzalszej postaci. Górę wzięła wiel­ka liczba; zwyciężył demokratyzm instynktów chrześcijańskich... Chrześcijaństwo nie było „narodo-

6 Nawracające szaleństwo. 234

we" ani uwarunkowane rasowo, — zwróciło się ku wszelkiego rodzaju wypadkom życia, wszędzie miało swoich sprzymierzeńców. Chrześcijaństwo na podłożu urazy chorych skierowało instynkt przeciw zdrowym, przeciwko zdrowiu. Wszystko, co świetne, dumne, zuchwałe, a zwłaszcza piękno kłuje ich w oczy i uszy. Przypomnijmy raz jeszcze nieocenione słowa Pawła: „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, co niemocne i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone": to była for-- muła, in hoc signo* zwyciężyła dekadencja. — Bóg ukrzyżowany — czy wciąż jeszcze nie pojmuje się straszliwości ukrytego sensu tego symbolu? — Wszyst­ko, co cierpi, wszystko, co wisi na krzyżu, jest boskie... Wszyscy wisimy ma krzyżu, zatem m y wszyscy jesteś­my boscy... Jedynie my jesteśmy boscy... chrześcijań­stwo zwyciężyło, z jego powodu poniosło klęskę bardziej szlachetne usposobienie, — chrześcijaństwo było dotychczas największym nieszczęściem ludzko­ści. —

§ 62. Jestem zatem u końca i feruję wyrok. Potę­piam chrześcijaństwo, wnoszę przeciw Kościołowi chrześcijańskiemu najstraszliwsze ze wszystkich o-skarżeń, jakie kiedykolwiek miał na ustach oskarży­ciel. Dla mnie oznacza on korupcję najgłębszą ze wszystkich, jakie można sobie wyobrazić, a także wolę możliwie najskrajniejszego korumpowania, Kościół chrześcijański nie zostawia niczego w stanie nienaruszonym przez zepsucie, z każdej wartości uczynił bezwartość, z każdej prawdy kłamstwo, z każ­dej rzetelności znikczemnienie duszy. I jeszcze ktoś odkaża się mówić o jego „humanitarnych" dobro­dziejstwach! Likwidacja jakiejkolwiek klęski godzi­łaby w jego najgłębszy pożytek, — on żył niedolami, stwarzał niedole, by siebie uwieczniać... Robak grzechu na przykład: o tę niedolę dopiero Kościół wzbogacił ludzkość! — „Równość dusz w obliczu Boga", ten fałsz, ta przesłona dla uraz właści-

6 Pod tym znakiem.

235

wych wszystkim podle usposobionym, ten materiał wybuchowy w postaci pojęcia, które w końcu stało się rewolucją, nowoczesną ideą i zasadą upadku całego porządku społecznego — jest chrześcijańskim dyna­mitem... „Humanitarne" dobrodziejstwa chrześcijań­stwa! Z humanitas wyhodować jej samozaprzeczenie, sztukę samogwałtu, wolę kłamania za wszelką cenę, awersję, pogardę dla wszystkich dobrych i "uczciwych instynktów! — Otóż mi dobrodziejstwa chrześcijań­stwa! Pasożytnictwo jako jedyna praktyka Kościoła; z jego ideałami anemii i „świętości" wysysającymi wszelką krew, wszelką miłość, wszelką nadzieję ży-cia; zaświaty jako wyraz woli odrzucenia realności; krzyż jako znak rozpoznawczy sprzysiężenia najbar­dziej podziemnego ze wszystkich jakiekolwiek istniały >— przeciw zdrowiu, pięknu, świetności, dzielności, duchowi, dobroci serca, przeciw samemu ży­ciu...

To wieczne oskarżenie chrześcijaństwa chcę przybić na wszystkich ścianach, gdziekolwiek tylko są. ściany, — mam litery, by również ślepych uczynić widzącymi... Nazywam chrześcijaństwo jednym wielkim przekleń­stwem, jednym wielkim wewnętrznym zepsuciem, jednym wielkim instynktem zemsty, dla którego żaden środek nie jest zbyt jadowity, kryjomy, podziemny, niski — nazywam je jednym nieśmiertelnym pięt­nem hańby na ludzkości...

I liczy się czas według tego dies nefastus, w któ­rym poczęło się to fatum, --według pierwszego dnia chrześcijaństwa! — Czemuż raczej nie według ostatniego? — Według dzisiej­szego? — Przewartościowanie wszystkich warto­ści!...

Tłum. Krystyna Krzemieniowa

NADCZŁOWIEK

PRZEDMOWA ZARATUSTRY

- § 3. Gdy Zaratustra zaszedł do najbliższego miasta, co u skraju lasów leżało, znalazł tam wiele ludu, zgromadzonego na rynku, gdyż było obwieszczone, iż linoskok da widowisko. I Zaratustra tak rzekł do ludu:

Ja was uczę n a d c z ł o w i e k a. Człowiek jest czemś, co pokonanem być powinno. Cóżeśmy uczynili, aby go pokonać?

Wszystkie istoty stworzyły coś ponad siebie; chcecież być odpływem tej wielkiej fali i raczej do zwierzęcia powrócić, nizli człowieka pokonać?

Czemże jest małpa dla człowieka? Pośmiewiskiem i sromem bolesnym. I tymże powinien być człowiek dla nadczłowieka: pośmiewiskiem i wstydem bolesnym. Przebyliście drogę od robaka do człowieka i wiele jest w was jeszcze z robaka. Byliście niegdyś małpami i dziś jest jeszcze człowiek bardziej małpą, niźli jakakolwiek małpa.

Kto zaś jest pośród was najmędrszym, ten jest dwurodkiem i mieszańcem rośliny i upiora. Mówież ja wam, byście się upiorami lub roślinami stali? Patrzcie, ja wam wskazuję nadczłowieka! Nadczłowiek jest treścią ziemi. Wasza wola niech rzeknie: nadczłowiek niech będzie ziemi treścią!'

Zaklinam was, bracia, pozostańcie wierni ziemi i nie wierzcie tym, co wam o nadziemskich mówią nadziejach! Truciciele to są, wiedni czy nie­świadomi'! Wzgardziciele to ciała, wymierający i sami zatruci,

1 F. Nietzsche: Tako rzecze Zaratustra, wyd. cyt., cz. I, s. 6—14, s. 60—63, cz. II, s. 113—116.

237

którymi ziemia się umęczyła; obyż się prędzej precz

wynieśli!

Niegdyś było blużnierstwo Bogu największem zu­chwalstwem, lecz Bóg umarł, a z nim zmarli i ci bluźniercy. Ziemi bluźnić -jest rzeczą najstraszniejszą jako też cenić bardziej wnętrzności niezbadanego, niźli treść tej ziemi!

Niegdyś spoglądała dusza wzgardliwie na ciało; naonczas była ta wzgarda czemś najwyższem; chciała mieć dusza ciało chudem, wstrętnem, zagłodzonem. Mniemała, iż się ciału i ziemi tak oto umknie.

O, ta dusza była sama jeszcze chuda, wstrętna

a zagłodzona, i okrucieństwo było rozkoszą tej duszy!

Lecz wy nawet jeszcze, bracia moi, powiedzcież wy

mnie: co wam ciało wasze o duszy waszej zwiastuje?

Nie jestże wasza dusza ubóstwem i brudem, i żałosną

błogością?

Zaprawdę, brudnem stworzeniem jest człowiek-. Trzeba być morzem, aby brudne strumienie w siebie przyjmować i samemu się nie zakalać.

Patrzcie, ja was uczę nadczłowieka: ten jest mo­rzem, w nim wasza wielka wzgarda zatonąć zdoła.

Co jest największem z ducha, czego wy doświad­czyć możecie? Jest to godzina wielkiej wzgardy. Go­dzina., w której wasze szczęście wstrętem was przej­mie, zarówno jak rozum wasz oraz cnota wasza.

Godzina, kiedy powiecie: „I cóż z mego szczęścia! Jest ono ubóstwem i brudem i żałosną błogością. Lecz me szczęście powinno samo istnienie usprawie­dliwiać!

Godzina, kiedy powiecie: „I cóż z mego rozumu! Pożądaż on wiedzy, jak lew karmu? Ubóstwem jest on i brudem, i żałosną błogością!"

Godzina, kiedy powiecie: „I cóż z mej cnoty! Jesz­cze mnie ona o szaleństwo nie przyprawiła. Jakżem umęczony swem złem i dobrem! Wszystko to — ubóstwo i brud, i błogość żałosna!"

Godzina, kiedy powiecie: „I cóż z mej sprawiedli­wości! Nie baczę, abym się żarem i węglem stał. Lecz sprawiedliwy jest żarem i węglem!" Godzina, kiedy powiecie: „I cóż z mego współczucia!

238


Nie jestże współczucie krzyżem, do którego przy­gwożdżony zostaje ten, co ludzi. ukochał? Lecz me współczucie nie jest ukrzyżowaniem".

Mówiliście już tak? Krzyczeliście już tak? Och, gdy­bym ja od was już takie zasłyszał wołania!

Nie grzechy wasze — wasze przestawanie na małem woła do nieba, wasze skąpstwo nawet i w grzechu, oto co woła do nieba!

Gdzież jest ten piorun, który by was lizał swym językiem? Gdzież jest ten obłęd, który by wam za­szczepić należało?

Patrzcie, ja was uczę nadczłowieka. On jest tym piorunem, on jest tym obłędem! —

Gdy Zaratustra tak zakończył, krzyknął jeden z ludu: „Słyszeliśmy już dosyć o linoskoku, pokaż­cie nam go wreszcie!" I lud cały śmiał się z Zara-tustry. Jakoż linoskok, sądząc że na niego przyszła kolej, imał się swego dzieła.

§ 4. Zaratustra jednak spoglądał na lud i dziwił się. Poczem rzekł temi słowy:

Człowiek jest liną rozpiętą między zwierzęciem i nadczłowiekiem, — liną ponad przepaścią.

Niebezpieczne to przejście, niebezpieczne podróże, niebezpieczne wstecz poglądanie, niebezpieczne trwo-żne zachowanie i zatrzymywanie się.

Oto co wielkim jest w- człowieku, iż jest on mo­stem, a nie celem; oto co w człowieku jest umiłowa­nia godnem, że jest on przejściem i zani­kiem.

Kocham tych, którzy żyć nie umieją inaczej, jeno zachodząc, albowiem oni są tymi, którzy przechodzą.

Kocham wielkich wzgardzicieli, gdyż to są wielcy wielbiciele i strzały tęsknoty na brzeg przeciwny.

Kocham tych, którzy nie szukają aż poza gwiazdami powodów, aby zaniknąć i ofiarą się stać, lecz ziemi się ofiarują, aby ziemia własnością nadczłowieka kiedyś się stała.

Kocham tego, który żyje, aby poznawał, i który po­znawać chce, aby kiedyś nadczłowiek żył. Tako pragnie on swego zaniku.

239

Kocham tego, który pracuje i odkrycia czyni, aby nadczłowiekowi dom wystawił, oraz mierzwę, zwierzę i roślinę jemu zgotował: gdyż tako chce on swego zaniku.

Kocham tego, który cnotę swą. kocha: gdyż cnota jest wolą zaniku i strzałą tęsknoty.

Kocham tego, który ani kropli ducha sobie nie po­
zostawia, lecz chce być całkowicie duchem swej cnoty:
tako przekracza on most jako duch. ' -

Kocham tego, co ze swej cnoty czyni skłonność ducha i przeznaczenie własne: i tako kwoli swej cnoty chce żyć jeszcze i przestać już żyć.

Kocham tego, co nie chce zbyt wiele cnót posiadać. Jedna cnota jest większą cnotą niźli dwie, albowiem bardziej staje się' ona onym węzłem, na którym zawie­sza się przeznaczenie.

Kocham tego, czyja dusza udziela się rozrzutnie, któtry podzięki nie chce i nie zwraca: gdyż on obda­rza ustawicznie, a siebie zachować nie pragnie.

Kocham tego, który wstydzi się, gdy kości jemu na szczęście padną i pyta: — zalim jest fałszywym gra­czem? — gdyż on zaginąć chce.

Kocham tego, który złotemi słowy swe czyny uprze­dza i zawsze więcej dotrzymuje, niźli był obiecał: gdyż on swego zaniku pragnie.

Kocham tego, co przyszłych usprawiedliwia i prze­
szłych wyzwala: gdyż on chce od współczesnych za­
ginąć.

Kocham tego, co Boga swego gromi, ponieważ Boga swego kocha: gdyż on od gniewu swego Boga zaginąć. musi.

Kocham tego, czyja dusza jest głęboka, nawet pora­nioną będąc, i którego drobne nawet przejście zgubić . może: gdyż chętnie przez most on przechodzi.

Kocham tego, czyja dusza jest przepełna, tak iż sa­mego siebie człowiek zapomina i tylko rzeczy wszyst­kie życie w nim mają: gdyż rzeczy wszystkie zanikiem jego 'będą. •

Kocham tego, co wolnego jest ducha i wolnego ser­ca: głowa takiego jest tylko trzewiem serca, serce wszakże prze go ku zagładzie.

Kocham tych wszystkich, co są jako ciężkie krople, spadające pojedyncza z ciemnej chmury, zawisłej nad człowiekiem: zwiastują one błyskawice i jako zwia­stuny giną.

Patrzcie, jam jest zwiastunem błyskawicy, jam jest ciężką kroplą z chmury: ta błyskawica zwie się n a d c z ł o w i e k ie m.

§ 5. Gdy Zaratustra wyrzekł te słowa, spojrzał na lud wokół, i zamilkł. „Oto stoją głusi, — rzekł do swego serca, — i oto śmieją się: nie rozumieją mnie. Jam nie jest językiem dla tych uszu. , Czyżby należało wprzódy uszy im poniszczyć, aby się nauczyli słuchać oczami? Czyżby oczekiwali, bym brutalne łoskoty czynił jako odpustowe kotły lub kaznodzieje pokutni? Lub może ufają tylko jąkałom? Wszakże mają coś, z czego się pysznią. Jakże zwie się to, co ich tak dumnymi czyni? Wykształceniem zwą ten skarb duszy swojej; toć ono wyróżnia ich od pasterzy kóz.

A więc dlatego tak niechętnie słuchają słowa ; „wzgarda". Niechajże i tak będzie: — przemówię i ja do ich dumy.

Będę im mówił o czemś najgodniejszem pogardy, będę im mówił o ostatnim człowiek u". I Zaratustra w te słowa zwrócił się do ludu: Czas, by człowiek cel sobie wytknął. Czas, by zasiał ziarno swej najwyższej nadziei.

Jeszcze ziemia dość 'bogata, lecz przyjdzie czas, gdy\ się stanie tak biedna i oswojona, że z tego ziarna na­dziei żadne wyższe drzewo już nie wyrośnie.

Biada! Zbliża się czas, gdy człowiek niezdolny bę­dzie wyrzucić strzały tęsknoty ponad człowieka, gdy zwiotczeje cięciwa łuku jego!

Powiadam wam, trzeba mieć chaos w sobie, by po­rodzić gwiazdę tańczącą. Powiadam wam: wiele chaosu jest jeszcze w was.

Biada! Zbliża się czas, gdy człowiek żadnej gwiazdy porodzić nie będaie zdolen. Biada! Zbliża się czas po tysiąckroć wzgardy godnego człowieka, — człowieka, co nawet samym sobą już gardzić nie zdoła.

240

16 — Nietzsche

241

Patrzcie! Wskazuję wam ostatniego człowie­ka.

Czem jest miłość? Czem jest twórczość? Czem tę­sknota? Czm gwiazda?" — tak pyta ostatni człowiek i mruży wzgardliwie oczy.

Ziemia się skurczyła, a po niej skacze ostatni czło­wiek, który wszystko zdrabnia. Rodzaj jego jest nie do wytępienia, jako pchła ziemna; ostatniczłowiek żyje najdłużej.

Myśmy szczęście wynaleźli" — mówią ostatni lu­dzie i mrużą niedbale oczy.

Opuścili okolice, gdzie życie twarde było: gdyż cie­pła potrzeba. Kocha się jeszcze sąsiada i trze się o nie­go; — gdyż ciepła potrzeba!

Cierpienie i nieufność uchodzą za rzeczy grzeszne: ostatni człowiek baczy troskliwie na siebie. Głupiec chyba tylko potyka się jeszcze o kamienie i o ludzi!

Nieco trucizny kiedy niekiedy: to darzy słodkimi snami. A w końcu — dużo trucizny, aby mile zemrzeć. Pracuje się jeszcze, gdyż praca jest rozrywką. Dba się jednak o to, by ta rozrywka nie stała się zbyt ucią­żliwą.

Nikt już nie jest bogatym ani biednym: jedno i dru­gie jest zbyt uciążliwe. Któżby jeszcze chciał panować? Któż podlegać? To zbyt uciążliwe.

Żadnego pasterza, sama trzoda! Każdy jest równy, każdy chce działu równego. Kto inaczej czuje, idzie dobrowolnie do domu obłąkanych.

Dawniej cały świat był obłędny" — mówią najsub­telniejsi i mrużą mądre oczy.

Jest się mądrym i wie się wszystko, co się zdarzyło,
więc w wydrwiwaniu wszystkiego nie zna się miary.
Sprzeczają się jeszcze, lecz godzą się niebawem, gdyż
niezgoda psuje żołądek.

Ma się swą przyjemnostkę na dzień i swą przyje-
mnostkę na czas nocy; lecz zdrowie ceni się nade
wszystko.

Myśmy szczęście wynaleźli" — mówią ostatni lu-

dzie i mrużą oczy.—

Tu zakończył Zaratustra swą pierwszą mowę (zwą ją również i „przedmową"), gdyż w tem miejscu prze- .

rwał mu krzyk i radość tłumu: „Daj nam, Zaratustro, tego ostatniego człowieka, — wołali społem — uczyń z nas ostatnich ludzi, a darujemy ci twego nadczło-wieka". Lud cały radował się i mlaskał językiem. Za-ratustrę wszakże smutek ogarnął; rzekł do serca swe­go:

Nie rozumieją mnie: nie jestem językiem dla tych uszu.

Za długo w istocie żyłem w górach, zanadto wsłu­chiwałem się w szelesty drzew i w poszumy strumieni: I oto mowa ma jest dla nich mową pasterzy kóz.

Dusza ma nieporuszona jest i jasna jako wzgórza o poranku. Oni jednak sądzą, żem jest zimny i żem szyderca w żartach okrutnych.

I teraz oto spozierają wciąż na mnie i śmieją się. A śmiejąc się, nienawidzą mnie jeszcze. Lód jest w ich śmiechu".

O NOWYM BOŻKU

N

Istnieją jeszcze gdzieś narody i stada, wszakże nie u nas, bracia moi: tu istnieją państwa.

Państwo? Cóż to jest? Baczność! Uszy mi roztwórz­cie, abym wam słowo rzekł o śmierci ludów.

Państwem zwie się najzimniejszy ze wszystkich zi­mnych potworów. Zimny kłam głosi ono i ta oto łez pełznie z jego ust: „Ja, państwo, jestem narodem".

Leż to! Twórcy to byli, co stworzyli narody i za­wiesili ponad nimi wiarę i miłość: i tak oto życiu słu­żyli.

Niszczyciele to są, co sidła na wielu nastawili i prze­zwali je państwem: miecz zawiesili oni ponad nimi wraz z tysiącem żądz.

Gdzie jeszcze -istnieje naród, tam nie pojmuje on państwa i nienawidzi go jako złego spojrzenia i grze­chu w obyczajach i prawach.

Ten ci znak daję ja wam: każdy naród mówi swoim jeżykiem dobra i zła: nie rozumie sąsiad mowy tej. Własną mowę wynalazł sobie naród każdy w prawach i obyczajach.

Państwo wszakże łże we wszystkich językach dobra

243

242

ł zła; cokolwiek rzeknie, skłamie — a cokolwiek po siada, skradzione to jest.

Wszystko jest w niem fałszem; kradzionymi zęby kąsa, ukąśliwie. Fałszywe są nawet trzewia jego.

Pomieszanie języków dobra i zła: ten ci znak daję wam, Jako znak państwa. Zaprawdę, wolę śmierci znamionuje znak ten! Zaprawdę, kaznodziei śmierci nawołuje on!

Aż nazbyt wielu rodzi się: dla tych zbytecznych wy­naleziono państwo!

Spojrzyjcie mi, jak ono ich przynęca, tych nader licznych! Jak ono ich chłonie, żuje, przeżuwa!

Nie masz na ziemi nic większego nade rnnie: jak palec Boga rządzący" — ryczy potwór ten,

I nie tylko wszystko, co długouche i krótkowzroczne, pada przed nim na kolana.

Och, nawet i w was, wy dusze wielkie, syczy ono po­nure swe kłamstwa. Och, odgaduje ono serca bogate, co rade się roztrwaniają!

Tak więc i was odgadł, pogromcy starego Boga! Znużyliście się w walce i oto znużenie wasze służy nowemu bożkowi!

Bohaterów i czcigodnych rad by wokół siebie po­
ustawiać ów nowy bożek! Chętnie wygrzewa się
w słonecznem świetle czystych sumień, — potwór ten
zimny! ,

Wszystko gotów wam dać ów bożek nowy, skoro -tylko jego uwielbiać zechcecie: za tę cenę kupuje on sobie blask cnoty waszej i wejrzenie waszych oczu du­mnych.

Wami to przynęcić on pragnie tych nader licznych! Szatański to pomysł wynaleziono tu: konia śmierci, brzęczącego w przepychu boskich czci!

O, śmierć dla wielu wynaleziono tu, śmierć, co się sama jako życie sławi: zaprawdę, serdeczna to wysłu ga wszystkim kaznodziejom śmierci!

Państwem zwę ja to, gdzie wszyscy trucizny piją, dobrzy i źli: państwem, gdzie wszyscy siebie zatracają, dobrzy i źli: państwem, gdzie powolne samobójstwo wszystkich — „życiem" się zwie.

Patrzcież mi na tych zbytecznych! Kradną sobie

wszystkie dzieła wynalazców, wszystkie skarby mędr­ców: wykształceniem zwą tę kradzież swą — a wszys­tko staje się w nich chorobą i dolegliwością!

Patrzcież mi na tych zbytecznych! Chorzy są oni zawsze: rzygają żółcią i zwą to gazetą;. Pożerają się wzajemnie, a strawić się nawet nie zdołają.

Patrzcież mi na zbytecznych! Zdobywają bogactwa i stają się dzięki nim biedniejsi. Potęgi chcą i przede wszystkim oskardu tej potęgi, wiele złota, — ci bezsil­ni!

Patrzcie jak się pną, zwinne te małpy! Pną się po­przez siebie nawzajem i strącają się wzajemnie w bło­to i głębie.

Do tronu pchają się oni wszyscy: omam to ich; — jakoby szczęście na tronie zasiadało! Nieraz błoto spo­czywa na tronie, — a nierzadko i tron na błocie.

Opętańcy to są, zwinne te małpy, gorączką przepa­leni. Cuchnie mi ich bożek, ów bożek zimny, cuchną mi oni społem, ci bałwochwalcy.

Bracia moi, chcecież się udusić w wyziewach ich paszczy i żądz! Raczej okna wyłamcie i wyskoczcie na wolność.

Unikajcież tej złej woni! Uchodźcież od tego bałwo­chwalstwa zbytecznych!

Unikajcież tej złej woni! Uchodźcież od oparu tych ofiar ludzkich!

Otworem stoi jeszcze ziemia dla dusz wielkich. Dla samotników i samowtórów jest jeszcze wiele nie za­mieszkanych siedlisk, wokół których wieje woń ci­chych mórz.

Otworem stoi jeszcze dla dusz wielkich życie wolne. Zaprawdę, kto mało posiada, ten mniej będzie posia­dany: błogosławione niech będzie małe ubóstwo!

Gdzie państwo się kończy, tam dopiero zaczyna się człowiek, który nie jest zbyteczny: tam się poczyna pieśń niezbędnego, jedyną i niezastąpioną nutą.

Gdzie państwo ustaje, — spojrzyjcież mi, bracia moi! Czyż nie dostrzegacie tam tęczy i mostów nad-człowieka? —

Tako rzecze Zaratustra.

244:

245

NA WYSPACH SZCZĘŚLIWOŚCI

Figi padają z drzew, dobre są one i słodkie; a gdy padają, pęka na nich skóra czerwona. Jestem wichrem północnym dla dojrzałych fig.

I jako figi spadają ku wam, przyjaciele, nauki me: pijcież ich sok i słodką ich miąższ! Jesień naokół, nie­biosa pogodne, a pora jest popołudniowa.

Spojrzyjcież, jaka tu bujność wokół nas! A z poza tej obfitości jakże błogo wyjrzeć w dal na toń morza daleką.

Niegdyś mawiano Bóg, gdy spoglądano na dalekie morze; ja was nauczyłem mawiać: nadczłowiek.

Bóg jest domniemaniem: lecz ja pragnę, aby domnie­mania wasze nie sięgały dalej, niźli wasza wola twórcza.

Czybyście zdołali Boga stworzyć? Więc mil­czcież mi o wszystkich bogach! Wszakże nadczłowieka stworzyć zdołacie.

Być może, iż nie wy sami, bracia moi! Lecz na oj­ców i przodków nadczłowieka przetworzyć się może­cie: niechże wiec to będzie waszą najlepszą twórczoś­cią!

-Bóg jest domniemaniem: lecz ja pragnę, aby dp-mniemania wasze nie wykraczały poza to, co jest do pomyślenia.

Czybyście zdołali pomyśleć sobie Boga? Lecz niech wam to wolę prawdy znamionuje, iż wszystko przeistacza się w myślane po ludzku, po ludzku wi­dzialne, po ludzku odczuwane! Swoje własne zmysły powinniście domyśleć do końca! ,

Zaś to, coście światem zwali, to przez was dopiero stworzone być winno: waszym rozumem, waszą wolą i miłością, obrazem was samych stać się winno! I za­prawdę dla waszej szczęśliwości, wy poznający!

Jakżebyście mogli znieść to życie bez takiej nadziei, wy poznający? Wy nie powinniście być wszczepieni ani w niepojętność, ani w niedorzeczność.

Wreszcie, abym wam przyjaciele całkowicie swe ser­ce objawił: jeś1i by bogowie byli, jakżebym ja zniósł, abym bogiem nie był! Przeto nie ma bogów.

Wyciągnąłem wniosek; lecz oto on mnie pociąga.—

Bóg jest domniemaniem: lecz któż zdoła wypić całą mękę tego domniemania, nie przypłaciwszy jej życiem? Maż być odebraną tworzącemu jego wiara, orłu jego poloty po orlich dalach?

Bóg jest myślą, co wszystko proste krzywem czyni, a wszystko co stoi — krętem. Jakże to? Czas miałby się zaprzepaścić, a znikomość być tylko kłamstwem?

Myśl taka jest krętym zawrotem dla nóg ludzkich,
dla żołądka mdłością: zaprawdę, kołowacizną zwę ta­
kie domniemania.

Złe są mi one i wrogie dla ludzkości: te wszystkie nauki o jednem, pełnem, nieruchomem, sytem i wie-kuistem.

Wszystko, co nie przemija — przenośnia to tylko! A poeci łżą zbyt wiele. —

Lecz o czasie i stawaniu się winny mówić najlepsze przenośnie: chwałą winny być one i .usprawiedliwie­niem wszelkiego, co przemija!

Twórczość — oto jest wielkie wyzwolenie z cierpień i ulżenie życia. Lecz, żeby twórca powstał, wiele cier­pień tu trzeba i wiele przeistoczeń.

Wiele gorzkiego: zamierania musi być w waszem życiu, wy twórcy! I tako stajecie się orędownikami i obrońcami wszelkiego, co przemija.

Aby twórca dziecięciem się stał, dziecięciem nowo narodzonem, na to musi być rodzicielką i bólami ro­dzicielki.

Zaprawdę przez sto dusz wiodła ma droga, przez sto kołysek i boli porodowych. Niejednom pożegnanie przeżyć musiał i znam, rozdzierające serce, ostatnie godziny.

Lecz tako chce ma wola twórcza, dola ma. Lub obym wam rzetelniej powiedział: takiej właśnie doli — po­żąda wola ma.

Wszystko, co czuje, cierpi we mnie i jest w więzieniu zamknięte: lecz wola ma zjawia mi się zawsze, jako wybawca i zwiastun radosny.

Wola wyswobadza: oto jest prawdziwa nauka o woli i wolności — tak oto uczy Zaratustra.

Już nie chcieć niczego, już niczego nie cenić nawet,,

246

247

już nie tworzyć więcej! Och, gdybyż to wielkie zmę­czenie omijało mnie zawsze z daleka!

I w poznawaniu czuję tylko swej woli pochopność
do tworzenia i stawania się; a jeśli niewinność jest
w poznaniu mem, dzieje się to dlatego, iż jest w nim
wola twórcza.-

Precz od Boga i od bóstw wabi mnie ma wola twór­cza; cóż by bo pozostawało do tworzenia, gdyby bo­gowie istnieli!

Lecz do człowieka pociąga mnie raz po raz ma płomienna wola twórcza; tako pociąga młot ku głazowi.

W kamieniu, o ludzie, drzemie posąg mój, posąg mych posągów! O, że też w najtwardszym głazie tkwić on musi!

I oto wali mój młot okrutnie w to więzienie. Z głazu pryskają odłamy, lecz nie dbam ja o to!

Dzieła mego dokonać chcę, gdyż mara nawiedziła mnie: co w rzeczach wszelkich jest najcichsze, a. naj­doskonalsze, wszystko to nawiedziło mnie!

Piękno nadczłowłeka marą ku mnie przyszło. O bra­cia moi! Cóż mnie wobec tego obchodzić mogą — bo­gowie!

Tako rzecze Zaratustra.

Tłum. Wacław Berent



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozważania wokół nietzscheańskiej krytyki moralności
Nietzsche krytyka moralności chrześcijańskiej
NIETZSCHE z genealogii moralnosci
Nietzsche Z genealogii moralnosci
krytyka moralności mieszczańskiej w utworze g. zapolskiej.
F Nietzsche Genealogia moralności
OZEASZOWA KRYTYKA MORALNOŚCI IZRAELA, ĆWICZENIA STARY TESTAMENT
Nietzsche Krytyka chrześcijaństwa
NIETZSCHE Z genealogii moralnosci Dobre zle Dobre liche, Filozofia, Kaniowski - Etyka, OSF niest
moralność pani dulskiej3, Krytyka moralnoci drobnomieszczańskiej w "Moralnoci pani Dulskiej&quo
Nietzsche genealogii moralnosci
NIETZSCHE Z genealogii moralnosci Dobre zle Dobre liche
Fryderyk Nietzsche Z genealogii moralno Ťci
Nietzsche Z genealogii moralności [LitNet]
NIETZSCHE z genealogii moralnosci
Fryderyk Wilhelm Nietzsche poza moralnością
Nietzsche Z genealogii moralności
Fryderyk Nietzsche Z Genealogii Moralności Dobre i Złe, Dobre i liche
Nietzsche Krytyka chrześcijaństwa

więcej podobnych podstron