Gorczyński Adam KAPITALIK

Adam Gorczyński

KAPITALIK



I.

Okolicą górzystą ziemi sandeckiej, drogą, ? jakło mówią, z kamienia na kamień, jechała i podróżnych kilku na koniach. Z miny i odzie*

nia poznałbyś, że dwaj pierwsi panowie, dwa} za nimi słudzy. Droga pięła się w górą wy* solcą i stromą. Konie pod sługami, obłado­wane ciężkiemi juki, sapały głośno i łbent kołysały, jak rabiny nad talmudem; rumaki zaś panów, zgrabną nóżką stąpając po kamieniach, w uciążliwym nawet pochodzie n;e traciły lek­kości i owej gracji, koniom szlachetnego rodu i właściwej. Panowie gadali sobie, sługi sobie. 1 Droga, wybiegłszy na góry wierzchołeu łysy [ i otwarty, spadała znowu w las gęsty. Po­dróżni wyjechali na górę, wstrzymali konie,

Patrzno, mój stryjaszku, jaka okolica* jaka okolica! — zawołał młodszy podróżny.

Ma djabła w sobie! — odrzekł pan Rawa, stryj a zarazem opiekun małoletniego towarzysza. — To tu ptakom latać po takich górach i wertepach, a nie ludziom jeździć I Ja chwalę sobie wielkopolskie równiny; to mi okolica, na mil kilkanaście obaczyłbyś mogiłę na polu. Okropne górzysko! że też i tutaj mfeszkają ludzie?... ktoby się był spodz<ałI

Mieszkają, mój stryjaszku, mieszkają y <;a wie stryiaszek, kto mieszka tam, tam?

Widzę zamczysko jakieś ogromne

*

wśród lasów; czy to skarbnika dworzec? {Skarbnik — nazwa urzędnika ziemskiego (po­wiatowego), który bezpłatnie podczas prze* jazdu króla zastępować mógł podskarbiego

czyli ministra skarbu).

Jaka żywo! to zamek Domarada sta­rosty; zna go stryjaszek, zna; ten łysyr gar­baty starosta; ale co nam do niego?... Niechno stryjaszek spojrzy na prawo w dolinę; widzi stryjaszek ten dworek, co się bieli tam w do­linie nad tą wodą? To staw, mój stryjaszku; o! gdybym tam już był!

Gdzie chcesz być, gdzie? w tym stą­gwie? Świta waści w głowie...

Ależ bo stryjaszek nic nie wie — moja wina! zgrzeszyłem, bom skłaniał; szkaradnym sposobem oszukałem stryjaszka; oj, będzie się ¿o gniewał, będzie...

Hm, hm — pomruknął pan Rawa

jakiegoś figla spłatał znowu?

Spłatałem, bom wyprowadził pana stryja w pole, walnie mi się udało. Już teraz stryjaszek musi tam jechać, gdzie go popro­wadzę, musi; święty Boże nie pomoże!

Cóż to wasze gadasz? co to ma wszystko znaczyć?... do stu tatarów! przecież

wiem, gdzie jadę!

Jak Boga kocham, stryjaszek nie wie,

bo stryjaszek myśli że jedziemy do pana skarbnika ulokować ten kapitalik, który mi przekazał testamentem kanonik krakowski...

Jużci me do kogo innego, jeno do pana skarbnika; bo po jakiegoż tatara jechał­bym tak daleko?... Ja co mam tyle n^ gło­wie: trzy opieki, dw e administracje, sąd po- lubowy, krom własnych interesów bez liku, v Jeszcze drogami lakierni, taktemi góry, noga

^ojaby tu nre postała, gdyby nie ten waści) interes ważny, bo tu chodzi o to. ażeby ka- > pitał nie próżnował i procent swój przyniósł, \ jak się patrzy. Ależ w tych ciężkich czasach t dawaj i proś, nikt pieniędzy przyjąć nie chce; szczęściem, żem się wywiedział o panu skarb- niku; był ojca twojego dobrodziejem, będzie i twoim... mam nadzieję że przyjmie sumkę, bo jakem waści nadmienił, mówiłem z pełno­mocnikiem jego i o tem i przyrzekł. A za- - tem do pana skarbnika jedziem i spodziewam się, że waść prowadzisz mnie dobrze, boś śwadom tych okolic; lak długo żyję, nie by­łem w tych stronach; Bóg mnie zachował.

Oj, źle będzie ze mną — przemówił Jan — pan stryj w kwaśnym dzisiaj humorze; a cóż dopiero skoro rru powiem otwarcie.

Gadajże do siu talarów! co masz po­wiedz eć; co to ma znacz\c?

Otóż znaczyc ma że mnie ani w gło­wie ulokowanie kapitału

Więc w takim fazie w głowie pusto i pstro...

Byc może mój stryju, ale tu w sercu.,

W sercu? Hm., powinna być wdzięcz­ność dla stryja opiekuna kióry własne zanie­dbuje sprawy pop'e'a;gc waścine.

Największa wdzięczność, ale ta 'naj­większa jeszcze się powiększy, jeśli kochany > stryjaszek nie będzie szczędził tego kawa­łeczka drogi i pojedzie ze mną do tego dworu w dolinie.

Wszakże* to pana skarbnika ^dworzec; } do stu tatarów! przeć eż do n egom się wy- j brał, ażebym «iokowai re"

Ulokowanie kapitału mało G5!!i$ chodzi ~ rzekł Jan — aie wlt!t ulokowanie/

< , . V

'losu mego w łasce pewnej pani matki, bo; <w serduszku panny Marjanny już jestem;',

; o, moj stryju kochany, z tysiąca wybrany, ja> bez niej żyć nie mogęl jużto przepadło, ja bez niej żyć nie mogęl

Pan Rawa wy łupił oczy i całemi, szeroko \ otwartemi patrzał na młodzieńca, długo milczał,

< w końcu rzekł:

A to co znowu nowego ? do sfu tata-,

< rów! gadajże waść,,kiedy się pytam i żądam

' wyjaśnienia tej .historji, która, Bóg świadkiem,, ciemna, jak nieszczeście; powiedz więc waść' I krótko a węzłowato, dokąd nas prowadzi ta t droga pokazana ? a w tym dworze, dokąd po- ' dobno jedziemy, kto mieszka?

< — Powiem stryjowi prawdą, bo mnie,

' serce bolało, żem kłamać musiał, ale Bóg

* świadkiem, nie mogłem inaczej i musiałem okłamać stryjaszka, ażebym go nakłonił do ' tego.

Do czego ?

Żeby mnie stryjaszek oświadczył pani

Malczewskiej...

Pani Malczewskiej? Znam tę osobą,

; ło dorzeczna pani, ma piękny mająteczek...

I piękniejszą córeczkę; Marjanna się ? ' zowie, a ja, wierzaj mi stryju, żenić srę z nią

muszę, jeżeli mam żyć dłużej na świecie. ^

Teraz się wydały waścine kabały, i in­trygi wyszły na w erzch, jak oliwa..*, pstro w głowie u waści. fatygować mnie tak daleko i okłamać mnie, ażebym odbywał te podróże dla...

Ustalenia szczęścia wychowaiica swo-;

(jego.

Szczęście ? nieszczęście ? Szeroko o tern i król Dawid pisał.

Jakże, mój stryjaszku, mój kochany

Zobaczymy, zobaczymy*..

Ale, bo ja umrę, .jeżeli stryjaszek nie|

< pojedzie ze mną do pani .Malczewskiej I

Pstro w głowie u waści, powtarzam,’

jeszcześ za młody do ożenienia.

O, mój stryju 1 • jeżeli p«zeszkodzisŁ> temu, oboje umrzemy.., ja i ona... o, ja wieto,^ ja wiem. Marjanna mnie kocha tak, tak... jaki ja ją kocham...

Jedźmy, jedźmy, służba nas podsła-,' chuje, w drodze pomyślimy o tem; to nie takJ

. jak się wam młodym zdaje: pokocha się, jużbyr ’ ci się i żenił; nie tak to, panie młody, nie~.| ' żona, mospanie, to towarzyszka dozgonna iy-r i cia: nad tym wyborem trzeba zastanowić się^

' rozważyć wszystkie okoliczności.

Tak mówił pan Rawa, jadąc dalej drogą,) i która spuszczała się ku dolinie, w końcu aa4 dał pytania, na które Jan odpowiedział w n*4 stępujący sposób:

Matka panny Marjanny ma tę wioską* oto, bywałem tam częstym gościem, bawią« na wakacjach u pana Wądolskiego, z któregol synami byliśmy na jednym stole w Krakowie od pana stryja m ałem na to pozwolenie.

Ani słowa — przemówił pan Rawa}

ale kiedym pozwalał waści jechać na wie£t do pana Wądolskiego, nie było tam mowy! wtenczas o pani Malczewskiej, jako żywa ; / czegoś wasze ugaszczał w jej domu?

Stało się, kochany stryju!

Zle się stało.

Więc trzeba to naprawić; a wszystka? w sfryjaszka mocy, Dopomóż mi, stryju li

i zmiłuj się, dopomóż nam d« szczęścia, wszysfó

- kie zawady już usun:ęte.

U

I . —- Jakie zawady?

c _ Zawady były wielkie: panna Marjanna? jejst dziedziczką wioski całej, bo brat jej zgi­nął na Wołoszczyznie łońskiego lata na woj­nie i niestety, ona bogata, a ja ubogi byłem.* Bawi tam vve dworze ciotka panny Marjanny* panna Malczewska, już nie młoda, rządzi ca­łym domem, ba matka w wieku i słaba;' otóż ta pąnna powiedziała mi wręcz, ażebym da­remnie ńię. uwpdził si^ nadzieją. Ale teraz; kiedy ksiądz kanonik zapijał mi 3000 czer­wonych1 złotych, zostałem iakim bogaczem, wiec zdWady już mema i szczęśliwi już bę­dziemy, jezęli tylko pan stryj me sprzeciwi, się temu.

Wjs^ystko to są nowe dla mnie rzeczy; pt> raz pierwszy Je słyszą więc pomyśleć: jeśzczę muszę nad, tym interesem.

Myśl mój stryju, myśl przez drogę; pojedziemy powoli ażebyś do namysłu więcej

tfłiał czasu. V

p > Zobaczymy zobaczymy — odpowiedział

pfeii Raw& !> !, ,,

Tym sposobem i zawsze w jednej materji

ciagn;ęta‘ rózmawa przerwana została wykrzy-

¡¿e'fn jan’a 'którego oczom odsłoniła się nagle

Krosna ¿ani Mafćzewskiej wioska, i cała,

* * \ ! ł * * ^ ł * j * 1 * ^ * »

j h&ria jemu i ukochana okolica.

' Pan ^Rawa zatopiony był w myślach i za­stanawiał się nad terni ńowmami, które posły­szał. Skutkieiri długich rozmyślań pa«a Rawy byłp to postanowienie iż nad przedmiotem tak w#ż'rivni dłiiżej pcmy$l,ec potrzeba.

, v Lubo przyznawał, żeł me widzi powodów

fre ezvvotenia na takie postanowienie młó­dź ana przecież dodawał tę uwagę, iż po dłuższym namyśle i głębszym rzeczy rozbiorze

może dadzą się spostrzedz i obaczyć przecie jakie przeszkody. Majątek panny, urodzenie szlacheckie, afekta ich wzajemne mówiły za 1em ażeby w tym punkcie ostrożnie postępo­wać z troskliwem oglądaniem się na wszyst­kie strony, bo pozory mylą człowieka a w wy­padku niniejszym wszystkie pozory były po temu, że ząmęzcie wychowanca z panną Mai- czewską ustanowi ich obopólne szczęście. Przypowiastka: „co nagle, to po djable“ do­rzuciła swoje ziarnko do tych uwag pana Rawy; wszkaże kołysząca się szala nadziei młodzieńca została w równowadze z troskami: ani wzięła góry nad niemi, ani je pokonał* zupełnie

Dobrze — rzekł stryj — pojadę, wstą­pię do pani Malczewskiej; zacna to niewiasta, wiem, słyszałem niedawno temu że straciła, syna. poległ na Wołoszczyźnie w łońskiej nieszczęśliwej wyprawie; będzie to preteksik niesienia kondolencji i pocieszenia żałobnemu jej sercu po stracie syna; zatem uczynię czego żądasz, mój pan e Janie: będę w jej domu i/ ażebym szczęścia twego dopełnił, o zamiarach zamęzcia ani napomknę, dopóki lepiej i bliżej nie poznam osoby, z którą w dozgonną przy­jazd wejść zapragnąłeś.

Jan ufając tej nadziei, że Marjanna upo­dobana jemu, podoba s ę i stryjowi, widział już w tych słowach obietnicę pewną zezwo­lenia opiekuna i rad przystawał na wszystko.

Po raz pierwszy wstępując do domu pani Malczewskiej — mówił dalej stryj — przystało wystąp ć rzgdme i strojnie*, a nawet nie zawadzi zapytać się wprzódy, zali przyjmie gości. Jeżeli tedy jest jaka gospoda we wsi

r

Dodatek powieściowy cte Orędownika 2'

blizko dworu, tam zajedziem. obleczemy sią na czysto, inaczej nie przystało.

Jan uznał, że uwagi stryjowskie dobre były; na wzmianką o uczynić stą mającem zapytaniu poprzedniczem, zali przyjmą gości,

zawołał radośnie:

Przyjmą! przyjmą! obaczy stryjaszek, jak nas prosić będą, jak nam radzi bądą! ^

Zobaczymy, zobaczymy! — odpowie^?

dział pan Rawa.

Zajechali do gospody; pan Rawa, w ciernią nie bity, zaczął pogadanką z karczmarzem, jął sią pytać zrazu o urodzaj, o pogodzie zaga­dał, to o górach, aż znienacka na inną prze­szedł materją i wiele dowiedział sią rzeczy, tyczących sią domu, do którego udać sią miał, Miądzy innemi mówił gospodarz, że niedawno temu przyszło pisanie z tureckich krajów j wiele sprawiło tam we dworze radości, ale i smirfku wiele, bo młody pan Wojciech, syn pani Malczewskiej, jedynak, nie zginął na Wo- łoszczyźnie, jakto rozgłosili byli ludzie, ale żyw jest w niewoli u turka, — pisał własno* rącznie do matki, ażeby sią ulitowała nad nim

i przysłała pieniądze na wykup; ale turek zażądał sumy wielkiej, wiąc dziedziczka zafra­sowana wielce, po dniach całych płacze i la­mentuje. bo na wykupno syna tak wielkich * nie ma pieniądzy.

Po odejściu gospodarza Jan, pomyślawszy chwilką, zawołał.

Stryjaszku! nie potrzeba nam teraz skarbnika, kapitalik ulokujemy.

Gdzie? u kogo? możebyś chciał...

Chcą, mój stryju! pragną koniecznie tą sumą po ks. kanoniku oddać pannie Ma- rjannie, a ona odeśle ją do ks. Trynitarzy do

Kamieńca Podolskiego na wykupienie brata

2 niewoli. (Kamieniec Podolski — miasto wa­rowne na pograniczu Polski z Turcją, dziś miasto guberrijalne na Podolu rosyjskiem)

Cóż znowu? kto słyszał o takiem ulo­kowaniu sumy? Wioska ze wszystkiemi przy- leglościami me warta może 3000 czerwonych złotych; gdzież hipoteka?

W sercu Marjanny.

Jakiż procent od kapitału?

W procencie wezmę sobie Marjannę.

Nic z tego nie będzie — ozwał się pan Rawa; ale wkońcu po długiej, bardzo długiej deftberacji, po prośbach i zakiinaniach Jana, wyrzekł te słowa — Zobaczymy zoba­czymy... Ale teraz — mówił dałej pan Rawa

pomyślmy nad tern kogoby wysłać do dworu, i czy to nie wypada pisemnie się zgłosić.

Ja napiszę, mój stryjaszku. ja napiszę do Marjanny.

Niech Bóg ochroni — wpadł w słowo pan Rawa — nie uchodzi! ja sam naoiszę do pani Malczewskiej, z I stem poślemy Bazylego: człowiek nie głupi, umie się znaleźć i sprawi

się dobrze.

W z ąf się pan Rawa do pisania listu, a Bazyb, stary sługa, stał w progu i czekał,

a wtenczas kteciy pan zajęty byt pisaniem, sługa obejrzawszy sie dokoła skiną! na mło­dego Jana i szepnął mu do ucha. aby na chwilę odebrar od niego trzos z pieniędzmi, bd mu cięży bardzo prosząc by się nim opa­sał i chował przy sobie dopóki me wróci, napominając . i zalecając ostrożność, uwagą, i milczenie, bo oan Rawa. gdyby się dowie­dział... Dobry Jan przychylił się do tej prośby

słu gi: wyszli obadwa do przy sionka, — Bazyli, odpiąwszy trzos, oddał go Janowi, który opa­sał go dokoła ciała i pod czamarą ukrył.

List był gotowy, przywołany Bazyli ode* brał go z tem poleceniem, ażeby szedł prosto do dworu, wyraził uniżone służby pana Rawy

i pana Jana i wracał z odpowiedzią. Jan do­jął swoją prośbą ażeby wracał skoro, jak może najprędzej.

Za chwilką bądą z powrotem — rzekł Bazyli i odszedł.

Serce Jana biło tak niespokojnie, — we­soły był, a przecież wesołość nie była wolną 'Od niepokoju; całą wiarą ufał szczęściu, a prze­cież dusza tąskna umiała wynaleźć niejedną myśl smutną bo przyszłość, jako pączek róży, wtenczas nawet, gdy już rozwija cudne swoje kwiecie, straszy tą myślą, azali nie mieści w swojem łonie ukrytego robaczka, co ją toczy, a może i zniszczy.

II.

Przenoszą czytelń ka do dworu pani Mal­czewskiej. Dnia tegoż o godzinie poobiedniej w izbie sypialnej, alk erzem nazwanej, pani Malczewska, Krosny dziedziczka, zalegała łoże, na które spadał zielony kitajkowy (z jedwabiu utkany) frendzlami nastąpiony pawilon (Pa wilon — tu znaczy: osłona w kształcie na* miotu), oparta plecami o poduszki, wysoko podścielone pod głową siedziała raczej, niż leżała. Przy mej niewiasta już niemłoda: była

io panna Malczewska siostra niebożczyka {Malczewskiego a panny Mar;anuy ciotka.

• t U okna nad krosienkami siedziała osoba trze«:

cia, zgrabnej postaci, miłej i lubej; ładna jej- twarzyczka i św eża nie miała alabastrowej; białości, panienkom w zamkniętych szklarniach; wypieszczonym właściwej, — owszem, na jej twarzy i czole widziałbyś pieszczotę wiejskiego wiatru i słcrica, jej jagody rumieniły się samem żdrowiem. Czarnemi oczkami patrzała dusza łagodna i dobra i słodki igrał niewinności uśmiech; ciemne jej włosy, gładkb uczesane, od czoła rozdzielone na dwa pasma, zbiegając po skroni, obwijały się laczkiem wokoło drob­nych uszek. Jej ubranie było ciemne i skromne, tylko chusteczka weselszej barwy miękko ob- tulała się wokoło szyi i rada była zasłonić piersi dziewicze, sukienką me zasłonięte. Sie­działa przy krosienkach, iglicę, jedwabiem na­wleczoną, trzymając w paluszkach, które od­słonięte były od rękawiczki, zakrywającej tylko połowę rączki; zdawana się nie zważać, co starsze szeptały, swoją zajęta rdbótką, schy­lona nad nią, czasami przerywając szycie, pod­niosła głowę i z oddala palrzała na dziełko swoje z upodobaniem i uśmiechem. Niewiasty, szepcąc do siebie, przerwały mowę po małym przestanku; ciotka powstała i zbliżyła się do Marjanny, która, widząc nadchodzącą, nakryła krosienka.

Proszę kogo — rzekła ciotka — rada- bym wiedziała dlaczego to ukrywa się panna Marjanna z swoją robotą! hm, hm, jakiś se­kret znowu; panienka żadnych sekretów m.eć nie powinna.,, to nie pięknie na panienkę.

Gdy Marjanna na te słowa odpaw.edzi nie dała mówHa dalei ci o; ka:

Wiem ci w ern co \o za sekret: cy­ferkę asanna w)sz)v\hS£ i wiem jaką, ale, jak

/ i ; mamą kocham, nic z tego nie będzie; twoje*

¡roboty... pójdą za płoty: nié przystoi panience!

^ dobrze urodzonej i wychov anej wyszywać!

( cyfry człowieka, który... d małom się nie wy-: gadała..

O kim to mówisz, moja ciociu ko-; chana? — przemówiła Marjanna.

Nibyto nie wiesz, o kim! Dowieszj

się, dowiesz, daj teraz pokój tym ściegom;'

wyjdzno trochę do sadu: obierają tam maliny,i

< pójdź tam, pojdz i dopilnuj.

Marjanna wyszła z izby. a ciotka, skoro posłyszała skrzypienie drzwi drugich, do ogrodu ; wiodących, przybiegła do pani Malczewskiej,

, mówiąc szybkim głosem i piszczącym :

No, poszła sobie przecie! teraz, pani bratowo, możemy już gadać, kiedy Marjanny niema, chociaż Bóg wie, ja nie wiem jak mamę kocham, nie wiem diaczego to pani bratowa z tego wszystkiego jeszcze sekret robi, kiedy nie dziś. to jutro wydać się musi. '

Dla biednej Marjarmy to czynię — od­rzekła pani Malczewska.

Biednej? Proszę uniżenie, śliczna mi

. bieda mieć męża bogatego, zostać żoną sta­rosty, panią Domaradową? Nie wiem dotąd,

< dlaczego pani bratowa ukrywa przed Marjanną, 'źe takie szczęście jej się znaczy?

Bo to szczęście wiele jej sprawi smu­tku i płaczu.

Bodaj innego nié znała! jak powiadam, uspokoi się, uspokoi.. kocha tego pana Jana, ale od czegóż rozum? Proszę mi pow.edzieć! otóż od tego, ażeby Marjanna poznała, który lepszy, i pozna, a jeżeli nie dla siebie, to dla tego samego sprzeciwiać się nie będzie i pój­dzie za Domarada, bo jako pani Domaradowa

15 ——

będzie mogła posłać Iyle. ile potrzeba na kupienie biednego Wojciecha. y

Syn mój kochany, dziecię moje — wesK chnęła pani Malczewska. — O, Boże! nio^ wypuszczaj go z swojej opieki; pani siostro^ mówicie prawdę, niema powodu zwlekać tcy rzeczy. Domarad nagli, a i jabym rada siu» przyspieszyć, bo tem przyspieszy się moż* uwolnienie moiego syna z niewoli. \

A co ? nie mówiłam, że przyspieszyć^

Proszę was. pani siostro, idźcie, przy-^ wołajcie tu Marjannę. trzeba jej powiedzieć^ dobra to dziewczyna, uczyni ofiarę z siebie^ kocha brata tak czule, poświęci się dla brata|> idźcie, pani siostro, idźcie do Marjanny mojq^ biednej. '

Znowu biednej!. pani bratowo, prze-, stalibyście już raz o tem mówić, ja tobym

i mówić mogła i narzekać, że Marjanna odbieraj (mi konkurenta, boć wszystkim wiadomo, Ji* przed laty piętnastu pan Domarad bywał czq»* jStym gościem w domu nieboszczki matki mo< ijej, i nie chcę się tem chwalić, że myślat*

0 mnie; ja się opierałam wtenczas, myśląct;

1 co się odwlecze, nie uciecze; odwlekło sią>

ii jakoś uciekło, i gdyby nie Marjanna, co siąi podobała teraz staroście .. )

Idźcie, pani siostro, do Marjanny, ni*y ; mówcie jej nic, ja sama jej powiem. >

Już dobrze, dobrze — odrzekła ciotką* (wychodząc z izby zagniewana. >

Boże — zawołała pani Malczewska dodaj dziecięciu mojemu tyle siły i moafe)

ile jej potrzeba w tej chwili; dla ratowani*’ syna poświęcać muszę córkę moją... wielkiqf[ ^.ądam^od niej ofiary. Boże! niech się stani#^

at

f •

lunku może jest dobry, może i Marjanna znaj- k!zie w nim szczęście; z czasem przywiąże się: Mo Domarada; mówią, że człowiek poczciwy fi dóbr#.., ale dzisiaj ja się obawiam o nią. tó (ją wiele kosztować będzie.

Wchodząca do izby ciotka wraz z Marjanną 1 zastały panią Malczewską w głębokiem po­grążoną dumaniu: dumała ona nad losem dzieci swoich.

Mamunia moja kochana wołała mnie

rzekła Marjanna przybiegając do łóżka

otóż jestem na rozkaz; cóż mi powie ma­musia moja droga?

Nie pyta) się Marjanno — przemówiła ciotka — jeno słuchaj, co ci sama matka ga­dać będzie; dowiesz, się rzeczy takich o któ­rych ani ci sie śniło — słuchaj jeno, słuchaj!

Pozwólcie pani siostro — rzekła pani M alczewska — usiądź sobie przy mnie, Ma ­rysiu tu bl'zko. bo g-łos mój słaby.

Słucham r.iebń. matko miła!

Wiem o tern że kochasz brata Woj­ciecha; biedny on. nieszczęśliwy, jęczy dziś w n ewol« tureckiej.

Marjanna na wzmiankę o bracie zapłakała.

Ten płacz dowodu czułego serca two­jego; lecz któraż siostra >ne płacze nad nie­szczęściem dobrego, ko tianego brata? Płacz twój równie jak i moje łzy czyliż go wybawią z niewoli? 1 płakać nam tem rzewniej i tem wecej przystoi, widząc niemożność naszą. Moja Marjanno! soojrzyj mi w oko powiedz: gdvbv to w twojej było mocy ratować brata, czyłibyś go nie ratowała? powiedz!

Matko jak możesz mnie s»ę pytać o to?

Powłedz powiedz raz jeszcie wyra źnie! — wpadka w s!owo ciotka — chcesz gd

. .. vr

ratować? powiedz Marjanno! jedno twoje sło­wo, a brat twój Wojciech będzie wykupiony’

! 2 niewoli i, jak odjechał, tak wróci do domu.

f Marjanna na posłyszane te słowa zwróciła spojrzenie na mówiącą, wyraz podziwifenia ma­lował się na jej twarzy.

Pozwólcie, pani siostro, mnie mowy —'

( przemówiła pani Malczewska — bo Marjanna jest córką moją. a ja jej matką; wiem, co jej powiedzieć mam. Marjanno! drogie dziec?ę moje, wiadomo tobie, iż pieniędzy gotowych nie mam, wioska obciążona długami, mogęż zaciągnąć sumę tak wielką: 3000 czerwonych złotych? Wartość wioski przenosi suma taka, któżby mi takową pożyczył? Więc nie mam innego sposobu i nie widzę innego ratunku, jak ten, że pójdziesz może za mąż za boga­tego człowieka, który, stawszy się członkiem naszej rodziny dopomoże nam b'ednym w tem, w czem my rady sobie nie damy.

Cóż ty na to, Marjanno ? — zapytała się ciotka, wpadając słowem swojem w tę przerwę rozmowy pani Malczewskiej z córką.

Ja nie pojmuję ciebie, matko — rzekła Marjanna — bo słyszałam o tem. że dobry

( mój Jan nie jest bogatym, nawet uboższym od nas; jakżeby mógł nam dopomódz w tej wiel­kiej potrzebie?

Pani Malczewska, dotknięta tem przemó­wieniem córki, rozrzewniona mówić nie mogła z czego korzystając ciotka wpadła znowu z słowem swojem:

Właśnie też dla tego —1 rzekła — a nic dla czego innego, jak powiadam za tego pana •Jana iść n/e możesz, ale potrzeba tobie szukać

< bogatego kawalera, a chwalić Boga, trafia sic tobte bogaty i bardzo, pan wiefki, znasz go,

.^Bodatek powieśeiewy do ffcrędownika f

i ' ^ w \

5 bywa u nas od niejakiego czasu i często by-i

wa, a dzisiaj oświadczył się listem i to o cie­bie się oświadczył, nie zgadujesz, kto? Oto Domarad starosta. [

Wielki Boże! — wykrzyknęła prze-f straszona dziewczyna.

Tak jest, nie inaczej — mówiła dalej * ciotka — stara się o twoją rękę pan Doma­rad; raduj się z tego raz, iż będziesz wielką panią powtóre, że, będąc wielką panią bę- * dziesz mogła pomódz i bratu cierpiącemu, Od ; ciebie to zawisło, od ciebie, bo twojej zosta­wiamy woli wybór męża i nie chcemy ciebie przymuszać; ale. jeżeli naszej woli sprzeciwiać * jsię zechcesz, to i przymusimy, jak mamę ko­cham, przymusimy.

< — Przestańcie, pani siostro — ozwała się \ pani Malczewska,

1 wyciągając obiedwie ręce do córki, przy­jęła w objęcia dziewczynę, łzami zalaną i czule przycisnęła do serca swojego. Po długiem> milczeniu przemówiła:

I — Uspokój się, moje serce, uspokój; nie ¿płacz! ja ciebie przymuszać nie będę zosta- wiam to woli twojej; weź tę rzecz da dłuż­szego namysłu; po namyśle wrócisz do mnie i powiesz, coś postanowiła

Już postanowiłam, droga matko! — rze- / kła cichym, zaledwie słyszanym głosem, Mar- > Janna.

Co postanowiłaś co takiego ? powiedz I * ozwała sią ciotka — powiedz śmiało, gło­śno i wyraźnie!

i Gdy Marjanna milczała, powtórzyła pyta* i aie swoje ciotka, niecierpliwa i ciekawa,

) — O, matko droga! uraduj się, ja uratuję1 "Wojciecha i z niewoli go wybawię. ł

Jeżeli tak zrobisz, każdy powie, żel dobra siostra — rzekła ciotka.

Uratują go, wierzaj mi. matko! ja wy* ratują Wojciecha: wróci do ciebie, będziesz spokojna i szczęśliwa.

O, najdroższa moja Maryniu! — za­wołała matka i, łzy lejąc, ściskała córką swoją.

Wiąc niema co odwlekać — rzekł« znowu ciotka — na l st pana starosty ja od­piszą; albo, Marjanno, ly naoisz, ty sama... będzie pewny, że dobrowolnie zezwalasz na śluby z nim

Ja zezwalam?... — przerwała Marjanna.

Nie, nigdy!

Co słyszą?! — wyrzekła ciotkai

Nie mogą! Jan pozyskał to serce moje wiecznie mu je dochować poprzysię­głam; krzywo przysięgłabym, gdybym dzisiaj ślubowała innemu.

Gwałlu co słyszę! - zawołała ciotka, a matka milcząca patrzała na córkę, niespo­kojna i zadziwiona.

Dozwólcie — przemówiła Marjanna —• aby Jan został moim na zawsze; natenczas ja i on zbierzemy pieniedzy, ile r otrzeba na drogę do tureckich krajów, pojedziemy oboje, przyimiemy s’użbę u turka na miejscu Woj- c'echa, którego lym sposobem wybawimy z nie­woli.

Matko wielkiego miłoserdzia! — za­wołała ciotka — jak mamę kocham, pomie­szało się jej w glow e i nic więcej od rzeczy gada. Marjanno. czyś oszala a z taką mową, kto słyszał?

Dozwólc e - rzekła powolnym głosen?< matka a obracając s ę do Marjanny, mówiła * w ten sposób:

Zadziwia mnie ta mowa twoja Mary­niu bo, mówiąc o tem, zapomiałaś widzę, że ja matka wasza, równą miłością kocham was, -dzieci moje; tracąc ciebie, czyliżbym nie pła­kała tyle, co teraz płaczą za bratem twoim? Prawdaż to, Maryniu, tak mało mnie miłujesz, ¿ebys mnie opuścić mogła i chciała? Mary­niu! czyliż nie żałujesz słów tych powiedzia­nych?

Przebacz przebacz mnie matko! ja nie wiem co mówią! straciłam rozum mój wszystek, rób ze mną, co ci sią podoba; ja nie mam ani pojącia ani rozumu, ani woli

nie mam.

Ciotka słysząc tą mową. rada była mi­gami poddać pani Malczewskiej radą mądrą, ażeby, korzystając z tei chwili i z tego uspo­sobienia córki, nakłoniła ją do życzeń swoich, ale daremne były jej zabiegi i skinienia, bo matce przykro i bolesno rozdzierać serce dzie- ciącia swojego, i otworzyła usta jedyn.e, aby niespokojną utul ć Marianną. W końcu przy­rzekając. że nie wspomni jej nawet o Doma­radzie, dodała:

Zostawmy to czasowi i Bogu który Jaską swoją przenajświątszą przybądz e nam nieszczęśliwym w pomoc i podda może inny środek ratowania Wojciecha.

Ale pani ciotka nie była kontenta z tego i zarączała na swoje: jak mamą kocham że ¿iie widzia a mc podobnego ani słyszała o la­skim córki uporze i takiem pobłażaniu mat- czjnem.

Marjanna po tej scenie, lak bolesnej dla jej serca, nie wiedziała sobie ani rady. ani miejsca; to siadała do krosienek, to brała do ręki żywoty Świętych: zatrudnieniem i czyta­niem rada była oderwać się od myśli trapią­cych, ale daremnie. Widmo nieszczęścia sta­nęło blizko przy niej i, dręcząc okropnym widokiem, straszyło przeczuciami rzeczy okrop­niejszych jeszcze Z serca skrwawionego nie mogła wyrwać tej boleści, która w jej łono oslrem wkłuła s;ę cierpieniem i ranę rozją­trzała coraz bardziej i bardziej. Łzy były je­dyną ulgą jedyną nieszczęśliwej pociechą. Opuściła izbę, by w cichym, samotnym ogro­dzie wypłakać s ę mogła do woli. Ale i wi­dok ogrodu nawiódł na pasma jej pamięci całą mc przeszłości, pełnej chwil wesołych, przepędzonych z kochankiem, i czuła całą mi­łości władzę, natenczas najmocniej się rozwi­jającą, kiedy serce pokonać ją zamierza.

To mi tylko pozostało, mnie biednej

mówiła płacząc — te miejsca kochane, te drzewa, świadki mojego szczęścia, dziś patrzą łja łzy moje I dlaczegóż lak się stać mu­siało? Niema nadziei! odwłoka me przyniesie mi nadziei! możeż przynieść pociechę jaką? Mój Jasiu, mój drogi; i ty płakać będziesz, gdy s ę dowiesz, i twoje zatruję życie, boś tak dobry był dla mnie. Boże! Eoże! dla­czegóż tak się stać musiało?

Łzy zatopiły jej oczy, i nie widziała już nic przed sobą

Dzień, co tvle przyniósł boleści i utra­pienia dla niej, zbliżał się do zachodu. Wie­czór, spadający z nieba, zastał ją jeszcze

*W ogrodzie, w altance drzew grabowych, sre* j dzącą na ławie darniowej i płaczącą. W takim •tanie zastała ją ciotka, szukająca Marjanny po pgródzie. ,

Pięknie, pięknie, Maryniu — rzekła ¿iotka — matka umiera, a ona spokojna, jalc' jdyby nic... siedzi sobie w altance, j

Co mówisz o matce? na Boga! bież-1 jny — zawołała Marjanna przelękła. |

Rychło wczas, kiedy jej potrzebowano, > lo jej nie było... Gdzie biegniesz, gdzie stój l poczekaj i wróć się! nie chodź! Chwalić Boga mam rozum i przytomna jestem zawdy:i po lekarza już posłałam; matka usnęła na' chwilkę, i dobrze, że usnęła; sen ją pokrzepi,* nie trzeba jej budzić; chcesz może matką' obudzić i zabić po raz drugi ?

Ciociu! — przemówiła głosem boles­nym Marjanna — ja ciebie nie rozumiem, nie' pojmuję! «

Jaka mi! nie rozumie, nie pojmuje!) jasno przecież mówię Bogu dzięki! Może to’ nie wiesz, że uporem twoim zmartwiłaś matką słabą: zachorowała bardzo, i Bóg wie, co sią dalej stanie; niebezpiecznie chora, a tyś temu winna, nie kto inny, nte.

Ciociu, idźmy; jak skoro matka sią przebudzi, powiesz jej, że...

Co mam powiedzieć? mówże przecieJ

Uczynię wszystko, co mi rozkaże...

Więc pójdziesz za Domarada starostę?

Uczynię, co mi czynić rozkaże.

Teraz, Maryniu, idźmy, można i zbudzić matkę, bo, gdy się dowie o twojej uległość^ przyjdzie do zdrowia i siły; idźmy.

Wychodzące z ogrodu spostrzegły przędą dworem obcego jakiegoś człowieka Zadzi­wiona ciotka zapytała, co za jeden, skąd idzie, do kogo, po co.

| Sługa odpowiedział się być wysłanym odv pana Rawy wojskiego (wojski — nazw* urzę-* dnika ziemskiego (powiatowego), który pod­czas wojny czuwał nad bezpieczeństwem ro-’ ‘dzin szlacheckich w powiecie) z pisaniem do* pani Malczewskiej.

j — Od pana Rawy... Rawy ? jak żyję, anim słyszała o takiem nazwisku — rzekła ciotka/ (Jist odb erając.

/ Ale Marjanna, słysząc to imię, pobladł** nagle i zmieszała się okropnie. Słyszała bo* ■wiem od Jana iż pan Rawa jest opiekunem fjego: myślą odgadła całą tajemnicę i be» ¡Wiedzy, bez woli nawet zapytała się sługi, skoro odpowiedz tegoż dała jej wiadomość! kie pan Rawa wraz z Janem obadwa stanęli w gospodzie i za chwile sami osobiście złożę [pani Malczewskiej służby swoje, zbladła okro* 'pnie i z zalamanemt rękami wbiegła do domu, fdo komory swojej i n ernal bez przytomności rzuciła się na krzesło rzewnie płacząc.

Po niedługiej chw.li weszła do izby cio* tka z listem w ręku, i zaczęła mówić w tet;; sposób: s

j — Panna Marjanno. teraz właśnie por# pozbyć się natręta: przybył, jest tutaj, w go* jspodz e stanął. Pan Rawa, co się opiekuneat 'jego zowie, pisze oto i zapytuje się, żali m* (wolno będzie przybyć wraz z panem Janen^ Więc, jak powiadam, teraz pora właśnie; sr*y ('daj, Marjanno, i sama odpisz, ja^ci gadot |>ędę słowa listu, odpiszesz krótko i węzł#^

wato bo na cóż obwijać w bawełnę: szkoda' czasu jak mamą kocham szkoda! Odpraw . go z kwitkiem, a potem idź do matki, obudź i powiedz żeś zrobiła już swoje, a obaczysz, matka wstanie i będzie zdrowa, jak rybka.

i

K^edy Marjarma milczała i nie dawała ża­dnej zezwolenia oznaki przerwaną mową dalej nawiązała ciotka mów ąc

ł

Pomnij. Marjanno że tu chodzi o zdro­wie i życie matki o los brata Wojciecha bie­dnego nieszczęśliwego jęczącego w kajda­nach; biedny Wojciech aie już nie biedny, bo go siostra kocha Tu, jak mamę kocham, , wyboru niema jeżeli nie siądziesz i nie od­piszesz sama, j-a s ę w te rzeczy nie wtrącam wcaJe. Boże uchowaj! jeżeli nie odprawisz zalotnika lego wszystko przepadło: matka umrze, brat umrze i sama umrzesz z żalu, z zgryzoty i rozpaczy, ześ zabiła matką, brata zabiła i siebie zabiła. Masz papier, masz pióro masz inkaust. Maryniu moja! Maryniu! u '»amiętaj s'ę. miej rozum i bądź posłuszną, posłuchaj mądrej rady: zbawi ciebie, matką i brata! Jakto wiele rzeczy od ciebie zawi­sło;, przyjdź do siiebie.. siadaj i pisz. ^

Dziewczyna odurzona temi słowy, nie wiedząc nawet, co czyni usiadła do stolika,

L st który nap sała do pana Rawy, podykto­wany przez ciotką, następującej był treści:

»Wielmożny mnie wielce Mości Dobr.l j

Pisanie WPana doszło rąk naszych szczę* śliwie; matka moja ponieważ chora i śpi, uje odpowiada na to pisanie; ale mnie niżej pod­pisanej przystało dać odpowiedź, jaka, widzę/

jest potrzebna, ażeby WPan Dobr. ani zacny

Jegom Pan Jan, pod jego ocieką sfóiący młudzian nie czynił próżnych a dalszych za­biegów około ręki mojej, którą oddaję w śluby dozgonne VIPanu urodzonemu Domaradowi staroście i to już wkrótce; bo takie jest ży­czenie matki mojej i moje.. postanowienie; które się nie odmieni, a zatem nie pozostaje mme nic więcej, jak zostawać mnie wielce WPanu najniższą służebnicą

Marjanna Malczewska«,

Ostafn?e s^owa rs*u tego pisanego ręką drżącą zmyie zostały łzami których pisząca wstrzymać nie mogła i niemi zalaia paoier*

Posłaniec odszedł z listem a Mar;anna..j

nim powiem, co się dalej z nią działo, zwrócę

jwagę czytelnika na scenę, jaka nastąpiła

w gospodzie po powrocie wysłanego do dworu Bazylego.

Mł^dy Jan którym miotały uczucia radości

I mepokoiu i przerzucały sobie nawzajem

serce jego jak żacy, piłką igracy, ukryty

za stodółłcą czekał, wyglądając powrotu Ba­zylego.

Postrzegłszy go skoczył ku niemu wyr­wał mu list z ręki i czyfac zaczął. Wśród czytania zmieniły się kolory twarzy jegoj zmknął rum en ee stała się blada i s nob ała, waśnie jak gdvby czarodziejnik jaki różę czerwoną nagle w małą przemienił.

L»st wypad< mu z ręki.

Bazyli osłupiał patrząc na młodziana, przeżegnał se dwa razy.

Do piecu ran co sie stało? — za pytał — Gwałtu! co się staiO? — zapytał raz wtóry i trzeci.

Podatek powie^*ir»wT ńo Orędownik?

Schylił siej po list, na ziem? lezący, a za­nim go podmosł Jana już nie było«.

Co się stało? — pytał się sam siebie i wolnym krokiem zbliżał się do gospody.

Pan Rawa, list odczytawszy, zwies‘ł gło* wę, podumawszy chwilę, rozkazał szukać Jana.

Szukanie było daremne Wysłani wrócili, oznajmufąc* ¿e Jan najął konia u wieśniaka i pogonił' gdzieś ku Są-

czowi4

IV*

Pan Rawa niespokojny o m^dziana róz* kazał co żywo siodłać konie, a Bazyli zafra­sowany był wielce o trzos z pieniędzmi, który był pow erzył Janowi; w pierwszym prze* strachu nie miał nawet odwagi do wyznania prawdy przed panem swoim.

Po całonocnej gonitwie stanął pan Rawa w nieście, do którego dążył i w którem spo­dziewał się znaleźć Jana. a'e omylona została nadzieja. Po długich szukaniach i pytaniach odkrył ślad tylko dalszej Jana ucieczki w Są­czu bowiem wynajął innego koma i wyjechał z miasta, ale w którą stronę, odpowiadający

zapewnić nie umieli.

Niespokojnośc pana Rawy doszła do naj­wyższego stopnia. 1 narzekał na los niefor­tunny ze taką obdarzył go op eką kłopotliwą. Na Jana wszelako n;e m ał gniewa bo czuł i odgadywał rozpacz młodziana zawiedzionego tak bardzo w nadziejach na ? odszych. Ale v* 1 co poczac, sam nie wiedział*

Dumanie jego przerwał Bazyli, który drżącym głosem wyznał przed panem, iż powierzony jemu tnos z pieniędzmi oddał był Janowi. Tern wyznaniem dopełnił sfuga miary trosk, niepokojów i kłopotów opiekuńczych.

Drugi tydx«eń upływał od dnia tego. Pan Rawa, wróciwszy do Krakowa, po długiem jeżdżeniu po kraju, smutny i niepocieszony wybierał się wł&śnie do przyjaciela swoiego podkomorzego końcem zasięgnięcia jego świa­tłej rady w tej sprawie, niepokojącej go tyle, kiedy przybyły konny posła uec oddał mu pi­smo, List datowany z Kamieńca Podolskiego, następującej był treści*

*Dicgi mój opiekunie i dobrodzieju

najłaskawszy!

Ani pora, ani usoosobienie moje po temu, ażebym dzisiaj mógi wypełnić obowiązek, cią­żący na mnie, uniewinnił się z postępków maich i żeorał przebaczenia łaskawego Stryja za wiele niepokoju i troski, którem sprawił, bez pożegnania i tak nagie s*ę oddalając, jestem na połowie drogi mojej; dzis jadę da­lej wraz z księdzem tryniUrzem (zakonn cy zajmujący się wykupem jeńców z niewoli), kióry będzie mi przewodnikiem do Turcji, a jadę tam nie w innym zamiarze, jak jeno w tym, ażebym kapitał kiem moim który wzią- ^m, (trafem szczęśliwym to się stało), wykupił pana Wojciecha Malczewskiego z tureckiej n ewoli, oddał go matce i siostrze Marjannie* ^g to podał moe tę myśl, i Bogu za mą v izięczen jesteln, bo ona jedna zachowała *n i¿e przy życiu, i wtenczas, kiedym odjechał i pędził, n e wiedzieć dokąd a nadjechawszy nad Dunaiec, skoczyć wen już chciałem i zv-

c?e nieszczęśliwe zakończyć spostrzegłem że

w ozę z sobą p emądze tak wielkie; prz>s^a wtenczas ta myśl od Boga daną. p emędzmi tymi abym wyratował jednego człowieka; ta myśl wstrzymała mnie w zapędz ę mojej roz­paczy... już. już w śmierć mnie wtrącającej, Dojechałem tu szcześliwie. Dobrze i gościn­nie przyjęty od ojców trynitarzy, dostaję za towarzysza braciszka. Bóg dopomoże wyku­pię Wojciecha i rad temu jestem ażebym 1 teraz nawet przekonał niedobrą i niewierną Marjtnnę jak ją miłuję.

O Boże! a ona.., Nech wie o tem, nie­chaj pozna człowieka, któ rm wzgardziła, i kiedy miłować me chce i nie może bo innjr ją zajmuje, niech przynajmniej wdzięczność i szacunek chowa dla mme. a patrząc się na brata, ciesząc się Wojciechem wspomni choć czasem na tego, który go wyratował a który do śmierci będzie dla niewiernej wiernym. Skoro Bóg da, załatwię tę sprawę, wrócę do łaskawego Stryja dobrodzieja i u nóg jego wyżeb am przebaczenie za błędy moje ś:u- bujać uległość, posłuszeństwo i wdzięczność na cały dalszy mój żywot, który oby był tak krótki, jak jest i będzie zawsze zaprawiony goryczą. Zostaję dla ko hanego Stryja i oso­bliwego mego dobrodzieja z synowskiem po­słuszeństwem najobowiązariszy służebnik i sy­nowiec najprzywrązańszy

Jan,

Data w Kamieńcu Podolstóm, dnia 16. lipca 1690,

Dopisek listu. Dołączam jeszcze prośbę jedną do oana Stryja, ażeby natychm ast daia byc mogła wiadomość pani Malczewskiej aioo

pantre Marjannie o tem, com napTsa? w?gYę3

dem wykupienia Wojciecha z niewoli. Taki w adomość przyniesie tam radość wszystkim i zapobieży może jakiej szkodzie; bo nie bez tego, żeby n e zamyślali o zaciągnięciu ja« kiego długu albo może i o sprzedaniu wioski celem ratowania syna które środki, wszystkie w skutkach swych szkodę przynoszące, stają się zbyteczne, ponieważ ja kapitalikiem moim wykupię już pana Wojciecha Malczewskiego z jego niewoli i to niezawodnie«.

Pan Rawa list przeczytawszy od deski do deski, składając i wsuwając nazad do ko« perty, bo taki miał zwyczaj, będąc człow e*. kiem, porządek lubiącym, rozśmiał się rado- śnie i głośno, ale przy uśmiechu radości tak niespodziewanej inne jakieś uczucie, w nim powstałe, objawiło sę łzami w źrenicach.1 Po raz pierwszy w życiu zapłakał starzec i sam n>e wiedział, skąd się te łzy wz<ęłyi czy z wielkiej radości płynęły, czy z rozrzew­nienia. Ale łzy te były tłumaczami innego uczucia, serce starca wstrząśnięte tak mocno* jak n gdy dotąd, uroniło te krople w hołdzie 1 czci dla tego. który bliźniemu niósł pomoc i wolność, te krople były słowami czci dla zacnego, pięknym czynem ubogaconego mło«; dziana. Płakał starzec i śmiał się razem*

A to mi ulokował sumę — mówił do siebie — niech mu Pan Bóg pomaga, żeby przynajmniej te dziewczynę miał w procencie; nieborak, żal mi go, ale cóż robie? niewier-; nical porzuciła go. Nie darmoć to mówiątj czas poc echę niesie, przyniesie i jemu; za-' pomni o wszystk em wróci spokojność i swo- boda. Dzidki Bo£uJ me ona jedna na ¿wie«

cie są inne i piękniejsze i bogate, a uczuc c miłosne znajdzie się w sercu miodem, bo o to me trudno. Ale żąda, uczynię, napiszę do pani Malczewskiej, doniosę o wszystkiem, nie omieszkam nadmienić, że. ponieważ wydaje córkę za bogatego starostę, będzie tedy mogła wrócic małoletniemu sumę, zaliczoną na wy- kuono syna. Jest to dług w potrzeb e; gdyby robiła jakie ekscepcje (trudności), gotowym 1 mogę z tytułu opiekunstwa zapozwac babę do ziemstwa i wygrani sprawę.

Zabrał się do pisania, ale wzruszenie, ja­kiego doznał w dniu owym, rozerwało do tyła jego myśli, że do napisania listu nie był sposobnym. Rzecz tę odłożył na później, nre wiedząc, ażeby nagłą być m.ala i zwłoki nie- cierpiąca.

W kilka dni dopiero napisał list odczy* tawszy go po razy kilka z uwagą i przeko­nany, że nie ma mc dodać ani ująć, zapie czętował, przywołał Bazylego, kaz^ł mu si* sposobić do dalekiej drogt

Dnia następnego rankiem odjechał Bazyli, napomniany, ażeby przyniósł odpowiedź pani Malczewskiej, a w razie jej n eobecności re- cepis odbierającego list, pięczęcią potwier­dzony.

4

0

\ '

V,

- Wracam się do Jana; temu służyły do fela okoliczności wszystkie, ie piękne swoje

przed$?ęwz?ącife przyprowadził do skutku szybko

i pomyślnie.

Turek, bogaty posiadacz obszernych pod Bałkanem włości, przyjął polskich podróżnych gościnnie i uprzejmie; otrzymawszy sumę wykupną, puścił wolno brarica Wojciecha.

Nie będę opisywał radości i szczęścia Wojciecha w mowie, uśmiechach, wykrzyki­wanych 4 czynnościach wszystkich nagłych, pomieszanych, gwałtownych: widziałbyś duszę/ obłąkaniem dotkniętą, tak silne wrażenie zro­biły na mm widok rodaków, głos mowy pol-^ skiej i ta pewność, iż jest wolnym, że wraca ■ do kraju, do swoich.

Kilka dni było potrzeba, zanim ta gwał­townie wzburzona uczuć fala opadając uci­szyła się i ukołysała nieco. W pierwszej chwili ani wiedział, ani pytał, jakim sposobem uwolniony został. Uwolnienie zdawało mu się być cudem Bosk m. więc w wybawicielach swoich: Jadę i trynitarzu widział aniołów, z nieba zesłanych.

Kiedy po kilkodniowej szybkiej jezdzie, przebywszy długie lasy dębowe, wśród wioski, w dolmie leżącej, pierwsza figura męki Pań­skiej przy drodze slojąca, przywitała podróż­nych, Wojciech, łzami zalany, zawołał;

To kraina moja i

Padł ustami na ziemię i w chłodnej tra­wie studził piersi, upałem uczuć rozognione; pił pow etrze ojczyste, zaczerpał wody w stru­myki^ co biegł po łące, kwiatami ubranej. Zmordowane serce już wolniej mu biło, i spo­kojniej ,mógł słuchać dłuższego towarzyszy opowiadania,

Od Jana nie wiele mógł s?e dowiedzieć' trynitarz opow edział rzecz całą jak się miała

Wdzięcznością ł uwielbieniem uniesiony dla dobroczyńcy swego rzucił się Wojciech na szyję Jana a śc skaiąc go najczulej, wołał, zaoewniał i zaręczał że życzenia ¡ego spełni, przyczyni się do uszczęśl wienia wybawcy swo­jego. Poprzysiągł uroczyście, że władzy, jaką ma zapewnioną sobie miłością ^iostry ku niemu, całej tej władzy użyje i odwiedzie Mariannę od przedsięwziętych z Domaradem ślubów, a nakłoni znowu ku Janowi, wielko- myślnemu dobroczyńcy.

I s^owy, z serca uczuć Dełnego płyną- cemi dokazał tyle. że oblicze Jana po tak drugim smutku rozweseliło się na nowo: asm ech co rozjaśnił spojrzenie jego, był jakoby zwiastunem wraca ącej do serca na­dziei. A nadzieja miła zaledwie zbliżała się do niego sercem ją pochwycił całem i uwie­rzył jej głosowi, uwierzył jej uśm echowi cudnemu.

Rozrzewniony rzucił s ę w objęcia brata I Marjanny; zapłakał, łzami zalany wymówił te słowa:

Ratuj mn»e Wo‘ciechu. feżel1 możesz mn?e ratować: bez Marjanny )a zaś życ nie mogę!

Wojciech uścisnął gd wzajemnie i po­przysiągł, że siostry ręka będzie nagrodą dla

Jana dobroczyńcy.

Spieszmy się — wołał Jan zakli­nam cię na Boga! Droga daleka; kiedy do domu maiki twojej si^ dostaniem maże jui

Marjanny w nim nie będzie. Jeżeli mój opie­kun nie doniósł o tern przedsięwzięciu rpo- jem.. O, Boże! jeżeli zaniechał lego, o co lak usilnie go prosiłem, w liście do niego pisanym, jeżeli się opóźnił z doniesieniem, . natenczas wszystko przepadło! Marjanna już nie moja!.. Bo tem się cieszę jeszcze, iż skoro odebrała tę wiadomość, że pomimo wzgardy, jakiej doznałem od njej, pospieszy­łem na ratunek brata, gdy się o tem dowie, może wdzięczność, może insze milsze uczucie nakłoni ją i zniewoli może.., cała nadzieja moja w pospiechu naszej drogi, jakieś przeczucia mnie straszą...

Wojciech usiłował pocieszyć stroskanego, a życzeniom przyjaciela i swoim dogadzając, przyspieszył drogi, ile tylko dozwalały na te okoliczności.

Dnia siódmego po wstąpieniu do krajii stanęli podróżni w mieście Sączu. Już wie­czór był, konie potrzebowały odpoczynku, więc pomimo ochoty do dalszej drogi zajechali do gospody na nocleg.

Znużony podróżą, rzucił się Jan na po­słanie.

Wojciech wybieżał na miasto swoje ro­dzinne; tu do szkół chodził, tu pierwsze chwile życia swojego przeskakał z druhami szkolnemi.

Lat kilka upłynęło od tej doby, a prze­cież wszystko dawne stało mu tak żywo w pamięci.

Obiegając po ulicach miasta, bawił się, stawiając obraz, zachowany w pamięci, obok widoku, który jego oczom przedstawiał się dzisiaj.

Dodatek powieściowy do Orędownika fr

Na obrazie panręci wszystko było spo­kojne, piękniejsze i weselsze, i młodsze; a wszystko, na co patrzał okiem swojem: ka­mienice, kościoły i wieże, i twarze ludzi — wszystko zdawało mu się, że podległa odmianie ' i było starsze starsze, i smutniejsze, i mniejsze.

Przechodząc mimo sklepu ótwartego, po­słyszał wywołane imię swoje i dostrzegł wy­biegającego z domu człowieka: był to kupiec sądecki, który poznał pana Wojciecha, — bo , dawno temu, kiedy jeszcze żakiem młodziut- ;kim, w jego domu na stole zostawał przez ' lat kilka.

Radosne i rzewne było witanie się zna­jomych. Kupcowi łzy stanęły w oczach. Po i długiej mowie, pytaniach i wzajemnych odpo-/ wiedziach odezwał się z tem, że w porę» Ijcdzie, bo trafi na wesele siostry;

To przemówienie się kupca ubodło^do ;iywego Wojciecha; niespokojną była jego {•mowa, którą rad był wyciągnąć od niego do­kładną znajomość w tym względzie,

Nic pewniejszego nad to — rzekł ku-, piec — zapowiedzi jmz dawno wyszły. I jest <o winszować 1 pan Domarad starosta pan to

< zamożny, nie młody już, to prawda, ale krzepki / fi dobry pan, nikomu krzywdy nie wyrządził, sikomu, Boże, uchowaj!

Wojciech zapytał kupca, czy pewną ma

4 tem wiadomość i skąd ją powziął.'

Skąd ją mam ? — odpowiedział tamten iż dnia wczorajszego była posłana tu fura

od pana starosty, zakupiono dwie beczki wina ' u szynkarzy, piernikarz dostarczył wszystkiego, «o potrzeba na cukrową wieczerzę. Spieszcie

siej, panie Wojciechu, ażebyście zdążyli rur ślub. ^ Ale prawda — dodał — na ślub będzie zapózno, na cukrową wieczerzą moglibyście jeszcze dociągnąć.

Jakto? dlaczego?—zapylał Wojciech, już okropną szarpaną bójaznią.

Nie zdążycie na ślub dlatego, że miał sią odbyć dnia dz siejszego z rana; tak mó­wiono iu po mieście.

O, Boże! — wykrzyknął Wojciech i bieżał do gospody.

Jan spał snem tak spokojnym; obudził^, go, wołając:

Jedz'my! jedzmy I

Spytał go towarzysz, coby sią stało ta­kiego. Wojciech zająkał są w odpowiedzi, tyle przecie miał mocy nad sobą iż ukrył w tajemnicy odebraną wiadomość o ślubie, może już spełnionym, przywodząc za powód nagło­ści tąsknotą za domem, za matką.

Wiąc jedzmy dalej, mój dabry Woj­ciechu v— rzekł Jan — sen mnie pokrzepił, nowe czują siły; a potrzebowałem sił nowych do wytrzymania wrażenia, jakie mnie czeka, gdy obaczą znowu Marjanną.

Wojciech milcząc uściskał przyjaciela swojego. Dosiedli koni, puścili sią w noc ciemną i pochmurną.

Północ była, kiedy Wojciech, wracający z długiej niewoli po kilkoletniem oddaleniu sią z domu, ujrzał, poznał ojczyzną swoją: wioską, umajoną sadami, i ujrzał dworzecr swoje, matki i s»os y mieszkanie. ■

Sw:atfo rzęsste biło od okien dworu, wśród czarnej nocy świecił się jasno rząd ich cały.

Zadrżał na ten widok i myślą odgadł już spełnione nieszczęście; Jan zbliżał się do mieszkania Marjanny ze sercem drżącem, radosnem i niespokojnem razem.

Oba młodziany milczeli, do wrót dzie- dzirica dojechawszy.

Wojciech zsiadł z konia, załamał ręce i westchnął.

Co tobie, mój miły? — odezwał się Jan — i czemużto zatrzymałeś kroku na wstę­pie do domu ? raczej podwój kroku, lec, uści­skaj twoich, płaczących za tobą. Nie śpią jeszcze, bo widzę tyle światła w oknach; może czekają, przeczuciem dobrem ostrzeżeni, że wracasz' Szczęściem i tą rozkoszą co czeka ciebie, tyle zajęty jestem iż zapomniałem o. sobie, o mojem szczęściu nawet. Idź, mój Wojciechu, spiesz się, w chwilach takich świa­dek jest niepotrzebny; zawadza człowiek obcy, więc ja pozostanę tutaj. Kiedy z pierwszego ochłoniesz wesela wtenczas dopiero dozwolisz, ażebym...

O, przyjacielu mój drogi! — rzekł Wojciech — me mogę... siły mn e odbiegły...

Wierzę tobie; wzruszenie wstrząsnęło sercem tak mocno... ach, gdybyś wiedział, że i wf mojem sercu nie jest tak spokojnie, jak może spokojnie to mówię. Ale idź Wojcie­chu; każda chwila którą s:ę opóźniacz jest chwilą szczęściu wykradz.oną; idź ja czekać będę na ciebie.

Wd|ciech ścisnął przyjaciela rąkę i pc- i)ieżal do domu.

37

Przed domem ciżba była czeladzi i wieś­niaczych dziewek, wglądających przez okna do izb oświeconych.

Poznali pana Wojciecha.

Nagle rozległ się wrzaskliwy odgłos ra­dości, i powstał ruch i bieganie niezwyczajne

Witam L. witam was!.. — mówił Woj­ciech krótko, zimno. — Jak się macie co tu słychać ?

Wielmożny pan trafił na wesele w sam czas.

Powiedzcie — ozwał się Wojciech, a głos mu usychał w piersiach — powiedzcie czy już po ślubie?

Slub się odbył przed południem* jesz* cze; teraz państwo młodzi i goście wszyscy zasiedli do cukrowej wieczerzy.

Wojciech wpadł do domu, do izby, jak człowiek obłąkany.

Okrzyk radości napełnił dom cały i, jakby w domu pomieścic się nie zdołał, na wolne wybiegł powietrze, po całej obszernej rozlegał się nocy.

Doszedł do ucha Jana, który stał. o wrota oparty, z oczyma wlepionemi w oświecone okna domu, miotany uczuciami. I wszystkie, jakie w sercu rozwinąć się mogą, wesołe

i wszystkie smutne, które serce człowieka przyjąć i poczuć może, zbiegły się i zlały w jedno uczucie, słodkie i bolesne razem, nie- wysłowione przez tego, którym miotają, a nie­pojęte temu, któremu są obce.

Nie długa upłynęła chwila.

Dostrzegł Jan jakiś ruch pomiędzy gro­madą, otaczającą dworzec.

Dwie postacie ludzkie: męska i niewie- ¿da wysunęły się z tej ciżby i biegły ki* Jlitmu.

Jan poznał Wojciecha i Marjannę.. stracił przytomność, a skoro ją odzyskał, czuł przy (fercu swojem bicie serca kochanki, a duszą (iłiwytał słowa jej brata Wojciecha nastę- / pujące: -

Przyjacielu, oto spłacam tobie dług; wdzięczności 2a wolność mi daną, dają tobie aiostry serce i ręką,

Marjanna moja? — zawołał Jan.

A Jaś moim!...

Twoim na zawsze I — przemówił mło- jŁrian, a objąwszy dziewczyną w uścisk ser- dtczny, trzymał oblubienicą swoją, mówiąc:

Z tego zamknięcia nikt nie odbierze mojej Marjanny!

¡Scena taka słodka i rozrzewniająca długa ,kyła, ale dłuższaby była jeszcze, gdyby jej (Wojciech nie był przerwał, mówiąc:

^ — Idźmy na cukrową wieczerzę,

I szli do dworu; a Jan po przywitaniu

S'ą z panią Malczewską zbliżył się do ciotki arjanny, która wystrojona w czepcu, po­dchwyciła Domarada starostę za rękę i przed­stawiła gościowi męża swojego, z którym %fa dzisiejszego ślub wzięła.

Dowiedział się Wojciech, że starosta, kiedy już miał sobie zapewnianą rękę Mar- /Janny, a zapowiedzi to zamężcie jego z panną {Malczewską rozgłosiły po całej okolicy, nagle Ania jednego odebrał list, odmawiający mu. } Stało się to wskutek doniesienia pana iRawy, iż Wojciech, w niewoli będący, znalazł osobie Jana wykupiciela swojego.

Starosta, dotknięty do żywego, a zarazem / lękając się złośliwych języków, którym taka J odprawa z strony panny podać mogła wiek / do szyderstwa 1 żartów przedmiotu, rozmyć ślawszy dobrze rzecz całą, umyślił ratować swoją sławę, żeniąc się z ciotką Marjanny, <fcP której dawny czuł w sercu afekt. Tym spo­sobem widział zapewniony swój honor i kał»; demu naigrawającemu śmiało mój spojrzeć* w oczy i rzec: »Ja się starałem o panny) Malczewską, i oto panna Malczewska źonf) dziś moją«.

W trzech tygodniach po tein zdarzenia ’ wszystkie okna dworu Krasnego powtórnik i oświecone były, a starosta Domarad z nowa^ panną młodą szedł polskiego w pierwsza) parze, stanął w tańcu, spełniwszy do dni zdrowie swojej damy, oddał kielifh i ręką*' panny młodej w ręce Janowe. <

Drzwi się otworzyły; pan Rawa wstąpł do izby.

Nowożeńcy biegli ku niemu, a Jan, przed* stawiając żonkę, rzekł:

_—; Stryjaszku, dobrzem ulokował sw kapitalik, bo mi przyniósł procencik tak piękn

I i

KONIEC,

VBN i


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gorczyński Adam POWIEŚCI JADAMA Tom 1 2
Gorczyński adam O JANIE NEPOMUCENIE GŁOWACKIM Artyście Krajowym
Gorczyński Adam POWIEŚCI TOM 2
Gorczyński Adam ZENO TOM 1
Gorczyński Adam HEŁM JAXY
Gorczyński Adam SYLVA RERU JADAMA
Gorczyński adam SYLVA RERUM JADAMA
Gorczyński Adam ZENO TOM 2
KAPITAŁ SPOL R1 AB, Adam Bartoszek
Farmazon Adam Gorczyński ebook
Instrumenty rynku kapitałowego VIII
7Struktura kapitału przedsiębiorstwa
Rynek kapitalowy i pieniezny 1
Swobodny przepływ kapitału w UE
kapitał intelektualny
Kapitał proc
Bilans Sprawozdawczy wyraz rachunku majątku i kapitału 4
formy pozyskiwania kapitału
FIR 7 Zwrot z kapitalu i koszt kapitalu

więcej podobnych podstron