Denning Troy Star Wars 180 Mroczne gniazdo 02 Niewidzialna krolowa

TROY DENNING



NIEWIDZIALNA KRÓLOWA


Cykl: Star Wars tom 180

Mroczne Gniazdo 02

Przekład ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ



BOHATEROWIE POWIEŚCI


Alema Rar

Ben Skywalker

C-3PO

Cal Omas

Corran Horn

Gorog

Han Solo

Jacen Solo

Jae Juun

Jaina Solo

Kyp Durron

Leia Organa Solo

Lowbacca

Luke Skywalker

Mara Jade Skywalker

Nek Bwua’tu

R2-D2

Raynar Thul

Saras

Saba Sebatyne

Tahiri Veila

Tarfang

Tenel Ka

Tesar Sebatyne

Unu

Zekk

Dwumyślna (Twi’lekanka)

Dziecko

Robot protokolarny

Prezydent Sojuszu Galaktycznego (mężczyzna)

Mistrz Jedi (mężczyzna)

Umysł zbiorowy (Killik)

Kapitan „Sokoła Millenium” (mężczyzna)

Rycerz Jedi (mężczyzna)

Kapitan DR919a (Sullustanin)

Rycerz Jedi (kobieta)

Mistrz Jedi (mężczyzna)

Drugi pilot „Sokoła Millenium” (kobieta)

Rycerz Jedi (Wookiee)

Mistrz Jedi (mężczyzna)

Mistrz Jedi (kobieta)

Admirał (Bothanin)

Robot astromechaniczny

Ocalały z katastrofy (mężczyzna)

Przedsiębiorca (Killik)

Mistrz Jedi (Barabelka)

Rycerz Jedi (kobieta)

Drugi pilot DR919a (Ewok)

Królowa matka (kobieta)

Rycerz Jedi (Barabel)

Wola (Killik)

Rycerz Jedi (mężczyzna)



PROLOG


Złodzieje gazu tibanna niczym nie różnili się od innych przedstawicieli swojego fachu w całej galaktyce - najlepiej pracowało im się w ciemności. Prześlizgiwali się chyłkiem i zakradali przez najniższe poziomy Strefy Życia Bespinu na sam dół, gdzie światło dzienne przechodziło w mrok, a kształty zamierały w sylwetki, gdzie ciemne kurtyny mgły unosiły się nad purpurowymi, kipiącymi obłokami. Ich celem były samotne platformy, na których uczciwe istoty pracowały ciężko przez nieskończone noce, usuwając lód ze zmrożonych wentylatorów nawiewu i wpełzając w zatkane rury przesyłowe, gdzie drogocenny gaz zbierany był atom do atomu. Tylko w ciągu kilku ostatnich miesięcy ktoś w tajemniczy sposób opróżnił zbiorniki dwunastu stacji i trzeba było sprowadzić rycerzy Jedi, aby przywrócili ład.

Jaina i Zekk przedostali się w obszar czystego powietrza. Przed sobą ujrzeli stację BesGas Trzy. Stacja była platformą wydobywczą w kształcie spodka, tak przeładowaną sprzętem, że wydawało się dziwne, iż jeszcze utrzymuje się w powietrzu. Główny pokład magazynowy był otoczony ostrzegawczymi niebieskimi migaczami. W błyskach światła jednego z nich Jaina dostrzegła owalny kształt, wciśnięty pomiędzy dwa zbiorniki.

Jaina obróciła dziób wypożyczonego pojazdu w kierunku zbiorników i przyspieszyła, żeby przyjrzeć się lepiej, zanim przetwórnia zniknie za kolejną zasłoną mgieł. Cień był prawdopodobnie jedynie cieniem, ale tu, na samym dnie Strefy Życia, temperatura, ciśnienie i ciemność sprzysięgły się przeciwko ludzkiemu wzrokowi, więc należało sprawdzić każdą możliwość.

Gaz tibanna, poddany procesowi zwanemu spinsealing, miał wiele zastosowań, ale najważniejsze było zwiększenie wydajności broni na statkach bojowych. Jeśli zatem ktoś kradł gaz tibanna, zwłaszcza w takich ilościach, jakie ostatnio znikały z Bespinu, Jedi musieli dowiedzieć się, kto to taki - i co z nim robi.

W miarę jak Jaina i Zekk zbliżali się do obiektu, cień zaczął przybierać kształt płaskiego dysku. Zekk przygotował miniaturowy promień ściągający, a Jaina uzbroiła podwójne działka jonowe. Nie musieli wspominać, że cień z każdą chwilą coraz bardziej przypomina balon syfonujący, ani skarżyć się na oślepiające stroboskopowe światła, ani nawet omawiać użytej taktyki.

Dzięki pobytowi wśród Killików ich umysły były ze sobą tak spojone, że sami nie potrafili stwierdzić, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi. Nawet po roku od porzucenia Kolonii myśli, spostrzeżenia i emocje przepływały pomiędzy nimi bez wysiłku. Często nie wiedzieli nawet, w czyim umyśle powstała myśl - co zresztą nie miało znaczenia. Po prostu była wspólna.

Pomiędzy zbiornikami zobaczyli błękitną poświatę, a potem w polu widzenia pojawił się niewielki ciągnik złodziei gazu. Jego stożkowa sylwetka falowała na tle przyćmionych ciśnieniem świateł pokładów mieszkalnych stacji. W chwilę później trzy balony - ten, który zauważyli Jaina i Zekk, oraz dwa inne - wzniosły się w ślad za ciągnikiem. Za nimi snuły się długie pióropusze gazu tibanna, ulatniające się z otworów w zbiornikach.

Jaina otworzyła ogień z dział jonowych; chybiła o włos, ale trafiła w piastę stacji. Promienie jonowe były bezpieczniejsze w użyciu w sąsiedztwie gazu tibanna od wiązek laserowych, ponieważ unieruchamiały jedynie obwody elektroniczne. Dzięki temu ostrzał nie wyrządził żadnych szkód strukturalnych, a jedynie pogrążył dwa poziomy pokładu mieszkalnego w nagłych ciemnościach.

Zekk przesunął wiązkę ściągającą i uchwycił nią jeden z balonów. Złodzieje wypuścili go i balon poleciał wprost na pojazd. Zekk natychmiast wyłączył promień, ale Jaina i tak musiała ostro skręcić, żeby nie zmiotła jej ogromna, pulsująca bańka maksymalnie schłodzonego gazu.

Odetchnęła niepewnie.

- Za...

- ...blisko! - dokończył Zekk.

Zanim sprowadziła wehikuł z powrotem, ostatnie dwa balony unosiły się już w mroku za holownikiem, pogrążając się w ciemnej, skłębionej chmurze. Jaina poderwała dziób statku i posłała w ślad za złodziejami kolejną porcję zjonizowanej energii, ale Zekk nie uruchomił wiązki po raz drugi.

Co do tego byli zgodni - schwytanie sprawców wydawało się dość prawdopodobne. Teraz ofiara musiała znaleźć drogę ucieczki. Jaina zwolniła przepustnice i oboje powolną spiralą ruszyli za złodziejami.

Chwilę później w głębi chmury pojawił się zamglony, żółty punkcik światła, który szybko urósł w przejrzysty język płomienia. Płomień wystrzelił z obłoku, zanim jeszcze Jaina zdążyła obrócić działo. Przycisnęła oba spusty i zaczęła ostrzeliwać pocisk. Nie próbowała go trafić - to byłoby niemożliwe nawet dla Jedi. Zamiast tego rozciągnęła na drodze torpedy kobierzec zjonizowanej energii.

Zekk sięgnął ku pociskowi poprzez Moc, łagodnie naprowadzając go na jeden ze strumieni jonowych Jainy. Systemy elektryczne urządzenia eksplodowały w chmurze wyładowań i iskier, po czym zgasły. Gdy tylko elektryczna burza ucichła, Zekk użył Mocy, aby odsunąć martwy pocisk od platformy górniczej. Torpeda świsnęła i minęła pokład magazynowy o niecałe dwanaście metrów, po czym znikła w mrocznej kipieli Strefy Ścisku.

Jaina zmarszczyła brwi.

- No, teraz to było...

- ...całkiem niepotrzebne - dokończył Zekk.

W sytuacji, kiedy schłodzony gaz tibanna wciąż wylewał się na pokład, nawet niewielka detonacja rozniosłaby platformę na strzępy. Jaina i Zekk zrozumieli nagle, że prawdopodobnie o to właśnie chodziło. Miał to być odwet za wezwanie Jedi - i ostrzeżenie, aby inne stacje nie próbowały tego robić.

- Musimy ich dorwać - głośno zauważył Zekk. Jaina skinęła głową.

- Jak tylko się dowiemy, dla kogo pracują.

Uznali, że złodzieje oddalili się już wystarczająco, aby poczuć się bezpiecznie, i sięgnęli w Moc, aby ich zlokalizować. Nie było to łatwe. Nawet tu, na tej głębokości, Bespin tętnił życiem - od ogromnych beldonów z pęcherzami gazowymi po ich potężnych zabójców, velkery; od purpurowych pól „żarzących się” alg po raawki i pływaki, które żyły z tego, co skradły z platform, takich jak BesGas Trzy.

Wreszcie Jaina i Zekk znaleźli to, czego szukali - trzy obecności, emanujące w Mocy ulgą podnieceniem i zdecydowanym gniewem. Istoty wydawały się insektoidami, bo były lepiej zharmonizowane z otaczającym ich wszechświatem niż większość istot; pozostawały przy tym oddzielnymi osobami, z indywidualną osobowością. A zatem nie Killikowie.

Jainę i Zekka ogarnęła lekka nostalgia. Nigdy nie zmieniliby decyzji, która spowodowała ich wygnanie z Kolonii. Zapobiegli wybuchowi okrutnej wojny, więc nie żałowali niczego. Ale rozstanie z Taatami - gniazdem, do którego dołączyli na Qoribu - było niczym zamknięcie się przed sobą jak odrzucenie przez ukochaną osobę, przez przyjaciół i rodzinę, bez możliwości powrotu. Byli niczym upiory, umarli, lecz nie do końca, błąkali się na granicy życia, nie mogąc nawiązać kontaktu. Dlatego niekiedy rozczulali się nad swoim losem. Nawet Jedi mieli do tego prawo.

- Muszę dorwać tych gości - odezwała się Jaina, powtarzając wezwanie do działania, które bardziej pasowało do Zekka niż do niej. On nigdy nie miał czasu na rozpamiętywanie i żal. - Gotów?

Głupie pytanie. Jaina ruszyła za złodziejami, zanurzając się w burzy tak gwałtownej i pełnej błyskawic, która żywo przypominała sam środek bitwy z Yuuzhanami. Po standardowej godzinie zrezygnowali z utrzymywania stałej wysokości i zniechęceni zauważyli, że żołądki podchodziły im do gardła. Po trzech godzinach przestali również zwracać uwagę na orientację statku i usiłowali jedynie podążać mniej więcej we właściwym kierunku. Po pięciu godzinach wychynęli z burzy w przestrzeni czystego, spokojnego powietrza... i dostrzegli złodziei, którzy właśnie pogrążali się w ścianie szkarłatnych wirów, gdzie dwie szarże wichury ścierały się ze sobą w przeciwnych kierunkach. Zdumiało ich, że holownik wciąż ciągnął oba balony.

Jaina i Zekk zastanawiali się, czy złodzieje wiedzą że są śledzeni, ale wydawało im się to niemożliwe. Tak daleko w głębi atmosfery pole magnetyczne Bespinu i potężne sztormy uniemożliwiały pracę nawet najbardziej prymitywnych urządzeń czujnikowych. Nawigacja była możliwa wyłącznie przy użyciu kompasu, żyroskopu i obliczeń. Jeśli holownik kierował się w ścianę wirów, oznaczało to, że zamierzał pozbyć się skradzionej tibanny.

Jaina i Zekk odczekali, aż złodzieje gazu znikną po czym przelecieli przez warstwę chmur i ostrożnie przyspieszyli w kierunku wirów. Wicher porwał ich natychmiast; doznali uczucia, jakby wystrzelono ich z turbolasera. Wyrżnęli się mocno o zagłówki, statek zaczął jęczeć i drżeć, a świat za szybą owiewki stał się morzem szkarłatnych oparów i płonących błyskawic. Jaina wolała wypuścić z rąk drążek - czuła, że zaraz się zapomni i pozbawi statek skrzydeł, próbując sterować w tych warunkach.

Godzinę później poczuli, że złodzieje gazu ich wyprzedzają i stwierdzili, że minęli już Strefę Zmian. Jaina z dłonią znowu na drążku otworzyła przepustnice. Statek ze zgrzytem i dygotem wystrzelił do przodu; purpurowa mgła wokół nich zbladła do różu i lot nabrał tempa.

Jaina zwalniała powoli, aż napęd repulsorowy zamilkł. Z minimalną prędkością pogrążyła się w różowej mgle.

- No, to było...

- ...zabawne - zgodził się Zekk. - Ale już nigdy więcej tego nie róbmy. Odczekali, aż żołądki się im uspokoją po czym Jaina wyprowadziła pojazd ze skrętu i znów wlecieli w różową mgłę, nie widząc nic na odległość stu metrów i kierując się wyłącznie obecnością złodziei gazu. Wydawało się, że wysforowali się daleko przed nich, ale trudno było określić dokładną odległość - czy jest to sto kilometrów, czy tysiąc. Moc nie miała skali.

Po kwadransie odnieśli wrażenie, że unoszą się razem z chmurą w ogóle nie posuwając się naprzód. Przyrządy pokazywały jednak prędkość ponad stu kilometrów na standardową godzinę i wydawało się, że szybko dogonią ofiarę.

Jaina była ciekawa, gdzie się właściwie znajdują.

- Żyrokomputer obliczył naszą pozycję jako trzy-siedem-prze-cinek-osiem-trzy na północ, dwa-siedem-siedem-przecinek-osiem-osiem-sześć długości i jeden-sześć-dziewięć głębokości.

- Czy to w...

- Tak - odpowiedział Zekk. Znajdowali się około tysiąca kilometrów w głębi Martwego Oka, ogromnej przestrzeni nieruchomego powietrza i nieprzebytej mgły, która tkwiła pośrodku atmosfery Bespinu co najmniej od czasów odkrycia planety.

- Świetnie. Tylko dziewiętnaście tysięcy kilometrów do drugiej strony - poskarżyła się Jaina. - Czy mapy pokazują...

- Nic - odparł Zekk. - Nawet boi.

- Cholerny świat! - To przynajmniej powiedzieli równocześnie. Wciąż jednak mieli wrażenie, że szybko doganiają ofiarę. Coś tam musiało być.

- Może zatrzymali się tylko...

- Nie - zaoponowała Jaina. - Gaz był już...

- Racja - zgodził się Zekk. - Musieli...

- I to szybko.

Skradziony gaz tibanna został już poddany procesowi spinsealingu i złodzieje musieli szybko umieścić go w karbonicie, zanim straci większość wartości handlowej. Z mapami czy bez, wszystko wskazywało na to, że gdzieś w głębi Martwego Oka znajdowała się instalacja. Jaina zwolniła jeszcze trochę. Miała wrażenie, że siedzą już złodziejom na karkach, ale w tej mgle...

Z różowego oparu przed nimi wyłoniły się nagle skorodowane zbiorniki dawnej rafinerii. Jaina z trudem zdążyła poderwać statek i skręcić. Zekk, równie zaskoczony, lecz znacznie mniej zajęty, miał czas, aby spojrzeć w dół przez rozbity dach na zrujnowany pokład mieszkalny. Pozostała część stacji była skryta we mgle, ale widać było widmowe narożniki i płaszczyzny dowodzące, że dolne pokłady nie odpadły... jeszcze nie.

Jaina skoncentrowała się na obecności trzech złodziei gazu tibanna i ostrożnie weszła w spiralę wokół centralnego zespołu wież. Zekk rozglądał się w poszukiwaniu zasadzek. Większość zewnętrznej powłoki została już zżarta przez korozję i odsłaniała metalowy szkielet, upstrzony plamami zżerającej go rdzy. Wreszcie w polu ich widzenia pojawił się pokład załadowczy. Wygięte macki różowej mgły wydostawały się przez brakujące panele podłogowe, a doki były tak prymitywne, że obsługiwały je rampy rozładunkowe zamiast wind.

Dok opodal brakującego panelu podłogi był zajęty przez stożkowaty holownik, który ścigali. Pojazd stał na trzech podporach, z opuszczoną rampą. Dwa balony z gazem leżały na podłodze za holownikiem, puste i płaskie. Żadnego śladu załogi.

Jaina i Zekk zatoczyli krąg i wylądowali w pobliżu pustych balonów. Natychmiast poczuli rytmiczne drżenie - generator repulsorowy stacji był najwyraźniej przeciążony.

Jainie włosy stanęły dęba.

- Musimy się spieszyć.

Zekk podniósł już owiewkę i wyskoczył na pokład. Jaina odpięła uprząż i pobiegła za nim w stronę holownika z wyłączonym na razie mieczem świetlnym w dłoni. Generator repulsorowy był w jeszcze gorszym stanie, niż sądziła. Drżenie przechodziło chwilami w silniejszy dygot, który trwał za każdym razem nieco dłużej i stawał się coraz silniejszy.

Jaina i Zekk mieli złe przeczucia. Wydawałoby się dziwne, gdyby generator przestał działać akurat teraz, po tylu latach utrzymywania stacji w przestrzeni. Ale być może jego moc została przekierowana na system mrożenia w karbonicie - skoro najwyraźniej złodzieje używali platformy wyłącznie w tym celu.

Skoro jednak dotarli już do holownika, okazało się, że muszą przemyśleć jeszcze raz swoją teorię. Wyczuwali złodziei wewnątrz statku, zupełnie spokojnych, zdecydowanie zanadto zadowolonych z siebie i chyba mało przytomnych. Jaina pozostała na zewnątrz, a Zekk wspiął się po rampie, żeby sprawdzić, co się tam dzieje. Poprzez więź umysłów jego towarzyszka widziała dokładnie to, co on.

Rampa wychodziła na pokład techniczny, który - sądząc po ilości śmieci i szmat rozrzuconych po podłodze - pełnił również rolę kwatery załogi. Wydawało się, że złodzieje przebywają na pokładzie pilotów, piętro wyżej. Powietrze wypełniał niemiły zapach, który Jaina i Zekk rozpoznawali doskonale, a na podłodze piętrzyły się woskowe kule, wypełnione ciemnym, mętnym płynem z pływającymi w środku nitkowatymi kluchami.

- Czarna membrozja? - zapytał Zekk.

Był tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać, ale Zekk nie miał zamiaru próbować tego specjału. Raz otarł się o ciemną stronę jako nastolatek i od tamtej pory trzymał się mocno w ryzach, nigdy nie angażując się w nic, co bodaj trąciło niemoralnością.

Jaina rozejrzała się zatem raz jeszcze, czy nic nie podkrada się ku nim z mgły, po czym wspięła się na rampę. Wzięła do ręki jedną z kul, zagłębiła kciuk w wosku, wyjęła go i oblizała czarny syrop. Był o wiele bardziej lepki niż jasna membrozja z ich własnego gniazda, o gorzkawym posmaku, od którego zaswędział ją język... aż w końcu oczy zaszły jej mgłą i poczuła, jak ogarnia ją chemiczna euforia.

- Jasne... zdecydowanie membrozja. - Musiała przytrzymać się ściany i nagle oboje z Zekkiem zatęsknili za Kolonią. - Mocne draństwo.

Jaina czuła, jak bardzo Zekk chciałby doświadczyć innego smaku - nawet poprzez jej umysł - ale ciemna membrozja miała moc prawie narkotyczną, a teraz nie pora była na przytępianie zmysłów. Zalepiła otwór po kciuku i odłożyła kulę na bok. Weźmie ją ze sobą w drodze powrotnej.

- Głupi pomysł - skarcił ją Zekk.

Użył Mocy, aby przenieść kulę z powrotem na stertę. Czasem był strasznym ortodoksem.

W umyśle Jainy pojawił się obraz ogromnego pomieszczenia, wypełnionego kulami mętnej czarnej membrozji, co przypomniało jej, skąd pochodzi ten napój. Mroczne Gniazdo przetrwało.

- I musimy się dowiedzieć... - zaczął Zekk.

- Właśnie. - Jaina ruszyła po drabince na pokład pilotów. - Co tu robi membrozja z Mrocznego Gniazda.

- Tak...

- I co to ma wspólnego z kradzieżą gazu tibanna. Zekk westchnął. Czasem żałował, że nie jest w stanie sam dokończyć własnego zdania.

Na pokładzie pilotów zastali trójkę Verpinów, przytulonych do swoich paneli pilotów, pogrążonych w błogim membrozyjnym otumanieniu. Podłoga wokół nich usłana była pustymi kulami, długie szyje złodziei opadały na piersi pod kątem nienaturalnym nawet dla owadów. Długie palce i odnóża całej trójki drgały niespokojnie, jakby we śnie, a kiedy jeden z pilotów zdołał obrócić głowę w ich kierunku, w wypukłych oczach zapaliły się jedynie iskierki złocistego światła.

- Długo nic z nich nie wyciągniemy - mruknęła Jaina.

- Słusznie - odparł Zekk. - Ale sami nie wyładowali tych balonów. Jaina i Zekk opuścili holownik i wrócili do balonów, po czym ruszyli za całkiem nowym wężem transportowym, który ginął w czeluściach dziury w pokładzie. Przewód znikał we mgle, kierując się w stronę szczytu instalacji, gdzie zwykle znajdowała się zamrażarka karbonitowa.

Spojrzeli po sobie w milczeniu, zastanawiając się, czy lepiej ześliznąć się po wężu, czy przedrzeć się w dół przez centralną piastę stacji... kiedy generator repulsorowy nagle przestał dygotać.

Za to serca Jainy i Zakka gwałtownie załomotały. Mogli tylko mieć nadzieję, że to reakcja na nagłą ciszę... że ten bezruch nie był złym znakiem, którego się obawiali.

Pod ich stopami zabłysł nagle błękitny płomień potężnego napędu repulsorowego.

- Cholera! - zaklęła Jaina. Błękitna poświata odlatującego statku zmieniła kierunek, na chwilę podświetlając przymgloną lancę osi stacji, po czym jednostka zniknęła we mgle.

- Wyłączyli generator! - rzekł Zekk. Obrócili się na pięcie i ruszyli w kierunku swojego pojazdu, ale jednocześnie przypomnieli sobie o złodziejach gazu i rzucili się do holownika.

Kolana ugięły się pod nimi, gdy pokład nagle obsunął się pod ich stopami. To pękł jeden ze wsporników holownika. Pojazd potoczył się po platformie. Jaina i Zekk byli zbyt oszołomieni, by zareagować... dopóki nie stwierdzili, że oni również zaczynają się zsuwać.

Stacja przechylała się na bok.

Jaina zawróciła ku ich własnemu statkowi i stwierdziła, że on także zsuwa się z pokładu, kołysząc się na wspornikach, bliski przewrócenia się. Wyciągnęła rękę, drugą przytrzymując Zekka za ramię, i użyła Mocy, aby podnieść pojazd i sprowadzić ku nim. Złapała za brzeg kabiny i zaczęła wciągać się do środka, kiedy stwierdziła, że Zekk wisi bezwładnie w jej uchwycie.

Spoglądał jak zaczarowany w kierunku brakującej części pokładu, nie opuszczając wyciągniętego ramienia. Trzymał poprzez Moc tylko próżnię, a Jaina czuła jego gniew, że nie zdołał zatrzymać holownika.

- Pozbieraj się! - Wspięła się do kabiny, ciągnąc Zekka za sobą. - To złodzieje tibanny, niewarci, żeby za nich ginąć.



ROZDZIAŁ 1


Woteba.

Kiedy Han Solo był tu po raz ostatni, planeta nie miała jeszcze nazwy. Powietrze było wtedy gęste i duszne, wśród traw bagiennych wiła się wstążka mętnej wody, leniwie skręcając w stronę ciemnej ściany iglastego lasu. W dali strzelał w niebo postrzępiony szczyt górski, a jego blady wierzchołek lśnił na tle czerwonych woali zamglonego nieba.

Teraz powietrze wypełniał aromat słodkiej membrozji i dopiekających się powoli żeberek z nerfa, a jedyna woda, jaką mieli w zasięgu wzroku, spływała z pluskiem po sztucznej ścianie wodospadu. Las iglaków został ścięty, drzewa obrobione i zużyte na palowanie bagnistego gruntu pod perłowe tunele-domy gniazda Saras. Nawet góra wyglądała inaczej - jakby unosiła się nad miastem na poduszce pary z palenisk, a jej zlodowaciały szczyt wbijał się ostro w blady, pożyłkowany brzuch Mgławicy Utegetu.

- Popatrzcie, co robactwo zrobiło z tym miejscem - mruknął Han. Stał w drzwiach lśniącego hangaru, gdzie posadzili „Sokoła”, i rozglądał się po gnieździe. Towarzyszyli mu Leia, Saba Sebatyne, Skywalkerowie, a także C-3PO i R2-D2. - Nie wygląda tu już tak upiornie.

- Nie nazywaj ich robactwem, Hanie - upomniała go Leia. - Obrażanie gospodarzy to nie najlepszy sposób rozpoczęcia wizyty.

- Jasne, nie chcemy ich przecież obrazić - odparł. - A przynajmniej nie za taki drobiazg, jak przechowywanie piratów i przemyt czarnej membrozji.

Przeszedł po mostku z ciągnionego szkła i zatrzymał się u wlotu krętej uliczki. Srebrzysta alejka roiła się od sięgających mu do piersi Killików, ciągnących ciężkie pnie, wykuty kamień-morę, skrzynki niebieskiej wody. Tu i tam widać było pilotów, nie tylko rasy ludzkiej, chwiejnym krokiem - świadczącym o niemiłych skutkach miłego wieczoru z membrozją - wracających na swoje statki. Na balkonach nad wejściami do tuneli odświętnie odziani Dwumyślni - istoty, które zbyt długo przebywały wśród Killików i zostały wchłonięte przez zbiorowy umysł gniazda - tańczyli i wirowali w rytm cichej muzyki rogów. Jedynym obrazem niepasującym do całości była bagnista, dwumetrowa szczelina, która służyła jako kanał pomiędzy ulicą a hangarem. W błocie na dnie leżał samotny owad, a jego pomarańczowa klatka piersiowa i odwłok w białe paski zanurzone były częściowo w szarej pianie.

- Raynar musiał wiedzieć o naszym przylocie - zauważył Luke. Wciąż stał na mostku za Hanem. - Nie widać przewodnika?

Robak w kanale uniósł się na odnóżach i zadudnił.

- No, nie wiem. - Han niepewnie obserwował stworzenie, które powlokło się w kierunku mostu. - Może i widać.

Killik, a raczej Killiczka zatrzymała się i spojrzała na nich wypukłymi, zielonymi ślepiami.

- Bur r rruubb, ubur ruur.

- Wybacz, nie rozumiem ani w ząb. - Han ukląkł na lśniącej powierzchni ulicy i wyciągnął rękę. - Ale witaj. Nasz robot protokolarny zna ponad sześć milionów...

Owad rozłożył macki i cofnął się, pokazując na miotacz u boku Hana.

- Hej, spokojnie - odrzekł Han, nie cofając dłoni. - To tylko ozdoba, nie zamierzam do nikogo strzelać.

- Brubr. - Killiczka uniosła dłoń-mackę i postukała się nią między oczy. - Urrubb uu.

- O, nie - jęknął C-3PO z głębi mostka. - Ona chyba prosi, żeby pan ją zastrzelił. Killiczka przytaknęła entuzjastycznie i odwróciła wzrok.

- Bez przesady - odparł Han. - Aż tak bardzo się nie spóźniłaś.

- Myślę, że ona cierpi, Han. - Mara uklękła obok niego na ulicy i skinęła na owada. - Chodź. Spróbujemy ci pomóc.

Killiczka pokręciła głową i znów postukała się macką pomiędzy oczy.

- Buurubuur, ubu ru.

- Ona mówi, że nikt nie jest jej w stanie pomóc - przetłumaczył C-3PO. - Ma fizza.

- Fizza? - powtórzył Han.

Killiczka wydudniła długie wyjaśnienie.

- Mówi, że to bardzo bolesne - odparł C-3PO. - I że będzie wdzięczna, jeśli skrócisz jej cierpienia jak najszybciej. UmuThul oczekuje was w Pałacu Ogrodów.

- Przykro mi - odpowiedział Han. - Nikogo dzisiaj nie zabiję.

Killiczka wymamrotała coś, co zabrzmiało jak przekleństwo, i zawróciła z trudem.

- Czekaj! - Luke wyciągnął rękę i Killiczka wylazła z błota. - Może uda nam się zmontować jakąś izolatkę i...

Urwał propozycję w pół zdania, kiedy tragarze Saras obejrzeli się i zaczęli sobie nawzajem pokazywać pokryte pianą nogi owada. Dudnili przy tym głośno, zrzucając z siebie bagaże. Tancerze Dwumyślni znikli z balkonów, a przestraszeni piloci ruszyli chwiejnie w stronę kanału, mrużąc oczy i sięgając po miotacze.

Luke niósł Killiczkę w kierunku mostu. Protestowała, gwałtownie wymachując mackami i miotając się gorączkowo, ale jej nogi - ukryte pod grubą warstwą piany - zwisały spod ciała całkiem bezwładnie. Ze stóp do kanału spływało coś, co wyglądało jak nieprzerwany strumień ziaren piasku.

Han zmarszczył brwi.

- Luke, może lepiej daj spokój...

Z głębi ulicy świsnął promień lasera, trafiając Killiczkę w samą pierś i rozbryzgując na białej ścianie hangaru kłąb piany i chityny wielkości pięści. Owad zginął natychmiast, ale na ulicy zrobiło się następne zamieszanie; wściekli piloci zaczęli obrzucać wyzwiskami mocno nietrzeźwego Quarrena, dzierżącego w dłoni potężny miotacz Merr-Sonn Flash 4.

- To nie moja wina! - wrzasnął Quarren, niepewnie wymachując bronią w kierunku Luke’a. - To Jedi zaczęli roznosić fizza po okolicy!

Na to oskarżenie wszystkie gniewne spojrzenia zwróciły się na Luke’a, ale nikt nie był dość zamroczony membrozją, aby atakować grupę, w której czterej osobnicy nosili płaszcze Jedi. Po chwili namysłu piloci powędrowali ku wejściom do hangarów tak szybko, jak pozwoliły im na to chwiejne kończyny, pozostawiając Hana i Jedi w pełnym zdumienia milczeniu nad martwą Killiczką. W normalnej sytuacji przynajmniej zatrzymaliby zabójcę, czekając na przybycie lokalnych przedstawicieli prawa, ale to nie były normalne okoliczności. Luke westchnął tylko i opuścił ofiarę z powrotem do kanału.

Leia nie mogła oderwać od niej wzroku.

- Ci piloci zareagowali, jakby to nie było nic niezwykłego. Czy wiadomość od Raynara zawierała wzmiankę o epidemii?

- Ani słowa. - Mara wstała. - Mówił tylko, że Unu odkryli, dlaczego Mroczne Gniazdo zaatakowało mnie w zeszłym roku, i że musimy o tym porozmawiać osobiście.

- Wcale mi się to nie podoba - oznajmił Han. - Za każdym razem mam wrażenie, że to pretekst.

- Wiem... i dlatego dziękuję, że tu jesteście - odparła Mara. - Przyda nam się wsparcie.

- Jasne, nie ma o czym mówić. - Han wstał. - Sami mamy w tym swój interes. W gruncie rzeczy dawanie schronienia piratom i przemyt membrozji, w które to procedery byli wmieszani Killikowie, nie obchodziły ani Hana, ani Leii. Prezydent Omas wykorzystał je jednak jako pretekst, aby uniknąć dotrzymania swoich zobowiązań wobec Solo. Twierdził, że dopóki gniazda Mgławicy Utegetu nie przestaną sprawiać Sojuszowi Galaktycznemu problemów, nie zdoła zebrać dość głosów, aby dać Ithorianom nową planetę.

Han chciał wierzyć, że to oświadczenie to jedna wielka kupa bancich odchodów, ale ktoś przekazał warunki umowy holoprasie. Teraz nazwisko Solo i sprawa Ithorian były w opinii publicznej nierozerwalnie związane z napaściami piratów i melinami „smołomiodu”, które stanowiły plagę terenów przygranicznych od Adumaru po Reecee.

Gdy tylko ruch na ulicy wrócił do normy, Luke odezwał się:

- Zdaje się, że nie mamy przewodnika. Sami musimy znaleźć Raynara. Han chciał już wysłać Threepia, aby robot dopytał się o drogę, ale Luke i pozostali mistrzowie patrzyli tylko na Leię pełnym oczekiwania wzrokiem. Przymknęła oczy na chwilę, ale zaraz się odwróciła i pewnym krokiem poprowadziła ich w głąb migotliwie lśniącego gniazda. Han był prawie pewien, że jego żona wie, gdzie się kieruje, i bez słowa podążył za dwoma robotami. Czasem przebywanie w towarzystwie Jedi wystarczyło, aby stracił większość pewności siebie.

Przez jakiś standardowy kwadrans ogólny wygląd ulic gniazda Saras nie uległ zmianie. Nadal mijali długie rzędy tragarzy killickich, idących z naprzeciwka, kiszki grały im marsza, gdy czuli unoszący się w powietrzu zapach pieczonego nerfa, zachwycali się perłowym połyskiem krętych tuneli-domostw - aby za chwilę zaparł im dech w piersi widok krystalicznego piękna niekończącego się rzędu fontann, źródełek i wodospadów, mijanych po drodze.

Większość gniazd killickich, jakie znał Han, przyprawiała go o nieprzyjemny dreszcz na plecach i lekkie mdłości, ale tutaj czuł się dziwnie rześki i rozluźniony, może nawet odmłodniały, jakby siedzenie na balkonie tunelu-domu i popijanie złocistej membrozji było najwspanialszym zajęciem w galaktyce.

Zaczął się zastanawiać, co tym razem kombinują robale.

Powoli ulice stawały się mniej rojne, za to pojawiło się coraz więcej pokrytych pianą Killików w kanale. Wielu z nich było już martwych i w zaawansowanym stadium rozkładu, ale niektórzy mieli jeszcze dość sił, aby podnosić głowy i błagać o skrócenie cierpień. Han poczuł, że miota się między pragnieniem ulżenia ich doli a obawą przed uczynieniem czegoś drastycznego. Nie mógł zrozumieć tej sytuacji. Na szczęście Luke zdołał znaleźć złoty środek - używał Mocy, aby pozbawić nieszczęsne istoty świadomości.

Wreszcie Leia przystanęła o jakieś dziesięć metrów od otwartej, bagnistej przestrzeni. Ulica ciągnęła się dalej, wijąc się pomiędzy jaskrawymi kępami moczarowego kwiecia, ale jej powierzchnia była matowa i pienista, a wyloty najbliższych tuneli również pokrywała szara piana. Pośrodku równiny wznosił się potężny pałac ze szklanego filigranu; jego podstawa tonęła w bezkształtnej masie bąbli barwy popiołu, a dach zwieńczała plątanina perłowych wieżyczek, przeplatanych barwnymi wstęgami.

- Powiedz, że to nie tu czeka na nas Raynar - jęknął Han. - Za żadne skarby nie wejdziemy...

- Raynar Thul nie może tam czekać - dobiegł z najbliższego tunelu chrapliwy głos. - Powinieneś już pamiętać, kapitanie Solo, że Raynar Thul odszedł bardzo dawno temu.

Han odwrócił się i ujrzał u wlotu tunelu imponującą sylwetkę Raynara Thula. Wysoki mężczyzna o królewskiej postawie miał koszmarnie zniekształconą twarz, pozbawioną uszu, włosów i nosa. Resztki skóry były błyszczące i twarde jak po oparzeniu. Raynar miał na sobie purpurowe spodnie i płaszcz ze szkarłatnego jedwabiu, a pod nim pancerz ze złotej chityny.

- Chyba powoli się uczę - rzekł Han z uśmiechem. - Miło znów cię widzieć, Unu-Thul.

Raynar wyszedł na ulicę. Jak zwykle towarzyszyła mu świta składająca się z Unu, mieszanej grupy Killików o różnych kształtach i wzroście. Zebrani z setek różnych gniazd, towarzyszyli Raynarowi, gdziekolwiek się udawał, i zachowywali się jak zbiorowa Wola Kolonii.

- Jesteśmy zaskoczeni, widząc tu ciebie i księżniczkę Leię. - Raynar nie wykonał żadnego gestu, aby ująć wyciągniętą dłoń Hana. - Nie wzywaliśmy was.

Han zmarszczył brwi, ale nie cofnął ręki.

- Hej, a co to znowu za historia? Chyba trochę nas uraziłeś, zwłaszcza że to my daliśmy wam ten świat.

Oczy Raynara pozostały chłodne.

- Nie zapomnieliśmy. - Zamiast uścisnąć wyciągniętą rękę, potarł przedramieniem o przedramię Hana w killickim powitaniu. - Tego możecie być pewni.

Raynar nie przerywał gestu powitania, a jego zbliznowaciała warga uniosła się w lekkim, ironicznym uśmieszku.

- Nie ma się czego bać, kapitanie Solo. Nie zostaje się Dwumyślnym przez dotyk.

- Nigdy tak nie myślałem. - Han cofnął ramię. - Ale tobie się to coś za bardzo podoba.

Raynar uśmiechnął się nieco szerzej, ale nadal wydawał się spięty.

- To zawsze najbardziej się nam w tobie podobało, kapitanie Solo - rzekł. - Twoja odwaga.

Zanim Han zdążył cokolwiek odpowiedzieć - albo spytać o szarą pianę zżerającą gniazdo Saras - Raynar odstąpił w bok, a Han poczuł, że jeden z Unu, dwumetrowy robak o głowie w czerwone plamki i pięciorgu niebieskich oczach, przygląda mu się uważnie.

- Na co się tak gapisz? - zapytał Han.

Owad trzasnął żuwaczkami centymetr od nosa Hana i zadudnił ostro.

- Kolonia wyraźnie jest pod wrażeniem pańskiej odwagi, kapitanie Solo - radośnie oznajmił Threepio. - Ona mówi, że wyglądasz albo jak najdzielniejszy człowiek w galaktyce... albo najgłupszy.

Han zmarszczył brwi.

- A co to ma znaczyć?

Killiczka odwróciła wzrok i minęła go, prowadząc resztę Unu w stronę Raynara i Skywalkerów. Han skinął na oba roboty, aby podeszły bliżej, i przepchnął się przez cicho mamroczący tłum do Saby i Leii.

- Nie podoba mi się ten szum - mruknął Leii do ucha. - Czuję się, jakby nas w coś wrabiali.

Leia skinęła głową ale nie odwracała wzroku od centralnego punktu zgromadzenia, gdzie Raynar wymieniał właśnie powitania ze Skywalkerami.

- ...przepraszamy, że przyjmujemy was na ulicy - tłumaczył Luke’owi - ale Pałac Ogrodów, który zbudowaliśmy, by was przywitać, został... - obejrzał się w kierunku moczarów - ...zniszczony.

- Nie ma za co przepraszać - odparł Luke. - Miło nam widzieć cię zawsze i wszędzie.

- To dobrze. - Raynar gestem wskazał im drogę, prowadząc ich na mały dziedziniec o kilka metrów od bagna. - Porozmawiamy w Kręgu Spoczynku.

W głowie Hana odezwały się wszystkie dzwonki alarmowe.

- A nie powinniśmy pójść w jakieś bezpieczniejsze miejsce? - zapytał. - Dalej od tej piany?

Raynar obejrzał się na Hana i zmrużył oczy.

- A niby dlaczego, kapitanie Solo?

- Żartujesz sobie? - zdziwił się Han. - A dlaczego nie? Widziałem, co powoduje ta piana.

- Doprawdy? - zapytał Raynar. Han poczuł, że ćmi mu się przed oczami, a pole widzenia zawęża się do zimnych, niebieskich czeluści oczu Raynara. - Powiedz nam.

Han się skrzywił.

- Co ty sobie myślisz? - warknął. - Nie próbuj tej zabawy z Mocą... - Nagle poczuł wzbierający w piersi mroczny ciężar i słowa popłynęły strumieniem bez udziału jego woli. - Przed naszym hangarem był robak, pokryty szarą pianą. Rozpływał się w oczach, a teraz widzę, że to samo dzieje się z...

- Czekaj! - gdzieś z przodu dobiegł go głos Leii. - Raynarze, myślisz, że my wiemy coś na temat tego „fizza”?

- To właśnie ty i kapitan Solo daliście nam ten świat - rzekł Raynar. - A teraz wiemy też dlaczego.

- Nie podoba mi się to, co mówisz. - Han wciąż widział jedynie oczy Raynara. - Wyciągnęliśmy was z... ognia, który palił wam stopy na Qoribu i... - Ciężar w jego piersi stał się jeszcze bardziej nieznośny. Poczuł, że musi wrócić do poprzedniego tematu. - Słuchaj, widzimy to po raz pierwszy. To chyba jakaś wasza choroba, którą tu sprowadziliście... aaaarggggh...

Ciężar stał się miażdżący i Han upadł na kolana, a jego słowa zmieniły się w niewyraźny bełkot.

- Przestań! - krzyknęła Leia. - To nie jest dobry sposób na uzyskanie pomocy!

- Nie jesteśmy zainteresowani waszą pomocą księżniczko Leio - rzekł Raynar. - Widzieliśmy już, co z niej wynika.

- Musiałeś przecież chcieć od nas czegoś - rzekł Luke. Hanowi wydawało się, że Luke stanął tuż przed nim. - Zadałeś sobie wiele trudu, aby nas tu zwabić.

- Nie zwabiliśmy was tutaj, mistrzu Skywalkerze. - Niebieskie oczy Raynara powędrowały w bok. Ciężar w piersi Hana zelżał, pole widzenia wróciło do normy. - Unu odkryli, czemu Gorogowie usiłują zabić Marę.

- Aprobują? - Ton Luke’a wyrażał raczej potrzebę usłyszenia wyjaśnień aniżeli zaskoczenie. Gorog było gniazdem-odpryskiem Killików, zwanym przez Jedi Mrocznym Gniazdem. Działało ono jak coś w rodzaju Podświadomości kolektywnego umysłu Kolonii. Jedi próbowali je zniszczyć w zeszłym roku, kiedy to Gorog przyspieszyło kryzys Qoribu poprzez skłonienie Raynara, aby zbudował kilka gniazd na granicy z Chissami. Stwierdzili jednak, że ponieśli klęskę, kiedy czarna membrozja z Mrocznego Gniazda zaczęła pojawiać się na wszystkich światach Sojuszu. - Słuchamy.

- Najwyższy czas - odparł Raynar. - Opowiemy wam o spisku przeciwko Marze, kiedy wy opowiecie nam o fizzie.

Odwrócił się i ruszył w kierunku Kręgu Spoczynku. Han wstał i poszedł za nim.

- Powiedziałem już, nie wiemy nic na ten temat... a jeśli jeszcze raz spróbujesz ze mną tej sztuczki z ciężarem w piersi...

Leia ujęła go za ramię.

- Han...

- ...to kupię sobie liniowiec - ciągnął Han - i zacznę prowadzić wycieczki kulinarne...

Palce Leii wbiły się mocno w mięśnie Hana, zanim zdążył dopowiedzieć nieszczęsne „z Kubindi”. Spojrzał na nią groźnie, rozmasowując ramię.

- Boli - warknął. Przez ostatni rok trenowała pod kierunkiem Saby i nawet bez użycia Mocy miała miażdżącą siłę w palcach. - Za co to?

- Może jednak coś wiemy? - szepnęła. Han zmarszczył brwi.

- Czemu tak myślisz?

- Bo przecież mamy Cilghal i najnowocześniejsze laboratorium astrobiologiczne - wyjaśniła Leia. - Nawet jeśli nigdy przedtem nie widzieliśmy tego paskudztwa, prawdopodobnie możemy się zorientować, co to takiego.

Raynar przystanął w Kręgu Spoczynku i spojrzał na nich gniewnie.

- Musimy wiedzieć to teraz. - Jego świta zaczęła klaskać i dudnić na cały głos. - Nie pozwolimy na żadną grę na zwłokę, księżniczko.

- Nie podoba mi się sposób, w jaki się do nas zwracasz, Unu-Thul. - Z miejsca, gdzie stała, jakieś trzy metry od niego, Leia spojrzała mu twardo w oczy. - Nie zrobiliśmy nic, aby zasłużyć na taki ton.

- Oszukaliście nas - upierał się Raynar. - Podstępem zmusiliście do opuszczenia Qoribu i przybycia tutaj.

- Podstępem? - wybuchnął Han. - No nie, co za cholerna...

- Przepraszam - wpadła mu w słowo Leia. - Ale jeśli tak uważa Kolonia, nie mamy o czym dyskutować.

Odwróciła się i ruszyła ulicą w kierunku „Sokoła”. Luke i pozostali Jedi poszli za nią instynktownie, Han również. Czuł, że ta wyprawa jest dla Leii czymś w rodzaju próby, zanim stanie się prawdziwą Jedi, i nie zamierzał jej zepsuć testu - niezależnie od tego, jak mocno pragnął osadzić tego robakofana na swoim miejscu.

Z otoczenia Unu rozległo się pełne oburzenia dudnienie.

- Stać! - wykrzyknął Raynar.

Leia się nie zatrzymała, podobnie jak Han i cała reszta.

- Zaczekajcie... - Tym razem Raynarowi udało się przybrać bardziej ugodowy ton. - Proszę.

Leia przystanęła.

- Takie dyskusje można prowadzić tylko w atmosferze zaufania, UnuThul - rzuciła przez ramię, a potem odwróciła się powoli, patrząc mu w twarz. - Myślisz, że to możliwe?

Oczy Raynara zabłysły złowrogo, ale odpowiedział:

- Oczywiście. - Gestem zaprosił ich z powrotem do Kręgu Spoczynku. - Możecie nam wierzyć.

Leia przez chwilę udawała, że rozważa te słowa, ale Han wiedział, że to tylko gra. Oboje równie mocno jak Raynar chcieli tych rozmów, nie było też możliwości, aby Luke zechciał opuścić planetę, nie poznając szczegółów na temat wendety, jaką Mroczne Gniazdo poprzysięgło Marze. Chociaż więc Raynar zachowywał się jak kompletny paranoik, musieli z nim rozmawiać.

Wreszcie Leia skinęła głową.

- Niech będzie.

Ruszyła z powrotem, a Raynar wraz z Unu zaprosił ich gestem, żeby przeszli dalej. Krąg Spoczynku był właściwie dziedzińcem z fontanną ograniczonym czterema owalnymi monolitami, ustawionymi w półkole, którego otwarta część zwrócona była na Pałac Ogrodów. Wszystkie cztery głazy oblewały strumienie wody, a z wnętrza każdego spoglądał hologram mrugającego, uśmiechniętego dziecka Dwumyślnych lub rozkosznej larwy killickiej. Han stwierdził, że dziwnie go to miejsce uspokaja... a jednocześnie przyprawia o lekki dreszcz.

Dołączyli do Raynara pośrodku półkola, gdzie C-3PO natychmiast zaczął się skarżyć na delikatną mgłę, która opadała na nich ze wszystkich stron. Han uciszył go groźnym szeptem, ale sam też z trudem powstrzymał się od skargi, kiedy owady Unu zaczęły tłoczyć się wokół nich.

- Może powinnam zacząć od wyjaśnienia, dlaczego Han i ja znaleźliśmy się tutaj - odezwała się Leia. Popatrzyła najpierw na Raynara, a potem na jego świtę. - Jeśli to odpowiada tobie i Unu.

Owady zaklaskały na znak zgody, a Raynar potwierdził:

- Zgadzamy się.

Uśmiech Leii, choć uprzejmy, nadal był wymuszony.

- Jak zapewne wiecie, kiedy odkryliśmy wraz z Hanem te światy w Mgławicy Utegetu, początkowo zamierzaliśmy przekazać je uchodźcom, którzy wciąż szukają dla siebie planet po wojnie z Yuuzhan Vongami.

- Słyszeliśmy o tym - zgodził się Raynar.

- Prezydent Omas zachęcił nas, abyśmy przekazali te planety Kolonii, by uniknąć wojny między wami a Chissami - ciągnęła Leia. - W zamian za to obiecał znaleźć nowy świat dla rasy, którą mieliśmy zamiar osadzić tutaj, to znaczy dla Ithorian.

Spojrzenie Raynara powędrowało nad bagnem, w stronę, gdzie szara piana mozolnie wspinała się po ścianach Pałacu Ogrodów.

- Nie dostrzegamy związku z nami.

- Umowa ta przedostała się do wiadomości publicznej w Sojuszu Galaktycznym - wyjaśniła Leia. - Ludzie teraz obwiniają nas i Ithorian za problemy, jakie sprawiają wasze gniazda w Mgławicy Utegetu.

Raynar zerknął szybko na Leię.

- Jakie problemy?

- Nie udawaj, że nie wiesz. - Han nie mógł już dłużej powstrzymywać gniewu. - Piraci, których przyjmujecie, napadają na statki Sojuszu, a czarna membrozja, którą przemycacie, pożera dusze całych ras obywateli.

Raynar potarł spalone czoło.

- Kolonia zabija piratów, nie udziela im schronienia - rzekł. - A także, jak zapewne wiesz, kapitanie Solo, membrozja jest złota, a nie czarna. Wypiłeś jej na Jwlio z pewnością dość, aby o tym pamiętać.

- Membrozja Mrocznego Gniazda była ciemna - zauważył Luke. - Wywiad Sojuszu przechwycił dziesiątki piratów, którzy potwierdzają że ich statki mają bazę w Mgławicy Utegetu.

Z gardzieli Unu wydobyło się groźne dudnienie i Raynar zwrócił na Luke’a płonące niebieskie oczy.

- Piraci kłamią mistrzu Skywalkerze. A wy zniszczyliście Mroczne Gniazdo na Kr.

- Więc dlaczego mówiłeś o nim w czasie teraźniejszym? - zapytała Saba. - Skoro wciąż poluje na Marę, to widać nie zostało zniszczone.

- Fakt, trochę przesadziliśmy - przyznał Raynar. - Zniszczyliście większość gniazda na Kr, a to, co zostało, nie zaopatrzyłoby w czarną membrozję nawet jednego liniowca... a co dopiero całe światy.

- Więc skąd się to wszystko bierze? - zapytała Leia.

- Wy nam to powiedzcie - zaproponował Raynar. - Sojusz Galaktyczny ma dość sprytnych biochemików, żeby zsyntetyzować czarną membrozję. Zacznijcie od nich.

- Syntetyczna membrozja? - powtórzył Han. Miał wrażenie, że już kiedyś słyszał podobną rozmowę. Pojęcie prawdy w Kolonii było w najlepszym wypadku płynne, a jej szczególny przywódca był również niewiarygodnie uparty. W zeszłym roku Raynar musiał dosłownie dostać w twarz ciałem Goroga, żeby w ogóle uwierzyć w istnienie Mrocznego Gniazda. Równie trudno było przekonać go, że Mroczne Gniazdo stworzyli ci sami Mroczni Jedi, którzy porwali go z „Baanu Raas” w czasie wojny z Yuuzhan Vongami. Teraz Han miał wszelkie podstawy, aby sądzić, że jeszcze trudniej będzie go przekonać, iż gniazda Utegetu zachowują się niewłaściwie.

Han spojrzał na Luke’a.

- Widzisz, o tym nie pomyśleliśmy. Syntetyczna membrozja. Trzeba to sprawdzić.

- No właśnie. - Wyraz twarzy Luke’a mógłby być odrobinę bardziej przekonujący. - Jak tylko wrócimy.

- W porządku. - Han spojrzał znów na Raynara. - A skoro jesteś taki pewien, że gniazda Utegetu nie robią nic złego, nie powinieneś mieć oporów, aby przekazać nam rejestr legalnej wymiany z Sojuszem Galaktycznym. Pomogłoby to w rozwiązaniu problemu piratów.

Oczy Raynara zabłysły znowu.

- Mówimy prawdę, kapitanie Solo... Całą prawdę.

- Jedi to rozumieją - odparła Mara. - Ale Sojusz Galaktyczny trzeba przekonać. A prezydent Omas chce cię do tego zachęcić - dodała Leia. - Kiedy tylko przekona się, że gniazda Utegetu nie popierają tego procederu, zamierza zaofiarować wam umowę handlową, co będzie dla was oznaczać poszerzenie rynku eksportowego i obniżenie kosztów importu.

- A przy okazji regulacje i ograniczenia - przypomniał Raynar. - A Kolonia będzie odpowiedzialna za ich wyegzekwowanie.

- Tylko tych, na które się zgodzicie - zapewniła Leia. - To jeszcze daleko od sprowadzenia Kolonii do...

- Kolonii nie interesują przepisy Sojuszu. - Raynar zademonstrował, że rozmowa jest zakończona, odwracając się plecami do Hana i Leii, a podchodząc bliżej do Luke’a i Mary. - Zaprosiliśmy tutaj mistrzów Skywalkerów, aby przedyskutować to, czego Unu dowiedzieli się o zemście planowanej przez Mroczne Gniazdo.

Leia udała, że nie zauważyła aluzji.

- Dziwne, że tak dobrze pamiętasz o zemście - stwierdziła, zwracając się do pleców Raynara - a nie wiesz, co tak naprawdę dzieje się tu, wewnątrz mgławicy.

- O czym ty mówisz? - rzucił Raynar przez ramię.

- Wiesz, o czym mówi - wtrącił Han. - Mroczne Gniazdo już raz cię oszukało... Powietrze zrobiło się duszne od killickich feromonów, a Raynar gwałtownie zwrócił się do Hana:

- To nie nas oszukują teraz! - Spojrzał na Leię i dodał: - I udowodnimy to.

- Bardzo proszę. Ton głosu Leii sugerował, że myśli ona dokładnie to samo, co Han. Na pewno była przekonana, że to właśnie Raynara i Unu oszukiwano.

Raynar uśmieszkiem skwitował ich wątpliwości. Spojrzał na Marę.

- Czy kiedy byłaś Ręką Imperatora, spotkałaś kiedykolwiek kogoś nazwiskiem Daxar Ies?

- Gdzie... - Głos Mary załamał się lekko; urwała, żeby przełknąć ślinę. - Skąd znasz to nazwisko?

- Jego żona i córka wróciły do domu wcześniej, niż zamierzały. - Głos Raynara nabrał oskarżycielskich tonów. - Zastały cię, jak przeszukiwałaś jego biuro.

Mara zmrużyła oczy i zrobiła wszystko, by zachować pozory opanowania.

- Wiedziało o tym tylko troje ludzi.

- Dwoje z nich stało się Dwumyślnymi. Luke dotknął ramienia Mary, żeby ją uspokoić. Nawet Han czuł, że kobieta jest autentycznie wstrząśnięta.

- Dobra - odezwał się głośno. - Co się tu dzieje?

- Daxar Ies był... - Dłoń Mary wysunęła się z ręki Luke’a. Z wielkim trudem zdołała spojrzeć w twarze Hana i Leii. - Był... celem.

- Jednym z celów Palpatine’a? - zapytała Leia. Mara posępnie skinęła głową. Nie lubiła wspominać swojej przeszłości, z czasów, kiedy była jednym ze „specjalnych asystentów” Palpatine’a.

- Było to chyba jedyne zadanie, jakie kiedykolwiek spaliłam.

- Nie nazwalibyśmy tego „spaleniem” - sprzeciwił się Raynar. - Wyeliminowałaś cel.

- Ale to była tylko część zadania. - Mara patrzyła teraz wprost na niego błyszczącymi gniewnie oczami. - Nie odzyskałam listy... i pozostawiłam świadków.

- Pozwoliłaś żyć Bedzie Ies i jej córce - odgadł Raynar. - Kazałaś im zniknąć na zawsze.

- To prawda - odparła Mara. - O ile wiem, nic im się nie stało.

- Były dobrze chronione - zapewnił Raynar. - Gorogowie już się tym zajęli.

- Czekaj no - wtrącił Han. - Chcesz powiedzieć, że te dwie Ies przyłączyły się do Mrocznego Gniazda?

- Nie - sprostował Raynar. - Chcę powiedzieć, że to one je stworzyły. Han skrzywił się, a oczy Leii zabłysły niespokojnie.

- Wydawało nam się, że wiemy, w jaki sposób powstało Mroczne Gniazdo - odezwała się. - Myśleliśmy, że Gorogowie zdegenerowali się, kiedy wchłonęli zbyt wielu chissańskich Dwumyślnych.

- Myliliśmy się - wyjaśnił Raynar.

Han poczuł, że naprawdę ogarnia go przerażenie. Aby umożliwić pokój pomiędzy Kolonią a Chissami, Leia była zmuszona nagiąć prawdę. Wymyśliła więc taką wersję powstania Mrocznego Gniazda, która utrzymałaby Killików z dala od Chissów. Kolonia chętnie przyjęła tę opowieść, ponieważ łatwiej było im uwierzyć w nią aniżeli w to, że jedno z ich własnych gniazd mogło być odpowiedzialne za straszliwe czyny, jakich dopuścili się Gorogowie. Jeśli Raynar i Unu wymyślili jakąś nową wersję, powodem mogła być jedynie kolejna próba ekspansji w kierunku terytorium Chissów.

- Zaraz, zaraz - zaoponował Han. - Już to przerabialiśmy.

- Mamy nowe informacje - upierał się Raynar. Spojrzał znów na Marę. - Mara Jade powiedziała Bedzie Ies i jej córce, że mają zniknąć i to tak, żeby nikt ich nie odnalazł. Uciekły więc w Nieznane Rejony i ukryły się u Gorogów, zanim ci stali się Mrocznym Gniazdem.

- Przykro mi, nie kupujemy tej historii - zdenerwował się Han. - Powinieneś był powiedzieć o tych Ies w zeszłym roku.

- W zeszłym roku nic o nich nie wiedzieliśmy - wyjaśnił Raynar.

- Szkoda - prychnął Han. - Musicie wymyślić...

- Han, sądzę, że oni tego nie wymyślili - wtrąciła Mara. - Wiedzą zbyt wiele o tym, co się zdarzyło... przynajmniej jeśli chodzi o te kobiety.

- No dobrze, więc co z tego, jeśli nawet te dwie stały się Dwumyślnymi? - zaprotestował Han. Zaczynał się już zastanawiać, po czyjej stronie stoi Mara. - To jeszcze nie znaczy, że stworzyły Mroczne Gniazdo. Mogły wejść w jakiekolwiek inne, a Kolonia i tak wiedziałaby dość, aby stworzyć tę historię.

Nie stworzyliśmy tej historii, to prawda - zapewnił Raynar. - Kiedy Beda i Eremay stały się Dwumyślnymi, Gorogowie wchłonęli ich strach. Całe gniazdo ukryło się i stało Mrocznym Gniazdem.

Han chciał zaprotestować, ale Leia ujęła go za ramię.

- Han, to może być prawda - powiedziała. - Mam na myśli tę prawdziwą prawdę. Musimy tego wysłuchać.

- Tak - zgodziła się Saba. - Dla Mary. Han spuścił głowę z rezygnacją.

- Niech to...

- Nie powinieneś czuć się z tym źle, kapitanie Solo - pocieszył go Raynar. - Wierzymy w tę prawdę już od jakiegoś czasu. Nic, co powiesz, nie podważy naszej wiary.

- O, dzięki wielkie - burknął Solo. - To prawdziwa pociecha.

W oczach Raynara pojawił się błysk humoru. Znów zwrócił się do Mary.

- Jesteśmy pewni, że sama domyślasz się reszty - rzekł. - Gorogowie rozpoznali cię przy miejscu Katastrofy w zeszłym roku...

- ...i pomyśleli, że zamierzam odzyskać listę - dokończyła Mara. - Więc zaatakowali pierwsi.

Raynar pokręcił głową.

- Chcielibyśmy, aby było to aż tak proste - rzekł. - Gorogowie pragnęli zemsty. Gorogowie wciąż pragną zemsty... na tobie.

- To oczywiste. - Mara nawet nie mrugnęła. - Zabiłam męża Bedy i ojca Eremay, a obie skazałam na wygnanie. Naturalne, że chcą mnie zabić.

- Chcą, żebyś cierpiała - poprawił Raynar. - A dopiero potem zamierzają cię zabić.

- A więc sprowadziłeś Marę i Luke’a cały ten szmat drogi tylko po to, żeby im o tym powiedzieć? - zawołał Han. Z wyrazu twarzy Jedi, a przynajmniej ludzi, wnioskował, że wszyscy są przekonani, iż Raynar mówi prawdę. Hanowi jednak coś tu śmierdziało, a zauważył to już w chwili, kiedy postawił stopę na planecie. - Nie mogliście wysłać nam wiadomości?

- Mogliśmy. - Raynar przez moment przyglądał się Luke’owi, po czym odwrócił wzrok i znów popatrzył przez moczary na pokryty pianą Pałac Ogrodów. - Chcieliśmy jednak, aby mistrz Skywalker zrozumiał trudną sytuację, w jakiej się znajdujemy.

- Więc o to chodziło... - Luke podążył wzrokiem za spojrzeniem Raynara, a na jego twarzy pojawił się taki sam gniew, jaki wzbierał w piersi Hana. - Czyżby Wola Unu nie była dość silna, aby zmienić uczucia Gorogów?

- Przykro mi, mistrzu Skywalkerze, ale jeszcze nie. - Raynar oderwał wzrok od Pałacu Ogrodów i chłodno spojrzał na Luke’a. - Może później, kiedy powstrzymamy fizz i będziemy mniej zaabsorbowani własnymi problemami.



ROZDZIAŁ 2


Wnętrze hangaru pachniało drewnem hamogoni i cieczą uszczelniającą, a powietrze wypełniał szczęk i pomruki killickich robotników - głównie tragarzy i ekip serwisowych - miotających się od jednego zadania do drugiego. „Sokół” stał jakieś sto metrów od wejścia. W opalizującym świetle wydawał się podejrzanie czysty, ale bezpośrednio nad nim rozlewała się jedna z szarych plam, które zaczęły zjadać mleczne wnętrze hangaru.

Luke ruszył pierwszy i użył Mocy, aby łagodnie utorować sobie drogę pomiędzy pochłoniętymi pracą owadami. Jego towarzysze nie zamierzali właściwie uciekać, ale woleli wystartować, zanim Raynar będzie miał czas przemyśleć umowę, którą wynegocjowali z Leią, kiedy przedstawił ukryte groźby pod adresem Mary... a także zanim plamy na suficie staną się tą samą szarą pianą, która pokrywała zewnętrzną część hangaru.

- Zdaje się, że nie tylko my się spieszymy, aby opuścić ten ul pełen robactwa - rzekł Han, doganiając Luke’a. - Ten fizz musi działać nawet szybciej, niż się wydaje.

- Ona tak nie uważa - odezwała się Saba. W dłoniach trzymała szczelny słój próżniowy, zawierający próbkę szarej piany wielkości kciuka. - Jeśli jest tak szybki, czemu mieliby czekać, aż załadują ich statki?

- Widzę, że nie miałaś wiele do czynienia z przemytnikami - oznajmił Luke. - Oni nigdy nie wyjeżdżają bez ładunku.

Rampa opadła i wierni ochroniarze Leii - Meewalha i Cakhmaim - pojawili się na jej szczycie, uzbrojeni w miotacze samopowtarzalne T-21.

- Co za ulga! - Threepio z brzękiem wyprzedził pozostałych i wszedł na rampę. - Nie mogę się doczekać, kiedy wejdę do sterylizatora. Obwody mnie swędzą na samo wspomnienie tego fizza.

Przepraszam, Threepio, ale potrzebujemy z Hanem ciebie i Artoo do tłumaczenia i wyszukiwania prawidłowości w atakach piany. - Luke zatrzymał się u stóp rampy i obejrzał na Hana i Leię. - Jeśli można, oczywiście - dodał.

- Nie ma problemu - odparł Han. Podszedł bliżej i szepnął tak cicho, że Luke ledwie go słyszał: - Czekamy tylko, aż rampa zacznie się podnosić, i wskakujemy. Leia może uruchomić silniki repulsorowe z zimnego startu, a potem...

- Han, daliśmy Raynarowi słowo...

- Tak, pamiętam. - Han nadal mówił szeptem. - Ale możemy to zrobić. Zanim się obejrzą...

- Zostajemy - odezwał się Luke dość głośno, aby podsłuchiwacze, których wyczuwał wokół, nie mieli problemu ze zrozumieniem jego słów. - Obietnica mistrza Jedi powinna coś znaczyć.

Han spojrzał na tragarzy Saras, którzy ładowali kamień-morę, a w oczach pojawił mu się błysk zrozumienia. Każde z gniazd Killików posiadało wspólny umysł, więc jeśli choć jeden Saras był w zasięgu ich wzroku, wszyscy jego pobratymcy wiedzieli to samo, co on. A jeżeli wśród Unu był jakiś przedstawiciel gniazda Saras, Raynar także będzie dokładnie wiedział o każdym ich posunięciu i słowie.

- Rozumiem - odrzekł Han. - Przecież nie chcemy oszukać UnuThula. Luke wzniósł oczy w górę.

- Han, czy ty nie widzisz...

Widząc, jak łatwo Alema Rar wpadła w sidła Mrocznego Gniazda w czasie kryzysu na Qoribu, Luke postanowił dokonać poważnych rozliczeń sam ze sobą. Doszedł do wniosku, że Jedi ponieśli w wojnie z Yuuzhanami straty o wiele większe, niż się na pozór wydawało. Nie tylko stracili wielu spośród swych szeregów; przyjęli też bezlitosną, relatywistyczną filozofię, która zabrała młodym rycerzom Jedi świadomość, kim są zatarła granicę pomiędzy dobrem i złem i sprawiła, że stali się bardziej podatni na złe wpływy. Dlatego Luke uznał, że należy odbudować poszanowanie zasad w zakonie Jedi, zademonstrować, że rycerz Jedi jest siłą dobra w galaktyce.

- Jeśli teraz odlecimy, utrudni to bardzo rozwiązanie pozostałych problemów z Kolonią - ciągnął Luke. Nie chciał wciągać Hana w swoją krucjatę przeciwko zepsuciu wśród Jedi, ale Raynar zgodził się, aby Mara, Leia i pozostali odlecieli w spokoju, jeśli Luke i Han pozostaną na Wotebie do czasu, aż Jedi znajdą lekarstwo na fizz. - Musimy zapracować na zaufanie albo będziemy mieli na głowie jeszcze więcej piratów i czarnej membrozji.

Han się skrzywił.

- Luke, ty po prostu nie rozumiesz robali - odrzekł. - Zaufanie nie odgrywa u nich wielkiego znaczenia w widzeniu świata.

- Kapitan Solo ma absolutną rację. - C-3PO zatrzymał się w połowie rampy. - Nie udało mi się zidentyfikować w żadnym z ich rodzimych języków słowa, które oznaczałoby „zaufanie” czy „honor”. Naprawdę mądrzej byłoby uciec.

- Miło, że się tak starasz, Threepio - odezwała się Mara, stając u boku Luke’a. - Ale lepiej już zejdź na dół. Zostajemy.

Robot niechętnie poczłapał w dół rampy, a Luke spojrzał na Marę. Wiedział, że wyczuwa jego niewypowiedziane plany tak samo, jak on świadom był jej niepokoju, ale miał też pewność, że tym razem lepiej sobie poradzi bez niej.

- Maro, myślę...

- Nie odlecę stąd bez ciebie, Luke. Leia dotknęła łokcia Mary.

- Maro, Mroczne Gniazdo chce twojej śmierci. Jeśli pozostaniesz na Wotebie, Luke i Han będą narażeni na niebezpieczeństwo tak samo jak ty.

Oczy Mary zwęziły się gniewnie, ale opuściła głowę z westchnieniem.

- Nie podoba mi się to - mruknęła. - Czuję się jak tchórz.

- Tchórz? Mara Jade Skywalker? - parsknęła Saba. - Jesteś co najwyżej uparta. I naprawdę lepiej, żebyś stąd odjechała. To wszystko, co możesz zrobić dla mistrza Skywalkera i Hana.

- Jasne, ale zanim odjedziesz, muszę się dowiedzieć, kto to był Daxar Ies - wtrącił Han. - Nigdy o nim nie słyszałem.

- Nie miałeś szans. Był jednym z prywatnych księgowych Palpatine’a - odpowiedziała Mara. - Wyprowadził z osobistego konta imperatora dwa miliardy kredytów i rozmieścił po bankach w całej galaktyce.

Han gwizdnął.

- Dzielny chłopak.

- Raczej szalony - sprostowała Saba. - Sądził, że oszuka imperatora? Mara wzruszyła ramionami.

- Zdziwiłabyś się, jak wielu ludzi w to wierzyło - odparła. - A Daxar Ies był dziwnym człowiekiem. Miał tyle pieniędzy, a ja znalazłam go w nędznym mieszkanku na poziomie strefy cienia na Coruscant. Nie opuścił planety.

- Może zgubił listę kont albo nie mógł się do niej dostać.

- Może. - Mara wzruszyła ramionami. - Ale imperator miał inne zdanie. Ies wiedział, gdzie było jedno z kont. Dokonał wypłaty i tak go namierzyłam.

Mara nie pokazywała po sobie, jak bardzo nie lubi mówić o tym okresie swojego życia, ale Luke wyczuwał jej gniew, kiedy wspominała, jak Imperator manipulował jej zachowaniem... i jak zasmucało ją samo wspomnienie swoich ofiar. Objął ją przypominając milcząco, że ta część jej życia dobiegła już końca, i pocałował delikatnie.

- Wracaj do akademii - polecił. - Cilghal będzie cię potrzebowała na Ossusie, żebyś opowiedziała jej wszystko, co pamiętasz o fizzie. Han i ja poradzimy sobie.

Mara wysunęła się z jego ramion i zmusiła się do uśmiechu.

- Lepiej, żeby to była prawda, Skywalker.

- Ona już tego dopilnuje. - Saba podała słój Marze. - Ona też zostaje.

- O, nie - zaprotestował Han. - Robale pomyślą że coś kombinujesz. Raynar wybrał mnie, żebym został z Lukiem, bo chyba uznał, że samotny mistrz Jedi będzie zbyt trudny do upilnowania.

- Może dlatego, że wie o twoich niepokojach związanych z owadami - przypomniała Saba. - Jej bardzo się nie podoba takie zachowanie. Raynar zaczyna wykazywać skłonności do okrucieństwa.

- Też mi się tak zdaje - powiedział Luke. Sięgnął w Moc, aby przekonać Barabelkę, że powinna wsiąść do „Sokoła” wraz z resztą. - Ale Han ma rację, nie możemy pozwolić, aby Killikowie nabrali co do nas podejrzeń.

- Jak sobie życzysz, mistrzu Skywalkerze - odparła Saba. - To ty jesteś tutaj długozębym.

Wzięła słój próżniowy z rąk Mary, odwróciła się i ruszyła w górę rampy bez dalszych komentarzy. U każdego innego gatunku takie zachowanie mogłoby oznaczać gniew lub urażone uczucia. U Barabelki oznaczało jedynie, że jest gotowa do drogi.

Luke raz jeszcze ucałował Marę i odprowadził wzrokiem do samego wejścia.

Han uścisnął Leię i pocałował ją po czym odstąpił ze sztucznie obojętną miną.

- Uważaj na mój statek - poprosił. - Właśnie ustawiłem hipernapęd dokładnie tak, jak trzeba.

Leia wzniosła oczy w górę.

- Jasne, że tak - uspokoiła go, uśmiechnęła się smutno, pożegnała się z bratem i weszła na rampę. - Przyślę ci Cakhmaima z bagażami.

- Proszę nie zapomnieć o moim zestawie czyszczącym - zawołał za nią Threepio. - Ta planeta jest niehigieniczna. Czuję się już zanieczyszczony.

- A kto się czuje inaczej? - zapytał Han.

Luke i Han przystanęli pod rampą, nie chcąc dać Killikom powodu do podejrzeń, że próbują uciec. Cakhmaim zszedł na dół z bagażami Hana i zestawem konserwacyjnym C-3PO. Luke nie miał jeszcze wprawdzie czasu przedstawić Hanowi szczegółów swojego planu, ale miał wrażenie, że Solo sam się już domyślił. Zamierzał odnaleźć Mroczne Gniazdo, zorientować się, jak wielkim jest zagrożeniem dla Mary i Sojuszu Galaktycznego, a potem znaleźć sposób, aby rozprawić się z nim raz na zawsze.

Jak tylko Cakhmaim odstawił bagaże, Leia podniosła rampę i włączyła sygnał startu. Luke, Han i roboty odsunęli się na bezpieczną odległość i obserwowali w milczeniu, jak „Sokół” wznosi się bez nich na pokładzie i prześlizguje ponad tłumem robotników. Zanim znikł w wylocie hangaru, zawisł na chwilę i zamigotał światłami w skomplikowanej sekwencji błysków. R2-D2 gwizdnął ze zdumieniem.

- Nie sądziłem, że cię to może zdziwić - powiedział C-3PO. - Przecież wiesz, że się o nas martwią.

- Co oni zasygnalizowali? - zapytał Luke.

- Uważajcie na siebie - przetłumaczył Threepio. - I niech nic nie kapie na roboty.

- Nie kapie...? - Han podniósł wzrok. - Hej, może lepiej wynośmy się stąd.

Luke podążył spojrzeniem w tym samym kierunku i stwierdził, że szara plama na suficie zaczyna kipieć bąblami. Piana jeszcze się nie pojawiła, ale zagęszczenie pośrodku plamy sugerowało, że powierzchnia wkrótce się uaktywni.

Luke miał już skierować się do wyjścia, kiedy zmysł wyczucia niebezpieczeństwa podniósł mu włosy na karku. Nie zaobserwował jednak żadnych niezwykłych zachowań wśród obecnych Killików - żadnego napięcia przed podjęciem decyzji, żadnej narastającej fali gniewu czy dławiącego strachu. Pozostał więc na miejscu, udając, że bada plamę na sklepieniu, i szerzej otworzył się na Moc.

Zamiast rozszerzyć świadomość, tak jak miał to zazwyczaj robić, kiedy szukał niewidzialnych zagrożeń, czekał bez ruchu. Usiłował wyczuć nie tyle samo zagrożenie, ile zafalowania, jakie budzi ono w Mocy. Opracował tę technikę razem z siostrzeńcem Jacenem, aby wykrywać istoty, które mogą maskować swoją obecność w Mocy.

- Hej, Luke... - Han zrobił już kilkanaście kroków w kierunku wyjścia i teraz stał pośrodku długiej kolumny tragarzy Saras. Owady wymijały go, przenosząc ładunek pięciometrowych kłód hamogoni do ładowni potężnego damoriańskiego frachtowca „SpaceBantha”. - Idziesz?

- Jeszcze nie - odparł Luke. - A może pójdziesz pierwszy i poszukasz jakiejś kwatery? Dołączę do ciebie za kilka minut.

Han zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.

- Jak sobie chcesz.

- Może Artoo i ja też powinniśmy pójść z kapitanem Solo. - C-3PO wyprzedził Hana już o dwa kroki. - Będzie z pewnością potrzebował tłumacza.

Ale Artoo pozostał w tyle. Luke musiał mu wyjąć moduł motywatora, aby zachować ukrytą część pamięci, która ujawniła się w zeszłym roku, i teraz mały robot stanowczo odmawiał rozstawania się ze swoim panem.

Kiedy Han odszedł, Luke skupił się na swoich odczuciach. Odciął się od stuków i warkotów w gwarnym hangarze, od szalonego tempa pracy Killików i gorącego, ciężkiego, nieco stęchłego powietrza, by czuć wyłącznie Moc, zanurzyć się w jej nurcie, pozwolić, aby jej fale omywały go z wszystkich stron. Już wkrótce wyczuł drgania, które zdawały się pochodzić znikąd, z pustki. Zauważył jedynie niejasny niepokój w Mocy, coś w rodzaju zimnej pustki.

Luke zwrócił się ku tej pustce i stwierdził, że patrzy na barkę „Gallofree Star”, która przechylała się na wygiętym wsporniku. Cienie pod jej podwoziem były tak głębokie i ciemne, że w pierwszej chwili trudno było mu odnaleźć źródło zafalowań, które wyczuwał, aż wreszcie spostrzegł parę oczu o migdałowym wykroju, wpatrzoną w niego z okolic rufy. Te zielonożółte oczy spoglądały z błękitnej, szczupłej twarzy o wysokich kościach policzkowych i wąskim, cienkim nosie. Para grubych loków spływała z głowy Twi’lekanki, opadając na ramiona i plecy smukłego, kobiecego ciała.

- Alema Rar! - Luke przesunął dłoń w pobliże rękojeści miecza świetlnego. - Cieszę się, że przeżyłaś problemy na Kr.

- „Problemy”, mistrzu Skywalkerze? - Twi’lekanka wysunęła się ku światłu. - Niezłe określenie.

Ubrana była w kombinezon z killickiego jedwabiu, ciemnogranatowy i przylegający niczym warstwa farby. Tkanina była półprzezroczysta, z wyjątkiem nieprzejrzystego trójkąta okrywającego opadający, zniekształcony bark nad bezwładnie zwisającym ramieniem. Poczucie zagrożenia osiadło lodowatym brzmieniem między łopatkami Luke’a, ale obie dłonie Twi’lekanki były widoczne i puste, a jedyną bronią jaką miała przy sobie, był nowy miecz świetlny, zwisający przy pasie na biodrach.

Luke znów uspokoił umysł, szukając innego wyjaśnienia dla tych niezrozumiałych zawirowań w Mocy.

- Zdenerwowany, mistrzu Skywalkerze? - Alema podeszła nieco bliżej i przyjrzała mu się wzrokiem nieruchomym jak u owada. - Nie ma potrzeby. Nie zamierzamy cię skrzywdzić.

- Zrozumiesz, jeśli powiem, że ci nie wierzę?

Wprawdzie Luke nie wyczuł dalszych źródeł zakłóceń w Mocy, ale rozejrzał się raz jeszcze, uważnie wpatrując się w najgłębsze cienie pod statkami, w kłębiące się roje Killików, sześcioboczne celki magazynowe wzdłuż ścian i wszystkie miejsca, gdzie mógł się ukryć napastnik. Nic nie znalazł i znów spojrzał na Alemę.

- Chyba nie przyszłaś tutaj prosić Jedi, żeby cię ze sobą zabrali?

- Interesujący pomysł - odparła z uśmiechem, który kiedyś mógł ujść za zalotny, ale teraz wydawał się tylko twardy i wulgarny. - Ale nie.

Luke był już teraz pewny, że Alema nie zamierza go atakować - przynajmniej fizycznie - i odsunął dłoń od miecza. Podszedł do niej i przystanął w odległości kilku kroków.

- A więc co tu robisz? - Wiedząc, że ją to wytrąci z równowagi, Luke pozwolił sobie zatrzymać znacząco wzrok na jej zniekształconym ramieniu. - Wpadłaś tak sobie, dać tylko znać, że obie z Lomi Pio żyjecie i macie się dobrze?

Alema zaklaskała gardłowo i odparła:

- Lomi Pio zginęła w Katastrofie.

- Rozumiem, że razem z Welkiem?

- Właśnie - odrzekła. Luke westchnął z rezygnacją.

- Wracamy do punktu wyjścia, prawda? - Osobiście zabił Welka w czasie walk na Qoribu, w kilka chwil po tym, jak prawie pozbawił Alemę ramienia. Miał też pełne prawo uważać, że zjawa, która omal nie zabiła jego i Mary, była wszystkim, co pozostało z Lomi Pio. - Alemo, byłaś na Kr. Widziałaś Welka, zanim go zabiłem, i myślę, że to Lomi Pio ostatecznie wyciągnęła cię z gniazda.

- Zabiłeś BedaGorog - odparła Alema. - Ona była Heroldem Nocy przed nami.

- Osoba, którą zabiłem, była płci męskiej. - Luke podejrzewał, że sprawa jest z góry przegrana. Mroczne Gniazdo z determinacją usiłowało ukrywać ocalenie Lomi Pio za zasłoną kłamstw i fałszywych wspomnień, a będąc rodzajem wspólnej Podświadomości całej Kolonii, z wprawą manipulowało wspomnieniami zarówno Dwumyślnych, jak i Killików. - Miał miecz świetlny i umiał go używać.

- BedaGorog była wrażliwa na Moc. - Na usta Alemy wypełzł paskudny uśmieszek. - A o ile pamiętamy, nie miałeś okazji zajrzeć jej w spodnie, zanim ją zabiłeś.

Luke pochylił głowę.

- Alemo, rozczarowujesz mnie.

- Odwzajemniam to uczucie, mistrzu Skywalkerze - odparła Alema. - Nie zapomnieliśmy rzezi na Kr.

- Nie byłoby jej, gdybyś spełniła swój obowiązek jako Jedi. - Luke wyczuł skradającą się ku niemu znajomą obecność, kryjącą się w cieniu rufy starej barki. Stwierdził, że to Han wrócił do hangaru, ale bez Threepia. - Ale pozwoliłaś, aby gniew cię osłabił i by Mroczne Gniazdo uzyskało przewagę.

Nieruchome oczy Alemy przybrały żółtawy kolor chloru.

- Nie oskarżaj nas o...

- Oskarżam tego, kto jest winien. To mój obowiązek jako mistrza Rady Jedi... i mój przywilej! - Luke miał nadzieję, że przykuje uwagę Alemy na tyle mocno, żeby nie zauważyła skradającego się ku niej Hana. Zrobił dwa kroki i znalazł się w zasięgu miecza świetlnego Twi’lekanki. - Po raz ostatni żądam, abyś wróciła ze mną na Ossusa. Wiem, że trudno ci będzie spojrzeć w twarz tym, których zdradziłaś, ale...

- Nie interesuje nas pokuta ani nic, co macie nam do zaoferowania, mistrzu Skywalkerze. Jesteśmy tu z...

Alema urwała w pół zdania i sięgnęła po miecz świetlny.

Luke jednak już wyciągnął rękę i wezwał broń ku sobie, dosłownie zrywając pas z Alemy, która pozostała z pustą dłonią. Han strzelił jej w bok promieniem ogłuszającym.

Alema osunęła się na kolana, ale nie upadła, więc Han strzelił raz jeszcze. Tym razem Twi’lekanka upadła na twarz i leżała na podłodze hangaru, drgając i śliniąc się. Han wycelował znowu.

- Wystarczy - zaoponował Luke. - Próbujesz ją zabić?

- Jeśli mam być szczery, to tak. - Han skrzywił się, patrząc na przełącznik ustawień na lufie miotacza, po czym przesunął go kciukiem w przeciwnym kierunku. - Przysiągłbym, że ustawiłem go na pełną moc.

Luke pokręcił głową ze zgrozą po czym użył Mocy, aby odwrócić lufę miotacza od Alemy.

- Czasem się zastanawiam, czy na pewno cię dobrze znam, Han. Ona jest bezbronna.

- Jest Jedi - zaprotestował Han. - Nigdy nie jest bezbronna.

Mimo wszystko przełączył broń z powrotem na ogłuszanie i stanął za plecami Twi’lekanki z lufą skierowaną w jej głowę. Luke odpiął miecz świetlny od jej pasa i przykucnął obok niej na podłodze, czekając, aż oprzytomnieje - co nastąpiło niewiarygodnie szybko, nawet jak na Jedi.

- Przepraszam za Hana - odezwał się Luke. - Jeszcze nie całkiem doszedł do siebie po tym, co zrobiłaś jego „Sokołowi”.

Alema uchyliła jedną powiekę.

- Zawsze długo chował urazy.

Z trudem zogniskowała wzrok na Luke’u i dodała:

- Ale może powinieneś mu coś wyjaśnić. Nie jesteśmy na twojej łasce.

W hangarze rozległ się potężny huk; to najbliżej stojące owady rzuciły swoje ładunki i ruszyły w kierunku gwiezdnej barki.

- To ty jesteś w naszych rękach.

Luke rytmicznie uderzał mieczem Alemy w dłoń. Próbował ochłonąć z frustracji, przypominając sobie, że Twi’lekanka nie była w pełni władz umysłowych, że nie umiała oddzielić swoich myśli od myśli Mrocznego Gniazda. Jednak Jaina i Zekk znajdowali się w podobnej sytuacji, a nie odwrócili się od Jedi. Różnica polegała na tym, że oni próbowali się bronić.

Wreszcie Luke wsunął miecz świetlny Alemy za pas i wstał.

- Mogłaś się opierać - przypomniał. - Może jeszcze potrafisz. Jaina i Zekk stali się Dwumyślnymi, lecz pozostali wierni swojej misji.

- Zanadto ufasz innym, mistrzu Skywalkerze. - Alema podparła się zdrowym ramieniem o podłogę i wstała z trudem. - To zawsze było twoją słabością... a wkrótce stanie się twoją klęską.

Po plecach Luke’a przebiegł zimny dreszcz. Wyczuwał zagrożenie. Z trudem się powstrzymał, aby nie spytać Alemy, co ma na myśli. Już wiedział, co było powodem jej pojawienia się w hangarze. Próbowała schwytać go w pułapkę, wciągnąć w jakiś mroczny, kręty labirynt, gdzie zgubiłby się wkrótce, podobnie jak ona.

Niestety, Han nie miał wyczucia zagrożenia. Cóż, nie był Jedi.

- Zanadto ufa? A to co ma znaczyć? Jeśli coś chcecie zrobić Jainie... Alema obejrzała się przez ramię na Hana i skrzywiła się na widok miotacza wciąż wycelowanego w jej plecy.

- Nie chcieliśmy cię niepokoić, Han. Jaina i Zekk mają się dobrze, o ile wiemy. - Znów spojrzała na Luke’a. - Mówiliśmy o Marze. To ona była nieuczciwa wobec mistrza Skywalkera.

- Wątpię w to, naprawdę. - Luke już wiedział, co Mroczne Gniazdo próbowało osiągnąć, choć trudno mu było uwierzyć, że jest na tyle głupie, aby tego próbować. Nikt nie zdoła wbić klina pomiędzy niego a Marę. - A nawet gdyby to miała być prawda, nie ceniłbym bardziej słowa Mrocznego Gniazda niż słowo mistrza Jedi.

- Mamy dowód - powiedziała Alema.

- Bardzo w to wątpię. - Han spojrzał na jej obcisły kombinezon. - Nie miałabyś gdzie go włożyć.

Cieszę się, że nie jesteś za stary, aby to zauważyć - odparła. - Dziękuję.

- To nie był komplement. Alema obdarzyła Hana uśmiechem porozumiewawczym, ale szczerym.

- Ależ był - zapewniła. Znowu zwróciła się do Luke’a i spojrzała na R2-D2. - Może powinniśmy byli powiedzieć, że to ty masz dowód.

Luke pokręcił głową.

- Nie wydaje mi się. Jeśli tylko tyle masz do powiedzenia...

- Daxar Ies nie był księgowym imperatora - przerwała. - Był projektantem mózgów robotów. - Znów spojrzała na Artoo. - Zaprojektował Intellex Cztery, jeśli chcesz wiedzieć.

Luke przypomniał sobie okres sprzed roku, kiedy odkrył zabroniony sektor w pamięci głębokiej rezerwy R2-D2. Usiłował sobie przypomnieć, ile z tych wydarzeń mogła poznać Alema, zanim opuściła akademię.

- Niezła próba. - Han najwyraźniej również dostrzegł spojrzenie Twi’lekanki w kierunku robota. - Ale my się nie damy nabrać. Słyszałaś po prostu od kogoś, że Luke szuka informacji na temat projektantów Intellex Cztery...

Han, ona nie mogła tego usłyszeć - wszedł mu w słowo Luke. - Wtedy już jej nie było. Siedzieliśmy w kontroli lotów, kiedy Ghent opowiadał nam o jego zniknięciu, pamiętasz?

- To nie oznacza, że nie założyła pluskiew, gdzie się da - zauważył Han.

- Nie zrobiliśmy tego... jak z pewnością przekonały was wielokrotne kontrole bezpieczeństwa. - Alema nie spuszczała wzroku z Luke’a. - Chcesz się dowiedzieć czegoś więcej o swojej matce czy nie?

Luke i Leia od dawna wiedzieli, że kobieta w zapisach, które chronił R2-D2 - Padme - mogła być ich matką ale teraz, kiedy Luke usłyszał to z ust Alemy, poczuł, jak ogarnia go szalona radość... choć wiedział, że Mroczne Gniazdo liczy właśnie na taką jego reakcję.

Han był bardziej cyniczny.

- A więc Anakin Skywalker robił holofilmy swojej dziewczynie... znam wielu facetów, którzy się tak zabawiali. To jeszcze nie znaczy, że ona jest matką Luke’a.

- Ale znaczy, że mogła nią być... i że możemy pomóc mistrzowi Skywalkerowi poznać prawdę. - Alema obrzuciła Luke’a sardonicznym spojrzeniem. - Chyba że wolisz nie wiedzieć, że Mara cię oszukała. Daxar Ies nie był księgowym. Był osobą która mogłaby pomóc ci rozwikłać sekret przeszłości twojej matki.

- Niezła historyjka - podsumował Han. - Wszystko całkiem nieźle do siebie pasuje, dopóki nie dojdzie się do miejsca, że to Daxar Ies jest projektantem Intellex Cztery. Po co Imperator miałby zabijać swojego najlepszego projektanta mózgów robotów?

Twarz Alemy przybrała enigmatyczny, pusty wyraz.

- Kto to wie? Może chciał się zemścić, a może tylko próbował powstrzymać go przed przejściem na stronę Republiki. Oczywiście, nie jest to tak ważne jak powód, dla którego Mara skłamała ci, kim był.

- Wysłuchałem cię. - Wypowiadając te słowa, Luke czuł się otumaniony i pusty w środku, jakby zdradzał Marę, słuchając słów Twi’lekanki. - Na razie.

Alema pogroziła mu palcem.

- Najpierw nasze żądania.

- Wystarczy tego dobrego - rzekł Han i przesunął przełącznik miotacza na pełną moc. - Mam dość tych gierek. Zaraz ją po prostu rozwalę.

Spojrzenie Alemy automatycznie powędrowało ku Luke’owi. Luke wzruszył ramionami i zszedł z linii ognia.

- Cóż, skoro musisz...

- Proszę bardzo - sarkastycznie prychnęła Alema. Poruszyła palcem i przełącznik na miotaczu Hana sam przesunął się w pozycję ogłuszania. - Gdybyś rzeczywiście chciał mnie zastrzelić, nie stałbyś tutaj, dyskutując.

- Masz rację - odparł Han, przełączając miotacz z powrotem na pełną moc. - Koniec dys...

- Może będziecie bardziej skłonni wysłuchać nas, kiedy udowodnimy, że możemy dostać się do zapisów - powiedziała Alema do Luke’a. Gestem wskazała R2-D2. - Możemy?

Luke dał Hanowi znak, aby zaczekał.

- Co niby możesz?

- Wyświetlić jeden z hologramów, oczywiście - stwierdziła Alema. Skoro jednak Luke nie powiedział od razu, że się zgadza, podniosła wzrok i dodała: - Gdybyśmy chcieli go uszkodzić, mistrzu Skywalkerze, już dawno zalalibyśmy go pianą.

Luke spojrzał na rosnący bąbel na suficie i odetchnął z ulgą. Przynajmniej w tej kwestii Alema mówiła prawdę. O wiele łatwiej byłoby, używając Mocy, zrzucić na nich trochę tej szarej piany. Skinął głową i się odsunął.

Widząc zbliżającą się Twi’lekankę, R2-D2 wydał przerażony skrzek i zaczął się cofać tak szybko, jak mu na to pozwalały małe kółka. Alema po prostu użyła Mocy i przeniosła go z powrotem.

- Artoo, pokaż nam... - Urwała i spojrzała na Luke’a. - Co chcesz zobaczyć? Serce Luke’a mocno zabiło. Obawiał się z jednej strony, że przechwałki Alemy okażą się próżne - z drugiej liczył na to, że nie. Z całego serca pragnął znaleźć taki sposób na odzyskanie danych, który nie wymagałby przeprogramowania całej osobowości R2-D2, ale jednocześnie doskonale się orientował, że Mroczne Gniazdo próbuje go zmanipulować. Tyle że nie bardzo wiedział jak.

- Twój wybór - powiedział. Alema wydała z siebie serię gardłowych kliknięć.

- Hm... a co my chcielibyśmy wiedzieć, gdybyśmy zostali wychowani bez matki? - mruknęła. - Spojrzała na piszczącego, błyskającego światłami robota, którego utrzymywała przed sobą w powietrzu. - Mamy pewien pomysł. Artoo, poszukajmy czegoś, co potwierdzi tożsamość rodziców mistrza Skywalkera.

R2-D2 zagwizdał odmownie w sposób tak znajomy, że Luke nawet nie potrzebował tłumaczenia; wiedział, że robot twierdzi, iż nie ma pojęcia o takich danych.

- Nie bądź wredny, Artoo - skarciła go Alema. - Mamy twój kod ominięcia zabezpieczeń plików: Ray-Ray-zero-zero-siedem-zero-pięć-pięć-pięć-Trill-Jenth-siedem.

- Hej, zaraz! - zawołał Han. - To brzmi jak...

- Tak, to numer konta - odparła Alema. - Eremay była dość szczególną osobą... ledwie wiedziała, jak ma na imię, ale nie zapominała żadnej listy liczb czy liter.

Artoo wyprodukował pokorny tryl, po czym uruchomił holo-projektor.

Przed robotem pojawił się wizerunek pięknej, ciemnowłosej i ciemnookiej kobiety - Padme. Szła w powietrzu na tle czegoś, co wydawało się ścianą apartamentu. Po chwili w ramach obrazu pojawiły się plecy młodego mężczyzny. Siedział na kozetce, pochylony nad czymś, czego nie było widać na hologramie.

Młody człowiek odezwał się, nie podnosząc wzroku:

- Wyczuwam coś znajomego. - Był to głos ojca Luke’a, Anakina Skywalkera. - Obi-Wan był tutaj, prawda?

Padme przystanęła.

- Wpadł dzisiaj rano - powiedziała do pleców Anakina.

- Czego chciał?

Anakin odłożył pracę i się odwrócił. Wydawał się spięty, może nawet zirytowany. Padme przyglądała mu się przez chwilę.

- Martwi się o ciebie - powiedziała wreszcie.

- Opowiedziałaś mu o nas, prawda? Anakin wstał i Padme znów zaczęła krążyć.

- To twój najlepszy przyjaciel, Anakinie - zauważyła. Przeszła przez jakieś drzwi i przed nią ukazał się narożnik łóżka. - Mówi, że jesteś pod wpływem silnego stresu.

- A on nie?

- Ostatnio często miewasz zły humor - powiedziała Padme.

- Nie miewam. Padme obróciła się raptownie i spojrzała na niego.

- Anakinie... nigdy więcej tego nie rób. Jej błagalny ton zdawał się roztapiać jego gniew. Odwrócił się, pokręcił głową i znikł.

- Nie wiem - odezwał się spoza obrazu. - Czuję się zagubiony.

- Zagubiony - Padme ruszyła w jego kierunku. - Zawsze jesteś taki pewny siebie. Nie rozumiem.

Kiedy Anakin znów pojawił się w polu widzenia, odwracał wzrok, a jego ciało było sztywne z napięcia.

- Obi-Wan i Rada nie ufają mi - rzekł.

- Ależ ufają ci całkowicie. - Padme ujęła go za ramię i przytuliła. - Obi-Wan kocha cię jak syna.

Anakin pokręcił głową.

- Coś się tu dzieje. - Wciąż na nią nie patrzył. - Jestem jednym z najpotężniejszych Jedi, ale nie czuję satysfakcji. Chcę czegoś więcej, choć wiem, że nie powinienem.

- Jesteś tylko człowiekiem, Anakinie - odparła Padme. - Nikt nie oczekuje od ciebie niczego więcej.

Anakin milczał przez chwilę, wreszcie rozjaśnił się równie nagle, jak przed chwilą spochmurniał. Podszedł i położył dłoń na jej brzuchu.

- Znalazłem sposób, aby cię ocalić. Padme zmarszczyła brwi, lekko speszona.

- Ocalić mnie?

- Od moich koszmarów - wyjaśnił.

- I to cię tak martwi? - W głosie Padme zabrzmiała ulga. Anakin skinął głową.

- Nie stracę cię, Padme.

- A ja nie umrę przy porodzie, Anakinie. - Uśmiechnęła się radośnie. - Obiecuję ci. Anakin zachował powagę.

- Nie, to ja ci obiecuję - rzekł. - Stanę się tak potężny moją nową wiedzą o Mocy, że będę w stanie uchronić cię przed śmiercią.

Padme uważnie spojrzała w oczy Anakina. Spoważniała.

- Nie potrzebujesz już więcej potęgi, Anakinie. Wiem, że możesz ochronić mnie przed wszystkim... taki, jaki jesteś.

Te słowa wywołały uśmiech na twarzy Anakina - nie tyle uśmiech, ile blady, twardy uśmieszek, tajemniczy i pełen lęku. Kiedy się pocałowali, Luke odniósł wrażenie, że ramiona jego ojca nie tyle przytulają ile raczej więżą ciało kobiety.

Hologram dobiegł końca. R2-D2 wyłączył holoprojektor i wydał długi, zawodzący gwizd.

- Nie musisz przepraszać, Artoo. - Alema nie spuszczała wzroku z Luke’a. - Plik, który wybrałeś, był doskonały... prawda, mistrzu Skywalkerze?

- Dobrze zilustrował twoje słowa - zgodził się Luke.

- Daj spokój - odparła Alema. - Potwierdził tożsamość twojej matki... tak jak obiecaliśmy. Jesteśmy pewni, że chciałbyś się dowiedzieć, co się z nią stało.

- Skoro już o tym wspomniałaś, to tak - wtrącił się Han. - Jeden plik nie świadczy o niczym.

- Niezła próba. - Alema skrzywiła się, patrząc na Hana. - Ale dostaniecie tylko małą cząstkę. I radzimy wam nie próbować otwierać pozostałych plików. Kod dostępu zmienia się przy każdym użyciu, a przy niewłaściwym kodzie plik zostaje zniszczony. Po zniszczeniu trzech plików cała kość ulegnie samozniszczeniu.

- Byłoby to przykre, lecz nie katastrofalne - odparł Luke. Teraz właściwie nie miał już wątpliwości, że kobieta na hologramach rzeczywiście była jego matką ale posępna natura jego ojca pozostawiła w nim przykre uczucie odrazy... i lęku o kobietę. - Leia i ja dowiedzieliśmy się już wiele z zapisów Starej Republiki. Jesteśmy prawie przekonani, że kobieta na hologramach to Padme Amidala, dawna królowa, a później senator Naboo.

- Czy te zapisy powiedziały wam, jak wyglądała, kiedy się uśmiechała? Jak brzmiał jej śmiech? Dlaczego porzuciła ciebie i twoją siostrę? - Alema wydęła wargi. - Daj spokój, mistrzu Skywalkerze. Prosimy jedynie, abyś pozostawił Gorog w spokoju. Zrób to, a co tydzień będziesz dostawał kolejny kod dostępu, który pozwoli ci naprawdę poznać twoją matkę.

Luke zaniemówił. Dlaczego Alema jest przekonana, że taki szantaż może jej się udać? Czy kiedykolwiek dał jej do zrozumienia, że jest człowiekiem pozbawionym zasad i samolubnym?

- Zaskakujesz mnie, Alemo - powiedział. - Nie mógłbym przedłożyć osobistych interesów nad interesy Jedi i Mocy. Powinnaś to wiedzieć... nawet jeśli Gorogowie nie mają o tym pojęcia.

- Musisz jednak pamiętać, że nie szukamy zwady - pospiesznie dodał Han. - Jesteśmy tu przede wszystkim po to, aby pomóc zwalczyć fizza. Dopóki Mroczne Gniazdo nie będzie nam przeszkadzać, my też nie zamierzamy go niepokoić.

- To dobrze. - Alema końcami palców musnęła ramię Hana, uśmiechając się, jakby właśnie odniosła zwycięstwo. - Tylko tego żądamy.

Han odsunął się od niej gwałtownie.

- Przepraszam, ale nie chciałbym złapać jakiegoś paskudztwa.

Alema uniosła brew, bardziej zaskoczona niż urażona, i wyciągnęła dłoń do Luke’a.

- Jeśli oddasz nam miecz świetlny, pójdziemy sobie. - Podniosła wzrok na sufit, który zaczynał już się pienić, i dodała: - Nie chcielibyśmy, żeby coś się stało Artoo.

Luke wyjął broń zza pasa, ale zamiast podać go Alemie, otworzył rękojeść i wyjął ze środka adegański kryształ ogniskujący.

- Boli mnie, że muszę to powiedzieć, Alemo... - ścisnął kryształ, wzywając Moc, aby mu pomogła, i poczuł, jak kruszy mu się w palcach - ...ale nie jesteś już godna nosić miecza świetlnego.

Oczy Alemy zabłysły gniewem.

- To nic nie znaczy! - Jej lekku zaczęły wić się i dygotać, ale udało jej się zachować panowanie nad sobą. Odwróciła się do wyjścia. - Zbudujemy następny.

- Wiem - odparł Luke. Otworzył dłoń i pozwolił, aby okruchy kryształu posypały się na ziemię. - Ale też ci go zabiorę.



ROZDZIAŁ 3


Żałobnicy nosili kolorowe tabardy, bardziej jaskrawe niż Cal Omas się spodziewał. Zbliżali się do krypty w posępnym milczeniu; każdy Sullustanin składał pojedynczy transpariblok we wnęce, którą mistrz krypty dla niego przygotowywał, każda Sullustanka zaś brała kielnię w lewą dłoń i starannie wyrównywała powierzchnię.

Jak przystało na Sullust i Sullustan, ceremonia budowy grobowca postępowała według sztywnego protokołu. Mistrz krypty zapraszał żałobników kolejno według ich statusu i związków ze zmarłym. Młodych siedem obecnych żon admirała Sowa położyło pierwsze cegły, kolejne - dorosłe dzieci i pozostali mężowie jego klanu, potem krewni, najbliżsi przyjaciele, dwaj obecni mistrzowie Jedi - Kent Hammer i Kyp Durron - oraz całe kierownictwo korporacji rządowej Sullusta, SoroSuub. Teraz, kiedy w ścianie pozostała tylko jedna wyrwa, mistrz krypty wezwał Cala Omasa.

Robot protokolarny Omasa uprzedził go, że przed położeniem ostatniej cegły wezwana osoba powinna wygłosić krótkie przemówienie, składające się z dokładnie tylu słów, ile lat standardowych liczył sobie zmarły. Nie miało to być epitafium - wspominanie życia zmarłego uważane było za afront w stosunku do obecnych, bo mogło sugerować, że żałobnicy nie znali zmarłego tak dobrze, jak sądzili. Wystarczyło powiedzieć coś ciepłego, z głębi serca.

Omas zajął miejsce przed wnęką i przyjął transpariblok. Cegła była cięższa, niż się wydawała, ale mocno przycisnął ją do piersi i starał się nie krzywić, kiedy odwrócił się i stanął twarzą do zgromadzonych.

Tłum był ogromny, wypełniał całe Katakumby Wielkich i wylewał się przez drzwi aż do Galerii Przodków. Było tu ponad stu dygnitarzy Sojuszu, choć gubili się w morzu sullustańskich twarzy. Jako najwyższy dowódca sił, które pokonały Yuuzhan Vongów, Sien Sow był bohaterem nieomal mitycznym, dorównującym sławą Luke’owi Skywalkerowi czy małżeństwu Solo w innych częściach galaktyki.

Omas zaczerpnął głęboko tchu i przemówił:

- Mam nadzieję, że mówię teraz w imieniu wszystkich istot Sojuszu Galaktycznego. Pamiętajcie, że wszyscy podzielamy żal i zaskoczenie Sullustan po straszliwej katastrofie, która pochłonęła życie admirała Sowa i wielu innych dzielnych istot. Sień był moim dobrym przyjacielem, był też ogólnie szanowanym dowódcą sił zbrojnych Sojuszu Galaktycznego. Obiecuję zatem wam i jemu, że odnajdziemy odpowiedzialnych za tę tragedię i doprowadzimy przed oblicze sprawiedliwości... choćby się ukryli w najodleglejszej mgławicy.

Sullustanie milczeli, a ich ciemne, zagadkowe oczy błyskały w kierunku Omasa. Nie wiedział, czy nie oburzył żałobników, wspominając o zdradzie, czy nie popełnił jakiegoś poważnego wykroczenia przeciwko protokołowi. Miał jednak pewność, że jego słowa płynęły z głębi serca, że miał już absolutnie dosyć problemów, jakie nieustannie powodowali Killikowie, i że zamierzał działać - z pomocą Jedi lub bez niej.

Po chwili z głębi tłumu rozległ się pomruk aprobaty i stopniowo nabierał siły. Kenth Hammer i Kyp Durron skrzywili się i przez ramię obejrzeli na zgromadzonych, ale jeśli nawet żałobnicy sullustańscy zauważyli naganę w ich wzroku, zbyli to milczeniem. Krążyły już plotki na temat podejrzanej nieobecności mistrza Skywalkera na pogrzebie, więc nikt z tłumu nie zamierzał zwracać uwagi na opinię dwóch Jedi - wielbicieli robactwa.

Kiedy pochwalne szmery dotarły do czoła tłumu, mistrz krypty uciszył je jednym gestem. Pozwolił Omasowi ulokować na miejscu ciężki blok i zaprosił żałobników, aby przeszli do Galerii Przodków, gdzie podano stypę sponsorowaną przez korporację SoroSuub, podobno najwspanialszą w historii planety.

Omas razem z pozostałymi dygnitarzami odczekał, aż katakumby opustoszeją, po czym podszedł do mistrzów Jedi. Kenth Hammer, przystojny mężczyzna o pociągłej, arystokratycznej twarzy, był oficerem łącznikowym zakonu Jedi w siłach zbrojnych Sojuszu Galaktycznego. W galowym mundurze łącznika wyglądał tak nieskazitelnie, jak tylko może wyglądać były oficer. Kyp Durron wprawdzie ogolił się i odprasował tunikę, ale buty miał zniszczone, a włosy w takim nieładzie, że Sullustanie uznali to za nietakt przy tak oficjalnej uroczystości.

- Cieszę się, że Jedi w ogóle kogokolwiek przysłali - rzekł Omas do mistrzów. - Obawiam się jednak, że Sullustanie mogą dopatrzyć się afrontu w nieobecności mistrza Skywalkera. Niedobrze, że nie mógł się zjawić.

- Pańska sugestia, że to Killikowie byli odpowiedzialni za wypadek, też raczej nie pomogła - odgryzł się Kyp.

- Bo byli - odparł Omas. - Vratix pilotujący ten frachtowiec był tak zamroczony czarną membrozją że nie wiem, czy w ogóle się zorientował, że zderzył się z transportowcem admirała Sowa.

- To prawda, panie prezydencie - przytaknął Kenth. - Ale to jeszcze nie znaczy, że za wypadek odpowiedzialni są Killikowie.

- Ależ znaczy, mistrzu Hammer - zapewnił Omas. - Ileż to już razy Sojusz żądał, aby Kolonia przestała przysyłać tę truciznę na nasze owadzie światy? Ile jeszcze razy muszę ich ostrzegać, że w końcu podejmiemy działania?

Kyp zmarszczył brwi.

- Wie pan, że Mroczne Gniazdo...

- Wiem, że od tygodnia chodzę z pogrzebu na pogrzeb, mistrzu Hammer - wybuchnął Omas. - Wiem, że główny dowódca sił zbrojnych Sojuszu i ponad dwustu członków sztabu nie żyje. Wiem, kto jest za to odpowiedzialny... ostatecznie, całkowicie i niezaprzeczalnie odpowiedzialny. I wiem, że wy, Jedi, osłaniacie ich od czasów Qoribu.

- Sytuacja Killików jest skomplikowana - przemówił Kenth kojącym tonem, który natychmiast wzbudził furię Omasa. - A zaostrzanie sprawy pospiesznymi oskarżeniami...

- Nie waż się używać na mnie Mocy - zwrócił się Omas do Kentha lodowatym tonem. - Sień Sow i większość istot z jego sztabu nie żyje, mistrzu Hammer. Nie dam się uspokoić.

- Przepraszam, panie prezydencie - wycedził Kenth. - Ale takie słowa mogą jedynie utrudnić sprawę.

- Sprawa jest trudna i bez tego. - Omas zniżył głos do gniewnego szeptu. - Sam mi powiedziałeś, że mistrz Horn podejrzewa, iż to mógł nie być wypadek.

- Rzeczywiście - przyznał Kenth. - Ale nie znalazł żadnego dowodu, że stoją za tym Killikowie.

- A czy znalazł dowód, że stoi za tym ktoś inny? - zapytał Omas. Kenth pokręcił głową.

- Może dlatego, że to rzeczywiście był tylko wypadek - podsunął Kyp. - Dopóki mistrz Horn nie znajdzie dowodu, jego podejrzenia są wyłącznie podejrzeniami.

- Jeśli weźmiemy pod uwagę to, co już wiemy, podejrzenia mistrza Horna wystarczą mi w zupełności - odparł Omas. - Killików należy poskromić... i najwyższy czas, abyście wy, Jedi, także to zrozumieli.

- Proszę, proszę! - rozległ się bulgotliwy głos Rodianina.

Omas obejrzał się i stwierdził, że Moog Ulur - senator z Rodii oraz kilku jego kolegów stoją o metr od nich i bezczelnie podsłuchują rozmowę. Sullustanie, nieco uprzejmiejsi, podsłuchiwali z większej odległości - ale oczywiście Sullustanie mają lepszy słuch. Omas poprawił szatę.

- Panowie, czas chyba, żebym się udał na stypę - zwrócił się do Ulura i pozostałych senatorów. Dodał jeszcze pod adresem obu mistrzów: - Niech mistrz Skywalker skontaktuje się ze mną możliwie jak najszybciej.



ROZDZIAŁ 4


W Salonie Królowej panowała atmosfera opuszczenia. Zapach środków do polerowania i czyszczenia okien był tak silny, że Jacen zaczął się zastanawiać, czy robot sprzątający nie wymaga regulacji programu porcjowania chemikaliów. Pośrodku wspaniałej komnaty pysznił się ośmiokątny stół do gry, oświetlony kandelabrem z kamariańskich kryształów i otoczony ośmioma głębokimi fotelami repulsorowymi, które wyglądały tak, jakby nikt nigdy na nich nie siedział. Moc nie zdradzała obecności żadnej żywej istoty, ale cisza w pomieszczeniu była aż ciężka od mrocznego uczucia grozy i niebezpieczeństwa. Jacen poczuł lodowaty dreszcz między łopatkami.

Dziewięcioletni kuzyn Jacena, Ben Skywalker, przysunął się bliżej.

- Strasznie tu jakoś.

- Zauważyłeś? To dobrze. - Jacen spojrzał w dół, na kuzyna. Ben wydawał się taki sam jak wielu innych chłopców w jego wieku: rudowłosy, piegowaty, niebieskooki, bardziej zainteresowany hologramami niż nauką i szkoleniem. Miał jednak w wieku dziewięciu lat więcej wrodzonej władzy nad Mocą niż jakakolwiek inna znana Jacenowi osoba. Wystarczająco dużo, aby się od niej odciąć za każdym razem, kiedy chciał, i żeby nawet Jacenowi nie pokazać, jak naprawdę jest silny Mocą. - Co jeszcze czujesz?

- Dwoje ludzi. - Ben wskazał drzwi w głębi pomieszczenia. - Myślę, że jeden z nich to dziecko.

- Czy dlatego, że jego obecność w Mocy jest mniejsza? - zapytał Jacen. - Nie możesz się tym zawsze kierować. Czasem dzieci mają...

- Nie to - przerwał mu Ben. - Myślę, że jedna osoba trzyma drugą a ta druga wydaje się cała... upaprana.

- Nieźle! - Jacen omal nie parsknął śmiechem, ale sam wyczuł poprzez Moc, że Ben ma rację. Nie bardzo rozumiał, co Tenel Ka robi w swoich pokojach sama z dzieckiem. Od ich ostatniego spotkania minął prawie rok, ale od tego czasu sporo ze sobą rozmawiali - zawsze, kiedy udawało im się znaleźć bezpieczny kanał HoloNetu - i Jacen był pewien, że jemu z całą pewnością by powiedziała, gdyby zdecydowała się wyjść za mąż. - Ale nie zakładajmy niczego, bo to może być zwodnicze.

- Racja. - Ben wzniósł oczy w górę. - Czy nie powinniśmy stąd wyjść? Jeśli złapie nas tu robot ochrony, rozkurzy to miejsce.

- Wszystko w porządku - odparł Jacen. - Królowa matka nas zaprosiła.

- Więc po co wymazałeś pamięć o naszym przejściu strażnikom? - zapytał Ben. - I dlaczego przez cały czas oślepiasz Mocą kamery monitorujące?

- W swojej wiadomości królowa prosiła, abym przybył w tajemnicy - wyjaśnił Jacen.

- Poprosiła cię? - Ben na moment zmarszczył brwi. - A czy wie, że ja też tu jestem?

- Jestem pewien, że do tej pory już wyczuła twoją obecność - odparł Jacen. W Gromadzie Hapes szpiedzy działali tak sprytnie, że Tenel Ka nie pozwoliła mu nawet potwierdzić odbioru wiadomości, a zatem nie miał możliwości uprzedzić, że weźmie ze sobą Bena. Powinni teraz siedzieć pod namiotami na Endorze, a raptowna zmiana planów mogłaby wzbudzić podejrzenia. - Wiem, że Tenel Ka chętnie cię zobaczy.

- Jasne. - Ben rzucił tęskne spojrzenie na wyjście awaryjne. - To mnie zastrzeli robot ochrony.

- A czemu miałabym to zrobić? - dobiegł z sąsiedniego pomieszczenia czuły, macierzyński głos.

Do komnaty wszedł robot o pyzatej twarzy cherubina i rozłożystej piersi z syntciała, charakterystycznych dla robota obronnego Tendrando Arms. - Był podobny do niani, która chroniła Bena w momentach, kiedy nie przebywał z rodzicami lub Jacenem. Jej potężna sylwetka i napakowane systemami ramiona wciąż przypominały roboty wojenne YVH, z których została przerobiona, a całość w dalszym ciągu robiła onieśmielające wrażenie.

- Czyżbyś był niegrzeczny? - dodał robot.

- Ja nie. - Ben spojrzał na Jacena. - To był jego pomysł.

- Doskonale, w takim razie na pewno się polubimy. - Usta robota rozciągnęły się w mechanicznym uśmiechu, po czym jego fotoreceptory znów powędrowały w stronę Jacena. - Jedi Solo, witam. Jestem De De Jeden-jeden-A, Obrońca Tendrando Arms...

- Dziękuję, znam twój model - odparł Jacen. - Nie rozumiem tylko, po co królowej Tenel Ka potrzebny robot do ochrony dzieci.

Uśmiech znikł z syntetycznego oblicza DD-11A.

- Nie wie pan? - Odsunęła się i zaprosiła go gestem, żeby wszedł dalej. - Może powinnam pozwolić, aby to królowa matka wyjaśniła wszystko. Oczekuje pana w garderobie.

Robocica poprowadziła ich do ekstrawaganckiej sypialni, gdzie dominowało potężne łoże z baldachimem w kształcie korony. Wokół niego poustawiano fotele, kanapy i biurka, z których mogła korzystać królowa. Ta komnata także pachniała środkami do czyszczenia i polerowania, a poduszki, łoża i fotele nie nosiły żadnych śladów użytkowania.

- Coraz straszniej i straszniej - mruknął Ben.

- Bądź po prostu gotów. - Dopóki Jacen nie dowie się, co jest przyczyną tego zimnego dreszczu między łopatkami, wolałby pozostawić chłopca w jakimś bezpiecznym miejscu... ale nie wiedział, jakie miejsce jest w tej chwili bezpieczne, nawet gdyby istotnie coś im groziło. Zmysł zagrożenia miał zasadniczą wadę: był ogromnie nieprecyzyjny. - Pamiętasz tę drogę ucieczki, której cię nauczyłem?

- Tej sztuczki Mocy, której kazałeś mi naprawdę... - Ben umilkł i spojrzał na DD-11A, po czym grzeczniejszym tonem dodał: - Tak, pamiętam.

DD-11A zatrzymała się i obróciła głowę, kierując spojrzenie na Bena.

- Tej sztuczki Mocy, którą Jedi Solo kazał ci naprawdę... o co chodzi? Ben odwrócił wzrok.

- O nic.

Kąciki ust DD-11A opadły.

- Masz tajemnice, Benie?

- Próbuję - przyznał Ben. - Jacen powiedział, że...

- Nie szkodzi, Ben - przerwał Jacen. Roboty obrońcy zaprogramowane były na podejrzliwość wobec dziecięcych sekretów, a ten szczególny sposób używania Mocy nie należał do umiejętności, którymi chciałby się podzielić. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z robocicą. - Tajemnica jest w tym przypadku środkiem bezpieczeństwa. Zniweczyłbym skuteczność sztuczki, gdybym ci ją wyjawił.

DD-11A na moment utkwiła fotoreceptory w twarzy Jacena, ale zaraz wyciągnęła teleskopowe ramię i położyła dłoń na plecach Bena.

- Może zaczekasz tu ze mną Ben? Królowa matka chciałaby się najpierw zobaczyć tylko z Jedi Solo. - Obejrzała się na Jacena, po czym drugim ramieniem wskazała drzwi w głębi sypialni. - Tamtędy proszę.

Jacen nie ruszył się z miejsca.

- Wolałbym mieć Bena przy sobie.

- Królowa matka chce najpierw porozmawiać z tobą sam na sam. - DD-11A machnęła ręką jakby go chciała przegonić. - Idź, zaraz do was dołączymy.

Zimny dreszcz pomiędzy łopatkami Jacena nie zmienił się w żaden zauważalny sposób. Jedi niechętnie skinął głową.

- Zostaw otwarte drzwi - polecił. - Benie...

- Wiem, co mam robić - przerwał chłopak. - Idź.

- Dobrze - odparł Jacen. - Ale bądź grzeczny. Pamiętaj, jesteś w prywatnych komnatach królowej.

Jacen przeszedł przez drzwi do trzeciego pomieszczenia, o wiele mniejszego i mniej wspaniałego od pozostałych. Jedna jego część zastawiona była półkami i wieszakami, głównie pustymi; stały tu też wysokie trema, nieużywane toaletki i twarde kozetki. W drugim końcu Jacen zobaczył zwykłą pryczę, taką jakiej Tenel Ka używała najchętniej od czasów spędzonych w akademii Jedi, oraz nocny stolik z chronometrem i małą lampką.

Sama królowa matka przebywała w jeszcze dalszym pokoju, pochylona nad kołyską. Widocznie był to pokój dziecinny. Jej rude włosy spływały falą na jedno ramię; ubrana była w prostą zieloną suknię z rozcięciami umożliwiającymi karmienie na obu piersiach. Wyczuła badawcze spojrzenie Jacena, podniosła wzrok i się uśmiechnęła.

- Stamtąd nic nie zobaczysz, Jacenie. Podejdź tu. - Tenel Ka była piękna jak zawsze, a może nawet piękniejsza. Jej cera była różana i świetlista, szare oczy błyszczały szczęściem. - Muszę ci kogoś przedstawić.

- Zauważyłem. - Jacen z wielkim trudem ukrywał rozczarowanie. Wiedział, oczywiście, że pozycja Tenel Ka wymaga, aby wzięła za męża Hapańczyka, ale nie spodziewał się, że przekaże mu tę wieść w taki sposób. - Gratuluję.

- Dzięki. - Skinęła, żeby podszedł bliżej. - Zbliż się, Jacenie. Ona nie gryzie.

Jacen podszedł do kołyski, gdzie leżał noworodek o okrągłej buzi, gruchając z cicha i wypuszczając bańki śliny. Włoski dziewczynki przypominały puszek, a buzia była bardziej pomarszczona niż pysk Ugnaughta i właściwie niepodobna do nikogo. Kiedy jednak dziecko zwróciło wzrok na Jacena, młody Jedi doznał nagłego wstrząsu. Impulsywnie, zapominając o własnych wątpliwościach, wyciągnął dłoń, by dotknąć dziecka.

- Śmiało, weź ją na ręce, Jacenie. - Głos Tenel Ka łamał się z podniecenia. - Wiesz chyba, jak trzymać noworodka, prawda?

Jacen był zbyt oszołomiony, aby odpowiedzieć. Poprzez Moc - i w głębi własnego serca - czuł, że to jego córka, ale nie rozumiał, jak to możliwe. Dziecko miało nie więcej niż tydzień, a od ostatniego razu, kiedy bodaj widział Tenel Ka, minął ponad rok.

- Czekaj, pokażę ci. - Tenel Ka wsunęła swoje jedyne ramię pod dziecko, podtrzymując główkę dłonią i zgrabnie uniosła je w górę. - Po prostu dobrze trzymaj i zawsze podtrzymuj główkę.

Wreszcie Jacen odwrócił wzrok od niemowlęcia.

- Jak to możliwe? - zapytał. - Minął rok...

- To Moc, Jacenie. - Tenel Ka ostrożnie podała mu dziecko. Mała pomarudziła chwilkę i znów zaczęła gaworzyć. - Spowolniłam całą ciążę. Życie będzie dla naszej córki dość niebezpieczne, nawet jeśli moi wielmoże nie dowiedzą się, że to ty jesteś ojcem.

- Jesteś ojcem? - rozległ się od drzwi głos Bena. - Fantastycznie, słowo daję! Jacen obejrzał się, tuląc córkę w objęciach, i zmarszczył brwi.

- Myślałem, że będziesz czekał w Sypialni Królewskiej razem z DeDe. Powiedziałeś przecież DeDe, że chcesz, abym był przy tobie - obruszył się Ben. - I spytałeś, czy wiem, co mam robić.

- Chodziło mi o ewentualne kłopoty, Benie.

- Aha. - Ben podszedł bliżej. - Myślałem, że chodzi ci o wyłączenie DeDe.

- Ależ nie. - Jacen westchnął i odwrócił się do Tenel Ka. - Wasza Wysokość, proszę pozwolić sobie przedstawić Bena Skywalkera.

Ben pojął aluzję i skłonił się głęboko.

- Przepraszam za robota. Włączę ją z powrotem, jeśli pani chce.

- Za chwileczkę, Ben - rzekła Tenel Ka. - Najpierw wstań i pozwól, niech ci się przyjrzę. Nie widziałam cię od czasu, kiedy sam byłeś dzieckiem.

Ben wyprostował się i nerwowo zaciskał dłonie, dopóki Tenel Ka nie skinęła głową z wyraźną aprobatą.

- Przepraszam, że przywiozłem go tu bez uprzedzenia - rzekł Jacen. - Ale prosiłaś, bym przybył natychmiast, a mieliśmy wyjechać pod namioty. Luke i Mara są w Mgławicy Utegetu.

- Jacen jest moim mistrzem - dumnie wyjaśnił Ben. Tenel Ka uniosła brew.

- Za moich czasów uczniowie nie zwracali się do mistrzów po imieniu.

- To nieformalny układ - zapewnił Jacen. Nie było czasu na wyjaśnianie skomplikowanej sytuacji i tłumaczenie, że chociaż Mara nie zgadzała się z większością wiedzy, jaką Jacen zebrał w ciągu swojej pięcioletniej wędrówki, była mu niezmiernie wdzięczna, że zdołał wyprowadzić Bena z jego przekornego odcięcia się od Mocy. - Pracuję z Benem, pomagając mu poznać jego relacje z Mocą.

Oczy Tenel Ka zabłysły ciekawością ale nie zadała pytania, które Jacen mógł wyczytać w jej myślach - dlaczego właściwie Ben nie poznaje swoich relacji z Mocą w akademii Jedi, jak inni młodzi adepci Mocy.

- Na razie jestem jedyną osobą, przy której Ben czuje się dość swobodnie, by używać Mocy - wytłumaczył Jacen, odpowiadając na nie zadane pytanie. - Ale jestem pewien, że to się zmieni, kiedy zda sobie sprawę, że Moc to nasz przyjaciel.

- Daruj sobie - parsknął Ben. - Te dziecinady już mnie nie bawią.

- Na pewno kiedyś to nastąpi. - Tenel Ka uśmiechnęła się do Bena. - A do tego czasu uważaj się za szczęściarza, młody człowieku. Nie mógłbyś marzyć o lepszym przewodniku.

- Dzięki - rzekł Ben. - I gratuluję maleństwa. Niech się tylko dowiedzą wujek Han i ciocia Leia... eksplodują jak supernowa!

Tenel Ka zmarszczyła brwi.

- Benie, nie możesz o tym nikomu powiedzieć.

- Nie mogę? - Chłopiec sprawiał wrażenie zdezorientowanego. - Dlaczego nie? Bo nie jesteście małżeństwem?

- Nie o to chodzi. Sytuacja jest... - Tenel Ka spojrzała błagalnie na Jacena - ...skomplikowana.

- Kochamy się - wyznał Jacen. - Od zawsze.

- Fakt - zgodziła się Tenel Ka. - I tylko to się liczy.

- Ale nie jesteście małżeństwem... a macie dziecko! - Oczy Bena były ogromne i pełne zachwytu. - Chyba będziecie mieli kłopoty!

Głos Tenel Ka nabrał surowych tonów.

- Ben, musisz dochować tajemnicy. Od tego zależy życie dziecka. Ben zmarszczył brwi, a zimne miejsce pomiędzy łopatkami Jacena rozpłynęło się na całe plecy. Nawet Tenel Ka pobladła lekko.

- Ben potrafi zachować dyskrecję - zapewnił Jacen. - Myślę, że czas już uruchomić DeDe, Benie...

- Już lecę! - Ben obrócił się na pięcie i pobiegł do drzwi.

- Sprowadź ją tutaj! - zawołała za nim Tenel Ka. - I powiedz, żeby uzbroiła wszystkie systemy!

Dziecko w ramionach Jacena zaczęło kwilić. Przez chwilę ustanawiał świadome połączenie z obecnością Bena w Mocy, po czym oddał dziecko Tenel Ka.

- Dlatego mnie tu wezwałaś? - zapytał.

- Dlatego wezwałam cię, abyś przybył natychmiast - poprawiła Tenel Ka. - To uczucie z dnia na dzień staje się silniejsze... przez cały ostatni tydzień.

- A dziecko...

- Ma właśnie tydzień.

Serce w piersi Jacena ścisnęło się gniewem.

- Przynajmniej rozumiem, do czego dążą. Wiesz może...

- Jacenie, od miesięcy żyję w zamknięciu - przypomniała Tenel Ka. - Większość z mojej szlachty domyśliła się już dlaczego. Lista podejrzanych obejmuje wszystkie rody, które mają podstawy podejrzewać, że dziecko nie jest z ich krwi.

- Przepraszam... - Jacen zapomniał już, jeśli w ogóle kiedykolwiek naprawdę to rozumiał, jak samotne i pełne niebezpieczeństw jest życie Tenel Ka. - A zatem...

- A zatem wszystkie - dokończyła Tenel Ka.

- Cóż, przynajmniej to jest oczywiste i jasne - odparł Jacen. - A „kto” to już chyba nie ma większego znaczenia.

- Zgoda - przytaknęła Tenel Ka. - Najpierw musimy się bronić.

Jacen wyczuł nagłe zawirowanie ogarniające obecność Bena; po chwili zobaczył, jak chłopiec biegnie przez garderobę królowej z DD-11A depczącą mu po piętach. Nikt ich nie gonił, ale z tyłu dobiegał stłumiony tupot i szuranie.

- Plaga owadów! - zameldowała DD-11A. - Moje czujniki wykazują duży rój w sklepieniu, przemieszczający się w stronę pokoju dziecinnego.

Dziecko zaczęło wrzeszczeć na cały głos, Jacen wyrwał miecz świetlny zza pasa.

- Jacenie, spokojnie! - zawołał Ben. - To Gorog!

- Gorog? - Jacen zaczął opanowywać gniew, by skupić się na zafalowaniach, które wyczuwał w Mocy. - Jesteś pewien?

Ben wszedł do pokoju dziecinnego i przystanął.

- Tak.

- Kto to jest Gorog? - zapytała Tenel Ka. Tupot i szuranie były coraz bliżej. - I co on robi w moich kanałach wentylacyjnych?

- Oni - machinalnie poprawił Jacen. Odnalazł serię zakłóceń, które wydawały się pochodzić od zimnej pustki w Mocy, i zrozumiał, że Ben ma rację. - Gorog to killicka nazwa Mrocznego Gniazda.

- Mroczne Gniazdo? - Tenel Ka użyła Mocy, aby wcisnąć przycisk w ścianie i spojrzała na Bena. - Dlaczego Mroczne Gniazdo ma siedzieć w mojej wentylacji?

- Oni nie siedzą w kanałach wentylacyjnych. - Ben wbijał wzrok w sufit nad zamykającymi się drzwiami. - Kanały wentylacyjne są osłonięte i pełne pułapek laserowych.

Jacen poczuł, że opuszcza go odwaga. Skoro Ben wiedział aż tyle na temat sposobu, w jaki owady weszły do zamku, oznaczało to, że nawet po roku pozostawał wrażliwy na zbiorowy umysł Gorogów... i był bardzo bliski stania się Dwumyślnym.

- Pięknie, nie ma co. - Tenel Ka zaczęła łagodnie kołysać dziecko i krzyk przeszedł w ciche pomiaukiwanie. - Co więc Mroczne Gniazdo robi w moim suficie?

- Mają kontrakt... - Ben zmarszczył na chwilę brwi, po czym spojrzał na Jacena. - Nie rozumiem. Oni chcą...

- Wiem, Benie - odparł Jacen. - Nie pozwolimy im.

Szuranie zatrzymało się u drzwi pokoju dziecinnego, wciąż dochodząc z sufitu; po chwili rozległ się odgłos chrupania. Ben podniósł wzrok w kierunku dźwięku. Jego twarz wykrzywiał lęk i rozterka.

- Nie wolno wam! - Wydawało się, że mówi do owadów. - To tylko małe dziecko! Chrupanie przybierało na sile i rozterka nagle znikła z twarzy Bena.

- Prawie się przebili.

Rzucił się ku tylnej ścianie pokoju, choć Jacen nie widział tam żadnego wyjścia, i zaczął szarpać drzwi wysokiej szafy.

- Musimy ją stąd zabrać, jak najszybciej!

- Ben, uspokój się! - Jacen zaczął oglądać podłogę, sięgając Mocą, aby sprawdzić, czy ktoś jest w pokoju poniżej. - Nie trać głowy...

- Ben, skąd wiesz o tym tunelu? - wpadła mu w słowo Tenel Ka. - Znalazłeś go poprzez Moc?

- Nie - odparł posępnie Jacen w imieniu Bena. Dwumyślni mieli zawsze problemy z odróżnieniem własnych myśli od zbiorowego umysłu gniazda. Użył Mocy, aby oderwać Bena od szafy, i dodał: - Gorogowie mu o tym powiedzieli.

Ben się skrzywił.

- Wcale nie! - Próbował znów szarpnąć szafę. - Sam wiedziałem.

- Gorogowie wiedzieli - odparował Jacen. Włączył miecz świetlny i wyciął nim w podłodze wielki krąg. - A jeśli chcą, żebyś otworzył te drzwi...

- ...nie zrobimy tego. - Tenel Ka sięgnęła poprzez Moc i przyciągnęła Bena do siebie. - Chodź, zrobimy tak, jak mówi Jacen.

We wnętrzu szafy, którą koniecznie chciał otworzyć Ben, rozległ się głośny, metaliczny grzechot, który wkrótce przeszedł w kakofonię drapania i skrobania. Jacen nadal wycinał krąg w podłodze, jednocześnie usiłując odgadnąć, kto wynajął Mroczne Gniazdo, aby zaatakować dziecko Tenel Ka... i jak. Gorogowie byli bardzo trudni do namierzenia - do niedawna nawet Jedi nie byli pewni, czy gniazdo przeżyło bitwę na Qoribu - a Jacen z doświadczenia wiedział, że gniazdo jest zanadto zaabsorbowane własnymi planami, aby przyjąć kontrakt na zabójstwo wyłącznie za kredyty. Ktokolwiek zatem wynajął gniazdo, miał sposoby, aby je po pierwsze, odnaleźć, a po drugie - dostarczyć tego, czego Mroczne Gniazdo zażądało w charakterze zapłaty.

Chrupanie nad ich głowami stało się nagle głośniejsze i kawałek sufitu odpadł. Jacen uniósł wolną rękę w kierunku otworu, ale DD-11A już wycelowała broń. Jak tylko pierwsza chmara owadów wysypała się z dziury, zgięła nadgarstek i zalała ją trzeszczącym pióropuszem elektrycznego ognia.

Ben wrzasnął i zaczął się miotać, usiłując wyrwać się z uchwytu Tenel Ka.

- Ben, przestań! - rozkazała Tenel Ka. Dziecko w jej ramionach zaczęło płakać. -

Nie możemy pozwolić im... Aaach!

Rozkaz Tenel Ka przeszedł w okrzyk zdumienia, kiedy Ben odwrócił się ku niej i zastosował niewyszkolony, ale potężny cios Mocy. Wylądowała w narożniku o dwa metry nad podłogą, z trzaskiem uderzając głową o ścianę. Wywróciła oczami, mięśnie jej zwiotczały, ale ramię nie przestało ściskać płaczącego dziecka.

Jacen użył Mocy, aby ostrożnie sprowadzić Tenel Ka na podłogę. Kiedy się odwrócił, zobaczył Bena skaczącego w kierunku uniesionego ramienia DD-11 A. Oczy o mało nie wyszły mu z orbit; wrzeszczał, żeby robot przestał palić jego przyjaciół. Jacen był zbyt zdenerwowany wściekłością młodszego kuzyna - i surowej siły w Mocy, jaką zdradził - by ryzykować w miarę łagodną reakcję. Wyciągnął ramię i Mocą pociągnął Bena ku sobie, chwytając go za gardło.

- Dość! - Jacen przycisnął arterie po bokach szyi chłopca. - Śpij! Ben zagulgotał, wywrócił oczy białkami do góry i zapadł w głęboki sen, który miał trwać tak długo, dopóki nie zostanie zdjęty rozkaz Mocy. Dawno, dawno temu, przed Vergere i wojną z Yuuzhan Vongami, Jacen czułby się winny, że zastosował tak brutalne środki zapobiegawcze w stosunku do dziewięciolatka. Teraz jednak musiał chronić Tenel Ka i jej dziecko. Położył kuzyna na podłodze.

Wyciął dalszą część otworu i ferrobetonowa konstrukcja zaczęła się zapadać. Ciął tak długo, dopóki nie uznał, że ciężar robota wystarczy, aby krąg złożył się ku dołowi. Wyłączył miecz świetlny i stanął obok DD-11 A.

Otwór nad głową robota otoczony był kożuchem białej piany z pałacowego systemu gaśniczego, ale Gorogowie nie byli tacy głupi, aby wychodzić z tej samej dziury, którą DD-11A właśnie ostrzelała płomieniami. Jacen słyszał, jak przebiegają nad jego głową i rozbiegają się po całym suficie, przegryzając go w kilku różnych miejscach.

- Masz coś, co by wyprodukowało naprawdę dużą kulę ognia? - zapytał Jacen robocicy.

- Mam granaty. - DeDe okrążyła otwór i bryznęła ogniem szereg uciekających, granatowoczarnych cieni. - Po dwa: termiczne, udarowe i rozprężeniowe.

- Wystarczy. Posłuchaj, co teraz chcę zrobić.

Jacen przedstawił jej swój plan, wziął Bena na ręce i cofnął się do kąta wraz z Tenel Ka i jej dzieckiem. Gorogowie w tajnym przejściu przegryźli się już do szafy i teraz setki drobnych kleszczyków zaczęły przeciskać się przez szczeliny w drzwiach.

Jacen położył Bena obok Tenel Ka.

- DeDe! - odezwał się i pokazał palcem niebezpieczne miejsce. Robocica okręciła się w miejscu i zalała szczelinę ogniem. Trzy dysze gaśnicze wysunęły się z sufitu i zalały drzwi pianą, ale czarne smugi dymu już wysnuwały się zza szafy.

Jacen zerwał płaszcz i przytrzymał go sobie pod brodą.

- Okay, naprzód! Fotoreceptory DD-11A zatrzymały się na płaszczu.

- Twój kamuflaż jest nieodpowiedni. Nie zostawię z tobą dziecka.

- W porządku. - Głos Tenel Ka był słaby, ale stanowczy. - Zrób, co każe Jacen. Jacen już pogrążał się w Mocy, pozwalając, aby przepływała przez jego ciało tak szybko, jak pozwalał na to organizm.

Drobne kawałki plaskały zaczęły się sypać z sufitu. DD-11A uniosła ramię i zaczęła kierować ogień w otwory, ale nowe pojawiały się szybciej, niż robot mógł nadążyć. Mimo to DD-11A nie ruszyła się z miejsca.

- Teraz, Słoneczko! - warknęła Tenel Ka. DD-11A obejrzała się szybko.

- Rozkaz wymuszenia przyjęty.

Robocica weszła na obluzowany krąg, który wcześniej wyciął Jacen. Klapa ustąpiła pod jej ciężarem i złożyła się, a robot z hukiem spadł do pokoju poniżej.

Jacen odetchnął z ulgą, obejrzał się przez ramię i dotknął narożnika z tyłu, tworząc w myśli i zmysłach obraz ścian, ich zapachu, wyglądu i dotyku, nawet tych wszystkich ledwie słyszalnych dźwięków dochodzących z rur i kanałów. Potem znów spojrzał przed siebie i szybko rozciągnął obraz w Mocy.

Dziecko płakało nadal.

Tenel Ka zaczęła rozpinać suknię, w nadziei, że uciszy dziecko, karmiąc je, ale Jacen powstrzymał ją gestem. Potrzebował tego płaczu.

Zamiast pozwolić, aby Moc przepływała przez niego swobodnie, zaczął wykorzystywać swój gniew i strach, by świadomie ją popychać. Jego skóra dygotała, głowę rozsadzał ból, ale wciąż zasysał Moc, posyłając żałosne kwilenie córeczki w jej nieruchomą głębię. Kierował ten dźwięk w dół, poprzez podłogę, za DD-11 A, ale pozwalał, by wrócił na powierzchnię, aż wreszcie zagłuszył odgłos oddalających się kroków robocicy.

O mało się nie spóźnił. Ledwie środek opóźniający zapłon zaczął ściekać z otworów, jakie DD-11A pozostawiła w suficie, kiedy chmary maleńkich, granatowoczarnych Killików wleciały do pokoju na brzęczących skrzydłach. Były o wiele mniejsze niż mordercze insekty, które zaatakowały Marę i Sabę w zeszłym roku, niewiele większe niż kciuk Jacena. Miały jednak te same najeżone antenki i czarne, wypukłe ślepia; długie, ociekające jadem trąbki wystawały spomiędzy pary zakrzywionych żuwaczek.

Zamiast jednak opaść na dół, Gorogowie krążyli wokół pokoju, tworząc coraz większy i ciemniejszy rój. Owady ignorowały otwór w podłodze i zmyłki dźwiękowe, które Jacen przygotował. Zaczęły lądować na szafie, która maskowała tunel, i na przyległych ścianach, na drzwiach prowadzących do garderoby Tenel Ka, na pustej kołysce pośrodku pomieszczenia.

Kilka podleciało bliżej i przysiadło na płaszczu, który Jacen wykorzystywał jako bazę dla swoich iluzji w Mocy, a kiedy para Gorogów wzniosła się powyżej górnej jego krawędzi, zląkł się, że plan może zawieść. Iluzje, które nauczył się tworzyć od Adeptów Białego Nurtu, były potężne, ale nawet one nie były w stanie utrzymać owada w powietrzu. Jacen zaczął się już martwić, że przeholował, planując iż zdoła opanować od razu cały rój: powinien był raczej zostawić DD-11 A, aby zatrzymała zabójców, a samemu zabrać Tenel Ka i Bena i uciekać.

Lecz nagle Tenel Ka wysunęła dłoń, na której mogły wylądować owady - i iluzja wytrzymała.

Jacen się obejrzał. Dziecko unosiło się na poduszce lewitacji Mocy, a jego główka spoczywała na kikucie amputowanego ramienia Tenel Ka. Małe nóżki wierzgały w powietrzu.

W chwilę później drzwi szafy otworzyły się z hukiem. Owady z płaszcza Jacena i z dłoni Tenel Ka wzbiły się w powietrze, dołączając do chmary Killików, która z brzękiem wpadła do pokoju dziecinnego. Wreszcie cała ta kłębiąca się masa, wirując, wleciała za DD-11A przez otwór w podłodze, podążając za głosem płaczącego dziecka.

Jacen utrzymywał iluzję dopóty, dopóki ostatni owad nie znikł w dziurze, a potem jeszcze przez sto uderzeń serca. Kiedy w komnacie zapadła cisza, którą mąciło tylko dudnienie ich krwi, odczekał sto następnych uderzeń serca; zbadał wzrokiem każdy ciemny kąt pokoju w poszukiwaniu granatowych pancerzy i zagłębił się w Moc, by wyczuć zafalowania bez wyraźnego źródła.

W Mocy pozostało niejasne wrażenie, ale zarys fal był tak rozproszony, że Jacen nie był w stanie zlokalizować obserwatorów, których Gorogowie bez wątpienia pozostawili na straży w pokoju dziecinnym. Wkrótce jednak rój dogoni DD-11A i odkryje oszustwo.

Jacen porzucił iluzję, sięgnął w Moc i zaczął wciągać wycięty fragment podłogi na swoje miejsce. Konstrukcja z ferrobetonu uniosła się z głośnym, rozdzierającym zgrzytem, a on poczuł zawirowanie Mocy, kiedy rój zawrócił w miejscu.

Chmurka granatowoczarnych owadów, wylatujących z najciemniejszych kątów, wzniosła się w powietrze i ruszyła w kierunku ich narożnika. Miecz świetlny Tenel Ka za plecami Jacena ze świstem obudził się do życia i jeden z robaków eksplodował żółtą cieczą gdy królowa użyła Mocy, aby rzucić nim o ścianę.

Jacen zatkał wreszcie otwór w podłodze. Zasłaniając się płaszczem przed nadlatującymi owadami, użył Mocy, aby przygwoździć je do ściany. Twarda molyteksowa okładzina wytrzymała najwyżej sekundę, zanim końce ostrych jak brzytwy żuwaczek zaczęły się w nią wbijać.

Jacen przeskoczył na drugą stronę pokoju, dzięki Mocy przeleciał ponad kołyską i zmiażdżył owady głowicą miecza świetlnego.

Z kąta dobiegł go głośny huk eksplozji; to miecz świetlny Tenel Ka spowodował zapłon metanu, który jako ostateczną niespodziankę skrywały pod pancerzem mordercze insekty. Obejrzał się. Tenel Ka mrugała oślepiona, wymachując przed sobą mieczem świetlnym. Dziecko, płacząc, leżało w kącie, a dwa owady uwijały się wokół jego nóg, usiłując przedrzeć się przez zasłonę i zaatakować.

Jacen sięgnął poprzez Moc i popchnął oba owady w zasięg turkusowego ostrza królowej. Oba eksplodowały wśród jaskrawych rozbłysków, aż gwiazdy zatańczyły mu pod powiekami, a niemowlę zaczęło wrzeszczeć ze zdwojoną siłą. Jacen nie wyczuwał jednak bólu, a jedynie strach i niepokój.

Nagle zdał sobie sprawę, że jeszcze nie słyszał odgłosu eksplozji pierwszego granatu DeDe. Sięgnął po komlink, kiedy dotarło do niego ciche buczenie. Obejrzał się - pierwszy Gorog właśnie przeciskał się przez szczelinę, jaką ostrze miecza świetlnego pozostawiło w podłodze.

- Teraz, DeDe! - wrzasnął Jacen w kierunku podłogi. Wskoczył w środek kręgu i poprowadził miecz świetlny wzdłuż szczeliny, podpalając owady, zanim zdążyły się przecisnąć. - Co tak...

Potężny wstrząs poczuł aż w żołądku. Nagle stwierdził, że klęczy pośrodku kręgu, otoczony ścianą żółtych płomieni. W powietrzu unosił się naftalenowy odór granatu termicznego.

- W samą...

Kolejna eksplozja rzuciła nim w powietrze, ale tym razem nie dał się zaskoczyć i wyczuł w porę, jak podłoga unosi się pod jego stopami. Przez szczelinę znów trysnęły języki ognia.

- ...porę.

Podłoga podskoczyła jeszcze raz, i jeszcze, i nagle z sufitu polała się biała piana, dławiąc dym i opary mydlanym, czystym zapachem środka gaszącego. Wokół rozległy się mokre pacnięcia o wykładzinę; to ściana piany przy dusiła kilku Gorogów, którzy zdołali uciec przed granatami DD-AA1.

Owady natychmiast ruszyły w kierunku narożnika pokoju, gdzie klęczała Tenel Ka, osłaniając dziecko i Bena. Jacen użył Mocy, aby ściągnąć je wszystkie do siebie i zlikwidował je jednym cięciem miecza. Eksplodowały jaskrawym płomieniem, ale nie odwrócił wzroku. Nie mógł pozwolić na to, aby bodaj jeden umknął mu spod ostrza.

W chwilę później, wciąż walcząc z powidokami, spojrzał w kierunku Tenel Ka.

- Nic wam nie jest? - zawołał. - Obie jesteście całe?

- My tak - odparła. - Ale martwię się o Bena.

- Nie ma powodu. - Jacen wiedział doskonale, że zachowanie Bena to nie jego wina, ale nie potrafił powstrzymać gniewnego tonu. - Gorogowie raczej nic mu nie zrobią jest właściwie Dwumyślnym.

- Nie martwi mnie, co mogą mu zrobić Gorogowie - odparła Tenel Ka. - Raczej te sińce na jego szyi.

Jacen wstał, przetarł oczy i podszedł do kuzyna. Ślady po jego kciuku i palcu wskazującym były głębokie i sine, najwyraźniej zrobione w gniewie, ale oddech Bena był regularny i spokojny.

- Nie przejmuj się. - Jacen położył palce na sińcach i dotknął Bena poprzez Moc. - Szybko znikną.

Tenel Ka zmarszczyła brwi.

- Nie o to chodzi, Jacenie. Podniósł wzrok.

- A o co?

Ze ściany spadła gruba kropla piany gaszącej i rozbryznęła się u stóp Tenel Ka. Wewnątrz nie było owadów, lecz i tak na wszelki wypadek przydepnęła ją stopą.

- Nieważne, później ci powiem. - Wyminęła Jacena i ruszyła w kierunku drzwi garderoby. - Musimy się stąd wynosić. Jak znam moją babkę, ona już wie, że pierwsza próba się nie powiodła.

- Twoja babka? - Jacen wziął Bena na ręce i poszedł za nią. - Myślisz, że Ta’a Chume stoi za tym wszystkim?

- Ja nie myślę, ja wiem - odparła Tenel Ka. Przystanęła w drzwiach i spojrzała na Jacena zwężonymi oczami. - Jedyne osoby, które wiedzą o tym tunelu, to królowa matka... i poprzednia królowa matka.



ROZDZIAŁ 5


Droga wiodąca do laboratorium Cilghal na Ossusie była kręta, jak wszystkie drogi na terenie akademii. Wiła się przez labirynt krzewów i okrążała starannie zaplanowane punkty widokowe, prowadząc wzdłuż gęsto rozmieszczonych kamieni, umyślnie ułożonych tak, aby spacerowicze musieli zwolnić i podziwiać ogród. Mimo to Leia nieustannie wracała wzrokiem do słoja, który trzymała w ręku. Zawieszony w środku glut pulsował jak srebrzyste serce, rozszerzając się i kurcząc na przemian. Zadrżała na myśl, co by się stało, gdyby tajemnicza piana eksplodowała we wnętrzu słoja. Substancja zdolna do pulsacji w polu stabilizacyjnym prawdopodobnie bez trudu przegryzłaby się przez siedem milimetrów hartowanego szkła.

Ścieżka zataczała łagodny łuk i po kilkunastu metrach wychodziła na spokojny dziedziniec, zakończony trapezoidalną Bramą Jasności i ozdobiony niewielką fontanną. Leia przeszła pod bramą, nie zatrzymując się, i skierowała ku przejściu za fontanną, gdy nagle usłyszała za plecami pełen dezaprobaty syk.

- Ona jest wstrząśnięta roztargnieniem swojej uczennicy - wysyczała Saba. - Co robi Jedi, wchodząc na tereny akademii?

Leia wzniosła oczy ku niebu, ale zaraz odwróciła się, by spojrzeć na Barabelkę.

- Nie mamy teraz czasu na medytację, mistrzyni Sebatyne. Saba zamrugała raz za razem i złożyła szpony, ale nie ruszyła się ze swojej strony bramy.

- Naprawdę nie mamy. - Leia przeszła przez bramę i postukała w ściankę słoja. - Popatrz na to.

Saba spojrzała i mruknęła:

- To niewystarczająca wymówka, żeby ignorować zasady.

- Nie ma czasu na zasady - przypomniała Leia. - Musimy dostarczyć ten słój Cilghal.

- No właśnie. Im szybciej odbędziesz swoje medytacje, tym szybciej to zrobimy.

- Saba... W głębi gardzieli Saby zabulgotał niski pomruk.

- Mistrzyni Sebatyne - poprawiła się Leia. - Nie sądzisz, że Luke by chciał, abyśmy się pospieszyły?

Barabelka przekrzywiła głowę i jednym okiem spojrzała na Leię.

- Znowu to robisz.

- Co robię?

- Filozofujesz. Tę umiejętność już opanowałaś. - Saba przybrała mentorski ton. - Ale nie nauczyłaś się jeszcze posłuszeństwa.

- Wybacz, mistrzyni. - Leię zaczynała ogarniać rozpacz. - Obiecuję, że popracuję nad tym później, ale na razie bardzo się boję, żeby to paskudztwo nie rozlazło się po akademii.

- Właśnie wtedy, kiedy się denerwujesz, medytacja jest najważniejsza. - Saba sięgnęła po słój. - Ona potrzyma pianę, żebyś mogła się skoncentrować.

Leia stwierdziła, że nawet jej determinacja nie dorówna uporowi Barabelki, i niechętnie oddała słój. Skupiła uwagę na fontannie; obserwując parasol srebrzystej piany rozkładający się w powietrzu i wsłuchując się w szelest kropel, rozpoczęła ćwiczenia oddechowe Jedi. Uświadomiła sobie obecność ostrego zapachu środka przeciwporostowego i chłód mgły na skórze. Ale nawet i to po chwili się rozwiało, a ona skoncentrowała się wyłącznie na oddychaniu... wdech przez nos... wydech przez usta... i poczuła, jak twarde kłębki nerwów powoli zaczynają się rozluźniać.

Nagle zrozumiała, że wcale nie martwi się pianą. Widziała przecież na Wotebie, że nie rozpuszcza ona żadnych substancji w jednej chwili. Nawet gdyby próbka eksplodowała w słoju, wciąż będzie mnóstwo czasu, aby dotrzeć do laboratorium Cilghal i zamknąć próbkę w czymś innym.

Martwił ją Han - a raczej jego nieobecność. Czuła się winna, że zostawiła go na Wotebie, głównie dlatego, by dotrzymać obietnicy, którą złożył Luke... w dodatku wiedząc, jak źle jej mąż znosi obecność „robali”. Co gorsza, właściwie wszystko wydawało się iść źle. Po raz pierwszy od wielu lat przeleciała kilkaset tysięcy kilometrów bez Hana i czuła się tak, jakby straciła część siebie. Jakby jakiś robot medyczny MD nagle usunął z jej mózgu część odpowiedzialną za mądrzenie się... albo amputował jej trzecie ramię.

Wiedziała też, że jej szwagierka czuje to samo, jeśli chodzi o Luke’a. Po wylądowaniu na Ossusie Mara natychmiast popędziła do apartamentu Skywalkerów, aby sprawdzić, czy Ben wrócił już z biwaku z Jacenem. Twierdziła wprawdzie, że chce się jedynie dowiedzieć, czy do chłopca nie dotarły jakieś plotki i nieprawdziwe tłumaczenia, dlaczego Luke nie wrócił razem z „Sokołem”, ale Leia wyczuwała w niej tę samą pustkę, co w sobie. Mara próbowała wypełnić tę nieprzyjemną pustkę, jaką powodowała nieobecność Luke’a, utwierdzając się w przekonaniu, że jej życie rodzinne wróci do normy natychmiast... kiedy tylko Cilghal powie im, jak powstrzymać pianę.

Miała właśnie zakończyć medytację, kiedy gardłowy głos Corrana Horna uczynił to za nią.

- Gdzie jest mistrz Skywalker? - Corran wszedł na dziedziniec wąską ścieżką wiodącą od strony budynku administracyjnego akademii. Miał na sobie spodnie, tunikę i kamizelkę w różnych odcieniach brązu. - Szef hangaru twierdzi, że nie wysiadł z „Sokoła”.

- Han też nie - odparła Leia. Sądząc z wyrazu twarzy Corrana, nie zdołała ukryć irytacji, że została wyśledzona, zanim jej nogi na nowo przywykły do ossańskiej grawitacji. - Zostali na Wotebie jako gwaranci naszych dobrych intencji.

Corran zmarszczył szerokie brwi.

- Gwaranci?

- Woteba ma problem z fizzem. - Saba podniosła słój i podsunęła Corranowi pod nos.

W skupieniu przyjrzał się srebrzystej pianie.

- Problem z fizzem? - powtórzył.

- To jest okropnie żrąca substancja. - Leia opowiedziała, co się dzieje z Sarasami i ich gniazdem, po czym dodała: - Kolonia uważa, że Jedi od samego początku wiedzieli o problemie, zanim jeszcze przekonali ich, by przenieśli swoje gniazda z Qoribu.

Corran pobladł, a Moc wokół niego wypełniła się niepokojem.

- A więc mistrz Skywalker pozostał u nich, aby im udowodnić, że to nieprawda?

- No, może nie całkiem. - Leia również zaczęła się niepokoić. - Han też został. A co się tu dzieje?

- Więcej niż się spodziewałem. - Ujął ją za ramię i pociągnął w kierunku ławki przy fontannie. - Może spróbuję ściągnąć tu Marę, ona także powinna to usłyszeć.

Leia wyrwała się i przystanęła.

- Cholera, Corran, powiedz mi po prostu, co się dzieje! Saba warknęła gardłowo, subtelnie przypominając jej o zasadach.

- Przepraszam. - Leia nie spuszczała wzroku z Corrana. - Już dobrze. Mistrzu Horn... powiedz mi, co, do chubby, się tu dzieje!

Saba skinęła głową z aprobatą. Corran zaczął ostrożnie:

- Już mówię. Prezydent Omas usiłuje skontaktować się z mistrzem Skywalkerem przez HoloNet od samego rana. Chissowie są wściekli, bo transportowce wyładowują Killików na wszystkich planetach wzdłuż całej ich granicy. Zdaje się, że Killikowie to sobie zaplanowali.

- Chyba raczej Mroczne Gniazdo. - Leia odwróciła się do Saby i wskazała palcem pianę w słoju. - Znasz lepszy sposób, aby zniszczyć nasze relacje z Kolonią?

- Może i znam - odparła Barabelka. - Ale fizz też się nadaje, i to doskonale. Już obrócił przeciwko nam Raynara i Unu.

- A teraz Kolonia ma Luke’a i Hana jako zakładników - dodał Corran. Gestem poprosił, aby szły za nim, po czym skierował się na ścieżkę wiodącą do administracji akademii. - Prezydent Omas musi się o tym dowiedzieć, i to jak najszybciej.

- Nie, nie musi. - Leia ruszyła w przeciwną stronę dziedzińca, w kierunku skrzydła naukowego akademii. - Musimy to załatwić sami.

- Nie wątpię, że tak będzie - zapewnił Corran Leię z odległości kilku metrów. - Ale naszym pierwszym obowiązkiem jest donieść o tej sytuacji prezydentowi Omasowi.

- Aby Sojusz Galaktyczny się zjeżył i zaczął rzucać groźbami? - Leia pokręciła głową. - To tylko skomplikuje sytuację. Musimy najpierw zanieść tę pianę Cilghal, żeby mogła zbadać, jak Mroczne Gniazdo ją produkuje... i dać nam dowód, który przekona Raynara i Unu.

Corran skrzywił się i niechętnie zaczął iść w jej stronę.

- Nie - wtrąciła się Saba. Położyła łuskowatą dłoń na ramieniu Leii i popchnęła ją lekko w stronę Corrana. - Ona zajmie się pianą. A ty pomóż mistrzowi Hornowi złożyć ten raport.

- Raport? - Leia zatrzymała się i zwróciła ku Barabelce. - Słyszałaś, co powiedziałam przed chwilą?

- Oczywiście - odparła Saba. - A ty nie słyszałaś, co ona powiedziała? Nie uchodzi ci kwestionować decyzji mistrza Horna.

Te słowa wstrząsnęły nawet Corranem.

- Eee... nic się nie stało, mistrzyni Sebatyne. Księżniczka Leia to szczególny przypadek...

- Istotnie. Sama już umie wydawać rozkazy. - Wzrok Saby znów powędrował ku Leii. - Teraz musi nauczyć się ich słuchać. Pomoże ci przy raporcie, jeśli w dalszym ciągu uważasz, że to dobre wyjście.

- Umiem słuchać rozkazów! - wybuchła Leia. - Byłam oficerem Rebelii.

- Dobrze. Więc to nie będzie dla ciebie trudna lekcja. Saba ruszyła w kierunku laboratorium Cilghal, pozostawiając u boku Corrana Leię ze ściśniętym od gniewu żołądkiem. Wiedziała, co robi Saba - uczy ją jak walczyć ze słabszej pozycji - ale w tej chwili nie było czasu na lekcje. Życie jej męża i brata będzie zagrożone, jeśli Leia przegra, a Corran Horn mógłby uczyć uporu nawet Barabela. Jak tylko Saba oddaliła się poza zasięg głosu, Corran nachylił się ku Leii.

- Surowa mistrzyni - zauważył przyciszonym tonem. - Naprawdę sama ją sobie wybrałaś?

- Tak - przyznała Leia. - Chciałam kogoś, kto postawi przede mną nowe wyzwania.

Hm... - Corran zastanowił się chwilę nad tym wyjaśnieniem. - No i co, szkolenie odbywa się tak, jak oczekiwałaś?

- Więcej zasad, mniej sparringu. - Leia zamilkła na chwilę. - Corranie... mistrzu Horn... nie zamierzasz chyba na serio wysłać tego raportu do prezydenta Omasa?

Corran przyglądał jej się przez moment, wreszcie rzekł:

- Chciałem przedtem, to prawda. - Ruszył ścieżką w stronę budynku administracyjnego. - Teraz, kiedy Saba odwołała się do mojej rangi, mogę chyba swobodnie przyznać, że nie widziałem sensu, aby się z tobą sprzeczać na ten temat.

Leia skinęła głową.

- Milczenie nie oznacza zgody.

Zawstydzona, że zapomniała o jednej z pierwszych rzeczy, jakich nauczyła się jako prezydent, ciągnęła:

- Ale wiesz, co się stanie, kiedy prezydent Omas dowie się, że Luke został zakładnikiem Killików.

- Zażąda, aby ich uwolnili.

- A Killikowie odmówią. Wtedy on im zacznie grozić, a potem rzucą się sobie do oczu, my zaś stracimy wszelką szansę przekonania Kolonii, aby wycofała się w pokoju znad chissańskiej granicy.

- Gdybyś była prezydentem, mogłabyś to załatwić inaczej - rzekł Corran. - Ale nie jesteś. Cal Omas ma prawo wiedzieć, co się dzieje.

- Nawet jeśli miałoby to oznaczać przejęcie kontroli nad zakonem Jedi? Corran przystanął.

- O czym ty mówisz?

- Myślałam, że wiesz - zdziwiła się Leia. - Prezydent jest wściekły na Jedi od czasu kryzysu Qoribu. Uważa, że przełożyliśmy dobro Killików nad dobro Sojuszu. Czy nie sądzisz, że Omas, nie mając kontaktu z Lukiem, skorzysta z okazji i przejmie kontrolę nad zakonem, aby się upewnić, że nasze priorytety są takie, jakie on uważa za słuszne?

Corran zmarszczył brwi, ale raczej w zadumie niż z niepokojem.

- Może to zrobić?

- Jeśli Jedi będą podzieleni, to tak. Wiem, jak silne jest twoje przekonanie, że naszą misją jest służyć Sojuszowi. Ale przecież sam rozumiesz, jak niebezpieczne byłoby znaleźć się pod bezpośrednią kontrolą prezydenta.

- Oczywiście. Wola rządu nie zawsze jest wolą Mocy. - Corran zamilkł na chwilę, pokręcił głową i ruszył dalej. - Niepotrzebnie się martwisz, księżniczko. Omas nigdy nie zdobędzie bezpośredniej kontroli nad zakonem Jedi.

Leia poszła za nim.

- Nie możesz tego wiedzieć.

- Ależ mogę - zapewnił Corran. - Mistrzowie mogą nie zgadzać się między sobą, ale do tego nie dojdzie. Nie można dopuścić do tego, by Jedi stali się narzędziem politycznym.

Leia kroczyła za Corranem promenadą otoczoną cedrami, przeklinając Sabę za to, że nalegała na kontynuację treningu nawet podczas takiego kryzysu. Czego się po niej spodziewała, że ogłuszy Corrana kamieniem? O ileż prościej by było, gdyby to Barabelka powołała się na swoją rangę, zamiast wymuszać na Corranie, aby zrobił to samo wobec Leii. W końcu Corran był mistrzem od niedawna, a został nim za odwagę w czasie wojny z Yuuzhanami, za rozbicie kilku siatek pirackich i za wyszkolenie ucznia - młodego Jedi imieniem Raltharan, którego Leia nie znała. Z drugiej strony Saba była wielce szanowanym członkiem Rady Doradców i wyszkoliła ponad tuzin bardzo zdolnych rycerzy Jedi, zanim jeszcze w ogóle poznała Luke’a Skywalkera.

Ścieżka schodziła do płytkiego strumyka i przecinała go szlakiem pojedynczych kamieni. Leia przystanęła na brzegu i po prostu patrzyła na plecy Corrana. W pojedynkach ćwiczebnych Saba zawsze ganiła ją za utrudnianie sobie życia - lepiej zaoszczędzić własne siły, wykorzystując energię atakującego przeciwko niemu.

Leia uśmiechnęła się do siebie:

- Mistrzu Horn? - zawołała.

Corran przystanął, balansując niepewnie na dwóch kamieniach.

- Dalsza dyskusja nie ma sensu - rzucił przez ramię. - Już się zdecydowałem.

- Wiem. - Leia spojrzała w bok; tam wzdłuż strumienia prowadziła kręta żwirowa alejka, którą można było dojść do części mieszkalnej akademii. - Czy jednak, zanim złożysz raport, nie powinieneś powiedzieć o tym Marze? Tyle chyba jej się należy, skoro zamierzasz narazić życie jej męża na niebezpieczeństwo.

- Niebezpieczeństwo? - zdumiał się Corran. Jego zielone oczy zabłysły; najwyraźniej zdał sobie sprawę, że spełnienie obowiązku wobec prezydenta Omasa oznacza zaprzeczenie lojalności względem Luke’a. - Prezydent Omas nie dopuściłby do tego.

- Nie jestem mistrzem - stwierdziła Leia. - Musisz zadecydować sam.

Corran nie potrzebował wiele czasu do namysłu. Spuścił głowę, obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem po kamieniach.

- Wygrałaś. - Westchnął. - To już nie jest wyłącznie moja decyzja.

- Może i nie - zgodziła się Leia.

Corran zeskoczył z ostatniego kamienia i popatrzył na Leię spod groźnie zmarszczonych brwi.

- Nie nabijaj się z mistrza - ostrzegł. - Saba niczego cię nie nauczyła?



ROZDZIAŁ 6


Duże sanie repulsorowe wysunęły się zza potężnego pnia hamogoni i ruszyły po leśnym podłożu, przedzierając się przez zarośla i lawirując pomiędzy krzątającymi się ekipami owadzich drwali. Han ustawił prowadzony przez siebie ścigacz za kolejnym pniem, o średnicy około dwudziestu metrów, i zatrzymał się na chwilę, żeby z otwartymi ustami podziwiać ten las gigantów. Wiele drzew było wyższych od balmorrańskich drapaczy chmur, z korzeniami wielkości dewbacków i konarami, które sterczały poziomo jak przestronne, zielone balkony. Niestety wiele z tych balkonów drżało pod ostrzami pił Sarasów, a z góry sypała się nieprzerwana kaskada wiórów.

- W porządku, Han - rzekł Luke. Siedział w fotelu pasażera obok szwagra i używał komlinka i notatnika, aby podążać za promieniem śledzącym, który umieścili na każdym interesującym ich obiekcie w gnieździe Saras. - Sygnał zaczyna się rwać.

Han ostrożnie wyprowadził ścigacz z ukrycia. Nie zobaczył żadnego śladu obiektu, więc rzucił się za nim w pogoń, korzystając z promienia. W takim górzystym terenie sygnał szybko mógł w ogóle zaniknąć, dlatego musieli czym prędzej zmniejszyć dystans. Wyminął brygadę obcinającą gałęzie z pnia szerokości banthy, po czym zahamował gwałtownie, kiedy spadło przed nimi coś wielkiego. Potężny wstrząs zakołysał ścigaczem, aż wspiął się na tylnych repulsorach, a drogę zablokowała im olbrzymia kłoda hamogoni, wysokości mniej więcej dwudziestu metrów.

Han siedział przez chwilę nieruchomo, czekając, aż serce przestanie mu walić, a kaskada gałęzi oderwana z padającego drzewa przestanie spadać na ziemię wokół nich.

- Może to mistrz Luke powinien prowadzić - podsunął C-3PO z tylnego siedzenia. - Zawsze lepiej potrafił o siebie zadbać, a jego czas reakcji jest o zero-przecinek-cztery-dwie sekundy szybszy.

- O, doprawdy? Gdybym byt o zero-przecinek-cztery-dwie sekundy dalej, byłbyś teraz sprasowany na folię. - Han wrzucił wsteczny bieg i włączył napęd. - Okay, poddaję się - powiedział do Luke’a. - Jak oni mają nas doprowadzić do Mrocznego Gniazda?

Luke wzruszył ramionami.

- Jeszcze nie wiem. - Nie spuszczał oczu z notatnika, jakby w ogóle nie zauważył, że o włos uniknęli zmiażdżenia. - Ale baryłki, które wiozą są wypełnione paliwem reaktorowym i chłodziwem do hipernapędu. Widzisz tu cokolwiek, co wymagałoby takiej mocy?

- Na ‘całej planecie nie widziałem niczego takiego - odparł Han, wykonując manewr, aby wykonać stumetrowy objazd wokół zwalonego pnia. - Ale to nie znaczy, że przemytnicy kierują się na Mroczne Gniazdo.

- To najlepsze wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy - upierał się Luke.

- Tak? A co miałoby Mroczne Gniazdo robić z chłodziwem do hipernapędu? I z taką ilością paliwa reaktorowego?

- Jeszcze nie wiem - powtórzył Luke. - I to mnie przeraża.

Han okrążył koronę zwalonego drzewa, wywołując kakofonię przerażonego dudnienia, kiedy o mało nie wjechał w grupę drwali Sarasów zbliżających się do pnia z przeciwnej strony. Kilka owadów miało nowoczesne piły laserowe, ale większość niosła prymitywne piły łańcuchowe - a niektóre nawet długie, dwuosobowe piły ręczne. C-3PO wybębnił grzeczne przeprosiny; Killikowie rozstąpili się i Han przejechał, kierując się ku miejscu, gdzie znikły sanie repulsorowe.

- Cholera! - zawołał Luke, nie odrywając wzroku od notatnika. - Straciliśmy sygnał.

- Nie potrzebujemy go - odparł Han. Obrócił ścigacz i wjechał w głęboką przecinkę, bo trudno było nazwać to drogą prowadzącą w tym samym kierunku, w którym odjechali przemytnicy. - Wystarczy mieć nosa.

- Mieć nosa? - Luke podniósł wzrok i dodał: - Aha, rozumiem.

Przecinką dotarli do niewielkiego pagórka. Teraz przed nimi roztaczała się błotnista, usiana gigantycznymi pniami drzew kotlina. Przemytnicy - czterech Aqualishów i płaskogęby Neimoidianin - znajdowali się mniej więcej o trzysta metrów w dół zbocza. Zaparkowali swój pojazd obok zapadniętych kamiennych fundamentów jakiegoś budynku, który kiedyś musiał być bardzo duży. Aqualish wciągnął jedną z beczek paliwa na pień hamogoni wysoki na kilka metrów, a szeroki jak dysza niszczyciela gwiezdnego. Neimoidianin, prawdopodobnie przywódca, stał obok baryłki, rozmawiając z grupką Killików. Kolczaste antenki, potężne, zakrzywione żuwaczki z zadziorami, ciemnogranatowe pancerze - bez wątpienia Gorogowie z Mrocznego Gniazda.

Neimodianin uniósł jakiś przedmiot w dwóch palcach i uważnie obejrzał pod światło, po czym skinął głową i wsunął go do sakiewki przymocowanej w fałdach szaty. Najbliższy z owadów podał mu następny przedmiot, najwyraźniej też do sprawdzenia.

Han wjechał za gigantyczny pień i zatrzymał ścigacz.

- Czasami nie cierpię, kiedy masz rację - powiedział, patrząc spode łba na Luke’a. - Ale już nie wlezę za tobą do żadnej dziury z robakami. Mam dość.

Luke wyszczerzył zęby.

- Domyślam się.

- Mówię poważnie - ostrzegł Han. - Jeśli tam pójdziesz, będziesz zdany na siebie.

- Jak sobie życzysz, Han.

Luke wyjął elektrolornetkę z konsoli ścigacza, wysunął się z siedzenia pasażera i znikł za pniem. Han posadził ścigacz i polecił Threepio, aby miał wszystko na oku, po czym dogonił Luke’a za korzeniem tak wysokim, że musiał stanąć na palcach, aby wyjrzeć ponad nim.

- Interesujące - ocenił Luke, podając elektrolornetkę Hanowi. - Popatrz sam. Han wyregulował ostrość. Neimoidianin oglądał właśnie czerwonawobrązową bryłkę wielkości ludzkiego kciuka, o kształcie łzy i tak przejrzystą że Han dostrzegał w jej środku maleńki odblask światła. Po uważnym obejrzeniu Neimoidianin umieścił bryłkę w sakiewce, a sam znów wyciągnął rękę. Najbliższy z Gorogów podał mu kolejną bryłkę, tym razem tak zmętniała że Neimoidianin natychmiast ją odrzucił, nawet nie przyglądając jej się uważnie.

- Gwiezdny bursztyn? - zapytał Han, opuszczając lornetkę. Luke skinął głową.

- Przynajmniej wiemy, skąd... - gwałtownie odwrócił się w kierunku ścigacza, sięgając ku rękojeści miecza - ...pochodzi - dokończył szeptem.

- Czemu tak cicho mówisz? - szepnął Han i wyjął miotacz z kabury. - Nie lubię tego.

Luke przyłożył palec do ust, wyśliznął się zza korzenia, za którym się ukrywali, i ruszył wokół pnia, oddalając się od ścigacza. Han szedł za nim, trzymając w jednej dłoni elektrolornetkę, a w drugiej miotacz. Ścieżka doprowadziła ich do miejsca, gdzie byli doskonale widoczni dla przemytników i owadów na dole. Luke zrobił gest dłonią i cała grupa obejrzała się w przeciwnym kierunku. Han już chciał go oskarżyć o oszustwo, kiedy w komunikatorach rozległ się głos C-3PO:

- Proszę uważać, panie Luke! Próbują zajść...

Ostrzeżenie zginęło w serii metalicznych huków. Po dolinie poniósł się echem potężny wybuch, a zza pnia wyrósł słup czarnego dymu. Han dał nura za kolejny boczny korzeń i pędem dogonił Luke’a.

Wyszli wprost na stertę dymiącego złomu, która pozostała po ich ścigaczu, otoczoną kałużą paliwa i płynu chłodzącego. Bryzgi sięgały do połowy pnia. C-3PO stał o jakieś dwa metry od pojazdu, osmalony i pokryty sadzą. Zgięty wpół wyglądał zza pnia. R2-D2 wylądował na szczycie pnia i teraz toczył się wzdłuż niego, wysuniętym ramieniem trzymając lusterko i śledząc teren u jego podstawy.

Luke dał Hanowi znak, by szedł dalej, a sam wspomaganym Mocą skokiem wylądował obok R2-D2. Han zakradł się cicho za Threepio.

C-3PO wyprostował się i spojrzał na niego.

- Co za ulga! - zawołał. - Myślałem, że mają zamiar was zaskoczyć od tyłu. Ze zbocza, tuż za pniem, rozległ się znajomy szelest i Han poczuł nagle, że robi mu się niedobrze.

- Dzięki za ostrzeżenie - warknął. Wcisnął elektrolornetkę Threepio i rzucił się za pień. - Cofnij się. Już!

Han ledwie zdążył uklęknąć w płytkim zagłębieniu, kiedy w polu jego widzenia pojawiło się sześciu Gorogów. Mniej więcej tego się spodziewał, ale właśnie dlatego, że miał rację, zrobiło mu się niedobrze. Nie mógł ścierpieć robactwa od czasu, kiedy szurnięci Kamarianie wyśledzili go na Regulgo... ale teraz nie mógł o tym myśleć, jeśli chciał zachować nad sobą kontrolę.

- Okay, koledzy, stać tam, gdzie stoicie. Rzućcie te... - Han zawahał się, kiedy stwierdził, że owady nie trzymają w łapach miotaczy - ...te karabiny i powiedzcie, czemu zniszczyliście mój ścigacz.

Gorogowie rozejrzeli się i zaczęli dudnić, podnosząc broń.

- Wiecie dlaczego - przetłumaczył C-3PO. - Herold Nocy rozkazał wam trzymać się z dala od spraw Gorog.

- Szkoda - odparł Han, celując ze swojego DL-44 w głowę najbliższego z robali. - Teraz się nie ruszaj.

Nie posłuchali oczywiście, więc Han przestrzelił głowę pierwszemu z nich w tej samej chwili, kiedy karabinek tamtego wypalił. W piersi drugiego wywiercił dziurę, gdy ten tylko podniósł ramię z bronią a potem w sam środek grupy wpadł Luke, wywijając mieczem świetlnym. Ostrze zabrzęczało kilkakrotnie i kolejnych dwóch Gorogów padło, a potem pień obok Hana eksplodował kawałkami kory i gryzącym odorem, kiedy ocalałe owady oddały pierwsze strzały. Han odpowiedział ogniem, ostrze Luke’a znów zaśpiewało i ostatni dwaj Gorogowie padli.

Han wyprostował się, trzymając miotacz oburącz, a Luke opuścił ostrze i rozejrzał się powoli, oglądając każde z ciał po kolei. Prawie kończył, kiedy nagle zachwiał się na nogach i wyłączył miecz.

- Cholera!

- Co się dzieje? - Han rzucił się do niego. - Chyba nie dostałeś rykoszetem, co? Luke spojrzał na niego z rozpaczą.

- Jestem lepszy, niż ci się zdaje, Han. - Podniósł zapaskudzony wnętrznościami but i oczyścił go o żuwaczkę martwego owada. - Wszystkie martwe - dodał. - A miałem nadzieję, że coś z nich wyciągnę.

R2-D2 zaszczebiotał coś ze szczytu pnia, po czym zaczął się kołysać na kółkach.

- Co jest, Artoo? - zapytał Luke.

- Mówi, że może pan przesłuchać jednego z tych sześciu Gorogów, którzy rozmawiali z Aqualishami - usłużnie przetłumaczył C-3PO. - Właśnie tu idą.

- Cóż, nie sądzę, aby wybrali się tu, żeby pogadać z nami - powiedział Han. Zrobili krótki rekonesans po okolicy, aby sprawdzić, czy nie oczekują ich kolejne killickie niespodzianki, po czym wrócili do pierwszej kryjówki. Po zboczu wspinała się właśnie szóstka Gorogów z wyciągniętą bronią. Czterech Aqualishów z potężnymi miotaczami energetycznymi G-9 klęczało na saniach, ukrywając się pomiędzy beczkami paliwa reaktorowego i osłaniając owady. Neimoidianin uciekał w stronę najdalszej części fundamentów.

- Ja biorę przemytników. - Luke wyszedł zza korzenia. - A ty zajmij się Gorogami... i pamiętaj, potrzebujemy jednego żywego. Chcę się dowiedzieć, po co im to całe paliwo reaktorowe.

Han złapał go za ramię.

- Te robaki mają karabinki - zawołał. - Moglibyśmy po prostu uciec. Wiesz, jakie jest Mroczne Gniazdo. Kiedy już znajdziemy się za wzgórkiem, nie będą chcieli się pokazać.

- Nie martwię się tym, Han - powiedział Luke. - Osłaniaj mnie.

- Hej, ja nie mam zasięgu takiego jak oni - zaprotestował Han. - Ani pocisków rozpryskowych. A twój miecz świetlny nie nadaje się do walki z taką bronią.

- Nie szkodzi. Poradzisz sobie doskonale.

Luke ruszył wzdłuż korzenia. Teraz drewno okrywało go jedynie do wysokości piersi. Wzgórze eksplodowało strumieniem promieni laserowych i magnetycznie przyspieszonych pocisków.

Han, przeklinając optymizm Luke’a, zaczął odpowiadać ogniem. Jego strzały albo omijały cele, albo z trzaskiem przygasały, zanim do nich dotarły, ale dały robakom do myślenia. Większość pocisków rozpryskowych bez szkody zagłębiała się w błocie u ich stóp, a pozostałe równie nieszkodliwie świstały nad ich głowami.

Promienie z miotaczy były jednak całkiem inną sprawą. Strzały z sykiem wbijały się w korzeń z niepokojącą celnością wypełniając powietrze dymem i odłamkami drewna. Han posłał kilka strzałów w dół tylko po to, żeby sprawdzić, czy zdoła zmusić Aqualishów do schowania głów. Nawet nie mrugnęli. Z dziur po tej stronie korzenia, po której znajdowali się Luke i Han, zaczął się unosić dym.

Gorogowie obejrzeli się za siebie i gniewnie zadudnili. Han myślał z początku, że zaatakują ale czterech z nich po prostu rozstawiło się na zboczu. Pozostali dwaj pobiegli w stronę sań repulsorowych.

- Czy oni powariowali? - jęknął Han. - Dziesięć minut na otwartej przestrzeni z tymi prętami i zaczną się żarzyć.

- Gorog nie przejmuje się takimi drobiazgami. Chce tylko paliwa. - Luke schował się za korzeniem. - Jeśli nasze urządzenie namierzające ciągle działa...

- Ratujcie życie! - wrzasnął nagle C-3PO, wybiegając zza drzewa z hurgotem i brzękiem. Wymachiwał elektrolornetką, którą Han dał mu wcześniej. - Jesteśmy zgubieni!

- Zgubieni? - Han wyszedł, żeby pomóc robotowi... i omal nie stracił głowy, kiedy pocisk ze świstem przemknął mu obok ucha. Skoczył pod osłonę korzenia, pociągając za sobą Threepio. - O czym ty mówisz?

C-3PO obejrzał się i wskazał palcem na ścigacz.

- Fizz! Pożera ścigacz!

- Fizz? - zdziwił się Han. - Tutaj?

- Może przywieźliśmy go ze sobą? - podsunął C-3PO.

Z góry rozległ się pełen niepokoju gwizd. R2-D2 stoczył się z krawędzi pnia i byłby spadł im na głowy, gdyby Luke nie sięgnął poprzez Moc i nie podtrzymał go. Postawił R2-D2 na ziemi i pochylił się nad nim.

- Co ci odbiło, Artoo? Mogłeś komuś zrobić krzywdę. R2-D2 wygwizdał długą odpowiedź.

- Artoo mówi, że to prawdopodobnie już nie ma znaczenia - przetłumaczył C-3PO. - Mamy siedemdziesiąt trzy procent szansy, że zaraz się rozpadniemy.

- Daj spokój. - R2-D2 nie był z natury skłonny do złowróżbnych przepowiedni, tym bardziej Han był wstrząśnięty jego oceną sytuacji. Pomimo tymczasowych napraw, jakie Luke przeprowadził na osobowości małego robota, ten nadal chwilami zachowywał się dziwnie jak Defel w solarium. - Nie może być aż tak źle, przed chwilą tam byłem i nie widziałem żadnej piany. R2-D2 zaszczebiotał z ironią.

- Artoo proponuje, żeby pan sam poszedł i zobaczył - przetłumaczył C-3PO. - Ale mnie się wydaje, że to nie najlepszy pomysł. Piana jest wszędzie pod ścigaczem.

- Pod ścigaczem? - zawołał Han, marszcząc brwi. - Na ziemi? Tam, gdzie rozlało się paliwo?

- Dokładnie tak - odparł C-3PO. - I szybko się rozprzestrzenia. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby objęła już cały ścigacz.

- Cudownie - mruknął Luke i ruszył w kierunku ścigacza. - Zostawiłem zestaw śledzący na przednim siedzeniu.

- Zaczekaj! - Han chwycił go za połę płaszcza. - To chyba już nie będzie miało znaczenia.

Luke zatrzymał się, ale nie odwrócił.

- Jak to nie?

- Nie, jeśli sprawdzi się to, co podejrzewam. - Han włożył miotacz do kabury i wyciągnął rękę do C-3PO. - Podaj mi elektrolornetkę, Threepio.

Robot spojrzał w dół, jakby zdumiony, że wciąż trzyma ją w dłoni, po czym wyciągnął ramię.

- Oczywiście, kapitanie Solo, choć naprawdę nie wydaje mi się, aby to był wystarczający ekwiwalent dla zestawu śledzącego. Gdy tylko sanie znajdą się poza zasięgiem wzroku, nie przyda się panu w ogóle.

- Nie sądzę, aby sanie zdążyły znaleźć się poza zasięgiem wzroku.

Han spojrzał przez lornetkę nad korzeniem i stwierdził, że tylna straż Gorogów wciąż stoi na pozycjach. Pozostali dwaj dotarli do sań i teraz szczypcami wrzucali leżące obok pręty paliwowe na skrzynię. Han przełączył wzmocnienie na pełny zakres i przyjrzał się uważnie ziemi pod saniami. Luke stanął obok.

- Czego szukasz?

- Za chwilę ci powiem - odparł Han. - To na wypadek, gdybym się mylił i musiał szybko coś wymyślić, aby nie zrobić z siebie kompletnego idioty.

Rozległa się seria ostrych uderzeń, kiedy naboje z karabinka na pociski rozpryskowe zaczęły trafiać w korzeń, który zatrząsł się tak, że opartemu o niego Hanowi lornetka wbiła się w policzki. Odsunął się od korzenia i nadal obserwował teren.

- Eee... Han, może powinniśmy poszukać lepszego punktu obserwacyjnego - zauważył Luke. - Tu się robi niebezpiecznie.

- Nie boję się, mały - mruknął Han. - Ty mnie obronisz.

- Bardzo śmieszne - burknął Luke. - Ale zasięg mojego miotacza nie jest o wiele większy od twojego.

- Nie szkodzi. - Han wpatrywał się w grunt pod saniami. - Poradzisz sobie.

Luke westchnął, ale wyjął miotacz i zaczął odpowiadać na ostrzał. Widocznie rzeczywiście w coś trafił, bo deszcz pocisków nagle praktycznie ustał. Hanowi zmęczyły się ramiona od trzymania elektrolornetki, więc znów oparł łokcie na korzeniu i obserwował dalej.

Gorogowie prawie skończyli ładować sanie, kiedy jeden z nich odrzucił nagle trzymany pręt i wskoczył na skrzynię. Wszyscy uważnie oglądali pozostałe pręty, a Han na razie nie wiedział, co o tym myśleć, dopóki nie rzucili na ziemię kolejnego pręta, który wylądował niemal prostopadle do pierwszego. Na jego matowej, szarej powierzchni z jednej strony pojawiła się srebrzysta, lśniąca plama.

Han uśmiechnął się z satysfakcją, cofnął się i podał lornetkę Luke’owi.

- Popatrz sobie.

Zamienili się sprzętem i teraz to Han wymieniał ogień z jedynym przedstawicielem tylnej straży Gorogów, którego Luke nie zdążył zabić. Han też nie mógł go trafić; jego strzały mijały cel o dobre trzydzieści metrów.

Po chwili Luke mruknął:

- A więc o tym mówiłeś. O fizzie.

- Właśnie - przytaknął Han. - Popatrz, na czym go nie ma.

- Mówisz o kamieniach w starych fundamentach? - zapytał Luke.

- I o pniach - potwierdził Han. - Jeśli jest na ziemi i wszędzie tutaj, dlaczego nie dotyka drzew i kamieni? Dlaczego atakuje nasz ścigacz, chłodziwo i pręty paliwowe, rozrzucone wokół sań?

Luke opuścił lornetkę i spojrzał na Hana.

- Zanieczyszczenia? Han skinął głową.

- Atakuje tylko to, co szkodzi Wotebie - rzekł. - To system ochrony środowiska.



ROZDZIAŁ 7


Przesycone parą powietrze salonu spa pachniało błotem mineralnym i tonikiem oczyszczającym pory, a kojące dźwięki klasycznej sonaty na feegharfę unosiły się subtelnie z systemu nagłaśniającego, nie całkiem jednak zagłuszając łagodny warkot i pobrzękiwanie lovolańskiego Artysty Kosmetycznego, zainstalowanego w kącie pokoju. Na jego wbudowanym leżaku leżała w maseczce z błota owinięta w wodorosty mumia, która, jak sądził Jacen, mogła być babką Tenel Ka, Ta’a Chume. Skórę jej głowy masował falujący kaptur, a na każdej z powiek spoczywała przezroczysta gwiazdka, która wyglądała jak małe, wyposażone w macki stworzenie morskie. Dystrybutor napojów co chwila podsuwał mumii dziobek do ust, ponieważ obie ręce miała skrępowane automatycznymi rękawicami do manikiuru.

Jacen nie wyczuł w pobliżu innych żywych istot. Wszedł do salonu. Minął rząd basenów wpuszczonych w podłogę, wypełnionych bulgoczącym błotem, wodą i czymś, co wyglądało jak różowy śluz Hurtów, po czym zatrzymał się obok mumii. Ta’a Chume nie dała żadnego znaku, że wyczuwa jego obecność. Jacen przez chwilę rozważał, czy położenie kresu jej życiu nie byłoby najlepszym sposobem ochrony córki. Z pewnością starucha zasługiwała na to. Likwidowała niewygodnych ludzi na długo przed narodzinami Jacena i Tenel Ka, a w tej chwili znajdowała się w areszcie domowym za otrucie matki Tenel Ka. Był czas, kiedy Ta’a Chume próbowała zabić nawet matkę Jacena.

Tenel Ka prosiła jednak, aby Jacen oszczędził jej babkę. Obiecała mu, że sama zajmie się jej zdradą... na swój sposób. Jacen podejrzewał, że oznaczało to spektakularny, bardzo długi i bardzo publiczny proces, w którym Ta’a Chume miała szansę uniknąć skazania z powodu braku dostatecznych dowodów - a Jacen nie chciał w żaden sposób ryzykować życia córki.

Odpiął miecz świetlny od pasa, ale nie włączył ostrza.

W masce błotnej Ta’a Chume pojawiła się dziura, kiedy kobieta otworzyła usta ze zdumienia. Zerwała kaptur masujący i podniosła głowę. Morskie stworzenia zsunęły się z jej powiek i zeszły po policzkach, pozostawiając za sobą smugi odsłoniętej skóry.

- Jacen Solo - odezwała się Ta’a Chume. - Zapytałabym, jak się dostałeś do moich prywatnych apartamentów, ale przecież właśnie tym się zajmują Jedi, nieprawdaż?

- Między innymi. - Zauważył, że nie wyjęła dłoni z rękawic do manikiuru. - Możesz sobie wzywać pomocy - dodał. - Twoi ochroniarze i tak nie przyjdą... ale nie próbuj celować we mnie tym ukrytym miotaczem. Obiecałem Tenel Ka, że cię nie zabiję, i byłbym wściekły, gdybyś zmusiła mnie do złamania słowa.

Zieleń oczu Ta’a Chume pojaśniała, a jej błotna maseczka zaczęła pękać, kiedy była królowa uśmiechnęła się z wyższością.

- Szkoda... kiedy cię zobaczyłam z tym mieczem świetlnym nad sobą miałam przez chwilę nadzieję, że moja wnuczka wreszcie nabrała charakteru.

- Gdyby Tenel Ka brakowało odwagi, umarłabyś, nawet nie wiedząc, że tutaj byłem - odparł Jacen. - Ale ona chce zachować cię przy życiu, aby zafundować ci publiczny proces. Wkrótce przyjdą tu jej ochroniarze. Zrobiłem wszystko, aby mogli tu wejść, nie zabijając nikogo.

Napięcie znikło z oczu Ta’a Chume.

- Jakiś ty troskliwy - mruknęła zjadliwie. Powoli wyjęła dłoń z rękawicy i rzuciła na podłogę trzymany w dłoni miotacz. - Możesz mi powiedzieć dlaczego?

- Dobrze wiesz dlaczego - odparł Jacen. Ta’a Chume bawiła się nim; czuł to równie wyraźnie, jak słyszał drwinę w jej głosie, ale nie miał pojęcia, jaki mógł być tego powód. - Próbowałaś zabić jej córkę.

Ta’a Chume eksplodowała gniewem, doskonale wyczuwalnym w Mocy, ale jej głos brzmiał raczej smutno.

- Królowa matka ma dziecko? - Wysunęła drugą dłoń z rękawicy i przyłożyła palce do skroni. - I nie powiedziała o tym nawet własnej babce?

Jacen się skrzywił.

- Ładnie grasz, ale mnie nie oszukasz. Czuję w Mocy twoje prawdziwe emocje.

- Więc pewnie wyczuwasz, jaka jestem wstrząśnięta... i zmartwiona. - Ta’a Chume położyła dłonie na kolanach i podniosła wzrok, który zatrzymał się na wysokości jego piersi; błądziła spojrzeniem po wyłogach tuniki, zatrzymując się na każdym zagnieceniu. - Oczywiście, nie cieszę się z tego, że zostałam uwięziona na rozkaz mojej własnej wnuczki, ale nie życzę jej źle... a tym bardziej nie przyłożyłabym do czegoś takiego ręki!

Jacen wreszcie zrozumiał.

- Nie ma tu podglądu, Ta’a Chume. - Rozsunął płaszcz, aby pokazać, że nie ma pod spodem żadnych urządzeń rejestrujących. - Przyszedłem poszukać odpowiedzi na moje własne pytania... a nie po to, aby zbierać dowody dla Tenel Ka.

- To nawet nie przyszłoby mi do głowy, Jedi Solo, ale mam nadzieję, że kiedy znów zobaczysz moją wnuczkę, będziesz tak miły i przekażesz jej wyrazy mojej troski... o nią i o jej córkę.

- Ta’a Chume podniosła na niego wzrok i zatrzepotała powiekami. - A tak przy okazji, nie wiesz przypadkiem, kto jest ojcem?

Szyderstwo w jej głosie było bardzo czytelne. Najwyraźniej się z nim drażniła, próbując go przekonać, że nigdy nie wygra z nią w tę grę... a to go rozgniewało.

- Wiem, bo to ja. - Jacen okrążył robota kosmetycznego i użył Mocy, aby z powrotem ułożyć Ta’a Chume w fotelu. - I jestem zdecydowany chronić moją córkę za wszelką cenę.

Ta’a Chume wyraźnie straciła humor i zrobiła się nerwowa.

- Co robisz? - prychnęła.

- Chciałbym dostać odpowiedzi na parę pytań, a nie mamy wiele czasu, zanim pojawią się ochroniarze.

Odsunął kaptur masujący i zanurzył palce w farbowanych na rudo włosach Ta’a Chume.

- Możemy to załatwić delikatnie... - wcisnął kciuki w podstawę jej czaszki i posłał w mózg leciutki ładunek Mocy - ...albo też brutalnie.

Ta’a Chume jęknęła z bólu.

- Jesteś Jedi, nie możesz tego robić! - wrzasnęła.

- Ależ mogę - wyjaśnił Jacen. - Jedi nauczyli się w czasie wojny z Yuuzhan Vongami paru nowych sztuczek... nie słyszałaś o tym?

Jacen wyczuł ostrzegawczy sygnał od Bena, który został w skiffie przed rezydencją Ta’a Chume, a potem odległy rumor bram wysadzanych przez siły zbrojne Tenel Ka.

Ta’a Chume zwróciła głowę w stronę dźwięku. Miała nadzieję, zrozumiał Jacen, że ci, którzy przyszli ją aresztować, staną się jednocześnie jej zbawcami... że jeśli zdoła wytrzymać dość długo, jej sekrety pozostaną bezpieczne. Posłał kolejny ładunek Mocy w jej mózg.

Tym razem nie zadowolił się pojedynczym impulsem. Wlewał dalsze fale energii w czaszkę Ta’a Chume, a sam wdarł się za nimi, panosząc się w jej umyśle ze swoją obecnością w Mocy. Nie czuł się tak pewnie w tej technice jak Raynar - właściwie nie wiedział nawet, czy to ta sama technika - ale był dość dobry, aby opanować zaskoczoną starą kobietę, która nie umiała używać Mocy.

Z ust Ta’a Chume wydobył się długi jęk. Kiedy umilkł, Jacen poczuł, że jej opór słabnie. Przed pałacem, na dziedzińcu, słychać było głosy wykrzykujące rozkazy pod adresem służby Ta’a Chume.

Jacen, nie zwracając uwagi na zamieszanie, pochylił się nad uchem Ta’a Chume.

- Najpierw muszę wiedzieć dlaczego. Ta’a Chume próbowała się opierać.

- Co dla... Jacen nacisnął mocniej.

- Chyba nie wierzysz, że pozwolę, aby na tron wstąpiło dziecko dwojga Jedi - wykrztusiła kobieta. - Hapes nigdy nie będzie królestwem Jedi.

- Nie sądzę, aby taki był zamiar Tenel Ka.

- To twoje zamiary mnie martwią - odgryzła się Ta’a Chume. - Przekonałeś już Tenel Ka, aby zaangażowała flotę hapańską w sprawy, które nas nie dotyczą w najmniejszym stopniu. Nie pozwolę, aby Konsorcjum Hapes stało się narzędziem Jedi.

- Widzisz? To wcale nie było takie trudne. A teraz opowiedz mi o Mrocznym Gnieździe.

- Mroczne Gniazdo?

- Gorogowie - wyjaśnił Jacen. Odniósł wrażenie, że kobieta naprawdę nie wie, o czym mowa. - Killikowie. Jak ich skłoniłaś do zamachu na dziecko?

W pałacu rozległy się pierwsze stłumione odgłosy forsowanych przejść i Ta’a Chume znów zaczęła mieć nadzieję na wybawienie.

- Nie wiem...

Jacen rozszerzył swoją obecność.

- To oni do mnie przyszli - wrzasnęła. - Nie podobała im się obecność Tenel Ka na Qoribu. Wiedzieli, że mam powody, aby pragnąć jej śmierci.

To stwierdzenie miało sens. Mroczne Gniazdo - w nadziei na rozszerzenie swoich wpływów w Kolonii, a także na wejście z Kolonią do terytorium Chissów - próbowało umyślnie rozpętać wojnę z Chissami. Ale Jacen czuł, że Ta’a Chume w dalszym ciągu stara się coś przemilczeć, nie dopowiedzieć. Wniknął głębiej w jej umysł. Krzyknęła i coś pękło, jak chwyt dłoni trzymającej linę, ale Jacen się nie cofnął. Musiał wiedzieć wszystko o Mrocznym Gnieździe.

- Gorogowie... mylili się - wymamrotała Ta’a Chume. - Nie chcę śmierci Tenel Ka... aż do czasu... dopóki nie znajdę się w lepszej pozycji... aby odzyskać tron.

- Ale szpiedzy powiedzieli ci o dziecku - zaryzykował Jacen. - Chciałaś, żeby zginęło.

- Powiedziałam Gorogom... że jeszcze lepiej będzie zabić córkę Tenel Ka. - Ta’a Chume próbowała na tym skończyć, ale Jacen naciskał tak mocno, że z wielkim trudem zachowała kontrolę nad własnym umysłem. - Ale nie robili tego z zemsty. Musiałam zawrzeć układ, aby uratować... aby zabrali dziecko zamiast Tenel Ka.

W budynku rozległy się męskie głosy. Ochrona Tenel Ka była już bardzo blisko. Jacen zajął się tym, aby nie napotkali żadnego oporu, więc wiedział, że zjawią się bardzo szybko, tylko pobieżnie przeszukując kolejne piętra.

- Warunki tego układu? - zapytał.

Pomimo pozornej bliskości odsieczy Ta’a Chume nawet nie próbowała się opierać. Opanowanie własnego umysłu było dla niej teraz zbyt trudne.

- Chcieli... technologii komputerów nawigacyjnych - szepnęła.

- Komputerów nawigacyjnych? - Jacen nie mógł sobie wyobrazić, po co Mrocznemu Gniazdu ta technologia. - Do podróży wewnątrz systemu?

- Nie - odparła Ta’a Chume. - W nadprzestrzeni.

- Po co? - zdumiał się Jacen. - Killikowie nie budują statków z napędem nadprzestrzennym. Wynajmują transportowce.

- Nie mówili, a ja nie pytałam - odparła Ta’a Chume. - To była umowa polityczna, nie małżeństwo.

Jacen chciał dalej naciskać, ale czuł, że starsza kobieta mówi prawdę, że nie obchodziło jej, po co Gorogom może być potrzebna ta technologia - o ile dziecko Tenel Ka zginie. Musiał szybko usunąć palce z gardła Ta’a Chume.

Zza drzwi wiodących do prywatnego skrzydła Ta’a Chume rozległ się stłumiony huk. Wzmocniony przez głośniki głos zażądał, aby zwolniła zamki, a sama położyła się na podłodze. Przesłuchanie przez Jacena dobiegło końca... i Ta’a Chume też o tym wiedziała. Wyczuł, że znowu zaczyna się bronić, czepiając się kurczowo resztek kontroli, jaką miała nad swoim umysłem.

- Ostatnie pytanie - zapowiedział Jacen. - Czy będą kolejne ataki na moją córkę?

- Na twoją córkę... nie. - Ta’a Chume kłamała. Jacen czuł, że ona nigdy się nie podda, że ma nadzieję, iż Mroczne Gniazdo także nigdy nie zrezygnuje... ale nie wytknął jej tego. Było jeszcze coś więcej, coś, co bardzo chciała mu powiedzieć. - Ale nie powinieneś martwić się wyłącznie o swoją córkę.

- Słucham - rzekł.

- Nie rządziłabym Hapes przez tyle lat, gdybym była głupia - ciągnęła Ta’a Chume.

- Wiedziałam, że wraz z Tenel Ka zorientujecie się, kto zaatakował twoją córkę... i że po mnie przyjdziesz.

Zza zewnętrznych drzwi wiodących do skrzydła znowu rozległ się łomot.

- Nie mamy czasu - ponaglił Jacen. - Powiedz mi, dlaczego nie powinienem cię teraz zabić, albo...

- Jeśli umrę, Tenel Ka będzie celem. Jeśli zostanę uwięziona albo znajdę się w niełasce, Tenel Ka będzie celem. - Ta’a Chume odsunęła się spod dłoni Jacena i rozejrzała.

- Jeśli chcesz, aby twoja córka dorastała z matką Jacenie, musisz mnie oszczędzić, to jedyny sposób.

Wściekłość, jaką Jacen czuł przez chwilę, przeistoczyła się w inne uczucie... zimne i wyrachowane.

- Nie jedyny - powiedział. - Znam jeszcze jeden.

Chwycił Ta’a Chume za ramię i brutalnie posadził w fotelu. Kiedy w jej apartamencie rozległy się już stłumione kroki ciężkich butów, Jacen wlał w jej umysł gorącą iskrzącą energię Mocy, naciskając gwałtownie własną obecnością aż oboje wyrwali się z okowów jej umysłu. Ta’a Chume wydała z siebie ostatni, zamierający wrzask, zanim pogrążyła się w otchłani własnych myśli, opadając w ciemność duszy, która nigdy nie kochała, pragnęła jedynie potęgi, kontroli i bogactwa. Pozostawiła za sobą gorącą czarną próżnię, otoczoną poszarpanymi neuronami, rozdartymi dendrytami i strzaskanym, rozbitym mózgiem.

Jacen znalazł się nagle poza Ta’a Chume i poza sobą jak bierny obserwator w otchłani czasu. Wypełniał swoją obecnością cały pałac, był świadkiem rzeczy, które pozostawały poza jego kontrolą. Ujrzał całą Gromadę Hapes, całą galaktykę, a wszystko to płonęło - nie tylko słońca, ale i planety, i księżyce, i asteroidy. Rozpalona była każda odrobina pyłu i kamień dość duży, by utrzymać rozumną istotę. Ogień wędrował z miejsca na miejsce na maleńkich migoczących igłach strumieni jonowych, rozpalanych pochodniami w dłoniach ludzi, Killików i Chissów. Piekło ogarniało wszystko po kolei, światy rozbłyskiwały niczym słońca, a systemy jak supernowe, aż wreszcie sektory dorównały jasnością Jądru i cała galaktyka eksplodowała w jeden ogromny, odwieczny płomień.

Płomień znikł, kiedy drzwi salonu kosmetycznego zatrzęsły się pod ciosami pięści.

- Z rozkazu królowej matki! Otwierać drzwi i położyć się na podłodze!

Jacen chwiejnym krokiem odstąpił od robota kosmetycznego, przerażony i zmieszany. Doświadczył już zbyt wielu wizji w Mocy, aby nie wiedzieć, co się stało, ale nie umiał zmusić się do zaakceptowania tego, co zobaczył. Wizje były symboliczne, ale znaczenie tej akurat wydawało mu się absolutnie jasne. Galaktykę ogarnie taka wojna, jakiej jeszcze wszechświat nie widział... wojna, która nigdy się nie skończy, będzie się rozszerzać z jednego świata na kolejne, aż pochłonie całą galaktykę.

A Killikowie będą u jej źródła.

Rozległ się głośny trzask i durastalowe drzwi poleciały na przeciwległą ścianę. Pokój wypełniła gęsta chmura błękitnego dymu. Jacen naciągnął kaptur do masażu na głowę Ta’a Chume, a sam wskoczył do basenu z błotem. Zanurzył się po podbródek i rozejrzał, przyswajając sobie widok powierzchni mułu, po czym ostrożnie rozciągnął tę iluzję w Mocy... tak, jak się tego nauczył od adeptów Białego Nurtu.

Nie dokończył jeszcze maskowania, kiedy do pomieszczenia wpadł tuzin hapańskich komandosów z ochrony, w goglach i pełnych zbrojach. Szli na ugiętych kolanach, w pozycji, która wydawała się trochę owadzia, po czym jednocześnie skoczyli ku robotowi kosmetycznemu, całą dwunastką kierując atak na nieruchomą postać Ta’a Chume. Kiedy jednak starsza kobieta nie wykazała nawet śladu oporu, dowódca oddziału niechętnie opuścił broń i położył trzy palce na jej gardle.

- Żyje - rzekł i oddał miotacz swojemu podwładnemu. Pochylił się nad Ta’a Chume i spojrzał w jej nieruchome oczy. - Ale wezwijcie lekarza. Chyba miała wylew albo coś w tym rodzaju...



ROZDZIAŁ 8


Dwupiętrowej wysokości hologram planety Woteba wisiał w niszy projekcyjnej kilka metrów za konsolą sterowania - milczące przypomnienie, jak bardzo prawdziwe okazały się lęki Leii. Han i jej brat znajdowali się w pułapce, samotni, na ledwie poznanym świecie, otoczeni owadami i - sądząc z emocji Luke’a, jakie wyczuwała w Mocy - kompletnie nieświadomi tego, w jakich są kłopotach. I to najbardziej Leię martwiło. Han i Luke umieli o siebie zadbać, ale tylko wtedy, jeśli wiedzieli, że jest taka potrzeba.

- Może Mroczne Gniazdo nawet nie znajduje się na Wotebie - podsunął Kyp Durron. - Co wiemy o pozostałych planetach?

- Tyle tylko, że wszystkie były równie puste jak Woteba, zanim osadziliśmy tam Killików. - Leia spojrzała na rozczochranego mistrza. Wraz z Marą i Sabą siedzieli w Centrum Planowania Operacyjnego w Świątyni Jedi na Coruscant, rozmawiając z grupką innych Jedi przez HoloNet. - Czternaście z nich nadawało się do zamieszkania.

- Killikowie nie byli zainteresowani szczegółowymi badaniami - wyjaśniła Mara. - Chcieli tylko wiedzieć, które światy nadają się do zamieszkania. Mamy podstawowy profil planetarny i niewiele więcej.

- Widocznie nie chcieli, abyśmy wiedzieli za dużo - odezwał się hologram Corrana Horna, tkwiący wraz z pozostałymi na półce okalającej z tyłu krawędź konsoli sterowania. - Dla mnie to zaczyna wyglądać tak, jakby Killikowie nigdy nie mieli zamiaru przestrzegać pokoju z Chissami.

- Nie mylcie Killików z Gorogami - ostrzegła Jaina. Razem z Zekkiem mieli wspólny hologram obok Corrana. Ich głowy stykały się skroniami, a oczy, nie mrugając, wpatrywały się prosto przed siebie. - Wojny chciało tylko Mroczne Gniazdo, nie cała Kolonia.

- Nieważne, kto chciał jej wówczas, teraz widać, że cała Kolonia jest w nią zaangażowana - odparował Corran. - I mają mistrza Skywalkera, aby sobie zagwarantować, że nie będziemy znowu wtrącać się w ich plany.

- Nie rozumiecie, jak działa umysł Kolonii - zaoponował Zekk.

- Może się wydawać, że cała Kolonia jest zaangażowana - dodała Jaina - ale stoi za tym tylko Mroczne Gniazdo.

- Pamiętacie ostatni raz? - zapytał Zekk. - UnuThul wezwał nas, abyśmy zapobiegli wojnie.

- To się nazywa rekrutacja pod fałszywymi sztandarami - odezwał się z końca rzędu Kenth Hammer. W czasie kryzysu na Qoribu wraz z Corranem przyjęli niezłomne stanowisko, że Killików należy pozostawić samym sobie. - Cenny nabytek... powiedzmy grupa młodych rycerzy Jedi... zostaje przekonana do podjęcia się misji pod fałszywym pretekstem.

- To nie było tak - zawołała Jaina.

- Niestety, nie możemy już sobie pozwolić na luksus wątpliwości w sprawie Kolonii - odparł Kenth. - Dopóki mistrz Skywalker i kapitan Solo nie będą bezpieczni, musimy działać zgodnie z dowodami. Chociaż daliśmy im piętnaście światów... światów desperacko potrzebnych innym istotom w Sojuszu Galaktycznym... Killikowie nadal dają schronienie piratom i zatruwają umysły i ciała pokrewnych gatunków czarną membrozją.

Jaina i Zekk przemówili równocześnie:

- To tylko...

Pozwólcie mi skończyć. - Kenth nie podnosił głosu, ale nawet przez głośnik holoprojektora jego głos był twardy jak stal. - Raynar Thul zwabił mistrza Skywalkera w pułapkę, aby Kolonia mogła wziąć go jako zakładnika, a teraz Killikowie prowokują konfrontację z Chissami. Nie mamy innego wyjścia, musimy zakładać najgorszą możliwość.

- To dlatego, że Mroczne Gniazdo przejęło kontrolę! - wybuchnął Zekk. Hologram Kentha uśmiechnął się z przymusem.

- Ano właśnie.

Jaina wzniosła oczy w górę.

- Mistrzu Hammer, jeśli oskarżasz całą Kolonię...

- ...może to być samospełniające się proroctwo - dodał Zekk.

A Killikowie zwrócą się przeciwko nam - dokończyła Jaina. - Czemu nie możesz tego zrozumieć?

- „Rozumiem” jedno, Jedi Solo. Ciebie i Jedi Zekka wciąż wiążą z Killikami emocjonalne więzi. - Hologram zafalował, kiedy Kenth odwrócił się lekko i teraz jego podobizna zdawała się spoglądać wprost w oczy Leii. - Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy rozsądne jest dopuszczanie tych dwojga rycerzy Jedi do uczestnictwa w naszej dyskusji.

- Nikt lepiej nie zna Killików niż Jaina i Zekk. - Leia z rozmysłem pozwoliła, aby część urazy, jaką kryła w sobie, przedostała się do jej głosu. Po wszystkim, co Jaina i Zekk poświęcili, aby powstrzymać przerodzenie się konfliktu na Qoribu w wojnę galaktyczną Kenth Hammer nie miał prawa podawać w wątpliwość ich lojalności. - Są naszą największą nadzieją na zlokalizowanie Mrocznego Gniazda.

- Rozumiem to. - Obraz Kentha zabarwił się na fioletowo, co oznaczało, że zamknął kanał dla wszystkich pozostałych uczestników i teraz rozmawiał tylko z Centrum Planowania Operacyjnego. - Ale jest coś, o czym nie wiecie... coś, czego nie można powierzyć twojej córce ani Zekkowi, ani żadnemu innemu rycerzowi Jedi, który spędził zbyt wiele czasu z Killikami.

Leia poczuła, że krew zaczyna się w niej gotować.

- Mistrzu Hammer, Jaina i Zekk udowodnili już swoją lojalność wobec zakonu. Mara przerwała Leii, wyciągając rękę i odcinając transmisję dla wszystkich pozostałych uczestników spotkania.

- O co chodzi, Kenth?

- Przepraszam, jeśli cię obraziłem, księżniczko - rzekł Kenth. - Ale prezydent Omas prosił, abym nie mówił o tym nikomu w zakonie. Mam nadzieję, że to rozumiesz, ponieważ ma to związek z naszą dyskusją.

- Oczywiście. - Leia dowiedziała się właśnie, że nic nie usłyszy, dopóki nie złoży zobowiązania do poufności. - Nie przekażę tego nikomu. Daję słowo.

- Dziękuję.

Głowa Kentha skierowała się w bok, jakby sprawdzał coś poza zasięgiem kamer. Kyp, Corran, Jaina i Zekk, zdając sobie sprawę z nagłego milczenia Centrum Planowania Operacyjnego, zrozumieli, że wyłączono ich z rozmowy. Zamilkli i udawali, że się nie niecierpliwią.

W chwilę później Kenth znów spojrzał w holokamerę.

- Przepraszam, ale chciałem sprawdzić najnowsze wieści. Piąta Flota ruszyła na Utegetu.

- Cała flota? - Leia była oszołomiona. Przesunięcie Piątej Floty spowoduje zepchnięcie odpowiedzialności za patrolowanie całego Szlaku Hydiańskiego na lokalne rządy... a tego prezydent Omas nie zrobiłby bez namysłu. - W jakim celu? Kenth pokręcił głową.

- Te rozkazy są zapieczętowane, ale sądzimy, że próbują uspokoić Chissów. Martwi mnie tylko to, że sam dowiedziałem się o tym przypadkiem. Ktoś zapomniał usunąć moje nazwisko z rozdzielnika. Prezydent Omas osobiście mnie wezwał, aby poprosić o dochowanie sekretu.

- Nie chcą, abyśmy o tym wiedzieli? - jęknęła Leia.

- Najwidoczniej - odparła Mara. - Omasowi nie spodobało się, jak Jedi postąpili z Killikami ostatnio... a sama musisz przyznać, że teraz sprawy nie idą w dobrym kierunku.

- Czy oni wiedzą o Hanie i Luke’u? - zapytała Leia.

- Nie ode mnie - odparł Kenth. - Ale wątpię, aby zrobiło to jakąkolwiek różnicę. Prezydent Omas był nieugięty i uznał, że tym razem musimy wspomóc Chissów.

- A więc czas nagli - odezwała się Saba. Stojąc za Leią i Marą, była również uczestniczką tej prywatnej rozmowy. - Musimy już teraz wysłać grupę na Wotebę.

- Zgoda - odrzekł Kenth. - Ale...

- Więc podyskutujmy o tym - rzekła Saba.

- Chyba powinniśmy - odparł Kenth. - Ale Jaina i Zekk...

- ...nie dowiedzą się. - Saba sięgnęła przez ramię Leii i uaktywniła zawieszone kanały. - Gdzie mamy szukać Mrocznego Gniazda?

Jaina i Zekk jednocześnie zacmokali z zaskoczenia, a irytacja, spowodowana tym, że zostali wyłączeni z rozmowy, natychmiast znikła z ich twarzy. Na pustym kręgu Woteby, tuż obok jednego z niewielu symboli kartograficznych, które znaczyły mapę, pojawiła się błękitna kropka: gniazdo Saras.

- Nie znajdziecie Gorogów - zapowiedziała Jaina.

- Gorogi znajdą was - dodał Zekk. - Ale wiemy, że gniazdo obserwuje Hana i mistrza Skywalkera.

- Więc my ich także musimy poobserwować - dokończyła Jaina. Leia i Mara wymieniły spojrzenia. Nie mieli czasu na „obserwację”. Kiedy tylko Piąta Flota wejdzie do Mgławicy Utegetu, Mroczne Gniazdo ruszy na Hana i Luke’a. Na krótką chwilę pod powiekami Leii błysnęło wspomnienie gniazda Kr, gdzie Luke i Mara znaleźli tysiące larw Gorog żerujących na sparaliżowanych więźniach Chissach. Stanowczo pokręciła głową.

- To zbyt ryzykowne - rzekła.

- Zorientują się, że są obserwowani - dodała Mara. - Tym razem nie możemy dopuścić, aby Lomi Pio uciekła.

- Nie ma szybszego sposobu, aby ich znaleźć? - zapytała Leia. Jaina i Zekk rozważali to przez chwilę, po czym Jaina odezwała się z namysłem:

- Może będziemy w stanie wyczuć, gdzie znajduje się ich gniazdo...

- ...jeśli pojedziemy na Utegetu.

- Ona myślała, że nikt nie jest w stanie wyczuć Mrocznego Gniazda w Mocy - wysyczała Saba. - Zwłaszcza Dwumyślni.

- Jaina i ja możemy być inni - odparł Zekk. - Byliśmy w gnieździe na Kr.

- Wiemy, jak wyczuć Gorogów - dodała Jaina. Leia zmarszczyła brwi.

- A co z tym gangiem złodziei tibanny, których podobno ścigaliście? - Nie spodobała jej się skwapliwość, jaką słyszała w głosach dwojga młodych Jedi, pragnienie, aby raz jeszcze doświadczyć wszechobecnej więzi wspólnego umysłu. - Dostawy z Miasta Chmur spadły o dziesięć procent.

- Lowie i Tesar mogą przejąć sprawę - odparł Zekk.

- Wreszcie dowiedzieli się, kto przechwytuje abaariańskie dostawy wody - dodała Jaina.

- Zapomnijcie o tym - zapowiedziała Mara, wydając rozkaz, zanim zrobiła to Leia, i podkreślając go władzą mistrzyni. - Wy dwoje macie się nie zbliżać do gniazda Killików na odległość mniejszą niż pięć parseków, jasne?

Jaina i Zekk odsunęli się od siebie, jednocześnie mrugając i wydając dziwne, klikające dźwięki.

- Jasne - odpowiedzieli.

- Próbowaliśmy tylko pomóc - zaprotestowała Jaina.

- Jasne - odparła Leia. - Czy ktoś ma jakieś prawdziwe pomysły?

- Nie wiem, czy w ogóle jest jakiś sposób - natychmiast odezwał się Kyp. - Próbowaliśmy prześledzić czarną membrozję aż do źródła i nigdy nie udało nam się przejść poza ślepe zbocza Rago. A przy kolektywnym umyśle Mroczne Gniazdo będzie wiedziało, jeśli zbyt uważnie zaczniemy węszyć wokół Mgławicy Utegetu.

- Więc może Jaina i Zekk mają rację - powiedział Corran. - Może w tej chwili najlepiej będzie poobserwować Hana i mistrza Luke’a i uzbroić się w cierpliwość.

- Myślałam, że to już wykluczyliśmy. - Wprawdzie pozornie głos Leii pozostał spokojny, ale miała wielką ochotę dać Corranowi w ucho z siłą Barabela. Tego jednego właśnie nie mieli: czasu. Oczywiście, Corran nie mógł o tym wiedzieć. Nie był uczestnikiem prywatnej rozmowy z Kenthem. - Będziemy musieli najpierw uwolnić Luke’a i Hana i mieć nadzieję, że im samym uda się odnaleźć Mroczne Gniazdo.

- Niedobrze - orzekł Kyp. - To nam utrudnia sprawę. Jeśli Mroczne Gniazdo ich obserwuje...

- Potrafimy być dyskretni - powiedziała Mara tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Jesteśmy Jedi, pamiętasz?

Nutka dezaprobaty w jej tonie sprawiła, że Corran aż się skrzywił, Kyp uniósł brew, Jaina i Zekk zaś przekrzywili głowy. Nastąpiła długa chwila milczenia, podczas której ci, którzy nie zostali wtajemniczeni w sekret Kentha, najwyraźniej usiłowali zrozumieć, czemu pozostali tak się spieszą.

Nagle w brązowych oczach Kypa zapaliło się światełko zrozumienia.

- Martwicie się o swoich mężów! - Uśmiechnął się do nich krzepiąco, co na hologramie wyglądało raczej na skrzywienie. - To całkiem naturalne, moje panie, ale Han i mistrz Luke potrafią o siebie zadbać. Bywałem z nimi w gorszych miejscach, i to wiele razy.

Mara westchnęła.

- Kyp, wcale nie o to chodzi.

- Mistrz Skywalker po prostu uważa, że powinniśmy działać szybko - powiedział Kenth. - Teraz, kiedy Kolonia znów prowokuje Chissów, sytuacja jest całkiem nieprzewidywalna. Im szybciej to rozwiążemy, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że ta bomba znów wybuchnie nam w rękach.

Corran z powagą skinął głową.

- Nasza reputacja jest już dość poważnie nadszarpnięta, zwłaszcza w senacie. Kyp popatrzył z powątpiewaniem.

- O to chodzi? Martwisz się, że sprawy wymkną nam się z rąk?

- Tak, Kyp, właśnie w tym rzecz - wtrąciła Leia. - Bo jeśli się wymkną to na dobre. Musimy udowodnić Chissom... i wszystkim innym... że na Jedi można liczyć.

Kyp zastanowił się nad tym przez chwilę i wzruszył ramionami.

- W porządku. Ale potrzebujemy planu rezerwowego, ponieważ nie uda nam się dostać do Hana i Luke’a bez wiedzy Mrocznego Gniazda. To robactwo jest naprawdę dobre.

- Dobre? - zasyczała Saba z pełnym rozbawienia niedowierzaniem. - Widać, że dużo czasu spędziłeś w kopalniach przyprawy, Kypie Durronie. Za dużo tam metanu. Smakują jak...

- Chodziło mu raczej o to, że to dobrzy obserwatorzy, mistrzyni Sebatyne - wtrąciła Leia. - Jestem pewna, że mistrz Durron nigdy w życiu nie skosztował Goroga.

- Nie? - Ogon Saby załomotał o podłogę. - Nawet malutkiego?

- Nawet kęsa. - Kyp błyskawicznie zmienił temat. - A wracając do planu rezerwowego, mogę coś zaproponować.

- A co to za plan? - zapytał Corran. - Uda się?

- Oczywiście - odparł Kyp. - Wystarczy, że wyeliminujemy Raynara i Unu.

- Zabijemy ich? - Corran był najwyraźniej wstrząśnięty. Kyp się zadumał.

- To by też poskutkowało, a byłoby o wiele łatwiejsze niż sprowadzenie Raynara żywego... zwłaszcza jeśli jest tak potężny, jak wszyscy twierdzą.

- Nie możesz tego zrobić! - zaoponował Zekk. - To by zniszczyło Kolonię!

- Właściwie tylko przywróciłoby Killików do ich naturalnego stanu - poprawiła Mara. - Do czasu pojawienia się Raynara nie było Kolonii.

- To tak, jakby powiedzieć, że przed wujkiem Lukiem nie było zakonu Jedi - odparowała Jaina.

- Nie możesz zniszczyć cywilizacji międzygwiezdnej tylko dlatego, że kilka lat temu jeszcze jej nie było - dodał Zekk.

- Prawdopodobnie nie - zgodził się Kyp. - Ale kiedy taka cywilizacja odmawia honorowania własnych umów i nie chce żyć w pokoju z sąsiadami, możemy uznać, że taka próba jest naszym obowiązkiem.

- Nie mogę się z tym pogodzić - powiedział Corran. - Wojna to co innego. Ale zabójstwo... Jedi nie robią takich rzeczy.

- Zwłaszcza jeśli istnieje lepszy sposób załatwienia sprawy - dodała Jaina.

- Jaino - powiedziała twardo Leia. - Jeśli masz na myśli wasz powrót do Killików, to zapomnij.

- Dlaczego? - zapytał Zekk. - Obawiasz się, że mogłabyś nas stracić tak jak Anakina?

To, że te słowa padły z ust Zekka, zamiast Jainy, było na tyle dziwne, że Leia nie odczuła takiego bólu, jak się spodziewała. Opanowała się i uważnie, w milczeniu wpatrywała się w wizerunek córki, ale Jaina była zbyt twarda, aby dać się pokonać na spojrzenia poprzez HoloNet. Wytrzymała spokojnie spojrzenie matki nieruchomymi oczami Dwumyślnego, po czym przemówiła łagodnie:

- Przepraszamy, mamo. Nie powinniśmy byli tego powiedzieć.

- Ale wciąż jesteśmy Jedi - dodał Zekk. - Nie możesz nas powstrzymać przed robieniem tego, co robią Jedi.

Mara nachyliła się do holokamery i odezwała się ostrym tonem:

- Nawet nie próbujemy... i wy dobrze o tym wiecie. - Odczekała, aż para niechętnie się z nią zgodzi, i dodała: - Ale jeśli potraficie zrobić to lepiej, to słucham.

Jaina i Zekk wytrzeszczyli oczy ze zdumienia.

- Wysłalibyście nas tam z powrotem?

- Jeśli to będzie najlepszy sposób - odparła Mara - to oczywiście.

Leia zesztywniała i już chciała się sprzeciwić, ale Saba wyczuła jej zamiar i syknęła ostrzegawczo. Nie miała prawa zakazywać Jainie i Zekkowi powrotu do Killików, a teraz Mara musiała tracić cenny czas, aby sprostować jej błąd. Przyzwyczajona do roli dowódcy w polityce i w wojsku, Leia czasem zapominała, że w zakonie jest nikim innym, jak tylko jeszcze jednym rycerzem Jedi... a w oczach Saby wręcz całkiem „zielonym” rycerzem.

Jaina i Zekk nadal milczeli. Wreszcie Mara zachęciła ich:

- No, słuchamy. Młodzi Jedi skupili uwagę.

- Moglibyśmy porozmawiać z UnuThulem - zaproponowała po chwili Jaina.

- I co mu powiecie? - zapytał Kyp. - Że powinien zmusić Killików, aby przestali ukrywać piratów i przemycać czarną membrozję?

- Powiedziałeś, że Gorog go kontroluje - przypomniał Zekk. - Moglibyśmy sprawić, żeby sam to dostrzegł.

- Albo obserwować go, aż Gorogowie tam się pojawią - dodała Jaina - a wtedy prześledzić ich aż do samego gniazda.

- Gdybyście mogli sami się posłuchać! - zawołała Saba, pochylając się do holokamery ponad ramieniem Leii. - Właśnie dlatego nie możecie jechać.

- Zgadzam się z tym - odparł Kenth. - Jesteście wspaniałymi Jedi, ale widzimy, że chodzi wam wyłącznie o powrót do Kolonii.

- Nie możecie wrócić - zgodził się Kyp. - Dla was to byłoby źle, a dla nas jeszcze gorzej.

W obliczu oporu mistrzów Jaina i Zekk spuścili oczy.

- Przepraszamy - powiedziała Jaina.

- Wrócimy do złodziei tibanny.

W chwili kiedy Zekk dopowiadał te słowa, na konsoli pojawiło się światełko wywoławcze.

- Chodzi o to, że...

- Zaczekajcie - powiedziała Leia, zadowolona, że ma pretekst, aby przerwać Zekkowi. - Ktoś chce się tu koniecznie z nami skontaktować.

Otworzyła wydzielony holokanał i na ekranie pojawiła się różowa, wysoko sklepiona głowa Kalamarianki.

- Cilghal! - zawołała Leia. - Nie spodziewałam się, że dasz mi znać tak szybko.

- Analiza tej piany okazała się łatwiejsza, niż sądziliśmy.

- Dobre wieści - ucieszyła się Leia.

- Raczej nie - zgasiła ją Cilghal.

- Czy to coś, co powinna usłyszeć cała grupa? - zapytała Mara. Krótkie szypułki oczne Cilghal zapadły się lekko.

- Chyba tak. Leia przełączyła kanał Kalamarianki na ogólną sieć.

- Cilghal poczyniła pewne postępy z pianą Mrocznego Gniazda - uprzedziła.

- Właściwie wątpię, aby to Mroczne Gniazdo było odpowiedzialne za pianę - sprostowała Cilghal. - O ile wiem, nie mają pojęcia o nanotechnologii.

- Nanotech? - powtórzył Kyp. - Jak maszyny molekularne?

- Jak samoreplikujące się maszyny molekularne - poprawiła Cilghal. - Próbka, którą przyniosła mi mistrzyni Sebatyne, wydaje się pochodzić z systemu glebotwórczego. Wygląda na to, że jest zaprojektowana do stworzenia i utrzymania równowagi środowiska optymalnej dla swoich twórców.

- Rozumiem - powiedziała Saba. - Ale co ona robi?

- Nie jestem pewna, czy potrafimy to kiedykolwiek zrozumieć do końca - odparła Cilghal, składając połączone błoną palce pod czułkami na podbródku. - To technika bardzo zaawansowana, o wiele bardziej niż wszelkie nanotechnologie opracowane w Sojuszu Galaktycznym.

Saba zasyczała niecierpliwie.

- W gruncie rzeczy - ciągnęła Cilghal - system składa się z wielu rozmaitych typów mikroskopijnych czujników. Niektóre monitorują glebę, inne powietrze i wodę. Kiedy odkrywają w środowisku znaczne zakłócenie równowagi, łączą się w substancję rozkładającą zanieczyszczenia, molekuła po molekule, a następnie wykorzystują surowiec, aby tworzyć nowe czujniki. To właśnie się dzieje, kiedy widzicie pianę.

- A te zanieczyszczenia... - odezwał się Corran. - Co masz na myśli?

- Wszystko, co wykracza poza parametry systemu - wyjaśniła Cilghal. - Toksyczne wycieki, budynki z przędziwa szklanego, roboty, Killikowie... wszystko, w wystarczającej ilości, czego nie było na Wotebie, zanim Han i Leia ją znaleźli.

Leia zadrżała. Przeniesienie Killików na Wotebę przez cały czas wydawało się jej zbyt proste, a teraz wiedziała, że był po temu powód.

- Wspaniałe wieści! - zawołała Jaina.

- A więc Kolonia naprawdę nas nie okłamuje! - dodał Zekk.

- Nie zaczynajcie jeszcze tańca zwycięstwa - ostrzegł Kyp. - Może i Killikowie nie wytworzyli tej substancji, ale teraz Mroczne Gniazdo wykorzystuje ją aby obrócić Kolonię przeciwko nam.

- Chyba że UnuThul zrozumie, co się dzieje - rzekł Zekk.

- Kiedy rozbroimy nanotechy, zobaczy, że nie próbujemy go oszukać - dodała Jaina.

- Obawiam się, że będzie musiał nam uwierzyć na słowo - odparła Cilghal. Jaina i Zekk się zamyślili.

- Dlaczego?

- Ponieważ system obejmuje prawdopodobnie cały świat i jest bardzo odporny. - Cilghal splotła palce, a potem opuściła je, aż znikły z obrazu. - Jeśli supernowa go nie zniszczyła...

- Supernowa? - zapytał Corran. - Jaka znów supernowa?

- Ta, która stworzyła Mgławicę Utegetu - wyjaśniła Leia. Istniało wiele rodzajów mgławic, a większość nie była skutkiem wybuchu supernowej. - Utegetu to mgławica powłokowa.

- Rozumiem - odparł Corran.

- Wybuch musiałby zniszczyć całe życie na każdej planecie w zasięgu tuzina parseków - ciągnęła Cilghal - ale obliczenia mojego asystenta dowodzą że mgławica ma tylko tysiąc lat standardowych.

- A więc myślisz, że nanotechy przeżyły i odtworzyły Wotebę i inne światy - podsumowała Leia.

- Tak. Inaczej planeta nadal byłaby martwa. - Cilghal popatrzyła na coś poza zasięgiem kamery i dodała: - Według naszych obliczeń potrzeba było tylko roku lub dwóch, aby pierwsze fragmenty gleby odzyskały żyzność. Mnóstwo nasion uchowało się w miejscach, gdzie promieniowanie nie mogło ich dosięgnąć.

- Ale zwierzęta by nie przeżyły - zauważyła Mara. - Umarłyby z głodu w ciągu paru miesięcy.

Cilghal skinęła głową.

- I w ten sposób powstaje gromada rajskich, niezamieszkanych światów.

- Uważacie, że jest jakaś szansa na to, aby Raynar tak po prostu w to uwierzył? - zapytał Corran.

- Oczywiście zrobimy wszystko, aby go o tym przekonać - zapewniła Leia. - Ale Mroczne Gniazdo najprawdopodobniej będzie próbowało mu wmówić, że go oszukujemy.

- A co o tym myślicie wy dwoje? - zapytała Mara Jainę i Zekka. Przez moment milczeli, po czym niechętnie, ale zgodnym ruchem pokręcili głowami.

- Unu już uruchomił plany Kolonii - rzekł Zekk.

- Łatwiej będzie mu uwierzyć Mrocznemu Gniazdu - dodała Jaina.

- Więc jesteśmy w punkcie wyjścia - zauważyła Leia. - Należy odbić Hana i Luke’a, a potem mieć nadzieję, że zdołamy odnaleźć Mroczne Gniazdo i tym razem zlikwidować je na dobre.

Kiedy nikt nie wyraził sprzeciwu, Corran zapytał:

- A co z naszym planem awaryjnym? Jakoś nie wyobrażam sobie zabicia Raynara jako jednej z opcji.

Dyskutanci umilkli i zapanowało nieprzyjemne milczenie. Każdy w duchu zastanawiał się nad własną interpretacją tego, co oznacza bycie Jedi. Nie tak dawno, podczas wojny z Yuuzhan Vongami, nie wahaliby się zrobić wszystkiego, co mogłoby zapewnić porządek w Sojuszu Galaktycznym. Ale Luke’owi coraz mniej odpowiadała taka postawa. W ciągu ostatniego roku subtelnie zachęcał rycerzy i mistrzów Jedi do rozważań, gdzie znajduje się granica pomiędzy dobrymi intencjami a złymi czynami.

Corran Horn, jak zwykle zdecydowany w kwestiach dotyczących sumienia, odnalazł odpowiedź szybciej od pozostałych.

- Wojna to jedno, ale usunięcie Raynara to morderstwo.

- Cóż, może dlatego, że jest tam mój mąż, postrzegam to raczej jako akt samoobrony - zaprotestowała Mara. - Mam wrażenie, że Mroczne Gniazdo depcze nam po piętach.

- To coś więcej niż tylko wrażenie - dopowiedziała Saba. - Najpierw są piraci i czarna membrozja, potem zwabiają mistrza Luke’a na Wotebę, a teraz tworzą kolonie wzdłuż granicy z Chissami. Kto wie, co będzie dalej? Prześladowali nas od bardzo dawna, a my spaliśmy pod kamieniami...

To prawda, oddaliśmy im inicjatywę - zgodził się Kenth. - Musimy ją teraz odzyskać. Jeśli to oznacza usunięcie Raynara, niech będzie i tak. Najwyraźniej zamierza wykorzystać Hana i mistrza Skywalkera jako zakładników, a to czyni z niego całkiem legalny cel.

- Nawet jeśli robi wszystko pod kontrolą Mrocznego Gniazda? - odparował Corran. - Nie możemy być pewni, że jest odpowiedzialny za swe czyny.

- To nie ma znaczenia - rzucił Kyp. - Naprawdę za dużo się nad tym zastanawiacie. To bardzo proste: Raynar jest Jedi, a teraz staje się zagrożeniem dla galaktyki. Jesteśmy za niego odpowiedzialni i musimy go powstrzymać. Jak, to mniej ważne. Pytanie: czy wciąż możemy to zrobić.

Uczestnicy zebrania znów pogrążyli się w krępującym milczeniu. Oczy wszystkich osób z hologramów zwróciły się w stronę podłogi - każdy swojej.

Wreszcie Jaina i Zekk zaklikali kilka razy z głębi krtani i podnieśli wzrok.

- Mistrz Durron ma rację - rzekła Jaina.

- Jesteśmy za Raynara odpowiedzialni - dodał Zekk. - Jedi muszą zrobić wszystko, aby go powstrzymać.



ROZDZIAŁ 9


Łagodny wotebański wiatr owiewał bagno. Był chłodny, wilgotny i niósł smugi kwaśnego dymu wznoszące się z kominów najbliższego z domów Saras. Jeszcze bliżej wężowe szkielety dziesięciu dalszych konstrukcji zaczynały już nabierać kształtu pod rozbuchaną aktywnością killickich załóg budowniczych. Kilometr dalej, na krawędzi strefy ekspansji gniazda, inne owady zdejmowały potężne pnie hamogoni z nieprzerwanego strumienia sań.

- O rany - jęknął Luke, oglądając nową konstrukcję. - Kiepsko to wygląda.

- Tylko wtedy, jeśli są tam zanieczyszczenia - uspokoił go Han. - Jeśli nie ma, wszystko może być w porządku.

Ich saraska eskorta - sięgający im do piersi robotnik, który czekał na sanie z drewnem, wydudnił krótkie pytanie.

- Saras chce wiedzieć, dlaczego wszystko może być w porządku - poinformował ich C-3PO. - I dlaczego martwicie się o zanieczyszczenia.

- Bur ru ub br urrb - dodał owad. - Rrrrr uu uu bub.

- O, nie - jęknął C-3PO. - Saras mówi, że gniazdo znalazło idealnie bezpieczną metodę usuwania toksyn... wpompowuje je w bagno!

- Ekstra - burknął Han. Obejrzał się na Luke’a. - Musimy wynieść się z tej gąbki, zanim zaczniemy świecić w ciemności albo coś.

- Porozmawiajmy z Raynarem - zaproponował Luke. - Może kiedy Killikowie zrozumieją, co się dzieje, uznają, że dotrzymaliśmy obietnicy.

- Urru buur rbur. - Ich towarzysz zaczekał, aż puste sanie go wyminą, żeby zniknąć w głębi krętego bulwaru wiodącego do centrum gniazda Saras, po czym ruszył w kierunku ukończonego budynku. - Ubu rur buub.

- Raynar Thul nie żyje - przetłumaczył C-3PO. - Ale UnuThul oczekuje na was w fabryce.

- Zdaje się, że już zna część nowin - rzekł Han. - Mam nadzieję, że nie zastrzeli posłańca, kiedy usłyszy resztę.

Luke poszedł pierwszy, przechodząc przez wielką membranę prosto w gardziel potężnego tunelu-domu, tak przepełnionego dymem i oparami produkcyjnymi, że perłowe ściany były ledwie widoczne. Wzdłuż jednej ściany stał rząd palenisk opalanych torfem, obsługiwanych przez dziesiątki krzątających się Killików. Środek pomieszczenia zajmowały parujące zbiorniki, również otoczone setkami Killików. Wzdłuż drugiej ściany ciągnął się pulpit roboczy, okolony z obu stron na oko niemającą końca linią produkcyjną.

Luke zatrzymał się o kilka kroków od wejścia. Han zakasłał z wyrzutem i pochylił się ku niemu.

- Lepiej się spieszmy - rzekł. - Dziwne, że to miejsce jeszcze nie jest całe zafizzowane.

Luke nie odpowiedział, ponieważ z roju krzątającego się wokół pulpitu roboczego wyłonił się Raynar, niosąc w każdej ręce rzeźbę z przędziwa szklanego. Jak zwykle otaczała go świta Unu. Zatrzymał się kilka kroków od nich i wyczekująco zmierzył ich wzrokiem, jakby oczekiwał, że to oni podejdą do niego.

A że się do tego nie kwapili, nastąpiła chwila niezręcznego milczenia.

Wreszcie przemówił Han:

- Co się takiego ważnego zdarzyło, że nie pozwoliłeś nam nawet skorzystać z odświeżacza? - Obciągnął brudną tunikę. - Jesteśmy ciut zszargani.

Pokryta bliznami twarz Raynara wydawała się spięta.

- Obawialiśmy się, że może być was trudno znaleźć później... gdybyście na przykład postanowili wynieść się z tej gąbki, zanim „zaczniecie świecić w ciemności albo coś”.

Luke skinął głową ze zrozumieniem.

- Podsłuchiwałeś nas uszami naszego przewodnika - zauważył. - Tego się spodziewaliśmy. Zatem wiesz także, iż nie mamy zamiaru wyjeżdżać, dopóki ty nie uznasz, że dotrzymaliśmy obietnicy.

- Słyszeliśmy wszystko. - Sztywne wargi Raynara wykrzywiły się w nieudolnej próbie ironicznego uśmiechu. - Przepraszamy, jeśli nasze wezwanie wydało się nagłe, ale chcieliśmy podziękować tobie i mistrzowi Skywalkerowi za wykrycie oszustw z gwiezdnym bursztynem. Saras nie zdawali sobie sprawy, że biorą coś tak cennego.

Raynar pokonał ostatnie dzielące ich metry i Luke zauważył, że rzeźby w jego dłoniach przedstawiają ukształtowane ze szklanego przędziwa modele „Sokoła Millenium” i X-winga T-65.

Raynar zwrócił się najpierw do Luke’a i podał mu X-winga.

- Unu chcą, abyś to ty jako pierwszy dostał ten model. To dokładna kopia myśliwca, którym leciałeś, kiedy zniszczyłeś pierwszą Gwiazdę Śmierci.

Luke, niezmiernie zdumiony tym gestem, przyjął rzeźbę ze szczerą wdzięcznością. Model był wykonany tak starannie, że Luke mógł zidentyfikować R2-D2, a także luźno zwisające stabilizatory, które mały robot starał się naprawić, kiedy zaczynali ostatni nalot.

- Dziękuję - rzekł. - To dla mnie bardzo cenny dar.

- To pierwszy z limitowanej serii zamówionej przez jednego z naszych partnerów w interesach z Sojuszu Galaktycznego - rzekł dumnie Raynar. - Odwróć go. Ma numer i podpis artysty.

Luke posłusznie spełnił prośbę. Na spodzie wytrawione były napisy: Saras: 1/1.000.000.000 second mistake enterprises. Pokiwał uprzejmie głową i z powrotem odwrócił model.

- Jestem pewien, że ta linia będzie wielkim sukcesem.

- Nam też się tak wydaje - rzekł Raynar. Odwrócił się teraz do Hana i podał mu replikę „Sokoła Millenium”. - To też pierwsza seria.

- Dzięki. Naprawdę fajny. - Han zajrzał na spód, na podpis artysty. - Second Mistake Enterprises? - Zmarszczył brwi i spojrzał na Raynara. - Czy twoi partnerzy to przypadkiem nie trzej Squibowie imieniem Sligh, Grees i Emala?

Raynar wytrzeszczył oczy.

- Skąd wiesz? Leia i ja prowadziliśmy z nimi różne interesy, zanim ty się urodziłeś - odparł Han.

Luke przypominał sobie coś niecoś na temat trójki Squibów zamieszanych w historię, która zakończyła się przejściem obrazu Zmierzch Killika w ręce imperialnych. - Mają nosa do dzieł sztuki... przez jakiś czas zaopatrywali również Thrawna. Głos Raynara nabrał podejrzliwych tonów.

- Nie próbuj się z nimi kontaktować - ostrzegł. - Nasz kontrakt jest oparty na wyłączności.

Han uniósł brew.

- Ani mi się śni. - Nonszalancko podał rzeźbę C-3PO. - Jesteście stworzeni dla siebie.

- Masz rację. - Raynar prawie się uśmiechnął. - Oni uważają że wartość pierwszych produktów wzrośnie w tempie wykładniczym. Dlatego Unu chcieli, abyś ty i mistrz Skywalker dostali te dwie repliki jako nagrodę za pomoc Sarasom w wykryciu oszustw z gwiezdnym bursztynem.

- Doceniam to. - Han zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na Luke’a, a kiedy ten skinął głową ciągnął: - Ale gość, którego złapali Sarasowie, chyba wcale nie był oszustem.

- To była sprawa wewnętrzna - dodał Luke. - Opowiemy ci o tym później, ale najpierw.

- Opowiedz nam teraz - przerwał Raynar. - Jeśli uważacie, że któryś z naszych partnerów w transakcjach nie gra z nami uczciwie, chcemy to wiedzieć.

Właściwie to nie sprawka żadnego z waszych partnerów - wyjaśnił Luke. - To Mroczne Gniazdo zabierało gwiezdny bursztyn.

Unu zaczęli klikać żuwaczkami; Raynar zmarszczył bliznę, którą miał w miejscu brwi.

- Neimoidianin jest Dwumyślnym?

- Nie - odparł Luke. - Sądzimy...

- Wiemy - poprawił Han.

- Wyglądało to tak, jakby ten Neimoidianin prowadził interesy z Gorogami. - Luke z trudem znalazł drogę pośrednią. - Wymieniał paliwo do reaktorów i chłodziwo do hipernapędu za bursztyny.

Słowa te wywołały prawdziwą eksplozję klikania i trzaskania żuwaczkami.

- Może pomyliliśmy się co do typu materiału - łagodnie zasugerował C-3PO. - Unu wydaje się bardzo rozbawiony teorią że Kolonia mogłaby posiadać reaktor.

- Nie muszą tego wiedzieć - upierał się Han. - Kto wie, co ukrywają Gorogowie?

- Oczywiście, że wiemy, kapitanie Solo! Kolonia uczy się na własnych błędach. - Raynar zamilkł na chwilę, po czym przemówił spokojniejszym tonem: - Pomówimy o tym, kiedy wam będę pokazywał hale produkcyjne... jeśli to wam sprawi przyjemność.

Wskazał dłonią piece.

Luke i Han wymienili spojrzenia.

- Może lepiej by było... - mruknął Luke.

- Chodźcie - nalegał Raynar. - Czego się boicie? Killikom nie zdarzają się wypadki.

Luke westchnął z rezygnacją ale niechętnie skinął głową i poprowadził wszystkich za Raynarem w kierunku palenisk.

Zatrzymali się najpierw przy wielkim, półkolistym basenie. Wokół niego, po zakrzywionej stronie, stał rządek wielkogłowych Sarasów. Przycupnięci na sześciu łapach, wypluwali długie strumienie lepkiego białego włókna i żuwaczkami kierowali do zbiornika. Po drugiej stronie basenu nieprzerwana procesja robotników zbierała wielkie kłęby wyschniętego włókna i niosła w kierunku pieców.

- To zbiornik materiału - wyjaśnił Raynar. Wskazał plujących Killików. - Prząśnicy Saras produkują surowe włókno, a robotnicy zabierają je do pieców, do przetopienia.

- Aha, ciekawe - przyznał Han. - Ale co z tym reaktorem... byłeś naprawdę w gnieździe Gorogów?

Odpowiedź Raynara była krótka i oschła:

- Oczywiście, że nie. Gorog trzyma lokalizację swojego gniazda w tajemnicy.

- Więc właściwie nie wiesz, czy mają tam reaktor, czy nie, prawda? - zapytał Luke, kontynuując tok myślenia Hana. - I to chyba dość duży, sądząc z tego, ile paliwa miał ze sobą Neimoidianin.

Wśród Unu rozległ się niepewny szmer, wreszcie Raynar zapytał:

- Jeśli tego paliwa było aż tyle, dlaczego Saras go nie znaleźli, kiedy schwytali Neimoidianina?

- Ponieważ paliwo poszło w to samo miejsce, co nasz ścigacz i strażnicy ‘Moida - wyjaśnił Han. - Fizz się nimi zaopiekował.

- A to już coś, co powinniśmy czym prędzej przedyskutować. - Luke czuł drapanie w gardle od dymu i sadzy w powietrzu. Nawet bez fizza nie chciałby pozostać w budynku dość długo, aby go obejrzeć w całości. - Fizz nie pojawił się tak po prostu, a pręty paliwowe były tam przypadkiem. Fizz je atakował.

Bębnienie Unu przybrało na sile.

- Oni nie wierzą, że tam w ogóle było jakieś paliwo - przetłumaczył C-3PO. - Oskarżają nas, że zmyśliliśmy to wszystko.

Han wywrócił oczami.

- Wiedziałem, że tak będzie! - Odwrócił się do Raynara. - Słuchaj, to były naprawdę długie dni, jeśli nie chcesz tego słuchać...

- Zaczekaj, Han - przerwał mu Luke. - Przecież mamy dowód.

Han zmarszczył brwi.

- Mamy?

Luke skinął głową.

- Prawie na pewno. - Obejrzał się na R2-D2. - Artoo, zarejestrowałeś to, co działo się w lesie?

R2-D2 zagwizdał radośnie i twierdząco, po czym wyświetlił hologram z incydentu. Jakość, oczywiście, nie była tak dobra, jak w przypadku normalnego holoprojektora, ale wystarczyła, by pokazać granatowoczarne postaci kilku Gorogów ześlizgujących się po zboczu pni hamogoni. Z głośników R2-D2 rozległ się głos C-3PO, ostrzegającego Hana i Luke’a przed atakiem. Para Gorogów skierowała się w stronę holokamery, a scena się rozmyła, kiedy zaczęła się walka.

W kilka chwil później obraz ukazał przemytnika - Neimoidianina kierującego się w stronę sań, podczas gdy Aqualishe pozostali z tyłu, kryjąc się za beczkami na skrzyni i wymieniając strzały z Hanem i Lukiem. Gdy jedna z baryłek sturlała się i spadła, rozsypując zawartość, wśród Unu rozległ się szmer podniecenia. R2-D2 podgrzał atmosferę, ukazując odczyty rozpadu jonowego, niepozostawiające wątpliwości co do natury prętów.

Zanim piana w kilka minut później zaczęła pożerać pręty, Raynar i Unu pogrążyli się w pełnym zdumienia milczeniu. Luke odczekał, aż fizz pochłonie sanie, ich ładunek i strażników Aqualishów, po czym kazał R2-D2 wyłączyć holoprojektor.

Raynar milczał przez dłuższą chwilę, nawet kakofonia dźwięków panująca w fabryce przycichła. Z jednego z palenisk wytrysnął strumień pomarańczowego żużla i znikł w rurze odpływowej przebijającej się przez podłogę. Han jęknął i dał znak gestem, że powinni się zwijać.

Luke w ten sam sposób nakazał mu cierpliwość. Piana pojawiła się wprawdzie prawie natychmiast po tym, jak pręty reaktora znalazły się na ściółce, ale żużel prawdopodobnie był mniej toksyczny niż pręty reaktora... czy choćby chłodziwo do hipernapędu. Trzeba o wiele więcej żużla, aby fizz się pojawił. Przynajmniej Luke miał taką nadzieję.

Wreszcie Raynar podniósł wzrok.

- Dziękujemy za pokazanie nam tego wszystkiego.

- Przyjaciele powinni mówić sobie prawdę, nawet trudną - odezwał się Luke, zachęcony rozsądnym tonem Raynara. - Na razie to tylko teoria, ale jeśli mamy rację, fizz nie przestanie atakować Sarasów.

Oświadczenie to spowodowało wybuch nerwowego bębnienia w grupie Unu. Oczy Raynara jakby zapadły się głębiej w ciemne oczodoły, ale powiedział tylko:

- Teoria czy nie, słuchamy.

- W porządku. - Luke spojrzał na R2-D2. - Pokaż dalej hologram.

Robot na nowo uruchomił holoprojektor. Unu stłoczyli się bliżej, owady z tyłu wspięły się na ramiona towarzyszy stojących z przodu i w jednej chwili nad Lukiem i jego towarzyszami zawisło żywe sklepienie. Luke przykucnął obok hologramu i przełożył replikę X-winga do drugiej ręki.

- Popatrzcie, jak fizz atakuje sanie i paliwo, ale już nie pień hamogoni. - Wsunął palec w hologram, wskazując elementy, o których mówił, po czym zwrócił uwagę na kamienny fundament, gdzie leżeli Aqualishe. - To samo tutaj. Zaatakował strażników, ale już nie kamienie, na których leżą.

Wśród Unu rozległ się niski, trzeszczący szelest i Raynar zapytał:

- Czy chcecie powiedzieć, że fizz nie atakuje niczego, co jest naturalne na Wotebie?

- Niezupełnie - odparł Luke. R2-D2 w dalszym ciągu wyświetlał holozapis. Sanie i Aqualishe, wszystko zaczęło rozpadać się pod fizzem. - Mówię tylko, że atakuje on wszystko, co niszczy Wotebę.

- Uważasz, że właśnie dlatego fizz atakuje nas? - dopytywał się Raynar. - Bo niszczymy Wotebę?

- Myślę, że atakuje wtedy, kiedy ją niszczycie - poprawił go Luke. - Jeśli nie niszczycie środowiska, pozostaje obojętny.

Ostatnie kawałki sań i Aqualishów znikły. Piana szybko ustąpiła, pozostawiając po sobie jedynie warstwę brązowego pyłu. Zapis z lasu znieruchomiał.

R2-D2 wyłączył projektor. Raynar i Unu wciąż zachowywali milczenie. Han nie mógł tego dłużej znieść.

- No cóż, to tylko nasza teoria - rzekł. - Mogą być inne, równie dobre jak ta. Raynar nagle otrząsnął się z zadumy.

- To nie jest taka zła teoria - ocenił. - Pasuje do tego, co sami zauważyliśmy. Luke poczuł, jak ogromny ciężar spada mu z ramion. Pozwolił sobie na moment satysfakcji - gdy nagle przez tłum Unu przebiegło lekkie drżenie, tak delikatne, że zaledwie wyczuwalne.

- Czasem, mistrzu Skywalkerze, zapominamy, jaki jesteś sprytny - rzekł Raynar, unosząc obleczony w rękawicę kikut palca wskazującego i grożąc nim Luke’owi. - Ale nie tym razem.

- Nie rozumiem - zdziwił się Luke. Zaalarmowany nagłą wrogością Raynara wyciszył się i zaczął koncentrować na samej Mocy, na jej płynnym dotyku, falach omywających go ze wszystkich stron. - Widziałeś nagranie Artoo-Detoo.

- Nie pozwolimy ci zdecydować, że sami jesteśmy sobie winni - powiedział Raynar. - Wiemy, kto jest odpowiedzialny.

- Na pewno nie Jedi - rzekł Luke. Niełatwo było dopasować wszystkie zawirowania w Mocy do indywidualnych źródeł; zwłaszcza teraz, kiedy Saras i Unu zaciemniali obraz własnymi zamglonymi osobowościami. - Zapewniam was.

Masa Unu zaczęła się rozdzielać i pojedyncze osobniki wylądowały na ziemi.

- Eee... może dajmy sobie spokój z wycieczką - mruknął Han i dyskretnie skierował się do wyjścia. - Dzięki za modele statków. Naprawdę.

Ale Luke nie był gotów się poddać. Poczuł pomiędzy łopatkami znajomy dreszcz i wiedział już, że Mroczne Gniazdo obserwuje ich z cienia, w milczeniu sięgając ku Raynarowi, subtelnie zniekształcając fakty tak, by przedstawić Jedi w złym świetle. Nie walczył z tym. Przyjął narastające uczucie niepewności, pozwolił, aby przeistoczyło się w strumień zimnych igieł wędrujący mu po plecach, aż wrażenie stało się dość mocne, by choć w części upewnił się co do jego źródła.

Han zauważył, że Luke nie idzie za nim do wyjścia, chwycił go więc za ramię i pociągnął. Raynar tylko lekko zmrużył oczy, a Unu natychmiast przesunęli się i rozdziawili żuwaczki tak, aby odciąć im drogę ucieczki.

- Eee... Luke? - mruknął Han. - Jeśli teraz wchodzisz w trans lub coś w tym stylu, naprawdę nie czas na to. Naprawdę.

- Nie martw się. Wszystko mam pod kontrolą. - Luke podał replikę X-winga Hanowi, wysunął się spod jego ręki i skierował do najbliższego pieca, gdzie widniała sterta przędziwa wielkości banthy, której wcześniej z całą pewnością tam nie było. - Zajmij na chwilę Raynara.

- Jasne - burknął Han. - Niech mi rozsadzi mózg albo coś w tym rodzaju.

Luke użył Mocy, aby otworzyć sobie przejście pomiędzy Unu i ruszył w kierunku sterty przędziwa. Na plecach czuł ostrzegawcze dreszcze. Nagle usłyszał za sobą głos Hana.

- Wiecie, czego nie kapuję? Jak wsadziliście do środka tego pilota?

- Z drogi! - ryknął Raynar.

Tyle jednak czasu wystarczyło Luke’owi, aby wyciągnąć miecz świetlny. Zebrał się do skoku i... w tym momencie zza sterty przędziwa wysunęła się Alema Rar, ubrana w granatowy kombinezon z głębokim dekoltem i rozcięciami po bokach.

- Jesteśmy pod wrażeniem, mistrzu Skywalkerze. - Jej usta wygięły się w uśmiechu, który bardziej przypominał grymas. - Ale nie będziesz potrzebował miecza. Nie jesteśmy tu po to, aby cię skrzywdzić.

- Naprawdę? - Luke wyłączył miecz... i pozwolił sobie na mały uśmieszek tryumfu. Pamiętając, jaką odrazę poczuł Raynar na Kr, kiedy ujrzał żywiące się więźniami larwy Mrocznego Gniazda, pewien był, że zdemaskowanie obecności Mrocznego Gniazda skieruje wrogość Raynara we właściwym kierunku. - Więc czemu się ukrywasz?

- Jak możemy się ukrywać? Dopiero co przybyliśmy. - Alema ruszyła do przodu. - Przyszło nam do głowy, że powinniście dobrze zrozumieć to, co naprawdę widzieliście w lesie.

- Nie ma żadnych wątpliwości - odparł Han. - Wiemy, co widzieliśmy.

- Jesteś pewien?

Alema prześliznęła się obok Hana, nie poświęcając mu ani jednego spojrzenia, po czym ruszyła w stronę Raynara. Luke próbował pójść za nią ale miał kłopoty. Wydawało się, jakby Unu rozstępowali się przed Twi’lekanką, a potem zbierali znowu, by zastąpić mu drogę.

- Pręty istotnie były prętami paliwowymi, nikt temu nie zaprzecza. - Alema nie spuszczała wzroku z Raynara. - Ale może to Jedi sprowadzili je na Wotebę? Może Gorog odkrył, co robicie, i pojawił się, aby przejąć paliwo reaktorowe?

- Co?! - wrzasnął Han. - To kłamstwo! Wierutne, podłe kłamstwo!

Unu eksplodowali kakofonią trzaskających żuwaczek i grzmiących gardzieli, a C-3PO zameldował:

- Teraz Unu twierdzą, że to my musieliśmy sprowadzić pręty!

- To idiotyzm - rzekł Luke spokojnie, zwracając się bezpośrednio do Raynara. Był pewien, że wrogość, jaką Raynar żywił dla Mrocznego Gniazda, wkrótce się objawi. - Po co Jedi mieliby przywozić paliwo reaktorowe na Wotebę?

Alema zatrzymała się o dwa metry od Raynara.

- Może dlatego, że wiecie na temat fizza więcej, niż chcecie powiedzieć - zasugerowała. Choć jej słowa skierowane były do Luke’a, nie spuszczała wzroku z Raynara. - Może Jedi wiedzieli, że to wywoła fizza. Może po to wysłali paliwo reaktorowe na wszystkie światy Utegetu.

- Czekaj no! - zawołał Han. - Mówisz, że wszystkie światy Utegetu mają problem z fizzem?

- Tak - powiedział Raynar z goryczą. - Wszystkie światy, które nam sprzedaliście, są zatrute.

- Przykro mi to słyszeć - odparł Luke, wreszcie podchodząc do Alemy. - Ale Jedi o tym nie wiedzieli, a już na pewno nie wysyłaliśmy paliwa reaktorowego na żaden ze światów. Nie mamy powodów, aby źle życzyć Kolonii.

- Służycie Sojuszowi Galaktycznemu, prawda? - zapytał Raynar. - Sojusz czuje się zagrożony naszą potęgą.

- Ciekawe, jak na to wpadłeś - zadrwił Han. - Dlatego, że dajesz schronienie kilku piratom i przemycasz czarną membrozję? To klasa O. Gdybyś znalazł się na terytorium Sojuszu, byłbyś zaledwie syndykatem zbrodni.

Twarz Raynara zaczęła drgać pod warstwą blizn i stało się jasne, że nie zwróci się przeciwko Alemie... a przynajmniej nie bez pewnej zachęty.

- UnuThul, Han ma rację - dodał Luke. - Sojusz Galaktyczny chciałby, aby Kolonia była dobrym sąsiadem, ale nie boi się ciebie. Mroczne Gniazdo wykorzystuje twój własny strach, aby cię zwieść.

Luke wiedział, że przy typowym relatywizmie Killików ta dyskusja będzie trudna, ale alternatywą było włączenie miecza świetlnego i wycięcie sobie drogi do portu kosmicznego.

- Może to ciebie ktoś próbuje zwieść, mistrzu Skywalker - zauważyła Alema. Popatrzyła się na niego, a jej oczy były ciemne i głębokie jak czarne dziury. - Może prezydent Omas i komendant Sow nie powiedzieli ci, jak bardzo się nas boją... a może nie tylko oni cię oszukują?

Luke przez chwilę próbował rozszyfrować, co ma na myśli Twi’lekanka, ale dał spokój i tylko zmarszczył brwi.

- Cóż to miałoby znaczyć? - zapytał. Jak tylko Luke zadał to pytanie, poczuł się dziwnie obrażony i jakiś niepełny, jego pole widzenia się zaćmiło.

- Nie zastanawiałeś się do tej pory, dlaczego Mara skłamała ci na temat Daxara Iesa? - zapytała Alema.

- Nie - odparł. - Wątpię zresztą, żeby Mara kłamała. Zanim zdążył dopowiedzieć te słowa, zrozumiał, dlaczego Mara wolała mu o tym nie mówić. Wiedziała, jak ważny dla niego jest każdy strzęp informacji o matce, a skoro to ona pozbawiła go drogocennej wiadomości, musiała czuć ogromne wyrzuty sumienia. Może nawet uznała, że to więcej, niż jest w stanie znieść.

Alema podeszła bliżej i odezwała się chłodnym, prowokującym tonem:

- Oczywiście, mamy nadzieję, że się nie mylisz, mistrzu Skywalkerze, ale to bardzo ważne dla dobra nas wszystkich... więc spróbuj założyć, że możesz się mylić. Że jesteś oszukiwany przez bliskie ci osoby.

- Nie ma takiej możliwości - warknął Han.

- Więc nie stanie się nic złego, jeśli weźmiesz to pod rozwagę. - Alema nie spuszczała wzroku z Luke’a, a zamglone krawędzie jego pola widzenia zaczęły ciemnieć. - Ale mistrz Skywalker sam musi zdecydować. Dlatego postanowiliśmy, że dostanie kolejny kod dla Artoo.

R2-D2 zapiszczał na znak protestu, a Luke powiedział ostro:

- Nie chcę.

Alema lekko się nadąsała, ale zaraz uśmiechnęła się porozumiewawczo.

- Kogo próbujesz oszukać, mistrzu Skywalker? Chyba nie nas. - Odwróciła się ku C-3PO. - Zapamiętaj tę sekwencję. Mistrz Skywalker będzie chciał poznać ją później.

Wyrzuciła z siebie serię liczb i liter, ale Han przepchnął się pomiędzy Killikami i stanął przed nią.

- Dobrze. Wystarczy - oświadczył Han. - Powiedział przecież, że tego nie chce. Wszystko w porządku - odparł Luke, odsuwając go na bok. - Alema ma rację. Han spojrzał na niego.

- Jesteś pewien? Luke skinął głową.

- Sekwencja kodowa nie jest w stanie nic nam zrobić. Wiedział oczywiście, że to go skrzywdzi, że Herold Nocy Gorog nie dałaby mu tego kodu, gdyby miało być inaczej. Ale Luke i tak tego chciał, nie dlatego, że wierzył, iż cokolwiek, czego się dowie z plików R2-D2, może zmienić jego miłość do Mary, ani nawet dlatego, że mgła w jego głowie z każdą chwilą staje się coraz mroczniejsza, coraz trudniejsza do zignorowania. Chciał tego, ponieważ ten kod go przeraził... a skoro pozwolił sobie na lęk wobec tego, czego nie znał, Mroczne Gniazdo zwyciężyło.

Alema podała dalszy ciąg kodu C-3PO i znów spojrzała na Luke’a.

- Mistrzu Skywalker, jesteś tak odważny, jak cię zapamiętaliśmy. - Twi’lekanka musnęła końcem palca ramię Luke’a, przyprawiając go o zimny dreszcz, i dodała: - Nie wiemy, co dokładnie Mara ukrywa przed tobą ale mamy nadzieję, że nie ma to nic wspólnego ze śmiercią twojej matki. Byłoby to ogromnie smutne, gdyby Daxar Ies nie okazał się jej jedyną ofiarą.

Ta sugestia podziałała na Luke’a dokładnie tak, jak Alema się spodziewała. Stał teraz ogłuszony, z umysłem przyćmionym żrącym oparem, który wzbierał w nim od chwili, kiedy podała mu pierwszy kod.

Z Hanem było inaczej.

- Coś ty powiedziała?! - ryknął. Ruchem tak szybkim, że nawet Luke zaledwie zdążył go dostrzec, wyciągnął miotacz i wycelował w głowę Twi’lekanki. - Tym razem posunęłaś się za daleko.

Alema spojrzała na niego spokojnie.

- Daj spokój, Han. - Kiwnęła palcem, używając Mocy, a lufa miotacza Hana poderwała się i skierowała w górę. - Gdybyś naprawdę chciał przycisnąć spust, nie straciłbyś tej jednej jedynej szansy, mówiąc o tym najpierw.

Odwróciła się plecami do Hana, podeszła do Raynara, wspięła się na palce i ucałowała jego zniekształcone bliznami wargi.

- Zobaczymy się w marzeniach - szepnęła. Przez chwilę pozostała w tej pozycji, po czym stanęła na całych stopach i spojrzała na Luke’a i Hana. - I pilnuj tych dwóch. Nie możemy pozwolić, aby znowu sprowokowali fizza tymi prętami do reaktorów.

Raynar przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Luke’a i Hana ponad głową Alemy, a wreszcie skinął głową i puścił jej dłoń, nawet na nianie patrząc. Przeszła obok niego, prześliznęła się przez tłum Unu. Choć Luke starał się nie odrywać od niej wzroku, jakimś dziwnym trafem przeoczył moment, kiedy znikła.

Zaledwie odeszła, odezwał się Raynar:

- Zdecydowaliśmy, że będziemy bardziej na was uważać. Nie możemy pozwolić, abyście znów sprowokowali fizza prętami do reaktorów.

- Mówisz poważnie? - Ton Hana był zdecydowanie sarkastyczny. - Czy ona mówi ci też, kiedy i czym masz czyścić zęby, kiedy używać odświeżacza?

- Ona? - Raynar zmarszczył czoło. - Jaka ona?

- Alema Rar - podpowiedział Luke. - Herold Nocy. Raynar zmarszczył brwi, a Unu zadudnili z głębi gardzieli.

- Killikowie chyba nie wiedzą o kim mówisz - poinformował ich C-3PO. - Unu twierdzi, że nigdy nie widział żadnej Alemy Rar.

- Burrurruru ubburr - dodał jeden z owadów. - Uuubu burru.

- I wszyscy wiedzą że Herold Nocy to tylko bajka, którą opowiada się larwom - przetłumaczył C-3PO. - Żeby lepiej im się odbijało.

Han skrzywił się i skierował miotacz na ziemię u stóp Raynara.

- Ten mit właśnie tutaj stał i cię całował.

- Gdybyśmy kiedykolwiek pocałowali Alemę Rar, pamiętalibyśmy o tym - odparował Raynar. - I z pewnością nie skończyłoby się tylko na pocałunku. Alema Rar nie żyje.

- Nie żartuj - prychnął Han. - Pewnie zginęła w Katastrofie, co?

- Oczywiście, że nie - odparł Raynar. - Zginęła na Kr, wraz z resztą Mrocznego Gniazda.

- Wspaniale. - Han opuścił głowę zrezygnowany. - Znowu to samo.

- Nie rozumiemy, czemu się tak upieracie przy tych urojeniach, ale w ten sposób do niczego nie dojdziecie. I tylko o to chodzi. - Raynar wyciągnął rękę. - A teraz oddajcie nam broń.

Han tak mocno zacisnął dłoń wokół kolby miotacza, że aż zbielały mu kostki palców.

- Jak Huttowie polecana skuterach!

- Wolimy dostać je teraz - rzekł Raynar. Miotacz Hana sam wyrwał mu się z rąk i pofrunął do Raynara, który chwycił go i spojrzał na Luke’a. - Mistrzu Skywalker?

Luke nie miał ochoty oddawać broni... zwłaszcza teraz, kiedy Alema Rar kręciła się tu bez skrępowania... ale stwierdził, że łatwiej będzie mu ją odzyskać, niż walczyć o jej zachowanie. Wyjął kryształ ogniskujący z rękojeści - co równało się rozbrojeniu miotacza przed jego oddaniem - i podał Raynarowi miecz i kryształ.

- Mądry wybór - pochwalił Raynar. Rój ogromnych owadów o pomarańczowych piersiach okrążył Luke’a i Hana. - Sarasowie zaprowadzą was do nowych kwater. Proszę, nie zmuszajcie nas do przemocy, próbując odlecieć, zanim księżniczka Leia powróci z remedium na fizza.



ROZDZIAŁ 10


Pośrodku cieśniny Murgo wisiał biały klin niszczyciela gwiezdnego klasy Imperial. Jego kadłub oświetlały rozbłyski czterech różnych słońc. Po lewej stronie wisiały dwa słońca - podwójny, pomarańczowożółty system, doskonale dopasowany wielkością i barwą. Po prawej - druga para, nieco dziwniejsza: błękitny gigant, po którego orbicie krążył szkarłatny karzeł, tak mały i ciemny, że Leia zaledwie mogła stwierdzić, że rzeczywiście tam jest. A tuż za gwiezdnym niszczycielem, rozpostarta pomiędzy dwoma systemami podwójnych gwiazd, wisiała niczym sieć ogromnego pająka szafirowa woalka Mgławicy Utegetu.

- Widzisz? Ona nie policzyła źle. - Saba siedziała na brzegu fotela drugiego pilota „Sokoła” i zmrużonymi oczami wpatrywała się w niszczyciela. - Zostaliśmy wyciągnięci z nadprzestrzeni.

- Może i tak - odparła Leia. Konieczność prześliźnięcia się pomiędzy dwiema parami gwiazd czyniła cieśninę Murgo najbardziej niebezpiecznym spośród wielu przejść nadprzestrzennych łączących szlak Rago z Mgławicą Utegetu. - Ale w cieśninie są setki różnych innych obiektów, które mogły wyrwać nas z nadprzestrzeni równie dobrze, jak masa jednego niszczyciela.

Saba syknęła nerwowo.

- To nie masa niszczyciela gwiezdnego nas ściągnęła... tylko jego generatory sztucznej grawitacji. Przed nami „Mon Mothma”.

Leia zmarszczyła brwi i spojrzała na ekran taktyczny, ale wybuchy elektromagnetyczne czterech gwiazd unieruchomiły cały system czujników i telekomunikacji „Sokoła”. Na ekranie widać było jedynie chmurę zakłóceń.

- Tego nie możesz wiedzieć - zwróciła uwagę Sabie.

- Ona uważa twój brak wiary za niepokojący, Jedi Solo. - Saba nastroszyła łuski; Leia już wiedziała, że to oznaka rozczarowania. - Musisz się nauczyć, że nie wolno wątpić w słowa swojego mistrza.

- Przecież wciąż mi powtarzasz, że mam wątpić we wszystko - zauważyła Leia.

- A ty mnie słuchasz? - Barabelka wyciągnęła rękę. - Jesteś okropną uczennicą. Daj mi swój miecz świetlny.

Leia pokręciła głową.

- Ostatnio, jak cię posłuchałam, dostałam nim po głowie. Przez tydzień miałam guza.

Głos Saby nabrał groźnych nut.

- Nieposłuszeństwo?

Leia zmarszczyła brwi. Saba nieustannie powtarzała jej, że powinna nauczyć się słuchać... ale Leia nie miała zamiaru powtarzać po raz drugi tego samego błędu. Teraz wyciągnęła rękę.

- Najpierw ty mi daj swój miecz świetlny. Saba wytrzeszczyła oczy.

- Aleś ty zabawna, Jedi Solo - wysyczała i opuściła rękę. - No, ale przynajmniej czegoś się nauczyłaś.

- Dzięki - odparła Leia. - A teraz powiedz mi, skąd ta pewność, że tam jest „Mon Mothma”?

- A skąd pewność, że nie?

- To nie czas na gierki, mistrzyni. Muszę wiedzieć.

- Życie jest grą Jedi Solo - przypomniała Saba. - Chcesz wiedzieć, to sprawdź sama.

Leia westchnęła z rozpaczą, po czym sięgnęła w Moc. Wyczuła Marę i trzech innych Jedi - pilotów stealthX-ów tuż za rufą „Sokoła”. Z powodu niewielkiej tolerancji przy przechodzeniu przez cieśninę wszystkie te statki musiały wykonywać własne obliczenia skoków, więc prawdopodobieństwo popełnienia przez cały klucz błędu, który sprowadziłby ich na tak niewielką odległość, było praktycznie zerowe. Rzeczywiście, chyba zostali wyssani z nadprzestrzeni przez sztuczną studnię grawitacyjną.

To jednak w dalszym ciągu nie wyjaśniało, skąd Saba wiedziała, że przed nimi znajduje się „Mon Mothma”. Sojusz Galaktyczny posiadał dwa niszczyciele gwiezdne klasy Imperial, wyposażone w ukryte generatory studni grawitacyjnych. Leia sięgnęła w Moc w stronę statku i wyczuła życie, ale jego stężenie było zbyt gęste, aby rozpoznawała poszczególne istoty.

- W porządku, znaleźliśmy się w polu interdykcyjnym - zgodziła się - ale w dalszym ciągu nie rozumiem, skąd wiesz, że to jest „Mon Mothma”. Równie dobrze może to być „Elegos AKla”.

- To jest „Mon Mothma” - upierała się Saba. - Zresztą jakie to ma znaczenie?

- Właściwie nie ma - zgodziła się Leia. - Nikt z Sił Defensywnych nie będzie się wtrącał do Jedi podczas ich misji, ale dowódca „Mothmy”, Gavin Darklighter, to stary przyjaciel rodziny. Nie zajmie nam wiele czasu.

- Nie jest mądrze ufać przyjaźniom, Jedi Solo - ostrzegła Barabelka. - Prezydent Omas próbował ukryć przed nami wyjazd floty, a teraz to. Komendant Darklighter z całą pewnością ma swoje rozkazy.

- Prawdopodobnie - przyznała Leia. - Ale nie znasz Gavina Darklightera. Zawsze znajdzie sposób, aby postąpić właściwie.

Dotknęła Mary i innych pilotów stealthX-ów poprzez Moc, dając im znać, że zamierza wejść im w drogę, po czym uruchomiła napęd podświetlny „Sokoła” i ruszyła przed siebie. Gwiezdny niszczyciel szybko rósł w iluminatorach. Sygnały komunikacyjne oraz informacja zwrotna z czujników wkrótce stały się dość wyraźne, aby elektroniczne filtry mogły je oczyścić. Wreszcie na ekranie taktycznym pojawił się kod transpondera „Mon Mothmy”, otoczony symbolami oznaczającymi X-wingi XJ3 i E-wingi serii 4.

W głośnikach sterowni rozległ się głos oficera łącznościowego, tak zniekształcony i pełen zakłóceń, że trudno byłoby nawet określić przynależność gatunkową mówiącego.

- „Sokół Millenium”, informujemy, że Mgławica Utegetu jest w stanie blokady. Prosimy zawrócić z kursu.

- Blokady? - Leia udała, że jest bardziej zdumiona, niż była w istocie. - Z czyjego rozkazu?

- Oczywiście Sojuszu Galaktycznego - wyjaśnił oficer łączności. - Proszę jeszcze raz, zawróćcie. Wszystkie statki próbujące wejść lub wyjść z mgławicy będą zatrzymywane.

Leia poczuła, że krew się w niej gotuje.

- A my informujemy, że „Sokół” jest w misji Jedi. Zaczęła wchodzić w skręt w kierunku dziobu „Mothmy”. Ekran taktyczny, wciąż pełen białych smug i małych plamek zakłóceń, ukazywał eskadrę XI3 kierującą się kursem przechwytującym w stosunku do „Sokoła”. Leia zmarszczyła brwi.

- Mam nadzieję - przemówiła do oficera - że jesteś w Siłach Obronnych dość długo, aby zrozumieć, jakich kłopotów sobie narobisz, stając nam na drodze.

- Znam za to konsekwencje zignorowania moich rozkazów - odparł oficer. - To ostatnie ostrzeżenie. Jeśli polecicie dalej, „Sokół” zostanie zestrzelony.

W Mocy aż trzeszczało od ładunku gniewu i oburzenia Mary i pozostałych pilotów stealthX-ów, ale Saba wydawała się dziwnie spokojna. Z bezmyślną miną chłostała powietrze koniuszkiem języka, a wreszcie uruchomiła własny mikrofon.

- Rozważymy waszą groźbę - powiedziała. - Czekać w gotowości.

- Czekać?! - wykrzyknął oficer. - To nie jest... Saba zamknęła kanał i odwróciła się do Leii.

- Musimy zawrócić.

- I zostawić Hana i Luke’a zagubionych na Wotebie?! - zawołała Leia. - Nigdy!

- Być zagubionym, a nie mieć statku to dwie różne rzeczy - odparła Saba. - Mistrz Skywalker to... to mistrz Skywalker. Znajdzie możliwość opuszczenia Woteby, kiedy tylko zechce.

- Ale tego nie zrobi - zaoponowała Leia. - Zaczeka, aż wrócimy z remedium na fizza... a w tym czasie Kolonia znów będzie prowokować Chissów. Musimy zabrać jego i Hana z Woteby, zanim rozpęta się wojna.

Mara przekazała w Moc swoje zniecierpliwienie, poganiając Sabę i Leię, aby ruszyły przed siebie. Leia obejrzała się na Sabę. Barabelka pokręciła głową.

- Nie przez cieśninę Murgo. Nie damy rady niszczycielowi gwiezdnemu.

- Nie damy rady? - zdziwiła się Leia. - Myślałaś, że chcemy zaatakować „Mon Mothmę”?

- A znasz inną drogę przez cieśninę? - zapytała Saba.

- Jasne - odparła Leia. - Będziemy blefować. Leia otworzyła się na bitwowięź Mocy Jedi i odkryła, że Mara oraz inni piloci zrobili to samo. Mara - wyraźnie zgadzając się z Leią - emanowała pewnością siebie, zapewniając swoją eskadrę, że stealthX-y są gotowe ścigać XJ3. Saba syknęła z rezygnacją, po czym przeniosła dodatkową moc na tarcze.

Leia ponownie otworzyła kanał komunikacyjny z „Mon Mothmą”.

Zanim zdążyła przemówić, z głośników rozbrzmiał gniewny głos oficera.

- „Sokół”, to koniec ostrzeżeń. Zwolnić i oczekiwać na eskortę.

- Nie przyjmuję - odparła Leia. - Chcę rozmawiać z komodorem Darklighterem.

- Komodor Darklighter jest niedostępny - warknął oficer.

Saba zasyczała z głębi gardła, a Leia zobaczyła na swoim ekranie, że eskadra XS3 przesunęła się na pozycję bojową za „Sokołem”.

- Wyłączyć napęd i czekać - rozkazał oficer. - Albo otworzymy ogień. Leia wywróciła oczami.

- Nie będziecie strzelać do „Sokoła Millenium”, jeśli komodora Darklightera nie ma obok was. Natychmiast mnie z nim połączcie... albo odstąpcie i pozwólcie nam kontynuować misję.

W sterowni rozbrzmiały alarmy celownicze, kiedy XJ3 oznakowały sobie „Sokoła” jako cel. Leia nie mogła uwierzyć, że sytuacja naprawdę skończy się wymianą strzałów, ale zaczęła robić uniki jak pilot myśliwca. Trochę ostrożności nie zawadzi.

- Jesteś pewna, że oni blefują? - cicho zapytała Saba.

- Prawie pewna - odparła Leia, uciszając alarmy, które jednak zaraz odezwały się znowu. Piloci XJ3-wingów na przemian oznaczali „Sokoła” i zdejmowali oznaczenia, w nadziei, że wykończą załogę psychicznie. - Prawie.

W bitwowięzi Mocy pojawiło się wyraźne uczucie satysfakcji. Mara i pozostali piloci stealthX-ów wśliznęli się na tyły eskadry XJ3 niezauważeni. Saba przełączyła mikrofon na interkom statku.

- Cakhmamim, Meewalha... wyłączcie te poczwórne działka.

- Dobry pomysł - pochwaliła Leia. - Strzelanina z „Mon Mothmą” jest ostatnią rzeczą, na jaką mielibyśmy ochotę. To tylko upewniłoby prezydenta Omasa, że Jedi przeszli całkowicie na stronę Kolonii.

Saba spojrzała na nią z ukosa.

- To też.

Leia poczuła poprzez więź, że troska Barabelki dotyczy konkretniej szych spraw: nie przydadzą się na nic Hanowi i Luke’owi, jeśli zostaną rozpyleni na atomy.

- Twój brak wiary mnie niepokoi, mistrzyni - zwróciła się do niej Leia. - Musisz nauczyć się ufać swemu pilotowi.

Saba wydała z siebie chrapliwy syk.

- Pilotowi ona ufa. Martwi ją tylko arogancka uczennica. Leia zaśmiała się i znów uruchomiła interkom.

- Cakhmamim, Meewalha... kiedy już skończycie z wieżyczkami, przejdźcie do przedziału technicznego i uruchomcie promień repulsorowy Hana.

Saba uniosła brew.

- Masz zamiar zepchnąć „Mon Mothmę” z drogi?

- Raczej nie - odparła Leia. Promień repulsorowy był specjalnym urządzeniem przeciwko strzałostatkom, które Han opracował rok temu, ustawiając promień ściągający „Sokoła” tak, aby można było zmieniać jego polaryzację. - Chyba jednak będziemy musieli strząsnąć z ogona parę natrętnych gzów.

Zresetowała alarmy chyba po raz dziesiąty, ale tym razem już się nie odezwały. Widocznie piloci XJ3 przestali się przerzucać w tę i z powrotem selektorami celu. Więź zaczęła rozbrzmiewać gadzią żądzą walki.

- Jeśli to blef, to podnoszą stawkę - powiedziała Saba. - Ona ma wrażenie, że zaraz otworzą...

Zanim zdążyła powiedzieć „ogień”, osiem XJ3 - cztery drużyny bojowe po dwa statki - rozpoczęło serię uników, pętli i spirali, a skaner komunikacji bojowych „Sokoła” ożył zaniepokojonymi głosami pilotów XJ3.

- Wzięli nas na cel! Na celu! Skręt w prawo... skręt w lewo... gdzie oni są?... Wciąż na mnie... nie mogę go zgubić... znajdźcie ich, znajdźcie ich!

Nagle rozległ się głęboki kobiecy głos:

- StealthX-y! Mamy tu stealthX-y!

Leia pchnęła przepustnice daleko poza ograniczniki bezpieczeństwa, wciąż kierując się w przestrzeń przed dziobem „Mon Mothmy”. Ekran taktyczny pokazywał niedobitki XJ3 - cztery statki, które strzegły skrzydeł eskadry - ustawiające się w pozycji do strzału i powoli zmniejszające zasięg.

Leia poleciła Noghrim, aby uruchomili promień repulsorowy i strząsnęli dwa z pozostałych myśliwców z ich ogona.

- Tylko dwa? - spytała Saba. - Dlaczego?

- Po prostu przesyłam im wiadomość - odparła Leia. - A poza tym będziemy mogli później potrzebować tych XJ3.

Światła w kabinie pociemniały, a ekrany statusu zgasły, kiedy każdy zbędny erg mocy „Sokoła” został przekierowany na promień repulsorowy. W przeciwieństwie jednak do pierwszego razu, kiedy użyli urządzenia, tarcze nie zgasły. Kiedy Han uznał, że promień repulsorowy jest zbyt pożyteczny, by go demontować, Leia uparła się, aby zainstalować dodatkowy blok zasilający, co zmniejszało ich podatność na kontrataki.

Sokół” podskoczył lekko, kiedy Noghri włączyli promień repulsorowy. Dwa z XJ3 nagle straciły kontrolę i odbiły w stronę krawędzi ekranu taktycznego, skaner łączności zaś rozbrzmiał pełnymi zaskoczenia przekleństwami i nerwowymi żądaniami zezwolenia na otwarcie ognia.

W chwilę później w komunikatorze rozległ się głos Gavina Darkilghtera.

- Kapitanie Solo, czy możecie przestać robić z siebie idiotę? Prezydent Omas mówi o blokadzie całkiem poważnie.

Leia nie przestawała przyspieszać, wciąż robiąc uniki.

- Jeśli tak, dlaczego nie poinformował o tym Jedi?

Darklighter zawahał się; alarmy „Sokoła” rozśpiewały się na nowo. Leia sprawdziła ekran taktyczny i ujrzała, że ostatnia para XJ3 znalazła się w jej zasięgu. Pozostała część eskadry nadal kręciła beczki i pętle, starając się pozbierać po uderzeniu promieniem repulsorowym lub strząsnąć z siebie stealthX-y, wciąż grożące im blokadą celu. Na szczęście obyło się bez strzelaniny.

- Przepraszam za język, księżniczko - rzekł wreszcie Darklighter. - Myślałem, że zwracam się do kapitana Solo.

- Han jest niedostępny - wyjaśniła Leia. - Na razie ja dowodzę „Sokołem”.

W kanale na dłuższą chwilę zapanowała cisza i Leia zaczęła się już zastanawiać, czy Darklighter przypadkiem nie wyciągnął z niej tego umyślnie. Był sprytnym dowódcą i na pewno potrafił przeanalizować nawet najdrobniejszy strzęp informacji, aby tylko przekonać się, jaka jest prawdziwa natura jej misji. Zwykle Leia nie miałaby oporów, aby podzielić się tą wieścią z wysokiej rangi oficerem Sił Obronnych, ale teraz zależało jej na tym, aby nikt, kto podlega prezydentowi, nie zorientował się, że w najwyższych władzach zakonu Jedi pojawiły się braki kadrowe.

Przelecieli przed dziobem „Mon Mothmy”. Ostatnia para XJ3 pozostała na ich ogonie, ale Darklighter nie wysłał dalszych eskadr, aby odciąć drogę „Sokołowi”... co niezmiernie zdenerwowało Leię.

- Nie spuszczaj z oka promieni ściągających „Mon Mothmy” - poleciła Sabie. - I daj mi znać natychmiast, gdyby którykolwiek z nich się uaktyw...

Leia wyczuła fale niepokoju ze strony Saby i już wiedziała, że niszczyciel uruchamia właśnie promienie ściągające. Przyspieszyła, wchodząc w otwartą na pół przypadkową spiralę, która praktycznie uniemożliwiła operatorom promienia wzięcie „Sokoła” na cel.

Na ekranie taktycznym pojawiły się czerwone stożki czterech promieni ściągających, emitowane z symbolu przedstawiającego „Mon Mothmę” i usiłujące osaczyć „Sokoła”. Leia kierowała się na najdalszą część promieni, przetaczając się i nurkując od jednego do drugiego, czujna na wahanie, które, jak twierdził Han, zawsze zdradzało operatorów, gdy rozpracowywali strategię. W chwilę po pojawieniu się promieni odezwał się Darklighter.

- Nie... obrazić, księżniczko - powiedział. Przy antenach, które nieustannie próbowały dostosować się do ewolucji „Sokoła”, łączność stała się nieco utrudniona. - Prezydent Omas... mistrza Skywalkera od tygodnia. Kiedy nie było odpowiedzi, uznał, że Jedi musi... znów po stronie Killików.

Saba zasyczała, a Leia wyczuła, że taka sama frustracja wzbiera w Marze i pozostałych pilotach stealthX-ów. Otworzyła już usta, aby ostro zaprotestować... kiedy nagle zdała sobie sprawę, co Darklighter próbuje zrobić, i zacisnęła zęby.

- Stara się ciebie sprowokować - zgodziła się Saba. Zamknęła kanał, po czym ustawiła komunikator na pracę impulsową co uniemożliwiało operatorom promieni ściągających z „Mon Mothmy” podążanie za falami łączności „Sokoła”. - Czy wciąż uważasz, że komodor Darklighter blefuje?

- Gdyby tak nie było, już by strzelał - powiedział Leia. Znów połączyła się z Darklighterem. - Widzę, że bardzo się pan stara, komodorze. Skoro jednak prezydent Omas twierdzi, że Jedi zdradzili Sojusz Galaktyczny, jedynie na tej podstawie, że nie może skontaktować się z Lukiem...

- Co... miał sądzić - przerwał jej Darklighter. - A teraz... dowód... ma rację. Wyłączyć silniki albo... otworzymy ogień.

Leia się zawahała. Darklighter tym razem rzeczywiście podbił stawkę. Jeśli znów go nie posłucha, będzie musiał albo spełnić groźbę, albo przyznać, że to blef. Sięgnęła w bitwowięź Mocy, nakazując Marze i pozostałym trzymać palce z dala od spustów, odetchnęła głęboko i znów włączyła mikrofon.

- Obawiam się, że będziesz musiał otworzyć ogień, Gavinie. To zbyt ważna sprawa.

Nastąpiło długie milczenie, w ciągu którego nawet trzaski w eterze wydawały się przybierać na sile. Leia skręciła w stronę środkowej części cieśniny, tak aby pomiędzy nią a „Mon Mothmą” znalazła się ostatnia para XJ3. Promień ściągający niszczyciela zgasł. Poczuła falę aprobaty ze strony Mary i pozostałych pilotów stealthX-ów, po czym w komunikatorze znów rozległ się głos Darklightera.

- Do cholery, księżniczko! Ja nie blefuję!

- Ja też nie - odparowała Leia. Teraz, kiedy wyminęła już „Mon Mothmę” i kierowała się wprost w kierunku błękitnej kurtyny mgławicy, mogła mówić, co chciała. Każda sekunda unosiła ją dalej w głąb wąskiego przejścia między dwiema podwójnymi gwiazdami, z każdą chwilą bliżej ostatniego skoku w stronę Utegetu. - Gavinie, znasz Luke’a. Nigdy nie zdradzi Sojuszu.

- Ty też się bardzo starasz, księżniczko - powiedział Darklighter. W miarę jak „Sokół” oddalał się od „Mon Mothmy”, jego anteny łączności ogniskowały się w jednym kierunku i sygnał ustabilizował się znowu. - Nie pozwolę ci się tak wywinąć. Masz dziesięć sekund na wyłączenie silników.

Leia obejrzała się na Sabę. Barabelka wisiała już na interkomie, uprzedzając Noghrich, aby znów byli gotowi z promieniem repulsorowym.

- Chodzi o Luke’a i Hana, prawda? - zapytał Darklighter. - Są wciąż na Wotebie. Dlatego prezydent Omas nie może się skontaktować z mistrzem Skywalkerem.

Bitwowięź Mocy wypełnił lęk. Darklighter mówił na otwartym kanale floty, więc nie było wątpliwości, że ta wiadomość znajdzie się jutro o tej samej porze na biurku prezydenta Omasa. Powrót Luke’a do przestrzeni Sojuszu stał się wyścigiem biurokratycznym z prezydentem.

- Komodorze Darklighter, czy możemy przejść na bezpieczny kanał? - zapytała Leia. - Prywatnie?

Przykro mi, ale nie. - Głos Darklightera brzmiał szczerze. - To kwestia rejestracji procedury. Masz pięć sekund na wyłączenie napędu, księżniczko.

- Dzięki za ostrzeżenie, komodorze - odparła Leia. - Bez urazy. Darklighter, sądząc po głosie, wpadł w panikę.

- Leia! Nie mogę chronić...

Leia zamknęła kanał, wyprowadziła „Sokoła” ze spirali i wróciła do manewrów unikowych. W ten sposób stanowiła równie trudny cel dla myśliwców, a przemieszczała się znacznie szybciej.

- Jedi Solo? - zagadnęła Saba. - Co miał na myśli komodor Darklighter, mówiąc, że to kwestia rejestracji procedury?

Chyba tylko tyle, że nie może nam pomóc - wyjaśniła Leia. - Widocznie na pokładzie jest admirał Bwua’tu.

- Nek Bwua’tu? - warknęła Saba. - Bothanin, który wygrywa z symulatorem Thrawna?

- On jest dowódcą Piątej Floty - przypomniała Leia. - Ale to nie ma znaczenia, i tak blefują.

- A jeśli nie?

- Blefują - powtórzyła Leia. - W każdym razie między bitwą na symulatorze a realną jest spora różnica. Nie martw się.

- Ona jest ciekawa, a nie zmartwiona. - Saba mówiła obojętnym tonem, ale w bitwowięzi Mocy wyczuwało się jej irytację. - Nigdy się nie martwi.

- Jasne... przepraszam.

Rozległy się alarmy ostrzegające przed nieprzyjacielskimi celownikami. Ekran tarcz rozbłysnął żółtym światłem, kiedy przyjęli strzał laserowy z tylnej lewej burty.

- Dalej blefują? - zapytała Saba.

- Tak, mistrzyni - odparła Leia. - Wciąż jesteśmy w jednym kawałku, prawda?

W chwilę później „Sokół” poderwał się lekko, kiedy Noghri znów uruchomili promień repulsorowy i w skanerze łączności eksplodowała wiązanka przekleństw, kiedy ostatnia para XJ3 straciła sterowność. Bitwowięź Mocy ucichła, naładowana elektrycznością: stosunki między Jedi a Sojuszem Galaktycznym właśnie uległy zmianie w sposób całkiem nieprzewidziany.

Leia sprawdziła ekran taktyczny. „Mon Mothma” wypuszczała do cieśniny kolejne eskadry, podczas kiedy te, które były wcześniej w przestrzeni, ustawiały się w formacje poszukiwawcze w okolicach miejsc, gdzie ostatnio widziano stealthX-y. Nikt nie ścigał Leii i Saby, ale kontrolerzy pozycji pilnowali, aby zachować czysty korytarz do strzału pomiędzy niszczycielem a „Sokołem”.

Mara sięgnęła ku Leii przez więź, popędzając ją do działania. StealthX-y będą musiały się wycofać i prześliznąć później. Spotkają się na Wotebie.

Leia życzyła jej szczęścia, ale nagle iluminator przebarwił się na czarno, chroniąc wzrok pilotów przed rozbłyskiem pierwszego strzału z turbolasera. Szarpnęła się w pasach, kiedy „Sokół” podskoczył na fali uderzeniowej, po czym przestrzeń wokół nich rozjarzyła się barwnymi chmurami eksplozji. Artyleria najwyraźniej zaczęła pracować nad celnością strzałów.

- Jedi Sooolo! - Głos Saby rwał się w rytm uderzeń fal eksplozji o „Sokoła”. - Następnym razem będziesz słuchać swojego miistrza!

- Zaufaj mi! - zawołała Leia. - Próbują nam po prostu udowodnić, że nie żartują.

- Doskonale im to wychodzi - syknęła Saba.

Leia skręciła „Sokołem” w kierunku niebieskiego giganta.

- Lecimy na tego olbrzyma. Wybuchy elektromagnetyczne zakłócą ich czujniki celownicze, a studnia grawitacyjna da nam pewne przyspieszenie.

Saba skinęła głową z aprobatą.

- Doobrze! Robiłaś to kiedyś, prawda?

- Jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt razy. - W duchu dodała: „Ale nigdy dotąd bez Hana”.

Wyrównali lot, kiedy „Sokół” wyśliznął się spod ostrzału niszczyciela. Szyby kabiny znów poczerniały, kiedy oblicze gigantycznego słońca zaświeciło w przedni iluminator, lecz wrząca świetlna masa i tak przebijała przez transpastal, grzejąc ich twarze i rażąc w oczy. Czujniki i kanały łączności niemal natychmiast padły ofiarą impulsów elektromagnetycznych gwiazdy, nawet wewnętrzna elektronika statku zaczęła migotać i tracić stabilność.

Artylerzyści „Mon Mothmy” w tym właśnie momencie odnaleźli ich znowu. Przed dziobem „Sokoła” eksplodowała zasłona strzałów z turbolasera. Kręgi pomarańczowego i żółtego ognia na tle ognistej masy były ledwo widoczne. Leia skierowała „Sokoła” na najbliższy z rozbłysków i oddała stery w ręce Mocy. Tarcze trzeszczały szkarłatną energią kiedy przemykała przez rozpraszającą się turbulencję. „Sokół” zadygotał, przeskakując przez kolejne fale uderzeniowe.

Konsola pilota zamigotała wskaźnikami uszkodzeń i ostrzeżeniami o stanie krytycznym urządzenia. Popękane uszczelki, przeciekające przewody, zwichrowane żyroskopy...

- Coś okropnego! - poskarżyła się Leia. - Han mnie zabije. Kolejny strzał rzucił ich na bok, a Saba mruknęła:

- Ona ma tylko nadzieję, że wytrzymamy tę jazdę i będzie miał szansę to zrobić.

Leia uznała, że weszli już w studnię grawitacyjną gwiazdy tak głęboko, jak pozwalał rozsądek. Podniosła dziób statku i ruszyła wzdłuż krzywizny jej ogromnego, błękitnego horyzontu. „Mon Mothma” nadal pruła przestrzeń ogniem turbolaserów mniej więcej w ich kierunku, ale elektromagnetyczny kamuflaż wreszcie zmylił czujniki celownicze. Żaden ze strzałów nie trafił bliżej niż kilometr lub dwa od „Sokoła”.

Wkrótce jednak strzały z turbolaserów umilkły na dobre i Leia pojęła, że ukryli się już za linią horyzontu, znikając z oczu „Mon Mothmie”. Odwróciła statek tyłem do niebieskiego giganta i zaczęła wychodzić z jego studni grawitacyjnej.

Iluminator rozjaśnił się na tyle, że w dolnym sektorze przedniego okna pojawiła się czerwona kula maleńkiej gwiazdy - satelity błękitnego olbrzyma. Drugi układ podwójny, pomarańczowa i żółta gwiazda, przeświecały przez górną część iluminatora kabiny, a błękitny woal Mgławicy Utegetu, ledwie widoczny, majaczył na wprost.

Leia spojrzała na ekran taktyczny, poganiając w duchu czujniki, aby obudziły się jak najszybciej i pozwoliły im wykreślić skok na Utegetu. Nie było już się czego obawiać - ani „Mon Mothma”, ani jej myśliwce nie były w stanie ich teraz dogonić... ale coś było nie w porządku. Dokuczało jej dziwne, lodowate, mdlące uczucie i nie mogła się pozbyć wrażenia, że ktoś ją obserwuje.

- Sabo, czy i ty...

- Tak - potwierdziła Saba. - Zdaje się, że uciekłyśmy wprost do jaskini shebita. Temperatura powłoki była już o przeszło dwadzieścia procent powyżej normy, ale Leia chwyciła drążki, żeby zdławić przepustnice jeszcze dalej poza blokady bezpieczeństwa. „Sokół” jednak i tak zwalniał, jakby uderzył w permabetonową ścianę.

- Co u...

Reszta okrzyku Leii utonęła w nagłym wyciu wszystkich alarmów systemowych i zbliżeniowych. Temperatura powłoki skoczyła do stu czterdziestu i ruszyła w kierunku stu pięćdziesięciu, a „Sokół” nadal zwalniał.

Leia ściągnęła drążki i włączyła interkom.

- Cakhmaim, Meewalha, idźcie do wieżyczek strzelniczych i zobaczcie...

- Gwiezdny niszczyciel - wysyczał Cakhmaim. „Sokół” zaczął przesuwać się w bok, w kierunku punktu pomiędzy błękitnym gigantem a jego małym satelitą. - Jeden z tych nowych łowców piratów.

Leia użyła silników wysokościowych, żeby okręcić „Sokoła” wokół osi, i zauważyła, że istotnie są ściągani w kierunku nowej wersji niszczyciela gwiezdnego szacownej klasy Victory. Na górnej części kadłuba, w wieżyczce niemal wielkości samego mostka, zainstalowano mu jeden z ogromnych promieni ściągających do holowania asteroidów, które Lando Calrissian zaczął sprzedawać Siłom Obronnym do walki z piratami i przemytnikami.

- Mistrz symulatora, co? - syknęła Saba. - Ona uważa, że admirał Bwua’tu jest tak dobry, jak o nim mówią.



ROZDZIAŁ 11


Han siedział w nowej kwaterze, trzymając na kolanach model „Sokoła Millenium”. Wodził palcami po gładkiej powierzchni, zaglądał w ciemne otwory okienek sterowni, ważył w dłoniach niemały ciężar. Istotnie, wykonanie było mistrzowskie, a w wodzeniu palcami po szklanym przędziwie było coś hipnotycznego, ale nie mógł sobie wyobrazić, co Squibowie zrobią z miliardem podobnych przedmiotów i gdzie je sprzedadzą. W końcu nie była to sztuka wysokich lotów - a teraz, kiedy galaktyka wciąż jeszcze zbierała się do kupy po wojnie z Yuuzhanami, niewielu stać było na wyrzucanie kredytów za taki kicz.

Ktoś najwyraźniej kogoś w coś tu wrabiał. Ale czy to Kolonia wrabiała Squibów, czy Squibowie Kolonię, a może jedni i drudzy razem jeszcze kogo innego?

Luke wyszedł ze swojej kwatery. Miał przymknięte oczy, a dłonie przyciśnięte do ścian z perłowego przędziwa szklanego. Mocą poszukiwał punktów naprężeń na zewnętrznych ścianach ich dwupokojowego więzienia. Robił to mniej więcej raz na godzinę, zatrzymując się w coraz to innym miejscu i nakazując, aby R2-D2 zaznaczał rysikiem na twardej powierzchni małe X.

W kilka minut po takim działaniu zawsze słyszał ekipę Killików biegnącą w to samo miejsce i wzmacniającą je z zewnątrz kolejnymi warstwami przędziwa. Grubość ścian w niektórych miejscach musiała sięgać już metra, ale Han nie sugerował, że zaznaczanie jest stratą czasu. Jeśli mistrz Jedi miał ochotę powalczyć z umysłem Sarasów, to jego sprawa.

Obaj wiedzieli, że Luke może wyrwać ich z tego więzienia w każdej chwili, jeśli zechce - Han podejrzewał, że Raynar też o tym wie. Ucieczka to najłatwiejsza część. Ale nie da im to nic, dopóki nie wymyślą, jak znaleźć Mroczne Gniazdo. A zatem Han i Luke czekali cierpliwie... czekali cierpliwie i gorączkowo myśleli, a przy tym robili wszystko, żeby wyglądać na szczerze znudzonych.

Han jeszcze raz obrócił w rękach model „Sokoła”. Wewnątrz nic się nie przesuwało, ale to nie miało znaczenia. Znał kiedyś przemytnika, który cały ładunek kontrabandy materiałów wybuchowych zatopił w tablicach rozdzielczych ścigacza i przeprowadził je przez imperialne cło z wszystkimi papierami.

- Wszystko z nią w porządku, Han - powiedział Luke, nie otwierając oczu.

- Wiem - odrzekł Solo. Przyłożył ucho do modelu i potrząsnął, ale nic nie usłyszał. - I tak się o nią martwię. Nie jest jej łatwo być z dala ode mnie przez tak długi czas.

- Naprawdę?

- Jasne - zapewnił Han. - Nie może spać bez mojego chrapania, które zagłusza tąpnięcia w przewodach sterujących.

Luke się uśmiechnął.

- Dzięki za wyjaśnienie. - Wrócił do obmacywania ściany. - Zastanawiałem się właśnie, co ona w tobie widzi.

Han wprawdzie nigdy się nie zastanawiał, jak bardzo tęskni za Leią, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, że cały czas o niej myśli, nawet podświadomie. Nieustannie. I nieustannie miał wrażenie, że kiedy znów się odwróci, to ją zobaczy; wyobrażał sobie gdzieś w dali jej głos, kiedy w tunelu zapadała cisza, sięgał ku niej ręką, kiedy przewracał się nocą na posłaniu. A Luke wiedział o wszystkim, co działo się w umyśle Hana - dokładnie tak samo, jak Han wiedział, że podobne podświadome procesy zachodzą w umyśle Luke’a.

Okręcił się na swoim stołku.

- Czyżbyś próbował na mnie swoich sztuczek Jedi z czytaniem myśli? Luke przystanął ze zdumioną miną.

- Nie potrafimy tego robić, Han - odrzekł. - A przynajmniej większość z nas nie potrafi. Może niektórzy...

Han nie musiał pytać, żeby wiedzieć, że wypowiadając ostatnie słowa, Luke miał na myśli Jacena.

- Tego się właśnie obawiałem.

- Obawiałeś się... - Luke przystanął i pokręcił głową. - Nie sądzę, abyśmy mogli czytać sobie wzajemnie w myślach, Han. Nie jesteśmy tu dość długo, by stać się Dwumyślnymi.

- Tak? To ciekawe, skąd ja wiem, co chciałbyś dostać dzisiaj na lunch!

- Nie wierzę, aby mistrz Skywalker był już głodny - odezwał się C-3PO ze swojego kąta. - Właśnie zjadł śniadanie.

- Threepio ma rację - odparł Luke. - Za wcześnie, aby myśleć...

- O nerfburgerze i frytkach z hubby - przerwał Han. - I smakowitym lurolu, żeby to wszystko popić.

Luke się zamyślił.

- Masz rację, to brzmi nieźle. Ale nie myślałem o tym, dopóki ty... a może?

- Na pewno nie ja - burknął Han. - Nie cierpię frytek z hubby. Luke spoważniał.

- Raynar próbuje zrobić z nas Dwumyślnych.

- Tak sądzisz? Luke był tak zdenerwowany, że nie zauważył sarkazmu w tonie Hana.

- Mroczne Gniazdo musi uważać, że Kolonia będzie w stanie mnie zdominować i przejąć kontrolę nad zakonem Jedi.

- Zdominować cię, mistrzu Skywalkerze? Ależ to całkiem absurdalny pomysł! - C-3PO przekrzywił głowę, gdy ujrzał niepokój na twarzy Luke’a. - Bo to jest absurdalny pomysł, prawda?

Zamiast odpowiedzi Luke wrócił do szukania punktów naprężeń.

- Na razie grają na zwłokę, Han. Musimy się stąd wynieść. Han znów obrócił model.

- I co zrobimy?

- Wiesz co - powiedział Luke. - Znajdziemy Mroczne Gniazdo. Han pozostał na stołku.

- A niby jak? Robale znają każdy nasz ruch. Jak tylko znajdziemy się na zewnątrz naszych kwater, Saras wypuści się za nami z tysiącem Killików... a my nawet nie mamy broni. Lepiej zaczekajmy, aż Leia i Mara wrócą.

Luke zmarszczył brwi.

- Nic ci nie jest, Han?

- Absolutnie nic - odparł Han. Rzeczywiście, czuł się wręcz świetnie, zwłaszcza teraz, kiedy wydawało mu się, że już wie, jak odnaleźć Mroczne Gniazdo. Tyle że nie mógł powiedzieć tego Luke’owi, bo ściany mają uszy... no, w każdym razie coś tam je ma. - Nie mam po prostu ochoty słuchać o żadnych planach ucieczki rodem z mózgownicy ronto.

Wstał i podszedł do membrany drzwiowej. Była matowa i zaklejona jakimś lepkim włóknem, które robale rozsnuły po zewnętrznej stronie, ale otaczające przejście szklane przędziwo było tak przejrzyste, że Han mógł dostrzec sylwetkę ich saraskiej strażniczki na zewnątrz.

Pomachał ręką żeby zwrócić jej uwagę.

- Hej, otwórz, muszę z tobą pogadać. Strażniczka podeszła do ściany i przycisnęła pomarańczową gardziel do szkła.

Przez ścianę rozległ się stłumiony werbel.

- Saras mówi, że słyszy pana przez ścianę - wyjaśnił C-3PO, podchodząc, żeby łatwiej tłumaczyć. - Nie chce otworzyć drzwi, bo mistrz Skywalker właśnie mówił o ucieczce.

Han rzucił mu przez ramię pełne irytacji spojrzenie. Luke wzruszył ramionami.

- Mogli się zwyczajnie domyślić.

- No dobra. - Han podniósł model „Sokoła”. - Możesz skontaktować się ze Squibami, którzy kupują te modele?

- Mooroor oom. - Burczenie insekta było tak stłumione przez ścianę, że zdawało się, jakby seplenił. - Oomoor ooo.

- Mówi chyba, że ci Squibowie nie kupują całej serii, tylko biorą w komis. - C-3PO spojrzał na Hana. - Nie wiem, czy to takie rozsądne. Squibowie, których spotkałem na Tatooine, nie należeli do najuczciwszych.

- Ooorr? - zapytała Saraska. - Ooom?

- Nie martw się - rzekł do niej Han przez ścianę. - Raynarowi nie wykręcą żadnego numeru...

- OoomoMoom.

- Racja, UnuThul ma handel we krwi - odparł Han. - Poza tym przy moim pomyśle wszyscy zarobimy taką kasę, że Squibowie nawet nie będą chcieli was oszukać.

- Nie wierzę, Han! - zawołał Luke, podchodząc do wyjścia. - W takiej chwili myślisz o pieniądzach?

- Jasne - odparł Han. Dla pieniędzy Squibowie byli gotowi na wszystko. Ale nie powiedział tego na głos, starał się nawet o tym nie myśleć.

Luke wywrócił oczami, a Han skrzywił się w nadziei, że może jakoś uda mu się przekazać wiadomość.

- A może byś się tak zajął wprowadzaniem tych sekwencji kodowych, które ci dała Alema?

Gniew, jaki pojawił się w oczach Luke’a, świadczył, że ich umysły nie były jednak aż tak mocno połączone.

- To było podłe, Han, nawet jak na ciebie.

- Wybacz, nie chciałem nadepnąć ci na odcisk - zmitygował się Han. - Pozwól mi spokojnie dobić interesu. Chciałbym wyciągnąć z tej sytuacji jak najwięcej korzyści.

- Jasne. - Luke spojrzał na niego spod oka i odsunął się, kręcąc głową. - Nie przejmuj się mną ani trochę.

- A czy się kiedykolwiek przejmowałem? - Han odwrócił się znów do Saraski. - A teraz powiedz mi, ile czasu ci zajmie skontaktowanie się ze Squibami?

Robak zahuczał krótko.

- Ona chce wiedzieć, co to za pomysł - rzekł C-3PO. Han pokręcił głową.

- Nie ma mowy. Rozmawiam o tym wyłącznie z futrzakami.

- Ooomoor!

Robal rozpostarł wszystkie cztery ramiona i zaczął cofać się od ściany.

- No dobra, dobra - rzekł Han. - Ale jeśli ukradniesz choć jeden kredyt...

- Han, wyduś już to z siebie, co? - W oku Luke’a pojawił się błysk. Jedi wreszcie chyba pojął grę Hana, która mogła przynieść więcej pożytku aniżeli zmuszanie R2-D2 do kreślenia iksów na ścianie. - Grasz mi na nerwach.

Saraska zawróciła do ściany.

- No dobra, spodoba ci się na pewno. - Han podsunął model „Sokoła” do samej ściany. - Wyprodukujecie tego miliard, tak?

Saraska skinęła głową.

- A jakbym tak parę podpisał? - zapytał Han. - Byłyby warte pięć razy tyle, a reklama pozwoliłaby wam sprzedać całą serię.

Robak milczał przez chwilę, po czym kliknął żuwaczkami i wskazał na Luke’a.

- Moomor?

- Ona pyta, czy mistrz Skywalker podpisze swój model - poinformował go C-3PO.

- Jak Sarlacc pofrunie! - warknął Luke. - Jestem mistrzem Jedi, a nie jakimś tanim aktorzyną z HoloNetu.

- Jasne, że podpisze - zapewnił Han. - Wszystko jest kwestią ceny. Robal zabębnił znowu.

- O, nie - oburzył się C-3PO. - To może załatwić cały biznes.

- Pozwól, że ja zdecyduję - rzekł Han. - O co idzie?

Saras mówi, że będziesz musiał podpisać jeden procent serii - wyjaśnił Threepio.

- Nie ma problemu - odparł Han.

- Dziesięć milionów sztuk, Han - przypomniał Luke. - To ci zajmie resztę życia.

- Mówię, że to żaden problem - powtórzył Han. Nawet gdyby poważnie myślał o tym układzie, wiedział, że Squibowie nigdy nie sprzedadzą dziesięciu milionów sztuk. - Kiedy zostaniemy Dwumyślnymi Sarasów, każdy w gnieździe będzie mógł podpisywać.

- Dwumyślni?! - wrzasnął Luke. - Han, chyba nie zamierzasz... Słuchaj, sam się brzydzę tą myślą tak samo jak ty - rzekł Han. - Ale to się i tak stanie. Możemy na tym przynajmniej skorzystać.

- Moom! - zagrzmiał robak. Zaczął klikać żuwaczkami i cofać się od ściany, ale Han pokręcił głową i gestem nakazał mu powrót.

- Nie tak szybko, koleś - rzekł. - Ja nie jestem taki tani, wiesz?

- Kto by pomyślał - mruknął Luke. Saraska zatrzymała się pośrodku korytarza wiodącego do ich kwatery i dalej.

- Oom morr? Han pokręcił głową.

- A to już omówię ze Squibami. - Cofnął się w głąb pomieszczenia. - Jeśli będą zainteresowani, przyślij ich do mnie.

Owad zachrobotał niezobowiązująco i przeszedł w drugi koniec korytarza. Han wrócił na swój stołek, a Luke podszedł i usiadł obok na ławce.

- Myślisz, że twój autograf naprawdę jest aż tyle wart? - zapytał. Patrzył Hanowi w oczy odrobinę dłużej, niż było to konieczne, i Han pomyślał, że w tym pytaniu jest jakieś drugie dno.

- Co najmniej milion kredytów - zdecydował. Podał model „Sokoła” Luke’owi, niedbale obracając go podwoziem do góry. - A twój podpis może nawet dwa razy tyle. Albo i trzy.

- Trzy? - Luke wyglądał na rzeczywiście zadowolonego z siebie. - Naprawdę?

- Co najmniej - zapewnił Han. Zawsze miał zbyt wielki żal do Jainy i Zekka, żeby ich spytać, jak to się zaczynało, kiedy stawali się Dwumyślnymi, ale na wszelki wypadek, gdyby Saraska próbowała w jakiś sposób zajrzeć mu do mózgu, starał się zupełnie nie myśleć o tym, o co naprawdę zamierzał zapytać Squibów. - W całym ‘Necie mówi się tylko o Jedi nadzorujących Odbudowę. Będziesz rozchwytywany jak darmowe kredyty!

- W takim razie może powinienem to rozważyć - rzucił Luke. Równie niedbale odwrócił model i Hanowi wydało się, że wyczuwa gdzieś w głębi własnego umysłu lekkie drgnienie zaskoczenia... a może to było tylko jego pobożne życzenie. - Ale chyba najpierw skorzystam z twojej drugiej rady.

Han zmarszczył brwi.

- Drugiej rady?

- Co do tej sekwencji kodowej, którą dała mi Alema - wyjaśnił Luke. - Chyba czas, żebym na to rzucił okiem.

Teraz Han wiedział już, że Luke rzeczywiście rozumie.

- Jesteś pewien? - zapytał Han. Był przekonany, że Luke do tej pory nie użył tej sekwencji, ponieważ bał się tego, co może się dowiedzieć na temat Mary... Zawarta w robocie informacja mogłaby potwierdzić sugestię Alemy, że Mara ukrywa przed nim jakąś straszliwą tajemnicę. - Myślałem, że nie chcesz dawać jej tej satysfakcji.

- Nie chcę - zgodził się Luke. - Dlatego muszę to zrobić już teraz. Zanim staniemy się Dwumyślnymi.

Han skinął głową. Wiedział, o czym myśli Luke: o tym samym co on. Było prawie pewne, że Gorogowie ich szpiegują a ostatnią rzeczą jakiej powinno się dowiedzieć Mroczne Gniazdo, było to, czego naprawdę Han chciał od Squibów. A zatem Luke zajmie Gorogów, dając im coś do zabawy i rozrywki.

Luke podał model Hanowi i zwrócił się do R2-D2.

- Artoo, chodź no tutaj. R2-D2 zagwizdał smutno i ruszył w kierunku kwatery Luke’a.

- Nie, Artoo - zganił go Luke. - Tutaj. R2-D2 znikł za drzwiami, popiskując i szczebiocząc do siebie cichutko.

- Artoo! - zawołał C-3PO. - Czy mnie się tylko wydaje, czy rzeczywiście ignorujesz mistrza Skywalkera?

Robot odpowiedział krótkim piskiem.

Threepio cofnął się jak uderzony i spojrzał na Luke’a.

- Zdaje się, że jego procedury posłuszeństwa całkiem się rozsypały - zameldował. - Sprawdzę, czy dam radę go zresetować.

- Daj sobie spokój - odparł Luke. - Sam się nim zajmę. Wyciągnął rękę w kierunku kwatery, z której po chwili rozległ się elektroniczny wrzask. W chwilę później do pomieszczenia Hana wpadł R2-D2, warcząc kółeczkami i szurając ramieniem po ścianie.

- Artoo-Detoo! - zawołał C-3PO. - To ostatnie życzenie mistrza Skywalkera, zanim stanie się Dwumyślnym. Chyba tyle możesz dla niego zrobić, aby je uszanować.

R2-D2 odparował serią krótkich gwizdów i treli.

- Nie bądź śmieszny - skarcił go Threepio. - Oczywiście, że wyrecytuję sekwencję obejścia, którą podała mi Jedi Rar, jeśli tylko mistrz Luke poprosi mnie o to. To właśnie robią roboty protokolarne. Ułatwiają życie.

R2-D2 beknął głośno, kiedy Luke opuścił go na podłogę pomiędzy ławką a stołkiem Hana.

- No, ty z pewnością nie wyświadczasz mistrzowi Luke’owi żadnej uprzejmości, zachowując się w taki sposób - zdenerwował się C-3PO. - I nie mów już do mnie więcej, bo osobiście wyłączę cię na wyłączniku głównym.

- Wystarczy, Threepio - wtrącił Luke. - Podaj mu sekwencję. R2-D2 zaskrzeczał z oburzeniem i odwrócił się holoprojektorem w drugą stronę.

Hanowi wydało się, że czuje leciutkie, niecierpliwe drżenie repliki „Sokoła”, tak delikatne i przelotne, że równie dobrze mogły to być uderzenia jego własnego pulsu. Udawał, że tego nie zauważa, i odłożył model, odwracając sterownię tak, aby była częściowo skierowana Luke’a, a C-3PO sumiennie wyrecytował sekwencję kodową.

R2-D2 wydał z siebie długi gwizd i na podłodze przed Hanem pojawił się hologram wielkiej, zastawionej fontannami komnaty. Kamera była ulokowana gdzieś wysoko w narożniku, jak sprzęt ochrony, a jedynym ruchem w pokoju była kaskada spadających w fontannach kropel.

- To jakaś bzdura, Artoo - powiedział C-3PO. - Nie ty to zarejestrowałeś. Nie jesteś taki wysoki.

R2-D2 zaszczebiotał w odpowiedzi.

- Skradziony plik?! - wykrzyknął C-3PO. - Na czyje polecenie? R2-D2 odpowiedział krótkim gwizdnięciem.

- Nie wierzę ci - odparł C-3PO. - Nawet takie roboty jak ty mają ograniczenia, jeśli chodzi o takie zachowania.

- Jakie zachowania? - zapytał Luke.

- Artoo twierdzi, że ściągnął ten plik z własnej inicjatywy - wytłumaczył C-3PO. - Ale ja wiem, że coś się w nim popsuło. Twierdzi, że to plik z wewnętrznego komputera ochrony w Świątyni Jedi, a wszyscy wiemy, że w Świątyni Jedi nie ma takiego pomieszczenia.

R2-D2 poprawił błąd gwizdnięciem.

- Aha - rzekł C-3PO. - Teraz twierdzi, że to ze starej Świątyni Jedi.

- Komnata Tysiąca Fontann - przypomniał sobie Luke. - Wspominano o niej w zapisach, które odzyskaliśmy z Chu’unthor.

R2-D2 zaczął wyśpiewywać kolejne wyjaśnienie.

- Mówi, że nie miał wyboru - tłumaczył C-3PO. - To się działo w czasie Buntu Jedi, a jego właściciel przestał z nim rozmawiać. Mieli wyjechać z misją na Mustafar, a on musiał zaktualizować dane dotyczące przyjaciół i wrogów.

Hologram nadal pokazywał puste pomieszczenie. Han zaczął już podejrzewać, że mały robot znalazł bardziej skuteczną metodę chronienia swoich tajemnic. Pamiętając, jakie wrażenie sekrety Artoo wywierały na Luke’u, Han miał prawie nadzieję, że właśnie tak jest.

Ale sygnalizator akustyczny R2-D2 zaczął nagle emitować metaliczne dźwięki zarejestrowanych odgłosów strzałów z miotaczy. Przez hologram przemknęły pojedyncze błękitne kreski, rozbijając fontanny, wypalając dziury w ścianach i znikając gdzieś pod sklepionym sufitem.

Do pomieszczenia wbiegły dziesiątki dzieci w prostych szatach Jedi, z pojedynczymi warkoczykami zwisającymi z boku głowy. Najmłodsze, sześcio - i siedmiolatki, po prostu szukały kryjówki. Starsze próbowały walczyć, używając Mocy do rzucania ławkami i kawałkami połamanych podmurówek w kierunku napastników. Niektóre strzelały ze zdobycznych pistoletów laserowych, jeszcze inne używały świeżo zbudowanych mieczy świetlnych do odbijania strzałów w kierunku niewidzialnego nieprzyjaciela. Przeważnie ponosiły sromotną klęskę; dzielnie odrzucały sześć lub nawet więcej strzałów, by kolejny, omijając zasłonę, zwalił je z nóg.

Potem pojawiły się nastolatki; wycofywały się do sali z wirującymi mieczami świetlnymi, tworząc ścianę błyskającej energii przed kolumną piechoty. Żołnierze, ubrani w zbroje, które musiały być wcześniejszą wersją zbroi szturmowców, atakowali bez litości, tnąc i zabijając uciekających czterolatków z taką samą zaciętością z jaką pokonywali padawanów.

Han był tylko chłopakiem w bandzie włóczęgów Garrisa Shrike’a, kiedy separatyści próbowali oddzielić się od Starej Republiki, lecz dość się napatrzył na tej wojnie, aby rozpoznać kształt hełmów i ruchome w stawach zbroje, które nosili żołnierze.

- Klony! - zawołał.

Artoo zaszczebiotał twierdząco.

Ogromny Jedi o zgarbionych ramionach i pomarszczonej twarzy pojawił się nagle w polu widzenia, wzmacniając szeregi nastoletnich obrońców. Jego miecz odsyłał strzał za strzałem w kierunku atakujących, a potem spadał, tnąc jednego szturmowca po drugim. Po obu jego stronach stanęła para padawanów i cały szereg wkrótce przestał się cofać. Miecze świetlne młodych Jedi tworzyły nieprzeniknioną ścianę energii, która - bodaj przez kilka krótkich chwil - nie przepuszczała niczego; ani strzałów z miotaczy, ani nawet - jak zdawało się Hanowi - wrogiego spojrzenia.

Nagle na skraju hologramu pojawiło się niebieskie ostrze, znosząc obronę pierwszego padawana i tnąc go przez pierś. Po chwili prześliznęło się przez zasłonę drugiego i też go zabiło. Za niebieskim ostrzem pojawił się tył jasnowłosej głowy i szerokie ramiona w płaszczu. Postać zaatakowała starego Jedi.

Stali tak, walcząc przez krótką chwilę, dopóki blondyn w płaszczu nie pokonał gardy starszego obrońcy i nie opuścił miecza na jego zgarbione plecy, przepoławiając mu tors. Pomarszczona twarz Jedi pobladła z zaskoczenia. Upadł, nie mając nawet siły krzyczeć.

Padawani walczyli nadal dzielnie, ale bez potężnego Jedi wspierającego ich szeregi nie byli w stanie odeprzeć ataku. Ich obrona padła; mężczyzna w płaszczu odstąpił na bok, obserwując z pozorną obojętnością jak klony wpadają do sali i zabijają dzieci.

Han na ten widok czuł mdłości i gniew, ale także pewną ulgę. W czasie, kiedy te dzieci były zabijane, Mara była zapewne także tylko dzieckiem... a może jeszcze jej nie było na świecie... Cokolwiek Alema zamierzała im pokazać, nie miało to nic wspólnego z Marą.

Wreszcie padło ostatnie dziecko, klony przestały strzelać. Postać w płaszczu rozejrzała się po pomieszczeniu, ledwie dostrzegalnie skinęła głową i zawróciła w kierunku wyjścia. Twarz, która popatrzyła w kamerę, była pełna gniewu, mroczna, o zapadniętych, okrutnych oczach i ustach zaciśniętych w posępną bliznę, ale nie mogło być wątpliwości, do kogo należała.

Anakin Skywalker.

- Dość, Artoo. - Luke wstał. Jego twarz wyglądała jak kamienna maska. Natychmiast skierował się w stronę swojej kwatery. - Dziękuję.

R2-D2 wyłączył holoprojektor, wydał przeciągły gwizd i ruszył za Lukiem do drzwi.

Han wstał szybko i zagrodził drogę małemu robotowi.

- Lepiej zostań tu na razie i siedź cicho - rzekł. - Ja się tym zajmę.

R2-D2 zwrócił fotoreceptor w kierunku Threepio i wyśpiewał długą sekwencję dźwięków.

- Nie wiem, czemu winisz akurat mnie - zdziwił się C-3PO. - Ja tylko postępowałem zgodnie z rozkazami.

Han podszedł do przejścia łączącego obie kwatery i zobaczył Luke’a unoszącego się w powietrzu, ze skrzyżowanymi nogami i dłońmi spoczywającymi na kolanach. Nie otwierając oczu, mistrz Jedi rzekł:

- Musiałem się skoncentrować, Han.

Właśnie tak mi się zdawało. - Stwierdził, że Luke nie był jedynym elementem pomieszczenia, unoszącym się w powietrzu. To samo działo się ze stołkiem, pryczą i repliką X-winga, którą Raynar mu ofiarował. Replika zdawała się drżeć z podniecenia. - To było dość ostre, nawet jak dla mnie.

- Nic mi nie będzie, Han - zapewnił Luke. - Po prostu muszę się skupić.

- Jasne, jasne - powiedział Han. - Nie mam tylko pojęcia, skąd Alema wiedziała, do czego prowadzi ta konkretna sekwencja kodowa. Nawet jeśli mówiła prawdę o tym Daxarze Ies, nie wspomniała nic o jego pracy z Artoo. On nie powinien mieć pojęcia, co Artoo ukrywa w tym sektorze pamięci.

- O, jestem prawie pewien, że tego nie wiedział - wtrącił się C-3PO zza pleców Hana. - Kod, który podała Alema, był uniwersalnym kluczem. Większość projektantów mózgów elektronicznych ukrywa je w architekturze obwodów, jako zabezpieczenie przed utratą danych i nieodwracalnymi wyłączeniami. Wymuszają one na jednostce konwersję swojego najtajniejszego pliku w plik ogólnodostępny. W przypadku Artoo był to plik oskarżający go o najgorszy rodzaj kradzieży danych. Nic dziwnego, że nie chciał go pokazać!

Znakomicie. - Oczy Luke’a wciąż były zamknięte, ale spadł już na podłogę, a razem z nim stołek, prycza i model X-winga. - Ale ja naprawdę muszę...

- Powiedziałeś, że ten kod jest uniwersalnym kluczem? - wpadł mu w słowo Han. - Czy to znaczy, że może odblokować wszystkie pliki Artoo?

Artoo wydał z siebie ostry gwizd, ale C-3PO go zignorował.

- Gdybyśmy znali podstawę progresji kodu, to oczywiście. Ale nawet Artoo tego nie wie. Kod ma ruchome zmienne, więc dopóki nie znamy oryginalnego algorytmu i zmiennych...

- Dobra, rozumiem. - Han obejrzał się na Luke’a, który już zrezygnował z wszelkich prób medytacji, po prostu siedział na podłodze i gapił się w drzwi. - Może to nawet i lepiej.

Luke zmarszczył brwi.

- Han...

- Dobrze, już dobrze. - Han odwrócił się i wygonił C-3PO od drzwi. - Dacie mu trochę odetchnąć? Musi się skoncentrować.

- Han...

- Już sobie idę.

- Han, nie o to chodzi. - Luke przymknął oczy. - Czas chyba, abyś ubił interes. Już? - Han obejrzał się w kierunku membrany drzwiowej. - Myślałem, że Squibowie nie będą tacy napaleni.

Luke zerknął na Hana.

- To raczej nie Squibowie... no idź wreszcie. - Obejrzał się na replikę X-winga, po czym gestem nakazał Hanowi wyjść. - Potrzebuję minuty, aby zakończyć medytację, ale będę gotów, gdybyś mnie potrzebował.

Han skierował się w głąb swojej kwatery, gdzie poprzez półprzezroczystą ścianę widać było zbliżającą się grupę sylwetek. Większość z nich była Killikami, a cienie w ich rękach wyglądały na strzelby wystrzeliwujące ładunki elektryczne i verpińskie miotacze pocisków rozpryskowych. Ale dwie postacie pośrodku miały po dwoje ramion i żadnej widocznej broni. Mniej więcej wzrostu Squibów, byli jednak bardziej krępi i mieli płaskie twarze.

Strażniczka Saras przycisnęła gardziel do ściany i wydudniła rozkaz.

- Ona każe nam odejść od drzwi - zawiadomił C-3PO. Han rozejrzał się wokół i rozłożył ręce.

- A dokąd mamy iść? Jesteśmy już w najdalszej części pokoju. Strażniczka zadudniła twierdząco, po czym, korzystając z pomocy przybyłych owadów, użyła żuwaczek, aby przeciąć i rozedrzeć zewnętrzne zamknięcie membrany. W chwilę później dwie eskortowane przez nie istoty zostały wepchnięte przez membranę do kwatery, wnosząc słodkawy zapach feromonów ułatwiających nawiązywanie więzi, który natychmiast rozszedł się po całej celi.

Pierwszą postacią był niski Sullustanin w czyściutkim białym mundurku, przypominającym uniformy noszone przez kapitanów liniowców komercyjnych. Obok stał kosmaty mały Ewok z białym pasem przecinającym na ukos jego pokryte czarnym futrem ciało.

- Tarfang? - jęknął Han. Przeniósł wzrok na Sullustanina. - Juun? Ewok zatrajkotał ostro pod jego adresem, Sullustanin zaś oparł dłonie na biodrach i rozejrzał się po celi, kręcąc głową.

- Tarfang sugeruje, że skoro jest pan z branży, a kapitan Juun jest właścicielem eleganckiego damoriańskiego transportowca klasy Ronto, powinien pan zwracać się do niego „kapitanie Juun”.

- Klasy Ronto? - Han nawet nie próbował ukryć pogardy w głosie. Te jednostki miały opinię jednych z najwolniejszych, najbrzydszych i najmniej efektywnych spośród lekkich transportowców przemierzających galaktykę. - A co się stało z tym Kalamariańskim Sailfishem, który ci dałem?

- Zbyt kosztowna zabawka - wyjaśnił Juun. - Moje tygodniowe płatności spóźniały się zwykle o półtora tygodnia.

Han zmarszczył brwi.

- Ale zarabiałeś, nie?

- Owszem - zgodził się Juun. - Oczywiście, z odpowiednimi odsetkami.

- I Lando wziął go z powrotem za te kredyty? Tarfang wyszczebiotał wyjaśnienie.

Kapitan Juun był na to zbyt sprytny, aby dać mu taką szansę - przetłumaczył C-3PO. - Wymienił swoją ruchomość na DR-dziewięć-jeden-dziewięć-a, na czysto i bez zwrotów.

- No to ktoś zrobił dobry interes. - Han nawet nie spytał, co ta para robi na Wotebie. Transportowiec klasy Ronto był po prostu zbyt wolny, żeby wywiązać się z kontraktu inwentaryzacyjnego, na który namówił Landa. - Mam nadzieję, że to nie Second Mistake Squibs tak cię obrobili? Juun wydawał się zaskoczony.

- Skąd wiedziałeś?

- Ponieważ posłałem po nich, a pojawiliście się wy - wyjaśnił Han. - Nie trzeba geniusza, żeby wiedzieć, że siedzicie w tym po uszy.

Juun dumnie skinął głową.

- Dali nam kontrakt frachtowy na dziesięć standardowych lat - poinformował zadowolony. - Mamy wyłączność.

- Nie żartuj - powiedział Han. - Niech zgadnę, wydatki wliczone?

Tarfang zmarszczył nos, pochylił się w stronę Hana i zaskrzeczał podejrzliwie.

- Tarfang żąda...

Ewok spojrzał na Threepio i warknął krótko.

- ...ostrzega, że nie życzy sobie dyskusji na ten temat - poprawił się robot. - To już wina Squibów, że dali się namówić na taki kiepski interes.

Han uniósł obie dłonie w obronnym geście.

- Hej, to sprawa między wami, chłopcy. Nie mam pojęcia, dlaczego miałbym im cokolwiek mówić, jeśli oni nie są zainteresowani moją propozycją.

- Czekaj! - W głosie Juuna brzmiał wyraźny niepokój. - Skąd wiesz, że nie są zainteresowani?

Han demonstracyjnie rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Jakoś ich tu nie widzę.

- To dlatego, że są ważnymi osobistościami w biznesie - wyjaśnił Juun. - A to jest centrum więzienne.

Tarfang znów się wtrącił.

- I nie mogą sobie pozwolić na to, aby widziano ich w towarzystwie takich... o, nie... - C-3PO urwał, szukając odpowiednio dyplomatycznego odpowiednika, ale Ewok warknął groźnie - ...takich... obwiesiów jak pan i mistrz Skywalker.

- Nie szkodzi - uspokoił Han. - Rozumiem.

- Naprawdę? - Fałdy policzkowe Juuna uniosły się z ulgą. - W takim razie... cóż, upoważnili nas do złożenia wam bardzo hojnej oferty... zapłacą po jednym milikredycie za każdą podpisaną replikę.

- Całym milikredycie? - powtórzył Han. - Aż tyle? Juun skwapliwie przytaknął.

- To w sumie będzie dziesięć tysięcy kredytów - rzekł. - Chcą nawet jedną trzecią wypłacić zaliczkowo. Emala mówi, że nie zapomnieli, co dla nich zrobiłeś na Pavo Prime.

Han udawał, że rozważa ofertę.

- Chętnie porozmawiam na ten temat. Siadajcie. - Wskazał im pryczę, a sam wziął do ręki replikę „Sokoła” i usiadł naprzeciwko nich na taborecie. - Ale najpierw chcę się upewnić, że wszystko dobrze zrozumiałem. Wy, chłopaki, przewozicie takie repliki do Sojuszu Galaktycznego, prawda?

- Już wykonaliśmy pierwszą dostawę - dumnie potwierdził Juun. - Promocyjna dostawa dla Piątej Floty.

- Dla Piątej Floty? - Han poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Co to Mroczne Gniazdo wyprawia... chce się rozprawić z całym Sojuszem Galaktycznym? - Nie żartujecie?

Tarfang wywarczał kilka słów.

- Tarfang ostrzega, że ich umowa z Second Mistake jest nieodwołalna - przetłumaczył C-3PO. - Sugeruje, że wszelkie próby jej storpedowania przez was są daremne.

Han spojrzał na Ewoka.

- W tej chwili storpedowanie przez nas tej umowy powinno być ostatnią rzeczą o którą mielibyście się martwić.

Tarfang zabulgotał złośliwie.

- Racja! - przetłumaczył C-3PO. - Siedzicie tu w tym domu poprawczym... eee... Threepio szybko zwrócił się do Tarfanga z dodatkowym pytaniem po ewocku, ale zesztywniał, kiedy usłyszał odpowiedź.

- O, nie... Tarfang twierdzi, że to zakład przyspieszający! Saras sprowadza tu przestępców, żeby ich szybko zrehabilitować... czyniąc z nich Dwumyślnych!

Ewok podskoczył, stanął na łóżku Hana i ryknął śmiechem tak głośnym, że musiał trzymać się za brzuch.

- Ciesz się, kupo kłaków - burknął Han. - To miejsce jest księżycem rekreacyjnym w porównaniu do miejsca, gdzie Siły Obronne zamkną was dwóch.

Tarfang przestał się śmiać, a Juun zapytał:

- A dlaczego mieliby nas zamknąć?

Przed udzieleniem odpowiedzi Han niepewnie zerknął raz i drugi w kierunku kwatery Luke’a.

- Śmiało, Han - zachęcił Luke od drzwi. - Pokaż im.

Nie mówiąc nic więcej, Han uniósł nad głowę replikę „Sokoła” i cisnął nią o podłogę. Przędziwo szklane eksplodowało brzęczącą chmurą niebieskoczarnych owadów mniej więcej wielkości kciuka Hana.

Juun i Tarfang krzyknęli z zaskoczenia i przywarli plecami do ściany. Nawet Han wrzasnął i przewrócił się do tyłu razem ze stołkiem, kiedy rój wzniósł się w górę tuż przed jego nosem - wewnątrz repliki spodziewał się znaleźć jednego Killika wielkości dłoni, a nie dziesiątki drobiazgu.

Chmura skierowała się w stronę Hana; drobne kropelki jadu lśniły na trąbkach pomiędzy zakrzywionymi żuwaczkami. Chwycił taboret i zaczął wywijać nim nad głową kiedy poczuł na ramieniu dłoń Luke’a.

- Spokojnie.

Luke wyciągnął ramię. Rój, rozpędzony, poleciał na drugą stronę pokoju i rozpłaszczył się na ścianie, pozostawiając na kremowym szkle plamy wnętrzności wielkości dłoni. W pokoju nagle zapanowała cisza, a powietrze nabrało mdlącego zapachu owadziego metanu.

Luke wskazał na torbę Hana leżącą pod pryczą.

- Weź jakąś koszulę i wytrzyj ścianę. Mogę utrzymać iluzję tylko przez parę mi-

- Czemu akurat moją koszulą? - oburzył się Han.

- Bo moje są w drugim pokoju - cierpliwie wyjaśnił Luke. - A iluzja jest tylko tutaj.

- Jasne... założę się, że tak to sobie zaplanowałeś. - Han wyciągnął torbę spod pryczy, wyjął dwie koszule, czyli wszystko co miał, i podał Juunowi i Tarfangowi. - Do roboty.

Juun natychmiast podszedł do ściany, ale Tarfang spojrzał tylko na tkaninę i zachichotał ironicznie.

Zanim Ewok zdążył zadać pytanie, które z pewnością cisnęło mu się do pyska, odezwał się Han:

- Jeśli tego nie zrobisz, nie powiem ci, jak osuszyć bagno, w którym się obaj znaleźliście.

Tarfang wyszczebiotał przydługą odpowiedź, którą C-3PO przetłumaczył krótko:

- Jakie bagno?

- Takie jak to, które właśnie za chwilę wyczyścisz... tylko jeszcze gorsze. - Han wyciągnął z torby zapasową tunikę i podszedł do ściany. - Nie sądzę, aby Flota Obronna była zachwycona, kiedy się dowiedzą że to wy dostarczyliście całe ronto gorogskich owadów morderców do Piątej Floty.

Oczy Juuna zrobiły się jeszcze większe.

- Tarfang, do roboty, i to natychmiast! - huknął. Zaledwie Ewok zeskoczył z pryczy, spojrzał na Hana. - Powiesz nam, jak to wyprostować?

- Jasne - odrzekł Han. - To najprostsza rzecz w galaktyce... musicie jedynie pomóc nam odnaleźć Mroczne Gniazdo.



ROZDZIAŁ 12


Leia i Saba stały ramię przy ramieniu na szczycie rampy, wsłuchując się w stłumioną serię pisków i ćwierknięć, kiedy robot-slicer grupy abordażowej próbował się przebić przez system szpiegowskich zabezpieczeń „Sokoła”. Zewnętrzne monitory pokazywały, że statek otoczony jest całą kompanią żołnierzy w pełnym uzbrojeniu. W Mocy coś było nie w porządku, jakby żołnierze denerwowali się lub wahali z wypełnieniem rozkazów. Leia zastanawiała się, czy dowódca naprawdę wierzy w to, że Jedi mogą zaatakować żołnierzy Sojuszu Galaktycznego.

- Są chyba wystraszeni. - W głosie Saby pobrzmiewała nuta wzgardy, bo Barabelowie mają tendencję do traktowania strachu jako uczucia znanego wyłącznie ofierze. - Jesteś pewna, że nie musimy wyciągać mieczy świetlnych? Przerażona ofiara jest nieprzewidywalna.

Leia pokręciła głową.

- Ty jesteś mistrzynią ale nie sądzę, aby warto było zaogniać sytuację. Jeśli zaczniemy naciskać, ktoś może oberwać.

Saba jednym okiem łypnęła w dół na Leię.

- To nie my naciskamy, Jedi Solo. Wreszcie robot-slicer przestał popiskiwać i ćwierkać. Monitor pokazał go, jak zdejmuje klipsy interfejsów z przewodów zwisających z zewnętrznych paneli. Spojrzał na oficera i wydał z siebie smutny pisk.

- Co to znaczy, że nie umiesz otworzyć? - Głośnik systemu zabezpieczeń sprawiał, że głos oficera brzmiał odrobinę metalicznie. - Po to zostałeś zaprojektowany, żeby otwierać włazy statków.

Robot wypiszczał krótką odpowiedź. Leia wiedziała, że wyjaśnienie dotyczy nieustannie zmieniającego się kodu dostępu. Pierwszą linią obrony systemu zabezpieczeń był automatyczny reset za każdym razem, kiedy do klawiatury zostały wprowadzone dwa niepoprawne kody. Drugą linią obrony była odmowa dostępu z zewnątrz po zdjęciu pokrywy klawiatury.

- No to próbuj dalej - rozkazał oficer. - Nie sądzisz chyba, że potraktuję „Sokoła Millenium” palnikiem?

Robot gwizdnął niepewnie i znów zabrał się do przekładania przewodów zabezpieczeń. Leia spojrzała na Sabę.

- Chyba już swoje udowodniłyśmy. Saba skinęła głową.

- Jeśli jesteś pewna, że miecze nie będą potrzebne...

- Jestem - zapewniła Leia. - Może i są przerażeni, ale nie odważą się do nas strzelać.

Leia poinstruowała Cakhmaima i Meewalhę, aby pozostawali poza zasięgiem wzroku, zwolniła zabezpieczenie i wcisnęła przełącznik na ścianie. Uszczelka puściła z sykiem, rampa zaczęła opadać.

W hangarze rozległ się szmer zaskoczenia. Kapitan warknął jakiś rozkaz i w tej samej chwili, gdy tylko wokół Saby i Leii zrobiło się trochę miejsca, otoczyło je półkole luf miotaczy.

Rampa z brzękiem oparła się o durastalową podłogę. Oficer stanął u jej stóp. Był młody - zapewne wprost z akademii - i tak nerwowy, że nie bardzo mógł spojrzeć w oczy Leii i Sabie.

- P-proszę położyć ręce na głowie... - Chociaż głos mu się łamał silił się na grubiański i rozkazujący ton, zupełnie jakby były pospolitymi piratkami. W dodatku pominął wszelkie tytuły. - Powoli zejść z rampy.

Leia usłyszała szelest łusek Saby. Barabelka podniosła nagle dłoń.

- Jesteśmy rycerzami Jedi - wysyczała. Lufy miotaczy zaczęły zwracać się w inną stronę. - Wycelujcie to gdzie indziej.

Leia uznała, że lepiej jest pójść za przykładem mistrzyni, niż stać z niemądrą miną, więc uniosła rękę, aby odepchnąć Mocą trzy kolejne lufy.

Oficer pobladł i odstąpił od rampy. Za jego plecami klęczeli dwaj żołnierze, uzbrojeni w Czerka HeadBangers - supermocne karabinki o kielichowatych lufach, przewidziane do ogłuszania i obezwładniania celu.

O chole...

Tylko tyle Leia zdążyła pomyśleć, zanim oślepiające srebrne iskry zapaliły się w obu lufach. Coś uderzyło ją w pierś z siłą szarżującego banthy, a potem poczuła, jak traci władzę w członkach i pada. Podłoga znikła spod jej stóp, pogrążając ją w bezkresnej ciemności.

Upadek musiał być bardzo ciężki, sądząc po tym, jak czuła się Leia po przebudzeniu. Świat wirował. Żołądek podchodził jej do gardła, skronie pulsowały, ciało sprawiało wrażenie zdeptanego przez stampede dewbacków. Uszy bolały tak, że... nie mogła nawet opisać, jak bolały, a jakiś bezduszny drań wbijał jej w głowę słowa ciężkim młotem.

- Księżniczko Leio?

Głos był znajomy, ale trudny do zidentyfikowania, zwłaszcza w szalejącej elektrycznej burzy.

- Księżniczko Leio?

Nie otwierała oczu, w nadziei że Głos się znudzi i pójdzie sobie. Coś pojawiło się tuż przed jej twarzą, zapach podobny do płonącego chłodziwa hipernapędu wwiercił się w jej nozdrza. Zareagowała pchnięciem na ślepo poprzez Moc i usłyszała, jak ciało odbija się od ściany. Głos stęknął i coś upadło na podłogę. Drugi głos zawołał:

- Komodorze Darklighter!

- Nie! - jęknął Darklighter. - Nic mi nie jest... tak sądzę.

- Gavin?

Leia otworzyła oczy, które natychmiast przeszyło ostre światło srebrnego słońca i też mimo woli jęknęła. Próbowała się podciągnąć, ale i odkryła, że ręce ma z tyłu skute kajdankami.

- Naprawdę chcesz, żebym się wściekła?

- Proszę się uspokoić, księżniczko - rzekł Darklighter. - Wurf’al nie podlega moim rozkazom i nie marzy o niczym innym, jak tylko żeby uruchomić te kajdanki obezwładniające.

Avke Saz’ula jest kuzynem trzeciej żony wuja mojej matki - rozległ się chrapliwy głos. - Jestem ci to winien.

Leia spojrzała w kierunku głosu i w miarę jak odzyskiwała zdolność widzenia, zaczęła rozróżniać sylwetkę młodego oficera bothańskiego z długim ryjem. Oficer stał w drzwiach pomieszczenia, które najwyraźniej było celą.

- A kto to taki Avke Saz’ula? - zapytała. Futro na policzkach Bothanina się zjeżyło.

- Jedi, jesteście nędzniejsi od robactwa!

Leia spojrzała na Darklightera, który stał w drzwiach. W jego ciemnych włosach i bródce zaczęły się pojawiać pierwsze siwe kosmyki, ale poza tym twarde rysy wydawały się prawie takie same, jak przez ostatnie trzydzieści lat ich znajomości.

- Czy mnie obchodzi, kto to jest Saz’ula?

- Śmieć Jedi! - Wurf’al podniósł ramię, celując w Leię pilotem uruchamiającym kajdanki.

Dłoń Darklightera natychmiast temu zapobiegła.

- Co powie admirał Bwua’tu, kiedy się dowie o użyciu niepotrzebnej siły wobec skłonnego do współpracy więźnia?

Nie wiem, czy to go zdenerwuje... on jest wujem mojej matki. - Chociaż niezadowolny, Wurf’al schował pilota do kieszeni. - Ale będzie zły z powodu opóźnienia. Dość długo już czekał, aż więźniowie się obudzą.

Leia odetchnęła z ulgą. Pilot pasował do kajdanków ogłuszających LSS 401 - nie tak wymyślnych, jak LSS 1000 Automatics, które mieli z Hanem na pokładzie „Sokoła”, lecz równie mocnych i bolesnych.

Wurf’al odstąpił od drzwi i Darklighter podał Leii rękę. Zignorowała ją i wstała sama, nie zwracając uwagi na lekki zawrót głowy, gdyż dzięki temu sprowadzała Darklightera do defensywy. Saba czekała w korytarzu na zewnątrz, strzeżona przez oddział personelu więziennego i również skrępowana kajdankami ogłuszającymi.

Uniosła gruzełkowate wargi, ukazując kły w ironicznym grymasie.

- Nie potrzebujemy mieczy świetlnych, powiedziałaś - zacytowała. - Nie odważą się do nas strzelać.

Właściwie nie zostały zastrzelone, ale Leia nie miała zamiaru sprzeczać się o taki drobiazg z Barabelką. Obrzuciła za to Darklightera gniewnym spojrzeniem.

- Nie przypuszczałam, że to zrobią. Darklighter wzruszył ramionami.

- To nie moja decyzja. Admirał Bwua’tu nawet nie zaprosił mnie na Ackbara, dopóki Saba nie zaczęła odzyskiwać przytomności.

- Możecie tylko same siebie winić za swoje samopoczucie - rzekł Wurf’al. - Admirał Bwua’tu przewidywał, że będziecie próbowały wywrzeć na nas wrażenie swoimi czarami Jedi, i podjął odpowiednie środki ostrożności.

Bothanin obejrzał się i ruszył w kierunku bloku więziennego. Leia dogoniła Darklightera.

- Kto to jest Avke Saz’ula? - zapytała cicho.

- Oficer artylerii na „Avengeance” - szepnął w odpowiedzi.

- Cudownie. - Leia się skrzywiła. Załoga „Avengeance” zajmowała obecnie własne skrzydło Maxsec Osiem, odkąd Jedi schwytali ich na próbie zlokalizowania rozumnej planety Zonamy Sekot. W czasie wojny Bothanie zadeklarowali afkrai - krucjatę śmierci - przeciwko Yuuzhan Vongom i wielu z nich nadal było zdeterminowanych, aby ścigać najeźdźców aż do Nieznanych Regionów, żeby dokończyć to, co zaczęli. - Bothanin z kompleksami, co? - dodała.

- Dałem ci szansę zawrócić - szepnął Darklighter. - Nie możesz teraz winić mnie. Dotarli do bloku więziennego i zostali wprowadzeni do głównego holu, gdzie w niszy stało popiersie jeszcze jednego Bothanina, w tunice admiralskiej, wykonane z bladego, perłowego tworzywa przypominającego przędziwo szklane Sarasów.

- Widzę, że admirał Bwua’tu lubi przypominać więźniom, kto ich przetrzymuje - zauważyła Leia.

- To mój pomysł - dumnie oznajmił Wurf’al.

- Ale nie kazał ci tego zdjąć - zauważyła Saba.

- Oczywiście, że nie - odparł Wurf’al. - Admirał Bwua’tu doskonale wie, jaką inspiracją jest dla załogi admirała Ackbara. Czują się uprzywilejowani, służąc pod admirałem, który wzniósł się z mroków narodzin na Ruweln i został najwspanialszym dowódcą floty, jakiego znał Sojusz Galaktyczny.

- Najwspanialszym? - powtórzyła Leia, przepraszając w duchu swojego najdroższego przyjaciela, admirała Ackbara. - Doprawdy? Nie miałam pojęcia, że admirał Bwua’tu widział kiedyś prawdziwą akcję floty jako dowódca.

- Nie widział - odparł Wurf’al, widocznie nie zauważając ironii w jej słowach. - Ale za każdym razem pokonuje symulator Thrawna.

- Cieszę się, że Piąta Flota jest w tak zdolnych rękach - odparła, z trudem opanowując sarkazm. - A właśnie, gdzie zdobyłeś takie popiersie? Materiał jest bardzo charakterystyczny.

- To dar od linii dostawczych, wdzięcznych za ochronę na Szlaku Hydiańskim - wyjaśnił Wurf’al. - A teraz, jeśli pozwolicie, oczekuje nas admirał, wuj mojej matki.

Wurf’al skinął głową sierżantowi straży, który wstukał kod w konsolę. Z sufitu opadła kamera ochrony i przeskanowała twarz każdej osoby w grupie - w tym również Wurf’ala i strażników. Po zakończeniu procedury nad zewnętrznymi drzwiami pojawiło się zielone światło i płyty rozsunęły się na boki.

Wurf’al poprowadził grupę na korytarz i na dół, do stacji wind, gdzie spojrzało na nich kolejne popiersie admirała Bwua’tu - tym razem ustawione na niewielkim plastalowym postumencie. Leia i Saba wymieniły spojrzenia, nawet Gavin w milczeniu wzniósł oczy ku górze. Wsiedli do windy, Saba i Leia otoczone ciasnym kręgiem strażników. Wurf’al poprowadził ich poprzez labirynt korytarzy na pokład operacyjny. Po drodze Leia poczuła nagle lekki dreszcz między łopatkami - to samo nieprzyjemne uczucie, którego doświadczyła w doku tuż przed utratą przytomności. Sięgnęła w Moc i zrozumiała, że Barabelka czuje to samo, ale nawet ona nie jest w stanie zidentyfikować źródła tego wrażenia.

Dotarli wreszcie do kolejnej windy, tym razem strzeżonej przez ludzi w mundurach ochrony mostka.

Wurf’al zatrzymał się i sięgnął po komunikator, ale jeden ze strażników dał mu znak ręką.

- Przechodźcie. Czeka na was. Sierść na policzkach Wurf’ala oklapła wyraźnie.

- Czeka?

- Od pięciu minut. - Drugi strażnik sięgnął za siebie i przycisnął mechanizm. Drzwi windy otworzyły się, ukazując czekający już na zewnątrz oddział ochrony mostka. - Pospieszcie się. Chyba jest w kiepskim humorze.

Wurf’al gestem nakazał, by Leia i Saba weszły do windy.

- Idziemy. On czeka!

Pozostawili strażników z aresztu na zewnątrz, a sami dołączyli do oddziału ochrony w windzie i wjechali na mostek. Oddział doprowadził ich do niewielkiej sali, gdzie królował ogromny stół konferencyjny, a z boku stała podręczna kuchenka z własnym robotem. W jednym z narożników pyszniło się kolejne popiersie wielkiego admirała. Wielki fotel po drugiej stronie stołu zwrócony był oparciem do wejścia, w kierunku pełnowymiarowego okna widokowego, ukazującego po bokach dwa półksiężyce słońc o barwach klejnotów, a pośrodku rozpostartą sieć Mgławicy Utegetu.

Oddział ochrony podprowadził Sabę i Leię do przeciwległego końca stołu, a sam zajął pozycję za nimi. Wurf’al i Darklighter znaleźli się po obu stronach uwięzionych, za fotelami.

Zza oparcia rozległ się chropowaty bothański głos:

- Wybaczcie te kajdanki, ale z wami, Jedi, nie możemy sobie pozwolić na zaniedbanie żadnych środków ostrożności.

Fotel okręcił się wokół własnej osi, ukazując dystyngowanego Bothanina o pooranej zmarszczkami trąbie i siwiejącej sierści na brodzie. Ubrany był w nieskazitelnie biały mundur, ozdobiony rzędami medali i złotych sznurów. Trzymał się prosto, bez śladu wysiłku czy sztywności. Powitał Leię skinieniem głowy, po czym zwrócił się do Saby:

- Możemy je zdjąć, jeśli dacie mi słowo, jako Jedi, że nie będziecie próbować ucieczki. Jestem pewien, że prezydent Omas wkrótce przyśle rozkaz waszego uwolnienia.

- Bardzo jest pan naiwny - zasyczała Saba - jak na Bothanina.

Bwua’tu uśmiechnął się, obnażając kły.

- Raczej nie. O wiele łatwiej byłoby nam zaufać waszemu honorowi, niż próbować zatrzymać dwie Jedi wbrew ich woli. - Spojrzał na Darklightera. - Komodor Darklighter zapewnia mnie, że jeśli ty i księżniczka Leia dacie słowo, dotrzymacie go.

- Tak jest w istocie - odparła Saba. - Ale nie mamy zamiaru dawać słowa. Bwua’tu skinął głową.

- Tak też myślałem. - Zerknął na Wurf’ala. - Zdaje się, że będziesz musiał podziurawić gondole napędu „Sokoła Millenium”.

- Co?! - wykrzyknęła Leia.

- Zamkniemy was w celach... i zakujemy w kajdanki paraliżujące, oczywiście. - Spojrzenie Bwua’tu przeniosło się na Leię. - Ale nie jesteśmy tak głupi, aby sądzić, że to powstrzyma Jedi. To nasz jedyny sposób, abyście nie uciekły.

- Nie możecie tego zrobić! - oburzyła się Leia.

- A ja jestem całkiem przekonany, że możemy - odparował Bwua’tu. - Wprawdzie Noghri, których do tej pory nie zdołaliśmy odnaleźć, prawdopodobnie będą się bronić, ale ostatecznie na pewno ich pokonamy. Jeśli wszystko inne zawiedzie, użyjemy dział zainstalowanych w doku.

Jej się zdaje, że tobie by się to spodobało - syknęła Saba. - Jako zemsta za kuzyna twojej trzeciej żony.

- Nonsens - odparł Bwua’tu. - Moje powiązania klanowe nie mają więcej wspólnego z tą sprawą aniżeli odraza, jaką czuję wobec słabości Jedi, którzy oszczędzili Yuuzhan Vongom losu, na jaki sobie zasłużyli. Jest to wyłącznie mój obowiązek jako dowódcy Piątej Floty.

- Zastanawiam się, czy Gilead Pellaeon też będzie tego samego zdania - zauważyła Leia. Po śmierci Siena Sowa Pellaeon zgodził się przerwać stan spoczynku do momentu, aż prezydent Omas i Senat wybiorą nowego stałego głównodowodzącego. - Wiadomo, jak kurczowo Sullustanie trzymają się przepisów.

- Wiem. - Bwua’tu wskazał na Darklightera. - Dlatego właśnie skonsultowałem się z komodorem Darklighterem w tej sprawie. Przedziurawienie gondoli silników „Sokoła” było jego pomysłem.

- Gavin! - zdumiała się Leia. - Naprawdę?

- Wybacz, księżniczko - odparł komandor. - Ale próbowałaś przełamać blokadę Sojuszu Galaktycznego.

Bwua’tu obejrzał się na Wurf’ala.

- Ary co tu jeszcze robisz? Masz swoje rozkazy. Sierść Wurf’ala opadła.

- Przepraszam, sir. - Podał pilota od kajdanek dowódcy oddziału ochrony i skierował się ku drzwiom. - Już idę, sir.

- No więc dobrze - zdecydowała Leia. - Dajemy nasze słowo.

- Ty dajesz nam słowo - poprawił ją Bwua’tu i spojrzał na Sabę. - A co z mistrzynią Sebatyne?

Wurf’al dotarł do drzwi i wyszedł pospiesznie, nie czekając, aż go zawołają z powrotem. Saba milczała.

- W porządku - rzekł Bwua’tu. - Nie ma przepisów zabraniających mi cieszyć się moimi obowiązkami.

W ciągu dwóch dziesięcioleci służby politycznej najpierw w Rebelii, a potem w Nowej Republice, Leia tak często miała do czynienia z Bothanami, że wiedziała, kiedy któryś z nich blefuje. Nie dostrzegła wymownego nastroszenia sierści ani udawanego warczenia. Bwua’tu cierpliwie czekał, aż Saba się zdecyduje, ale błysk w jego oku sugerował, że wolałby inne wyjście.

- Sabo, uważam, że on nie blefuje - mruknęła Leia.

- Wiem, że nie - odparła Barabelka. - Będziemy musiały wziąć jeden ze skiffów kurierskich „Ackbara” zamiast „Sokoła”.

- Bez wątpienia, mogłybyście to zrobić - powiedział Bwua’tu. - I dzięki za ostrzeżenie.

- Mistrzyni Sebatyne... - zaczęła Leia.

- Jeśli damy nasze słowo, Han i mistrz Skywalker zostaną zdani na łaskę i niełaskę prezydenta Omasa - przerwała Saba. - Na to nie możemy się zgodzić.

- Mistrzyni Sebatyne, rozumiem twoje obawy.

Mówiąc to, Leia sięgnęła do Saby poprzez Moc, usiłując uświadomić jej, że Bwua’tu nie jest ani w połowie tak przebiegły, jak sobie wyobraża. Poprosił o bardzo konkretną obietnicę - że Leia ani Saba nie będą próbowały ucieczki - a więc ich plan ratunkowy mógł wejść w życie, o ile znajdą sposób, by przekazać zapasy na pokładzie „Sokoła” Marze i reszcie pilotów stealthX-ów, pozostając w więzieniu.

- ...ale wiesz, jacy są Cakhmaim i Meewalha - ciągnęła Leia. - Jeśli coś się stanie „Sokołowi”, mogą próbować roznieść na kawałki ten niszczyciel.

- Nie będą próbować - sprostowała Saba, wysuwając język. - Zrobią to. Bwua’tu zabębnił szponami po stole i spojrzał na drzwi.

- Nie możemy do tego dopuścić - naciskała Leia. - Musisz dać admirałowi Bwua’tu swoje słowo.

Saba wydała długi, chrapliwy skrzek, aż Bwua’tu odskoczył.

- Dobrze. Ona obiecuje. Krzaczaste brwi Bwua’tu opadły.

- Wreszcie jakieś zaskoczenie. - Spojrzał na dowódcę oddziału ochrony. - Zwolnij kajdanki.

Dowódca wystukał kod na pilocie i kajdanki Leii i Saby opadły.

- Proszę, siadajcie. - Bwua’tu wskazał na fotele po ich stronie stołu. - Może macie ochotę na coś z kuchni?

- Nie, dziękuję. - Gardło Leii było aż obolałe z pragnienia, ale Saba wiele razy wpajała jej zasadę, że otoczka tajemniczości jest dla Jedi równie istotna, jak opanowanie Mocy. - Na razie nie.

- Ona napije się membrozji. - Saba użyła Mocy, aby przyciągnąć sobie krzesło, usiadła na krawędzi i ułożyła ogon na kolanach. - Oczywiście złotej.

Bwua’tu zmrużył oczy.

- To okręt wojenny - rzekł sztywno. - Żaden alkohol nie jest dozwolony na pokładzie.

- Żaden? - Saba prychnęła z rozczarowaniem. - Więc ona ma nadzieję, że wkrótce skontaktujecie się z prezydentem Omasem.

- Ja też. - Bwua’tu polecił robotowi, by przyniósł mu wysoką szklankę schłodzonej wody musującej, i dodał: - Jest jeszcze jedna sprawa, którą musimy omówić, zanim każę was odprowadzić do waszych nowych kabin.

- A nie zapomniał pan o czymś? - zapytała Leia. Bwua’tu zmarszczył brwi.

- Wysoce nieprawdopodobne.

- Myślę, że księżniczka obawia się o los „Sokoła” - podpowiedział Darklighter.

- Doprawdy?

Admirał przycisnął przycisk ukryty w blacie i drzwi otworzyły się, ukazując Wurf’ala stojącego na baczność po drugiej stronie. Młody Bothanin uśmiechnął się do Leii i wszedł do sali.

- Wy dotrzymacie swoich obietnic - podsumował Bwua’tu - a ja dotrzymam swojej.

I to tyle, jeśli chodzi o tajemniczość Jedi, pomyślała Leia.

- Dobrze - odparła Saba i wstała. - Chyba tu już skończyliśmy. Ona jest gotowa, żeby iść do kabiny.

- Za chwilę - zatrzymał ją Bwua’tu. - Najpierw wezwij tu waszych towarzyszy Jedi. Próbujemy skontaktować się z nimi od trzech dni.

- Trzech dni? - jęknęła Leia.

- Byłyście nieprzytomne przez cztery - wyjaśnił Darklighter.

- Obawiam się, że przeceniłem waszą odporność Jedi - dodał Bwua’tu. - Rozkazałem grupie abordażowej ustawić head bangery na maksymalną moc. Teraz rozumiecie, czemu tym bardziej martwimy się o waszych towarzyszy. Pewnie brakuje im już wody, powietrza i jedzenia.

- A może nawet paliwa - dodał Darklighter. - Słyszałem, że stealthX-y pobierają więcej mocy niż standardowa seria XJ.

Leia obejrzała się na Sabę, oczekując sugestii, jak ma to rozegrać - w końcu to Barabelka była jej mistrzem - i nie otrzymała ani cienia podpowiedzi, ani w wyrazie pyska, ani poprzez Moc. Saba pozostawiała wybór Leii.

Leia odwróciła się do Bwua’tu.

- Rzeczywiście próbowaliśmy przerwać blokadę. - Mówiąc to, sięgnęła w Moc w kierunku Mary i wyczuła ją gdzieś niedaleko, pogrążoną w hibernacji Jedi. - A może nasza eskorta już jest na miejscu?

- Szczerze mówiąc, nie wierzę w to - odparł Darklighter. - Nie przypuszczam, aby wyruszyli na Wotebę bez możliwości tankowania paliwa przed walką. Żaden pilot tego nie zrobi.

- A właśnie, przenieśliśmy wasz ładunek w bezpieczne miejsce - przypomniał sobie Bwua’tu. - Nie chciałbym, aby przyszło wam do głowy wystrzelenie kilku ogniw paliwowych do przyjaciół... bez prośby ucieczki oczywiście.

Leia załamała się, ale utrzymała obojętny wyraz twarzy. Bwua’tu nie wiedział o Jedi aż tyle, ile sądził. Mara i inni mogli pozostawać w swoich stealthX-ach przez następny tydzień, pogrążeni w hibernacji.

Pytanie tylko, czy Luke i Han tyle wytrzymają.

- W porządku, są tam - przyznała Leia. - Ale nie wezwę ich tutaj. Brwi Bwua’tu podskoczyły w górę ze zdumienia.

- Dlaczego nie?

- Musisz! - zawołał Darklighter. - Niedługo zaczną im się wyczerpywać zapasy, a my nie potrafimy znaleźć stealthX-ów. Nie damy rady ich uratować.

- Tam są bezpieczniejsi niż byliby tutaj - powiedziała Saba. - Nie sprowadzimy ich na pewne niebezpieczeństwo.

Nozdrza Bwua’tu się rozszerzyły.

- Niezależnie od moich prywatnych uczuć co do mieszania się Jedi w ar’krai, zapewniam, że na pokładzie „Ackbara” nic im nie grozi!

- Z waszej strony na pewno nie - odparła Leia. Domyślała się częściowo, co Saba próbuje zrobić, ale nie wiedziała, czy Barabelka wyczuła jakieś nowe zagrożenie, czy też próbuje wyprowadzić Bwua’tu w pole. - Coś się złego dzieje na tym statku. Mistrzyni Sebatyne i ja wyczuwamy to od chwili, kiedy znalazłyśmy się na pokładzie.

Bwua’tu odchylił się w tył na fotelu.

- Pamiętajcie, że rozmawiacie z Bothaninem! Widzę, co próbujecie zrobić.

- Próbujemy was chronić - warknęła Saba.

- Przed czym? - zapytał Bwua’tu. Saba i Leia spojrzały po sobie.

- Moc nie ukazuje tego wyraźnie, przynajmniej na razie - wyznała Leia.

- Więc powiadomcie mnie, kiedy Moc zacznie ukazywać to wyraźnie. - Ton Bwua’tu sugerował, że zapewne nigdy to nie nastąpi. - A przez ten czas nie próbujcie siać paniki wśród mojej załogi. Zapewniam, że to żadną miarą nie przyspieszy waszego uwolnienia.

Darklighter odezwał się:

- Admirale, w tym przypadku jest inaczej. Jeśli księżniczka Leia mówi, że coś jest nie w porządku, warto to zbadać.

Bwua’tu spojrzał na niego groźnie.

- Czy to pańska opinia, komodorze, czy też istnieje jakaś ogólna dyrektywa Floty Obronnej, o której nic nie wiem?

Darklighter się wyprostował.

- Sir, to moja osobista opinia.

Bwua’tu zamilkł i przez moment Leia miała nadzieję, że przekonali go o zagrożeniu.

Po chwili wstał.

- Wie pan, co myślę, komodorze Darklighter? Myślę, że dopuścił pan, aby przyjaźń z księżniczką Leią wpłynęła na pański osąd. - Powiódł wzrokiem do Leii i Saby. - A teraz jest pan niebezpiecznie blisko udzielenia jej wsparcia w sianiu fermentu i paniki wśród mojej załogi.

Darklighter pobladł.

- Sir, nie miałem takiego zamiaru...

- Jest pan niebezpiecznie naiwny, jak na oficera, który dowodzi jednym z moich niszczycieli, komodorze Darklighter - rzekł Bwua’tu. - Proponuję, aby wrócił pan na pokład, póki jeszcze pan nim dowodzi.

- Sir...

Darklighter stanął na baczność i zasalutował; rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku Leii, zrobił zwrot i wyszedł. Bwua’tu zwrócił się do Wurf’ala.

- Obawiam się, że komodor Darklighter przecenia wartość obietnicy Jedi. Załóżcie im z powrotem kajdanki paraliżujące i zaprowadźcie je do aresztu.

- To nie wybieg, admirale - zapewniła Leia. - Popełnia pan błąd.

- Być może, ale to mój błąd i mam prawo go popełnić. - Bwua’tu wrócił na swój fotel i ustawił go tak, aby znów spoglądać w szafirową sieć Mgławicy Utegetu. - Powiedz swoim strażnikom, kiedy zechcesz wezwać przyjaciół, księżniczko. Prezydent Omas nie będzie zadowolony, jeśli uduszą się w cieśninie Murgo.



ROZDZIAŁ 13


W Unity Green było już po południu. Gwałtowna burza rozpętała się nad Jeziorem Wyzwolenia, wznosząc trzymetrowej wysokości fale i bombardując meduzy yammala gradem wielkości pięści. W mdłym świetle krzewy na przeciwległym brzegu jeziora były zaledwie widoczne, niczym pasmo ciemności wznoszące się ponad linię szarej wody. Lecz opuszczona, niedokończona konstrukcja drapacza chmur była aż nadto wyraźna, odcinając się na tle rozbłyskującego nieba linią durastalowych szkieletów, skręconych i wygiętych pod ogromnymi soplami koralu yorik zwisającymi z ich szczytów.

Cal Omas uważał, że pod wieloma względami zarówno ta budowla, jak i cała odbudowa Coruscant stanowiły symbol jego służby na stanowisku prezydenta - wizjonerskie przedsięwzięcie, zdławione ciężarem egoizmu i rywalizacji pomiędzy gatunkami. Po zniszczeniach, jakie spowodowali Yuuzhanie, odbudowa galaktyki była prawie niemożliwa i to w każdych okolicznościach. Jednak dokonać tego, stojąc na czele sojuszu na wpół niezależnych rządów... Cal Omas uważał, że wystarczającym świadectwem jego zręczności i ciężkiej pracy jest pokój, utrzymany przez całe sześć ciężkich lat.

A teraz Jedi zagrażają nawet temu drobnemu dokonaniu. Przez większość jego kadencji stanowili bardzo cenny atut, eliminując całe siatki przestępcze za pomocą jednej grupki rycerzy lub odwodząc od wojny dwa głodujące światy rozumem jednego mistrza. A potem w Nieznanych Regionach wyłonił się problem Killików i zakon Jedi stał się jeszcze jedną zawadą jeszcze jednym ciężarem, zagrażającym zawaleniem się całego Sojuszu Galaktycznego na oczach jego prezydenta.

Czasem Cal Omas zastanawiał się, czy podoła temu zadaniu - on albo ktokolwiek inny.

Od drzwi Sali Rady dobiegł go kobiecy głos:

- Prezydencie Omas, przyszli mistrzowie. Omas odwrócił się od iluminatora.

- Cóż, przyślij ich tu, Sallo. W końcu w ich Świątyni jestem jedynie gościem. Salla, jego osobista asystentka, poruszyła wibrysami w sposób, który osobie nie znającej Jenetów mógł wydać się pogardliwy, ale Omas odebrał go jako oznakę rozbawienia.

- Istotnie. - Odstąpiła od drzwi i skinieniem zaprosiła mistrzów do środka. - Myślę, że słyszeliście, co powiedział pan prezydent.

- Jestem pewien, że o to mu właśnie chodziło - rozległ się znajomy głos Kypa Durrona, który wmaszerował do sali na czele pozostałych mistrzów, zatrzymując się na skraju podium dla mówców. - Dzięki za zaproszenie do naszej własnej Sali Rady, panie prezydencie.

Omas przyjął tę arogancję z uśmiechem.

- Nie ma za co, mistrzu Durron. Przecież Władze Odbudowy przekazały Jedi całą Świątynię.

Ironia Omasa mogła umknąć uwadze Kypa, ale nie Kentha Hammera.

- I Jedi są za to niezmiernie wdzięczni - odrzekł. Zwykle ubierał się w cywilną tunikę lub mundur łącznika, ale dziś miał na sobie te same brunatne szaty, co reszta mistrzów. - Jesteśmy tu wszyscy na pana żądanie, prezydencie Omas.

- A ja dziękuję wam za przybycie. - Omas spoczął w wygodnym, opływowym fotelu po drugiej stronie kręgu i gestem wskazał im siedzenia wokół siebie. - Proszę usiąść. Czy Salla może wam coś podać?

Mistrzowie odmówili niemal jednocześnie. Omas nigdy nie widział, aby mistrz Jedi przyjął posiłek lub napój, jeśli spodziewał się konfrontacji. Była to część ich tajemnych rytuałów... a może po prostu byli ostrożniejsi, niż sądził.

- Doskonale.

Znów wskazał im najbliższe fotele. Mistrzowie zorientowali się, że to bardziej polecenie aniżeli zaproszenie, i przysiedli na skraju siedzeń, sztywni, jakby kij połknęli, z dłońmi spoczywającymi na udach. Kyp usiadł najbliżej prezydenta. Ta cecha błędnego Jedi zawsze najbardziej irytowała Omasa - nigdy się nie cofał.

- Musimy porozmawiać - zaczął Omas. - W normalnej sytuacji podniósłbym tę kwestię na spotkaniu z sześcioma mistrzami zasiadającymi w Radzie Doradców, ale zdaje się, że mistrzowie Skywalkerowie i Sebatyne są nieosiągalni. Poprosiłem zatem, aby mistrzowie Horn i Katarn zajęli ich miejsce.

- Z czyjego upoważnienia? - zapytał Kyp. Omas uniósł brew w udanym zdziwieniu.

- Niczyjego. Uznałem, że w dyskusji powinno wziąć udział sześciu mistrzów zamiast czterech. - Spojrzał na Hammera. - Czy to jakiś problem?

- Tak - wybuchnął Kyp. - Jak można wybierać...

- W porządku - wtrącił Hammer, przerywając Kypowi w pół zdania. Rzucił młodszemu mistrzowi ostrzegawcze spojrzenie, ale stało się. Corran zmarszczył brwi, a brązowe oczy Katarna stwardniały jak kamyki larmal. - Nie wypowiadamy się w imieniu całego zakonu, ale z pewnością możemy wysłuchać, co ma pan do powiedzenia.

Omas skinął głową.

- Tylko tego pragnę.

Wiedząc, że Jedi bez trudu odczytują emocje, starał się nie okazywać złośliwej satysfakcji. Powędrował wzrokiem w kierunku Corrana i zaczął:

- Przede wszystkim chciałbym wyrazić moje rozczarowanie, iż ukrywaliście przede mną nieobecność mistrza Skywalkera. Z przykrością stwierdzam, że przez to zaczęły przychodzić mi do głowy niepokojące myśli.

Corran odwrócił wzrok.

- Miejsce pobytu mistrza Skywalkera to nie pańska sprawa - wtrącił Kyp.

- Przeciwnie - zaoponował Kyle Katarn. Był wciąż smukły, wciąż wydawał się wysportowany, a jego broda i włosy były zaledwie przetykane wczesną siwizną. - Przykro mi, że doznał pan wrażenia, iż mamy przed panem tajemnice, panie prezydencie, ale prawda jest taka, że nieobecność mistrza Skywalkera nas również zaskoczyła i obawialiśmy się, że zechce pan wykorzystać tę sytuację.

- Wykorzystać? - Omas nie zmieniał łagodnego tonu. Najpierw dziel, potem zdobywaj. Kolejna lekcja, której nauczył się od admirała Ackbara. - Usiłując uzurpować sobie dowództwo?

- Wiemy, że bardzo denerwował się pan sprawą Killików - wtrąciła Tresina Lobi. Była to złotowłosa przedstawicielka Chevów; przypominała kobietę o bardzo jasnej skórze, grubych łukach brwiowych i spadzistym czole. - Cóż, to prawda, zastanawiają nas pańskie intencje.

- Moją jedyną intencją jest ochrona Sojuszu Galaktycznego - odparł Omas bez ogródek. - A to, co robią Jedi, wystawia na szwank nasze stosunki z Chissami...

- Zapobiegliśmy międzygwiezdnej wojnie! - przerwał mu Kyp. - Ocaliliśmy miliardy istnień!

- To już przeszłość - odparł Omas, unosząc dłoń, by uciszyć protesty Kypa. - Mówię o teraźniejszości. Jedi są ostatnimi, którym musiałbym przypominać, jaki zamęt sieje czarna membrozja na naszych owadzich światach. Straty poniesione z powodu napaści piratów z Utegetu osiągają poziom strat wojennych... i czy doprawdy muszę przywoływać sprawę śmierci Siena Sowa?

- Jedi doskonale zdają sobie sprawę z tego, jakie problemy stwarzają Killikowie, prezydencie Omas - wyjaśnił Katarn. - Ale to nie znaczy, że przekażemy panu władzę nad zakonem.

- Jedi potrzebują dowódcy - odparował Omas. - Chyba widzicie to równie wyraźnie jak ja. Sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. Chodzą słuchy, że Killikowie próbowali zabić nawet królową matkę Tenel Ka!

Oblicza mistrzów pozostały nieprzeniknione, ale z ich milczenia Omas wyczytał wszystko, co chciał wiedzieć.

- Ukrywacie przede mną coś jeszcze. - Pokręcił głową z lekkim znużeniem i przeniósł wzrok poza iluminator, na odległe konstrukcje pochylane i wyginane przez wiatr. - Przyjaciele, tak dalej nie można. Zbyt wiele od nas zależy.

- Tu się z panem wszyscy zgadzamy, prezydencie Omas - zapewnił Corran. - Ale mówiliśmy już o tym. Nie możemy przekazać panu bezpośredniej kontroli nad zakonem Jedi.

Omas skinął głową.

- Oczywiście, w końcu sam nie jestem Jedi.

- Właściwie jedynie mistrz Durron uważa, że to przeszkoda - odparła Lobi. - Problem polega raczej na tym, kim pan jest. A jest pan prezydentem.

Omas zmarszczył brwi.

- Nie rozumiem.

- Nie możemy pozwolić, aby Jedi stali się oficjalnym narzędziem kogokolwiek - wyjaśnił Hammer. - Jesteśmy strażnikami i sługami, nie możemy być identyfikowani z władzą, którą zobowiązywaliśmy się kontrolować.

- A pański zakres działań jako prezydenta jest zbyt mały - dodał Kyp. - Martwi się pan jedynie Sojuszem Galaktycznym. Jedi zaś służą całej galaktyce i...

- ...i Mocy - dodał Corral.

- Racja - zgodził się Kyp. - Rzecz w tym, że mamy więcej zmartwień. To, co jest dobre dla Sojuszu Galaktycznego, nie zawsze służy Mocy.

- Rozumiem.

Omas zadumał się - choć rozważał raczej nie mądrość słów mistrzów, lecz staranność, z jaką przygotowali to wystąpienie, tworząc zjednoczony front przeciwko niemu. Sprowadzenie Jedi z powrotem na łono Sojuszu będzie trudniejsze, niż się spodziewał.

Po chwili spojrzał Kypowi prosto w oczy.

- Może się zdziwisz, ale zgadzam się z tobą.

Po raz pierwszy mistrzowie zdumieli się naprawdę.

- Tak? - zapytał Kyp.

- Kimże jestem, aby kwestionować mądrość Jedi? - odparł Omas. - Ale to nie oznacza, że moje obawy można zlekceważyć. Jedi tracą morale... co oznacza, że Sojusz Galaktyczny również traci morale... a ja na to pozwolić nie mogę. Musimy coś zrobić.

- Robimy coś cały czas - przypomniał Kyp. - Han i mistrz Luke szukają Mrocznego Gniazda, a potem zamierzamy je zniszczyć.

- Jak ostatnim razem? - natychmiast spytał Omas. - Musicie mi wybaczyć brak wiary w ten plan. Membrozja z Mrocznego Gniazda zrujnowała gospodarkę całego pola asteroidów Roche, a także... jak pewnie wiecie o tym lepiej ode mnie... zabójcy z Mrocznego Gniazda zaatakowali królową jednej z planet członkowskich Sojuszu.

Mistrzowie odpowiedzieli pełnym refleksji milczeniem. Omas pozwolił im rozważać swoje słowa przez kilka chwil, po czym uznał, że nadszedł czas, by rzucić bombę.

- Jest jeszcze coś, z czego możecie sobie nie zdawać sprawy. Po interwencji Jedi na Qoribu Chissowie zdają się uważać, że to waszym zadaniem jest przekonanie Kolonii, aby wycofała się z ich granicy. Dali wam dziesięć dni na zatrzymanie dalszej migracji w strefę buforową oraz sto dni na przekonanie Killików, aby wycofali Kolonistów, którzy już tam są.

Po raz pierwszy, odkąd sięgał pamięcią, Omas miał przyjemność ujrzeć opadające szczęki mistrzów Jedi.

- To nie są nierozsądne warunki - podsumował wreszcie Hammer.

- I wyjątkowy wyraz zaufania. Pamiętajmy, że to są Chissowie. - Omas pozwolił sobie na lekko ironiczny uśmieszek. - Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę bałagan w zakonie i nieobecność mistrza Skywalkera, który mógłby doprowadzić wszystko do porządku, nie wiem, czy nie byłoby uczciwiej powiedzieć im, żeby sobie radzili sami.

Wszyscy mistrzowie wyrazili dezaprobatę lub oburzenie, lecz najgłośniej uczynił to Kyp.

- To nie pańska decyzja!

Omas spojrzał uważnie na kudłatego mistrza, mrożąc go wzrokiem.

- Przeciwnie, mistrzu Durron, to wyłącznie moja decyzja. Chissowie postanowili przekazać swoje warunki przeze mnie, zatem to, jak zareaguję, jest całkowicie moją sprawą. Jeśli uznam, że zakon Jedi nie jest w stanie wywiązać się z zadania, wówczas będę miał nie tylko prawo, by im to powiedzieć, ale wręcz obowiązek. Kyp zacisnął szczęki w bezgłośnym gniewie. Omas westchnął i znów opadł na fotel. Hammer, który miał równie duże doświadczenie na dyplomatycznym polu bitwy jak sam Omas, jako pierwszy zauważył, że prezydent czeka na początek negocjacji.

- Czego pan się spodziewa, panie prezydencie? - zapytał.

Omas pozwolił sobie na moment dramatycznego milczenia, po czym odpowiedział, nie podnosząc głowy.

- Przywódcy.

- Przywódcy? - zapytał Katarn. Omas skinął głową.

- Kogoś, kto przejmie dowodzenie Jedi i załatwi tę sprawę, zanim wróci mistrz Skywalker.

Kyp zmarszczył brwi, wyraźnie nabierając podejrzeń.

- Kto by to miał być?

- Ktoś z was. - Omas pochylił się do przodu. - I to od dzisiaj. Reszta naprawdę mnie nie obchodzi. Może ty?

Kyp był równie zdumiony jak pozostali mistrzowie.

- Ja?

- Według mnie masz dość sprecyzowane pojęcie o tym, kim powinni być Jedi - wyjaśnił Omas. - Myślę, że byłby z ciebie dobry przywódca. I wierz mi lub nie, obaj chcemy tego samego: pokojowego zakończenia problemu z Killikami.

W oczach Kypa pojawiło się dziwne światło. Jeśli nawet dostrzegł zakłopotanie na twarzach pozostałych mistrzów, nie dał tego po sobie poznać.

- Myślę, że to prawda - powiedział.

Hammer odchrząknął i nachylił się do prezydenta.

- Nic nie ujmując mistrzowi Durronowi, zakon Jedi jest rządzony przez radę starszych mistrzów i pan o tym wie, prezydencie Omas.

- Oczywiście - odparł Omas, nie omieszkał jednak zauważyć, że światło z oczu Kypa znikło nagle. - Ale wszyscy wiemy, że mistrz Skywalker jest pierwszy pośród nich. Sugeruję jedynie, aby Kyp zajął na razie jego miejsce... oczywiście tylko do powrotu mistrza Skywalkera.

- Widzę, co pan próbuje zrobić... i to się panu nie uda - warknął Kyp. - Mistrz Skywalker jest przywódcą Jedi.

- Nie wtedy, kiedy przebywa na Wotebie - odparował Omas. - A jeśli liczycie na misję ratunkową księżniczki Leii, to obawiam się, że poczekacie sobie na jego powrót bardzo długo.

Omas spodziewał się, że po tych słowach w sali rady zapanuje niepokój, ale mistrzowie rozczarowali go... nie pierwszy raz zresztą ostatnimi czasy. Przymknęli po prostu oczy i zamilkli na chwilę.

Teresina Lobi pierwsza otworzyła oczy i spojrzała na niego.

- Gdzie ona jest?

Obawiam się, że admirał Bwua’tu internował „Sokoła”. - Omas zmusił się do przepraszającego uśmiechu. - Zdaje się, że księżniczka Leia i jej przyjaciele usiłowali przerwać blokadę Utegetu.

- Przeszkodził im pan w misji?! - zawołał wstrząśnięty Katarn. - Naraził pan na niebezpieczeństwo Hana i Luke’a!

- Nieumyślnie, zapewniam - gładko odparł Omas. - Ale to się czasem zdarza, kiedy ludzie ukrywają przed sobą różne rzeczy.

- Już to wyjaśniliśmy - odparł Katarn. Omas wzruszył ramionami.

- To i tak nie zmienia zaistniałych faktów. - Spojrzał na Hammera. - Proszę mi wybaczyć, ale kiedy mistrz Skywalker nie odpowiadał na żadne z moich wezwań, zacząłem obawiać się najgorszego.

- Czego? Że zamierzamy pomóc Killikom z Utegetu przenieść ich gniazda na granicę Chissów? - zapytał Hammer. - Nigdy byśmy...

- A skąd ja mam wiedzieć, co Jedi by zrobili lub nie? - Omas skinął głową w stronę Kypa. - Jak mówi mistrz Durron, wasze obowiązki rozciągają się daleko poza granice Sojuszu Galaktycznego. Moje za to nie, a Jedi już nieraz stawiali nasze interesy na drugim miejscu.

- Pokój w galaktyce leży w interesie każdego - odparował Kyp.

- Kiedy potraficie go zagwarantować, Sojusz Galaktyczny z radością poprze rząd Jedi. - Omas wreszcie pozwolił sobie na okazanie gniewu. - A do tego czasu sami zadbamy o swoje interesy... nawet gdyby to miało oznaczać aresztowanie Jedi, kiedy próbują przerwać nasze blokady.

- Przetrzymujecie Jedi jako zakładników! - warknął Kyp.

- Wcale nie - zaprzeczał Omas. - Admirał Bwua’tu zapewnia jedynie zakwaterowanie, póki nie dojdziemy do porozumienia.

- Więc nie będzie porozumienia. - Kyp wstał i skierował się ku drzwiom. - Dopóki będziesz prezydentem.

- Mistrzu Durron! - Hammer zerwał się na równe nogi i ruszył za nim. - Takie słowa to...

- Kenth!... Kenth! - Omas musiał ryknąć, żeby Hammer zatrzymał się i obejrzał. - Niech idzie. Nie myli się, ja rzeczywiście wywieram na was nacisk.

Hammer westchnął z rozpaczą.

- Proszę mi wierzyć, to nie umknęło naszej uwadze - powiedział.

- Przepraszam. - Skrucha Omasa była szczera. - Ale chyba już czas, abyśmy zaczęli znowu współpracować, nie sądzicie?

- Zdaje się, że nie mamy innego wyjścia - odparła Lobi. Jej oczy prześliznęły się po szeregu mistrzów. - Kogo wybierzemy na tymczasowego przywódcę?

- Nie tak szybko - powstrzymał ją Katarn. - Najpierw zastanówmy się, czy nie ma tu nikogo, kto chciałby dołączyć do mistrza Durrona.

- Oczywiście - zgodził się Omas. - Nie będę nikogo przymuszał.

- To bardzo uprzejmie z pańskiej strony - powiedziała Cilghal.

Ku zdumieniu Omasa wstała i ruszyła ku drzwiom. Prezydent odczekał, aż wyjdzie, i zwrócił się do Katarna.

- A jaka jest twoja decyzja, mistrzu Katarn?

- O, ja zostaję. - Kyle wyprostował nogi i skrzyżował ramiona na piersi. - Ani mi się śni ułatwiać panu zadania.

- Oczywiście, że nie. - Omas się uśmiechnął. Teraz, kiedy przywołał mistrzów do porządku, będzie potrzebował tymczasowego przywódcy, który nie będzie potrafił zjednoczyć Jedi do pomocy Killikom... i w dodatku nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko oddać stanowisko, jeśli pozwolą wrócić Luke’owi Skywalkerowi. Omas przecież naprawdę nie próbował zniszczyć Jedi... chciał tylko utrzymać ich z dala, kiedy Chissowie będą rozprawiać się z Killikami. - Może ty zechcesz nominować mistrza Horna na tymczasowego przywódcę zakonu?



ROZDZIAŁ 14


Pole zaporowe u wylotu głównego hangaru Jedi wciąż było podniesione, chociaż Jaina, Zekk oraz pozostali piloci eskadry ratunkowej siedzieli wściekli w kabinach, pocąc się w piekących kombinezonach i dławiąc stęchłym, cuchnącym powietrzem, jakie zbierało się w każdym myśliwcu w czasie długich minut przed wylotem. Ich stealthX-y były w pełni przygotowane, z pełnym zapasem paliwa, włączonymi repulsorami, współrzędnymi skoku wprowadzonymi aż do cieśniny Murgo... a mimo to kontrola lotu trzymała ich w hangarze.

Z głośników w kabinie rozległ się nagle głos Kypa Durrona.

- Kontrola Lotów, tu Ratownik Jeden. - Mówił z fotela własnego myśliwca, przekazując transmisję w jedynej sytuacji, jaką przewidywały protokoły stealthX, pozwalającej na użycie systemu łączności. - Po raz kolejny żądam dezaktywacji tarczy hangaru!

- Ratownik Jeden, proszę czekać w gotowości - odpowiedziała kontrola lotów.

- Czekamy w gotowości - warknął Kyp. - Natychmiast dezaktywuj tarczę hangaru albo ja zrobię to za ciebie!

Kyp podkreślił groźbę, uzbrajając działka laserowe. Obrócił swoją maszyną tak, aby mieć na celu obudowę generatora w górnym narożniku pola.

W napiętym milczeniu, jakie nastąpiło po tych słowach, Jaina i Zekk wyczuli obecność Jacena, bliźniaczą więź pomiędzy nim a Jainą. Sięgał ku nim... bardziej ku Jainie, ale właściwie ku obojgu, prosząc, aby czekali.

W komunikatorze znowu odezwał się głos Kypa.

- Kontrola, masz pięć sekund. Pięć...

- Ratownik Jeden, zaczekaj, proszę - powiedziała kontrolerka. - Ktoś idzie do was, żeby porozmawiać.

- Ja już skończyłem rozmowy - poinformował Kyp. - Cztery... Jaina otworzyła kanał przeznaczony wyłącznie dla eskadry.

- Mistrzu Durron, wydaje nam się, że to Jacen.

- Wyczuwamy go w Mocy - dodał Zekk. - Upiera się, byśmy czekali.

- Nie mów mi tylko, że wziął stronę Horna! - zdenerwował się Kyp.

- Powinieneś mieć więcej rozumu - syknęła Tahiri. - Jacen staje zawsze tylko po jednej stronie: Mocy.

- Bosa ma rację - wysyczał Tesar Sebatyne, nazywając Tahiri jej kryptonimem w eskadrze. - Jacen jest ponad takie kłótnie.

Kyp westchnął.

- Ile jeszcze czasu?

Jaina i Zekk sięgnęli ku Jacenowi, dzieląc się z nim zniecierpliwieniem, jakie odczuwali z powodu przedłużającego się oczekiwania. W chwilę później w ich umysłach pojawił się obraz akademii Jedi, widziany z lotu ptaka. Obraz rósł z każdą chwilą.

- Niedługo - ogłosił Zekk.

Kyp opuścił stealthX-a na płozy.

- W porządku. Wszyscy otwórzcie kabiny i odetchnijcie trochę świeżym powietrzem.

Przełączył się z powrotem na kanał ogólny.

- Kontrola, potwierdzam. Czekamy.

- Zaczekacie? - Kontrolerka wydawała się zaskoczona, ale wyraźnie jej ulżyło. Podobnie jak większość personelu pomocniczego nie będącego Jedi, wciągniętego w awanturę, jaka rozpętała się wokół wyboru Corrana Horna na tymczasowego przywódcę zakonu, próbowała tylko wykonywać swoje obowiązki... z marnym skutkiem. - Dziękuję!

Eskadra otworzyła kabiny i wydała zbiorowe westchnienie ulgi, kiedy stosunkowo świeże powietrze z hangaru owiało ich twarze.

Jaina i Zekk sięgnęli w Moc ku Jacenowi, usiłując odnaleźć jakiś sens w biegu jego myśli. Ale on znów zamknął się w sobie, utrzymując w Mocy jedynie szczątkową obecność w bliźniaczej więzi, aby być pewnym, że wciąż czekają. Typowe dla Jacena. Odkąd powrócił ze swojej pięcioletniej wędrówki w poszukiwaniu wiedzy o Mocy, wydawał się bardziej kontrolować swoją więź z Jainą i Zekkiem, mniej chętnie dzielił się sobą z nimi. Można by sądzić, że próbuje coś przed nimi ukryć.

Lub chronić ich przed czymś, co czai się w jego wnętrzu.

Prawdopodobnie o to właśnie chodziło. Nikt nie byłby w stanie znieść wszystkich cierpień, jakich doznał Jacen z rąk Yuuzhan Vongów, i pozostać niezmieniony. Tortury, jakie znosiła Tahiri podczas swojej niewoli, spowodowały ostatecznie rozdwojenie osobowości, a Jacen był więźniem o wiele dłużej niż ona - i w o wiele bardziej brutalnych okolicznościach. Mogli się jedynie domyślać, co w nim naprawdę pękło.

Jaina i Zekk będą cierpliwi. Nie zamkną bliźniaczej więzi, będą z nim dzielić wszystko, czego on nie zechce dzielić z nimi. A kiedy się wreszcie rozpadnie, pomogą mu pozbierać wszystkie kawałki. Tak się zachowują towarzysze z gniazda.

Obecność Jacena wciąż błąkała się gdzieś ponad akademią kiedy główne drzwi się rozsunęły. W chwilę potem do hangaru wszedł Corran Horn wraz z Kentem Hammerem i kilkorgiem innych Jedi. Wszyscy mieli gniewne miny... i wszyscy kierowali się prosto ku eskadrze ratunkowej.

Kyp odwrócił się i wściekle spojrzał na Jainę.

- To nie jest Jacen.

- Leci tutaj - zapewniła.

- Za późno - odparł Kyp. Pochylił się do komunikatora, otwierając kanał eskadry. - Zbieramy się i wynosimy stąd - zarządził.

Zanim reszta eskadry zdążyła opuścić owiewki, on już uniósł się na repulsorach.

- Postaw ten statek! - wrzasnął Corran.

Wskazywał na podłogę hangaru i krzyczał coś jeszcze, ale owiewki Jainy i Zekka były już opuszczone i nie mogli słyszeć jego słów.

O cokolwiek chodziło, Kyp zignorował to i obrócił dziób statku w kierunku generatora pola zaporowego.

- Kontrola, to moje ostateczne ostrzeżenie.

Nagle Corran w trzech skokach znalazł się przed dziobem stealthX-a Kypa z włączonym mieczem świetlnym. Sięgnął pod przedni wspornik, ciachnął jeden z przewodów hydraulicznych niezbędnych do wciągnięcia podwozia i odskoczył w tył w samą porę, aby uniknąć zetknięcia ze strumieniem oleistej pomarańczowej cieczy.

- Niezzzły ruch - skomentował Izal Waz na kanale eskadry. - Nie wiedziałem, że Horn ma to w sobie.

- Zamknij się - prychnęła Jaina. Izal Waz był jednym z Dzikich Rycerzy, których Saba Sebatyne wprowadziła do zakonu Jedi w okresie wojny z Yuuzhanami, a jego język wydawał się ostry nawet według norm arkoniańskich. - Jeszcze tylko takich zadrażnień nam trzeba.

- Sytuacja jest i tak dość napięta - dodał Zekk.

I z każdą chwilą stawała się coraz bardziej napięta. Kyp ustawił już swoją maszynę na podłodze hangaru i właśnie wyskakiwał z kabiny. Jaina, Zekk i cała reszta podnieśli znowu owiewki.

- ...z tobą dzieje? - wrzeszczał Kyp do Corrana. - Mogłeś zginąć!

- Rozkazałem ci się zatrzymać - odparował Corran.

- Słyszałem cię. - Kyp zeskoczył na podłogę hangaru i zajrzał pod dziób stealthX-a. - I popatrz, co narobiłeś! To nas zatrzyma na dobre trzy godziny.

- To nie ma znaczenia - odparł Corran. - Ta misja jest nieautoryzowana. Kyp podniósł wzrok.

- Ja ją autoryzowałem.

Zgiął łokieć i Corran pożeglował przez całą długość hangaru, w kierunku Kenta i pozostałych Jedi. Było to szczególnie upokarzające dla Corrana; nie mógł nawet odpowiedzieć w ten sam sposób, bo nigdy nie zdołał opanować telekinezy poprzez Moc.

Za to Kent Hammer nie miał takich problemów. Wyciągnął rękę i Kyp poleciał w tył, uderzając o kadłub stealthX-a. Pozostał tam jak przypięty.

- Nie zostałeś wyznaczony na przywódcę zakonu Jedi - rzekł Kenth, prowadząc Corrana i resztę Jedi w kierunku Kypa. - W przeciwieństwie do mistrza Horna.

- To się zaczyna wymykać spod kontroli - odezwała się Jaina na kanale eskadry.

- Wszyscy wychodzić - polecił Zekk.

- Ale miecze świetlne pozostawić w kabinie - dokończyła Jaina.

- Zostawić miecze? - sprzeciwił się Wonetun. Jeszcze jeden rycerz Jedi szkolony przez Sabę Sebatyne, potężny Brubb o głosie równie chropowatym jak jego porowata skóra. - Oni mają miecze.

- Nie szkodzi - odparła Jaina.

- Nie będzie żadnej walki - dodał Zekk.

- Na razie - podsumował Tesar Sebatyne.

Zanim Jaina zdążyła zganić Barabela za podgrzewanie i tak gorącej atmosfery, Tesar wyskoczył z kabiny i ruszył w kierunku gwałtownie rozwijającego się konfliktu. Lowbacca dogonił go w chwilę później i obaj zajęli pozycje za plecami Kypa.

Zanim Jaina i Zekk oraz reszta eskadry znaleźli się na miejscu, kłótnia rozgorzała już na dobre.

- ...potrzebuje przywódcy - mówił Kenth. - A Rada Doradców zatwierdziła mistrza Horna na tymczasowego przywódcę zakonu Jedi.

- Rada nie wybiera nam przywódców - odparował Kyp. - A nawet gdyby, są w niej tylko dwaj przedstawiciele prawdziwych Jedi!

- A czyja to wina? - zapytała Teresina Loi. - Ty i Cilghal poszliście sobie.

- Bo to była parodia, a nie spotkanie! - ryknął Kyp. - Omas czekał tylko, aż Luke zejdzie mu z drogi, żeby postawić na czele Jedi kogoś, kogo może kontrolować!

- Nie, mój przyjacielu - odparł Kenth umyślnie spokojnym tonem, jednocześnie wlewając w Moc kojące uczucia. - Prezydent Omas wybrał mistrza Horna umyślnie, ponieważ wiedział, że od tego właśnie zakon dostanie konwulsji.

- Z pewnością mu się to udało - odparł Corran. - Słuchaj, ja wiem, że nie jestem najlepszą osobą do roli przywódcy zakonu, ale...

- Przynajmniej w tej jednej kwestii się zgadzamy - przerwał Kyp.

- To nie było potrzebne, mistrzu Durron - spokojnie wtrącił Kenth. - Musimy być uprzejmi, bo inaczej okaże się, że Omas już zwyciężył.

Nad skłóconymi stronami zapadła pełna wyczekiwania cisza. Po chwili Kyp odetchnął głęboko.

- W porządku, przepraszam - powiedział.

- Dziękuję, mistrzu Durron - odparł Corran. - A teraz, jak już mówiłem...

- Jeśli można - wpadł mu w słowo Kenth. - Wydawało mi się, że to ja mówiłem... Corran uniósł brew.

- Przepraszam. Racja.

- Dziękuję. - Przesadna grzeczność Kenta jakimś cudem ratowała sytuację. Spojrzał na Kypa. - Jeśli poświęcisz mi chwilę, spróbuję wyjaśnić, że prezydent Omas stara się zneutralizować zakon Jedi, tak aby sam mógł podjąć działania przeciwko Killikom.

- I uszczęśliwić Chissów... wiemy - zgodził się Kyp. - Powinniśmy go zatem zaskoczyć i trzymać się razem.

- O, zgadzamy się już w aż dwóch punktach - rzekł Corran.

- Znakomicie! - Entuzjazm Kypa był równie przesadzony jak grzeczność Kentha. - Wylecimy z misją ratunkową natychmiast, kiedy tylko mój stealthX zostanie naprawiony. - Spojrzał zezem na Corrana. - Chyba że przetniesz kolejny przewód hydrauliki.

- Tylko jeśli będę musiał - odgryzł się Corran. - Wyprawa na wariacką misję ratunkową jest właśnie tym, czego nie powinno się robić. Musimy udowodnić Omasowi, że Sojusz Galaktyczny naprawdę nie ma się czego obawiać z naszej strony.

- Pozwalając im na przetrzymywanie Jedi jako zakładników? - zapytał Tesar. - Nigdy!

- Współpraca jest najszybszą i najpewniejszą metodą spowodowania ich zwolnienia - rzekła Teresina. - Musimy odwrócić sytuację, która zaistniała przede wszystkim dlatego, że wybraliśmy Kolonię zamiast Sojuszu.

- Wybraliśmy pokój zamiast kompromisu - sprostował Izal Waz. - To nasz obowiązek.

- Naszym obowiązkiem jest wspierać Sojusz - powiedział Corran. - Nawet jeśli nie zgadzamy się z jego przywódcą.

- Nasz obowiązek to wierność Mocy - odparował Kyp. - Nic innego.

I znów wybuchła awantura. Podnosili głosy i wymachiwali rękami coraz energiczniej, w miarę jak dyskutowali kolejne punkty, nad którymi spierali się od chwili, kiedy Kyp ściągnął Jainę, Zekka i całą resztę eskadry ratunkowej z innych misji. Decyzja i stanowisko Jainy i Zekka były oczywiste w sytuacji, kiedy jej matka w dalszym ciągu pozostawała „zajęta” w Sojuszu Galaktycznym, ojciec zaś i wuj uwięzieni w mgławicy Utegetu. Nie podobało im się jednak, że zakon rozdzierały wewnętrzne spory. Prawie całe życie spędzili, pracując nad jego utworzeniem, i teraz świadomość, że mógłby się rozpaść, była tylko odrobinę mniej odpychająca niż perspektywa oddania władzy nad nim Calowi Omasowi.

Musieli wydobyć ojca i wujka Luke’a z Utegetu.

Po kilku minutach wszyscy kłócili się już tak zawzięcie, że kiedy pole opadło, tylko Jaina i Zekk to zauważyli. Odwrócili się w samą porę, by ujrzeć smukły koensayrski gwiezdny skiff Jacena wpływający do hangaru.

Sytuacja wewnątrz hangaru wyglądała gorzej z kabiny gwiezdnego skiffa Jacena niż z przebłysków, które zdołał dostrzec oczami siostry. Eskadra ratunkowa Kypa liczyła sobie prawie półtora standardowego oddziału, w tym Tam Azur-Jamin, Kirana Ti oraz pół tuzina barabelskich rycerzy Jedi ze starej eskadry Dzikich Rycerzy Saby. Grupa Corrana Horna była równie duża, obejmowała też dwóch mistrzów Rady - Tresinę Lobi i Kentha Hammera. Obie strony kłóciły się zażarcie; widać było, że nikt już nikogo nie słucha.

- O co znowu chodzi? - zapytał Ben z fotela drugiego pilota. - Wyglądają jakby zaraz mieli sobie powydrapywać oczy.

- Bo właśnie tak jest - powiedział Jacen. - Chodzi o coś związanego z misją ratunkową dla mistrzyni Sebatyne i mojej matki, a może także naszych ojców. Jakieś to niejasne...

- Misja ratunkowa?! - krzyknął Ben. - Co się dzieje?

- Jeszcze nie wiem - odparł Jacen. - Ale nie martw się.

- A dlaczego nie?

- Boja się nie martwię. - Jacen posadził skiffa obok jednego ze stealthX-ów, najbardziej oddalonego od kłótni. Nie chciał dopuścić, aby Ben usłyszał, co dorośli Jedi potrafią wykrzykiwać pod swoim adresem. - A mam tam oboje rodziców.

- To głupi powód - wściekł się Ben. - Ty się w ogóle nigdy niczym nie martwisz.

- To nieprawda - rzekł Jacen. Właśnie w tej chwili martwił się bardzo losem dwojga ludzi na planecie Hades. - Nie martwię się o sprawy, których nie mogę kontrolować, ale rozwiązuję te, na które mam wpływ.

- A możesz rozwiązać tę sprawę, o którą się kłócą?

- Tej sprawy nikt nie jest w stanie rozwiązać - mruknął Jacen. - Ale wszystko będzie dobrze. Gdyby twój ojciec lub moi rodzice potrzebowali pomocy, wiedziałbym o tym.

- Jak? - zapytał Ben. Jacen spojrzał na niego bez słowa.

- Ach, rozumiem - rzekł Ben. - Moc. Zanim Jacen wyłączył silniki, Jaina i Zekk opuścili już strefę kłótni i właśnie przedzierali się przez eskadrę stealthX-ów w kierunku skiffa. Jacen chwycił torbę Bena i opuścił rampę.

Ben pędem zbiegł na dół i natychmiast rzucił się do Jainy.

- Gdzie jest mama? Co się dzieje z tatą z wujkiem Hanem i z ciocią Leią?

- Nic, wszystko w porządku - odparła Jaina.

- Dlaczego sądzisz, że coś im się stało? - dodał Zekk. Ben wskazał palcem na drugą stronę hangaru.

- Bo kłócicie się o to, czy ich ratować, czy nie, prawda? Jaina i Zekk wytrzeszczyli oczy na Jacena.

- To nie moja wina - zapewnił Jacen. - Wyczuł to poprzez Moc. Podobnie jak połowa uczniów w akademii, jestem tego pewien.

Zamrugali - jednocześnie - i spojrzeli na Bena.

- To nie ten rodzaj wyprawy ratunkowej - wyjaśniła Jaina. - W tej chwili nikomu nie zagraża niebezpieczeństwo.

- Killikowie po prostu przetrzymują twój ego ojca i wujka Hana - wyjaśnił Zekk. - A my... hm... dyskutujemy, czy powinniśmy na to pozwolić.

Ben rozważał to przez chwilę, po czym podejrzliwie zmarszczył brwi.

- Dlaczego nic nie mówisz o cioci Leii i o mamie?

- Ponieważ im zagraża jeszcze mniej - powiedziała Jaina. - Są przetrzymywane przez Sojusz Galaktyczny na gwiezdnym niszczycielu.

- Więc nikomu nic nie grozi? - dopytywał się Ben.

- Jeszcze nie - odparł Zekk.

- No to o co wszyscy się kłócą? - Ben z dezaprobatą pokręcił głową. - Tacie by się to nie spodobało.

- W tej chwili dzieje się wiele rzeczy, które by mu się nie spodobały - westchnął Zekk. - Właśnie dlatego próbujemy sprowadzić go z powrotem.

- Ale to nie jest powód do zmartwienia dla ciebie - dodała Jaina. - Może opowiesz nam o wycieczce?

- Wesoło było? - zapytał Zekk. Aha, jasne. - Ben zawahał się na moment i zmarszczył brwi. - Byliśmy na biwaku na zalesionym księżycu Endor.

Jaina i Zekk jednocześnie zaklikali, pokręcili głowami i spojrzeli na Jacena.

- Ben, opowiedz im o Księżycowym Wodospadzie - podpowiedział Jacen. Już dwa razy czyścił Benowi pamięć, ale chłopak był tak silny Mocą że jego umysł cały czas się opierał. - Nie wiem, czy Jaina go kiedykolwiek widziała.

- Jest niesamowity! - zawołał Ben. - Górne jezioro przez grań wpada do dolnego, i wysoko, że woda zmienia się w mgłę!

- Powiedz im, jaki szeroki jest wodospad - zachęcił Jacen. Niedbałym gestem zmierzwił włosy Bena, wykorzystując Moc, aby głębiej wyryć w pamięci chłopca wycieczkę na Endor i zablokować wszelkie szczątkowe wspomnienia ich wizyty na Hades. - A co się dzieje, kiedy się odwraca od planety?

- Racja... zatrzymuje się po prostu! - zawołał chłopak. - Chyba planeta przyciąga jezioro albo coś.

- A jak szeroki jest wodospad? - zapytała Jaina.

- Dwadzieścia kilometrów - odparł chłopiec. - Nie widzisz jednego końca, stojąc na drugim.

- Oj, nie wytrzymam! - jęknął Zekk.

- To rzeczywiście olbrzymi! - dodała Jaina.

Wprawdzie Jaina i Zekk patrzyli na Bena, ale Jacen poprzez bliźniaczą więź wyczuwał, że uwaga ich obojga - i Zekka też - skierowana była na niego. Miał nadzieję, że nie zauważą, co robi, ale to nie miało znaczenia. Nie mógł jeszcze bardziej narażać życia swojej córki, ryzykując, że Ben zapamięta, co się stało na Hades, i przy okazji wygada, że Jacen jest ojcem nowej spadkobierczyni tronu hapańskiego.

Jaina i Zekk zamilkli i czekali cierpliwie, tak jak to tylko Dwumyślni potrafią. Jacen miał już zamiar zasugerować, aby Ben opowiedział im o wizycie u Ewoków, ale poczuł, że zbliża się do nich ktoś znajomy.

Z ulgą przyjął tę wymówkę, aby zabrać Bena sprzed oczu swojej nadmiernie spostrzegawczej siostry i jej współmyśliciela.

- Możesz mi powiedzieć, kto zaraz wejdzie przez te drzwi? Ben zamyślił się na chwilę, po czym stwierdził:

- Niania. Drzwi otworzyły się, odsłaniając potężny, upakowany systemami tors i pyzatą, anielską twarz robota obrońcy Bena, niani.

- Doskonale - rzekł Zekk.

- Już potrafisz wyczuwać roboty? - zapytała Jaina.

- Nieee... - Ben pokręcił głową. - To musiała być ona... Jacen wezwał ją przy lądowaniu.

- Bardzo pomysłowe - zaśmiała się Jaina. - Używanie rozumu jest jeszcze lepsze...

- ...niż używanie Mocydokończył Zekk.

- Idź do niej. - Jacen podał Benowi torbę podróżną i poklepał go po plecach. - Opowiedz jej o wyprawie na Endor.

- Opowiem! - pisnął chłopak. - Cześć, Jaina i Zekk!

Jaina i Zekk pożegnali się, a jak tylko Ben znalazł się poza zasięgiem słuchu, oboje zwrócili się do Jacena.

- W porządku, a teraz mów, po co to było - zaczęła Jaina.

- Co? - zdziwił się Jacen.

- To czochranie włosów - wyjaśnił Zekk. - Czuliśmy, że używasz Mocy.

- Eee... nic takiego. - Jacen nie chciał mówić o swojej córce nawet Jainie... nie teraz, kiedy oznaczało to także wyznanie tego sekretu Zekkowi. - Ben zobaczył coś nieprzyjemnego w drodze. Użyłem drobnego triku Mocy, którego nauczyłem się od Adeptów, żeby zablokować to wspomnienie.

- Więc nie byliście na biwaku na Endorze - zaryzykował Zekk.

- Byliśmy... ale później. - Jacen mówił prawdę. Potrzebował czegoś, co zajęłoby miejsce hapańskich wspomnień Bena. - Opowiem wam o tym. Ale najpierw niech się dowiem, o co tu chodzi.

Palcem wskazał na kłócących się Jedi.

- Rzeczywiście nie było cię długo - stwierdziła Jaina. - Cal Omas desygnował Corrana Horna na tymczasowego przywódcę Jedi.

- I niektórym z nas się to nie spodobało - dodał Zekk. Jacen uważnie obserwował dyskusję.

- Czy to ma coś wspólnego z Kolonią?

- Wszystko - odparła Jaina. Przekazali mu skrót informacji, od oskarżenia Jedi przez Raynara o ataki fizza na gniazda Utegetu, po powrót Kolonii na granicę z Chissami. Następnie streścili teorię Cilghal, że fizz to samoreplikujący się nanotechniczny system glebotwórczy, oraz przekazali wszystko, co wiedzieli o zatrzymaniu Saby i Leii przez Sojusz Galaktyczny. Zakończyli relacją z próby przejęcia kontroli nad zakonem Jedi przez Cala Omasa za pomocą wyznaczenia Corrana Horna jego tymczasowym przywódcą.

- No i widać, jak to znakomicie działa - skomentowała Jaina. - Połowa zakonu uważa, że powinniśmy wysłać misję ratunkową, aby uratować mamę, Sabę, tatę i wujka Luke’a.

- A druga połowa twierdzi, że musimy poprzeć blokadę i skłonić Kolonię do pokojowego opuszczenia strefy buforowej - dodał Zekk. - Tymczasem Killikowie budują gniazda wzdłuż całej granicy Chissów.

Jacen poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Znów ujrzał płonące planety i statki kosmiczne, przenoszące płomienie od systemu do systemu, zobaczył ręce ludzi, Chissów i Killików wzniecające te ogniska, całą galaktykę eksplodującą w jednym odwiecznym płomieniu.

- Jacen?

- Co z tobą? - zapytała Jaina. - Jacen!

- To już się dzieje - jęknął Jacen.

- Co się dzieje? - dopytywała się Jaina.

- Jeszcze jedna wojna. - Jacen zaczynał już rozumieć, co trzeba zrobić i dlaczego ta wizja go nawiedziła. - Wieczna.

- W porządku, Jacen - powiedziała Jaina. - Już mnie przestraszyłeś.

- To świetnie - zripostował. - Bo ja też jestem przerażony.

Zwrócił się w kierunku kłótni, której odgłosy wciąż dochodziły spoza stealthX-ów, po czym dotknął Tesara poprzez Moc i wezwał go do siebie.

Znaczenie wizji z każdą chwilą nabierało dla niego większej jasności. Ta’a Chume zaatakowała swoją wnuczkę poprzez Mroczne Gniazdo, tak samo jak Mroczne Gniazdo atakowało Sojusz Galaktyczny za pomocą czarnej membrozji i schronienia dla piratów. Moc pokazała mu, co wyniknie z działań Kolonii... a zrobiła to w chwili, kiedy starał się chronić swoją córkę.

Moc chciała, aby chronił dziecko.

Moc chciała, aby zrobił z Killikami to samo, co z Ta’a Chume.

- Jacenie? - zagadnęła Jaina. - Tesar mówi, że go...

- Chwileczkę - przerwał jej Jacen. Wezwał teraz Lowbaccę, a potem Tahiri, pojedynczo, aby ich odejście nie zostało zauważone przez uczestników dyskusji. Kiedy byli już wszyscy razem, oznajmił:

- Potrzebuję waszej pomocy. Zaraz.

- Teraz? - spytał Tesar. - Wybacz, mistrz Durron potrzebuje nas do akcji ratunkowej...

- To nieważne.

- Dla nas ważne - sprzeciwiła się Tahiri. - Kolonia wzięła Hana i mistrza Skywalkera jako zakładników...

- Czy wujek Han będzie wolny, czy nie, czy dacie wsparcie mistrzowi Hornowi, czy mu się przeciwstawicie, to i tak jest nieistotne. - Jacen sięgnął do nich poprzez Moc, usiłując podzielić się z nimi przerażeniem, jakie go ogarnęło, kiedy doświadczył wizji; ofiarował im jedynie przelotny obraz mrocznej przyszłości, jaką przewidywał. - Musicie zrobić coś, co będzie miało znaczenie.

Lowbacca rykiem wyraził opinię, że Jacen powinien im wytłumaczyć, o czym, na bezkresny kosmos, on mówi.

- Miałem wizję - wyznał Jacen. Grupa umilkła, a Tahiri szepnęła:

- To nie brzmi dobrze.

- Bo nie jest dobrze - odparł Jacen. - Pomiędzy Killikami a Chissami wybucha wojna, a Sojusz Galaktyczny zostaje w nią wciągnięty.

- Właśnie tego usiłujemy uniknąć - odparł Tesar. - Dlatego musimy uratować mistrza Skywalkera i położyć kres blokadzie Sojuszu Galaktycznego.

Jacen spojrzał w oczy Barabela.

- Wojna już się zaczęła... a Killikowie są jedynymi, którzy o tym wiedzą.

- Killikowie? - Jaina pokręciła głową. - Killikowie to spokojny...

- Ale nie Mroczne Gniazdo - sprostował Jacen. Widział, że pozostali wciąż zbyt są zachwyceni Killikami, żeby pomóc mu z własnej woli, więc będzie musiał wyjaśnić wszystko w sposób, jaki zaakceptują. - Mroczne Gniazdo znów prowadzi Kolonię na manowce. Czarna membrozja, piraci Utegetu, kto wie co jeszcze... wszystko to działa na rzecz destabilizacji Sojuszu Galaktycznego na wiele miesięcy.

- To dlatego, że w dalszym ciągu chcą ekspansji na granice Chissów? - zapytała Tahiri.

Dlatego, że Mroczne Gniazdo wciąż chce wojny z Chissami - poprawił Jacen.

- On nie jest taki pewien - wtrącił Tesar. - Dlaczego Mroczne Gniazdo wciąż chce wojny z Chissami?

- Z tego samego powodu, co ostatnio - odparła Tahiri. - Aby ich podbić.

- Przypomnij sobie, czym się żywiły ich larwy - podsunął Zekk.

- Nie jest łatwo rozbudować gniazdo, tak aby zapewnić sobie stały dopływ niewolników, w których larwy mogłyby składać jaja - dodała Jaina. - Wojna to doskonała przykrywka. Kiedy znikają ludzie, stają się ofiarami wojny, a nie zagadkami.

- Właśnie - zgodził się Jacen. - Wszystko, co robi Mroczne Gniazdo, jest skierowane na zneutralizowanie elementów, które ostatnio przeszkodziły w wybuchu wojny. Sojusz Galaktyczny jest tak wściekły o czarną membrozję i piratów, że nie kiwnie palcem, aby wtrącić się do sprawy Chissów.

Lowbacca skinął głową spojrzał znów w kierunku kłótni i warknął, że Jedi też zostali zneutralizowani. Tahiri odetchnęła głęboko.

- Dobrze, Jacenie, co zatem mamy robić? - spytała.

- Powstrzymać wojnę - zawyrokował, powoli otulając się całunem spokoju i emanując w Moc aurę łagodności, która nie pozwoli pozostałym dostrzec wypowiadanych przez niego kłamstw.

- W mojej wizji wojna zaczyna się w chwili, kiedy Chissowie przypuszczają atak z zaskoczenia na nowe kolonie Killików.

- To nie ma sensu - sprzeciwił się Tesar. - Nawet mistrz Durron twierdzi, że Chissowie czekają na Jedi, żeby zmusić Killików do wycofania się.

Jacen uśmiechnął się, by ukryć wewnętrzny niesmak. O tym jeszcze nie słyszał.

- A skąd o tym wiemy?

Tesar zamilkł i spojrzał na Lowbaccę i Tahiri, którzy tylko wzruszyli ramionami.

- Ze spotkania, na którym mistrz Horn został mianowany naszym przywódcą - odparła Tahiri.

- Możemy zatem przyjąć, że informacja pochodzi od prezydenta Omasa - podsumował Jacen. - A on może mówić prawdę albo nie... o ile ją w ogóle zna.

Lowbacca wyryczał następnie pytanie.

- Twierdzę, że ta informacja wyszła prawdopodobnie od samych Chissów - odpowiedział mu Jacen.

Jaina skinęła głową.

- A gdyby planowali atak prewencyjny...

- ...chcieliby, aby Sojusz Galaktyczny nie wchodził im w drogę - dokończył Zekk.

- Właśnie - powiedział Jacen. - Chissowie kłamią... wizje nie.

Widząc na ich twarzach zaniepokojenie - i wyczuwając je jeszcze wyraźniej w Mocy - Jacen zamilkł i pozwolił, aby obecni zastanowili się przez chwilę, czego się od nich żąda. Jeśli chodzi o Jedi, którzy właściwie pozostają w rozsypce i bez przywódcy, nie miał wątpliwości, jaka będzie ich decyzja. W chwilach zamętu dziejowego ludzie najchętniej podążają za kimś, kto ma wizje. Vergere mówiła mu o tym niejeden raz.

Ale oczywiście to Tahiri musiała zadać pytanie, które - Jacen był tego pewien - dręczyło ich wszystkich.

- Jeśli to Mroczne Gniazdo powoduje te wszystkie problemy, dlaczego nie dobierzemy mu się do skóry?

- Z dwóch powodów - wyjaśnił Jacen. - Po pierwsze, tym się zajmie mistrz Durron i jego eskadra, kiedy już przywiozą tatę i wujka Luke’a.

- A po drugie? - zapytał Tesar.

- Albo znajdziemy się w centrum wojny z Chissami, albo ją powstrzymamy - dokończył Jacen. - Mroczne Gniazdo wkrótce upomni się i o nas.

Wreszcie Jaina rzuciła:

- Kiedy wyjeżdżamy?

Jacen pomyślał przez chwilę, zastanawiając się nad najlepszym sposobem dezaktywacji pola siłowego - które zostało podniesione z powrotem, kiedy jego skiff wleciał do hangaru - po czym wskazał sześć najbliższych stealthX-ów.

- Bierzemy te. Już.



ROZDZIAŁ 15


Perłowe światło spłynęło z zewnętrznych ścian ich więzienia trzy godziny temu, a Luke wciąż nie wyczuwał zbliżania się Juuna i Tarfanga. Może Ewok przekonał sullustańskiego kapitana, że Han go oszukuje, a może para zdecydowała, że są już w takich tarapatach, iż lepiej będzie po prostu uciec i się ukryć. Może Raynar dowiedział się o planach tej pary i uwięził także ich. Luke wiedział tylko, że DR919a powinien był zgłosić się już dwie godziny temu, a oni wciąż czekają.

- Ruszysz się wreszcie tym savripem czy nie, Skywalker? - zdenerwował się Han.

- Spieszy ci się gdzieś? - zapytał Luke, udając, że przygląda się holograficznej planszy dejarika, którą R2-D2 wyświetlał pomiędzy ich stołami. - Chyba nigdzie nie wyjeżdżamy.

Oczy Hana oderwały się wreszcie od gry.

- Ale to nie usprawiedliwia tego, że mnie zanudzisz na śmierć - rzekł. - A poza tym czas szybciej płynie, jeśli się skupisz na grze. Wyjdziemy stąd, zanim się połapiesz.

Dla Luke’a i Hana oczywiste było, że rozmawiają o planie ucieczki, a nie o grze, ale tylko takie słowa Han mógł wypowiedzieć na głos. Trudno, żeby zameldował: „Spokojnie, już lecą”. Luke odesłał Raynarowi replikę X-winga - a wraz z nią szpiegów Gorogów, których kryła w sobie - a strażniczka Saras natychmiast zamieszkała z nimi. Nawet teraz wisiała nad Lukiem, z wielkim zainteresowaniem obserwując planszę dejarika.

Luke przez moment naprawdę skupił się na grze, po czym rzekł do R2-D2:

- Zostaw mojego savripa tam, gdzie jest. Niech mój najbliższy grimtassh zaatakuje ghhhka Hana, a potem wykonaj atak z zaskoczenia na jego houjixa.

- O rany, to niezwykły ruch - skomentował C-3PO. - Jest pan pewien, że właśnie tak pan chce zagrać, mistrzu Skywalker? Jeśli pokona pan ghhhka i wyprowadzi atak z zaskoczenia na houjixa kapitana Solo...

- Zamknij się, cyberpało - burknął Han. Odwrócił się do Artoo. - Na co czekasz? Słyszałeś, co masz robić.

Luke ledwie zauważył, jak jego grimtashh przeskoczył przez planszę do ghhhka Hana i zajął jego miejsce na planszy. Z tego, co czuł poprzez Moc, wynikało, że Mara i Leia były już całkiem blisko Mgławicy Utegetu, ale Mara zapadła w głęboką hibernację Mocy, Leia zaś była sfrustrowana i niecierpliwa. Widocznie „Sokół” opóźnił się w powrotnej drodze i cierpliwość Luke’a zaczynała powoli się wyczerpywać. Jeśli Tarfang i Juun nie pojawią się wkrótce, wyjdzie przez ścianę i poszuka ich.

Han wysłał k’lor’sluga, atakując savripa, którego Luke zapomniał usunąć z jego drogi, po czym skrzywił się pod adresem R2-D2, kiedy atak się nie udał.

- Co ty wyprawiasz? - zapytał. - To było od tyłu! Automatycznie!

- Nie ma automatycznych zwycięstw w dejariku - podsunął pomocnie C-3PO. - Każdy atak od tyłu przynosi prawdopodobieństwo niepowodzenia jak jeden do dziesięciu tysięcy.

- A Artoo spodziewał się, że uwierzę, że jemu akurat wygenerował się błąd, kiedy Luke wykonał taki kretyński ruch?

R2-D2 wydał urażony gwizd.

- Mówi, że mistrz Luke jest roztargniony - rzekł C-3PO. - Potrzebuje forów.

- Aż tak roztargniony nie jestem - obraził się Luke. - Zrób to, Artoo... i użyj standardowych prawdopodobieństw.

R2-D2 wydał kolejny gwizd pełen irytacji, po czym savrip Luke’a znikł i został zastąpiony przez k’lor’sluga Hana.

- No, tak już lepiej - rzekł Han. - A teraz uważaj, Skywalker. Gra zaczyna się robić interesująca.

Luke ledwie zauważył, jak k’lor’slug Hana prześliznął się i zaatakował jego monnoka. Próbował połączyć opóźnienie „Sokoła” z próbami Alemy podważenia jego zaufania do Mary. Widocznie Mroczne Gniazdo próbowało wbić klin pomiędzy niego a żonę, chcąc ją ukarać za zabicie Daxara Iesa. Zaczął jednak podejrzewać, że istnieje jeszcze inny powód... że ataki były skierowane również przeciwko niemu i to w jakiś subtelny sposób, którego nie do końca rozumiał.

- Luke? - zagadnął Han. - Twój ruch.

Luke podniósł wzrok i stwierdził, że Han patrzy na niego ironicznie z drugiej strony hologramu. Udało mu się przejąć kontrolę nad całym środkiem planszy i teraz okrążył ghhhka Luke’a, nie dając mu nadziei na ucieczkę.

- Artoo, niech mój łazik cofnie się do skraju planszy.

- Cofnie? - skrzywił się Han. - Poświęcasz ghhhka?

R2-D2 zagwizdał radośnie i spełnił żądanie Luke’a, pozostawiając figury Hana pośrodku planszy prawie samotnie. Kiedy Han skasuje ghhhka, zostanie z wszystkimi figurami zwróconymi do środka i bez żadnych możliwości ataków z zaskoczenia, aby zmienić orientację. Tymczasem Luke rozstawił się wokół krawędzi planszy, mogąc dowolnie atakować figury Hana od tyłu.

Han objął sytuację wzrokiem i kopnął hologram. Oczywiście, osiągnął tyle, że but przeszedł przez sam środek gry.

- Znowu mnie wyrolowałeś! - poskarżył się Han. - Uważałeś przez cały czas!

Luke wzruszył ramionami.

- Dejarik to stara gra Jedi. - Mówiąc to, Luke wreszcie wyczuł znajome obecności Juuna i Tarfanga kierujące się przez gniazdo Saras w kierunku ich więzienia. - Dokończymy?

Solo wyczuł chyba podniecenie Luke’a, bo kiedy Jedi podniósł wzrok, ujrzał w oczach Hana błysk, który na pewno nie był wywołany przekonaniem, że może wygrać.

- Jasne - zgodził się Han. - Wciąż jeszcze mam potrójny... Urwał, kiedy strażniczka nagle stanęła obok Luke’a i zadudniła z głębi gardzieli.

- Saras każe nam odsunąć się od ściany - przetłumaczył C-3PO. - Wydaje jej się chyba, że próbujemy...

Luke zerwał się ze stołka, uniósł stopę i kopnął z półobrotu, rzucając Killiczką o ścianę. Han usiadł na niej, zanim zdążyła złapać równowagę, i spuścił na tył jej głowy stołek z taką siłą że rozległ się trzask pękającej chityny.

- ...uciec - dokończył C-3PO. Przekrzywił głowę i popatrzył na nieprzytomną Killiczkę, a zaraz potem na Luke’a. - Przepraszam, mistrzu Skywalker, ale czy my w tej chwili próbujemy uciekać?

- Nie - burknął Han. - Robimy sobie imprezkę, tłukąc strażników.

- Ach, tak? - C-3PO podniósł głowę. - W takim razie będziecie się świetnie bawili, bo Saraska próbowała wam powiedzieć, że na rampę wchodzi właśnie cały oddział posiłkowy.

Luke i Han wymienili spojrzenia.

- Ja się nimi zajmę - powiedział wreszcie Han, podrzucił stołek w dłoni, przeszedł do swojego pomieszczenia i zwrócił się w stronę wyjścia. - Ty tylko otwórz tę ścianę.

Luke poszedł za Hanem i stanął przed ścianą gdzie wcześniej R2-D2 narysował iksy. Palcem połączył cztery znaki ze sobą rysując na ścianie wyimaginowaną gwiazdę.

Przez ten czas posiłki Sarasów znalazły się już przed celą. Luke słyszał, jak skubią i tną zewnętrzne zamknięcie włazu, i widział przez przezroczystą ścianę ich sylwetki, podświetlone zielonymi kulami świetlnymi. Wyglądało na to, że mają przy sobie verpińskie karabinki na pociski rozpryskowe i miotacze promieni elektrycznych.

- Mam ich pod kontrola” Skywalker - zapewnił Han, wyczuwając troskę Luke’a bez konieczności odwracania się. - Otwórz tylko tę dziurę.

Ściana w pokoju Luke’a rozbłysła błękitną poświatą zewnętrznego punktowca.

- Mistrzu Skywalker - zaczął C-3PO. - Zdaje się, że kapitan Juun przybył i chyba sygnalizuje...

- W niewłaściwym pokoju, wiem. - Luke umieścił dłoń pośrodku gwiazdy, którą wyrysował w pokoju Hana, i zaczął wysyłać jeden po drugim skierowane na zewnątrz impulsy Mocy, co powodowało wibracje kinetyczne, które mogły osłabić przędziwo. - Ty i Artoo stańcie za mną.

- Za panem? - zdziwił się C-3PO. - Nie wiem, co to nam da.

- Threepio! - Rozległ się głuchy łomot, gdy Han walnął stołkiem w łeb pierwszego z Killików, który próbował przecisnąć się przez właz. - Rób, co ci każą!

- Nie ma potrzeby krzyczeć, kapitanie Solo. - C-3PO skinął na R2-D2, po czym stanęli obaj tam, gdzie kazał im Luke. - Chciałem jedynie zauważyć, że kapitan Juun nie wystawi rampy we właściwym miejscu.

- Nie szkodzi. - Luke przyjął klasyczną postawę bokserską pośrodku narysowanej gwiazdy. - Będziemy improwizować.

Zebrał w siebie tyle energii Mocy, ile mógł, cofnął ramię i uderzył nasadą dłoni w środek gwiazdy. Jego ręka przeszła przez szkliwo prawie bez wysiłku, rozbijając je wzdłuż linii naprężeń wyrysowanych przez R2-D2 na ścianie.

Na zewnątrz widniała czarna, ciężka i miejscami zwęglona bryła statku Juuna klasy Ronto. Wisiała dwadzieścia metrów nad poziomem ziemi, z rampą wspartą o ścianę na zewnątrz pokoju Luke’a. Czarny Ewok wyjrzał z włazu statku i zaczął coś do nich jazgotać.

- Co za bezczelność! - zawołał C-3PO, rozglądając się wokół dziury. - Tarfang mówi, że zrobiliśmy dziurę w złym miejscu! DR-dziewięć-jeden-dziewięć-a nie ruszy się!

Zza ich pleców dobiegła seria dźwięcznych pingów, kiedy strażniczki Saras zaczęły strzelać przez właz z karabinków na pociski rozpryskowe.

- Naprzód! - wrzasnął Han, odwracając się od włazu. Przeskoczył maleńki pokoik dwoma skokami. - Teraaaaaaaaaaaaaaaaz!

Luke zaledwie zdołał złapać Hana za pas, kiedy przelatywał obok. Odbił się od krawędzi otworu, wspomaganym Mocą skokiem lądując na rampie DR919a. Balansowali tam przez chwilę, podczas gdy odłamki zaczęły już bombardować powłokę statku, tworząc krąg wgłębień wielkości pięści zaledwie o trzy metry od nich.

- Szlag by to trafił! - Han obejrzał się na ich niedawne więzienie. - Mało brakowało...

Okrzyk Hana urwał się nagle, kiedy statek zaczął się odsuwać, wciągając rampę, choć jego pasażerowie jeszcze nie weszli do środka. Odwrócił się w kierunku włazu i chyba zaczął przeklinać Tarfanga, choć Luke nie słyszał, co mówi. C-3PO pojawił się w otworze, ciągnąc za chwytak R2-D2.

- Mistrzu Skywalker! Proszę zaczekać! Nie... Górna część ciała robota pofrunęła w górę i android wyleciał z otworu, ciągnąc za sobą R2-D2.

- ...zostaaaaaaaaaawiaaaaaaaaaaaaaaaj...

Luke wyciągnął rękę i chwycił oba roboty przez Moc, ale sam omal nie spadł, kiedy rampa schowała się w swojej szczelinie.

- Hejże! - Han złapał Luke’a za ramię i przeciągnął go przez właz. - W porządku?

- Ależ skąd! - zaprotestował Threepio, który wisiał wraz z R2-D2 kilka metrów niżej. - Jestem ciężko ranny! Moje systemy mogą się wyłączyć w każdej chwili!

Han naprowadził wolną dłoń Luke’a na uchwyt obok włazu i klęknął, aby pomóc robotom, kiedy Luke podnosił je Mocą. Kiedy już wszyscy znaleźli się bezpiecznie wewnątrz DR919a, Han zamknął właz.

Przez interkom natychmiast rozległ się głos Juuna.

- Złapcie się czegoś tam na dole! Daję siedemdziesiąt procent ciągu! Han odetchnął głęboko. Wydawał się naprawdę przerażony.

- Niech Moc będzie z nami!

W chwilę później statek zadygotał i zaczął leniwie przyspieszać. Han przyłożył ucho do kadłuba i przez moment nasłuchiwał, wreszcie odetchnął z ulgą i odwrócił się do C-3PO, żeby sprawdzić jego uszkodzenia.

- Spokojnie, Złota Pałko - zwrócił się do robota. - To tylko trafienie w ramię. Masz parę zwarć i straciłeś sporo cieczy hydraulicznej, ale nie wróżę ci szybkiej dezaktywacji.

C-3PO spojrzał na Luke’a.

- Czułbym się o wiele lepiej, gdyby to pan mnie obejrzał, mistrzu Skywalker. Wie pan, kapitan Solo zawsze bagatelizuje te sprawy.

Han wywrócił oczami, ale odsunął się, aby Luke mógł się przyjrzeć. W tylnej części ramienia robota była dziura wielkości pięści, kilka wewnętrznych połączeń zostało przeciętych, razem z obydwoma przewodami hydrauliki, ale żadne z uszkodzeń nie stanowiło problemu - kończyna nie zawierała żadnych istotnych obwodów.

- Han ma rację - powiedział Luke. - Wyłącz wszystkie funkcje prawego ramienia i wszystko będzie dobrze.

- Co za ulga! - zawołał C-3PO. - Po tym wszystkim, co przeszedłem, myślałem, że naprawdę nadaję się już wyłącznie na złomowisko.

R2-D2 zagwizdał z lekkim wyrzutem.

- Wcale nie przesadzam - oburzył się Threepio. - Nie masz pojęcia, co to za uczucie być rannym.

R2-D2 zaszczebiotał przecząco.

- Naprawdę masz pojęcie? - zawołał Luke. Ukląkł obok robota. - Gdzie? R2-D2 obrócił kopułkę, odsłaniając otwór na trzy palce. Luke zajrzał w otwór i z drugiej strony zobaczył oko Hana.

- Nie za dobrze - mruknął Solo. R2-D2 wygwizdał długą odpowiedź.

- Co to znaczy, że nie jest tak źle? - zapytał C-3PO. - Przecież nie widzieć to coś okropnego!

Tarfang współczująco otoczył ramieniem korpus robota i poprowadził go naprzód, trajkocząc kojąco.

- Dziękuję, Tarfang, ale wizyta u Squibów naprawdę nie będzie konieczna - odparł Threepio, podążając za nimi. - Zapewniam cię, że mistrz Skywalker może sobie pozwolić na zakup najlepszych nowych części.

Dotarli na pokład statku. Był prymitywny do przesady - niewielki, z kilkoma krzesłami obrotowymi przystosowanymi do wzrostu Sullustanina, przykręconymi przed konsolą z przyrządami. Iluminator był ledwie dość duży, aby usprawiedliwiać swą nazwę, z błękitną zasłoną Mgławicy Utegetu rozciągniętą po drugiej stronie porysowanej transpastali. Na pierwszym planie sterczał najeżony skałami szczyt jednej z najwyższych gór Woteby.

- Witam na pokładzie - odezwał się Juun, nie odrywając wzroku od przyrządów. - Przepraszam za spóźnienie, ale Sarasowie ewakuują gniazdo i Squibowie chcieli, żebyśmy wzięli ładunek z fabryki replik.

- Ewakuują? - jęknął Luke.

- Tak, już jest na wpół puste - odparł Juun. - Zostawiają wszystko fizzowi.

- Nie podoba mi się to - mruknął Luke.

- Mnie też nie - zgodził się Han. - Chyba chcieli nas zostawić!

- Ale my byśmy was nie zostawili, kapitanie Solo - zapewnił go Juun. - Staraliśmy się tylko nie dawać podstaw do podejrzeń. Teraz proszę usiąść i zapiąć pasy. Saras wysyła za nami rój strzałostatków.

Luke zignorował polecenie i spojrzał ponad ramieniem Sullustanina na ekran nawigacyjny. Był pełen zakłóceń, ale z amorficznej bryły świateł, które mogły być gniazdem Saras, wylatywała wirująca masa małych, ciemnych kresek.

- Możesz im uciec?

Tarfang warknął z oburzeniem i kosmatą łapą wskazał im siedzenia pasażerów w głębi kabiny.

- Oczywiście, to tylko rakiety - przetłumaczył C-3PO. - A drugi pilot przypomina o zajęciu miejsc, jak polecił kapitan Juun.

- Za chwileczkę - rzekł Han. Przykucnął obok siedzenia drugiego pilota i przyjrzał się komputerowi nawigacyjnemu. - Hej, Jae, a właściwie dlaczego nie robimy skoku do cieśniny Murgo?

- Tam jest blokada - wyjaśnił Juun. - Musimy użyć Nozdrza Motta.

- Nozdrze Motta? - zaprotestował Han. - Ależ to nas wyrzuci...

- Czekaj, Han.

Luke stanął z rękami na plecach i zaczął się zastanawiać, znów próbując połączyć opóźnienie „Sokoła” ze słowami Alemy, która próbowała obudzić w nim zwątpienie w lojalność żony. Może Mroczne Gniazdo po prostu próbowało zyskać na czasie i zmusić go do myślenia o Marze, zamiast o tym, co dzieje się w Mgławicy Utegetu.

- Chcę usłyszeć coś więcej na temat blokady - odezwał się wreszcie mistrz Jedi.

- Teraz? - spytał Juun. - Chętnie opowiem ci o niej później, kiedy już będziemy daleko od strzałostatków.

Han zmarszczył brwi.

- Tarfang mówił, że możemy im uciec.

- Bo mamy duże fory - wyjaśnił Juun. - Ale jeśli szybko nie skoczymy, dogonią nas.

- Więc skończcie już kłótnie i nie traćmy więcej czasu - rzekł Luke. - Opowiedzcie mi o blokadzie, to ważne.

Juun odetchnął głęboko, z oburzeniem kłapiąc fałdami policzkowymi.

- Sojusz Galaktyczny zablokował Mgławicę Utegetu - powiedział. - Próbują udowodnić, że są po stronie Chissów - dodał szybko. - W porządku? Możemy już skakać?

Han zignorował pytanie.

- Nie mów mi tylko - rzekł - że Kolonia znowu rozszerza swoje terytorium na ich granicę.

Tarfang wyskrzeczał kilka zdań.

- Tarfang dziwi się, że jesteśmy zaskoczeni - przetłumaczył C-3PO. - Czego oczekiwali Jedi, skoro oszukali Kolonię?

- Kto właściwie blokuje mgławicę? - dopytywał się Luke. - Piąta Flota?

Juunowi opadła szczęka.

- Skąd wiesz?

- Szczęśliwy przypadek - odparł Han. - I czy to nie przypadkiem ta sama Piąta Flota, której dostarczyliście ładunek przędziwa szklanego?

Juun skinął głową... bardzo powoli.

- Chyba tak.

Han i Luke spojrzeli po sobie niepewnie, po czym Solo ukląkł przed komputerem nawigacyjnym.

- Ustawiam kurs na cieśninę.

- Nie. - Luke pokręcił głową. - Do tej pory Mroczne Gniazdo grało na nas jak na rogach Kloo, a jedynym sposobem, by to zmienić, jest odnaleźć ich i dowiedzieć się, po co im było tyle paliwa reaktorowego i chłodziwa do hipernapędu.

Han westchnął.

- Obawiałem się, że to powiesz.

- Ja też - zgodził się C-3PO. - Może lepiej będzie zostawić gdzieś rannych, zanim polecicie dalej. R2-D2 i ja na pewno nie będziemy wam przydatni w naszym stanie. Możemy was spowalniać.

- Nic wam nie będzie - pocieszył go Luke. - Nie będziecie musieli nawet schodzić ze statku.

Han od komputera nawigacyjnego zerknął na Juuna.

- Masz jakiś pomysł, gdzie ich szukać? Tarfang wyrzucił z siebie serię ostrych dźwięków.

- Przepraszam, Tarfang - rzucił Luke, domyślając się, co chce powiedzieć kłótliwy Ewok. - Ale jeśli chcesz, żebyśmy wyciągnęli was z kłopotów w związku z dostawą przędziwa dla Piątej Floty...

Tarfang odpowiedział krótko a treściwie, odepchnął Hana od komputera nawigacyjnego i sam zaczął go programować.

- Przepraszam, panie Luke - odezwał się C-3PO. - Tarfang nie sprzeciwiał się, tylko proponował, aby wziąć kurs na Oko Tuskena.

- Dlaczego? - zapytał Han.

Tarfang udzielił jazgotliwego wyjaśnienia, ale Juun przetłumaczył je wcześniej niż C-3PO.

- Ponieważ właśnie tam zabieraliśmy cały gaz tibanna, jaki przemycaliśmy dla Squibów - wyjaśnił. - A ci piraci na pewno coś ukrywają.



ROZDZIAŁ 16


Orbitujący w wirującej masie żółtych siarkowych chmur Magazyn Zaopatrzenia Thrago był typowy dla Chissów - surowy, utylitarny i najeżony uzbrojeniem. Oprócz latających zbiorników paliwowych, które Jacen i jego ekipa zamierzali zniszczyć, niewielka baza księżycowa była wyposażona w platformy turbolaserów, matrycę tarcz, wieżyczki dział, ukryte bunkry i hangar szponostatków z dwoma wejściami. Platformy zbrojne były ustawione w ten sposób, aby ich pola rażenia się nakładały, a bunkry i hangar zostały ukryte z typowo chissańską przebiegłością. Nawet dla Jedi w stealthX-ach będzie to trudna wyprawa - zwłaszcza jeśli chcieli zminimalizować ofiary w ludziach.

Trzeba było jednak to zrobić. Atak na córkę Jacena był tylko jednym z elementów w planach Mrocznego Gniazda - planach, które miały ostatecznie doprowadzić do wiecznej wojny, którą Jacen widział w swojej wizji. Prawdopodobnie właśnie do tego zmierzało Mroczne Gniazdo - skoro jego larwy żywiły się ciałami jeńców.

Jacen nie był taki głupi, aby uwierzyć, że zdoła powstrzymać wojnę. Gorogowie prowadzili ją już od miesięcy, nawet jeśli nikt jeszcze się nie połapał. Ale on mógł zapobiec przerodzeniu się konfliktu w totalną wojnę ze swojej wizji. Musiał jedynie poderwać Chissów i zmusić ich do działania, zanim Mroczne Gniazdo zakończy swoje przygotowania.

To oczywiste, że kiedy Chissowie udadzą się na wojnę, nie poprzestaną na jednym gnieździe. Zniszczą cały gatunek, zetrą w proch każde killickie gniazdo, jakie znajdą i taki właśnie był plan Jacena. Jak długo istnieje Kolonia, tak długo będzie istnieć Mroczne Gniazdo, a jak długo istnieje Mroczne Gniazdo, tak długo życie jego córki jest w niebezpieczeństwie. Tyle wyczuł od Ta’a Chume. Gorogowie obiecali zabić dziecko Tenel Ka, a ona wierzyła, że owady dotrzymają słowa. Więc owady musiały zniknąć.

Niestety, Jacen nie mógł tego powiedzieć Jainie, Zekkowi, Tesarowi i pozostałym. Upieraliby się, że wystarczy zniszczyć samo Mroczne Gniazdo, że nie trzeba likwidować całej rasy, aby uratować jedno dziecko.

Nie rozumieli Killików tak jak Jacen. Kolonia niegdyś była nieszkodliwa, ale Raynar i Welk oraz Lomi Pio zmienili owady. Przynieśli świadomość dobra i zła niewinnemu gatunkowi, stworzyli ukryty aspekt kolektywnego umysłu Kolonii, który na zawsze pozostanie opętany nienawiścią zemstą i żądzą podboju. Killikowie stali się aberracją trzeba ich więc zniszczyć. To jedyny sposób, aby zapobiec wiecznej wojnie.

I jedyny sposób, aby uratować jego córkę.

Jacen sięgnął w Moc do swoich towarzyszy, dając im do zrozumienia, że nadszedł czas działania. Wielki zbiornikowiec z paliwem podążał właśnie w kierunku magazynu, zwalniając przed bramą i był to doskonały moment, aby grupa uderzeniowa prześliznęła się przez tarcze.

Otworzyli się na bitwowięź Mocy i Jacen wyczuł niepewność ze strony Zekka i siostry, a także - choć w mniejszym stopniu - Tesara i Lowbacki. W czasie odprawy przed misją dzisiaj rano wszyscy oni wyrażali zastrzeżenia; nie mogli się zgodzić, czy należy przypuścić wstępny atak na Chissów. Dynastia przestrzegała prawa, które zabraniało atakowania jako pierwsi, Jaina i Zekk nie mogli zatem uwierzyć, że Chissowie naprawdę planują atak z zaskoczenia, jak to przewidział Jacen. Dopiero Tahiri przypomniała im, że z technicznego punktu widzenia to Kolonia pogwałciła Układ Qoribu. Killikowie przeprowadzili kolonistów w strefę buforową, więc Dynastia mogła teraz spokojnie zaatakować w dowolnym momencie. A wszystko, co grupa uderzeniowa zdołała zobaczyć podczas kilku ostatnich dni rekonesansu, sugerowało, że Chissowie istotnie mobilizują się do wielkiego ataku. Przemieszczali zapasy, gromadzili paliwo, amunicję, żywność i części zamienne, prowadzili manewry floty z ostrym strzelaniem.

Oczywiście, przygotowania wyglądałyby tak samo, gdyby Chissowie szykowali się wyłącznie do obrony. Grupa uderzeniowa nie zauważyła niczego, co sugerowałoby bezpośredni atak, a i teraz, kiedy czekali, aby przesunąć stealthX-y na pozycje, Jacen czuł, że Jaina i Zekk pozostali nieco sceptyczni.

Jacen skoncentrował się na tym miejscu w swojej jaźni, które zawsze należało do jego siostry, wypełniając je własnym przekonaniem, w nadziei, że Jaina zinterpretuje to jako pewność, że Jacen ma rację co do ataku z zaskoczenia. Przykro mu było, że musi używać bliźniaczej więzi, aby zmylić siostrę - ale ani w połowie tak bardzo, jak by się czuł, gdyby jego wizja się spełniła.

Wahanie Jainy i Zekka powoli się rozpraszało, Tesar i Lowbacca zaś prawie emanowali entuzjazmem. Nie dając towarzyszom czasu na dalsze wahania, Jacen uruchomił napęd podświetlny i poprowadził ich w stronę frachtowca. Choć stealthX-y były niemal niewidzialne zarówno gołym okiem, jak i dla czujników, piloci starali się podejść bezpośrednio od tyłu, gdzie nie ma iluminatorów.

Jak tylko ustawili się za statkiem, skupili się w pobliżu rufy, wciśnięci w ciemną wnękę pomiędzy gigantyczną kulą zbiornika towarowego numer trzy, a ogromnymi kielichami obudowy silników statku.

Przez kilka minut Jedi musieli lecieć w ciemności, nie widząc nic oprócz szarej wypukłej powłoki zbiornika, garstki kolorowych światełek sygnalizacyjnych i - z boku kabin - migoczącego gwiazdami głębokiego kosmosu. W tym momencie jednak robot astromechaniczny Jacena zameldował, że w tarczach otworzyło się przejście. Przestrzeń wokół zbiornikowca rozjaśniło niebieskie światło reflektora-szperacza.

Jacen obrócił stealthX-a podwoziem do góry, aby móc obserwować, jak zbliżają się do magazynu. A ponieważ nie mógł dojrzeć nic poza okrągłymi brzuchami czterech potężnych zbiorników paliwowych frachtowca, musiał zaufać Jainie, która podawała mu instrukcje, kiedy przyspieszyć, a kiedy zwolnić.

Brama magazynu i jej platformy uzbrojenia pojawiły się w polu widzenia w ciągu kilku sekund. Były to unoszące się pionowo, półkoliste skupiska broni z generatorami tarcz zamiast turbolaserów. Wewnętrzne krawędzie najeżone były wieżyczkami dział, wyrzutniami pocisków i działkami plazmowymi - a wszystko to dla obrony przeciwko właśnie takim metodom infiltracji, jakiej próbowali Jedi. Zza rzędów uzbrojenia wyglądały dwa rzędy reflektorów-szperaczy, ustawionych tak, aby objąć oświetleniem całość przepływającego przez bramę statku.

Jacen skoncentrował uwagę na lewej burcie frachtowca i czekał cierpliwie, aż szperacze oświetlą zewnętrzną część zbiornika numer dwa. Kiedy w zasięgu światła znalazła się przednia powierzchnia zbiornika numer trzy, powiódł spojrzeniem wzdłuż promienia do jego źródła, po czym sięgnął poprzez Moc i wyciągnął katodę z gniazda.

Lampa eksplodowała w jaskrawej fontannie iskier i dziesięciometrowy fragment zbiornika pogrążył się w ciemności. Jacen sięgnął Mocą do grupy, po czym pchnął dźwignie w przód i poprowadził ich przez szczelinę. Lampa zapasowa zapalała się nie później niż po pięciu sekundach, ale do tej pory Jedi w swoich stealthX-ach byli już bezpieczni za tarczami magazynu, wciśnięci w ciemne zagłębienie pomiędzy dziobem frachtowca a zbiornikiem numer jeden.

Chissowie kilkakrotnie tam i z powrotem przeciągnęli światłami po powierzchni zbiornika numer trzy, ale nie było mowy o powtórnej inspekcji. Kilometrowej długości frachtowce nie były w stanie po prostu się zatrzymać i cofnąć. Nawet przy obecnej małej prędkości statku, silniki hamujące potrzebowałyby pół kilometra, żeby zahamować statek, a do tej pory każdy infiltrator i tak znalazłby się poza tarczami.

Jacen jednak znał Chissów na tyle dobrze, że wiedział, co teraz będzie. Wprawdzie katody reflektorów czasem eksplodują same, ale Chissowie byli ostrożni. Z całą pewnością dokonają jeszcze krótkiej inspekcji w przelocie. Grupa uderzeniowa pozostawała w ukryciu, dopóki frachtowiec nie minął tarcz, po czym wysunęła się z zagłębienia i powoli zaczęła się oddalać, starając się pozostawać pod osłoną ogromnych zbiorników przed doskonale uzbrojonymi platformami.

W kilka chwil później wokół frachtowca pojawiło się pół tuzina wahadłowców, ostrożnie kierując się ku przodowi i świecąc punktowcami w każdy zakamarek i zagłębienie na powłoce statku. Jacen odetchnął głęboko i poprowadził grupę uderzeniową poprzez strefę latających doków - w tej chwili raczej pustych - a potem wzdłuż szeregu fregat i kanonierek eskortujących, zacumowanych do niewielkiego księżyca, służącego jako serce bazy.

Bitwowięź Mocy nagle wypełniła się wątpliwościami Jainy i Zekka i Jacen poczuł, że martwią się o fregaty. Sięgnął ku statkom poprzez Moc i nie wyczuł nikogo na pokładzie. Jego czujniki IR sugerowały, że temperatura wewnątrz była mocno poniżej zera, i wiedział, że to wzbudzi niepewność Jainy, czy Chissowie rzeczywiście planują zmasowany atak z zaskoczenia.

Jacen mógł wymyślić dziesiątki powodów, dla których fregaty zmagazynowano „na zimno”. Może czekały w rezerwie, może ich załogi jeszcze nie dotarły... próbował uspokoić siostrę, że możliwych wyjaśnień jest bardzo wiele.

Jaina i Zekk zdawali się jednak nabierać coraz większych wątpliwości co do jego wizji. Jacen wiedział doskonale, że puste statki po prostu zaprzeczały jego teorii o ataku Chissów. Doprowadzenie zimnego okrętu do pełnej sprawności bojowej trwało tydzień. Należało zapalić rdzenie reaktora, podnieść temperaturę okrętu bardzo powoli, aby nie narazić powłoki i konstrukcji na naprężenia. Kilka kilometrów mechanicznych przewodów trzeba było odpowietrzyć i wypełnić odpowiednimi płynami. Należało też załadować prowiant i zmagazynować go odpowiednio. Te statki nie nosiły śladów takich działań.

Jacen wsączył w więź uczucie niepewności, udając, że rozważa uczucia siostry, podczas kiedy w istocie obserwował, jak mały księżyc rośnie i staje się coraz jaśniejszy. Był to kawał skały wielkości hubby - jakieś dziesięć kilometrów od jednego końca do drugiego - i tak pokryty pyłem, że tysiące kraterów na nim były ledwie widoczne.

Hangar myśliwców, ich pierwszy cel, zlokalizowano wewnątrz grzbietu pomiędzy dwoma szczególnie głębokimi kraterami, z wyjściem otwierającym się po obu jego stronach. Otaczający go teren usiany był wieżyczkami działek, nie do odróżnienia od kamieni, jeśli nie liczyć zmęczonych strażników, którzy pilnowali niektórych.

Jaina i Zekk nadal przekazywali w więź swoje wahanie.

Jacen czuł, w którą stronę podążają myślami, i wcale mu się to nie podobało. Starając się nie zdradzić nikomu, co robi, sięgnął w Moc i dotknął najbliższego strażnika, zmuszając go do spojrzenia w górę.

Jaina i Zekk zaczęli nalegać, aby grupa zwiększyła pułap...

Za późno. Jacen poczuł, że strażnik bierze ich na cel, więc rozpoczął manewry unikowe. Od strony najbliższego krateru zasypał go deszcz strzałów z działa.

Jaina i Zekk byli wściekli, a wszelkie myśli o wycofaniu się z misji wywietrzały im z głów. Jeśli grupa uderzeniowa nie chciała wplątać się w paskudną potyczkę - wciąż uwięziona w granicy tarcz magazynu - musieli działać zgodnie z planem.

Tesar, Lowbacca i Tahiri beczką oddalili się w kierunku wejścia do hangaru w dalszym kraterze, podczas gdy Jaina i Zekk podążyli za Jacenem i zeszli do ataku na pułap zaledwie trzech metrów ponad dnem bliższego z nich. Kolejne głazy zaczęły pluć ogniem dział laserowych i strumieniami plazmy, ale artylerzyści nie dawali rady namierzyć obiektu, którego nie widziały ich czujniki, więc większość strzałów chybiła.

Jacen uzbroił bombę pianową i przeleciał ostatnie sto metrów dzielące go od wejścia do hangaru. Na jego przednich tarczach pojawiły się pierwsze rozpryski ognia z dział. Robot astromechniczny wykrzyczał ostrzeżenie, że tarcze zaraz ustąpią i Jaina natychmiast podjęła próbę przejścia na czoło trójki. Jacen zagrodził jej drogę, zrzucił bombę i dostał jeszcze dwa razy, ponieważ pozostał na kursie, żeby umieścić ją w celu.

Bitwowięź Mocy rozgorzała wściekłością Jainy oburzonej jego wyczynami. Jacen poderwał maszynę, lecąc wzdłuż zbocza krateru tak blisko, że jego robot znów zaalarmował, bojąc się o dolne tarcze. Jacen zrzucił kolejną bombę, a fala triumfu emanująca od Zekka potwierdziła, że przynajmniej jedna z nich zdetonowała, wypełniając wylot hangaru szybko twardniejącą pianą.

Jacen wyskoczył ponad krawędź krateru i wyczuł, że Tesar robi dokładnie to samo po drugiej stronie grani. Obrócił kabinę i stwierdził, że leci niemal skrzydło w skrzydło z rozchichotanym Barabelem. Utrzymali tę pozycję i korkociągiem odeszli od powierzchni księżyca, reszta eskadry zaś siedziała im na ogonach. Artyleria Chissów wypełniła otaczającą ich przestrzeń ogniem z dział.

Jak tylko znaleźli się poza zasięgiem strzałów, Tesar poprowadził Lowbaccę i Tahiri wzdłuż rzędu fregat do pól zbiorników niedaleko górnych krawędzi tarcz. Jacen zabrał Jainę i Zekka i zawrócił w stronę księżyca. Obszar wokół hangaru myśliwców był tak otulony chmurą pyłu, że kratery już nie były widoczne. Artylerzyści, pozbawieni możliwości widzenia celu, przestali strzelać.

Widząc, że moc jego przednich tarcz spadła do zera, Jacen polecił, aby przekazać na nie całą dostępną energię.

Robot astromechaniczny wywarczał ostrą odpowiedź i wyświetlił komunikat wyjaśniający, że już nie ma przednich tarcz. Generator eksplodował, kiedy Jacen zlekceważył ostrzeżenie robota, że tarcze zaraz padną.

Jaina przeszła na pozycję prowadzenia, za nią Zekk, a Jacen zamykał klucz. Czuł w więzi irytację siostry i wiedział, że kiedy cała grupa wróci do Kolonii, Jaina i Zekk będą mieli mu coś niecoś do powiedzenia na temat lotów grupowych. Ale do tej pory będzie musiał lecieć za nimi.

Ciemność nad ich głowami eksplodowała jaskrawopomarańczowym błyskiem, kiedy Tesar i jego oddział zaatakowali latające zbiorniki paliwa. Jacen wiedział z sesji planowania, że trójka ominie każdy ze zbiorników, przy którym wyczują żywą istotę, ale nie było wątpliwości, że większość zasobów paliwa bazy należy zniszczyć. W czasie rekonesansu naliczyli ponad pięćset zbiorników, każdy o średnicy pół kilometra. Chissowie kręcili się wokół nich tylko wówczas, kiedy zrzucali je z transportowców.

Jaina poprowadziła Jacena i Zekka ćwierć obwodu wokół powierzchni księżyca w kierunku pokrytego pyłem wzgórza, które było głównym składowiskiem amunicji magazynu. Zamiast zejść nisko nad powierzchnię, tym razem zaatakowali z wysokości ponad kilometra. Każde z nich wystrzeliło dwustopniową torpedę przeciwschronową.

Smugi paliwa zaledwie zdążyły zapłonąć, kiedy dziesiątki „głazów” na wzgórzu ożyły i zaczęły zasypywać ogniem atakujące stealthX-y. Jacen wśliznął się za Zekka, przekazał stery Mocy i zaczął robić uniki pomiędzy szkarłatnymi eksplozjami.

A potem torpedy uderzyły, wzbijając zasłonę pyłu, kiedy ich zogniskowane detonatory termiczne wypalały metrowej średnicy dziury w sklepieniu składowiska. W pół sekundy później główne głowice torped - zwykłe bomby protonowe - przez ten sam otwór dostały się do wnętrza bunkra. Zazwyczaj takie bomby eksplodują natychmiast, ale te były mniej śmiercionośne - przez pięć minut syczały i iskrzyły, dając personelowi czas do usunięcia się z bezpośredniej bliskości.

Zaledwie chmura pyłu podniosła się na tyle wysoko, aby utrudnić celowanie, Jaina poderwała się w górę. Zwróciła się w kierunku drugiego bunkra, zlokalizowanego około dwóch kilometrów od horyzontu księżyca, i cała trójka wystrzeliła drugi zestaw torped. I znów, jak tylko zapłonęły smugi napędu, Chissowie przeszyli mrok ogniem defensywnym. Jacen ujrzał, jak jedna torpeda rozpada się z błyskiem, trafiona z działka laserowego, ale zaraz z bunkra wzniosła się wiele mówiąca chmura pyłu.

Jaina zrobiła zwrot, opadając w kierunku trzeciego i ostatniego składowiska. Nie wystrzeliła jednak ostatniej torpedy. Jacen potrzebował kilku sekund, aby zrozumieć istotę problemu. W cieniu składowiska wbudowany był w niewielki krater poniżej, mały, ale kipiący życiem warsztat naprawczy. Jeśli składowisko wybuchnie, pogrzebie warsztat.

Jaina i Zekk poderwali się, nie strzelając, ale Jacen leciał dalej. Jaina i Zekk wypełnili bitwowięź Mocy przerażeniem i zmieszaniem. W hangarze było ponad stu Chissów, którzy nie dowiedzą się, co się dzieje, dopóki nie będzie za późno.

Jacen skorygował kurs w kierunku hangaru. Postanowił wygonić z niego personel, a wtedy Jaina i Zekk będą mogli zniszczyć składowisko. Chissowie muszą zobaczyć, że Jedi naprawdę chcą ich powstrzymać, inaczej dalej będą realizować swoje plany.

Ale Jaina i Zekk zdawali się nie pojmować jego zamiarów - a może po prostu uważali, że są zbyt ryzykowne. Oddalali się od strefy ataku.

Jacen skorygował kurs na składowisko amunicji, pozostawiając Jainie i Zekkowi dwie możliwości wyboru: albo wypłoszyć personel z hangaru, albo pozwolić im zginąć. Jacenowi było wszystko jedno, którą opcję wybiorą. Chissowie i tak dowiedzą się, o co chodzi.

Artyleria Chissów otworzyła ogień, przemieniając przestrzeń wokół nich w ścianę strzałów laserowych. Jacen oddał stery Mocy i zręcznie przewijał się pomiędzy kanonadą przez następne dwie sekundy: wtedy usłyszał pisk trafionego robota. Ręcznie wycelował w składowisko amunicji, po czym wystrzelił ostatni pocisk. W chwilę później ujrzał wznoszący się w górę słup pyłu i wiedział już, że torpeda przebiła strop.

Jaina i Zekk zalali więź niedowierzaniem i oburzeniem, ale Jacen czuł, że lecą za nim i schodzą do krateru. Nagle Moc wypełniła burza paniki Chissów i Jacen wiedział już, że torpeda właśnie wylądowała przed hangarem, plując iskrami i trzeszcząc ostrzegawczo.

Tesar wypełnił Moc triumfem i ulgą. Jacen podniósł wzrok i ujrzał, że płomienie z pożaru paliwa strzelają wysoko w przestrzeń. Tesar i jego klucz wyłączyli tarcze bazy i lecieli na punkt zborny. Jacenowi i jego towarzyszom pozostało już tylko uciec przed obroną księżyca i podążyć za nimi.

Nagle Jacen poczuł, jak Jaina wlewa wściekłość w ich bliźniaczą więź, prosto w puste miejsce w jego wnętrzu, które niegdyś należało do niej. Nigdy, twierdziła, już nigdy nie będzie z nim latać.

Ale Jacen wiedział o tym jeszcze przed rozpoczęciem misji. Ściągnął drążek i zaczął wspinać się w ogniste niebo.



ROZDZIAŁ 17


W miarę jak srebrzysty wir Oka Tuskena rósł stopniowo w przednim iluminatorze, Luke czuł coraz większy chłód w żołądku - narastające wrażenie, że ktoś mu się bacznie przygląda.

Rozejrzał się niedbale po pokładzie DR919a i stwierdził, że jego towarzysze pochłonięci są pracą. Juun mocno trzymał drążek sterowy w obu dłoniach, Tarfang sczytywał czujniki i obliczał niebezpieczne lokalizacje, Han studiował główną sieć zasilającą statku i mruczał do siebie, zdegustowany. Ktokolwiek obserwował Luke’a, nie był to żaden z jego towarzyszy.

- Kapitanie Juun, co zrobiłeś z tymi replikami, które miałeś, zanim przyleciałeś po Hana i po mnie? - Luke siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i montował zapasowy miecz świetlny z elementów, które miał ukryte wewnątrz R2-D2. - Czy jeszcze są na pokładzie?

Juun pokręcił głową.

- Obawiałem się, że robaki-mordercy mogą nie dopuścić do waszej ucieczki. - Nie odwracał wzroku, mówiąc te słowa. - Kazałem Tarfangowi wyrzucić cały ładunek do bagna.

- Tego się obawiałem - pokiwał Luke.

- A co, miałem je zatrzymać? - jęknął Juun.

- Nie ma mowy - odparł Han, podnosząc głowę znad obwodów zasilania. - Wyrzucenie tych legowisk robali to pierwsza mądra rzecz, jaką zrobiłeś.

Tarfang zatrajkotał coś do Hana.

- To niezwykłe! - zawołał C-3PO. - Tarfang zgadza się z panem. Uważa, że ich pierwszym błędem było to, że pomogli wam w ucieczce z aresztu. Lepiej było zostawić pana i mistrza Skywalkera fizzowi.

Tarfang uzupełnił wypowiedź.

- O, nie... mówi też, że jest pan winien Squibom milion kredytów - dodał C-3PO. - Przez pana kapitan Juun musiał zapłacić karę za niedostarczenie towaru.

- Świetnie, powiedz, żeby zapisali to na moje konto - skwitował Han. Spojrzał znowu na Luke’a. - Co jest złego w wyrzuceniu ładunku?

- Nic. Ale w takim razie to, co wyczuwam, nie ma nic wspólnego z tymi replikami. - Luke wciąż czuł w żołądku zimny ucisk, który w każdej chwili mógł przejść w uczucie zagrożenia. - Ktoś nas obserwuje.

Tarfang zatrajkotał do Luke’a.

- Oczywiście, że ktoś nas obserwuje - przetłumaczył C-3PO. - Jesteśmy w przestrzeni piratów.

- Nie chodzi o taką obserwację - zaprzeczył Han. - Myślę, że chodzi o podglądanie poprzez Moc.

Juun spoważniał.

- Mroczne Gniazdo?

- Postawiłbym na to - odrzekł Han.

- Wiedzą że nadlatujemy? - Niepokój Juuna zaczął przesączać się w Moc. - DR-dziewięć-jeden-dziewięć-a nie jest przystosowany do walki. Może powinniśmy zawrócić.

- Jeszcze nie. - Luke spojrzał w przedni iluminator, gdzie srebrzysty wir Oka Tuskena lśnił tak jaskrawym blaskiem, że istotnie zaczął przypominać wybałuszone oko jeźdźca Tusken. - Mroczne Gniazdo może wiedzieć, że tu jesteśmy, ale my ich jeszcze nie znaleźliśmy.

Tarfang warknął ostrą odpowiedź.

- Tarfang mówi, że jeśli coś się przytrafi DR-dziewięć-jeden-dziewięć-a, zapłacisz za naprawę - przetłumaczył C-3PO.

- Nie ma problemu - uspokoił go Luke.

- Jeśli jeszcze będzie co naprawiać - wymamrotał Han, odwracając się z powrotem do sieci głównego zasilania. - Te tarcze nie wytrzymają mikrometeora.

- Zobaczymy, może uda mi się zwiększyć nasze szanse - oznajmił Luke.

Sięgnął w Moc i natychmiast wyczuł załogę potężnego statku kosmicznego, zbliżającego się gdzieś od strony dzioba. DR919a właśnie wchodził w wewnętrzną część płaszcza mgławicy, gdzie chmury jarzącego się gazu i ciemny pył redukowały widoczność niemal do zera. Niewielka była szansa, żeby namierzyć statek na wizji albo chociażby wyłowić prymitywnymi czujnikami statku. Ale osoby obecne na statku były zbyt wyraźne w Mocy, aby pochodzić z Mrocznego Gniazda, zbyt indywidualne jak na Killików, a także zbyt nieokrzesane, by okazać się personelem wojskowym Sojuszu.

Luke obejrzał się na Hana i samymi wargami powiedział: „Piraci”. Solo uniósł brew i skinął głową w kierunku dolnej wieżyczki DR919a. Luke pokręcił głową, dając Hanowi znak, aby w dalszym ciągu przełączał zasilanie na przednie tarcze, sam zaś uspokoił umysł, odcinając się od łagodnego popiskiwania R2-D2 prowadzącego diagnostykę zasilania statku, monotonnego trajkotania Tarfanga informującego Juuna o zagrożeniach nawigacyjnych, a nawet łagodnego szmeru własnego oddechu.

Wkrótce, już całkowicie skoncentrowany na Mocy, poczuł omywające go jej fale pochodzące od towarzyszy i piratów - i z jeszcze jednego miejsca, gdzie w ogóle nie wyczuwał istot, a jedynie głęboki dyskomfort w Mocy. Zwrócił się ku temu pustemu miejscu i stwierdził, że patrzy na czerwoną koronę, która pojawiła się na krawędzi Oka Tuskena.

Luke sięgnął Mocą do korony, szukając już nie Mrocznego Gniazda, lecz żywicieli, którzy musieli wyżywić swoje larwy. Przez moment czuł jedynie taką samą pustkę jak wcześniej - nieobecność zbyt doskonałą w swojej nicości, by była prawdziwa, ciszę zbyt całkowitą, nawet jak na głęboki kosmos. Nagle, stopniowo, zaczęło napływać do niego przerażenie, rozpacz i cierpienie tysięcy sparaliżowanych niewolników, pożeranych od środka.

Luke zadygotał, wstrząśnięty kontaktem z ich bólem i znów poprzysiągł sobie zniszczyć Mroczne Gniazdo.

Korona zaćmiła się na sekundę i w polu widzenia pojawił się cieniutki, srebrny półksiężyc, prawie niewidoczny poprzez szkarłatną łunę. Luke poczuł teraz kolejne istoty, pełne gniewu, dzikości i egoizmu - z pewnością byli to piraci.

Gdy tylko mistrz Jedi spostrzegł półksiężyc, ból z jego żołądka ogarnął całe ciało. Było to coś więcej niż wrażenie czyjegoś spojrzenia. Coś dotykało go poprzez ciemną stronę, próbując rozproszyć... a może nawet obezwładnić. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów i wezwał Moc, aby zwalczyć narastający chłód.

- Luke - odezwał się Han. - Wszystko w porządku? Luke spojrzał na Solo, który obserwował go z troską w twarzy.

- W porządku. - Ta odpowiedź była tylko w części prawdziwa. - Komuś się nie podoba, że szukam Mrocznego Gniazda.

- Alema?

- Nie sądzę - odparł Luke. - To ktoś potężniejszy.

- Tego się obawiałem. - Han nie pytał już nawet, czy to Lomi Pio. - Może powinniśmy zawrócić. Nie wyglądasz za dobrze.

Luke zmarszczył brwi.

- Han, chyba się nie boisz?

- Ja? No, co ty. - Han nieco zbyt szybko wrócił do pracy. - Martwię się trochę o ciebie, to wszystko.

- Nie trzeba - rzekł mistrz Jedi. - Zerkniemy tylko szybko, co się dzieje, i polecimy do cieśniny.

Fala ulgi ze strony Tarfanga i Juuna potwierdziła to, co Luke już odgadł - Mroczne Gniazdo używało Mocy, aby wsączyć aurę strachu na pokład statku - a może nawet w cały obszar przestrzeni. Cokolwiek Lomi Pio tam robiła, nie chciała, aby Luke - czy ktokolwiek inny - zaglądał jej przez ramię.

Luke skończył montaż zapasowego miecza świetlnego, podszedł do stanowiska pilota i wskazał Juunowi przez ramię srebrzysty półksiężyc, który zauważył wcześniej.

- Widziałeś? - zapytał. Juun zmrużył oczy i spojrzał w iluminator.

- Co?

Luke dotknął umysłu Sullustanina poprzez Moc, usiłując przekazać mu obraz srebrzystego rogalika.

- Ten skrawek światła. Wygląda jak planeta.

- A to skąd się wzięło? - jęknął Juun. Ze zmarszczonym czołem spojrzał na przyrządy, a potem na Tarfanga.

- Musisz poprawić kalibrację. Nic nie łapiemy, a przecież widzę, co widzę. Tarfang mamrotał coś, co wyglądało na przeprosiny, przyjrzał się kontrolkom czujników i podrapał po siwej smudze na głowie.

- To nie przyrządy. - Luke dotknął umysłu Ewoka i poradził: - Spróbuj najpierw spojrzeć w iluminator. To pomoże.

Tarfang przez chwilę zezował na Luke’a, jakby podejrzewał go o czary, po czym popatrzył w iluminator i wymamrotał coś, co brzmiało trochę jak „hubba!”

Luke spojrzał ponad ramieniem Juuna na czujniki. Ukazywały one spowity w chmury świat, który leżał przed nimi. Planeta miała ponad tuzin księżyców i orbitowała wokół dość standardowej gwiazdy klasy G - źródła srebrzystego światła, które tworzyło Oko Tuskena.

Ekran ukazywał również stary krążownik klasy Carrack, zbliżający się od strony planety, mniej więcej w jednej trzeciej drogi do DR919a. Eskortowała go para kanonierek, a żaden ze statków nie nadawał kodu transpondera.

- Piraci! - krzyknął Juun. - Widzieli nas! Tarfang zaczął wykreślać drogę ucieczki.

- Nie martw się o piratów - powiedział Luke. Sądząc po pogłębiającym się uczuciu zimna w jego żołądku, Mroczne Gniazdo wciąż obserwowało statek, starając się zmusić ich do zawrócenia. - Ja się nimi zajmę.

- Jesteś tego pewien? - zapytał Han. - Teraz już wiemy, gdzie jest Mroczne Gniazdo. Moglibyśmy zawrócić do cieśniny po jakąś pomoc.

- Nie mamy na to czasu - odparł Luke, patrząc na Hana. - Znasz ten dreszcz na kręgosłupie? Ten ucisk, który czujesz w gardle?

Juun obejrzał się, unosząc fałdy policzkowe.

- Też to czujesz?

- U mnie to wygląda nieco inaczej - wyjaśnił Luke. - Ale wiem, co wy czujecie, ponieważ to nie jest realne. Lomi Pio próbuje nas przestraszyć.

Tarfang wygłosił długą opinię.

- Tarfang mówi, że wyświadcza nam przysługę - przetłumaczył C-3PO. - I muszę powiedzieć, że się z tym zgadzam. Nasze szanse na przeżycie bitwy z tym krążownikiem piratów wynoszą mniej więcej...

- Wsadź to sobie gdzieś, Threepio. - Han skrzywił się i zerknął w stronę planety. - Wie już, że ją namierzyliśmy?

- Jestem tego prawie pewien - odparł Luke. - Prowadzimy teraz coś w rodzaju przepychanki.

- Wiemy już, gdzie jest Mroczne Gniazdo, a ona wciąż próbuje nas zastraszyć?

- A ty nie odnosisz takiego wrażenia? - zapytał Luke.

- Właściwie masz rację. - Oczy Hana zapłonęły gniewem i determinacją. - Lepiej podlećmy bliżej i się przyjrzyjmy. Cokolwiek tam ukrywa, nie potrwa to długo.

Tarfang spojrzał na nich i zaczął marudzić.

- Tarfang wciąż bardzo się martwi o piratów - wyjaśnił C-3PO. - Mówi, że działka laserowe w górnej wieżyczce nie działają.

- Piraci nawet do nas nie dolecą - Luke użył Mocy, aby jego głos emanował pewnością siebie. - Lomi Pio nie jest jedyna, która potrafi tworzyć iluzje w Mocy.

Mistrz Jedi otworzył się na Moc, która zaczęła wlewać się w niego ze wszystkich stron, wypełniając go burzą energii, aż całe jego ciało nią emanowało. Stosując tę samą technikę, której użył, aby uratować „Cień Jade” przed atakiem Mrocznego Gniazda na Qoribu, utworzył mentalny obraz zewnętrznej części DR919a i rozszerzył go w Moc, wysyłając poza swój umysł do kabiny.

Tarfang zaszczekał ze zdumienia, wstał z fotela i dziabnął palcem w obraz.

- Dobrze to wygląda? - zapytał Luke.

Tarfang przez dłuższą chwilę przyglądał mu się wytrzeszczonymi oczami, a wreszcie skinął głową i chrząknął z aprobatą.

- Doskonale. Następna część wymaga dużej koncentracji, więc przez chwilę będziecie musieli słuchać instrukcji Hana. - Luke spojrzał na Solo. - Pamiętasz, co zrobiliśmy z Marą na Qoribu?

- Jak mógłbym zapomnieć? - odpowiedział Han. - Juun, będziemy potrzebowali całej Mocy, jaką ta balia może wyciągnąć. Otwórz przepustnice.

- Są otwarte - zaprotestował Juun. - Serwisant na Moro Trzy powiedział, że bylibyśmy głupi, próbując otworzyć je powyżej siedemdziesięciu pięciu procent.

- Taaa? - Han wyminął Luke’a i chwycił obie dźwignie, popychając je poza ograniczniki. - No to czas zgłupieć.

Gdzieś w głębi statku rozległ się niski pomruk, pokład pod ich stopami zaczął dygotać. Juun skurczył się w fotelu, czekając na wybuch, a Tarfang wyrzucił z siebie kaskadę wściekłego trajkotu, który nie pozwolił C-3PO na spokojne tłumaczenie.

Po kilku sekundach dygotanie ustało i przeszło w rytmiczną wibrację.

Juun najwyraźniej odetchnął z ulgą.

- Wystarczy, Tarfang - rzekł. - Jeśli Han Solo uważa, że musimy pchnąć napęd o dwadzieścia dwa procent powyżej specyfikacji, to musimy podjąć to ryzyko.

Tarfang warknął ostrą odpowiedź, ale Luke był zbyt skoncentrowany, żeby słyszeć tłumaczenie C-3PO. Rozciągnął obraz DR919a na wszystkie części statku i tak trzymał, nie spiesząc się i dorysowując kolejne atrybuty, decydujące o przedstawieniu statku w czujnikach. Wysiłek ten osłabił go nieco, ale zignorował zmęczenie i rozprzestrzenił iluzję, aż okryła statek jak wyimaginowana skóra.

- Zawróćcie tę śmierdzącą barkę, zanim odstrzelimy ją wam od tyłków! - wezwali piraci DR919a.

Han pobiegł do stacji łączności i przejął mikrofon od oburzonego Tarfanga.

- Zawrócić? Gorog powiedział, że chce ten ładunek chłodziwa do hipernapędu na wczoraj - powiedział do komunikatora. - Mamy zawrócić, to sami z nim pogadajcie.

- Trzeba było przywieźć wczoraj - odparł chropowaty głos. - Macie dziesięć sekund i otwieramy ogień.

- Śmiało - zachęcił go Han. - Ale najpierw pogadamy z Gorog.

Pogadać z Gorog? - W kanale rozległ się głęboki śmiech. - Dobry kawał. Macie pięć sekund.

Luke wywołał w umyśle drugi obraz transportowca, tym razem całego w nitkowate, błękitne wzory, które przypominały powłokę gazu wokół nich. Zamiast jednak dodawać znacznik czujnikowy DR919a, wypełnił obraz zimną pustką.

Utrzymywanie obu iluzji wyczerpywało go, nie miał już energii, aby stłumić zimne kłucie w żołądku. Lód zaczął wsiąkać mu w ciało.

Rozległy się alarmy celownicze - to piraci osiągnęli zasięg celowania i przygotowywali się do spełnienia groźby.

- Luke? Słyszysz...? - mruknął Han.

- Wyłączyć silniki na trzy, dwa... - Luke pchnął odrobinę zewnętrzną powłokę - ...teraz!

Juun ściągnął obie dźwignie i obraz DR919a odpłynął, a iluzoryczny blask jego napędu podświetlnego zmusił wszystkich na pokładzie do zamknięcia oczu. Luke skręcił obrazem w lewo, jakby statek usiłował okrążyć piratów. Tymczasem DR919a stał w miejscu spowity drugą kamuflującą powłoką. Alarmy ucichły i zimny ból we wnętrznościach Luke’a zaczął ustępować.

Tarfang zawył radośnie, spojrzał na Luke’a i zaczął trajkotać z podnieceniem.

- Doprawdy, mistrz Luke raczej nie będzie zainteresowany opuszczeniem stanowiska w zakonie Jedi - zgasił go C-3PO.

Tarfang zaszczekał głośniej.

- Doskonale, zapytam. - C-3PO spojrzał na Luke’a i zaczął tłumaczyć: - Tarfang chciałby wiedzieć, czy nie zechciałby pan dołączyć do załogi „Niner”. Jest pewien, że kapitan Juun da panu pełny udział, a z pańskim talentem mogliby wrócić do przemytu i zbić fortunę.

Luke’a ledwie było stać na błagalne spojrzenie w kierunku Hana. Moc przepływała przez niego jak ogień, nie mógł już zrobić nic więcej, aby zachować iluzję.

- Threepio ma rację, Tarfang - wtrącił się Han. - Składam mu tę samą ofertę od lat, a on nieustannie twierdzi, że galaktyka za bardzo go potrzebuje.

Przedni iluminator wypełniły smugi ognia i rozbłyski, gdy piraci usiłowali ostrzelać makietę DR919a. Luke kontynuował łagodny skręt iluzji, utrzymując ją z dala od atakujących i odwodząc ich od właściwego statku. Skórę miał suchą jak papier, fale ciepła przebiegały jego ciało, cytoplazma w komórkach jego skóry zaczynała wrzeć. Nie przerywał. W ciągu ostatniego roku pracowali razem z Jacenem nad technikami przeciążeń, orientował się zatem, że może znosić zmęczenie i ból niemal w nieskończoność. Jego ciało zapłaci wysoką cenę, starzejąc się o rok w ciągu kilku minut, ale wiedział, że nic mu nie będzie.

Wreszcie krążownik piratów znikł z iluminatora, a ekran nawigacyjny DR919a pokazywał, że statek jest poza punktem, z którego mógłby zawrócić i przechwycić ofiarę. Luke utrzymywał zasłonę na prawdziwym statku jeszcze przez jakiś czas, a makietę pogrążał coraz dalej w mgławicę. Przed nimi było jeszcze wielu piratów, a byli oni i tak najmniejszym z problemów DR919a.

Han i R2-D2 wrócili do swojej pracy przy zasilaniu, a srebrzysty półksiężyc rósł coraz bardziej, aż stał się częściowo zaciemnioną tarczą a potem zamgloną półkulą spowitą w biały opar. Chłód w żołądku Luke’a zmalał, ale nie minął całkowicie. Miał nadzieję, że pochodzi z makiety, spowodowany jego łącznością z fałszywym obrazem. Mogła to być jednak również Lomi Pio, usiłująca wzbudzić w nim fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Nie było sposobu, aby się upewnić, a Luke nie wiedział do końca, jak to na niego działa.

Zbliżając się do planety, stwierdzili, że gwiazda systemu ma kształt gigantycznego, srebrnego leja zasysającego ogromne ilości gazu mgławicowego. Sama planeta była alabastrowym kształtem bez wyraźnych granic - kulą jaskrawej bieli otoczonej tuzinem księżyców.

Prymitywne czujniki DR919a nie były w stanie przeniknąć grubej warstwy chmur górnej części atmosfery planety, ale duże stężenie kryształków lodu świadczyło o znacznej ilości wody, ogólna masa planety zaś sugerowała skaliste jądro. Księżyce były łatwiejsze do zbadania. Wszystkie miały około ośmiu kilometrów średnicy, elipsoidalny kształt i promieniowały ciepłem z obszaru rdzenia w okolicy grubszego końca.

- To nie księżyce! - wykrzyknął nagle Han, spoglądając ponad ramieniem Tarfanga. - To gniazdostatki!

Luke natychmiast poczuł się jak głupiec. Do tej pory sądził, że problem z gniazdami Utegetu praktycznie nie istniał; że Raynar i Unu zdenerwowali się z powodu fizza i pozwolili, aby ich gniew na pewien czas oddał Luke’a i Hana pod wpływ Mrocznego Gniazda. Ale tu było aż piętnaście gniazdostatków: po jednym na każde z czternastu gniazd Kolonii, zbudowanych na światach mgławicy, plus ostatni dla Mrocznego Gniazda. Nawet Killikowie nie byliby w stanie zbudować takiej flotylli w kilka miesięcy. Albo wszystkie gniazda Utegetu znajdowały się pod wpływem Mrocznego Gniazda przez ostatni rok, albo też Raynar i cała Kolonia stanowili część planu od samego początku. Tak czy owak, Luke poczuł się zdradzony.

Mając nadzieję, że piraci dali się nabrać, iż ich ofiara uciekła w mgławicowe opary, Luke dodał obrazowi jeszcze trochę rozpędu, pozostawił go i spojrzał na Hana.

- Chyba to jest odpowiedź... na nasze pytania. - Wciąż jeszcze musiał się koncentrować, żeby móc mówić, bo nadal ukrywał DR919a. - Teraz już całkiem jasne, dlaczego tak im zależało na nabyciu paliwa reaktorowego i chłodziwa do hipernapędów.

- Tak... ale wolałbym, żeby było inaczej.

- Dlaczego? - spytał Juun. - W programach historycznych mówisz zawsze, że lepiej wiedzieć, z kim się walczy.

- Nie kazałem ci przypadkiem, żebyś przestał to oglądać? - Nie odpowiadając na pytanie Juuna, Han wziął się do pracy. - Poradzimy sobie na razie bez klimatyzacji. I komu potrzebne regeneratory powietrza?

Tarfang wyskoczył z fotela i podbiegł do Hana z niespokojnym jazgotem.

- Tarfang pyta, czy pan stracił rozum - przetłumaczył C-3PO. - Bez regeneratorów powietrza stężenie dwutlenku węgla rośnie w tempie dwunastu procent na godzinę.

- Nie szkodzi - odparł Han. - Nie przetrwamy godziny. Juun wytrzeszczył oczy i spojrzał przez ramię na Luke’a.

- Nie rozumiem.

- Musimy ich powstrzymać - wyjaśnił Luke. Ognisty ból w jego wnętrznościach uspokoił się trochę, kiedy przestał czerpać z Mocy, ale chłód zesłany przez Lomi Pio pozostał przy nim. - Nie możemy pozostawić całej floty gniazdostatków.

- Zeżrą cały sektor do gołej ziemi - dodał Han. - Gorzej... obrócą tubylców w Dwumyślnych.

Juun pozwolił, aby szczęka mu opadła, i przez moment milczał. Nagle zachichotał.

- Wygłupiasz się! - Pokręcił głową i znów spojrzał przed siebie. - Wszystkie programy historyczne mówią że bardzo lubisz kawały!

- Nie żartujemy, kapitanie Juun - wtrącił Luke. Dotarli już do planety, a jej ogromny dysk składający się z wirujących białych smug wypełniał większość przedniego iluminatora. Wyczuwał pod chmurami obecność całej gromady piratów, gdzieś w okolicy równika. - Naprawdę musimy ich powstrzymać.

- My?... - Głos Juuna się załamał. Urwał, przełknął ślinę i zapytał: - Serio?

- Mnie się to też nie za bardzo podoba, Juun - powiedział Han. - Ale tak to już bywa, kiedy włóczysz się z Jedi.

Ton Hana był żartobliwy, ale w słowach kryła się część prawdy. Luke doskonale zdawał sobie sprawę, że jest jedyną osobą na pokładzie, która zgłosiła się na tę misję na ochotnika. Wszyscy inni zostali w ten czy inny sposób schwytani w wir wydarzeń po prostu dlatego, że byli akurat w pobliżu, kiedy to się okazało potrzebne. Żaden z nich nie był też wystarczająco dobrze wyekwipowany, aby przeżyć.

Kiedy sobie uświadomił, co może się stać, jeśli będzie kontynuował tę wyprawę, zaczął się zastanawiać, czy naprawdę ma prawo ciągnąć ich za sobą. Ale gdy z kolei pomyślał, co się stanie, jeśli Killikowie rozproszą się po galaktyce... doszedł do wniosku, że nie ma prawa tego nie zrobić.

Pierwszy z „księżyców” w przednim iluminatorze zaczął rosnąć. Miał osiem kilometrów długości i niezgrabny kształt o strukturze skały, z wielkimi lotkami i dwoma podobnymi do jaskiń dokami... z których jeden właśnie wypuszczał sterany, półkilometrowej długości liniowiec pasażerski. Luke zignorował liniowiec i sięgnął do gniazdostatku poprzez Moc. Statek był pełen Killików - prawdopodobnie z gniazda Taat, sądząc ze stoickiego spokoju, jakim emanowali.

Prawie natychmiast zimny ból zaczął znów promieniować z żołądka, kiedy Lomi Pio zareagowała na kontakt. Luke odetchnął głęboko i wezwał Moc, żeby odepchnąć ból, ale tym razem zdołał jedynie powstrzymać go przed dalszą ekspansją. Lomi Pio była silniejsza z każdym przebytym kilometrem.

- Kapitanie, jak mocna jest blokada Sojuszu? - zapytał Juuna. - Czy zdoła zatrzymać Killików, żeby nie uciekli w tych statkach?

- Oczywiście - odparł Juun. - Jeśli tylko Killikowie będą próbowali opuścić mgławicę standardowymi drogami.

- A niestandardowymi? - zapytał Han. Tarfang warknął i pokręcił głową.

- Tarfang twierdzi, że piraci nigdy nie używają standardowych dróg - przetłumaczył C-3PO. - Tak samo jak przemytnicy membrozji.

- Zapomnij o blokadzie, Luke - rzekł Han. Zatrzasnął pokrywę zasilania i założył zamek. - Chcesz się tym zająć, musisz to zrobić sam.

Luke westchnął.

- Masz rację. - Spojrzał na Juuna i Tarfanga. - Wybaczcie, ale naprawdę będzie mi potrzebna wasza pomoc, aby powstrzymać te statki.

- Powstrzymać je? Jak? - Juun obrócił się w fotelu.

- Podejrzewam, że nie masz na pokładzie baradium? - zapytał Han. Juun wytrzeszczył oczy.

- A ty wozisz baradium na statku?

- Han żartuje, kapitanie Juun - wyjaśnił Luke. - Nie musimy przecież obezwładniać wszystkich killickich statków. Muszę zatrzymać tylko ten, na którym jest Mroczne Gniazdo. To klucz do wszystkiego.

Tarfang zaszczebiotał pytająco.

- Tarfang wciąż chce wiedzieć jak - nalegał C-3PO. - DR-dziewięć-jeden-dziewięć-a nie ma nawet zwykłych pocisków.

- Ale ma kapsułę ratunkową, prawda? - zapytał Han.

- Tak - potwierdził Juun. - I nawet działającą.

- To dobrze. - Luke nie musiał pytać, by wiedzieć, że Han myśli dokładnie to samo co on... z jednym wyjątkiem. - Będziecie musieli zatem podlecieć bliżej i zrzucić mnie.

- Nas - poprawił Han. Luke pokręcił głową.

- To misja Jedi i nie mamy za wiele broni. Tylko byś...

- Jeśli powiesz „zawadzał”, to przyłożę ci tak, jak tylko Hutt potrafi - ostrzegł Han. - Leia by mnie zabiła, gdybym pozwolił ci tam zginąć samotnie.

Luke westchnął z rezygnacją i znów zaczął poszukiwania Mrocznego Gniazda. Za każdym razem, kiedy nawiązywał kontakt z jednym ze statków, zimny kłąb wznosił się nieco wyżej ku jego sercu. Wkrótce musiał już prowadzić nieustanną wojnę w Mocy, żeby w ogóle utrzymać go w ryzach.

Mijali właśnie trzeci statek, kiedy Luke wyczuł wiele obecności pirackich, przebijających się przez grubą warstwę chmur.

- Przygotujcie się - ostrzegł. - Piraci będą próbowali nas odciąć. Tarfang rzucił wiązankę ewockich przekleństw.

- To nie w porządku - oburzył się C-3PO. - To naprawdę nie jest wina pana Luke-’a, że nie wymieniłeś działek rufowych.

- Spokojnie - odparł Han. - Jeśli trzeba będzie otworzyć ogień, i tak już jesteśmy grudą żużla.

Zza krzywizny planety wyłonił się kolejny gniazdostatek i cierpienie ofiar pożeranych przez larwy nagle stało się w Mocy niemal namacalne.

- Tam - wskazał Luke. - Przelecimy obok i wypuścimy kapsułę ratunkową. Potem ruszajcie w kierunku cieśniny Murgo i opowiedzcie wszystko najwyższemu rangą oficerowi, jakiego znajdziecie.

Tarfang zaczął po swojemu mamrotać i trząść głową.

- Tarfang uważa, że to niezbyt mądre - przetłumaczył C-3PO. - Siły Obrony będą szukały winnych za te repliki statków.

- A jeśli wy dwaj nie chcecie, żeby wszystko było na was, lepiej bądźcie tymi, którzy ostrzegą - stwierdził Han. - Jeśli dotrzecie tam, zanim coś się stanie, może nawet dadzą wam nagrodę.

Tarfang uniósł kosmate brwi.

- Gabagaba?

- Z pewnością nie będzie mała - zapewnił Luke.

- Tak, co najmniej tysiąc kredytów - zgodził się Han. - W końcu ocalicie całą flotę.

- Nagroda byłaby miłą rzeczą - rzekł Juun - ale nie to jest najważniejsze, Tarfang. To był nasz błąd, więc my musimy go naprawić.

Tarfang jęknął i opuścił głowę, ale po chwili dał znak ręką aby Han i Luke poszli za nim do kapsuły.

- Będę utrzymywał „Niner” pod osłoną tak długo, jak tylko się da - obiecał Luke, odwracając się. - Ale kiedy znajdziecie się poza zasięgiem, uciekajcie szybko, bo będę musiał poświęcić...

Luke nie dokończył instrukcji, bo nagle przerwały mu alarmy zbliżeniowe DR919a. Juun wrzasnął, a Luke odwrócił się i stwierdził, że w przednim iluminatorze widać jeszcze błękitną smugę płomienia jonowego.

- Piraci? - zapytał. Juun ledwie zdołał przytaknąć.

- Spokojnie, nie trafili - rzekł Han. - Teraz, jak już przelecieli...

Alarmy zbliżeniowe rozdarły się znowu i tym razem statek podskoczył tak, że Luke stracił równowagę. Rozległ się potężny grzmot, rufa zajęczała ze zgrzytem metalu i powietrze wypełnił ostry zapach płynu uszczelniającego. Juun przez chwilę studiował konsolę.

- Nie do wiary! Żadnych uszkodzeń!

- Co za ulga! - zawołał C-3PO z miejsca, gdzie wylądował po wstrząsie. - Według moich obliczeń uderzyliśmy w coś wielkości korwety koreliańskiej korporacji inżynieryjnej.

- Hm, ja bym się tam nie ekscytował. - Han podniósł się na kolana obok Luke’a. - Przełączyłem zasilanie kontroli uszkodzeń na tarcze.

Tarfang, który podobnie jak Juun był przypięty w fotelu, obejrzał się na Hana i zaczął trajkotać gniewnie.

- Tak? - Han wstał i wyciągnął palec w kierunku Ewoka. - Nie byłoby nas tutaj, gdybym nie zasilił tych łapek na muchy, które wy nazywacie tarczami.

Pomiędzy DR919a i gniazdem Gorog przeleciał kolejny statek piratów. Zrobił zwrot i otworzył ogień z małej baterii turbolaserów.

Strzały przeleciały o ponad kilometr nad ich głowami.

Luke wstał i sprawdził ekran nawigacyjny Juuna. Z ulgą stwierdził, że cała reszta floty pirackiej - jakieś trzydzieści statków, od kanonierek po fregaty - wykonywała ten sam manewr, otwierając ogień do starej kanonierki, unoszącej się kilka kilometrów od ich rufy. Jego iluzja w Mocy wciąż działała, więc piraci nie mieli pojęcia, gdzie znajduje się DR919a, i atakowali na ślepo, w nadziei, że trafią.

- Myślę, że najgorsze za nami - ocenił mistrz Jedi. Gniazdo Gorog znajdowało się w tej chwili pośrodku iluminatora DR919a i szybko rosło w oczach. - Ale musisz się troszkę wznieść. Zdaje się, że kolizja obniżyła nam kurs.

- Podciągam - jęknął Juun.

Luke spojrzał na drążek sterowy i stwierdził, że Sullustanin trzyma go prawie na kolanach. Tarfang odpiął pasy i ruszył na rufę, plując ze zdenerwowania i gestem przyzywając Hana.

- Hej, to nie moja wina - zastrzegł Han, podążając za nim. - Nie ruszałem silników wysokościowych.

DR919a przeleciał pod piracką fregatą i niezmordowanie kierował się ku statkowi Gorog.

W interkomie rozległ się głos Hana.

- To tylko rozwalona skrzynka przekaźnikowa. Naprawimy ją w...

Reszta zdania utonęła w nagłym, potężnym trzasku, który Luke odczuł w uszach. R2-D2 zaczął gwizdać nerwowo. C-3PO zapytał:

- Jesteś pewien?

R2-D2 zaćwierkał z irytacją.

- O nie, panie Luke! - zawołał C-3PO. - Artoo twierdzi, że kabina traci atmosferę.

- Wiem. - Kolejny ucisk w uszach. - Han...?

- Czułeś to? - odezwał się Han przez interkom. - Mamy pęknięcia kadłuba.

- Gdzie? - dopytywał się Juun. Nie odrywał wzroku od konsoli kontroli uszkodzeń.

- Jestem ślepy!

- Nieważne - odrzekł Luke. Statek Gorogów wypełniał już cały przedni iluminator.

- Nawet jeśli załatasz pęknięcie, nie mamy czasu.

Juun podniósł zdziwiony wzrok.

- Co ty mówisz?

- Chyba jestem ci winien nowy statek - rzekł Luke. - Jeśli przeżyjemy.



ROZDZIAŁ 18


W wyobraźni Leii ten świt był jak wieczność.

Unosiła się na skraju szepczącej rzeki, rozkoszując się ciepłym podmuchem wiatru na twarzy, spoglądając na alderaańskie słońce. Patrzyła tak od wielu godzin, może dni, a ono się nie poruszało. Był to punkt jej medytacji - zatrzymać wszystko: myśli, emocje, umysł.

Lecz rzeka nagle zaczęła wzbierać. Pomiędzy Jacenem a Jainą pojawił się gniew, wrażenie zdrady i... akceptacja. Leia sięgnęła ku swoim dzieciom poprzez Moc, w nadziei, że jej miłość dopomoże im zasypać przepaść, która ich podzieliła. Znajdowali się tak daleko od siebie, tak głęboko w Nieznanych Regionach, że tylko Killikowie i Chissowie mogli ich odnaleźć. Tylko tyle mogła dla nich zrobić. Musieli na sobie polegać. Musieli się o siebie troszczyć... dla Leii, jeśli nie dla siebie.

Wrażenie akceptacji pochodzące od Jacena umknęło jej, za to uczucie zdrady Jainy stało się przepojone goryczą. Ale dla Leii będzie nadal czuwała nad bratem.

Leia odprężyła się znowu, próbując wrócić do medytacji, ale woda zaczęła lizać jej stopy, unosić ją i ciągnąć w kierunku prądu. Nie próbowała trzymać się blisko brzegu. W ciepłych objęciach wody było coś znajomego - uczciwość i siła, w której rozpoznała obecność brata w Mocy. Pozwoliła nieść się rzece; ściany kanionu śmigały jej przed oczami, wietrzyk znikł, pozostawiając jedynie stęchłe, nieruchome powietrze... i nagle Leia znów znalazła się w celi, siedząc na pryczy ze skrzyżowanymi nogami, wpatrzona w to samo puste miejsce na ścianie, które oglądała już - spojrzała na chronometr - od osiemnastu godzin standardowych.

Zaczęła odpowiadać w Mocy Luke’owi, ale on już wyczuł jej powrót do świata tymczasowości. Ostrzegał ją że coś ucieka, że w mgławicy dzieje się coś strasznie złego. Wyczuwała, że on sam w jakiś sposób cierpi, a Han jest z nim... ale niewiele więcej. Serce podeszło jej do gardła. Wyobraziła sobie Sarasów i zaczęła się zastanawiać, czy Han i Luke wciąż jeszcze są na Wotebie.

Jedyną odpowiedzią było wszechogarniające wrażenie, że nadchodzi niebezpieczeństwo, że Leia musi kogoś zaalarmować. Chciała dowiedzieć się więcej, usiłując sprawdzić, czy to Han i Luke są w niebezpieczeństwie i potrzebują pomocy, ale wyczuwała jedynie czysty strach, który mógł być jej własnym... i wtedy obecność Luke’a znikła.

Leia siedziała dalej na pryczy, potrzebując jeszcze chwili, aby zebrać myśli. Han i Luke znajdowali się w trudnej sytuacji i czuła się winna, że pozwala przetrzymywać Bwua’tu siebie i Sabę. Pozostawała uwięziona na pokładzie „Admirała Ackbara”, z dala od problemu pogarszających się relacji pomiędzy Jedi a Sojuszem Galaktycznym, a teraz Luke i Han mogą za to zapłacić.

Ale Luke nie prosił o pomoc. Skontaktował się z nią jako rycerz Jedi, żądając, aby podjęła działania w imieniu zakonu. Miała wszcząć alarm i to szybko.

Próbowała sięgnąć ku Marze, która wciąż pozostawała w hibernacji Mocy. Niezależnie od tego, czy Leia i Saba zdołają przekonać Bwua’tu o niebezpieczeństwie, czy uda im się jedynie odlecieć „Sokołem”, Mara i pozostali piloci muszą być gotowi.

Jak tylko zaalarmowała Marę, ruszyła ku Sabie i poczuła... no właśnie, nic nie poczuła. Albo Barabelka nie chciała, by jej przeszkadzać, albo spała. Leia zawahała się przed kolejną próbą. Saba kiedyś wyznała jej, że kiedy czuła czyjąś obecność podczas snu, budziła się z nieodpartą chęcią zapolowania na tego kogoś.

Siedziała zatem nadal na pryczy z podwiniętymi nogami. Teraz sięgnęła poprzez Moc po kamerę bezpieczeństwa zamocowaną pod sufitem. Zlokalizowała kabel sygnałowy i pociągnęła. Z wnętrza obudowy rozległo się ciche stuknięcie - po chwili wyczuła leniwą irytację strażnika stojącego w korytarzu przed blokiem cel.

Teraz musiała poruszać się szybko - wyprostowała nogi i ruszyła ku drzwiom. Nie wyczuwała nikogo, ale była pewna, że po drugiej stronie drzwi, pomiędzy celami jej i Saby, będzie na nią czekał robot EverAlert - jeden z robotów przeznaczonych dla systemu sprawiedliwości, które opierały się na kolejnej wersji bardzo udanej serii YVH. Przycisnęła ucho do drzwi, po czym spojrzała na górną część ściany, koncentrując uwagę mniej więcej na ostatniej celi w bloku. Użyła Mocy, aby wysłać w sklepienie głośne „bum!”

Za drzwiami rozległa się seria metalicznych stuknięć i stłumionych posykiwań, kiedy potężny robot wpadł z korytarza, aby zbadać źródło hałasu. Leia położyła dłoń na zamku magnetycznym, który zlokalizowała, kiedy drzwi się otwierały, po czym sięgnęła w Moc i zwolniła wewnętrzną zapadkę. Drzwi otworzyły się z głośnym sykiem. Za głośnym.

Wyszła na zewnątrz i zobaczyła, że EverAlert właśnie się odwraca, aby zagrodzić jej drogę.

- Drzwi twojej celi są uszkodzone. - Robot przesunął stopę i zaczął podnosić ciężki miotacz ogłuszający, który miał na ramieniu. - Wróć do celi i pozostań...

Leia wycelowała palec w głowę EverAlerta i użyła Mocy, aby wyłączyć jego główny aktywator. Był on ukryty głęboko pod zbroją na szyi, ale dla Jedi nie była to przeszkoda.

- ...bez ruuuuuuuuuuchuuuuuuuuuuuuu...

Podbródek robota opadł na pierś, a promień ogłuszający, który właśnie wystrzeliwał, nieszkodliwie odbił się od podłogi.

Za plecami Leii rozległ się metaliczny łomot, kiedy otworzyły się drzwi prowadzące do bloku cel. Obróciła się na pięcie i znalazła twarzą w twarz z parą zdumionych strażników, stojących na progu z miotaczami wciąż jeszcze tkwiącymi w kaburach.

- Cholera! - zawołał starszy. - Ona... Leia skierowała dłoń w ich stronę, używając Mocy, aby szarpnąć obu do przodu.

Uderzyła nimi o ścianę i przerzuciła przez próg tak, aby drzwi do celi nie mogły się zamknąć, nie przecinając ich na pół.

Starszy z mężczyzn, siwy sierżant, wyrwał komunikator z kieszeni przy rękawie. Jego towarzysz, Duros o gładkiej białej skórze i czerwonych oczach, wytrzeszczonych teraz ze strachu, popełnił błąd i sięgnął po miotacz.

Leia użyła Mocy i uderzyła jego głową o ścianę, a następnie przywołała miotacz z jego otwartej kabury. Zanim zdążyła przystawić lufę do głowy sierżanta, ten miał już mikrofon przy ustach.

- Wszystko w porządku - szepnęła, dotykając Mocą jego umysłu. - Nie ma podstaw do niepokoju.

- Cokolwiek p-pani rozkaże, księżniczko. - Sierżant ostrożnie odsunął palec od przełącznika komunikatora. - To pani ma broń.

Leia westchnęła. Będzie musiała popracować nad umiejętnością perswazji poprzez Moc z kimś innym poza Sabą. Onieśmielenie poprzez Moc doskonale działało na Barabelów, ale ludzie potrzebowali subtelniej szych środków wyrazu.

Wskazała palcem na komunikator.

- Wezwij oficera dyżurnego i powiedz mu to... i proszę bez żadnych sztuczek. Jestem Jedi. Będę wiedziała, jeśli użyjesz kodu alarmu.

Sierżant skinął głową i uruchomił komunikator.

- Dyżurny, tu wszystko w porządku.

- Więc jakim cudem ona trzyma cię na lufie miotacza? - rozległa się metaliczna odpowiedź.

Leia spojrzała na kopułę ochrony w suficie.

- Bo junior był taki głupi, żeby po niego sięgnąć - warknęła, wyjęła akumulator z kolby miotacza i odrzuciła pistolet. - Nie chcę nikogo skrzywdzić. Muszę porozmawiać z admirałem Bwua’tu. Mam dla niego ważne informacje.

- Dobrze - rzekł dyżurny. - Wróć do celi, a ja poproszę o audiencję.

- Ja nie zamierzam prosić. - Leia podniosła dłoń w stronę kopułki i zlokalizowała w Mocy kable zasilające. - I nie będę czekać. To pilne.

Szarpnęła przewody i wyrwała je, po czym ruszyła do celi Saby. Nie spuszczając oka z sierżanta i jego asystenta, położyła dłoń na zimnych drzwiach i użyła Mocy, aby zwolnić zapadkę.

Cela była pusta, jeśli nie liczyć połamanych szponów na podłodze i komunikatora na pryczy. Fragment durastalowej płyty zwisał z sufitu, odsłaniając otwór, przez który mogła się przecisnąć Barabelka.

Leia przyciągnęła komunikator do siebie, po czym wyciszyła tak, aby sierżant i jego asystent nie byli w stanie podsłuchać rozmowy od strony Saby.

- Mistrzyni? - szepnęła do mikrofonu.

Po krótkiej chwili ciszy Saba odpowiedziała.

- Cholera! Wystraszyłaś go.

- Kogo wystraszyłam? - zapytała Leia.

- Gankerza - wyjaśniła Saba. - Ona jest głodna.

- Nie mogłabyś poprosić o... nieważne. - W tej chwili dyskusja z Barabelka o urokach kuchni bloku więziennego była ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę. - Możesz spotkać się ze mną na mostku? Musimy porozmawiać z Bwua’tu.

- Nie warto. - Saba dotknęła jej poprzez Moc, aktywując więź bojową. - To nic nie da.

- Sabo, Luke kontaktował się ze mną - powiedziała Leia. Otworzyła się na więź i w jej umyśle pojawiło się wrażenie ogromnej, otwartej przestrzeni. - Coś się dzieje w mgławicy.

- Owszem - odparła Saba. - Killikowie odjeżdżają.

- A my musimy ostrzec flotę - oświadczyła Leia. Rozpoznała otwartą przestrzeń hangaru i zrozumiała, że Saba przemilczała prawdę - zapewne dlatego, że jej przyjaciółka obawiała się, by jakiś technik łącznościowiec Sojuszu nie podsłuchał ich rozmowy. - Luke wyrażał się bardzo jasno.

- Bwua’tu ci nie uwierzy.

- Musimy spróbować - nalegała Leia.

W jej umyśle pojawił się na moment obraz „Sokoła”, zaparkowanego w hangarze i otoczonego oddziałem żołnierzy Sojuszu.

- No to próbuj - rzekła Saba. - Ona jest głodna i zamierza dalej polować.

Kupa żużla, która do niedawna była jednostką DR919a, leżała o trzydzieści metrów od wlotu - nierozpoznawalna masa jasnego, rozpalonego metalu na dnie krateru, która wybiła w statku Gorogów. Z okolicznych pokładów przez ogromny otwór wlatywał nieprzerwany strumień różnych przedmiotów, martwych Killików i kamienistych kawałów ślinobetonu, a także trzymetrowy, poskręcany pręt durastalowy, który wyglądał podejrzanie - jak lufa turbolasera. Z otaczających ścian wystawało kilka stożków białego lodu - wody lub powietrza, albo innej ważnej substancji, wyrwanej z przebitego przewodu wprost w zimną przestrzeń.

Luke nie wyczuwał niczego z dna samego krateru, ale Moc była pełna zafalowań z otaczającej go przestrzeni. Wszystkie były niepewne i nieostre, bo oszołomieni Gorogowie usiłowali zrozumieć, co się właściwie stało. Niestety, zamieszanie nie sięgało Lomi Pio. Ona wciąż dotykała go poprzez Moc, napełniając tym samym zimnym bólem, który odczuwał od chwili, kiedy weszli w Oko Tuskena.

Luke odstąpił od iluminatora kapsuły ratunkowej, obciągnął tunikę i odwrócił się plecami do Hana.

- Zrób to, Han.

- Jesteś pewien? - zapytał Han. - Z tej odległości nawet na ogłuszaniu możesz się poparzyć.

- Teraz, Han! - rozkazał Luke. - Zanim Gorogowie wezmą sprawy w swoje ręce.

- Dobrze - zgodził się Solo. - Nie ma co się...

Rozdzierający ból przeszył plecy Luke’a. Jedi upadł na kolana. Nawet wspierany przez Moc, potrzebował całej siły woli, aby zachować świadomość. Pozwolił, aby ból go wypełnił, a potem ścisnął go i skierował w dół, ku temu miejscu w żołądku, gdzie wyczuwał lodowate dotknięcie Lomi Pio.

Coś puściło, jakby ktoś rozwiązał węzeł, i zimny ból znikł. Luke sięgnął do swoich towarzyszy, zbierając wszystkie ich obecności w jedno, po czym wszystkich naraz odciął od Mocy.

Wydali chóralny okrzyk zaskoczenia. Tarfang nagle upadł na fotel i zaczął coś mamrotać przerażonym tonem.

- Tarfang jest przekonany, że zginęliśmy w katastrofie, tylko jeszcze o tym nie wiemy - wyjaśnił C-3PO. - I muszę powiedzieć, że faktycznie czuję w moich obwodach coś dziwnego.

- To ja ukrywam nas przed Lomi Pio - wyjaśnił Luke. Poprawił tunikę. Jego plecy wciąż przeszywał ból, ale przynajmniej zimny ciężar znikł. - Przy odrobinie szczęścia pomyśli, że naprawdę zginęliśmy.

Tarfang uważnie zmierzył wzrokiem Luke’a, usiadł i zaczął gniewnie trajkotać, na przemian waląc pięściami i dźgając powietrze kosmatym palcem.

- Z pewnością nie powiem tego panu Luke’owi - zaprotestował C-3PO. - I nie rozumiem, co w tym niewłaściwego, że chce, abyśmy się lepiej poczuli. Naprawdę lepiej tak, niż czuć się martwym.

- Nie jesteśmy martwi - rzekł Luke przez zaciśnięte zęby. Podszedł do Juuna i przez iluminator pilota wskazał fragment pokładu, zwisający swobodnie tuż nad krawędzią krateru. - Postaw tam kapsułę. Musimy z niej wyjść, zanim Gorogowie ją zobaczą.

Juun posadził ich w kraterze. Temperatura wewnątrz wzrastała szybko, w miarę jak zbliżali się do stopionych szczątków DR919a, a kapsuła drgnęła wyraźnie, wchodząc w sztuczną grawitację gniazdostatku.

- System grawitacji Hoersch-Kessel - zauważył Han. - Rany, ale będą tego żałować.

Tarfang obrażonym tonem wyskrzeczał pytanie.

- Tarfang chciałby wiedzieć, co jest złego w... - zaczął Threepio.

- Wszystko - wpadł mu w słowo Han. - Mam nadzieję, że przynajmniej uda nam się nie dopuścić, aby ten głaz uruchomił hipernapęd. Naprawdę nie lubię tego, co przyspieszenie wyprawia z moimi stawami.

Juun posadowił kapsułę na opadającym fragmencie pokrycia pokładu, otoczonego talerzami anten i wejściami danych, wszystko na bardzo killicką modłę i wszystko rozmieszczone wokół na półstopionej stacji przekaźnikowej.

- Ktoś im pomógł to wszystko zbudować - zauważył Han, wyglądając przez iluminator. - I chyba wiem kto. Ten czujnik ciepła wygląda definitywnie na balmorrański, a pakiet sygnalizacyjny to czujniki Stoczni Kuats Drive.

- Prawdopodobnie pomagali im piraci... a sfinansował wszystko handel czarną membrozją - rzekł Luke. - Ale później się tym zajmiemy. Na razie musimy się dostać do ich hipernapędu.

Dobry pomysł. - Han otworzył pakiet medyczny kapsuły i spryskał plecy Luke’a balsamem z bacty, po czym wziął sobie jeden miotacz, a jemu podał drugi. - Masz jakiś pomysł, jak się tam dostać przez gniazdo pełne robactwa?

- Nie będziemy szli tamtędy - wyjaśnił Luke. Naciągnął górę kombinezonu i zaczął go uszczelniać. - Wyminiemy gniazdo.

Juun zmarszczył czoło i znieruchomiał z ręką przy wizjerze hełmu.

- Nie rozumiem.

- Pójdziemy zewnętrzną powierzchnią statku. - Luke zabezpieczył własny kask, mocując go do pierścienia kołnierza. - Popełzniemy po kadłubie.

- Właśnie tego pomysłu się obawiałem - westchnął Han. Luke opuścił wizjer, podniósł ciężki pakiet awaryjny i ruszył w kierunku wyjścia.

Han i pozostali również uszczelnili swoje kombinezony, po czym wszyscy opuścili kapsułę i ruszyli w stronę wciąż żarzącego się krateru.

Przez pokład przebiegło drżenie. Wszyscy zamarli, przekonani, że zaraz się zapadnie. Ale pokład pozostał na miejscu. Odrobinę się uginał, ale nie stwarzał zagrożenia, że się zarwie, mimo ciężkiej kapsuły ratunkowej ulokowanej o metr od krawędzi.

Drżenie przybrało na sile. Pozrywane przewody i urządzenia zwisające ze ścian zaczęły bezgłośnie podskakiwać. Z komunikatora w kombinezonie rozległ się głos Hana:

- Poczekajmy chwilkę. - Wskazał palcem niebo w otworze krateru, gdzie bezimienna planeta piratów mijała ich z każdą chwilą szybciej. - Nie jestem pewien, czy mam ochotę spacerować po kadłubie, kiedy to draństwo wejdzie w nadprzestrzeń.



ROZDZIAŁ 19


Leia stwierdziła, że pokład dowodzenia „Admirała Ackbara” jest równie nieskazitelny, czyściutki i ergonomiczny jak cała reszta niszczyciela. Mieszana, wielogatunkowa załoga była czujna i skoncentrowana. Podnieśli wzrok, kiedy Leia wyszła z windy i natychmiast wrócili do swoich zajęć, stwierdziwszy, że towarzyszy jej eskorta z ochrony mostka. Sam Bwua’tu znajdował się w Salonie Taktycznym - TacSal - w głębi pokładu dowodzenia, otoczony sztabem i zajęty studiowaniem holoobrazu cieśniny Murgo. We wnęce na tylnej ścianie pyszniło się opalizujące popiersie, dostojnie obserwujące cały pokład... i wywołując lodowaty dreszcz na plecach Leii.

Eskortujący Leię ochroniarz zatrzymał się u wejścia do TacSal, gdzie adiutant admirała, Wurf’al, obrzucił Leię pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Oschle dał jej znak, aby poszła za nim. Kiedy zbliżyli się do holowyświetlacza, Bwua’tu zakończył rozmowę prowadzoną ze sztabem i powitał Leię pełnym zadowolenia uśmiechem.

- Księżniczko Leio, chciałaś się ze mną widzieć?

- To prawda, admirale - odparła Leia. - Dziękuję, że mi pan tego nie utrudniał.

- A czemu miałby utrudniać? - zdziwił się Bwua’tu. - Jestem równie zainteresowany rozwiązaniem tego, jak i ty.

To stwierdzenie zaskoczyło Leię.

- Naprawdę?

- Oczywiście - rzekł Bwua’tu. - Nawet jeśli twoi przyjaciele w stealthX-ach mają dodatkowe regeneratory powietrza w ładowniach, muszą już do tej pory oddychać własnymi wyziewami. Mam nadzieję, że nie jest za późno.

Zaskoczenie Leii przeszło w irytację.

- Moi przyjaciele mają się dobrze. Przybyłam tu, aby ostrzec was, że Killikowie zamierzają oprotestować waszą blokadę.

- Naprawdę? - Wyraz twarzy Bwua’tu pozostał niezmieniony, ale ze sposobu, w jaki jego sierść zjeżyła się na karku, wywnioskowała, że wiadomość go zdenerwowała. - To olśnienie spłynęło na ciebie w czasie, kiedy siedziałaś w celi wpatrzona w ścianę?

- Mniej więcej - odparła Leia. - Luke skontaktował się ze mną poprzez Moc.

- Oczywiście... czary Jedi. - Bwua’tu rozważał to przez chwilę, zanim spytał: - Czy twój brat powiedział ci również, gdzie spodziewać się tego zagrożenia... albo jaką może przyjąć formę?

- Niestety, nie - powiedziała Leia. - Komunikacja poprzez Moc nie jest zwykle zbyt precyzyjna. Mogę tylko powiedzieć, że Luke jest bardzo zatroskany.

- Rozumiem.

Spojrzenie Bwua’tu powędrowało z powrotem do holowyświetlacza, gdzie eskorta myśliwców zarówno z „Admirała Ackbara”, jak i z „Mon Mothmy” - ponad sto statków - rozwijała podwójną formację osłonową pomiędzy dwoma niszczycielami. Admirał zdawał się zatopiony w myślach, jakby zapomniał o Leii; nagle podniósł wzrok.

- Mistrzyni Sebatyne jest lepsza od ciebie w posługiwaniu się Mocą, prawda?

- Tak. Dlatego to ona jest mistrzynią.

- Więc niech mistrzyni Sebatyne dostarczy mi bardziej szczegółowego raportu - zdecydował Bwua’tu. - Proszę ją poinformować, że żądam jej obecności na mostku.

- Już się kontaktowałam z mistrzynią Sebatyne, jak zapewne poinformowali pana oficerowie łączności. - Mówiąc to, Leia zastanawiała się nad takim desperackim rozłożeniem sił. - W tej chwili jest nieosiągalna.

- To prawda - rzekł Bwua’tu - poluje na gankersy. Leia wzruszyła ramionami.

- Nie można z nią rozmawiać, kiedy jest głodna. Barabelowie lubią świeże mięso.

- Jak my wszyscy - podsumował Bwua’tu. - Ale na tym statku nie ma gankersów, księżniczko Leio.

- Niech pan da spokój, admirale. - Leia dotknęła Bwua’tu poprzez Moc i potwierdziła to, co już przypuszczała: nie wierzył ani jednemu jej słowu. - Na każdym statku są gankersy.

- Ale nie na moim. - Bwua’tu podszedł bliżej i przemówił niskim, chropowatym głosem: - Wasz plan jest bardzo dobry, Jedi Solo, ale zapominasz, z kim masz do czynienia.

- Mój plan, admirale? - Leia spojrzała znów na holowyświetlacz i zrozumiała, co widzi. Myśliwce z „Mon Mothmy” kierowały się właśnie na spotkanie maszyn z „Admirała Ackbara”, powoli przemieszczając się tam i z powrotem w ciasnym manewrze przeszukującym. - Myśli pan, że szykuję dywersję!

- Twoim przyjaciołom ze stealthX-ów to i tak nie pomoże - rzekł Bwua’tu - ale jestem pod wrażeniem koordynacji taktycznej, jaką wy, Jedi, osiągacie dzięki swoim czarom.

- Zbyt wiele nam pan przypisuje. - Leia rozpostarła swoją świadomość Mocy w cieśninie i wyczuła znajomą obecność bitwowięzi Mocy stealthX-ów. Zareagował Kyp Durron, zapewniając ją że oddział wkrótce przybędzie na pomoc jej i Sabie. W Leii aż się zagotowało. Naprawdę nie potrzebowała pomocy w ucieczce. Ale już samo to, że ktoś mógłby to uznać za konieczne, dowodziło, że siedzenie w celi, aby nie narażać się Sojuszowi Galaktycznemu, było z jej strony pomyłką. - Dopóki nie ujrzałam pańskiej formacji myśliwców, admirale Bwua’tu, nawet nie wiedziałam, że Kyp Durron i jego eskadra tutaj są.

- Teraz to ty sobie ze mnie kpisz, Jedi Solo. - Bwua’tu wydawał się porządnie zirytowany. - Rurgaveańska Kabała jest skomplikowana, ale czy naprawdę sądziłaś, że jej nie rozpoznam?

- Nie przyszło mi to głowy. - Leia gorączkowo przeszukiwała pamięć, starając się przypomnieć sobie, co to jest Rurgaveańska Kabała. - Musi mi pan uwierzyć, że nie staram się odwrócić pańskiej uwagi.

- Jak na kogoś, kto się nie stara, radzisz sobie doskonale - burknął Bwua’tu. - Jeśli mistrzyni Sebatyne nie zamelduje się u najbliższego oficera w ciągu trzydziestu sekund, paliwo do stealthX-ów zostanie zniszczone. A potem zajmiemy się silnikami „Sokoła”.

- Co mam zrobić, żeby pan mi uwierzył, że mówię prawdę? - Leia musiała walczyć ze sobą aby zachować spokój. - Uwierzy mi pan, jeśli wezwę obie załogi stealthX-ów?

Bwua’tu zmrużył oczy, rozważając jej ofertę, a po chwili skierował w jej stronę wygięty szpon.

- Doskonałe posunięcie, księżniczko. Klasyczne przejście w Mandaloriańską Kapitulację.

Leia westchnęła.

- Staram się panu pomagać, admirale, a nie przejąć „Ackbara”.

Nagle poczuła między łopatkami ten sam lodowaty węzeł. Odwróciła się, przypuszczając, że zobaczy Wurf’ala lub innego oficera, piorunującego ją wzrokiem. Stwierdziła jednak, że spogląda w puste oczy popiersia admirała.

- Admirale, w dalszym ciągu uważam, że z tym statkiem dzieje się coś niedobrego - oznajmiła, wskazując na popiersie. - Czy mogę spytać, jakie skany bezpieczeństwa przeprowadzono na tym przedmiocie?

- Nie możesz - surowo odparł Bwua’tu. - Nie dam się wywieść w pole, Jedi Solo. - Uniósł rękę, żeby popatrzyć na chronometr, po czym rzekł: - Twoje trzydzieści sekund minęło. Ponieważ wciąż nie widzimy mistrzyni Sebatyne, muszę spełnić moją groźbę.

Wurf’al wyjął komunikator i podał admirałowi.

- Ochrona Dwa, admirale. Bwua’tu nie spuszczał wzroku z Leii.

- To oddział strzegący paliwa do waszych stealthX-ów.

- Proszę bardzo - powiedziała Leia. Wciąż miała złe przeczucia co do popiersia, ale widać było, że Bwua’tu nie będzie jej słuchał, dopóki jest przekonany, że Leia próbuje zastosować dywersję. - Może to przekona pana o mojej szczerości.

- A więc czekamy. - Bwua’tu uruchomił komunikator. - Oddział tibanny... Admirał przestał mówić, a komunikator w kieszeni rękawa Leii powtórzył jego słowa.

Bwua’tu skrzywił się i gestem nakazał Wurf’alowi, żeby wydostał urządzenie. Zaledwie jego rozkaz został spełniony, admirał podniósł własny komunikator i powtórzył:

- Oddział tibanny, zgłoś się.

Wezwanie zostało powtórzone przez komunikator w dłoni Wurf’ala - ten sam, który Saba zostawiła dla Leii na pryczy. Bwua’tu podniósł krzaczastą brew i spojrzał na Leię.

- Gratulacje. Zdaje się, że nie kontroluję już waszego paliwa do stealthX-ów.

Z obu komunikatorów rozległo się głośne syczenie. Bwua’tu zmarszczył brwi i przemówił do swojego urządzenia:

- Nie śmiałbym się tak na pani miejscu, mistrzyni Sebatyne. Wciąż kontroluję „Sokoła”.

Wywołało to kolejny atak syczenia.

Bwua’tu wyłączył komunikator. Ku zaskoczeniu Leii, gdyż nie zarządził od razu ostrzału silników „Sokoła”, lecz zwrócił się do adiutanta Wurf’ala.

- Wyślij oddział, niech sprawdzi, co się stało z grupą pilnującą paliwa do stealthX-ów - polecił. - I wywołaj stacje bojowe w doku.

Zanim Wurf’al potwierdził rozkaz, z pokładowych głośników rozległo się wycie alarmu zbliżeniowego.

- Grupa kontaktowa wychodzi z nadprzestrzeni - zameldowała służbiście pani oficer obsługująca czujniki. - Żadnych kodów transpondera, wylot z mgławicy.

Piętnaście czarnych trójkątów - symboli taktycznych używanych dla nieznanych statków - pojawiło się na krawędzi holoekranu, nadlatując ze strony Mgławicy Utegetu. Zamiast zatrzymać się na rekonesans albo zaplanować kolejne skoki, jak zrobiłaby to większość flot międzygwiezdnych, ze znaczną prędkością skierowały się wprost do cieśniny Murgo.

Leia wciąż próbowała zrozumieć, co widzi, kiedy Bwua’tu zaczął sypać rozkazami.

- Wurf’al, daj tu generała stacji bojowych.

- Sir!

- Grendyl, odwołaj wszystkie myśliwce... Jorga, przydziel cele bateriom turbolaserów... Rabad, niech komodor Darklighter sprowadzi tu „Mon Mothmę” jako wsparcie... Tola, zacznij wycofywać się z „Mothmy”...

Potwierdzenia przychodziły szybciej, niż Leia mogła nadążyć. „Sir... sir... sir... sir...”-pokład eksplodował kontrolowaną gorączką gdy oficerowie rzucili się wykonywać rozkazy.

- Baterie pięć, dziewięć i siedemnaście otrzymały cele - zameldował duroski oficer artylerii.

- Doskonale, Jorga, otworzyć ogień.

- Otworzyć ogień? - jęknęła Leia. - Przecież nawet nie wie pan...

Bwua’tu podniósł palec, nakazując, by zachowała milczenie. W chwilę później z piętnastu dużych statków zaczęły wysypywać się chmury maleńkich czarnych trójkącików.

- Kontakt wypuszcza myśliwce - zaanonsowała oficer przy czujnikach.

Leia była zaskoczona. Killikowie nie tylko próbowali przebić się przez blokadę Sojuszu Galaktycznego; oni zamierzali ją zaatakować. Ewentualne skutki wirowały jej w głowie w szalonym tańcu. Nagle nabrała przekonania, że właśnie obserwuje wybuch kolejnej wojny galaktycznej - zrodzonej z desperacji i braku zrozumienia.

Barwna ściana turbolaserów rozświetliła iluminatory i cały mostek „Ackbara”. W kilka chwil później ekran taktyczny pokazał uderzenia w trzy różne cele.

- Potwierdzam trafienia - zaraportowała pani oficer. - Brak tarcz, szkody nieznane.

Trójkąty obcych statków zaczęły przyjmować trójwymiarowe kształty, każdy z cyfrą w środku, oznaczającą długość w metrach. Wyglądały jak jajowate kamienie, ciągnące za sobą grube ogony emisji jonowej. Myśliwce leciały jak obłoki cieniutkich igiełek, ale zbliżenie na jeden z rojów ukazywało pojazd przypominający strzałostatek osadzony na zbyt dużym silniku jonowym.

- Interesujące. - Bwua’tu zdawał się mówić do siebie. - Killikowie mają nowe zabawki. Ciekawe, co za niespodzianki nam jeszcze zgotowali?

Myśli Leii powędrowały natychmiast do wszystkich popiersi admirała Bwua’tu rozstawionych tu, na „Ackbarze”. Zupełnie przypominały szklane przędziwo. Spojrzała na posąg czuwający nad TacSalem i nawet nie musiała sięgać w Moc, żeby się przekonać, że ma rację. Wobec nagłego przeczucia zagrożenia po plecach przeszedł jej dreszcz tak zimny i mocny, że dostała gęsiej skórki.

Odwróciła się do Wurf’ala.

- Przepraszam, kapitanie, gdzie jest najbliższy zsyp?

- Zsyp? - Wurf’al zdziwił się tak ostentacyjnie, jakby nie wiedział, że coś takiego w ogóle jest potrzebne, ale właśnie wtedy przemówiły baterie „Ackbara”, wypełniając iluminator różnobarwnymi odblaskami i powodując przygasanie i migotanie oświetlenia. Bezmyślnie wskazał na czyściutką klapę w ścianie. - Tam.

Leia użyła Mocy, aby zdjąć z cokołu popiersie mniej więcej czterdziestocentymetrowej wysokości. Komendant, Kalamarianin, krzyknął ze zdumienia, kiedy rzeźba wyfrunęła z niszy, i zaraz stanął przed Bwua’tu, aby go chronić.

- Przepraszam, że was przestraszyłam - powiedziała Leia, przeniosła popiersie do zsypu i zaczęła przepychać je przez klapę. - Ale musimy to stąd usunąć.

- Admirał! - wrzasnął Wurf’al. Skoczył za popiersiem, zagłębiając się w zsypie po pachy. - W porządku, mam go!

Leia poczuła, że kilka luf miotaczy kieruje się w jej stronę. Niskiej rangi oficer, dowodzący jej eskortą ochrony, ostrzegł:

- Nawet nie próbuj się ruszyć, księżniczko.

Uniosła ręce, trzymając je na widoku, ale nie dała po sobie poznać, że przyjęła do wiadomości tę groźbę.

Bwua’tu spojrzał ponad ramieniem porucznika stojącego przed nim, skrzywił się pod adresem Leii, a potem groźnie zmierzył wzrokiem Wurf’ala.

- Kapitanie, co, do stu supernowych, robisz z rękami w zsypie?

- Trzymam pańskie popiersie, sir! - W zsypie rozległ się nagle cichy brzęk. - Ojej! Bwua’tu zmarszczył brwi.

- Kapitanie?

Przepraszam, sir, ale coś... niech to szlag! - Wurf’al nagle się wyprostował i wyciągnął ramiona ze zsypu. Jego dłonie i nadgarstki pokryte były dziesiątkami owadów wielkości kciuka. - One gryzą!

- To Gorogowie! - Leia sięgnęła poprzez Moc i zatrzasnęła klapę zsypu. - Killikowie z Mrocznego Gniazda!

Wurf’al padł na kolana, z wrzaskiem usiłując zedrzeć z siebie owady. Te, które udało mu się zrzucić, brzęcząc, uniosły się do jego głowy i zaatakowały oczy. Jego krzyki brzmiały coraz bardziej dziko, ale TacSal jakby zastygł w zdumieniu i nawet Leia nie wiedziała, jak pomóc adiutantowi. Po kilku sekundach Wurf’al odrzucił głowę w tył i upadł, wydając chrapliwy jęk.

Mordercze owady wzbiły się w powietrze, rozpostarły skrzydła i ruszyły we wszystkie strony.

- Najazd komandosów! - wrzasnął Bwua’tu.

Wyrwał z kabury pistolet i zestrzelił Killika w powietrzu. Pół tuzina strzałów świsnęło nad ramieniem Leii, strącając kolejnego owada. Dopiero wtedy reszta sztabu Bwua’tu zareagowała, wyciągając miotacze i siekąc powietrze strzałami.

Nie całkiem skutecznie. Porucznik Duro chwycił się za gardło i w konwulsjach upadł na podłogę, a ze dwa tuziny owadów uciekło z sali na pokład dowodzenia.

Zaledwie minął pierwszy szok, Bwua’tu podszedł do zsypu i wcisnął przycisk Opróżnianie, aby zassać jego zawartość do zbiornika na odpady „Ackbara”.

- Dobra robota, księżniczko. - Przycisnął przycisk jeszcze raz. - Co wzbudziło twoją czujność?

Leia użyła Mocy, aby odgonić morderczego owada od ucha admirała i rozsmarować go na ścianie.

- Czary Jedi - wyjaśniła.

- Wspaniała rzecz. - Bwua’tu przyjrzał się granatowożółtemu kleksowi i zwrócił się do młodszego oficera dowodzącego eskortą Leii: - Weźmiesz swój oddział i zabezpieczysz pokład.

- Tak jest, sir. A więzień?

- Więzień? - prychnął Bwua’tu. - Ona nigdy nie była twoim więźniem, synu. Po prostu chciała być uprzejma.

- Dziękuję, admirale - rzekła Leia. - Nie wiem, co planują Killikowie, ale mam nadzieję, że pan rozumie, iż Jedi nie są...

- Proszę już nic nie mówić. - Bwua’tu podniósł dłoń, aby ją powstrzymać. - Jedi są może idealistycznymi głupcami, ale to nie zdrajcy, co już nam udowodniłaś.

- To miło, że się rozumiemy. - Leia nie zamierzała się obrażać za nazwanie jej głupcem; w tych okolicznościach mogła się tylko cieszyć, że zdobyła zaufanie Bwua’tu. - Jeśli mogę coś zasugerować... Killikowie mają zbiorowy umysł.

- Oczywiście. - Bwua’tu obrócił się do interkomu i otworzył kanał ogólny. - Alert infiltracyjny. Uszczelnić wszystkie włazy, rozwalać wszystko, co ma sześć nóg, wszystkie moje popiersia wyrzucić do najbliższego zsypu. To nie są ćwiczenia.

Bwua’tu zatrzymał się na chwilę, aby objąć spojrzeniem chaos panujący na pokładzie dowodzenia „Ackbara”. Co najmniej dwanaście stacji pozostawało pustych, a ich załoga walczyła z morderczymi owadami. Wrócił do holoekranu.

- Uwaga, załoga, mamy bitwę do wygrania - przekazał do sztabu w TacSal. - Wracać na stanowiska.

Leia podeszła do holoekranu wraz z oficerami. Większość floty killickiej kierowała się prosto na „Mon Mothmę” i w sam środek cieśniny, a chmury owadzich myśliwców przedzierały się już przez cienką zasłonę obrońców Sojuszu. Jednak niewielki oddział zadaniowy - pięć statków i kilka tysięcy strzałostatków - odbijał już w kierunku „Ackbara”, aby go przechwycić, nie dopuszczając do wsparcia „Mon Mothmy”.

Wiedząc doskonale, jak bardzo przydaje się w walce wiedza o nieprzyjacielu, Leia skoncentrowała się na bitwie. Zaczęła po kolei sięgać do statków Killików poprzez Moc. Wśród jednostek kierujących się ku „Mon Mothmie” wyczuwała obecność pojedynczego gniazda Killików na każdym z dużych statków; były tam też dziesiątki, a nawet setki Dwumyślnych. Rozpoznawała wśród nich stoicyzm Taat i artystyczną wrażliwość Saras. Kiedy jednak dotarła do ostatniego statku grupy kierującej się na „Ackbara”, nie wyczuła żadnej obecności, tylko puste miejsce w Mocy.

- Chcesz się ze mną podzielić informacją, Jedi Solo? - zapytał Bwua’tu. Leia podniosła wzrok i stwierdziła, że Bothanin przygląda jej się uważnie. Wskazała obraz „pustego” statku na holoekranie.

- Myślę, że to jest statek Mrocznego Gniazda - powiedziała. - Oczywiście nie wiemy, jak jest zorganizowana flota Killików, ale to najbliższy odpowiednik statku flagowego, jaki mają.

- Nie powinienem być chyba zdumiony, ile wy, Jedi, potraficie odgadnąć, no, ale jestem. - Bwua’tu myślał przez chwilę, po czym zwrócił się do kalamariańskiego kapitana, który wcześniej próbował go osłonić. - Na razie nie pokazujmy wszystkich naszych atutów, Tola.

- Tak jest, sir.

- Kiedy jednak statek wejdzie w skuteczny zasięg rażenia, bądź gotów poczęstować ich wszystkim, co mamy - rzekł Bwua’ru. - Może choć raz my ich zaskoczymy.

- Tak jest, sir - powtórzył Tola. - Wszystkie baterie ustawione na drugi cel.

- Możecie go nazwać Robak Jeden. - Bwua’tu odwrócił się do holoekranu, ale przedtem dodał: - A, jeszcze jedno. Zwolnijcie wszystkie statki Jedi, otwórzcie dok internowania, niech wlatują i wylatują jak im pasuje.

Tola przyjął rozkaz i zrobił zwrot, aby przekazać rozkazy admirała. Leia się uśmiechnęła.

- Dziękuję, admirale - powiedziała. - Gdybym mogła być jakoś pomocna...

- Myślałem o twoich stealthX-ach, księżniczko - przerwał jej Bwua’tu. - Będą potrzebowały miejsca, aby wziąć paliwo i amunicję.

- Naprawdę? - zapytała Leia. - To znaczy, jeśli Jedi mogą być rzeczywiście pomocni...

- Mogą mogą. - Bwua’tu zaczął krążyć po pokładzie ze wzrokiem wbitym w holoekran. - Poinformuj ich, że teraz są pod moimi rozkazami.

- Eee... dobrze.

- Jakiś problem? - zapytał Bwua’tu.

- Nie, sir - odpowiedziała Leia. - Po prostu myślę, jak najlepiej im o tym powiedzieć.

- Tak, żeby to było całkiem jasne. To robactwo ma plan, księżniczko. - Bwua’tu przestał krążyć i spojrzał na nią zezem sponad trąby. - Musimy powstrzymać ich tutaj lub nie powstrzymamy ich w ogóle.

Leia przełknęła ślinę.

- Wiem o tym, admirale. Zrobię, co się da.

Przymknęła oczy, rozciągając swoją świadomość w Mocy na całą cieśninę. Odnalazła najpierw Marę i jej grupę, bardzo spokojnych i skoncentrowanych. W umyśle Leii pojawił się obraz jaskrawego kręgu silnika jonowego, otoczonego rufą potężnego, podobnego do głazu statku. A więc podkradali się do killickiej jednostki. Wypełniła umysł dobrymi emocjami związanymi z admirałem Bwua’tu i wielokrotnie powtórzyła słowo „respekt”.

Mara i pozostali wydawali się zdumieni, ale chętni do współpracy.

Leia sięgnęła ku eskadrze Kypa i natychmiast została pochłonięta przez ognisty wir mieszanych uczuć - strachu, zachwytu i gniewu. Pozwoliła, aby ten emocjonalny tajfun ogarnął ją na chwilę, i dostrzegła błyski eksplodujących strzałostatków i ogniste smugi napędu pocisków.

Obecność Kypa dotknęła teraz Leię, zapewniając, że są już niedaleko. Odpowiedziała mu tak samo jak Marze, wypełniając umysł dobrymi myślami o Bwua’tu i w milczeniu namawiając Kypa, żeby okazał mu szacunek.

Kyp emanował oburzeniem. Leia wzmocniła intencję i uczucie sympatii, usiłując przekazać mu wrażenie, że problemem są w tej chwili Killikowie, a nie Piąta Flota. Kyp wyraźnie się zdenerwował, ale jego upór z wolna ustępował zapałowi.

Leia otworzyła oczy w samą porę, żeby zobaczyć, jak Tola, Kalamarianin, pada na kolana, trzymając się za gardło i walcząc o oddech. Bwua’tu spojrzał na niego i spokojnie uderzył go kolbą miotacza w tył głowy. Rozległo się chrupnięcie miażdżonej chityny i porucznik upadł na twarz. Tył jego głowy i kolbę miotacza admirała na chwilę połączyła żółta nitka owadzich wnętrzności.

- Uważajcie! - huknął Bwua’tu. - Mój sztab nie może padać trupem dokoła mnie.

Para strażników weszła do TacSal i wyniosła wijącego się w konwulsjach Kalmarianina. Leia odsunęła od siebie smutek, jaki ją ogarnął, i pochwyciła spojrzenie Bwua’-tu.

- Załogi stealthX-ów wyraziły zgodę - oświadczyła i wskazała na holoekranie pięć killickich statków idących kursem przechwytującym do „Ackbara”. - Grupa Mary... jakieś pół eskadry... jest gdzieś za tymi statkami, przymierzając się do abordażu.

Bwua’tu zmarszczył brwi.

- Jak ona się czuje? Grupa Mary nie może być gotowa do boju po tak długim czasie spędzonym w przestrzeni.

- Mogą zrobić jeden nalot, ale przed regularną walką muszą nabrać paliwa - odrzekła. - Poza tym są w porządku.

Bwua’tu popatrzył na nią sceptycznie.

- Zaufaj mi, admirale. - Leia się uśmiechnęła. - To czary Jedi.

- Skoro tak mówisz - prychnął Bwua’tu. Leia wskazała na gromadę strzałostatków, która wydawała się krążyć pomiędzy dwoma skupiskami killickich okrętów bez wyraźnego powodu.

- Myślę, że eskadra mistrza Durrona walczy tam.

- Przylecieli, by ratować ciebie i mistrzynię Sebatyne - wyraził przypuszczenie Bwua’tu. - Nie potrzebujemy ich tutaj. Niech się wycofają w kierunku „Mothmy”.

- Może lepiej będzie, jeśli sam pan przemówi do naszych eskadr. Nie mogą potwierdzić, ale usłyszą rozkazy.

Bwua’tu odstąpił od holoekranu i powiedział stealthX-om, czego chce. Leia wyczuła potwierdzenie od wszystkich, z wyjątkiem Mary, która zdecydowanie sprzeciwiła się opuszczeniu już wybranego celu. Kiedy Leia posłała ku niej swoje zdziwienie, Mara wypełniła więź troską o Luke’a i Hana.

- Wszyscy z wyjątkiem Mary przyjęli rozkaz - zameldowała Leia. - Mara pozostaje przy obecnym celu. To ma coś wspólnego z Lukiem i Hanem.

Bwua’tu uniósł grubą brew.

- „Coś” to raczej mało precyzyjne określenie, księżniczko.

- Przykro mi, admirale. - Leia sięgnęła w Moc, szukając obecności jej brata, ale nic nie wyczuła. - To wszystko, co wiem.

Bwua’tu zmarszczył brwi, wyraźnie nieprzyzwyczajony, aby w ten sposób traktowano jego rozkazy.

- To znaczy...

Nie dokończył zdania, ponieważ pierwsze jednostki floty killickiej właśnie napełniły ekran błyskami światła. Obraz „Mon Mothmy” zmienił się na żółty, wskazując, że jej tarcze absorbują więcej energii, niż mogą rozproszyć. Obraz „Ackbara” pozostawał niebieski.

- Nieprzyjacielska broń zidentyfikowana jako turbolasery - zameldowała pani oficer. - Producent nieznany, ale technologia z pewnością pochodzi z Sojuszu.

- Przynajmniej wiemy teraz, kogo zaopatrywali złodzieje tibanny - zauważył Bwua’tu. Spojrzał na Leię. - Niech mistrzyni Sebatyne przygotuje „Sokoła” do startu. StealthX-y mogą potrzebować ruchomej platformy paliwowej.

Leia wyjęła komunikator, który Saba pozostawiła na jej pryczy.

- Mistrzyni Sebatyne, czy mogłabyś przygotować „Sokoła” do startu? Admirał Bwua’tu może go potrzebować do zatankowania stealthX-ów.

- Jest przygotowany - odparła Saba. W tle słychać było stłumiony stukot. - Ale ona nie wie, jak długo taki pozostanie.

Leia zmarszczyła brwi.

- Czyja dobrze słyszę? Czy to działo laserowe „Sokoła”?

- Oczywiście! - odparła Saba. - Te małe Gorogi są wszędzie.

Leia zamierzała złożyć meldunek Bwua’tu, ale admirał przy panelu ściennym wprowadzał właśnie kody do klawiatury. Przerwał na chwilę, przyjrzał się, wprowadził jeszcze kilka kodów i zaklął. Na ekranie widać było wyłącznie zakłócenia.

- To robactwo jest dobre - warknął. - Odcięli nam sygnalizację statusu. Leia uruchomiła komunikator.

- Mistrzyni, jesteśmy tu zupełnie ślepi. Co możesz nam powiedzieć o sytuacji?

- Jest zła! - poinformowała Saba. - Gdyby ona nie rozbroiła baterii w doku, już byś z nią nie rozmawiała. Załoga nie żyje, robaki są wszędzie.

- Rozumiem - rzekła Leia. - Może lepiej wystartuj.

- Bez ciebie? - Z komunikatora wydobyło się rytmiczne posykiwanie. - Zawsze żartujesz, Jedi Solo.

Saba zamknęła kanał.

Leia podniosła wzrok i stwierdziła, że Bwua’tu rozmawia z młodym Sullustaninem, chorążym z sekcji technicznej, co można było poznać po podwójnych błyskawicach na mundurze.

- ...kapitan Urbok nie poinformowała mnie, że sytuacja na „Ackbarze” jest tak tragiczna? Ocena szkód leży w jej kompetencjach.

- M-może dlatego, że n-nie żyje, s-sir? - wymamrotał porucznik.

- A porucznik komandor Reo?

- Też nie żyje, sir. Leia czuła, jak gniew Bwua’tu narasta, choć ton głosu nadal pozostawał uprzejmy.

- A porucznik Aramb?

- Sparaliżowany i niemy, sir - zameldował porucznik. - Widocznie jad Killików nie działa tak skutecznie na Gotali.

- A więc kto się zajmuje działem technicznym? - zapytał Bwua’tu. Sullustanin spojrzał na zdziesiątkowany pokład dowodzenia i odpowiedział pytaniem:

- Pan?

- Nie, kapitanie Yuul. - Bwua’tu wskazał fotel głównego inżyniera okrętu. - Teraz proszę na stanowisko, do komunikatora i sprawdzić, jaki jest stan tego statku!

- Sir! Sullustanin zrobił zwrot, aby wypełnić rozkaz, a Bwua’tu spojrzał na Leię i pokręcił głową.

- Ci Killikowie zaczynają mnie denerwować, księżniczko. Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki chowają pod chityną?

Nie czekając na odpowiedź, zaczął się przyglądać holoekranowi. „Mon Mothma” koncentrowała ogień na głównym statku, od którego odłupała już tyle okruchów, że wyglądał raczej jak pole asteroidów niż okręt wojenny. Za to roje killickich strzałostatków zdążyły już pokonać szeregi myśliwców Sojuszu i za każde trafienie z turbolasera „Mon Mothma” inkasowała dziesięć.

Ackbar” był w lepszej sytuacji, przynajmniej z zewnątrz. Wprawdzie przestrzeń w iluminatorach jaśniała rozbłyskami turbolaserów, ale artylerzyści killiccy chyba mieli problem z uwzględnieniem efektu grawitacji podwójnych gwiazd za niszczycielem. Większość strzałów chybiała lub przelatywała nieszkodliwie pod podwoziem „Ackbara”, a te kilka, które trafiły, nie miały wystarczającej mocy, aby skutecznie nadwerężyć jego tarcze.

Nagle podobizna „Mothmy” zmieniła barwę na czerwoną co oznaczało, że doznała zniszczenia tarczy. Bwua’tu westchnął głośno i zwrócił się do kobiety, która nie odstępowała go ani na krok.

- Grendyl, powiedz komodorowi Darklighterowi, aby się wycofał. Niech wszystkie ocalałe myśliwce Piątej Floty przerwą walkę i spotkają się z nim w Rendezvous Alpha.

Oczy Grendyl zrobiły się okrągłe jak spodki.

- Nawet nasze myśliwce, admirale?

- Właśnie to powiedziałem, do cholery! - warknął Bwua’tu. - Czy coś nie tak z tymi różowymi klapkami, które ty nazywasz uszami?

Wśród ocalałych członków sztabu Bwua’tu zapanowała cisza i wszystkie spojrzenia powędrowały w stronę holoekranu. Bwua’tu odetchnął głęboko.

- Przepraszam, Grendyl. To było niepotrzebne. Obawiam się, przez tę przykrą sytuację straciłem kontrolę nad sobą.

- Nie szkodzi, sir - powiedziała łamiącym się głosem. - Zaraz przekażę rozkazy.

- Dziękuję - rzekł Bwua’tu. - Niech to będzie bezpośredni rozkaz dla komodora Darklightera oraz eskadr myśliwców. Nie pozwolę, żeby trwonili cenne zasoby Sojuszu na niepotrzebne pokazy odwagi. „Ackbar” jest stracony.

Grendyl uniosła rękę w eleganckim salucie.

- Tak jest, sir.

Pozostali członkowie sztabu Bwua’tu zachowali milczenie, spoglądając w holoekran i rozważając posępne słowa admirała. „Ackbar” uwięziony był od strony rufy przez binarną gwiazdę, pięć statków killickich od dzioba oraz rój kilku tysięcy strzałostatków, których nie powstrzymywało już nic oprócz swobodnych atomów gazu. Sytuacja była beznadziejna, a Bwua’tu dość dzielny, aby to dostrzec, i dość rozsądny, by nie oszukiwać siebie lub kogokolwiek innego co do szans ucieczki z tej pułapki.

Leia poczuła, że Saba wzywa ją do powrotu na „Sokoła”, ale pozostała tam, gdzie była. Coś jednak było nie w porządku. Turbolasery „Ackbara” ostrzeliwały wszystkie pięć nadlatujących nieprzyjacielskich statków, lecz jego własne tarcze ledwie migotały.

- Myślę, że przyszedł czas na naszą niespodziankę - stwierdził po chwili Bwua’tu. Podszedł do komunikatora i otworzył kanał do wszystkich baterii turbolaserów.

- Wszystkie baterie przełączyć celowniki na Robaka Jeden. Potwierdzić gotowość. Turbolasery „Ackbara” zamilkły na chwilę, ale zaraz nadeszły potwierdzenia tak szybko, że Leia ledwie za nimi nadążała. Kiedy komunikator znów zamilkł, odezwał się Bwua’tu:

- A teraz na mój znak: trzy, dwa... Ognia!

Przestrzeń za iluminatorem pokładu dowodzenia rozjarzyła się ogniem turbolaserów. Pokład zadrżał od wyładowań kinetycznych. Czekali bez tchu przez całą wieczność, jaką zajęło salwie przebycie ogromnej przestrzeni i dotarcie do celu. Symbol Robaka Jeden na holoekranie przybrał żółtą barwę.

- Potwierdzamy trafienia - zameldowała oficer przy czujnikach. - Szacowana dziesięcioprocentowa utrata masy.

Ocaleni w TacSal i na pokładzie dowodzenia wznieśli entuzjastyczny okrzyk.

- Artyleria, dobra robota! Teraz nieparzyste utrzymują ogień... - polecił admirał. Leia nie słyszała, co Bwua’tu mówił dalej, ponieważ poczuła, że Mara sięga ku niej, pełna przerażenia i troski o Luke’a i Hana. Leia zmarszczyła brwi, speszona, a wtedy w jej umyśle pojawił się obraz killickiego statku. Po jego zniszczonej powierzchni pełzało kilka maleńkich postaci, widocznych jedynie dzięki promieniom światła pochodzących z lamp na hełmach. Nagle z siłą nklloniańskiego sztormu spadł na nich deszcz ognia turbolaserów, wyrywając w powłoce statku ogromne, poszarpane dziury, wyrzucając w przestrzeń tony kamienia i okrywając maleńkie postaci ścianą pyłu.

I nagle, niedaleko obecności Mary, Leia wyczuła Luke’a. On był jeszcze bardziej zaniepokojony.

Leia skoczyła do Bwua’tu.

- Przerwij ostrzał! Na tym statku są Han i Luke!

Bwua’tu zmarszczył kosmate czoło, podobnie zdezorientowany jak parę sekund temu Leia.

- Co?

- Luke i Han są na Robaku Jeden - wyjaśniła Leia. - Dlatego Mara nie chciała wcześniej zmienić obiektu! Widziała ich!

Bwua’tu wytrzeszczył oczy.

- Jesteś pewna?

- Jestem - odparła Leia. - Wyczułam właśnie Luke’a poprzez Moc... Chyba wcześniej się ukrywał.

Bwua’tu zmrużył oczy.

- Rozumiem. - Pomyślał przez chwilę, po czym wrócił do komunikatora. - Baterie z numerem kończącym się na zero lub pięć podtrzymać ostrzał. Pozostałe, powrót do normalnego celowania.

Leia zmarszczyła brwi.

- Ale to i tak dziesięć baterii!

- Jeśli twój brat i mąż przebywają na pokładzie tego statku, są albo więźniami, albo pasażerami na gapę - wyjaśnił Bwua’tu. - Jeśli są więźniami, zniszczenie statku zwiększy ich szansę na ucieczkę. Jeśli pasażerami...

- ...możemy zwrócić na nich uwagę Killików, zaprzestając ostrzału - dokończyła Leia.

Bwua’tu skinął głową.

- Jeszcze będzie z ciebie admirał floty, księżniczko.

Wrócili do holoekranu. Od Robaka Jeden oddzielał się właśnie mały trójkącik i przyspieszał, kierując się w stronę „Ackbara”.

- Czujniki, dać mi w tej chwili odczyty tego tu - zażądał Bwua’tu. - Co to jest? Pocisk?

Nastąpiła krótka pauza, po czym trójkącik zmienił się w cylinder starej fregaty ze stoczni Kuat Drive.

- Nowy kontakt potwierdzony jako fregata klasy Lancer - odezwała się kobieta. - Przynależność nieznana.

Bwua’tu zmarszczył brwi i spojrzał na Leię.

- Księżniczko, czy twoje czary mogą pomóc?

Leia sięgnęła w kierunku fregaty w nadziei, że wyczuje Hana i Luke’a... ale trafiła na Raynara. Próbowała natychmiast zerwać kontakt, ale się nie udało i w jej umyśle pojawiła się ogromna, mroczna istota. Jej pole widzenia pociemniało wokół krawędzi, a upiorny ciężar zaczął wciskać ją w ziemię, tak zimny i wyniszczający, że kolana się pod nią ugięły.

- Księżniczko Leio? - Bwua’tu i Grendyl podeszli do niej z kolbami miotaczy, gotowi zniszczyć wszystko, co pełza i kąsa. - Gdzie cię ugryzł?

- Nie... - Leia próbowała wstać i nie dała rady. - To nie robaki... fregata. Bwua’tu zmarszczył brwi.

- Fregata? - Pomógł jej się podnieść. - Co z nią?

Leia chciała odpowiedzieć, wyjaśnić mu, kto nią leci, ale mroczny ciężar w jej wnętrzu był zbyt wielki. Nie mogła nawet sformułować słów w myślach, a cóż dopiero je wypowiedzieć.

- Rozumiem - powiedział Bwua’tu. - Grendyl, oznaczcie ten statek jako cel nieprzyjacielski... wysokiego priorytetu.

W chwilę później salwa turbolaserów przecięła przestrzeń między okrętem a fregatą. Leia oczekiwała nadchodzącej eksplozji z lekkim ukłuciem smutku. Kimkolwiek Raynar stał się wśród Killików, kiedyś był Jedi i bliskim przyjacielem jej dzieci. Wiedziała, że ta strata przyniesie jej pustkę i rozpacz.

Gdy jednak promienie dotarły do statku Raynara, mroczny ciężar w jej piersi znikł i siły wróciły nagłą falą. Wciąż oddychając z trudem, chciała właśnie powiedzieć, kto znajduje się na pokładzie, kiedy salwa nagle skręciła w bok i eksplodowała w przestrzeni.

Grendyl krzyknęła ze zdumienia, wśród członków sztabu zgromadzonych na pokładzie dowodzenia rozległ się szmer niedowierzania, a Leia wreszcie zrozumiała, czemu artylerzyści Killików tak źle strzelali.

Nie chcieli trafić „Ackbara”.

Kiedy również druga seria ognia z turbolaserów skręciła w bok w ostatniej chwili, Bwua’tu zmrużył oczy.

- A co to takiego? - zapytał. - Jakieś nowe tarcze? Leia pokręciła głową.

- To Raynar Thul - odparła. - Myślę, że przybywa, żeby przejąć nasz statek.



ROZDZIAŁ 20


Zewnętrzna powłoka statku była nierówna i zacieniona. Szli przez księżycowy krajobraz wąskich rowów, wijących się zygzakiem pomiędzy wielkimi blokami ślino-betonu. Han wiedział, że te bloki to prawie na pewno prymitywne radiatory, niezbędne, aby powłoka nie pękała przy skrajnych zmianach temperatury w przestrzeni. Ale to wcale nie ułatwiało poruszania się między nimi. Powierzchnia statku była jak ogromny ślinobetonowy labirynt, rozciągający się niemal w nieskończoność, a potem nagle znikający w błękitnym żarze potężnego półksiężyca gazów jonowych. Han miał uczucie, że wchodzą w słońce - wrażenie to zwiększały jeszcze strugi potu, spływające po policzkach i piekące w oczy. Jakby nie dość było czterech prawdziwych słońc cieśniny Murgo, które paliły mu bok i ramiona, tanie kombinezony kosmiczne z DR919a nie były w stanie ochłodzić swoich użytkowników. Obawiał się, że wkrótce zaczną się topić.

Han przystanął u podstawy radiatora - monolitu ze ślinobetonu wysokości dwóch metrów - Luke zaś wspiął się na niego, żeby rozejrzeć się w terenie. Odchylił hełm do tyłu, aby spojrzeć w górę. Na wysokości jakichś stu metrów nad nimi znajdował się kolejny gniazdostatek, wokół którego snuły się linie kolorowych smug wystrzałów wymienianych z niszczycielem Sojuszu gdzieś w głębi cieśniny.

Han włączył komunikator.

- Już? - zapytał.

- Prawie, Han. - Luke nadal studiował horyzont, jedną rękawicą ocieniając wizjer hełmu. - Na jedenastej mamy kwadrat, który może być wylotem termicznym.

- Widzisz nad nim jakieś zniekształcenia?

- Nie.

- No więc to nie on. - Han próbował ukryć rozczarowanie. Nie chciał prowokować kolejnych trajkotów Tarfanga. - Hipernapęd dla statku tej wielkości wydziela ciepło przez wiele godzin. Jeśli zbliżymy się do wentylacji, będziemy wiedzieć.

- Tak myślę. - Luke odwrócił się, ale nagle spojrzał w górę spod hełmu. - Nadlatują! Kryć...!

Przestrzeń rozjarzyła się bielą, a głos Luke’a roztopił się w fali zakłóceń, oznaczającej, że strzał z turbolasera był aż za dobrze wycelowany. Han próbował schować się za czymś, ale w sztywnym kombinezonie było to prawie niemożliwe. Udało mu się tylko zgiąć kolana, kiedy powłoka statku uniosła się i rzuciła nim o ścianę radiatora. Upadł na powierzchnię i znieruchomiał, a wnętrze jego wizjera było tak zamazane potem, że nie miał pojęcia, czy leży twarzą do góry, czy do dołu.

Kadłub nieustannie dygotał i drgał, a Han walił nosem o wizjer. Wyłączył komunikator, żeby móc słyszeć syk dekompresji, podniósł ramiona i stwierdził, że jednak leży na brzuchu.

Przewrócił się na plecy i zaraz tego pożałował. Przestrzeń nad jego głową była jednym wielkim, zamglonym baldachimem świateł turbolaserów. Większość strzałów pochodziła od przeciwnika - wokół unosiły się kłęby kurzu, fragmenty radiatora... i coś, co wyglądało jak mały kombinezon próżniowy, wirujący bez kontroli i wymachujący rozpostartymi kończynami.

Han znów uruchomił komunikator kombinezonu i usłyszał jeszcze więcej zakłóceń. Jakiś gwiezdny niszczyciel Sojuszu obsypywał ich wszystkim, co miał. Wstał i o mało nie znalazł się poza zasięgiem sztucznej grawitacji statku, ale zaraz upadł obok C-3PO.

Robot obrócił głowę i nawet wydawało się, że coś mówi. Na szczęście Han nie słyszał ani słowa.

Jednym okiem obserwując latające odłamki, spróbował wstać na jedno kolano i spostrzegł Luke’a o parę metrów dalej, choć opary utrudniały widoczność. Han podpełzł do niego i zetknął oba hełmy, żeby rozmawiać bez komunikatora.

- Kogoś wyrzuciło! - Han wskazał znikającą powoli sylwetkę. - Tracimy go! Luke podążył wzrokiem za ramieniem Hana.

- To Tarfang!

- Skąd wiesz?

- Bo Artoo i Juun są tam. - Luke pokazał palcem dwa cienie schowane za radiatorem.

Podniósł rękę i użył Mocy, aby ściągnąć Tarfanga z powrotem. Sztuczna grawitacja pochwyciła wirującego Ewoka mniej więcej dwa metry nad powierzchnią. Wylądował twardo, odbił się, po czym skoczył na nogi i zaczął wymachiwać pięścią trajkocząc zza wizjera. Kiedy kolejne bliskie trafienie znów wyrzuciło go w przestrzeń, Han zawahał się, zanim sięgnął w górę i złapał Ewoka za nogę.

Tarfang zauważył jego wahanie. Kiedy już został ściągnięty na dół, jego oczy miały siłę wibroostrza, ale to nie przeszkodziło mu złapać się paska Hana i trzymać. Han znów spróbował uruchomić komunikator, ale przestrzeń wokół niego szalała rozbłyskami jak burza na Bespin i z głośników słychać było jedynie zakłócenia.

Luke nie potrzebował komunikatora. Stanął i spojrzał na Hana. I Han zrozumiał. Musieli ruszać dalej. Luke użył Mocy i teraz Lomi Pio wiedziała, że nadchodzą.

Zabrali Juuna i roboty, po czym ruszyli dalej, podążając wzdłuż ślinobetonowych wąwozów pomiędzy radiatorami. Zygzakiem kluczyli poprzez strzelaninę, mijając gigantyczne kolumny strzaskanego ślinobetonu i tryskające opary. W ciągu kilku najbliższych minut turbolaserowa burza opadła do ułamka swojego poprzedniego natężenia, ale i tak pozostawała dość silna, by obawiali się o swe życie. Kilka strzałów trafiło tak blisko, że wszystkich wyrzuciło w górę. Luke jeszcze dwa razy musiał użyć Mocy, żeby ściągnąć kogoś w zasięg sztucznej grawitacji gniazda. Zadymienie było takie, że widoczność zmalała prawie do zera. Mało brakowało, a Han wprowadziłby Tarfanga i C-3PO prosto do ogromnej wyrwy po strzale.

Jakieś pół kilometra dalej Luke się zatrzymał. Pokazał palcem kolumnę skłębionego kurzu i szczątków ślinobetonu mniej więcej o pięćdziesiąt metrów przed nimi. Przenikana przez prądy konwekcyjne, rosła z każdą chwilą.

- Jesteśmy na miejscu, Han. - Głos Luke’a był chrapliwy, ale zrozumiały. Pod cichnącym ostrzałem pole elektromagnetyczne zmalało i nie powodowało już blokady komunikacji w kombinezonach. - Ale bądź gotów. Chyba mamy komitet powitalny.

Tarfang przystanął i rozstawił szeroko nogi.

- Wobbajobabu!

- Nie bój się - uspokoił go Luke. - Mamy też wsparcie.

- Wsparcie? - Han rozejrzał się, usiłując przebić wzrokiem mgłę. - Gdzieś blisko?

- Mara ma nas na oku ze swojego stealthX-a - wyjaśnił Luke. - Chyba zauważyła nasze lampy na hełmach, kiedy skradała się za tym statkiem.

- Jest w stealthX-ie? - zapytał Han. - A ty wciąż chcesz wszystko załatwić trudniejszym sposobem? Czemu nie pozwolimy jej wrzucić czarnej bomby do otworu wentylatora i rozwalić tej skały? Możemy włączyć boje ratunkowe i czekać na podwiezienie.

- Niezły pomysł, Han - przyznał Luke. Przez komunikator dobiegł go dźwięk podejrzanie przypominający szczękanie zębami. Spojrzał na otwór wentylacyjny. - Chciałbym, żebyś zabrał pozostałych i właśnie to zrobił. Mnie to bardzo ułatwi sprawę.

- Co to znaczy, ułatwi? - podejrzliwie zapytał Han. - Myślałem, że musimy tylko wysadzić hipernapęd gniazdostatku, a Mara może to o wiele łatwiej zrobić czarną bombą niż my mieczem świetlnym i dwoma żałosnymi miotaczami.

- Jest pewna komplikacja, której nie zlikwidujesz czarną bombą - poinformował Luke.

Komplikacja? - Han zbliżył swój hełm do hełmu Luke’a i zauważył, że mistrzem Jedi wstrząsają niekontrolowane dreszcze. - Mówisz o Lomi Pio? Luke spojrzał na Hana i skinął głową.

- Muszę ją wywykończyć, skoro mam szansę.

- Nie wiem, kogo próbujesz oszukać, ale chyba nie mnie - powiedział Han. - Znowu się do ciebie dobrała, zgadza się?

Luke westchnął.

- Ale to nie znaczy, że musisz tu zostać - dodał.

- Wracaj z nami, to nie zostanę - rzekł Han.

- Żeby z-zrobić z nas wszystkich jej cel? - Luke pokręcił głową. - Zostanę tu i wszystko załatwię.

- No to jest nas już dwóch - odparował Han. Zwrócił się do Tarfanga i Juuna. - Co wy na to?

Tarfang wygłosił trajkotliwą wściekłą tyradę, jeszcze mocniej uchwycił się pasa Hana i pokręcił głową. Juun stał tylko, mrugając na nich zza wizjera.

- No? - zachęcił go Han. Kiedy wyraz twarzy Juuna nie uległ zmianie, Han postukał w bok jego hełmu. Juun zmarszczył brwi i pokręcił głową.

- Chyba zostałeś przegłosowany - oznajmił Han. - Juun nie zaryzykuje opuszczenia tej skałki z uszkodzonym komunikatorem. Jeśli i boja zawiedzie, będzie po nim.

- Chciałbym, żebyś to jeszcze raz przemyślał, Han.

- Taaa, a ja chciałbym mieć worek detonatorów termicznych i kilka kilo baradium - odgryzł się Han. - Ale nie ma tak dobrze. Idziemy.

Ruszyli dalej. Zamiast jednak kierować się wprost do wylotu wentylacji termicznej, Luke krążył ostrożnie. Co kilka metrów przystawał i nieruchomiał na pięć lub dziesięć sekund, po czym korygował kurs i ruszał dalej jeszcze wolniej.

Wreszcie nakazał, aby wszyscy się zatrzymali, a sam wychylił się ostrożnie zza radiatora. Han poszedł za nim i zobaczył kilka tuzinów niewyraźnych owadzich postaci w potężnych skorupach, których Killikowie używali zamiast kombinezonów. Przycupnęli, najwyraźniej zastawiając pułapkę, i patrzyli w kierunku, z którego jeszcze parę minut temu zbliżał się Luke i jego towarzysze.

- Przygotujcie się. - Luke odpiął miecz, wziął miotacz laserowy i podał go Tarfangowi. - Mara zaraz zrobi nalot.

- A potem? - zapytał Han.

- A potem Lomi będzie się musiała pokazać - odparł Luke. - A kiedy z nią skończymy, włączymy nasze boje ratunkowe.

- Trzymam cię za słowo - powiedział Han. Kazał Juunowi zostać z robotami i ukryć się - bez komunikatora i miotacza Sullustanin i tak nie nadawał się do walki - po czym spojrzał w niebo. - Co tak...

Luke skoczył na równe nogi i zapalił miecz świetlny, wskazując jego końcówką ukrywających się Gorogów. Jednocześnie za grzbietami owadów ukazał się stealthX Jedi i zaczął bombardować powłokę statku ogniem z czterech działek laserowych. Kurtyna pyłu ślinobetonowego, odłamków powłoki oraz części ciała robaków uniosła się w górę, a stealthX-a już nie było, bo wzniósł się z powrotem w usianą gwiazdami przestrzeń.

W chwilę potem niewielka grupka ubranych w kombinezony ciśnieniowe Gorogów szarżowała spomiędzy radiatorów, strzelając na oślep pociskami rozpryskowymi i impulsami elektrycznymi. Han odpowiadał ogniem, klnąc ze złością bo większość strzałów odbijała się bez szkody od skorup owadów. Luke po prostu poruszył dłonią w geście zamiatania, a cała końcówka szeregu wystrzeliła w kosmos.

I znów jaskrawe strumienie energii zaczęły przeszywać z przestrzeni niedobitki tyraliery, zamieniając to, co zostało, w mieszaninę chityny i wnętrzności. Han strzelał dalej, bardziej po to, żeby pokazać Marze, gdzie jest, niż żeby cokolwiek zabić. W jednej chwili ciemny kształt stealthX-a przeleciał o kilka zaledwie metrów od ich kryjówki, tak blisko, że Han mógł widzieć głowę Mary, rozglądającej się w poszukiwaniu nowych celów.

Wciąż ją obserwował, kiedy coś uderzyło go w tył hełmu. Odwrócił się błyskawicznie, przekonany, że za chwilę poczuje ostatni w życiu ból pocisku przeszywającego mu czaszkę, ale za jego plecami nie było nikogo, oprócz Juuna i robotów.

Sullustanin wskazywał palcem w miejsce po drugiej stronie Luke’a. Han spojrzał i nic nie zobaczył, tylko kłąb kurzu z ostrzału. Luke stał tak samo jak przed chwilą, z mieczem w dłoni i uwagą skoncentrowaną na kilku niedoszłych zasadzkowiczach, którzy do tej pory przetrwali ataki Mary.

Juun zaczął gwałtownie wymachiwać rękami, tym razem bliżej Luke’a. Han spojrzał jeszcze raz i znów nie zobaczył nic, poza pyłem. Rozpostarł bezradnie ramiona.

Juun zaczął walić pięściami we własny kask, po czym skoczył na równe nogi i pobiegł w kierunku, który sam wskazywał.

- Uważaj, Luke! - ostrzegł go Han przez komunikator. - Masz na głowie szalonego Sullustanina...

Luke okręcił się, podnosząc miecz w wysokiej gardzie - i znieruchomiał w deszczu iskier.

Han się skrzywił.

- Co jest...? Nagle Luke zgiął się wpół, jakby ktoś kopnął go w żołądek. Juun zatrzymał się raptownie o jakiś metr od Luke’a, otaczając ramionami coś, czego Han nie mógł dostrzec.

Luke podniósł ostrze i uderzył - ale przeszył tylko powietrze. Uniósł koniec miecza w manewrze górnej parady, która znów spowodowała deszcz iskier. Podążył za tym ruchem, opuszczając miecz z półobrotu. Tym razem zahaczył o to, co trzymał Juun. Ramiona Sullustanina opadły, a on sam poleciał na ślinobeton, obok radiatora.

Han otworzył ogień mniej więcej w tym samym kierunku. Nad jego ramieniem przeleciała kolejna seria z miotacza, kiedy Tarfang poszedł w jego ślady. Większość z ich ataków nie uczyniła większej szkody niż kolejne dzioby w powłoce. Kilka razy jednak strzały zostały odbite jakimś tajemniczym sposobem, a raz Hanowi zdawało się nawet, że widział cień pokrytej bliznami twarzy, tak zniekształconej i potwornej, że trudno było określić, czy należała do człowieka, czy do owada.

Luke zwinnie wskoczył w sam środek walki, tnąc mieczem od góry i od dołu, częściej chybiając niż trafiając, ale zaraz ponawiając atak. Jego ostrze sypało iskrami, gdy blokował i odbijał niewidzialne ciosy. Han i Tarfang ruszyli w kierunku pojedynku, strzelając mniej więcej w to miejsce, gdzie powinien być niewidzialny przeciwnik Jedi, odwracając jego uwagę akurat na tak długo, by Luke mógł go spychać w tył.

Atakowali tak przez pięć lub dziesięć sekund, kiedy zza radiatorów wynurzył się kolejny rząd sześcionożnych istot w bulwiastych skafandrach ciśnieniowych Killików. Hanowi serce podeszło do gardła - zastanawiał się, czy tak właśnie Jedi odczuwają zagrożenie - i zatrzymał się w miejscu.

- Hej, chłopaki? - Rozejrzał się i zobaczył, że z każdej strony zbliżają się kolejne szeregi napastników. - Padnij!

W powstałym zamieszaniu gromada napastników podniosła broń. Han już padał na powłokę statku. Wylądował na boku i odbił się jedną nogą, by schronić się pod osłonę radiatora. Po wizjerze zatańczyły mu srebrne błyski, kiedy w nieregularnym rytmie posypały się na niego odłamki ślinobetonu. Zwinął się w pozycję embrionalną i uznał za szczęściarza.

Za chwilę z głośnika kombinezonu rozległ się okrzyk Luke’a:

- Kryć się!

- A co ja według ciebie robię? Komunikator Hana trzasnął głośno, a potem cały pancerz statku zadrgał od serii silnych wstrząsów. Odgłos odłamków bombardujących mu hełm zastąpiło najpierw kilkanaście sekund zakłóceń, a potem kompletna cisza. Wyprostował się i rozejrzał ostrożnie.

Pył z ostrzału zgęstniał w szarą chmurę, ale nie dość gęstą żeby nie dało się zauważyć, jak jaskrawe strumienie energii z dział laserowych Mary przeganiają niedobitki Gorogów. Han podniósł się na kolana i zwrócił w drugim kierunku. Powłoka kończyła się mniej więcej trzy metry od miejsca, gdzie klęczał, a dalej był głęboki, mroczny krater wypełniony gruzem, szczątkami ciał i strzelającymi znienacka strumieniami pary.

- Han? - Z głośników kombinezonu dobiegł głos Luke’a. - W porządku?

- To zależy. - Han wstał i obrócił się powoli. Wreszcie zobaczył Luke’a zbliżającego się ku niemu z odległości około dziesięciu metrów. - Dorwałeś Lomi?

Luke pokręcił głową.

- Nadal ją wyczuwam.

- Więc jest nie w porządku tak bardzo, jak by mogło być. - Han zaczął krążyć z wycelowanym miotaczem. - Nie znoszę, kiedy atakuje mnie coś, czego nie widzę. Chodź, poszukamy Juuna.

- A po co ci Juun? - zapytał Luke.

- Bo on ją może widzieć - odparł Han. Luke zatrzymał się o kilka kroków od niego.

- Jesteś pewien?

- Nie widziałeś, jak próbował ją złapać? Oczywiście, że jestem pewien. - Hanowi nie spodobało się zaskoczenie w głosie Luke’a. - Czy to coś znaczy?

- Tak - odrzekł Luke. - To znaczy, że myliłem się co do Lomi Pio.

- Świetnie - warknął Han. Chętnie znów by zaproponował, żeby cała grupa opuściła statek i uruchomiła boje, ale nie chciał, aby Luke znów kazał mu odejść samotnie. Obawiał się, że tym razem pokusa mogłaby być nie do pokonania. - W jakim sensie się myliłeś?

- Myślałem, że używa jakiejś osłony w Mocy, aby się ukrywać - wyjaśnił Luke. - Ale jeśli Juun może ją widzieć, a ja nie...

Nie dokończył, a Han dodał:

- Tak, mnie też to przeraża. - Odwrócił się w kierunku, z którego przybyli. - Może Juun potrafi to wyjaśnić?

- Zaczekaj - zatrzymał go Luke. - A co z Tarfangiem?

- Tarfang? - Han rozejrzał się szybko i przesunął hełm na tył głowy. - Nie mów mi, że znowu go wyrzuciło!

Luke przez moment milczał, po czym stwierdził:

- Nie. Tarfang jest pod nami, wewnątrz statku. - Obejrzał się w kierunku jednej z dziur, jakie czarne bomby Mary wygryzły w powłoce. - Chyba Lomi Pio go dopadła.



ROZDZIAŁ 21


Leia wiedziała, że jej mały oddział ma problemy. Za plecami chmura robaków morderców, elitarne oddziały Unu zasypujące ich pociskami z karabinków rozpryskowych z każdego korytarza - nigdy nie zdołają odeprzeć Killików na tak długi czas, aby zainicjować sekwencję samozniszczenia „Ackbara”.

Leia nie wiedziała jednak, jak to powiedzieć Bwua’tu. Zostali zmuszeni do opuszczenia pokładu dowodzenia, kiedy rój owadów morderców wyłonił się z kanałów wentylacyjnych. Od tej chwili jedynym celem admirała było uruchomienie cyklu samozniszczenia, ale Killikowie przewidzieli i ten ruch. Wszystkie terminale dostępu, które mijała Leia i jej towarzysze, były zniszczone i nie nadawały się do szybkiej naprawy - zwykle sprawę załatwiał jeden impuls elektryczny z miotacza.

Leia dotarła do kolejnego skrzyżowania. Ze środka podążającej za nią grupy rozległ się głos Bwua’tu:

- Wprawo!

Mordercze owady wypełniały bzyczeniem korytarz za ich plecami, więc nie mieli szans na zatrzymanie się i rekonesans. Leia po prostu włączyła miecz świetlny - który Bwua’tu wydobył z szafki w dyżurce po drodze z mostka - i wyskoczyła zza węgła, inicjując atak.

Nie była zaskoczona, kiedy ujrzała oddział żołnierzy Unu nadchodzących z przeciwnej strony. Byli wielcy jak Wookiee, o złotych gardzielach i wielkich, purpurowych oczach. Mieli szkarłatne pancerze, a w czterech rękach-szczypcach nieśli karabinki rozpryskowe do walki na odległość, ale także krótkie trójzęby do bezpośredniego starcia. Otworzyli ogień natychmiast, kiedy tylko Leia wynurzyła się zza rogu, i w korytarzu rozległa się kakofonia świstów i pingów.

Miecz świetlny nie za bardzo nadawał się do odparowywania ataków pocisków rozpryskowych, ale Leia i tak ruszyła naprzód, wirując i robiąc uniki, podświadomie umykając przed nadlatującymi strzałami. Zaufała Mocy i pozwoliła, by to ona kierowała jej krokami.

Jej towarzysze - mieszana grupa składająca się z członków załogi statku, pozbieranych przez nią i Bwua’tu po drodze - wbiegli do korytarza za nią i zasypali Killików ogniem. Nikt nie wahał się strzelać zza pleców własnych towarzyszy lub Leii. Dwa razy musiała odbijać strzały od przyjaciół. Nie winiła ich za brak ostrożności. Nie było na to czasu.

Dotarła do żołnierzy Unu i pchnęła Mocą jednego Killika na drugiego. Machnęła mieczem, oddzielając głowę owada od złocistej gardzieli, po czym potwornym cięciem otworzyła drugiemu korpus.

Z boku naciskała na nią para ogromnych żuwaczek i Leia ujrzała kierujący się w stronę jej piersi trójząb. Użyła Mocy, aby odepchnąć broń, wyłączyła miecz, obróciła w dłoni rękojeść i włączyła znowu, przyciskając dyszę emitera do gardzieli napastnika.

Ogłuszył ją przeraźliwy wrzask. Poderwała stopę i kopniakiem odrzuciła broń, którą kolejny z żołnierzy Unu ku niej kierował, opuściła miecz, przecinając napastnika na pół, a potem podniosła - przez tułów drugiego atakującego. Oba owady padły w agonii.

Towarzysze Leii dotarli do miejsca starcia i rozgorzała dzika walka na pistolety, pięści i szczypce. Załoga „Ackbara”, znacznie ustępująca przeciwnikowi liczebnością i siłą, strzelała do Killików z bezpośredniego kontaktu. Killikowie wykorzystywali jedną parę szczypiec do strzelania z karabinków, a drugą do zadawania ciosów trójzębami, z rzadka używając żuwaczek, aby chwycić napastnika lub przewrócić jednym celnym uderzeniem.

Leia obejrzała się na Bwua’tu i stwierdziła, że admirał depcze jej po piętach, zbryzgany posoką tak samo jak ona. W obu dłoniach trzymał miotacze i strzelał z nich raz po raz. Jego adiutantka Grendyl jest tuż za nim. Właśnie rzucała granat termiczny w chmurę zabójczych owadów.

- Tędy! - Bwua’tu pchnął Leię w głąb korytarza. - Przed nami powinien być jeszcze jeden terminal, tuż za włazem!

Leia wycięła sobie przejście przez ciało żołnierza owada, który miał znaczną przewagę w walce wręcz i na miotacze z dwoma chorążymi Sojuszu. Za ich plecami rozbłysło pomarańczowe światło, kiedy eksplodował granat Gendryl. Ściany zadrżały, korytarz wypełnił się żrącymi oparami. Leia usunęła się w pustą odnogę.

Dziesięć metrów dalej grupka mniejszych żołnierzy Gorog - bez pancerzy, sięgających jej mniej więcej do ramienia - wylewała się właśnie z bocznego korytarza, aby zablokować właz bezpieczeństwa oznaczony Dostęp do doku internowanych. Wśród owadów znajdowała się wysmukła Twi’lekanka w zbroi z błękitnej chityny tak dopasowanej do sylwetki, że wyglądała jak pończocha. Jedno jej ramię zwisało bezwładnie pod opadającym barkiem - pamiątka z pojedynku z Lukiem rok temu na Qoribu. Ujrzała Leię i jej pełne usta rozchyliły się w pogardliwym uśmiechu.

- Alema Rar - syknęła Leia. - Czekałam na to.

Sięgnęła za siebie i złapała jednego z ostatnich trzymających się na nogach żołnierzy Unu w chwyt Mocy, po czym rzuciła owadem w bok, w głąb korytarza. Pobiegła za nim kilka kroków, używając go jako tarczy i wsłuchując się w bębnienie pocisków o pancerz.

Usłyszała trzask i syk zapalającego się miecza świetlnego, a potem ostrze tak ciemnoniebieskie, że prawie czarne, przecięło owada na pół. Leia przypuściła atak, wskakując pomiędzy dwie połówki ciała, jak tylko się rozpadły. Pchnęła Alemę Mocą i zatoczyła krąg ostrzem, uderzając z góry z ogromną siłą.

Alema z trudem zdążyła się zasłonić i ostrza spotkały się, sypiąc iskrami. Leia wyprowadziła prosty kopniak, który wytrącił Twi’lekankę z równowagi, a potem poziomym cięciem skierowała ostrze na bezwładne ramię przeciwniczki.

Alema nie miała wyboru - musiała zrobić zwrot i zatoczyć krąg mieczem, aby odparować cios, co sprawiło, że znalazła się bokiem do Leii, w dodatku w niestabilnej pozycji. Leia wycelowała starannie i stopą trafiła przeciwniczkę w zgięcie pod kolanami, zbijając ją z nóg.

Alema wylądowała płasko na plecach, z otwartymi ustami i oczami rozszerzonymi przerażeniem. Leia pozwoliła sobie na mały uśmieszek satysfakcji, kiedy przypomniała sobie, jak niekorzystnie wypadła w porównaniu z Alemą podczas ich ostatniej walki. Zablokowała desperackie cięcie w kierunku jej kostek i wykonała zgrabną kontrę, kierując ostrze miecza ku sercu przeciwniczki.

Zanim jednak zdołała doprowadzić cios do końca, warczący pocisk z granatowej chityny uderzył ją w pierś i przewrócił do tyłu. Próbowała podnieść miecz, ale stwierdziła, że ma ramiona przyciśnięte do piersi, a napastnik wbija jej w żebra lufę miotacza. Użyła Mocy, aby odepchnąć broń, ale wtedy żuwaczki owada zacisnęły się wokół jej głowy, a ostra jak igła trąbka skierowała się prosto w oko.

Wolną dłonią Leia chwyciła trąbkę w dwa palce, przeginając ją aż pękła. Gorog wydał z siebie gwizd rozpaczy i ścisnął żuwaczki, aż głowa Leii eksplodowała bólem. Jednak zdążyła odepchnąć owada Mocą i udało jej się uzyskać odległość na tyle dużą że mogła włączyć miecz i przeciąć go na pół.

Zanim zdołała się podnieść, nad jej głową przeleciał strumień promieni laserowych, rozdzierając na strzępy trzech Gorogów na jej drodze. Pół tuzina członków załogi przebiegło obok, rzucając się na mur z owadów w ogłuszającej kakofonii ciosów i strzałów. U jej boku wyrósł Bwua’tu i schylił się, aby podać jej rękę.

- Księżniczko, czy jesteś...

- W porządku! - Leia skoczyła w górę, automatycznie podnosząc miecz w wysokiej blokadzie. - Cof...

Alema wyskoczyła z tłumu, a jej miecz opadł, żeby zabić. Leia przyjęła atak na ostrze, a potem wyprowadziła wzmocniony Mocą cios pięści w okryty chityną żołądek Twi’lekanki.

Jakby uderzyła w ścianę. Poczuła pękającą kość dłoni, a nie zdołała odepchnąć Alemy nawet na tyle daleko, żeby zrobić miejsce dla siebie. Twi’lekanka podniosła kolano i trzasnęła nim Leię w podbródek. Głowa Leii odskoczyła z taką siłą że na moment pociemniało jej w oczach.

Zatoczyła krąg wolnym ramieniem, zahaczyła nim o kolano, które właśnie ją uderzyło, i wykonała salto w tył. Alema musiała skoczyć w przeciwnym kierunku; wyszła z przewrotu i obie stanęły naprzeciw siebie. Dłoń Leii pulsowała bólem, ale na szczęście mogła chwycić miecz obiema rękami.

Bwua’tu i reszta członków załogi byli już za plecami Alemy, spychając Gorogów w kierunku doku. Po drugiej stronie włazu Leia czuła Sabę i Noghrich, którzy usiłowali pokonać system zabezpieczeń, aby przyłączyć się do walki. Z korytarza za plecami Leii, przebijając się przez dym pozostawiony przez granat Grendyl, dochodził jednostajny pomruk nadlatującej śmierci. Alema zwężonymi oczami przyglądała się przeciwniczce.

- Trenowałaś.

- Trochę. - Leia wzruszyła ramionami.

- Nie szkodzi - odparła Alema ze wzgardą. - Jesteś za stara, żeby stać się teraz prawdziwym Jedi.

Leia uniosła brew.

- Chyba muszę cię nauczyć dobrych manier. Skoczyła naprzód, znowu atakując Alemę od strony okaleczonego ramienia. Tym razem jednak Twi’lekanka nie popełniła błędu i doceniła przeciwniczkę. Odskoczyła szybkim susem i odwróciła się tak, że jej kaleka ręka była chroniona.

Ostrza ścierały się ze sobą co chwila, każda z Jedi wzmacniała cios pchnięciami Mocy i atakami telekinetycznymi, usiłując wykorzystać słabości przeciwniczki. Twarz Leii spuchła tak bardzo, że jedno oko stało się praktycznie bezużyteczne, a Alema nieustannie krążyła wokół niej, aby odkryć słaby punkt, sama starając się chronić swoją słabą stronę. Leia nieustannie kierowała się ku niej, zmuszając Twi’lekankę do wycofania się w kierunku włazu. Brzęczenie owadów morderców rozlegało się coraz bliżej.

W tym momencie Bwua’tu i załoga „Ackbara” zyskali przewagę nad żołnierzami Alemy, wypychając ich w kierunku terminalu dostępu. Główna część walki rozgrywała się teraz za plecami Twi’lekanki, ale w miarę jak admirał i jego towarzysze zbliżali się do terminalu, informacja o tym docierała do niej poprzez wspólny umysł Gorogów. Jej oczy zabłysły niespokojnie, odskoczyła w tył, zablokowała ostrze i rzuciła miecz w kierunku nóg Leii.

Leia nie miała wyboru - musiała odparować dołem i odskoczyć, a w tej samej chwili Alema wycelowała w plecy Bwua’tu i wypuściła z dłoni trzeszczący strumień błyskawicy Mocy. Leia chwyciła admirała poprzez Moc, chcąc odciągnąć go na bok, ale wcześniej jeszcze adiutantka Grendyl skoczyła i zasłoniła go własnym ciałem.

Błyskawica trafiła ją w samo serce, odrzucając w tył. Grendyl runęła na pokład razem z Bwua’tu, przewracając go.

Leia skoczyła na Alemę, celując w ramiona. Twi’lekanka odwróciła się... i odepchnęła Leię na ścianę kopniakiem w tył z półobrotu.

Tępe uderzenie własnej czaszki o durastal rozbrzmiało echem w głowie Leii. Jej mózg zmienił się w papkę; przez moment myślała, że ten przerażający wrzask, który wwierca się w jej uszy, to jej własny głos. A potem spostrzegła metrowy kawałek odciętego lekku, wijący się na pokładzie jak baagalmog wyjęty z wody.

Leia podniosła wzrok. Alema dygotała i krzyczała z bólu, a zwęglony kikut doskonale unerwionego lekku zwisał tuż nad jej ramieniem. Ból nie powstrzymał jej jednak przed wysłaniem kolejnego strumienia błyskawic Mocy - tym razem w sam terminal dostępowy.

Urządzenie eksplodowało fontanną iskier, części i oparów. Właz wydał wymowny syk towarzyszący rozszczelnieniu, a Bwua’tu krzyknął z rozpaczy.

Leia skoczyła na równe nogi i ruszyła w kierunku Alemy.

Twi’lekanka wyciągała już rękę, aby przywołać do siebie miecz. Leia usłyszała szum nadlatującego ostrza i przykucnęła nisko, pozwalając, by broń przeleciała jej nad głową, po czym uderzyła sztychem, celując w serce Alemy.

Ta opuściła ostrze i zablokowała cios bez trudu, po czym uniosła stopę i trafiła nią Leię w gardło. Cios był bardziej bolesny niż skuteczny, ale Leia usiadła gwałtownie, kaszląc i dławiąc się; chciała sprawić wrażenie, że ma zmiażdżoną krtań. Słyszała brzęk morderczych owadów kilka metrów za plecami i wiedziała, że nadszedł czas, by zakończyć walkę - a szalona furia widoczna w oczach Alemy świadczyła dobitnie, że zraniona Twi’lekanka gotowa jest popełnić śmiertelny błąd.

Leia wywróciła oczami, aż uciekły w głąb czaszki, i osunęła się na pokład. Usłyszała, jak Alema podsuwa się do niej. Niecierpliwie wyczekiwała na chwilę, kiedy będzie mogła zatopić ostrze w sercu Twi’lekanki... gdy nagle dotarła do niej fala ulgi ze strony Saby i Noghrich. Z kierunku włazu dobiegł głośny zgrzyt i wiedziała już, że jej mistrzyni i ochroniarze się przebili.

Pulsujące wycie miotacza samopowtarzalnego T-21 Meewalhy rozbrzmiało echem w całym korytarzu i zaraz ostrze Alemy zaczęło z sykiem i świstem odbijać strumienie energii. Leia otworzyła oczy i stwierdziła, że Twi’lekanka tańczy wzdłuż jednej ściany korytarza, tuż poza zasięgiem strzałów, i wycofuje się w brzęczącą chmurę morderczych owadów.

Ich oczy spotkały się na chwilę. Alema uniosła brwi z zaskoczenia. Lekko zasalutowała mieczem, rzuciła Leii złośliwy uśmiech i znikła z pola widzenia.

Leia zablokowała ostrze i okręciła się, żeby rzucić za nią miecz, ale Alemy nie było już w zasięgu wzroku.

Poczuła, że ślizga się po pokładzie, i stwierdziła, że Saba używa Mocy, aby odciągnąć ją od nadlatującej chmury owadów. Cakhmaim i Meewalha wyrośli obok niej jak spod ziemi, zalewając korytarz ogniem z miotaczy.

- Jedi Solo - odezwała się Saba. - Dlaczego wylegujesz się na podłodze w takiej chwili?

Leia wyłączyła miecz i wstała z taką godnością na jaką było ją stać przy bolącej ręce i spuchniętej twarzy.

- Zastawiałam pułapkę.

- Zastawiałaś pułapkę? - Saba pokręciła głową sycząc histerycznie. - Zaczynasz mówić zupełnie jak Han.



ROZDZIAŁ 22


Czarna bomba wyrwała w powłoce gniazdostatku otwór wielkości velkera, ale wybuch dotarł jedynie do drugiego pokładu, gdzie teraz, na stercie gruzu, stał Luke. Moc była zbyt pełna zakłóceń, aby powiedzieć mu, dokąd poszła Lomi Pio, ale z zimnego ucisku w żołądku i obolałych członków wnosił, że jest gdzieś niedaleko, obserwując go i wyczekując na właściwy moment do ataku.

Luke wyczuwał Tarfanga o jakieś trzydzieści metrów przed sobą a odległość ta zwiększała się powoli. Jeszcze łatwiej było go usłyszeć. Tarfang trajkotał wściekle w komunikator kombinezonu, ale trudno się było domyślić, czy przeklina tych, którzy go wzięli do niewoli, czy może Luke’a i Hana.

W komunikatorze pojawił się również głos Hana.

- Tu wszystko gotowe, Luke.

Luke podniósł wzrok i ujrzał o dwa piętra wyżej niewyraźne sylwetki Hana i Juuna na tle rozgwieżdżonego nieba. C-3PO i R2-D2 nie było widać - Han zostawił uszkodzone roboty na powłoce statku, skąd łatwo będzie je zabrać w powrotnej drodze.

Luke chwycił Hana i Juuna Mocą i opuścił ich przez otwór, pilnując, aby zachować bezpieczną odległość od ostrych, wystających strzępów metalu. Kombinezony próżniowe z kapsuły ratunkowej DR9- I9a były tak cieniutkie, że jedno rozdarcie oznaczałoby śmierć znajdującej się osoby wewnątrz. Zaledwie znaleźli się na dole, w otworze pojawił się stealthX Mary. Powoli obracając się wokół własnej osi, zszedł na repulsorach w głąb otworu.

Luke ukląkł obok Juuna i zbliżył swój hełm do jego hełmu.

- Widziałeś tam na górze Lomi Pio, kiedy próbowała mnie zaatakować?

- Widziałem omedinga - rzekł Juun. Fale dźwiękowe nigdy nie przenosiły się dobrze przez hełmy, a nosowy akcent kapitana dodatkowo pogarszał sytuację. - Nie wiesiałem, sze to ona, póchi nie zaszeliśsie walszyś.

- Wystarczy. - Luke wstał i podszedł do stealthX-a Mary, który właśnie osiadał na pokładzie. Uruchomił komunikator. - Trochę brakuje nam broni - powiedział do mikrofonu.

Siedząca jeszcze w kabinie Mara kiwnęła głową. W chwilę później owiewka otworzyła się i Jade podała Luke’owi rusznicę laserową E-11 z zestawu awaryjnego w module katapulty.

- A co ze zniszczeniem hipernapędu? - zapytała przez komunikator kombinezonu. - Nie możemy pozwolić, aby statek opuścił cieśninę.

- Wiem - odparł Luke. - Ale najpierw muszę odbić Tarfanga. Sam go w to wpakowałem, a teraz muszę go wyciągnąć.

Ewok szczeknął twierdząco przez komunikator.

- Nie mamy wiele czasu - ostrzegła Mara. - I tylko jedną szansę na trafienie w otwór wentylacyjny, który znaleźliście. Została mi ostatnia czarna bomba, a „Sokół” nie da rady tego zrobić.

Luke skinął głową. Wyczuł ulgę Leii, kiedy razem z Sabą uciekły z „Ackbara” na pokładzie „Sokoła”, a teraz kierowały się w stronę gniazdostatku, żeby go zabrać. Ale pociski udarowe „Sokoła” nie były dość dokładne, aby dostać się do hipernapędu - ani dość mocne, żeby go zniszczyć, nawet gdyby się tam znalazły.

- A co z Kypem i resztą Jedi, których wyczuwam? - zapytał Luke. - Może powinienem ich wezwać na pomoc.

- Mógłbyś - odparła Mara. - Ale musiałbyś odwołać rozkazy admirała Bwua’tu. Wysłał ich, aby zniszczyli hipernapędy pozostałych statków. Ten należy do mnie.

Luke uniósł brew.

- Kyp przykładał rękę do tej blokady?

- Raczej nie - prychnęła Mara. - To skomplikowana sprawa, ale wszystko zaczęło się od tego, że Leia i Saba zostały internowane przez „Ackbara” w drodze na Wotebę.

- Statek Sojuszu aresztował Jedi?

- Jeszcze gorzej - odparła Mara. - Z tego, co byłam w stanie wyłowić, podsłuchując łączność pomiędzy „Ackbarem” i „Mothmą”, Chissowie oskarżają Jedi i Sojusz o to, że dopuścili do powrotu Killików na ich granicę. Prezydent Omas próbował ich uspokoić, blokując gniazda Utegetu, a żeby Jedi się nie wtrącali, postawił Corrana Horna na czele zakonu.

Luke zmarszczył brwi.

- Prezydent Omas nie może wybierać przywódców Jedi.

- Tak też uważali Kyp i jego grupa - wyjaśniła Mara. - Dlatego zebrali eskadrę stealthX-ów, żeby uwolnić ciebie i Hana od Killików, a Leię i Sabę z „Ackbara”. Straszny bałagan.

- Najłagodniej rzecz ujmując. - Luke z irytacją pokręcił głową. Zawsze nauczał, że Jedi powinni działać zgodnie z sumieniem, ufając, że Moc pokieruje nimi w wyborze tego, co dla zakonu, Sojuszu i galaktyki najlepsze. Jak widać, gdzieś popełnił błąd. - Więc dlaczego Kyp... i cała reszta wypełniają w tej chwili rozkazy Bwua’tu?

- Leia nas o to poprosiła - powiedziała Mara. - Nikt nie chce, żeby Killikowie wałęsali się po galaktyce w tych gniazdach.

Luke poczuł nagle w sobie okropną przerażającą pustkę. Próbował stworzyć zakon samorządnych Jedi, a stworzył coś zupełnie innego. Nikt tu nie podjął samolubnych i złych decyzji, nikt, nawet prezydent Omas - ale też nie było nikogo, kto skłoniłby Jedi do współpracy, kto ukierunkowałby ich energię w harmonijne działanie. Krótko mówiąc, nie było przywództwa.

- Nie obwiniaj się tak, Skywalker - mruknęła Mara. - Byłeś wtedy na Wotebie.

- Pamiętam - odparł Luke. - Ale to nie powinno było mieć znaczenia. Bo gdybym tylko odpowiednio przygotował innych mistrzów...

Mara pokręciła głową.

- To sprawa Kypa, Corrana i reszty. Nie możesz być z nimi przez cały czas.

Nie, ale mogę nadać im kierunek... i wizję - odparł Luke. - Gdybym to zrobił, mistrzowie by nie dopuścili, aby Omas ich podzielił. Han podszedł do nich i stanął obok stealthX-a.

- Może później omówicie teorię dowodzenia - zaproponował. - Jeśli nie dopadniemy Tarfanga, zanim królowa robaków zaciągnie go w obszar atmosfery, to go nigdy nie odzyskamy.

- Przepraszam. - Luke wyciągnął rękę w rękawicy i położył na ramieniu Mary. - Musimy to zrobić. Nie mogę go tak zostawić.

Mara westchnęła.

- Wiem... Lomi Pio też działa. Próbuje nas zwabić. Luke się uśmiechnął.

- Popełnia błąd.

- Lepiej, żeby tak było - warknęła Mara. - Sama nie wychowam Bena.

- Nie będziesz musiała. - Luke poklepał japo ramieniu i opuścił kabinę. - Obiecuję. Han ruszył za Lukiem, ale Mara skinęła na niego, żeby zawrócił z nią do kabiny.

- Weź to - powiedziała, podając mu swój miecz świetlny. - Jeśli dojdzie do konfrontacji, przyda ci się bardziej niż miotacz.

Wizjer Hana przez chwilę trwał skierowany w stronę broni, po czym Solo skinął głową.

- Dzięki. Postaram się nie uciąć tego, co nie trzeba.

Mara uśmiechnęła się wewnątrz hełmu, ale jej oczy zdradzały troskę.

- Jak już odbijecie Tarfanga, wskoczcie mi na skrzydła. Szybko was stąd podejmę i wrzucę czarną bombę do szybu.

- Jasne - odparł Han. - Będę się czuł jak za młodych lat na skuterze.

Znów się cofnął. Mara zamknęła owiewkę i uniosła z pokładu stealthX-a, kierując się mniej więcej w stronę, gdzie znikł Tarfang. Włączyła zewnętrzne reflektory i powoli ruszyła przed siebie.

Luke przywołał Juuna do siebie, pochylił się i zbliżył ich wizjery.

- Trzymaj się blisko mnie - polecił i podał Sullustaninowi rusznicę laserową z modułu awaryjnego Mary. - A jeśli zobaczysz Lomi Pio, nie wahaj się, tylko strzelaj.

Oczy Juuna wypełniły cały wizjer.

- Ja?

- Chcesz uratować Tarfanga czy nie?

- Jasne. - Juun odbezpieczył broń. - Zrobię wszystko, co trzeba.

- Dobrze - odparł Luke. - Pamiętaj, trzymaj się mnie. Gestem wskazał Hanowi pozycję z drugiej strony stealthX-a, po czym sam ruszył za myśliwcem. Pokład wyglądał na poziom magazynowy Ciał Gorogów było tu niewiele, wszystkie miały oczy wysadzone na wierzch wskutek nagłej dekompresji, ale większość szczątków to były woskowe pojemniki na czarną membrozję.

- Te robale naprawdę zaczynają mnie przerażać - mruknął Han przez komunikator. - Konstrukcja tego statku jest solidna. Bardzo solidna.

- Nawet bez tarcz? - zapytał Luke.

- Nie potrzebuje ich - odparł Han. - Każdy pokład sam jest warstwą tarczy. Przebij jeden, a poniżej jest następny, taki sam. Jeśli spojrzeć na wielkość tych robakowozów, to możesz przelecieć setkę pokładów, zanim trafisz na coś ważnego.

Luke poczuł, że opadają mu ręce.

- A co z planem Bwua’tu?

- O, to się uda - zapewnił Han. - Wszystkie statki są słabe od strony rufy, nawet te potwory. Lepiej jednak, żeby czarne bomby wpuścić w kanały ciągu. Jeśli uderzą w ścianę i wybuchną zanim dotrą do hipernapędu, najwyżej wytrącą statek z kursu podczas skoku.

- Obawiałem się, że to powiesz. Luke otworzył się na bitwowięź Mocy, próbując przekazać Kypowi i pozostałym pilotom, jak ważne jest, aby dokładnie celowali przy atakowaniu pozostałych statków. W odpowiedzi dostał całą gamę reakcji - od radości, że się odnalazł, po frustrację, że ostrzeżenie przyszło za późno. StealthX-y były już w trakcie nalotów, niektóre zrzuciły bomby i wracały, aby dołączyć do „Sokoła” i lecieć po Luke’a i Hana.

Luke wlał w więź krzepiące myśli. Nagle światło z reflektorów Mary padło na fragment ślinobetonowej ściany. Około dwudziestu ubranych w kombinezony ciśnieniowe Gorogów zbliżało się do jednej ze skórzastych membran, jakich Killikowie używali zamiast śluz. Trzymali - a właściwie starali się utrzymać - małą wierzgającą postać w kombinezonie próżniowym.

Mara dotknęła Luke’a poprzez Moc, zastanawiając się, czy nie strzelić.

Poparł ją w myśli i ostrzegł Hana:

- Uważajcie na oczy! Działa!

Luke sam też odwrócił wzrok i sięgnął ręką aby zakryć wizjer Juuna. Mara wystrzeliła z działa laserowego stealthX-a. Błysk był tak jasny, że Luke poczuł ból w oczach, choć patrzył w podłogę.

Kiedy kilka chwil później światło przygasło, podniósł wzrok i stwierdził, że strzał zniszczył nie tylko membranę, lecz również część ściany wokół niej. Z otworu wysypywały się dziesiątki Gorogów, wymachując kończynami i antenkami w krótkiej, ale bolesnej agonii.

Kilka trupów spadło na Gorogów trzymających Tarfanga, przewracając ich i zmieniając grupę w plątaninę ciał. Ewokowi nagle udało się wyrwać jedno z ramion i teraz zaczął się rzucać tak gwałtownie, że plątanina przerodziła się w młyn wirujących pancerzy i wymachujących kończyn.

Han rzucił się naprzód, wystrzelił kilkanaście razy, a potem zamienił pistolet na miecz świetlny Mary. Kiedy włączył ostrze, żyroskopowy efekt fali łuku nieco go zaskoczył. Zatoczył ostrzem pełne koło, zanim odzyskał nad nim kontrolę i przeciął pierwszego Goroga na pół.

Zanim Luke i Juun dotarli na miejsce, Gorogowie otrząsnęli się z pierwszego zaskoczenia po ataku Hana i właśnie zabierali się do strzelania. Luke użył Mocy, aby odsunąć ich lufy w bok, po czym włączył własny miecz i otworzył cztery skafandry ciśnieniowe jednym cięciem. Juun osłaniał go od tyłu, strzelając bez litości do każdego Goroga, który próbował ataku z boku.

Z żuwaczkami i szczypcami ukrytymi w kombinezonach, Killikowie byli w stanie jedynie zadawać ciosy albo strzelać. Luke skoncentrował się na broni. Chronił siebie, Juuna i Hana zarówno mieczem świetlnym, jak i Mocą odpychając ręce z pistoletami i odbijając strzały.

Przez to jednak Luke i jego towarzysze nie bardzo mogli się angażować w walkę wręcz. Luke’a wielokrotnie zbijano z nóg, kiedy zderzył się z pancerzem lub znalazł na drodze rozpędzonej kończyny. Mara jednak obserwowała walkę ze stealthX-a, używając Mocy, aby przechwycić każdego insekta, który miał w garści cokolwiek ostrego, co mogłoby uszkodzić delikatne kombinezony próżniowe. Ofiary rzucała na zjeżony zadziorami kawałek ściany.

Kiedy wreszcie okroili grupę do jakichś dwunastu owadów, miecz świetlny Mary zaczął nagle kreślić szalone, wirujące wzory w samym środku walki. Luke pomyślał, że Han zablokował ostrze lub przez nieuwagę upuścił broń. Ale po chwili za rękojeścią miecza zobaczył ramię w pomarańczowym kombinezonie, a miecz zaczął ciąć kombinezony Gorogów, zabijając czterech w dwie sekundy.

- Han?

- To nie ja - zapewnił Han przez komunikator. Pojawił się kilka metrów od miecza świetlnego, zbierając się z podłogi. - Przewrócili mnie.

Miecz powalił kolejnego Goroga, a Luke podciął nogi ostatniemu, kiedy ten próbował strzelać z karabinka.

U rękojeści miecza świetlnego, wczepiony w nią obiema rękami, wisiał Tarfang. Trajkotał w szaleńczym zachwycie; wymachiwał nogami jak sterem, daremnie próbując zrównoważyć żyroskopowy efekt broni.

Luke podszedł i zablokował miecz jednym ciosem, kończąc dziką jazdę. Stopy Tarfanga dotknęły ziemi. Mistrz Jedi użył Mocy, aby wyłączyć ostrze, po czym wezwał do siebie broń z drżących łap Ewoka.

Tarfang stał przez chwilę niepewnie, ale zaraz wyprostował się, wyrzucił z siebie coś na kształt wyrazów wdzięczności, a potem wyciągnął rękę po miecz.

- Przykro mi - rzekł Luke. - Lepiej ci będzie z miotaczem. Tarfang położył dłonie na biodrach i zawarczał.

W tym momencie reflektory stealthX-a zaczęły przygasać i Luke poprzez więź w Mocy wyczuł zaskoczenie Mary. Rzucił miecz Hanowi, a sam pognał w kierunku stealthX-a. Nie widział jednak nic oprócz gasnącego blasku reflektorów.

Han przystanął obok niego.

- Co się dzieje?

- Problemy! - poinformował go Luke. - Lomi Pio wysysa energię z reflektorów Mary.

Urwał w pół zdania, bo Juun otworzył ogień z rusznicy, celując w mroczny obszar tuż za kabiną stealthX-a. Trzy strzały przeleciały zaledwie metr nad kabiną i nagle zawróciły, lecąc prosto w stronę Juuna.

Lodowaty ból, który paraliżował stawy Luke’a, spowolnił nieco jego refleks i nie zdołałby uratować Juuna, gdyby nie domyślił się zawczasu, że Lomi Pio odbije strzały. Dzięki temu w chwili, kiedy to zrobiła, jego miecz świetlny stał już na ich drodze. Luke przechwycił strzały jeden po drugim, zawracając tam, skąd przyleciały.

Pierwszy trafił w sufit, pozostałe dwa po prostu przeleciały nad stealthX-em i znikły w mroku.

Mara obróciła się w fotelu, usiłując sprawdzić, co jest przedmiotem ataku, ale reflektory stealthX-a wracały już do normalnej jasności. Lomi Pio widocznie odeszła.

- Wszystko w porządku - zgłosił się Luke. - Już idziemy!

Chwycił Juuna za ramię i ruszył w stronę stealthX-a, ale Sullustanin nagle zatrzymał się, ukląkł i spróbował zajrzeć pod pojazd.

Luke przyklęknął obok i zbliżył hełm do hełmu Juuna.

- Gdzie ona jest? - zapytał szeptem.

- Za wspornikiem - odparł Juun stłumionym głosem. - Nie widzisz jej nogi?

- Nie - odparł Luke. - W ogóle jej nie widzę.

- Nie widzisz jej, mistrzu Skywalker?

- Nie, Jae - odparł Luke. - Tylko tyją widzisz.

- Ale kiedy w nią walczyłeś, blokowałem jej ataki.

- Moc kierowała moją ręką - wyjaśnił Luke. Juun milczał przez chwilę.

- A kiedy ona wydłała moje ftszały w powrotem do mnie? - zapytał wreszcie.

- Wiedziałem, że odbije atak - przyznał Luke. - Ale zablokowałem ją... a ty powiedziałeś, że zrobisz wszystko, żeby uratować Tarfanga.

- I chyba zrobiłem, nie? - Juun wydawał się rozczarowany sam sobą. - Wobrze. Wo tewaz?

- Zacznij strzelać. Musimy odpędzić ją od stealthX-a, zanim narobi szkód. Juun podniósł rusznicę do ramienia, ale nie strzelił.

- Co się dzieje? - spytał Luke.

- Nie widzę jej.

Luke poczuł, że serce podchodzi mu do gardła.

- Jak to nie widzisz? Schowała się? Juun wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Jej noga po pwostu wnikła. Na moich oczach. Han i Tarfang przykucnęli obok nich.

- Wsiadajmy do tego stealthX-a i wynośmy się stąd - nalegał Han przez komunikator. - Jeśli Lomi Pio przyciemniła te reflektory, to znaczy, że chciała, abyśmy nie widzieli posiłków.

- Masz rację. - Luke wstał i ruszył przed siebie, schodząc z linii ognia stealthX-a. - Ale musimy być ostrożni, bo ona wciąż tu jest, a Juun teraz też nie może jej zobaczyć.

- Czemu? - zdziwił się Han.

- Nie wiem - odparł Luke. - Kiedy zrozumiał, że my nie możemy jej widzieć, on też przestał...

Urwał, bo nagle zrozumiał, dlaczego Juun przestał widzieć Lomi Pio.

- Zwątpienie! - Luke spojrzał na Hana. - „Zaćmi twoje widzenie... zwątpienie”. Do cholery! Ile razy to słyszałem od Yody?

- Pewnie mniej więcej tyle samo, ile ja słyszałem to od ciebie - westchnął Han. Luke zignorował przytyk.

- Ona tak to właśnie robi, Han. Wykorzystuje nasze wątpliwości przeciwko nam!

- Ta teoria ma jedną wadę - powiedział Han. - Ja w nią wierzę, a i tak jej nie widzę.

Tarfang szczeknął twierdząco.

- Nie musi to być zwątpienie w nią - wyjaśnił Luke. Znaleźli się już obok stealthX-a i Mara zaczęła wycofywać statek w kierunku wylotu na samych repulsorach. - Jeśli Lomi Pio wyczuje w umyśle jakąkolwiek wątpliwość, może się za nią ukryć.

Han zamilkł na chwilę.

- To by wyjaśniało, dlaczego Alema tak bardzo chciała, abyś zwątpił w Marę.

- No właśnie, masz rację - odparł Luke. - A teraz, kiedy wiem, po co to robi, rozumiem, że to nie ma sensu.

Spojrzał w kierunku stealthX-a - i nic nie zobaczył. Luke nadal zachowywał milczenie. Han zdawał się rozumieć jego rozczarowanie.

- To nie będzie takie łatwe, mały - rzekł. - Nikt lepiej nie wie, jak zamieszać facetowi w głowie, niż twi’lekańska tancerka. A Alema ma Moc do pomocy.

Mara mogła wprawdzie słyszeć ich rozmowę na kanale łączącym kombinezony, ale odpowiadała jedynie wyraźnym zaciekawieniem - prawie podejrzliwością - którą Luke wyczuwał poprzez więź w Mocy. Sam pomysł, że ktokolwiek - a zwłaszcza Alema - mógłby zasiać wątpliwości w głowie Luke’a, złościł Marę niewymownie, ale starała się nie martwić... przynajmniej do czasu, kiedy Luke sam jej to wyjaśni.

Nagle jeden z reflektorów stealthX-a eksplodował w jaskrawym rozbłysku światła, a po ciemnym pancerzu myśliwca zaczęły tańczyć iskry. Spod kadłuba wytrysnęło kilka długich błyskawic, a napęd repulsorowy zaiskrzył. StealthX zaczął się kołysać.

Luke obejrzał się i zauważył szereg Gorogów w ciśnieniowych skafandrach, którzy wyroili się za myśliwcem, ostrzeliwując go z karabinków.

Mara otworzyła ogień działami laserowymi, wypełniając komorę błyskami światła. Ogień z karabinków przycichł, bo większość owadów albo rzuciła się do ucieczki, albo zginęła, rozniesiona przez strumienie energii. Luke uznał, że najwyższy czas zaryzykować spotkanie z Lomi Pio. Ujął Juuna za ramię i pobiegł w kierunku stealthX-a.

Nagle odgłos dział przycichł i stał się nierówny. Luke wiedział już, że Lomi Pio wróciła do myśliwca. Była gdzieś na kadłubie, wysysała jego Moc... albo gorzej.

Luke pchnął Juuna w kierunku otworu, przez który weszli do gniazdostatku.

- Han, leć do wyrwy! - zawołał.

Włączył miecz świetlny i wspomaganym Mocą skokiem znalazł się na górnym płacie zataczającego się stealthX-a. Ukrył się za wirującym ostrzem, usiłując zmusić niewidzialnego wroga do ataku.

Taktyka powiodła się aż za dobrze. Zaledwie dotarł do silnika położonego bliżej kadłuba, poczuł, jak Moc porusza jego mieczem świetlnym w dół, by zablokować cios w kolano. W jego hełmie rozległo się głośne łupnięcie, kiedy nagle czyjaś noga lub łokieć, lub jeszcze coś innego zepchnęło go z dzioba statku.

Wyciągnął rękę i złapał się osłony silnika, a potem zsunął się na dolne skrzydło.

Ze zdumieniem stwierdził, że Han, Tarfang i Juun wspinają się obok niego.

- Co wy robicie? - zapytał. - Powiedziałem, uciekać!

- Sam uciekaj - zaproponował Han. - Ja się schowam. Jakby na potwierdzenie tych słów, na wspornik silnika obok głowy Luke’a spadła seria pocisków z karabinka rozpryskowego, odbijając się od niego i wzniecając iskry. Obejrzał się i stwierdził, że rój Gorogów ponowił atak. Killikowie strzelali na oślep wokół myśliwca, trafiając, gdzie popadnie, i licząc na uszkodzenie dział laserowych stealthX-a.

Mara zgasiła ostatni działający reflektor i przyspieszyła wycofywanie się do wyrwy w powłoce. StealthX kołysał się niepewnie, opadał i prawie ciągnął przeciążone skrzydło po ziemi. Tarfang wypełniał kanał komunikacyjny okrzykami strachu - czy może podniecenia, Juun zaś po prostu siedział i gapił się wielkimi oczami na Luke’a. Nogi zwisały mu z krawędzi skrzydła jak para pomarańczowych flag. Han na wszelki wypadek wciągnął go całego.

Luke użył Mocy, żeby wykonać skok na kabinę Mary, i znów zaczął posuwać się do przodu pod osłoną miecza. Potrzeba było chwili, aby jego ostrze natrafiło na ostrze Lomi Pio, wzniecając snopy iskier. Okręcił się i wyprowadził kopniaka z półobrotu, który równie dobrze mógł wylądować na durastalowym filarze. Jego stopa zatrzymała się w miejscu, a jednocześnie coś twardego uderzyło go w wewnętrzną stronę kolana, aż cała noga zapulsowała bólem.

Wciąż niewidzialna, Lomi starała się zepchnąć Luke’a z drugiej strony kabiny. Luke zobaczył nagle hełm i ramiona Hana wyłaniające się zza kopułki i miecz świetlny Mary przejechał po kadłubie statku na wysokości paru centymetrów.

Lomi przestała pchać. Poleciały iskry, kiedy zablokowała atak Hana. Wytrąciła mu miecz Mary, który potoczył się i spadł z ogona statku.

Luke skoczył do przodu i ciął mieczem w miejscu, gdzie powinna była znajdować się talia Lomi, wiedząc, że to zabójczy cios - gdy nagle stealthX poderwał się pod nim i zadygotał, a on mógł jedynie przyczepić się Mocą do powłoki.

- Trzymajcie się! - wykrzyknął przez komunikator. - Wznosimy się! Krawędź rozbitego pokładu mignęła im przed oczami, za nią wyrwa w rozbitej powłoce i nagle stealthX znalazł się w przestrzeni, kołysząc się i chwiejąc o jakieś dwanaście metrów nad statkiem.

Han wciąż trzymał się skrzydła obiema rękami, a nogi zwisały mu w dół, uwolnione od sztucznej grawitacji. Tarfang objął ramionami lufę działa laserowego i wył przeraźliwie, wymachując nogami, jakby próbował pływać.

Tylko Juun odpadł i wirując, oddalał się w przestrzeń, chwytając ramionami próżnię. Luke uchwycił go Mocą i zaczął ściągać w kierunku stealthX-a.

Jego miecz zamigotał i przygasł, a zimny zwiastun niebezpieczeństwa znów ulokował mu się między łopatkami. Luke nawet nie obejrzał się za siebie, tylko wyprowadził prosty kopniak, który trafił niewidzialnego napastnika prosto w klatkę piersiową.

Nawet wspierany Mocą kopniak ten nie był dość silny, by zrzucić Lomi z stealthX-a, ale uratował Luke’owi życie. Jej ostrze prześliznęło się po pojemniku na sprzęt na plecach, a on zdążył obrócić się i zaatakować dwoma ramionami w podwójnym bloku, który najpierw odtrącił, a następnie uwięził ramiona Lomi.

Juun wciąż był jeszcze o pięć metrów od stealthX-a, ale sięgał już po trzepoczące buty Tarfanga.

- Tarfang, nie ruszaj się! - nakazał Luke, używając Mocy, aby przyciągnąć Sullustanina do samego skrzydła. - Mam zajęte ręce, a Juun potrzebuje... pomocy!

Tarfang nadal wierzgał, ale Juun zdołał uchwycić w locie jeden z jego butów. Ewok obejrzał się, zobaczył własnego kapitana wiszącego mu u kostki i wreszcie usłuchał.

Ostry, potężny cios wbił się w żołądek zaskoczonego Luke’a, który przecież wciąż jeszcze więził w objęciach oba ramiona Lomi.

Mara zatoczyła krąg stealthX-em, kierując się do wylotu wentylacyjnego. Luke omal nie stracił równowagi. Pod spodem śmignęli mu Threepio i Artoo. Wciąż stali tam, gdzie ich zostawił Han. Fotoreceptory C-3PO podążały za przelatującym nad nim stealthX-em. Jedna z rąk Tarfanga nagle oderwała się od lufy i przez moment Ewok i Juun wisieli obaj na jednej ręce.

I znów coś z całej siły ostrego i silnego uderzyło Luke’a w brzuch - czy to mógł być trzeci łokieć? - i tym razem wytłoczyło mu powietrze z płuc. Kopnął jedną z nóg Lomi i wykręcił ramiona, które miał pod kontrolą usiłując wydrzeć jej miecz świetlny.

Trzeci łokieć” wbił się w Luke’a jeszcze raz. Teraz, kiedy spróbował napełnić płuca, wydawało mu się, że zamiast powietrza wdycha watę.

Zabrakło mu tlenu.

Spojrzał na ekran statusu w hełmie i znalazł jedynie ciemność. Cięcie przez pojemnik na sprzęt mogło go zabić. Jeszcze raz podjął próbę wyrwania miecza z rąk Lomi Pio, ale tracił siły.

Nagle kadłub przebiegło pojedyncze, łagodne drgnięcie wystrzeliwanej czarnej bomby. StealthX zakołysał się, kiedy przelatywali przez pióropusz ciepła ponad wylotem. Lomi Pio natychmiast uwolniła swój miecz świetlny i pchnęła Luke’a potężną falą Mocy; usiłowała się wyzwolić z jego objęć, aby zdążyć przechwycić bombę.

Luke już byłby ją puścił... ale zahaczył nogą o łydkę Lomi i ściągnął ją na kopułkę robota Mary. Użył Mocy, aby nie odpaść, ale obok stał już Han, jedną ręką trzymając się kadłuba, a drugą celując z miotacza Tarfanga. Jego wargi poruszały się wewnątrz hełmu, ale Luke nie słyszał, co on mówił. Cięcie sparaliżowało nie tylko filtr powietrza, ale i łączność... a może po prostu tracił przytomność.

Za ich plecami jaskrawy rozbłysk rozświetlił przestrzeń. Mara skręciła stealthX-em, zatoczyła łuk i Luke ujrzał Tarfanga i Juuna, kurczowo uczepionych działka laserowego na tle ogromnego słupa płomieni. Płomień opadł na chwilę, po czym znów wzniósł się, kiedy z wylotu wentylacji wytrysnął snop ognia drugiej eksplozji. Gdyby w płucach Luke’a pozostał choć gram powietrza, Jedi krzyknąłby z radości. Przynajmniej zniszczyli hipernapęd Mrocznego Gniazda.

Mara sięgnęła ku niemu poprzez Moc, prosząc, by wytrzymał jeszcze chwilę. Luke właśnie się tym zajmował. Wyczuwał Leię i Kypa oraz pozostałych pilotów, dotykających go za pośrednictwem bitwowięzi Mocy, aby zapewnić, że pomoc już blisko. Zaczął uspokajać swój umysł i ciało, spowalniać bicie serca i inne naturalne procesy, aby wejść w hibernację Mocy.

Nagle jakiś niewidzialny ciężar usiadł mu na piersi i niewidzialne palce zaczęły skrobać po jego hełmie, próbując otworzyć wizjer lub zerwać uszczelkę. Luke bronił się jak mógł, ale zaczynało mu się kręcić w głowie, a jego reakcje były bardzo spowolnione. Usłyszał złowróżbne kliknięcie za uchem, niedaleko zawiasu wizjera i sięgnął w Moc, usiłując zrzucić z siebie napastnika.

Lomi odpowiedziała takim samym pchnięciem, uderzając jego kaskiem o kabinę. Promienie energii zaświstały wokół jego głowy - to Han zaczął strzelać i Lomi musiała wreszcie zająć się odparciem ataku.

Mara poprosiła przez Moc, żeby Luke trzymał się, póki może, a Han nagle przestał strzelać. StealthX odwrócił się podwoziem do góry. Luke stwierdził, że spogląda na gruzłowatą powierzchnię gniazdostatku nieco ponad trzy metry pod sobą. Użył Mocy, aby przylgnąć do kadłuba, kiedy nagle zauważył wyrastający przed nim potężny blok radiatora.

Nie chciał marnować ostatniego łyka powietrza na krzyk.

Nie wiedział, czy Lomi Pio zeskoczyła, czy została strącona podczas przelotu obok radiatora, ale tuż przedtem zauważył dwoje wyłupiastych, zielonych owadzich oczu spoglądających na niego poprzez przezroczysty wizjer killickiego kombinezonu próżniowego. Oczy tkwiły w stopionej twarzy kobiecej, bez nosa i z parą grubych żuwaczek zamiast dolnej szczęki... ale kiedy żuwaczki się rozchyliły, Luke mógłby przysiąc, że widzi w nich uśmiechnięty rząd ludzkich zębów... a może to jego spragniony tlenu umysł zaczął właśnie płatać mu figle.

I nagle ciężar znikł z jego piersi, a on sam był wolny od Lomi Pio. Moc utrzymywała go na kadłubie stealthX-a. Odwrócił głowę i ujrzał Hana zaklinowanego pomiędzy pancerz a płaszcz silnika, obu rękami uczepionego obudowy generatora pola. Han wrzeszczał coś, czego Luke nie mógł usłyszeć... i cieszył się, że nie może.

Mara nagle ustawiła stealthX-a we właściwej pozycji. Nad ich głowami śmignął rój strzało statków i zawrócił, gotów do ataku. Spod ich kadłubów wytrysnęło dwanaście smug napędu rakietowego. Mara schowała się za głaz, a w chwilę później seria pomarańczowych rozbłysków rozjaśniła niebo.

Luke poczuł, że ciemnieje mu w oczach. Zobaczył jeszcze przelatującego górą „Sokoła”, strącającego strzałostatki wysuniętym promieniem repulsorowym, a potem w Mocy poczuł dotyk Leii i Saby, proszących go, by wytrzymał jeszcze odrobinę. Powtarzały mu, że „Sokół” już za nimi leci. A potem przestał widzieć cokolwiek.

Ale nie stracił przytomności. Sięgnął ku Marze, Leii, Kypowi i pozostałym Jedi, a nawet ku Hanowi, Juunowi i Tarfangowi. Ich siła powstrzymała go na samym skraju przepaści.



EPILOG


Na zewnątrz, w przestrzeni, wisiało jedenaście odległych gniazdostatków - rząd czarnych cętek widoczny na tle szafirowej zasłony Mgławicy Utegetu. Blokowały cieśninę Murgo, jak gdyby Killikowie wierzyli, że niewielka grupa zadaniowa, składająca się z krążowników i fregat, z jaką wróciła pobita „Mon Mothma”, rzeczywiście zamierza przypuścić atak. Han wyobrażał sobie nawet, że widzi ciemną plamę w miejscu, gdzie na przyczółku floty znajdowała się zapora ze strzało statków. Ich ostrożność była dość krzepiąca, aczkolwiek sugerowała pewną naiwność militarną. Żaden dowódca przy zdrowych zmysłach nie zaatakowałby floty robaków mniejszą przewagą aniżeli trzy do jednego w niszczycielach. Miną tygodnie, zanim Sojusz zbierze flotę tej wielkości.

Han mógł mieć jedynie nadzieję, że jakiś geniusz ze sztabu generalicji nie wpadnie na pomysł, aby utrzymywać robactwo w ryzach przy użyciu kilku eskadr stealthX-ów. Jak do tej pory nic nie wskazywało, aby Jaina czy Jacen byli wplątani w tę sprawę - i to mu odpowiadało. Oboje już zbyt wiele widzieli śmierci i zdrad w młodości, więcej niż dziesięcioro Jedi razem wziętych.

Drzwi sali odpraw otworzyły się i Han odwrócił głowę w tamtą stronę. W progu pojawił się Gavin Darklighter w białym mundurze, nieco wymiętym po długiej naradzie. Przystanął na chwilę, przeczesał dłonią ciemne włosy i odetchnął głęboko, po czym podszedł do Hana.

Stanął przed nim, ale nie odzywał się ani słowem.

- Wiadomo coś? - zapytał wreszcie Han.

- Bwua’tu wciąż zadaje pytania - odparł Darklighter. - Jak na Bothanina jest w porządku, a twoje oświadczenie bardzo pomogło w uniewinnieniu. Ale nie mam najmniejszego pojęcia, jak zamierza postąpić w kwestii przejęcia „Ackbara”. Juun i Tarfang są bardzo wygodną parą łobuzów.

Han skinął głową.

- Tak mi się też zdawało, ale pytałem, czy wiesz coś na temat Luke’a. - Gestem wskazał strażników przy stacji wind. - Nie mogę opuścić pokładu, dopóki Bwua’tu mnie nie zwolni, a medycy są zbyt zajęci...

Drzwi windy się rozsunęły, a z wnętrza rozległ się głos Luke’a.

- Wszystko w porządku, Han. - Wyszedł na korytarz z Marą u boku. Był blady jak ogolony wampa, ale wydawał się rześki i dość silny - Powiedziałem ci to już przecież na pokładzie „Sokoła”.

- Nieprawda, wtedy powiedziałeś mi tylko „oormmmgg fffff’ - poprawił go Han z krzywym uśmieszkiem - a potem zemdlałeś.

- Serio? - zapytał Luke nie całkiem poważnie. - Nie pamiętam.

- Właśnie tak było - zapewnił Han. - Nie sądzę, aby roboty EmDe pozwoliły ci zobaczyć się z Leią, zanim tu przyszedłeś.

- Jest znacznie lepiej, niż sądzisz - powiedziała Mara. Odstąpiła na bok, a z głębi windy wysiadły Leia i Saba. - Powiedzieli, że potrzebne im to łóżko.

Po walce z Alemą i jej owadami twarz Leii była wciąż opuchnięta i owinięta bandażem z bactą, tak że wyglądała jak narzeczona Tuskena. Ale jej widok uradował serce Hana tak jak nigdy od czasu narodzin Anakina i bliźniąt. Podszedł i ujął ją za ręce - a przynajmniej za tę, na której nie miała gipsu.

- Witaj, ślicznotko.

Leia uśmiechnęła się i natychmiast skrzywiła.

- Musisz dać sobie zbadać wzrok, pilociku.

- Nic z tego. - Han pocałował ją w usta... bardzo, bardzo delikatnie. - Wzrok mam lepszy niż kiedykolwiek.

Saba uderzyła ogonem o pokład, wywróciła oczami i odeszła, sycząc coś do siebie.

- Naprawdę bardzo się cieszymy, że widzimy was oboje w dobrym zdrowiu - rzekł Darklighter. Wskazał Leii kanapę obok iluminatora, a sam zwrócił się do strażników strzegących wejścia do Sali odpraw. - Poinformujcie admirała Bwua’tu, że mistrz Skywalker gotów jest wygłosić oświadczenie.

Jeden ze strażników zasalutował na potwierdzenie rozkazu i znikł za rozsuwanymi drzwiami.

- Dziękuję, Gavinie - odezwał się Luke. - Juun i Tarfang ryzykowali życie, żeby ostrzec flotę o zawartości tych popiersi. Teraz muszę przekonać o tym admirała Bwua’tu. Jestem im to winien.

- On już złożył raport - odparł Darklighter. - Killikowie wynieśli się z czterema gniazdami i „Ackbarem”, ale statek Mrocznego Gniazda wciąż tam jest... wraz z dziesięcioma innymi. Zrobię, co będę mógł, aby Jedi otrzymali należną pochwałę w raporcie do prezydenta Omasa.

- Dziękuję - odrzekł Luke. - To naprawdę pomoże w odbudowie wzajemnego zaufania. Będzie nam ono potrzebne, jeśli mamy zapobiec przerodzeniu się tego konfliktu w prawdziwą wojnę.

Darklighter spojrzał na niego z zakłopotaniem.

- Obawiam się, że na to już zabraknie nam czasu, mistrzu Skywalker.

- Prezydent Omas zdecydował już o podjęciu działań wojennych? - zapytała Leia.

- Nie Omas - odpowiedział Darklighter. - Niedawno przybył do admirała Bwua’tu kurier z wiadomością. Chissowie twierdzą że grupa Jedi dokonała prewencyjnego ataku na jeden z ich magazynów dostawczych.

- To niemożliwe! - szybko zaprzeczył Luke. - Jedi nie przypuszczają ataków prewencyjnych!

- Więc może grupa Jedi wypożyczyła swoje stealthX-y jakimś Killikom - odparł Darklighter. - Chissowie przysłali też hologram z kamery ochrony w jednym z wysadzonych składowisk amunicji. Widać na nim bardzo wyraźnie parę stealthX-ów. A Jagged Fel wydaje się przekonany, że jednym z pilotów była Jaina. Twierdzi, że rozpoznaje jej styl latania.

- Jaina? - Han palnął się w czoło. - Dlaczego miałaby zrobić coś takiego?

- Właśnie to Chissowie chcieliby wiedzieć - wyjaśnił Darklighter. - Nikt nie zginął i to mnie przekonuje, że mogli to istotnie być Jedi, więc Chissowie nie traktują ataku jak aktu wojny. Ale uważają go za dowód, że sami powinni rozprawić się z Killikami. Twierdzą że pakt Qoribu i tak został pogwałcony, i przygotowują się do ataku, by zepchnąć Kolonię tam, skąd przyszła. Han pokręcił głową.

- Jaina zna Chissów lepiej niż ktokolwiek inny - rzekł. - Wiedziałaby, jak zareagują na taką prewencję. W tym raporcie coś śmierdzi.

- Właściwie atak prewencyjny może być całkiem niezłą taktyką - rozległ się chropowaty bothański głos. - Zwłaszcza jeśli chcemy sprowokować reakcję.

Han się obejrzał. Z sali odpraw wyszedł Bwua’tu, a za nim Juun i Tarfang z wypiętymi piersiami i bardzo zadowolonymi minami.

- Właśnie o to mi chodzi - powiedział Han. - Jaina i Zekk sami są prawie owadami! Nigdy nie zrobiliby niczego, co mogłoby skłonić Chissów do przypuszczenia ataku na Kolonię.

- Chciałbym panu wierzyć na słowo, kapitanie Solo - westchnął Bwua’tu, podchodząc do iluminatora. - W końcu zna pan swoją córkę lepiej niż ja.

Admirał przez chwilę w zadumie wpatrywał się w gniazdostatki. Nie odwracając głowy, rzekł:

- Komodorze Darklighter, niech pańskie siły zadaniowe wyprowadzą wszystkie eskadry myśliwców i rozwiną formację do ataku.

Darklighter otworzył usta jeszcze szerzej niż Han.

- Formacja do ataku, sir?

- Sam wybierz, jaka, komodorze - zaproponował Bwua’tu. - W końcu to nie ma znaczenia.

Darklighter nie wykonał żadnego ruchu, aby spełnić rozkaz.

- Czy mogę panu admirałowi przypomnieć, że mamy raptem dziesięć statków przewagi nad Killikami, a większość z nich jest w znacznym stopniu przestarzała?

- Właśnie pan to zrobił. - Bwua’tu obejrzał się, mierząc go groźnym wzrokiem. - Po przejęciu „Ackbara” przez nieprzyjaciela mogę nie pozostać długo na pozycji dowodzącego Piątą Flotą. Ale dopóki tu jestem, będzie pan słuchał moich rozkazów. Czy to jasne, komodorze?

Darklighter poderwał się na baczność.

- Sir!

- Wykonać - zarządził Bwua’tu. - I zameldujcie się, jak skończycie.

Darklighter wyjął komunikator i odszedł na bok, aby przekazać dalej rozkazy admirała. Han, Luke oraz reszta grupy wymienili nerwowe spojrzenia, zastanawiając się widocznie, co myśli Bothanin. Jedynie Leia nie była przekonana, że naprawdę postradał zmysły; jej mina wyrażała raczej zaciekawienie niż strach.

Bwua’tu albo nie zauważył ogólnej konsternacji, albo udawał, że jej nie widzi. Podszedł do Luke’a.

- Kapitan Solo przedstawił mi pełną zachwytów relację na temat Juuna i Tarfanga, i tego, co zrobili, kiedy tylko się dowiedzieli, co naprawdę kryło się w rzeźbach, które dostarczyli mojej flocie. Czy pan to potwierdza?

- Oczywiście - odparł Luke. - Pomogli nam w ucieczce z domu rehabilitacji Sarasów, stracili własny statek w czasie prób poznania planów Killików i dzielnie walczyli na gniazdostatku Gorogów. Wielka szkoda, że mój robot Artoo był uszkodzony, bo mógłbym nawet dostarczyć dokumentację.

- To całkowicie zbędne - powiedział Bwua’tu. - Słowo mistrza Jedi wystarczy w zupełności.

Nastąpiło niezręczne milczenie. Admirał nadal wpatrywał się w przestrzeń, a tymczasem Han, Luke i cała reszta zastanawiali się w milczeniu, co mogliby uczynić, aby nie dopuścić do ataku na gniazdostatki i zapobiec stracie kolejnych istnień Sojuszu.

Wreszcie wrócił Darklighter i zameldował, że rozkazy admirała zostały przekazane.

- Doskonale - rzekł Bwua’tu. - Byłem pod ogromnym wrażeniem wiedzy, jaką kapitan Juun i Tarfang posiadają o naszych nieprzyjaciołach. Proszę ich wpisać na listę wolnych wywiadowców i dopilnować, aby dostali skiff zwiadowczy. I żeby był wyposażony we wszelki sprzęt niezbędny do tajnych operacji. Podejrzewam, że za liniami wroga będą mieli pełne ręce roboty.

Han i Luke wymienili pełne zaskoczenia spojrzenia.

- Admirale, jest pan pewien, że to dobry pomysł? - zapytał Luke. Tarfang podszedł do Luke’a i wygłosił długą, gniewną i jazgotliwą przemowę, na którą Bwua’tu udzielił odpowiedzi w tym samym tonie. Po tej wymianie zdań admirał skrzywił się i znów spojrzał na Luke’a.

- Tarfang nie rozumie, czemu próbujesz podważyć zdolności jego i kapitana Juuna - wyjaśnił. - Szczerze mówiąc, mistrzu Skywalker, ja też tego nie pojmuję. Jeszcze kilka minut temu wydawało się, że jesteś pod wrażeniem ich męstwa.

- Kapitan Juun i Tarfang są bardzo dzielni - zapewnił Luke. - Ale to nie oznacza, że będą dobrymi agentami wywiadu. Potrafią być... hm... dość naiwni. Obawiam się o ich szanse na przeżycie.

Tarfang zaszczekał ze złością ale Bwua’tu uciszył go cichym trajkotem, po czym zwrócił się znów do Luke’a.

- Ja też, mistrzu Skywalker - powiedział i spojrzał przez iluminator na fregaty sił zadaniowych, które zaczęły już rozstawiać się na flankach. - Martwię się o nas wszystkich.

Luke zebrał myśli, nie bardzo wiedząc, co mógłby powiedzieć, aby Bwua’tu zmienił zdanie. Han pochwycił spojrzenie Leii, skinął głową w kierunku admirała i uniósł brew, zadając milczące pytanie, czy ten osobnik jest aby przy zdrowych zmysłach. Leia uśmiechnęła się krzepiąco i delikatnie pokręciła głową.

- Może mi pan wierzyć, kapitanie Solo - dodał admirał, zwracając się do odbicia Hana w panelu iluminatora. - Pańscy przyjaciele zdolni są do wielu rzeczy, o które nawet by ich pan nie posądzał.

- Hm... właściwie to zmartwił mnie pański rozkaz ataku - odparł Han. - Nie sądzi pan, że to trochę szalone?

- Ależ tak - przyznał Bwua’tu. - W tej chwili jednak robale nie są pewne siebie. A co ważniejsze, nie są też pewne nas.

- A my musimy się postarać, żeby tak pozostało - z aprobatą dodała Mara.

- Właśnie - potwierdził Bwua’tu. - Wy, Jedi, wrzuciliście klucz hydrauliczny w precyzyjny plan Killików. Teraz będą się zastanawiać, do czego jeszcze jesteście zdolni, a ja zamierzam wykorzystać to zwątpienie, aby uwierzyli, że przegrali bitwę.

Luke uniósł brew.

- Zmusić ich do negocjacji? Bwua’tu rzucił Luke’owi zniecierpliwione spojrzenie.

- Nie, mistrzu Skywalker. Liczę na to, że się wycofają.

- A jeśli nie? - zapytał Luke.

- Okaże się, że się przeliczyłem... znowu. - Bwua’tu zwrócił się teraz do Hana. - Myślałem o tym ataku prewencyjnym pańskiej córki. Muszę przyznać, że ona jest doskonałym taktykiem.

Jak pan sądzi, co by zrobiła, wiedząc, że Chissowie przygotowywali ofensywę? Han poczuł ucisk w żołądku.

- Skąd miałaby to wiedzieć? Bwua’tu wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia, ale jeśli naprawdę wiedziała, takie uderzenie prewencyjne to genialne posunięcie. Zmusiłoby ono Chissów do ataku, zanim będą gotowi... albo do podjęcia ryzyka całkowitego uniemożliwienia przygotowań. Być może to jedyna szansa na przetrwanie Kolonii.

- Przetrwanie? - zapytała Leia. - Czy w informacji od Chissów nie było mowy wyłącznie o zepchnięciu Killików z granicy?

- Tak, ale w poprzedniej korespondencji napisali, że pozwolą, aby Jedi rozwiązali ten problem - odparł Bwua’tu. - I to jest właśnie cały kłopot z wieściami od Chissów, prawda? Nigdy nie wiadomo, kiedy mówią prawdę.

- Chwileczkę - przerwał Han. Nie wierzył własnym uszom... zresztą nawet nie chciał uwierzyć. Ileż razy jeszcze będzie musiał żegnać dzieci odchodzące na wojnę? Ile razy jeszcze będzie potrafił to zrobić? - Myśli pan, że wojna już się zaczyna?

Bwua’tu skinął głową.

- Oczywiście. Rozpoczęła się, zanim jeszcze ich kurier opuścił przestrzeń Dynastii. - Cały czas wbijał nieruchome spojrzenie w iluminator, za którym krążowniki przemieszczały się właśnie na przód formacji. - Ironia polega na tym, że według mnie Chissowie martwią się, byśmy nie sprzymierzyli się z Killikami. Ich wiadomość może być jedynie wybiegiem, aby nas uspokoić, powstrzymać Sojusz przed podjęciem działań, aż będzie za późno na uratowanie Kolonii.

- Przecież to szaleństwo! - oburzył się Han.

- Nie szaleństwo... zgroza! - odpowiedziała Mara z posępną miną. - Co sobie pomyślą Chissowie, kiedy „Admirał Ackbar” pojawi się w walce po stronie Kolonii? To tylko potwierdzi ich podejrzenia. Będą przekonani, że Sojusz podarował go Killikom.

- Właśnie - zgodził się Bwua’tu. - Jeśli mam rację, to będzie bardzo interesująca wojna.

Leia na moment przymknęła oczy, wyciągnęła dłoń i ścisnęła palce Hana.

- Obawiam się, że ma pan rację, admirale - szepnęła. - Jaina i Jacen znaleźli się w samym środku czegoś niedobrego. Czuję to.

Serce Hana zamarło. Nie, nie znowu. Nie tak szybko. Bwua’tu westchnął.

- Przykro mi to słyszeć, księżniczko. Znów spojrzał na Darklightera.

- Komodorze... wszystkie baterie ognia.



PODZIĘKOWANIA


Wielu ludzi uczestniczyło w tworzeniu tej książki w większym lub mniejszym stopniu. Szczególne podziękowania należą się: Andrii Hayday za rady, zachętę, krytykę i jeszcze o wiele więcej, Jamesowi Luceno za burzę mózgów i pomysły, Enrique Guerrero za znakomite sugestie, Shelley Shapiro i wszystkim innym ludziom z DelRey którzy sprawili, że pisanie stało się radością, zwłaszcza Keithowi Claytonowi, Coheen Lindsay i Colette Russen; dziękuję także Sue Rostoni i wspaniałym ludziom z Lucas-filmu, zwłaszcza Howardowi Roffmanowi, Amy Gary, Lelandowi Chee i Pablowi Hidalgo, oczywiście George ‘owi Lucasowi za Epizody I-III.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stackpole Michael Star Wars 160 Mroczny Przyplyw 02 Inwazja
Star Wars 002 Uczen Jedi 02 Watson Jude Mroczny Przeciwnik
MacBride Roger Allen Star Wars 133 Trylogia Korelianska 02 Napasc na Selonii
Anderson Kevin J Star Wars 120 Akademia Jedi 02 Uczen Ciemnej Strony
Stackpole Michael Star Wars 159 Mroczny Przyplyw 01 Szturm
Star Wars 170 Linia wroga 02 Allston Aaron Twierdza rebelii
star wars a forest apart by troy denning
Forest Apart (Star Wars), A Troy Denning
star wars short story corphelion interlude by troy denning
CF-02, LEGO, Instrukcje Star Wars, Własne
Star Wars 066 Przygody Hana Solo 02 Daley Brian Zemsta Hana Solo
Mroczne Tajemnice 2 02 Solucja(1)
Jak oglądnąć Star Wars na komputerze
7184 1 STAR WARS Trade Federation MTT
ABY 0029 Mroczne Gniazdo 3 Wojna rojów

więcej podobnych podstron