Lang Rebecca Syn doktora Mathesona

Rebecca Lang

SYN DOKTORA MATHESONA

Tłumaczyła Grażyna Woyda

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nell Montague ostrożnie wjechała na zatłoczony parking dla personelu szpitala w Gresham w stanie Ontario.

Z westchnieniem zadowolenia wyłączyła silnik, zdając sobie sprawę, że bez trudu zdąży na między­narodowe sympozjum dotyczące chirurgii plastycz­nej i oparzeń, które miało odbyć się w centrum kongresowym położonym przy sąsiedniej ulicy. Cie­szyła ją perspektywa przyjemnego spaceru w promie­niach czerwcowego słońca.

Pospiesznie przejrzała się we wstecznym lusterku, wzięła z siedzenia teczkę oraz plik papierów dotyczą­cych zbliżającej się konferencji, które dostarczono jej poprzedniego dnia, a których do tej pory nie zdążyła przejrzeć.

Spacer w słoneczny poranek stanowił dla niej miłą chwilę wytchnienia w gonitwie życia, które ostatnio coraz bardziej przypominało wyścig z czasem. Jej jednak taki pęd służył - lubiła przypływ adrenaliny, jaki wywoływał.

Była w świetnym nastroju, wiedząc, że prezentuje się korzystnie w popielatym płóciennym kostiumie i różowej bluzce z jedwabiu. Zwykle nie przywiązy­wała wagi do wyglądu, bo przez większą część dnia miała na sobie biały kitel, dziś jednak czuła się ina­czej. Lekki wiatr rozwiewał jej świeżo umyte brą­zowe włosy z jasnymi pasemkami.

Życie jest piękne, kiedy człowieka cieszą nawet najdrobniejsze radości, pomyślała pogodnie, zbliża­jąc się do leżącego w sercu miasta centrum kongre­sowego, które zajmowało wieżowiec zbudowany ze szkła, stali i betonu. Pchnęła obrotowe drzwi i we­szła do przestronnego, wyłożonego marmurem ho­lu, w którym kłębił się tłum ludzi.

- Cześć! - powitała z uśmiechem kilku kolegów, kierując się w stronę punktu zgłoszeń konferencji.

Kiedy dopełniła formalności, wzięła sobie filiżan­kę kawy, usiadła na ławce ustawionej w stosunkowo zacisznym kącie i zaczęła przeglądać program sym­pozjum.

Znalazła w nim tak wiele ciekawych wykładów i warsztatów, że trudno jej było dokonać spośród nich szybkiego wyboru. W końcu poprzestała na tych, w których już uprzednio zgłosiła swój udział. Spraw­dziła rozkład zajęć.

Pierwsze spotkanie zaczynało się za kilka minut, punktualnie o dziewiątej. Gdy jej wzrok padł na nazwisko wykładowcy, który miał zastąpić wcześniej wyznaczonego prelegenta, odniosła wrażenie, że czas stanął w miejscu.

- Wielkie nieba! To niemożliwe - powiedziała głośno, a potem rozejrzała się ukradkiem wokół sie­bie, by sprawdzić, czy przypadkiem ktoś jej nie słyszy.

Kiedy wpatrywała się w nazwisko nowego prelegenta, jej serce najpierw lekko podskoczyło, a potem zaczęło mocno bić. Wykład miał dotyczyć najnow­szych metod chirurgicznych stosowanych w leczeniu poważnych oparzeń.

Joel Matheson...

Nell wpatrywała się w wydrukowane dużą czcion­ką nazwisko tak uporczywie, jakby jej wzrok mógł je wypalić. Po dziesięciu latach Joel niespodziewanie znów pojawił się w jej życiu, budząc w niej uczucie bliskie paniki. Jej wcześniejsze opanowanie zniknęło jak przysłowiowa kamfora. Miała wrażenie, że cof­nęła się do dawnych czasów. Że znów zaczyna myś­leć jak szesnastoletnia dziewczyna, jaką była wtedy, gdy poznała doktora Joela Mathesona.

Bardzo długo bezskutecznie go szukała, a teraz, kiedy dała za wygraną, on nagle może się zmateriali­zować. Cóż za ironia losu. Poczuła silny ucisk w gard­le. Z wrażenia drżały jej nogi i szumiało w głowie. Bała się, że jeśli wstanie, może nawet stracić przyto­mność.

Przeczytała w harmonogramie prelekcji, że wcześ­niej wyznaczony wykładowca zachorował i zastąpi go doktor Joel Matheson z Montrealu, który chętnie zgodził się przyjechać na sympozjum.

- Hej, Nell, czy idziesz na ten pierwszy wykład z chirurgii? - spytała jej koleżanka, doktor Trixie Deerborne, niespodziewanie do niej podchodząc.

Nell uniosła głowę i spojrzała na nią nieprzytom­nym wzrokiem. Trixie była pełną życia, rozmowną, niekiedy nawet zbyt gadatliwą i niezwykle skupioną na sobie kobietą.

- Ja... mhm... tak - wyjąkała Nell.

Trixie usiadła obok niej na ławce i obrzuciła ją przenikliwym spojrzeniem.

- Oj, czy ty dobrze się czujesz? - spytała. - Jesteś chorobliwie blada.

- Nic mi nie jest - wymamrotała Nell, a wiedząc, że może zaufać koleżance, dodała: - Pierwszego prelegenta ma zastąpić doktor Matheson, którego kiedyś znałam.

- Aha - mruknęła Trixie, patrząc na nią ze zro­zumieniem. - Stare dzieje. Coś dla ciebie znaczył, prawda?

- Można tak to określić - odparła cicho Nell.

- Zatem chodźmy, Nell, bo inaczej nie znajdzie­my dobrych miejsc, a na pewno masz ochotę mu się przyjrzeć.

Nell roześmiała się. Przez kilka sekund rozważała możliwość zrezygnowania z tego wykładu, ale po chwili doszła do wniosku, że najbardziej w świecie pragnie w tej chwili zobaczyć Joela Mathesona.

- Wiesz, Trixie, cieszę się, że jesteś tutaj ze mną - oznajmiła.

- No to chodźmy. Wiele dałabym za romantyczną przeszłość, która choć w części zrekompensowałaby mi ubóstwo teraźniejszości.

- Bardzo wątpię, czy znając tę moją „romantycz­ną” przeszłość, chciałabyś się ze mną na nią zamie­nić - odrzekła Nell.

- Opowiesz mi kiedyś o niej, dobrze? Ruszyły długim korytarzem, weszły do sali wy­kładowej i usiadły blisko pulpitu prelegenta. Nell oceniła, że w auli znajduje się około dwustu słucha­czy. Doszła do wniosku, że to mało prawdopodobne, by po tak długim czasie Joel natychmiast ją rozpoznał w takim tłumie ludzi.

W dodatku teraz na pewno wygląda zupełnie ina­czej niż dziesięć lat temu, gdy go poznała. Wówczas miała szesnaście lat, ale udawała dziewiętnastolatkę. Zastanawiała się, jak on zareaguje na jej widok, i co ona mu powie. Te uporczywe, dręczące myśli nie dawały jej spokoju.

Z jednej strony miała wielką ochotę się przed nim schować, ale równocześnie pragnęła go zobaczyć.

Znów nawiedziły ją wspomnienia. Zawsze była bardzo ambitną dziewczyną i uczyła się pilnie, chcąc osiągnąć w życiu cel. Jednakże macierzyństwo po­krzyżowało jej plany. To ono sprawiło, że szybko dojrzała i bardziej skupiła się na swoim dziecku niż na samej sobie. Ukończyła jednak studia medyczne i odbyła staż, a teraz od dwóch lat robi specjalizację w dziedzinie leczenia oparzeń i chirurgii plastycznej. Od jej uzyskania dzielą ją już tylko dwa lata.

Matka Nell była bardzo dumna z córki, ale za­rzucała jej nadmiar ambicji. Uważała, że Nell uparcie usiłuje zerwać kwiat, który jest poza jej zasięgiem, choć ma w swoim ogrodzie łatwo dostępne, a równie piękne okazy. W życiu prywatnym Nell Joel był właśnie takim kwiatem - okazało się bowiem, że jest poza jej zasięgiem.

Teraz jednak, gdy czekała na jego przybycie, re­akcja jej ciała zadała temu kłam. Była zdenerwowana, podniecona i czuła dziwny lęk, który próbowała stłumić, skupiając uwagę na tym, co mówi do niej Trixie.

I wtedy zjawił się Joel. Nell targały sprzeczne uczucia. Z jednej strony chciała skulić się w krześle, a z drugiej wstać i zawołać: „Jestem tutaj!”

Choć upływ czasu zrobił swoje, nie miała wątp­liwości, że stojącym na podium mężczyzną jest Joel.

Wyglądał teraz nieco starzej. Miał wymizerowaną twarz i zapadnięte policzki. Jednakże nadal emano­wała z niego ta sama dynamiczna męskość i ten niesamowicie olśniewający urok, który na większość kobiet działał jak magnes. W dobrze skrojonym sza­rym ubraniu, które świetnie na nim leżało, niebieskiej koszuli i dobranym do niej krawacie wydał jej się jeszcze bardziej pociągający niż dawniej.

- Czy to on? - spytała Trixie szeptem.

- Owszem. Żeby zaspokoić twoją ciekawość, po­wiem ci w tajemnicy, że kiedyś był moim chłopa­kiem. Do tej pory nie wyszłam za mąż.

- Tak podejrzewałam, ale nigdy w życiu nie spyta­łabym cię o to - odparła Trixie z szerokim uśmiechem.

Joel zaczął prelekcję. Słysząc jego głęboki, spo­kojny głos, Nell przygryzła drżącą wargę i nerwowo zamrugała powiekami, chcąc za wszelką cenę po­wstrzymać napływające do oczu łzy wzruszenia. Po­czątkowo nie słuchała tego, co Joel mówi, potem powoli zaczęła się koncentrować i w końcu jego wykład pochłonął ją bez reszty.

Kiedy skończył prelekcję, otoczyła go niewielka grupa słuchaczy, a pozostali powoli zaczęli opusz­czać aulę.

- Zostań i z nim pogadaj, Nell - namawiała ją Trixie. - Czuję, że tego chcesz. Zobaczymy się póź­niej. Zdaje się, że jesteśmy w tej samej grupie ćwicze­niowej .

- Dobrze, Trixie. Zajmij mi miejsce - poprosiła Nell, siląc się na beztroski ton.

Wstała z krzesła, weszła na podium i stanęła z boku grupy, a potem cierpliwie czekała, aż wszyscy się wygadają i odejdą. Gdy w końcu Joel na nią spojrzał, miała wrażenie, że ubyło jej lat, że znów jest tą bezbronną dziewczyną, która na jego widok zapomi­na języka w gębie.

- Dzień dobry, Nell - powitał ją Joel, wyciągając do niej rękę. - Upłynęło sporo czasu.

- Witaj, Joel - odparła cicho, podchodząc do niego bliżej i ściskając jego dłoń. - Tak, upłynęło dużo czasu. Uczestniczyłam w wielu konferencjach, ale nigdy cię nie spotkałam.

- Na ogół biorę udział w kongresach organizowa­nych w Stanach Zjednoczonych i Europie, a znacznie rzadziej bywam na tych, które odbywają się w Kana­dzie.

- Rozumiem - mruknęła, w gruncie rzeczy nie mając pojęcia, dlaczego Joel nie uczestniczy w kon­ferencjach, które mają miejsce w Kanadzie.

A może unika ich ze względu na nią? Spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem i dostrzegła jego szare szczere oczy, a nad nimi ciemne gęste brwi kontra­stujące z bladą twarzą oraz wydatne, jędrne usta, które nie zmieniły się od czasu ich ostatniego spot­kania.

Zdumiało ją jednak to, że tak bardzo schudł. Nagle przeraziła ją myśl, że Joel może być chory.

- Jak się czujesz? - spytała drżącym głosem. Joel wahał się przez chwilę.

- Dobrze - odrzekł dziwnie zmienionym tonem. - A ty?

- Świetnie.

- Jesteś bardzo ładna, Nell - oznajmił. - Przewi­działem to już dawno temu - dodał z uśmiechem, który natychmiast starł z jego twarzy zmęczenie.

- Dziękuję, Joel.

- Więc jesteś również lekarzem, specjalistą od oparzeń. Dopięłaś swego.

- Owszem, ale nadal robię specjalizację. Uwiel­biam tę pracę - odparła, dochodząc do wniosku, że Joel pewnie śledził jej karierę zawodową. Nie było to zbyt trudne, biorąc pod uwagę fakt, że oboje obracali się w świecie medycznym. Dziwne było tylko to, że mimo wielu wysiłków nie udało jej się go odnaleźć.

- Moje gratulacje.

- Dziękuję. To długa, ciężka praca. Zresztą sam dobrze o tym wiesz.

- Ale jesteś zadowolona z wyboru zawodu, pra­wda?

- Tak.

- Czy chciałabyś powiedzieć mi coś szczególne­go? - spytał, nie odrywając oczu od jej twarzy. - Takie przynajmniej odnoszę wrażenie.

- Zwykle nie jestem małomówna i nie trzeba ciągnąć mnie za język. Po prostu nie spodziewałam się, że cię zobaczę. To spotkanie zupełnie mnie zaskoczyło. Sądzę, że chyba... oboje mamy sobie wiele do powiedzenia.

Joel spojrzał na salę, po której kręcili się jeszcze uczestnicy konferencji.

- Gdyby nie było tu nikogo, pocałowałbym cię bez wahania - wyznał. - W tej chwili tylko to za­prząta mój umysł.

Nell wybuchnęła śmiechem, nieco się odprężając. Chciała przyznać się, że ona również o tym myśli, ale głos uwiązł jej w gardle.

- Więc nie czujesz do mnie urazy? - wyjąkała, rumieniąc się tak samo jak wtedy, gdy miała szesnaś­cie lat i była pod urokiem dwudziestoczteroletniego doktora Mathesona, odbywającego staż na oddziale nagłych wypadków szpitala w Gresham.

- Och, tego bym nie powiedział - odrzekł, patrząc na nią przenikliwie. - Potraktowałaś mnie okropnie, Nell. Miałem nadzieję, że tu będziesz. Z niecierp­liwością oczekiwałem tego spotkania. Więc może wypijesz ze mną kawę? Albo piwo w jakimś pubie.

Nell zwilżyła językiem suche usta.

- Z przyjemnością - odparła, postanawiając opuś­cić najbliższe zajęcia. Pogodziła się też z myślą, że Trixie na pewno wyciągnie fałszywe wnioski z jej nieobecności. - Wybieram pub.

- Czy jesteś mężatką? - spytał niespodziewanie Joel.

- Nie. A ty się ożeniłeś?

- Nie...

ROZDZIAŁ DRUGI

Wychodząc za Nell z sali wykładowej, Joel nie spuszczał z niej oczu. Był bardziej zaskoczony jej widokiem, niżby się spodziewał.

Oczywiście, miał nadzieję, że Nell będzie uczest­niczyć w tej konferencji. Jednakże jej obecność obu­dziła w nim dziwny niepokój. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na jej jedwabistych lśniących włosach, poczuł, że zaczyna tracić panowanie nad zmysłami. Choć próbował przygotować się na spotkanie z Nell, jej uroda, wrażliwość oraz szczerość zupełnie zbiły go z tropu i odebrały pewność siebie.

Może postąpiłem nierozsądnie, zjawiając się w Gresham, żeby znów ją zobaczyć, choć nie mamy przed sobą wspólnej przyszłości? - spytał się w du­chu. Nie wypadało mu jednak odmówić organizato­rom sympozjum, kiedy zwrócili się do niego z prośbą o zastępstwo za chorego wykładowcę.

Do tej pory skutecznie udawało mu się unikać konferencji, które organizowano w Gresham. Zwy­kle wpadał tu jedynie na dzień lub dwa, by odwie­dzić rodziców i kilku bliskich przyjaciół, a potem natychmiast wyjeżdżał, uzyskując od kolegów po fachu tylko zdawkowe informacje o karierze zawo­dowej Nell.

W drzwiach frontowych budynku Nell gwałtownie się do niego odwróciła.

- Wiesz, mam lekkie poczucie winy, że urywam się z zajęć - powiedziała z uśmiechem. - Ale na pewno je odrobię. Jeśli pójdziemy przez park, to będziemy mogli wstąpić do przytulnego pubu, który mieści się po drugiej jego stronie.

- Wspaniale - odparł, czując nieprzepartą ochotę, żeby wziąć Nell w ramiona i pocałować.

- Jak długo zostaniesz w Gresham? - spytała, kie­dy oddalali się od centrum kongresowego pospiesznie jak dzieci idące na wagary.

- Tydzień. Moi rodzice nadal tu mieszkają. Praw­dę mówiąc, zaproponowano mi posadę w tutejszym szpitalu, na oddziale oparzeń, na którym ty pracujesz.

- Naprawdę? - zawołała, gwałtownie przystając i patrząc na niego zdumionym wzrokiem. - Ciekawe, dlaczego nic o tym nie słyszałam. John i koledzy z naszego oddziału zwykle informują mnie o wszy­stkim.

Choć Joel doskonale zdawał sobie sprawę, że po dziesięciu latach nie ma do Nell żadnych praw, spo­sób, w jaki wymówiła imię szpakowatego, przystoj­nego ordynatora oddziału obudził w nim coś, czego od dawna już nie czuł... Zazdrość?

- Z tą propozycją zwrócił się do mnie doktor John Lane - wyjaśnił Joel. - Zresztą podobnie jak do wielu innych lekarzy z różnych części naszego kraju. Zacząłem rozglądać się za posadą przede wszy­stkim z czystej ciekawości. Decyzję podjąłem cał­kiem niedawno.

Jakieś dwie minuty temu, dodał w duchu, roz­bawiony jej nieskrywanym zaskoczeniem.

- Czy to znaczy, że chcesz... przyjąć propozycję Johna?

- Owszem - mruknął, dochodząc do wniosku, że skoro jest w Gresham, to powinien poinformować doktora Lane'a o swej decyzji. - Prosiłem Johna, żeby zachował naszą rozmowę w tajemnicy, dopóki wszystkiego nie przemyślę i nie dam mu wiążącej odpowiedzi.

- Jak to się stało, że nikt z nas nie widział cię na oddziale? Przecież musiałeś przyjść tu na roz­mowę, prawda?

- Bo nie chciałem się ujawniać. Wpadłem do niego po godzinach pracy - wyjaśnił. - Zależało mi wtedy na tym, żeby wiadomość o tym, że szukam sobie nowego zajęcia, nie dotarła do mojego szpita­la w Montrealu, rozumiesz?

- Mhm. A kiedy miałbyś zacząć? - spytała.

- Za jakiś miesiąc.

- To nie do wiary... Nie miałam o niczym zielone­go pojęcia.

Weszli do niewielkiego parku.

- Gdzie będziesz mieszkał, Joel?

- Mam tu apartament. Zatrzymam się w nim, dopóki nie znajdę odpowiedniego domu z ogrodem.

- Och... - jęknęła.

Więc przez cały czas, kiedy ja cię szukałam, ty miałeś mieszkanie w Gresham, z którego zapewne często korzystałeś, pomyślała, czując nagły przypływ złości.

- Czy jesteś z kimś zaręczona? - spytał niespodzie­wanie Joel, nie mogąc już dłużej poskromić ciekawoś­ci. - Albo może masz... partnera? Chciałem powie­dzieć „chłopaka”, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język, bo zdałem sobie nagle sprawę, że masz dwadzieścia sześć lat i jesteś już dojrzałą kobietą.

- Tak, to prawda. I nie, nie mam partnera.

- W takim razie ulegnę pokusie - zawołał, chwytając ją za rękę i wciągając w cień olbrzymiego klonu, którego rozłożyste gałęzie sięgały niemal ziemi.

Wziął ją w objęcia i pocałował. Marzył o tym już od dawna. Myślał o niej często podczas samotnie spędzanych wieczorów. Początkowo Nell była tak bardzo zaskoczona, że nie wiedziała, jak ma zareago­wać. Po chwili zarzuciła mu ramiona na szyję i od­wzajemniła pocałunek. Potem, tak jak przed laty, wsunęła palce w jego włosy.

Wspomnienia tamtych czasów nadal żyły w jej pamięci. Miała wrażenie, że od ich ostatniego spot­kania upłynął zaledwie dzień, a nie dziesięć przepeł­nionych tęsknotą za przeszłością lat.

- Czy możesz mi pomóc? - poprosił ją wtedy Joel, podchodząc do niej na korytarzu oddziału na­głych wypadków szpitala w Gresham. Mimo upływu czasu ona miała wrażenie, że wydarzyło się to za­ledwie wczoraj. - Ten pacjent czeka już zbyt długo. Jak najszybciej musi znaleźć się w gabinecie za­biegowym.

Nell nie znała wówczas nazwiska młodego leka­rza. Widywała go jedynie z daleka, nie zwracając na niego większej uwagi, ponieważ zawsze była pochłonięta swoimi obowiązkami. Joel chwycił jeden koniec noszy, na których leżał pacjent z twarzą wy­krzywioną bólem, ruchem głowy nakazując Nell, by wzięła je z drugiej strony. Kiedy na niego spojrzała, zdała sobie sprawę, że on wcale nie żartuje.

Zaskoczona sytuacją, kiwnęła głową i automatycz­nie wykonała jego polecenie.

- Ja... jestem jedynie wolontariuszka - wymam­rotała przepraszająco w chwilę później. - Będę tu pracować tylko przez letnie wakacje.

- To nie ma znaczenia. Potrzebuję pomocy. Ten człowiek doznał poważnych oparzeń - odparł młody lekarz, który był niemal tak blady ze zmęczenia jak jego pacjent.

I mam zaledwie szesnaście lat, dodała w myślach, ale nie zamierzała tego przed nim ujawniać. Wiedzia­ła, że wygląda doroślej, mając włosy upięte w kok, a nie związane w koński ogon, który zwykle nosiła do szkoły. Dyskretny makijaż również robił swoje.

Przedstawili się sobie i zaczęli rozmawiać.

- Jakiego rodzaju szkolenie przechodzicie? - spy­tał Joel. - Zakładam, że po to tu jesteście.

- Och, tak. - Kiwnęła głową, nieco wytrącona z równowagi, ponieważ ten młody lekarz wydał jej się nagle bardzo pociągającym mężczyzną. W porów­naniu z innymi stażystami, którzy sprawiali niekiedy wrażenie dużych dzieci, doktor Matheson wydawał się nad wiek dojrzały.

- Zamierzasz zostać lekarką czy pielęgniarką? - spytał. - A może już jesteś studentką medycyny, albo...?

- Ja... mhm... mam nadzieję, że będę lekarzem - wyjąkała zgodnie ze swoimi planami na przyszłość.

Nie chciała jednak, żeby Joel poznał jej wiek, bo czuła jego zainteresowanie swoją osobą, a podejrze­wała, że jeśli powie mu prawdę, on natychmiast się wycofa.

- Więc przygotowujesz się do studiów medycz­nych, tak?

- Ja...

- Zaraz zwymiotuję - odezwał się pacjent, próbu­jąc unieść się na łokciu. Natychmiast zajęli się nim dyżurna pielęgniarka oraz Joel.

Widząc poparzoną twarz pacjenta, Nell postano­wiła zająć się w przyszłości leczeniem oparzeń oraz związaną z nimi chirurgią plastyczną.

- Ile masz lat, Nell? - spytał Joel w jakiś czas później, kiedy na chwilę zostali sami.

- Dziewiętnaście - odparła, sama zaskoczona tym, że to kłamstwo tak łatwo przeszło jej przez usta.

- Co robiłeś przez te wszystkie lata, Joel? - spyta­ła, kiedy ponownie ruszyli w kierunku pubu. - Próbo­wałam cię odnaleźć, ale nikt nie wiedział... albo nie chciał mi powiedzieć, gdzie jesteś - dodała.

Nagle powróciły ból i gorycz, które wówczas to­warzyszyły tym bezowocnym poszukiwaniom.

- Z Gresham pojechałem do Montrealu, żeby kon­tynuować specjalizację w dziedzinie leczenia opa­rzeń, o czym zresztą wiedziałaś. Potem krążyłem trochę po Stanach Zjednoczonych, a niedawno wróci­łem do Montrealu.

- Aha. Więc może wyjaśnisz mi, dlaczego nie chciałeś, żebym cię odnalazła?

- Nie w tej chwili.

- Więc może kiedy indziej?

- Może.

W pubie kupili przy barze dwa kufle piwa, a potem wyszli do ogrodu i usiedli przy stole pod drzewem.

- Wspaniale. Cieszę się, że mnie tu przyprowadzi­łaś - oznajmił Joel, z rozkoszą wdychając unoszący się wokół nich zapach bzu.

- To taka mała oaza w samym środku miasta - od­parła, spoglądając na niego nieco uważniej.

W jaskrawym świetle słońca dostrzegła na jego twarzy wyraźne oznaki przemęczenia. Zaczęła się zastanawiać, czy przyczyną tego nie jest jakaś prze­byta dawniej choroba. Postanowiła jednak, że jeśli Joel nie powie jej o tym z własnej woli, ona nie będzie zadawać mu żadnych pytań dotyczących jego zdrowia.

- Czy pamiętasz, jak po raz pierwszy pracowa­liśmy razem? - spytał Joel. - Pomagałaś mi, a jakaś pielęgniarka kazała ci zanieść dwa baseny pacjentom unieruchomionym na noszach, które stały na kory­tarzu.

Nell roześmiała się.

- Och, tak. Nie zapomnę tego upokorzenia. Nigdy w życiu nie czułam się tak okropnie poniżona. Zwła­szcza że bardzo starałam się wywrzeć na tobie wra­żenie.

- Tak... Wiem.

- I pomyśleć, że uratowały mnie baseny! - zawołała pogodnie. - Być może dzięki nim nie zrobiłam z siebie kompletnej idiotki, udając, że mam jakąkol­wiek wiedzę medyczną. Gdy szłam wtedy szybko do najbliższej toalety, miałam ochotę wybuchnąć his­terycznym śmiechem. Na pewno uważałeś mnie wówczas za zarozumiałą smarkulę!

- Nie - zaprzeczył.

Wtedy właśnie zakochałem się w tobie, choć nie zdawałem sobie jeszcze z tego sprawy, dodał w myś­lach.

- Raczej uważałem cię za słodką smarkulę. Wy­dawałaś się taka bezbronna i upokorzona, że miałem ochotę zrobić tej pielęgniarce piekielną awanturę.

Nell ponownie wybuchnęła śmiechem, przypomi­nając sobie, jak bardzo czuła się wówczas zawstydzo­na. Pamiętała również, że zastanawiała się wtedy, dlaczego dwukrotnie skłamała. Szybko zrozumiała, że pierwsze kłamstwo pociąga za sobą następne. To, co opowiedziała Joelowi o sobie, było w rzeczywisto­ści historią jej siostry, Lottie.

Czas pokazał, że właśnie te kłamstwa, stanowiące część zawiłej intrygi, dały początek temu, co wyda­rzyło się później...

ROZDZIAŁ TRZECI

- Czy zjesz dziś ze mną kolację, Nell? - spytał Joel, kiedy ruszyli w drogę powrotną do centrum kongresowego. - Oczywiście, o ile nie masz już innych planów.

- Hmm... tak... z przyjemnością.

- To nie zabrzmiało zbyt przekonująco - stwier­dził z uśmiechem, gdy wchodzili do parku.

- Och, naprawdę chętnie gdzieś się z tobą wy­biorę.

Po raz któryś z rzędu zaczęła się zastanawiać, jak powie mu o Alecu. Wiedziała, że musi zaczekać na odpowiedni moment...

- Ty wybierz restaurację, Nell. Ja niezbyt dobrze orientuję się, gdzie w Gresham można zjeść coś smacznego. Jeśli chcesz, przyjadę po ciebie. Może o wpół do ósmej?

- Nie! - zawołała bez chwili namysłu. - Hm, to znaczy... lepiej będzie, jeśli spotkamy się już w re­stauracji. Znam bardzo miły lokal. Zapiszę ci jego adres i zobaczymy się na miejscu.

- W porządku - odparł, spoglądając na nią z ukosa i widząc jej zarumienione policzki. - A ja podam ci adres mojego mieszkania i numer telefonu. Może ty zechcesz dać mi swój?

- Dobrze - mruknęła, czując, że ogarnia ją panicz­ny lęk. Nie mogła jednak znaleźć powodu, dla które­go miałaby mu odmówić podania swego adresu i nu­meru telefonu.

Tłumaczyła sobie, że on na pewno nie zjawi się u niej bez uprzedzenia. Wiedziała, że kiedyś Joel i Alec będą musieli się poznać, ale chciała najpierw przygotować ich do tego spotkania.

Na wydartych z notesu kartkach napisali swoje adresy, a potem wymienili je między sobą.

- A tu masz nazwę tej restauracji - oznajmiła Nell, wręczając mu kolejną kartkę.

Będę musiała zatelefonować do matki i poprosić ją, żeby zajęła się Alekiem, kiedy ja pójdę na tę kolację, pomyślała. A może lepiej będzie, jeśli Alec przenocuje u moich rodziców?

- Czy możemy spotkać się o wpół do siódmej, o ile nie jest to dla ciebie za wcześnie? - spytała, licząc na to, że przed wyjściem z domu zdąży przygo­tować synkowi kolację, a po powrocie wcześniej zwolni matkę z obowiązku opieki nad nim. - Zarezer­wuję stolik, dobrze?

- W porządku. - Joel objął ją i pocałował.

Nell oparła głowę na jego ramieniu. Niespodzie­wanie zaczęła drżeć. Zbyt wiele wydarzyło się w tym krótkim czasie...

- Nie jestem w stanie pojąć tego wszystkiego - zaczęła łamiącym się głosem. - Próbowałam cię odnaleźć, a potem... zrezygnowałam. Pogodziłam się w końcu z myślą, że już cię nie zobaczę. Miałam ci tak wiele do powiedzenia. A teraz, ty mówisz mi, że będziesz pracował w naszym szpitalu... w dodatku na moim oddziale.

Joel pogłaskał ją po włosach.

- Uspokój się, Nell. Porozmawiamy o wszystkim dziś wieczorem, zgoda?

- Dobrze - wyszeptała. - Muszę wracać na sym­pozjum. John może spytać mnie, czego się nauczy­łam, a ja chciałabym udzielić mu wyczerpujących, inteligentnych odpowiedzi.

- Rozumiem.

Rozstali się przed centrum kongresowym. Nell udała się na swoje zajęcia.

- Hej, gdzie byłaś tak długo? - zawołała Trixie, kiedy Nell weszła do sali ćwiczeniowej. - Mam nadzieję, że nawiązałaś kontakt z tym dawno nie widzianym znajomym.

- Tak - odparła Nell, gdy usiadły przy stole, na którym umieszczono kartki z ich nazwiskami.

- To w pełni tłumaczy, dlaczego jesteś taka oszo­łomiona.

- Podejrzewam, że na ciebie spadnie obowiązek myślenia za nas obie, Trixie. Obawiam się, że będę miała poważne problemy z koncentracją.

- Załatwione - odrzekła Trixie, zerkając na nią z ciekawością. - To będzie rewanż za to, że niegdyś wybawiłaś mnie z trudnej sytuacji w sali operacyjnej, kiedy nie potrafiłam odróżnić skalpela od pesety anatomicznej.

Konferencja skończyła się o czwartej po południu. Nell pojechała do domu rodziców po Aleca. Po raz kolejny była wdzięczna losowi za to, że ma kochają­cych rodziców, którzy zawsze wspierają ją w po­trzebie i w każdej sytuacji służą pomocą Tylko dzięki nim mogła się kształcić, podobnie jak jej dwie siostry. Oni też pożyczyli jej pieniądze, by mogła wpłacić zaliczkę na swój własny dom. Wiedziała, że kiedyś na pewno będzie w stanie je im zwrócić.

- Mamusia! - zawołał radośnie Alec, biegnąc przez ogród położony przed starym budynkiem z cze­rwonej cegły, kiedy Nell zatrzymała samochód na żwirowym podjeździe. - Mamusiu, zgadnij, co się stało!

- Chyba mi się to nie uda - odparła z uśmiechem, chwytając swojego dziewięcioletniego synka w ra­miona i mocno ściskając go na powitanie. - Zwłasz­cza że mam kompletny zamęt w głowie po całym dniu zajęć.

- Nauczyciel od anglika powiedział mi, że do­stanę nagrodę na koniec roku - oznajmił Alec z dumą. - Liczyłem na nią. On mówił, że podobają mu się moje wiersze i w ogóle... Na razie mam trzymać to w tajemnicy. Czy przyjdziesz na rozdanie nagród, mamusiu?

- A czy kiedyś cię zawiodłam? - spytała z czułym uśmiechem. - Moje gratulacje. Jestem z ciebie bar­dzo, ale to bardzo dumna. Ja też mam ci coś ważnego do powiedzenia, ale nie w tej chwili. Może w czasie weekendu.

- Czy to coś miłego? - Alec spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.

Jest bardzo podobny do Joela, pomyślała Nell, patrząc na swojego synka. Każdy, kto zobaczy ich razem, nie będzie miał wątpliwości, że to ojciec i syn.

- Sądzę, że tak - odparła, odczuwając ulgę, że może to odwlec o kilka dni, bo przez ten czas zdoła wszystko sobie przemyśleć i zdecydować, w jaki spo­sób się do tego zabrać.

- Babcia obiecała, że przyjdzie do nas później.

- Wspaniale. Wskakuj do samochodu, a ja tylko się z nią przywitam.

- Dzień dobry, kochanie - powiedziała matka Nell, całując ją w policzek. - Wpadnę do was tuż przed twoim wyjściem, dobrze?

- Cudownie. Dziękuję, mamo. Dam mu kolację i dopilnuję, żeby zaczął odrabiać lekcje.

Matka Nell była pielęgniarką i nadal pracowała dorywczo. Dla Aleca była drugą matką, a ojciec Nell, lekarz pierwszego kontaktu, starał się grać rolę jego ojca, najlepiej jak potrafił.

Nell wróciła do samochodu, w którym czekał na nią Alec, i razem ruszyli w kierunku ich domu, który leżał w niedalekim sąsiedztwie.

- Z kim idziesz na kolację? - spytał Alec w czasie krótkiej jazdy, wnikliwie przyglądając się matce.

- Z... hm... z kolegą, którego od dawna nie widzia­łam - odparła, nie odrywając wzroku od drogi. - Spot­kaliśmy się niespodziewanie dzisiaj na tej konferen­cji, o której wspominałam ci już wcześniej.

- Aha.

W domu powitały ich entuzjastycznie dwie suczki rasy dalmatyńczyk, matka i córka, o imionach Runty oraz Cherry.

- Cześć, pieseczki. - Nell pogłaskała je pieszczot­liwie po pyskach. - Pewnie bardzo chcecie wyjść na dwór.

Wypuściła je do ogrodu, a potem poszła do kuchni, żeby przygotować kolację dla Aleca, który zaczął już odrabiać lekcje. Dobrze wiedział, że dopiero gdy je skończy, będzie mu wolno obejrzeć telewizję czy za­jąć się swoimi sprawami.

Podczas gdy Alec jadł kolację, Nell wzięła szybki prysznic, włożyła lekką bawełnianą spódnicę i bluz­kę, a następnie zajęła się suszeniem oraz układaniem włosów. Przez cały czas nerwowo zerkała na zegarek, nie chcąc spóźnić się na spotkanie z Joelem.

- Mamusiu, ktoś dzwoni do drzwi! - zawołał Alec, przekrzykując głośne szczekanie psów.

- Zobacz, kto przyszedł, dobrze? Nie jestem jesz­cze całkiem gotowa.

Po chwili dotarły do niej słabe, zagłuszane przez warkot suszarki do włosów odgłosy rozmowy oraz okrzyki Aleca, który starał się uciszyć psy.

- Mamo, to jakiś pan - oznajmił Alec, stając w drzwiach łazienki. - Mówi, że to właśnie z nim masz iść na kolację, ale on zgubił kartkę, którą dostał od ciebie, z nazwą i adresem restauracji, więc przyje­chał tutaj.

Nell spojrzała na syna przerażonym wzrokiem i wy­łączyła suszarkę.

- Dziękuję - wymamrotała, z trudem opanowując drżenie głosu. - Wprowadź go do salonu, dobrze? I powiedz mu, że przyjdę tam za kilka minut.

- Czy ja go znam? - spytał Alec półgłosem, zabawnie marszcząc brwi. - Wydaje mi się, że kiedyś już go widziałem, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to było...

- Nigdy go nie spotkałeś.

Kiedy Alec wyszedł z łazienki, Nell spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Mała szeroko otwarte z prze­rażenia oczy i bladą jak ściana twarz. Wszystko to działo się w tak zastraszająco szybkim tempie, że nie wiedziała, jak ma sobie z tym poradzić.

A jeszcze tego popołudnia myślała, że to niemoż­liwe, aby Joel zjawił się w jej domu bez uprzedzenia.

Teraz już nie ma wyboru. Musi pójść do Joela i jakoś mu wszystko wytłumaczyć.

Kiedy weszła do salonu, Joel stał z rękami w kie­szeniach spodni i wyglądał przez okno. Słysząc od­głos zamykanych drzwi, powoli się odwrócił. Przez chwilę spoglądali na siebie w pełnym napięcia mil­czeniu.

- Więc masz dziecko? - spytał w końcu.

- Tak - wyszeptała. - Ja... chciałam ci to powie­dzieć dzisiaj wieczorem, ale zjawiłeś się...

- Przepraszam, że przyszedłem bez uprzedzenia, ale gdzieś zapodziała mi się ta kartka z adresem re­stauracji.

- Może i dobrze się stało - mruknęła z rezygnacją.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? Mó­wiłaś, że nigdy nie byłaś mężatką.

- Bo nie byłam. Jak miałam ci powiedzieć? Prze­cież jeszcze dzisiaj rano nie wiedziałam, że cię zoba­czę. Nasze spotkanie było dla mnie zupełnym za­skoczeniem. Odłożyłam więc wszystko na później.

W tym momencie dotarł do nich odgłos otwiera­nych drzwi frontowych i radosne szczekanie psów. Nell odetchnęła z wielką ulgą.

- Chodźmy przywitać się z moją matką - rzekła pospiesznie, wyprowadzając Joela z salonu na kory­tarz. - Mamo, to jest doktor Matheson - przedstawiła Joela, bardzo niewyraźnie wymawiając jego nazwis­ko. - Musimy się pospieszyć, bo mamy zarezerwowa­ny stolik.

- Miło mi - odparła pani Montague, ściskając dłoń gościa, a Nell wstrzymała oddech, zastanawiając się, czy matka dosłyszała i skojarzyła nazwisko Joela.

- Miło mi panią poznać - odrzekł Joel.

Nell zapisała w notesie nazwę restauracji na wypa­dek, gdyby matka czegoś potrzebowała, a potem otwo­rzyła drzwi frontowe.

- Mam przy sobie pager, mamo.

Kiedy wyszli z domu, Joel chwycił Nell za ramię.

- Proponuję, żebyśmy pojechali moim samocho­dem, co ty na to? - spytał. - Nie ma chyba sensu brać dwóch. Możesz być moim pilotem.

- Dobrze - przytaknęła, czując przyspieszone bicie serca. Zdawała sobie sprawę, że nadeszła godzina prawdy, chwila, o której rozmyślała przez wszystkie te lata, próbując przygotować się do tej trudnej rozmowy.

A teraz, mimo swych przemyśleń, miała komplet­ną pustkę w głowie i nie wiedziała, jaką strategię po­winna przyjąć.

Joel w milczeniu uruchomił silnik i szybko ruszył spod domu. Kiedy skręcił w szeroką ulicę, zwolnił, zjechał na pobocze i zatrzymał samochód.

Odwrócił się do Nell i spojrzał na nią z kamiennym wyrazem twarzy.

- Ten chłopiec musi mieć jakieś dziewięć, naj­wyżej dziesięć lat, prawda?

Nell kiwnęła potakująco głową, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa.

- Czy on jest moim synem? Ponownie kiwnęła głową.

- Tak - wyszeptała.

Joel odetchnął głęboko, zamknął oczy i zakrył je dłonią. Przez dłuższą chwilę panowała nieznośna cisza.

- Pozwól mi to wszystko uporządkować - powie­dział w końcu, nie patrząc na Nell. - Musiałaś wie­dzieć, że jesteś w ciąży, kiedy oznajmiałaś mi, że twoi rodzice nie życzą sobie, żebyś się ze mną spotykała. Wtedy, kiedy przyznałaś się, że masz zaledwie szes­naście lat. Zanim wyjechałem do Montrealu.

- Tak, Joel. Bardzo cię przepraszam. Jak już mó­wiłam, po narodzinach Aleca próbowałam cię odna­leźć, żeby ci o wszystkim powiedzieć, bo nie chcia­łam tego przed tobą ukrywać.

- Pozwoliłaś mi wyjechać, nie wspominając ani słowem o ciąży? - mruknął z niedowierzaniem. - Trudno mi to zrozumieć. Na litość boską, Nell, dla­czego tak postąpiłaś? Wytłumacz mi to.

- Po pierwsze... nie chciałam, żebyś czuł się wo­bec mnie w jakikolwiek sposób zobowiązany - od­rzekła, mając ochotę się rozpłakać.

Pragnęła, żeby Joel wziął ją w ramiona i utulił.

- Moi rodzice poradzili mi... a raczej nie pozwolili wyznać ci prawdy. Mój ojciec był wściekły. Wów­czas nie przyznałam im się, z kim jestem w ciąży. Nie chciałam, żeby o cokolwiek cię oskarżali. Dopiero kiedy Alec miał trzy lata, powiedziałam im o tobie, bo pragnęłam, żeby Alec dowiedział się, kim jest jego ojciec, żeby zobaczył twoje zdjęcia...

Zamilkła na chwilę, powstrzymując łkanie.

- Oczywiście, kiedy Alec się urodził, moi rodzice szczerze go pokochali, byli nim zachwyceni - pod­jęła, patrząc na Joela, który nadal siedział z zamknię­tymi oczami. - Byli bardzo dla nas dobrzy.

W końcu Joel otworzył oczy i spojrzał na nią osłupiałym wzrokiem.

- Nie mam nic przeciwko posiadaniu dziecka - oznajmił szorstkim tonem. - W tych okolicznościach jestem nawet z tego zadowolony. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego mi nie powiedziałaś o ciąży. Przecież podobno kochaliśmy się i...

- W jakich okolicznościach? - przerwała mu. Joel nie odpowiedział. Spojrzał tylko na zegarek i uruchomił silnik.

- Jesteśmy już spóźnieni - mruknął oschle. - Po­rozmawiamy po kolacji.

Niebawem znaleźli się w małej przytulnej knajpce, w której Nell często bywała z przyjaciółmi. Teraz była bardzo zadowolona, że nie widzi tu żadnych znajomych twarzy.

Podczas posiłku Nell i Joel prawie ze sobą nie rozmawiali, udając, że słuchają muzyka grającego na skrzypcach. Nie zamówili też wina.

- Może przejdziemy się brzegiem jeziora? - zaproponował Joel, kiedy po godzinie opuścili restau­rację.

- Z przyjemnością.

Pojechali na południe od centrum Gresham, nad dużą piaszczystą mierzeję wrzynającą się w jezioro Ontario. To miejsce, które było rezerwatem ptaków, przecinały liczne spacerowe ścieżki, a z jednej strony przylegała do niego wąska kamienista plaża.

Joel zaparkował samochód i ruszyli w milczeniu pustą plażą, po której biegały ptaki brodzące.

- Może usiądziemy? - zaproponował Joel, wska­zując dwa niewielkie gładkie głazy.

Przyjemnie było siedzieć w promieniach wieczor­nego słońca i patrzeć na wodę. Nell oddychała głębo­ko, za wszelką cenę próbując się uspokoić.

Joel spoglądał na niebieskoszarą taflę jeziora, nie mogąc przyzwyczaić się do myśli, że ma syna. Pogo­dził się już z tym, że nigdy nie będzie ojcem. Kiedy uświadomił sobie, że przez dziesięć lat nie wiedział o istnieniu Aleca, poczuł ogarniający go gniew.

Gdyby poznał go wcześniej, chłopiec dorastałby w przeświadczeniu, że ma ojca, który o niego dba.

- Wziąłbym na siebie odpowiedzialność, Nell - powiedział, starając się zapanować nad złością i roz­goryczeniem, bo przypomniał sobie, że Nell miała wówczas zaledwie szesnaście lat.

Kochał się z nią, choć była nieletnia, ale nie tknąłby jej, gdyby znał jej prawdziwy wiek. Ta świa­domość obudziła w nim poczucie winy. Był też zły, zarówno na siebie, jak i na nią.

- Czy podejrzewałaś, że nie zrobiłbym tego?

- Po tylu latach nie wiem, co wtedy myślałam. Pamiętam tylko, że uważałam cię za człowieka od­powiedzialnego, ale nie chciałam do niczego cię zmu­szać. Nie chciałam również, żebyś czuł się do czego­kolwiek zobligowany, czy złapany w pułapkę.

- Może się przejdziemy? - zaproponował, gwał­townie wstając i wyciągając do niej dłoń.

- Mhm.

Trzymając się za ręce, ruszyli spacerem wzdłuż piaszczystego brzegu jeziora. Otaczająca przyroda i dotyk dłoni Joela podziałały na Nell uspokajająco.

- Jestem zadowolona, że nareszcie mogę z tobą o tym rozmawiać. To wielka ulga - powiedziała. - Moi rodzice nie chcieli wówczas, żebym wiązała się z jakimś mężczyzną, bo mieli wobec mnie inne plany. Uważali, że jestem jeszcze o wiele za młoda i mieli rację. Byłam bardzo naiwna. Nie brakowało mi pewności siebie, Joel, ale byłam strasznie naiwna.

- To niczego nie zmienia. I tak mogłem ci pomóc, a poza tym miałem prawo... znać prawdę.

- Z perspektywy czasu wszystko wydaje się takie proste, ale wtedy byłam okropnie przerażona. Zrobi­łam to, co moi rodzice uważali dla mnie za najlepsze. Nie było mi łatwo chodzić do szkoły... z brzuchem. Na szczęście Alec urodził się w środku lata, czternas­tego sierpnia.

Przez chwilę stali w milczeniu, obserwując zacho­dzące słońce.

- Po urodzeniu dziecka chciałam cię o tym zawia­domić. Osobiście, a nie listownie - ciągnęła z upo­rem, pragnąc, by ją zrozumiał. - Może powinnam była wysłać list na adres twoich rodziców, ale nie chciałam. Kiedy dostałam od ciebie kartkę, na której napisałeś, że nie życzysz sobie utrzymywać ze mną żadnych kontaktów, pękło mi serce.

- Wracajmy - oznajmił nagle Joel, zawracając i ruszając w kierunku samochodu.

- Powiem ci coś jeszcze - ciągnęła Nell. - Alec zawsze był chcianym dzieckiem.

- Miło mi to słyszeć.

- Pokochałam go, jeszcze zanim się urodził. Jes­tem szczęśliwa, że go mam. Teraz nie potrafię nawet sobie przypomnieć, jak wyglądało moje życie, zanim on się zjawił. Mam wrażenie, jakbym wtedy była zu­pełnie kimś innym.

Joel rozmyślał o ich spotkaniu sprzed lat, kiedy Nell przyszła do jego mieszkania, aby oznajmić mu, że rodzice zabronili jej się z nim widywać i że ma szesnaście lat.

Pamiętał, że spytał ją wtedy: „Dlaczego skłama­łaś?” Był mroźny zimowy dzień, a Nell miała na sobie gruby luźny sweter, ciepłe legginsy i obszerny kożuch. Teraz przyszło mu do głowy, czy przypad­kiem nie włożyła tego wszystkiego po to, by ukryć zmianę sylwetki, ale wówczas nie zauważył tego i powiedział tylko: „Nie mogę uwierzyć, że jesteś jeszcze dzieckiem i chodzisz do szkoły”.

- Właśnie miałam siedemnaste urodziny - oznaj­miła Nell.

- Ojej, też mi różnica - odparł sarkastycznie. - Ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie, dlaczego skłamałaś.

- Ponieważ chciałam poznać cię prywatnie, poza miejscem pracy. Nie potrafiłam znieść myśli, że mógłbyś się mną nie zainteresować.

Wrócili do samochodu i przez chwilę siedzieli w milczeniu, żałując, że muszą opuścić to spokojne, zaciszne miejsce, w którym nareszcie osiągnęli coś w rodzaju porozumienia.

- Po naszej rozmowie doszedłem do wniosku, że nie mogę ci ufać, Nell - rzekł Joel ze smutkiem. - Okłamałaś mnie o jeden raz za dużo. Tym razem ukryłaś przede mną pewne istotne fakty i to właśnie mnie rozwścieczyło.

- Czy nadal zamierzasz tu pracować? - spytała półgłosem.

Joel westchnął.

- Tak. Ale możesz dla mnie zrobić jedno... Po­zwolić mi uczestniczyć w życiu mojego syna.

- Oczywiście. On wie, jak się nazywasz, i widział twoje fotografie. Być może, kiedy wrócę do domu, okaże się, że cię rozpoznał. Przed moim wyjściem spytał mnie, czy przypadkiem gdzieś cię już nie widział.

- To dopiero początek. Potem zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Nie wolno nam się spieszyć. Może mógłbym go zobaczyć przed wyjazdem z Gresham, co ty na to?

- Nie widzę przeszkód, Joel.

- Czy sama powiesz mu, że jestem jego ojcem, czy też wolisz, żebym ja to zrobił? - spytał, wyglą­dając przez okno samochodu.

- Przypuszczam, że do tego czasu domyśli się, kim jesteś. Jeśli nie, sama mu to powiem.

- W porządku.

- A co będzie... z nami? - spytała półgłosem.

- Więc uważasz, że powinniśmy układać plany na przyszłość?! - zawołał szorstkim tonem.

- Chyba... chyba tak - wyjąkała.

- Sam nie wiem, Nell. Naprawdę nie mam poję­cia. W tej chwili wątpię, żeby mogło coś z tego wyjść.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Joel odwiózł Nell do domu, ale odmówił wejścia do środka. Wyłączył silnik, zgasił reflektory i przez chwilę siedzieli w milczeniu.

- Musisz mi wybaczyć, Joel - wyszeptała, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. - W przeciwnym razie nie będziemy mogli razem pracować.

- Posłuchaj, Nell. Żałuję, że musiałaś przecho­dzić przez to wszystko sama. Wiem, że masz rodzi­ców, którzy ci pomagają. Znalazłem się w dziwnej sytuacji, której na razie nie jestem w stanie w pełni ogarnąć.

- Ale tak się stało i tego już nie zmienisz - stwier­dziła, całując go przelotnie w policzek i zamierzając wysiąść z samochodu. - Dobranoc. Nie myśl o mnie źle. Odczuwam wielką ulgę, mając świadomość, że w końcu poznałeś prawdę. Przez te wszystkie lata wisiało to nade mną jak miecz.

- Zaczekaj...

Objął ją i pocałował w usta. Nell zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno się do niego przytuliła.

- Miło cię znów widzieć, Nell - mruknął, wypusz­czając ją z uścisku. - Spróbujmy być przyjaciółmi, zgoda? Dla dobra Aleca. Cieszę się, że mam syna, choć trochę potrwa, zanim przywyknę do tej myśli.

- Tak... spróbujemy być przyjaciółmi - wyjąkała Nell, wysiadając z samochodu.

Z trudem opanowała łzy, robiąc dobrą minę do złej gry. Pragnęła czegoś więcej niż tylko przyjaźni.

Kiedy weszła do domu, w holu czekała na nią jej matka oraz dwa psy, które wesoło merdały ogonami.

- Witaj, kochanie - rzekła pani Montague, całując córkę w policzek. - Alec przed chwilą zasnął. Odro­bił wszystkie lekcje - dodała, a potem nie owijając w bawełnę, spytała wprost: - Kim był ten mężczyzna, Nell? Alec podejrzewa, że to jego ojciec. Powyciągał wszystkie fotografie. Po ich obejrzeniu ja również doszłam do takiego wniosku.

Nell głęboko westchnęła.

- Tak, mamo, to on. - Pokrótce opowiedziała matce o ich niespodziewanym spotkaniu na konferen­cji, o tym, że Joel zamierza wrócić do Gresham i o tym, że będą pracowali w tym samym szpitalu.

- Cóż za wstrząsające wiadomości, Nell! - zawo­łała matka. - To może być dla ciebie trochę niewygo­dne, ale zapewne wyjdzie na dobre Alecowi.

- Masz rację, że to dla mnie nieco krępująca sytuacja. Sądzę jednak, że jakoś się z tym uporamy. Joel chce poznać Aleca i, jeśli wszystko pomyślnie się ułoży, uczestniczyć w jego życiu.

- Jeśli odpowiednio tym pokierujesz, to musi się udać, Nell.

- Kłopot polega na tym, że on nie ma do mnie zaufania, mamo. Sam mi to powiedział.

- Wobec tego musisz mu udowodnić, że można ci wierzyć - odparła pani Montague, szykując się do wyjścia. - Poza tym, jesteś teraz o dziesięć lat starsza i sytuacja jest zupełnie inna.

- Tak, wiem o tym. Dobranoc, mamo. I dziękuję ci... za wszystko.

Nell zamknęła za matką drzwi. Powoli weszła do kuchni i rzuciła swoją torebkę na stół.

Postanowiła przed położeniem się spać wypić her­batę. Napełniła czajnik wodą i włączyła go, próbując odsunąć od siebie dręczące myśli.

- Dobrze, że Joel zna już prawdę - mruknęła pod nosem, wyjmując z szafki kubek. - Część bitwy została zakończona. Czeka mnie jeszcze tylko rozmowa z Alekiem, ale do niej muszę się solidnie przygotować.

- Mamusiu...

Nell gwałtownie się odwróciła. Na progu kuchni stał Alec. Był w piżamie i miał potargane włosy.

- Och, cześć, kochanie. Właśnie robię sobie her­batę. Czy masz ochotę na coś szczególnego? Dlacze­go nie śpisz?

Podeszła do synka, mocno go uścisnęła i pocało­wała w czoło.

- Czy ten pan jest moim tatą? - spytał Alec po dłuższej chwili wahania.

- Usiądź przy stole. Czy chcesz soku?

- Nie.

- Poczekaj, aż zrobię sobie herbatę - powiedziała, gorączkowo zbierając myśli. - Zaraz wszystkiego się dowiesz.

Czuła, że chłopiec nie pogodzi się łatwo z tym, iż jego ojciec nigdy dotąd nie próbował nawiązać z nim kontaktu. Że od urodzenia pozbawiony jest ojcowskiej miłości, której zaznali jego szkolni ko­ledzy.

Usiadła obok niego przy kuchennym stole, trzy­mając w dłoniach kubek z herbatą.

- Tak, ten pan jest twoim tatą. To Joel Matheson. Spotkaliśmy się niespodziewanie dzisiaj na wykła­dzie w centrum kongresowym. On dotąd nie ucze­stniczył w konferencjach odbywających się w Gresham.

- Nie powiedział mi, że jest moim tatą - oznajmił Alec z poważnym wyrazem twarzy.

Nell odniosła wrażenie, że jej syn w ogóle nie spał, tylko leżał w łóżku, martwiąc się tym, co zaszło.

- Czy dlatego, że nie wiedział, kim jestem?

- Tak. Jednak podobnie jak ty, po chwili wszyst­kiego się domyślił, bo jesteście bardzo do siebie podobni. Nie powiedziałam mu o tobie podczas kon­ferencji... odłożyłam to na później. Nie spodziewałam się, że on do nas przyjdzie. - Wypiła łyk herbaty. Ta rozmowa przyniosła jej wyraźną ulgę. - Wiesz, że próbowałam go odnaleźć, ale niestety, nic z tego nie wyszło. A teraz nagle się pojawił...

- Czy on chce się ze mną spotkać? - przerwał jej z niepokojem w głosie. - Dziś się nie liczy, prawda?

- Nie. Tak, bardzo chce się z tobą spotkać. Może umówimy się z nim w tym tygodniu, zanim wyjedzie do Montrealu. Obecnie tam mieszka, ale zamierza przenieść się do Gresham i tutaj pracować.

- Cieszę się, że tu będzie! - zawołał Alec z tak wielkim przejęciem, że Nell pochyliła się i go ucało­wała.

- Ja również. Może wszyscy troje się polubimy. Alec spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Byłoby bardzo dziwne, gdybyśmy się nie polu­bili - oświadczył poważnym tonem.

- No cóż, możesz chcieć kogoś polubić i ten ktoś ciebie, a mimo to nic z tego nie wyjdzie. Same chęci nie wystarczą. To jest tak jak z miłością. Nie można nikogo zmusić, żeby cię pokochał tylko dla­tego, że ty tego pragniesz, albo dlatego, że ty go kochasz.

- Czy on... cię kocha, mamusiu?

- Kiedyś mnie kochał. A teraz, nie wiem. Musimy na nowo się poznać.

- A co będzie ze mną? Czy on mnie pokocha?

- Mam taką nadzieję, ale nie mogę ci tego obie­cać. Zrobimy wszystko, żeby nam się udało. A teraz chodź. Pora wracać do łóżka. Pójdę z tobą i pocze­kam, aż zaśniesz.

- Dobrze - mruknął, a potem oboje wyszli z ku­chni.

To, że Alec nie odrzucił jej propozycji, argumen­tując, że jest już za duży na to, by matka siedziała przy jego łóżku i czekała, aż on zaśnie, świadczyło o jego wielkim niepokoju oraz niepewności.

- Śpij, kochanie, bo inaczej będziesz jutro bardzo zmęczony - powiedziała Nell, siadając na taborecie i ściskając małą dłoń syna. - Zobaczysz, że wszystko dobrze się ułoży - dodała, odgarniając włosy z jego czoła i czule go całując.

- Cieszę się, że on nareszcie tu jest - wymamrotał Alec.

- Ja też.

Niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, do­dała w myślach.

Kiedy Alec zasnął, Nell poszła do swojego pokoju, położyła się i zaczęła rozmyślać o wydarzeniach minionego dnia. Wiedząc, że Joel zamierza w nie­dzielę wyjechać do Montrealu, postanowiła nazajutrz do niego zatelefonować i razem z nim zaplanować coś na sobotę.

Doszła do wniosku, że może po prostu wezmą psy na długi spacer, a potem ona przyrządzi kolację, którą zjedzą we troje.

Nadeszła sobota. Dzień był słoneczny i ciepły. Po długiej mroźnej zimie nastało piękne lato. Kwiaty rozkwitły, a roślinność była niezwykle bujna.

Zgodnie z planem Nell zaprosiła Joela na popołu­dnie, a on chętnie przystał na jej propozycję.

- Już tu jest, mamo! - zawołał Alec z podniece­niem.

Nell pobiegła do salonu.

Alec spoglądał przez okno na podjazd, na którym zatrzymał się ciemnoczerwony buick Joela.

- Wyjdź mu na spotkanie, Alec - poleciła Nell w chwili, gdy jej syn ruszył pędem w kierunku drzwi. - Sądzę, że lepiej będzie, jeśli powitasz go sam. Nie wypuszczaj tylko psów!

Obie suczki zaczęły zgodnie szczekać. Starsza, Runty, miała już czternaście lat, a jej córka, Cherry, siedem.

- Mamo - zaczął Alec, gwałtownie przystając.

- Okropnie się boję. A co będzie, jeśli on mnie nie polubi?

- Musisz zaryzykować - odparła z uśmiechem. - A co będzie, jeśli ty nie polubisz jego?

- Sądzę, że go polubię.

- A ja sądzę, że on polubi ciebie - powiedziała uspokajająco. - No, idź już. I pamiętaj, że on będzie tak samo zdenerwowany jak ty, a może nawet bar­dziej .

- Tak myślisz? - spytał z niedowierzaniem.

- Owszem, ponieważ ty od początku wiedziałeś, że Joel jest twoim ojcem, a on do tej pory nie zdawał sobie nawet sprawy, że ma syna. Nie zapominaj o tym, zanim go osądzisz, Alec. To nie jego wina... On nie miał pojęcia o twoim istnieniu, bo ja mu nie powiedziałam.

- W porządku - oznajmił tak poważnym tonem, jakby w pełni zrozumiał, że powodzenie tego przed­sięwzięcia w pięćdziesięciu procentach zależy od niego, a w pozostałych pięćdziesięciu od jego ojca.

- Alec, może zostańcie chwilę w ogrodzie - za­proponowała Nell, otwierając mu drzwi. - Pokaż Joelowi swój ekologiczny ogród warzywny i rabaty kwiatowe. Wiem, że on się tym interesuje.

Alec ruszył zdecydowanym krokiem w stronę swojego ojca, który właśnie wysiadał z samochodu.

Kiedy Joel zobaczył zmierzającego ku niemu chło­pca, poczuł dziwną mieszaninę żalu do Nell za to, że zawiodła jego zaufanie, oraz wdzięczności, że urodzi­ła to dziecko.

- Dzień dobry, Alec! - zawołał, podchodząc do chłopca i wyciągając rękę na powitanie. - Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać. Twoja matka zapewne powiedziała ci, że jestem... twoim ojcem.

- Tak - odparł Alec, ściskając jego dłoń. - Mama zaproponowała, żebym pokazał ci mój ogród warzy­wny - dodał, ciekawie mu się przyglądając.

- To świetny pomysł - oznajmił Joel z szerokim uśmiechem. - Bardzo interesuję się hodowlą roślin. Sam też mam ogród w Montrealu, który z przykrością będę musiał opuścić, kiedy przeniosę się do Gresham.

- Możesz tutaj założyć nowy.

- Oczywiście, i najprawdopodobniej tak właśnie zrobię. Może mi w tym pomożesz, co?

- Dobrze - odrzekł Alec. - Proszę, tędy. Poszli na tył domu, gdzie rozciągał się duży ogród z wydzielonym warzywnikiem. Stała tam też niewiel­ka oranżeria.

- Czy masz psy? - spytał Alec, kiedy zatrzymali się przy zagonie warzyw.

- Nie, ale mam kota o imieniu Felix. Odznacza się bardzo silnym charakterem. Jest cały czarny. Wieczo­rem wraca do domu, dopiero kiedy zagwiżdżę kolędę „Cicha noc”.

- Naprawdę? - zapytał Alec z niedowierzaniem.

- Tak. To stawia mnie w nieco kłopotliwym poło­żeniu. Zwłaszcza latem. Niektórzy sąsiedzi uważają mnie za stukniętego, a inni wiedzą, że mam neuro­tycznego kota.

- Chciałbym go poznać - mruknął tęsknie Alec. - Zawsze marzyłem o kocie, ale skoro są u nas psy... Ale przynajmniej babcia ma kota.

- Och, na pewno go poznasz - obiecał Joel. - Kiedy będę się przeprowadzać do Gresham, zabiorę go ze sobą.

- Fajnie.

- Pokaż mi, co tu hodujesz - zaproponował Joel, pochylając się nad grządkami. - Zobaczymy, czy uda mi się rozpoznać te rośliny. Popraw mnie, jeśli się pomylę, dobrze?

- Zgoda - przytaknął Alec tonem świadczącym o tym, że poczuł się już swobodniej w towarzystwie ojca.

Nell wyszła przed dom. Stała teraz w promieniach słońca i obserwowała zbliżające się do niej dwie postaci.

Patrząc na ojca i syna, odniosła wrażenie, że obaj są odprężeni, co nieco ją uspokoiło. Wiedziała, że życie musi płynąć dalej, niezależnie od tego, czy oni się polubią, czy też nie. Miała jednak nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie.

- Dzień dobry, Nell - powitał ją Joel, wyciągając do niej rękę, a potem pochylił się i pocałował ją w policzek.

Nell zastanawiała się, czy zrobił to celowo, żeby wywrzeć wrażenie na Alecu, czy też pocałował ją z potrzeby serca.

- Dzień dobry, Joel - odparła, a kiedy on uśmiech­nął się do niej, poczuła niepokojący skurcz serca. - Chodź i raz jeszcze poznaj się z psami.

- Słysząc ich szczekanie, odnoszę wrażenie, że miałyby ochotę mnie rozszarpać - zażartował Joel z uśmiechem.

Nell wypuściła psy, które zaczęły wesoło pod­skakiwać wokół Joela, wyraźnie traktując go jak kogoś znajomego.

- Czy masz ochotę na coś do picia, Joel? Herbatę lub coś innego? - spytała. - A może od razu pój­dziemy na spacer?

- Spacer w pierwszej kolejności. Nie mogę się już doczekać, żeby znów wejść do tego wąwozu. Zwłasz­cza w tak piękny dzień jak dzisiaj.

- Alec, przynieś smycze, dobrze? - poprosiła Nell, a chłopiec natychmiast wbiegł do domu.

- To wspaniały dzieciak - stwierdził Joel pół­głosem, a Nell kiwnęła potakująco głową. - Dziękuję, że mnie zaprosiłaś... Coraz bardziej mi się tu podoba - dodał, z uznaniem patrząc na ogród i fasadę starego domu z czerwonej cegły.

- Ja też się cieszę, że przyszedłeś.

Założyli psom smycze i ruszyli wąską drogą w kie­runku wąwozu, który zaczynał się jakieś dwieście metrów od domu Nell. Potem skręcili w ścieżkę, która biegła między wysokimi, zadrzewionymi skarpami.

Spuścili ze smyczy psy, które ciesząc się wolno­ścią, zaczęły ganiać wokół nich jak szalone. Potem Alec na zmianę z Joelem rzucali im kółko frisbee. Wszyscy świetnie się bawili.

- Muszę ci pogratulować, Nell - oznajmił Joel, kiedy Alec pobiegł za psami, zostawiając ich samych.

- Wspaniale go wychowałaś.

- Dziękuję, ale nie byłoby to możliwe bez pomo­cy moich rodziców. Poza tym Alec jest spokojnym, miłym i rozsądnym chłopcem.

- Tak jak ty?

- Sądzę, że te cechy charakteru odziedziczył ra­czej po tobie.

- Nie umniejszaj swoich zalet, Nell.

- Po prostu jestem szczera - odparła, a potem spojrzała na niego i uśmiechnęła się posępnie, zdając sobie sprawę, że on dostrzegł związek między tym stwierdzeniem a jej kłamstwami z przeszłości.

- Najwyższa pora, Nell.

- Z perspektywy czasu łatwo jest wszystko oce­niać, ale wtedy nie miałam pojęcia, co byłoby, gdybyś dowiedział się o istnieniu Aleca.

W tym momencie podbiegł do nich Alec, wziął ich za ręce i razem ruszyli w dalszą drogę. Opowiedział im o żółwiu, którego kiedyś widział w wąwozie nad strumieniem, i o lisie, który czaił się w zaroślach.

- Chcę, żebyście się lubili - oznajmił niespodzie­wanie, łącząc ich dłonie, a potem ponownie pobiegł za psami.

Przez jakiś czas Nell i Joel szli, trzymając się za ręce.

- Bystry z niego chłopiec - powiedział Joel pogo­dnym tonem, przyciągając Nell bliżej do siebie.

Bojąc się, że nie opanuje drżenia głosu, Nell kiw­nęła tylko głową. Przez chwilę szli w milczeniu.

- Bardzo się zmieniłeś, Joel - stwierdziła w końcu Nell.

- Ty też. Po prostu oboje dojrzeliśmy.

Wrócili do domu zmęczeni, ale zadowoleni z wy­cieczki.

- Zaparzę herbatę - zaproponowała Nell, idąc do kuchni. - A potem przygotuję kolację. Wypijemy herbatę na tarasie.

- Czy mogę trochę pooglądać telewizję, mamo?

- spytał Alec, biorąc z lodówki sok pomarańczowy.

- Nadają program, który muszę zobaczyć, bo na ten temat mam napisać pracę. Dotyczy on ochrony lasów deszczowych w Kolumbii Brytyjskiej. - Zerk­nął na Joela. - Czy masz ochotę obejrzeć go ze mną?

- Najpierw chciałbym pomóc twojej mamie - od­rzekł Joel z uśmiechem. - Może przyłączę się do ciebie trochę później.

- To co, mamo, mogę?

- Tak, ale przedtem nalej psom wodę do miski.

- Dobrze - mruknął Alec i wybiegł z kuchni.

- Nie najgorszy ze mnie kucharz... jak zapewne pamiętasz, Nell - powiedział Joel.

- Owszem, pamiętam. W takim razie, jeśli chcesz, możesz zrobić sałatę do łososia, którego zamierzam upiec na grillu. Ale najpierw wypijmy herbatę, do­brze?

Wyszli na skąpany w słońcu taras, z którego roz­ciągał się widok na ogród, jeszcze tak niedawno pokryty grubą warstwą śniegu. Nell miała wrażenie, że śni. Życie wydawało jej się piękne. To uczucie nie opuszczało jej od chwili, gdy w programie konferen­cji przeczytała nazwisko Joela. Psy z wywieszonymi językami pobiegły za nimi i położyły się na słońcu.

- Jak czują się twoi rodzice? - spytała Nell, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

- Nie są już tacy energiczni i sprawni jak dawniej. Dlatego właśnie postanowiłem wrócić do Gresham. Zwłaszcza że mój brat często podróżuje służbowo i nie może poświęcać im zbyt dużo czasu.

Nell nalała herbatę do dwóch filiżanek, zbierając się na odwagę. Wiedziała, że musi zadać mu to pytanie, choć bała się odpowiedzi.

- Czy mógłbyś mi teraz wyjaśnić, Joel, dlaczego nie chciałeś, żebym cię odnalazła? Czy dlatego, że między nami wszystko się skończyło i postanowiłeś, że tak będzie lepiej?

- O tym wolałbym porozmawiać kiedy indziej. Teraz na nowo chcę cię poznać, ciebie i Aleca. Czy możesz zaczekać na moje wyjaśnienie, Nell?

- Chyba będę musiała - odparła ze zdumieniem, zdając sobie sprawę, że w tej chwili nie ma wyboru.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Stała na korytarzu oddziału oparzeń szpitala w Gresham z grupą studentów pierwszego roku me­dycyny.

Nie wchodzili do izolatek na oddziale intensywnej terapii. Mogli obserwować leżących tam pacjentów jedynie przez duże okna wychodzące na wewnętrzny korytarz oddziału.

- Nie możemy tam wejść - oznajmiła Nell. - A dlaczego? Ponieważ przy oparzeniach jednym z po­ważniejszych zagrożeń jest... co?

- Zakażenie - odparł student.

- Zgadza się - przytaknęła Nell. - Zakażenie jest też najczęściej spotykaną przyczyną zgonu chorego. Co więcej, przy oparzeniach skóry płomieniem nie­rzadko występują powikłania, wywołane przez co...?

- Przez uszkodzenie wziewne płuc.

- Tak - powiedziała Nell, zerkając na zegarek, a potem wyprowadziła studentów z oddziału inten­sywnej terapii, chcąc, by zdążyli na dalsze zajęcia, które miały się rozpocząć o ósmej trzydzieści.

Pospiesznie weszli do niewielkiej auli przeznaczo­nej do celów dydaktycznych.

- Ci z państwa, którym nie udało się dotąd zjeść śniadania, mogą skorzystać z małego bufetu obok sali wykładowej - oznajmiła Nell z uśmiechem. - Są tam soki, kawa, herbata, ciastka i owoce. Po tych zaję­ciach przejdziemy się po salach chorych. Spotkamy się z doktorem Mathesonem i doktor Deerborne - do­dała, a potem opuściła salę i ruszyła prosto w kierun­ku bufetu, marząc o filiżance kawy.

Upłynęły dwa tygodnie, odkąd Joel Matheson za­czął znów pracować w Gresham General.

Jego pojawienie się w szpitalu wywołało spore poruszenie wśród personelu. W tym okresie Nell miała bardzo dużo obowiązków: dyżury na oddziale i pod telefonem, nagłe przypadki oraz zajęcia ze studentami. Nie zostawało jej więc dużo czasu na rozmyślania. Zwłaszcza o jej prywatnych stosunkach z Joelem. Na płaszczyźnie zawodowej wszystko ukła­dało się między nimi pomyślnie.

Od przyjazdu Joela do Gresham zaledwie kilka razy widziała się z nim poza szpitalem. Zazwyczaj szli wówczas na spacer z Alekiem, który nie ukrywał swojego zadowolenia z faktu, że ma ojca.

Pewnego dnia Joel zabrał Aleca do swoich ro­dziców, tłumacząc Nell, że z nią wybierze się tam kiedy indziej. Stwierdził, że na razie wystarczy im jeden wielki wstrząs. Tłumaczył jej, że najpierw muszą przywyknąć do myśli, że mają takiego dużego wnuka.

Nell pamiętała, że kiedy miała szesnaście lat, wi­działa ich po raz pierwszy i, jak dotąd, ostatni w swo­im życiu.

W pracy drażniło ją zachowanie wobec Joela żeńs­kiego personelu chirurgii plastycznej i oparzeń.

Nawet w tak dużym szpitalu jak Gresham General nie było wielu wolnych, atrakcyjnych mężczyzn. Nell znalazła się w niezwykle kłopotliwym położeniu. Bezskutecznie próbowała przekonać samą siebie, że pomimo silnej więzi, jaką jest wspólne dziecko, tak naprawdę nie ma do Joela żadnych praw.

Wróciła do sali wykładowej, usiadła w pierwszym rzędzie krzeseł i w oczekiwaniu na rozpoczęcie zajęć powoli sączyła kawę. Znów powróciła myślami do kwestii Aleca i Joela. Była bardzo zadowolona, że żadna koleżanka z oddziału nie wie o istnieniu jej synka.

Gdyby go znały, od razu dostrzegłyby jego podo­bieństwo do Joela. Jedyną osobą, której o nim powie­działa, był ordynator oddziału, John Lane. Wyznała mu to kiedyś w zaufaniu, gdy potrzebowała kilku wolnych dni, by zaopiekować się chorym chłopcem. Innym kolegom nie zamierzała nic mówić, wyob­rażając sobie ich zdziwienie na wieść o tym, że ma synka, a Joel jest jego ojcem.

Salę szybko wypełnili słuchacze. Po chwili zjawił się Joel z dwoma stażystami z oddziału oparzeń, którzy mieli zreferować wybrane przez siebie przypa­dki chorobowe. Była z nimi również Trixie, która przyjaźnie gawędziła z Joelem. Na ich widok Nell poczuła ukłucie zazdrości. Wypiła łyk kawy i po­spiesznie odwróciła od nich wzrok.

- Dzień dobry, Nell. Jak się miewasz? - powitał ją Joel, niespodziewanie stając przed nią.

- Och... Dzień dobry, Joel. Miło cię widzieć. Miałam upiorny weekend.

Odgarnęła włosy za uszy, zdając sobie sprawę, że nie prezentuje się najlepiej. Kiedy była w pracy, zwykle nie przywiązywała większej wagi do wy­glądu. Teraz jednak poczuła się wyjątkowo zażeno­wana. Zwłaszcza że Joel uważnie jej się przyglądał.

- W dodatku dziś rano, już od ósmej, miałam zajęcia dydaktyczne ze studentami pierwszego roku.

- Przypuszczam, że chłonęli każde twoje słowo - powiedział z szerokim uśmiechem i przewrotnym błyskiem w oczach, od razu wprawiając Nell w lepszy nastrój.

- Możliwe - mruknęła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu zadowolenia. - Tak czy owak, słuchali mnie z uwagą. Ale dosyć już tego zrzędzenia. U mnie wszystko układa się niezwykle pomyślnie. A co u ciebie?

Joel zajął miejsce przy niej. Nell odniosła wraże­nie, że nadal otacza go intensywna aura męskości, która zawsze działała na nią jak słońce na kwiat.

Musiała niechętnie przyznać, że pod tym wzglę­dem nic się nie zmieniło.

- W porządku. Cieszę się, że znów wylądowałem w tym szpitalu. Ale równocześnie muszę przyznać, że praca tu wcale nie jest łatwa. Nie byłem pewny, jak wszystko się potoczy, ale na razie nie żałuję wyjazdu z Montrealu.

- Miło mi to słyszeć. John Lane odniósł wielki sukces, ściągając cię do naszego szpitala. Jesteś świe­tnym lekarzem.

- Ty również, Nell. Jak słyszałem, cieszysz się tu opinią dobrego chirurga - oznajmił, uważnie jej się przyglądając. Jego badawcze spojrzenie nagle ją onieśmieliło. - To nie do wiary, jak bardzo zmieniłaś się od czasu, kiedy jako nastolatka musiałaś biegać po baseny dla pacjentów leżących na nagłych wypad­kach.

- Być może, ale nie przypominaj mi już o tym - poprosiła ze śmiechem. - Cóż to były za beztroskie czasy. A jeśli chodzi o moją karierę zawodową, to była długa droga. Ale na tym nie koniec. Dobrze wiem, że muszę się jeszcze wiele nauczyć, lecz przyznaję, że lubię tę pracę. Mamy tu wspaniały, zgrany zespół. Kiedy jednak natrafiamy na poważne trudności, to czasami myślę, że wolałabym znów roznosić baseny jako wolontariuszka. - Westchnęła. - Niekiedy mamy do czynienia z naprawdę makab­rycznymi przypadkami.

- Niestety, taki już jest nasz zawód - podsumował Joel, kładąc rękę na jej dłoniach. - Czy żałujesz, że wybrałaś tę specjalizację? Mogłaś przecież zostać psychiatrą lub bakteriologiem i pracować w sztyw­nych godzinach, od ósmej rano do czwartej po połu­dniu.

- Nie, wcale nie żałuję tego wyboru.

- No cóż, doktor Montague. Przy tobie czuję się jak aktor, który gra w sztuce sprzed lat, nie pamiętając tekstu swojej roli...

Usiadł wygodniej na krześle, wsunął ręce do kie­szeni białego kitla i wyciągnął nogi przed siebie. Wyglądał jak uosobienie spokoju.

Patrząc na niego, Nell odniosła jednak wrażenie, że wgłębi duszy jest równie roztrzęsiony jak ona. Ta świadomość podniosła ją nieco na duchu, bo przestała czuć się osamotniona.

- Tak - przyznała, nie patrząc na niego. - Trafnie to ująłeś.

- Dlaczego postanowiłaś nie mówić o Alecu kole­gom z pracy?

- Bo to nie jest ich sprawa - odparła krótko, nie chcąc na razie wspominać Joelowi o Johnie Lane.

- Poza tym obawiałam się, że niektórzy mogliby pomyśleć, że jako samotna matka będę liczyć na specjalne traktowanie. I pewnie tak by było, gdyby moi rodzice mi nie pomogli. Mam również gosposię na przychodne.

Rex Talbot, chirurg ogólny z oddziału oparzeń, zajął wolne miejsce obok Joela.

- Dzień dobry - powiedział do nich.

- Witaj, Rex. - Nell uśmiechnęła się do niego z sympatią. - Czy znasz Joela Mathesona? - spytała, wiedząc, że Rex wrócił właśnie z urlopu.

- Tak, już się poznaliśmy.

- Czy nic się nie zmieniło w sprawie popołu­dniowej operacji i będziesz mogła mi pomóc, Nell?

- spytał Joel, mając na myśli pacjenta z oparzeniami trzeciego stopnia, które wymagały wycięcia dużej powierzchni tkanek martwiczych skóry i opracowa­nia rany.

Poprzedniego dnia Nell zgodziła się uczestniczyć w zabiegu i poprosiła kolegę, żeby w tym czasie zastąpił ją w poradni.

- Tak, udało mi się wygospodarować kilka wol­nych godzin.

- Wspaniale. Jestem ci za to bardzo wdzięczny.

Nell była przekonana, że teraz Joel wstanie i usią­dzie z powrotem obok Trixie, ale on nie ruszył się z miejsca.

Po chwili stażyści z oddziału oparzeń zaczęli oma­wiać dwa przypadki chorobowe, ilustrując je slajdami i rysując wykresy. Po kolei przedstawili historię cho­roby swojego pacjenta, sposób leczenia, zagrażające zakażenia i uzyskane wyniki terapii.

Choć Nell bardzo zainteresowała ta prezentacja, wyraźnie czuła bliskość Joela.

Nie mam do niego żadnych praw, upomniała się w myślach. Ale czy chciałabym je mieć?

Odpowiedzią na to pytanie były niemiłe ukłucia zazdrości. Kiedyś uważała, że dobrze zna samą sie­bie. Jednakże po jakimś czasie odkryła, że się myliła. Sądziła, że uczucie zazdrości jest jej obce. Postanowi­ła przestać zadręczać się przykrymi myślami i skupić uwagę na tym, co mówią stażyści.

Po prelekcji przeprosiła Joela i poszła spotkać się ze studentami.

- Będziecie państwo obserwować operację przez okno specjalnie do tego celu przystosowanego po­mieszczenia. Znajduje się w nim interkom służący do porozumiewania się z salą operacyjną.

- Nie możemy się już doczekać - powiedział je­den ze studentów. - Nigdy dotąd nie byliśmy świad­kami operacji.

- Zaraz państwa tam zaprowadzę. Pacjent, które­go będziemy operować, to trzydziestosześcioletni mężczyzna. Podczas pożaru domu doznał rozległych oparzeń trzeciego stopnia. Kto powie, co to są oparze­nia trzeciego stopnia?

- Oparzenie jest trzeciego stopnia wtedy, kiedy uszkodzeniu uległy naskórek, brodawkowa i siateczkowa warstwa skóry właściwej oraz tkanka podskór­na z przydatkami skóry - wyrecytowała z zapałem drobna studentka.

- Brawo - pochwaliła ją Nell, kiwając głową z uznaniem. - Czy takie rany mogą goić się samoist­nie, tak jak niektóre inne lżejsze oparzenia?

- Nie, nie goją się samoistnie.

- Zatem jak należy postąpić w takiej sytuacji?

- Trzeba usunąć całą uszkodzoną tkankę.

- Świetnie. Podczas operacji, w której będziecie państwo poniekąd uczestniczyć, usuniemy całą mart­wą tkankę, która jest źródłem zakażenia, natomiast leżące pod nią zasadnicze tkanki pokryjemy prze­szczepami autoplastycznymi. Użyjemy też skórnych substytutów, ponieważ temu pacjentowi nie zostało dużo własnej skóry. Przeszczepy autoplastyczne są to przeszczepy skóry z ciała pacjenta, natomiast przy aloprzeszczepach, czyli przeszczepach wewnątrzgatunkowych, pobiera się skórę od innego dawcy. Ist­nieje wiele rodzajów sztucznie produkowanej skóry, które stosuje się do pokrywania uszkodzonej tkanki. Niekiedy do tego celu używa się również świńskiej skóry.

Choć studenci na pewno byli przygotowani teorety­cznie z tego tematu, Nell wolała pokrótce im wyjaśnić pewne kwestie, żeby podczas operacji mogli zadawać pytania dotyczące rzeczy dla nich zupełnie nowych.

W tym momencie podszedł do nich Joel i przed­stawił się studentom.

- Prowadzę tego pacjenta, więc mnie również możecie państwo zadawać pytania - oznajmił. - To dość krwawa operacja, ponieważ po usunięciu mart­wej tkanki znajdująca się pod nią zdrowa obficie krwawi. Będziemy tamować to krwawienie opatrun­kami nasączonymi roztworem adrenaliny, dopóki nie uporamy się z przeszczepem. No to do dzieła.

Wszyscy zgodnie ruszyli na blok operacyjny.

- Posługuję się dermatomem Watsona. To jest nóż do pobierania przeszczepów skóry - wyjaśnił Joel studentom, którzy przez szybę obserwowali operację, słuchając jego komentarzy przez interkom. - Nato­miast doktor Montague używa noża Gouliana, który, jak państwo pewnie zauważyliście, jest mniejszy i do­skonale nadaje się do operacji plastycznych skóry twarzy i dłoni. Martwą tkankę, którą usuwamy, nazy­wamy strupem, a samą operację - escharotomią.

Nell zerknęła na studentów. Wszyscy obserwowali operację szeroko otwartymi oczami. Byli oszołomie­ni i zaskoczeni, a twarze niektórych spośród nich wyraźnie poszarzały.

Kiedy trwająca już kilka godzin operacja zbliżała się do końca, Nell pozwoliła sobie na chwilę od­poczynku. Zamknęła oczy i napięła zmęczone, obola­łe mięśnie ramion.

- Dziękuję wszystkim za fachową pomoc - oznajmił Joel z promiennym uśmiechem.

W tym momencie drzwi otworzyły się i do sali operacyjnej wszedł John Lane, zakładając maskę na nos i usta.

- Cześć wszystkim! Jak wam idzie? - zawołał, uśmiechając się do nich przyjaźnie.

Zawsze starał się wspierać psychicznie swoich pra­cowników, pytając ich o postępy w pracy.

- Całkiem dobrze - odrzekł Joel. - Wkrótce skoń­czymy.

- Witaj, Nell - rzekł John, stając przy niej. - Co u ciebie słychać?

- Och, wszystko świetnie się układa. Trochę po­magam kolegom. Dzięki temu moi studenci mogli być świadkami tej operacji.

- Podejrzewam, że piekielnie ich wystraszyliśmy - wtrącił Bill Currie, specjalista od oparzeń. - Uciekli już jakiś czas temu. Może wybiorą inną, mniej krwa­wą specjalizację, na przykład psychiatrię, dermato­logię czy bakteriologię.

John roześmiał się z rozbawieniem.

- Wrócą. Poza tym spójrz na siebie.

- No cóż, ja wykonuję ten zawód przede wszyst­kim ze względu na Nell - odparł Bill. - Chcę być blisko niej, bo uwielbiam patrzeć, jak trzyma nóż. To mnie fascynuje...

- Wobec tego jest nas dwóch - zażartował John.

- Mam na myśli tę bliskość...

- Och, dajcie już spokój - przerwała mu Nell ze śmiechem, a potem odwróciła głowę, chcąc zerknąć na stół operacyjny. Joel, który stał obok pacjenta, patrzył na nią zaskakująco przenikliwym wzrokiem.

Dostrzegła w jego oczach jakiś dziwny wyraz...

namysł, dociekliwość, a nawet coś w rodzaju cyniz­mu. Zaczęła się zastanawiać, kto lub co może być tego przyczyną. Po krótkich, intensywnych rozważa­niach doszła do wniosku, że to nie ona. Że przez te dziesięć minionych lat wiele rzeczy mogło wpłynąć na to, że Joel stał się cyniczny. Jednak przez dłuższą chwilę nie była w stanie otrząsnąć się z przykrego wrażenia.

Postanowiła, że do końca operacji będzie unikać jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z Joelem. Po­woli się odwróciła i wzięła od instrumentariuszki opatrunki. Należy dobrze zabezpieczyć cienkie wars­twy przeszczepionej skóry.

Zastanawiała się, o co Joelowi mogło chodzić. Jakim prawem patrzył na nią tak krytycznym wzro­kiem? Próbowała wmówić sobie, że to nie ma z nią nic wspólnego. Równocześnie jednak czuła, że się okłamuje. Przecież mają syna i od tej pory każdy mężczyzna, z którym ona się zwiąże, będzie obiektem zainteresowania nie tylko Aleca, ale również i Joela.

Z trudem odepchnęła od siebie wszelkie myśli dotyczącej ej prywatnego życia, i skupiła się na pracy.

Kiedy operacja dobiegła końca, a pacjenta prze­wieziono z powrotem na oddział intensywnej terapii, Nell poszła do przebieralni. Zdjęła maskę oraz papie­rowy czepek i wrzuciła je do pojemnika na śmieci. Następnie ściągnęła okulary ochronne i wsunęła je do kieszeni swojego zielonego stroju operacyjnego.

Miała wrażenie, że bolą ją wszystkie mięśnie oraz stopy. Cieszyła się, że niebawem będzie już w domu.

Westchnęła, próbując się odprężyć. Pochyliła się nad umywalką, włożyła dłonie pod kran i ochlapała twarz zimną wodą.

- Czy pójdziesz do bufetu na herbatę lub kawę? - spytał John, stając obok niej i myjąc ręce. - Mógł­bym zrobić sobie krótką przerwę.

- Owszem, marzę o filiżance herbaty. Czy skoń­czyłeś już zaplanowane na dziś operacje?

- Tak. Muszę jeszcze tylko zajrzeć do kilku pac­jentów, żeby sprawdzić, jak się czują - odrzekł, a potem wyszli na korytarz i udali się do bufetu dla personelu. - Co sądzisz o naszym nowym nabytku, doktorze Joelu Mathesonie, jeśli mogę spytać?

- Jest znakomitym chirurgiem i ma dobry stosu­nek do pacjentów.

- Inni koledzy z zespołu są tego samego zdania. Doktor Matheson z pewnością zasługuje na swoją opinię.

- Chyba nie mówiłam ci jeszcze, że poznałam Joela wiele lat temu. On odbywał wówczas staż w tym szpitalu, a ja pracowałam jako wolontariuszka na nagłych wypadkach - powiedziała, nie chcąc, by John dowiedział się o tym od kogoś innego. - Już wtedy cieszył się opinią dobrego lekarza - dodała, nie za­mierzając ujawniać mu więcej szczegółów ze swoje­go prywatnego życia.

Choć powiedziała Johnowi o istnieniu Aleca, nie wymieniła nazwiska jego ojca. Nie wspomniała rów­nież ani słowem o okolicznościach, w jakich się poznali i rozstali. John wiedział tylko tyle, że nigdy nie była mężatką.

Weszli do bufetu, zanim John zdążył skomentować tę zaskakującą wiadomość.

- Właśnie zaparzyłam świeżą herbatę w dzbanku, doktor Montague - oznajmiła młoda pielęgniarka.

- Och, wspaniale. Dziękuję.

W bufecie przeznaczonym dla lekarzy oraz pielę­gniarek oddziału oparzeń siedziało kilka osób, pijąc kawę lub herbatę, czytając gazety albo coś jedząc.

Nell wyjęła kubek z szafki, napełniła go świeżo zaparzoną herbatą i usiadła przy stole, opierając obo­lałe stopy na podnóżku, a John zajął miejsce obok niej.

Po chwili zjawili się tam Bill oraz Joel, który obrzucił Nell i Johna dziwnym spojrzeniem, a potem odwrócił się, żeby nalać sobie do kubka kawę.

- Jak czuje się nasz pacjent, Joel? - spytała Nell.

- Całkiem dobrze. Odłączyliśmy respirator, bo może już oddychać samodzielnie. Raz jeszcze dzię­kuję za pomoc, Nell. Jestem ci za to bardzo wdzię­czny.

- Nie ma o czym mówić. Nie zawaham się zwró­cić do ciebie z podobną prośbą, kiedy ja będę po­trzebowała pomocy.

- W każdej chwili jestem do twojej dyspozycji, Nell.

Kiedy uważniej mu się przyjrzała, zauważyła, że jest blady i wyraźnie zmęczony, co bardzo ją zaniepo­koiło. Nagle uświadomiła sobie, że wciąż go kocha i najprawdopodobniej nic już tego nie zmieni.

Dopiła herbatę i wyszła z bufetu, a Joel podążył za nią.

- Czy teraz Alec jest pod opieką twojej matki? - spytał, doganiając ją na korytarzu.

- Tak. W ciągu dnia bierze udział w zajęciach artystycznych na letnim obozie. Dzieci przywozi i od­wozi specjalny autokar. W czasie roku szkolnego wraca szkolnym autobusem do domu moich rodzi­ców, a ja go stamtąd zabieram po pracy. Często zjada u nich kolację. A gospodyni, którą zatrudniam na przychodne, wpada codziennie rano i odprowadza go do tego szkolnego autobusu.

- Wygląda na to, że dobrze wszystko zorgani­zowałaś.

- Owszem. Na razie Alec i rodzice są zadowoleni, ale czasami martwię się, że kiedy on trochę podroś­nie, może nie zechcieć mnie słuchać we wszystkim. Moi znajomi, którzy mają kilkunastoletnie córki i sy­nów, nieustannie mnie ostrzegają przed kłopotami związanymi z wiekiem dziecka.

Joel niespodziewanie zatrzymał się i chwycił ją za ramię.

- Czy łączy cię coś z Johnem Lane'em? - spytał bez ogródek.

- Nie, niespecjalnie - odparła wymijająco. - Jest wyjątkowo miłym człowiekiem i czasami zaprasza mnie na drinka do pubu czy na kolację do restauracji.

- A potem?

Nell lekko się zaczerwieniła.

- Nic. Nie istnieje żadne „potem” - odburknęła z rozdrażnieniem. - Nie jesteśmy kochankami, jeśli o to ci chodzi, choć prawdę mówiąc, podejrzewam, że on bardzo by tego chciał.

- A ty?

- Nie - zaprzeczyła szczerze. - Nie sądzę. Ró­żnica wieku między nami zapewne z początku nie byłaby przeszkodą, ale potem, po latach... Uważam, że muszę myśleć perspektywicznie. Doszłam do wniosku, że nie nadaję się do tymczasowych zwią­zków.

- Naprawdę? - spytał półgłosem, uważnie jej się przyglądając i unosząc brwi w taki sposób, że poczer­wieniała jak zawstydzona szesnastolatka.

- Tak - odparła stanowczym tonem.

- Czy masz duże doświadczenie w...

- Nie - warknęła z irytacją. - Jeśli już musisz wiedzieć, to podejrzewam, że John chciałby się ze mną ożenić. Wprawdzie nie oświadczył mi się ofic­jalnie, ale wyraźnie dał mi to do zrozumienia. Na pewno do tego nie dojdzie, choć czasem myślę, że chciałabym pracować na pół etatu i spędzać więcej czasu z Alekiem, dopóki on jeszcze ma na to ochotę.

- Małżeństwo nie byłoby dobrym pomysłem, Nell. Ono niekiedy stwarza więcej problemów niż rozwiązuje.

- Skąd wiesz?

- Nie jestem ślepy ani głuchy. Mam nadzieję, że uprzedzisz mnie o swoim ewentualnym zamia­rze wyjścia za mąż... teraz, kiedy okazało się, że mamy syna - powiedział Joel. - Wiem, że nie mam do niego żadnych praw, ale pragnę uczest­niczyć w jego życiu i myślę, że on nie jest temu przeciwny. Nie chcę, żeby odebrał mi go jakiś inny mężczyzna.

- Sądziłam, że zniknąłeś z powierzchni ziemi. Miałam nawet prawo podejrzewać, że nie żyjesz.

- Czy to by cię zmartwiło, Nell?

- Tak - odparła, patrząc mu prosto w oczy. - Ale teraz już chodźmy. Wzywają mnie obowiązki.

Niewiele brakowało, a wyznałaby mu miłość. Ostatnio coraz częściej przychodziła jej do głowy myśl, żeby zaproponować mu małżeństwo, o ile on sam tego nie zrobi. Czuła, że tego właśnie pragnie. Że takie rozwiązanie byłoby najlepsze dla całej ich trój­ki. W ostateczności mogliby nawet zamieszkać razem bez ślubu.

Joel nagle chwycił ją za ramię.

- Czy możemy uzgodnić przynajmniej jedną kwe­stię? Że uprzedzisz mnie, zanim zwiążesz się z kimś na stałe? - spytał, patrząc na nią pełnym napięcia wzrokiem.

Nie dostrzegła w jego oczach nawet cienia sym­patii.

- Jeśli ta sprawa ma dla ciebie aż tak wielkie znaczenie, to może powinniśmy się spotkać i o tym porozmawiać. Wpadnij do mnie w którąś sobotę. Zabierzemy Aleca i psy na spacer po wąwozach, a potem zjemy razem kolację. Co ty na to?

- Tak, to dla mnie bardzo ważne. A w sprawie soboty wkrótce się z tobą skontaktuję.

- Dobrze. Aha, jeszcze jedno, Joel. John wie, że mam syna, ale nigdy go nie widział. John zawsze był dla mnie bardzo dobry i wyrozumiały. Dawał mi wolne, ilekroć go o to poprosiłam.

- Ale zapewne nie wie o nas, prawda?

- Właśnie.

Joel zdjął dłoń z jej ramienia i westchnął.

- Pójdę z tobą, bo muszę odwiedzić moich pacjentów - powiedział, wsuwając ręce do kieszeni kitla, a potem ruszyli razem na oddział.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Następne dwa tygodnie upłynęły Nell i Joelowi na wytężonej pracy. Codziennie spotykali się w szpitalu. Nell zauważyła, że Joel ani na chwilę nie spuszcza z niej oczu, jakby chcąc dokładniej jej się przyjrzeć, ocenić ją i, w jak najkrótszym czasie, lepiej poznać.

Szczególnie uważnie obserwował ją, kiedy była w towarzystwie Johna.

Doszła do wniosku, że może Joel sam jej nie pragnie, ale z całą pewnością nie chce, by matka jego dziecka związała się z kimś innym.

Razem przeprowadzali ciężkie operacje, często dyżurowali w nocy pod telefonem na oddziale nag­łych wypadków, dyskutowali o najlepszych meto­dach leczenia ich pacjentowi wspólnie spędzali prze­rwy na kawę. Poznawali siebie coraz lepiej.

Jednakże zawsze pracowali z kolegami z zespołu. Z upływem czasu Nell coraz częściej marzyła o tym, żeby choć przez chwilę byli sami... tylko we dwoje.

Jej marzenie spełniło się pewnego poranka, pod koniec drugiego tygodnia ciężkiej pracy, kiedy na moment zostali sami w umywalni, przygotowując się do kolejnej operacji.

- Oboje mamy wolny najbliższy weekend, Nell - zaczął pospiesznie Joel, bojąc się, że ktoś mu przerwie. - Może moglibyśmy się spotkać? Oczywiś­cie we troje. Co ty na to?

- To świetny pomysł - przyznała. - Wobec tego spędź z nami sobotę. Przyjedź na lunch, a potem ustalimy, co będziemy robić dalej.

Joel kiwnął potakująco głową w chwili, gdy do umywalni weszli inni członkowie personelu.

Nell była zadowolona, że wreszcie spotka się z Jo­elem poza miejscem pracy. Że porozmawiają o tym, co byłoby najlepsze dla Aleca, a przy okazji może wypłynie również sprawa przyszłości jej i Joela.

W sobotę zarówno Nell, jak i Alec obudzili się dopiero późnym rankiem, ponieważ oboje potrzebo­wali odpoczynku. Produkty na lunch Nell kupiła poprzedniego wieczoru w drodze powrotnej z pracy. Wprawdzie musiała wstać o wpół do siódmej rano, by wypuścić psy do ogrodu, ale potem natychmiast wró­ciła do łóżka.

Później, razem z Alekiem, zaczęli przygotowywać lunch - placek zapiekany z boczkiem, szynką, tartym serem i jajami, sałatę, orzeźwiającą przystawkę zło­żoną z kawałków mango i awokado polanych sokiem cytrynowym, doskonale nadającą się na upalny dzień.

Ponieważ była piękna pogoda, Nell postanowiła, że zjedzą posiłek na tarasie.

- Wiem, że nieraz cię o to już pytałam, Alec, ale powiedz mi, jak się czujesz, mając ojca? - spytała Nell. - Chodzi mi o to, co zmieniło się w twoim życiu, odkąd go poznałeś?

- No... - zaczął Alec z namysłem. - Zawsze tego chciałem, a teraz moje marzenie się spełniło. On jest bardzo miły. Sam nie wiem, co bym zrobił, gdyby taki nie był. Chciałbym wiedzieć, co będzie dalej... jaka czeka nas przyszłość. Czy będziemy prawdziwą ro­dziną. Dziwnie jest czekać na to, co się wydarzy...

- Rozumiem, co masz na myśli - przerwała mu Nell. - Ja czuję to samo. Ale w tej sprawie... nie wolno nam się spieszyć. Najpierw musimy lepiej się poznać.

- Tak, masz rację. Czy myślisz, że się pobie­rzecie?

- Nie wiem... Naprawdę, nie mam pojęcia. Ale taką mam nadzieję.

Kiedy punktualnie o dwunastej w południe rozległ się dzwonek do drzwi, Nell niosła właśnie sztućce i szklanki na taras.

- Możesz otworzyć, Alec? - poprosiła zupełnie niepotrzebnie, ponieważ chłopiec pobiegł już do drzwi.

- Mamo! Mamo! - zawołał Alec podnieconym głosem, przybiegając po chwili na taras. - Tato przy­wiózł w koszyku swojego kota. To wyjątkowy kot, bo przychodzi do domu tylko wtedy, kiedy zagwiżdżesz „Cichą noc”.

- Co takiego?

- No, nie wróci do domu, jeśli nie zagwiżdżesz kolędy „Cicha noc”.

- Dziwne - powiedziała z uśmiechem.

Słowo „tata” w ustach Aleka wywarło na niej silne wrażenie. Lubiła, gdy syn nazywał tak Joela. I mówił to zupełnie świadomie, co oznaczało, że tak właśnie o nim myśli.

Nagle zaczęły targać nią sprzeczne uczucia. Z jed­nej strony pragnęła, żeby Aleca łączyły z jego ojcem bliskie stosunki, a z drugiej chciała mieć syna wyłącz­nie dla siebie.

Joel wszedł do kuchni, niosąc duży wiklinowy kosz z okratowanymi drzwiczkami, zza których spog­lądały na nich gniewnie żółte ślepia czarnego kota.

- Witaj, Nell. - Joel uśmiechnął się do niej i poca­łował ją w policzek. - Pomyślałem, że Alec zechce zobaczyć Feliksa... i odwrotnie.

W tym momencie kot wściekle parsknął na znak protestu, ponieważ jedna z suczek za bardzo zbliżyła pysk do drzwiczek kosza. Ta scena wywołała ogólne rozbawienie.

- Odnoszę wrażenie, że Felix nie jest chyba prze­sadnie zadowolony z tej wizyty - oznajmiła Nell.

- Wynieśmy go na taras, tato - zaproponował Alec podnieconym głosem. - Może tam mu się spo­doba.

- To dobry pomysł - przytaknął Joel. - Wpraw­dzie nie możemy wypuścić go z koszyka, ale wiem, że lubi przebywać na świeżym powietrzu. Nienawidzi mojego mieszkania, więc im prędzej kupię dom z ogrodem, tym lepiej dla niego. Dopiero wtedy będzie naprawdę szczęśliwy - dodał, ruszając za synem, który dźwigał kosz.

Alec przez dłuższą chwilę kręcił się po ogrodzie, szukając odpowiedniego miejsca dla Feliksa. W koń­cu postawił kosz w cieniu rozłożystego drzewa, chcąc uchronić kota przed piekącymi promieniami słońca.

Po lunchu, podczas którego Alec niemal bez przerwy opowiadał Joelowi o szkole, o swoich kolegach i o letnim obozie artystycznym, zaczęli przygotowy­wać się do spaceru z psami. Feliksa zamknęli w bez­piecznym pomieszczeniu w suterenie, zostawiając mu kuwetę z piaskiem, jedzenie i wodę.

- Tato, czy on nie będzie tęsknił? Czy nie będzie czuł się osamotniony? - spytał Alec, kiedy wyszli z domu.

- Pewnie tak, ale da sobie radę.

- Czy po powrocie będę mógł zabrać go na trochę do mojego pokoju?

- Pod warunkiem, że mama się zgodzi.

Joel i Nell wymienili porozumiewawcze spojrze­nia. Po raz pierwszy oboje poczuli się jak rodzice wspólnie wychowujący syna.

Po bardzo miłym długim spacerze i wczesnej kola­cji Alec zaszył się z kotem w swoim pokoju, a Nell i Joel siedzieli na tarasie, popijając chłodne napoje.

- Mamy kilka spraw do omówienia - zaczął Joel. - Może zróbmy to teraz, bo podejrzewam, że taka okazja prędko nam się nie trafi. A już na pewno nie w ciągu najbliższych tygodni, choć mam nadzieję, że spacery z psami w czasie wolnych weekendów staną się naszym zwyczajem.

- Mhm - mruknęła Nell, kiwając głową. - Cała zamieniam się w słuch.

- Czy możesz dać mi słowo, że nie wyjdziesz za mąż bez uzgodnienia ze mną, jaką rolę mam od­grywać w życiu Aleca? - zapytał. - Przypuszczam, że i tak byś to zrobiła, ale chcę usłyszeć twoje zapew­nienie na własne uszy.

No tak, tym stwierdzeniem ostatecznie i nieodwra­calnie wykluczył nasze małżeństwo, pomyślała Nell z goryczą. Poza tym dał mi to już wcześniej wyraźnie do zrozumienia.

Wzięła głęboki oddech. Najwyższa pora zagrać w otwarte karty. Wiedziała, że to będzie sprawdzia­nem jej dojrzałości. Dalsze niedomówienia, półpraw­dy i niepewność nie mają sensu.

- Joel... - Odchrząknęła. - Zanim odpowiem na twoje pytanie, chciałabym, żebyś wiedział, że... cię kocham i pragnę być z tobą. Nie ma innego mężczyz­ny, z którym mogłabym się związać... i to nie tylko z powodu Aleca. Wątpię, żebym potrafiła traktować takiego mężczyznę poważnie, zwłaszcza teraz, kiedy ty znów się pojawiłeś... - Głos jej się załamał.

Joel patrzył na nią, mrużąc oczy w jaskrawych promieniach słońca.

- Nie powiedziałbym, że pojawiłem się specjalnie w twoim życiu - odparł z kamiennym wyrazem twarzy. - Przynajmniej nie w takim sensie, o jakim ty mówisz. O ile pamiętasz, wspominałem ci, że zamierzam wrócić do Gresham ze względu na ro­dziców.

- No... owszem, ale... sytuacja wygląda tak, jak wygląda, Joel - wyjąkała niepewnie, czując, że opu­szcza ją odwaga w obliczu jego niewzruszonego spokoju.

Było jasne, że znów ją odrzuca.

- Tak, masz rację - przyznał z lekkim uśmiechem, który nieco złagodził ostre rysy jego twarzy. - Czy mam to rozumieć jako propozycję małżeństwa?

- Jeśli chcesz - wyszeptała przez ściśnięte gardło.

- Jak mówiłam, w moim życiu nie ma żadnego innego mężczyzny. Chyba zawsze cię kochałam...

- Muszę przyznać, że to kusząca propozycja - od­parł Joel po długim namyśle. - Jednak nie potrafię wierzyć w to, co mówisz. Sam siebie przekonuję, że nie powinienem ci ufać.

- To brzmi jak potępienie okraszone drobnym komplementem, bo przecież słowo „kusząca” ma w sobie pewne optymistyczne zabarwienie - powie­działa Nell, chcąc złagodzić powagę swojej propo­zycji.

- Nie chodzi o to, że ci nie ufam jako człowieko­wi... - zaczął półgłosem. - Może ma to bardziej związek ze mną samym, a nie z tobą... z tym, że nie potrafię zaufać, czy coś takiego. Zarzucano mi oboję­tność i sceptycyzm. Ale tak już jest, Nell. W młodości byłem uczciwym idealistą, więc może jestem przy­kładem na to, że im wyżej wejdziesz, tym gwałtow­niej spadasz... czy coś w tym rodzaju.

- Powiedziałeś mi, że nie chcesz się żenić. Ale może moglibyśmy zamieszkać razem... tutaj, z Alekiem.

- Wtedy i tak nie miałbym żadnych praw do opieki nad moim synem. W każdym razie nie więk­sze, niż jeśli nie będziemy mieszkać razem.

- To znaczy, że po prostu nie masz ochoty miesz­kać ze mną, tak? O to chodzi, Joel? - spytała pół­głosem, choć miała wielką ochotę na niego krzyczeć.

- Nie rozumiem cię. Nie pojmuję, czego chcesz.

- Sądzę, że spodobałoby mi się życie z tobą, Nell - mruknął. - Wtedy, dawniej, przez ten krótki okres bardzo lubiłem dzielić z tobą łóżko, ale w tej chwili po prostu nie wiem, nie jestem pewny...

- Naprawdę? Nie można mieć wszystkiego. Mu­sisz wybrać, na coś się zdecydować, Joel. Skoro nie chcesz się żenić ani ze mną mieszkać, to co pozo­staje?

- Ludzie nie muszą brać ślubu ani mieszkać pod jednym dachem, żeby ze sobą sypiać - stwierdził tak beztroskim tonem, jakby nie traktował tej spra­wy poważnie. - Nie miałbym nic przeciwko temu, pod warunkiem, że mógłbym widywać się z moim synem.

Nell na chwilę odjęło mowę.

- Doprawdy? - wycedziła przez zęby. - Mam już powyżej uszu tego ciągłego osądzania mnie za to, co zrobiłam, kiedy miałam szesnaście lat.

- To niezupełnie jest tak, jak myślisz, Nell. Po prostu od kilku tygodni nie daje mi spokoju natrętna myśl o tym, że przez dziesięć lat nie wiedziałem o istnieniu mojego syna. Nie miałem pojęcia, że jestem ojcem.

Zerwał się z krzesła, wsunął ręce do kieszeni spodni, a potem podszedł do balustrady tarasu i spoj­rzał na ocieniony ogród.

- Tyle zmarnowanych lat.

Nell wstała i zbliżyła się do niego.

- Rozumiem twój żal - wyszeptała.

- Nie potrafię nikomu zaufać, Nell - wyznał szep­tem. - A zaufanie jest nieodzownym warunkiem wspólnego życia. Choć twierdzisz, że mnie kochasz, ja nie potrafię ci uwierzyć. Nie oskarżam cię o to, bo może wina leży po mojej stronie, a ty nie masz z tym nic wspólnego. Sam już nie wiem.

- Czy w twoim życiu było... wiele kobiet? - wy­krztusiła Nell przez ściśnięte gardło.

- Dwie albo trzy. Mówię o tych, które coś dla mnie znaczyły.

Te nieznane kobiety wzbudziły w Nell zazdrość.

- Co się z nimi stało?

- Te związki nie miały przyszłości... dla żadnej ze stron.

- Tato! - zawołał Alec podnieconym głosem, niespodziewanie stając w drzwiach tarasu. - Felix wdrapał się po zasłonach na karnisz w moim pokoju i nie chce zejść. Chodź i sam zobacz.

- Pewnie chętnie wróci do swojego kosza - odparł Joel z uśmiechem.

- Zastanawiałem się, czy powinienem zagwizdać „Cichą noc”.

- Warto spróbować. Przyjdę do ciebie za kilka minut. Skończę tylko rozmawiać z twoją mamą.

- Czy wy się sprzeczacie?

- Nie! To znaczy... trochę - odparła Nell.

- O mnie?

- Nie bezpośrednio - odrzekł pospiesznie Joel. - Twoja mama uważa, że powinniśmy zamieszkać ra­zem, wszyscy troje... jak prawdziwa rodzina.

Alec otworzył usta ze zdumienia, nie mogąc wydo­być z siebie głosu.

- Chodź, synku - powiedział Joel, kładąc dłoń na ramieniu Aleca i wprowadzając go do domu. - Lepiej ściągnijmy z karnisza tego nadpobudliwego kota, zanim podrze ci zasłony na strzępy.

Kiedy zniknęli we wnętrzu domu, Nell cicho za­klęła. Wyraz twarzy Aleca wyraźnie świadczył o tym, że bardzo pragnie, aby zamieszkali razem.

Miała nadzieję, że jego reakcja będzie miała powa­żny wpływ na dalszy rozwój wydarzeń.

Drżącymi rękami zebrała szklanki ze stołu i po­stawiła je na tacy. Nagle jej oczy wypełniły łzy goryczy. Ogarnął ją głęboki smutek. Dla niej miły nastrój dnia ulotnił się jak powietrze z przekłutego balonu.

Kiedy wkładała naczynia do zmywarki, w kuchni zjawił się Joel.

- Na dobrą sprawę do tej pory nie odpowiedziałaś na pytanie dotyczące moich stosunków z Alekiem po twoim ewentualnym zamążpójściu - powiedział oschłym tonem, chwytając ją za rękę. - Wyjaśnijmy to w końcu. Żeby nie było żadnych wątpliwości i niedomówień.

- Nie zamierzam wychodzić za mąż - odparła szorstko.

- Załóżmy, że zmienisz zdanie.

- W porządku - odburknęła. Wyprostowała się i odgarnęła z twarzy kosmyki włosów.

- Ze zwykłej uprzejmości zawiadomiłabym cię o moich planach. Nadal byłbyś ojcem Aleca i miał z nim kontakt, ale gdyby tak się zdarzyło, że wybrała­bym kandydata na męża, w żadnym wypadku nie zamierzam prosić cię o akceptację mojego wyboru.

Skoro sam mnie nie chcesz, to z całą pewnością nie będziesz miał nic do gadania, jeśli zainteresuje się mną ktoś inny. - Gwałtownie wyrwała rękę z jego uścisku. - Mam nadzieję, że wyrażam się jasno - do­dała, z trudem powstrzymując łzy.

- Tato! - zawołał Alec z holu.

- Alec! - krzyknęła Nell kategorycznym tonem. - Zanim zabierzesz się do swoich spraw, masz pomóc mi posprzątać.

- Dobrze, mamo - odparł pospiesznie chłopiec, wchodząc do kuchni.

Doskonale wiedział, że kiedy matka jest w złym nastroju, nie należy jej się sprzeciwiać.

- Nie chcę wychować go na próżniaka - powie­działa Nell do Joela.

Wszyscy razem zabrali się do sprzątania kuchni. W tym czasie Alec opowiedział Joelowi o swoim życiu z takim zapałem, jakby przez lata dusił to w sobie, czekając, aż zjawi się jego ojciec i z uwagą go wysłucha.

- Czy naprawdę zamieszkamy tutaj razem? Ma­ma, tata i ja? - spytał niespodziewanie, najwyraźniej przez dłuższy czas zbierając się na odwagę.

- No cóż - zaczęła Nell, widząc, że Joel ociąga się z odpowiedzią. - On... to znaczy twój ojciec, nie chce tego. Tak czy owak, to dopiero początek. Poznaliście się niedawno, więc...

- A ty chciałbyś tego? - spytał Joel półgłosem.

- Tak, chyba tak - odparł Alec. - W szkole tylko ja jeden nigdy nie miałem ojca. Rodzice niektórych kolegów są rozwiedzeni, ale ich ojcowie przychodzą czasem do szkoły, spotykają się z nimi. Najgorsze są dni sportu...

Głos mu się załamał. Spojrzał na Nell i Joela, którzy siedzieli w milczeniu, wstrząśnięci jego sło­wami.

- Bardzo kocham dziadka, ale zawsze chciałem mieć prawdziwego ojca...

- To zrozumiałe, Alec - powiedział Joel. - Od tej pory będę blisko ciebie, ale to bynajmniej nie znaczy, że musimy mieszkać razem. Jeśli zaprosisz mnie na dni sportu, z przyjemnością przyjdę i będę cię dopin­gował.

- Wobec tego w porządku - odrzekł Alec z szero­kim uśmiechem.

Nell ogarnął tak przeraźliwy smutek, że miała ochotę wybuchnąć płaczem. Pospiesznie wstała od stołu i włączyła czajnik, a potem wyjęła z szafki filiżanki, przypominając sobie stare porzekadło: „Musisz wypić piwo, którego sam sobie nawarzyłeś”.

Oczami wyobraźni widziała maleńkiego Aleca, który po raz pierwszy uśmiecha się do niej, osiemnastomiesięcznego Aleca, który biegnie do niej po plaży, a potem z radosnym śmiechem wpada w jej ramiona... Aleca w wieku czterech lat, idącego po raz pierwszy do przedszkola...

A przez wszystkie te lata nie było przy nim ojca.

- Czy masz ochotę na kawę, Joel? - spytała, siląc się na pogodny ton, choć w oczach czuła piekące łzy. Nie zdawała sobie sprawy, że w swoim nowym wcie­leniu, jako doktor Montague, może być taka skora do płaczu. - A może wypiłbyś kieliszek porto?

- Pomogę ci, Nell - zaofiarował się Joel, pod­chodząc do niej. - Jedzenie było wyśmienite. Dziękuję. Już od bardzo dawna nikt nie proponował mi porto, więc jeśli to możliwe, poproszę kawę i porto.

- Oczywiście. To dobre stare porto, które dosta­łam od pewnego pacjenta w dowód wdzięczności za opiekę. Alec, pokaż ojcu, gdzie jest barek.

Zarówno Nell, jak i Alec żegnali Joela z mieszany­mi uczuciami.

- Do widzenia, tato. To był wspaniały dzień - rzekł chłopiec ze smutkiem.

Było mu przykro, że ojciec już odchodzi.

- Tak, to prawda - odparł Joel, mierzwiąc włosy syna.

- Czy prędko znów nas odwiedzisz? - spytał Alec. - I przywieziesz Feliksa?

- Przyjadę, kiedy tylko mnie zaprosicie. Jeszcze raz dziękuję za wszystko, Nell. - Na pożegnanie poca­łował ją w policzek. - Mam nadzieję, że niebawem znów was zobaczę... oboje.

Nell zamknęła za nim drzwi.

- Przygotuję ci kąpiel, Alec - oznajmiła.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kiedy Alec leżał już w łóżku, Nell poszła do sa­lonu z kieliszkiem porto w ręku i opadła na kanapę. Dopiero teraz, gdy została sama, mogła dać upust swoim emocjom, które tłumiła przez niemal cały wieczór. Po jej policzkach popłynęły łzy żalu i go­ryczy.

Porządnie się wypłacz, a od razu poczujesz się lepiej”, zwykła w przeszłości mawiać jej matka.

Nell oparła głowę na miękkiej puchowej poduszce, rozmyślając o wydarzeniach minionego dnia.

Zastanawiała się, jak one wpłyną na jej stosunki służbowe z Joelem. Czy ich współpraca ulegnie zmia­nie? A może on zdawał sobie sprawę z tego, że ona go kocha, jeszcze zanim wyznała mu miłość?

Po tym wszystkim, co tego popołudnia zaszło między nimi, bez wątpienia będą odnosić się do siebie z rezerwą.

Miło było spędzić trochę czasu w samotności, w zaciszu domowego ogniska, mając świadomość, że nie wzywają jej żadne obowiązki. Zaczęła roz­glądać się po przytulnym pokoju, w którym bardzo lubiła przesiadywać.

Salon był umeblowany skąpo, ale ze smakiem. Znajdowały się w nim w większości stare przedmioty.

Niektóre z nich Nell podarowano, a inne sama kupiła na aukcjach lub w sklepach ze starociami.

Stojący na obudowie kominka zegar delikatnie tykał. Boazerie i drzwi były wykonane z dębowego drewna. W tym starym, pokrytym patyną czasu domu panowała swoista atmosfera. Nell była niemal pewna, że zanim go kupiła, przez jakieś sto pięćdziesiąt lat mieszkały w nim same szczęśliwe rodziny. Czasami, kiedy było jej smutno, wyobrażała sobie, że duchy tych ludzi zebrały się wokół niej, chcąc ją pocieszyć i utulić w żalu.

Nagle jej myśli powędrowały ku innej sprawie, ku kwestii potomstwa. Zwykle starannie unikała roz­ważań na ten temat. Pragnęła mieć więcej dzieci, może jeszcze dwoje. Zdając sobie jednak sprawę, że szanse na to stają się coraz mniej realne, potrząsnęła zdecydowanie głową, chcąc pozbyć się tych dokucz­liwych myśli.

- Co ma być, to będzie. Zobaczymy, jak roz­winie się sytuacja - mruknęła do siebie, dopijając porto.

W tym momencie przez okno wpadł do salonu snop światła reflektorów samochodowych, rozjaśnia­jąc na chwilę cały pokój. W blasku ulicznej latarni Nell rozpoznała buicka Joela.

- Czy to możliwe, żebym posiadała zdolności te­lepatyczne? - wymamrotała z niedowierzaniem. - Czyżby moje wzruszenie i tęsknota były aż tak silne, że go tu ściągnęły?

Zerwała się z kanapy i pobiegła zamknąć drzwi do kuchni, w której spały psy, zwinięte w kłębki na posłaniach. Słysząc odgłos zajeżdżającego pod dom samochodu, młodsza z suczek cicho warknęła.

- Wszystko w porządku, Cherry - rzekła Nell uspokajająco. - Leżcie sobie, moje kochane.

Wyszła z kuchni do holu i na palcach ruszyła w stronę drzwi. Chciała je otworzyć, zanim Joel zdąży nacisnąć dzwonek, żeby uniknąć głośnego szczekania psów.

- Witaj, Nell - zaczął Joel, który w świetle lampy wiszącej nad wejściem wydał jej się dziwnie blady i mizerny. - Doszedłem do wniosku, że jeszcze dziś muszę z tobą porozmawiać. Czy mogę...?

Nell kiwnęła potakująco głową, a potem wprowa­dziła go do salonu i cicho zamknęła drzwi.

- No więc o co chodzi, Joel? - spytała, starając się zapanować nad uczuciami, choć miała wielką ochotę rzucić mu się w ramiona.

- Zachowałem się jak prostak i chciałem cię za to przeprosić. To był cudowny dzień, w dużej mierze dzięki tobie, a ja zrobiłem, co mogłem, żeby go popsuć, więc bardzo cię przepraszam. Po powrocie do siebie zdałem sobie sprawę, że to było z mojej strony niewybaczalne.

- Po prostu powiedziałeś otwarcie to, co w danej chwili myślałeś. A ja szanuję cię za szczerość - oznaj­miła, a potem ze spokojem, którego bynajmniej nie czuła, dodała: - Usiądź, Joel. Czy wypijesz jakiegoś drinka?

- Nie, drinka nie, dziękuję - odparł, zajmując miejsce na trzyosobowej kanapie, z której Nell nieda­wno wstała.

Miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem, czując, że oboje pragną paść sobie w ramiona, zapom­nieć na chwilę o całym świecie i nie myśleć o tym, co przyniesie jutro.

- Więc może masz ochotę na kawę?

- Nie. Chodź tu, Nell, i usiądź przy mnie. O ile wybaczysz mi to, że rządzę się w twoim domu. To znaczy, jeśli chcesz...

Kiedy spełniła jego prośbę, Joel otoczył ją ramie­niem i przyciągnął ku sobie.

- Tak jest lepiej - mruknął. - Stare porzekadło mówi, że ludzie pokłóceni powinni pogodzić się przed zachodem słońca. Słońce już zaszło, ale dzień nie dobiegł jeszcze końca, więc postanowiłem po­prosić cię o wybaczenie.

- Nie ma sprawy - odparła krótko.

Czując wyraźnie jego bliskość, nie była pewna, czy zdoła zapanować nad emocjami.

- Czy Alec już śpi? - spytał Joel.

- Tak. Zasnął, kiedy tylko przyłożył głowę do poduszki.

- To dobrze. Nie chciałbym, żeby zastał mnie tutaj o tak późnej porze. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Więc on uważa, że to byłoby przedwczesne, ale nie wyklucza takiej możliwości, pomyślała Nell z na­dzieją. A może tylko mi się wydaje?

Nagle Joel pochylił się i pocałował ją w usta. Dotyk jego warg wywarł na niej przejmujące wraże­nie. Zamknęła oczy, chcąc, by to doznanie całkowicie ją zdominowało, odsuwając wszystkie inne odczucia na dalszy plan.

Ten pocałunek rozpalił w obojgu dawną namięt­ność. Położyli się na kanapie. Joel ponownie wziął Nell w ramiona i mocno do siebie przytulił.

- Marzyłem o tym przez cały dzień - wyszeptał.

- Nigdy bym się tego nie domyśliła - odparła półgłosem, obejmując go i zbliżając usta do jego warg.

- Czy mi wybaczyłaś? - spytał, całując ją w szyję, policzki i w usta.

- Nie jestem pewna. Zastanowię się nad tym. A czy ty... zmieniłeś zdanie? Chodzi mi o sprawy, o których dzisiaj rozmawialiśmy...

- Zasadniczo nie - odrzekł po chwili namysłu. - Chcę, abyś wiedziała, że postaram się być bardziej otwarty. Przysięgam też, że w przyszłości nie będę zachowywał się w tak ohydnie prostacki sposób.

Nell zesztywniała, czując, że nasilające się w niej pożądanie rywalizuje z jej wrodzoną powściągliwo­ścią.

- Ja... - zaczęła, ale nie zdołała dokończyć, bo Joel zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem.

Rozpiął bluzkę oraz biustonosz Nell i zaczął ją delikatnie pieścić.

- Joel, Joel... - wyszeptała, wzdychając z roz­koszy, a potem wsunęła palce w jego włosy i przy­lgnęła do niego całym ciałem.

Joel odgarnął kosmyk z czoła Nell i z czułością pocałował jej powieki.

- Chciałem sprawdzić, czy mówiłaś prawdę, twie­rdząc, że mnie kochasz... Taki cynik jak ja niełatwo wierzy w podobne deklaracje.

- A teraz już mi wierzysz?

- Mhm.

Nell uważnie mu się przyjrzała. Chociaż bardzo chciała wiedzieć, co on do niej czuje, nie zamierzała pytać go o to wprost. Bała się, że spotka ją roz­czarowanie. Obawiała się, że Joel jej nie kocha... że tak jak dawniej, ona pociąga go jedynie fizycznie.

Jednakże w tym momencie nie miało to dla niej żadnego znaczenia, bo oboje pragnęli tego samego.

- Chciałbym zabrać cię do łóżka - rzekł Joel półgłosem, niechętnie odrywając wargi od jej ust. - Czy to jest możliwe? Tak bardzo cię pragnę, że chyba za chwilę oszaleję.

Nell usiadła i drżącymi palcami zapięła bluzkę. Potem wstała z kanapy, wzięła Joela za rękę i za­prowadziła go do swojej sypialni. Pokój Aleca znaj­dował się na przeciwległym końcu długiego kory­tarza.

Gdy zamknęli za sobą drzwi, Nell na wszelki wypadek przekręciła klucz w zamku. Joel nerwowo zaczął ją rozbierać. Kiedy była już zupełnie naga, przyciągnął ją do siebie, pieszczotliwie gładząc jej ciało. Zamknęła oczy i cicho jęknęła z rozkoszy.

- Och, Joel - wyszeptała.

- Czy tego właśnie chcesz?

- Tak.

Wziął ją na ręce i położył na łóżku. Potem po­spiesznie zrzucił z siebie ubranie i cisnął je na pod­łogę.

- Choć cieszę się, że mam syna, tym razem będę bardziej ostrożny - oświadczył, kładąc się przy niej.

- Mała Nell Montague jest już na tyle dojrzałą kobie­tą, że nie musiałbym czuć się winny.

- A... czułeś się winny?

- Oczywiście. Jak wszyscy diabli. Od momentu, w którym dowiedziałem się, że masz dopiero szes­naście lat.

- Przepraszam - wyszeptała, gładząc jego ciało.

- Zatem koniec z poczuciem winy. Kocham cię, Joel.

W odpowiedzi Joel ją pocałował, ale nie zrewan­żował się jej wyznaniem miłości. O świcie wstał, ubrał się i wyszedł.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Był środek lata, słońce paliło bezlitośnie, a tem­peratura dochodziła do trzydziestu stopni. Jadąc sa­mochodem do pracy, Nell doceniała zbawienne dzia­łanie klimatyzacji.

Tego dnia miała uczestniczyć w kontrolnych bada­niach pacjentów w poradni, a następnie zrobić obchód lekarski. Przez jakiś czas mogli towarzyszyć jej nie­liczni studenci medycyny. Choć było już po sesji egzaminacyjnej i rok akademicki dobiegł końca, nie­którzy zgłaszali się w czasie wakacji jako wolon­tariusze. Podejmowali pracę w szpitalu, zdobywając w ten sposób zarówno doświadczenie praktyczne, jak i wiedzę teoretyczną.

Ostatnio Nell nieustannie rozmyślała o nocy spę­dzonej z Joelem. Od tamtej pory spotykali się wyłącz­nie na terenie szpitala, ponieważ przez cały czas byli bardzo zapracowani. Przyrzekli sobie jednak, że jeśli obowiązki im pozwolą, wybiorą się z Alekiem i psami na długi spacer po wąwozach.

Niestety, choć w nadchodzący weekend nie mieli dyżuru, musieli być pod telefonem, bo w każdej chwili mogli zostać wezwani do jakiegoś nagłego przypadku.

Nell zostawiła samochód na wielopoziomowym parkingu mieszczącym się naprzeciwko głównego wejścia do szpitala. Przez obrotowe drzwi wkroczyła do wielkiego holu, w którym znajdowała się recepcja, minęła mały bar kawowy dla personelu oraz pacjen­tów, następnie przeszła obok dużego bufetu dla per­sonelu medycznego i ruszyła szerokim korytarzem w kierunku wind.

Przed dyżurem w poradni chciała odwiedzić dwóch pacjentów leżących na oddziale oparzeń, któ­rych przed kilkoma dniami operował jej zespół.

Wysiadając z windy, zauważyła wychodzących z bufetu kolegów w białych kitlach. Byli to Joel, Trixie i Rex.

Pierwszy dostrzegł ją Rex.

- Cześć, Nell! O wilku mowa! - zawołał radośnie, pospiesznie do niej podchodząc. - Jak się miewasz? Bardzo chcieliśmy cię spotkać. Czy masz kilka minut, żeby pójść z nami do Davida Tranby'ego? To ten pacjent Joela, którego operowałaś razem z nami.

Nell zerknęła na zegarek.

- Chyba tak. Prawdę mówiąc, właśnie szłam na oddział, żeby odwiedzić moich pacjentów, więc nie mam zbyt dużo czasu. Dzień dobry, Joel. Witaj, Trixie.

- Dzień dobry, Nell - odparł Joel z szerokim uśmiechem.

- Cześć - powiedziała Trixie z takim wyrazem twarzy, jakby miała nadzieję, że między Nell a Joelem wszystko dobrze się układa.

- Wiesz, Nell, kiedy cię zobaczyłem, od razu poczułem wyraźną ulgę - wyszeptał Rex, biorąc ją za rękę i wprowadzając do zatłoczonej windy. - Trixie jak zwykle nie zamykają się usta, a to jej gadulstwo coraz bardziej działa mi na nerwy i okropnie męczy. Zawsze uważałem, że taki nieopanowany słowotok jest formą agresji - dodał ze znaczącym uśmiechem.

- Nie bądź dla niej taki surowy, Rex - skarciła go Nell, która bardzo lubiła gadatliwą Trixie. - W głębi duszy jest taka sama jak my wszyscy. Szuka towarzy­stwa, pragnie, żeby darzono ją sympatią, no i lubi być w centrum zainteresowania - dodała, spoglądając na Joela, który stał z Trixie w przeciwległym końcu windy, uważnie słuchając jej monologu.

- Mhm - mruknął Rex. - Może John powinien się nią zainteresować, choć odnoszę wrażenie, że on woli ciebie.

Nell nie połknęła haczyka.

- Na ten temat nie mam nic do powiedzenia - odparła wymijająco. - A dlaczego ty nie wykonasz jakiegoś ruchu, żeby ich do siebie zbliżyć? Jestem przekonana, że mógłbyś to zrobić.

- Może i masz rację...

Patrząc na Trixie, która nieustannie paplała do Joela, Nell poczuła bolesne ukłucie zazdrości. Trixie była uderzająco piękną kobietą. Miała rude bujne włosy, zielone oczy, aksamitną skórę i wspaniałą cerę.

Może ona mu się podoba, pomyślała z goryczą, odwracając od nich wzrok. Mój Boże, co ja zrobię, jeśli między nami nie ułoży się tak, jak tego pragnę? A takiego scenariusza, niestety, nie mogę wykluczyć.

Kiedy wysiedli z windy i wkroczyli na oddział oparzeń, Joel odszedł od Trixie.

- Sądziłem, że ty i Rex zechcecie obejrzeć Davi­da Tranby'ego - powiedział, zrównując się z Nell. - W tej chwili pielęgniarka zmienia mu opatrunki. Pacjent czuje się bardzo dobrze. Jak dotąd nie wdała się żadna infekcja. Nie może się już doczekać dnia, w którym wyjdzie ze szpitala, ale ja chcę go tutaj zatrzymać trochę dłużej.

- Z chęcią go zobaczę - odparła Nell, siląc się na obojętny ton, choć bliskość Joela jak zwykle silnie oddziaływała na jej zmysły.

Od tamtej pamiętnej, wspólnie spędzonej nocy Joel patrzył na nią jakoś inaczej... Dostrzegała w jego oczach więcej ciepła i sympatii, co sprawiało, że tęskniła zanim jeszcze bardziej. Marzyła, żeby znów znaleźć się w jego ramionach...

- Proszę, doktorze Matheson, to są najnowsze wyniki badań pana Tranby'ego - oznajmiła recepc­jonistka, wręczając mu kilka komputerowych wy­druków. - W tej chwili pielęgniarka zdejmuje mu opatrunki.

- Dziękuję.

Przed wejściem do izolatki, w której leżał David Tranby, Nell, Joel i Rex włożyli odpowiednie stroje, żeby uchronić pacjenta przed ewentualną infekcją.

- Wiesz, Joel, od czasu operacji kilkakrotnie od­wiedziłam pana Tranby'ego - oznajmia Nell. - Wy­daje się być w dobrym nastroju.

- Owszem - przyznał Joel. - Przeszczepy się przyjmują, a jak zapewne wiesz, od pierwszej opera­cji, w której uczestniczyłaś, zrobiłem mu ich jeszcze kilka.

Weszli do izolatki.

- Dzień dobry, panie Tranby - powitał pacjenta Joel. - Jak się pan dzisiaj czuje?

- Całkiem dobrze. Marzę tylko o tym, żeby zna­leźć się już w domu, doktorze.

- Niedługo pana wypuszczę - zapewnił go Joel.

- Przeszczepy wyglądają wspaniale, nie ma żadnych oznak infekcji. Czy pamięta pan doktor Montague i doktora Talbota?

- Och, tak, oczywiście - odparł pacjent. - Dzień dobry.

- Dzień dobry - odrzekli równocześnie Nell i Rex, podchodząc do łóżka, żeby obejrzeć przeszczepy.

- To istotnie wygląda świetnie - przyznał Rex. Po kilku minutach Nell musiała ich opuścić, by pójść do dwóch swoich pacjentów, których - zgodnie z napiętym harmonogramem - miała odwiedzić tego ranka.

- Wpadnę tu jeszcze, zanim wypiszą pana ze szpitala, panie Tranby - obiecała pogodnym tonem.

- Cieszę się, że widzę pana w dobrej formie.

- Dziękuję, doktor Montague - odparł, serdecznie się do niej uśmiechając. - Jestem bardzo wdzięczny za wszystko, co pani dla mnie zrobiła.

Wychodząc z izolatki, Nell przyznała w duchu, że wynik operacji był wart ich wysiłku, poświęcenia i determinacji.

Po wizytach u dwóch chorych pospiesznie udała się do poradni dla pacjentów pooperacyjnych, którzy przychodzili na badania kontrolne.

Zanim zdążyła się obejrzeć, minął poranek. Kiedy po pożywnym lunchu w bufecie dla personelu wcho­dziła do swojego pokoju, zabrzęczał telefon.

- Doktor Montague - odezwała się recepcjonist­ka. - Dzwonią do pani z nagłych wypadków. Chcą rozmawiać z panią osobiście. W wytwórni sztucznej gumy, mieszczącej się w zachodniej części miasta, wybuchł pożar. Są liczne ofiary. Niektórych wiozą do nas karetki. Lekarze pogotowia usiłują ściągnąć do pomocy personel i stażystów z oddziału oparzeń.

- Dobrze, połącz mnie z nimi, proszę - powie­działa Nell. - W tej sytuacji chyba nie zdążę przyjąć moich pacjentów. Czy mogłabyś znaleźć za mnie jakieś zastępstwo, Maggie? Najlepiej będzie, jeśli zajmie się nimi doktor Lane.

Wiedziała, że John jest na miejscu i że wzywają go do nagłych przypadków tylko wtedy, gdy inni chirur­dzy są zajęci.

- Załatwione - odparła Maggie. - Tylko proszę dać mi znać, kiedy będzie pani wychodzić, doktor Montague. W tej chwili przełączam rozmowę.

- Dzień dobry, doktor Montague - powitała ją pielęgniarka z oddziału nagłych wypadków. - Cieszę się, że panią znalazłam. Niebawem karetki przywiozą tutaj poparzonych rannych. Nie wiadomo dokładnie, ilu ich będzie, bo niektórzy zostaną przetransportowani do innych szpitali, choć tylko nieliczne mają wyspecjalizowane oddziały oparzeń. Sama pani rozumie, że w tej sytuacji możemy spodziewać się wszystkiego...

- Co się stało? - spytała krótko Nell, zdając sobie sprawę, że resztę dnia, a może nawet również cały wieczór i połowę nocy, spędzi w sali operacyjnej.

- Nastąpił wybuch w wytwórni sztucznej gumy w zachodniej części miasta. Kilku robotników zgi­nęło na miejscu, a niektórzy zostali ciężko poparzeni.

- No dobrze. Proszę wezwać mnie pagerem, kiedy będziecie już znali przybliżony czas ich przyjazdu. Dajcie mi pięć minut na przygotowanie, dobrze?

- Oczywiście. Z tego, co wiem, mogą tu się zjawić za jakieś pół godziny. Próbuję znaleźć również dok­tora Mathesona i doktora Talbota.

- Przypuszczam, że zawiadomiła już pani blok operacyjny na naszym oddziale, prawda? - spytała Nell.

- Naturalnie, doktor Montague. Będą trzymać w pogotowiu co najmniej cztery sale.

Nell rozłączyła się, a następnie wykręciła numer telefonu matki. Ponieważ zapowiadał się długi, pra­cowity dzień, musiała poprosić ją, żeby zatrzymała Aleca u siebie na noc.

Kiedy załatwiła sprawę z matką i ustaliła z Joh­nem, że on przejmie jej pacjentów, poszła do dams­kiej szatni, by przebrać się w strój operacyjny. Idąc na oddział nagłych wypadków, zerknęła na zegarek, zastanawiając się, jak daleko od szpitala mogą teraz być ambulanse.

- Nie musi już pani mnie wzywać - powiedziała do recepcjonistki, przypominając sobie z pewnym wzruszeniem, że sama kiedyś pracowała na tym od­dziale jako wolontariuszka.

Teraz odniosła wrażenie, że od tamtej pory upłynę­ły całe wieki.

Z dala dobiegło wycie syren karetek pogotowia.

W tym momencie na oddział nagłych wypadków weszli Joel, Trixie, Rex i Bill Currie oraz internista, doktor Sy Grant.

- Pomożesz mi, Bill? - spytała Nell. - A może już jesteś z kimś umówiony?

- Nie, będę z tobą - odparł Bill. - Przecież sama dobrze wiesz, że zawsze nam się wspaniale pracuje.

- Cześć wam wszystkim - powitał ich John, zja­wiając się na oddziale. - Mam jeszcze kilku pacjen­tów, którzy czekają w poradni, a potem udam się prosto do sali operacyjnej. Wam pozostawiam wstęp­ną ocenę stanu pacjentów. Czy podzieliliście się już na zespoły?

- Ja jestem z Billem - oznajmiła Nell.

- Dobrze. Trixie, ty będziesz pracowała z Reksem - oznajmił John. - Joel, tobie przydzielam lekarza pierwszego kontaktu, którego ściągnięto spoza nasze­go szpitala. Sy, ty będziesz ze mną.

- Tak jest, sir - odparł Sy.

- Sy, zostaniesz tu i przyjrzysz się, jak przebiega pierwsza ocena odniesionych przez pacjentów obra­żeń, a później przyjdziesz do sali operacyjnej. Leka­rze oddziału nagłych wypadków wykonają wstępne czynności, to znaczy podłączą kroplówki, w razie potrzeby pacjenta zaintubują, a potem przekażą ich wszystkich w nasze ręce.

- Dobrze - przytaknął Sy.

- Gdzie mamy działać? - spytał Joel lekarza dy­żurnego.

- Umieścimy poszkodowanych po jednym w każ­dej z czterech sal - wyjaśnił lekarz. - Jeśli od razu przywiozą nam więcej niż czterech pacjentów, bę­dziemy zmuszeni ulokować ich po dwóch w jednej sali.

- W porządku. No to do dzieła, koledzy - powie­dział Rex.

W tym momencie przed szpitalem zatrzymały się trzy ambulanse. Po chwili dwaj pielęgniarze wwieźli pacjentkę do izby przyjęć, w której czekali w pogoto­wiu lekarz dyżurny oddziału nagłych wypadków, anestezjolog oraz dwie pielęgniarki.

- Oparzenia około siedemdziesięciu procent ciała - poinformował ich pielęgniarz. - Podaliśmy pacjent­ce morfinę i tlen. Nawdychała się dymu i zapewne toksycznych gazów. Mieliśmy kłopoty z podłącze­niem kroplówki z płynem Ringera z powodu rozleg­łych oparzeń, więc zrobiliśmy wkłucie podobojczykowe.

- Dobrze - rzekł anestezjolog, przyglądając się kaniuli wprowadzonej do żyły tuż pod szyją pac­jentki.

- Założyliśmy maskę tlenową - ciągnął młody, potężnie zbudowany pielęgniarz, dysząc z wysiłku.

- Ale nie zaintubowaliśmy jej, bo mogłoby dojść do uszkodzenia tchawicy. Oddech jest prawidłowy, ale nieco przyspieszony.

- W porządku. Wykonaliście kawał dobrej roboty - pochwalił ich anestezjolog. - Dzięki.

Nell i Bill wymienili znaczące spojrzenia.

- Teraz już wiemy, z czym mamy do czynienia - rzekła Nell półgłosem. - Podejdźmy bliżej i przyj­rzyjmy się jej dokładniej.

Wraz z innymi członkami zespołu odcięli te kawa­łki ubrania pacjentki, które można było usunąć. Mate­riały syntetyczne roztopiły się i przywarły do skóry. Na szczęście twarz oraz szyja ofiary nie ucierpiały w wypadku. Natomiast gumowe podeszwy butów stopiły się i przylgnęły do jej stóp.

Przed zaintubowaniem pacjentki anestezjolog wsunął jej do nosa cienki bronchoskop, chcąc spraw­dzić, czy dym oraz gazy nie wyrządziły szkód we­wnętrznych.

- Usunę większość spalonych części ubrania pod­czas opracowywania chirurgicznego rany - oznaj­miła Nell. - Teraz pójdziemy przygotować się do operacji.

- Dobrze - przytaknął lekarz dyżurny. - Dziękuję za pomoc. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

Po rozmowie z anestezjologiem Nell skinęła na Billa, a potem razem wyszli z izby przyjęć i wsiedli do windy, która zawiozła ich na blok operacyjny.

- Cóż za potworna masakra - mruknął Bill, po­trząsając posępnie głową. - Czy wiadomo, co się stało?

- Podobno doszło do wybuchu w wytwórni sztu­cznej gumy - wyjaśniła Nell. - Nie mam pojęcia, co było jego przyczyną. Podejrzewam, że nie mieli na miejscu dostatecznych zabezpieczeń.

- Mam nadzieję, że ludzie odpowiedzialni za tę katastrofę zostaną oskarżeni i ukarani.

Kiedy Nell i Bill byli już w umywalni położonej obok sal operacyjnych, przyłączyła się do nich Trixie, a po chwili weszli tam również Rex i Joel.

Pokrótce omówili stan pacjentów, a następnie uda­li się do przydzielonych im sal operacyjnych.

- Powodzenia, Nell - rzekł Joel, zanim się roz­stali. - Może będziemy musieli połączyć siły przy ostatnich pacjentach. W przeciwnym razie zobaczy­my się w środku nocy, bo zapewne dopiero wtedy zakończymy pracę.

- Postawię ci drinka w nocnym barze - zapropo­nowała Nell półżartem.

- Trzymam cię za słowo.

Późnym wieczorem - tak jak przewidział Joel - Nell, Joel, Rex i Bill utworzyli jeden zespół, a John, Trixie oraz Sy drugi.

Joel z Reksem wykonywali przeszczepy skóry, natomiast Nell i Bill usuwali spalone tkanki. W pew­nym momencie skrajnie już wyczerpana Nell wypuś­ciła z ręki śliski od krwi nóż, który upadł na podłogę.

- Niech to szlag! - zaklęła pod nosem. - Tak powiedziałaby moja angielska babcia.

- Uważam, że „Niech to cholera weźmie” jest bardziej adekwatne - stwierdził Joel.

Wszyscy obecni wybuchnęli śmiechem, nieco się odprężając. Przez chwilę napinali i rozluźniali obola­łe mięśnie ramion. Choć wcześniej na zmianę wy­chodzili z sali, by wyszorować ręce i pospiesznie wypić kawę, zmęczenie znów zaczęło dawać o sobie znać.

- Siostro, czy jest jeszcze jeden dermatom? - spy­tała Nell.

- Oczywiście, mamy ich w zapasie nawet kilka - odparła instrumentariuszka. - Bierzemy pod uwagę to, że każdy może upuścić jakieś narzędzie.

- Uważam, że „Cholera, psiakrew i niech to wszy­scy diabli wezmą” jest jeszcze lepsze - oznajmił Rex.

Wszyscy ponownie się roześmiali.

- Mógłbym cię przebić - mruknął Bill.

- Och, nie, nawet nie próbuj - poprosił Rex błaga­lnym tonem. - Mógłbym umrzeć ze śmiechu, a co zrobilibyście beze mnie?

- No, znaleźlibyśmy się w prawdziwych tarapa­tach - odparła Nell, biorąc nowy nóż od instrumentariuszki.

- Tak, nasza sytuacja byłaby nie do pozazdrosz­czenia - przyznał Bill.

Kiedy wreszcie skończyli operować, w szpitalu dyżurowały już tylko pielęgniarki z nocnej zmiany.

Nell wyszła z sali operacyjnej i nieco chwiejnym krokiem udała się do umywalni. Ściągnęła zaplamiony krwią kitel, maskę, czepek oraz lateksowe rękawice, i wrzuciła wszystko do odpowiednich po­jemników.

Następnie ochlapała twarz lodowatą wodą. Była osłabiona z głodu i blada ze zmęczenia.

- Dobrze się czujesz, Nell? - spytał z niepokojem John, podchodząc do niej i kładąc rękę na jej ra­mieniu.

- W zasadzie tak. Moje samopoczucie na pewno się poprawi, kiedy coś zjem i wypiję.

W tym momencie w umywalni zjawili się Joel i Rex. Ku zaskoczeniu Nell, Joel obrzucił ją złym spojrzeniem.

Czyżby był zazdrosny o to, że John trzyma rękę na moim ramieniu? - spytała się w duchu, ale była zbyt zmęczona, żeby teraz się nad tym zastanawiać.

- Zanim opuszczę dziś szpital na dobre, muszę jeszcze odwiedzić pacjentów w sali pooperacyjnej - mruknęła i wyszła z umywalni.

- Jak oni się czują, siostro? - spytała Nell, wcho­dząc na oddział intensywnej terapii. - Szczególnie interesuje mnie stan Idy Rowley - dodała, wymieniając nazwisko pacjentki, którą operowali jako pierwszą.

- Nie poddaje się, doktor Montague - odparła pielęgniarka. - Ciśnienie krwi jest trochę za niskie, ale staramy się z tym walczyć.

W trakcie szybkiego obchodu Nell sprawdziła na monitorach zapisy objawów czynności życiowych leżących tu pacjentów.

- Jadę teraz do domu, żeby położyć się spać, zanim padnę ze zmęczenia - oznajmiła, przechodząc obok pielęgniarki. - Wrócę rano, niezbyt wcześnie, przynajmniej taką mam nadzieję. Jeśli będziecie mnie potrzebować, to mam przy sobie pager.

- Dobrze. Dobranoc, doktor Montague.

- Dobranoc, siostro, i dziękuję.

Kiedy opuszczała oddział intensywnej terapii, omal nie zderzyła się w drzwiach z Joelem.

- Zaczekaj na mnie w głównym holu, Nell, dob­rze? - poprosił, a ona kiwnęła tylko głową.

Z bloku operacyjnego poszła do damskiej przebie­ralni. Kiedy wzięła prysznic, umyła włosy i włożyła swoje prywatne ubranie, poczuła się nieco mniej zmęczona.

Joel czekał na nią w holu, w którym panował teraz zupełny spokój. Siedział w fotelu z nogami opartymi na krześle. Kiedy do niego podeszła, wstał i spojrzał z wyraźnym zaskoczeniem na jej wilgotne jeszcze włosy oraz twarz bez makijażu.

Na jego widok serce Nell gwałtownie podskoczy­ło. Pomyślała, że ze szczęścia. Wciąż nie mogła uwierzyć, że po tylu latach bezowocnych poszukiwań znów go spotkała. Że niespodziewanie zjawił się w Gresham i ponownie podjął pracę w tym szpitalu.

Ich wspólnie spędzona noc była czymś, o czym od dawna marzyła. Niekiedy miała wrażenie, że pew­nego dnia obudzi się i stwierdzi, że to wszystko jest li tylko wytworem jej wyobraźni.

- Wyglądasz, jakbyś znów miała szesnaście lat - oznajmił Joel.

- Chciałabym, żeby to była prawda. Nie jestem podatna na pochlebstwa, zwłaszcza wtedy, kiedy czu­ję się jak dziewięćdziesięcioletnia staruszka.

- A gdybyś znów miała szesnaście lat, to czy zmieniłabyś cokolwiek w swoim życiu?

- Nie sądzę.

- Te dzisiejsze przypadki oparzeń były okropne. Prędko o nich nie zapomnimy.

- Masz rację. Przykry odór spalonej skóry prze­śladuje człowieka jeszcze przez długi czas. Dawniej, by temu zaradzić, smarowałam sobie nozdrza kamfo­rową maścią zapachową.

Joel uśmiechnął się, biorąc ją pod rękę i prowadząc w stronę drzwi wyjściowych.

- Nadal stosujesz tę metodę? - spytał.

- W końcu moje zapasy się wyczerpały, a do tej pory nie kupiłam nowego słoika - odparła, czując, że jej nastrój wyraźnie się poprawia.

Przed wyjściem z budynku strażnik sprawdził ich identyfikatory.

- Ach... cóż za wspaniałe powietrze! To praw­dziwa rozkosz - zauważyła Nell, biorąc głęboki oddech. - Chciałabym coś zjeść, zanim zemdleję z głodu.

- Znam przytulną restaurację, która jest otwarta do późna w nocy. Mieści się tuż za galerią sztuki. - Żwawo ruszyli w kierunku parkingu. - Proponuję, żebyśmy pojechali tam moim samochodem.

- No tak, a potem ja będę musiała wrócić tu po swój.

- Nie, jeśli spędzisz noc ze mną, w moim miesz­kaniu. Mam nadzieję, że zechcesz. Rano odwiozę cię do pracy lub do domu, jak sobie zażyczysz. Zamie­rzam jutro trochę dłużej pospać - dodał, biorąc ją w ramiona, a ona w odpowiedzi objęła go i mocno się do niego przytuliła.

- Och, Joel - wyszeptała, kiedy pochylił się, by ją pocałować. - Bardzo bym tego chciała, ale muszę wrócić do domu, bo Alec może zastanawiać się, gdzie jestem. Został na noc u moich rodziców, ale...

Nie dokończyła, ponieważ Joel zamknął jej usta tak namiętnym pocałunkiem, że ugięły się pod nią kolana. Chcąc zachować równowagę, wsparła się na jego ramieniu i razem ruszyli w stronę ciemnoczer­wonego buicka. Marzyła tylko o tym, żeby znów leżeli w łóżku, mocno do siebie przytuleni, choć zdawała sobie sprawę, że on chce się tylko z nią kochać i nic więcej...

W tej chwili było jej to jednak zupełnie obojętne i bez wahania przystałaby na każdą jego propozycję.

Restauracja była zaciszna i przytulna. Siedzieli blisko siebie przy niewielkim stoliku, jedząc wy­śmienitą zupę oraz chrupiący chleb.

- Bardzo mi się tu podoba - stwierdziła Nell. - Dziwne, że nigdy przedtem nie zauważyłam tej knajpki.

- Jest tak mała, że przechodząc obok, łatwo jest ją przegapić. Poza tym zasłaniają ją drzewa i gęste krzewy.

- No i ogrodzenie z kutego żelaza - dodała Nell, z podziwem rozglądając się po sali.

Na ścianach w kolorze purpury wisiały oprawione stare plakaty.

- Często tu bywasz, Joel?

- Owszem. Jeśli chcesz, możesz ze mną przy­chodzić.

- To dobry pomysł, zwłaszcza skoro już wiem, że ten lokal działa do późna w nocy.

- Miło jest rozmawiać o zwykłych sprawach - za­uważył, kładąc dłoń na jej ręce. - Nie o oparzeniach, wypadkach, wybuchach... chorobach i innych podob­nych rzeczach. Możemy udawać przymierających głodem na poddaszu artystów lub poetów, których stać jedynie na miskę zupy... bo żyjemy dla naszej sztuki.

- Tak... - przytaknęła z uśmiechem. - Zamiast ratować życie innym ludziom, niekiedy przy okazji chrzaniąc własne. Może artyści cierpią nie mniej niż my. Postąpię w nietypowy dla głodujących artystów sposób i zamówię kieliszek brandy. Joel wybuchnął śmiechem.

- Choć i tak ze zmęczenia kręci mi się w głowie, przyłączę się do ciebie - oznajmił, a po chwili namys­łu dodał: - Już jakiś czas temu chciałem ci powie­dzieć, że odkąd z tobą pracuję, coraz bardziej cię szanuję i podziwiam jako chirurga. Mam nadzieję, że mój komplement cię nie peszy?

- Nie. Dziękuję.

- Znam cię coraz lepiej, Nell.

- Czy to oznacza, że zacząłeś też mi ufać?

- Sam nie wiem.

- Mogę z przyjemnością stwierdzić, że ty się nie zmieniłeś, Joel. Zawsze byłeś dobrym lekarzem.

- Dziękuję. Czy uważasz, że cię wykorzystuję, bo chcę z tobą sypiać? - spytał łagodnym tonem.

- Niekiedy tak mi się wydaje - odparła szczerze. - Nie ma to jednak większego znaczenia, bo ja ciebie również wykorzystam. Nic mnie nie powstrzyma od spędzenia tej nocy z tobą.

Joel szeroko się do niej uśmiechnął. W tym mo­mencie podszedł do nich kelner i spytał, czy jeszcze czegoś sobie życzą.

- Na deser polecam państwu znakomity kruchy placek z owocami - powiedział. - To specjalność na­szego szefa kuchni.

- Wspaniale! - zawołała Nell. - Poproszę kawa­łek tarty z brzoskwiniami i małą brandy.

- Ja zamawiam to samo - oznajmił Joel.

Kiedy kelner odszedł, Joel pochylił się i pocałował Nell w policzek. Po chwili podano im deser i brandy.

- Na to z pewnością nie stać głodujących artystów - stwierdziła Nell, jedząc z apetytem tarte i sącząc brandy.

- Ach, marzy mi się łóżko! - mruknął Joel, wycią­gając ramiona nad głową. - Nie mogę już dłużej czekać...

- Ale musisz - przerwała mu. - Chciałabym za­płacić za ten posiłek, skoro będę miała przyjemność spędzić resztę nocy w twoim towarzystwie - dodała z szelmowskim uśmiechem. - No, może niezupełnie kupując twoje usługi, ponieważ zaoferowałeś je już wcześniej.

- W porządku - zgodził się, gestem ręki przywo­łując kelnera. - Nie mam nic przeciwko temu, żeby sprzedać się właściwej osobie. Daj mu suty napiwek. W końcu jest dla nas czymś w rodzaju muzy.

- Mhm.

- Spędzając z tobą upojną noc, będę się czuł jak prawdziwy artysta.

Kiedy Nell obudziła się o świcie, Joel nadal ją obejmował. Odwróciła do niego głowę i poczuła na policzku jego ciepły oddech. Miała wrażenie, że śni.

Szczęśliwa, ponownie zapadła w sen...

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Następne dwa tygodnie upłynęły Nell na wytężo­nej pracy. Spędzała całe dnie, a niekiedy nawet noce w szpitalu, ponieważ wśród pacjentów rannych pod­czas wypadku w wytwórni gumy trzy osoby były w bardzo poważnym stanie. Poza tym że miały roz­ległe oparzenia i zatrucia wywołane substancjami toksycznymi, w ich rany oraz przeszczepy wdały się infekcje.

Pewnego poranka spotkała Joela przy stanowis­ku pielęgniarek na oddziale oparzeń. Przeglądała tam właśnie karty chorych i wyniki ich ostatnich badań.

- Dzień dobry, Nell - powitał ją. - Pewnie jesteś tutaj od bladego świtu z tego samego powodu co ja.

- Owszem. Martwi mnie stan Idy Rowley. Ma uszkodzone drogi oddechowe.

- Czy to ta kobieta, do której stóp pod wpływem temperatury przywarły podeszwy butów? - spytał, szukając kart swoich pacjentów.

- Zgadza się, to ona. Jej stopy również mnie niepokoją. Zostało na nich bardzo niewiele tkanek miękkich, a mięśnie uległy uszkodzeniu. Jeśli wda się martwica, będziemy zmuszeni amputować stopy.

- Ona jest pacjentką Johna, prawda?

- Tak, choć to Bill i ja przeprowadziliśmy pierw­szą operację - odparła.

Ponieważ oboje robili dopiero specjalizację, for­malnie pacjentkę musiał prowadzić doświadczony lekarz. W tym przypadku był to John Lane.

- Skoro już tu jestem, a Johna jeszcze nie ma, to mogę ją zbadać i wyrazić swoją opinię. Jeśli oczywiś­cie zechcesz - zaproponował Joel. - Kiedy zmieniają jej opatrunki?

- Przewieziemy ją jeszcze dzisiaj rano do sali operacyjnej, żeby zrobić to w znieczuleniu ogólnym. Chcemy pobrać próbki tkanek do bakteriologicznego badania ilościowego - wyjaśniła Nell, mając na myśli badania tkanek, które zamierzała pobrać z różnych części ciała pacjentki w celu monitorowania zaka­żenia.

W przypadku stwierdzenia infekcji pracownicy laboratorium mikrobiologicznego byliby w stanie wykryć odpowiedzialny za nią konkretny szczep ba­kterii, a wówczas można by przystąpić do leczenia.

- Wobec tego daj mi znać, kiedy będziecie goto­wi, jeśli chcesz usłyszeć moje zdanie - oznajmił Joel. - Ja też zabieram jednego z moich pacjentów do sali operacyjnej, żeby obejrzeć przeszczepy.

- Dziękuję, Joel - powiedziała, uśmiechając się do niego z wdzięcznością. - John powinien zjawić się tu lada chwila.

Joel spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. Nell za­częła się zastanawiać, czy przypadkiem nie drażni go, kiedy ona wymawia imię Johna.

- Może w któryś z najbliższych weekendów znów wybralibyśmy się z psami na spacer? - zapropo­nował.

- Mam nadzieję, że kiedyś do tego dojdzie.

W tym momencie przy stanowisku pielęgniarskim zjawili się inni lekarze, a Nell ruszyła do swoich obowiązków. W pierwszej kolejności musiała od­wiedzić Idę Rowley, która leżała w izolatce. Prze­brała się w odpowiedni strój, włożyła rękawice i we­szła do pokoju.

- Dzień dobry, pani Rowley - powitała pacjentkę. - To znowu ja, Nell Montague. Niebawem przewie­ziemy panią do sali operacyjnej, tak jak wczoraj zapowiadałam. Jak się pani dzisiaj czuje?

Ida, która była senna po zażyciu środków przeciw­bólowych, lekko potrząsnęła głową i bezgłośnie poru­szyła ustami.

Nell sprawdziła na monitorach zapisy objawów czynności życiowych pacjentki oraz podłączenie kro­plówki, przez którą podawano jej dożylnie płyny.

Wychodząc z izolatki, spotkała w drzwiach fizjo­terapeutkę, z którą zamieniła kilka zdań.

- Rehabilituję jej stawy. Idzie to dość opornie, ale widzę pewne postępy - oznajmiła fizjoterapeutka.

Rozmawiały jeszcze przez chwilę. Nell uprzedziła koleżankę, że niebawem zabiorą pacjentkę na blok operacyjny, a potem poszła się przebrać.

Zdejmując kitel, głęboko westchnęła. Zdała sobie nagle sprawę, że jest naprawdę szczęśliwa, skoro jest zdrowa, młoda i sprawna, a w dodatku obdarzona synem, kochającą rodziną i mężczyzną, którego uwielbia, nawet jeśli on nie odwzajemnia jej uczucia.

Idąc do innych pacjentów, spotkała na korytarzu Billa i Sya, którzy pomachali do niej przyjaźnie.

- Niedługo zobaczymy się na bloku operacyjnym! - zawołała do nich, a oni potwierdzili to, unosząc w górę kciuki.

Joel znalazł wolną chwilę i przyszedł do nich, by obejrzeć Idę Rowley przed pojawieniem się tam Johna Lane'a.

- Te należałoby usunąć i powtórzyć transplanta­cję - oznajmił, wskazując dwa stosunkowo niewiel­kie obszary, na których przeszczepiona skóra nie przyjęła się zbyt dobrze. - Przynajmniej ja bym tak postąpił.

- Masz rację. Jestem tego samego zdania - przy­znała Nell. - Pobiorę próbki tkanki z tych okolic i przekażę je do badania bakteriologicznego.

John wszedł do sali dokładnie w chwili, gdy Joel zbierał się do wyjścia.

- Dzień dobry, Joel.

- Cześć, John. Kolejny ciężki dyżur.

- Masz rację. Taki to już zawód.

Kiedy dzień pracy dobiegł wreszcie końca, Nell postanowiła, że przed powrotem do domu odpocznie chwilę w przytulnym bufecie dla personelu medycz­nego. Usiadła w wygodnym fotelu pokrytym imitacją skóry i oparła obolałe, zmęczone stopy na niskim stołku. Sącząc herbatę z dużego kubka i jedząc pącz­ka, zaczęła przeglądać gazetę.

W pewnym momencie do bufetu weszło kilku chirurgów, wśród których znalazł się też Joel.

- To prezent dla ciebie, Nell - oznajmił półgło­sem, wręczając jej papierową torebkę. - Otwórz go później.

- Mam już jednego pączka - odparła.

- To wcale nie jest pączek.

Nell zajrzała do środka. Dostrzegła tam charak­terystyczny dla ekskluzywnego sklepu jubilerskiego, zielony ozdobny papier, w który zawinięte było kwa­dratowe pudełko przewiązane zieloną wstążką. Na papierze widniała wypisana złotymi literami nazwa sklepu.

Kiedy Nell spojrzała pytająco na Joela, ten od­wrócił wzrok, nalał sobie herbatę i zatopił się w lek­turze gazety. Nell z trudem panowała nad emoc­jami, czując, że jej policzki gwałtownie czerwie­nieją.

Może on w ten sposób prosi mnie o rękę, pomyś­lała, drżąc z podniecenia. Może w tym pudełku jest pierścionek zaręczynowy, choć zawiniątko wydaje się na to trochę za ciężkie, dodała w duchu, czując przyspieszone bicie serca, a potem wyszła z bufetu i ruszyła w stronę przebieralni.

Drżącymi palcami pospiesznie rozerwała papier i otworzyła pudełko. W środku znajdował się jakiś przedmiot zawinięty w bibułkę oraz niewielka ko­perta. Kiedy ostrożnie odwinęła bibułkę, okazało się, że jest w niej słoiczek kamforowej maści za­pachowej .

Na karteczce, którą wyjęła z koperty, przeczytała: „To nowy zapas dla ciebie z podziękowaniem za uroczy wieczór. Cieszę się, że cię znam, Joel”.

Trzymając słoiczek w ręku, uśmiechnęła się z go­ryczą.

- To tyle, jeśli chodzi o pierścionek zaręczynowy - mruknęła pod nosem. - Czy w ten sposób Joel próbuje dać mi coś do zrozumienia?

Schowała pudełko do szafki. Postanowiła wrócić do bufetu, by podziękować Joelowi za jego gest. Jednakże gdy tam weszła, sala była już pusta.

- No cóż, mówi się trudno - westchnęła. - W tej sytuacji wypiję jeszcze jedną herbatę.

Usiadła wygodnie w fotelu, opierając stopy na taborecie. W bufecie było cicho i spokojnie. Za­mknęła oczy i piła herbatę małymi łykami, starając się o niczym nie myśleć. Cieszyła ją perspektywa rychłego powrotu do domu.

W jakieś pięć minut później drzwi otworzyły się i do bufetu wszedł John. Stanął przed Nell i spojrzał na nią z wyraźną troską. Powoli otworzyła oczy, będąc przekonana, że to Joel. Gdy ujrzała przed sobą Johna, nie była w stanie ukryć zaskoczenia i roz­czarowania.

Patrząc na niego, musiała obiektywnie przyznać, że jest atrakcyjnym mężczyzną w średnim wieku. Miał szczupłą wysportowaną sylwetkę, gęste szpa­kowate włosy, pociągłą twarz i żywe, niebieskie oczy.

- Nell, czy dobrze się czujesz? - spytał z niepoko­jem w głosie. - Jesteś okropnie blada.

- To tylko zmęczenie - odparła, zmuszając się do uśmiechu. - Dwa ostatnie tygodnie były dla nas wszystkich bardzo wyczerpujące, prawda, John?

- Mhm - mruknął, wyraźnie czymś zdenerwowa­ny. - Raz na jakiś czas każdemu z nas przyda się taki wysiłek, żebyśmy nie wyszli z wprawy i nie popadli w rozleniwienie. Ale czy na pewno nic ci nie dolega?

- Nie, John. A jak ty się miewasz?

Nie odpowiadając na jej pytanie, poszedł nalać sobie herbaty. Nell wyczuła, że John jest poruszony. Zaczęła się zastanawiać, czy nie ma to przypadkiem jakiegoś związku z nią. Może na przykład niewłaś­ciwie oceniła stan zdrowia któregoś z pacjentów, albo coś w tym rodzaju...

John postawił kubek na stole i usiadł przy niej. Zauważyła, że ten zazwyczaj delikatny, lecz dość pewny siebie mężczyzna nie może zebrać się na odwagę, by powiedzieć jej, co go gnębi.

- Nell... - zaczął w końcu, pochylając się w jej stronę. Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, który ją zaskoczył. - Może to nie jest odpowiednia pora ani miejsce, ale muszę cię spytać o coś, co od dawna nie daje mi spokoju, a dotychczas nie miałem po temu zbyt wielu okazji...

Mój Boże, pomyślała z przerażeniem. Czyżbym nie spełniała jego oczekiwań jako lekarka? Czy coś przeoczyłam? A może popełniłam jakiś błąd?

- Chodzi o to, że... od wielu lat jestem zupełnie sam. Chciałbym cię spytać, czy... wyjdziesz za mnie za mąż? - wykrztusił, zdobywając się w końcu na odwagę.

Nell spojrzała na niego z osłupieniem. Czuła się tak zmęczona, że jej umysł nie funkcjonował zbyt sprawnie. Istotnie, nie była to odpowiednia pora ani miejsce na tego rodzaj u rozmowę. Malujące się na jej obliczu oszołomienie nie uszło uwagi Johna.

- Ja... - zaczęła i urwała, nie wiedząc, jak ma wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. - Nie spodziewa­łam się tego, John. To znaczy, nie tu i nie teraz.

- Tak, rozumiem. Zresztą wyraz twojej twarzy mówi sam za siebie - odparł półgłosem. - Wiesz, że bardzo cię kocham, tego nie mogłaś nie za­uważyć. Musiałaś zdawać sobie sprawę z mojego uczucia.

- No cóż, tak i nie - wydukała, gorączkowo szukając słów, które nie zabrzmiałyby niestosownie lub w jakiś sposób go nie upokorzyły. - Ja... sama nie wiem, co powiedzieć.

- Najwyraźniej nie jest to spontaniczne „tak” - stwierdził z posępnym uśmiechem.

Widząc w jego oczach nieskrywany smutek, Nell zaczęła nagle żałować, że go nie kocha, bo John był niezwykle dobrym człowiekiem, i to pod każdym względem. Jednakże wiedziała z doświadczenia, że ludzkie serce jest nieprzewidywalne i kapryśne. Że nie można zmusić nikogo do miłości, jeśli ono tego nie chce.

Nagle uświadomiła sobie z żalem, że może Joel nie poprosił jej o rękę właśnie z tego powodu.

- John - zaczęła, postanawiając, że nie będzie dłużej wykręcać się od jednoznacznej odpowiedzi. - Muszę coś ci wyznać. Ojciec mojego synka wrócił na stałe do Gresham. Pragnie uczestniczyć w życiu naszego dziecka. W tej sytuacji nie mogę poślubić nikogo innego, o ile w ogóle wyjdę za mąż.

- Czy to jest ktoś, kogo znam?

- Tak, ojcem Aleca jest Joel Matheson - odparła, sama zaskoczona tym, że z taką łatwością wyznała prawdę. - Przepraszam, John. Chyba rozumiesz, w jakim znalazłam się położeniu. Wiesz, że bardzo cię lubię i szanuję. Zawsze byłeś dla mnie dobry i wspa­niałomyślny, ale...

- Za stary. Poza tym kochasz innego - dokończył, a w jego głosie pobrzmiewała nutka rozczarowania i zranionej dumy. - Mam nadzieję, że nie zrobiłem z siebie kompletnego głupca.

- Ależ skąd! - zaprzeczyła pospiesznie Nell.

- Chcę się tobą opiekować, dbać o ciebie - po­wiedział tak bardzo patetycznym tonem, że Nell w pierwszym momencie miała nieprzepartą ochotę wybuchnąć śmiechem, a po chwili chciała się roz­płakać.

- Czasami przyjemnie jest mieć świadomość, że ktoś się o ciebie troszczy - odparła szczerze, starannie dobierając słowa, by przypadkiem go nie zranić.

- Bóg jeden raczy wiedzieć, ile razy w życiu prag­nęłam mieć blisko siebie kogoś, na kogo mogłabym liczyć. Ale ten piekielnie długi czas oczekiwania już minął, John - dodała, zdając sobie sprawę, że nie mówi prawdy.

- Widzę, że rzeczywiście wybrałem najmniej od­powiednią porę i miejsce na tego rodzaju rozmowę - stwierdził, wstając. - Przepraszam cię, Nell, ale wierz mi, że nie zaplanowałem tego. Dopiero kiedy tutaj wszedłem i zobaczyłem, że siedzisz z zamknię­tymi oczami, zmęczona i tak okropnie blada, jakbyś za chwilę miała zemdleć, wyskoczyłem z tą propozy­cją... Choć, prawdę mówiąc, myślałem o tym już od dawna.

Nell nerwowo odchrząknęła i również wstała.

- Nic się nie stało, John - oznajmiła zaskakująco spokojnym głosem. - Doskonale to rozumiem.

W tym momencie niespodziewanie drzwi otwo­rzyły się i do bufetu wszedł Joel, który od razu wyczuł panującą tu napiętą atmosferę. Przez dłuższy czas patrzył na nich w milczeniu, unosząc pytająco brwi.

- Właśnie przed chwilą poprosiłem Nell, żeby za mnie wyszła za mąż, ale ona odmówiła - wyjaśnił John. - Jesteś prawdziwym szczęściarzem, Joel. Moje gratulacje - dodał, wyciągając do niego dłoń, którą on odruchowo uścisnął.

- Gratul...? - zaczął Joel, nie rozumiejąc, czego mają dotyczyć słowa kolegi.

- John, przecież nie mówiłam ci, że... My nie...

- wyjąkała Nell drżącym z przerażenia głosem, czu­jąc, że jej serce zaczyna bić w przyspieszonym tem­pie. - Nic nie zostało postanowione, bo...

- Nie musisz się tłumaczyć, Nell - przerwał jej John. - W pełni to rozumiem. Moje zachowanie było zupełnie nie na miejscu.

- Proszę cię, John, tylko nie przepraszaj - powie­działa, a kiedy on ruszył w kierunku drzwi, zawołała:

- Zaczekaj, John. Joel i ja niezupełnie doszliśmy do porozumienia w sprawie naszego małżeństwa...

- On jest ojcem twojego syna - oświadczył John, jakby jej nie słysząc. - To zrozumiałe, że chcecie być razem.

- Proszę cię, John, zachowaj to w tajemnicy - rze­kła Nell błagalnym tonem. - Poza tobą nikt o tym nie wie.

- Oczywiście, daję ci na to moje słowo honoru - zapewnił uroczyście, a potem wyszedł z bufetu, zostawiając Nell sam na sam z Joelem.

- Co tu się, do diabła, dzieje? - spytał Joel ze złością. - Co go skłoniło do proponowania ci mał­żeństwa właśnie tutaj? - Rozejrzał się znacząco po dość obskurnym pomieszczeniu. - A może go spro­wokowałaś?

- Nie!

- Więc jak do tego doszło?

- No cóż, nie rzuciłam się na niego, jeśli o to ci chodzi - odparła, odzyskując odwagę. - On uważał, że jestem okropnie blada i kiepsko wyglądam.

- Co takiego? Nic z tego nie rozumiem.

- Uważał, że jestem okropnie blada i kiepsko wyglądam - powtórzyła z naciskiem. - Chciał się mną zaopiekować.

- Cholera! - zaklął. - A teraz myśli, że my... zamierzamy się pobrać. Czy nie o to właśnie chodzi?

- Trafiłeś w dziesiątkę - przyznała.

- Nie żartuj sobie ze mnie. Czy to ty skłoniłaś go do uwierzenia w te brednie? - ciągnął z wściekłością, złowrogo marszcząc czoło.

- Nie. Powtarzam: nie! - powiedziała, wyraźnie wymawiając każde słowo. - On sam doszedł do takiego wniosku.

- Wspaniale! Zanim się obejrzymy, cały szpital będzie nam gratulować - oznajmił ironicznym tonem. - Sama doskonale wiesz, że nie jestem na to przygotowany, o ile w ogóle kiedykolwiek będę. Nie zdziwiłbym się, gdybyś sama wszystko ukartowała.

Słysząc to obraźliwe oskarżenie, Nell bez chwili namysłu uderzyła go w twarz.

Po tym wybuchu niespodziewanie poczuła wielką ulgę. Przez chwilę w bufecie panowała zatrważająca cisza.

- Nawet nie przeszło mi to przez myśl - rzekła z pewnym trudem, czując, że drżą jej usta. - Ty chy­ba naprawdę uważasz, że jesteś dla kobiet darem od Boga. Wygląda na to, że wyszłam w twoich oczach na idiotkę - ciągnęła z goryczą w głosie. - Mówi­łam prawdę. Zawsze byłeś nieprzystępny i zacho­wywałeś się z rezerwą. Zawsze też wysoko się ceniłeś.

- Wysoko się ceniłem? - powtórzył, marszcząc brwi.

- Owszem. Kiedy dziesięć lat temu pracowaliśmy na nagłych wypadkach, piekielnie długo zwlekałeś, zanim umówiłeś się ze mną na randkę.

- O ile pamiętam, nie myślałem wtedy o tym, żeby się z kimkolwiek wiązać - odparł z przekąsem. - Ha­rowałem jak wół, studiowałem i przygotowywałem się do egzaminów. Zresztą nie muszę ci tego tłuma­czyć. Sama przez to przeszłaś. A ty z całą pewnością nie byłaś przesadnie dojrzała, nawet jak na dziewiętnastolatkę, za którą cię uważałem. Byłaś bardzo miłą i fajną dziewczyną, podobnie jak wiele innych...

- John mi się oświadczył, bo mnie kocha. Tak powiedział. To więcej niż kiedykolwiek usłyszałam od ciebie. Przypuszczam, że ty chcesz ode mnie tylko seksu, choć wiesz, czego ja bym chciała.

- Hm, on niewątpliwie przyjął pewne założenia - zaczął Joel, nie zważając na jej słowa. - Wygląda na to, że bez twojego udziału.

- Znamy się od dawna. Powiedziałam ci, że cię kocham, bo to była prawda, bo pragnęłam być z tobą. Ale chcę, abyś wiedział, że na tym świat się nie kończy. Mogę żyć bez ciebie. John jest porządnym człowiekiem i dotrzyma słowa.

Przeszła obok bladego jak kreda Joela i zdecydo­wanym ruchem otworzyła drzwi. On stał nieruchomo, patrząc na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

- Po raz pierwszy w moim życiu ktoś poprosił mnie o rękę - oznajmiła półgłosem. - Nie znaczy to wcale, że nie miałam takich możliwości. Po prostu nie dopuszczałam do sytuacji, w której jakiś mężczyzna mógłby zaproponować mi małżeństwo, a wszystko to z powodu tego, co dziesięć lat temu zaszło między nami. Nie chcę obarczać cię winą, ale tak właśnie było.

- Nic na to nie poradzę.

Będąc już w drzwiach, raz jeszcze się do niego odwróciła.

- Dziękuję za maść kamforową - powiedziała.

- Aha, i nie próbuj rozmawiać ze mną poza pracą. Chyba że zechcesz powiedzieć mi coś uprzejmego, na przykład mnie przeprosić.

- Zaczekaj!

Szybkim krokiem ruszyła pustym korytarzem, czując, że zaraz wybuchnie płaczem. Nie była już w stanie panować nad emocjami. Wpadła do dam­skiej toalety i zamknęła się w kabinie. Była tak bar­dzo rozżalona, że miała ochotę wyć i szlochać. Po raz pierwszy w życiu ktoś jej się oświadczył. Nie­stety, nie był to ten właściwy mężczyzna.

Marzyła o powrocie do domu. Wiedziała, że na pewno poczuje się znacznie lepiej, jeśli zje posiłek i trochę odpocznie. Kiedy odzyskała panowanie nad sobą, wyszła z kabiny, opłukała twarz i udała się do przebieralni, mając nadzieję, że nie spotka po drodze nikogo znajomego.

Biorąc prysznic, znów zaczęła myśleć o Joelu. Żałowała, że ich stosunki nagle się popsuły. Podej­rzewała też, że Joel zakpił sobie z niej, wkładając słoik z maścią kamforową do pudełka od jubilera.

Z pewnością wiedział, jak ona na to zareaguje. Początkowo uważała to za żart, ale teraz doszła do wniosku, że jego postępek był bezmyślny, a nawet okrutny.

Kiedy ubrała się i wyszła na korytarz, zobaczyła spacerującego tam Joela.

- Chcę cię przeprosić - oświadczył pospiesznie, zastępując jej drogę.

Nell wiedziała, że choć opłukała twarz, Joel od razu zauważy jej spuchnięte powieki. Gdy dostrzegła w jego oczach współczucie, znów miała ochotę się rozpłakać.

- W porządku - odparła, wzruszając ramionami.

- Czy moglibyśmy pójść gdzieś na drinka? - za­proponował. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia.

- Nie - odrzekła znużonym głosem. - Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu. Marzę tylko o tym, żeby położyć się spać, a po drodze muszę jeszcze odebrać Aleca od rodziców. Zamierzam spędzić ten wieczór z nim.

- Czy mógłbym ci w czymś pomóc? - spytał, kiedy weszli do głównego holu. - Może odbiorę Aleca, a ty w tym czasie pojedziesz do domu i przygo­tujesz coś do jedzenia?

- To chyba nie jest zły pomysł - przyznała mato­wym głosem, ponownie wzruszając ramionami. - Is­totnie, powinnam coś zjeść. Zawiadomię mamę, że przyjedziesz po Aleca.

- Dobrze. Wobec tego do zobaczenia niebawem. Nell wsiadła do swojego samochodu, który stał na szpitalnym parkingu, wyjęła z torebki telefon komór­kowy i zadzwoniła do rodziców, by zawiadomić ich o drobnej zmianie planu. Była zadowolona, że nie musi sama tam jechać, bo matka z pewnością zaczęła­by ją wypytywać o przyczyny jej złego nastroju.

Po powrocie do domu pogłaskała psy i wypuściła je do ogrodu, a potem poszła prosto do kuchni. Automatycznie przygotowała coś do jedzenia dla siebie i Joela, wiedząc, że Aleca nakarmiła jej matka.

Miała zupełny mętlik w głowie. Właśnie teraz, kiedy pragnęła uprościć swoje życie, nagle wszystko okropnie się skomplikowało. Poprzysięgła sobie, że od tej pory nie będzie już na nic liczyła ze strony Joela. Że będzie po prostu żyć z dnia na dzień. Tak jak robiła to wcześniej, zanim on ponownie stanął na jej drodze.

Wzięła z szafki karton zupy jarzynowej i wlała jego zawartość do rondelka. Następnie wyjęła z lodówki sałatę, którą przygotowała poprzedniego dnia, a po­tem ubiła jajka na dwa omlety. Gotowanie zawsze ją uspokajało.

Podobnie jak przyjemna cisza, która panowała w domu.

- Zaraz was nakarmię - powiedziała, spogląda­jąc na psy, które wpatrywały się w nią z uwielbie­niem, lekko machając ogonami w oczekiwaniu na posiłek.

Obie suki były niezwykle wyczulone na nastrój Nell, ton jej głosu oraz gestykulację.

- Co ja bym bez was zrobiła? Oto i wasze jedzenie - dodała, stawiając przed nimi miski.

- Cześć, mamo! - zawołał Alec, podbiegając do niej i mocno ściskając ją na powitanie. - Jadłem już kolację, a tata obiecał, że pomoże mi odrobić lekcje.

Słowo „tata” wymówił z tak wielką dumą, że Nell poczuła dziwne ukłucie zazdrości.

- Oczywiście, o ile nie masz nic przeciwko temu, Nell - powiedział Joel, wchodząc za Alekiem do kuchni.

Nell wzruszyła ramionami.

- Skoro Alec potrzebuje pomocy, to w porządku, ale za chwilę - odparła. - Przygotowałam kolację.

- Gestem ręki wskazała garnek z zupą oraz stojącą na stole sałatę w misce. Leżały tam też dwa nakrycia.

- Dziękuję, Nell. To miło z twojej strony, że o mnie pomyślałaś. Jestem ci za to bardzo wdzięczny - odrzekł Joel.

- Pójdę na górę, żeby sprawdzić coś w kompute­rze, tato! - oznajmił Alec. - Zaczekam tam na ciebie.

Nell i Joel jedli kolację w milczeniu. Nell chciała jakoś rozładować napiętą atmosferę, ale nie przy­chodził jej do głowy żaden rozsądny pomysł. Gorąca zupa nieco poprawiła jej samopoczucie. Teraz marzy­ła tylko o tym, by znaleźć się już w łóżku i porządnie wyspać.

Gdy skończyli główne danie, Nell postawiła na stole salaterkę z owocami. Czuła, że musi w końcu zacząć rozmowę.

- Nic nie wyjdzie z naszego związku, prawda? - zagadnęła półgłosem, nie chcąc, by Alec ją usłyszał.

- Szczerze mówiąc, sam nie wiem - odparł Joel. - Muszę z tobą porozmawiać o czymś ważnym. Może pogadamy, kiedy Alec będzie już w łóżku, co?

Nell wzruszyła ramionami.

- Dobrze - mruknęła. - Możecie z Alekiem usta­lić, jak w przyszłości mają wyglądać stosunki między wami. Decyzja należy do was. Alec jest już na tyle duży, że ma prawo głosu w sprawach dotyczących jego życia. Nie należę do matek, które chcąc coś osiągnąć, wykorzystują do tego celu dzieci. I tego samego oczekuję od ciebie.

- Możesz być tego pewna.

- Trzymam cię za słowo, Joel.

- Jakie macie plany na wakacje?

- Wybieramy się z moimi rodzicami do ich do­mku na wyspie.

- Nell... - Joel położył dłoń na jej ramieniu, ale ona ją strąciła.

- Przestań - burknęła z rozdrażnieniem.

- Dobrze ci zrobi, jeśli trochę się prześpisz - poradził z troską w głosie. - Sam tu posprzątam, a potem pomogę Alecowi odrobić lekcje. Może później spró­bujemy porozmawiać.

Idąc za jego radą, Nell poszła do salonu, zamknęła za sobą drzwi, padła na kanapę i niemal natychmiast zasnęła.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Obudziła się, czując na ramieniu dotyk czyjejś dłoni.

- Alec już zasnął, Nell - oznajmił półgłosem Joel, pochylając się nad nią. - Lekcje zostały odrobione.

- Och... - Nell usiadła i odgarnęła włosy z twarzy.

- Dziękuję ci, Joel.

- Przynajmniej tyle mogłem zrobić.

- Co masz mi do powiedzenia? - spytała. - Rów­nie dobrze możemy porozmawiać tutaj.

Joel usiadł na drugim końcu kanapy.

- To, co mam ci do powiedzenia, wyjaśni powód, dla którego przed laty zniknąłem z twojego życia - zaczął. - Nie wspomniałem ci o tym wcześniej po pierwsze dlatego, że nie chciałem cię martwić, a po drugie dlatego, że nie chciałem, abyś mi współczuła. Pragnąłem też, żebyśmy lepiej się poznali, zanim wyjawię ci prawdę, która mogłaby mieć wpływ na naszą dalszą znajomość.

Nell ponownie ogarnęło dziwne uczucie lęku, któ­rego doznała, kiedy ujrzała Joela na konferencji. Był wtedy bardzo blady i wyraźnie zmęczony.

- O co chodzi, Joel?

- Kiedy robiłem specjalizację na oddziale oparzeń w Montrealu... wtedy jeszcze do siebie pisywaliśmy... nagle zachorowałem. Z powodu tej choroby postanowiłem zerwać z tobą wszelkie kontakty, ponieważ uważałem, że nie ma dla nas żadnej przyszłości. Wysłałem do ciebie pożegnalną kartkę na dzień świę­tego Walentego, pamiętasz?

Nell kiwnęła potakująco głową.

- Lekarze wykryli u mnie raka - wyznał, patrząc jej prosto w oczy. - Nowotwór jądra.

- Och... - jęknęła Nell, zasłaniając dłonią usta. - Mój Boże, Joel, to okropne! Tak mi przykro...

- Najpierw oddałem nasienie do banku spermy, potem usunięto mi jedno jądro i węzły chłonne pach­winowe.

- Och! - jęknęła ponownie Nell. - Nie przyszło mi to nawet do głowy. Nie domyślałam się, że coś ci dolega. A może powinnam była...

- Dlaczego? - przerwał jej pospiesznie. - Oboje coś przed sobą ukrywaliśmy. Czyż to nie jest parado­ksalne? Może, gdybyśmy od początku byli wobec siebie szczerzy, sprawy przybrałyby lepszy obrót.

- Gdybym istotnie miała wówczas dziewiętnaście lat - mruknęła, oszołomiona i zaskoczona tym, co usłyszała. - Nie przypuszczałam, że...

- Posłuchaj, Nell. Postanowiłem zerwać z tobą kontakty, ponieważ nie chciałem, abyś uważała, że czegoś od ciebie oczekuję, że mam do ciebie jakieś prawa...

- Z tego samego powodu nie powiedziałam ci o mojej ciąży - wymamrotała, patrząc na niego z nie­dowierzaniem. - Cóż za paradoks!

Wstała z kanapy, usiadła obok niego i położyła dłoń na jego ręce.

- Dziwna z nas para, nie sądzisz? - Gniew, roz­czarowanie i przygnębiający smutek, które wcześniej odczuwała, ustąpiły teraz miejsca gorzkiemu żalowi z powodu tak wielu bezpowrotnie straconych lat.

- Mogliśmy pomóc sobie, być obok siebie...

- Nie chciałem, żebyś czuła się wobec mnie w jakikolwiek sposób zobowiązana. A najbardziej przera­żała mnie myśl, że mogłabyś mi współczuć... Bałem się ujrzeć w twoich oczach wyraz litości. Byłaś taka młoda. Wydawało mi się bardzo prawdopodobne to, że twoje uczucie do mnie nie potrwa zbyt długo, nie przetrwa próby czasu. Zrozum, nigdy nie wiedział­bym, czy jesteś ze mną z miłości, czy też z litości.

Nell mocno ścisnęła jego dłoń.

- Joel, przecież okłamałam cię kilkakrotnie tylko dlatego, że za wszelką cenę... z całego serca pra­gnęłam z tobą być.

- No dobrze, ale jak długo? - spytał poważnym tonem, uważnie jej się przyglądając. - Założyłem, że niebawem dojrzejesz, zajmiesz się swoją karierą zawodową i nasz związek przestanie cię interesować.

- Tak istotnie mogło się zdarzyć, ale się nie zda­rzyło. Okropnie za tobą tęskniłam.

- A teraz? Wyznałaś, że nadal mnie kochasz, choć się postarzałem, jestem zmęczony i chory. Bardzo chciałbym ci uwierzyć. Nie żeby miało to cokolwiek zmienić...

- W moim przypadku to, co przed chwilą powie­działeś, absolutnie niczego nie zmienia - oznajmiła szczerze, obawiając się, że zaraz wybuchnie płaczem.

- Czy teraz... czujesz się już dobrze?

- Chyba tak, przynajmniej na razie. Dotąd nie było żadnego nawrotu. Dzięki Bogu, nie stwierdzono przerzutów do węzłów chłonnych.

- A co dalej? Jakie są rokowania? - spytała drżą­cym głosem. - Niewiele wiem na temat nowotworów, choć pewnie powinnam trochę się na tym znać. Pa­miętam tylko to, czego nauczyłam się na studiach.

- Na razie nic nie wskazuje na to, żeby coś za­grażało mojemu życiu. Z drugiej jednak strony, trud­no jest żyć ze świadomością, że w każdej chwili... Nikt nie jest w stanie tego zrozumieć, nikt, kto sam tego nie doświadczył.

- Joel, żałuję, że nie wiedziałam o tym wcześ­niej - wyjąkała łamiącym się głosem. - Upłynęło tyle lat...

- Nie chciałem cię martwić. Byłaś taka młoda. To byłoby dla ciebie zbyt wielkim obciążeniem - wy­szeptał, otaczając ją ramieniem i przyciągając do siebie. - Kiedy dowiadujesz się, że masz raka, że jesteś śmiertelnie chory, przenosisz się do innego, jakby równoległego świata, a drzwi do tego poprzed­niego, który opuściłeś, zostają na zawsze za tobą zatrzaśnięte. Nie ma już powrotu. To najlepsze poró­wnanie, jakie przyszło mi do głowy. Gdybyś wów­czas była starsza, może powiedziałbym ci prawdę.

- Szkoda, że tego nie zrobiłeś.

- Skłamałbym, twierdząc, że ta choroba nie zmie­niła mojego życia. Choć nadal mogę mieć dzieci, tak przynajmniej twierdzą lekarze, nigdy się nie ożenię. Nie potrafiłbym obciążyć tym wszystkim ukochanej kobiety. Ciebie, Nell.

- Dlaczego tak musi być? - wymamrotała. - Jeśli ktoś... cię kocha, wszystko będzie dobrze.

- Łatwo mówić. W gruncie rzeczy jestem zado­wolony z obecnego życia. Moja praca bardzo mnie pochłania. W dodatku teraz jeszcze mam syna, a tego nie spodziewałem się nawet w najśmielszych marze­niach.

- A co będzie z nami?

- Nie wiem, Nell. Naprawdę, nie mam pojęcia.

- Czy ty mnie kochasz, Joel? - spytała, zdobywa­jąc się w końcu na odwagę.

- Nie wiem. Wiem tylko tyle, że jestem piekielnie zazdrosny o Johna. Ilekroć patrzy na ciebie wzrokiem drapieżnika, który chce cię pożreć, mam ochotę go udusić.

W innych okolicznościach Nell wybuchnęłaby za­pewne śmiechem, a nawet uznała to za pochlebstwo, ale teraz ogarnął ją jedynie smutek.

- Może John zapewniłby ci lepszą przyszłość ja­ko mąż.

- Nie. Nigdy! - zaprzeczyła gwałtownie.

- Ja żyję z dnia na dzień, Nell. To mi na razie wystarczy.

- Nie wiem, jak powiem to Alecowi.

- Nic mu nie mów - zaproponował. - Proszę cię, Nell, obiecaj mi, że tego nie zrobisz.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Nell, czy możesz wpaść na chwilę do mojego gabinetu? - spytał John, podchodząc do niej na kory­tarzu.

- Oczywiście, zaraz przyjdę - odparła, widząc kątem oka, że Joel uważnie im się przygląda.

Odniosła wrażenie, że choć on sam nie zamierza proponować jej trwałego związku, nie chce też, aby interesował się nią jakikolwiek inny mężczyzna. Jego niedorzeczne zachowanie zaczynało ją nieco irytować.

Miała świadomość, że powiedziała mu wszystko, co chciała mu powiedzieć, i nie zamierzała podej­mować już żadnej nowej inicjatywy. Teraz ich przy­szłość jest w jego rękach. Jeśli interesuje go jedynie współżycie seksualne, ona jest gotowa na to przystać. Skoro z jakichś osobistych względów nie chce od niej niczego więcej, choć ona szczerze go kocha, po­stanowiła zgodzić się na każdą propozycję.

Jako ordynator oddziału John miał reprezentacyj­ny gabinet. Nell zapukała i weszła do środka. John zamknął za nią drzwi i od razu przeszedł do sedna sprawy.

- Rozmawiałem z Joelem - zaczął. - Prawdę mówiąc, to on pierwszy mnie zagadnął, choć i tak zamierzałem wyjaśnić mu pewne sprawy. Wygląda na to, że źle cię zrozumiałem. Chodzi mi o wasze plany małżeńskie. W związku z tym jeszcze raz chcę cię przeprosić. To stawia wszystko w innym świetle. Mam nadzieję, że mi wybaczysz moje osobiste pyta­nie. Chciałbym wiedzieć, czy istnieje jakaś choćby najmniejsza szansa, żebyś zmieniła zdanie w sprawie dotyczącej naszej wspólnej przyszłości.

- Nie - zaprzeczyła, energicznie potrząsając gło­wą. - Niezależnie od tego, czy wyjdę za Joela czy nie, ustaliliśmy, że będziemy razem wychowywać nasze­go syna. Najwyższy czas, żeby Joel zaczął uczest­niczyć w życiu Aleca. I to jest dla mnie najważniej­sze, John. Czy ta decyzja będzie miała jakiś wpływ na moją czy Joela pracę?

- Skądże znowu! - odrzekł. - Za kilka dni wyjeż­dżacie na wakacje, prawda?

- Tak. Nie mogę się już doczekać. Wrócimy tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego - od­parła, wstając. - Muszę iść, John, bo wzywają mnie obowiązki.

- Jeśli uznasz, że mógłbym ci w czymś pomóc, nie wahaj się i...

- Dziękuję - przerwała mu pospiesznie i wyszła z gabinetu.

Kilka następnych dni upłynęło jej na wytężonej pracy w szpitalu i gorączkowych przygotowaniach do wyjazdu.

Doszła do wniosku, że w zaciszu wiejskiego do­mku nad jeziorem będzie miała dość czasu, żeby wszystko dokładnie przemyśleć.

- Czy tata jedzie z nami? - spytał Alec pewnego wieczoru.

- Nie. On pracuje w naszym szpitalu za krótko, żeby wziąć urlop - odparła. - Może zimą wszyscy troje wybierzemy się gdzieś w jakieś ciepłe miejsce.

- Świetnie! - zawołał Alec z entuzjazmem.

Kilka dni później Nell z Alekiem opuścili miasto i ruszyli na północny wschód, w kierunku wsi, w któ­rej stał domek letniskowy państwa Montague. Ro­dzice Nell wyjechali dwa dni wcześniej, zabierając ze sobą oba jej psy.

Nell prowadziła samochód przez kilka godzin bez przystanku. Zatrzymali się dopiero na lunch w nie­wielkim prowincjonalnym miasteczku.

Temperatura dochodziła do trzydziestu stopni, ale Nell doskonale wiedziała, że niebawem nastąpi zmia­na pogody i zacznie wiać chłodny jesienny wiatr. Cały czas miała też wrażenie, że od ponownego spotkania z Joelem, które zmieniło jej życie, upłynęły całe wieki.

Wakacje na wsi mijały bardzo szybko. Choć Nell i Alec miło spędzali czas, oboje tęsknili za Joelem.

- Szkoda, że taty tu nie ma - powtarzał wciąż Alec, a ona pocieszała go, mówiąc, że Joel czeka na nich w Gresham.

W końcu nadeszła pora powrotu do miasta. Po kilkugodzinnej podróży dotarli wreszcie do domu.

Gdy usiedli na skąpanym w promieniach słonecz­nych tarasie, żeby zjeść kolację, rozległ się dzwonek do drzwi. Kiedy Nell je otworzyła, w progu stał posłaniec, trzymając w rękach dużą paczkę zawiniętą w celofan.

- Doktor Montague? - zapytał.

- Tak, to ja.

- Mam dla pani przesyłkę - oznajmił, wręczając jej paczkę oraz niewielkie pudełko. - Proszę po­kwitować odbiór.

- Potrzymaj to, Alec - poleciła synowi, który za­ciekawiony przybiegł za nią. - Muszę podpisać od­biór przesyłki.

Po dopełnieniu formalności Nell i Alec zanieśli paczki do kuchni. W większej z nich znajdował się ceglasty gliniany wazon z przepięknymi czerwonymi różami.

Kiedy Nell odwinęła celofan, ich intensywny za­pach wypełnił całą kuchnię.

- O rany! - zawołał Alec i zaczął liczyć kwiaty. - Raz, dwa, trzy, cztery... Dwadzieścia pięć! No, no! Czy to od taty?

- Nie wiem - odparła Nell, nerwowo otwierając kopertę i wyjmując z niej kartkę, na której napisane było czarnym atramentem tylko jedno słowo: „Wyba­czysz?”.

Od razu poznała charakter pisma Joela.

- Tak, to od niego - powiedziała, siląc się na obojętny ton. Do tej pory Alec nie wiedział o tym, że przed wyjazdem na wakacje jej stosunki z Joelem nieco się popsuły.

Jednakże Nell doskonale zdawała sobie sprawę, że Alec jest bardzo wrażliwym chłopcem i wyczuwa jej nastroje, więc mógł domyślić się wszystkiego, choć tego po sobie nie pokazywał.

- To może oznaczać tylko jedno - oznajmił Alec pełnym powagi głosem. - On cię kocha, ponieważ czerwone róże daje się w dowód miłości.

- Tak uważasz? - spytała Nell z uśmiechem.

- Oczywiście, wszyscy to wiedzą - odparł. - Cie­kawe, co jest w tym drugim pudełku.

Nell zerknęła na małą paczkę zawiniętą w firmowy papier znanego sklepu jubilerskiego.

- Pewnie słoiczek kamforowej maści zapachowej - mruknęła, przypominając sobie identycznie zapa­kowany prezent od Joela, który tak bardzo ją roz­czarował.

- Co? Maść kamforowa od taty?

- On ma swoiste poczucie humoru.

Kiedy rozerwała opakowanie i otworzyła pudełko, którego wnętrze wyścielone było ciemnoniebieskim aksamitem, zaniemówiła z wrażenia.

- Och, jakie to piękne - wyszeptała, z trudem łapiąc oddech.

Na ciemnoniebieskim aksamicie leżał owalny zło­ty medalion z misternie wygrawerowaną literą „N”, zawieszony na łańcuszku.

- To też od taty? - spytał Alec z niedowierzaniem.

- Chyba tak, ale nie ma tu żadnej karteczki.

Kiedy otworzyła medalion, znalazła w nim od­powiedź na pytanie Aleca, ponieważ były tam dwie fotografie: szesnastoletniej Nell oraz Joela w wieku dwudziestu czterech lat. W tamtych czasach często robili sobie zdjęcia. Z większych fotografii Joel wyciął fragmenty, na których widać było tylko ich głowy.

Nell tak bardzo się wzruszyła, że poczuła silny ucisk w gardle. Musiała przyznać, że jeśli Joel w ten sposób chciał ją przeprosić, to mu się udało.

- Czy ty i tata weźmiecie ślub? - spytał Alec z nadzieją w głosie.

- Nie mam pojęcia, synku. Najpierw musimy na nowo się poznać, a to trochę potrwa. Poza tym, jak już wcześniej ci mówiłam, nikogo nie można zmusić do miłości.

Alec spojrzał na nią uważnie, lecz się nie odezwał. Nell doszła do wniosku, że może jej syn boi się usły­szeć to, co ona ma do powiedzenia na ten temat.

Kiedy Alec poszedł do sąsiedniego pokoju, by poczytać książkę, Nell ustawiła wazon z różami na środku kuchennego stołu, a potem usiadła i zaczęła im się z zachwytem przyglądać. Podziwiając ich urodę i zastanawiając się, co ten gest Joela może oznaczać, nadal odczuwała silne przygnębienie. Wiedziała, że w dużej mierze ma ono związek z Joelem, ale również wynika z natłoku obowiązków w pracy, które wzięła na siebie w ostatnich tygodniach przed wyjazdem na urlop. Krótkie wakacje niewiele pomogły.

Wstała i udała się na piętro, weszła do łazienki i puściła wodę do wanny. Wrzuciła do niej trochę soli do kąpieli o piżmowym zapachu, a potem zapaliła kadzidełko i kilka świec. Miała nadzieję, że w ten sposób uda jej się nieco poprawić swój kiepski na­strój .

Po pobycie na wsi czuła się wypoczęta fizycznie, ale nie psychicznie. Weszła do wanny, zamknęła oczy i leżała w gorącej wodzie, próbując się odprężyć, dopóki jej spokoju nie zakłóciło brzęczenie telefonu komórkowego, który przyniosła ze sobą do łazienki.

- Dobry wieczór, Nell - powitał ją Joel pogodnym tonem.

- Cześć.

- Dopiero co wróciliście, prawda?

- Owszem.

- Jak udały się wakacje?

- Świetnie, tylko trwały zbyt krótko.

- Jak się czujesz?

- Bywało lepiej.

- Co teraz robisz?

- Leżę w wannie. Próbowałam się odprężyć, ale twój telefon mi w tym przeszkodził. Czy macie jakieś kłopoty w szpitalu? - spytała z lekką irytacją w głosie. - Oficjalnie jestem jeszcze na urlopie. Dopiero jutro...

- Nie, nie w tej sprawie dzwonię - przerwał jej uspokajającym tonem, oczami wyobraźni widząc ją leżącą w wannie, w dodatku nagą. - Chciałbym być tam teraz z tobą. Okropnie się za wami stęskniłem.

- Czyżby? - mruknęła niechętnie.

- Czy dostałaś ode mnie kwiaty? - spytał po­godnie.

- Tak, są przepiękne, a medalion jest... po prostu olśniewający. Dziękuję - odparła, zastanawiając się, do czego Joel zmierza.

- Nell, chcę zabiegać o twoje względy - oznajmił, jakby czytając w jej myślach.

Była do tego stopnia zaskoczona jego oświadczeniem, że omal nie wypuściła z ręki swojego bardzo kosztownego telefonu komórkowego.

- Życzę ci powodzenia - mruknęła. Joel wybuchnął śmiechem.

- Cieszę się, że przynajmniej odzyskałaś poczucie humoru - rzekł z uznaniem.

- Tak uważasz?

Była pewna, że Joel zastanawia się, do czego ona zmierza. Postanowiła nie owijać w bawełnę i od razu wszystko z siebie wyrzucić.

- To nie jest kwestia dobrego nastroju, lecz raczej okropnego przygnębienia. Krótko mówiąc, wpadłam w depresję. Jestem skrajnie wyczerpana, doprowa­dzona do kresu wytrzymałości. Wszystkiemu winne są przepracowanie oraz twoje nastawienie do mnie, brak zaufania i tak dalej. Przestań więc traktować mnie protekcjonalnie. Dotychczas nie zdawałam so­bie sprawy, że trzeba zabiegać o moje względy, ponieważ to ja napastowałam ciebie, a nie odwrotnie. No cóż, może masz rację, bo od tej pory daję za wygraną, poddaję się, żeby ocalić resztki zdrowia psychicznego i zupełnie nie oszaleć. Zatem teraz ty ryzykujesz tym, że niczego nie osiągniesz.

- Nell, chciałbym cię zobaczyć. Czy mogę do ciebie przyjechać? Zaraz?

- Nie.

- Dlaczego?

- W czasie pobytu na wsi dużo rozmyślałam. Jak ci już mówiłam, daję za wygraną, i jest mi z tym dobrze.

- Stęskniłem się za tobą - wyznał.

- Ja również, i to nawet bardzo. Ale tak samo stęskniłabym się za moimi psami, gdyby ich z nami nie było.

- Więc nie mogę wpaść?

- Nie.

- Czy nie jesteś w stanie powiedzieć czegoś in­nego?

- Owszem. Do widzenia, Joel - odparła z rozdraż­nieniem, wyłączając komórkę.

Ponownie ułożyła się wygodnie w wannie i za­mknęła oczy. Leżąc po szyję w wodzie, musiała przyznać, że przysłanie jej kwiatów oraz medalionu było ze strony Joela bardzo miłym gestem, choć zupełnie do niego nie pasującym, ponieważ zawsze uważała go za człowieka praktycznego i pragmatycz­nego.

W piętnaście minut później, kiedy wyszła już z wanny i wycierała się ręcznikiem, ponownie za­brzęczał jej telefon komórkowy.

- Postanowiłem, że jednak do ciebie wpadnę, po­nieważ zaniepokoił mnie twój kiepski nastrój - oświadczył Joel bez ogródek.

- Ani mi się waż! Jeśli przyjedziesz, nie otworzę ci drzwi.

- Nie musisz, bo Alec wpuści mnie do domu. Przed chwilą z nim rozmawiałem. Bardzo się ucie­szył z naszego spotkania - oznajmił łagodnym tonem.

- Cóż za nikczemny, podły podstęp!

- Prawdę mówiąc, siedzę teraz w samochodzie, który stoi na ulicy przed twoim domem. Mam nadzieję, że pozwolisz mi zaparkować go na waszym podjeździe.

- Nie! Wykluczone! Zjeżdżaj stąd! - wrzasnęła do słuchawki.

- Czy tak zwykła mawiać twoja angielska babcia?

- Zgadłeś.

- W takim razie przyjdę pieszo.

- Joel, nie możesz...

- Wysiadłem z samochodu i jestem już na podjeź­dzie. Teraz zbliżam się do drzwi frontowych i, tak jak prosiłem, Alec właśnie mi je otwiera. Ustaliłem to z nim, ponieważ nie chciałem użyć dzwonka, bo na jego dźwięk psy zaczęłyby głośno szczekać.

Nell odłożyła telefon i wybiegła na korytarz. Była owinięta dużym ręcznikiem kąpielowym, a jej wil­gotne stopy zostawiały mokre ślady na wyfroterowanej drewnianej posadzce.

- Alec! Alec! - wrzasnęła na całe gardło. - Nie wpuszczaj go do domu!

Było już jednak za późno. Nell usłyszała dobiega­jący z dołu głos Joela.

- Muszę z tobą porozmawiać - zawołał, wbiegając na górę. - Zgódź się, Nell - poprosił błagalnym tonem, psując jej nastrój, który po kąpieli nieco się poprawił. - Piekielnie się o ciebie martwiłem. Zwłaszcza po tym, co powiedział mi John. On uważa, że przed wyjazdem na urlop byłaś bardzo przygnębiona, jakaś dziwna.

- Och, naprawdę odniósł takie wrażenie? - odbur­knęła, trzymając kurczowo ręcznik, by nie zsunął się z jej piersi. - Wydawało mi się, że to on jest jakiś dziwny.

- Bądź poważna, Nell - powiedział, podchodząc do niej i kładąc dłonie na jej ramionach.

- Ależ ja jestem śmiertelnie poważna - odparła, czując, że pod wpływem jego dotyku znów zbiera jej się na płacz. - A chciałabym nie być...

- Więc się rozluźnij - poradził uspokajającym to­nem, wprowadzając ją do sypialni.

Zamknął za nimi drzwi i wziął Nell w objęcia.

- Co robi Alec? - wymamrotała, rogiem ręcznika ocierając wilgotną od łez twarz.

- Poprosiłem go, żeby zaczął rozpakowywać ba­gaże. Obiecałem, że w razie potrzeby później mu pomogę.

- Czy to jest wstęp do zabiegania o moje względy, Joel?

- Naprawdę, bardzo się o ciebie niepokoiłem - odrzekł wymijająco, nie chcąc odpowiadać na jej pytanie.

- To miło z twojej strony - mruknęła bezbarwnym głosem. - Wiesz, Joel, dochodzę do wniosku, że poza moim synem tak naprawdę na niczym mi już przesad­nie nie zależy.

Choć dobrze się czuła w objęciach Joela, nie za­mierzała mu tego okazywać.

- Mamo! Mamo! - zawołał Alec, stając u podnóża schodów. - Czy tata może mi pomóc?

- Już idę! - odkrzyknął Joel. - Posłuchaj, Nell, jeśli pozwolisz, chciałbym spędzić tę noc tutaj, w twoim pokój u gościnnym. Wolałby mnie zostawiać cię samej.

- Podejrzewam, że przywiozłeś ze sobą niezbędne rzeczy - zauważyła z przekąsem.

- Prawdę mówiąc, tak.

- Rób, jak uważasz.

Później, kiedy Alec był już w łóżku, a psy zasnęły, Nell zamknęła na klucz drzwi swojej sypialni i rów­nież położyła się spać.

Przez następne dwa tygodnie Joel spędzał w goś­cinnej sypialni Nell każdą noc. Odnosili się do siebie z wielką uprzejmością. Nell postanowiła podchodzić do wszystkiego z absolutną obojętnością. Sama była nawet nieco zdziwiona, że ani razu nie spytała Joela, dlaczego chce nocować w jej domu, tylko zaakcep­towała jego decyzję i pogodziła się z tym faktem.

Alec był zachwycony, że niespodziewanie ma mę­skie towarzystwo i podczas posiłków nieustannie o czymś rozprawiał. Jego gadulstwo było Nell na rękę, ponieważ dzięki temu nie musiała wiele roz­mawiać z Joelem. Po śniadaniu na zmianę odwozili Aleca do domu rodziców Nell, a potem jej matka odprowadzała go do szkolnego autobusu.

Obecność Joela miała swoje dobre strony. Wspa­niale opiekował się Alekiem i doskonale gotował. Nell musiała przyznać, że jest sporo prawdy w powiedzeniu: „ Nie poznasz drugiego człowieka, dopóki z nim nie zamieszkasz”.

Po powrocie ze szpitala często siadywała w ogro­dzie, patrzyła w przestrzeń i medytowała, albo wręcz przeciwnie - próbowała uwolnić się od natarczywych myśli.

Czasami Joel zajmował miejsce obok niej i coś sobie czytał, lub obserwował ją przez kuchenne okno.

Pewnego dnia, podczas gdy Nell przyjmowała pacjentów w poradni, zatelefonowano do niej z od­działu nagłych wypadków.

- Czy mam przełączyć rozmowę do pani gabinetu, doktor Montague? - spytała recepcjonistka.

- Tak, proszę - odparła Nell. - Mam nadzieję, że nie doszło do kolejnego wybuchu w wytwórni, czy czegoś podobnego - dodała, a jej myśli natychmiast powędrowały ku Idzie Rowley, której uratowano sto­py i teraz na nowo uczyła się chodzić.

- Doktor Montague? Jestem pielęgniarką z nag­łych wypadków. Mamy tu pani syna. Proszę się nie niepokoić, bo to nic poważnego. W szkole spadł z deskorolki, a przywieźli go do nas jego dziadkowie. Ma drobne rany, skaleczenia i otarcia naskórka, ale zro­bimy prześwietlenie ręki, ponieważ chłopiec twier­dzi, że go boli. Może uszkodził sobie nadgarstek. Na wszelki wypadek prześwietlimy również głowę.

- O mój Boże! - jęknęła Nell.

- Wszystko jest pod kontrolą, doktor Montague, więc proszę się nie martwić - rzekła pielęgniarka uspokajającym tonem. - Alec prosi, żeby pani tutaj przyszła.

- Dobrze, zaraz będę - odparła Nell, zrywając się z krzesła.

Poprosiła jednego z lekarzy, żeby przejął jej obo­wiązki w poradni, a potem ruszyła szybkim krokiem w kierunku oddziału nagłych wypadków, który mieś­cił się w przeciwległym skrzydle wielkiego budynku szpitala, na tym samym piętrze.

Idąc korytarzem, usiłowała się uspokoić. Jako matka miała szczęście, że do tej pory Alec nigdy poważ­nie nie zachorował ani nie uległ wypadkowi. Zabawy co najwyżej kończyły się zwykłymi w tym wieku zadrapaniami i siniakami. Nie wiedziała nawet, że zabrał do szkoły deskorolkę.

Wchodząc na oddział, od razu dostrzegła swojego ojca, który stał na korytarzu, rozglądając się. Kiedy ją zobaczył, natychmiast do niej pomachał.

- Cześć, tato - powitała go Nell. - Bardzo się cieszę, że cię widzę. Co się stało? Nie miałam nawet pojęcia, że Alec zabrał do szkoły deskorolkę.

- Ona jest własnością innego dziecka - wyjaśnił pan Montague, biorąc córkę w objęcia. - Na pierwszy rzut oka Alecowi nic nie jest, ale dla pewności powin­no się go dokładnie zbadać. Stracił kontrolę nad desko­rolką i wpadł na drzewo.

- Czy uderzył się w głowę?

- Jak gdyby... To znaczy otarł sobie jedną stro­nę twarzy, ale nie można tego nazwać urazem gło­wy - odparł ojciec rzeczowo. - Ma też podbite oko. Zrobią mu prześwietlenia głowy i nadgarstka, który go boli, więc może być uszkodzony. Tak, kochanie, przedstawia się sytuacja. A Alec jest bar­dzo dzielny.

Nell weszła do izby przyjęć, w której Alec leżał na noszach, a obok niego siedziała jego babcia. Kiedy chłopiec zobaczył matkę, skrzywił się, jakby miał ochotę wybuchnąć płaczem. Zapewne uznał, że teraz, kiedy ona jest już przy nim, może przestać zachowy­wać się jak bohater.

- Mamusia! - zawołał, wyciągając do niej ręce.

Nell, widząc, że jej synkowi nic nie grozi, ode­tchnęła z ulgą.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie - wyszep­tała, biorąc go w objęcia i całując w czoło.

Potem podeszła do matki i uścisnęła ją.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła, mamo? - wes­tchnęła, doceniając jej poświęcenie i oddanie.

- To samo mogę powiedzieć o tobie, córeczko - odparła pani Montague ze szczerym uśmiechem.

Do izby przyjęć wszedł młody lekarz oddziału nagłych wypadków i zapowiedział, że niebawem Alec zostanie przewieziony na prześwietlenia do pra­cowni radiologicznej.

Po chwili zjawiła się pielęgniarka, która zaczęła dezynfekować skaleczenia i otarcia na różnych częś­ciach ciała chłopca.

- O ile się nie mylę, próbowałeś staranować jakieś drzewo, tak? - spytała Aleca, przemywając zadrapa­nia tuż nad jego brwią. - I podbiłeś sobie oko - doda­ła, a następnie zajęła się jego otartymi kolanami i łokciami.

- Mamusiu - wyszeptał Alec drżącym z przejęcia głosem, chwytając ją za rękę i starając się nie krzywić z bólu. - Chcę, żeby przyszedł tu mój tatuś.

Nell pogłaskała go po włosach.

- Dobrze, zaraz to załatwię. Muszę tylko na minu­tę lub dwie wyjść na korytarz i zadzwonić do niego z telefonu komórkowego. Jeśli nie odpowie, dam mu znać na pager. Zgoda?

Alec kiwnął potakująco głową, wypuszczając jej rękę i chwytając dłoń babci.

Kiedy Nell wyszła na korytarz i dostrzegła swo­jego ojca, który siedział nieopodal recepcji, skręciła w przeciwnym kierunku, chcąc znaleźć jakiś zaciszny kąt.

Wystukała numer komórki Joela, wiedząc, że za­zwyczaj mają przy sobie - chyba że operuje.

- Joel, tu Nell. Jestem na nagłych wypadkach - zaczęła drżącym głosem.

Pokrótce opowiedziała mu, co się wydarzyło, a na koniec dodała:

- Alec prosi, żebyś do niego przyszedł. Mówi, że... chce zobaczyć swojego tatusia.

- Zaraz będę. Właśnie kończę obchód.

- Dziękuję.

Kiedy Joel wszedł do izby przyjęć, Nell siedziała obok Aleca. Zobaczyła, że na widok ojca Alec na­tychmiast się rozpromienił.

- No, no, mój bohaterze - zaczął Joel z szerokim uśmiechem. - Wiesz, jak zwrócić na siebie uwagę. W korytarzu zamieniłem kilka słów z twoim dziad­kiem, który mi o wszystkim opowiedział.

Alec zrobił zakłopotaną minę.

Nell i Joel trzymali go za ręce, które zostały już zabandażowane. Starali się nie przeszkadzać pielęg­niarce, która zajmowała się teraz kolanami chłopca.

- Kiedy skończę zakładać opatrunki, od razu za­wieziemy go na prześwietlenia głowy i nadgarstka - wyjaśniła pielęgniarka zebranej wokół chłopca ro­dzinie.

Gdy w końcu zabrano Aleca do pracowni radio­logicznej, Nell powiedziała rodzicom oraz Joelowi, że musi odetchnąć świeżym powietrzem, przeprosiła ich i wyszła z izby przyjęć.

W rzeczywistości przez chwilę chciała być sama, żeby trochę się uspokoić. Reakcja Aleca na widok Joela obudziła w niej lekką zazdrość, ponieważ od­niosła wrażenie, że w pewnym sensie traci swojego jedynego syna.

Wiedziała, że nie powinna tak myśleć, bo przecież sama chciała, by Alec i Joel zbliżyli się do siebie. Zakładała jednak, że wówczas ona również będzie coś znaczyła dla Joela, że on zapragnie się z nią związać na dobre.

Wyszła na dziedziniec przed szpitalem i stanęła w słońcu, opierając się plecami o ścianę budynku. Zamknęła oczy, pozwalając ciepłym promieniom ig­rać na swojej twarzy. Nawet zanieczyszczone miejs­kie powietrze miało w sobie zapach wczesnej jesieni, a podmuchy chłodnego orzeźwiającego wiatru łago­dziły pozostałości letniego upału.

- Nell - szepnął Joel, niespodziewanie stając przed nią. - Z Alekiem wszystko będzie dobrze. Wprawdzie nie ma jeszcze zdjęć, ale jestem niemal pewny, że nie doznał żadnego poważniejszego urazu.

- Mhm - mruknęła, a kiedy otwierała oczy, lekko się zachwiała, więc Joel pospiesznie wyciągnął ramio­na, by ją podtrzymać. - Gdyby mu się coś stało, chyba bym oszalała - dodała, obejmując Joela w pasie.

- Musimy poważnie porozmawiać, Nell - wysze­ptał, dotykając podbródkiem jej policzka. - Trzeba przerwać tę całą emocjonalną szamotaninę, to wzaje­mne igranie z naszymi uczuciami.

- Mhm... - wymamrotała, mając ochotę wyć i szlochać. Cała przeszłość znów stanęła jej przed oczami.

- Jest coś, co chciałbym wiedzieć. Nie mogę z tym czekać - dodał Joel. - Czy istnieje możliwość, żebyś związała się z Johnem?

- Nie - zaprzeczyła znużonym głosem. - On o tym wie, a tobie mogę raz jeszcze powtórzyć: Nie! To nie wchodzi w rachubę.

- Kiedy powiedziałem mu, że właściwie nie za­mierzamy brać ślubu, odniosłem wrażenie, że on nadal ma nadzieję na związek z tobą. Nic nie mogłem na to poradzić, chociaż naprawdę uwierzyłem w two­je zapewnienia, że za niego nie wyjdziesz. Podej­rzewam, że on łatwo nie ustąpi, i swoją wytrwałością w końcu złamie twój opór.

- Nie.

- Mówiłaś mi, że on chce się tobą opiekować - ciągnął Joel. - No cóż, czasami takim rodzajem opieki można coś osiągnąć. Chyba że źle go osądzam.

- Nie wiem - wymamrotała. - Nie zastanawiałam się nad tym i nie zamierzam tego robić.

- Czy mi wybaczysz, Nell? Moją nadmierną defensywność i prostackie zachowanie?

- Pomyślę o tym w najbliższej przyszłości - od­parła zamyślona. - Ostatnio nie byłam sobą. A może właśnie byłam bardziej sobą niż zwykle, już sama nie wiem. W tej chwili całą moją uwagę pochłania Alec.

Joel cofnął się i czule na nią spojrzał. Chwycił ją w ramiona i przytulił do siebie tak mocno, jakby bał się, że może mu uciec.

- Zbyt wiele przeszkód stało nam na drodze - wy­szeptał tak cicho, jakby mówił do siebie.

Nell nie odezwała się ani słowem, przyjmując jednak do wiadomości jego stwierdzenie. Postanowi­ła, że przemyśli wszystko nieco później. Nie musi się spieszyć. Doszła do wniosku, że wystarczy już nie­szczęść na ten dzień.

Przez chwilę stali w milczeniu. Alec zaprzątał ich myśli do tego stopnia, że nie zwracali uwagi na przejeżdżające ulicą samochody, na ludzi, którzy wchodzili i wychodzili ze szpitala, ani na zatrzymują­ce się tuż obok nich karetki.

- Przyłapuję się na tym, że jestem nieco zazdrosna o Aleca. O to, że cię bardzo lubi, że prosi, żebyś do niego przyszedł... - zaczęła matowym głosem. - Choć tak naprawdę chcę, żebyście się kochali. Chcia­łam tego od chwili, kiedy się urodził.

- To zrozumiałe - odrzekł łagodnym tonem, nadal trzymając ją w ramionach. - Byłoby dziwne, gdyby ci na tym nie zależało. Do tej pory miałaś go wyłącznie dla siebie. Twoi rodzice nie robią na mnie wrażenia ludzi zaborczych ani przesadnie ingerujących w wy­chowanie ich wnuka. Są z nim w dobrych stosunkach i postępują tak jak należy.

- To nieprawda. Stale mnie pouczają i mówią, co mam robić, Joel. Sama już nie wiem. Teraz odkryłam, że nic mnie nie obchodzi, ponieważ moje uczucia się wypaliły. Być może w ten sposób natura chce mnie ochronić.

- Nie zamierzam odbierać ci Aleca - oświadczył, głaszcząc ją po włosach. - Ty jesteś dla niego najważniejszą osobą na świecie. Jak już wcześniej mówiłem, jestem ci bardzo wdzięczny za to, że dałaś mi syna.

- W porządku. Będę trzymać cię za słowo - wy­szeptała.

- Czy mogę nadal u was nocować? Uważam, że oboje mnie potrzebujecie. A ja przy okazji coraz bardziej przekonuję się, że miło jest być potrzebnym, nie tylko pacjentom. Ta świadomość niezmiernie mnie cieszy i sprawia mi wielką przyjemność.

Nell kiwnęła głową, a Joel pocałował ją w czoło.

- Wracajmy do Aleca, dobrze? - powiedziała.

To był długi i dziwny dzień, kolejny punkt zwrotny w podróży, jaką jest życie, które w ostatnich czasach obfitowało w przełomowe wydarzenia, pomyślała Nell, siedząc tego wieczora z Joelem przy kuchennym stole i jedząc naprędce przygotowany posiłek.

- Czy masz ochotę na kieliszek białego wina? - spytał Joel, który w drodze ze szpitala wstąpił do sklepu.

- Tak, proszę - odparła. - Ale nie nalewaj mi zbyt dużo, dobrze? Miło, że o tym pomyślałeś - dodała, nie zamierzając niczego przyjmować za rzecz oczywistą, jak coś, co jej się należy.

Alec zasnął pod wpływem łagodnego środka uspokajającego, który miał uśmierzyć ból w uszkodzonym nadgarstku.

Choć prześwietlenie nie wykazało żadnego urazu głowy, Nell i Joel co jakiś czas sprawdzali źrenice oczu chłopca, ponieważ ich nierówne wielkości wskazywałyby na możliwość wystąpienia krwiaka w mózgu. Doskonale wiedzieli, że jeśli krew sączy się powoli i równomiernie, prześwietlenie może począt­kowo go nie wykryć.

- Chciałbym coś powiedzieć - oznajmił Joel, a Nell, patrząc na niego, musiała przyznać, że ojciec jej syna jest wciąż bardzo przystojnym mężczyzną. Miał dłuższe niż dawniej włosy, które były teraz nieco zmierzwione, a rysy twarzy lekko się wyos­trzyły pod wpływem napięcia.

- Czy kiedykolwiek zabraniałam ci mówić? - spytała z przekąsem, chcąc wykazać się poczuciem humoru, które, ilekroć była przygnębiona, zawsze opuszczało ją w pierwszej kolejności.

Kiedy Joel skwitował jej przytyk szerokim uśmie­chem, zupełnie się załamała.

- Chciałbym ci podziękować za to, że pozwoli­łaś mi u siebie mieszkać, Nell. Wspaniale czuję się w towarzystwie twoim i Aleca. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że mogę być częścią rodziny. A po dzisiejszym wypadku Aleca zamierzam na nowo uporządkować swoje sprawy pod względem ważności - oświadczył poważnym tonem.

- To z całą pewnością ułatwi ci życie - przyznała bezbarwnym głosem, w zamyśleniu patrząc przed siebie.

- Gdyby któremuś z was cokolwiek się przydarzy­ło, byłbym zdruzgotany.

Nell kiwnęła potakująco głową. Przeczytała ostat­nio w książce o medytacji, że szczęście jest tu i teraz, w chwili obecnej. Że człowiek w żadnym wypadku nie powinien szukać go w jakiejś wyimaginowanej przyszłości.

- Staram się żyć chwilą - zauważyła półgłosem.

- Po tej chorobie - zaczął niezdecydowanie - czu­ję się tak, jakbym zjadł wszystkie zakazane owoce z drzewa wiadomości dobrego i złego, które ponoć rosło w środku rajskiego ogrodu. No i znalazłem się na zupełnie innym poziomie świadomości, z którego nie ma już drogi powrotnej do raju. Być może moje słowa brzmią pompatycznie, ale tylko tak potrafię to wyrazić.

Nell nerwowo splatała i rozplatała palce.

- Chyba wiem, co masz na myśli - zaczęła znużo­nym tonem. - Nie wierzę jednak w rajski ogród. Czy sądzisz, że ja żyję w takim miejscu, Joel? Zupełnie nieświadoma tego, co jest realne? Posłuchaj mnie, masz dziecko, ostatnio cieszysz się dobrym zdro­wiem, więc możesz spełniać obowiązki rodzicielskie. To więcej niż niejeden człowiek może o sobie powie­dzieć. Nie muszę szukać daleko. Popatrz na przykład na Idę Rowley. Jej życie zostało całkowicie zruj­nowane, choć ona sama nie zawiniła, nie popełniła żadnego błędu. Uszła z tego wypadku z życiem, cudem nie straciła stóp, ale dla niej nic już nie będzie takie samo jak przedtem. To, co jej się przydarzyło, bez wątpienia wpłynie na jej związki z innymi lu­dźmi. Jednym słowem na wszystko, co od tej chwili będzie robić. Choć dziękuje Bogu za to, że żyje i jest wdzięczna lekarzom za opiekę, robi wrażenie czło­wieka, który nauczył się pokory... Ta kobieta w jakiś sposób mnie zawstydza.

- Rozumiem, do czego zmierzasz - rzekł pół­głosem.

- Wiem, że nie powinnam tego mówić - wyszep­tała. - Nie chcę prawić kazań.

Joel wstał z krzesła, zebrał talerze i włożył je do zlewu, a potem postawił na stole salaterkę z sałatką owocową, którą wcześniej wspólnie przygotowali.

Kiedy podał Nell miskę z deserem i nalał do jej kieliszka jeszcze trochę wina, poczuła się zadbana oraz rozpieszczana. Musiała przyznać, że do tej pory nie zdarzało jej się to zbyt często. Zakosztowała tego dopiero w ostatnich czasach, kiedy zamieszkał z nimi Joel.

Nagle z przerażeniem stwierdziła, że znów zbiera jej się na płacz. Wiedziała, że napływające do oczu łzy, których nie jest w stanie powstrzymać, są oznaką nieuchronnie zbliżającego się załamania nerwowego.

- Czy ty aby dobrze się czujesz, kochanie? - spy­tał Joel z troską.

- Jestem bardzo zmęczona, skrajnie wyczerpana - wyjąkała tak słabym głosem, że Joel ledwo do­słyszał jej słowa.

W jakiś czas później, leżąc w swoim wygodnym łóżku, u którego wezgłowia paliła się nocna lampka, Nell próbowała usunąć z pamięci wszystkie wydarze­nia minionego dnia.

Do tego celu zastosowała nieraz już wypróbowaną przez siebie metodę. Wyobraziła sobie, że idzie z Alekiem leśną ścieżką wzdłuż brzegu jeziora, nieopodal domku letniskowego jej rodziców. Potem przyłączył się do nich Joel, a dwa psy biegły przed nimi w pod­skokach.

To tyle, jeśli chodzi o życie tu i teraz. Uśmiechnęła się do siebie i zamknęła oczy.

W pewnym momencie wyrwał ją z zadumy odgłos otwieranych, a następnie zamykanych drzwi sypialni. Kiedy uniosła powieki i spojrzała w górę, dostrzegła Joela, który miał na sobie płaszcz kąpielowy i stał obok jej łóżka.

- Z Alekiem wszystko w porządku - poinformo­wał ją. - Tętno prawidłowe i miarowe. Nic nie wska­zuje na krwawienie śródczaszkowe.

Wcześniej, podczas kolacji, uzgodnili, że w nocy Joel będzie co jakiś czas wstawał i sprawdzał stan ich syna.

- To dobrze - odparła, spoglądając na niego. - Dziękuję za dobre wiadomości.

- Zapomniałaś zamknąć drzwi na klucz, Nell.

- A skąd wiesz, że powinny być zamknięte na klucz? - spytała podejrzliwie, uważnie mu się przy­glądając.

Nie mogła nie zauważyć jego wilgotnych po kąpie­li włosów, bosych stóp, szerokich ramion...

- Bo każdej nocy próbowałem je otworzyć - od­rzekł z przewrotnym uśmiechem.

Wbrew zdrowemu rozsądkowi Nell odwzajemniła jego uśmiech.

- Och, ty podstępny, przebiegły nikczemniku! - zawołała z oburzeniem.

Kiedy Joel uśmiechnął się do niej zalotnie, po­czuła, że traci panowanie nad sobą. Wydał jej się teraz nie mniej atrakcyjny i pociągający niż wówczas, gdy go poznała.

Na wspomnienie tamtych lat jej serce zaczęło bić w przyspieszonym tempie. Przyzwyczaiła się wtedy do spania w jego ramionach...

- Lepiej stąd wyjdź, żebym mogła zamknąć te drzwi na klucz - oznajmiła.

Joel usiadł na brzegu łóżka.

- Wolę własnoręcznie przekręcić klucz w zamku, ale od wewnętrznej strony - oświadczył, chwytając jej rękę i unosząc ją do ust.

- Nie wiem, czy jestem gotowa kontynuować to, co najwyraźniej zaczęliśmy już wcześniej - wyznała zgodnie z prawdą, choć każdą cząstką swojego ciała pragnęła znaleźć się w jego objęciach.

W odpowiedzi Joel pocałował wewnętrzną stronę jej dłoni. Ten niewinny gest obudził w Nell niepoko­jąco silne pożądanie.

- Czy to jest twój sposób zabiegania o moje względy? - wyszeptała, zerkając z zaciekawieniem na Joela, który pocałował ją delikatnie w nadgarstek, a następnie zaczął przesuwać usta w kierunku jej łokcia.

Pod wpływem dotyku jego ciepłych warg Nell przeszył dreszcz rozkoszy.

- Mhm - mruknął, nie przestając jej całować. Potem położył się obok niej, wspierając głowę na łokciu. Czule się do niej uśmiechając, odgarnął włosy z jej czoła. Nell nie była w stanie opanować reakcji na malujący się w jego oczach wyraz pożądania i nie­skrywanego uczucia.

- Teraz czuję, że naprawdę ktoś się o mnie trosz­czy - wyszeptała.

- Kocham cię, Nell.

Więc może ten wyraz ciepła, który dostrzegłam w jego oczach, był przejawem miłości, pomyślała z nadzieją.

- Od kiedy? - spytała półgłosem.

- Zakochałem się w tobie już wtedy, kiedy miałaś szesnaście lat - odrzekł. - Nie chciałem się do tego przyznać, ponieważ w sprawach dotyczących miłości sam spisałem się na straty. A dzisiaj, kiedy wszyscy siedzieliśmy przy Alecu, zdałem sobie spra­wę, że cię kocham, że zawsze pragnąłem być blisko ciebie. No i że Aleca również bardzo kocham. Lubię też twoich rodziców.

Uśmiechnęli się do siebie.

- Jesteś tego pewny? - spytała Nell, kiedy jego słowa dotarły do jej świadomości. Położyła dłonie na jego ramionach i pocałowała go w usta.

- Nigdy w życiu nie byłem niczego bardziej pew­ny - odparł. - Czy mogę z tobą zostać?

Nell bez słowa przesunęła się i odrzuciła kołdrę, robiąc mu miejsce. Joel zdjął płaszcz kąpielowy i rzu­cił go na podłogę, a potem, zupełnie nieskrępowany swoją nagością, położył się obok Nell. Wziął ją w objęcia, a ona oparła głowę na jego ramieniu.

- Ja też cię kocham, Joel - wyszeptała.

- Czy celowo nie zamknęłaś dzisiaj drzwi na klucz? - spytał, całując ją w ucho.

- Podejrzewasz, że zrobiłam to niby niechcący? Jak zwykła mawiać moja...

- Angielska babcia - dokończył Joel. Oboje wybuchnęli śmiechem.

- Szczerze mówiąc, sama nie wiem. Może to był freudowski błąd, taka niezamierzona pomyłka, która zdradziła podświadome uczucia - powiedziała w zadumie.

- W końcu jestem w domu, Nell - wyszeptał, mocno tuląc ją do siebie. - Oczywiście, o ile mnie zechcesz.

- A co będzie z twoim rajskim ogrodem? - spytała łagodnym tonem, odchylając głowę do tyłu, żeby mu się lepiej przyjrzeć.

- Mam wrażenie, że mój rajski ogród należy do nas obojga - odrzekł. - Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie, Nell. Czy mnie zechcesz?

- Tak. Chcę cię już na zawsze - odparła drżącym głosem. - Jesteś miłością mojego życia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
021 Lang Rebecca Zorza polarna
Lang Rebecca Pomocna dłoń
Lang Rebecca Pomocna dłoń
Lang Rebecca Zorza polarna
Lang Rebecca Rozsądna narzeczona
Lang Rebecca Wyspa nadziei
Lang Rebecca Pomocna dłoń
Lang Rebecca Na wlasciwej drodze
021 Lang Rebecca Zorza polarna
Lang Rebecca Pieśń weselna
Lang Rebecca Terapia doskonala M164
Lang Rebecca Rozsądna narzeczona
Lang Rebecca Powiedz mi prawdę
064 Lang Rebecca Pomocna dlon
248 Lang Rebecca Wyspa nadziei
Lang Rebecca Zorza polarna
Lang Rebecca Pomocna dłoń
Lang Rebecca Pomocna dłoń
223 Lang Rebecca Na właściwej drodze

więcej podobnych podstron