Angelsen Trine Córka morza 12 Nocne cienie

TRINE ANGELSEN

NOCNE CIENIE

SAGA CÓRKA MORZA XII

Rozdział 1

Elizabeth spojrzała z rozpaczą na bladą twarz Kristiana. Drżącą ręką pogłaskała go delikatnie po policzku. Jego skóra była chłodna. Elizabeth instynktownie cofnęła dłoń.

- Musimy wnieść go do domu - powiedział jeden z mężczyzn.

Elizabeth ustąpiła im miejsca. Kątem oka obserwowała służące, które wyszły przed dom i stanęły obok Ane i Marii. W tej chwili nie miała siły myśleć o tym, jak wytłumaczyć to wszystko dziewczętom.

- Wnieście go na górę - powiedziała łamiącym się głosem. - Pokażę wam, gdzie.

- O Boże, on krwawi! - zawołała Ane, podbiegając do matki.

Elizabeth przytuliła ją do siebie.

- Zostań teraz z Marią - powiedziała stanowczym tonem i pogłaskała córkę po policzku.

Gdy tylko Maria zabrała Ane do kuchni, Elizabeth zwróciła się do Olego.

- Myślisz, że on od dawna… nie żyje?

Ole spojrzał na nią zaskoczony.

- Kto? Kristian? przecież on żyje! A ty myślałaś, że…?

- O mój Boże! - wyrwało jej się z piersi. Przez chwilę świat wirował jej przed oczami.

- Dobrze się pani czuje? - zaniepokoił się jeden z mężczyzn.

- Tak, tak, wszystko w porządku. Wnieście Kristiana na górę! Szybko! - zawołała i zaczęła biec po schodach. Była w takim szoku, że na przemian śmiała się i płakała.

- Musisz mi pomóc - zwróciła się do Olego, gdy w końcu położono Kristiana w ich małżeńskim łożu. - Sama nie dam rady go rozebrać - wyjaśniła, a do pozostałych mężczyzn powiedziała: - Idźcie do kuchni i poproście o kawę i coś do jedzenia, a służącej przekażcie, żeby przyniosła torf i dzban ciepłej wody.

Potem podziękowała Olemu, który pomógł jej zdjąć ubranie z rannego.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś zmęczony, ale musisz sprowadzić doktora. Nie wiem, czy Kristian nie ma jakichś wewnętrznych obrażeń.

Ole był już w drodze do drzwi. Doskonale wiedział, co należy zrobić.

Elizabeth otarła łzy fartuchem i pochyliła się nad mężem.

- Najważniejsze, że żyjesz! - załkała. - To tak, jakbym znowu cię odzyskała… Jakbym… - musiała odchrząknąć żeby oczyścić gardło. - Bogu dzięki! Bogu niech będą dzięki! Już nigdy więcej nie padną między mną a Kristianem złe sowa. Nigdy!

Helene nie kazała na siebie długo czekać.

- Przyniosłam wodę do mycia - powiedziała, stawiając dzban na stole. - Co z nim?

Elizabeth poczuła, że znowu zbiera jej się na płacz.

- Nie wiem… Ma mnóstwo ran i siniaków, a poza tym jest wyziębiony i do tej pory nie odzyskał przytomności. Strasznie się o niego boję.

Helene spojrzała na Kristiana.

- Zaraz będzie tu doktor. On mu pomoże.

Elizabeth odgarnęła czarną grzywkę z czoła męża. Jego włosy były brudne i mokre.

- To prawdziwy cud - powiedziała. - W pierwszej chwili pomyślałam, że on nie żyje… ale na szczęście się myliłam! Wiesz, gdzie go znaleźli i czy był wtedy przytomny? - zapytała.

- Nie jestem pewna.

- Później się tego dowiem. Najważniejsze, że jest już w domu.

- Przyniosę więcej torfu - powiedziała Helene i wybiegła z pokoju.

Elizabeth namoczyła ściereczkę i delikatnie przetarła mu twarz, szyję i ręce. Dotykała go lekko i ostrożnie, jakby bała się go obudzić, równocześnie miała nadzieję, że Kristian otworzy oczy. Potem wzięła lniany ręcznik i wytarła go do sucha.

Jego ręka była zimna i wiotka. Elizabeth próbowała ogrzać ją swoimi dłońmi.

- Aż tak zmarzłeś? - wyszeptała ze ściśniętym gardłem, chuchając na jego rękę. Zwykle robiła tak, gdy Ane od mrozu szczypały palce. Gdy okazało się, że i to nie pomaga, rozpięła bluzkę przy szyi i przyciągnęła jego dłoń do ciepłej skóry. - teraz już będzie dobrze. Wszystko się ułoży. Już nigdy nie będziemy siebie nawzajem ranić ani obrażać.

Pochyliła się nad mężem, przyłożyła policzek do jego piersi i zaszlochała. Dałaby wszystko, by móc się do niego przytulić, przywrzeć do jego ciała, poczuć ciepło jego silnych ramion.

Później to sobie odbijemy, pomyślała. Później, kiedy wszystko się ułoży.

Nagle cicho otworzyły się drzwi za jej plecami, potem coś stuknęło lekko o podłogę, a po chwili ktoś na palcach opuścił pokój. Elizabeth nie musiała się odwracać. I bez tego wiedziała, że to Helene postawiła na ziemi koszyk z torfem.

Elizabeth podniosła się z wyraźną niechęcią i otarła twarz rękawem. Marzła o tym, żeby się umyć, ale nie miała czystej wody. Trudno. Nawet jeśli ktoś zauważy, że płakałam, nie ma w tym przecież nic złego, pomyślała. Swoją drogą, jakie to dziwne, że człowiek zawsze próbuje ukryć to, co naprawdę czuje. Wiedziała, że dotyczy to szczególnie smutku i łez.

Chwilę później usłyszała rozmowę dobiegającą z korytarza.

Cienki głos Helene mieszał się z głębokim męskim głosem. Elizabeth domyśliła się, że to doktor. Szybko pocałowała Kristiana w czoło i wyszeptała:

- Nie bój się. Zaraz wracam.

Już po chwili była na dole.

- Dzień dobry - powiedziała, podając doktorowi dłoń na powitanie. - Dziękuję, że pan przyjechał.

- Nie ma za co dziękować. W końcu to mój obowiązek. Pani parobek opowiedział mi, co się stało - odparł doktor i ściągnął płaszcz.

Elizabeth powiesiła ubranie na wieszaku i ruszyła schodami na górę.

- Proszę za mną.

Gdy znaleźli się w sypialni, doktor osłuchał Kristiana, po czym przyłożył dłoń do jego czoła. Otwierając torbę lekarską, zerknął ukradkiem na Elizabeth.

- Pani mąż zaczyna się robić cieplejszy. To dobry znak.

Elizabeth dopiero teraz uświadomiła sobie, że przez cały czas wstrzymywała oddech. Powoli wypuściła powietrze. Doktor musiał to zauważyć, bo uśmiechnął się z pobłażaniem i dodał:

- Nie musi pani być obecna przy badaniu. Pani mąż jest w dobrych rękach.

Elizabeth zawahała się przez moment, ale w końcu posłuchała rady doktora i zeszła na dół do kuchni.

Mężczyźni nadal siedzieli przy stole i żywo o czymś dyskutowali, lecz gdy tylko Elizabeth weszła do środka, natychmiast umilkli. Zmęczona opadła na krzesło i wzięła do filiżanki kawy, która podała jej Lina.

- Wiadomo już coś?

To był głos Olego. Zastanawiając się nad odpowiedzią, Elizabeth wypiła kilka łyków ciepłego napoju.

- Musimy zaczekać, aż doktor skończy badanie. Najbardziej martwi mnie jednak to, że Kristian wciąż nie odzyskał przytomności. Niewykluczone, że doszło do urazu wewnętrznego, o którym jeszcze nie wiemy.

- Naprawdę myślałaś, że nie żyje? - zapytała Ane.

- Tak - Elizabeth pogłaskała córkę po policzku. - Bałam się, że umarł. Gdzie go znaleźliście? - zwróciła się z pytaniem do Olego.

- Pod Brattflage.

Elizabeth zamarła bez ruchu.

- Co on tam robił?

- Tam jest taka wąska ścieżka - wyjaśnił Ole. - Kiedyś ludzie chodzili tamtędy na polowanie. - Przypuszczam, że się poślizgnął. Zresztą sam nie wiem… nie mieliśmy czasu, żeby dokładnie się przyjrzeć. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do domu.

- Od razu wiedzieliśmy, że żyje - wtrącił jeden z mężczyzn. - Gdy go znaleźliśmy, był przytomny, ale nic nie mówił. W drodze do domu zaczął tracić przytomność. Skarżył się na ból głowy i dygotał z zimna.

- Co ja bym bez was zrobiła - powiedziała Elizabeth, siląc się na uśmiech. - Uratowaliście mu życie.

Jeden z mężczyzn zakaszlał, chcąc pokryć zmieszanie, po czym wymamrotał.

- Eee, jeszcze nic nie wiadomo… To znaczy, jeszcze nie wiemy, czy jest za co dziękować… - mówiąc to, zrobił się czerwony jak piwonia. Wyglądał tak, jakby ze wstydu chciał się zapaść pod ziemię.

Elizabeth nie mogła powstrzymać od śmiechu.

- Wiem, co masz na myśli. Ale i tak zrobiliście coś wspaniałego i będę waz za to wdzięczna do końca życia - dopiła kawę i wstała od stołu. - Najedzcie się do syta. Lina dopilnuje, żeby niczego wam nie zabrakło. Jak tymczasem pójdę na górę i sprawdzę, czy doktor skończył badać Kristiana.

Drzwi do sypialni były nadal zamknięte, więc weszła do tkalni i zaczęła krążyć niespokojnie po pokoju. Obrzuciła spojrzeniem wszystkie motki wełny, które wisiały na ścianie: czerwone, żółte, niebieskie i zielone. W koszyku leżało kilka kłębków szarej, białej i czarnej przędzy. Podniosła jeden z nich i ścisnęła w dłoni. Miały z nich powstać rękawice do pracy na morzu i grube skarpety dla Kristiana. Białe rękawice z czarnym kciukiem, które chroniły przed potworem morskim. Miała zamiar obciąć trochę włosów i wpleść je w dzianinę, żeby rękawice były jeszcze mocniejsze.

Nagle poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Zrozpaczona usiadła przy krosnach.

- Dobry Boże, oszczędź go! - wyszeptała. Głos zaczął jej się łamać, wiec zamilkła. Nieraz słyszała o ludziach, którzy po uderzeniu w głowę zmieniali się nie do poznania. Niektórych zamykano nawet w zakładach psychiatrycznych. Oczy Elizabeth zaszły łzami. Gdyby Kristianowi przydarzyło się coś takiego, nigdy by sobie tego nie wybaczyła! Nie wyobrażała sobie, jak miałaby dalej żyć, gdyby dotknęło ich takie nieszczęście. Dopiero kiedy kłębek wełny zrobił się wilgotny, uświadomiła sobie, że z jej oczu płyną łzy. Szybko otarła twarz i wrzuciła kłębek z powrotem do koszyka.

Podeszła do okna i lekko je uchyliła. Wiatr owiał jej twarz i szyje. Zaczęła oddychać gwałtownie, wciągając powietrze głęboko do płuc. Nagle drzwi do sypialni otworzyły się i stanął w nich doktor. Elizabeth pospiesznie wybiegła z tkalni.

- Co z nim? - zapytała, wpatrując się w szczupła twarz lekarza.

Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie.

- Proszę się nie denerwować. Pani mężowi nic nie będzie. Trochę się poobijał i jest nieco wyziębiony. Możliwe, że przez kilka dni będą się utrzymywać kaszel i gorączka, ale to wkrótce minie. Teraz musi przede wszystkim dużo odpoczywać.

Elizabeth zamknęła oczy, czując niewysłowioną wdzięczność. Jak tylko zostanę sama, podziękuję Bogu za to, że nad nim czuwał, pomyślała. Gdyby nie Opatrzność nie uszedłby z życiem.

- Czy pani się dobrze czuje?

Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że doktor położył jej dłoń na ramieniu. Zauważyła, że ma ładne, smukłe palce i czyste paznokcie. Jego zadbane dłonie zupełnie nie przypominały spracowanych, szorstkich rąk jej męża.

- Tak, ja… bardzo się bałam, że Kristian doznał urazu głowy… - wydusiła w końcu.

Doktor uśmiechnął się.

- Nie powinna się pani aż tak denerwować. I nie warto słuchać wszystkiego, co ludzie gadają.

- Dobry z pana człowiek - powiedziała szybko Elizabeth.

Odwróciła się zawstydzona i zaczęła schodzić w dół. Wzięła z gabinetu pieniądze dla doktora i poprosiła Olego, żeby odwiózł go do domu. Odprowadziła doktora do drzwi, zapłaciła mu za wizytę i pożegnała się. Mężczyzna skinął głową, uśmiechnął się, jakby chciał dodać jej otuchy, i pospiesznie się oddalił.

Ledwie powóz odjechał, a na korytarzu zrobiło się tłoczno. Wszyscy wylegli z kuchni, żeby posłuchać nowin.

- Nie stój tak, bo zmarzniesz - powiedziała Lina, próbując wciągnąć ją do pokoju.

Elizabeth odwróciła się do niej z promiennym uśmiechem. Przycisnęła Ane i Marię do siebie i powiedziała:

- Wcale nie jest mi zimno. Dopiero teraz czuję, że mogę swobodnie oddychać. Nawet nie wiecie, jak mi ulżyło. Bardziej niż jesteście w stanie to sobie wyobrazić.

Maria ścisnęła ją za rękę. Ich spojrzenia spotkały się. Może ona wszystko rozumie? - pomyślała Elizabeth. W końcu Maryjka wiele już w życiu przeszła.

Przez dwie doby Elizabeth czuwała przy łóżku Kristiana. W tym czasie prawie nie zmrużyła oka, czasem tylko udawało jej się zdrzemnąć w fotelu. Posiłki również jadła w sypialni.

- Przez kilka dni będziecie musiały same sobie radzić - zapowiedziała służącym. - A ty, Mario, zajmiesz się Ane. Nie odejdę od łóżka Kristiana, dopóki się nie upewnię, że zaczyna dochodzić do zdrowia.

Kristian kilka razy odzyskiwał przytomność, lecz tylko na krótką chwilę. Za każdym razem, gdy to nastąpiło, Elizabeth starała się go napoić. Jednak przez większość czasu Kristian spał, a nawet wtedy, gdy otwierał oczy, nie wyglądało na to, żeby zdawał sobie sprawę z jej obecności.

W pokoju panowała cisza. Elizabeth walczyła ze zmęczeniem. Właśnie zapadała w drzemkę, gdy nagle usłyszała cichy jęk. Szybko się podniosła i pogłaskała go delikatnie po włosach.

- Chciałbyś czegoś, najdroższy? Może chce ci się pić?

Przez chwilę błądził wzrokiem po pokoju, zanim utkwił spojrzenie w żonie. Przyglądał jej się długo, badawczo i - co najbardziej ją uderzyło - nieprzyjemnie. Elizabeth wzdrygnęła się. Serce waliło jej jak oszalałe. Musiała zwilżyć wargi językiem, by móc mówić dalej.

- Ole i kilku mężczyzn znaleźli cię pod Brattflage. Doktor już cię badał i jest dobrej myśli. Jego zdaniem szybko wyzdrowiejesz, potrzebujesz tylko…

- Wynoś się, dziwko!

Elizabeth stanęła jak wryta. Przez chwilę miała wrażenie, że się przesłyszała.

- Co ty powiedziałeś? - wyszeptała.

- Powiedziałem, żebyś stąd wyszła. Nie chcę na ciebie patrzeć.

Nagle zakręciło jej się w głowie. Musiała chwycić się oparcia krzesła, żeby nie upaść.

- Ależ Kristianie! Nie sądziłam, że będziesz chciał do tego wracać. Myślałam, że uda nam się zapomnieć…

- Miałbym zapomnieć o tym, że puściłaś się z moim ojcem? - zapytał.

Elizabeth z wrażenia nie mogła złapać tchu. Czuła, że jej policzki płoną żywym ogniem.

- Niech Bóg ma cię w swojej opiece, jeśli komuś o tym powiesz - powiedziała chrapliwym szeptem. - Jeśli Ane się o tym dowie… wtedy nie ręczę za siebie…

Kristian zamknął oczy.

Elizabeth czuła, że uginają się pod nią kolana, jednak zmusiła się, by odejść kilka kroków od łóżka.

- Jeszcze przez kilka dni będziesz wymagał opieki.

Otworzył oczy i wpatrując się w nią intensywnie, powiedział.

- W takim razie przyślij tu jedną ze służących.

Elizabeth rzuciła się do drzwi i pobiegła do suszarni, która znajdowała się na samym końcu korytarza. Dopiero kiedy zaszyła się w kącie, pozwoliła łzom płynąć swobodnie po policzkach. Spazmy płaczu wstrząsały jej ciałem jakby leżała w gorączce. Miała wrażenie, że z bólu zaraz pęknie jej serce. Jak on może tak o mnie myśleć? Jak może sądzić, że zrobiłam to z własnej woli? Przecież zostałam wzięta siła! - rozpaczała.

Nagle otworzyły się drzwi. Elizabeth rozpoznała przyjaciółkę. Najwidoczniej Helene domyśliła się, że tutaj ją znajdzie, bo szła pewnym krokiem, wyciągając do niej ramiona.

Elizabeth wpadła w jej objęcia.

- Co się stało? - spytała Helene, kołysząc ją delikatnie.

- Kristian mnie zwymyślał - załkała Elizabeth. - twierdzi, że oddałam się jego ojcu z własnej chęci. Strasznie się biję, że powie o wszystkim Ane!

- Nie zrobi tego - powiedziała Helene zdecydowanym tonem.

Elizabeth nie rozumiała, jak przyjaciółka może być tego taka pewna, ale nie miała siły drążyć tego tematu.

- Chce, żebym przysłała mu na górę służącą - powiedziała.

- Zgłaszam się na ochotnika - odparła Helene bez namysłu. - Dopilnuję, żeby dostał jeść i pić, ale ponieważ ręce ma zdrowe, sam będzie się mył.

Elizabeth uśmiechnęła się mimowolnie.

- Chodź - zakomenderowała Helene. - Usiądziesz przy krosnach. Tam nikt nie będzie ci przeszkadzał, a ja w tym czasie zajmę się tym głupcem. Tak się nim zaopiekuje, że zaraz ozdrowieje - zażartowała. - Zobaczysz, że wszytko się ułoży.

Elizabeth niechętnie dała się poprowadzić do tkalni i usiadła przy krosnach. Nic nie wskazywało jednak na to, żeby miała zamiar zająć się pracą.

Helene weszła do kuchni, opadła na krzesło i zaczęła przyglądać się, jak Elizabeth ubija masło.

Chociaż Elizabeth bolały ramiona, ale nie użalała się nad sobą. Wręcz przeciwnie: cieszyła się, że może dać upust energii, jaka się w niej nagromadziła. Helene od trzech dni zajmowała się Kristianem, a ona wciąż nie mogła zebrać się na odwagę, żeby zapytać, jak jej idzie. Za bardzo bała się odpowiedzi.

Zauważyła, że służące przyglądają jej się z zaciekawieniem.

- Helene nosi Kristianowi jedzenie i wodę do mycia, żeby trochę mnie odciążyć - wyjaśniła, żeby uciąć spekulacje na ten temat. Nie była jednak pewna, czy jej wierzą.

Chociaż zawsze starała się ostatnia kłaść do łóżka i wstawać pierwsza, Ane i tak zauważyła, że Elizabeth śpi w innym pokoju.

- Dlaczego już nie śpisz z tatą? - spytała któregoś dnia.

- Ponieważ on teraz potrzebuje ciszy i spokoju - odpowiedziała bez namysłu, zastanawiając się w duchu, skąd jej tak łatwo przychodzą te wszystkie kłamstwa.

Maria przyglądała jej się dłuższą chwilę. W końcu Elizabeth nie wytrzymała i odwróciła wzrok. Czyżby siostra rozumiała więcej niż jej się zdawało?

- Koniec końców Kristian nie jest wcale taki odważny - zauważyła Helene.

Elizabeth ledwie podniosła wzrok znad maselnicy.

- Doprawdy? - rzuciła od niechcenia.

- Zażądał parawanu i za każdym razem, gdy się myje, każe mi wychodzić z pokoju.

Elizabeth uśmiechnęła się niewyraźnie. To było do niego nie podobne.

Helene poklepała ją po ramieniu.

- Pan Bóg daje dzień, daje też i radę. Zobaczysz, że wszystko się ułoży.

Elizabeth skinęła głową, siląc się na uśmiech.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz - odpowiedziała i wróciła do pracy.

Rozdział 2

Elizabeth odsłoniła firankę i wyjrzała przez okno. Od wielu godzin siedziała przy krosnach i postanowiła rozprostować plecy.

Zobaczyła przechodzącego właśnie przez podwórze Kristiana. Nagle zatrzymał się, zasłonił ręką usta i zakaszlał. Elizabeth westchnęła zrezygnowana. Nie dość, że nie chciał leżeć w łóżku, to jeszcze wyśmiewał jej ziołową nalewkę.

- Zostaw te chwaty dla siebie - powiedział. - Potrzeba czegoś więcej niż zwykłe przeziębienie, żeby mnie pokonać.

Najbardziej zabolało ją jednak to, co potem powiedział:.

- Sama mówiłaś, że masz nadzieję, że więcej mnie zobaczysz. Przepraszam, że cię rozczarowałam. Ciekawe, czy już wtedy, gdy poszłaś do łóżka z moim ojcem, miałaś nadzieję zostać panią tego domu?

Elizabeth była tak zszokowana, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Jak coś takiego mogło mu przejść przez gardło? Przecież był kimś więcej niż mężem - był jej najlepszym przyjacielem, na dobre i na złe. Niespodziewanie jej myśli zaczęły krążyć wokół Jensa.

To prawda, że nie zawsze się zgadzali, ale on nigdy nie wyraziłby się o niej w taki sposób.

Nigdy by jej tak bardzo nie zranił. Stał po jej stronie nawet wtedy, gdy przyznała mu się do tego, że - jak jej się zdawało - otruła Leonarda. Wybaczył jej i obiecał, że nikomu nie zdradzi jej tajemnicy. Tak bardzo ją kochał, że gotów był nawet wziąć na siebie część jej winy.

Gdy zgodziła się wyjść za Kristiana, sądziła, że z nim będzie podobnie. Nie, nie liczyła na to, że Kristian zastąpi Jensa - wiedziała, że to niemożliwe. Zresztą Kristiana darzyła zupełnie inną miłością, ale była pewna, że będą razem szczęśliwi i że mogą na sobie polegać.

Zobaczyła, że mąż kieruje się w stronę przystani. Czyżby miał zamiar wypłynąć w morze? Wzdychając, puściła firankę i wolnym krokiem podeszła do krosien.

Zasłoniła twarz rękami, starając się powstrzymać płacz, który rozsadzał jej piersi.

Gdy zaproponowała, żeby znowu spali w jednym łóżku, wyśmiał ją. Spojrzał na nią złym wzrokiem i śmiejąc się szyderczo, kazał jej się wynosić.

- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim wskoczyłaś do łóżka mojemu ojcu.

- Proszę cię, nie mów tak - prosiła, starając się zapanować nad głosem. - Może gdybyś spokojnie mnie wysłuchał, uwierzyłbyś, że mówię prawdę? Nie rozumiesz, że cierpię?

Prychnął pogardliwie.

- Nawet jeśli nie możesz znieść mojego widoku, postaraj się chociaż zachowywać poprawnie w stosunku do Ane - powiedziała. - Przestań traktować ją jak powietrze.

- Chodzi ci o moją przyrodnią siostrę? - zapytał, unosząc brwi.

Elizabeth zrozumiała, że nic nie wskóra. Spuściła głowę i wślizgnęła się na palcach do pokoju gościnnego. Tej nocy również nie zmrużyła oka. Leżała i wpatrywała się w ciemność, posyłając w niebo bezgłośnie modlitwy. Chyba Bogu znudziło się moje marudzenie, pomyślała. Była pewna, że nikt nie zawracał Mu głowy tak często jak ona. Może uważał, że Elizabeth nie zasługuje na nic lepszego, skoro tak długo ukrywała prawdę przed Kristianem?

Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rekami. Błagam Cię, pomóż przynajmniej małej Ane, modliła się.

Najpierw usłyszała stukot drewniaków. Ktoś szedł po schodach prowadzących na poddasze, potem wzdłuż korytarza, aż w końcu zatrzymał się przed drzwiami tkalni. Nie naoliwione zawiasy zaskrzypiały przeciągle. Elizabeth wiedziała, że to Helene na długo zanim usłyszała głos przyjaciółki. Każdą ze służących potrafiła rozpoznać po krokach.

- Co u ciebie słychać? - spytała przyjaciółka i usiadła obok niej.

Elizabeth zmusiła się do uśmiechu.

- Chyba nieźle mi idzie, jak sądzisz? - odpowiedziała wymijająco, głaszcząc tkaninę.

Helene nie spuszczała z niej oczu.

- Wiesz, że nie to mam na myśli. Pytam, jak się czujesz. Widziałam, że Kristian jest dla ciebie niemiły.

Elizabeth wciągnęła powietrze głęboko do płuc, starając się opanować emocje.

- Trudno oczekiwać, że zawsze będzie świecić słońce. Muszę dać mu czas, żeby wyzdrowiał i otrząsnął się z szoku. Wciąż nie chce mi uwierzyć, że jego ojciec… - pociągnęła nosem i odwróciła twarz, żeby ukryć łzy. Szybkim ruchem wytarła oczy.

Helene położyła jej rękę na ramieniu.

- Przede mną nie musisz udawać. Widzę przecież, że jest ci ciężko i widzę, jak Kristian cię traktuje. Proszę, pozwól mi z nim porozmawiać!

Elizabeth utkwiła w niej wzrok.

- Nie, Helene, zabraniam ci! I tak nic nie wskórasz, a możesz pogorszyć sprawę. Skoro nie chce ze mną rozmawiać, nic tego nie zmieni. Uwierz mi- wiem, co mówię.

Helene milczała dłuższą chwilę, wpatrując się uparcie w jakiś niewidoczny punkt.

- A co z Ane i Marią? - zapytała ochrypłym głosem. - Jak długo masz zamiar to przed nimi ukrywać?

- Co masz na myśli?

Helene potrząsnęła głową.

- Dobrze wiesz, o co mi chodzi - westchnęła z rezygnacją. - Nie dalej jak dzisiaj słyszała, jak Ane pytała cię, dlaczego nie śpicie w tym samym pokoju. Możesz ją okłamywać i zrzucać winę na chorobę Kristiana - ale jak długo? I co z Marią? Ona nie jest już małym dzieckiem i rozumie więcej niż ci się wydaje.

Elizabeth bawiła się nerwowo czółenkiem. Helene miała rację. Dziewczęta czuły, że dzieje się coś złego i nie zasługiwały na to, żeby Kristian z taką pogardą traktował ich siostrę i matkę. Czyżby nie rozumiał, jak wielką wyrządza im krzywdę? Przecież ani Maria, ani Ane nie były niczemu winne. Jeśli chciał kogoś ukarać, tym kiś powinna być tylko ona, Elizabeth. W końcu to ona zataiła przed nim prawdę.

- Nie wiem, co robić - powiedziała, puszczając czółenko i kładąc głowę na ramieniu przyjaciółki.- Jeszcze nigdy nie czułam się taka bezradna.

Zdusiła w sobie jęk rozpaczy i zamknęła oczy. Helene nie odezwała się ani słowem. Tamtego dnia długo siedziały w milczeniu, wsłuchując się w ciszę.

Łyżki dzwoniły o talerze, szczapy drewna trzeszczały wesoło w kominku, a w kuchni unosił się przyjemny zapach kawy, cukru i kaszy. Zwyczajnie, dobrze znane dźwięki i zapachy poranka, pomyślała Elizabeth. A jednak nic nie było takie jak dawniej. Powietrze było ciężkie od niedomówień i niemiłych oskarżeń. Posiłki spożywano w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie zdawkowymi słowa, gdy ktoś prosił o podanie cukru lub mleka.

Elizabeth z trudem przełykała kasze. Miała wrażenie, że jedzenie rośnie jej w ustach. Ole odchrząknął i zerknął ukradkiem na Kristiana.

- Wygląda na to, że pogoda się utrzyma.

Kristian w odpowiedzi skinął głową.

- Posłuchaj, tato - Ane zwróciła się do Kristiana, poczym zrobiła krótka przerwę, żeby wypić łyk mleka. - Kiedy zacznie się ubój, musicie uważać, żeby nie zabić mojej owieczki. Obiecujesz, że nie zrobicie jej krzywdy.

Kristian powoli włożył do ust ostatnią łyżkę kaszy, opróżnił kubek z mlekiem, po czym wstał od stołu.

- Dziękuję za jedzenie - rzucił ma odchodne i opuścił kuchnię.

Elizabeth widziała, jak z Ane ulatuje całe powietrze. W ciągu kilku sekund jakby zapadła się w sobie. Maria objęła ją ramieniem i przytuliła do siebie.

- Oczywiście, że nie zabiją twojego jagnięcia. Przypomnij mi, jak mu dałaś na imię?

- Kare!

- Obiecuję ci, że nie zjemy Karego.

- Ale dlaczego tata nie odpowiedział na moje pytanie? - denerwowała się Ane, nie spuszczając oczu z drzwi do kuchni.

W końcu Elizabeth uznała, że potrzebna jest jej interwencja.

- Tata ma teraz dużo na głowie. Jestem pewna, że w ogóle ciebie nie usłyszał.

Czuła, że wszyscy jej się przyglądają. Widzieli, że dzieje się coś złego. Na początku próbowali wyciągnąć coś z Helene, ale ona kazała im pilnować własnych spraw. Życie mieszkańców Dalsrud nie powinno być tematem plotek, powiedziała, mrożąc ich wzrokiem.

Elizabeth wiedziała, że służba jest wobec niej lojalna. Na to, co sobie o nich myśleli, nie miała jednak żadnego wpływu.

- Mam dla was niespodziankę! - zwróciła się do Ane i Marii, siląc się na uśmiech. - Co wy na to, żebyśmy wybrały się dzisiaj do Dorte i Jakoba?

Twarz Ane rozpromieniła się, a na policzkach Marii zakwitły rumieńce.

- O tak! Byłoby cudownie! - zaszczebiotała Ane. - Ja będę się bawić z Danielem, a Maria może się spotkać ze swoim chłopakiem.

Zeskoczyła z krzesła i z impetem ruszyła w stronę drzwi.

- Muszę poszukać jakiejś odpowiedniej sukienki - rzuciła przez ramię.

Tymczasem Maria wbiła wzrok w talerz, czerwona jak piwonia, i nie odezwała się ani słowem.

Elizabeth chciała zatrzymać Ane. Nikt nie odchodził od stołu, zanim wszyscy nie skończyli jeść i córka doskonale o tym wiedziała. Tym razem postanowiła jednak nie reagować. Dzisiaj Kristian pierwszy odszedł od stołu. Nie obchodziło go, to że inni jeszcze jedzą.

- Ty chyba też ubierzesz się w coś ładnego? - uśmiechnęła się do siostry.

Maria skinęła głową.

- Poradzicie sobie bez nas? - zapytała i spojrzała na Helene, która zaczęła sprzątać ze stołu.

- Oczywiście, że tak. Wycieczka dobrze wam zrobi - dodała ściszonym głosem, odwracając się w stronę Elizabeth. - Baw się dobrze i chociaż przez kilka godzin postaraj się o nim nie myśleć. Obiecujesz?

Elizabeth uśmiechnęła się. Troska, jaką okazywała jej przyjaciółka, sprawiła, że cieplej zrobiło jej się na sercu.

- Obiecuję - wyszeptała.

Wyprowadziła konia i zaprzęgła go do powozu, gdy nagle zjawił się Kristian. Czuła na sobie jego wzrok. Ich spojrzenia spotkały się. Mężczyzna przystanął, popatrzył na nią, po czym ruszył dalej bez słowa. Nigdy nie sądziła, że Kristian może być taki zawzięty i uparty. Była w stanie znieść każdą, nawet gwałtowną kłótnię, ale ta wroga cisza powoli stawała się nie do zniesienia.

- Jestem gotowa - powiedziała Maria, stając obok niej.

Włosy miała upięte elegancko tuz nad karkiem, a spod płaszcza wystawała granatowa, rozkloszowana sukienka.

- Ślicznie wyglądasz! - zachwyciła się Elizabeth. - Jesteś po prostu piękna.

Maria zarumieniła się, wbijając wzrok w ziemię.

- Jestem za gruba - powiedziała zawstydzona.

- Chłopcy nie lubią chudzielców. Nie wiedziałaś o tym? - Elizabeth uśmiechnęła się i poprawiła jej kołnierz płaszcza. - Nie nałożyłaś apaszki, która dostałaś na konfirmację?

Maria wyraźnie unikała jej wzroku.

- Nie, nie chcę aż tak się stroić. W końcu nie idę na przyjęcie.

Elizabeth domyśliła się jednak, co kryje się za tymi słowami. Siostra nie chciała nałożyć apaszki, ponieważ dostała ją od Kristiana.

- Możemy ruszać - zawołała Ane, biegnąc truchcikiem przez podwórze. - Wybrałam tę sukienkę - powiedziała i rozpięła płaszcz. - Ciemnozieloną. Do tego czarne pończochy i skórzane buty. Dobrze wyglądam? Maria jeszcze raz zaplotła mi warkocze i wpięła nowe, zielone wstążki.

- Jesteś piękna jak anioł - powiedziała Elizabeth i podała im owcze skóry. - Przykryjcie nimi kolana. Jest zimno i wygląda na to, że właśnie zaczął sypać śnieg. Macie rękawiczki?

- Tak, tak, mamy! - zaśmiała się Ane i zaczęła machać ręką na pożegnanie.

Długo nic nie mówiły, aż w końcu Ane poskarżyła się:

- Pokiwałam tacie, ale on mi nie odpowiedział.

Elizabeth poczuła, że cała sztywnieje.

- Pewnie w ogóle ciebie nie zauważył.

- Nieprawda, zauważył. Stał na podwórzu i przyglądał się, jak odjeżdżamy.

Elizabeth poczuła nagły gniew. Bez względu na to, jak bardzo czuł się zdradzony i rozgoryczony, nie miał prawa wyżywać się na Bogu ducha winnych dziewczętach. To nie mogło dłużej trwać. Postanowiła, że skończy z tym raz na zawsze: porozmawia z Kristianem, może jeszcze tego wieczoru. A potem niech się dzieje, co chce. Ta myśl napełniła ją dziwnym spokojem. Czuła, że podjęła właściwą decyzję.

- Jak myślisz, co Daniel i Fredrik powiedzą, kiedy cię zobaczą? - zapytała, żeby odwrócić uwagę córki od przykrego incydentu z Kristianem.

- Nie wiem.

- Może Sofie też tam będzie? - powiedziała, zerkając ukradkiem na córkę. - Będziesz mogła opowiedzieć jej o Pusi. Ciekawe, czy po śmierci Mruczka zdążyli już sobie sprawić nowego kota?

Ane skinęła głową i uśmiechnęła się zachwycona.

Jak łatwo można wpływać na jej nastrój, pomyślała Elizabeth. Wiedziała jednak, że nie będzie mogła ukrywać przed nią prawdy w nieskończoność. Ane była jeszcze mała, ale nie była głupia.

Elizabeth wiedziała z doświadczenia, że dzieci szybciej wyczuwają nastrój niż niejeden dorosły. Była pewna, że Ane i Maria czują chłód bijący od Kristiana.

Po kilku minutach ochów i achów Ane znowu zamilkła i wpatrywała się w jakiś niewidoczny punkt na horyzoncie.

- Na pewno nie możecie się już doczekać świąt? - zapytała Elizabeth, przerywając milczenie.

Ledwie dostrzegła wyraz twarzy Marii, pożałowała, że w porę nie ugryzła się w język. W oczach siostry zobaczyła bezbrzeżny smutek zmieszany z goryczą. Miała wrażenie, że Maria mówi do niej z wyrzutem: Naprawdę wierzysz, że to będą radosne święta? Z Kristianem traktującym nas jak powietrze?

Tymczasem Ane z zapałem wymieniała wszystko, co chciałaby dostać na gwiazdkę i co zamiera sprezentować innym, szczęśliwie nieświadoma tego, co dzieje się między matką a ciotka. Elizabeth odwróciła twarz i skupiła się na powożeniu. O czym też myśli moja siostra? - zastanawiała się. Było jasne, że Maria wyczuwała chłodny, niemal wrogi nastrój, jaki wytworzył się między Elizabeth i Kristianem. Ale dlaczego nie zadawała żadnych pytań? Czyżby uważała, że ta sprawa jej nie dotyczy i że sami powinni ją rozwiązać - jak dwoje dorosłych ludzi? A może wychodziła z założenia, że jeśli Elizabeth będzie chciała porozmawiać, sama się do niej zwróci?

Do tej pory to ja zawsze pomagałam Marii, pomyślała Elizabeth. Teraz ona wspiera mnie i robi to najlepiej, jak potrafi. Ta myśl nie przyniosła jej jednak otuchy. Nie tak powinno być.

Zajechały do Heimly. Dorte przechodziła właśnie przez podwórze. Ubrana była w lniany fartuch, włosy miała związane kraciastą chustką i w każdej ręce niosła drewniane wiadro. Kiedy zobaczyła zbliżający się powóz, zmrużyła oczy i przysłoniła je ręką, dla ochrony przed późnym, jesiennym słońcem. Na ich widok jej piegowatą twarz rozjaśnił promienny uśmiech.

- A niech mnie! Czyżbyśmy mieli gości? Coś takiego, coś takiego! Witajcie, kochane!

Dorte obejmowała je po kolei z taką serdecznością, że Marii natychmiast poprawił się humor.

Gdy się witały, Elizabeth wyczuła zapach obory zmieszany z naturalnym zapachem Dorte. To cała ona, pomyślała Elizabeth. Zawsze rzuca się ludziom na szyję. Elizabeth lubiła tę wylewność, chociaż sama nie umiała szukać pociechy u innych. Wyjątkiem była Helene - do niej potrafiła zwrócić się o pomoc, gdy życie za bardzo jej dopiekło.

Nagle pojawił się Jakob, ubrany w kurtkę z grubej wełny i wysokie, skórzane buty. Pachniało od niego tytoniem.

Przy Dorte mógł palić tak często, jak tylko miał ochotę. Ragna nie aprobowała tego - jak go nazywała - brzydkiego nawyku, ale Dorte była zdania, że Jakob ma prawo robić to, co mu się żywnie podoba. Nie miała zamiaru zabraniać mu palenia, widząc, jaką sprawia mu to przyjemność. Nie, Dorte nigdy nie mówiła nikomu złego słowa, pomyślała Elizabeth.

Jakob podał jej swoją potężną dłoń, pełną odcisków i zadziorów.

- Kristian z wami nie przyjechał? - zapytał.

- Nie. Ostatnio ma dużo pracy - odpowiedziała szybko Elizabeth, starając się wymyślić coś, co umożliwiłoby mu zadawanie dalszych pytań. Zerknęła ukradkiem na Ane. Byle tylko ona z czymś nie wyskoczyła, ale zaniepokoiła się.

- Cieszę się, że przejechałyście - wtrąciła Dorte. - Dobrze jest mieć solidną służbę, której można ze spokojem powierzyć dom.

- To prawda, można na niej polegać - Elizabeth skinęła głową.

- Nasza laleczka jest już chyba za duża, żeby podrzucać ją do sufitu? - spytał Jakob i mrugnął porozumiewawczo do Ane.

Dziewczynka odpowiedziała zawstydzona:

- Nie jestem już żadną laleczką.

Jakob wybuchnął takim śmiechem, że aż jego bujna, czarna broda zaczęła się trząść. Pozostali śmiali się razem z nim. Elizabeth zrobiło się ciepło na sercu. Nasza laleczka, powtórzyła w myślach. Jakob zawsze tak nazywał Ane, ale wtedy wierzył, że jest córką Jensa.

- Nie stój tak i nie trzymaj się ich na mrozie - powiedziała Dorte do Jakoba. - Zajmij się koniem, a ja w tym czasie dokończę pracę w oborze. A wy wchodźcie do środka i czujcie się jak u siebie w domu. Indianne przygotuje wam jedzenie i zaparzy kawy. Ja się szybko uwinę z robotą.

Elizabeth zrobiła krok do przodu.

- Jeśli nie macie nic przeciwko temu, chętnie przejdę się do Dalen. Dawno tam nie byłam.

Dorte uśmiechnęła się i poklepała ją lekko po ramieniu.

- Oczywiście, że możesz iść. Masz klucz, prawda.

Elizabeth skinęła głową, nie mówiąc ani słowa. Nagle coś ścisnęło ją za gardło. Bała się, że zaraz wybuchnie płaczem. Czuła, że emocje ją rozsadzają: nie była przygotowana na tyle ciepła i serdeczności.

Odwróciła się i pomachała im na pożegnanie. Trawa była mokra, więc zanim ruszyła stromą ścieżką, uniosła lekko spódnice. Przez cały czas musiała ostrożnie stawiać stopy, żeby się nie poślizgnąć. Szła dość długo, ponieważ do czasu do czasu mimowolnie błądziła wzrokiem po okolicy. Przyglądała się stromym zboczom, a zwłaszcza Nonshaugen, które było jej punktem obserwacyjnym. To właśnie tam stawiała owego zimowego wiosennego dnia, w którym Jens nie wrócił z połowów. Tymczasem ona była tak pewna, że go zobaczy, że biegła nad przystań na złamanie karku.

Elizabeth westchnęła ciężko, oddalając od siebie bolesne wspomnienia. Jej wzrok zatrzymał się na małej, szarej chatce Dorte, która teraz stała pusta. To tam wszystko się zaczęło. Tamtego ranka, gdy ujrzała Jensa wymykającego się z domu Dorte w Neset, jej spokojne, poukładane życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Podejrzenie, że spędził noc z Dorte wzbudziło w niej dziką zazdrość. Elizabeth uśmiechnęła się do własnych myśli. Miała wtedy szesnaście lat i strasznie zazdrościła Dorte kobiecych kształtów. Jens był o rok starszy i w oczach Elizabeth uchodził za dorosłego mężczyznę.

Odwróciła się i poszła dalej. Jednak tym razem już nie rozglądała się na boki.

Pierwsze, co zobaczyła, to okna zabite deskami. To na pewno Jakob zabezpieczył dom na zimę, pomyślała. Z kieszeni spódnicy wyjęła klucz. Wsadziła go do zamka i przekręciła dwa razy. Drzwi zaskrzypiały przeciągle. Wolnym krokiem weszła do kuchni. W środku było zimno, ciemno i pachniało stęchlizną. Po omacku podeszła do stołu i zapaliła lampkę. Pokój zalazła żółta poświata.

- Jak to się dzieje, że za każdym razem, gdy tu jestem, dom wydaje mi się mniejszy niż poprzednio? - spytała samą siebie.

Jej głos odbił się echem od pustych ścian. Już tu nie pasuję, przemknęło jej przez myśl. Jeszcze kilka lat temu rozbrzmiewał tu głos Jensa, Marii, jej samej i Ane, która właśnie zaczęła gaworzyć. I głos ojca, który czasem wpadał z wizytą, żeby przekazać najświeższe wiadomości i dowiedzieć się, co u nich słychać. Do tego dochodził głos Ragny, jej złośliwe komentarze i taksujące spojrzenie. A teraz teściowa, ojciec i Jens nie żyli, a Maria i Ane już dawno przestały być małymi dziećmi. Gdzie się podziały te wszystkie lata?

Na podłodze wciąż leżały te same pasiate chodniki, które dostała od Ragny.

Miała wtedy jedną izbę i wydziergane chodniki, a czuła się jak królowa. Teraz była właścicielką salonu, jadalni i wełnianych dywanów, które grzały w stopy, a jednak wokół niej panował chłód. Wiedziała, że nawet najgrubszy dywan i największy kominek nie są w stanie przywrócić w Dalsrud ciepłej, serdecznej atmosfery.

Elizabeth zatrzęsła się z zimna i wróciła do kuchni. Usiadła na przypiecku i pogrążyła się we wspomnieniach. Często kochała się z Jensem na podłodze. Czule i delikatnie. Potem już nigdy nie doświadczyła takiej bliskości i intensywności uczyć. Zawsze kierowali się zasadą: dużo daję, dużo otrzymuję. Ale były też takie wieczory, gdy nie miała na nic siły. Wtedy Jens przytulał ją, niczego w zamian nie oczekując. Trzymał ją w ramionach, dopóki nie usnęła.

Z Kristianem było inaczej. Przy nim szybko się podniecała i osiągała orgazm, ale jego ruchy były ostre i gwałtowne. Kristian wzbudzał w niej emocje, których nie kontrolowała. Czuła się tak, jakby jej ciało żyło własnym życiem.

Podniosła się, wzdychając ciężko. Nie potrafiła odtworzyć ciepłej, rodzinnej atmosfery ani wskrzesić miłych wspomnień, które wiązały się z tym miejscem. Może powodem był chłód i zapach stęchlizny? Teraz ten dom kojarzył jej się wyłącznie z okresem, kiedy przymierała głodem. Przypomniało jej się, jak okłamywała dziewczynki, mówiąc, że jest najedzona i oddawała im ostatni kawałek chleba. Wiele razy zasypiała z płaczem, zwijając się z głodu. W końcu nie wytrzymała wybiła wszystkie kury. Potem tego żałowała, ponieważ potrzebowali jajek, ale było już za późno.

Elizabeth powoli pokręciła głową. Aż trudno było uwierzyć, że kiedyś walczyła o przeżycie. Zdarzało się, że Ragna przynosiła im trochę jedzenia i ubrania, których już nie potrzebowała, wprawiając Elizabeth w zakłopotanie. Teściowa była bowiem znana z ciętego języka i kiedy przyniosła „dary miłosierdzia” nie potrafiła sobie odmówić złośliwych komentarzy lub chociaż drobnych uszczypliwości.

Nad oknem wciąż wisiała ta sama, wąska zasłona, którą Elizabeth uszła z szarego, zniszczonego płaszcza należącego niegdyś do jej matki. Gdy po wielu godzinach żmudnej pracy zasłona była w końcu gotowa, Elizabeth wprost nie posiadała się z radości. Do tej pory pamiętała, jaka byłą z siebie dumna.

W Dalsrud wisiały aksamitne zasłony sięgające do samej ziem, a niektóre były nawet ozdobione drogą koronką.

Elizabeth wzdrygnęła się, czując przeszywający chłód. Zesztywniała z zimna wstała i skierowała się do wyjścia.

Rozdział 3

Ciepło, którym emanowała kuchnia Dorte, było jak plaster miodu na zbolałe serce Elizabeth. Zapach chleba i świeżo parzonej kawy łaskotał w nozdrza. Już z daleka słychać było wesoły śmiech i ożywioną rozmowę. Gdy weszła do środka, wszyscy siedzieli wokół dużego kuchennego stołu.

- No, jesteś nareszcie! - Dorte w jednej chwili była przy niej, żeby odebrać płaszcz. - Biedne dziecko, przecież ty przypominasz sopel lodu! - biadoliła, przykładając drobne, piegowate dłonie do policzków Elizabeth. - Widzę, że nie boisz się przeziębienia. Chodź tutaj i siadaj!

Zdecydowanym ruchem ręki podprowadziła ją do stołu i wsadziła w ręce kubek kawy.

- Proszę. Dzięki temu zaraz się rozgrzejesz. Mój Boże, jaka ty jesteś chuda! Czy ty czasem coś jadasz?

Elizabeth nie odpowiedziała. Zresztą to nie było konieczne, bo Dorte, nie czekając na odpowiedź, odwróciła się w stronę Jakoba.

Może rzeczywiście schudłam, pomyślała Elizabeth. Zresztą to nie byłoby wcale dziwne - ostatnio nie miała apetytu. Zawsze kiedy się czymś martwiła, jedzenie rosło jej w ustach, zbierało jej się na wymioty i nie mogła przełknąć nawet kęsa.

Dorte pochyliła się i postawiła na stole miseczkę z syropem. Słodka woń mieszała się ze słabym zapachem obory i mydła. Dorte zawsze czymś pachniała: jedzeniem, oborą, wiatrem. Dokładnie tak jak Jens - pomyślała nagle Elizabeth. - On zawsze pachniał wodą, wiatrem wrzosem…

Kawa rozgrzała jej gardło i żołądek. Niespodziewanie przypomniał jej się dzień, w którym matka leżała chora, a ona zrobiła sobie wolne i pojechała do domu, nie pytając Leonarda o zgodę. Ojciec był zdania, że w drodze do Heimly powinna odwiedzić Dorte. W Neset Dorte zaprosiła ją na kawę. Dziękuję już piłam, skłamała wtedy, unosząc się dumą. Trudno uwierzyć, że mogłam być aż tak zazdrosna, pomyślała i uśmiechnęła się na tamto wspomnienie. Oczywiście ani Dorte, ani Jens nie zrobili niczego złego, ale młode dziewczyny często doszukują się ukrytych znaczeń i wyciągają pochopne wnioski. Najważniejsze, że w końcu wszystko sobie wyjaśniły. Elizabeth miała wrażenie, że od tamtej pory stały się sobie jeszcze bliższe.

- Szkoda, że nie ma z nami Mathilde - powiedział Jakob. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak Dorze radzi sobie w domu twojego ojca - dodał. Odsunął zasłonę i spojrzał na fiord. - Popłynęła do Storvika, żeby odwiedzić rodziców.

Elizabeth zerknęła na Marię i Indianne. Dziewczęta stykały się głowami, szeptały i chichotały, powierzając sobie „dorosłe” sekrety. Elizabeth słyszała, jak Indianne podziwia elegancką fryzurę Marii.

Tymczasem Fredrik i Ane siedzieli obok siebie i rozmawiali.

- Któregoś dnia wypłynęliśmy z tatą na połów - doleciały do niej słowa Friderila - tata złowił ogromnego zębacza. A on wbił się zębami w ławkę z taką złością, że aż wióry leciały! Żałuj, Ane, że tego nie widziałaś! Kiedy będę duży, na pewno zostanę rybakiem.

Dorte porosiła żeby się częstowały. Elizabeth wzięła kawałek chleba.

- A ja myślę, że zostanę nauczycielką albo krawcową - powiedziała Ane.

- Bardzo rozsądne - przytaknął Fredrik. - Ale chyba planujesz wyjść za mąż i założyć rodzinę?

- Możliwe.

Elizabeth przyglądała im się bez słowa. Tutaj nie było nieprzyjemnej ciszy, niemiłych oskarżeń i wrogiej atmosfery. Miała wrażenie, że kuchnię Dorte i Jakoba wypełnia… Przez chwilę szukała właściwego słowa, a odpowiedź była taka prosta: miłość! Wyszorowany do białości kuchenny stół przykrywał obrus w biało - niebieską kratę, a lampa zwisająca z sufitu rzucała żółtą poświatę na ludzi siedzących wokół stołu. Oby ta chwila trwała wiecznie, westchnęła w myślach.

Ale w końcu trzeba było się pożegnać i wracać do domu. Gdy Elizabeth zaczęła szykować się do drogi, Maria i Ane posmutniały i zamilkły. Różnica w ich zachowaniu była tak widoczna, że Elizabeth serce podeszło do gardła.

- Może niedługo znów tu przyjedziemy - powiedziała, ale jej słowa w ogóle do nich nie dotarły.

Tego wieczoru nie rozmawiała z mężem. Miała nieodparte wrażenie, że Kristian wiedział, jakie myśli krążą jej po głowie i dlatego jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Tymczasem ona nie potrafiła zdobyć się na odwagę, żeby nawiązać rozmowę.

Dni mijały, jeden po drugim. Wypełnione pracą, znojem i smutkiem. Elizabeth wciąż miała kłopoty z zaśnięciem. Przykro jej było leżeć samej ze swoimi myślami i wpatrywać się w ciemny sufit. Pewnej nocy, gdy czuła się wyjątkowo źle, odsunęła kołdrę i udała się do gabinet. W pomieszczeniu panował nieprzyjemny chłód. Elizabeth wzdrygnęła się i szczelniej otuliła szalem. Drżącymi palcami zapaliła lampę stojąca na biurku, po czym wzięła do ręki i podeszła do biblioteczki.

Wciąż pamiętała, jaka była zachwycona, gdy pierwszy raz przybyła z ojcem do Dalsrud. Posiadanie tylu książek musiało być czymś najwspanialszym na świecie! Od tamtego czasu zdążyła wiele z nich przeczytać, ale przynajmniej drugie tyle czekało na swoją kolej. Elizabeth wodziła palcem po eleganckich, skórzanych grzbietach książek. W końcu znalazła to, czego szukała; grubą księgę w brązowej, skórzanej oprawie. Zdjęła ją z półki, usiadła w fotelu i podciągnęła nogi pod siebie. Lampa rzucała słane światło na gotyckie litery. Rok wydania: 1850 - odczytała. - To znaczy, że napisaną ją trzydzieści lat temu….

Ostrożnie przekartkowała książkę aż doszła do właściwego rozdziału. Rozwiązanie związku małżeńskiego. Słowa kłuły ją w oczy, ale wiedziała, że musi przez to przebrnąć. Czytała w myślach:

Do przyczyn, na które strony mogą powołać się w pozwie rozwodowym, należą: Brak zgody na zawarcie związku małżeńskiego - w przypadku gdy jedna ze stron została siłą zmuszona do małżeństwa, Pomieszanie zmysłów. Choroba, Pijaństwo. Niedojrzałość, która sprawia, że przysięga małżeńska jest nieważna. Prześliznęła się oczami po stronie aż nagle zastygła z wrażenie. Wprowadzenie w błąd w sprawie istotnej dla małżeństwa. Zdrada i oszustwo, którego dopuściła się jedna ze stron.

Zdrada i oszustwo. Elizabeth dokładniej opatuliła się szalem. Jeśli o to chodziło, to stroną, która dopuściła się oszustwa, była ona. A nawet jeśli nie oszukała, to zataiła coś, co powinna była wyznać mężowi dawno temu. Trąd i obłąkanie stanowią powód do natychmiastowego orzeczenia rozwodu, przeczytała. I jeśli jedna ze stron w chwili zawierania związku małżeńskiego była skazana na dożywocie, a druga strona o tym nie wiedziała, małżeństwo można było rozwiązać ze skutkiem natychmiastowym.

- Dobry Boże - wymamrotała, czując ucisk w żołądku. - czy to musi być aż tak trudne?

Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Kristian.

Elizabeth zamknęła książkę z głośnym trzaskiem, ale nie zdążyła jej schować.

Długa chwilę przyglądał się jej w milczeniu, aż końcu zapytał:

- Dlaczego siedzisz po nocy zamiast kłaść się spać?

Już miała odpowiedzieć, że to nie jego sprawa, ale w porę ugryzła się w język.

- Czytam - powiedziała, nie robiąc nic, żeby ukryć książkę.

- Kodeks prawa? - zdziwił się.

- Tak, kodeks prawa - powtórzyła, czując, że zaczyna drżeć na całym ciele.

Przerwała na chwilę, żeby przełknąć ślinę i odzyskać kontrolę nad głosem. - Czytam o prawie małżeńskim - wyjaśniła.

Kristian nie ruszył się z miejsca, ale zamknął za sobą drzwi. Teraz widziała jedynie zarys jego ciała, a jego twarz jawiła jej się jako niewyraźna plama. Czekała, aż Kristian coś powie, a ponieważ nadal milczał, postanowiła zaryzykować i powiedziała:

- Chcę od ciebie odejść. Nie możemy dłużej tak żyć.

Spodziewała się jakiejś reakcji - wybuchu gniewu lub drwiącego śmiechu, ale on stał nieruchomo i milczał. Nie wykonał żadnego gestu i nie wypowiedział ani jednego słowa.

- Słyszysz, co powiedziała? - spytała. - Nie mam siły dłużej tak żyć. Chcę się z tobą rozwieść. To jedyne wyjście.

- Myślisz, że to takie proste? - jego głos był bezbarwny i matowy.

Nie wiedziała, co powiedzieć. To, co wyczytała w książce, nie było zbyt zachęcające i nie dawało odpowiedzi na wiele pytań. Wyglądało na to, aby rozwiązać małżeństwo, trzeba było mieć temu solidne powody.

- Może nie jest proste - odpowiedziała po namyśle. - Ale dłużej nie zniosę takiego życia.

- Myślisz tylko o sobie.

Zastanawiała się, co chciał przez to powiedzieć, ale wolała nie pytać.

- Robię to dla mojego dziecka - powiedziała, po czym podniosła się i odłożyła książkę na półkę. - Nie chcesz przyjąć do wiadomości, że została zgwałcona i pobita. Odrzucasz prawdę, wmawiając sobie, że zrobiła, to z własnej woli! Jak możesz myśleć, że Leonard mnie pociągał? Możesz mi to wytłumaczyć?

Zrobiło jej się gorąco. Czuła narastającą złość, a słowa same cisnęły jej się na usta.

- Ale najgorsze nie jest nawet to, że odgrywasz się na mnie na każdym kroku, lecz to, w jaki sposób traktujesz dziewczęta. Ane w ogóle już nie dostrzegasz, traktujesz ją jak powietrze, a ona ciągle mnie pyta, czy zrobiła coś złego i dlaczego się na nią gniewasz. I niby co mam jej powiedzieć. Że wolałabyś, żeby się nie urodziła? - zawołała.

Łzy napłynęły jej do oczu u zaczęły spływać po policzkach. Miała nadzieję, że w tych ciemnościach Kristian ich nie zauważy. Zresztą nie miała zamiaru dłużej się tym przejmować. - Nie wiedziałam, że potrafisz być taki podły. Bo właśnie taki jesteś - nie tylko w stosunku do mnie, lecz także wobec niewinnego dziecka. Anie jest - tak jak się kiedyś wyraziłeś - twoją przyrodnią siostrą. Jednak dla niej wciąż jesteś tatą. Gdy była młodsza, często mówiła, że ma dwóch tatusiów: Jednego, który żyje. I to ciebie miała na myśli! Dzięki Bogu, że Ane nie wie, jaki jesteś naprawdę!

Płacz uczynił jej głos tak niewyraźnym, że nie miała odwag powiedzieć nic więcej. Wyminęła Kristiana i wybiegła na korytarz. Uniosła lekko koszulę nocną, żeby się nie potknąć, zbiegła ze schodów i schowała się w swoim pokoju. Marzyła o tym, żeby położyć się obok Ane, ale bała się, że obudzi córkę, która pomyśli, że stało się coś złego. I miałaby rację.

Elizabeth skuliła się na łóżku i wstrzymała oddech, żeby powstrzymać płacz. Łzy nic nie pomogą. Wiedziała, że jeśli chce dokończyć to, co zaczęła, musi być silna. Silna dla dobra Ane i Marii. Może powinna porozmawiać z pastorem? Nawet jeśli nie wyjawi mu całej prawdy, będzie mogła powiedzieć, że w ich małżeństwie pojawiły się problemy, których nie da się rozwiązać. Może pastor będzie w stanie jej pomóc i uwolni ją od tego związku? Tak, właśnie w ten sposób przedstawi sprawę, ale najpierw musi dokładnie przemyśleć, co powie.

Uczepiła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. I poczuła ulgę. Odsunęła kołdrę i wytarła łzy. Nagle usłyszała kroki na schodach, od razu wiedziała, że to Kristian. Przez chwilę miała nadzieję, że wejdzie do pokoju i zacznie błagać ją o przebaczenie. Ale kiedy zatrzymał się na korytarzu dokładnie naprzeciwko jej drzwi, zmieniła zdanie. Postanowiła, że jeśli Kristian wejdzie do pokoju, każe mu się wynosić.

Jednak po chwili kroki oddaliły się i nastała cisza.

Musiało minąć kilka godzin, bo właśnie zasypiała, gdy poczuła, że materac obok niej ugina się pod czyimś ciężarem. Zaskoczona i odurzona snem, powoli otworzyła oczy. Chociaż w pokoju było ciemno, dostrzegła zarys postaci siedzącej na brzegu łóżka.

- Elizabeth.

Głos Kristiana zabrzmiał inaczej niż zwykle. Czyżby płakał? - zastanawiała się w duchu. - A może jeszcze nie wyleczył się z przeziębienia? Przesunęła się w głąb łóżka.

- Czego chcesz? - zapytała cienkim głosem.

- Chcę cię przeprosić za to, w jaki sposób traktowałem Ane.

Nie była w stanie nic powiedzieć. Jego słowa całkowicie ją zaskoczyły. Zapadła nieprzyjemna cisza. W końcu Kristian przerwał milczenie.

- Nie oczekuję, że mi wybaczysz, ale mam nadzieję i błagam cię, żebyś mnie nie zostawiała.

Elizabeth długo milczała.

- Wracaj do siebie - powiedziała w końcu. - Jest noc. Musimy się wyspać, żeby mieć siły na kolejny dzień.

Gdy opuszczał pokój, jego kroki nie wydawały się już takie ciężkie. Ona sama czuła, że jej serce łopocze jak skrzydło ptaka. Jeszcze była nadzieje.

Rozdział 4

- Andreas, poczekaj na mnie! Słyszysz?

Nie mógł dłużej udawać, że nie słyszy głosu Enoka-Dwa Szylingi. Przystanął z wyraźną niechęcią.

- Gdybym cię nie znał. Pomyślałbym, że mnie unikasz - dyszał tamten. Spod jego brudnej, dzierganej czapki wystawały długie, siwe włosy.

- Właśnie to robię - przyznał Andreas bez mrugnięcia okiem.

Mężczyzna przez chwilę stał ze wzrokiem wbitym w ziemię, potem wytarł nos wierzchem dłoni i zerknął na Andreasa.

- No dobrze, przyznaję: trochę przesadziłem, mówiąc, że wiem, gdzie mieszka Lavina.

- Trochę? - powtórzył Andreas, wykrzywiając twarz w grymasie. - Słyszałeś o facecie, który zna innego faceta, który być może wie, gdzie leży wyspa. Rzeczywiście, było czym się chwalić. Możesz mnie pocałować! - posłała tamtemu gniewne spojrzenie i szybko się oddalił.

- Mam kawę! - Enok dogonił go i wyjął z kieszeni brudną i zmięta torebkę.

Andreas przystanął, czując narastającą złość.

- Zatrzymaj swoją kawę. Przyjaźni nie da się kupić.

- Chciałem się nią z tobą podzielić. Naprawdę nie miałem na myśli nic złego.

Andreas poklepał go po ramieniu.

- Rozumiem. Chyba zareagowałem zbyt nerwowo - powiedział, patrząc przed siebie. - Byłem w Storvaagen i pytałem o pracę i kowala.

- I co? Dostałeś ją?

- Nie, bo to był jakiś wariat. Chyba miał nierówno pod sufitem. Zachowywał się tak, że aż się przestraszyłem. Zresztą nie tylko on. Był tam jeszcze jeden dziwny facet - Andreas wzruszył ramionami. - Szkoda gadać! W drodze powrotnej wstąpiłem do sklepu i kupiłem sobie ciastko i kilka ziaren kawy. Ty swoje zatrzymaj na wypadek, gdyby odwiedziła cię jakaś kobieta.

Enok zaśmiała się głośno, odsłaniając braki w uzębieniu. Za[pach mówił sam za siebie.

- Zabawny z ciebie facet - zarechotał, ale nagle spoważniał. - Wygląda na to, że ty też nie masz pieniędzy.

- Na pewno więcej niż ty. Nie zapominaj, że jestem kilka lat młodszy od ciebie i nie mam aż takich problemów ze znalezieniem pracy.

- Już dobrze, dobrze. Masz racje - powiedział Enok o wsunął ręce do kieszeni kurtki.

Przed Andreasem stały w kolejce trzy kobiety z małym chłopcem, który ledwo sięgał nosem do lady. Kobiety długo wypytywały o wszystkie wypieki, zanim zdecydowały, co kupią. Andreas gapił się bezmyślnie w okno. A jeśli nigdy nie dowiem się, gdzie leży Wyspa Topielca? - pomyślał ponuro. Szybko jednak odrzucił tę myśl. Nie wolno mi tracić nadziei - powtarzał sobie w duchu. Czekałem tak długo, poczekam jeszcze trochę. Czuł, że pewnego dnia spotka Lavinę i wydusi z niej prawdę.

Następnego ranka Elizabeth wpadła na Kristiana na korytarzu.

- Poczekaj - poprosił. - Muszę z tobą porozmawiać.

Zatrzymała się i spojrzała na niego.

Wyglądał na zagubionego i nie wiedział, co zrobić z rękami. Miał podkrążone oczy.

- Elizabeth, nie wolno ci… - zaczął ochrypłym głosem, szukając odpowiednich słów.

Chciała mu tu ułatwić, ale nie była w stanie nic powiedzieć. Głos uwiązł jej w gardle.

W głowie miała pustkę.

- Robota na mnie czeka - wydusiła w końcu.

Wtedy chwycił ją mocno za ramię i wpatrując się w nią przenikliwie, zapytał:

- Chyba nie zamierzasz ode mnie odejść?

Przełknęła ślinę.

- A jakie życie nas czeka? Naprawdę uważasz, że powinniśmy być razem? - spytała po namyśle.

Przez dłuższą chwilę stał ze spuszczoną głową. A gdy w końcu podniósł wzrok, w jego spojrzeniu czaił się gniew.

- To Dorte podsunęła ci tę myśl - stwierdził kategorycznym tonem. - Przekonała cię do tego pomysłu, gdy byłyście u niej.

Elizabeth ostrożnie oswobodziła się z uścisku.

- Sama potrafię myśleć. Dorte nie ma z tym nic wspólnego. To, co dzieje się między nami, dotyczy wyłącznie nas i nikogo innego. Zapewniam cię, że Dorte nie ma o niczym pojęcia.

Była już na dole schodów, gdy rzucił z gniewem.

- Ale za to pobiegłaś do Helene, naszej służącej, żeby się wypłakać w mankiet. Nawet nie próbuj zaprzeczać.

Elizabeth poczuła, że cała sztywnieje. Słowa trafiły w czuły punkt. A jednak nie zatrzymała się. Weszła do kuchni z uśmiechem przyklejonym do twarzy i powiedziała wszystkim „dzień dobry”. Przy końcu stołu siedziała Ane ze spuszczoną głową.

- Aż tak jesteś zmęczona? -s pytała Elizabeth i zmierzwiła jej rozczochrane włosy. Zdziwiło ją, że córka nie zaplotła warkoczy i że nie odezwała się do niej ani słowem. Postanowiła jednak dać jej spokój i zaczęła razem ze służącymi nakrywać do stołu.

Po chwili do kuchni wszedł Kristian do kuchni i zajął miejsce przy stole. Elizabeth robiła wszystko, żeby na niego nie patrzeć, ale czując na sobie jego badawcze spojrzenie, zachowywała się sztucznie i nerwowo.

- Nie wszyscy rano są tak zmęczeni - rzucił ni z tego, ni z owego.

- Jonas zawsze był rannym ptaszkiem - powiedziała Amanda i posadziła syna na krześle. - Przestań się wiercić! - upomniała chłopca.

W końcu do kuchnio wszedł Ole i wszyscy usiedli przy stole. Kristian odmówił modlitwę. Przez chwilę jedli w ciszy, przerywanej jedynie paplaniną Jonasa. Nagle Kristian odchrząknął i powiedział:

- Zamierzam wybrać się dzisiaj do sklepu. Może ktoś z was miałby ochotę pojechać ze mną?

Nikt się nie zgłosił.

- Może ty, Ane? - zachęcał dziewczynkę. - Nie masz ochoty na krótką wycieczkę? Może przy okazji kupimy cukier kandyzowany dla konia?

Ane odłożyła łyżkę na środek i uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając krzywego siekacza. Elizabeth na moment wstrzymała oddech. Jacy oni byli do siebie podobni! Zastanawiała się, jak córka zareaguje, gdy w końcu odkryje, że jest podobna do Kristiana.

Przez kilka lat Kristian i Elizabeth starali się o drugie dziecko. Kristian powtarzał, że chciałby mieć syna, ale ponieważ Elizabeth nie mogła zajść w ciążę, przestali o tym mówić.

W końcu nie każdej kobiecie dane było urodzić choćby jedno dziecko. Elizabeth powoli dochodziła jednak do przekonania, że Bóg miał w tym ukryty cel.

- Naprawdę mogę pojechać z tobą? - spytała Ane z niedowierzaniem.

- Oczywiście, że możesz. Jeśli chcesz, Pusi i Karemu też kupimy coś smacznego do jedzenia.

- Kare je wyłącznie trawę i siano, tak jak inne owoce i jagnięta.

- A ty, Mario, nie masz ochoty się do nas przyłączyć? - spytał Kristian.

Maria siedziała ze wzrokiem wbitym w talerz.

- Mam dużo pracy - odpowiedziała spokojnie.

- Elizabeth na pewno dałaby ci wolne.

- Dziękuję za propozycję, ale zostanę w domu - odpowiedziała.

Elizabeth czuła, że wszyscy jej się przyglądają. Nie udało jej się jednak nikogo na tym przyłapać, bo zanim podniosła wzrok, służące zdążyły spuścić głowy. Kristian wpatrywał się uparcie w blat stołu.

Ona robi to dla mnie, pomyślała Elizabeth i odwróciła się w stronę Marii.

- Jedź z nimi - powiedziała do siostry. - Kristianowi będzie miło.

Szybko pomogła Ane nałożyć płaszcz i dopilnowała, żeby córka włożyła rękawiczki i dodatkową parę wełnianych rajstop.

- Tata już nie jest taki zmęczony jak kiedyś - powiedziała Ane, mocując się z upartym guzikiem płaszcza. - A kiedy jest wypoczęty, znowu mnie kocha.

Elizabeth poczuła kłucie w sercu. Gdy po kilku sekundach doszła do siebie pogłaskała córkę po policzku i patrząc w jej złotobrązowe oczy, powiedziała:

- Tata nigdy nie przestał cię kochać. My wszyscy bardzo cię kochamy. Nie zapominaj o tym.

W odpowiedzi Ane pocałowała ją pospiesznie w policzek i pobiegła do czekającego już na nie powozu. Maria ruszyła powoli za siostrzenicą. Jednak tym razem szła nieco lżejszym krokiem.

- Czyżby Kristian naprawdę myślał, że wystarczy cukier kandyzowany, żeby wszystko naprawić? - zapytała Helene, gdy chwilę później wieszały prawnie w suszarni.

Elizabeth długo nie odpowiadała.

- Tak, widzę, że się stara. Cóż, przynajmniej Ane i Maria trochę się rozerwą.

- Co ci jest?

Elizabeth spojrzała przyjaciółce prosto w oczy.

- Zamierzałam do niego odejść! - zawołała twardym, zimnym głosem. - Ale teraz sama już nie wiem… Prosił, żebym wybaczyła mu to wszystko, w jaki sposób traktował Ane.

Helene z wrażenia upuściła ubranie, które trzymała w dłoni.

Trzeba będzie prać Pd nowa, pomyślała mimowolnie Elizabeth.

- Chyba nie zamierzasz się rozwieść? - wyszeptała Helene i chwyciła ją za ramiona. - Posłuchaj mnie powiedziała i potrząsnęła nią delikatnie. - Nie możesz naraić siebie ani dziewcząt na coś takiego. A zresztą, dokąd pójdziesz?

- Będę musiała wrócić do Dalen. Maria jest już prawie dorosła i wkrótce znajdzie sobie męża. Ane i ja jakoś sobie poradzimy.

Helene próbowała się roześmiać, ale uśmiech zamarł jej na wargach. Zaczęła chodzić nerwowo tam i z powrotem. Drewniaki stukały o podłogę. W końcu zatrzymała się i rozkładając ręce, powiedziała:

- Uparta jesteś.

- Jak w takim razie nazywałabyś Kristiana?

- Nie używam takich wulgarnych słów.

Elizabeth nie mogła się nie roześmiać. Nagle jednak spoważniała. Poczuła kłucie pod powiekami.

- Mam już tego serdecznie dość… Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo mnie to boli. Od wielu tygodni próbuję się z nim na nowo zbliżyć, ale on nie chce mnie słuchać. Wmówił sobie, że z własnej woli oddałam się Leonardowi.

- Powiedziałaś mu, że chcesz się z nim rozwieść, prawda? - domyśliła się Helene. - To dlatego stara się być miły.

Elizabeth przytaknęła.

- Dlaczego nie dasz mu szansy?

- Nie mam już siły. Chciałabym, ale nie jestem w stanie!

Helene już miała zaprotestować, ale Elizabeth ją ubiegła.

- Dokończ wieszać pranie powiedziała szybko. - A ja przepłuczę tę poszewkę.

Podniosła pościel z podłogi i czym prędzej wybiegła z suszarni, zanim przyjaciółka zdążyła zobaczyć, że płacze.

Gdy wrócili ze sklepu, Ane była radosna jak skowronek. Nawet Maria uśmiechała się pod nosem, zanim zabrała się do pracy.

- Mamo, mamo! Było cudownie! - ekscytowała się Ane. - Kupiliśmy całą torbę cukru i dostała nową wstążkę do włosów, które lśnią jak prawdziwe srebro. Tata tak powiedział.

Elizabeth przypomniało się, że o jej włosach wyraził się podobnie, ale było to dawno temu, gdy pracowała w Dalsrud jako służąca. Później przyznał, że już wtedy się w niej podkochiwał. Zastanawiała się, co teraz do niej czuł. Czy obawiał się tego, co ludzie powiedzą, jeśli odejdzie od niego żona? A może naprawdę mu na niej zależało?

Elizabeth zauważyła, że Maria również dostała prezent: papier listowny. Nagle Kristian podszedł do niej i podał jej paczkę.

- Kupiłem dla ciebie cztery łokcie tkaniny na sukienkę - powiedział. Wyglądał jak zbity pies.

- Połóż paczkę na skrzyni, obok pamiętnika twojej matki - odpowiedziała Elizabeth. W nim zawarta jest cała prawda. Ta, w która nie chcesz uwierzyć.

Nie dała mu czasu na odpowiedź. Odwróciła się na pięcie i odeszła wyprostowana jak struna. Jeśli kiedykolwiek miała być między nimi zgoda, musiał jej wierzyć.

W czasie, który potem nastąpił, czego chodziła na plażę, skąd rozciągał się widok na otwarte morze. Każdą wolną chwilę spędzała nad wodą. Ciepło ubrana, potrafiła siedzieć tam godzinami. Czuła, że odpoczywa, uwalnia się od natrętnych myśli. Mogła się wypłakać, wyżalić, powiedzieć wszystko, na co tylko miała w danej chwili ochotę, a wiatr porywał jej słowa i unosił w nieznane, tak, że nikt innych nie słyszał.

Widziała, jak Kristian stara się odbudować dobre relacje z Ane, jak z nią rozmawia i z jakim zainteresowaniem słucha tego, co ma mu do powiedzenia. Było oczywiste, że Kristian próbuje naprawić to, co zniszczył. A mała Ane była taka miła i delikatna, że wszystko mu wybaczyła, nie żądając wyjaśnień.

Maria była bardziej sceptyczna. Gdy Kristian zwracał się do niej z pytaniem, odpowiadała grzecznie, ale krótko i rzeczowo. Wycieczka do sklepu pomogła przełamać kody, ale Kristianowi nie udało się jeszcze w pełni odzyskać zaufania Marii. Ona rozumie więcej niż jemu się wydaje, pomyślała Elizabeth. Może dlatego, że życie obchodziło się z nią dużo mniej łaskawie niż z Ane? Poza tym Maria była starsza - właśnie skończyła szesnaście lat. Elizabeth nie mogła uwierzyć, że Maryjka powoli staje się dorosłą osobą. Wiele razy zamierzała porozmawiać z siostra, spróbować wyjaśnić sytuację, ale wciąż nie było okazji albie nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Odwlekała rozmowę w nieskończoność, a przynajmniej do czadu, kiedy wyjaśni się, co z nimi będzie.

Zbliżało się Boże Narodzenie. Amanda kilka razy napomykała, że warto by zacząć przygotowania do świąt. Służące przyzwyczaiły się do tego, że jedna z nich przejmuje dowodzenie i rozdziela innym obowiązki. Powinniśmy szybko to przedyskutować, pomyślała Elizabeth bez entuzjazmu. Szczerze mówiąc, drżała na myśl o długich świętach, gdy całymi godzinami trzeba będzie siedzieć bezczynnie, silić się na uśmiech i udawać szczęśliwą panią domu. Nie, nie cieszyła się na tegoroczne święta.

Nagły podmuch wiatru wzbił w powietrze tumany śniegu. Elizabeth wstała i objęła się za ramiona. Już miała ruszyć w stronę domu, gdy nagle zauważyła zbliżającego się do niej Kristiana. Stawiał długie kroki, uginając się pod naporem wiatru. Kiedy znalazł się w odległości paru łokci, przystanął. Był nieogolony. Zauważyła, że ma odmrożone płatki uszu, wiec chciała mu powiedzieć, że nie powinien wychodzić z domu bez czapki, ale tego nie zrobiła.

- Elizabeth, proszę cię po raz ostatni: Pozwól, żeby między nami wszystko było jak dawniej. Porozmawiaj ze mną! Przecież cię przeprosiłem. Co jeszcze miałbym zrobić? - zawołał na jednym oddechu.

Słowa same cisnęły mu się na usta.

Elizabeth stała w bezruchu, przyglądając się uważnie mężowi. Wpatrywała się w jego twarz z kilkudniowym zarostem. W usta, które kiedyś całowała, drżąc z pożądania. Te same usta, które przysięgały, że będą ją kochać i czcić aż do śmierci. W oczy, czarne jak górskie jeziora, które patrzyły na nią z niewypowiedzianą czułością. W policzki, które głaskała delikatnie, ponieważ należały do jej najlepszego przyjaciela - na dobre i na złe.

Wiedziała, że jeszcze coś do niej powiedział, ale nie słuchała go zbyt uważnie. Milczała. Miała wrażenie, że uszło z niej całe powietrze i że język odmówił jej posłuszeństwa.

Niespodziewanie Kristian zdjął rękawiczki i zwinął je w kłębek. Gwałtownym ruchem rzucił je za siebie i zaklął szpetnie.

- Nie rozumiesz, jak ja się czuję? - wykrzyczał. - Właśnie dowiedziałem się, że mój ojciec, który był przy mnie przez te wszystkie lata, zgwałcił moją przyszłą żonę! Ten sam człowiek, który kupił mi konia, gdy byłem dzieckiem, który wciąż stawał w mojej obronie i powtarzał, że jest już duży i dzielny, kiedy nadopiekuńczość matki za bardzo dawał mi się we znaki. Mówił, że matka była obłąkana i że odebrała sobie życie. A ja mu wierzyłem… - rozłożył bezradnie ręce. - gdy spałaś, przeczytałem wszystko, co napisała moja mama. Każde słowa, które wyszło spod jej pióra!

Elizabeth czuła, że uginają się pod nią kolana. Żałowała, że nie może nigdzie usiąść. Dzwoniło jej w uszach, a słowa, które wypowiadał, docierały do niej z zwarzoną prędkością.

- Ojciec pobił ją na śmierć! On…

Elizabeth słyszała, że Kristian płacze, ale nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa ani uczynić najmniejszego choćby gestu.

- To tata zabił moją mamę - powiedział po chwili. Jego głos znowu brzmiał czysto. - A ona wcale nie była obłąkana. Teraz wiem, że tata najpierw zgwałcił Helene, a potem ciebie. Gdybym wcześniej to zrozumiał, w wielu sprawach postąpiłbym inaczej…

Elizabeth podeszła do niego wolnym korkiem, zdjęła rękawiczki i dotknęła jego rąk, żeby sprawdzić, jak bardzo są zimne.

- Lepiej nałóż moje rękawiczki, bo odmrozisz sobie palce - powiedziała miękko. Rękawiczki były na niego za ciasne, ledwo udało mu się w nie wcisnąć dłonie.

Powoli podniosła rękę i pogłaskała go po policzku.

- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Zapomnijmy o tym, co było i skupmy się na przyszłości.

Wziął ją w ramiona i przycisnął do siebie tak mocno, że nie mogła złapać tchu.

- Obiecuję, że wszystko ci wynagrodzę i już nigdy, przenigdy w ciebie nie zwątpię. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby naprawić zło, które wyrządziłem Ane… i Marii.

Elizabeth położyła mu palec na ustach i poprosiła, żeby nic nie mówił.

- Wierzę ci - wyszeptała. - A teraz wracajmy do domu.

Kristian objął ją ramieniem, a ona szła, rozpamiętując każde słowo. Czuła się tak, jakby po burzy spędzonej na morzu zawinęła bezpiecznie do portu.

Elizabeth zaciągnęła go na poddasze. Gdy rozpalała ogień w kominku, Kristian zdjął wierzchnie ubranie i zapytał:

- Chciałabyś ze mną porozmawiać?

Zaczekała aż szczapy drewna zajmą się ogniem i dopiero wtedy odwróciła się w jego stronę.

- Tak, chciałam… - zaczęła, ale nie mogła sobie przypomnieć, o czym zamierzała z nim porozmawiać. Nagle doszła do wniosku, że właściwie wszystko zostało już powiedziane.

- Właściwie chodziło mi tylko o to, żeby być blisko ciebie - przyznała i zawstydzona spuściła wzrok.

- Blisko mnie?

Elizabeth spojrzała na niego.

- Tak, blisko ciebie. Potrzebuję cię, Kristianie. Potrzebuję twojego ciepła.

Przyglądał jej się badawczo, jakby nie do końca rozumiał, co do niego mówi. W końcu jednak uśmiechnął się nieśmiało, jakby na próbę, podszedł do niej i przyciągnął ją do siebie.

- Najdroższa! – wyszeptał.

Odchyliła głowę do tyłu i pozwoliła, żeby złożył na jej ustach długi pocałunek. Po chwili odsunęli się od siebie. Obojgu przyszła do głowy ta sama myśl. Zaczęli rozbierać siebie nawzajem. Gdy w końcu stanęli jedno przed drugim zupełnie nadzy, Elizabeth wzięła go za rękę i poprowadziła do łóżka.

Nigdy wcześniej nie okazywał jej aż tyle czułości. Nigdy nie był tak delikatny i troskliwy. Elizabeth miała wrażenie, że odłożył na drugi plan swoje potrzeby, żeby tylko ją zaspokoić.

Nagle okazało się, że wszystkie wielkie słowa są zbyteczne.

Mroki nocy polarnej rozświetlone szare, mdłe światło. Śnieg, który niedawno spadł, wprost idealnie nadawał się do tego, by wyczyścić nim dziergane chodniki. Mały Jonas był tak grubo ubrany, że ledwie potrafił ustać na nogach. Elizabeth roześmiała się na jego widok.

- Taki jesteś dzielny? - zapytała.

W odpowiedzi Jonas posłał jej szeroki uśmiech i pokiwał głową. Spod grubej czapki wystawała brązowa grzywka.

Często zabierała go za sobą pod pretekstem pomocy Amandzie, która dzięki temu zyskiwała więcej czas na prace domowe. Prawda była taka, że lubiła mieć go blisko siebie, bo przebywanie w jego towarzystwie sprawiało jej ogromną radość. Ostatnio często wracała myślami do czasów, gdy Maria i Ane były małe. Przypomniały jej się sceny z przeszłości, gdy Ane była jeszcze niemowlęciem. Jej słodki zapach, pierwszy ząbek, pierwszy samodzielny krok… I Maria, drobna i chuda, a jednak pełna odwagi i niewiarygodnej wręcz siły. Jak cudownie było móc przytulić je i otaczać opieką. Gdy były dziećmi, łatwiej było ochronić je przed wszystkimi co złe i niebezpieczne. Tymczasem Maria miała niedługo wyfrunąć z gniazda i stanąć na własnych nogach. Jej dzieciństwo już dawno się skończyło. Ta myśl cieszyła i równocześnie przerażała Elizabeth. Wiedziała, że tamte czasy nigdy już nie wrócą, bez względu na to, jak bardzo by sobie tego życzyła. Pewną otuchę odnajdywała w kontaktach z Jonasem. Dzięki niemu mogła na nowo towarzyszyć dziecku w rozwoju.

Helene czasem ostrzegała ją, żeby nie przywiązywała się do Jonasa zbyt mocno. Elizabeth prychnęła na samą myśl. Też coś! Niby dlaczego miałabym się do niego nie przywiązywać? Zresztą nikomu nic do tego, pomyślała. Dopóki Amanda była zachwycona tym, że maluch nie plącze jej się przez cały dzień pod nogami, nikomu nie powinno przeszkadzać, że Elizabeth się nim zajmuje. Był taki miły i miękki w dodatku, i tak głośno się śmiał!

Nagle zauważyła drobną postać, która zbliżała się od strony lasu. Przerwała pracę i zmrużyła oczy.

- Dzień dobry i szczęść Boże - pozdrowił ją mały Christem, kłaniając się w pas.

Wygląda jak mały staruszek, pomyślała. Gdy przyjrzała mu się lepiej, dreszcze przeszły jej po plecach. Chłopiec przyszedł w samych Drewnikach, bez czapki i rękawiczek. Jego palce były czerwone z zimna. Chuda szyja również była goła.

- Przyszedłem zapytać, czy nie znalazłaby się tu dla mnie jakaś praca. Jestem silny i wytrzymały - dodał poważnym tonem. - W przyszłym roku skończę siedem lat.

Elizabeth musiała wziąć się w garść, by móc odpowiedzieć na pytanie. Dorosły sposób, w jaki się wyrażał, wzruszył ją niemal do łez.

- Wcale w to nie wątpię. Szczerze mówiąc, przydałby mi się silny mężczyzna, który pomógłby mi wyszorować chodniki. Ale stawiam jeden warunek.

- Jaki?

- Musisz założyć porządne ubranie: rękawiczki, czapkę i wełniane skarpety - tak jak on - wyjaśniła, wskazując na Jonasa.

Christem skinął głowa wszedł za nią do środka. Okazało się, że wełniane skarpety, które miał na sobie były dziurawe, a przez to jego małe stopy były czerwone z zimna i zupełnie pozbawione czucia. Zanim wszyscy troje ponownie się ubrali i wyszli, z domu, Elizabeth pozwoliła mu się ogrzać.

- Mama nie wiem, że tu jestem - powiedział po chwili. - Czy możecie jej o tym nie mówić?
- Jeśli mi obiecasz, że będziesz zwracać się do mnie po imieniu.

Po chwili wahania uśmiechnął się od ucha do ucha i pokiwał głową.

- Już wystarczy - powiedziała Elizabeth kilka godzin później. - teraz Kristian powiesi chodniki w suszarni na strychu. A ty chodź ze mną do gabinetu po wypłatę.

Gdy znaleźli się na korytarzu, Christem zaczął zdejmować rękawiczki i skarpetki.

- Nie, nie, nie zdejmuj ubrania! Możesz je zatrzymać - zawołała przerażona Elizabeth, pomagając Jonasowi ściągnąć płaszczyk. - To część zapłaty dodała szybko, widząc, że chłopiec się waha.

Wtedy Christem ukłonił się głęboko i podał jej rękę. Jakie on ma chude dłonie! Sama skóra i kości, pomyślała Elizabeth, ściskając mu rękę.

Gdy Jonas został odstawiony do kuchni, do Amandy, Elizabeth i Christem udali się do gabinetu. Elizabeth zauważyła, że chłopiec rozgląda się na boki oczami szeroko otwartymi ze zdumienia.

- Podoba ci się nasz dom? - zagadnęła.

- Tak, jest niebiańsko piękny! - wyszeptał z zapartym tchem.

Gdy weszli do gabinetu, Kristian stał i przeglądał jakąś książkę. Ich widok tak go zaskoczył, że nie wiedział, na kogo patrzeć: na Elizabeth czy na chłopca.

- Pomógł mi wyszorować chodniki - wyjaśniła. - I dlatego należy mu się zapłata.

Na twarzy Kristiana pojawił się uśmiech.

- Rozumiem że nie pracujesz za Bóg zapłać?

Chłopiec przyglądał mu się niepewnie, jakby się go bał.

- Kristian chciał powiedzieć, że za tak ciężką pracę należy ci się sowita nagroda - pospieszyła z wyjaśnieniem.

Kristian wyjął z kieszeni monetę i podał ją dziecku. Christem wziął ją do ręki z niesłychanym nabożeństwem, a po chwili obrócił ja na drugą stronę i zaczął jej się uważnie przyglądać.

- Bardzo dziękuję - wyszeptał, kłaniając się głęboko na prawo i lewo, zanim zaczął wycofywać się w kierunku drzwi.

- Może zjesz coś przed wyjściem? - spytała Elizabeth. Już wyobrażała sobie, jak zasiądą razem do smacznego posiłku.

Ale chłopiec potrząsnął przecząco głową.

- Nie. Muszę szybko wracać do domu, bo inaczej mama zacznie się denerwować - wyjaśnił i po raz kolejny zerknął na monetę. - Mam nadzieję, że mi uwierzy, że zarobiłem te pieniądze uczciwą pracą…

- Mogę napisać do niej list - zaproponowała Elizabeth.

- Nie ma po co. Nikt z nas nie potrafi czytać.

Elizabeth zamyśliła się, nie odrywając wzroku od jego brudnych policzków i niebieskich oczu o dorosłym spojrzeniu.

- Na pewno to zrozumie, kiedy zobaczy twoje ubranie - powiedziała. A gdy stojąc na schodach, pomachała mu na pożegnanie, zawołała za nim: - Przyjdź do nas niedługo. Dla takiego pomocnika jak ty znajdzie się więcej pracy.

Chłopiec uśmiechnął się i pomachał na pożegnanie, ale nic nie odpowiedział.

Kristian podszedł do niej i objął ją ramieniem.

- Widzę, że się o niego martwisz.

Słowa Kristiana potwierdziły jej przypuszczenia.

- Tak, bo wiem, że więcej tu nie przyjdzie.

- Dlaczego nie?

- Jego rodzicom nie spodoba się to, że chodzi ciągle w to samo miejsce. Potraktują to jak żebractwo. A niestety w większości gospodarstw poszczują go psami.

Kristian zamknął drzwi, przyciągnął ją do siebie i czule pogłaskał po plecach. Ustami dotykał jej włosów. Jego koszula drapała ją w policzek.

- Dziękuję, że dałeś mu pieniądze. Byłeś bardzo miły - powiedziała i odchyliła głowę do tyłu.

Jego spojrzenie odzyskało dawny blask. I tę jedwabistą miękkość, którą tak dobrze znała. Gdy pocałował ją lekko w usta, odwzajemniła pocałunek. Czuła wyraźnie, że do siebie wracają.

Rozdział 5

Kiedy kilka dni później Elizabeth zeszła na dół na śniadanie, zastała w kuchni tylko Linę, Amandę i Jonasa.

- A gdzie Helene? - spytała i zajrzała do garnka. - O tak, kasz jest wystarczająco gęsta - stwierdziła, ale mimo to nie mogła sobie darować, żeby kilka razy jej nie zamieszać. Tak dla pewności.

Lina właśnie nakrywała do stołu.

- Nie mam pojęcia, dokąd poszła Helene. Wspomniała o jakichś krzesłach i tyle ją widziałam.

Elizabeth spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- O krzesłach? No tak, Helene ma swoje dziwactwa, ale…

Nagle do kuchni weszła Ane. Głośno ziewając, próbowała rozprostować chude ciało.

- Kiedy ty się wreszcie nauczysz, że na śniadanie przychodzi się z uczesanymi włosami? - spytała Elizabeth.

- Chyba nie musze się stroić, kiedy mam przejść obok obory! - Ane zajęła miejsce przy stole i położyła głowę na zgięciu łokcia.

Lina postanowiła na stole maselniczkę i cukiernicę.

- Jesteś zmęczona? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, dodała: - Cóż, starość - nie radość.

- Wcale nie jestem stara! - burknęła Ane i po raz nie wiadomo który ziewnęła przeciągle.

- No, może nie aż tak bardzo - przekomarzała się Lina.

Kuchnia powoli zapełniała się ludźmi. Ostatnia zjawiła się Helene.

- Jestem bardzo ciekawa, kto mógł być aż tak dowcipny, żeby poustawiać wszystkie krzesła pod okiem! - zawołała oburzona.

Elizabeth porosiła wszystkich, żeby usiedli.

- O czym ty mówisz? Jakie krzesła?

- Kuchenne i te z salonu. Wszystkie stoją pod oknem. Wygląda to tak, jakby ktoś na nich stał i wyglądał na zewnątrz - powiedziała Helene i szybkim ruchem posypała kaszę cukrem, nie zwracając uwagi na to, że część ziarenek cukru ląduje na stole zamiast na talerzu. - To musiało się stać w nocy - dodała.

Kristian spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- W nocy? A ja zawsze myślałem, że w nocy ludzie śpią.

Helene nie kryła rozdrażniona.

- Dlaczego zawsze powtarzasz moje słowa?

- W każdym razie ja na pewno tego nie zrobiłam - zapewniła Ane.

- A ja myślę, że to musiałaś być ty - zażartował Ole, szturchając ją w bok. - To tłumaczy, dlaczego jesteś dzisiaj aż tak zmęczona.

- Zostawmy ten temat. I tak nie wiemy, kto to zrobił - powiedziała Elizabeth i dodała sobie mleka. - Dzisiaj zamienimy się obowiązkami - oznajmiła. - Dobrze nam wszystkim to zrobi. Helene pójdzie ze mną i Marią do obory. A Lina, Amanda i Ane wyszorują podłogę w kuchni.

Ane wydała długi, przeraźliwy jęk.

- Błagam, tylko nie to! Nie umiem szorować podłogi.

Nie mogłabym pójść z wami do obory? To dużo milsze zajęcie.

- I właśnie dlatego będzie lepiej, jeśli zostaniesz. Powinnaś nauczyć się prowadzenia domu, a Lina ma do ciebie najwięcej cierpliwości.

- Już jej współczuję - zachichotał Kristian. Ane posłała mu piorunujące spojrzenie. Żeby ją udobruchać, Kristian przysunął jej cukiernicę, uśmiechając się pod nosem.

- Będę miała pomarszczoną skórę na palcach - skarżyła się Ane, patrząc na matkę z ukosa.

- Od tego się nie umiera - powiedziała Elizabeth. - Zmywanie to solidne i uczciwe zajęcie. A na przyszłość radzę ci zapamiętać, że żadna praca nie hańbi.

Ane wymamrotała coś niezrozumiałego i włożyła do ust kolejną łyżkę kaszy.

Elizabeth udała, że tego nie słyszy. Gdy przeprowadzili się do Dalsrud, Ane była tak mała, że szybko zdążyła zapomnieć, jak ciężko im się kiedyś żyło. Elizabeth obawiała się, że córka będzie miała wielkopańskie zachcianki jak inne dzieci z bogatych domów. Poranna rozmowa tylko utwierdziła ją w tym przekonaniu. Tymczasem o przyszłość Marii zawsze była dziwnie spokojna. Nie ma co się martwić na zapas, pomyślała. Ane też na pewno wyjdzie na ludzi.

Każda z nich nałożyła na głowę chustkę i zawiązała ją porządnie pod szyją, pilnując, żeby wszystkie włosy były dokładnie schowane, bo inaczej przesiąkłyby zapachem obory. Wełniane szale skrzyżowały na piersiach i związały z tyłu. Że też ubranie może tak odmienić człowieka, pomyślała Elizabeth. Teraz wszystkie trzy przypominały profesjonalne dojarki. Z daleka nikt nie odgadłby, która z nich jest żoną jednego z najbogatszych gospodarzy w okolicy. I właśnie o to jej chodziło.

Ryk zwierząt dotarł do nich, gdy były w połowie podwórza. Elizabeth zerknęła ukradkiem na Marię.

- Co się, u licha dzieje? - zastanawiała się, czując rosnący niepokój.

Przyspieszyła kroku. Kanki na mleko odbijały się o jej łydki. Ponieważ skobel zdążył w nocy zamarznąć, nie można było otworzyć drzwi. Elizabeth ciągnęła z całej siły, aż w końcu zasuwa puściła.

- Trzymajcie mnie! - jęknęła, wchodząc do obory. - Jak mogłyście zapomnieć, że należy przywiązać krowy na noc? - krzyknęła i szybko złapała jedno ze zwierząt.

- Przecież byłaś tu z nami wczoraj wieczorem, nie pamiętasz? - zdziwiła się Maria. - A poza tym o tej porze roku nigdy nie spuszczamy zwierząt - wiesz o tym równie dobrze jak my.

Elizabeth nic z tego nie rozumiała. Oczywiście, że żadna z nich nie wypuściłaby krów w środku zimy!

Zwierzęta były wyraźnie rozzłoszczone: stąpały nerwowo i popychały się wzajemnie. Dwie krowy próbowały wepchnąć się do tej samej zagrody, rycząc przeraźliwie. Dobrze, że Kristian nałożył mosiężne kulki na ich ostre jak igły rogi, bo inaczej komuś mogłaby się stać krzywda.

- Jak to dobrze, że Ane została w domu! - zauważyła Helene, mocując się z upartym zwierzęciem.

- Au! - zawyła Maria. - Krowa nastąpiła mi na nogę!

Może poprosimy o pomoc Kristiana i Olego?

- Nie trzeba. Same sobie poradzimy - postanowiła Elizabeth.

- Dobra krasula! - Helene chwaliła krowę, próbując zwabić ją do siebie. - Co się tutaj dzieje? - zastanawiała się na głos, zerkając na Elizabeth.

Ale ona udała, że jej nie słyszy. Przywiązała krowę, a potem zaczęła ją uspokajać, poklepując po szyi i przemawiając do niej łagodnym tonem.

- Incydent z krzesłami można potraktować jako głupi żart - drążyła temat Helene. - Ale to, co się tutaj dzieje, przekracza wszelkie granice!

Elizabeth zerknęła na konie. Pocierały kopytami o ziemię i nerwowo zarzucały grzywami. Zastanawiała się, ile czasu krowy były spuszczone z postronków. Chyba niedługo, pocieszała się - bo nie są aż tak przerażone i żadna nie jest ranna.

- Zanim zaczniemy doić krowy, przynieśmy im siano. Wtedy się uspokoją - powiedziała do przyjaciółki i ruszyła przodem. Dawno nie czuła się tak bezradna. Nie umiała wytłumaczyć tego, co się stało - ona, która na wszystko miała gotową odpowiedź, pani domu, która powinna panować nad służbą, inwentarzem i całym gospodarstwem.

Maria rzuciła ostatnie spojrzenie na postronki.

- Niemożliwe, żeby krowy same się uwolniły - orzekła i spojrzała na Elizabeth.

To było nie do uniknięcia - wszyscy oczekiwali od niej jakiegoś wyjaśnienia, odpowiedzi, której nie mogła im udzielić. Elizabeth chwyciła bańkę na mleko, ale nie ruszyła się z miejsca. Stała bezradnie, skubiąc koniec sznura.

- Nie, same nie mogły tego zrobić - potwierdziła, cedząc powoli słowa. - W każdym razie nie wszystkie na raz. Gdyby chodziło o jedną, mogłabym to zrozumieć, ale…

- Jak myślisz: kto mógł to zrobić? - spytała Helene. Teraz, gdy zasłaniał ją ogromny brzuch krowy, jej głos był ledwo słyszalny.

- Nie wiem - odpowiedziała szczerze Elizabeth, chwytając mocniej za sznur. - Ale się dowiem.

Usiadła na taborecie i pogłaskała krowę po brzuchu, mamrocząc coś niezrozumiale. Tak jak przewidywała, zwierzęta uspokoiły się, kiedy tylko dostały świeżą porcję siana. Ich żuchwy poruszały się monotonnie od lewej strony do prawej.

Mleko ze świstem spływało do wiadra. Nagle krowa tak energicznie machnęła ogonem, że mało brakowało, a trafiłaby Elizabeth. Wygląda jak ogień huldry, przemknęło jej przez głowę. W tej samej chwili poczuła, że sztywnieje. Czy to mogła być huldra? Elizabeth szybko odrzuciła tę ewentualność. Już dawno przestała wierzyć w istnienie tych stworzeń, chociaż wiele osób twierdziło, że ciągle ją widują. Huldry znane były z tego, że miały niebieski policzki. Ich krowy również miały być niebieskie. Podobno czasem zdarzało się, że huldry zamieniały swoje zwierzęta ze zwierzętami zwykłych ludzi. Elizabeth wiedziała, że w niektórych gospodarstwach jedna zagroda zawsze stoi pusta, żeby huldra mogła trzymać w niej swoją krowę.

Elizabeth próbowała skupić się wyłącznie na pracy, ale w głowie huczało jej jak w ulu. Wiele razy przyłapywała się na tym, że zerka ukradkiem za siebie, szybko i ostrożnie, żeby nie siać paniki. Nie chciała, żeby jej niepokój udzielił się Marii i Helene. Czy ktoś był w oborze? Czy ktoś je śledził Czy to byli ludzie, czy huldry?

Gdy skończyły pracę, poczuła wyraźną ulgę.

- Wnieście większą część mleka do środka - zarządziła. - A resztę zostawcie do schłodzenia.

Zanim wyszły, ostatni raz rozejrzała się po oborze.

- Dzięki Bogu, krowy nadal dają mleko i to o tej porze roku. Jeśli wystarczy go do wiosny, jesteśmy uratowani - powiedziała i przygryzła wargę.

- Niech Lina rozda trochę mleka ubogim.

Kristian i Ole przechodzili właśnie przez podwórze.

- Ktoś zakradł się w nocy do obory i spuścił korowy z postronków - oznajmiła Elizabeth.

- Spuścił krowy? - powtórzył Kristian.

- Tak. Ktoś je uwolnił.

Kristian spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Kto mógł zrobić coś takiego?

Chociaż czuła rosnące rozdrażnienie, starała się zachować spokój. Dlaczego każdy zwracał się z tym pytaniem do niej?

- Czy to ty? - Kristian wbił wzrok w Marię.

- Ja? Na litość boską! Niby dlaczego miałabym zrobić coś takiego? no, teraz to naprawdę przesadziłeś!

- Nawet nie patrz w moją stronę - uprzedziła jego pytanie Helene i weszła do domu.

- W takim razie musimy się rozmówić z Ane, Liną i Amandą - powiedział Kristian i ruszył w stronę kuchni. - Najpierw ktoś w nocy przestawia wszystkie krzesła, a potem spuszcza krowy. Chcę wiedzieć, kto to zrobił - rzekł z naciskiem i zaczął wodzić oczami od jednej do drugiej.

Ane upuściła ścierkę do wiadra i zachichotała, zasłaniając ręką usta.

- Ane? - głos Kristiana zabrzmiał jak wystrzał z dubeltówki.

Dziewczynka zaczęła kręcić głową tak energicznie, że aż warkocze tańczyły wokół jej ramion.

- Mów prawdę!

- Kristian, uspokój się - powiedziała Elizabeth i chwyciła go za ramię.

Gwałtownym ruchem uwolnił się z uścisku.

- Zadałem jej pytanie.

- Może krowy lubią chodzić bez postronków - odparła Ane, owijając jeden z warkoczy wokół nadgarstka.

Gdy Elizabeth ujrzała wyraz twarzy Kristiana, uznała, że musi interweniować, zanim Kristian zdąży powiedzieć coś, czego będzie później żałował.

- Jeśli to była któraś z was, to mogę was zapewnić, że to nie było wcale śmieszne. Zwierzęta mogły zrobić sobie lub innym krzywdę - nawet do tego stopnia, że musielibyśmy je ubić. Oczekujemy, że jeszcze dzisiaj winowajczyni się przyzna. Jeśli to zrobi, nie wyciągniemy wobec niej żadnych konsekwencji. Jeśli nie, i tak prędzej czy później poznamy prawdę, a wtedy spotka ją surowa kara. Macie na to nasze - moje i Kristiana - słowo.

Ane siedziała na krześle i wymachiwała stopą. Usta miała zaciśnięte w wąską kreskę.

Elizabeth zwróciła się w stronę Kristiana.

- Proponuję, żeby każdy wrócił do swoje pracy. Helene i Maria będą teraz ubijać masło.

Gdy byli na korytarzu, Kristian przytrzymał Elizabeth za ramię.

- Myślisz, że ktoś się przyzna? - zapytał.

Elizabeth zdjęła chustkę i szal.

- Nie wiem. Ale kiedyś i tak prawda wyjdzie na jaw.

Obiecałam, że dowiemy się, kto to zrobił i zamierzam dotrzymać słowa.

Kristian nie powiedział nic więcej i wybiegł z domu.

Rozdział 6

Elizabeth kręciła się po domu i zdejmowała lampy. Należało wyczyścić i wypolerować klosze o wlać do pojemników świeży olej. Zwykle to ona wykonywała tę pracę. Gdyby olej rozlał się na meble lub podłogę, zostałyby po nim brzydkie plamy, których w żaden sposób nie dałoby się usunąć. Poza tym klosze były wyjątkowo kruche i łatwo można było je stłuc. Po jakimś czasie wszystkie lampy z salonu i jadalni lśniły czystością. Właśnie zawieszała ostatnią z nich, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi.

- Tak?

- Mogę wejść? - spytała Ane cienkim głosem.

- Oczywiście. Skończyłaś myć podłogę?

- Uhm - potwierdziła i założyła ręce na plecach. - Przepraszam, że śmiałam się, gdy byłaś zła.

Elizabeth skinęła lekko głową.

- Tylko o to chodziło? - spytała, schodząc na podłogę. - Czy masz mi jeszcze coś do powiedzenia?

- Tak. Chciałam powiedzieć, że to nie ja poprzestawiałam krzesła. I nie uwolniłam krów. Słowo honoru. Przysięgam z ręką na sercu.

Elizabeth przyjrzała się jej badawczo. Wszystko wskazywało na to, że córka mówi prawdę. A jednak musiała zadać to pytanie:

- Pamiętasz, co mówiłam? Że ten, kto dzisiaj przyzna się do winy, nie poniesie żadnej kary? Nawet nie będą się na tę osobę gniewać.

- Pamiętam. I wiem, że myślisz, że to byłam ja, bo się śmiałam. Ale to nieprawda. Jeśli chcesz, mogę przysiąść z ręką na Biblii.

- Nie, kochanie - westchnęła Elizabeth. - To nie jest konieczne. Wiem, że jesteś niewinna.

- Skąd to wiesz?

- Po prostu wiem.

Ane uśmiechnęła się z wyrazem ulgi na twarzy, podskoczyła z radości i wybiegła z pokoju. Elizabeth odprowadziła ją wzrokiem do drzwi. Nie wiedziała jak ani dlaczego, ale była pewna, że to nie Ane stała za tymi dziwnymi wydarzeniami.

Do kolacji nikt nie przyznał się do winy. Elizabeth nie była wcale zdziwiona. Coś mówiło jej, że nie zrobił tego nikt z mieszkańców Dalsrud.

- Myślę, że to sprawka huldry - wypowiedziała na głos, o czym wszyscy myśleli.

Kristian chrząknął. Ole zaczął wiercić się na krześle.

- Huldra!- prychnęła Helene. - Huldra tak nie postępuje. I co miałaby do roboty w salonie?

- Wystarczy - uciął Kristian. Odłożył łyżkę i otarł usta wierzchem dłoni.

Od śniadania zdążył nieco ochłonąć, a poza tym Elizabeth powtórzyła mu rozmowę, jaką odbyła z Ane, i oboje doszli do wniosku, że córka jest niewinna. A w dodatku była za mała i za słaba, żeby samodzielnie rozwiązać solidne supły na grubych postronkach.

- Ktoś musiał to jednak zrobić - powiedział Kristian.

Ludzie utkwili wzrok w swoich talerzach z kaszą. Nikt nie śmiał jeść, gdy przemawiał gospodarz.

Głos zabrała Elizabeth.

- Moim zdaniem, nie zrobił tego nikt z nas.

Ludzie odetchnęli z ulgą.

- Uważam, że był to ktoś spoza Dalsrud - mówiła dalej. - Drzwi zewnętrzne nie były w nocy zamknięte - dopiero później sobie o tym przypomniałam.

- Ale chyba nigdzie nie zamykają drzwi? - zauważyła trzeźwo Amanda.

Elizabeth wiedziała, że Amanda ma rację. Zamykanie drzwi oznaczało, że posądza się innych o chęć kradzieży. Jeśli o nią chodziło, wolała, kiedy drzwi były zamknięte: w nocy i wtedy, gdy wszyscy wyjeżdżali z Dalsrud. Tak na wszelki wypadek.

- Tak czy siak, od dzisiaj drzwi zewnętrzne będzie się zamykać - postanowiła. - Ale oczywiście tylko na noc - dodała.

- A ja zamontuję zamek na drzwiach obory - wszedł jej w słowo Kristian. - Niech sobie ludzie gadają, co chcą. Gów… mało mnie to obchodzi.

Nawet Ane nie rozśmieszyło to małe przejęzyczenie. Wszyscy wzięli łyżki do ręki i w milczeniu jedli dalej.

Gdy wieczorem domownicy udali się na spoczynek, Elizabeth została na dole, żeby zacerować ubrania. Helene natychmiast zaproponowała, że jej pomoże.

Elizabeth prawie nie protestowała. Szybko zdała sobie sprawę z tego, że bez pomoc musiałaby siedzieć nad robota do białego rana. Jej myśli nadal krążyły wokół ostatnich wydarzeń. Jeśli to nie był nikt z gospodarstwa, to kto? Pierwsze podejrzenie padło na Lavinę z Wyspy Topielca. Ta kobieta była tak dziwna, że można ją było posądzić o wszystko. Ale jaki mogła mieć powód? Z tego, co wiedziała Elizabeth, Lavina nie była złym człowiekiem, a gdyby została zdemaskowana, nie mogłaby liczyć na dalszą pomoc z Dalsrud. To było jasne i oczywiste.

Następna w kolejce była Petra ze Storli. Być może nie zrobiła tego osobiście, ale przez pośrednika, którego poprosiła o przysługę. Nie, to raczej niemożliwe - Petra pochodziła z bogatego domu i na pewno nie ryzykowałaby utarty dobrego imienia, gdyby prawda wyszła na jaw. A może to był Sigvard, mąż Bergette? Elizabeth rozważała przez chwilę tę możliwość. Wciąż nie mogła zapomnieć, jak pociął na strzępy jej ubrania. Tak, ten człowiek był zdolny do wszystkiego.

Elizabeth westchnęła. Świadomość, że tyle osób życzy jej jak najgorzej była nie do zniesienia. Tym bardziej że ona sama nie wyrządziła im żadnej krzywdy. Spojrzała na Helene, która milczała, zatopiona we własnych myślach, raz po raz wyglądając przez okno. Elizabeth zmartwiała. Chyba niemożliwe, żeby przyjaciółka dostrzegła coś w tych ciemnościach?

- Powiesz mi, co cię trapi? - spytała.

Helene pochyliła się nad robotą. Igła przechodziła przez materiał, zostawiając drobny, równy ścieg.

- Nie musisz - dodała Elizabeth - ale jeśli masz jakieś zmartwienie, może mogłabym ci pomóc?
- Myślisz, że Pål jest teraz w niebie? - spytała Helene słabym głosem.

Na dźwięk tego imienia Elizabeth poczuła, że żołądek jej się ściska. Czyżby Helene nadal o nim myślała? Nie wiedziała, jak zareagować i dlatego odpowiedziała pytaniem na pytanie:

- Chyba wszyscy ludzie idą po śmierci do nieba?

Helene nawet na nią nie spojrzała. Gdy się odezwała, jej głos był ledwo słyszalny.

- Pål wcale nie był taki miły.

Elizabeth struchlała. Przez długa chwilę myślała, że się przesłyszała. Czy to możliwe, że Helene w końcu przejrzała na oczy? Czyżby zrozumiała, jakim człowiekiem był jej narzeczony? Ale co ona, Elizabeth, miała na to powiedzieć? Że podziela jej zdanie? A może powinna udawać zaskoczoną?

Helene znowu wyjrzała przez okno. Gdy się odezwała, sprawiała wrażenie, jakby mówiła do samej siebie.

- Na początku był dla mnie bardzo dobry - uśmiechnęła się na samo wspomnienie. - Otwierał mi drzwi, kłaniał się, jakbym była… jakbym była prawdziwą damą. I w ten sposób zdobył moje serce. A ile komplementów mi prawił! Mówił, że mam cudowne oczy i że żadna dziewczyna nie ma tak gęstych i lśniących włosów jak ja, o to w tak wyjątkowym, kasztanowym odcieniu. Przy nikim nie byłam tak szczęśliwa jak przy Pålu.

Zamilkła i skupiła się, że przyjaciółka nie powie nic więcej, ale po chwili Helene odłożyła koszulę i spojrzała jej prosto w oczy.

- Ale po jakimś czasie zaczął się zmieniać. A może to ja stałam się inną osobą? Nie jestem pewna, chociaż ostatnio wiele o tym myślałam. Pålowi nie podobało się to, że mam przyjaciółkę. Nie było ważne, że tylko jedną i że byłaś nią ty. Nie lubił, kiedy przebywałam w towarzystwie innych ludzie.

- Dlaczego? - Elizabeth ledwo odważyła się zadać to pytanie.

- Mówił, że jeśli rzeczywiście go kocham, to nie powinno mi zależeć na innych. A poza tym uważał, że go nie lubisz i że spotykając się z tobą, ja również go obgaduję - Helene spuściła wzrok. - A to przecież była prawda: nigdy go nie lubiłaś…

- Owszem - odpowiedziała Elizabeth. Obie wiedziały, że to prawda, więc nie było sensu udawać, że jest inaczej.

Przez twarz Helene przemknął uśmiech, ale nie było w nim radości. To była czysta uprzejmość, nic więcej, pomyślała Elizabeth.

Helene westchnęła i mówiła dalej:

- Nie wiem, dlaczego, ale nagle Pål zaczął mi opowiadać o swoich poprzednich dziewczynach. O tym, jakie były mądre i wspaniałe. Tymczasem o mnie mówił, że jestem głupia i że wszystko robię źle.

- A jak ty na to reagowałaś?

- Wierzyłam mu, bo… bo go kochałam i… chciałam być taka jak one. Równie mądra, ładna, wąska w tali… - zamilkła i marszcząc czoło, z całej siły zacisnęła powieki.

Elizabeth była pewna, że przyjaciółka zaraz wybuchnie płaczem, ale Helene wciągnęła powietrze głęboko do płuc przełknęła ślinę.

- Potem zaczął mnie bić. Na początku niezbyt mocno - otwartą dłonią w policzek.

Słysząc to, Elizabeth odłożyła bluzkę, którą cerowała.

- Ale dlaczego?

- Uważał, że oglądam się za innymi mężczyznami. Ale ja nigdy tego nie robiłam. Nigdy! Nawet do głowy by mi nie przyszło, żeby rozglądać się za innymi. Dla mnie istniał tylko on. Ale Pål mi nie wierzył. Wyzywał mnie od najgorszych. Obiecał, że przestanie, jeśli przysięgnę, że nigdy nie spojrzę na innego mężczyznę. Zrobiłam to, chociaż nigdy nie dałam mu powodu do zazdrości.

Elizabeth czuła, że krew się w niej gotuje. Gdyby dowiedziała się o tym wcześniej, to…

- Z czasem buł mnie coraz częściej. Ale to było długo potem. Wmówił sobie, że jestem zakochana w Kristianie.

- W Kristianie? - Elizabeth nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

Tymczasem Helene była śmiertelnie poważna.

- Tak, uważał, że go zdradzam, chociaż zapewniałam, że z nikim innym się nie spotykam.

Całe dnia pracowałam w gospodarstwie, a wolny czas spędzałam z Pålem. I wtedy doszedł do wniosku, że to musi być Kristian, i rzucił się na mnie z pięściami. Gdy upadła, zaczął mnie kopać…

Dolna warga Helene zaczęła drżeć, a oczy wypełniły się łzami.

- Kopał mnie tymi swoimi butami na grubej podeszwie, ciągnął za włosy i… - załkała.

Elizabeth zerwała się na równe nogi i podbiegła do Helene. Gdy usiadła blisko, wzięła ją w ramiona jak małe dziecko i zaczęła uspokajająco kołysać.

- Już dobrze, Helene, już dobrze. Nic ci już nie grozi. Już nikt nie podniesie na ciebie reki. Wiemy, że nie jesteś głupia i że byłaś mu wierna.

- To, że mnie bił. Nie było to, co o mnie mówił! W kółko musiałam powtarzać, jak niewiele jestem warta i że… jestem gorsza od krowiego łajna. - Skuliła się w sobie, z trudem łapiąc powietrze. Elizabeth podała jej chustkę do nosa.

- Drwił ze mnie, wyśmiewał się z historii, które powierzyłam mu w sekrecie. Przedrzeźniał mnie w obecności innych ludzi i mówił, że powinnam się wstydzić.

Gdy podniosła wzrok na Elizabeth, jej twarz była czerwona i napuchnięta od płaczu.

- W końcu wziął mnie siłą, a potem powiedział, że każda, z którą spał, była ode mnie o niebo lepsza.

- O Boże! - westchnęła Elizabeth i przytuliła Helene do siebie. - I taj długo się z tym męczyłaś… Moje biedactwo! - zamilkła, czując, że żal ściska ją za gardło, a oczy wypełniają się łzami.

- Nigdy mnie za to nie przeprosił - ciągnęła Helene. - A kiedy napomknęłam, że dłużej tego nie wytrzymam, zagroził, że jeśli go zostawię, odbierze sobie życie. Nigdy więcej już do tego nie wracałam. A ponieważ to ja byłam wszystkiemu winna, postanowiłam się zmienić.

Elizabeth odgarnęła z twarzy przyjaciółki kilka kosmyków mokrych od łez.

- Jesteś najwspanialszą dziewczyną na świecie. Wiele osób zazdrości ci twoich włosów. I na pewno nie jesteś głupia.

- To był prawdziwy koszmar - westchnęła Helene, która wreszcie przestała płakać. - Musiałam przez cały czas uważać na to, co mówię i czego nie mówię, bo nigdy nie wiedziałam, czym go mogę rozgniewać. Bywały dni, w których wszystko się układało. Mówiłam mu wtedy samie miłe rzeczy, ale nawet za to potrafił mnie uderzyć. A często powodem było po prosto to, że jestem brzydka.

Elizabeth spojrzała na nią z niedowierzaniem.

- Bił cię za to, że jesteś brzydka?

- Uhm. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale to prawda.

- Wierzę ci. Jeśli chodzi o Påla, chyba już nic nie jestem w stanie mnie zaskoczyć…

- Chociaż czasami było nam razem bardzo dobrze. Wtedy zachowywał się jak wszyscy inni.

- Jak to się stało, że w końcu zrozumiałaś, co to był za człowiek?

Helene wzruszyła ramionami.

- Może potrzebowałam spojrzeć na niego z odpowiedniej perspektywy? - powiedziała i przygryzła wargę. - Ale nawet teraz zdarza się, że nie mogę w nocy zasnąć, bo w kółko myślę o tym, że to ja doprowadziłam do tego, co się stało. A najgłupsze z wszystkiego jest to, że czasem przyłapuję się na tym, że tęsknię za Pålem. Chyba musi być ze mną coś nie tak. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie tęskni za biciem?

Elizabeth objęła przyjaciółkę ramieniem.

- Co prawda nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że tęsknisz za czasami, gdy Pål był dla ciebie miły. Przecież byliście parą, więc to chyba normalne, że za nim tęsknisz, prawda?

Helene zawahała się.

- Chyba tak.

- Wiem również, że w Biblii jest napisane, że kobieta powinna być posłuszna swojemu mężowi, i że ten, kto kocha, karci. Ale gdyby byłam mała, uczono mnie, że nie należy bić słabszych od siebie. Dlaczego to prawo nie obowiązuje w dorosłym życiu? Dlaczego nagle okazuje się, że mężczyzna ma prawo bić kobietę?

- To ja go prowokowałam swoim zachowaniem.

- O czym ty mówisz? - Elizabeth wyraźnie poruszona. - gdzie jest napisane, że jesteś głupia i brzydka, i kto dał Pålowi prawo, żeby wymierzał ci za to karę?

- Może robił to dlatego, że tak bardzo mnie kochał i bał się, że mnie straci - powiedziała Helene cienkim głosem.

Elizabeth westchnęła ciężko.

- Ja też się boję, że stracę Kristiana. Jak myślisz, może powinnam pobić go do nieprzytomności?

Helene zaśmiała się.

- Nie, oczywiście, że nie.

Elizabeth wstała i wyjęła z kredensu butelkę.

- Obawiam się, że bez odrobiny wina rabarbarowego żadna z nas dzisiaj nie zaśnie - powiedziała i napełniła dwa kieliszki. - Na zdrowie!

Gdy w błogiej ciszy wypiły pół butelki, Elizabeth ponownie się odezwała.

- Nie znajdziemy właściwej odpowiedzi na wszystkie dręczące nas pytania. Myślę, że powinniśmy uznać ten rozdział za zamknięty i skupić się na przyszłości.

Helene obracała w palcach kieliszek.

- Bez względu na to, co zrobił, chciałabym, żeby trafił do nieba.

Elizabeth położyła rękę na jej dłoni i lekko ją ścisnęła.

- Jaka ty jesteś dobra! Jak anioł.

Przyjaciółka uśmiechnęła się zawstydzona i zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy wzruszenia.

- Dziękuję - szepnęła. - Zapamiętam te słowa.

Rozdział 7

Elizabeth weszła do pokoju dziewcząt ze stosem świeżo wyprasowanych ubrań należących do Marii. Zerknęła na siostrę, która siedziała przy biurku, zatopiona we własnych myślach. - Piszesz list? - spytała ją przez ramię i zaczęła układać rzeczy w szufladzie komody.

Maria oderwała wzrok od kartki.

- Tak, do Indianne i Olava - zamilkła, przygryzając wargę. - Przepraszam, że obarczałam cię pracą. Sama powinnam to zrobić.

Elizabeth uśmiechnęła się.

- Przecież dałam ci wolne. Mówiłam serio. Kiedy miałaś jakieś wieści od Olava?

- Tuż przed świętami dostałam od niego list. Niedługo skończy się rok szkolny - westchnęła i dodała: - Tak bardzo bym chciała, żeby już był styczeń!

Elizabeth przysiadła na brzegu łóżka. Była dumna z tego, że siostra ma do niej aż takie zaufanie, a jednocześnie bała się, żeby jej nie zawieść. Zwierzenia Marii były równie kruche jak lód na kałuży.

- Powiedziałaś Indianne, co do niego czujesz?

- Raz, ale to było kilka lat temu. Umówiliśmy się, że Indianne zapyta Olava, co on do mnie czuje. Odpowiedział, że jest moim przyjacielem. Od tamtego czasu nie rozmawiałyśmy na ten temat.

- Boisz się, że Indianne powie Olavowi o twoich uczuciach do niego? To dlatego nie chcesz jej się zwierzyć?

- Tak. A poza tym… nie jestem pewna, ale… - zaczęła, oblewając się płomiennym rumieńcem. Zanim dokończyła zdanie, przyjrzała się uważnie paznokciem. - Wydaje mi się, że Olav odwzajemnia moje uczucia. W jego listach jest coś takiego, co…

Elizabeth skinęła głowa, żeby zachęcić siostrę do dalszych zwierzeń.

- Pisze, że cieszy się z moich listów i nie może się ich doczekać. I że koledzy strasznie mu zazdroszczą, bo nikt nie dostaje tylu listów, co on i… Takie tam…

Słuchajcie Marii, Elizabeth poczuła radość i ogromne wzruszenia. Przypomniała jej się przyjaźń, jaka łączyła ją z Jensem. Tak cenna i wyjątkowa. Nagle usłyszała czyjąś rozmowę dobiegającą z głębi korytarza. Podniosła się i powiedziała do siostry:

- Nie spiesz się z tymi listami. Dopilnuję, żeby Ane ci nie przeszkadzała.

Gdy zeszła na dół, Nils - Wędrowiec ukłonił jej się głęboko. Musiał przyjść przed chwila, domyśliła się.

- Tak pięknej panny moje oczy jeszcze nie widziały! - wydeklamował.

- Oszczędź mi tych bzdur! - roześmiała się Elizabeth.

- Szukasz pracy czy tym razem zadowolisz się filiżanką kawy i czymś do jedzenia?

Mrugnął do niej z miną szczwanego lisa.

- Jeśli ten cudny anioł zaproponuje mi kawę, to nie odmówię.

Helene, która wpuściła go do domu, pokręciła głową, po czym zniknęła w salonie ze ścierką do kurzu w jeden ręce, wiadrem w drugiej zaś i z uśmiechem na ustach. Tymczasem Elizabeth wyjęła ze spiżarni jedzenie i czekając, aż zagotuje się woda na kawę, nakryła do stołu.

- Jak się czuje Lavina? - spytała po chwili i usiadła naprzeciwko gościa.

Nils - Wędrowiec zmarszczył brwi i wylał na spodek odrobinę gorącej kawy. Zanim odpowiedział, wypił ją ostrożnie, tak by nie uronić ani jednej kropli.

- Lavina ciągle się zamyśla. Ostatnio niewiele trzeba, żeby ją wytrącić z równowagi.

- Wytrącić z równowagi? Co masz na myśli?

Wyraźnie przygnębiony pokręcił głową.

- Jej dusza jest tak krucha i delikatna jak najcieńsza porcelana.

Elizabeth skinęła głową, chociaż nie do końca wiedziała, o co mu chodzi. Nigdy nie postrzegała Liny jako osoby kruchej i delikatnej. Wręcz przeciwnie.

- Poczęstuj się syropem - zachęciła go i przysunęła miskę ze słodkim, brązowy, przysmakiem bliżej jego talerza.

Z kieszeni fartucha wyjęła robótkę, nad którą właśnie pracowała. Nie wypadało, żeby pani domu siedziała bezczynnie. Druty brzęczały miarowo, a pończocha robiła się coraz dłuższa. Gdy Nils najadł się do syta, wstała, żeby przygotować trochę jedzenia dla niego i Laviny. Nietrudno było się domyślić, że żyli wyjątkowo skromnie. Biedni ludzie! - pomyślała, zastanawiając się, ile może im ofiarować.

Tego samego dnia Andreas nałożył Wysokiem skórzane buty i wyjrzał przez okno. Na dworze było ciemno, choć oko wykol, a w szybie odbijała się jego twarz. Nieczęsto się przyglądał, ponieważ był zdania, że lustra są dla kobiet. Ale teraz zauważył, że jego włosy są już trochę za długie i że broda wymaga p[przystrzyżenia. Hodował ją ze względu na szpecącą bliznę, chociaż zarost nie zakrywał jej całej. Czasem ogarniała go ochota, żeby się ogolić, ale za każdym razem, gdy sięgał po brzytwę, coś go przed tym powstrzymywało. Podszedł do stołu i wypił ostatni łyk kawy. W końcu dostał zlecenie. Jakiś człowiek zamierzał rozbudować oborę, dzięki czemu Andreas miał zagwarantowane kilka tygodni nieźle płatnej pracy.

Ale teraz zupełnie inna myśl zaprzątała jego uwagę. W końcu nadszedł dzień, na który czekał od tak dawna! Nareszcie dowie się, kim jest i skąd pochodzi! Wyciągnie z Laviny cała prawdę o swojej przeszłości, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu! Enok-Dwa Szylingi w końcu ustalił, gdzie leży Wyspa Topielca. Narysował drogę na kawałku szarego papieru i wszystko dokładnie objaśnił. To jest Lillemolla, tamta to Storeolla, a inne wyspy zaznaczyłem ci krzyżykiem, tłumaczył. Górę zwaną Vaagekallen narysował na mapie tuz za Kabelvaag. Zdaniem Enoka podróż miała mu zając pół dnia i dlatego Andreas postanowił, że wyruszy o świcie. Przy odrobinie szczęścia dotrę na miejsce koło południa, pocieszał się w myślach. Zabrał kanapki na drogę, włożył wełniany płaszcz, czapkę i rękawiczki, i wyruszył w zimową noc.

Tym razem był dobrze przygotowany: miał lampę sztormową i mapę od Enoka- Dwa Szylingi. Czuł, że mu się uda. Wskoczył do łodzi i chwycił za wiosła. Dzięki długim, regularnym ruchom ramion szybko pokonał całkiem spory odcinek. Tym razem szczęście mi dopisze! Nie poddam się, choćby nie wiadomo co! - dodawał sobie w myślach otuchy. W końcu szare światło rozjaśniło mroki nocy. Andreasowi tak bardzo poprawił się humor, że przez jakiś czas gwizdał w takt ruchów wioseł. Wiedział, że najważniejsze to utrzymać stałą temperaturę ciała i dlatego nie robił sobie długich przerw; bał się, że zmarznie tak bardzo, że nie będzie mógł się ruszać. Oddychając ciężko, wypuszczał z ust obłoczki pary. Za to w drodze powrotnej trochę odpocznę i zjem wałówkę, obiecywał sobie w duchu, mocno dociskając wiosła.

Ale teraz najważniejsza była Lavina. Jeszcze nie wiedział, co jej dokładnie powie, ale zbytnio się tym nie przejmował. Trudno było cokolwiek planować - tym bardziej że Lavina była nieobliczalną kobietą.

Rzucił okiem przez ramię i poczuł, że ciarki przechodzą mu po plecach. Tuż za jego plecami znajdowała się Wyspa Topielca! Bóg jeden wie, co mnie tam czeka! - przemknęło mu przez głowę.

Gdy łódka dobiła do brzegu, przycumował ją bardzo starannie i ruszył ścieżką w stronę domu. Tu, gdzie fiord wpływał do morza, wiał porywisty wiatr i leżało niewiele śniegu. Przypomniało mu się, jak leży chory i bezbronny i jak Lavina się nim opiekowała, wmawiając mu, że są małżeństwem. Jak mógł tego nie pamiętać? Nazywasz się Andreas Sandberg, powtarzała do znudzenia. Pamiętał, że kiedyś odnalazł nóż z inicjałami „JR” wygrawerowanymi na rękojeści. Do kogo naprawdę należał?

Lavina traktowała go jak więźnia, jak swojego zakładnika. Wykorzystywała jego lęk przed wodą, żeby zatrzymać go przy sobie. Nakładała mu do głowy setki bzdur i twierdziła, że Elizabeth, jedynie imię, które pamiętał, to imię jego matki. W przypływie złości zaciskał i otwierał pięści. Jak mogła tak go oszukiwać? Przed drzwiami zatrzymał się na chwilę. Czy ma prawo tak po prostu wejść do środka, czy powinien najpierw zapukać? Po namyśle podniósł rękę i zapukał, dwa szybkie uderzenia, po czym otworzył drzwi.

Chociaż dom sprawiał wrażenie opustoszałego, palenisko wciąż było ciepłe. Od razu zwrócił uwagę na to, że na łóżku leżą dwie poduszki. Na ławie stały dwa brudne kubki i dwa talerze po kaszy. Czyżby przybył na próżno? Może Laviny nie było na wyspie? Nie, w izbie nie było tak ciepło, gdy Lavina w jakimś celu wybrała się na stały ląd.

- Kogo ja widzę? - usłyszał tuż za swoimi plecami. Głos brzmiał jak gruchanie gołębicy.

Andreas odwrócił się gwałtownie. Uśmiech Laviny był równie zachęcający jak jej spojrzenie. Zwrócił uwagę na jej szal skrzyżowany na piersiach i związany wokół talii i chociaż niechętnie - to musiał przyznać, że Lavina nadal wygląda ponętnie. Kobieta postawiła bańkę z mlekiem na ławie i zdjęła wierzchnie ubranie. Była spokojna i opanowana, jakby codziennie przyjmowała wizyty.

- Nie usiądziesz? - spytała.

Andreas przełknął ślinę.

- Dobrze wiesz, po co przyszedłem.

- Czyżby?

- Chcę poznać prawdę. O sobie i swojej przeszłości.

Długo milczała i Andreas poczuł, że zaczyna tracić cierpliwość.

- Nie stój tak, tylko odpowiadaj na moje pytania! - warknął.

- Uspokój się - powiedziała. - Usiądź, to wszystko ci opowiem.

- Dziękuję. Dobrze mi się tutaj stoi.

- Rób, jak uważasz. Zanim zaczniemy rozmawiać, muszę zmyć z siebie zapach obory.

Zdjęła garnek z wodą znad paleniska i wlała ją do miski. Potem zaczęła rozpinać guziki bluzki. Jej ruchy przypominały taniec. Andreas czuł, że serce wali mu jak oszalałe. Chociaż trudno było w to uwierzyć, ta kobieta wciąż miała nad nim władzę! Wiedziała doskonale, jak go sprowokować, jak sprawić, żeby…

Andreas odwrócił się do niej plecami. - Jak brzmi moje prawdziwe imię? - spytał.

Usłyszał chlupot wody.

- Tego nie wiem.

Andreas odwrócił się gwałtownie… i stanął jak wryty. Woda spływała wąską strużką między jej jędrnymi piersiami, a twarde, ciemnoczerwone sutki sterczały w jego kierunku. Zauważył, że jej bluzka leży na podłodze.

- Podoba ci się to, na co patrzysz? - spytała ochrypłym głosem.

Andreas szybko wziął się w garść i spojrzał jego prosto w oczy.

- A więc nie wiesz, jak się nazywam. Co ty powiesz!

- Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia. Ale nie byliśmy nigdy małżeństwem. Zaopiekowałam się tobą, gdy morze wyrzuciło cię na brzeg.

- O tym wiem od dawna. Nie masz mi nic więcej do powiedzenia?

Rozpięła guziki spódnicy i pozwoliła, żeby ubranie spadło na podłogę. Czarne, wełniane pończochy sięgające za kolana trzymały się dzięki podwiązkom. Oprócz nich Lavina nie miała niczego na sobie. Widok jej nagiego ciała bardzo go podniecił. Chociaż Andreas bardzo się starał, nie był w stanie odwrócić wzroku.

Lavina zanurzyła ręką w misce z wodą i zaczęła obmywać brzuch, sprawiając, że jej gęste włosy w kolorze piasku opadały ciężko na plecy.

Andreas zwilżył wargi językiem. Wiedział, że musi wziąć się w garść.

- Kim jest Elizabeth? - spytał ochrypłym głosem.

- Twoją matką!

Poczuł, że jej urok przestaje na niego działać i że zaczyna ogarniać go wściekłość.

- Ubieraj się, ty ropucho, i zacznij mówić prawdę!

Nie wyglądało na to, żeby wzięła sobie jego słowa zbytnio do serca. Obelgą również się nie przejęła. Rechocząc, kończyła się myć, a potem zaczęła się ubierać, ale robiła to powoli, jakby chciała go sprowokować.

Andreas westchnął i rozejrzał się po izbie. To tu mieszkali razem, jak mąż i żona, w tym szarym, walącym się domu, zupełnie odcięci do świata. Zmarnował tu tle czasu! Tyle lat życia poszło na marne!

- Nie wiem, kim jest Elizabeth - mówiła dalej Lavina. - Na świcie żyje mnóstwo kobiet o tym imieniu - powiedziała to lekkim tonem, jakby znudzona.

Andreas oddychał ciężko. Podszedł do niej, chwycił za ramiona i potrząsając nią z całej siły, zawołał:

- Cholera jasna! Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć tego, co wiesz? Ty masz chyba nie po kolei w głowie!

Rzuciła mu nienawistne spojrzenie.

- Nikt nie będzie mówił, że jestem nienormalna - wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Andreas wbił palce w jej ramię.

- W takim razie mów prawdę! Jak mam na imię i skąd pochodzę? Kim jest Elizabeth i gdzie mogę ją znaleźć?

- Puść mnie! - jej głos brzmiał szorstko i nieprzyjemnie, a piersi falowały niczym miech kowalski.

Andreas, wahając się, poluzował uścisk.

- Wynoś się stąd! - powiedziała wściekłym tonem.

- Nie odejdę, dopóki nie poznam prawdy.

Wtedy Lavina chwyciła nóż, który leżał na stole i skierowała go w stronę Andreasa.

- Mówię po raz ostatni: Wynoś się stąd!

Andreas zrobił krok do tyłu, ale zaraz się zatrzymał. Lavina stała w odległości zaledwie paru łokci od niego i gdyby chciała, z łatwością mogłaby pchnąć go nożem. Andreas nie miał żadnych wątpliwości, że ta kobieta jest obłąkana. Czuł, że pot spływa mu po plecach. To od gorąca, niepohamowana złość. Błyskawicznym ruchem chwycił Lavinę za ramię i wytrącił jej nóż z ręki. Zanim zorientowała się w sytuacji, Andreas zdążył podnieść finkę.

Stał i przyglądał się kobiecie, która miał przed sobą. Jej włosy były skołtunione i spadały w nieładzie na twarz, lewa powieka drgała nerwowo, a usta wykrzywił szyderczy uśmiech. Ta kobieta jest naprawdę szalona, że Lavina nigdy nie zdradzi tego, co wie na ten temat jego przeszłości. Ani nie wyjaśni mu, kim jest Elizabeth. W tej samej chwili poczuł przeraźliwą pustkę.

- Nóż zabieram ze sobą - powiedział, odepchnął ją na bok i ruszył w stronę drzwi.

- Ty diable wcielony! - wrzasnęła przeraźliwie i rzuciła się w pogoń za nim.

Zanim Andreas zrozumiał, co się święci, zdążyła wbić się pazurami w jego plecy niczym dzika bestia.

- Nikt nie będzie nazywał mnie wariatką i żadnemu mężczyźnie nie pozwolę się tak traktować! - krzyczała, wywijając szaleńczo rękami i nogami.

Andreas odepchnął ją tak, że upadła na plecy, a nóż odrzucił daleko za siebie. Lecz już w następnej sekundzie Lavina stała na nogach. Doskoczyła do niego z szeroko otwartymi oczami, krzycząc jak opętana. Rozcapierzonymi palcami przypominającymi szpony usiłowała dosięgnąć jego twarzy, ale Andreas był szybszy. Energicznym ruchem złapał ją za nadgarstki i ani myślał puścić. Lavina wiła się jak piskorz, kopała, szarpała się, przeklinając go, na czym świat stoi.

Andreas nie reagował. Czekał, aż Lavina opadnie z sił. A gdy jej oddech zamienił się w chrapliwe rzężenie, a twarz poczerwieniała z wysiłku, wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem do domu. Rzucił ją na łóżko, spojrzał na nią po raz ostatni i pokręcił głową. Biedna kobieta, pomyślał.

Odcumował łódź, wszedł do środka i zaczął wiosłować. Gdy był już dość daleko od wyspy, zauważył, że jakaś łódka przybija do brzegu i wyskakuje z niej wysoki mężczyzna o ciemnych włosach sięgających do ramion.

Andreas zanurzył głębiej wiosła i zaparł się stopa o ławkę. Modlił się w duchu to, żeby nigdy więcej nie spotkać Laviny. Gdyby do tego jednak doszło, wiedział, że musi trzymać się od nie z daleka. Zresztą ona i tak nigdy nie zamierzała mu pomóc w wyjaśnieniu zagadki.

Rozdział 8

Elizabeth siedziała zwrócona plecami do kominka. Kołowrotek poruszał się miarowo, a wychodząca nić była równa i gładka. Lata praktyki sprawiły, że robiła to niemal automatycznie. Maria w mig pojęła, o co w tym wszystkim chodzi, ale Ane będzie musiała się jeszcze wiele nauczyć.

Elizabeth na moment podniosła wzrok i zerknęła na córkę, która leżała na ławie kuchennej i głaskała kota. Zwierzę mruczało zadowolone, od czasu do czasu mrugając żółtymi ślepiami. Jego ogon leżał zwinięty tuż przy grubym ciele. Ane na pewno wkrótce zaśnie. To był długi dzień, westchnęła Elizabeth, ale zaraz się uśmiechnęła. Wiedziała, że będzie musiała zanieść ją do łóżka. Nie pierwszy raz Ane zasypiała w kuchni.

Ciepło płynące od kominka ogrzewało jej obolałe plecy. Teraz, kiedy mężczyźni wypłynęli na zimowy połów, wiele ciężkich obowiązków spadło na jej barki. Bez nich czy z nimi - i tak nigdy nie jest lekko, pomyślała. Większość domowych prac i tak wykonują kobiety. Ale zdaniem Elizabeth nie to było najgorsze. Najgorszy był strach o tych, co wypłynęli. Morze traktuje wszystkich jednakowo, bez względu na to, czy są biedni, czy bogaci. Na morzu wszystko jest w rękach Boga. Kiedyś rozmawiała o tym z Helene i obie doszły do wniosku, że życie człowieka jest z góry zaplanowane, mówiły jedna do drugiej. Dzięki temu wszystko nabierało sensu.

Maria rozmawiała ze służącym. Dziewczęta starały się mówić cicho, od czasu do czasu słychać było ich stłumiony chichot.

Helene wyjęła wełnę z gręplarki i włożyła ją ostrożnie do koszyka.

- Opowiedzieć wam historię? - spytała i rozejrzała się szybko wokół siebie.

- O tak! Ale taką mrożącą krew w żyłach - odpowiedziała Amanda, odrywając wzrok od robótki.

- To będzie historia o tym, jak ludzie sądzą innych po pozorach, o przesądach i głupocie - zaczęła Helene. - Ta historia wydarzyła się na początku siedemnastego wieku, a więc dość dawno temu, ale zaręczam, że prawdziwa.

- Do rzeczy - wymamrotała Lina.

Helene wzięła do ręki wełnę i włożyła ją do gręplarki.

- Była sobie raz dziewczyna o mieniu Guro. Wszystko zaczęło się od tego, że była świadkiem egzekucji swojego ciała, który był seryjnym mordercą!

Dziewczęta wzdrygnęły się i spojrzały jedna na drugą z przerażeniem w oczach.

Jakby na potwierdzenie tych słów Helene skinęła głową i kontynuowała poważnym tonem:

- Niedługo potem ludzie zaczęli gadać, że Guro zawarła pakt z diabłem.

- Co takiego? - Maria zmarszczyła czoło.

- Mówiono, że sprzedała duszę diabłu, żeby pomścić śmierć ojca.

- Brr! - Maria pochyliła się nad robotą.

- Odtąd zaczęły dziać się dziwne rzeczy - mówiła dalej Helene. - Pastor stracił rozum, lensman zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a sędzia tak niefortunnie spadł z konia, że jego stopa uwięzła w strzemieniu. Koń ciągnął go po ziemi ładny kawał drogi i sędzia cudem uszedł z życiem.

- I ludzie naprawdę myśleli, że to Guro za tym stoi? - spytała Elizabeth i wyciągnęła szyję, żeby sprawdzić, co robi Ane. Na szczęście dziewczynka spała. Jej oddech był ciężki i miarowy, a dłoń spoczywała bezwładnie na grzbiecie kota.

- Tak. Mówili, że Guro to czarownica i skazali ją na śmierć - ciągnęła Helene. - Lecz kat tak bardzo bał się czarownic, że kiedy miał ściąć jej głowę, trząsł się jak osika!

Lina zrobiła taką minę, jakby wolała nie słyszeć zakończenia opowieści.

- I dlatego najpierw trafił Guro w szczękę. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, więc za drugim razem również chybił. Dopiero za trzecim razem udało mu się oddzielić jej głowę od reszty ciała.

- Okropność! Naprawdę dałybyście już spokój! - powiedziała Elizabeth, nie kryjąc rozdrażnienia, ponieważ właśnie zauważyła, że jej przędza przybrała kształt ogromnej kluchy.

- A wiecie, co ja słyszałam? - zapytała Lina i nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej: - Że w tamtych czasach ludzie wierzyli, że można wyleczyć się z padaczki, pijąc krew osoby, której ścięto głowę!

- Chyba prosiłam, żebyście siedziały cicho! - ofuknęła je Elizabeth ostrym tonem.

- A ja słyszałam, że skazani na śmierć mogli uniknąć kary, jeśli ktoś wziąć z nimi ślub - kontynuowała Amanda, nie zwracając uwagi na nieprzyjemny ton głosu swoje gospodyni.

- I to już koniec tej straszliwej historii - powiedziała Elizabeth i wstając, dodała: - Zaniosę Ane do łóżka.

Żeby na schodach nie zaplątać się we własną spódnicę, wetknęła jej brzeg za wyszywany pasek.

Gdy Elizabeth wzięła córkę na ręce, gruby kot w wyraźną niechęcią zeskoczył na ziemię.

- Mario, chodź ze mną i oświetlaj drogę - poleciła siostrze. Pozwoliła, żeby Maria pierwsza szła po schodach, lecz gdy znalazły się w sypialni, szepnęła jej do ucha:

- Zabierz lampę i zejdź na dół. Zaraz do was przyjdę.

Ostrożnie rozebrała Ane i otuliła kołdra. Dla pewności przykryła ją jeszcze grubym wełnianym pledem.

- Śpij dobrze, mój aniołku - wyszeptała i pocałowała Ane w czoło i oba policzki.

Przez chwilę siedziała na brzegu łóżka, przyglądając się śpiącej córce. Jej włosy były w nieładzie, a wstążka, którą związany był jeden z warkoczy, rozwiązała się. Elizabeth zauważyła również, że córka ma brudne paznokcie. Rano Ane będzie miała dużo czasu, żeby się umyć, pomyślała i wsunęła jej drobne dłonie pod kołdrę.

Nagle przypomniała jej się historia, którą opowiedziała Helene. Ciekawe, jak wyglądała ta Guro? - pomyślała Elizabeth. Oczami wyobraźni zobaczyła śliczną młodą dziewczynę o brązowych włosach i zielonych oczach.

Z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi, czerwonymi ustami, prostym nosem i cienkimi, ładnie uformowanymi brwiami. Taką, za którą mężczyźni chętnie się oglądają, a kobiety posyłają zawistne spojrzenia. Tak, całkiem możliwe, że tak właśnie było. Wystarczyło, że ktoś był ładny albo wyróżniał się w jakiś inny sposób, a złośliwościom, plotkom i obmowie nie było końca. Ona sama wiele razy odczuła to na własnej skórze.

Na szczęście minęły już czasy, w których osoby podejrzewane o czary pozbawiano życia, pomyślała i spojrzała w stronę okna. Przez firankę prześwitywał księżyc. Elizabeth westchnęła. Niełatwo było ukrywać swoje umiejętności przed całym światem. Chociaż za takie rzeczy nie groziła już kara śmierci, to ludzie i tak gadali, a ich słowa potrafiły ranić bardzo mocno. Tego również wielokrotnie doświadczyła. Biedna Guro! Nieszczęścia i choroby spadały na ludzi od zarania wieków i nikt nie potrafił udowodnić, że stała za tym jedna osoba.

Elizabeth podniosła się i wyszła na korytarz, na którym panowała cisza i kompletna ciemność. Natychmiast pożałowała, że nie wzięła ze sobą dodatkowej lampy. Żeby tylko nie spaść ze schodów! Szła po omacku, uważnie stawiając każdy krok. Nagle natrafiła stopą na jakąś przeszkodę.

Zdenerwowana pochyliła się, żeby sprawdzić, co zagradza jej drogę. Po chwili wyczuła ręką stertę gazet związanych staranne sznurkiem. Podniosła ją i zabrała ze sobą na dół.

- Kto to wszystko tam położył? - spytała, rzucając stos gazet na kuchenny stół.

Inni popatrzyli na nią ze zdziwieniem i wyciągnęli szyje, żeby lepiej widzieć.

- To cenny papier, który może służyć za podpałkę. I można go z powodzeniem używać w wygódce - oznajmiła. Rozwiązała sznurek i wzięła do ręki gazetę, która leżała na samym wierzchu. - Och, jaka stara gazeta! Z 1860 roku! - zawołała. - Ukazała się na długo, zanim tutaj zamieszkałam - odłożyła gazetę i zaczęła przeglądać następne egzemplarze. - Kto zaniósł te gazety na strych?

Nikt nie odpowiedział, wszyscy tylko bezradnie kręcili głowami i patrzyli na nią, jakby nie rozumieli, o co pyta.

- Zresztą to bez znaczenia. Popatrzcie na to - powiedziała, po czym rozwinęła gazetę i położyła ją na stole.

- Och, jak dużo zdjęć! - westchnęła Maria. - Popatrz na ten dziwny piec z kociołkiem! Wygląda jak czarna komoda.

- Uhm, słyszałam o takich piecach. Można na nich gotować i piec.

- A podają cenę? - zaciekawiła się Amanda.

- Nie, ale spójrz na to: Stół ogrodowy za osiem talarków o dziewięćdziesiąt szylingów.

- Zbytek! Kto kupi taki drogi stół, żeby stał pod gołym niebem? - prychnęła Amanda. - A to drugie? - dodała, wytężając wzrok.

- To jest pług i kosztuje jedenaście talarów - powiedziała Elizabeth. - Jest tylko trochę droższy od stołu. Ale za to brona kosztuje tylko dwa talary.

- Czy to stara gazeta? - zainteresowała się Amanda.

Elizabeth cofnęła się do pierwszej strony.

- Norweska Gazeta Ludowa 1868 - przeczytała.

- A niech mnie! - westchnęła Amanda. - Spójrz na to: prawdziwa maszyna do szycia! Ręczna maszyna do szycia firmy Willcox & Gibbs. Cena: czternaście talarów. Z pełnym wyposażeniem - czytała dalej. Zobacz, co ona potrafi: szyje fałdy i lamówki, ma stopkę do marszczenia materiału i inne cudeńka! Piszą jeszcze, że można do niej dokupić zgrabną podstawkę. Pomyśl tylko: mieć taką maszynę! A kosztuje tylko kilka talarów więcej niż głupi stół, który ma stać na dworze smagany deszczem i wiatrem - pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą.

- Tak, do czego to doszło, że na maszynę do szycia, z której ludzie mogliby mieć pożytek, trzeba oszczędzać dłużej niż na jakiś stół ogrodowy i inne rupiecie!

Elizabeth zaśmiała się i kartkowała dalej. Te gazety, w których nie było śmiesznych zdjęć, odkładała na osobną kupkę.

- Te tutaj od razu można zanieść do wychodka - powiedziała, sprawdzając daty wydania.

Wszystkie pochodziły z lat sześćdziesiątych. Tylko jedna gazeta wyróżniała się wyglądem. Okazało się, że jako jedyna pochodziła z 1877 roku.

- Posłuchajcie tego - powiedziała, wybuchając gromkim śmiechem: - Tutaj namawiają do zakupu Aparatu prysznicowego do użytku domowego.

- Co to za dziwna nazwa? - Lina pochyliła się nad gazetą, żeby lepiej widzieć. Po chwili roześmiała się i wskazując palcem na zdjęcie zawołała:

- Mężczyzna w samych majtkach! Czy z tego czegoś, co ma nad głową, leje się woda>

- Na to wygląda - powiedziała Elizabeth i przeczytała na głos: - Do zimnych i gorących natrysków - dostosowania zarówno na całe ciało, jak i na wybrane członki, o działaniu dostosowanym do potrzeb organizmu człowieka.

- Co to jest „organizm”? - spytała Maria.

- Nie mam pojęcia. Może coś związanego ze skórą i włosami? - Elizabeth czytała dalej: - Konserwacja i hartowanie skóry przeciwdziałające wpływowi atmosfery - wykrzywiła usta w grymasie. - Atmosfera? To chyba po łacinie. Na zdjęciu wygląda to tak, jakby ci ludzie stali w szafie i ciągnęli za sznur, z którego woda leci im na głowę. Czego to nie wymyślą, żeby wyciągnąć od ludzie pieniądze! - powiedziała i wyjęła nową gazetę. - Patrzcie na to! Piszą, że ta szafa jest ogniotrwała. Podobno do prób wykorzystano cały sążeń suchego drewna. O, a to jest jeszcze gorsze! To jest… - Elizabeth z trudem odczytała kolejne wyrazy: - Galwaniczny środek lecznicy, który pomaga na wszystkie dolegliwości. Posłuchajcie tego: Pasy kąpielowe z wyposażeniem, galw. Pisuary i sondy do organów płciowych dla kobiet i mężczyzn, galw.

Zamilkła i spojrzała na dziewczęta, które parskały ze śmiechu.

- Co za głupoty! Aż dziw bierze, że o takich rzeczach piszą w gazetach! A zresztą, w dużych miastach coś takiego pewnie uchodzi - złożyła starannie gazetę i odłożyła ją z powrotem na miejsce. - Cóż, najwyższy czas, żebyście poszły spać.

- My? - powtórzyła Helene. - A ty nie?

- Ja również wybieram się do łóżka.

Posprzątały i przygotowały kuchnię na następny dzień, po czym rozeszły się każda w swoją stronę. Jednak zamiast udać się do sypialni, Elizabeth skierowała się do tkalni. Chociaż oczy kleiły jej się ze zmęczenia, a ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa, wiedziała, że musi zdobyć się na jeszcze jeden wysiłek.

Przeciągnęła się, zwinęła i usiadła przy krosnach.

Po długiej chwili pochyliła się nad koszykiem przędzy i wzięła do reki nowy kłębek. Była to najszlachetniejsza wełna owcza, jaką kiedykolwiek wkładała do tego koszyka, wełna przeznaczona na bieliznę. Elizabeth ziewnęła, rozprostowała kości i pomasowała się po krzyżu. Czuła, że najwyższy czas położyć się spać. Była późna noc. Za kilka godzin nowy dzień i przyniesie nowe obowiązki.

Podniosła się i zgasiła lampę. Nagle zamarła w bezruchu. Nasłuchiwała. Czy naprawdę usłyszała kroki na korytarzy, czy tylko jej się zdawało?

- Maria? - powiedziała niepewnym głosem, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi.

- Ane, czy to ty?

Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi, ale na ciemnym korytarzy nie było żywej duszy. Chyba jestem przemęczona, pomyślała i ziewnęła przeciągle. I wtedy znowu usłyszała od strony schodów bliżej nieokreślony, stłumiony dźwięk. Szybko zakradła się tam, skąd dochodził i spojrzała w dół. Przez moment rozważała w myślach, czy nie wrócić po lampę, ale szybko z tego zrezygnowała. Zamiast tego chwyciła kijankę, którą Ane zostawiła na korytarzu, tyle razy powtarzałam, że miejsce kijanki jest w pralni, obok wiader i innych przyrządów do prania! - denerwowała się. Dzięki temu, kiedy pierzemy duże, ciężkie ubrania, nie tracimy niepotrzebnie czasu na szukanie jej po całym gospodarstwie.

Zacisnęła mocno palce wokół drewnianej rękojeści i pocichł zeszła po schodach. Słyszała wyraźnie bicie swojego serca. Kim była osoba, która zakradła się do ich domu? Czego chciała? Ukraść coś czy zrobić im kolejny głupi kawał?

Ukucnęła ostrożnie, rozwiązała sznurowadła i zsunęła buty z nóg, żeby móc bezszelestnie poruszać się po domu. Podłoga lekko zaskrzypiała. Elizabeth wstrzymała oddech. Cisza. Żadnego dźwięku. Rzuciła okiem na drzwi do gabinetu i upewniła się, że są zamknięte. Gdyby ktoś tam wszedł, byłoby to słychać, bo zawiasy piszczą przeraźliwie, przypomniała sobie. Już dawno miały zostać na oliwione, ale ciągle o tym zapominano. Może jutro, pomyślała i postawiła buty obok schodów.

Na pierwszy ogień poszedł salon. Przed drzwiami zawahała się na moment. Czy powinna otworzyć drzwi z impetem i zaskoczyć włamywacza, czy raczej wślizgnąć się po cichu na wypadek, gdyby w pokoju nikogo nie było? Wybrała to drugie rozwiązanie. Nacisnęła ostrożnie klamkę, bezszelestnie otworzył drzwi i zajrzała do środka. Światło księżyca sączyło się przez duże okna, oświetlając pusty salon. Przez długą chwilę stała w progu i nasłuchiwała. Poza biciem serca, które miało wyskoczyć jej z piersi, w pomieszczeniu panowała idealna cisza.

Elizabeth wymknęła się po cichu z pokoju i zakradła do kuchni. Wszystko wyglądało tak jak zawsze. Poczuła ulgę. Powoli wypuściła powietrze i zawróciła w stronę schodów. Podniosła buty, ale kijankę zostawiła przy wyjściu, żeby nazajutrz wynieść ją do pralni. Ostatni raz pozwoliłam służącym na takie przerażające opowieści tuż przed snem! - postanowiła w duchu. Nakarmiona takimi bzdurami wyobraźnia zaczyna płatać figle i nie pozwala spokojnie zasnąć.

Przechodząc obok tkalni, zatrzymała się na moment. Czy przed wyjściem zgasiła lampę? Ponieważ nagle ogarnęły ją wątpliwości, postanowiła to sprawdzić. W kółko powtarzała służącym, żeby uważały na kominek, a i tak ciągle musiała wszystko kontrolować! Wystarczył mały żarzący się węgielek albo nie zgaszona świeca łojowa i całe gospodarstwo mogło pójść z dymem.

Ale okazało się, że lampa była zgaszona. Już miała wychodzić, gdy jej spojrzenie padło na okno jeden ze skobli nie był dokładnie zasunięty. Gdyby w porę tego nie zauważyła, do środka wpadałoby mroźne zimowe powietrze i rano w całym domu panowałby nieprzyjemny chłód. Gdy pochylała się, żeby, zasunąć skobel, instynktownie zerknęła na podwórze… i zamarła w bezruchu. Jakaś postać skradała się między oborą a pralnią. Z trudem łapiąc powietrze, Elizabeth przechyliła się jeszcze bardziej, żeby mieć lepszy widok. W tej samej chwili czarna chmura przysłoniła księżyc i podwórze pogrążyło się w ciemności.

Wpatrywała się tak intensywnie, że aż oczy zaczęły ją piec. Kto to mógł być? I czego chciał? To Lavina, podpowiadał jej jakiś wewnętrzny głos. Ta kobieta była zdolna do wszystkiego - równie dobrze mogła zakraść się do obcego domu w samym środku nocy. Ale Elizabeth szybko odrzuciła od siebie tę myśl. W takich sprawach należało zachować szczególną ostrożność, żeby nikogo bezpodstawnie nie oskarżać. A poza tym z powodu ciemności nie potrafiła stwierdzić ze stuprocentową pewnością, czy widziała kobietę, czy mężczyznę.

Sprawdziła, czy okno jest dobrze zamknięte i poszła się położyć. Gdy wślizgnęła się pod kołdrę, łoże małżeńskie wydało jej się nieprawdopodobnie duże i zimne. Natrętne myśli nie dawały jej spokoju. Czy to ta sama osoba poprzestawiała krzesła i uwolniła krowy? Elizabeth podciągnęła kolana pod brodę i objęła łydki rękami. Niespodziewanie poczuła się mała i bezbronna. Gdyby tylko Kristian tu był! - westchnęła. Zastanawiała się, o czym myśli człowiek, który zakrada się do obcego domu i robi takie rzeczy.

Zanim zasnęła, postanowiła nie mówić o niczym służącym. Prędzej czy później sprawa i tak się wyjaśni, a do tego czasu nie ma sensu niepotrzebnie je straszyć, pomyślała.

Tymczasem w ciągu następnych dni i nocy nie wydarzyło się nic podejrzanego. Może ten ktoś widział, że stoję w oknie i nie ma odwagi robić nam więcej psikusów? - pomyślała. Mieszkańcy Dalsrud również nie wspominali o tych dziwnych wydarzeniach i po pewnym czasie sprawa zupełnie ucichła.

Rozdział 9

Nadeszła wiosna, a wraz z nią słońce i ciepło. Wszyscy, i mali i duzi, cieszyli się z końca ciemnej zimy i czekali z nadzieją na jasną porę roku. Pewnego ranka Elizabeth wyszła na podwórze i usłyszała ciche stukanie młotka. Kristian i pozostali mężczyźni wrócili z zimowych połowów, więc któryś z nich mógł zabrać się za prace stolarskie. Zatrzymała się, by usłyszeć, skąd dochodzą charakterystyczne dźwięki, po czym układa się w stronę składziku na torf. Wiosenne słońce mocno ogrzewało ścianę, a gdzieniegdzie spod śniegu wystawały już skrawki gołej ziemi.

- A więc to ty stukasz młotkiem? - zapytała wyraźnie rozbawiona i kucnęła przed Jonasem.

Chłopiec skrzyżował dwie deski i próbował wbić w nie zakrzywiony gwóźdź. Młotek był ciężki, więc musiał trzymać go w obu dłoniach, a przy każdym uderzeniu gwóźdź podskakiwał na desce. Elizabeth zakasłała, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

- Domyślam się, że budujesz nową oborę - zagadnęła.

Jonas pokręcił z rezygnacją głową.

- Stragan!

- Stragan? - No tak, teraz to widzę. To może potem wybudujesz oborę?

- Nie!

Elizabeth poczuła jakieś dziwne i bolesne ukłucie. Czy to możliwe, żeby taki mały chłopiec, zaledwie dwuipółletni, już teraz widział, że nie będzie uprawiał ziemi i hodował zwierząt? Szybko jednak porzuciła niemądre myśli i spojrzała czule na malca, który z czubkiem języka wciśniętym w kącik ust, skupiał się na swojej pracy. Gdy jednak gwóźdź znów wylądował na ziemi, chłopczyk westchnął zrezygnowany, a młotek powędrował śladem gwoździa.

- Może znajdziemy sobie jakieś inne ciekawe zajęcie, tylko ja i ty? - spytała Elizabeth.

- Tak! - chłopiec wpatrywał się w nią oczekująco.

- Co ty na to, żebyśmy wzięli łódkę i popłynęli na krótka wycieczkę?

Jonas kiwnął potakująco głową i chwycił ją za rękę. Elizabeth uścisnęła ostrożnie jego dłoń. Jaki on mały i ufny! - pomyślała i poczuła szybsze bicie serca.

Gdy byli już w połowie drogi na przystań, chłopiec zatrzymał się gwałtownie.

- Poczekaj! - zawołał i schylił się, żeby coś podnieść z ziemi. - Plosę - powiedział, a jego mała buzia promieniała niczym pobladł, który jej podawał.

- Bardzo ci dziękuję. Wiesz, co? Włożę kwiatek do ksiązki i dzięki temu zachowam go na zawsze.

Chłopiec pokiwał głową, jakby doskonale rozumiał, co Elizabeth ma na myśli. Musiała się roześmiać. Po chwili ruszyli dalej w kierunku wody. Fiord był gładki niczym tafla lustra i z daleka mogli dostrzec ostrygojada pochłoniętego budowaniem gniazda. Elizabeth pomagała Jonasowi wejść do łódki, odwiązała linę i sama lekko wskoczyła na pokład. Uniosła wiosła, obserwując, jak spadające z nich kropelki tworzą kręgi na powierzchni wody.

- Popatrz na to - powiedziała i skinęła głowa.

Chłopiec spojrzał za burtę.

- Widzę też ryby.

- Może jak będziesz duży, zostaniesz rybakiem?

Elizabeth sama nie wiedziała, po co zadała to pytanie. Jakiej odpowiedzi mogła oczekiwać od tak małego dziecka?

Jonas nie odpowiedział, tylko z przejęciem pokazywał coś palcem.

- Patrz, ryba!

Elizabeth pomyślała, że skoro woda jest przejrzysta, a na dnie leży biały piasek, mogło się zdarzyć, że mały dostrzegł rybę. Wiosenne słońce delikatnie pieściło jej twarz. Zachwycona zamknęła oczy i wdychała zapach morza. Z brzegi dochodził do niej krzyk ostrygojada, na który odpowiadała mewa. Oby ta chwila trwała wiecznie! - pomyślała i wzięła głęboki oddech.

Nagle ciszę przerwał głośny plusk. Elizabeth poruszyła się tak gwałtownie, że niewiele brakowało, a wypuściłaby z dłoni jedno z wioseł. Szybko otworzyła oczy, ale słońce ją oślepiło i przez chwilę mrugała powiekami, nie wiedząc, co się dzieje. Gdy odzyskała wzrok, zmrużyła oczy, żeby zorientować się w sytuacji. Widok sprawił, że serce zamarło jej w piersiach i przeszył ją ostry ból: łódka huśtała się, a drobne ciało chłopca znikało właśnie pod powierzchnią wody.

Elizabeth chciała krzyczeć, ale głos uwiązał jej w gardle. Jonas miał na sobie czarne rybaczki i czarną kurtkę, które sama dla niego uszyła. Skamieniała patrzyła jak ciemny kształt miota się w przejrzystej wodzie. Nagle nad jej taflą pojawiła się mała głowa. Okrągłe ramiona wyciągnęły się ku niej w panice. Oczy chłopca były szeroko otwarte, a usta łapczywie chwyciły powietrze. Orzeźwienie przyszło dopiero wtedy, gdy Jonas ponownie zniknął w głębinie, Elizabeth w jednej chwili wyskoczyła z łódki. Poczuła, jak lodowata woda zamyka się nad jej głową. Spódnica owinęła się wokół jej nóg, a ciężka kurtka ciągnęła ją w dół. Gorączkowo machała rękami, owładnięta tylko jedną myślą: muszę go złapać, zanim zabraknie mi powietrza! Chociaż machała rękami z całych sił, miała wrażenie, że opada coraz niżej i niżej. Gdzie on jest? - powtarzała w myślach. Otworzyła oczy. Chwilę trwało, zanim zorientowała się, gdzie jest góra, a gdzie dół. Wiedziała, że musi go odnaleźć. Tam! Przesunął się koło niej niczym cień. Czuła, że zaczyna jej brakować powietrza - jeszcze chwila i otworzy usta. A to będzie oznaczało pewną śmierć.

Mamo, pomóż mi! - błagała w myślach. W tej samej chwili poczuła, że może poruszać nogami, jakby jakaś pomocna dłoń uwolniła ją od krępującej ruchy spódnicy.

Odbiła się i nabrała prędkości. Nagle trafiła na coś ręką. Dobry Boże, niech to będzie Jonas! - pomodliła się w duchu. To musiał być on! Tak, Elizabeth poczuła pod palcami gruby materiał, z którego uszyta była jego kurtka. Jeszcze jedno odbicie nogami i będą uratowani! Gdy wypłynęła na powierzchnię i zaczerpnęła powietrza, gwałtownie przebierając rękami i nogami, podpłynęła do łódki i chwyciła się dziobu. Oby się tylko nie przewróciła! - pomyślała Elizabeth z przerażeniem. Łódka rzeczywiście zachybotała się, ale po chwili się ustabilizowała.

- Jonas! - zawołała Elizabeth, potrząsając dzieckiem. - Jonas, słyszysz mnie? - w jej głosie słychać było panikę. - Jonas, mój mały, odezwij się! - łkała.

W odpowiedzi usłyszała słaby jęk i chłopiec zakaszlał.

Poczuła ulgę, ale ramię, którym go obejmowała, słabło coraz bardziej. Przemoczone ubrania zwiększały ciężar chłopca. Wiedziała, że czas działa na jej niekorzyść. Bała się, że w końcu opadnie z sił i go wypuści.

- Jonas? - powiedziała głośno. - Słyszysz mnie?

Żadnej reakcji.

- Musisz się teraz postarać i trochę mi pomóc. Spróbuję wsadzić cię do łódki, ale musisz chwycić się burty. Możesz to zrobić?

Ponieważ chłopiec nie odpowiadał, spróbowała zrobić to sama, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie da rady. Wiedziała, że jeśli przesunie się bliżej środka, łódka przewróci się do góry dnem, a jeżeli będą mieć jeszcze mniej szczęścia, mogą znaleźć się pod nią.

- Jonas! - krzyknęła Elizabeth bliska rozpaczy. - Natychmiast chwyć się łódki! Słyszysz!

- Było jej przykro, że musi tak na niego krzyczeć, ale nie miała innego wyjścia, jeżeli mieli się uratować.

Chłopiec ponownie zakaszlał i wypluł wodę. Jego ochrypły płacz brzmiał niczym muzyka w uszach Elizabeth, a kiedy uchwycił się burty, nie posiadała się z radości. Popchnęła go i chłopiec znalazła się w łódce. Wtedy zaczął płakać jeszcze głośniej. Pociągał nosem i pojękiwał, że jest mu zimno.

Na szczęście zima się już skończyła, pomyślała Elizabeth. Ale morze nie jest wcale cieplejsze, chociaż nadeszła wiosna.

Zmarzła tak, że nie czuła ciała od pasa w dół i zrozumiała, że nie jest w stanie dostać się do łódki o własnych siłach. Jej jedyną szansą było, to że ktoś ich zobaczy.

Spróbowała krzyczeć.

- Na pomooooc!

Na wszelki wypadek wykrzykiwała imiona wszystkich mieszkańców Dalsrud. A nuż ktoś z nich był w pobliżu i usłyszy jej wołanie? Jonas nie przestawał płakać. Jej krzyki wystraszyły go jeszcze bardziej.

- Mama! - kwilił żałośnie. - Chcę do mamy!

Ukląkł w łódce i wpatrywał się w stronę lądu. Jego brązowe włosy przykleiły się do małej główki, a policzki i małe paluszki były czerwone niczym ogień.

- Mama niedługo przyjdzie i nas stąd zabierze - Elizabeth próbowała go pocieszyć, mimo, że jej głos drżał z zimna i strachu. - Krzycz ze mną, to nas usłyszy.

- Mamo - wymamrotał i położył się na dnie łódki.

Elizabeth krzyczała przeraźliwie, ile sił w płucach. Przestała zwracać uwagę na rozpaczliwy płacz Jonasa, przestała myśleć o braku czucia w nogach, skoncentrowana na wzywaniu pomocy i trzymaniu się łódki palcami skostniałymi z zimna. Ale stopniowo jej krzyk zmieniły się w ochrypłe piski. Nie miała już siły. Wyczerpana i bliska zwątpienia spojrzała w kierunku lądu i nagle dostrzegła Ane. Córka właśnie stroiła się w czerwoną kurtkę. Elizabeth poczuła, jak ogarnia ją śmiech. Zabroniła jej nosić tę kurtkę, mogła wkładać ją tylko od święta, kiedy wyjeżdżała z domu.

Elizabeth krzyknęła ze wszystkich sił, używając obu imion nadanych córce na chrzcie:

- Ane-Elise!

Dziewczynka odwróciła się na pięcie, przesłoniła oczy dłonią i zaczęła się rozglądać. Elizabeth postanowiła zaryzykować: puściła łódkę jedną ręką i pomachała do córki.

- Sprowadź szybko pomoc! Jej głos nie dochodził już tak daleko, ale Ane zrozumiała. Czerwona postać pomknęła szybko niczym wiatr w górę ścieżki, potem przez podwórko i zniknęła jej z oczu. Po chwili zobaczyła, jak Kristian i Ole pędzą w stronę pomostu. Jedna z łódek została zepchnięta na wodę i mężczyźni chwycili za wiosła. Uderzenia były regularne, wiosła wchodziły głęboko pod wodę, więc łódka szybko przemierzała fiord. Gdy znaleźli się obok Elizabeth, Kristian przytrzymał burtę jej łódki.

O nic nie pytał, tylko chwycił żonę silnymi rekami i przeniósł do swojej łodzi. Potem Ole przeniósł Jonasa i już po chwili oboje byli bezpieczni. Elizabeth trzęsła się z zimna, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. Patrzyła, jak Jonas przykleił się do Olego.

- Usiądź z Elizabeth - powiedział Ole, wyzwalając się ostrożnie z objęć chłopca i ponownie chwycił za wiosła.

Jonas skinął głową, wspiął się na kolana Elizabeth i cały drżąc, przytulił się do jej ciała.

Ciepłe łzy kapały z jej policzków i spadały na małą główkę dziecka. Byli uratowani!

Służące stały na brzegu razem z Marią i Ane. Amanda nie zdołała poczekać, aż wyciągną łódkę na brzeg. Wbiegła do wody w drewniakach, by jak najszybciej wziąć Jonasa w ramiona. Jej twarz była spuchnięta od płaczu. Tuliła chłopca tak mocno, jakby nigdy więcej nie miała go wypuścić z objęć.

- Boże drogi! Jak pomyśle, że mogłam go stracić…! Szlochała.

Elizabeth miała ogromne wyrzuty sumienia. Wiedziała, że popełniła błąd. Zabrała małego chłopca na wyprawę łódką i nie upilnowała go.

Kristian chwycił ją pod ramię.

- Chodź. Musisz się wysuszyć, bo zachorujesz.

Bezwolnie powlokła się za nim. Spódnica była ciężka od wody i kleiła się do ciała, w butach chlupało z każdym stawianym krokiem.

- Co się stało? - spytała Ane.

Lina natychmiast ją uciszyła.

- Nie pora na gadanie. Lepiej wchodź do środka.

Przechodząc obok córki, Elizabeth pogłaskała ją po policzku. Ane uratowała im życie. Postanowiła, że później z nią porozmawia i wszystko wyjaśni. Teraz nie miała nawet siły otworzyć ust.

Mokre ubranie leżało porzucone na podłodze. Wokół niego utworzyła się spora kałuża, od której na deskach podłogowych pojawiły się ciemne plamy.

Elizabeth owinęła się szczelniej kołdrą i poczuła, że odzyskuje czucie w stopach. Mokre kosmyki włosów zwisały wokół jej twarzy. Z dołu dochodziło do niej stukanie drewniaków służących i Helene, która wydawała wszystkim rozkazy. Elizabeth nie mogła rozróżnić słów, ale wiedziała, że Helene kazała nagrzać wodę do kąpieli. Z ulgą zauważyła, że żałosny płacz Jonasa wreszcie ucichł.

Tak bardzo chciała zejść na dół i go pocieszyć! Ale teraz Amanda przejęła nad nim opiekę.

Najpierw usłyszała czyjeś ciężkie kroki, a po chwili do pokoju wszedł Kristian. Na moment przystanął w drzwiach, jakby chciał zorientować się w sytuacji. Od czasu, gdy weszli na ląd, nie zamienili ze sobą ani słowa. Nikt nie wiedział, co się tak naprawdę wydarzyło. Kristian podszedł do łóżka i odgarnął mokre loki z twarzy żony. Jego ręka była szorstka od ciężkiej pracy lubiła to. Chwyciła do policzka, patrząc mu prosto w oczy. Wyglądał na zmartwionego. Wiele by dała, byt móc zetrzeć zmarszczkę z jego czoła i pocałunkami wymazać smutek z jego oczu.

- Jak się czujesz? - zapytał.

- Dobrze. A co Jonasem?

- To silny chłopaczek - powiedział Kristian, siląc się na uśmiech. - teraz obchodzi go przede wszystkim zabawa łódką podczas kąpieli. Mam wrażenie, że podoba mu się to, że nagle znalazł się w centrum uwagi.

Elizabeth podniosła na niego wzrok. Jej oczy wypełniły się łzami, a drobnym ciałem wstrząsały spazmy rozdzierającego serce płaczu. Kristian patrzył na nią zrozpaczony.

- Ależ Elizabeth… Ja nie chciałem… - wyjąkał, lecz zamilkł i wziął ją w ramiona.

Elizabeth przylgnęła do niego całym ciałem, dotykając policzkiem jego koszuli i plamiąc ją łzami. Kristian dużą dłonią głaskał ją po plecach i szeptał jej do ucha słowa pociechy.

- Już dobrze, kochanie, już dobrze. Oboje jesteście cali i zdrowi. I tylko to się liczy. Każdemu może zdarzyć się wypadek.

- Nie upilnowałam go! - szlochała. - Jonas chciał przyjrzeć się rybie, a ja siedziałam z zamkniętymi oczami i nawet nie wiem, kiedy wypadł za burtę!

- Mniej więcej tak to sobie wyobrażałem - powiedział spokojnym tonem. - I wtedy wskoczyłaś do wody, żeby go ratować, tak?

- Tak, bo on był już wtedy głęboko pod wodą - Elizabeth sięgnęła po chusteczkę, która leżała na nocnym stoliku, i wytarła nos. Po chwili mówiła dalej: - Przecież on mógł umrzeć! Mogłam stracić małego Jonasa. I to byłaby moja wina!

Objął dłońmi jej twarz i popatrzył na nią poważnym wzrokiem.

- Ale tak się nie stało. Obje ocaliliście życie. Jeszcze nie nadszedł wasz czas.

Znowu zaczęła płakać.

- Tak bardzo chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko! - szlochała. - Ale ja już nigdy nie zajdę w ciążę! Jonas był dla mnie taką pociechą. Nie pozwól im wyjeżdżać do Ameryki! Powiedz, że im tego zabraniasz!

Nie odpowiedział, tylko pozwolił jej się wypłakać. W końcu całkiem opadła z sił i wyczerpana osunęła się na jego pierś. Wtedy położył ją ostrożnie na poduszkach, i starannie przykrył kołdrą.

- Musisz teraz odpocząć. Dużo dzisiaj przeszłaś i jesteś wykończona. Prześpij się trochę, dobrze? jak się obudzisz, wrócimy do tej rozmowy. Może ci coś przynieść? - zapytał, wychodząc.

Pokręciła przecząco głową i starając się uspokoić oddech, zamknęła oczy. Kristian miał rację: jestem zmęczona. Potwornie zmęczona, pomyślała i poczuła, że zapada w niespokojny, płytki sen.

Gdy się obudziła, miała spuchnięte oczy i zaschnięte gardło. W pokoju panował półmrok, świeciła się jedynie mała lampka nocna.

- Dobrze spałaś? - spytała cicho Amanda i pogłaskała ją po czole.

Elizabeth kiwnęła potakująco głową i wzięła wyciągniętą ku niej szklankę wody.

- Kristian powiedział mi, jak bardzo ci przykro.

Elizabeth otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Amanda nie dała jej dojść do słowa.

- Z Jonasem wszystko w porządku. Pamiętaj, że on jest w czepku urodzony. A to, jak wiesz, oznacza szczęście. Nie myśl już więcej o tym, co mogło się wydarzyć. Możesz mi to obiecać?

Elizabeth pokiwała głową w milczeniu i chwyciła Amandę za rękę. Jej dłoń była drobna i wąska, pełna odcisków i zadrapań.

Elizabeth odchrząknęła i spróbowała się uśmiechnąć.

- Pamiętasz, jak ty i ja zbierałyśmy razem ziemniaki? - zapytała.

- Tak - Amanda także się uśmiechnęła. - Pamiętam, że to była ciężka praca i że byłam potwornie głodna. Ale kiedy zaczęłam z tobą rozmawiać, wszystko stało się znacznie prostsze. Wieczorami lubiłam sobie wyobrazić, że skoro dałaś mi chleb, to musisz być aniołem zesłanym mi przez Boga - zaśmiała się na samo wspomnienie. - Ile miałam wtedy lat?

- Dziewięć. Kilka lat później wróciłaś do Dalsrud. Ja byłam już wtedy żoną Kristiana. Twoja mama miała rodzić i potrzebowała pomocy, a ja ciebie wtedy nie rozpoznałam.

- A pamiętasz, jak uratowałaś mnie przed Grygą? - roześmiała się Amanda.

- Daj spokój! A tak w ogóle to ona miała na imię Petra - Elizabeth nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

- Uratowałaś mi wtedy życie. Leżałam z gorączką i zapaleniem płuc w starej chacie i myślałam, że umrę. Boże, jak mi wtedy było ciężko! Nadal mam ten koszmar przed oczami - Amanda spoglądała w zamyśleniu przed siebie, uśmiechając się pod nosem. - Ludzie gadali o tobie jeszcze przez długi czas. Myśleli, że to sam diabeł przemknął przez wieś. Tak pognałaś konia, że gdy dojechałyśmy na miejsce, był mokry od potu.

- Ludzie lubią przesadzać.

Nagle Amanda spoważniała i zapanowała między nimi długa cisza. W końcu Elizabeth przerwała milczenie.

- Amando, tak się o ciebie boję! O ciebie i o Jonasa - wyjaśniła. Chciała ją prosić, żeby zostali, ale nagle zmieniła zdanie. W zamian za to powiedziała: - Jak sobie myślę o tych wszystkich okropnych rzeczach, które mogą wam się przytrafić podczas podróży do Ameryki i jak już tam dojedziecie, to skóra mi cierpnie ze strachu.

Amanda kiwnęła potakująco głową.

- Nie będziemy jechać sami. W tym samym czasie wyjeżdża rodzina, która mieszka nieco dalej we wsi. Wiesz, ci którzy stracili składzik podczas ostatniego zimowego sztormu.

Elizabeth przytaknęła. Wiedziała, o kogo chodzi.

- Masz na myśli Larsenów, prawda? Ciekawe, skąd wzięli pieniądze na bilety? - zdziwiła się.

- Mają krewnych, którzy wyjechali do Ameryki przed nimi. Osiedlili się tam, a zarobione pieniądze przysłali rodzinie.

Elizabeth odczuła pewną ulgę, ale mimo to nie potrafiła cieszyć się z tego, co miało nastąpić.

- Jonas dużo dla ciebie znaczy - stwierdziła Amanda.

- Tak, traktuję go prawie jak własnego syna. Tym bardziej że nie zanosi się na to, żebyśmy z Kristianem mieli więcej dzieci.

- Ciesz się, że masz córkę. I jest jeszcze Maria, dla której byłaś jak matka. Może ja też nie będę miała więcej dzieci? Dobrze wiesz, że to Bóg decyduje o tych sprawach, i każda Jego decyzja ma sens.

Elizabeth wzięła głęboki oddech.

- To prawda, a ja nie mam żadnego prawa, żeby was zatrzymywać.

Amanda wstała.

- Zagrzeję ci wodę do kąpieli - powiedziała i wyszła.

Niebo było błękitne, tylko jedna samotna chmura wędrowała gdzieś daleko, zapowiadając dobrą pogodę. Na szczytach gór ciągle jeszcze leżał śnieg - część miała tam zresztą pozostać przez całe lato. Szpak z zapałem mościł sobie gniazdo w budce na ścianie obory. Brzęczenie owadów i świergot ptaków zwiastowały rychłe nadejście lata.

Elizabeth stała na podwórzu i przyglądała się Kristianowi, który wyprowadził konia i ustawił go między dyszlami powozu.

Po chwili podeszła do niej Amanda. Ubrana była w zwykłą, szarą suknię i wełniany szal skrzyżowany na piersiach.

- Chciałam nałożyć niedzielną suknię, ale zmieniłam zdanie - powiedziała. Najwyraźniej poczuła na sobie spojrzenie Elizabeth.

Elizabeth była w stanie wyłącznie pokiwać głową. Bała się, że gdy się odezwie, natychmiast wybuchnie płaczem.

- Nie smuć się - prosiła Amanda. - To, że wyjeżdżamy, nie oznacza, że już nigdy się nie zobaczymy. Jak tylko odłożymy wystarczająco dużo pieniędzy, przyjedziemy was odwiedzić. A do tego czasu możemy przecież pisać listy.

- Tak, koniecznie napisz zaraz po przyjeździe i podaj mi wasz adres.

Uścisnęły się mocno i serdecznie. Potem Elizabeth podeszła do Jonasa.

- Musisz być teraz wyjątkowo grzecznym chłopcem i pamiętaj, żeby przez cały czas trzymać mamę i tatę za rękę.

- Uhm. Jestem już przecież duży. I umiem pływać.

Elizabeth pogłaskała Jonasa po policzku, po czym podeszła do Olego. Uścisnęli sobie dłonie. Zauważyła, że jego oczy błyszczą od łez.

Mieli się zabrać kutrem, który płynął do Bergen, a stamtąd prosto do wielkiego kraju, zwanego Ameryką.

Elizabeth stała na schodach i odprowadziła ich wzrokiem.

- Teraz musisz chyba znaleźć nową służącą - powiedziała Lina.

- Nie ma pośpiechu - odpowiedziała Elizabeth.

- To byłoby nie w porządku wobec Amandy, pomyślała i spojrzała na wóz, który znikał właśnie za zakrętem.

- Nie ma pośpiechu - powtórzyła i weszła do domu.

Rozdział 10

Drzwi do pralni były otarte, a przez nie na zewnątrz wydostała się para wielkich kotłów. Elizabeth otarła czoło ramieniem. Pot lał się z niej strumieniami. Wiosenne słońce przygrzewało wyjątkowo mocno. Dzięki temu pościel i brusy będą śnieżnobiałe, cieszyła się Elizabeth.

Helene zdjęła bluzkę i dalej prała w samej podkoszulce. Pot spływał wąską strużką między jej dużymi piersiami. Elizabeth przypomniała sobie czasy, gdy była młodsza, zazdrościła wówczas dziewczynom, które miały krągłe kształty. Teraz w ogóle się tym nie przejmowała - jej myśli zajęte były czymś zupełnie Innem.

Elizabeth zerknęła na Linę. Kilka kosmyków w kolorze blond wysunęło się z warkocza i opadało na jej twarz. Miały zadarty nosek pokrywały delikatne piegi. Lina nie wyglądała na swoje dwadzieścia cztery lata.

Musiała wyczuć na sobie spojrzenie Elizabeth, bo na moment podniosła wzrok i posłała jej przelotny uśmiech.

Elizabeth miała ją na oku. Ostatnio Lina sprawiała wrażenie nieobecnej duchem. Czasem nie odpowiadała na pytania, a dzisiaj rano niewiele brakowało a przypaliłaby kaszę. Na szczęście Helene w porę zareagowała. Elizabeth spytała Linę, czy coś ją trapi, ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Opowie, kiedy będzie miała na to ochotę, pomyślała.

W tej samej chwili Lina upuściła poszewkę na poduszkę. Poszewka miała wstawkę z przepięknej koronki. Kristian mówił, że zrobiła ją jego matka. Teraz pełno było na niej plam od sadzy, które trudno będzie usunąć.

- Przepraszam! - Lina chwyciła poszewkę i spojrzała bezradnie na Elizabeth. - Zaraz ją wyczyszczę, a jeśli mi się nie uda, potracisz mi z pensji.

- Zostaw - powiedziała spokojnie Elizabeth. - Ja się tym zajmę. A ty zabierz pranie i idź wypłukać je nad rzekę. Maria może iść razem z tobą.

Gdy dziewczyny poszły, Helene zrobiła sobie przerwę. Opadła ciężko na taboret i wytarła szyję ścierką.

- Nie mam pojęcia, co się dzieje z tą dziewczyną - powiedziała. - Ostatnio zachowuje się jakoś dziwnie.

Elizabeth przytaknęła w zamyśleniu.

- Ja też to zauważyłam. Może tęskni za Amandą, Olem i Jonasem?

Helene pokręciła przecząco głową, wstała i zabrała się znowu do pracy.

- Nie, mnie się wydaje, że to coś innego. Coś, o czy, ciągle myśli i o czym woli nam nie mówić.

- Może chodzi o zawód miłosny - zastanawiała się na głos Elizabeth. - Może rozstała się z narzeczonym z Kabelvaag.

- Nie, nie sądzę - Helene przyniosła nowy kawałek mydła i zaczęła wycierać je energicznie w trzymane w ręce ubranie. - Powiedziałaby nam o tym. Na tyle dobrze ją znam.

- No tak, ale czy to pewne? Spytałaś ją wprost?

- Nie, nie spytałam. Lina… Ona jest taka, że sama o wszystkim opowiada. Nie trzeba jej ciągnąć za język. Tak mi się przynajmniej wydaje - dodała.

- Dopóki nie wiemy nic pewnego, musimy brać pod uwagę każdą ewentualność - wyraziła swoje zdanie Elizabeth zajęła się poszewką. Doświadczenie podpowiadało jej, że jeśli nie będzie z tym zwlekać, jest szansa, że uda się usunąć wszystkie plamy. - Wiesz, że nie o wszystkim się tak po prostu opowiedzieć. Zawód miłosny może bardzo boleć.

Twarz Helene zmieniła się. Elizabeth żałowała, że w porę nie ugryzła się w język. Dlaczego musiała wypowiedzieć właśnie te słowa? Nigdy nie zapomni rozpaczy przyjaciółki po tym jak lawina śnieżna zabrała Påla. Helene wiedziała więcej na temat nieszczęśliwej miłości niż niejedna osoba w jej wieku i Elizabeth nie miała zamiaru przypominać jej o tym. Wyprostowała się i spojrzała przez otwarte drzwi. Nagle przypomniał jej się mały Christem. Nie widziała go od tamtego razu, gdy zimą czyścili razem chodniki i była ciekawa, jak mu się wiedzie.

- Może Lina spodziewa się dziecka? - wtrąciła się nagle Ane. Elizabeth aż podskoczyła z wrażenia.

- O czym ty mówisz? - spytała ostro. - Skąd ci to przyszło do głowy?

Ane wzruszyła ramionami.

- Mówię tylko to, co słyszałam - że kobiety w odmiennym stanie dziwnie się zachowują.

Kobiety wymieniły się spojrzeniami. Helene uśmiechnęła się pod nosem, po czym szybko spuściła wzrok i jeszcze energiczniej zajęła się praniem. Ane zachowywała się tak cicho, że zupełnie o niej zapomniały.

- Nie opowiadaj głupot! - Elizabeth zganiła córkę. - Poza tym do tego potrzeba dwóch osób, a Lina jest sama.

Ane odrzuciła jasny warkocz na plecy.

- Dziewica Maryja miała dziecko z Panem Bogiem - powiedziała cicho.

Helene wybuchnęła śmiechem. Śmiała się tak serdecznie, że aż jej wielki biust falował.

- Jak ty coś powiesz! Dawno się tak nie uśmiałam - powiedziała, ocierając łzę.

Elizabeth zerknęła na Ane. Małej spodobało się, że rozśmieszyła Helene. Ale na myśl o tym, że Lina mogła być w ciąży, Elizabeth przebiegł zimny dreszcz. Mimo potwornego gorąca.

Gdy z zewnątrz doleciał do nich chrzęst żwiru, Elizabeth podniosła do góry palec i ostrzegła Ane:

- Ani jednego słowa na temat tego, co tu zostało powiedziane. Zrozumiano?

Ane przytaknęła i zacisnęła usta.

Helene poszła wieszać pranie razem z Marią, podczas gdy Lina i Elizabeth udały się do kuchni, żeby przygotować obiad.

Czyszcząc ryby, Elizabeth bacznie obserwowała służąca. Dzisiaj rano Kristian złapał w sieci dorodne flądry. Znał najlepsze miejsca z piaszczystym dnem. Flądry, które tam łowiły, miały wyjątkowo białe i smaczne mięso.

Czyżby Lina przytyła, czy tylko tak mi się wydaje? - zastanawiała się Elizabeth. Miała wrażenie, że piersi służącej powiększyły się, a ona sama stała się dziwnie milcząca i zamknięta w sobie.

- Idę do piwnicy po ziemniaki - powiedziała Lina i przemknęła obok. Przy drzwiach zatrzymała się, wbijając wzrok w podłogę. W ramionach mocno ściskała garnek.

- Nad czym się tak zastanawiasz? - Elizabeth wstrzymała oddech z napięcia. Z jednej strony chciała poznać prawdę, a z drugiej obawiała się odpowiedzi.

Lina zwilżyła usta, przełknęła ślinę i spojrzała jej prosto w oczy.

- Muszę z tobą później porozmawiać.

- Dlaczego nie teraz? - drążyła temat Elizabeth. Postanowiła jak najszybciej wyjaśnić cała sprawę.

- Nie, muszę cię o coś spytać - Lina wstrzymała oddech na kilka sekund. - Ktoś mógłby wejść do kuchni i usłyszeć, o czym rozmawiamy. Później, dobrze? O ile masz czas.

- Oczywiście.

Drzwi się zamknęły. Elizabeth wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w leżące przed nią kawałki ryby. Mój Boże, jaką tajemnicę nosi w sobie ta dziewczyna? - pomyślała.

Helene, Maria i Ane weszły do kuchni, śmiejąc się i rozmawiając. Między ich nogami przemknął gruby kot i schował się pod ławą. Ułożył się wygodnie i zabrał za dokładnie mycie łap, czekając na pyszne jedzenie, które Ane zawsze mu przemycała. Elizabeth nie była tak zachwycona. Kto, który dostaje jedzenie na tacy, przestaje łowić myszy, powtarzała córce niezliczoną ilość razy - niestety bezskutecznie. Na pewne sprawy Ane pozostawała całkowicie głucha.

Dziewczęta zaczęły nakrywać do stołu. Talerze i szklanki dźwięczały wesoło. Kristian usiadł już na swoim miejscu i wyciągnął przed siebie długie nogi. Wygląda na wykończonego, pomyślała Elizabeth i przechodząc koło niego, pogłaskała go szybko po dłoni. W podziękowano posłał jej lekki uśmiech, ale już po chwili znowu siedział pogrążony w swoich myślach. Elizabeth wiedziała, że jeśli zapyta go wprost, czy jest zmęczony, zaprzeczy. Wszystko w porządku, powie jak zwykle i ziemi temat rozmowy.

- Dostałam list - oznajmiła nagle Maria.

Elizabeth usiłowała złapać spojrzenie siostry, ale wzrok Marii krążył niespokojnie wokół stołu. Wyglądała tak, jakby chciała zwrócić na siebie uwagę wszystkich na raz.

- Od Olava - dodała. - Ma dla mnie niespodziankę. Wiadomość, która…

- Tak, to prawda - przerwał jej Kristian i wyprostował się. - Spotkałem wczoraj w sklepie Jakoba. On i Dorte zapraszają nas na przyjęcie po sianokosach. Zupełnie o tym zapomniałem.

- Przyjęcie? - powtórzyła Elizabeth. - To wspaniale!

- Powiedział, że możemy i nich przenocować. Będą też tańce.

- To ja założę jakąś ładną sukienkę i nie zaletę tych warkoczy! - oświadczyła z entuzjazmem Ane.

- Zwiążesz włosy dokładnie tak, jak ja zdecyduję - odpowiedziała jej Elizabeth. - I właśnie zdecydowałam, że będziesz mogła rozpuścić włosy i przypiąć do nich wstążkę, o tutaj - wskazała na czubek głowy córki.

- Jesteś najmilszą mamą na świecie! - zapiszczała Ane. - Właśnie tak chciałam je związać.

Dopiero po obiedzie Elizabeth przypomniała sobie o Line i o tym, że dziedzina miała jej coś powiedzieć. Chciała pod byle pretekstem wysłać gdzieś Helene razem z Ane i Maria, ale nic nie przychodziło jej do głowy. W zamyśleniu zebrała do jednego naczynia resztki ryby i wyniosła je do spiżarni. Razem z ziemniakami będą dobrze smakować na kolację, jeśli podgrzeje się je na patelni. Przez chwile stała oparta o ścianę. Z kuchni dochodził do niej głos Ane, która nie przestawała opowiadać o tym, w co ubierze się na przyjęcie.

Po odgłosach poznała, że talerze wróciły do szafy.

- Idę wylać wodę po umyciu naczyń - oznajmiła Helene - a potem posprzątam pralnie. Mario, zaniosłaś Bergette przędzę, jak prosiła Elizabeth?

- Oj, zapomniałam! Nic jej nie mów, już tam biegnę.

- Idę z tobą - postanowiła Ane.

Chwilę później trzasnęły drzwi i zrobiło się cicho. Elizabeth uśmiechnęła się sama do siebie. Lina nadal wycierała blat stołu, mimo że był już zupełnie czysty. Gdy zobaczyła Elizabeth, przerwała pracę. Stała, nerwowo pocierając dłonie.

- Chciałaś o czymś ze mną porozmawiać - zaczęła Elizabeth.

Lina kiwnęła potakująco głową i opadła na krzesło.

- Tak, bo widzisz, dostałam list od Andreasa, mojego narzeczonego z Kabelvaag. On nie ma pracy i… Tak, wiem, że już kiedyś pytałam, czy mógłby tutaj przyjechać i wtedy się nie zgodziłaś. Ale powiedziałaś, że może innym razem…

Elizabeth poczuła ogromną ulgę. Musiała uważać, żeby się nie roześmiać. Jak mogła podejrzewać Linę o to, że jest w ciąży?

- Wic pomyślałam sobie, że mógłby pracować tutaj latem jako parobek podczas sianokosów… - poprosiła Lina.

- Oczywiście, że może - powiedziała Elizabeth i wstała.

- Naprawdę? - oczy Liny zrobiły się okrągłe jak spodki.

- Wszystko będzie dobrze - poklepała ją po ramieniu. - A teraz możesz iść pomóc Helene.

- Bardzo, bardzo dziękuję! - Lina skłoniła się kilka razy, zanim wybiegła na dwór.

Elizabeth zatrzymała się na środku kuchni, żeby zebrać myśli. Czuła, że o czymś zapomniała. Ale co to mogło być? Nagle przypomniała sobie, że siostra wspomniała o liście od Olava. Podobno miał dla Marii jakąś niespodziankę. Ale Kristian jej przerwał i Maria nie chciała pewnie więcej o tym mówić, pomyślała Elizabeth, czując wyrzuty sumienia. Ona jest taka skromna i wrażliwa! Elizabeth westchnęła. Powinna była uważniej jej słuchać. Postanowiła, że przy pierwszej sposobności zapyta siostrę o list.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wybrać się nad morze, ale gdy usłyszała szuranie krzesła dochodzącego z gabinetu Kristiana, zatrzymała się w drzwiach. Odwróciła się na pięcie, zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi, zapukała i weszła do środka. Kristian siedział pochylony nad jakimś grubymi księgami i ledwie na nią zerknął.

- Co robisz? - spytała.

- Rachunki - odpowiedział krótko.

Elizabeth usiadła na brzegu biurka.

- A nie miałbyś raczej ochoty na spacer ze mną?

Ze wzrokiem utkwionym, w tabelkach i liczbach, odpowiedział.

- Mam ochotę na wiele rzeczy.

- W takim razie chodź ze mną - kusiła, błądząc palcem wzdłuż jego brody. Pozwoliła by jej dłoń zeszła jeszcze niżej, ku szyi. Tam zatrzymała się na dłużej, a potem zaczęła bawić się płatkiem jego ucha.

- Nie teraz - powiedział Kristian i zanurzył pióro w kałamarzu.

- A właśnie, że teraz! - rzuciła zdecydowanym tonem i zatrzasnęła mu książkę pod nosem.

- Co robisz? - zapytał zaskoczony, podnosząc na nią wzrok. - Muszę to dzisiaj skończyć.

- Później mogę ci pomóc. Znam się na liczbach, chociaż jestem kobietą - dodała i chwyciła go za rękę.

- Dokąd idziemy? - podniósł się niechętnie.

- Na dwór! Znam przyjemne miejsce, gdzie będziemy zupełnie sami - Elizabeth dojrzała błysk w jego oczach. Zrozumiał.

- W takim razie prowadź - powiedział. Gdy ruszyli w stronę morza, jego ręka pewnie obejmowała ją w talii.

Znaleźli dla siebie spokojną zatoczkę wyścieloną miękkim, wysuszonym przez słońce mchem. Elizabeth nadal trzymała go za rękę i ciągnęła za sobą.

- Ładnie tutaj - powiedziała poważnym tonem i usiadła.

- Uhm - zamruczał, przyciskając usta do jej szyi. - Wspaniale.

Czuła drżenie, gdy lekko przygryzł płatek jej ucha. Aż znalazł się nad nią.

Duży, silny i ciepły. Jego oddech przy jej twarz, czarna grzywka opadająca mu na oczy. Ich usta spotykały się w krótkich, żartobliwych pocałunkach, domagając się coraz więcej i więcej. W końcu Elizabeth poczuła jego smak. Język Kristiana krążył w jej ustach, wzbudzając coraz większe podniecenie. Otoczyła ramionami jego szyję, zaplątała alce w jego włosy i przycisnęła biodra do jego podbrzusza.

Poczuła, że jest gotowy i wiedziała, że nadszedł czas, bu go przyjąć. Wprawnymi palcami odpinał guziki jej bluzki, jeden za drugim. Łagodna bryza owiała jej ciało i Elizabeth poczuła, że jej brodawki stają się twarde i napięte niczym pąki róż. Jego ręka dotknęła jednej piersi, palce zaczęły bawić się brodawką. Jego włosy łaskotały ją, gdy pochylił się, by polizać twardy pąk.

- O tak! - jęknęła, czując rozkoszne mrowienie między udami. - Jeszcze!

Ręce Kristiana zsuwały się niżej. Przebiły się przez spódnice i doszły do najwrażliwszego miejsca. Dopiero teraz dotarło do niej, że mąż nadal ma na sobie spodnie więc zaczęła mocować się z jego paskiem. Poczuła niemal ulgę, gdy Kristian sięgnął ręką i pomógł jej go rozpiąć.

- O Boże, ale ty jesteś cudowna! - szepnął jej do ucha. - Taka wilgotna i ciepła, taka miękka…

Słowa dzwoniły jej w uszach i było ich coraz więcej.

Taka miękka, taka gładka… jak morze. Jak córka morza. Jesteś córką morza…

Nagle wydało jej się, że słyszy głos Jensa. To Jens na niej leżał. To były jego ręce, jego usta. Leżała z zamkniętymi oczami, nie mogąc złapać tchu. Oplotła nogami jego biodra, palce wplotła w jego włosy, z całej siły przywarła do jego ciała, jakby nie mogła się nim nasycić.

- Jeszcze, jeszcze! - prosiła cienkim głosem.

Kiedy w nią wszedł, poczuła jakby uderzenie pioruna. Rozkosz była tak wielka, że chciała wykrzyczeć jego imię. Jens! Ale coś ją powstrzymywało, coś, czego nie umiała nazwać. Czuła, że przez ej ciało przechodzą fale rozkoszy. Przez brzuch, między udami, łączą się ze sobą, tworząc wodospad, który zagarnął ją ze sobą i całkowicie obezwładnił. Elizabeth głośno krzyknęła.

Potem leżała jakby w półśnie, próbując dojść do siebie. Ciężar, który czuła na sobie, był zbyt duży, więc odsunęła się nieco na bok. Jens…

Poczuła palące ciepło na twarzy. Czyżby wypowiedziała jego imię? Serce waliło jej w piersi. Oddychając ciężko, wtuliła usta w szyję Kristiana.

Dobry Boże, chyba nigdy nie nazwała Kristiana Jensem? Zawstydzona poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Nie wiedziała jednak, czy zbiera jej się na płacz z tęsknoty, czy z powodu wyrzutów sumienia. Czuła się tak, jakby dopuściła się zdrady. A może właśnie to zrobiła? Zdradziła go w myślach?

Szorstki palec pogładził ją po policzku.

- Płaczesz? - spytał Kristian.

Uśmiechnęła się i odpowiedziała łamiącym się głosem:

- Tak bardzo cię kocham.

- Gołąbeczko moja - zaśmiał się i pocałował ją w nos.

Elizabeth otarła twarz i usiadła.

- Tak bardzo się spieszysz? - zdziwił się.

Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co miałaby mu powiedzieć.

- Nie mogłabyś poleżeć jeszcze chwilę w moich ramionach - kusił.

- Zaczną się zastanawiać, gdzie jesteśmy.

Kristian podniósł się i zapytał:

- Czy coś cię martwi?

- Nie, oczywiście, że nie - pogłaskała go po policzku i pocałowała. Poczuła nagły przypływ miłości do męża. Jens umarł i odszedł na zawsze, a Kristian żył i teraz on był najważniejszy. - Chciałabym móc ci pokazać, jak bardzo cię kocham - powiedziała głośno. - Ale tego nie da się ani wyrazić słowami, ani pokazać czynami. Musisz mi wierzyć na słowo.

- Jesteś po prostu cudowna, Elizabeth! Moja Elizabeth - dodał. - Chodź - powiedział, wstając na nogi. - Wracajmy do domu.

Chwyciła go pod ramię i ruszyli w drogę powrotną.

- Rozmawiałam dzisiaj z Liną - zagadnęła po chwili. - Ostatnio dziwnie się zachowywała i bałam się, że dzieje się z nią coś złego - zaśmiała się dziwnie. - Ale okazało się, że chodzi jedynie o to, że jej narzeczony nie ma pracy. Powiedziałam jej więc, że Andreas może pracować u nas latem jako parobek przy sianokosach.

Elizabeth poczuła, jak Kristianowi sztywnieją mięśnie ramienia. Doskonale wiedziała, co to oznacza - powiedziała coś, co mu się nie spodobało. Ale co to mogło być? Potrzebowali przecież parobka przy sianokosach i równie dobrze mógł nim być narzeczony Liny.

- W takim razie musisz ją poinformować, że nic z tego nie będzie - powiedział Kristian ostrym tonem.

- Ale dlaczego? - zatrzymała się, wpatrując w męża.

- Ponieważ już znalazłem parobka. Kogoś, kto będzie pracował u nas na stałe.

- Nie wspomniałeś mi o tym ani jednym słowem. Jak się nazywa? I skąd pochodzi?

- Ma na imię Lars.

- Ale mimo to narzeczony Liny może chyba spędzić u nas lato? - w ustach Elizabeth zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie niż pytanie.

- Nie może. Mamy wystarczająco dużo ludzi do pomocy. Wliczając wszystkich chłopców, nie potrzebujemy nikogo więcej.

Ponownie chciała zaprotestować, ale Kristian ją uprzedził.

- Zrozum: najmowanie ludzi do pracy kosztuje. Jeśli przychody mają wzrosnąć, nie możemy marnować pieniędzy. Ten chłopak z Kabelvaag na pewno znajdzie sobie zajęcie.

Elizabeth milczała. Kristian miał rację, wiedziała o tym, ale czuła się nieswojo, wiedząc, że będzie musiała powiedzieć o tym Linie. Już raz obiecała służącej, że będzie mogła zaprosić narzeczonego i znowu musiała wycofać się z obietnicy.

- Powiem jej o tym - rzucił krótko i poczuła, że Kristianowi powoli wraca dobry humor.

Rozdział 11

- Patrz, co robisz! - westchnęła Elizabeth z rezygnacją.

- Przepraszam, nie chciałam - Lina natychmiast zaczęła wycierać mleko, które rozlało się na podłogę.

Elizabeth przyłożyła palce do skroni. Ból rozsadzał jej czaszkę. Była zmęczona, miała ostatnio bardzo dużo zajęć. Sadzenie ziemniaków, strzyżenie owiec przed wyjściem na górskie pastwiska, przędzenie i wszystkie pozostałe codzienne czynności. Nie chciała, żeby domownicy marudzili o nową służącą, więc pracowała ponad siły. Lato zbliżało się, a z nimi sianokosy. Czy ta praca nigdy się nie skończy? - zastanawiała się czasami, ale szybko brała się w garść. W Dalen praca była jeszcze cięższa, a bywało, że nie wiedzieli, skąd wezmą jedzenie na następny posiłek. Teraz była panią domu na dużym gospodarstwie, miała męża, który dawał jej wszystko, czego potrzebowała, a nawet więcej. Nie miała powodów do narzekania - wręcz przeciwnie. Poza tym to ona sama zdecydowała, że poradzą sobie bez jednej służącej.

- Nie ma potrzeby, żebyś tak się męczyła - Kristian powtarzał to wiele razy. - Maria jest już dorosła, a Ane wystarczająco duża, by ci pomagać. Wszystkie obowiązki można tak porozdzielać, żebyś nie musiała pracować za trzech.

Ale Elizabeth w ogóle nie chciała tego słuchać.

Zrezygnowana, wpatrywała się w szarą bluzkę Liny. Całe wiadro mleka wylało się na podłogę, mleka, które było potrzebne do przygotowania posiłku.

- Pomogę ci - powiedziała zmęczonym głosem i zebrała z podłogi mokre dywaniki.

Lina wyprostowała się.

- Dlaczego Andreas nie może pracować tutaj jako parobek? - spytała. - Człowiek, którego załatwił Kristian, i tak się nie pojawił.

- Już o tym rozmawiałyśmy. Sprawa jest zamknięta. Kristian… - nagle przerwała, bo zauważyła, że Lina wypatruje się coś ponad jej ramieniem.

Odwróciła się i zobaczyła obcego mężczyznę. Wszedł tak cicho, że nawet go nie usłyszała. Na pewno źle bawił się moim kosztem, pomyślała. Miał ciemnoniebieskie, roześmiane oczy i jasne, kręcone włosy. Pomyślała, że pewnie słońce je rozjaśniło. Był wysoki i silny, może nawet wyższy od Kristiana. Rękawy szarej koszuli podwinął aż za łokcie, odsłaniając opalone przedramiona. Miał na sobie czarne spodnie z dużymi łatami na kolanach.

Gdzieś już widziałam te oczy, przeszło jej przez myśl.

Mężczyzna zrobił kilka kroków do przodu i wyciągnął rękę na powitanie. Elizabeth zauważyła, że miał brudne paznokcie i mnóstwo drobnych ran na wierzchu dłoni.

- Dzień dobry. Nazywam się Lars Lillejord. Kristian Dalsrud powiedział, że mogę tu dostać prace jako parobek. Jeśli miejsce jest jeszcze wolne - dodał zawstydzony. - Moja matka zachorowała i umarła, stąd to spóźnienie. Powinienem był was o tym poinformować, ale nie było to takie proste.

Elizabeth doszła w końcu do siebie.

- Dzień dobry, Lars. Praca jest twoja. Przykro mi z powodu twojej matki. Nazywam się Elizabeth i jestem żoną Kristiana.

- Tak też myślałem - odpowiedział, nie wdając się w szczegóły.

Elizabeth domyśliła się, że Lars usłyszał jej rozmowę z Liną. Dlatego dodała szybko:

- To jest Lina, jedna z moich służących.

Lina dygnęła i wyciągnęła rękę na powitanie.

- Usiądź, dam ci coś do jedzenia i picia. Długo do nas jechałeś?

Lina starła szybko resztki mleka z podłogi i zabrała się za przygotowanie jedzenia i kawy. Od czasu do czasu zerkała w kierunku przybysza, ale nic nie mówiła. Elizabeth podtrzymywała rozmowę, nakrywając do stołu. Wiedziała, że Lina jest rozczarowana i jest jej przykro z powodu Andreasa, ale Kristian miał rację, mieli teraz wystarczająco wielu pomocników do pracy przy sianokosach.

- Ty też napij się kawy - powiedziała Elizabeth do Liny, gdy ta skończyła sprzątać. - Kristian i cała reszta powinni niedługo wrócić - mówiła dalej, zwracając się do Larsa - więc będziesz mógł ich poznać. Ale teraz powiedz coś o sobie.

Mężczyzna nałożył sobie porządną porcję i uśmiechnął się.

- Hmm, nie wiem, czy jest co opowiadać. Jak już wspomniałem, właśnie zmarła mi matka. Miała problemy z brzuchem. Nie wiem dokładnie, co jej było, bo nie mieliśmy pieniędzy na doktora, a zresztą ona nie chciała go wzywać. Mój ojciec utonął na morzu, gdy miałem dziewięć lat. Ponieważ nie miałem więcej rodzeństwa, chcąc nie chcąc, zostałem panem domu - zaśmiał się sam z siebie, ale Elizabeth wyczuła w jego opowieści niewypowiedziany smutek i żal. Spojrzała na niego ze współczuciem. Łatwo było wyobrazić sobie małego chłopca, który wcześnie stracił ojca, i który musiał pracować jako dorosły mężczyzna. To takie niesprawiedliwe, pomyślała, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że podobny los spotyka wiele osób. Ale żeby dzieci miały takie ciężkie życie…

- Dobrze mi się żyło - dodał szubko Lars. Być może zauważył zamyśloną minę Elizabeth. - Jak już powiedziałem, było nas tylko dwoje: matka i ja, i nasze potrzeby były niewielkie. Matka zadbała również o to, żeby, poszedł do szkoły. Często powtarzała, że wiedza dużo nie waży.

Kawy w dzbanku systematycznie ubywało, a Lars mówił i mówił. Spokojnie opowiadał o swoim życiu, które nie różniło się zbytnio od życia innych biednych ludzi. Miał trzydzieści lat, a większą część życia ciężko przepracował. „Dobrego życia”, podkreślił i uśmiechnął się szeroko, pokazując dołki w policzkach.

Elizabeth odwzajemniła uśmiech. Z miejsca polubiła tego parobka. Nagle zrozumiała, dlaczego Lars wydał jej się znajomy: jego oczy miały ten sam niebieski kolor, co oczy Jensa. Zrobiło jej się nieswojo.

- Dopilnuję, żeby posprzątano i umyto chatę dla parobków - powiedziała, wstając gwałtownie od stołu - żebyś mógł jak najszybciej tam zamieszkać. Przez ostatnie da, trzy lata służyła nam za magazyn. Zdziwiłbyś się, co można tam znaleźć.

- To nie jest praca dla kobiet - powiedział Lars poważnym tonem.

Elizabeth spojrzała na niego dwa razy, zanim dotarło do niej, że rzeczywiście tak myślał.

- A kto miałby to zrobić?

- Ja! A do tego czasu mogę spać w stodole na sianie.

- Nie ma tam teraz wystarczająco dużo siana, żeby można było wygodnie na nim spać - wymamrotała Lina. - Większość zimą zjadły zwierzęta.

- Nic nie szkodzi - odparł niczym niezrażony Lars.

- Idę poszukać Helene i Marii - zdecydowała Lina - i błyskawicznie sprzątniemy chatę.

Elizabeth podążyła wzrokiem za służąca, która zniknęła, powiewając jasnorudym warkoczem. Na szczęście Lina długo się gniewa i nie chowa urazy, pomyślała Elizabeth z ulgą.

Czuła, że Lars jej się przygląda. Gdy spojrzała mu prosto w oczy, nie uciekł wzrokiem. Ale nie było w tym żadnego flirtu, tylko zwykła, ludzka ciekawość.

- Jest pani inna niż gospodynie, które wcześniej spotkałem - powiedział.

Elizabeth zaśmiała się.

- Uważaj, bo ci uwierzę!

Zaczęła sprzątać ze stołu. Pomyślała, że gdyby siedzieli tak nieco dłużej, opowiedziałby mu o Jensie. Ale na to było za wcześnie. Przecież dopiero co się poznali. Mimochodem spojrzała przez okno. Lina, Helene i Maria właśnie zaczęły sprzątać chatę. Za to nigdzie nie było widać Ane i Kristiana.

- Chcesz, żebym oprowadziła cię po gospodarstwie? - spytała.

Lars natychmiast wstał, podziękował za posiłek i puścił ją przodem.

- Tutaj jest salon - wyjaśniła Elizabeth i wskazała ręką.

Ogarnął pokój spojrzeniem. Skóra niedźwiedzia na podłodze, grube dywany i obciągnięte aksamitem meble. Zatrzymał wzrok na starym fortepianie stołowym.

- Jeszcze nie nauczyłam się grać - rzuciła pospiesznie Elizabeth. - Ale zdarza się, że Kristian gra w święta Bożego Narodzenia. Bo właśnie tutaj wszyscy obchodzimy święta.

Lars spojrzał na nią pytająco.

- Służba też?

Kiwnęła potakująco głową i ruszyli dalej.

- A tu jest jadalnia. Zwykle jadamy w kuchni, ale z okazji świat spotykamy się tutaj. Służba także - dodała.

- Rzeczywiście: jedna w swoim rodzaju - wyszeptał, gdy poszli dalej.

Na zewnątrz Lars przywitał się z pozostałymi dziewczętami i wszystkim po kolei uścisnął dłonie. Maria była ostatnia.

- Mam na imię Maria i jestem siostrą Elizabeth.

Lars spojrzał zdezorientowany na Elizabeth.

- To długa historia - rzuciła szybko. - Najpierw zmarła nasza mama, a potem tata. Maria była wtedy bardzo mała, więc oczywiście ja przejęłam opiekę nad nią.

- Rozumiem - przytaknął.

- Elizabeth, chciałabym z tobą porozmawiać - powiedziała Maria, wyraźnie podekscytowana. - Sam na sam. Chodzi i list od Olava.

- Później. Teraz muszę się zając wieloma sprawami.

Maria zacisnęła usta, ale nic więcej nie powiedziała. Elizabeth westchnęła w głębi duszy. Czasami czuła, że na wszystko brakuje jej czasu. Ale list mógł chyba trochę poczekać? To nie była raczej sprawa życia i śmierci - prawdopodobnie Olav napisał Marii coś miłego, czym siostra chciała się z nią podzielić.

- Widziałyście może Kristiana i Ane? - spytała.

Dziewczęta pokiwały przecząco głowami, więc Elizabeth i Lars skierowali się ku oborze.

- Ane to nasza córka - wyjaśniła Elizabeth.

Lars skinął głową.

- Piękne zwierzęta - powiedział i zbliżył się ostrożnie do czarnego ogiera.

Elizabeth obserwowała go w milczeniu. Patrzyła, jak unikał wzroku wielkiego zwierzęcia i pozwolił mu się obwąchać, zanim ostrożnie podniósł rękę i pogłaskał go delikatnie po szyi.

- Umiesz obchodzić się ze zwierzętami - zauważyła. - Nie wszyscy to potrafią.

- Wydaje mi się, że z tym trzeba się urodzić - odpowiedział. - Nie da się oswoić konia siła, jest na to za duży i za silny. Trzeba zdobyć jego zaufanie i je odwzajemnić.

- Ty i Ane na pewno przypadniecie sobie do gustu - wymknęło jej się.

Lars spojrzał na nią, nie przestając głaskać konia.

- Ona od zawsze kochała zwierzęta - wyjaśniła. - Od maleńkości umiała się z nimi porozumiewać.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi i duża, ciemna sylwetka wypełniła cały otwór. Ostre światło oślepiło na chwilę Elizabeth, więc nie widziała, kto przyszedł.

- Dzień dobry! - głos należał do Kristiana. - Służąca powiedziała mi, że tutaj was znajdę - powiedział. Wszedł do środka i podał Larowi dłoń na powitanie.

Parobek natychmiast ją uścisnął, po czym mężczyźni wymienili swoje imiona. Elizabeth poczuła się niezręcznie. To było zadanie Kristiana. To on powinien oprowadzać nowego parobka po gospodarstwie.

- Nie mogłam cię znaleźć - wyjaśniła szybko i odchrząknęła. - I dlatego zaczęłam pokazywać Larsowi gospodarstwo. Doszliśmy tylko do obory, więc możesz pokazać mu resztę.

Nagle uświadomiła sobie, że brzmiało to prawie tak, jakby go za to przepraszała. Zirytowana odrzuciła głowę do tyłu. To nie jej wina, że Kristian nie powiedział, dokąd idzie!

Zrobiło się cicho. W końcu Lars odchrząknął, przerywając milczenie.

- Prosiłem już pana żonę o wybaczenie, że nie zjawiłem się wcześniej. Moja matka ciężko zachorowała i niedługo potem zmarła, i dlatego nie mogłem się stawić na czas.

Kristian skinął głową.

- Moje kondolencje - powiedział i schował ręce do kieszeni. - No, to teraz może wszystko ci pokażę i przydzielę obowiązki?

Lars uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę prace. Macie państwo ogromnie i dobrze utrzymane gospodarstwo. Nie każdy mieszka w pomalowanym na biało domu. A widzę, że i pozostałe budynki są w doskonałym stanie.

Elizabeth widziała, że Kristian pęcznieje z dumy, słysząc te pochwały. Poczuła ulgę.

- A więc tutaj jesteście? - Ane niespodziewanie pojawiła się w drzwiach. - Byłam razem z tatą - Kristianem i wymieniałam sieci - zamilkła zawstydzona, gdy zobaczyła Larsa, następnie dygnęła głęboko u wyciągnęła drobną, niezbyt czystą dłoń. - Dzień dobry. Nazywam się Ane-Elise - uśmiechnęła się.

Elizabeth domyśliła się, że Ane i Kristian dobrze się bawili - na szarej sukience dziewczynki widać było ciemne plamy, jeden warkocz uwolnił się prawie całkiem od jedwabnej wstążki, a pończochy zjawiły się wokół jej kostek, przypominając obwarzanki.

W głosie Larsa słychać było śmiech:

- A więc to ty jesteś córką gospodarzy? Słyszałem, że znasz się na zwierzętach.

Elizabeth czuła na sobie wzrok Kristiana, ale nawet na niego nie spojrzała. Lars był wyjątkowo przystojny i prawdopodobnie to wzbudzało zazdrość jej męża.

Ane z zapałem opowiadała o zwierzętach w gospodarstwie, dopóki Kristian jej nie przerwał.

- Wydaje mi się, że najwyższy spojrzeniem sukienkę. Przytaknęła zawstydzona i czym prędzej wybiegła z obory.

- Urocza osóbka - powiedział Lars. - I nazywa pana „tatą-Kristianem:.

Elizabeth zauważyła, że spojrzeniem Kristiana ciemnieje i pospieszyła z wyjaśnieniem:

- Mówiła tak, gdy była mała i to jej zostało do dziś.

Już miała dodać, że Ane jest jej córką z poprzedniego małżeństwa, gdy Lars powiedział:

- Ale pokrewieństwo widać na dłoni. Ma taki sam układ zębów jak jej ojciec.

Elizabeth czuła coraz większe napięcie. Na chwilę słowa ugrzęzły jej w gardle. Przerażona, przełknęła ślinę i znowu odzyskała mowę.

- To po mojej matce - powiedziała i wzięła głęboki oddech. - Idźcie obejrzeć resztę gospodarstwa? W takim razie ja wracam do swoich zajęć.

Odwróciła się i z pospiechem ruszyła w stronę domu. Wiedziała, że Kristian szybko dojdzie di siebie i ani jednym słowem nie wspomni o tym, co się stało. Ale wiedziała też, że jego zazdrość była wadą, z która musiała nauczyć się żyć. Poza tym Kristian wciąż miał jej za złe sytuację związaną z Ane, chociaż nigdy o tym nie mówił. W milczeniu zwróciła się z prośbą do Boga, żeby jej małą córeczkę otoczył szczególną opieką.

Rozdział 12

Koń wjechał wolno na podwórze. Ludzie i zwierzęta mieli za sobą długi dzień, ale zwieziono właśnie ostatni wóz siana i tegoroczne sianokosy dobiegły końca. Był to nerwowy i niepewny okres. Zdarzało się, że wieczorem, gdy myśleli, że mogą już odpocząć po ciężkiej pracy, niebo chmurzyło się niespodziewanie i musieli wracać na pile, żeby ratować suche siano. Wszystko było w rękach Boga. Jeśli zbiory będą pomyślne i pogoda dopisze, wykarmią wszystkie zwierzęta przez zimę i żadne nie trafi pod nóż.

Elizabeth zmrużyła oczy, patrząc na niebo. Ciemne chmury czaiły się nad górami. Prawdopodobnie w nocy spadnie deszcz. Chwała Bogu, że zdążyliśmy zwieść siano na czas, pomyślała.

Kristian zachował się dokładnie tak, jak przewidziała. Słowem nie wspomniał o incydencie w oborze, a wobec Ane był miły i uprzejmy. Jeśli Lars coś zauważył, zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie stało. Zupełnie naturalnie przyłączył się do pracy gospodarstwie i dobrze odnajdywał się w nowej roli. Kristian nie miał mu nic do zarzucenia i wyglądało na to, że mężczyźni dobrze się ze sobą dogadują.

Elizabeth wsunęła rękę pod bluzkę, próbując usunąć z pleców kłujące źdźbła. Nie mogła doczekać się nadejścia wieczoru i porządnej kąpieli.

Wóz już prawie wtoczył się na podwórze. Kristian i Lars szli po obu stronach, a za nimi podążało wielu chłopów.

- Idź do domu i szykuj posiłek - zawołała do Liny. - Wszyscy muszą się najeść - dodała.

Po chwili podeszła do niej Maria. W jej brązowy warkocz zwisający na piersi wbiło się całe mnóstwo źdźbeł. Elizabeth uśmiechnęła się do niej z miłością i zaczęła jej wyciągać. Siostra nie zawsze dbała o fryzurę. Zazwyczaj tylko wtedy, kiedy musiała się ładnie ubrać.

Maria włożyła do ust kilka łodyżek trawy i zaczęła je żuć. Nawyk pozostał jej z czasów dzieciństwa.

- O czym myślisz? - spytała Elizabeth.

- A masz czas, żeby mnie wysłuchać?

- Oczywiście, że mam.

Od razu wiedziała, co siostra ma na myśli. Ostatnio zbyt często odpychała ją od siebie, tak bardzo była zapracowana. - Wybacz mi, Maryjko - poprosiła cicho. - Powiedz mu, co ci leży na sercu. Chętnie cię wysłucham.

Maria śledziła wzrokiem wóz z sianem. Dojechali już na miejsce i teraz ustalali, kto pójdzie do stodoły ugniatać siano, a kto będzie je podawać do środka..

Siostra utkwiła wzrok w Elizabeth, szczerze i bez lęku, tak jak zawsze.

- Dostałam list od Olava, jak już ci wspomniałam, pisze, że ma dla mnie niespodziankę.

Elizabeth pamiętała o liście, ale za każdym razem odsuwała rozmowę z siostrą na później. Zawsze coś stało na przeszkodzie. Tymczasem teraz Elizabeth poczuła narastający niepokój. Przez moment zapragnęła, by Maria o niczym jej nie mówiła, chociaż wiedziała, że przemawia przez nią zwykłe tchórzostwo.

- A powiedział, co to za niespodzianka?

Maria kiwnęła potakująco głową.

- Tak, napisał coś takiego: :Mogę zdradzić tylko tyle, że chodzi o pierścionek ze złota”. Jak myślisz, co to znaczy?

Elizabeth przeraziła się.

- Zaręczyny - szepnęła wbrew własnej woli i zaraz pożałowała, że nazwała rzecz po imieniu.

Maria znowu przytaknęła, tym razem z entuzjazmem.

- Tak właśnie podejrzewałam! - jej oczy błyszczały. - Napisał, że wyjawi swoje zamiary jutro na przyjęciu u Dorte i Jakoba. Poza tym nie napisał nic nowego. To była tylko taka krótka wiadomość.

Elizabeth poczuła złość. Dlaczego Olav nie przygotował na to jej i Kristiana? A co z Dorte i Jakobem? Dlaczego chce czekać aż do jutra z wyjawieniem tajemnicy?

- O co chodzi? - spytała Maria. - Wyglądasz jakbyś była zła. Nie cieszysz się, że Olav chce się ze mną ożenić?

Elizabeth szukała odpowiednich słów. Zaręczyny Marii i Olava, czy to w ogóle było możliwe? Jej wzrok ślizgał się po żółtych polach, na których leżały już zeschłe łodyżki traw. W niektórych miejscach widać było małe kępki szczawiu.

Pozostali siedzieli na wozie, a wśród nich Ane, której głowa wystawała z siana na samym środku kopy. Ileż to razy Elizabeth zabraniała córce siadania na sianie, gdy wóz był pełen? Gdyby się przewrócił, mogłaby się zabić.

- Masz dopiero szesnaście lat - powiedziała Elizabeth i spojrzała na siostrę.

- Olav ma osiemnaście.

- To niczego nie zmienia. I tak jesteś za młoda, żeby wychodzić za mąż.

- Na razie nie było mowy o wychodzeniu za mąż, ale o wymianie pierścionków, żeby pokazać innym, że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Elizabeth westchnęła. Gdy Maria zachowywała się w ten sposób, nic nie było w stanie jej przekonać. Właściwie to dobrze, że potrafi bronić własnego zdania, pomyślała Elizabeth. Ale czasami jej upór ma również złe strony. Zwłaszcza teraz.

- W takim razie nie spieszcie się tak bardzo z tymi pierścionkami - powiedziała.

- I to mówi osoba, która wyszła za mąż, zanim skończyła siedemnaście lat!

- I byłam zbyt młoda! - wybuchnęła Elizabeth i poczuła ucisk w piersiach. To niepodobne do Marii, żeby wytaczać takie argumenty. To było niesprawiedliwe i krzywdzące.

- A czy to coś zmienia?

Elizabeth zabrakło słów. Nie mogła powiedzieć siostrze, że Ane przyszła na świat w wyniku gwałtu i że małżeństwo miało chronić nienarodzone dziecko przed ludzką obmową. Ani o tym, że Jens oświadczył się nie tylko z miłości, ale także kierował się współczuciem wobec niej i dziecka. Dziecka jej i Jensa, jak zwykli byli mówić.

Tym razem ostatnie słowo należało do Marii, która odwróciła się na pięcie i odeszła. Brązowy, sięgający bioder warkocz tańczył na jej plecach,, gdy maszerowała w stronę stodoły. Chwilę później podjęła decyzję, co do tego nie było żadnych wątpliwości.

Nagle ogarnęła ją złość z powodu tego, co powiedziała. Może powinna była zachować się łagodniej i rozważniej? Wypytać siostrę o szczegóły, delikatnie przekonać, że z zaręczynami można poczekać jeszcze rok lub dwa? Albo przynajmniej do czasu aż zapełni się skrzynia z wianem? Milcząc, można czasem wyrazić najwięcej, pomyślała. Ale teraz było już za późno, żeby zrobić cokolwiek w tej sprawie. Trzeba będzie znaleźć odpowiedni moment. Poza tym czekała na nią praca.

Wydawało się, że Maria przez resztę dnia robiła wszystko, żeby jej nie spotkać. Elizabeth przemknęło przez myśl, że może tak jej się tylko wydawało, Bi przecież wszyscy mieli ręce pełne roboty, a poza tym przez cały czas otoczone były ludźmi i nie miały okazji, żeby porozmawiać w cztery oczy.

Wszyscy byli spoceni i zgrzani po ciężkiej pracy, ale służące i Lars musieli poczekać z kąpielą do następnego dnia. Chociaż jak najbardziej na nią zasłużyli, trzeba by było nanieść zbyt dużo torfu i drewna, żeby wszyscy mogli się wykąpać.

Lina odciągnęła Helene na bok i zaproponowała wspólną kąpiel w leśnym stawie. Woda nie była zbyt zimna i nikt nie mógł ich tam zobaczyć. Helene nie wahała się ani przez chwilę i kobiety ze śmiechem pobiegły do lasu.

Elizabeth nosiła wodę, aż rozbolały ją plecy i ramiona. Na rogu stołu leżały czyste ubrania, ręcznik i pachnące mydło, którego używa tylko w wyjątkowych sytuacjach. Mydło przysłała jej kuzynka Kristiana z Bergen. Elizabeth szybko zrzuciła z siebie ubrania i ostrożnie włożyła jedną stopę do ciepłej wody. Wzdychając z rozkoszy, zanurzyła się w wielkie balii. Czuła, jak jej ciało powoli się odpręża, a sztywne mięśnie rozluźniają po całodniowym wysiłku.

Jej myśli znowu zaczęły krążyć wokół Marii i Olava. Co powie, jeśli Olav ogłosi jutro zaręczyny? Jak Kristian na to zareaguje? Może lepiej go uprzedzić? Wpatrywała się nieświadomie w część pomieszczenia, która rozświetlało delikatne światło padające z małej lampki wiszącej na ścianie.

- Nie, lepiej z tym zaczekać. Bez względu na wszystko, o rychłym ślubie i tak nie mogło być mowy. Ale co się stanie, jeśli Maria zajdzie w ciąże, zanim dorosną do małżeństwa?

- Ciocia Elizabeth - powiedziała do siebie, żeby sprawdzić, jak to brzmi. Ale zaraz potrząsnęła głową. - Nie, Maria jest na to za młoda. Małżeństwo może poczekać.

Zresztą, po co mieliby aż tak się spieszyć? Przecież mają całe życie przed sobą.

Usiadła w balii, zmoczyła włosy i zaczęła je namydlać. Mydło pachniało różami i perfumami. Gdy włosy były porządnie umyte, zabrała się za ich spłukiwanie, czego bardzo nie lubiła. Na szczęście miała wystarczająco duo ciepłej wody. Właściwie miała jej za dużo i żałowała, że bezmyślnie pozwoliła sobie na takie marnotrawstwo. Postanowiła, że wypłucze ubrania i w ten praktyczny sposób wykorzysta nadmiar wody.

Trzy krótkie uderzenia w drzwi potwornie ją przeraziły. Błyskawiczne spojrzenie na drzwi przekonało ją, że skobel był na swoim miejscu. Odetchnęła z ulga.

- Kto tam? - zapytała, ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Czyżby tylko jej się zdawało? Wstrzymała oddech i czekała. Nic się jednak nie wydarzyło, więc powoli wypuściła powietrze. Wtedy znowu usłyszała pukanie, tym razem mocniejsze.

- Czego chcesz? Siedzę w balii - zawołała.

I tym razem nie było żadnej odpowiedzi. Ciarki przeszły jej po plecach. Natychmiast pożałowała swoich słów. Niepotrzebnie mówiła, że się kąpie. Wyskoczyła z balii i wytarła się kilkoma energicznymi ruchami. Naciągnęła pończochy na jeszcze wilgotne stopy i włożyła rozcinane majtki. Pomyślała, że to dosyć dziwna nazwa, ale w końcu majtki nie były szyte w kroku.

Zaraz potem nałożyła spódnicę i koszulę. Mokre włosy związała w węzeł, który spadał na jej plecy. Podeszła do drzwi i odsunęła skobel.

Zanim otworzyła drzwi, wzięła do ręki pogrzebacz.

Trzymając go, czuła się bezpieczniej. Ostrożnie wysunęła głowę. Podwórze oświetlone wieczornym słońcem wypełniał spokój. Na kalenicy obory siedział mały ptaszek i ćwierkał wesoło, a wysoko na wzgórzach beczały owce. Elizabeth otworzyła drzwi jeszcze szerzej i wyszła na podest.

- Przepraszam!

Wzdrygnęła się na dźwięk słabiutkiego głosi dochodzącego zza rogu.

- O nie, to ty, Christem, przychodzisz w odwiedziny? - schowała pogrzebacz za plecami i drugą ręką pogłaskała chłopca łagodnie po brudnym policzku. Zauważyła, że trzymał kurczowo kawałek chleba.

- Miałem straszną ochotę, żeby się z tobą spotkać - wymamrotał i ugryzł kawałek. - Ane dała mi kromkę chleba - wyjaśnił, wyciągając chleb przed siebie. - Z cukrem! Ane jest taka miła jak ty.

- Wejdź do środka. Muszę jeszcze rozczesać włosy - powiedziała i dyskretnie odłożyła pogrzebacz na miejsce. Christem nic nie zauważył.

- A więc tęskniłeś za mną - zagadnęła chłopca, czesząc o zaplatając mokre włosy. - Ja też za tobą tęskniłam, nie widziałam cię przecież od zimy. Co robiłeś przez cały ten czas?

- Pracowało się to tu, to tam - odpowiedział po męsku. - No i musiałem pomagać tacie, bo on już nie może chodzić.

Utkwił wzrok w drewnianej balii stojącej na środku podłogi.

- Ładnie pachnie - powiedział. - Kwiatami.

- Masz ochotę na kąpiel?

Przytaknął, energicznie kiwając głową, i wepchnął do ust resztkę chleba. Elizabeth wylała wodę, w której się kąpała i wlała świeżą.

- W takim razie rozbierz się i wskakuj do wody, a ja przyniosę ci czyste ubranie.

Poszła do tkalni, gdzie przechowywała rzeczy, które były już za małe albo wymagały naprawy. Nie było tam odpowiednich spodni, więc Christem będzie musiał dalej nosić swoje własne, ale znalazła bieliznę i koszulę dla chłopca. Zabrała czysty ręcznik i pobiegła z powrotem.

Christem siedział skurczony z podciągniętymi kolanami. Elizabeth pomyślała, że nagle wydał jej się znacznie mniejszy niż jeszcze parę minut temu.

- Proszę! - powiedziała, podając mu mydło. - Umyj się mydłem kwiatowym.

Chłopiec ostrożnie wziął mydło do ręki i zaczął się myć. Elizabeth pomogła mu umyć włosy i pozwoliła siedzieć w wodzie, Az ta zupełnie wystygła.

- Już czas, żebyś wyszedł i wytarł się do sucha - powiedziała w końcu. - Rodzice będą się o ciebie martwić, jeśli długo nie będziesz wracał.

Christem chętnie dał się owinąć w wielkim ręcznikiem. Elizabeth wyciągnęła go z wody i posadziła sobie na kolanach.

- Kiedyś mama bała się o mnie, jak długo nie wracałem, ale teraz jest taka zmęczona, że prawie tego nie zauważa - powiedział chłopiec.

Zabrzmiało to tak prosto i szczerze, że Elizabeth poczuła ucisk w piersiach. Wystarczyło, że Ane wracała dłużej niż zwykle ze szkoły, a ona już była o nią niespokojna. Wycierała jego jasne włosy ręcznikiem, Az całkiem wyschły. Teraz sterczały mu na wszystkie chude ciałko chłopca do siebie, wdychając zapach jego świeżo umytych włosów.

Żałuję, że nie mogę go tutaj zatrzymać. Mógłby się wtedy kąpać i najadać do syta każdego dnia, pomyślała.

- Jestem już chyba suchy - powiedział Christem i wyślizgnął się z jej objęć. Zgiął palce i uczesał się nimi jak grzebieniem. - ładnie teraz wyglądam?

- Jak mały aniołek - Elizabeth podała ma ubranie. - Ubierz się w to, które ci przyniosłam, a tamto zostaw mi do prania. Wpadnij znowu któregoś dnia, to je sobie odbierzesz.

Przytaknął zadowolony i zrobił, jak mu kazała.

Elizabeth stała w drzwiach i patrzyła za nim, gdy biegł do domu. W końcu zamknęła za sobą drzwi i ruszyła przez podwórze do kuchni. Postanowiła, że później po sobie posprząta. Teraz musiała porozmawiać z Marią. Ta sprawa nie mogła dłużej czekać.

Siostra siedziała na łóżku i rozczesywała mokre włosy. Na środku podłogi stała balia. Maria nawet nie podniosła wzroku, gdy siostra weszła do pokoju. Elizabeth poczuła się trochę nieswojo, ale mimo to wzięła głęboki oddech i zapytała:

- Pomóc ci?

Maria odłożyła grzebień i skinęła głową.

- Jeśli chcesz.

- Pamiętasz czasy, gdy byłaś mała? Wtedy zawsze układałam ci włosy - powiedziała Elizabeth.

- To było, zanim wyszłaś za Jensa i przeprowadziłaś się do Dalen. Pamiętam, że gdy sama zaczęła, układać sobie włosy, uznała, że jestem już prawie dorosła - odpowiedziała ze śmiechem.

- Przepraszam, że poświęciłam ci dzisiaj tak mało czasu - Elizabeth powiedziała jednym tchem.

- To ja powinnam cię przeprosić. Nie miałam prawa mówić do ciebie w ten sposób.

- No to jesteśmy kwita.

Elizabeth przygryzła wargę, przygotowując się do nowej przemowy o tym, że Maria i Olav powinni zaczekać z pierścionkami, ale nie była w stanie nic powiedzieć. Czasem tal trudno znaleźć odpowiednie słowa, pomyślała.

Maria wstała, podeszła do komody i zaczęła przestawiać stojące na niej przedmioty. Elizabeth przyglądała się złamanemu paznokciowi. Mogłaby pożyczyć od Marii nożyczki, ale dała sobie z tym spokój.

- Dobrze się zastanów, co jutro na siebie włożysz - powiedziała nieoczekiwanie. - To będzie ważny dzień.

Przy komodzie zrobiło się cicho. Elizabeth podniosła wzrok i spojrzała na siostrę. Oczy Marii napełniły się łzami. Musiała kilka razy zamrugać powiekami, zanim była w stanie cokolwiek powiedzieć.

- Dziękuję, że jesteś moją siostrą!

Do Elizabeth powoli dotarło, co zrobiła. Nie chciała, żeby Maria tak to odebrała, wcale nie zamierzała pozwolić jej na zaręczyny. Chciała jedynie… Nagle uświadomiła sobie, że właściwie nie wiedziała, co tak naprawdę chciała siostrze powiedzieć.

Elizabeth obudziła się gwałtownie i spojrzała w ciemność wypełniającą pokój. Co ją obudziło? Sen? Nie, nie pamiętała żadnego snu. Może hałas? Ale w domu było cicho. Jedynie dźwięki, które słyszała, dochodziły z zewnątrz i był to odgłos wyjącego wiatru i deszczu uderzającego o szyby okien. Może właśnie to ją obudziło?

Czuła, że zaschło jej w gardle, więc sięgnęła po szklankę wody stojącą na stoliku nocnym. W pokoju panował chłód. Wypiła szybko kilka łyków, naciągnęła kołdrę na ramiona i położyła się na boku, czekając na sen.

Nagle usłyszała dźwięk. Natychmiast zrobiła się czujna. Nie mając pewności, czy to, usłyszała, było skrzypieniem drzwi, czy trzeszczeniem desek w podłodze, leżała i nasłuchiwała. Wzięła kilka płytkich i bezgłośnych wdechów, zanim cichutko wypuściła powietrze z płuc. Nic. Cisza. A więc jednak jej się zdawało. Może to było stare drzewo, uginając się pod naporem wiatru?

I wtedy znowu to usłyszała. Tym razem na pewno się nie myliła - ktoś tam był! Słyszała wyraźnie, że ktoś szura nogami. Serce biło jej tak, jakby miało wyskoczyć z piersi. Przysunęła się bliżej do Kristiana, który odwrócił się i zaczął mamrotać coś przez sen. Kroki nagle ucichły. Elizabeth wstrzymała oddech. Czekała. Po chwili Kristian się uspokoił, a jego oddech stał się miarowy.

Znowu słychać było kroki. Szu, szur, szur - zupełnie jakby ktoś ciągnął podeszwy po deskach podłogi. Elizabeth poczuła ciarki na plecach. Może powinna obudzić Kristiana? Zerknęła na męża. Nie, lepiej nie. Kristian spyta na głos: „co się dzieje?” i ten ktoś zdążyły zniknąć, zanim wyjdą z łóżka.

Od kilku miesięcy nie działo się nic niezwykłego. Minęło już tyle czasu, że Elizabeth zapomniała o incydentach z krowami i krzesłami. Ostrożnie odsunęła kołdrę i sięgnęła po rozpinany sweter. Żeby szczękały jej z zimna.

Bezszelestnie otworzyła drzwi i rozejrzała się. Pusto. Odetchnęła z ulgą i ruszyła dalej. Zatrzymała się przy pokoju Marii i Ane i zajrzała do środka. Dziewczęta spały spokojnie. Zamknęła cicho drzwi i poszła w kierunku schodów. Wiedziała, które stopnie trzeszczą i zręcznie je omijała. W końcu dotarła na sam dół.

Drzwi wejściowe! - pomyślała i naciągnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte. Rzuciła krótkie spojrzenie w głąb salonu. W tej samej chwili zegar wybił dwanaście razy. Elizabeth wzdrygnęła się, zawstydzona, że tak łatwo ją wystraszyć, zebrała się na odwagę i sprawdziła, czy okna są zamknięte, a wszystkie haczyki na swoim miejscu.

Serce powoli uspokajało się. Może rzeczywiście tylko jej się zdawało? W każdym razie nikt nie włamał się do ich domu - tego mogła być pewna. Zatrzymała się przy drzwiach do kuchni. Po chwili wahania zdecydowanym ruchem nacisnęła klamkę i weszła do środka. Cisza.

Chociaż wiedziała, że okna są zamknięte, podeszła do nich i wyjrzała na zewnątrz. Po szybach spływały strugi deszczu. Powietrze przeszyła błyskawica, oświetlając podwórze. Elizabeth przestraszyła się i odskoczyła do tyłu. Żeby tylko piorun nie uderzył w budynki!

Odwróciła się, żeby wrócić na górę, gdy nagle wydała zduszony okrzyk. Tuż za nią stała Helene. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, a jej ramiona zwisały luźno wzdłuż boków. Milczała. Elizabeth przyłożyła rękę do piersi i poczuła, jak serce wali jej młotem.

- Ale mnie przestraszyłaś! - szepnęła, nie mogąc złapać tchu.

Nagle rozległ się grzmot i przetoczył przez niebo niczym potężne kamienie.

- Helene? - spytała niepewnie i poczuła, że włosy jeżą jej się na karku. - Dlaczego jesteś taka… dziwna?

Helene nie odpowiedziała ani nie poruszyła się. Jej pusty wzrok mógł budzić przerażenie.

- Nie zachowuj się tak - prosiła Elizabeth. - Przestań, wyglądasz okropnie!

Helene nadal nie odpowiedziała, ale powoli zaczęła się przemieszczać w kierunku Elizabeth, która w końcu zrozumiała: przyjaciółka chodzi we śnie. Ostrożnie chwyciła ją pod ramię i zaczęła prowadzić przez kuchnię do jej pokoju. Helene bezwolnie podążała za nią.

- A teraz połóż się - wyszeptała Elizabeth. Posadziła Helene na brzegu łóżka i uniosła jej nogi na ,materac. Helene ułożyła się wygodnie na boku. Elizabeth starannie okryła ją kołdrą, tak jak to robiła z Ane.

- Dobranoc - powiedziała i pogłaskała Helene po policzku.

Przyjaciółka zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i spała dalej.

Wchodząc po schodach, Elizabeth uśmiechała się sama do siebie. Gdy wślizgnęła się pod kołdrę, Kristian przebudził się na chwilę.

- Gdzie byłaś? - spytał sennym głosem i przyciągnął ją do siebie. - Jesteś lodowata!

Elizabeth wtuliła się niego i pocałowała go w szyję.

- Dowiedziałam się właśnie, kto przestawiał krzesła i wypuścił krowy nocą - odpowiedziała.

Kristian odsunął się trochę, żeby na nią spojrzeć.

- To Helene chodzi we śnie.

- Daj spokój!

- Ale to szczera prawda! Słyszałam, że ktoś chodzi po domu o poszłam to sprawdzić. I wtedy zobaczyłam Helene, spacerująca po kuchni w samej koszuli - śpiąc.

Kristian zaśmiał się serdecznie.

- Chciałabym zobaczyć jej minę, kiedy jutro jej o tym powiesz.

- Ja też.

Elizabeth przesunęła się na swoją stronę, zamknęła oczy i już prawie zasypiała, gdy Kristian dodał:

- Ale nie wiem, czy mogę ci wybaczyć, że wstajesz i sama chodzisz nocą po domu. Przecież nie mogłaś wiedzieć, że to była Helene.

Elizabeth nie odpowiedziała. Udała, że śpi.

Rozdział 13

Srebrzyste promienie porannego słońca wpadały przez szparę w grubych zasłonach. Elizabeth śledziła jej wzrokiem, dopóki nie osiadły na podłodze, ścianie i części łóżka, tworząc świetliste pręgi. Kurz, który unosił się w powietrzu przypomniał miriadę maleńkich drobinek mąki. Jakie to ładne! - pomyślała. Jak pokaz magii.

Odwróciła twarz i zerknęła na Kristiana. Spał na wznak z lekko otwartymi ustami. Jego oddech był równy i miarowy. Poczuła ogromną ochotę, żeby dotknąć jego policzka i długich rzęs. A gdyby tak urodziła im się córka - z jego ciemnymi oczami i jej jasnymi włosami? Elizabeth uśmiechnęła się. Wiedziała, że Kristian chciał mieć syna. Ona sama pogładziła się już z myślą o tym, że nie będą mieli więcej dzieci. Przynajmniej tak mówiła - sobie i jemu. Lecz w sercu wciąż nosiła tęsknotę, która najmocniej dawała o sobie znać, kiedy Elizabeth przebywała w towarzystwie małych dzieci.

W domu panowała idealna cisza, co oznaczało, że służące jeszcze nie wstały. Która mogła być godzina? Może czwarta albo piąta? Wyciągnęła się, odsunęła kołdrę i podeszła na palcach to toaletki. Świeżo umyte włosy były zaplecione w dwa ciasne warkocze. Gdy je rozpuściła, zafalowały niczym łan zboża na wietrze.

Uznała, że równie dobrze może zaczął się ubierać. Przed wyjazdem do Dorte i Jakoba czekało na nich wiele obowiązków.

Szybkim ruchem zdjęła koszulę nocną i powiesiła ją na poręczy krzesła. Włosy przyjemnie łaskotały jej nagą skórę. Elizabeth stała w bezruchu, rozkoszując się chwilą. W sypialni było chłodno. Wiatr poruszał zasłonami, nawiewając do pokoju zapachy wstającego dnia: rosy, trawy i kwiatów. Elizabeth zamknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze. Dzięki Ci, Boże, za dzieło stworzenia, powiedziała do siebie w duchu.

- Słyszałaś o elfach?

Aż podskoczyła z wrażenia. Kristian już nie spał. Leżał na boku, podpierając głowę ręką.

- Mieszkają w lesie - mówił dalej - blisko ciemnych oczek wodnych i są boskiej urody. Mają długiem falujące włosy i skórę tak nieskazitelnie gładką niczym najdelikatniejszy jedwab. W księżycowe noce tańczą, trzymając się za ręce.

Jego słowa schlebiały jej, ale równocześnie wprawiały w zakłopotanie. Poza tym nie lubiła stać przed nim nago, więc wyciągnęła rękę po koszulę nocną i zasłoniła się nią.

- Przypomnisz mi właśnie takiego elfa. - zakończył i podniósł się z łóżka.

Gdy podszedł do niej, tak jak go Pan Bóg stworzył, Elizabeth nie miała odwagi oderwać wzroku od jego twarzy. Szeroki w ramionach, umięśniony i opalony - po tym jak w czasie sianokosów chodził z nagim torsem.

- Jesteś najpiękniejsza na świecie - powiesił zachrypniętym głosem, odgarniając jej włosy z twarzy. Wielkimi dłońmi przedarł się przez gęstwinę jej loków i objął ją w pasie tak mocno, że nie mogła się poruszyć. - Najpiękniejsza - powtórzył i pocałował ją namiętnie.

Po chwili Elizabeth poczuła, że zaczyna brakować jej tchu. Kiedy w końcu wypuścił ją z objęć, kręciło jej się w głowie. Nie protestowała, gdy wyjął z jej rąk koszulę, która opadła miękko na podłogę. Zbliżył się do niej - niemal dotykał jej ciała. Czuła, że jest gotowy.

Jego dłonie ześlizgnęły się po jej plecach zatrzymały na pośladkach. W tym czasie całował jej szyję i delikatnie kąsał płatki uszu. Gdy dwoma palcami ścisnął jej sutek, z gardła Elizabeth wydobył się jęk rozkoszy. Wiedział, jak sprawić jej przyjemność bezwolną. Miał nad nią władzę.

Elizabeth nie miała pojęcia, jak znalazła się w łóżku - czy Kristian zaniósł ją na rękach, czy doszła tam o własnych siłach. Ale bez względu na to, jak do tego doszło, leżała na łóżku, podczas gdy on całował i pieścił językiem jej rozpalone ciało. Drżała z podniecenia. Miała wrażenie, że płonie i nie była w stanie wykonać żadnego ruchu.

Jego usta były ciepłe, tak samo jak oddech. Czuła go wszędzie - na górze i na dole, aż w końcu odnalazł wejście i za chwilę był w niej. Szczytując, krzyczała z rozkoszy. Czuła się tak, jakby świat eksplodował.

- Elfy tak się nie zachowują - szepnęła, gdy było już po wszystkim. Uśmiechnęła się i pocałowała go. Pachniał nią.

- Tylko ten jeden - odpowiedział i odwzajemnił uśmiech.

Wóz podskakiwał na wybojach. Elizabeth ukradkiem przyglądała się siostrze. Maria miała na sobie białą bluzkę i czarną spódnicę. Opalona skóra pięknie podkreślała błękit jej oczu. Siedziała i przyglądała się swoim dłoniom i paznokciom.

Elizabeth wiedziała, że tego dnia Maria szczególnie dokładnie je wyszorowała i wklepała w nie maść. Praca przy sianokosach dawała się we znaki - zwłaszcza skórze o paznokciom. Jesienią, gdy nadejdzie pora wykopów, będzie jeszcze gorzej, pomyślała.

Maria sprawdziła ręką, czy nie zniszczyła jej się fryzura. Teraz, kiedy chodziła w długich spódnicach i mogła upinać włosy do góry, robiła wszystko, żeby wyglądać jak dorosła.

Nie uszło to uwadze Ane, która postanowiła podroczyć się z ciotką.

- Jak sądzisz, co powie Olav, kiedy zobaczy, jaka jesteś piękna? - zaśmiała się i naśladując głos dorosłego mężczyzny, powiedziała: - Maryjko, pobierzemy się - choćby jutro! W końcu łączy nas miłość!

- Siedź cicho, ty trzpiotko! - policzki Marii pokryły się rumieńcem, a oczy stały gromy. - Poza tym on nie mówi do mnie „Maryjko”.

- Od razu wiedziałam, że jesteście w sobie zakochani - powiedziała Ane i na wszelki wypadek przysunęła się bliżej do Kristiana.

- Jeśli zaraz nie zamilkniesz, powiem Danielowi, że się w nim kochasz! - zagroziła Maria.

- To nieprawda. Zresztą ja nie zamierzam wychodzić za mąż. Nigdy! A Daniel jest moim najlepszym przyjacielem. I tyle!

- Przestańcie się kłócić - powiedziała Elizabeth i wygładziła rękę ubranie córki, która wierciła się na siedzeniu, jakby ją mrówki oblazły.

- Siedź spokojnie, dziecko drogie! Zaraz będziemy na miejscu.

Rzuciła okiem na Marię. Siostra przechodziła trudny okres. Zwykle spokojna i opanowana, na samo wspomnienie imienia Olava czerwieniła się jak piwonia i traciła pewność siebie. Z gardła Elizabeth wydobyło się westchnienie. Maria była za młoda na zaręczyny.

Dorte i Jakob wyszli na podwórze, żeby ich przywitać. Widząc tych dwoje razem, Elizabeth nie mogła się nie uśmiechnąć. Jakob - słusznej postury, czarnowłosy i brodaty, z pulchną, rudowłosą Dorte u boku.

Obije uśmiechali się od ucha do ucha, podając im po kolei rękę na powitanie. Dziewczęta zrobiły na nich ogromne wrażenie. Jak wyrosły i jak pięknie były ubrane! Dorte klaskała w dłonie z zachwytu i kilka razy przyjrzała się bluzce, którą Maria sama uszyła.

Fredrik i Daniel trzymali się nieco na uboczu. Lekko zawstydzeni popisywali się przed Ane, starając się jak nalepek rzucić kamykiem. Elizabeth wiedziała, że już wkrótce lody zostaną przełamane i wstyd zniknie. Tak to już jest z dziećmi, uśmiechnęła się do siebie.

Kristian i Jakob rozmawiali o połowach, sianokosach i prowadzeniu gospodarstwa. Że też oni zawsze muszą rozmawiać na te same tematy! - pomyślała Elizabeth. Tymczasem Dorte po raz kolejny rzuciła jej się na szyję.

- Jak dobrze znów was widzieć! Wiem, że mówiłam to już wiele razy, ale wprost nie mogę się wami nacieszyć! Czekałem na to spokojnie wiele tygodni. Zresztą, co tam ja - my wszyscy nie mogliśmy się was doczekać. Mathilde i Sofie również przyjdą. Sofie od dawna nie mówi o nikim innym, tylko o tobie. „Kiedy przyjedzie Ane? Czy jeszcze długo trzeba będzie na nią czekać?” - Dorte musiała przerywać w samym środku wypowiedzi, bo z emocji zabrakło jej tchu. Rozejrzała się wokół siebie i powiedziała ze dziwieniem: - A gdzie się podziała reszta? Jeszcze nie wyszli z domu? Indianne miała nakryć do stołu - wyjaśniła. - Fredrik, zawołał pozostałych!

Obaj chłopcy rzucili się biegiem do drzwi, krzycząc od progu: „Goście przyjechali!”.

- Ach te łobuzy! Drą się tak, że nawet głuchy by się obudził - biadoliła Dorte, ale w jej głosie słychać było dumę.

Wcale jej się nie dziwię, pomyślała Elizabeth. Ma powody, żeby chwalić się dziećmi. Rudowłosy Daniel był jak skóra zdjęta z matki, natomiast Fredrik, z ciemnymi lokami, najbardziej przypomniał Jakoba.

Pierwsza wyszła Indianne, jak zawsze olśniewająco piękna - z ciemnymi włosami upiętymi w kok tuż nad krokiem i w ciemnoniebieskiej sukni z delikatnym motywem kwiatowym.

Przywitała się uprzejmie z gośćmi, podając im rękę na powitanie. Na końcu podeszła do Marii.

- Mam ci tyle do opowiedzenia! - wyszeptała.

Więcej nie zdążyła powiedzieć, ponieważ w drzwiach stanął Olav. Elizabeth spojrzała na Marie która wpatrywała się w niego czerwona jak zachód słońca. Nagle Elizabeth zrozumiała, co przeżywa teraz jej siostra. Tak czuje się ktoś, kto jest po uszy zakochany. Na widok obiektu westchnień traci się rezon, nie można złapać tchu i ma się wrażenie, że serce przestaje bić. Na próżno szuka się odpowiednich słów, bo wszystko wydaje się głupie i banalne.

Maria wytarła dłonie w spódnicę i podeszła do niego.

- Mi.. miło znów cię widzieć - wyjąkała, podając mu rękę.

- Nawzajem. I dziękuję za wszystkie listy.

- Nie ma za co - powiedziała i z nerwów przygryzła wargę. - Przywitaj się z resztą rodziny - dodała szybko i odeszła na bok.

Olav uścisnął im dłonie, kiwając głową, a kiedy ich wszystkich przywitał, wrócił do Marii.

- W ostatnim liście napisałem, że szykuję niespodziankę - zaczął, a po chwili podniósł wzrok i spoglądając na gości, dodał donośnym głosem: - Ta niespodzianka jest dla was wszystkich - obejrzał się przez ramię, odchrząknął i przepraszając ich, wbiegł do domu.

Po chwili ponownie stanął na schodach, ale tym razem w towarzystwie młodej dziewczyny.

- Przywitajcie Elen, moją narzeczoną. Co prawda nie nosimy jeszcze pierścionków, ale…

Elizabeth widziała, jak Maria blednie i zaczyna lekko się chwiać. Chcę uchronić siostrę przed upadkiem, w jednej chwili znalazła się tuż obok niej. Dyskretnie położyła jej dłoń na plecach i wyszeptała:

- Dasz sobie radę. Odwagi!

Maria patrzyła sztywno przed siebie, starając się opanować drżenie warg. Dłonie ściskała tak mocno, że aż kostki jej zbielały. Elizabeth złapała ją za rękę i ścisnęła z całej siły.

- Posłuchaj mnie - powiedziała ledwo słyszalnym szeptem. - Wyprostuj się i pokaż, na co cię stać.

Maria odwróciła się powoli i spojrzała na siostrę. Jej przerażone niebieskie oczy błagały o pomoc. Elizabeth jeszcze nigdy nie widziała spojrzenia, w którym było tyle bólu i rozpaczy.

Gdyby tylko mogła podzielić się z nią swoją odwagą!

Jeszcze raz ścisnęła jej dłoń, a potem puściła ją i podeszła do Olava, żeby mu pogratulować. Dzięki temu Maria zyskała nieco czasu.

- Rzeczywiście zrobiliście nam niespodziankę - powiedziała i uścisnęła dłoń Elen. Nazywam się Elizabeth i byłam żoną przyrodniego brata Olava.

Elen była uroczą dziewczyną. Brązowe włosy kręciły jej się przy skroniach, a długi, gruby warkocz spływał na prawą pierś. Ubrana była w ciemnoczerwoną suknię z białym kołnierzykiem. Gdyby nie długa spódnica, pomyślałabym, że Elen nie była jeszcze konfirmowana, przemknęło Elizabeth przez głowę. W porównaniu z silnymi ramionami Olava wąska talia Elen wyglądała jeszcze szczuplej niż w rzeczywistości.

Ale gdy się przedstawiała, uścisk jej dłoni był zadziwiająco mocny. Elizabeth zapamiętała tylko jej imię.

Nagle tuż obok siostry stanęła Maria.

- Gratulacje.

Najpierw podała dłoń Olavowi, a następnie przywitała się z Elen. Głos miała spokojny, a jej twarz odzyskała normalny kolor.

- Ty musisz być Marią - powiedziała Elen. - Olav wiele mi o tobie mówił - uśmiechnęła się serdecznie, po czym dodała: - Podobno razem dorastaliście, przeżywając wspólnie radości i smutki. Przyznam, że na początku byłam strasznie zazdrosna.

- Tak, Maria jest mi bliska niemal jak siostra - potwierdził Olav.

Elizabeth wstrzymała oddech, obawiając się reakcji Marii. Tylko ten, kto dobrze ją znał, wiedział, co teraz przeżywa.

- Poznaliście się w szkole? - spytała Maria.

- Tak, spotkaliśmy się już pierwszego dnia. Najpierw połączyła nas przyjaźń, ale szybko zakochaliśmy się w sobie.

- Rozumiem, że ślub już niedługo?

Elen zaśmiała się.

- Nie, zresztą Olav mówił, że nie nosimy jeszcze nawet pierścionków zaręczynowych. Poza tym ja mam dopiero osiemnaście lat, więc będziemy musieli trochę zaczekać. Ale za jakiś czas przeniosę do Heimly.

Po chwili do rozmowy włączyła się Dorte.

- W takim razie trzeba będzie powiększyć dom. Jakob zamówi niezbędne materiały i zacznie budować kolejne piętro. Chyba że wszyscy po prostu przeniesiemy się do Neset.

Elen pogłaskała ją po ramieniu.

- Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze żyło pod jednym dachem. Bo chyba nie jestem aż takim trollem?

- No, co ty! Milszej dziewczyny ze świeca szukać!

Elizabeth bała się, że Maria może tego nie wytrzymać i mamrocząc pod nosem przeprosiny, odciągnęła siostrę na bok.

- Chcę wracać do domu - załkała Maria, gdy nikt nie mógł ich już usłyszeć. Oczy miała pełne łez.

- Przecież dopiero co przyjechaliśmy! A poza tym, jeśli teraz wyjedziemy, zaczną snuć domysły, co też mogło się stać.

- Gdybym wiedziała, że tak będzie, nigdy bym tu nie przyjechała. Jak on mógł mi to zrobić! Po tych wszystkich listach, które mi przysyłał, po tych wszystkich miłych słowach! - Maria przycisnęła dłonie do twarzy, ale łez nie dało się już powstrzymać.

Elizabeth przytuliła siostrę i pozwoliła jej się wypłakać na swoim ramieniu.

- Nie płacz, Maryjko. Olav sądził, że łączy was jedynie przyjaźń, a ty opatrznie odczytałaś jego intencje. Z czasem nabierzesz do tego dystansu. Z każdym dniem ból będzie mniejszy, zobaczysz.

Zamilkła. Zrozumiała, że to i tak nic nie da - w tym momencie nic nie było w stanie pocieszyć jej siostry. Ale i tak musiała próbować, więc mówiła dalej:

- Pamiętaj o jednym: Elen jest jego narzeczoną, ale ty zawsze będziesz jego najlepszym przyjacielem. To, co was łączy, jest czyś absolutnie wyjątkowym.

Maria spojrzała na nią, odsłaniając zalaną łzami twarz.

- Tak jak było z tobą i Jensem?

- Dokładnie tal. Nawet Kristian nie jest w stanie mi tego odebrać.

Maria wytarła twarz ręką.

- Widać, że płakałam?

Elizabeth poprawiła kilka luźnych kosmyków fryzury i wygładziła dłonią jej koronkowy kołnierz.

- Jak wyjdziesz na świeże powietrze i trochę się przejdziesz, nikt niczego nie zauważy - powiedziała z uśmiechem, gdy Maria odwróciła się, zawołała za nią: - Jesteś silna i dasz sobie radę. Nigdy o tym nie zapominaj.

Maria przytaknęła i ze spuszczoną głową ruszyła w stronę wyjścia.

Rozdział 14

Tego dnia długi stół przykryto białym obrusem, a chcąc dodatkowo podkreślić wagę wydarzenia, Dorte i Jakob wyjęli najlepszy serwis, jaki posiadali. Na uroczystość przybyło wielu gości - i to zarówno ze Storvika, jak i z sąsiednich wiosek.

- Stół wygląda tak, jakbyś już dziś wyprawiała młodym wesele - powiedziała Elizabeth.

- Chciałam tylko pokazać gościom, że ich obecność wiele dla nas znaczy - odpowiedziała Dorte, a widząc krzątającą się Elen, dodała: - No i musimy uczcić to, że trafiła nam się taka wspaniała synowa. Jak ten czas szybko leci! - mówiła dalej. - Nie mogę uwierzyć, że Olav skończył już osiemnaście lat!

Elizabeth skinęła głową, szukając wzrokiem siostry. Gdy w końcu ja dostrzegła, Maria stała i rozmawiała z Indianne. Jeśli uda jej się przeżyć ten dzień, będę dziękować za to Bogu do końca życia, pomyślała Elizabeth.

- Dzień dobry i dziękuję za ostatnie spotkanie - usłyszała nagle czyjś głos.

Odwróciła się i złapała Mathildę za rękę. Służąca zmieniła się. Wyglądała dużo pewniej i nie spuściła wzroku, jak to miała w zwyczaju. Stała przed nią dwudziestoośmioletnia, w pełni dojrzała kobieta. Elizabeth mimowolnie zwróciła uwagę na delikatne zmarszczki, które pojawiły się pod oczami Mathilde.

- Zmieniłaś się - powiedziała bez zastanowienia.

- To samo powiedziała mi dzisiaj Dorte, gdy wspominałyśmy czasy, gdy tu przybyłam. Nie potrafiłam nawet zrobić na drutach skarpety - Mathilde roześmiała się, ale po chwili znów spoważniała. - Niewiele wtedy umiałam, ale Dorte była dobrą nauczycielką, a dzięki tobie nabrałam wiary we własne siły. Uratowałaś mnie, pozwalając zamieszkać w gospodarstwie twojego ojca.

Elizabeth wzruszyła się.

- Jeszcze tego brakowało, żebyśmy ci nie pomogły!

Mathilde przyglądała się ludziom zebranym w pokoju.

- Elen to wspaniała dziewczyna. Myślę, że Olav będzie z nią szczęśliwy. A Maria ma już sympatię?

Elizabeth potrząsnęła energicznie głową.

- Ależ skąd! Jest na to za młoda.

Czuła, że zareagowała zbyt gwałtownie, ale nie wyglądało na to, że Mathilde to zauważyła.

- Wydawało mi się, że słyszę swoje imię - powiedziała Elen wesołym głosem, wodząc wzrokiem od jednej do drugiej. - Dotąd nie miałam okazji dłużej z tobą porozmawiać - zwróciła się do Elizabeth - Ale dużo o tobie słyszałam. Olav chętnie opowiada o swoim dzieciństwie, o tobie i Marii. Żałuję, że moje życie nie było równie ciekawe.

Elizabeth zwlekała z odpowiedzią, zastanawiając się, co Elen ma na myśli.

- W porównaniu fascynująca powieść pełną dramatycznych wydarzeń - ciągnęła Elen. - Wychowałam się w dużym gospodarstwie. Moi rodzice są dość zamożni, ale nie uważam, żebym z tego powodu była rozpieszczona - zamilkła na chwilę, patrząc z uśmiechem przed siebie. - Mam starszego brata, który za jakiś czas przejmie gospodarstwo. Wcześnie musieliśmy zacząć pomagać, ale nigdy nie wątpiliśmy, że mama i tata nas kochają. Wiele nas nauczyli.

Spojrzenie, które posłała Elizabeth, było otwarte i szczere.

Tymczasem Elizabeth zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, do czego Elen zmierza.

- Zawsze mówiliśmy to, co myślimy. I przytulamy się na powitanie. Niektórzy tego nie lubią, ale Jezus również dotykał ludzi i był wobec nich szczery.

- Rozumiem.

Elizabeth zauważyła, że Maria posyła jej ukradkowe spojrzenia i z rozpaczy kurczy się w sobie. Rozmowę z Elen traktowała zapewnie jak zdradę. Zwykła grzeczność nakazywała jednak, żeby robiła dobrą minę do złej gry. Musiała udawać, że nic się nie stało i przetrwać wizytę z podniesioną głową. Inaczej po prostu nie wypadało.

Podczas obiadu Jakob wstał i zastukał w kieliszek. Rozmowy natychmiast ucichły i wszyscy goście skierowali swoją uwagę na gospodarza domu.

- Po pierwsze, chciałbym was wszystkich serdecznie powitać. Gdy wczesnym latem wysyłaliśmy wam zaproszenia, nie mieliśmy pojęcia, jaką niespodziankę szykują nam Olav i Elen - spojrzał na syna i przyszłą synową i uśmiechnął się ciepło.

Elizabeth zerknęła na Marię, która siedziała dokładnie naprzeciwko niej. Na brzegu jej talerza zastygł sos, a jedzenie pozostało prawie nietknięte. Ich spojrzenia spotykały się i Elizabeth zobaczyła, że siostra z trudem powstrzymuje się od płaczu.

- Ale oczywiście gdy dowiedzieliśmy się o wszystkim, zaprosiliśmy Elen do siebie, żeby móc ją poznać. Jej rodziców również mieliśmy okazję spotkać. Niestety przyszli teściowie naszego syna nie mogą być dzisiaj z nami, ale zdążyliśmy razem uzgodnić, że ze ślubem młodzi będą musieli trochę zaczekać.

Jakob chrząknął znacząco i wielu gości wybuchnęło śmiechem.

- Pozwólcie, że powiem teraz kilka słów na temat Elen - mówił dalej. - Nie znamy jej długo, ale już teraz wiemy, że będzie z niej - przepraszam za wyrażenie - gospodyni pełną gębą. Na pozór chucherko, a naprawdę silna kobieta. Wczoraj Dorte sama mogła się przekonać, że nasza przyszła synowa wspaniale tka i robi na drutach. A niech tylko ktoś spróbuje zabronić jej pracy w oborze, to zobaczy, gdzie raki zimują!

Znowu rozległ się śmiech gości. Elizabeth nie słuchała dalej mowy Jakoba. Siedziała i przyglądała się intensywnie siostrze, która zbladła jak ściana. Poruszając bezgłośnie wargami, powiedziała jej: „Wytrzymaj!”.

Maria zacisnęła usta, zamrugała powiekami i z wyraźnym trudem przełknęła ślinę. W końcu skinęła głową, po czym utkwiła wzrok w nieistniejącym punkcie na ścianie tuż za Elizabeth. Sprawiała wrażenie nieobecnej duchem, jakby bodźce zewnętrzne nie miały do niej dostępu. I bardzo dobrze, pomyślała Elizabeth.

Marii udało się jakoś przetrwać popołudnie i przebrnąć przez podwieczorek z kawą i ciastkami. Zachowywała się tak, jakby miała na sobie maskę z grubego szkła, która tłumi wszystkie dźwięki i rozmywa obraz. Gawędziła z gości, a gdy Olav i Elen podeszli do niej, rozmawiała z nimi wesoło i życzyła szczęścia. Tylko Elizabeth wiedziała, że za tym radosnym śmiechem i miłymi słowami czai się bezbrzeżna rozpacz.

Gdy zabrzmiała muzyka i rozpoczęły się tańce, Elizabeth usiadła na schodach spiżarni i przyglądała się rozbawionym gościom. Nie sposób było nie zauważyć, że niektórzy przeholowali z piciem. Kilka młodych dziewcząt stało w kole i rozmawiało ze sobą, rzucając przelotne spojrzenia ku grupie chłopców. Ci z kolei kopali kamyki i spluwali jak dorośli mężczyźni, przepychając się i uderzając po plecach. W końcu jeden z nich zdobył się na odwagę i z lekkich wahaniem ruszył przez podwórze. Dopiero wtedy Elizabeth odnalazła wzrokiem siostrę. Przez chwilę rozmawiała z chłopcem, a potem uśmiechnęła się i skinęła głową na skrzypka, który właśnie zrobił sobie przerwę. Chłopak zrobił się czerwony jak piwonia i czym prędzej wrócił do kolegów, którzy śmiali się z niego i poklepywali go po plecach.

Elizabeth podniosła się, otrzepała spódnicę i podeszła do siostry.

- Dlaczego nie bawisz się z ludźmi w twoim wieku?

- Właśnie to robię. Indianne udała się za potrzebą. - Maria skinęła głową w stronę wygódki.

- Przecież znasz tutaj więcej osób - Elizabeth ściszyła głos. - Tańcz i baw się! Nie pozwól, żeby ta wiadomość zepsuła ci cały dzień.

- Łatwo ci mówić - w głosie Marii słychać było nutę goryczy. - Czy nie możemy znaleźć jakiejś wymówki, żeby wcześniej wrócić do domu?

- Nie. Zresztą już o tym rozmawiałyśmy. Niedługo wszyscy pójdziemy spać, a jutro wyjeżdżamy. Do tego czasy musisz jakoś wytrzymać - powiedziała Elizabeth i pogłaskała siostrę lekko po policzku.

- Gdy skrzypek znów zacznie grać, zgódź się na taniec. Zrób to dla mnie - dodała.

Maria nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ w tej samej chwili wróciła Indianne.

- Zapomniałam ci o czymś powiedzieć! - zawołała podekscytowana i pociągnęła Marię za rękę.

Elizabeth podeszła powoli do Kristiana.

- Muszę zamienić z tobą kilka słów - powiedziała cichym głosem.

- Czy coś się stało?

- Chodzi o Marię. Przez długi czas miała wrażenie, że łączy ją z Olavem coś więcej niż przyjaźń. I dlatego wiadomość o jego zaręczynach spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Przeżyła szok.

Kristian przeczesał palcami grzywkę i rozejrzał się po podwórzu.

- Do diabła!

- Cicho! Nie przeklinaj! - skarciła go Elizabeth. - Maria chce wrócić jak najszybciej do domu i ja doskonale ją rozumiem, ale nie powinna tego robić, jeśli nie chce, żeby ludzie o niej gadali.

- Poproszę ją do tańca - powiedział Kristian i podszedł do skrzypka.

Elizabeth widziała, że mężczyźni ze sobą rozmawiają, po czym muzykant wsunął skrzypce pod brodę, i na podwórzu znowu rozległy się dźwięki muzyki. Kristian odczekał chwilę, aż więcej par wyjdzie na podwórze. Najpierw najstarsi, ale z czasem coraz młodsi. Wtedy szybkim krokiem podszedł do Marii, ukłonił się głęboko i zaprosił do tańca. Elizabeth widziała, że siostra się wzbrania, ale pomału jej opór słabnie.

- No chodź, moja śliczna! - zażartował Kristian i zaczął wywijać z nią po całym podwórzu.

Jej czarna spódnic przypomniała chmurę pędzącą po niebie. W końcu twarz Marii rozjaśniła się, a oczy odzyskały blask. Gdy zaśmiała się z czegoś, co powiedział Kristian, Elizabeth zrobiło się ciepło na sercu. Wiele by dała, żeby zawsze widzieć siostrę tak radosną i beztroską.

Olav i Elen również wyszli z domu, żeby zatańczyć. W silnych ramionach Olava dziewczyna wydawała się jeszcze drobniejsza niż przedtem.

Taniec dobiegł końca i Maria chciała się oddalić, ale Kristian zatrzymał ją na siłę.

- Nie, tak łatwo mi się nie wywiniesz! - zawołał i porwał ją do kolejnego tańca.

Kiedy w tańcu nastąpiła krótka przerwa, jakiś chłopak podszedł do Marii i Kristiana i zawołał: „Odbijany!”. Skrzypek położył na ziemi swój kapelusz i goście zaczęli wrzucać do niego drobne monety. Mężczyzna uśmiechał się pod spiczastą brodą, zapraszając do tańca pozostałe pary.

Kristian usiadł na schodach obok żony.

- Przynajmniej przez chwilę myślała o czymś innym - powiedział.

Elizabeth wodziła wzrokiem za siostrą. Zauważyła, że Maria nie spuszcza oczu z Olava i pomyślała, że widok ukochanego w objęciach Elen musiał być dla niej prawdziwą torturą.

- Doskonale wiem, jak ona się czuje - powiedział Kristian i przytulił się do żony.

Elizabeth oparła głowę o jego ramię. Cudownie było siedzieć tuż obok niego, czuć jego ciepło i patrzeć, jak słońce chowa się za górami. Oby ta chwila trwała wiecznie! - pomyślała.

- Doświadczyłem tego na własnej skórze - mówił dalej Kristian.

- Co masz na myśli?

- Kochałem się w tobie już wtedy, gdy byłaś żoną Jensa - powiedział, przyciskając ją mocniej do siebie. - Ale w końcu cię zdobyłem.

Elizabeth wzdrygnęła się na myśl, że musiała zostać wdową, żeby marzenie Kristiana mogło się spełnić.

- Maria i Olav nigdy nie będą parą - odpowiedziała. - Możemy tylko mieć nadzieję, że z czasem o nim zapomni i znajdzie sobie innego.

Kristian nic nie odpowiedział. Siedział zamyślony i patrzył przed siebie.

Gdy skończył się jeden taniec, skrzypek od razu zaczął grać nową melodie.

Olav i Elen podeszli do Marii.

- Odbijany? - zagadnął Olav partnera Marii.

- Nie wydaje mi się, żeby… - zaczęła Maria niepewnym głosem. - Jestem zmęczona i…

- Bzdury! Muszę zatańczyć chociaż jeden taniec z moją przyjaciółką z dzieciństwa.

Elen uśmiechnęła się i wyszła na środek z partnerem Marii. Już po chwili wywijali w takt muzyki. Tymczasem Olav objął Marię mocno w talii.

Kristian położył dłoń na ramieniu Elizabeth.

- Zatańczymy?

- Nie, chcę zobaczyć, jak Maria sobie poradzi. Na pewno nie jest jej łatwo. Wolę tu z tobą posiedzieć - dodała i spojrzała na niego. Jego włosy w wieczornym świetle wydawały się granatowe, a oczy niemal czarne.

W odpowiedzi Kristian pochylił się nad nią i wyszeptał:

- Gdyby nie te tłumy ludzi, zaciągnąłbym cię za spiżarnię i…

- Tak, tak, wiem! - zaśmiała się Elizabeth. - Nie musisz mówić nic więcej. Wszystko w swoim czasie.

Pocałował ją w czoło.

- Każdego dnia dziękuję Stwórcy za to, że mi ciebie nie odebrał.

Elizabeth długo mu się przyglądała.

- Dziękuję - wyszeptała w końcu. Wiedziała, że Kristian ma na myśli trudny okres, przez który przeszli zeszłej zimy. Wtedy, gdy chciała od niego odejść.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, przyglądając się tańczącym parom. Elizabeth westchnęła.

- Marii byłoby trochę lżej na sercu, gdyby Elen była brzydka i złośliwa, ale tej dziewczyny po prostu nie sposób nie lubić.

Kristian przytaknął.

- To rzeczywiście miła dziewczyna.

Kiedy muzyka ucichła, Maria delikatnie oswobodziła się z uścisku Olava. Elizabeth uchwyciła spojrzenie siostry, gdy ta przechodziła przez podwórze. Był w nim bezbrzeżny smutek. Po prostu czarna rozpacz. Elizabeth współczuła siostrze, ale w żaden sposób nie mogła jej pomóc. Maria sama musiała się z tym zmierzyć.

Podniosła się, żeby podejść do niej, ale w tej samej chwili Maria przebiegła przez podwórze i zniknęła w drzwiach domu.

- Pójdę za nią - rzuciła Elizabeth i natychmiast ruszyła za siostrą.

Maria siedziała na krześle w kuchni z twarzą zasłoniętą rękami. Szczupłymi plecami wstrząsały spazmy płaczu.

- Kochana moja… Maryjko… - powiedziała Elizabeth miękkim tonem i usiadła na sąsiednim krześle.

- Nie chcę więcej z nim tańczyć - załkała Maria. - To było takie okropne - i takie cudowne.

Elizabeth przyciągnęła ją do siebie i pogłaskała po włosach.

- Czułam ciepło jego ramion, słyszałam jego głos i śmiech, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że on nigdy nie będzie mój. To ją kocha i z nią będzie dzielił łoże i stół. Muszę mu powiedzieć, co do niego czuję!

- Niepotrzebnie tak się zadręczasz. Jeśli nie przestaniesz, to wkrótce oszalejesz - powiedziała Elizabeth ostrym tonem. Objęła dłońmi twarz siostry i zawołała: - Słyszysz, co do ciebie mówię? Oni jeszcze nie dzielą łoża ani stołu. Wiem, że teraz życie straciło dla ciebie sens, ale zobaczysz, że z czasem wszystko się ułoży. Pewnego dnia poznasz kogoś innego. Jesteś jeszcze bardzo młoda i całe Zycie przed tobą! Zresztą widziałam, jak chłopcy na ciebie patrzą. Ale nigdy - słyszysz: nigdy! - nie mów Olavowi, co do niego czujesz. Nic dobrego z tego nie wyniknie.

- Ale ja chcę tylko jego i żadnego innego!

Elizabeth zrozumiała, że w tej chwili przemawianie siostrze do rozsądku nic nie da, więc pozwoliła jej się spokojnie wypłakać. Gdy Maria zaczęła się uspokajać, Elizabeth mówiła dalej.

- To był długi i ciężki dzień. Jest późno, więc możesz iść spać, wymawiając się bólem głowy. Jutro będzie lepiej. Trochę lepiej.

Maria rzuciła przelotne spojrzenie na okno i wytarła nos.

- Myślisz, że ludzie będą się dziwić, że położyłam się tak wcześnie?

- Nie, wiele osób już szykuje się do wyjazdu. Wiesz, jutro muszą wcześnie wstać. Obiecuję, że my również długo to nie zabawimy.

Maria wstała.

- Cieszę się, że jesteś moją starszą siostrą - powiedziała i powłócząc nogami, powlokła się na poddasze.

Następnego dnia, zgodnie z obietnica, wyruszyli wczesnym rankiem.

- Szkoda, że już musicie wracać - narzekała Dorte. - Przecież dopiero co przyjechaliście.

Kristian zabrał głos w imieniu całej rodziny.

- Tak, ale na pewno rozumiesz, że praca nie może czekać. Służący sami wszystkiego nie zrobią.

- To prawda - przytaknęła Dorte. Razem z Jakobem ściskali im po kolei dłonie.

Kristian i Elizabeth podziękowali za wspaniałą uroczystość, zapewniając solennie, że nikt nie zorganizowałby tego lepiej. Już mieli wsiadać do powozu, gdy nagle Elen podeszła do Marii i pocałowała ją w policzek.

- Cieszę się, że w końcu mogłam cię poznać - powiedziała. - Olav miał rację, mówiąc, że jesteś dobra i miła. Kiedy już się pobierzemy i zamieszkamy tutaj, musisz często nas odwiedzać.

Maria zbladła i zesztywniała z wrażenia, co nie umknęło uwadze Elizabeth. Jednak gdy się odezwała, jej głos zabrzmiał zupełnie normalnie.

- Dziękuję. Oczywiście, że będę was odwiedzać. Życzę wam obojgu powodzenia.

Ostatni raz podniosła wzrok i spojrzała na Olava.

Przez całą drogę do domu siedziała wyprostowana i w milczeniu patrzyła przed siebie.

Rozdział 15

Świeżo upieczone bochenki chleba leżały na kuchennej ławie. Jeszcze jeden i gotowe, ucieszyła się Elizabeth. Wysypała na stół więcej mąki - Bożego daru, jak zwykli ją nazywać - i zaczęła uklepywać ciasto, nadając mu odpowiedni kształt.

Helene stała przy ławie i zmywała naczynia, nucąc wesoło, a Ane paplała o jakichś głupstwach. Miłe, domowe dźwięki, pomyślała Elizabeth i na moment podniosła wzrok, żeby wyjrzeć przez okno. W tym samym momencie ujrzała Marię wybiegającą ze stodoły. Na ten widok serce zamarło jej w piersi. Coś się musiało stać! Zaciśnięte pięści opadły na miękkie ciasto, robiąc w nim głębokie dziury.

Maria otarła twarz ręką jakby płakała, odwróciła się i zawołała coś, czego Elizabeth nie była w stanie usłyszeć, po czym pobiegła w stronę wygódki. Elizabeth już chciała wybiec z kuchni, gdy nagle w drzwiach stodoły ujrzała Larsa. Stał oparty o ścianę o wodził wzrokiem za Maria. Elizabeth nie zauważyła, żeby coś do niej mówił, ale z tej odległości trudno było dostrzec wyraz jego twarzy. W głowie huczało jej jak w ulu. Co tych dwoje robiło w stodole? Chyba nie usiłował… Nie dokończyła myśli. Jakaś część niej chciała biec za siostra, ale coś ją przed tym powstrzymało. Nie chciała wszczynać alarmu, bo wkrótce w całym gospodarstwie nie mówiono by o niczym innym.

Ane wciąż plotła trzy po trzy, a sztućce, które Helene wrzuciła do balii, brzęczały wesoło.

Elizabeth wyjęła palce z ciasta i z większą niż zwykle starannością wyrównała wszystkie dziury. Potrzebowała kilku dodatkowych sekund, żeby się pozbierać. Odchrząknęła i pozornie beztroskim głosem powiedziała:

- Gotowe.

Helene nawet na nią nie spojrzała. Mamrocząc coś pod nosem, robiła swoje.

Elizabeth posprzątała szybko po sobie i nie mówiąc już ani słowa, wyszła z kuchni. Nikt nie zadawał jej żadnych pytań, chociaż czuła, że na jej twarzy maluje się strach, którego nie potrafi ukryć. Musiała porozmawiać z Marią i Larsem, ale nie wiedziała, w jakiej kolejności. Na podwórzu było cicho i pusto. Maria i Lars przepadli jak kamień w wodę, a Kristian wypłynął, żeby zastawić sieci. Szybko odwróciła się i spojrzała na dom. Nie, nikt nie przyglądał jej się zza firanki. Już miała iść w stronę stodoły, gdy nagle kątem oka dostrzegła sylwetkę siostry.

- Dokąd idziesz?

Elizabeth była zdumiona, że głos siostry brzmi zupełnie normalnie. Maria nie wydała się przestraszona ani zdenerwowana.

- Właśnie cię szukałam - rzuciła szybko.

- Tak? - Maria posłała jej pytające spojrzenie.

Myśli kłębiły się w głowie Elizabeth. Lars nie mógł zrobić Marii nic złego, bo wówczas nie byłaby taka spokojna.

- Chciałam cię zapytać, czy nie masz nic do prania - wymyśliła na poczekaniu.

Maria zmarszczyła brwi.

- Przecież kilka dniu temu robiłyśmy pranie?

- Wiem o tym - Elizabeth poczuła, że spociła się z wrażenia. -Ale mam kilka drobiazgów, które zamierzam przepłukać w balii. No, ale jeśli nie msz nic takiego…

Przechodząc obok nich, Lars skinął głową z uśmiechem, po czym zniknął w oborze.

- Jak ci się podoba Lars? - Elizabeth nie mogła się powstrzymać, żeby o to nie zapytać.

Maria wzruszyła ramionami i nic nie odpowiedziała.

- Idę po rzeczy - wymamrotała Elizabeth i ruszyła w stronę domu. Teraz musiała poszukać czegoś, co mogłaby wyprać. Ze zmartwienia rozbolał ją żołądek. Coś się tutaj nie zgadza, pomyślała. A ja nie mam pojęcia, jak się dowiedzieć, co.

Elizabeth zrobiła krok do tyłu i z podziwem przyjrzała się Marii. Jasnoszara suknia z białymi mankietami i białym kołnierzem pięknie podkreślała złocisty kolory jej skóry. Włosy miała upięte tuż nad karkiem w luźny węzeł, a przy uszach zwisało kilka długich loków zakręconych na lodówce.

- Mogę tak pójść? - spytała Maria, wygładzając spódnicę.

Zrobiła się węższa w talii, zauważyła Elizabeth. Po namyśle stwierdziła, że siostra wygląda korzystniej niż przedtem. Biust nadal miała ładnie zaokrąglony i chociaż rysy twarzy nieco się zaostrzyły, wciąż wyglądała ponętnie.

- Wyglądasz cudownie - powiedziała Elizabeth. - Będziesz najpiękniejszą dziewczyną na przyjęciu.

- Gdyby tak Olav mógł cię teraz zobaczyć - westchnęła Ane, leżąc na łóżku.

Elizabeth posłała córce wściekła spojrzenie i Ane zacisnęła wargi z całej siły.

Maria długo nie mogła się otrząsnąć. Przez pierwsze tygodnie prawie nic nie jadła i każdego ranka wstała z opuchniętymi, zaczerwienionymi oczami. Elizabeth wiedziała, że siostra płacze, póki nie zaśnie wyczerpana. Bez względu na to, jak bardzo się starała, nie była w stanie jej pocieszyć. Maria musiała sama sobie pomóc, nawet gdyby dochodzenie do siebie mało jej zabrać długie miesiące.

Elizabeth długo zachęcała siostrę, żeby zaczęła się spotykać z młodymi ludźmi ze wsi. Na początku Maria nie chciała o tym słyszeć, ale z czasem sama zrozumiała, że to będzie dla niej najlepsze. Tygodnie mijały, a ona powoli odzyskiwała równowagę psychiczną. Nigdy nie wspomniała o Olavie a Elizabeth zabroniła innym wymieniać jego imię.

Maria odrzuciła głowę do tyłu.

- Zdanie Olava na mój temat jest mi absolutnie obojętne - powiedziała stanowczym tonem. Po chwili dodała - już nieco łagodniej - kierując wzrok na Ane: - Liczy się tylko to, że tobie się podobam.

- Moim zdaniem jesteś najpiękniejsza na świecie - zapewniła ją Ane.

- Dziękuję. Ty też jesteś śliczna - powiedziała Maria i odwróciła się w stronę Elizabeth. - W takim razie jestem gotowa.

Elizabeth poprawiła jej kołnierz sukni.

- To miło ze strony rodziców Edrikke, że pozwolili wam urządzić tę zabawę.

- To będzie impreza powitalna - wyjaśniła Maria. - Na część Edrikke, która przez długi czas mieszkała w Christianii i uczyła się krawiectwa. Na pewno ma wiele do opowiedzenia o życiu w wielkim mieście. Wprost umieram z ciekawości!

- Obiecaj mi tylko jedno - zaczęła Elizabeth poważnym tonem. - Baw się dobrze i niczym się nie przejmuj! - zaśmiała się i pogłaskała Marię po policzku. W odpowiedzi siostra za szybko ją cmoknęła i ruszyła do wyjścia.

Lekkie kroki na schodach, wesołe pożegnanie w kuchni i odgłos zamykanych drzwi.

Elizabeth weszła do tkalni i stanęła przy oknie. Zobaczyła, że Lars ukłonił się w pas i podał Marii rękę, żeby pomóc jej wsiąść do powozu. Wygląda na to, że znowu są przyjaciółmi, pomyślała, czując ulgę. Zastanawiała się, co tak naprawdę wydarzyło się między nimi tamtego dnia, w którym Maria tak pospiesznie wybiegła ze stodoły. Czyżby zwyczajnie się pokłócili? Nie, gdyby to była kłótnia, siostra o wszystkim by jej opowiedziała. Od tamtego czas wiele razy, jak Lars przyglądał się Marii, ale nie potrafiła zdobyć się na odwagę, żeby zadać mu jakieś pytanie. Zresztą to wyglądałoby dziwnie, tym bardziej że Maria nie wspomniała o niczym słowem.

- Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę nosić długie spódnicę i chodzić na zabawy - powiedziała Ane, stając obok matki i odprowadzając wzrokiem tamtych dwoje.

- Za pięć lat pójdziesz do konfirmacji i wtedy będziesz mogła robić jedno i drugie - odpowiedziała Elizabeth.

Nie chciała, żeby córka szybko dorosła. Dopóki dzieci są małe, wszystko wydaje się o wiele prostsze, pomyślała.

Wkrótce powóz zaczął przypominać mały, czarny punkt, a po chwili zniknął za zakrętem.

Elizabeth wciągnęła głęboko powietrze i odwróciła się od okna.

- No tak, młodzi pojechali się bawić, a biedne staruszki muszą wracać do pracy - zażartowała i pociągnęła córkę za długie, jasne warkocze.

Elizabeth ostatni raz pociągnęła po tarze wełnianą skarpetę, po czym uważnie jej się przyjrzała. Chwilę później z zadowoleniem odłożyła ją na kupkę.

- Czy tamte skarpetki również mają trafić do mieszkańców Słonecznego Wzgórza? - spytała Maria, podnosząc wzrok znad robótki.

- Nie, one należą do Ane, ale wszystko, co tam leży, zamierzam oddać biednym - Elizabeth wskazała głowę na stos rękawiczek i wełnianych skarpet, który piętrzył się na krześle.

Helene zerknęła na ubrania.

- Dobrze, że otrzymają pomoc z Dalsrud. Jedzenie i ubrania na pewno im się przydadzą.

- Bergette również bardzo się udziela - powiedziała Elizabeth, wyciągając szyję w stronę okna. - Zresztą wkrótce tu będzie. Obiecała, że wpadnie i zabierze to, co przygotowaliśmy dla mieszkańców Słonecznego Wzgórza.

- To wstyd i hańba! - krzyknęła Maria. Helene aż się wzdrygnęła. - Dlaczego inni nie chcą przyłączyć się do pomocy? Jesień mamy łagodną, ale wkrótce przyjdzie zima i Bóg jeden wie, jak ci biedni ludzie sobie poradzą!

Maria tak się tym przejęła, że na jej policzkach wykwitły rumieńce. Elizabeth przyglądała jej się z niedowierzaniem.

- Rozmawiałam o tym z Edrikke - mówiła dalej. Maria. - Zapytałam ją, dlaczego część mieszkańców nie przyłączyła się do pomocy.

- I co odpowiedziała? - zaciekawiła się Helene.

Maria rozłożyła ręce.

- Ona - tak samo zresztą jak wiele innych osób - uważa, że ma własne sprawy na głowie, a poza tym i tak nie zbawi całego świata - Maria prychnęła pogardliwie. - Ale kto tu mówi o zbawieniu całego świata…

- Przyjechała Bergette - oznajmiła Helene.

Elizabeth wyszła przyjaciółce na spotkanie.

- Wcześnie jesteś - uśmiechnęła się.

- Taki piękny dzień, aż grzech go nie wykorzystać - odpowiedziała Bergette i zeskoczyła lekko na ziemię.

- Tak, pogoda rzeczywiście nam dopisuje. Oby tylko przez całą jesień było tak pięknie - powiedziała Elizabeth i przeniosła spojrzenie na las, w którym powoli zaczynały czerwienić się liście. Wciąż utrzymała się wysoka temperatura, jakby to był środek lata.

- To jest jedzenie, a to ubrania dla mieszkańców Słonecznego Wzgórza - wyjaśniła, wstawiając płócienny worek do powozu. - A tamten osobny woreczek jest dla Christena.

Zauważyła pytające spojrzenie Bergette i szybko dodała:

- Bardzo się do niego przywiązałam. Takie dobre dziecko!

- Rozumiem - skinęła głową Bergette i westchnęła.

- Żałuję tylko, że pozostałych mieszkańców nie było stać na solidny gest. Gdyby tak każde gospodarstwo włączyło się do pomocy…Ale ludzie tłumaczą się, że im samym się nie przelewa.

- Maria mówiła dokładnie to samo, a ja…

Elizabeth zamilkła, bo zaniepokoił ją wyraz twarzy Bergette. Doskonale znała to spojrzenie i wiedziała, że przyjaciółka próbuje coś przed nią ukryć. Spojrzała jej prosto w oczy i zapytała:

- Czy coś się stało?

Bergette wykrzykiwała wargi w uśmiechu, który przypomniał raczej grymas bólu.

- Nic się nie stało. Skąd ci to przyszło do głowy?

- Nie okłamuj mnie! - Elizabeth zauważyła, że powiedziała to tak, jakby zwracała się do krnąbrnej uczennicy, więc uśmiechnęła się przepraszająco.

Bergette zwilżyła wargi językiem i pociągnęła się za płatek ucha. Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę domu, po czym powiedziała z wyraźną niechęcią:

- Jakiś czas temu Maria była na zabawie, zgadza się?

Elizabeth skinęła głową.

Bergette zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Po chwili zebrała się na odwagę i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy.

- We wsi mówią, że jej zachowanie było… delikatnie mówiąc, nieprzyzwoite.

Elizabeth o mało co nie wybuchnęła śmiechem. Matia i nieprzyzwoite zachowanie? Jej Maryjka? Ale po chwili ogarnęła ją straszna złość. Nie wystarczy, że ona sama przez te wszystkie lata musiała znosić ludzkie gadanie? Czyżby teraz przyszła im ochota na to, żeby obmawiać jej Bogu ducha winną siostrę?

- Co to znaczy „nieprzyzwoite”?

Czuła, że musi o to zapytać, bo w przeciwnym razie wyobraźnia nie dałaby jej spokoju.

- Przecież wiesz, że nie słucham plotek, ale…

- Nawet jeśli nie zgadzasz się z tym, co mówią, na pewno słyszałaś to i owo. Chcę wiedzieć, co ludzie gadają.

- Słyszałam, że na zabawie była muzyka i tańce - zaczęła Bergette niechętnie. - I podobno Maria… Nie, proszę, nie każ mi tego powtarzać! Jestem pewna, że to tylko złośliwe plotki. Nawet nie wiem, kto zaczął je rozsiewać…

- Opowiadaj!

- Mówią, że kleiła się do wszystkich mężczyzn, pozwalała im się obmacywać i składała im niedwuznaczne propozycje…

Elizabeth poczuła, że robi jej się niedobrze. Ziemia zakołysała się pod jej stopami i żeby nie upaść, musiała przytrzymać się powozu.

- Przepraszam! Nie powinnam była ci tego mówić.

Tym bardziej że ta opowieść jest z całą pewnością wyssana z palca. Przecież znam Marię i wiem, jaka z niej spokojna i rozsądna dziewczyna…

- Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś - przerwała jej Elizabeth. - Pozdrów ode mnie Słoneczne Wzgórze.

Zanim przyjaciółka zdążyła powiedzieć coś więcej, Elizabeth zniknęła w drzwiach. Biegnąc po schodach na poddasze, niemal zderzyła się z Kristianem.

- Widzę, że masz dzisiaj urwanie głowy - powiedział i przyjrzał jej się badawczo. Elizabeth czuła, że słowa Bergette ma wypisane na czole. Z emocji zrobiło jej się gorąco.

- Skończyła mi się przędza, a robota nie może czekać - powiedziała. Kolejne kłamstwo.

Westchnęła. W ostatnim roku zbyt często jej się to zdarzało.

Już miała pójść dalej, gdy nagle Kristian przytrzymał ją za ramię.

- Czy coś się stało? wyglądasz na bardzo zdenerwowaną.

- Mam mnóstwo pracy, to wszystko - odpowiedziała, siląc się na uśmiech.

W końcu pozwolił jej odejść. Jednak gdy tylko znalazła się w tkalni, zupełnie się rozkleiła. Cała się trzęsła, a żołądek podchodził jej do gardła. Przyłożyła dłoń do ust, żeby powstrzymać płacz. Och, Mario! - pomyślała. Co ty nam zrobiłaś - i sobie?

Nigdy nie miała powodu, żeby wstydzić się za Maryjkę. Była najlepszą uczennicą w całej szkole i doskonale radziła sobie z obowiązkami w domu. Kiedy po nabożeństwie stali przed kościołem, ludzie nie mogli się jej nachwalić. Maria zawsze miała w sobie spokój i opanowanie, które sprawiły, że szybko wydoroślała. Na tym po części opierała się jej siła. Zrozpaczona Elizabeth pokręciła głową. Nie chciała ani nie była w stanie uwierzyć w to, że jej siostra zachowywała się tak, jak to opisała Bergette. To była zwykła ludzka zazdrość, nic więcej. Do tej pory nikt nigdy nie skarżył się na Marię.

Usłyszawszy kroki na schodach, aż podskoczyła z wrażenia. Szybko schyliła się po motek wełny i zanim drzwi się otworzyły, siedziała z zatroskaną miną, obracając motek między palcami.

- Co ty tutaj robisz? - spytała Maria.

Elizabeth spojrzała siostrze prosto w oczy. Jej spojrzenie było otwarte i szczere.

- Potrzebuję więcej szarej przędzy i wszędzie szukam koszyka…

- Stoi tuż obok ciebie - powiedziała Maria ze śmiechem.

Elizabeth również się roześmiała, po czym wstała i ruszyła do wyjścia. Była w połowie drogi na strych, kiedy zatrzymała się i wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Czuła, że najlepiej zrobi, jeśli skonfrontuje siostrę z plotkami na jej temat i dowie się, co Maria ma jej do powiedzenia.

- Wiesz, że ludzie uwielbiają rozsiewać plotki… - zaczęła niepewnie.

Siostra również przystanęła i spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Co masz na myśli?

- Doszły mnie słuchy, że na imprezie u Edrikke zachowywałaś się nieprzyzwoicie.

Twarz Marii stężała, a ciało przygotowało się do odparcia ataku.

- I uwierzyłaś w to, co ludzie gadają, nie rozmawiać najpierw ze mną?

- Nie, i dlatego teraz pytam cię, czy to prawda.

- Nie!

- W takim razie powiedz mi, co się stało.

Przez kilka sekund Maria stała w bezruchu i spoglądała w dół schodów, Az w końcu zarzuciła głową i utkwiła wzrok w Elizabeth.

- Nic się nie stało. Tańczyłam, rozmawiałam jadłam ciasto i dobrze się bawiłam dokładnie tak jak inni.

Elizabeth studiowała każdy rys jej twarzy. Jakaś część niemal nadal miała pewne wątpliwości.

- Wytłumacz mi więc, dlaczego ludzie rozsiewają takie plotki?

Maria zaśmiała się nieprzyjemnie.

- I kto o to pyta? A dlaczego ludzie wciąż plotkują na twój temat?

Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- Sama widzisz! - zawołała Maria i z impetem zbiegła ze schodów.

Rozdział 16

Elizabeth wracała właśnie z suszarni, gdy z gabinetu Kristiana doleciały do niej strzępy rozmowy. Zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać. Niemal natychmiast rozpoznała głos Marii.

- Pozwól mi, Kristianie, bardzo cię o to proszę! Jeśli się zgodzisz, będziesz najmilszym mężczyzną na świecie! - zaśmiała, się, rozbawiona własnym doborem słów.

Kristian wyraźnie się wahała.

- Sam już nie wiem… Najlepiej by było, gdybyś porozmawiała z Elizabeth. W końcu to ona decyduje o tych sprawach.

- „Ona decyduje o tych sprawach” -przedrzeźniała go Maria. - Zachowaj się jak mężczyzna i sam podejmij decyzję!

Kristian roześmiał się.

- A więc uważasz, że zachowuje się jak baba?

- Nie to miałam na myśli - Maria zrobiła krótką przerwę, szukając gorączkowo przekonujących argumentów, by osiągnąć swój cel. Gdy znowu się odezwała, by pełna euforii. - Nie widzisz, jak piękną jesień mamy w tym roku? Jeśli będziemy dłużej zwlekać, może okazać się, że jest już za późno, a przecież nam wszytkom przydałaby się odrobina wytchnienia!

- No dobrze już dobrze! Na Boga, masz moją zgodę na tę zabawę. Ale stawiam jeden warunek: Jeśli Elizabeth nie poprze twojego pomysłu, nie będzie żadnej zabawy o koniec dyskusji, jasne?

- Och, dziękuję, bardzo dziękuję! - zaszczebiotała Maria. - Pomogę Elizabeth we wszystkim! Obiecuję, że nie będzie miała więcej pracy niż zwykle.

Elizabeth ukryła się w cieniu, zanim Maria, nucąc wesoło, wybiegła z gabinetu, kierując się w stronę kuchni. Przez kilka sekund Elizabeth stała nieruchomo i zastanawiała się nad tym, co przed chwila usłyszała. Zabawa w Dalsrud? Nie spodobał jej się ten pomysł. Zwłaszcza teraz, gdy Maria tak bardzo się zmieniła. Pospiesznie zbiegła ze schodów i weszła do gabinetu Kristiana.

- Szczęść Boże - powiedziała i opadła na krzesło stojące naprzeciwko biurka. - Widzę, że masz dużo pracy - powiedziała, rzucając mu pytające spojrzenie.

Kristian zamknął książkę, która leżała przed nim, i uśmiechnął się.

- Właśnie skończyłam.

Spojrzał ukradkiem na żonę i podrapał się po głowie.

- Maria była u mnie przed chwilą - zaczął niepewnie.

- Tak?

- Chce urządzić zabawę. Dla koleżanek i kolegów - i niektórych dorosłych, jeśli będziemy chcieli. U nas na podwórzu. Powiedziałam, że nie mam nic przeciwko temu, ale jeśli ty się nie zgodzisz, na przykład z braku czasu, musi o wszystkim zapomnieć.

Elizabeth zaczęła okręcać kosmyk włosów wokół palca.

- Muszę ci coś powiedzieć - wciągnęła głęboko powietrze i po dłuższej chwili mówiła dalej: - Jakiś czas temu była u nas Bergette… Podobno na zabawie u Edrikke Maria zachowywała się nieprzyzwoicie. Bergette opowiadała, że Maria kleiła się do mężczyzn i składała im niedwuznaczne propozycje.

Oczy Kristiana pociemniały z gniewu, a dłonie zacisnęły się w pięści. Długą chwilę wpatrywał się w podłogę, po czym podniósł wzrok i spojrzał żonie prosto w oczy.

- Nie wierzę!

- Już sama nie wiem, w co mam wierzyć - wymamrotała Elizabeth, bawiąc się guzikiem od sukni. - Oczywiście Maria wszystkiemu zaprzecza, ale…

Przez moment zastanawiała się, czy powiedzieć mu o incydencie z Larsem, ale szybko zarzuciła tę myśl. Po pierwsze, nie wiedziała, czy rzeczywiście coś się stało, czy dała się ponieść wyobraźni. A po drugie, Lars był miłym mężczyzną i trudno było posądzić go o to, że mógłby zrobić Marii jakąś krzywdę.

- O czym myślisz? - spytał Kristian, przyglądając jej się badawczo.

- O tej zabawie u Edrikke - skłamała. - I o tym, co powiedziała Bergette.

- To tylko plotki - stwierdził Kristian kategorycznym tonem. - Niektórzy ludzie nie mogą znieść tego, że Maria potrafi zachować się lepiej od ich dzieciaków. Czy kiedykolwiek dała nam powód, by jej nie wierzyć? Naprawdę sądzisz, że Maryjka mogłaby zachowywać się nieprzyzwoicie?

Maryjka, powtórzyła Elizabeth w myślach. Tylko ja ją tak nazywam. Ale masz rację, moja Maryjka taka nie jest.

- Niech zaprosi, kogo chce. Urządzimy tę zabawę - powiedziała i podniosła się z krzesła.

Kristian poszedł w jej ślady i uśmiechnął się szeroko.

- Powiem jej o tym.

Tego roku jesień była wyjątkowo łagodna. Tylko w niektórych miejscach liście zaczęły żółknąć. A jednak ptaki nas opuściły i odleciały do ciepłych krajów, pomyślała Elizabeth i spojrzała na budkę dla szpaków wiszącą na ścianie obory. Wiosną znów usłyszą pisk młodych, które właśnie się wykluły, ale do wiosny jeszcze daleko.

Podwórze zaczęło wypełniać się gośćmi. Większość stanowili młodzi ludzie, ale pojawiło się także kilkoro dorosłych. Elizabeth dała Marii wolną rękę w doborze gości i z zadowoleniem zauważyła, że siostra nie brała pod uwagę względów materialnych, gdyż zaprosiła zarówno biednych, jak i tych bardziej zamożnych. To cała Maria, ucieszyła się.

W roztargnieniu poprzestawiała półmiski z jedzeniem. Długi stół uginał się pod ciężarem suszonego mięsa, placków, śmietany, masła i sera. Specjalnie ustawili stół tak, żeby goście sami mogli się częstować. W wielu miejscach stały dzbany z kompotem, a w pralni, w dużych kotłach, przygotowano kawę. Na podwórzu słychać było dziesiątki głosów i wesoły śmiech ludzi, którzy zbyt rzadko się spotykali, ponieważ większość czasu wypełniała im praca.

- Dobry wieczór, Elizabeth!

Odwróciła się z uśmiechem, ale na widok Olava uśmiech zamarł jej na ustach. Nie przyszło jej do głowy, że Maria go zaprosi.

A jednak stał przed nią: wysoki i przystojny. Miał na sobie nowiutki biało- szary sweter. Może Elen zrobiła mu go na drutach? - pomyślała Elizabeth. Spod swetra wystawał biały kołnierzyk koszuli. Brązowe włosy były świeżo umyte i przystrzyżone, a zadraśnięcie na brodzie zdradzało, że golenie wciąż sprawia mu pewne problemy.

Kiedy dotarło do niej, że Olav przygląda jej się ze zdziwieniem, szybko wzięła się w garść i odwzajemniła uśmiech.

- Witam cię! Jak miło, że odpowiedziałeś na zaproszenie - zawołała, podając mu rękę. Postanowiła udawać, że o wszystkim wiedziała. - Rozumiem, że Dorte i Jakob przyjechali razem z tobą?

Olav potrząsnął głową.

- Nie, tata cierpi na bóle pleców, a Dorte nie chciała go zostawić samego.

- Chyba nie dostał lumbago? - spytała zmartwiona Elizabeth.

- Nie, to nie lumbago. Tata po prostu zaczyna się starzeć. Ma już pięćdziesiąt jeden lat, ale nie chce tego przyjąć do wiadomości i wciąż pracuje za trzech. Dorte jest wobec niego zupełnie bezradna. Tymczasem Indianne najęła się do pracy u pewnej pani w Storvika, która dopiero co urodziła i potrzebuje pomocy przy pozostałych dzieciach. Tylko na parę tygodni, aż kobieta stanie na nogi. Rodzice prosili, żebym serdecznie was pozdrowił i przekazał, że bardzo żałują, że nie mogli skorzystać z zaproszenia.

- Dziękuję ci, Olavie. Koniecznie pozdrów ich od całej naszej rodziny. A co z Elen? Nie ma jej dzisiaj z tobą?

Musiała o to zapytać. Jego odpowiedź sprawiła, że kamień spadł jej z serca.

- Nie, Elen pojechała do swoich rodziców.

Wiele innych pytań cisnęło jej się na usta, ale czuła, że nie wypada ich zadać. Jak im się układa? Czy wyznaczyli już datę ślubu? Czy kiedykolwiek przyszło mu do głowy, że Maria jest w nim zakochana? Zamiast tego uśmiechnęła się zachęcająco i powiedziała:

- Znajdź sobie coś do picia i do jedzenia i baw się dobrze.

- Dziękuję, taki właśnie mam zamiar - odpowiedział i poszedł dalej.

Elizabeth odprowadziła go wzrokiem. Dobry, poczciwy Olav była pewna, że któregoś dnia zostanie mężem Marii, ale myliła się. Tych dwoje nigdy nie będzie parą. Cóż, los bywa kapryśny. Wiedziała o tym od dawna.

Rozejrzała się po placu, szukając Marii. Chciała zapytać ją, dlaczego zaprosiła Olava. Odnalazłszy ją w tłumie, szybkim krokiem ruszyła przez podwórze, gdy nagle podeszła do niej Bergette i złapała jej ramię.

- Jak cudownie tu urządziłyście! - powiedziała z uśmiechem. - Że też nikt wcześniej na to nie wpadł.

- Dziękuję, ale to pomysł Marii i to ona zasługuje na pochwały. Cóż, to raczej zabawa dla młodych, ale wszyscy, którzy zechcą wziąć w niej udział, są oczywiście mile widziani.

- W takim razie my również zaliczamy się do młodych - zaśmiała się Bergette.

Elizabeth uśmiechnęła się i spojrzała ukradkiem na siostrę. Maria stała i rozmawiała z Helene. Możliwe, że jeszcze nie przywitała się z Olavem.

Elizabeth domyśliła się, że Bergette przyszła sama, bo nigdzie nie było widać Sivgarda. Od dawna nie pojawił się w Dalsrud. Nie ma odwagi pokazać mi się na oczy po tych wszystkich złośliwościach, których się dopuścił, pomyślała Elizabeth, wzdrygając się na samo wspomnienie. Z uprzejmości musiała jednak o niego zagadnąć.

- Widzę, że jesteś sama. Czasami ciężko jest odciągnąć mężczyznę od pracy - dodała.

- Nie musisz go usprawiedliwiać - odpowiedziała Bergette. - Po tym, jak pociął twoje ubrania, nie ma tutaj czego szukać - spuściła wzrok i dodała: - Nie będę mogła długo zostać. Nie jestem pewna, czy służąca dobrze zajmie się dziećmi - dokończyła zażenowana.

Elizabeth pokiwała głową ze współczuciem.

- Później porozmawiamy, dobrze? teraz muszę zamienić kilka słów z Marią.

Gdy podeszła do siostry, Helene właśnie skończyła z nią rozmawiać i odeszła.

- Przed chwilą widziałam się z Olavem - zagadnęła ją Elizabeth.

- O, ja również chętnie go przywitam! - zawołała z entuzjazmem Maria. Już miała iść, gdy Elizabeth chwyciła ją za ramię i siła przytrzymała.

- Po co go zaprosiłaś? - spytała cicho, tak żeby nikt ich nie słyszał. - Przecież wiesz, że jest zaręczony z inną. Dlaczego z własnej woli narażasz się na takie cierpienie?

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Maria weszła jej w słowo.

- A niby dlaczego miałabym go nie zapraszać? Przecież przyjaźnimy się i mieszkamy obok od czasu, gdy byliśmy niemowlętami! A na to, z kim zamierza się ożenić, nie mam najmniejszego wpływu. Zresztą już dawno się z tym pogodziłam - powiedziała, patrząc jej prosto w oczy. - Poza tym zaprosiłam ich wszystkich, ale wygląda na to, że z jakichś powodów nie mogli przyjść.

- Jakoba bolą plecy - wymamrotała Elizabeth. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.

- Długo jeszcze będziemy czekać na muzykę? - zniecierpliwiła się Maria.

- Nie wiem.

Elizabeth pozwoliła jej odejść, ale przez cały czas nie spuszczała jej z oczu. Widziała, jak kręci się po podwórzu, zagadując gości. Maria miała na sobie granatową suknię. Elizabeth wiedziała, że siostra nałożyła dodatkową podkoszulkę, żeby nie wkładać płaszcza. Na ramiona zarzuciła jedwabny szal, który Kristian kupił jej tuż przed konfirmacją.

Zbyt lekko to przyjęła, pomyślała Elizabeth. To do mojej Maryjki niepodobne. Nagle poczuła chłód spojrzała w niebo. Było jasnoniebieskie z domieszką bieli. Zupełnie jakby Stwórca wziął pędzel i pomazał niebo białą farbą, pomyślała. Zachodzące słońce sprawiło, że las i góry błyszczały niczym złoto.

- Cudowny wieczór.

Tuż obok niej stanął Lars. Jego jasne włosy, które próbował uczesać na mokro, wyschły i znowu skręciły się w loki. Letnia opalenizna jeszcze mu Ne zeszła, a kiedy się uśmiechał, błyskał białymi zębami.

Gdy ich spojrzenia się spotkały, wbrew swojej woli poczuła, że uginają się pod nią kolana. Jego niebieskie oczy z czarnymi rzęsami. Mógł nimi oczarować każdą kobietę - tego była pewna. Zmieszana odwróciła wzrok.

- To prawda. Dawno nie mieliśmy tak pięknej jesieni. To istotny cud Boży.

- Przywitałem się już z większością gości - powiedział po chwili. - Ale tego, który teraz rozmawia z Marią, widzę pierwszy raz w życiu.

Elizabeth podążyła za jego spojrzeniem.

- To Olav Myran z Heimly. Wychowywał się z Marią. Brat mojego pierwszego męża - dodała.

- Pierwszego męża?

Elizabeth przypomniała sobie, że gdy Lars przybył do Dalsrud, nie miała okazji dłużej z nim porozmawiać.

- Była już raz zamężna i owocem tego związku jest Ane. Mój pierwszy mąż utonął podczas zimowego połowu - wyjaśniła.

- I dlatego Ane mówi „Maya-Kristian”?

Elizabeth skinęła głową.

- Olav ma osiemnaście lat - powiedziała, chcąc jak najszybciej zmienić temat. - jest dwa lata starszy od Marii.

- W takim razie ja również pójdę się z nim przywitać - odparł Lars.

Powoli zapadł zmierzch. Goście tańczyli od dobrych kilku godzin. Elizabeth zauważyła, że niektórzy trzymali za pazuchą piersiówki, których zawartość dolewali obficie do kawy.

Niechcący podsłuchała rozmowę dwóch mężczyzn opierających się plecami o ścianę spiżarni.

- Najpierw wkładasz do kubka miedzianą monetę - tłumaczył jeden z nich. - Potem wlewasz kawę, aż całkowicie zakryje monetę, a na końcu lejesz wódkę - aż znowu zobaczysz monetę. To dopiero kawa, mówię ci!

Elizabeth nie podobał się taki obrót spraw, ale nie miała odwagi odesłać gości do domu. Przez cały czas wodziła wzrokiem za Marią. Widziała, jak tańczy, śmieje się i żartuje - to z jednym, to z drugim. Była w radosnym nastroju i cieszyła się dużym powodzeniem. Nagle do Elizabeth doleciały strzępy rozmowy dwóch młodych mężczyzn:

- Ta Maria to ma ciało! - powiedział jeden z nich.

- Tak, ten który się do niej dobierze, będzie miał prawdziwego farta. No i złapie się na niezły posag. W końcu tu w Dalsrud nie klepią biedy.

Elizabeth z wrażenia zrobiło się gorąco. Miała ogromną ochotę doskoczyć do nich i natrzeć im uszu, jednak wiedziała, że jeśli chce uniknąć awantury, musi trzymać język za zębami. Są pijani, pocieszała się w myślach. A jednak zachowanie Marii budziło jej niepokój. Bała się, że po tym wieczorze ludzie nie dadzą siostrze żyć.

Czy musi tańczyć tak blisko mężczyzn? Czy ten młody chłopak musi tak często się do nich uśmiechać i posyłać zalotne spojrzenia? Elizabeth wzdrygnęła się i naciągnęła mocniej na ramiona sweter. Na schodach domu zobaczyła Kristiana, który rozmawiał z grupą mężczyzn. Uśmiechnęła się do niego, po czym poszła dalej.

To się musiało skończyć. Postanowiła, że porozmawia z Larsem i zapyta go wprost, co tamtego dnia robił z Marią w stodole. Jeśli nie będzie chciał udzielić odpowiedzi, wyciągnie ją z niego siłą.

W tej samej chwili nadszedł Lars. Ręce trzymał zawadiacko w kieszeniach spodni.

- Dlaczego tak stoisz i marzniesz? - spytał i pogłaskał ją po plecach.

Elizabeth poczuła się niezręcznie. Jego dotyk był wyjątkowo delikatny, a spojrzenie pełne troski, jednak nie powinien tak się zachowywać. Tylko Kristian miał do tego prawo.

- Nie, wcale nie jest mi zimno. Chciałam tylko trochę odpocząć - odpowiedziała.

Lars przyjrzał jej się badawczo.

- Wyglądasz na zmartwiona, a przecież zabawa jeszcze się nie skończyła. Powinnaś zapomnieć o wszystkich troskach i dobrze się bawić! - wyciągnąć do niej rękę, zapytał: - Mogę cię prosić do tańca?

- Chętnie, dziękuję - odpowiedziała bez zastanowienia i wyszła z nim na plac.

Lars zachowywał stosowną odległość, obejmując ją lekko w talii. Zauważyła, że humor zaczyna jej się poprawiać zatańczyli dwa tańce, ale gdy skrzypek podziękował wdzięcznej publiczności i wsunął instrument pod brodę, żeby zagrać kolejną melodię, Elizabeth podziękowała za taniec.

- Było mi bardzo miło, ale teraz muszę zająć się innymi sprawami - powiedziała, wykonując ruch, jakby chciała odejść.

Jednak Lars okazał się szybszy: przytrzymał ją za ramię i patrząc na nią poważnym wzrokiem, wyznał:

- To ja powinienem podziękować. Ty i Kristian jesteście najwspanialszymi ludźmi, jacy kiedykolwiek stapli po ziemi!

Elizabeth poczuła zakłopotanie.

- To prawda! - Lars posłał jej spojrzenie niebieskich oczu. - Nie dość, że pozwalacie, żebym mówił wam po imieniu, to jeszcze mogłem zatańczyć z panią domu… Gdybym powiedział o tym ludziom spoza naszej wioski, posądziliby mnie o kłamstwo.

- Oczywiście, że możesz mówić na po imieniu - potwierdziła Elizabeth. - I niby dlaczego miałabym z tobą nie zatańczyć?

- Przecież jestem tylko parobkiem!

- Ja również byłam kiedyś służącą w tym gospodarstwie - odpowiedziała Elizabeth.

Lars z wrażenie aż otworzył usta.

- Naprawdę?

- Tak, ale o tym opowiem ci innym razem, bo teraz muszę już iść.

Szybkim krokiem ruszyła w kierunku stołu. Zamierzała posprzątać, a nie zjedzone resztki wynieść do kuchni. Miała nadzieję, że goście zrozumieją, iż to oznacza koniec zabawy i najwyższy czas wracać do domu. Nie chciała nikogo wyrzucać, ale czuła się zmęczona, a następnego dnia czekało na nią dużo obowiązków.

Po chwili podszedł do niej Kristian. Od razu zauważyła, że jest pijany, bo miał mętny wzrok i czuć było od niego wódkę.

- Widzę, że nasz parobek przypadł ci do gustu - powiedział.

Elizabeth rozejrzała się szybko wokół siebie.

- Krzycz głośniej, żeby wszyscy cię usłyszeli.

Serce biło jej jak oszalałe, ale nie przerwała pracy.

- Nic nie powiesz? - spytał, tym razem nieco ciszej.

Odstawiła maselniczkę i wbijając go wzrokiem w ziemię, odpowiedziała.

- Owszem, powiem,: czy za każdym razem, kiedy się upijesz, musisz mi urządzać sceny zazdrości? tańczyła, z Larsem - to wszystko. I nie chcę więcej słyszeć twoich obraźliwych insynuacji - powiedziała i zostawiła go samego.

Z emocji szumiało jej w uszach. Bała się, że Kristian pójdzie za nią i wywoła awanturę. W końcu nie pierwszy raz dawał upust swojej zazdrości. Kiedyś nawet doszło do tego, że rozciął Jensowi policzek, ale powiedział jej o tym dopiero wiele miesięcy później, już po zaginięciu Jensa. Elizabeth wiedziała, że gdy to się stało, Kristian też był pijany.

Zatrzymała się w sporej odległości placu, na którym odbywały się tańce. Szukała wzrokiem Larsa, ale go nie znalazła. Oby tylko Kristian go nie spotkał! Przyjrzała się gościom. Bergette już dawno opuściła przyjęcie, a razem z nią wiele innych osób. Ci, którzy jeszcze zostali, byli przeważnie w wieku jej siostry. Nagle zauważyła, że Maria zniknęła. Elizabeth rozejrzała się po całym podwórzu, ale nigdzie nie mogła jej znaleźć. Może poszła do wygódki? - pocieszała się w myślach, chociaż nie bardzo w to wierzyła. Wciąż jeszcze dźwięczały jej w uszach słowa Bergette - że Maria kleiła się do mężczyzn i pozwalała im się obmacywać. A jeśli tak rzeczywiście było? Jeśli Maria zaszyła się w ustronnym miejscu z jakiś smarkaczem, któremu tylko jedno w głowie? Mimowolnie zerknęła na wygódkę, ale jej nadzieje prysły, gdy chwilę później wyszła stamtąd obca kobieta i zamknęła za sobą drzwi na haczyk.

Co to był przypadek, że Lars i Maria zniknęli w tym samym czasie, czy raczej… Elizabeth nie dokończyła myśli. Chowając się w cieniu, wślizgnęła się do obory. Większość zwierząt zdążyła ułożyć się do snu, ale na jej widok wstały i patrzyły zaciekawione. Zagrody dla owiec były puste. Lekko zawstydzona zajrzała do wszystkich po kolei, bojąc się tego, co może tam zobaczyć.

- Mario - powiedziała ściszonym głosem w obawie, żeby nikt jej nie usłyszał. Żadnej odpowiedzi. Po chwili spróbowała trochę głośniej: - Mario, jesteś tutaj?

Pachniało sianem i gnojówką. Konie skrobały kopytami o ziemię, a krowy mechanicznie przeżuwały pokarm. Nie, nie mogła dłużej tak stać i ryzykować, że ktoś ją zobaczy i zainteresuje się, po co tutaj przyszła. Czym prędzej wybiegła na dwór.

Muzyka, śmiech wydały jej się nagle zbyt głośne i natrętne. Chciała krzyknąć, żeby zamilkli i pomogli jej szukać Marii. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Może jest w składziku na torf? - pomyślała i zajrzała do środka. Nie, tam również nikogo nie było. Czuła, że ogarnia ją panika, którego nie znała. Odwróciła się w stronę, skąd dochodziły.

Nieznajomy poklepał Larsa po ramieniu i powiedział:

- Dość tego gadania! Przepraszam, że zabrałem ci tyle czasu. Zamiast tego tak stać i rozmawiać przez całą noc lepiej znajdź sobie jakąś dziewczynę i ruszaj do tańca.

A więc to tutaj był przez cały czas! Elizabeth poczuła, że kamień spadł jej z serca.

- Widzieliście Marię? - spytała, siląc się na obojętny ton.

- Chce, żeby w czyś mi pomogła - dodała wyjaśniająco.

- Jest tam - odparł Lars i wskazał głową na kogoś, kto najwyraźniej znajdował się jej za plecami.

Elizabeth odwróciła się na pięcie i wyszła siostrze na spotkanie. Policzki Marii płonęły, a kilka kosmyków wysunęło się z misternej fryzury i utworzyło wokół jej słodkiej twarzy coś na kształt aureoli.

- Gdzie byłaś? - zasyczała Elizabeth.

- W wygódce!

Elizabeth przeszyła ją wzrokiem, ale na Marii nie zrobiło to żadnego wrażenia.

- Następnym razem pamiętaj, żeby zapiąć suknię - rzuciła Elizabeth sarkastycznie.

Maria spojrzała w dół.

- Och, czyżby guzik znowu się odpiął? Po prostu dziurka jest za duża - wyjaśniła.

- Podziękuj swoim gościom i poproś ich, żeby poszli do domu - powiedziała Elizabeth. - Zabawa już się skończyła, a za kilka godzin wstanie nowy dzień i trzeba będzie zabrać się do pracy.

- Naprawdę nie możemy pobawić się trochę dłużej?

- Uważaj tylko, żeby ta zabawa nie miała żadnych następstw.

Nie dała Marii żadnych szans na obronę. Czuła, że wszystko się w niej buntuje. Oby tylko obyło się bez następstw, powtórzyła w duchu.

Rozdział 17

Kabelvaag, grudzień 1881

Andreas ziewnął i przeciągnął się. Przez tę noc polarną jestem ciągle śpiący i nic mi się nie chce, pomyślała i postanowił uciąć sobie drzemkę.

Otrzymał nowe zlecenie, więc miał za sobą długi i męczący dzień. Nie zdążył się jednak położyć, ponieważ chwilę później rozległo się pukanie do drzwi. Osobie, która stała za drzwiami, musiało bardzo się spieszyć, bo nie czekając na zaproszenie, wbiegła do środka.

Jeden z młodszych braci Liny stanął przed Andreasem, nie mogąc złapać tchu. Policzki miał czerwone od mrozu, a gdy przekazywał wiadomość, jego oczy były wielkie jak spodki.

- Wujek leży w łóżku i prosi, żebyś zaraz do niego przyszedł!

- Zachorował? Co mu dolega? - spytał Andreas zmartwiony. - Czy był już u niego doktor?

- Ma ischias i prawie nie może się ruszać.

Andreas wypuścił powietrze z głośnym westchnieniem. Dzięki Bogu, że nie chodzi o coś poważniejszego! - pomyślał i zaczął nakładać buty.

- Czyżby nie miał nikogo innego do pomocy? - spytał, szukając czapki i kurtki.

- Jasne, że ma, ale chyba chce z tobą o czymś porozmawiać. Tylko, że ja nie wiem, o czym.

Szli obok siebie w dół drogi, między chatami rybackimi wzniesionymi po pożarze, aż doszli do ulicy, na której znajdowały się sklepy. Po prawej minęli przystań z łódkami przycumowanymi jedna obok drugiej.

- Mama upiekła pierniki na święta - oznajmił chłopiec. - I zrobiła dla ciebie prezent, ale nie wolno mi powiedzieć. Co to jest.

Andreas uśmiechnął się.

- Więc lepiej będzie, jeśli zmienimy temat, żebyś niechcący się nie wygadał. A mamie powiedz, że wystarczy mi to, że będę mógł spędzić z wami święta.

Chłopczyk milczał przez długą chwilę. Nagle gwałtownie przystanął, wbił wzrok w Andreasa i spytał poważnym tonem:

- Czy ty zamierzasz oświadczyć się Linie?

Andreas stanął jak wryty i przyjrzał się uważnie twarzy chłopca, żeby sprawdzić, czy sobie z niego nie żartuje.

- Skąd ci to przyszło do głowy?

- Lina cię kocha i mam nadzieję, że ty ją też. A mama mówi, że Lina jest na tyle dorosła, że może wyjść za mąż. Nie zapominaj, że ona ma już dwadzieścia cztery lata. Jeśli ty się jej nie oświadczysz, Lina na pewno zacznie rozglądać się za innym. Mama wciąż powtarza, że to byłyby palec Boży, gdybyście się pobrali. Bo ona wierzy, że to Bóg nam cię zesłał.

Andreas wzruszył się, lecz z drugiej strony to bezpośrednie wyznanie sprawiło, że poczuł się niezręcznie. Skłamałby, twierdząc, że nie myślał o ożenku - myślał o tym wiele razy. Lina rzeczywiście miała już dwadzieścia cztery lata, a on sam był prawdopodobnie jeszcze starszy. Całymi latami szukał kobiety o imieniu Elizabeth - jak dotąd bez powodzenia. Nikt jej nie znał ani o niej nie słyszał. O mojej przeszłości też nikt nic nie wie, pomyślał z gniewem. A on - mimo usilnych starań - w dalszym ciągu nie mógł sobie niczego przypomnieć. Andreas westchnął: kto wie, może najwyższy czas zapomnieć o przeszłości i zacząć nowe życie?

- Strasznie mi zimno!

Zerknął na chłopca, który stał w podszytej wiatrem kurtce i próbował się rozgrzać, wymachując rękami.

- Tak, lepiej chodźmy. Zaraz będzie ci ciepło.

Na szczęście przez resztę drogi chłopiec nie wspomniał o Linie ani o małżeństwie. Przed domem matki Liny pożegnali się i Andreas zamyślony ruszył sam w stronę domu wujka chłopca.

Gdy dotarł na miejsce, odepchnął od siebie trudne myśli i zapukał do drzwi.

- Proszę! - zawołał gospodarz. Leżał w łóżku, a gdy na widok Andreasa próbował się poruszyć, jęknął cicho z bólu.

- Jak się czujesz? - spytał Andreas.

- Jakbym leżał na madejowym łóżku. Ból jest wprost nie do opisania. A gdyby nie dobre kobiety z Kabelvaag, już dawno umarłbym z głodu. Bez ich pomocy długo bym nie pociągnął!

Andreas ze zrozumieniem pokiwał głową.

- Słyszałem o tym. Nie ma na to żadnego lekarstwa.

Można tylko leżeć w łóżku i czekać, aż ból sam minie. Za tydzień lub dwa wyzdrowiejesz i staniesz na nogi.

Zamilkł na chwilę, przyglądając się leżącemu mężczyźnie. Wyglądało na to, że bardzo cierpi.

- Słyszałem, że potrzebujesz pomocy - zagadnął Andreas.

- Zgadza się. Obiecałem kowalowi w Storvaagen, że pomogę mu podkuć konia należącego do Wolffa.

Andreas już wiedział, jakie będą następne słowa, i mimowolnie zrobił krok do tyłu. Obiecał sobie, że nigdy więcej jego noga nie postanie w tamtej kuźni i jak dotąd mu się to udawało. Zlecenia, które otrzymywał, pozwalały mu trzymać się z dala od tamtego miejsca.

- Jak sam widzisz, nie jestem w stanie dotrzymać obietnicy - ciągnął chory. - Dlatego uprzejmie cię proszę, żebyś mnie zastąpił.

Andreas chciał zaprotestować, lecz widok bezsilnego mężczyzny przykutego do łóżka sprawił, że nie mógł tak po prostu odmówić. Z drugiej trony wszystko w nim wzbraniało się przed tym pomysłem.

- Czy nikt inny nie może ci pomóc?

- A więc nie wyświadczysz mi tej przysługi?

- Nie o to chodzi… Wiesz przecież, co wydarzyło się ostatnim razem.

- To było dawno temu. Nie wiem, kogo mógłbym o to jeszcze poprosić. Nikomu nie ufam tak jak tobie. Ale jeśli mi odmówisz, będę musiał się z tym pogodzić.

- Zgadzam się.

Bez względu na to, jak bardzo obawiam się ponownego spotkania z tamtym człowiekiem, nie mogę zawieść wujka Liny, pomyślał Andreas. I kowal, i on byli przecież dorosłymi ludźmi i powinni umieć się zachować.

Tego dnia w Varet było wyjątkowo cicho. Z tyłu domu spotkał służącą, która spieszyła się do spiżarni. Tuż obok stał sklep, który sąsiadował z domem dzierżawcy, a na końcu znajdowały się pomieszczenia dla służby. Andreas usłyszał kiedyś, że wiele z zabudowań gospodarczych nie miało więcej niż dwadzieścia lat. Ciekawe, jak żyje się w domu takiego bogacza? -zastanawiał się nie pierwszy już raz.

Kiedy dotarł do obory, zwolnił kroku i spojrzał na kuźnię. Nie bał się tego, że może dojść do bijatyki. Gdy było trzeba, potrafił użyć pięści, chociaż nie miał natury awanturnika. Doświadczenie nauczyło go jednak, że słowa mogą ranić bardziej niż ciosy. A złośliwe uwagi dotyczące utraconej pamięci odczuwał wyjątkowo boleśnie.

- Czego chcesz?

Chudego mężczyzny, który nagle znalazł się obok niego, nie pomyliłby z nikim innym. To był ten sam człowiek, który wszczął awanturę, gdy Andreas był tutaj ostatnim razem.

- To chyba nie twoja sprawa, prawda? - spytał Andreas spokojnym głosem.

- Znów się stawiasz?

Andreas poczuł narastający gniew.

- Bądź tak miły i zejdź mi z oczu! I to zanim policzę do trzech!

Jego słowa sprawiły, że mężczyzna odsunął się nieco na bok. Rozejrzał się szybko wokół siebie, jakby sprawdzał, czy może liczyć na wsparcie kolegów. Przed sklepem stało kilku podobnych do niego typków śledzących wzrokiem całe zajście, ale żaden z nich nie wydawał się nim zainteresowany.

Chudzielec prychnął z pogardą i mamrocząc pod nosem różne obelżywe słowa, poszedł w swoją stronę. Andreas uniósł głowę i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę kuźni, czując na sobie ciekawskie spojrzenia.

- Dzień dobry - powiedział od progu.

Kowal odwrócił się, zmierzył go wzrokiem i najwyraźniej rozpoznał, bo w końcu powiedział:

- Że też masz czelność tu jeszcze przychodzić! Czego chcesz tym razem?

- Sam się sobie dziwię - odpowiedział Andreas. - Przyznaję, że po tym, co ostatnio tutaj usłyszałem, nie miałam ochoty narażać się na podobne przeżycie. Tak się jednak złożyło, że ten, który miał ci pomóc podkuć konia Wolffa, dostał ataku ischias i poprosił mnie, żebym go zastąpił.

- A więc tak się sprawy mają? - kowal przeczesał ogromną dłonią gęste, czarne włosy i kilka razy poruszył krzaczastymi brwiami. - Pocieszny z ciebie człowiek! - zaśmiał się głośno. - Masz tę pracę - powiedział, wyciągając rękę na zgodę.

Andreas chwycił jego dłoń i mocno nią potrząsnął.

- Dziękuję!

- Lec do stajni i przyprowadzić konia. Oborowy pokaże, ci, który to - powiedział kowal, a gdy Andreas był już przy drzwiach, dodał: - Z tą blizną wciąż wyglądasz jak typ spod ciemnej gwiazdy.

Andreas odwrócił się. Potężny mężczyzna uśmiechał się od ucha do ucha.

- Dziękuję. Ty też jesteś wyjątkowo przystojny.

Kowal śmiał się tak serdecznie, że aż brzuch mu się trząsł.

- Biegnij do konia.

Wchodząc do stajni, Andreas czuł, że humor mu się poprawia. Koń Wolffa okazał się dużym, wspaniale umięśnionym ogierem. Przebierając kopytami, tańczył obok niego.

- Masz dryg do koni - pochwalił go kowal, gdy przednie kopyta były ostrugane i podkute.

- Dziękuję - odparł Andreas, mając nadzieję, że mężczyzna przestanie drążyć temat. Kolejna zagadka związana z moją przeszłością, pomyślał. Skoro potrafił zajmować się końmi, prawdopodobnie nauczył się tego u bogatego gospodarza, ponieważ tylko zamożnych ludzi stać było na hodowlę tych zwierząt. Tylko czy na pewno pracował tam jako parobek? Może to było jego gospodarstwo? A może te umiejętności były po prostu wrodzone - i ujawniły się, gdy ich potrzebował?

Ni stąd, ni zowąd kowal rzucił soczystą wiązankę przekleństw.

- Przytrzymaj konia, słyszysz! - rzucił szybko.

Andreas chwycił mocno za kantar, ale było już za późno. Coś najwyraźniej spłoszyło konia. A może kowal niechcący zadał mu ból? Andreas nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ nagle potężne zwierzę, przemknęło dęba. Przypomina ogromną, czarną górę, przemknęło Andreasowi przez głowę. Przeraźliwe rżenie konia odbijało się echem od ścian budynku, a nowe, błyszczące podkowy nagle znalazły się na wysokości jego twarzy. W ciągu zaledwie kilu sekund Andreas zdążył wychwycić mnóstwo szczegółów. Na przykład to, że koń miał założony zupełnie nowy kantar. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważyłem? - pomyślał gorączkowo. Wiedział, że musi za wszelką cenę uspokoić zwierzę! Koń parskał nerwowo, odsłaniając wielkie, żółte zęby, uderzył kopytami o ziemię i próbował się wycofać.

- Dobrze, już dobrze! - powiedział Andreas i poklepał go przy szyi. Nagle przypomniał sobie, że duże zwierzęta boją się o swoją głowę, a zwłaszcza o oczy. Tylko skąd mógł o tym wiedzieć?

Ogier powoli się uspokajał. Chociaż w jego oczach wciąż czaił się strach.

- Wszystko w porządku? - rzucił Andreas, zerkając przez ramię. Chciał zapytać kowala, czy wie, co tak wystraszyło zwierzę, ale w pierwszej chwili go nie zauważył. Zaniepokojony odwrócił się jeszcze raz, spojrzał na ziemię i natychmiast puścił lonia. Pochylił Siena bezwładnym ciałem potężnego mężczyzny. Z rany na głowie wypływała mu krew, tworząc małą kałużę. Jego włosy były mokre i pozlepianie, skóra nienaturalnie blada, a powieki przymknięte.

Andreas nie pamiętał, jak wezwał pomoc, ale nagle w drzwiach stanął tłum ludzi.

- Co się stało? - zawołał jakiś mężczyzna.

Udzielając odpowiedzi, Andreas nie poznawał własnego głosu - brzmiał tak, jakby należał do kogoś innego.

- Koń się spłoszył i go stratował. Poślijcie po doktora!

Jakiś mężczyzna pochylił się nad kowalem, rozpiął mu ubranie i przyłożył ucho do jego piersi.

- Doktor nic tu nie pomoże. Trzeba wezwać lensmana. Jest teraz u Wolffa.

- Lensmana? - powtórzył Andreas.

- Historyjkę o koniu zachowaj dla innych - wtrącił obcy mężczyzna. - Wiemy, coś ty za jeden i wszyscy, jak tu stoimy, możemy powtórzyć to przed lensmanem. Na szczęście takich jak ty czeka w tym kraju kara śmierci.

Chwilę później dwóch mężczyzn złapało go za ręce i wykręciło je do tyłu. Andreas stał jak sparaliżowany. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ostatnie, co zobaczył, zanim go wyprowadzili, to postać leżącą bez czucia na podłodze i koń, który nerwowo przebierał kopytami.

Rozdział 18

Padał gęsty śnieg. Duże płatki osiadały na szybach kuchennych. Podwórze i ściana obory, z wyjątkiem okien i drzwi, były już całkiem białe. Budka szpaka wzbogaciła się o biały daszek. Drzewa uginały się pod ciężarem śniegu. Dzieci uwielbiają, gdy śnieg przykrywa cały świat, pomyślała Elizabeth - bo wtedy cudownie jest siedzieć w domu.

W kuchni pachniały świąteczne wypieki. Zapach przypraw, cukru, syropu i innych wspaniałości rozchodził się o całym domu, sprawiając, że domownikom ciekła ślinka. Ława pełna była blach z ciastem, które czekały, aż znajdą się w piecu. Odpowiedzialność za wypieki spoczywała na Helene. Tymczasem Lina, Maria i Ane pomagały Elizabeth formować ciasta na kuchennym stole. Chociaż pracowały od kilku godzin, końca roboty wciąż nie było widać. Kilka ciast leżało na stole od poprzedniego dnia, gotowych do rozwałkowania.

- Nie rozumiem, dlaczego Lars tak długo nie wraca.

Helene odeszła na moment od pieca i wyjrzała przez okno.

- A co, może to twój narzeczony? - zakpiła Ane.

Helene oblała się rumieńcem.

- Oczywiście, że nie - odpowiedziała. Szybko wróciła na miejsce i wyjęła kolejną blachę świeżo upieczonych żółtych ciastek. - Po prostu martwię się o niego. Pada od tylu godzin, że sanie mogły ugrzęznąć w śniegu. W końcu ze sklepu do Dalsrud jest daleka droga. Co za nieznośny dzieciak! - dodała ze złością.

- Nie jestem już dzieckiem. Mam dziesięć lat i sześć miesięcy!

Ane, wyraźnie urażona, ugniatała widelcem ciasto migdałowe z taką złością, że zrobił się z niego cienki placek.

- Ciesz się, że jesteś jeszcze dzieckiem - powiedziała łagodnie Lina. - To najlepszy czas, możesz mi wierzyć.

Dziewczynka prychnęła, odrzucając głowę.

- Możesz na przykład karmić kota piernikiem, kiedy nikt tego nie widzi - dodała Lina, mrugając porozumiewawczo.

Ane spojrzała na Elizabeth i zachichotała. Postanowiła jeszcze raz zagnieść ciasto, lecz tym razem zrobiła to dużo ostrożniej.

Elizabeth zerknęła ukradkiem na Marię. Ostatnio mało miała rozrywek. Prawdę powiedziawszy, nikt z nich od dawna nie opuszczał Dalsrud, więc nawet jeśli ludzie jeszcze o nich plotkowali, Elizabeth i tak o niczym nie wiedziała. Często bywa zresztą tak, że ten, kogo plotka dotyczy, o wszystkim dowiaduje się ostatni, pomyślała ponuro.

Maria wciąż była wąska w pasie. Gdyby na pamiętnej zabawie rzeczywiście do czegoś doszło, byłaby w trzecim miesiącu, pomyślała Elizabeth. Za wcześnie, by móc coś zauważyć. Wzdrygnęła się na samą myśl. Nie, to niemożliwe, żeby jej siostra była w ciąży. Po prostu niemożliwe! Maryjka miała dopiero szesnaście lat i całe życie przed sobą. Gdyby teraz zaszła w ciążę, znalazłaby się na językach ludzi nie tylko w tej, lecz także w sąsiednich wsiach. Czy była wystarczająco silna, żeby się z tym zmierzyć? czy byłaby w stanie ochronić własne dziecko przed odmową i złośliwościami, których by im nie szczędzono?

- Przyjechał!

Ane krzyknęła tak głośno, że Elizabeth upuściła ciasto na podłogę.

- Dziecko drogie, czy ty musisz tak wrzeszczeć? - zganiła córkę i zerknęła przez okno. Kristian przechodził właśnie przed podwórze, niosąc w ręce siekierę. Szedł do składziku, żeby porąbać drewno na opał. Lars wyskoczył z sań i zamienił z nim kilka słów.

- Mam nadzieję, że kupił wszystko, co go poprosiła, - powiedziała Elizabeth. - Zresztą przekonamy się o tym, jak tylko odprowadzi konia - dodała.

- Mam nadzieję, że przywiózł list od Andreasa - westchnęła Lina. Już im wybaczyła, że nie zaoferowali jej narzeczonemu pracy w Dalsrud.

Elizabeth nie słuchała, co inni do niej mówią. Myślami była już bardzo daleko. Cofnęła się do pamiętnego popołudnia, gdy razem z Kristianem siedzieli w gabinecie i rozmawiali.

- Zasługujesz na lepszego męża - odezwał się Kristian.

Elizabeth milczała, ponieważ nie wiedziała, co miał na myśli. A tymczasem on mówił dalej:

- Jestem o ciebie chorobliwie zazdrosny, chociaż nie dajesz mi ku temu powodów. Wiele razy zachowywałem się jak skończony idiota - dodał, rozkładając ręce. - Spróbuję się poprawić i jakoś ci to wynagrodzić. Wiem, że chciałabyś mieć więcej dzieci i że dobro tego ancymona ze Słonecznego Wzgórza leży ci na sercu.

- On ma na imię Christem - powiedziała, czekając na dalszy ciąg.

- Długo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że możemy przyjąć go do pracy jako parobka. W ten sposób mogłabyś się nim opiekować każdego dnia, karmić go i ubierać.

Kristian zamilkł i spojrzał na nią niepewnym wzrokiem.

Elizabeth rzuciła mu się na szyję i zawołała:

- Bardzo ci dziękuję! Że też wcześniej nie wpadliśmy na ten pomysł! - szalała z radości, obsypując go pocałunkami.

Postanowiła poczekać, zanim przekaże wiadomość pozostałym domownikom. Najpierw zamierzała wybrać się do Słonecznego Wzgórza, żeby porozmawiać z rodzicami Christena. Była pewna, że nie odrzucą tej propozycji. Wręcz przeciwnie potraktują ją jak najwspanialszy prezent bożonarodzeniowy, jaki mogli sobie wymarzyć. Christem mógłby zacząć pracę od razu, jeśli tylko jego rodzice nie mieliby nic przeciwko temu.

W tajemnicy przed mężem zaczęła robić sweter dla Christena. To miał być wyjątkowy prezent na święta. Już nie mogła się doczekać, kiedy mu go wręczy.

Słyszały, jak Lars stoi na schodach i otrzepuje ubranie ze śniegu. Po chwili rozległo się głośne stukanie drewnianych podeszew.

Elizabeth przypomniało się nagle, jak Gurine robiła Olemu wymówki za to, że wnosi do domu śnieg i błoto. Świadomość, że stara kucharka nie żyje, a Ole i Amanda wyjechali, wzbudziła w Elizabeth mieszane uczucia. Bez nich święta nie będą takie same.

- Mam list! - to było pierwsze, co powiedział Lars, gdy wszedł do kuchni.

- Do mnie? - ucieszyła się Lina.

- Do Elizabeth. Z Ameryki.

W niebieskim pokoju rozległo się głośne westchnienie. Elizabeth czuła, że uginają się pod nią kolana.

- Przeczytaj go natychmiast! Poprosiła Lina.

- Tak, dowiedzmy się, co słychać u Amandy, Olego i Jonasa - poparła ją Ane.

Elizabeth otrzepała ręce z mąki.

- Nie. Najpierw dokończymy ciasta i posprzątamy ze stołu. Potem zaparzymy kawę i dopiero wtedy przeczytam list na głos. Chcę, żeby Kristian również go usłyszał.

Ane wykrzywiła twarz w grymasie, ale Elizabeth postanowiła udać, że tego nie widzi. Nieświadomie wyżyła się na cieście, które zrobiło się płaskie jak naleśnik.

Lars zdjął mokre ubranie i rozwiesił je, żeby wyschło.

- W sklepie były prawdziwe tłumy - powiedział, kładąc zakupione produkty na ławie. - Nie wszyscy mieli za co zrobić zakupy, biedaczyska! Niektórzy przyszli tylko po to, żeby spotkać znajomych i zamienić z nimi kilka słów. I wiecie, kogo tam spotkałem? Dorte!

- Co mówiła? - spytała Elizabeth. Jak się czują? Czy są zdrowi?

- U nich wszystko w porządku. Dziękowała za zaproszenie i powiedziała, że nie może się doczekać, kiedy spotkacie się w święta.

Elizabeth z zadowoleniem pokiwała głową. List od Amandy palił ją przez kieszeń fartucha. Gdy go tam chowała, wyczuła ręką, że jest wyjątkowo gruby. Przez moment miała ogromną ochotę rozerwać kopertę i przeczytać list. Ale szybko zwalczyła pokusę. Chciała się nim delektować i odczytać go w obecności wszystkich domowników.

Od wyjazdu Amandy, Olego i Jonasa minęło prawie siedem miesięcy. A ja mam wrażenie, że minęło siedem lat, pomyślała Elizabeth. Ciekawe, co się w tym czasie wydarzyło? I jak długo szedł list?

Ostatnie ciasto przybrało odpowiedni kształt i wyglądało na blasze.

Elizabeth czuła, że zaraz eksploduje. Musiała bardzo się starać, żeby zapanować nad emocjami.

- Boże, jaka ja jestem podekscytowana! - westchnęła Lina. - Ciekawe, co u nich słychać? Jak wygląda ich dom i czy spotkali prawdziwych Indian? Słyszałam, że oni odcinają ludziom włosy razem ze skóra. Zwłaszcza białym.

- Co ty za bzdury pleciesz? - wtrąciła się do rozmowy Helene. - I co ci Indianie mieliby robić z tymi wszystkimi włosami?

Ane parsknęła śmiechem.

- Gdyby tylko kilka kosmyków sterczało im do góry, nie byliby widoczni z daleka!

Elizabeth poczuła na plecach dreszcze. Kiedyś słuchała opowieści o czerwonoskórych i odnosiła wrażenie, że nie tylko włosy obcinali bladym twarzom. Wzdrygnęła się i spojrzała na córkę.

- Jeśli już skończyłaś, idź i umyj ręce. Potem możesz zawołać Kristiana na kawę.

- I powiem mu, że dostaliśmy list - dodała Ane.

W końcu kuchnia została posprzątana, kawa zaparzona, a na stole stanął półmisek z Krychami ciasteczkami, tymi niezbyt udanymi, jakoże były za bardzo spieczone i nieforemne. Elizabeth nazywała je „kuchennymi”.

Gdy wyjęła list, wokół stołu panowała idealna cisza. Elizabeth nie mogła się powstrzymać, żeby jeszcze raz nie ścisnąć listu palcami by poczuć, jaki jest gruby. Potem wyjęła nóż do papieru i rozcięła kopertę. W kuchni zapanował podniosły, niemal nabożny nastrój.

- I co… co pisze? - wyszeptała Lina, umierając z ciekawości.

Elizabeth odchrząknęła, by oczyścić gardło i zerknęła na męża, żeby się upewnić, czy on - jako gospodarz domu - nie ma ochoty przeczytać listu. Ale Kristian skinął głową, dając Elizabeth znak, że może zaczynać.

Droga Elizabeth i wszyscy Domownicy.

- To list do nas wszystkich - szepnęła Ane. Podenerwowana Maria dała jej kuksańca w bok.

Postanowiłam do Was napisać i opowiedzieć o podróży i o tym, jak nam się tutaj żyje.

Podróż do Nowego Jorku była bardzo męcząca. Koje stały jedna obok drugiej, a sam statek był w opłakanym stanie. W drodze złapała nas straszna burza, podczas której zostaliśmy dosłownie uwięzieni. Nikt nie miał prawa wychodzić na pokład i wiele osób chorowało na chorobę morską. Smród był wprost nie do wytrzymania.

Dzięki Bogu wszystko się udało. Nawet mały Jonas trzymał się dzielnie. Elizabeth, wiem, że się o nas bałaś, ale wszystko poszło dobrze - możesz mi wierzyć.

Elizabeth czuła, jakby coś kłuło ją pod powiekami. Miała wrażenie, że słyszy głos Amandy. Musiała odchrząknąć, by móc czytać dalej.

Podczas podróży zmarła starsza kobieta i zgodnie z morskim zwyczajem została wyrzucona do morza. Gdy sztorm się skończył, mężczyźni zabrali dzieci ze sobą na pokład, a kobiety myły i szorowały podłogę, aż zaczęła lśnić czystością.

Gdy wpływaliśmy do Nowego Jorku, byłam przerażona i ogromnie podekscytowana. Z pokładu statku widzieliśmy Statuę Wolności. Jest to ogromny posąg kobiety, która trzyma w ręce pochodnię - na starym kontynencie dokładnie tak samo wyglądają żony rybaków wypatrujące swoich mężów.

Gdy zeszliśmy na ląd, zobaczyłam nieprzebrany tłum ludzi. Chwilami bałam się, że się zgubię, ale Ole przez cały czas trzymał mnie mocno za rękę. Na drugiej nosiłam Jonasa.

- Jedno dobre - westchnęła Helene.

Dziwnie się czułam, słysząc obcy język, ale teraz już znam parę słów i potrafię się dogadać.

Krewni Larsenów przyjęli nas niezwykle serdecznie. Jakim cudem odnaleźli nas w tym tłumie - nie mam pojęcia. Potraktowali nas tak, jakbyśmy pochodzili z królewskiego rodu. Wykąpana w gorącej wodzie i wytarta pachnącym ręcznikiem, czułam się tak, jakbym trafiła prosto do nieba.

Będę powoli kończyć, bo chcę jeszcze napisać list do mojej matki i ojca.

Elizabeth powiodła pobieżnie wzrokiem po kolejnych wersach listu, starając się opanować wzruszenie. Po chwili uśmiechnęła się i powiedziała:

- Posłuchajcie tego.

Ole szybko znalazł pracę i wziął pożyczkę. Za pożyczone pieniądze kupiliśmy sobie w Chicago mały domek. Tutaj mówi się na to „farma”, czyli gospodarstwo. Nigdy nie bałam się pracy, a ziemia jest tutaj urodzajna, to znaczy ani zbyt wysuszona, ani zbyt mokra.

Tutejsze pieniądze nazywają się dolary, jak tylko zarobimy wystarczająco dużo, przyślemy je Wam (na bilety) i mojej rodziny.

Mamy już krowę, cielaka i kilka kur. Ole pracuje na większej farmie i zarabia trzy dolary.

- Co za bzdury! - wtrącił zdenerwowany Kristian. - Odpisz jej, żeby nie ważyła się przesyłać nam żadnych pieniędzy! Im na pewno bardziej są potrzebne niż nam.

Elizabeth skinęła głową i czytała dalej.

Dzięki Bogu od dnia przyjazdu do Ameryki nikt z nas nie był chory. Każdego wieczoru zanoszę dobremu Bogu podziękowanie za to, że ma nas w swojej opiece. Proszę również o to, żeby wszyscy moi bliscy byli zdrowi i szczęśliwi, i żeby się o nas nie martwili.

Zrobiliście nam ogromną radość, gdybyście do nad napisali. Ole serdecznie Was wszystkich pozdrawia.

Chicago 1881

Zostańcie w pokoju i przyjmijcie z serca płynące pozdrowienia od Waszej Amandy

- Podała adres? - spytała Maria. - Bo chciałabym im odpisać.

- Tak, tutaj jest ich adres - Elizabeth podniosła kartkę do góry i pokazała palcem. - Musimy przechowywać go w bezpiecznym miejscu - dodała, składając list wyjątkowo starannie.

Wszyscy przytaknęli z powagą i przez chwile siedzieli w milczeniu. Musieli spokojnie przemyśleć wszystko, co usłyszeli.

- I nie napisała nic o Indianach, którzy obcinają białym włosy? - Ane była niepocieszona.

Tymczasem Elizabeth nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

- Nie, ale jeśli chcesz, mogę ci go przeczytać jeszcze raz.

Kubki znowu napełniły się kawą, a ludzie zebrani wokół stołu zaczęli wymienić się wrażeniami po lekturze listu.

Tego dnia przerwała trwała wyjątkowo długo. List został odczytany po raz trzeci, a wszystkie poruszone w nim sprawy dokładnie przedyskutowanie. W końcu Elizabeth podniosła się i powiedziała:

- No, kochani, koniec tego dobrego. Ci, którzy chcą, mogą teraz napisać parę słów do Amandy i Olego. Gorąco was do tego namawiam. Nie pozwólmy, żeby o nas zapomnieli.

- Ale ja ich nie znam - wymamrotał Lars.

- To napisz im o sobie. Na pewno będzie im miło.

Chętnie zapłacę za wszystkie znaczki. A jeśli ktoś nie ma papieru listownego albo atramentu, może wziąć go ode mnie.

Odsuwanie krzesła szurały o podłogę, a kubki brzęczały wesoło, gdy odnosili je do mycia. Helene wyjaśniła, o czym zamierza napisać w liście. Postanowiła, że zabierze się za to jeszcze tego samego wieczoru. Do Ameryki jest tak okropnie daleko, że najlepiej będzie, jeśli odpiszemy im tak szybko, jak to możliwe, powiedziała.

Elizabeth wyjęła masło, chleb i po kilka ciastek z każdego rodzaju. Na stole położyła również solone mięso i ser.

- Widzę, że jesteś głodna - zażartował Kristian. Właśnie wkładał buty, gotowy do wyjścia.

- Jutro wybieram się do Słonecznego Wzgórza i pomyślałam sobie, że zapakuję wszystko, co mam do zabrania. Wstyd, że reszta mieszkańców nie chce przyłączyć się do pomocy. Wolą siedzieć na dupie i spokojnie patrzeć, jak inni głodują!

- Uff! Jak ty się brzydko wyrażasz - powiedziała Ane. - Nie wolno mówić „dupa”.

- Masz rację - powiedziała Elizabeth.

- W dniu Sadu spotka ich za to kara - stwierdziła Helene stanowczym tonem.

- Ludziom ze Słonecznego Wzgórza nie napełnią się od tego żołądki - odpowiedziała Elizabeth.

- Oczywiście, że nie.

Helene zniknęła w swoim pokoju i po chwili wróciła, niosąc parę maleńkich rękawiczek.

- To prezent świąteczny dla najmłodszego członka rodziny - wyjaśniła.

- Jesteś dobrym człowiekiem - skomentował Lars, zanim Elizabeth zdążyła dojść do głosu.

Zwróciła uwagę na jego oczy, na to, jak wodzi wzrokiem za Helene i jak miękkim głosem do niej przemawia. Może w żarcie Ane było ziarno prawdy?

Kolejny raz przypomniała jej się scena, która rozegrała się w stodole między nim i Marią. Ciągle Ne miała odwagi, żeby nawiązać, a z czasem coraz bardziej obawiała się tej rozmowy. Może najlepiej będzie, jeśli postaram się o tym zapomnieć? - westchnęła bezgłośnie i skupiła się na pracy.

Gdy późnym wieczorem kładła się spać, nie pamiętała już o tym, co zaprzątało jej myśli w ciągu dnia. Teraz rozmyślała nad kolejnym dniem i obowiązkami, które na nią czekały. Jak mała dziewczynka cieszyła się na myśl o wyprawie do Słonecznego Wzgórza.

Pogrążona w myślach zdjęła ubranie i przestawiła je przez poręcz krzesła, kładąc starannie jedną rzecz na drugiej. Dzięki temu rankiem, gdy w pokoju panował przeraźliwy ziąb, szybko wskakiwała w ubranie. Tego wieczoru własnoręcznie napaliła w piecach - w sypialni, którą dzieliła z mężem i w pokoju dziewcząt. Właśnie sięgała po nocną koszulę, gdy nagle odezwał się Kristian:

- Proszę, nie wkładaj jej jeszcze! I chodź tu do mnie.

Zerknęła na niego. Siedział na łóżku, oparty plecami o wysoką poręcz.

- Chodź - powtórzył ochrypłem głosem, a wtedy ona usiadła na nim okrakiem. Objął jej piersi rękami i zaczął drażnić językiem skutek, który niemal natychmiast stwardniał niczym dojrzały pąk róży. Gdy poczuła przyjemne mrowienie, zamknęła oczy i odrzuciła głowę do tyłu. Włosy łaskotały ją w plecy i nagie pośladki. Podświadomie przywarła do jej ciała, wcierając się niecierpliwie.

Puścił jej piersi i zaczął delikatnie głaskać ją po plecach i karku, chwycił ją za włosy i znowu zsunął ręce wzdłuż jej pleców. Spojrzała na niego, rozsunęła wargi i pocałowała go namiętnie. Objęła go za szyję i przez chwilę bawiła się płatkiem ucha, po czym przesunęła dłonie po jej klatce piersiowej, w dół brzucha, aż znalazła to, czego szukała. Gdy lekko ścisnęła jego członek, Kristian jęknął i chwycił ją mocniej za biodra.

- Nie, jeszcze nie - szepnęła, gdy zrozumiała, co Kristian chce zrobić.

Jego dłoń zaczęła pieścić jej krągłe pośladki. Po chwili wsunął między nie swoje palce.

Oddychając coraz szybciej, wygięła tułów do tyłu, żeby ułatwić mu dostęp. Gdy dotknął palcami najczulszego miejsca, przeszedł ją dreszcz rozkoszy. Wtedy Kristian uniósł ją na moment i wszedł w nią od doły. Przygryzła mocno wargę, żeby nie krzyknąć. Z jej gardła wydobył się głuchy jęk. Pieszczoty Kristiana stawały się coraz gwałtowniejsze. Chwilę później poczuła, że zbliża się moment kulminacyjny. Poruszyła się szybko, coraz szybciej… aż oboje zaczęli szczytować.

Leżała, przytulając policzek do jego twarzy. Właśnie zasypiała, gdy nagle Kristian poruszył się nerwowo.

- Leż spokojnie - wymamrotała i położyła rękę na jego piersi.

- Usłyszałem na dole jakiś hałas - wyszeptał.

- Na pewno coś ci się przyśniło.

Elizabeth ułożyła się wygodnie i westchnęła zadowolona. Kochali się w nowej pozycji, co sprawiło, że czuła się zawstydzona i jednocześnie niezwykle podniecona. Zwłaszcza że stało się to tak szybko i spontanicznie. W takich chwilach zastanawiała się, czy Kristian nie robił tego samego z kobietami, które miał przed nią. Ale nigdy o to Ne pytała. Zgodnie z niepisaną umową nigdy nie poruszali tych tematów. Ona ze swojej strony nigdy nie wspominała o Jensie ani o tym, jak im się układało. Nie było sensu o tym rozmawiać i narażać ukochaną osobę na niepotrzebną udrękę. Elizabeth wyznała zasadę, że: co było, to było i nie należy do tego wracać”.

Teraz liczył się tylko Kristian.

- Jestem pewny, że coś słyszałem - powiedział.

Elizabeth poczuła, jak napinają się jego mięśnie.

- To na pewno kot.

- Sam go wypuściłem, zanim położyłem się spać.

Nagle z wrażenia aż podskoczyli, bo coś z głośnym hukiem upadło na podłogę.

- Powiedz, że to mi się śni! - zawołał Kristian, wyskakując z łóżka.

- Chyba nie chcesz biec na dół na golasa? - spytała przerażona.

Kristian wciągnął spodnie, nałożył koszulę i wybiegł z pokoju.

Elizabeth leżała, podpierając się na łokciu, ale po chwili wyskoczyła z łóżka i narzuciła przez głowę nocną koszulę. W biegu chwyciła sweter i ruszyła za mężem. Przy schodach zatrzymała się i spojrzała w dół.

- Kristianie - szepnęła, ale nie otrzymała odpowiedzi.

- Kristianie! - spróbowała ponownie, tym razem nieco głośniej. Bezszelestnie zeszła po schodach. Żeby nie upaść, przez cały czas trzymała się poręczy.

Gdy znalazła się na dole, zaczęła nasłuchiwać i po namyśle ruszyła w stronę kuchni. Kristian stał tuż za drzwiami.

- Uważaj! - szepnął. - Tutaj leży mnóstwo szkła - wyjaśnił, wskazując na podłogę tuż przed jej stopami.

- Jak się tu znalazło? - spytała i oceniła wzrokiem odległość od ławy. - To coś nie mogło spaść ani z ławy, ani z półki.

W kuchni panowały takie ciemności, że zauważyła tylko tyle, że Kristian wzruszył ramionami.

- Może zapalimy lampę? - szepnęła, skradając się na palcach po miotłę.

- Nie. I bądź cicho. A w ogóle to powinnaś zostać w łóżku.

- Też coś!

W końcu znalazła miotłę. Chciała zamieść odłamki szkła po czymś, co - jak się okazało - było kiedyś dzbanem, ale Kristian wybił jej to z głowy.

- Zostaw! Niech tam leżą! - syknął.

- Dobrze, już dobrze - uspokoiła go, przesuwając się o kilka kroków w bok, żeby nie pokaleczyć stóp.

Kristian bezszelestnie zbliżył się do okna i wymamrotał coś, czego nie dosłyszała.

- Co powiedziałeś?

Ruchem ręki przywołał ją do siebie.

- Widzisz? - spytał, pokazując na coś.

Elizabeth spojrzała we wskazanym kierunku, ale padający śnieg zacznie ograniczał wiadomość.

- Gdzie?

- Koło spiżarni. Przesuwa się w stronę obory.

Dopiero wtedy ujrzała postać, która powoli przechodziła przez podwórze.

- Wielkie nieba! Przecież to Helene znowu chodzi we śnie! - wyszeptała.

- Pójdę po nią, bo zamarznie na śmierć - powiedział Kristian.

- Na co tak patrzycie? I to w środku nocy?

Aż podskoczyli z wrażenia.

- Helene? - Elizabeth nie mogła uwierzyć własnym oczom. - Ale w jaki sposób… Przecież przed chwilą byłaś na dworze. A teraz…

Małżonkowie wymienili się spojrzeniami i oboje równocześnie odwrócili się do okna. W samą porę, ponieważ tajemnica postać właśnie znikła za rogiem obory.

- Do diabła! - zaklął Kristian. Wybiegł z kuchni, nałożył buty i rzucił się do drzwi.

- Co się dzieje? - spytała zaskoczona Helene.

Elizabeth zauważyła, że Kristian biegnie przez podwórze w stronę obory. Dopiero wtedy odwróciła się do przyjaciółki.

- Obudził nas hałas. Zeszliśmy na dół, żeby zobaczyć. Co się stało i wtedy zauważyliśmy, że ktoś przebiega przez podwórze. Sądziliśmy, że to ty chodzisz we śnie, ale…

Helene przyłożyła rękę do ust. Jej oczy były wielkie jak spodki.

- Czy tam ktoś jest? - z wrażenia nie mogła złapać tchu.

Elizabeth skinęła głową i po raz nie wiadomo który wyjrzała przez okno. Nic nie zobaczyła, więc przycisnęła nos do szyby i zrobiła daszek z dłoni.

- Już go nie ma - powiedziała i poczuła, że ogarnia ją panika. A jeśli coś się stało? jeśli ten ktoś pobił Kristiana?

- Nie powinien był wybiegać z domu w samej koszuli - powiedziała Helene i stanęła obok przyjaciółki. - Mam obudzić Larsa?

- Tak, chyba trzeba będzie to zrobić. Nie, zaczekaj, tam ktoś jest! - zawołała. Tak bardzo wytężała wzrok, że aż oczy ją rozbolały. - Tak, to on.

Helene zapaliła lampę, a w tym czasie Elizabeth zamiotła kawałki szkła i zostawiła je w rogu kuchni. Ryzyko, że ktoś w nie wejdzie, było niewielkie.

Kristian wszedł w butach do kuchni.

- I co, widziałeś kogoś? - spytała Elizabeth, odstawiając miotłę.

- Nie. Strasznie sypie i jest za ciemno. Śnieg zatarł wszystkie ślady.

Helene rozpalała właśnie ogień w kominku.

- Chodź i usiądź tutaj - poprosiła. Zaczęła dmuchać na żarzące się polana, a po chwili dołożyła odrobinę torfu i suche szczapy drewna.

Kristian był przemoczony do suchej nitki. Elizabeth przyniosła koc, który leżał przewieszony przez oparcie krzesła i okryła nim męża.

- A ty niczego nie słyszałaś? - spytał Kristian i podniósł wzrok na Helene.

- Owszem, słyszałam, że coś spadło na podłogę i się rozbiło, ale sądziłam, że to ktoś z was przyszedł napić się wody.

- Ale dlaczego tego nie sprawdziłaś? - zdziwiła się Elizabeth.

Helene spojrzała na nią z pobłażaniem.

- Miałam biec do kuchni, żeby się dowiedzieć, dlaczego pijesz wodę?

- No nie, ale… - Elizabeth potarła ramiona.

- Nie zwróciłaś uwagi na nic innego?

- Obudził mnie hałas. To wszystko.

Elizabeth usiadła obok Kristiana, przysiąc się z zimna. W kuchni nadal panował chłód, a ona przybiegła tu w samej koszuli nocnej. Nagle otworzyły się drzwi i weszła Lina.

- Co się dzieje? Dlaczego siedzicie tutaj w środku nocy?

Helene wymieniła spojrzenie z Elizabeth, jakby pytała ją o pozwolenie. Elizabeth skinęła głową.

- Usłyszeliśmy hałas i wydaje nam się, że widzieliśmy kogoś na podwórzu.

Lina wybałuszyła oczy.

- Wiecie już, kto to był?

- Nie - Kristianie podniósł się. - Ale jutro zamontuję nowy zamek. I tylko ja będę miał do niego klucz.

Elizabeth również wstała.

- Musimy spróbować choć trochę się przespać, bo inaczej nie podołamy jutrzejszym obowiązkom.

Helene spojrzała na Linę.

- Możesz spać dzisiaj w moim łóżku. Położymy się blisko siebie i wszystko będzie dobrze. Zamknąłeś dokładnie drzwi, prawda, Kristianie?

- Oczywiście - powiedział, objął Elizabeth ramieniem i razem ruszyli po schodach na górę.

Dopiero gdy położyli się spać, Elizabeth przyszła do głowy pewna myśl.

- Czy kiedy wybiegałeś z domu, drzwi były zamknięte?

- Tak.

- W takim razie kto rozbił dzbanek?

Kristian pokręcił głową.

- Nie wiem. Okna też były pozamykane.

Przytuliła się mocniej do męża. Chociaż leżała pod kołdrą i wełnianym kocem, nagle przyszedł ją zimny dreszcz. Ale ten chłód pochodził z zewnątrz.

- A jeśli za pierwszym razem to również nie była Helene? - powiedziała, wpatrując się w ciemność.

- Miejmy nadzieję, że to była ona.

Chwyciła go za rękę, którą ją obejmował i przycisnęła do siebie. Czuła, że musi znaleźć się jak najbliżej niego.

Gdy następnego dnia jechała do Słonecznego Wzgórza, jej myśli wciąż krążyły wokół wydarzeń ostatniej nocy. Razem z Kristianem ustalili, że Maria i Ane o niczym się nie dowiedzą, w każdym razie do czasu rozwiązania tej dziwacznej zagadki. Lars, którego postanowili wtajemniczyć w całą sprawę, był zdania, że powinni jak najszybciej powiadomić o wszystkim lensmana, ale Elizabeth nie chciała mieszać w to osób postronnych. Zresztą, co mieliby mu powiedzieć? Że ktoś stłukł dzban i że widzieli, jak ktoś chodzi po podwórzu? Lensman na pewno zapytałby ich, czy ta osoba cos ukradła albo czy próbowała się włamać, a gdyby zaprzeczyli, powiedziałby, że coś im się przywidziało.

Ale i tak jestem pewna tego, co widziałam, pomyślała Elizabeth. I Kristian też to widział.

Kristian uważał, że czas działa na ich korzyść. Postanowił zamontować nowy zamek i obiecał, że każdego wieczoru będzie sprawdzał, czy drzwi i okna są dobrze zamknięte. Jego zdaniem tyle powinno wystarczyć, żeby można było zapomnieć o całej sprawie.

Możliwe, że ma rację, pomyślała Elizabeth, starając się odsuwać złe myśli, skoro i tak nie miała na to żadnego wpływu. Nagle pomyślała o Helene. Czyżby Ane się nie myliła? Czyżby Helene i Larsa coś łączyło? Lepszego mężczyzny dla przyjaciółki nie potrafiła sobie wyobrazić. Za dużo szczęścia jak na jeden dzień, pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Gdy Helene wręczyła jej maleńkie rękawiczki, Elizabeth o mało co nie wypaplała, że Christem prawdopodobnie już wkrótce zamieszka w Dalsrud. Na szczęście w porę ugryzła się w język. Wiedziała, że zrobi im jeszcze większą radość, jeśli nic nie mówiąc, przywiezie go któregoś dnia do domu.

Mróz spowił wieś szarą mgłą. Elizabeth nie popędzała konia. Wiedziała, że gdy dojadą na miejsce, będzie musiał czekać na nią na mrozie, więc nie powinien zbytnio się zgrzać ani spocić. Skręcając do Słonecznego Wzgórza zauważyła, że z pyska i chrapów konia wylatują obłoczki pary. Wyjęła z sań grubą, ciepła derkę i zarzuciła mu ją na grzbiet.

- Mam nadzieję, że nie zmarzniesz. Zaraz wracam - powiedziała i poklepała czarnego ogiera po szyi.

W jednej ręce trzymała skrzynkę z jedzeniem i ubraniami. Drugą zebrała spódnice i ruszyła w stronę domu, brodząc po kolana w śniegu.

Zapukała do drzwi, ale nikt jej nie odpowiedział. Odczekała więc stosowną chwilę i weszła do środka. Natychmiast owionął ją zapach stęchlizny. Było oczywiście, że od dawna nikt tu nie sprzątał. Na stole stała samotna lampa olejowa i kopciła niemiłosiernie. Przy łóżku siedziała kobieta z maleńkim dzieckiem śpiącym na jej ramieniu, a w łóżku stojącym w rogu izby leżał jej mąż.

- Dzień dobry - pozdrowiła ich Elizabeth i rozejrzała się niepewnie wokół siebie. Miała wrażenie, że coś jest nie tak. W izbie panował wyjątkowo posępny nastrój.

Kobieta skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Nie wyglądała na zaskoczoną wizytą. Mała dziewczynka, która kiedyś spytała Elizabeth, czy jest aniołem, a na jej widok zeszła ze stołka. Podeszła na palcach do Elizabeth i spojrzała na nią dużymi, niebieskimi oczami.

- Mama mówi, że Christem wkrótce nas opuści - powiedziała poważnym głosem.

Elizabeth przeszył dreszcz. Spojrzała na kobietę, która bez słowa wskazała głową ciemny kąt. Dopiero wtedy Elizabeth dostrzegła w łóżku małą głowę Christena.

- Jest chory i już niedługo pójdzie do nieba - mówiła dalej dziewczynka.

Elizabeth musiała przytrzymać się ściany. Skrzynka z jedzeniem upadła na podłogę z głośnym trzaskiem.

- To nie może być prawda - wyszeptała. - Nie! Tylko nie Christem. Tylko nie on!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Angelsen Trine Corka Morza 12 Nocne Cienie
Angelsen Trine Córka morza 12 Nocne cienie
(Córka morza 12) Nocne cienie Trine Angelsen
Angelsen Trine Córka morza Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza Rozbitek
Angelsen Trine Córka morza Sztorm
Angelsen Trine Córka morza Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza W płomieniach
Angelsen Trine Córka morza Zdradzona tajemnica
Angelsen Trine Córka morza Wróg nieznany
Angelsen Trine Córka morza Żona dwóch mężów
Angelsen Trine Córka morza Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza Rywalki
Angelsen Trine Córka morza Czas ciemności
Angelsen Trine Córka morza Pod polarną zorzą
Angelsen Trine Córka morza Podejrzenia
Angelsen Trine Córka morza 01 Sztorm
Angelsen Trine Córka morza 05 Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza 07 Rozbitek

więcej podobnych podstron