757 Rose Emilie Syn milionera

Emilie Rose

Syn milionera






ROZDZIAŁ PIERWSZY


Lily West wpadła jak burza przez frontowe drzwi Restoration Specialists, Incorporated, firmy zajmującej się renowa­cją zabytków. Musiała rozprawić się z tym skunksem, który próbował oszukać jej brata i zatrzeć za sobą ślady.

RSI mogła mieć doskonałą reputację w adaptowaniu za­bytkowych budynków dla potrzeb nowoczesnego świata, ale to nie upoważniało do sporządzenia takiego kontraktu, któ­ry był dla partnerów niekorzystny i zmuszał do rezygnacji ze współpracy. A Lily nie mogła na to pozwolić, jeśli chciała utrzymać rodzinną firmę.

Obcasy jej butów stukały głośno o twardą drewnianą podłogę, gdy szła w stronę dziewiętnastowiecznej lady baro­wej, przerobionej na recepcję. Mimo wypełniającej ją złości nie mogła nie podziwiać sposobu przekształcenia zabytko­wej przędzalni w nowoczesną siedzibę RSI. Wysokie okna. Dużo światła. Doskonałe warunki dla roślin. Ale niestety, nie było tu żadnych. Dla kogoś kochającego rośliny tak jak ona, pomieszczenie wydawało się całkowicie nagie.

Za ladą recepcyjną nie było nikogo i komputer był wy­uczony. Ale jeśli wszyscy już wyszli, bo przecież rozpoczy­nał się weekend, to dlaczego frontowe drzwi zostawiono ot­warte?

Sfrustrowana, zabębniła krótko obciętymi paznokciami w błyszczącą powierzchnię lady recepcyjnej. Jeśli w prze­ciągu trzydziestu minut nie zostaną wniesione poprawki do kontraktu, Gemini Landscaping, rodzinna firma jej i jej bra­ta bliźniaka, przepadnie. Trzydniowy termin odwołania koń­czył się dziś o piątej po południu, a Trent nie uprzedził jej wcześniej, bo sam nie bardzo wiedział, co podpisał. Jak zwy­kle, nie zwracał uwagi na drobiazgi.

- Jest tu ktoś? - zawołała głośno, ale wróciło do niej tylko echo, odbite od wysokiego sufitu i ścian.

Zacisnęła palce na zwiniętym w rulon kontrakcie i rozej­rzała się badawczo po -trzypiętrowym westybulu. Na drugim piętrze paliło się światło. Zaczęła wspinać się po kutych, że­laznych schodach, ciągnących się wokół balkonu otaczające­go obszar recepcyjny.

W oświetlonym pokoju siedział przy biurku barczysty mężczyzna o wypłowiałych od słońca włosach. Zapukała w otwarte drzwi.

Spojrzał na nią błękitnymi oczami. Wstrzymała z wraże­nia oddech. Zobaczyła przed sobą wspaniałą twarz o arysto­kratycznych rysach.

- Czego pani sobie życzy? - spytał głębokim głosem.

- Jestem Lily West z Gemini Landscaping. Muszę koniecznie porozmawiać z kimś z RSI o naszym wspólnym kontrakcie.

Podniósł się zza biurka. Był bardzo wysoki. Miał co naj­mniej sześć i pół stopy wzrostu, prawie tyle, co jej brat. Po­czuła się przy nim mała i krucha. Ubrany był w koszulę z lo­go firmy wyhaftowanym na przedniej kieszonce. Koszula i opinała mu dobrze rozwinięte mięśnie. Był prawdopodob­nie pracownikiem fizycznym.

- Muszę mówić z kimś z dyrekcji.

- Właśnie pani rozmawia. - Wyciągnął do niej rękę. - Je­stem Rick Faulkner, szef Biura Projektów Architektonicz­nych.

Nazwisko wydało się jej znajome, ale była pewna, że nie spotkała go wcześniej.

Przez chwilę patrzyli na siebie i Lily pożałowała, że przed przyjściem tutaj nie znalazła czasu na zrobienie sobie ma­kijażu.

- Czy ma pani jakiś problem, panno West?

Pytanie to uprzytomniło jej, że ciągle trzyma dłoń w jego ciepłym uścisku. Cofnęła rękę.

- Ten kontrakt śmierdzi jak świeży obornik. Albo zostaną wniesione do niego poprawki, albo wycofam się z umowy.

W zabójczym uśmiechu odsłonił wspaniałe białe zęby, a w jego oczach zapaliły się iskierki, które zagroziły stabil­ności jej nóg.

- Nie chce pani robić z nami interesów?

- Nie, jeśli zapłatą mają być kopniaki.

Jego uśmiech przygasł.

- To znaczy, że kontrakt nie jest w porządku?

- Nie. I daleko mu do tego.

- Czy to ten? - wskazał na papiery, które trzymała w ręku.

Rozwinęła dokument i podała mu.

- Podkreśliłam kwestionowane akapity. To one sprawiają, że kontrakt przestaje być dla nas opłacalny.

Schylił się nad papierami i zaczął je studiować. Lily rozejrzała się po pokoju. Był urządzony elegancko i z gustem.

- Dlaczego pani nie usiądzie, panno West. Proszę dać mi kilka minut na przestudiowanie tego. - Poczekał, aż zajęła krzesło stojące obok okna i dopiero wtedy zaczął przeglądać papiery Wyciągnął jakąś kartkę i skupił się nad kolumną liczb, przeciągając po niej długim palcem. W pewnym mo­mencie jego twarz zachmurzyła się i zaczął sprawdzać jesz­cze raz.

Lily wyjrzała przez okno. Widok centrum Chapel Hill, małego uniwersyteckiego miasteczka w zachodniej Karoli­nie, otoczonego wzgórzami, stanowił całkiem znośny obraz nawet dla niej, spędzającej większość czasu na łonie natury.

Był dopiero ostatni dzień sierpnia, a liście drzew zaczyna­ły już zmieniać koloryt z powodu suchego lata. Można było przypuszczać, że za miesiąc deszcz czerwonych, pomarań­czowych i żółtych liści obmyje wzgórza i jeśli będzie miała szczęście, dostanie pracę przy oczyszczaniu drzew z liści. Od ubiegłego roku, od śmierci ojczyma, liczyła się dla niej każ­da praca. Takie duże zamówienie jak to zdarzało się bardzo rzadko, ale co z tego, kiedy od samego początku przyprawia­ło ją o ból głowy.

- Czy coś zmieniała pani w tym kontrakcie? Odwróciła się do niego.

- Oczywiście, że niczego nie zmieniałam.

Skinął głową i powrócił do pracy.

Oderwała oczy od jego wypłowiałych blond włosów i za­częła studiować dyplom wiszący na ścianie. Faulkner. Tak, teraz już wiedziała, dlaczego jego nazwisko wydało się jej znajome.

- Jest pan dzieckiem właściciela?

Zmarszczył brwi, a następnie spojrzał na nią.

- Mam trzydzieści cztery lata i jestem za stary, żeby na­zywać mnie dzieckiem, ale tak, mój ojciec jest właścicielem RSI.

Nic dziwnego, że Broderick Faulkner III nie nosił garni­turu. Zasady i wymagania odnośnie do ubioru urzędników nie odnosiły się do syna właściciela, ale niewątpliwie miał dyplom architekta. Na półkach znajdowało się wiele modeli, wykonanych z drzewa balsa. W kolekcji były domy miesz­kalne, budynki przemysłowe i klasyczny mustang - wszystko wykonane było z dużą dbałością o szczegóły.

Skrzypienie skórzanego fotela ponownie zwróciło jej uwagę na człowieka siedzącego za biurkiem.

- Nasz pracownik, zajmujący się tymi sprawami, wyjechał dziś rano na dwutygodniowy urlop. Czy chce pani unieważ­nić ten kontrakt, czy renegocjować?

Gemini bardzo potrzebowała tej umowy. Lily pochyliła się do przodu i oparła dłonie na kolanach.

- Chciałabym współpracować z waszą firmą, panie Faul­kner, jeśli dojdziemy do porozumienia.

Oparł ręce o biurko. Miał zręczne ręce o długich palcach z zadbanymi paznokciami

- Pani uwagi są napisane na marginesie kontraktu, prawda?

- Tak.

Bez żadnego komentarza zaparafował i napisał datę przy każdej jej uwadze.

- Czy Trent West, to pani mąż?

- Nie, to mój brat i partner. - Trenta oślepiła możliwość podpisania dwuletniego kontraktu z RSI i przegapił jego kontrowersyjne części.

- Pani brat powinien dokładniej sprawdzać to, co podpi­suje - powiedział i wyciągnął papiery razem z piórem w jej kierunku. Poczuła dotyk jego ręki, który niczym iskra elek­tryczna podrażnił jej skórę.

Z wrażenia wstrzymała oddech. Niezdolna do zaciśnię­cia palców na piórze, sprawiła, że upadło i stuknęło głośno o blat biurka.

Podniósł je i wręczył jej powtórnie. Pióro rozgrzane było ciepłem jego rąk.

- Parafka i data przy poprawkach - poinstruował ją.

Zrobiła to. Poprawienie kontraktu wydało jej się nadzwy­czaj proste, zbyt proste. Z doświadczenia wiedziała, że boga­ty facet nigdy nie bierze odpowiedzialności za swoje błędy.
To może być jakiś kruczek.

- Czy jest pan upoważniony do wprowadzenia popra­wek?

Jego usta, wspaniałe usta, zacisnęły się.

- Czy coś pominąłem? Uniosła do góry brodę.

- Tak? - zapytał.

Napotkała jego spojrzenie i odpowiedziała uczciwie.

- Przyszło mi do głowy, że może byłoby lepiej załatwić to z pana ojcem.

Rick wstał gwałtownie. Jego twarz spoważniała, a mięśnie szczęk napięły się.

- Ojciec będzie poza miastem aż do środy. Jest to świą­teczny weekend. Albo załatwia to pani ze mną, albo anulu­jemy poprawki i będzie pani zmuszona do renegocjacji kon­traktu z moim kuzynem, który zajmuje się tymi sprawami. Wraca za dwa tygodnie.

- Wobec tego muszę się zgodzić, ale chcę mieć kopię z na­niesionymi przez pana poprawkami - powiedziała, podając mu papiery.

Zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę i powiedział ener­gicznie.

- Rick Faulkner. - Skrzywił usta. - Przepraszam - powie­dział do niej.

Lily podeszła do okna.

- Nie, nie zapomniałem o balu. - Jego głos złagodniał.

Lily spojrzała na niego przez ramię i spostrzegła grymas na jego twarzy.

- Tak, przedstawię ci ją. Nie, nie powiem ci, kim jest... Nie, nigdy jej nie spotkałaś... Nie mogę teraz rozmawiać. Nie je­stem sam. Mamo, zadzwonię do ciebie później.

Odwiesił słuchawkę i przeczesał włosy palcami.

- Przepraszam za przerwę. Zaraz zrobię kopię.

- Matka pana swata?

Roześmiał się, ale nie był to wesoły śmiech.

- Tak i bezustannie prosi o wnuki.

- U mnie jest to samo. Trzeba mieć oczy wokół głowy, że­by uniknąć pułapki. Teraz czuję się, jakbym była na waka­cjach, ponieważ mama wyjechała na kilka miesięcy do Arizony ze swoją przyjaciółką. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Kocham mamę, ale przyjemnie jest przyjść po pracy do do­mu i nie natknąć się od progu na kogoś uważanego przez mamę za odpowiedniego kandydata na mojego męża.

Ten mężczyzna nie dba o twoje żałosne życie miłosne, Li­ly. Dlaczego wiec mówisz mu o tym?

Jego taksujące spojrzenie przyspieszyło rytm jej serca.

- Co pani robi za dwa tygodnie, licząc od jutra?

- Ja? A dlaczego pan pyta?

- Ojciec wydaje bal z okazji przejścia na emeryturę. Mu­szę na nim przedstawić swoją wybrankę, i chciałbym znaleźć taką, która wie, jak uniknąć swatania. Domyślam się, że pani wie, jak to robić.

Lily poczuła, jak skręca się w niej żołądek.

- No, rzeczywiście - uniosła oczy ku niebu. - Bardzo pa­suję do pana towarzystwa.

Jego wzrok powędrował od jej rozwianych wiatrem wło­sów do roboczych butów i powrócił do oczu.

- Dlaczego nie?

Parsknęła śmiechem, zanim zdołała się powstrzymać.

- Ja noszę dżinsy powalane ziemią, a pana znajome drogie suknie i diamenty.

- A skąd pani o tym wie... ?

- Ponieważ skrupulatnie czytam kronikę towarzyską Chapel Hilł. Dlatego znam te kręgi.

- Czy to znaczy, że odkryłem u pani pewien rodzaj snobi­zmu, panno West?

- Raczej nie. To po prostu kawałek rzeczywistości.

- Rzeczywistość jest taka, jaką sami sobie stworzymy. Co mi odpowiesz, Lily. Pójdziesz ze mną na bal?

- Nie widzę na to szansy, panie Faulkner. Poza tym, nawet nie mam odpowiedniej sukni.

- Mam na imię Rick, a suknię ci kupię.

Z wrażenia cofnęła się do tyłu.

- Nie, nie chcę tego.

Uśmiechnął się szelmowsko.

- Boisz się pokazać nogi? Uniosła do góry brodę.

- Mam świetne nogi. Mój kot mówi mi o tym za każdym razem, gdy przy nich mruczy.

- Lily, zjedzmy razem obiad. Może uda mi się namówić cię na bal.

Jego urok uderzył w nią niczym fala przypływowa, ale by­ła świadoma kłopotów, w jakie można popaść przez boga­tych facetów. Nagła myśl obudziła w niej podejrzenie. Po­czuła, że jeżą się jej włosy na głowie.

- Czy zmiana kontraktu zależy od mojej zgody?

- W żadnym razie - powiedział szybko. - Chodź ze mną.

Zaprowadził ją do innego pokoju. Zrobił ksero kontraktu i wręczył jej oryginał.

- Teraz masz kontrakt w ręku. Czy pójdziesz ze mną na obiad, Lily?

- Nie jestem odpowiednio ubrana, żeby pójść do restau­racji. - Dlaczego mężczyzna z bogatej rodziny z Chapel Hill chce pójść z nią na obiad? Która kobieta, mająca trochę zdro­wego rozsądku zgodziłaby się na to, nie bojąc się, że wyjdzie z obiadu ze złamanym sercem?

- Niedaleko stąd jest takie miejsce przy Higway 86, gdzie można zjeść coś z grilla, i nie trzeba być specjalnie ubra­nym.

Poczuła ślinkę napływającą do ust na wzmiankę o swej ulubionej restauracji, ale z dwóch powodów wahała się, przyjąć zaproszenie. Po pierwsze, restauracja ta była rów­nież ulubionym miejscem jej ojczyma, Walta, a ona nie była w niej od jego śmierci i bała się wspomnień. Po drugie, jako nieślubne dziecko milionera, poznała twarde reguły życia, że bogaci i biedni nie powinni utrzymywać ze sobą kontaktów towarzyskich.

- Nigdy dotąd nie chodziłam na obiady ze wspólnikami od biznesu.

- To, co ci zaproponuję, jest także biznesem. Wyjaśnię ci to podczas obiadu. Czy ktoś, prócz kota, czeka na ciebie w domu?

- Nie, ale ostrzegam cię, że niełatwo zmieniam zdanie.

Iskierka wyzwania zapaliła się w jego oczach.

- Nie uwierzę, że mogłabyś skazać mnie na samotne spo­żywanie obiadu.

- Och, założę się, że gdybyś tylko chciał, miałbyś w minutę stadko chętnych kobiet.

- Jedyną kobietą, z którą jadam regularnie, jest mój pies, ale Maggie spędzi dzisiejszą noc w klinice weterynaryjnej. Mój dom jest pusty.

- No dobrze. Tylko obiad - podkreśliła.

- Bez deseru? - Uniósł do góry brwi, a jej serce załomo­tało.

- Tylko taki, jaki można dostać w restauracji. Zaśmiał się.

- Moja furgonetka czeka przed wejściem.

- Moja również. - Wzruszyła ramionami.

- Proponujesz mi podwiezienie na obiad?

- Nie. Proponuję spotkanie się na miejscu. Znam tę re­staurację. - Mama zawsze jej mówiła: Jeśli nie znasz faceta, nigdy nie wsiadaj z nim do samochodu, niezależnie od tego, jakie jest jego pochodzenie.

Odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach, a potem czekała, dopóki nie zamknął drzwi wejściowych. Chyba by­ła niespełna rozumu. Zgodziła się wyjść z Rickiem. Z dru­giej strony, miał to być tylko obiad. Zje i wróci do pustego domu, a wieczorem, jak zadzwoni mama, powie jej, że by­ła na obiedzie z mężczyzną. To powinno zapewnić jej przy­najmniej miesiąc odpoczynku od siostrzeńców przyjaciółek matki. Tylko obiad i to wszystko. Nie ma mowy, żeby towa­rzyszyła Rickowi na balu. On pochodzi z Chapel Hill, a ona jest farmerską córką.

Lily West krańcowo różniła się od kobiet, z którymi Rick spotykał się do tej pory. Dlatego go fascynowała.

Rick popijał mrożoną herbatę i obserwował kobietę sie­dzącą naprzeciwko niego. Miała dziewczęcą urodę. Lśniące mahoniowe włosy, pełne czerwone usta i brzoskwiniowa ce­la wyglądały na naturalne. Długie, ciemne rzęsy, bez śladu uszu, kładły się długim cieniem na policzki, a jej szczup­łe palce nie były zakończone tipsami, które tak wiele kobiet upodobało sobie w ostatnim, czasie. Jedyną jej ozdobą były małe złote kolczyki. Na przegubie ręki nosiła tani męski zegarek. Był pewien, że nie używa perfum i wszystko, co czuł, to był jej zapach. Zapach kobiety. Miała apetyt i nie wstydzi­ła się tego. Dlaczego ta kombinacja przywiodła mu na myśl gorący seks? Za daleko się posuwasz, Faulkner.

Uniosła głowę i zobaczyła, że nie je, tylko ją obserwuje.

- Dlaczego ten bal jest dla ciebie taki ważny?

Wziął do ust porcję jedzenia i żując, zastanawiał się nad odpowiedzią. Lily dała mu przypadkowo do ręki amunicję, kwestionując kontrakt, ale był to tylko jeden przypadek, a on potrzebował więcej, znacznie więcej, bo inaczej jego szczwany kuzyn wykręci się i obwini tym kogoś innego. Tak, jak zawsze to robił.

Wykaz zastrzeżeń Lily był oczywisty, ale mało istotny w porównaniu z tym, co Alan przedstawił na konferencji dziś rano. Czy było więcej takich przekrętów? Jeśli tak, to w jaki sposób ma tego dowieść? Zastanawiał się nad reakcją ojca, gdyby dowiedział się, że Alan zagarnia część zysków firmy do swojej kieszeni? Do diabła, jedyne wyjście, to zmu­szenie go do przyznania się, ale było to tak nieprawdopodob­ne, jak opady śniegu w Chapell Hill.

- Na tym balu ojciec zamierza wyznaczyć swego następ­cę.

- I ty chcesz, żeby wybrał ciebie? - Zlizała miód lśniący na wargach.

Widok jej wilgotnego, różowego języka poruszył w nim hormony. Co się z nim dzieje? Nie miał nigdy pożądliwych myśli w stosunku do partnerów w interesach. Do diabła. Już od miesiąca nie miał takich myśli.

- Tak, chcę przejąć firmę po ojcu.

- A nie jest to pewne?

- Nie. Mój dziadek założył tę firmę pięćdziesiąt lat temu. Po jego śmierci została podzielona między mojego ojca i je­go siostrę. Cztery lata temu ciotka z wujem przeszli na eme­ryturę, przekazując swe prawa synowi.

Rick wiedział, że Alan, syn wujostwa, nie był odpowied­ni do tego typu pracy. On natomiast był, ponieważ dziadek wprowadzał go w tajniki prowadzenia firmy od momentu, gdy zaczął się golić. Obawiał się, że jeśli Alan stanie na czele firmy, to marzenia dziadka legną w gruzach.

- Ojciec na pewno wybierze ciebie - pocieszyła go Lily.

Rick wybuchnął szyderczym śmiechem.

- Mój ojciec nie stawia niczego przed pieniędzmi. – Rick jako dziecko przeszedł twardą szkołę, zanim się o tym przekonał. - Wybierze każdego, kto według niego zapewni firmie profity lub stabilizację.

- A jaka jest jego definicja stabilizacji? - Oblizała palce.

- No, Faulkner. Kontroluj się. Nie mieszaj interesów z przy­jemnością. Ale przy Lily nie było to łatwe.

- Małżeństwo.

- Och. To okropne. To znaczy, że nie tylko twoja mama wzdycha za tym, lecz również ojciec jest w tym chórze.

- Tak. - Ale jego matka wierzyła w miłość, a ojciec w od­powiedni związek. Już sporo czasu minęło, odkąd Rick za­czął szukać narzeczonej z odpowiednimi koneksjami. Ożenić się mądrze i dobrze - to była życiowa dewiza ojca. Wybierać trzeba głową, a nie sercem. Odkąd potrafił sięgnąć pamięcią, ojciec nie kochał nikogo. A ponieważ on przez tyle lat nie znalazł kobiety, która zdobyłaby jego serce, zaczął się oba­wiać, że tak jak jego ojciec, nie jest zdolny do miłości.

- Czy twój kuzyn jest żonaty? - spytała Lily, przerywając jego rozmyślania.

- Nie, ale przez jakiś czas był w stałym związku. Odpo­wiednim związku.

- A ty nie?

- Nie - powiedział zdecydowanie. Przypomniał sobie ko­bietę, do której zniechęcił się bardzo szybko, ponieważ był pewien, że bardziej jej zależało na fortunie Faulknerów niż na nim. - Lily, dlaczego prowadzisz firmę razem z bra­tem? - spytał.

Smutek przyciemnił jej oczy do koloru mocnej kawy. Poczekała, aż kelner napełni powtórnie szklanki i odejdzie od stolika.

- Moja rodzina miała formę w Orange County. Półtora roku temu, pod kołami traktora, zginął mój ojczym. Mama nie chciała dłużej mieszkać w tym domu. A ponieważ razem z Trentem skończyliśmy ogrodnictwo i będąc w college'u pracowaliśmy w różnych firmach zajmujących się architek­turą krajobrazu, to po śmierci Walta zebraliśmy posiadane środki i otworzyliśmy własną firmę.

- I jak wam idzie?

- Dobrze, ale nie świetnie. W pierwszym roku każda no­wa firma ma kłopoty finansowe. - Uniosła głowę, zwracając jego uwagę na smukłą linię szyi. Lily była raczej wysoka, na­wet bez obcasów. Domyślał się, że ma zgrabną figurę, chociaż luźna bawełniana bluzka i dżinsy nie uwydatniały jej kształtów.

Przed chwilą dowiedział się, że Lily West jest taką samą kobietą, jak te, które znał do tej pory. Potrzebowała pienię­dzy. Wszystko ma swą cenę.

Pochylił się, opierając ręce na stoliku, i spojrzał jej głębo­ko w oczy.

- Co może cię przekonać, żebyś zechciała pójść ze mną na bal, Lily? Powiedz swoją cenę.


























ROZDZIAŁ DRUGI

Lily zamrugała oczami i przełknęła ostatni krążek cebuli.

- Próbujesz dać mi łapówkę, żebym poszła z tobą na bal?

Powiedziała to takim tonem, że poczuł się niezręcznie.

- Niezupełnie. Jak powiedziałem, jest to biznes. Potrze­buje twojej pomocy i jestem gotowy zapłacić ci za przysłu­gę, nie pieniędzmi, ale ubraniem i biżuterią, które będziesz miała na sobie.

- Dlaczego mam ci pomagać w oszukiwaniu twoich ro­dziców?

- Ponieważ przekonałaś się, jakiego rodzaju transakcje za­wiera mój kuzyn. Jeśli pomożesz mi, żeby się przyznał do winy, wtedy nie uda mu się zniszczyć RSI.

- Chcesz, żebym nakłoniła go do tego i w zamian za tę niewątpliwie obrzydliwą robotę ty dostaniesz awans, a ja no­wą sukienkę? - Jej słowa ociekały sarkazmem.

Taki scenariusz brzmiał znacznie lepiej w jego głowie, niż teraz wypowiedziany głośno przez Lily.

- Dokładam do tego całą garderobę, fryzjera, makijaż...

Zaczerwieniła się, a rysy jej twarzy stężały. Złożyła starannie serwetkę i położyła ją obok talerza.

- Muszę na to zapracować?

Skrzywił się, przeklinając swój niewyparzony język. Ni­gdy nie miał problemów w rozmowie z kobietami, ale teraz nie był mu potrzebny tytuł inżyniera, żeby wiedzieć, że zna­lazł się na bardzo grząskim gruncie.

- Na balu obowiązują stroje wizytowe. Byłoby dobrze, nadać ci trochę... blasku, żebyś wyglądała na moją wybrankę.

- Dodać mi trochę blasku - powiedziała bezbarwnym głosem.

- Jesteś ładną kobietą i nie będzie trzeba wiele wysiłku, że­byś wyglądała odpowiednio.

- Dziękuję, Rick. Nie pamiętam, czy kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć tak pochlebną zniewagę. - Wstała. Zauważył, że rę­ce jej lekko drżały, kiedy chwyciła mrożoną herbatę i chlus­nęła nią na niego. - Sądzę, że zapłacisz za obiad.

Zerwał się na równe nogi.

- Lily...

Ale zobaczył tylko, jak energicznym krokiem zmierza ku wyjściu. Incydent został zauważony przez gości i skwitowany uśmiechami. Zaczerwienił się. Wyciągnął z kieszeni pienią­dze, położył na stole odpowiednią kwotę wraz z napiwkiem i pobiegł za nią.

Złapał ją przy furgonetce. Owiał go wieczorny wiatr, po­wodując uczucie zimna od brzucha aż po pachwiny i uda. Wiatr modelował również materiał bluzki Lily na jej wspa­niałych piersiach.

- Przepraszam. Przykro mi, że tak wyszło.

- Nie żartuj sobie. - Wyczytał z jej oczu, że czuje się zra­niona. - Założę się, że nikt do tej pory nie powiedział ci, że nie jesteś Czarującym Księciem.

Skrzywił się i przeczesał włosy palcami.

- Pozwól mi wyjaśnić. Odkąd tylko zacząłem dreptać, by­łem wprowadzany przez dziadka w sztukę prowadzenia fir­my. To w holu starego budynku jeździłem na swym trzyko­łowym rowerku. Kiedy skończyłem czternaście lat, dziadek dał mi pierwszą płatną pracę. Zacząłem od zamiatacza, aż doszedłem do obecnej pozycji. Natomiast mój kuzyn Alan dostał od mojego ojca pracę pięć lat temu, kiedy zawalił eg­zamin adwokacki. Znam tę firmę lepiej niż własną twarz. Znam wizję dziadka i jego plany odnośnie do przyszłości inny i podzielam jego wiarę w to, że stare budynki tworzą naszą historię i muszą być zachowane dla potomności. Alan tak nie myśli. Nie mogę pozwolić, żeby to wszystko prze­padło, bo mój ojciec chce rozgrywać ze mną swoje umysło­we gierki.

- Umysłowe gierki? - Skrzywiła sceptycznie usta.

Lubi podnosić obręcz i patrzeć, czy przez nią przeskoczę. W tej chwili mam znaleźć odpowiednią kobietę albo ojciec wyrzuci mnie z pracy, którą wykonuję od dwudziestu lat.

Cień sympatii złagodził jej spojrzenie.

- Dlaczego nie poprosisz o to jednej ze swoich przyjaciółek?

- Ponieważ każda z mojego kręgu towarzyskiego połączy siły z moją mamą, żeby zaprowadzić mnie do ołtarza.

- Jestem pewna, że taki los to coś gorszego niż śmierć - powiedziała, przewracając oczami. - Rick, pokaż ten kontrakt ojcu i powiedz mu, o co w tym wszystkim chodzi. Chociaż osobiście nie widzę w tym krętactwa. To jest po prostu głupota i zachłanność.

- Mój kuzyn jest śliski jak tłusta świnia. Nie powiedzia­łem ci, że różnica między ceną oferty, którą Alan przedsta­wił zarządowi a tą, którą zgodził się zapłacić tobie, wynosi pięć tysięcy.

Lily zesztywniała z wrażenia i złość pojawiła się w jej oczach.

- Chcesz powiedzieć, że chciał nas oszukać i planował za­garnąć te pieniądze do swojej kieszeni?

- Dokładnie to chciałem powiedzieć, Lily. Mam zamiar przejrzeć inne oferty, szukając podobnego typu kantów, ale nie mam gwarancji, że nie zatarł za sobą śladów. Mój ku­zyn jest nieuczciwy, ale nie jest głupi. Nie byłbym zdziwiony, gdyby miał podpis twojego brata na obu kopiach kontraktu, również na fałszywej.

Lily chwyciła się za gardło.

- Trent mówił mi, że podpisywał dwie kopie. Trochę go to zaniepokoiło, bo wcześniej nikt czegoś takiego nie wy­magał, ale twój kuzyn powiedział, że w waszej firmie panują takie zwyczaje.

- Do diabła, jeśli zdołał zatrzeć ślady, to złapanie go na oszustwie nie będzie łatwe.

- Co więcej, Trent nie dostał kopii drugiego kontraktu, ponieważ twój kuzyn zapewnił go, że obie są identyczne.

- Pomóż mi, Lily. Jeśli on dopuszcza się oszustw, to firma straci oblicze.

- Przykro mi Rick, współczuję ci, ale lepiej znajdź kogoś innego, bardziej odpowiedniego na partnerkę dla ciebie.

Odwróciła się i zaczęła otwierać drzwi od samochodu. Rick przytrzymał drzwi ręką.

- Lily, proszę cię. Wszystko, o co cię proszę, to tylko parę dni z twojego czasu. Dostaniesz za to piękne ubranie i biżu­terię. Zupełnie jak... Kopciuszek.

Odwróciła się do niego i uniosła brodę do góry. Spojrzał na jej różowe usta i ciekaw był, jak smakowałyby.

- Dni? Słyszę, że z jednego wieczoru zrobiło się już kilka dni. A ty zamierzasz grać rolę wróżki?

Zaśmiała się perliście.

- Nie śmiej się - powiedział przez zaciśnięte zęby.

Przyłożyła palec do ust, ale w jej oczach widać było rozbawienie.

- Musimy się spotkać i opracować cały plan. Zastanowić sie, w jaki sposób przygwoździć Alana, a potem pójść na za­kupy - powiedział.

- Nie jesteś nawet pewien, że sama potrafię kupić odpo­wiednią suknię?

- To nie o to chodzi. Po prostu wiem, czego oczekują moi rodzice i to ja będę płacił rachunki.

- Nawet nie mogę powiedzieć, że miło mi, iż cię poznałam. Mogę tylko stwierdzić, że było to dla mnie ciekawe doświadczenie. Do widzenia - powiedziała i otworzyła drzwi samochodu.

Jęknął sfrustrowany.

- Podaj swą cenę, a uczynię cię królową balu. Wszyscy padną ci do stóp, kiedy tylko przekroczysz frontowe drzwi Briarwood Chase.

Zatrzymała się z jedną stopą opartą już o stopień samochodu. Spojrzała na niego. - Klub Ogrodowy? Briarwood Chase?

- Moja matka jest przewodniczącą Klubu w Chapell Hill, a Briarwood Chase jest domem moich rodziców.

- Kiedyś opiekowałam się tam ogrodem różanym. - Z ręką przyciśniętą do serca wypowiedziała prawie ze czcią te słowa.

- To radość i duma mojej mamy. A dlaczego przestałaś u niej pracować?

- Twoja rodzina, podobnie jak reszta członkiń Klubu, za­trudniała firmy, w których kiedyś pracowałam, przed zało­żeniem własnej.

- A co będzie, jeśli przekonam mamę, żeby powierzyła to­bie opiekę nad ogrodem?

Uniosła jedną brew i z powrotem postawiła obie nogi na ziemi.

- To jest oczywisty szantaż, panie Faulkner.

Uniósł ręce do góry.

- Tak, to jest szantaż, ale jestem zdesperowany. Pomóż mi dowieść, że mój kuzyn oszukuje firmę, a ja porozmawiam z mamą o zatrudnieniu Gemini Landscaping. Nie mogę gwarantować niczego, ponieważ moja mama i jej róże... - Wzruszył ramionami. - Na przyjęciu przedstawię cię matce
i jej przyjaciółkom z Klubu.

Lily wzięła się pod boki, dzięki czemu mógł podziwiać jej szczupłą talię i smukłą linię bioder.

To nie ma znaczenia. To jest biznes, pomyślała. Widział jej wahanie i czuł przyspieszone bicie serca.

- Dobrze, ale to będzie tylko gra. Żadnych czułości pod stołem.

Poczuł suchość w ustach, gdy nabrał nagle ochoty na po­smakowanie jej ust.

- Pewne kontakty miedzy nami będą konieczne. -- - Jakie?

- Dotykanie się. - Wzruszył ramionami. - Pocałunki...

Spojrzała na jego usta. Oblizała wargi, powodując, że po­czuł przepływającą przez niego falę ciepła. Ledwie powstrzy­mał jęk

- Ledwie cię znam. Co ci każe sądzić, ze pragnę twych po­całunków?

Zbliżył się do niej, ale Lily cofnęła się w stronę samo­chodu.

- Zamierzasz zaprzeczyć, że coś iskrzy miedzy nami?

Powieki jej zatrzepotały i pomyślał, że już ją ma, ale po chwili oparła rękę o jego pierś i odepchnęła go. Patrzyła na niego nieufnie.

- Bądź zadowolony, że to moja ręka, a nie kolano. Mam dziwne przeczucie, że jeśli dam ci cal, zażądasz od razu całej mili.

- Nie znam kobiety, którą zadowoliłby jedynie cal.

Ciemny rumieniec pojawił się na jej policzkach, a oczy utkwiła w logo swej firmy, umieszczone na drzwiach samochodu. Od wieków nie spotkał kobiety, która potrafiła się czerwienić. I dlaczego dokuczanie jej sprawiało mu przyjemność? Liry odchrząknęła i uniosła do góry brodę.

- Niech pan nie przeciąga struny, panie Faulkner. To jest biznes. Ja chcę zająć się różami pana matki, a nie pójść z panem do łóżka.

Wsiadła do samochodu, zatrzasnęła za sobą drzwi i za­dęła wyjeżdżać z parkingu. Rick stał i patrzył za nią, po­trząsając głową. Pierwsza kobieta, którą zainteresował się od miesięcy, nie była nim zainteresowana. Albo tracisz swój urok, albo ona kłamie. Co jest prawdą, zastanowił się. Czy wie się tego?


Lily drgnęła, gdy jakaś postać wynurzyła się z mroku salonu.

- Trent? Co tu robisz, u licha? - spytała, zapalając światło.

- Udało ci się poprawić kontrakt?

- Tak. - Trent był od niej młodszy o dziesięć minut, ale czasami wydawało się jej, że raczej o dziesięć lat. Podczas gdy ona zawsze pracowała razem z ojczymem i twardo stą­pała po ziemi, Trent najczęściej bujał w obłokach. Wszędzie nosił ze sobą ołówek i papier, ustawicznie coś gryzmoląc, ale potrafił zrobić projekt znacznie lepszy niż prawdziwy archi­tekt.

- Nie próbował jakichś sztuczek?

- Nie załatwiałam tego z nim, tylko z architektem, Rickiem Faulknerem, synem właściciela.

- I?

Nienawidziła jego szóstego zmysłu. Wzięła kota na ręce, żeby ukryć rumieniec, jaki pojawił się na jej policzkach. - I co? - odpowiedziała pytaniem.

- To ty mi powiedz.

Co ma mu powiedzieć? Że Rick jest najbardziej seksow­nym facetem, jakiego do tej pory spotkała? Że była na tyle głupia, żeby zastanawiać się, czy pójść z nim na bal?

- Jego rodzice mieszkają w Briarwood Chase. Jeśli pójdę z nim na bal, to on porozmawia ze swoją matką o zaanga­żowaniu naszej firmy u niej oraz u innych członkiń Klubu Ogrodowego.

- To jest nacisk seksualny - wybuchnął ze złością.

- Nie. Kontrakt jest poprawiony niezależnie od tego, czy pójdę z nim na bal, czy nie. - Wyciągnęła z kieszeni papie­ry i podała mu - To transakcja biznesowa. Rick potrzebuje partnerki na przyjęcie urządzane z okazji przejścia jego ojca na emeryturę, kogoś, kto nie będzie zmuszał go do mał­żeństwa. W zamian za to nawiążę kontakty z tym bogatym towarzystwem.

- Lily, nie rób tego.

- Trent, to duża szansa. Jego matka jest przewodniczącą Klubu Ogrodowego w Chapell Hiłl.

- Nie interesuj się tym, jak żyje ta druga, bogatsza część społeczeństwa.

- Nie interesuję się - powiedziała, unosząc brodę do góry.

- Ian Richmond nie chciał nas, Lily, za to Walt West był dla nas wspaniałym ojczymem.

- Uważasz, że dbam o tego egoistycznego palanta, który porzucił naszą mamę?

- Nie uważam tak, ale boję się twojej fascynacji bogacza­mi. Nic dobrego z tego nie będzie.

- Ani trochę nie interesujesz się Ianem? - spytała z wes­tchnieniem.

- Nie. Jeśli chciałby zrobić cokolwiek dla nas, to powinien się nami zainteresować.

- Wiem. - Bolało ją, że ich prawdziwy ojciec nigdy nie zapragnął kontaktu z nimi. Kiedy miała osiem lat, szkolna koleżanka nazwała ją kiedyś bękartem. Lily nie wiedziała, co to słowo znaczy. Pobiegła do matki, prosząc o wyjaś­nienie. Matka wytłumaczyła jej to w najmniej stresujący sposób.

Od tego czasu zdawała sobie sprawę, że ojciec jej nie chciał. Miała nawet zakaz mówienia o nim. Matka straszyła ją, że jeśli będzie mówiła o ojcu i jej dziadek się o tym dowie, to może odebrać im dom, na który dał pieniądze.

- I co zamierzasz zrobić? Podejść do Richmonda podczas balu i powiedzieć mu, kim jesteś?

- Prawdopodobnie nie miałabym na to szansy, ale oprócz mamy on jest jedyną osobą z naszej rodziny.

- Nie, Ian Richmond nigdy nie uważał ich za swoją rodzi­nę.

Kiedy dwadzieścia sześć lat temu jej matka, Joann, za­szła z nim w ciążę, nie chciał jej poślubić ani uznać dzieci za swoje. Jego ojciec dał Joann do wyboru - zrzeczenie się dziecka, nie było jeszcze wiadomo, że będzie miała bliźnięta, albo jednorazową zapłatę w zamian za to, że zapomni o ro­dzinie Richmondów. Joann wybrała pieniądze.

Lily przez całe swoje życie starała się tak postępować, by Ian Richmond mógł być z niej dumny. Studiowała sumien­nie i postępowała uczciwie. Wszystko, czego chciała, to mieć szansę zapytania go kiedyś, w czym go zawiodła.



Rick zerwał się na równe nogi, kiedy, sobotnim popo­łudniem, zobaczył Lily wychodzącą z salonu fryzjerskiego. Wyglądała szałowo. Włosy, obcięte na pazia, opadały kos­mykami na czoło i policzki. Oczy wydawały się jeszcze więk­sze, a kości policzkowe bardziej uniesione. Pełne wargi, pod­kreślone pomadką, stały się jeszcze bardziej kuszące. Poczuł przyspieszenie pulsu.

Widział, że oczekuje na jakiś komentarz.

- Wyglądasz wspaniale - oznajmił, przełykając ślinę.

Zaczerwieniła się i uśmiechnęła nieśmiało.

- Jesteś gotowa? - Skinęła głową. Poszli szybkim krokiem.

Lekki wiatr rozwiewał jej jedwabiste włosy.

- Zrobiłem rezerwację w restauracji Coco.

Zauważył grymas na jej twarzy. Z doświadczenia wiedział, że większość kobiet lubiła taki rodzaj atencji, szczególnie, kiedy on za to płacił.

- Nie lubisz tam chodzić?

- To nie to... - zaczerwieniła się. - Nie przywykłam cho­dzić...

- Jeśli nie Coco, to gdzie byś chciała pójść?

- A co myślisz o hot-dogu? A tak, a propos, jak z twoim psem?

- Dziś rano zabrałem Maggie do domu. Porusza się jesz­cze bardzo wolno.

- Nie musisz sprawdzić, jak się czuje?

Była bardziej zainteresowana jego psem niż swoim wy­glądem.

- A nie pamiętasz, że przekupiłem cię w końcu i przyrze­kłaś pójść ze mną na obiad?

- Dlaczego nie możemy zjeść czegoś szybkiego? Mógłbyś szybciej pójść do domu, do Maggie. - Wskazała na bar szyb­kiej obsługi, znajdujący się po drugiej stronie ulicy.

Ta kobieta nigdy nie robiła tego, czego się po niej spodzie­wał. Czy mógł zadowolić się pięciodolarowym posiłkiem, kiedy miał ochotę wziąć ją do najnowszego bistro w mie­ście? Ale wyglądało na to, że chciała się od niego uwolnić. Poczuł się urażony.

- Mam w lodówce hamburgery i potrafię obchodzić się z grillem. Może przygotuję obiad u siebie? - Wcześniej nie planował zapraszać jej do domu. Nigdy nie zapraszał kobiet do swojego domu, ale zjedzenie wspólnego posiłku nie znaczyło wcale, że mają wylądować w łóżku. Przecież łączył ich tylko biznes.

- Nie powinnam iść do twojego domu - wzdrygnęła się.

- Lily, jeśli chcemy, żeby nasz rzekomy związek wyglądał prawdopodobnie, to musimy spędzić ze sobą trochę czasu, żeby wiedzieć cokolwiek o sobie.

Chwyciła go za łokieć.

- Rick, nic nie jadłam od śniadania i jestem piekielnie głodna. Jeśli pójdę do ciebie, to obiad jest wszystkim, czego od ciebie oczekuję.

Była zadziwiająca. Raz rumieniła się jak niewinna pa­nienka, aby w następnej minucie zachować się jak doświad­czona kobieta. Jaka naprawdę była Lily West? Postanowił się przekonać.

Elegancki dom Ricka, zbudowany z czerwonej cegły, stał wśród starego ogrodu. Lily zauważyła długonogie róże i za­rośnięte rododendrony. Co za wstyd! Angielski bluszcz roz­paczliwie potrzebował przycięcia. Dorastał już do drugiego piętra. Majestatyczne magnolie tworzyły szpaler do końca trawnika, a za domem wznosiły się potężne sosny.

- Czy twój ojciec nie uważa tego domu za symbol stabil­ności?

- Nie, dopóki nie zaludnię go spadkobiercami.

Nie miała wątpliwości, że Rick uszczęśliwi w końcu jakąś kobietę. Tak ją to rozdrażniło, że przez nieuwagę poślizgnę­ła się na mchu. Rick chwycił ją za łokieć. Poczuła jego ciepło i pewność ramienia.

Wystrzegaj się zauroczenia, powtarzała jej matka, a Rick był uroczym mężczyzną.

- Dom jest bardzo duży - powiedziała, kiedy otwierał drzwi.

- Jedna jego część nie jest jeszcze skończona.

- Naprawdę? - Przechodząc przez drzwi, otarła się ramieniem o jego pierś. Ostre szczeknięcie zatrzymało ją w miej­scu. Kochała psy, ale to szczekanie ostrzegało, że wkracza na psie terytorium. I nagle znalazła się twarzą w twarz z Rickiem. Poczuła jego zapach, który całkowicie wypełnił jej zmysły. Poczuła nieodpartą ochotę na sprawdzenie jego wieczornego zarostu. Czy był miękki, czy twardy?

Jej rozterki przerwał odgłos stąpania psich łap

- Czy twój pies lubi gości?

- Niewielu gości przyjmuję, ale Maggie jest łagodna. - Pies podszedł do nich i Rick zaczął go głaskać. - Lily, oto Maggie, jedyna kobieta w moim życiu.

Lily schyliła się i podrapała psa za uchem, napotykając tam palce Ricka. Cofnęła rękę, ale nie mogła zignorować iskry; która przeskoczyła między ich dłońmi. Zapomnij o tym, Lily. Rick Faulkner nie jest z twojego klubu. On jest z klubu łamaczy serc, przed którymi ostrzegała cię matka.

- Maggie jest pięknym psem. Długo ja masz?

- Znalazłem ją niecały rok temu. Była szczenna. Kilka ty­godni temu znalazłem dom dla jej ostatniego szczeniaka,

- Lubisz zwierzęta.

- A ty?

- Tak. Zawsze mieliśmy w domu zwierząt ponad miarę. Przeszła przez foyer i podeszła do schodów.

- Przepiękne. Czy są oryginalne?

- Tak, ale były pokryte wieloma warstwami farby i trzeba było miesięcy, żeby dotrzeć do gołego drewna.

- Możesz wyobrazić sobie, ile dzieci zjeżdżało po ich poręczy? - Spojrzała na niego uważnie. - Bogate dzieci również zjeżdżają po poręczy, czyż nie?

- Lily, bogate dzieci są takie same jak inne.

- Z pewnością są takie same - powiedziała sarkastycz­nie. Jej nieliczne kontakty z bogatymi dziećmi utwierdziły ją w przekonaniu, że dzieci te robiły zawsze to, co chciały, ponieważ zawsze stał za nimi ich ojciec. Ona natomiast nie miała ojca przez pierwsze dziesięć lat swego życia, dopóki mama nie poślubiła Walta. Walt był wspaniały i pokochała go, ale zawsze pamiętała, że ma rodzonego ojca.

Rodzina jej nigdy nie była głodna, ale daleko im było do bogactwa. Uprawa bawełny nie przynosiła takich dochodów, żeby starczyło pieniędzy na naukę w collegeu jej i Trenta, dlatego pracowali przez całe studia. .

- Kuchnia jest tam - wskazał jej drogę.

Poszła za nim na tył domu. Przy żadnym mężczyźnie nie czuła tak mocno swej kobiecości. Była zaskoczona takimi myślami.

- Och, jaka wspaniała! - wykrzyknęła.

- Cieszę się, że ci się podoba.

Było tu miejsce dla całej rodziny, przyjaciół i jeszcze na postawienie wszystkich urządzeń kuchennych, jakie do tej pory wymyślono.

Jej dom był malutki w porównaniu z tym tutaj, ale jej prawdziwy ojciec musiał mieszkać podobnie. Jako nastolat­ka wielokrotnie próbowała wyobrazić sobie wnętrze domu ojca i wszystko wyglądało właśnie tak. Przez wszystkie te la­ta, kiedy gasiła świece na swych tortach urodzinowych, wy­powiadała życzenie, by zaprosił ją kiedyś do swego domu.

- Potrafisz gotować?

Skrzywiła się.

- Nie mam czasu. Pracuję czternaście godzin na dobę. Poza tym, mieszkam z mamą. Mamy po pokoju dla siebie i wspólną kuchnię i mama wszystko gotuje. A co chcesz, żebym zrobiła?

Zawinął rękawy, otworzył lodówkę, wyjął potrzebne produkty i położył je na stole.

- Przysuń stołek. Kto cię karmi, jak nie ma mamy?

- Robię sobie kanapki z masłem orzechowym i gotuję jajka.

- A co z twoim bratem?

- Ma swoje mieszkanie. - Przysunęła stołek, po części dla­tego, że nie była przyzwyczajona do bezczynności, a po wtóre dlatego, że nigdy jeszcze nie gotował dla niej mężczyzna. Czuła niepokój, kiedy patrzyła na jego ręce zajęte przyrzą­dzaniem posiłku.

W jadalnej części kuchni znajdowało się duże okno. Po­deszła do niego, podziwiając ogród znajdujący się na tyłach domu. Zerknęła jednocześnie do salonu i westchnęła na wi­dok jednej ściany, całkowicie przeszklonej. W pokoju brako­wało kwiatów, a miałyby tu wspaniałe warunki.

Rick zerknął na nią, nie przerywając roboty.

- Ty chyba nigdy nie siedzisz bezczynnie?

Lily skrzywiła się.

- Tak, to prawda. Nie mogę długo usiedzieć na jednym miejscu.

- Proszę, jeśli masz ochotę, obejrzyj sobie dom. Widzę, że jesteś go ciekawa.

- Rzeczywiście, jestem bardzo ciekawa twojego pięknego domu.

- I ogrodu chyba też? Wyjdź na zewnątrz, a przy okazji zapal gaz pod grillem, który stoi na patio.

- Ile będzie cię kosztować ta nasza umowa?

- Nie wiem, a dlaczego pytasz?

- Ponieważ nie mogę pozwolić, żebyś wydał na mnie for­tunę, otrzymując w zamian tak mało.

- Przecież masz mi pomóc nakryć Alana.

- Tak, ale zdecydowałam zająć się twoim ogrodem w re­wanżu za poniesione przez ciebie wydatki.

- Lily, to nie jest potrzebne,

- Zawsze płacę za siebie, Rick. Albo odpracuję to w two­im ogrodzie, albo nie ma między nami żadnego układu. Co wybierasz?




























ROZDZIAŁ TRZECI

Lily postawiła mu ultimatum i zdawała sobie z tego sprawę.

Odłożył nóż i odsunął na bok pokrojone pomidory. Jeśli nie wyciągnie jej z kuchni, to z pewnością pokroi sobie pałce.

Nie spotkał jeszcze osoby wrażliwszej niż Lily. W niecałe dziesięć minut dotknęła wszystkich rzeźbionych powierzchni, znajdujących się w zasięgu jej wzroku. Wprost je pieściła, co najwidoczniej sprawiało jej zmysłową przyjemność, a u niego tak silny ból w pachwinach, że musiał zaciskać zęby.

- Jeśli zaspokoiłaś już swą ciekawość, to podpalę grilla.

Nigdy nie pozwalał żadnej kobiecie, z wyjątkiem matki i Lynn, żony sąsiada, włóczyć się po swoim domu. Teraz nic mu to nie przeszkadzało. Zabrał talerz z hamburgerami i wy­szedł na patio.

Taka kobieta jak Lily zasługiwała na mężczyznę, który za­angażuje w związek z nią nie tylko serce, ale i duszę. A on nie był takim mężczyzną. Był tylko synem swojego ojca. Niezdolnym do kochania.

Pięć minut później wrócił do kuchni, modląc się, żeby jego cholerny pociąg płciowy do tej kobiety przestał go dręczyć. Po kilku sekundach wiedział już, gdzie jest Lily. Skrzyp podłogi, który dotarł do niego z góry, powiedział mu, że Lily zatrzymała się w progu jego sypialni, potem podeszła do ok­na, żeby zobaczyć, jaki jest z niego widok. Następnie wróciła do oglądania kominka. Wyobraził sobie, jak pieści palcami jego rzeźbiony gzyms.

Rick jęknął. Nigdy jeszcze nie był tak bardzo świado­my obecności kobiety. Preferował długowłose i długonogie blondynki z pewnym doświadczeniem i niewielkimi zaha­mowaniami. Dlaczego więc tak bardzo fascynowała go Lily z obciętymi na pazia włosami, nosząca bezkształtne ubrania i rumieniąca się co chwilę?

Usłyszał teraz, że weszła do łazienki. Wyobraził sobie, jak stoi naga, w strumieniu wody i poczuł, że krew płynie mu szybciej.

Do diabła, zanosiło się na długą noc.

- Twój dom jest wspaniały - stwierdziła Lily. Wszystko, co w nim było, miało swoją historię. Tylko ona nie miała żadnej.

Usiadła na stołku, patrząc, jak Rick nakłada na talerze smakowicie wyglądające hamburgery.

- Podobają mi się twoje meble. Są stare, ale to nie są antyki.

- Większość z nich należała do mojego dziadka.

Zazdrościła mu solidnych powiązań z przeszłością i właściwego pochodzenia. Ona nie miała niczego po dziadkach. Nawet fotografii. Rodzice matki umarli, kiedy Lily była jeszcze w szkole. Dorobek ich życia został sprzedany na aukcji, a pieniądze przeznaczone na spłatę podatków. Ponieważ wyparli się córki, zanim urodziła się Lily, to ani ona, ani Trent nic od nich nie dostali. To, co nie zostało sprzedane w czasie aukcji, oddano do kościoła. Nic dziwnego, że Lily odczuwa­ła brak własnych korzeni. Tylko jej prawdziwy ojciec mógł to zmienić.

Liczyła, że podczas przygody z Rickiem dowie się czegoś o rodzinie ojca.

Smaczne hamburgery szybko znikły z talerzy.

- Mogę ci powiedzieć, jak doprowadzić ogród do porządku - zaproponowała.

- Nie musisz. Ufam ci.



Ostatnią osobą, którą Rick spodziewał się zobaczyć w poniedziałek rano przez okno sypialni, była Lily na jego włas­nej werandzie.

Odskoczył gwałtownie od okna. Po przebudzeniu się z erotycznego snu serce biło mu jeszcze mocno, a skóra po­kryta była potem. Naciągnął dżinsy na gołe ciało i zszedł na dół Zatrzymał się w kuchni, by nieco ochłonąć i popatrzeć na Lily przez drzwi patio.

Z dymiącą filiżanką w ręku i termosem na balustradzie werandy, siedziała nieruchomo i wpatrywała się intensywnie w pas lasu, znajdującego się na końcu posiadłości. U jej stóp leżała para skórzanych rękawic i pęk wyrwanych chwastów.

Otworzył drzwi. Lily odwróciła się gwałtownie.

- Cicho, przestraszysz je.

- Kogo?

- Nie kogo, tylko co. Masz małe stado białoogoniastych saren. Pasą się na trawniku. Nie mogę w to uwierzyć. Miesz­kasz w środku miasta i masz sarny w ogrodzie.

To był jeden z powodów, dla których zaczynał każdy dzień od wyglądania przez okno.

- Lily, dlaczego tu jesteś?

- Żeby pracować. Ile masz ziemi? Cztery akry?

- Coś koło tego. - Nie miała dzisiaj makijażu, a wygląda­ła prześlicznie. Wschodzące słońce igrało na jej policzkach, a lekka bryza przyniosła mu jej zapach, przyspieszający tętno.

- Jest szósta rano.

Wzruszyła ramionami.

- Żeby wygospodarować trochę czasu musiałam zacząć wcześnie. Przyjechałam tutaj godzinę temu, ale kiedy zrobiłam sobie przerwę na kawę, zobaczyłam twoich czworono­gich przyjaciół.

- A ty nie masz płowej zwierzyny na farmie?

- Oczywiście, że mam, ale to wieś i zwierzęta nauczyły się przechytrzać myśliwych i ludzi. A twoje pozwoliły na siebie patrzeć, dopóki ich nie spłoszyłeś. - Czuł, że jest na niego wkurzona.

Jej złotobrązowe oczy powędrowały z jego twarzy na ob­nażoną pierś, potem do bosych stóp i ponownie wróciły do twarzy.

- Lubisz długo spać, prawda? - spytała lekko ochrypłym głosem, a na policzki wypłynął jej rumieniec. Stwierdził, że jak nastolatek traci przy niej kontrolę nad swoimi hormonami. Nigdy w życiu nie był tak świadomy obecności kobiety jak przy Lily. Wdychał jej zapach, jak ko­zioł, który węszy za łanią.

Przygładził ręką włosy i sprawdził zarost na policzkach.

- Długo w noc zastanawiałem się nad projektem.

Skinęła głową i zakręciła termos.

- Rozumiem.

- Kiedy pójdziemy kupić ci suknię?

- Może w sobotę. Do tego czasu jestem bardzo zajęta.

- Lily, mamy tylko jedenaście dni do balu. Moglibyśmy spotkać się po pracy.

Skrzywiła się.

- Ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę po pracy, jest chodzenie po sklepach i robienie zakupów. Nie sądzę, żeby w sklepach podobało się, że będę mierzyła suknie spocona i brudna. A z drugiej strony, mam za daleko, żeby pojechać do domu, wziąć prysznic i przebrać się.

To była jeszcze jedna różnica między Lily a innymi kobietami, które znał. Na jego randkach nigdy nie mówi­ło się głośno o pocie i pracy. Lubił jej szczerość. Żadnego udawania.

- To może przywiozę kilka sukien tu, do domu. Możesz wtedy u mnie wziąć prysznic, a potem je przymierzyć.

Wielkie nieba, wyobraził sobie, jak stoi naga pod pryszni­cem, a potem przymierza suknie.

- Nie sadzę, żeby mi się to podobało - powiedziała, sprowadzając go na ziemię.

- Ugotuję obiad - kusił. Zobaczył w jej oczach zainteresowanie. Otóż Lily chciała pracować w jego ogrodzie i mia­ła ochotę na obiad, ale nie była zainteresowana jego osobą. Do tej pory kobiety uganiały się za nim. Poprawka - za jego pieniędzmi. Trwało to tak długo, że zapomniał, że może być inaczej. A czy on uganiał się za Lily? Chyba nie. To dlaczego czuł adrenalinę we krwi na myśl o następnym spotkaniu?

Włożyła rękawiczki i sięgnęła po chwasty.

- Pomyślę o tym.

- Co jadłaś dziś na śniadanie? - Faulkner, zamknij się i idź do domu. Robisz z siebie głupca. Ale jego ego i zdro­wy rozsadek nie słuchały go. - Będę robił na śniadanie bekon kanadyjski i omlet serowy. Może przyłączysz się do mnie?

Poczuła skurcz żołądka, słyszalny chyba o milę.

- Lepiej nie. Mam dużo pracy.

- Przecież możesz zrobić sobie przerwę, Lily.

Zadarła głowę do góry.

- Nie każdy może sobie na to pozwolić, Rick.

On również nie mógł zmarnować tego dnia. Musiał dzi­siaj skończyć plany dla klienta, ale mimo to chciał spędzić trochę czasu z tą niecodzienną dziewczyną.

- Poświęć mi godzinkę.

- Dobrze, dam ci tę godzinę, jeśli otrzymam coś w zamian.

- Co?

- Poświęcisz mi również godzinę, żebym mogła cię na­uczyć, w jaki sposób postępować, by nie dopuścić do takie­go nieporządku, jaki panuje w twoim ogrodzie.

Uśmiechnął się pod wąsem. Była niesamowita.

- Zgadzam się.


Lily spojrzała na mężczyznę pracującego obok niej i starała się skupić na własnym zajęciu. Po twarzy Ricka spły­wał pot. Krople potu toczyły się wzdłuż jego szczęk, po szyi, a następnie ginęły w szarym podkoszulku.

Ona dała Rickowi godzinę, a on poświęcił jej dwie. Jego baczenie na detale i gotowość do pracy zdumiały ją. Był inny niż większość jej klientów, którzy bali się zabrudzić rąk. Rick założył rękawice samochodowe i pracował obok niej, czasa­mi tak blisko, że zderzali się ramionami lub biodrami. Każ­dy taki kontakt palił ją jak pieprzowy, owadobójczy roztwór, bory przygotowywała w domu.

- Ciągle jeszcze jest dużo pracy, ale przynajmniej ogród nie wygląda już tak dziko.

Rick ściągnął podkoszulek, osuszając nim spoconą skórę.

Do licha, pomyślała, już nie raz widziała mężczyznę bez koszuli, a od tego nie mogła oderwać wzroku. Napotkała je­go oczy i zaczerwieniła się.

- Naprawdę mój ogród tak źle wygląda? - spytał.

Praca. Myśl o pracy. Po to tu jesteś.

- Gorzej.

- Kosiłem trawę i grabiłem liście.

Lily wrzuciła na samochód ostatnie chwasty i zdjęła rę­kawiczki.

- Muszę już jechać.

- Czy przygotować na wieczór kilka sukien?

Poczuła ściskanie w gardle, kiedy patrzyła na jego nagą skórę. Boże, nawet jego pępek wygląda seksownie. Lily, prze­stań się na niego gapić, przywołała się do porządku.

- Nie, mam dużo pracy - powiedziała ochrypłym gło­sem.

Rick podszedł do niej bliżej. Cofnęła się i oparła o tylną klapę samochodu. Stwierdziła, że nie ma bardziej seksownego zapachu niż świeży zapach męskiego potu.

- Lily, musimy to zrobić.

- Co zrobić? - Patrzył intensywnie na jej usta. Przypomniała sobie, jak powiedział, że muszą się pocałować, żeby ich stosunki wyglądały przekonująco. Serce jej waliło jak oszalałe, usta zwilgotniały.

- Pocałować się?

Zabłysły mu oczy.

- Teraz myślałem o znalezieniu odpowiedniej sukni, ale to, co powiedziałaś, bardzo mi się podoba.

Zmniejszył jeszcze bardziej dystans miedzy nimi i zdjął również rękawiczki. Liry nie miała dokąd uciec. Znalazła się miedzy dwiema tonami zimnego metalu samochodowego i dwustu funtami gorącego mężczyzny.

Oparła ręce o jego pierś, próbując go odepchnąć.

- Lily?

Powinna uciekać, ale miała sztywne mięśnie i nie mogła oderwać wzroku od jego wspaniałych ust. Dreszcz niecierp­liwości przebiegł jej po plecach. Rick wpatrywał się w nią, dopóki jego usta nie dotknęły jej ust.

Świat przestał dla niej istnieć. Dotyk jego ciepłych warg otulił ją falą gorąca. Nieświadomie przylgnęła do niego. W głowie jej wirowało, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Zatonęła w rozkoszy i czuła, że jest całkowicie pozbawio­na woli.

Rick jęknął i pogłębił pocałunek. Jego palce zaczęły wę­drować w dół jej pleców. Stanął w rozkroku i jego pobudze­nie, które nagle poczuła, zaszokowało ją, pozwalając wrócić do przytomności.

Serce waliło jej z mieszaniną lęku, przyjemności i wstydu.

- Rick, muszę już pójść - powiedziała, wywijając się z je­go objęć.

- Lily...

- Widzisz, muszę spotkać się z bratem. Muszę natychmiast wyjechać. - Nie była to prawda. Z bratem miała spot­kać się po południu.

- Więc, w środę. Bądź tu o szóstej. Przygotuję suknie i obiad.

- Ale...

- Prognozy mówią, że po południu i wieczorem będzie padać. Więc nie będzie można pracować na zewnątrz.

Nie mogła dyskutować z faktami. Modliła się jednak, żeby prognoza się nie sprawdziła. Bała się następnych pocałunków Ricka. Była tak pewna, że wcześniej czy później będzie miała złamane serce, jak tego, że nazywa się Lily Violet

Uważaj na niego, Lily, upomniała siebie. Nie możesz za­kończyć tej znajomości. Potrzebujesz Ricka, żeby dotrzeć do jego matki. I do tego, aby zobaczyć ojca.

Przeklinając deszcz wjechała na podjazd przed domem Ricka. Czuła lęk przed tym spotkaniem. Powodów było wiele. Po pierwsze, nawet będąc dzieckiem nigdy nie lubiła się stroić. Czuła się najlepiej w dżinsach i butach na płaskim obcasie. Po drugie, dotąd odczuwała mrowienie warg po pocałunku Ricka. Po trzecie, jakby była niespełna rozumu, pragnęła tych pocałunków. Po czwarte, lubiła Ricka. Za bardzo.

Jej złe samopoczucie nasiliło się, kiedy Rick wyskoczył z domu z parasolem i podbiegł do samochodu, osłaniając ją przed deszczem.

Czy miała zamiar popełnić ten sam błąd co jej matka? Za­kochanie się w bogatym facecie było niebezpieczne, nie mó­wiąc już o tym, że bardzo głupie.

- Mam nadzieję, że masz ochotę na obiad. - Jego ciepły oddech poruszył jej włosy na skroni.

- Jestem tak głodna, że zjadłabym całego wołu.

Zatrzymał się na werandzie i spojrzał na nią z rozbawieniem.

- A więc jestem w kłopocie, ponieważ przygotowałem tylko steki, pieczone kartofle i sałatę.

- Wszystko w porządku.

- Jesteś łatwa, Lily - roześmiał się.

Słowa te zabolały ją tak, jak zdarty strup z prawie wygojonej rany. Chłopcy w szkole drwili z niej, pytając, czy jest tak samo łatwa jak jej mama. W małym mieście, w którym znajdowała się tylko jedna szkoła, nie było żadnych sekre­tów. A ponieważ Lily miała zakazane mówić, kto jest jej oj­cem, wszyscy przypuszczali, że ona tego nie wie. Uważali, że jest tylko jeden powód, że kobieta nie wie, kto jest ojcem jej dziecka. Musiała mieć wielu kochanków, skoro straciła orientację.

Stary ból przeszył jej piersi. Czy Rick uważał ją za łatwą dziewczynę, bo pozwoliła się całować?

Odwróciła się z zamiarem natychmiastowego powrotu do domu.

Rick chwycił ją za rękę.

- Lily, o co chodzi? Pozwól mi wyjaśnić. Myślałem o tym, że łatwo cię zadowolić.

Próbowała wyrwać mu rękę, ale nie pozwolił na to.

- Masz mokre ubranie i gęsią skórkę.

- Pierwsza ulewa zaczęła się, zanim skończyłam pracę, a w ostatniej godzinie temperatura obniżyła się o piętnaście stopni.

Wejdź do środka i zrób sobie gorący prysznic, a ja poszukam jakiegoś dresu do przebrania.

Przytrzymał drzwi, żeby weszła do środka, i zaczął wchodzić schodami do góry.

- Gdzie idziesz?

- Jedyną odnowioną łazienką jest moja - zawołał przez ramię.

Nie pierwszy raz podawała w wątpliwość swoje zdrowie psychiczne, godząc się na tę farsę. Musiała znów uświadomić sobie, że Gemini Landscaping potrzebuje nowych kontraktów i że ona ma szansę na spotkanie ze swym rodzonym oj­cem. Faulknerowie i Richmondowie obracają się w tych sa­mych kręgach towarzyskich. Chodzą na te same przyjęcia. Może jej ojciec będzie na balu wydawanym przez rodziców Ricka. Miała ochotę zapytać o to, ale nie miała śmiałości. Z pewnością rodzina Ricka nie chciałaby gościć u siebie bę­karta ich przyjaciela.

Ukryła głęboko w sercu swe wątpliwości.

W łazience, na granitowej półce, znalazła obok nowego kawałka mydła, gruby, miękki ręcznik.

- Masz tu wszystko, czego potrzebujesz, a jeśli o czymś zapomniałem, to krzycz.

- Chyba jest wszystko, dziękuję.

- Steki będą gotowe za jakieś dziesięć minut. A może potrzebujesz więcej czasu?

- Nie, wystarczy.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Lily szybko rozebrała się i wskoczyła pod prysznic. Jej zimna skóra powoli się rozgrzewała. Sięgnęła po mydło. Próbowała nie myśleć o tym, że Rick stoi tu nagi każdego dnia.

Piekło ją w żołądku. Musiała być bardziej głodna, niż są­dziła.

Zwróciła uwagę na flakon wody kolońskiej, stojący na półce. Czy to ten sam zapach, który już dobrze znała? Za­winęła ręcznik wokół piersi i sięgnęła po flakon. Otworzyła zatyczkę i zapach sosny, cedru i zielonego jabłka wypełnił jej nozdrza,

Nagłe pukanie do drzwi przestraszyło ją. Flakon wyślizg­nął się jej z ręki i roztrzaskał na drobne kawałki.

Drzwi otworzyły się gwałtownie.

- Nic ci się nie stało? Usłyszałem dźwięk rozbitego... szkła.

Przerażona spojrzała na niego. Gapił się na nią. Przesuwał spojrzeniem od jej wilgotnych włosów poprzez gołe ramiona do bosych stóp. Oddychał bardzo głęboko.

- Rozbiłam twoją wodę kolońską, przykro mi. - Zacisnęła palce na ręczniku, którego dół ledwie zasłaniał jej pupę.

- Czy czegoś stąd potrzebujesz? - spytała.

Jego oczy, patrzące na nią, wydawały się prawie czarne.

- Stado saren pasie się w ogrodzie. Jest ich osiem - powiedział ochrypłym głosem. - Lily?

Starała się strząsnąć z siebie mgłę, która próbowała zawładnąć jej mózgiem. - Odkupię ci taką samą.

- Zapomnij o tym. Butelka była prawie pusta. Mam w zapasie drugą. Nie skaleczyłaś się? - Zaczął iść w jej kierunku. Lily cofnęła się i nagle syknęła z bólu.

- Nie ruszaj się. Na podłodze jest szkło. - Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Zanim zdążyła zaprotestować, położył ją na łóżku. - Pozwól, zobaczę, czy skaleczenie jest głębokie.

Wziął jej stopę w ręce i zaczął oglądać.

- Szkło tkwi w ranie. Muszę przynieść apteczkę.

- Mogę zrobić to sama.

- Możesz, ale jesteś w moim domu i dlatego ja będę lekarzem, a ty moją pacjentką.

Nie chciała nawet myśleć o zabawie w doktora z Rickiem.

Pobiegł do łazienki i wrócił po chwili z małym plastikowym pudełkiem w ręku. Ukląkł przy łóżku i wziął w ciepłą dłoń jej stopę. Polał ranę wodą utlenioną.

- Nie ruszaj nogą - powiedział i zręcznym ruchem wyjął odłamek szkła. - Dobrze się czujesz?

- Oczywiście, chyba nie myślisz, że zemdleję z takiego powodu.

- Nigdy nie wiem, czego mogę się po tobie spodziewać. - Roześmiał się.

- Kończ już, bo inaczej steki się spalą.

- Nie martw się, nastawiłem czas na swoim zegarku. - Wyjął antybakteryjną maść, posmarował ranę i zawinął no­gę bandażem.

Jego ręce ześlizgnęły się z pięty i poprzez kostkę powę­drowały do łydki.

- Masz wspaniałe nogi, a skórę jak ciepły aksamit - wy­szeptał.

Zamknęła na chwilę oczy i zaraz je otworzyła. Sięgnął po ręcznik. Przesunął krótko obciętymi paznokciami po mate­riale, patrząc na nią z pożądaniem w oczach.

Poczuła suchość w ustach, kiedy jego biodra zawisły w oczekiwaniu nad jej biodrami. Powinna go powstrzymać, ale zanim znalazła odpowiednie słowa, zadzwonił zegarek.

Odetchnęła z ulgą i rozczarowaniem.

- Steki gotowe.

Rick najwidoczniej wahał się, co zrobić, ale po chwili się podniósł.

- Zostań tutaj. Zdejmę steki, a następnie sprzątnę szkło.

- Ja zrobiłam nieporządek i ja posprzątam.

- A gdzie masz pantofle?

Nagle okazało się, że nie może przypomnieć sobie najprostszej rzeczy.

- Chyba w łazience.

Rick zbiegł na dół, a ona klapnęła z powrotem na jego łóżko i zakryła rękami oczy. Wielkie nieba, ten mężczyzna kusił ją. Nakłaniał do zrobienia głupstwa.


ROZDZIAŁ CZWARTY

Kto mógł się spodziewać, że Lily ma tak długie nogi. Do licha, jedno dotknięcie jej jedwabistej skóry i zapomniał o stekach. Dobrze, że nastawił zegarek, inaczej zaserwowałby na obiad brykiety.

Trudno mu było ograniczyć ich kontakty wyłącznie do spraw biznesowych. Dwa dni temu przekroczył tę granicę, całując ją i ten moment zmienił wiele w jego stosunku do Lily.

Zdjął steki z grilla i zaniósł je do kuchni, nakrył do stołu i sprawdził, czy wszystko jest gotowe. Zabrał szczotkę, szu­felkę i poszedł na górę. Jeszcze parę minut temu nie my­ślał o posiłku. Kiedy położył Lily na łóżku, chciał ściągnąć z niej ręcznik i zobaczyć całą resztę, którą pod nim ukry­wała. Chciał upajać się jej urokiem, sycić wzrok kremowym kolorem jej skóry.

Albo Lily wysyłała mieszane sygnały, albo zagłuszała je­go. Bo jak mógł wyjaśnić, że w jednej minucie rumieniła się jak niewinna dziewica, a w następnej kusiła go i przyzywa­ła do siebie jak syrena. Syrenę mógł uwieść bez zobowią­zań. Dziewica natomiast spodziewała się miłości oraz mał­żeństwa i jego matka chciałaby taką na swą synową, A on nie mógł zaoferować miłości i dlatego unikał małżeństwa. Żadna kobieta nie zmusi go do związku bez miłości, do takiego, w jakim trwa jego matka.

Lily stała przy oknie. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie popatrzeć jeszcze raz na jej nogi.

Nie odwróciła się, ale widoczne napięcie jej ramion świadczyło, że była świadoma jego obecności.

- Teraz jest w stadzie jedenaście zwierząt Czy widziałeś kiedykolwiek więcej? - spytała.

Z chłodu jej głosu odgadł, że dotknięcie do bawełnianego ręcznika było według niej niedopuszczalne. Był rozczarowany, ale był przecież dużym chłopcem.

- Dziewiętnaście.

Przeszedł przez pokój i stanął tuż za nią. Dopłynął do niego ciepły zapach mydła i jej skóry. Wprost do bólu pragnął ją dotknąć i posmakować. Dlaczego dotąd nie wiedział, że kark kobiecy może być tak seksowny?

- Spójrz w stronę linii drzew, po lewej stronie. Widzisz tego kozła?

- Chyba nie masz zamiaru polować na niego - odwróciła się i spojrzała na niego badawczo.

- Nie jestem myśliwym.

Za to Lily wzbudzała w nim instynkt myśliwego. Odsta­wił szufelkę i szczotkę. Wałcząc z chęcią sprawdzenia deli­katności jej skóry, sięgnął po lornetkę, którą trzymał na pa­rapecie.

- Spójrz przez nią.

Wzięła od niego lornetkę i ich palce się zetknęły. Lily nie odwróciła się do okna.

- Często przez nią patrzysz?

- Codziennie. - Była na tyle wysoka, że mógł ją pocałować bez schylania się, ale nie zrobił tego. Jego spojrzenie prześlizgnęło się poprzez ramiona do rowka między piersia­mi. Czy ona pragnie go równie mocno, jak on jej? Przełknął ślinę, czując suchość w ustach. Lily oblizała wargi. Zacisnął zęby, żeby zdusić w sobie jęk. Jej spojrzenie skoncentrowało się na jego ustach. Poczuł w nich gorąco i drżenie.

Dotknął jedwabistej skóry jej policzka i pogładził go, prze­suwając rękę w dół, do szyi. W żyłach zapłonął ogień. Prze­stań Faulkner. Zrób użytek ze swego mózgu, zanim wszyst­ko skomplikujesz.

Przysunął się do niej.

Poczuł jak drży pod jego dotknięciem, a jej usta zapra­szają do pocałunku. Nakrył je swoimi ustami. Były miękkie, ciepłe i wilgotne.

Zjadał go głód jej ciała. Błądził palcami po jej karku w plątaninie krótkich, jedwabistych włosów. Przesunął języ­kiem po dolnej wardze, a później wszedł nim do wnętrza. Zachłysnęła się powietrzem, ale nie odsunęła go.

Kiedy jej język dotknął do jego, zajęczał i pogłębił poca­łunek. Serce biło mu tak mocno, że mógł słyszeć jego bicie. Chwycił ją w talii i przyciągnął mocno do siebie. Poczuł cie­pło i wilgoć ręcznika, którym była owinięta.

Lily oddawała mu pocałunki, dopóki jego skóra nie po­kryła się potem, a zdrowy rozsądek nie ulotnił się gdzieś. Przycisnął się mocno do jej brzucha. Och, człowieku...

Miała głowę odchyloną do tyłu, a on trzymał twarz w za­gięciu jej ramienia i ciężko oddychał. Nigdy nie spotkał ko­biety, która pachniała tak jak Lily i która tak smakowała. Nie mógł się nią nasycić.

Jego ręce powędrowały z jej talii na biodra, wyczuwając ich kształty, które zawsze ukrywała pod ubraniem. Kobiece biodra. Wgłębienie talii. Ze skupieniem badał nagą skórę jej ud. Były gorące, miękkie, gładkie.

Łóżko było tuż obok. Spróbował skierować ją w tym kie­runku, ale poczuł, jak zesztywniała w jego ramionach.

- Poczekaj. Ja... ja nie... Nie przyszłam tu po to. - Szeroko otwarte oczy patrzyły na niego z przerażeniem. Jedną rę­ką zaciskała ręcznik, a w drugiej ściskała lornetkę. Oddychała głęboko. - Muszę się ubrać.

Ciągle czuł, jak pragnienie jej ciała płonie w jego żyłach. Rozważał przez chwilę zastosowanie perswazji, ale zdrowy rozsądek zwyciężył. Nie miał w domu żadnego zabezpiecze­nia i nie chciał ryzykować.

- Pozwól, że najpierw sprzątnę szkło. - Wziął szczotkę z szufelką i poszedł do łazienki.

Nie docenił Lily. Rumieniła się jak dziewica, ale całowała cudownie. Chciał wziąć Lily West do łóżka. I następnym razem przygotuje się na to.

Lily zawsze myślała, że jej mama była słabą kobietą, skoro uległa nieodpowiedniemu mężczyźnie. Zawsze była pewna, że ona nie popełni podobnego błędu. I nagle okazało się, że to nie jest takie proste. Rick zostawił ją, spragnioną czegoś więcej niż pocałunków.

Jej matka była najlepszym przykładem, co wynika z ro­mansu pracującej kobiety z milionerem. Nie musiała być geniuszem, żeby zakładać, że Rick może stracić zaintereso­wanie nią, kiedy otrzyma to, czego pragnie. Jest prawdopo­dobnie znudzony w okresie pomiędzy pojawieniem się te­gorocznych debiutantek a oczekiwaniem na następne. Jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że zainteresował się tek nic nieznaczącą kobietą, jaką jest ona?

Lily stanęła na progu kuchni. Wystarczyło, że Rick popa­trzył na nią i natychmiast poczuła słabość w kolanach.

On tymczasem rozstawił na stole talerze i przysunął krzesła.

- Czy masz ochotę na kieliszek wina?

- Nie, dziękuję. Nigdy w nim nie gustowałam. Przyniósł sałatę i dzbanek mrożonej herbaty.

- To może piwa?

- Uważam, że powinnam poprzestać na herbacie, bo bę­dę wracała do domu samochodem. A pogoda jest paskudna. Wiatr jest naprawdę silny. Okropnie wyje. - A właściwie, to nie wiedziała, jak będzie działał jej mózg, kiedy rozcieńczy swój zdrowy rozsądek alkoholem.

Rick usiadł przy dużym dębowym stole naprzeciw Lily, ale nie dotknął nawet talerza.

- Lily, ten pociąg między nami...

- Jest fatalny. Musimy z tym skończyć.

- Czy zawsze jesteś taka kolczasta?

- Nie jestem kolczasta, tylko głodna. - Była po prostu za­wstydzona i zaniepokojona. Ten mężczyzna potrafił całować, a ona nie chciała zostać ze złamanym sercem.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że ci się nie podobam. Tam na górze całowałaś mnie bardzo gorąco.

Zaczerwieniła się i miała ochotę schować się pod stołem. Zamiast tego wzruszyła ramionami, czując jakby miała na nich ciężar pięćdziesięciofuntowy.

- Jesteś przystojnym facetem, który wie, jak całować. Ale ja nie mam teraz czasu na takie związki. Muszę wyciągnąć z kłopotów finansowych Gemini, bo inaczej stracimy firmę. Musimy zaciągnąć kredyt hipoteczny. Oczy jej błyszczały z emocji.

- Wobec tego nawiązanie kontaktów z damami z Klubu Ogrodowego jest tym bardziej ważne. Skończ obiad. Musisz przymierzyć suknie. Im szybciej wybierzesz coś odpowied­niego, tym mniej spotkań będziesz miała ze mną.

Wspaniale. Czekał tylko na uwolnienie się od niej. Bar­dzo rozsądna akcja. Tylko dlaczego rozczarowanie odebra­ło jej apetyt?


- Dama się zbliża. - Wołanie z góry odbiło się echem o gołe ściany budynku.

Rick poczuł szarpnięcie serca. Poprosił Lily, żeby wpad­ła do starego młyna i wyrobiła sobie zdanie o tym miejscu. Początkowo obawiał się, że będzie przeciwna temu pomysło­wi. Była na niego obrażona, ponieważ okazało się, że suknie, które przygotował do przymiarki na środę wieczór, były na nią o kilka numerów za duże. Ale skąd mógł wiedzieć, ja­ki nosi rozmiar, kiedy tak starannie ukrywała swoje kształty pod workowatymi ubraniami brata?

- Bawienie się w czarodzieja to zbyt trudna rola dla ciebie - powiedziała z sarkazmem. Był jeszcze na tyle przytomny, żeby zapytać ją o rozmiar, zanim go opuściła.

Czekał teraz na jej przyjazd z bijącym sercem i wilgotny­mi dłońmi. Całował ją i miał zamiar to powtórzyć. Dotąd czuł smak jej ust i pragnął jej pocałunków jak nastolatek. Do licha, co się z nim stało, że tak bardzo pożądał tej kobiety.

Wyszedł ze starego młyna, który ze względu na dziadka miał specjalne miejsce w jego sercu.

Zobaczył Lily, maszerującą po czerwonej glinie, która za­legała teren przy młynie. Nie zważała, że glina oblepia jej buty. Dżinsy i drelichowa koszula, które miała na sobie, były bardziej dopasowane niż zwykle i pozwalały dokładnie oce­nić jej figurę. Kiedy przechodziła, wszystkie męskie głowy odwracały się za nią.

W pewnym momencie spojrzała do tyłu, mówiąc coś do osoby, która za nią szła, i której Rick dotąd nie zauważył. Był to wysoki, potężnie zbudowany facet. Miał takie same oczy i włosy jak Lily. Prawdopodobnie był jej bratem. Szkicował coś w notatniku.

Rick zdjął z głowy kapelusz i zrobił kilka kroków w ich kierunku.

- Miło, że wpadłaś. Cieszę się. Widzę, że masz zapewnioną ochronę.

Lily uśmiechnęła się krótko.

Jak może zachowywać się tak zimno, po tym, co było miedzy nimi, pomyślał.

- Rick Faulkner, Trent West, mój brat - przedstawiła ich krótko.

Brat Lily był tak wysoki jak Rick i o mało nie zmiażdżył mu ręki w uścisku. Ten nawet się nie skrzywił, ale zanotował sobie, że wielki brat był jednocześnie jej ochroniarzem.

- Jakie są twoje plany? - zwrócił się do niego Trent z konkretnym pytaniem.

Rick nie sądził, żeby Trent odniósł się entuzjastycznie do jego planu przespania się z Lily.

- Tutaj ma być pięciogwiazdkowa restauracja, a w krajobraz musi być wmontowany parking na dwieście samocho­dów.

- Dobre zaopatrzenie w wodę - notował Trent. - Strzeżony?

- Tak - potwierdził Rick.

Lily poszła do przodu.

- Gemini jest nową firmą, ale razem z Trentem mamy doświadczenie w zagospodarowywaniu terenu.

Rick skinął głową.

- Wiem. LiJy, domyślam się, że najpierw będziesz chciała zobaczyć widok z każdego okna. Mam rację?

Trent zjeżył się na te słowa, ale Lily szybko mu wyjaśniła.

- Rick odrestaurował dom wybudowany w 1930 roku. Jest wspaniały. Powinieneś sam go zobaczyć.

- W porządku. Daj mi plan młyna z przyległościami. Obejrzę wszystko, a później do was dołączę - zgodził się Trent.

Rick zawołał Sama, swego zastępcę i po przedstawieniu mu Lily i Trenta poprosił, by dał Trentowi wszystkie po­trzebne materiały.

- Chodź, zajrzymy do środka - zwrócił się do Lily.

Poszła za nim, lustrując jednocześnie otoczenie, a Rick, patrząc na nią, wspominał zapach jej ciała, miękkie usta i de­likatność skóry. Przed wejściem do środka chwycił ją za ło­kieć, żeby pomóc przejść po desce, położonej zamiast niegotowych jeszcze schodów. Lily uwolniła się.

- Rick, potrafię chodzić bez twojej pomocy. Wątpię, czy pomagasz innym swoim pracownikom. Nie traktuj mnie inaczej, ponieważ jestem kobietą.

- Słusznie. - Odchylił nogą plastykową płachtę zasłania­jącą przejście z jednego pokoju do drugiego i puścił ją przo­dem.

- Uch, co za widok - powiedziała Lily, wychylając się przez okno wychodzące na jezioro. - Fantastyczna ekspozy­cja na słońce. Mogę sobie wyobrazić, jak cudownie wygląda jezioro w świetle księżyca.

Czy zobaczy ją kiedyś nagą w blasku księżyca? Faulkner, jesteś w pracy. Opanuj się. Jak do tej pory nie myślał w pra­cy o kobietach.

- Właściciel chce mieć część stolików na zewnątrz. Trzeba więc zrobić patio wyłożone płytkami i jakąś balustradę, któ­ra nie będzie psuła widoku na jezioro.

- Wiem, gdzie można dostać zabytkowe kute żelazo - po­wiedziała bez wahania. - Będziesz musiał oświetlić ogród i trzeba w nim posadzić rośliny o niezbyt intensywnym za­pachu, żeby nie konkurowały z zapachami serwowanych dań.

Skupiła się teraz na pracy. On nie mógł tego zrobić. Cho­dził za nią jak cień. Zeszli do piwnicy. Lily podeszła do jedy­nego okienka znajdującego się w tym pomieszczeniu.

- Kochasz swoją pracę - stwierdził.

- Uhmm.

Zobaczył jej uśmiechnięte usta. Chciał je pocałować. Tu­taj. Teraz.

Jej uśmiech zgasł. Zwilżyła wargi.

- Muszę teraz wyjść na zewnątrz.

Ale on nie był jeszcze gotowy, żeby ja puścić.

- Mam w domu nowe suknie. Kiedy będziesz mogła je przymierzyć?

- Nie wiem. Te dwa ostatnie dni deszczowe bardzo opóź­niły robotę.

- Ale został już tylko tydzień do balu.

Westchnęła.

- Może w niedzielę po południu.

- Umiesz tańczyć?

- Nie bardzo. Zawsze byłam wyższa niż moi szkolni kole­dzy, z wyjątkiem Trenta. A dlaczego pytasz?

- Nauczę cię podstawowych kroków - obiecał z bijącym sercem. - Przyjedź w niedzielę po lunchu. Zostaniesz do obiadu. Obiecuję, że przygotuję coś dobrego.

- Lily? Czy to ty?

Lily przyjechała do domu Ricka pod jego nieobecność. Chciała popracować w ogrodzie, a nie mogła liczyć na swój zdrowy rozsądek, kiedy on był w domu.

Zobaczyła kątem oka kobietę wiozącą dziecko w spacero­wym wózku. Napięte mięśnie rozluźniły się, kiedy poznała swą dawną klientkę.

- Lynn, jak się masz. Co robisz po tej stronie miasta?

Kobieta uśmiechnęła się i skierowała wózek w stronę Lily.

- Mieszkam obok,

Lily spojrzała na dom, który wskazała jej Lynn. Zawsze darzyła sympatią tę miłą blondynkę, ale jej mąż był prawdziwym palantem, który przystawiał się do niej. Lily miała nadzieję, że wstrętu, jaki do niego czuła, nie można było wyczytać z jej twarzy. – A jak Brett?

- Nie żyje. Zginął w wypadku samochodowym półtora ro­ku temu. Poślubiłam jego starszego brata. Sawyer jest wspa­niały. A to nasz synek J.C.

- Jest uroczy. - Lily nie wiedziała nic o dzieciach, ale domyśliła się, że ta czarnowłosa laleczka nie miała jeszcze roku. Ściągnęła rękawice. Nigdy nie myślała o tym, by mieć dzieci. Zresztą nie robiła nic w tym kierunku.

- Przykro mi, że nie pożegnałam się z tobą, ale po śmier­ci Bretta sprzedałam dom i wyprowadziłam się natychmiast - Lynn wskazała na furgonetkę. - Zmieniłaś pracę?

Na drzwiach samochodu widniało logo Gemini Landscaping.

- Założyłam z bratem własną firmę.

- Kiedy wyszłam za Sawyera, zadzwoniłam do twojej sta­rej pracy, żeby poprosić cię o zaopiekowanie się moim ogro­dem, ale powiedzieli mi, że już tam nie pracujesz.

- Mój były szef nie był zachwycony, że zakładam konku­rencyjną firmę. - Lily nie chciała wdawać się w szczegóły, jakie jej robił trudności. Miała świadomość, że jeśli Gemini splajtuje, nie będzie mogła wrócić do dawnej pracy. - Widzę, że przy tych wszystkich dużych domach są też niemałe ogro­dy, ale bardzo zaniedbane. Mimo to, jest tu pięknie.

- Tak, i każdego dnia jestem wdzięczna Rickowi, że prze­konał Sawyera i Cartera, żeby kupili te piękne domy. Inaczej zostałyby zrównane z ziemią, a w ich miejscu wybudowano by jakiś zajazd.

- Znasz dobrze Ricka?

- Rick i Sawyer znają się od czasów szkolnych, a Carter i Sawyer mieszkali w jednym pokoju, kiedy byli w collegeu. Rick zawiózł nas do szpitala, kiedy rodził się JC. Ta trójka związana jest ze sobą niczym bracia.

Dziecko złączyło rączki i uderzając nimi w buzię, zaczęło gaworzyć. Czy będę miała kiedyś dzieci? Prawdopodobnie nie, pomyślała ze smutkiem.

Lynn z miłością pogłaskała główkę dziecka. - Czy możesz dać mi swoją wizytówkę? Chcę byś przeję­ła opiekę nad moim ogrodem. Chciałabym znowu pracować z tobą, jak kiedyś. Praca z tobą pomogła mi wówczas zacho­wać zdrowie psychiczne - dodała z nieśmiałym uśmiechem.

Nowy mąż Lynn musiał być dobrym człowiekiem i z pew­nością dobrze ją traktował, ponieważ była zrelaksowana i wyglądała na szczęśliwą, w przeciwieństwie do tego, co wi­działa Lily wcześniej.

Lily nie była zachwycona perspektywą pracy obok Ricka, ale potrzebowała pieniędzy.

- Z wielką przyjemnością podejmę się pracy u ciebie. Wi­zytówki mam w samochodzie.

- Podam również twoje namiary Carterowi - powiedziała Lynn, gdy szły spacerkiem w kierunku samochodu.

- Dziękuję, będę ci mocno zobowiązana.

Rick przywitał ją w progu, ubrany w obcisłe dżinsy i pod­koszulek. Wyglądał kusząco, ale postanowiła, że tym razem stawi mu opór.

- Co zrobiłeś na obiad? - spytała nienaturalnym głosem.

- Chili, chleb na zakwasie i sałatę. Ale twoje kubki smako­we zaśpiewają chórem „alleluja", kiedy dojdziemy do deseru.

Miała nadzieję, że nie planował jej samej na deser.

- Znowu pracowałaś w ogrodzie?

Wzruszyła ramionami, unikając patrzenia na jego przy­stojną twarz. Maggie, która rzuciła się na nią z powitaniem, pomogła jej w tym.

- Ktoś musi to zrobić. Ciągle jest mnóstwo roboty. Muszę porozdzielać peonie, wypieiić grządki kwiatowe, zasiać trawę na wypalonych miejscach na trawniku i nawieźć nawozem. Trzeba również rozmnożyć...

Podniósł rękę do góry i zatrzymał jej nerwową papla­ninę.

- Lily, to wszystko brzmi pięknie, ale jeśli nie będziesz cze­kała na mnie z robotą, to nigdy nie nauczę się dbać o swój ogród. Przecież pomysł wspólnej pracy był twój.

- Byłam po prostu po tej stronie miasta. Poza tym muszę dokończyć, co zaczęłam, i zrewanżować się za wydane na mnie pieniądze.

- Mówiłem ci już, że nie potrzebujesz tego robić. Robisz mi grzeczność.

- Obydwoje mamy w tym interes. A teraz powiedz, czy najpierw mnie nakarmisz, czy od razu zaczniesz mnie tor­turować.

- Większość kobiet nie uważa strojenia się za tortury.

- Nie należę do większości kobiet i prawdopodobnie bar­dzo różnię się od tych, z którymi umawiałeś się dotychczas.

- To prawda. Suknie są w łazience. Przymierz je, razem z pantoflami, a potem zejdziemy na dół, to pokażę ci podsta­wowe kroki taneczne. Usunąłem już meble z salonu.

Lily zaśmiała się.

- Zapomniałam o pantoflach. Pewnie chcesz mordować mnie w pantoflach na wysokich obcasach? - Chyba złamię sobie nogę, pomyślała.

Rick poszedł za nią na górę i usiadł na łóżku.

Lily zdawała sobie sprawę, że zbyt wiele ostatnich no­cy myślała o nim. A ona nie mogła pozwolić sobie na nie­przespane noce. Rano dzwonił budzik o określonej godzinie i musiała wstawać do pracy. Wyspana czy nie.

- Przymierz je i przyjdź się pokazać.

- Nie możesz mi zaufać?

- Chcę cię zobaczyć. Krzycz, jeśli będziesz mnie potrzebo­wała do zapięcia suwaka.

Lily otworzyła garderobę. Wisiało w niej kilka sukien w różnych kolorach, od czarnej po czerwoną. Pod sukniami, a właściwie kreacjami, stał stos pudełek z butami.

- Rick, tutaj jest pięć sukien i każda, na pewno, kosztuje setki dolarów.

- Zwrócimy to, czego nie będziesz chciała.

- Ale... - Dlaczego uważała, że może nosić tego rodzaju kreacje? Nieważne przecież, jaka krew płynie w jej żyłach. Ważne jest, że wychowała się na farmie bawełny. Te trzeźwe myśli wywołały refleksje. Ale po chwili uprzytomniła sobie, że Gemini potrzebuje kontraktów, a ona ma szansę na spot­kanie ojca.

Weszła do łazienki i zatrzasnęła Rickowi drzwi przed nosem. Wzięła głęboki oddech i ściągnęła z siebie wszyst­ko z wyjątkiem cienkich bawełnianych majtek. Sięgnęła po pierwszą suknię. Czarna, niczym nie zdobiona suknia ze śli­skiego jedwabiu opłynęła jej ciało jak chłodna woda. Suknia miała klasyczny krój i nadawała się na pogrzeb, aczkolwiek na pogrzeb milionera.

- Jeszcze nie jesteś gotowa - usłyszała niecierpliwy głos Ricka.

Włożyła czarne sandały i otworzyła drzwi.

- Ta suknia nie nadaje się na bal.

Oczy Ricka badały jej postać od głowy do stóp. Co wi­dział, kiedy tak na nią patrzył? Czy widział przed sobą wy­strojoną wieśniaczkę? W każdym razie spostrzegła pożądanie w jego oczach. Cofnęła się do łazienki i zamknęła za sobą drzwi.

Trzy następne suknie nie były zbyt interesujące i reakcja Ricka była również umiarkowana.

Pozostała ostatnia suknia, czerwona, którą od początku skreśliła, ponieważ musiała kosztować fortunę i była zbyt seksowna.

Z nadzieją, że nie będzie na nią pasowała, naciągnęła ją przez głowę.

Podszewka sukni była tak delikatna jak płatki róży, a suk­nia pasowała do jej figury jak rękawiczka. Tkanina lekko błyszczała przy ruchach, a udrapowany dekolt nie był ani za duży, ani za mały, za to pleców praktycznie nie było. Wycię­cie było głębokie, ale powyżej paska majtek.

Kiedy przyjrzała się sobie w lustrze, stwierdziła, że wyglą­da olśniewająco i seksownie. Aż się zarumieniła. Może nie była piękna, ale nie czuła się jak Lily od architektury terenów zielonych. Czuła się jak... Kopciuszek.

- Lily, co robisz tam tak długo?

Serce skoczyło jej do gardła. Była kompletnie naga, z wy­jątkiem dwóch warstw cienkiego materiału. Rick domyśli się tego, a suknia nie nadawała się do noszenia pod nią czego­kolwiek. Wszystko byłoby widoczne.

Co miała robić? Po drugiej stronie drzwi czekał na nią książę z Chapel Hill.

- Pozwól mi zobaczyć.

Z uczuciem lęku włożyła na nogi czerwone sandałki. Kie­dy teraz spojrzała na siebie, nie zobaczyła olśniewającej ko­biety. Kobieta, którą widziała w lustrze, była wystrojoną far­merską dziewczyną.

- Lily?

Klamka obróciła się i do środka zajrzał Rick. Zapomniała widocznie zamknąć za sobą drzwi. Stanął w progu jak wryty, jakby przed chwilą zamarł, z szeroko otwartymi ustami. Tyl­ko jego wzrok omiatał jej postać wolno i starannie.

- Lily. Wyglądasz fantastycznie - wyszeptał.

- Dziękuję. To piękna suknia. - W tym momencie Lily nie wiedziała, czy to książę patrzy na nią, czy Rick ocenia kobie­tę, którą sam wykreował.






























ROZDZIAŁ PIĄTY

Lily w czerwonym.

Houston, mamy problem.

Krew pulsowała w żyłach Ricka. Nie myśl o jej wspania­łych nogach ani o jej ciele, nie stawiaj się w trudnym poło­żeniu.

Będziesz z nią tańczył, pił wino i jadł obiad, a później mo­że zaspokoisz swoje inne apetyty.

Zbiegł na dół i włączył system CD. Klasyczna muzyka wypełniła salon i nieco go uspokoiła.

Usłyszał na schodach stukanie obcasów Lily. Spojrzał w jej kierunku. Kto mógł przypuszczać, że kobieta nosząca męskie ubrania i ostrzyżona jak chłopak może być tak pięk­na? Widział, jak kurczowo trzyma się poręczy.

- Pozwól, że ci pomogę. - Podszedł do niej, żeby podać jej rękę.

- Nie musisz tego robić. - Skrzywiła się i potrząsnęła gło­wą. - Dziękuję. Mam nadzieję, że nie skręcę sobie karku.

- Twoja suknia nie ma pleców - powiedział, kiedy zeszła na dół.

- Tak, zauważyłam to. Specjalnie taką kupiłeś?

- Nie. Dałem sprzedawczyni twoje wymiary i zdałem się na jej wybór.

- Rick?

- Jesteś gotowa do pierwszej lekcji?

- Tak gotowa, jak zawsze, Fredzie.

- Fredzie?

Uśmiechnęła się kącikami ust.

- Astaire.

- Rzeczywiście. Więc tańczmy.

- Powiedział pająk do muchy - mruknęła Lily pod no­sem.

Bystra dama. Ten pająk zamierza pożreć ją w swej paję­czej sieci.

Lily ledwie zwalczyła w sobie falę paniki. Rozsądna kobie­ta powinna zrzucić z nóg buty na obcasach i pobiec w stronę najbliższego wyjścia.

- Daj mi prawą rękę, a lewą połóż na moim ramieniu. - Rick stał przed nią jak posąg z wyciągniętą lewą ręką. A gdzie będzie jego druga ręka? Jeśli dotknie jej gołych pleców, to pewnie zacznie mruczeć. Musi uciekać.

- Lily?

Nie może tego zrobić. Zmusiła się do podania mu ręki. Ciepłe palce zacisnęły się lekko. Miło i można wytrzymać. Ale kiedy przysunął ją do siebie i położył rękę na plecach, poczuła, że ma problem.

Dlaczego skręca się jej żołądek, a mięśnie sztywnieją?

- ... podstawowy krok. - Dotarł do niej, jak przez mgłę, koniec zdania.

Jej mózg był chyba rozmiękczony, bo nie usłyszała więk­szości słów, które wypowiedział.

- Przepraszam. Co? Powtórz to jeszcze raz.

Palce na jej plecach przesunęły się nieco. Skoncentrowała spojrzenie na jego prawym uchu.

- Czy nosiłeś kiedyś kolczyk?

- Tak.

- Czy teraz też czasami nosisz?

- Nie. Przeszedłem już przez ten buntowniczy okres w swoim życiu.

Więc Rick był buntownikiem. Ona zawsze miała ochotę na bunt, ale zapobiegały temu różnego rodzaju obowiązki rodzinne. Poza tym, jej rodzony ojciec nie chciał jej i dlatego bała się, że tak samo może ją odrzucić ojczym.

- Dlaczego się buntowałeś?

- Żeby zwrócić na siebie uwagę ojca,

- I co? Udało się?

- Nie.

- Jaki nosiłeś kolczyk?

- Lily - zamruczał ostrzegawczo.

- Chcę tylko wiedzieć, jaki wtedy byłeś.

- Był to diamentowy cekin. Wystarczy?

Innymi słowy, to nie twój interes. Próbowała ukryć roz­czarowanie, ale mogła się założyć, że z kolczykiem musiał wyglądać bardzo seksownie.

- Czy możesz się teraz skoncentrować na tańcu? Prawą nogą krok do tyłu, lewą w bok, dosuń prawą do lewej. Lewa do przodu, prawa w bok, dosuń prawą...

Miała zamęt w głowie.

- Może lepiej będzie, jak mi pokażesz.

Pociągnął ją do przodu, ale nogi jej się poplątały i zawi­sła bezwładnie w jego ramionach. Kontakt z jego ciałem był szokujący.

- Założę się, że już jako dziecko potrafiłeś tańczyć. Miałeś pewnie lekcje tańca w każdą sobotę.

- W każdą środę. Mama na to nalegała - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Słuchaj muzyki i poruszaj się w jej ryt­mie.

Muzyka? Zapomniała o muzyce. Jak mogła nie słyszeć ca­łej orkiestry, brzmiącej w tle. To znaczy, że nic do niej nie docierało poza świadomością jego obecności. Złamane ser­ce, to pewne.

Starała się zebrać myśli. Ich związek jest tylko przejściowy. To układ, który potrwa jeszcze pięć dni.

- Nic z tego nie wyjdzie - powiedziała głośno.

- Dlaczego?

- Ponieważ nie jestem Kopciuszkiem. Nie będę potrafiła tańczyć na balu.

- Całkiem dobrze ci idzie i to jest prosty walc. Dasz so­bie radę.

- To dlaczego wyglądasz tak, jakbyś miał drzazgi wbite pod paznokcie?

Rick przeczesał włosy ręką, i przez chwilę milczał i tylko głęboko oddychał Kiedy ich spojrzenia spotkały się, zdu­miało ją ciepło, jakie zobaczyła w jego niebieskich oczach. Dała krok do tyłu i przydepnęła rąbek sukni. Byłaby upad­ła, gdyby Rick jej nie chwycił. Szybko wyzwoliła się z jego ramion.

- Ponieważ jesteś piękna. Pachniesz niewiarygodnie. Two­ja skóra jest miękka jak aksamit. I jestem pewny, że pod tą suknią jesteś zupełnie naga i tak bardzo cię pragnę, że bolą
mnie zęby od ciągłego zaciskania.

Lily przycisnęła ręce do serca. Ciało jej zapłonęło.

- Och!

Zaśmiał się, ale nie był to wesoły śmiech.

- I co, nie uciekasz?

- Daj mi minutę.

Jego łagodny uśmiech zamieszał jej jeszcze bardziej w gło­wie. Rick objął ją ramionami.

- Lily.

Serce przesunęło się jej do gardła a pod jego intensyw­nym spojrzeniem powędrowało do ust, odbierając całkowi­cie mowę. Nie mogła prawie oddychać. Zwilżyła dolną wargę i szukała w głowie jakiegoś słowa, który rozładowałby napię­cie, jakie zaistniało między nimi.

Rick dotknął jej policzka wierzchem dłoni. Po chwili po­czuła jego drugą rękę na plecach. Schylił się i zbliżył usta do jej warg.

Lekki dotyk jego ust, niczym muśnięcie motyla, wywoła­ło u niej potrzebę pocałunku. Musiał to wyczytać z jej oczu, bo poczuła teraz jego niecierpliwe usta na swoich.

Wiedział, jak całować. Jego usta poruszały się wolno, nie­uchwytnie przejmując kontrolę i domagając się odpowiedzi. Przez krótki moment czuła, jak jego zęby leciutko kąsają, co wprawiło ją w zdumienie. Ze zdziwieniem otworzyła usta. Zanim zaprotestowała, on był w środku, w jej ustach. Jego język odkrywał i smakował ją z taką zuchwałością, że pozba­wiło ją to tchu.

Lily jęknęła słabo. Poczuła, jak ręce Ricka ześlizgują się w dół po jej plecach, a on sam oddycha głęboko. Czuła, że silne ręce trzymające ją w objęciach, lekko drżą. Objął jej biodra i przycisnął mocno do swych twardych ud.

Lily objęła go za szyję.

Dobrze, jeden pocałunek, może dwa, ale potem musisz powstrzymać to szaleństwo, pomyślała sennie.

Poczuła, jak jego palce wędrują po krzywiznach jej po­śladków i usłyszała jego jęk. Jego palce przesunęły się z jej bioder do talii, a następnie wzdłuż żeber do piersi. Gdy jego dłoń prześlizgnęła się przez brodawki, Lily poczuła, jak od­powiadają na jego pieszczotę. Nieznane ciepło przepłynęło przez jej ciało i wiedziała, że Rick był tego świadom, ponie­waż jego ręka powędrowała w dół, dotykając małej krzywi­zny brzucha.

- Nie możesz - wyszeptała.

- Lily, pragnę cię. I wiem, że ty również mnie pragniesz.

Rick nie jej pragnął, pragnął kobiety, którą wykreował.

Kobiety ubranej w suknię za kilkaset dolarów, a nie Lily od architektury terenów zielonych. Odepchnęła jego ręce.

- Nie chcę przygodnego seksu.

- Będzie nam razem cudownie.

- Wierzę, że jesteś doskonały w tych sprawach, ale to nie zmienia faktu, że nie chcę się z tobą przespać. Za pięć dni się rozstaniemy.

Rick oddychał głęboko.

- Przecież może to trwać dłużej.

Serce jej podskoczyło, wypełniając się nadzieją.

- Jak długo, Rick? Tydzień? Miesiąc? Rok?

Ogień przygasł w jego oczach.

- Przecież nie chcesz się żenić.

- Lily...

- Bez paniki. Niczego takiego nie sugeruję. Na tym pole­ga różnica między mną a tobą. - Westchnęła z rozczarowaniem. - Ja sadzę roślinę i patrzę, jak wyrasta, ty robisz pro­jekt i odchodzisz. Rick milczał.

- Czy mogę się już rozebrać?

Nie czuła już ciepła jego rąk. Przypomniała sobie gorz­kie słowa, które nie raz mówiła pod adresem matki, kiedy była jeszcze nastolatką i matka starała się jej uprzytomnić pewne sprawy. Och mamo, przykro mi, że nie rozumiałam cię wtedy.

- Nie zostanę na chili, zapomniałam, że mam jeszcze coś do załatwienia. - Widziała, że jej nie uwierzył, ale nie czeka­ła, aż wytoczy jakieś argumenty.

Chyba straciłam rozum, myślała Lily, idąc w kierunku młyna w poszukiwaniu Sama, kierownika budowy.

Co wyobrażała sobie, pozwalając się Rickowi całować? Dotykać. Prawie, że mu się oddała. Czuła tak wielkie zakło­potanie, że nawet chłód wrześniowej bryzy nie robił na niej wrażenia. Przynajmniej dzisiaj nie będzie tu Ricka.

Przeszła przez próg pod plastikową zasłoną, zakrywającą drzwi i poszła w kierunku głosu Sama. Kiedy doszła do tyl­nej części budynku, zobaczyła nagle na schodach Ricka i Sa­ma. Żołądek jej zapikował.

Rick miał na sobie spodnie w kolorze khaki i jasnoniebie­ską, bawełnianą koszulę z logo firmy na sercu. Kolor mate­riału podkreślał jasność jego oczu. Na głowie miał wymięty żółty kapelusz. Wyglądał jak przeciętny architekt. Chciałaby, żeby nim był. Wtedy może miałaby szansę.

- Cześć, Lily - powitał ją Sam. - Czy Trent idzie za tobą ze szpadlem?

Uśmiechnęła się do Sama, ale była świadoma, że Rick ją obserwuje.

Trent i reszta załogi będzie tu za godzinę. Prosił mnie, żebym cię zapytała, czy mamy zaczynać od tarasu.

Myślę, że tak będzie najlepiej, ale muszę pójść do samo­chodu po notes. Mam pytanie dotyczące stawu. Zaraz wra­cam. - Wyszedł, zostawiając ją samą z Rickiem.

Czuła, jak Rick pieści wzrokiem jej twarz i zaczerwieni­ła się. Chciała uciec, ukryć się gdzieś, ale usztywnione nagle mięśnie nie pozwoliły jej na to.

- Co tutaj robisz?

- Mam tu nabyte prawa.

- Masz udziały? - spytała, obserwując ścianę, żeby na nie­go nie patrzeć.

- Nie. Dziadek zabierał mnie na ryby nad staw, który znaj­duje się na tyłach młyna. Już jako młody chłopak przycho­dził tu łowić ryby. Młyn jeszcze wtedy pracował.

- A ja myślałam, że bogate dzieci łowią ryby z jachtów.

- To, co mówisz, najlepiej świadczy o twoim nastawieniu, Lily. - Wziął ją za łokieć i podprowadził do szeroko otwar­tego okna.

Każdy jej nerw burzył się. Wyrwała ramię. Lily, obiecywa­łaś sobie. Żadnych kontaktów. Żadnych pocałunków. Żad­nych obiadów w jego domu.

- Spójrz na ten wielki głaz po wschodniej stronie sta­wu. Tam złapałem dwudziestofuntowego zębacza. Razem z dziadkiem upiekliśmy go tutaj, bo mama nie pozwoliła mi wziąć go do domu. Oskórowany zębacz jest...

- Niezbyt przyjemnym widokiem - skończyła za nie­go. Spojrzeli na siebie z uśmiechem. A ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego. - Ja też łowiłam kiedyś ryby, ale nigdy nie złapałam tak wielkiej. Myślisz, że zostały tu jeszcze ja­kieś zębacze?

Jego chłopięcy uśmiech zaparł jej dech w piersiach.

- Weź wędkę, hot-dogi na przynętę i możemy poszukać.

- To nie jest dobry pomysł.

Pogładził jej policzek, aż poczuła gęsią skórkę na całym ciele.

- Robisz błąd, zaprzeczając, że coś jest między nami. – Nie mogła się ruszyć, jakby ktoś przykleił jej stopy do podłogi. A wszystko w niej krzyczało, że powinna uciekać.

- To nie jest dobry pomysł, szefie - powtórzyła.

Zacisnął usta i opuścił rękę.

- Mamy jeszcze przed sobą kupno biżuterii.

- Czy to potrzebne?

- Ponieważ zatrzymasz biżuterię i będziesz ją nosiła przy różnych okazjach, musisz ją sama wybrać.

Czasami nienawidziła jego logiki.

- Nie jestem stworzona do noszenia biżuterii.

- Lily - zaczął ostrzegawczo.

- Dobrze, już dobrze. Gdzie i kiedy mamy się spotkać?

- Sklepy z biżuterią są otwarte do dziewiątej wieczór.

- Nie sądzę, żeby...

Przerwał jej, podnosząc do góry rękę.

- Lily, zostało nam tylko pięć dni.

- Niecierpliwość mnie zabija - powiedziała z szyderstwem w głosie.

Zauważyła, że znów zacisnął usta.

- Może najpierw zjemy obiad? Byłaś kiedyś w Rack Shack?

- Nie, ale słyszałam o tej restauracji. - Poczuła ściskanie w żołądku, co jej przypomniało, że nie jadła jeszcze lunchu. Restauracja znajdowała się na granicy miasta. Przypuszczała, że nie bywa w niej jego rodzina i przyjaciele.

- Dobrze, dlaczego nie? O siódmej, tak? Właśnie w tym momencie wszedł Sam.

- Podjadę po ciebie o siódmej.

- Nie, tam się spotkamy.

Rick już chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego zwrócił się do Sama.

- Możesz kontaktować się ze mną przez komórkę, Sam.




ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Hej, Rick, cieszę się, że wpadłeś do mnie. - Paul, właści­ciel Rack Shack przywitał tymi słowy Ricka, kiedy ten prze­kroczył tylko próg restauracji.

- Cześć Paul, jak interesy? - Rick i Paul chodzili razem do szkoły i współzawodniczyli ze sobą w koszykówce i o ko­leżanki.

- Nie najgorzej, wielki człowieku. Sam będziesz jadł obiad?

- Nie. Mam się tu spotkać z damą. Wysoką brunetką.

- Krótkie włosy, długie nogi? Z tą, która siedzi przy ok­nie?

- To ona.

- Ładna babka.

Zapiekły go wnętrzności. Nie mógł w to uwierzyć. Czy to zazdrość? Nie, to z pewnością głód.

- Tak - powiedział krótko.

Brwi Paula podniosły się ze zdziwienia.

- Tędy - wskazał mu drogę.

Lily studiowała menu i nie widziała, jak do niej podcho­dzą. Ostatnie promienie słońca odbijały się w jej włosach oraz sprawiały, że jej skóra wydawała się jeszcze bardziej kremowa.

- Dziękuję. - Rick odprawił Paula i sam podszedł do stoli­ka. Lily miała na sobie dopasowany czerwony sweterek z de­koltem, zachęcającym do zerknięcia głębiej. Pierwszy raz wi­dział ją z makijażem i był zaskoczony, że jest jeszcze bardziej ponętna.

Odsunął krzesło i usiadł przy stoliku, tyłem do sali.

- Przebrałaś się,

- Pomyślałam, że powinnam włożyć coś czerwonego, sko­ro na balu będę nosiła czerwoną sukienkę. - Ponownie za­częła przeglądać menu. - Skąd znasz tę restaurację? Jest po­łożona daleko od miasta i chyba nie jest to miejsce, które często odwiedzasz.

Nie rozumiał, dlaczego była tak bardzo rozdrażniona.

- Restauracja ta została przerobiona przez mojego dziad­ka ze stodoły. Był to pierwszy projekt, nad którym praco­wałem razem z nim. Powiedział, że pracując przy tym właś­nie projekcie nauczę się znacznie więcej niż z podręczników. I miał rację.

Spojrzenie Lily złagodniało.

- Byłeś z nim bardzo blisko?

- Tak.

- Czy tak samo byłeś blisko ze swoim ojcem?

Uwielbiał dziadka, a dla ojca miał jedynie szacunek, ja­ki się ma dla zręcznego biznesmena. To wszystko, co mógł powiedzieć najlepszego o własnym ojcu. Nie mógł kochać człowieka, dla którego pieniądze miały większą wartość niż jego pięcioletni syn.

- Nigdy nie byłem blisko z ojcem.

- Przykro mi. Wiem, co to znaczy nie zgadzać się z ro­dzicami.

- Mówisz o ojczymie?

Zawahała się.

- Nie, o mamie. Nie mogłyśmy się dogadać.

- Ale mieszkasz z nią.

- Sprowadziłam się do niej po śmierci Walta, mojego oj­czyma.

- A teraz jest między wami lepiej?

Złożyła starannie serwetkę i spojrzała przez okno.

- Jeśli unikamy rozmów na niektóre tematy.

Chciał zapytać, jakie to tematy, ale przyszedł właśnie kelner, żeby przyjąć zamówienie. Kiedy tylko odszedł, Lily zmieniła temat rozmowy. Rozmawiali o jego nowych pro­jektach. Jej inteligentne pytania i zainteresowanie tematem zaskoczyły go. Był coraz bardziej nią zafascynowany i posta­nowił zrobić wszystko, by ich znajomość nie skończyła się po pięciu dniach.

Czekał, aż Lily upora się z lodami czekoladowymi, i wte­dy wziął jej rękę w swoją dłoń.

- Pojedź dziś ze mną do mojego domu.

Oczy jej zrobiły się wielkie i trudno jej było złapać od­dech.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

Zaczął gładzić jej rękę.

- Rick, zaczynasz mnie uwodzić.

- Próbuję cię przekonać, że tego, co nas do siebie przycią­ga, nie należy ignorować.

Wyprostowała się i obciągnęła sweter.

- Czy zawsze osiągasz to, czego pragniesz?

- Tak.

Westchnęła i spojrzała na zegarek.

- Tego się właśnie obawiałam. Lepiej ruszmy się, zanim zamkną sklepy. Powiedz mi, który to sklep. Podjadę tam.

Błyszczące klejnoty oślepiły Lily. Ale ich ceny były za­bójcze. Złapała Ricka za rękę i odciągnęła od sprzedawcy i błyszczących gablot.

- Czy nie możemy kupić cyrkonii lub jakiegoś innego pół­szlachetnego kamienia? Ceny tych klejnotów mogą rywali­zować z długiem państwowym.

- Moja matka i jej przyjaciółki odkryłyby, że to falsyfikat, z odległości pięćdziesięciu kroków. - Jaki kolor preferujesz? - Objął ją w talii i podprowadził z powrotem do gabloty. Do­tyk jego rąk wystarczył, żeby zapomniała o olśniewającej bi­żuterii.

Nie mogła wprost uwierzyć, że tylko po to, by uczy­nić kłamstwo bardziej wiarygodnym i utrzymać kontro­lę nad firmą dziadka, a jednocześnie zachować wolność, Rick chciał zapłacić za te świecidełka równowartość małe­go samochodu

- Myślę, że coś czerwonego będzie pasowało do sukni.

- Rubiny? - zasugerował sprzedawca z końskim uśmie­chem na twarzy.

- Proszę pokazać ten komplet - poprosił Rick, wskazu­jąc kamień zawieszony na złotym łańcuszku, mający co najmniej dwa karaty. Kolczyki pasowały do niego i roz­miarem, i kształtem. Komplet ten musiał kosztować for­tunę.

- Rick, one są wielkie i... nie w moim stylu.

Jubiler wyjął z kieszeni kluczyk i sięgnął po etui, leżące pod gablotą.

- Mam tutaj nowy wzór, który otrzymałem wczoraj. Może ten będzie pani bardziej odpowiadał.

- Postawił na gablocie duże aksamitne etui i otworzył je. Lily wstrzymała oddech. Komplet biżuterii był nowo­czesny, a zarazem romantyczny. Każda sztuka, naszyjnik, pierścionek i kolczyki, zrobiona była z przepięknych rubi­nów, wyciętych w kształcie serca i otoczonych diamentami. Mężczyzna mógł ofiarować taki komplet swojej kochan­ce, kochance, którą chciał zatrzymać przy sobie dłużej niż pięć dni. Sprzedawca obserwował ich z zainteresowaniem. Nie rozumiał, jaki związek istnieje między nimi. A czy ona rozumiała?

- Czy ci się podobają? - spytał Rick.

Poczuła jego oddech przy swoim uchu. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Boże, jak bardzo chciała, żeby był zwykłym architektem i kupował biżuterię dla swojej wybranki. Ale gdyby był zwykłym architelćtem, czy byłoby go stać na co­kolwiek z tego sklepu?

- Tak, ale...

- Więc przymierz. - Wziął do rąk naszyjnik i zapiął jej na szyi. Pod dotknięciem jego palców, przebiegł po niej dreszcz. Sprzedawca uśmiechnął się, widząc, jak na policzkach Lily wykwita rumieniec.

Bez słowa protestu przypięła sama kolczyki do uszu. Rick podniósł jej prawą rękę.

- Pierścionek należy włożyć na lewą rękę, proszę pana.

Po minucie wahania, zmienił rękę i patrząc jej w oczy wsunął pierścionek na palec lewej ręki.

Pasował doskonale. Czuła ściskanie w żołądku. To wszyst­ko było nierealne. W oczach Ricka nie widziała miłości. To było tylko pożądanie, to samo, co pulsowało w jej żyłach. Musi o tym zapomnieć.

- Czy ci się podobają? - ponowił pytanie.

Bez patrzenia w lustro Lily skinęła potakująco głową. - Są piękne, ale nie ma potrzeby, by...

- Dobrze, weźmiemy ten komplet - przerwał jej Rick.

Sprzedawca podskoczył do kasy z kartą kredytową Ricka.

- Nawet nie spytałeś o cenę i po co kupiłeś pierścionek? - spytała Lily szeptem.

- To sklep, w którym zaopatruje się moja matka. - W tym momencie zadzwonił jego telefon komórkowy. - Przepraszam - zwrócił się do Lily.

Sprzedawca podszedł do niego z dowodem wpłaty i Rick podpisał się na nim, słuchając jednocześnie osoby na drugim końcu telefonu.

- Będę tam zaraz... Nie, Lynn, zostań na zewnątrz budynku. Najlepiej stój poza zasięgiem wzroku.

Skończył rozmowę.

- To była Lynn. Wyszła na spacer z dzieckiem i usłyszała histeryczne szczekanie Maggie.

- Musisz tam zaraz jechać. Dziękuję. - Skinęła ręką w stronę sprzedawcy i szybko poszła za Rickiem w kierunku par­kingu, znajdującego się na tyłach sklepu. - Myślisz, że ktoś się włamał do domu?

- Nie wiem, Lynn nie zauważyła żadnego dymu, więc to chyba nie pożar.

- Rick, weźmy moją furgonetkę. Jest znacznie szybsza od twojego samochodu.

Po kilkunastu minutach wjechała na podjazd przed domem Ricka i zatrzymała samochód. W chwili gdy otworzyła drzwi, usłyszeli szczekanie Maggie.

Wyjęła z samochodu kij baseballowy i latarkę, która podała Rickowi.

- Zostań tu - powiedział do niej - a jeśli zaistnieje po­trzeba, dzwoń na numer 011. Ja obejdę dom i sprawdzę, co z zamkami.

Kiedy po obejściu domu Rick wrócił do frontowych drzwi, Lily wzięła do ręki maczetę i podeszła do niego.

- Czy zobaczyłeś coś niepokojącego? - spytała.

- Nie, niczego podejrzanego. Dom jest zamknięty.
Otworzył ostrożnie drzwi i weszli do ciemnego holu.

Ogłuszające szczekanie Maggie dochodziło z salonu. Poszli w tym kierunku.

W żyłach Lily popłynęła adrenalina. Rick zapalił światło.

- Rick, to latająca wiewiórka. Musiała wpaść tu przez komin - z ulgą stwierdziła Lily.

Wskazała na małe zwierzątko z nienormalnie wielkimi oczami, przyczepione do gzymsu. Rick przez chwilę głęboko oddychał.

- Maggie, do nogi.

Pies z ociąganiem podszedł do Ricka.

- Dobra dziewczynka - pogłaskał ją. - Znakomicie pilnujesz domu.

Jeszcze jeden kawałek serca Lily stopił się po tych słowach.

Rick wskazał wiewiórkę.

- Jesteśmy przygotowani na zmierzenie się z włamywaczem, ale nie mamy odpowiedniego sprzętu na tego gościa.

- Jeśli masz siatkę na ryby, z długą rączką, to nie musimy się martwić. Złapiemy ją i wyniesiemy na zewnątrz. Czy Maggie była zaszczepiona przeciw wściekliźnie?

- Tak. Pójdę po siatkę i powiem Lynn, że wszystko jest w porządku. Chodź Maggie. Po takim zdenerwowaniu lepiej, żebyś była na zewnątrz.

Lily przyglądała się intruzowi. W przeszłości miała już kilka spotkań z tymi sprytnymi zwierzakami i dobrze wie­działa, jakie mają ostre pazurki.

Rick wrócił z siatką na długim kiju i pudełkiem pizzy.

Podszedł spokojnie do wiewiórki i zręcznie zgarnął ją do siatki.

- Gdzie najlepiej ją wypuścić?

- Myślę, że przy lesie.

Lily odłożyła maczetę i wzięła do ręki latarkę.

Wiewiórka próbowała uwolnić się z siatki i Rick zaczął przemawiać do niej spokojnym głosem. Szli w kierunku lasu przez zalany światłem księżyca trawnik. Obok nich w podskokach biegła Maggie.

Lily szła obok Ricka, oświetlając drogę z poczuciem nie­uchronności tego, co musi się zdarzyć. Każdy moment prze­żyty razem z nim utwierdzał ją w przekonaniu, że lubi go i pragnie coraz bardziej. Jego miłość do psa i przywiązanie do dziadka osłabiało jej opór. Jej brudna praca w ziemi i je­go, jako architekta i milionera, różniły się zasadniczo. Tak jak różniło się ich życie. Ale dla niej najważniejsze było to, w jaki sposób traktował przestraszone zwierzątko, które zła­pał w siatkę.

Twierdził, że zawsze dostawał to, co chciał. A teraz chciał jej. Chyba nie była inna niż jej matka, ponieważ postanowi­ła nie wracać dzisiaj do domu. Nie mogła jednak powtórzyć błędu matki, zajść w ciążę i pozwolić, by jej dziecko cierpia­ło przez całe życie.

Westchnęła i skierowała światło latarki na drzewa. Rick sprawiał, że czuła się piękna i seksowna. Czy to coś złego, że chciała być z tym mężczyzną? Wiele razy umawiała się z chłopcami i całowała się z nimi, ale nigdy nie czuła nic nadzwyczajnego. Dopiero z Rickiem. Czy nie zasługiwała na księcia? Mogła przecież być Kopciuszkiem Ricka przez krót­ką chwilę, nie tylko na balu, ale i w sypialni. Nie musi odda­wać mu serca.

To niemądre, Lily. Z drugiej strony, całe swoje życie sta­rała się postępować mądrze i gdzie ją to zaprowadziło? Mia­ła dwadzieścia pięć lat, była sama, mieszkała z matką i spała we flanelowej piżamie, żeby było jej ciepło w chłodne noce.

Rick oparł siatkę o pień sosny. Po chwili wiewiórka wydo­była się z siatki i znikła w ciemności. Uśmiechnął się do Lily. Ciepło wypełniło mu oczy.

- Lily?

- Wracajmy do domu.

Odwróciła się i zaczęła iść szybko.

- Hej. - Rick chwycił ją za rękę i zatrzymał na środku trawnika. - O co chodzi?

- Czy możemy wrócić do domu?

- Jeśli tylko powiesz, co stało się złego.

Czuła ściskanie w gardle i zaczęła się pocić.

- Chcę... - przełknęła ślinę - być z tobą.

- Boże, jak się cieszę, że wreszcie przyznałaś się do tego. - Objął ją mocno i pocałował. Jego duże ręce błądziły gorącz­kowo po jej ciele. Poczuła jego pobudzenie.

Lily oddawała pocałunki i modliła się jednocześnie, żeby nie okazało się, że popełnia właśnie największy błąd swe­go życia.

- Chodźmy już. - Chwycił ją na ręce i zaczął iść w kierun­ku domu. Lily przywarła do niego całym ciałem, zarzucając mu ramiona na szyję.

- Otwórz drzwi, Lily - poprosił, gdy dotarli do domu. Drżącą ręką przekręciła klamkę i otworzyła drzwi. Pierwsza wpadła Maggie, sądząc prawdopodobnie, że w domu czeka na nią następny gość. Rick zamknął drzwi nogą i poszedł w kierunku schodów.

- Rick, jestem za ciężka. Postaw mnie na ziemi.

- Nie ma mowy. - Pokonał schody i skierował się do sy­pialni. Promienie księżyca wpadały przez nie zasłonięte ok­no i oświetlały szerokie łoże. Położył ją na nim i wyjął z jej rąk latarkę.

- Jesteś pewna, że chcesz tego?

- Za dużo mówisz - odpowiedziała, obejmując go.

Ręce Ricka drżały jak u dziewicy, a w uszach huczało mu, jakby tuż obok przejeżdżał pociąg. Pragnął jej tak bardzo, że mógłby ją pożreć, jak jakaś oszalała bestia. Zamiast tego zaczął obsypywać pocałunkami jej brwi, powieki, nos. Gła­dził jej policzki i brodę. Pachniała wspaniale. Nie perfuma­mi. Sobą. Jej ręce obejmujące mu talię powodowały, że ogień płynął mu żyłach.

Ściągnął z niej sweter, obnażył do pasa i uśmiechając się muskał jej brodawki Lily zadrżała i przytuliła się mocniej do niego, szukając ustami jego ust.

Jej zapach wypełnił mu wszystkie zmysły, wzniecając w nim ogień. Czuł potrzebę kontaktu z jej nagą skórą. Ściągnął z niej spodnie i zrzucił z siebie ubranie. Po chwili był już obok niej. Mógł teraz podziwiać jej smukłą talię i wspania­łe długie nogi.

Dlaczego do licha ukrywała tak skrzętnie swe ciało?

Napotkał jej spojrzenie. Miała rozszerzone źrenice i oddychała szybko. Zaczął okrywać jej wilgotne ciało pocałunkami, aż zadrżała z podniecenia. Był bliski speł­nienia. Co się z nim działo? Zachowywał się przy niej jak nastolatek.

- Czy masz zabezpieczenie? - spytała ochrypłym szeptem. Zabezpieczenie. Do diabła, zapomniał. Przeklinając swój brak kontroli, otworzył szufladę szafki nocnej, by naprawić ten błąd.

- Rick, o co chodzi?

- Chodzi o to, że zachowuję się przy tobie jak szaleniec.

- Przy mnie?

Jak mogła mieć wątpliwości, że to ona tak na niego dzia­łała?

- A widzisz tu jeszcze kogoś innego?

Niepewny uśmiech zagościł na jej twarzy. Chwyciła go w talii, przyciągnęła do siebie i przycisnęła usta do zagłębienia w jego szyi.

Jego pieszczoty stawały się coraz śmielsze.

Ciało Lily płonęło, gdy przechodzili przez wszystkie ry­tuały miłości. Była zdumiona, że potrafi z taką siłą odpowie­dzieć na jego namiętność. Nie mogła się nadziwić, że może istnieć tak wielkie szczęście.

Po chwili Rick uniósł głowę i spojrzał na nią badawczo.

Co się tu zdarzyło? Nigdy nie tracił nad sobą kontroli i do licha, był pewien, że nigdy dotąd nie kochał się z dziewicą.

- Nie miał nic do zaoferowania dziewicy i nie zasługiwał na taki wspaniały prezent.

Może był dotknięty tą samą skazą, co jego ojciec, ale ni­gdy nie popełniłby błędu poślubienia kobiety, którą by unieszczęśliwił na resztę życia,

- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś dziewicą?












ROZDZIAŁ SIÓDMY

Serce jej zamarło, gdy usłyszała gniew w jego głosie. Na­ciągnęła na siebie prześcieradło i usiadła.

- Czy mój brak doświadczenia miał tak duże znaczenie w tym, co się między nami zdarzyło?

Wstał z łóżka i podszedł do okna. Widziała napięcie mięś­ni jego pleców.

- Nie mogę ofiarować ci niczego trwałego, Lily.

Poczuła silne ukłucie bólu w piersiach, chociaż od po­czątku wiedziała, na czym opiera się ich związek.

- Przecież nie proszę cię o to. Spojrzał na nią przez ramię.

- Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Pierścionek... Przerwała mu unosząc rękę do góry.

- Rick, wiem, że kupno tych klejnotów było błędem. Roz­mawialiśmy o tym. Od samego początku mówiłeś, że nie szukasz żony. Zrelaksuj się więc. Nie oczekuję, że padniesz przede mną na kolana.

Zacisnął zęby.

- To dobrze, bo nie mogę tego zrobić.

- Nie możesz czy nie chcesz ze względu na to, kim je­stem?

Oparł ręce na biodrach i zmrużył oczy.

- Co masz na myśli?

Zastygł w bezruchu i wyglądał jak rzeźba wykonana przez Michała Anioła. Jak mógł tam stać i rozmawiać na takie te­maty, kiedy oboje byli nadzy? Może był przyzwyczajony do prowadzenia rozmów w takiej sytuacji, ale ona nie mogła się skoncentrować, widząc jego nagie ciało.

Z zamiarem znalezienia ubrania, naciągnęła na siebie prześcieradło i wstała z łóżka.

- Myślę, że nie jestem w twoim typie.

Westchnął i przeczesał ręką włosy.

- To nie ty jesteś winna, Lily. To ja mam problem. Jestem synem swojego ojca. Jego prawdziwym odrostem.

Lily przerwała ubieranie, słysząc ból w jego głosie.

- Nie rozumiem.

Wahał się przez długą chwilę z odpowiedzią.

- Moja niania i jej facet porwali mnie dla okupu, kiedy miałem pięć lat. Żądali za mnie pół miliona dolarów, ale ojciec odrzucił ich żądania. Nie byłem dla niego tyle wart.

- Dlaczego nie zapłacił i jak to się skończyło?

- Dlaczego? Ponieważ dla mojego ojca nie ma nic ważniejszego od pieniędzy. Ani moja matka, ani ja. Na szczęście dla mnie, niania nie była typem mordercy. Porzuciła mnie w młynie, kiedy zdała sobie sprawę, że nie dostanie pienię­dzy. Nic się więc nie stało, z wyjątkiem tego, że byłem spanikowany i głodny.

Lily przycisnęła ręce do serca i daremnie szukała odpowiednich słów, żeby mu jakoś pomóc. Rick zaczął chodzić tam i z powrotem.

- Mam teraz trzydzieści cztery lata i nigdy się jeszcze nie zakochałem. Jestem taki sam, jak mój ojciec. Jestem draniem o zimnym sercu, niezdolnym do miłości.

Serce Lily wypełniło się współczuciem. Rick Faulkner miał wszystko. Pieniądze, wykształcenie, akceptację i szacu­nek środowiska, ale w jednym nie różnił się od niej. Tak, jak ona, cierpiał z powodu braku miłości ojca.

Poczuła potrzebę pocieszenia go. Zapominając, że nie jest jeszcze kompletnie ubrana, podeszła do okna i położyła rękę na jego napiętym ramieniu, chociaż miała ochotę objąć go i przytulić głowę do jego piersi.

- Nie wierzę, że jesteś bez serca.

- Więc jesteś niemądra.

- Przygarniasz bezpańskie psy i ratujesz wiewiórki.

- To są zwierzęta, nie ludzie. Nie proszą o nic w zamian.

Pokiwała przecząco głową.

- Mechanizmy są takie same. A poza tym kochałeś bardzo swego dziadka. Słyszałam to w twoim głosie, kiedy mówiłeś o nim. Kochasz swoją matkę.

- Każdy kocha matkę.

Lily odwróciła oczy. Kiedy była nastolatką, nienawidziła Joann West i winiła ją za to, że zgotowała jej takie marne życie. Spojrzała na Ricka.

- Nie zakochaj się we mnie, Lily. Złamię ci serce.

Jego ostrzeżenie przyszło za późno. Tak jak jej matka zakochała się w mężczyźnie, który nie mógł jej ofiarować przy­szłości. Jak by się czuła, gdyby poczęła dziecko Ricka? Bez wątpienia, bardzo by je kochała... i wychowała jak najlepiej. Przycisnęła ręce do brzucha i smutek wypełnił jej serce. Te­raz zrozumiała, że postępowała podle. Musi przeprosić za to matkę.

- Powinnam wrócić do domu.

- Jest już późno. Zostań.

Jeśli przyjmie jego zaproszenie, tym samym zaakceptu­je jego warunki. Romans bez zobowiązań. Ze swoim po­chodzeniem powinna mieć więcej zdrowego rozsądku, ale sztywność jego karku i samotność wyglądająca mu z oczu, zdecydowały. Wzięła go za rękę i przytuliła twarz do jego piersi.

- Dobrze - powiedziała.

- Lily, jeśli będziesz tak na mnie patrzyła, to nigdy nie zjemy śniadania.

Rick leżał na łóżku z rękami założonymi pod głowę. Rockowa muzyka grała cicho w tle, a promienie słoń­ca wpadały przez zasłony, których zapomniał wieczorem zaciągnąć. Miał na sobie spodenki gimnastyczne, które nałożył, gdy schodził na dół, żeby zaparzyć kawę, ale nie zdołały one zamaskować jego pobudzenia, kiedy zobaczył ją, wychodzącą z łazienki.

Ciemne oczy Lily zabłysły figlarnie. W ciągu tej nocy kochali się wiele razy i Lily czuła, że zyskała nieoczekiwanie kobiecą pewność siebie.

Krople wody błyszczały jej na ramionach w kolorze kości słoniowej. Twarz miała świeżo wymytą, a mokre włosy spię­te grzebieniem. Owinięta była ręcznikiem.

- Czy dzwoniłeś do biura? - spytała patrząc w jego kierunku.

Jak to się stało, że nie zauważył do tej pory jej uwodzicielskiego sposobu poruszania się?

- Kiedy zszedłem na dół przygotować kawę, zadzwoniłem do swojej sekretarki, i powiedziałem, że przyjadę po lunchu. Była bardzo zaskoczona.

- Nigdy nie przychodziłeś do pracy o takiej porze?

- Nigdy. Chodź do mnie. - Nie mógł w to uwierzyć. Firma dziadka była zawsze dla niego na pierwszym planie. A teraz?

Roześmiała się.

- Mam spotkanie za dwie godziny. Obiecałeś, że mnie nakarmisz.

- Och, zrobię to. - Roześmiał się, chwycił ją za rękę i pociągnął na siebie. Jej długie nogi objęły mu biodra. Jego us­ta były znów głodne pocałunków. Ściągnął z niej ręcznik i przycisnął do siebie.

- Ricky! - rozległ się od strony drzwi zdenerwowany, kobiecy głos.

Lily zesztywniała w jego ramionach i następnie wyskoczyła z łóżka.

Rick zrobił to znacznie wolniej.

- Mamo, powinnaś najpierw zadzwonić, zanim złożysz wizytę, albo przynajmniej zapukać.

- Pukałam, ale nie odpowiadałeś, więc otworzyłam drzwi swoim kluczem. Myślałam, że jesteś chory. - Byłam niespokoj­na. - Matka Ricka uniosła brwi zdziwiona. - Lily?

- Dzień dobry, pani Faulkner.

Rick rzucił Lily szybkie spojrzenie. Jej policzki były karmazynowe, a kostki palców, zaciśnięte na ręczniku, białe, tworząc zaskakujący kontrast z rubinowym pierścionkiem. Do diabła. Pierścionek. Miał tylko nadzieję, że matka nie zwróci na niego uwagi.

- To wy się znacie?

- Oczywiście, że tak. Lily opiekowała się kiedyś moimi różami, ale nie sądziłam, że wy się znacie i to tak dobrze. Czy to jest zaręczynowy pierścionek?

Rick poczuł, jakby jego żołądek ważył dwie tony.

- Ricky, czy planujesz zrobić nam niespodziankę, ogłaszając to na przyjęciu? - Jej podniecenie było nadto widoczne.

Lily zesztywniała. Och, do licha, jeśli on przyzna się, że tylko ze sobą sypiają, pogrzebie tym samym jej szansę na dostanie pracy i u jego matki, i u innych dam, mających tra­dycyjne poglądy na te sprawy. A jeśli tak się stanie, to nawet nie ma sensu, żeby poszła z nim na bal, i nie będzie mogła pomóc mu w zdemaskowaniu Alana.

Niewidoczna pętla zaciskała się na jego szyi. Jakiego dokona wyboru?

- Tak, mamo, to jest zaręczynowy pierścionek.

Głowa Lily, jak na sprężynie odwróciła się w jego stronę. Mnóstwo pytań wypełniało jej oczy, pytań, których, miał na­dzieję, nie zada, dopóki matka ich nie opuści.

Pochylił się i pocałował jej zdumione usta.

- Przykro mi, dziecino. Wiem, że obiecałem trzymać wszystko w tajemnicy.

Lily zamrugała powiekami i widział, że nie wie, o co mu chodzi. Bał się, że zaraz zdradzi się z czymś. Ścisnął ją za ramię.

- Mówię o tym, kochanie, że nie zapytaliśmy mamy o zgodę w sprawie opieki nad jej ogrodem.

Lily ponownie zamrugała powiekami i wciągnęła gwał­townie powietrze.

- No właśnie.

Nie zdawał sobie sprawy, w jakim był napięciu, dopóki nie usłyszał wyszeptanej przez Lily odpowiedzi. Zmusił się do uśmiechu.

- Mamo, Lily i jej brat założyli firmę, zajmującą się projektowaniem terenów zielonych i opieką nad nimi. Może ze­chcesz rozważyć powierzenie swojego ogrodu Gemini Landscaping?

Matka podeszła do nich i uściskała najpierw Ricka, a następnie Lily.

- Oczywiście, że chcę, żeby firma mojej synowej zajmowała się moimi różami. Jeśli chcesz wiedzieć, nigdy już nie były tak piękne po twoim odejściu, Lily. Firma Dolbyego ma doskonałą reputację, ale nie mają dobrej ręki do kwiatów, takiej, jaką ty masz.

- Dziękuję - odpowiedziała Lily spokojnie. - Jutro przedstawię pani kosztorys, pani Faulkner.

- Mów do mnie Barbara. Wpadnij do mnie około trzeciej i zaplanuj tak czas, żeby zostać na obiedzie. Porozmawiamy o ślubie.

Lily pobladła.

- Moja mama jest w Arizonie. Będzie tam ponad miesiąc i nie chciałabym podejmować żadnych decyzji przed jej powrotem.

-Tak. Jestem pewna, że będzie chciała uczestniczyć w przygotowaniach. W każdym razie przyjedź, obejrzymy ogród. Mam nadzieję, że Ricky będzie miał czas, żeby przyłączyć się do nas i zjeść razem obiad. A teraz pozwól mi obejrzeć pierścionek zaręczynowy. Kocham rubiny. I serca. Ricky, nie miałam pojęcia, że jesteś takim romantykiem.

Pozwolił matce jeszcze pięć minut na tryskającą entuzjazmem rozmowę.

- Mamo, Lily i ja musimy przygotować się do pracy.

- Rozumiem. A więc, Lily, do zobaczenia jutro.

Rick odprowadził matkę do frontowych drzwi. Przez ten czas Lily ubrała się w swoje luźne spodnie i seksowny swete­rek. Twarz miała czerwoną ze złości.

- Czy straciłeś rozum?

- Lily...

- Powiedziałeś, że będę twoją partnerką, a nie narzeczoną. Skłamałeś i mnie zmusiłeś do kłamstwa. Powinnam była zdjąć ten pierścionek.

- Gdybym nie powiedział jej, że jesteśmy zaręczeni...

Przerwała mu ruchem ręki.

- Wiem, co by się stało, ale lubię twoją mamę. Często przychodziła do mnie na pogawędki, kiedy pracowałam u niej w ogrodzie. Traktowała mnie przyzwoicie, nie jak wynajętą siłę roboczą. Nigdy nie dała mi odczuć...

- Czego?

- Nigdy nie dała mi odczuć, że jestem gorsza.

Uderzył go ból brzmiący w jej głosie. Westchnął i pogładził ją po włosach.

Lily spojrzała na niego.

- Kiedy twoja mama dowie się prawdy, wyrzuci mnie. Nie chcę dostać złych referencji, kiedy muszę walczyć o swoją firmę.

- Utrzymamy nasze zaręczyny przez miesiąc lub dwa, a później znajdziemy jakiś rozsądny powód do ich zerwania.

- To znaczy dotąd, dopóki się mną nie znudzisz? Dobrze Ricky. Ale pamiętaj, że może się zdarzyć, że ja pierwsza znudzę się tobą. - Po zadaniu ciosu jego ego wyszła z domu, trzaskając drzwiami.

Jak taka wspaniała noc mogła się zmienić w tak choler­ny poranek?

Lily zaparkowała samochód przed domem, który dzieli­ła z matką, i oparła czoło o kierownicę. Nic dziwnego, że nazwisko Ricka brzmiało jej znajomo, kiedy spotkała się z nim po raz pierwszy. Jego matka często go wspominała, kiedy rozmawiały w ogrodzie. Często wyrażała żal, że nie ma wnuków, ponieważ, jak twierdziła, Rick tylko zabawiał się z kobietami.

Lily walnęła rękami w kierownicę. Teraz ona stała się jedną z jego rozrywek. Nienawidziła kłamstwa, ale jeśli nie podtrzyma prawdziwości tej wersji, straci szansę na nowych klientów i na spotkanie ojca.

Ale czy to wszystko było warte utraty szacunku do samej siebie? Nie, nie było. Jutro powie prawdę Barbarze. Stuknięcie w szybę oderwało ją od tych myśli. Obok samochodu stał Trent. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz, mając nadzieję, że nie spyta jej, gdzie była, dlaczego wróciła do domu rano i dlaczego nie miała na sobie roboczego ubrania.

- Co się stało? - Dotknęła niespokojnie kolczyków i zaraz opuściła rękę. Ostatnią rzeczą, której potrzebowała teraz, to żeby zapytał ją o kosztowną biżuterię.

- Straciliśmy Cinnamon Ridge Apartment.

Lily jęknęła.

- Oni byli naszym najlepszym klientem, po RSI.

- Tak. Ale twój były szef, Roger Dolby, i tym razem złożył korzystniejszą ofertę.

- Nie może być. Jak może tak postępować. Przecież traci przez to pieniądze.

- Nie rozumiem, dlaczego tak nas nienawidzi?

Nigdy nie rozmawiała z Trentem o swym prywatnym ży­ciu. Rick miał rację, kiedy zauważył, że Trent jest opiekuńczy. Kiedy była jeszcze w szkole, a później w college'u, odstraszył od niej kilku chłopców, którzy próbowali się z nią umówić. Do tej pory bała się powiedzieć mu prawdę o swym byłym szefie, ale teraz musiała to zrobić.

- Ponieważ nie chciałam pójść z nim do łóżka. A kiedy oznajmiłam mu, że odchodzę, powiedział, że będę go jeszcze błagać, żeby zatrudnił mnie ponownie.

- Dlaczego nie oskarżyłaś go o molestowanie seksual­ne?

- Ponieważ był bardzo ostrożny. Nigdy nie zachował się nieodpowiednio w obecności osoby trzeciej i nigdy nawet mnie nie dotknął. W razie oskarżenia byłoby tylko moje słowo przeciwko jego.

- Czy nie obawiasz się, że możemy nie dać sobie rady z utrzymaniem firmy?

- Obawiam się, że może tak się stać, Trent, i dlatego, jeśli wrócisz do swojej starej firmy ochroniarskiej, to nie będę ci miała tego za złe.

Bez wahania potrząsnął głową.

- Jestem z tobą na dobre i złe. Nie ma znaczenia, co się stanie, Lili. W najgorszym wypadku będziemy zmuszeni odsprzedać część naszej firmy, a resztę zlokalizować przy do­mu mamy.

Mama nie zgodzi się nigdy na takie sąsiedztwo.

- A masz lepszy pomysł?

- Jutro po południu mam spotkanie z Barbarą Faulkner. Jeśli powierzy mi swój ogród, wtedy jej przyjaciółki z Klubu Ogrodowego w Chapel Hill zrobią to samo. To powinno bezpiecznie przeprowadzić firmę, dopóki Dolby nie przesta­nie nam szkodzić.

- Czy to ma coś wspólnego z Rickiem Faulknerem i tym, że byłaś całą noc poza domem?

- Tak.

Trent skrzywił się.

- Lily, chyba nie zamierzasz dopuścić to tego, żeby Faulkner złamał ci serce?

- Nie planuję tego, wielki bracie. Z pewnością nie mam takiego planu. - Ale miała przeczucie, że północ jest już nieda­leko i wkrótce Kopciuszek dojdzie do druzgocącego końca.

Jak się powinna ubrać na spotkanie z kobietą, która sądzi, że Lily będzie jej synową?

Westchnęła i ponownie zaczęła przeglądać garderobę swoją i matki. Matka zawsze jej radziła, żeby ubierała się bardziej kobieco, ale Lily nie przyjmowała takich rad. Wykonywała pracę mężczyzny i w przeważającej części w męskiej dziedzinie. Zwracanie uwagi na swą płeć mogło jedynie stwarzać problemy. Najlepszym przykładem był jej ostatni pracodawca.

W końcu zdecydowała się włożyć całkiem eleganckie luźne spodnie i pasujący do nich czekoladowo-brązowy, wycię­ty w serek, sweter. Zrobiła sobie makijaż i spojrzała na swe odbicie w lustrze. Joann West byłaby zadowolona, że Lily wyglądała teraz jak dziewczyna, a nie chłopczyca.

Jazda do Briarwood Chase nie była długa. Lily zaparkowała samochód przy drodze dojazdowej, w sąsiedztwie kilku drogich samochodów. Czuła, że ma spocone ręce. W przeszłości zawsze używała tylnego wejścia do dużej posiadłości Faulknerów, powstałej w okresie Tudorów. Którędy powin­na wejść dzisiaj?

Zanim zdążyła się zdecydować, drzwi frontowe otworzyły się i elegancko ubrana Barbara Faulkner wyszła na ganek.

- Dobry wieczór, Lily.

Starając się opanować zdenerwowanie, Lily weszła po schodach.

- Dobry wieczór pani.

- Barbaro - przypomniała. - Kolor jej oczu był taki sam jak Ricka. - Najpierw muszę ci zadać jedno pytanie, Lily. Czy kochasz mojego syna?

- Obawiam się, że tak.

Kobieta uśmiechnęła się.

- Wobec tego wejdź na moment do środka. Chcę cię przedstawić swoim przyjaciółkom. Jeśli będziesz tak dbała o mego syna, jak troszczyłaś się o moje róże, to Rick będzie bardzo szczęśliwym mężczyzną.

Lily czuła się okropnie.

Barbara wzięła ją pod rękę i poprowadziła przez duży hol na półpiętro.

- Kończymy właśnie naszą klubową herbatę. Chcę, żebyś poznała członkinie Klubu.

Rzucona między lwy, Lily przełknęła ślinę. Przed nią siedziało jedenaście elegancko ubranych kobiet z pierw­szych stron kroniki towarzyskiej. Wszystkie były odwrócone w jej kierunku. Lily próbowała się uśmiechnąć, ale drżały jej usta.

- To jest Lily West, narzeczona Rickyego. Była kiedyś dobrą wróżką dla moich róż, a teraz będzie tym samym dla mojego syna.

Lily usłyszała, jak zachłysnęły się ze zdumienia. Wyszep­tane komentarze doszły do jej uszu.

- No, wreszcie. Ogrodniczka? - Zakłopotanie wypłynęło rumieńcem na jej policzki.

- Tak - powiedziała Barbara pewnym głosem, jak królowa ogłaszająca werdykt.

Kobiety po kolei podchodziły do Lily, witając się z nią, a ona czuła, jak drżą jej ręce i kolana. U większości z nich pracowała wcześniej i starała się teraz przywołać z pamięci ich ogrody i o każdym powiedzieć coś miłego.

- Kiedy będzie ślub? - spytała kobieta, która była sąsiadką jej biologicznego ojca.

- Ricky odmówił odpowiedzi - powiedziała Barbara, zanim Lily zdobyła się na to. - Powiedział, że nie mogą ustalić terminu, dopóki mama Lily nie wróci z Arizony w przyszłym miesiącu. Ale teraz, kochane panie, musicie nam wybaczyć. Chcemy jeszcze przed obiadem obejrzeć róże, żeby stwier­dzić, co da się z nich uratować po działalności Dolbyego. Wierzę, że Lily znajdzie czas, by porozmawiać również z wa­mi o waszych różach.

Kobiety zaczęły wychodzić. Widać było, że pani Faulkner jest rzeczywistą przywódczynią tej grupy.

Chociaż wszystko wskazywało, że marzenie Lily jest bliskie spełnienia, to z przykrością stwierdziła, że jej to nie cie­szy. Wszystko oparte było na kłamstwie.

Nie chciała zajmować się ogrodami miesiąc czy dwa. Chciała oglądać owoce swej pracy, a to trwało czasem łata.

- Czy masz ochotę na filiżankę herbaty, zanim wyjdziemy do ogrodu?

- Nie, dziękuję bardzo. Muszę wziąć z samochodu specjal­ny test do sprawdzenia gleby.

- Oczywiście. - Wyszły na zewnątrz.

- Czy wiesz, że całkowicie je oczarowałaś?

- Naprawdę?

- Tak. Masz bardzo dużą wiedzę fachową, a to, że nie za­pomniałaś o ich ogrodach, było bardzo miłym akcentem.

- Proszę mi wierzyć, że nie mówiłam tego, żeby się im przypochlebić.

Barbara uśmiechnęła się.

- I dlatego było to takie miłe, moja droga. Na pewno do ciebie zadzwonią.

Lily miała dziwne uczucie, że zdała pozytywnie pewnego rodzaju test. Gdyby tylko wiedziała jaki.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Obiad z rodzicami Ricka stanowił dla niej duży problem. Musiała unikać wszystkiego, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Marzyła o tym, żeby było już po wszystkim.

A Rick tymczasem przeklinał swoje spóźnienie, wjeżdżając w drogę prowadzącą do domu rodziców. Chciał przyje­chać wcześniej, ale niespodziewany telefon wezwał go biura.

Otworzył frontowe drzwi i skierował się w stronę głosów dochodzących z salonu. Zobaczył ojca stojącego przy kominku. Matka siedziała w swoim fotelu, a Lily, w sweterku w kolorze oczu, siedziała na sofie z kieliszkiem wina w ręce. Czy nie mówiła mu, że nie pije wina?

Skierował się bezpośrednio do niej. Zobaczył w jej oczach wyraz ulgi, kiedy spotkały się ich spojrzenia, i poczuł skurcz serca. Schylił się i pocałował ją w usta, zanim zdążyła zaprotestować. Jej zapach od razu go usidlił.

- Przepraszam za spóźnienie.

Uśmiech zadrżał na jej wargach.

- Nie jesteś spóźniony. Dopiero co wróciłyśmy z twoją mamą z ogrodu.

Wyjął z jej rąk kieliszek wina i jednym haustem opróżnił go. Zignorował uniesione ze zdziwienia brwi matki i grymas na twarzy ojca.

- Może masz ochotę na szklankę wody?

- P...proszę. - Posłała mu wdzięczny uśmiech. Podszedł do barku, nalał wody do szklanki i wrócił na miejsce obok niej. Kiedy brała od niego szklankę, poczuł, jak drżą jej palce. Wziął jej lodowatą dłoń w swoją rękę i skło­nił się rodzicom.

- Mamo, tato.

- Więc zaręczyłeś się - powiedział ojciec.

- Tak. - Rick uścisnął dłoń Lily.

- Myślisz, że to wpłynie na moją decyzję? Wzruszył ramionami.

- Tylko ty o tym wiesz.

- Zanim przyszedłeś, spytałem Lily, czy po ślubie zamierza zlikwidować swoją firmę, ale nie udzieliła mi jeszcze od­powiedzi.

Rick czuł maksymalnie napięte mięśnie Lily.

- Nie, proszę pana, nie planuję likwidacji firmy. Mój brat jest architektem terenów zielonych. On opracowuje plany, a ja je realizuję. Jestem z wykształcenia ogrodnikiem krajobrazowym. Żeby nasza firma funkcjonowała prawidłowo, musimy pracować razem.

- Jestem pewien, że Rick będzie miał na tyle zdrowego rozsądku, żeby upierać się przy umowie przedślubnej. Rick zatrząsł się z gniewu.

- Będę szczęśliwa, podpisując taką umowę - odpowiedziała Lily, zanim mógł zaprotestować.

- Nie chcę nawet słyszeć o tym, żeby moja synowa grzebała się w ziemi.

Rick nigdy nie przypuszczał, że jego ojciec jest takim snobem. Wstał z zaciśniętymi pięściami.

Jego matka wstała również i położyła mu rękę na ramie­niu.

- Dlaczego nie, Broderick? Twoja żona również grzebie w ziemi i to samo robią wszystkie jej przyjaciółki. A teraz idziemy na obiad. Powiedziałam Consueli, żeby podawała. Rick, proszę, poprowadź Lily do pokoju stołowego.

Kiedy matka wyszła, Rick ofiarował ramię Lily.

- Lily i ja przyjdziemy za chwilę - zwrócił się do ojca, nie spojrzawszy nawet na niego.

Ojciec wyszedł z pokoju.

- Przepraszam, że musiałaś przejść przez to wszystko. Unikanie ojca było jedną z przyczyn, dla których nie chciałem przedstawić cię wcześniej. Znając go, uważałem, że kiedy zobaczy cię dopiero na balu, będzie zbyt zajęty, żeby zachować się tak okropnie.

Lily potrząsnęła głową.

- On nie jest okropny, Rick. Chce tylko, żebyś był szczęśliwy. Pewnie uważa, że chcę cię oskubać z pieniędzy.

- Mówiłem ci, że zawsze stawia na pierwszym miejscu pieniądze. - Czy Lily nie widziała, że on jest takim samym draniem bez serca jak jego ojciec? Rick miał niejasne wspomnienie mężczyzny, który grał z nim w piłkę lub leżał na podłodze i budował razem z nim elektryczną kolejkę. Nie­stety, po porwaniu mężczyzna ten zniknął z jego życia.

Wskazał Lily drogę do jadalni. Poszła pierwsza i nag­le zatrzymała się w progu, a Rick nie spodziewając się te­go, wpadł na nią. Nieoczekiwany kontakt z jej ciałem oszo­łomił go. Krótką chwilę trzymał ją przy sobie i delektował się jej zapachem. Tęsknił za nią. Pragnął, by znowu spędzi­ła z nim noc. To wszystko było dla niego nowe. Wszystko działo się poza jego świadomością. Nigdy nie doświadczył podobnych odczuć z innymi kobietami. Sprawdził, co ją zatrzymało w progu.

Matka, oczywiście, wyciągnęła całą swoją zastawę. Piękna porcelana, kilka rodzajów sztućców i różne kielichy do wina, wody i mrożonej herbaty przy każdym nakryciu.

Pod pretekstem pocałunku zbliżył usta do jej ucha i wyszeptał:

- Zaczynaj od skrajnych sztućców. Możesz również patrzeć na mnie lub moją matkę. I wiesz, Lily, wyglądasz prze­ślicznie.

Zadrżała pod dotknięciem jego ust i zaczerwieniła się, słysząc komplement. Przycisnął ją do siebie i trzymał tak przez moment. Po chwili Lily, z uśmiechem na ustach, wkroczyła do jadalni, umeblowanej z przepychem.

- Więc tak mieszka ta druga połowa?

Srebro i kryształy błyszczały w świetle żyrandola, zawieszonego nad stołem, przy którym mogło wygodnie zasiąść dwanaście osób. Pośrodku stołu stały świeże kwiaty. Lily nie widziała nigdy takiej zastawy stołowej, poza eleganckimi sklepami. Nie mogła pojąć, dlaczego potrzebuje aż czterech kryształowych kielichów o różnej pojemności i kształcie. Te wspaniałe nakrycia mogły onieśmielić dziewczynę jadającą często na mieście, na jednorazowych talerzach i używającą plastikowych sztućców.

Czuła się kompletnie nie na swoim miejscu. Rick posadził ją obok swego ojca, a sam usiadł po drugiej stronie sto­łu. Lily modliła się w duchu, żeby nie wypaść na kompletną idiotkę, zanim posiłek dobiegnie końca.

Hiszpańska służąca weszła z butelką wina.

- Consuela, proszę, nie nalewaj wina ani Lily, ani mnie. Lily, na co masz ochotę? Woda czy mrożona herbata?

- Poproszę wodę, dzięki. Dziękuję - poprawiła się.

- To samo dla mnie.

- Miło mi, że jest pan tu dzisiaj, panie Ricku - powiedziała Consuela, nalewając Rickowi wodę. - Pana mama poprosiła, bym przygotowała pana ulubione dania.

- Jestem pewien, że obiad będzie doskonały, tak jak zawsze. Wiesz dobrze, jak trafić do mojego serca.

Kobieta zaczerwieniła się, słysząc pochwałę i szybko uciekła z pokoju. Po chwili wróciła niosąc srebrny dzbanek. Na­lała z niego wody do największych kieliszków. Zrelaksowana Lily uśmiechnęła się.

Podczas posiłku pani Faulkner kierowała rozmową. Lily dowiedziała się przy okazji, że Ian Richmond będzie obec­ny na balu. Serce zabiło jej mocno, ale skrzętnie ukryła, że wiadomość ta poruszyła ją głęboko. Starała się brać udział w rozmowie, ale robiła to niezbyt często. W międzyczasie doszli już do deseru i Lily miała przed sobą jedną czystą łyżeczkę. Pomyślała, że jakoś dobrnęła do końca posiłku, nie tracąc godności.

W tym właśnie momencie pan Faulkner spojrzał na nią znad filiżanki kawy.

- A więc, Lily, powiedz, kim są twoi rodzice?

Kremowa babeczka, którą miała w ustach zmieniła się natychmiast w błoto. Przełknęła ją szybko.

- Mama i mój ojczym pochodzą z farmerskich rodzin, z okolic Chapel Hill.

- A twój ojciec?

Poczuła, jak sztywnieje. Nie mogła odpowiedzieć na to pytanie. Nie mogła powiedzieć prawdy. Czuła w gardle kulę.

- Mój rodzony ojciec nigdy nie był częścią naszej rodziny.

- Ale z pewnością wiesz, kim on jest?

- Broderick - upomniała go pani Faulkner.

- Porzucił mamę, kiedy tylko zaszła w ciążę.

- A co każe ci przypuszczać, że będziesz dobrą żoną dla mojego syna?

- No, tego już dosyć - powiedział Rick pełnym gniewu głosem. Rzucił na stół serwetkę. - Lily jest gościem w twoim domu. Masz traktować ją z respektem.

- Próbuję tylko dowiedzieć się, czy jest odpowiednią kobietą dla ciebie.

Wyraz twarzy Ricka świadczył o narastającym w nim gniewie.

- To ja decyduję o tym, nie ty.

- Na pewno? Uważasz, że pozwolę na to, żebyś wybrał kogoś, kto stanie pomiędzy tobą a RSI? - Groźba w głosie Brodericka Faulknera była bardzo wyraźna. Albo wybierzesz ko­bietę, którą ja zaakceptuję, albo pożegnaj się z Restoration Specialists Incorporated.

Lily ściskała serwetkę, którą miała na kolanach. Wyglądało na to, że jej romans z Rickiem skończy się bardzo szybko.


- Tęskniłem za tobą. - Rick wziął od niej kluczyki od samochodu, włożył je do kieszeni swych spodni i oparł się obiema rękami o samochód, zamykając ją między ramiona­mi.

Światło księżyca oświetlało jej twarz. Miała pochyloną głowę i patrzyła na niego spod długich rzęs.

Rick dotknął palcami jej policzka.

- Czy cię zraniłem?

- Oczywiście, że nie.

- Pojedź ze mną do domu - prosił, dotykając ustami jej ust. Pragnął jej rozpaczliwie. Oddychał głęboko, wchłaniając jej unikalny zapach. Pod dotknięciem jego warg puls Lily gwałtownie przyspieszył.

- Nie mogę. Trent na mnie czeka. Obiecałam opowiedzieć mu o spotkaniu z twoją mamą.

Przytulił ją i chwycił lekko zębami jej ucho.

- Rick, twoi rodzice…

- Nie mogą nas zobaczyć. - Zaczął wprost pożerać jej usta. Pachniały kawą, babeczkami i Lily. Miękkie, uwodziciel­skie, uzależniające.

- Pozwól więc, że pojadę do ciebie. Zesztywniała.

- Nie.

Jej reakcja zabolała go. Jeszcze żadna kobieta mu nie od­mówiła.

- Czy może twój kot mnie nie polubi?

- Trent mógłby cię postrzelić.

Jej odpowiedź była tak niespodziewana, że wybuchnął śmiechem.

- Rzeczywiście. Byłaby to niepożądana komplikacja.

Oparł swoje czoło o jej, licząc, że go pocałuje.

Ale usłyszał tylko, jak westchnęła głęboko.

- Nie zrobiłam dobrego wrażenia na twoim ojcu. Może jednak przemyślisz wszystko jeszcze raz i znajdziesz sobie inną towarzyszkę na bal.

Fakt, że nie trafił, ale było już za późno na zmiany. A poza tym, nie chciał iść na bal z inną kobietą. Chciał być z Lily, ubraną w olśniewającą, seksowną, czerwoną sukienkę. Po­ważny mężczyzna nie zaręcza się jednego dnia z jedną ko­bietą, a drugiego dnia idzie na bal z inną. Patrzyła na niego z troską w oczach.

- Rick, nie chcę być dla ciebie ciężarem.

- Nie jesteś. Jesteś inteligentną kobietą. Jeśli mój ojciec jest choć w połowie tak bystry, za jakiego go uważam, to wkrót­ce się o tym przekona. - Wycisnął pocałunek na jej czole. - Mamy trzy dni do balu. Chcę, żebyśmy byli ze sobą jak najczęściej.

Trzy dni, a co później? Ze względu na fałszywe zaręczyny będą ze sobą nieco dłużej. Ale jak długo? Może jego oj­ciec ma rację?

- Możemy spotkać się jutro w porze lunchu – powiedziała z wahaniem w głosie.

Jej zaangażowanie w pracy przypomniało mu o własnych obowiązkach. Ostatnio je zaniedbywał, ale nie czuł się z te­go powodu winny.

- To wszystko, co możesz mi ofiarować? - Wziął ją w ramiona i zaczął błądzić dłońmi po jej ciele.

- Obawiam się, że tak. A czy nie mówiłeś, że masz bardzo pilny projekt do skończenia?

Westchnął i założył pasmo jej włosów za ucho. Lily nigdy nie postępowała tak, jak oczekiwał. Większość jego kochanek miała mu za złe, że zbyt dużo czasu spędza w pracy.

- Tak, mówiłem.

- Mogę przygotować lunch i przyjechać do ciebie.

- Kanapki z masłem orzechowym? - roześmiał się.

Lily uśmiechnęła się również.

- Postaram się przygotować coś innego.

Wyczytał z jej oczu seksowną obietnicę. Poczuł jakby prąd przebiegi mu po ciele.

- A więc do jutra. I zarezerwuj sobie czas na długi lunch, Lily.

Lily burczało w brzuchu, jakby miała tam gniazdo szerszeni. Nigdy dotąd nie spędzała czasu na lunchu jak na tan­detnym filmie. Jednak wyraz oczu Ricka wczoraj wieczorem obiecywał znacznie więcej niż lunch.

Wysiadła z samochodu, wyciągając z niego wielki koszyk piknikowy. Maggie szczekając głośno pędziła do niej w podskokach przez trawnik, żeby się przywitać. Za nią szybkim krokiem szedł Rick. Serce Lily zabiło mocniej, Wykrochmalona biała koszula opinała jego szerokie ramiona. Dwa gu­ziki od góry nie były zapięte i nie zaciągnięty krawat wisiał luźno na szerokiej klatce piersiowej. Czarne spodnie miały tak ostre kanty jak ostrze maczety i zakrywały umięśnione nogi, których duże stopy obute były w doskonale wyczysz­czone buty. Wyglądał tak, jak powinien wyglądać milioner-architekt. Z zapartym tchem spojrzała mu w oczy.

Rick wyjął z jej rąk koszyk, a drugą ręką objął ją w talii i przyciągnął do siebie, żeby pocałować roztapiającym mózg i zmiękczającym nogi pocałunkiem. Smakował miętą i mę­skim głodem, i pachniał rozkosznie. Jej własny głód przybrał na sile. Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciskając swoje nieco obolałe i wrażliwe piersi do jego umięśnionej klatki piersio­wej. Jęknęła, gdy ich języki się spotkały.

- Miej litość nade mną - wymruczał Rick. - Wejdźmy lepiej do domu, zanim nas zaaresztują.

Trzymając się za ręce poszli w stronę do domu. Czy jej matka doświadczała podobnych przeżyć? Czy jej również wydawało się, że zwykły dzień zmieniał się nagle w dzień świąteczny, kiedy spotykała się z jej ojcem? Czy również czu­ła, jak serce płonie jej w piersi? Czy zawsze miała czas, kiedy jej kochanek prosił ją o spotkanie? Czy byłą tak zakochana, że ignorowała nieuchronny koniec romansu?

Rick postawił koszyk na kuchennym stole i odwrócił się do niej.

- Lily?

- Za dwie godziny muszę spotkać się z Trentem we młynie.

- Jesteś głodna?

- Nie za bardzo.

Chwycił ją na ręce i skierował się w stronę schodów. Lily oparła głowę na jego piersi i uśmiechnęła się. Nie mogła przyzwyczaić się do noszenia na rękach.

W sypialni Rick postawił ją przy łóżku i zaczął rozpinać guziki przy jej dżinsowej bluzce. Rozbierał ją wolno, całując te miejsca, które właśnie odsłonił. Po chwili spostrzegła, że rozpina guziki koszuli i wyjmuje pasek ze spodni.

Spojrzała mu w oczy, a potem przesunęła wzrok na jego szeroką klatkę piersiową, płaski brzuch i długie nogi. Patrzy­ła jak zahipnotyzowana. Opadł na nią i głośno wciągnął powietrze. Całował jej wargi, ramiona i piersi. Jego usta powoli przesuwały się po brzuchu.

- Jesteś cudowna - wyszeptał. Po chwili poczuła go w sobie. Jego ruchy były zdecydowane i szybkie. Lily poruszała biodrami i unosiła się na łóżku, wydając ciche jęki. Za każdym razem, kiedy w nią wchodził, odczuwała coraz silniejszą rozkosz. Chociaż wypełniał ją całą, starała się jeszcze bardziej do niego zbliżyć. Ich ciała znalazły wspólny rytm. Znowu całował jej piersi. Ich oddechy mieszały się. Zgar­nął z jej czoła pasmo włosów i dotknął ustami tego miejsca. - Lily, co powinienem z tobą zrobić?

Retoryczne pytanie. Ona miała nie jedno, lecz wiele tego ty­pu pytań, poczynając od najważniejszego. Czy ją kocha? Nie wyobrażała sobie zakończenia ich bliskości, ale wypowiadając głośno swoje myśli, mogła wznieść ścianę między nimi. Przy­tuliła się do niego i pocałowała miejsce nad jego sercem.

Kochała go. Kochała go tak mocno, jak jeszcze nie kocha­ła nikogo. Solidaryzowała się teraz ze swoją mamą, ponieważ zrozumiała, co mogła ona czuć do Iana Richmonda.

Rick nie potrafił nazwać uczucia, które zagościło w jego sercu. Przebiegł palcami po plecach Lily, a ona natychmiast mu odpowiedziała. Żadna z kobiet, z którymi spotykał się do tej pory, nie dawała mu tyle rozkoszy, ale poza tym, że było im bardzo dobrze w łóżku, to praktycznie nic nie wiedział o Lily West.

Odkąd jego ojciec poddał Lily przesłuchaniu, a ona wyjawiła prawdę o swym ojcu, Rick był bardzo przejęty.

- Powiedz mi, jak to jest wychowywać się bez ojca?

Poczuł, jak Lily zesztywniała i próbowała wstać, ale przycisnął ją do siebie i pocałował.

- Nigdy nie byłem blisko ze swoim ojcem, ale zawsze wiedziałem, że jest, a poza tym miałem dziadka. Nie mogę sobie wyobrazić, co się czuje, kiedy nie wiadomo kto jest two­im ojcem. Musiało ci być bardzo ciężko żyć w takim małym mieście jak nasze.

Chociaż ramiona Ricka oplatały ją mocno, Liły czuła, jak jakaś niewidzialna ściana wyrasta między nimi.

- Ja wiem, kim on jest. - Jej szept był prawie niesłyszalny, za to jej ból był bardzo silny. - Mógł nas odszukać, ale tego nie zrobił.

Rick poczuł okropny żal z powodu nieszczęścia Lily. Jego ojciec może go nie kochał tak mocno, jak kochał pieniądze, ale stworzył mu stabilny dom i zapewnił wykształcenie, a to było ważniejsze niż pieniądze.

Pocałował ją w czoło.

- Przykro mi. Czy chociaż pomagał wam finansowo?

Lily pociągnęła nosem.

- Jego ojciec zapłacił nam, żebyśmy zapomnieli o jego rodzinie, i powiedział, że jeśli moja mama ujawni, kto jest ojcem jej dzieci, on wróci i zażąda zwrotu farmy, którą kupiła za jego pieniądze.

- Ale ty nie zapomniałaś kim on jest?

- Nie.

- Czy ciężko ci było wychowywać się bez ojca?

Wzruszyła ramionami i przesunęła się na skraj łóżka, zabierając za sobą prześcieradło.

- Nie wiedziałam, że jestem bękartem, dopóki nie powiedziały mi tego dzieci w szkole. Miałam wtedy osiem lat. Ma­ma poślubiła Walta, kiedy miałam dziesięć lat. On był wspa­niałym ojcem. Adoptował mnie i Trenta i robił wszystko to, co powinien robić ojciec. Chodziłam za nim jak cień. I od tego momentu wiedziałam, że mój prawdziwy ojciec mnie nie chce.

Rick chwycił ją znowu w ramiona, mocno do siebie przy­tulił i kołysał uspokajająco.

- To jego strata, Lily. Pozbawił się przyjemności poznania takiej cudownej kobiety, jaką jesteś.

- Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością, gładząc go po twarzy.

Miał nadzieję, że nie kocha Lily, ponieważ kochając ją mógł jedynie dostarczyć jej więcej bólu, którego było w niej aż nadto. Uważał, że zasługiwała na lepszego mężczyznę, niż na syna Brodericka Faulknera.




















ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Telefon zadzwonił o szóstej rano. Lily podskoczyła na dźwięk dzwonka, wylewając nieco kawy na gazetę.

- Słucham?

- Dzień dobry, Kopciuszku. - Głęboki głos Ricka spowodował, że poczuła dreszcz przebiegający po plecach. - Lily, czy wszystko w porządku?

- Tak, właśnie czekałam na telefon.

- Ale nie ode mnie. Czy mam być zazdrosny?

Nie mogła wytrzymać i roześmiała się. Zrobiło jej się miło na sercu, chociaż wiedziała, że nie powiedział tego serio.

- Nie, Rick, nie masz powodu do zazdrości. Czekałam, że może ktoś zadzwoni z nową ofertą.

- Dobrze. Przyjedź dziś wieczorem do mnie na obiad.

Powinna skończyć wreszcie torturowanie siebie. Im wcześniej zacznie unikać spotkań z nim, tym łatwiej jej będzie, kiedy przyjdzie czas zerwania. - Rick...

- Moja sąsiadka Lynn, Sawyer i Carter również przyjdą. Będziemy piekli i grillowali steki. Chcę, żebyś ich poznała.

Poczuła, jak wypełnia ją radość. Chciał ją poznać z przyjaciółmi. To był dobry znak

- I musimy również omówić naszą strategię na jutrzejszy wieczór.

Ciepło z niej uleciało, a żołądek zawiązał się w supeł, gdy uświadomiła sobie bliską konfrontację.

- O której?

- Tak szybko, jak tylko możesz, jeśli przyjedziesz zaraz po pracy, możesz wziąć u mnie prysznic. Mogę się do ciebie przyłączyć.

Serce podskoczyło jej kilka razy.

- Lily, zaplanuj również spędzenie u mnie nocy.

Rozłączył się, zanim zdążyła zebrać myśli, żeby coś od­powiedzieć.

Dalej siedziała przy telefonie i piła kawę. Spotkanie z przyjaciółmi Ricka i włączenie jej w jeszcze jeden aspekt jego ży­cia było ważne. Dawało jej nadzieję, że ich znajomość nie skończy się zaraz po balu.

Nie oszukuj się. Rick nigdy nie wspomniał nawet o miłości.

Wylała resztę kawy do zlewu. Nerwy miała i tak napięte. Nie potrzebowała dodatkowo kofeiny.

Jeśli na balu wszystko pójdzie źle i wszystkie jej marzenia spalą na panewce, wtedy dzisiejszy wieczór będzie ostatnim ich spotkaniem. Musi więc ten cenny moment wykorzystać.

Rick spojrzał na zegarek i zamknął dokument, nad którym pracował. Jak długo musi czekać, żeby zobaczyć Lily? Godzinę? Dwie? Jego łóżko bez niej było bardzo puste. Nie powinien pozwalać sobie na takie myśli. Nie mógł przywią­zywać do siebie Lily, zasługiwała bowiem na coś lepszego.

Wstał zza biurka, żeby zanieść dokumenty Karze, wspólnej sekretarce jego i Alana, która, jak słyszał, durzyła się w jego kuzynie. Czuł rozgoryczenie, które narastało w nim z każdą chwilą. Przez ostatnie dwa tygodnie, pod nieobecność Kary, sprawdził systematycznie wszystkie dokumen­ty dotyczące spraw załatwianych przez Alana, ale nie zna­lazł niczego niewłaściwego. Jedynym miejscem, którego nie przeszukał, było zamknięte na klucz biurko Alana. Nie miał do niego klucza, a wyjaśnienie uszkodzonego zamka nie by­łoby łatwe. Przeklinał teraz wysokiej jakości meble, kupione do biura. W tanim biurku nie byłoby problemu z otworzeniem zamka.

Z Alanem nigdy nie łączyła go przyjaźń ani nawet koleżeństwo. Ojciec to wiedział. Nie mógł iść do niego wyłącz­nie z podejrzeniami. Natychmiast zostałby posądzony o chęć wyeliminowania Alana z rozgrywki. Potrzebował niezaprze­czalnych dowodów.

Kara uśmiechnęła, kiedy wszedł do sekretariatu.

- Na dzisiaj koniec? - spytała.

- Tak - odpowiedział, wręczając jej dokumenty. - Do zobaczenia jutro wieczorem.

- Nie będę na balu.

- Dlaczego nie? Będą tam wszyscy pracownicy.

- Bo on tam będzie. Z nią.

- Kto?

- Alan i jego debiutantka. - Ból i zazdrość w jej głosie zdumiały Ricka. Czy to znaczy, że ze strony Kary nie było to tylko zadurzenie? Przeoczył coś poważnego, co działo się tuż pod jego nosem?

- Wiesz, że mój ojciec zamierza ogłosić jutro wieczorem swojego następcę.

- Tak. Życzę szczęścia.

- Kara, nie muszę ci mówić, że mamy z Alanem równe szanse.

- Wiem - powiedziała, przełykając ślinę.

- Zdajesz sobie sprawę, że kiedy Alan zostanie szefem RSI, to firma się zmieni.

Nic nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w pióro leżące na biurku.

- Jeśli znasz jakieś powody, dla których Alan nie powinien zostać szefem, to będę ci bardzo wdzięczny, jeśli po­wiesz o tym mnie lub mojemu ojcu.

Kara zbladła i zaczęła w zdenerwowaniu szukać torebki w szufladzie biurka.

- Nie wiem, o czym mówisz.

Mówię o niezgodnościach w dokumentach.

Zachłysnęła się powietrzem i spojrzała na niego wielki­mi oczami. Coś wie. Rick zacisnął zęby. Jeśli będzie naciskał zbyt mocno, to Kara może powiedzieć o tym Alanowi, a ten będzie miał czas, żeby zniszczyć dowody nadużyć.

- W poniedziałek rano możesz mieć już za szefa Alana. Ale pamiętaj, że bezpieczeństwo finansowe i gwarancja utrzymania pracowników zależy od uczciwego prowadze­nia firmy, bo inaczej firma straci zaufanie klientów. Pamię­tasz, co zawsze powtarza mój ojciec? Przede wszystkim reputacja.

Znowu przełknęła ślinę.

- Baw się jutro dobrze. Może zwycięży ten lepszy - powiedziała, nie patrząc mu w oczy.

- Kara, jeśli wiesz coś, co mogłoby pomóc mojemu ojcu podjąć decyzję, dotyczącą przyszłości RSI, to pamiętaj, że jestem jutro cały dzień w domu. Znasz mój numer telefonu.

Odwrócił się i szybko zszedł po schodach, licząc jedynie na jej uczciwość.


Szkoda, że to wszystko jest tymczasowe, myślała Lily. Rick siedział obok niej na sofie. Jego udo stykało się z jej, na całej długości. Chciała się od niego odsunąć, ale nie miała do­kąd.

Podczas obiadu mężczyźni żartowali, dokuczali sobie wzajemnie, co wiązało się z ich wieloletnią zażyłością. Lily zazdrościła im, bo nigdy nie miała bliskich przyjaciół. Rick i Sawyer znali się od szkoły. Carter natomiast, ciemnowłosy, niebieskooki marynarz, dołączył do ich grupy w collegeu.

Naprzeciwko nich Lynn kołysała synka do snu. Sawyer w wyczekującej pozie stał obok, jakby nie mógł odejść od żony i syna. Lily marzyła o takim związku z Rickiem. Dziecko. Dziecko Ricka. Lily, nie wolno ci o tym myśleć.

- Chłopcy, potrzebuję waszej pomocy w wymyśleniu najlepszego planu - zwrócił się Rick do przyjaciół.

- O jakim planie mówisz? - spytał Carter, siedzący wy­godnie w skórzanym fotelu ze szklanką piwa w ręku.

- Podejrzewam, że Alan dokonuje oszustw. Muszę znaleźć sposób na ujawnienie tego, zanim ojciec naznaczy go swoim następcą.

Carter i Sawyer spojrzeli na niego, gotowi do pomocy.

- Już wcześniej podejrzewałem, że Alan prowadzi jakieś nieczyste interesy, ale dowiedziałem się, w jaki sposób to robi, dopiero przy kontrakcie zawartym z firmą Lily. Kilka punktów tego kontraktu było dyskusyjnych, na co Lily zwróciła uwagę. Po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że by­ły dwie wersje kontraktu, które podpisał brat Lily. Oficjalny kontrakt, przeznaczony dla zarządu, zawierał informację, że firma Lily otrzyma pięć tysięcy dolarów więcej, niż kwota podana na drugim kontrakcie, który był przeznaczony wy­łącznie dla Lily.

Carter z rozmachem postawił szklankę na stole.

- Chcesz, żebym się włamał do jego komputera?

Rick potrząsnął głową.

- Nie chcę niczego nielegalnego do udowodnienia swo­ich podejrzeń, a tym bardziej narażenia twojej firmy na kło­poty.

- Przeszukałeś dokumenty Alana?

- Sprawdziłem wszystkie, do których miałem dostęp. Nie włamałem się tylko do jego biurka. Nasza sekretarka coś wie, ale nie mogłem się niczego od niej dowiedzieć. Pozostaje nam tylko plan B.

- A jaki to plan? - spytał Carter.

Rick wziął Lily za rękę.

- Na balu Lily pokaże mu swój kontrakt i będzie się starała tak poprowadzić rozmowę, żeby sam się obciążył.

- Będziesz potrzebowała magnetofonu - stwierdził Sawyer. - Mam taki mały magnetofon. Możesz mieć go w torebce.

- Nie mam takiej torebki, która pasowałaby do sukni - skrzywiła się Lily.

Lynn oparła dziecko o ramię, żeby mu się odbiło po posiłku.

- Powiedz, w jakiej będziesz sukni, to może znajdzie się u mnie coś odpowiedniego.

- Sukienka wisi u Ricka w szafie, mogę ci ją pokazać.

Rick przytrzymał ją, nie pozwalając wstać.

- Później - powiedział. - Najpierw ustalmy plan działania.

Sawyer wziął dziecko z rąk Lynn i oparł je o swoje ramię.

- Co zrobisz, jeśli Alan nie przyzna się do niczego?

Rick wzruszył ramionami, ale Lily widziała, jak ma napięte mięśnie i wiedziała, czym dla niego jest RSI. Prosiła Boga, żeby jej się udało zdemaskować Alana.

- Moje sumienie nakazuje mi powiedzieć ojcu wszystko, co wiem, ale jest mała szansa, żeby w to uwierzył, jeśli nie przedstawię mu dowodów.

- Lily nie może wejść z tobą na bal, jeśli będzie próbowała wyciągnąć coś od Alana - zauważyła Lynn.

Rick rzucił Lily przepraszające spojrzenie.

- Lynn ma rację. Jak uważasz?

Lily była zdenerwowana myślą pojawienia się na balu wsparta na ramieniu Ricka, a co dopiero bez niego. Mimo to odpowiedziała buńczucznie:

- Chyba nie sądzisz, że jestem przestraszona takim małym przyjęciem.

Rick mrugnął do niej.

- Oto moja dziewczyna. Przyślę po ciebie samochód.

- Ja zawiozę Lily - ofiarował się Carter.

- Dzięki. Będę zobowiązany.

- Jak dobrze pójdzie i Lily uda się nagrać rozmowę z Alanem, wtedy przekaże ci taśmę, a ty weźmiesz ojca na stronę i puścisz mu to nagranie.

Rick skinął głową.

- To dobry plan.

Dziecko głośno beknęło i wszyscy się roześmieli.

Sawyer wstał i oddał dziecko matce.

- Rick, wygląda na to, że plan mamy opracowany w szczegółach. Lynn, może obejrzyj suknię Lily i pójdziemy do do­mu położyć spać małego. Później poszukasz torebki i spraw­dzimy, jak będzie pasował do niej magnetofon.


- Wstawaj i błyszcz, Kopciuszku - głos Ricka zadudnił jej w uchu.

Przytuliła się do niego i niechętnie otworzyła oczy. Czy to ostatni dzień, jaki ze sobą spędzają? A co będzie, jeśli wszystko pójdzie źle? Co będzie, jeśli Rick przestanie się nią inte­resować?

- Hej, a co znaczą te napięte mięśnie? - Rick przytulił ją do siebie. Jego spojrzenie, pełne czułości i troski rozbroiło ją zupełnie. Zapomniała o swych kłopotach i ciałem jej wstrząsnął dreszcz pożądania. Fala gorąca spłynęła do bioder i ud. Ręce Ricka błądziły po jej włosach, plecach, piersiach, wzmagając w niej to uczucie. Zapamiętali się w rozko­szy, którą dawali sobie wzajemnie.

I nagle uświadomiła sobie, że nie pomyśleli o zabezpieczeniu. Boże, czy właśnie popełniła błąd matki? Historia się powtórzy i będzie wychowywała dziecko bez ojca, bo prze­cież Rick nie planował wspólnej przyszłości.

Usiadła gwałtownie.

- Rick, cośmy zrobili!

Patrzył na nią nieprzytomnie, ale po chwili zdał sobie sprawę, o co jej chodzi.

- Lily, nie panikuj. W jakim miejscu cyklu jesteś teraz?

- Nie mam regularnych cykli i nie mam pojęcia.

Wstał z łóżka, przeszedł kilka razy po pokoju, a później podszedł do niej i wziął ją w ramiona.

- Lily, jestem z tobą. Bez względu na to, co się stanie. Spojrzała na niego ostro.

- Nie mów tak, jeśli to nie jest prawdą.

Spojrzał na nią poważnie.

- Kiedy jest tak, jak mówię.

W tej chwili pokochała go jeszcze bardziej i nie mogła opanować tego uczucia. Dotknęła do jego twarzy.

- Kocham cię, wiesz? Kocham cię zbyt mocno, żeby złapać cię w pułapkę.

- Lily, jestem złą lokatą.

I czego się spodziewała? Deklaracji wiecznej miłości? Myśl realnie, Lily. Łzy stanęły jej w oczach, ale wiedziała, że nie może się rozpłakać. Po pierwsze, nie była mazgajem, a po drugie, ponieważ Rick naprawdę wierzył, że jest bezdusznym facetem, a po trzecie, że kochała go i nie wiedziała, jak ma tego dowieść. Tak, kochała go. Pomyślała, że musi zrobić wszystko, żeby dziś wieczorem, na balu, zmusić Alana do mówienia. Rick otrzyma wtedy swą ukochaną firmę i będzie szczęśliwy. Szkoda tylko, że ona nie może dać mu szczęścia.

- Nie jesteś złą lokatą, Rick. Jesteś fantastycznym, wspaniałym i sympatycznym człowiekiem. I jesteś wspaniałym kochankiem. Nie ma znaczenia, co zdarzy się po dzisiejszym balu. Niezależnie od wszystkiego będę zadowolona, że cię poznałam. - Przycisnęła usta do jego ust, ale on stał sztyw­no jak posąg. Poczuła się zraniona. - Muszę już lecieć. Mam jeszcze masę rzeczy do zrobienia, zanim zajedzie po mnie kareta z bajki.

Frontowe drzwi trzasnęły za Lily, a Rick stał ciągle w tym samym miejscu, w którym go zostawiła. Kochała go. Gdyby nie miał trzydziestu czterech lat i doskonałe­go zdrowia, to przysiągłby, że ma atak serca. Usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Czy miał dopuścić do małżeństwa bez mi­łości, jak postąpił jego ojciec w stosunku do matki? Szorował rękami włosy na głowie i rozcierał napięte mięśnie karku.

Pamiętał swoje najmłodsze lata, pełne śmiechu, zabawy i miłości, spędzane z obojgiem rodziców. Wszystko to się skończyło po jego porwaniu. Matka skierowała całą swoją miłość, którą do tej pory darzyła ojca, na ogród.

Nie mógł zrobić tego samego Lily. A jeśli Lily ma rację? Jeśli nie jest takim draniem bez serca, jak jego ojciec? Ale nie mógł ryzykować. Nie mógł zranić Lily.

Mechanicznie zaczął wykonywać sobotnie czynności. Wziął prysznic i zjadł lunch. Przestraszył go dzwonek telefonu, wskazując w jakim napięciu się znajduje.

- Rick Faulkner - powiedział do słuchawki.

- Rick, tu Kara. Mogę dać ci dokumenty Alana, jeśli przyjedziesz do biura.

Zacisnął palce na słuchawce, a serce zaczęło bić mu mocno.

- Już jadę - powiedział krótko.

Lily weszła do domu. Jakaś postać wynurzyła się z półmroku panującego w salonie. Zapiszczała z przerażenia i upuści­ła pudełko z butami.

- Mamo, ale napędziłaś mi stracha. Co tutaj robisz?

- Zadzwonił do mnie Trent. Niepokoi się o ciebie. - Mama Lily była drobną blondynką, pełną wdzięku i mimo swych czterdziestu pięciu lat, ciągle piękną.

Lily poprawiła suknię, którą trzymała w ręku.

- Nie powinnaś przerywać wakacji. Ze mną jest wszystko w porządku.

Lily miała nadzieję, że mówi prawdę.

- Lily, powiedz, co zamierzasz zrobić. Trent powiedział mi, że próbujesz spotkać się z ojcem.

Podniosła pudełko z butami i skierowała się do swojego pokoju.

- Trent za dużo gada. Muszę to powiesić - wskazała na suknię.

- To przepiękna suknia. Masz zamiar włożyć ją na dzisiejszy bal?

Cholerny Trent. Była wściekła na niego za gadulstwo.

- Tak. Czy wyjaśnił ci, dlaczego idę na bal do Fauknerów?

- Powiedział mi o oszustwie, jakiego dopuścił się kuzyn Ricka Fauiknera i o klubie, do którego należą panie z towarzystwa. Ale powiedział mi również, że spędzasz noce poza domem oraz o twoim niezdrowym zainteresowaniu Ianem Richmondem.

Lily powiesiła suknię na drzwiach szary i odwróciła się do matki.

- Czy go kochałaś, mamo?

- Wiesz, że tak.

- A czy twoja ciąża była przypadkowa, czy starałaś się złapać go w ten sposób?

- Czy to Ian tak ci powiedział? - spytała, blednąc.

- Nie, nie rozmawiałam z nim, ale mogę zrozumieć, że kochając kogoś bardzo, można zrobić wszystko, żeby go przy sobie zatrzymać. Przepraszam cię, że kiedyś mówiłam ci ta­kie straszne rzeczy.

- Och, kochanie moje, wszystko rozumiem. – Joann West westchnęła. - Twój ojciec był moją pierwszą miłością i moim pierwszym kochankiem.

Lily poczuła się niezręcznie. Nigdy nie rozmawiała z matką na takie tematy i nie była pewna, czy chce teraz o tym mówić.

- Spotkaliśmy się w ostatniej klasie szkoły. – Joann uśmiechnęła się do swych wspomnień. - Wyglądał jak książę z bajki, gdy spacerował po szkole, patrząc swymi ciemnymi, pełnymi wyrazu oczami. Ty i Trent odziedziczyliście je po nim. Był bardzo ładnym chłopcem i wszystkie dziewczyny uganiały się za nim. Tylko ja nie. Mama ostrzegała mnie przed takimi pełnymi czaru chłopcami. Mój brak zainteresowania jego osobą przyciągnął jego uwagę. Zaproponował mi kiedyś odwiezienie po szkole do domu, a ja nie powiedziałam nie.

Kiedy wysiadałam z samochodu, zobaczył mnie tata i ostrzegł, że takiemu chłopcu chodzi tylko o jedno. Starałam się wziąć pod uwagę jego ostrzeżenie, ale Ian traktował mnie jak księżniczkę, a nie córkę farmerską.

Lily westchnęła.

- Wiem, o czym mówisz.

- Czy Rick Faulkner traktuje cię w taki sam sposób?

Lily postanowiła nie mówić całej prawdy.

- Tak. Chce, żebym czuła się... wyjątkowo. Co zdecydowało, że związałaś się z moim ojcem?

- Ian i ja mieliśmy wiele wspólnego. On oczywiście żył w pałacu, a ja na farmie, ale lubiliśmy to samo jedzenie i tę samą muzykę i rozśmieszały nas te same rzeczy.

Lily poczuła napięcie w mięśniach. Ta historia zabrzmiała bardzo znajomo. Miedzy nią i Rickiem było podobnie.

- Powiedział, że mnie kocha - Joann położyła rękę na sercu.

- Ale nie kochał?

- Nie tak mocno jak pieniądze ojca. Sielanka trwała kilka tygodni, a później powiedział mi, że musimy się. przestać widywać, ponieważ ojciec mu zagroził, że nie będzie mu dawał pieniędzy na naukę w collegeu. - Po dłuższym milczeniu matka zaczęła mówić dalej. - Tak, próbowałam zajść w cią­żę. Mówił, że mnie kocha, i myślałam, że dziecko uszczęśliwi lana i zmiękczy serce jego ojca.

Ból w jej głosie był prawie namacalny.

- Ale on nie chciał dziecka. Czekałam, że może zmieni zdanie, i wtedy okazało się, że jest już za późno na aborcję. Nie pozostało mi nic innego, tylko pójść z tym do ojca Iana. Kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży, kazał mi iść do diabła. Poinformował mnie, że Ian wyjechał już do Yale i że nie rzuci dla mnie nauki. W zamian zaoferował mi pieniądze.

Lily wytarła łzy z policzka.

- To było dużo pieniędzy. Nigdy w życiu tyle nie widziałam, ale mój ojciec powiedział, że nie chce mieć z tym nic wspólnego i żebym zabrała ze sobą swój wstyd, opuściła jego dom i nigdy do niego nie wracała. Mama nie miała nic do powiedzenia. Ojciec spakował moje rzeczy i wyrzucił je na ganek Za otrzymane pieniądze kupiłam farmę. Miejsce to było dość blisko od Chapel Hill i liczyłam, że jeśli Ian bę­dzie chciał nawiązać ze mną kontakt, to mnie znajdzie. Po studiach wrócił do Chapel Hill, ale nigdy nie przyszedł, żeby się ze mną zobaczyć.

Lily otoczyła matkę ramionami. Joann płakała.

- Tego dnia, kiedy przyszłaś ze szkoły i powiedziałaś, że ktoś nazwał cię bękartem, uświadomiłam sobie, że Ian nigdy do mnie nie wróci i że moje życie przechodzi obok. Wkrótce
potem spotkałam Walta.

- Czy kochałaś Walta tak samo, jak kochałaś mojego ojca?

Joann potrząsnęła głową.

- Pierwszej miłości nie można powtórzyć. Nie łączyła nas szalona miłość, ale Walt był dobrym i uczciwym człowiekiem. Nigdy nie osądzał mnie za to, co zrobiłam, i za­wsze uważał mnie za najlepszą rzecz, jaka przydarzyła mu się w życiu.

- Walt był wspaniałym ojcem dla mnie i dla Trenta.

- Wiem, ale wiedziałam również, że zawsze byłaś ciekawa, dlaczego twój prawdziwy ojciec nie jest z nami. To nie była twoja wina, Lily. Wyłącznie moja. Chciałam przywiązać go do siebie. Nie wiedziałam, że kocha bardziej pieniądze niż swoje dzieci. W międzyczasie umarł ojciec Iana, ja wyszłam za mąż za Walta, ale i wtedy myślałam, że może twój ojciec się odezwie. Ale nie zrobił tego i to dobrze, bo nie wiedziałabym, co mu powiedzieć. Lily, czy ty kochasz Ricka Faulknera?

- Tak i pragnę z nim być - powiedziała ze szlochem.

Joann wzięła ją w ramiona.

- Lily, skarbie, nie zrób tego samego błędu, co ja. Jeśli widzisz, że nie jest tak, jak byś chciała, to odejdź od niego.

- Wiem. Obawiam się, że Rick jest zainteresowany kobietą, którą sam stworzył, kobietą, która nosi wytworne suknie, a nie pobrudzone ziemią dżinsy. Dzisiaj zamie­rzam pomóc mu, żeby ziściły się jego marzenia, a może również moje.

Joann zerwała się na nogi.

- Wobec tego weźmy się do roboty. Nie mogę dopuścić, żeby moja córka poszła na bal z zapuchniętymi oczami. Idź wziąć prysznic.













ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- A oto te dokumenty. - Kara podała Rickowi stos kontraktów. Po jej twarzy spływały łzy.

- Bardzo ci dziękuję, Kara.

Wygrzebała z szuflady biurka chusteczkę i zakryła twarz trzęsącymi się rękami.

- Z początku nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. Najpierw poprosił mnie, żebym poprawiła jedną cyfrę na kontrakcie, twierdząc, że firma nalega, żeby podać więk­szą sumę pieniędzy, by zakończyć jakąś transakcję. Ale kie­dy zaczęło się to powtarzać, nabrałam podejrzeń. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak wiele firm wstępnie akceptuje transakcję, a następnie żąda tysięcy dolarów więcej, przed złożeniem podpisu.

- Od jak dawna to trwa?

- Około dwóch lat. Wiem, że powinnam powiedzieć o tym tobie, ale poszłam do Alana. Oznajmił mi, że pienią­dze te zbiera dla nas, ponieważ chce kupić kawałek plaży, żebyśmy mogli tam jeździć i być tylko we dwoje. - Głos jej się załamał. - Kiedy zaczął się spotykać z Annabelle, spytałam go, co będzie z nami. Odpowiedział, że z nią się ożeni, żeby zadowolić wuja, a my dalej będziemy mie­li romans. Chciał, żebym została jego kochanką - zaszlochała. Łzy tak szybko płynęły jej z oczu, że nie nadążała ich wycierać.

Rick patrzył na nią bezradnie. Ból Kary był prawdziwy. Alan wykorzystał ją.

A czy on jest lepszy od swojego kuzyna? Chce spotykać się z Lily, spać z nią, ale nie chce jej poślubić. Boi się małżeństwa, boi się, że stanie się takim samym draniem bez ser­ca jak jego ojciec.

Czy serce Lily nie będzie złamane tak samo jak serce Kary? Troszczył się o Lily więcej, niż kiedykolwiek o jakąś in­ną kobietę. Czy to była miłość? Prawdopodobnie. A jeśli ta miłość wygaśnie i zostanie po niej Lily z raną w sercu? Jed­na jego cząstka mówiła mu - spróbuj, podczas gdy druga ostrzegała - nie ryzykuj.

Czy Lily mogła zajść w ciążę dziś rano? Czy chciał, żeby miała dziecko? Dziwne, ale nie odsuwał od siebie tej my­śli. Adrenalina popłynęła mu w żyłach, ale nie z obawy, że mógłby zostać ojcem. Bał się, że mógłby zawieść i nie być dobrym ojcem. Czy chciał, żeby Lily znalazła kogoś innego, poślubiła go i miała z nim dzieci?

Do diabła, nie.

Kara przerwała mu rozmyślania.

- Rick, wiem, że to, co robił Alan, było złe i dlatego robiłam kopie tych wszystkich umów. Chcę, żeby to wszystko już się skończyło. Do pewnego momentu myślałam, że on jednak rzuci Annabelle, ale teraz wiem, że na balu ogłosi zaręczyny.

Łzy ponownie popłynęły jej z oczu.

- Tu jest moja rezygnacja z pracy. - Sięgnęła do szuflady i podała Rickowi dokument. Mam zamiar złożyć ją w poniedziałek.

- Przykro mi. - Rick wziął od niej papier i Kara wyszła.

Zgarnął otrzymane umowy i poszedł do swojego pokoju, żeby je przejrzeć. Miał w ręku dowody sprzeniewierzenia Alana. Czy to wystarczy? Czy może Alan znajdzie sposób wykpienia się z tego? Sawyer powiedział, że najlepiej mieć dokumenty i jego słowne przyznanie się do oszustw.

Spojrzał na zegarek. Do diabła, spóźni się na bal Zadzwonił do Lily, ale jej telefon nie odpowiadał, a Lily nie no­siła przy sobie komórki.

Włożył dokumenty do teczki i skierował się w stronę drzwi. Musiał to pokazać ojcu. A później musi zdecydować, jak ma postąpić w stosunku do Lily. Zależało mu na niej i nie powinien pozwolić jej odejść, ale z drugiej strony, nie chciał, żeby była z nim nieszczęśliwa.


- Jeszcze nigdy nie wyglądałaś tak pięknie – powiedziała Joann West, całując córkę w policzek.

Lily również to widziała. Ale jaki będzie wynik tego balu? Co będzie, jeśli nie sprowokuje Alana do przyznania się?

- Dziękuję, mamo.

Zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Lily chwyciła torebkę, pożyczoną od Lynn. Znajdował się w niej malutki mag­netofon, włożony między kosmetyki. Podbiegła do drzwi. Przed nią stał Trent z dziwnym wyrazem twarzy.

- Faulkner przysłał rolls - royce’a.

Carter ubrany w czarny garnitur i szoferski kapelusz, uśmiechał się szeroko.

- Rick prosił, żebym ci powiedział, że jazda karetą na bal wyszła z mody.

Lily roześmiała się. Carter był wysoki i barczysty. Miał ciemne włosy i niebieskie oczy. Był wspaniały. Dlaczego więc nie reagowała na niego tak jak na Ricka?

Joann podeszła do samochodu i patrzyła, jak Carter pomaga Lily zająć miejsce, po czym zamyka za nią drzwi i idzie w kierunku miejsca dla kierowcy.

- Lily, jeśli spotkasz ojca... - przyłożyła palec do ust.

- Zafunduję mu kopniaka za to, że złamał ci serce.

- Lily! - upomniała ją matka.

- Żartuję mamo. Powiem mu, że z własnej woli pozbawił się wspaniałego życia.

- Ale to zrobił, a my, mimo wszystko, mieliśmy dobre życie - stwierdziła Joann.

- Tak, mamusiu, masz rację.

Trent podszedł do Cartera.

- Powiedz Faulknerowi, że jeśli skrzywdzi moją siostrę, to będzie miał ze mną do czynienia.

Carter uśmiechnął się.

- Przekażę mu to. - Spojrzał w lusterko i napotkał wzrok Lily.

- Gotowa?

Lily nabrała głęboko powietrza do płuc.

- Tak, jestem gotowa.

Trent zamknął drzwi i samochód potoczył się naprzód. Lily zamknęła oczy i próbowała się uspokoić. Po chwili otworzyła je i rozejrzała się po wnętrzu samochodu. Kosztował pewnie więcej, niż ona zarabiała w ciągu roku. Luksusowy samochód jechał bezszelestnie, a w miarę jak zbliżali się do celu, żołądek Lily zaciskał się coraz bardziej.

Dotarli na miejsce i Lily na drżących nogach skierowała się w stronę domu.

Na schodach powitała ją Barbara Faulkner.

- Lily, wyglądasz przepięknie.

- Dziękuję, pani Faulkner. - Suknia Liły była piękna, ale nie mogła się równać z tą, w którą ubrana była matka Ricka.

Starannie ukształtowane brwi uniosły się w górę,

- Barbara - upomniała ją. - A teraz powiedz, gdzie jest mój syn.

- Miałam się z nim spotkać tutaj.

- Myślałam, że nauczyłam go dobrych manier. Jak tylko się pojawi, odeślę go do ciebie. Wiele członkiń Klubu Ogrodowego pytało o ciebie. Obawiam się, że nie dadzą ci dziś spokoju. Sala balowa jest na prawo.

- Dziękuję. - Lily przeszła przez hol i weszła do sali balowej. Bogactwo wystroju ogłuszyło ją. Wielkie nieba! Myślała, że takie sale mogą znajdować się tylko w pałacach albo na filmach. Olbrzymi błyszczący żyrandol zwieszał się z sufi­tu. W rogu sali, na podium, grała dwunastoosobowa orkie­stra. Cały sztab służących krzątał się wokół, donosząc na już uginające się stoły, ustawione wzdłuż ścian, nowe półmiski. Barmani roznosili drinki. Lily pomyślała, że jej także zrobiłaby dobrze szklaneczka czegoś mocniejszego, żeby podeprzeć uciekającą odwagę.

Przyjrzała się tłumowi, krążącemu po marmurowej posadzce. Rozpaczliwie pragnęła mieć Ricka obok siebie. Kie­dy przejrzy się w jego oczach, wtedy ewentualnie może uwie­rzyć, że pięknie wygląda. Nie wypatrzyła w tłumie ojca, ale zobaczyła kuzyna Ricka. Poprawiła pasek od torebki i po­stanowiła od razu załatwić sprawę. Im szybciej to zrobi, tym lepiej. Ruszyła do przodu. Po drodze zatrzymało ją kilka członkiń Klubu Ogrodowego. Zamieniła z nimi kilka słów i zgodziła się wstępnie na podjęcie u nich pracy. Przez cały czas nie spuszczała z Alana oka.

Alan Thomas był jakby rozwodnioną wersją Ricka. Nie miał tak jasnych włosów jak Rick ani tak niebieskich oczu. Jego podbródkowi brakowało zdecydowanej linii, a jego wzrost i budowa były również mniej imponujące niż Ricka. Lily wyczekała moment, kiedy kobieta, która mu towarzyszyła, odeszła na chwilę.

Szybko pokonała przestrzeń miedzy nimi.

- Cześć, Alanie.

Odwrócił się do niej. Jego bladoniebieskie oczy objęły jej postać z lubieżnym zainteresowaniem.

- Czy my się znamy?

- Nie osobiście. Podpisałeś z moim bratem kontrakt. Jestem Lily West z Gemini Landscaping,

Spojrzał na nią zdziwiony.

- A dlaczego tu jesteś?

- Zaprosiła mnie Barbara. Chce powierzyć mi opiekę nad swymi różami. - Miała nadzieję, że tak się stanie.

- Rozumiem. Miło mi cię spotkać, Lila.

- Lily. Chciałam właśnie porozmawiać z tobą o kontrakcie.

- To nie jest odpowiednie miejsce.

- Możemy poczekać do poniedziałku, jeśli wolisz rozmawiać z moim pełnomocnikiem. - Miała nadzieję, że nie do­myśli się, że blefuje.

- Słucham?

- Nie zgadzają mi się liczby. Wyprostował się.

- Jestem pewien, że się mylisz - powiedział.

- Jestem pewna, że nie. Mój brat musiał podpisać dwie wersje kontraktu, a ty dałeś mu tylko jedną kopię. Rozumiesz, że mnie to zainteresowało. - Alan zesztywniał i wy­dawało się, że ma ochotę uciec. - Trent powiedział mi, że rzucił okiem na jedną ze stron drugiej kopii i coś mu nie pasowało, ale ty nie pozwoliłeś, żeby spojrzał tam jeszcze raz. To tak wygląda, jakbyś chciał coś ukryć.

- Jesteś w błędzie - powiedział zimno.

- Mam nadzieję, bo inaczej byłoby to ciężkie przestępstwo, prawda? - Uśmiechnęła się, jakby chciała życzyć mu miłe­go dnia.

- Nie masz na to dowodów - powiedział.

- Wobec tego nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli poproszę swego pełnomocnika, żeby to sprawdził? A może lepiej, jeśli zadzwonię do biura śledczego? - Przyłożyła palec do ust. - Tak, chyba lepiej, jak do nich zadzwonię, bo nie wiem dokładnie, kto dokonuje tych oszustw.

- Traci pani czas, panno West.

- Nie sądzę, ale jeśli tak uważasz, to lepiej, jak porozmawiam o tym z twoim wujem. - Odwróciła się.

- Poczekaj. Rozumiem twoje obawy. Może moglibyśmy porozmawiać na ten temat w przyszłym tygodniu - powiedział z fałszywą szczerością.

- Chcę te pięć tysięcy, na które nas oszukałeś. Zacisnął usta i spojrzał na nią z nienawiścią.

- To będzie można zaaranżować.

- Jestem pewna, że jeśli twój wuj dowie się o tym, nie będzie zadowolony, że naraziłeś firmę na utratę zaufania klien­tów. A jeśli podam tę informację do gazety, to dopiero zrobi się wrzawa.

- Nigdy nie udowodnisz swojego oskarżenia.

- Czy chcesz się założyć, Alanie?

- Ile?

Serce jej zabiło i we krwi popłynęła adrenalina.

- Słucham?

- Ile chcesz?

- Ile chcę? - udawała tępą, żeby sprowokować go do po­wiedzenia więcej.

- Ile chcesz za milczenie.

- A ile chcesz zapłacić za to, że nas oszukałeś?

- Dziesięć tysięcy.

Lily przechyliła głowę i uniosła brwi do góry.

- To wszystko, co możesz dać? Jestem pewna, że nasz kontrakt jest jednym z wielu, które sfałszowałeś. Jestem bardzo ciekawa, na ile tysięcy okradłeś RSI.

- Dwadzieścia tysięcy.

- No, staje się coraz goręcej, ale myślę, że porozmawiam raczej z twoim wujem. - Zaczęła iść w kierunku pana Faulknera.

Chwycił ją za ramię.

- Dam ci pięćdziesiąt tysięcy dolarów, żebyś trzymała język za zębami i gwarancję, że twoja firma będzie dodatkowo nagradzana przy każdym kontrakcie, jaki zawrzemy w przy­szłości.

- W porządku. Kiedy otrzymam pieniądze?

- W poniedziałek wypiszę ci czek.

- Wolę pieniądze. - Kącikiem oczu zobaczyła wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę. Jej ojciec. Poczuła, jak pocą się jej ręce i wysycha w ustach.

- Dobrze - wyrzucił z siebie.

- Miło robić z panem interesy, panie Thomas.

Musiała teraz znaleźć Ricka i chciała się przyjrzeć lepiej swemu ojcu.

- Gdzie jest Lily? - spytał Rick matki natychmiast po przywitaniu.

Matka rozejrzała się po sali.

- Rozmawia z Alanem.

Rick spojrzał w tym kierunku i aż zaparło mu dech. Błyszczała. Wyglądała przepięknie.

Jest moja, przeleciało mu przez myśl.

- Spóźniłeś się - powiedział ojciec z zachmurzoną twarzą.

- Mnie również miło cię widzieć, tato - powiedział z ironią. - A moje spóźnienie nie jest przypadkowe. Chciałbym porozmawiać z tobą, zanim ogłosisz swą wolę.

- Więc zrób to zaraz, ponieważ jestem już do tego gotowy.

- Ale najpierw muszę porozmawiać z Lily.

- Twoja matka już poprosiła o podawanie szampana. Porozmawiamy później.

Do diabła. Chciał porozmawiać minutę z Lily, ale nie mógł już czekać.

- Nie ojcze, teraz. Mam informacje, które musisz poznać, zanim wyznaczysz publicznie swego następcę.

- Nie mam czasu na...

- To znajdź czas.

Twarz ojca zaczerwieniła się z gniewu. - O co chodzi?

- Nie chcesz chyba, żebym zrobił to publicznie. Chodź na chwilę do biblioteki.

Podeszła do nich matka.

- Ricky, proszę, nie rozmawiajcie teraz o interesach.

- Nie zepsuję ci przyjęcia, mamo. Obiecuję.

Ojciec spojrzał na zegarek.

- Daję ci pięć minut.

- To wszystko, czego mi trzeba - powiedział, patrząc na nagie plecy Lily. Był wściekły, że inni będą podziwiać jej aksamitną skórę, trzymając ją w ramionach podczas tańca.

Kiedy weszli do biblioteki, Rick położył na biurku teczkę i otworzył ją. Leżały w niej dwa stosy papierów.

- Zegar tyka. Lepiej nie marnuj mojego czasu. Spodziewam się, że za chwilę przybędzie senator i powinienem po­witać go przy drzwiach. A gdy już tu skończymy, masz pójść i znaleźć sobie odpowiednią narzeczoną. Potrzebujesz kobie­ty z aktywami i koneksjami, żeby pomogła pójść do przo­du, taką, żeby wiedziała, jak pić wino i jeść obiad z twoimi klientami. Lily West nie jest tą kobietą.

Rick zacisnął zęby, przeszedł przez pokój i zatrzasnął drzwi z hukiem.

- Nie w tym celu chciałem się z tobą spotkać, ojcze. - Wskazał na dokumenty. - Chciałem ci pokazać, że przez ostatnie dwa lata Alan oszukiwał firmę.

- Co! Dlaczego próbujesz go oczernić? Tak się boisz, że jego wybiorę na swego następcę?

Rick zacisnął szczęki.

- Mam dowody. Kara dała mi kontrakty, oryginalne i ich sfałszowane wersje. Jeśli znajdziesz czas, żeby je porównać, to przekonasz się, że Alan oszukiwał na każdym kontrakcie po około pięciu tysięcy dolarów.

- Nie wierzę w to. On jest rodziną. Dałem temu chłopcu pracę.

- Jeśli jesteś tak głupi, że nie chcesz dać temu wiary, to twoja sprawa. Ja się z tego wyłączam. Ale ponieważ wiem, ja­kie znaczenie mają dla ciebie pieniądze, spodziewam się, że zapoznasz się z dokumentami, zanim podejmiesz decyzję.

Widział, jak ojciec zesztywniał i zmrużył oczy.

- Co to znaczy?

- To, że myślałem, iż jesteś bystrzejszy.

Broderick potrząsnął głową.

- Dlaczego uważasz, że pieniądze są dla mnie ważniejsze niż ludzie?

- Ponieważ swego czasu nie chciałeś zapłacić za mnie okupu.

- Kto ci o tym powiedział?

- Służący o tym rozmawiali. A teraz, jeśli chodzi o RSI...

Ojciec złapał go za ramię i potrząsnął nim.

- Zapomnij, do diabła, na chwilę o firmie. Jeśli tak myślałeś, to dlaczego nie zapytałeś mnie nigdy o to?

- Ponieważ nie byłem pewny, czy będziesz chciał mi odpowiedzieć. - Rick przełknął ślinę. - Wiem, że nie byłem dla ciebie wart pół miliona dolarów.

Broderick chwycił się za głowę.

- Synu, odmówiłem zapłacenia okupu, ponieważ agent FBI powiedział mi, że zapłacenie okupu byłoby tym samym, co przystawienie ci pistoletu do skroni. Że jeśli porywacze dostaną okup, to nie będą mieli powodu do utrzymania cię przy życiu. Dlatego czekałem i modliłem się przez pięć bolesnych dni. Boże, Ricky, zignorowanie żądań porywaczy było dla mnie najcięższą rzeczą, jaką musiałem zrobić w swoim życiu. Bałem się konsekwencji, jeśli byłaby to pomyłka. Gdy­by coś ci się stało, nie mógłbym dalej żyć z takim obciążeniem, a twoja matka nigdy by mi nie wybaczyła. Byłeś i jesteś dla niej całym światem. I dla mnie także.

Rick patrzył oniemiały, oceniając ogrom różnicy między tym, w co wierzył, a tym, co usłyszał od ojca.

- Jeśli mnie kochałeś, to dlaczego odwróciłeś się. ode mnie po porwaniu? Czy wiesz, jak bardzo potrzebowałem wtulić się w twoje ramiona, kiedy policja przyprowadziła mnie do domu?

Cierpienie widoczne na twarzy ojca spowodowało, że wy­glądał znacznie starzej, niż na swoje sześćdziesiąt pięć lat.

- Ta dziwka, która cię porwała, i jej kochanek zrobili to dlatego, że kochałem cię bezgranicznie. Byli pewni okupu. Postanowiłem więc, że od tego czasu, nie będę okazywał miłości. Dla twojego bezpieczeństwa. Nie mógłbym... - zała­mał mu się głos. - Nie mogłem cię znowu stracić.

Broderick podszedł do syna i położył mu ręce na ramionach.

- Kocham cię synu i zawsze byłem z ciebie dumny, ale nie mogłem ci tego okazywać, bo musiałem cię chronić. I dlatego chcę, byś ożenił się z odpowiednią kobietą, niekoniecznie z tą, którą kochasz. Miłość uczyni cię wrażliwym na zranienia.

- Miłość również daje siłę, ojcze.

- Tak, chyba masz rację. - Ojciec wziął go w ramiona pierwszy raz od dwudziestu dziewięciu lat. - Kocham cię synu.

Rick poczuł pieczenie w oczach.

- Ja też cię kocham, tato.

Drżącą ręką pogładził ojca po policzku. Jak mógł tak się mylić. Jeśli ojciec nie miał serca z kamienia, to znaczy, że on też nie ma.

- Muszę znaleźć Lily.

- Upewnij się, co do swojego wyboru, Ricky.

- Kocham ją i chcę jej to udowadniać każdego dnia, przez resztę mojego życia.



Lily, zarumieniona z emocji, że odniosła tak wspaniałe zwycięstwo nad Alanem, szukała wzrokiem Ricka. Przez chwilę zobaczyła w tłumie swego wspaniałego, jasnowłosego księcia w czarnym smokingu. Był razem z ojcem. Wyszła do wyłożonego dywanem holu, ale nie było w nim nikogo. Poszła dalej i usłyszała męskie głosy dochodzące do niej zza drzwi jakiegoś pokoju. Podniosła rękę, żeby zapukać.

A gdy już tu skończymy, masz pójść i znaleźć sobie odpowiednią narzeczoną. Potrzebujesz kobiety z aktywami i koneksjami, żeby pomogła ci pójść do przodu, taką, żeby wiedziała, jak pić wino i jeść obiad z twoimi klientami. Lily West nie jest tą kobietą.”

Ręka, którą chciała zapukać do drzwi, zawisła w powie­trzu. Bękart nie był dość dobry dla jego syna i jeśli Rick zechce z nią zostać, straci swoje prawo do RSI.

Odwróciła się na pięcie i poszła w stronę sali balowej.

- Przepraszam - zatrzymała przechodzącego kelnera. Wyjęła magnetofon z torebki. - Bardzo proszę dostarczyć to pilnie panu Faulknerowi. Jest w bibliotece. To jest bardzo, bar­dzo ważne.

Lily przełknęła nerwowo ślinę i wzięła głęboki oddech. Zauważyła Iana Richmonda, idącego przez tłum. Jej ojciec. Jak wiele lat marzyła o takim spotkaniu?

Na trzęsących się nogach poszła w jego kierunku. Tę scenę odgrywała w swej wyobraźni tysiące razy. Śniła, że on otworzy do niej ramiona i powie, że szukał jej przez wiele lat, ale stracił ślad, kiedy Walt ją zaadoptował i zmieniła nazwisko. Powie jej, że żałuje, iż tak wiele stracił, bo z nią nie był.

Im była bliżej, tym bardziej ponosiła ją fantazja. Tak, jak matka powiedziała, był wysoki, ciemnowłosy i przystojny i miał powłóczyste spojrzenie gwiazdora filmowego. Trzymał w napięciu swe słuchaczki i zachowywał się jak szejk w haremie. Jedna z kobiet przytuliła się do jego boku, przy­ciskając swe ledwie osłonięte piersi do jego smokingu. Ko­bieta nie mogła być nawet o jeden dzień starsza od Lily. Ręka Iana ześlizgnęła się z jej pleców poniżej talii. Druga kobieta trzymała mu szklankę, a jeszcze inna talerzyk. Kobiety ry­walizowały o jego względy, a on przyjmował to jako rzecz mu należną.

Kiedy podeszła bliżej, zdała sobie sprawę, że jest wstawiony, ale nie na tyle pijany, żeby nie zauważyć jeszcze jednej ła­ni, która podeszła do jego stada. Spojrzał na nią i uśmiechnął się a potem ten uśmiech pojawił się w jego oczach, tego sa­mego kształtu i koloni, które codziennie widziała w lustrze, i w których, po chwili, zobaczyła cynizm.

- Drogie panie, pozwólcie, że przeproszę was na moment.

Podszedł do niej z pogardą na twarzy.

Lily z trudem wydobyła głos.

- Jestem Lily W...

- Wiem, kim jesteś - przerwał jej brutalnie. – Czego chcesz? Pieniędzy? Twoja matka dostała już pieniądze.

Lily patrzyła szeroko otwartymi oczami na mężczyznę, którego stworzyła w wyobraźni i uczyniła idolem przez wie­le lat. Jej marzenia legły w gruzach. Ojciec nie akceptował jej nawet w wytwornym stroju. Rozczarowanie było bardzo bolesne.

- Nie jesteś tym, kogo się spodziewałam. Uniósł ciemną brew do góry.

- Naprawdę? A kogo się spodziewałaś?

Ból Lily przerodził się w gniew.

- Nie spodziewałam się rozwiązłego playboya, uwodzącego kobiety, które mogłyby być jego córkami. Przez całe swoje życie starałam się postępować tak, żebyś mógł być ze mnie dumny, ale teraz... - potrząsnęła głową, starając się powstrzymać łzy, które cisnęły się jej do oczu - ...teraz nie jestem pewna, czy chciałabym się przyznać, że jesteś mo­im ojcem. Powiem więcej. Wstydzę się, że w moich żyłach płynie twoja krew. Uwiodłeś moją mamę, a później skryłeś się za plecami tatusia. Jesteś tchórzem, tchórzem bez żadnej moralności.

Patrzył na nią z oburzeniem.

- I wiesz co? To twoja strata. Porzuciłeś parę wspaniałych dzieciaków i kobietę, która traktowała cię jak króla.

Obróciła się na pięcie i wyszła szybko z sali. Kiedy znalazła się w ogrodzie, zaczęła biec tak szybko, jak pozwoliły jej drżące nogi.

Ten mężczyzna był palantem. Głupim, pijanym, tchórzliwym, uganiającym się za spódniczkami palantem. Nie chcia­ła, żeby Rick dowiedział się, że Ian Richmond jest jej ojcem.

Była głupia, myśląc, że sprawdzi się jej bajka o Kopciuszku. Była tylko Lily ogrodniczką i założenie sukni za sześć­set dolarów nic nie mogło zmienić. Nie miała błękitnej krwi, niezależnie od tego, w co była ubrana, i nie zasługiwała na księcia.

Podniosła do góry suknię i biegła przez ogród. Obcasy pantofli zapadały się w rozmiękłą ziemię. Zdjęła je i pobiegła dalej boso. Październik był chłodny i czuły to jej bose sto­py. Przynajmniej niska temperatura powstrzyma gości przed spacerem do altany. Weszła do niej po schodach i przykucnęła w ciemnym kącie. Teraz pozwoliła płynąć łzom.

Już północ, Kopciuszku, i twoje marzenia rozpadły się w proch.





















ROZDZIAŁ JEDENASTY

Rick podniecony tym, co się wydarzyło, wyszedł z biblioteki.

- Pan Faulkner? - spytał młody kelner.

- Tak.

- Pewna dama prosiła mnie, żebym to panu oddał. Powiedziała, że to bardzo pilne.

- Dziękuję. - Rick wziął od kelnera magnetofon. Wrócił do biblioteki i włączył taśmę.

- Dam ci pięćdziesiąt tysięcy dolarów, żebyś trzymała język za zębami i gwarantuję ci, że twoja firma będzie dodat­kowo nagradzana przy każdym kontrakcie, jaki zawrzemy w przyszłości. - Głos kuzyna wypełnił pokój. Rick wyłączył magnetofon i wręczył go ojcu.

- Kobieta, która według ciebie nie jest dla mnie odpowiednia, zdecydowała się na takie nieprzyjemne przeżycie, żeby dostarczyć mi dowodów oszustwa Alana. Idę teraz jej poszukać.

Opuścił ojca i skierował się do sali balowej. Szukał wzrokiem Lily Zobaczył ją, rozmawiającą ze znanym w Chapel Hill playboyem. Poczuł, że zżera go zazdrość. Zaczął iść w ich kierunku, ale zanim osiągnął cel, Lily odwróciła się gwałtownie od Richmonda i wybiegła.

Rick przyspieszył kroku i złapał go za ramię, zanim ten dołączył do grupy swych fanek.

- O czym do diabła, z nią rozmawiałeś?

- Z Lily? Zapomnij o niej. To jeszcze jedna ofiara z niższej klasy, węsząca za pieniędzmi.

Ricka ogarnęła wściekłość. Zacisnął pięści i ledwie powstrzymał się od uderzenia go. Drań kłamał.

- Powinieneś wiedzieć, Richmond, że twoje pieniądze są jedynym powodem, dla którego kręcą się koło ciebie kobiety.

Obrócił się na pięcie i pobiegł za Lily.

Kiedy poznał Lily, podejrzewał ją przez chwilę, że rzeczywiście myśli o korzyściach materialnych. Ale później, kiedy poznał ją bliżej, przekonał się, że jest nadzwyczaj uczciwa. Czegokolwiek chciała od Richmonda, to nie mogły być pie­niądze.

Kilku gości kręciło się po patio, ale Lily nie było wśród nich. Rick zbiegł po schodach i podążył śladami stóp Lily. Po chwili znalazł jej porzucone pantofle. Sukinsyn. Co jej powiedział, że wprowadził ją w taki stan?

Schował sandałki do kieszeni i idąc za śladami, przeciął ogród różany matki, modląc się, żeby była w altanie.

Wszedł po schodach i nagle zauważył ją, wciśniętą w najciemniejszy kąt.

- Lily?

Nie odpowiedziała. Podszedł do niej i dotknął jej ramienia. Miała zimną skórę, pokrytą gęsią skórką. Zdjął mary­narkę od smokingu, okrył ją i otoczył ramionami.

Ulga, jaką odczuwał, walczyła z gniewem na człowieka, który był za wszystko odpowiedzialny.

- Co ci powiedział ten pijany playboy? Jeśli cię obraził, to powiedz mi tylko, a ja...

- Nie. Najważniejsze jest teraz przesłuchanie taśmy. Są na niej wystarczające dowody winy Alana.

Łzy lały się jej z oczu. Rick dał jej swoją chusteczkę.

- Dziękuję ci bardzo za to, co zrobiłaś. Z taśmą i dokumentami, które dała mi sekretarka, jego wina jest ewiden­tna. Co mój ojciec zdecyduje, posiadając te informacje, nie wiem.

Usiadł obok niej i otoczył ją ramionami, ale Lily dalej siedziała zesztywniała i miała odwróconą twarz.

- Powiedz mi Lily, co się stało?

- Rick, wróć na bal, i znajdź sobie odpowiednią kobie­tę, zanim ojciec przekaże Alanowi to, nad czym pracowałeś dwadzieścia lat.

Rick zaklął w duchu. Musiała słyszeć, co powiedział oj­ciec. - Lily...

- Przez chwilę myślałam, że mogę być odpowiednią kobietą dla ciebie, ale nie mogę. Nie należę do tego miejsca.

- Oczywiście, że należysz. Jesteś najpiękniejszą kobietą dzisiejszego wieczoru.

Łapała przez chwilę powietrze i nowe łzy popłynęły z jej oczu.

- Nie rozumiesz tego? Nie pasuję do ciebie i nie ma znaczenia, kim jest mój rodzony ojciec, i... - przerwała nagle i schyliła głowę.

- Twój rodzony ojciec? Co on ma z nami wspólnego?

Lily westchnęła.

- Zgodziłam się przyjść na bal z wielu powodów. Pierwszy, bo Gemini rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy. Drugi, ponieważ chciałam, żeby twój kuzyn został zdemaskowany. I trzeci, najważniejszy. Chciałam popatrzeć na swojego ojca. Sądziłam, że będzie na balu, ponieważ obraca się w tym sa­mym środowisku, co twoja rodzina. Kiedy usłyszałam, co powiedział twój ojciec, zdałam sobie sprawę, że teraz nie wystarczy, jeśli tylko popatrzę na nie­go. Teraz potrzebowałam, żeby przyznał się do ojcostwa, bo chciałam stać się jedną z was. - Zadygotała.

Rick uświadomił sobie w tej chwili. Ciemne włosy. Ciemne oczy. Wysoki, Ian Richmond, najbogatszy człowiek w Chapel Hill był Lily ojcem i ona przyszła tu dzisiaj, żeby się z nim spotkać. Poczuł, jak serce ściska mu się z bólu. Źle ją osądził. Grała nim, używając go, żeby dostać się do kieszeni Richmonda. A on, nie wiedząc o tym wszystkim, zakochał się w niej. Opuścił ręce i zacisnął pięści.

- Kim jest twój ojciec? - spytał, chociaż znał odpowiedź.

- To nie ma znaczenia. On jest idiotą i bardzo żałuję, że go spotkałam.

Odpowiedź jej zaskoczyła Ricka. Jeśli Lily chciała pieniędzy Richmonda, to dlaczego nie chce się pochwalić ojcem? Do diabła, jest bardzo do niego podobna i test na DNA po­twierdziłby z całą pewnością ojcostwo Iana. Jeśli to, co mó­wiła o swoim dzieciństwie, było prawdą, każdy sąd w kraju wypłaciłby jej odszkodowanie.

- Nazwij mnie głupią - mówiła przerywanym przez szloch głosem. - Całe życie postępowałam tak, żeby mógł być ze mnie dumny. Nie chciałam jego pieniędzy. Chciałam jego. Czy to coś złego? Dlaczego nie może mnie kochać?

A jednak nie zawiódł się na niej. Chciała po prostu tego samego, czego on chciał od swego ojca, miłości ojcowskiej. Wziął ją w ramiona.

- Co z.. .zrobiłam z.. .złego?

- Nic. Nic złego nie zrobiłaś. Popatrz na kobietę, jaką się stałaś bez jego pomocy. Jesteś silna i mądra i prowadzisz własną firmę. Jesteś cudowna. - Pocałował jej słone od łez usta. - Zakochałem się w kobiecie, jaką jesteś, Lily.

Spojrzała na niego z nadzieją w oczach. Scałował łzy z jej policzków.

- Gdyby twój ojciec uczestniczył w twoim życiu, na pewno nie byłabyś taką kobietą, z którą chcę dzielić resztę swego życia.

Jej dolna warga zadrżała. Zagryzła ją.

- Czy zrozumiałam cię dobrze?

- Lepiej niż dobrze. Doskonale.

- Nie wiem, czy doskonale.

- Doskonale dla mnie - wyszeptał.

Miłość, jaką zobaczyła w oczach Ricka, obezwładniła ją. Chciała uwierzyć mu z całego serca, ale nie mogła.

- Nie rozumiesz, że ja nie mam żadnych koneksji, żebyś mógł pójść do przodu i nie wiem, jak pić wino i jeść obiad z twoimi klientami? Musisz mieć żonę, która nie przyniesie ci wstydu.

- Potrzebuję żony, która mnie kocha. Potrzebuję ciebie, Lily. Ty nie pytasz mnie o mój rachunek bankowy. Po prostu mnie kochasz.

- Rick, to ten pijany playboy jest moim rodzonym ojcem.

Zobaczyła w jego oczach sympatię, ale nie zdziwienie.

- Domyśliłem się tego, Lily.

- Rick, nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany do zaproponowania mi małżeństwa z powodu tego, co się dzisiaj zda­rzyło. Jeśli będę miała dziecko...

- Lily, ja chcę, żebyśmy mieli dziecko. Chcę ciebie i dziecka. Założymy rodzinę i będziemy się razem starzeli.

- Ja chcę tego również.

Rick zdjął z Lily marynarkę smokingową i położył ją na podłodze altanki.

- Lily, nie mamy zabezpieczenia. Jeśli będziemy się teraz kochać, możemy począć dziecko. Chcesz zaryzykować?

- Zaryzykuję - odpowiedziała w jego usta.

- Pamiętaj również, że jeśli ojciec nie przekaże mi firmy, zostanę bezrobotnym architektem.

Uśmiechnęła się.

- Nawet nie wiesz, ile razy marzyłam, żebyś był zwykłym architektem, a nie milionerem.

Uśmiechnął się do niej z czułością i pogłaskał ją po policzku.

- Musisz poślubić mnie najszybciej, jak to możliwe. Daję ci najwyżej tydzień. A teraz rozbierz mnie.

Kochała go i w jego oczach widziała także miłość. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko prawda.

- Uszczypnij mnie, Rick.

- Czy teraz jest bardziej realnie? - spytał, przygryzając lekko jej wargę.

- Rick, jesteś tego pewny? Mnie? Nas? Tego wszystkiego?

- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem niczego tak pewny, jak tego. Jest ci zimno - zmartwił się. - Wejdźmy do domu.

- Nie mogę. Jak ja wyglądam? Cały makijaż popłynął mi ze łzami.

Pocałował ją w czubek nosa i pomógł wstać.

- Nie potrzebujesz makijażu. I bez niego jesteś piękna. Ale jeśli będziesz chciała, to możesz użyć kosmetyków mojej mamy. A teraz wkładaj sandałki. Zaniosę cię do domu.

Weszli do domu bocznymi drzwiami. Lily przygładziła włosy i sukienkę.

- Panie Ricku. - Stanęła przed nimi Consuela. - Ojciec pana szuka. Niecierpliwi się coraz bardziej, bo chce coś ogłosić.

- Powiedz mu, że będziemy za dziesięć minut.

Rick zabrał Lily do sypialni, gdzie doprowadziła do porządku suknię i włosy, a potem szybko zeszli do sali balowej.

- Czekaliśmy na ciebie - powiedział ojciec. Obok niego stała matka, pokazując kelnerom, by zaczęli roznosić szampana.

Ojciec podszedł do mikrofonu.

- Przez lata pracy nauczyłem się, jak prowadzić tak dużą firmę, jaką jest RSI - zaczął. - Żeby temu podołać, potrzeba mieć, poza ciężką pracą, silną kobietę obok siebie. I dla­tego mój pierwszy toast wznoszę na cześć Barbary, miłości mojego życia.

Podniósł kielich i zobaczył rodziców uśmiechających się do siebie, uśmiechem, jakiego nie widział od lat dziecięcych.

Rick spojrzał na Lily i zobaczył w jej oczach miłość, dającą pewność, że i ona zawsze będzie stała przy jego boku.

- Rick, czy możesz wejść z Liry na podium?

Spojrzał na Lily i zobaczył w jej oczach panikę.

- Gotowa?

- Jak nigdy dotąd

- Wiesz, że każdy mężczyzna na tej sali zazdrości mi ciebie.

Uśmiechnęła się z niedowierzaniem.

Ojciec Ricka uniósł ponownie kielich do góry.

- Następny toast pragnę wznieść za mojego syna, który znalazł sobie również silną kobietę, która będzie stała obok niego. - Następnie wyciągnął rękę w kierunku Lily. - I ostatni toast dzisiejszego wieczoru kieruję do Lily West. Witaj w rodzinie Faulknerów, Lily. Jestem pewien, iż udowodnisz, że jesteś cennym nabytkiem dla RSI.

Rick przyciągnął ją do siebie i pocałował jej zdumione usta.

- Za naszą przyszłość, Kopciuszku. - Wzniósł kielich do góry. - Żebyśmy wszystkie północe spędzili razem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rose Emilie Syn milionera 2
0757 DUO Rose Emilie Syn milionera
688 Rose Emilie Dawna namiętność Bracia Lander 4
727 Rose Emilie Zakazana namiętność
Rose Emilie Druga szansa
Syn milionera
0592 Rose Emilie Bardzo szczęśliwe zakończenie
Rose Emilie Gorący Romans Duo 943 Przewrotna zemsta
Rose Emilie Dawna namietnosc
Rose Emilie Dawna namiętność
Rose Emilie Druga szansa
Rose Emilie Gorący Romans Duo 939 Podniebna miłość
0898 Rose Emilie Słodkie więzy
727 Rose Emilie Zakazana namiętność 2
0708 DUO Rose Emilie Tajemniczy spadek
901 Rose Emilie Mężczyzna jej życia
0663 DUO Rose Emilie Kusząca propozycja
0921 Rose Emilie Hudsonowie z Hollywood 04 Miłość jak w filmie
Dawna namiętność Rose Emilie

więcej podobnych podstron