CUD nad Wisłą ARMIA NIEBIESKA I ARMIA CZERWONA Z książki CUDA w historii Polski Anny Polewskiej

Z książki CUDA w historii Polski. Anny Polewskiej.


ARMIA NIEBIESKA I ARMIA CZERWONA.


Bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali, że widzieli księdza w komży i z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Bożą.

(ksiądz kardynał Aleksander Kakowski, prymas Polski).


Zwykle to koguty pełniły w zagrodzie Władysława, gospodarza spod Radzymina, rolę naturalnych budzików,

jednak tamtego sierpniowego poranka ze snu wyrywało go głośne szczekanie psów.

Niechętnie wstał z łóżka. Był niewyspany i bardzo zmęczony.

Jakby ciężkiej pracy przy żniwach w piekącym, letnim słońcu było mało

to jeszcze prąca na Warszawę armia bolszewicka mogła w każdej chwili pojawić się w okolicy i zamienić jego zagrodę w miejsce masakry jego własnej rodziny.

Wyjrzał przez okno, naprzeciw którego ustawił niegdyś dwie psie budy.

Obydwa jego kundle ze zjeżoną sierścią stały przed jedną z nich i, szczerząc kły, przeszczekiwały się nawzajem.

Wszystko wskazywało na to, że w budzie coś było. Coś, co samowolnie się do niej wprowadziło.

Może jakiś bezpański pies? Gospodarz wsunął stopy w drewniaki i wyszedł przed chatę. Próbował przywołać psy do porządku,

ale w ogóle nie zwracały na niego uwagi. Uzbroiwszy się na wszelki wypadek w oparte o ścianę domu widły

ruszył więc ku rozjuszonym zwierzętom z zamiarem ustalenia, co też za stworzenie ukryło się we wnętrzu w jednej z bud

i w konsekwencji wywołało tyle hałasu.

Uważaj! - usłyszał za sobą zaspany głos żony Józefy, która również podniosła się z łóżka i wyjrzała przez okno.

Gospodarz spojrzał na nią, dając znak, że wszystko będzie dobrze. Bałem się, że bolszewicy idą i dlatego psy tak szczekają.

Na szczęście nie. Coś wlazło do budy. Zaraz zobaczymy co to! - powiedział i chwilę później wślizgnął się między dwa ujadające futrzaki.

Schylił się i zatopił spojrzenie w otworze psiego domku. W środku zobaczył człowieka. Ktoś ty?! Co robisz w tej budzie?!

- zawołał głośno. W. odpowiedzi usłyszał przerażony głos mówiący nieskładnie po rosyjsku. Bolszewik!

- wrzasnął do żony, a ta sekundę później z grubą miotłą w dłoni i nastoletnim synem zjawiła się przy mężu.

Wyłaź! Ale już! - krzyczała, waląc miotłą w dach budy.

Psy wciąż ujadały. Ze środka wyszedł na czworakach młody, przerażony, płaczący mężczyzna.

Nie wstał, tylko uklęknął przed nimi, złożył ręce w błagalnym geście i histerycznie coś powtarzał. Mówił wyłącznie po rosyjsku.

Pokazywał palcem raz na chatę, raz na stodołę.

Oglądał się na budę, zupełnie jakby chciał z powrotem się w niej zanurzyć.

On chce, żebyśmy go ukryli! - skonstatował gospodarz. A jeszcze czego! - żachnęła się jego żona. - Bolszewika?! Uciekł z wojska!

Będą go szukać, znajdą u nas i wszystkich nas powyrzynają! Mowy nie ma! Niech się stąd zabiera! I to już!

A poszedł ty, paskudzie jeden! - wrzasnęła, przyłożyła przerażonemu czerwonoarmiście miotłą i pokazała bramę zagrody.

On jednak niczym kot wskoczył z powrotem do budy.

My uwidieli Matier Bożju! - wołał drżącym głosem ze środka. Dodał, że bardzo się boi i błaga, by pozwolili mu choć przez jakiś czas w niej pozostać.

Czego się boisz? - zapytał spokojniej już nieco Władysław. - Tego, że przyjdą po ciebie, bo uciekłeś?! - młody bolszewik był najwyraźniej w szoku.

Nie! Jej! Jej się boję! Waszej Carycy!


Matier Bożja.


Józefa popatrzyła na męża i rzuciła ze złością, że nie dość, że czerwony, to jeszcze obłąkany.

Ledwie wypowiedziała te słowa na podwórze wbiegł drugi mężczyzna w mundurze Armii Czerwonej. Psy rzuciły się na niego w jednej chwili.

Szczękał zębami. Nie próbował nawet odpędzić od siebie zwierząt.

Na widok gospodarzy padł przed nimi na kolana i zaczął błagać o jakąkolwiek choćby kryjówkę.

Siedzący w budzie Rosjanin wychylił z niej głowę i, rozpoznawszy najwyraźniej towarzysza broni, zawołał po rosyjsku, że druga buda jest wolna.

Ten, niewiele myśląc i nie czekając na niczyje pozwolenie, zerwał się z ziemi i w oka mgnieniu zajął drugą psią budę

ściągając natychmiast pod jej wejście rozszczekane psy.

Pięknie nam się święto Wniebowzięcia Najświętszej Panienki zaczęło! - syknęła Józefa, patrząc spod zmarszczonych brwi na męża.

Ale on w ogóle jej nie słyszał. Wpatrywał się w psie budy i próbował zrozumieć, co się dzieje.

Odwrócił jeden ze starych garnków, z których jadły jego psy

wciąż ubrany w nocną koszulę usiadł na nim i zaczął powoli wypytywać niecodziennych gości o to, co się wydarzyło, zanim dotarli do jego zagrody.

Rosyjski znał. W końcu jeszcze niedawno wioska, w której mieszkał, należała do carskiej Rosji.

W czasie nocnego ataku Polaków na Wólkę Radzymińską na ciemnym jeszcze niebie czerwonoarmiści ujrzeli przerażające zjawisko.

Potężna kobieta, którą obaj bolszewicy nazywali Matier Bożja, przybyła na odsiecz Polakom z oddziałami straszliwych skrzydlatych, konnych rycerzy

ubranych w połyskujące stalowe zbroje, pokryte lamparcimi skórami. Hufce Maryi gotowały się do uderzenia na Armię Czerwoną.

Ona sama zaś trzymała w dłoni coś, co przypominało tarczę, dzięki której wszystkie pociski wycelowane w polskich żołnierzy odbiwszy się od niej, zmieniały kierunek

i rykoszetem trafiały w bolszewików. Jakby tego było mało, płaszcz Matki Bożej zasłaniał Warszawę.

Czerwonoarmiści wpadli w panikę. Na coś takiego nie byłaby przecież przygotowana żadna armia na świecie.

Masowo zaczęli uciekać z pola walki. Nie słyszeli komend dowódców, którzy wzywali ich do opamiętania

nie czuli cienia strachu przed konsekwencjami dezercji.

Woleli zginąć od kuli rozgniewanego dowódcy, niż choćby sekundę dłużej patrzeć na to nieziemskie, przerażające widowisko.

Biegli, gdzie nogi ich niosły, desperacko rozglądając się za jakąkolwiek kryjówką.

Bali się, że Matier Bożja będzie ich ścigać aż dopadnie i uśmierci.

Jej się bali. Nie dowódców, nie sądów wojskowych, nie chcącego podbić świat Lenina!

Dwaj czerwonoarmiści wciąż siedzieli w budach.

Opowiadając Władysławowi, co się wydarzyło pod Wólką Radzymińską, drżeli na wspomnienie Niebieskiej Armii.

Tamtego ranka nikt z obecnych na podwórku Władysława ani też nikt z mieszkańców okolicy nie wiedział, że rozpoczął się właśnie dzień wielkiego zwycięstwa

który 47 lat wcześniej Maryja zapowiedziała Wandzie Malczewskiej, ciotce słynnego Jacka.

Uroczystość dzisiejsza niedługo stanie się świętem waszym narodowym - wyjawiła naszej mistyczce Matka Chrystusa 15-go sierpnia 1873 roku.

- W tym dniu od- niesiecie zwycięstwo świetne nad wrogami dążącymi do waszej zagłady.


Ktoś zabrał im chęć do walki.


Wróćmy jednak do roku 1920. Autorzy książki

"Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą':

pisząc o reakcjach bolszewików na niezwykłe niebieskie zjawisko nad polem walki, przytoczyli relację jednego z rolników spod Zambrowa

który około 20 sierpnia rozmawiał osobiście z kilkoma z wycofujących się krasnoarmiejców.

Wspominał, że bolszewicy ci twierdzili, iż do Warszawy szło im się dobrze, jednak samej stolicy nie byli w stanie zdobyć

ponieważ ujrzeli nad miastem Matkę Bożą i nie mogli z Nią walczyć.

Podkreślali też, że pod Warszawą jakaś niepojęta siła odebrała im zdolność dowodzenia i chęć do walki.

Jak piszą autorzy wspomnianej publikacji, identyczne świadectwa dawali inni czerwonoarmiści w licznych miejscowościach wschodniej Polski.

Dodają również, że polscy żołnierze, nie mając świadomości, że nad ich głowami ukazała się Najświętsza Dziewica w świetle eksplodujących pocisków

ze zdumieniem obserwowali niczym nieuzasadnioną, paniczną ucieczkę bolszewików z pola bitwy.


Dobrych kapelanów dla armii!


O nadzwyczajnej niebiańskiej interwencji, która miała miejsce w czasie bitwy warszawskiej

oraz o punkcie zwrotnym tej walki, jakim była śmierć młodego księdza Ignacego Skorupki, napisał na stronicach swego pamiętnika ówczesny prymas Polski kard. Aleksander Kakowski.

Prymas nie krył, że armia polska przed Bitwą Warszawską była w opłakanym stanie. Została pokonana przez bolszewików i porozbijana na drobne oddziały

cofała się w nieładzie.

Przerażeni żołnierze, w tym także - niestety - oficerowie, uciekali rozproszeni, porzucając broń, amunicję, mundury, a nawet obuwie.

Zaledwie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Armii Południowej cofało się w jako takim porządku.

Na szczęście doraźne utworzenie korpusu, liczącego około 80 tysięcy ochotników, pod dowództwem generała Józefa Hallera wzmocniło nieco polskie siły zbrojne.

Warszawa, podobnie zresztą jak reszta kraju, pozostawała w ogromnym niebezpieczeństwie, co powodowało ogólny popłoch.

Dyplomaci opuścili stolicę i przenieśli się tymczasowo do Poznania, z wyjątkiem nuncjusza apostolskiego Achillesa Rattiego

późniejszego papieża Piusa 11-go.

Armia Czerwona stała niemal u granic polskiej stolicy, gdy prymasowi Kakowskiemu doniesiono

że Józef Piłsudski koniecznie chce się z nim widzieć przed wyjazdem na front, jest bowiem w bardzo złym stanie psychicznym.

Prymas w odpowiedzi na tę wieść, natychmiast pojechał do niego z wizytą.

Piłsudski był przygnębiony, jednak w jego sercu płonęła jeszcze resztka nadziei.

Ze smutkiem opowiedział kardynałowi o upadku ducha żołnierzy i oficerów, upatrując źródła tego stanu w bezczynności kapelanów wojskowych.

Potrzeba dobrych kapelanów dla armii! - miał zawołać, patrząc wymownie na Kakowskiego

i zaraz potem dodał, że ma na myśli takich, którzy by szli razem z żołnierzami, aby w szeregach i w okopach podnosili ich na duchu.

Prymas spełnił życzenie wodza i bezzwłocznie ogłosił wezwanie do duchowieństwa.

W odpowiedzi na nie, wielu księży pojawiło się w wojskowych szeregach: jedni jako kapelani, inni jako sanitariusze.

Zwłaszcza młodzież z seminariów duchownych ruszyła z entuzjazmem wspomagać polską armię.


Punkt zwrotny.


Między innymi poszedł i ksiądz Skorupka, młody i pięknej powierzchowności kapłan, który jeszcze piękniejszą miał duszę

- zapisał dalej na stronicach swego pamiętnika prymas Kakowski.

- Ksiądz Skorupka zwrócił się do mnie z prośbą abym mu pozwolił pójść na front razem z batalionem młodzieży gimnazjalnej warszawskiej,

w którym znajdowała się jego szkoła. "Zgadzam się, rzekłem, ale pamiętaj, abyś ciągle przebywał z żołnierzami w pochodzie i w okopach

a w ataku nie pozostawał w tyle, ale szedł w pierwszym rzędzie". "Właśnie dlatego, odrzekł, chcę iść do wojska".

W bitwie pod Osowem młodociany żołnierz nie wytrzymał ataku i zaczął się cofać.

Cofali się oficerowie i dowódca pułku. Wtedy ksiądz Skorupka zebrał koło siebie kilkunastu swoich chłopców i z nimi poszedł naprzód.

Widząc cofającego się dowódcę pułku, krzyknął do niego: "Panie pułkowniku, naprzód!".

"A ksiądz?", zapytał pułkownik. "Panie pułkowniku,

za mną!". "Chłopcy za mną!". Poszli naprzód. Wielu poległo; padł rażony granatem i ksiądz Skorupka.

Dlaczego tak podnoszą i gloryfikują śmierć księdza Skorupki przed wszystkimi innymi ofiarami wojny?

Chwila śmierci księdza Skorupki jest punktem zwrotnym w bitwie pod Osowem i w dziejach wojny 1920 roku.

Do tej chwili Polacy uciekali przed bolszewikami, odtąd uciekali bolszewicy przed Polakami.

Nie dla innych przyczyn, ale dlatego właśnie cały naród czci księdza Skorupkę jako bohatera narodowego.

Szczegóły śmierci ks. Skorupki opowiadali mi młodociani żołnierze, których odwiedziłem w szpitalu, jako rannych.

Bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali znowu, że widzieli księdza w komży i z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Bożą.

Jakżeż mogli strzelać do Matki Bożej, która szła przeciwko nim. Ten moment kulminacyjny w bitwie pod Warszawą, nazwano tegoż dnia "cudem nad Wisłą".

Także we wspomnieniach Józefa Piłsudskiego, własnoręcznie uwiecznionych w publikacji "Rok 1920': odnaleźć można zapis

który niemal natychmiast przywodzi na myśl niebiańską interwencję w Bitwie Warszawskiej.

Gdzież więc jest [bolszewicka] 16-ta Armia? - pyta marszałek.

- Gdy jechałem do Mińska, świadczyły o niej armaty zostawione bez zaprzęgów i bez obsługi w polu, świadczyły o niej dość liczne trupy ludzi i koni obok szosy

świadczyła wreszcie ludność, która z zachwytem opowiadała mi, zatrzymując auto, gdy mnie poznawano, że „bolszewiki" uciekały w bezładzie i w popłochu w różne strony.

To oczywiste, że pokonane wojsko musiało się wycofać. Tylko dlaczego w bezładzie i popłochu?


Niebieska husaria.


Niebieska armia dowodzona przez Maryję, gotująca się do skutecznego wsparcia wojska polskiego, opisywana była przez tych, którzy ją widzieli

- a podkreślam, że zjawisko widoczne było tylko dla czerwonoarmistów - jako skrzydlate oddziały, na pancerzach których widoczna była lamparcia skóra.

Opis ten skojarzył się Polakom natychmiast ze słynną husarią, najcięższym rodzajem jazdy polskiej, która w czasie bitew stanowiła główną siłę uderzeniową.

Na uzbrojenie husarzy składał się pancerz ... na który zarzucano tygrysią lub lamparcią skórę!

Husarzy dysponowali kopią, szablą i dwoma pistoletami

a do zbroi mieli przymocowane dwa ogromne skrzydła, które w czasie galopu koni głośno szumiały ku przerażeniu wroga.

Co ciekawe, husaria największe zwycięstwa odniosła pod Chocimiem i Wiedniem

a więc w bitwach, które łączyły się z Maryjnymi objawieniami i które wspierane były zorganizowaną, intensywną modlitwą narodu, połączoną z postem i jałmużną.

Pisząc o Bitwie Warszawskiej, nie da się przemilczeć faktu, że batalia ta wspierana była hojnie gorliwą, spontaniczną modlitwą Polaków w domach, kościołach czy przy wiejskich kapliczkach.

Ci, którzy byli zdolni do walki, bronili Ojczyzny na polu bitwy, cała reszta walczyła modlitwą.

15 sierpnia 1920 roku przed bolszewickim potopem została ocalona nie tylko Polska, ale i cała zachodnia Europa.

W 17-tym wieku Maryja, czuwając nad Polską niczym nad wrotami do chrześcijańskiej Europy czy wspierając polskie wojska pod Wiedniem

mówiła stop islamowi uosabianemu przez armie tureckie,

tak jak w święto swego wniebowzięcia, niemal 300 lat po chocimskim zwycięstwie, powiedziała dość kierującemu swój pochód na zachód antyteistycznemu zbrodniczemu totalitaryzmowi.


KONIEC.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron