36 (82)






Henryk Sienkiewicz "Pan Wo艂odyjowski"








J臋zyk polski:

Henryk Sienkiewicz 揚an Wo艂odyjowski"
 






Azja przysun膮艂 swego konia do dzianeta Basi tak blisko, 偶e niemal strzemieniem dotkn膮艂 jej strzemienia, i jeszcze kilkana艣cie krok贸w jecha艂 w milczeniu. Przez ten czas stara艂 si臋 uspokoi膰 do reszty i dziwi艂 si臋, dlaczego ten spok贸j z takim wysi艂kiem mu przychodzi, skoro Basi臋 mia艂 w r臋ku, skoro nie by艂o ju偶 偶adnej si艂y ludzkiej, kt贸ra zdo艂a艂aby by艂a mu j膮 odj膮膰. Ale on sam nie wiedzia艂, 偶e w duszy jego, wbrew wszelkiemu prawdopodobie艅stwu i mimo przeciwnej oczywisto艣ci, tli艂a jaka艣 skra nadziei, 偶e po偶膮dana niewiasta odpowie mu wzajemno艣ci膮. Je艣li za艣 ta nadzieja by艂a s艂aba, to natomiast pragnienie, aby to si臋 sta艂o, by艂o tak silne, 偶e potrz膮sa艂o nim jak febra. Nie otworzy ta po偶膮dana r膮k, nie rzuci mu si臋 w ramiona, nie powie tych s艂贸w, o kt贸rych 艣ni艂 po nocach ca艂ych: 揂zja, jam twoja !" - nie zawi艣nie ustami na jego ustach - o tym wiedzia艂... Ale jak przyjmie jego s艂owa? Co powie? Czy straci czucie wszelkie, jak go艂膮b w pazurach drapie偶nika, i pozwoli mu si臋 tak chwyci膰, jak w艂a艣nie go艂膮b bezradny oddaje si臋 jastrz臋biowi? Czy b臋dzie 偶ebra膰 o mi艂osierdzie 艂zami, czy krzykiem przestrachu nape艂ni t臋 pustyni臋? Czy stanie si臋 od tego wszystkiego co艣 wi臋cej, czy co艣 mniej?...
Takie pytania wichrzy艂y si臋 w g艂owie Tatara. A przecie przyszed艂 czas, w kt贸rym trzeba odrzuci膰 udawanie, pozory i pokaza膰 jej prawdziw膮, straszn膮 twarz... Ot, strach! ot, niepok贸j! ot, chwila jeszcze - i spe艂ni si臋 wszystko !
Wreszcie jednak ta duszna trwoga pocz臋艂a zmienia膰 si臋 w Tatarze w to, w co zmienia si臋 najcz臋艣ciej trwoga dzikiego zwierz臋cia, to jest we w艣ciek艂o艣膰... I pocz膮艂 si臋 sam podnieca膰 t膮 w艣ciek艂o艣ci膮. 揅okolwiek si臋 stanie - pomy艣la艂 - ona moja, moja ca艂a jest i moja b臋dzie dzi艣 jeszcze, i moja b臋dzie jutro, a potem ju偶 nie wr贸ci膰 jej do m臋偶a, jeno i艣膰 za mn膮..."
Na t臋 my艣l dzika rado艣膰 porwa艂a go za w艂osy i nagle ozwa艂 si臋 g艂osem, kt贸ry jemu samemu wyda艂 si臋 obcy:
- Wasza mi艂o艣膰 nie zna艂a mnie dot膮d!...
- W tej mgle tak si臋 wa艣ci g艂os zmieni艂 - odrzek艂a nieco niespokojnie Basia - i偶 istotnie zdaje mi si臋, 偶e kto inny m贸wi.
- W Mohilowie wojsk nie ma, w Jampolu nie ma, w Raszkowie nie ma ! Ja tu jeden pan !... Kryczy艅ski, Adurowicz i owi inni - raby moje, bo ja kniazia, ja w艂adyki syn - ja im wezyr, ja im murza najwy偶szy, ja im w贸dz, jako Tuhaj-bej by艂 w贸dz - ja im chan, ja jeden mam si艂臋, wszystko tu w mocy mojej...
- Czemu za艣 wa膰pan to m贸wisz?
- Wasza mi艂o艣膰 nie zna艂a mnie dot膮d... Raszk贸w ju偶 niedaleko... Ja chcia艂 hetmanem tatarskim by膰 i Rzeczypospolitej s艂u偶y膰, ale pan Sobieski nie dozwoli艂... Nie by膰 mi d艂u偶ej Lipkiem, nie s艂u偶y膰 pod niczyj膮 komend膮, jeno samemu wielkie czambu艂y wodzi膰, na Dorosza albo na Rzeczpospolit膮, jak wasza mi艂o艣膰 chcesz, jak wasza mi艂o艣膰. rozka偶esz!...
- Jak ja rozka偶臋?... Azja, co z tob膮?
- To ze mn膮, 偶e tu wszyscy moje raby, a jam tw贸j rab! Co mnie hetman! Pozwoli艂 czy nie pozwoli艂! S艂owo, wasza mi艂o艣膰, rzeknij, a ja waszej mi艂o艣ci Akerman pod nogi po艂o偶臋 i Dobrud偶臋 po艂o偶臋- i te ordy, kt贸re tu a艂usy maj膮 - i te, kt贸re w Dzikich Polach koczuj膮 - i te, co wsz臋dy tu w zimownikach le偶膮, b臋d膮 raby twoje, jako ja tw贸j rab!... Ka偶esz - chana krymskiego nie us艂ucham i su艂tana nie us艂ucham, i mieczem ich b臋d臋 wojowa艂, i pomoc Rzeczypospolitej dam, i now膮 ord臋 w tych stronach za艂o偶臋, a nad ni膮 ja b臋d臋 chanem, a nade mn膮 ty b臋dziesz jedna, tobie jednej b臋d臋 pok艂ony bi艂, twojej 艂aski i zmi艂owania prosi艂!
To rzek艂szy przechyli艂 si臋 na kulbace i porwawszy wp贸艂 przera偶on膮 i jakoby og艂uszon膮 s艂owami jego niewiast臋, tak dalej m贸wi艂 pr臋dkim, chrapliwym g艂osem :
- Zali艣 nie widzia艂a, 偶em ja ci臋 jedn膮 mi艂owa艂!... A nacierpia艂 si臋!... Ja ci臋 i tak wezm臋!... Ty moja ju偶 i b臋dziesz moja !... Nikt ci臋 tu nie wyrwie z moich r膮k! Ty moja! ty moja! ty moja!
- Jezus, Maria ! - zawo艂a艂a Basia.
Lecz on j膮 cisn膮艂 tak w ramionach, jakby chcia艂 zad艂awi膰... Kr贸tki oddech wydobywa艂 si臋 z jego warg; oczy zachodzi艂y mu mg艂膮, wreszcie wywl贸k艂 j膮 ze strzemion, z kulbaki i wzi膮艂 przed siebie cisn膮c jej piersi do swoich, i sinawe wargi jego, otwieraj膮c si臋 艂akomie jak usta ryby, pocz臋艂y szuka膰 jej ust. Ona nie wyda艂a ani okrzyku, lecz pocz臋艂a si臋 opiera膰 z niespodziewan膮 si艂膮. Zacz臋艂a si臋 mi臋dzy nimi walka, w kt贸rej s艂ycha膰 by艂o tylko zdyszane ich oddechy. Gwa艂towne ruchy i blisko艣膰 jego twarzy wr贸ci艂y jej przytomno艣膰. Przysz艂a na ni膮 chwila takiego jasnowidzenia, jaka przychodzi na ton膮cych.
Od razu z najwi臋ksz膮 jasno艣ci膮 odczu艂a wszystko. Wi臋c naprz贸d, 偶e ziemia zarwa艂a si臋 pod jej nogami i otworzy艂a si臋 w jar bezdenny, do kt贸rego on j膮 ci膮gn膮艂 koniecznie; ujrza艂a jego mi艂o艣膰, jego zdrad臋, sw贸j straszny los, swoj膮 niemoc i bezradno艣膰, odczu艂a trwog臋, odczu艂a okropn膮 bole艣膰 i 偶al- i jednocze艣nie buchn膮艂 w niej p艂omie艅 niezmierzonego oburzenia i w艣ciek艂o艣ci, i zemsty.
Taka by艂a dzielno艣膰 tej duszy rycerskiego dziecka, tej wybranej 偶ony najdzielniejszego w Rzeczypospolitej rycerza, 偶e w tej oto straszliwej chwili pomy艣la艂a naprz贸d: 揚om艣ci膰 si臋!", potem dopiero: 揜atowa膰 si臋! 揥szystkie w艂adze jej umys艂u napr臋偶y艂y si臋 tak, jak w艂os napr臋偶a si臋 z przera偶enia na g艂owie, i ta jasno艣膰 widzenia ton膮cych sta艂a si臋 w niej niemal cudown膮. R臋ce jej w艣r贸d szarpaniny pocz臋艂y szuka膰 przy nim broni i trafi艂y wreszcie na ko艣ciany 艂eb wschodniego pistoletu; ale jednocze艣nie mia艂a przytomno艣膰 pomy艣le膰 i o tym, 偶e cho膰by pistolet by艂 nabity, cho膰by zdo艂a艂a odwie艣膰 ska艂k臋, nim przegnie d艂o艅, nim skieruje luf臋 ku jego g艂owie, on chwyci niechybnie jej r臋k臋 i odbierze jej ostatni spos贸b ratunku -wi臋c postanowi艂a uderzy膰 inaczej.
Trwa艂o to wszystko jedno mgnienie oka. On istotnie przewidzia艂 zamach i wyci膮gn膮艂 d艂o艅 tak szybko, jak szybko migoce b艂yskawica, ale nie zdo艂a艂 obrachowa膰 jej ruchu, tote偶 r臋ce ich min臋艂y si臋 i Basia z ca艂膮 rozpaczliw膮 si艂膮 swej m艂odej i dzielnej pi臋艣ci uderzy艂a go, jak gromem, ko艣cian膮 g艂owni膮 pistoletu mi臋dzy oczy. Cios by艂 tak straszny, 偶e Azja nie zdo艂a艂 nawet krzykn膮膰 i pad艂 na wznak, poci膮gaj膮c j膮 za sob膮 w upadku.
Basia podnios艂a si臋 w jednej chwili i skoczywszy na swego dzianeta pomkn臋艂a jak wicher w przeciwn膮 stron臋 od Dniestru, ku szerokim stepom. Zas艂ona mg艂y zamkn臋艂a si臋 za ni膮. Dzianet stuliwszy uszy bieg艂 na o艣lep w艣r贸d ska艂, rozpadlin, jar贸w, wyrw. Lada chwila m贸g艂 run膮膰 w jak膮 szczelin臋, lada chwila m贸g艂 rozbi膰 siebie i je藕d藕ca o skaliste rogi: Lecz Basia nie zwa偶a艂a ju偶 na nic; najstraszliwszym niebezpiecze艅stwem byli dla niej Lipkowie i Azja... Dziwna rzecz! Teraz, gdy uwolni艂a si臋 z r膮k drapie偶nika i gdy 贸w le偶a艂 prawdopodobnie martwy w艣r贸d ska艂, nad wszystkimi jej uczuciami zapanowa艂a trwoga. Le偶膮c twarz膮 na grzywie dzianeta, mkn膮c w tumanie jak sarna 艣cigana przez wilki, teraz pocz臋艂a si臋 ba膰 Azji wi臋cej ni偶 w tej chwili, gdy by艂a w jego obj臋ciach - i czu艂a strach, i czu艂a niemoc,
i czu艂a to, co czuje dziecko s艂abe, zab艂膮kane, na woli bo偶ej, samotne i opuszczone. Jakie艣 g艂osy p艂acz膮ce wsta艂y w jej sercu i pocz臋艂y z j臋kiem, z boja藕ni膮, ze skarg膮 i 偶a艂o艣ci膮 wzywa膰 opieki :
- Michale, ratuj!... Michale, ratuj!..
A dzianet mkn膮艂 i mkn膮艂; cudownym wiedzion instynktem, przeskakiwa艂 wyrwy, omija艂 gibkim ruchem wyskakuj膮ce kanty ska艂, a偶 wreszcie kamienny pok艂ad przesta艂 dzwoni膰 pod jego kopytami : widocznie wpad艂 na jeden z tych otwartych 撆倁g贸w", kt贸re tu i owdzie ci膮gn臋艂y si臋 mi臋dzy jarami. Pot go okrywa艂, nozdrza pocz臋艂y oddycha膰 g艂o艣no, lecz bieg艂 i bieg艂. 揇ok膮d ucieka膰?" - pomy艣la艂a Basia.
I w tej chwili odpowiedzia艂a sobie:
揇o Chreptiowa!"
Lecz nowa trwoga 艣cisn臋艂a jej serce na my艣l o tej dalekiej przez straszne pustynie wiod膮cej drodze. Natychmiast te偶 przypomnia艂o si臋 jej, 偶e Azja pozostawia艂 oddzia艂y Lipk贸w w Mohilowie i Jampolu. Niezawodnie wszyscy Lipkowie byli zm贸wieni; wszyscy s艂u偶yli Azji, a zatem schwytaliby j膮 niechybnie i odwiedli do Raszkowa, nale偶a艂o zatem zapu艣ci膰 si臋 g艂臋boko w step i dopiero obr贸ci膰 na p贸艂noc, omijaj膮c naddniestrza艅skie osady. Nale偶a艂o post膮pi膰 tak tym bardziej, 偶e je艣li b臋dzie po艣cig, to p贸jdzie niezawodnie brzegiem, a tymczasem na szerokich stepach mo偶na b臋dzie spotka膰 kt贸r膮 z polskich komend wracaj膮c膮 do fortalicji. Bieg dzianeta wolnia艂 stopniowo. Basia b臋d膮c do艣wiadczonym je藕d藕cem rozumia艂a natychmiast, 偶e trzeba da膰 mu czas wytchnienia, inaczej padnie. A czu艂a i to, 偶e je艣li zostanie w艣r贸d tych pusty艅 bez konia, to jest zgubiona. Wstrzyma艂a wi臋c bieg i czas jaki艣 jecha艂a st臋p膮. Mg艂a rzed艂a, ale z biednego dzianeta podnosi艂a si臋 chmur膮 gor膮ca para.
Basia pocz臋艂a si臋 modli膰.
Nagle r偶enie ko艅skie ozwa艂o si臋 w艣r贸d mg艂y o kilkaset krok贸w za ni膮. W贸wczas w艂osy zje偶y艂y si臋 jej na g艂owie.
- M贸j padnie, ale i tamte padn膮! - rzek艂a g艂o艣no.
I zn贸w pomkn臋艂a.
Czas jaki艣 dzianet bieg艂 lotem go艂臋bia 艣ciganego przez raroga i bieg艂 zn贸w d艂ugo, prawie do ostatka si艂, lecz r偶enie odzywa艂o si臋 ci膮gle za nim w oddali. By艂o w tym r偶eniu dochodz膮cym z tumanu co艣 zarazem niezmiernie t臋sknego i gro藕nego. Jednak偶e po pierwszej chwili trwogi przysz艂o Basi na my艣l, 偶e gdyby na tym 艣cigaj膮cym j膮 koniu siedzia艂 ktokolwiek, to by 贸w ko艅 nie r偶a艂, bo je藕dziec nie chc膮c zdradza膰 po艣cigu zahamowa艂by r偶enie.
揘ie mo偶e by膰, tylko to bachmat Azji bie偶y za moim" - pomy艣la艂a Basia. Dla ostro偶no艣ci wyci膮gn臋艂a obie kr贸cice z olster, lecz by艂a to zbytnia ostro偶no艣膰. Po chwili zaczernia艂o co艣 w rzedn膮cej mgle i bachmat Azj贸w nadbieg艂 z rozwian膮 grzyw膮 i rozd臋tymi chrapami. Ujrzawszy dzianeta pocz膮艂 zbli偶a膰 si臋 ku niemu w podskokach, wydaj膮c kr贸tkie i urywane r偶enie, a dzianet odpowiedzia艂 mu natychmiast.
- 艁osz! 艂osz! - zawo艂a艂a Basia.
Zwierz, przyuczony do r臋ki ludzkiej, zbli偶y艂 si臋 i pozwoli艂 schwyta膰 si臋 za uzd臋. Basia podnios艂a oczy ku niebu i rzek艂a:
- Opieka boska!
Rzeczywi艣cie schwytanie Azjowego rumaka by艂o dla niej okoliczno艣ci膮 ze wszech miar pomy艣ln膮. Naprz贸d, dwa najlepsze z ca艂ego oddzia艂u rumaki by艂y w jej r臋ku; po wt贸re, mia艂a konia do zmiany, po trzecie na koniec, obecno艣膰 jego upewnia艂a j膮, 偶e po艣cig niepr臋dko wyjdzie. Gdyby bachmat pobie偶a艂 by艂 za ca艂ym oddzia艂em, Lipkowie, zaniepokojeni jego widokiem, niechybnie wr贸ciliby natychmiast szuka膰 swego wodza; obecnie za艣 by艂o do przewidzenia, 偶e do g艂owy im nie przyjdzie, by co艣kolwiek mog艂o si臋 przygodzi膰 Azji, i 偶e wyrusz膮 na poszukiwanie dopiero wtedy, gdy zaniepokoj膮 si臋 zbyt d艂ug膮 jego nieobecno艣ci膮. 揂 w贸wczas ja b臋d臋 ju偶 daleko!" - doko艅czy艂a w my艣li Basia. Tu przypomnia艂o si臋 jej po raz wt贸ry, 偶e oddzia艂y Azjowe stoj膮 w Jampolu i Mohilowie. 揟rzeba mija膰 szerokim stepem i nie zbli偶a膰 si臋 do rzeki pierw, a偶 si臋 w okolicy Chreptiowa znajd臋. Chytrze ten straszny cz艂ek pozastawia艂 obie偶e, ale mnie B贸g z nich wyratuje!"
Tak pomy艣lawszy nabra艂a ducha i pocz臋艂a czyni膰 przygotowania do dalszej drogi. Przy terlicy Azjowej znalaz艂a muszkiet, r贸g z prochem, worek z kulami i worek z siemieniem konopnym, kt贸re Tatar mia艂 zwyczaj gry藕膰 ustawicznie. Basia, przykr贸caj膮c strzemiona bachmata na miar臋 swej nogi, pomy艣la艂a sobie, 偶e przez ca艂膮 drog臋 b臋dzie si臋 偶ywi膰 jako ptak tym siemieniem, i zachowa艂a je starannie przy sobie. Postanowi艂a omija膰 ludzi, chutory, bo na tych pustyniach od ka偶dego cz艂eka z艂ego raczej ni偶 dobrego mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰. Serce jej 艣ciska艂a obawa, czym b臋dzie konie karmi膰. Same one b臋d膮 wygrzebywa膰 traw臋 spod 艣niegu i wyskubywa膰 mchy ze szczelin skalistych, ale nu偶 padn膮 od z艂ej strawy i uci膮偶liwych pochod贸w? Przecie nie mog艂a ich oszcz臋dza膰...
Druga obawa by艂a, czy si臋 nie zab艂膮ka w pustyni. 艁atwo by艂o nie zb艂膮dzi膰 jad膮c brzegiem Dniestrowym, ale tej drogi nie mog艂a obra膰. Co b臋dzie, gdy wjedzie w puszcze mroczne, ogromne a bezdro偶ne? jak pozna, czy si臋 kieruje na p贸艂noc czy w inn膮 stron臋, je艣li przyjd膮 dnie mgliste, bezs艂oneczne i noce bez gwiazd? 呕e puszcze roi艂y si臋 od dzikiego zwierza, mniej o to dba艂a maj膮c odwag臋 w dzielnym sercu - i bro艅. Wilki, chodz膮ce gromadnie, mog艂y by膰 wprawdzie niebezpieczne, ale w og贸le wi臋cej si臋 obawia艂a ludzi ni偶 zwierz膮t, a najbardziej zb艂膮kania.
- Ha! B贸g mi drog臋 wska偶e i do Micha艂a wr贸ci膰 pozwoli - rzek艂a g艂o艣no. I prze偶egnawszy si臋 otar艂a r臋kawem twarz z wilgoci, kt贸ra zi臋bi艂a jej poblad艂e policzki, bystrymi oczyma rozejrza艂a si臋 po okolicy i wypu艣ci艂a konie w skok.


 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pietkiewicz, B (2003) Cel u艣wi臋ca wzw贸d Polityka, 36, 82 鈥 85 M臉SKA PROSTYTUCJA
scan 36
Fanuc 2000C Mazak L168 82
Fanuc 10T MS [2 G54] L066 82
36 porad jak zwiekszyc ruch na stronie
18 (36)
SPRI(36)
GE 550T LeBlonde L082 82
Fanuc 0T (Anzon1) L077 82 1m
Fanuc 3TF Tak TS LTM L263 82 2

wi臋cej podobnych podstron