183 01 (2)





B/183: R.Moody, P.Perry
Odwiedziny z zaświatów





Wstecz / Spis
Treści / Dalej
Charakter wizji
Czasami fantazją definiuję jako opowieść kogoś,
kogo w rzeczywistości nigdy nie widziałem.
Michael Harner

W zbiorach literatury naukowej znajdują się, głęboko zakopane, liczne studia poświęcone spotkaniom ze zmarłymi.
Pierwsze takie studium, o którego istnieniu wiem, to Spis halucynacji, przeprowadzony w 1894 roku. Autor tej fascynującej pracy Henry Sidgwick, członek Towarzystwa Badań Psychicznych w Anglii, opracował odpowiedzi siedemnastu tysięcy respondentów na bardzo osobiste pytanie: "Czy zdarzyło się, abyś kiedykolwiek, będąc przekonany, że nie śnisz, miał głębokie przeświadczenie, że widzisz lub czujesz dotknięcie żywej istoty lub nieruchomego obiektu albo też słyszysz jakiś głos; a to wrażenie, według twojej najlepszej wiedzy, nie zostało wywołane przez żaden zewnętrzny czynnik materialny?"
Jeśli padła na to pytanie odpowiedź twierdząca, jeden z 410 ochotników pracujących przy tym badaniu przeprowadzał bezpośrednią rozmowę z ankietowanym. Ponad 2000 osób udzieliło odpowiedzi pozytywnej. Po odrzuceniu ewidentnych przypadków snów i majaków pozostały 1684 osoby, które doznały widzenia zjaw.
Widzenia te miały, według relacji, łagodny przebieg i trwały krótko, przeważnie krócej niż minutę. Wiele zjaw widziano w środowisku podobnym do lustra. Przykładem może tu być spisana w 1885 roku relacja "pani W". Opowiada ona, że zobaczyła odbicie w oknie górnej części postaci mężczyzny o "bardzo bladej twarzy oraz ciemnych włosach i wąsach":
"Pewnego wieczoru około ósmej trzydzieści weszłam do salonu, żeby wziąć coś z kredensu, i nagle, obróciwszy się, zobaczyłam tę samą twarz w oknie, na tle zamkniętych okiennic. Ponownie była to tylko górna część postaci, która wydawała się nieco skulona. Światło dochodziło tylko z korytarza oraz jadalni i nie padało bezpośrednio na okno; widziałam jednak dokładnie rysy twarzy i wyraz oczu... Za każdym razem byłam w odległości około dwóch czy trzech metrów od tej postaci".

Ludzie, którzy spisywali opowiadane im przeżycia, nie potrafili ich wyjaśnić. Mieli jednak swoje teorie na ten temat. Na przykład, że zmarła osoba pozostawiła coś z siebie w określonym miejscu i to coś komunikowało się w jakiś sposób z żywymi. Albo że te widzenia zjaw były tylko halucynacjami. W każdym razie Towarzystwo Badań Psychicznych doszło do wniosku, że nie ma jednoznacznych dowodów "działania pośmiertnego".
Badacze stwierdzili, że nie mają wyboru i muszą nazwać te widzenia "halucynacjami", nie pozostawiają one bowiem żadnych materialnych śladów. Nie rozważali takiej możliwości, którą później wysunął Andrew Lang w dziele zatytułowanym Sny i duchy. "(Niektóre) halucynacje są zwykłe i niezamierzone
pisał.
Ale pomiędzy nimi a marzeniami sennymi istnieje jakby halucynacja na jawie, którą niektórzy ludzie wywołują celowo. Taki charakter ma na przykład wpatrywanie się (w zwierciadło)".
WIZJONERSKIE PRZEŻYCIA

Wyrazistość i sugestywność zjaw skłoniła mnie do uznania, że pasują one do kategorii przeżyć paranormalnych, znanych jako wizje. Przykładem może być tu wizja świętego Piotra, który ujrzał Chrystusa na drodze do Damaszku, albo głosy aniołów, które usłyszała Joanna d'Arc i które w końcu doprowadziły do przejęcia przez nią komendy nad armią francuską.
Takie wypadki nazywane są wizjami spontanicznymi, co oznacza, że ludzie doświadczają ich bez świadomego dążenia do tego. W jednej chwili wszystko jest normalnie, a moment później następuje wizja.
Zdumiewająco dużo spontanicznych zjaw zmarłych widzi się w lustrach lub innych powierzchniach rzucających odbicie. Ponadto wiele widuje się w nocy lub na takim tle jak pusta ściana, a także o zmroku na wolnym powietrzu.
Pewna kobieta opowiedziała mi na przykład, że widziała zjawę swojej babki wyłaniającą się z lustra na końcu korytarza. Zdumiona obserwowała, jak zjawa szła w jej stronę, a potem znikła w otwartych drzwiach jednego z pokoi. Inna kobieta powiedziała mi, że patrzyła na kryształowy żyrandol w swojej jadalni i w jednym ze zwisających z niego kryształów zobaczyła ludzi zajętych rozmową.
Tego typu wizje przytrafiały się bardzo różnym osobom. Abraham Lincoln, na przykład, w czasie pobytu w domu w Springfield (stan Illinois) zobaczył w lustrze swoje odbicie podwójnie: jedno przedstawiało go leżącego na sofie, a drugie było blade i mizerne, jakby osoby martwej lub umierającej.
Dla mnie dziwne są nie wizje, które miał prezydent Lincoln, ale fakt, że mówił o nich. Gdyby obecnie prezydent Stanów Zjednoczonych zaczął mówić o takich przeżyciach, z pewnością musiałby się pożegnać ze swoją karierą polityczną. Prezydent Lincoln mówił jednak o swoich snach i wizjach bez skrępowania.
Anatole France opowiada, jak jego cioteczna babka ujrzała lustrzaną wizję umierającego Robespierre'a mniej więcej w tym samym czasie, kiedy został on postrzelony w szczękę. W nocy 27 lipca 1794 roku patrzyła w zwierciadło i nagle krzyknęła: "Widzę go! Widzę go! Jaki on blady! Z ust płynie mu krew! Ma roztrzaskane zęby i szczękę! Chwała Bogu. Ten krwiożerczy potwór nie będzie już pił niczyjej krwi prócz własnej". A potem zemdlała.
Czasami relacjonowano też zbiorowe wizje zmarłych. Większość najlepszej dokumentacji tego typu przypadków pochodzi od badaczy zjawisk paranormalnych, którzy są bardzo skrupulatni w zbieraniu informacji.
Jednym z takich badaczy był sir Ernest Bennett, pierwszy sekretarz Towarzystwa Badań Psychicznych w Anglii. Intrygował go niewyjaśniony charakter wielu zjawisk paranormalnych, zwłaszcza tych, które zdarzają się spontanicznie. Dużo pisywał do periodyków naukowych na temat paranormalności i starannie dokumentował poszczególne badania jej przejawów. Wśród opisanych przez niego zdarzeń są także przykłady wizji zbiorowych, czyli takich, kiedy więcej niż jeden człowiek widzi zjawę tej samej osoby w tym samym czasie. Oto jeden z podanych przez niego przypadków, związany z powierzchnią podobną do lustra:
"3 grudnia 1885 roku
5 kwietnia 1875 roku ojciec mojej żony, kapitan Towns, zmarł w swojej rezydencji w Crankbrook, niedaleko Sydney, w stanie Nowa Południowa Walia.
Mniej więcej sześć tygodni po jego śmierci moja żona weszła około dziewiątej wieczorem do jednej z sypialni. Towarzyszyła jej młoda dama, panna Berthon. Kiedy weszły -a lampa gazowa paliła się przez cały czas
ze zdumieniem zobaczyły odbite w lśniącej powierzchni szafy ubraniowej oblicze kapitana Townsa. Było go widać zaledwie do pasa -głowa, ramiona i tylko część rąk. Właściwie wyglądał jak zwykły portret robiony do medalionu, tyle że normalnych rozmiarów. Jego twarz była mizerna i blada, taka jak przed śmiercią. I miał na sobie szare flanelowe okrycie, w którym zazwyczaj sypiał. Zdziwione i na wpół przerażone tym, co zobaczyły, obie panie pomyślały w pierwszej chwili, że w pokoju zapewne wisi jego portret i że ukazało się im odbicie. Ale nie było tam takiego obrazu.
Kiedy tak stały patrząc i dziwiąc się, do pokoju weszła siostra mojej żony, panna Towns, i zanim żona ze swoją towarzyszką zdążyły zareagować, wykrzyknęła:
Wielkie nieba! Widzicie tatusia?
Akurat przechodziła tamtędy jedna z pokojówek. Zawołano ją i spytano, czy coś widzi, a ona odpowiedziała natychmiast:
Och, panienko! To pan!
Wtedy posłano po Grahama, starego kamerdynera kapitana Townsa, i on też od razu wykrzyknął:
Och, niech Bóg nas ma w opiece! Pani Lett, toż to kapitan!
Wezwano też majordoma, a potem jeszcze panią Crane, pielęgniarkę mojej żony, i oboje powiedzieli, co widzą. W końcu posłano po panią Towns, która
widząc zjawę
zbliżyła się z wyciągniętą ręką, ale w miarę jak przesuwała dłonią po powierzchni szafy, postać stopniowo znikała i nie pojawiła się już nigdy więcej, choć przez długi czas po tym wydarzeniu w pokoju ciągle ktoś przebywał".
ODMIENIENI POD WPŁYWEM WIZJI

To oświadczenie zostało podpisane przez C.E.W. Letta, zięcia kapitana, i występowało łącznie ze złożonymi pod przysięgą oraz podpisanymi oświadczeniami pozostałych świadków.
W tym wypadku Bennett nie zajął się zbadaniem wpływu tego wizjonerskiego przeżycia na ludzi, którzy zobaczyli zjawę, ale przypuszczam, że efekt musiał być ogromny. Wielu ludzi, z którymi pracowałem, twierdzi, że takie wizje prowadzą do złagodzenia lub nawet ukojenia żalu. Ludziom, którym ułatwiłem widzenie, pomagało to przede wszystkim uleczyć ich smutek bądź poprawić stosunki ze zmarłym. Przeżycie spotkania ze zjawą nie należy do przerażających ani niepokojących. Wydaje mi się to fascynujące, jako że filmy i książki nauczyły nas wszystkich bać się duchów. Od najdawniejszych czasów zresztą tego rodzaju historie są tematem przerażających opowieści o duchach, które powracają ze świata zmarłych, aby "dobrać się" do żywych, ale prawda o widzeniu zjaw jest zupełnie inna. Badacze, którzy zajmują się tym problemem, odkryli, że związane z nim przeżycia nie są straszne. Zdumiewające, na to zgoda, ale osoba, która widzi ducha, wcale nie umiera ze strachu. Typowy dla widzeń jest poniższy opis spontanicznej wizji lustrzanej, która nastąpiła w chwili, gdy wdowa przypadkowo wpatrywała się w podobną do lustra szybę okna pokoju hotelowego. Na zewnątrz było ciemno, a w szybie odbijało się słabe światło z pokoju, tworząc przejrzystą głębię w jej lśniącej powierzchni.

"Przytrafiło mi się to wkrótce po śmierci mojego męża, który zginął w wypadku samochodowym. Było już nad ranem, leżałam w łóżku, wpatrując się w okno. Nadal panowały ciemności; nie mogłam więc wyglądać na zewnątrz. Okno było jakby czarnym kwadratem. Nie przypominam sobie, abym wówczas rozmyślała o czymś szczególnym; po prostu patrzyłam w okno.
Nagle dostrzegłam biegnącego ku mnie mężczyznę. Miał na sobie strój kąpielowy, a jego włosy były mokre, zupełnie jakby biegł z plaży. Poczułam dreszczyk emocji, ponieważ rozpoznałam w tym mężczyźnie mojego zmarłego męża! Biegł wprost ku mnie i uśmiechał się. Czułam jego zapach i wiedziałam, że gdybym wyciągnęła rękę, mogłabym dotknąć jego wilgotnych włosów.

Tutaj jest wspaniale
powiedział. Uśmiechał się radośnie i to napełniło mnie szczęściem. Opowiedziane tu przeżycie pomogło mi pokonać smutek, ponieważ martwiłam się, że musiało go bardzo boleć, kiedy uderzył go samochód".
W tym przypadku żona mogła "zamknąć koło", ponieważ zobaczyła, iż jej mąż nie cierpi w życiu pozagrobowym. Jej widzenie, jak wiele innych, wywarło na nią pozytywny wpływ, gdyż pozwoliło jej pokonać żal. Pozostaje jedynie przyjąć, że planowane widzenia powinny przynosić jeszcze bardziej pozytywne efekty.
NATURALNA WIĘŹ

Wizje występują w bardzo różnych formach i jest wiele sposobów ich wywoływania, a mimo to należą do najbardziej niezwykłych zjawisk umysłu ludzkiego. Bardziej niezwykłe jest być może jedynie to, że są one tak rzadko badane przez psychologów.
Wielu z nas wychowało się na opowieściach o wizjach biblijnych. Kto spośród osób znających Biblię nie zdumiewał się, czytając o kręgach ezechielowych lub drabinie Jakuba albo wręcz zapoznając się z całą Księgą Apokalipsy? Nic dziwnego, że wielu z nas uważa tych starożytnych wizjonerów za jednostki nieprzeciętne, obdarzone rzadką i tajemniczą mocą obcowania z istotą boską.
Współcześnie wielu ludzi ma skłonności do przypisywania wizjom cech patologicznych. Wychodzą oni z założenia, że osoby, które mówią że mają wizje, są schizofrenikami, bredzą lub wręcz
że są to socjopaci. Taka postawa ulega obecnie zmianie, odkąd coraz więcej badań demograficznych wskazuje, że przeżycia wizjonerskie są zjawiskiem rozpowszechnionym w normalnych społecznościach. Całe rzesze ludzi miewały wizje, ale ci, którym się to zdarzyło, po prostu niechętnie przyznawali się z obawy, że mogą zostać uznani za nienormalnych.
Ponieważ wizje osób zmarłych są jedną z form przeżyć wizjonerskich, musimy przyjrzeć się niektórym powszechnie spotykanym rodzajom wizji, zwłaszcza tym, które można wywołać znanymi metodami. Odnosi się to do czterech z nich: pareidolii, inkubacji snów, hipnagogii oraz wizji zwierciadlanych.
Osnute tajemnicą wizje pareidolii

Tak powszechne zjawisko, jakim jest widzenie twarzy w chmurach, może służyć za przykład złudzenia optycznego, znanego jako pareidolia. Zaliczane jest do złudzeń, ponieważ występuje w tym wypadku bodziec zewnętrzny
chmura -który wzbogacony wskutek interpretacji prowadzi do powstania mającego znaczenie obrazu na niebie.
Jeśli wpatrując się w chmury wskażę portret Jerzego Waszyngtona, stojąca obok mnie osoba najprawdopodobniej zobaczy ten sam obraz. Szczególną, wyróżniającą pareidolię cechą jest to, że złudzenia nie znikają, kiedy patrzymy na nie.
Ponieważ tego typu złudzenia wzrokowe wywoływane są przez czynnik zewnętrzny, mogą być pokazywane innym. Cała grupa ludzi może więc uzgodnić, co przedstawia dany obraz. Wyjaśnia to przyczynę niektórych złudzeń grupowych, podczas których wiele osób dostrzega nagle twarz Chrystusa na murze kościoła lub też Matkę Boską na ściance zbiornika ropy naftowej. Wystarczy, że ktoś patrząc na jakiś wzór dostrzeże zarys twarzy Chrystusa
lub kogokolwiek innego
a znajdą się ludzie, którzy od razu zobaczą to samo.
A jeśli już obraz taki zostanie dostrzeżony, praktycznie nie ma możliwości przekonania ludzi, że wzór ten naprawdę istniał tu od dawna. Ci, którzy dobrze znają dane miejsce, odnoszą wrażenie, jakby ta wizja pojawiła się nagle, znikąd. "Przejeżdżałem obok tego zbiornika na ropę niemal codziennie od dwudziestu lat
twierdziłby taki wizjoner.
Gdyby Matka Boska była tu wcześniej, z całą pewnością zauważyłbym ją. Wiem, że pojawiła się dopiero teraz".
Często gdy rozejdzie się wieść o takim objawieniu, zaczynają masowo przybywać pielgrzymi. Ludzie odwiedzający miejsce objawienia zazwyczaj odnoszą się do niego z pełnym szacunkiem, niezależnie od tego, czy wierzą w łaskę boską, czy też nie. Choć sceptycy zapewne podchodzą z rezerwą.
Podobne twory wyobraźni dotyczą nie tylko tematyki religijnej. Na niektórych terenach pustyni egipskiej występują złoża sody i skamieniała roślinność, które wyglądają jak skalny las. Podróżni przejeżdżający przez tę okolicę opowiadają, że widzieli tam zwłoki zmumifikowanych gigantów lub olbrzymie żaglowce.
Pareidolia stanowi podstawę różnych wróżb. Hawajscy kahunowie czasami zadawali sobie pytania, a następnie wpatrywali się w chmury, oczekując, że ułożą się one we wzór, który będą mogli zinterpretować jako odpowiedź. Kapnomancja, czyli wróżenie z dymu, jest nadal praktykowana przez niektórych rdzennych mieszkańców Ameryki Środkowej. W średniowiecznej Europie była zwyczajowo uprawiana przez matrony i dziewice. Także wróżenie z fusów od herbaty opiera się na nadawaniu znaczenia obrazom powstającym z układu listków herbacianych.
Od czasu do czasu pareidolia stawała się przyczyną widzenia zjaw zmarłych bliskich. Weźmy na przykład przeżycie generała George'a Pattona, który w czasie pobytu na polu walki we Francji miał zdumiewającą wizję swoich przodków. Wspomniał o tym epizodzie w pamiętnikach spisanych przez jego siostrzeńca, Freda Ayera juniora, zatytułowanych Zanim wyblakną kolory.
"
Jestem przekonany, że przodkowie zawsze nam towarzyszą. Obserwują nas. I oczekują od nas bardzo wiele.

Co przez to rozumiesz?
spytałem.

No cóż, to coś takiego, o czym albo się wie, albo nie. Ale czasami można nawet dostrzec. Kiedyś we Francji przygwoździł nas niemiecki ostrzał, zwłaszcza ciężkiej broni maszynowej. Leżałem na ziemi, śmiertelnie przerażony, i bałem się unieść głowę. Ale w końcu odważyłem się i spojrzałem w chmury, podświetlone na czerwono tuż przed zachodem słońca. I wtedy dostrzegłem, najzupełniej wyraźnie, ich głowy: głowy mojego dziadka i jego braci. Nie poruszali ustami; nie odzywali się do mnie. Patrzyli tylko, nie tyle z gniewem, ile raczej nieszczęśliwi i naburmuszeni. W ich oczach mogłem wyraźnie odczytać wyrzut: Georgie, Georgie, rozczarowujesz nas, leżąc tak plackiem. Pamiętaj, że wielu Pattonów zginęło, ale nigdy nie było wśród nas tchórza.
Zerwałem się więc, złapałem karabin i wydałem rozkazy. I w końcu pułkownik George i inni nadal znajdowali się w tym samym miejscu, ale już uśmiechnięci. Oczywiście wygraliśmy tę bitwę".

A skoro już jesteśmy przy generale George'u Pattonie, z pewnością jednym z najbardziej poważanych i odnoszących największe sukcesy generałów w historii amerykańskiej wojskowości, warto zauważyć, że wierzył on głęboko w istnienie duchów. Częściowo wiara ta była skutkiem częstych wizyt, jakie składał mu na polu walki jego zmarły ojciec. Według tego, co powiedział Ayerowi: "Ojciec miał zwyczaj przychodzić wieczorem do mojego namiotu, siadać i rozmawiać ze mną. Zapewniał mnie, że sobie poradzę i będę odważny w bitwie, która miała się rozegrać następnego dnia. Był zupełnie realny, zupełnie tak samo, jak wtedy, kiedy widywałem go w jego gabinecie w domu w Lakę Yineyard".
Leczenie inkubacją snów

Wszyscy znamy kaduceusza, tajemniczy emblemat zawodu lekarskiego. Owinięte wokół uskrzydlonej laski dwa węże spoglądają na nas z drzwi karetek pogotowia, ze ścian szpitalnych i wywieszek na drzwiach gabinetów lekarskich. A jednak tylko nieliczni znają pochodzenie tego symbolu. Aby je poznać, musimy cofnąć się do czasów starożytnej Grecji, do świątyń Asklepiosa, w których następowała inkubacja snów.
Asklepios był autentyczną postacią, szanowanym lekarzem, który po śmierci uzyskał status boski. W całym kraju na jego cześć powstawały sanktuaria. Było ich łącznie trzysta, a najsłynniejsze mieściło się w Epidauros. Funkcjonowały one jako swoiste Kliniki Mayo, te świątynie inkubacji snów.
Do celów leczniczych wywoływano w tych świątyniach fantastyczne przeżycia wizjonerskie. Jeśli dotknęła kogoś nieznośna choroba lub taka, której żaden uzdrowiciel nie potrafił uleczyć, należało udać się do świątyni Asklepiosa. Pacjenci przeżywali tam sny i wizje, które miały leczyć ich dolegliwości. Przy odrobinie szczęścia mogli nawet skonsultować się w takim śnie z samym legendarnym lekarzem.
Główne centrum uzdrowicielskie w Epidauros mogło u-dzielić schronienia i nakarmić ogromne rzesze ludzi, którzy zawsze czekali na swoją kolej. Centralną budowlą kompleksu świątynnego był olbrzymi gmach, abaton, otoczony dziedzińcem. Kiedy nadchodziła ich kolej, pielgrzymi wchodzili na teren dziedzińca i spali tak długo, aż nawiedził ich bardzo szczególny sen, taki, w którym zjawiał się Asklepios w swojej futrzanej czapie, z kaduceuszem w dłoni, i zapraszał ich do abatonu.
Wtedy pacjent mógł wejść do świątyni, rozległej sali wypełnionej wąskimi łóżkami, nazywanymi klini. Łóżka te wyglądały jak sofy z epoki wiktoriańskiej, z jednego końca uniesione pod kątem około 45 stopni, tak by głowa i tułów spoczywały nieco wyżej niż biodra i nogi. To od tych greckich klini wywodzi się współczesny termin "klinika".
Wierzono, że Asklepios zjawiał się w nocy osobiście w abatonie. Troskliwie opiekował się chorymi i mówił, jak ich leczyć, a ponoć zawsze robił to wszystko w futrzanej czapie i z kaduceuszem w dłoni. W wielu odnotowanych przypadkach jego zalecenia i metody leczenia spowodowały wyzdrowienie pacjentów.
Wdzięczni pacjenci płacili kamieniarzom, aby wykuli na kolumnach informacje o ich chorobie, wizji i ozdrowieniu, by inni mogli dowiedzieć się o tych cudach. Nawet dziś, po więcej niż dwóch tysiącach lat, opisy klinicznych przypadków, które się zachowały, stanowią fascynującą lekturę:

Mężczyzna, który miał sparaliżowane palce u ręki, z wyjątkiem jednego, przybył do boga jako pacjent. Patrząc na wota w świątyni wyraził niewiarę w skuteczność leczenia i kpił z inskrypcji. Ale podczas snu miał wizję. Wydawało mu się, że kiedy grał w kości pod murem świątyni i nadeszła właśnie jego kolej, pojawił się bóg, pochylił szybko nad jego dłonią i rozprostował mu palce. Kiedy bóg odszedł na bok, pacjentowi wydało się, że opuścił dłoń i zaczął rozprostowywać palce, jeden po drugim. Kiedy wyprostował już wszystkie, bóg spytał go, czy nadal nie dowierza inskrypcjom na kolumnach w świątyni. Pacjent odparł, że już nie będzie w nie wątpił. "Ponieważ przedtem nie dowierzałeś opisom leczenia, które wcale nie są niewiarygodne, odtąd powinieneś nazywać się Niedowiarkiem"
stwierdził bóg. O świcie pacjent opuścił świątynię zdrowy.

Ambrozja z Aten, ślepa na jedno oko. Przybyła do boga jako pacjentka. Początkowo krążyła po świątyni, wyśmiewała niektóre opisy uzdrowienia jako niewiarygodne i niemożliwe. Bo jak niby kulawy czy ślepy mógł zostać uleczony tylko dlatego, że miał sen? A gdy zasnęła, przeżyła wizję. Wydało się jej, że bóg stanął przy niej i powiedział, że uzdrowi ją, ale będzie musiała mu zapłacić, ofiarowując świątyni świnię ze srebra dla upamiętnienia swej ignorancji. Powiedziawszy to, rozciął gałkę jej chorego oka i wlał do środka jakieś lekarstwo. Kiedy nadszedł dzień, kobieta opuściła świątynię zdrowa.

Pewien mężczyzna śnił, że zmarł dźgnięty mieczem w brzuch przez Asklepiosa; za pomocą nacięcia mężczyzna ten został wyleczony z wrzodu, który miał w brzuchu.
Pandarus z Tesalii. ze znamieniem na czole. We śnie miał wizję: wydawało mu się, że bóg obwiązał mu opaską czoło w miejscu, gdzie miał znamię, po czym nakazał mu z chwilą opuszczenia abatonu zdjąć opaskę i złożyć ją w ofierze świątyni. Kiedy nadszedł dzień, mężczyzna wstał, zdjął opaskę i zobaczył swoją twarz wolną od znamienia. Podarował świątyni opaskę; znajdowało się na niej znamię, które poprzednio miał na czole.

Inkubacja snów nie była wyłącznie greckim wynalazkiem. Istnieją przekazy na jej temat w wielu rozsianych po całym świecie kulturach, takich jak starożytnego Egiptu, Mezopotamii, Kanaanu czy Izraela. Najlepszym biblijnym przykładem jest sen Salomona w świątyni na wzgórzu Gibeonu, do której udał się, aby złożyć Bogu ofiarę. To tam "ukazał się Pan Salomonowi w nocy", pytając, co mógłby dać synowi Dawida.
"Daj zatem słudze twemu rozumne serce, abym mógł sądzić lud twój, abym mógł rozróżnić między dobrem a złem; któż bowiem jest w stanie sądzić twój tak wielki naród?"
To z tego spotkania we śnie z Bogiem wynikła mądrość Salomona, który rządził całym Izraelem.
Rytuał inkubacji snów był niezwykle istotny w Japonii, gdzie przetrwał aż do
XV wieku. Pielgrzymi, dręczeni problemami, których nie byli w stanie rozwiązać,
udawali się do świętego miejsca w nadziei, że dany im będzie przez boga sen
podpowiadający rozwiązanie problemu.

Przetrwało wiele relacji z takich wizji sennych i są one identyczne co do formy z tymi, które zachowały się w Grecji. We śnie petenta pojawiają się jakieś istoty i uzdrawiają tak jak w abatonie; stosowana przez nie kuracja może także obejmować swoisty zabieg chirurgiczny.
W Japonii rytuał ten sięga bardzo odległych czasów, bo IV lub V wieku n.e. Uprawniony do nawiązywania kontaktu z innym wymiarem był wówczas jedynie cesarz i inkubacja stanowiła ważny aspekt jego duchowych zobowiązań. W pałacu cesarskim znajdowała się sala do inkubacji i specjalne łoże, zwane kamudoko.
Nawet obecnie wymagane jest, aby podczas ceremonii konsekracji nowego cesarza znajdowało się łoże zwane shinza, identyczne co do kształtu z klini Asklepiosa. Cesarz nie używa łoża w czasie uroczystości, a zatem pierwotna funkcja tego sprzętu została już zapomniana. Ale nie ulega wątpliwości, że w starożytnych czasach łoże było niezbędne w czasie tej ceremonii właśnie do inkubacji snów.

Rzecznicy współczesnej psychologii głębi zapewne przekonywaliby, że te wizje stanowiły epizody z zakresu wewnętrznej łączności duchowej śpiącego z wyższymi poziomami jego świadomości, ale nie da się w pełni zrozumieć wielu zagadek wiążących się z inkubacją snów.
Osoby przeżywające to zjawisko bardzo wyraźnie odróżniają owe nawiedzenia od zwykłych snów. W rzeczywistości w relacjach ze starożytnej Grecji wielu śniących twierdziło, że ich wizje następowały w stanie pośrednim między snem a czuwaniem. To prowadzi nas do kolejnego fascynującego typu stanu wizjonerskiego, który pewni ludzie mogą osiągać celowo.
Senna rzeczywistość hipnagogii

Hipnagogia tradycyjnie uważana jest za "stan częściowego uśpienia", stan pomiędzy normalną świadomością czuwania a snem. Osoba znajdująca się w stanie hipnagogii widzi to, co podsuwa jej podświadomość. Czasami mogą to być po prostu jaskrawe blaski kolorów lub też bardzo ostre sekwencje senne. Innym razem te wyraźniejsze niż w rzeczywistości obrazy mają niezwykle wielkie znaczenie.
Stan hipnagogii osiąga się, kiedy znajdująca się w nim osoba chodzi i wykonuje normalnie swoje czynności. Hipnagogia chodząca była wykorzystywana do wyjaśniania rzekomego widzenia "ludków" w Irlandii i "wróżek" w innych częściach świata. Wyjaśnia także dziwaczne zjawisko, znane jako "znikający człowiek", kiedy to jakaś osoba widzi w nocy idącego ulicą w jej stronę kogoś, kto nagle znika.
Słynny angielski pisarz Charles Dickens pozostawił relację z takiego właśnie przeżycia. Opowiedział swojemu znajomemu, że szedł pewnej nocy jedną z ulic Londynu, kiedy nagle usłyszał odgłos biegnącego z tyłu konia. Odwrócił się i zobaczył człowieka usiłującego opanować wierzchowca, który poniósł. Dickens schronił się w bramie, aby ustąpić drogi. Kiedy jednak wyjrzał z bramy na ulicę, nie dostrzegł ani konia, ani jeźdźca. Nie było nikogo.
Znaczna liczba normalnych ludzi przeżywa bardzo wyraźne obrazy we śnie. Czasami przybierają one postać kolorowych wyobrażeń, czasami zaś wydarzeń surrealistycznie zniekształconych.
Stany hipnagogiczne były wykorzystywane przez niektórych genialnych twórców do rozwiązywania najróżniejszych problemów. Do tych, którzy wykorzystywali tę technikę w procesie twórczym, należał Thomas Edison
szukając rozwiązania jakiegoś problemu, często zapadał on w biurze w drzemkę.
Kłopotliwe było dla niego jedynie to, że bardzo łatwo przechodzi się ze stanu hipnagogii w głęboki sen. A śpiąc, człowiek zapomina przeżyte wizje. Aby poradzić sobie z tym problemem, Edison drzemał trzymając w dłoniach stalowe kulki. Po obu bokach swojego krzesła umieścił metalowe miednice. Kiedy zaczynał zapadać w głęboki sen, kulki wysuwały mu się z dłoni i z hałasem uderzały o miednice. Wtedy budził się, zachowując w pamięci swoje przeżycia ze stanu hipnagogii.
Moje własne doświadczenia z wpatrywaniem się w zwierciadło

Po przeprowadzeniu kilku seansów wpatrywania się w zwierciadło, w czasie których wywoływano zjawy, zdecydowałem się spróbować tego na sobie samym. W efekcie nastąpiło osobiste spotkanie, które całkowicie zmieniło moje spojrzenie na życie.
Na początku stanąłem wobec swoistego dylematu. Nie wiedziałem, czy powinienem uczestniczyć jako podmiot w tych badaniach. Występowanie w roli uczestnika eksperymentu i przeżycie widzenia mogło bowiem spowodować, że utraciłbym zdolność do obiektywnych ocen. Ograniczając zaś swój udział tylko do roli badacza, mogłem oceniać relacje innych z bardziej neutralnej pozycji.
Z drugiej strony pokusa doświadczenia tych wrażeń osobiście była bardzo silna, ponieważ od dziecka fascynowało mnie wszystko, co wiązało się ze świadomością, i zawsze bardzo chciałem wiedzieć, jak to jest, kiedy widzi się zjawę.
Po wysłuchaniu relacji kilku uczestników moich seansów uległem pokusie i sam się wybrałem w podróż do Królestwa Pośredniego.
Najbardziej niepokojącą cechą obserwowanych przeze mnie spotkań ze zjawami
było to, że ich uczestnicy nabierali przeświadczenia, iż wizjonerskie odwiedziny
są zjawiskiem rzeczywistym, a nie wytworami fantazji. Było to tym bardziej zdumiewające,
że do moich eksperymentów celowo wybierałem ludzi bardzo solidnych i rozsądnych.
Zakładałem, że nikt z nich nie uzna, iż jego spotkanie było rzeczywiste. Oczekiwałem,
że stwierdzą, iż wizja przypominała marzenia senne
ale okazało się coś zupełnie
odwrotnego. Jeden po drugim uczestnicy wizjonerskich spotkań uparcie twierdzili,
że naprawdę obcowali ze swoimi zmarłymi krewnymi. "Wiem, że to była moja matka"

powiedział jeden z nich. Dosłownie wszyscy opisywali swoje przeżycia jako
"najprawdziwsze z prawdziwych".
Byłem przekonany, że jeśli sam zobaczę zjawę, moje odczucia będą inne. Jeśli
sam przeżyję coś takiego
myślałem
nie dam się tumanić twierdzeniami, że
to coś realnego.
Na obiekt moich wizji wybrałem babkę ze strony matki. Urodziłem się w czasie II wojny światowej, a w dniu moich urodzin ojciec został wysłany za ocean. Nie wracał przez osiemnaście miesięcy, wskutek czego matka mojej matki przejęła na siebie wiele obowiązków rodzicielskich. Robiła to doskonale i zawsze uważałem, że była cudowną, kochaną, mądrą i wyrozumiałą osobą, która wywarła wielki wpływ na moje życie. Po jej śmierci często mi jej brakowało i niejednokrotnie miałem ochotę ponownie spotkać się z nią
niezależnie od tego, jaką postać przybrała obecnie.
Pewnego dnia przez wiele godzin przygotowywałem się do wizjonerskiego kontaktu. Przypomniałem sobie mnóstwo związanych z nią wspomnień i wpatrywałem się w jej fotografię, przywołując silne poczucie ciepłej dobroci mojej babki.
Następnie udałem się do miejsca, które nazywałem kabiną widzeń, i w przymglonym świetle zacząłem się wpatrywać w wielkie lustro, ustawione w taki sposób, że spoglądałem jakby w trójwymiarową głębię. Siedziałem tak przez co najmniej godzinę, ale nie poczułem ani śladu jej obecności. W końcu zrezygnowałem i uznałem, że jestem w jakiś sposób uodporniony na wizjonerskie spotkania.
Później, kiedy już otrząsnąłem się z tego przeżycia, miałem spotkanie, które zaliczam do najbardziej wstrząsających zdarzeń w moim życiu. Było to coś takiego, co niemal całkowicie zmieniło moje pojmowanie rzeczywistości. Teraz rozumiem uczucia wyrażane przez wielu z tych, którzy widzieli zjawy, i wiem, co mają na myśli mówiąc, że nie są już tacy sami jak dawniej.
Doświadczenia te mają w sobie coś niewypowiedzianego, co powoduje, że trudno ująć je w słowa. Mimo to pragnę opisać mój własny kontakt wizjonerski, ponieważ wydaje mi się ważny, jako przekaz "z pierwszej ręki":
Siedziałem sam w pokoju, kiedy nagle najzupełniej normalnie weszła jakaś kobieta. Od pierwszego wejrzenia wydała mi się znajoma, ale nastąpiło to tak szybko, że potrzebowałem chwili, aby zebrać myśli i uprzejmie ją przywitać. W ciągu niespełna minuty uświadomiłem sobie, że tą osobą była moja babka ze strony ojca, która umarła kilka lat wcześniej. Pamiętam, że uniosłem ze zdumienia dłonie do twarzy i wykrzyknąłem: "Babciu!"
Patrzyłem jej prosto w oczy, przejęty grozą pod wpływem tego, co widziałem. Bardzo uprzejmie i ciepło oznajmiła mi, kim jest, używając przy tym takiego zdrobnienia mojego imienia, którym jedynie ona mnie nazywała, gdy byłem dzieckiem. Kiedy zdałem sobie sprawę, kim jest ta kobieta, do głowy napłynęło mi natychmiast mnóstwo związanych z nią wspomnień. Nie wszystkie były dobre. W gruncie rzeczy wiele było zdecydowanie nieprzyjemnych. O ile moje wspomnienia o babce ze strony matki są pozytywne, o tyle z matką ojca było zupełnie inaczej.
Jednym ze wspomnień, które mi się wówczas nasunęły, były jej irytujące oświadczenia: "To moje ostatnie Boże Narodzenie!" Mówiła tak każdego roku przed świętami przez co najmniej dwadzieścia lat.
Nieustannie ostrzegała mnie też, kiedy byłem mały, że pójdę do piekła, jeśli będę naruszał którykolwiek z licznych zakazów boskich, naturalnie w takiej formie, w jakiej ona je interpretowała. A kiedyś wymyła mi usta mydłem za wypowiedzenie słowa którego ona nie aprobowała. Innym razem, kiedy byłem jeszcze mały, całkiem poważnie poinformowała mnie, że to grzech latać samolotem. Była z natury zrzędliwa i do wszystkiego nastawiona negatywnie.
Kiedy jednak wpatrywałem się w oczy tej zjawy, bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że nastąpiła w niej pozytywna przemiana. Stała przede mną i czułem płynące od niej ciepło oraz miłość, jakąś empatię i współczucie, których zrozumienie przekraczało moje możliwości. Była zdecydowanie w dobrym humorze, roztaczała szczególną aurę cichej radości i spokoju.
Nie rozpoznałem jej w pierwszej chwili dlatego, że wyglądała bez porównania młodziej niż w chwili śmierci; w rzeczywistości nawet młodziej niż wtedy, kiedy się urodziłem. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek widział jej fotografie z okresu, kiedy była w tym samym wieku co, jak mi się wydawało, w czasie naszego spotkania. Ale nie jest to istotne, ponieważ nie tylko po wyglądzie j ą rozpoznałem. Miałem wrażenie, że znam tę kobietę raczej dzięki jej wykluczającej pomyłkę obecności i licznym wspomnieniom, które wymienialiśmy i omawialiśmy szczegółowo. Krótko mówiąc, ta kobieta na pewno była moją zmarłą babką. Rozpoznałbym ją wszędzie.
Chcę z naciskiem podkreślić, że to spotkanie wydało mi się absolutnie naturalne. Tak jak w przypadku innych osób, które eksperymentowały z wywoływaniem zjaw, również moje spotkanie z babką nie miało pod żadnym względem charakteru niesamowitego czy dziwnego. Było to najnaturalniejsze i najmilsze spotkanie, jakie miałem z nią kiedykolwiek.
Spotkanie skupiało się wyłącznie na kwestii naszych stosunków. Przez cały czas zdumiewał mnie fakt przebywania w obecności kogoś, kto zmarł, ale jednocześnie w żaden sposób nie przeszkadzało to w naszej rozmowie. Stała tuż przede mną i niezależnie od tego, jak bardzo czułem się zaskoczony, po prostu zaakceptowałem jej obecność i rozmawiałem z nią.
Dyskutowaliśmy o dawnych czasach, o poszczególnych wydarzeniach z mojego dzieciństwa. Przypomniała mi o kilku incydentach, których nie pamiętałem. Ujawniła także pewną bardzo osobistą sprawę
dotyczącą sytuacji mojej rodziny -która była dla mnie ogromnym zaskoczeniem, ale po retrospekcji uznałem, że bardzo wiele wyjaśnia. Osoby, których to dotyczy, nadal żyją dlatego postanowiłem zachować tę wiadomość dla siebie. Powiem tylko, że dowiedziałem się czegoś, co ma dla mnie bardzo istotne znaczenie, i czuję się o wiele lepiej po usłyszeniu tego od niej.
Napisałem "usłyszeniu", mając na myśli niemal dokładne znaczenie tego słowa. Jedyną różnicę stanowiło to, że w porównaniu z okresem przed śmiercią jej głos był nieco bardziej szorstki, jakby z megafonu, dzięki czemu wydawał się wyraźniejszy i donośniejszy. Inni, którzy przeżywali podobne spotkania wcześniej niż ja, mówili o porozumiewaniu się telepatycznym, bezpośrednio "z umysłu do umysłu". W moim przypadku było podobnie. Choć przez większość czasu rozmawialiśmy za pomocą słów, niekiedy zdawałem sobie sprawę, że czytam w jej myślach, i mogłem stwierdzić, że to samo odnosiło się do niej.
W żadnym wypadku nie wyglądała na "ducha" ani nie była przezroczysta. Pod każdym względem robiła wrażenie autentycznej osoby, z krwi i kości. Jej wygląd nie różnił się od wyglądu innych ludzi, z jednym tylko wyjątkiem: otóż otaczało ją coś, co wyglądało jak światło czy załamanie przestrzeni, jakby była odseparowana lub odcięta od materialnego otoczenia.
Z jakiegoś powodu nie pozwalała mi się jednak dotknąć. Trzy lub cztery razy sięgałem ku niej, aby ją uściskać, ale za każdym razem unosiła ręce i powstrzymywała mnie gestem. Tak uparcie nie chciała, abym jej dotykał, że uszanowałem to życzenie.
Nie mam pojęcia, ile trwało nasze spotkanie. Miałem wrażenie, iż przez długi czas, ale byłem tak zaabsorbowany, że nie spojrzałem nawet na zegar. Biorąc pod uwagę myśli i u-czucia, jakie wymieniliśmy, musiało trwać kilka godzin, ale wydaje mi się, że zapewne było krótsze, jeśli rozpatrywać je w kategoriach tego, co uznajemy za czas "rzeczywisty".
A jak się skończyło? Pozostawałem pod tak silnym wrażeniem, że po prostu powiedziałem jej "do widzenia". Uzgodniliśmy, że znowu się zobaczymy, i po prostu wyszedłem z pokoju. Kiedy wróciłem, nie było po niej śladu. Zjawa mojej babki znikła.
Wydarzenie to uzdrowiło nasze stosunki. Po raz pierwszy w życiu doceniłem jej poczucie humoru i zdałem sobie sprawę, co przeszła za życia. Kocham ją teraz jak nigdy przed tym spotkaniem.
Pod wpływem tego przejścia nabrałem też trwałego przeświadczenia, że to, co nazywamy śmiercią, nie jest końcem życia.
Zdaję sobie sprawę, dlaczego ludzie zakładają, że kontakty ze zjawami to halucynacje. Jako weteran w dziedzinie odmiennych stanów świadomości mogę jednak powiedzieć, że moje pojednanie z wizją babki było w zupełności spójne z rzeczywistością postrzeganą przeze mnie przez całe życie w stanie czuwania. Gdybym chciał pomniejszać znaczenie tego spotkania, traktując je jako halucynację, musiałbym chyba uznać za halucynację i całą resztę mojego życia.
"POTRZEBA SPOTKANIA" JAKO POWÓD WIDZENIA

Moje spotkanie pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego ludzie pragnący zobaczyć zjawę niekoniecznie widzą tę, o którą im chodziło. Na podstawie własnego doświadczenia wierzę, że widzi się tę osobę, z którą spotkanie jest potrzebne.
W moim przypadku kontakty z babką ze strony matki układały się pozytywnie, podczas gdy z babką ze strony ojca miewaliśmy pewne nieporozumienia. Ogólnie większe korzyści płyną zapewne z pojednania z ludźmi, do których ma się żal czy pretensje.
Dla wielu uczestników eksperymentów osoba, którą pragną zobaczyć, jest też osobą, z którą spotkanie jest potrzebne. W tym wypadku eksperyment przebiega zgodnie z planem. Jeśli jednak tak nie jest, potrzeba może przeważyć.
Ponadto jeden szczegół mojego przeżycia powoduje, iż jestem winien publiczne przeprosiny dawnej koleżance, doktor Elisabeth Kubler-Ross. W 1977 roku Elisabeth opowiedziała mi o swoim spotkaniu ze zmarłą znajomą. Na ile sobie przypominam, było to tak, że Elisabeth szła pewnego dnia korytarzem w kierunku swojego gabinetu, kiedy nagle dostrzegła jakąś kobietę stojącą obok.
Obie panie zaczęły rozmawiać i Elisabeth zaprowadziła tę drugą do swojego gabinetu. Po chwili pochyliła się ku niej i z ogromnym zdumieniem stwierdziła: "Ja panią skądś znam!" W kobiecie tej rozpoznała panią Schwartz, pacjentkę, z którą bardzo się zżyła przed jej śmiercią kilka miesięcy wcześniej. Pani Schwartz przedstawiła się jej i obie kobiety rozmawiały przez pewien czas.
Kiedy Elisabeth opowiedziała mi tę historię, pamiętam, że głośno zaprotestowałem: "Daj spokój! Jeśli to był ktoś, kogo tak dobrze znałaś, jak mogłaś nie rozpoznać jej już na samym początku?"
Teraz, po tych wszystkich latach, mogę powiedzieć, że rozumiem, dlaczego tak się stało. Wiem zarówno z własnego doświadczenia, jak i doświadczeń innych osób, że zmarli, którzy wracają w postaci zjawy, nie wyglądają dokładnie tak samo jak przed śmiercią. Co dziwne
choć zapewne nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać
robią wrażenie młodszych i mniej przygnębionych, ale mimo to można ich rozpoznać.

Wyniki moich własnych przeżyć i wczesnych doświadczeń sugerują, że wpatrywanie się w zwierciadło stanowi naturalne ogniwo pomiędzy spontanicznym pojawianiem się a wywoływaniem zjaw zmarłych.
Dalsze badania przekonały mnie, że wpatrywanie się w zwierciadło było stosowane w dawnych czasach i dawało zdumiewające rezultaty. To właśnie dowody historyczne spowodowały, że zainteresowałem się tym jeszcze bardziej.
TĘPIENIE PRAKTYK WPATRYWANIA SIĘ W ZWIERCIADŁO

W trakcie moich poszukiwań naukowych uświadomiłem sobie, iż wpatrywanie się w zwierciadło było przez wieki okładane takimi zakazami i tak zniesławiane, że do czasów obecnych przetrwało jedynie jako pozostałość po istotnym elemencie rzeczywistości społecznej, jakim niegdyś było. Jest echem odległej przeszłości, zdławionym przez tych, którzy okrzyknęli je przesądem, zamiast spróbować zrozumieć jego znaczenie i potęgę.
Niewdzięczną istotę wpatrywania się w zwierciadło doskonale obrazuje tragiczna opowieść o Kennecie Mac-Kenzie. Żył on w Szkocji w XV wieku i był uznawany za tak biegłego w tej sztuce, że miejscowa królowa (a było ich wiele w społeczeństwie feudalnym) najęła go do szpiegowania swojego męża, który udał się na kontynent europejski w odwiedziny. MacKenzie wpatrywał się w swoje zwierciadło i zobaczył, jak śledzony uwodzi beztrosko inną kobietę.
To, co zobaczył, okazało się prawdą, ale MacKenzie popełnił błąd mówiąc o tym królowej. Zdenerwowała się bowiem tak bardzo na wieść o wizji, że kazała wrzucić MacKenziego głową w dół do beczki z wrzącą smołą.
Tak właśnie traktowano tych, którzy praktykowali wpatrywanie się w zwierciadło.
Prowadząc badania ustaliłem co najmniej siedem przyczyn tępienia praktyki wpatrywania się w zwierciadło. Wymienię te przyczyny i przeanalizuję, starając się określić, czy są one uzasadnione, z indywidualnego bądź też zbiorowego punktu widzenia.
Strach przed podświadomością

Wydaje się, że są takie obszary umysłu, z których istnienia w normalnych okolicznościach nie zdajemy sobie sprawy. Freud, Jung i inni pionierzy psychologii wyznaczyli szereg takich obszarów, a ich następcy zapewne będą kontynuować tę pracę. Na wyjaśnienie czeka jeszcze bardzo wiele tajemnic umysłu ludzkiego.
Jedno, co wiemy z całą pewnością, to że na ogół pojawia się niepokój, kiedy zagraża nam, iż z podświadomości do świadomości przedostanie się jakaś nieprzyjemna myśl, przykre wspomnienie lub impuls. Freud nazwał to powszechnie występujące odczucie niepokojem sygnalnym.
Niektórzy ludzie unikają wpatrywania się w zwierciadło między innymi ze strachu, że treści zawarte w podświadomości mogą przy tej okazji nagle wtargnąć do świadomości. A ludzie boją się, że jeśli te nie uświadamiane sobie dotąd wspomnienia czy uczucia wyjdą na jaw, stanie się coś okropnego. Niektórzy obawiają się, że te emocje ich zdominują lub że utracą oni kontrolę nad sobą albo też nieodwracalnie się skompromitują.
Nie uświadamiane sobie wcześniej myśli faktycznie ujawniają się w trakcie wpatrywania się w zwierciadło, ale ich pojawienie się wcale nie jest takim strasznym przeżyciem, jak to sobie niektórzy wyobrażają. Zazwyczaj mają one korzystny skutek, przyczyniają się do naszego rozwoju wewnętrznego.
Choć niektórzy potępiają wpatrywanie się w zwierciadło jako czynność, która przywołuje groźne myśli czy odruchy, moje doświadczenie przekonuje, że raczej należałoby je za to chwalić. Dobrą ilustracją mojego stanowiska może być o-powieść klasyka badań w tej dziedzinie W. R. Hallidaya, zrelacjonowana w jego książce z 1913 roku zatytułowanej Greckie wróżby. Jest to jedyna relacja, którą odnalazłem w trakcie siedmiu lat pilnych badań, mówiąca o niekorzystnym zjawisku psychicznym związanym z wpatrywaniem się w zwierciadło.
Halliday w swojej pracy nazywa wpatrywanie się w zwierciadło "szalbierstwem" i oświadcza, że "prowadziło do poważnych, nieraz tragicznych skutków wśród osób o niskim poziomie wykształcenia, które nie mają wystarczających możliwości uświadomienia sobie tego faktu. "The Manchester Guardian" z 28 października 1909 roku opublikował sprawozdanie ze śledztwa przeprowadzonego przez koronera w sprawie żony listonosza z Cardiff, która popełniła samobójstwo, trując się gazem. Jej ojczym złożył zeznanie, że tydzień wcześniej wróciła ona do domu po wizycie u wróżbity i powiedziała: "Kiedy poprosił, abym spojrzała w kryształową kulę, zobaczyłam siebie, siedzącą na krześle i świadomie wdychającą gaz"".
Halliday wyciąga z tej smutnej opowieści jednoznaczny wniosek, że należałoby zabronić wpatrywania się w zwierciadło. Ja natomiast jestem przekonany, iż większość psychiatrów uznałaby, że
wbrew temu, co sugeruje Halliday -to nie wizja, jaką zobaczyła w kryształowej kuli, popchnęła ową kobietę do samobójstwa. W rzeczywistości bowiem przeważnie związek przyczynowy jest odwrotny: jej wizja, a najprawdopodobniej także wizyta u wróżbity były skutkami depresji przeżywanej przez tę kobietę. Żona listonosza zapewne była na granicy popełnienia samobójstwa przed pójściem do wróżbity. To, co zobaczyła w kryształowej kuli, było jedynie odbiciem myśli tkwiących w jej podświadomości.
Z relacji zacytowanej przez Hallidaya można więc wyciągnąć wniosek, że wpatrywanie się w zwierciadło daje pewne możliwości jako metoda wykrywania i diagnozowania zaburzeń psychicznych i emocjonalnych, w tym wypadku -depresji.

Powody teologiczne
Przez wieki duchowni zakazywali wpatrywania się w zwierciadło, uważając, że wyzwala to działanie sił nieczystych.
Liczne rady i instytucje kościelne utwierdzały to przekonanie. Już w V wieku synod zwołany przez św. Patryka uznał, że każdy chrześcijanin, który wierzy w możliwość zobaczenia w lustrze ducha, powinien zostać obłożony klątwą i wykluczony z Kościoła, póki nie odwoła swoich poglądów i nie odprawi pokuty.
W IX wieku we Francji arcybiskup Hinmarus potępił hydromancję, czyli wpatrywanie się w wodę w celu wywołania wizji. W 1398 roku wędrowni wróżbici wpatrujący się w zwierciadło, zwani speculari, zostali przez paryską Katedrę Teologii obwołani sługami szatana.
Inkwizytorzy rzymscy osadzili w więzieniu hrabiego Cagliostro, zarzucając mu niedozwolone praktyki, w tym zwłaszcza wpatrywanie się w zwierciadło. Tego typu zarzuty stawia się także we współczesnym świecie. Według relacji prasowych z 1979 roku dwie kobiety zostały wykluczone z Kościoła baptystów w miejscowości Independence (stan Missouri), ponieważ przepowiadały przyszłość, posługując się kryształową kulą.
Trwałość instytucji religijnych zależy w znacznym stopniu od wpajania rygorystycznych poglądów ideologicznych na temat ciała umysłu i ducha swoich wyznawców. Wyraża się to w zniechęcaniu ich do samodzielnego szukania przeżyć duchowych, najczęściej z obawy, że psychiczny pionier w danej kongregacji, który będzie badał ukryte rejony własnego "ja", może dokonać odkryć trudnych do pogodzenia z oficjalnymi doktrynami.
Jeśli chodzi o przestrzeganie członków wspólnot religijnych przed kuszącymi nas z lustra siłami diabelskimi, to podejrzewam, że jest ono próbą utrzymywania strachem jedności ideologicznej lub zamaskowanym przejawem tych samych obaw przed podświadomością, które omawiałem wcześniej.
Jestem pewien, że nie do mnie będzie należeć ostatnie słowo na temat diabłów. I z głębokim przekonaniem twierdzę, że nie mam najmniejszego zamiaru okazywać lekceważenia poważnym myślicielom, którzy wierzą w istnienie obiektywnego zła. W odniesieniu do kwestii szczególnej, jaką jest tu wpatrywanie się w zwierciadło, mogę tylko powiedzieć, że powstaje istotna teologiczna anomalia, kiedy władze Kościoła wiążą podobne praktyki z działaniem demonów, ponieważ co najmniej jedna z najświętszych postaci biblijnych najprawdopodobniej stosowała pewną formę wpatrywania się w zwierciadło w celu nawiązania kontaktu z Duchem Świętym. Otóż Józef wpatrywał się w srebrny kubek, który wszędzie ze sobą woził.
Jest jednak także co najmniej pięć fragmentów w Biblii, w których potępia się wywoływanie duchów, przy czym w trzech przypadkach wypowiedziane na ten temat słowa są przypisywane samemu Bogu. Są to:

"Nie będziecie się zwracać do wywoływaczy duchów ani do wróżbitów. Nie wypytujcie ich, bo staniecie się przez nich nieczystymi; Ja, Pan, jestem Bogiem waszym".

Trzecia Księga Mojżeszowa, 19:31
"(I przemówił Pan...) Kto zaś zwróci się do wywoływaczy duchów i do wróżbitów, (...) to zwrócę swoje oblicze przeciwko takiemu i wytracę go spośród jego ludu".

Trzecia Księga Mojżeszowa, 20:6
"A jeżeli mężczyzna albo kobieta będą wywoływać duchy lub wróżyć, to poniosą śmierć. Ukamienują ich, krew ich spadnie na nich".

Trzecia Księga Mojżeszowa, 20:27
Nie ma wątpliwości co do znaczenia tych fragmentów. Czytając je jednak w kontekście całych dwóch rozdziałów, z których zostały wybrane, mniej dotkliwie odczuwam fakt, że pogwałciłem słowo Boże, niż to, iż odkryłem kolejny z tych obszarów, gdzie starożytne wartości kolidują ze współczesnością. Tak bowiem przedstawiają się te same fragmenty w szerszym kontekście:

"I przemówił Pan do Mojżesza: ...Nie będziesz twego bydła parzył z odrębnym gatunkiem. Twojego pola nie będziesz obsiewał dwojakim gatunkiem ziarna i nie wdziewaj na siebie szaty zrobionej z dwóch rodzajów przędzy... Nie będziecie strzygli włosów dookoła waszej głowy, ani nie podcinaj końca twojej brody... Nie będziecie... czynić nacięć na ciele swoim ani nakłuwać napisów na skórze swojej; Jam jest Pan... Nie będziecie zwracać się do wywoływaczy duchów ani do wróżbitów. Nie wypytujcie ich, bo staniecie się przez nich nieczystymi; Ja, Pan, jestem Bogiem waszym... Nie czyńcie nikomu krzywdy w sądzie ani co się tyczy miary, ani wagi, ani objętości. Będziecie mieli wagi rzetelne, odważniki rzetelne, efę rzetelną, hin rzetelny... Kto zaś zwróci się do wywoływaczy duchów i do wróżbitów, by naśladować go w cudzołóstwie, to zwrócę swoje oblicze przeciwko takiemu i wytracę go spośród jego ludu... Mężczyzna, który cudzołoży z żoną swego bliźniego, poniesie śmierć, zarówno cudzołożnik, jak i cudzołożnica".

I tak dalej. Kiedy fundamentaliści wyciągają biblijne obiekcje co do "duchów i zjaw", natychmiast sięgam po Biblię i odczytuję we właściwym kontekście te fragmenty, na które się powołują. Życie wedle nauk choćby tylko w tym zakresie, jaki zacytowałem, oznaczałoby, że prawdziwi ich wyznawcy nie mogą nosić ubrań wykonanych z mieszanych włókien, obcinać włosów, golić bród, mieć tatuażu, sadzić więcej niż jeden gatunek roślin na jednym polu i tym podobne.
WPATRUJĄCY SIĘ W ZWIERCIADŁO JAKO SZARLATANI

Wpatrywanie się w zwierciadło kojarzono z sofizmatyką oraz oszustwami i zapisy historyczne nie pozostawiają wątpliwości, że częściowo było to uzasadnione. Wiadomo, że niektórzy samozwańczy wróżbici czytający z lustra świadomie okłamywali ludzi, czerpiąc z tego korzyści osobiste.
Znajduje to swoje odbicie także w literaturze popularnej. Kto z nas nie zna fałszywego wróżbity z Czarnoksiężnika z Oz, który za pomocą umieszczonych za kulisami specjalnych urządzeń wydobywał parę, łomot i odgłosy gniewu? "Jestem czarnoksiężnikiem"
wykrzykiwał ten zwykły śmiertelnik, wywołując swój obraz, wielki i przerażający, na olbrzymim ekranie kinowym.
Trochę to przypomina sprawę katolickiego biskupa Hipolita. Według słów uznanego naukowca, E. R. Doddsa
"Hipolit w swoim zbiorze przyrządów do sztuczek magicznych miał także urządzenie, które mogło być stosowane do wywoływania fałszywych efektów wzrokowych i słuchowych: kocioł wody ze szklanym dnem umieszczony nad małym świetlikiem. Osoba wpatrująca się w ten kocioł widziała (a zapewne i słyszała) w jego głębi demony, którymi w rzeczywistości byli pomocnicy magika znajdujący się w pomieszczeniu poniżej".
Ze względu na podobne nadużycia społeczeństwo uważało za słuszne ustanowienie praw chroniących ludzi przed pozbawionymi skrupułów wróżbitami, ale nie może to usprawiedliwiać powszechnego zakazu wpatrywania się w zwierciadło.
W rzeczywistości fakt, że opinia publiczna jest błędnie poinformowana co do istoty wizji zwierciadlanych, powoduje, iż tym łatwiej szarlatanom oszukiwać swoje ofiary. Mogą bowiem przypisywać sobie posiadanie niezwykłej mocy stosując prostą sztuczkę, jaką jest "wywoływanie" tych zjawisk.
Mnie także zdarzało się, że przychodzili do mnie ludzie, którzy uważali wpatrywanie się w zwierciadło za oszustwo. Mieli jednak tyle odwagi, by spróbować, i w końcu przekonywali się, że ich wysiłki prowadziły do sukcesu.
Na przykład po wykładzie, jaki wygłosiłem na ten temat w Seattle, pewien sceptycznie nastawiony lekarz oświadczył, że wizje zwierciadlane to po prostu efekt sugestii. Dawał do zrozumienia, że "właściwie myślący" ludzie nie mogli doświadczać takich wizji. Skłoniłem go do towarzyszenia mi w drodze do hotelu, zaprosiłem do pokoju, zasłoniłem okna i przyciemniłem światło. Posadziłem go pod takim kątem do lustra w pokoju, aby uzyskał wyraźną głębię obrazu, nakłoniłem do rozluźnienia się i wpatrzenia w zwierciadło. Po kilku minutach stwierdził, że w zwierciadle dostrzega chmury, a chwilę później
że pojawiły się figury geometryczne. Kiedy zaczęły się pojawiać twarze, przerwał sesję.

Rozumiem, o czym pan mówił
powiedział, wstrząśnięty przeżyciem.
To się sprawdza.
Konflikty z nowoczesną techniką

We współczesnym świecie nasze życie codzienne jest tak silnie zintegrowane z wytworami techniki, że większość z nas prawdopodobnie nie przetrwałaby bez otaczających nas maszyn.
To uzależnienie od techniki spowodowało takie przyspieszenie tempa życia, jakie byłoby niewyobrażalne sto lat temu. Szybsze tempo życia zniechęciło w efekcie ludzi do korzystania z radości przebywania w innych stanach świadomości, co w wielu wypadkach wymaga uspokojenia się i myślenia w sposób odmienny od tego, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni.
Wytwory techniki przejęły niektóre funkcje poprzednio spełniane przez wpatrywanie się w zwierciadło. Urządzenia, takie jak telewizor czy telefon, oraz niektóre zawody, takie jak psychiatra, pozbawiły ludzi woli i potrzeby sięgania w głąb swojej podświadomości w celu zarówno wejrzenia w nią, jak i rozrywki.
Wpatrywanie się w zwierciadło wymaga od nas innego nastawienia psychicznego niż to, jakie narzuca nam obecne życie codzienne. Dlatego też przygotowanie do eksperymentu obejmuje zwolnienie tempa życia i właściwie próbę wejścia, o ile to możliwe, w inny wymiar czasu.
Stworzyłem otoczenie pozwalające ludziom na oderwanie się od dwudziestego wieku i cofnięcie do okresu, kiedy czas biegł wolniej, w tempie bliższym odmiennym stanom świadomości, które usiłujemy wzbudzić. Będziesz musiał zrobić to samo we własnym otoczeniu, aby we właściwy sposób wywołać zjawę.
WPATRYWANIE SIĘ W ZWIERCIADŁO JAKO METODA NIENAUKOWA

Metoda naukowa to wyspecjalizowany sposób przeprowadzania obserwacji, myślenia i wyciągania wniosków, który w znacznym stopniu zależy od mobilizacji, koncentracji i krytycznego, jak też refleksyjnego stanu umysłu.
Ponieważ znaczna część naszego otoczenia we współczesnym świecie jest efektem stosowania metod naukowych, nie ma nic dziwnego w tym, że myślenie naukowe zostało oficjalnie usankcjonowane. Wielu ludzi uważa wszelkie inne metody myślenia za wadliwe w jakiś sposób i budzące wątpliwości.
Można przytoczyć wiele argumentów w obronie takiego stanowiska; rzut oka za siebie, na historię, wystarczy bowiem, abyśmy poczuli się głęboko wdzięczni za to, że pojawiła się myśl naukowa.
Jednakże współczesny naukowy sposób widzenia, oparty na myśli krytycznej, odnosi się pogardliwie do odmiennych stanów świadomości. Większość naukowców wierzy, że stan krytyczno-refleksyjnego czuwania jest sprzymierzony z prawdą, podczas gdy inne stany świadomości są "nierzeczywiste", "oszukańcze", a nawet "iluzoryczne" lub "halucynacyjne". Ponieważ wpatrywanie się w zwierciadło oparte jest na stanie czuwania hipnagogicznego, naukowcy przeważnie odrzucają je niejako z założenia.
Bliższa analiza postępu naukowego ujawnia jednak, że w niezliczonych przypadkach uczeni czerpali inspirację właśnie ze stanu hipnagogicznego. Do grona tych uczonych należą: Thomas Edison, Kekule i Kartezjusz. Ten ostatni stworzył to, co obecnie nazywa się metodą naukową, za pomocą której przeprowadza się wszystkie udane eksperymenty naukowe -właśnie w wyniku serii snów na jawie! Sny Kartezjusza to cudowny przykład współdziałania intelektu interpretacyjnego współdziałającego z tym, co oferuje podświadomość.
W pierwszym śnie wiatr tańczył wokół Kartezjusza, który brnął przed siebie ulicą, starając się dotrzeć do kościoła, aby odmówić modlitwę. Nagle Kartezjusz zauważa, że minął nie pozdrowiwszy znajomego, i usiłuje zawrócić, ale wiatr mu to uniemożliwia. Potem widzi następnego człowieka, stojącego przed kościołem, który mówi mu, że inny z jego znajomych oczekuje go w kościele, aby dać mu melon. Kartezjusz budzi się i dochodzi do wniosku, że sen był dziełem demona zła. Modli się do Boga o opiekę i ponownie zasypia.
W drugim śnie słyszy głośny dźwięk, który rozpoznaje jako uderzenie pioruna. Natychmiast rozbudzony, widzi w pokoju tysiące iskierek.
W trzecim śnie znajduje na swoim stole słownik, a obok niego tomik poezji, zatytułowany Corpus Poetarum. Otwiera zbiorek i czyta słowa: "Jaką ścieżką powinienem podążać przez życie?" Nieznany mężczyzna ofiarowuje mu wersety, które zaczynają się od słów "tak" i "nie".
Kiedy Kartezjusz budzi się, dochodzi do wniosku, że te trzy sny były inspirowane przez Ducha Świętego. Dwa pierwsze stanowiły ostrzeżenie w kwestii jego sposobu życia aż do tamtego dnia, to znaczy do 10 listopada 1619 roku. Trzeci był symbolem zachęcającym do podjęcia misji, jaką miało stać się skierowanie nauk na ścieżkę wiedzy.
Teraz można już zrozumieć, co miał na myśli Kartezjusz, kiedy napisał: "Pewnego dnia postanowiłem potraktować także i siebie jako obiekt badań". Dla Kartezjusza metoda naukowa stała się "naturalnym światłem rozsądku".
WPATRYWANIE SIĘ W ZWIERCIADŁO A RZECZYWISTOŚĆ "OFICJALNA"

Choć zgadzamy się z poglądem, że każdy ma swoją własną, odrębną rzeczywistość, prawdą jest i to, że istnieje "oficjalnie uznana" koncepcja rzeczywistości.
Wielcy filozofowie i naukowcy, których myśli ukształtowały współczesny pogląd na świat, wytyczyli wyraźną granicę między tym, co "realne" i co "nierealne". Granica ta sprawdza się w większości, jednakże problemy powstają wówczas, gdy coś poza nią wykracza. Sny chociażby są przez wielu myślicieli uważane za klasyczny przykład czegoś nierealnego. Także dzieci w procesie wychowania uczy się, że sny są nierealne.
Moim zdaniem niektórych ludzi zdumiewają takie zjawiska, jak wpatrywanie się w zwierciadło, ponieważ podają one w wątpliwość zakorzenione w naszej kulturze pojęcie tego, co jest realne, a co nie. Faktycznie czasami ludzie, którzy mają wizje, czują się zaskoczeni tym, co się dzieje. Ale kiedy myślą o tym, odnajduj ą wartości w obrazach, które widzieli. Podobnie jak w przypadku snów, również wizje zwierciadlane mają swoje głębokie znaczenie.
Każdy ma własną, niepowtarzalną rzeczywistość. Z mojego punktu widzenia wizje zwierciadlane nie są "nierealne". Są one raczej środkiem pozwalającym skuteczniej poznawać prawdziwą rzeczywistość.
Bulwarowa gra

Obecnie wpatrywanie się w zwierciadło traktowane jest jako zabawa salonowa lub jedna z atrakcji wesołego miasteczka bądź nędznych uliczek. A przecież jest to cenne narzędzie terapeutyczne w pokonywaniu smutku i osiąganiu wyższych szczebli poznania samego siebie. A nawet traktowane tylko jako sposób spędzania wolnego czasu wpatrywanie się w zwierciadło jest pełnoprawną formą rekreacji i fascynujących ćwiczeń.
Wierzę, że doskonaląc sztukę wpatrywania się w zwierciadło, można zdemokratyzować
proces wizjonerski. Nie będą już potrzebne długie godziny terapii w celu rozpoznania
problemów psychologicznych, które wynikają z podświadomości. Do najgłębszych
emocji człowieka może bowiem dotrzeć terapeuta biegły w sztuce wpatrywania się
w zwierciadło.
OSTRZEŻENIE DLA DOCIEKLIWYCH

Jeśli planujesz, Czytelniku, zgłębianie tego zagadnienia, ostrzegam cię, żebyś był przygotowany na zetknięcie się z gniewnymi reakcjami ze strony twojego otoczenia. Reakcja taka była dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Ludzie bowiem często chwalą mnie za odwagę, jakiej ich zdaniem wymagało badanie i pisanie na temat przeżyć w stanie bliskim śmierci, nigdy też nie byłem lekceważony przez sceptycznych naukowców ani lekarzy i nie dokuczano mi tak bardzo za badania, które prowadziłem wcześniej.
Sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej w przypadku moich obecnych badań. Kiedy powiedziałem pewnemu psychologowi o planach przeprowadzenia tych badań, oświadczył: "To będzie koniec twojej kariery!" Pewna znajoma intelektualistka scharakteryzowała mój projekt jako "głupi i śmieszny" i nawet zabroniła mi mówić na ten temat w jej obecności.
Najbardziej złowieszcza reakcja nastąpiła w grudniu 1991 roku, kiedy zabrano mnie do szpitala z powodu niezwykle wysokiego poziomu tyroksyny, w stanie zwanym hipertyroksynizmem.
Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi się to przytrafiło. Brałem pastylki z tyroksyną od 1985 roku, kiedy ustalono, że mój organizm nie wytwarza wystarczających ilości tego ważnego hormonu. Z jakiegoś powodu dawka okazała się nagle zbyt duża i zacząłem majaczyć.
Zatrzymano mnie w szpitalu, aby lekarze mogli ustalić odpowiednią dla mnie dawkę syntyroksyny, czyli syntetycznej formy tyroksyny.
W czasie pobytu w szpitalu popełniłem błąd, spytałem bowiem lekarza, czy mógłby zrobić fotokopię streszczenia wypowiedzi, którą przygotowałem na temat wpatrywania się w zwierciadło. Zamierzałem przedstawić wyniki moich badań członkom międzynarodowego instytutu oświatowego, musiałem więc wysłać im fotokopię mojego przemówienia, aby mogli je przygotować do szykowanego do druku biuletynu z konferencji.
Kiedy lekarz wrócił, oświadczył mi oschłym tonem, że zrobił fotokopię również dla siebie. Powiedział, że jest to dla niego żywy dowód, iż "sięgnąłem dna". Pomimo że wiedział o przebytym przeze mnie hipertroksynizmie. postawił diagnozę, iż cierpię na chorobę maniakalno-depresyjną, i zaleci, mi branie litu!
Odmówiłem przyjmowania nowego leku i symptomy choroby ustąpiły po kilku dniach, kiedy poziom tyroksyny wróci] do normy. Kilka miesięcy później, kiedy wygłosiłem swoje przemówienie do wychowawców, zostało ono bardzo dobrze przyjęte.
To zdarzenie uświadomiło mi wprost, że fundamentaliści te ludzie, którzy zawsze
żywią obawy i odrazę, gdy chodzi o koncepcje takie jak wpatrywanie się w zwierciadło.
Fundamentaliści wszelkiego rodzaju, czy to chrześcijanie, czy Żydzi, psychiatrzy
czy psychologowie, to ludzie o sparaliżowanej percepcji, obsesyjnie upierający
się przy nieelastycznym systemie wyznawanych wartości. Protestują przeciwko
nowym ideom i wynalazkom, które kolidują z ich sztywnymi przekonaniami. Fundamentaliści
religijni sięgają wtedy po starą śpiewkę: "To dzieło szatana!" Fundamentaliści
psychologii mają także swój niezmienny argument: "Nigdy tego nie widziałem,
więc to nie może być prawda".
Wydaje mi się zupełnie oczywiste, że u podłoża takiej postawy leży brak poczucia bezpieczeństwa. Zamiast mieć otwarte głowy i pragnąć poznania odpowiedzi na to, co nieznane, fundamentaliści -jak można sądzić
żarliwie bronią się przed wątpliwościami i niepewnością. Nie przyjmują do wiadomości, że na temat pewnych aspektów psychologii człowieka wiemy bardzo mało. I z pewnością nie życzą sobie, aby ludzie wiedzieli, jak wspaniale mogą się bawić psychologią, zwłaszcza czymś takim jak wpatrywanie się w zwierciadło, co umożliwia im rozwiązywanie własnych problemów w przyjemny sposób i samodzielnie.
MIECZ OBOSIECZNY

Mogłoby się wydawać, że moje prace nad wywoływaniem zjaw są doceniane przez gorących zwolenników praktyk z zakresu paranormalności. Ale to niezupełnie prawda. Wielu z nich wyrażało zaniepokojenie moją pracą. Być może wyczuwali, że badania które mogły potwierdzić poglądy na temat zjaw, jednocześnie niosą w sobie groźbę ich zaprzeczenia. Taka postawa jest nieuczciwa. My, zwolennicy badania paranormalności, musimy liczyć się z ewentualnością, że pielęgnowane przez nas doktryny okultystyczne zostaną sprawdzone eksperymentalnie w celu uzyskania odpowiedzi na pytanie, czy zjawy zmarłych mogą być rejestrowane w warunkach laboratoryjnych.
Jest całe mnóstwo naukowców, którzy wolą, żeby odmienne stany psychiczne nie były badane. Ci ludzie, których Aldous Huxley nazwał "głosicielami potwornych konsekwencji", twierdzą, że jeśli nadamy choćby cień wiarygodności takim praktykom jak na przykład wpatrywanie się w zwierciadło, wywołamy poważne ryzyko odrodzenia się całej gamy magicznego myślenia, które może spowodować gigantyczny krok wstecz, ku średniowieczu.
Nie ma żadnego powodu, aby miało się tak stać. Jeśli chodzi o podobnie kompleksowe, fascynujące i budzące niepokój zjawisko jak wpatrywanie się w zwierciadło, zadowalająca wydaje się jedynie w pełni szczera i uczciwa analiza. Poza tym dalsze badania przekonały mnie, że stosowanie w czasach historycznych wpatrywania się w zwierciadło dawało zaskakujące rezultaty. Nie co innego, lecz te właśnie historyczne świadectwa spowodowały, że zagadnienie to zainteresowało mnie jeszcze bardziej.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01 (183)
t informatyk12[01] 02 101
r11 01
2570 01
introligators4[02] z2 01 n
Biuletyn 01 12 2014
beetelvoiceXL?? 01
01
2007 01 Web Building the Aptana Free Developer Environment for Ajax
9 01 07 drzewa binarne
01 In der Vergangenheit ein geteiltes Land Lehrerkommentar

więcej podobnych podstron