Psychologia ogólna - Historia psychologii - wykład 11 - Koncepcja behawiorystyczna, Wykład XI


Wykład XI

Podsumujmy sprawę języka danych behawioralnych. Musimy tu dokonać rekonstrukcji pewnej strategii zwanej podejściem funkcjonalnym. Chodzi o to, aby ustalać funkcjonalne związki, funkcjonalne prawidłowości, które łączą fragmentowe zachowanie, jego parametry, z określonymi fragmentami zmiennych środowiskowych. Tym, co tu istotne, jest funkcjonalność tej strategii, a jeżeli chodzi o jej strukturę dwie procedury: procedura selekcji i procedura specyfikacji. Trzeba najpierw wybrać, a potem określić (stąd selekcja i specyfikacja) określony fragment zachowania, określony fragment środowiska, zanim przejdzie się do określonych związków, w jakich one pozostają. Jest pewna istotna reguła dotycząca tego, by dokonać selekcji i specyfikacji (a przynajmniej jednego członu tej pary) zanim zacznie się ustalać funkcjonalne związki. Inaczej rzecz ujmując, nie może być tak, żeby funkcjonalny związek służył do specyfikacji i selekcji obydwu tych członów.

Przedstawimy tu konkretny przykład. W Tolmanowskiej krytyce Watsonowskiego ujęcia emocji mamy do czynienia dokładnie z tym, co tutaj zostało zrobione. Mianowicie Watson mówił o emocjach jako o pewnych formach zachowania jednostki, o pewnych formach zachowania reaktywnego. Mówił o trzech rodzajach emocji: o strachu, gniewie i miłości, mówił o nich jako o zachowaniach reaktywnych, w kategoriach S-R. Okazuje się jednak, że nie potrafił określić owych R, a więc nie potrafił pokazać, co różni, jako typ reakcji, strach od gniewu, gniew od miłości, miłość od strachu. Dopytywany o to, mówił, że są to przecież reakcje na tego typu bodźce. A pytany, na jakiego typu bodźce, mówił, że to są bodźce, na które reakcje są takie. Widać tutaj wyraźnie "błędne koło", brak rozróżnienia przed powiązaniem tym związkiem, jaki łączy zachowanie reaktywne z bodźcem obydwu członów tej pary. One były identyfikowane poprzez ten związek. Podstawowa reguła jest taka: dokonać identyfikacji czyli wybrać i określić przynajmniej jeden człon tej pary niezależnie od tego związku, a dopiero potem ustalać ten związek.

To było podsumowanie, jak ma wyglądać opis zachowania. Tu na końcu pojawia się sugestia, że istotą formalną??? tego opisu, tego języka danych behawioralnych jest ten funkcjonalny związek.

To był pierwszy fragment filozofii nauki, drugi dotyczy pojęć teoretycznych. Mówi się wyraźnie, że behawioryści dopuszczają pojęcia teoretyczne w swoich koncepcjach. Powstaje pytanie, jakie to pojęcia, jak są one dopuszczane i jak funkcjonują?

Pierwsza sprawa to rozróżnienie pojęć teoretycznych i empirycznych (obserwacyjnych). Terminy teoretyczne są niekiedy nazywane wyjaśniającymi i to jest zarazem sygnał, że przeszliśmy od sposobu opisu zachowania, głównie języka tego opisu, do sposobu wyjaśniania zachowania. Ów podział na terminy teoretyczne i obserwacyjne budzi dzisiaj istotne zastrzeżenia. Mówi się wręcz, że cała sprawa takiego ostrego dzielenia terminów na jedne i drugie jest właściwie przesądzona negatywnie - nie da się tego zrobić. Trzeba tu jednak zwrócić uwagę na coś, co jest ważne z punktu widzenia tego warunku użyteczności.

Behawioryści się tym specjalnie nie przejmują i nadal uprawiają naukę tak, jak gdyby nie było całej krytyki dotyczącej możliwości tego rozróżnienia. To rozróżnienie jest ciągle istotnie kwestionowane - mówi się, że nie ma "czystej" teorii, a przede wszystkim nie ma "czystego" opisu, opisu, który nie byłby skażony przez teorię. Pojawia się pytanie, czy z tych trudności związanych z wpływem teorii na opis nie da się wybrnąć przez przyjęcie tego continuum terminów opisowych i teoretycznych? Podstawowy problem, który tu się pojawia, to żeby terminy teoretyczne nie straciły swego związku z opisem, z obserwacją. Generalnie behawiorystów interesuje ten związek - od terminów opisowych ku terminom teoretycznym, a ewentualnie jeszcze wyżej, a nie w drugą stronę, co dzisiaj jest bardzo mocno podkreślane. Teoria ingeruje w opis, a mocniej jeszcze: metateoria ingeruje w teorię i opis.

Biorąc pod uwagę budowanie teorii z opisem, mówi się o rozmaitego typu terminach teoretycznych. Podstawowe jest rozróżnienie na zmienne pośredniczące i konstrukty teoretyczne. Zanim do tego przejdziemy, musimy wprowadzić jeszcze inne rozróżnienia. Mianowicie mówi się o pojęciach teoretycznych różnego rzędu, mówi się o pojęciach teoretycznych pierwszego rzędu i mówi się, że byłyby nimi takie pojęcia, które by miały za przedmiot transformacje w obrębie behawioralnego języka danych - nie to, co językiem behawioralnych danych jest opisane, ale transformacje w obrębie tego, co ten język opisuje. Trzeba zwrócić uwagę, jak mocny byłby tutaj związek terminów teoretycznych tego typu z terminami empirycznymi. Mówi się, że tego typu terminy tworzyłyby poszerzony język danych behawioralnych. Zwrot "poszerzony język danych behawioralnych" pokazuje, jak mocny jest tutaj ten związek.

Druga klasa terminów teoretycznych to terminy, które nazywają stany i dyspozycje jednostki. Jeżeli chodzi o to, jak się mają dyspozycje do stanów, to stany są tu traktowane jako dyspozycje. Tu jest bardzo złożony problem tzw. terminów dyspozycyjnych i ich desygnatów.

W związku z postulatem zachowania związków jednych terminów i drugich, budowania teorii z obserwacją, pojawia się jako "recepta", panaceum na te wszystkie trudności, operacjonizm. Operacjonizm to była pewna propozycja, najpierw sformułowana poza psychologią przez Briedgemana, filozofującego fizyka (lata 20. XX wieku). Istotne jest tutaj, że pewne kłopoty, na które psychologowie natrafili w związku z zajmowaniem się tym, co nieobserwowalne, sprawiły, że zwrócono uwagę na operacjonizm jako na pewną propozycję najpierw definiowania terminów w nauce, a potem ogólną filozofię nauki czy ogólną metodologię. Psychologowie bardzo szybko przejęli operacjonizm, dokonując istotnych modyfikacji. Idea operacjonizmu jest taka, że określamy znaczenie terminu, podając sposób mierzenia jego desygnatu, np. żeby definiować długość, podajemy sposób jej mierzenia, czyli długość, to jest to, co ja w ten a w ten sposób mogę zmierzyć.

Ponieważ są różne sposoby mierzenia, nasuwa się pytanie, czy zatem mamy do czynienia z jedną długością zdefiniowaną na kilka sposobów, czy z kilkoma różnymi długościami? Psychologowie stosujący operacjonizm w psychologii (np. Tolman) korzystali z tego typu definicji, ale także dokonali istotnych zmian. Tolman posługiwał się operacjonizmem przy definiowaniu cech zachowania, np. jest taka definicja tego, co to jest intensywność zachowania i co to jest jego efektywność. Intensywność to jest to, co można zmierzyć tak a tak, efektywność to jest to, co można zmierzyć tak a tak.

Psychologowie rzadko posługiwali się operacjonizmem w przypadku definiowania znaczenia terminów opisujących zachowanie jednostki. W większym stopniu posługiwali się operacjonizmem wtedy, gdy definiowali terminy teoretyczne. Chodziło o to, żeby precyzyjnie ustalić ich znaczenie. Tu poza wersją Bridgemana realizowali jeszcze dwie inne wersje, mianowicie posługiwali się definicjami czynnościowymi, które nie mierzą definiowanego obiektu, lecz ten obiekt tworzą - np. definicja głodu jako rezultatu deprywacji (deprywacja to czynność, która służy do definicji głodu). Kolejna wersja to definicje mówiąc o tym, co można z obiektem definiowanym robić np. piłka jest do kopania.

Podstawowym problemem operacjonizmu jest to, jakiego typu operacji można użyć do definiowania. Tu pojawiły się kłopoty, np. jak zdefiniować samą operację - operacyjnie czy też inaczej. Czy definicje operacyjne można ciągnąć w nieskończoność, a jeżeli nie można, to jaka jest operacyjna definicja wyjściowa? Operacjonizm był niesłychanie popularny w psychologii i to do tego stopnia, że w 1945 roku redakcja czasopisma "Psychological Reviev" zorganizowała wielkie sympozjum na temat operacjonizmu w psychologii. Sympozjum to miało pokazać wszystkie walory i braki operacjonizmu. Wtedy jeszcze wszyscy byli zachwyceni operacjonizmem - byli w zasadzie tylko tacy dwaj ludzie, którzy, jak prorocy w Starym Testamencie, ostrzegali przed nim - Goldstein i (?). Operacjonizm ma pewne istotne trudności, które się wiążą z jego istotnym zapleczem ontologicznym i epistemologicznym, które jest co najmniej dyskusyjne.

Podstawowym problem jest jednak ten, czy można definicje operacyjne ciągnąć w nieskończoność? (TAŚMA) Czy definiujemy jedną rzecz na rozmaite sposoby, czy też definiujemy za każdym razem co innego? Czy mamy tyle definicji operacyjnych inteligencji, ile testów do badania inteligencji. Te trudności były sygnalizowane, gdy była mowa o operacyjnych definicjach nieświadomości. Drugi problem z operacjonizmem to to, że miał on być panaceum na trudności związane z mnogością i nieokreślonością pojęć teoretycznych. Tymczasem się okazało, iż choć definiuje on pojęcia precyzyjnie, to ich nie eliminuje, a wręcz je mnoży. Jest tyle definicji inteligencji, ile definicji inteligencji opartych na testach inteligencji - w miejsce jednego precyzyjnego pojęcia mamy ich teraz nieskończenie wiele.

Z tym operacjonizmem wiąże się kolejny typ terminów teoretycznych, mianowicie tzw. zmienne pośredniczące. Trzeba je od razu połączyć z drugim typem tzw. konstruktów hipotetycznych. Są to dwa typy terminów teoretycznych w oparciu o pewne kryteria wyróżnione. Wszystko zaczęło się od tego, że Tolman, który przed drugą wojną światową wprowadzał w swoich tekstach terminy teoretyczne, mówił o nich i o ich desygnatach w sposób cokolwiek niejasny. Ta niejasność spowodowała, że w roku 1948 P. Meehl i Mac Corquadale w swoim artykule opublikowanym w "Psychological Reviev" zaproponowali podział terminów teoretycznych na dwie klasy: na klasę zmiennych pośredniczących i konstruktów teoretycznych. Precyzyjne było kryterium podziału. Rozpoczęła się po tym artykule ogromna dyskusja, która trwała przez lat kilkadziesiąt.

W roku 1968 pojawiło się podsumowanie Meissnera, które pokazało, jak liczne łączą się z tym podziałem problemy, np. pojawiła się sprawa tego, jakie są wzajemne związki tych terminów, czy jest tak, że w miarę rozwoju nauki pewien typ terminów ustępuje na rzecz drugiego, albo jedne zmieniają swój charakter i stają się innego typu terminami. A wtedy ideałem nauki było uzyskanie w niej tylko i wyłącznie terminów typu zmiennych pośredniczących, ponieważ dzięki operacyjnym definicjom związek tych terminów z terminami opisowymi jest zagwarantowany. Terminy teoretyczne typu konstruktów hipotetycznych miałyby pewne istotne mankamenty, pewną nieokreśloność.

Wróćmy jeszcze do kryteriów, które posłużyły do podziału tych terminów. Kryteria owe były następujące:

1) Kryterium referencji egzystencjalnej - dotyczyło tego, czy realnie istnieje desygnat terminu teoretycznego - nie istnieje realnie w przypadku zmiennych pośredniczących, a w przypadku drugiego typu terminów - konstruktów hipotetycznych realnie istnieje i tę tezę o realnym istnieniu przyjmujemy. Tak więc w treści tego pojęcia drugiego typu jest to, że realnie istnieje jego desygnat.

2) Kryterium dodatkowego znaczenia (nadznaczenia) - jego obecności bądź nieobecności. To nadznaczenie istnieje w wypadku konstruktów hipotetycznych.

3) Kryterium warunków koniecznych i wystarczających prawdziwości zdania, które zawiera termin teoretyczny. Jak mamy się przekonać, czy zdanie, w którym taki termin teoretyczny pada, jest prawdziwe, czy też nie jest prawdziwe?

4) Kryterium dotyczące procedur prowadzących do ilościowej charakterystyki desygnatu bądź pojęcia.

To jest przyczynek do związku między terminami teoretycznymi a opisowymi. W przypadku zmiennych pośredniczących prawdziwość zdań empirycznych (a dokładnie: zawierających terminy empiryczne) jest warunkiem i koniecznym, i wystarczającym prawdziwości zdania, które zawiera termin teoretyczny. A w przypadku zdań terminów typu konstruktów prawdziwość tych zdań jest warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym prawdziwości zdania, które zawiera odpowiedni termin teoretyczny tego drugiego typu. Jest jasne, że procedury, które służą do ilościowej charakterystyki pojęć zmiennych pośredniczących, są złożone w przypadku konstruktów, a proste w przypadku desygnatów zmiennych pośredniczących.

Zaczęła się dyskusja, jakie są sposoby przekonania się o tym, czy realnie istnieje desygnat? W oparciu o co dowiadujemy się, że istnieją desygnaty, skoro desygnatów terminów teoretycznych nie widać? One są bezpośrednio niedostępne. Pojawia się też taka kwestia - jeśli istnieje realny desygnat, to jak on się ma do tego, co się dzieje w systemie nerwowym, w organizmie jednostki. To z kolei prowadziło psychologów do dyskusji takiej kwestii - jakie są poziomy wyjaśniania zachowania? Jest poziom psychologiczny (to są te związki funkcjonalne, o których już była mowa), ale czy psycholog może zejść na poziom wyjaśnień niższy, poziom niepsychologicznych, np. fizjologiczny, a potem biochemiczny, a potem fizykalny?

Pojawiła się też sprawa dodatkowego znaczenia - czym ono jest? Co takiego jest w treści terminów teoretycznych, czego by nie było w treści terminów empirycznych? Skąd się bierze to nadznaczenie? Psychologowie mieli tutaj wielki problem. Pytali, czy to dobrze mieć takie terminy z nadznaczeniem? Już krytyka operacjonizmu sugerowała, że bardzo dobrze jest mieć terminy operacyjne, bo są one jasne, tylko że to wszystko nie popycha nauki naprzód. Tymczasem okazało się, że terminy teoretyczne typu konstruktów są niesłychanie użyteczne - one są "płodne" w hipotezy, w pomysły rozmaite.

Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jeden problem, który się tutaj pojawia. Jest to mianowicie sprawa roli doświadczenia osobistego (personal experience) (doświadczenia wewnętrznego) w załatwianiu różnych spraw. Na przykład, czy doświadczenie wewnętrzne może być doświadczeniem, w którym ja przesądzę realne istnienie desygnatu terminu teoretycznego? Czy może być doświadczeniem, które jest źródłem dodatkowego znaczenia? To są wszystko koncepcje behawiorystyczne, a rozważa się sprawę roli doświadczenia wewnętrznego w budowaniu teorii psychologicznej. Gdy chodzi o terminy teoretyczne, generalnie da się w tych rozmaitych kwestiach, wyróżnić dwa stanowiska:

- Instrumentalistyczne - akcentowało i eksponowało rolę terminów typu zmiennych pośredniczących. Zgodnie z tym stanowiskiem terminy teoretyczne to tylko i wyłącznie narzędzia wygodnego i skrótowego zapisu tego, co dałoby się ująć bez ich pomocy, tyle że w sposób niesłychanie skomplikowany. Już wcześniej bowiem pojawił się moment pewnej nieużyteczności związanej z tym stopniem komplikacji języka różnego od języka działania - teraz wraca sprawa użyteczności. Instrumentalizm dopuszcza terminy teoretyczne tylko dlatego, że gdyby ich nie było, nasz opis byłby niesłychanie skomplikowany. Lepiej jest go więc uprościć, przyjmując pewne terminy, którym w rzeczywistości nic nie odpowiada (zamiast mówić, że X zachowuje się w pewnej sytuacji tak i tak, możemy powiedzieć, że X jest inteligentny, podczas gdy czegoś takiego jak inteligencja w ogóle nie ma).

Jak to już zostało powiedziane, psychologom wydawało się, że stanem idealnym, punktem dojścia psychologii jest sytuacja, w której nie będzie terminów teoretycznych typu konstruktów, będą tylko zmienne pośredniczące, precyzyjnie określone i bez dodatkowego znaczenia. W praktyce psychologowie byli realistami.

Są takie analizy pani profesor (JAKIEJ?), które pokazują, że realizm w praktyce stosowany przez behawiorystów był niekonsekwentny - neobehawioryzm jeśli mam być konsekwentny, to ma być instrumentalistyczny. Tu jeszcze raz dochodzi do głosu rozrzut między praktyką a konsekwentną teorią. Pojawia się pytanie: dlaczego psychologowie stosowani nie zdają sobie sprawy, że są niekonsekwentni? Są w praktyce realistami - przyjmują, że realnie istnieje motywacja, głód, myślenie itd., i biorąc pod uwagę to, co mówili i jak pisali, można zrekonstruować pięć typów argumentacji za stosowaniem konstruktów hipotetycznych np. jedynym z tych argumentów jest walor heurystyczny tych konstruktów, dzięki nim nauka może iść naprzód. Teza realistyczna zapewniała też realizację postulatu jedności nauki.

Terminy teoretyczne stosowane w psychologii da się jeszcze dzielić według innych kryteriów na jeszcze inne klasy. Klasy, w których akcent położony jest nie na formalne cechy tych pojęć, lecz na ich konkretną jakość, na ich treść. I tak, na przykład, są takie terminy teoretyczne, które nazywają niejawne, ukryte reakcje (cover responses, o których mówił Skinner). Tu trzeba jednak zwrócić uwagę, że dla Skinnera niejawne, ukryte reakcje nie były żadnym desygnatem terminów teoretycznych; to były po prostu niektóre zachowania jednostki. Skinner nie mówił o zdarzeniach prywatnych jako o pewnych mediatorach zachowania, jak to robili (neo)behawioryści, tylko po prostu jako o kawałku zachowania. Drugim typem terminów teoretycznych są niejawne bodźce. Trzecim typem są długotrwałe mechanizmy fizjologiczne będące podłożem stanów czy dyspozycji.

Tu jest okazja, by wspomnieć o trzech stanowiskach w kwestii terminów dyspozycyjnych. Terminy dyspozycyjne to terminy, które się odróżnia od terminów, które nazywają procesy (nieobserwowalne wewnętrzne procesy). Pojawia się tutaj bardzo interesująca rzecz - w oparciu o co psychologowie decydowali, jaki jest status ontyczny desygnatów? Mówili raz o nieobserwowalnym procesie (myślenie jest procesem), a innym razem mówili np. o inteligencji jako dyspozycji. Jednego i drugiego nie widać, jak więc dojść do tego, przesądzić naturę desygnatu terminu teoretycznego - raz procesową a raz dyspozycyjną. Wyróżnia się zatem następujące stanowiska, jeżeli chodzi o terminy dyspozycyjne:

- fenomenalizm,

- realizm,

- racjonalizm.

W przypadku pierwszego - termin typu: "rozpuszczalność", "łamliwość" czy odpowiednie terminy teoretyczne w psychologii tak naprawdę niczego nie nazywają. Nie ma czegoś takiego jak "rozpuszczalność", używamy tego terminu, by opisać skrótowo to, co nam się jawi. Jak się zachowuje cukier wrzucony do wody? - rozpuszcza się. Jest to fenomenalizm - opisujemy zachowanie obiektu w określonych warunkach.

Z kolei realizm to było stanowisko, które zakładało, że taka cecha, dyspozycja ma swoją bazę - to jest mechanizm fizjologiczny dyspozycji. Na przykład, fizyk czy chemik potrafi powiedzieć, jak cukier jest zbudowany, że jest rozpuszczalny. Natomiast biolog mógłby, na przykład, kiedyś powiedzieć, jak zbudowany jest mózg człowieka inteligentnego w odróżnieniu od nieinteligentnego. Istnieje baza dla dyspozycji; w związku z tym możemy mówić tutaj o realnym istnieniu desygnatu terminu teoretycznego.

W trzecim przypadku - i to jest dla psychologów najbardziej interesujące - mamy stanowisko racjonalistyczne, które istotę dyspozycji upatrywało w ich regulacyjnej funkcji. Zatem dyspozycje to to, co dysponuje jednostkę do określonych zachowań. Jest to ważne dla psychologii, która eksponuje funkcje, zostawia pytania o naturę tego, co te funkcje pełni, a koncentruje się na związkach, które łączą tak rozumianą dyspozycję z zachowaniem, ze zmiennymi środowiskowymi.

Jest jeszcze czwarta klasa terminów teoretycznych analizowanych od strony treściowej, w którą tutaj jednak trudno wprowadzić.

Ważniejsze niż te klasy jest to, jakie warunki nakładają na terminy teoretyczne ich desygnaty, żeby to mogło w nauce funkcjonować z pożytkiem. Tu trzeba wymienić cztery takie warunki, a potem jeszcze piąty na specjalnych prawach, dlatego że wprowadza on niesłychanie interesującą problematykę.

  1. Zgodnie z tym warunkiem desygnaty terminów teoretycznych miały się w swej naturze nie różnić od tego, co obserwowalne - stąd, na przykład, mówimy o niejawnych reakcjach, niejawnych bodźcach.

  2. Desygnaty lokalizowane były bardziej peryferycznie niż centralnie np. postawa dla wielu psychologów jest opisem nie czegoś wewnątrz, lecz pewnego stanu organizmu gotowego do określonego zachowania, np. układu napięć mięśni.

  3. Autonomia przyznawana terminom - w mniejszym lub większym. Raczej w mniejszym, ponieważ często wiązano je ze zmiennymi środowiskowymi, mówiono o ich środowiskowych uwarunkowaniach.

  4. Funkcjonalne powiązanie tych desygnatów ze zmiennymi środowiskowymi i zachowaniowymi.To wszystko, o czym była mowa, nazywa się mediacją albo mediatorami. Mediacja to ogół mediatorów, a także mediowanie czy też pewna funkcja, którą pełnią desygnaty terminów teoretycznych w dzianiu się zachowania jednostki.

  5. Piąty warunek dotyczył tego, że (jak twierdzili niektórzy psychologowie) desygnaty tych terminów są pierwotnie obserwowalne, a potem zmieniają się w coś, co jest nieobserwowalne. Mówiono tutaj o pewnym cofaniu się. Ideę tego warunku najlepiej oddaje termin interioryzacja, albo internalizacja. Desygnat tego terminu pierwotnie (jest tu sugestia ujęcia rozwojowego) zewnętrzny stawał się czymś wewnętrznym. Ten moment jest tak ciekawy, ponieważ jednym z pomysłów behawiorystów na ujęcie problematyki podmiotowości jest interioryzacja tego, co pierwotnie zewnętrzne - np. pierwotnie kontroli zewnętrznej i przemiana jej w interioryzacji w samokontrolę jednostki.

Pojawia się tu dylemat teoretyka. Chodzi o to, czy używać terminów teoretycznych, czy ich nie używać? Dylemat ten rzeczywiście realnie istnieje, ponieważ są dane "za" i dane "przeciwko" używaniu. Najbardziej interesujące jest to, że po całych dyskusjach, które się wokół tego toczyły, a jak zostało powiedziane trwały lat kilkadziesiąt, psychologowie są zgodni, aby dokonywać rozstrzygnięć tego dylematu w oparciu o momenty (?) nie merytoryczne, lecz pragmatyczne. A zatem ten moment użyteczności decyduje o tym, w jakim kierunku ten dylemat jest rozstrzygany.

Ostatnia sprawa, gdy chodzi o filozofię nauki, to sprawa teoretyzowania w psychologii. Trzeba zauważyć, że wchodzimy tu na coraz wyższe poziomy. Jest sprawa tego, w jakim języku opisywać, jakimi się posługiwać terminami, gdy wychodzimy poza terminy opisowe, a potem - jak generalnie budować teorie. I znowu mamy tutaj wiele możliwości. Podamy tu tylko dwie skrajne możliwości, dwa skrajne przypadki, które pokażą, jaki jest zakres zmienności tego, co psychologowie robią teoretyzując - tu nie chodzi już o pojedyncze terminy, tylko o całe klasy terminów, o wielkie teorie.

Na jednym krańcu jest deskryptywizm (obserwacjonizm) Skinnera - nie ma u niego żadnych terminów teoretycznych. Jak już zostało powiedziane, niejawne bodźce, niejawne zachowania bądź zdarzenia prywatne nie są żadną mediacją, to jest coś, co się da zlokalizować albo po stronie zmiennych zależnych, albo zmiennych niezależnych, a nie żadnych zmiennych pośredniczących. Tu trzeba przypomnieć to, o czym już była mowa - rozważanie Skinnera na temat tego, czy teorie uczenia są konieczne. Nie są konieczne i żadne terminy teoretyczne nie są konieczne.

Na drugim krańcu jest hipotetyczno-dedukcyjny system Hulla - który próbował budować całą teorię psychologiczną na kształt nauk formalnych, dedukcyjnych, na kształt matematyki. Miałyby być odpowiedniki aksjomatów, w których miały być definiowane pojęcia (?), a potem całe twierdzenia wyprowadzane z aksjomatów przy pomocy określonych reguł dowodzenia i oczywiście mające jeszcze ufundowanie empiryczne. Między tymi dwoma skrajnymi wariantami mieszczą się jeszcze rozmaite sposoby teoretyzowania.

Nas interesują nie tylko te momenty formalne - tu deskryptywizm a tu system hipotetyczno dedukcyjny. Istnieją także momenty treściowe - chodzi o to, jakich używano terminów teoretycznych, gdy chodzi o treść, i jakie były rozkłady akcentów. Hull może służyć, po pierwsze, jako przykład momentów formalnych hipotetyczno-dedukcyjnego sposobu budowania teorii psychologicznej, a - po drugie - jako przykład preferowania terminów pewnego typu. Mianowicie terminów z zakresu motywacji i uczenia, w przeciwieństwie do tych teoretyków (np. Tolmana), którzy obok terminów dotyczących motywacji używali terminów, które nazywają rozmaite formy poznania np. oczekiwania, wyobrażenia.

Przechodzimy teraz do charakterystyki zachowania w ujęciu behawiorystów. Pewne rzeczy pojawiły się tutaj już wcześniej. Mianowicie pojawiła się sprawa charakterystyki zachowania u Watsona i Skinnera.

Gdy chodzi o ujęcie zachowania, behawioryzm jest traktowany jako psychologia S-R. Okazuje się, że ten schemat może być rozmaicie interpretowany. Dwie możliwe interpretacje są określane w następujący sposób:

S - R reflex thesis

S - R learning thesis

Pierwsza interpretacja jest równoznaczna z tezą, której właściwie nikt już dzisiaj nie przyjmuje. Jest to teoria Watsona, ujęta jako punkt odniesienia - wszelkie zachowanie jest reaktywne w swej naturze. Dzisiaj już nikt z behawiorystów takiej tezy nie głosi. Druga interpretacja dowartościowuje rolę doświadczenia w kształtowaniu się zachowania i w jego ostatecznym wyglądzie. Pozostaje tylko pytanie, jak to uczenie jest tutaj doświadczeniem?

Jest też pytanie, co psychologów odwiodło od pierwotnego zachowania reaktywnego? Okazało się, że założenie o korespondencji między strukturą zachowania a strukturą środowiska jest nieadekwatne. Zachowanie ma co najmniej trzy właściwości, które (TAŚMA)... Zachowanie jest teraz ujmowane holistycznie.

Kolejna modyfikacja, jaką należało wprowadzić, wiąże się z mediacją - zachowania nie da się ująć całkowicie w relacji do zmiennych środowiskowych, trzeba przywołać ową mediację. Trzeba tu wrócić do schematu Fodora. O fazach wyjaśniania mówił Fodor, że za punkt wyjścia trzeba przyjąć, iż zachowanie jest łącznym rezultatem zmiennych środowiskowych i wewnętrznych stanów jednostki. Jak tego założenia nie przyjmiemy, to zachowanie będzie niemożliwe do ujęcia.

Pojawiła się tu zatem i cały czas określa robotę psychologiczną zasada ekonomii myślenia, zwana niekiedy "brzytwą Okhama". Zasada ta mówi, iż nie należy mnożyć bytów ponad konieczną potrzebę. Psychologowie wyjaśniając zachowanie tą zasadą się posługują - pierwszym wyrazem ingerencji tej zasady jest to, że wprowadza się terminy teoretyczne, przyjmuje się założenie, że zachowanie jest łącznym rezultatem zmiennych środowiskowych i wewnętrznych stanów jednostki, gdy bez tego założenia poradzić sobie z zachowaniem nie można.

Po raz drugi zasada ingeruje wtedy, gdy się zaczyna charakteryzować owe mediatory, rozmaite ogniwa mediujące i przypisuje się tym wewnętrznym stanom tylko te właściwości, które muszą one mieć, by zachowanie przez odniesienie do tych mediatorów było dla nas jasne i zrozumiałe. Przypisuje się im więc tylko właściwości funkcjonalne, bo tylko to jest uprawnione w świetle zasady ekonomicznego myślenia. Przyjmowanie tych wewnętrznych stanów ponad konieczną potrzebę, przypisywanie im właściwości, których nie muszą one mieć, by mogły służyć do wyjaśniania zachowania, byłoby właśnie mnożeniem bytów.

Okazuje się też, że psychologowie dostrzegli jeszcze inne możliwości, jeżeli chodzi o ograniczenia pierwszej interpretacji formuły S-R. Pojawiła się interpretacja, którą nazywa się interbehawioryzmem - łączy się ją z nazwiskiem Kantora. W interbahawioryzmie są podkreślone związki w drugą stronę - między R a S. Tego typu interpretacje pojawiły się już wcześniej, ale u Kantora to jest centralna teza. Chodzi o ten w dwie strony realizujący się związek - jakie zachowanie ma skutki dla tego, jakie są zmienne środowiskowe?

Inny moment, który trzeba uwzględnić i który także się już pojawił, jest związany z korelacją środowiska w stosunku do jednostki. Pojawiło się mianowicie pojęcia pola zachowania i teorie polowe. Chodzi o to, co zaczęło się od Lewina, gdy wiązano zachowanie jednostki nie ze środowiskiem, tylko z polem psychologicznym jednostki. Przy czym niektórzy behawioryści mają problem przez wprowadzenie kategorii pola i posługiwanie się nim, w związku z tym, że pole jest oczywiście korelatem jednostki, ale im się wydaje, że nie można mówić o polu nie uwzględniając tego, co mentalne (czyli w świadomości).

Przechodząc natomiast do drugiej postaci tezy S-R, trzeba na początku wprowadzić kategorię uczenia. Generalnie trzeba wyróżnić dwa typy kategorii uczenia w behawioryzmie: teorie asocjacjonistyczne (np. teoria Hulla) i teorie poznawcze (np. teoria Tolmana - zgodnie z nią uczenie się jest tworzeniem mapy poznawczej środowiska, w którym obraca się człowiek czy zwierzę).

Zajmiemy się teraz kwestią filozofii umysłu. Powinno się tu zacząć od pewnych wątków negatywnych, dlatego że w ogóle może budzić zdziwienie, iż behawioryzm stać na jakąś filozofię umysłu. To zdziwienie jest o tyle uprawnione, że rzeczywiście behawioryści mają dwojakiego rodzaju opory przed odwoływaniem się do czegoś, co umysłowe, co mentalne. Opory te mają charakter filozoficzny (ontologiczny), a także metodologiczny. Behawioryści mają opory przed tym, bo stoją na stanowisku determinizmu rozumianego ontologicznie i ten determinizm jest pewnym założeniem roboczym - jak to Skinner pokazał: nie przyjąwszy na początku regularności w przedmiocie badania, nie można w ogóle budować nauki. Ten determinizm jest więc założeniem, które umożliwia całą robotę naukową.

Gdybyśmy dalej chcieli rozwijać tę część negatywną, to musielibyśmy zwrócić uwagę na zastrzeżenia psychologów, np. do kategorii cechy - to ma związek z tym, co można powiedzieć i jak można powiedzieć na temat desygnatów terminów teoretycznych. Co zatem behawiorysta jest w stanie powiedzieć o cesze, co jest w stanie powiedzieć o instynkcie, np. jako co miałoby służyć do wyjaśniana zachowania? Jak w świetle tego, co behawioryści wiedzą o zachowaniu, miałby wyglądać system nerwowy i jego funkcjonowanie, jeśli stopień komplikacji zachowania sugeruje, że pierwotne widzenie systemu nerwowego jako prostego przewodnika jest już nieadekwatne?

Zostawmy jednak na boku część negatywną i przejdźmy do części pozytywnej, aby pokazać, że behawioryści spróbowali zaproponować pewne ujęcie sprawstwa i tego, kto sprawia zachowanie. Tu będą używane takie terminy jak agent (?) - podmiot i agency - sprawstwo. Behawiorystyczne propozycje są tutaj różne - np. niektórzy uważają (Zuriff), że Skinnera da się streścić w takim sformułowaniu - self to jest pewien repertuar zachowań. Można powiedzieć, że skoro self to repertuar zachowań, to właściwie tutaj podmiotu nie ma. (??)

Pojawiły się jednak inne propozycje, np. by szukać behawioralnych, empirycznych i obiektywnych wskaźników dowolności i niedowolności działań jednostki. Psychologowie są tu optymistami i twierdzą, że da się ustalić nie budzące wątpliwości, obiektywne kryteria odróżniające dwa typy aktywności jednostki - ten typ, którego jednostka jest sprawcą (doing), i ten typ, kiedy się jej coś przydarza (happennings). Te pierwsze są dowolne, a te drugie nie. Propozycje te pojawiały się najczęściej w kontekście różnych ujęć samokontroli w neobehawioryście. Ważna była tu sprawa odróżnienia zachowania poddanego samokontroli od tych, które samokontroli poddane nie są. Tu psychologowie mają pewne interesujące pomysły - jest np. taki pomysł, by takim kryterium było odraczanie bezpośredniej gratyfikacji, która tradycyjnie była nazywana niepoddawaniem się pokusom. Niektórzy idą tak daleko - i to jest interesujące ze względu na ujęcie genetyczne - i uważają, iż zachowania warunkowane klasycznie byłyby nie dowolne, a te warunkowane instrumentalnie miały być dowolne.

Najciekawsze jednak pomysły wiążą się z internalizacją tego, co zewnętrzne, dokładnie z internalizacją innego czy innych. Pora przejść do charakterystyki behawioryzmu społecznego Georga H. Meada. Jest w języku polskim wielka praca Meada Umysł, osobowość i społeczeństwo (Mind, self and society). Tytuł pokazuje, na czym polegał społeczny charakter tego behawioryzmu - behawioryzm Meada akcentuje bowiem społeczny kontekst, społeczny rodowód selfu i umysłu oraz społeczny rodowód podmiotu ujętego jako I and Me ("ja" podmiotowe i "ja" przedmiotowe). Mamy tu zatem do czynienia z ujęciem genetycznym.

Mead występuje w opozycji do Watsona i Wundta. W opozycji do tego pierwszego dlatego, iż koncentracja nad zachowaniem spowodowała, że Watson nie dostrzegł tego, co Mead nazwał postawą, a co jest fragmentem, fazą, początkiem, aspektem zachowania jednostki, a w opozycji do tego drugiego, ponieważ założył on osobowość przed społeczną komunikacją i interakcją. U Meada wszystko bazuje na ujęciu gestu (definicji gestu), potem znaczenia gestu, potem na wyróżnieniu takiej klasy gestów, jak gesty wokalne, i pokazaniu ich wyjątkowej roli, pokazaniu jak dzięki gestom wokalnym rodzi się umysł, self, osobowość, a wreszcie ja podmiotowe i przedmiotowe. Podstawowe jest znaczenie gestu - gest znaczy to, co my zrobimy w odpowiedzi nań. Znaczeniem gestu jest reakcja na gest. Trzeba zwrócić uwagę, że tu nie ma nic świadomościowego.

Z kolei gest wokalny jest gestem szczególnym, jest równie łatwo dostępny dla tego, kto go emituje, jak i dla jego słuchaczy. To jest punkt wyjścia: we mnie może powstać implicite reakcja, która jest reakcją explicite u słuchaczy. To jest punkt wyjścia genezy umysłu, osobowości, "ja" podmiotowego i przedmiotowego.

Mead miał zatem zupełnie wyjątkową propozycję ujęcie genetycznego tego, co interesuje psychologię - chciał mianowicie ze społecznego funkcjonowania jednostki wyprowadzić genetycznie umysł, osobowość i podmiot. Trzeba pamiętać, że jest to ujęcie opozycyjne do Wundta, który lokalizował logicznie i chronologicznie osobowość przed komunikacją.

Mead uważał, że znaczenie gestu nie jest jakimś mentalnym dodatkiem, mentalnym tworem dodanym do gestu. Znaczenie gestu zawiera się według niego w społecznej reakcji na gest - bo, jak to już zostało powiedziane, gest znaczy to, co zrobimy w odpowiedzi nań. Zostało już także powiedziane, jak Mead rozumie wyjątkową pozycję gestu wokalnego - gest ten jest tak samo łatwo percypowany, a dokładniej, tak samo łatwo na niego zareagować temu, kto słucha, jak i temu, kto ten gest emituje. Inne gesty tej uprzywilejowanej pozycji nie mają - można wykonywać do kogoś gest ręką i widzieć go tak samo, jak widzi go jego odbiorca, ale wystarczy, że jest ciemno i już to staje się niemożliwe. Tymczasem gest wokalny jest niemal zawsze tak samo łatwo dostępny odbiorcy tego gestu, jak i jego nadawcy.

Mead mówi, że właśnie z gestów wokalnych w ich funkcjonowaniu społecznym rodzi się (ujęcie genetyczne) umysł, jaźń, osobowość, świadomość.

Mamy więc u Meada trzy momenty wyjściowe:

* postać explicite - którą emituje odbiorca gestu;

* postać implicite - postawa, skłonność, gotowość do reakcji.

Postać implicite to jest właśnie to, o czym zapomniał Watson. Moja reakcja na gest, który wykonuję do kogoś innego, ma postać pewnej postawy, ale nie rozumianej tak, jak się to rozumie dzisiaj w psychologii społecznej, tylko jako takiej "gotowości do".

Z tych trzech momentów można wyprowadzić to, jak Mead rozumie umysł, jaźń, osobowość i podmiot. Na przykład, umysł (albo jeszcze inaczej - myślenie) jest dla Meada wymianą (wymiana - to jest ten społeczny moment) gestów w formie symboli znaczących.

(Samo)świadomość rozumiana jest z kolei jako zjawisko polegające na wzbudzeniu w sobie zbioru postaw wywoływanych u innych. Pojawiają się tu dwa dookreślenia. Pierwsze mówi, że chodzi o te postawy, które reprezentują ważne czy znaczące dla społeczności reakcje - co powoduje, że dokonuje się tu pewne zawężenie. Natomiast drugie dookreślenie to, co zostało tak zawężone, uogólnia - chodzi nie o wszystkie reakcje, tylko o uogólnione inne. Pojawia się tu streszczenie tego, co społeczność zrobiłaby w odpowiedzi na mój gest.

Natomiast osobowość rozumiana przez Meada jako proces ma dla niego specjalną właściwość, a mianowicie to, że jest ona obiektem dla siebie samej. Mead oczywiście wiązał osobowość ze świadomością i jest to moment konstytutywny dla świadomości - świadomość jest obiektem dla siebie samej. Mead wydobywszy ten ciekawy moment, pytał o to, jak jest możliwe, by coś było obiektem dla siebie samego.

Trzeba teraz powiedzieć, jak Mead rozumiał "ja" podmiotowe i przedmiotowe. Ten charakterystyczny podział rozpoczął się od Jamesa i dzisiaj jest już ogólnie przyjęty. Mead pojął "ja" przedmiotowe jako dwa aspekty, dwie fazy osobowości. Skoro osobowość jest procesem, to możemy tu mówić o pewnych fazach. "Ja" przedmiotowe to jest zorganizowany zbiór postaw innych, a "ja" podmiotowe to moja reakcja na te postawy. Ja reaguję na postawy, które mam w sobie.

Mead słusznie zwraca uwagę, że póki nie zareaguję, nie wiem, jaka jest moja reakcja - "ja" podmiotowe jest więc nieokreślone tak długo, jak długo nie nastąpi reakcja na "ja" przedmiotowe.

Jak jednak to wszystko jest możliwe? Mead pisze tak:

Jak jednostka może wyjść z siebie w danym doświadczeniu w taki sposób, aby stać się dla siebie samej obiektem? Jest to podstawowy problem psychologiczny osobowości czy samoświadomości. Rozwiązania problemu trzeba szukać w procesie postępowania lub działania społecznego, w który jest zaangażowana dana jednostka. Waga tego, co określamy jako komunikację, leży w tym, że dostarcza ona formy zachowania, w procesie którego organizm, jednostka może się stać dla siebie przedmiotem. Jest to ten rodzaj komunikacji, który rozważaliśmy, komunikacji skierowanej nie tylko do innych, ale i do siebie samego. W takiej mierze, w jakiej ten typ komunikacji stanowi część zachowania, wprowadza ona przynajmniej osobowość.

Zatem to, że ja mogę być obiektem dla siebie samego, to jest konsekwencja moich stosunków z innymi, komunikacji z innymi. Komunikacja w postaci gestów znaczących, wokalnych, jest źródłem samoświadomości, źródłem osobowości. Mead pisze dalej, co następuje: jednostka przyjmuje tę postawę implicite taką, jaką explicite przyjmuje otoczenie, nie dlatego, by ją po prostu powtórzyć, ale by zintegrować się z odbywającą się złożoną reakcją społeczną.

Postawy "uogólnionego innego" nie przyjmuję, żeby ją powtórzyć, ale by zintegrować się z odbywającą się reakcją społeczną. Gdyby nie to, nie ta postawa implicite, integracja z innymi byłaby niemożliwa. Po to, by wejść w rozwinięty kontakt społeczny, trzeba tę postawę uogólnionego innego w sobie przyjąć. Tu pojawia się kategoria internalizacji. Mead pisał: nie widzę innego sposobu, w jaki inteligencja mogła powstać, poza internalizacją przez jednostkę społecznych procesów doświadczenia i zachowania, to znaczy poza internalizacją konwersacji za pomocą gestów znaczących. Dokonuje się więc internalizacja konwersacji między jednostkami. Uwewnętrznia się to, co jest pierwotnie zewnętrzne, bo jest społeczne.

Sama ta internalizacja staje się możliwa dzięki działaniu jednostki polegającym na przyjmowaniu przez nią postawy innych jednostek wobec niej, wobec tego, co się o niej myśli.

Perspektywy, jakie otwiera ta koncepcja, pokaże inny jeszcze fragment: Związek między umysłem a ciałem odpowiada w rzeczywistości związkowi istniejącemu między organizacją osobowości w jej zachowaniu jako członka racjonalnej społeczności z organizmem cielesnym jako przedmiotem fizycznym. Linia demarkacyjna między osobowością i ciałem znajduje się przede wszystkim w społecznej organizacji działania, w której powstaje osobowość. (?)

A więc gdyby nie społeczność, to w ogóle by nie było tego, co psychologiczne, byłoby tylko to, co fizjologiczne. I oczywiście nie ma problemu psychofizycznego. To nie jest teraz problem między duszą i ciałem, tylko problem między tym, co fizjologiczne, a tym, co społeczne - bo społeczna jest geneza umysłu i osobowości.

Mead to jednak nie jedyne słowo behawiorystów w tych zupełnie podstawowych sprawach. Wrócimy jeszcze do Zuriffa. Gdy rozważa on, to, co behawioryści powiedzieli w obrębie filozofii umysłu, to rozważa m.in. sprawę wypowiedzi introspekcyjnych. Tu trzeba powiedzieć, jak Skinner reinterpretował wypowiedzi introspekcyjne typu np. "boję się". Geneza ich jest taka, że są one uwarunkowane na drodze warunkowania sprawczego, instrumentalnego jako zachowania sprawcze. Dla Skinnera są to zachowania typu samoopisu.

Druga rzecz, o której należałoby powiedzieć, to jest Tolmana pomysł na rozwiązanie tej sprawy, co jest przedstawione w dziele Zachowanie celowe zwierząt i ludzi. Punktem wyjścia jest potraktowanie mowy jako tzw. postaci znakowej, dzięki czemu da się powiedzieć, co jest znakiem, a co jest oznaczane, i pokazać najpierw mowę w ogóle, a potem ten jej fragment, który jest wypowiedziami introspekcyjnymi.

Chcemy tu jednak zwrócić uwagę jeszcze na coś innego, a mianowicie na sposób wyeksponowania przez behawiorystów problematyki świadomości. Świadomość behawiorystów niesłychanie intrygowała. Na przykład charakterystyczne jest to, co Tolman zrobił - zanim zaczął zastanawiać się nad świadomością, powiedział, że punktem wyjścia rozważań powinno być nie to, czy świadomość jest czy jej nie ma, lecz to, że ludzie są przekonani, że mają świadomość. Najpierw powinno się wyjaśniać to przekonanie - jak ono mogło powstać, a potem dopiero zastanawiać się, czy jest on słuszne.

Jest też taki artykuł Hebba zatytułowany Oko duszy, w którym formułuje on tezę, że introspekcja to wynalazek nowożytnych psychologów. Nie jest tak, że psychologowie odkryli introspekcję, coś, co tylko oni ją wynaleźli, i trzeba czym prędzej o tym ich wynalazku zapomnieć. Należy to tak rozumieć, że nieprawdziwe jest przekonanie, że mamy jakiś specjalny dostęp do własnego umysłu. Natomiast Tolman pisał, że starzy, poczciwi behawioryści zapełniali setki stron protokołami z introspekcji. Pojawia się pytanie, czym dla nas jest to, co oni robili? Jak to reinterpretować?

Kolejna ważna kwestia, do której trzeba nawiązać, to behawiorystyczna teoria sprawstwa. Zuriff odkrywa w behawioryzmie coś, co nazywa kontekstową teorią sprawstwa. Najpierw Zuriff stawia tu kwestię metodologiczną - mianowicie pyta, jak możemy się przekonać, czy coś jest czy coś nie jest sprawiane przez jednostkę?

Sprawiane jest to, co on nazywa doings w odróżnieniu od happenings (tego, co się jednostce przytrafia). Doings to efekt sprawstwa - to, co ja robię. Trzeba tu zwrócić uwagę, że jest to ładne nawiązanie do tego, co już kiedyś zostało powiedziane na temat podmiotowania. Po czym my możemy rozpoznać doings w odróżnieniu od happenings? Zuriff mówi, że oczywiście nie po tym, że za doings jest coś w umyśle. Możemy rozpoznać koncentrując się na relacjach funkcjonalnych łączących jedne zachowania i inne zachowania od doings i happenings oczywiście ze zmiennymi środowiskowymi. Te zależności, te relacje funkcjonalne wyglądają tu inaczej. Ja po tych relacjach rozróżnię doings od happenings. To, co ostatecznie okazuje się być w doings, zależy od historii i sprawności jednostki, podczas gdy happenings ani od historii ani od sprawności jednostki nie zależą.

Jest jeszcze trzeci interesujący moment, a mianowicie moment pewnej niewrażliwości owych doings na zmianę parametrów środowiskowych, podczas gdy happenings są niesłychanie wrażliwe na to, co się aktualnie w środowisku jednostki dzieje.

Uzyskaliśmy zatem precyzyjne kryterium odróżnienia tego, co jest sprawiane przez jednostkę, od tego, co się jej przytrafia. A ta sprawność jednostki i jej historia to jest ów kontekst.

10



Wyszukiwarka