referaty Historia Kultury, Życie towarzyskie dawnej Polski1


ŻYCIE TOWARZYSKIE DAWNEJ POLSKI.

Całe życie dawnej Polski miało charakter raczej towarzyski. Wspólnie wykonywano rozmaite czynności, począwszy od pracy i modlitwy kończywszy na zabawie i wspólnym piciu. Na taki, a nie inny rozwój życia towarzyskiego miały wpływ warunki życiowe. Na dworze szlacheckim żyło kilka pokoleń, czas na wsi płynął bardzo powoli, więc musiały wytworzyć się pewne formy towarzyskie.

GOŚCIE

Jedną z rozrywek, przełamaniem codziennej monotonii szlacheckiego życia byli goście. Do stałych gości należeli sąsiedzi, niekoniecznie Ci najbliżsi. Rozmawiano o pracy, polowaniach, parafii itp. Pojawiali się także goście przypadkowi, znajomi, a nawet zupełnie obcy. Ci, wnosili do codziennego życia informacje z szerszego świata, opowieści o swoich podróżach. Etykieta szlachecka nakazywała dobrze przywitać każdego przybyłego szlachcica. Często nie byli to goście tylko jedno czy dwudniowi, ale bywało, że na stałe przywiązywali się do domu. Taki gość stawał się stałym gościem, pełniącym funkcję mistrza ceremonii przy większych okazjach. Zabawiał całe towarzystwo, opowiadał o świecie, uczył młodzież sztuk rycerskich i języków obcych.

Oprócz gości niezapowiedzianych, bywały także wizyty oficjalne, które kierowały się określonymi schematami goszczenia. W przypadku nieprzestrzegania pewnych zasad gość mógł się poczuć urażony. Przede wszystkim należało oczekiwać gości <np. wypatrywano ich z dachu> , a następnie przywitać ich już na progu domu i po wygłoszeniu uroczystej przemowy, na którą przybyły odpowiadał, wprowadzić ich do bawialnego pokoju. Paniami zajmowała się gospodyni w jednym pokoju, a w drugim gospodarz zabawiał panów kielichem.

Goście byli urozmaiceniem wiejskiej rutyny szlacheckiej, dlatego przeważnie starano się ich zatrzymać jak najdłużej. W tym celu stosowano różne metody. Upijano gościa do nieprzytomności, pito strzemiennego na pożegnanie w międzyczasie próbując wyperswadować wyjazd, czasami zdejmowano i chowano koła wozu albo upijano woźnicę. Zdarzały się sytuacje, w których nadmierna gościnność, była podawana do sądu. Czasami oprócz nachalnych gospodarzy istnieli także nietaktowni goście, którzy bezczelnie wykorzystywali swoje przywileje. Oburzeni gospodarze mawiali: „Gość i ryba trzeciego dnia cuchnie”.

POWITANIA I POŻEGNANIA.

Z gościnnością nierozerwalnie związana była etykieta powitań, pożegnań i okazywania szacunku. Elementem należącym do tej etykiety była m.in. czapka. Szacunek okazywano poprzez zdjęcie czapki. Najpierw sługa zdejmował czapkę przed panem i stał z odkrytą głową, z czasem jednak wszedł zwyczaj zdejmowania czapek jako powitania osób równych społecznie. Czapki zdejmowano jedynie na moment przywitania, a podczas wszelkich uroczystości obowiązywało nakrycie głowy. Niewłożenie czapki na głowę w czyjejś obecności oznaczało ogromny szacunek.

Równie istotną rolę pełnił pocałunek. W XVII w ludzie obejmowali się, całowali swych przełożonych w kolana, nogi lub stopy. Duchowni byli witani poprzez położenie im głowy na piersi i ucałowanie. Wobec starszych czy wyższych socjalnie stosowano, prawie wymarły w dzisiejszych czasach, pocałunek w rękę. Włościanie całowali też po rękach dzieci i ich rodziny, a szlachta szaraczkowa przyjaciół i patronów. Młodzież szlachecką obowiązywało: „powitanie łaskawego sąsiada stosowało się do godności jego. Stolnikowi, cześnikowi itp. ręce tylko ucałować było trzeba, kasztelanowi i wojewodzie - plackiem do nóg” (Duklan Ochocki). Oczywistym zwyczajem było całowanie ręki królewskiej, zaraz po ogłoszeniu wyników elekcji. Często wspierane było ono płaczem, który oznaczał zdanie się na łaskę i niełaskę pańską. Powszechnie całowano w ręce panie i doroślejsze panny, a młode kobiety całowały ręce matronom.

Oprócz rąk całowano także nogi. Ten zwyczaj obowiązywał dzieci w stosunku do rodziców przy odjeździe lub po powrocie do domu, a także po błogosławieństwie. Oznaką uszanowania było również klękanie, np. przed dygnitarzami lub dobrodziejami, na co niechętnie patrzyli rygoryści.

Istotną kwestią było przyznanie każdemu odpowiedniego do jego sytuacji społecznej miejsca, np. ustąpienie pierwszeństwa w pochodzie, w tańcu czy przy stole.

SPOSÓB MÓWIENIA

Szlachcice rzetelnie przestrzegający wszelkich formalności, byli bardzo wyczuleni na jakiekolwiek zaniedbania, w związku z tym łatwo można było ich obrazić. Jedno małe uchybienie w postaci np. zajęcia wyższego przed kimś miejsca, było okazją do wyzwania. Często szlachcice nie przebierali w słowach i gestach, a było kilka wybitnie obraźliwych. Jedną z największych obelg było zarzucenie komuś nieślubnego pochodzenia. Równie obraźliwy był gest „figi”, która uchodziła za rzecz wulgarną i nieprzystającą rycerstwu.

Ogromną uwagę przykładano do sposobu mówienia i wysławiania się. Życie towarzyskie wymagało posługiwania się językiem poważnym, uczonym, dowcipnym i wymyślnym. Używano dużo słów, wtrącając mnóstwo wyrażeń obcych (włoskich i francuskich). Politycy i sensaci powszechnie używali łaciny. Oczywiście taki język obowiązywał jedynie oficjalnie, bo który mężczyzna podczas polowań, picia alkoholu czy w karczmie, dbałby o wymyślne słownictwo. Słów nie dobierano w sąsiedzkiej rozmowie czy podczas towarzyskiej zabawy. Swoboda językowa było bardzo ograniczona podczas wszelkich ceremonii, w domu obywatelskim czy w ogrodzie. Były mowy przywitalne, gratulacyjne, kondolencyjne, zapraszające i dziękczynne. W takich sytuacjach wytwarzał się specjalny język oratora. Należało wygłosić mowę w odpowiedniej pozycji, na stojąco, odpowiednio przy tym gestykulując.

Z JAKICH OKAZJI IMPREZOWANO?

Okazją do zebrań towarzyskich były przede wszystkim dni świąteczne. Krasomówstwem można było się pochwalić podczas składania życzeń na Boże Narodzenie, Wielkanoc, czy Nowy Rok. Hucznie świętowano awanse społeczne, wesela, narodziny czy pogrzeby.

Potrójną okazją do imprezowania były imieniny. Były one uroczystością kościelną, uczczeniem świętego patrona i okazją do złożenia życzeń solenizantowi. Solenizant zobowiązany był zorganizować wystawne przyjęcie i przyjmować każdego, kto przyszedł z życzeniami. Czasami te zobowiązania zmuszały magnatów do wyjazdu na czas imienin pod byle jakim pretekstem. Oprócz wcześniej wspomnianych mów, imieniny charakteryzowała tradycja „wiązania”, czyli obwiązywania solenizanta pasem, chustką, powrósłem czy wstążką na znak więzów przyjaźni. Później wiązano kogoś jedynie podarunkiem. Podarunki były różne i okazje do obdarowywania były różne. Od drobiazgów po pokaźne fortuny obdarowywano przyjaciół, rodzinę i znajomych z okazji oczywistych, takich jak święta i uroczystości, a także z powodu otrzymania dobrej wiadomości, pożegnania czy w dowód uznania. Najwięcej darów zbierali Ci, którzy dużo podróżowali. Gospodarz często obdarowywał końmi, psami myśliwskimi, przedmiotami zdobycznymi, dywanami, bronią wschodnią, futrami, klejnotami, itd. Co życzliwszy gospodarz ofiarowywał gościowi taką rzecz, którą on aktualnie pochwalił. Granica między darem a interesem była bardzo cienka, dlatego dary stawały się coraz wartościowsze i bardziej interesowne. W XVIII w zaakceptowano dary pieniężne, uznając je jako dowód łaski czy przyjaźni.

Kolejną formą obdarowywania było przywożenie prezentów z podróży. Mogły być to drobiazgi, ale obowiązkowo charakterystyczne dla kraju, z którego przyjechały. Wojskowi przywozili coś zdobycznego, podróżnicy - przedmiot obcego wyrobu, posłowie wiele drobiazgów, które później rozdawali wpływowym ludziom. Młodzi chłopcy, mężczyźni obdarowywali panie kwiatami, a panie dawały panom drobne upominki, najczęściej własnej roboty, np. chusteczki wyszywane, poduszki.

JAK WYGLĄDAŁA IMPREZA?

Zdecydowaną większość czasu spędzano przy stole jedząc i pijąc. Rzeczą niewyobrażalną było żeby gość przed wyjazdem nie zasiadł z domownikami do stołu. Jedzono dużo i wymyślnie. Pod koniec jedzenia, picia było coraz więcej, co sprzyjało ożywieniu konwersacji. Bezgranicznemu jedzeniu i upijaniu się do nieprzytomności towarzyszyły zasady, których należało przestrzegać, aby nie stracić dobrej opinii. Wyznacznikiem zamożności i kultury gospodarza był stół. Obowiązkowo nakryty, zastawiany cynowymi i srebrnymi misami oraz talerzami, później fajansami i porcelaną. Jak już wcześniej wspominałam istotną kwestią było odpowiednie usadzenie gości w zależności od ich dostojności. Goście siedzący wyżej odchodzili od stołu najedzeni natomiast Ci, którzy siedzieli na końcu stołu dostawali zazwyczaj tylko resztki jedzenia, w związku z czym często odchodzili głodni. Niezapominano nawet przy stole zaznaczyć ewentualnego konfliktu. Pokłóceni goście siedzący obok siebie, ”krajali” przed sobą obrus, symbolizując, że nie siedzą przy tym samym stole. Przed zajęciem miejsca najpowszechniejsze było przeżegnanie się lub zmówienie krótkiej modlitwy, w domach protestanckich gospodarz zaczynał posiłek błogosławieństwem. Obowiązkiem gospodarza była „prynuka”, czyli nachalne, zapraszanie, wręcz zmuszanie gości do nadmiernego jedzenia. Brak prynuki nakazywał jedzenie skromne i niechętne.

Obowiązkiem towarzyskim było pijaństwo. Na początku podawano tylko piwo, pod koniec posiłku na stole stawiano wino. Mówiono: „Człek nad apetyt jeść nie może, pić może.” Zgodnie z tą zasadą od XVI w ilość spożywanego alkoholu narastała, żeby osiągnąć swój szczyt w wieku XVIII. Pijaństwo zaczęło się rozprzestrzeniać w XVII w wraz z osłabieniem się cnót rycerskich, z wzrastającym domatorstwem szlachty, z przerostem życia publicznego, z inflacją monetarną. Kulminacyjnym okresem rozpusty pijackiej były czasy saskie, a stopniowe otrzeźwienie zaczęło się dopiero za panowania Stanisława Augusta.

Każda okazja do picia była dobra. Przybycie gości, obiad, koniec obiadu. Wódkę zagryzano np. piernikiem i oczywiście wznoszono toasty. Było ich tak dużo, że biesiadnicy więcej stali niż siedzieli. Kobiety, którym nie wypadało się upijać, na znak uczestniczenia w toastach, dotykały tylko ustami kielichów z winem. O'Connor pisał: „kobiety rzadką zachowują skromność, kieliszki do ust tylko przykładają i potem albo go stawiają przed sobą, albo w naczynie jakie wylewają, tak dalece, iż w ucztach tych więcej się wina wylewa, niż pije”. Najpierw wznoszono toasty za zdrowie, później ogólno obywatelskie, prosperitas publica, salus publica, za przyjaźń, za dobrą kompanie, a na końcu pito już bez toastów. Jednak nie wszyscy mieli tak twarde głowy do picia, w związku z tym stosowano różne metody, pozwalające zachować stan względnej trzeźwości. Jedni udawali, ze dany toast już wypili, inni wylewali za kołnierz, a gospodarze o słabszych głowach, zobligowani do picia każdego toastu, często mieli w zanadrzu wodę zabarwioną na kolor wina, którą podawała im służba. Nie było to łatwe, ponieważ wszyscy się nawzajem pilnowali. Za czasów saskich pijaństwo dominowało przede wszystkim na Litwie i Mazowszu.

Na biesiadach, ucztach nie zabrakło również zabaw. Jak się nie trudno domyślić, głównie były to zabawy związane z piciem. Istniały, obecne chyba do dzisiaj, wyścigi pucharowe, zakładano się, kto pierwszy wypije duszkiem ogromne garnce alkoholu. Popularne były tzw. kulawki, czyli kielichy bez nogi, do których wciąż dolewano wino i które krążyły między gośćmi. Jedną z zabaw było picie do melodii, granej przez kapele, lub śpiewanej przez współbiesiadników. Kto nie wypił, temu uzupełniano kielich i musiał pić od nowa. Istniały także szklanki, powykrzywiane w różne strony, z których picie wymagało gimnastykowania się, np. picie ze szklanego kija wymagało wygięcia się w tył, a picie z kufelka groziło oblaniem się. Popularnym zwyczajem było tłuczenie kielicha, co oznaczało, że nikt już nie jest godzien pić z kielicha, z którego pito czyjeś zdrowie lub, który otrzymano od jakiegoś dostojnika. Kielichów nie tłuczono tylko o podłogę, ale także o własną głowę. Do picia służyły nie tylko szklanki i kielichy, ale także panieńskie trzewiki, czy rzadziej buty dygnitarskie, co uznawano za grzech, z którego należało się spowiadać.

Podczas uczt opowiadano sobie wiele ciekawych historii, przede wszystkim oczywiście o pijakach. Jednym z najpopularniejszych bohaterów takich opowieści był wojewoda wileński Karol Radziwiłł. Przysłowie mówiło: „Z Chreptowiczem żyć, z Radziwiłłem pić.”

BÓJKI

Na biesiadach upijano się do nieprzytomności, a czasem takie pijaństwo prowadziło do rozlewu krwi, a nawet do śmierci. Pod tym względem sławne były ”kujawskie biesiady”, na które nie należało przyjeżdżać bez wcześniejszego spisania testamentu. Trudno się temu dziwić skoro oprócz nieokiełznanej natury i dużej ilości alkoholu, szlachcic siadał do stołu uzbrojony. Jednak zazwyczaj wszelkie spory załatwiano na miejscu. Rozrywką były bójki. Biesiadnicy otaczali bijących się i podniecali ich. Gdy polała się krew, przynoszono vulnerarium szlacheckie, czyli chleb ugnieciony z pajęczyną, służący do opatrzenia ran.

W związku z dużą ilością kłótni i nieporozumień, zarówno podczas pijackich burd jak i w sporach cywilnych, wytworzyła się rola mediatora. Był to zazwyczaj ktoś starszy, poważny i poważany. Później powoli zaczął się wytwarzać rytuał formalnego pojedynku. Na pojedynek wyzywano się zazwyczaj osobiście, w sprzeczce słownej. Czasami wyzywano za pośrednictwem służby, która niejednokrotnie została ciężko pobita. Na początku listy wyzywające na pojedynek były z reguły ostre i obraźliwe. Później wobec przeciwnika zaczęła obowiązywać chłodna, opanowana grzeczność.

Jak wyglądał pojedynek? Raczej nie przestrzegano zasady jeden na jednego i pojedynek zmieniał się w walkę całych orszaków. Przyłączali się świadkowie i sekundanci. Wybór broni należał do wyzywającego, a rodzajów broni było od groma. W XVI w walczono konno, w pełnym uzbrojeniu, z szablą, nożem, a także zdarzały się pistolety. Z czasem zaczęto bardzo dokładnie określać długość szabli, kaliber pistoletów, odległość przeciwników od siebie i długość pojedynków. Pojedynki przybyły z Francji i były często potępiane przez szerokie warstwy społeczeństwa, ale mimo wszystko stawały się coraz powszechniejsze. Nie dotyczyły jedynie ziemiaństwa.

SŁUŻBA

Na biesiadach nie brakowało służby, która bawiła się najlepiej. Jej zachowanie często było wręcz gorszące. Pisano o niej: „a gdy wino zagrzeje te głupie głowy, zaczynają hałasować, popełniać niesłychane nieprzyzwoitości i grubiaństwa”. Jedli i pili, często podkradając jedzenie zanim dotarło na stół. Oczywiście nie obeszło się też bez kradzieży półmisków, srebra, a nawet okradania gości. To jednak dotyczyło nie tylko służby, ale także szlachciców, którzy nagle uświadomili sobie np. swoją „nędzę”. Biesiadowaniu towarzyszyły psy biegające pod stołem które gryzły się o kości, powiększając hałas jaki towarzyszył całej uczcie.



Wyszukiwarka