Betty Neels Jeśli przestaniemy się kłócić

background image

BETTY NEELS

Jeśli przestaniemy

się kłócić

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dom był stary, ze stylowymi oknami z niewielkich,

ujętych w metalowe ramki kwadratowych szybek.

Jasne promienie majowego słońca wpadały przez nie

do środka i odbijały się w lśniących, ciemnych włosach

młodej osoby pochylonej nad walizką. Pakowała ją

z gwałtownością, nad którą z trudem usiłowała

zapanować.

Dziewczyna była wysoka, miała wspaniałą figurę,

śliczną buzię i ciemne oczy okolone gęstymi, czarnymi

rzęsami. W tej chwili malowało się w nich wyraźne

niezadowolenie.

- Nie mam pojęcia, co też babci przyszło do głowy

- odezwała się do siedzącej obok kobiety w średnim

wieku, która była jakby starszą i lekko wyblakłą

wersją jej samej. - Mamo, ona ma przecież osiem­

dziesiąt lat! Skąd, na miłość boską, ten pomysł, żeby

w jej wieku wędrować po górach...?

- Ona nie ma zamiaru wędrować, Rosie. Nie będzie

musiała wysiadać z pociągu, jeśli sama nie zechce.

- Pani Macdonald wydała z siebie sentymentalne

westchnienie. - To nawet dosyć wzruszające, że

chciałaby znów zobaczyć miejsca, które pamięta

z dzieciństwa.

- No cóż, z pociągu wiele nie zobaczy - odparła

Rosie. - Ale jeśli ma ją to uszczęśliwić... - dodała,

widząc zmartwioną minę matki. - Tylko dlaczego ja?

Jest przecież ciocia Carrie...

- Twoja babcia i ciocia Carrie nie najlepiej się ze

sobą zgadzają, kochanie. Poza tym chodzi przecież

background image

6 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

tylko o tydzień. - Przerwała na chwilę. - Nie weźmiesz

tego kremowego swetra? Bardzo ci w nim ładnie, na

pewno się jeszcze zmieści... Tak. czy owak, nigdy nic

nie wiadomo - kontynuowała, nie precyzując bliżej,

o co jej chodzi, lecz Rosie szybko się domyśliła

i odparła bez ogródek:

- Mamo, w tym pociągu będą głównie sami

Amerykanie i trochę Niemców, wszyscy po pięć­

dziesiątce i z żonami.

- Och, może nie będzie tak źle - powiedziała pani

Macdonald. Wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego

Rosie, mając dwadzieścia pięć lat, nie wyszła jeszcze

za mąż. Była przecież śliczna jak obrazek, miała

mnóstwo przyjaciół, a mimo to odrzuciła kilka całkiem

poważnych propozycji małżeństwa. Zrobiła to oczywiś­

cie najgrzeczniej i najdelikatniej, jak umiała, tak by

nikogo nie urazić.

- Czy ty w ogóle masz zamiar znaleźć sobie kiedyś

męża? - Głośno wyraziła swoje wątpliwości.

- Ależ tak, kochana mamo. Tylko jeszcze go nie

spotkałam...

- Był przecież ten miły Percy Walls - przypomniała

matka.

- Phi! - Rosie tylko prychnęła. - On umiał mówić

wyłącznie o jedzeniu i o tym, jaki jest mądry. Gdybym

za niego wyszła, ugrzęzłabym w kuchni na wieki.

- Rzeczywiście, lubił jedzenie - przyznała pani

Macdonald - ale przepadał za tobą, kochanie.

- Chyba tylko dlatego, że umiem gotować. - Rosie

bezlitośnie zwinęła układaną spódnicę i wepchnęła ją

do walizki. - Nie wystarczy za kimś przepadać,

mamo. Mężczyzna, którego poślubię, musi mnie

uwielbiać, okazywać mi uczucie, być dla mnie dobry

i wyrozumiały nawet wtedy, gdy się wściekam lub

mam straszny katar. - Zamknęła walizkę i dodała

lekkim tonem: -Ktoś taki chyba w ogóle nie istnieje...

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

7

- Może warto na niego poczekać - westchnęła

pani Macdonald. - To rzeczywiście prawda, że gdy

mężczyzna kocha, nie zniechęci go nawet najgorszy

katar. Choć muszę przyznać, że twój ojciec jest

wyjątkiem.

Rosie parsknęła śmiechem i cmoknęła matkę

w policzek:

- Mamusiu, tato jest najlepszym człowiekiem,

jakiego znam. Jak myślisz, ile powinnam wziąć ze

sobą pieniędzy?

- Twoja babcia mówiła, że nie będziesz ich po­

trzebować, ale sądzę, że musisz trochę zabrać. Ona

czasem zapomina o różnych rzeczach. Nie cieszysz się

wcale z tego wyjazdu, kochanie?

- Czy ja wiem... Miło będzie znów zobaczyć Szkocję,

tylko że tydzień to o wiele za krótko. Byłoby cudownie

zostać tam trochę dłużej, spacerować czy pojeździć tu

i ówdzie. Ale mam tylko dwa tygodnie urlopu, a panna

Porter wyjeżdża w czerwcu, więc będę musiała ją

zastępować.

Rosie paplała wesoło, ale tak naprawdę to nie

znosiła swojej pracy. Była stenotypistką w kancelarii

prawniczej „Crabbe i Twitchett". Firma mieściła

się w małym miasteczku w hrabstwie Wiltshire,

gdzie Rosie mieszkała z matką i ojcem. Praca

była śmiertelnie nudna, lecz dziewczyna nigdy się

do tego nie przyznawała. Rodzice parę lat temu

stracili prawie wszystko, gdy akcje, które posiadali,

znacznie spadły na wartości. Ich dom w Szkocji

przejął stryj, oni zaś przenieśli się do Wiltshire,

gdzie ojciec zaczął pracować jako zarządca dużego

majątku ziemskiego. Ani on, ani matka nigdy się

nie skarżyli, lecz Rosie wiedziała, że tęsknią za

dawnym domem równie mocno, jak ona sama.

Wiedziała, że nie może być dla nich ciężarem,

nauczyła się więc stenografować i pisać na maszynie.

background image

8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Jedyną pociechą była myśl, że dom mimo wszystko

pozostał w rodzinie,

Babcia mieszkała w Edynburgu razem z niezamężną

córką, starszą siostrą ojca Rosie. Ciocia Carrie była

szczupłą, potulną kobietą. Matka nigdy nie dawała

jej dojść do słowa i skutecznie tłumiła w niej wszelkie

przejawy samodzielności. Mimo to, córka przez całe

życie troskliwie się nią opiekowała. Podróż do Szkocji

była droga i czasochłonna, więc Rosie bywała u nich

bardzo rzadko. Podejrzewała też, że rodzice nie mieli

ochoty odwiedzać starych stron, gdy dom, który

kiedyś należał do nich, zajmował ktoś inny. Teraz

miała odbyć ze starszą panią podróż po Szkocji.

„Żeby odświeżyć wspomnienia", jak powiedziała

babcia. Wyjaśniła dokładniej, o co chodzi:

„Słyszałam, że ów pociąg jest znakomicie wyposa­

żony i ma dobrą obsługę. Nie mam zamiaru się

męczyć i naturalnie potrzebuję kogoś do towarzystwa.

Pojedziesz ze mną, Rosie."

- Oczywiście powinnaś pojechać - stwierdził ojciec.

- Spędzisz przyjemnie urlop, a Carrie może zdoła

nieco odsapnąć w ciszy i spokoju. - Minęło sporo

czasu, od kiedy widział siostrę po raz ostatni, ale

dobrze pamiętał, że matka trzymała ją zawsze żelazną

ręką. Tydzień wolności na pewno dobrze jej zrobi.

Ustalono wszystkie szczegóły. Rosie miała pojechać

pociągiem do Edynburga, spędzić noc w domu babci

i następnego dnia zabrać ją na stację. Przeczytała

reklamowy folder i dowiedziała się, że podróż powinna

być naprawdę ciekawa. Obejmowała zwiedzanie wielu

miejsc, gdzie Rosie bywała jako dziecko i które

dobrze pamiętała. Nie będzie jednak mieć zbyt wiele

czasu, by na własną rękę podziwiać górski krajobraz.

Babcia nie ukrywała, że życzy sobie ze strony Rosie

bezustannej uwagi i troski o własną osobę.

Pakowanie było prawie skończone i matka z córką

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 9

zeszły do kuchni, aby zająć się przygotowaniem kolacji.

Obie zastanawiały się, czy Rosie powinna zabrać

dżersejowy komplet, czy też raczej sztruksową spódnicę,

sportową bluzkę i żakiet.

- O tej porze roku może być jeszcze całkiem chłodno

- twierdziła pani Macdonald. - Natomiast dżersej jest

bardziej praktyczny. Szkoda, że nie masz nic nowego...

- Wystarczy to, co zabieram. Mam kilka letnich

bluzek, wezmę też spódnicę z żakietem. Jest jeszcze

kamizelka, gdyby zrobiło się ciepło.

Wkrótce wrócił ojciec, a Rosie nakryła stół w małej

jadalni. Rzadko z niej korzystali, ale dzisiejszy wieczór

był szczególny.

Następnego dnia rano ojciec odwiózł ją na stację

zdezelowanym landroverem. Nie mówił wiele. Był

spokojnym, wiecznie zapracowanym człowiekiem.

O posiadłość, w której był zatrudniony, troszczył się

tak samo, jak o własną ziemię i dom w Szkocji, gdy

jeszcze tam mieszkali. Rosie ogromnie żałowała, że

rodzice nie mogą z nią jechać, lecz jeszcze bardziej

pragnęła, by wszyscy mogli kiedyś wrócić do ich

dawnego domu. Nie ma się co zżymać, pomyślała

teraz. Miło będzie znów zobaczyć babcię, nawet jeśli

jest nieznośna jak zawsze. Ojciec pożegnał się z nią

serdecznie, udzielając ostatnich wskazówek. Ucałowała

go i wsiadła do pociągu.

- Wracam za tydzień, tatusiu. Zadzwonię i powiem

wam, o której godzinie przyjadę.

Babcia przysłała kwotę wystarczającą w zupełności

na przejazd koleją oraz na taksówkę do dworca

King's Cross. Rosie rzadko przyjeżdżała do Londynu

i nie przepadała za nim. Była zadowolona, gdy w końcu

dotarła na stację, mając w zapasie trochę czasu.

Mogła pozwolić sobie na wypicie kawy, nim wsiądzie

do pociągu. Minęło ponad sześć łat od dnia, gdy była

tu po raz ostatni. Wtedy właśnie opuścili Szkocję.

background image

10 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Rosie dobrze pamiętała, jak bardzo czuła się wówczas

nieszczęśliwa. Teraz cieszyła się, że tam jedzie. Trochę

szkoda, że będzie to tylko tygodniowa wycieczka.

Wsiadła do wagonu, znalazła miejsce przy oknie

i wyjęła książkę, pociąg zaś rozpoczął swój długi bieg

na północ.

Stacja Waverley zupełnie się nie zmieniła. Centrum

Edynburga też nie. Rosie bezwiednie westchnęła

z przyjemności, że znów się tu znalazła. Skierowała

się do postoju taksówek.

Dzielnica, w której mieszkała babcia, była bardzo

cicha i spokojna. Dochodził tu jedynie słaby szum

ruchu ulicznego od strony śródmieścia. Rosie wysiadła

z taksówki i przez chwilę stała, przyglądając się

domowi. Był taki, jak go zapamiętała - te same

masywne drzwi i ciemnozielone zasłony w wąskich

oknach. Wszystko wyglądało tak jak dawniej. Szybko

pokonała kilka schodów i zastukała do drzwi ozdobną

kołatką. Otworzyła Elspeth, starsza kobieta, która

była u babci pokojówką od niepamiętnych czasów.

Musi mieć dobrze po siedemdziesiątce, pomyślała

Rosie, obejmując ją serdecznie. Pokojówka nie wy­

glądała na swoje lata. Trochę koścista, z siwiejącymi

włosami ściągniętymi w ciasny kok, wciąż trzymała

się prosto, ubrana jak zwykle w czarną suknię.

Elspeth wprowadziła ją do wąskiego holu.

- Babcia czeka na ciebie. Idź do niej, a ja podam

za chwilę herbatę. - Popchnęła lekko Rosie w stronę

drzwi i zamknęła je za nią.

Starsza pani Macdonald siedziała wyprostowana

w fotelu z wysokim oparciem. Robiła imponujące

wrażenie - wysoka i postawna, z ciemnymi włosami

nieco przyprószonymi siwizną. Wciąż byk przystojna,

miała ciemne oczy i ładny prosty nos oraz usta o kształcie

znamionującym duży upór. Wcale się sie postarzała,

pomyślała Rosie i podeszła, aby ją ucałować.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 11

- Miałaś dobrą podróż? - spytała babcia tonem,

który sugerował, że nie oczekuje odpowiedzi. - Matka

i ojciec dobrze się czują?

- Bardzo dobrze, babciu. Przesyłają ci serdeczne

pozdrowienia.

- Usiądź, dziecko i niech no ci się przyjrzę. Ciągle

niezamężna? A może jest już jakiś młody człowiek?

- Nie, nikt za kogo chciałabym wyjść. Gdzie jest

ciocia Carrie, babciu?

- Wbiła sobie do głowy, że upiecze ciasto z okazji

twojego przyjazdu. Powinna być w kuchni.

W tej samej chwili drzwi się otworzyły i weszła

ciocia Carrie. Rosie pamiętała ją jako niebrzydką,

nieco wyblakłą kobietę, która uwielbiała swego brata

i bratową. Wciąż jeszcze była ładna, ale robiła wrażenie

przygnębionej i zmęczonej. Nic dziwnego, skoro przez

całe życie mieszka z babcią, stwierdziła w myśli

Rosie, witając się z nią. Biedna ciocia, przynajmniej

będzie miała cały tydzień dla siebie.

- Upiekłam właśnie ciasto, chyba się... Świetnie

wyglądasz, kochanie, ani trochę... Wciąż nie jesteś...?

- Nie, ciociu Carrie. Czekam na milionera, przy­

stojnego i szczodrego, który nie pożałuje mi niczego,

co najlepsze.

- Coś takiego! - prychnęła pani Macdonald.

- Powinnaś raczej nad tym ubolewać, Rosie - dodała

kwaśno.

- Tak, babciu - odparła potulnie Rosie i mrugnęła

porozumiewawczo do cioci Carrie.

Zasiadły do podwieczorku. Rosie szczerze chwaliła

ciasto, słuchając jednocześnie planów babci związanych

z podróżą, którą miały rozpocząć następnego dnia.

Babcia była bardzo egoistyczną damą, więc owe piany

dotyczyły wyłącznie jej samej i komfortu jazdy. Rosie

zastanawiała się, czy nie będą one przypadkiem kolido­

wać z dokładnie określoną marszrutą całej wycieczki.

background image

Z folderu wynikało, że podróż miała obfitować w liczne

atrakcje. Wszystko było przygotowane starannie

i w najdrobniejszych szczegółach, tak, że tylko wiecznie

niezadowolone i najbardziej samolubne osoby mogłyby

mieć coś do zarzucenia, Niestety babci trudno było

na ogół sprawić przyjemność.

- To będzie dla ciebie wspaniała rozrywka, Rosie.

Mam nadzieję, że to doceniasz - zauważyła teraz

babcia, bardzo zadowolona ze swojej dobroci.

Rosie odpowiedziała coś, stosownie do okoliczności.

Po cichu zaczynała już wątpić, czy w ogóle będzie to

jakaś rozrywka.

Następnego ranka udało się jej zamienić z ciocią

Carrie kilka słów na osobności:

- Postaraj się spędzić ten czas naprawdę przyjemnie,

ciociu - nalegała. - Będziesz mieć cały tydzień, pomyśl

o wszystkim, co możesz w tym czasie zrobić. Masz

chyba jakichś przyjaciół?

- No cóż, prawdę mówiąc twoja babcia nie przepada

za gośćmi, moja droga, ale widuję się z nimi od czasu

do czasu, kiedy robię zakupy.

Zarumieniła się wyraźnie i Rosie spytała z uśmie­

chem:

- Czy on jest miły, ciociu?

- To adwokat na emeryturze, kochanie - odparła,

rumieniąc się jeszcze bardziej - ale oczywiście muszę

przecież troszczyć się o twoją babcię.

- Bzdura! - zaprotestowała gwałtownie Rosie. -Jest

przecież Elspeth, a poza tym babcię stać na to, żeby

nająć kogoś do towarzystwa. Czy ona wie?

- Nie. Zresztą to nie ma sensu... To znaczy, jesteśmy

tylko przyjaciółmi...

- Postaraj się, żeby coś z tego wynikło. - Dotarł

do nich właśnie głos babci wydającej raźno polecenia:

- Powinnyśmy już jechać, mamy być na peronie

przed dziewiątą!

background image

Na stacji powitane zostały przez dwóch sympatycz­

nych młodych ludzi. Szybko zajęli się bagażem

i zaprowadzili obie panie do poczekalni. Zebrało się

tam już sporo podróżnych, którzy z zainteresowaniem

zwrócili się w ich stronę. Dokonano stosownych

prezentacji, aby wszyscy pasażerowie, którzy mieli

spędzić wspólnie najbliższy tydzień, nie byli sobie

całkiem obcy. Znalazł się wygodny fotel dla pani

Macdonald, po czym przyniesiono kawę. Rosie usiadła

nieco dalej i szybko została wciągnięta do rozmowy.

Zgodnie z przewidywaniami większość turystów

stanowili Amerykanie, było kilkoro Niemców oraz

nieco arogancka kobieta, której towarzyszył potulny

małżonek - oboje z Londynu. Same ważne persony,

pomyślała Rosie, odpowiadając na okolicznościowe,

przyjacielskie pytania. Miała rację - nie było tu

nikogo poniżej pięćdziesiątki. Wszyscy robili wrażenie

osób zamożnych, byli dobrze ubrani i zadowoleni

z siebie. Od razu zaczęli mówić do niej po imieniu,

czym babcia była wyraźnie zdegustowana. Aż nadto

dobrze świadczyła o tym jej mina.

Wsiedli do pociągu z fasonem - prowadził ich

autentyczny szkocki kobziarz grający stylowe melodie.

Dobry nastrój poprawił się jeszcze, gdy obsługa podała

szampana. Podróż zapowiadała się naprawdę przyjem­

nie. Rosie delektowała się szampanem, usiłując nie

widzieć karcącego spojrzenia babci. Kiedy pociąg

ruszył w drogę, zaprowadziła ją do przedziałów,,

które miały zajmować. Starsza pani długo nie mogła

się zdecydować, jak będzie lepiej: mieć dwa oddzielne

przedziały, czy też jeden wspólny. W końcu postanowiła

przyjąć pierwszy wariant. Rosie była z tego zadowo­

lona, choć oznaczało to, że będzie musiała sporo się

nabiegać, wypełniając różne polecenia. Usadowiła

babcię w pięknie urządzonym przedziale, rozpakowała

walizki i wezwała stewardesę, aby wydać polecenia

background image

14 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

dotyczące porannej herbaty. Poprosiła też o przynie­

sienie dla babci puszki kruchych ciasteczek oraz o coś

ciepłego do picia przed spaniem. Stewardesa miała

sympatyczną twarz i mówiła z miękkim, szkockim

akcentem. Obiecała, że wszystko będzie tak, jak sobie

tego życzy pani Macdonald.

- Rosie, możesz później rozpakować swoje rzeczy

- stwierdziła starsza pani. - Wrócę teraz do wagonu

z platformą widokową, a ty pójdziesz ze mną. Trudno

się poruszać po tych korytarzach. Muszę porozmawiać

z kimś na temat oddzielnego stolika.

- Słyszałam, że do posiłków możemy siadać tam,

gdzie chcemy - zauważyła Rosie.

- Niepotrzebnie zmarnowałyśmy za dużo czasu,

siedząc tu bezczynnie.

Rosie co prawda nie miała jeszcze czasu, aby

przysiąść choćby na chwilę, lecz nic nie odpowiedziała.

Zaprowadziła panią Macdonald dc specjalnego wago­

nu, z którego można było podziwiać krajobraz za

oknem. Zebrało się tam już sporo pasażerów. Znalazła

mały fotel ustawiony w taki sposób, że babcia nie

musiała z nikim rozmawiać, jeśli sobie tego nie życzyła.

Przyjęła kieliszek sherry, który szybko wypiła i popędzi­

ła do swojego przedziału, aby rozpakować walizkę,

poukładać drobiazgi, poprawić nieco fryzurę i makijaż.

Piętnaście minut później, uzbrojona w turystyczny

przewodnik, wróciła do babci. Akurat podawano

lunch.

Starsza pani oczywiście postawiła na swoim. Przez

całą podróż miały siadać do posiłków przy oddzielnym,

dwuosobowym stoliku. Babcia czyniła przykre uwagi

na temat braku odpowiedniego towarzystwa i Rosie

wiedziała, że będzie musiała znosić to narzekanie.

Gorąco żałowała, że nie wolno jej przyłączyć się do

wesołej rozmowy, jaka toczyła się przy większym

stole. Usiłowała łagodnie uspokoić babcię, obiecując

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 15

bezustanną opiekę przez całą podróż. Była rozsądną

dziewczyną, doceniła więc także walory doskonałego

jedzenia.

- Teraz odpocznę nieco - oświadczyła pani Mac-

donald, gdy skończyły kawę. - Zdaje się, że później

zatrzymujemy się w Spean Bridge. Po południu będzie

jakieś zwiedzanie, ale ja nie pojadę. Znam to miejsce

i z pewnością byłoby miło spotkać starych przyjaciół,

muszę jednak dbać o swoje zdrowie. Zostaniesz ze

mną, Rosie. Lubię, gdy ktoś mi czyta na głos, kiedy

odpoczywam.

Rosie zdusiła w sobie rozczarowanie.

- Tak, babciu - to było wszystko, co powiedziała

głosem pozbawionym emocji.

Pociąg skręcił teraz na północ. Okolica była

wyjątkowo piękna. Pokryte śniegiem góry piętrzyły

się na horyzoncie. Wkrótce mieli przejeżdżać przez

Rannoch Moor. Dawno temu przewędrowała te tereny

razem z ojcem i teraz bardzo chciała znów je zobaczyć.

- Nie miałabyś ochoty popatrzeć na te wrzosowiska?

- spytała. - Jest parę osób na pomoście spacerowym...

- Moje zdrowie jest ważniejsze, niż jakieś tam

sentymentalne wspominki. Rozejrzę się jutro, jak już

zdołam wypocząć.

Wróciły więc do przedziału pani Macdonald. Rosie

pomogła jej się położyć i posłusznie otworzyła książkę,

którą miała czytać. Było to straszne nudziarstwo,

z mnóstwem tasiemcowej długości wyrazów. Czytało

się jej źle, ponieważ jednym uchem słuchała, jak

wszyscy pozostali pasażerowie, rozprawiając wesoło,

wybierają się na zwiedzanie. Ośmieliła się zerknąć

przez okno. Wsiadali właśnie do autobusu, który

miał ich zawieźć do miejsc godnych obejrzenia.

Ogromnie żałowała, że nie jedzie, ale zaraz napomniała

się surowo, że powinna przecież opiekować się babcią.

Z westchnieniem powróciła do książki.

background image

16 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Dziesięć minut po odjeździe autobusu pani Mac-

donald zasnęła. Rosie odłożyła książkę i cichutko

wymknęła się na korytarz. Dobrze było przynajmniej

móc podziwiać krajobraz. Pociąg miał wkrótce

odjechać do Fort William, a tam zaczekać na powrót

grupy wycieczkowej. Upewniła babcia smacznie

śpi i wyszła na platformę widokową. Dzień był rześki,

więc została tam, dopóki pociąg nie ruszył w dalszą

drogę. Wkrótce wezwała ją babcia, która życzyła

sobie, by Rosie nalała herbatę i pomogła jej odświeżyć

się nieco po drzemce.

Niedługo później wrócili pozostali pasażerowie.

Zebrali się wokół Rosie i jej babci, wszyscy bardzo

zadowoleni z wycieczki, o której żywo rozprawiali.

Rosie słuchała z przyjemnością, ciesząc się, że ma

okazję z nimi porozmawiać. Zaskoczyła ją również

jedna z Amerykanek, sympatyczna matrona z Chicago,

gdy wyraziła swoje ubolewanie z powodu złego

samopoczucia babci i zaproponowała miejsce przy

wspólnym stole w czasie kolacji.

Babcia wyjaśniła jednak starannie modulowanym

głosem, że od rozmowy zaczyna ją na ogół boleć głowa

i jest niesłychanie ważne, by jadała posiłki w zupełnym

spokoju. Amerykanie zareagowali bardzo miło - wyra­

zili współczucie i zapewnili o własnej życzliwości. Rosie

szczerze żałowała, że nie może jej odwzajemnić.

Wkrótce zasiadły do kolacji. Pani Macdonald

w czarnej sukni z krepy i naszyjniku z pereł, Rosie zaś

w twarzowej sukience z jedwabnego dżerseju. Jadły

niemal w zupełnym milczeniu. Starsza pani zdecydo­

wanie ignorowała wesoły nastrój, jaki panował wokół

nich. Rosie ucieszyła się więc, gdy babcia stwierdziła,

że zaraz po kolacji ma zamiar iść do łóżka. Minęła

oczywiście cała godzina, nim w końcu się położyła

i jeszcze dodatkowe trzydzieści minut, nim pozwoliła

Rosie pójść do jej własnego przedziału.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 17

- To był przyjemny dzień - podsumowała. - Mam

nadzieję, że dopilnujesz, aby o pół do ósmej podano

mi chińską herbatę?

- Tak, babciu - przytaknęła Rosie i czym prędzej

popędziła na platformę widokową, gdzie przez następną

godzinę wymieniała beztroskie uwagi ze wszystkimi,

którzy się tam zebrali.

Następnego dnia dojechali do Mallaig. Pani Macdo-

nałd nie miała zamiaru opuszczać pociągu, lecz wysłała

Rosie po znaczki i pocztówki. Była to świetna okazja,

żeby się trochę ruszyć z miejsca i Rosie żwawo

pomaszerowała do pobliskiej miejscowości. W porcie,

gdzie cumował właśnie prom ze Skye, spotkała grupkę

zaprzyjaźnionych współpasażerów. Porozmawiała z ni­

mi przez chwilę i w weselszym już nastroju wróciła do

babci, która miała akurat ochotę na wspomnienia.

Rosie słuchała jej, patrząc z przyjemnością na tak

dobrze znany krajobraz. Wieczorem mieli wrócić do

Bridge of Orchy, niedużego miasteczka, gdzie pociąg

zatrzymywał się na noc. Tak, dobrze znała tę okolicę...

Dawny dom był całkiem blisko - kochany, stary dom

u podnóża gór. Marzyła, by móc go znów zobaczyć.

Babcia jednak kategorycznie stwierdziła, że nie ma

zamiaru go oglądać. Starsza pani nigdy nie pogodziła

się z faktem, że ojciec Rosie dopuścił do tego, aby

posiadłość przeszła w ręce kuzyna.

Wieczorem wszyscy pojechali zwiedzać wiejską rezy­

dencję. Pani Macdonald uznała jednak, że jest zbyt

zmęczona, żeby się tam wybrać. Były jedynymi osoba­

mi, które pozostały w pociągu. Mimo to babcia

zażyczyła sobie, aby kolację podano o zwykłej porze.

Rosie domyślała się, że obsługa nie jest tym zbyt

zachwycona, choć oczywiście nikt nie dał tego po sobie

poznać. Reszta pasażerów odjechała autobusem, a posi­

łek zaplanowany był w rezydencji, którą mieli zwiedzać.

Po kolacji Rosie pomogła babci przygotować się

background image

18 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ

do snu. po czym wróciła na platformę widokową,

żeby zaczerpnąć nieco powietrza. Doczekała się

powrotu współpasażerów, którzy szczegółowo opo­

wiedzieli jej o wycieczce. Wszystkim było naprawdę

przykro, że musiała zostać i nie skorzystała z rozrywki.

- Jutro mamy w planie wyjazd do rezerwatu

przyrody - odezwała się jedna z pań. -Twoja babcia,

Rosie, mogłaby wybrać się z nami autobusem i zostać

w Aviemore w hotelu. Jest naprawdę cichy i spokojny.

Dlaczego nie miałabyś pojechać na tę wycieczkę?

Rosie zgodziła się, że to wspaniały pomysł,

-- Muszę tylko spytać, co babcia o tym sądzi.

Czekało ją, niestety, kolejne rozczarowanie. Pani

Macdonald stwierdziła rano, że ma zamiar odwiedzić

hotel niedaleko dworca. Zatrzymała sie w nim kiedyś,

wiele lat temu.

- Byłam tam z twoim dziadkiem, moja droga. To

taka sentymentalna wizyta, na którą długo czekałam.

Rosie nieśmiało wyraziła nadzieję, że nie będzie

potrzebna. Wciąż liczyła na zwiedzanie rezerwatu.

Jednak babcia była nieugięta. Miłe wspomnienia

z młodości mogą ją nieco rozstroić, stwierdziła. W tej

sytuacji obecność wnuczki jest absolutnie konieczna.

Wszyscy zbierali się do wyjazdu. Jamie, przewodnik

grupy, przypomniał Rosie, że obie z babcią nie mają

wiele czasu. Zgodnie z rozkładem pociąg za godzinę

odjeżdżał do Perth i Stirling. Na szczęście do hotelu

było tylko parę kroków.

Oczywiście po tylu latach zarządzał nim już ktoś

inny, babcia nalegała jednak, by móc wszystko

dokładnie obejrzeć. Zaglądała wszędzie, gdzie było

można, zatrzymując się od czasu do czasu i czyniąc

niemiłe uwagi na temat zmian, które zauważyła.

Nowy właściciel był cierpliwy i bardzo grzeczny, ale

zirytował się nieco, gdy pani Macdonald ostro

skrytykowała nowy wystrój sali jadalnej.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ K Ł Ó C I Ć

19

Chyba najwyższy czas, żeby temu zaradzić, zdecy­

dowała Rosie i poprosiła o kawę. Wypiły ją w przyjem­

nie urządzonym saloniku.

- Musimy już wracać, babciu - odezwała się Rosie.

- Pociąg odjeżdża dokładnie za dziesięć minut...

- Nie powinnaś mnie popędzać, moja droga. Mam

zamiar jeszcze rzucić okiem na ogród z tyłu hotelu.

Obiecuję ci, że to zajmie najwyżej pięć minut. Życzę

sobie być sama, więc zaczekaj tutaj.

Rosie zapłaciła rachunek i wyszła przed hotel.

Widać stąd było pociąg, a pięć minut powinno

wystarczyć, żeby obie z babcią zdołały wrócić na

stację i wsiąść do wagonu. Zdawała sobie sprawę, że

rozkład jazdy musi być ściśle przestrzegany. Jamie

uprzedził, że każdy, kto nie zdąży, będzie musiał na

własną rękę dojechać do miejscowości, gdzie przewi­

dziany był następny postój. Spojrzała na zegarek.

Minęło już pięć minut, a babci ani śladu.

Ogród za hotelem pełen był rozmaitych, starannie

przystrzyżonych krzewów i pięknych, zadbanych

klombów z kolorowymi kwiatami. Rosły tutaj również

dorodne paprocie, a pod koniec lata rozkwitały wrzosy.

Tam właśnie znalazła babcię. Leżała skulona na

ziemi, jedną nogę miała dziwnie wygiętą. Starsza pani

była blada jak kreda, lecz nie straciła wiele ze swej

żywotności.

- Moja noga - wyjaśniła. - Potknęłam się. Kostka...

- Zaraz kogoś sprowadzę. - W trudnych sytuacjach

Rosie potrafiła być równie energiczna jak babcia.

Pobiegła do hotelu. Właściciel i jeden z kelnerów

mieli pomóc pani Macdonald, ona zaś pognała na

stację.

Na peronie czekał już zaniepokojony steward, a po

chwili zjawił się kierownik pociągu.

- Mamy już tylko parę minut do odjazdu, panno

Macdonald.

background image

20 . JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Niestety, jesteśmy zmuszone zostać - stwierdziła

Rosie i w skrócie opowiedziała, co się stało. - Nie

zdążymy przetransportować babci na czas, a poza tym

koniecznie powinien zbadać ją lekarz. Wiem, że musicie

odjechać punktualnie. Gzy ktoś mógłby spakować

nasze rzeczy i odesłać tutaj którymś z lokalnych

pociągów? To chyba wszystko, co da się zrobić...

- Pójdę z panią do hotelu. - Kierownik spojrzał na

zegarek. - Bardzo mi przykro, niestety nie mogę

opóźnić wyjazdu ani zmienić trasy...

- Ależ oczywiście, rozumiem. Damy sobie jakoś

radę, lecz jeśli to jest zwichnięcie lub złamanie, to

będziemy musiały zatrzymać się tu na jakiś czas.

Gdy dotarli do hotelu, pani Macdonald leżała

wygodnie na dużej kanapie. Kostka u nogi była

potężnie spuchnięta.

- Mam zamiar tutaj pozostać, dopóki nie zbada

mnie lekarz - odezwała się dość opryskliwym tonem.

- Rosie wszystko załatwi. To dobrze, że pan przyszedł.

Kierownik pociągu, miły, młody człowiek, powiedział

to, co należało powiedzieć w takich okolicznościach.

Czasu miał niewiele, życzył więc szybkiego powrotu

do zdrowia i obiecał, że pozostanie z nimi w kontakcie.

- Zatelefonuję do pań ze Stirling i prześlę bagaż.

Czy ktoś już wezwał lekarza? Jest chyba jakiś

w Crianlarich i na pewno kilku w Oban.

- Och, to żaden problem, właściciel hotelu będzie

wiedział - uspokoiła go Rosie. - Nie chciałabym,

żeby spóźnił się pan na pociąg.

- Bardzo żałuję, że muszę panie tutaj zostawić.

- Uścisnął jej rękę na pożegnanie. - Ale nic na to nie

mogę poradzić.

W tej chwili dobiegł ich gwizd lokomotywy, więc

mężczyzna odwrócił się i popędził w stronę stacji.

Wokół babci zebrało się tymczasem parę osób,

niepewnych co w tej sytuacji należy zrobić.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 21

- Poproszę o nożyczki - zadysponowała Rosie

- miskę zimnej wody i serwetkę. Kiedy możemy

spodziewać się przyjazdu lekarza?

Wzięła babcię za rękę i uścisnęła ją serdecznie.

- Tak mi przykro, babciu. Postaram się jakoś ci

ulżyć. - Delikatnie rozcięła czarną pończochę i zsunęła

ją powoli z opuchniętej stopy. - Nie bardzo się na

tym znam, ale noga chyba nie jest złamana. Uważaj,

zrobię teraz zimny kompres... O, tak. Jeszcze tylko

podłożymy pod plecy te poduszki i na pewno będzie

ci wygodniej.

Kelnerka przyniosła herbatę, a po chwili przy­

biegł właściciel z dobrą wiadomością. Udało mu

się dodzwonić do Crianlarich. Doktor wybrał się

co prawda rano na ryby, ale właśnie wrócił i po­

winien już być w drodze do hotelu. Polecił ułożyć

pacjentkę wygodnie, lecz nakazał, aby jej nie prze­

nosić.

Rosie z niepokojem spojrzała na bladą twarz babci.

- To niecałe dwadzieścia kilometrów, ale droga

jest dobra - pocieszył ją właściciel hotelu. - Doktor

Finlay z pewnością niedługo się zjawi. Pani też powinna

w końcu wypić filiżankę herbaty.

Posłuchała jego rady, zmieniła też kompres i zaczęła

cicho rozmawiać z właścicielem, lecz pani Macdonald

natychmiast przerwała tę towarzyską konwersację:

- Jesteśmy tak blisko domu...

- Chciałabyś, żebym zatelefonowała do stryja

Donalda, babciu? Chyba mogłybyśmy...

- Absolutnie nie - ucięła babcia. - Kiedy twój

ojciec uznał za stosowne oddać mu swój rodzinny

dom, postanowiłam nie mieć z nim więcej do czynie­

nia.

Rosie nic nie odpowiedziała. Zdawała sobie sprawę,

że babcia zawsze miała ojcu za złe fakt, że opuścił

Szkocję. On sam nigdy jej nie powiedział, że do

background image

22 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

przekazania domu zamożnemu kuzynowi zmusiła go

trudna sytuacja materialna, w jakiej nagle się znalazł,

gdy w niezawiniony sposób utraci! większość majątku.

Rosie co prawda nie bardzo rozumiała, dlaczego stryj

po prostu nie pożyczył ojcu pieniędzy, by pomóc mu

wyjść z kłopotów. Był on niewątpliwie skąpym

człowiekiem. Cecha ta jeszcze się pogłębiła, gdy stryj

ożenił się z bardzo bogatą panną. Rosie nie cierpiała

tego człowieka. Parę lat temu, gdy była u niego

z wizytą, zauważyła, jak znęcał się nad psem. Złapała

go wówczas za rękę, parę razy kopnęła z całej siły

w goleń i nawyzywała od brutali. Wrzeszczała tak

głośno, aż zbiegli się ludzie, by zobaczyć, co się

dzieje. Stryj nigdy nie wybaczył jej tego incydentu.

W tej chwili Rosie poważnie martwiła się wyglądem

babci. Jej bladość była naprawdę alarmująca. Po raz

kolejny zmieniła jej kompres i skłoniła ją do wypicia

łyka brandy. Boże, niech ten lekarz wreszcie przyjdzie,

powtarzała sobie w myśli raz za razem.

Jej ciche prośby zostały wysłuchane, o czym

świadczyło małe zamieszanie przy wejściu do hotelu.

Zjawił się lekarz.

Wszedł nieśpiesznym krokiem i skierował się w ich

stronę. Był bardzo wysokim, dobrze zbudowanym

mężczyzną o szerokich ramionach, z ciemnymi włosami

i ciemnymi oczami. Miał miłą twarz o regularnych

rysach, w której zwracał uwagę prosty, dość długi nos

i usta o kształcie znamionującym silny charakter. Nie

tracił czasu.

- Jestem doktor Cameron - zakomunikował. - Dok­

tor Finlay został niespodziewanie wezwany do porodu

i prosił mnie o zastępstwo. Co się stało?

- Babcia się przewróciła. Kostka jest spuchnięta

i bardzo boli...

Wziął panią Macdonald za rękę.

- Rozumiem, że to naprawdę duży szok dla pani...?

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

23

- Macdonald - wtrąciła Rosie. - Babcia ma

osiemdziesiąt łat, no i...

Spojrzenie, jakie jej posłał, osadziło Rosie na miejscu.

- Niech no popatrzę na tę kostkę.

Był bardzo delikatny, a sposób, w jaki zadawał

kolejne pytania, badając opuchnięty staw, działał na

pacjentkę wyraźnie uspokajająco.

- To skręcenie, rzeczywiście dosyć poważne, ale

sądzę, że kość nie jest złamana. Najlepiej będzie, jeśli

przez kilka dni poleży pani z zabandażowaną kostką

w łóżku. Gdy poczuje się pani lepiej, trzeba będzie

pojechać do Oban zrobić prześwietlenie. Mieszka

pani w Szkocji?

- W Edynburgu. Razem z wnuczką odbywałyśmy

akurat kolejową wycieczkę. - Pani Macdonald z uwagą

przyglądała się jego twarzy. - A skąd pan pochodzi,

jeśli wolno spytać?

- Jestem gościem doktora Finlaya - odpowiedział

wymijająco. - Razem jeździmy tutaj na ryby. - Zupeł­

nie niespodziewanie uśmiechną) się do niej z wdziękiem.

- Proszę, aby zechciała pani poleżeć i odpocząć,

dopóki opuchlizna nie ustąpi. Wypiszę receptę na

środek przeciwbólowy, a za parę dni z pewnością

będzie już można pojechać na prześwietlenie. Jeśli to

jest, jak sądzę, tylko skręcenie, to nie widzę przeszkód,

aby reszta rekonwalescencji odbyła się już w domu.

Teraz zabandażuję wszystko dość mocno, a kiedy

będzie już pani mogła wstawać, proszę zakładać

specjalną elastyczną pończochę.

Pani Macdonald może i była kapryśną, samolub­

ną osobą, lecz była również dosyć dzielna. Nawet

nie jęknęła, gdy lekarz zaczął bandażować jej kost­

kę. Rosie zwróciła mu uwagę, że babcia chyba

zemdlała.

- To dobrze - odparł krótko. - Proszę mi podać

ten bandaż i skończymy z tym, zanim dojdzie do

background image

24 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

siebie. Załatwiła już pani wszystko w recepcji? - spytał,

obrzucając Rosie szybkim spojrzeniem.

- Jeszcze nie - odparła ostrym tonem. - Nie miałam

czasu.

- Proszę to teraz zrobić, dobrze? Niech pani

wynajmie pokoje, a ja zaniosę panią Macdonald.

Trzeba położyć ją do łóżka, a potem jeszcze raz rzucę

okiem na wszystko.

Rosie dowiedziała się, że na pierwszym piętrze są

wolne pokoje, połączone wspólnymi drzwiami. Za

dodatkową opłatą można też było zamówić podawanie

posiłków do pokoju.

- Świetnie - zgodziła się. - Czy ktoś mógłby teraz

przygotować pościel? Lekarz zaniesie babcię na górę...

Nie brakowało chętnych do pomocy i pani Mac­

donald szybko znalazła się w łóżku. Pokojówka

przyniosła nocną koszulę oraz dodatkowe poduszki,

a Rosie przesunęła krzesło, na którym położyła

starannie złożoną kapę.

Lekarz wszedł do pokoju i z uznaniem pokiwał

głową.

- Pani babci powinno tu być wygodnie - zauważył.

- Widzę, że jest pani naprawdę rozsądną dziewczyną.

Pochodzi pani stąd?

- Tak. - Zawahała się. - Właściwie to urodziłam

się niedaleko stąd, ale obecnie mieszkamy w Wiltshire

- wyjaśniła. Sposób w jaki patrzył na n doktor

Cameron zdecydowanie ją denerwował.

- Mężatka?

- Nie.

- Cóż za uroczo małomówna kobieta - zauważył

z uśmiechem. - Ma pani wystarczającą sumę pieniędzy

na te wszystkie wydatki?

- Ależ tak, dziękuję - odpowiedziała, zdziwiona

troską w jego głosie. - Czy zjawi się pan jeszcze, żeby

zobaczyć babcię?

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 25

- Przyjadę jutro rano. Chyba, że wolałaby pani,

aby zamiast mnie zgłosił się doktor Finlay?

- Dlaczego pan to mówi? Babcia na pewno jest

zadowolona z pana opieki...

- Świetnie. - Mówił teraz lekkim tonem. - Być

może jutro pani i ja przypadniemy sobie bardziej do

gustu. Życzę miłego dnia, panno Macdonald.

Patrzyła za nim zmieszana i dosyć poirytowana.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Przez kilka następnych godzin Rosie była bardzo

zajęta. Powiadomiła przez telefon Elspeth i obiecała

odezwać się znów wieczorem, po czym zadzwoniła do

domu.

- Masz zamiar skontaktować się ze stryjem Donal­

dem? - spytała matka. - Z Inverard jest najwyżej

piętnaście kilometrów do waszego hotelu. Mogłabyś

tam pojechać...

- Babcia nie chce nawet o tym słyszeć. Och, mamo,

byłoby cudownie znów zobaczyć nasz dom, ale bez

stryja Donalda. Babcia chyba czuje to samo, co ja.

Tak naprawdę, to nigdy go nie lubiła...

- Czy dasz sobie ze wszystkim radę? Moglibyśmy

ci

jakoś pomóc, Rosie?

- Nie martw się, jakoś sobie poradzę. Zadzwonię

jutro, po wizycie lekarza.

Resztę dnia spędziła z babcią. Zeszła na dół tylko

po to, żeby zjeść obiad i porozmawiać chwilę przez

telefon z bardzo zaniepokojonym kierownikiem po­

ciągu. Poinformował on Rosie, że ich bagaż został

już odesłany i pytał, czy mógłby jeszcze w czymś

pomóc. Zarówno obsługa pociągu, jak i pasażerowie

przesyłali pani Macdonald najlepsze życzenia szybkiego

powrotu do zdrowia.

- Będziemy przejeżdżać tą samą trasą w przyszłym

tygodniu - przypomniał. - Jeśli panie pozostaną

jeszcze w hotelu, to moglibyśmy wpaść na chwilę.

Może zechce pani zostawić dla nas wiadomość, gdyby

wyjechała pani z babcią wcześniej?

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 27

Rosie serdecznie podziękowała. Kierownik rzeczy­

wiście na to zasługiwał. Troszczył się o ich wygodę,

choć w tym, co się stało, nie było żadnej winy ze

strony obsługi pociągu. Jej wdzięczność jeszcze wzrosła,

gdy przybyły bagaże oraz wspaniały kosz z owocami.

Przypięta do niego karteczka zawierała sympatyczne

pozdrowienia.

Pastylki nasenne, które zostawił doktor Cameron

sprawiły, że babcia przespała smacznie większą część

nocy. Niestety, nad ranem obudziła się i wezwała

Rosie. Należało oczywiście poprawić poduszki i za­

parzyć herbatę.

W pokoju znajdował się elektryczny czajnik, przy­

gotowała wiec herbatę i wypiła ją razem z babcią,

która wkrótce znów się zdrzemnęła. Rosie cicho

wymknęła się do swojego pokoju. Wzięła prysznic,

ubrała się i lekkim makijażem zatuszowała ślady,

jakie źle przespana noc pozostawiła na jej twarzy.

Doktor Cameron pojawił się tuż po śniadaniu.

Pani Macdonald, chociaż odświeżona i przebrana we

własną koszulę, była w cierpkim nastroju.

- Cóż zamierza pan tu dziś robić, młody człowieku?

- Tylko rzucić okiem na pani kostkę - odparł

najspokojniej, jak potrafił. - Jak się dzisiaj spało?

- Spojrzał na Rosie stojącą z drugiej strony łóżka.

- Chyba dosyć czujnie?

- Dość mocno mnie bolało - odezwała się pani

Macdonald rozzłoszczonym tonem. - Rosie podała

mi herbatę, chyba około czwartej rano i jedną

z pańskich pigułek. W końcu udało mi się jakoś

zasnąć. O której wyszłaś, Rosie? - spytała wnuczkę.

- Za dziesięć szósta, babciu.

Doktor Cameron spojrzał uważniej na dziewczynę.

A więc dlatego była taka blada i miała skwaszoną

minę. Nikt nie lubi wstawać o czwartej rano.

- Czy mógłbym obejrzeć tę kostkę? - zapytał.

background image

28 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Po badaniu stwierdzi!, że stopa nie wygląda naj­

gorzej.

- Nie ma powodów do zmartwienia - dodał - lecz

jest bardzo ważne, aby pani dobrze spala. Przepiszę

inne, bardziej skuteczne tabletki. -Mówiąc to usiłował

nie patrzeć na Rosie. - Będę dzisiaj przez cały dzień

bardzo zajęty, więc może pani wnuczka pojechałaby

ze mną do gabinetu i wzięła proszki. Mam wezwanie

do dzierżawcy w Rannoch Moor, przywiozę ją tutaj

w drodze do niego.

Nie czekał, aż pani Macdonald zdoła zaprotestować.

- Może pani teraz pojechać? -- zwrócił się do

Rosie. - Mam jeszcze pacjentów doktora Finlaya...

- Dasz sobie jakoś radę, prawda, babciu? - spytała.

Byłoby cudownie odetchnąć wreszcie świeżym powiet­

rzem, dodała w myślach.

- Wygląda na to, że będę musiała. Przekaż komuś,

że zostaję tu sama. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie

będziesz mi akurat potrzebna.

- Spróbuj się nieco zdrzemnąć. Niedługo wrócę.

Wzięła blezer i pomaszerowała za panem doktorem.

Przed hotelem stał zaparkowany podniszczony samo­

chód, zdecydowanie za mały jak na dwie dobrze

zbudowane osoby. Wcisnęła się jakoś do wnętrza

i ruszyli w drogę.

Ranek był piękny, a powietrze świeże i przejrzyste.

Okolica, przez którą jechali, robiła niezwykłe wraże­

nie. Teren był prawie nie zamieszkany, a na horyzon­

cie rysowały się ośnieżone szczyty gór. Ostatnie już

w tym roku pierwiosnki porastały całe połacie trawy.

Zostawili za sobą samotne wrzosowisko, a mały

samochodzik wspinał się teraz szosą coraz wyżej

w stronę Tyndrum Upper i dalej wiaduktem w kie­

runku Crianlarich.

W pewnej chwili Rosie aż westchnęła, czując

rozpierającą ją radość.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ 29

- Zna pani te okolice? - zapytał lekarz. Popatrzył

na nią. - Podobno urodziła się pani w Szkocji?

-Tak.

- A nie chciałaby pani tutaj wrócić?

— Może... - Wyglądała przez okno, podziwiając

niezwykły pejzaż. Nigdzie ani żywej duszy, nie spotkali

też przez całą drogę innego pojazdu. Musieli tylko

raz czy dwa zwolnić, żeby ominąć stado owiec.

Wiedziała, że gdyby wysiadła z samochodu, nie

usłyszałaby żadnego dźwięku - tylko ciszę zmąconą

tchnieniem wiatru i odległym krzykiem ptaków.

- Może właśnie trzeba tak zrobić? Przypuszczam,

że łatwo znalazłaby tu pani pracę, hotele zawsze mają

za mało personelu.

- Mam już pracę - odparła ponuro. -I mieszkam

z rodzicami. Dlaczego pan chciał, żebym jechała po

te proszki? - zmieniła temat. - To nie było konieczne.

Mógł pan przecież podrzucić je w drodze powrotnej.

- Wyglądała pani jak ktoś, kto bardzo potrzebuje

odmiany. Nie wyspała się pani, stąd ta kwaśna mina

i jędzowaty humor, prawda?

- Co takiego?! Ja... nie cierpię pana, doktorze

Cameron! - palnęła bez namysłu.

- Śmiem powiedzieć, że chyba nie jest tak źle.

Straszna tylko z pani złośnica. Sądzę, że w innych

okolicznościach może pani być całkiem sympatyczną

dziewczyną. - Zwolnił nieco, bo wjeżdżali właśnie do

Crianlarich. Było to skupisko domów, rozrzuconych

nieregularnie po obu stronach drogi, z nieco gęstszą

zabudową w centrum miasteczka.

- Wejdzie pani ze mną? - spytał, gdy zatrzymali

się przed dużym budynkiem naprzeciw kościoła. -To

mi zajmie tylko chwilę.

- Dziękuję, ale nie. - Ostentacyjnie spojrzała

w drugą stronę. Nie zauważyła, że doktor Cameron

się uśmiechnął.

background image

30 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Szybko pożałowała, że nie poszła razem z nim.

Wrócił dopiero po dziesięciu minutach.

- Mały chłopiec wepchnął sobie koralik do ucha

- wyjaśnił, wciskając się z trudem do samochodu.

- Trochę to trwało, ale wiedziałem, że mi pani

wybaczy. Jego matka była strasznie zdenerwowana.

- Zdołał pan to wyjąć?

- Tak, jakoś się udało. - Wargi mu drgnęły dziwnie,

jakby siłą powstrzymywał śmiech. - Proszę to wziąć,

dobrze? Pani Macdonald powinna łykać jedną tabletkę

codziennie wieczorem. Dzięki temu obie będziecie

dobrze spały. - Rzucił jej na kolana małą torebkę

z proszkami i zapalił silnik. Przez resztę drogi niewiele

się odzywał, podtrzymując konwersację jedynie w takim

stopniu, jak tego wymagało dobre wychowanie.

Wysiadła przed hotelem i wetknęła głowę do

samochodu.

- Przepraszam, że byłam taka nieuprzejma i dzięki

za przejażdżkę.

- To drobiazg, panno Macdonald. Na tych odlud­

nych terenach wypada pomagać każdemu, nawet

największej złośnicy, prawda?

Niezbyt spodobał się jej ten komentarz. I po co go

przepraszała?

- Będziemy pana oczekiwać jutro rano, doktorze

Cameron - odparła sztywno.

Kiwnął spokojnie głową i szybko odjechał.

Wróciła akurat w samą porę, żeby uspokoić babcię,

która mocno poirytowana domagała się wezwania

kogoś z personelu kuchennego. Chciała w najdrob­

niejszych szczegółach przekazać, czego sobie życzy na

lunch.

- Może jakiś lekki posiłek, babciu? -przekonywała

łagodnie Rosie. - Doktor Cameron mówił, że przez

kilka dni powinnaś być na diecie. To przyśpieszy

proces rekonwalescencji.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 31

Wezwany kucharz z nadąsaną miną wręczył Rosie

kartę dań.

- Jest z czego wybierać - zauważyła, przeglądając

spis potraw. - Gotowany łosoś z pewnością jest

bardzo smaczny, do tego zamówimy ze dwa ziemniaki.

Widzę, że jest też zupa na rosole... wspaniale.

Poprosiłabym jeszcze o twarożek. Może będzie wygod­

niej, jeśli dla siebie zamówię to samo?

Kucharz odszedł nieco ułagodzony, zaś Rosie zdała

pani Macdonald sprawę ze swojej krótkiej wycieczki.

Właściwie nie było co opowiadać, lecz chciała prze­

konać babcię, że jest w przyjacielskich stosunkach

z doktorem Cameronem.

Babcia wkrótce potem zdrzemnęła się, a Rosie

mogła zejść na kawę do jadalni. Było tam raczej

pustawo. O tej porze roku większość gości hotelowych

stanowili turyści, wędrujący pomiędzy Glasgow a Fort

William. Zatrzymywali się tutaj na noc lub po prostu

aby coś zjeść, nim wyruszą w dalszą drogę. Parę osób

przysiadło na schodkach przed hotelem, żeby dać

przez chwilę odpocząć nogom. Pili kawę i zaprosili ją,

by przyłączyła się do ich towarzystwa. Byli sympatyczni

i weseli. Rosie trochę zazdrościła im beztroski, z jaką

odbywali swoją kilkudniową wycieczkę. Zatrzymywali

się kiedy i gdzie mieli na to ochotę. Przyszło jej do

głowy, że mogłaby spróbować wybrać się z nimi na

dłuższy spacer, ale zaraz porzuciła z żalem ten pomysł.

Wszystko zależało od stanu zdrowia babci. Jeśli zaś

babcia poczuje się lepiej, to było jasne, że zechce

natychmiast wracać do Edynburga. Dopiła kawę,

życzyła wszystkim przyjemnej wędrówki i wróciła do

pokoju.

Pani Macdonald była w najgorszym ze swoich

nastrojów. Wszystko jej przeszkadzało - było za

gorąco, za zimno, czuła się znudzona. W końcu zaś

zażądała, aby zostawić ją w spokoju. Mimo podeszłego

background image

32 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

wieku prowadziła na ogół aktywny tryb życia i bez­

czynne leżenie przez cały dzień w łóżku wyprowadzało

ją z równowagi. Rosie stawała na głowie, żeby jej

jakoś dogodzić. Czytała na głos, dopóki nie zachrypła.

Później z anielską cierpliwością wysłuchała wspomnień

babci z dzieciństwa i młodości. Po raz kolejny ośmieliła

się zasugerować, żeby skontaktowały się ze stryjem

Donaldem. Mógłby przecież przyjechać i im pomóc,

gdyby wiedział, co się stało.

- Absolutnie się nie zgadzam - stwierdziła z obu­

rzeniem starsza pani, - Bardzo się dziwię, że w ogóle

mogłaś coś takiego zaproponować. Twój stryj nigdy

do mnie nie pisze. Jestem w końcu jego ciotką, ale on

całkiem odciął się od rodziny.

- Były między wami jakieś nieporozumienia?

- To nie twoja sprawa, Rosie.

Szykując się wieczorem do spania, Rosie po­

stanowiła porozmawiać z doktorem Cameronem.

Zapyta go, czy babcia czuje się dostatecznie dobrze,

by można było ją przewieźć do Edynburga. Jest

tam przecież Elspeth i ciocia Carrie, a w razie

potrzeby wynajmie się pielęgniarkę. Tak czy owak,

myślała, trzeba będzie stąd wyjechać najpóźniej

pod koniec przyszłego tygodnia, żeby zdążyć do

biura.

Tej nocy spała kiepsko, ranek zaś okazał się ponury

i nic nie zapowiadało zmiany pogody. Chmury gnały

po niebie, a wzmagający się wiatr przyniósł lekki

deszcz.

Doktor Cameron przyszedł z samego rana, obejrzał

kostkę, która była teraz we wszystkich kolorach tęczy

i uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Opuchlizna szybko schodzi - stwierdził, badając

delikatnie staw palcami. - Jeszcze parę dni i będzie

pani mogła wstawać. Następnym razem przywiozę ze

sobą kule.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 33

Otworzył torbę i wyjął stetoskop. Pani Macdonald

niechętnie wyraziła zgodę na badanie.

- Sprawdzę tylko, jak pani oddycha - wyjaśnił,

a widząc jej zdziwione spojrzenie dodał gładko:

- Często się zdarza, że po takim wypadku szok

utrzymuje się jeszcze przez kilka dni.

Sprawdził także ciśnienie i choć Rosie przyglądała

mu się z uwagą, nie zauważyła żadnej zmiany na jego

opanowanej twarzy.

Tym razem nie śpieszył się z odejściem. Stał oparty

o framugę drzwi, z rękami w kieszeniach świetnie

skrojonej, lecz podniszczonej tweedowej marynarki

i słuchał cierpliwie opinii pani Macdonald na temat

współczesnej młodzieży, mrożonej żywności i kuchenek

mikrofalowych. Miał taką minę, jakby go to auten­

tycznie interesowało. Kiedy się rozstawali, byli niemal

zaprzyjaźnieni.

Rosie wyszła za nim z pokoju, zdecydowana

porozmawiać w cztery oczy.

- Chciałabym zamienić z panem dwa słowa, jeśli

ma pan chwilę czasu.

Kiwnął niezobowiązująco głową i zszedł za nią na

dół. Jadalnia pełna była niezadowolonych z pogody

turystów, ale udało się znaleźć wolny stolik. Zamówili

kawę i Rosie bez żadnych wstępów przeszła do meritum

sprawy:

- Kiedy babcia będzie mogła pojechać do domu?

Czy mogłybyśmy wynająć karetkę łub samochód,

żeby zabrać ją do Edyndburga? Ma tam córkę, która

z nią mieszka i wspaniałą gospodynię. Wynajmę też

pielęgniarkę, jeśli uzna pan to za konieczne. - Widząc

jego lekko zaskoczone spojrzenie, dodała: - Wiem, to

wszystko brzmi tak, jakbym chciała się jej pozbyć,

prawda? Ale widzi pan, niedługo kończy mi się urlop

i muszę wracać do pracy...

Nalała kawę i podała mu filiżankę.

background image

34 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Biorąc pod uwagę stan jej kostki, pani Macdonald

oczywiście mogłaby wrócić do domu. Moje obawy

budzi jednak coś innego. Jej serce jest w złym stanie,

a upadek jeszcze ten stan pogorszył. Najbliższych

kilka dni lub nawet tydzień powinna spędzić w łóżku.

Ma zdecydowanie zbyt wysokie ciśnienie, a pewnie

się nie pomylę, jeśli powiem, że na ogół szybko się

denerwuje. Najlepiej dla niej będzie, jeśli zostanie tu,

gdzie jest. Może gospodyni lub pani ciotka mogłaby

przyjechać i panią zastąpić.

- Babcia będzie chciała wiedzieć, dlaczego...

- Z pewnością. Czy ta praca jest dla pani taka

ważna? Mogłaby pani sobie pozwolić na jej utratę,

gdyby trzeba było tu zostać?

Rosie zawahała się. Zanim znajdzie nową posadę,

matce może brakować tych pieniędzy, które dawała

na swoje utrzymanie. Ale z drugiej strony praca

w firmie „Crabbe i Twitchett" nie dawała jej rewelacyj­

nych dochodów. Może skorzystać z okazji i poszukać

lepszej?

- Zostanę, oczywiście. - Popatrzyła mu prosto

w oczy. -Chodzi przecież o moją babcię.

- To świetnie, ale sądzę, że w tej sytuacji musimy

ustalić nowe zasady postępowania. Powinna pani

mieć w ciągu dnia kilka godzin dla siebie. Za­

proponuję, żeby codziennie po lunchu mogła się pani

gdzieś wyrwać i wrócić około piątej lub szóstej.

Pozwolę sobie dodać, że jest tu całkiem rozsądna

pokojówka, która może zajrzeć do babci w czasie

pani nieobecności.

- Ale ja przyjechałam do Szkocji specjalnie po to,

żeby babci towarzyszyć...

- Towarzyszyć, a nie być całodobową pielęgniarką.

Nagle uśmiechnął się do niej ciepło. Przez chwilę

czuła do niego prawdziwą sympatię.

- Jutro porozmawiam z panią Macdonald. Teraz

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 35

muszę już iść, mam pacjenta w schronisku młodzieżo­

wym w Loch Ossian.

Zapłacił rachunek, życzył jej miłego dnia i wyszedł.

Wróciła na górę. Do lunchu zdążyła przeczytać na

głos cały „Daily Telegraph". Później babcia wspomi­

nała swoją młodość i lata małżeństwa. Kiedy ten

temat został wyczerpany, zabrała się za komentowanie

wydarzeń politycznych, by następnie przejść do

omawiania licznych wad młodego pokolenia.

Filiżanka herbaty i podwieczorek przyhamowały

nieco jej zapędy do skrytykowania całej reszty świata.

Potem obie z Rosie zagrały jeszcze w karty. Po

kolacji, którą zezwoliła wnuczce zjeść w jadalni, pani

Macdonald poczuła się bardzo ożywiona i chętna do

pogawędki. Ani myślała o spaniu.

- Ten doktor Cameron to całkiem przyjemny

człowiek - stwierdziła. - Jestem skłonna zastosować

się do jego rad. Nie jest już taki młody i ma chyba

jakieś doświadczenie. Zastanawiam się, czy rzeczywiście

praktykuje wspólnie z doktorem Finlayem? Z pew­

nością mało tu pracy dla dwóch lekarzy.

- To spory obszar, dużo czasu zajmują im dojazdy

- odezwała się Rosie. Z trudem powstrzymała ziew­

nięcie. Szczerze mówiąc, guzik ją obchodziła praca

tutejszych lekarzy.

Babcia rzuciła jej ostre spojrzenie.

- Sądzisz, że jest żonaty?

- Nie mam pojęcia. Pewnie tak. Sama mówiłaś, że

jest już w dojrzałym wieku.

- Ma najwyżej trzydzieści pięć łat, ani trochę więcej.

Ty też najlepsze lata masz już za sobą, Rosie.

No tak... Babcia jak zwykle nie bawiła się w subtel­

ności. Naprawdę trudno ją było kochać, gdy robiła

takie uwagi.

Taktyka, jaką następnego dnia zastosował doktor

Cameron, była doprawdy godna podziwu. Przyszedł

background image

36 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

nieco później, jak zwykle spokojny i bezosobowo

uprzejmy. Zapewnił panią Macdonald o znacznej

poprawie i wyjaśnił, że im dłużej zechce pozostać

w łóżku, tym szybciej będzie mogła zacząć chodzić

bez odczuwania bólu,

- Jeszcze tylko parę dni cierpliwości - poprosił

- i można będzie pomyśleć o powrocie do domu. To

naprawdę godne podziwu, jak szybko wraca pani do

zdrowia.

Pani Macdonald uśmiechnęła się, bardzo zadowo­

lona z tej pochwały.

- Wiem, że mogę być dumna ze swojej odporności

i dobrej kondycji - stwierdziła skromnie.

Teraz wystarczyło już tylko podsunąć myśl, że jeśli

Rosie ma być w formie, by odpowiednio zajmować

się babcią, powinna zażywać nieco ruchu.

- Jeśli wolno mi coś zasugerować - odezwał się

doktor Cameron - to byłoby dobrze, gdyby spędzała

na powietrzu ze dwie, trzy godziny dziennie. Pokojówka

z pewnością przyniesie herbatę, ale dla pani dobra

radziłbym zawsze po lunchu odpoczywać. Co pani

o tym sądzi? Śmiem przypuszczać, że wyraziłem tylko

to, o czym już wcześniej pani myślała.

Babcia przyznała bez mrugnięcia okiem, że owszem,

jej samej przyszło to już do głowy. Rosie przysłuchiwała

się temu oszołomiona.

- W takim razie, wszystko ustalone - podsumował

doktor Cameron. - Jeśli, hm... Rosie zechce iść na

spacer, to w okolicy hotelu jest sporo wspaniałych tras.

Dobrze o tym wiem, ty mądralo, pomyślała Rosie.

Powtarzała w duchu, że wcale go nie lubi, lecz, chcąc

nie chcąc, musiała przyznać, że lekarz naprawdę

starał się jej pomóc.

- Będę tędy przejeżdżał, więc zajrzę jutro - dodał

już przy drzwiach.

Odprowadziła go do holu.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 37

- Proszę codziennie wychodzić na ten spacer

- przypomniał, zatrzymując się tak nagle, że aż na

niego wpadła. - Nie jest pani osobą zbyt szczęśliwą,

co? - zapytał jeszcze i odszedł, nie czekając na

odpowiedź.

Babcia nie zgłosiła zastrzeżeń do nowego rozkładu

dnia. Po lunchu Rosie pomogła jej ułożyć się do

drzemki, poprawiła poduszki i zasłony w oknach

i zapewniła, że pokojówka będzie w pobliżu, skłonna

zjawić się na każde żądanie. Następnie przebrała się

w sportowe ubranie, wygodne buty i wyszła z hotelu.

Szybkim krokiem skierowała się drogą w stronę

jeziora Tulla. Piękna do południa pogoda teraz

zaczynała się psuć. Niebo nad szczytem Ben Dorian

było niepokojąco szare, ale Rosie nie miała zamiaru

się tym przejmować. Już sam fakt, że była w rodzinnych

stronach sprawiał, że w tej chwili czuła się naprawdę

szczęśliwa. We wspaniałym nastroju wróciła do hotelu.

Babcia już nie spała i od razu zaczęła narzekać

- skarżyła się na ból, była znudzona i czuła się

opuszczona przez wszystkich.

- Przecież pokojówka zaglądała do ciebie - uspo­

kajała ją Rosie. - Dopiero stąd wyszła, mówiła, że

długo drzemałaś, a potem zjadłaś podwieczorek.

Zaraz pożałowała swoich słów. Babcia głośno

obwieściła, że nigdy nie należy dawać wiary temu, co

mówi służba:

- Oczywiście, jeśli ty nie wierzysz własnym krew­

nym... - zaczęła swoją tyradę, która trwała jeszcze

dobrych parę minut.

Do wieczora z trudem udało się Rosie wprowadzić

babcię w dobry nastrój.

Była niemal pewna, że następnego dnia nie będzie

jej wolno wyjść po południu, lecz i tym razem mogła

podziwiać zręczność, z jaką doktor Cameron radził

sobie z osobą tak krnąbrną i upartą. Babcia mrukliwie

background image

38 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

wyraziła zgodę na kolejny spacer. Zastrzegła jedno­

cześnie, że liczy na szybki powrót do domu.

- Jak tylko noga będzie w lepszej formie, choć

muszę przyznać, że i tak radzi sobie pani znakomicie.

Wszystko to dzięki pani silnej woli i chęci współpracy

- stwierdził uprzejmym tonem lekarz.

Ależ z niego lisek chytrusek, pomyślała Rosie. Było

jasne, że doktor Cameron potrafi dążyć prosto do

celu, gdy już się raz na coś zdecyduje.

Minęły kolejne dwa dni. Rosie codziennie odbywała

dalekie spacery. Jej twarz nabrała zdrowych rumień­

ców. Jednak pogoda niestety robiła się coraz gorsza.

Trzeciego dnia wiatr się wzmógł i zaczęło padać.

Nie był to dzień na piesze wędrówki, lecz doktor

Cameron uznał rano, że babcia czuje się dobrze, by

móc jechać do domu. Może więc jest to ostatnia

szansa, żeby jeszcze raz rozejrzeć się po okolicy... Od

jednej z pokojówek pożyczyła starą wiatrówkę, omotała

głowę szalikiem i poinformowała babcię, że niebo się

rozjaśnia. Nie było w tym nawet cienia prawdy, ale

mimo to chciała się przejść.

Nie martwiła jej mżawka, ani silne podmuchy

wiatru. Po niebie pędziły chmury w kolorze ołowiu,

a góry, szare i nieprzystępne, piętrzyły się groźnie na

horyzoncie. Lecz Rosie, która wychowała się tutaj, ta

surowa sceneria wcale nie przerażała. Zaplanowała

sobie, że pójdzie w stronę Rannoch Moor. Miała

zamiar maszerować w tamtą stronę godzinę, a potem

wracać.

Była jakieś sześć kilometrów od hotelu, kiedy

mżawka przeszła w ulewny deszcz. Zupełnie nie było

się gdzie schować. Teren był płaski i niezadrzewiony,

z połaciami trawy i kępami paproci po obu stronach.

Tu i ówdzie rosły jedynie małe krzaczki, które nie

dawały żadnego schronienia. Rosie przystanęła, żeby

przemoczoną już i tak chusteczką wytrzeć twarz.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

39

Perspektywa marszu w ulewnym deszczu nie była

zachęcająca. Cóż było jednak robić... Trzeba było iść

dalej.

Nagle, ku jej zaskoczeniu, po przeciwnej stronie

drogi zatrzymał się samochód, a kiedy otworzyły się

drzwiczki, wyjrzał z niego... Fergus Cameron!

- Tutaj, Rosie! - krzyknął. -I uważaj, jak idziesz!

Z trudem brnęła przez jezdnię, którą płynął teraz

strumień wody. Fergus przytrzymał jej drzwiczki,

dopóki nie wsiadła, dodał gazu i odjechał tak szybko,

że nawet nie zdążyła zapiąć pasów.

- Jakieś nagłe wezwanie? - spytała, lecz on tylko

mruknął coś w odpowiedzi. - Bardzo dziękuję, że

mnie pan zabrał, kompletnie przemokłam.

Zbliżali się już do Bridge of Orchy. Teraz tylko

herbata i gorąca kąpiel, pomyślała. Westchnęła z ulgą,

widząc hotel, lecz ku jej niekłamanemu zdumieniu

samochód nie skręcił w jego stronę.

- Przykro mi, ale nie mogę się zatrzymać - odezwał

się doktor Cameron. Rosie zdenerwowała się. Jak to?

Była przecież cała mokra. Po chwili jednak się

zawstydziła. Śpieszył się przecież do chorego, a ona

chciała, żeby dla niej tracił czas. Wanna z gorącą

wodą może jeszcze poczekać.

Usiłowała dojrzeć coś przez zalewane deszczem

szyby. Skręcili teraz z głównej szosy w węższą drogę,

przechodzącą przez sosnowy zagajnik. Znała tę drogę.

Byli już całkiem blisko Inverard i jej dawnego domu.

Znów skręcili w jedną z niewielu tutaj bocznych

dróżek i pędem przejechali przez otwartą bramę,

którą pamiętała aż nazbyt dobrze.

- Dlaczego tu przyjechaliśmy? - Starała się nadać

swemu głosowi spokojne brzmienie. Nie było to łatwe.

- Doktor Finlay pojechał do wypadku, personel

z Oban ma akurat pełne ręce roboty. Odebrałem

w samochodzie telefoniczne wezwanie.

background image

40 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Pokonali długi podjazd i dom wyłonił się w całej

okazałości. Wyglądał tak, jak go zapamiętała - białe

ściany, facjatki z małymi okienkami, wysokie kominy,

szerokie schody prowadzące do frontowych drzwi,

które teraz były lekko uchylone. Z trzech stron

otoczony drzewami i ogrodem, przodem zwrócony

był w stronę gór.

Westchnęła cichutko. Doktor Cameron popatrzył

na nią zaskoczony.

- Zna pani to miejsce? Kto tu mieszka? Podali mi

tylko adres.

- Macdonald -powiedziała. W jego oczach dojrzała

zdziwienie, więc dodała: -Tutaj się urodziłam. Donald

Macdonald to mój stryj.

Doktor otworzył drzwiczki landrovera.

- Proszę wysiadać, nie mamy chwili do stracenia.

Pewnie można się tu gdzieś osuszyć...

Szybko pokonał kilka schodków i wszedł do środka.

Przez jedne z bocznych drzwi wyszła do nich drobna,

starsza kobieta w kwiecistym fartuchu.

- Pan doktor... Dzięki Bogu, że tak szybko... jest

w salonie, baliśmy się go przenieść. - Na widok

dziewczyny oczy jej się rozjaśniły radością i uśmiechnęła

się szeroko. - O, panna Rosie, wchodź dziecino, ja

zaprowadzę pana doktora.

Doktor Cameron zrzucił już trencz i pośpieszył za

panią MacFee. Rosie zdjęła szalik i wiatrówkę i także

skierowała się do pokoju. Nic się tu nie zmieniło,

zauważyła, obrzucając salon przelotnym spojrzeniem.

Podeszła do dużej kanapy, na której leżał stryj. Był

nieprzytomny.

- Mogłabym jakoś pomóc? - Popatrzyła na jego

twarz i poczuła nagły przypływ litości. Potraktował

jej ojca wyjątkowo bezwzględnie i nigdy go nie lubiła,

ale teraz był to po prostu samotny, stary człowiek,

przy którym nie było nikogo bliskiego.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 41

- Otwórz moją torbę i wyjmij strzykawkę w plas­

tykowym opakowaniu, buteleczkę spirytusu i wacik.

Połóż wszystko tak, żebym mógł łatwo sięgnąć i wyślij

kogoś, aby przygotował łóżko.

Nie patrzył na nią. Schylił się nad pacjentem

i uważnie wsłuchiwał w pracę jego serca. Zrobiła

dokładnie to, czego sobie życzył. Minęła jadalnię

i bocznymi schodami zbiegła do kuchni. Zastała tam

starego Roberta i dziewczynkę z zapłakaną buzią.

- Chodź ze mną, pomożesz mi posłać łóżko, dobrze?

- odezwała się do dziewczynki.

Pobiegły obie do sypialni. Rosie otworzyła szeroko

drzwi.

- Przygotujmy teraz pościel. - Uśmiechnęła się do

dziewczynki. - Jak masz na imię?

- Flora. Jestem pokojówką.

- Świetnie, Flora. Zapal światło. Chyba jedna

poduszka wystarczy. - Zawahała się. - Może na

wszelki wypadek przynieś jeszcze kilka.

Przysunęła nocną szafkę bliżej łóżka i rozejrzała

się, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

- Zejdę teraz na dół powiedzieć lekarzowi, że

lepiej wejść głównymi schodami, a ty tu poczekaj,

dobrze?

Doktor Cameron wciąż badał jej stryja. Nie podniósł

głowy, gdy weszła, tylko odezwał się w swój zwykły

opanowany sposób:

- Czy łóżko jest gotowe? - Przytaknęła, więc bez

wysiłku podniósł chorego. — Zaprowadź mnie na górę

- polecił krótko.

Szła przodem, odwracając się co chwila, by zobaczyć,

czy nie powinna pomóc.

- Ile poduszek? - spytała szybko, gdy znaleźli się

w sypialni.

- Jedna. - Położył swego pacjenta na łóżku.

Zauważyła, że doktor Cameron oddycha chyba

background image

42 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

nieco szybciej, lecz poza tym wnoszenie jej stryja po

schodach wcale go nie zmęczyło. Nic dziwnego, pan

doktor jest taki wielki, waży pewnie ze sto kilo,

pomyślała,

Stryj był ciągle nieprzytomny.

- Musimy go rozebrać - stwierdził lekarz. - Trzeba

mu zdjąć spodnie i marynarkę.

Kiedy to zrobili, wydał kolejne polecenie:

- Zatelefonuj teraz do hotelu i uspokój swoją

babcię. Jak sądzisz, może się zdenerwować, jeśli jej

o wszystkim powiesz?

- Nie zamieniła ze stryjem Donaldem ani słowa od

czasu, gdy tu zamieszkał. Nie lubi go, ale mimo to może

się zdenerwować. Wytłumaczę jej wszystko, jak wrócę.

- Przekaż jej więc to, co uznasz za stosowne

i przyjdź tutaj z powrotem.

Była wciąż przemoczona do suchej nitki i nie

wyglądało na to, by mogła się szybko wysuszyć. Na

dole zrzuciła tylko buty, ściągnęła mokre rajstopy

i czym prędzej sięgnęła po telefon. Przez chwilę

tłumaczyła kierownikowi hotelu, co się stało.

- Proszę tylko powiedzieć babci, żeby się nie

martwiła. Przyjadę natychmiast, jak doktor Cameron

będzie mógł zostawić pacjenta.

Kiedy rozmawiała przez telefon, do pokoju weszła

pani MacFee.

- Proszę zdjąć z siebie to mokre ubranie, panno

Rosie i włożyć mój szlafrok - nalegała gospodyni.

- Wysuszę wszystko, to potrwa małą chwilkę.

- Jeszcze nie teraz, pani MacFee, mogę być po­

trzebna lekarzowi. - Popędziła na górę, a gospodyni,

mrucząc pod nosem z niezadowolenia, wróciła do

kuchni, aby podgrzać zupę.

- Taka wspaniała, silna dziewczyna - utyskiwała,

mając za słuchacza starego Roberta. - To nie będzie

moja wina, jeśli zaziębi się na śmierć. I jak to się

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 43

stało, że akurat dzisiaj, po tych wszystkich latach się

tu pojawiła? - Kiwnęła głową w stronę sufitu. - To

wspaniały mężczyzna, ten doktor. Dorzuć trochę

torfu do ognia, Robercie. Musi się palić przez całą noc.

- Kobieto, jest dopiero piąta.

- Ale mamy przed sobą długą noc.

Rosie tymczasem wróciła do sypialni.

- Zostań tu, dobrze? - poprosił doktor Cameron.

-Muszę zatelefonować. Zawołaj mnie, gdyby odzyskał

przytomność.

Usiadła obok łóżka i utkwiła wzrok w twarzy

stryja. W pokoju było bardzo cicho, lecz mimo to

prawie nie słyszała, jak oddycha. Wydawało się jej, że

minęły wieki, nim lekarz wsunął się na palcach do

pokoju. Jeszcze raz sprawdził puls chorego i usiadł

z drugiej strony łóżka. Popatrzył na nią i odezwał się:

- Zejdź na dół i zdejmij to mokre ubranie. Pani

MacFee wciąż się zamartwia, że złapiesz grypę. Ale

przyjdź zaraz - mogę cię potrzebować.

Zabrzmiało to w taki sposób, jakby wydawał

polecenia pielęgniarce w szpitalu. Uprzejmie, bezoso­

bowo i z przekonaniem, że zostaną wykonane.

Nie dyskutowała. W kuchni dostała gorącą her­

batę, a następnie pani MacFee wysłała ją do swoje­

go pokoju, żeby się przebrała w szlafrok. Był bardzo

obszerny, mięciutki i, co najważniejsze, suchy, więc

owinęła się nim z błogim westchnieniem. Pani Mac­

Fee przydreptała po chwili z wysuszonymi już raj­

stopami.

- Włóż to, dziecinko, i zapnij szlafrok. Zejdź do

kuchni i posiedź trochę przy ogniu. Ubrania niedługo

wyschną.

- Miałam zaraz wrócić na górę - zaprotestowała

Rosie.

- W takim stroju? Nie wypada...

- To przecież tylko lekarz. Jest zajęty stryjem

background image

1

44 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Donaldem, mogłabym być zupełnie naga i nawet by

nie zauważył!

Cmoknęła pomarszczony policzek pokojówki, wy­

mknęła się na korytarz i po cichutku weszła do

pokoju stryja.

- Odzyskuje przytomność - powiedział doktor.

- Usiądź tak, żeby cię widział.

Siadła znów obok łóżka. Powieki stryja zadrżały

lekko. Otworzył oczy i popatrzył na nią ze zdumieniem.

- Rosie? - zapytał słabym głosem.

- To ja, stryju.

- Jakie to dziwne, że tu jesteś. Myślałem o tobie...

o twoim ojcu... - Ponownie zamknął oczy, więc

zaniepokojona spojrzała na lekarza. Przyglądał się

jej, lecz nic nie powiedział. - Nigdy za mną nie

przepadałaś, prawda? - ciągnął stryj chorym, znużonym

głosem. - Kopnęłaś mnie, gdy biłem tego psa.

Przepraszam cię. To było tak dawno...

- To wszystko minęło, stryju... - Wzięła go za

rękę. - Nie martw się. Jest tutaj lekarz.

Odwrócił głowę na poduszce.

- Nie znamy się. Pewnie mąż Rosie, prawda?

- Ależ nie. - Doktor Cameron miał lekko roz­

bawioną minę. - Pana lekarz pojechał do wypadku,

ja zaś odebrałem wezwanie przez telefon w samo­

chodzie. Niedługo zjawi się doktor Douglas i, jak

sądzę, zabierzemy pana do szpitala w Oban.

Chory znów przymknął oczy, a lekarz odezwał się

cicho do Rosie:

- Idź i ubierz się.

- Dasz sobie tutaj radę? - spytała i natychmiast się

zaczerwieniła. To było głupie pytanie - wyraźnie

świadczył o tym jego uśmiech.

Po powrocie zastała w pokoju jeszcze jednego

mężczyznę. Był to doktor Douglas, młody człowiek,

który w zeszłym roku przejął praktykę po doktorze

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 45

Tavishu. Zdziwiło ją, że całkowicie zgadza! się

z diagnozą doktora Camerona. Chyba dlatego, że jest

o wiele młodszy, pomyślała.

Stryj bardzo powoli odzyskiwał siły. Zbadali go

obaj, po czym doktor Douglas wyszedł do telefonu.

- Twój stryj musi koniecznie pojechać do szpitala

- powiedział doktor Cameron. - Wymaga natych­

miastowego leczenia. Niedługo przyjedzie po niego

karetka i wtedy cię odwiozę.

Tak się też stało. Doktor Douglas pojechał za

ambulansem, wcześniej jednak obiecał, że na pewno

ich powiadomi o stanie zdrowia pacjenta.

Pani MaFee oczywiście zmusiła ich do zjedzenia

gorącej zupy. Musieli też posiedzieć trochę przed

kominkiem i dokładnie opowiedzieć, jakim cudem

Rosie znalazła się tutaj i to właśnie dziś. Było już

dobrze po dziesiątej, gdy ich w końcu wypuściła.

Pogoda wciąż była deszczowa, lecz ulewa już minęła.

Gdzieniegdzie leżała mgła, która czasem ograniczała

widoczność do kilku zaledwie metrów, jednak doktor

Cameron prowadził spokojnie i pewnie. Po dwudziestu

minutach wysiedli przed hotelem.

- Może będę miał nowe wiadomości jutro, gdy

wpadnę zbadać babcię - obiecał. - A teraz szybko,

marsz do łóżka! - Uniósł palcem jej podbródek

i delikatnie ją pocałował. - To był dzień pełen wydarzeń

- dodał i popchnął lekko zaskoczoną Rosie w stronę

drzwi.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Rosie zdecydowała, że nim pójdzie do swojego

pokoju, rozsądnie będzie jeszcze zajrzeć do babci.

Kelner, którego spotkała na korytarzu spytał, czy nie

podać jej czegoś do jedzenia.

- Rzeczywiście, umieram z głodu - przyznała. Prze­

lotnie spojrzała na zegarek. - Boże, jest już tak późno i

Wystarczy kanapka i filiżanka herbaty - do pokoju,

o ile to możliwe. Jestem przemoczona i muszę się

przebrać.

- Zaraz wszystko przyniosę, panno Macdonald

- obiecał. Trochę jej współczuł, że wciąż jest uwiązana

przy kapryśnej starszej pani.

Przebrała się szybko w szlafrok i zajrzała do pokoju

babci. Pani Macdonald siedziała w łóżku i czytała

książkę, lecz odłożyła ją zaraz, gdy tylko zobaczyła

Rosie.

- Gdzie się podziewałaś? - spytała opryskliwym

tonem. - Ty niewdzięczna dziewczyno, jak mogłaś

mnie tak zostawić wśród obcych?

Rosie owinęła się ciaśniej szlafrokiem. Marzyła

tylko o kąpieli i kubku z gorącą herbatą.

- Wybrałam się na spacer, babciu - zaczęła cier-

piliwie tłumaczyć. - Ale strasznie się rozpadało i doktor

Cameron, który akurat przejeżdżał, zaproponował,

że mnie podwiezie. Nie mógł się jednak tu zatrzymać,

bo został wezwany do ciężko chorego.

Babcia nie miała zamiaru w to uwierzyć.

- Też coś! Z pewnością mógł się tutaj zatrzymać.

Nigdy nie słyszałam czegoś równie niedorzecznego!

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 47

Przyznaj, że po prostu chciałaś spędzić z nim całe

popołudnie?

Rosie parsknęła śmiechem.

- Ależ babciu, on i ja nie za bardzo się lubimy. Jest

ostatnią osobą, z którą chciałabym spędzić popołudnie

i przypuszczam, że on czuje to samo. Ale nikt nie

zostawiłby w takiej ulewie nawet największego wroga.

- Ciekawe, dokąd było to nagłe wezwanie?

Rosie zawahała się. Chyba jednak będzie musiała

powiedzieć prawdę.

- Do Inverard, babciu. Stryj Donald zachorował.

- Co? Nie chcę nic o tym słyszeć - przerwała

szybko pani Macdonald. - Kochanie, skoro już tu

jesteś, to nalej mi lemoniady i popraw poduszki.

Wezmę również jedną z tych tabletek od doktora

Camerona. Ty też już lepiej idź do łóżka. I pamiętaj:

żebyś mi się nigdzie więcej nie plątała. Muszę przyznać,

że spodziewałam się więcej troski z twojej strony.

A także rozsądku.

Rosie zdecydowała, że lepiej będzie siedzieć cicho.

Podała tabletkę i lemoniadę, ułożyła poduszki, zgasiła

światło, ucałowała babcię na dobranoc i wymknęła

się do swojego pokoju, gdzie czekała już na nią taca

z talerzem kanapek. Był też ser, herbatniki, miseczka

jogurtu i duży dzbanek z herbatą. Zaniosła tacę do

łazienki, przygotowała kąpiel i z rozkoszą zanurzyła

się w ciepłej wodzie. Chwilę leżała bez ruchu, po

czym z wielkim apetytem zabrała się za pałaszowanie

kolacji. Na tacy, obok dzbanka zauważyła mały

kieliszek koniaku. Rozsądnie zostawiła go na później

i wypiła duszkiem, gdy ułożyła się już wygodnie

w łóżku. Rzadko pijała alkohol i na ogół słaby, toteż

trochę się zakrztusiła, lecz zaraz poczuła, jak przyjemne

ciepło rozchodzi się po całym ciele. Zasnęła prawie

natychmiast.

Rano pani Macdonald wciąż była rozdrażniona,

background image

48 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

ale nie komentowała już faktu, że całe wczorajsze

popołudnie i wieczór musiała spędzić sama. Rosie

także nie wracała do tego tematu. Po śniadaniu

pomogła babci usadowić się w fotelu, a bolącą nogę

troskliwie ułożyła na taborecie. Sama czuła się kiepsko,

była senna i w złym nastroju.

Doktor Cameron zjawił się o zwykłej porze,

elegancki, choć w podniszczonej marynarce. Wyglądał

jak okaz zdrowia. Przywitała go krótkim „dzień

dobry" i kichnęła.

- Trochę nie w formie? - spytał z uprzejmym

zainteresowaniem. - Przepiszę coś na przeziębienie.

Przykra rzecz, te katary.

Zmarszczyła brwi. Pan doktor wyraźnie bawił się

jej kosztem.

- Dziękuję, ale nie potrzebuję lekarstwa - odparła.

- To nic poważnego.

- Zastosujesz się do wszystkich poleceń doktora

Camerona, Rosie - odezwała się babcia. - Nie życzę

sobie, byś mnie zaraziła.

Cóż, trzeba przyznać, że babcia wiedziała, jak jej

dokuczyć. Rosie nie odezwała się i, unikając wzroku

lekarza, zdjęła szal, którym była przykryta zwichnięta

noga.

- Wygląda całkiem dobrze - stwierdził doktor

Cameron. - Jutro spróbuje pani chodzić o kulach,

przywiozę je ze sobą. Sądzę, że może pani również

poczynić przygotowania do wyjazdu. Czy ma pani

samochód?

- Oczywiście, że nie. Na ogół wynajmuję auto

z kierowcą, gdy to jest konieczne. Ale dlaczego pan

pyta?

- W sobotę będę jechał do Edynburga. Mógłbym

zabrać panią i Rosie. - Zauważył pytające spojrzenie

dziewczyny, więc dodał: - Oczywiście limuzyną, sie

landroverem.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 49

Pani Macdonald właściwie nie była skąpa, lecz nie

lubiła również wydawać pieniędzy na coś, co mogła

dostać za darmo. Skwapliwie wyraziła zgodę, po

czym zapytała:

- Prowadzi pan prywatną praktykę w Edynburgu?

- Tak - odpowiedział zdawkowo. - Pani kostka

zadziwiająco szybko wraca do normy. Napiszę kilka

słów do pani osobistego lekarza, aby znał szczegóły.

- Och, życzyłabym sobie, żeby to pan jej doglądał,

aż całkiem wydobrzeje.

- Obawiam się, że nie będzie to możliwe. Z pew­

nością pani lekarz zaleci w razie potrzeby odpowiednią

terapię.

- W takim razie pozwolę sobie wyrazić nadzieję,

że mnie pan odwiedzi -jako mój gość.

- Sprawi mi to wielką przyjemność...

Przerwał, bo Rosie kichnęła potężnie. Odwrócił się

i spojrzał na nią uważnie.

- Chyba będę musiał temu zaradzić, zanim zrobi

się z tego prawdziwa grypa. - Otworzył torbę i wyjął

jakieś tabletki. - Łyknij teraz jedną, a potem co

cztery godziny. Jutro przywiozę więcej, żeby starczyło

na całą kurację.

Pożegnał się, odwrócił i już miał wychodzić, gdy

pani Macdonald zapytała:

- A Donald Macdonald? Czy on nie żyje?

- Żyje, ale jego stan jest bardzo ciężki. Od dawna

miał kłopoty z sercem. Przykro mi.

- Och, nie widziałam się z nim od lat. Nie postąpił

uczciwie z ojcem Rosie... - Jej głos był wyprany

z wszelkich uczuć.

Rosie przypomniała sobie stryja - starego, samo­

tnego człowieka leżącego na kanapie.

- Babciu, proszę cię...— Niemal wypchnęła doktora

Camerona za drzwi, które następnie dokładnie za

sobą zamknęła.

background image

50 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Ona tylko tak mówi - próbowała mu wytłumaczyć

zachowanie babci. - Jest już starą kobietą...

- Rozumiem. - Popatrzył na nią w zamyśleniu.

- Może należałoby zawiadomić twoich rodziców?

- Tak, na pewno. Nie widzieli się ze stryjem

Donaldem od dawna, to znaczy od kiedy opuściliśmy

Inverard. Nigdy o nim nie rozmawiali, ale chyba nie

czują do niego urazy. Sądzę, że chcieliby wiedzieć, jak

się miewa. Ale babcia będzie wściekła. Wciąż nie

może mu wybaczyć, nawet po tylu latach.

- Może zadzwonisz teraz?

Chcąc nie chcąc zeszła z nim do recepcji.

Telefon odebrała matka.

- Kochanie - zaczęła, nim Rosie zdążyła się odezwać

- w poniedziałek musisz być w pracy. Uda ci się

wrócić na czas?

Rosie wzięła głęboki oddech i opowiedziała o wszys­

tkim.

- Mój Boże - westchnęła matka. - Biedny czło­

wiek... nie znaczy to, że go lubiłam, ale komuś musi

być przykro... Jaki jest ten doktor Cameron?

- Jak to lekarz, mamo - odpowiedziała wymijająco.

Stał przecież tuż obok i słyszał każde słowo. - Przekaż

wszystko ojcu, dobrze? Odezwę się jeszcze, gdy dowiem

się czegoś nowego o stryju Donaldzie. - Przerwała na

chwilę. - Czy mogłabyś też zatelefonować do mojego

biura, mamo? Wrócę, jak tylko odwiozę babcię.

- To znaczy w poniedziałek lub wtorek?

- Mam nadzieję, że tak. Zadzwonię do was jutro.

Kilka osób weszło właśnie do hotelu. Wycieczkowy

pociąg miał akurat postój i kierownik wraz z dwoma

stewardami i przewodnikiem wpadli na chwilę, żeby

złożyć wizytę pani Macdonald.

- Pójdę już - odezwał się w tym samym momencie

doktor Cameron i tyle go widziała.

Rosie z radością ujrzała znajome, uśmiechnięte

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 5 1

twarze. Zaprosiła ich do pokoju babci, dla której

przynieśli kwiaty i owoce. Bardzo im się śpieszyło,

ponieważ pasażerowie wybierali się, jak zwykle, na

wycieczkę, a pociąg według rozkładu odjeżdżał za pół

godziny.

Rosie szczerze żałowała, że nie mogą posiedzieć

nieco dłużej. Byli wyjątkowo sympatyczni.

- Pewnie przyjadę tu znowu - obiecała. - Ale nie

wiem, kiedy to będzie.

Uściskali ją serdecznie, z szacunkiem pożegnali panią

Macdonald i pognali do pociągu. Ta krótka wizyta

dostarczyła tematu do konwersacji na całe przedpołud­

nie. Rosie z przykrością skonstatowała, że babcia ani

razu nie wspomniała o stryju Donaldzie. Z dużą energią

zabrała się natomiast za naukę chodzenia o kulach,

toteż Rosie musiała być przy niej cały czas, żeby w razie

potrzeby pomóc. W końcu pani Macdonald poczuła się

zmęczona i z uporem zaczęła nalegać, aby Rosie wzięła

się za pakowanie walizek.

- Ależ babciu, mamy przecież jeszcze cały jutrzejszy

dzień - broniła się Rosie.

- Nie masz nic lepszego do roboty - stwierdziła

starsza pani - więc zrób coś pożytecznego, zamiast

snuć się bez celu.

Następnego dnia doktor Cameron przybył później

niż zwykle. Nie wyjaśnił dlaczego, rzucił tylko okiem

na kostkę i popatrzył, jak pacjentka radzi sobie

z chodzeniem o kulach. W końcu stwierdził, że nie

ma żadnych przeszkód, aby dalszą opiekę wziął na

siebie jej lekarz. Przypomniał, że przyjedzie po obie

panie pojutrze około godziny dziesiątej, spytał jeszcze

o zdrowie Rosie i szybko wyszedł.

Była to najkrótsza z jego dotychczasowych wizyt.

Ani słowem nie napomknął o stryju Donaldzie. Rosie

popędziła za nim i dogoniła go, gdy wychodził z hotelu.

- A stryj Donald... czy jest jakaś poprawa?

background image

52 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Zatrzymał się na schodach.

- Jest przytomny. Leży na oddziale intensywnej

terapii, ale jego stan się pogarsza. - Patrzył na nią

i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. - Chciałabyś

go odwiedzić? - spytał wreszcie.

- Chyba nikt inny do niego nie przyjdzie...

- Właśnie. Jutro rano zabiorę cię do szpitala.

- Ale babcia... - zaczęła.

- Zostaw to mnie, po prostu bądź gotowa do

wyjścia.

Następnego dnia Rosie spakowała walizki, jak

zwykle przeczytała na głos całą gazetę i pospacerowała

po korytarzu z babcią, która świetnie już radziła

sobie z kulami.

Doktor Cameron pojawił się dosyć wcześnie.

Rozsiadł się wygodnie, jakby zamierzał tu spędzić

cały dzień. Z podziwu godną cierpliwością pozwolił

pani Macdonald wygłosić szereg kategorycznych opinii

na temat problemów tego świata. Był wdzięcznym

słuchaczem i udało mu się wprowadzić starszą panią

w świetny nastrój. Wtedy napomknął, że Rosie

przydałby się łyk świeżego powietrza.

- Wezmę ją ze sobą - raczej stwierdził, niż za­

proponował. Uśmiechnął się czarująco i odwrócił do

Rosie. - Gotowa? Ranek jest dzisiaj wyjątkowo piękny,

a ja muszę wpaść na chwilę do schroniska. Możesz się

przejść kawałek, kiedy tam będę. Pozbędziesz się tego

kataru.

Porwał ją ze sobą, nim babcia zdążyła zgłosić

jakikolwiek sprzeciw.

- Naprawdę jedziemy do tego schroniska? - spyta­

ła, siedząc w landroverze.

- Oczywiście, muszę dostarczyć tam lekarstwa, które

obiecał im doktor Finlay.

Kiwnęła głową ze zrozumieniem i jakiś czas jechali

w milczeniu.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 53

- To zajmie tylko pięć minut. Pojedziemy później

przez Ballachullish i w dół do Oban. To trochę

naokoło, ale i tak szybciej, niż gdybym wracał tą

samą drogą. - Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.

- Co nie znaczy, że się śpieszę - dodał.

Zatrzymali się niedaleko Oban przy małym hoteli­

ku, żeby wypić kawę. Potem pojechali prosto do

szpitala. Wyglądało na to, że wszyscy dobrze znają

doktora Camerona. Zaraz pojawił się także doktor

Douglas, Rosie nie miała więc kłopotów z uzys­

kaniem pozwolenia na odwiedziny u stryja, pomimo

że wciąż leżał on na intensywnej terapii. Na ogół nie

wpuszczano tam nikogo poza personelem medycz­

nym.

- Nie czuje się zbyt dobrze - odezwał się doktor

Douglas, prowadząc ją szpitalnym korytarzem - ale

jest przytomny. Ucieszy się, gdy panią zobaczy.

Rosie nie była tego całkiem pewna. Przywitała

stryja bardzo spokojnie. Nie chciała, by się zdener­

wował, bo to mogłoby mu zaszkodzić. Pamiętała, jak

często wpadał w złość. Ale tutaj - zauważyła to od

razu - leżał człowiek, który już nie mógł się złościć.

Był zbyt chory.

Usiadła blisko, starając się nie zawadzić o liczne

plastykowe rurki od kroplówek i aparaturę ustawioną

wokół łóżka.

- Odpłacasz dobrem za zło, prawda, Rosie? - Pró­

bował się uśmiechnąć.

- Nie, stryju. Po prostu mama i ojciec będą chcieli

wiedzieć, jak się miewasz. Telefonowałam już do

nich. Mają nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia.

- Trudno mi w to uwierzyć - wyszeptał.

- Ale to prawda. Wracam w poniedziałek do domu,

ale ojciec będzie dzwonił tu codziennie.

Doktor Douglas spojrzał na nią wymownie, więc

podniosła się.

background image

54 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Nie powinnam cię męczyć. - Uścisnęła jego

bezwładną dłoń. - Wracaj szybko do zdrowia.

Teraz dopiero zauważyła, że za nią stał doktor

Cameron. Zdziwiło ją, że ma na sobie biały fartuch,

a w ręce stetoskop. Była również siostra oddziałowa.

Zupełnie nie słyszała, kiedy weszli.

- Zaczekaj w pokoju pielęgniarek, dobrze? To nie

potrwa długo - powiedział.

Później, w czasie drogi powrotnej, usiłowała za­

spokoić swą ciekawość:

- Wszyscy cię tam znali. Powiedz, prowadzisz

praktykę w Oban?

- Nie. Czasem po prostu wpadam do szpitala

- odrzekł krótko, lecz jej to nie zniechęciło.

-Właściciel hotelu twierdził, że zatrzymałeś się

u doktora Finlaya bo...

- To prawda - przerwał jej. Są tu świetne warunki

do łowienia ryb.

Fergus Cameron wyraźnie nie chciał mówić o sobie,

Rosie postanowiła więc zmienić temat.

- Stryj Donald jest w dobrych rękach, lubię doktora

Douglasa - odezwała się z przekorą w głosie.

- Ucieszyłby się, gdyby to słyszał. Wpadłaś mu

w oko. Mogłoby ci się gorzej trafić. On ma dobre

stanowisko i pewnie daleko zajdzie...

Zatkało ją z oburzenia, ale tylko na chwilę.

- Ciekawe, co też jeszcze masz zamiar powiedzieć?!

- Może to, że nie jest żonaty? - podsunął uprzejmie.

-Jesteś okropny! Nigdy dotąd nie spotkałam

takiego mężczyzny jak ty!

- Miło mi to słyszeć.

- A ty? Jesteś żonaty? - Wcale nie miała zamiaru

powiedzieć tego na głos.

- Hmm... Nie. Ale mam zamiar ożenić się w niezbyt

odległej przyszłości.

Nie wiedziała, dlaczego, ale ta odpowiedź sprawiła,

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 5 5

że złość uleciała gdzieś nagie, a jej miejsce zajął trudny

do wytłumaczenia smutek. Po namyśle uznała jednak,

że chyba żal jej dziewczyny, która za niego wyjdzie.

Postanowiła sprowadzić rozmowę na bezpieczne tory.

- Jaki przyjemny ranek - zauważyła lodowatym

tonem. Doktor wybuchnął śmiechem:

- Zakopujesz topór wojenny, czy dajesz gałązkę

oliwną? Zgadzam się na wszystko, przynajmniej wciąż

będziemy mogli rozmawiać.

Gdy dojechali już do hotelu, zapytał obojętnym

tonem:

- Przyjadę jutro o dziesiątej. Czy to odpowiednia

pora?

- O, tak, będziemy gotowe. Naprawdę możemy

z tobą jechać? Nie stracisz przez nas czasu?

- Skądże znowu. Przecież mówiłem ci, że jutro

muszę być w Edynburgu.

Zatrzymał samochód, wysiadł i otworzył jej drzwi.

- Dziękuję, że mnie zabrałeś - powiedziała chłodno.

- Jestem ci bardzo wdzięczna.

Kiwnął głową i patrzył za nią, dopóki nie weszła

do środka. Tuż za drzwiami ukradkiem zerknęła na

niego - uśmiechał się. To ciekawe, nie powiedziała

przecież chyba nic, co mogłoby go rozbawić...

Zajrzała do babci i poinformowała ją, że wycieczka

była wyjątkowo przyjemna.

- To widać. Masz takie rumieńce - zauważyła

pani Macdonald. - Nie ma nic lepszego niż ruch na

świeżym powietrzu - dodała, choć sama rzadko kiedy

wychodziła.

Rumieńce były wprawdzie efektem irytującej kon­

wersacji z doktorem Cameronem, ale babcia nie

musiała przecież tego wiedzieć, uznała Rosie.

- Powinnyśmy być gotowe do dziesiątej rano

- przypomniała. - Zamówię dla ciebie śniadanie na

wcześniejszą porę, zgadzasz się?

background image

56 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Rzeczywiście, doktor Cameron nie powinien na

nas czekać,

- Raczej nie. Lekarze to na ogół ludzie bardzo

zapracowani.

Były gotowe przed dziesiątą. Rosie dużo wcześniej

zapłaciła rachunek, pożegnała się i dopilnowała, by

bagaż znalazł się w holu. Obie już czekały, gdy

przybył doktor Cameron.

Pomógł pani Macdonald zejść po schodach, Rosie

szła za nimi. Samochód, który zobaczyła przed

wejściem, zupełnie ją zaskoczył. Był to ciemnoniebieski

rolls-royce.

- To bardzo uprzejmie z pana strony - zauważyła

babcia .- że wziął pan pod uwagę moją wygodę

i wynajął samochód, w którym się przynajmniej nie

poobijam.

- Mam nadzieję, że rzeczywiście będzie wygodnie

- odparł, chowając kule do bagażnika, - Zaraz pani

pomogę. Rosie, mogłabyś usiąść z przodu?

Większość personelu wyszła przed hotel i patrzyła

zaciekawiona. Pani Macdonald pomachała im dłonią

w iście królewskim stylu.

W czasie jazdy niewiele rozmawiali, dopiero w po­

łowie drogi Rosie zebrała się na odwagę:

- Naprawdę, Fergus, nie możemy pozwolić na to,

żebyś ponosił koszty wynajęcia tego samochodu. Już

wcześniej powinnyśmy to poruszyć, więc jeśli uznasz,

że...

- Jestem w dobrych stosunkach z właścicielem

- przerwał jej. - Nie ma mowy o płaceniu.

- To miło, że twój przyjaciel umożliwił nam

taką podróż. Ale czy ty rzeczywiście... Czy to

prawda?

Odwrócił się i spojrzał na nią z góry.

- Nie jestem przyzwyczajony, żeby ktoś kwes­

tionował to, co mówię.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

57

- Tak mi się tylko powiedziało. Zastanawiałam

się, skąd... Przepraszam, że cię zirytowałam.

- Nie jest łatwo mnie zirytować.

Minęło trochę czasu, nim znów się odezwał:

- Cieszysz się, że wracasz?

Oczami duszy zobaczyła majestatyczne wzgórza,

ciemne i groźne szczyty gór, wodospady, paprocie

i wrzosy. Przypomniała sobie zapierające dech piękno

tego wszystkiego, co zostawiała za sobą.

- Cieszę się, że zobaczę rodziców - powiedziała

cicho.

To akurat była prawda, lecz jej myśli i serce

pozostały w Inverard.

- A kiedy ostatecznie wracasz do domu?

- Może za dzień lub dwa. To będzie zależało od

samopoczucia babci. Przypuszczam, że porozumiała

się już ze swoim lekarzem.

Odpowiedział coś niezobowiązującego, wymienili

jeszcze kilka uwag na temat krajobrazu i niedługo

potem wjechali na obwodnicę, by ominąć Glasgow.

Stąd do Edynburga było najwyżej sześćdziesiąt

kilometrów, które pokonali w pół godziny. W mieście

Rosie zaproponowała, że wytłumaczy, jak należy

jechać, ale doktor Cameron powiedział tylko:

- Nie trzeba, znam drogę.

Elspeth otworzyła drzwi, zanim jeszcze wysiedli

z samochodu. Obie z ciocią Carrie nie mogły się

wprost doczekać ich przyjazdu, toteż było sporo

zamieszania, gdy doktor Cameron wniósł wreszcie po

schodach panią Macdonald. Wrócił za chwilę, by

wyjąć z bagażnika walizki i kule. Rosie, która została

nieco w tyle, pomogła mu teraz, biorąc część rzeczy,

po czym zaprosiła go do domu.

- Proszę nam wszystkim pokazać, jak dobrze pani

znowu chodzi - powiedział Fergus i wręczył kule pani

Macdonald.

background image

58 JESLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Babcia była oczarowana jego życzliwością.

- Pozwolę sobie przedstawić - oto moja córka

Caroline i Elspeth, nasza gospodyni. I doktor Cameron,

który był tak uprzejmy i przywiózł nas tutaj, a także

doskonale się mną opiekował. Rosie, idź z Elspeth

i podajcie kawę w salonie.

- Będę musiał już jechać, pani Macdonald - po­

dziękował uprzejmie lekarz. - Chciałbym tylko, jeśli

można, udzielić Rosie kilku ostatnich wskazówek,

zanim przyjedzie pani lekarz...

- No cóż, wiem, że jest pan zapracowanym czło­

wiekiem. Rosie, idź z panem doktorem do jadalni.

Zaczekam na was w salonie.

- Czy powinnam zostać tutaj parę dni? - spytała,

gdy weszli do ponuro urządzonej jadalni. - Chciałabym

wrócić we wtorek do domu.

- Nie ma potrzeby zostawać dłużej. Im szybciej

babcia zacznie chodzić, tym lepiej. - Uśmiechnął się

nagle. - Ten urlop nie był dokładnie taki, jak

oczekiwałaś?

- Chyba nie, ale cudownie było znów zobaczyć

Inverard. - Westchnęła bezwiednie. - Bardzo ci

dziękuję, że nas przywiozłeś. Jesteś pewien, że nie

możesz zostać na kawę?

- Niestety, mam pewne sprawy do załatwienia,

- Wyciągnął na pożegnanie swoją wielką dłoń.

- Wielka szkoda, że musimy się rozstać właśnie teraz,

skoro zaczynamy być przyjaciółmi - dodał.

- Ja... Nie sądzę... - zarumieniła się. - No tak,

może... Pewnie jeszcze zechcesz pożegnać się z babcią...

- Już pan nas opuszcza, doktorze? - spytała pani

Macdonald, gdy Fergus po raz ostatni zajrzał do

salonu. - Powiem doktorowi MacLeodowi, ile pan

dla mnie zrobił. Sądzi pan, że mogę chodzić po

schodach? W hotelu dawałam sobie radę, ale tak się

denerwuję...

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 59

- Nie powinna się pani martwić. Proszę tylko nie

stawać na tej nodze, dopóki lekarz na to nie pozwoli.

Rosie odprowadziła go do holu. Po jego wyjściu

stała tam jeszcze dłuższą chwilę. Była zdziwiona

przypływem nagłego żalu, który poczuła, gdy doktor

Cameron odszedł.

Po południu zjawił się doktor MacLeod. Stwierdził,

że kostka wygląda całkiem dobrze i poprosił, aby

w poniedziałek rano pani Macdonald przyjechała do

szpitala na prześwietlenie.

- Nie ma powodów do obaw - zapewnił. - Jeśli

wszystko będzie dobrze, to wkrótce przestanie pani

chodzić o kulach. Wystarczy tylko laska. Będę czekał

w poniedziałek o dziesiątej.

Pani Macdonald lubiła znajdować się w centrum

uwagi. Była przyzwyczajona do tego, że w domu jest

osobą najważniejszą, lecz teraz wygrzewała się w ciepłej

atmosferze szczególnego zainteresowania. Dokładnie

opowiedziała przebieg każdego dnia od chwili, gdy

obie z Rosie pojechały na stację. Nie szczędziła opinii

na temat hotelu, pociągu, jego personelu, pogody

i zestawu potraw. Zajęło to resztę dnia, ponieważ

żaden, nawet najdrobniejszy szczegół nie został

pominięty. Ani słowem nie wspomniała tylko o stryju

Donaldzie. Rosie uznała, że lepiej będzie powiedzieć

o tym cioci Carrie, gdy będą same.

Wieczorem, gdy obie zostały na dole, by wypić

herbatę, Rosie zapytała:

- Dobrze się bawiłaś, ciociu? Bywałaś gdzieś?

- Och tak, kochana Rosie... Nawet sobie nie

wyobrażasz... Jemu tak bardzo zależy, żebyśmy... Ale

ja... Jestem chyba za stara...

- Wcale nie! - gwałtownie zaprzeczyła Rosie. - Na

miłość nigdy nie jest za późno! To przecież naturalne,

że on chce się z tobą ożenić. Wciąż jesteś ładna

i byłabyś wspaniałą żoną, w sam raz dla adwokata.

background image

60 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Tyle lat opiekowałaś się babcią, która, bądźmy

szczerzy, tak bardzo tej opieki nie potrzebuje. Nie

martw się o nią, do opieki ma przecież Elspeth.

Powiedz, czy on ma telefon?

Ciocia Carrie kiwnęła twierdząco głową.

- Świetnie. Nie zastanawiaj się dłużej, tylko zadzwoń

teraz do niego i powiedz mu, że za niego wyjdziesz.

Zaproś go tutaj. We dwoje dacie sobie z babcią radę.

- Po chwili dodała ostrożnie: - Nie chcę być ciekawska,

ale czy on ma dość pieniędzy, by myśleć o założeniu

rodziny?

- Jest wspólnikiem w kancelarii adwokackiej. Nieźle

mu się powodzi i ma śliczny dom, wiesz, niezbyt

duży, taki w sam raz...

- To dobrze. - Rosie miała szczery zamiar odegrać

do końca rolę swatki. - Jeśli więc naprawdę go

kochasz, to nie zwlekaj z decyzją. Nie ma na co czekać!

- Ale babcia bardzo się zdenerwuje - zaczęła

nieśmiało protestować ciocia Carrie, kiedy jednak

napotkała karcący wzrok Rosie, westchnęła zrezyg­

nowana. - No dobrze, kochanie. Zadzwonię i poproszę

go, żeby przyszedł jutro, o której godzinie?

- Około piątej. Babcia będzie już po drzemce.

Niedziela okazała się dniem, który wiele zmienił.

Leżąc już wieczorem w łóżku, Rosie rozmyślała o tym,

co się wydarzyło. Wszystko szło gładko aż do piątej,

kiedy przybył pan Brodie. Z ulgą stwierdziła, że jest

to człowiek, który wie, czego chce. Może niezbyt

przystojny, ale bardzo odpowiedni dla cioci Carrie.

Nie ulegało też wątpliwości, że ją kocha. Decydująca

batalia między nim a babcią rozegrała się przy herbacie

i drożdżowych ciastkach. Rosie przysłuchiwała się

zafascynowana. Pani Macdonald została zmuszona

do wysłuchania wszystkich nudnych, lecz oczywistych

argumentów, których nie była w stanie odeprzeć.

W końcu przyznała, że istotnie nie ma powodów, dla

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 61

których ciocia Carrie nie miałaby wyjść za mąż, jeśli

sobie tego życzy.

Następnego dnia rano pani Macdonald wybierała

się do szpitala. Rosie zasugerowała cioci rozsądnie,

żeby na razie nie wchodziła matce w drogę. Babcia

najpierw długo nie mogła usadowić się wygodnie

w taksówce, potem zaś całą drogę narzekała na ulice

brukowane kocimi łbami. Już na miejscu Rosie

przyprowadziła dla babci fotel na kółkach i bez trudu

znalazła drzwi z napisem „Pracownia rentgenologicz­

na".

W korytarzu czekało sporo ludzi i Rosie poczuła

się trochę zażenowana, gdy przyjęto panią Macdonald

bez kolejki. Babcia natomiast uznała to za rzecz

oczywistą.

Po kwadransie zjawiła się młoda pielęgniarka, która

zawiozła starszą panią do niewielkiej poczekalni. Pani

Macdonald oczywiście chciała wiedzieć, czemu się tu

znalazła. Gdy wnuczka wspomniała o kliszach, na

które trzeba zaczekać, babcia poleciła jej siedzieć

cicho, jeśli nie ma do powiedzenia nic mądrego.

Rosie siedziała więc cicho.

Po chwili drzwi się otworzyły i wszedł doktor

MacLeod, a za nim... doktor Cameron. Ucieszyła się

na jego widok, lecz zdziwiło ją, że go tu spotkała.

Powiedział jej wesoło „dzień dobry" i uprzejmie

przywitał panią Macdonald.

- Znakomite zdjęcia! - oznajmił radośnie. - Pani

kostka wkrótce będzie jak nowa. Porządna laska i od

czasu do czasu pomocna dłoń, to wystarczy - dodał.

- Sądziłam do tej pory, że jest pan internistą

i tylko pomaga doktorowi Finlayowi. - Pani Mac­

donald doszła wreszcie do głosu.

Doktor Cameron uśmiechnął się lekko, lecz zamiast

niego odezwał się doktor MacLeod:

- Małe nieporozumienie. Drogie panie, oto sir

background image

62 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Fergus Cameron, profesor ortopedii w naszym szpitalu

i prawdziwa wyrocznia w swojej dziedzinie. Miała

pani naprawdę ogromne szczęście, że zajął się tą

skręconą kostką.

- W ramach świadczeń z ubezpieczalni, mam

nadzieję? - spytała ostro pani Macdonald, a Rosie

pomyślała, że chyba spali się ze wstydu.

- Ależ oczywiście, proszę pani - odezwał się lekko

sir

Fergus. - Chętnie zrzeknę się honorarium. Wy­

starczy mi przyjemność, że mogłem poznać panią i jej

wnuczkę. - Stał, uśmiechając się miło, wielki i sym­

patyczny, a Rosie marzyła, żeby ziemia się nagle

rozstąpiła i ją pochłonęła.

Uścisnął na pożegnanie rękę babci, do niej zaś

tylko mruknął „do widzenia" i wyszedł.

Doktor MacLeod lubił robić zamieszanie. Wezwał

portiera, ustalał termin kolejnej wizyty i tak minęło

pięć minut, podczas których pani Macdonald proro­

kowała sobie ponurą przyszłość.

- Nie jestem już silna - użalała się. - Moje zdrowie

nie jest dla moich bliskich ważne, a staram się przecież

nikogo nie zaprzątać swoimi bolesnymi dolegliwoś­

ciami...

Lekarz poklepał ją po ręce.

- Jak na swój wiek, jest pani w wyjątkowo dobrej

formie - zapewnił.

Rosie poszła przodem, żeby złapać taksówkę. Miała

cichą nadzieję, że zobaczy gdzieś profesora Camerona,

ale nigdzie go nie zauważyła. W ogóle nie zwracał

dziś na nią uwagi. A zresztą niby czemu miałby to

robić?

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Następnego dnia Rosie wróciła porannym pociągiem

do Londynu. Pożegnała się najpierw z ciocią Carrie,

która w nerwowym pośpiechu błagała ją, żeby

przyjechała na ślub.

- Przyjadę, jeśli tylko będę mogła - obiecała

i ucałowała ciocię serdecznie.

Elspeth uścisnęła ją od serca i wręczyła torbę

z kanapkami na drogę.

Natomiast pani Macdonald najspokojniej w świecie

czytała sobie w salonie gazetę. Rosie trochę nieszczerze

podziękowała jej za wycieczkę. Wiedziała, że babcia

tego oczekuje. Sama nie usłyszała jednak żadnego

miłego słowa.

- Będzie ci brakować tego wałęsania się z doktorem

Cameronem - stwierdziła kwaśno starsza pani.

- Czy ja się wałęsałam? - spytała z niedowierzaniem,

ale powinna była ugryźć się w język, ponieważ babcia

dodała natychmiast:

- Nawet ci to dobrze zrobiło, ale śmiem twierdzić,

że on doskonale się bawił, udając wiejskiego lekarza.

Cudownie było wrócić do domu! Miała tyle do

opowiadania, zwłaszcza o wizycie w Inverard.

- Zupełnie nie planowałam tam jechać - tłumaczyła

zapamiętale. - Po prostu doktor, a raczej profesor

Cameron... to znaczy sir Fergus, miał nagłe wezwanie

i nie mógł odwieźć mnie z powrotem do hotelu... Nic się

tam nie zmieniło. Wciąż jest pani MacFee i stary Robert...

- Nikt inny z nim nie mieszka? Nie jest chyba

zupełnie sam? - dopytywał się ojciec.

background image

64 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Nikogo nie spotkałam, w szpitalu też nikt go nie

odwiedził. Chyba dobrze, że poszłam.

- Oczywiście, że tak - powiedziała matka. - Myślisz,

że wyzdrowieje?

- Nie wiem. Profesor mówił, że wszystko może się

zdarzyć.

- Czy on jest miły, ten profesor? To Szkot? - spytała

matka. - Pewnie już niemłody?

- Och, ma najwyżej jakieś trzydzieści pięć, sześć

lat. Potężny facet, bardzo wysoki. Ciemny, dosyć

przystojny. Prawie cały czas się sprzeczaliśmy. Za to

ten drugi lekarz jest całkiem sympatyczny.

- Zadzwonię do tego szpitala - odezwał się ojciec

i wyszedł do drugiego pokoju. Wrócił po chwili.

- Żadnej poprawy. Rozmawiałem z doktorem Doug­

lasem. Pytał o ciebie, Rosie.

- O, naprawdę? - Zauważyła zaciekawione spoj­

rzenie matki i poczuła, że się czerwieni. - Zdaje się, że

on był ostatnio lekarzem stryja. Jest bardzo miły.

- Twój stryj jest chyba w dobrych rękach - stwier­

dziła matka. - Miejmy nadzieję, że jego stan się

polepszy.

Wiadomość ze szpitala przyszła wcześniej, niż tego

oczekiwali.

Rosie siedziała właśnie w pracy przy biurku,

przepisując starannie nudną prawniczą korespondencję,

gdy odezwał się dzwonek interkomu.

- Jest do pani telefon, panno Macdonald - odezwał

się pan Crabbe. - To chyba coś bardzo pilnego.

Przełączymy rozmowę na pani aparat.

W słuchawce usłyszała po chwili głos profesora

Camerona:

- Dzień dobry, Rosie.

- Och, więc to ty! - wybuchnęła. - Już myślałam,

że w domu stało się coś strasznego! - westchnęła

z ulgą. - Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? Czy

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

65

babcia jest chora? Chociaż jakim cudem miałbyś to

wiedzieć... Czy doktor MacLeod...

- Przestań paplać - przerwał jej. - Przygotuj się na

złą wiadomość. Twój stryj zmarł dziś rano,

- Och... - Zaschło jej w ustach. Przez ściśnięte

gardło nie mogła wydusić ani słowa, - To... to

straszne... - wykrztusiła wreszcie.

- Od kilku godzin był nieprzytomny. Jego prawnik

i doktor Douglas skontaktują się z twoim ojcem. Do

widzenia, trzymaj się, Rosie.

Odłożył słuchawkę, nim zdążyła się odezwać.

Doktor Douglas zatelefonował wieczorem do domu

i zawiadomił ich o wszystkim. Rodzina stryja mieszkała

aż w Kanadzie, więc nikt nie miał zamiaru jechać tak

daleko na pogrzeb. Ojciec Rosie uznał, że w takim

razie on powinien pojechać na tę smutną uroczystość.

- Mają mnie powiadomić o terminie. Zatrzymam

się u babci - dodał.

Rano otrzymali list od prawnika. Pogrzeb miał się

odbyć następnego dnia. Rosie odwiozła ojca na pociąg

i wróciła do biura.

Ojciec zadzwonił wieczorem. Dojechał szczęśliwie

i był już u babci. Ciocia Carrie i jej narzeczony mieli

następnego dnia zawieźć go samochodem do Oban.

- Babci na pewno się to nie spodoba - zauważyła

matka. - Jak to dobrze, że Carrie wychodzi wreszcie

za mąż... No, dobrze... Dość gadania. Przygotuję

teraz kolację, a ty nakryj do stołu. Szkoda, że nie ma

ojca. Dom jest taki pusty bez niego, prawda? Dobrze,

że już jutro wraca.

- Czy mówił, o której godzinie? - spytała Rosie.

- Nie, zapomniałam go o to zapytać, ale zrobimy

pieczoną wołowinę, więc najwyżej ją tylko podgrzejemy.

Będziesz mogła wrócić z pracy trochę wcześniej?

Nie było to łatwe, ale zdołała przekonać jakoś

pana Twitchetta, że ma prawo odebrać sobie pół

background image

66 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ

godziny za przerwę na lunch, w czasie której musiała

pracować. Po powrocie do domu wypiły z matką

herbatę, włożyły naczynie z wołowiną do piecyka

i Rosie zajęła się przygotowaniem deseru. Miała

zamiar upiec kruche ciasto z owocami.

Blade słońce oświetlało wnętrze kuchni i bezlitośnie

ujawniało kiepsko pomalowane ściany oraz wytarte

krzesła. Mimo to kuchnia wyglądała ładnie. W oknach

wisiały jasne zasłonki, na stole zaś stał wazon z różami.

Grało radio, toteż ani Rosie, ani jej matka nie

zauważyły, kiedy przed domem zatrzymał się samo­

chód. Rosie pierwsza usłyszała czyjeś głosy.

- To ojciec! Chyba nie jest sam...

Rzeczywiście, po chwili do kuchni wszedł pan

Macdonald, a tuż za nim... sir Fergus Cameron.

Patrzyła na niego zdumiona. W jednej ręce wciąż

trzymała foremkę z ciastem, w drugiej nóż, którym

właśnie miała zamiar wyrównać jego powierzchnię.

Po głowie plątała się jej jedna myśl - że ma na sobie

brudny fartuch, a ręce obsypane mąką, Ostrożnie

odstawiła ciasto na bok i odłożyła nóż.

Ojciec dokonał w międzyczasie stosownych prezen­

tacji i po chwili profesor zwrócił się do Rosie:

- Witaj. Jechałem akurat w tę stronę i cieszę się, że

twój ojciec mógł mi towarzyszyć.

- Poniosło cię daleko od domu - zauważyła cierpko.

- Dom jest zawsze tam, gdzie serce - odparł

śmiertelnie poważnym tonem i odwrócił się do matki,

która zapraszała, żeby zatrzymał się u nich na noc.

- Dziękuję, ale oczekują mnie w Bristolu.

- Proszę więc chociaż zostać na kolacji - nalegała

pani Macdonald. - Będzie pieczona wołowina, Rosie

upiecze ciasto... Musi pan być głodny.

- A jakże - zgodził się z uśmiechem. - Zgoda.

Będzie mi bardzo miło zjeść z państwem kolację.

- To cudownie! - Pani Macdonald promieniała

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 67

z zachwytu. - Weźcie sobie teraz drinka, a ja i Rosie

podamy wszystko na stół. - Kiedy wyszli z kuchni,

dodała: - Włóż to ciasto do pieca, kochanie, będzie

akurat na czas. To ten profesor, o którym opowiadałaś?

Cóż to za miły człowiek!

Nie odezwała się. Wciąż myślała o tym, co powie­

dział Fergus. Co, u licha miał na myśli mówiąc, że

dom jest tam, gdzie i serce? Jego dom był przecież

w Szkocji. Zdjęła fartuch i wyszła, aby przed lustrem

w łazience poprawić nieco swój wygląd. Gdy wróciła,

wszyscy siedzieli już w przyjemnym, chociaż dosyć

ubogo urządzonym saloniku, więc po chwili przyłączyła

się do nich.

- Z Edynburga jest bardzo daleko... Musieliście

chyba jechać dość szybko - zagadnęła matka.

- Wyjechaliśmy wcześnie i ruch na szosie był słaby,

a ja lubię prowadzić. - Sir Fergus rzeczywiście nie

wyglądał na zmęczonego.

Czuje się tu jak u siebie w domu, zauważyła Rosie,

przyglądając mu się ukradkiem.

- Jestem ci bardzo wdzięczny - powiedział ojciec.

- To była wyjątkowo przyjemna podróż, nie to, co

jazda pociągiem. Musiałem wiele rzeczy przemyśleć

i akurat mogłem to spokojnie zrobić w czasie jazdy.

- Spojrzał na żonę. - Mam ci wiele do opowiedzenia,

moja droga...

- Przyszykuję wszystko do kolacji - zaproponowała

Rosie. Zdziwiła się, gdy Fergus także podniósł się

z kanapy.

- I dla mnie może znajdzie się coś do zrobienia.

- Och, Fergus - odezwał się pan Macdonald - bądź

tak dobry i opowiedz Rosie o wszystkim. Wybaczycie

nam, jeśli tu chwilę zostaniemy?

Cóż to, ojciec mówi mu na ty? I co to za wiadomość?

- Usiądź - zaprosiła go. - Na ogół jemy tutaj, bo

jest cieplej. Ty z pewnością nigdy nie jadasz w kuchni.

background image

68 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Gdybyśmy wiedziały, że przyjedziesz, nakryłybyśmy

w jadalni.

- Lubię kuchnie. - Przysiadł na brzegu stołu. - Coś

wspaniale pachnie...

- Pieczeń wołowa... Będą jeszcze kluski i puree

z ziemniaków. - Zdjęła z palnika garnek, odlała wodę

i energicznie zaczęła ugniatać ziemniaki.

- Całkiem jak mała żoneczka - mruknął profesor.

- No, może nie taka całkiem mała...

Z urażoną miną dodała do ziemniaków łyżkę masła.

- To wcale nie znaczy, abym chciał powiedzieć, że

jesteś wielka - ciągnął spokojnie dalej. - Zupełnie

w sam raz...

- Przestań mnie denerwować! Powiedz lepiej, co to

za wiadomość?

- Twój stryj zapisał Inverard twojemu ojcu. Zo­

stawił też sporo pieniędzy. Większość otrzyma

w spadku rodzina w Kanadzie, ale zostanie wystar­

czająco dużo, by można było utrzymać dom i far­

mę.

Rosie w jednej chwili zapomniała o ziemniakach.

- Czy to prawda? - spytała, a widząc jego misę,

dodała szybko: - Och, przepraszam, wiem, że nikt nie

powinien wątpić w twoje słowa, tylko że jestem taka

zaskoczona.

- Oczywiście, że prawda. Może zainteresuje cię

fakt, że stryj zmienił testament po spotkaniu z tobą.

- Po spotkaniu? Po spotkaniu ze mną? - powtórzyła

za nim.

- Gadasz jak papuga. Poczekaj... - pociągnęła

nosem. - Chyba czuję zapach tego ciasta.

Rzuciła się do kuchenki i błyskawicznie je wyciąg­

nęła. W samą porę, bo upiekło się już na jasnozłoty

kolor - jeszcze chwila i by się przypaliło.

- No i jak? Dobra wiadomość? Jesteś zadowolona?

- zapytał.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 69

-

Zadowolona? Jestem zachwycona, po prostu

szczęśliwa. Czułbyś to samo na moim miejscu.

- Z pewnością. Będziesz wreszcie mogła skończyć

z tym waleniem w maszynę do pisania, prawda?

Tylko czy nie będzie ci brakować jakichś przyjaciół?

Masz tu przecież kogoś... - Przyglądał się jej spod oka.

- No tak, mam kilku przyjaciół. Mieszkamy tu

w końcu już sześć lat. Jest Brenda, z którą grywam

w tenisa i robię zakupy, Will - z nim jeżdżę na ryby...

-Will?

- To miły chłopiec, wybiera się na uniwersytet...

- Więc nie będziesz żałować, że wyjeżdżasz? - spytał

pozornie obojętnym tonem.

- Ani trochę. Tu byłam wprawdzie szczęśliwa, ale

marzę, by wrócić do Inverard. Aż trudno mi w to

wszystko uwierzyć. - Uśmiechnęła się do niego

pogodnie.

Chwilę później do kuchni weszli rodzice.

- Wciąż sobie powtarzam, że to prawda, tato. - Rosie

szepnęła cicho do ojca. - Kiedy tam pojedziemy?

- Jak tylko znajdzie się tutaj ktoś na moje miejsce.

Fergus, masz może ochotę na szklankę piwa do

kolacji? Coś tu naprawdę apetycznie pachnie.

Zjedli kolację w radosnym nastroju, rozmawiając

o Szkocji i, oczywiście, o Inverard. Rosie ze zdziwie­

niem zauważyła, że Fergus zachowuje się wyjątkowo

swobodnie. Szybko dał się wciągnąć do rodzinnej

konwersacji. Okazało się, że zna kilka osób zaprzyjaź­

nionych z jej rodzicami, wykazał się też wspaniałą

wiedzą na temat okolic Oban i Fort William. Chyba

często bywał również w Edynburgu.

A jednak nie powiedział właściwie nic o sobie,

pomyślała z przykrością. To, że pracuje jako konsultant

w szpitalu, już wiedziała. Jednocześnie wyglądało na

to, że ma mnóstwo wolnego czasu. Może wtedy, gdy

się poznali, zrobił sobie akurat wakacje? Teraz z kolei

background image

70 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ

jedzie do Bristolu. Na jak długo, zastanawiała się.

Mówił, że ma zamiar się ożenić. Pewnie ta dziewczyna

właśnie tam mieszka. Ale Bristol i Edynburg są tak

daleko od siebie... Ciekawe, gdzie się poznali...

- Rosie, kochanie... - Głos matki przerwał nagle

te rozważania. - Pomożesz mi podać kawę w saloniku?

Podniosła głowę i napotkała jego wzrok. Patrzył

na nią tak, jakby coś w jej zachowaniu wyraźnie go

bawiło. Rosie zarumieniła się, świadoma, że pozwoliła

swoim myślom krążyć wokół jego osoby. Przywołała

się do porządku i podała kawę, usiłując cały czas

prowadzić swobodną konwersację. Na jej wyszukane

komentarze profesor odpowiadał w podobnym stylu.

Najwyraźniej bawił się nadzwyczajnie.

W końcu podniósł się i zaczął żegnać. Wyraził

nadzieję, że jeszcze się spotkają, kiedy już państwo

Macdonald przyjadą do Szkocji.

- Proszę się ze mną skontaktować w szpitalu

- powiedział. - Może będę w stanie zrewanżować się

za pani gościnność, pani Macdonald?

- Och, na pewno. - Matka wspięła się na palce, by

ucałować go w policzek. - Był pan taki dobry dla

mojej teściowej, a i Rosie pewnie była zachwycona,

mając takie towarzystwo.

- Pochlebia mi pani - mruknął i wyciągnął rękę do

Rosie. Uścisnęła ją ze wzrokiem utkwionym w jego

krawat. A niech go licho, pomyślała, robi ze mnie idiotkę.

Resztę wieczoru spędzili we troje, snując plany

dotyczące wyjazdu. Postanowili, że najlepiej będzie,

jeśli ojciec i matka zapakują do samochodu wszystko,

co należy wieźć ze szczególną ostrożnością, a więc

szklaną i porcelanową zastawę, odzież oraz oba koty

- Hobba i Simpkinsa i pojadą we dwoje. Rosie miała

następnego dnia wyjechać z resztą bagażu pociągiem.

- Dasz sobie z tym radę, Rosie? - spytał ojciec.

- Na pewno, tato. Wyjedziecie dzień przede mną

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁOClC 71

- musicie przecież nocować po drodze. Wstąpicie

najpierw do babci?

- Chyba nie. Możemy jechać przez Carlisle, a potem

prosto na północ. A ty pamiętaj, że w Waverley

będziesz miała przesiadkę. Mógłbym wyjść po ciebie

w Crianlarich.

- Wprost nie mogę się tego doczekać! - zawołała

pani Macdonald z radości. - Mówiłaś, że wszystko

tam wygląda tak samo?

- Tak mi się przynajmniej zdawało. Pani MacFee

i stary Robert w ogóle się nie zmienili.

- Znów zobaczyć starych przyjaciół... - westchnęła

matka. - Naszym lekarzem będzie pewnie doktor

Douglas, skoro przejął praktykę. Jest chyba miły.

-Zerknęła na Rosie. - Będziesz miała okazję poznać

jakichś młodych ludzi, kochanie.

Rosie całkiem trafnie przetłumaczyła sobie uwagę

matki. To znaczy, że będę mieć okazję widywać

częściej doktora Douglasa, pomyślała. Rzeczywiście

miły z niego chłopak. Tylko dlaczego wciąż miała

przed oczami surowe oblicze Fergusa, nie zaś przyjem­

ną buzię tego młodego mężczyzny?

W poniedziałek wybłagała chwilę rozmowy z panem

Crabbe i wręczyła wypowiedzenie. Myślami była już

w Inverard. Znów zajmie się warzywnym ogrodem,

hodowlą kur, będzie pomagać Florze przy porząd­

kach... No i oczywiście znajdzie wreszcie czas, żeby

robić na drutach. Lubiła to swoje hobby i była w tym

naprawdę dobra. Jak większość kobiet w Szkocji,

Rosie zajmowała się w długie zimowe wieczory

wyrabianiem stylowych, wełnianych swetrów. Dawniej

nigdy nie miała kłopotów z ich sprzedażą. Kupowali

je właściciele sklepów w Fort William i Oban. Zawsze

był na nie popyt. Stanowiły atrakcyjny towar chętnie

nabywany przez licznych w tych stronach turystów.

Mieli wyjechać za miesiąc. Z początku wydawało

background image

.'2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ J

się,

że to strasznie odległy termin, ale dni mijały

szybko, wypełnione pakowaniem i pożegnalnymi

kolacjami z przyjaciółmi.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Samochód miał

bagażnik wypchany do granic możliwości, na tylnym

siedzeniu również piętrzyło się sporo cennego bagażu,

a na samej górze siedziały oba koty. Rosie machała

rodzicom, dopóki auto nie zniknęło w oddali, dopiero

wtedy wróciła do domu. Sama miała wyjechać

następnego dnia, ale miała jeszcze sporo do zrobienia.

Dom należało zostawić w stanie nadającym się do

zamieszkania przez nowych lokatorów, czekały ją

więc ostatnie porządki. Sporą część dobytku wysłali

już wcześniej, ale była jeszcze masa drobiazgów,

które musiała ze sobą zabrać.

Dzień mijał szybko. Zjadła kolację i wcześnie się

położyła. Rano niemal w biegu połknęła skromne

śniadanie i obrzuciła ostatnim spojrzeniem wszystkie

kąty. Taksówka zawiozła ją na dworzec. Bez przeszkód

dojechała do Londynu, ale tutaj kolejka na postoju

była tak długa, że Rosie spóźniła się na swój pociąg

do Edynburga. W oczekiwaniu na następny spędziła

kilka godzin w poczekalni, popijając z niecierpliwością

kawę, na którą wcale nie miała teraz ochoty. Z ulgą

wsiadła w końcu do wagonu, oddała walizki na

bagaż i zajęła miejsce przy oknie. Wciąż nie mogła

uwierzyć, że oto wraca jakby do swojej przeszłości.

Ruchliwa stacja Waverley w Edynburgu była

skąpana w promieniach popołudniowego słońca. Rosie

wysiadła z wagonu. Trzeba było jeszcze odebrać

walizki i zadzwonić do ojca, aby wyszedł w Carianlarich

na późniejszy pociąg.

Nagle ktoś wyjął jej torbę z ręki, a za sobą usłyszała

głos Fergusa Camerona.

- Witaj, Rosie. Gdzie reszta twojego bagażu?

- Skąd wiedziałeś, że... - Gapiła się na niego

background image

1

t JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 73

zdumiona..- Spóźniłam się na pociąg w Londynie...

Czy jesteś tu przypadkiem?

- Mamy mnóstwo czasu, by później pogadać - od­

parł swobodnie. - Walizki są w wagonie bagażowym?

Kiwnęła głową i chwilę stała bez ruchu, patrząc na

jego wzbudzającą respekt sylwetkę. W końcu wrodzony

zdrowy rozsądek wziął górę nad zdziwieniem.

- Muszę zdążyć na pociąg do Fort William, odjeżdża

za pół godziny... - zasugerowała nieśmiało.

- Właśnie tam jadę, podwiozę cię. - Podniósł

z chodnika walizki. - Chodź, samochód stoi przed

wyjściem.

Nie oponowała, ale kiedy wyszli przed dworzec,

odezwała się:

- Słuchaj, to ci jest pewnie nie po drodze. A poza

tym skąd wiedziałeś, że przyjadę?

- Twój ojciec mi powiedział. A teraz bądź grzeczna

i wsiadaj.

Spojrzała na samochód, a potem oskarżycielskim

wzrokiem na niego:

- To znowu ten rolls-royce. Jest twój, prawda?

Cały czas udawałeś...

- Wcale nie musiałem. Nikt mnie nie pytał, o ile

dobrze sobie przypominasz. - Wepchnął walizki do

bagażnika. - Jedziesz ze mną, czy nie?.

Właściwie nie miała zamiaru protestować. Z przyjem­

nością wsiadła do wielkiej, komfortowej limuzyny.

- Jesteś zmęczona? - zapytał, gdy ruszyli.

- Tak - odparła po chwili, przypominając sobie

cały ten długi, męczący dzień.

- Kiedy ostatnio coś jadłaś?

Rzeczywiście, niewiele dzisiaj jadła. Szybkie śniadanie

składało się tylko z grzanki i herbaty, potem zjadła

kanapkę na dworcu w Londynie.

- Hrnm... Właściwie to dopiero wczoraj wieczorem

- przyznała.

background image

74 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Chyba coś warknął na nią pod nosem, ale już nie

słuchała. W jednej chwili poczuła, że jest strasznie

śpiąca. Wreszcie nie musiała się niczym martwić.

Jechała wygodnie wtulona w oparcie luksusowego

auta, a do domu było już tak niedaleko. Przymknęła

powieki i natychmiast zasnęła.

Obudził ją delikatnie, gdy zajechali przed Inverbeg

Inn. Była to elegancka gospoda w pobliżu jeziora

Lomond. Otworzyła oczy i gwałtownie usiadła.

- Och, to już Luss. Chyba zasnęłam.

- Owszem i mam nadzieję, że teraz jesteś tak samo

głodna jak ja. - Pochylił się i odpiął jej pasy.

- Jestem pewna, że mama przygotowała coś w do­

mu. Nie zatrzymuj się specjalnie dla mnie.

- Zatrzymuję się specjalnie dla nas obojga.

Bez dalszych ceregieli zaprowadził ją do restauracji

i usadził przy barze. Zamówił dla niej kieliszek sherry,

a kiedy już wypiła, odezwał się:

- Teraz możesz iść i poprawić makijaż, a ja

w międzyczasie zobaczę, co dają do jedzenia. Poczekam

tu na ciebie.

Czuła się trochę dziwnie po wypiciu kieliszka

alkoholu na pusty żołądek. Gdy wróciła, wręczył jej

kartę i zaproponował kolejnego drinka.

- Nie, dziękuję, ale już teraz trochę kręci mi się

w głowie - odparła. - Mogłabym zamówić łososia?

- Mogłabyś - odparł śmiertelnie poważnym tonem.

- Radziłbym ci też wziąć pieczarki z masłem czosn­

kowym jako przystawkę. A potem rybę i sałatkę

z ogórka - chyba, że wolisz szpinak?

- Och, raczej niech będą ogórki, jeśli można...

Restauracja miała przyjemny wystrój, nie było

jednak w niej zbyt wielu gości. Posiłek zjedli bez

pośpiechu, prowadząc lekką towarzyską rozmowę

i w dobrym nastroju wsiedli do rollsa, by ruszyć

w dalszą drogę. Stąd mieli najwyżej godzinę jazdy.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 75

Szosa była dobra, więc samochód w szybkim tempie

łykał kilometry. Rosie cieszyła się, że Inverard jest już

tak blisko. Radość wynikająca z faktu, że wraca do

domu była jednak zmącona uczuciem trudnego do

wytłumaczenia żalu. Za chwilę Fergus powie jej

grzecznie „do widzenia" i prawdopodobnie nigdy

więcej już go nie zobaczy. Wcale mi przecież na tym

nie zależy, skarciła się w myśli. Mimo to chciała go

lepiej poznać. Może wtedy łatwiej mogłaby zrozumieć,

co czuje. Wciąż nie była pewna, czy go lubi.

- Co masz zamiar robić, jak tu zamieszkasz? - spytał

niespodziewanie.

- Będę pomagać matce w domowych obowiązkach,

razem ze starym Robertem zajmę się ogrodem. Nie

wiem czy stryj Donald trzymał kurczaki, ale ja będę

je hodować, a zimą będę robić na drutach.

- Będziesz zadowolona z takiego życia?

- A zdarzyło ci się kiedyś siedzieć przy biurku od

dziewiątej do piątej i przepisywać na maszynie

korespondencję nudną jak flaki z olejem? - zapytała

gwałtownie. Uśmiechnął się. - Oczywiście, nigdy tego

nie robiłeś, inaczej wiedziałbyś, że wszystko jest lepsze

niż taka praca.

- Czy takie właśnie życie jest lepsze niż na przykład

małżeństwo?

- Nie, oczywiście, że nie. To znaczy, jeśli wyjdzie

się za mąż za tego odpowiedniego człowieka.

- Jesteś ładną dziewczyną - powiedział obojętnie.

- Chyba miałaś już okazję, żeby się wydać?

- Tak, ale widać mam za wysokie wymagania.

.— Może więc jeszcze nigdy nie byłaś naprawdę

zakochana?

- A ty byłeś?

- O, tak. Są z tym związane różne problemy, ale

jeśli tylko się chce, można je pokonać.

Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a jego

background image

76 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

promienie dodawały wszystkiemu niezwykłego blasku.

Góry wydawały się teraz potężniejsze niż zwykle, zaś

sosny jeszcze bardziej zielone.

- Jakie to piękne! - westchnęła zachwycona. - Aż

trudno uwierzyć, że to wszystko naprawdę istnieje...

- Wrażenie jest jeszcze większe, gdy ogląda się

góry w porannym słońcu,

- Tak, wiem, około szóstej. Ale ty nie masz chyba

za wiele okazji, żeby podziwiać takie widoki. Często

przyjeżdżasz do doktora Finlaya?

- Nie tak często, jak bym chciał.

Zbliżali się do domu. Rosie wyprostowała się, żeby

z odległości obrzucić go pierwszym, zachwyconym

spojrzeniem. Na parterze światła paliły się prawie we

wszystkich oknach. Podjechali przed frontowe drzwi,

które w tej chwili się otworzyły i wszyscy wyszli, żeby

ich powitać. Uściskała rodziców, panią MacFee

i starego Roberta, jakby nie widziała ich całe lata.

- Jesteśmy ci bardzo zobowiązani - odezwał się

ojciec do Fergusa. - Wejdź do środka, może zechcesz

coś zjeść...

- I zostać na noc - wtrąciła szybko pani Macdonald.

- Mamy teraz tak dużo miejsca, byłoby nam miło,

gdybyś został. - Obrzuciła go troskliwym, matczynym

spojrzeniem.

Rosie odwróciła się i spojrzała na niego.

- Zostań, jeśli możesz. Byłeś taki uprzejmy, a ja

jeszcze ci odpowiednio nie podziękowałam.

Uśmiechnął się do niej odrobinę frywolnie i poczuła,

że robi się czerwona jak burak.

- Naprawdę chętnie bym został - zwrócił się do jej

matki - ale ktoś oczekuje mnie dziś wieczorem.

- Może chociaż podam kawę?

- Naprawdę nie mogę - powiedział z żalem. - Ale

mam nadzieję, że jeśli będę kiedyś tędy przejeżdżał, to

znów mnie pani zaprosi.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 77

Matka cmoknęła go w policzek. To już drugi raz,

zauważyła Rosie ze zdumieniem. Pożegnał się z ro­

dzicami i odwrócił do niej. Nie dała mu dojść do słowa.

- Dziękuję ci za podwiezienie i za obiad.

- Była to dla mnie prawdziwa przejemność, Rosie,

do widzenia.

- Jaki miły człowiek - zauważyła matka, gdy już

odjechał. - Nie sądzisz, Rosie?

Mruknęła coś, niezdolna do sprecyzowania swych

poplątanych myśli. Oczywiście, że był miły. Był także

kimś, kto umiał dążyć do celu i go osiągać. Jedynie tyle

o nim wiedziała. Zastanawiała się, czy mieszka w Edyn­

burgu. I po co jechał akurat teraz do Fort William? Czy

to stamtąd pochodzi ta dziewczyna, z którą zamierza

się ożenić? Jeśli tak, to czemu tego nie powiedział?

Krzątała się po pokoju, szykując się do spania. Był

to ten sam pokój, który kiedyś do niej należał i teraz

czuła się tak, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Stryj

Donald dokonał w domu bardzo niewielu przeróbek.

Prawie wszystkie meble były wciąż te same.

Wykąpała się w dużej, staromodnej łazience i pode­

szła do okna. Noc była cudowna, powietrze czyste,

a niebo pełne gwiazd. Było cicho i spokojnie, tylko

słaby wietrzyk poruszał lekko gałęziami drzew.

Pozwoliła dryfować sennie swoim myślom. Nie

odpłynęły daleko. Znów zatrzymały się na Fergusie.

- On mi się wcale nie podoba - powiedziała na

głos. - Ale byłoby miło wiedzieć o nim coś więcej.

Położyła się, a Simpkins, który już zwinął się w jej

łóżku i smacznie spał, łypnął teraz na nią jednym

okiem, niezadowolony, że mu się przeszkadza.

- Ciekawe, jaka jest ta dziewczyna? - zapytała

kota, a ponieważ nie miał zamiaru odpowiedzieć,

poprawiła pod głową poduszkę i zasnęła.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Sir

Fergus dojechał do głównej drogi i skierował

się w stronę Fort William, tam zaś skręcił w kierunku

Banavia, a potem Glenfinnan. Ta kraina od wieków

należała do Cameronów. Był u siebie.

Minął jezioro Eilt i przez otwartą bramę wjechał

na wąski, kręty podjazd pomiędzy drzewami. W oddali

zobaczył rodzinną siedzibę. Był to wspaniały dom

zbudowany w szesnastym wieku i ufortyfikowany jak

warowny zamek. Niezbędne unowocześnienia mało

zmieniły w jego wyglądzie. Miał kwadratowe wieżyczki

na każdym rogu, blanki, długie, wąskie okna na

niższych piętrach i maleńkie okienka na spadzistych

dachach.

Potężne drzwi otworzyły się teraz i ukazał się

w nich stary człowiek, wysoki i chudy, o surowej

twarzy i z opaską na jednym oku.

- Dobry wieczór, Hamish - przywitał się Fergus.

- Spóźniłem się. Czy matka jeszcze nie śpi?

- Jeszcze nie, ale jest bardzo rozczarowana, że już

za późno na długie rozmowy. Zostanie pan tym

razem trochę dłużej w domu?

- Do jutra wieczorem. A jak tam twój reumatyzm?

Stary człowiek zawahał się, lecz Fergus poklepał go

delikatnie po ramieniu.

- Dobrze, dobrze... Zbadam cię dokładnie, zanim

wyjadę.

Przeszedł przez ogromny hol o kamiennej posadzce

przykrytej częściowo wspaniałym, ręcznie tkanym

dywanem i otworzył drzwi do salonu. Był to uroczy

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 79

pokój z otynkowanym na biało sufitem i błękitnymi

ścianami. Meble stanowiły przyjemną mieszankę

różnych stylów. Krzesła pokryte były barwnym

materiałem, pod jednym z wąskich okien stał sek-

retarzyk z czasów Ludwika XV, znajdowało się tu

jeszcze kilka małych stolików i duża komoda. Na

ścianach wisiało sporo obrazów, a we wnęce nad

kominkiem stał duży złoty zegar.

Matka była zajęta robieniem na drutach, lecz

podniosła się, gdy wszedł. Była to wysoka i postawna

kobieta, o siwych włosach i pogodnej twarzy. Dobie­

gała chyba sześćdziesiątki. Nadstawiła mu policzek

do ucałowania.

- Mój drogi, tak się cieszę, że cię widzę. Na pewno

jesteś zmęczony. Hamish przyniesie kawę i kanapki.

Twoja sekretarka powiedziała mi, że masz konsultację

w Leiden. Nie spodziewałam się, że przyjedziesz.

Uśmiechnął się, bo zabrzmiało to wyraźnie jak

pytanie.

- Jestem tak późno, ponieważ musiałem kogoś

podwieźć. Pamiętasz, opowiadałem ci o Macdonaldach

z Inverard?

- O, tak. Przypominam sobie, zostałeś wezwany

do starszej pani Macdonald, była tam jej wnuczka...

- Rosie. Trudno byłoby znaleźć dla niej lepsze

imię. - Schylił się, żeby pogłaskać psa i nie zauważył

szybkiego spojrzenia, jakim obrzuciła go matka. - Otóż

jej ojciec odziedziczył dom, w którym kiedyś mieszkali

i właśnie sprowadzili się tu z powrotem. Przywiozłem

Rosie z Edynburga, jej rodzice przyjechali wczoraj.

- To miło z twojej strony, mój drogi. Zwłaszcza,

że wspomniałeś, zdaje się, że nie przypadliście sobie

zbytnio do gustu?

Roześmiał się.

- To prawda. Chyba czujemy do siebie wzajemną

antypatię.

background image

80 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Rozmawiali jeszcze chwilę o sprawach rodzinnych.

Hamish przyniósł tacę z kanapkami i Fergus zabrał

się do jedzenia. Matka zaś rozmyślała o Rosie.

Fergus ma już trzydzieści pięć lat i nigdy do tej

pory nie zdarzyło mu się tak naprawdę zaangażować

uczuciowo. Ale też żadna z dotychczasowych dziewczyn

nie była dla niego odpowiednia, stwierdziła. Po­

trzebował żony swojego pokroju, kogoś o silnym

charakterze. Odnosił sukcesy zawodowe, był pewny

siebie i zamożny. Ale był też uparty i lubił postępować

po swojemu. Te cechy potrafił pokryć wspaniałymi

manierami, a jeśli się postarał, nawet osobistym

urokiem. Ta Rosie wydawała się dokładnie taka, jak

trzeba...

- Masz jakieś plany na jutro? - spytała jeszcze,

gdy już powiedziała mu dobranoc.

- Chyba wybiorę się przed śniadaniem na ryby.

- Wstał, żeby otworzyć matce drzwi, po czym wrócił

do pokoju. Czuł się zmęczony, ale przyjemnie było

jeszcze chwilę posiedzieć. Złapał się na tym, że myśli

o Rosie. Chciał, żeby teraz tu z nim była.

- Męcząca dziewczyna - odezwał się do psa leżącego

u jego stóp. - Ale rozmowa z nią jest co najmniej

interesująca, o ile się oczywiście nie kłócimy! - Wes­

tchnął. - Będzie świetną żoną dla młodego Douglasa.

Przeszedł przez pusty i cichy dom do swojej sypialni,

której okna wychodziły na jezioro. Przez chwilę słuchał

szelestu gałęzi poruszanych wiatrem i cichego szemrania

wody. Jeszcze raz zapragnął, by mieć przy sobie

Rosie. Zaśmiał się sam z siebie i zamknął okno.

Rosie nie miała następnego dnia nawet minuty,

aby myśleć o Fergusie. W domu i ogrodzie było

mnóstwo pracy. Trzeba było przestawić niektóre meble,

część niepotrzebnych rzeczy wynieść na poddasze,

poplotkować z panią MacFee i Robertem, no i oczywiś-

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 81

cie należało zabrać się za ogród, który był kompletnie

zaniedbany.

Po południu ojciec poprosił ją do gabinetu. Był to

długi pokój o niskim suficie, zapełniony książkami,

z ciężkimi, skórzanymi fotelami, ogromnym biurkiem

i stołem pośrodku. Wielkie okno wychodziło na ogród.

- Dostałem list od twojej babci. Chciałaby nas

tutaj odwiedzić. Pisze, że przed śmiercią życzy sobie

jeszcze raz zobaczyć ten dom i nas. Pyta, czy nie

mogłabyś przywieźć jej tutaj, a potem odwieźć

z powrotem do Edynburga.

Zauważył spojrzenie Rosie i dodał:

- Wiem, dziecko, co myślisz, ale ona zawsze kochała

to miejsce. Przybyła tu przecież jako panna młoda...

Rozmawiałem też z doktorem MacLeodem. On i jego

żona z chęcią będą cię gościć przez dzień lub dwa,

zanim zjawisz się u babci. Ona nie musi o tym

wiedzieć, a chciałbym, żebyś miała czas i zrobiła

sobie w Edynburgu trochę zakupów - ubrania i co

tam jeszcze potrzebujesz. Wiem, że w ostatnich latach

musiałaś sobie wielu rzeczy odmawiać. - Wręczył jej

czek.

- Ależ ojcze, to jest o wiele za dużo...

- To i tak tylko połowa tego, co w sumie dałaś

matce przez wszystkie te miesiące, kiedy pracowałaś.

- Tak, ale ja wcale tego nie żałowałam!

- Wiem, kochanie, ale teraz oboje z matką chcemy,

żebyś wydała te pieniądze na siebie. Potrzebujesz

nowych ubrań.

Uścisnęła i ucałowała ojca, w myśli robiąc już

imponującą listę zakupów.

Następnego ranka wyprowadziła z garażu wiekowe­

go landrovera, wrzuciła na tylne siedzenie torbę i ruszy­

ła do Edynburga. Dzień zapowiadał się wspaniale, góry

lśniły w słońcu. Jechała już tą drogą z Fergusem i teraz

wbrew sobie samej, znów zaczęła o nim myśleć.

background image

82 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Państwo MacLeod przyjęli ją serdecznie, poczęstowali

kolacją i dali do dyspozycji bardzo ładny pokój. Cały

następny dzień spędziła w centrum miasta, robiąc

liczne zakupy, na które nigdy dotąd nie było jej stać.

Wydała niemal wszystkie pieniądze i w końcu miała

już tyle pakunków, że musiała wrócić taksówką.

Doktora ani jego żony nie było jeszcze w domu, toteż

następną godzinę spędziła oglądając i przymierzając

wszystko, co kupiła. Było to kilka ślicznych, letnich

sukienek, porządny płaszcz przeciwdeszczowy, baweł­

niane spódnice i bluzki, koronkowa bielizna oraz

tweedowy kostium w rudobrązowym kolorze. Pozwoliła

też sobie na prawdziwe szaleństwo, kupując niezwykle

drogą, ale za to wyjątkowo piękną wieczorową suknię.

Była uszyta z tafty i szyfonu w bladoróżowym odcieniu,

miała szeroki, kloszowy dół i dekolt odkrywający

ramiona. Nie był to może najrozsądniejszy wydatek

i nawet sama przed sobą nie chciała się przyznać,

czemu zdecydowała się na tę wspaniałą kreację. Ale

gdyby tak Fergus mógł ją kiedyś w niej zobaczyć...

Następnego dnia pożegnała się z państwem Mac­

Leod i pojechała do domu babci. Starsza pani nie

skarżyła się już na skręconą kostkę, miała za to wiele

innych powodów do narzekań. Jej własna córka już

wcale się nią nie zajmuje, stwierdziła. A w ogóle to co

jej strzeliło do głowy, żeby w tym wieku myśleć

o małżeństwie?

Rosie nie reagowała na te narzekania, od czasu do

czasu odpowiadała tylko stosownym mruknięciem,

wymieniając jednocześnie z ciocią znaczące spojrzenia.

Ciocia Carrie uległa zaś ostatnio prawdziwej metamor­

fozie. To zupełnie inna kobieta - rzeczywiście miłość

potrafi zdziałać cuda, uznała po cichu Rosie.

- Spędzę u was tydzień - odezwała się babcia, gdy

skończyła wreszcie swoją tyradę. -I spodziewam się,

że zostanę wygodnie odwieziona do domu. Jestem już

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 83

stara i w przeciwieństwie do was, młodych i bezmyśl­

nych kobiet - tu popatrzyła ostro na wnuczkę

- uważam swoje zdrowie za najważniejsze.

- Dobrze, babciu, przywiozę cię z powrotem

- odezwała się Rosie.

Następnego dnia pakowała właśnie do samocho­

du liczne bagaże babci, gdy zauważyła Fergusa

przejeżdżającego obok swoim rolls-royce'em. Nie

zatrzymał się i chyba nawet jej nie zauważył. We­

pchnęła jeszcze zapasową laskę, parasol i specjalną

poduszkę, którą babcia zawsze ze sobą zabierała, po

czym z hukiem zatrzasnęła klapę bagażnika, dziwnie

poirytowana...

Przecież mógł się zatrzymać, mruczała po cichu, na

pewno ją zauważył... Nawet gdyby miał tylko powie­

dzieć coś złośliwego. W pewnej chwili usłyszała za

sobą jakiś dźwięk i odwróciła się. Rolls stał tuż za

nią, a sir Fergus właśnie z niego wysiadał.

Rosie zaczerwieniła się, a jego lekko rozbawione

spojrzenie wyprowadziło ją jeszcze bardziej z równo­

wagi. Powiedziała mu „dzień dobry" dziwnie wysokim

i napiętym głosem.

- Witaj, Rosie. Miałem szczęście, że zauważyłem

twój samochód.

Samochód, pomyślała ze złością, nie mnie.

- Wybierasz się z powrotem do Inverard? - zapytał.

- Tak - odparła krótko. - Babcia ma nas odwiedzić.

Przyjechałam po nią.

- Przypuszczam, że niezbyt chętnie? Widziałem,

jak się znęcałaś nad tym bagażnikiem.

- Cóż, mam tyle różnych zajęć i tyle chciałam

zobaczyć, a przez ten tydzień będę uwiązana na

miejscu. A na dodatek, po tym wszystkim, co

usłyszałeś, pewnie nazwiesz mnie egoistką...

Oczy błyszczały jej gniewnie, twarz miała zaróżo­

wioną. Profesor oparł się o maskę swojego samochodu

background image

84 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

i z prawdziwym uznaniem patrzył, jak jej wspaniały

biust faluje z powodu tego nagłego wybuchu złości.

- Wcale nie jesteś egoistką - odezwał się pojed­

nawczym tonem, który ją trochę rozbroił. - Wyob­

rażam sobie, co czujesz. Przydałby ci się tydzień

spędzony na wędrówce, prawda?

Kiwnęła głową twierdząco, więc ciągnął dalej:

- Wobec tego może spędzimy razem jakiś dzień

w przyszłym tygodniu? O ile oczywiście zniesiesz

moje towarzystwo. Muszę pojechać do Oban, Fort

William, a potem do Inverness. Mam jeszcze trochę

urlopu... - Zauważył, że nie jest pewna, czy się

zgodzić, więc dodał: - Zapraszam cię jedynie dlatego,

że pewnie będzie ci trudno wyrwać się samej z domu.

Sądzę zaś, że twoja babcia może nie zaprotestuje, jeśli

wybierzesz się gdzieś ze mną.

- Na pewno nie, choć oczekuje, że przez ten tydzień

dotrzymam jej towarzystwa. Rodzice są tacy zajęci.

- Może uda ci się urwać przynajmniej na jeden

dzień?

- Jesteś bardzo uprzejmy, że tak się o mnie

troszczysz...

- O, tak, jestem uprzejmym człowiekiem, tylko nie

znasz mnie dostatecznie dobrze, żeby to zauważyć.

Nie była całkiem pewna, czy mówi poważnie,

a wyraz jego twarzy był nieprzenikniony.

- Może faktycznie babcia będzie chciała któregoś

dnia nieco odpocząć...

- Świetnie. Zadzwonię do ciebie. Lubisz spacery

w deszczu?

- Tak. W Szkocji pada przecież tak często...

- Rzeczywiście. - Przyglądał się jej lekko roz­

bawiony. - Będę już jechał, mam dziś sporo pacjentów

w klinice. - Przesunął delikatnie palcem po jej policzku.

- Wiesz co? Jesteś bardzo pociągająca, gdy się złościsz,

ale kiedy się cieszysz, wtedy jesteś dopiero piękna!

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 85

- Oczy zrobiły jej się okrągłe ze zdumienia, wiec dodał:

- No i jak ci się to podobało? Do widzenia, Rosie!

Patrzyła za nim z otwartymi ustami, nie mogąc się

zorientować, o co w tym wszystkim chodzi.

Ciocia Carrie miała w planie wiele przygotowań

związanych ze ślubem. Rosie przed wyjazdem obiecała

jej, że zostanie z babcią przez dwa dni, kiedy już

odwiezie ją z powrotem do Edynburga. Zastanawiała

się, czy będzie możliwe, żeby w ciągu tych dwóch dni

spotkała profesora Camerona. Lecz jeśli w międzyczasie

spędzą ze sobą cały dzień na wędrówce, to i tak

pewnie się pokłócą i przestaną ze sobą rozmawiać.

W drodze do Inverard miała dużo czasu na

rozmyślania, ponieważ babcia prowadziła bezustannie

swój nieprzerwany monolog. Narzekała na wszytkich

po kolei, przeplatając te utyskiwania opowiadaniem

o swoich niezliczonych dolegliwościach. Rosie wtrącała

czasem jakieś mruknięcie, jednak przez większą część

drogi myślała o Fergusie.

- Ty mnie wcale nie słuchasz, Rosie - odezwała się

babcia. - Już strasznie długo jedziemy tym samo­

chodem.

- Nie tak długo, babciu. Jesteśmy akurat w Bridge

of Orchy. Pamiętasz hotel, prawda? Prawie dojeżdżamy.

Mama już pewnie na nas czeka.

W domu rzeczywiście wszyscy już na nie czekali.

Babcia zasiadła w wygodnym fotelu i głośno wyraziła

swoje zadowolenie:

- Nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś

zobaczę ten dom - stwierdziła. - Umrę szczęśliwa.

- Ejże, poczekaj może trochę - zaprotestował jej

syn. - Z pewnością będziesz chciała wiedzieć, jak

radzimy sobie z farmą. Wraca Angus, pamiętasz go?

Będzie miał ten mały domek na końcu podjazdu.

Resztę dnia spędzili dyskutując na temat posiadłości.

Nie była duża, ale mieli teraz trochę pieniędzy, żeby

background image

86 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

w nią zainwestować, więc w niedalekiej przyszłości

powinna zacząć przynosić dochód. Wystarczy to na

utrzymanie i niezbędne wydatki. Rosie wiedziała, że

rodzice zawsze marzyli o takim życiu.

Rano było słonecznie, spędziła więc z babcią sporo

czasu pokazując jej ogród i spacerując podjazdem.

Z tyłu posiadłości znajdowała się draga brama, która

wychodziła na drogę do Oban. Stały tu dwa domki.

W jednym mieszkał stary Robert, w drugim jego

córka Meg z mężem i gromadą dzieciaków. Meg

czasem pomagała w domu Macdonaldów, ale stryj

Donald nie lubił, gdy dzieci plątały mu się pod

nogami i tratowały grządki.

Starsza pani Macdonald znała starego Roberta

i jego rodzinę, więc z chęcią wstąpiła do nich i wypiła

z nimi herbatę. W dobrym humorze wróciła z Rosie

do domu. Tak minęło przedpołudnie. W czasie lunchu

zadzwonił telefon.

- To na pewno Carrie - stwierdziła babcia. - Nigdy

nie może się obejść bez moich rad. Zupełnie nie wiem,

co będzie, jak wyjdzie za mąż. Powiedz jej, Rosie,

żeby zatelefonowała później.

Rosie podniosła słuchawkę. Po chwili uśmiechnęła

się i trochę zarumieniła.

- To do mnie - rzuciła przez ramię.

Dzwonił Fergus Cameron. Bez zbędnych wstępów

zapytał:

- Czy możemy wybrać się jutro? Mam wielką

ochotę rzucić okiem na wrzosowisko Rannoch Moor.

Będziesz gotowa do dziewiątej? Podjedziemy do stacji

i zostawimy tam samochód. Odwiozę cię wieczorem

do domu. Mógłbym cię nawet wziąć na kolację, o ile

oczywiście do tej pory nie skoczymy sobie do oczu.

- Wciągnęła gwałtownie powietrze, więc dodał: - Nie

masz się co cieszyć, stanę na głowie, żeby nie dać się

sprowokować. Co masz zamiar zrobić z babcią?

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 87

Zachichotała gwałtownie, udała jednak, że kaszle:

- Coś wymyślę. Czy mam zabrać jakieś kanapki?

- Nie trzeba, przywiozę jedzenie ze sobą. A więc

do jutra! I żebym nie musiał na ciebie czekać.

No, rzeczywiście, mruknęła z przekąsem, gdy już

odłożył słuchawkę.

Babcia nie omieszkała wetknąć nosa w cudze sprawy.

- Kto to był? - chciała koniecznie wiedzieć.

- Po prostu znajomy, babciu. Mam zrobić kawę,

mamo?

- Tak, kochanie. I powiedz pani MacFee, że można

sprzątnąć ze stołu za pięć minut.

W czasie wizyty starszej pani Macdonald przestali

jadać posiłki w przytulnej kuchni. Codziennie zasiadali

do stołu w jadalni. Było to dosyć kłopotliwe, ale

babcia oczekiwała odpowiedniego traktowania. Pan

Macdonald nie protestował. Był dobrym synem, choć

nie zawsze zgadzał się ze swoją matką.

Rozmawiali jeszcze trochę, po czym starsza pani

zdecydowała się na poobiednią drzemkę. Rosie

odprowadziła ją do sypialni i szybko zbiegła na dół,

nim babcia zdążyła wymyślić dla niej jakieś dodatkowe

zajęcie,

- To był sir Fergus, mamo.

Pani Macdonald robiła właśnie na drutach i zmusiła

się do ukończenia całego rzędu oczek, nim odezwała

się lekko pytającym tonem:

- Tak, kochanie?

Rosie przysiadła na brzeżku wielkiej kanapy.

- Wiem, że wprost umierasz z ciekawości, prawda?

Nie chciałam nic mówić, póki babcia tu była. Prosił,

żebym wybrała się z nim jutro na wędrówkę, no

i zgodziłam się. Przyjedzie o dziewiątej.

- Ale co zrobimy z babcią? - odezwał się zza

gazety ojciec.

- Och, tato kochany...

background image

8 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Rano muszę jechać do Oban - przerwał jej.

- Zabiorę ją ze sobą i zjemy lunch w hotelu Caledonian.

Wrócimy wcześniej, tak żeby zdążyła na drzemkę.

Potem będzie kolej na mamę.

Rosie zerwała się i z radością pocałowała go w głowę.

- Jesteście oboje wspaniali. Pojutrze zrobię wszystko,

co chcecie!

Rano, gdy wstała, niebo było zaciągnięte chmurami.

Deszcz wisiał w powietrzu. Ubrała się w dżinsy oraz

bawełnianą bluzkę z krótkimi rękawami i zeszła na

dół pomóc matce przygotować śniadanie.

Dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze, ale nawet

największa ulewa nie byłaby w stanie zepsuć jej dziś

dobrego humoru. Nakarmiła kury, dała obu kotom

mleka i zrobiła grzanki. Właśnie zaniosła babci tacę

ze śniadaniem, kiedy przyjechał Fergus. Zobaczyła

go przez boczne okno na schodach i zatrzymała się

na podeście, żeby mu się przyjrzeć. Wyglądał jakoś

inaczej, chyba młodziej, ale też nigdy dotąd nie

widziała go w sportowym ubraniu. Miał na sobie

bryczesy i koszulę polo pod bawełnianym swetrem.

Gdy zeszła na dół, doktor siedział już w kuchni,

popijając kawę, którą poczęstowała go pani Macdonald

i zajadając grzankę grubo posmarowaną masłem.

- Fergus wyjechał dzisiaj tak wcześnie, że nie zjadł

nawet śniadania - wyjaśniła matka, gdy Rosie weszła

do kuchni.

Podniósł się i podszedł do niej.

- Witaj. Mamy świetny dzień na wędrówkę. Za­

brałem ze sobą Gyp - też lubi połazić.

- Gyp? - spytała zaskoczona.

- To mój pies. Może padać, ale chyba nie zaszkodzi

ci parę kropli deszczu? - Przesunął leniwym spoj­

rzeniem po jej sylwetce. - Jesteś całkiem rozsądnie

ubrana, ale lepiej weź ze sobą kurtkę.

- Już ją przyszykowałam - odparła chłodno.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 89

Mądrzy się zupełnie jak starszy brat, pomyślała.

Sama przecież wie, jak się ubrać w góry.

- Jeśli już nie masz ochoty na kolejną grzankę, to

skoczę po kurtkę - powiedziała.

Po chwili wyszła przed dom. Fergus stał przy

samochodzie i rozmawiał z ojcem. Gyp, labradorka

o mądrym spojrzeniu, biegała wokoło i od razu

polizała ją po ręce na powitanie. Wystarczyło jednak

jedno gwizdnięcie jej pana, aby grzecznie wskoczyła

na tylne siedzenie.

- Gotowa? - Sir Fergus pożegnał się z jej ojcem

i pomachał ręką matce, która wyglądała przez okno.

- Miłego dnia - życzył im ojciec. - Rosie miała

nadzieję, że dzień rzeczywiście będzie miły, choć nie

była tego całkiem pewna.

Szybko jednak zapomniała o swoich obawach. Jej

towarzysz był po prostu czarujący.

- Szkoda, że trochę mży, ale może później pogoda

się poprawi, jeśli będziemy mieć szczęście.

- Przepadam za taką pogodą - zauważyła. - A czy

Gyp lubi biegać?

- Uwielbia. Zatrzymamy się w Rannoch na drugie

śniadanie? Mam w bagażniku zapasy na prawdziwy

piknik.

- Z przyjemnością. W którą stronę pójdziemy?

- Może najpierw na zachód, a potem skręcimy

w stronę wrzosowisk? Tylko będzie tam chyba trochę

wilgotno... - Zerknął na jej obuwie. - Widzę, że jesteś

przewidująca.

Nie odezwała się. Czy on uważa ją za taką głupią,

że mogłaby dzisiaj włożyć pantofelki na wysokich

obcasach? Przecież urodziła się i wychowała w gó­

rach.

Fergus tymczasem gładko ciągnął dalej:

- Parę razy zdarzyło mi się towarzyszyć paniom,

które nie miały najmniejszego pojęcia, jak dzikie

background image

90 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

potrafią być szkockie wrzosowiska. Ale ty pewnie

znasz je dobrze?

- Chodziliśmy tędy parę razy z ojcem. Wrzosy już

kwitły, jeziora lśniły...

- Trochę jeszcze za wcześnie na wrzosy, ale jeziora

wyglądają wspaniale, nawet gdy niebo jest szare.

- Uwielbiam jeździć po nich na łyżwach...

- Będziemy więc w zimie się ślizgać, to o wiele

zabawniejsze, niż w nich pływać.

- Nie znam nikogo, kto by to robił o tej porze

roku, woda jest lodowata.

- Paru z nas kiedyś pływało. Och, wiele lat temu,

gdy jeszcze studiowaliśmy medycynę.

- Jak dawno to było? - spytała.

- Zrobiłem dyplom jedenaście lat temu. Mam

trzydzieści pięć lat, Rosie. Uważasz pewnie, że to

strasznie dużo?

- Ależ nie! Sama mam dwadzieścia pięć, wiesz?

- Owszem, wiem.

Byli już prawie w Rannoch. Wielki masyw Góry

Grampian majaczył groźnie wokół nich.

- Chyba się przejaśnia - zauważył Fergus i za­

trzymał samochód przed hotelem. Wypili tam kawę,

Gyp dostała miskę wody i ruszyli w dalszą drogę.

Wybrali szlak w kierunku podwójnego szczytu

Buachaille. Byli teraz w najwyżej położonych partiach

wrzosowisk i chociaż niebo było wciąż zachmurzone,

rozciągał się przed nimi wspaniały widok.

Po dość długiej wspinaczce zatrzymali się, usiedli

na pniu powalonego drzewa i pokazywali sobie

nawzajem różne górskie szczyty, wymieniając ich

nazwy.

- Mogłabym tu siedzieć cały dzień - stwierdziła

Rosie z zachwytem.

- Niestety, nie mamy tyle czasu. Pomaszerujemy

teraz ścieżką w stronę Cashlie, a potem skręcimy do

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 91

jeziora Tulla. Tam wyjdziemy na drogę. - Spojrzał na

nią pytająco. - Nie będzie dla ciebie za daleko?

- Oczywiście, że nie.

Wiał silny, chłodny wiatr. Rosie była jednak bardzo

zadowolona z wycieczki. Od dawna nie czuła się taka

szczęśliwa, a z rozwianymi włosami i zaróżowionymi

policzkami wyglądała piękniej niż kiedykolwiek.

Szli przez dłuższy czas, dopóki w oddali nie ukazało

się jezioro.

- No, nareszcie. Umieram wprost z głodu - odezwał

się Fergus.

Z apetytem zabrali się za kanapki. Były wspaniałe

- z wędzonym łososiem, wołowiną, serem i ogórkiem

pomiędzy cieniutko pokrojonymi kromkami chleba

posmarowanego masłem.

- Kupiłeś je w szpitalnej stołówce? - zapytała

z pełnymi ustami.

- Nie. Moja gospodyni lubi robić różne smakołyki.

- Otworzył wodę mineralną. - Musisz niestety napić

się prosto z butelki.

- Jesteś żonaty, Fergus? - zapytała po chwili.

- Pytałaś mnie już o to, nie pamiętasz? Czy nie

udzieliłem ci zadowalającej odpowiedzi?

- No, powiedziałeś, że masz takie plany. Ja... Po

prostu zastanawiam się, czy może w międzyczasie się

ożeniłeś?

Wręczył jej kolejną kanapkę, starając się ukryć

filuterny błysk w oku.

- Nie martw się, na pewno dam ci znać, jeśli będę

się żenił!

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ruszyli w dalszą drogę, rozmawiając na obojętne

tematy, lecz po chwili Rosie nie wytrzymała:

- Przepraszam, byłam niegrzeczna. Nie powinnam

cię była pytać, czy jesteś żonaty. Przecież gdybyś był,

to chyba nie szedłbyś tu teraz właśnie ze mną?

- Chyba nie. Mam zamiar być naprawdę przy­

kładnym mężem, oczywiście jeśli się ożenię.

- No tak, ale przypuszczam, że w ogóle musisz być

bardzo dyskretny... Jesteś przecież taki znany i szano­

wany...?

Odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem.

- Czyżbyś podejrzewała, że powszechnie szanowany

profesor po cichu romansuje na prawo i lewo?

Zatkało ją z wrażenia, wiec ze złością tupnęła nogą

prosto w kałużę, której nie zauważyła.

- No i popatrz, do czego doprowadziłeś! Przez

ciebie wpadłam w wodę i mówię same głupstwa!

Doskonale wiesz, że nie to chciałam powiedzieć!

- Ależ oczywiście, że wiem - odparł lekko. - Nie

mam pojęcia, dlaczego miałabyś się mną tak in­

teresować. Przecież prawie wcale się nie znamy...

- Rzeczywiście, nie znamy się za dobrze - zgodziła

się.

- To oczywiście łatwo nadrobić. Szczerze mówiąc,

uważałem, że już prawie zaczynamy się przyjaźnić.

- Masz rację. - Uśmiechnęła się nagle. - Niech tak

będzie, Fergus.

Potężną ręką ujął jej dłoń i przez chwilę miała

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 9 3

ochotę zostawić ją w tym uścisku, ale zaraz się

opanowała. Schylił się i lekko ją pocałował.

- Przypieczętowane pocałunkiem - stwierdził we­

soło. - A teraz chodźmy.

- Ale to nie znaczy, że w ogóle nie możemy się

kłócić? - spytała po chwili.

- Moja ty mała dziewczynko, jeśli kiedykolwiek

będziesz miała ochotę wypalić, co myślisz, to proszę

bardzo - powiedział z uśmiechem.

- Och, to dobrze. Czy wobec tego mogę się

dowiedzieć czegoś o twojej pracy? Mam nadzieję, że

nie jestem zbyt ciekawska?

- Jestem chirurgiem ortopedą.

- No tak, ale wszyscy cię tak dobrze znają... Jesteś

jakimś konsultantem, czy co?

- Owszem, jestem. Na stałe pracuję w szpitalu

w Edynburgu, ale zdarza mi się jeździć i do innych

szpitali.

- W całej Szkocji? Znają cię przecież w Oban.

- Bywam tam od czasu do czasu - odparł śmiertelnie

poważnie. - Często wyjeżdżam też do Anglii i jeszcze

dalej...

- Do szpitali? Żeby operować?

- Nie tylko. Czasem egzaminuję studentów medy­

cyny.

— A dlaczego masz tytuł szlachecki?

- Och, przed tobą rzeczywiście nic nie można ukryć.

Chyba nie miał zamiaru powiedzieć na ten temat

nic więcej, toteż znów zapytała:

- Pewnie za bardzo cię indaguję?

- Ależ skąd. To nam tylko wszystko uprości.

Ciekawe, co im to ma uprościć, miała na końcu

języka, ale podejrzewała, że znów otrzyma kolejną

odpowiedź, która nic nie wyjaśni.

Maszerowali jakiś czas w milczeniu brzegiem

wrzosowisk, aż znów dotarli do hotelu. Zaczynało

background image

94 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

mżyć, ale miedzy chmurami prześwitywało czasem

słońce.

- Jutro powinien być ładny dzień - zauważył Fergus.

- Wracasz do Edynburga?

- Muszę jechać do Leeds, a potem do Londynu.

Nie będzie mnie tu przez jakiś czas. Masz zamiar

odwieźć swoją babcię? - spytał bez większego zainte­

resowania.

- Tak i obiecałam, że zostanę z nią parę dni, żeby

ciocia Carrie miała czas na przygotowania do ślubu.

Fergus nie odpowiedział. W ciągu kilku minut

doszli do hotelu. Mężczyzna gwizdnął na psa i otworzył

hotelowe drzwi.

- Co powiesz na podwieczorek?

- Bardzo chętnie - zgodziła się.

Usiedli przy małym stoliku i zjedli obfity pod­

wieczorek - grzanki, kanapki i bułeczki oraz prawie

cały talerz ciastek.

- Byłaś kiedyś w Strontian? Jest tam nad jeziorem

niezły hotel. Mogę cię zaprosić na kolację?

- Och, tak, dziękuję. Ale czy wpuszczą nas w takich

ubraniach? To jest chyba po drugiej stronie Glen

Tarbet?

- Tak. Przychodzi tam dużo spacerowiczów i węd­

karzy, więc lepiej już chodźmy. Mamy do przejechania

spory kawałek.

- Wcale nie jest tak daleko - zaprotestowała

natychmiast, a sir Fergus uśmiechnął się pod nosem.

Wciąż jeszcze było widno, gdy skręcili w stronę

Glen Tarbet. Po obu stronach wznosiły się góry,

a większe i mniejsze pagórki porośnięte lasem do­

chodziły aż do szosy. Pomiędzy nimi błysnęła tafla

jeziora i wkrótce zajechali przed hotel. Rosie odniosła

wrażenie, że sir Fergusa dobrze tutaj znano.

Było sporo ludzi ubranych podobnie jak oni, toteż

Rosie nie przejmowała się swoim wyglądem. Spojrzała

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 95

natomiast z uznaniem na kartę dań. Apetyt jej

dopisywał, zamówiła wiec wędzonego łososia oraz

rostbef ze wszystkimi dodatkami, a Fergus wybrał do

tego francuskie czerwone wino. Posiłek zakończyła

sałatką, z żalem rezygnując z drugiej porcji.

Wieczór płynął niepostrzeżenie i była już właściwie

noc, gdy wyszli z hotelu. Rosie przysiadła na niskim

murku, Fergus zaś wyjął z bagażnika pudło, w którym

miał jedzenie i wodę dla Gyp. Napełnił obie miski

i także usiadł.

- Może przejdziemy się kawałek w stronę jeziora?

-zaproponował.

Poszli więc aż nad brzeg. Gyp biegała wesoło,

dopóki gwizdnięcie nie sprowadziło jej z powrotem

do samochodu. Na tylnym siedzeniu ułożyła się

wygodnie do drzemki.

Sir

Fergus rzucił okiem na psa:

- Jest zmęczona. A ty, Rosie?

- Zmęczona? Ja? Ależ skąd! Trochę bolą mnie

nogi, ale mogłabym tak jeszcze całą noc... - Przerwała

gwałtownie, zadowolona, że po ciemku nie widać jej

czerwonej twarzy. - Chciałam tylko powiedzieć, że...

- zaczęła, myśląc gorączkowo, jak ubrać w słowa to,

co chciała powiedzieć.

Ułatwił jej zadanie.

- Dokładnie wiem, co odczuwasz. Ta kraina ma

w sobie coś niezwykłego, jakąś magię. Wcale się nie

dziwię, że tysiące ludzi przyjeżdża tu co roku, żeby

wędrować i wspinać się. Chodzisz po górach, Rosie?

- Nie - odparła. - Mam lęk wysokości. To głupie,

prawda? Bo przecież kocham góry. Ty pewnie się

wspinasz?

- Kiedy tylko mam okazję, ale nie jest to zbyt często.

- No tak, skoro mieszkasz w Edynburgu!

Pomyślał o swoim domu, tak niedaleko od miejsca,

gdzie się akurat znajdowali, domu nad jeziorem

background image

96 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

otoczonym wysokimi górami. To jeszcze nie jest

odpowiednia chwila, żeby jej pokazać tę posiadłość,

pomyślał. Należy dać jej szansę, by polubiła go dla

niego samego, bez żadnych dodatkowych pokus.

Wiedział, że nie będzie to łatwe. Rosie była na to zbyt

uparta i niezwykle przekorna. Pod tym względem

była zresztą bardzo podobna do niego. Uśmiechnął

się sam do siebie na tę myśl. Przez resztę drogi

podtrzymywał lekką rozmowę na obojętne tematy

i to ona zapytała, gdy już skręcili na podjazd

prowadzący do jej domu:

- Naprawdę musisz wyjechać jutro? Nie będziesz

zanadto zmęczony? Do Edynburga jest ponad sto

sześćdziesiąt kilometrów...

Widać już było światła migoczące pomiędzy drze­

wami na końcu podjazdu.

- Może wstąpisz na kawę? - spytała.

- Nie jest za późno? To miło, że mnie zapraszasz,

ale chyba już pojadę.

Wysiadł jednak i wszedł z nią do domu. W salonie

zastali państwa Macdonald.

- Jak udał się dzień? - spytała matka. - Fergus,

może napijesz się kawy - jest gotowa.

Odmówił z wdziękiem i prawdziwym żalem:

- Mam jeszcze sporo do zrobienia przed wyjazdem.

Może zaprosi mnie pani następnym razem?

- Ależ oczywiście, przyjeżdżaj zawsze, kiedy masz

ochotę. Prawdę mówiąc, myślę, że za dużo pracu­

jesz.

Pożegnał się, a Rosie odprowadziła go do drzwi.

- To był cudowny dzień. Bardzo ci dziękuję, Fergus.

Życzę ci udanej podróży.

- To ja ci dziękuję, Rosie, że się ze mną wybrałaś...

- Uśmiechnął się do niej. Gwizdnął na psa, wsiadł do

samochodu i nie oglądając się odjechał.

Wróciła do domu i zanim poszła spać, opowiedziała

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 97

rodzicom, jak spędzili dzień, opisując ze szczegółami

piękno krajobrazów.

Fergus chyba dojeżdża właśnie do Edynburga,

pomyślała leżąc już w łóżku. Ciekawe, gdzie mieszka

- może przy placu Moray, gdzie ma domy cała

lekarska śmietanka? Albo przy Belgrave? Ale sta-

mtąd jest dalej do szpitala... Zasnęła nie mogąc

się zdecydować, które miejsce bardziej do niego

pasuje.

Fergus tymczasem mieszkał przy placu Moray,

w gregoriańskim domu koło parku. Dom ten należał

jeszcze do jego dziadka. Matka odziedziczyła go

i przekazała synowi, ponieważ sama wolała mieszkać

w posiadłości nad jeziorem Eilt. W dzieciństwie zawsze

lubił odwiedzać dziadków i pokochał ten dom. Nie

wprowadził w nim wielu zmian, gdy tu zamieszkał,

poza unowocześnieniem kuchni. Chciał, by pani

Meikle, jego gospodyni, miała do dyspozycji niezbędne

wyposażenie. Pani Meikle pracowała dla jego rodziny

od tak dawna, jak tylko mógł sięgnąć pamięcią

i doskonale znała się na swoich obowiązkach. Miała

rodzinę koło Glenfinnan, więc często zabierał ją ze

sobą, gdy jechał nad jezioro Eilt, aby mogła odwiedzić

krewnych.

Wszedł teraz frontowym wejściem do cichego domu,

zatrzymał się w długim i wąskim holu, żeby wziąć

korespondencję, która leżała na rzeźbionym stoliku

i skierował swe kroki do gabinetu. Był to ogromny

pokój pełen książek i mebli obitych skórą. Usiadł za

biurkiem i nalał kawę z termosu stojącego na tacy.

Było jeszcze kilka spraw, które musiał załatwić.

Zadzwonił do szpitala i porozmawiał chwilę z dyżur­

nym ortopedą, potem zaś z pielęgniarką na oddziale.

Przejrzał listy, które przyszły w czasie jego nieobecności

i zrobił notatki dla swojej sekretarki. Na końcu

znalazł jeszcze karteczkę, napisaną okrągłym charak-

background image

98 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ |

terem pisma pani Meikle, z poleceniem, aby położy!

się wcześnie spać.

Uśmiechnął się, czytając te słowa i w godzinę

później zrobił, jak mu kazała.

Starsza pani Macdonald była następnego dnia

w wyjątkowo kłótliwym nastroju. Brakowało jej

wczoraj Rosie, narzekała więc teraz z tego powodu

i wyraziła nadzieję, że tym razem nie będzie zostawiona

sama sobie. Nikt się za bardzo nie przejmował tym

utyskiwaniem. Spędziła przecież miłe przedpołudnie

z synem, który zabrał ją na lunch, a później resztę

dnia z synową.

Po śniadaniu Rosie zabrała jednak babcię na spacer.

Jej myśli krążyły wciąż wokół tego, co zdarzyło się

wczoraj. Ten dzień z Fergusem sprawił jej wielką

przyjemność. Okazało się, że mają podobne gusty

i zbliżone poglądy na wiele spraw. Początkowo czuła

do niego antypatię, wciąż ją denerwował, lecz teraz

musiała przyznać, że bardzo go lubi. Szkoda, że

właściwie nic o nim nie wie - o jego pracy, domu,

przyjaciołach... Sam mówił o sobie tak niewiele,

wspomniał tylko, że ma zamiar wkrótce się ożenić.

Myśl o tym nieoczekiwanie zasmuciła ją tak bardzo,

że chyba musiało się to odbić na jej twarzy. Babcia

przerwała tyradę na temat współczesnej młodzieży

i spojrzała na nią badawczo:

- Masz taką minę, jakby ci ktoś umarł - zauważyła

kwaśno. - Młodzi ludzie są teraz wiecznie niezado­

woleni, zawsze chcą czegoś, czego nie mogą mieć.

- Nie martw się, babciu - odparła niepewnie Rosie.

- Mam wszystko, czego chcę i jestem całkiem

zadowolona z życia.

W myśli przyznała, że to wcale nie jest prawda.

Reszta wizyty babci upłynęła w miarę bezkonflik­

towo. Starsza pani dyskutowała z synem na temat

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 99

zarządzania posiadłością, wspominała czasy, kiedy

sama tu mieszkała. Nie powstrzymała się jednak, by

znów nie udzielić synowej wielu zupełnie niepotrzeb-

nych rad. Dostało się też i Rosie. Dlaczego nie wyszła

do tej pory za mąż? Gdzie są ci wszyscy młodzi

mężczyźni, którzy powinni ją adorować? No i co ona

ma zamiar z tym zrobić? Chce spędzić resztę życia

zmieniając się powoli w starą pannę?

Rosie na wszystkie pytania odpowiadała wyjątkowo

i cierpliwie. Lubiła starszą panią, ale trochę miała już

tego wszystkiego dosyć. Z niekłamaną ulgą powitała

dzień, kiedy miała odwieźć ją do Edynburga. Zapa-

kowala rzeczy i pomogła babci usadowić się wygodnie

na tylnym siedzeniu samochodu.

Ubrała się w jedną z nowych sukienek, włożyła też

eleganckie sandałki na wysokim obcasie. Na wszelki

wypadek wsadziła też do bagażnika wiatrówkę. Miała

spędzić w Edynburgu dwa dni, nadarzała się więc

znakomita okazja, żeby zaprezentować nową gar­

derobę. Go prawda i tak nie będzie komu, stwierdziła.

Podświadomie liczyła na spotkanie z sir Fergusem,

ale nawet sama przed sobą nie przyznałaby się do tego.

Edynburg, jak zwykle, pełen był turystów, ale

ulica, gdzie mieszkała babcia, była cicha i spokojna.

Zaparkowała samochód tuż przed drzwiami, pomogła

babci wysiąść i przekazała ją pod opiekę Elspeth,

a sama zaczęła rozpakowywać bagażnik.

Babcia stwierdziła, że po podróży czuje się zupełnie

wykończona. Należało więc podać jej herbatę i położyć

do snu. Rosie rozpakowała jej liczne manatki i zeszła

na dół pomóc Elspeth nakryć do stołu. Zaczęło

właśnie padać, ale uznała, że mimo to z chęcią

poszłaby na spacer. Przystanek obok okna, patrząc

na mokre chodniki i tęsknie pomyślała o Rannoch

Moor, jeziorach, bagnach i wspaniałej urodzie gór.

Nigdy nie chciałaby mieszkać w Edynburgu. No,

background image

100 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

chyba że wyszyłaby za mąż, miała tu dom i rodzinę,

a w górach domek, dokąd jeździliby na soboty

i niedziele. Zaraz też znowu przyszedł jej na myśl sir

Fergus, Ciekawe, gdzie teraz jest i co porabia?

Za oknem wciąż lało jak z cebra. Nieliczne samo­

chody jechały bardzo powoli. W pewnym momencie,

ku swemu zaskoczeniu, zauważyła... znajomego rolls-

royce'a z Fergusem za kierownicą. Obok niego siedziała

wyjątkowo atrakcyjna dziewczyna. Prawdopodobnie

doktor zauważył samochód Rosie, bo musiał go

ominąć, ale nie dał tego po sobie poznać. Stała bez

ruchu tuż przy oknie, niestety nic na jego twarzy nie

wskazywało, że ją dostrzegł. No tak, był przecież

prawdziwym mistrzem w ukrywaniu własnych myśli

i uczuć pod maską obojętności.

Odskoczyła od okna, aż Elspeth, która właśnie

weszła do pokoju, spytała zaskoczona:

- Och, co cię tak zdenerwowało, dziecinko?

- Nic, zupełnie nic, Elspeth. Tylko pomyślałam, że

nie znoszę Edynburga. Nigdy nie mogłabym tu

mieszkać. - Machinalnie poprawiła na stole widelec.

- Chyba skoczę już obudzić babcię, dobrze? Na

pewno będzie mieć ochotę na kolację...

Babcia wstała słodka jak miód. Jedzenie było

smaczne i podane na jej ulubionej zastawie. Wypiły

kawę w jadalni i przeszły do salonu, żeby pograć

w karty, dopóki starsza pani nie uznała, że jest już

zmęczona i ma ochotę iść spać.

Rosie pomogła jej się położyć, przyszykowała

dzwonek, gdyby babcia życzyła sobie czegoś w nocy,

przyniosła dzbanek wody i szklankę, położyła też

przy łóżku książkę na wypadek bezsenności i sole

trzeźwiące, gdyby babci zrobiło się słabo.

- Jutro zjem śniadanie w łóżku, a potem chcę

trochę odpocząć - odezwała się babcia. - Ty zaś,

Rosie, pójdziesz po zakupy. Elspeth będzie mieć

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 0 1

więcej czasu, aby się mną zająć. Niech zrobi ci listę

wszystkiego, co potrzeba. Twoja ciocia Carrie za­

chowuje się w sklepach jak idiotka, więc skoro tu

jesteś, to możesz sama zrobić zapasy.

Rosie wciąż czuła w głowie zamęt, zgodziła się więc

bez dyskusji i poszła do swojego pokoju. Równie

dobrze może spędzić cały dzień w supermarkecie

- i tak nie mogła liczyć na nic bardziej interesującego.

Przez chwilę ze złością waliła pięściami w poduszkę.

- Mam nadzieję, że nigdy go już nie zobaczę

-mruczała do siebie, układając się w staroświeckim

łóżku. - Pojadę do Oban i dam znać doktorowi

Douglasowi, że znów mieszkamy w Inverard.

Śniadanie zjadła w kuchni z Elspeth, pomogła jej

zmyć naczynia i przejrzała listę zakupów, która miała

chyba kilometr długości. Nigdy nie zdołałaby przynieść

tego wszystkiego sama do domu. Nie mogła też

i pojechać samochodem, ponieważ w pobliżu centrum

handlowego nie było parkingu.

- Muszę wrócić taksówką - powiedziała do Elspeth.

- Jak, u licha, ciocia Carrie daje sobie z tym wszystkim

radę?

Wzięła torebkę, koszyki na zakupy i wyszła, nie

czekając na odpowiedź. Było jeszcze wcześnie, a ranek

zapowiadał się pogodnie.

Weszła do sklepu, rzuciła okiem na listę i niecierp­

liwie popchnęła przed sobą wózek na zakupy. Pako­

wała właśnie do niego mąkę i cukier, gdy ktoś położył

wielką rękę na jej dłoni. Dziwne, nie była ani

wystraszona, ani zaskoczona. Wiedziała, czyja to

ręka, a ten dotyk sprawił jej nawet przyjemność. Nie

udało się jej powstrzymać rumieńca, ale odezwała się

z dobrze udawanym chłodem:

- Dzień dobry, sir Fergusie, co za niespodzianka!

Nigdy bym nie przypuszczała, że można cię spotkać

w supermarkecie.

background image

1 0 2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Zignorował jej uwagę.

- Ja będę pchał wózek, a ty wrzucaj wszystko, co

masz na tej liście. W ten sposób zdołamy się stąd

wydostać w ciągu dziesięciu minut...

- Muszę to zawieźć do domu babci - powiedziała,

wciąż trzymając wózek.

- Oczywiście, że musisz. Włożymy zakupy do

bagażnika i pojedziemy gdzieś na kawę. Co ty na to?

- Nie pracujesz dzisiaj?

- Dopiero po południu.

- No, a nie wolisz czasem być z... z kimś innym?

- spytała cierpkim tonem.

- Nie. - Patrzył na nią, uśmiechając się lekko. - Daj

mi tę listę, będę czytał na głos, a ty wrzucaj, co trzeba.

No więc: proszek do pieczenia, biały pieprz, sól...

Nie było sensu się z nim kłócić. Ruszyli wzdłuż

sklepowych regałów, zapełniając powoli wózek.

- Płyn do mycia podłóg, płyn do sanitariatów,

proszek do szorowania... - recytował z listy kolejne

punkty. - Lubisz zakupy w takich sklepach? - Oddał

jej listę.

- Nie bardzo. - Potrząsnęła przecząco głową.

- Uwielbiam takie małe, wiejskie sklepiki, gdzie można

usłyszeć ostatnie ploteczki i patrzeć, jak przy tobie

kroją bekon w plasterki...

Stanęli w kolejce i Fergus zaczął wypakowywać

liczne zakupy na taśmę przy kasie. Zapłaciła, a on

poukładał wszystko w koszykach.

- Kto to robi, kiedy ciebie tu nie ma?

- Ciocia Carrie albo Elspeth.

- Chyba dzwoni ktoś ze sklepów, proponując

dostawy do domu?

- O, tak, dostarczają trochę żywności, ale babcia

twierdzi, że tak jest taniej.

Z pewnością tobie przywożą wszystko wprost do

kuchni, stwierdziła w myśli.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 103

- Dokąd idziemy? - spytała, gdy wyszli.

- Do samochodu.

- Jestem pewna, że babcia z przyjemnością poczęs­

tuje cię kawą - zauważyła, gdy wpakował oba kosze

do bagażnika i otworzył jej drzwiczki.

- Pomyślałem, że moglibyśmy pojechać do Aber-

dour.

- Ależ to ponad trzydzieści kilometrów stąd...

Podniósł słuchawkę telefonu w samochodzie.

- Jaki jest numer do twojej babci?

Słuchała krótkiej wymiany zdań z ustami otwartymi

ze zdziwienia.

- Rozmawiałem z Elspeth - zakomunikował po

chwili. - Powie pani Macdonald, że zjawisz się na

lunch.

- Ale co powie babcia? Z pewnością chce, żebym

wróciła.

- Dopiero na lunch, Rosie. Szkoda, że mam o pierw­

szej dyżur. Moglibyśmy zjeść razem również i lunch.

Jechali, omijając najbardziej zatłoczone ulice. Fergus

nie odzywał się, co jeszcze bardziej zbijało ją z tropu.

W końcu nie wytrzymała:

- Widziałam cię wczoraj przez okno. Czy to była

twoja narzeczona?

- Grizel? Przystojna kobieta, nie sądzisz? - odezwał

się lekko i było jasne, że więcej z niego nie wydusi.

Odwróciła głowę i wyjrzała przez okno.

- Nie uważasz, że ładna jest ta droga wzdłuż

wybrzeża? - spytała obojętnym tonem.

Nie raczył odpowiedzieć na tę błyskotliwą uwagę.

- Kiedy jedziesz do Inverard?

- Jak wróci ciocia Carrie, pewnie jutro lub pojutrze.

- Rosie, spędzisz ze mną któryś dzień, kiedy

przyjadę w przyszłym tygodniu?

Serce podskoczyło jej z radości, ale twardo po­

stanowiła odrzucić jego prośbę.

background image

104 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

-

Byłoby miło, dziękuję, ale chyba nie.

- Pewnie spędzasz teraz wolny czas z młodym

Douglasem? - zapytał pozornie bez zainteresowania.

- Tak, owszem. Jest bardzo sympatyczny. -To nie

było udane kłamstewko, pomyślała natychmiast.

Zerknęła na Fergusa. Siedział chłodny i opanowany

jak zwykle.

- To bardzo miło, że mnie zapraszasz - zaczęła

niepewnie - ale... nie powinieneś. To znaczy, gdybym ja

miała za ciebie wyjść, to byłoby mi strasznie przykro,

gdybyś ty... Gdybyś umawiał się z inną dziewczyną.

- No tak, ale skoro ty i tak pewnie wyjdziesz za

doktora Douglasa - odezwał się z uśmiechem - to

wszystko jest chyba zupełnie w porządku.

Powiedział to w taki sposób, że nic nie mogła

zarzucić jego logicznemu rozumowaniu.

- No, jeśli jesteś pewien, że to będzie w porządku,

to... to z chęcią się z tobą wybiorę.

- Świetnie. Zadzwonię do ciebie, jak wrócisz do

domu. Chyba Douglas nie będzie miał ci tego za złe?

- dodał obojętnie.

- Nie, jestem pewna, że nie.

Ależ jestem głupia, że wplątałam w to wszystko

biednego Douglasa, pomyślała zmartwiona. Przecież

on może mieć w planie ożenek z kimś innym. Co

prawda Fergus i tak się o tym nie dowie...

Spędzili przy kawie miłe pół godziny. Rosie szybko

zapomniała o swoich wątpliwościach, ponieważ jej

towarzysz zachowywał się niezwykle ujmująco. Oboje

żałowali, że nie mogą posiedzieć nieco dłużej, ale

- jak zauważył Fergus - babcia może zacząć się

niepokoić, a z kolei jego asystentka zmyje mu głowę,

jeśli choć trochę spóźni się na dyżur.

Przyjęła te jego obawy z lekkim niedowierzaniem.

To przecież chyba zupełnie niemożliwe, żeby ktoś

zwymyślał sir Fergusa.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SSĘ KŁÓCIĆ 105

- Jaka jest ta twoja asystentka? - spytała szczerze

zaciekawiona.

- Niska, graba i siwa, ma czarne oczy i język jak

brzytwa. Potwornie się jej boję!

Powrotna droga minęła im nie wiadomo kiedy

i Rosie z przykrością wysiadła z samochodu przed

domem babci. Fergus zaniósł jej zakupy pod drzwi

i odjechał.

Elspeth zdążyła jej tylko szepnąć, że babcia już

pieni się ze złości.

Starsza pani rzeczywiście była w bardzo złym

humorze i zbeształa Rosie na całego. Oznajmiła, że

wnuczka jest dziewczyną zupełnie bez serca, co więcej

- prawdopodobnie wydała też za dużo na zakupy.

- Ach, te dzisiejsze młode kobiety... - dodała

z ciężkim westchnieniem i wygłosiła długi monolog

na ten godny ubolewania temat.

Rosie słuchała potulnie, ale cały czas myślała

o Fergusie. Ciocia Carrie, która wróciła do domu,

także musiała wysłuchać podobnego kazania. Obie

z Rosie robiły dobrą minę, każda zaś rozmyślała

o czym innym.

Wyjechała do domu następnego ranka. Jej myśli

krążyły głównie wokół tego, w co się ubierze, jeśli

Fergus znów ją gdzieś zaprosi. Jeśli chodzi o stroje

sportowe, to wybór był ograniczony. Miała jedynie

kilka nowych trykotowych bluzek. Gdyby zaś okazja

wymagała bardziej eleganckiego stroju, to założy

jedną z letnich sukienek i odpowiedni do niej żakiecik.

Nim dojechała do domu, zdążyła przejrzeć i poukładać

w myślach całą garderobę.

Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.

Minęło parę dni, a Fergus wciąż nie dzwonił. Była

w minorowym nastroju i w końcu, nie bardzo wiedząc,

dlaczego to robi, wymyśliła jakiś powód, żeby się

wybrać do Oban. Wpadła na chwilę do gabinetu

background image

106 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Doktora Douglasa - rzekomo tylko po to, aby

poinformować go o ich powrocie do Inverard. Nie

miało większego znaczenia, że już o tym wiedział.

Była to natomiast świetna okazja, żeby zaprosił ją na

lunch. Bez kłopotu osiągnęła swój cel.

W czasie lunchu z udawanym zainteresowaniem

słuchała, jak szczegółowo rozwodził się nad swoimi

życiowymi planami i ambicjami. Zgodziła się, że

Oban nie jest odpowiednim miejscem dla młodego

człowieka, który chce coś osiągnąć.

- Wolałbym raczej wyjechać do Londynu lub

przynajmniej do Birmingham - stwierdził - i za parę

lat wrócić do Edynburga albo Glasgow. Zawsze

znajdzie się jakieś dobre stanowisko dla kogoś

z doświadczeniem, no i z talentem.

Nawet miły z niego facet, pomyślała, ale straszny

nudziarz. Jak mogła pozwolić, żeby Fergus uwierzył

w jej wyssane z palca plany matrymonialne? Zresztą,

to i tak nie ma większego znaczenia. Jest przecież

zajęty własnymi sprawami i swoją narzeczoną.

Do domu wróciła w kiepskim humorze. Nakrywała

właśnie stół do kolacji, gdy zadzwonił telefon. To był

Fergus. Szkoda, że dopiero teraz, pomyślała i niewiele

myśląc natychmiast wypaplała o uroczym spotkaniu

z doktorem Douglasem.

Od razu tego pożałowała, ponieważ odparł pogod­

nym tonem:

- O, to dobrze, powinniście się widywać jak

najczęściej. A czy jutro da ci dzień wolnego? Wpadnę

koło dziewiątej.

- Jeszcze się nie zdecydowałam - powiedziała trochę

opryskliwie, zła że taki jest pewny jej zgody. Zaraz

jednak się przestraszyła, że on uzna to za odmowę.

-No dobrze, dziękuję. Pójdziemy na jakąś wędrówkę?

-Jutro się przekonasz. I żebym nie musiał na

ciebie czekać - dodał i odłożył słuchawkę.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 107

Była wściekła. Niby dlaczego pozwala sobie wobec

niej na taki ton? Ale nie aż tak wściekła, żeby nie

zacząć się od razu zastanawiać, co na siebie włoży.

Wybór był trudny. Nie wiedziała przecież, gdzie mają

pójść. Prosta spódnica z bluzką i sportowe buty

nadawały się na spacer, ale tym razem intuicyjnie

czuła, że chodzi o coś innego. Strój powinien więc

być nieco bardziej elegancki, a jednocześnie w miarę

uniwersalny... W końcu zdecydowała się na nową

bladoróżową sukienkę z bawełnianego trykotu. Jeśli

założy do niej nowy żakiecik, o ton ciemniejszy niż

sukienka, i sandałki na płaskim obcasie, to taki

zestaw będzie odpowiedni na wiele okazji.

- Ciekawe, co zrobię, jeśli postanowi zmusić mnie

jutro do wspinaczki na jakąś odległą górę, do której

będziemy maszerować pół dnia piechotą - odezwała

się do Simpkinsa.

Zeszła na dół i powiedziała matce o zaplanowanym

spotkaniu.

- Świetnie. Wycieczka dobrze ci zrobi - odparła pani

Macdonald. - Dokąd macie zamiar pojechać?

- Właściwie, to nie powiedział, no i zupełnie nie

wiem, w co się ubrać.

- Z pewnością uprzedziłby cię, że planuje pieszą

wycieczkę.

- Spytałam go, czy będziemy dużo chodzić, ale

odparł tylko, że dowiem się jutro.

- Wobec tego nie ma się o co martwić. Na pewno

nie chciałby, żebyś dreptała po górach w delikatnych

pantofelkach.

Pani Macdonald powiedziała to spokojnym tonem,

nie dając po sobie poznać, co chodzi jej po głowie.

Obrzuciła swoją piękną córkę spojrzeniem pełnym

nadziei. Fergus wspaniale nadawałby się na zięcia,

pomyślała z rozmarzeniem. Szkoda, że Rosie często

sama nie wie, czego chce i jest taką złośnicą.

background image

1 0 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Masz taką ładną różową sukienkę, którą kupiłaś

w Edynburgu, nadaje się na każdą okazję - zauważyła

po chwili. - Ale zabierz także wiatrówkę.

Nie mówiły więcej o Fergusie i jutrzejszej wycieczce.

Rosie zajrzała do kurnika, zebrała jajka i wzięła się

energicznie za wyrywanie chwastów z warzywnych

grządek. Wieczorem czuła się przyjemnie zmęczona.

Ziewając raz za razem położyła się do łóżka i prawie

natychmiast zapadła w zdrowy sen.

Ranek był piękny. Jak okiem sięgnąć nie widać

było żadnych chmur. Wprawiło ją to we wspaniały

humor. Naprawdę lubiła towarzystwo Fergusa i wcale

nie wstydziła się teraz do tego przyznać. Co będzie,

jeśli nie nadarzy się więcej okazja, żeby się z nim

spotkać? Wróciła do domu, założyła różową sukienkę

i postanowiła poważniej zainteresować się doktorem

Douglasem. Może to właśnie jest jej życiowa szansa?

Jednak gdy godzinę później zobaczyła Fergusa,

stwierdziła, że postanowienie to jest niewiele warte.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Fergus zabrał ze sobą Gyp. Wysiadł z samochodu

i nieśpiesznie zbliżał się w stronę domu. Nie był

ubrany jak ktoś, kto ma ochotę na długi spacer

górskimi ścieżkami. Zerkała na niego z okna swojej

sypialni i miała sporo czasu, aby docenić swobodną

elegancję jego stroju. Skonstatowała z pewnym

zdziwieniem, że choć jego ubrania nie robiły wrażenia

nowych, to zawsze wyglądał w nich wyjątkowo

dobrze...

Nagle podniósł głowę i zauważył ją. Zatrzymał się

i patrzył. Było to spojrzenie, które dziwnie nią

wstrząsnęło i przykuło do miejsca. Czuła się jak

zahipnotyzowana, niezdolna do wykonania jakiegokol­

wiek gestu. Nie potrafiłaby powiedzieć, jak długo

stali tak wpatrzeni w siebie. Dopiero głos matki,

który dobiegł z kuchni, sprowadził ją na ziemię.

Cofnęła się od okna i spojrzała na swoje odbicie

w lustrze. Czuła się tak, jakby ktoś rzucił na nią urok,

ale w lustrze zobaczyła tylko dobrze znaną sobie buzię.

- Jeśli tak wygląda pierwsze stadium miłości

- odezwała się do wiernego Simpkinsa - to jest to

najcudowniejsze uczucie pod słońcem. Tylko jak

zdołam teraz zejść na dół i rozmawiać z nim jak

gdyby nigdy nic?

Czuła, że powoli traci resztki odwagi, więc czym

prędzej złapała torebkę i poszła się przywitać.

Jego „dzień dobry, Rosie" zabrzmiało przyjaźnie,

lecz zwyczajnie i przez chwilę zastanawiała się, czy

przypadkiem nie poniosła jej imaginacja. Może jej się

background image

1 1 0 JEŚLI PRZESTANlEMYSIĘ KŁÓCIĆ

tylko zdawało? Może w tym spojrzeniu nie było nic

niezwykłego, a jej serce wcale nie zabiło żywiej na

widok doktora Camerona? A jednak nie - wciąż

czuła to samo. Miała przemożną ochotę podbiec do

niego, paść mu w ramiona i już tam pozostać. Do tej

pory nie miała pojęcia, że miłość potrafi spowodować

taki zamęt w głowie i sercu dobrze wychowanej

dziewczyny.

Z trudem wzięła się w garść i głosem starannie

pozbawionym wyrazu odpowiedziała na jego powitanie.

Nie patrzyła na niego, więc nie zauważyła uśmiechu,

który błąkał się w kąciku jego warg.

- Ładnie wyglądasz - stwierdził. - Możemy już iść?

- Tak. Powiem tylko mamie.

Pani Macdonald wkroczyła do kuchni jak aktor,

który w odpowiednim momencie wyłania się zza kulis.

- Fergus, miło cię znowu widzieć... Byłam w kuchni,

dawno przyjechałeś?

- Dopiero parę minut temu.

- Nie napijesz się kawy?

- Dziękuję, ale jest taki śliczny ranek, że nie

powinniśmy zwlekać dłużej z wyjazdem.

Pan Macdonald spotkał ich w holu.

- O, dzień dobry, Fergus. Wybrałeś wspaniały

dzień, ale do wieczora chyba będzie padać.

- Obawiam się, że ma pan rację. Miejmy nadzieję,

że w ciągu dnia będzie ładnie. - Rzucił okiem na

Rosie, która stała obok. - Chciałbym zabrać Rosie

na kolację, toteż proszę się nie martwić, jeśli odwiozę

ją dosyć późno.

- Mam klucz - odezwała się ostrym tonem. Uczucie

rozdrażnienia, że nie spytał jej wcześniej, czy ma na

to ochotę, wzięło zdecydowanie górę nad chęcią

spędzenia z nim reszty życia.

Patrzyli na nią bez słowa.

- Byłoby po prostu cudownie, gdybyś łaskawie

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

111

zgodziła się zjeść ze mną kolację, Rosie - odezwał się

profesor Cameron głosem tak czarującym, że ułagodził­

by nawet rozwścieczonego tygrysa. Uśmiech, jaki

przy tym zaprezentował, mógłby roztopić kamień.

- Dziękuję - mruknęła, niezdolna oprzeć się jego

osobistemu urokowi. - Ale nie mam pojęcia, gdzie

jedziemy. Może nie jestem odpowiednio ubrana...

- Najzupełniej odpowiednio - uspokoił ją. - Mo­

żemy już wsiadać?

- Dokąd się wybieramy? - spytała, gdy już skręcili

na drogę.

- Znasz jezioro Eilt?

- Widziałam je, ale właściwie nigdy się tam nie

zatrzymywałam. Wyglądało pięknie, te wszystkie

wysepki i srebrzyste świerki... Czy tam właśnie

jedziemy?

- Tak. Rosie, chciałbym cię o coś zapytać...

Dlaczego patrzyłaś na mnie w taki sposób, wiesz,

dzisiaj rano...

- Jak patrzyłam? - spytała, dobrze wiedząc, o co

mu chodzi.

- Jak gdybyś widziała mnie po raz pierwszy. Przecież

znamy się już w miarę dobrze, nie sądzisz? - Nie

odpowiedziała, więc dodał: - Nie masz ochoty mi

powiedzieć, prawda? - Było to raczej stwierdzenie niż

pytanie.

- Nie, ale mogę ci powiedzieć, że nie byłam

niezadowolona, że cię widzę - odparła prosto i jasno.

- Miło mi to słyszeć. - Skręcił ostro w stronę Fort

William. - A jak rozwija się przyjaźń z młodym

Douglasem?

- Douglasem? Ach tak, z doktorem Douglasem...

No cóż... bardzo dobrze.

- Aha. - Przyjął tę odpowiedź bez mrugnięcia

okiem i zmienił temat. Prowadzili teraz rozmowę

praktycznie o niczym, przeskakując z tematu na

background image

1 1 2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

temat i żadnego nie wyczerpując. Minęli Fort William

i skręcili w stronę Mallaig.

- Jedziemy może do Skye?

- Nie. Chciałabyś się kiedyś tam wybrać? Znasz te

strony?

- Byłam tam parę razy, ale zupełnie nie znam

północnej części wyspy. Można by w tamtych okolicach

mieszkać przez całe życie i jeszcze ich dobrze nie

poznać.

Rosie podtrzymywała teraz rozmowę, usiłując za

wszelką cenę utrzymać ten szczególny ton przyjaciels­

kiego porozumienia, który już parokrotnie zdarzyło

się im obojgu przybrać. Nie bardzo jej to wychodziło,

poza tym cały czas łamała sobie głowę, zastanawiając

się, dokąd Fergus ją wiezie. Objechali zatokę, przeje­

chali przez Glenfinnan i przed sobą mieli teraz już

tylko jezioro Eilt. Powiedział, że właśnie tam jadą.

Już otwierała usta, aby zapytać, gdzie się zatrzymają,

kiedy skręcił i przez otwartą bramę wjechał na długi,

kręty podjazd. Zdążyła tylko zauważyć przy bramie

tabliczkę z napisem: „Teren prywatny. Wstęp wzbro­

niony".

- Ależ to prywatna posiadłość! - zaprotestowała,

sądząc, że się pomylił. Odwróciła się i popatrzyła na

jego spokojny profil, a kiedy usłyszała lakoniczne

„tak", zrozumiała wszystko.

- Ty tutaj mieszkasz! - zawołała oskarżycielsko.

- Mogłeś mi powiedzieć!

W ogóle się nie odezwał, co ją rozdrażniło jeszcze

bardziej. Odwróciła głowę i wystawiła swój ładny nos

za okno. Ale kiedy dom ukazał się przed nimi w całej

swej urodzie, zapomniała o humorach.

- Och, jest absolutnie wspaniały! - Zachwycona,

odruchowo złapała Fergusa za rękaw i natychmiast

się odsunęła, jak gdyby dotknęła gorącej fajerki...

- Przepraszam - mruknęła zmieszana.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 1 3

Sir

Fergus podjechał pod drzwi i dopiero wtedy

zwrócił się do niej:

- Chciałem ci zrobić niespodziankę, Rosie.

- Och, naprawdę zrobiłeś! Ten dom jest cudowny!

Nie chciałbyś zawsze tu mieszkać?

- To mój dom rodzinny, ale gdybym tu mieszkał,

musiałbym zrezygnować ze swojej pracy, a na to się

nie zdecyduję. - Wysiadł i otworzył drzwiczki po jej

stronie.

- A kiedy się ożenisz... - odezwała się powoli.

- Czy twoja żona będzie tutaj mieszkać? Przecież to

trochę za daleko, żebyś dojeżdżał. A może ona lubi

Edynburg?

- Mam nadzieję, że zechce być ze mną bez względu

na miejsce zamieszkania - odrzekł, nie patrząc na nią.

- Wejdziemy do środka?

Drzwi otworzył Hamish. Cofnął się o krok i z satys­

fakcją kiwał głową, widząc Rosie. Podała mu rękę.

Uścisnął ją i odpowiedział na powitanie. W jego

głosie brzmiało niekłamane zadowolenie. Sir Fergus

uśmiechnął się szeroko.

- Czy matka jest w salonie, Hamish?

- Jest chyba w ogrodzie. Pan wie, jak ona kocha

róże...

Fergus otworzył drzwi w głębi holu i wprowadził

Rosie do niewielkiego pokoju, którego okna i drzwi

balkonowe wychodziły na pięknie utrzymany trawnik.

Było oczywiste, dlaczego Hamish wspomniał o kwia­

tach. Po obu stronach trawnika rosły bowiem przepięk­

ne krzaki róż, kwitnące we wszystkich odcieniach

różowego, czerwonego i żółtego koloru. Pani Cameron

siedziała na tarasie, czytając książkę. Podniosła się na

ich widok.

- O, to ty, Fergus! To dobrze, że wreszcie przywioz­

łeś Rosie. - Nadstawiła mu policzek do ucałowania,

Rosie zaś podała rękę, uśmiechając się serdecznie.

background image

1 1 4 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Ogromnie się cieszę, że przyjechałaś. Fergus wspo­

mniał, że znów mieszkasz w Inverard. Jesteś zadowo­

lona z powrotu? Usiądź tu obok i wszystko mi

opowiedz. Wypijemy kawę, nim mój syn gdzieś cię

porwie.

Zaczęły rozmawiać po trochu o wszystkim - ogro­

dzie, zwierzętach i przyjemnościach związanych z ży­

ciem na wsi. Sir Fergus włączał się od czasu do czasu

do rozmowy i Rosie poczuła się tak, jakby znała

panią Cameron od bardzo dawna.

- Masz ochotę na spacer w stronę jeziora? - spytał

Fergus. - Możemy przejść przez ogród, a wrócić lasem.

Rosie potrafiła docenić piękno ogrodu. Oprócz

róż były tu także rabaty z innymi, równie wspaniałymi

roślinami. Dalej porośnięty trawą teren nieco się

obniżał. Ścieżką między drzewami zeszli nad brzeg

jeziora. Po jego drugiej stronie, jakieś dziesięć kilo­

metrów dalej rozciągały się góry o ciemnych stokach

porośniętych sosnami. Niżej widać było rozległe

wrzosowiska, które o tej porze roku zaczynały nabierać

liliowego koloru. Widok by! zachwycający.

- To wspaniałe, nie sądzisz? - zapytał. - Zawsze

mam przed oczyma ten widok, kiedy jestem w Edyn­

burgu. - Objął ją teraz lekko ramieniem.

- Przyjeżdżasz tutaj w każdą sobotę? - zapytała,

dziwnie świadoma jego bliskości.

- Kiedy tylko jest to możliwe, ale nie co tydzień.

W Edynburgu mam krąg przyjaciół, kontakty towa­

rzyskie to także przyjemność. A ty, Rosie? - Popatrzył

na nią. - Musisz tu chyba mieć przyjaciół z dawnych

lat? I może jakichś nowych?

- No, tak, czasem wydaje mi się, jakbyśmy nigdy

stąd nie wyjeżdżali...

- Jesteś więc chyba zadowolona, że mieszkasz

w Inverard?

Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 1 5

Gdyby zaprzeczyła, chciałby wiedzieć, dlaczego. A nie

mogła przecież przyznać się, że byłaby naprawdę

zadowolona tylko wtedy, gdyby on mieszkał w pobliżu.

Nigdy dotąd nie wiedziała, co to zazdrość, ale teraz

nagle poczuła jej silne ukłucie. Wyobraziła sobie

Fergusa w Edynburgu, otoczonego wianuszkiem

pięknych kobiet, z których każda tylko czeka, aby go

uwieść i zostać jego żoną.

- No cóż, nie siedzę w Inverard przez cały czas

- odparła wymijająco. - Czasem jeżdżę odwiedzić

babcię i ciocię Carrie, a także po zakupy. Ciocia

wychodzi za mąż za dwa tygodnie. Chce, żebym była

jej druhną...

- A więc to będzie duże wesele? - zapytał lekkim

tonem.

- Och, nie! Biorą ślub w kościele, w którym, jak

przypuszczam, pierwszy raz się spotkali. Będzie to

raczej skromna ceremonia.

- Twoja ciocia zasługuje na to, żeby być szczęśliwą.

Podejrzewam, że dość trudno jest znaleźć wspólny

język z twoją babcią.

- To racja. - Rosie zaśmiała się cicho. - Ciocia

Carrie to naprawdę święta osoba i strasznie cierpliwa.

Każdemu w rodzinie zdarza się od czasu do czasu

popaść w niełaskę u babci, ale prędzej czy później

zawsze nam wybacza. Wyjątkiem był tylko stryj

Donald.

- Czy jest zadowolona z tego, że masz zamiar

wyjść za doktora Douglasa?

- No... - zaczęte, usiłując wymyślić coś sensownego.

- Ona jeszcze o tym nie wie.

- Ach, trzymacie to w tajemnicy... Bardzo ro­

mantycznie... - W jego głosie zabrzmiała wyraźna

kpina.

- Żartujesz chyba! W nim nie ma za grosz roman­

tyzmu! - zawołała bez namysłu.

background image

1 1 6 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Powinna się była ugryźć w język. Czuła, że robi się

czerwona jak burak, więc dorzuciła pośpiesznie:

- No, przecież sam wiesz, jacy naprawdę są mężczyźni...

- Hmm... tak, ale oczywiście z męskiego punktu

widzenia. - Wziął ją pod rękę i ruszyli wzdłuż brzegu

jeziora. - Nie przejmuj się, młody Douglas jest

z pewnością bardziej romantyczny, niż potrafi to

okazać. Nawet jeśli nie deklamuje ci poezji Roberta

Burnsa... „Starczy ją wziąć, by ją kochać, kochać ją

wciąż przez całe życie, bowiem natura ją stworzyła

-ją jedną, piękną, wciąż w rozkwicie..."

Powiedział fragment wiersza z silnym szkockim

akcentem i Rosie z całego serca zapragnęła, aby

skierował te słowa właśnie do niej. Nie było się

jednak co łudzić - prawdopodobnie myślał o swojej

przyszłej żonie. Zrobiło jej się przykro. Była tu razem

z nim, trzymali się pod ręce i wydawało się, że jest im

ze sobą dobrze. Nawet gdy się z nią drażnił, nie miało

to już wpływu na jej Uczucia. Wiedziała, że zawsze

będzie go kochać... W myśli przeprosiła tę nieznajomą

dziewczynę, która zdobyła jego serce i odezwała się

prawie wesoło:

- Ian chciałby rozpocząć praktykę lekarską w Edyn­

burgu...

Wspomniał o tym, kiedy się spotkali, ale słowem

nie napomknął, że chce, aby z nim pojechała. Co

tam, Fergus nie musi o tym wiedzieć, uznała po

chwili namysłu. Ian Douglas był sympatycznym

chłopakiem, lecz wcale o niej poważnie nie myślał.

Był dostatecznie rozważny, aby znaleźć sobie żonę

z posagiem i koneksjami. Jeśli zaś chodzi o nią, to

można było liczyć tylko na koneksje, w żadnym

wypadku na pieniądze. Ojciec postanowił za wszelką

cenę znów postawić Inverard na nogi. Na to miały

pójść ich wszystkie finansowe zasoby.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 1 7

- To nie powinno być trudne - odezwał się Fergus.

- Przypuszczam, że mógłbym mu trochę pomóc.

Znam w medycznym światku Edynburga sporo

wpływowych ludzi. Co o tym myślisz?

- Spytam go. Masz prywatną praktykę, czy tylko

pracujesz w szpitalu?

- Och, prowadzę praktykę i to całkiem rozległą.

- Wciąż trzymał ją pod ramię. - Oczywiście pracuję

też w szpitalu - dwa dyżury na tydzień, pacjenci

w przychodni, porady dla osób po zabiegach...

Prowadzę również zajęcia dla studentów.

- Nie masz chyba ani chwili dla siebie...

- Mam świetnych współpracowników. Są kom­

petentni i czasem mnie zastępują, na przykład kiedy

wyjeżdżam. Jeżdżę dosyć często do Holandii. A także

do Londynu, Birmingham, Leeds i Bristolu.

- Nigdy nie będziesz miał czasu na życie rodzinne.

Twojej żonie nie będzie to przeszkadzało? - Znów nie

zdołała pohamować swojej ciekawości.

- Będę zabierał ją ze sobą - wyjaśnił krótko.

- Jeśli pójdziemy trochę dalej, pokażę ci wspaniałą

kryjówkę z lat, kiedy byłem małym chłopcem. Jest to

mała chatka, cała obrośnięta drzewami i krzakami.

Ma chyba ponad sto lat.

- Bardzo interesujące - mruknęła, przekonana że

ją lekceważy. Strasznie dobrzy z nas przyjaciele,

pomyślała z rozdrażnieniem. Wystarczy, że go spytam

o coś osobistego, a natychmiast zatrzaskuje mi drzwi

przed nosem.

Chatka okazała się rzeczywiście interesująca. Dawno

temu mogła służyć za schronienie dla żołnierza, który

stał na czatach przy brzegu jeziora. Nie miała dachu,

a w ciągu lat drzewa wokół niej tak się rozrosły, że

niemal całkiem zasłoniły małe okna.

- Bawiłem się tutaj w Robin Hooda - odezwał się

Fergus. - Miałem tu łuk i strzały. - Dotknął chropawej

background image

1 1 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

ściany niemal pieszczotliwym gestem. - Później

dostałem od ojca pneumatyczny pistolet i nauczyłem

się strzelać.

Rosie nie odzywała się. Za wszelką cenę chciała, by

mówił o sobie jak najwięcej. Niestety to było wszystko,

co miała usłyszeć. Fergus po chwili spojrzał na zegarek

i stwierdził:

- Lepiej wracajmy, o pierwszej jest lunch.

Zjedli go w ogromnym pokoju, którego okna

wychodziły na jezioro. Ściany były tu wyłożone dębową

boazerią, sufit zaś misternie rzeźbiony. Siedzieli przy

prostokątnym stole, wokół którego stały obite skórą

krzesła z okresu regencji. Znajdował się tu jeszcze

potężny kredens i piękny marmurowy kominek, nad

którym wisiało lustro. Białoniebieska porcelanowa

zastawa ozdobiona była rodowym herbem Camero­

nów.

Podano wędzonego łososia, pstrąga i sałatę, a na

deser kruche ciasto z truskawkami i kremem. Rosie

z przykrością zauważyła, że w trakcie rozmowy Fergus

starannie unika tematów natury osobistej. Nie pozwalał

jej zajrzeć w swoje życie.

Dlaczego zresztą miałby to robić, zreflektowała się

pijąc kawę w salonie i podziwiając urządzenie pokoju.

Jego dostojność łagodziły nieco kryte kolorowym

perkalem fotele i wielki bladoróżowy dywan na

podłodze. Po obu stronach okien znajdowały się

szklane gabloty pełne miniaturowych bibelotów

wykonanych ze srebra i porcelany. Obok stały dwa

nieduże stoliki z różanego drewna. Salon oświetlały

złocone kinkiety obok kominka i ozdobny kryształowy

żyrandol. Na jednym ze stolików leżał stos ilu­

strowanych czasopism i kilka książek, na krześle zaś

ktoś położył ręczną robótkę. Pokój był śliczny

i zarazem bardzo przytulny. Rosie z chęcią obejrzałaby

resztę domu, ale Fergus odstawił filiżankę i powiedział:

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 1 9

- Muszę się wybrać do Arisaig. Powinienem rzucić

okiem na mojego pacjenta. Pojedziesz ze mną?

Wsiedli do samochodu i jechali jakiś czas wzdłuż

jeziora, aż do chwili, gdy z prawej strony błysnęła

w oddali tafla morza. Arisaig House stał niemal nad

brzegiem wody, z trzech stron zaś otoczony był

górami.

- To przecież hotel - zauważyła błyskotliwie Rosie.

- Owszem, hotel, bardzo ładny, prawda? Jeden

z chłopców złamał kilka miesięcy temu nogę, w zeszłym

tygodniu zdjąłem gips. Chcę sprawdzić, czy zbytnio

nie forsuje tej kończyny.

Podjechali przed wejście, a z hotelu wysypała się,

żeby ich powitać, cała liczna rodzina. Byli to bardzo

serdeczni ludzie, mówili dużo i wszyscy naraz. Rosie

została przedstawiona po prostu jako Rosie Mac-

donald. Otoczyło ją natychmiast sześcioro dzieci,

z których jedno chodziło o kuli. Fergus i matka

chłopca zabrali go do innego pokoju, zaś pozostała

piątka oraz ich ojciec i ciocia zostali z Rosie. Dzieciaki

zasypały ją od razu gradem pytań. Gdzie mieszka?

Czy ma własnego konia? Czy lubi psy? Czy ma

zamiar wziąć ślub z sir Fergusem?

Została o to spytana akurat w chwili, gdy on sam

wrócił właśnie do pokoju. Miała nadzieję, że w ogólnym

harmiderze zdoła zignorować to ostatnie niefortunne

pytanie i udać, że go nie usłyszała. Niestety, ciocia

głośno skarciła chłopca:

- Jesteś niegrzeczny, Robert! Nie powinieneś pytać

Rosie, czy wyjdzie za sir Fergusa.

W pokoju zapadła akurat chwilowa cisza, więc

wszyscy usłyszeli dokładnie każde słowo.

Rosie poczuła, że się czerwieni i wbiła wzrok

w podłogę. Wiedziała, że szybko musi coś powiedzieć...

Ale zamiast niej odezwał się sir Fergus:

- Pytanie jest jak najbardziej na miejscu - zauważył

background image

1 2 0 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

spokojnie - ale chyba trochę przedwczesne. Na twoim

miejscu jeszcze bym poczekał. To trochę przedwczesne.

- A co to znaczy „przedwczesne"? - spytał szybko

Robert, już zaciekawiony czym innym.

- O, Boże, co ja zrobiłem! -jęknął profesor i wesoło

zaczął mu wyjaśniać znaczenie słowa. Gdy skończył,

policzki Rosie były znów w normalnym kolorze.

Później wszyscy przeszli do ogromnej kuchni na

podwieczorek. Rosie siedziała między panią domu

a jej córeczką. Sama nie miała rodzeństwa i podobała

się jej taka duża, szczęśliwa rodzina. Z przyjemnością

chłonęła radosną atmosferę panującą przy stole,

rozmawiała i żartowała ze wszystkimi. Przyglądała

się Fergusowi, który pałaszował kolejną grzankę

z miodem, trzymał na kolanach jedno z dzieci i coś

mu z zapałem wyjaśniał. Będzie kiedyś wspaniałym

ojcem, pomyślała z nagłym smutkiem.

Wkrótce potem zaczęli się żegnać.

- Odwiedź nas jeszcze kiedyś - błagały ją dzieci.

- Fergus może cię przecież przywieźć, to dla niego

pestka...

Podziękowała za gościnę i zaproszenie. Oczywiście,

że Fergus mógłby ją tu przywieźć, ale czy zechce?

Z pewnością będzie wolał zabrać ze sobą tę dziewczynę,

którą ma zamiar poślubić. Zastanawiała się, czy był

tu z nią kiedyś. W drodze powrotnej zapytała:

- Często tu przyjeżdżasz? Oni są bardzo mili...

- Znam ich od lat, a ponieważ jest tu sześcioro

dzieci, więc zawsze znajdzie się jakaś ręka lub noga,

która wymaga mojej pomocy. Cieszę się, że ich

polubiłaś.

- Czy ty... Chodzi mi o to, czy przyjeżdżałeś tu z...?

- Och, tak, jeden raz. Świetnie się bawiliśmy.

- Uśmiechnął się do niej od ucha do ucha. - Czy

powinienem sobie pochlebiać z tego powodu, że tak

cię interesuje moje życie prywatne?

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 2 1

- Wcale mnie nie interesuje! - zawołała rozgniewa­

na.

- I chyba nie powinno, prawda? - spytał chłodno.

- Kompletnie o mnie zapomnisz, kiedy już wyjdziesz

za tego swojego Iana i przypomnisz sobie, dopiero

jak złamiesz nogę, albo któreś z twoich dzieci zwichnie

łokieć lub obojczyk?

Odwróciła głowę, by nie zauważył, że ma oczy

pełne łez.

- Urocze dzieciaki - odezwał się po chwili sztucznie

wesołym głosem. - To chyba wspaniałe mieć taką

dużą rodzinę...

Przez resztę drogi prawie się nie odzywali. Po

powrocie do domu zastali panią Cameron w salonie,

gdzie na miłej rozmowie spędzili czas aż do kolacji.

Kolację zjedli bez pośpiechu. Podano zupę z porów

na rosole, pieczeń z jagnięcia i bukiet z jarzyn

pochodzących, jak zaznaczyła pani Cameron, z przy­

domowego ogrodu oraz sałatkę owocową z bitą

śmietaną. Rozmawiali, przeskakując z tematu na

temat, ale nigdy o czymkolwiek, co w jakiś sposób

dotyczyłoby sir Fergusa.

Czas mijał zadziwiająco szybko.

- O, Boże, ale późno! - Rosie wpadła niemal

w popłoch, gdy zobaczyła, która jest godzina. - Przep­

raszam, powinnam się wcześniej zorientować. Ale

było mi tak przyjemnie - dodała szczerze.

- Mnie też, Rosie - odpowiedziała z serdecznym

uśmiechem pani Cameron. - Koniecznie musisz mnie

znów odwiedzić.

Fergus również wstał, ale nie odezwał się ani słowem.

- Kiedy jedziesz do Edynburga? - zapytała, siedząc

już w samochodzie.

- Jutro.

- Ale jeśli teraz mnie odwieziesz, to strasznie późno

wrócisz do domu!

background image

122 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Do Inverard jest niewiele ponad godzinę drogi

i tyle samo z powrotem. Poza tym lubię jedzie nocą.

Pomachali stojącej w drzwiach pani Cameron

i wyjechali na pustą o tej porze drogę. Rozmawiali

przyjaźnie, lecz bezosobowo. Zupełnie jakbym była

jego ciocią, dla której jest miły, by zrobić przyjemność

matce, pomyślała niemal z rozpaczą.

Gdy tak kulturalnie odpowiadała na jego równie

kulturalne pytania i uwagi, zdała sobie sprawę, że

konwenanse uniemożliwiają jej wyrażenie tego, co

tak bardzo pragnęła mu powiedzieć. Ale gdyby to

zrobiła, wprawiłoby go to tylko w zakłopotanie

i definitywnie zakońc2yło ich przyjaźń, stwierdziła

rozsądnie.

Kiedy dojechali do Inverard, w holu paliło się już

tylko przyćmione światło. Wysiedli z samochodu

i Rosie zatrzymała się, patrząc na uśpiony dom.

- Może wstąpisz na kawę? Mama pewnie coś

zostawiła...

- Jest późno, a jutro muszę wcześnie wstać.

- W takim razie dziękuję ci za wspaniały dzień.

Każda jego chwila była udana.

Podszedł z nią do wejścia.

- Zamknij za sobą drzwi, dobrze?

- Zamknę, chociaż tutaj nie jest to konieczne, sam

wiesz. - Wyciągnęła rękę. - Dobranoc, Fergus.

Schylił się i musnął ustami jej wargi.

- Dzień godny zapamiętania - powiedział cicho.

Odwrócił się, wsiadł do samochodu i poczekał, aż

ona zamknie za sobą drzwi.

Minął cały tydzień, a Fergus nie dawał znaku

życia. Usiłowała o nim zapomnieć, ale im bardziej

się starała, tym częściej gościł w jej myślach. Przy­

jęła zaproszenie od doktora Douglasa i wybrała

się z nim na kolację do restauracji w Oban. Ubrała

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 123

się w jedną z najładniejszych sukienek i wmawiała

sobie, że naprawdę jest zainteresowana jego planami

na przyszłość. Nie była całkiem pewna, czy w tych

planach jest miejsce dla jej osoby. Dla ambitnego

doktora Douglasa najważniejsza była kariera zawo­

dowa. Nim skończył się wieczór, Rosie wiedziała, co

o nim sądzić. Odniosła przygnębiające wrażenie, że

nie było dla niego ważne, z kim się ożeni, byleby

tylko dziewczyna pomogła mu zrobić tę jego karie-

rę.

Podziękowała mu pięknie za wspólnie spędzony

czas i po cichu stwierdziła, że Ian Douglas zupełnie

i jej nie interesuje. Chwilami starał się być czarujący

i traktował ją tak, jakby mu się bardzo podobała, ale

to nie miało znaczenia. Choć oczywiście nie zaszkodzi,

jeśli Fergus będzie wiedział, że ona poważnie myśli

o poślubieniu Iana. Nawet jeśli od ostatniego spotkania

ani razu o niej nie pomyślał...

Była w błędzie. Sir Fergus, choć pochłonięty pracą,

miał czas, aby o niej myśleć i to całkiem często. Przez

ponad tydzień zajęty był w Edynburgu, po czym

nadarzyła się okazja, aby pojechać do Oban. Po­

proszono go o fachową opinię na temat skom­

plikowanego złamania kości piszczelowej. Spędził

w szpitalu całe przedpołudnie, starając się uratować

pogruchotaną nogę. Asystował mu miejscowy chirurg,

zaś doktor Douglas przyglądał się operacji, pełen

podziwu dla talentów sir Fergusa.

Po operacji wypili kawę w dyżurce siostry od­

działowej i chirurg wrócił na salę, aby sprawdzić stan

pacjenta, Ian Douglas i doktor Cameron zostali jeszcze

chwilę.

- Ja także zamierzam zrobić specjalizację - odezwał

się młodszy lekarz. - Z chirurgii. Muszę tylko wyjechać

do Edynburga. Tu, w tej dziurze, nie widzę dla siebie

przyszłości.

background image

124 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Arogancki szczeniak, pomyślał sir Fergus, za­

stanawiając się, co też Rosie takiego w nim widzi.

- Na pana miejscu bym się tak nie śpieszył - poradził

spokojnie. -Parę lat spędzonych tutaj ugruntowałoby

pańską reputację. Słyszałem, że się pan żeni?

- Żeni? Ależ skąd! Może za pięć, sześć lat. Żona

byłaby teraz dla mnie kamieniem u szyi. - Zaśmiał się

trochę głupio, sir Fergus spojrzał zaś na niego dziwnym

wzrokiem.

-

Plotka głosi, że oświadczył się pan Rosie Mac-

donald.

- Rosie? O, Boże, nie. To miła dziewczyna, lubimy

się, ale to wszystko. Osobiście zdecydowanie wolę

delikatne, drobne kobietki, a przede wszystkim nie

takie, które nieustannie się kłócą.

- A Rosie się kłóci? - Sir Fergus miał teraz

rozbawioną minę.

- Bez przerwy. Chociaż to naprawdę urocza dziew­

czyna, sir. Ale ja i tak nie zamierzam się na razie

ustatkować - dodał ze śmiechem.

- Mądra decyzja. - Fergus podniósł się z krzesła.

- No cóż... Muszę już iść. Proszę mnie informować

o stanie tej nogi i za parę dni zrobić jeszcze jedno

prześwietlenie. Wpadnę kiedyś obejrzeć klisze.

Nie pojechał ze szpitala prosto do Edynburga, lecz

udał się do Inverard. Zastał Rosie w ogrodzie. Walczyła

dzielnie z chwastami zarastającymi różane krzewy.

Ubrana była odpowiednio do tej pracy - w starą,

wypłowiałą sukienkę i zniszczone tenisówki, które

znalazła w szopie, włosy zaś miała ściągnięte w koński

ogon i związane kawałkiem sznurka.

Fergus uznał, że dziewczyna wygląda zachwycająco.

- Witaj, Rosie - odezwał się cicho, czym kompletnie

ją zaskoczył.

- O, dzień dobry... - wybąkała zdumiona. - Wpadłeś

po drodze do domu?

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KLÓCIĆ 125

- Tak. Jak się miewasz?

- Ja? Bardzo dobrze... Mam jeszcze tyle do zrobie-

nia, że nie starcza mi dnia.

- A co z rozrywkami? - spytał z lekkim roz-

bawieniem. - Żadnych przyjaciół, adoratorów?

- Och, tak, jest masa przyjaciół...

- I, rzecz jasna, młody Douglas?

- No... tak, oczywiście. - Schyliła się, usiłując

wyrwać jakiś wyjątkowo oporny chwast i nie patrząc

na Fergusa dodała: - Widujemy się dosyć często.

- Naturalnie - odparł gładko. - Ustaliliście już

datę ślubu?

Szarpnęła wściekle chwast i niemal się przewróciła,

gdy wyciągnęła go z korzeniami. Fergus złapał ją

w samą porę.

- Październik to taki ładny miesiąc, byłby bardzo

odpowiedni na ślub -podpowiedział, patrząc na nią

spod wpół przymkniętych powiek, tak, że nie zauważyła

w jego oczach przewrotnego błysku.

- No, tak... Ale Ian jest taki zapracowany. No,

wiesz, ma tyle pacjentów i w ogóle... My, to znaczy

ja... jeszcze się nie zdecydowałam.

- Bardzo mądrze - odparł ze śmiertelną powagą.

- Kiedy wychodzi za mąż twoja ciocia?

- Pojutrze.

- A więc będziesz u babci?

- Tak. Mama też jedzie, ojciec ma niestety za dużo

pracy. Prawdę mówiąc mężczyźni jakoś dziwnie nie

przepadają za weselami, nie sądzisz?

- Hmm... może interesuje ich tylko własny ślub?

- Może... Masz ochotę na kawę? Mama będzie

zachwycona... - Odgarnęła z twarzy niesforne ciemne

loki.

- Zajrzałem już do domu i twoja mama zdążyła

mnie poczęstować.

- Przekaż, proszę, pozdrowienia swojej mamie,

background image

126 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

dobrze? To miło, że wpadłeś. - Podała mu dłoń

ubrudzoną w ziemi czując, że znów się czerwieni.

Wbrew własnym postanowieniom zapragnęła nagle,

by Fergus wziął ją w ramiona i pocałował jak ostatnim

razem. Albo nawet jeszcze śmielej...

Niestety. Potrząsnął tylko jej ręką i powiedział

z uśmiechem:

- Przypuszczam, że jeszcze się kiedyś spotkamy,

Rosie. - Odwrócił się na pięcie i poszedł, zanim

zdołała wymyślić jakąś odpowiedź.

- Był tu Fergus. Znalazł cię? - zapytała później

matka.

- Tak. - Nie chciała o nim rozmawiać. - Te róże

są strasznie zaniedbane, mamo. Trudno będzie je

znów doprowadzić do poprzedniego stanu, zajmie to

chyba parę lat.

Następnego dnia pojechały z babcią do Edynburga.

Starsza pani Macdonald była w swoim żywiole.

Wydawała liczne polecenia na prawo i lewo oraz

ubolewała nad smutnym faktem, że ma córkę zupełnie

bez serca. Usiłowała również znaleźć swój szykowny

kapelusz, który ostatni raz miała na sobie dwadzieścia

lat temu. Rosie znalazła kapelusz z czarnej słomki,

zdobny w pióra i tiulową woalkę, uspokoiła babcię

i nakryła stół do kolacji.

Późnym wieczorem długo leżała w łóżku, nie mogąc

zasnąć. Szkoda, że to ona nie jest panną młodą.

Z innym panem młodym, oczywiście...

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wstała bardzo wcześnie. Babcia co prawda potępiła

ślub cioci Carrie, lecz skoro już nie mogła mu

przeszkodzić, chciała się na nim odpowiednio za­

prezentować. Długo nie mogła zdecydować, w co się

ubrać, toteż Elspeth, Rosie i jej matka nie miały

w końcu wiele czasu dla siebie. Starsza pani pojechała

do kościoła z Elspeth wynajętą limuzyną. Rosie,

mimo pośpiechu zadowolona ze swojego wyglądu,

wsiadła z matką do samochodu, starając się dotrzeć

do kościoła, nim zjawi się tam panna młoda.

Ciocia spóźniła się kilka minut. Była strasznie

roztrzęsiona, niepewna, czy ubrała się odpowiednio

do okazji i pogody. Miała na sobie błękitną garsonkę

i uroczy kapelusik, którego nigdy nie ośmieliłaby się

włożyć, gdyby mieszkała z matką. Rosie starała się ją

uspokoić.

- Wyglądasz naprawdę ślicznie, ciociu. Te kwiaty

świetnie pasują do twojej sukienki. Jesteś gotowa?

Do ołtarza prowadził pannę młodą doktor MacLeod,

Rosie zaś, jako druhna, kroczyła powoli za nimi.

Nieoczekiwanie zauważyła wśród gości Fergusa i na

jego widok prawie się potknęła. Zupełnie nie spodzie­

wała się, że go tu zobaczy. Minęła go z obojętną

miną udając, że jest całkowicie pochłonięta uroczys­

tością.

Ceremonia była prosta i trwała bardzo krótko.

Młoda para przeszła potem wzdłuż głównej nawy

i wyszła przed kościół. Reszta gości także wysypała

się na mały placyk, składając życzenia i gratulując

background image

128 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

świeżo poślubionym małżonkom. Drużba pana mło­

dego dwoił się i troił, usiłując zorganizować dla

wszystkich przejazd do hotelu na lampkę wina. Zadanie

było trudne, ponieważ zjawiło się więcej gości niż

przewidywano. Starszy pan, wyraźnie zmartwiony,

poprosił Rosie o cierpliwość, nim przyjdzie kolej na nią.

- Ja odwiozę Rosie - odezwał się zza jej pleców

Fergus.

Drużba popatrzył na niego jak na wybawcę.

- To bardzo miło z pana strony - powiedział

z wdzięcznością. - Jest jeszcze kilka osób, rozumie

pan...

- Ależ oczywiście - przytaknął Fergus i szybko

zaprowadził ją do rolls-royce'a.

- Skąd się tu wziąłeś? - spytała nad wyraz in­

teligentnie.

- Twoja ciocia mnie zaprosiła. Wyglądała ślicznie

jako panna młoda, nie sądzisz? - Wsiadł do samochodu

i popatrzył na nią. - Ty też jesteś piękną druhną, Rosie.

Mruknęła coś z zakłopotaniem, a Fergus zapytał:

- Czyżby generalna próba przed własnym ślubem?

To ją rozzłościło.

- Wcale nie! A ty zajmij się lepiej swoimi pacjentami!

- Zajmę się, ale dopiero po południu. Może masz

ochotę pojechać za mną do szpitala i rozejrzeć się

tam, gdy będę pracował?

- Och, naprawdę mogę? Bardzo bym chciała.

Wstąpisz teraz na przyjęcie?

- Wpadniemy tam na chwilę, a potem podrzucę

cię do domu twojej babci i dam ci dziesięć minut,

żebyś się przebrała. W szpitalu ktoś się tobą zajmie

i pokaże ci wszystko, co cię będzie ciekawiło.

- Nie musisz tego z kimś uzgodnić? Spytać kogoś,

czy możesz?

- Raczej nie - odparł, powstrzymując śmiech.

- Nawet przełożonej pielęgniarek?

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 129

- Nawet przełożonej - zaprzeczył.

Zajechali przed hotel. Fergus zaparkował samochód

i weszli do hotelu. Wszyscy zdążyli już dojechać,

toteż sala byk pełna ludzi. Jakiś daleki kuzyn Rosie

zmaterializował się natychmiast u jej boku i nie była

w stanie się go pozbyć. Fergus natomiast bawił

rozmową jej babcię. Starsza pani Macdonald patrzyła

na córkę wzrokiem złej wróżki, która ma ochotę

zabawić się w czary. Doktor Cameron umiał jednak,

jako lekarz, dawać sobie radę z nieznośnymi pacjen­

tami, więc bez trudu zdołał odwrócić jej uwagę od

uśmiechniętej i szczęśliwej twarzy córki. Z niezwykłą

cierpliwością wysłuchał szczegółów na temat licznych

kłopotów ze zdrowiem nękających starszą panią, po

czym skłonił ją do wypicia drugiego kieliszka szam­

pana.

Ktoś sypnął na młodą parę garść konfetti i w tym

samym momencie Rosie poczuła, że Fergus ujął ją za

łokieć.

- Możemy iść, uzgodniłem wszystko z twoją mamą.

Matka zajęta była rozmową z doktorem Mac-

Leodem.

- Miłego dnia, kochanie - zwróciła się do Rosie,

nim ta zdążyła coś powiedzieć. - Doktor MacLeod

odwiezie babcię i mnie do domu. I pośpiesz się,

Fergus nie powinien czekać.

Szybko zajechali przed dom babci. Doktor otworzył

jej drzwiczki od samochodu i przypomniał, że musi

się przebrać w dziesięć minut.

Wystarczyło tylko dziewięć. Szybko wskoczyła w śli­

czną kretonową sukienkę i żakiecik, zdjęła eleganckie

pantofle i z myślą o szpitalnych korytarzach włożyła

sandałki na płaskim obcasie. Przeczesała jeszcze włosy

i zbiegła na dół świeża jak stokrotka.

- O której musisz być w szpitalu?

- Zaczynam dyżur piętnaście po drugiej.

background image

130 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Och, to mamy masę czasu...

- Owszem. - Zapalił silnik i ruszył w stronę

przeciwną, niż się spodziewała.

- Ale szpital jest tam... - Machnęła ręką, wskazując

kierunek.

- Tak, ale mieszkam przy placu Moray. Najpierw

zjemy lunch. Nie potrafię operować z pustym brzu­

chem.

To akurat nie była prawda. Wiele razy wzywano

go do nagłych przypadków i operował czasem w środ­

ku nocy, wcale nie myśląc o jedzeniu. Jego asystentka

wysyłała młodsze pielęgniarki na obiad, sama czasem

zdołała połknąć kęs lub dwa w wolnej chwili między

operacjami, natomiast profesor Cameron tkwił na

posterunku jak spokojny, cierpliwy olbrzym. Chęć

niesienia pomocy była dla niego zawsze ważniejsza

niż posiłek.

Do placu Moray nie było daleko. Wszystkie

rezydencje w tej okolicy robiły imponujące wrażenie,

a piękny skwer pośrodku placu otoczony był ozdob­

nymi krzewami i klombami. Dom Fergusa prezentował

się solidnie i elegancko. Wjechali na półokrągły podjazd

i po chwili samochód zatrzymał się tuż przed drzwiami.

- Pani Meikle z pewnością już czeka - oznajmił

doktor. I rzeczywiście. Ledwo przeszli chodnikiem

parę kroków, gdy w drzwiach ukazała się gospodyni.

Fergus przedstawił Rosie i zaznaczył:

- Mamy tylko dwadzieścia minut, pani Meikle.

Nie możemy wyjść ani trochę później.

- Ależ proszę pana! - zawołała z udanym oburze­

niem. - Przecież wszystko jest już gotowe - tylko jeść!

- Wobec tego idziemy prosto do jadalni!

Jadalnia była położona na tyłach domu, jej okna

wychodziły na taras i ogród. Gyp przywitała ich,

merdając ogonem i podskakując radośnie.

- Masz ochotę na drinka, Rosie? Może sherry?

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 3 1

- Nie, dziękuję. - Wciąż jeszcze czuła trochę

podniecające działanie weselnego szampana.

- W takim razie tonik? Lemoniadę? Jest pyszna,

domowej roboty.

Odsunął jej krzesło i pomógł usiąść przy pięknie

nakrytym okrągłym stole. Przysadzista dziewczyna

wniosła chłodnik i koszyczek z pieczywem. W czasie

weselnego przyjęcia Rosie zdążyła schrupać tylko

parę maleńkich kanapek, toteż z przyjemnością zabrała

się do jedzenia. Jej towarzysz patrzył na nią z nie­

kłamanym uznaniem.

Po zupie była sałata i gorące bułeczki z francuskiego

ciasta. Spokojnie zdążyli wypić jeszcze kawę i nic nie

wskazywało na to, że mają mało czasu. Fergus

podtrzymywał towarzyską rozmowę, ani razu nie

spoglądając na zegarek. Lunch zajął im w sumie pół

godziny.

Przyjechali do szpitala pięć po drugiej. Szybko

przeszli przez hol i windą wjechali na piętro. Pokonali

jeszcze istny labirynt korytarzy i schodów, nim sir

Fergus przekazał Rosie pod opiekę energicznej osoby

w średnim wieku, odzianej w ciemnoniebieski strój

pielęgniarki.

- Becky, moja droga, przedstawiam ci Rosie, tak

jak obiecałem. Pozwól jej wtykać nos, gdzie tylko

zechce. Jeśli nie wrócę do czwartej, to daj jej coś do

czytania i niech na mnie zaczeka. - Ku zdumieniu

Rosie objął pielęgniarkę i serdecznie uścisnął, otrzy­

mując w rewanżu przyjazny uśmiech.

- Rosie, to jest siostra Wallace, moja najlepsza

asystentka. Oprowadzi cię po całym szpitalu, pokaże

i wyjaśni wszystko, co cię będzie interesowało.

- Może wypijemy herbatę, nim pójdziemy? - za­

proponowała pani w wykrochmalonym czepku na

siwiejących włosach. - Jest wiele do obejrzenia.

-Obrzuciła Rosie zaciekawionym spojrzeniem. -Masz

background image

132 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

szczęście, dziewczyno, to wielka uprzejmość ze strony

profesora.

Rosie mruknęła coś uprzejmie i udała się z siostrą

Wallace do jej biura. Piły herbatę, zastanawiając się,

od czego zacząć zwiedzanie szpitala.

- Z chęcią zobaczyłabym, gdzie pracuje sir Fergus,

jeśli można.

- Dlaczego nie? - Okrągłe oczy siostry Wallace

przyglądały się Rosie badawczo. - Oczywiście nie

wolno ci będzie wejść na blok operacyjny, ale możesz

zajrzeć przez szybę w drzwiach, a potem zaprowadzę

cię na galerię.

Tak też zrobiły. Rosie zerknęła ciekawie przez

szybę. Zobaczyła niedużą salę o pokrytych białą

glazurą ścianach. Na wózku leżał pacjent, przy którym

krzątał się anestezjolog.

- Pacjent jest teraz przygotowywany do operacji,

należy podać mu środki działające uspokajająco na

system nerwowy. W sali operacyjnej lekarz zastosuje

narkozę - wyjaśniła siostra Wallace.

Poprowadziła teraz Rosie wzdłuż korytarza i ot­

worzyła drzwi na galerię. Było tu już sporo studentów

w białych fartuchach.

- Jesteś pewna, że chcesz to oglądać? Wolałabym,

żebyś mi tu nie zemdlała.

- Nie zemdleję, ale chyba długo tu nie zostanę.

Pacjent leżał na stole, a zespół lekarzy i pielęgniarek

czynił ostatnie przygotowania do operacji. W sali

było bardzo cicho. W tej właśnie chwili pojawił się

Fergus w fartuchu i czepku na głowie. Patrząc na

jego opanowane ruchy, Rosie doszła do wniosku, że

na pewno będzie w stanie przyglądać się zabiegowi

do końca.

Przeliczyła się jednak. Fergus powiedział coś do

asystującej mu pielęgniarki i wyciągnął dłoń w cienkiej,

gumowej rękawiczce. Siostra sięgnęła w stronę tacy

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 133

z chirurgicznymi narzędziami i podała mu lśniący

skalpel. W tym momencie Rosie dała za wygraną

i zamknęła oczy.

Kiedy znów ostrożnie spojrzała w tamtym kierunku,

zobaczyła jedynie szerokie plecy profesora pochylonego

nad pacjentem i bez protestów dała się siostrze Wallace

wyprowadzić na korytarz.

- Po prostu chciałam zobaczyć, jak to wszystko

wygląda - wyjaśniła swojej przewodniczce. - Wie­

działam, że sir Fergus jest chirurgiem, ale dotąd

mogłam sobie to tylko wyobrażać... Czy zdarza mu

się popełnić błąd?

Siostra Wallace pozwoliła sobie zachichotać.

- Ależ skąd! Chciałabyś teraz zobaczyć oddział

ortopedyczny?

- Tak, bardzo chętnie.

Popołudnie minęło nie wiadomo kiedy. Rosie była

pochłonięta zwiedzaniem i wciąż zadawała mnóstwo

pytań, na które siostra Wallace cierpliwie odpowiadała.

Na koniec wróciły do jej biura. Wniesiono tacę

z herbatą i w tej samej chwili pojawił się Fergus. Był

już w garniturze i sprawiał wrażenie eleganckiego

dżentelmena, który nie ma najmniejszego pojęcia, co

to skalpel.

- Jakoś inaczej wyglądasz - zauważyła Rosie.

- Tak? A to dlaczego? - dopytywał się zaciekawiony.

- Czy ja wiem... To chyba tamten strój. Wy­

glądałeś... wyglądałeś jak ktoś, kogo wszyscy muszą

słuchać, nie wdając się w żadne dyskusje.

- Lepiej, żeby tak było, bo inaczej sala operacyjna

zmieniłaby się w domu wariatów!

- Byłyśmy na galerii - wyjaśniła siostra Wallace.

- Ale zamknęłam oczy, kiedy wziąłeś ten nóż,

a kiedy znów popatrzyłam, widać było tylko twoje

plecy. Będziesz jeszcze dzisiaj operował?

- Za pół godziny mam dyżur w przychodni - odparł,

background image

134

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

rzuciwszy okiem na zegarek - a potem muszę sprawdzić

stan pacjentów po dzisiejszych zabiegach.

- Są jeszcze prywatni pacjenci i listy, które trzeba

podyktować - zakomunikowała sucho siostra Wallace.

- W takim razie ja chyba już pójdę - odezwała się

Rosie. - Dziękuję za pokazanie mi szpitala, wszystko

było bardzo ciekawe! - dodała entuzjastycznie.

Pożegnała siostrę Wallace, uścisnęła rękę Fergusa

i skierowała się w stronę drzwi.

- Odwiozę cię - zaproponował szybko tonem

człowieka, który nie ma nic do roboty. - Przyda mi

się łyk świeżego powietrza. Dziękuję ci, Becky, przekaż

na ortopedii, że niedługo będę z powrotem.

- Mogę przecież sama wrócić — zaprotestowała,

gdy wyszli na korytarz. Równie dobrze mogłaby

jednak mówić do ściany. Fergus nawet się nie odezwał.

- Naprawdę, wcale nie musisz... - upierała się przy

swoim, ale została stanowczo, choć delikatnie we­

pchnięta do rolls-royce'a i zawieziona pod dom

babci.

- Może wejdziesz? - zaproponowała, gdy wysiedli.

- Nie mogę, jest już późno. - Schylił się, szybko ją

pocałował i odjechał.

Popatrzyła na zegarek. Siostra Wallace wspomniała,

że doktor Cameron nigdy się nie spóźnia. Będzie

musiał szybko jechać...

W salonie zastała przy podwieczorku matkę.

- Siadaj, kochanie, i wszystko mi opowiedz. Cie­

kawie spędziłaś czas?

- Nawet bardzo. Zwiedziłam szpital z asystentką

sir

Fergusa.

- A jego nie widziałaś? - Głos pani Macdonald

brzmiał prawie obojętnie.

- Och, tak. Przyglądałam się, jak operuje, ale

tylko przez chwilę, potem już nie patrzyłam... Przywiózł

mnie tutaj.

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 135

- Nie chciał do nas wstąpić?

- Ma jeszcze dyżur w przychodni i bardzo się

śpieszył.

- No cóż, może znajdzie troszkę czasu, żeby wpaść

z wizytą, zanim wyjedziemy. - Zerknęła na córkę.

- Pomyślałam, że możemy wyjechać za parę dni, nic

nas przecież nie goni.

Wszystko może się zdarzyć w ciągu kilku dni,

pomyślała rozmarzona.

Marzenia rozsypały się tego wieczora.

Stała z matką przed domem, zastanawiając się nad

trasą spaceru, kiedy nadjechał błękitny rolls-royce.

Prowadził Fergus, a obok siedziała ta sama dziewczyna,

z którą już go kiedyś widziała. Zauważył je i pomachał

ręką, ale się nie zatrzymał.

- Jaka ładna dziewczyna - odezwała się pani

Macdonald. - Sądzisz, że to była jego narzeczona?

- Nie mam pojęcia - odparła wściekłym głosem.

- I szczerze mówiąc, wcale mnie to nie obchodzi.

- Energicznie skierowała się w stronę przeciwną niż

ta, w którą jechał rolls-royce. Matka szła za nią,

wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Przyjęcie

weselne chyba się udało, prawda, mamo? Jestem

pewna, że oboje będą szczęśliwi.

- Też tak myślę. Twoja ciocia wyglądała uroczo.

Co masz ochotę robić jutro, Rosie?

- Jechać do domu - warknęła, a widząc zdziwioną

minę matki, dodała: - Wiesz, nie ma tu przecież nic

ciekawego, a babcia jest taka zgryźliwa. Chyba, że

chcesz jeszcze zrobić jakieś zakupy?

Pani Macdonald rzeczywiście miała ochotę zajrzeć

do paru sklepów i kupić trochę niezbędnych drobiaz­

gów, ale jeden rzut oka na twarz córki wystarczył,

żeby z tego zrezygnować. W głosie Rosie zabrzmiał

dziwnie naglący ton, odparła więc prawie beztrosko:

- Zakupy? Nie, dziecinko. Wybiorę się tu jesienią,

background image

136 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

żeby poszukać dla siebie nowego płaszcza. Teraz

właściwie nic nie potrzebuję...

Było to małe kłamstewko, ale ulga w oczach Rosie

była go warta. Coś musiało się jednak wydarzyć,

pomyślała z troską pani Macdonald. Rosie zawsze

przecież interesowała się modą, a zakupy w Edynburgu

mogły być dla niej prawdziwą przyjemnością. Czy zły

humor córki ma coś wspólnego z sir Fergusem?

Polubili się w końcu, ale była to chyba tylko przyjaźń?

Przecież sama Rosie wielokrotnie wspominała o jego

małżeńskich planach. Może to właśnie ta dziewczyna,

która z nim jechała...?

Kiedy zakomunikowały babci o jutrzejszym wyjeź­

dzie, bardzo się zirytowała.

- Jestem starą, samotną i nikomu nie potrzebną

kobietą. Została mi tylko moja wierna gospodyni!

Ależ tak, proszę, jedźcie sobie do domu!

Słowa te były pełne żalu, ale babcia mówiła tak

głośno i takim rozzłoszczonym tonem, że zepsuła cały

ich efekt, zwłaszcza że dodała jeszcze:

- I tak musiałybyście wyjechać pojutrze. Zapraszam

gości na brydża, a obie jesteście za głupie, żeby grać

inteligentnie. Żadna z was nie jest mi tu potrzebna.

- Wobec tego - odezwała się matka Rosie - naj­

lepiej, jeśli wyjedziemy zaraz po śniadaniu. Będziesz

mieć czas, by wszystko zorganizować.

- Czy Elspeth poradzi sobie teraz, kiedy nie ma

cioci? - spytała Rosie.

- Zatrudniłam bardzo dobrą pomoc na przychodne.

Na pewno będzie bardziej troskliwa niż moja własna

rodzina. Muszę ci powiedzieć, Rosie, że byłam gorzko

rozczarowana brakiem opieki z twojej strony, kiedy

skręciłam nogę... Tak cierpiałam...

- Kochana babciu - Rosie próbowała udobruchać

starszą panią. Wstała i ucałowała ją w czoło. - Pójdę

teraz spakować nasze rzeczy. Dobranoc. - Cmoknęła

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

jeszcze matkę w policzek. - Nie idź zbyt późno spać

mamo,

Wyjechały z samego rana, zbesztane na pożegnanie

przez babcię. Rosie jechała przez miasto, starając się

za bardzo nie rozglądać. Nie chciała znów zobaczyć

Fergusa i jego narzeczonej. Z przygnębieniem za­

stanawiała się, czy jeszcze kiedyś go spotka. Praw­

dopodobnie nigdy, stwierdziła ponuro.

Cudownie było wrócić do domu. Opowiedziała

ojcu o ślubie, sprawdziła, co wyrosło na grządkach

w ciągu ostatnich dwóch dni, powyrywała chwasty

między truskawkami. Cały dzień była zajęta i czuła

się prawie, choć nie całkiem, szczęśliwa. Zajrzała też

do Meg, ponieważ jedno z dzieci zachorowało.

Zatelefonowała do doktora Douglasa, który przyjechał

i stwierdził odrę. Odprowadzała go właśnie do

samochodu, gdy nagle się roześmiał.

- Koniecznie muszę ci to powiedzieć. Otóż profesor

Cameron w zeszłym tygodniu operował w Oban

i trochę potem rozmawialiśmy - o mojej karierze i tak

dalej. Wyobraź sobie, on sądził, że ty i ja mamy się

pobrać! Oczywiście wyprowadziłem go od razu z błę­

du... Co też mu przyszło do głowy? Coś tak głupiego...

- To faktycznie okropnie śmieszne - odparła,

przełykając gorycz i wściekłość. - Czy to możliwe,

żebym zdecydowała się wyjść za kogoś takiego jak

ty...? - zaśmiała się rozkosznie.

- No, nie jestem taką złą partią - stwierdził nieco

obruszony.

- Ależ oczywiście, że nie - odezwała się słodko.

- Tylko że nie dla mnie. Powinieneś sobie znaleźć

jakieś ładne maleństwo. Profesor był chyba nieźle

rozbawiony?

- Dziwne, ale niewiele mówił. On ma zawsze taki

wyraz twarzy, że nigdy nie wiadomo - bawi się, złości

czy jest znudzony.

background image

138 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Pewnie był znudzony. Przyjedziesz jeszcze zoba­

czyć, jak się czuje mały Jamie?

- Daj mi znać, gdy będzie miał temperaturę. Jeśli

nie spadnie, będę musiał jeszcze go zbadać. - Wsiadł

do samochodu i opuścił szybę. - Nie jesteś chyba na

mnie zła? Przez te głupoty o nas...?

- Zła? Skądże. Ktoś sobie zażartował naszym

kosztem i już. - Uśmiechnęła się czarująco. - Do

widzenia, Ian.

Patrzyła za nim i czuła, że wszystko się w niej

gotuje. Fergus parę razy wspomniał o Ianie, pytał

o datę ślubu -wyraźnie ciągnął ją za język, prowokując

do tych idiotycznych odpowiedzi, a przez cały czas

znał prawdę... To było strasznie upokarzające. Nigdy

mu tego nie wybaczy i nigdy, nigdy więcej nie zechce

go widzieć, postanowiła kategorycznie, ale w środku

czuła się chora z rozpaczy.

Zobaczyła go już następnego dnia. Szukała na

poddaszu koszyka dla Simpkinsa, gdy do jej uszu

dotarł szmer samochodu. Zerknęła przez małe okienko.

Fergus właśnie wysiadał. Zdążyła pędem zbiec bocz­

nymi schodami i przez kuchnię wyślizgnęła się do

ogrodu. Pognała do małej furtki w murze i odetchnęła,

gdy znalazła się na łące. Za łąką płynęła rzeczka.

Zręcznie przedostała się po kamieniach na drugi jej

brzeg i skierowała kroki w stronę sosen u stóp

wzgórza. Usiadła na pniu powalonego drzewa, żeby

zebrać myśli. Głupio było tak uciekać, stwierdziła.

I tak, prędzej czy później, gdzieś na niego wpadnie.

Na razie nie miała jednak zamiaru wracać do domu.

Fergus rozmawiał tymczasem w salonie z panią

Macdonald. Gdy słońce wychyliło się zza chmur

i oświetliło wszystko nagłym blaskiem, przez duże

okno od razu zauważył rysującą się w oddali sylwetkę

Rosie.

- Była na poddaszu, kiedy przyjechałeś - tłumaczyła

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

matka. - Słyszałam, jak ciągnęła jakieś pudło. Ta

podłoga tak okropnie skrzypi...

- Teraz siedzi po drugiej stronie rzeki. Przejdę się

tam...

Rosie nie patrzyła w stronę domu. Obserwowała

właśnie małą rudą wiewiórkę, gdy nagle poczuła na

ramieniu dotyk czyjejś ręki.

- No i dlaczego uciekłaś? - zapytał Fergus bez

żadnych wstępów.

- Uciekłam? Skądże, miałam ochotę się przejść...

- Czemu mi powiedziałaś, że masz zamiar wyjść za

doktora Douglasa? I dlaczego...

- Wciąż tylko te pytania! - przerwała mu oprysk­

liwie. - Nie powiem ci!

- Wobec tego ja odpowiem za ciebie - odparł,

przyglądając się jej rumieńcom.

- Tylko spróbuj, a nigdy się do ciebie nie odezwę!

I tak zresztą nie miałam zamiaru.

- Ciekawe dlaczego? Czym ci się naraziłem, że

jesteś tak bardzo na mnie rozgniewana? Cóż takiego

zrobiłem? - Mówił poważnie, ale było jasne, że ze

wszystkich sił stara się nie roześmiać.

- Och, nic, zupełnie nic. A w ogóle o co tyle

hałasu? I dlaczego nie jesteś w Edynburgu?

- Przyjechałem, żeby się z tobą spotkać, ale ty nie

chcesz mnie widzieć, prawda, Rosie?

- Nie, nie chcę. I marzę o tym, żebyś już sobie

wreszcie poszedł!

- No cóż, niech będzie - odparł tak obojętnie,

jakby to zupełnie nie miało dla niego znaczenia.

— Śliczny mamy dzisiaj ranek, prawie żałuję, że nie

jestem pasterzem lub farmerem.

Uśmiechnął się na widok jej zdumionej miny

i poszedł. Odczekała, aż przeszedł przez rzeczkę

i zniknął za furtką, po czym siadła i rozbeczała się.

Była głupia i dziecinna, przyznała sama przez sobą.

background image

140 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

I co z tego? On i tak niedługo się ożeni, jej mógł

zaofiarować tylko przyjaźń. Chciała czegoś więcej,

a to było niemożliwe. Mogła też wszystko, co się

zresztą zdarzyło, obrócić w żart. Rozstaliby się

z uprzejmą, choć może nieszczerą nadzieją, że jeszcze

kiedyś się spotkają. Lecz taka przyjaźń szybko

umarłaby śmiercią naturalną. Cóż, teraz i tak na

wszystko było już za późno...

Wróciła do domu i przez kilka godzin miotała się

wśród zniszczonych mebli, kufrów ze starociami

i stosów książek, robiąc taki hałas i tracąc przy

okazji tyle energii, że gdy przyszła pora na lunch,

mogła już niemal spokojnie napomknąć o wizycie sir

Fergusa.

- Wpadł tylko na parę minut... Był w Oban? Nie

zdążyłam się dowiedzieć...

- Jechał do domu - wyjaśnił ojciec i spytał, kto

zabiera ją na szkocki bal, który ma się odbyć w Fort

William w przyszłym tygodniu.

- Ian Douglas - odparła. - Będzie świetna zabawa.

Do końca posiłku rozmawiali tylko o balu.

Następnego dnia poszła zobaczyć, jak się czuje

mały Jamie. Wciąż gorączkował, ale doktor Douglas

twierdził, że to normalne. Miała jednak własne powody,

by zadzwonić do niego. Zagaiła na temat Jamiego

i zapytała:

- Ian, mógłbyś coś dla mnie zrobić?

- Oczywiście, jeśli tylko będę mógł.

- Wybierasz się na ten bal? Tak? Sam? Mógłbyś

mnie ze sobą zabrać? Nie musisz się mną przez cały

wieczór zajmować, po prostu chciałabym z kimś

pojechać.

- Z przyjemnością. Nie zapraszałem cię, bo myś­

lałem, że pewnie przyjedzie sir Fergus. Zawsze bywa

na tym balu.

Dobrze o tym wiedziała. Tym razem też na pewno

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 4 1

tam będzie -jego posiadłość leżała tuż obok, a rodzinę

Cameronów wszyscy dobrze znali.

- Wpadniesz po mnie? Przyjedź na obiad, jeśli

masz chęć.

- Wspaniale. O ósmej? Do zobaczenia.

Parę dni minęło bardzo szybko, Ian Douglas zjawił

się punktualnie i musiał w duchu przyznać, że Rosie,

w białej szyfonowej sukni przepasanej kraciastą szarfą,

jest jedną z najładniejszych dziewcząt, jakie kiedykol­

wiek spotkał. Za jakieś pięć lat, pomyślał, może z niej

być akurat taka żona, jakiej będę potrzebował. Trochę

mało pieniędzy, ale to dobra rodzina, no a ta jej

buzia i figura... Szkoda tylko, że taka kłótliwa...

Jednak tego dnia Rosie nie kłóciła się przy obiedzie.

Wręcz przeciwnie, była wcieleniem słodyczy, Ian

zaprowadził ją do samochodu z nadzieją na mile

spędzony wieczór.

Hotel był już pełen gości ubranych w tradycyjne,

szkockie stroje. Panie miały na sobie białe suknie,

a mężczyźni kilty, czyli kraciaste spódniczki do kolan.

Wszyscy wspaniale się bawili przy dźwiękach szkockich

melodii. Rosie tańczyła znakomicie. Lubiła żywe,

miejscowe tańce, a także te bardziej konwencjonalne,

Ian był zaś doskonałym partnerem. Oboje znali tu

sporo ludzi, więc od czasu do czasu tańczyli z kimś

innym, aby w końcu spotkać się znowu, gdy podano

kolację.

Szli właśnie w stronę stołu, gdy Rosie zauważyła

Fergusa. Zbladła na jego widok. Był diabelsko

przystojny - w kilcie prezentował się doskonale.

Rozmawiał właśnie z córką Provostów. Nigdy nie

lubiła tej dziewczyny, ale teraz chętnie by ją udusiła.

Nie mogła nawet udać, że go nie widzi, toteż posłała

mu promienny uśmiech, przesunęła wymownym

spojrzeniem po sukience jego partnerki, przy stole zaś

natychmiast stała się duszą towarzystwa.

background image

142

JEŚLI PRZESTANIEMY SIE KŁÓCIĆ

Po kolacji przetańczyła wszystkie melodie. W swojej

próżności miała cichą nadzieję, że sir Fergus poprosi

ją do tańca, a ona mu odmówi. On jednak ani razu

jej nie poprosił. Zupełnie, jakby jej tu nie było.

Na koniec odśpiewano „Auld Land Syne", starą

szkocką pieśń o dawnych, dobrych czasach i wszyscy

wysypali się do hotelowego foyer. Ian wyszedł, aby

podjechać samochodem przed wejście, Rosie stała

obok szatni, czekając na niego. W tłumie ludzi nigdzie

nie było widać Fergusa. Pewnie odwozi teraz do

domu córkę Provostów, pomyślała kwaśno i w tej

samej chwili usłyszała jego głos tuż przy uchu:

- Cudowny wieczór, prawda, Rosie? Młody Douglas

musi być z ciebie strasznie dumny.

- Daruj sobie te złośliwości - odparła gorzko.

- Miałeś chyba niezły ubaw, gdy Ian powiedział ci,

że... - przerwała, by zamienić dwa słowa z sir

Williamem Bruce'em. Starszy pan miał już osiem­

dziesiątkę na karku, ale nie opuścił do tej pory

żadnego balu. Ukłoniła się staruszkowi, po czym

spojrzała promiennie na Fergusa. - Mam nadzieję, że

cię już nigdy nie zobaczę - stwierdziła, a dla uszu

znajomej, która zatrzymała się obok, dodała słodko:

- Chyba dobrze się bawiłeś. To musiała być przyjemna

odmiana dla kogoś, kto na co dzień siedzi zagrzebany

w cudzych kościach.

Uśmiechnęła się, bardzo z siebie zadowolona.

- Ach, jest już Ian... - Podpłynęła z wdziękiem

w jego stronę.

Nikt, kto by na nią patrzył, nie domyśliłby się, co

rzeczywiście czuła.

Tak naprawdę bowiem z całej duszy pragnęła się

odwrócić i paść Fergusowi w ramiona.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Ian Douglas dobrze się bawił na balu i był

zadowolony z tego wieczoru.

- Ta dziewczyna, z którą tańczył profesor - ode­

zwał się z przejęciem - to chyba córka Provostów?

Ładne stworzenie i bardzo miła. Tworzyli razem

piękną parę.

Rosie niechętnie zgodziła się z jego opinią. Ten

wieczór nie rozwinął się po jej myśli. Była taka zła, że

gdyby mogła, spuściłaby Fergusowi tęgie lanie. Przez

chwilę zastanawiała się, co by mu zrobiła, Ian zaś

plótł tymczasem o córce Provostów.

W Inverard zaprosiła go na kawę i w duchu

ucieszyła się, gdy odmówił. Było już po drugiej i,

prawdę mówiąc, marzyła tylko o tym, żeby wreszcie

pójść spać. Podziękowała mu za to, że jej towarzyszył

i z ulgą pożegnała.

Była zmęczona, ale sen nie nadchodził. Przed oczami

miała potężną sylwetkę Fergusa, a w głowie wciąż

kołatały się jej własne słowa, że nie ma ochoty go

więcej widzieć. Chciała, by w to uwierzył, ale swojego

serca nie potrafiła oszukać. W końcu zasnęła i oczywiś­

cie śniła o Fergusie Cameronie.

Wstała o zwykłej porze i przy śniadaniu szczegółowo

opowiedziała rodzicom o balu. Przekazała im po­

zdrowienia od wielu znajomych i przyjaciół, opisała

fasony najelegantszych sukienek i potrawy podane na

kolację. Entuzjazm, z jakim mówiła, sugerował, że

bawiła się tak wesoło, jak nigdy dotąd. Słowom

przeczyła jednak wyraźnie bladość twarzy i zaczer-

background image

144 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

wieniony czubek jej ładnego noska. Matka przyglądała

się jej z namysłem.

- Widziałaś może Fergusa? - zapytała w końcu.

- Fergusa? O, tak, był z rodziną Provostów, ale

w tym tłumie trudno było z kimkolwiek porozmawiać...

- Chyba dobrze wygląda w kilcie?

-

Tak, rzeczywiście nieźle. - Zgniotła w dłoni

grzankę. - Wiesz, mamo, chyba powinnam znów się

zająć organizowaniem dziewiarstwa w naszej okolicy.

Rozmawiałam z panią MacTavish. Podobno niedługo

ma zostać otwarty w Inverness nowy butik z ręcznie

robionymi swetrami. Muszę dowiedzieć się czegoś

więcej...

Ta nagła zmiana tematu zaskoczyła panią Mac-

donald. Powstrzymała się jednak od komentarza

- córka musiała mieć swoje powody, dla których

wolała nie rozmawiać więcej o balu.

W ciągu kilku następnych dni Rosie wynajdywała

sobie w domu wciąż nowe zajęcia, ale nie udało jej się

znaleźć lekarstwa na to, co ją dręczyło. Czuła się

samotna i nieszczęśliwa, nie miała też nadziei, że

kiedyś będzie inaczej. Gdyby tylko Fergus znów

przyjechał do Inverard, mogłaby mu wszystko wyjaś­

nić... Zdawała sobie jednak sprawę, że były to zwykłe

mrzonki. Fergus Cameron nie miał żadnych powodów,

aby jeszcze kiedykolwiek ją odwiedzić, więc każdej

nocy wypłakiwała się cicho w poduszkę. Tylko tyle

jej pozostało...

Nie mogła wiedzieć o tym, że sir Fergus myślał

o niej równie często, jak ona o nim. Był dojrzałym

człowiekiem i nie miał wątpliwości, że ją kocha i że

chce się z nią ożenić, ale tylko wtedy, gdy ona sama

tego zapragnie i odwzajemni jego uczucia. Nie był

zarozumiały, lecz zdawał sobie sprawę, że mógłby

zawrócić jej w głowie, gdyby tylko stał się trochę

bardziej czarujący i uwodzicielski. Potrafił być taki,

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIC 145

jeśli miał na to ochotę. Ale nie chciał jej zdobyć w ten

sposób. Chciał jej miłości i rozumiał, że warto na tę

miłość poczekać.

Rosie rzeczywiście energicznie zabrała się za sprawy

dziewiarskiego rzemiosła. Do tej pory nie miał się

tym kto zająć. Miejscowe kobiety były bardzo

zadowolone, gdy przywiozła im włóczkę i wzory

swetrów, obiecując zorganizować również sprzedaż

gotowych wyrobów. Mieszkały na ogół w zabitych

deskami wsiach i rzadko jeździły do miasta. Rosie

zjawiła się więc w samą porę.

Któregoś dnia wybrała się do Inverness, aby

porozmawiać z właścicielami butików na temat

ewentualnych dostaw. Próbki, które zaprezentowała,

bardzo się im spodobały. Rynek zbytu przeszedł jej

najśmielsze oczekiwania. Dostała masę zamówień,

a i ceny okazały się wyjątkowo korzystne.

Wychodziła właśnie z kolejnego sklepu, gdy do­

słownie wpadła na panią Cameron.

- Moja droga, co za miła niespodzianka! - urado­

wała się matka Fergusa. - Akurat zastanawiałam się,

czy nie wpaść gdzieś na kawę. Będzie mi przyjemnie,

jeśli pójdziesz razem ze mną.

Było to zupełnie nieoczekiwane spotkanie, a ser­

deczność pani Cameron tak przekonująca, że Rosie

od razu się zgodziła i już po chwili siedziały, roz­

mawiając, przy kawiarnianym stoliku.

- Koniecznie musisz mnie znów odwiedzić, Rosie.

Fergus wspominał, że byłaś na balu, ale wiem, jak

tam bywa tłoczno, nawet nie można porozmawiać

- ciągnęła, starając się wyczytać coś z wyrazu twarzy

tej ślicznej dziewczyny.

Fergus był ostatnio wyjątkowo oględny w słowach,

kiedy tylko wspominała o Rosie. Co więcej -pracował

tak ciężko, jak nigdy dotąd, a kiedy już przyjeżdżał

do domu, znikał na całe godziny i wędrował samotnie

background image

146 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

po wrzosowiskach. Coś wyraźnie było nie tak.

Wiedziała, że jej syn jest cierpliwym człowiekiem i na

ogół zdobywa to, czego chce. Teraz była pewna, że

chodzi o Rosie. Może się pokłócili? Ale to, jak się jej

zdawało, było mało prawdopodobne. Czyżby więc

jakieś nieporozumienie? Westchnęła. Zakochani są

zawsze tacy przewrażliwieni...

- Rzadko przyjeżdżam do Inverness, a ty, Rosie?

- zagadnęła. - Dzisiaj nadarzyła się świetna okazja,

ponieważ Fergus operuje w tutejszym szpitalu. Za­

brałam się więc razem z nim. Umówiliśmy się tu,

naprzeciwko w hotelu, na lunch. Mam nadzieję, że się

do nas przyłączysz?

- Ja... To znaczy... niestety muszę już wracać. -Aż

zbladła na samą myśl o spotkaniu. Gorączkowo

usiłowała znaleźć jakąś wymówkę. - Dziękuję, to

bardzo miło z pani strony, bardzo bym chciała, ale

obiecałam, że przywiozę włóczkę, a to dosyć daleko...

Zamilkła, świadoma że paple bez sensu.

- Jaka szkoda - odezwała się łagodnie pani Came­

ron. - Ale rozumiem, że faktycznie musisz już jechać.

Cieszę się, że cię spotkałam.

Pożegnały się przed kawiarnią. Rosie z ulgą wsiadła

do samochodu i odjechała. Czuła absurdalny strach

na myśl o tym, że gdyby została jeszcze chwilę, to

stanęłaby oko w oko z Fergusem.

On sam wszedł do hotelowego foyer i nie od razu

zauważył matkę, miała więc czas, aby ukradkiem mu

się przyjrzeć. Był chyba zmęczony, co jej nie zdziwiło.

Zaniepokoił ją natomiast wyraz jego twarzy. Wyglądał

jak ktoś, kto błądzi myślami gdzieś daleko. To był zły

znak. Zobaczył ją i podszedł do stolika.

Uśmiechnęła się do niego i powiedziała:

- Właśnie pożegnałam się z Rosie, byłyśmy razem

na kawie...

Jego twarz zmieniła się natychmiast w obojętną

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 147

maskę. A więc miała rację, między młodymi coś się

nie układało, teraz była tego pewna.

- Tak? - zapytał. - Chciało jej się jechać tak

daleko od domu?

- Zajmuje się organizowaniem wiejskiego rzemios­

ła... Wiesz, dziewiarstwo i tak dalej. Zbierała tu

w butikach zamówienia. Chciałam, żeby zjadła z nami

lunch, ale bardzo się śpieszyła. Wyglądała, jakby była

czymś zmęczona, czy może raczej nieszczęśliwa...

- Spojrzała szybko na syna i ciągnęła dalej: - Bardzo

byłeś dzisiaj zajęty? Jak myślisz, o której skończysz?

Mam jeszcze do zrobienia trochę zakupów...

Kilka dni później Rosie pojechała do Fort William

odwiedzić panią MacTavish i opowiedzieć jej o wszys­

tkim, co załatwiła w butikach Inverness. Spędziły

razem całe popołudnie, rozmawiając o dziewiarstwie.

Po podwieczorku zjawili się mąż i córka pani domu,

Chloe. Rosie nie widziała jej od czasu, gdy wyjechała

do Wiltshire, toteż obie dziewczyny ucieszyły się

z tego spotkania.

- Musisz zostać na kolacji - nalegała pani Mac-

Tavish. - Zadzwonię do twojej mamy, kochanie.

Została i tak się obie z Chloe zagadały, że nie

wiadomo kiedy zrobiło się bardzo późno.

Ledwo zdążyła wyjechać z Fort William, kiedy zaczęło

padać. Musiała trochę zwolnić, bo deszcz przeszedł

w ulewę, a silne podmuchy wiatru zaczęły gwałtownie

uderzać w samochód. Widoczność była kiepska, ale

Rosie nie martwiła się, bo znała drogę jak własną

kieszeń. Minęła już Ballchulish i wyjechała na prosty

odcinek szosy wzdłuż wrzosowisk, gdy nagle zauważyła

w oddali jakiś błysk. Zatrzymała samochód i jeszcze raz

spojrzała w tamtą stronę. Była to dzika okolica i nikt tu

nie mieszkał, skąd więc to światło? Spostrzegła, że

światło poruszą się, jakby ktoś machał latarką.

background image

148 JBŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Niewiele myśląc, wysiadła i założyła wiatrówkę,

którą zawsze woziła w bagażniku. Żałowała, że nie

ma kaloszy. Zabrała jeszcze latarkę, zamknęła samo­

chód i ruszyła w stronę wrzosowisk. Prawdopodobnie

ktoś zabłądził i nie wie, w którą stronę pójść. Było już

całkiem ciemno, więc migała latarką, dając znaki, że

się zbliża i modląc się w duchu, żeby tamto światło

nie zgasło.

Było dalej, niż przypuszczała. Po dwudziestu

minutach marszu usłyszała czyjś słaby okrzyk w od­

powiedzi na swoje wołanie. Teren był tutaj bardzo

nierówny, pełen kamieni, których nie sposób było

dostrzec i ominąć, toteż gramoliła się powoli i z trudem.

W pewnej chwili potknęła się i niemal upadła na

kogoś, kto trzymał latarkę.

Był to młody chłopak, prawie jeszcze dziecko.

Leżał bez ruchu w grząskim błocie, przemoczony do

suchej nitki. Jedną nogę miał wykręconą pod dziwnym

kątem, a ze zranionej skroni sączyła się krew.

Uklękła przy nim, zdjęła wiatrówkę i delikatnie

wsunęła mu pod głowę.

- Kiedy to się stało? - spytała. - Gdzie cię boli?

Spróbuję ci jakoś pomóc. - Nie mogła wiele zrobić,

noga była chyba złamana.

- Zabłądziłem - odezwał się słabym głosem. - Zawa­

dziłem o coś nogą i upadłem, uderzyłem się w głowę...

- Bardzo cię boli?

- Nie. W ogóle nic nie czuję. - Popatrzył na nią

przestraszony. - Złamana, prawda? Więc dlaczego

nie czuję?

- To tylko z zimna - powiedziała, próbując go

uspokoić. - A głowa? Boli cię głowa?

- Tak.

Szeptał coś tak cicho, że musiała się schylić, aby go

usłyszeć.

- Chciałem się sprawdzić... Nie zostawiaj mnie...

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 149

- Na pewno cię nie zostawię. Mam silną latarkę.

na pewno ktoś nas zauważy. Spróbuj może zasnąć,

daję słowo, że nigdzie nie pójdę.

Zgasiła latarkę -musiała oszczędzać baterie. Miała

nadzieję, że ktoś, prędzej czy później, będzie tędy

przejeżdżał. Włączy ją, gdy zobaczy światła samochodu.

- Ktoś w końcu się zjawi - odezwała się pogodnym

tonem, ale chłopiec nie odpowiedział. Przyjrzała się

jego twarzy. Oczy miał wpół przymknięte, oddychał

głośno i nierówno. Przeraziła się. Mówił, że nie czuje

nóg, a jeśli ma uszkodzony kręgosłup? W popłochu

zastanawiała się, co robić. Mogła tylko czekać.

Było już dobrze po północy, gdy Fergus Cameron

jechał pustą o tej porze szosą. Miał za sobą długi

i ciężki dzień, był więc zmęczony, lecz cieszyła go

perspektywa pobytu w domu. Potrzebował spokoju

i czasu, żeby przemyśleć różne sprawy. Wiedział, że

musi podjąć jakąś decyzję co do Rosie. Był cierpliwym

człowiekiem, ale i jego cierpliwość miała swój kres...

- Jutro do niej pojadę - odezwał się do śpiącego

obok psa i w tej samej chwili spostrzegł w oddali

słabe światełko, które poruszało się w ciemności,

jakby ktoś dawał sygnały. Zatrzymał samochód

i wysiadł.

- Musimy to sprawdzić - powiedział do Gyp.

Zauważył teraz nieco dalej samochód Rosie.

- Zostawiła bez świateł, co za głuptas - mruknął

i podszedł bliżej.

Samochód był zamknięty i nie nosił śladów uszko­

dzeń. Musiała mieć więc jakiś ważny powód, żeby się

zatrzymać właśnie tutaj. Gwizdnął na Gyp, zapalił

latarkę i skierował ją w stronę słabego światła.

Natychmiast odpowiedziały mu kolejne błyski.

Ruszył na wrzosowiska pewnym krokiem. On także

znał te okolice. Szedł bardzo szybko, pogwizdując

wesoło, aby nie przestraszyć i nie zaskoczyć Rosie.

background image

150

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Wiedział, że musiało się stać coś złego i że dziewczyna

z pewnością ma nerwy napięte do ostatnich granic.

Rosie, skulona i trzęsąca się z zimna, siedziała cały

czas przy chłopcu. Wciąż mechanicznym gestem

poruszała latarką, drugą zaś ręką ściskała zimną dłoń

chłopca. „Moja miłość jest jak czerwona róża" - tę

melodię pogwizdywał ktoś, kto szybko się do nich

zbliżał.

To mógł być tylko on.

To na pewno był on!

Zalała ją gwałtowna fala radości. Usiłowała się

podnieść, ale była przemarznięta do szpiku kości

i zupełnie zesztywniała od długiego siedzenia bez

ruchu. Po paru minutach Gyp przypadła do niej

w podskokach, liżąc ją po ręce i machając z radości

ogonem. W tym samym momencie zobaczyła Fergusa.

Obrzucił spojrzeniem dziewczynę i chłopca i w jednej

chwili zrozumiał, co się stało.

Podniósł ją i przytulił mocno do siebie. Czuł, jak

drży w jego ramionach.

- Moja dzielna, najmilsza dziewczyna -powiedział

cicho i pocałował ją tak namiętnie, że miała ochotę

rozpłakać się ze szczęścia.

Zaraz jednak wypuścił ją z objęć i posadził na

kamieniu.

- Kiedy to się stało? Czy był przytomny? - Mówił

teraz takim tonem, jakby znajdował się na szpitalnym

oddziale i rozmawiał z pielęgniarką.

- Dochodziła dziewiąta, był wtedy przytomny. Nie

ruszałam go, bo ma chyba złamaną nogę. Poza tym

mówił, że nie ma czucia.

- Noga jest rzeczywiście złamana - stwierdził, gdy

pobieżnie zbadał nieruchome ciało. - Podejrzewam,

że stało się też coś z kręgosłupem. Nie wiesz, jak do

tego doszło?

- Zabłądził. - Wciąż była oszołomiona jego pocałun-

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 1 5 1

kiem. - Upadł na plecy. Przestał mówić niedługo po

tym, jak tu dotarłam.

-Wracam do samochodu wezwać pomoc. Gyp

zostanie z tobą. Bądź dzielna!

Zdjął z siebie nieprzemakalną kurtkę i sweter,

wciągnął jej obie rzeczy przez głowę, włożył ręce

w rękawy i obciągnął ubranie na jej przemoczonej

sukience. Dotyk jego rąk był delikatny, ale zupełnie

bezosobowy. Czyżby wyobraziła sobie tylko ten

pocałunek?

- Nie mogę pozwolić, żebyś się zaziębiła - powie­

dział niemal obojętnym tonem.

- Długo cię nie będzie?

- Do drogi jest około półtora kilometra. Wrócę za

jakieś pół godziny.

Z samochodu połączył się z posterunkiem pogotowia

górskiego, powiadomił szpital, wezwał karetkę i policyj­

ny radiowóz. Na koniec zadzwonił do państwa

Macdonald.

- Rosie wróci dzisiaj dosyć późno. Zdarzył się

wypadek, ale nie chodzi o nią. Po prostu czeka teraz

z rannym chłopcem na przyjazd karetki. Proszę się

nie martwić, dopilnuję, żeby przyjechała bezpiecznie

do domu.

Wracał, zastanawiając się, ile czasu zajmie prze­

transportowanie nieprzytomnego chłopca do ambulan­

su. Będzie to trudne zadanie. Teren jest nierówny

i skalisty, a stan chłopca ciężki i wymagający nie­

słychanej ostrożności.

Myślał też o Rosie. Wciąż miał przed oczami jej

śliczną buzię i to, jak na niego popatrzyła, kiedy się

zjawił. Chyba nie mógł się aż tak mylić... Teraz, gdy

dotarł do niej powtórnie, jej twarz rozjaśniła się na

jego widok taką radością, że aż się potknął i o mało

nie przewrócił. Jej słowa przywołały go jednak do

porządku.

background image

152 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

- Kiedy przyjadą? - spytała. - On jest taki zimny.

Cały czas masuję mu ramiona i dłonie.

- Będą za pół godziny. - Kucnął obok chłopca.

- Musimy go trochę ogrzać. - Zawołał psa. Gyp

przybiegła natychmiast i posłusznie ułożyła się obok,

grzejąc chłopca swoim ciałem.

Rosie była śpiąca, zmoknięta i wciąż trochę prze­

straszona, ale obecność Fergusa podniosła ją na

duchu. Wiedział, co robić i całkowicie panował nad

sytuacją.

Najszybciej zjawili się ratownicy z pogotowia

górskiego. Zdążyli delikatnie położyć chłopca na

noszach i zabezpieczyć pasami, gdy przyjechała karetka

i samochód policyjny. Powoli i ostrożnie zaniesiono

rannego aż do drogi, po czym wstawiono nosze do

ambulansu, który natychmiast odjechał do szpitala.

Rosie wsiadła do swojego samochodu. Policjanci

w radiowozie mieli eskortować ją aż do domu.

Twierdzili, że tak polecił im zrobić sir Fergus. Była

w takim stanie, że nie miała ani siły, ani ochoty, żeby

protestować. Nagle otworzyły się drzwiczki i do

samochodu zajrzał Fergus.

- Dziękuję ci, Rosie. Jedź teraz do domu, napij się

whisky, weź gorącą kąpiel i do łóżka! To polecenie

lekarza!

Wsiadł do rolls-royce'a i szybko odjechał w ślad za

karetką.

Ruszyła do domu. Fergus powiedział, że jest dzielna

i najmilsza, ale chciał ją pewnie tylko uspokoić,

wiedząc, że jest zdenerwowana. Czy pocałował ją

także w celach terapeutycznych? Całowała się wiele

razy, lecz nigdy w taki sposób... Wciąż jeszcze niemal

czuła jego usta na swoich. Ale później był taki

obojętny... Doszła do wniosku, że ten pocałunek

najwyraźniej nic dla niego nie znaczył.

- Whisky i gorąca kąpiel - mruknęła pod nosem

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 153

i wcisnęła gaz do deski, a policjanci w radiowozie

popatrzyli na siebie znacząco. Ten wypadek naj­

wyraźniej rozstroił młodą damę, pomyśleli zapewne.

Rodzice powitali ją z wyraźną ulgą. Pani Macdonald

zaprosiła obu policjantów do domu, poczęstowała

herbatą i kanapkami. Opowiedzieli szczegółowo

o całym wydarzeniu i podziękowali za gościnę. Rosie

odprowadziła ich do drzwi.

- Chyba nie zdołałabym przyjechać tutaj sama.

Czułam się o wiele pewniej, wiedząc, że jedziecie za

mną. Dziękuję.

Wróciła do kuchni.

- Nie będziemy cię już o nic pytać, kochanie

- odezwała się matka. - Weź teraz gorącą kąpiel, łyk

alkoholu i idź spać.

- Właśnie to samo powiedział Fergus - odpowie­

działa cicho i rozpłakała się.

Obudziła się w środku nocy i natychmiast pomyślała

o nim. Była zła na siebie, chciała przecież zapomnieć

o jego istnieniu, nigdy więcej go już nie spotkać...

Znów zasnęła, a rano jej myśli same powróciły do

jego osoby. Czy spał tej nocy? Gdzie jest teraz? Czy

wyjechał do Edynburga?

Po śniadaniu zatelefonowała do szpitala, aby

dowiedzieć się, jaki jest stan chłopca. Jak ją poinfor­

mowano, był już po operacji. Miał skomplikowane

złamanie nogi i uszkodzony kręgosłup, co spowodo­

wało paraliż. Lekarze byli jednak przekonani, że

wróci całkowicie do zdrowia.

- Czy to właśnie pani go znalazła? - spytał głos

w słuchawce.

- Tak - potwierdziła Rosie.

- Prosił, żeby pani serdecznie podziękować.

- Och, może zechce pani przekazać mu moje

najlepsze pozdrowienia. On nie jest stąd, prawda?

- Jest z Glasgow. Jego rodzice są już w drodze.

background image

154 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

Może go pani odwiedzić, kiedy tylko pani zechce,

panno Macdonald.

Odwiesiła słuchawkę. Zastanowiło ją, skąd ta

pielęgniarka wiedziała, jak ona się nazywa. Zresztą,

przecież to i tak wszystko jedno, najważniejsze, że

chłopiec ma szanse na wyleczenie.

Przekazała tę nowinę matce i poszła na poddasze,

aby poszukać tam resztek kolorowej włóczki. Była to

tylko wymówka, ale nie potrafiła sobie dzisiaj znaleźć

miejsca i chciała być sama.

Ciemny pokoik na facjatce miał tylko jedno małe

okienko wychodzące na tył domu, więc nie zauwa­

żyła rolls-royce'a, który niemal bezszelestnie pod­

jechał przed wejście. Wysiadł z niego Fergus Came­

ron,

- Prawdę mówiąc, spodziewałam się ciebie -przy­

witała go pani Macdonald. - Jesteś chyba zmęczony.

Całą noc byłeś na nogach?

- Prawie całą. - Uśmiechnął się do niej serdecznie.

- Przyjechałem zobaczyć się z Rosie...

Odpowiedziała uśmiechem i wysłała go na facjatkę.

Rosie wcale nie szukała włóczki. Siedziała na

zakurzonej starej kanapie, z której wyłaziły sprężyny,

a obicie było nadgryzione przez mole. Trzymała na

kolanach Simpkinsa i bez powodzenia usiłowała nie

myśleć o Fergusie. Usłyszała skrzypnięcie podłogi

i spojrzała przez ramię.

Zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej. Zdjął jej

z kolan kota i wsadził go do stojącego obok pudła,

po czym delikatnie podniósł ją z kanapy.

- No i dokąd nas to wszystko zaprowadziło?

- spytał.

- Zaprowadziło? - powtórzyła zdumiona. - Ale

co? Ja nic nie...

- Oczywiście, że nie rozumiesz, zwłaszcza że zdą­

żyłem cię tylko raz pocałować. - Zamknął ją w mocnym

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 155

uścisku swoich potężnych ramion i pocałował najpierw

lekko, a potem bardziej gwałtownie.

- A ta dziewczyna - odezwała się, gdy zdołała

złapać oddech - z którą masz zamiar się ożenić...? To

nie ma sensu. Co zrobimy?

- Mam nadzieję, że będziemy robić to, co teraz,

z niewielkimi przerwami, przez resztę naszego życia.

-Przygarnął ją jeszcze bardziej do siebie. -Kochanie,

jesteś taką rozsądną dziewczyną, a dałaś się ogłupić

swojej wyobraźni. Czy kiedykolwiek mówiłem o tej

dziewczynie? Czy ją widziałaś?

- A jakże, widziałam...!

- Ach, tak... W samochodzie, przed domem two­

jej babci. To była Grizel, moja zamężna kuzynka,

która, jeśli cię to interesuje, ma czworo dzieci.

A czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że zako­

chany mężczyzna pragnie spędzić ze swoją dziew­

czyną każdą wolną chwilę lub, gdy jest daleko,

przynajmniej chce porozmawiać z nią przez telefon?

I czy ja, na Boga, nie stawałem na głowie, żeby być

z tobą nawet wtedy, gdy powinienem robić co

innego?

- Och, Fergus! Czy to wszystko prawda? - Zarzuciła

mu ręce na szyję i pocałowała go. - Widzisz - odezwała

się - najpierw wcale cię nie lubiłam i myślałam, że ja

też ci się nie podobam. A później byłam pewna, że

masz zamiar się ożenić.

- Mam zamiar. Właśnie z tobą.

- Naprawdę? - Wciąż nie mogła w to uwierzyć.

- Tak się cieszę...! Mama będzie chciała nam na

pewno urządzić wesele z mnóstwem gości...

- Bardzo dobrze, jesteś zbyt piękna, żeby cię

ukrywać. Damy jej na to trzy tygodnie. Zgoda?

- Trzy tygodnie? To całe wieki...

- Tylko trzy albo porwę cię do Gretna Green.

Udzielają tam ślubów „od ręki". - Pocałował ją

background image

156 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ

w czubek głowy, którą opierała na jego ramieniu.

- Moja najmilsza, ani dnia dłużej!

- No, skoro tak mówisz... to się postaram. Tak

bardzo cię kocham, Fergus.

- Ja też cię kocham, najdroższa. - Znów ją

pocałował. - Wyjdziesz za mnie?

- Och, tak, oczywiście, że tak! - Patrzyła mu

w oczy i widziała w nich miłość. - Może nie będzie

potrzeba aż trzech tygodni... - dodała.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KU PRZESTRODZE DLA MĘŻCZYZN, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
napisy z murów, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
Państwowy system odniesień przestrzennych [8 sie 2000]
mikroekonomia, mikra, Jeśli zmienia się cena zmienia się wielkość popytu
Grunty i roboty ziemne - cz.1, Dlaczego przestrzega się przed budową na gruntach wysadzinowych, Dlac
Jak zajączek przestał się bać, Brak wiary i odwagi we własne możliwości
o pilotach, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
10 faktów, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
ćw. JOGI i korzysci picia alkoholu, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
Jeśli czujemy się senni i ociężali, Żywienie, zioła, zdrowie
List z wojska, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
LIST MAMY BLONDYNKI DO SYNA, jeśli chcesz się uśmiechnąć, pliki tekstowe
Ta kobieta przestała się starzeć w wieku 20 lat
Betty Neels A Ordinary Girl
Opis całości wydawnictwa ciągłego, które przestało się
Przestraszyli się Kaczyńskiego i teraz chodzą w kaskach

więcej podobnych podstron