Mój syn jest homoseksualny

background image

1

background image

2

Tytuł oryginału Mon fils est homosexuel!

Copyright © Editions Saint-Augustin, 2001 Copyright © for the Polish translation by

Wydawnictwo W drodze, 2002

Redaktor Lidia Kozłowska

Redaktor techniczny Agnieszka Bryś

Projekt okładki i stron tytułowych Krzysztof Kwiatkowski

Cum permissione auctoritatis ecciesiasticae

ISBN 83-7033-438-5

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze, Poznań 2002 ul. Kościuszki 99, 60-

920 Poznań tel. i faks (061) 852 39 62 e-mail: sprzedaz@wdrodze.pl www.wdrodze.pl

Wprowadzenie

Autor tej książki jest teologiem katolickim. Poprosiliśmy go o wypowiedź z pozycji
humanisty, który odwołuje się do argumentów akceptowanej przez wszystkich,
wierzących i niewierzących, racjonalnej etyki — oprócz oczywiście tych stronic, na
których bezpośrednio omawia stanowisko Kościoła katolickiego wobec
homoseksualizmu.

Autor celowo ogranicza swą wypowiedź do dobrze sobie znanych realiów

homoseksualizmu męskiego. Wiele z jego refleksji dotyczy jednak, jak myślimy,
również homoseksualizmu kobiecego, chociaż zasługiwałby on też na odrębne
omówienie.

Marie-Claude Fragniere

Michel Salamolard

Redaktorzy serii „L'aire de familie"

w Editions Saint—Augustin

background image

3

Pierwsze reakcje

Ojcze Xavier, w swojej ponad dwudziestopięcioletniej pracy

duszpasterskiej często stykał się Ojciec z zagubieniem rodziców, którzy
właśnie dowiedzieli się, że ich syn jest homoseksualny. Jak ci rodzice
reagowali? Czy wśród tych różnorodnych doświadczeń jest coś stale się
powtarzającego?

Rzeczywiście, przyjąłem dziesiątki rodziców, którzy właśnie odkryli, że ich dorosły
syn — sprawa wychodzi na jaw najczęściej pomiędzy osiemnastym a dwudziestym
piątym rokiem życia —jest homoseksualny. Łatwo sobie wyobrazić, że reakcje na
równie trudną nowinę są z uzasadnionych przyczyn bardzo zróżnicowane. Dlatego
pozwolę sobie przytoczyć kilka przykładów, w których oczywiście zmienię imiona,
by zachować tajemnicę zawodową.
Przypominam sobie, jak zatelefonowała do mnie pewna pani, a kiedy przyszła, miała
wyraźnie rumieniec na twarzy i zwracała się do mnie tak, jak gdyby odczuwała
pewien wstyd, wyznając to, co chciała mi przekazać. Po długim milczeniu zaczęła
cichym głosem: „Ojcze, zrobiłam coś, czego normalnie nie powinnam była zrobić.
Grzebałam w papierach mojego dwudziestoletniego syna, który obecnie
przygotowuje się do egzaminów na politechnikę. Podczas przerzucania jego osobistej
korespondencji zaintrygował mnie pewien adres, który często pojawiał się na
odwrotach kopert, i w końcu przeczytałam treść jednego z listów. Wszystko stało się
oczywiste! To, co sobie wyobrażałam — czy raczej to, czego nie ośmielałam się
sobie wyobrażać — było przed moimi oczami, czarno na białym miałam dowód, że
mój syn jest homoseksualny". Następnie pani ta wybuchnęła płaczem. Pozwoliłem jej
się wypłakać, mówiąc, że to nie wstyd, lecz że może nadeszła chwila, by wszystko to
podsumować. Pani ta była równie zmieszana odkryciem homoseksualizmu syna, co
popełnioną wobec niego niedyskrecją, bowiem bez żadnego upoważnienia naruszyła
jego intymność. Gdy napad płaczu minął, zapytała: „Czy powinnam przyznać się do
tego mężowi?". Podkreślam, użyła słowa „przyznać", jakby to była jej wina... Oto
pierwszy przykład. Druga sytuacja dotyczy małżeństwa zaangażowanych chrześcijan,
należących do ruchu katolickiego, mających trójkę dzieci i przekonanych, że tworzą
bardzo udaną rodzinę. Najstarsza córka, zamężna, matka małego dziecka, wiedzie
szczęśliwe życie. Drugi syn „nie stwarza problemów" — jest nastolatkiem i zdaje się
utrzymywać z dziewczętami relacje typowe dla swego wieku. Natomiast o trzecim
rodzice mówią: „Niepokoił nas od lat, nigdy nie zapraszał do domu przyjaciółek,
systematycznie unikał wszelkich tematów dotyczących seksualności — czy to w
rozmowie, czy w programach telewizyjnych". Słowem, stwarzał im tyle trosk, że w
końcu sprowokowali go do rozmowy. I oto ten syn — nazwijmy go Henri — po
chwili ciężkiego milczenia wykrzyczał; „No tak, tato, mamo... jestem tym, kogo
nazywa się »homo«!", i wybuchnął szlochem. Wszyscy byli porażeni, jakby

background image

4

przytłoczeni nieznośnym, a jednak niezaprzeczalnym faktem! Otóż, jak przyznawali
rodzice, ten straszliwy sekret był łatwy do wykrycia, bo ich syn dawał w domu bar-
dzo liczne sygnały mogące stworzyć okazję do o wiele wcześniejszej z nim
rozmowy. Ojciec wyznał mi: „To prawda, teraz, gdy ponownie o tym myślę, widzę,
że Henri systematycznie odmawiał rozmowy o tej czy innej ze swoich koleżanek
jako o ewentualnej narzeczonej. Przejawiał pewien rodzaj niepokoju w odniesieniu
do seksualności, ale nie ośmielaliśmy się o tym mówić. Raz zdarzyło mi się nawet
natrafić w jego pokoju na magazyn porno o tematyce zdecydowanie
homoseksualnej... Lecz chociaż już wcześniej miałem wątpliwości, przyznam, że nie
odważyłem się go zapytać: »No powiedz, czemu kupujesz sobie tego rodzaju
pisma?«. Słowem, dziś zaczęliśmy inaczej rozmawiać z synem; lecz nie przeczę,
jesteśmy »znokau-towani«: Co mówić? Co robić?".
Trzeci przykład dotyczy dwudziestodwuletniego Francois. Zgodnie z relacją
rodziców wyraźnie stracił zapał do życia. W wieku lat osiemnastu przebył zresztą
dosyć poważną depresję. Francois dał wtedy matce do zrozumienia, że ma trudności
seksualne. Zawsze bowiem to właśnie z nią rozmawiał bardziej szczerze niż z ojcem.
Matka wysłuchała go wtedy, lecz uchem, które nie miało zbytnio ochoty usłyszeć, i
pomyślała coś w rodzaju: „Och! Przechodzi kryzys. To wciąż dorastający chłopiec,
który nie odkrył jeszcze naprawdę świata kobiet. To się kiedyś na pewno ułoży...
Zresztą studia tak bardzo go absorbują, że nie ma czasu na życie uczuciowe i
seksualne. Prawdopodobnie doskwiera mu brak związku. Gdy się obroni, wszystko
pójdzie lepiej".
Po bliższej obserwacji zorientowałem się, że matka Francois była w konflikcie
małżeńskim z mężem od co najmniej dziesięciu lat. Odnosiła też pewną psy-
chologiczną korzyść z zachowywania bliskości i poufnej płaszczyzny porozumienia z
synem, zrzucając na męża, wciąż nieobecnego i zaabsorbowanego problemami firmy,
przyczyny złego samopoczucia syna. Otóż pewnego dnia, po telewizyjnym
programie dotyczącym homoseksualizmu, Francois powiedział do niej:
„Mamo, mam Ci coś do powiedzenia: jestem jednym z nich!... ". Szok i ulga
jednocześnie! Szok, bo tak bardzo marzyła o tym, by móc zajmować się dziećmi
syna, móc powiedzieć własnej matce: „Zobacz, jakie mam udane i zrównoważone
dzieci!". Szok również dlatego, że w głębi serca miała mgliste, raczej negatywne
wyobrażenie o homoseksualizmie, zważywszy na niechętny stosunek społeczeństwa
do „pedałów". Lecz i ulga, bo odtąd można było nadać nazwę niepokojom:
„Niewątpliwie można leczyć te skłonności — powiedziała mi — być może nawet jest
to tylko trudny okres. Czy nie myśli ksiądz, że wszyscy chłopcy przechodzą fazę
braku identyfikacji, przybierającą postać wyłącznych przyjaźni?". Ulga w końcu, bo
już następnego dnia udało się jej po raz pierwszy od lat zamienić słowo z mężem i
odbyć dogłębną rozmowę na temat relacji z synem i ich własnego pożycia małżeń-
skiego. Zaczęła się dla nich nowa era...
Te trzy przykłady spośród wielu innych ukazują nam, że dla rodziców ujawnienie
homoseksualizmu syna jest zawsze rodzajem fali uderzeniowej, po której następują
reakcje bardzo zróżnicowane. Najczęściej obserwowałem fazę — nazywaną przez
psychologów fazą „porażenia" — gdy osoby są jakby zafascynowane problemem,

background image

5

przed którym stanęły, niezdolne przez pewien czas przyjąć odpowiedniej postawy, a
niekiedy nawet znaleźć odpowiedniego słowa: „Brak mi słów" — mówią.

Po fazie tej przychodzi inny etap: czas głębokich refleksji nad miejscem i rolą
każdego w rodzinnym kręgu. Jest to także czas pytań, formułowanych w nowy
sposób, dotyczących sensu życia, szczęścia, nieszczęścia, tragizmu itd.

Nim całościowo zbadamy niektóre z tych kwestii, byłoby dobrze,
by Ojciec pomógł rodzicom zrozumieć, jaki problem dotyka ich
syna. A przede wszystkim, co oznacza określenie
„homoseksualista"?

W pierwszym odruchu powiem: nie używajcie nigdy słowa homoseksualista, lecz
zawsze słowa homoseksualny. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, by jak
najlepiej uszanować godność osoby, którą jest wasz syn. Mówić o nim, że jest
homoseksualistą, to sprowadzać jego osobowość do tego jedynego
psychologicznego rysu. Otóż osoba nie może być traktowana jak rzecz, której
przykleja się etykietkę... W przeciwieństwie do komputera nie da się jej zapro-
gramować ani nie jest już zaprogramowana. Stanowi jedyny i tajemniczy byt. Więc
jeśli chcę mieć jakąkolwiek szansę go poznać, muszę okazać mu nieskończony
szacunek, co między innymi oznacza, że nigdy nie mogę sobie wyobrażać, że lepiej
od niego znam jego sumienie, motywacje, wybory. Dlatego lepiej jest używać
przymiotnika — homoseksualny: osoba ta jest osobą homoseksualną. Dla ścisłości,
ideałem byłoby nawet mówić: seksualność tej osoby jest ukierunkowana homo
seksualnie.

Lecz co dokładnie oznacza słowo homoseksualny? Odpowiedź nie jest prosta, bo
wielu ludzi ucieka się często, by określić osobę homoseksualną, do terminu
„pedał", pochodzącego od słowa „pederasta". Ma to dwa bardzo niedobre skutki. Z
jednej strony wzmacnia reakcje społeczne, często zabarwione ironią lub nawet
pogardą dla tych osób, a z drugiej strony podtrzymuje pomieszanie pojęć pomiędzy
homoseksualizmem a pederastią. Otóż są to dwie rzeczywistości, które prawie nie
mają punktów wspólnych, poza tym, że pożądanie seksualne takich ludzi jest w obu
wypadkach skierowane w stronę osób tej samej płci.
Dla ścisłości, powinno się zachować określenie pederasta dla osób dorosłych,
których uczuciowe skłonności i poszukiwania erotycznej przyjemności zwrócone
saku dzieciom tej samej płci, przed ich okresem dojrzewania lub właśnie
dojrzewającym. Artykuły naukowe posługują się najczęściej słowem pedofilia, by
określić pociąg do dzieci płci przeciwnej.
W każdym razie, w moich odpowiedziach na Pani pytania wyrażenie „osoba
homoseksualną" będę stosował, mówiąc o osobie, która odczuwa w sposób wy-
łączny lub dominujący pociąg erotyczny i uczuciowy do dorosłych tej samej płci,
bez względu na to, czy utrzymuje z nimi stosunki seksualne, czy nie, czy po-
wstrzymuje się od erotycznych gestów, czy też nie.

background image

6

Po jakich oznakach rozpoznaje się istnienie silnych skłonności

homoseksualnych upoważniających kogoś do mówienia w
sposób kategoryczny: „Jestem homoseksualny"?

Istnieje wiele oznak, które najczęściej występują jednocześnie.
Niewielki pociąg erotyczny do osób płci przeciwnej lub w ogóle jego brak. Osoby,
których to dotyczy, mówią więc: „Gdy strona fizyczna dziewczyny nie pozostawia
mnie obojętnym, emocja, jaką odczuwam, jest typu estetycznego! Mówię na
przykład o takiej dziewczynie, że jest piękna lub »niezwykła«, jak zdarza mi się
mówić o posągu, który podziwiam w muzeum. Nie wzbudza to we mnie ani
poruszeń fizycznych, ani pragnień erotycznych".
Osoba mówi: „Jak daleko sięgam pamięcią w dzieciństwo, zawsze pociągały mnie
osoby tej samej płci".
Gdy zaczyna mówić o swoich fantazjach seksualnych na jawie, o swoich
spontanicznych fascynacjach na ulicy, o swoich nocnych marzeniach, mówi, że
wszystko to ma bardzo wyraźną dominantę homoseksualną.
Jeżeli osoba przeżyła już akt homoseksualny, bądź w postaci penetracji analnej,
bądź wzajemnej masturbacji, bądź też fellacji, doznała dosyć silnej rozkoszy, nawet
jeśli zdarzyło się jej później mieć poczucie winy wywołane intensywnymi
wyrzutami sumienia, a także odczuwać głęboki wstyd.
Gdy wszystkie te oznaki występują razem, jest bardzo prawdopodobne, że
homoseksualizm jest w danym człowieku mocno zakorzeniony i trudno będzie ten
fakt zmienić. Szacuję, opierając się na poważnych badaniach socjologicznych, że w
naszych zachodnich społeczeństwach mniej więcej jeden dorosły człowiek na
czterdziestu ma wszystkie lub większość objawów, które właśnie opisałem. Cechy
te sprawiają że spełnienie się w ewentualnym życiu małżeńskim jest bardzo trudne,
a nawet niemożliwe.
Zaznaczam, że statystyki wykazuj ą tendencje spadkowe od lat pięćdziesiątych,
czasu słynnego raportu Kinsey'a na temat seksualnych zachowań Amerykanów;
lecz prawdę mówiąc, należy być ostrożnym w interpretowaniu liczb dotyczących
zachowań seksualnych. Wiedza statystyczna w tej dziedzinie jest jeszcze młoda,
zresztą bardzo trudno jest przeprowadzać ankiety na ten konkretny temat. Dziś
wiadomo, że osoby ankietowane mają niekiedy skłonność mylenia swoich
rzeczywistych zachowań seksualnych z fantazjami wytwarzanymi przez pragnienia.
Ponadto zdarza się im bardziej lub mniej świadomie przemilczać pewne aspekty
swoich seksualnych przeżyć.

Czy można powiedzieć, że homoseksualizm jest chorobą,
kalectwem czy raczej wadą moralną?

Pytanie to stanowi przedmiot szerokiej debaty, toczącej się od lat, zwłaszcza w
Stanach Zjednoczonych. Istnieje tam do użytku lekarzy rodzaj grubego słownika

background image

7

{DSM)

1

, który podaje wszystkie choroby umysłowe i opisuje objawy pozwalające

je diagnozować. Otóż kilkadziesiąt lat temu Amerykańskie Towarzystwo
Psychiatryczne uznało, że musi wycofać z tego słownika homoseksualizm. Należy
jednak pamiętać, że uczyniło to pod wpływem burzliwych niekiedy dyskusji,
podlegając presji stowarzyszeń osób homoseksualnych, a debaty te były
uwieńczone głosowaniem, w którym większość „za" nie wypłynęła bardzo wy-
raźnie.

1

Chodzi o wprowadzony w 1952 roku przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne podręcznik: Diagnostic and

Statistical ofManual Disorders — DSM-I (Diagnostyka i statystyka zaburzeń psychicznych). Ostatnie wydanie
poprawione, z roku 1987, nosi nazwę
DSM-III-R — przyp. tłum.

Wszystko to sprawia, że kwestia nazwy najbardziej odpowiedniej dla określania

homoseksualizmu pozostaje otwarta.
Jedno jest pewne: gdy spotykamy i słuchamy wielu osób homoseksualnych, szybko
zdajemy sobie sprawę, że lepiej unikać terminu choroba. Przede wszystkim dlatego,
że lekarskie gremia mają wiele trudności z jego zdefiniowaniem. Następnie dlatego,
że najczęstszym tego skutkiem jest umocnienie negatywnego postrzegania siebie,
jakie ma wiele takich osób w pierwszym okresie uświadomienia sobie problemu.
Słowo „choroba" bowiem automatycznie kojarzy się, przynajmniej w naszej kulturze
europejskiej, z wieloma bardzo nieprzyjemnymi rzeczami: uszkodzeniem organów
lub zaburzeniami funkcji ciała, koniecznością poddania się opiece lekarskiej,
trudnościami w wypełnianiu obowiązków życia codziennego itd. Otóż, jak mówią
osoby homoseksualne, jeśli ktoś dobrze znosi swój homoseksualizm, wcale się nie
odnajduje w tym mrocznym portrecie. Może doznawać wielu radosnych chwil i w
ogóle dobrze się czuć we własnej skórze.
Czy należy więc posługiwać się terminem kalectwo, który przywodzi na myśl nie
tylko poważne upośledzenie fizyczne lub psychiczne, lecz w dodatku defekt
przekazywany dziedzicznie? Odpowiadając „tak", przyłączamy się do grona tych,
którzy myślą, że każda postać homoseksualizmu jest wywołana wadą genetyczną.
Czy ich przekonanie jest jednak z naukowego punktu widzenia uzasadnione? Wielu
w to wątpi. Ponadto zauważam, że określenie „kalectwo" osoby homoseksualne
odbieraj ą bardzo boleśnie. Temu, kto go używa, prawie zawsze nie omieszkają
odpalić z gniewem i złością: „No proszę! Uważasz mnie za kalekę!... Wbij sobie
dobrze w głowę, że nim nie jestem!".
Natomiast nazywanie homoseksualizmu wadą moralną oznaczałoby, że trzeba
zawsze widzieć w nim wynik dobrowolnego i systematycznie odnawianego wyboru
zła. Byłby to bardzo pochopny osąd, niebiorący poważnie pod uwagę złożoności
ludzi i sytuacji życiowych. Otóż, gdy z bliska i bez uprzedzeń badamy, jak żyj ą
osoby homoseksualne, lub co je pchnęło do wyboru takiego lub innego zachowania
seksualnego, bardzo szybko możemy dojść do wniosku, że nie ma jednej postaci

background image

8

homoseksualizmu, lecz jest ich wiele, czasem bardzo różniących się między sobą. Na
przykład trzydziestopięcioletni Pierre, ojciec rodziny, by zaspokoić niezdrową
ciekawość i nie zawieść oczekiwań grupy przyjaciół „kocha się" z kolegą po dobrze
zakropionym wieczorze na dyskotece. Jego zachowanie jest z pewnością
homoseksualne, lecz czy świadczy o prawdziwej orientacji homoseksualnej? Można
w to wątpić. W każdym razie ma to niewiele wspólnego z homoseksualnymi czynami
dorastającego nastolatka, który całym swoim jestestwem czuje się zasadniczo
zwrócony ku mężczyznom i to od zawsze.
Zanim ośmielimy się mówić o wadzie moralnej, to znaczy o moralnie złym
przyzwyczajeniu, musimy nauczyć się rozróżniać u osoby trzy sprawy: jej orientację
seksualną jako taką, sposób, który może być dobry lub zły, w jaki ją przeżywa, i w
końcu akty, których dokonuje w dziedzinie życia uczuciowego i seksualnego.
Powrócimy do tego ujęcia, będącego próbą lepszego zrozumienia rzeczywistości, bo
jest ono bardzo istotne dla poszanowania poszczególnych osób. Mam jednak
świadomość, że nie jest łatwo je uchwycić, a zwłaszcza stosować. Gdy zaczynamy
naprawdę słuchać osób homoseksualnych, zauważamy, że pewna sprawa pojawia się
jednak stale: w ogromnej większości przypadków, by nie powiedzieć zawsze,
orientacja homoseksualna jest czymś, co się osobom tym narzuca. Mówią: „Nie
chciałem stać się homoseksualny, stopniowo i często boleśnie odkrywałem, że taki
jestem. To mi się narzuciło. Po okresie wiary, że powinienem walczyć, by wszystko
to przezwyciężyć, zdecydowałem się żyć jak najlepiej się da tą formą seksualności;
to znaczy, usiłowałem rozwinąć jej aspekty pozytywne i pomniejszyć jej skutki
negatywne".
Wydaje mi się, że takie wypowiedzi, zasłyszane tysiące razy, brzmią szczerze. Ich
zasługą jest ponadto bezpośrednie zwrócenie uwagi rodziców na dwa kryteria, które
tak bym sformułował:

• Osoby homoseksualne wypełniają swoją odpowiedzialność moralną przede

wszystkim przez sposób, w jaki wyrażają swoją orientację seksualną na co dzień.

• Wola — zbyt często dziś zapominana — ma autentyczną władzę w

poszukiwaniu zrównoważonej seksualności. Dlatego rodzice powinni odważać się
przypominać synom, że powodzenie w życiu seksualnym i uczuciowym nie
przychodzi samo, lecz pojawia się wraz z przyjmowaniem „bez napięć" tego, co
życie wielkodusznie ofiarowuje, a dzieje się to niekiedy po długich i ciężkich
walkach woli z tym, co nas zniewala.
Czasem po takim przypomnieniu nastąpi nieuchronne „Przestań mi prawić morały!",
jeśli uczyniliśmy to w sposób niewłaściwy, a zwłaszcza bez uwzględnienia, że
władza woli ma również swoje ograniczenia. Złudna jest wiara w to, że osobowość
można przekształcać „kiedy się chce i jak się chce".

Niektórzy mówią o swoim homoseksualizmie tak, jakby mówili o

tym, że są blondynami lub brunetami. Czy mają rację,
przedstawiając w ten sposób swoje seksualne skłonności, które
uważają po prostu za wariant natury?

background image

9

Nie! Takie myślenie jest przeczeniem prawdzie, że seksualność, w przeciwieństwie
do koloru włosów, jest podstawową rzeczywistością ludzkiej osoby; rzeczywistością,
która mocno warunkuje nie tylko wszystkie jej relacje z otoczeniem, ale i miejsce
zajmowane przez nią w życiu społecznym. Jest to również zapominanie o tym, że
skłonności homoseksualne nakładają liczne ograniczenia — pomówimy o nich
później — co nie obywa się bez trudności i różnego stopnia cierpienia.

Rodzice, natrafiając na to cierpienie, nie omieszkają nigdy
postawić sobie pytania: „Jak to się stało, że nasz syn jest taki?
Czy był w tym nasz udział? Czy to z naszej winy? Jaka jest nasza
odpowiedzialność małżeńska, ojcowska, macierzyńska?".

Rzeczywiście, takie pytania rodzą się w umysłach niemal wszystkich rodziców, gdy
dowiadują się w trakcie pełnej emocji rozmowy o homoseksualizmie syna. Pytania te
świadczą, że ci mężczyźni i te kobiety to ludzie dorośli, gotowi zdobyć się na prawdę
i uznać swoją ewentualną część odpowiedzialności za to, co odbieraj ą często jako
porażkę wychowawczą. Ukazu-ją również, że są zatroskani o przyszłość syna. W
końcu, należy to do zdrowych reakcji, które mogą mieć rodzice!
Lecz jeśli chce się udzielić naprawdę stosownych odpowiedzi na te pytania, trzeba
koniecznie zwrócić się w stronę badań naukowych, co i tak, wbrew przy-
puszczeniom, bardzo mało wyjaśnia, mimo wielu przemian w sposobie prowadzenia
refleksji nad seksualnością w ostatnich dwudziestu latach!
Widzę jednak, że wszystkie najnowsze badania naukowe przychylają się do opinii, że
seksualność jest rzeczywistością bardzo złożoną. Na przykład, gdy rodzice zgłaszają
urzędnikowi stanu cywilnego narodziny dziecka, oczekuje się od nich czegoś
przynajmniej z pozoru „dziecinnie prostego": zakreślenia w odpowiednim formularzu
okienka „płeć męska" lub „płeć żeńska". Lecz tak naprawdę czym jest istota żeńska,
czym istota męska? Filozofowie, psycholodzy, socjolodzy mają zawsze skłonność
opuszczać ręce, gdy tylko każe się im dokładnie odpowiedzieć na te dwa pytania,
rzekomo dziecinnie proste! Gdy jednak rozmówca zacznie nalegać, wszyscy
ostatecznie stwierdzają z pewnym zakłopotaniem: „Zachowania seksualne — na
przykład czyjeś zakochanie czy autoerotyzm, gdy jest się nastolatkiem, czy jeszcze
posiadanie skłonności homoseksualnych — jest zawsze wynikiem różnych
złożonych, nakładających się na siebie przyczyn i czynników". Uważam, że mają
rację.
Jednakże muszę stwierdzić, że rodzice pytając:
„Lecz cóż takiego mogło się wydarzyć w okresie dorastania naszego syna?",
zwracają się odruchowo ku przyczynom fizjologiczny m, a szerzej, ku danym
cielesnym. Czy skłonności seksualne u dziecka nie były spowodowane stresem, jaki
matka przeszła podczas ciąży? Czy może odziedziczyło je z genami ojca? Naukowcy
nie lekceważą takich pytań, skoro przeprowadzaj ą badania nad sposobem, w jaki na
seksualność płodu wpływają hormony krążące u matki, które, jak się wydaje, zależą
z kolei od doznanego przez nią stresu. Analizują też dokładnie DNA, z nadzieją
odnalezienia w chromosomach genu wyjaśniającego orientację homoseksualną. W

background image

10

końcu prowadzą, dzięki postępowi badań obrazowych w medycynie, bardzo
wyspecjalizowane badania nad mózgiem.
Wszystkie te poszukiwania, zgodnie z moją wiedzą, dały względnie mizerne i często
kontrowersyjne rezultaty. Były one i są pożywką dla licznych debat, których wyniki
ogólnie sprowadzić można do: „Chwilowo nic nie jest pewne!".
Na pewno nie jestem kompetentny, by zajmować stanowisko w tej dziedzinie. Myślę
jednak, że pewne postacie homoseksualizmu współistniej ą lub współistniały z
zaburzeniami fizjologicznymi i (lub) niedoborem pewnych genów. Lecz taka
zbieżność niekoniecznie oznacza, by zaburzenia fizjologiczne lub genetyczne były
przyczyną orientacji homoseksualnej!
Aby lepiej to zrozumieć, pomyślmy chwilę o jednym z naszych najbardziej
codziennych zachowań, o spoglądaniu na barometr. Gdy widzimy, że wskazówka
spada w stronę niskich ciśnień, myślimy odruchowo: „Będzie padać". Tak często
stwierdzaliśmy, że taki ruch wskazówki współistnieje z nadejściem frontu
atmosferycznego, że w końcu kojarzymy spadek ciśnienia barometrycznego z
opadem deszczu.
Wyobraźmy sobie teraz, że jakiś badacz uroczyście ogłasza przed jury przyznającym
nagrody Nobla: „Panie i Panowie, w końcu odnalazłem, po długich i dokładnych
badaniach, przyczynę deszczu: barometr!". Badacz taki stałby się pośmiewiskiem
wszystkich; po prostu dlatego, że jego rozumowanie opiera się na pomyleniu zbiegu
okoliczności z przyczyną! Niemniej jednak to bolesne doświadczenie może stać się
dla niego doskonałą okazją do nabrania dystansu i postawienia sobie w końcu
prawdziwych pytań: dlaczego wskazówka barometru porusza się w dół? Dlaczego
spadek ciśnienia atmosferycznego zapowiada nadejście zachmurzenia?... Wtedy
zaczyna się autentyczny proces badawczy!

Ta historyjka w formie przypowieści może nam pomóc zrozumieć, że istnienie
pewnych zaburzeń fizjologicznych czy genetycznych nie oznacza, że same w sobie
stanowią one przyczynę orientacji seksualnej danej osoby.
Dzisiaj zresztą nie przedstawia się już ciała jako rzeczywistości, której kształtowanie
byłoby dokończone raz na zawsze pod koniec okresu pokwitania. Oczywiście, nadal
się twierdzi, że otrzymane od rodziców geny, jak również wypadki fizjologiczne
zachodzące podczas okresu płodowego lub jeszcze w dzieciństwie, maj ą zasadniczy
wpływ na „modelowanie" ciała. Jednak „zasadniczy" nie oznacza „jedyny". W
rzeczywistości pewne geny dla ujawnienia swojego działania muszą otrzymać taki
czy inny sygnał. Otóż taki sygnał może się pojawić w trakcie bardzo
zróżnicowanych relacji, w jakie dziecko wchodzi ze swoim otoczeniem; relacji,
które dadzą mu doświadczyć przyjemności i bólu, bliskości i frustracji, pragnień i
lęków...; relacji, w których nauczy się odkrywać przedmioty i osoby będące w
zasięgu nosa, rąk, ust, oczu i uszu... Ileż nagromadzonych doznań! A każde z nich
wpływa na ciało i na rozwój jego zdolności. Badania nad pojawianiem się u dziecka
mowy dobrze to wszystko ilustrują. Wiadomo, że noworodek wyposażony jest w ge-
ny, które pozwolą mu, około drugiego roku życia, jeśli wszystko przebiega
prawidłowo, móc wymawiać i rozumieć słowa. Lecz różne obserwacje dotyczące
dzieci porzuconych zdają się wskazywać, że jeśli przez ponad 7 lat nikt nie zwróci

background image

11

się nigdy z żadnym słowem do dziecka, czyni je to niemal niezdolnym do nauczenia
się języka. Oznacza to, że pewne geny uaktywniają się pod wpływem otoczenia!

Również ostatnie badania nie przedstawiają już mózgu jak komputera, który w miarę
upływu lat tylko się zużywa. To prawda, że komórki mózgowe po trochu wymierają!
nie są wymieniane. Lecz pozwala to wytwarzać nowe obiegi czy sieci
międzykomórkowe, zależnie od przeżyć danej osoby. Można więc uznać, że mózg
nie przestaje się „budować" przez całe życie. Musi to zrobić wrażenie, gdy się tylko
nad tym pomyśli: mój mózg stanowi coś, co otrzymałem od rodziców, a więc czego
nie wybrałem; lecz jednocześnie obdarza mnie i moje otoczenie jakby żywą materią,
którą mogę po części modyfikować! Przez to jakość moich relacji z najbliższymi
wdrukowuje się w pewien sposób w moje ciało. Jaka złożoność i... jakie wezwanie
do „uczynienia dobrego użytku" — lecz czy jest to właściwe określenie? — z
własnego ciała!
Wszystko to budzi następujące przekonanie: jeśli nawet odkrywamy, że taki czy inny
defekt genetyczny jest obecny w ciele kogoś, kto mówi o sobie, iż jest
„homoseksualny" — gdy tymczasem defektu tego nie ma u osób hetero seksualnych
— zobowiązuje nas to jednak do uznawania, że orientacja seksualna ma również
przyczyny natury psychologicznej, związane z przeżyciami jednostki.

To, co Ojciec powiedział, podkreśla, że sposób wy-
chowywania dziecka może odgrywać pewną rolę w
kształtowaniu jego orientacji seksualnej. Jaki może więc
być wpływ błędów rodzicielskich na ewentualny
homoseksualizm dziecka?

Prawdę powiedziawszy, trudno jest precyzyjnie odpowiedzieć na tego typu pytanie, i
to z wielu powodów.
Pierwszy z nich jest wszystkim znany: wpływ wychowawczy rodziców pozostaje
znaczący, lecz nigdy wszechmocny. Przypominam sobie w tej sprawie wypowiedź
jednej z moich przyjaciółek, zdezorientowanej zachowaniem swojego
siedemnastoletniego syna Erica: „Im Eric jest starszy — mówiła — tym wyraźniej
czuję, że jest w nim coś, czego nie rozumiem. A przecież naprawdę staram się
rozmawiać z nim i go słuchać. Tymczasem mam wrażenie, jakby mnie unikał...".
Przykrość, jaką ta pani próbowała mi przekazać w tym zwierzeniu, można by było z
pewnością interpretować jako jeszcze jeden przejaw nadopiekuńczości
macierzyńskiej. W swoistym odruchu przetrwania Eric mógłby sobie mówić:
„Odwagi, uciekajmy!". Dobrze znając tę osobę, myślę jednak, że w jej przypadku tak
nie było. Świadomość, że chłopak staje się coraz bardziej tajemniczy i coraz bardziej
zdystansowany, świadczyła raczej o wyczuciu pedagogicznym matki. Wszelkie
wychowanie godne tej nazwy powinno bowiem koniecznie brać pod uwagę dwa
nierozdzielne „prawa":
• Rodzice powinni pomagać swoim dzieciom „odejść", by uczynić je zdolnymi do
bardziej samodzielnego życia.
• Autonomia jest autentyczna nie wtedy, gdy osoba unika wszelkiej więzi czy

background image

12

wszelkiego przywiązania, by pozostać „wolna jak ptak", lecz jeśli świadomie
nawiązuje więzi, które j ą wyzwalaj ą. Chcę przez to powiedzieć, że stać się
autonomicznym to starać się nawiązywać relacje i wyraźnie brać pod uwagę ogra-
niczenia i ewolucję każdego. Mam właśnie przed oczyma list pewnego młodego
27— letniego mężczyzny, którego jakiś czas temu pytałem o związek z jedną z jego
przyjaciółek (nazwijmy ją Helenę). Pozwalam sobie przeczytać kilka fragmentów, bo
dosyć dobrze ilustrują to, co jest „więzią, która czyni autonomicznym": „Helenę? Od
lat jesteśmy przyjaciółmi... To prawda, ma Ojciec rację, sygnalizując, że ma nie tylko
zalety! Lecz cóż, dobrze się czuję, gdy jest przy mnie. Nie tylko mnie nie tłamsi, lecz
mam wrażenie, że swobodniej przy niej oddycham... Powiem nawet, że w pewnych
chwilach, gdy mam wszystkiego dosyć, pomaga mi wykrzesać z siebie zapał.
Czasem sama myśl o niej i o jej przyjaźni przywraca mi odwagę, by podjąć zadanie,
które wcześniej wydawało mi się bardzo trudne... Oczywiście zdarzają się nam
niekiedy konflikty... Lecz tylko chwilowe! Zawsze w końcu staramy się pojednać...
To ciekawe, z nią przez większość czasu czuję się bardziej sobą; a przecież nie
myślę, że jestem od niej uzależniony do tego stopnia, bym potrzebował jej obecności,
żeby działać... czy po prostu, żeby żyć!".

Druga przyczyna wyjaśniająca, dlaczego tak trudno jest ocenić wpływ błędnego

funkcjonowania małżeństwa, wynika z faktu, że ojciec i matka nie są jedynymi
członkami rodziny odgrywającymi rolę wychowawczą. Na dziecko, zwłaszcza jeśli
nie jest jedynakiem, na pewno wpływaj ą oj ciec i matka, lecz tak-że bracia i siostry,
dziadkowie, nauczyciele, koledzy itd. Równa się to stwierdzeniu, że podejrzane są
wszelkie upraszczające schematy psychologiczne przypisujące zaborczej matce, i
tylko jej, przyczynę homoseksualizmu syna.
Co prawda, można wyodrębnić kilka scenariuszy, które wydają się powtarzać w
życiu wielu mężczyzn homoseksualnych. Weźmy następujący przykład: chłopiec
wychowywany przez bardzo zaborczą matkę, która traktuje syna jak małego króla,
jak, ośmielę się powiedzieć, Dzieciątko Jezus w bożonarodzeniowym żłóbku.
Żłóbku, od którego, nawiasem mówiąc, bardzo daleka jest możliwość pojawienia się
klimatu przemocy naznaczającego ewangeliczne teksty o Narodzinach. W tej sytuacji
synowi przypisuje się rolę królewicza i pokłada w nim nadzieje na naprawienie
niedostatków matki czy ojca. Nierzadko wtedy matka nie przestaje powtarzać:
„Tylko nie bądź tak twardy, jak ojciec", a ponadto przekazuje swemu dużemu
chłopcu następujące przesłanie: „Wiesz, jesteś moim powiernikiem; nas dwoje łączy
zresztą wielkie wzajemne podobieństwo". Wtedy stopniowo młody człowiek
identyfikuje się z matką, a skoro pragnienie tej ostatniej zwraca się ku mężczyznom,
z nim również stanie się tak samo.
Inny możliwy przypadek: rozbudzony żal do matki, postrzeganej w wyobraźni jako
swoista wiedźma, z tych, które widujemy w bajkach: matki pożerającej dziecko lub
w każdym razie trzymającej w szponach swojego syna chcącego dać dowody
niezależności... Jest też żal do ojca, podsycany zawiścią, jaką wzbudza fakt jego
uprzywilejowanego miejsca u boku matki. Narasta wtedy w młodym człowieku
intensywny smutek i powstaje mechanizm obronny przeciwko dominacji takiej
kobiety; mechanizm, który rozszerza się w końcu na wszystkie inne kobiety. Może

background image

13

się to wyrażać w męskości typu „macho".
Lecz są to tylko dwa przykłady, z pogranicza karykatury. Istnieje wiele innych,
bardziej subtelnych scenariuszy. Nie ma mowy o dokonywaniu tutaj ich przeglądu.
Doświadczenie duszpasterskie pokazuje mi, że chcąc wejść siłą w takie scenariusze
osób homoseksualnych, rozmijamy się z prawdą. Z tej między innymi przyczyny,
przyjmując kogoś na rozmowę, nigdy nie zaczynam dialogu od: „Proszę mi opo-
wiedzieć o pańskiej matce czy o pańskim ojcu", lecz raczej zapraszam go do
przedstawienia, bez uprzednio ustalonego planu, całej rodziny takiej, jaką jest
obecnie i jaką była w przeszłości. Ze zdziwieniem mogę wtedy stwierdzić, że osobą
dominującą był, na przykład, cioteczny dziadek, którego ten ktoś nigdy nie znał, bo
który, jako bohater wojny 1914—1918 roku umarł w kwiecie wieku, wyidealizowany
przez małżonkę, a następnie przez potomków. Bohaterem tym posługiwała się
podświadomość siedzącej przede mną osoby, by ochraniać się przed niepokojącymi
roszczeniami pożądania seksualnego i nie odczuwać zawartych w nim agresywnych
pragnień.
W sumie nie robię nic innego, jak tylko przypominam mocne przekonanie każdego
człowieka, który chce uważnie słuchać bliźniego: nigdy nie przyklejać etykietek i
nigdy nie sprowadzać osoby i jej historii do rzekomo wszystko wyjaśniających
scenariuszy. Zasługą takich scenariuszy jest z pewnością dostarczanie klarownych
wyjaśnień, lecz ze szkodą dla prawdy filozoficznej, o której mówiliśmy wcześniej,
tej, że każda osoba, w pełni zrównoważona lub przeciwnie, naznaczona wielkimi
trudnościami seksualnymi czy psychicznymi, jest bytem wolnym, złożonym i tajem-
niczym.

Jeśli nasz syn, jak tylu innych, mówi, że jest
homoseksualny, czy nie dzieje się tak z powodu coraz
bardziej rozpowszechnionych i coraz bardziej hałaśliwych
roszczeń środowiska homoseksualnego w społeczeństwie?

Pośród przyczyn mogących uzmysłowić istnienie silnych tendencji homoseksualnych
u młodego człowieka, za najważniejsze uważa się dziś niekiedy czynniki
socjologiczne. Rzeczywiście wielu rodziców odkrywszy, że syn ma skłonności
homoseksualne, reaguje w sposób następujący: „To przez grupę kolegów, których
odwiedzał podczas imprez techno, rajdów itd. Spotykał tam tak wielu dziwnych
ludzi... ". Inni oskarżają bardzo liczne filmy nadawane w telewizji, w których miłość
homoseksualna ukazywana jest bez żadnej cenzury. Zdarza się nawet, że tę
przedstawia się jako drogę życiową równorzędną z heteroseksualną miłością
małżeńską. Rodzice mówią sobie wtedy: „Nasz syn jest bardzo podatny na wpływy.
Wiemy, że w wieku dorastania istnieje faza, w której tożsamość seksualna jest
rozmyta. Dlatego więc, z powodu tych kolegów i tych mediów nie udało mu się
dobrze przejść tej fazy i w dostateczny sposób odkryć świata kobiet".
Jest z pewnością jakaś część prawdy w tych rodzicielskich uwagach. Podkreślają one
szczególnie z wielką trafnością, że seksualności i życia uczuciowego nie powinno się
nigdy oglądać, analizować, rozumieć tylko z punktu widzenia podkreślającego

background image

14

intymność relacji pomiędzy dwojgiem ludzi. To prawda, że seksualność jest w
ludzkim bycie niewątpliwie rzeczywistością najbardziej ze wszystkich intymną: „Nie
współżyje się ze sobą na widoku publicznym, mówią ludzie rozsądni, chyba że jest
się osobnikiem perwersyjnym!". Lecz jednocześnie jest ona najbardziej społeczna; a
to z dwóch przyczyn: po pierwsze dlatego, że dzięki płodności pewnych stosunków
seksualnych społeczność się przedłuża; po drugie, ponieważ wszystkie nasze relacje
są skonstruowane — nawet jeśli pozostaje to nieuświadomione — w oparciu o obraz
kobiety „idealnej" czy obraz „udanego" mężczyzny, proponowany przez grupę
społeczną, w której się żyje. Jest więc prawdą, że jednostka rozwija swoje życie
seksualne i uczuciowe pod wpływem licznych społecznych uwarunkowań: grupy
kolegów, mediów, obowiązującego prawa — tego na przykład, które zezwala w
pewnych krajach na związki homoseksualne itd. Jest to równoznaczne z mówieniem,
że społeczeństwo nie może nie przyczyniać się do orientacji seksualnej jednostek.
Lecz dobrze zapamiętajmy: przyczyniać się nie oznacza stwarzać ją w całości.
Myślę, że wpływ bardzo ważnych przemian społecznych, których jesteśmy
świadkami w tych ostatnich latach, dla wspólnoty homoseksualnej polegał przede
wszystkim na tym, że uczynił powszechnie „wypowiadalnym" to, co dawniej
stanowiło tabu i utrzymywane było w sekrecie niemal absolutnym. Dzisiaj
społeczeństwo daje młodym osobom homoseksualnym możliwość zdobycia się na
stanowczy krok pozwalający im żyć, jak mówią, z odsłoniętą przyłbicą.
Myślę również, że współczesne społeczeństwo wpływa na orientację seksualną osób,
zbytnio zacierając ewidentne różnice pomiędzy mężczyznami a kobietami. Truizmem
stało się stwierdzenie, że obecnie autorytet ojca został osłabiony, a w konsekwencji
punkty odniesienia, w oparciu o które buduje się tożsamość seksualną, zatraciły

SWÓJ

ą wyrazistość. Również wielu młodzieńców ma trudności z usytuowaniem się jako
„mężczyźni". Nie należy jednak wyolbrzymiać znaczenia tych społecznych
czynników. Wystarczy w tym celu przypomnieć następującą oczywistość. Bardzo
często stwierdzamy, że spośród kilkorga rodzeństwa żyjącego w tej samej rodzinie,
w tym samym kraju, pozostającego pod wpływem tej samej kultury, tylko jeden z
chłopców ma skłonności homoseksualne, podczas gdy inni odkrywają świat kobiet w
sposób całkiem klasyczny. Jest to wyraźny dowód pośród innych, że otoczenie
społeczne samo w sobie nie wystarcza dla wyjaśnienia powstania skłonności
homoseksualnych.

Rodzice chyba często zadają Ojcu to pytanie: „Jakich
przeżyć musiał doznać nasz syn, zanim postanowił
»przyznać się nam do swojego homoseksualizmu?«".

Rzeczywiście, jest to pytanie bardzo częste, stwarzające zresztą okazję, by pomóc
ojcu i matce w nowym odczytaniu historii ich rodzinnego życia. Wielu
homoseksualnych nastolatków pomiędzy dziesiątym a osiemnastym rokiem życia
przeżywa okres mocnego zawirowania. Spróbujmy zrozumieć dlaczego. Oto chłopiec

background image

15

wchodzący w wiek pokwitania. Jest w piątej czy szóstej klasie, jego koledzy
zaczynają interesować się dziewczynami, żartują, opowiadając swoich pierwszych
próbach „podrywania", o pierwszych „wyczynach", podśmiewają się, przekazują
sobie magazyny mniej lub bardziej porno itd. I oto chłopiec ten stopniowo odkrywa,
że nie reaguje tak jak jego koledzy. Na przykład odkrywa, że nie pociągają go
dziewczyny, lecz jeden z nauczycieli, mężczyzna. Nie jest rzadkością, że jego
zainteresowanie prowadzi go także do przesadnego idealizowania „wielkich męskich
osobowości", jak Napoleon, Yerlaine czy de Gaulle. Porusza go wygląd fizyczny
takiego czy innego kolegi. Następnie w swoich snach odkrywa, że doznaje genitalnej
rozkoszy przy okazji marzeń erotycznych z udziałem mężczyzn. Może się nawet
zdarzyć, że szalenie zakocha się w jednym ze swoich dorastających kolegów. Wtedy,
w obliczu tych wszystkich „dziwnych" wydarzeń, mówi sobie: „Nie jestem taki, jak
moi koledzy". Wchodzi wówczas w fazę głębokich dociekań, często bardzo twardych
i bolesnych, które będą się pogłębiać przez cały okres szkoły średniej. Dociekania te
zogniskują się na trzech lub czterech zasadniczych pytaniach.
Pierwsze można by sformułować następująco: „Czy jestem normalny?". Znamy
odruchowy niepokój nastolatków co do własnej normalności. Wiemy, jaki gnębi ich
paradoks: bez przerwy chcą się od innych odróżniać... ale pod warunkiem stawania
się podobnymi do kolegów; a o czym wiedzą najlepiej rodzice zatroskani o rodzinny
budżet — koledzy ci noszą takie dżinsy czy takie buty znanej marki itd. Rozumiemy
więc, dlaczego młody człowiek homoseksualny, wciąż zadając sobie pytanie: „Czy
jestem normalny?", nie wie już, jak się w tym wszystkim odnaleźć ze swoim
intymnym doświadczeniem. Stwierdza, że we wszystkich dziedzinach jest taki, jak
koledzy, poza jedną, prawdę mówiąc zasadniczą: swoją seksualną przyjemnością,
swoimi miłosnymi wzruszeniami, swoją przyszłością uczuciową. Stąd często
rozpaczliwe poszukiwanie tożsamości, aby upewnić się co do swojej normalności;
poszukiwanie mogące posunąć się w skrajnych przypadkach aż do pojawiania się
myśli samobójczych; poszukiwanie tym trudniejsze, że mało ma szans doprowadzić
nastolatka do spotkania osób pełnych zrozumienia i wystarczająco zorientowanych w
poruszanych tematach.
Drugie pytanie coraz wyraźniej nabiera kształtu w miarę, jak nastolatek rośnie: „Czy
zostanę odrzucony przez rodziców, jeśli dowiedzą się o mojej orientacji seksualnej?
Ojciec z taką pogardą mówi o »pedałach«! Najstarszemu bratu zdarzyło się nawet
kiedyś uczestniczyć w polowaniu na »pedałów« w parku miejskim. Siostry żartują z
kolegów »pedałów«. Jeśli chodzi o mamę, jest bardziej tolerancyjna, ale za każ".
dym razem, gdy wypływa ten temat, rysuje się na jej twarzy ironiczny uśmiech. A
więc, jeśli moi rodzice dowiedzą się, że jestem »homo«, jak będą się do mnie
odnosić?". „Jest zrozumiałe, że odtąd młody człowiek znajduje się w sytuacji nie do
zniesienia. Będzie więc „rzucał butelki w morze", sygnały, w których, jak myśli,
rodzice powinni się orientować, by w końcu pomóc mu wyjawić im prawdę o sobie.
W sposób mniej lub bardziej świadomy pozostawi na wierzchu, na stole w swoim
pokoju, homoseksualny magazyn pornograficzny lub list miłosny kolegi, którego
pierwszą linię: „Mój Ukochany... " będzie można odczytać. Powie może, jak bardzo
podziwia taką czy inną medialną postać znaną ze swego homoseksualizmu. Zaprosi

background image

16

rodziców do uważnego obejrzenia takiego czy innego programu telewizyjnego,
chociaż doskonale wie, że ojciec nie cierpi mężczyzn mających zniewieściały
wygląd. Krótko mówiąc, zostawia całą serię małych znaków, umożliwiających dużo
wcześniej niż wyraźne wyznanie, by rodzice dowiedzieli się o jego
homoseksualizmie.
Trzecie pytanie, które staje się coraz trudniejsze do uniesienia w miarę kończenia
studiów: „Jaką mam przed sobą przyszłość uczuciową, czy będę mógł nawiązać
relacje miłosne godne tego miana?". Młody chłopiec, stający się młodym
homoseksualnym dorosłym, powoli poznaje złożoność homoseksualnego śro-
dowiska. Zwykle nie daje się zwieść przez pozory, szybko uczy się rozróżniać mowę
słyszaną w mediach od wypowiedzi głoszonych na hałaśliwych manifestacjach gay
parades i od deklaracji pisarzy domagających się „szczęścia" bycia
homoseksualnymi. Szybko uczy się rozróżniać to wszystko od rzeczywistości
przeżywanej na co dzień i wie, że chociaż jest pewna liczba dorosłych osób
homoseksualnych, które całkiem dobrze znoszą przyjaźnie jednopłciowe, wiele
innych prowadzi życie podrywu i seksualnej niestabilności. Wtedy młody człowiek
zmuszony jest zadawać sobie pytania: „Jaki będę później?". Im bardziej dorasta, tym
mocniej wyraża się w nim pragnienie posiadania dzieci: „Czy powinienem wyrzec
się radości bycia ojcem?".
Łatwo można sobie wyobrazić, że taka samotność, tyle pytań, które sięgają do
korzeni bytu — „Czy jestem normalny, czy moi bliscy będą jeszcze mnie kochać,
czy będę mógł budować prawdziwe życie uczuciowe?" — oswajają młodego
homoseksualnego mężczyznę z kwestiami fundamentalnymi. Często zyskuje przez to
rzadko spotykaną szlachetność duszy. Bo tak naprawdę w bardzo młodym wieku
został zmuszony do podjęcia poszukiwań filozoficznych dotyczących samego sensu
istnienia: „Kim jestem? Jakie zająć miejsce w życiu społecznym? Dlaczego te
ograniczenia mnie dotyczą? Skąd to niezrozumienie innych?". Jest to jedna z
przyczyn, dla których ci młodzi ludzie mają często niezwykłą wrażliwość na ludzkie
cierpienie, dają dowody wielkiego szacunku dla bliźnich, twórczej solidarności z
ludźmi doświadczonymi przez los, i nierzadko wybierają sposób życia wymagający
poświęcenia się dla innych, chcąc zostać opiekunem społecznym, pedagogiem,
księdzem itd. To oczywiście wymagać będzie później oczyszczenia, bo każdy wie, że
wybór takiego stylu życia zakłada jak najlepsze naświetlenie swoich motywacji i że
wielkoduszność jest płodna tylko pod warunkiem połączenia jej z możliwie
najpoważniejszym poszukiwaniem prawdy.
Wszystko to, by powiedzieć, że uważni rodzice nie mogą nie zauważyć przez cały
okres dojrzewania syna oznak głębokiej pracy wewnętrznej, umysłowego zmagania,
powątpiewania w tradycyjne wzorce związków uczuciowych między dwojgiem ludzi
— sygnałów, które z pewnością mogą stanowić symptomy wielu innych trudności
niż te, które obracają się wokół seksu, lecz sygnałów, które rodzice powinni umieć
wychwycić i skojarzyć z możliwością, wśród wielu innych przyczyn, bólu istnienia
mającego swe podłoże w życiu seksualnym i uczuciowym.

background image

17

„Czy my, rodzice, mamy coś do zrobienia, by towarzyszyć
naszemu dziecku

2

" To niewątpliwie zasadnicze pytanie,

które stawiają Ojcu rodzice.

Warto przede wszystkim zauważyć, że rodzicom, z racji ich zbyt wielkiej codziennej
bliskości, jest często najmniej zręcznie ingerować w bezpośredni i pozytywny sposób
w uczuciową i seksualną przyszłość syna. Wyjaśnienie trudności psychoseksualnych
zakłada bowiem wystarczający dystans pomiędzy tym, który mniej lub bardziej
skutecznie poszukuje swojej równowagi, a tym, który go słucha. Gdy trudności są
duże, jest nawet czymś wskazanym podjęcie psychoterapii, która stworzy okazje do
wyzwalającej wypowiedzi.
To powiedziawszy, należy zaznaczyć, że rodzice muszą jednak zmodyfikować swój
sposób postępowania wobec syna, o którym dowiedzieli się, że jest homoseksualny.
Przede wszystkim nie powinni się wstydzić dużego wewnętrznego zamętu, jaki ta
wiadomość niekiedy w nich posiała. Niektórzy rodzice mówią mi:
„Chcieliśmy zachować spokój w obliczu zwierzeń syna. Tymczasem mąż się
rozgniewał, a ja zaczęłam płakać! Od tamtego czasu dobrze wiem, że coś pękło w
naszych wzajemnych relacjach... Odpowiadam im:
„Wszystko jest w porządku! Wolę widzieć was niespokojnych, a nawet płaczących
niż niewzruszonych. Nieokazanie żadnej emocji mogłoby być przez syna odebrane
jako przejaw obojętności na jego trudności lub niezdrowej postawy z waszej strony,
polegającej na przyznaniu tej samej wartości każdej orientacji seksualnej: „Nie
obchodzi nas, czy jesteś »homo«, czy »hetero«, to twoja sprawa!". Uważam bowiem,
że wstrząs psychiczny, wywołany u rodziców wyznaniem syna, budzi w tym
ostatnim skontrastowane uczucia. Z jednej strony wywołuje w nim zdziwienie i
niepokój: „Co ja najlepszego zrobiłem, gdzie to doprowadzi rodzinę?". Z drugiej zaś
strony, wzmacnia jego poczucie, że najbliżsi poważnie go traktują i już nie musi sam
iść drogą naznaczoną przez złożone wybory życiowe, niezgodne z powszechnymi
oczekiwaniami.
Następnie, radzę rodzicom czuwać nad tym, by nie patrzyli na syna wyłącznie pod
kątem seksualności:
„Zanim syn wam powiedział, jak się sprawy mają, traktowaliście go jako integralną
osobę. Mówiliście:
»Alain ma takie plany, taki temperament, widuje takich przyjaciół«. Zadawaliście
sobie pytania: »Kiedy założy rodzinę, czy ominie go bezrobocie? itd.«. Inaczej
mówiąc, to co dotyczyło jego seksualności, nie przeszkadzało wam brać pod uwagę
różnorodnych rysów jego osobowości i życia. A więc tak samo powinno być i teraz.
Jak już powiedziałem, wasz syn nie jest homoseksualistą. Jest tym wolnym bytem,
który wydaliście na świat i z którym dotychczas utrzymywaliście intensywne relacje
złożone z różnorodnych i kontrastowych zachowań i uczuć: wzajemnej bliskości,
czułości, harmonii, aprobaty, miłości... lecz także znużenia, konfliktu, niepokoju...
Słowem, nadal żyjcie jak najlepiej tymi licznymi relacjami, które składają się na
codzienne życie, starając się po prostu nieco więcej słuchać. Nie próbujcie prowadzić
dochodzenia ani psychologicznego — które prowadzić może tylko terapeuta — ani

background image

18

»policyjnego«, drobiazgowo wypytując o relacje syna. Pozostańcie sobą i postępujcie
zwyczajnie, nie zatruwając się badaniem waszego własnego współżycia
małżeńskiego, do czego prawdopodobnie skłoniły was te wydarzenia". Jednak dobrze
jest wiedzieć, że na rodziców czyha pewna pokusa, pokusa mówienia: „Wiesz, twój
stan jest prawdopodobnie tylko przejściowy!". Otóż najczęściej chłopiec, który
wszedł w wiek dorosły boryka się ze swymi popędami od lat i wie, że jego orientacja
homoseksualna, daleka od tego, by „sama przejść", będzie niewątpliwie trwać do
końca życia. Tak więc rodzice powinni zacząć go słuchać i ewentualnie zadać mu
pytania: „Czy jesteś pewien, że te seksualne skłonności są w tobie głęboko
zakorzenione? Jakie podjąłeś środki, by się o tym upewnić? Jeśli tego nie uczyniłeś,
prosimy cię, byś poważnie zbadał, jak jest z twoją seksualnością; a jeśli czujesz, że
za bardzo podlegasz wpływom takiego czy innego z twoich bliskich czy
przyjaciół, podejmij środki, by popatrzeć na sprawy bardziej obiektywnie. Na
przykład mógłbyś się skonsultować z kompetentną osobą, zawodowym psycho-
logiem, i odbyć z nim jedno lub dwa spotkania. Mógłbyś wtedy na spokojnie znów
przyjrzeć się swojemu życiu i uzyskać kompetentną opinię".
Tak więc zasadniczą postawą rodziców powinno być poszukiwanie dialogu, w
którym każdy czuje się uszanowany; co wcale nie oznacza, że należy ukrywać
emocje rodzące się w trakcie różnych rozmów. Powiedziałbym chętnie: „Jeśli
czujecie się skołowani, pozwólcie, by ujawnił się wasz niepokój; jeśli odczuwacie
gniew, pozwólcie, by wybuchnął! Natomiast nigdy nie zasypujcie syna obelgami, nie
przyklejajcie mu upokarzających etykietek w stylu: »no to mamy w rodzinie
pedała!«".

2

Kilka ogólnych uwag na temat moralności

Wydaje się, że pytania rodziców sięgają głębiej niż tylko poszukiwanie
właściwych postaw, jakie należy na co dzień przyjąć wobec syna. Jest
czas stawiania pytań zasadniczych. Rodzice wyraźnie czują, że dotyka to
ostatecznie ich odpowiedzialności jako ojca i matki, i że ma tu miejsce
odwołanie się do ich własnego sumienia: czy homoseksualizm jest
dobrem, czy złem

2

Czy powinni pochwalać, czy ganić sposób, w jaki syn

konkretnie go przeżywa? Na przykład, czy dobre jest to, że próbuje
znaleźć przyjaciela, z którym wspólnie zamieszka? Czy można uznać za
coś dobrego jego relacje seksualne

2

Słowem, rodzice stawiają sobie py-

tania, które należą do dziedziny moralności czy, jak dziś wolimy mówić,
do etyki!

background image

19

Pani uwaga jest bardzo słuszna! Rodzice szybko zdają sobie sprawę z tego, że w
dziedzinie ludzkich relacji nie sprawdzają się gotowe recepty. Szukają więc również
punktów odniesienia, które, choć w minimalnym stopniu, pozwolą im uniknąć
popełniania wobec syna błędów psychologicznych, a bardziej pozytywnie patrząc,
które pomogą im wspierać jego osobisty rozwój. Natrafiają więc nieuchronnie na
kwestie etyczne czy moralne, które są innego typu, niż te stawiane przez nauki
biologiczne, psychologiczne i społeczne. W rzeczywistości te ostatnie chcą opisać i
objaśnić rzeczy i zachowania; na przykład będą się starały wyjaśnić, jak doszło do
tego, że ktoś ma głębokie skłonności homoseksualne. Gdy chodzi o moralność, nie
zadowala się ona opisywaniem faktów. Daje zalecenia: „Ty, który zająłeś miejsce w
takiej a nie innej społeczności, wybieraj życie, to znaczy wybieraj zawsze dążenie do
pełni człowieczeństwa! A żeby realizować ten wybór z bliźnim i dla bliźniego, oto co
powinieneś czynić, a czego unikać!".

Sformułował Ojciec długą i złożoną definicję, czego poszukuje
moralność. Czy mógłby to Ojciec wyjaśnić bardziej szczegółowo
— nie każdy jest filozofem!

Chętnie. Spróbuję przedstawić sprawy w prosty sposób. Jest to tym bardziej ważne,
że wszyscy bez wyjątku bezwiednie podlegamy zasadom moralnym, tak jak
bezwiednie posługujemy się językiem! Na przykład właśnie udzielam odpowiedzi na
Pani pytanie. Zasadniczą zasadą mojego postępowania jest to, że staram się
uszanować każdą osobę, która się do mnie zwraca. A więc w tej właśnie chwili
jestem posłuszny, nie zdając sobie z tego sprawy, prawidłu moralnemu nazywanemu
przez moralistów złotą regułą:
„Wszystko, co chcecie, aby ludzie wam czynili, wy im czyńcie". Stosowanie takiej
reguły może być u kogoś tak nieustannie obecne, że w końcu wydaje się czymś
naturalnym. Moraliści mówią wtedy, że ta osoba nabyła dobry habitus, czyli że
nabyła cnotę.

Powróćmy do Ojca definicji. Rozpoczyna się ona słowami: „Ty,
który zająłeś miejsce w takiej, a nie innej społeczności...".
Dlaczego taka formuła?

Przede wszystkim dlatego, że chcę podkreślić często popełniany błąd. Polega on na
rozpatrywaniu kwestii etycznych w sposób czysto indywidualistyczny. Wyobrażamy
sobie na przykład, że wybory w dziedzinie seksualnej dotyczą tylko osobistej
wolności jednostek. Otóż pozwolę sobie powtórzyć, że seksualność jest także i
przede wszystkim rzeczywistością społeczną. Do takiego odchylenia przyczyniaj ą
się zwodnicze slogany, jak ten, wypisany na murach Sorbony w maju 1968 roku:
„Zażywajcie rozkoszy bez przeszkód, tu i teraz!". Podporządkowanie się temu
nakazowi byłoby wydaniem społeczeństwa „tyranii przyjemności", a ostatecznie,
stopniowym pomniejszaniem radości z bycia razem. Ponadto zbyt
indywidualistyczne podejście do spraw rodzi decyzje polityczne, które w danej

background image

20

chwili wydają się uwzględniać obywateli najbardziej poszkodowanych, lecz w
rezultacie okazują się bardzo szkodliwe. I tak na przykład prawo zezwalające
osobom samotnym na adopcję dziecka, w chwili obecnej, to znaczy kilka
dziesięcioleci później, ukazuje swoje negatywne skutki: niektórzy wykorzystywali je,
aby „dostarczyć dziecko" osobom tej samej płci żyjącym razem, nawet wtedy, gdy
psychologiczna równowaga związku wydawała się dosyć problematyczna.
Następnie, ponieważ mam przekonanie, iż istota ludzka nie jest Robinsonem Crusoe
na bezludnej wyspie. Jest bytem, męskim lub żeńskim, który od łona matki przebywa
w sieci instytucji: politycznych, szkolnych, medycznych, prawnych, rodzinnych,
religijnych... Słowem, przyszłe dziecko, zanim nawet się narodzi, złożone jest w
kolebce instytucjonalnej. A kolebka ta jest ostatecznie ważniejsza od kolebki—
łóżeczka z taką miłością przygotowanego przez rodziców, bo w odróżnieniu od niego
nie jest puchowym gniazdkiem, w którym można spocząć, lecz przyczynia się do
modelowania w stronę dobra i w stronę zła osobowości dziecka.
Narodziny są prawdziwym „wydaniem na świat", to znaczy powodują wyjście
dziecka ze świata biologicznego, na pewno bardzo ciepłego, lecz zamkniętego, w
świat otwarty i zorganizowany przez prawa, instytucje, zwyczaje kulturowe, rytuał...
Otóż taki świat istnieje i ewoluuje od wieków, dużo wcześniej nim rodzice powzięli
decyzję poczęcia dziecka. Być wydanym na świat oznacza więc być powołanym do
zajęcia miejsca w społeczeństwie, które może istnieć beze mnie i albo przyczyniać
się do wzrostu umiłowania życia, albo sprawiać, że zapanuje przemoc i śmierć.

Zdaje się Ojciec mieć upodobanie w wyrażeniu „zajmować
miejsce".

Rzeczywiście, bardzo lubię formuły, które uwypuklają sprzeczności, codzienne
napięcia życiowe. Tak jest w wypadku wyrażenia: „Proszę zająć miejsce". Z jednej
strony jest to gest spokrewniony z darem: „Oto miejsce, które ci przygotowałem i
które ci przyznaję". Lecz z drugiej strony jest to zadanie niemal narzucone: „Umiej
zachować to miejsce, zajmuj je inteligentnie i, być może, zmieniaj je lub
przekształcaj!". Mamy tu jakby podsumowanie wszystkiego, czego pragnie ktoś, kto
stara się okazać wierny przepisom moralności: dać innemu należne mu miejsce,
słowem — okazywać gościnność, akceptując zarówno przyjmowanie, jak i bycie
przyjmowanym.
Myślę, że manifestacje homoseksualne typu gay pride można właśnie odczytać jako
nośniki wezwania, które nie zawsze łatwo jest usłyszeć, tak bardzo jest zagłuszane
innymi hasłami służącymi do prowokowania tłumów. Chodzi tu o wezwanie do
praktykowania tej właśnie cnoty gościnności: „Przyjmijcie nas, uznajcie za tych,
którymi jesteśmy: ludzkimi osobami, jak i wy!".

Nie jesteśmy przyzwyczajeni podchodzić do sfery seksualnej tak,
jak Ojciec to czyni, to znaczy dając pierwszeństwo społecznemu
punktowi widzenia. Seksualność zdaje się tak bardzo przynależeć
do życia prywatnego i tylko do niego!

background image

21

Tak, wiem, że to przeszkadza. Jest jednak zbawienne dla refleksji, która musi wtedy
rozszerzyć swoje pole widzenia na osoby i grupy. Zwłaszcza jeśli rodzice zadają
sobie pytanie, czy takie lub inne zachowanie seksualne ich dziecka jest dobre czy złe,
ten sposób podejścia do rzeczywistości pod kątem społecznym skłania ich do
postawienia dwóch pytań:

• Pierwsze pytanie: czy zachowanie syna lub córki nie może być przejawem

kryzysu instytucjonalnego, który znacznie przewyższa kryzys osobisty?

Ostatnio sformułowałem to pytanie wobec starszego małżeństwa, które

wypowiadało przede mną swe żale z powodu odmownej reakcji córki na propozycję,
by wyszła za mąż, chociaż od wielu lat zamieszkuje z chłopakiem. Ten ojciec i ta
matka uświadomili sobie wtedy, że zachowanie córki było bez wątpienia wyrazem
wolnego wyboru, lecz i symptomem ujawniającym różne społeczne niedostatki: lęk
przed zaangażowaniem się, brak wiarygodności wielu instytucji, niepewność życia
zawodowego itd. Tyle spraw, nad którymi każdy powinien się zastanowić, żeby
znaleźć lekarstwo... Między nami mówiąc, ten „podział odpowiedzialności", którego
pozwoliłem im dokonać, zdjął z nich pewien ciężar, chociaż — nie zwolnił ich z od-
powiedzialności!

• Drugie pytanie: czy zachowanie takie, na tyle, na ile można to oceniać, ma

długoterminowe skutki konstruktywne czy destruktywne na funkcjonowanie
najważniejszych instytucji społecznych?

Zilustrujmy znaczenie takiego pytania. Deputowany regularnie spotyka się z

jednym ze swoich kuzynów, „człowiekiem wybitnym", 42—letnim, przedsta-
wiającym się jako homoseksualny. Przez długie lata zwierzenia tego kuzyna
uwrażliwiły go na miażdżącą samotność, a szerzej, na społeczne odrzucenie, którego
ofiarami staje się wiele osób homoseksualnych. Tak więc pewnego dnia odczuwa
jakby coraz bardziej naglące wewnętrzne wezwanie: „Powinieneś jako poseł coś
uczynić dla tych ludzi!". Walczy więc w parlamencie na rzecz prawa zezwalającego
na małżeństwa między osobami tej samej płci.

Gdyby ten deputowany przyszedł ze mną porozmawiać, cóż bym mu powiedział?

Podkreśliłbym najpierw, że jego intencja jest wielkoduszna, gdyż dąży do położenia
kresu samotności odczuwanej jako coś bardzo ciężkiego i do pomniejszenia
wykluczenia. Lecz przypomniałbym również, że dobra intencja nie wystarcza do
tego, by decyzję uczynić słuszną. Zdarza się, że przesłania ona błędny osąd lub że
zaślepia na manipulacje, których się jest ofiarą, albo jeszcze przeszkadza popatrzeć
obiektywnie na skutki przyjętych zachowań. Na czasie jest tu przypomnienie mądro-
ści, której nośnikiem jest dobrze znane przysłowie:
„Dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane!".
Następnie zwróciłbym mu uwagę na to, że idąc za głosem sumienia, które dyktowało
mu zrobienie czegoś, okazał się wierny najważniejszej regułę tradycji etycznej:
należy zawsze iść za sumieniem, bo ono ukazuje człowiekowi konkretne sposoby
poszanowania bliźniego.

background image

22

Ale zdarza się, że sumienie się myli i dyktuje zachowania, które,
rzekomo idąc za dobrem, w rzeczywistości sieją wiele zła!

Ma Pani rację podkreślając to „ale". Pomyślmy o niektórych francuskich

wojskowych, którzy podczas wojny w Algierii, w imię dobra narodu francuskiego, w
sumieniu uważali za konieczne torturowanie algierskich rebeliantów. Otóż dzisiaj
widzimy, jak poważnym było to pogwałceniem ludzkiej godności. Stąd
najważniejsza dla każdego powinność: podejmowanie dobrych środków dla
oświecenia własnego sumienia.

Dlatego dałbym do zrozumienia temu deputowanemu, że zbytnio uległ reakcjom

emocjonalnym wywołanym zwierzeniami kuzyna. Postawiłbym mu wtedy pytanie o
dalekosiężne skutki jego walki politycznej. Czy dobrze uświadomił sobie przemianę
społeczną, jaką może wywołać modyfikacja równie ważnego prawa rodzinnego, jak
ta, którą proponuje? Żadna reforma prawna dotycząca podstaw, na których opiera się
społeczeństwo, nie powinna być przegłosowana bez wcześniejszego poddania bardzo
drobiazgowemu badaniu.

Co ma oznaczać to ostrzeżenie, któremu Ojciec zdaje się
nadawać ton niemal uroczysty?

Mówiąc to, chciałem podkreślić wagę zagadnienia, gdyż badania w dziedzinie nauk
humanistycznych, jak również teksty biblijne mówiące o stworzeniu świata
potwierdzają, że całe społeczeństwo opiera się na trzech „skałach": różnicy płci,
różnicy pokoleń (tej, która istnieje pomiędzy rodzicami, dziećmi i wnukami...) i
różnicy przestrzeni (która konkretnie wyraża się w rozlicznych rozróżnieniach
ustalonych w miejscach codziennego życia: zróżnicowanego zastosowania
pomieszczeń w domu rodzinnym, granic pomiędzy obszarami prywatnymi i
miejscami publicznymi, itd.). Również prawodawstwo i decyzje polityczne rządu
powinny zawsze czuwać nad tym, by na tych trzech skałach nie powstały pęknięcia,
które będą się mogły tylko pogłębiać.
Załóżmy na przykład, że prawodawca postanawia przyznać dzieciom 10—letnim ten
sam zakres odpowiedzialności prawnej, co ich rodzicom. Większość obywateli by się
zbuntowała! Taka reforma przyczyniłaby się w efekcie do skruszenia skały różnicy
pokoleń. Nie byłoby już władzy rodzicielskiej, a najmłodszych obarczono by
miażdżącym ciężarem.

Podobnie przyznanie związkowi między osobami tej samej płci identycznego

statusu, co małżeństwu między mężczyzną a kobietą, daje do zrozumienia, że
seksualność odgrywa całkiem drugorzędną rolę w kształtowaniu osobowości i
społeczeństw. Jest również zachętą do tego, by uznać, że ciało ma bardzo małe zna-
czenie, jeśli bez najmniejszego problemu ciało mężczyzny może rzekomo zająć
miejsce ciała kobiety. Ponadto, jeśli związek homoseksualny adoptuje dziecko, to
ostatnie nie będzie, przynajmniej w początkach swego istnienia, stykać się nawet
przy najbardziej codziennych czynnościach ze zróżnicowaniem płciowym, jakie wy-
stępuje pomiędzy ojcem a matką. Otóż specjaliści od nauk humanistycznych

background image

23

podkreślaj ą niesłychanie istotne znaczenie dla równowagi przyszłego dorosłego tych
wczesnych relacji z rodzicami, to znaczy różnorodnych więzi cielesnych (zapachu,
brzmienia głosu, spojrzeń itd.), które nawiązuje się z bezpośrednim otoczeniem.
Każdy wie, że seksualność bardzo naznacza wszystkie te więzi: niemowlę i małe
dziecko nie doznaje tych samych odczuć z matką lub niańką, jakie ma z osobą płci
męskiej, którą jest ojciec; i przeciwnie! Pewna pani psychoanalityk dostarczyła mi
niedawno argumentu wzmacniającego tę opinię. Powiedziała mi, że zgodnie z jej
obserwacją, na oddziale położniczym, na którym pracuje, matki dają pierś swemu
męskiemu potomkowi dłużej niż dziewczynce!

Lecz pozostawmy tu chwilowo kwestie, które stwarza związek homoseksualny i

jego legalizacja w urzędzie stanu cywilnego. Niewątpliwie będziemy mieli okazję do
tego powrócić.

Rzeczywiście, wolałabym kontynuować analizę sfor-
mułowanej przez Ojca definicji moralności. Powiedział
Ojciec: „Wybieraj życie, to znaczy wybieraj zawsze
dążenie do pełni człowieczeństwa!". Czy mógłby Ojciec
wyjaśnić, co kryje się za tą formułą i zastosować ją do
sytuacji rodziców, których syn ma głębokie skłonności
homoseksualne?

Żyjemy w codzienności mijających dni, nawet nie zdając sobie naprawdę z tego
sprawy, zawierzając hojności życia. Mamy swoje małe przyjemności i radości,
trudności i troski. I oto nadchodzi poważne wydarzenie, zupełnie nieoczekiwane:
porażka zawodowa, kryzys małżeński, śmierć kogoś bliskiego, wypadek pozo-
stawiający trwałe kalectwo, zapowiedź choroby o śmiertelnym rokowaniu, odkrycie,
że któreś z dzieci zażywa narkotyki, itd. Wszystko zdaje się wtedy załamywać!
Przekonania, o których myśleliśmy, że są głęboko ugruntowane i które na co dzień
kierowały naszym życiem, zostają zachwiane. Jest to prawdziwe trzęsienie ziemi!
Wraz z nim kończą się pewniki na temat życia. To ostatnie wydaje się absurdalne.
Wtedy osoba staje przed najbardziej radykalnym dylematem, jaki można sobie
wyobrazić: albo poddać się siłom śmierci, które na nią nacierają i ewentualnie
rozważyć samobójstwo, albo zdecydować się na podjęcie aktu zaufania do życia i do
bliźniego. Mimo gęstych ciemności „zakłada" on, że można odnaleźć pełnię sensu
życia i ponownie doświadczyć wewnętrznego pokoju.
Jest czymś oczywistym, że po dużym wstrząsie osoba, która miała śmiałość wybrać
zaufanie, nie podejmuje nigdy tego aktu w wyniku „zimnej" i czysto racjonalnej
analizy, jaką przeprowadza intelektualista siedzący za biurkiem i spokojnie
zastanawiający się nad swoją przyszłością. Jej nadzieja jest o wiele bardziej
wynikiem pracy wewnętrznej mobilizującej całą serię spraw: dobre i złe
wspomnienia wydobywające się tłumnie z pamięci, rozmowy z bliskimi, których
słowa brzmią niekiedy trafnie, a niekiedy pogrążają ją jeszcze bardziej w izolacji,
chorobliwe reakcje ciała, wyrażające chwilowe złe samopoczucie, regresje, to znaczy

background image

24

powtarzanie pewnych postaw z dzieciństwa, itd.
Słowem, w takiej sytuacji skutki decyzji na rzecz życia nie płyną jak długa spokojna
rzeka! Osoba podejmująca taki wybór zgadza się przejść przez strefy silnych
turbulencji poorane błyskawicami, którym towarzyszą grzmoty. Jednak, jeśli
postępuje w ten sposób, przeczuwa, iż za rozszalałymi żywiołami kryje się niebo
bezchmurne i spokojne i że ta ryzykowna przygoda pozwoli jej stać się kimś innym,
lepszym.

To, co Ojciec mówi, bliskie jest niewątpliwie do-
świadczeniu wielu osób skonfrontowanych tego czy innego
dnia z trudnymi wydarzeniami. Lecz czy wizja Ojca nie jest
zbyt ponura? Słuchając Ojca, można odnieść wrażenie, że
wybór na rzecz moralności, to znaczy na rzecz życia, ma
miejsce tylko w doświadczeniu nieszczęścia. A zarazem
zdaje się Ojciec sugerować,

że ujawnienie

homoseksualizmu syna jest znaczącym nieszczęściem!

Ma Pani wyostrzone spojrzenie! Faktycznie, poprzestanie na opisie, którego właśnie
dokonałem, byłoby malowaniem bardzo czarnego obrazu życia wiernego
wymaganiom moralności. Dodam więc uzupełnienia. Poprzednio zależało mi na tym,
by powiedzieć, że ujawnienie homoseksualizmu stanowi, jak widzieliśmy, próbę dla
rodziców, lecz jednak nie jest kataklizmem!
Podkreśliłem dylemat „wybierz śmierć lub wybierz życie" z dwóch powodów.
Przede wszystkim, ponieważ taki dylemat powstaje częściej niż się przypuszcza.
Następnie dlatego, że wybór życia — życia, które miałoby sens — kryje się w
podejmowanych na co dzień decyzjach. Wyjaśniani, o co mi chodzi.
Wyobraźmy sobie człowieka, który wspominając miniony rok z okazji pierwszego
dnia nowego roku, mówiłby sobie: „Doprawdy, jestem człowiekiem szczęśliwym.
Mam interesujące życie zawodowe, małżeństwo układa mi się dobrze, dzieci odnoszą
sukcesy, a gdy rano wstaję, czuję się pełen energii. Decyzje, które dziś podejmę,
prawdopodobnie nie będą miały w sobie nic dramatycznego. Nawet jeśli okażą się
trudne, przeżyję je w duchu wyrażenia zgody na bogactwo życia, bo wymagają ode
mnie tego, co stanowi o mojej ludzkiej godności, to znaczy rozumu i wolności".
Myślę, że człowiek ów wyraziłby w tych słowach najszerzej pojęte życie moralne:
życie, w którym zażywa się pokoju, jaki spływa na kogoś, kto „dobrze wypełnia swój
zawód człowieka".
Tymczasem ta radość życia, nim się spostrzeżemy, może obrócić się w narzekanie.
Jak mawiają ludzie:
„Wciąż dzieje się to samo: człowiekowi się wydaje, że robi coś nowego, a
ostatecznie powtarza wciąż te same rzeczy!". I oto w tej monotonii pojawia się coś
naprawdę różnego, na przykład ujawnienie homoseksualizmu jednego z dzieci. Nagle
pęka ochronny klosz, pod którym żyłem, nie będąc nawet tego świadomy. Wdziera
się inność ze swymi pytaniami, które wydają mi się obce i odbierają mowę. Jak więc
podejmować dobre decyzje? I oto przestałem narzekać: mój syn, którego jak mi się

background image

25

wydawało, dobrze znam, okazuje się być inny od obrazu, jaki sobie o nim
wytworzyłem. Stał mi się jakoś obcy. I zaczynam poszukiwać moralnych punktów
odniesienia. Dowodem jest to, że czytam tę książkę!
Odkrywam więc po trochu, że wielu mędrców, długo, przez całe wieki myślało nad
pytaniami, które ja sobie dzisiaj zadaję, lub przynajmniej nad pytaniami
pokrewnymi. Przyczynia się to zresztą do upewnienia mnie — nie jestem sam,
zagubiony w dżungli nierozwiązywalnych problemów. Drogi życia są liczne i dobrze
oznakowane!

Jaki więc rodzaj oznakowań odnajdujemy, chcąc iść tymi
drogami? Prawdopodobnie wiele ostrzeżeń!

Tak i nie. Aby pokrótce odpowiedzieć, powiem, że znajdują się tam trzy kategorie
znaków: zakazy, reguły postępowania, sposoby bycia lub ideały.
Przede wszystkim jest kilka bardzo stanowczych zakazów obowiązujących w
każdym czasie i w każdym miejscu.

Przerywam Ojcu natychmiast: jeśli ktoś, kto chce się
prowadzić zgodnie z wymogami moralności, natrafia na
wstępie na zakazy, istnieje duże ryzyko, że będzie miał
niezbyt wesołe życie!

Muszę Panią wyprowadzić z błędu! Fundamentalne zakazy odnajdywane w wielkich
tradycjach mądrościowych minionych wieków nie mają na celu ograniczania przez
wyznaczanie ram przestrzeni wolności, jaką posiada człowiek, lecz przeciwnie, jej
poszerzenie;
i to o wiele bardziej niż mogłyby to uczynić liczne nakazy, chociaż sformułowane na
sposób pozytywny!
Dla zrozumienia podam przykład, którym się często posługiwałem w wykładach i
pismach. Przechadzam się po bardzo gęstym lesie, usianym różnymi pułapkami.
Przybywam na miejsce, w którym krzyżuje się dziesięć dróg. Tablica przy wejściu na
jedną z nich oznajmia: „Droga zakazana z powodu ryzyka obsuwania się ziemi".
Ostatecznie ta tablica, sygnalizując poważne niebezpieczeństwo, pozostawia mi wol-
ność pójścia dziewięcioma innymi drogami. Służy więc życiu, wolności. To jest
bardzo moralne! Tymczasem, gdyby ta tablica zawierała wzmiankę sformułowaną.
na sposób pozytywny, w rodzaju: „Droga obowiązkowa", byłbym zmuszony nią
pójść, nią i tylko nią. Innymi słowy, moja wolność zostałaby bardzo ograniczona!
Sama Pani widzi, zakaz ustalony ze słusznych powodów pozwala iść naprzód bez
lęku, a czasem nawet z radością, podczas gdy pewne nakazy pretendujące do roli
pozytywnych zmuszają czasem do prowadzenia niewesołego życia!

background image

26

Jakie są więc te fundamentalne zakazy, sprzyjające temu,
co nazwał Ojciec dążeniem dopełni człowieczeństwa, to
znaczy stawaniem się coraz bardziej człowiekiem, z coraz
większym poszanowaniem innych osób?

Widzę co najmniej trzy. Pierwszego, w chwili gdy z Panią rozmawiam, oboje
właśnie przestrzegamy:
chodzi o zakaz okłamywania bliźniego i samego siebie! Żadna konwersacja, żadna
rozmowa nie jest owocna, jeśli jeden z partnerów uważa, że drugi go okłamuje lub że
brak mu uczciwości wobec samego siebie. Stwierdzamy to codziennie w dziedzinie
polityki, lecz odgrywa to rolę w równym stopniu w dziedzinie uczuciowej, jak i w
relacjach rodzinnych. Stanowi zresztą jedną z przyczyn skłaniających młodą osobę
homoseksualną do ujawnienia otoczeniu swoich specyficznych tendencji, by nie czuć
się hipokrytą.
Drugi fundamentalny zakaz jest wszystkim znany: zakaz zabijania. Jest tak
oczywisty, że nie będę się zatrzymywał na jego przedstawianiu. Podkreślę tylko, że
można rozszerzyć pole jego zastosowania, ujmując go w ten sposób; „Nie będziesz
zabijał w sobie samym i w bliźnim energii, które popychają tę osobę do życia i
rozwijania właściwych jej talentów". Na przykład: nie będziesz niszczył jej
otwartości na rzeczywistość, która ją przewyższa!

Trzeci fundamentalny zakaz reguluje życie wspólne. Sformułuję go w następującej

postaci: „Nie pochłaniaj bliźniego!", zakładając, że słowo „pochłaniać" należy
oczywiście rozumieć w sensie fizycznym, jest to zakaz kanibalizmu, lecz przede
wszystkim w sensie przenośnym: „Trzymaj się na dystans, nie pożeraj mnie swoją
zaborczą obecnością, bez względu na to, czy jest ona uczuciowa, czy agresywna".

Czy mógłby Ojciec wskazać z większą precyzją, jak tym ostatnim
zakazem żyje się na co dzień?

Najpierw pozwolę sobie zauważyć, że potoczny język francuski często wyraża ten
lęk przed pochłonięciem lub unicestwieniem obecnością drugiego. Czy nie mówi się
często: „Pochłoną mnie żywcem", „Schrupię ją na surowo!", „To miłość zachłanna!",
„Duszę się w jego obecności!", „Zabierasz mi powietrze!" itd.?
Następnie podkreślę, że taki zakaz pochłaniania jest niezbędny po to, by ustanowić
zdrowe relacje uczuciowe. Jego skutkiem jest utrzymanie obu partnerów we
właściwym dystansie, dającym im możność porozumiewania się w prawdzie. Dla
przykładu, przyjaźń pomiędzy dwiema osobami homoseksualnymi ma jakąś szansę
na trwałość i szczęście, jeśli każdy zaakceptuje to prawo psychiczne: „Gdy jesteśmy
we dwoje, aby dobrze się czuć, musimy być we troje: mój przyjaciel, ja i...
samotność albo inaczej, mój przyjaciel, ja i... sekretny ogród!". Jest to tym bardziej
prawdziwe, jeśli osoba homoseksualna była w dzieciństwie ofiarą zaborczego
uczucia ze strony kogoś ze swojej rodziny.
Ze względu na użycie przed chwilą słowa „ogród" teolog, którym jestem, nie może
nie pomyśleć o biblijnym opowiadaniu, w sposób obrazowy przedstawiającym

background image

27

stworzenie pierwszego ludzkiego małżeństwa, Adama i Ewy. Opowiadanie to
podkreśla dwie prawdy. Po pierwsze, pomiędzy mężczyzną i kobietą istnieje zawsze
jakaś tajemnica, w znaczeniu niewiedzy, skoro kobieta została stworzona w chwili,
gdy mężczyzna był nieświadomy, pogrążony w głębokim śnie. Po drugie, byt ludzki
ma zakaz pozostawać „przyrośnięty" do swoich korzeni. By móc zawrzeć przymierze
z kimś odmiennej płci, trzeba „opuścić ojca i matkę".

Lepiej rozumiem uczynioną przez Ojca wzmiankę o trzeciej skale
rzeczywistości społecznej: różnicy pomiędzy przestrzenią pub liczną
a przestrzenią prywatną. Jeśli dobrze Ojca pojmuję, trzeba
stwierdzić, że nawet w zawartym związku małżeńskim każdy mał-
żonek posiada przestrzeń „publiczną", dzięki której może podzielać
całą serię spraw ze swoim małżonkiem czy małżonką, i przestrzeń
osobistą, która jest zarezerwowana tylko dla niego. Słowem, z naszej
rozmowy wyciągam wniosek, że „być moralnym" to między innymi —
umieć odnaleźć właściwy dystans!

Nie można lepiej podsumować mojej myśli! Dodałbym, że nic nie jest trudniejsze od
opuszczenia rodziców (kilometry do tego nie wystarczą!) i umiejętności odnalezienia
właściwego dystansu, by porozumiewać się w prawdzie z taką czy inną osobą,
zwłaszcza gdy się ma z nią relacje seksualne. Aby pomóc moim studentom wszystko
to zapamiętać, na sposób humorystyczny zwracałem im uwagę, że nie można w tym
samym czasie całować się w usta i wyraźnie mówić:
„Kocham cię!". Mówienie do siebie zakłada minimum dystansu czy oddalenia.
Złudzeniem miodowego miesiąca — który Jest niewątpliwie obowiązującym etapem
w każdym rozpoczynającym się związku uczuciowym — jest wiara, że można stopić
się razem do tego stopnia, by tworzyć już jedną i tylko jedną rzeczywistość. To
złudzenie jest bardzo często obecne przy tworzeniu się przyjaźni pomiędzy dwiema
młodymi osobami mającymi silne skłonności homoseksualne. Zamknięcie się w jego
wnętrzu byłoby sprzeczne ze wszystkim, co zaleca etyka dla każdej relacji
uczuciowej: to znaczy ośmielać się nawiązywać więzi, lecz więzi dalekie od
zakładania „powroza na szyję", mające przyczyniać się do wzrostu niepowtarzalności
każdego.

Pośród wyznaczników, które proponuje moralność,
zapowiedział Ojciec, że poza zakazami są i „reguły
działania".

Tak, te ostatnie starają się naświetlić wszystkie dziedziny życia: rozrywki, pracę
zawodową, praktyki religijne itd., a także życie seksualne i uczuciowe. Nie wszystkie
mają taką samą wagę. Niektóre trwają przez wieki i stosowane są na całym świecie.
Inne znajdują się tylko w takiej czy innej kulturze (na przykład: dopuszczalność
poligamii) i okazują się przejściowe, trwają tylko kilka dziesięcioleci.

background image

28

W taki m razie proszę przypomnieć nam reguły naj-
ważniejsze, a pośród nich te, które mają pewne szansę
trwać bardzo długo lub nigdy się nie zestarzeć.

Nawiązywałem już do złotej reguły mówiącej o obowiązku uwagi, jaką każdy winien
jest bliźniemu: „Wszystko, co chcecie, aby ludzie wam czynili, i wy im czyńcie!".
Lecz jest reguła jeszcze bardziej powszechna: „Winieneś szanować każdą osobę
ludzką!". Przez wieki formułowano ją na różne sposoby. Jednak pewien filozof —
nad którym wielu czytelników musiało się pocić w szkole średniej — Emanuel Kant,
podał jaw wersji, która stała się powszechnym wskazaniem moralnym dla naszych
bardzo zlaicyzowanych społeczeństw zachodnich: „Traktuj człowieczeństwo w
twojej osobie i w osobie bliźniego zawsze jako cel, a nigdy tylko jako środek!'

51

.

Ten imperatyw, mówi Kant, nie dopuszcza żadnego wyjątku. Ponadto jest
doskonałym sposobem demaskowania wszelkich zachowań, które sprowadzają
innego do roli rzeczy lub narzędzia.
Pozwala na przykład orzec, czy przyjemność seksualna przeżywana przez parę
małżeńską przestrzega poszanowania osób, czy też nie. W pierwszej chwili, jeśli
odwołamy się do tego imperatywu bez zwracania uwagi na każde z jego słów,
wydaje się on głosić, że ten typ przyjemności jest niemoralny. Czyż każdy małżonek
nie posługuje się drugim dla uzyskania orgazmu. Czy „miłość fizyczna" nie jest
faktycznie zamaskowanym „gwałtem na miłości"?

1

Por. I. Kant, Krytyka praktycznego rozumu, przeł. J. Gałecki, PWN, Warszawa

1972, s. -155: „Człowiekowi wiele wprawdzie brakuje do świętości, ale
człowieczeństwo w jego osobie musi być dla niego święte. W całym stworzonym
świecie można wszystkiego, czego się chce i nad czym ma się jakąś władzę, używać
także jako jedynie środka; tylko człowiek, a [wraz] z nim każde rozumne stworzenie,
jest celem samym w sobie" — przyp. tłum.

Jeśli jednak poświęcimy czas, by dobrze odczytać ten imperatyw, zauważymy, że

potępia on faktycznie traktowanie innego tylko jako środka czy rzeczy, którą można
kupić lub sprzedać. U Kanta znajdujemy piękną formułę: „To rzeczy maj ą cenę,
natomiast osoby mają godność", i ta ostatnia powinna być zawsze uszanowana. Jeśli
więc każdy małżonek uzyskuje i otrzymuje przyjemność, w pełni uznając, że
godność partnera jest równa jego własnej godności, wówczas ta przyjemność nie
tylko jest zgodna z moralnością, lecz dodaje „więcej człowieczeństwa" do
małżeńskiej relacji.

Ojciec nie myśli chyba, że małżeństwo podczas intymnego
współżycia myśli o Kancie?

Kant na pewno byłby przerażony, gdyby tak było! Pomyślmy jednak o człowieku
żonatym, który zachowuje się w sposób odpowiedzialny. Ma zwyczaj szanować
swoją małżonkę we wszystkich dziedzinach życia rodzinnego, włączając oczywiście
dziedzinę gestów miłosnych. Gdybym mu powiedział: „Postępując w ten sposób,
okazuje się pan wierny Kantowi", byłby z pewnością bardzo zdziwiony i odparł:

background image

29

„Wierny Kantowi? Mówi Ojciec nie wiadomo co! To żonie jestem wierny!". Jest
samo przez się zrozumiałe, że byłbym go pochwalił! Sięgając głębiej, mam
przekonanie, że każdy człowiek niezdeprawowany umie w sumieniu odróżnić relację
seksualną z małżonką, której bezinteresownie okazuje miłość, od przelotnego i hand-
lowego stosunku z prostytutką, której osobistej godności urąga, traktując ją jak
obiekt erotyczny.

Takie są więc dwie zasadnicze reguły działania,
obowiązujące zarówno osoby homoseksualne, jak i oso by
heteroseksualne. Ponieważ jednak jest Ojciec teologiem
katolickim, wyobrażam sobie, że ma chęć dorzucić trzecią
regułę, umieszczoną w centrum moralności żydowskiej i
chrześcijańskiej: „Kochaj bliźniego jak siebie samego!".

Wyprzedziła Pani mój ą wy powiedź! Święty Paweł twierdzi, że z dziesięciu
przykazań dotyczących życia w społeczności wyrażonych w Prawie Mojżeszowym,
wszystkie zawierają się w jedynym przykazaniu miłości: „Będziesz miłował twojego
bliźniego jak samego siebie". Często zresztą słyszałem tę refleksję z ust osób
homoseksualnych: „Moralność nic mnie nie obchodzi, ważne, żeby kochać!".
Stwierdzam, że w tym punkcie wiele osób heteroseksualnych gotowych jest się do
nich przyłączyć.
Co o tym myśleć? Uważam, że taka refleksja nie jest pozbawiona prawdy. Słynne
zawołanie świętego Augustyna: „Kochaj i rób co chcesz!" pozostaje najlepszą for
muła dla wyrażenia doświadczenia tego, kto chce się zawsze bardziej uczłowieczać.
Zwlekałem jednak z użyciem słowa „miłość" z dwóch powodów.
Przede wszystkim określenie to w języku francuskim jest tak pojemne, że w końcu
zupełnie nie wiemy, co oznacza: można kochać przestrzeń, hamburgera, teściową,
małżonka, pracę, Jezusa Chrystusa itd. Przyznajmy, wielu cudzoziemców
zdumionych jest tym, co zdaje się im być ubóstwem języka, zwłaszcza że chodzi o
język narodu, którego kultura znana jest z wielkiej finezji. Osobiście nie jestem
niezadowolony, że dysponuję jednym terminem dla wyrażania zarówno miłości do
Boga, jak miłości do osoby i miłości do rzeczy. Przypomina to stworzeniom, którymi
jesteśmy, że sprawy najbardziej duchowe zakorzeniają się w najbardziej cielesnych,
najbardziej namacalnych. Nie jest to zbyteczne, znając nieprzepartą skłonność
każdego do idealizowania, do upiększania miłosnych więzi, „z założenia" zupełnie
czystych i wolnych od wszelkich powiązań z najbardziej pierwotnymi wymaganiami
naszego cielesnego bytu. Warto też przypomnieć, że od wieków definiuje się
człowieka jako zwierzę rozumne. Autentyczna miłość wie, że zawsze ma coś
wspólnego z obecną w człowieku zwierzęcością. W tej sprawie uznajmy stosowność
naszego języka.
Drugi powód zachęca mnie do posługiwania się słowem „miłość" jedynie w dawce
homeopatycznej: tak łatwo jest nadużywane. Widzimy zwłaszcza, jak piękne słowa
świętego Augustyna: „Kochaj i rób co chcesz!" przeobrażają się w: „Zaspokajaj
wszystkie swoje żądze, bo to jest miłość!". Stoimy wtedy przed gruboskórną

background image

30

karykaturą czy nawet przed wypaczeniem miłości. Jest to ciężkie wykroczenie
przeciwko moralności, popełnione z wykorzystaniem źle zdefiniowanych granic
miłosnego uczucia. Perwersyjny osobnik każe w końcu uwierzyć swym ofiarom, że
jego pożądanie jest prawem. Skłania go to do usprawiedliwiania własnej tyranii.
Powołuje się na moralność, by narzucać przeciwieństwo tego, czego ona wymaga.
Na przykład jakiś pederasta powie swej ofierze: „Robię to z tobą, byś lepiej dorastał,
po to, by cię uczyć!". Powołuje się na oddziaływanie wychowawcze, które normalnie
prowadzi do uznania różnicy płci i pokoleń, by narzucać zachowania zmierzające do
utrzymania ofiary w niedojrzałości. Sygnalizuje jej: „Nie potrzebujesz dorastać w
konfrontacji z inną płcią, skoro w twoim wieku potrafisz dać mi rozkosz, mnie,
dorosłemu tej samej płci, co ty".
Pomimo obu zastrzeżeń, które właśnie uczyniłem, jest oczywiste, że moralista,
przede wszystkim jeśli jest chrześcijaninem, czuje się jakby wewnętrznie wezwany
do tego, by uczynić z miłości ośrodek swojej refleksji. „Wystarczy kochać", mówią,
mędrcy, mistycy, a także ci wszyscy, którzy przez wieki trwali w milczącej
solidarności z osobami najbardziej poranionymi przez swoją przeszłość. My również
możemy zaryzykować wymawianie tych słów, lecz pod warunkiem rozróżnienia
trzech postaci miłości: miłości namiętnej (eros), miłości przyjaznej (philid) i miłości
bezwarunkowej (agape).
Namiętność jest przepełniona pragnieniem zawłaszczenia innego, posiadania go, aby
umocnić wymarzony obraz samego siebie, by drugiego zachwycić własną,
zdolnością uwodzenia. Przyjaźń w pierwszej kolejności nie poszukuje, jak
namiętność, tego, czego jej brak, lecz rozbudzają ją wartości obecne w drugim
człowieku, pociągające mnie i otwierające nowe horyzonty. Ustanawia ona również
relację dzielenia, w której każdy czuje się uznany i wsparty w swoim „zawodzie
człowieka". Co do miłości bezwarunkowej, nie jest ona czymś, co wykracza poza
zwykłe ludzkie możliwości. Nie ignoruje więc zgiełku namiętności, który w sposób
nieprzewidywalny może wybuchnąć w każdym wieku. Nie jest też niewrażliwa na
przyciąganie wywołane wartościami innego, obecne w sercu każdej przyjaźni. Bierze
jednak za bary reakcje uczuciowe i preferencje przyjacielskie, nie po to, by je
systematycznie odrzucać, lecz przepracowywać, oczyszczać, bardziej dostosowywać
do poszukiwań człowieczeństwa, które winna prowadzić każda osoba. Uzdalnia więc
do okazania jej nawet wrogowi i temu czy tej, którzy nie mają w sobie nic
pociągającego. Miłość—agape jest jak przyczółek ludzkiej godności nawet tam,
gdzie ta wydaje się zupełnie nieobecna lub podeptana. Znalazłszy ją, staje się
twórcza, by godność taką dowartościować. Więcej nawet, promuje ją za cenę
szalonego, a niekiedy nawet śmiertelnego ryzyka. Wszystko to dla jednej tylko
przyczyny: człowiek jest człowiekiem i z tego tylko tytułu zakładam, że wraz z
bliźnim czuję się za nią odpowiedzialny.

Ojciec każe nam uprawiać wyższą filozofię, czy nie sposób
wyrazić tego prościej?

W pierwszym odruchu odpowiem, że nie. Temat naszej rozmowy tak bardzo dotyka

background image

31

tajemnego serca ludzkiego bytu, że nie można się do niego przybliżyć i wyrazić
należnego mu szacunku tak po prostu.
Jednak ośmielam się również odpowiedzieć „tak", ze względu na codzienne i banalne
doświadczenie: nie przestajemy w naszych rozmowach z bliskimi używać zaimków
osobowych: ja, ty, on, my, wy, oni. Otóż wydaje mi się, że życie moralne polega na
dobrym powiązaniu w całość tych różnych zaimków w taki sposób, by każdy z nich
mógł odnaleźć swoje miejsce w tkance naszego życia. (Między nami mówiąc, brak
tego jest być może jedną z przyczyn, dla których pewni ludzie są na równi zgorszeni
błędem ortograficznym, co ciężkim przewinieniem moralnym!).

Sebastien uważa się za człowieka homoseksualnego. Po nieuchronnych

niepokojach wewnętrznych spowodowanych tym odkryciem, gdy miał dwanaście lat,
decyduje, stawszy się dorosłym, szukać potwierdzenia siebie i nie żyć już tylko
głównie w zależności od oczekiwań otoczenia, lecz umiejąc analizować własne
pragnienia i podejmując odpowiedzialne wybory:
„Mam dosyć tego, co myślą rodzice czy ciocia Klocia, chcę powiedzieć »ja«!".
Bierze więc najpiękniejsze pióro i pisze do swoich rodziców długi list, w którym w
końcu „zdejmuje maskę": „Tato, Mamo, chcę Warn powiedzieć, że jestem
homoseksualny! Liczę na waszą pomoc...".

Sebastien studiuje psychologię. W rozmowie ze mną zgadza się więc bez

trudności, że to „ja", które chce afirmować, może się harmonijnie rozwinąć tylko
dzięki różnorodnym relacjom z vis a vis, z „ty", a nawet z „wy", które uznają go w
jego własnej osobowości, bądź to aprobując, bądź mu się sprzeciwiając. Trudniej jest
mu dopuścić, że nawiązując relacje z tymi „ty", poddany jest licznym przepisom
pewnego „on". Wobec jego zdziwienia pozwoliłem sobie zauważyć:
„Zastanów się nad swoją przeszłością! Nie żyłeś na bezludnej wyspie, zgłoszono cię
do ubezpieczenia społecznego, musiałeś odbyć służbę wojskową, jeśli chcesz zostać
zrozumiany, musisz przestrzegać reguł języka francuskiego, musiałeś dać się
zaszczepić, podlegasz prawu uniwersyteckiemu, słowem, we wszystkich tych
dziedzinach życia poprzedzały cię i poprzedzają instytucje szkolne, medyczne,
prawne: »Zgodnie z prawem naszej instytucji, ustalono, że należy czynić lub unikać
tej czy innej rzeczy«. To ustalono odczuwasz w pewnych chwilach jako przeszkodę
dla twojej wolności, lecz jeśli bardziej zwrócisz uwagę na realia, stwierdzisz, że
odegrało ono najczęściej rolę pozytywną, udzielając ci pomocy w nabyciu postawy
człowieka dorosłego, jaką dziś masz. Przepisy dotyczące edukacji narodowej, na
przykład, zobowiązały cię do wyjścia z rodzinnego gniazda, ochraniały cię przed
ewentualną arbitralną władzą nauczycieli, nauczyły cię subtelności języka i kultury,
dając ci w ten sposób narzędzia, by lepiej cię rozumiano i abyś podejmował bardziej
światłe decyzje, itd. " Ta rozmowa otworzyła Sebastienowi oczy na miejsce
indywidualnej czy społecznej inności jako partnera. Nagle jednak uświadomiłem
sobie, że ważność „my" nie została podkreślona. Otóż to „my", jak wszystkie inne
rzeczywistości, może być czynnikiem humanizacji lub przeciwnie, alienacji. W
pierwszym wypadku oznacza to, że mężczyźni i kobiety są ze sobą w komunii, w
pokornym poszukiwaniu prawdy i w trosce o bliźniego, co szczególnie wyraża się
przez niezmordowane dążenie do świata, w którym bardziej królowałyby

background image

32

sprawiedliwość i pokój. W drugim wypadku „my" staje się bądź rodzajem magmy, w
której każdy się gubi (pomyślmy o jakiejś imprezie techno), bądź' ślepą i pewną
siebie masą, podlegającą najczęściej „charyzmatycznemu" przywódcy, który narzuca
wszystkim arbitralnie swoje własne postrzeganie świata i swoje własne wybory
religijne lub polityczne. „My" sprowadza się wtedy do bezosobowego, nieodpowie-
dzialnego i pełnego przemocy „to", które nadaje wszystkim niemyślącym „jak my"
nazwę jacyś „oni", którzy są jego zdaniem tym bardziej groźni, że nie kojarzą się z
żadną określoną twarzą: „Wszyscy ci cudzoziemcy... »0ni« przychodzą zająć nasze
miejsce!".
Rozróżnieniami tymi można się posługiwać do oceny jakości takiej czy innej gay
pride.
Może być ona zorganizowana w taki sposób, by dominowało „my" walczące o
sprawiedliwość i lepsze społeczne porozumienie, gdzie wszelkie roszczenia są
zniuansowane, dobrze uargumentowane, a świadków skłaniają do stawiania
właściwych pytań. Można więc wyobrazić sobie manifestację, która by być
skuteczna, wyznaczy sobie dobrze określony, nawet skromny cel, jak uzyskanie
zniesienia takiego czy innego artykułu kodeksu karnego, który zachęca do
niesprawiedliwej dyskryminacji; manifestację, która sama do siebie zastosuje to,
czego się domaga — poszanowanie godności każdej ludzkiej istoty; manifestację,
która z tego tytułu będzie się starała uniknąć ośmieszania przez uczestników tych,
którzy nie myślą tak, jak oni, itd. To prawda, że po stuleciach przymusowego
milczenia można zrozumieć, iż „my" osób homoseksualnych stało się nieco hałaśliwe
i prowokujące. Właściwą postawą świadków takich ekscesów nie jest z pewnością
drapowanie się w godność osoby heteroseksualnej, lecz umiejętność usłyszenia
słusznej skargi, która się tu wyraża i przyjęcia z poczuciem humoru gestów, ko-
stiumów, transparentów, które czasem, zgódźmy się, są naprawdę zabawne, a czasem
otwarcie rozdzierające. Ponadto, w aktualnej koniunkturze bardzo naznaczonej przez
władzę mediów zawsze poszukujących newsów, szoku fotografii i ciężaru haseł, jest
dla organizatorów czymś bardzo trudnym nawet minimalne kontrolowanie obrazu,
jaki zostanie wytworzony o ich ruchu. Czasem istnieje nawet pokusa posługiwania
się tym zdeformowanym obrazem, by zaszokować poprawnie myślących i
wszystkich przedstawicieli porządku, zarówno moralnego, jak i politycznego, reli-
gijnego czy kulturowego...

Tak więc dysponujemy trzema punktami odniesienia
pomagającymi zakwalifikować zachowanie jako dobre lub
złe: złotą regułą, imperatywem poszanowania osoby i

background image

33

przykazaniem miłości. To bardzo piękne na papierze, lecz
odnoszę wrażenie, że pozostajemy z tym wszystkim
bezbronni, gdy zanurzamy się w konkrecie codziennej
egzystencji. Na przykład, przykazanie „Kochaj bliźniego"
samo w sobie nie daje rodzicom wiedzy, czy
homoseksualizm jest dobrem, czy ziem, albo czy powinni
gościć u siebie partnera swego homoseksualnego syna.

Dobrze uchwyciła Pani ryzyko poprzestawania na tych fundamentalnych zasadach.
Są jak ramy bez treści. W ich imię można było usprawiedliwiać zarówno walkę o
niestosowanie przemocy, jak i tortury. Zasady te stanowią jak gdyby kręgosłup życia
moralnego, lecz szybko nabierają wyglądu szkieletu, jeśli osoba stosuje je,
zapominając, że ludzkie istoty mają nie tylko rozum, lecz i pamięć, wrażliwość,
emocje, namiętności; słowem, że są bytami z ciała, osadzonymi w określonym
miejscu i epoce. Ci, którzy pełnią zawód nauczycieli moralności, mówią wtedy o
konkretnych normach. Na przykład „nigdy nie jest dozwolone bezpośrednie zabicie
niewinnej osoby", „masz prawo strajkować, aby bronić sprawiedliwości", „będziesz
wierny współmałżonkowi".

Skąd pochodzą te normy? Słuchając Ojca, odnoszę
wrażenie, że spadają prosto z nie wiem jakiego nieba.

Niestety! Bywa, że specjaliści od moralności używają tych norm jak tasaków,

którymi bezwzględnie tną żywą tkankę ludzkich sytuacji, nawet jeśli ciążą na nich
wewnętrzne sprzeczności, dwuznaczności i niejasności. Pomyślmy o sytuacji ekipy
medycznej, która stoi wobec dziecka urodzonego w dwudziestym piątym tygodniu
ciąży, to znaczy w stanie głębokiego wcześniactwa. Ekipa ta jest niemal zmuszona
rozpocząć złożoną i kłopotliwą debatę: czy powinno się wdrożyć obciążające i
kosztowne techniki, by utrzymać przy życiu tego noworodka, biorąc na siebie ryzyko
obarczenia go złożonym i ciężkim kalectwem?
Udzielenie tym lekarzom odpowiedzi, powołując się jedynie na zasadę poszanowania
życia, dałoby przede wszystkim dowód skłonności do żałosnego upraszczania. W
rzeczywistości muszą się oni zdobyć na odwagę zbadania wpływu swoich decyzji na
jakość życia dziecka, gdy stanie się dorosłym, i jakość życia jego otoczenia. Muszą
również wziąć pod uwagę fakt, że chociaż z pewnością osoba jest bezcenna, zawsze
jednak, z perspektywy księgowego w społeczeństwie cywilnym, wiążą się z nią
pewne koszty W końcu muszą zbadać wymiar społeczny i polityczny takiego aktu
medycznego, który nigdy nie omieszka uwypuklić ubóstwa instytucji obarczonych
odpowiedzialnością za przyjmowanie najsłabszych. Widać więc, że bez względu na
to, jaka będzie decyzja podjęta przez tę ekipę, nie będzie ona w sposób doskonały
„czysta", to znaczy zdolna zachować wszystkie wchodzące w grę wartości:
poszanowanie życia i osoby, szczęście rodzinne, jakość opieki, stosowność polityki
zdrowotnej, trafność deontologii lekarskiej itd.
Ktoś chcący uczynić autentyczny użytek z norm moralnych wie, że powinien

background image

34

wystrzegać się tego, co można uznać za najwyższą perwersję w moralności —
puryzmu. Wielki filozof moralista Jankelevitch, wykładający na Sorbonie, zwykł był
mówić: „Czyn brudzi! Broniąc wolności, partaczymy wolność, broniąc prawdy,
partaczymy prawdę". Podjęcie decyzji na rzecz moralności czy pójście drogami
prowadzącymi tam, gdzie jest więcej życia, wcale nie polega na okopywaniu się za
parawanem dobrze wygładzonych i niewzruszonych zasad, lecz jest zakorzenianiem
się w żywej tkance sytuacji, która stawia liczne, czasem sprzeczne wyzwania. Chcąc
wyjść z bezsilności, należy porzucić złudzenie wszechmocy. Chcąc posunąć
sprawy naprzód i uczestniczyć w budowaniu świata bardziej sprawiedliwego i
bardziej przyjaznego, trzeba zaakceptować to, że nie nad wszystkim się panuje, dać
się „wysadzić z siodła" swoich całkiem gotowych opinii, zaufać bliźniemu, który jak
umie, zinterpretuje dokonane przeze mnie czyny. Każdy człowiek i każda uważająca
się za odpowiedzialną instytucja swoją etyczną ocenę sytuacji zamyka zawsze w wy-
borach, które okazują się kompromisami.

Co Ojciec rozumie przez kompromis? Czy nie sprzymierza
się właśnie Ojciec z tymi, którzy, powołując się na dobro
wspólne, nie boją się kompromitacji i którzy zbyt często
zajmują pierwsze strony gazet?

Ma Pani rację, podkreślając, że pomiędzy kompromisem a kompromitacją jest tylko
płynna granica. Lecz w każdym razie jakaś granica istnieje. Kompromitacja polega
na naginaniu własnego sumienia przez uczestnictwo w ukrytym manewrze mającym
na celu służenie interesom jednostki lub grupy. Ten, kto ją praktykuj e, czyni się
sprzymierzeńcem niesprawiedliwości i przemocy. Słowo „kompromis" zaś w swoim
potocznym użyciu odsyła do dwóch rzeczywistości. W pierwszej kolejności
rzeczywistości prawnej, gdzie oznacza ono konwencję, przez którą strony będące w
sporze odwołują się do arbitrażu kogoś trzeciego, osoby lub instytucji. Pomyślmy o
kompromisie w handlu. To pierwsze zastosowanie sugeruje, że dojście do
kompromisu w prawnym tego słowa znaczeniu nie ma nic wspólnego z „łatwym
rozwiązaniem", skoro jest ono wynikiem prac negocjacyjnych, niekiedy długich i
konfliktowych, gdzie każdy akceptuje odwołanie się do prawa, które reguluje,
ochrania, nadaje ramy „życiu wspólnemu".
W drugiej kolejności słowo „kompromis" przywołuje na myśl ustępstwa czynione
wobec rzeczywistości. Z powodu niemożności osiągnięcia ideału, o którym się
marzyło, akceptuje się, mimo rozlicznych wewnętrznych oporów, złagodzenie
wymagań, aby uwzględnić fakty. Podejmuje się wtedy decyzję, która wydaje się
bardzo niedoskonała, bo tyle ważnych niekiedy wartości pozostawia na uboczu.
Sumienie kogoś, kto postępuje w ten sposób, doznaje przykrości. Może to być
oznaką prawości moralnej, niezadowolonej z tych ustępstw, lecz również oznaką
wyzbycia się złudzeń, co do możności osiągnięcia doskonałości moralnej. Statua
„moralnego herosa", którą się sobie wyrzeźbiło w marmurze pryncypiów, okazuje się
nagle porysowana przez liczne pęknięcia.
Myślę, że chodzi tu o dobre pęknięcia! Pozwalają one, by ukazało się w końcu

background image

35

„prawdziwe ciało herosa". Traci on zimną sztywność kamienia i zyskuje serce
bardziej gorące, zdolne zadrżeć w obliczu doświadczeń i radości braci i sióstr w
człowieczeństwie.
Bez względu na wszystko, kompromis ma przynajmniej tę zasługę, że „popycha
sprawy naprzód, jeśli nawet nie jest to rozwiązanie idealne". Pozwala w życiu
posuwać się do przodu, uwzględniając szorstką rzeczywistość. Nie odbiera się już jej
jedynie jako przeszkody, lecz jako uchwyt, którego należy się złapać, by piąć się, jak
alpinista na szczyt. Kompromis jest w moralności czymś honorowym, a nie
wstydliwym. Jest stanowczym „nie" dla rezygnacji, a pokornym „tak" dla życia,
realistyczną zgodą na pracę nadziei, która prowadzi niekiedy do śmiałego ataku na
najbardziej strome ściany istnienia, aby wyznaczać na nich drogę, którą inni z kolei
będą mogli pójść.

Sprawowanie odpowiedzialności moralnej jest więc
odwoływaniem się do konkretnych reguł, które Ojciec
nazywa „normami". Pozwolę sobie jednak znowu postawić
pytanie: „Skąd się one biorą?".

Normy nie spadają z nieba! By to uchwycić, najlepiej jest podać przykład z
pierwszych stron gazet, który do wszystkich przemówi: ewolucja poglądów
członków wspólnoty krajów zachodnich w sprawie stosowania azbestu. Po bardzo
burzliwych debatach wypracowano taką normę: „Nie będziesz stosował azbestu do
konstrukcji, które będą zamieszkiwane przez ludzi".
Poświęćmy chwilę, by popatrzeć na to, co się wydarzyło. Każdego roku miało
miejsce wiele pożarów, które pociągały za sobą wiele ofiar umierających w
straszliwych cierpieniach. Z troski o poszanowanie życia starano się więc znaleźć
sposób chronienia ludzi od zgubnych płomieni. Azbest wydawał się doskonałym
środkiem zapobiegawczym. Tymczasem kilka dziesięcioleci później pyły azbestowe
okazały się rakotwórcze i śmiercionośne. Stąd, w ciągu kilku lat norma: „Dodawanie
azbestu do materiałów budowlanych jest czymś moralnym" zmieniła się na:
„Dopuszczanie, by w budynkach zawierających azbest mieszkali ludzie, jest bardzo
niemoralne". Ten przewrót dokonał się najpierw pod wpływem nieszczęścia niektó-
rych ofiar, następnie dzięki bardziej uważnemu zbadaniu sytuacji. Zmobilizowano
różnorodne dziedziny nauki: medycynę, biologię, statystykę itd. Ustosunkowano się
do miejsca ryzyka w rozwoju społeczeństwa, powołano na wielkie zasady, jak zasada
ostrożności, odwołano się także do wizji świata wypracowanych przez ekologów,
zwołano autorytety moralne i naukowe. Słowem, zapoczątkowano weryfikację
ludzkich doświadczeń w sektorze mieszkalnictwa. Pozwolę sobie zauważyć, że takie
zmiany konkretnych norm okazują się w historii częstsze, niż myślimy. Podkreślę
zwłaszcza, że zmiany te nie dokonały się w sposób arbitralny, lecz by pozostać
wiernym wciąż tej samej zasadzie, zasadzie poszanowania życia osoby ludzkiej.

Uogólniając ten przykład, można wyciągnąć wniosek, że
konkretne reguły moralne pochodzą z doświadczenia

background image

36

społeczeństwa, które poświęca czas, by oceniać swoje
sposoby bycia i działania.

Tak właśnie jest. Należy jednak dodać, że reguły moralne wywodzą się nie tylko z

samego doświadczenia, lecz z doświadczenia odczytanego w świetle następującej
kwestii: „Czy przyczynia się to do poszanowania wszystkich osób, których sprawa
dotyczy?". Nie wystarczy więc, by zaistniał jakiś fakt (na przykład:
wielu europejskich obywateli nie lubi homoseksualistów), aby czymś moralnym było
przekształcenie tego faktu w powinność (masz nie lubić homoseksualistów).

Osoby homoseksualne świadome ewolucji pewnych reguł
moralnych twierdzą właśnie, że nowe dane współczesnej
wiedzy naukowej na temat seksualności powinny
pociągnąć za sobą modyfikację normy moralnej
potępiającej ich zachowania.

Pani pytanie przychodzi trochę zbyt wcześnie, abym mógł już teraz zająć stanowisko.
Uczynię to dalej, w następnym rozdziale. Uważam jednak, że te osoby mają rację,
podkreślając, że nie byłoby już słuszne trzymać się tak po prostu poglądów dawnych
moralistów. Ci, ze względu na stan nauk, mogli postrzegać zachowania
homoseksualne Jedynie Jako przejaw wady moralne). W każdym razie nie mieli
możliwości dostępu do subtelnych klasyfikacji klinicznych, które ostatnio pozwoliły
uściślić osąd moralny w tej dziedzinie. Na przykład, jeśli Katechizm Kościoła kato-
lickiego
potrafi w 1992 roku rozróżnić u osoby homoseksualnej jej osobę jako byt
wyposażony w wolność, jej specyficzne tendencje seksualne i w końcu jej czyny, to
dokonuje tego dzięki nowemu sposobowi odczytywania doświadczenia ludzi, których
to dotyczy. Otóż ten sposób odczytywania jest możliwy tylko wtedy, gdy przyjmie
się pewne nowe dane biologii, psychologii i psychoanalizy.

Czy po takiej wypowiedzi nie grozi Ojcu to, że niektórzy
oskarżą go o bronienie relatywizmu: wszystkie bez wyjątku
konkretne reguły moralne mogą się zmieniać, a nawet
zniknąć! Można więc wyrazić zgodę na nie wiadomo jakie
zachowania seksualne!

Aj? Jeśli wielu ludzi mogło wyciągnąć takie wnioski z moich wypowiedzi,

lepszym dla mnie kompromisem moralnym byłoby zamilknięcie? Pozwolę więc
sobie dodać takie uściślenie: tak, wiele konkretnych reguł działania doznało
powolnej przemiany, wiele innych będzie musiało jej doznać. Lecz, z jednej strony,
przemiana nie zawsze idzie w kierunku najlepszego poszanowania praw osoby
ludzkiej, a z drugiej strony, pewne reguły moralne od wieków się nie zmieniły i
niewątpliwie nigdy nie będą porzucone. Są one i pozostaną jak strażnice czuwające
nad fundamentalnymi prawami ludzkiego bytu. Reguły te dotyczą czynów, których
skutki tak bardzo niszczą osobę czy

tkankę społeczną, że ich formuła zaczyna się od

background image

37

słowa „nigdy"! Nigdy przemocy, nigdy tortury, nigdy aktów pedofilii, nigdy
niewolnictwa, nigdy ludobójstwa! Te czyny, skrajnie ciężkie, nazywa się
„nieusprawiedliwialnymi", bo w oczach człowieka prawo myślącego nie można
znaleźć okoliczności, które mogłyby je uprawniać. Na przykład każdy prawy
człowiek wie, że żadna okoliczność nie może usprawiedliwiać gwałtu.

Powiedział Ojciec, że proponowane przez moralność
punkty odniesienia są liczne. Ukazał to Ojciec, mówiąc
kolejno o zakazach, konkretnych regułach działania,
zachowaniach, których nigdy nie należy się dopuszczać.
Lecz zasugerował Ojciec, że moralność proponuje także
ideały, do których trzeba dążyć, wzorce do naśladowania...

Tak, każda osoba, która chce przyczyniać się do wzrostu człowieczeństwa w sobie,
pyta nie tylko: „Co powinnam czynić, by szanować siebie i szanować bliźniego?",
lecz także: „Kim powinnam się stać, do jakiego ideału powinnam dążyć?" czy
jeszcze: „Na czym polega udane życie?". Jeśli jest uważna, szybko dostrzega, że
oczywiście nie sama pyta w ten sposób, i że w przeszłości zostały już sformułowane
liczne odpowiedzi. Więcej jeszcze, uświadamia sobie, że każda ludzka grupa
honoruje niektórych swoich członków, proponując ich wszystkim innym jako wzorce
do naśladowania: „Jeśli chcesz mieć udane życie, stań się jak oni, bo umieli wcielić
ideał, który my chcemy zrealizować!".

Myślę, że to poszukiwanie wzorców czy przewodników w celu dobrego

wypełnienia swojego „zawodu człowieka" może być rzeczą wspaniałą, zwłaszcza
gdy

jest się nastolatkiem, który odkrywa w sobie silne skłonności homoseksualne i

nie wie jeszcze zbyt dobrze, jakie punkty odniesienia przyjąć. W każdym razie
bardziej budzi entuzjazm i bardziej „dynamizuje" pójście w życiu śladem wielkich
osobowości, świętych, bohaterów, uczonych czy mędrców, niż poddanie się jakiejś
regule moralnej, która przez swe rygorystyczne nakazy zawsze ochładza ogień
porywów serca. Lecz — wiedzą to dobrze rodzice — problem polega z jednej strony
na wyborze wzorca, a z drugiej strony na relacji, jaką młody utrzymuje z tym
wzorcem, zawsze nieco wyidealizowanym.
Przede wszystkim dzieje się tak, jak gdyby nastolatek odnajdywał złośliwą
przyjemność w wybieraniu swojego wzoru lub swoich wzorców spośród postaci,
które rodzice uważają właśnie za mało godne polecenia. Lecz to „jak gdyby"
wymaga rozszyfrowania. Słuchając młodego człowieka uważniej, dosyć często od-
krywamy, że jego prawdziwym wzorcem nie jest w rzeczywistości międzynarodowa
gwiazda z pierwszych stron gazet, lecz osoba z jego rodzinnego czy szkolnego
otoczenia, której zalety podziwia: „Chciałbym postępować czy stać się jak on...".
Bycie rodzicami polega na przypominaniu sobie, że z drogami życia jest tak jak z
drogami kolejowymi: „Na tych drogach jeden pociąg może przesłaniać inny!". Chcę

background image

38

przez to powiedzieć: jeden ideał życia, na który młody człowiek głośno i mocno się
powołuje wobec rodziców, jakby chciał ich sprowokować, może ukrywać inny,
często od pierwszego lepszy; lecz wtedy przechowywany w „sekretnym ogrodzie"!
Następnie, wskazane jest pomagać młodemu człowiekowi dobrze się określić w
stosunku do swoich wzorców osobowościowych. Nie są tu one po to, by być
ostatnim krzykiem mody moralnego „gotowca". Należy widzieć w nich osoby, które
mimo nieuniknionych wad, mogą pobudzać pragnienie wzięcia życia w swoje ręce i
rozwijania własnych talentów.

Są jednak wzorce i wzorce! Niektóre osoby godne

nimi

być, inne, przeciwnie, odgrywają rolę fascynującego i
niezdrowego guru. Istnieje czasem duży rozdźwięk
pomiędzy tym, co autorytet mówi i czym żyje, a ideałem, do
którego powinna dążyć każda ludzka istota.

Zgadzam się z Panią. Kryterium pozwalającym wiedzieć na pewno, czy ideał jest
słuszny, nie jest z pewnością zachowanie osoby wziętej za wzorzec!

Ale wtedy, skąd wiadomo czy ideał, który w sobie noszą,
jest właściwy czy „pokręcony

To bardzo, bardzo szerokie pytanie! Odpowiedzi, których udzielono przez wieki,
zajmują dziesiątki metrów półek bibliotecznych. Chcąc być bardzo zwięzłym,
powiem, że poszukiwanie tego, co można uznać za ideał do zrealizowania, zaczyna
się od bardzo uważnego zbadania, czym są byt ludzki i jego świat. Badanie to ukaże
na przykład, że tym, co najbardziej odróżnia byt ludzki od zwierzęcia, jest jego
zdolność posługiwania się językiem, to znaczy zajmowania miejsca w społeczności,
której członkowie wymieniają słowa mające sens. Wychodząc od tego stwierdzenia,
dochodzi się do wniosku, że każdy ludzki byt ma prawo znajdować warunki życia, w
których będzie mógł nauczyć się mówić, rozwijać swoje zdolności wyrazu i
zrozumienia, itd.

Sugeruje Ojciec, że praca moralistów — a każdy po trochu nim
jest—przebiega dwuetapowo: po pierwsze, poszukiwanie w
człowieku wielkich aspiracji, które go zamieszkują, najbardziej
fundamentalnych rysów jego bytu; po drugie, odnajdywanie dróg,
które pozwalają zarówno na ich realizację, jak i rozwój.

Te dwa punkty wydają mi się dobrze brać pod uwagę poszukiwania każdej osoby,
która chce być odpowiedzialna. Pokrywają się one ze słynną formułą: „Stań się tym,
kim jesteś!". Jesteś bytem uczynionym dla miłości, a więc kochaj? Jesteś bytem,

background image

39

który rozwija się, pośród perypetii czasowych, a więc się trzymaj? itd.
Gdy przeprowadzi Pani analizę gramatyczną tych zaleceń, stwierdzi Pani, że
wszystkie rozpoczynają się wskazaniem, a kończą nakazem. Otóż wskazanie, jak
sugeruje nazwa, tylko wskazuje. Pozwolę sobie na taką grę słów, daje mi ono znak,
lecz mnie nie oznacza. Daje mi znak, pozwalając, jak czyni palec wyciągnięty w
stronę jakiejś rzeczy, rozróżnić rzeczywistość, która zatraciłaby się w wielości
innych, na przykład:
„Mój syn jest osobą homoseksualną". Lecz wskazanie nie oznacza mnie, to znaczy
nie nawołuje mnie do wypełniania mojej odpowiedzialności człowieka. Czyni to
właśnie nakaz: „Teraz znasz homoseksualizm twego syna, musisz odnowić wasze
relacje?".

Tymczasem wskazanie nie zawsze przekształca się w nakaz? To, że jakaś

rzecz występuje w przyrodzie, nie oznacza, że ma się powinność pozwolić jej istnieć,
bądź zapewnić jej rozwój. Choroba jest, niestety, rzeczywistością, która istnieje
(wskazanie), a jednak moralność nie mówi mi: „Bądź chory?". Zaleca raczej:
„Jeśli jesteś dotknięty jakąś chorobą, czy nazywa się ona AIDS, czy rak, nie
zaprzeczaj jej istnieniu, zwalczaj ją energicznie, lecz niech ta energia nie przeszkodzi
ci uznać kruchości własnego życia".
Jak Pani odgaduje, nakaz nie wynika z magicznej operacji nie wiem jakiej alchemii.
Moraliści nie są różdżkarzami, chociaż są odkrywcami źródeł, zgodnie z pięknym
określeniem teologa moralisty Marie - Jo Thiel! Oznacza to, że bez przerwy
poszukują „miejsc", z których może wytrysnąć życie, a gdy je znajdują, troszczą się o
to, by zapewnić jakość uzyskanej w ten sposób wody. Na tym polega trzeci etap
pracy moralistów, etap weryfikacji.

3

Słuchać, rozumieć, przyjąć

Badając kwestie moralności ogólnej, zrobiliśmy bardzo długą
dygresję. Chciałabym teraz powrócić do istoty naszego
tematu, który dotyczy postawy rodziców wobec syna, po
odkryciu jego skłonności homoseksualnych. Wielu spośród
nich zadaje sobie pytanie: „Czy nasz syn jest normalny?".

Aby odpowiedzieć im we właściwy sposób, koniecznie trzeba zapytać, co chcą
wyrazić, określając osobę jako „normalną"; czego zresztą unikam.
W pierwszej kolejności słowo „normalny" może sugerować, że niepokoją się, chcąc
wiedzieć, czy ich syn wygląda i zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami środowiska
albo przewidywaniami statystycznymi! Tak więc ostatnio słyszałem, jak pewna
kobieta pod pięćdziesiątkę mówiła do jednej ze swoich przyjaciółek, nie bez

background image

40

pewnego uśmiechu zadowolenia: „Mój syn nie przestaje podrywać dziewczyn. Ma
17 lat. Przynajmniej w tej dziedzinie jest normalny!".
Najczęściej tego typu „świadectwo normalności" wydaje ktoś, kogo sumienie
drzemie wobec faktów i wcale nie lubi, by mu przeszkadzano w jego utartych
sposobach klasyfikowania rzeczy i ludzi. Wtedy, gdy ktoś bliski przychodzi obudzić
to sumienie przez swoją oryginalność, ma wielką pokusę pozbyć się intruza i
odrzucić go jak najszybciej na margines, mówiąc sobie: „Doprawdy, ten typ jest
dziwny. Nie udaje mi się go wyczuć. Naprawdę nie jest normalny!". Refleksja taka
nie przestaje niepokoić, bo każdy wie, że osobę ludzką charakteryzuje właśnie bycie
wyjątkową, to znaczy oryginalną i z tego tytułu nieco „dziwną". Gdy bliźni naprawdę
jest sobą, może jedynie w pewnych sprawach zmienić ten „roboczy portret", który
otoczenie wytwarza sobie na jego temat. Najczęściej jednak o takiej prawdzie wo-
limy zapominać!
W drugiej kolejności, określenie „normalny" zastosowane do jakiegoś zachowania
może oznaczać, że osoba zachowuje się zgodnie ze wskazaniami moralności: „Taki a
taki jest wierny swej małżonce. W końcu to normalne. Ma się prawo tego od niego
oczekiwać, nawet jeśli nasze społeczeństwo jest permisywne". Słowo „normalny"
należy wtedy do rejestru moralnego i zachęca, by zwrócić spojrzenia ku „temu, co
byłoby naprawdę dobre". „Byłoby naprawdę dobre, gdybyś w wieku 30 lat przestał
wchodzić w związki bez przyszłości i się ożenił!" „Normalny" i „idealny" to dwa sło-
wa, które się rymują.
W ustach rodziców słowo „normalny" używane jest najczęściej, by wyrazić głęboki
niepokój z posiadania syna, którego zachowanie naprawdę „nie mieści się w
normach". Rodzice chcą być uspokojeni: „Proszę nam powiedzieć, że to, co się
zdarza naszemu synowi, nie jest rzeczą równie wyjątkową, jak się twierdzi". Próbują
w ten sposób pomniejszyć rozdźwięk pomiędzy spojrzeniem społeczeństwa na syna a
nowym obrazem, który mają odtąd na jego temat. Dlatego gdy proszą o radę,
postawa ich rozmówcy nabiera większego znaczenia niż teoretyczna informacja,
którą wypowiada. Słuchający powinien unikać przybierania tonu tak oderwanego,
jakby zdawał się banalizować zwierzenie czynione przez rodziców. Bo oni często
spędzili właśnie kilka bezsennych nocy na przemyśleniu wszystkiego. Dali dowód
odwagi, chcąc mówić o tym, co nazywają „porażką wychowawczą". I oto ktoś zdaje
się nie brać poważnie ich cierpienia! Można popaść w rozpacz!
Jednakże słuchający powinien pomóc rodzicom nie dramatyzować, a zwłaszcza nie
pogrążać ich w smutku, zbyt szybko zadając pytania, na które nie są przygotowani;
na przykład, pytania na temat ich życia małżeńskiego czy relacji z synem, gdy ten był
jeszcze niemowlęciem lub małym dzieckiem. Poczuliby się wtedy postawieni w stan
oskarżenia i w obowiązku zdania rachunku, w chwili, gdy poszukują autentycznego
współczucia. Ponadto, naraziłby się na przymuszanie do zwierzeń jednego ze
współmałżonków, bo tylko w nielicznych małżeństwach mąż ma to samo pragnienie
co żona, by głęboko porozmawiać o swoich rodzinnych problemach.

Ostatecznie, czego szukają rodzice, zadając pytanie: „Czy
nasz syn jest normalny?".

background image

41

Pytanie to sięga znacznie głębiej niż zwykła prośba o psychologiczne uspokojenie.
Jego prawdziwym celem jest sprawdzenie, czy seksualna szczególność syna, o
którego chodzi, należy czy nie należy do zakresu patologii, a więc medycyny.
Wydaje się więc decydujące, jeśli się chce naprawdę pomóc rodzicom, pozwolić im
odróżnić u syna z jednej strony różne rysy jego osobowości, a z drugiej strony jego
ogólną równowagę.
By być lepiej zrozumianym, pozwolę sobie przytoczyć fragment rozmowy, którą
prowadziłem ostatnio z jednym z przyjaciół. Przebył on właśnie w szpitalu szereg
badań. Powiedział mi: „Miałem wrażenie, że tną mnie na plasterki albo
rozkawałkowują. Jednego ranka zajmowali się moimi oczami, później po południu
nerkami, następnego dnia poziomem glukozy itd. W ten sposób moje ciało
wystawiono na spojrzenia kliniczne ponad dwunastu specjalistów. Każdy z nich
interesował się jednym z moich organów i miałem przykre wrażenie, że jako osoba
nie istnieję. Choroba była w ich oczach ważniejsza ode mnie! Otóż potrzebowałbym,
aby ktoś pomógł mi »skleić te kawałki^ Lekarz stażysta podsumował mi to wszystko
w postaci diagnozy, której zresztą »nie byli bardzo pewni«, ale uczynił to w słowach
tak technicznych, że źle zrozumiałem, a swoją wypowiedź zakończył zwrotem:
»0statecznie jest to choroba idiopatyczna«. Na szczęście moja małżonka, z zawodu
pielęgniarka, uczyniła żartobliwą uwagę: »Uspokój się, to nie oznacza, że staniesz się
idiotą, tylko po prostu, że przyczyna twego stanu pozostaje nieznana«".
Opowieści mojego przyjaciela nie brak było humoru. W każdym razie świadczyła o
tym, że odzyskał już swoje całościowe „ja", które wydawało mu się rozkawałkowane
przez medycynę, i w oczywisty sposób wskazywała na to, że osoba ludzka jest
całością. Chcę powiedzieć przez to, że jest na pewno złożona z licznych i bardzo
zróżnicowanych elementów, lecz że jest też zintegrowana lub poszukuje integracji.
Wie, że może dokonywać wyborów angażujących całość jej bytu; jak na przykład
publicznie i uroczyście wypowiedziane „tak" osobie, która zostanie jej żoną lub
mężem.

Pomagając rodzicom, w jaki sposób posługuje się Ojciec

tym rozróżnieniem pomiędzy osobą ujmowaną jako całość
a różnymi rysami psychologicznymi czy elementami
cielesnymi, które się na nią składają?

Mówię im: Niepokoicie się o normalność waszego syna. Jeśli słowo „normalny"
oznacza dla was „zrównoważony"; jeśli innymi słowy pytacie mnie: „czy nasz syn
jest człowiekiem zrównoważonym i czy jeśli taki jest, nadal będzie mógł nim być?",
odpowiadam, że trzeba by go znać, by to ocenić. Lecz zaraz dodaję, że ogólnie rzecz
biorąc, homoseksualizm nie jest niepokonaną przeszkodą w poszukiwaniu i
zachowywaniu zadowalającej równowagi osobistej. Ponadto ta ostatnia opinia jest
bardzo powszechnie przyjęta i wiele osób homoseksualnych żyje całe lata, a ich
otoczenie wcale nie jest świadome ich specyficznych skłonności seksualnych.
Daje Ojciec do zrozumienia, że homoseksualizm jest przeszkodą, nawet jeśli dodaje,
że możliwe jest jej pokonanie. Aby postawić sprawy jasno, uważa więc Ojciec, że

background image

42

skłonności homoseksualne stanowią psychoseksualne ograniczenie lub postać
seksualności utrudniającą samorealizację. Lecz z drugiej strony, twierdzi Ojciec, że
można być zrównoważonym, mając takie skłonności. Proszę przyznać, że słowa te
nieco dezorientują! Zgadzam się z tym. Dlatego chciałbym szerzej to wyjaśnić!

Przede wszystkim skąd czerpie Ojciec takie przekonania?

Nie wyciągnąłem ich z encyklopedii, choć lektura licznych prac przyczyniła

się do ich wzmocnienia! Wypracowałem je, przede wszystkim słuchając setek osób
homoseksualnych w różnym wieku i w różnej sytuacji życiowej.

Dlaczego woli Ojciec termin „równowaga" od terminu
„normalność"? Czy nie jest równie dwuznaczny?

Termin „normalność" tak bardzo przypomina współczesnym ludziom praktyki
zmierzające do „znormalizowania", wciśnięcia w szereg, zuniformizowania, że
ledwie ośmielam się go używać w potocznych rozmowach. Natomiast wiele
powodów skłania mnie do tego, by preferować słowo „równowaga".
Po pierwsze, jest ono zrozumiałe dla wszystkich, bo każdy tego czy innego dnia
doznał upadku i nagle doświadczył, że gdy mocno opieramy się na obu stopach,
równowaga jest stabilna, natomiast gdy balansujemy jak linoskoczek na linie, byle co
może nas z tej równowagi wytrącić. Podobnie dzieje się z ludźmi, Niektórzy maj ą
wielką odporność na traumatyzujące wydarzenia, inni, zgodnie z wyrażeniem
typowym dla psychiatrów „dekompensują", to znaczy tracą stabilność, stając się
niekiedy jak prawdziwe pola bitewne, na których ścierają się ich sprzeczne
pragnienia.
Po drugie, termin „równowaga" ma tę zaletę, że podkreśla, iż osoba nie jest
rzeczywistością zamkniętą w i dla siebie, lecz pozostaje w ścisłym związku ze środo-
wiskiem ekologicznym i społecznym. Wszyscy nauczyliśmy się na lekcjach
matematyki, że równowaga jest rezultatem gry przeciwstawnych sił i że traci się j a.
momentalnie, gdy jedna z nich ulegnie zmianie. Podobnie jest w dziedzinie
psychicznej. Równowaga wynika z rodzaju negocjacji pomiędzy wewnętrznymi
zasobami człowieka a siłami cielesnymi, psychicznymi, społecznymi, z którymi musi
się on ścierać. Dlatego równowagi osobistej nigdy nie nabywa się raz na zawsze.
Wystarczy, by jedna z sił uległa głębokim przeobrażeniom (pomyślmy o fluktuacjach
na rynku pracy), by trzeba było wyruszać na podbój nowej stabilności. •
Po trzecie, jeśli jest się uważnym na to, co dzieje się we własnym wnętrzu, gdy jest
się w stanie równowagi, na przykład w pozycji stojącej, zauważa się, że ten „stan"
jest w rzeczywistości nieustannym ruchem wahadłowym pomiędzy jedną pozycją a
drugą. Dobrze podkreśla to język potoczny, skoro, aby kogoś pozdrowić pytamy go
często: „Jak Ci idzie?" lub: „Jak leci?", a nie „Czy jesteś stabilny?". Równowaga nie
jest, ona się staje! Co więcej, jest w niej coś paradoksalnego: aby ją pozyskać, trzeba
się ruszyć i wczuć! Jej opanowanie wymaga przejścia przez fazę pewnego „nie-
opanowania". Doskonałą ilustracją tego jest nauka jazdy na łyżwach. Przy

background image

43

pierwszych próbach koncentrujemy się przesadnie na siłach, które sprawiają, że
niebezpiecznie chwiejemy się na wszystkie strony, próbujemy to opanować,
usztywniamy się, zwalniamy, wyobrażając sobie, że będzie wtedy lepsza stabilność
i... znajdujemy się z nogami w powietrzu! Kolejne upadki uczą nas w końcu, że aby
zachować równowagę, trzeba podjąć ryzyko rozwinięcia prędkości, a zwłaszcza,
trzeba zawierzyć zdolności ciała do odruchowego odnajdywania, jak u podstaw
kompensować braki równowagi i... ostatecznie, że powinno się „zapomnieć", jak to
się robi, żeby nie upaść. Równowaga jest owocem opanowania, które ośmiela się
mieć nadzieję.

Zaproponowane przez Ojca porównanie podkreśla, że
bycie zrównoważonym czy, dokładniej, poszukiwanie
równowagi, zakłada umiejętność brania pod uwagę
sprzecznych sił, które w nas działają, lub inaczej —
pozytywnych i negatywnych stron nas samych, i wzięcia na
siebie ryzyka pójścia naprzód...

To właśnie to. Równowaga osobista nigdy nie jest po prostu dana ani w pełni
zdobyta. Z pewnością sprzyja jej lub nie dobre lub złe zdrowie, otrzymane
wychowanie, lecz zawsze zakłada pracę nad sobą. Ta jest możliwa właśnie dlatego,
że jako osoba jestem zdolny koordynować moje rozliczne władze i skłonności, by
uczynić z mego istnienia życie godne ludzkiego bytu, jakim jestem.
Lecz praca ta wymaga ode mnie, bym zachował stopy na ziemi, a jednocześnie oczy
zwrócone w stronę celu, jaki mam osiągnąć. Stopy na ziemi, oznacza to najpierw, że
ośmielę się patrzeć na złożoność mojej osobowości, próbując rozwinąć to, co wydaje
się jej mocnymi stronami i starając się pomniejszyć lub przynajmniej ograniczyć do
mniejszego zła słabości, niedojrzałość czy „meandry", jakie rzeka mojej historii we
mnie wyżłobiła, często wbrew mojej woli, ale też niekiedy za moim przyzwoleniem.
Oznacza to również właściwą ocenę możliwości działania, które pozostawia mi i daje
świat, w jakim żyję. Jest to między innymi podjęcie próby odnalezienia
zakorzenienia społecznie najbardziej dostosowanego do moich osobistych zasobów,
wiedząc oczywiście, że zdarzają się nieuniknione ograniczenia: rynek pracy,
problemy zdrowotne itd.

Czy może Ojciec podać przykład?

Znam od lat 35—letniego mężczyznę, Francois, opanowanego od młodości przez tak
wielki lęk przed kobietami, że pomimo intensywnego pragnienia, by się ożenić,
przyznawał się do niemożności nawiązania relacji miłosnej. Nigdy bym nie
powiedział, że Francois jest psychoseksualnie normalny, to znaczy, że jego układ
zmysłowych popędów można by przedstawiać jako ideał lub wzór do naśladowania.
Zresztą nie znam ludzi rozsądnie myślących, którzy by świadomie twierdzili, że
skrajne zahamowanie wobec płci przeciwnej jest jakąś wartością! Otóż zauważam, że

background image

44

Francois nie tylko nie jest przez swoje otoczenie uważany za „zahamowanego
starego kawalera", lecz wielu go podziwia za umiejętność słuchania i trafność osądu.
Również najbliżsi często zasięgają jego rady, gdy mają podjąć ważną decyzję.
Pomimo swoich problemów mężczyzna ten odnalazł więc właściwe miejsce w
rodzinnym i zawodowym kręgu. Przyczyniło się do tego prawdopodobnie wiele
czynników. Uznał za stosowne odbyć psychoterapię (wskazaną w jego wypadku),
która pozwoliła mu pomniejszyć, lecz nie całkowicie wyeliminować jego za-
hamowanie. Następnie zrozumiał, że nie może zmienić w sobie pewnych realiów,
może natomiast mocno zmodyfikować stosunek, jaki do nich miał. Dzięki temu
wyraźnie odczuł, że ten lęk przed kobietami, który w nim jeszcze tkwił, stanowi
strefę cienia w jego osobowości, lecz strefę, nad która, można pracować, by wydobyć
z siebie postawy głęboko ludzkie:
pokorne poszukiwanie prawdy o sobie, zwracanie większej uwagi na osoby
przeżywające trudności psychiczne, odrzucenie kategorycznego osądzania bliźnich,
zdrowsze uświadomienie sobie ludzkich ograniczeń itd.

Ten przykład dobrze ukazuje, że poszukiwanie równowagi
osobistej zmusza, by „stanąć twardo na ziemi". Lecz przed
chwilą zauważy l Ojciec, że wymagała też ona „oczu
zwróconych w stronę celu, który sobie wyznaczono".
Mysią, że określa tu Ojciec to, co inni nazywają ideałem
zarazem jasnym i realistycznym. Lecz czy można mówić, że
w dziedzinie życia seksualnego istnieje tego typu ideał

2

Ośmielę się — niektórzy powiedzą, że to wynik nieświadomości — odpowiedzieć
„tak", wiedząc, że współcześni ludzie wypowiadają w kwestii „udanej seksualności"
rozliczne opinie, niekiedy tak rozbieżne, że ocieramy się o kakofonię.

Czy może Ojciec powiedzieć, jakie są cechy tego ideału.

Uświadommy sobie najpierw, że męska czy żeńska seksualność jest rzeczywistością
trudną do zdefiniowania i do badania. Tak naprawdę nie sposób uważać jej w
człowieku za coś zewnętrznego, co można by, jak przedmiot, poddać naukowemu
badaniu. Czy tego chcę czy nie, jestem i czuję się mężczyzną lub kobietą.

Przynajmniej w ogromnej większości przypadków

Są na

przykład osoby transseksualne, co do których nie bardzo
wiadomo, czy są istotami męskimi czy żeńskimi.

Pani uwaga jest słuszna. Jednak nie podważa mojego przekonania, że nie można się
wymknąć seksualnej różnicy. Bo nawet osoby transseksualne, których poczucie
przynależności do jednej lub drugiej płci jest rzeczywiście „przymglone", nęka idea

background image

45

różnicy płci, skoro kobiety chcą stać się mężczyznami i odwrotnie. Gdy chodzi o
osoby homoseksualne, nie przestają one twierdzić, że czują się dobrze, przynależąc
do płci męskiej, nawet jeśli swoje relacje seksualne przeżywają na sposób pasywny.
Powróćmy jednak do naszej próby przedstawienia kryteriów satysfakcjonującej
seksualności. Próby trudnej, ponieważ seksualność jest rzeczywistością enig-
matyczną: oddziela i zarazem dąży do jednoczenia. Oddziela, ponieważ będąc
mężczyzną, nigdy się naprawdę nie dowiem, czym jest los kobiecy i odwrotnie. Dąży
do zjednoczenia, bo istoty, które naznacza swoją różnicą, pociąga jedne ku drugim!
Przez to seksualność prowadzi do doznania, intymnego i mocnego, zarówno
tożsamości, jak i różnicy. Seksualność konfrontuje zarazem z tym, z czym jest
identyczna, jak i z tym, wobec czego jest inna, jak to ukazuje drobne zdarzenie,
którego byłem świadkiem przed kilku dniami. Dwudziestopięcioletnia Christine
powiedziała mi w obecności swojego męża: „Poślubiłam Jacques'a dwa lata temu.
Uważałam, że wiem, co to jest mężczyzna, a dziś dostrzegam, że to o wiele bardziej
skomplikowane niż myślałam!". Na to Jacques odpowiedział, uśmiechając się w
sposób nieco przekorny: „No tak, więc cóż ja mógłbym powiedzieć o kobiecie? To
gorsze niż otchłań!... ".
I oboje młodzi małżonkowie ucałowali się, wybuchając śmiechem.
Co wydarzyło się na moich oczach? Po prostu doświadczenie tożsamości i różnicy!
Christine, następnie Jacques, każde na swój sposób, powiedziało sobie wzajemnie:
„Jesteś naprawdę z tego samego (ludzkiego) materiału co ja; a jednak jesteś tak inny
ode mnie, że nigdy nie przestanę się ciebie uczyć!".
Dojrzała seksualność jest właśnie tą, która pozwala dwóm osobom dobrze przeżywać
i w ciele, i w psychice ten przejaw tożsamości i i n n o ś c i. Konkretnie oznacza to,
że relacja uczuciowa czy (i) seksualna ma jakąś szansę trwać i być twórcza tylko
wtedy, gdy partnerzy są wystarczająco podobni i wystarczająco zdolni konfrontować
się ze swój ą różnicą we wszystkich dziedzinach życia i we wszystkich składnikach
swoich osobowości.
Przede wszystkim w ich odrębnych ciałach. Są one utworzone w taki sposób, że
mężczyzna i kobieta mogą zjednoczyć się intymnie przez organy płciowe, mając
jednocześnie twarze zwrócone ku sobie. Otóż twarz jest najbardziej wyrazistą częścią
ciała. Może ukazywać coś z życia wewnętrznego, jak również można się nią po-
sługiwać do maskowania prawdziwych uczuć. Czy nie mówimy: „Przestań stroić
miny, bądź naturalny!".
Ponadto twarz posiada usta, które mogą próbować, wchłaniać, smakować, całować,
gryźć, wymiotować... i nade wszystko wypowiadać słowa, przez które wyrażają się
potrzeby ciała, pragnienie, miłość, nienawiść, obojętność. W ten sposób „twarzą w
twarz" mężczyzny i kobiety przypomina temu, kto miałby chęć o tym zapomnieć, że
w człowieku funkcje najbardziej spokrewnione z życiem zwierzęcym (odżywianie,
obrona, rozkosz, przedłużanie gatunku...) są wymieszane z funkcjami najbardziej
specyficznie ludzkimi (porozumiewanie się przez słowa). Ponadto funkcje
„zwierzęce" stają się u człowieka podłożem jednego z najpiękniejszych przejawów
miłości, to znaczy wzajemnego zaufania, którym darzy się oboje partnerów, zaufania,
w którym każdy wyrzeka się swej woli kontrolowania wszystkiego własnymi siłami,

background image

46

by „przyznać się", że ma słabość do drugiego.
Dla przykładu, gdy słuchamy małżeństw skarżących się na mało satysfakcjonujące
życie seksualne, nierzadko słyszymy, jak jeden z małżonków mówi drugiemu:
„Wiesz, gdybyś się bardziej zawierzył (a) w moich ramionach, gdybyś mniej się
bał(a) utracić wszelką kontrolę, kiedy się kochamy, słowem, gdybyś więcej
pokładał(a) zaufania w życiu i we mnie, jestem pewna (pewien), że osiągnąłbyś
(osiągnęłabyś) więcej przyjemności i że bylibyśmy bardziej spełnieni na
płaszczyźnie seksualnej". Myślę, że są to słowa dobrze odzwierciedlające
rzeczywistość. Autentyczna miłość polega na współpracy dwóch „słabości", a nie,
jak zbyt często myślano, doskonałym przyleganiu do siebie dwóch sił, które
wyobrażają sobie niekiedy, że są obdarzone wszechmocą.

Relacja pomiędzy płciami, aby być źródłem równowagi,
powinna więc pozwolić uznać, ze mężczyzna i kobieta są w
każdym przejawie swej cielesności dwoma istotami
zarazem podobnymi, jak i różnymi. Zapowiedział Ojciec,
że podobnie dzieje się w psychice...

Tak, oczywiście! Seksualność naznacza wszystkie nasze relacje z bliźnim, nawet gdy
nie istnieje z nim żaden kontakt fizyczny. Jest to jedna z przyczyn skłaniających
specjalistów do posługiwania się często terminem „psychoseksualność", aby
podkreślić, że ludzka seksualność nigdy nie jest czysto biochemiczna. Jest również
tym, co zmusza do przeprowadzenia bardzo wyraźnego rozróżnienia pomiędzy
seksualnymi popędami istoty ludzkiej a instynktami kopulacji właściwymi
zwierzętom. Instynkt jest skłonnością niemal nieprzepartą, która wyzwala się w
zwierzęciu pod działaniem zmian fizjologicznych spowodowanych na przykład
różnicą pór roku i pod wpływem sygnału wysyłanego przez partnera (zapach, krzyk,
kolor piór...). Popęd jest rzeczywistością, która zakorzenia się w jednej z wielu części
ciała (na przykład popęd oralny lub analny), lecz posiada zarazem wymiar
psychologiczny pochodzący z relacji, jakie osoba utrzymywała ze swoim otoczeniem
we wczesnym dzieciństwie. Słowo „popęd" nie odsyła więc po prostu do potrzeby
cielesnej, lecz również do przeżycia relacyjnego. Popęd to cielesność przemieszana
ze słowami.
Aby to zrozumieć, wyobraźmy sobie noworodka płaczącego w kołysce, bo chce mu
się pić. Nadbiega matka, ocenia sytuację, czy nie dać mu butelki, a w każdym razie
mówi do niego, by go uspokoić. Odtąd czysto cielesne poczucie pragnienia uzyskuje
dla dziecka nieoczekiwany wymiar: płacz jest nie tylko wyrazem niezaspokojonej
potrzeby biologicznej, lecz i możliwością wywołania na nowo szczególnie
przyjemnego doznania: bycia przez kilka chwil w centrum zainteresowania matki,
która uśmiecha się, pieści i zanurza małego człowieczka w kąpieli słów. Odczuwanie
pragnienia staje się okazją, by doświadczyć miłości i prosić o nią wciąż więcej!
To, co właśnie opisałem, można przetransponować na każdą strefę ciała, której
doznania (przyjemność, ból...) odbieramy we wnętrzu złożonej sieci relacji i in-
terpretujemy w oparciu o tę sieć. Otóż są trzy strefy, które okazują się szczególnie

background image

47

wrażliwe na pobudzenia i odgrywają decydującą rolę w pierwszych relacjach dziecka
ze światem: usta, odbyt i narządy płciowe. Sposób, w jaki małe dziecko doświadcza
każdej z tych stref, organizuje jego historię psychoseksualną do tego stopnia, że
psycholodzy, uczniowie Freuda rozróżniają sześć stadiów ewolucji, która pozwala
przejść od stanu dziecka do stanu dorosłego.

Czy może Ojciec pokrótce je opisać?

l. Przez pierwsze miesiące, stadium oralne. To okres symbiozy z matką, w którym
stosunek do bliskich silnie naznaczaj ą przyjemności i smutki powstałe przy okazji
ssania. 2. W wieku około dwóch lat, stadium analne. Współistnieje z uczeniem się
języka ojczystego, jest dla dziecka odkryciem zdolności posiadania czystego
(własnego) ciała, w podwójnym znaczeniu tego słowa, to znaczy ciała
nieubrudzonego i ciała, które jest dla dziecka czymś osobistym; jest to również
stadium, w którym dziecko, sadzane na nocniku, wchodzi zwłaszcza w konflikt z
matką i z bliskimi, poszukując wciąż większej niezależności. Aby zrozumieć, jak
bardzo stadium to nadal na nas wpływa, wystarczy uświadomić sobie, co my, dorośli,
wypowiadamy, gdy poważnie się z kimś kłócimy. Czy nie wołamy: „zesr.. się
można" ; „g....; „zresztą wszystko to do d...!"? 3. Stadium kompleksu Edypa. By się
streszczać, podsumuję je w ten sposób: w wieku pomiędzy trzecim a szóstym lub
siódmym rokiem życia z relacji we dwoje dziecko przechodzi do stadium „trian-
gulacji", to znaczy trójkąta rodzinnego, gdzie ojciec, matka i dziecko są głęboko
zjednoczeni, chociaż uznają swoją odrębność ze względu na wzajemne różnice
seksualne i różnicę pokoleń. 4. Stadium przed—pokwitaniowe. Stadium, w którym
psychoseksualna struktura dziecka nie doznaje głębszych zmian. 5. Stadium
dojrzewania. Okres reaktywujący poprzednie stadia, wprowadza osobowość w
intensywny kryzys i generuje niekiedy głębokie przemiany psychiczne. 6. W końcu,
stadium genitalne. Gdy młody człowiek względnie dobrze przebył poprzednie etapy,
stadium to prowadzi go do jeszcze większego odejścia od świata rodzicielskiego i
pozwala mu wejść w świat naprawdę dorosły, gdzie okazujemy się zdolni znosić
pewną samotność i ewentualnie budować trwałą więź uczuciową i seksualną z
dorosłym przeciwnej płci.

Gdy osoba doszła do szóstego stadium, czy oznacza to, że
poprzednie stadia nie pozostawiaj ą żadnych śladów?

Nie! Każde stadium, nawet dobrze przeżyte, nadal pozostawia swe piętno na osobie
dorosłej. Zdarza się nawet, że pod wpływem ciężkiego doświadczenia „włącza się" i
daje odczuć swój nacisk. Na przykład nierzadko widzimy, że ludzie popadają w
regresję alkoholizmu z powodu pustki, jaką pozostawia śmierć ukochanej osoby. Co
bardzo trafnie ujmuje język ludowy: „Ten człowiek od śmierci żony często jest pija-
ny: przyssał się do butelki!". Nie można jaśniej opisać wznowienia stadium oralnego!

Czy możliwość regresji do stadium wczesnodziecięcego nie

background image

48

ma w sobie czegoś niepokojącego, czy nie jest
potwierdzeniem, że osoba nie jest naprawdę dorosła?

Ta obecność dzieciństwa w naszym życiu dorosłym rzeczywiście niepokoi każdego
człowieka, który uświadamia sobie, jak dalece dziecko nie przypomina obrazu
doskonałego małego aniołka, którego często się z niego robi. Dziecko obok swoich
rozlicznych zalet wyraża często niesłychane wymagania wobec swoich bliskich,
którzy czują się zmuszeni natychmiast i całkowicie mu ustąpić, w przeciwnym razie
skazani są znosić męczące wszystkich napady złości. Ponadto przechodzi ono fazę, w
której wszystko wydaje się odnosić do „pieluch", i inną w której pozwala sobie na
niestosowne pragnienia i gesty seksualne... W dziedzinie seksualnych popędów
dziecko wyraźnie potrzebuje wychowania, tym bardziej — i na tym polega
niewygodne twierdzenie Freuda — że zawsze okazuje skłonność do licznych form
perwersji: sadyzmu, masochizmu, podglądactwa, ekshibicjonizmu...

Jeśli zgodzimy się z tą wizją Freuda, musimy logicznie
przyznać, że w seksualności każdej osoby występują rysy
nienormalne. Wielu irytuje się, słysząc takie wypowiedzi
psychiatrów, i twierdzi, że doskonale normalna
seksualność nie istnieje lub że jest jak horyzont, który zdaje
się odsuwać w miarę, jak się do niego przybliżamy.

Faktycznie, wypowiedzi Freuda często wywołują irytację. I to nie bez powodu!
Zachęcają dorosłego, by w jasny sposób spojrzał na swoją dziecięcą przeszłość i
czasem odkrył w niej wspomnienia, do których nie można się przyznać, które starał
się natychmiast pospiesznie zepchnąć w niepamięć swojej psyche! Odkrycie, bez
którego chętnie by się obył! Myślę jednak, że Freud ma rację, podkreślając, iż nasze
seksualne czyny jako ludzi dorosłych maj ą pewne związki z „perwersyjnymi"
praktykami z dzieciństwa. Jeśli jednak dokładnie chcemy opisać rzeczywistość,
zamiast o związkach, należy mówić raczej o śladach perwersji. To one, według
wypowiedzi seksuologów, pojawiają się wyraźnie w „grach wstępnych" seksualnego
zjednoczenia między mężczyzną a kobietą. Jeśli gry te wpisują się w proces wolności
prowadzący małżonków do lepszego wyrażania przez orgazm daru i
bezinteresowności ich wzajemnej miłości, wtedy te preliminaria stanowią część
seksualności, która jest twórcza. Jeśli przeciwnie, te dziecięce ślady tracą charakter
śladów, a stają się stałym i wyłącznym sposobem wyrażania seksualności, należałoby
w tym uznać praktykę czysto perwersyjną; a fortiori, gdy się zdarza, że jeden z
partnerów jest zmuszany przez drugiego do poddawania się praktyce budzącej jego
obrzydzenie. Na przykład, jeśli mężczyzna chciałby współżyć seksualnie z żoną
tylko w formie penetracji analnej, Freud nie wahałby się bez wątpienia nazwać tego
perwersją.

Ukazał właśnie Ojciec, posługując się freudowską analizą
różnych stadiów, przez które przechodzi dziecko, ze
seksualność każdego ma swoją historię i to historię

background image

49

złożoną, która zawsze będzie się rozwijać. Lecz w jaki
sposób mogłoby to naświetlać kwestię seksualności
dojrzałej

2

Ta ewolucja seksualności opisana przez Freuda, którą należałoby zresztą
wysubtelnić, wyraźnie odróżniając seksualność chłopca od seksualności dziew-
czynki, może przede wszystkim pomóc dostrzec kilka częstych złudzeń, przed
którymi należy się ochraniać. Wymienię spośród nich trzy następujące:
• Pierwsze złudzenie: uważać, że pod koniec okresu dorastania seksualność przestała
ewoluować i wyobrażać sobie, że seksualność mężczyzny i kobiety ewoluuje w tym
samym rytmie. Myśl freudowska może pomóc ochronić się przed tą iluzją. Opisuje
ona popędy seksualne nie jako instynkty zwierzęce, lecz jako „porywy pożądania",
naładowane potrzebami, fantazjami, relacjami, słowami, i zakorzenione w przeby-
tych doznaniach rozkoszy, obecnych w ciele męskim lub kobiecym. Przy czym
równowaga tych popędów nie przestaje się zmieniać.
Dla kogoś, kto odczuwa miłość, jest w tym jakby zaproszenie, by pozostać uważnym
na zmiany zachodzące w ukochanej osobie: „Kochać Cię, to wyrażać zgodę na to, że
się zmieniasz". Autentyczna miłość mówi „nie" senności płynącej z monotonii, a
„tak" czujności, która wymaga, by dobrze przyjąć niespodziankę pochodzącą od
ukochanej osoby!
• Drugie złudzenie: myśleć, że seksualność samoistnie zmierza do coraz większej
dojrzałości. W rzeczywistości każdy zachowuje w sobie pewne rysy „małego
dziecka". Dorosły powinien więc pozostać uważny i obserwować, czy te rysy
pomagają mu rozwijać relacje uczuciowe, czy przeciwnie, przekształcają się w
kapryśne i tyrańskie pożądania.
• Trzecie złudzenie: wierzyć w coś przeciwnego, że popędy seksualne mogą uczynić
człowieka niewolnikiem do tego stopnia, że przekreślą w nim wszelki ślad wolności.
Co prawda pewna liczba osób odczuwa popędy, które mają charakter niemal
nieprzeparty i powtarzalny (nazywane przez specjalistów kompulsjami). Tak się
dzieje zwłaszcza u pewnych osób homoseksualnych, które, jak mówią, trawi takie
pożąda-
nie seksualne, że czują się jakby zmuszone w pewne dni udawać się do miejsc, w
których można bez trudu kogoś poderwać, by zaspokoić tę seksualną potrzebę.
Oczywiste, że w sytuacjach tego typu wola czuje się spętana. Stąd skłonność do
poddawania się sile kompulsji, podczas gdy należałoby raczej widzieć w niej
zaproszenie rzucone woli, by wzmogła swój wysiłek. Zamiast koncentrować uwagę
na samym podrywie, który czyni niewolnikiem i powinno się go unikać, należy
zachęcać do tego, by „doszła do władzy wyobraźnia", co doprowadzi do wielu
inicjatyw. Przede wszystkim do poszukiwania ewentualnie dostępnych środków
medycznych mogących zmniejszyć intensywność kompulsji; następnie wyboru —
jeśli okoliczności na to pozwalają— środowiska społecznego, w którym jest się
możliwie najmniej narażonym na obecność „zapalnika" wyzwalającego praktykę
kompulsywną.

Czy istnieją inne kryteria pozwalające rozróżnić sek-

background image

50

sualność przyczyniającą się do rozwoju osoby od tej, która
stanowi jego przeszkodę?

Tak, istnieją zwłaszcza kryteria wypracowane w oparciu o trzy funkcje seksualności,
które wszyscy znają. Każdy wie, że seksualność może dostarczać intensywnej
przyjemności (funkcja erotyczna), że kryje się w każdej ludzkiej relacji (funkcja
relacyjna) i że w pewnych okresach otwarta jest na płodność (funkcja prokreacyjna).
Te trzy funkcje pojawiają się u dziecka w pewnym porządku chronologicznym. Na
pierwszym miejscu funkcje dotyczące przyjemności i relacji: niemowlę przy okazji
ssania, przewijania i gestów wywodzących się z otoczenia, ponad uzyskanymi
przyjemnościami dostrzega coraz wyraźniej, że otaczające je osoby są odrębnymi od
niego bytami, z którymi nawiązuje ścisłe relacje.
Na drugim miejscu pojawia się funkcja prokreacyjna, która okazuje się względnie
ograniczona w czasie, skoro cielesna płodność powstaje dopiero w chwili
dojrzewania, a u kobiety trwa tylko około cztery dziesięciolecia. To proste
stwierdzenie daje już do myślenia, że budowanie etyki seksualności na tej jednej
funkcji czy, przeciwnie, postępowanie tak, jak gdyby pragnienie posiadania dziecka
nie istniało, może jedynie doprowadzić do powstania źle dostosowanych wymagań
moralnych.
Bez względu na to jak jest, nie można komukolwiek życzyć posiadania seksualności,
której brakowałoby, przynajmniej potencjalnie, jednej z tych trzech funkcji. Gdy jest
się bezpłodnym lub gdy się ma przedwczesny wytrysk, czy jeszcze, gdy jest się
niezdolnym do minimum wierności, nie można nie odczuwać pewnego cierpienia.
Każda osoba, która chce osiągnąć pełnię człowieczeństwa, powinna więc określić,
jakie miejsca w jej życiu zajmują te funkcje, a rozpoznawszy to, powinna starać się je
zharmonizować. Sprawa bardziej złożona niż się przypuszcza! Zdarza się w rze-
czywistości, że funkcje przeciwstawiają się sobie wzajemnie. Na przykład
małżeństwo mające zbyt małą płodność biologiczną, by począć dziecko, musi
„kochać się na komendę", w ściśle określonym czasie, nawet jeżeli naprawdę nie ma
na to chęci. Ponadto funkcje te, aby się stały nośnikami rozwoju i poszanowania
bliźniego, należy przeżywać w taki sposób, by brać pod uwagę przeszkody
indywidualne (problemy zdrowotne, trudności psychiczne...), społeczne (mieszkanie,
zarobki, kultury, religie...), a ponadto wymagania etyczne pochodzące z zakazów i
fundamentalnych wartości, o których mówiono w poprzednim rozdziale.

Oto jesteśmy wyposażeni w kryteria pozwalające od-
powiedzieć napytanie, które postawiłam Ojcu na początku
naszych rozmów, na temat natury homoseksualizmu.
Odmówił wtedy Ojciec nazwania go chorobą, kalectwem
czy wadą moralną. Po wszystkich tych refleksjach, jakie
nada mu Ojciec imię?

Będę unikał mówienia o homoseksualizmie (przez duże H) w liczbie pojedynczej i
stwierdzę dwie rzeczy:

background image

51

Po pierwsze, silnie obecne tendencje homoseksualne stanowią granicę (czy
ograniczenie) psychoseksualne.
Po drugie, całość tych tendencji jest tylko jednym spośród wielu składników
osobowości. Podobnie jak element puzzli ukazuje swój sens, gdy się go włoży w cały
obrazek pocięty na wiele tysięcy kawałków, podobnie głębia znaczenia skłonności
homoseksualnych ukazuje się dopiero wtedy, gdy umieści się je w całości osoby i jej
historii.

Czy może Ojciec rozwinąć każde z tych dwóch

twierdzeń? Przede wszystkim, co rozumie ojciec przez
granicę?

Tym terminem określam wszelką rzeczywistość zawężającą możliwości normalnie
otwarte dla osoby, która jak najlepiej przeszła sześć wyżej wymienionych stadiów
dojrzewania. Otóż przeżycia genitalne i uczuciowe wielu osób homoseksualnych
zawieraj ą właśnie jedną lub wiele z tych ograniczeń. Opiszę niektóre z nich.

Przede wszystkim zauważam, że jeden ze sposobów wyrażania pożądania

seksualnego przez osobę homoseksualną jest przedmiotem wielkiego przemilczenia.
Chcę mówić o tym, co tradycja moralna i medyczna nazywa sodomią, to znaczy o
penetracji analnej jednego z partnerów przez drugiego. Takie przemilczenie może
być oczywiście oznaką zrozumiałej wstydliwości;
lecz najczęściej, jak myślę, wyraża negację następującego faktu: ciało męskie
uczynione jest po to, by łączyć się genitalnie z ciałem kobiecym, a nie z drugim cia-
łem męskim. Postępowanie tak, jak gdyby było inaczej, naraża na szereg trudności.
Doświadczenie kliniczne ukazuje bowiem, że penetracja analna może być przyczyną
objawów somatycznych wymagających postępowania medycznego i może przede
wszystkim wywoływać lub nasilać trudności psychiczne. W akcie sodomii osoba
aktywna zdaje się przejmować władzę nad partnerem, nie będąc najczęściej w
pozycji twarzą w twarz. Powoduje to przypomnienie tych wydarzeń z dzieciństwa,
które stawiały osobę w sytuacji mniej lub bardziej skrytej uległości. Jest to jedną z
przyczyn wyjaśniających, dlaczego wielu homoseksualistów nie lubi uciekać się do
praktyki analnej, lecz woli od niej gry erotyczne twarzą w twarz.

Pierwsze ograniczenie, jakie niesie w sobie
homoseksualizm, pochodzi więc z braku
komplementarności dwóch ciał obdarzonych płcią. Jakie
jest drugie?

Obraca się ono wokół miejsca inności w związkach uczuciowych. Osoby

homoseksualne mają rację, podkreślając, że ich poszukiwanie seksualne nie wynika
tylko, jak uważa wielu ludzi, z szukania przyjemności erotycznej. Najczęściej osoby
te mają nadzieję znaleźć przyjaciela, którego będą mogły obdarzyć czułością,
wzajemną pomocą, z którym będą dzielić troski i różne zainteresowania... i
przyjemność seksualną. Próbując w ten sposób utrzymać w jedności „pożądanie i

background image

52

czułość", doświadczaj ą zarazem, że kochać „to nie takie proste".
To prawda, że splot pożądania, przyjaźni, bezwarunkowej miłości, „porozumienia",
dzielenia... ma w sobie coś „uroczego" i wydobywa z największej głębi serca rodzaj
okrzyku: „Jak piękne jest życie!". Lecz przez miesiące i lata ukochana osoba nie
omieszka wywołać kilku rozczarowań. Mimo wszystko, i to bez względu na wiek,
zmusza tego czy innego dnia do okazania jej głębokiego zdziwienia: „Doprawdy, za-
wsze mnie będziesz zdumiewał. A przecież uważałem, że dobrze cię znam". I każdy
wie, że opisane tu zdumienie jest bądź dobre i wspaniałe, bądź złe, a nawet
obrzydliwe! Wspaniałe, gdy uważałem mego przyjaciela za kogoś lękliwego, a oto
daje dowód heroicznej odwagi podczas katastrofy naturalnej. Obrzydliwe, gdy mój
przyjaciel myślał, że jest zdolny dochować mi wierności przez całe życie, a oto
zaskakuję go w czułym uścisku z moim najbardziej w pracy cenionym kolegą! Tak
więc w swych uczuciowych związkach osoby homoseksualne wiążą się wzajemnie
„na dobre i na złe". Przeżywają okresy pokoju i szczęścia, a także okresy zwątpienia,
prób, smutku itd. Muszą też znosić konflikty, które rozwikłać może tylko
przebaczenie.
To, co właśnie opisałem, a co można by zresztą przetransponować na uczuciowe
przeżycia związku heteroseksualnego, skłania mnie do głoszenia, że błędne jest to
stanowcze twierdzenie, które często spotykamy lub słyszymy w mediach:
„Homoseksualiści odrzucają inność!"; formuła ta w ustach niektórych intelektuali-
stów brzmi: „Homoseksualizm jest negacją inności!".

W rzeczywistości, gdy osoby homoseksualne zaczynają budować więź uczuciową,

muszą, jak wszyscy inni, skonfrontować się z wieloma źródłami różnicy czy inności.
Można chyba stwierdzić, iż konfrontacja ta nie ma ani rozmiaru, ani intensywności
tej, jakiej się doświadcza w małżeńskiej miłości heteroseksualnej. I jest to
ograniczenie, które prędzej czy później rodzi pewne cierpienie.
Gdy osoba heteroseksualna daje dowód dojrzałości, przyjmuje kochaną istotę niejako
byt ludzki „seksualnie neutralny", lecz właśnie jako osobę stanowiącą część „świata"
innej płci. Otóż ten świat ma dwie cechy charakterystyczne, zasadnicze dla spełnienia
się osoby. Jest nasycony tajemnicą, będąc jednocześnie nośnikiem odkrycia. Przede
wszystkim inna płeć jawi się jako obdarzona pewną tajemnicą, a czasem nawet
niepokojącą obcością. Stąd często słyszymy wyrażenia w stylu: „Ach! Te kobiety,
nigdy nie przestaną nas zadziwiać!" lub „Dobrze się odnaleźć w damskim (męskim)
gronie!". Stąd też, przez nieświadomy odruch obronny, spontaniczne grupowanie się
mężczyzn po jednej stronie, a kobiet po drugiej podczas rodzinnych spotkań itd.
Tymczasem ten tajemniczy charakter świata innej płci w żadnym stopniu nie
przeszkadza, by odgrywał on rolę odkrywczą dla każdej osoby. Jako mężczyzna
naprawdę zrozumiem moją męską istotę tylko wchodząc w relację z kobietą i
odwrotnie. Jeden z moich bliskich przyjaciół mówił mi, że niedawno to zrozumiał;
„Jako człowiek żonaty od dziesięciu lat, zdaję sobie sprawę, że moja małżonka,
ponieważ jest kobietą, pozwala mi odkrywać pewne aspekty mojej męskości, które
niewątpliwie bardzo trudno byłoby mi sobie uświadomić, gdybym był sam lub tylko
związany z kolegami".

Ostatecznie, kochać kogoś innej płci — zwłaszcza, gdy ta miłość angażuje ciało i

background image

53

ducha, teraźniejszość i przyszłość — to przygotowywać się do doświadczenia
„nieznanego i niepoznawalnego", które wydaje się przychodzić z „innego świata", a
jednak odpowiada w sposób tak zaskakujący na szereg moich głębokich pragnień, że
zda się wypływać z największej głębi mojego własnego wnętrza.

Czy, chcąc podsumować to, co Ojciec właśnie rozwinął,
mogę powiedzieć, że jeśli istniej ą pomiędzy dwiema
osobami homoseksualnymi więzi uczuciowe mające w
sobie coś z autentycznej miłości, brak jednak tym miłosnym
więziom przyjęcia całej pełni seksualnej różnicy, której
doznaje się i w ciele, i w psychice?

Myślę, że dobrze podsumowała Pani jedno z najbardziej centralnych przekonań w
mojej refleksji nad homoseksualizmem.

Czy będzie jeszcze trzecie ograniczenie?

Tak. Wynika ono z bezpłodności, która towarzyszy ekspresji pragnień genitalnych z
kimś tej samej płci. Niektóre osoby homoseksualne, zwłaszcza mające zwyczaj
częstego praktykowania podrywu na dyskotekach lub w innych miejscach spotkań,
widzą „korzyści" takiej bezpłodności. W odróżnieniu od osób heteroseksualnych nie
muszą się martwić o nieprzewidzianą ciążę partnerki. Korzystają z tego, by
zwiększyć aspekt ludyczny, jaki przybierają relacje nawiązywane podczas
przypadkowych spotkań, niekiedy z narażaniem się na śmiertelne zagrożenie; na
przykład nie podejmując jakichkolwiek zabezpieczeń w stosunkach z wieloma
nieznanymi partnerami, jak gdyby nie było wiadome, jaki plon mimo współczesnych
terapii nadal zbiera AIDS, czy jakby rzucało się wyzwanie śmierci. Gry erotyczne
traktowane są wtedy jako swoista rosyjska ruletka!
Takie zachowania mogą wydawać się szalone. Jednak po głębokim wysłuchaniu
osób, których to dotyczy, wyraźnie widać, że to bezsensownie rzucane wyzwanie jest
naprawdę krzykiem rozpaczy adresowanym do otoczenia, by dostrzegło skrywane
cierpienie. Ujmując to szerzej, te ryzykowne zachowania przypominają, że
seksualność ma zawsze jakiś związek ze śmiercią. Świadczą zwłaszcza o tym, że
osoba ludzka doznaje fascynującej przyjemności, ocierając się z bliska o granice
swojego „ja". Dzieje się tu tak, jak gdyby poprzez ten typ zachowania człowiek taki
wywoływał dwa pytania: „Jak daleko mogę się posunąć bez popadania w sytuację, w
której moje »ja« pozornie zatraci swoje granice lub nawet przestanie istnieć? Jak
wygląda to dziwne doświadczenie, które może mnie pchnąć bądź w stronę śmierci,
bądź w stronę rozkoszy?".
Na szczęście ograniczenie, jakim jest bezpłodność, nie prowadzi wszystkich ludzi to
tego typu poszukiwań erotycznych, które wydają się być bardziej rozładowaniem
zmysłów niż ożywczym poszukiwaniem sensu życia. W rzeczywistości wielu chce

background image

54

spełnić pragnienie odczuwane w największej głębi serca: stać się ojcem. Mniej lub
bardziej świadomie mają zresztą nadzieję, że to położy kres doznawanej przez nich
czasem bardzo uciążliwej izolacji. Problemem jest jednak znalezienie małżonki
zdolnej znieść ich specyficzną orientację seksualną, co do której mgliście prze-
czuwają, że wywrze swoją presję na ich przyszłe życie małżeńskie. Powstaje wtedy
szereg pytań: „Czy będę mógł wystarczająco utrzymać w ryzach moje popędy
homoseksualne, aby zbytnio nie zaburzały małżeństwa i nie niepokoiły dzieci? Czy
powinienem poinformować o tym moją żonę, a jeśli tak, to kiedy? Czy żona będzie
mogła znieść bez zbytnich zaburzeń życie z kimś »homoseksualnym«?".

Łatwo można sobie wyobrazić wewnętrzną rozterkę rozbudzoną przez te pytania,

które tak bezpośrednio dotyczą codziennej egzystencji. Trzeba niezwykłej
przenikliwości umysłu, by nie paść ofiarą złudzeń właściwych dla stanu zakochania
w jego początkach i zdać sobie sprawę z ogromu trudności, jakie napotka
małżeństwo. W każdym razie doświadczenie pokazuje, że te małżeństwa są
niesłychanie kruche, jeśli nawet pierwsze miesiące wspólnego życia przebiegają we
względnym spokoju. Najczęściej popędy homoseksualne stają się ponownie tak
natarczywe, że mąż, zmęczony ich odpychaniem, w końcu im ulega, nawet jeśli
czyni to z rozdartym sercem. Żona zauważa wtedy, „że coś jest nie tak, jak dawniej"
pomiędzy nią a mężem. Jeśli ten uświadomił jej swoje skłonności, szybko stawia
diagnozę źródła niepokoju i odczuwa żywe cierpienie, z jednej strony z powodu
niewierności małżonka, z drugiej strony z racji uznania się za niezdolną do
przeobrażenia orientacji seksualnej kogoś, kogo kocha. Głęboko godzi to w obraz,
jaki ma o sobie samej i o swoim małżeństwie. Ponadto powstaje w niej lęk przed
zarażeniem się AIDS od męża, który współżyje z wieloma partnerami. W końcu, jeśli
kobieta ta jest matką, narasta niepokój o przyszłość dzieci: „Czy trzeba im po-
wiedzieć? Jak zareagują?".

W wypadkach, w których żona nie zna skłonności seksualnych męża, bierze ona

pod uwagę wszelkie rodzaje trudności oprócz homoseksualizmu. Łatwo wyobrazić
sobie szok, a nawet uraz, gdy prawda wyjdzie na jaw. Pogrąża ją, to w tym głębszej
rozterce, że mąż może być w innych dziedzinach wspólnego życia uważny,
zatroskany o rodzinę, może okazywać rzeczywiste przywiązanie do żony i dzieci.
Stąd poczucie trwania w absurdalnej sytuacji, za którym może iść wyimaginowane
poczucie winy: „Nie umiałam zaspokoić seksualnych i uczuciowych pragnień
mojego męża" itd.

Nakreśla Ojciec bardzo ponury obraz! Czy w przy-

jaźniach homoseksualnych nie ma możności uczynienia
zadość „ojcostwu" innemu niż biologiczne?

Ma Pani rację, podkreślając, że moje słowa są tak bardzo przesiąknięte

doświadczeniem słuchania osób zranionych, iż wydają się czasem bardzo ponure.
Otóż pewna liczba osób homoseksualnych ma dostatecznie dużo psychicznej
równowagi, by znieść bez zbytniego bólu nieobecność ojcostwa biologicznego. Lecz
musi wtedy czuwać nad tym, by przyznać słuszne miejsce zaspokajaniu potrzeby

background image

55

„płodności", głęboko wpisanej w każdy ludzki byt, i odbierać swoją sytuację jak
zaproszenia do tworzenia przyjaznych więzi, angażowania się w stowarzyszenia
humanitarne czy inne, poszukiwania interesującego życia zawodowego; słowem,
owocności w dziedzinie relacji, życia rodzinnego, kultury itd.

Psycholodzy mówią wtedy o płodności, owocności symbolicznej, nadając temu

ostatniemu słowu jego pierwotne znaczenie, które przypomina fakt zbierania
owoców z poszanowaniem oryginalności każdego. Podobnie jak symfonia zbiera
linię melodyczną zawsze odrębnych dźwięków różnych instrumentów, tak i płodność
staje się symboliczna wtedy, gdy przynoszone przez nią owoce organizują się po
trochu wokół linii życia, która zarazem stwarza jedność, jak i pobudza każdego do
coraz większego rozwijania tego, co jest w nim jedyne. Chcąc to bardziej
ukonkretnić, nakreślę dwa portrety. Najpierw Loic, założyciel sekty: oczarowuje
swych uczniów słowami, skłania ich do podejmowania niemoralnych czynów, za-
myka w funkcjonowaniu wspólnotowym, w którym prawo nadają grupie arbitralne
pragnienia założyciela. Mimo że Loic mógłby pociągnąć za sobą setki, a nawet
tysiące mężczyzn i kobiet, jego płodność nie będzie miała w sobie nic
symbolicznego. Jest raczej „diaboliczna", niesie w sobie alienujące uwiedzenie, które
prowadzi do wewnętrznego rozdarcia i uśmiercenia wszelkiego życia społecznego.

Na drugim biegunie, Yves, homoseksualny celibatariusz lat 55, dysponujący dużym

domem letniskowym nad morzem, który odziedziczył po rodzicach. Podejmuje tam
swoich licznych siostrzeńców z dziećmi. Stwarza im warunki do spotkania,
odnajdywania się, prowadzenia interesujących rozmów, bo Yves jest bardzo
wykształcony zarówno ze względu na swój zawód wydawcy, jak i dlatego, że celibat
pozostawia mu czas na wzbogacanie refleksji... Goście lubią spędzać kilka dni w tej
rezydencji: „Można tam odetchnąć...". Tak wiele oznak wskazuje na to, że Yves daje
dowody płodności symbolicznej. Twarda walka, którą wiódł w młodości, by
odnaleźć właściwe miejsce w rodzinie i w zawodzie nie była tu bez znaczenia!
Myślę, że wiele osób homoseksualnych z bardzo zróżnicowanych środowisk
społecznych ma za sobą na płaszczyźnie płodności drogę podobną do tej, którą
przebył Yves.

By powrócić do bardziej bezpośredniego wypełniania

ojcostwa, niektóre osoby homoseksualne żyjące same lub w
związku, mają nadzieja móc zaadoptować dziecko.
Ostatnie
gay prides manifestowały, by tę możliwość
zapisano w prawie europejskim. Co myśleć o tym
pragnieniu adopcji?

Rozumiem, że niektóre osoby mogą mieć takie życzenie. Jak każdą ludzką istotę

nękają je oczywiście rozliczne pragnienia ukryte w chęci posiadania dziecka:
pragnienie przedłużenia rodu, przekazania poza śmierć czegoś z własnego życia,
zrealizowania przez dziecko marzeń własnej młodości, uszanowania rodziców,
uniknięcia wielkiej samotności na starość, poznania radości wychowawczych, to
znaczy radości towarzyszenia dzieciom w ich rozwoju, obserwowania budzącej się

background image

56

wolności, która nabiera nagle nieoczekiwanego wymiaru; na obraz tego Boga, o
którym czytamy w pierwszym rozdziale Biblii, i który doznaje zachwytu na widok
arcydzieła swojego stworzenia: małżeństwa Adama i Ewy... których zresztą
pospiesznie opuszcza, by pozwolić im spokojnie przeżywać wzajemną bliskość w
rajskim ogrodzie: „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre..."
(Rdz 1,31).

Lecz istnienie pragnienia nie jest wystarczającym powodem, by deklarować, że

jego realizacja jest zgodna z dobrem ludzkiej istoty. Mogę na przykład mieć
pragnienie pozbyć się szefa, lecz w żaden sposób nie usprawiedliwia to dosypania
mu cyjanku do kawy! Chcąc ocenić, czy pragnienie prokreacji lub adopcji dziecka
jest zgodne lub niezgodne z wymaganiami moralności, należy je zbadać w świetle
wielkich zakazów i złotej reguły, o których długo mówiliśmy w poprzednim
rozdziale. Przyznam tu, że w moim umyśle tę moralną debatę zamykam bardzo
szybko. Wystarczy powołać się na zdroworozsądkowe zdanie, które każdy rodzic
wypowiada prędzej czy później: „Muszę dać memu dziecku wszystkie możliwe
szansę". Otóż jest czymś oczywistym, że dziecko ma więcej szans zrealizować się
jako mężczyzna czy jako kobieta, gdy ma rodzinę złożoną z ojca i matki.

Stwierdził ojciec, że skłonności homoseksualne nie

istnieją bez związków z innymi składnikami osobowości.
Otóż każdy wie, że istnieją bardzo różne typy osobowości.
Stąd wielość postaci homoseksualizmu, co Ojciec często
podkreśla.

Dotyka tu Pani ważnego, lecz bardzo trudnego dla kogoś, kto nie jest oswojony z

antropologią psychoanalityczną, problemu. Przedstawię w sposób sumaryczny pięć
możliwości ilustrujących różne role, jakie odgrywaj ą skłonności homoseksualne
zależnie od typu osobowości. Istnieje ryzyko, że moje słowa będą niejasne dla tych
czytelników, którzy nie znają żadnych patologii psychicznych w ujęciu klasycznej
psychoanalizy. Nie szkodzi, jeśli zachowają w pamięci przynajmniej tę ideę:
jednostki nawiązują ze swoim otoczeniem i społeczeństwem związki, które mniej lub
bardziej wyraźnie uwzględniaj ą rzeczywistość i ochraniaj ą ich psychiczną
równowagę przez różne „mechanizmy obronne". Homoseksualizm ma wśród nich
swoje miejsce.

Poprzednio twierdziłem, że małe dziecko staje się nastolatkiem, następnie dorosłym

po przejściu kolejnych stadiów. Dzięki nim liczne elementy (seksualność,
agresywność, inteligencja, pamięć...), z których składa się jednostka, zbierają się w
końcu w taki sposób, by utworzyć oryginalną osobowość psychoseksualną, która
powinna jak najlepiej dostosować się do życia społecznego, przyczyniając się
zarazem do jego przeobrażania. Zdarza się jednak, że ewolucja dziecka
przedwcześnie się zatrzymuje w następstwie ciężkich urazów (śmierci matki, ciężkiej
choroby...) lub po serii mikrourazów pochodzących od „niedostatecznie dobrej"
instancji wychowawczej, to znaczy źle dostosowanej do niemowlęcych oczekiwań.
Osobowość niemowlęcia, fiksując się na jednym z etapów bliskich stadium

background image

57

oralnemu, bardzo mało bierze pod uwagę rzeczywistość taką, jaką ona jest. W
pewnych punktach posuwa się nawet do takiego jej zrekonstruowania, by ochraniać
się od rozkawałkowania i od smutku z powodu utraty jedności. Mówi się wtedy, że
osoba ma strukturę psychotyczną. W takiej strukturze tendencje homoseksualne
można postrzegać jako sposób uniknięcia twardej konfrontacji z różnicą seksualną,
samą w sobie zbyt niepokojącą, tak bardzo „ja" wydaje się kruche.

Pewna liczba osób homoseksualnych przejawia osobowość agresywną. Ich

specyficzny pociąg wynika raczej z gwałtownego odrzucenia kobiety (której ich
podświadomość się boi), niż jest przejawem pożądania względem drugiego
mężczyzny. Mówią oni na przykład, że „wszystkie kobiety to dziwki", mnożą
partnerów, z którymi chodzi najpierw o „szybki numerek" i podejmują śmiertelne
ryzyko, podrywając wielu partnerów bez zabezpieczania się przed chorobami
przekazywanymi drogą płciową.

Inne osoby mają źle zdefiniowane granice. Są podatne na zranienia, obawiają się

porzucenia, doznają okresów intensywnej depresji. Ich osobowość określa się jako
stan graniczny, a ich skłonności homoseksualne okazują się naznaczone wyraźnym
narcyzmem. W ciągłym poszukiwaniu partnera idealnego, który mógłby potwierdzić
ich wartość i wzmocnić wspaniały obraz, jaki chcą mieć o sobie, mają nieusta-
bilizowane życie uczuciowe. Zakochują się szalenie w „mężczyźnie swojego życia",
a ponieważ kilka miesięcy później nieuchronnie ujawniają się ograniczenia każdego
z nich, dochodzi do rozczarowania, depresji i zerwania... Następnie, jakiś czas trwa
„żałoba"... i od początku! Doświadczenia powtarzalne, ciężkie do przeżycia dla
zainteresowanej osoby, jak również dla jej rodziców, którzy zmuszeni są dawać
dowody nieskończonej cierpliwości i zaakceptować to, że tak naprawdę nie
rozumieją, co się dzieje w głowie ich syna!

Jeszcze inne osoby osiągają dojrzałość stadium genitalnego i są zdolne przeżywać

relacje heteroseksualne w normalny sposób. Kiedy jednak znajdują się w sytuacjach
krytycznych, wytrącających ich z równowagi, zdarza się im odkryć ze zdziwieniem,
że po raz pierwszy całe ich jestestwo przyciąga przyjaciel tej samej płci; albo jeszcze
„trafia się im" kilka razy relacja homoseksualna z nieznajomymi, co było znaną im
praktyką z okresu dojrzewania, lecz o której myśleli, że ostatecznie należy do
przeszłości. Jest to ewolucja niezrozumiała dla otoczenia, które ma skłonność zbyt
pochopnie dokonywać oceny moralnej w stylu: „Nie daj się bezwolnie unosić
namiętnościom. To głupota!". Tak naprawdę, chociaż moralnej nieodpowiedzialności
nie można z góry wykluczyć, zanim wygłosi się osąd tak kategoryczny, dobrze jest
wiedzieć, że osoby te mogą w tym czasie podlegać psychicznemu zjawisku zwanemu
regresją. Dzieje się z nimi tak, jak gdyby ich osobowość, jak zagrożony żołnierz,
kuliła się, by się skryć w stanie psychicznego narcyzmu, który ich zabezpiecza,
chwilowo chroni i pozwala uniknąć szoku wywołanego seksualną odmiennością.
Niektórzy obserwatorzy, ślizgający się w swych ocenach po powierzchni problemów,
nadają tym osobom — moim zdaniem błędnie — etykietkę biseksualnych. Są to
faktycznie osoby heteroseksualne, które stosują, najczęściej nie wiedząc o tym, co się
dzieje w ich wnętrzu, mechanizm obronny, którego trwanie okazuje się zmienne i w
każdym wypadku bardzo zależne od okoliczności zewnętrznych.

background image

58

W końcu, pośród osób, które miały trudności z przejściem przez stadium

kompleksu Edypa i których seksualność ma silną orientację homoseksualną, są tacy,
którzy zdolni są rozpoznać obecne w nich popędy i nie ulegać im. Żyją w celibacie,
w abstynencji seksualnej (specjaliści powiedzieliby: we wstrzemięźliwości), i nie jest
to przejaw seksualności, w której dominuje wyparcie.

Uświadomił nam Ojciec, że rzeczywistość

homoseksualna jest naprawdę o wiele bardziej
zróżnicowana, niż się zwykle myśli. Jest więc niemal
niemożliwe odpowiedzieć na pytanie, które często stawiają
rodzice: „Jaka będzie przyszłość naszego syna?".

Rzeczywiście, nie można odpowiedzieć na to pytanie i to z wielu powodów.

Przede wszystkim żadna ludzka istota nie jest zdolna dokładnie przepowiedzieć, jaka
będzie jej własna przyszłość czy przyszłość drugiego człowieka. Następnie i przede
wszystkim, chłopiec, o którego martwią się rodzice, jest człowiekiem wolnym, to
znaczy zdolnym dokonywać wyborów na rzecz życia lub śmierci, nawet jeśli jego
wolność jest uwarunkowana przez wychowanie i środowisko społeczne. Można
ostatecznie przypuszczać, że z racji swoich uwarunkowań dokona lub nie dokona
takiego czy innego wyboru w dziedzinie życia uczuciowego i seksualnego (na
przykład: wydaje się możliwe, że nie będzie chciał się ożenić). Lecz od tego
przypuszczenia do roszczenia sobie prawa opisania jego przyszłego życia
psychoseksualnego jest krok, którego należy unikać!

Zamiast wyobrażać sobie przyszłość, rodzice powinni

najpierw pomóc synowi i ostatecznie całej rodzinie żyć
chwilą obecną. Otóż, w pierwszych miesiącach, które
następują po wyjawieniu homoseksualizmu syna, często
stwierdzają, że przejawia on zachowania, które budzą w
nich pytania natury moralnej. Czy powinni zachować
milczenie i poddać się, czy raczej powinni czynić mu
uwagi? I jak mogą doprowadzić syna do tego, by stawiał
sobie dobre pytania?

Gdyby rodzice przyszli się ze mną skonsultować, powiedziałbym im coś w tym

rodzaju: nie wyobrażajcie sobie, że będziecie mogli wywrzeć decydujący wpływ na
uczuciowe i seksualne zachowanie waszego syna, który wszedł teraz w wiek dorosły.
Ewentualnie możecie udzielać mu rad, które weźmie pod uwagę lub nie, chociaż
pomyśli często po cichu, a czasem nawet się oburzy: „Ja to ja, a wy to wy... Nie
wiecie, co to znaczy »być homo«, dajcie mi spokój! Jestem zresztą dostatecznie
duży, by wiedzieć, co mam robić". Nie jest jednak niewskazane, gdy zdarzy się od-
powiednia chwila, odbycie z synem głębszej rozmowy, aby podzielić się z nim waszą
zgodą lub brakiem zgody na pewne jego postawy i zachowania. Ważne jest jednak
poświęcić czas na słuchanie i nie spieszyć się ze słowami: „Nie masz racji, tak

background image

59

postępując, powinieneś...". Jak to już podkreślałem w rozdziale 2., nie osądzajcie
jakości moralnej jego postępowania wyłącznie po takim czy innym pojedynczym
zachowaniu, lecz pomóżcie mu ponownie osadzić ten czyn — na przykład decyzję
wspólnego zamieszkania — w całości jego osobistej historii. Chodzi o wsparcie syna
w jego trudzie oceny uczuciowych i (lub) seksualnych wyborów: czy te wybory
stopniowo kierują się w stronę coraz większego poszanowania bliźniego i własnej
wolności, czy przeciwnie, przyczyniają się do „krępowania" każdego wciąż coraz
ściślej? Tu właśnie odnośniki etyczne, które długo badaliśmy, okazują swoją przy-
datność. Podajmy kilka przykładów.

Można syna zachęcić do myślenia, w jaki sposób wypełnia trzy podstawowe

zakazy życia moralnego:
zakaz zabijania, pochłaniania i okłamywania. Czy w jego relacjach z
uprzywilejowanym przyjacielem zakazy te są przestrzegane: „Czy szanujesz to, co
jest w twoim przyjacielu jedyne, czy przeciwnie, oczekujesz od niego, żeby myślał,
postępował i kochał jak ty? Czy domagasz się od niego niedobrej przejrzystości,
która nie pozostawia żadnego miejsca na »sekretny ogród«, czy też usiłujesz
porozumiewać się z nim bez hipokryzji, wiedząc, że nie jest dobrze mówić całą
prawdę w byle jakiej chwili?".

Można również zachęcić go do tego, by zbadał, czy jest wierny złotej regule

(„Czyń innym to...") i imperatywowi nietraktowania nigdy innego tylko jako środka.
Jeśli wasz syn mówi wam, że jego homoseksualizm przejawia się przede wszystkim
przez podryw, możecie postawić mu pytania typu: „Mówisz nam o podrywaniu jako
o praktyce, którą najczęściej stosujesz. Czy dobrze przeanalizowałeś władzę twojej
woli nad pragnieniami seksualnymi? Mówisz często: »To jest mocniejsze ode mnie!
W niektóre wieczory jakby trawi mnie nieprzeparta chęć zaspokojenia pożądania
homoseksualnego«. Czy twoja wola jest rzeczywiście pozbawiona władzy w tej
dziedzinie? Czy próbowałeś zrozumieć, dlaczego jesteś spętany tym seksualnym
nieuporządkowaniem i czy szukałeś odpowiednich środków, by pomniejszyć jego
szkodliwe skutki: ewentualnych środków medycznych, unikania miejsc szczególnie
niebezpiecznych czy sytuacji, które powiększają, niepokój, terapii grupowej, życia
duchowego lepiej dostosowanego do bogactw i ograniczeń osobowości? itd.".
Jeśli wasz syn mówi wam o swym ostatnim miłosnym związku, oświadczając: „To,
co przeżywam z Christophem, to więcej niż przyjaźń, to miłość!", być może wyciąga
do was rękę, by poznać wasz, dorosłych, punkt widzenia w tej sprawie: „Po jakich
oznakach można rozpoznać, że uczuciowa więź jest autentyczną miłością?". Jest to
być może okazja do zastanowienia się razem nad miejscem różnicy płciowej i ciała w
miłosnej więzi: miłości—namiętności (eros), przyjaźni (philid) i miłości
bezwarunkowej (agape), albo jeszcze nad trzema sposobami, które święty Augustyn
dobrze naświetlił, mówiąc o sposobach wyrażania miłości:

— kocham cię, bo lubię być kochany (kochana);
— kocham cię, bo lubię kochać;
— kocham cię... po prostu za nic!
Takie chwile głębokiej wymiany, pozwalające każdemu lepiej dostrzec, jak

wygląda jego życie uczuciowe, są co prawda rzadkie. Dodatkowy powód, by ich nie

background image

60

przegapić, bo są to chwile „cudowne", pozostawiające trwałe ślady w pamięci, na
których osoba może się oprzeć, gdy zdarza się jej przechodzić przez strefy pełne
ciemności i smutku.

Jeśli wasz syn ma bardzo silne wyczucie Absolutu, jeśli jest człowiekiem, którego

inni chętnie nazywają kimś „z jednej bryły", jeśli nienawidzi tego, co wydaje mu się
półśrodkiem, jeśli ma skłonność do życia moralnością zbyt ascetyczną i wybierania
celów zawodowych mało dostosowanych do jego rzeczywistych możliwości, jeśli w
sumie „często stawia poprzeczkę zbyt wysoko", wtedy istnieją duże szansę, że swoje
homoseksualne czyny będzie odczuwał jak żywe zranienia. „Jest to tak mało zgodne
z ideałem, za którym dotychczas podążał, ideałem mężczyzny nad wszystkim
panującego albo mężczyzny, który chciał zachować czystość dla swojej przyszłej
małżonki i być wzorem dla swoich dzieci..." W obliczu cierpienia takiego syna,
rodzice, którzy z racji wieku musieli odłożyć na bok młodzieńcze marzenia, mogą
pomóc mu zrozumieć, że moralność demaskuje puryzm jako potężną pułapkę i
zachęca do poszukiwania z pokorą! miłością kompromisu zachowującego jak
największą liczbę wartości.

Mam nadzieję, iż przez te kilka przykładów ukazałem, że rodzice nie powinni ani

milczeć, ani się usztywniać z powodu homoseksualizmu syna. Mają „zachować
swoje słuszne miejsce" matki i ojca, którzy przekazując życie, wzięli na siebie
obowiązek przekazania też zasad moralnych, pozwalających cieszyć się życiem.
Obowiązek niekiedy ciężki i monotonny, zawsze złożony; lecz i pasjonujący, bo
otwiera na nieskończoność poszanowania tego syna, który jest „z nas", lecz nie „dla
nas".

Wielu rodzicom ich homoseksualny syn oświadcza, że

odtąd będzie żył w związku z jednym ze swoich przyjaciół.
Jaka powinna być właściwa reakcja?

Zaznaczyłbym najpierw, że media często przedstawiają tę sytuację w sposób

uproszczony. W rzeczywistości ankiety socjologiczne ukazują, że pragnienie życia w
stałym związku, na sposób związku heteroseksualnego w udanym małżeństwie,
rzadko podziela większość osób homoseksualnych. Wiele z nich ma jednocześnie
jedną lub wiele trwałych relacji przyjacielskich i jedną praktykę seksualną z licznymi
kolejnymi partnerami. Osoby te najczęściej nie chcą się wiązać ani przez cywilny
pakt solidarności, ani przez małżeństwo cywilne czy kościelne, zakładając, że takie
rodzaje małżeństw byłyby prawnie możliwe. Życie z dnia na dzień wydaje się im
przynosić dostatecznie dużo zadowolenia i nie chcą zakładać sobie, zgodnie z ich
wyrażeniem, „powroza na szyję". Tym bardziej, że w młodości przeżyli niekiedy
gorzkie doświadczenie wspólnego życia, zerwanego po kilku miesiącach spędzonych
z przyjacielem, który miał być „mężczyzną ich życia".

Inne osoby, prawdopodobnie mniej liczne, po niekiedy intensywnym okresie

praktykowania podrywu są na koniec znużone taką ilością relacji bez przyszłości.
Czują się nimi rozczarowane i uważają, że mało sprzyjaj ą one integracji ich
osobowości. Odnoszą wrażenie, że ich życie uczuciowe jest pokawałkowane. Stąd

background image

61

ich pragnienie złagodzenia wewnętrznego rozbicia przez stworzenie trwałej
przyjaźni, w której będzie się mogła wyrazić ich seksualność. Doświadczenie po-
kazuje, że ta wola utrzymania razem nurtów czułości i zmysłowości szybko natrafia
na swoje granice. Ankiety statystyczne pokazują, że w efekcie w wielu parach
homoseksualnych praktyka licznych i przelotnych relacji szybko bierze górę u co
najmniej jednego z partnerów.

Tu rodzice bardziej niż gdzie indziej powinni się starać ponownie osadzić decyzję

syna w jego historii. Czy życie w parze przedstawia w jego oczach i w oczach jego
przyjaciela podwójną pokusę podjęcia homoseksualizmu w taki sposób, by mniej
podlegać bezpośrednim porywom popędów i umożliwić stworzenie bogatej w sens
przyjaźni? Czy jest świadomy ograniczeń i trudności związanych z tym rodzajem
życia? Jeśli zamierza zawrzeć cywilny kontrakt z przyjacielem, czy dostatecznie
przemyślał dalekosiężne skutki społeczne tej wspólnej decyzji? itd.

Czy rodzice powinni zaakceptować zaproszenie

przyjaciela, z którym ich syn tworzy parę homoseksualną,
do swego stołu, bądź to, by spali u nich w jednym pokoju?

Często podaję rodzicom tę bardzo prostą regułę, która wydaje się sprawdzać w

praktyce: we własnym domu to wy, rodzice, udzielacie gościny. Otóż macie swoje
przekonania na temat tego, co jest dobre lub złe dla waszej rodziny. Jest czymś
oczywistym, że wasi goście i wasz syn, który opuścił dom i który powraca na
przykład na wakacje, powinni szanować wasze przekonania etyczne. Mówiąc w
sposób bardziej ścisły, można by powiedzieć, że w waszym mieszkaniu czy domu to
wy przekazujecie prawo; czynienie tego nie należy do waszego syna; co oczywiście
nie ma oznaczać, że odbierzecie mu prawo głosu! Wprost przeciwnie, tam gdzie
różnice ról, wieku, wartości są dobrze ustalone, łatwiej się porozumieć.

Jeśli uważacie, że wasz syn ma prawo do mocnej przyjaźni, która pomaga mu

wyjść z niedobrej samotności i że ta przyjaźń jest, ogólnie rzecz biorąc, kon-
struktywna, lecz odczuwacie głęboki opór bądź silne potępienie wobec seksualnej
ekspresji tej przyjaźni i jeśli, ponadto, wasz syn pragnie, byście zaprosili jego
przyjaciela i żeby spał z nim w jednym pokoju, wydaje mi się oczywiste, byście
wtedy powiedzieli: „Nie, zapraszamy twojego przyjaciela, przyjmiemy go tak, jak
przyjmuje się czyjegoś przyjaciela. Jednak nie proś nas, byście mogli spać w jednym
pokoju, bo jest to sprzeczne z naszymi przekonaniami moralnymi i powinieneś
uszanować dokonane przez nas w sumieniu wybory, jak i my próbujemy zrozumieć i
uszanować twoje". Gdy rzeczy powiedziane są spokojnie, młodzi najczęściej
akceptują reakcje ze strony rodziców, nawet jeśli wewnętrzny głos im mówi:
„Doprawdy, tato i mama należą do innego pokolenia!". A tak naprawdę, jakaś część
ich samych jest zadowolona z tej stanowczej postawy, bo ten typ reakcji ze strony
rodziców oznacza, że nadal troszczą się o jakość etyczną życia swojego dziecka:
świadczy to o szacunku i uczuciu, jakie mają dla syna. Tak bardzo, że zwykle po
krótkiej wymianie zdań, powstaje zgoda wokół życiowego kompromisu, póki ten nie
zasłuży na poddanie rewizji.

background image

62

Jak to jest z przejściem od homoseksualizm u dys-

kretnego i przeżywanego w sposób ukryty, nawet wsty-
dliwy, do homoseksualizmu, o którym otwarcie się mówi,
który się głosi na sposób niekiedy obelżywy w łonie
wojujących grup domagających się, poza prawami
społecznymi i cywilnymi, seksualności wielopostaciowej i
rozpasanej? Czy nie jest powinnością rodziców odwieść
syna od przyłączania się do takich grup?

Postawa, jaką należy przyjąć, w dużym stopniu zależy od jakości takich grup.

Widzieliśmy wyżej, że młody człowiek odkrywający swoje homoseksualne
skłonności ma początkowo bardzo negatywny obraz samego siebie. Wyobraża sobie
zresztą, że otoczenie „się załamie", gdy pozna, jak jest z jego seksualnością.
Doświadcza również potrzeby dołączenia do innych osób homoseksualnych, aby
wyciszyć własny ból i ból swoich rodziców. Będzie mógł przez to okazać się-takim,
jakim jest, i ośmielić się pierwszy raz powiedzieć:
„My, ludzie homoseksualni...", a w końcu myśleć i rozmawiać na temat trudności
znoszenia takiej orientacji. I tak istnieją w Europie Zachodniej grupy dialogu,
których celem jest właściwa integracja osób homoseksualnych w życiu społecznym.
Jednak nie wszystkie te grupy maj ą taką samą jakość etyczną. Niektóre domagają się
wszystkiego i nie wiadomo czego, posuwając się aż do zachęcania do perwersji, a
nawet odwołując się w tym celu do przekonań religijnych lub powszechnie uznanych
wartości moralnych. Rodzice powinni wtedy spróbować otworzyć oczy synowi i po-
spiesznie zachęcić go do ucieczki z takich stowarzyszeń.

Najogólniej rzecz ujmując, to, czego należy unikać za wszelką cenę, to

przynależności do typu grupy, która doprowadzałaby osoby homoseksualne do
tworzenia rodzaju getta. Jest ono wylęgarnią postaw nieprzemyślanych i
wojowniczych, gdzie osoby w nieuświadomionym poszukiwaniu uznania przejmują
niekiedy oszałamiającą władzę nad innymi, wywołując hałaśliwe manifestacje
publiczne, które ostatecznie rodzą lub umacniają u przeciętnego obywatela
negatywne uprzedzenia: „Homo to dziwni ludzie, nieprzyzwoici, niebezpieczni itd.",
uprzedzenia, które z kolei stanowią pożywkę dla ideologii wojującej grupy:
„Jesteśmy najlepsi. Inni nie mogą nas zrozumieć, gardzą wszystkimi tymi, którzy nie
są do nich podobni... ".

Rodzice zadają często pytanie: „Jeśli nasz syn nie

prosiłby nas o dyskrecję, czy należy ujawnić jego
homoseksualizm wobec rodziny i przyjaciół

2

".

Myślę, że jeśli chłopak jest dorosły lub zbliża się do dorosłości, sam powinien

wiedzieć, komu ma chęć powiedzieć prawdę o swojej orientacji psychoseksualnej.
Co do rodziców, to sami ocenią, czy jest właściwe, czy nie powiedzieć o tym innym

background image

63

dzieciom. Zatroszczą się wcześniej o to, by być dostatecznie zorientowani w po-
ruszanych kwestiach. W końcu, w tym, co dotyczy szeroko pojętej rodziny, na
szczęście nie jest w zwyczaju udzielanie wyjaśnień cioci Kłóci, że jest się he-
teroseksualnym. Podobnie być powinno, jeśli się ma skłonności homoseksualne. Nie
widzę powodu, dla którego ciocia Klocia miałaby prawo znać orientację seksualną
każdego ze swoich siostrzeńców!

A jak z przyjaciółmi rodziców?

Uważam, że jeśli są to bliscy przyjaciele, można powiedzieć im prawdę, nie czując

się zobowiązanym wchodzić w szczegóły. Można na przykład powiedzieć:
„Tak, nasz syn ma orientację homoseksualną; znosi to jak się da najlepiej". Jeśli nie
stawiają innych pytań, nie warto posuwać się dalej, chyba, że chce się podzielić
niepokojem lub licznymi wątpliwościami, jakie powstały po wyznaniu uczynionym
przez syna.

Co z ryzykiem możliwości wywarcia wpływu na

młodszego brata?

Zdarzają się „najmłodsi" mający wielki podziw dla starszego brata. Jeśli ten jest

homoseksualny, można zrozumieć zatroskanie rodziców. Lecz przypomnijmy to, co
powiedzieliśmy na początku naszych rozmów o niewiedzy naukowców co do
przyczyny homoseksualizmu. Zresztą nigdy osobiście nie spotkałem rodzin, w
których wiele dzieci miałoby silne skłonności homoseksualne. Nie dam więc
odpowiedzi na to pytanie. Uważam jednak, że jeśli rodzice zdają sobie sprawę, iż ich
najmłodsze dziecko jest pełne przesadnego podziwu dla starszego brata, dobrze
będzie wywołać rozmowę w celu naświetlenia sprawy.

Czy widział już Ojciec, by w całej rodzinie dokonał się

wzrost z okazji takiego ujawnienia homoseksualizmu?

Tak! Po fazie „porażenia", którą opisałem w pierwszych rozmowach, najczęściej

każdy członek rodziny w nowy sposób dostosowuje swoje relacje do innych
członków, by uwzględnić nowy obraz tego, którego homoseksualizm jest odtąd
znany. Wywołuje to niekiedy tak intensywną pracę psychologiczną, że niektóre
rodziny odwołują się do terapii zwanych „rodzinnymi". Są to jednak sytuacje
wyjątkowe.

Znałem zadziwiającą rodzinę. Najstarszy syn zajmował bardzo eksponowane

stanowisko w polityce lokalnej. W wieku około 35 lat ujawnił swój homoseksualizm.
Można łatwo sobie wyobrazić, jaki użytek zrobili z tego „wyznania" jego
przeciwnicy polityczni. Zmieszano go z błotem i wielu głośno i mocno trąbiło, „że
nie jest już godzien być wybrany przez Naród". Otóż jego rodzina umiała
zareagować w sposób nadzwyczajny. Rodzice, praktykujący chrześcijanie, przyjęli
postawę ewangeliczną. Nauczywszy się od Chrystusa, że prawdziwa godność polega

background image

64

właśnie na solidarności z tymi, których społeczeństwo uważa za „niegodnych",
publicznie wzięli w obronę swego syna, przyznając jednocześnie, że woleliby, by był
heteroseksualny. To ściągnęło na nich obelgi, spowodowało ich izolację, anonimowe
listy itd. Lecz trzymali się mocno!

Przez całą książkę odpowiadał Ojciec na moje pytania z

pozycji antropologa, nie wyrażając w sposób jawny swoich
przekonań katolickiego księdza. Otóż nie powiem Ojcu nic
nowego, stwierdzając, że większość ludzi myśli, iż Kościół
katolicki bardzo potępia homoseksualistów. Co Ojciec na
to powie

2

Rzeczywiście starałem się mówić językiem moralisty—humanisty, jak mnie Pani o

to prosiła. Muszę wyznać, że teologia wielokrotnie „cisnęła mi się na usta"... Widać
to było zresztą wyraźnie na niektórych stronach.

Jeśli chodzi o sposób, w jaki większość przyjmuje przesłanie Kościoła katolickiego

na temat homoseksualizmu, faktycznie nic nowego mi Pani nie mówi! Lecz nadal
będę przekonywał, że twierdzenie, iż „Kościół rzymskokatolicki potępia ludzi
homoseksualnych", jest prawdziwą karykaturą jego najbardziej oficjalnego
stanowiska. Aby zdać sobie z tego sprawę, wystarczy przejrzeć Katechizm Kościoła
katolickiego,
który jest prawidłem wiary dla katolików. W nim, pod numerami 2357-
2359 wyłożone jest jego podejście do homoseksualizmu. Dokonam tu krótkiej
syntezy. Kościół uznaje najpierw, że geneza homoseksualizmu pozostaje w dużym
stopniu nieznana. Następnie odwołuje się do naświetlającego rozróżnienia pomiędzy,
po pierwsze — osobami, po drugie — skłonnościami i po trzecie — aktami.

Osoby homoseksualne przez sam fakt bycia osobami mają niezbywalną godność,

której nikt nie powinien im odbierać. „Powinno się traktować je z szacunkiem,
współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak
niesłusznej dyskryminacji". O wiele więcej, ponieważ ci ludzie są stworzeni i
zbawieni przez Boga, który uczynił z nich przybranych synów w swoim własnym
Synu, Chrystusie, są oni wezwani, jak każdy z nas, do tego, by dać się przekształcić
łagodną mocą Ducha Bożego. Słowem, homoseksualizm i świętość mogą
współbrzmieć ze sobą!

Kościół katolicki wyciąga lekcję z nauk humanistycznych. Ludzie ci prezentują

głęboko osadzone skłonności homoseksualne, których nie wybrali i które dla
większości z nich stanowią trudne doświadczenie. Oznacza to, że homoseksualizm
jako taki nie jest wadą moralną, lecz rzeczywistością, która narzuca ograniczenia
możliwości (płodności, przyjęcia komplementarności płci...) wpisanych przez Boga
w naturę człowieka.

W końcu Kościół katolicki przypomina, że ludzka seksualność w swojej postaci

heteroseksualnej jest tą, którą zamierzył Stwórca. Więcej jeszcze, uznaje on tak
wielką wartość miłości między mężczyzną a kobietą, że ta może stać się znakiem
Miłości bezinteresownej i ostatecznej Boga wobec ludzkości. Akty seksualne
nabierają pełni swego znaczenia tylko wtedy, gdy są przeżywane w łonie przymierza,

background image

65

małżeństwa, które zakłada wolność, wzajemne zaufanie, otwarcie na życie i które
pieczętuje na zawsze słowo „tak"; przymierza, w którym każdy wydaje się drugiemu,
jednocześnie opierając się na jego wierności; przymierza w końcu przeżywanego pod
Prawem Bożym, które, suche i rygorystyczne, tak naprawdę pozwala stopniowo
zasmakować niezrównanej słodyczy, tak bardzo okazuje się ono być tryskającym
źródłem życia.

Zgodnie z tymi teologicznymi twierdzeniami akty homoseksualne są naznaczone

licznymi brakami. Dlatego Magisterium Kościoła katolickiego wzywa osoby
homoseksualne, by się od tych aktów powstrzymywały. Świadome jednak, że taka
prośba może wydać się zbyt wymagająca bądź niewykonalna, nawołuje osoby,
których to dotyczy, do wzięcia pod uwagę trzech prawd: po pierwsze — Bóg sam
może uczynić człowieka w pełni wiernym wezwaniom Ewangelii, dlatego trzeba
niestrudzenie prosić Go o łaskę; po drugie — w życiu uczuciowym czynnik czasu
odgrywa zasadniczą rolę, do ideału można się przybliżać tylko stopniowo; po trzecie
— łaska nie przekreśla przydatności odwoływania się do dostępnych ludzkich środ-
ków — pośród nich szczególnie ważne wydaje się wsparcie bezinteresownej
przyjaźni.

Ośmielam się myśleć, że nawet czytelnik niepodzielający punktu widzenia

Magisterium Kościoła przyzna, iż nie ma w tym nic z zachęty do homo—fobii i że
daleko tu do przypisywanego mu często schematyzmu.

Osobiście dodałbym, że przez całe moje kapłańskie życie wielokrotnie stykałem się

z osobami homoseksualnymi, które wcześniej niż ja przebyły drogi duchowe mające
oczywistą wartość ewangeliczną. Ci świadkowie Ewangelii byli dla mnie bezwiednie
punktami oparcia, gdy zdarzało mi się, jak każdemu człowiekowi, przechodzić
burzliwe okresy. Ich odwaga, by nadać sens własnemu życiu w Bogu, karmiła moje
życie. Niech będą im za to dzięki!

Czy na zakończenie naszego spotkania pragnie Ojciec

skierować stówo do rodziców i do ich syna, który właśnie
ujawnił im swój homoseksualizm?

Powracając tu do roli moralisty—humanisty, wypowiedziałbym trzy życzenia,

które wyrażę przez trzy imperatywy:

• Zakorzeńcie się w jedynej glebie, która pozwala przetrwać zarówno burze, jak i

trzęsienia ziemi: w pokorze. Naprawdę tylko ona pozwala przyjąć słabość bliźniego,
przy uznaniu zarazem własnej słabości. Jedynie to pozwala, by narodziło się
wzajemne zaufanie i współczucie wolne od wszelkiej wyniosłej' litości.

• Trzymajcie się mocno! To znaczy, pojednajcie się z czasem; czas ten jest niekiedy

tak monotonny, a niekiedy tak niespokojny, bo „wydanie na świat" wolności wymaga
cierpliwości, odwagi, uporu i zawsze nadziei, która zapoczątkowuje długą pracę
wewnętrzną! nie przestaje jej wspierać.

background image

66

• W końcu, zachowajcie właściwy dystans! Cierpienie syna wstrząsa rodzicami do

głębi, grozi wytrąceniem z równowagi do tego stopnia, że może ich pociągnąć w
otchłań absurdalności. Nie widzą już wtedy tego, co przecież jest wyraźne dla kogoś,
kto zachowuje właściwy dystans: można odczuwać silne skłonności homoseksualne,
a jednak osiągnąć szczęście!

Spis treści

Wprowadzenie .....................................................................

2

1. Pierwsze reakcje ..............................................................

3

2. Kilka ogólnych uwag na temat moralności ....................

18

3. Słuchać, rozumieć, przyjąć ..............................................

39

background image

67


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bóg Ojciec Mój Syn jest wysyłany,?y odebrać Swój prawowity tron
32 Sindre, mój syn
Mój chłopak jest gejem AkFa Część 3
Sandemo Margit Opowieści2 Sindre, Mój Syn (Mandragora76)
Łukjanienko Siergiej Mój tata jest antybiotykiem
4 MÓJ KOŚCIÓŁ JEST MISTRZEM WSZYSTKICH LUDÓW
moj pan jest idiota www prezentacje org
Klimatyczny chaos doświadczy teraz wiele krajów Mój Ojciec jest rozgniewany
Opoka-Ważne publikacje, Mój tata jest czekistą
mój dom jest drugą stroną świata
Margit Sandemo Cykl Opowieści (32) Sindre, mój syn
ebook Margit Sandemo Sindre, mój syn

więcej podobnych podstron