067 Greene Jennifer Jak za dawnych lat

background image

Jak za dawnych lat

Jak za dawnych lat

Jak za dawnych lat

Jak za dawnych lat

Jennifer Green






Tytuł oryginału: Just Like Old Times
Przekład: Krystyna Kozubal

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Wiesz, tato, martwię się o mamę.
Craig Reardon przykucnął przy kosiarce do trawy. Sprawdził

poziom oleju w silniku.

- Już o tym rozmawialiśmy, Julie - odrzekł. – Nie obchodzi mnie,

co robi twoja matka.

- Ale ona spotyka się z tym facetem...
- To już zupełnie mnie nie interesuje. Ciebie i twojego brata także

nie powinno. Wasza matka ma prawo żyć tak, jak lubi.

Znów trzeba dolać oleju do tej cholernej maszyny. Co za piekielny

dzień! Wszystko się wali. Poszedł do szopki z narzędziami. Córka nie
odstępowała go ani na krok.

-

Tak, ale ten facet namówił mamę, żeby go zabrała na weekend

do naszej Chatki.

-

Kochanie, jak długo jeszcze mam ci tłumaczyć? Twoja matka

może się spotykać ze wszystkimi facetami w Colorado Springs, jeśli
ma na to ochotę. To jedna z tych rzeczy, jakie można bez ograniczeń
robić po rozwodzie.

Odwrócił się tyłem do oślepiającego słońca i otworzył nową

puszkę oleju.

-

Ale przedtem z nikim się nie spotykała - nudziła Julie. - Z nikim,

tato. A ten facet jest bardzo natarczywy...

-

Twoja matka na pewno sobie poradzi. Nawet gdyby musiała

walczyć z bykiem na arenie, też dałaby sobie radę.

- Z tym facetem z pewnością sobie nie poradzi.
Mówię ci, to naprawdę okropne. Jest o dwie tony cięższy od niej...

Nie lubię go i boję się...

-

Boisz się? Przestraszył cię czymś? - Craig podniósł głowę znad

kosiarki. Zapomniał zupełnie o oleju i popatrzył badawczo na córkę.

-

Czy ten bydlak dotknął cię choćby palcem? Coś ci powiedział?

-

Mnie nie. Mamie. Oszukuje ją, a ona wcale tego nie widzi.

Naprawdę nie powinna z nim jechać do Chatki. Tam jest zupełnie
pusto, a wiesz przecież, jaka naiwna jest nasza mama...


- Twoja mama wcale nie jest naiwna.
- On chyba chce jej coś zrobić - marudziła Julie.

background image

- Kochanie, nikt nie zrobi twojej matce niczego, na co ona nie

pozwoli. Nie ma takiej możliwości. Znokautuje każdego, kto tylko
spróbuje ją skrzywdzić.

- A ciebie już kiedyś znokautowała?
-

Tak. - Craig spojrzał groźnie na córkę. - Skończmy wreszcie tę

rozmowę. Tyle razy ci mówiłem, że zawsze i o każdej porze mogę z
tobą rozmawiać na wszystkie tematy oprócz tego jednego. Nie
będziemy rozmawiać o twojej matce. Jasne?

-

Mamo, w tym tygodniu twoja kolej na wyjazd do Chatki,

prawda?

-

Tak, ale wątpię, czy uda nam się tam wybrać, Jonie. Mam tyle

roboty w domu... - Karen rzuciła na stół torbę z zakupami i zdjęła z
ramienia torebkę. Co za dzień! Kupiła przecież coś na obiad, ale za
nic nie może sobie przypomnieć, co to takiego.

- To dobrze.
- Tak? Co dobrze, synku? - Już wie. Kotlety z rusztu. Tak, to

właśnie zaplanowała na obiad. Jeśli oczywiście uda jej się uruchomić
opiekacz. Kiedy ostatnim razem używała tego złomu, opaliła sobie
grzywkę i o mało co nie podpaliła domu.

- To dobrze, że tam nie jedziesz, bo tata chyba zapomniał, że to

twoja kolej, i zaplanował sobie weekend w Chatce.

- Tak? To w porządku.
Chciała podejść do lodówki, ale szesnastoletni syn zastąpił jej

drogę. Trzymał w dłoni karton mleka.

-

Mówiłam ci sto razy, żebyś nie pił z kartonu, Jonie Jacobie. Czy

Julie jest jeszcze u ojca?

-

Tak. Wróci o siódmej. On w tym tygodniu kogoś tam zabiera,

mamo. Do Chatki.


-

To miło.

-

Kobietę.

- To miło - powtórzyła nieprzytomnie Karen. Tym razem

skierowała się w stronę kredensu. Syn ponownie zastąpił jej drogę.

- Nie obchodzi cię to?
- Daj spokój, Jonie. Już ci tłumaczyłam, że twój ojciec jest

wolnym człowiekiem. Ma prawo do własnego życia i sam decyduje o

background image

tym, jak i z kim spędzi wolny czas. Nie musi o to pytać ani ciebie, ani
Julie. I na pewno nie mnie.

- No, a jeśli ma kłopoty?
- Kłopoty to specjalność waszego ojca. Uwielbia je, ale doskonale

potrafi sobie z nimi radzić. Czy możemy uznać ten temat za
wyczerpany?

-

Ona ma na imię Diedre.

-

Jonie...

- To prawdziwa piękność. Ma długie nogi, włosy do pasa i

fantastyczną figurę...

-

Jonathanie Jacobie...

-

I jest młoda.

Młoda. To słowo użądliło jak osa. Karen potarła dłonią czoło.

Chyba zaczyna się migrena. - Nie chcę więcej o tym słyszeć -
oświadczyła stanowczo.

- Gdzie podziały się te cholerne ziemniaki? Przecież niemożliwe,

ż

eby znów zapomniała je kupić.

-

Zachowuje się zupełnie w porządku, ale wcale nie jest w

porządku, mamo. Używa takich mocnych perfum, że aż zatyka. A
paznokcie ma długie jak szpony. - Podniósł ręce, demonstrując
klasyczną pozycję Draculi. - Jak tylko spojrzy na tatę, zaraz jej się
zapalają w oczach dolary. Nie masz pojęcia, jak go usidliła. Tata
wcale się nie zorientował, co się dzieje. A wiesz, co ona powiedziała
Julie?

-

Nie, i wcale mnie nie obchodzi, o czym ta osoba rozmawia z

twoją siostrą. Uznajmy tę rozmowę za zakończoną. Tym razem
ostatecznie.

Przeklęta torba z ziemniakami wreszcie się znalazła.
- Powiedziała Julie, że wróci z Chatki z obrączką na palcu.
- Z obrączką?
-

Powiedziała, że tata ją poprosi o rękę.

Karen wcale nie chciała rzucić torby z ziemniakami na blat. Tak

jakoś wyszło. Jak na złość, torba się rozdarła i ziemniaki rozsypały po
całej kuchni. Odpowiednie zakończenie koszmarnego dnia.

Z każdym zakrętem Karen coraz bardziej oddalała się od

cywilizacji. W górach było chłodniej i spokojniej. Zniknęły miasta,

background image

drogi zrobiły się węższe. Jodły i świerki porastały strome zbocza,
okalając zielonym pierścieniem szczyty gór. Powietrze stało się
rzadsze i tak ostre, że zapierało dech w piersiach. Dostrzegła płynący
w dolinie strumyk - takie malutkie, szybko poruszające się w promie-
niach słońca diamenty - znak, że była już prawie na miejscu.

Minęła ostatni zakręt. Przez drogę przebiegł jeleń. W tym miejscu

szosa się skończyła. Dzielące ją od Chatki pół kilometra jechała już
wąskim leśnym duktem. Wystarczyłby moment nieuwagi, żeby
stoczyć się w stromą przepaść.

Do diabła z przepaścią. Przejrzała się we wstecznym lusterku.

Mimo bardzo pracowitego dnia udało jej się wczoraj wpaść jeszcze do
fryzjera i kupić trochę nowych kosmetyków.

Nie, wcale nie widać po niej zdenerwowania. Wygląda dokładnie

tak, jak powinna wyglądać kobieta, która chce spędzić weekend na
łonie natury. Ubrała się w koralową koszulową bluzkę, bo w tym
kolorze najbardziej jej do twarzy, i w spodnie koloru khaki, bo bardzo
wyszczuplają. Dotknięte różem policzki sprawiały wrażenie naturalnie
zarumienionych, błyszczące wargi dałoby się wytłumaczyć obec-
nością ochronnej szminki, a odrobina czarnego tuszu naturalnie
przyciemniła koniuszki rzęs. Nikt przecież nie wie, że na co dzień
rzadko kiedy tak dobrze wyglądają.

- Wspaniale - powiedziała do swego odbicia w lusterku. Mimo to

piekielna zmarszczka wciąż nie i chciała zniknąć z czoła. Całe to
gadanie o pewności siebie nie pomoże jej wyglądać młodziej niż na
trzydzieści sześć lat.

Od czwartku imię „Diedre" prześladowało ją jak ból zęba, a

wyobraźnia upiększyła jeszcze opisaną przez Jona kobietę. Taka,
która ma na imię Diedre, musi być wysoka, smukła i rozwiązła. Craig
nie traciłby czasu na byle kogo. Ta kobieta jest na pewno bardzo
sprytna i fantastyczna w łóżku. A przede i wszystkim młoda.

Karen przygryzła wargę. Zbliżała się do Chatki.
Craig już przyjechał, jego biały dżip „Cherokee" stał przed

gankiem. Pewnie jest tu od wczoraj. Z nią.

Zatrzymała samochód tuż za dżipem Craiga i wyłączyła silnik.

Cała trzęsła się ze zdenerwowania.

W końcu to na nią przypada kolej korzystania z Chatki w tym

background image

tygodniu, więc ma wszelkie prawo znaleźć się tutaj. Dzieci zawiozła
do swoich rodziców. Przedtem też często wyskakiwała sama na parę
godzin do Chatki, nie ma więc żadnego powodu, aby Craig
podejrzewał, że jej pojawienie się tutaj jest czymś niezwykłym. W
ostatniej chwili przypomniała sobie nawet o rekwizytach i
wyładowała podróżną torbę jabłkami, wyglądała więc, jakby w nią
zapakowano ubrania na dwa dni poza domem. Karen nie potrzebowała
ż

adnych ubrań. Przecież nie ma zamiaru zostać tu dłużej niż kilka

minut. Dokładnie tyle czasu, ile potrzeba na ustalenie, że to Craig
pomylił terminy, a nie ona, i na szybkie obejrzenie tej jego Diedre.

Chwyciła torbę i wysiadła z samochodu. Przecież wszystkie matki

poświęcają się dla dzieci. Tamta kobieta zupełnie nic ją nie obchodzi.
Od roku są z Craigiem rozwiedzeni, więc jeśli jej były mąż ma ochotę
zadawać się z wyrachowaną egoistką, seksualną Amazonką, to jego
sprawa. Ale jeśli ten związek okaże się trwały? Jeśli ta kobieta
zostanie macochą jej dzieci? Wtedy będzie miała wpływ na ich życie.
Karen chce ją tylko zobaczyć. Dla dobra dzieci. Co innego w takiej
sytuacji może zrobić matka?

Wciągnęła brzuch, wyprostowała plecy i ułożyła twarz w

pogodnym uśmiechu pewnej siebie, dojrzałej kobiety. Dostanie
zawału, jeśli okaże się, że jeszcze nie wstali. Jest już prawie jedenasta.
Bardzo się starała, żeby nie przyjechać za wcześnie.

Przeleciał nad nią kruk i pomyślała ponuro, że to zły znak.

Przeświecające przez gałęzie drzew promienie słońca wyzłociły
kamienistą ścieżkę. Zbudowany z surowego kamienia dom stał na
wzgórzu, wznosząc się nad urwiskiem. Za kilka tygodni pożółkną
osiki na podwórzu.

W tej chwili Karen czuła się jak bliska kuzynka tych drzew.

Drżała, serce jej waliło jak młotem, dłonie miała wilgotne, wzrok
wlepiony w drzwi Chatki.

Ten dom jest jedyną rzeczą, która ich jeszcze wiąże. Oboje są jego

równoprawnymi

właścicielami.

Wprawdzie

wszystkowiedzący

adwokaci, prowadzący sprawę rozwodową, przez wiele miesięcy
tłumaczyli im, jaka to skomplikowana sytuacja prawna. Tyle, że ani
ona, ani Craig zupełnie się tym nie przejęli. Dzieci bardzo kochały
Chatkę i żadne z rodziców nie chciało wyzbyć się prawa przywożenia

background image

ich tutaj. Z kalendarzem w ręku opracowali podział weekendów, tak
ż

eby jedno drugiemu nie przeszkadzało. Podzielili też między siebie

obowiązki związane z dbaniem o dom. Craig nadzorował układanie
nowego dachu i zawsze zostawiał na następny tydzień drewno na
opał. Karen robiła generalne porządki i dbała o zaopatrzenie domku.
Słowem, cały ten układ funkcjonował znakomicie. Może gdyby dzieci
były starsze, podjęliby jakąś inną decyzję.

Na myśl o dzieciach zebrała się w sobie. Zresztą nie ma pojęcia,

dlaczego jest taka zdenerwowana. Przecież za dziesięć minut już jej tu
nie będzie, a przez dziesięć minut wszystko można wytrzymać.

Przeszła przez szeroki, kamienny ganek. Frontowe drzwi były

uchylone, ale szyba wewnętrznych, oszklonych, była zupełnie
nieprzezroczysta i nie dało się przez nią nic zobaczyć. Zawahała się,
niepewna co ma zrobić, żeby wyglądać naturalnie w nienaturalnej,
nieetycznej i w ogóle paskudnej sytuacji. Przecież szpieguje byłego
męża.

Po raz setny usiłowała przekonać samą siebie, że nie znalazła się

tu ze względu na Craiga, ale wyłącznie dla dobra dzieci. Energicznie
zapukała we framugę drzwi - raz, ale głośno. Wsunęła głowę do
ś

rodka.

- Craig? - zaskrzeczała jak żaba z chorym gardłem.
- Craig? - powtórzyła.
- Karen?
Pomyślała, że jest przeziębiony, bo jego głos też zabrzmiał bardzo

dziwnie. Jej były mąż zazwyczaj mówił głębokim, gardłowym
tenorem, a teraz odezwał się dziwnie sztucznym, zgrzytliwym
barytonem.

Weszła do mrocznego wnętrza wprost z jasnego dnia i musiała

przez chwilę przyzwyczajać oczy. Jednak bardzo szybko zdała sobie
sprawę, że Craig dopiero przed chwilą wstał z łóżka. Stał koło pieca z
szufelką w dłoni, odwrócony po usłyszeniu jej głosu. Włosy miał
potargane, ubrany był jedynie w stare dżinsy.

Oderwała wzrok od jego opalonego, nagiego torsu i natychmiast

zalała Craiga potokiem słów, które wylatywały jej z ust szybciej niż
woda z górskiego źródełka.

- O Boże, nie wiem, co robić! Zobaczyłam twój samochód przed

background image

domem. Nie miałam zielonego pojęcia, że ty tu będziesz. Sądziłam, że
to moja kolej na weekend w Chatce... - W domku były dwie sypialnie
z oknami wychodzącymi na przepaść. Drzwi do obydwu były otwarte.
Dostrzegła leżący na podłodze pusty śpiwór. Nie było na nim
najmniejszego wybrzuszenia, zdradzającego obecność zmysłowego
damskiego ciała. Teatralnym gestem położyła rękę na sercu. -
Dałabym głowę. Słowo.

Drzwi do łazienki także były uchylone, ale i tam nie zauważyła

najmniejszego ruchu. W żadnej innej części domku nie dałoby się
nikogo schować. Pokój dzienny był ogromny; właściwie był to i
pokój, i kuchnia. W jednym jego końcu ustawiono kominek, a w
drugim - piec na drewno. Pomiędzy wyłożonymi dębową boazerią
ś

cianami były: ogromna kanapa, kilka lekkich krzeseł, indiańskie

naczynia i tkaniny oraz antyczny stolik do gier, na którym zwykle
rozgrywali partie szachów. Na krześle wisiała męska koszula, ale
nigdzie nie dostrzegła ani śladu kobiety. W kuchennej części
pomieszczenia wisiały rondle i garnki. Drzwi od schowka były
wprawdzie zamknięte, ale Karen doskonale wiedziała, że jest tak
zapakowany sprzętem sportowym i ubraniami, że żadne ciało już by
się tam nie wcisnęło.

- Cholera! - Craig uderzył się dłonią w czoło. – To przecież twój

weekend! Chyba pomyliłem daty. Miałem koszmarny tydzień. Tyle
roboty. Po prostu nie spojrzałem w kalendarz. Bardzo przepraszam. -
W porządku, nic się nie stało. Szczerze mówiąc, chętnie wyjadę. I tak
nie powinnam była tu przyjeżdżać. Mam tylko kilka godzin i
zostawiłam dzieci u ojca, a...

- Czy coś ci się stało w szyję, Karen?
-

W szyję? - Dotknęła jej dłonią, ale Craig już na nią nie patrzył.

Jego spojrzenie biegało gdzieś za jej plecami: w prawo, w lewo i
wreszcie skierowało się na oszklone drzwi. Z jej szyją nic złego się
nie działo, za to Craig kręcił swoją jak wszędobylski struś. - Szukasz
czegoś?

-

Czy szukam kogoś? - Zesztywniał nagle. - Dlaczego miałbym

szukać kogoś?

-

Nie pytałam, czy szukasz kogoś. - Nieco zbita z tropu, odgarnęła

grzywkę z czoła. - Pytałam, czy szukasz czegoś.

background image

-

Niczego nie szukam. Właśnie robiłem śniadanie. Przyjechałem

tu wczoraj wieczorem, zaraz po pracy, i... Naprawdę coś z twoją szyją
nie w porządku. Naciągnęłaś sobie mięsień?

-

Co mówiłeś? - Gdzie może być ta cholerna baba? Jedyne buty,

jakie stały w sieni, to ogromna męska dziewiątka. Może poszła
popływać? Nie, Craig nie puściłby jej samej. Nurt górskiej rzeki jest
zbyt wartki, a woda lodowato zimna. Łatwo o skurcz. Karen
przypomniała sobie, jak wymknęła się kiedyś z domu, żeby popływać,
a Craig z wrzaskiem puścił się za nią wąwozem obiecując, że obedrze
ją ze skóry. Do dziś to pamięta...

- Jeśli zostawiłaś coś w samochodzie, to możesz to bez obaw

przynieść.

Znów popatrzyła na niego badawczo. Na pewno coś mu dolega.

Jej były mąż nigdy w życiu nie mówił takim głębokim barytonem.

- Zabrałam ze sobą tylko tę torbę. Przyjechałam na parę godzin.

Nawet gdybym zostawiła coś w samochodzie, i tak bym tu tego nie
przynosiła. Powiedziałam ci przecież, że zaraz wyjeżdżam. Mam
mnóstwo roboty w domu i nie widzę powodu, dla którego ty nie
miałbyś tu zostać... Czego szukasz?

-

Jego - wymknęło mu się.

-

Jakiego jego? O kim ty mówisz?

- O nim, Karen. Do diabła! - Podszedł do drzwi i otworzył je

gwałtownym ruchem.

Stanęła obok niego i oboje wyjrzeli na dwór. Słońce świeciło,

lekki wietrzyk poruszał wierzchołkami drzew, przez podwórko
przebiegła wiewiórka. Poza tym nigdzie nie było widać najmniejszego
ruchu.

-

Nie przywiozłaś tu nikogo? - Craig najwyraźniej kogoś

wypatrywał.

-

Nie, nikogo nie przywoziłam. Dlaczego miałabym kogokolwiek

tu przywozić? Już ci mówiłam, że zostawiłam dzieci u moich
rodziców... - urwała i zapytała obojętnie: - a może ty kogoś tu
przywiozłeś?

-

Nie. - Craig zatrzasnął oszklone drzwi. - Przyjechałem zupełnie

sam. Czy jest jakiś powód, który każe ci przypuszczać, że ktoś tu ze
mną jest?

background image

- O Boże! Pewnie, że nie. Nawet mi to nie przyszło do głowy. Po

prostu usiłuję podtrzymać rozmowę. W końcu mogłeś tu kogoś
zaprosić i... - Głos jej się załamał i oklapła jak przekłuty balonik.
Nagle zdała sobie sprawę, że stała bardzo blisko byłego męża. Z
trudem przełknęła ślinę. Odsunął się od niej tak szybko, jak ona od
niego, jednak po raz pierwszy spojrzał jej prosto w oczy. Serce jej
zatrzepotało niespokojnie. Nie uśmiechał się, ale w jego brązowych
oczach zabłysły wesołe iskierki.

-

O co tu chodzi? - mruknął.

-

Nie wiem. - Wciągnęła głęboko powietrze.

- Czy nie wydaje ci się, że źle się dzieje w państwie duńskim?
Skinęła głową.
- Myślałaś, że jestem tu z jakąś kobietą?
Niech go szlag trafi! Craig potrafi być dociekliwy.
-

Dobrze wiem, że to nie moja sprawa - odrzekła wymijająco - i

jest mi bardzo przykro. Słowo honoru. Bardzo cię przepraszam, że
wtykam nos w twoje prywatne sprawy. Czuję się okropnie i bardzo
głupio. Ale Jon powiedział...

-

Karen - przerwał Craig. Tym razem był to jego normalny, dobrze

jej znany głos. Dziwaczny baryton zniknął jak zły sen - Julie
powiedziała mi, że przyjedziesz tu na weekend z jakimś mężczyzną.

Zapadło głuche milczenie.
-

Nie rozumiem - odezwała się wreszcie. - Nie mam pojęcia... Po

co Julie miałaby ci mówić coś takiego?

-

Powiedziała mi także, że ten facet jest niebezpieczny, że wpadłaś

po uszy i że ona się go boi.

-

To śmieszne. - Potrząsnęła głową, ale nie udało jej się ukryć

zakłopotania, które oblepiło ją jak pajęczyna. - Nie jestem w nikim
zakochana. Nawet nie spotykam się z nikim od... - Wciągnęła
powietrze. - Nieważne. Jon powiedział mi, że ta Diedre to niezły
numer, że jest bardzo pazerna i robi z tobą, co chce. To, oczywiście,
nie moja sprawa, ale wyglądało na to, że on jej nie lubi i że bardzo się
denerwuje, więc zaczęłam się bać...

- Diedre? - W jego tonie było coś dziwnego.
-

Rozumiem, że Jon Jacob trochę przesadził z tymi twoimi

natychmiastowymi zaręczynami?

background image

-

Nasz syn wymyślił sobie to wszystko od początku do końca. Nie

znam żadnej Diedre. Nigdy w życiu nie spotykałem się z żadną
Diedre. Nawet nie spotkałem kobiety, która miałaby tak na imię.

Karen przypomniała sobie, jak w pierwszej klasie wywaliła się jak

długa na szkolnej zabawie. Teraz wstydziła się jeszcze bardziej niż
wtedy.

- Zupełnie nie wiem, co dzieci chciały w ten sposób osiągnąć -

powiedziała z namysłem - ale zabiję jedno i drugie, jak tylko wrócę do
domu.

-

Najlepiej otruj - zaproponował.

-

Raczej uduszę.

-

To dobry pomysł - zgodził się. - Jadłaś śniadanie?

-

Słucham?

- Czy jadłaś śniadanie? Właśnie miałem zrobić sobie coś do

jedzenia, a ty przecież dwie godziny spędziłaś za kierownicą. Zrób
sobie małą przerwę, zanim znów wsiądziesz do samochodu. Wypij
chociaż filiżankę kawy...

Propozycja była tak zaskakująca, że Karen miała wątpliwości, czy

jest szczera.

- Naprawdę, nie chciałabym ci przeszkadzać.
- Wcale mi nie przeszkadzasz. Poza tym powinniśmy wspólnie

zadecydować, co zrobić z naszymi pociechami.

Uśmiechnęła się leciutko. Ta sytuacja wprawiła ją w nie lada

zakłopotanie, ale przynajmniej Craig też nie czuje się zbyt swobodnie.
Spokojnie może zostać kilka minut, szczególnie że mają całkiem
bezpieczny temat do rozmowy. Zawsze doskonale się rozumieli, kiedy
chodziło o dzieci, chociaż zwykle rozmawiali o tym, co zrobić, żeby
im było dobrze. Wspólne omawianie najbardziej dotkliwego sposobu
zamordowania ukochanych latorośli wydało się Karen niesłychanie
zabawną zmianą sytuacji. W końcu przyjechała tu tylko dla dobra
dzieci.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Na śniadanie były naleśniki z jagodami. Karen zjadła siedem,

Craig - pięć. Siedziała przy stole z jedną nogą podwiniętą pod siebie i
z apetytem pochłaniała swoją ulubioną potrawę.

-

Chyba ze sto razy rozmawiałam z nimi o rozwodzie -

powiedziała.

-

Ja też. Wiem, jak trudno im przywyknąć do nowej sytuacji, ale

nie przypuszczałem, że chcą nas ponownie połączyć.

-

Sądzisz, że po to właśnie wymyślili te historyjki? Żebyśmy

oboje znaleźli się tutaj tego samego dnia?

-

No pewnie, Karo. A o cóż innego mogłoby chodzić?

Przelotnie spojrzała mu w oczy, a potem szybko wbiła wzrok w

filiżankę z kawą. Zupełnie niechcący powiedział do niej „Karo". Ot,
wyrwało mu się to używane kiedyś zdrobnienie.

Craig zerwał się od stołu i szybko wstawił patelnię do zlewu.

Przyjazd tutaj i ratowanie byłej żony przed jakimś rozpustnym Don
Juanem to jeden z jego najgłupszych pomysłów. Zawsze celował w
wykonywaniu najgłupszych na świecie ruchów, kiedy w grę
wchodziła Karen. W dniu, w którym podpisali dokumenty
rozwodowe, w zasadzie stracił prawo zajmowania się nią. Toteż wcale
się nią nie zajmował... Do czasu, gdy ich piętnastoletnia córka nie
opisała mu tego typa, z którym Karen się zadaje. Nikt, żadna kobieta
na świecie nie była bardziej nieodporna na niewłaściwych facetów,
niż jego była żona. Zawsze tak było.

Kiedy jechał tu wczoraj wieczorem, osaczyły go wspomnienia.

Dobrze, aż za dobrze pamiętał chwilę, w której zobaczył ją po raz
pierwszy. To było pierwszego dnia w szkole na lekcji historii. Weszła
do klasy i usiadła obok Ricka Willminga, z którym wtedy chodziła.
Craig od razu wpadł po uszy. Była najpiękniejszą dziewczyną, jaką w
ż

yciu widział. Wszystko wokół niej lśniło złotem: jej włosy koloru

miodu, opalona skóra. Ale Kara nie zwracała na niego uwagi. Udało
mu się pozbyć Willminga. Należała do klubu dyskusyjnego, więc i on
się tam zapisał. Wciąż jednak traktowała go obojętnie.

Był gwiazdą futbolu. Wszystkie dziewczyny za nim szalały, ale

nie Karen. Może dlatego, że miał opinię brutala. Chyba trochę się go
bała, więc się zmienił. Zachowywał się grzecznie jak harcerz.

background image

Odprowadzał ją do domu, nosił za nią teczkę z książkami, dzwonił do
niej co wieczór, ale nigdy - ani słowem, ani czynem - nie dał po sobie
poznać, że w jego żyłach płynie gorąca krew. Po miesiącu, a był to
najdłuższy miesiąc w całym jego życiu, zgodziła się wreszcie wyjść z
nim wieczorem. Raz, na próbę, i tylko do kina. I to pod warunkiem, że
wróci do domu przed dziesiątą. Zabrał ją na film Walta Disneya. A co
innego mógł zaryzykować? Pięć minut po dziesiątej przed drzwiami
jej rodzinnego domu pocałował ją na dobranoc. Był to bez wątpienia
najdelikatniejszy i najbardziej niewinny pocałunek w jego życiu.
Słowo harcerza, że tylko przypadkiem musnął dłonią jej pierś.
Uderzyła go. Dostał prosto w oko małą, złotą piąstką...

- Craig, zostało jeszcze trochę kawy. Chcesz?
Podniósł głowę. Karen zbierała naczynia ze stołu i stała teraz za

nim z dzbankiem w ręku.

-

Nie, dziękuję. Nie musisz tego robić.

-

Czyżbyś nie zauważył, że zjadłam tyle samo co ty? Jeśli chcesz

pozmywać, to ja po wycieram. - Uniosła głowę. - Czym się martwisz?
Wciąż myślisz o dzieciach?

- Niezupełnie - odparł. - Szczerze mówiąc, myślałem o pewnej

przejażdżce kajakiem bardzo dawno temu i o chłopcu, popisującym
się przed swoją dziewczyną opanowaniem i zręcznością, z jaką radził
sobie ze wzburzoną wodą.

Opuściła głowę, a promienie słońca ozłociły jej włosy.
- O ile dobrze pamiętam, zmokliśmy wtedy trochę - mruknęła.
Wcale nie trochę. Oboje byli przemoczeni do suchej nitki. Kajak

odpłynął, a oni wylądowali na jakimś brzegu, nie wiadomo gdzie.
Innym razem namówił ją na wagary i urządzili sobie piknik. Jednak
wszystko się wydało, a potem przez tydzień za karę zostawali po
lekcjach w szkole. Następnym razem zebrał trochę pieniędzy, żeby
zaprosić ją na elegancką kolację. Jednak właśnie tego dnia lało jak z
cebra, a jego stuletni gruchot złapał gumę. Jej ulubiona biała sukienka
pobrudziła się smarem, a co gorsza, starzy zrobili awanturę, że Karen
spóźniła się do domu.

Karen nigdy nie miała żadnych kłopotów... dopóki nie poznała

Craiga. Kochali się po raz pierwszy tego wieczoru, kiedy postanowił,
ż

e tym razem randka musi się udać. Wtedy już nie biła go po twarzy i

background image

nie waliła po łapach. Stało się to zimą, podczas mroźnej zamieci
ś

nieżnej, a na tylnym siedzeniu jego samochodu było bardzo ciasno.

Starał się zachować spokój i robić wszystko, jak trzeba. Ale nie
wiedział, jak to trzeba robić, a był tak zwariowany na jej punkcie, że
w ogóle nie mógł myśleć. Sprawił jej ból. Boże, wcale tego nie chciał!
O mało nie umarł, kiedy zaczęła płakać.

Karen wytarła ostatni talerz.
- Prawie skończone. - Uśmiechnęła się do niego, a potem szybko

odwróciła głowę.

Craig czuł, że ta sytuacja coraz bardziej ją krępuje. To jego wina.

Powinien z nią rozmawiać, choćby o głupstwach, zamiast
rozpamiętywać stare dzieje. Bardzo długo nie był z nią sam na sam.
Albo były z nimi dzieci, albo nie byli razem.

Od lat na nią nie patrzył. To znaczy, nie przyglądał jej się tak

naprawdę. Znał dobrze tamtą siedemnastoletnią dziewczynę, którą
kiedyś była, ale siedząca obok niego kobieta wydała mu się zupełnie
obca. To przykre - wcale jej nie zna. Koralowa koszula i sportowe
spodnie podkreślały jej wspaniałą figurę. Nawet zupełnie zwyczajne
ubranie potrafi nosić z wdziękiem. Ma wrodzone poczucie elegancji.
Jej twarz zachowała ten sam delikatny owal i klasyczne rysy, ale na
czole pojawiły się pierwsze zmarszczki. Porusza się jak dojrzała
kobieta, z taką pewnością siebie, jakiej nigdy nie miała nastoletnia
Karen. Nie ma pojęcia, co mogłoby ją teraz rozbawić. Nie wie nawet,
czy nadal uwielbia galaretki owocowe, i wcale nie chce wiedzieć, czy
w łóżku z innym mężczyzną jest tak samo wspaniała, jak kiedyś z
nim.

Wcale jej nie zna. Jest jeszcze piękniejsza, niż była. Wciąż złota -

od prostych włosów do skóry o miodowym odcieniu - a jej niebieskie
oczy to wciąż oczy tamtej delikatnej dziewczyny, którą kiedyś
pokochał. Tamta dziewczyna wierzyła w niego, ufała mu i szła za nim
wszędzie - niezależnie od tego, jakie kłopoty sprowadzał na nich
oboje - bo go kochała. Dawno, dawno temu Karen kochała i pożądała
go ponad wszystko na świecie. Boże, ależ oni się kochali...

Przeszył go ostry i dobrze znany ból. Gdzie to zgubili? Jakim

cudem dwoje ludzi może zgubić tak rzadką, tak wyjątkową i
wspaniałą miłość?

background image

Karen odłożyła ścierkę.
- Gotowe - powiedziała radośnie. - Śniadanie było wspaniałe.

Serdeczne dzięki, ale na mnie już czas. Nie martw się o dzieci.
Pogadam z nimi.

- Ja też.
- Okay.
- Może powinniśmy uzgodnić sposób postępowania. To chyba

jedna z tych spraw, w których musimy zaprezentować wspólne
stanowisko.

Karen skinęła głową, ale popędziła do wyjścia, jakby jakiś potwór

deptał jej po piętach. Na pewno wybiłaby szybę, gdyby szklane drzwi
były zamknięte na klucz. Na szczęście nie były i wystarczyło je tylko
lekko pchnąć. Jej stopy ledwie musnęły podłogę ganku, jakby nie
mogły się zatrzymać w biegu. Usłyszała za sobą kroki Craiga.
Najwyraźniej miał zamiar odprowadzić ją do samochodu. Wolałaby,
ż

eby tego nie robił.

Krew tętniła jej w żyłach. Nerwy miała napięte jak postronki.

Ś

niadanie przebiegło w miłej atmosferze i to jej wina, że nastrój tak

się zmienił. To ona zamilkła i zamiast podtrzymywać konwersację po-
zwoliła, żeby zapadła głucha cisza. A potem ta cisza rozrosła się w
mur nie do pokonania. Przynajmniej w jej odczuciu.

Nagle przyszła jej do głowy szokująca myśl, że jadła śniadanie z

zupełnie obcym człowiekiem. Craig nie był już tym chłopcem, w
którym się zakochała i za którego wyszła za mąż. Zupełnie nie zna
tego wysokiego mężczyzny o szerokich barach i namiętnych,
czarnych oczach.

Ileż to lat temu ostatni raz patrzyła na Craiga? Naprawdę patrzyła

na niego? Zawsze był bardzo wysoki, szczupły, muskularny. Teraz
jednak jego twarz poprzecinały zmarszczki, nabyte wraz z do-
ś

wiadczeniem życiowym, a w ciemnoblond włosach pojawiły się nitki

siwizny. W ruchach znać było spokojną siłę i onieśmielającą pewność
siebie. Craig jako młodzieniec odznaczał się wybujałym temperamen-
tem, nad którym zupełnie nie panował. Dorosły Craig też był bardzo
pociągający. Wiedziała, że niewielu mężczyzn mogło się z nim
zmierzyć w interesach, za to setki kobiet z radością wyzwałyby go na
pojedynek w łóżku.

background image

Jej stopy prawie nie dotykały trawy.
Skoro zaczęła sobie wyobrażać byłego męża w łóżku, to znak, że

najwyższy czas stąd wyjechać. Co gorsza, te wyobrażenia
skonkretyzowały się w wizję jedwabnych prześcieradeł i jej samej w
łóżku Craiga. Uświadomiła sobie nagle swoje potrzeby seksualne i
przeraziła się samej siebie. Dzięki Bogu, Craig nie zdaje sobie z tego
sprawy. Musi natychmiast uciec od byłego męża. Teraz. Szybko. Z
prędkością odrzutowca. Gdyby tylko umiała latać...

To miało już nigdy nie sprawiać bólu. Przysięgała sobie, przecież

przysięgała, że nie pozwoli, żeby ją jeszcze kiedyś bolało. Zarówno
jemu, jak i jej rozwód przyniósł ulgę i wytchnienie. Nie będzie teraz
reanimować związku, który przysporzył jej tak wiele bólu. On na
pewno też nie ma na to ochoty. Więc dlaczego wciąż kołaczą się po
głowie pytania, na które nigdy nie dostała odpowiedzi? Dlaczego boli,
jakby to była świeża, otwarta rana? Gdzie się podziała ich miłość?
Jakim cudem dwoje ludzi mogło gdzieś zapodziać tak wielkie
uczucie? Dobiegła do samochodu zasapana, bez tchu.

- Karen, czyżbym nie zauważył pożaru?
Weź się w garść, przywołała się do porządku. Zachowujesz się jak

zupełna idiotka.

- Nie ma żadnego pożaru - powiedziała wesoło. - Po prostu

przypomniałam sobie, że czeka mnie długa podróż. Muszę wracać do
dzieci. - Chromowana damka drzwiczek samochodu była tuż, tuż.
Ratunek na odległość wyciągniętej ręki.

Gdyby tylko Craig nie stał jej na drodze... Słońce muskało jego

brązowe ramiona i opaloną szyję. Wcale nie miała zamiaru patrzeć mu
w oczy, ale jak tu walczyć z polem magnetycznym. Jego przenikliwe
spojrzenie padło na pobladłą twarz Karen. Dreszcz przebiegł jej po
plecach.

- Czy powiedziałem coś, co sprawiło ci przykrość? -

zapytał

cicho.

-

O Boże, nie. Wcale nie jest mi przykro, tylko po prostu muszę

już jechać...

-

Rozumiem, Karo. Tak bardzo się spieszysz, że zapomniałaś

zabrać torbę.

Nie zauważył, że niechcący znów powiedział do niej „Karo".

background image

Udała, że nie usłyszała.

- O rany! Gdzie ja mam głowę! Dzięki. – Wyciągnęła rękę po

torbę. Craig podniósł ją, by podać Karen, i o mało nie wyłamał sobie
ręki.

-

Co ty tam masz? - spytał zaciekawiony.

-

Nic.

-

Coś się tam w środku rusza. Coś okrągłego...

- Dotknął zniszczonego materiału i popatrzył na nią pytająco.
Jedną z najgorszych przywar Craiga zawsze była i zawsze będzie

niepohamowana ciekawość.

- Jabłka - powiedziała cicho Karen.
- Jabłka? Chyba sobie ze mnie żartujesz. – Otworzył torbę i zajrzał

do środka. - Rzeczywiście, jabłka -

stwierdził.

Dostrzegła w kącikach jego ust cień tego piekielnego uśmiechu,

tak bardzo chłopięcego, prowokującego do grzechu... To był ten sam
niebezpieczny uśmiech, który tak drażnił jej zmysły przed milionami
lat. Jakim cudem wciąż tak na nią działa?

- To zupełnie logiczne, że włożyłam tam jabłka - powiedziała.
- Wiec mi wytłumacz, bo umieram z ciekawości. - Gdybym

zapakowała ubrania, to by się pogniotły. A jabłka, no wiesz,
wyglądają tak, jakby torbę wypełniały rzeczy na dwa dni. - Jasna
cholera, policzki ma już czerwone jak burak. - Okay, okay, złapałeś
mnie. Kłamałam. Wiedziałam, że tu będziesz, i wcale nie miałam
zamiaru zostać. Przecież miałeś tu przyjechać z kobietą.

Jakieś tajemnicze ogniki zabłysły w jego oczach. Przez otwarte

okno wrzucił torbę na tylne siedzenie samochodu.

-

Już prawie zapomniałem o tej Daphne - powiedział, nie

spuszczając oczu z Karen.

-

Diedre - poprawiła. - A jak już dopadnę tego twojego syna, to

pożałuje, że w ogóle wymyślił to imię.

-

A czy twój syn nie wspomniał przypadkiem, jak ta Diedre

wygląda? - zapytał, powstrzymując uśmiech.

-

Wspaniałe ciemne włosy, długie do pasa - mówiła Karen z

oczami wzniesionymi do nieba - nogi aż do szyi. Długie paznokcie.
Wysoka. Opisał mi ją jako dziewczynę z okładki. Jak teraz o tym
myślę, to wiem, że powinna mnie zastanowić przedwcześnie

background image

rozbudzona wyobraźnia erotyczna naszego szesnastoletniego syna.
Ale tak o niej mówił, jakby ta Diedre była okropnie przebiegłą,
wyrachowaną egoistką i... - urwała nagle - muszę już jechać.


-

Karo...

-

Naprawdę muszę jechać - powiedziała stanowczo.

- Możesz jechać, ale za chwilę. Najpierw muszę ci podziękować.
- Podziękować?
- Narobiłaś sobie mnóstwo kłopotów. Musiałaś zapakować jabłka,

jechałaś taki kawał drogi... Wygląda na to, że Jon Jacob odmalował ci
prawdziwą wiedźmę połykającą mężczyzn.

- Nie - potrząsnęła głową. - Opowiadał o pięknej kobiecie, a ja

zupełnie nie powinnam była się w to wtrącać. - Martwiłaś się o mnie.

- Wcale nie.
- Martwiłaś się - powtórzył cicho - i jestem ci za to wdzięczny.
Wcale nie oczekiwała tego i Craig najpewniej też nie mógł

przewidzieć, co zrobi. Powoli zbliżył rękę do jej twarzy, pogładził ją
po policzku, a po chwili jego dłoń ześlizgnęła się na szyję Karen.
Zobaczyła jego ciemne oczy, w których odbijało się słońce. A potem
poczuła jego usta. Delikatniejsze niż szept. Leciutko musnął jej wargi.
Nie był to zawadiacki, prawie brutalny pocałunek chłopca ani dobrze
znane małżeńskie zaproszenie do łóżka. Miał smak kawy, słodkich
leśnych jagód i jeszcze czegoś trudnego do opisania. Dobrze znała to
uczucie; powolne ześlizgiwanie się w podniecenie, niewysłowiony
urok pożądania, nagłe zdziwienie...

Craig uniósł głowę. Zobaczyła na jego czole głęboką zmarszczkę i

była zupełnie pewna, że ma teraz taką samą. Ich usta rozłączyły się w
tym samym momencie. Oczekiwała, że Craig powie teraz coś
sensownego. Chciała, żeby coś takiego powiedział.

- Niech to szlag trafi - powiedział zupełnie bez sensu i znów

przywarł do jej ust.

Ujął jej twarz w dłonie i Karen nagle straciła oddech, przestała

nawet myśleć. Jeden pocałunek, potem następny i jeszcze jeden.
Podniecała się coraz bardziej, chociaż jeszcze chwilę wcześniej
mogłaby przysiąc, że tego rodzaju uczucia dawno już w niej umarły i
nawet zostały pogrzebane. To mi się tylko śni, pomyślała. To przecież

background image

nie może dziać się naprawdę. Ale ten sen okazał się bardzo
realistyczny. Wilgotny, gorący język Craiga wdarł się między jej
wargi. Czuła ciepło jego skóry, napięcie mięśni... Całował ją, jakby
całe wieki za nią tęsknił, jak gdyby była zgubionym drogocennym
skarbem, który wreszcie się odnalazł.

Zakręciło się jej w głowie, zachwiała się i o mało nie upadła.

Oparła się na jego nagim ramieniu i zawrót głowy jeszcze się nasilił.
Teraz już przywierali do siebie udami, a jej piersi dotykały jego torsu.

-

Karo, przestań - powiedział niskim, nieswoim głosem.

-

Tak - mruknęła. Zupełnie uczciwie zgadzała się z nim, że trzeba

natychmiast przestać.


-

Tak nie można.

-

Wiem.


-

To szaleństwo i oboje dobrze o tym wiemy. Trzeba z tym

natychmiast skończyć.

-

Natychmiast - zgodziła się znowu i po chwili jego usta znów

znalazły się na jej wargach. Przez zamknięte powieki czuła tańczące
po twarzy promienie słońca. Szyja ją bolała, a jego wargi wędrowały
po niej coraz niżej i niżej. Wciągnęła głęboko powietrze. Ciepło
rozlało się po całym ciele, kiedy przesunął dłońmi po jej plecach, a
potem gwałtownie przygarnął do siebie biodra Karen. Oddychał
szybko i nierówno. Poczuła jego naprężoną męskość - namacalny
dowód, że się nie pomyliła. Rozum mówił jej, że to niemożliwe

t

i zupełnie niewłaściwe. Pamięć podsuwała ból i żal,

rozdzierające ją jeszcze nie tak dawno z powodu tego ... właśnie
mężczyzny. To nic trudnego odsunąć się teraz od niego.

Nigdy w życiu! Nie sądziła, że to uczucie kiedykolwiek wróci. -

Myślała... Była zupełnie pewna, że tamten czar prysnął,

ż

e nie potrafi już czuć czegoś takiego, że wszystko umarło sto lat

temu. I wcale nie chodzi o pożądanie.

Najważniejsze, że znów żyje. Ożyła każda cząsteczka jej ciała.
Nikt inny tak na nią nie działał. Inni mężczyźni nawet nie zbliżali

jej do tego wspaniałego uczucia.

Tylko Craig. Czary zdarzały się tylko z Craigiem. Ale nie

background image

przypuszczała, że on też może jeszcze coś takiego odczuwać.

Odsunął się od niej, spojrzał jej prosto w twarz i zaklął. Jak cień

wszedł za nią na ganek, potem do domu. Przez cały czas mruczał pod
nosem jakieś zupełnie nieistotne w tej chwili ostrzeżenia. Przerwał
tylko na moment, żeby ją pocałować.

Szklane drzwi nie chciały same ustąpić, więc otworzył je przed

nią. A ponieważ przy tej okazji zatrzymał się, żeby przytulić Karen,
skrzydło drzwi z całej siły uderzyło go w tyłek. Wciągnęła go do
pokoju. Zdawało się jej, że niczego poza nią nie widzi, i zaśmiała się
głośno.

- Karo, to poważna sprawa. To przecież okropne. Nie powinno się

nigdy zdarzyć.

- Więc przestań.
- Może w przyszły wtorek - mruknął - albo jeszcze później.
Rozpiął jej bluzkę i rozchylił. Chciał poczuć ciepło jej nagiego

ciała. Jęknął. Próbował zabić ją wzrokiem, chociaż przecież nie stało
się nic ważnego. Jeszcze nie. Ale wiedziała, poznała to po rytmie
swego serca, po sposobie, w jaki Craig na nią patrzył, że jeśli
natychmiast nie przestaną, to coś się stanie. Musi go powstrzymać.
Oboje muszą przestać. Natychmiast.

Zdjęła buty. Leżały na trasie z pokoju do sypialni, jak ślady stóp.

Craig zmagał się z guzikami. Jej bluzka wylądowała na klamce,
spodnie rzucone... nie wiadomo gdzie.

W sypialni było chłodniej i nie tak jasno. Szklane drzwi

prowadziły na balkon, z którego rozciągał się widok na skaliste
zbocza wąwozu. Podwójne łóżko wbudowane było w ścianę i
zajmowało całą wolną przestrzeń pomiędzy spadzistymi skrzydłami
dachu. Craig ominął rozłożony na podłodze śpiwór, w którym tej nocy
spał, rzucił Karen na łóżko i natychmiast nakrył swoim ciałem.

Drażnił językiem rozpaloną skórę jej szyi. Końcami palców

odnalazł zapięcie zwykłego bawełnianego stanika, odpiął je i uwolnił
piersi. Pieścił je językiem, potem zębami. Przygryzł sutek. Jej ciało
wygięło się. Mocno przywarła do niego.

Nawet przed sądem mogłaby przysiąc, że to ona jest

odpowiedzialna za ich miłosny wybuch. Tylko Craig by w to nie
uwierzył. Nigdy nie była lekkomyślna, chyba że z nim. Żaden inny

background image

mężczyzna nie pobudzał jej do perwersji, nie umiał zmienić grzecznej
dziewczynki w namiętną kochankę.

Craig był nieogolony i świeży zarost drażnił delikatną skórę

Karen, wzmagał jej podniecenie. Jego język zostawił ognisty ślad w
miękkim zagłębieniu między jej piersiami. Całował jej szyję i piersi
tak, jakby umierał z głodu, a ona była sutym obiadem. I nic go nie
obchodziło, czy po pierwszym daniu będą jeszcze inne.

Robił to już przedtem. Doprowadzał ją do granic zdrowego

rozsądku. Ale chyba zapomniał, że nauczył ją prowadzić taką samą
grę. Jej dłonie powędrowały w dół i przez jego płaski brzuch dotarły
do kępy skręconych włosów, tuż nad zapięciem dżinsów. Zatrzask był
mocny, wcale nie chciał się poddać. Wreszcie ustąpił i jednocześnie
rozsunął kawałek suwaka.

Wtedy na moment znieruchomiała. Nie robiła nic, tylko patrzyła

na Craiga. Potem zaczęła go delikatnie głaskać, najpierw szyję, potem
wspaniale umięśniony tors, pępek i jeszcze niżej... Powoli, jakby
odbywała niespieszną przechadzkę... Jeszcze niżej, do otwartego teraz
suwaka dżinsów. Na minutę jej palce zniknęły w tym wycięciu... Na
dwie minuty...

Zanim jeszcze wziął ją pod siebie, zobaczyła w jego oczach ten

błysk. Usłyszała coś, ni to jęk, ni to śmiech, a potem poczuła, że
przytrzymuje jej ręce.

-

A więc tak, chcesz się bawić... - wymruczał.

-

Nie chcę.

- Właśnie, że chcesz. Uwielbiasz niebezpieczeństwo, Karo.

Zawsze to lubiłaś.

Musiał puścić jej ręce, żeby ściągnąć z siebie spodnie. Zrobił to

szybko, ale za to jej majteczki zdejmował bardzo powoli i zanim
malutki kawałek materiału znalazł się na podłodze, wycałował całe jej
nogi.

No więc, była wreszcie naga. On też. Świadomość tego faktu

odbijała się w jego oczach, kiedy podziwiał piękne ciało Karen.

Aż do tej chwili sądziła, że jest zaślepiony, że poddał się

pożądaniu, które tak nagle zaskoczyło ich oboje. Zawsze był
agresywny, na początku nawet ją przerażał. Bała się jego rozmiarów,
jego siły i zupełnie nieokiełznanego, typowo męskiego stosunku do

background image

seksu. Kiedy znalazł się w łóżku, przestawał myśleć. Zapach, widok,
dotyk, dźwięk... Craig uwielbiał wszystko, co wiązało się z kobiecym
ciałem, z uprawianiem miłości. Ale myliła się sądząc, że tym razem
też zaślepiło go pożądanie.

Ułożył jej nogi wokół siebie, na wysokości bioder, a potem wziął

ją, wypełniał powoli, głęboko... Nie był to wyścig do spełnienia. Craig
był cały śliski od potu, mięśnie miał napięte, oczy pełne ognia.
Całował ją delikatnie...

Czule odgarnął mokre włosy z jej czoła.
-

Jesteś gotowa? - szepnął.

-

Tak.

- Wydaje mi się, Karo, że czekasz na jakąś szaleńczą gonitwę, ale

dostaniesz coś zupełnie innego.

Coś w jego głosie sprawiło, że zatrzęsła się cała. Znów ją

pocałował i wsunął się w nią. Ich miłosny taniec odbywał się w tym
samym, od lat dobrze znanym rytmie. Teraz jednak w uszach ryczał
jej wiatr, który owinął się wokół nich, zamknął w ich własnym,
intymnym świecie.

Nikt oprócz nich nigdy przedtem nie był zakochany.
Ż

adna para w całym kosmosie nigdy nie kochała się tak bardzo

jak oni. Miłość fizyczna sprawiała im wiele przyjemności, ale zawsze
oplatała ich magia, przedziwny czar, który sami stwarzali, dziki i
słodki cud, który sobie wzajemnie dawali. Teraz, przy nim, znów
poczuła tamten czar. Z nim... dotknęła nieba.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Craig otworzył oczy. W pokoju było cicho. Promienie słońca

leżały na drewnianej podłodze jak złote plamy. Było późne
popołudnie. Słońce wpadało w okna tej sypialni tylko na chwilę, pod
koniec dnia.

Pomyślał półprzytomnie, że chyba zasnął. Nie miał zwyczaju

sypiać w ciągu dnia. Musiał być zupełnie wykończony, jeśli zasnął o
tej porze. Powoli, jak przez sen, przypomniał sobie, co go tak
wyczerpało, kto go tak zmęczył i jakiego fantastycznego użył
sposobu. Odwrócił głowę.

Karen wciąż jeszcze miała ślady snu na policzkach. Leżała

zwinięta w kłębek, z kolanami pod szyją, i zawzięcie ssała kciuk.
Wyglądała bardzo marnie.

Uniósł się na łokciu. W oczach Karen zabłysło przerażenie.
- O, nie! Ty już nie śpisz! Craig, to wszystko moja wina.
Powinien natychmiast wziąć się w garść, ale znacznie łatwiej to

powiedzieć, niż zrobić. Wciąż jeszcze widział oczami wyobraźni
rozpaloną Karen, przypomniał sobie, jak namiętnie się kochali,
pomyślał, jak naturalne, zupełnie naturalne było to, że leżała obok
niego w łóżku.

- Karo...
- Słuchaj, to się zdarza wielu rozwiedzionym parom. Nie twierdzę,

ż

e z moralnego punktu widzenia jest to słuszne. Mówię tylko, że się

zdarza. Ludzie się rozwodzą i potem nagle czują się bardzo samotni.
Potrzeby seksualne nie zanikają na zawołanie. Wcale niełatwo jest
znaleźć kogoś, kto cię rozumie, kto wie, jaki jesteś w łóżku. Obcy
ludzie są okropni, więc kiedy wreszcie twój były współmałżonek...

- Karo... - spróbował znowu, ale bez skutku. Przerwanie potoku jej

wymowy było tak samo niemożliwe, jak skok do pędzącego pociągu.

-

Wielu ludziom się to zdarza.

-

Okay.

- Jest to, oczywiście, niewłaściwe, ale rozdzieranie szat niczego

nie zmieni. Nie pozostałby na ziemi ani jeden żywy człowiek, gdyby
ludzie popełniali samobójstwa z powodu każdego błędu. Nikt nie jest
doskonały.

Craig pomyślał, że tylko jego była żona potrafi prowadzić

background image

dyskusję filozoficzną zupełnie nie ubrana i ze śladami jego zębów na
całym ciele.

- A poza tym, nikt się o tym nie dowie, a my już nigdy więcej tego

nie zrobimy - paplała. - Ani twoi rodzice, ani moi... Dzieci... To
przecież one zaplanowały nasze spotkanie sam na sam. Ale nie
pozwolimy, aby się to kiedykolwiek powtórzyło. A przede wszystkim,
nie będzie już ku temu okazji. Tak więc możemy przyjąć, że był to
odosobniony incydent. Tak?

- Tak.
Nagle zauważyła coś na jego ramieniu.
- O Boże! To ja ci to zrobiłam?
- Co zrobiłaś? - Dotknął dłonią barku. Pod palcami poczuł

zadrapania. Nie żadne krwawiące rany, tylko draśnięcia cudownej
kochanki, która już nie panuje nad swoimi odruchami. Teraz jego była
ż

ona także nie dawała się opanować. W zupełnie innym sensie,

niestety...

-

Craig?

-

Co, kochanie?

- Ja tylko chciałabym, żebyś wiedział... - Z jej oczu wyzierał

ogromny, bezdenny smutek. – Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić.
Wystarczająco dużo bólu sprawiliśmy sobie dotąd. Jeśli masz do mnie
ż

al o to, co się stało...

- Karo... - Chwycił ją za rękę. - Nigdy nie będę miał do ciebie żalu.

Cokolwiek zrobisz. Bywałem czasem na ciebie wściekły, ale to
zupełnie co innego. A jeśli idzie o to, że się kochaliśmy, to naprawdę
nic mnie nie obchodzi, czy było to złe, czy dobre. Bardzo się cieszę,
ż

e to się stało, i niczego nie żałuję.

-

Musisz - szepnęła.

-

Nie muszę.


-

Sądziłam, że będziesz na mnie zły. - Popatrzyła mu prosto w

oczy.

-

A jak myślisz, kto zaczął ten pierwszy pocałunek? Ty niczego

nie zaczynałaś, to ja. - Spróbował się uśmiechnąć. - Dawniej byś mi
zrobiła awanturę. Może nawet dostałbym w oko. Jeśli wciąż masz na
to ochotę, nie krępuj się. Masz pełne prawo mi przyłożyć.

background image

Jedyna rzecz, na jaką Karen miała teraz ochotę, to jak najszybsza

ucieczka. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że wciąż trzymają się za
ręce, że leżą na tej samej poduszce w tym samym łóżku i że oboje są
nadzy.

Zerwała się. Niecałe pięć minut później w zapiętej byle jak bluzce

i z potarganymi włosami błyskawicznie znikała mu z oczu, pędząc w
dół górską serpentyną. Usprawiedliwieniem tej gwałtownej ucieczki
miał być powrót do domu, do dzieci. Musiała przecież porozmawiać z
nimi na temat ich podstępnych planów połączenia własnych rodziców.

Konieczność powrotu do domu to dobre wytłumaczenie, ale Craig

wiedział, że prawdziwy powód był zupełnie inny. Musiała
natychmiast od niego uciec.

Stał w drzwiach i patrzył na znikający w oddali samochód.

Przygładził dłonią włosy. Jeszcze dziś rano wyśmiałby każdego, kto
by

mu

powiedział,

ż

e

spędzi

dzień w łóżku ze swoją byłą żoną. Teraz nie było mu do śmiechu.

Odwrócił się na pięcie, owładnięty nagłą potrzebą szybkiego
opuszczenia tego miejsca. Zapakował resztę jedzenia, pozbierał swoje
rzeczy, pozamykał okna.

Wrócił do sypialni, zdjął z łóżka prześcieradło i położył czyste, a

na koniec zabrał się do układania narzuty.

W fałdach grubego materiału znalazł stanik Karen.
Nagle zupełnie zapomniał, że jeszcze przed chwilą tak bardzo się

spieszył. Usiadł na łóżku i oglądał uważnie fragment damskiej
bielizny. Był to zwykły, biały stanik bez koronek, rozmiar 34C. Nawet
zakonnice noszą bardziej uwodzicielską bieliznę. Dawno temu
ż

artował z niej, że nosi takie skromne staniki. Ale Kara nigdy nie

próbowała poprawić swojej figury. Nigdy nie zależało jej na tym,
ż

eby przyciągać wzrok obcych facetów.

Tkanina jeszcze pachniała jej ciałem i delikatnymi perfumami...

Kapryfolium? Uwielbiała perfumy i używała ich na co dzień.
Zmieniała zapachy zależnie od tego, jaki miała danego dnia nastrój.
Na jej toaletce stało ze dwadzieścia maleńkich flakoników. Kiedy
miała ochotę pójść z nim do łóżka, używała Shalimara, a kiedy się
czymś martwiła albo denerwowała, nieodmiennie skrapiała się jakąś
lekką, spokojną wodą kwiatową. Jak na przykład kapryfolium.

background image

Więc bałaś się tu przyjechać, Karo, pomyślał. I na pewno się nie

spodziewałaś, że pójdziesz ze mną do łóżka.

Obudziło się w nim stare, dobrze mu znane poczucie winy.

Zacisnął powieki. Tak, od samego początku poczucie winy barwiło
jego stosunki z Karen. Przypomniał sobie, jak po tamtej koszmarnej,
nieudanej próbie kochania się solennie jej obiecał, że już nigdy więcej
nie będą tego próbowali. Dotrzymał słowa. Przez całe trzy dni. Po
lekcjach odprowadził ją do domu, a kiedy zorientował się, że jej
rodzice gdzieś wyjechali i że na pewno nie wrócą przed szóstą...
Następną rzeczą, którą zapamiętał, było łóżko z baldachimem, stojące
w jej sypialni i jakieś wypchane zwierzątka przyglądające się ich
ekscesom. Dwa dni później spacerowali po lesie, trzymając się za ręce
i rozmawiając. Naprawdę tylko rozmawiali. Godzinę później szukali
swoich ubrań rozrzuconych po okolicznych krzakach.

Wtedy już miał prezerwatywy. Kupił je w innym mieście, gdzie

nikt go nie znał. Zepsuł kilka w zamkniętej łazience, bo nie chciał
przy dziewczynie wyglądać na niedoświadczonego kretyna. Opanował
w końcu tę technikę, ale było już za późno. Za pierwszym razem robili
to przecież bez żadnego zabezpieczenia. Okres jej się spóźniał. Mieli
iść do kina. Jeszcze teraz pamięta, jak przyjechał po nią, a ona
wybuchnęła płaczem, gdy znalazła się w samochodzie. Nie dzień, ale
cały tydzień spóźnienia. Była przerażona. Pocili się ze strachu przez
następne dwa tygodnie, nie kochali się, jakby życie bez grzechu
mogło cokolwiek naprawić. Udało się. Dostała wreszcie okres, ale
wtedy już i jego, i jej rodzice zaczęli martwić się ich znajomością.

Tamtego roku w październiku Craig skończył osiemnaście lat, ale

Karen dzieliło od osiemnastych urodzin jeszcze kilka długich
miesięcy. Może gdyby nie zabraniano im spotykać się ze sobą, nie za-
planowaliby romantycznej ucieczki do innego stanu.

Przyznano im stypendia do tego samego college'u. Craig obiecał

jej, że jakoś dadzą sobie radę. Bóg wie, jakim cudem. Nie mieli ani
grosza, nie mieli gdzie mieszkać, a rodzice nie chcieli z nimi nawet
rozmawiać. Mimo to udało się im. Wynajęli pokój na poddaszu na
terenie uczelni, znaleźli pracę, chodzili na zajęcia, żywili się masłem
orzechowym i namiętną miłością. Mieli siebie i o nic innego nie dbali.
Mieli miłość, która nigdy nie umrze.

background image

Prezerwatywy zawiodły ich, kiedy Karen miała dziewiętnaście lat.

Urodził się Jonathan Jacob, a w następnym roku - Julie. Kara rzuciła
naukę i chyba nigdy tego nie żałowała. Kochała swoje dzieci, męża i
kochała życie, a Craig dałby się za nią zabić. Bóg świadkiem.
Romantyczna gotowość do poświęcenia życia za ukochaną nie
nadawała się, niestety, do jedzenia. Mleko dla niemowląt okazało się
znacznie droższe niż masło orzechowe, a namiętną miłością nie dało
się opłacić czynszu. Kara dorabiała pisaniem na maszynie. Craig nie
mógł rzucić studiów, ale znalazł sobie i jeszcze jedną dodatkową
pracę. I wtedy właśnie po raz ostatni widział swoją żonę. Dopiero
dzisiaj, po dwunastu latach znów ją zobaczył. Craig patrzył tępo w
sufit. Z tym niewidzeniem Karen to, oczywiście, przesada. Widywał
ją, żył obok niej, nawet z nią sypiał. Wychowali razem dwójkę dzieci.
Ale właśnie w tamtym okresie stracił Karen i do tej pory nie ma
zielonego pojęcia, jak to się mogło stać. Przez całe lata zżerało go
poczucie winy. To on uwiódł Karen, zanim naprawdę dojrzała do
miłości. On wymyślił ten cały zwariowany ślub, kiedy oboje byli
jeszcze zbyt młodzi na małżeństwo. Z jego winy nie mieli pieniędzy.
To on odpowiadał... za wszystko. To przez niego zawsze popadali w
kłopoty i dlatego właśnie on powinien się starać, żeby była
szczęśliwa. Kłopot w tym, że przez cały czas sądził, iż to właśnie robi.

Zanim się obejrzał, mieli już dom, on był wicedyrektorem do

spraw handlowych u Hytecha i zarabiał mnóstwo pieniędzy, a dzieci
były na tyle duże, że mogliby wreszcie znaleźć trochę czasu dla
siebie. Zamiast tego wciąż się kłócili. Wstrętnie i ordynarnie. O głupie
drobiazgi: kto ma skosić trawnik, przynieść bieliznę z pralni, który z
kretyńskich programów telewizyjnych dzisiaj obejrzeć.

Czar ich miłości nie zniknął tak zwyczajnie. Został na śmierć

zadeptany. W końcu Craig pojął, że Karen po prostu już go nie kocha.
Rozwód nie sprawił mu bólu. Wspólne życie stało się nie do
zniesienia i rozwód okazał się prawnym sposobem na uśmierzenie
bólu. Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Potem jego życie
toczyło się normalnie.

Jeśli rzeczywiście zadeptaliśmy na śmierć naszą miłość, pomyślał,

to co się zdarzyło dziś rano, panie Reardon? Co się stało z Karen? Co
się stało z tobą? I co macie zamiar teraz z tym zrobić?

background image

W środę Karen wyszła z pracy punktualnie o piątej i wcześniej

wróciła do domu. Podjeżdżając pod dom zauważyła, że trawnik jest
skoszony, a worki ze śmieciami, zawiązane i równo ustawione,
czekają na przyjazd śmieciarzy. Jon Jacob musiał się bardzo starać.
Kuchnia powitała ją wyszorowanymi blatami i czystymi naczyniami.
Nawet na kuchence nie było żadnych przypalonych kleksów. Julie też
się napracowała. Przez tydzień odgrywali role idealnych dzieci.

Karen przebrała się w domowe ubranie. Pomyślała, że

wychowanie dzieci to złożony proces naciskania właściwych guzików
na chybił-trafił. Odbyła z nimi rozmowę na temat prób wyswatania jej
z Craigiem. Nie krzyczała na nich ani nie ukarała. Powiedziała tylko,
ż

e bardzo ich oboje kocha, że rozumie, co czują, i że wszystkie dzieci

z rozwiedzionych małżeństw chciałyby, żeby ich rodzice znów byli
razem. Powiedziała, że jest jej przykro, ale w tym wypadku jest to
zupełnie niemożliwe i nigdy się nie zdarzy. Prosiła, żeby nigdy więcej
nie podejmowali takich prób, bo w ten sposób mogą tylko skrzywdzić
ojca. Od tamtego dnia cały dom lśnił czystością, a oba potwory
zmieniły się w aniołki.

Karen nigdy nie próbowała wzbudzać w dzieciach poczucia winy,

nie uznawała takich metod wychowawczych. Najwyraźniej jednak raz
na piętnaście lat można ten sposób zastosować, i to ze znakomitym
rezultatem. Teraz Karen miała pewność, że żadne z nich już nigdy nie
spróbuje zorganizować jej spotkania z byłym mężem. To ważne, bo
wcale nie wiedziała, czy po tej pierwszej próbie uda jej się odzyskać
równowagę.

- O, mama! Wróciłaś wcześniej.
- Cześć, skarbie. - Odwróciła się na pięcie. - Dziękuję, że

wstawiłaś obiad, córeńko. - Przytuliła swoją młodszą latorośl. Julie
wyrosła na piękną dziewczynę.

Miała śniadą cerę po ojcu, czarne włosy i ciemne oczy. Już od

roku chłopcy wydzwaniali do niej, ale, jak dotąd, Julie nie poświęcała
im wiele uwagi. Karen była z tego bardzo zadowolona. - Co w szkole?

- Nudy.
Karen zapewne doznałaby wstrząsu, gdyby kiedykolwiek

usłyszała inną odpowiedź. Był to pierwszy tydzień szkoły po
wakacjach. Julie doskonale się uczyła i, chociaż za nic w świecie by

background image

się do tego nie przyznała, uwielbiała szkołę.

- Wszystko w porządku? Masz dobrych nauczycieli?
- Wszystko w porządku - powiedziała Julie z pewnym

zniecierpliwieniem. -Mamo, coś się stało – dodała po chwili wahania.

-

Co takiego?

-

Chciałam ci pomóc i nastawiłam pranie.

-

I co?

- No i ta czekoladowa bluzka z bawełny, którą tak bardzo lubisz...

Nie wiedziałam, że tego się nie wrzuca do suszarki. Zdawało mi się,
ż

e uważnie przeczytałam przepis prania...

- Co się z nią stało?
- Może by weszła na pudla. Ale na małego. Przepraszam cię

bardzo.

- Nic nie szkodzi. To przecież tylko bluzka.
Najwyraźniej posiadanie chwilowo idealnych, doskonałych i

pracowitych dzieci musi mieć jakieś skutki uboczne, ale to nie było
dla Karen najważniejsze. Może nawet stracić całą swoją garderobę,
byleby jej aniołki zapomniały o swoich nierealnych nadziejach na
ponowne małżeństwo rodziców.

- Cześć, mamo. Już jesteś?
Jon musiał się nachylić, żeby mogła go pocałować. Przez ostatnie

trzy lata unikał wszelkich czułości, nawet matczynych, ale, dzięki
Bogu, już z tego wyrósł. Był wyższy od niej o co najmniej
dwadzieścia centymetrów i najwyraźniej doszedł do wniosku, że
matki zwykle przytulają swoje dzieci, a on jest już na tyle dorosły, że
może to tolerować.

- Nic nie mów. Wiem, że umierasz z głodu. Zaraz będzie obiad.

Co w szkole? Lekcje odrobiłeś?

-

Odrobiłem. I skosiłem trawnik.

-

Wiem, widziałam. Dziękuję, maleństwo.

- Dzwoniła babcia. Chce, żebyśmy przyszli na obiad w piątek.

Rozmawiałem z Fitzem, będę u niego pracować po lekcjach.

Karen uważała, że Jon Jacob nie powinien tego robić. Musi się

przygotować do egzaminów, a to wymaga dużo pracy. Nie może brać
na siebie dodatkowych obciążeń, ale co można poradzić, jeżeli jego
największym życiowym marzeniem jest zarabianie pieniędzy. Chce

background image

mieć własny samochód. I chyba bardziej mu to potrzebne niż
powietrze.

- Daj spokój, mamo. Pogodzę obie rzeczy. Pozwól mi

przynajmniej spróbować. Przecież zawsze mogę to rzucić, jeśli okaże
się, że nie daję sobie rady ze szkołą.

- Jeszcze o tym porozmawiamy - powiedziała Karen.
Obiad zjedli szybko i jak zwykle narobili mnóstwo hałasu i

bałaganu. Jon najwyraźniej miał nową dziewczynę, bo Julie dokuczała
mu bez przerwy. Rozlało się mleko. Dzieci przysięgały, że mają
uczulenie na dynię, takie samo, jakie zawsze miały na inne warzywa.
Trzy razy dzwonił telefon - dwa razy do Julie. Karen domyśliła się, że
to chłopcy, bo córka czerwieniła się jak burak i bardzo szybko
kończyła rozmowę. Jeden telefon był do Jona. Synek mówił coś do
słuchawki sztucznym barytonem i cały czas trzymał rękę w kieszeni.
To na pewno ta nowa dziewczyna.

Jon najwyraźniej odziedziczył po ojcu wybujały temperament, co

wprawdzie martwiło Karen, ale nie za bardzo. Będzie miała czas na
zmartwienia, kiedy jej syn zainteresuje się jakąś dziewczyną na dłużej
niż tydzień.

Zostawiła ich kłócących się, kto ma zmywać. Poszła do pokoju,

włączyła telewizor i usiadła na kanapie. Pomyślała, że to wyjątkowo
dobry tydzień. Dzieci zachowywały się nadzwyczaj spokojnie,
szczęśliwe i pochłonięte własnymi sprawami. W pracy rzadko kiedy
tak dobrze się układało. Jim, naczelny dyrektor firmy, bez uprzedzenia
dał jej podwyżkę. Przebyła długą drogę od zwykłej maszynistki w hali
maszyn do osobistej sekretarki i asystentki naczelnego dyrektora. Jim
miał sześćdziesiąt trzy lata i miał prawo okazać się staromodnym
szefem, wymagającym od sekretarki wyłącznie podawania kawy.
Tymczasem przez wszystkie minione lata coraz bardziej wprowadzał
Karen w przedsięwzięcia, których się bała, i obciążał ją
odpowiedzialnością, której nie potrafiła udźwignąć. Teraz twierdziła,
ż

e i bez niego znakomicie poprowadziłaby całą firmę, i tak było

naprawdę. Zrobił jej wspaniałą niespodziankę tą nieoczekiwaną pod-
wyżką.

Jeszcze raz powiedziała sobie, że tydzień minął znakomicie. Z

jednym drobnym wyjątkiem. Ma zupełnie stargane nerwy. Musi się

background image

mocno trzymać, żeby nie chodzić po ścianach.

Wiatr poruszył firankami. Rozejrzała się po pokoju. Na górze były

trzy sypialnie. Na dole - kuchnia, schowek, ogromny pokój dziecinny
i ten mały, kwadratowy pokój. Było to jej sanktuarium, kryjówka,
jedyne miejsce, w którym mogła chwilę odpocząć. Podłogę wyłożono
kremowym dywanem, obicia mebli i zasłony były w kolorze
łososiowym, ale poza tym nic w tym pokoju do siebie nie pasowało.
Porcelanowy serwis prezentował jak najbardziej nowoczesne ame-
rykańskie wzornictwo, za to wygięte w kształcie litery S siedzisko z
kości słoniowej miało ponad sto lat. Nad rzeźbionym, okrągłym
stołem, wykonanym w Bostonie w czasach wojny domowej, wisiał
surrealistyczny obraz przedstawiający górski krajobraz. Łososiowa
kanapa była zupełnie nowa, a okrągła lampa ze zwisającymi wokół
klosza kryształkami należała jeszcze do prababci Karen.

Karen doskonale wiedziała, że cały ten pokój jest w bardzo złym

guście. Chomikowała tu wszystkie przedmioty, które lubiła, i jej się tu
podobało.

Nic nie usprawiedliwiało jej podenerwowania. Wszystko jest w

porządku! Od soboty powtórzyła sobie to zdanie chyba ze sto razy,
jakby jakiś krasnoludek siedzący w jej głowie koniecznie chciał
utrzymać ją w takim przekonaniu. Nic się nie dzieje, tłumaczyła sobie.
Dzieci grzeczne, w domu panuje porządek. Twój świat wcale się nie
zawalił w sobotę. Wszystko jest w najlepszym porządku.

Chciała się odprężyć. Oparła głowę na poduszce i w tej samej

chwili ktoś zadzwonił do drzwi. Skrzywiła się, wstała z kanapy i nie
wkładając kapci, poszła otworzyć. W drzwiach stał wysoki, chudy
chłopak. Sprawiał wrażenie śmiertelnie przerażonego tym, że ośmielił
się ją fatygować.

- Jon jest w kuchni albo w pokoju na dole - powiedziała i Roger

błyskawicznie zniknął w głębi domu.

Sześć minut później dzwonek znów zawył i Karen jeszcze raz

wstała z kanapy. Przed drzwiami stała panienka z taką warstwą
makijażu na twarzy, jakby wybierała się do pracy na ulicę. Na gołe
ciało włożyła ciasną bluzkę. Karen zauważyła w jej uchu jeszcze
jedną dziurę. To już czwarta.

- Julie jest w kuchni albo w pokoju na dole - powiedziała.

background image

-

Pewnie jest zajęta.

-

Nie jest zajęta.

-

Nie chciałabym jej przeszkadzać.

Karen westchnęła ciężko. Za nic nie może zrozumieć tej Marty.

Jakim cudem tak dziwacznie ubierająca się dziewczyna może być tak
zupełnie pozbawiona pewności siebie.

- Na pewno się ucieszy, że przyszłaś, kochanie zachęcała ją

Karen. - Wejdź, proszę.

Tak jak przedtem Rog, Marta posłusznie zniknęła w głębi domu.
Karen z powrotem usiadła na kanapie i w tej samej chwili znów

ktoś zadzwonił do drzwi. O Boże, pomyślała, zanosi się na jeden z
tych koszmarnych wieczorów, kiedy dzieciaki tłoczą się jak
winogrona na kiści. Inni rodzice mają dość rozumu, żeby przewidzieć,
ż

e dzieci potrafią błyskawicznie przewrócić do góry nogami cały dom,

więc nikt ich u siebie nie przyjmuje. Nikt przy zdrowych zmysłach nie
pozwala robić z własnego domu miejsca spotkań nastolatków. Karen
doskonale wiedziała, że wszyscy rodzice w sąsiedztwie uważają ją za
naiwniaczkę. Rzeczywiście jest naiwna. Szła otworzyć drzwi po raz
trzeci i myślała, czy ma w domu dość prażonej kukurydzy i chipsów.
Zastanawianie się nad tym nie ma wprawdzie najmniejszego sensu, bo
i tak zawsze im za mało...

- Są w kuchni albo... - urwała w pół słowa. Tym razem w drzwiach

nie stał żaden wyrośnięty, zawstydzony młodzieniec, tylko wysoki
mężczyzna w szarym garniturze. Zaschło jej w ustach, a serce zaczęło
walić, walić i walić jak młotem. Pomyślała, że były mąż przyjechał tu
prosto z pracy, bo ma na sobie krawat i wygląda na bardzo
zmęczonego. Obrzucił ją obojętnym spojrzeniem. Chyba jest
przepracowany, pomyślała.

-

Przepraszam cię, Karen. Wiem, że powinienem był zadzwonić i

uprzedzić, ale wiesz, po raz pierwszy w tym tygodniu udało mi się
wyjść z pracy wcześniej, niż planowałem, a obiecałem przecież, że
porozmawiam z dzieciakami.

-

Nic nie szkodzi. Nie musisz dzwonić. Ja już z nimi

rozmawiałam.

-

Wiem. To znaczy, domyśliłem się, że rozmawiałaś, ale ty gorzej

radzisz sobie z takimi problemami niż ja. Poza tym uważam, że tym

background image

razem oboje powinniśmy z nimi porozmawiać. Są w domu?

Tak jak poprzedni goście, Craig także pomaszerował w stronę

kuchni.

Karen nawet nie ruszyła się od drzwi. Pojawienie się

jakiegokolwiek dorosłego w towarzystwie nastolatków mogło mieć
tylko jeden skutek. Chwilę później przez korytarz przebiegł Roger i
tylko raz się potknął, zanim dotarł do drzwi wyjściowych. Tuż za nim
pojawiła się Marta. Oboje rzucili za siebie szybko:

- Do widzenia pani!
Karen wciąż stała przy drzwiach, a krasnoludek w jej głowie

bezustannie powtarzał: „Nic ci nie jest, Karen. Wszystko w
porządku”. Nic nie było w porządku. Od dnia, w którym kochała się z
Craigiem, czuła się okropnie, a myśl o ponownym spotkaniu z nim
napełniała ją przerażeniem. Była pewna, że będzie to trudna próba.
Wiedziała,

ż

e

poczuje

wibrujące

pomiędzy

nimi

przykre

zawstydzenie. I tak też było. Serce jej waliło i krew uderzyła do
głowy. Jej były mąż najwyraźniej nie odczuwał żadnego z tych
ś

miesznych objawów. Przedtem miliony razy wchodził do tego domu,

zamieniał z nią kilka słów i znikał w głębi domu, żeby porozmawiać z
dziećmi. Tym razem wszystko odbywa się przecież tak samo. Tak
jakby ich sobotnie spotkanie nigdy nie miało miejsca. Poczuła ulgę, że
tamta seksualna przygoda nie miała dla niego istotnego znaczenia.

To ogromna ulga, powiedziała sobie stanowczo. Boże! Przecież

gdyby okazało się, że któremuś z nich jeszcze na tym związku zależy,
to konsekwencje mogłyby być straszne. Dla wszystkich. Przecież nie
można budować żadnych głupich nadziei na jednym spotkaniu. Seks
to tylko... seks. Przecież pójście do łóżka jeden, jedyny raz niczego
nie może zmienić. Decydując się na rozwód, spalili za sobą wszystkie
mosty. Teraz już nie ma powrotu.

Już za chwilę, wmawiała sobie, już za moment będę mogła

normalnie oddychać.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
Karen nie miała najmniejszego zamiaru podsłuchiwać. Zbyt

niespokojna, żeby z powrotem zasiąść przed telewizorem, sięgnęła po
leżącą na stoliku książkę. To nie jej wina, że przez otwarte drzwi
kuchni wyraźnie słychać było prowadzoną tam rozmowę. Chciała
odejść, bo przecież Craig ma prawo rozmawiać z dziećmi bez
ś

wiadków, ale temat rozmowy był tak ważny, że nie potrafiła się

oprzeć.

Dzieci dobrze wiedziały, że matka daje sobie czasami „wciskać

ciemnotę", ale ojca nigdy nawet nie próbowały nabierać. Swoje
stosunki z dziećmi Craig opierał na otwartości i bezwzględnej
uczciwości.

Jeśli nawet Karen żywiła jakąś nadzieję, że sobotnie spotkanie w

łóżku coś pomiędzy nimi zmieniło, to podsłuchana rozmowa byłego
męża z dziećmi wyleczyła ją tak dokładnie, jak dentystyczne wiertło.

-

Bardzo nam przykro, tato. Nie chcieliśmy nikogo skrzywdzić.

Ani ciebie, ani mamy.

-

Nie mnie musicie przepraszać, ale mamę. Chcę tylko, żebyście

szczerze odpowiedzieli mi na jedno pytanie. Uknuliście niezłą intrygę,
ż

ebyśmy się z mamą spotkali w Chatce i, oczywiście, zrobiliście to w

jakimś celu. Chciałbym się dowiedzieć, co właściwie zamierzaliście w
ten sposób osiągnąć?

Karen słyszała, jak Jon nerwowo przełyka ślinę.
- Myśleliśmy, że kiedy pojawi się ktoś inny, jakiś narzeczony

mamy albo twoja panienka, to wreszcie zrozumiecie, że wciąż bardzo
wam na sobie zależy.

- I na ciebie to podziałało! - wybuchnęła Julie.
- Wiesz, że tak było. Nie zapomnę wyrazu twojej twarzy, kiedy

powiedziałam ci, że mama może mieć kłopoty...

-

Na mamę też. Mama o mało nie dostała zawału, kiedy

opowiedziałem jej o twojej dziewczynie. Wiem, że wam ciągle
jeszcze zależy... - rzucił Jon.

-

A więc stwierdziliście - przerwał mu Craig - że ja i mama nie

jesteśmy sobie zupełnie obojętni. I sądzicie, że to takie wielkie
odkrycie? Myśleliście, że nas tym zaskoczycie?

-

Tato...

background image

-

Tato...

-

Ty,

Julie,

wmówiłaś

mi,

ż

e

wasza

matka

jest

w

niebezpieczeństwie, a Jon przestraszył mamę jeszcze bardziej. No
więc dobrze, „podziałało" to na nas. To, że ludzie się rozwodzą, nie
musi wcale znaczyć, że przestaje ich obchodzić wszystko, co dotyczy
byłego męża albo żony.

-

Rodzice Masona też się rozwiedli. - Jon był tak przejęty, że aż

głos mu się łamał. - Ale oni nie mogą nawet znieść swojego widoku.
Wy z mamą nigdy się tak nie zachowywaliście.

-

Z tym tylko, synku, że to zupełnie o niczym nie świadczy.

Ludzie rozwodzą się z różnych przyczyn i bardzo różnie się
zachowują - powiedział Craig.

- Nie chciałbym, żeby którekolwiek z was kiedykolwiek naraziło

waszą matkę na podobne przeżycia. Zdenerwowaliście ją bardzo,
wtrącając się w sprawy, o których nie macie bladego pojęcia. – Jego
głos złagodniał. - Słuchajcie mnie uważnie. Czy wydaje wam się, że
bez żadnego powodu zdecydowaliśmy się na rozwód? Czy naprawdę
sądzicie, że narażalibyśmy i siebie, i was na ten cały koszmarny
proces, gdybyśmy mogli jakoś sobie ułożyć wspólne życie?

Karen spojrzała na swoje dłonie tak mocno zaciśnięte na książce,

ż

e aż palce jej zbielały. Pomyślała, że Craig zawsze miał niespotykany

dar trafiania w samo sedno. To, co zdarzyło się między nimi w sobotę,
taka krótka chwila zapomnienia, nie powinna jej była przesłonić
przeszłości. Poruszyli przecież niebo i ziemię, ale nic to nie pomogło.
Kochali się, ale to także nie pomogło. Nic nie pomogło. Po prostu, nie
mogli już dłużej być małżeństwem.

Nagle gwałtownie zapragnęła zniknąć. Odwróciła się na pięcie. O

sekundę za późno. Craig otworzył drzwi i zobaczył ją stojącą w halu.

Zaczerwieniła się jak panienka. Poczuła się jak złodziej sklepowy,

złapany na gorącym uczynku.

- Ja tylko... - Pokazała mu książkę.
Położył palec na ustach i delikatnie pociągnął ją za sobą do drzwi

wejściowych. Kiedy wyszli na ganek, zatrzymała się przy schodkach,
ale Craig potrząsnął tylko głową i szedł dalej. Karen domyśliła się, że
chce z nią porozmawiać na osobności, gdzieś, gdzie dzieci na pewno
ich nie usłyszą. Craig pędził przez trawnik jak samochód wyścigowy.

background image

Zacisnęła usta i podreptała za nim. Sądziła, że będzie chciał jeszcze
raz przekonać ją, że muszą zaprezentować dzieciom jednolite
stanowisko w tej sprawie. Nie powinno to trwać dłużej niż pięć
sekund. Kiedy on już wreszcie sobie pójdzie, Karen zabierze swoje
stargane nerwy na górę, naleje do wanny ze dwa litry pachnącego
płynu i co najmniej na godzinę zanurzy się w gorącej kąpieli. A może
nawet na dwie godziny. Kąpiel na pewno dobrze jej zrobi. Dałaby
sobie głowę uciąć, że jej ponury nastrój poprawi się z chwilą, gdy
były mąż zniknie jej z oczu. A może uda się skrócić tę
pięciosekundową rozmowę do trzech sekund?

Widziała, jak Craig znika za rogiem garażu. Po co on tam idzie?

Nie mam tam przecież nic poza drewnem do kominka i wysokimi do
kolan chwastami.

- Przepraszam cię, Karen - powiedział – ale musiałem znaleźć

miejsce, w którym choćby przez kilka minut moglibyśmy zostać sami.
Tak, żeby dzieci nie widziały, że jesteśmy razem.

No, to mu się udało. Ani Jon, ani Julie w żaden sposób nie zgadną,

ż

e ich odpowiedzialni rodzice schowali się za sąg drewna, pomyślała

Karen.

-

Słyszałam, co im powiedziałeś - przyznała się - i zupełnie się z

tobą zgadzam. Bardzo jasno wytłumaczyłeś, żeby nie mieli żadnej
nadziei na nasze ponowne małżeństwo.

-

Chciałem, żeby przestali wymyślać sposoby na wyswatanie nas.

I to wcale nie dla naszego spokoju, ale przede wszystkim dla ich
dobra.

-

Mówiłam już, że zupełnie się z tobą zgadzam. Wystarczająco

boleśnie przeżyli nasz rozwód.

- Nie powinniśmy ich angażować w nasze problemy. Skinęła

głową, zupełnie zgadzając się tym razem ze zdaniem byłego męża.
Zobaczyła, że Craig podnosi ręce i wyciąga je po nią. Zorientowała
się, co się dzieje, dopiero wtedy, kiedy było już za późno. Chwycił ją
za ramiona i pociągnął do góry, tak że musiała stanąć na palcach.
Pochylił głowę, zasłaniając jej widok na zachodzące słońce, a potem
jego usta dotknęły jej ust, przywarły do nich tak nagle, jakby ten
pocałunek nie mógł zaczekać ani chwili dłużej.

Jej myśli rozsypały się jak confetti. Myślała, że Craigowi chodzi

background image

jedynie o dzieci. Sądziła, że uznał sobotnie intymne spotkanie w
Chatce za niezdrowy, zupełnie błędny i nieodpowiedzialny wybryk.
Liczyła na to, że Craig będzie mądrzejszy niż ona. Ale w jego
pocałunku nie było ani krzty mądrości. Napierał na nią, jakby
odczuwał głód i szukał na jej wargach czegoś do jedzenia. Było tak
samo, jak w tamtą sobotę, tylko znacznie gorzej. Podniecający dotyk
jego niecierpliwych dłoni, napięcie i dobrze znana radość z takiej
bliskości ciał...

Dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Ogarnął ją strach, ale taki

słodki strach jak wtedy, gdy się skacze z wysokiej skały w czarną toń
jeziora. Zanurzyła się w tej wodzie tak szybko i tak głęboko, że może
już nigdy nie wypłynie na powierzchnię. Może już nigdy nie będzie
oddychać. Wiedziała na pewno, że jeśli on przestanie ją całować, to
ona już nigdy nie będzie oddychać.

-

Do diabła, Karo - powiedział bardzo cicho, a w jego głosie była

wyłącznie pieszczota. Jego wargi zsunęły się na jej szyję, potem na
delikatny płatek ucha.

-

Bądź grzeczna - poprosił, chociaż to właśnie on zachowywał się

niegrzecznie. Jego dłonie delikatnie pieściły plecy Karen, dotarły do
talii. Przylgnęła do niego. Był twardszy niż stal. Gorąca stal. Ale,
niech Bóg jej przebaczy, ogień płonący w jej żyłach miał tyle samo
ż

aru.

- Karen.
Wróciła do rzeczywistości. To, co nie mogło się nigdy więcej

wydarzyć, co nigdy więcej zdarzyć się nie powinno, co zdarzyć się nie
miało - właśnie się zdarzyło. Nagle zapadła między nimi pełna
napięcia cisza. Ujrzała w jego oczach mroczną pasję, widziała, jak
zaciska szczęki, próbując się opanować.

- Drżysz cała - powiedział.
Skinęła głową. Ośmieszyłaby się, gdyby chciała zaprzeczyć.

Trzęsła się jak galareta.

- Boisz się? Nie ty jedna. - Delikatnie pogłaskał ją po policzku.

Opuścił ręce i wskazał jej stertę drewna.

- A może sobie tu usiądziesz - rzekł, opierając się o białą ścianę

garażu - a ja postoję tutaj. I oboje zachowamy bezpieczny dystans,
dopóki wszystkiego nie omówimy..

background image

Udawanie dobrego humoru przyszło mu z pewnym trudem, ale

Karen radośnie powitała propozycję zachowania bezpiecznego
dystansu. Przysiadła na brzeżku dużej kłody i głęboko wciągnęła
powietrze.

-

Craig... Ja zupełnie nie rozumiem, co się tu dzieje.

-

A myślisz, że ja rozumiem?

-

Ale to ty zacząłeś. Naumyślnie. To nie było tak jak w sobotę. To

nie impuls. Speq'alnie mnie pocałowałeś.

-

Specjalnie. Chciałem wiedzieć, czy wymyśliłem sobie całą tę

sobotę, czy też tamto wydarzyło się między nami naprawdę. - Oparty
plecami o ścianę, rozluźnił krawat. - I nie wmawiaj mi, że ty nie
chciałaś się też o tym przekonać. Widziałem, jak na mnie spojrzałaś,
kiedy wszedłem do domu.

-

Myślałam... że ty zapomniałeś, że wymazałeś to z pamięci.

-

Musieliby mi wyciąć połowę mózgu, żebym mógł o tym

zapomnieć. - Popatrzyli sobie w oczy. Badawczo przyglądał się jej
twarzy swoimi uczciwymi oczami.

- Odpowiesz mi szczerze, jeśli cię o coś zapytam? Ale nie myśl,

nie kombinuj, tylko odpowiedz od razu, bez zastanowienia.

Czekała, niepewna, czego się spodziewać.
- Chciałbym wiedzieć - zaczął, patrząc jej prosto w oczy - co się

stało. Co naprawdę zepsuło się między nami. Niech mnie diabli
porwą, jeśli wiem.

- Daj spokój, Craig. - Wbiła paznokcie w kłodę.
- Być może nawet udało nam się ukryć to przed dziećmi, ale

ż

yliśmy jak pies z kotem, warczeliśmy na siebie i drapaliśmy się do

krwi o każde głupstwo.

- To wiem. Pamiętam, jaki byłem wściekły. Ale chyba nie wiem...

i nigdy nie wiedziałem, dlaczego właściwie byłaś na mnie taka zła.

-

Ta wściekłość to była dwukierunkowa ulica - przypomniała. -

Nie tylko ja byłam zła.

-

W porządku. Ale teraz chciałbym się dowiedzieć, co właściwie

czułaś.

Czuła drewnianą drzazgę wbijającą się w jej delikatną dłoń,

widziała słońce zachodzące krwawo nad linią równo przyciętego
ż

ywopłotu. Innym kobietom mówienie o uczuciach nie sprawia tru-

background image

dności. Jej sprawia. Po rozwodzie jeszcze bardziej zamknęła się w
sobie. Nie, nie potrafi otwierać zabliźnionych ran.

- Chociaż spróbuj. Dobrze, Karo? Spróbuj ze mną porozmawiać.

Nie chcę ci sprawiać bólu, ale muszę to wreszcie zrozumieć.

Może gdyby tego od niej żądał, potrafiłaby mu odmówić, ale on

prosił, a ona równie dobrze mogłaby go zapytać o to samo. Ona także
spędziła wiele bezsennych nocy, próbując znaleźć odpowiedź na
pytania bez odpowiedzi, liżąc rany, które nie chciały się zagoić.
Bezradnie podniosła rękę. Nie patrzyła na niego.

- Nie chodziło o jedną sprawę. - Z trudem tylko powstrzymywała

łzy. - To były miliony drobnych spraw, które nakładały się na siebie,
nakładały i nakładały. - Ku jej ogromnemu zdumieniu hamowane tak
długo uczucia wylewały się z niej teraz, jakby przerwała się jakaś
potężna tama. - Zawsze stawiałam na pierwszym miejscu ciebie i
dzieci. Nigdy mnie nie zmuszałeś, ja sama tego chciałam... Wszystko,
czego pragnęłam dla siebie, zawsze musiało czekać. Ty skończyłeś
studia, zrobiłeś dyplom, a ja nie. Mogłam pracować jedynie jako
maszynistka. Wiem, wypracowałam sobie wreszcie jakąś pozycję, ale
poświęciłam na to bardzo wiele lat. I przez te wszystkie lata
pracowałam na pełnym etacie, próbowałam być dobrą matką, dbać o
dom. Byłam oszczędna i skrzętna, a ty... Ty wcale tego nie
zauważałeś. A raczej, w pewnym momencie przestałeś zauważać.
Przestało ci na mnie zależeć. Czułam się, jakbyś po mnie deptał i
uważał, że to wszystko po prostu ci się należy. Zrobiłeś oszałamiającą
karierę, wszedłeś w nową fazę życia, a ja wciąż siedziałam w domu -
tradycyjna żona, nudna jak stare przyzwyczajenia.

-

Dlaczego, do diabła, nigdy przedtem mi o tym nie mówiłaś? -

zawołał Craig.

-

Mówiłam. Mówiłam ci to na sto sposobów, tysiące razy -

odrzekła gniewnie.

-

Nie, cholera, nie mówiłaś! I nie waż się teraz płakać. Pierwszy

raz od lat w ogóle ze mną rozmawiasz. Naprawdę rozmawiasz. Nie
wiadomo dlaczego zaczęłaś nagle oczekiwać ode mnie, żebym
zgadywał twoje myśli. Przecież nie jestem jasnowidzem...

-

Nie. - Łzy napłynęły jej do oczu, ale udało się jej powstrzymać

płacz. Odetchnęła głęboko. Bardzo dużo ją kosztowały te zwierzenia.

background image

Wolałaby chyba stąpać boso po rozżarzonych węglach. Ale skoro już
zaczęli i jeśli Craigowi zależy na szczerości... Nagle też zapragnęła
oczyścić atmosferę.

-

Nigdy nie uważałam cię za jasnowidza - powiedziała - ale może

mi wytłumaczysz, w jaki sposób kobieta ma powiedzieć łamiącemu
jej serce mężczyźnie, że właśnie złamał jej serce? Nie miałam ci nic
do powiedzenia. Przynajmniej od chwili, kiedy przestało ci na mnie
zależeć.

- Karo!
- Słucham?
- Byłem na ciebie wściekły, bardzo mnie zraniłaś, ale nigdy nie

przestało mi na tobie zależeć. – Przetarł dłonią oczy i potrząsnął
głową. Powoli, z namysłem, z kolei on zaczął rozdrapywać swoje
stare rany. - Zdawało mi się, że nie dostrzegasz, jak ciężko pracuję,
jak bardzo staram się wyglądać w twoich oczach na człowieka
sukcesu. To ja wpakowałem cię we wszystkie kłopoty, kochanie.
Teraz muszę to uczciwie przyznać. Kiedy wreszcie dopiąłem swego,
ty zupełnie przestałaś się mną interesować. Wciąż miałaś na głowie
tysiące innych spraw. Chodziliśmy nawet razem do łóżka, ale był to
słomiany ogień. Potem miałaś na głowie zbyt wiele obowiązków,
ż

eby w ogóle zwracać na mnie uwagę. Tak bardzo się starałem robić

wszystko po twojej myśli...

-

Na litość boską! - zawołała Karen. - Nigdy nie musiałeś nic dla

mnie robić. Skąd ci w ogóle przyszedł do głowy taki pomysł? I
dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi, co czułeś?

-

Wydawało mi się, że mówiłem - celowo przybrał oschły ton. -

Mówiłem ci to na sto sposobów, tysiące razy.

Usłyszawszy echo własnych słów, Karen podniosła głowę.

Czerwona kula słońca zniknęła z pola widzenia. Zapadł cichy wieczór
i temperatura zaczęła gwałtownie spadać - zapowiedź jesieni. Słysza-
ła, że gdzieś trzasnęły drzwi, jakiś samochód nie mógł zapalić, sąsiad
wołał kota... W domu zabłysły światła. W każdej chwili Jon i Julie
mogą zacząć ich szukać.

A jednak nie mogła oderwać wzroku od oczu Craiga. Mieli za

sobą wiele przeżytych wspólnie lat, historię błędów i krzywd, ale
także historię miłości. Pewnie nie mogliby się tak bardzo ranić

background image

nawzajem, gdyby tak szaleńczo się nie kochali. Karen nigdy nie
przypuszczała, że jego wieczny brak czasu i wspinaczka na szczyt
mogą być w jakikolwiek sposób związane z nią, że jego pogoń za
sukcesem była ofiarą składaną u jej stóp. Zawstydziła ją własna
niewrażliwość. Przestraszyła się, że tak mało wie o człowieku,
którego kochała całym sercem i duszą.

-

Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić - powiedziała cicho.

-

Ja też nie chciałem cię skrzywdzić. - Jego oczy błyszczały. - Ale

też nigdy nie przypuszczałem, że jeszcze kiedyś będę się z tobą
kochać, Karo. Sądziłem, że wszystko już minęło i dawno przepadło.
Myślałem, że nie żywisz już dla mnie żadnych uczuć...

-

Nie ma dla nas powrotu.

-

A sądzisz, że chciałbym wrócić?

- Nie. - Przyjrzała mu się badawczo. - Ale teraz wszystko się

zmieniło.

- Wiem.
- Dzieci przecież już wpadły na pomysł, żeby nas znów połączyć.

Załamałyby się, gdybyśmy znów zaczęli się spotykać, a potem
okazałoby się, że już nie umiemy razem żyć.... - Potrząsnęła głową. -
Kiedy mieliśmy po siedemnaście lat, mogliśmy sobie pozwolić na
działanie pod wpływem emocji i na brak odpowiedzialności. Teraz
nasze postępowanie wpływa na życie innych ludzi, więc nie mamy już
prawa niczego ryzykować.

- Oczywiście, że nie mamy prawa. - Nic już nie da się zrobić i my

nic na to nie poradzimy. Zbyt wielka odpowiedzialność na nas ciąży.

- Więc udamy, że nic się nie stało – powiedział Craig.
- Właśnie tak.
- Nie ma innego wyjścia.
- Ano, nie ma.
- To wspaniale wygląda w teorii, Karo. Szczególnie, kiedy jesteś

metr ode mnie. - Chociaż zapadł już zmrok, zauważyła w jego oczach
błysk. - A co by się stało, gdybyś do mnie podeszła jeszcze bliżej?
Mogłabyś mi wtedy pokazać, jak dobrze nam idzie udawanie, że ten
pożar lasu w ogóle się nie zaczął.

Dzieci już spały. Karen bez wahania sięgnęła po zakurzoną

butelkę burbona. Trzymała ją na specjalne okazje. Nalała alkohol do

background image

wysokiego, kryształowego kieliszka. Pierwszy łyk sparzył jej gardło,
ale chciała wypić do dna. Musi przecież iść jutro do pracy, a to
oznacza, że musi też zasnąć.

Weszła do wanny napełnionej ciepłą wodą z ogromną ilością

różanego płynu do kąpieli. Zapach kwiatów zawsze ją odprężał.
Szczególnie zapach róż, taki subtelny i delikatny.

Nagle przypomniała sobie coś. Tysiące lat temu Craig przyniósł

jej herbaciane róże. W tamtych czasach musieli się liczyć z każdym
groszem. Mieszkali w nieumeblowanym pokoju na poddaszu i nigdy
nie mogli zapłacić w terminie rachunków za światło, ogrzewanie czy
telefon. Kiedy kupowała sobie nową szminkę, czuła się jak złodziej.
Wszystkie koszule Craiga miały poprzecierane kołnierzyki. A ten
kretyn, ten cholerny kretyn, jej młody małżonek, przyniósł do domu
róże. I to nie jedną różę, ale - zupełne szaleństwo - cały ich tuzin.
Ogromnie jej się te róże podobały. Tak delikatnie pachniały...

Wstawiła je do kuchennego dzbanka, bo nie mieli żadnego

wazonu. Róże były zamknięte w pączkach, ale następnego dnia płatki
rozchyliły się i tak słodko j pachniały...

Samo wspomnienie tamtych róż sprawiło jej ból, spowodowało,

ż

e znów go chciała, że znów bardzo kochała Craiga.

Napij się, Karen, pomyślała. Coś musi cię wreszcie przywołać do

porządku. Pij, pij.

Przełknęła kolejną porcję burbona i zanurzyła się w pienistej

kąpieli. Skóra pomarszczyła się jej jak na suszonej śliwce, ale nie
chciała jeszcze wychodzić.

Tamten czar, tamten diabelski czar znów do nich powrócił.

Dobrze to wiedziała. I on też już wiedział. Julie i Jon wyszli na ganek,
wołając: „mamo! tato!", a mimo to ten diabeł w szarym garniturze
wcale nie chciał jej puścić. Trzymał ją, a spojrzenie jego oczu
przyciągało ją mocniej niż magnes.

- Już wcale cię nie znam - przyznał.
- Ja też cię nie znam.
- To będzie jak pływanie w głębokiej wodzie, Karo. I to bez

ż

adnej gwarancji, że gdzieś w pobliżu znajdzie się koło ratunkowe.

Poprzednim razem nam nie wyszło. Nie udało się, chociaż tak bardzo
się kochaliśmy.

background image

Skinęła głową. Pamięta, że skinęła głową.
- Ale może spróbujmy. Tylko ty i ja. Jeśli będziemy bardzo

ostrożni, to nikt się o tym nie dowie. – Bardzo starannie dobierał
słowa. - Żadnych złudzeń. Oboje jesteśmy zbyt mądrzy, żeby dawać
sobie jakieś obietnice bez pokrycia. Ale ja naprawdę chciałbym się
dowiedzieć, kim ty teraz jesteś. Chciałbym po prostu widywać cię,
rozmawiać z tobą. Co strasznego się stanie, jeśli poznamy siebie na
nowo?

W tamtej chwili i w tamtym miejscu propozycja Craiga wydała jej

się bardzo rozsądna. Kiedy stosunki między nimi się popsuły, straciła
coś więcej niż męża. Straciła najlepszego przyjaciela. Wydawało jej
się, że on o to jedno tylko teraz prosi: żeby mogli sprawdzić, czy
przyjaźń między nimi jest jeszcze możliwa.

Wypiła kolejny łyk burbona, ale alkohol w niczym jej nie pomógł.

Adrenalina pulsowała w jej żyłach szybciej niż startująca rakieta.
Czuła już smak niebezpieczeństwa. Przypomniała sobie, jak prawie
straciła rozum, kiedy okazało się, że jedynym wyjściem dla nich jest
rozwód. Myślała sercem zamiast głową i dlatego tak głupio zgodziła
się znów z nim spotkać. Ale bardzo się bała. Bała się, że nigdy nie uda
im się na nowo zaprzyjaźnić. A jeszcze bardziej się bała, że może im
się udać.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Karen poprawiła poduszkę, włożyła okulary i sięgnęła po leżącą

na nocnym stoliku książkę. Była prawie północ. Zdążyła przeczytać
dwie strony.

Na dole coś zapiszczało, a potem całe stado słoni weszło po

schodach. Za chwilę to samo stado zeszło na dół. Rozległ się jeszcze
jeden pisk, od którego zadzwoniły szyby w oknach. Zaraz po nim
usłyszała śmiech i chichoty rozbawionych panienek. Magnetofon
ryknął ogłuszająco i natychmiast zamilkł. Po chwili z dziecięcej
jaskini na parterze buchnął rock and roli. Hałas mógłby z łatwością
obudzić umarłego.

- Nie będziesz miała nic przeciwko temu, że zaproszę na sobotę

kilka koleżanek, mamo? - zapytała ją parę dni temu Julie. - Będziemy
się cicho zachowywać. Obiecuję. Nawet nie zauważysz, że w ogóle
jesteśmy w domu.

Karen przewróciła kartkę. Postanowiła, że dopiero za godzinę

zajrzy do tego domu wariatów, wcześniej nie miałoby to
najmniejszego sensu. Nie poradzi sobie, dopóki dziewczynki nie
stracą swojej młodzieńczej energii.

Pochyliła się, żeby rozmasować stopy, i wtedy usłyszała jakiś

dźwięk. Taki dziwny dźwięk, jakby grad uderzył o szybę. Nocne
niebo było czyste, bez jednej chmurki. Dźwięk się powtórzył.
Zmarszczyła brwi, zsunęła się na brzeg wielkiego, podwójnego łoża i
odsunęła zasłonę. W szybie dostrzegła odbicie swojej twarzy.
Padające zza pleców światło nie pozwalało dostrzec nic na zewnątrz.
Zgasiła lampę i znów wyjrzała przez okno. Przykleiła nos do szyby i
dokładnie w to samo miejsce uderzyła gruda ziemi. Odruchowo
odskoczyła od okna. Westchnęła. Jest naprawdę tolerancyjna i
wyrozumiała, nienawidzi \ odgrywać roli Baby Jagi, ale jest kilka
zasad, których pod żadnym pozorem nie wolno w jej domu łamać...

Przygotowana psychicznie na solidną awanturę, otworzyła

szeroko okno. Na trawniku nie było śladu po rozbrykanych
piętnastolatkach. W świetle ulicznych latarni dostrzegła sylwetkę
mężczyzny. Stał na trawniku z zadartą do góry głową.

Nawet nie pomyślała, że mogłaby się bać. Mimo ciemności widać

było, że jest to cholernie przystojny, dobrze jej znany facet. Jego

background image

wysoka sylwetka o szerokich ramionach wyraźnie odcinała się od
oświetlonego blaskiem latarni trawnika.

Kiedyś już to przeżyła. Wspomnienie było tak silne, że Karen

znów poczuła się jak siedemnastoletnia panienka, której zabroniono
spotykać się z Craigiem. Mimo to on przyszedł i rzucił garść ziemi w
okno, żeby ją wywołać. Wbrew swoim rodzicom, wbrew rodzicom
Karen. Ona była zamkniętą w wieży królewną, a on - dzielnym
rycerzem.

Otrząsnęła się z tamtego wspomnienia. Pod oknem stał dorosły

mężczyzna, a nie chłopiec. Niebezpieczny mężczyzna, który wypełnił
jej myśli erotycznymi marzeniami i nadzieją, w której spełnienie nie
miała odwagi uwierzyć. Już od dwóch tygodni nie śpi z jego powodu.
Boi się go. Zniszczył jej z takim trudem wypracowane poczucie
równowagi, a teraz wydaje mu się, że ona powita go z radością.

Najwyraźniej jeszcze jej nie zauważył, bo znów się schylił.

Wyobraziła sobie, jak sięga do klombu z kwiatami po jeszcze jedną
garść ziemi. Szybko wychyliła się z okna i zasyczała:

- Psst
Wyprostował się. Jego ciemne oczy odnalazły ją w cieniu

parapetu. Posłał jej uśmiech, który mógłby poruszyć piekło. Ten
uśmiech zawsze powodował przyspieszone bicie jej serca. Cholera!
Wciąż powoduje. Ale Karen postanowiła nie przyznawać się do tego.

-

Zwariowałeś, Reardon? Zupełnie ci odbiło? Jeśli chcesz wejść,

możesz skorzystać z drzwi.

-

Nie mogę, Karo. Nie chcę wchodzić. Chcę, żebyś ty wyszła.

- Ja mam wyjść?
- Tak. Wyjdź do mnie. I postaraj się, żeby nikt cię nie zauważył.
Karen nie miała zamiaru nigdzie wychodzić, i to w dodatku bez

istotnej przyczyny, ale Craig zniknął w mroku, zanim zdążyła mu to
powiedzieć. Zirytowana zamknęła okno. Zawsze po kąpieli ubierała
się w jakiś stary podkoszulek. Teraz też miała na sobie wypchane na
kolanach spodnie i podkoszulek. Nie nałożyła bielizny ani butów, nie
zrobiła makijażu. Przecież do pilnowania kilkunastoletnich panienek
nie trzeba się koniecznie ubierać w wieczorową suknię. Poza tym
jestem stanowczo za stara, pomyślała. Jestem za stara, żeby w środku
nocy wyślizgiwać się z domu na spotkanie z mężczyzną, jak jakaś

background image

niedowarzona nastolatka. Ale ogromnieją ciekawiło, czego mógł od
niej chcieć.

Czuła się bardzo niezręcznie, nawet głupio, ale włożyła buty,

cichutko wyszła na podest schodów i spojrzała przez balustradę. Hol
był zasłany śpiworami. Ktoś urzędował w kuchni, słyszała otwieranie
i zatrzaskiwanie drzwi lodówki. Jednakże głównym źródłem hałasu
pozostawał pokój dzieci. Dochodziły stamtąd chichoty, głośny śmiech
i rock and rollowa muzyka. Dziewczynki tańczyły.

Jak na razie, droga do drzwi wyjściowych była wolna. Tylko na

chwileczkę, zapewniła Karen samą siebie.

Kiedy wyszła z domu, po Craigu nie pozostał nawet ślad.

Powietrze było świeże i chłodne, noc cicha i nieruchoma, jak
cmentarz o północy. Nerwowo zatarła dłonie. Może sobie poszedł, bo
za długo się grzebała?

Craig mieszkał trzy domy dalej. O to też adwokaci robili straszne

awantury podczas rozwodu. Uważali, że nie powinien kupować domu
położonego tak blisko. Nie rozumieli, że skoro rodzice wspólnie
opiekują się dziećmi, to dzięki takiemu rozwiązaniu mogą one chodzić
do ojca nawet na piechotę. Prawdę mówiąc, robiły to prawie
codziennie.

Teraz jednak na ulicy nie było ani ich dzieci, ani żadnych innych.

Karen rozejrzała się i wreszcie zauważyła tylny błotnik białego dżipa
Craiga, zaparkowanego wprawdzie na ulicy, ale do połowy scho-
wanego za płotem sąsiada. Co sił w nogach pobiegła do samochodu.
Zupełnie nie wiedziała, po co ten pośpiech, i wcale nie była pewna,
czy to spotkanie ma w ogóle jakiś sens.

Drzwi

samochodu

otworzyły

się,

jak

za

dotknięciem

czarodziejskiej różdżki, gdy tylko do nich podeszła. Zupełnie
niespodziewanie dla samej siebie zaczęła się śmiać. Zza drzwi
wysunęła się wielka dłoń, zacisnęła na przegubie jej ręki i zaczęła
wciągać Karen do środka.

- Strasznie się grzebałaś. Wsiadaj, zanim któreś z nich nas

wypatrzy.

- Kto ma nas wypatrzeć?
- Dzieci. - Craig oparł się o drzwi po swojej stronie samochodu. -

Natężenie

hałasu

w

moim

domu

grozi

natychmiastowym

background image

ogłuchnięciem. I to z twojej winy. Gdybyś nie pozwoliła urządzić u
siebie tego zwariowanego balu piżamowego, Jon na pewno nie
przypomniałby sobie, że dawno już nie zapraszał do domu kolegów.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że dałem się na to namówić. Wsiadaj,
wsiadaj!

- Ale ja...
Craig dobrze wiedział, że jest zdenerwowana. On też się

denerwował, ale nie dał nic po sobie poznać.

-

Coś mi się zdaje, że chwilowo mamy podobne problemy: w

domu nie ma spokoju i nie mamy się gdzie podziać. Pamiętam, że na
to samo narzekałem, kiedy miałem siedemnaście lat.

-

Tym razem jest to znacznie gorsze - przyznała ze śmiechem.

Wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Niedokładnie, ale była
zbyt roztrzęsiona, żeby zwracać uwagę na takie drobiazgi. Widziała w
ciemności jego oczy. Czuła się tak bezpiecznie, jak owca w obecności
wilka.

Więc już do tego doszło, pomyślał Craig. Tak jak przypuszczał,

zaaranżowane przez niego nieoczekiwane spotkanie w środku nocy
zaskoczyło ją, i w tej chwili nie była tak zupełnie pewna, czy aby
dobrze zrobiła, wychodząc z domu. Widać po niej wyraźnie, że jest
bardzo spięta.

-

Naprawdę nie mogę dziewczynek zostawiać samych tak długo...

-

Najwyżej piętnaście minut. Tyle czasu chłopcy też powinni

wytrzymać. - Tak naprawdę, chłopcy byli grzeczni jak aniołki i
cichutko grali w pokera.

Karen znacznie się uspokoiła, gdy usłyszała, że chodzi tylko o

kwadrans. Nawet rozsiadła się wygodnie na fotelu i przestała sprawiać
wrażenie osoby, która za chwilę ucieknie.

- Co tak pachnie? - zapytała.
- Pizza. Do tego kilka puszek kukurydzy. Podkradłem chłopakom.

Jesteś głodna? - Sięgnął po złożone na tylnym siedzeniu zapasy. -
Dobrze by było, gdybyś była głodna. Nie dam rady sam tego zjeść.
Podwójny ser, szynka, papryka i chyba z milion czarnych oliwek...

- Oliwki?
-

To jedyna pizza, jaka została. Resztę pochłonęli - powiedział

spokojnie Craig. Ohydne kłamstwo. Postraszył, że ich pozabija, jeśli

background image

odważą się to tknąć.

-

Chyba oliwki. - Rozłożył jej na kolanach kilka papierowych

serwetek i położył na nich kwadratowe pudełko. - Niestety, nie mam
srebrnej zastawy. O tym nie pomyślałem. Przyszło mi do głowy, że,
być może, tak jak ja potrzebujesz chwili wytchnienia od tego całego
rozgardiaszu.

- Oliwki - powtórzyła cicho.
Zawsze je uwielbiała. Ale czarne, nie zielone. Którejś nocy, kiedy

miał się urodzić Jon Jacob, Craig przeczesał całe miasteczko
uniwersyteckie w poszukiwaniu otwartego sklepu, gdzie mieliby
czarne oliwki. Kiedy tylko przywiózł je do domu, wyjadła cały słoik.

- Może kawałeczek - powiedziała nieśmiało. Zjadła cztery. Cała

się upaprała serem i wszędzie było mnóstwo okruszków.

Nikt nigdy nie potrafił go tak rozśmieszyć jak Kara. Sklęła go,

kiedy powiedział, że jest żarłoczna. Ulicą przejechał samochód, a oni
skulili się, żeby ich nikt nie zauważył. Jak dzieci. Roześmiała się i
ś

miała się długo z tego tylko, że tłusta, czarna oliwka spadła mu na

spodnie. Nie rozmawiali ani o dzieciach, ani o pracy. Po prostu...
rozmawiali. O tym, że księżyc tak dziwnie wygląda. O chudym
pręgowanym kocurze, który kiedyś szedł za nią aż do domu, i o tym,
ż

e oboje zupełnie nie znają się na fotografowaniu. Karen powiedziała,

ż

e chodzi na wykłady z historii Chin. Craig nie miał zielonego

pojęcia, że ona interesuje się takimi sprawami, ona zaś nie wiedziała,
ż

e Craig ma coś wspólnego z lokalną polityką. Nie zgłębiali żadnego z

tych tematów, nawet nie próbowali. Karen zupełnie naturalnie
znajdowała więcej tematów do rozmowy niż on. To oczywiste.

Craig był bardziej niepewny i rozbity. Udało mu się przekonać

samego siebie, że ma prawo i wszelkie powody, aby znów się z nią
spotkać. Dwa tygodnie temu zapłonęło w nich pożądanie, jak suchy
las płonie od pojedynczej zapałki. Taki sam czarodziejski wybuch
spowodował ich pocałunek za garażem. Sądził, że rozumie, co się
dzieje. Rozstali się, bo doprowadzali się nawzajem do szału. Rozwód
przerwał ten zamknięty krąg nieporozumień, ale najwyraźniej okazał
się tylko formalnością, opieczętowanym kawałkiem papieru. Ich
związek nigdy się nie zakończył. Nie było żadnego podsumowania,
odpowiedzi na zasadnicze pytania, żadnej spinającej tamte wszystkie

background image

lata klamry. Pomyślał, że gdyby spróbowali poważnie ze sobą poroz-
mawiać, to wzajemne zrozumienie mogłoby im obojgu bardzo pomóc
w życiu.

Przez szybę wpadł promień księżyca i tak oświetlił twarz Karen,

ż

e jej skóra wyglądała jak krem waniliowy. Rozciągnięty dekolt

starego podkoszulka odsłaniał białą szyję. Kiedy się śmiała, wokół jej
policzków trzepotały złote, jedwabiste pasma włosów. Pachniała
damasceńskimi różami. Craig pamiętał, że już kiedyś czuł się
podobnie. Siedzieli wtedy w ciężarówce jego ojca, zaparkowanej w
jakimś odludnym miejscu. Sama obecność Karen powodowała, że
cały świat gdzieś zniknął. Zrobiło się późno i wiedział, że musi
odwieźć ją do domu, ale zupełnie nie miał na to ochoty.

Pochłonęli całą pizzę. Craig wrzucił serwetki do pudełka i odłożył

je z powrotem na tylne siedzenie. Karen wciąż jeszcze oblizywała
palce. Wargi miała wilgotne od coli. Craig patrzył na nią i coraz lepiej
rozumiał, że cała jego szlachetna motywacja, te wszystkie opowieści o
„wzajemnym zrozumieniu" i „bliskości" nie są warte funta kłaków. Po
prostu, chciał z nią być. Sam na sam, tak jak teraz. Nieważne, jakim
kosztem.

-

Reardon. Ja naprawdę muszę już iść.

-

Wiem.

- Dziewczynki pewnie nawet nie zauważyły, że wyszłam, ale nie

masz pojęcia, jak one potrafią przewrócić dom do góry nogami...

- Wiem, wiem...
- To wstyd. - Położyła rękę na klamce, ale nie otworzyła drzwi. -

To prawdziwy wstyd, że w naszym wieku musimy się tak potajemnie
spotykać. To na pewno najbardziej tajemnicza pizza, jaką w życiu
jadłam.

- Myślisz, że właśnie dlatego była taka dobra?
- Masz jakieś wątpliwości? - Roześmiała się. Nawet oczy miała

uśmiechnięte. - Dzięki, Craig – dodała cicho.

Obiecał sobie, że jej nie pocałuje. Uznał, że przyzwoity

mężczyzna dałby jej spokój. Karen boi się ponownego bólu, a on już i
tak zbyt wiele razy wpędził ją w tarapaty. Jednak nachylił się nad nią,
a Kara popełniła potworny błąd - nie odsunęła się. Nawet się nie
poruszyła, kiedy ujął jej twarz w dłonie. Patrzyła na niego swymi,

background image

jakby rozjaśnionymi gorączką, oczami, w których wyczytał zarówno
obawę, jak i pożądanie.

-

Tylko raz - obiecał.

-

Nie.

-

Zwykły przyjacielski pocałunek.

-

Nie.

- Jeden, bardzo krótki. Ręce będę trzymał za plecami. Niech mnie

piorun strzeli, jeśli to potrwa dłużej niż trzydzieści sekund.

Jakieś sto lat temu targował się z nią w podobny sposób... I ona

wtedy tak samo nerwowo się śmiała.

- Zawsze się bezwstydnie zachowywałeś - upomniała go.
-

A ty zawsze to lubiłaś, Karo. - Jego palce bezszelestnie

wślizgnęły się w jej włosy. Była tak blisko, że czuł zapach jej
słodkiego, ciepłego oddechu.

- Lubiłaś mój brak zahamowań i zawsze doprowadzałaś mnie do

szaleństwa swoimi żartami. Tak mnie podniecałaś, że nic nie
widziałem, jak w gęstej mgle. Karen... - Spoważniał. - To nie było
tylko zwyczajne pożądanie. Wydawało mi się wtedy, że potrafię
pozabijać wszystkie twoje smoki. Obiecałem, że się tobą zajmę i że
będziesz bezpieczna. Naprawdę chciałem dotrzymać tej obietnicy.
Cała różnica między tamtymi czasami i dniem dzisiejszym polega na
tym, że jestem teraz starszy i zbyt dorosły, żeby obiecywać coś, nie
mając pewności, że potrafię dotrzymać obietnicy.

Już nie musiał jej całować. To ona go pocałowała. Zrobiła to tak

mocno i tak namiętnie, że ciałem Craiga wstrząsnął dreszcz.

Niedoświadczona dziewczyna oczekiwała obietnic, ta dorosła

kobieta ceniła sobie uczciwość. Jej pocałunek wyraził to lepiej niż
tysiąc słów. Była chora z bólu i zmęczona życiem w tamtym piekle
pełnym błędów i nieporozumień. To właśnie chciała mu powiedzieć,
głaszcząc go po włosach i obejmując mocno za szyję. Była przerażona
tym, co się z nimi działo. I to chciała mu powiedzieć, przeciągając
pocałunek, pieszcząc językiem jego wargi i zęby, czego dawna Karen
nigdy nie ośmieliłaby się zrobić.

- Nigdy nie prosiłam, żebyś mi cokolwiek obiecywał - szepnęła.

– Nie oczekiwałam żadnych deklaracji. Jeśli o to ci chodzi...

- Cicho - mruknął. Znacznie łatwiej sobie radził z tamtą

background image

dziewczyną, w której się kiedyś zakochał. Kobieta w jego ramionach
była zmienna jak wiosenna pogoda. Kara nawet nie zdaje sobie
sprawy, jak łatwo ją zranić. Jest wprawdzie starsza, mądrzejsza i
bardziej zahartowana, a mimo to wciąż taka delikatna...

- O nic cię nie proszę.
- Wiem. - Dotknął jej policzka. Chciał ją głaskać, dotykać,

obejmować... Wciąż drżała. Jej ciemnoniebieskie oczy wyrażały
pożądanie i wszystkie zaklęcia, w które już dawno przestała wierzyć.

Chwilę później już jej nie było w samochodzie. Patrzył za

majaczącą w ciemnościach sylwetką. Wreszcie zniknęła we wnętrzu
domu, a on wciąż jeszcze siedział i patrzył.

Na przednim siedzeniu dżipa, w środku nocy, pomyślał.

Najwyższy czas zrozumieć, że jest zakochany we własnej byłej żonie.
Zupełnie na nowo zakochał się po uszy w tej kobiecie, jaką stała się
jego dawna Karen. W tej, którą stracił przez własne niedbalstwo i
niewrażliwość. W jedynej kobiecie, która pewnie już nigdy nie
uwierzy w żadną z jego obietnic. I to właśnie teraz, kiedy może z
pełną odpowiedzialnością obiecać, że naprawdę się zmienił. Ale jak to
udowodnić Karen?

Firma Craiga mieściła się o dwa kroki od U.S. Air Force

Academy. Hytech projektował i produkował różne wymyślne
urządzenia elektroniczne do samolotów najnowszej generacji. Nie
ż

adną broń, tylko takie przyrządy na tablicę rozdzielczą, żeby pilot

miał się czym zająć podczas lotu. Craig nigdy nie mógł pojąć, jakim
cudem ta właśnie produkcja od wielu lat zapewniała firmie milionowe
zyski. Roczny dochód Craiga wynosił kilkaset tysięcy dolarów, bo
właściciel firmy uznał, że wiceprezes do spraw handlowych bardzo się
zasłużył w powstaniu tak wielkich zysków.

W ten poniedziałek zupełnie nie mógł się zająć pracą. Po raz trzeci

w ciągu pół godziny popatrzył na zegarek. Nie zwracał najmniejszej
uwagi na zawalone papierami biuro. Papiery zaścielały cały gabinet.
Ogromne fotele stały zsunięte pod ścianą, a na dywanie rozłożone
były. schematy i wyniki badań porównawczych kilku ostatnich
produktów firmy. Oczywiście, mógłby je porównać komputer, tyle
tylko, że maszyna nie ma instynktu i nigdy nie będzie go miała,
choćby nie wiadomo jak ją udoskonalić. Craigowi płacono właśnie za

background image

jego niezawodny instynkt. Zawsze przed podjęciem decyzji o
wprowadzeniu na rynek nowego produktu musiał mieć przed oczami
obraz tego przedmiotu.

Virginia, sekretarka Craiga, przezornie zamknęła drzwi na klucz,

ż

eby najdrobniejszy nawet przeciąg nie zagroził porozkładanym na

podłodze kartkom. Na jej zadartym nosie pyszniły się ogromne szkła
w czerwonej oprawce. Wąską spódniczkę podciągnęła do kolan i
wypinając potężną pupę, ostrożnie układała papiery. Ginny zawsze
rozkładała plany na podłodze jego gabinetu. Od dziesięciu lat była
jego sekretarką i należało to do jej obowiązków.

-

Jeśli nie przestaniesz wreszcie patrzeć na zegarek, Reardon, to

nigdy tego nie skończymy - powiedziała.

-

Jest już po czwartej. - Craig zasłonił mankietem koszuli złotą

bransoletkę zegarka. - A ty nie miałaś jeszcze przerwy obiadowej.

-

Przeżyję. Będziesz tu siedział całą noc, jeśli ci nie pomogę.

- No i co z tego? To już nie twój problem.
- Dobrze ci radzę, wykorzystaj swojego niewolnika, dopóki

jeszcze tu jest. O piątej wychodzę. Umówiłam się z Haroldem na
obiad. Będziemy zupełnie sami. Bez dzieci, bez teściowej. Dlatego
właśnie, mimo że cię uwielbiam, nie mogę dziś zostać z tobą dłużej.

-

A czy ja cię o to prosiłem?

-

Nie. - Poprawiła opadające na nos okulary.

-

Ale nie lubię cię z tym zostawiać samego. I wcale nie ze

względu na ciebie, tylko na mnie. Jak przesiedzisz tu całą noc, jutro
będziesz kwaśny jak ocet i bardzo trudny we współżyciu. - Czekała i
jego ripostę, ale Craig nie skorzystał z okazji. - Chory jesteś? -
zapytała troskliwie.

-

Ja? Nie, czuję się świetnie.

-

Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek był tak rozbity.

- Po prostu myślę - odpowiedział zgodnie z prawdą. Cały czas

myślał o malutkiej laseczce dynamitu, jaką podłożył w jednym z biur
na drugim końcu miasta. W każdej chwili mógł zadzwonić telefon.

Oczekując na ten telefon, zastanawiał się w stosunkami

panującymi między nim i jego sekretarką. Kiedy zatrudnił Virginię,
była pełna szacunku i trochę wystraszona, ale jego status pana i
władcy nie trwał długo. Potem Ginny widziała go w gorszych

background image

momentach i przestał na niej robić wrażenie jego sześciocyfrowy
roczny dochód i dziesiątki tytułów na drzwiach gabinetu. Może i jest
troci szorstka, ale znakomicie prowadzi jego biuro i b rdzo lubi tę
pracę. Craig tak uważał, bo nigdy na nic nie narzekała, ale w tej chwili
nie b już tego taki pewien. Przypomniał sobie, jak dv lata temu mało
brakowało, żeby Virginia złoży wymówienie. Bracken, taki picuś z
księgowości zaczął ją napastować. Craig zwolnił go, kiedy tylko
zorientował się, co się dzieje. Zrugał Virginię o to, że nie powiedziała
mu o swoich kłopotach. Dziewczyna najpierw się obruszyła, a potem
powiedziała, że takie rzeczy zdarzają się przecież w biurach i że
chciała sama sobie z tym poradzić. A przecież Karen, tak samo jak
Virginia, pracuje jako sekretarka szefa dużej firmy. Na pewno w ciągu
tych wszystkich lat pracy jakiś biurowy Don Juan

musiał się

dostawiać także do niej. Tym bardziej, że Karen jest piękna i
delikatna, nie taka zwyczajna jak jego Ginny.

Tak, teraz wreszcie zrozumiał, że Kara po prostu nie opowiadała

mu o swoich problemach. Dzieliła się z nim radościami i sukcesami,
ale kłopotów nigdy nie przynosiła do domu. Nigdy przedtem nawet
nie przyszło mu do głowy, że ta praca nie daje jej satysfakcji.

Całe popołudnie chodziła mu po głowie jedna myśl. Dlaczego,

kiedy jeszcze byli małżeństwem, nigdy nie posadził jej naprzeciwko
siebie i po prostu nie zapytał, o czym myśli, czy ma jakieś marzenia,
aspiracje zawodowe, czy jest szczęśliwa? Dlaczego nie interesował się
takimi ważnymi problemami kobiety, która była jego żoną?
Rozdzwonił się telefon i Craig zerwał się na równe nogi. Virginia
popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Czekałem na ten telefon - powiedział. - Odbiorę w sekretariacie.
Musiał przebyć ocean papierów, żeby się tam dostać, Ale o tej

porze w sekretariacie było pusto i mógł spokojnie rozmawiać.

- Reardon, słucham. - Udało mu się chwycić słuchawkę po trzecim

dzwonku.

- To właściwa osoba - usłyszał. Mocno przycisnął słuchawkę do

ucha. Uśmiechnął się zadowolony. Rzeczywistość okazała się jeszcze
gorsza niż przypuszczał. Znajomy kobiecy głos po drugiej stronie
słuchawki był bardzo obrażony. - Posłaniec z kwiaciarni przyniósł mi
bukiet - oznajmiła sucho.

background image

- Taak? - Zapomniał o Virginii, o biurze i papierach... Wyobraził

sobie Karen. Zawsze bardzo starannie ubierała się do pracy. Włosy
upinała w kok. Nosiła buty na wysokich obcasach (uwielbia wysokie
obcasy) i eleganckie kostiumy. Na pewno wygląda wspaniale. Zawsze
jest taka opanowana. Te nutki zdenerwowania w jej głosie mogła
wywołać wyłącznie malutka laseczka dynamitu.

- Róże. Trzydzieści sześć róż. Trzydzieści sześć żółtych róż od

jakiegoś Texa Lancera.

- Ten Tex musi być twoim oddanym wielbicielem - powiedział

zimno Craig.

-

Tak, a krowy potrafią latać. Nie znam żadnego Texa Lancera.

-

Jesteś pewna? Może spotkałaś go kiedyś i teraz po prostu nie

pamiętasz.

-

Reardon. Jest tylko jeden człowiek na świecie, który mógłby mi

przysłać żółte róże, ale on nie ma na imię Tex. Jak mogłeś mi to
zrobić?

-

Ja? Kochanie, oskarżasz niewłaściwego faceta. To nie moja

wina, że mężczyźni za tobą szaleją.

- Craig...
- Cholera! Mam drugi telefon! Nie mogę teraz rozmawiać, Karo.

Zadzwonię do ciebie później.

- Odłożył słuchawkę i głośno się roześmiał. Pomyślał z

satysfakcją, że jego była żona ma przed sobą cały długi tydzień takich
irytujących niespodzianek. Dziś rano złożył w kwiaciarni zamówienie,
które tylko zaczynało się od róż. Jutro Kara dostanie, naręcze kamelii
od Clifforda Rinesa, w środę Basil Wickenford III przyśle jej
orchidee, a w czwartek Gilbert Rafferty - fiołki. W piątek Quentin
Forbes... Co, u licha, pośle jej Quentin Forbes? Takie jakieś cudaczne,
bardzo kolorowe kwiaty. Właściciel kwiaciarni powiedział mu, jak się
nazywają, ale Craig nie miał głowy do nazw kwiatów.

Dawno już nie dawał Karen żadnych dowodów uznania. Craig

dobrze wiedział, że dla zdobycia jej będzie potrzebował znacznie
cięższej artylerii niż garść kwiatów. Nie chciała, żeby ją zdobywał.
Nie chciała, aby ją znów ranił, i miała po temu uzasadnione powody.
Wyszła za mąż za niewrażliwego egoistę. Błędy, które popełnił,
ciążyły mu jak ołów, ale przecież zostały popełnione i są teraz

background image

integralną częścią ich przeszłości. Jego jedyna szansa to
udowodnienie Karen, że stał się innym mężczyzną i że naprawdę już
nigdy w życiu jej nie skrzywdzi.

Tym razem, obiecał sobie Craig, będę bardzo ostrożny. Na pewno

nie napytam jej biedy. Teraz już zawsze będę uważał, żeby to ona była
szczęśliwa.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ktoś zapukał do drzwi.
- Julie! Możesz otworzyć? Nie mogę tego teraz zostawić -

zawołała Karen znad stosu bielizny, którą, właśnie przeglądała.

- No pewnie.
Karen usłyszała, jak rzucona z impetem szczotka uderzyła o

podłogę w kuchni. Julie z radością witała wszelkie przerwy w
domowych zajęciach, zaplanowanych na sobotnie przedpołudnie. I nie
ona jedna. Karen zdmuchnęła opadający na oczy kosmyk włosów i
pochyliła się nad stertą ciuchów. Każda koszula, każda bluzka czy
para spodni miały inny przepis prania. Na trzy osoby trzeba by co
tydzień robić dziewięćdziesiąt siedem osobnych prań. Żarty, czy co?

-

Cześć, tato! - Julie była najwyraźniej zaskoczona. - Mieliśmy się

spotkać dopiero po południu.

-

I spotkamy się. - Objął córkę i pocałował w policzek.

-

Jestem ci potrzebna?

-

Niezupełnie.

-

Więc chcesz coś od Jona. Ale się ucieszy! Robi porządki w

swoim pokoju. Wygląda to tak, jakby prowadził działania wojenne.
Wyobraź sobie...

-

Właściwie, to Jona też nie potrzebuję. Przyszedłem do waszej

mamy.

-

Do mamy? - Julie szeroko otworzyła zdziwione oczy. - Chcesz

się zobaczyć z mamą?

-

Muszę znaleźć stare zeznania podatkowe. Mama zawsze

trzymała je na strychu. Czy jest w domu?

-

Tak, jest w domu - powiedziała Karen, stając w drzwiach.

Widziała, że córka obserwuje ich z ogromnym zainteresowaniem.

Powitała Craiga uprzejmym skinieniem głowy, chociaż serce jej
trzepotało jak ptak schwytany w sidła.

Przez cały tydzień ani razu nie udało jej się skontaktować z byłym

mężem. Tylko w poniedziałek odebrał telefon i powiedziała mu, co
sądzi o różach, ale to wszystko. Wypadło mu nagle bardzo wiele
spotkań i w żaden sposób nie mógł z nią rozmawiać w pracy, a po
południu miał takie mnóstwo zajęć, że zupełnie nie mógł odebrać
telefonu w domu.

background image

Te wszystkie cudowne, wspaniałe kwiaty... Craigowi musi na niej

bardzo zależeć, skoro zadał sobie tyle i trudu. Chociaż w tej chwili nie
wygląda jak starający się facet. Stare dżinsy, skórzana kurtka, ręce w
kieszeniach zaróżowione od chłodnego porannego powietrza policzki.
Stał w drzwiach z nogą wysuniętą do przodu, jakby nie miał odwagi
wejść do domu bez jej pozwolenia, i bez najmniejszej emocji
przyglądał się szczupłej sylwetce swojej byłej żony.

- Przepraszam, że ci zawracam głowę, Karen - powiedział

uprzejmym, zupełnie obojętnym tonem - ale gdybyś mogła poświęcić
mi kilka chwil... Jestem pewien, że masz na strychu nasze stare
zeznania podatkowe. Byłbym wdzięczny, gdybyś pozwoliła mi do
nich zajrzeć.

- Nie ma sprawy - odrzekła równie grzecznie.
- Co potrzebujesz?
-

Oświadczenie podatkowe z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego

siódmego roku.

-

Och, to będzie kłopot. Te papiery leżą chyba na samym spodzie.

Julie...

-

Na mnie nie licz. - Córka podniosła ręce do góry. - Nie mam

pojęcia, gdzie tam co znaleźć.

-

No dobrze, sama z tobą pójdę - westchnęła Karen.

Wyprostowana, jakby połknęła kij od szczotki, weszła po schodach na
górę. Craig w milczeniu poszedł za nią. Jon wysunął nos z pokoju i
zawołał:

- Tato! Co ty tu...
- Musimy znaleźć stare zeznania podatkowe - odpowiedział

szybko synowi.

- Chyba są na strychu - dodała Karen.
W końcu korytarza znajdowały się małe drzwi prowadzące na

strych. Karen nacisnęła klamkę. Craig przystanął na chwilę, żeby
zamienić parę słów z synem, więc Karen poszła przodem.

Schody na strych były wąskie i źle oświetlone. Na górze były

tylko dwa małe okienka, przez które przesączało się światło dnia.
Nigdy nie wykończyli strychu. Wiatr dmuchał przez szczeliny, a
zakurzone promienie słońca padały na podłogę z desek, zasłaną
pudłami pełnymi jakichś rupieci.

background image

Karen z obrzydzeniem patrzyła na ten bałagan: stare krzesła,

dziecięce łóżeczko, połamany fotel na biegunach, jakiś zniszczony
stolik i mnóstwo pudeł pełnych książek. Na tym strychu
przechowywano wiele wspomnień, ale na pewno nie było tu zeznań
podatkowych. Nigdy nie składali na strychu żadnych dokumentów
dotyczących podatków. I Craig doskonale o tym wiedział.

Usłyszała, jak zamyka drzwi na dole, a potem idzie po

trzeszczących stopniach. Wszedł na górę i nie zatrzymując się nawet
na chwilę, podszedł prosto do niej. Już nie patrzył na nią obojętnie.
Zniknęła też gdzieś jego układność.

Podkradł się do niej jak lew do świeżego mięsa, I pochyłu głowę i

pocałował ją szybko. Pocałunek był,

1

] na tyle krótki, że można go

było uznać za powitanie, ale dla niej trwał wystarczająco długo.
Poczuła na piersiach dotknięcie zimnej skórzanej kurtki i ciepło jego
ust na swoich wargach. Podniósł głowę, a na jego twarzy pojawił się
szatański uśmiech.

- Dzień dobry, Karo - powiedział niewinnie. Serce jej waliło jak

młot pneumatyczny i Karen bardzo się tego wstydziła. Oszukiwanie
dzieci, potajemne spotkania...

No, oczywiście, nie mają przecież innego wyjścia. Przynajmniej

jeśli chcą, aby dzieci nie budowały zamków z piasku...

Mimo wszystko źle się z tym czuła. Chociaż z drugiej strony, to

uczucie było całkiem przyjemne. Przez cały ostatni rok żyła jak
cnotliwa zakonnica. Już prawie zapomniała, jaką przyjemność sprawia
robienie rzeczy zakazanych. Tylko jeden największy na świecie łobuz
zawsze umiał ją skusić do złego. Ten sam, który w tej chwili tak
mocno ją obejmuje.

- Craig... - Musi omówić z nim bardzo poważną sprawę. Już za

chwilę na pewno sobie przypomni, o czym to miała z nim
porozmawiać.

Jednak jej były mąż najwyraźniej zaplanował sobie zupełnie inną

kolejność zdarzeń.

- Możemy tu zostać najwyżej dwadzieścia minut. - Craig usiadł na

pudle z książkami i pociągnął Karen za sobą. - Coś ci przyniosłem. Po
to właśnie przyszedłem. Ale najpierw kawa. - Rozpiął suwak
skórzanej kurtki i wyciągnął nieduży termos. – Jest tylko jedna

background image

filiżanka. Musimy się podzielić. A potem prezencik...

-

Jaki znowu prezent? Nie, Craig, poczekaj...

-

Nie denerwuj się. To nie jest duże.

Położył jej na kolanach prostokątny przedmiot opakowany w

papier. Wpatrywała się w Craiga i nawet nie rzuciła okiem na paczkę.

- No, otwórz. Bo sam otworzę...
Przyglądał się, jak Karen odwija żółty papier, pod którym ukrył

specjalnie dla niej wybraną książkę.

Wprawdzie tylko raz wspomniała, że chodzi na wykłady z historii

Chin, ale kupił jej klasyczne dzieło o historii Chin, elegancko wydane,
w skórzanej, tłoczonej złotem, oprawie.

-

Miałem nadzieję, że ci się spodoba.

-

Podoba mi się.

-

Mam nadzieję, że ci się przyda, bo mówiłaś, że interesują cię

Chiny...

-

Ależ to wspaniały prezent. To biały kruk - powiedziała. -

Stosujesz chwyty poniżej pasa, Reardon. i robisz to celowo.

- Chwyty poniżej pasa? O czym ty mówisz?
-

Umówiliśmy się, że nie będziemy się spieszyć, że zobaczymy,

jak nam się ułoży. Nie powinieneś postępować w ten sposób, to nie w
porządku. Jestem zażenowana...

-

Naprawdę?

-

Jej

zakłopotanie

sprawiło

mu

wyraźną

przyjemność.

-

Craig, to nieuczciwe - powiedziała stanowczo.

-

Co jest nieuczciwe?

- I kwiaty, i książka są nieuczciwe. Nie potrzebuję żadnego

zadośćuczynienia i nie powinieneś tego robić. - Przypomniała sobie
wreszcie to, co przez cały tydzień chciała mu powiedzieć. - Dużo
myślałam o tym, co powiedziałeś. O twoim poczuciu winy za to, że
wciąż mnie pakowałeś w jakieś kłopoty. Otóż, zupełnie nie masz racji
i nie potrzebujesz mnie za nic przepraszać. Przecież nie namawiałeś
mnie, żebym poszła z tobą do łóżka, sama tego chciałam. I do tego,
ż

ebym z tobą uciekła, też mnie nie zmuszałeś. Nie jesteś i nigdy nie

byłeś w najmniejszym nawet stopniu odpowiedzialny za żaden z
moich błędów.

- W porządku.

background image

- Nie, to nie jest w porządku. Miałabym ochotę cię udusić,

gdybym wiedziała, że żyjesz z takim strasznym poczuciem winy w
sercu. Wszyscy dobrze wiedzą, że oboje jesteśmy wyjątkowymi
głupkami, ale ta głupota jest w takim samym stopniu moją chorobą,
jak i twoją. Naprawdę nie musisz siebie o nic obwiniać ani pokutować
za żaden grzech, którego i ja nie miałabym na sumieniu. Jednakowo
odpowiadamy za wszystkie kłopoty, w jakie przez całe życie razem
się pakowaliśmy. Zrozumiałeś to wreszcie?

- Karo!
- Tak? - Cały czas myślała o tym, że powinna mu pomóc pozbyć

się tego bezsensownego poczucia winy. Rodzice Craiga prowadzili
raczej beztroskie życie i w końcu rozwiedli się z powodu jakiegoś
idiotycznego „wolnego związku". Craig nigdy o tym nie mówił, nawet
wtedy, kiedy jeszcze chodzili do szkoły, ale Karen uważała, że to
właśnie rodzice wzbudzili w nim to nadmiernie rozwinięte poczucie
winy. Wprawdzie cieszył się opinią zimnego brutala, ale była to tylko
poza. W głębi serca był zawsze gotów do poświęceń i ogromnie dużo
od siebie wymagał.

Craig pogłaskał ją po policzku. Wybrała sobie nie najlepszy

moment na roztrząsanie przeszłości. Miała przed sobą mężczyznę
próbującego zwrócić jej uwagę na teraźniejszość.

- Nie chmurz się - polecił.
A ponieważ polecenie było zupełnie idiotyczne, więc się

uśmiechnęła.

- To, że dałem ci książkę, nie ma nic wspólnego z poczuciem

winy, kochanie. To tylko taki kaprys.

Bez podtekstów. I niech mnie diabli porwą, jeśli wiem, dlaczego

Tex przysłał ci róże, ale moja męska intuicja podpowiada mi, że te
kwiaty też nie miały nic wspólnego z poczuciem winy.

Oboje dobrze wiedzieli, że żaden Tex nie istnieje.
- A więc? - Karen dała się wciągnąć do gry. – Co ci podpowiada

twoja męska intuicja? Dlaczego dostałam tyle kwiatów od Texa i jego
kumpli?

- To oczywiste. - Craig nagle przypomniał sobie o termosie.

Otworzył go i wlał kawę do nakrętki.

- Jesteś piękną, utalentowaną i bardzo powabną kobietą. To rzadka

background image

kombinacja i każdy mężczyzna, który nie jest ślepy i głuchy, musi to
zauważyć. Wcale mnie nie dziwi, że faceci uganiają się za tobą.
Oszczędź mi, proszę, szczegółów. Szczerze mówiąc, wolałbym już
więcej nie słyszeć o tych kwiatach.

Powiedział to wszystko bardzo poważnie, a przy tym nalewanie

kawy tak go zaabsorbowało, że w żaden sposób nie mógł jej spojrzeć
w oczy. Komplement sprawił Karen ogromną przyjemność, ale
jeszcze większą - widok Craiga, bardzo zajętego przeklętą nakrętką od
termosu. Karen pomyślała, że po raz pierwszy w życiu widzi tego
ogromnego jak dąb mężczyznę tak zakłopotanego. Nie sądziła, że
naprawdę słuchał jej żalów na temat tego, że jej nie doceniał i że
uważał ją za swoją własność. Ona także zapamiętała jego zwierzenia o
poczuciu odpowiedzialności za popełnione przez nich błędy. Oboje
słuchali tego, co mieli sobie do powiedzenia. Nie przypuszczała, że to
się jeszcze kiedyś zdarzy. Poczuła nagły przypływ wzruszenia...

- No dobrze - mruknęła. - Jeśli nie chcesz słuchać o kwiatach,

przestanę o nich mówić.

- Świetnie.
- Musisz jednak wiedzieć, że chciałabym tę sprawę załatwić do

końca. Gdybym tylko wiedziała, kto naprawdę przysłał mi te kwiaty,
natychmiast rozebrałabym się do naga, zarzuciła na siebie jakiś welon
i zatańczyła przed nim bolero. Trzeba przecież podziękować
człowiekowi...

Craig o mało nie udławił się kawą. Podała mu serwetkę.
- Może uda ci się namówić Texa, żeby następnym razem dołączył

do kwiatów swój adres - powiedział ponuro Craig.

-

Myślisz, że byłby zadowolony, gdybym mu osobiście

podziękowała?

-

Sądzę, że bez specjalnego wysiłku doprowadziłabyś biedaka do

obłędu.

-

Och, nie chciałabym się posunąć tak daleko. Jeśli uważasz, że

ten pomysł z bolerem nie jest najszczęśliwszy, to może pomyślę o
jakimś nastrojowym spotkaniu przy świecach.

-

Jeśli natychmiast nie przestaniesz, zapomnę o naszej dwójce

nadwrażliwych nastolatków i zgwałcę

i cię tu, na strychu. - Nie dał po sobie poznać, czy rzeczywiście

background image

tylko zażartował. - Chyba się przestraszyłaś, kochanie.

- Przestraszyłam się i wciąż jeszcze się boję.
- Odetchnęła głęboko. - Ale na pewno nic nam się nie uda, jeśli

nie zdobędziemy się wobec siebie na szczerość. Albo oboje damy
sobie stuprocentową ,f szansę, albo wcale nie ma sensu próbować. -
Uśmiechnęła się. - Nie wiem, czy ta książka coś zmieni, Reardon.

Chciała odgarnąć z czoła pasmo włosów, ale Craig złapał ją za

rękę.

- Do diabła z książkami! Tak właśnie było na początku, kiedy się

poznaliśmy. Tylko my dwoje, i !sam na sam. Tym razem będziemy
ostrożniejsi, Karo. I Patrzyła mu w oczy, czuła dotyk jego dłoni i
doskonale wiedziała, że ostrożność jest ostatnią rzeczą, o jakiej jej
były mąż w tej chwili myśli. W jego oczach płonął żar...

-

Za długo tu siedzimy! - Zerwała się na równe nogi. - Dzieci

zaczną coś podejrzewać. Zejdę już na dół.

-

Chcesz mnie tu zostawić, żebym sobie sam znalazł nieistniejący

dokument?

- No właśnie.
- Wracaj, skarbie.
Rozsądek kazał jej szybko stąd wyjść. Jeśli zostanie, Craig na

pewno ją pocałuje. Szczerze wątpiła, czy skończyłoby się na jednym,
krótkim pocałunku. A jeden dłuższy mógłby sprowadzić na nich
prawdziwe kłopoty. Ma przecież ogromną praktykę w traceniu głowy
dla Craiga. O tym nie może zapomnieć. Oboje zawsze robili wszystko
na łeb na szyję. Nigdy wolniej. Szczególnie chętnie, gdy chodziło o
seks. I o tym także musi pamiętać.

Może go nawet kocha. Może nigdy nie przestała go kochać. I

może nawet tym razem by im się udało, ale popełnione kiedyś błędy
skrzywdziły także innych ludzi. Szczególnie ucierpiały na tym ich
dzieci, i to nauczyło ją ostrożności. Doświadczenia minionych lat
zmusiły Karen do rozwinięcia w sobie poczucia odpowiedzialności.

Była już na trzecim schodku, gdy Craig dobiegł do poręczy. Miał

diabelski uśmiech, którego porządna kobieta powinna się bać.

- Jeśli naprawdę chcesz mnie tu zostawić - zawołał - to może mi

przynajmniej powiesz, jak miałaby wyglądać ta kolacja przy
ś

wiecach.

background image

Oczy mu błyszczały, jakby już widział Karen chłepczącą

szampana z jego pępka. Ona też wyobraziła sobie taką samą scenę.

- No i co ja mam z tobą zrobić, Reardon - mruknęła.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
-

Nie chcę.

Zatrzasnęła za sobą drzwi, zostawiając go samego na strychu, i

dopiero wtedy wybuchnęła śmiechem. Zawsze potrafił ją rozśmieszyć.
Za to też go kochała. Jeszcze jedno ostrzeżenie, że już wpadła po
uszy.

Jon zawsze uważał swoją siostrę za skrzyżowanie złośliwej

odmiany cholery z koszmarnym potworem. Od dnia swoich urodzin
wciąż go prześladowała. Wszyscy ją chwalili, zawsze miała bardzo
dobre stopnie, ale oprócz tego była wścibska i bez przerwy grzebała w
jego rzeczach. Ojciec uważał za oczywiste, że Jon ma na nią uważać
w szkole, co wcale nie było łatwe, szczególnie od kiedy wyrosła na
ładną dziewczynę. Dwa razy musiał się bić ze starszymi od siebie
chłopakami, którym wydawało się, że mogą bez przeszkód podrywać
Julie. Jon nie cierpiał bójek. Jakim cudem dał się wmanewrować w
rolę goryla swojej atrakcyjnej siostry?

Julie była przekleństwem jego życia, ale miała jedną pozytywną

cechę: nie paplała. Nawet przyparta do muru potrafiła dochować
tajemnicy. W trudnych chwilach zawsze trzymali się razem. On stał
murem za nią, a ona zawsze brała jego stronę. Ten system szczególnie
dobrze działał w ich stosunkach z rodzicami.

Julie wyjrzała przez okno.
- Co mama powiedziała? - zapytała, kiedy samochód odjechał. -

Ż

e dokąd jedzie?

- Po mleko.
Julie szybko przeszła przez kuchnię.
-

Popatrz - powiedziała, otwierając szeroko drzwi lodówki. Jon

zajrzał jej przez ramię. Na półce równym szeregiem stało pięć
litrowych kartonów mleka. Spojrzeli po sobie.

-

To już trzeci raz w tym tygodniu. Nic z tego nie rozumiem.

Dokąd ona jeździ?

- Najwyraźniej po mleko - powiedział Jon.
- Tyle to i ja wiem. Jeśli przywiezie jeszcze litr mleka, otworzymy

background image

mleczarnię. Zauważyłeś, jak się ubrała? Białe spodnie, czerwony
sweter...

Jon nie odpowiedział. O tym samym właśnie pomyślał.
- Jon, odkąd to mama tak elegancko się ubiera, jadąc po zakupy?

Przynosi to mleko tylko dlatego, że nie chce, żebyśmy się czegoś
domyślili. To jasne jak słońce.

Zanim zatrzasnęła drzwi lodówki, Jon zdążył jeszcze chwycić

karton mleka.

-

Wróci przed ósmą. - Pociągnął łyk prosto z kartonu. -

Poprzednim razem nie było jej przez niecałą godzinę. Może naprawdę
robi zakupy?

-

A koty uwielbiają pływać. - Julie usiadła na krześle i oparła

głowę na rękach. - Jest siódma wieczorem, a my nawet nie wiemy,
dokąd pojechała nasza własna matka. Uważam, że powinieneś coś
zrobić.

-

Ja? A co ja mogę zrobić? - Jon otarł usta wierzchem dłoni.

- Powiedz chociaż, że też się martwisz.
- No dobrze. Też się martwię. Dziwnie się zachowuje, no i co z

tego? Może nie chce, żebyśmy wiedzieli, co robi.

- O Boże, ależ ty jesteś głupi! - Julie westchnęła.
- Oczywiście, że nie chce, żebyśmy wiedzieli, co ona robi. A o co

ja się martwię, idioto? Mama nigdy nie miała przed nami tajemnic.
Jesteśmy przecież całym jej życiem.

- Mnie się wydaje, że to ma jakiś związek z tatą - powiedział z

namysłem Jon.

- Bo ty chcesz wierzyć, że to o tatę chodzi. Ja też bym chciała w to

wierzyć. A jeśli nie? Jeśli to jakiś obcy facet? A może ona naprawdę
ma kłopoty i bardzo nas potrzebuje?

Kolejny łyk mleka utknął Jonowi w gardle, jakby to była grudka

błota. Można się było tego spodziewać, siostrzyczka lubi
dramatyzować. Jednak jego też ruszyło.

- Może i masz rację - mruknął - ale ja nie mam zamiaru się

wtrącać. Nie chcę więcej awantur.

- A kto mówi o wtrącaniu się? Proponuję ci tylko, żebyśmy na nią

uważali, upewnili się, że nic złego się nie dzieje, by w razie czego
można jej było pomóc.

background image

Jon musiał się z nią zgodzić. Nie miał innego wyjścia.

Jeszcze tydzień temu Karen martwiła się, że jej stosunki z byłym

mężem wymykają się spod kontroli. Podczas kolejnych spotkań
płomień pożądania rozpalał się coraz mocniej. Ta namiętność nie była
niczym nowym, tylko oni byli zupełnie inni. On i ona, mężczyzna i
kobieta, w życiu których już nic i nigdy nie będzie takie samo. Jej
pociąg do Craiga przewyższał wszystko, co czuła kiedykolwiek
przedtem, i to także bardzo ją niepokoiło. Zbliżenie seksualne, którego
tak się obawiała, zbyt szybko stało się faktem. Nikt nie wie, jak to się
dzieje, że potajemnym kochankom udaje się spotykać się mimo
wszystko. Karen i Craig musieli się ukrywać jak złodzieje, żeby
wykraść choćby godzinę na spotkanie.

Ś

wiatła tańczyły za szybą samochodu, odbijały się w strugach

deszczu. Wieczór był ciemny jak smoła, a na dodatek zimny, jesienny
deszcz zacinał w okna.

Włączyła wycieraczki.
- Na pewno chcesz prowadzić? - zapytał Craig.
- Rozpadało się na dobre.
- Dam sobie radę, to już niedaleko.
- Naprawdę nie powiesz mi, dokąd jedziemy?
- W odludne miejsce. - Uśmiechnęła się do niego.
- Obiecuję, że nie spotkamy tam znajomych.
Szczerze mówiąc, trochę głupio się czuła, zawożąc go w to

właśnie miejsce, ale nie miała wyboru. Bardzo chciała, raczej musiała,
znaleźć się sam na sam z Craigiem. Skąd mogła wiedzieć, co
naprawdę do niego czuje, albo co on czuje do niej, jeśli nie mieli
możliwości wypróbować i sprawdzić swoich uczuć?

Zachowała jednak ostrożność i wykazała się poczuciem

odpowiedzialności, bo zaproponowała, że spotkają się na neutralnym
terenie, w miłym i bezpiecznym miejscu. Co więcej, ktoś ze
znajomych zawsze może wpaść na nich w bibliotece, w muzeum czy
w ustronnym zaułku, a tam na pewno nikogo nie spotkają.

Nigdzie nie byli bezpieczni. O seksie w ogóle nie było co marzyć.

Największym ich problemem było zachowanie tajemnicy, a
szczególnie, zwodzenie własnych dzieci. W końcu to całkiem

background image

możliwe, że Jon Jacob pójdzie do delikatesów kupić wołowinę z
ryżem albo, na przykład, umówi się ze swoją dziewczyną na randkę w
muzeum. Julie za to często bywała w bibliotece, chociaż, o ile Karen
dobrze pamięta, nigdy nie chodziła tam wieczorem. Oddalenie się od
miasta gwarantowało, że znajdą spokojne miejsce, w którym uda się
porozmawiać. Żadne z nich jednak nie miało tak dużo wolnego czasu,
ż

eby go tracić na daleką podróż.

Karen uwielbiała swoje dzieci. Craig także. Dałaby się za nie

zabić i Craig też. Dziś jednak Jon Jacob miał randkę i nawet wziął w
tym celu samochód Craiga, a Julie spędzała noc u koleżanki, rodzice
mieli więc okazję spędzić ze sobą kilka spokojnych godzin. Karen
zdecydowała się skorzystać z tej okazji.

- Coś mi się wydaje, że pamiętam ten zakręt - mruknął Craig.
Karen pomyślała, że powinien go bardzo dobrze pamiętać.
-

Ale chyba nie zamierzasz łamać przepisów, skarbie?

-

Mam trzydzieści sześć lat, bardzo się staram być idealną matką

naszych wspólnych dzieci i od lat radzę sobie z bardzo
odpowiedzialną pracą. Czy taka kobieta mogłaby pomyśleć o łamaniu
prawa?

Asfalt lśnił w strugach deszczu jak mokry heban. Spojrzała przed

siebie, potem we wsteczne lusterko. Nie było widać żadnego
samochodu. Skręciła z równej drogi i zjechała na pobocze. Jedną z
atrakcji Colorado Springs jest Ogród Bogów -

ponad stuhektarowy

park, który Indianie nazywali Czerwoną Ziemią. W tym miejscu
znajduje się na prerii osobliwa góra. Erozja wyrzeźbiła w granicie
fantastyczne kształty. Czerwona Skała wygląda jak wieża
gigantycznej katedry. Natura stworzyła tu prawdziwe cuda, za każdym
zakrętem oczekiwała turystów jakaś niespodzianka. Park zawsze
zamykano na noc, jednakże jego granice nie były aż tak szczelne jak
Fort Knox. Karen i Craig już wiele, wiele lat temu znaleźli
niestrzeżony wjazd. Atrakcją tego miejsca było głównie to, że
nielegalnie wjeżdżali do parku, a poza tym nikt im tam nie
przeszkadzał, kiedy chcieli być sami.

Karen wyłączyła silnik i wygasiła światła. Na chwilę w

samochodzie zrobiło się zupełnie ciemno. Craig odwrócił się na
swoim siedzeniu, ale nie odezwał się ani słowem. W ogłuszającej

background image

ciszy słychać było jedynie stukające o blachę krople deszczu i
gwałtowne bicie serca Karen.

- Nie umiałam wymyślić nic innego - poskarżyła się żałośnie. - W

każdym innym miejscu dzieci mogłyby się na nas natknąć. To jedyne
miejsce, jakie znam, gdzie nikt nas nie będzie szukał.

- Nie musisz się usprawiedliwiać - powiedział Craig.
- Przywiozłaś mnie tu, żeby się trochę popieścić.
- Nie...
-

Napaliłaś się na mnie, przyznaj się. Pamiętasz, to ja zawsze

tłumaczyłem się, że przywożę cię tutaj, żebyśmy mogli spokojnie
porozmawiać. Myślisz, że dam się nabrać?

-

Reardon... - Napięcie powoli ustępowało, roześmiała się. Tego

się właśnie obawiała. Craig rzeczywiście wyciągnął błędne wnioski z
faktu, że tu go przywiozła. Dobrze pamiętał nie całkiem niewinną
historię tego miejsca. Mnóstwo rzeczy zdarzyło się po raz pierwszy
właśnie tutaj. Tu po raz pierwszy naprawdę ją pocałował, tutaj
pozwoliła mu dotknąć swego ciała, po raz pierwszy tutaj położył jej
dłoń na dziwnym i przerażającym wybrzuszeniu swoich spodni. Od
tamtych dni minęło już wiele lat i Karen sądziła, że stare wspomnienia
zupełnie wyblakły. Do chwili, gdy zatrzymała samochód, bo wtedy
właśnie poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Minęło, ale
zdenerwowanie pozostało. Współuczestnik tamtych wydarzeń był
najwyraźniej zachwycony tą sytuacją. Wpatrywał się w nią
błyszczącymi oczami, jak żądny krwi wampir.

- Hej, skarbie. Spróbuję jakoś znieść to, że się do mnie dobierasz.

- To dramatyczne westchnienie było częścią odgrywanej właśnie
komedii. - Mężczyzna musi robić to, co do niego należy.

- Przestań, ty erotomanie.
- Już dobrze, Karen. W porządku. Poświęcę swoją cnotę, ale robię

to tylko dla ciebie. Nie chciałbym, żeby się rozniosło wśród
znajomych, że idę do łóżka z każdą dziewczyną, która mnie o to
poprosi... Ale trudno mi będzie wejść w nastrój, jeśli natychmiast nie
przestaniesz się śmiać.


ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jego żarty odniosły wreszcie skutek. Roześmiała się głośno, a

background image

razem ze śmiechem przyszło odprężenie. Bardzo się bała, co on sobie
pomyśli.

Craig nie przyznał się, że widok tego miejsca niesamowicie na

niego podziałał. Wydało mu się, że w samochodzie zaroiło się od
starych wspomnień. To przecież w tym właśnie miejscu oboje poznali
siłę pożądania. To tutaj odkryli nowy rodzaj bliskości. Kara nigdy nie
potrafiła mówić o sobie, ale w tym jednym miejscu zawsze się przed
nim otwierała. Craig miał nadzieję, że i tym razem pozwoli sobie na
szczerość.

- Posłuchaj - powiedziała.
Lało jak z cebra. Błyskawica rozjaśniła horyzont. Srebrzyste

ś

wiatło zalało całą okolicę i park zamienił się na chwilę w baśniową

krainę. Wysokie skały wyglądały jak wieżyczki ogromnego zamku z
diamentami zamiast okien.

Karen wytarła zaparowaną szybę.
- Tu jest tylko skała i piasek - powiedziała cicho.
- Ale podczas burzy i w świetle księżyca zmienia się to w

najpiękniejszy zakątek na ziemi.

-

Zawsze kochałaś to miejsce.

-

Bo tu jest niewyobrażalnie pięknie.

Craig pomyślał, że ona też jest niewyobrażalnie piękna. Deszcz

stukał o szyby. Kara nigdy nie uważała siebie za kobietę wrażliwą, ale
on nigdy nie myślał o niej inaczej, jak o takiej właśnie kobiecie.

Zadzwoniła do niego pięć minut po wyjściu dzieci z domu, a za

następne pięć już była u niego. Nie traciła czasu na ubieranie się ani
na makijaż. Miała na sobie dżinsową spódnicę, zapinany pod szyję
sweter i jasny żakiet. Zdecydowanie za lekko się ubrała jak na taki
chłodny i deszczowy wieczór.

Znów pochyliła się nad kierownicą i starła parę z szyby.
- Przestań oddychać, Reardon. Nic nie widzę.
- Tylko mój oddech ci przeszkadza? - Uśmiechnął się. - Ale nie

otwieraj okna. Jesteś już wystarczająco zziębnięta.

- Nieprawda. Jestem cieplutka jak grzanka.
Uchyliła okno i machnęła ręką. Skorzystał z okazji i pochwycił

szczupłą dłoń. Palce miała zimne jak sople lodu.

- Do głowy by mi nie przyszło - powiedziała przyłapana na

background image

kłamstwie - że we wrześniu może być tak zimno.

- Wszyscy w Colorado o tym wiedzą - zażartował.
O tej porze roku pogoda szybko się zmieniała i nigdy nie dało się

jej przewidzieć. Wysoko w górach, gdzie stała ich Chatka, w której
zaledwie kilka tygodni temu kochali się w ciepły, słoneczny dzień,
teraz leżał już śnieg.

Craig pamiętał tamten dzień z najdrobniejszymi szczegółami. W

stereo i w kolorze. Miał nadzieję, że Kara też nie zapomniała.

Nie wypuszczał jej dłoni. Karen spojrzała mu w oczy. Zobaczył w

nich rosnące pożądanie. A przecież on tylko wkładał na jej skostniałe
dłonie swoje stare rękawice z futerka.

Błyskawica znów oświetliła horyzont i fantastyczny widok za

oknem odwrócił uwagę Karen.

-

Jeszcze trochę bajki... - mruknął Craig.

-

Naprawdę tego nie czujesz? - Spojrzała na niego.

-

Jest dziś wyjątkowo wrażliwa, pomyślał. Wszystko ma dla niej

znaczenie.

-

Pomyśl, co by się stało, gdyby dało się zamienić bajkę w

rzeczywistość - powiedział cicho. - Wyobraź sobie, że możesz
pojechać, dokąd tylko zechcesz, i robić to, na co masz ochotę.

-

Gdybym mogła pojechać, dokąd zechcę... - Przymknęła oczy. -

Pojechałabym na Daleki Wschód, a dokładnie - do Chin. A gdybym
mogła robić to, na co mam ochotę... - Otworzyła oczy. Znów była
spięta. - A nie będziesz się śmiał?

- Nie będę.
- To tylko takie głupie marzenie. Nic wielkiego. I zupełnie

nieciekawe...

- Powiesz wreszcie?
- Kiedy jeszcze chodziliśmy do szkoły, żadna z moich koleżanek

nie chciała zostać nauczycielką.

Uczenie uważano za staromodny stereotyp kariery zawodowej

kobiet. A ja zawsze chciałam robić coś, co miałoby związek z dziećmi
i z historią... - Zamyśliła się na chwilę. - Przyglądałam się naszym
dzieciom. One uważają, że nauka historii polega na zapamiętywaniu
suchych dat, zupełnie nie mają do tego serca. Jestem przekonana, że
gdyby uczono je historii we właściwy sposób, to na pewno by się

background image

zainteresowały. Historia to przecież głównie zapis błędów, których nie
chcielibyśmy popełnić po raz drugi. Dzieci powinny wiedzieć, że
wokoło istnieje wielki świat, inne kraje, inne wartości i kultury, inni
ludzie, którzy mają takie same problemy jak my, ale całkiem inne
pomysły na ich rozwiązywanie... - Zamilkła, jakby się przestraszyła
tych niespodziewanych wynurzeń.

- I co dalej? - zapytał.
- Ja lubię dzieci - powiedziała, jakby chciała się bronić.
Przecież dobrze to wiedział. Jeśli w jakimś domu znalazłoby się

sto osób i tylko jedno niemowlę, Karen instynktownie trafiłaby do
niemowlęcia. Większość rodziców w jej wieku jak ognia unika
wszelkich spotkań swoich dzieci z rówieśnikami, ale drzwi domu
Karen zawsze stały otworem przed nastolatkami. Dzieci zawsze do
niej lgnęły.

-

To tylko takie głupie marzenie - zapewniła. - Coś, co sobie

wymyśliłam bardzo dawno temu.

-

I wcale ci już na tym nie zależy, co? - Nie spuszczał z niej oka.

-

Oczywiście, że nie. Boże, mam dobrze płatną pracę, która daje

mi możliwości rozwoju i zapewnia spokojną przyszłość. Co by o mnie
pomyślały dzieci, gdybym po prostu rzuciła to wszystko dla jakiejś
mrzonki?

-

Chyba zmarzłaś, bo cała się trzęsiesz. - Z zimnem można było

sobie bez trudu poradzić, uruchamiając silnik i włączając ogrzewanie.
Zamiast tego przytulił ją do siebie, co rozwiązywało znacznie
poważniejszy problem: mieć ją blisko siebie, i to natychmiast.

Kara nie od razu zaprotestowała, a kiedy siedziała już na jego

kolanach, było na to za późno. Naprawdę zmarzła.

-

Nigdy nie myślałaś o powrocie na studia? - kontynuował

rozmowę Craig.

-

Chciałam pochodzić na jakieś wykłady, ale robić dyplom...

- Nie masz na to czasu - dokończył za nią.
- Zgadłeś. Pracuję od ósmej do piątej, prowadzę dom, i co

najważniejsze...

-

Najważniejsze, że dzieci cię potrzebują.

-

Właśnie.

- I dużo czasu poświęcasz swoim rodzicom. Twoja matka nie

background image

może się bez ciebie obejść, szczególnie od czasu, gdy twoja siostra
wyjechała do innego stanu.

Jeśli się to wszystko podsumuje, to aż dziw bierze, że znalazłaś

teraz trochę czasu dla mnie. Nie mówiąc już o powrocie na studia...

-

Bo naprawdę nie mam czasu. A w ogóle, to nie wiem, po co o

tym rozmawiamy. Przecież to tylko nierealne marzenie, zapomniałeś?
Sam pomysł to czyste kretyństwo - dodała z uśmiechem. - Co ty
robisz, Reardon?

-

Ja? Chcę cię trochę rozgrzać. - Rozpiął kurtkę i mocniej ją

przytulił.

-

Ciekawe, dlaczego nie mogę uwierzyć w twój altruizm.

-

Bo jesteś okropnie podejrzliwa. - Otarł się policzkiem o jej

włosy. Tak żarliwie opowiadała o dzieciach i o uczeniu... Aż go
zabolało, kiedy zdał sobie sprawę, od jak dawna ukrywała to
marzenie. Uświadomił sobie, jak często Karen przedkładała potrzeby
innych -jego, dzieci, swoich rodziców - nad własne marzenia. - Nie
musisz się o nic martwić. Ja się wszystkim zajmę.

-

To oświadczenie też nie budzi mojego zaufania. Zwłaszcza kiedy

trzymasz ręce pod moim żakietem.

-

Nic ważnego się nie stanie. Nawet akrobata niczego nie wskóra

na przednim siedzeniu samochodu. Szczególnie przy tej temperaturze.
Ale...

Przechyliła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Uśmiechała się do

niego oczami, ustami, całą sobą.

- Ale co? - przypomniała.
- Ale tak sobie pomyślałem, że powinniśmy prze- prowadzić

badania na temat zmian w technice pieszczot w ciągu ostatnich
piętnastu lat. Takie intelektualne doświadczenie dla potomności.
Mogłabyś się poświęcić.

- To żałosny podstęp, Reardon.
Dobrze wiedział, ale Karen było to obojętne. Uśmiechała się bez

strachu. Nie obawiała się pieszczot.

Iskra nie może podpalić skały, szczególnie w takich

okolicznościach. Była tego pewna. Zupełnie pewna.

Craig jeszcze ją w tym upewnił. Nawet nie dotknął jej swetra.

Włoski angory połaskotały go, kiedy położył wargi na jej szyi. Miała

background image

delikatną skórę, białą i pachnącą Shalimarem. Znał ten zapach. Ona
może nawet tego nie pamięta, ale w niektóre noce pod kołdrą
odnajdywał ten zapach w najbardziej nieoczekiwanych miejscach.

Krew w nim zawrzała, jednak bez pośpiechu przesuwał usta po

szyi aż do delikatnego płatka jej ucha. Jego język napotkał na drodze
malutki kolczyk z perełką. Craig zręcznie zdjął go i zamknął w dłoni.
Pieścił jej ucho, niechronione teraz żadnym obcym ciałem. Z piersi
Karen wyrwało się westchnienie. Odnalazł w ciemności jej usta.
Znów ją pocałował, tym razem mocniej. Rozległo się klaśnięcie,
potem drugie. Zdjęła rękawiczki i rzuciła jedną po drugiej na tylne
siedzenie.

Nie dotykała go, ale czuł, że ona pragnie to zrobić, tylko bardzo

się boi.

-

Zrób to - odezwał się. - Dotknij mnie. Chcę poczuć dotyk twoich

dłoni.

-

Są takie zimne. - Spróbowała się wykręcać. - Jeszcze mi od tego

umrzesz.

- Nie umrę. Zrób to, Karo.
Wsunęła dłonie pod jego sweter. Ostrzegała. Aż syknął pod

dotknięciem lodowatych palców. Jej ręce rozgrzały się, a potem aż
rozpaliły od gorącej skóry jego brzucha. Pożądanie przeszyło go jak
błyskawica. Bardzo tęsknił za dotknięciem jej dłoni. Brakowało mu
ich jak kawałka duszy. Jej włosy przelewały mu się miedzy palcami
jak płynne złoto. Znów ją pocałował. Głaskał ją i pieścił, aż dotarł do
rąbka spódniczki. Karen wciąż trzymała dłonie pod swetrem Craiga.

W samochodzie było cicho. Tak cicho, że wyraźnie słyszał jej

szybki oddech. Tak cicho, że słyszał szelest swoich dłoni
przesuwających się po jej zamkniętych w jedwabnych pończochach
nogach. Od kostki do kolana, a potem wyżej, na udo.

Poruszyła się. Jego kochanka. Zawsze tak trudno było ją

rozbudzić, za to potem zupełnie niemożliwe stawało się jej uśpienie.
Kara była niespokojna, niecierpliwa, podniecona... W ciemnym
samochodzie, pod warstwą utrudniających życie ubrań, znalazł
wreszcie jędrną skórę na jej udzie. Pozwoliła mu na to. Ale kiedy
chciał zagłębić palce w szczelinę między jej nogami, zacisnęła uda.

- Nie, Craig... - szepnęła.

background image

- Cicho... - Znów ją pocałował. - Jesteś całkowicie ubrana. Nie

musisz się niczego obawiać. Zaufaj mi.

Namiętnie całował jej usta. Przez cienki materiał majteczek

wyczuł ciepłą, jedwabistą wilgoć. Tylko jednego pragnął: dotykać
Karen i dzielić z nią tę niesłychaną przyjemność. Poczuł jej
przyspieszony oddech. Kara nie spodziewała się takiego obrotu
sprawy. On też nie.

Gdzieś daleko zagrzmiało. Ten grzmot znakomicie harmonizował

ze stanem Craiga. Miał w kieszeni prezerwatywę, ale nie śmiał jej
nawet wyciągnąć. Nie tutaj, nie teraz... Prawa stopa zupełnie mu
ś

cierpła, ramię zesztywniało, a samochód był ostatnim miejscem, w

jakim chciałby się w tej chwili znajdować. Chciał leżeć na szerokim,
wygodnym tapczanie. I żeby Kara była przy nim. Całkiem naga. I
ż

eby dało się zamknąć drzwi na klucz.

Wciąż pieścił, głaskał, dotykał jej przez cienki materiał. Pałał

nienawiścią do tego materiału i myślał, że to wszystko przez nią. On
tego nie zaplanował, chciał tylko namówić ją na długą rozmowę. Ale
Kara opowiedziała mu tamto swoje marzenie i wtedy on pomyślał o
tych pragnieniach, z których przez wszystkie

spędzone z nim lata zrezygnowała dla dobra dzieci i jego. Zawsze

pozwalała mu na egoizm.

No więc, to jej własna, cholerna wina, że ma teraz kłopoty.

Próbowała się jakoś wywinąć, ale nie mogła. Próbowała uwolnić ręce,
i też jej się nie udało.

- Reardon. - To był ledwie dosłyszalny szept.
- Pozwól mi... - poprosił. Rozgrzała się i teraz jej skóra tak pięknie

pachniała. Stłumił własne potrzeby i skoncentrował się wyłącznie na
niej. - Pozwól mi, Karo.

Oczy jej błyszczały jak w gorączce. Widział w nich pożądanie i

niespełnienie, i strach przed kolejną ryzykowną próbą. Kiedyś mu już
przecież zaufała...

Całował jej nos, policzki, usta. Nie był tamtym chłopcem-egoistą i

chciał, żeby o tym wiedziała i uwierzyła mu. Pochyliła głowę.
Dotknął wargami tego miejsca na szyi, gdzie najsilniej bije puls.
Karen nagle zwarła nogi, ściskając jego rękę. Krzyknęła, a jej ciało
wyprężyło się w rozkosznym spazmie.

background image

Craig zamarł. Jego mózg zarejestrował błysk jakiegoś żółtego

ś

wiatła, ale on zupełnie zignorował ten sygnał. Mgliście zdawał sobie

sprawę, że czoło ma zroszone potem, jest napięty do granic
wytrzymałości, a krążenie w lewej nodze zupełnie zanikło.

W tym momencie Kara odchyliła głowę do tyłu i cała reszta

przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Zalała go fala czułości. Mokre
włosy przykleiły się do czoła Karen. Delikatnie dotknęła jego
policzka, jakby się czemuś dziwiła. Wciąż jeszcze oddychała
nierówno, a jej oczy... O Boże, te jej oczy! Nie przypuszczał, że
jeszcze kiedyś spojrzy na niego w ten sposób.

-

Jestem taka wściekła na ciebie. - Pogłaskała go po policzku. - Że

szkoda gadać.

-

Naprawdę? - Z ociąganiem zabrał rękę. Może w ciągu

najbliższego roku znajdzie w sobie dość siły, żeby przestać patrzeć na
tę kobietę. Ma bardzo czerwone i wilgotne usta, jak płatki róży.
Sprawiała wrażenie, jakby chciała się przeciągnąć jak kotka. Miał
nadzieję, że tego nie zrobi. Jeśli tylko się poruszy, może go poważnie
uszkodzić.

- To wszystko twoja wina - powiedziała oskarżycielsko.
- Mam nadzieję, że tak.
- Nie śmiej się ze mnie. Okropnie się wstydzę. To wcale nie były

niewinne pieszczoty, Reardon. Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś mi to
w samochodzie.

-

Przesunęła palcem po jego wargach. - Jesteś jeszcze bardziej

niebezpieczny niż dawniej - powiedziała cicho.

-

Coś musi być w tym połączeniu ciebie z samochodem. Może

mam wrodzoną słabość...

- Naprawdę? - Chwycił ją za rękę. - Nie wyzbyłaś się swoich

dawnych słabości, Karo?

- Naprawdę, to bardzo się boję - przyznała szczerze.
- Boję się, że stracę głowę dla kogoś, kogo już chyba zupełnie nie

znam. Jesteś znacznie silniejszy niż tamten mężczyzna, za którego
wyszłam za mąż. Silniejszy, bardziej pewny siebie... - przerwała. - I
ciągnie mnie do ciebie bardziej niż przedtem. Ten dziwny czar...

To nie tylko pociąg fizyczny. Wolałabym, żeby chodziło

wyłącznie o seks.

background image

Jakiś biały, metaliczny kształt zamajaczył w ciemności przed nim.
- Karo...
- Przedtem nigdy nie mieliśmy dla siebie czasu.
Zapomnieliśmy, jak się rozmawia. Teraz już wiemy, jakie błędy

popełniliśmy, więc kiedy jesteśmy razem...

Czuję wtedy coś cudownego. To takie uczucie, jakby wszystko

wreszcie znalazło się na właściwym miejscu, jakby wszystko dopiero
teraz zaczęło do siebie pasować. Nigdy przedtem niczego podobnego
nie czułam...

-

Kochanie...

- Jednak wciąż się boję. Boję się nas, boję się ciebie. Kiedyś byłeś

moim księciem z bajki. Oczarowałeś mnie. Ale teraz już nie jesteśmy
dziećmi, a ty, Reardon, wciąż próbujesz czarować. Zupełnie nie mam
pojęcia, jak się zachowasz, kiedy rzeczywistość zapuka...

-

Karen. - Ścisnął mocno jej ramię. Nie znał innego sposobu

przerwania potoku jej słów. Mimo że bardzo chciał powiedzieć, że
czuje to samo i tego samego się boi, to w tym właśnie momencie nie
mógł tego zrobić. Rzeczywistość już zapukała. Delikatnie odwrócił jej
głowę w stronę zaparowanej, zalanej deszczem szyby.

-

Tu jest jeszcze jeden samochód - zauważyła wreszcie.

-

Tak, dzieciaki mają swoje sposoby na wyszukiwanie odludnych

miejsc - zgodził się.

-

Ale to biały samochód.

-

Tak.

-

Biały cherokee... Jak twój. To dziwne... bardzo podobny do

twojego.

-

Karo. - Craig przetarł oczy dłonią. - To jest mój samochód, a w

ś

rodku siedzi nasz syn i jego dziewczyna. Przerwanie tej rozmowy to

ostatnia rzecz, na jaką mam teraz ochotę, ale...

-

Jon Jacob? - Karen błyskawicznie zsunęła się z kolan Craiga. -

To niemożliwe! - Przycisnęła nos do szyby i natychmiast odskoczyła.
- Cholera! Możliwe. - Bardzo rozśmieszyła go komicznym
połączeniem niedowierzania i paniki w jej głosie. - Porozmawiamy
innym razem - oznajmiła.

-

Właśnie chciałem ci to zaproponować.

-

Myślisz, że nas rozpoznał?

background image

- Nie sądzę. - Pokręcił głową. - Twoja sierra to seryjny model w

bardzo popularnym kolorze. Do tego pada i jest ciemno, a poza tym
podejrzewam, że chwilowo jest zajęty... czym innym.

- Nasz syn jest za młody na takie rzeczy. - Jej matczyny radar już

się nastawił na właściwe fale.

-

Tak sądzisz, skarbie? Jest wystarczająco dorosły.

-

Chyba następnym razem będziemy musieli porozmawiać na

zupełnie inny temat.

- Całkowicie się z tobą zgadzam.
- Jakim cudem znów nas to spotyka? Jestem już za stara na takie

ż

ycie - powiedziała cicho. - Tym razem ty prowadzisz. - Zamienili się

miejscami, trochę się przy tym obijając. - Jak najdłużej nie włączaj
ś

wiateł.

Gaz do dechy i nie zatrzymuj się, dopóki nie wyjedziemy z parku.
- Tak jest, proszę pani.

W przymierzalni u Raftera wisiała na wieszaku halka z czarnej

satyny i szkarłatna, krótka koszulka.

Przyszły do tego domu towarowego w centrum handlowym, żeby

kupić Julie trochę nowych rzeczy. Córka weszła do przymierzalni z
całym naręczem łaszków, a Karen dla zabicia czasu też wybrała sobie
kilka ciuszków i poszła je przymierzyć. Kiedy jednak znalazła się w
przymierzalni, pokręciła z niedowierzaniem głową. Ogłupiała, czy co?
Zupełnie nie myśli o tym, co robi. Dlaczego nie przyjrzała się
dokładniej temu, co wybiera? Szczerze mówiąc, musi sobie kupić
trochę bielizny, ale tego rodzaju rzeczy w ogóle nie ma sensu
przymierzać. Dotknęła jedwabistej haleczki i pomyślała, że jest
zupełnie nie w jej stylu. A potem pomyślała, że okropnie się
zakochała we własnym byłym mężu.

Od ich ostatniego „wypadu" minęły zaledwie dwa dni, a ona już

ze sto razy zdążyła sobie powtórzyć, że sytuacja wcale nie była
zabawna. Ryzykowała, że szesnastoletni syn przyłapie ją w
kompromitującej ich w sytuacji. Nie był to powód do śmiechu.
Zamknęła oczy. Pomyślała sobie, że nie wiadomo dlaczego lubi tego
mężczyznę, na jakiego wyrósł jej były mąż. Lubi jego spokojną
pewność siebie, subtelne poczucie humoru i miły uśmiech. Lubi

background image

patrzyć mu w oczy, lubi...

-

Mamo! Śpisz, czy co? Chyba z godzinę do ciebie mówię...

-

Przepraszam, kochanie. - Karen błyskawicznie otworzyła oczy.

Natychmiast z powrotem zmieniła się w mamę. Odsunęła zasłonę
przymierzami i oglądała komplecik, który Julie miała na sobie. -
Bardzo ładnie w tym wyglądasz.

-

Nie wydaje ci się, że to trochę za długie? - Julie obróciła się

wkoło.

-

Może o centymetr. Ale ten materiał i tak się zbiegnie. Bardzo ci

do twarzy w jasnym błękicie. Jeśli ci się podoba, to kupujemy.

-

Ale to nie jest z wyprzedaży - uprzedziła Julie.

-

Nic nie szkodzi.

- Mamo. - Julie otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. -Ty

naprawdę jesteś dziś jakaś dziwna... - Jej wzrok przesunął się od
twarzy matki do wiszącej na wieszaku bielizny. - O raju! Chyba nie
chcesz tego kupić?

Oczywiście, że nie. Karen miała to już na końcu języka. Raz

jeszcze spojrzała na kuszące koronki. Są takie ładne... Całe życie była
praktyczna i zbyt rozsądna, żeby pozwalać sobie na elegancką
bieliznę. A może po prostu nigdy nie miała dość odwagi?

- Myślę, że jednak kupię... - powiedziała.
-

Chyba żartujesz. To zupełnie nie w twoim stylu - stanowczo

oświadczyła Julie.

-

Tak sądzisz? - Zapłaciła za bieliznę, zanim Julie zdążyła się

przebrać. - No już, ubieraj się szybko. Muszę jeszcze kupić coś w
aptece, a ty możesz zajrzeć do sklepu muzycznego, a potem jedziemy
prosto do domu.

Zwykle rozdzielały się i osobno robiły zakupy. Paradowanie po

ulicy z matką nie było w dobrym tonie. Tym razem jednak, kiedy
tylko wyszły na ulicę, Julie dosłownie przykleiła się do Karen.

-

Cały ostatni tydzień chciałam z tobą porozmawiać.

-

O czym?

- Mamo... - Julie objęła ją za szyję. - Obiecaj, że nie będziesz

miała przede mną tajemnic. Ja wiem, że to głupie, ale czy powiesz mi,
jeśli zaczniesz się z kimś spotykać? Z jakimś facetem?

Karen pomyślała, że zrobi wszystko, żeby tylko nie zburzyć

background image

spokoju córki. Może nawet oszukiwać i kraść. W tym wypadku
wystarczył jeden prosty wykręt.

-

Czy stało się coś takiego, że ten właśnie pomysł przyszedł ci do

głowy, córeńko?

-

Właściwie to nie. Ja tylko pomyślałam, że od rozwodu z nikim

się nie widujesz. Ale jeśli chciałabyś się z kimś spotkać, to chyba
powinnaś przedtem porozmawiać o tym ze mną. I jeszcze coś...

Nagle w piętnastoletniej twarzyczce Julie zabłysły bardzo dorosłe

oczy. Karen wcale nie miała ochoty usłyszeć tego jeszcze czegoś.

- Tak, na wszelki wypadek... No wiesz, żeby już I skończyć ten

temat i w ogóle... Nie wyjdziesz za mąż za kogoś, kogo ja i Jon nie
polubimy, prawda?

- Nigdy w życiu. - Karen mocno przytuliła Julie.
- Masz to jak w banku, kwiatuszku.
Uspokojona Julie natychmiast popędziła do sklepu muzycznego.

Karen patrzyła w ślad za nią oczarowana i zupełnie rozbrojona tym
łobuziakiem i światową kobietą w jednej osobie - własną córką.

Dopiero teraz skojarzyła, że dzieci ostatnio zachowywały się

trochę dziwnie. I te pytania Julie... Nie mogą przecież wiedzieć, że
spotyka się z Craigiem. Są bystre i za bardzo spostrzegawcze, żeby
udało się zachować to w sekrecie. Rozmowa z córką potwierdziła jej
mocne przekonanie, że stosunki z Craigiem powinny nadal pozostać
tajemnicą. Julie była bardzo zaborcza i opiekuńcza w stosunku do
matki i Karen wyczuwała w tym coś więcej niż naturalną, zdrową
miłość córki. To jeden ze skutków rozwodu. Dzieci za bardzo przejęły
się nią, Craigiem, i w ogóle problemami dorosłych. Nie wolno robić
im nadziei na połączenie się rodziców. Karen nie chciała po raz drugi
ryzykować ich spokoju.

Chociaż z drugiej strony... Od kilku tygodni Craig nadskakiwał

jej, jakby była jego narzeczoną. Przez te kilka tygodni cieszyła się
radosną pełnią ponownie odkrywanej miłości. Wiele rzeczy
ś

wiadczyło o tym, że Craig bardzo się zmienił. Nie da się zaprzeczyć,

ż

e ich nowy związek rozwija się w zawrotnym tempie, a ona nadal nie

wie, co Craig naprawdę czuje. Chciał z nią być. Musiałaby nie mieć
oczu, żeby tego nie zauważyć. Wszystkie ich kradzione wspólne
chwile były zupełnie wyjątkowe, ekscytujące...

background image

To właśnie tak bardzo ją niepokoiło. Ukrywanie się, zamykanie w

małym świecie, przywołało tamten dawny czar, który odkryli, będąc
jeszcze prawie dziećmi. Ożywianie starych wspomnień, trochę niebez-
pieczny flirt, romantyczne, tajemnicze spotkania... Cholera, całymi
latami

oboje

byli

ś

miertelnie

poważnymi

i

nad

wyraz

odpowiedzialnymi „pracoholikami", więc nic dziwnego, że ta zabawa
sprawia im ogromną przyjemność. Zabawa, a nie prawdziwe życie.
Prawdziwe życie to kłopoty, w których ugrzęźli przedtem. Błyskawica
zapala się tylko na moment. Pioruny milkną, gdy codzienna rutyna
nakazuje zrobić zakupy czy wynieść śmieci.

Najgłębsza rana, jaka została jej po rozwodzie, to poczucie klęski.

Jej klęski w roli kobiety. Kochała Craiga, ale nie potrafiła go
zatrzymać, chociaż wciąż była tą samą Karen, tą samą kobietą, z którą
ożenił się siedemnaście lat temu.

Wysoko w górach rosną takie kwiaty, które za dnia wyglądają jak

chwasty. Za to w księżycowe noce otwierają swoje płatki i
oszałamiająco pachną. Te kwiaty bardzo przypominają ją i Craiga i
ich tajemniczy romans w świetle księżyca. Skąd pewność, że jego
uczucie jest wystarczająco silne, aby wytrzymać ostre światło dnia?


ROZDZIAŁ ÓSMY
Telefon zadzwonił po dziesiątej wieczorem. Karen odłożyła

książkę i podniosła słuchawkę.

-

Kara? Dziś po południu pogadałem sobie z Jonem.

Dowiedziałem się trochę o tej dziewczynie, z którą wtedy był.

-

Opowiedz mi wszystko. - Ułożyła się wygodnie. Sam dźwięk

głosu Craiga powodował przyspieszone bicie serca.

-

Ma na imię Marsha.

-

Nigdy o niej nie słyszałam.

- Nic dziwnego. To nie jest dziewczyna, którą Jon Jacob może ci

przedstawić. Chyba z rok łaziła za Jonem i wreszcie wymusiła na nim,
ż

eby się z nią umówił. To była ich pierwsza randka, ale to właśnie ona

zaproponowała, żeby zaparkować samochód w jakimś ustronnym
miejscu. Z koloru twarzy twojego syna podczas tej opowieści mogłem
wywnioskować, że gdy tylko się zatrzymali, rozłożyła się na nim jak
prześcieradło na tapczanie.

background image

- Cholera!
-

Typowa matczyna reakcja! - zaśmiał się Craig. - Nasz syn ma na

to nieco inny pogląd. On twierdzi, że był zupełnie bezradny w uścisku
tej bezwstydnej dziewuchy. Spełniło mu się najskrytsze marzenie
wszystkich chłopców. Wiem, boisz się, że rozpoznał twój samochód,
a tylko skrzętnie to ukrywa. Ale szczerze mówiąc, to nie jest raczej
możliwe.

- To już teraz nieważne. Dobry Boże! Myślisz, że on... że oni...
Nie. Wydaje mi się, że śmiertelnie go wystraszyła.
Jon oświadczył, że teraz panuje AIDS, a to maleństwo zaliczyło

już co najmniej szkolną drużynę piłkarską.

Twoje nauki nie poszły w las.
- No i co? I co? - ponaglała.
Słyszała, jak przekłada słuchawkę. Najwyraźniej sadowił się w

ogromnym, skórzanym fotelu, stojącym w jego salonie.

- Trwało chwilę, zanim zdecydował się na prawdziwą męską

rozmowę. Nie mógł tego już dłużej w sobie dusić. Pogadaliśmy
szczerze i wtedy dopiero wyszedł z niego mężczyzna. Podobało mu
się, że ta dziewucha tak się na niego napaliła. Chciała go, jak kobieta
pragnie mężczyzny. Nigdy nie byłaś szesnastoletnim chłopcem, Karo,
i nawet nie możesz sobie wyobrazić, jak takie coś potrafi uderzyć do
głowy.

Karen usłyszała szelest na korytarzu i o mało nie dostała zawału

na widok stojącej w drzwiach córki. Zakryła słuchawkę. Julie
trzymała w ręku nadgryzione jabłko.

- Chciałam tylko zobaczyć, kto do ciebie dzwoni - usprawiedliwiła

się. - Jest tak późno...

- To pan Macalvey - powiedziała Karen. - Dzwoni z biura. Nie

może znaleźć dokumentów, nad którymi dziś pracowaliśmy. - Julie
zmarszczyła nos i ułożyła buzię w bardzo współczującą minę. Ugryzła
jabłko i pomachała ręką na dobranoc. Karen odczekała, aż córka
pójdzie do swojego pokoju, i odsłoniła mikrofon.

- Macalvey, tak? - Craig musiał jednak coś usłyszeć.
- Jesteś już w łóżku, kochanie?
- Tak, panie MacaWey. - Przyjemny dreszcz przebiegł jej po

plecach. Craig zadzwonił, żeby wtajemniczyć ją we wszystko, co

background image

udało mu się wyciągnąć od ich szesnastoletniego i szybko
dojrzewającego syna. To naturalne poczucie wspólnoty sprawiło jej
ogromną przyjemność, ale rozmowa na temat Jona Jacoba właśnie
została zakończona. Głos Craiga brzmiał teraz jak rozkołysany
saksofon w zadymionym barze.

-

Biała pościel?

-

Różowa.

- I masz na sobie podkoszulek. Założę się, że nic więcej.
Rzeczywiście, ubrała się w podkoszulek, bez żadnej bielizny pod

spodem. Znów poczuła przyspieszone bicie serca. To już drugi raz w
tym tygodniu dzwoni późnym wieczorem i czaruje ją tym swoim
głosem, a potem wrząca krew nie pozwala jej zasnąć.

- Mogę sobie wyobrazić twoje długie nogi wyciągnięte na

prześcieradle. Kocham twoje nogi, skarbie. Nie wyobrażasz sobie
nawet, jak często o nich myślę. Wciąż sobie przypominam kształt
twojej łydki, uda, dotyk twego ciała przez jedwabną pończochę. Masz
pojęcie, jak bardzo mnie podniecasz?

Sama myśl...
Karen aż pisnęła. Tym razem w drzwiach sypialni stał Jon Jacob.

Przycisnęła słuchawkę do piersi.

-

Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku - szepnął. -

Nikt nigdy tak późno do ciebie nie dzwoni.

-

Nic się nie dzieje. To tylko pan Macalvey. Siedzi do późna w

biurze i chciał się ze mną porozumieć w sprawie, nad którą teraz
pracujemy.

Jon Jacob wreszcie sobie poszedł. Karen ciężko opadła na

poduszkę.

-

Pan Macahrey?

-

Słucham panią.

- Jesteś wstrętnym erotomanem. Cały dom się przez ciebie obudził

i dlatego właśnie musimy skończyć tę rozmowę. Chcę tylko, żebyś
wiedział... Dopadnę cię. Nie wiem jeszcze, jak i gdzie, ale na twoim
miejscu już bym się bała.

Zanim odłożyła słuchawkę, usłyszała jeszcze jego śmiech. Chwilę

później zgasiła nocną lampkę i pokój pogrążył się w ciemności.
Dzieci jeszcze nie spały. W łazience leciała woda, radio cichutko

background image

grało rocka. Minął dobry kwadrans, zanim zgasło światło w holu i
dzieci poukładały się w łóżkach. Wreszcie zapadła zupełna ciemność i
zapanował spokój.

Karen przytuliła do piersi poduszkę. Za nic nie mogła zasnąć.

Czuła swoje nogi, ocierające się o chłodne prześcieradło. Piersi miała
obrzmiałe i ciężkie. Wszystko przez niego... Ten wstrętny człowiek
jest na tyle bezczelny, by wciąż przypominać jej, jak gorsząco
zachowała się wtedy w samochodzie. 1 najwyraźniej sprawia mu to
ogromną przyjemność.

Wyszła z łóżka i podeszła do rozjaśnionego blaskiem księżyca

okna. Zakochanie to cudowne uczucie, ale miłość, prawdziwą i trwałą
miłość należy wypróbować w prawdziwym życiu. Czy Craig nadal
będzie ją chciał, gdy zgasną fajerwerki? A właściwie, pomyślała, z
czyjej winy fajerwerki przestały rozjaśniać nasz związek?

Przypomniała sobie niedawną rozmowę na temat Jona Jacoba.

„Zupełnie bezradny w uścisku bezwstydnej dziewuchy". Craig tak
powiedział. I jeszcze, że to „najskrytsze marzenie wszystkich
chłopców".

Zwyczajne opowiadanie faktów z perspektywy młodego chłopca,

ale sprawiło jej przykrość. Karen spędziła z Craigiem siedemnaście lat
i przez cały ten czas nie wiedziała, że jego najskrytsze marzenie to
uściski bezwstydnej dziewuchy. Tyle każda kobieta powinna wiedzieć
o swoim mężu. Karen nigdy nie była bezwstydna. Nie miała po prostu
takiej cechy charakteru. W ich związku zawsze Craig był stroną
aktywną. Potem, kiedy już ją rozbudził, pozbywała się wszelkich
zahamowań i zawsze kończyli razem, jednakowo rozgorączkowani.
Dlatego wydawało się jej, że nie jest ważne, kto inicjuje te zbliżenia.
Teraz okazuje się, że jednak miało znaczenie. Monotonia zabija
wszystko. Craig doskonale wiedział o jej nieustannej gotowości, ale
nawet najbardziej płomienny uwodziciel może czasem poczuć
zmęczenie rolą agresora. Stanowczo za mało uwagi poświęcała jego
potrzebom.

Rzeczywiście bała się uwierzyć w uczucia, o których istnieniu

Craig ją zapewniał. Na różne sposoby usiłował ją przekonać, że nie
popełni już dawnych błędów. Teraz dotarło do niej, że ona też musi
odnaleźć w ich przeszłości te momenty, kiedy to ona popełniała błędy.

background image

Pozwoliła mu, żeby pełnił rolę głowy domu. Tak jej było

wygodniej. Sama nieszczególnie się czuła jako osoba decydująca o
wszystkim. Łatwo było obwiniać męża o to, że uważa ją za swoją
własność, i jednocześnie siedzieć cicho i nie protestować. Łatwo było,
cholernie łatwo, chować się w jego cieniu, bo on był silny, pewny
siebie i odpowiedzialny. Ona nigdy nie miała dość pewności siebie.

Teraz sama musi znaleźć siły i odwagę, żeby o niego walczyć.

Jeśli naprawdę go kocha.

Sekretarka wprowadziła Craiga do gabinetu. Pomyślał, że wolałby

tłuc kamienie, niż znaleźć się choćby w pobliżu tego miejsca.

- Craig. - Był to rodzaj powitania, chociaż siedzący za biurkiem

wysoki mężczyzna ani nie wstał, ani nie podał mu ręki. Sekretarka
zamknęła drzwi. Zostali sami. Ojciec Karen wskazał mu jedno ze
stojących przed biurkiem krzeseł. - Bardzo dawno z tobą nie
rozmawiałem.

- Tak. - Craig usiadł. Nie mógł sobie przypomnieć, ile czasu

minęło od jego ostatniej rozmowy z Waltem Hennesseyem. Już ponad
rok ich kontakty ograniczały się do spotkań przy okazji podrzucania i
odbierania dzieci od dziadków. Craig miał świadomość, że ojciec
Karen jego obarcza winą za rozwód. To Craig od samego początku
był sprawcą wszystkich zmartwień jego najmłodszej i ukochanej
córki. Nigdy nie przepadali za sobą.

Karen była podobna do matki, Walt miał raczej kwadratową

twarz. Był bardzo szczupły i kosztowny garnitur, który miał tego dnia
na sobie, wisiał na nim jak szmata. Garnitury po prostu źle na nim
leżały. Walt wcale się nie przejmował swoim wyglądem. Był
najlepszym adwokatem podatkowym w całym stanie, mądrym,
inteligentnym i znakomicie wykształconym. Miał też niezawodny
instynkt.

Karen kochała ojca jak nikogo na świecie. Dlatego właśnie Craig

zdecydował, że musi z nim porozmawiać w cztery oczy. Choćby
nawet starszy pan powitał go z pistoletem.

Walt patrzył na niego ze spokojem policjanta, obserwującego

zakutego w kajdanki przestępcę.

- Twoja córka zabiłaby mnie - zaczął Craig - gdyby wiedziała, że

tu jestem, ale musisz wiedzieć, że znów się spotykam z Karen.

background image

Cisza. Jedyna pociecha, że na biurku nie pojawiły się ani granaty,

ani nawet pistolety pojedynkowe. Ojciec Karen cicho bębnił palcami
w oparcie fotela.

- Tak, chyba to właśnie podejrzewałem. Nie zadzwoniłeś do mnie

do domu, nie chciałeś się tam spotkać. Nie ma znów tak wielu
powodów, dla których musiałbyś się ze mną spotykać w tym
gabinecie. Erica zrobiłaby piekło, gdyby odkryła, że znów kręcisz się
koło naszej córki.

-

Wiem o tym.

-

A dzieci?

-

Nie. - Craig pokręcił głową. - Dzieci nic nie wiedzą. Zresztą nikt

nie wie. Ani moi rodzice, ani nikt ze znajomych. Karen chce utrzymać
to w tajemnicy, dopóki oboje nie nabierzemy pewności, że znów
możemy być razem. Ona chroni dzieci, Erice, ciebie. A ja uważam, że
dobrze robi, ale uważam też, że ty jeden powinieneś wiedzieć. -
Rozpiął marynarkę. - Doskonale wiesz, że uganiałem się za Karen,
kiedy jeszcze oboje byliśmy prawie dziećmi. Bałem się, że dowiesz
się jakoś o naszych potajemnych spotkaniach i pomyślisz sobie, że
robię to samo, co wtedy. Nie proszę cię o pozwolenie ani o poparcie,
Walt. Po prostu chcę, żebyś wiedział, że kocham twoją córkę i mam
nadzieję, że do mnie wróci.

-

Tak na mnie patrzysz, jakbyś przypuszczał, że zaraz wyciągnę

szpicrutę. - Walt przestał bębnić palcami o fotel.

-

Może to właśnie bym zrobił, gdybym znalazł się na twoim

miejscu.

-

Myślałem i o tym, kiedy mieliście po siedemnaście lat. - Ojciec

Karen lekko się uśmiechnął. - Ale teraz już za późno. - Wziął ołówek i
zaczął nim stukać w blat biurka. - Nigdy nie miałem okazji ci tego
powiedzieć, ale ani przez chwilę nie uważałem, że do rozwodu doszło
z winy jednego z was. Nie wiem, co się stało, ale uważnie was obser-
wowałem przez ten ostatni rok. Sam widok Karen rozdziera mi serce.
Zauważyłem też i poważnie się obawiałem, że ojciec moich wnucząt
jest cholernie bliski załamania.

Craig przygotował się na wszelkie możliwe reakcje Walta

Hennesseya - z wyjątkiem współczucia.

- Rzeczywiście, o mało się nie załamałem - przyznał.

background image

- Kiedy jeszcze chodziłem do szkoły - mówił z namysłem - byłem

wspaniałym chłopakiem. Dobry sportowiec, przystojny, na tyle
zdolny, że nie musi nawet zaglądać do książki, żeby mieć dobre
stopnie. Żadnych problemów, może poza rozwodem rodziców. Ale w
moim życiu brakowało głębi. Uważałem, że mogę mieć wszystko,
czego tylko zapragnę. Tak mnie wychowano. Nie byłem zepsutym
dzieckiem w tym sensie, że zawsze miałem wszystkiego za dużo. To
ż

ycie mnie zepsuło, bo wszystko zbyt łatwo mi przychodziło. No

więc, jeśli chciałbyś wiedzieć, to ja jestem winien rozpadowi naszego
małżeństwa, a nie Kara. Byłem aroganckim samolubem i ją także
uważałem za coś, co po prostu mi się należy.

Na biurku Walta zabrzęczał telefon. Nacisnął guzik i podniósł

słuchawkę.

-

Nie ma mnie dla nikogo, panno Rivers - powiedział i odłożył

słuchawkę. Przez otwarte okno za jego plecami wpadały promienie
przedwieczornego słońca. To oświetlenie uwydatniło zmarszczki na
jego twarzy.

-

Daleko odszedłeś od tamtego chłopca, którym byłeś wtedy -

powiedział wreszcie.

-

Mam nadzieję, że uda mi się przekonać o tym twoją córkę.

-

Trudne zadanie. Przez trzydzieści sześć lat ani razu nie udało mi

się przekonać mojej córki do czegokolwiek - powiedział Walt. - Nie
przyszedłbyś tutaj, gdyby wasz ponowny związek był już faktem, a
więc Karen nie jest jeszcze pewna poprawy waszych stosunków?

To pytanie poruszyło napięte do granic wytrzymałości nerwy

Craiga.

- Ja ją kocham - powiedział cicho. Tylko takiej odpowiedzi mógł

udzielić.

- Kiedy już oboje będziecie pewni - Walt mówił to wyraźnie

odprężony - jeśli to w ogóle nastąpi, ja wezmę na siebie przekonanie
Erici. A zanim to nastąpi, mogę wam od czasu do czasu zająć czymś
dzieci. Wprawdzie są już „bardzo dorosłe" i coraz rzadziej mają czas
dla dziadka, ale spróbuję im coś ciekawego wymyślić. Mecz
futbolowy albo konną jazdę. Coś wymyślę.

-

Możesz mi wierzyć albo nie - powiedział poważnie Craig - ale

nie przyszedłem tu prosić cię o pomoc. Chciałem ci tylko wyjaśnić

background image

sytuację, żeby mieć pewność, że w razie czego staniesz po stronie
Karen.

-

Niepotrzebnie. Ja zawsze stoję po jej stronie. Niezależnie od

tego, co robi. - Zamyślił się. - Wiesz, kiedy zaczęła dorastać, chłopcy
kręcili się wokół niej jak pszczoły koło miodu. Jeden wisiał na
telefonie, drugi przesiadywał na ganku, a trzeci blokował dojazd do
domu jakimś żałosnym gratem. Ale od dnia, w którym się poznaliście,
stałeś się dla niej wszystkim. Chociaż wątpię, czy mi uwierzysz, ale
powiem ci coś, Craig. Zawsze uważałem, że bardzo dobrze wybrała. -
Podniósł głowę. - Ale jeśli jeszcze raz ją skrzywdzisz, to klnę się na
Boga, że cię powieszę...

- A ja ci kupię sznur - powiedział cicho Craig.
Można było przewidzieć, że na żadnym sygnalizatorze w całym

Colorado Springs nie zapali się ani jedno zielone światło, kiedy on się
spieszy. Craig przycisnął pedał gazu w tej samej chwili, w której
zgasło czerwone światło. Aż do Wildwood ruch nie zmniejszył się ani
trochę.

W powietrzu czuć już było jesień. Słońce wyszło zza chmur i

oświetlało domy ich osiedla. Było już siedem po dwunastej, a on
umówił się z Karen u siebie w domu punktualnie o dwunastej. Żadne
z nich nie mogło wyrwać z normalnego dnia pracy więcej niż pół
godziny.

Przejrzał się w lusterku i zaklął. Wyglądał, jakby całe

przedpołudnie walczył ze stadem wilków. Właściwie to prawda, tyle
ż

e tym razem w roli wilka wystąpiła korporacja. Zahamował przed

domem. Jej sierra już tu stała. Poprawił krawat, wyrzucił z kieszeni
trzy długopisy i notatnik, przygładził dłonią włosy. Jeszcze raz
powtórzył sobie w myślach rozmowę, jaką chciał przeprowadzić z
Karen. Wciąż miał w pamięci wczorajsze spotkanie z jej ojcem. Walt
nieoczekiwanie

okazał

wiele

zrozumienia

swemu

zięciowi,

obciążonemu zbrodnią pakowania jego córki w kłopoty. Zamiast
odczucia wyraźnej ulgi, całą noc dręczyło Craiga poczucie winy.
Dobrze wiedział, że stawia Karen w sytuacji bez wyjścia. Te kwiaty,
prezenty, rozmowy telefoniczne, potajemne spotkania na strychu i w
samochodzie. Wywierał na nią kuszącą seksualną presję. Ani na
chwilę nie pozwalał jej zapomnieć o tym, że mogłoby im być dobrze

background image

razem. Naprawdę chciał ją mieć. Nie tylko w łóżku, ale w ogóle w
ż

yciu. Chciał ją mieć na zawsze.

Walt przypomniał mu, w jakim stanie była Karen przed

rozwodem. Wtedy zupełnie straciła wiarę w siebie. Niezależnie od
tego, jak bardzo ją kocha, jak bardzo jest pewny, że poprawa ich
stosunków jest trwała, nie może ryzykować, że znów ją skrzywdzi.
Naprawdę musi zwolnić tempo. Musi zwolnić i dać jej trochę czasu.
Przecież minął dopiero miesiąc. Niemożliwe, żeby tak szybko mu
zaufała.

Craig obiecał sobie solennie, że dzisiejsze spotkanie będzie

zwyczajnym, sympatycznym lunchem we dwoje.

Wreszcie spokojnie porozmawiają. Tylko tyle. Zachowa się jak

dżentelmen. Tym razem na pewno weźmie się w karby.

Przeskoczył dwa stopnie i znalazł się na ganku swego domu. Po

rozwodzie Karen została z dziećmi w „ich" domu, a Craig kupił
pierwszą z brzegu nieruchomość, jaką wystawiono na sprzedaż w
sąsiedztwie. Dom był mały i ciasny, ale kupował go wyłącznie z
myślą o tym, żeby mieszkać jak najbliżej swoich dzieci. Bardzo
poważnie traktował swoje obowiązki rodzicielskie. Rok temu nawet
nie przyszłoby mu do głowy, że miał jeszcze jeden powód, żeby
zamieszkać w sąsiedztwie: pragnienie bycia blisko Karen.

- Karen! - zawołał od progu.
Kiedy rano rozmawiali przez telefon, Karen powiedziała, że szefa

dzisiaj nie będzie, więc może po drodze kupić coś do jedzenia w
chińskim barze. Dobrze się złożyło, bo on przez całe przedpołudnie
nie miał wolnej ani chwili.

Karen nie odezwała się. Już miał zawołać ponownie, gdy

zauważył jej buty. Czarne szpilki z białymi noskami leżały na
dywanie jak drogowskazy.

Stalowoszary dywan był tak samo ciemny jak salon jego domu.

Ożywiały go jedynie należące do dzieci sprzęty elektroniczne.
Poustawiał tu wszystkie produkowane przez swoją firmę urządzenia:
wzmacniacze i kolumny, duży ekran telewizyjny, komputer z
mnóstwem dysków i programów. On sam bardzo rzadko korzystał z
tego pokoju.

Dzieci zawsze robiły tu bałagan. Julie zostawiła jakąś taśmę i

background image

błękitną bawełnianą koszulkę. Od czasu, gdy była tu po raz ostatni,
leżały nietknięte w tym samym miejscu. Piłka futbolowa, na której
osiadła już spora warstwa kurzu, słoneczne okulary i jakieś szkolne
zeszyty należały do Jona Jacoba.

Ctaig rozejrzał się po tym bałaganie i zobaczył żakiet z

czerwonego jedwabiu. Rzucony niedbale, zajmował jedyne wolne do
niedawna krzesło.

Poszedł tym tropem. Następną część damskiej garderoby -

gustowną i przesadnie skromną czarną sukienkę - znalazł w korytarzu
łączącym salon z kuchnią. Sukienka leżała samotnie na dywanie.

Craig otworzył usta, żeby znów zawołać Karen, ale jakaś żaba,

która nie wiadomo skąd znalazła się w jego gardle, przegryzła mu
struny głosowe. Odchrząknął. Nie pomogło. Nadal nie mógł wydobyć
z siebie głosu.

Ostrożnie skierował się do kuchni. Była długa i wąska, od pokoju

oddzielał ją barowy blat. Rano zawsze wypijał tu kawę, mimo że na
całej powierzchni stołu walały się jakieś stare listy, projekty i
narzędzia, które już dawno miał odłożyć na miejsce i ciągle
zapominał. Przy blacie ustawiono wysokie barowe stołki.

-

Craig! - Karen odwróciła się na pięcie. - Ale mnie

przestraszyłeś! Nie słyszałam, jak wszedłeś. - Uśmiechnęła się do
niego. - Dlaczego się spóźniłeś?

-

Ja... To nie moja wina... - Ta złośliwa żaba za żadne skarby

ś

wiata nie chciała się wynieść z jego gardła.

-

Wprawdzie miało być coś z chińskiej kuchni, ale to mi się

wydawało prostsze. Obejdziemy się bez gotowania i bez zmywania.
Potrzebne nam tylko dwa papierowe talerze i własne palce.

Już zauważył, że przygotowała coś w rodzaju pikniku. Krewetki w

sosie koktajlowym, mnóstwo malutkich kanapeczek, artystycznie
ułożone warzywa, dzbanuszek wykałaczek. Między tym wszystkim
stała czara z likierem wiśniowym.

- Wspaniale wygląda - powiedział.
- I wcale się nie napracowałam. Kłopot w tym, je przy jedzeniu

palcami można się solidnie upaprać. Dla ciebie to żaden problem, bo
jesteś w swoim domu i w razie czego po prostu zmienisz koszulę. Ja,
niestety, nie mogę wystawiać swojej sukienki na tak wielkie ryzyko.

background image

Z trudem oderwał wzrok od likieru. Karen próbowała mu

logicznie wyjaśnić, dlaczego pozbyła się ubrania. Dobrze rozumiał, że
nie chciała ryzykować powrotu do biura w zaplamionej sosem
sukience. Przy takim jedzeniu rzeczywiście łatwo się ubrudzić.

- Siadaj wreszcie - zawołała. - Nie wiem, jak ty, ale ja miałam

koszmarne przedpołudnie. Muszę trochę odpocząć, bo popołudnie
zapowiada się jeszcze gorzej...

Craig usiadł na wysokim stołku i Karen postawiła przed nim

mrożoną herbatę z cytryną.

- Gdzie trzymasz serwetki? - zapytała. - Nie mogę nic znaleźć w

tej przeklętej kuchni.

Mimo to znalazła serwetki i znów przebiegła obok niego. Doleciał

go zapach egzotycznych, podniecających perfum. Nigdy przedtem nie
używała tego zapachu. Przynajmniej nie dla niego.

- Dobrze... - Zmarszczyła czoło. Na moment przestała biegać.

Stała z dłonią opartą na biodrze.

- Jeszcze czegoś nie dałam? A tak, już wiem!
- Zapomniałam o czymś... - Przelotnie spojrzała mu w oczy.
Miała na sobie halkę i pończochy. W zasadzie halka zakrywała tę

samą powierzchnię jej ciała, co zwykła, od lat przez nią noszona
bielizna, ale robiła to zupełnie inaczej. Koronkowy brzeg tej czarnej,
satynowej halki sięgał do połowy uda. Lśniąca, śliska tkanina opinała
ciało Karen, podkreślała biust i szczupłą talię. Karen nie włożyła
stanika i jej sutki wyraźnie odznaczały się na cienkim materiale. Z
kształtu malutkich wypukłości w górnej części jej ud wywnioskował,
ż

e majtek też na sobie nie miała. Pończochy trzymały się na

podwiązkach z czarnej satyny.

-

Karen - powiedział. - Usiądź.

-

Na pewno o czymś zapomniałam...

-

Siadaj, Karo.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Karen... Chyba rzeczywiście za bardzo cię pospieszałem. To

nieuczciwe...

Karen zanurzyła krewetkę w sosie i włożyła mu ją do ust.
Po raz pierwszy w życiu udało jej się do tego stopnia zbić go z

tropu, że jąkał się i czerwienił. Cały ranek denerwowała się, że w
ostatniej chwili zabraknie jej odwagi na to, co sobie zaplanowała.
Odgrywanie rozpustnej kobiety, najskrytszego marzenia Craiga, nie
było wcale łatwe. Zbyt dobrze ją znał, żeby dał się zwieść. Bała się, że
będzie się głupio czuła, że będzie głupio wyglądać, bo ta rola zupełnie
nie była w jej stylu. Widząc, jak zareagował na jej widok, szybko
nabrała pewności siebie. Pewnie, że setki razy widział ją ubraną
skromniej niż w halkę, ale nigdy przedtem nie prowokowała go w taki
sposób.

Nie mając innego wyjścia, Craig połknął krewetkę.
- Uważaj na sos, kochanie - ostrzegła. - Jest bardzo ostry.
Założyła nogę na nogę. Zerknął na jej uda, potem na biust

widoczny przez czarną satynę. Przed spotkaniem z Craigiem Karen
wpadła do Keastmana. Sprzedawali tam bardzo drogie perfumy.
Wprawdzie nie mogła sobie na nie pozwolić, ale na ladzie stały próbki
i, oczywiście, skorzystała. Trudno powiedzieć, czy Craigowi spodobał
się zapach i widok, jaki zastał w kuchni, ale krewetkę przełknął z
wyraźną trudnością.

- Karo - zaczął, rozluźniając krawat.
- Tak?
-

Ja mówię poważnie.

-

Ja też. Naprawdę jestem dziś bardzo poważna - zapewniła. .

-

Nie chciałbym, żebyś uważała, że cię do czegokolwiek

zmusiłem... Do podjęcia decyzji... Nie dałem ci czasu na upewnienie
się...

-

Jedz powoli - powiedziała i następna krewetka wsunęła się w

jego usta.

Odpięła hebanową spinkę i rozpuściła włosy. Rozsypały się na

ramionach miodowozłotą kaskadą. Uśmiechnęła się do Craiga.
Zamknął oczy, na czoło wystąpiły mu krople potu.

-

Nie próbowałeś jeszcze szparagów.

background image

-

Nie mam ochoty na szparagi.

- Oczywiście, że masz. Przecież je uwielbiasz. Mają wyjątkowo

łagodny smak. Szczególnie po tym ostrym sosie...

Craig otworzył oczy. Spojrzał na nią ostrym jak brzytwa

wzrokiem. Mimo to włożyła mu do ust kawałek szparaga.

-

Karo...

-

Słucham.

-

Próbuję z tobą szczerze porozmawiać. Muszę.

- Słowa są bardzo istotne w procesie porozumiewania się -

zgodziła się z nim. Ale nie w tej chwili, pomyślała. Miała rację.
Demonstrowała mu właśnie jeden ze składników, których poprzednim
razem zabrakło w ich przepisie na małżeństwo.

Nawet jeśli ludzie bardzo mocno siebie pragną, codzienna rutyna

zabija pożądanie, napięcie słabnie...

Przedtem też pewnie o tym wiedziała, ale nigdy nie chciało jej się

przyjąć aktywnej postawy. Ani w łóżku, ani nigdzie indziej. Może
bała się ośmieszenia w jego oczach?

Spojrzała na Craiga. Żyły na jego szyi pulsowały.
O Boże, pomyślała, nigdy już nie dam ci krewetek, Reardon.
- Karen...
-Tak?
-

Pamiętam, co powiedziałaś tamtego wieczoru. - Wziął głęboki

oddech. Był okropnie spięty. - O tym, że nasze sekretne spotkania to
nic innego, jak ożywianie starych wspomnień. Nie chciałbym,
ż

ebyśmy mieszali przeszłość z teraźniejszością. Ja nigdy... - Milczał

długą chwilę. Śledził spojrzeniem jej szczupłą dłoń. Tym razem Karen
wzięła w palce wiśnię. Craig obserwował, jak zatapia białe zęby w
ciemnoczerwonej słodyczy.

-

Do diabła - jęknął. - Czy ty naprawdę sądzisz, że jestem ze stali?

Pokręciła przecząco głową.
- Specjalnie urządziłaś ten lunch. Najwyraźniej szukasz kłopotów.
Tym razem skinęła głową, potwierdzając jego domysły.
-

Uwielbiasz kłopoty. Znów skinęła głową.

-

No, to będziesz je miała.

Nieświadoma niebezpieczeństwa sięgnęła po następną wiśnię.

Craig chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.

background image

Zatrzymali się na chwilę w holu, z dala od okien. Craig przytulił ją

mocno do siebie. Jego ręce ślizgały się po czarnej satynie halki.
Głaskał Karen po plecach, tulił do siebie. Obsypał ją gradem
pocałunków, głębokich, namiętnych pocałunków, które odebrały jej
zdolność logicznego myślenia. No, może niezupełnie, bo zdjęła z
niego marynarkę i zaczęła rozpinać guziki białej koszuli. Popatrzyła
mu prosto w oczy. Żar, jaki w nich zobaczyła, zaparł jej dech w
piersiach. Nie była to zwykła żądza, ale prawdziwa, gorąca miłość w
jej najczarowniejszym wydaniu. Tęsknota i oddanie mieszały się w
nich z długo tłumionym pożądaniem.

Ś

wiadoma, .że Craig na nią patrzy, Karen odpięła ostatni guzik

jego koszuli. Dotknęła opalonej i porośniętej kędzierzawymi włosami
piersi. Czuła, jak bardzo jest spięty. Kiedy jej palce dotarły do jego
sutków, serce Craiga omal nie oszalało. A kiedy oplotła go ramionami
i przywarła biustem do jego nagiej piersi, zaczął gwałtownie chwytać
powietrze, jak wyrzucona na brzeg ryba. Dzielił ich tylko mały
kawałek satyny.

-

Jeśli zaraz nie przestaniesz - wyszeptał - to będziemy się kochać

w holu.

-

Przykro mi, ale to twoje zmartwienie, kochanie - mruknęła. - Ja

jestem zajęta. - Podniosła głowę i patrząc mu prosto w oczy, zaczęła
rozpinać spodnie. -Wreszcie wpadłeś w ramiona bezwstydnej
dziewuchy, Reardon. Trzymaj się mocno, bo nic ci już nie pomoże.
Mam zamiar cię uwieść.

-

Podoba mi się ten pomysł.

-

Powinien ci się podobać.

- Czy sądzisz, że mam szansę - powiedział w chwili przerwy

między pocałunkami, którymi obsypywał jej szyję - wziąć czynny
udział w tym gwałcie?

-

Nie. - Musi zachować stanowczość.

-

Dlaczego nie?

- Bo nie. Postanowiłam. - Czuła, jak pieścił wargami jej ramię, i

na chwilę zapomniała, co właściwie postanowiła. Wreszcie sobie
przypomniała. - Postanowiłam, że zostaniesz bezradną ofiarą mojej
namiętności. Może zechcę zmusić cię do cierpliwości jeszcze przez
wiele, wiele godzin...

background image

Przyciągnął ją do siebie i długo, namiętnie całował. Nie

przerywając pocałunku, delikatnie popychał ją przed sobą w kierunku
- sypialni. Zdjął jeden but, potem drugi, ale ani na chwilę nie przerwał
pocałunku. W ten sposób dotarli do ogromnego łoża, zasłanego białą
pościelą. Karen zauważyła, że jej ofiara chętnie współpracuje w
porwaniu. Craig błyskawicznie zrzucił z siebie resztki ubrania i
bieliznę.

Teraz przyszła kolej na nią. Craig zsunął z jej ramion cieniutkie

ramiączka halki i jego oczom ukazał się niczym już nieosłonięty,
jędrny biust Karen. Zsunął halkę niżej, na biodra, i pozwolił, aby
ś

liska satyna sama opadła na podłogę u jej stóp. Miała na sobie

jedynie pończochy i podwiązki z czarnej koronki. Po chwili już leżała
na tapczanie. Craig okrył ją swoim ciałem i tysiącem pocałunków.
Pieścił jej piersi, aż różowe sutki stwardniały jak kamyki. Rozpiął
podwiązki i całując delikatnie jej nogi, powoli zsuwał pończochy.
Rozpalił ją do białości.

Kochała się z nim ponad milion razy, ale nigdy nie przypominało

to tego, co działo się z nimi teraz. Nawet tamten poranek w Chatce nie
dorównywał ich dzisiejszym popisom. Przez całe tygodnie narastało w
nich pożądanie, ale nie mieli okazji spotkać się w bezpiecznym
miejscu, żeby nacieszyć się sobą i na nowo odkrywaną miłością.

Skóra Karen pokryła się kropelkami potu. Craig też był cały

mokry. Dotknięcia jego palców nie ugasiły jej pragnienia i
najwyraźniej potęgowały jego pożądanie. Pragnęła go z całego serca,
czuła wyłącznie bijący od niego żar, wtapiający się w jej ciało.

Uniósł głowę. Popatrzył na jej mokre od potu włosy, na

zaczerwienione od pocałunków wargi. Nie odrywając od niej oczu,
otworzył szufladę nocnego stolika i wyjął stamtąd małą paczuszkę.

- Myślałaś, że cię narażę na takie ryzyko, kochanie? - wyszeptał.
Jego wargi dotknęły jej ust. Zmieścił w tym pocałunku ogromną

tkliwość dla tego, co razem tworzyli i co mogliby wspólnie stworzyć.

Założył sobie jej ręce na szyję i wszedł w nią. W cudownym

uniesieniu galopowali po równinach i górach niepowtarzalnych
doznań.

- Kocham cię - szepnęła na moment przed ogarniającym ich

spełnieniem.

background image

Usłyszał. Chociaż przez cały ranek Craig tłumaczył sobie, że nie

powinien jej tak szybko ciągnąć do łóżka, teraz żałował, że nie
namówił jej na to dużo wcześniej. Gdyby tylko wiedział, że już może
mu powiedzieć te dwa słowa, które właśnie powiedziała.

Kara wtuliła się w niego jak zziębnięte kociątko. Pogłaskał ją po

plecach. Czuł, że ona już naprawdę należy do niego. Był niebotycznie
szczęśliwy. Przed jego zamkniętymi oczami znów przesunął się
tamten widok: prowokacyjny uśmiech i ta przeklęta czarna haleczka.
To przez nią stracił głowę i serce. Gotowość Karen do miłości wciąż
przyprawiała go o zawrót głowy. Oddała mu się z taką swobodą,
zapamiętaniem i szczerością. Kara mi ufa, pomyślał. Hola, hola!
Jeszcze nie włożyłeś jej obrączki na palec, natychmiast przywołał się
do porządku. Słowa wypowiedziane w miłosnym porywie to nie to
samo, co normalne życie. Ale jeśli zachowa ogromną ostrożność, jeśli
nie popełni już żadnego błędu, to może wzbudzi jej zaufanie i
spowoduje, że Karen naprawdę uwierzy w ich wspólną przyszłość.

Przeciągnęła się leniwie, ziewnęła. Nawet cienia zdenerwowania.

Na wszelki wypadek mocniej ją przytulił.

- Pamiętasz naszą noc poślubną? - zapytał cicho.
- Katastrofa wspaniałych marzeń - mruknęła. Wcale nie była taka

ś

piąca.

- Nie, Karo, nie wszystko. - Pogłaskał ją po twarzy. - Na początku

bardzo dobrze się bawiliśmy. Pamiętam, jak cię porwałem. I tę
szaleńczą jazdę samochodem. Pamiętam, jak się denerwowałaś. Cho-
ciaż muszę przyznać, że to nie tę część tamtej nocy pamiętam
najlepiej...

- Porozmawiajmy raczej o pogodzie - zaproponowała.
- Dokładnie pamiętam tę chwilę - Craig wcale nie chciał

rozmawiać o pogodzie - kiedy już mieliśmy w rękach akt ślubu. Nasz
związek był odtąd oficjalny, ale żadne z nas nie miało pojęcia, co z
tym fantem zrobić. Nie mieliśmy dokąd pojechać, bo nie pomyś-
leliśmy o tym, żeby wcześniej cokolwiek zaplanować. - Ostrożnie
dotknął palcem jej policzka. - Nienawidziłaś tamtego motelu...

-

Był ładny.

-

Ale był tylko motelem.

-

Musieliśmy się gdzieś zatrzymać. Nie mogliśmy przecież jeździć

background image

samochodem przez całą noc...

-

Ale to tylko motel - powtórzył cicho - i fatalnie się w nim czułaś.

Nasza tajemnicza ucieczka i ta wariacka nocna podróż. Wszystko
wydawało nam się takie romantyczne. A potem nagle znaleźliśmy się
w zimnym, bezosobowym pokoju w jakimś motelu. I na domiar złego
nagle schowałaś się w łazience...

-

Reardon... - Wprawdzie zabrzmiało to bardzo stanowczo, ale

zauważył, że Karen się rumieni i z trudem powstrzymuje uśmiech.

-

Nie wiedziałem, o co chodzi, i powtarzałem w kółko: co się

stało, co się stało? A ty wprawdzie odpowiadałaś, że nic takiego, ale
nie chciałaś wyjść. Siedziałaś tam ponad godzinę, zanim wreszcie
nabrałaś odwagi, żeby mi powiedzieć...

-

Reardon...

- Do końca życia nie zapomnę tamtych chwil.
Miałem osiemnaście lat i w swoją własną noc poślubną musiałem

szukać otwartej apteki, żeby ci kupić podpaski...

Najwyraźniej miała już dosyć tego wyśmiewania się z niej.

Uderzyła go poduszką. Zaczął ją delikatnie łaskotać, a ona w
odpowiedzi usiadła mu na piersi i obiecała, że już go nie wypuści.
Dotyk jej nagiego ciała obudził w nim nowe pragnienie. Tak wiele się
zmieniło od tamtej nocy poślubnej. Chciał, żeby o tym pamiętała.
Przeżyli ze sobą wiele złych i dobrych chwil, i to także chciał jej
przypomnieć. Ku jego wielkiej radości okazało się, że ona też
wszystko doskonale pamięta.

- Craig, ja... - Karen drżącymi palcami dotknęła jego policzka. Był

zupełnie pewien, że właśnie uwierzyła w ich wspólną przyszłość i że
chciałaby o tym porozmawiać. Niestety, spojrzała przypadkiem na
budzik i czar prysnął... Jej tkliwy wyraz twarzy zmienił się w
komiczne przerażenie.

- O rany! - zawołała.
Craig nie musiał patrzeć na zegarek, żeby zorientować się, że ich

lunch trwał znacznie dłużej niż godzinę. Kara próbowała odsunąć się
od niego, ale leniwym ruchem przyciągnął ją z powrotem do siebie.
Nie ma mowy, żeby mu teraz stąd uciekła.

-

Nie wrócisz dziś do pracy - oświadczył.

-

Craig, ja muszę. Wystarczy, że rano się urwałam...

background image

- Zadzwoń. Powiedz, że się czymś zatrułaś albo że właśnie rodzisz

bliźnięta... Wymyśl coś. Kiedy ostatni raz brałaś wolny dzień?

- Biorę wolne dni tylko wtedy, kiedy dzieci chorują.
- Jesteś gorsza ode mnie, skarbie. Nawet taka parka

zatwardziałych „pracoholików" jak my powinnaś sobie od czasu do
czasu pozwolić na kilka wolnych godzin. Chyba mamy jeszcze coś do
załatwienia?

Upewniwszy się, że Karen nigdzie nie pójdzie, Craig wstał z łóżka

i skierował się do kuchni. Wrócił z czarą likieru wiśniowego w
rękach. Karen spojrzała na wiśnie, potem na niego. Craig wyłączył
telefon i zamknął drzwi.

Karen stała przed Chatką z rękami w kieszeniach kurtki. Patrzyła

na znikające za krawędzią urwiska sylwetki trojga ludzi. Dzieci
wybrały się z dziadkiem na wycieczkę. Raz do roku, zawsze na
jesieni, jej rodzice spędzali jeden weekend w Chatce.

Przyjechali przed godziną. Podróż bardzo Karen zmęczyła. Potem

jeszcze rozpakowywanie zapasów... Po raz pierwszy tego popołudnia
miała chwilę dla siebie.

W oddali dźwięczał śmiech dzieci, popołudniowe słońce

przeświecało przez gałęzie sosen. Wiatr przesypywał suche liście.
Wystarczyło kilka chwil samotności, żeby oddała się marzeniom.

Bardzo jej brakowało Craiga. To zupełnie idiotyczne, pomyślała.

Spotykają się teraz codziennie. Na pewno zobaczy go w poniedziałek.
To tylko dwa dni. Powinna się cieszyć, że los zesłał jej to krótkie
rozstanie. Musi przecież złapać oddech po szaleństwach ostatniego
tygodnia.

Uśmiechnęła się do własnych myśli. Ten szatan Craig przysłał jej

do domu skrzynkę likieru wiśniowego. To tylko jeden z jego
oryginalnych pomysłów. Codziennie spotykali się na lunchu w jego
domu. Zawsze zamykał drzwi na klucz i wyłączał telefon, po czym
zajmował się nią, a nie jedzeniem. Miał niesamowity apetyt i bujną
wyobraźnię. Nigdy przedtem nie była tak zaspokojona. Craig bardzo
tego pilnował. Wracała do biura zupełnie wypluta. Tego też pilnował.
Craig był w niej śmiertelnie zakochany. Mówił jej to bez przerwy: w
łóżku, poza łóżkiem i przy najmniejszej okazji. W każdym razie
wystarczająco często, żeby przekonać nawet kamień.

background image

Drzwi domku trzasnęły głośno. Karen odwróciła się. Na ganku

stała szczupła kobieta w dżinsach i swetrze. Karen pomyślała, że ona
sama nigdy nie będzie taka piękna, jak jej matka.

- Poszli sobie? - zawołała Erica.
- Tak, ale zaraz wrócą. Wybrali się na krótki spacer. Ojciec

obiecał, że będzie za pół godziny i rozpali ognisko.

Ojciec zwykle piekł kurczęta na ognisku i ziemniaki w popiele.

Kobietom łaskawie zostawiał przygotowanie deseru.

-

To dobrze. - Matka stanęła za plecami Karen.

-

Co dobrze?

-

Cieszę się, że sobie poszli. Twój ojciec udzielił mi przed

wyjazdem szczegółowych instrukcji. Powiedział, że mam ci dać
spokój i nie wciągać w żadne poważne rozmowy. Nie mogłam się już
doczekać, żeby zabrał dzieci na spacer. Co się stało?

-

Nic się nie stało - odpowiedziała szczerze Karen, chociaż przez

chwilę czuła się trochę nieswojo.

-

Ktoś musiał twojemu ojcu naopowiadać głupot, bo bardzo

nalegał, żebym się w nic nie wtrącała. Jak gdybym kiedykolwiek
wtrącała się w życie moich córek. Wszystkie jesteście już dorosłe... -
Erica zawahała się, zanim zadała pytanie. - Coś niedobrego z dziećmi?
Czy Jon Jacob ma kłopoty w szkole?

- Skąd. Oboje znakomicie sobie radzą.
Weszły do domu i zaczęły nakrywać do obiadu. Erica rozłożyła

papierowe talerze, Karen wyjęła z lodówki warzywa na sałatkę. Na
dolnej półce zauważyła słoik z czarnymi oliwkami. Nagle okropnie
zachciało jej się oliwek. Jak zagubionemu na pustyni podróżnikowi
chce się wody. Zjadła dwie oliwki, po chwili jeszcze dwie.

- A więc jesteś chora. Dlaczego nie chcesz mi o tym powiedzieć?

Pamiętasz, jak w zeszłym roku Samantha ukrywała przede mną tę
swoją cystę...

Karen dobrze wiedziała, dlaczego jej starsza siostra nie chciała

powiedzieć o tym matce. Erica Hennessey całe życie się zamartwiała.
Szczególnie, gdy tematu do zmartwień dostarczały jej własne córki.
Tym razem także nie obyło się bez serii niedyskretnych pytań. Starsze
siostry w podobnych przypadkach szybko traciły cierpliwość, ale
Karen nigdy. Matka zawsze musiała we wszystko wścibić nos. Wciąż

background image

nie mogła się przyzwyczaić do tego, że jej dziewczynki mają już
dorosłe dzieci.

Bogu dzięki, że dziadek z Jonem i Julie pojawili się na podwórku.

Przesłuchanie zostało skończone.

Rozpalili ognisko na dworze i cała piątka z apetytem zajadała

chrupiące, rumiane kurczęta. Ojciec usiadł koło Karen. Jak zwykle,
bawił całą rodzinę opowieściami wędkarskimi, ale córce wydał się
trochę zbyt gadatliwy. Chciała go nawet zapytać, czy coś mu
przypadkiem nie leży na wątrobie, ale nie miała okazji. Nocny chłód
zapędził ich w końcu do domu. Rozegrali partię kanasty, jednak
górskie powietrze szybko ich zmorzyło. To Julie rozpoczęła koncert
ziewania i ona też pierwsza się poddała. Reszta rodziny poszła za jej
przykładem.

Karen wygasiła ogień na kominku. Słyszała, jak ojciec rozmawia

z Jonem Jacobem. Potem śmiali się jeszcze, pewnie z jakichś męskich
ż

artów... W końcu jednak wszyscy zasnęli i w Chatce zapadła cisza.

Karen nie spała. Cały wieczór prześladował ją jakiś dziwny

niepokój. Narzuciła na siebie wełniany pled i wyszła na ganek. Noc
była zimna, a powietrze tak ostre, że aż szczypało policzki. Góry
wznosiły się w oddali jak duchy. Nad szczytami jaśniał blady sierp
księżyca. Trzęsła się z zimna, ale zamiast schować się w ciepłej
kuchni, wciąż stała i patrzyła.

Kilka godzin wcześniej puściła mimo uszu niedyskretne pytania

matki, teraz jednak zaczęły ją niepokoić. Odkąd Karen sięgała
pamięcią, matka zawsze o wszystko wypytywała. Dziś jednak ojciec
także był dziwnie opiekuńczy... Na dodatek Jon Jacob żartował sobie
z „anonimowego" prezentu w postaci skrzynki likieru wiśniowego, a
Julie bez wyraźnego powodu znów zaczęła z nią rozmawiać o
mężczyznach. Jeśli nawet jeszcze nie wiedzą nic o Craigu, to wkrótce
się dowiedzą. W jej rodzinie nigdy żadna tajemnica nie mogła się
długo utrzymać. Są ze sobą zbyt zżyci.

Karen zamknęła oczy i odetchnęła ostrym, górskim powietrzem.
Więc dlaczego im nie powiesz, pomyślała. On cię kocha, ty

kochasz jego. Oboje marzycie o tym, żeby znów być razem. Co cię
trzyma?

Dobrze znała odpowiedź na to pytanie. Zacisnęła palce na

background image

poręczy. Radość, jaką znajdowali w sobie wzajemnie, jest tak samo
prawdziwa, jak bicie ich serc. Rozmawiają ze sobą tak, jak nie
rozmawiali już od lat, a ich fizyczne zbliżenia... Zawsze wiedziała, że
jest im dobrze w łóżku, ale to, co dawali sobie ostatnio, przerastało
wszelkie poprzednie doświadczenia. Mimo to ich związek nie jest
naturalny. Żyją w wieży z kości słoniowej i Karen nie ma żadnej
pewności, czy uczucie Craiga pozostanie niezmienione, gdy opadnie
zauroczenie i radość z* odzyskanych wspomnień. Wielkie miłości
mają tę obrzydliwą cechę, że umierają, gdy tylko dwoje ludzi zaczyna
co rano myć zęby w tej samej łazience... Drzwi otworzyły się
cichutko. Matka Karen wyszła na ganek. Zawinęła się w dużą kurtkę
myśliwską ojca, na nogach miała ciepłe kapcie.

- Przeziębisz się, mamo - powiedziała Karen.
Erica

odetchnęła

chłodnym

powietrzem,

popatrzyła

z

obrzydzeniem na pokrywający trawę szron i upewniła się, że obie
umrą na zapalenie płuc. Mimo tak potwornej groźby podeszła jednak
do córki.

-

Nic mi nie jest, mamo. Chciałam tylko odetchnąć świeżym

powietrzem.

-

Zawsze łatwiej ci się rozmawiało z ojcem niż ze mną -

poskarżyła się matka. - Nie mam o to pretensji. Cieszę się, że jesteście
tacy podobni do siebie. Wiesz -

dodała po chwili - właśnie do mnie

dotarło, że twój ojciec odgadł to, czego ja nie wyczułam. Chodzi o
mężczyznę, tak?

- Mamo...
- Zmieniłaś uczesanie i makijaż. W samym środku rozmowy nagle

milkniesz i tak dziwnie się uśmiechasz.

Przegrałaś w kanastę, a przecież zawsze musisz oszukiwać,

ż

ebyśmy mogły wygrać... To musi być mężczyzna. Kochasz go?

Karen milczała. Matka nie patrzyła na nią, tylko przyglądała się

szczytom gór oświetlonym księżycowym blaskiem.

- Samantha i June - odezwała się wreszcie Karen - bez kłopotów

osiągnęły sukces zawodowy i szczęście w małżeństwie. Nigdy nie
zrobiły niczego, co mogłoby cię zmartwić.

-

Ty także nigdy nic takiego nie zrobiłaś.

-

Sama wiesz... - Karen potrząsnęła głową.

background image

- W szkole miałam wprawdzie dobre stopnie, ale zupełnie nie

wiedziałam, co chcę ze sobą zrobić. Oboje z ojcem poczuliście się
dotknięci, kiedy uciekłam z Craigiem. Jeszcze bardziej przeżyliście
nasz rozwód. Czułam się... Zawsze się tak czuję... Zawiodłam was.

- Idiotka. - Erica nigdy dobrze nie rozumiała swej najmłodszej

córki, jednak instynkt macierzyński kazał jej nazywać rzeczy po
imieniu. - Zawsze byłaś ulubienicą ojca. Nie zawiodłabyś go, nawet
gdybyś kopała rowy...

-

Nie jego, mamo. Chciałam powiedzieć, że zawiodłam ciebie.

-

Zupełnie zwariowałaś, córeczko. - Erica powiedziała to cicho. -

Możesz sobie robić, co chcesz, bylebyś tylko była szczęśliwa. Jesteś,
niestety, bardzo podobna do ojca. Zawsze bez szemrania spełniasz
zachcianki innych, ale nic a nic nie dbasz o siebie. Całe życie bałam
się, że wyjdziesz za jakiegoś egoistę, który nie ma pojęcia, jaka jesteś
wspaniała. I tak też się stało...

-

Nie - przerwała jej Karen - nie chcę, żebyś winiła Craiga, mamo.

Zawsze go lubiłaś, dopóki nie doszłaś do wniosku, że mnie
skrzywdził. Ale to nie takie proste. Ja sama zrobiłam sobie krzywdę.
Nigdy nie stałam się samodzielna i zawsze byłam zależna od niego.
Każdy związek by się załamał.

-

Może masz rację...

-

Ż

adne może. Tak to właśnie jest.

Ich oczy spotkały się w ciemności. Po raz pierwszy w życiu nie

rozmawiały jak matka z córką, ale jak kobieta z kobietą.

-

A więc jednak chodzi o mężczyznę - powiedziała cicho Erica.

Karen skinęła głową. - Bardzo ci na nim zależy. - Karen znów
przytaknęła. - Sądzę, że już byś mi o nim opowiedziała, gdybyś miała
pewność, że go zaakceptuję.

-

Na pewno go nie zaakceptujesz, ale nie dlatego trzymam to w

tajemnicy.

-

Obiecuję ci, że jeśli cię uszczęśliwi, to nie zaprotestuję, nawet

jeśli okaże się demokratą.

Kiepski żart, jednak wywołał uśmiech na twarzy Karen.
- Tylko musisz mieć pewność, kochanie. Nigdy więcej nie wiąż

się z mężczyzną, dopóki zaślepia cię namiętność.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Craig... Wiem, że to głupio zabrzmi, ale... Czy mógłbyś się ze

mną na serio pokłócić?

Aż upuścił ręcznik. Wyszedł spod prysznica, żeby odebrać

telefon. Miał nadzieję, że to Karen dzwoni i jego nadzieja się spełniła,
chociaż nie do końca. Sądził, że mimo późnej pory zadzwoni, żeby
mu opowiedzieć, jak minął weekend w Chatce. Zupełnie nie
spodziewał się takiej propozycji.

- Pokłócić? - zapytał kompletnie zaskoczony.
-

Tak. Porządnie, solidnie pokłócić. Wiem, że może ci się to

wydać dziwne, ale jeśli się nad tym zastanowisz... Dotąd nie było
między nami żadnej różnicy zdań. Jak gdyby wciąż zaślepiała nas
namiętność.

-

No... - Craig wytarł twarz dłonią. Nawet nie schylił się po

ręcznik. Przecież nikt nie widzi, że chodzi po domu zupełnie nagi i
cały mokry. Ze słuchawką przy uchu podszedł do barku i wyjął
butelkę szkockiej. - No więc... Czy uważasz, że kłótnia rozwiąże
któryś z naszych problemów? - Cisza.

- Dobrze, domyślam się. Uważasz, że twój pomysł nie ma nic

wspólnego z naszymi kłopotami, i na pewno masz rację. Przepraszam,
ż

e w ogóle o tym pomyślałem...

- Wcale nie mówiłam, że to nie ma nic wspólnego.
- Jakaś nuta w jej głosie sprawiła, że poczuł się, jakby zasypywał

go ruchomy piasek. Nalał sobie kieliszek i szybko wypił. Pomyślał, że
to głupi pomysł i że oddałby majątek za jakiś przewodnik po
zakamarkach kobiecego umysłu. Kiedy rozstali się w piątek, Kaja
była w doskonałej formie. Wszystko znakomicie im się układało.
Cholera, musiało się wydarzyć coś, co ją przestraszyło.

- Craig? Jesteś tam jeszcze?
-

Jestem. Pomyślałem sobie, że to trochę trudne zacząć się kłócić

ot tak, bez wyraźnego powodu. Wiesz, do kłótni trzeba mieć nastrój.

-

Wcale nie potrzeba żadnego nastroju. Przecież kiedyś

awanturowaliśmy się o każde głupstwo. I o to mi właśnie chodzi.
Wcześniej czy później pokłócimy się o coś, a jak pamiętasz,
potrafiliśmy się kłócić do krwi. Więc może gdybyśmy teraz
spróbowali...

background image

-

Dobrze, dobrze. Jeśli chcesz się kłócić, skarbie, to się kłóćmy,

ale nie przez telefon.

Karen nie lubiła zostawiać dzieci samych. Teraz jednak było

bardzo późno i oboje dawno spali kamiennym snem, a Craig
najwyraźniej bardzo chciał się z nią zobaczyć.

Ubrał się i przygotował kawę, a po chwili Karen zapukała do

drzwi.

Nie było po niej widać, żeby doznała jakiegoś urazu. Tryskała

energią. Zrzuciła z siebie płaszcz. Pod spodem miała dżinsy i za dużą
koszulę flanelową - strój do walki. Zdjęła buty i powędrowała prosto
do salonu. Podwinęła rękawy. Nie miał odwagi się uśmiechnąć. Ależ
go podniecała. Nie zdążyła założyć stanika i piersi kołysały się
swobodnie przy każdym jej ruchu. Mógł sobie wyobrazić mnóstwo
rzeczy, jakie chciałby z nią w tej chwili robić, ale kłócić się...

- Zrobić kawę? - zapytał.
Nie teraz. Miała co innego na głowie.
- Byłeś egoistą. - Wyciągnęła w jego stronę oskarżycielski palec. -

Tak cię pochłaniała praca, że zupełnie nie zwracałeś na mnie uwagi.

- Wiem, skarbie.
- Craig, Craig - westchnęła. - Nie wczułeś się w sytuację. Nie

zgadzaj się ze mną. Broń się.

- Okay.
- W końcu przecież nie byłeś aż takim egoistą.
Połowa winy spada na mnie. Nigdy ci nie mówiłam, że coś się źle

dzieje, więc skąd mogłeś to wiedzieć.

- Niecierpliwie machnęła ręką. - Zeszliśmy z kursu. Musimy

znaleźć coś, co nas poróżni.

Craig okazywał dotąd anielską cierpliwość i wyrozumiałość.

Każdy mężczyzna to potwierdzi: wymyślanie kłótni z powietrza nie
ma najmniejszego sensu. Licho wie, co ją naszło. Dwa dni z matką? A
może to jeden z tych testów, które zamieszczają magazyny kobiece?

Przyjrzał się jej uważnie i wreszcie zrozumiał. Karen wcale nie

miała większej ochoty na sztuczne kłótnie niż on sam, ale nie
ż

artowała. Najwyraźniej po prostu się bała. Nie można o niej

powiedzieć, że jest osobą apodyktyczną, ale ma charakterek. Oboje
zawsze dusili w sobie wzajemne pretensje, a potem z najbłahszego

background image

powodu wybuchała awantura zupełnie nieproporcjonalna do
przyczyny. Kara dobrze zapamiętała tamte awantury. Teraz chce się
upewnić, że już nigdy, przenigdy się nie powtórzą. Może on też tego
potrzebował.

- Dobrze - powiedział Craig - jeśli chcesz się sprawdzić, to

zaczynajmy. - Niech wie, że traktuje poważnie ją i jej pomysły.

Próbowali wielu tematów: sytuacja na Bliskim Wschodzie, jego

matka, jej matka, polityka władz lokalnych, pieniądze... Ten ostatni
temat powinien im umożliwić ostrą kłótnię. Craig nigdy nie liczył się
z pieniędzmi, a Karen była oszczędna. Kroplą, która wtedy przepełniła
kielich, była właśnie jakaś bezsensowna awantura o pieniądze. Tym
razem jednak nawet ten żelazny temat ich nie poruszył. Oczywiście,
mieli zupełnie inne poglądy, ale cholerny Craig teraz naprawdę
słuchał jej argumentów. Nawet przyznał, że domowy budżet zawsze
stanowi punkt zapalny. Nie kłócili się ze sobą, tylko rozmawiali.
Różnica poglądów sprawiła tylko tyle, że rozmowa wydała im się
interesująca.

-

Nawet nie próbujesz... - Karen zerwała się z fotela.

-

Przecież się staram.

- Ale nie za bardzo. Przecież moglibyśmy napisać książkę o

awanturach na tematy finansowe. No już, przypomnij sobie, jak to
było, kiedy ostatni raz naprawdę się na mnie wściekłeś.

-

MG z otwieranym dachem.

-

Ale się wściekałeś! - zawołała radośnie.

- Właśnie je kupiliśmy. Jeszcze atrament, którym spisano umowę,

dobrze nie wysechł. Zrobiłem remont silnika, polakierowałem... To
była pierwsza luksusowa rzecz, na jaką mogliśmy sobie pozwolić. A
ty go rozbiłaś na pierwszym z brzegu drzewie.

- O mało mnie nie zabiłeś.
-

Chętnie bym to zrobił. Jechać tak szybko w nocy podczas

ś

nieżycy, i to tylko dlatego, że spieszyłaś się do domu z litrem mleka.

-

Byłeś bardzo miły, kiedy policjant przywiózł mnie do domu -

przypomniała - ale tylko tak długo, dopóki sobie nie poszedł. Gdy
tylko zostaliśmy sami, czymś we mnie rzuciłeś, Reardon.

-

Rzuciłem. - O ile dobrze sobie przypominał, była to poduszka z

kanapy. Rzucił ją tak mocno, nie w Karen, tylko w ścianę, że pękła i

background image

posypało się na nich pierze.

- Plułeś ogniem.
- No pewnie. A najbardziej mnie wściekała twoja pewność, że

bardziej się martwię o ten cholerny samochód niż o ciebie.

-

Reardon.

-

Tak?


- Psujesz cały sens tego ćwiczenia. Mieliśmy się kłócić. Robię, co

mogę, żeby cię wyprowadzić z równowagi.

- Udało ci się, kochanie. Jestem na ciebie wściekły.
- Odpinasz mi koszulę, a trudno to uznać za oznakę złości. Muszę

ci coś powiedzieć. To ważne.

Czekałam na właściwy moment, ale ten właściwy moment nie

bardzo chce nadejść, a muszę ci to powiedzieć.

Bardzo trudno było skierować jego uwagę na sprawy zasadnicze.

Odpiął guziki jej koszuli i dotknął nagiego ciała. Karen też miała
problemy z koncentracją. Udało im się przejść przez wzburzone
wody. Żadnych czarów, nawet cienia zaślepienia... Karen nie
posiadała się ze szczęścia. Zdecydowanie ujęła w dłonie jego twarz.
Wiedziała przecież, że ważnych spraw nie wolno przemilczać.

-

Chcę, żebyś wiedział - powiedziała cicho - że zawsze byłam z

ciebie bardzo dumna, Craig. Zawsze. Twoi rodzice zniszczyli ci
dzieciństwo, ale nawet wtedy nie pozwoliłeś na to, żeby ich styl życia
wpłynął na twoje postępowanie. Zawsze szedłeś własną drogą,
trzymałeś się własnych przekonań i nigdy nie tańczyłeś tak, jak ktoś
inny grał. Nawet kiedy wszystko się między nami popsuło... Nawet
wtedy... Zawsze byłam z ciebie dumna. Z tamtego chłopca, którego
pokochałam, i z tego mężczyzny, jakim się stałeś.

-

Do licha. - Najwyraźniej zaschło mu w gardle. - Teraz naprawdę

mnie wkurzyłaś.

-

Tak? - Uśmiechnęła się i mocno przytuliła się do niego.


Craig rozmawiał przez telefon, kiedy za drzwiami usłyszał głosy.
- Rozumiem, jest zajęty. Ale właśnie przejeżdżałam tędy, bo szef

mi kazał załatwić jakieś drobiazgi... Muszę się z nim na chwilę
zobaczyć.

background image

-

W porządku. Powiem mu...

-

Wiesz, chodzi o dzieci...

-

O tak, na pewno.

- Jeśli nie ma dla mnie czasu, to po prostu zostawię to na jego

biurku...

Poznał głos Karen i szybko skończył rozmowę. W tej samej chwili

Virginia nacisnęła brzęczyk. Zdjęła palec z dzwonka dopiero wtedy,
kiedy Craig ukazał się w drzwiach swego gabinetu. Uśmiechnęła się
do niego.

- Pani Reardon chciała wyjść, nie spotkawszy się z panem -

oznajmiła z niewinną miną. - Przecież może pan poświęcić trochę
czasu na sprawy dotyczące własnych dzieci. Nie będę łączyć rozmów.
Dziś jest tu taki dom wariatów, że chyba zamknę drzwi, żeby nie było
słychać hałasu...

Zanim sekretarka skończyła swój wywód, Craig sam zamknął

drzwi. Karen natychmiast odwróciła się do niego. Ubrała się dzisiaj w
granatową sukienkę z białą kamizelką. Kurczowo ściskała w rękach
dużą, żółtą torbę. Sukienkę już kiedyś widział, ale róż na policzkach -
to było coś zupełnie nowego. I te iskierki w oczach także były
nowością.

Ich stosunki bardzo się zmieniły od tamtego wieczoru, gdy Karen

wpadła do niego z wariackim pomysłem, żeby się pokłócić. Ona też
się zmieniła. Jaśniała od środka, a jej uśmiech był przeznaczony
wyłącznie dla niego. Już nie ukrywała swego uczucia. Także swoją
miłość przeznaczyła wyłącznie dla niego.

Teraz była niezmiernie podekscytowana. Przyciskała do siebie tę

wielką, żółtą torbę i bardzo się tłumaczyła z niezapowiedzianej wizyty
w jego biurze.

- Naprawdę nie chciałam ci przeszkadzać, ale wiesz przecież, że

ż

adne z nas nie ma dziś czasu na lunch, więc... A to nie może czekać

do jutra... Jedno z nas kończy dzisiaj trzydzieści siedem lat.
Biedactwo, bardzo się zestarzałeś... Nie mogłam pozwolić, żebyś
cierpiał samotnie... - Podeszła do niego szybko i mocno go
pocałowała.

Nie powinno mnie to tak bardzo podniecać, pomyślał Craig.

Fizyczne pożądanie mogłoby już nieco złagodnieć, a jednak nie

background image

złagodniało. To przez tę rozkwitającą na nowo miłość. Zawsze mu
mało. Pomyślał z przerażeniem, że nawet w dziewięćdziesiątym roku
ż

ycia nie będzie miał dosyć Karen.

Ich wargi zwarły się w namiętnym pocałunku i Craigowi wydało

się, że czas się zatrzymał, a świat zewnętrzny zupełnie zniknął. Kara
już się go nie obawiała. Przyjmowała jego uściski jak stęskniona i
oddana kochanka.

Wreszcie oderwała się od niego. Była zarumieniona i nie mogła

złapać oddechu.

-

Do licha, Craig! Nie po to tu przyszłam. Zachowuj się - zganiła

go. Odwróciła się i sięgnęła po żółtą torbę. - Ale najpierw coś ci
powiem. Musisz wrócić do domu przed szóstą. Dzieci będą na ciebie
czekały. Ty nic o tym nie wiesz, więc udawaj zaskoczenie. Julie
upiekła tort, a Jon przygotuje obiad. Okaż wyrozumiałość, bo kiedy
ostatnim razem spróbowałam spaghetti przyrządzone przez twojego
syna...

-

Na pewno będę zaskoczony i wyrozumiały. - Nienawidził

przyjęć urodzinowych, a Kara je uwielbiała. Bez wątpienia przyłożyła
rękę zarówno do tortu, jak i do obiadu. Z jej oczu wyczytał także coś
więcej: żal i przykrość, że nie może być z nimi. Jest przecież byłą
ż

oną, kimś, kto musi wymyślać preteksty na usprawiedliwienie swojej

wizyty przed sekretarką. Kimś, kto nie ma prawa dzielić z nim radości
z urodzinowego przyjęcia.

Uśmiechnęła się jednak i wyciągnęła z żółtej torby owiniętą

kolorowym papierem paczkę z ogromną kokardą na wierzchu.

- Nie utrudniaj mi życia - powiedziała. - Wiem przecież, że jedyna

rzecz, jakiej nienawidzisz bardziej niż przyjęć urodzinowych, to
okazywanie radości z prezentów. Ale tym razem musisz jakoś
wytrzymać. Masz tu taki drobiażdżek...

To wcale nie był drobiażdżek, tylko własnoręcznie przez nią

zrobiony sweter. Tak się denerwowała, że nie mogła ustać w miejscu.
Pomogła Craigowi przeciągnąć sweter przez głowę i spochmurniała.

- Zrobiłam za długie rękawy.
-

Wcale nie. Są w sam raz. - Błyskawicznie podwinął ściągacze. -

Kochanie, to najpiękniejszy sweter, jaki w życiu miałem.

-

Robiłam go wieczorami, więc dzieci się nie domyśla, że to ode

background image

mnie, możesz go nosić bez obaw. - Powiedziała to jednym tchem, aż
go zaniepokoiła. Dlaczego tak bardzo się tym przejmuje? Cofnęła się
o dwa kroki i uważnie mu się przyjrzała. - Czy nie jest za luźny przy
szyi?

-

Nie. Jest akurat.

-

Te rękawy...

-

Są doskonałe.

Przestała wreszcie zajmować się swetrem. Obejrzała Craiga od

stóp do głów.

- Niech mnie diabli. Jesteś przystojny - stwierdziła, patrząc mu

prosto w oczy. - Co ja mówię! Jesteś najbardziej seksownym
mężczyzną na tym kontynencie. Zadziwiające. W twoim wieku...

Pogroził jej palcem.
- Naprawdę muszę już wracać do pracy - roześmiała się głośno. -

Załatwiałam Jimowi sprawy w mieście, ale czeka na mnie, bo mamy
jeszcze mnóstwo roboty.

Jednak nie protestowała zbytnio, gdy Craig oplótł jej ręce wokół

swojej szyi. Jeśli oczekiwała pocałunku, to srodze się zawiodła. Po
prostu, trzymał ją w ramionach, tulił do piersi... Pasowali do siebie jak
klucz do zamka. Poczuł się, jakby odzyskał kawałek serca, który mu
gdzieś zaginął. Już czas, pomyślał.

- Karo. - Trącił ją nosem w policzek. - Bardzo mi się podoba ten

sweter. - Zobaczył, jak oczy jej się zamgliły z przejęcia. Żadne z nich
nie myślało teraz o swetrze. - Ale jest jeszcze coś, co chciałbym
dostać na urodziny.

- Co takiego?
- Kocham cię, skarbie. Chcę, żebyś mi pozwoliła wrócić do domu

i oznajmić całemu światu, co do ciebie czuję. Chcę znów założyć ci
obrączkę na palec. Chcę z tobą spędzić resztę naszego życia. Mam
nadzieję... Myślę... Wiem, że ty też tego pragniesz.

Obawiał się, że zesztywnieje w jego ramionach, że się od niego

odsunie, ale nic takiego się nie stało. Podniosła głowę i dostrzegł w jej
oczach głęboką, prawdziwą miłość. Mimo to milczała.

- Boisz się reakcji dzieci?
-

Nie - odrzekła, kręcąc głową. - Dzieci chcą, żebyśmy znów byli

razem.

background image

-

Jeśli boisz się matki, to może najpierw ja z nią porozmawiam.

Albo lepiej, zrobimy to razem.

-

Craig. - Znów pokręciła głową. - Nie boję się niczyjej reakcji.

Nigdy się nie bałam. Chodzi mi tylko o to, że to są ludzie, którzy nas
kochają. Nie chcę w nich wzbudzać nadziei, dopóki nie nabierzemy
absolutnej pewności.

- Ja jestem pewien.
Chciała coś powiedzieć, ale usłyszała głosy za drzwiami i

odskoczyła od niego. Nastrój prysnął.

- Nie możemy teraz tego roztrząsać. No, nie patrz tak na mnie,

proszę. Kocham cię, Craig. - Jej głos przycichł i stał się miękki jak
aksamit. - Naprawdę cię kocham, i to bardziej niż przedtem. Nie
sądziłam, że w ogóle potrafię tak kochać. Po prostu, chcę z tobą
porozmawiać w cztery oczy, zanim ci odpowiem. Zgoda?

Craig pozwolił jej odejść. Następnego dnia bardzo tego żałował.

Przez jedną noc stało się coś, co spowodowało, że Kara już nie chciała
wpuścić go do swego życia. Nawet na chwilę.

Dzieci właśnie wyszły urządzić Craigowi przyjęcie urodzinowe.

Ona też tam powinna być, jej miejsce jest przy nich. Są przecież
rodziną. Karen słyszała, jak włączyło się ogrzewanie i jak zegar w
kuchni odmierza czas. Jutro, pocieszyła się, wszystko się zmieni.
Otworzyła lodówkę w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Znalazła
kawałek sera i napoczętą miskę budyniu, ale na to nie miała ochoty. Z
tyłu, za główką sałaty zauważyła słoik z oliwkami. To zupełnie
wystarczy. Wzięła słoik, zatrzasnęła drzwi lodówki i z roztargnieniem
sięgnęła po oliwkę. Po chwili po drugą.

Nie mogła się doczekać rozmowy z Craigiem. Wciąż

prześladował ją zbolały wyraz jego twarzy, kiedy natychmiast nie
przystała na propozycję ponownego małżeństwa. Zrobiła mu
przykrość... O Boże, wcale tego nie chciała, ale w jego biurze byli
jacyś ludzie, a ona musiała szybko wracać do pracy... Chciał od niej
obietnicy i, oczywiście, dostanie ją. Z całego serca odda mu siebie, ale
potrzebuje ciszy i spokoju, żeby mu o tym powiedzieć na swój własny
sposób. Po drodze do salonu zjadła jeszcze kilka oliwek. Tak
niedawno bała się, że kiedy znów zamieszkają razem, cały czar
pryśnie. Myliła się. Ich związek jest teraz zupełnie inny. Nauczyli się

background image

porozumiewać się ze sobą. Oboje bardzo się zmienili. Te zmiany
spowodowały, że stali się zdolni do jaszcze głębszej miłości. A jeśli
idzie o czary... Karen wreszcie zrozumiała, że ten czar nie ma nic
wspólnego z siłami nadprzyrodzonymi, że nie jest tylko jedną z
odmian pożądania. Cała tajemnica w tym, żeby umieć znaleźć czas dla
siebie. W każdej chwili sama może coś takiego wyczarować, jeśli
tylko będzie wystarczająco pewna siebie i swojej miłości. Odrobina
zalotności... Jutro mu powie. Tym razem będzie zupełnie inną żoną.
Powie mu to podczas lunchu. Urządzą sobie długi i romantyczny
lunch we dwoje. Ma nadzieję, że takie lunche będą jadali codziennie
do chwili, gdy oboje skończą po sto dwadzieścia lat.

Wyjrzała przez okno. Dzieci powinny już niedługo wrócić.

Sięgnęła po kolejną oliwkę, ale słoik był pusty. Zajrzała do niego,
jakby nie dowierzała własnym palcom. Rzeczywiście zjadła
wszystkie. Zawsze bardzo lubiła czarne oliwki, ale połykała je jak
cukierki tylko wtedy, kiedy była w ciąży. Sama myśl o ciąży bardzo ją
rozbawiła, ale tylko na chwilę. Przecież nie mogę być teraz w ciąży,
pomyślała. Oboje bardzo uważali. Nie tylko jej powiedział, ale także
udowodnił, że nie ma zamiaru nigdy więcej ryzykować, tak jak w
młodości.

Mimo to Karen popędziła do łazienki. Nad umywalką wisiał

kalendarz. Nie zawsze miesiączki były regularne, poza tym uważali
przecież... Przypomniała sobie... O Boże! Tamten jeden raz...
Pierwszy raz w Chatce... Żadne z nich nie przewidziało, że zwykły
pocałunek może ich doprowadzić do całkowitego zapomnienia. Nie
byli na to przygotowani. Kalendarz potwierdzał, że okres spóźnia się o
dwa tygodnie. Usiadła na pokrywie sedesu. Kiedy pół godziny później
Jon i Julie wpadli do domu, ona wciąż jeszcze tam siedziała. Dzieci
były uradowane i rozgadane. Opowiadały, jak bardzo zaskoczyło ojca
przyjęcie urodzinowe. Craig musiał się zdrowo namęczyć, bo dzieci
mówiły, że zachwycał się obiadem, tortem i prezentami.

Karen

słyszała

swój

ś

miech,

zachowała

kontrolę

nad

czynnościami. Jutro dzieci idą do szkoły, a Julie musi jeszcze
przejrzeć notatki przed klasówką z historii. Jon ma wynieść śmieci, a
potem przez godzinę oboje będą oglądać telewizję w swoim pokoju,
zanim wreszcie pójdą spać.

background image

Karen zabrała się do zmywania.
- Mogłaś przyjść, mamo.
Odwróciła się. Właśnie teraz, kiedy tak bardzo potrzebuje chwili

spokoju, to jedno okazuje się zupełnie niemożliwe. Jon Jacob z rękami
w kieszeniach stał oparty o ścianę.

- Dokąd przyjść, kochanie?
-

Do taty. Urodziny nie mogą się udać bez ciebie. Tacie też ciebie

brakowało. - Przestępował z nogi na nogę. - Nie denerwuj się. My już
wiemy.

-

Co wiecie? - Boże, pomyślała Karen, nie pozwól, żebym miała

dziś jeszcze jeden atak serca!

-

Wiemy, że spotykasz się z tatą. Rozumiem, dlaczego nie chciałaś

nam powiedzieć. Bałaś się, że zaczniemy cię namawiać, żebyście
znów byli razem. Ale my już tego więcej nie zrobimy. Zro-
zumieliśmy, że potrzebujecie czasu... - Jon przygładził włosy takim
samym ruchem jak jego ojciec. - Jeśli się uda, to dobrze, a jeśli nie,
trudno. Mam rację?

- Masz. - Zupełnie zaschło jej w gardle.
- Nie musicie się krępować, jeśli chcecie gdzieś wyjść wieczorem,

czy coś w tym guście. Nie musicie się nami przejmować - zapewnił.
Ziewnął, powiedział, że weźmie prysznic i zaraz pójdzie spać, a
potem poczłapał na górę.

Wreszcie została sama. Wydało jej się, że ściany kuchni zaczęły

zbliżać się do siebie i za chwilę ją zgniotą. Jeśli nawet było w domu
trochę tlenu, to jej płuca w żaden sposób nie mogły go wykorzystać.

Ż

ołądek skręcał się i podskakiwał, jak tratwa na wzburzonym

morzu.

Tak więc, pomyślała, nasza tajemnica przestała być tajemnicą.

Właściwie to żadna niespodzianka. Przecież nie mieli szans na
utrzymanie tego sekretu przez całą wieczność. Tak, ale ona ma teraz
jeszcze jedną tajemnicę, i ta właśnie tajemnica wszystko zmienia.
Zamknęła oczy. Była przerażona i zrozpaczona. W ciągu tych
ostatnich dni przeżyli na nowo część swojej wspólnej przeszłości i
byli z tym bardzo szczęśliwi. Jednak tego fragmentu przeszłości
Karen nie potrafi znieść po raz drugi. Nie może mu tego znowu
zrobić. Przeszli już przez to, dokładnie przez to samo, siedemnaście

background image

lat temu. Karen uwielbia dzieci, Craig też. Ale ciąża zupełnie zmienia
najlepszy nawet związek, a nie planowana ciąża wymusza zmiany,
zanim dwoje ludzi zdąży się do nich przygotować. Tak było wtedy i
teraz też na pewno będzie tak samo.

Musi jak najszybciej pójść do lekarza. Apetyt na oliwki i

spóźniony okres niczego jeszcze nie dowodzą, ale w głębi serca...
Boże, to serce wciąż wali jak młot pneumatyczny... W głębi serca już
wiedziała... Tej tajemnicy nie da się długo zachować.

background image
background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Jim? Mówi Craig Reardon. Czy jest Karen?
- Jest, oczywiście. Poczekaj chwilę. - Ale chwile mijały i minęła

cała minuta, zanim szef Karen znów się odezwał. - Na pewno tu była.
Musiała wyjść do toalety, a ja nie zwróciłem na to uwagi. Powiem jej,
ż

eby do ciebie zadzwoniła.

- Będę ci bardzo wdzięczny. Dzięki.
Craig odłożył słuchawkę. Jakiś kwadrans później zajrzała do

niego Virginia. Przypomniała mu, tak na wszelki wypadek, że jest już
piąta i że to piątek, po czym poszła do domu. Inni też już wychodzili.
Nawet najbardziej zatwardziali „pracoholicy" w piątki kończyli pracę
punktualnie. W kilka minut biuro opustoszało, a Craig wciąż siedział
w swoim fotelu i czekał na telefon, który - zaczął to właśnie podej-
rzewać - nigdy nie zadzwoni.

W ciągu czterech dni, jakie minęły od jego urodzin, zaledwie dwa

razy rozmawiał z Karen, która odwoływała wspólny lunch i szybko
się rozłączała pod byle jakim pretekstem. Nie mógł jej złapać w
domu, bo kiedy zadzwonił, zawsze siedziała w wannie. Telefonował
do pracy, a ona nagle znikała w toalecie albo po prostu nie dało się jej
nigdzie znaleźć. Nie zadzwoniła do niego później ani razu.
Oczywiście, bardzo możliwe, że naprawdę była bardzo zapracowana...
Nie, zupełnie niemożliwe, pomyślał.

Craig przygładził włosy. Od kilku dni czuł ucisk w sercu i teraz

też obleciał go strach. Nie mógł już dłużej udawać, że nic się nie stało.
Najwyraźniej wydarzyło się coś okropnego. Może zbytnio naciskał na
zalegalizowanie ich związku? A może ponownie przeanalizowała
swoją przeszłość i zadecydowała, że jednak nie zaryzykuje po raz
drugi? Albo stwierdziła, że najzwyczajniej w świecie wcale go nie
kocha.

Strach przed utratą Karen przygniótł go jak stutonowa skała.

Tłumaczył sobie, że gdyby nawet Karen zmieniła zdanie, to zrobiłaby
to zupełnie inaczej. Ucieczka nie była w jej stylu. Zawsze stawiała
czoło przeciwnościom, czasami zbyt gwałtownie i bez zastanowienia,
ale nigdy nie unikała trudnych sytuacji. Na pewno powiedziałaby,
gdyby się rozmyśliła.

Chciałbyś w to wierzyć, Reardon, pomyślał. Ale prawda wygląda

background image

tak, że ona cię unika. Nie chce cię widzieć, ani nawet z tobą
rozmawiać.

Czekał na telefon' od niej do szóstej, a potem poszedł do domu.

Przygotował sobie obiad, ale i tak nie mógł nic jeść. Zaparzył kawę,
ale zupełnie o niej zapomniał. Wykąpał się, ogolił, przebrał i włączył
telewizor, ale zaraz go wyłączył. Nic nie pomagało. Czuł, że go
roznosi. Tak czy inaczej, musi ją wreszcie dopaść.

Przez następne dwie godziny nie wypuszczał z ręki telefonu. W

piątkowe wieczory dzieci zawsze gdzieś wychodziły, a więc ma
doskonałą okazję zastać ją samą w domu. Telefon nie odpowiadał.
Wreszcie tuż po jedenastej ktoś podniósł słuchawkę. Odezwał się
zaspany męski głos i Craigowi serce podskoczyło do gardła. Przeżył
koszmar, zanim rozpoznał głos teścia.

- Nie ma jej - powiedział Walt.
- Oczywiście, że jest. - Craig miał naprawdę dosyć tej zabawy w

ciuciubabkę. - Jest przecież jedenasta wieczorem.

- Wiem, która jest godzina. - Walt zupełnie się rozbudził. -

Myślałem, że wybraliście się gdzieś razem. Dzieciaki dopiero co
wróciły do domu. Zostawiła mnie tu pod głupim pretekstem. Mam
niby sprawdzić, jak działa ogrzewanie. Powiedziała matce, że w
ś

rodku nocy nagle zaczyna syczeć. Nie sprzeciwiałem się, bo

myślałem, że chcecie trochę pobyć razem. Więc jestem, sprawdzam
ogrzewanie i jednocześnie robię za niańkę do dzieci. One oczywiście
uważają, że są już wystarczająco dorosłe... - Przerwał nagle. -
Cholera! Jeśli ty nie wiesz, gdzie ona jest...

-

Nic się nie stało - zapewnił teścia. - Wiem, gdzie ona jest.

-

No bo jeśli nie jesteście razem, to ona sama... O tej porze...

-

Nie denerwuj się, Walt. Po prostu źle się umówiliśmy. Wszystko

w porządku. Nic jej się nie przydarzyło. Wiem, gdzie jest, a ty możesz
być pewien, że się nią zaopiekuję.

Wielkie słowa, a tymczasem opiekunowi ręce się trzęsą ze

strachu. Od pierwszych słów starszego pana myśli Craiga pędziły z
prędkością światła. Kiedy tylko odłożył słuchawkę, narzucił na siebie
kurtkę i chwycił kluczyki od samochodu. Zatrzymał się przy aptece,
potem na stacji benzynowej. Zatankował samochód i wlał w siebie
filiżankę mocnej kawy. Potem pojechał w góry.

background image

Noc była ciemna, bezksiężycowa, a droga o tej porze - zupełnie

pusta. Wcisnął pedał gazu. Zwolnił dopiero na górskich serpentynach.
Cierpiał na mdlącą huśtawkę nastrojów: od nadziei do przeraźliwego j
strachu.

Właściwie nie okłamał teścia. Dobrze wiedział, gdzie jest Karen.

Nie sprostowała przypuszczeń ojca, że ma randkę z Craigiem. To
dobry znak. Karen nie wciągałaby ojca w spisek, mający jakikolwiek
związek z facetem, którego za chwilę wyrzuci jak zbędny balast. A
wiec dzieje się z nią coś złego. Coś bardzo poważnego i bardzo złego.
Coś tak strasznego, że nie mogła się z nim spotkać, że musiała zostać
sama, bez dzieci, że chciała po prostu zniknąć. Tylko jedna sprawa
mogła ją tak okropnie wytrącić z równowagi. I jest tylko jedno
miejsce na ziemi, w którym Karen chce się znaleźć, kiedy świat wali
jej się na głowę.

O drugiej w nocy zaparkował swój samochód za jej sierrą. W

Chatce nie paliło się światło, tylko nad kominem unosiła się cienka
strużka dymu. Otworzył drzwi najciszej, jak potrafił.

Znalazł ją. Odetchnął z ulgą. Leżała w śpiworze na kanapie,

zwinięta w kłębek, z kolanami pod brodą. Ogień na kominku dogasał i
w jego słabym świetle włosy Karen wyglądały jak złoty jedwab.
Przyjrzał się sińcom pod jej oczami. Musi być zupełnie wykończona,
pomyślał. Zdjął buty i marynarkę, dorzucił drew do kominka i usiadł
w ogromnym fotelu. Karen nawet się nie poruszyła. Pewnie i stado
słoni by jej teraz nie obudziło. Jest zupełnie wyczerpana. Musiała
sobie sama radzić z takim koszmarnym problemem. Zupełnie sama...

Patrzył na śpiącą kobietę i pomyślał, że przecież przysięgał nigdy

więcej nie przysparzać jej kłopotów. Myślał o tych wszystkich
sytuacjach, kiedy to chciał dobrze, i nic mu się nie udawało. Pomyślał
też o tym, jak bardzo się boi, że ta jego złota dziewczyna może mu
odmówić ostatniej szansy.

Karen obudziła się. Światło. Przez okna przesączało się bladożółte

ś

wiatło. Z paleniska buchał żar, a w całym pokoju panowało miłe

ciepło. Rozejrzała się. Na stoliku zobaczyła płaskie pudełeczko. Serce
zatrzymało się na chwilę, a potem ruszyło biegiem, na łeb na szyję.
Pudełeczko zawierało test ciążowy. Obok pudełka zauważyła kolano
w dżinsowych spodniach. Craig spał. Ramiona zgarbione, świeży

background image

zarost na policzkach, worki pod oczami. Musiał chyba poczuć, że mu
się przygląda, bo natychmiast się obudził. Zamarła. Boże, co ona
najlepszego zrobiła! Patrzył na nią z tak ogromną miłością... Jego
spojrzenie wyrażało miłość, niepewność i strach. Poczuła się bardzo
podle. Odwlekała rozmowę z nim tylko dlatego, że chciała go chronić,
a tymczasem tak bardzo go zraniła.

- No - powiedział cicho - to chyba jednak mamy jakiś problem,

skarbie. Tak jak kiedyś.

- Zgadłeś - wyszeptała.
-

Powinienem był to przewidzieć kilka tygodni temu. Kiedyś

znałem twoje ciało lepiej niż swoje własne...

-

Craig... powiedziałabym ci o tym wcześniej, ale dopiero w

następny wtorek mogę pójść do lekarza. Nie chciałam cię martwić,
dopóki nie było to konieczne, a przed badaniem nic nie jest pewne.

-

Przypuszczałem, że nie byłaś jeszcze u lekarza. Przywiozłem ci

test. - Sięgnął po niebieskie pudełko. - Już prawie znam na pamięć
instrukcję obsługi. To bardzo łatwe i nie zajmie ci dużo czasu. Tu są
takie dwa okienka. Kiedy to urządzenie zakończy poszukiwania
hormonu ciążowego, w tym małym okienku pokaże się niebieski
paseczek. To trwa około trzech minut. A jeśli w tym dużym okienku
też pokaże się niebieski kolor, to mamy szansę na małego Reardona.

-

Craig... - Nie patrzył jej w oczy i nie wiedziała, czy żartuje, czy

mówi poważnie.

-

Ż

adnych rozmów. To musi być twoja pierwsza poranna

czynność, bo inaczej test nie będzie dokładny. Porozmawiamy potem,
dobrze?

Mimo to przez cały czas, kiedy była w łazience, Craig nie

przestawał mówić. Słyszała skrzypienie drewnianej podłogi za
każdym razem, kiedy przechodził koło drzwi.

- Powiedziałem ci, że to wszystko już było, Karo, ale obiecuję, że

tamto już się nie powtórzy. To życie przeżyjemy zupełnie inaczej.
Może dzieci urodziły nam się za wcześnie, ale to przecież nigdy nie
stanowiło zasadniczego problemu. Nieszczęście polegało na tym, że
zamieniliśmy nasze życie w bezsensowną gonitwę i biegliśmy tak
szybko, że w końcu przestaliśmy dostrzegać siebie nawzajem. I na
tym właśnie polega różnica. Jeśli się wie, co można stracić, to

background image

człowiek lepiej tego pilnuje. O Boże! Nie wytrzymam! Jeszcze nie
skończyłaś?

- Jeszcze chwilę.
- Niezależnie od tego, czy jesteś w ciąży, czy nie, zatrudnimy

pomoc domową, a ty wrócisz na studia.

Będziesz miała czas na wszystko, na co masz ochotę, Karo.

Musisz przestać nas rozpieszczać, musisz nauczyć się egoizmu. Nawet
gdybym miał cię do tego zmusić...

Zamilkł, kiedy Karen otworzyła drzwi łazienki. Bardzo ją

wzruszyło wszystko, co mówił, ale jego widok przyprawił ją niemal o
zawał serca. Głębokie zmarszczki na czole nie miały żadnego związku
ze strachem przed ciążą... Ma mu bardzo wiele do powiedzenia, ale to
może zaczekać.

Podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję. Przypomniała

sobie, ileż to razy stanowił jej jedyną podporę... Chciała, żeby
wiedział, że teraz ona może być podporą dla niego.

Gdy tylko poczuł na sobie dotyk jej rąk, zaczął ją obsypywać

gorącymi pocałunkami.

- Do licha! Myślałem, że już cię straciłem. Znowu. Karo, nie

mogę cię znów stracić!

Ból w jego głosie przeraził ją, a jeszcze bardziej przerażająca była

ś

wiadomość, że to ona jest przyczyną tego bólu. Pocałowała go.

Najpierw delikatnie, a potem mocno.

Oszalałe serce Craiga powoli wracało do normy. A więc nie miała

zamiaru zniknąć. Wreszcie w to uwierzył. Uścisk, w którym trzymał
jej ramiona, rozluźnił się i przeszedł w pieszczotę. Wcale nie
próbowała od niego uciec. Kiedy wreszcie w to uwierzył, jej różowa
koszula nocna zsunęła się na podłogę i Craig przeniósł Karen przez
próg sypialni.

- Kocham cię - powiedziała. - Bardzo cię kocham.
Ale słowa to nie wszystko, to stanowczo za mało. Pomogła mu

pozbyć się ubrania. Ułożył ją na ogromnym tapczanie i położył się
obok niej zupełnie nagi. Wiedział, jak ją pieścić, ale po raz pierwszy
w życiu był taki spięty. Bał się i ten strach zabarwił jego pocałunki,
zdominował niespieszne pieszczoty.

- Nie odejdziesz, prawda? - wyszeptał.

background image

-

Nie.

-

Nigdy?

-

Nigdy, kochany. Obiecuję.

-

Pieścili się, całowali, dawali sobie wszystko, co mieli

najlepszego. Nie zauważyli, w którym momencie ich delikatne
pieszczoty przekształciły się w palące, nie kontrolowane pożądanie.
Karen przypadkiem spojrzała w oczy Craiga. Mogłaby przysiąc, że
płomień tych oczu dociera prosto w głąb jej serca. Przeżywali teraz
zupełnie inną miłość, zupełnie nowe czary, biorące swój początek z
zaufania, wiedzy i szczerego, głębokiego uczucia. Dreszcz spełnienia
wstrząsnął całym jej ciałem, kiedy razem dosięgli szczytu. Potem
długo leżała bez ruchu. Chciała na zawsze pozostać w jego ramionach.
Czuła się nierozerwalnie z nim związana. Craig leżał obok niej,
wyciągnięty na skotłowanej pościeli, uśmiechnięty, z zamkniętymi
oczami. Miał prawo czuć zmęczenie. Przez pół nocy jechał tutaj, a
drugą połowę przedrzemał w niewygodnym fotelu. Musi się teraz
porządnie wyspać, pomyślała Karen i spróbowała ostrożnie uwolnić
się z jego uścisku. Natychmiast przyciągnął ją z powrotem do siebie.

- Jeszcze z tobą nie skończyłem.
Groźba w jego głosie nie wydała jej się wcale straszna.

Wprawdzie był silnym mężczyzną, ale teraz nawet nie miał siły
otworzyć oczu. Karen wtuliła się w niego. Spełniłaby każde jego
ż

yczenie.

- Nie załatwiliśmy tamtej sprawy... - zaczął.
-

Wiem - mruknęła. - Powinnam ci była od razu powiedzieć, co

wykazał test.

-

To akurat może poczekać. Musimy omówić coś znacznie

poważniejszego.

Popatrzyła na niego. Wcale nie był taki zmordowany, jak

przypuszczała.

Otworzył oczy i nie odrywał od niej wzroku.
- Przeżyłem przez ciebie potworny tydzień, skarbie, a teraz

chciałbym się dowiedzieć, dlaczego. Myślałem, że oboje już coś
uzgodniliśmy. Miało nie być żadnych tajemnic.

-

Uzgodniliśmy, ale to zupełnie inna sprawa.

-

Dlaczego inna?

background image

-

Bo ja się bardzo bałam - przyznała uczciwie.

- Nie obchodzi mnie, czy problem jest duży czy malutki, Karo.

Kiedy następnym razem się przestraszysz, pozwól mi bać się razem z
tobą. We dwoje zawsze raźniej.

-

Właśnie dlatego nie mogłam ci powiedzieć.

-

Wiesz, to zupełnie nie ma sensu...

- Dla mnie ma. - Spojrzała mu w oczy. - Craig... Ty zawsze

wyciągałeś mnie z "tarapatów, zawsze najlepiej na świecie potrafiłeś
rozwiązywać wszystkie problemy. Tym razem, po raz pierwszy,
odkąd cię poznałam, nie miałeś takiego obowiązku. Przez ostatni
tydzień bardzo dużo o nas myślałam. Osiemnaście lat temu
ś

miertelnie poważnie traktowaliśmy życie. Dopiero teraz potrafimy

się naprawdę sobą cieszyć. Nie bawimy się w romans, tylko naprawdę
go przeżywamy. - Próbował jej przerwać, ale położyła mu palec na
ustach. - Znam cię, Reardon, i znam twoje rozbudowane poczucie
odpowiedzialności. Gdybyś wiedział, że jestem w ciąży, natychmiast
byś mi włożył obrączkę na palec. Nie miałam zamiaru zastawiać na
ciebie pułapki. Nie chciałam, żebyś jeszcze raz w życiu musiał się dla
mnie poświęcać. Chcę, żebyś mógł po prostu cieszyć się naszym
związkiem. Dopiero co zaczęliśmy się odnajdywać, na nowo
poznawać... Przeraziłam się, że możemy to wszystko stracić. Cholera!
Po prostu chcę, żebyś był szczęśliwy. Tym razem Craig położył jej
palec na ustach.

- Uwodziłem cię, gdzie się tylko dało: na strychu, w samochodzie

- powiedział miękko. - Używałem wszystkich niedozwolonych
sztuczek, żeby cię tylko zdobyć. I to zanim jeszcze którekolwiek z nas
choćby przelotnie, pomyślało o dziecku. Dobra o tym wiesz. W
poniedziałek w moim biurze po prosiłem cię, żebyś wyszła za mnie za
mąż. Wtedy także nie myślałaś jeszcze o dziecku. O tym te; powinnaś
pamiętać.

- Pamiętam - szepnęła.
- Możliwe, że trochę przesadzam z tym chronieniem cię przed

ś

wiatem, ale coś mi się wydaje, że t] popadłaś w znacznie większą

przesadę, próbują* chronić mnie. - Przytulił ją mocniej. - Dziecko to
nie żadna pułapka, skarbie. Jeśli nawet teraz nie zagnieździ* się w
tobie żaden człowieczek, to na pewno zrobi to w ciągu najbliższych

background image

kilku

miesięcy.

Oboje

przecież

background image

kochamy dzieci, chociaż to nie ma teraz nic do rzeczy. Chcę

dzielić z tobą życie, bo cię kocham, bo bez ciebie nic nie ma sensu, bo
jesteś tą najwłaściwszą połówką mojej duszy. Czy dotarło to wreszcie
do ciebie?

- Tak - szepnęła cichutko.
-

Niczego ci dotąd nie obiecywałem, ale teraz obiecuję. Żaden

huragan, żadne dziecko ani trzęsienie ziemi nie zmienią mojego
stosunku do ciebie. Chcę, żebyś zawsze miała czas dla siebie, żebyś
miała go dla mnie i obiecuję ci, że tak się stanie.

-

Wierzę ci. - Łzy zalśniły w jej oczach. To na pewno nie jest

zaślepienie... Tym razem zbudowali swoją miłość na granitowym
fundamencie. Craig ma te same co ona marzenia i potrzeby. Oboje
nauczyli się wreszcie, że to on jest najważniejszy dla niej, a ona dla
niego. - Reardon - szepnęła. - Tym razem nam się uda.

-

Pewnie, że się uda... - Głos mu zadrżał. - Kocham cię, Karo.

-

Ja też cię kocham.

-

Ż

adnych wątpliwości?

-

Ani jednej. - Pocałowała go. - Jeśli tamta propozycja małżeństwa

jest jeszcze aktualna...

-

Jest aktualna. Zaoszczędzisz mi dużo zdrowia, jeśli natychmiast

się zgodzisz. Szybko!

-

Tak, zgadzam się -powiedziała powoli. - Bardzo tego chcę.

Pocałował ją mocno, namiętnie, a potem obdarzył ją tym swoim

piekielnym, chłopięcym uśmiechem, przez który się w nim zakochała.

- A teraz, na miłość boską, czy byłabyś uprzejma wyjawić mi

wynik testu ciążowego, zanim zupełnie oszaleję?

-

Pokazało się niebieskie! - Roześmiała się.

-

Naprawdę niebieskie?

-

Naprawdę niebieskie.

Aż krzyknął z radości. Ona też zaczęła się śmiać. Potem ucichli, a

ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku.

Ten pocałunek przypieczętował ich wspólną przyszłość. Kochali

się, pogubili, nauczyli się czegoś i odnaleźli się. Karen była zupełnie
pewna, że teraz z łatwością potrafią dotrzymać danego sobie słowa.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
D067 Greene Jennifer Jak za dawnych lat
Greene Jennifer Jak za dawnych lat(1)
67 Greene Jennifer Jak za dawnych lat
Jennifer Greene Jak za dawnych lat
064 Miles Cassie Jak za dawnych lat
POWRÓĆMY JAK ZA DAWNYCH LAT dzień babci i dziadka
64 Miles Cassie Jak za dawnych lat
Powróćmy jak za dawnych lat s 97 2
POWRÓĆMY JAK ZA ?WNYCH LAT 2
napisz wypracowanie jak wyobrażasz sobie świat za 20 lat
WNIOSEK o odznacznia ZA WYSŁUGE LAT ROK 2013, fireman, OSP
Wizja Śremu za 100 lat, referaty i materiały, baśnie
opracowania z dawnych lat, Jon Elser - Sposoby tworzenia konstytucji
WNIOSEK o odznacznia ZA WYSŁUGE LAT ROK 14
Bułyczow Kirył [2] Było to za sto lat
WIERSZE Za tyle lat

więcej podobnych podstron