Świadectwo Krzysztofa SYN UMIŁOWANY (Jak to Bóg przyszedł do mnie)

background image

1

***

***

SYN UMIŁOWANY

(Świadectwo Krzysztofa – Jak to Bóg przyszedł do mnie)

background image

2

ŚWIADECTWO KRZYSZTOFA – Jak to Bóg przyszedł do mnie.

Chciałbym podzielić się z wami moim świadectwem. Jak to Bóg przyszedł do
mnie.

Urodziłem się w rodzinie uważanej za katolicką.

Otrzymałem wszystkie

sakramenty. Od dzieciństwa Bóg był mi przedstawiany jako sędzia, który karze
za nasze złe uczynki, a za dobre wynagradza. Budził we mnie bardziej lęk, aniżeli
miłość, bo nigdy od Niego nic dobrego nie dostałem (tak mi się wtenczas
wydawało), a życie moje nie było szczęśliwe. Raczej zawsze próbowałem się
przed Nim chować, a nie szukać Go. Często bałem się Boga spotkać, aby
przypadkiem czegoś mi nie kazał albo czegoś nie zabronił. Bo wiadomo, jak mi
coś będzie kazał zrobić, to będzie się to wiązało z jakimś wyrzeczeniem,
dyskomfortem, a wtedy raczej pogorszy mi się w życiu, a nie polepszy.

Odkąd

pamiętam, mój ojciec nadużywał alkoholu. Często z tego powodu wybuchały w
domu kłótnie, awantury.

Będąc w wieku około 5 lat, przyglądałem się rodzinom

moich rówieśników z tak zwanych „normalnych” rodzin i zapragnąłem mieć
właśnie taką kochającą się rodzinę. Babcia mówiła mi, że Bóg może spełniać
nasze prośby, więc prosiłem go sercem dziecka, aby ojciec przestał pić, aby nie
było kłótni w domu, aby tata był ze mną, abym był kochanym dzieckiem.
Niestety, po paru moich modlitwach zobaczyłem, że nic się nie zmienia: ojciec
jak pił, tak pije, bieda – jak była, tak i jest itd. Wniosek przyszedł szybko: Bóg
mnie nie słucha. Bóg nie spełnia próśb, Bóg się mną nie interesuje, Bogu też na
mnie nie zależy. Bóg jeśli jest, to mało go obchodzę. Muszę sobie radzić w życiu
sam i nikogo nie potrzebuję.

Komunię Świętą i sakrament bierzmowania przyjąłem bez wiary, bez
wewnętrznej potrzeby oraz wiedzy, o co tak naprawdę chodzi w przyjmowaniu
sakramentów. Inni je przyjmowali, to ja też, właśnie żeby nie być innym. Lecz
moje serce wcale do Boga się nie zbliżyło, a przynajmniej tego nie odczułem, i
zdanie o Nim pozostało podobne jak w dzieciństwie.

Jeśli chodziłem do kościoła,

to pod przymusem katechety, mamy, nakazu, bojaźni przed karą Bożą, a nie z
własnego wyboru.

W kościele czasem byłem (dla tradycji), ale na Mszy Świętej

raczej myślami, duchowo nieobecny. Sąsiedzi uważali nas za katolicką rodzinę.

Tak mijały lata bez Boga, bez spowiedzi. Ożeniłem się, mamy dwójkę
dzieci. Pracując zawodowo, układało się nam wspaniale, ale do czasu. Spotkałem
kiedyś człowieka z innej kultury, który zapytał się mnie, czy wierzę w Jezusa i
czy jestem katolikiem. Trochę zaskoczony pytaniem, trochę przestraszony, na
dwa pytania odpowiedziałem negatywnie – zaparłem się Boga. Po chwili
pomyślałem, ale „ze mnie żenada”, nawet nie przyznałem się, że jestem
ochrzczony, po Komunii, bierzmowany, mam ślub kościelny. I od tej chwili, od
tamtego momentu z perspektywy czasu dostrzegam, że Jezus wziął się za mnie.

background image

3

Wspaniałą pracę, którą miałem od kilku lat (prestiżową, dobrze płatną i nie
męczącą), straciłem w jednej chwili (podczas nieobecności urlopowej).

W

gospodarstwie domowym zaczęło nam brakować pieniędzy. Aby żyć na
dotychczasowym poziomie, postanowiłem rozpocząć własną działalność
gospodarczą, zaciągnąłem ogromny kredyt, którego nie mogliśmy spłacić z
dochodów firmy. Po czasie pieniądze się skończyły, obrót w firmie był marny,
ogromny dług został. Nie widziałem wyjścia z sytuacji, nawet małego światełka.

Pewnego wieczoru kupiłem alkohol, aby się upić. Miałem nadzieję, że smutki
może staną się lżejsze do zniesienia. W domu byłem wtedy sam, drzwi były
zamknięte. Po upiciu się, w mojej głowie pojawiały się myśli koszmarnie złe. Zły
duch zaczął mi przypominać wszystkie tragiczne momenty w moim życiu. Jakby
patykiem rozdrapywał zagojone, zapomniane rany. Przypominał sytuacje z
mojego życia, aby pokazać, jaki jestem: do niczego, nie kochany, wyśmiewany,
nie potrafiący wyżywić rodziny, niechciany, nic dobrze nie potrafiący zrobić, bez
talentów, jedno wielkie dno, nie zasługujące na czyjąkolwiek miłość lub
szacunek. I ja w głębi serca przyznawałem temu rację. Powodowało to ogromny
ból, ból mojej duszy, taki ból, że jedyną ucieczką od niego wydawała się śmierć,
a właściwie pewność, że śmierć to najlepsze rozwiązanie. Zacząłem robić
wyrzuty Bogu, bez nadziei, że mi odpowie. – Dlaczego moje życie jest takie
popaprane? Nie takie, jak mają inni, nie takie jakbym chciał, zawsze pod górę.
Nie było odpowiedzi. Po około godzinie takich rozmyślań i płaczu byłem
zdecydowany. Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka,
paska, może odkręcić gaz.

Wiedziałem, że nie chcę żyć. Miałem 38 lat (tyle, ile

ten człowiek, przy sadzawce Betesda).

Była sobota około godziny 23:00. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka
kroków. I nagle – Wszechogarniający pokój… Jest mi tak bezpiecznie, niczego
się nie boję. Potężny ocean Miłości ogarniał moją duszę i wlewał się do niej.
Światłość niepojęta, wszędzie, biała, tak ogromna, że powinna razić, a nie raziła,
parzyć, a nie było mi wcale gorąco. Było mi tak dobrze. W życiu nie było mi tak
dobrze. Wiedziałem już, moja dusza wiedziała (mimo, że byłem przed sekundą
pijany, dusza moja była trzeźwa): To Ty jesteś, Jezu, (stwierdzenie ze
zdziwieniem). Istniejesz naprawdę. Pewność, radość. Myślałem, że Ciebie nie ma,
może żyłeś kiedyś, ale nie dziś. Nie wierzyłem w Twoje istnienie tu i teraz, wiesz
przecież. Już dusza moja wie i pragnie poznawać Ciebie w każdej sekundzie
więcej i więcej, chcę o Tobie wiedzieć jak najwięcej, być jak najbliżej Ciebie, w
Tobie, poznawać Ciebie. Tu padły słowa, których nie zapomnę do końca życia i
jeszcze dłużej.

Były to słowa Jezusa: KOCHAM CIĘ

(ciepły, męski, spokojny

głos). Wielka fala miłości spłynęła na mnie. Poznałem ogrom miłości Boga do
mnie. Miłość zalała całą moją duszę. Rozpłakałem się. Łzy wylewały się ze mnie
strumieniami (to nie był zwykły płacz, ale rzeki łez). Jezus dał mi zobaczyć swoją
duszę. Widzę, stojąc przed Tobą, Jezu, jak nędzna jest dusza moja, jak mała,

background image

4

czarna, skulona, jakby mokra, spleśniała cuchnąca szmata, którą nawet dotknąć
przez rękawiczkę bym się brzydził
– powiedziałem. Zapytałem Jezusa. – Mnie? Za
co mnie możesz kochać? Nędzny, marny jestem, Ty wiesz, jaki jestem. Nie jestem
godzien Twojej miłości. Nie jestem godzien kochania.

Poczułem uderzenie, strumień miłości bezinteresownej, pełnej akceptacji,
bezwarunkowej, za nic, od zawsze i na zawsze.
Zobaczyłem małe
nierozerwalne strumienie (miłości, opieki) wychodzące ze światła Jezusa do
każdego człowieka i poczułem, że Bóg sam opiekuje się każdym człowiekiem i
każdego bezgranicznie zna i kocha. Po odczuciu bezwarunkowej wielkiej miłości
moje nastawienie do mojej osoby się zmieniło. –

Skoro jesteś i mnie kochasz tak

wielką miłością i jest mi tak dobrze z Tobą…, to ja już nie chcę sam sobie odbierać
życia, nie ma już we mnie takiej woli (jakby nigdy nie było), ale chcę być z Tobą
na zawsze, zawsze przy Tobie, zabierz mnie z sobą.

Już wiedziałem, że On jest, jest Miłością i najlepiej przecież się zajmie moją
rodziną, nie odczuwałem żadnego lęku, żalu, że zostawię bliskich na ziemi. Wręcz
przeciwnie cieszyłem się, że Bóg się o nich zatroszczy w najlepszy dla nich
sposób. Była chęć odejścia, ale motyw był już inny, nie chciałem odchodzić z
tego świata, bo mi tak źle, ale chciałem odejść, bo jest mi tak dobrze z Jezusem.
A może nie tyle odejść z tego świata, co wrócić do Ojca, do domu. Bo tam jest
mój dom, moje miejsce. Nie jestem z tego świata.

Jezus (myśl do mojej duszy. Z Bogiem można rozmawiać bez słów):

Znajdziesz mnie w Kościele i w Moim słowie, nie zostawię cię sierotą, jestem
zawsze przy tobie.
Teraz wiesz, że Ja jestem zawsze przy tobie i zawsze cię
kochałem, kocham i będę kochał.

Ale w kościele mam Cię szukać? Zapytałem. Ci księża są tacy… no, wiesz jacy…
nie lubię ich, denerwują mnie, zawiodłem się na nich.

Jezus: Choćby wszyscy kapłani na świecie cię zawiedli, wiedz, że Ja Jestem
najwyższym kapłanem, a Ja nigdy nie zawodzę. Za kapłanów się módl, bo są
ukochanymi duszami Moimi. Wiedz, że mają dwa razy więcej pokus niż Ty
.

Panie, widzę swoją duszę i wiem, jaka jest. Ale stojąc przed Tobą w oceanie
Twojego pokoju, miłości i światła, ja, nędznik, chcę być z Tobą na wieki. Prowadź
mnie do siebie, do wieczności z Tobą. Nie puszczę Ciebie, będę się trzymał…
Twojej nogi. Jakbyś chciał pójść gdzieś beze mnie, nie puszczę Cię, choćby
cierpienia moje na ziemi były ogromne, muszę być zawsze z Tobą na wieki, muszę,
chcę, pragnę
.

background image

5

Jezus nie powiedział mi, że mnie nie zabierze, ale dał mi odczuć, jaki będzie
mój największy smutek zaraz przed wejściem do nieba. Poczułem, że będzie to
smutek powodowany tym, że tak mało istnień ludzkich doprowadziłem do Boga
i na tak mało zaistnień ludzi, dzieci, na tym świecie wyraziłem zgodę. Że moja
radość nie będzie pełna, jeśli w niebie nie znajdzie się więcej dusz, które mógłbym
przyprowadzić do Pana. Radość nie jest pełna, jeśli nie mamy się nią z kim
podzielić. Chciałem, aby jak najwięcej dusz cieszyło się ze mną pobytem w
niebie.

Spotkanie się zakończyło tak nagle jak się rozpoczęło. Nie wiem, ile trwało?
Może sekundę, może dwie godziny. Podczas przyjścia Jezusa, wiem, to dziwne,
ale nie było czasu.

Następnego dnia rano, gdy wyszedłem na ulicę, patrzyłem na twarze ludzi.
Próbowałem w ich spojrzeniach dostrzec informacje, że do nich też przyszedł
kiedyś Jezus, bo przecież nie jestem wyjątkowy, skoro był i u mnie, to i u nich na
pewno. Miałem przekonanie, że do nich też przychodzi, tylko nie mówią o tym
fakcie.

Chciałem krzyczeć na ulicy z radości, że Jezus jest. Lecz odwagi mi

zabrakło.

Wahadełko, które miałem z czasów młodzieńczych i niekiedy z niego

korzystałem, wyrzuciłem do kanału ściekowego, czułem, że tam jego miejsce.
Zacząłem nosić krzyż na piersi, chodzić do kościoła w niedziele i niekiedy w dni
powszednie, szukać Jezusa, szukać rozmowy z Nim, tyle chciałem, żeby mi
powiedział, wyjaśnił. Z wielkim strachem poszedłem do spowiedzi, ale była ona
bardzo krótka i płytka. O wizycie Jezusa w moim domu i w duszy kapłanowi
nawet nie wspomniałem. Znowu strach, że uzna mnie za wariata. Wysłuchałem
gdzieś w internecie fragmentów „Dzienniczka” Siostry Faustyny. Każdą
niedzielną Mszę (przez 4 lata) ofiarowałem za dusze czyśćcowe i prosiłem świętą
Faustynę o obecność przy mnie na każdej Mszy Świętej, gdyż bluźnierstwa w
mojej głowie i rozproszenia podczas nabożeństw były bardzo silne. Prosiłem
dusze czyśćcowe o modlitwę za mnie.

Po około 4 latach od opisanych powyżej zdarzeń, podczas Mszy Świętej chciałem
coś ofiarować Bogu, Jezusowi (czułem, że tak mało daje od siebie Komuś, kogo
kocham). Zacząłem szukać w myślach, co ja mam takiego najcenniejszego, cóż
bym mógł ofiarować. Pierwsza myśl – nic nie mam. Za chwilę przyszła
odpowiedź. Życie. Wolną wolę. W głowie pojawiła się myśl ze słowami: życie
chcesz oddać, śmieciu? Wolną wolę? Spójrz na świętych, jak oni skończyli, w
biedzie, zabici, zagłodzeni w celi, odrzuceni, nie rozumiani przez innych, jeden
ukrzyżowany głową w dół. Większości się dobrze nie powodziło. Tego chcesz?

Wtedy to właśnie powiedziałem szybko, nie rozmyślając nad złym głosem.

Panie, po ludzku to nic nie mam (sławy, bogactwa, urody, wiedzy, umiejętności,
talentu, pobożności), ale to, co mam, to oddaję Tobie. Życie i wolną wolę. Niech
się dzieje w moim życiu wola Twoja; co chcesz, to rób. Mam umrzeć dziś
dobra.

background image

6

Mam być kaleką – dobra. Mam zwariować albo być uznany za wariata – dobra.
Mam być żebrakiem – dobra. Zgadzam się na wszystko. Niech się dzieje wola
Twoja. Niech Twój plan, nie mój, względem mojej osoby się realizuje,
bezwarunkowo. Oczywiście, daj, Panie, siłę, abym Twoim planom podołał, nigdy
nie zwątpił, z Tobą wszystko mogę.

Uświadomiłem sobie, że właściwie pierwszy raz prawdziwie się pomodliłem:

bądź wola Twoja.

Od pojawienia się Jezusa w moim życiu klepałem pacierz

rano i wieczorem, nie zastanawiając się, co właściwie mówię. Oddanie życia i
woli było jak skok w przepaść. Lęk odczuwałem, ale wiedziałem, że jak „skoczę”
bez żadnych zabezpieczeń, czyli moich pomysłów na życie, On mnie złapie. On
ma dla mnie swój plan, a ja jestem gotów go wypełnić, byle bym tylko był z Nim
w niebie.

Kilka dni później prosiłem Ducha Świętego o dobrą spowiedź. Był czas przed
Wielkanocą. Czułem, że dotychczasowe spowiedzi były nijakie, z marszu, na
szybko, pobieżne, bez wiary, że w konfesjonale jest Jezus. Chciałem się
wyspowiadać z całego życia. Podczas spowiedzi płakałem, wymieniłem parę
grzechów, ale też wyznałem, że zgrzeszyłem łamiąc wszystkie przykazania Boże
(nie byłem w stanie przypomnieć sobie szczegółowo moich wszystkich
grzechów), nawet zabiłem, tak zabiłem Boga, Jezusa, swoimi grzechami, moje
grzechy przybiły Go do krzyża, chcę wrócić do Boga, prosić o wybaczenie.
Słysząc słowa Jezusa w ustach kapłana, że mi odpuszcza, po rozgrzeszeniu,
rozpłakałem się jeszcze bardziej.

Zaczęło się na dobre. Wychodząc z kościoła zobaczyłem, że coś się zmieniło na
świecie. Kocham wszystkich ludzi. Kocham siebie, kocham trawę, kocham
drzewa, każdy liść na drzewie był bardziej zielony, kontury kształtów bardziej
zarysowane, cały świat był wyraźniejszy, nasycony pełnią barw. W każdym z tych
liści widziałem dzieło Boga. Chciałem tańczyć, śpiewać, skakać. Biec do ludzi ze
słowami: Jezus mnie i Ciebie kocha. Nogi stały się lżejsze, jakby unosiłem się 10
cm nad ziemią. Wiedziałem, Bóg wybaczył mi wszystkie grzechy, jest ze mną.
Jestem bez grzechu.

Pomyślałem: Panie Boże, może już w moim życiu nie będzie drugiej takiej
wyjątkowej, bezgrzesznej chwili, pewnie zaraz mnie zabierzesz do siebie, bo jak
nie teraz, to kiedy? Z naprzeciwka zobaczyłem nadjeżdżający samochód.
Pomyślałem, zaraz auto skręci na chodnik, na mnie, i …Pan mnie zabierze. Ma
szansę mnie zbawić dla nieba. Niestety, przejechało koło mnie, normalnie, ulicą.
Uświadomiłem sobie, że skoro teraz mnie nie zabrał, a moment, aby trafić do
nieba wydawał się idealny, to On wierzy we mnie, ma nadzieje, wie, że do nieba
pójdę, ale jeszcze nie w tym czasie. Choć myśl – Panie Boże, ale ryzykujesz; a
jak nie będzie takiej drugiej chwili, hmm
? – w głowie była. Wiedziałem, że
plan Boży względem mojej osoby i mojego pobytu na ziemi jeszcze się nie

background image

7

zakończył i że ja sam siebie nie zbawię przez moją bezgrzeszność, ale dzięki Jego
miłosierdziu.

Przyszedłem do domu i powiedziałem, że Jezus będzie z nami mieszkał.
Domownicy uznali to za jakiś dobry żart. Ale ja naprawdę chciałem, aby z nami
mieszkał. W tym dniu przyszło morze łask, o które nawet nie prosiłem.
Wierzcie mi, nie prosiłem. Nawet o łaskach, które mógłby mi dać, nie myślałem.

Zostałem uwolniony od gier komputerowych. Do tej chwili potrafiłem
zaniedbywać rodzinę, siedząc godzinami przed komputerem. Prosiłem dzieci, aby
chowały mi płyty z grami, abym nie grał od razu jak przyjdę z pracy. Sam nie
potrafiłem się opanować. Nieraz grałem do 2-3 w nocy. Otrzymałem łaskę
uwolnienia od internetu. Kiedyś przeglądałem godzinami strony, nawet te, które
mnie nie interesowały. Bóg zmienił zniewalający internet na służący do
wyszukiwania Jego słowa, nauki Kościoła, żywotów świętych. Otoczyłem się
przedmiotami przypominającymi mi o Bogu, aby w roztargnieniu dnia o Nim nie
zapominać: obrazki, cytaty z Pisma Świętego, aplikacja z Biblią w telefonie,
wyświetlacz z wizerunkiem Jezusa itp. Dar składania rąk do modlitwy na znak:
Czyń, Panie, ze mną, co chcesz. Twoja wola niech się dzieje. Ze smutkiem patrzę,
jak mało osób składa ręce podczas Mszy Świętej (także kapłanów), modlę się za
nie, aby oddały życie Jezusowi całkowicie i bezwarunkowo. Pojawiła się wola
mówienia prawdy. Chrześcijaństwo przestaje być nudne, nijakie, jeśli zaczniemy
mówić prawdę, prawdę z miłością do drugiego człowieka Spróbujcie, zobaczycie,
co wtedy się dzieje: zły się wścieka, ludzie zaczynają cię obrażać, wyzywać od
nawiedzonych wariatów, katoli, itd.

Zostałem też uwolniony od pornografii, od chęci posiadania rzeczy, kupowania,
uwolniony od marzeń o posiadaniu czegoś materialnego. Pojawił się
niesamowity głód słowa Bożego.
Do dziś trudno mi przeżyć jeden dzień bez
Pisma Świętego i rekolekcji, kazań wysłuchanych w internecie. Tęsknota za
Jezusem. Chęć wykonywania każdej czynności z Jezusem. Nawet małej, typu –
przekopanie ogródka. Przypominanie odczucia Jego miłości i tęsknota za Nim.
Dar częstej spowiedzi. Częsta spowiedź zapobiega zatwardziałości serca. Widać
swoje grzechy. Przed nawróceniem nie byłem u prawdziwej spowiedzi jakieś 30
lat i uważałem, że ja nie mam grzechów, najwyżej drobne wady, ale inni mają
gorsze. Pojawiło się wyczulenie na złe utwory muzyczne, teledyski, piosenki
zawierające teksty okultystyczne, bluźniercze (mimo, że są śpiewane w
niezrozumiałych dla mnie językach, to czuję, że niosą złe treści). Bardzo zaczęły
mi się podobać piosenki religijne. Otrzymałem dar modlitwy. Modlitwa stała się
dziękowaniem, a nie proszeniem. Bóg wie, co mi potrzeba i to otrzymam.
Wystarczy tylko dziękować i Go kochać, prosić o miłosierdzie. Jeśli moja
modlitwa jest prosząca, to raczej za innych niż za siebie. Kolejna łaska – to brak
lęku przed śmiercią. A właściwie, to ja już do Ciebie, Panie, chcę, chcę bardzo.

background image

8

Oczywiście, proszę Boga, że jak zejdę z tego świata to tylko dla nieba.
Poinformowałem rodzinę, aby w chwili mojej śmierci się cieszyli. Bo to powinna
być radość, że ktoś po tylu latach na ziemi wreszcie wraca do domu. Domu Ojca.

Dał mi raz Pan usłyszeć słowa demona, a brzmiały one: Zniszczę cię, świnio. Jak
tak o mnie myśli, to chwała Panu, gorzej jak by mnie miał za przyjaciela i kolegę.
Bóg i demon, to nie ta liga. Bóg jest nieporównywalnie większy, a ja jestem Jego
dzieckiem. Mam najsilniejszego Tatę na świecie i ty też.

Dał mi Pan też łaskę nie nawracania kogoś na siłę, słowem. Kiedyś starałem się
na nawracać „na siłę” innych (znajomych, rodzinę), myślałem, że tak trzeba.
Kazać im chodzić do kościoła, kazać nie grzeszyć itd. Lecz tak w głębi serca,
chciałem, aby mnie słuchali. Było to raczej: Ja wiem, że tak będzie dla nich lepiej,
jak zrobią tak, jak ja mówię
. A skąd ja wiem, że właśnie w tym momencie ich
nawrócenie będzie dla nich dobre? Może mają coś jeszcze przeżyć, może Pan Bóg
chce ich nawrócić w innym momencie. Nie jestem Bogiem i nie wiem, kiedy dla
innych przyjdzie moment łaski nawrócenia: może za sekundę, może w godzinę
śmierci, może już są zbawieni?. Mogę się za innych modlić, za innych ofiarować
się Bogu i swoim cichym przykładem mojego życia opowiadać moją historię,
dawać świadectwo Jezusa i Jego miłości. A ilu się dzięki temu ludzi zbliży do
Boga, dowiem się w niebie. Kiedyś to moja pycha chciała, abym to ja nawracał i
abym to ja widział, ile to osób dzięki mnie się nawróciło. No i wtedy mógłbym
powiedzieć Bogu: Widzisz, Panie, ilu to nawróciłem. Chwała mi, nie Tobie.

Kiedyś naliczyłem łask kilkanaście, a pewno było dużo więcej, o których istnieniu
niedługo się przekonam. Do chwili tej spowiedzi słowo: „łaska” było dla mnie
niezrozumiałe, martwe, wymyślone przez Kościół. Zresztą, łaska kojarzyła mi się
negatywnie: dostać coś z łaski, zrobić komuś łaskę… To ja z łaski nic nie chciałem
dostawać, chciałem na to sobie zasłużyć, zapracować. Teraz już wiem, czym jest
łaska. Wiem, że jak Jezus daje, to daje to, co człowiekowi potrzeba i zawsze daje
w nadmiarze. Jezus nie potrafi dawać mało!!! Dał za dużo wina, za dużo
rozmnożył chleba, za dużo ryb. A przecież mógłby wyliczyć co do kromki, aby
nie zostało ułomków. Tyle wina w wielkich stągwiach „po brzegi” aż się pewnie
wylewało, też pewno nie wypili. Ryb mógł dać trochę mniej, aby się sieci nie
rwały. Podobnie zrobił ze mną. Mógł dać tylko jedną łaskę, jedno uwolnienie, a
cud Jego działania też bym zobaczył.

Przez kilka dni czułem przeogromną obecność, miłość Ducha Świętego, obecność
Boga we mnie, do takiego stopnia, że po paru dniach pomyślałem. – Panie już
dość, dość, stonuj miłość do mnie, nie mogę się skupić, pracować, myśleć o niczym
innym, jak tylko o Tobie.
Takie głupie słowa do Boga powiedziałem. Bóg,
oczywiście, stonował odczucie Jego miłości do mnie w jednej sekundzie. A co
dziwne, gdy to zrobił, zaraz zacząłem tęsknić do odczuwania tej miłości.

background image

9

Kilka dni później wyraźny głos w myślach moich powiedział mi:

Idź, przeproś księdza, z którego się wyśmiewałeś.

Panie, o tym też wiesz? Zapytałem. Nie, nie pójdę. Jest mi wstyd iść do niego.
Przecież on nie wie, że się z niego naśmiewałem i drwiłem. Nie było go przy tym.

Idź, przeproś księdza. Kilkakrotnie Pan powiedział. Nie dawał mi spokoju. Głos
ten słyszałem nawet w łazience. I tam właśnie znowu się zapierałem, że nie pójdę,
nie chcę, nie umiem, słaby jestem, wstyd mi iść do prawie nieznajomego księdza
i go przepraszać. Jezus bez słów, w myślach, w mojej głowie powiedział.

Jakbyś wiedział, jak mi było wstyd, wisząc na krzyżu. Myślisz, że byłem ubrany?
Otóż nie, byłem całkiem nagi. Wstydziłem się, ale zrobiłem to dla ciebie
.

Wtedy powiedziałem: – Dobrze, jutro pójdę. Pomyślałem, tak mnie kochasz, że
zrobię to dla Ciebie. Pomyślałem: czymże jest mój wstyd wobec Twojego.

Następnego dnia w pracy pojawiała się uporczywa Boża myśl: – Zadzwoń do
księdza, sprawdź czy jest na parafii.
Wzbraniałem się trochę, bo co ja mu powiem,
jak zacznę rozmowę?

Zadzwoń do księdza, sprawdź, czy jest na parafii. Nieustannie brzmiało w mojej
głowie. Odszukałem numer w internecie. Dzwonię, nikt nie odbiera. Uff… w
myślach powiedziałem.

Sam widzisz, Jezu, chciałeś, dzwoniłem, nikt nie odbiera; zrobiłem, co chciałeś.

Jezus: – Wsiądź w auto i jedź do niego.

Co w auto? Przecież księdza nie ma na parafii.

Wsiądź w auto i jedź do niego.

Z niedowierzaniem w taką upartość Jezusa sprawdziłem na mapach w
internecie, jak tam trafić i ruszyłem z myślą, że szkoda paliwa na takie wycieczki,
bo paliwo takie drogie. Podczas jazdy samochodem Pan powiedział.

Pamiętasz, z jaką łatwością kupiłeś ten samochód, bez żadnych wyrzeczeń,
oszczędzania
.

Tak, faktycznie jakoś łatwo przyszedł, a tani nie był – przyznałem.

background image

10

To Ja to spowodowałem, abyś właśnie w tej chwili miał czym jechać do tego
księdza, zrobisz to, ten jeden kurs dla mnie, a Ja ci samochód zostawię potem do
twojej dyspozycji. Teraz jedź.

Pomyślałem, że nawet nie podziękowałem Panu za to auto. Myślałem, że to ja
sam sobie je kupiłem, bez Jego jakiegokolwiek udziału. Jadąc miałem myśl,
zrobię, co mi Jezus mówi, ale przecież pewno i tak księdza nie zastanę i zaraz
wrócę i po kłopocie. Kilkadziesiąt metrów przed domem księdza był kościół.

Jezus: – Idź do kościoła.

Ale jak, Panie, kościół zamknięty, jest 10 rano. Podjechałem pod kościół. –
Widzisz, Jezu, zamknięte, a nie mówiłem.

Drzwi są przymknięte, ale naciśnij klamkę – powiedział.

Nacisnąłem, drzwi się otworzyły. W kościele było pusto. Zobaczyłem w głębi
zsuniętego na kolana, modlącego się kapłana, do którego miałem przyjechać.
Modlił się przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Uklęknąłem w ostatniej ławce z
nadzieją, że ksiądz zaraz skończy się modlić i będę mógł z nim porozmawiać.
Prosiłem Maryję o odwagę do rozmowy. Czytałem napis na obrazie na okrągło:
Jezu, ufam Tobie. Jezu, ufam Tobie… Mijały minuty. Spytałem się Jezusa:

Jak mam zacząć rozmowę?

Powiedz prawdę, że Ja cię przysłałem.

Pomyślałem drwiąco: tak powiem na wstępie nieznajomemu księdzu, że
rozmawiam z Jezusem, to na pewno mnie wysłucha. Przydałoby się jakieś
zagadanie o pogodzie, o zdrowiu, potem jakieś przejście na właściwy temat itp.
A za chwilę pomyślałem, że skoro kapłan modli się do Jezusa i jest z Nim w
„kontakcie”, to na pewno Jezus zaraz mu powie, że tu czekam i czym prędzej
zakończy modlitwę i do mnie przyjdzie, znając już całą moją historię.

Mijały kolejne dziesiątki minut.

Panie, on tyle się modli, już prawie godzinę, nie mam tyle czasu. Chciałeś,
dzwoniłem, potem przyjechałem, a teraz czekam. Pójdę już sobie, przyjadę kiedy
indziej, jak będzie mniej zajęty, nie będę mu przeszkadzał, muszę wracać do pracy
.

Jezus: – Czekasz już prawie godzinę? Ile Ja na Ciebie czekałem?

Zrobiło mi się głupio. – Wiem, Panie, czekałeś 38 lat. Dziękuję i przepraszam.
Czekam dalej.

background image

11

Po około godzinie ksiądz zakończył modlitwy. Podszedłem z uśmiechem i
drżeniem do księdza.

Chciałbym z księdzem porozmawiać.

A w jakiej sprawie?

Jezus mnie przysłał. Odpowiedziałem radośnie. Nastała niezręczna cisza.
Ksiądz mi się bliżej przypatrzył, na buty, na nogi, ubiór. Popatrzył w oczy.

Czy Jezus, to się okaże. – odpowiedział.

Jezus, ja wiem, że to On. Odparłem z pewnością i trochę obruszony.
Oczekiwałem, że gdy tylko ksiądz mnie ujrzy i powiem, że przychodzę z
polecenia Pana Jezusa, rozłoży ręce i będzie zachwycony moją osobą, prawie
jakby ujrzał Boga, i że kto to do niego nie przyszedł – gość, do którego mówi sam
Jezus, i w ogóle chwała mi. Ksiądz powiedział, że skoro Jezus mnie przysłał, to
on zobaczy w kalendarzu, kiedy ma wolny termin na rozmowę, a że kalendarz ma
w domu więc poszliśmy razem. Dopadło mnie kolejne rozczarowanie i wyrzuty,
w myślach sobie powtarzałem: Jak to? To ja przyjeżdżam, dzwonię, czekam na
niego godzinę, chcę już teraz rozmawiać, pokazać swoje skrywane myśli, a on
sprawdzi w kalendarzu?

Ksiądz ustalił termin spotkania na… za tydzień. Gdy przyszedł termin spotkania
pojechałem już bez lęku czy niechęci. Z własnej woli. Opowiedziałem mu moją
historię. A gdy chciałem go prosić o przebaczenie za obmawianie jego osoby,
jeszcze nie skończyłem zdania, a on już kiwnął głową, że wybacza. Poprosił mnie,
abym wstąpił do jakiejś wspólnoty, bo sam sobie ze swoimi przeżyciami mogę
nie poradzić, a zły tak łatwo nie ustępuje, muszę być blisko innych katolików,
księży, Kościoła. Na koniec rozmowy zaproponował, abym zabrał z jego kościoła
wizytówkę strony o spotkaniach ewangelizacyjnych. W drodze powrotnej tak
uczyniłem. Wizytówkę wrzuciłem do auta, choć chęci udawania się na
jakiekolwiek rekolekcje wtedy nie miałem. Po kilku dniach Pan kazał zapisać się
na rekolekcje. Zapisałem się, bo już wiedziałem, że i tak nie da mi spokoju (za co
dziś dziękuję Bogu). Było cudownie. Adoracja, Eucharystia, spoczynek w Duchu
Świętym, oczyszczający śmiech, dar języków, dziękczynienie. Kościół katolicki
stał się dla mnie żywym Kościołem, w którym zawsze obecny jest Bóg z Jego
darami.

Jeśli myślisz, że przez moje doświadczenia Boga przestałem grzeszyć, to się
mylisz. Ale teraz w oczekiwaniu na spowiedź grzech nie może mnie zamknąć tak,
abym nie mógł czynić dobra. Może grzechów jest trochę mniej, ale jak się trafią,
nie odwlekam teraz spowiedzi, nie staram się patrzeć na grzechy i rozpamiętywać,
pewnie będę grzeszył do końca życia. Z tą różnicą, że teraz, jak mam zgrzeszyć,

background image

12

widzę Jego ogromną miłość do mnie i właśnie dlatego, że mnie tak kocha, to ja
nie chcę grzeszyć. Teraz mam dla Kogo nie grzeszyć. Chcę być świętym. A
świętym się nie jest tylko dlatego, że się nie grzeszy, ale dlatego, że się często
przystępuje do sakramentu pojednania. Oczywiście, nie jest to zachęta do
grzeszenia. Ważne jest dla mnie teraz to, że kocham Jezusa. Jestem grzesznikiem,
ale dla Jezusa chcę zrobić wszystko, chcę być z Nim na wieki, w niebie, On tak
nas kocha… Jeśli upadnę, prędko pójdę do konfesjonału z prośbą: Ojcze,
przepraszam, chcę wrócić, wybacz, chcę się poprawić
.

Wiem, że jest to dopiero początek drogi. Ale drogi najpiękniejszej na świecie, bo
wiem, że gdziekolwiek bym nie poszedł, cokolwiek bym nie zrobił, JEZUS
zawsze będzie mnie kochał miłością bezgraniczną. Jezus daje też czasem mi
poczuć, że jest ze mną. Są to chwile szczególnie radosne. Ostatnio wieczorem
słuchałem kazań (aplikacja w telefonie). Rano alarm ustawiony w komórce budzi
mnie do pracy. Budzę się zaspany, a tu zaskoczenie, gdy przy wyłączaniu alarmu
w telefonie włączyło się kazanie i padły tylko te słowa:

Tyś jest mój syn umiłowany. Szczęście wlało się do mojego serca i uśmiech
zagościł na mojej twarzy na kolejne dni. Teraz te słowa są ze mną na co dzień.
Nawet jak robię sobie śniadanie to mówię: Dzięki Ci, Panie, teraz Twój syn
umiłowany będzie jadł kanapkę
. Chcę być z moim Ojcem w codzienności.

Innym razem prosiłem Boga w myślach, aby nadał mi „nowe imię”, zmienił imię,
które powinien nadać chłopcu jego ziemski tata, gdy chłopiec staje się mężczyzną.
Mnie, niestety, nie nadał. Minęło 2-3 dni. O modlitwie zapomniałem. Niedzielny
ranek. Dzwonek do drzwi. W drzwiach dwie kobiety. A jedna się pyta.

Czy w tym domu jest ktoś, kto nie ma imienia? Poczujcie smak sytuacji. Nikt
normalny, odwiedzając obcy dom, takiego pytania nigdy nie zadaje. Żona
zaskoczona takim pytaniem, odpowiedziała, że nie mamy czasu, bo idziemy do
kościoła. A w mojej głowie: O Boże, jesteśmy tym, jakie są nasze czynności,
rozmowy, myśli, czym się zajmujemy. Kościół jest apostolski, ja idę do kościoła,
ja mam na imię Christos (Chrystus) i phero (nieść). Oznacza: niosący (w sobie),
wyznający Chrystusa. Ja jednak miałem imię. Boże imię. W moim imieniu jest
mój Pan, a ja w nim. Tata lubi tak z zaskoczenia i niespodziewanie nas
obdarowywać. Fajnie. Będę niósł Chrystusa.

Pozwolę sobie na parę rad, mój umiłowany bracie/siostro.

Nie piszę ich, bo jestem mądrzejszy od ciebie, ale po prostu, jeśli bym ja te rady
wcześniej usłyszał, na pewno moja droga do Boga byłaby krótsza. Wiem, że do
każdej osoby tak Jezus mówi: Tyś jest mój syn (córka) umiłowany. Aby to
usłyszeć trzeba tylko i aż oddać swoje życie Jezusowi. Jeśli nie słyszysz Jezusa,
Jego głosu, zachęcam, pomódl się krótko każdego dnia, ale wytrwale: Panie, chcę

background image

13

słyszeć Twój głos”. Jeśli nie czułeś nigdy Jego miłości, wydaje Ci się, że Jego nie
ma. Pomódl się krótko: Panie, daj mi poczuć, jak mnie kochasz. Pokaż mi, proszę.
Jezus tylko na to czeka, choć na jedną szczerą krótką modlitwę. Oczywiście, jeśli
modlitwa nie „zadziała”, to kolejny i kolejny dzień módl się tak samo. Pan Jezus
nieraz chce sprawdzić, jak bardzo chcesz.

Jeśli chodzisz do kościoła, bądź w nim naprawdę myślami i duszą, a nie tylko
ciałem. Myśl tam tylko o Bogu, nie o sobie. Ja też myślałem kiedyś o sobie: czego
potrzebuję, co mi Bóg mógłby dać, a jeśli nie dał, ponawiałem modlitwy na
następnej Mszy. Ja byłem najważniejszy, nie Bóg. Nieraz kościół jest pełen ludzi,
a dla Boga (ze słowami w sercu: bądź wola Twoja) przyszło może tak naprawdę
5, 6 osób. Dużo osób przychodzi raczej z: bądź wola moja, czyli zrób to, co ja
chcę, jestem tu po to, abyś spełnił moje prośby.

Komunia daje życie wieczne w niebie, wszyscy to wiemy. Dlaczego nie chodzisz
co niedziela do Komunii? Hmm… Może to być twoja ostatnia niedziela.

Nawet

nie wiesz, ile dusz czyśćcowych, chciałoby przyjść na tę jedną sekundę na ziemię.
Jeśli będziesz pamiętał o tych duszach, przyjmij czasem za nie tę Komunię.
Radość ich i pomoc w modlitwach do Boga będzie przeogromna. Nie traktujmy
Boga w naszych modlitwach jak supermarketu, darmowego sklepu, daj mi
to, daj mi tamto; nie przekonujmy Boga, że opłaca Mu się coś nam dać. Nie
traktujmy Boga jako kogoś trochę mądrzejszego od nas, kogoś komu trzeba
wyklarować
nasze prośby. Zanim o coś poprosisz, będziesz narzekał na swój
los, popatrz na krzyż.
Popatrz, jak cierpiał, jak umierał Bóg. Często wycofasz
się ze swojego narzekania. Jeśli Bóg jest Twoim Bogiem, zaufaj Mu do końca i
oddaj Jemu swoje życie. Skocz z góry w nieznaną przepaść bez zabezpieczających
lin i nie myśl, co będzie, że może Go tam nie ma, a on cię złapie i poprowadzi do
siebie. Jeśli myślisz, że się dla Boga nie nadajesz, to właśnie się nadajesz bardzo.
Jeśli masz podjąć jakąś decyzję, a nie wiesz, którą drogę wybrać, nie rozmyślaj,
nie analizuj, poproś Ducha Świętego o odpowiedź, a On Cię poprowadzi. Często
nie wiemy, o co i jak się modlić.

Jeśli nie czujesz łaski modlenia się w Duchu

Świętym językami (wtedy modlisz się w dziwnym nieznanym Tobie języku, nie
rozumiesz słów i sensu modlitwy), poproś Maryję, aby pomodliła się przed
Bożym tronem za Ciebie. Ona wie, czego Ci potrzeba i o co ma się modlić.

Z

całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku (Księga przysłów 3, 5).

Pamiętajmy, że Jezus jest nie tylko w niebie, ale i tu i teraz przy Tobie. Poszedł
do nieba, ale i jest tu. Choć ta sytuacja jest trudna dla mnie do rozumnego
wyjaśnienia, dlatego nie wyjaśniam jej, tylko przyjmuje, że tak jest, bo jest.
Zastanów się czasem, że BÓG też JEST CZŁOWIEKIEM. Zmartwychwstałym,
uwielbionym Bogiem, ale też Człowiekiem. Stał się człowiekiem i nigdy nim nie
przestał być.

background image

14

Dziękujcie zawsze za wszystko Bogu Ojcu w imię Pana naszego Jezusa
Chrystusa!”
(5, 20). W każdym położeniu dziękujcie Bogu (1 Tes 5, 18). Za
wszystko zawsze dziękujcie Bogu. Czy dziękujesz też za to, co po ludzku wydaje
się tobie niechciane w twoim życiu?

Pamiętaj, nie świętość nas przyprowadza do Kościoła, ale grzeszność, nasza
bieda.

Często można usłyszeć: Jesteś taki święty, bo chodzisz do kościoła. Nie,

nie jesteś święty. To nasze grzechy i świadomość, że jesteśmy słabi, marni, że od
Boga wszystko zależy, że pragniemy nasycić się Jego miłością, tam nas
zaprowadzają.

Od jakiegoś czasu Jezus chce, abym dawał świadectwo (oczywiście, też się
opierałem, że nie potrafię, nie chcę, nie umiem, nie mam odwagi) i że moje
doświadczenie Boga nie zostało dane tylko dla mnie, opisałem je dla wszystkich,
jak kazał Pan. Na pewno to nie koniec mojej drogi świadczenia o Jezusie, bo
wiem, że Pan chce, abym wychwalał, głosił Jego miłość więcej i więcej.

Kiedyś przepraszałem Jezusa, że rozmawiam z Nim jak z kolegą, tatą,
przyjacielem. Myślałem, że to niestosowne, nie wypada, bo Bóg jest przecież
wielki, potężny (i to prawda), a ja, mały człowiek, zadaję Jemu jeszcze pytania.
Poczułem Jego uśmiech i że taka właśnie powinna być teraz moja relacja. Nie bój
się Boga (często zły wciska nam tę myśl). Bóg jest Miłością. Kocha bez względu
na to, co zrobiłeś lub czego nie zrobiłeś.

Choćbyś był największym grzesznikiem

na ziemi. Na miłość Boga nie musisz zasłużyć!!! Wbijmy to sobie do naszych
głów. Bóg jest wszechmogący, ale pewnych rzeczy nie może, np. nie może nie
kochać człowieka.

Kiedyś zapytałem się Pana Jezusa:

Dlaczego mój ojciec pił? Przecież się modliłem, by przestał.

Modlitwy były słyszane, nie były wysłuchane, bo Bóg dał człowiekowi wolną

wolę i zabrać jej nie może, bo sam Bóg się tego zrzekł. Gdyby tata przestał pić
dzięki moim modlitwom, byłoby to równoznaczne z odebraniem jemu jego
wolnej woli, a to stać się nie mogło.

Przyczyną picia był brak miłości ludzkiej

względem jego osoby, osób dorosłych, otoczenia. Ludzie nie nauczyli go
miłości, nie pokazali mu miłości, nie pomogli we właściwy sposób.
Tak wiec,
jeśli ktoś pije, my też jesteśmy temu winni, a tak łatwo umywamy ręce (jak Piłat).
Dzięki mojemu tacie poczułem, że każde zło Bóg przemienia w dobro. W tej
sytuacji takie doświadczenie potrzebne było także mi w dalszym życiu.
Dzięki
niemu, nie potępiam alkoholików, a widzę w nich ludzi, którym inni ludzie nie
okazali miłości w dostateczny sposób, także ja. Wiem, że są tak samo kochani
przez Boga jak ja. Wiem, że czasu spędzonego przez rodzica z dzieckiem nie da
się niczym zastąpić. Wiem, że człowiek bez Boga sam sobie nie poradzi. Wiem,

background image

15

że ojciec jest bardzo ważny dla dziecka i cokolwiek by się w rodzinie nie działo,
nie może dziecka zostawić, odejść, zapomnieć. Wiem, że mnie kochał, jak umiał.
Wiem, że bez niego i mnie na świecie by nie było. Nie byłoby też tego
świadectwa, które czytasz. I dziękuję teraz Bogu za mojego ziemskiego ojca i że
jestem na świecie razem z wami, i że będziemy razem żyli wiecznie.

Pytajcie się Pana, a wam też odpowie. On Jest Prawdą. Masz kłopoty z ojcem,
matką? Zapytaj się np.: Panie, powiedz mi, dlaczego mój ojciec jest taki? Masz
kłopoty ze zdrowiem? Powiedz: Panie, proszę, wyjaśnij, dlaczego tak jest? I w
ciszy wysłuchaj odpowiedzi. Bo kogo masz się pytać, jak nie kochającego Boga,
który cię stworzył, o ciebie się troszczy, oddał życie, abyś Ty żył. Od Niego
wszystko zależy i On wszystko wie!!! Przy czekaniu na odpowiedź słuchaj, co
mówią ludzie. Bóg często mówi przez ludzi. Mógłby inaczej, ale akurat taki
sposób sobie wymyślił i już.

Bóg często nie robi w naszym życiu spektakularnych cudów, aby nas nie „kupić”,
właśnie za te cuda. Mógłby przecież dziś spowodować, że o godzinie 14:00 w
kościele pieniądze z nieba lecą i co? Kościoły byłyby pełne, jestem pewien.
Każdy by dziękował i prosił o jeszcze. Mógłby też sprowadzić kataklizm na twoje
miasto, nieuleczalną chorobę. I co? Kościoły byłyby pełne ludzi proszących o
ratunek. Bóg chce, abyś przyszedł do niego w wolności swojej. Nie dla tego, że
ci coś dał. Nie ze strachu. Pomyślałby: Przyszliście, bo wam zapłaciłem, a to nie
jest miłość.

Pamiętaj. Jesteś dla Boga ważny!!! Dla Boga nie ma dzieci niechcianych
(choćby ziemscy rodzice nawet cię kiedyś nie chcieli, zostawili).
Każdy jest
chciany i kochany.

Oddał swojego Syna na śmierć, abyś Ty mógł żyć wiecznie w

niebie.

Pamiętaj. Bóg nie każe!!! Najwyżej spełni Twoje prośby i modlitwy, ale nie chce
karać. Bóg błaga ludzi, aby nie szli do piekła. Choć to szokujące, ludzie sami
wybierają piekło, nie chcą Boga, Jego miłości, miłosierdzia. Podobnie jak dziecku
za karę przez 10 minut nie da się zjeść ciastka, bo było niegrzeczne, a po minięciu
kary mówi się, masz już, zjedz, nie gniewam się na ciebie, kocham cię, a ono
mówi: „nie chcę”, mimo że chciało bardzo, ale woli cierpieć, bo duma, pycha mu
nie pozwala się ukorzyć.

Uważaj, o co prosisz Boga, bo przecież ty jako człowiek nie wiesz czy to, o co
prosisz, będzie w przyszłości dla ciebie dobre (choć wydaje ci się, że wiesz). A
jeśli będzie złe? Odbierzesz to jako Boską karę? A przecież sam o to prosiłeś. Bóg
z wielkiej miłości do nas czasem nie spełnia naszych próśb, bo widzi ich
konsekwencje w przyszłości. Wyobraź sobie, co by było gdyby Bóg spełniał
wszystkie nasze prośby, które do Niego zanosiliśmy. Gdzie byśmy teraz byli?
Jeśli w ogóle byśmy jeszcze żyli. Może bylibyśmy na własnej wyspie w ciepłych

background image

16

krajach, obrzydliwie bogaci, zepsuci, nikogo nie potrzebujący (kościoła także),
duchowe karły. Boga tylko potrzebujący, aby nam błogosławił i dał zdrowie i
długie życie w dostatku, a do innych spraw niech się nie wtrąca.

Bóg czasem nie daje czegoś, o co prosimy dla naszego dobra. My się buntujemy,
bo nie widzimy skutków, jakie mogą nastąpić. Podobnie jak dwuletnie dziecko,
które matka prowadzi na pobieranie krwi, jest złe na mamę, że przyprowadziła je
tu, że je kłują, boli, krew ściągają. Ale matka wie, że bez badań krwi nie będzie
można wyleczyć je z poważnej choroby, na którą dziecko może umrzeć. Dziecko
o tym nie wie i wydaje się jemu, że mama robi źle.

Jeśli nie przebaczyłeś komuś: sobie, drugiemu człowiekowi czy też Bogu, uważaj
na słowa: odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom, bo
Bóg może wysłuchać modlitwy… I wtedy masz problem.

Wszystko, co opisałem, wydarzyło się naprawdę.

Niech cię Bóg prowadzi.

Krzysztof, syn umiłowany

ZAKOŃCZENIE

Czasem od Boga dostajemy „prezent” z którego nie jesteśmy zadowoleni, chcieli
byśmy go nie mieć, pytamy się -Dlaczego akurat ja?.

Inni maja lepiej.

Nie mają tego

„prezentu” co ja. Uwaga !!! Tak niekiedy inni mają lepiej, łatwiej, prościej. Co więcej
mimo modlitw Bóg nie zabiera nam tego niechcianego daru.
Myślę, że my jako ludzie nie wiemy co jest dla nas dobre, choć wydaje się nam, że
wiemy, bo jak przecież nasza wada, niedoskonałość czy nie komfortowa sytuacja
może być dobra?
Był kiedyś człowiek, nazywał się Jan Vianney. Wszystko co mógł nie mieć, to on
właśnie nie miał. Ani urody, ani talentu, ani elokwencji
(a o wszystko się pewnie
modlił). Po prostu o czym bym nie pomyślał, to on tego nie miał. Studia skończył
jakimś cudem nawet profesorowie się dziwili, bo nie potrafił się niczego nauczyć.
Kiedyś profesor na egzaminie chciał sponiewierać go pytaniem –

Co mam zrobić z

takim osłem jak ty?

Vianney odpowiedział -Widzi profesor, skoro Bóg szczęką osła

zabił tysiąc Filistynów, to co zrobi jak będzie miał do dyspozycji całego osła jak Ja.
Jeśli oddamy swoja wole i życie Bogu, to chcę napisać o najtrudniejszej pokucie jaką
możemy przyjąć, czyli Zgodzić się na siebie, zgodzić się na stację w której jestem,
zgodzić się że inni maja lepiej, są lepsi, ładniejsi, mają mniej wad niż ja i są mądrzejsi
ode mnie…bo przeważnie są. I o zgrozo, to wszystko może być prawdą. Ale musimy
mieć bezgraniczna ufność Bogu, że wymyślił nas dobrze. Jak takiego osła ma, niech
ma.
Przyjęcie i zgoda na siebie jest największą pokutą.
Później Bóg obdarzył Vianneya łaską spowiedzi i to tak, że cała Europa chciała się u
Vianneya spowiadać.

Vianney miał tysiąc powodów, aby rozczulać się nad sobą i

background image

17

robić wyrzuty, że nie ma więcej talentów, wydawałoby się przydatnych w
duszpasterstwie.

Jak wiemy, został on bardzo Wielkim Świętym.

Moja ułomność, braki, nie chciane prezenty, nie przeszkadzają Bogu, abym był
świętym. Musimy Jemu zaufać i ufać w Jego wszechmoc- pokora.
Niekiedy mamy jakąś wadę, czy sytuację, która wydaje się złem np. brak słuchu, brak
nóg, brak męża, żony czy potomstwa. Może jesteśmy grubi czy garbaci.
Jeśli oddaliśmy swoja wole i życie do dyspozycji Bogu i prosiliśmy o zmianę mnie czy
mojej sytuacji, a sytuacja się nie zmienia, pora podziękować i wyciągnąć z tego dobro.

Teraz Wyciąganie dobra. Gdybym nie był garbaty (choć nie jestem)w życiu bym się za
garbatych i kalekich nie modlił, gdybym nie palił papierosów w życiu bym się nie
modlił za osoby w nałogach, gdybym miał dzieci o modlitwie za bezdzietnych też bym
zapominał.
Gdyby mi się w życiu powodziło z kasą i zdrowiem Bóg pewnie na modlitwie by mnie
nie zobaczył. A on mnie kocha i chce mnie widzieć i słyszeć często. On widzi
przyszłość i wie co by było gdyby nam to o co prosimy. W sensie, nic dobrego.
Choć my myślimy inaczej – jesteśmy od Niego mądrzejsi i często próbujemy Jego
przebłagać -Jaki mi to spełnisz, to coś dla Ciebie zrobię – a to nie jest miłość, tylko
handel.

Nasze wady, sytuacje ”prezenty” (choć wydają się złe) są po to, aby wyciągać z nich
wielkie dobro, czyli rozmawiać z Ojcem, być przy Nim na modlitwie i prosić o łaski
dla innych ofiarowując siebie za ludzi posiadających te same wady, czy sytuację co ja.
Dzięki moim wadom nie zapominam za kogo mam się modlić!. Stają się one
błogosławieństwem, choć dla „świata”, (osób patrzących na mnie z boku) mogą
wzbudzać żal.
Musimy się trzymać słów -Twoja wola, nie moja niech się dzieje.

To jedyna pewna

droga do świętości.

I nie chodzi mi o to, że z wadami i sytuacjami mamy nie walczyć,

zmagać się Oczywiście że mamy. Mamy zmieniać świat na lepszy ale czasem po
prostu no.. nie idzie. I warto pójść drogą Vianneya.

Jak ma takiego osła, to niech ma,

i nie jest to żadną przeszkodą by być z Nim na wieki

.

Ważna też jest cierpliwość, umiejętność czekania. Maryja dostała wielka obietnicę od
Boga, że Jej syn będzie kimś niesamowitym. Jakaż musiała być pokusa, aby temu
zacząć nie dowierzać. Rok, nic się nie dzieje, dziesięć lat, też nic, dwadzieścia, też nic,
dwadzieścia dziewięć dalej nic, a przecież Jan Chrzciciel (kuzyn Jezusa) już naucza
chrzci i zbiera uczniów. A Jezus nic…tylko stołki skrobie. Uczmy się cierpliwości w
spełnianiu Bożych obietnic.
Mówisz Czytelniku, że nie dojrzałeś; wybacz, ale chyba nikt z nas nie dojrzał.
Dziękowanie za siebie, za to jakim się jest, za sytuacje, które nas spotykają często
smutne, tragiczne, jest wielką pokutą.

Spróbuj, aktu woli, szczerze;

-Boże wiesz jak mi z tym trudno lęk, trwoga, smutek,

płacz. Ale niech się dzieje co chcesz. Jezu Ufam Tobie. Kocham Cię.

***


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przodek szympansa i H sapiens sprzed 8 milionów lat Tylko jak to sie ma do stwierdzenia ze tempo mut
Na początku Pan Bóg przyszedł do Arabów i pyta
Ojcze przyszedłeś do mnie tak cicho
Katecheza 12 Bóg mówi do mnie
JAK TO MOŻLIWE ŻE WSZECHDOSKONAŁY BÓG MOŻE SIĘ ROZGNIEWAĆ
JAK TO MOŻLIWE ŻE BÓG MIŁOŚCI POTĘPIA NA WIECZNOŚĆ
7 Rozdzial5 Jak to dziala
Gorący temat - Religia i etyka w szkole - jak to wygląda, religia, kościół
Głośnik jak to działa
Co z czego otrzymujemy, Jak to powstało
Jak to z koleja zelazna bylo id Nieznany
Jak to się robi poza Polską
Jezus to Bóg 25wersetów (dla antytrynitarzy i nie tylko)
nagel jak to jest być nietoperzem (ang)
Jak to robią nauczyciele

więcej podobnych podstron