Gwiezdne Wojny część V Donald F Glut Imperium Kontratakuje

background image

Donald F. Glut

Imperium

Kontratakuje

background image

I

To dopiero nazywam zimnem! - Luke Skywalker przerwał ciszę, której przestrzegał od

opuszczenia nowej bazy Rebeliantów kilka godzin wcześniej. Dosiadał tautauna, jedynej poza

nim żywej istoty w zasięgu wzroku. Czuł się zmęczony i samotny, więc dźwięk własnego głosu

zaskoczył go.

Wraz z innymi uczestnikami rebelianckiego Przymierza kolejno badali białe pustkowie

Hoth, zbierając informacje o swym nowym domu. Wszyscy wracali do bazy z mieszanymi

uczuciami ulgi i osamotnienia. Nic nie przeczyło ich wcześniejszym odkryciom, że na tej zimnej

planecie nie istnieją żadne inteligentne formy życia. Podczas swych długich samotnych wypraw

Luke widział jedynie jałowe białe równiny i łańcuchy niebieskawych gór, które zdawały się

znikać we mgłach odległych horyzontów.

Młody mężczyzna uśmiechnął się pod podobną do maski szarą chustą, która chroniła go

przed zimnymi wiatrami Hoth. Patrząc na lodową pustynię przez gogle, głębiej nacisnął na głowę

obszyty futrem kaptur.

Uśmiechnął się kącikiem ust, próbując wyobrazić sobie oficjalnych badaczy w służbie

rządu Imperium. „Galaktyka jest usiana osadami kolonistów, których niewiele obchodzą sprawy

Imperium czy jego opozycji - Przymierza - pomyślał. - Lecz szalony musiałby być osadnik, który

rościłby sobie prawa do Hoth. Ta planeta nie ma nic do zaoferowania nikomu - oprócz nas”.

Przymierze ponad miesiąc temu założyło na tym lodowym świecie wysuniętą placówkę.

Luke był dobrze znany w bazie i choć miał zaledwie dwadzieścia trzy lata, inni Rebelianci

zwracali się do niego per komandor Skywalker. Ten tytuł wprawiał go w lekkie zakłopotanie.

Tym niemniej jego pozycja upoważniała go do wydawania rozkazów zespołowi wytrawnych

żołnierzy. Wiele przeżył i bardzo się zmienił. Jemu samemu trudno było uwierzyć, że jeszcze

trzy lata temu był naiwnym chłopcem z farmy na swym rodzinnym Tatooine.

Młody komandor przynaglił tauntauna do szybszego biegu.

- No, dalej, mały - zachęcił go.

Szare ciało jaszczura śnieżnego było pokryte gęstym futrem chroniącym go przed

zimnem. Galopował na muskularnych tylnych nogach, których palce podobne do palców

trydaktyla zakończone były wielkimi zakrzywionymi szponami wzbijającymi ogromne fontanny

background image

śniegu. Głowa tauntauna podobna do głowy lamy wyciągnęła się w przód, a jego ruchliwy ogon

rozwinął się za nim, kiedy zwierzę wbiegało po oblodzonym stoku. Obracał z boku na bok rogatą

głowę, jakby bodąc wiatr, który atakował jego kudłaty pysk.

Luke marzył o zakończeniu swej misji. Czuł, że mimo grubo watowanego ubrania

używanego przez Rebeliantów, jest niemal zamarznięty, ale wiedział, że jest tu z własnego

wyboru; zgłosił się na ochotnika do przeczesywania pól lodowych w poszukiwaniu innych form

życia. Wzdrygnął się patrząc na długi cień, jaki on i zwierzę rzucali na śnieg. „Wiatr się wzmaga

- pomyślał. - A te mroźne wiatry po zapadnięciu nocy przynoszą na równiny temperatury nie do

zniesienia”. Kusiło go, by wrócić do bazy trochę wcześniej, ale wiedział, jak ważne jest ustalenie

z całą pewnością, że Rebelianci byli sami na Hoth.

Tauntaun gwałtownie skręcił w prawo, niemal zrzucając Luke’a. Chłopak ciągle jeszcze

przyzwyczajał się do jazdy na tych nieobliczalnych stworzeniach.

- Nie chciałbym cię urazić - rzekł do swego wierzchowca - ale znacznie swobodniej czuję

się w kabinie mojego starego, godnego zaufania śmigacza.

Jednak dla wykonywanego zadania tauntaun - mimo swoich wad - był najbardziej

sprawnym i praktycznym środkiem transportu dostępnym na Hoth.

Kiedy zwierzę osiągnęło szczyt kolejnego lodowego wzniesienia, jeździec zatrzymał je.

Zdjął przyciemnione gogle i przez parę chwil mrużył oczy, aby przyzwyczaić się do

oślepiającego blasku śniegu.

Nagle jego uwagę zwróciło pojawienie się na niebie pędzącego obiektu, który, opadając

ku zamglonemu horyzontowi, zostawiał za sobą smugę dymu. Błyskawicznym ruchem dłoni w

rękawicy sięgnął do pasa i chwycił elektrolornetkę. Poczuł chłód niepokoju walczący o lepsze z

zimnem atmosfery Hoth. To, co widział, mogło być dziełem człowieka, może nawet czymś

wysłanym przez Imperium. Młody komandor śledził ognisty tor lotu obiektu i z napięciem

patrzył, jak bolid spada na biały grunt i ginie w blasku własnego wybuchu.

Tauntaun zadrżał na odgłos eksplozji. Wydał pełen przerażenia pomruk i zaczął nerwowo

drzeć szponami śnieg. Luke poklepał zwierzę po głowie, próbując je uspokoić. Z trudem słyszał

własny głos wśród wycia wiatru.

- Spokojnie, mały, to tylko meteoryt - krzyknął. Zwierzę uspokoiło się i Luke podniósł do

ust komunikator.

- Echo Trzy do Echa Siedem. Hań, stary, słyszysz mnie?

background image

Z odbiornika dobiegały trzaski, a potem przez zakłócenia przedarł się znajomy głos:

- To ty, mały? O co chodzi?

Głos był nieco dojrzalszy i jakby ostrzejszy od głosu Luke’a. Przez chwilę młody

mężczyzna wspominał ciepło pierwsze spotkanie z koreliańskim kosmicznym przemytnikiem w

ciemnym, pełnym obcych, szynku w porcie kosmicznym na Tatooine. Teraz Hań był jego

jedynym przyjacielem, który nie należał oficjalnie do Rebelii.

- Zamknąłem swoje koło i nie wykryłem żadnym sygnałów życia - powiedział do

transmitera, mocno przyciskając usta do nadajnika.

- Tym, co żyje na tej kostce lodu, nie wypełniłbyś nawet krążownika - odpowiedział Hań,

z trudem przekrzykując gwizd wiatru. - Ustawiłem już swoje czujniki. Kieruję się do bazy.

- Zobaczymy się niedługo - odparł Luke. Ciągle miał na oku falujący słup dymu

wznoszący się z odległego ciemnego punktu. - Niedaleko stąd właśnie spadł meteoryt i chcę go

sprawdzić. Nie potrwa to długo.

Wyłączył transmiter i skupił uwagę na tauntaunie. Gad przestępował z nogi na nogę. Z

głębi gardła wydał ryk sygnalizujący być może strach.

- Stóóój, mały! - rzekł, poklepując go po głowie. - O co chodzi… Czujesz coś? Nic tu nie

ma.

Lecz także zaczął odczuwać niepokój, po raz pierwszy od wyruszenia z ukrytej bazy

Rebeliantów. Jeśli wiedział cokolwiek o tych jaszczurach śnieżnych, to to, że miały wyostrzone

zmysły. Niewątpliwie zwierzę usiłowało powiedzieć Luke’owi, że coś, jakieś niebezpieczeństwo,

czai się w pobliżu.

Nie tracąc ani chwili odczepił od pasa mały przedmiot i ustawił jego miniaturowe

potencjometry. Urządzenie było wystarczająco czule, aby wychwycić nawet najsłabsze sygnały

życia przez wykrywanie temperatury ciała i wewnętrznych układów organizmu. Lecz kiedy

zaczął odczytywać wskazania, zdał sobie sprawę, że nie było potrzeby - ani czasu - tego robić.

Dobre półtora metra nad nim przesunął się jakiś cień. Luke błyskawicznie odwrócił się i

nagle wydało mu się, że ożył sam grunt. Rzuciła się na niego gwałtownie wielka góra pokryta

białym futrem, doskonale zamaskowana na tle nieregularnie rozsianych pagórków śniegu.

- O, cholera!

Ręczny miotacz Luke’a nie zdążył opuścić kabury. Wielka łapa lodowego stworzenia,

wampy, uderzyła go mocno w twarz, zrzucając z tauntauna w zmrożony śnieg. Przytomność

background image

stracił szybko, tak szybko, że nawet nie usłyszał żałosnych wrzasków zwierzęcia ani gwałtownej

ciszy, jaka nastąpiła po trzasku łamanego karku. I nie poczuł, jak wielka, włochata istota, która

go zaatakowała, chwyciła go brutalnie za kostkę i powlokła, jak pozbawioną życia kukłę, przez

pokrytą śniegiem równinę.

Z zagłębienia w gruncie na stoku wzgórza, gdzie spadł obiekt latający, ciągle unosił się

czarny dym. Jego ciemne kłęby, rozpędzane nad równinami przez lodowate wiatry Hoth,

znacznie przerzedziły się od czasu, kiedy urządzenie spadło na ziemię i utworzyło dymiący

krater.

W kraterze coś się poruszyło.

Najpierw dało się słyszeć tylko buczenie, mechaniczne, coraz intensywniejsze, jakby

walczące o lepsze z wyjącym wiatrem.

Potem przedmiot poruszył się. -Błyszczał w jasnym świetle popołudnia, powoli

wynurzając się z krateru.

Zdawało się, że obiekt jest jakąś formą życia organicznego posiadającą podobną do

czaszki głowę. Liczne pęcherzykowate oczy o ciemnych soczewkach patrzyły na zimne puste

przestrzenie. Lecz w miarę wznoszenia się z krateru kształt obiektu zaczął wskazywać, że jest to

jakaś maszyna o dużym cylindrycznym korpusie połączonym z kulistą głową i wyposażonym w

kamery, czujniki i metalowe wysięgniki, z których kilka kończyło się chwytakami podobnymi do

kleszczy kraba.

Urządzenie zawisło nad dymiącym kraterem i wysunęło wysięgniki w różnych

kierunkach. Następnie wewnątrz jego mechanizmów włączył się sygnał i maszyna popłynęła

ponad lodową równinę.

Ciemny robot sondujący zniknął wkrótce za odległym horyzontem.

Inny jeździec, okutany w zimowy ubiór i siedzący na plamistoszarym tauntaunie, pędził

przez zbocza Hoth w kierunku bazy operacyjnej Rebelii.

Oczy mężczyzny patrzyły obojętnie na matowe szare kopuły, niezliczone wieże

strzelnicze i ogromne generatory mocy, które były jedynym świadectwem cywilizowanego życia

na tym świecie. Hań Solo stopniowo zwalniał bieg swego jaszczura śnieżnego, ściągając wodze

tak, że do ogromnej jaskini lodowej stworzenie wbiegło kłusem.

Hań z przyjemnością powitał względne ciepło wielkiego zespołu jaskiń, ogrzewanych

przez urządzenia czerpiące moc z ogromnych generatorów na zewnątrz. Tę podziemną bazę

background image

stanowiły zarówno naturalna jaskinia lodowa, jak i plątanina kanciastych białych tuneli

wytopionych rebelianckimi laserami w górze litego lodu. Korelianin bywał już w bardziej

opuszczonych dziurach w Galaktyce, ale w tej chwili nie potrafił przypomnieć sobie, gdzie.

Zsiadł z tauntauna i rozejrzał się, obserwując ruch panujący wewnątrz gigantycznej groty.

Gdziekolwiek spojrzał, widział przenoszone, montowane lub naprawiane przedmioty. Rebelianci

w szarych mundurach z pośpiechem wyładowywali zaopatrzenie i dopasowywali sprzęt. Były

tam też roboty, głównie jednostki R2 i roboty pomocnicze, które wydawały się wszechobecne,

tocząc się lub chodząc lodowymi korytarzami, sprawnie wykonując swe niezliczone zadania.

Hań zaczął zastanawiać się, czy nie mięknie z czasem. Na początku nie miał ani

osobistego interesu, ani nie czuł lojalności dla tej całej Rebelii. Jego ostateczne zaangażowanie w

konflikt między Imperium a Przymierzem zaczęło się jako zwykła transakcja, sprzedaż jego

usług oraz prawa do wykorzystania jego statku, „Sokoła Millenium”. Zadanie wydawało się dość

proste: zawieźć Bena Kenobiego, młodego Luke’a i dwa roboty do systemu Alderaan. Skąd miał

wtedy wiedzieć, że będą od niego wymagać uratowania księżniczki ze wzbudzającej największy

strach stacji bojowej Imperium, Gwiazdy Śmierci?

Księżniczka Leia Organa…

Im więcej Solo o niej myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, w jakie wdepnął kłopoty,

przyjmując pieniądze Bena Kenobiego. Początkowo chciał tylko odebrać zapłatę i prysnąć, żeby

spłacić kilka paskudnych długów, które wisiały mu nad głową jak meteor gotów spaść w każdej

chwili. Nigdy nie zamierzał zostać bohaterem.

A jednak coś go tu trzymało. Przyłączył się do Luke’a i jego szalonych rebelianckich

przyjaciół, kiedy przypuścili legendarny już atak na Gwiazdę Śmierci. Coś. Na razie Hań sam nie

potrafił zdecydować się co to było.

Teraz, długo po zniszczeniu Gwiazdy Śmierci, ciągle był z Rebeliantami, pomagając w

zakładaniu tej bazy na Hoth, prawdopodobnie najbardziej ponurej ze wszystkich planet w

Galaktyce. Ale powiedział sobie, że wszystko to szybko się zmieni. Jeśli o niego chodziło, to Hań

Solo i Rebelianci właśnie mieli odpalić w rozbieżnych kierunkach.

Przeszedł szybko przez podziemny pokład hangaru, gdzie dokowało kilka rebelianckich

myśliwców. Kręcili się przy nich ubrani na szaro ludzie w asyście robotów różnych kształtów.

Najbardziej interesował Korelianina frachtowiec w kształcie spodka spoczywający na świeżo

zainstalowanych ładownikach. Ten statek, największy w hangarze, zarobił kilka nowych

background image

wgnieceń w metalowym poszyciu od czasu, kiedy Hań po raz pierwszy skumał się ze

Skywalkerem i Kenobim. Jednak „Sokół Millenium” był słynny nie ze względu na wygląd, ale na

szybkość: ten frachtowiec ciągle był najszybszym statkiem, jaki kiedykolwiek zrobił skok na

Kessel lub prześcignął imperialny myśliwiec typu TIE.

Znaczną część sukcesów „Sokoła” można było przypisać jego konserwacji, powierzonej

w tej chwili włochatym rękom dwumetrowej góry brązowego futra, której twarz była właśnie

ukryta pod maską do spawania.

Chewbacca, ogromny Wookie i drugi pilot „Sokoła”, naprawiał centralny podnośnik

statku, kiedy zauważył nadchodzącego Solo. Przerwał pracę i podniósł maskę, odsłaniając swe

pokryte futrem oblicze. Z jego pełnego zębów pyska dał się słyszeć ryk, który potrafiło

zrozumieć tylko niewielu nie-Wookiech we wszechświecie.

Hań Solo był jednym z tych niewielu.

- Zimno to nie jest właściwe słowo, Chewie - odparł Korelianin. - Wolę porządną walkę,

obojętnie kiedy, od całego tego chowania się i zamarzania!

Zauważył smużki dymu unoszące się z nowo ze-spawanego kawałka metalu.

- Jak ci idzie z tymi podnośnikami? Chewie odpowiedział typowym dla Wookiech

pomrukiem.

- Świetnie - powiedział Hań, w pełni zgadzając się z jego pragnieniem powrotu w

przestrzeń, na jakąś inną planetę - gdziekolwiek, byle nie na Hoth. Pójdę się zameldować. Potem

ci pomogę. Jak tylko zamontujemy te podnośniki, wynosimy się stąd.

Wookie szczeknął radośnie i wrócił do pracy, a Solo poszedł w głąb jaskini lodowej.

Centrum dowodzenia pełne było sztucznego życia sprzętu elektronicznego i urządzeń

kontrolnych sięgających do lodowego sklepienia. Tak jak hangar, centrum roiło się od

Rebeliantów. Pomieszczenie pełne było kontrolerów, żołnierzy, techników oraz robotów

przeróżnych typów i rozmiarów. Wszyscy byli zajęci przekształcaniem pomieszczenia w

sprawny ośrodek mający zastąpić bazę na Yavin.

Mężczyzna, do którego przyszedł Hań Solo, całą uwagę skupiał na ekranie komputera,

wielkiej konsoli, na której jasno błyskały kolorowe odczyty. Rieekan, ubrany w mundur generała

Rebelii, wyprostował swą wysoką postać na widok przybyłego.

- Generale, na tym terenie nie ma śladu życia - zameldował Hań. - Ale wszystkie

wyznaczniki obszaru są ustawione, więc będzie pan wiedział, kiedy ktoś przyjdzie z wizytą.

background image

Jak zwykle generał Rieekan nie zareagował uśmiechem na błazenadę Solo. Podziwiał

młodego mężczyznę za to, że jakby nieoficjalnie przyłączył się do Rebelii. Jego zalety wywarły

takie wrażenie na Rieekanie, że często zastanawiał się, czyby nie nadać mu honorowego stopnia

oficerskiego.

- Czy komandor Skywalker już się zameldował?

- zapytał generał.

- Sprawdza meteoryt, który spadł blisko niego - odpowiedział Hań. - Wróci niedługo.

Rieekan zerknął na nowo zainstalowany ekran radaru i przyjrzał się migającym obrazom.

- Trudno będzie dojrzeć zbliżające się statki przy całej tej aktywności meteorów w

tutejszym systemie.

- Generale, ja… -Hań zawahał się. - Myślę, że czas, żebym się stąd ruszył.

Zbliżająca się postać odciągnęła jego uwagę od generała Rieekana. Jej chód był pełen

wdzięku i zarazem stanowczości, a delikatne rysy młodej kobiety jakoś nie pasowały do białego

munduru bojowego. Nawet z tej odległości widział, że księżniczka Leia jest zaniepokojona.

- Jesteś dobry w walce - zauważył generał, dodając: - Nie chciałbym cię stracić.

- Dziękuję, generale. Wyznaczono jednak nagrodę za moją głowę i jeśli nie spłacę długu

Huttowi Jabbie, to jestem chodzącym trupem.

- Niełatwo żyć ze znamieniem śmierci - zaczął oficer, ale Hań odwrócił się do księżniczki

Lei. Solo nie był sentymentalny, ale zdawał sobie sprawę, że w tej chwali jest poruszony.

- To chyba już, Wasza Wysokość… - przerwał nie wiedząc, jakiej spodziewać się

odpowiedzi od księżniczki.

- Doskonale - zimno odparła Leia. Jej nagła wyniosłość szybko przekształciła się w

szczery gniew.

Mężczyzna potrząsnął głową. Dawno temu powiedział sobie, że stworzenia płci żeńskiej -

ssaki, płazy czy jakieś jeszcze nie odkryte klasy biologiczne - są poza jego miernymi

zdolnościami pojmowania. Często sobie mawiał, że lepiej byłoby, gdyby zostały dla niego

tajemnicą. Lecz w końcu uwierzył na chwilę, że w całym kosmosie jest przynajmniej jedna osoba

płci żeńskiej, którą naprawdę zaczynał rozumieć. A jednak w przeszłości zdarzało mu się mylić.

- No - powiedział. - Nie rozklejaj się tak. Na razie, księżniczko.

Odwracając się do niej gwałtownie plecami, wszedł do cichego korytarza łączącego się z

centrum dowodzenia. Szedł w kierunku pokładu hangarowego, gdzie czekali na niego ogromny

background image

Wookie i przemytniczy frachtowiec, dwie rzeczywistości, które rozumiał. Nie miał zamiaru

zatrzymywać się.

- Hań! - Leia biegła za nim, lekko zadyszana. Zatrzymał się i obojętnie odwrócił do niej.

- Tak, Wasza Wysokość?

- Myślałam, że postanowiłeś zostać. Wydawało się, że w głosie Lei brzmiała prawdziwa

troska, ale nie był tego pewien.

- Ten łowca nagród, na którego wpadliśmy na Ord Mantell, zmienił moją decyzję.

- Czy Luke wie? - zapytała.

- Dowie się, jak wróci - odburknął Hań. Oczy księżniczki zwęziły się. Obrzuciła go

spojrzeniem, które dobrze znał. Przez chwilę czuł się jak jeden z sopli na powierzchni planety.

- Nie częstuj mnie tym swoim spojrzeniem - powiedział ostro. - Z każdym dniem szuka

mnie coraz więcej łapaczy. Zamierzam spłacić Jabbę, zanim wyśle więcej swoich zdalnych

morderców, Ganków, i kto wie, kogo jeszcze. Muszę zdjąć tę nagrodę z mojej głowy, póki

jeszcze ją mam.

Jego słowa wyraźnie podziałały na Leię i Hań widział, że zaniepokoiła się o niego, a

może nawet poczuła coś więcej.

- Ale ciągle jesteś nam potrzebny - rzekła.

- Nam? - zapytał.

-Tak.

- A co powiesz o sobie? - starannie podkreślił ostatnie słowo, ale tak naprawdę nie

wiedział, dlaczego. Może było to coś, co chciał powiedzieć od pewnego czasu, ale brakowało mu

odwagi - nie, poprawił się, głupoty - aby wyjawić swe uczucia. W tym momencie wydawało się,

że niewiele ma do stracenia i był gotów na jakąkolwiek odpowiedź.

- O mnie? - zapytała wprost. - Nie wiem, o co ci chodzi.

Hań Solo z niedowierzaniem ponownie potrząsnął głową.

- Nie, prawdopodobnie nie wiesz.

- A co dokładnie mam wiedzieć? - znowu w jej głosie narastał gniew, prawdopodobnie

Dlatego, pomyślał, że w końcu zaczynała rozumieć.

Uśmiechnął się.

- Chcesz, żebym został, z powodu tego, co do mnie czujesz. Księżniczka znowu zmiękła.

- No, tak, bardzo… - rzekła i przerwała na chwilę - nam pomogłeś. Jesteś urodzonym

background image

przywódcą… Nie dał jej skończyć, przerywając w środku zdania.

- Nie, Wasza Miłość. To nie o to chodzi. Nagle Leia popatrzyła Hanowi prosto w twarz

oczyma, które wyrażały w końcu pełne zrozumienie. Wybuchnęła śmiechem.

- Masz bujną wyobraźnię.

- Naprawdę? Myślę, że bałaś się, że odejdę nawet bez… - skoncentrował wzrok na jej

wargach - …pocałunku.

Zaczęła się śmiać jeszcze bardziej.

- Wolałabym raczej pocałować Wookiego.

- Mogę ci to załatwić. - Zbliżył się do niej, a ona wyglądała promiennie nawet w zimnym

świetle lodowego pomieszczenia. - Wierz mi, przydałby ci się dobry pocałunek. Jesteś tak zajęta

wydawaniem rozkazów, że zapomniałaś, jak być kobietą. Gdybyś na chwilę popuściła, mógłbym

ci pomóc. Ale już za późno, kwiatuszku. Twoja wielka szansa odlatuje.

- Sądzę, że przeżyję - powiedziała, wyraźnie rozdrażniona.

- Życzę powodzenia!

- Nawet cię nie obchodzi, czy… Wiedział, co chciała powiedzieć i nie dał jej dokończyć.

- Zaoszczędź mi tego, proszę! - przerwał. - Nie mów mi znowu o Rebelii. Mówisz tylko o

niej. Jesteś tak zimna jak ta planeta.

- A ty myślisz, że jesteś tym, który może dać nieco gorąca?

- Jasne, gdybym był zainteresowany. Ale nie sądzę, żeby sprawiło mi to wielką

przyjemność - mówiąc to Hań cofnął się i znowu na nią spojrzał, chłodno ją oceniając. - Jeszcze

się spotkamy - rzekł. - Może do tego czasu trochę się rozgrzejesz.

Wyraz jej twarzy znowu się zmienił. Solo widział morderców o przyjemniejszym

spojrzeniu.

- Masz wszelkie maniery banthy, ale nie taką klasę. Baw się dobrze w podróży, pistolecie!

Księżniczka Leia szybko odwróciła się i pospieszyła korytarzem.

background image

II

Temperatura na powierzchni Hoth opadła. Jednak mimo lodowatego powietrza

imperialny robot sondujący leniwie płynął nad omiatanymi śniegiem polami i wzgórzami,

wyciągając czujniki we wszystkich kierunkach w poszukiwaniu sygnałów życia.

Czujniki termiczne robota nagle ożyły. Znalazł w pobliżu źródło ciepła, a ciepło było

dobrym wskaźnikiem życia. Głowa przekręciła się na swej osi, a wrażliwe, podobne oczom,

pęcherze zarejestrowały kierunek, w którym znajdowało się źródło ciepła. Robot sondujący

automatycznie zmienił prędkość i ruszył nad lodowymi polami z maksymalną szybkością.

Podobna do owada maszyna zwolniła dopiero wtedy, gdy zbliżała się do pagórka śniegu

większego od siebie. Jej detektory zarejestrowały jego rozmiary - prawie 1,8 m wysokości i całe

6 m długości. Lecz wielkość pagórka miała znaczenie drugorzędne. Naprawdę zdumiewająca,

jeśli urządzenie zwiadowcze w ogóle mogło być zdumione, była ilość ciepła promieniująca spod

wzniesienia. Istota schowana pod nim z pewnością była świetnie zabezpieczona przed zimnem.

Z jednego z wysięgników robota wystrzelił cienki niebieskobiały promień światła

wwiercając się swym skoncentrowanym gorącem w biały pagórek i rozrzucając we wszystkich

kierunkach błyszczące płatki śniegu.

Pagórek zaczął drżeć, a potem gwałtownie dygotać. Cokolwiek pod nim się znajdowało,

było głęboko zirytowane sondującym promieniem laserowym robota. Śnieg wielkimi płatami

zaczął się zsuwać z tego czegoś, a w jednym końcu w masie bieli pokazało się dwoje oczu.

Wielkie żółte jak bliźniacze punkciki ognia patrzyły na mechaniczną istotę, która ciągle jeszcze

strzelała w najlepsze bolesnymi promieniami. Płonęły pierwotną nienawiścią do tego, co

przerwało jego drzemkę.

Pagórek zatrząsł się znowu z rykiem, który omal nie zniszczył czujników słuchowych

robota sondującego. Automat odjechał parę metrów w tył powiększając odległość między sobą a

istotą. Robot nigdy przedtem nie spotkał się z lodowym stworzeniem wampa; jego komputery

poradziły mu postąpić ze zwierzęciem szybko i sprawnie.

Maszyna dokonała wewnętrznej regulacji mocy swego promienia laserowego, który w

chwilę później osiągnął maksymalną koncentrację. Wycelowała laser w stworzenie, ogarniając je

wielką chmurą promieni i dymu. W sekundę później nieliczne cząstki pozostałe z wampy zostały

background image

rozniesione lodowatymi wiatrami.

Dym rozwiał się, nie zostawiając żadnego fizycznego dowodu - poza dużym

zagłębieniem w śniegu - na to, że lodowe stworzenie kiedykolwiek znajdowało się w pobliżu.

Lecz jego istnienie zostało zapisane w pamięci robota sondującego, który ponownie

ruszył ze swą zaprogramowaną misją.

Ryki innego lodowego stworzenia wampy w końcu obudziły poturbowanego młodego

komandora Rebelii.

Głowa Luke’a wirowała, bolała, a może, o ile mógł stwierdzić, pękała. Z trudem

zogniskował wzrok i doszedł do wniosku, że znajduje się w lodowym wąwozie, którego ściany

odbijają światło zapadającego zmroku.

Nagle zdał sobie sprawę, że wisi głową w dół, ze związanymi rękoma i czubkami palców

oddalonymi o jakieś trzydzieści centymetrów od zaśnieżonego podłoża. Kostki miał odrętwiałe.

Wyciągnął szyję i zobaczył, że stopy ma zamrożone w lodzie zwisającym ze sklepienia i że na

jego nogach formują się lodowe stalaktyty. Czuł zamarzniętą maskę własnej krwi zaskorupiałą na

twarzy w miejscu, gdzie paskudnie rozcięło ją stworzenie.

Znowu usłyszał zwierzęce porykiwania, głośniejsze teraz, kiedy rozbrzmiewały w

głębokim i wąskim przejściu wśród lodu. Ryki potwora były ogłuszające. Zastanawiał się, co

zabije go najpierw, zimno, czy kły i pazury tego, co zamieszkiwało wąwóz.

- Muszę się uwolnić - pomyślał - wyrwać się z tego lodu.

Siły nie powróciły mu jeszcze w pełni, ale zaciskając zęby podciągnął się i sięgnął do

krępujących go więzów. Jeszcze zbyt słaby, Luke nie mógł skruszyć lodu i wrócił do poprzedniej

pozycji. Biała podłoga popędziła mu na spotkanie.

- Odpręż się - powiedział do siebie. - Odpręż się. Lodowe ściany zatrzeszczały od coraz

głośniejszych ryków zbliżającego się stworzenia. Jego kroki skrzypiały na zamarzniętym gruncie,

zbliżając się przerażająco. Nie potrwa długo, zanim włochaty biały potwór wróci i

prawdopodobnie ogrzeje zmarzniętego młodego wojownika w ciemności swego żołądka.

Luke obiegł spojrzeniem wąwóz, lokalizując w końcu stertę sprzętu, który zabrał ze sobą,

leżącą teraz w bezużytecznej bezładnej kupce na ziemi, o prawie cały nieosiągalny metr poza

zasięgiem jego ręki. A było tam urządzenie, które całkowicie pochłonęło jego uwagę - gruba

rękojeść z parą przycisków zakończona metalowym dyskiem. Przedmiot ten należał niegdyś do

jego ojca, byłego Rycerza Jedi, którego zdradził i zamordował młody Darth Vader. Lecz teraz był

background image

własnością młodego komandora. Dał mu go Ben Kenobi, aby dzierżył go z honorem przeciw

tyranii Imperium.

Luke w rozpaczy spróbował skręcić swe obolałe ciało na tyle, aby dosięgnąć porzuconego

miecza świetlnego. Lecz lodowate zimno zwolniło jego reakcje i osłabiło go. Zaczął poddawać

się swemu losowi, kiedy usłyszał, jak warcząc nadchodzi lodowe stworzenie - wampa. Resztki

nadziei prawie go opuściły, kiedy wyczuł tę obecność.

Ale to nie obecność białego olbrzyma zdominowała wąwóz. Była to raczej ta

uspokajająca duchowa obecność, która czasami nawiedzała Luke’a w chwilach napięcia lub

niebezpieczeństwa. Obecność, która po raz pierwszy objawiła mu się po tym, jak stary Ben, raz

jeszcze w swej roli Jedi Obi-Wana Kenobiego, zniknął w kupce własnych ciemnych szat ścięty

mieczem świetlnym Dartha Vadera. Obecność, która była czasami jak znajomy głos, prawie

milczący szept, który przemawiał prosto do jego umysłu.

- Luke. - Szept pojawił się znowu, natarczywie. - Pomyśl o mieczu świetlnym w twojej

dłoni.

Słowa sprawiły, że już boląca głowa mężczyzny zaczęła pulsować. Potem poczuł nagły

przypływ sił, poczucie pewności siebie, które zachęcało go do kontynuowania walki mimo

pozornie beznadziejnej sytuacji. Skupił wzrok na mieczu świetlnym. Wyciągnął obolałą rękę,

zacisnął powieki w skupieniu. Jednak broń ciągle była poza jego zasięgiem. Wiedział, że miecz

będzie wymagał czegoś więcej niż tylko starań o dosięgnięcie go.

- Muszę odprężyć się - powiedział sobie. - Odprężyć… - Zawirowało mu w głowie, kiedy

usłyszał słowa swego bezcielesnego opiekuna.

- Pozwól płynąć Mocy, Luke.

Moc!

Ujrzał wyłaniający się z ciemności podobny do goryla odwrócony wizerunek wampy,

którego uniesione ramiona kończyły się ogromnymi błyszczącymi szponami. Po raz pierwszy

widział jego małpi pysk i zadrżał na widok baranich rogów bestii i drgającej dolnej szczęki z

wystającymi kłami.

Lecz wtedy wojownik wyrzucił stworzenie ze swoich myśli. Przestał starać się dosięgnąć

broni; jego ciało odprężyło się i zwiotczało, umożliwiając jego duchowi otwarcie się na

wskazówki nauczy cielą. Już czuł, jak przepływa przez niego to pole energetyczne wytwarzane

przez wszystkie żywe istoty, które zespala sam wszechświat.

background image

Tak jak nauczył go Kenobi, moc wypełniła Luke’a, by stać się posłuszną jego woli.

Lodowe stworzenie, wampa, rozcapierzyło swe czarne, zakrzywione szpony i postąpiło

ciężko w kierunku wiszącego młodzieńca. Nagle miecz świetlny, jakby za sprawą czarów,

skoczył do ręki Luke’a. Ten błyskawicznie wcisnął barwny guzik na broni wyzwalając podobny

do klingi promień, który szybko przeciął jego lodowe więzy.

Kiedy spadł na ziemię z bronią w ręku, monstrualny kształt górujący nad nim zrobił

ostrożny krok w tył. Mrugał paciorkowatymi oczyma koloru siarki, patrząc z niedowierzaniem na

brzęczący promień światła, który przedstawiał widok niezrozumiały dla jego prymitywnego

umysłu.

Luke, chociaż trudno było mu się poruszać, skoczył na równe nogi i zamachnął się

mieczem na śnieżnobiałą masę mięśni i futra, zmuszając ją do cofnięcia się o krok, dwa.

Opuszczając miecz, przeciął skórę potwora świetlnym ostrzem. Ściany wąwozu zadrżały od

straszliwego ryku bólu lodowego stworzenia. Odwróciło się i pospiesznie wygramoliło z

wąwozu. Jego biały tułów zlał się z odległym terenem.

Niebo było już wyraźnie ciemniejsze, a z atakującą ciemnością nadeszły zimniejsze

wiatry. Moc była z Luke’em, ale nawet ta tajemnicza siła nie mogła go teraz ogrzać. Każdy krok,

jaki potykając się robił wychodząc z wąwozu, był trudniejszy niż poprzedni. W końcu

pociemniało mu w oczach, potknął się, zjechał po zboczu i stracił przytomność zanim jeszcze

dotarł do dna.

W podpowierzchniowym głównym doku hangarowym Chewie przygotowywał „Sokoła

Millenium” do startu. Odrywając wzrok od roboty ujrzał dość dziwną parę, która właśnie

wyłoniła się zza pobliskiego zakrętu i wmieszała się w zwykłą krzątaninę Rebeliantów w

hangarze.

Żadna z tych postaci nie była ludzka, choć jedna z nich miała kształt humanoidalny i

sprawiała wrażenie człowieka w złocistej zbroi. Jego ruchy były dokładne, prawie zbyt dokładne,

aby były ludzkie, kiedy ze szczękiem szedł sztywno korytarzem. Jego towarzysz nie potrzebował

do przemieszczania się ludzkich nóg, ponieważ całkiem dobrze radził sobie tocząc swój niższy,

beczkowaty korpus na miniaturowych kołach.

Niższy z dwu robotów wydawał z siebie pełne podniecenia piski i gwizdy.

- To nie moja wina, ty rozregulowana puszko po konserwach - oświadczył wysoki,

człekopodobny robot wymachując metaliczną ręką. - Nie prosiłem, żebyś włączył grzejnik

background image

termiczny. Wyraziłem jedynie opinię, że w jej pomieszczeniu jest lodowato. Ale tam m a być

lodowato. Jak teraz wysuszymy wszystkie jej rzeczy?… A! Jesteśmy na miejscu.

Ce Trzypeo, złocisty android o ludzkich kształtach, zatrzymał się, aby zogniskować

czujniki optyczne na dekującym „Sokole Millenium”.

Drugi robot, Erdwa Dedwa, wciągnął koła i przednią nogę i oparł swój pękaty, metaliczny

kadłub na ziemi. Czujniki mniejszego robota zlokalizowały znajome postacie Hana Solo i jego

towarzysza, Wookiego, zajętych wymianą centralnych podnośników frachtowca.

- Panie Solo, sir - zawołał Trzypeo, jedyny z dwójki robotów wyposażony w imitację

ludzkiego głosu. - Czy mógłbym zamienić z panem słowo?

Hań nie miał specjalnie nastroju do odrywania się od pracy, a szczególnie z powodu tego

wybrednego androida.

- O co chodzi?

- Pani Leia próbuje skontaktować się z panem przez komunikator - poinformował go

Trzypeo. - Musi być zepsuty.

Lecz Hań wiedział, że tak nie było.

- Wyłączyłem go - powiedział ostro, nie przerywając pracy przy statku. - Czego Jej

Królewska Świątobliwość sobie życzy?

Czujniki słuchowe Trzypeo wykryły pogardę w głosie mężczyzny, ale nie zrozumiały jej.

Robot dodał, naśladując ludzką gestykulację;

- Szuka pana Luke’a i przyjęła, że jest tutaj z panem, Zdaje się, że nikt nie wie…

- Luke jeszcze nie wrócił? - Korelianin natychmiast zaniepokoił się. Widział, że niebo nad

wejściem do lodowej jaskini znacznie pociemniało od czasu, kiedy wraz z Chewbaccą zaczęli

naprawiać „Sokoła Millenium”. Wiedział, jak bardzo opadała temperatura na powierzchni po

zapadnięciu nocy i jak zabójcze potrafiły być wiatry.

W mgnieniu oka zeskoczył z podnośnika „Sokoła”, nie obejrzawszy się nawet na

Wookiego.

- Zanituj to, Chewie. Oficer dyżurny! - wrzasnął, a potem przytknął do ust transmiter i

spytał:

- Straż Bezpieczeństwa, czy komandor Skywalker już się zameldował?

Negatywna odpowiedź wywołała grymas na jego twarzy.

Sierżant dyżurny wraz z adiutantem podbiegli do Solo.

background image

- Czy komandor Skywalker już wrócił? - zapytał Hań z napięciem w głosie.

- Nie widziałem go - odparł sierżant. - Możliwe, że wszedł południowym wejściem.

- Proszę to sprawdzić! - polecił ostro, choć oficjalnie nie był upoważniony do wydawania

rozkazów. - To pilne.

Kiedy sierżant wraz z adiutantem odwrócili się i popędzili korytarzem, mały robot wydał

zaniepokojony wznoszący się pytająco gwizd.

- Nie wiem, Erdwa - odpowiedział sztywno Trzypeo, zwracając głowę i tors w kierunku

Hana. - Sir, czy mógłbym spytać, co się dzieje?

Pilot odburknął robotowi gniewnie:

- Idź i powiedz swojej księżniczce, że jeśli Luke nie pojawi się szybko, to znaczy, że nie

żyje.

Erdwa zaczął gwizdać histerycznie na ponurą przepowiednię Solo, a jego przerażony

złocisty towarzysz wykrzyknął:

- Och, nie!

Kiedy Hań Solo wpadł do głównego tunelu, znalazł się w centrum krzątaniny. Ujrzał paru

żołnierzy Rebelii ze wszystkich sił powstrzymujących próbującego się im wyrwać nerwowego

tauntauna.

Z drugiego końca wpadł do korytarza oficer dyżurny, szukając wzrokiem Solo.

- Sir - rzekł gorączkowo - komandor Skywalker nie wszedł południowym wejściem. Mógł

zapomnieć zameldować się.

- Niemożliwe - warknął Korelianin. - Czy śmigacze są gotowe?

- Jeszcze nie - odparł oficer - Przystosowanie ich do zimna okazuje się trudne. Może do

rana…

Hań przerwał mu. Nie było czasu do stracenia na maszyny, które i tak prawdopodobnie

zepsułyby się.

- Będziemy musieli wziąć tauntauny. Biorę sektor czwarty.

- Temperatura spada zbyt gwałtownie.

- Pewnie - burknął Solo - a Luke jest na zewnątrz. Drugi oficer zgłosił się na ochotnika.

- Ja wezmę sektor dwunasty. Niech kontrola ustawi sektor alfa.

Ale Hań wiedział, że nie ma czasu na uruchamianie przez kontrolę ekranów

obserwacyjnych, nie, kiedy Luke prawdopodobnie umierał gdzieś na bezludnych równinach tam

background image

w górze. Przepchnął się przez tłum żołnierzy Rebelii i chwycił wodze jednego z ujeżdżonych

tauntaunów wskakując mu na grzbiet.

- Nocne burze zaczną się, zanim którykolwiek z was dotrze do pierwszego czujnika -

ostrzegł oficer dyżurny.

- No to zobaczymy się w piekle - mruknął Hań, kierując wierzchowca na zewnątrz

jaskini.

Padał gęsty śnieg, kiedy Solo pędził na tauntaunie przez pustynię. Zbliżała się noc i wiatr

wściekle wył, przebijając jego grube ubranie. Wiedział, że jeśli nie znajdzie młodego wojownika

szybko, będzie dla niego równie bezużyteczny jak lodowy sopel.

Tauntaun odczuwał już skutki spadku temperatury. Nawet warstwy izolującego tłuszczu i

zbitego szarego futra nie chroniły go przed żywiołami po zapadnięciu nocy. Zwierzę już sapało,

oddychając z coraz większym trudem.

Jeździec modlił się, aby śnieżny jaszczur nie padł przynajmniej zanim nie odnajdzie

Luke’a.

Ostrzej popędził swego wierzchowca, zmuszając go do biegu przez lodowe równiny.

Poprzez śnieg poruszał się jeszcze jeden kształt. Jego metalowy korpus unosił się nad

zamarzniętym podłożem.

Imperialny robot sondujący zatrzymał się nagle, na moment obracając czujnikami we

wszystkich kierunkach.

Następnie, zadowolony z odczytów, robot łagodnie opuścił się na ziemię. Kilka sond

przypominających nogi pająka oddzieliło się od metalowego kadłuba, rozgarniając leżący śnieg.

Coś zaczęło materializować się wokół niego, pulsujący blask, który stopniowo przykrył

maszynę jakby przezroczystą kopułą. Pole siłowe szybko zestaliło się, nie dopuszczając śniegu

omiatającego kadłub robota do jego powierzchni.

Po chwili blask zniknął, a pędzony wiatrem śnieg szybko uformował doskonałą kopułę

bieli, całkowicie przesłaniając robota i chroniące go pole siłowe.

Tauntaun pędził z największą szybkością, z pewnością zbyt wielką, biorąc pod uwagę

odległość, jaką przebył i trudne do zniesienia mroźne powietrze. Już nie spał, zaczął żałośnie

stękać, a jego chód był coraz bardziej niepewny. Hanowi było przykro z powodu bólu tauntauna,

ale w tej chwili życie zwierzęcia było mniej ważne niż życie jego przyjaciela.

Jeźdźcowi coraz trudniej było cokolwiek dostrzec przez gęstniejący śnieg. Zdesperowany,

background image

szukał jakiejś zmiany w wiecznych równinach, jakiegoś odległego punktu, który mógłby być

Luke’em. Lecz nie było widać nic prócz ciemniejących połaci śniegu i lodu.

A jednak było coś słychać.

Ściągnął wodze, gwałtownie zatrzymując tauntauna. Solo nie był pewny, ale wydawało

mu się, że słyszy coś jeszcze oprócz wycia wichru wokół siebie. Usiłował coś zobaczyć, skąd

dochodził dźwięk.

A potem przynaglił wierzchowca, zmuszając go do galopu przez omiatane śniegiem pole.

Luke mógł być martwy i stać się pożywieniem padlinożerców przed powrotem świtu.

Jednak jakimś cudem ciągle był żywy i walczył o utrzymanie tego stanu mimo gwałtownych

ataków nocnych burz. Z bólem wydostał się ze śniegu tylko po to, aby lodowata wichura wbiła

go weń z powrotem. Kiedy padał, zastanowił się nad ironią tego wszystkiego - chłopiec z farmy

na Tatooine dojrzewający do walki z Gwiazdą Śmierci, teraz ginący samotnie na zamarzniętym

obcym pustkowiu.

Wyczołganie się na pół metra wyczerpało resztki jego sił, zanim w końcu runął w ciągle

rosnące zaspy.

- Nie mogę… - rzekł, choć nikt nie mógł go usłyszeć. Ale ktoś, choć niewidoczny,

usłyszał go jednak.

- Musisz. - Słowa wirowały w mózgu Luke’a. - Spójrz na mnie!

Nie mógł zignorować tego polecenia; siła tych cicho wypowiedzianych słów była zbyt

wielka.

Z ogromnym wysiłkiem uniósł głowę i ujrzał coś, co wziął za halucynację. Przed nim,

najwyraźniej nieczuły na zimno i ciągle odziany tylko w zniszczone szaty, które nosił na gorącej

pustyni Tatooine, stał Ben Kenobi.

Luke chciał do niego zawołać, ale me potrafił wydobyć z siebie głosu.

Zjawa przemówiła z tą samą łagodną powagą, jakiej Ben zawsze używał względem

młodzieńca.

- Musisz przeżyć, Luke.

Młody komandor odnalazł siły, aby ponownie poruszyć ustami.

- Zimno mi… Tak zimno…

- Musisz udać się do systemu Dagobah - pouczyła widmowa postać Bena Kenobiego. -

Będziesz uczył się u Yody, Mistrza Jedi, który był i moim nauczycielem.

background image

Luke słuchał, potem wyciągnął rękę do niesamowitej postaci.

- Ben… Ben… - jęknął.

Postać stała nieporuszona wysiłkami Luke’a.

- Luke - przemówiła znowu - jesteś naszą jedyną nadzieją.

Naszą jedyną nadzieją.

Młody mężczyzna był zdezorientowany. Lecz zanim zdołał zebrać siły, aby poprosić o

wyjaśnienie, postać zaczęła rozpływać się. A kiedy ostatni ślad zjawy zniknął mu z oczu,

Luke’owi wydało się, że widzi zbliżającego się tauntauna z człowiekiem na grzbiecie. Jaszczur

śnieżny poruszał się chwiejnym krokiem. Jeździec był jeszcze za daleko, a burza uniemożliwiała

rozpoznanie.

W rozpaczy młody komandor zawołał: „Ben!” zanim znowu pogrążył się w

nieświadomości.

Tauntaun ledwie mógł ustać na nogach, kiedy Solo zatrzymał go i zsiadł.

Hań patrzył z przerażeniem na pokryty śniegiem, prawie zamarznięty kształt leżący jak

nieżywy u jego stóp.

- No, chłopie - powiedział do nieruchomej postaci, natychmiast zapominając o tym, że

sam prawie zamarzł - jeszcze nie jesteś martwy. Daj mi jakiś znak.

Ale nie potrafił wykryć żadnej oznaki życia i zauważył, że twarz przyjaciela, prawie

przykryta śniegiem, jest wściekle poszarpana. Potarł ją ostrożnie, unikając dotknięcia

zasychających ran.

- Nie rób tego, Luke. Jeszcze nie czas na ciebie. Wreszcie słaba reakcja. Cichy jęk, ledwo

słyszalny ponad wyciem wiatru, wystarczył do rozgrzania jego własnego dygocącego ciała. Hań

uśmiechnął się z ulgą.

- Wiedziałem, że nie zostawisz mnie tutaj samego! Musimy się stąd wydostać.

Wiedząc, że ratunek Luke’a - i jego własny - leżał w szybkości tauntauna, ruszył do

zwierzęcia, niosąc bezwładnego młodego wojownika na rękach. Lecz zanim zdołał ułożyć go na

grzbiecie stworzenia, jaszczur śnieżny wydał pełen bólu ryk, a potem zwalił się na śnieg jak

sterta szarych kłaków. Hań położył towarzysza i podbiegł do leżącego zwierzęcia, które wydało

ostatni głos, nie ryk czy wycie, ale słabe chrapnięcie i zamilkło.

Solo zaczął szukać odrętwiałymi palcami choć najsłabszego śladu życia.

- Bardziej martwy niż księżyc Trytona - rzekł wiedząc, że Luke nie słyszy ani słowa. -

background image

Nie mamy dużo czasu…

Opierając nieruchome ciało przyjaciela o brzuch nieżywego jaszczura, przystąpił do

pracy. Przez chwilę pomyślał, że takie użycie ulubionej broni Rycerza Jedi mogło być czymś w

rodzaju świętokradztwa, ale właśnie teraz miecz świetlny był najbardziej efektywnym i

precyzyjnym narzędziem do rozcięcia grubej skóry tauntauna.

Z początku broń dziwnie leżała mu w ręku, ale za chwilę rozcinał kadłub zwierzęcia od

kudłatej głowy do pokrytych łuskami tylnych łap. Skrzywił się od wstrętnego zapachu,

buchającego z parującego brzucha. Niewiele pamiętał rzeczy, które śmierdziałyby jak

wnętrzności jaszczura śnieżnego. Nie zastanawiając się odrzucił oślizłe trzewia w śnieg.

Kiedy trup zwierzęcia był już zupełnie wypatroszony, Solo wepchnął przyjaciela do

środka ciepłej, pokrytej futrem skóry.

- Wiem, że nie pachnie tu ładnie, ale ochroni cię przed zamarznięciem. Jestem pewien, że

ten tauntaun nie zawahałby się, gdyby był na naszym miejscu.

Z wypatroszonego ciała jaszczura śnieżnego wydobyła się nowa fala smrodu.

- Fu! - Hań omal nie zwymiotował. - Właściwie to dobrze, że urwał ci się film, bracie.

Nie zostało wiele czasu do zrobienia tego, co należało zrobić. Lodowatymi rękami Solo

przerzucał zawartość pakunku z zaopatrzeniem przymocowanego na grzbiecie wierzchowca, aż

wśród rzeczy wydawanych Rebeliantom znalazł pojemnik z namiotem.

Zanim go rozpakował, powiedział do transmitera:

- Baza Echo, słyszycie mnie? Żadnej odpowiedzi.

- Ten transmiter jest bezużyteczny!

Niebo pociemniało złowrogo i wiatr dął gwałtownie, co prawie uniemożliwiało nawet

oddychanie. Z trudem otworzył pojemnik i z wysiłkiem zaczął ustawiać jedyny element

rebelianckiego wyposażenia, który mógł dać schronienie im obu - choćby na krótki czas.

- Jeśli nie postawię tego namiotu szybko - mruknął do siebie - Jabba nie będzie

potrzebował łowców nagród.

background image

III

Erdwa Dedwa stał przed samym wejściem do ukrytego lodowego hangaru Rebeliantów,

przy-prószony warstwą śniegu osiadłego na jego korpusie w kształcie korka. Jego wewnętrzne

mechanizmy czasowe wiedziały, że czekał tu już długo, a jego czujniki optyczne powiedziały

mu, że niebo jest ciemne.

Ale jednostkę R2 interesowały tylko jej wbudowane czujniki sondujące, które ciągle

wysyłały sygnały poprzez pola lodowe. Jego długie i uporczywe poszukiwania czujnikami

Luke’a Skywalkera i Hana Solo niczego nie dały.

Krępy robot zaczął gwizdać nerwowo, kiedy podszedł do niego Trzypeo sztywno brodząc

w śniegu.

- Erdwa - rzekł złocisty robot, przechylając w stawach biodrowych górną część korpusu -

już nic więcej nie możesz zrobić. Musisz wejść do środka. - Złocisty android wyprostował się na

całą wysokość, symulując ludzki dreszcz. Wiatr z wyciem omiatał jego błyszczący kadłub. -

Erdwa, przeguby mi zamarzają. Czy mógłbyś się pospieszyć? - Trzypeo, zanim skończył zdanie,

już spieszył z powrotem do wejścia do hangaru.

Niebo Hoth było już wtedy całkowicie czarne, a zmartwiona księżniczka Leia Organa

czuwając, stała w wejściu do rebelianckiej bazy. Drżała na nocnym wietrze, próbując przebić

wzrokiem ciemność. Czekała obok głęboko zaniepokojonego Derlina, ale myślą błądziła gdzieś

po lodowych polach.

Ogromny Wookie siedział w pobliżu. Kiedy oba roboty weszły do hangaru, szybko

podniósł grzywiastą głowę znad owłosionych rąk.

Trzypeo był po ludzku roztrzęsiony.

- Erdwa nie odebrał żadnych sygnałów - zameldował nerwowo - choć uważa, że jego

zasięg jest zbyt ograniczony, aby sprawić, żebyśmy porzucili nadzieję.

Jednak w sztucznym głosie androida dało się wykryć bardzo mało pewności.

Leia skinęła wyższemu robotowi głową na znak, że przyjęła wiadomość, ale nic nie

powiedziała. Myśli miała zajęte parą zaginionych bohaterów. Najbardziej niepokojące dla niej

było to, że skoncentrowała się na jednym z nich: ciemnowłosym Korelianinie, którego słowa nie

zawsze należało brać dosłownie.

background image

Kiedy księżniczka stała na straży, Derlin odwrócił się, aby przyjąć meldunek od

porucznika.

- Wszystkie patrole z wyjątkiem Solo i Skywalkera powróciły, sir. Major obejrzał się na

księżniczkę.

- Wasza Wysokość - rzekł głosem ciężkim z żalu - dziś już nic więcej nie da się zrobić.

Temperatura spada szybko. Trzeba zamknąć wrota. Przykro mi.

- Odczekał chwilę, potem zwrócił się do porucznika:

- Zamknąć wrota.

Oficer odwrócił się, aby wykonać rozkaz i temperatura w lodowym pomieszczeniu

zdawała się opadać jeszcze niżej, kiedy Wookie zawył żałośnie z rozpaczy.

- Śmigacze powinny być gotowe rano - powiedział major do Lei. - Ułatwią poszukiwanie.

Właściwie nie oczekując twierdzącej odpowiedzi zapytała:

- Czy jest jakaś szansa, że przeżyją do rana?

- Słaba - odparł z ponurą szczerością. - Ale owszem, szansa istnieje.

W odpowiedzi na słowa majora Erdwa uruchomił w swym beczkowatym kadłubie

miniaturowe komputery. Żonglerka licznymi zbiorami matematycznych obliczeń i uwieńczenie

wyliczeń serią tryumfalnych gwizdów zajęło mu tylko parę chwil.

- Psze pani - przetłumaczył Trzypeo - Erdwa mówi, że prawdopodobieństwo przeżycia

wynosi jeden do siedmiuset dwudziestu pięciu. - A pochylając się w kierunku niższego robota,

android protokolarny mruknął:

- Nie sądzę, aby w tej chwili ta informacja była nam potrzebna.

Nikt nie zareagował na to tłumaczenie. Przez kilka długich chwil panowała uroczysta

cisza, zakłócana jedynie wibrującym łoskotem metalu uderzającego o metal: ogromne wrota

rebelianckiej bazy zostały zamknięte na noc. Tak jakby jakieś bezduszne bóstwo oficjalnie

odcięło grupę od dwóch mężczyzn na lodowych równinach i oznajmiło ich śmierć metalicznym

hukiem.

Chewbacca jeszcze raz zawył rozdzierająco. W myśli Lei wkradła się cicha modlitwa,

często odmawiana na byłym świecie zwanym Alderaan.

Słońce wspinające się nad pomocny horyzont Hoth było stosunkowo przyćmione, ale jego

blask wystarczał, aby nieco ogrzać lodową powierzchnię planety. Światło sunęło po falujących

wzgórzach śniegu, z trudem wciskało się w ciemniejsze wgłębienia lodowego wąwozu i w końcu

background image

spoczęło na czymś, co musiało być jedynym doskonałym białym pagórkiem na całym świecie.

Był on tak doskonały, że musiał zawdzięczać swe istnienie jakiejś innej sile niż Natura.

Nagle, w miarę jak niebo stawało się coraz jaśniejsze, pagórek zaczął buczeć. Ktokolwiek by go

obserwował, byłby zaskoczony tym, co zobaczył. Wydawało się, że śnieżna kopuła rozrywa się

w wielkim wybuchu wysyłając w niebo pokrywającą ją warstwę śniegu. Bucząca maszyna

zaczęła wciągać wysuwane czujniki, a jej kadłub uniósł się powoli z zamarzniętego białego

legowiska.

Robot sondujący zatrzymał się na krótko w powietrzu, a potem ruszył dalej przez pokryte

śniegiem równiny z poranną misją.

Co jeszcze wtargnęło w poranne powietrze lodowego świata - stosunkowo mały tęponosy

statek o ciemnych oknach kabiny i działkach laserowych po obu burtach. Rebeliancki śmigacz

śnieżny był grubo opancerzony i przeznaczony do walki nad powierzchnią planety. Lecz tego

ranka odbywał lot zwiadowczy, pędząc nad rozległym białym krajobrazem i wznosząc się nad

konturami zasp.

Choć był zaprojektowany dla dwuosobowej załogi, Zev był na statku sam. Ogarniał

spojrzeniem panoramiczny odczyt posępnych połaci pod nim i modlił się o znalezienie obiektów

poszukiwań zanim oślepnie od blasku śniegu.

Nagle usłyszał słaby wysoki przerywany sygnał.

- Baza Echo - krzyknął radośnie do kabinowego transmitera. - Mam coś! Niewiele, ale

mógłby to być jakiś sygnał życia. Sektor 4-6-1 na 8-8-2. Podchodzę bliżej.

Gorączkowo manipulując sterami statku, Zev zmniejszył lekko jego szybkość i przechylił

go nad zaspą. Z przyjemnością powitał przeciążenie dociskające go do fotela i skierował śmigacz

w kierunku słabego sygnału.

Kiedy biały bezkres Hoth pędził pod nim, rebeliancki pilot przełączył transmiter na inną

częstotliwość.

- Echo Trzy, tu Łobuz Dwa. Czy mnie słyszysz? Komandorze Skywalker, tu Łobuz Dwa.

Jedyną odpowiedzią, jaką odebrał, były trzaski zakłóceń.

Ale potem usłyszał głos, bardzo daleki głos przedzierający się przez trzaski.

- Miło, że wpadliście, chłopaki. Mam nadzieję, że nie wyrwaliśmy was z łóżka zbyt

wcześnie.

Zev z radością powitał charakterystyczny sarkazm w głosie Hana Solo. Przełączył

background image

nadajnik z powrotem na ukrytą bazę Rebeliantów.

- Baza Echo, tu Łobuz Dwa - zameldował nagle podniesionym głosem. - Znalazłem ich.

Powtarzam…

Jednocześnie pilot włączył precyzer sygnałów mrugających na ekranach monitorów w

kabinie. Następnie jeszcze bardziej zredukował prędkość statku, opuszczając go na tyle nisko, że

mógł lepiej widzieć mały obiekt kontrastujący z puszystymi równinami.

Obiekt, przenośny namiot wchodzący w skład wyposażenia Rebeliantów, tkwił na

szczycie zaspy. Po nawietrznej leżała ubita warstwa śniegu. A o górną część zaspy była

niepewnie oparta prowizoryczna antena radiowa.

Lecz o wiele milszym widokiem niż wszystko to, była znajoma postać ludzka, stojąca

przed śnieżnym schroniskiem i gorączkowo wymachująca rękami.

Kiedy Zev przechylił statek do lądowania, odczuł wszechogarniającą wdzięczność, że

choć jeden z wojowników, których miał odnaleźć, jeszcze żyje.

Jedynie grube okno ze szkła dzieliło poturbowanego, prawie zamarzniętego Luke’a

Skywalkera od czwórki obserwujących go przyjaciół.

Hań Solo, który doceniał względne ciepło panujące w centrum medycznym Rebeliantów,

stał obok Lei, swego drugiego pilota Wookiego, Erdwa Dedwa i Ce Trzypeo. Odetchnął z ulgą.

Wiedział, że mimo ponurej atmosfery w pomieszczeniu młody komandor był wreszcie poza

zasięgiem niebezpieczeństwa i w najlepszych mechanicznych rękach.

Ubrany jedynie w białe spodenki, unosił się w pozycji pionowej wewnątrz

przezroczystego walca. Nos i usta przykrywała mu maska oddechowa połączona z mikrofonem.

Robot medyczny, chirurg 2-1B, zajmował się młodzieńcem z wprawą najlepszych

humanoidalnych lekarzy. Pomagał mu asystent medyczny, robot FX-7, który wyglądał jak

przykryty metalowym kołpakiem zestaw walców, kabli i wysięgników. Robot medyczny z

wdziękiem nacisnął guzik, co spowodowało zalanie jego ludzkiego pacjenta czerwonym

galaretowatym płynem. Hań wiedział, że bacta czyni cuda, nawet z pacjentami w tak opłakanym

stanie, jak jego przyjaciel.

Kiedy bąbelkujący śluz oblepiał mu ciało, Luke zaczął szamotać się i bredzić w malignie.

- Uważajcie… - jęknął - … stworzenie śnieżne. Niebezpieczne… Yoda… udaj się do

Yody… tylko on…

Hań nie miał zielonego pojęcia, o czym majaczył jego przyjaciel. Chewbacca także

background image

zmieszany paplaniną młodzieńca, wyraził swe zdumienie pytającym szczeknięciem.

- Ja też nic z tego nie rozumiem - odparł Hań. Trzypeo wtrącił się:

- Żywię nadzieję, że jest cały, jeśli państwo mnie rozumieją. Byłoby niezwykle

niepożądane, gdyby pan Luke złapał krótkie spięcie.

- Mały wpadł na coś - zauważył trzeźwo Solo - i nie był to tylko mróz…

- To te stworzenia, o których ciągle mówi - rzekła Leia patrząc na ponurego Korelianina. -

Podwoiliśmy środki bezpieczeństwa. Hań - zaczęła, próbując mu podziękować - nie wiem, jak…

- Nie ma o czym mówić - powiedział szorstko. Teraz obchodził go tylko przyjaciel w

czerwonym płynie bacta.

Ciało Luke’a nurzało się w kolorowej substancji, której lecznicze właściwości już dawały

rezultaty. Przez chwilę wydawało się, że próbował opierać się dobroczynnemu przepływowi

przezroczystej mazi. W końcu przestał mamrotać i odprężył się, poddając się władzy bacty.

2-1B odwrócił się od człowieka powierzonego jego opiece. Przekrzywił głowę kształtu

czaszki, aby spojrzeć przez okno na Solo i resztę.

- Komandor Skywalker był w stanie uśpienia, lecz dobrze reaguje na bactę - obwieścił

robot rozkazującym, autorytatywnym głosem, który było wyraźnie słychać przez szkło. -

Niebezpieczeństwo minęło.

Te słowa natychmiast zlikwidowały napięcie, w jakim znajdowała się grupka po drugiej

stronie okna. Leia odetchnęła z ulgą, a Chewbacca wykrzyknął swoją aprobatę dla zabiegów 2-

1B.

Luke nie potrafił określić, jak długo był nieprzytomny. Teraz jednak w pełni kontrolował

umysł i zmysły. Siedział w łóżku w centrum medycznym Rebelii. Co za ulga - pomyślał - znowu

oddychać prawdziwym powietrzem, obojętnie jak zimnym.

Robot medyczny zdejmował opatrunek ochronny z jego gojącej się twarzy. Odsłonięte

mu oczy i zaczął rozpoznawać czyjąś twarz. Postać uśmiechniętej księżniczki Lei stojącej przy

łóżku nabierała stopniowo ostrości. Z wdziękiem przybliżyła się i delikatnie odgarnęła mu włosy

z oczu.

- Bacta świetnie rosną - rzekła spojrzawszy na jego gojące się rany. - Blizny powinny

zniknąć w ciągu jednego dnia. Czy ciągle boli?

Z drugiej strony pokoju z hukiem otworzyły się drzwi. Erdwa wydał powitalny radosny

pisk tocząc się przez pomieszczenie, a Trzypeo z głośnym brzękiem podszedł do jego łóżka.

background image

- Panie Luke, jak to dobrze widzieć pana znów funkcjonującego.

- Dzięki, Trzypeo.

Uszczęśliwiony Erdwa wydał serię pisków i gwizdów.

- Erdwa także daje wyraz swej uldze - usłużnie przetłumaczył android.

Luke z pewnością był wdzięczny robotom za troskę. Lecz zanim zdołał któremuś z nich

odpowiedzieć, spotkał się z kolejną przeszkodą.

- Cześć, mały - przywitał go hałaśliwie Hań Solo wpadając z Chewbacca do centrum

medycznego. Wookie wymruczał przyjacielskie powitanie.

- Wyglądasz na tyle zdrowo, że mógłbyś rozłożyć na obie łopatki gundarka - zauważył

Korelianin.

Młody mężczyzna rzeczywiście czuł się silny i był wdzięczny przyjacielowi.

- Dzięki tobie.

Hań obdarzył księżniczkę szerokim, szatańskim uśmiechem. - No i co, Wasza Miłość -

rzekł kpiąco - wygląda na to, że udało ci się zatrzymać mnie w pobliżu jeszcze jakiś czas.

- Nie miałam z tym nic wspólnego - odrzekła Leia z ogniem, oburzona jego próżnością. -

Generał Rieekan uważa, że opuszczenie systemu przez jakikolwiek statek do czasu uruchomienia

generatorów jest niebezpieczne.

- To dobra bajeczka. Ale j a uważam, że po prostu nie zniosłabyś mojej nieobecności.

- Nie wiem, skąd bierzesz te urojenia, laserowy móżdżku - odcięła się.

Chewbacca, ubawiony tą słowną utarczką dwu najsilniejszych z ludzkich osobowości, z

jakimi kiedykolwiek się spotkał, zaśmiał się grzmiącym śmiechem Wookiego.

- Śmiej się, śmiej, purchawo - powiedział Hań dobrotliwie. - Nie widziałeś nas samych w

południowym przejściu.

Aż do tej chwili Luke prawie nie słuchał tej ożywionej wymiany. Ci dwoje sprzeczali się

wystarczająco często już przedtem. Lecz ta wzmianka o południowym przejściu wzbudziła jego

ciekawość. Spojrzał na Leię spodziewając się wyjaśnienia.

- Wyraziła swe prawdziwe uczucie do mnie - ciągnął Hań, uradowany różanym

rumieńcem, jaki pojawił się na policzkach księżniczki. - No, Wasza Wysokość, już zapomniałaś.

- Och, ty podły, zarozumiały, zapyziały półgłówkowaty nerfopasie - wypaliła w furii.

- Kto jest zapyziały? - uśmiechnął się. - Coś ci powiem, kwiatuszku, musiałem blisko

trafić, skoro tak się rzucasz. Nie wydaje ci się, Luke?

background image

- Tak - rzekł, patrząc na księżniczkę z niedowierzaniem. - Tak jakby.

Leia spojrzała na Luke’a z dziwną mieszaniną uczuć widoczną na zarumienionej twarzy.

Przez chwilę w jej oczach odbijało się coś delikatnego, prawie dziecinnego. A potem twarda

maska opadła na miejsce.

- Och, naprawdę? - powiedziała. - No cóż, chyba nie wiesz wszystkiego o kobietach, co?

Luke zgodził się po cichu. Zgodził się jeszcze bardziej, kiedy w następnej chwili

pochyliła się i pocałowała go mocno w usta. Potem odwróciła się na pięcie i pomaszerowała

przez pokój trzaskając za sobą drzwiami. Wszyscy w pokoju - ludzie, Wookie i roboty - spojrzeli

po sobie, niezdolni do wydobycia głosu.

Gdzieś z daleka zawył w podziemnych korytarzach alarm ostrzegawczy.

Generał Rieekan i główny kontroler naradzali się w centrum dowodzenia, kiedy Hań Solo

i Chewbacca wpadli do pomieszczenia. Księżniczka Leia i Trzypeo, którzy przysłuchiwali się

rozmowie generała i oficera, odwrócili się wyczekująco na ich widok.

Z drugiej strony komnaty z ogromnej konsoli obsługiwanej przez oficerów kontroli,

zabrzmiał sygnał ostrzegawczy.

- Panie generale - zawołał kontroler czujników. Rieekan obserwował ekrany konsoli z

ponurą uwagą. Nagle zobaczył błyskający sygnał, którego jeszcze przed chwilą nie było.

- Księżniczko - rzekł - chyba mamy gościa. Leia, Hań, Chewbacca i Trzypeo otoczyli

generała i obserwowali ekrany monitorów, z których dochodziły urywane gwizdy.

- Wychwyciliśmy coś na zewnątrz bazy w Strefie Dwunastej. Porusza się na wschód -

powiedział Rieekan.

- Cokolwiek to jest, jest z metalu - powiedział kontroler czujników.

Oczy Lei rozszerzyły się z zaskoczenia. - To znaczy nie może to być żadne z tych

stworzeń, które zaatakowały Luke’a?

- Mogłoby to być coś naszego? - zapytał Hań. - Śmigacz?

Kontroler czujników potrząsnął głową. - Nie, nie ma sygnału. - Wtem pojawił się sygnał

dźwiękowy z innego monitora. - Proszę zaczekać, mam coś bardzo słabego…

Idąc tak szybko, jak tylko pozwalały mu sztywne przeguby, Trzypeo podszedł do konsoli.

Jego czujniki słuchowe nastroiły się do dziwnych sygnałów.

- Muszę powiedzieć, sir, że posługuję się płynnie ponad sześćdziesięcioma milionami

form porozumiewania się, ale to jest coś nowego. Musi to być zbudowane albo…

background image

Właśnie wtedy przez głośnik transmitera w konsoli dal się słyszeć głos rebelianckiego

żołnierza:

- Tu posterunek Echo Trzy-Osiem. Niezidentyfikowany obiekt w naszym zasięgu. Jest tuż

za grzbietem. Powinniśmy wejść w kontakt optyczny za około… - bez ostrzeżenia głos napełnił

się strachem. - Co, do… Och, nie!

Dały się słyszeć trzaski zakłóceń, a potem transmisja zanikła całkowicie. Hań zmarszczył

się.

- Cokolwiek to jest - rzekł - nie ma przyjaznych zamiarów. Chodźmy rzucić okiem,

Chewie.

Jeszcze zanim Hań i Chewbacca wyszli z pomieszczenia, generał Rieekan wysłał do

posterunku Trzy-Osiem Łobuzy Dziesięć i Jedenaście.

Ogromny gwiezdny niszczyciel Imperium zajmował we flocie Imperatora groźną pozycję.

Smukły, wydłużony statek był większy i jeszcze bardziej złowieszczy niż pięć klinowatych

imperialnych gwiezdnych niszczycieli, które go chroniły. Razem te sześć krążowników było

najbardziej niszczycielską i budzącą największy strach siłą w Galaktyce, zdolną zamienić w

kosmiczny pył wszystko, co znalazło się zbyt blisko ich broni.

Ze wszystkich stron gwiezdne niszczyciele były o-toczone przez mniejsze statki bojowe,

a wokół całej tej kosmicznej armady pomykały niesławne myśliwce TIE.

W sercu każdego członka załogi tej eskadry śmierci, a szczególnie wśród personelu

potwornego centralnego gwiezdnego niszczyciela, panowała nieograniczona pewność siebie.

Lecz coś płonęło także w ich duszach. Strach - strach przed samymi tylko znajomymi ciężkimi

krokami, odbijającymi się echem po ogromnym statku. Członkowie załóg bali się tych stąpań i

drżeli, kiedy słyszeli, jak nadchodzą, a z nimi przywódca budzący wielki strach, ale i wielki

respekt.

Górujący nad wszystkimi, Darth Vader, Czarny Lord Sith w czarnym płaszczu i

zakrywającym twarz czarnym hełmie, wszedł na główny pokład dowodzenia. Znajdujący się tam

ludzie zamilkli. Przez chwilę zdającą się nie mieć końca nie było słychać nic prócz odgłosów

dobiegających z tablic kontrolnych statku i głośnego oddychania dochodzącego z metalowej

maski hebanowej postaci.

Kiedy Darth Vader obserwował nieskończoną feerię gwiazd, kapitan Piett pospieszył

przez szeroki mostek statku z wiadomością dla krępego, nieprzyjemnie wyglądającego admirała

background image

Ozzela, który miał wyznaczone stanowisko na mostku.

- Chyba coś znaleźliśmy, panie admirale - oznajmił nerwowo przenosząc wzrok z Ozzela

na Czarnego Lorda.

- Tak, panie kapitanie? - admirał był pewnym siebie człowiekiem czującym się

swobodnie w obecności swego odzianego w płaszcz zwierzchnika.

- Meldunek, jaki otrzymaliśmy, jest tylko fragmentem pochodzącym od robota

sondującego w systemie Hoth. Ale jest to najlepszy trop, jaki mamy od…

- Mamy tysiąc robotów sondujących przeszukujących Galaktykę - przerwał Ozzel

gniewnie. - Chcę dowodów, nie tropów. Nie zamierzam dalej gonić z jednego krańca…

Nagle postać w czerni podeszła do grupki i przerwała:

- Znaleźliście coś? - zapytała głosem nieco zmienionym przez maskę oddechową.

Kapitan Piett z szacunkiem spojrzał na swego pana, który majaczył nad nim jak czarno

odziany wszechmocny bóg.

- Tak, sir - powiedział Piett powoli, ostrożnie dobierając słowa. - Mamy dane wizyjne.

Przypuszczamy, że system jest pozbawiony form ludzkich…

Lecz Vader nie słuchał już kapitana. Zwrócił twarz zasłoniętą maską w kierunku obrazu

wyświetlanego na jednym z ekranów widokowych - obrazu małej eskadry rebelianckich

śmigaczy pędzących nad białymi polami.

- To jest to - zahuczał bez wahania.

- Mój panie - zaprotestował admirał Ozzel - jest tak wiele osiedli nie umieszczonych na

mapach. - To mogą być przemytnicy…

- To jest właśnie to! - były Rycerz Jedi nie ustępował; zacisnął pięść w czarnej rękawicy.

- A Skywalker jest z nimi. Admirale, proszę wezwać statki patrolowe i wziąć kurs na system

Hoth. - Vader spojrzał w kierunku oficera odzianego w zielony mundur i takąż czapkę. -

Generale Veers - zwrócił się do niego Czarny Lord - proszę przygotować swoich ludzi.

Jak tylko Darth Vader skończył mówić, jego ludzie zajęli się wykonaniem tego planu.

Imperialny robot sondujący wysunął z owadziej głowy dużą antenę i wysłał wysoki,

przeszywający sygnał. Czytniki robota zareagowały na żywą formę za wielką śnieżną wydmą i

wykryły pojawienie się brązowej głowy Wookiego i jego gardłowy pomruk. Miotacze

wbudowane w robota wycelowały w pokrytego futrem olbrzyma. Lecz zanim zdołał wypalić, zza

Wookiego wystrzelił czerwony promień z ręcznego miotacza i musnął jego ciemno wykończony

background image

kadłub.

Uskakując za dużą zaspę, Hań Solo zauważył, że Chewbacca ciągle jest ukryty, a potem

patrzył jak robot błyskawicznie odwrócił się do niego w powietrzu. Jak dotąd podstęp działał i

teraz on stanowił cel. Hań ledwo wycofał się, kiedy wisząca w powietrzu maszyna wypaliła,

wyrywając z krawędzi zaspy, za którą się ukrył, kawały śniegu. Strzelił drugi raz, trafiając ją

dokładnie promieniem swej broni. Wtedy usłyszał wysoki wibrujący dźwięk dochodzący z

groźnej maszyny i w jednej chwili imperialny robot sondujący rozpadł się na milion lub więcej

płonących kawałków.

- …obawiam się, że niewiele zostało - powiedział Hań do transmitera kończąc meldunek

dla podziemnej bazy.

Księżniczka i generał Rieekan ciągle stali przy konsoli, skąd utrzymywali łączność z

Hanem.

- Co to takiego? - zapytała Leia.

- Jakiś robot - odparł. - Nie trafiłem go tak mocno. Musiał mieć wbudowany program

autodestrukcji.

Leia zastanowiła się nad tą niemiłą wiadomością.

- Robot Imperium - rzekła, zdradzając lekki niepokój.

- Jeśli tak - ostrzegł Hań - to Imperium z pewnością wie, że tu jesteśmy.

Generał Rieekan pokręcił powoli głową.

- Lepiej zacznijmy ewakuację planety.

background image

IV

Sześć złowrogich kształtów pojawiło się w czarnej przestrzeni systemu Hoth, majacząc

jak ogromne demony zniszczenia, gotowe wypuścić furie swej imperialnej broni. Wewnątrz

największego z gwiezdnych niszczycieli Imperium Darth Vader siedział samotnie w małym

kulistym pomieszczeniu. Pojedynczy promień światła błyszczał na jego czarnym hełmie, kiedy

tak tkwił bez ruchu w komnacie medytacji.

Gdy nadszedł generał Veers, kula powoli się otworzyła. Jej górna połowa uniosła się jak

mechaniczna szczęka z wystającymi ostrymi zębami. Ciemna postać, siedząca wewnątrz

przypominającego paszczę kokonu, wydawała się Veersowi martwa, choć emanowały z niej silne

fluidy czystego zła, wywołując u oficera lęk.

Niepewny swej własnej odwagi, postąpił krok naprzód.

Miał do przekazania wiadomość, ale wolał raczej czekać w razie konieczności godzinami,

niż przerwać medytacje Czarnemu Lordowi.

Lecz Vader odezwał się natychmiast.

- O co chodzi, Veers?

- Panie - odparł generał, starannie dobierając każde słowo - flota wyszła z nadprzestrzeni.

Com-Scan wykrył pole energetyczne osłaniające obszar na szóstej planecie w systemie Hoth.

Pole jest wystarczająco silne, aby odchylić jakiekolwiek bombardowanie.

Vader wstał wyprostowując swą dwumetrową postać, płaszczem omiatając podłogę.

- Ach, więc rebelianckie szumowiny wiedzą o naszej obecności. - Wściekły, zacisnął

dłonie w czarnych rękawicach w pięści. - Admirał Ozzel wyszedł z nadprzestrzeni zbyt blisko

systemu.

- Sądził, że zaskoczenie jest rozsądniejszym…

- Jest równie niezręczny jak głupi - przerwał mu Czarny Lord oddychając ciężko. -

Zwykłe bombardowanie jest niemożliwe z powodu tego pola energii. Proszę przygotować

żołnierzy do ataku na powierzchni.

Generał Veers odwrócił się z wojskową precyzją i wymaszerował z pomieszczenia

medytacyjnego zostawiając za sobą wściekłego Vadera. Lord Ciemności włączył duży ekran

obserwacyjny pokazujący jasny obraz ogromnego mostka jego gwiezdnego niszczyciela.

background image

Admirał Ozzel wystąpił do przodu w odpowiedzi na wezwanie Vadera. Jego twarz prawie

zupełnie wypełniła ekran monitora. W głosie Ozzela dał się słyszeć niepokój, kiedy oznajmiał:

- Lordzie Vader, flota wyszła z nadprzestrzeni… Odpowiedź Lorda Sith była skierowana

do oficera stojącego pół metra za admirałem.

- Kapitanie Piett.

Nie ryzykując zwłoki, wezwany natychmiast wystąpił do przodu, podczas gdy admirał

zrobił chwiejny krok w tył, odruchowo sięgając ręką do gardła.

- Tak, panie - odpowiedział Piett z szacunkiem. Ozzel zaczął się dusić, bo jego gardło,

jakby w uścisku niewidzialnych szponów, poczęło się kurczyć.

- Proszę przygotować się do wysadzenia oddziałów szturmowych poza polem energii -

rozkazał Vader. - Następnie proszę rozwinąć flotę w takim szyku, aby nic nie mogło wydostać się

z tej planety. Pan tu teraz dowodzi, admirale Piett.

Dla Pietta wiadomość ta była jednocześnie przyjemna i niepokojąca. Kiedy odwrócił się,

aby wykonać rozkazy, ujrzał postać, jaką sam kiedyś mógłby być. Twarz Ozzela była straszliwie

wykrzywiona w walce o ostatni oddech; potem osunął się jak martwy strzęp na podłogę.

Imperium weszło do systemu Hoth.

Na jękliwy dźwięk alarmów rozbrzmiewający w lodowych tunelach, żołnierze Rebelii

pobiegli na stanowiska bojowe. Obsługa naziemna i roboty wszystkich rozmiarów i typów

spieszyły wykonać wyznaczone zadania, sprawnie reagując na zagrożenie ze strony Imperium.

Opancerzone śmigacze śnieżne tankowały, czekając w szyku bojowym na start przez

wejście do głównej jaskini. W tym czasie księżniczka Leia zwracała się do zebranej w hangarze

grupki pilotów myśliwców:

- Duże statki transportowe odlecą, jak tylko zostaną załadowane. Tylko dwa myśliwce

eskorty na statek. Osłonę energetyczną można otworzyć tylko na ułamek sekundy, więc będziecie

musieli trzymać się bardzo blisko transportowców.

Hobbie, weteran wielu bitew, spojrzał z troską na księżniczkę:

- Dwa myśliwce przeciw gwiezdnemu niszczycielowi?

- Działo jonowe wystrzeli kilka ładunków, które powinny zniszczyć każdy statek w

waszym korytarzu - wyjaśniła Leia. - Kiedy znajdziecie się poza osłoną energetyczną, udacie się

do punktu spotkania. Powodzenia.

Nieco pokrzepieni, Hobbie i inni piloci, pobiegli do swych myśliwców.

background image

W tym czasie Hań gorączkowo pracował nad zakończeniem spawania podnośnika w

„Sokole Millenium”. Kończąc szybko zeskoczył na podłogę hangaru i włączył transmiter.

- W porządku, Chewie - powiedział do włochatej postaci siedzącej za sterami „Sokoła” -

spróbuj.

Właśnie wtedy księżniczka przeszła obok, rzucając mu gniewne spojrzenie. Hań spojrzał

na nią wyraźnie z siebie zadowolony, podczas gdy podnośniki frachtowca zaczęły unosić się

znad podłogi, po czym prawy wpadł w niekontrolowane drgania, częściowo odłamał się i

wahadłowym ruchem opadł z powrotem z kłopotliwym hukiem.

Odwrócił się od Lei, kątem oka dostrzegając jej twarz z uniesioną drwiąco brwią.

- Wyłącz to, Chewie - mruknął do swego małego nadajnika.

„Mściciel”, jeden z klinowatych gwiezdnych niszczycieli armady Imperium, unosił się jak

zmechanizowany anioł śmierci w morzu gwiazd na zewnątrz systemu Hoth. Kiedy kolosalny

statek zaczął przybliżać się do lodowego świata, planeta stawała się coraz wyraźniej widoczna

przez okna rozciągające się na sto lub więcej metrów na ogromnym mostku okrętu.

Kapitan Needa, komandor załogi „Mściciela”, patrzył przez główny ekran na planetę,

kiedy podszedł do niego kontroler.

- Sir, rebeliancki statek wchodzi w nasz sektor.

- Dobrze - odparł Needa z błyskiem w oku. - Nasza pierwsza zdobycz tego dnia.

- Ich pierwszym celem będą generatory mocy - powiedział generał Rieekan do

księżniczki.

- Pierwszy transportowiec zbliża się do osłony - powiedział jeden z kontrolerów, śledząc

świecący punkt, który mógł być tylko gwiezdnym niszczycielem Imperium.

- Przygotować się do otwarcia osłony - wydał komendę technik radarowy.

- Sekcja dział jonowych pełna gotowość - powiedział inny kontroler.

Olbrzymia metalowa kula na lodowej powierzchni Hoth obróciła się do właściwej pozycji

i skierowała w górę wielkie działo.

- Ognia! - wydał rozkaz generał Rieekan. Nagle dwa czerwone promienie niszczycielskiej

energii wystrzeliły w niebo. Promienie niemal natychmiast dogoniły pierwszy z pędzących

rebelianckich statków transportowych i pomknęły bezpośrednim kursem na wielki gwiezdny

niszczyciel.

Podwójna czerwona błyskawica uderzyła w ogromny statek i rozsadziła jego pancerną

background image

wieżę dowodzenia. Eksplozje wywołane trafieniem zaczęły chybotać olbrzymią latającą fortecą,

posyłając ją w niekontrolowany korkociąg. Gwiezdny niszczyciel runął w otwarty kosmos, a

rebeliancki transportowiec z eskortą dwóch myśliwców umknął ku wolności.

Luke Skywalker, przygotowując się do odlotu, wciągał na siebie strój na ciężkie warunki

pogodowe i obserwował jak piloci, strzelcy i jednostki R2 spiesznie kończą pracę. Ruszył w

kierunku czekających śmigaczy śnieżnych. Po drodze młody komandor zatrzymał się przy części

rufowej „Sokoła Millenium”, gdzie Hań Solo i Chewbacca gorączkowo pracowali nad prawym

podnośnikiem.

- Chewie - zawołał - dbaj o siebie. I pilnuj tego faceta, dobrze?

Wookie szczeknął na pożegnanie, objął Luke’a ogromnymi rękami, a potem wrócił do

roboty nad podnośnikiem.

Dwaj przyjaciele, Luke i Hań, stali patrząc na siebie, może po raz ostatni w życiu.

- Mam nadzieję, że pogodzisz się z Jabbą - powiedział w końcu.

- Poślij ich do diabła, mały - odpowiedział swobodnie Korelianin.

Młody komandor zaczął się oddalać, a w głowie tłoczyły mu się wspomnienia wspólnych

wyczynów z Hanem. Zatrzymał się, obejrzał na „Sokoła”, i zobaczył, że przyjaciel wciąż za nim

patrzy. Kiedy tak spoglądali na siebie, Chewie, który podniósł wzrok, zrozumiał, że życzą sobie

wzajemnie wszystkiego najlepszego, gdziekolwiek zawiodą ich losy.

System nagłośnienia przerwał rozmyślania; rebeliancki spiker ogłosił:

- Pierwszy transportowiec wydostał się. Zgromadzeni w hangarze zareagowali na to

radosnym okrzykiem. Luke odwrócił się i pospieszył do swego śmigacza śnieżnego. Kiedy tam

dotarł, Dack, jego młody strzelec, już stał na zewnątrz statku, czekając na niego.

- Jak się pan czuje, sir? - zapytał z entuzjazmem.

- Jak nowonarodzony, Dack. A ty? Dack uśmiechnął się promiennie.

- W tej chwili mógłbym wziąć na siebie całe Imperium.

- Tak - rzekł komandor cicho. - Wiem, co czujesz.

Choć dzieliło ich tylko kilka lat, w tej chwili czuł się o całe wieki starszy.

Przez głośniki dobiegł ich głos księżniczki Lei:

- Uwaga, piloci śmigaczy… na sygnał odwrotu zebrać się na Południowym Stoku. Wasze

myśliwce są przygotowane do startu. Po zakończeniu ewakuacji zostanie nadany sygnał Jeden

Pięć.

background image

Trzypeo i Erdwa stali pośród biegającego personelu i pilotów przygotowujących się do

startu. Złocisty android pochylił się lekko, zwracając czujniki do małego robota. Cienie tańczące

na twarzy Trzypeo dawały złudzenie, że jego płytę czołową pokryły zmarszczki.

- Dlaczego - spytał - kiedy już się wydaje, że sprawy nareszcie się ustabilizowały,

wszystko się rozpada?

Pochylając się do przodu, delikatnie poklepał kadłub drugiego robota:

- Opiekuj się dobrze panem Lukiem. I opiekuj się dobrze sobą.

Erdwa pożegnał go gwizdami i buczeniem i potoczył się lodowym korytarzem. Machając

mu sztywno ręką, Trzypeo patrzył za oddalającym się dzielnym i wiernym przyjacielem.

Osobie postronnej mogłoby się wydawać, że oczy Trzypeo zaszły mgłą, ale przecież nie

po raz pierwszy kropla oleju dostała mu się przez czujniki optyczne.

W końcu człekokształtny robot odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku.

background image

V

Nikt na Hoth nic nie usłyszał. Z początku dźwięk był zbyt odległy, aby dał się słyszeć

ponad wyciem wichru. Poza tym Rebelianci. którzy walczyli z zimnem przygotowując się do

bitwy, byli zbyt zajęci, aby tak naprawdę słuchać.

W śnieżnych okopach oficerowie wykrzykiwali komendy, bo inaczej zagłuszyłby ich

huraganowy wiatr. Żołnierze z pośpiechem wykonywali rozkazy, biegając w śniegu z ciężką

bronią podobną do bazook na ramionach i ustawiając te miotacze zabójczych promieni wzdłuż

lodowych krawędzi okopów.

Rebelianckie generatory mocy w pobliżu wież ogniowych zaczęły trzaskać, brzęczeć i

strzelać ogłuszającymi wyładowaniami elektrycznymi - wystarczającymi do zasilania ogromnego

podziemnego kompleksu. Lecz ponad całą tą krzątaniną i hałasem słychać było dziwny dźwięk,

złowrogie zbliżające się dudnienie, od którego zaczynała drżeć zamarznięta ziemia. Kiedy

zbliżyło się na tyle, aby przyciągnąć uwagę jednego z oficerów, ten wytężył wzrok, próbując

odszukać w burzy źródło głuchego, rytmicznego odgłosu. Ludzie podnieśli głowy znad zajęć i

zobaczyli jakby poruszające się plamki. Wydawało się, że przez śnieżycę zbliżają się do

rebelianckiej bazy wolnym, ale równym tempem jakieś punkciki, wzbijając chmury śniegu.

Oficer podniósł elektrolornetkę i nastawił ją na zbliżające się obiekty. Musiało być ich

tuzin. Szły pewnie po śniegu, wyglądając jak jakieś stworzenia z niezbadanej przeszłości. Były to

jednak maszyny. Każda z nich, jak jakieś wielkie zwierzę kopytne, kroczyła sztywno na czterech

przegubowych nogach.

Łaziki!

Wstrząśnięty oficer rozpoznał terenowe opancerzone transportowce Imperium. Każda

maszyna była uzbrojona w potężne działa umieszczone w przedniej części niczym rogi jakiegoś

prehistorycznego stwora. Poruszając się jak zmechanizowane gruboskórne zwierzęta, łaziki

wysyłały zabójczy ogień z obrotowych dział.

Oficer chwycił swój transmiter.

- Do dowódcy Frantów… Nadchodzą koma zero trzy.

- Posterunek Echo 5-7, lecimy do was.

Kiedy Luke Skywalker jeszcze mówił, wybuch rozrzucił lód i śnieg wokół oficera i jego

background image

przerażonych ludzi. Łaziki miały ich już w zasięgu. Żołnierze wiedzieli, że ich zadaniem jest

odwrócenie uwagi od startujących transportowców, ale żaden z Rebeliantów nie był gotowy

umrzeć pod nogami tych potwornych maszyn lub od ich broni.

Błyszczące kłęby pomarańczowego i żółtego ognia buchały z luf łazików. Rebelianci

nerwowo brali je na cel i każdy żołnierz czuł, jak wchodzą mu w ciało lodowate, niewidzialne

palce.

Z dwunastu śmigaczy śnieżnych cztery prowadziły resztę, lecąc na wroga pełną

szybkością. Jeden z terenowych transportowców pancernych wystrzelił, o mały włos nie trafiając

przechylonego w skręcie statku. Salwa z działa zamieniła inny śmigacz w płonącą kulę, która

rozświetliła niebo.

Wyglądając przez iluminator, Luke zobaczył eksplozję pierwszego zestrzelonego statku

ze swej eskadry. Ze złością wypalił z działek do łazika tylko po to, aby znaleźć się w środku

nawały imperialnego ognia zaporowego, wstrząsającego jego śmigaczem.

Kiedy opanował statek, przyłączył się do niego inny śmigacz „Frant Trzy”. Roiły się jak

owady wokół nieubłaganie kroczących łazików, podczas gdy inne śmigacze prowadziły wymianę

ognia z imperialnymi maszynami szturmującymi. Dowódca grupy i „Frant Trzy” przemknęli

wzdłuż prowadzącego łazika, a potem odsunęli się od siebie skręcając w prawo.

Manewrując maszyną między przegubowymi nogami łazika i wzbijając się spod

potwornej maszyny, Luke widział, jak horyzont staje dęba. Wracając do lotu poziomego młody

komandor nawiązał łączność ze swym statkiem towarzyszącym.

- Dowódca Frantów do Trójki.

- Trójka do dowódcy - zgłosił się Wedge.

- Wedge - zawołał Luke do transmitera - podziel swoją grupę na dwójki.

Śmigacz dowódcy pochylił się i skręcił, podczas gdy statek Wedge’a i jeszcze jeden

rebeliancki statek odleciały w przeciwnym kierunku.

Łaziki dalej maszerowały przez śnieg, strzelając ze wszystkich miotaczy. Wewnątrz

jednej z maszyn szturmujących dwu imperialnych pilotów dostrzegło działa Rebeliantów,

wyraźnie widoczne na białym polu. Piloci rozpoczęli manewr mający skierować łazika w tę

stronę, kiedy zauważyli samotny śmigacz, który na nic nie zważając leciał, plując ogniem wprost

na ich główny iluminator. Potężna eksplozja rozbłysła na zewnątrz nieprzepuszczalnego okna i

rozwiała się, a śmigacz z rykiem silników przeleciał przez chmurę dymu i zniknął w górze.

background image

Wznosząc się coraz dalej od łazika, Luke obejrzał się. Ten pancerz jest za gruby dla

miotaczy, pomyślał. Musi być jakiś inny sposób zaatakowania tych potworów; coś innego niż siła

ognia. Przez chwilę myślał o jakiejś prostej taktyce, jaką chłopiec z farmy mógłby zastosować

przeciw dzikiemu zwierzowi. Potem, zawracając śmigacz do jeszcze jednego ataku na łaziki,

podjął decyzję.

- Grupa Frantów - zawołał do transmitera - użyjcie harpunów i lin holowniczych. Celujcie

w nogi. To nasza jedyna nadzieja na zatrzymanie ich. Hobbie, jesteś jeszcze za mną?

Spokojny głos odpowiedział natychmiast:

- Tak, sir.

- No to trzymaj się teraz blisko.

Wyrównując lot, Luke z ponurą zaciętością postanowił lecieć w zwartym szyku z

Hobbiem. Razem skręcili, opadając bliżej powierzchni Hoth.

Gwałtowny ruch statku rzucił Dacka, strzelca Luke’a, o ścianę kabiny. Próbując utrzymać

harpun w ręku, krzyknął:

- Heej! Luke, chyba nie mogę znaleźć pasów! Wybuchy wstrząsnęły statkiem, miotając

nim gwałtownie wśród ognia przeciwlotniczego. Przez iluminator Luke widział jeszcze jeden

łazik, na którym pełna siła ognia rebelianckich śmigaczy szturmowych najwyraźniej nie robiła

żadnego wrażenia. Ta właśnie ciężko stąpająca maszyna stała się celem Luke’a, który leciał

opadającym łukiem. Łazik strzelał prosto w mego, stawiając ścianę laserowych błyskawic.

- Trzymaj się, Dack - usiłował przekrzyczeć wybuchy. - I przygotuj się do wystrzelenia

tej liny holowniczej!

Kolejny wielki wybuch wstrząsnął śmigaczem. Z wysiłkiem opanował rozkołysany

statek. Mimo zimna oblał się cały potem, rozpaczliwie próbując wyprostować lot spadającej

maszyny. Lecz horyzont przed nim ciągle wirował.

- Przygotuj się, Dack. Jesteśmy prawie na miejscu. Wszystko w porządku?

Dack nie odpowiedział. Luke’owi udało się odwrócić i zobaczył, że Hobbie utrzymuje

swój śmigacz na kursie równoległym, unikając otaczających go wybuchów. Obejrzał się w tył i

zobaczył swojego strzelca bezwładnie opartego o stery. Z jego czoła płynęła krew.

- Dack!

Na ziemi wieże strzelnicze w pobliżu generatorów mocy bez przerwy pluły ogniem w

background image

kroczące maszyny, ale bez widocznego efektu. Imperialna broń bombardowała cały teren wokół

nich, wysadzając śnieg w niebo, prawie oślepiając ludzi nieprzerwanym gwałtownym atakiem.

Oficer, który pierwszy ujrzał niewiarygodne maszyny i walczył u boku swych ludzi, był jednym

z pierwszych zabitych rozrywającymi ciało promieniami łazika. Żołnierze pospieszyli mu na

pomoc, ale nie mogli go uratować; utracił już zbyt wiele krwi, która utworzyła na śniegu

szkarłatną plamę.

Większą siłą ognia dysponowało działo w kształcie talerza, ustawione w pobliżu

generatorów mocy. Mimo tych ogromnych eksplozji łaziki nie przerywały marszu. Kolejny

śmigacz zanurkował bohatersko między dwa łaziki tylko po to, aby celny ogień jednej z maszyn

zamienił go w wielką kulę pulsujących płomieni.

Ściany lodowego hangaru drżały od naziemnych wybuchów, co powodowało, że we

wszystkich kierunkach otwierały się głębokie szczeliny.

Hań Solo i Chewbacca gorączkowo kończyli spawanie. Zdawali sobie sprawę, że

rozszerzające się szczeliny wkrótce z hukiem spuszczą im na głowy cały lodowy strop.

- Przy pierwszej okazji - rzekł Solo - zrobimy temu pudłu całkowity przegląd.

Wiedział jednak, że najpierw będzie musiał wydostać „Sokoła Millenium” z tego białego

piekła.

Jeszcze męczyli się nad statkiem, kiedy w całej podziemnej bazie zaczęły opadać ze

stropów ogromne kawały lodu oderwane wybuchami.

Księżniczka Leia poruszała się szybko, starając się skryć w centrum dowodzenia przed

spadającymi zamarzniętymi bryłami.

- Nie jestem pewien, czy możemy osłaniać dwa transportowce jednocześnie - zwrócił się

do niej generał Rieekan, kiedy weszła do pomieszczenia.

- To ryzykowne - odrzekła - ale nasza akcja powstrzymująca załamuje się.

Zdawała sobie sprawę, że starty transportowców trwają zbyt długo i że trzeba

przyspieszyć procedurę.

Rieekan wydał rozkaz przez komunikator:

- Patrol startowy, proszę kontynuować przyspieszone odloty.

Kiedy generał wydawał rozkaz, Leia spojrzała na adiutanta i rzekła:

- Proszę zacząć ewakuację pozostałego personelu naziemnego.

Lecz wiedziała, że ich ucieczka zależy całkowicie od sukcesu Rebelii w trwającej bitwie

background image

powietrznej.

Wewnątrz zimnej i ciasnej kabiny łazika znajdującego się na przedzie generał Veers

wszedł między swych odzianych w kombinezony śnieżne pilotów.

- Ile wynosi odległość do generatorów mocy? Jeden z pilotów odparł, nie odrywając

wzroku od pulpitu sterowniczego:

- Sześć-cztery-jeden.

Zadowolony z odpowiedzi, generał sięgnął po elektrolornetkę i spojrzał przez wizjer,

nastawiając ostrość na generatory mocy w kształcie pocisków i broniących ich żołnierzy Rebelii.

Nagle łazik zaczął gwałtownie kołysać się pod lawiną rebelianckiego ognia.

Lecąc do tyłu Veers widział, jak jego piloci z trudem powstrzymują maszynę przed

przewróceniem się.

Śmigacz śnieżny „Frant Trzy” właśnie zaatakował prowadzącego łazika. Pilot śmigacza,

Wedge, wydał głośny okrzyk zwycięstwa, widząc szkody, jakie wyrządziły jego działka.

Inne śmigacze minęły Wedge’a, pędząc w przeciwnym kierunku. Położył swój statek na

bezpośredni kurs innej kroczącej maszyny śmierci. Zbliżając się do potwora krzyknął do swego

strzelca:

- Odpalaj harpun!

Strzelec wcisnął odpowiedni przycisk, podczas gdy pilot śmiało manewrował statkiem

między nogami łazika. Harpun wystrzelił natychmiast ze świstem z tyłu śmigacza, rozwijając za

sobą długą linę.

- Lina wystrzelona - zawołał strzelec. - Zaczynaj! Wedge ujrzał, jak harpun wbija się w

jedną z metalowych nóg. Lina ciągle była przymocowana do śmigacza. Sprawdził odczyty, a

następnie okrążył z przodu maszynę Imperium. Kładąc się w ciasny skręt poprowadził swój

statek wokół jednej z tylnych nóg. Lina owinęła się wokół niej jak metaliczne lasso.

Wedge pomyślał, że jak dotąd, plan Luke’a udał się. Teraz musiał tylko okrążyć łazik.

Wykonując ten manewr dojrzał kątem oka dowódcę frantów.

- Lina wystrzelona! - ponownie krzyknął strzelec, kiedy Śmigacz leciał wzdłuż

omotanego liną pojazdu, blisko jego metalowego kadłuba. Strzelec Wedge’a wcisnął inny

przycisk i zwolnił linę.

Maszyna strzeliła w górę, a pilot roześmiał się spojrzawszy na efekt swych wysiłków.

Łazik niezdarnie usiłował iść dalej, ale rebeliancka lina całkowicie oplatała mu nogi. W końcu

background image

przechylił się na jedną stronę i z hukiem runął na ziemię wzbijając chmurę lodu i śniegu.

- Dowódca frantów… O jednego mniej, Luke - oznajmił Wedge pilotowi towarzyszącego

mu śmigacza.

- Widzę - odpowiedział komandor Skywalker.

- Dobra robota.

Żołnierze Rebelii w okopach wydali okrzyk tryumfu na widok przewracającej się

maszyny. Ze śnieżnego okopu wyskoczył oficer i dał znak swym ludziom. Poprowadził ich w

hałaśliwym ataku na leżącego łazika, docierając do wielkiego metalicznego kadłuba zanim

jakikolwiek żołnierz Imperium zdołał się wydostać.

Właśnie mieli wtargnąć do łazika, kiedy ten eksplodował nagle od wewnątrz, wyrzucając

wielkie poszarpane kawały metalu. Siła wybuchu odrzuciła oszołomionych żołnierzy w śnieg.

Luke i Zev widzieli zniszczenie maszyny przelatując nad nią, przechylając się z prawa na

lewo dla uniknięcia wybuchających wokół nich pocisków. Kiedy w końcu wyrównali lot, ich

statkami wstrząsnęły salwy z dział łazika.

- Uwaga, Dwójka - rzekł Luke spoglądając na śmigacz lecący równolegle do niego. -

Przygotuj harpun. Będę cię ubezpieczał.

Lecz nastąpił kolejny wybuch, rozsadzając tym razem przednią część statku Zeva. Pilot

prawie nic nie widział przez chmurę dymu spowijającą dziób statku. Usiłował utrzymać statek na

kursie poziomu, ale wstrząsały nim kolejne wybuchy wrogich pocisków.

Widział tak niewyraźnie, że ujrzał imponującą sylwetkę jeszcze jednego łazika dopiero

wtedy, gdy znalazł się dokładnie na linii jego ognia. Pilot „Franta Dwa” poczuł ból; jego statek o

tępo zakończonym dziobie, buchający dymem i lecący kursem kolizyjnym na łazika, stanął nagle

w płomieniach od salwy ognia z działek. Bardzo niewiele z Zeva i jego statku pozostało, aby

spaść na ziemię.

Luke widział zniszczenie statku i strata jeszcze jednego przyjaciela wpłynęła na niego

fatalnie. Jednak nie mógł sobie pozwolić na pogrążenie się w żalu, szczególnie teraz, kiedy tak

wiele istnień zależało od jego pewnego dowodzenia.

Rozejrzał się z rozpaczą, a potem powiedział do transmitera:

- Wedge… Wedge… „Frant Trzy”. Przygotuj harpun i leć za mną przy następnym

podejściu.

Kiedy mówił, potężny wybuch rozdarł jego śmigacz. Luke mocował się ze sterami,

background image

daremnie usiłując zachować panowanie nad statkiem. Kiedy ujrzał gęsty słup dymu buchający z

tylnej części pojazdu, ogarnęła go fala zimnego strachu. Zdał sobie wtedy sprawę, że jego

uszkodzony śmigacz w żaden sposób nie u-trzyma się w powietrzu. I, co gorsza, bezpośrednio na

kursie zamajaczył mu łazik.

Walczył ze sterami, podczas gdy jego statek runął w dół, ciągnąc za sobą ogon dymu i

ognia. Gorąco w kabinie stało się nie do zniesienia. Płomienie zaczęły lizać wnętrze śmigacza i

podeszły nieprzyjemnie blisko. W końcu sprowadził statek na ziemię lotem ślizgowym i wbił się

w śnieg zaledwie kilka metrów od jednej z maszyn kroczących Imperium.

Spróbował wydostać się z kabiny, z przerażeniem patrząc na groźną sylwetkę

zbliżającego się łazika. Zbierając wszystkie siły, szybko przecisnął się pod pogiętym metalem

tablicy kontrolnej i przesunął się ku górze kabiny. Jakoś udało mu się do połowy otworzyć luk i

wydostać ze statku. Śmigacz trząsł się gwałtownie za każdym krokiem zbliżającej się maszyny.

Luke nie zdawał sobie sprawy, jak ogromne są te czworonożne potwory, dopóki nie ujrzał

jednego z nich z bliska, i to nie będąc wewnątrz bezpiecznego statku. A potem przypomniał sobie

o Dacku i wrócił, aby wyciągnąć z rozbitego śmigacza ciało martwego przyjaciela. Musiał się

poddać. Ciało było zbyt mocno zaklinowane w kabinie, a łazik był prawie nad nim. Nie zważając

na płomienie sięgnął do wnętrza śmigacza i chwycił harpunnicę.

Spojrzał na zbliżającego się mechanicznego behamota i nagle przyszedł mu do głowy

pewien pomysł. Znowu sięgnął do kabiny śmigacza i zaczął po omacku szukać miny lądowej

przyczepionej do wnętrza statku. Z wielkim wysiłkiem wyciągnął rękę i mocno ją chwycił.

Luke odskoczył do swego pojazdu w chwili, gdy górująca nad nim machina uniosła

ciężką stopę i postawiła ją mocno na śmigaczu, zgniatając go na płask.

Skulił się pod łazikiem, poruszając się wraz z nim, żeby uniknąć zdeptania. Poczuł

uderzenie zimnego wiatru, kiedy uniósł głowę i uważnie przyglądał się ogromnemu brzuchowi

potwora.

Biegnąc razem z maszyną, wycelował harpunnicę i nacisnął spust. Z działka wystrzelił

silny magnes ciągnąc za sobą długą cienką linkę i mocno przywarł do brzucha maszyny.

Ciągle biegnąc, Luke szarpnął linką. Chciał upewnić się, że była wystarczająco mocna,

żeby utrzymać jego ciężar. Następnie przypiął bloczek linki do sprzączki pasa, co umożliwiło mu

wjechanie do góry. Wisząc teraz u brzucha potwora widział pozostałe łaziki i dwa rebelianckie

śmigacze jak, kontynuując walkę, wznoszą się przez ogniste wybuchy.

background image

Podciągnął się do kadłuba, gdzie zauważył mały luk. Szybko przeciął go swym

laserowym mieczem, otworzył, wrzucił do środka minę lądową i błyskawicznie opuścił się na

lince, spadł ciężko w śnieg i stracił przytomność. Jedna z tylnych nóg prawie otarła się o jego

nieruchome ciało.

Gdy łazik przeszedł już nad nim i zaczął się oddalać, wnętrze maszyny rozdarł stłumiony

wybuch. Nagle ogromny kadłub mechanicznego zwierza rozerwał się na złączach, wysyłając we

wszystkich kierunkach maszynerię i kawałki poszycia. Atakujący pojazd Imperium zwalił się w

dymiącą, nieruchomą stertę na to, co zostało z jego czterech szczudłowatych nóg.

background image

VI

Centrum dowodzenia Rebelii, którego ściany i sufit ciągle pękały wstrząsane siłą bitwy

toczącej się na powierzchni, usiłowało funkcjonować wśród zniszczenia. Z popękanych rur

buchały fontanny gorącej pary. Biała podłoga była zarzucona połamanymi fragmentami

urządzeń, a wszędzie poniewierały się kawały lodu. Oprócz odległego dudnienia laserowych

dział, w centrum dowodzenia panowała złowroga cisza.

Pełnił tam jeszcze służbę personel Rebelii razem z księżniczką Leia, która obserwowała

nieliczne funkcjonujące jeszcze ekrany. Chciała mieć pewność, że ostatni transportowiec

przemknął się obok imperialnej armady i zbliża się do punktu spotkania w przestrzeni.

Hań Solo wpadł do centrum dowodzenia, uskakując przed wielkimi fragmentami

lodowego sufitu, który runął na niego. Jeden duży kawał pociągnął za sobą lawinę lodu, która

osunęła się na podłogę blisko wejścia do pomieszczenia. Nie zważając na to, dopadł tablicy

kontrolnej, gdzie obok Ce Trzypeo stała Leia.

- Słyszałem, że trafili w centrum dowodzenia - Hań wydawał się zaniepokojony. - Nic ci

nie jest?

Księżniczka potrząsnęła głową. Zdziwiła się, że widzi go w miejscu, gdzie

niebezpieczeństwo było największe.

- Chodź - ponaglił ją zanim zdołała odpowiedzieć. - Musisz dostać się na swój statek.

Wyglądała na wyczerpaną. Od wielu godzin stała przy ekranach kontrolnych, biorąc

udział w wysyłaniu Rebeliantów na stanowiska. Wziął ją za rękę i wyprowadził z pomieszczenia.

Android protokolarny z kolektorem poszedł za nimi.

Kiedy wychodzili, Leia wydała kontrolerom ostatni rozkaz:

- Proszę nadać zakodowany sygnał ewakuacji i u-dać się do transportowca.

Kiedy Leia, Hań i Trzypeo pośpiesznie wychodzili z centrum dowodzenia, z głośników

zabrzmiał głos odbijając się echem w pobliskich opustoszałych lodowych korytarzach:

- Oderwać się od przeciwnika! Rozpocząć odwrót!

- Chodź - popędził Hań krzywiąc się. - Jeśli nie dotrzesz tam szybko, twój statek nie

będzie mógł wystartować.

Ściany zadrżały jeszcze gwałtowniej niż przedtem. Kawały lodu spadały w całej

background image

podziemnej bazie, kiedy wszyscy troje spieszyli do transportowców. Prawie dotarli do hangaru,

gdzie czekał transportowiec Lei gotowy do odlotu, ale gdy zbliżali się do zakrętu, okazało się, że

wejście jest zupełnie zasypane śniegiem i lodem.

Hań wiedział, że będą musieli znaleźć jakąś inną drogę do statku księżniczki - i to szybko.

Zaczął prowadzić ich z powrotem korytarzem, starannie unikając spadającego lodu. Spiesząc do

statku włączył komunikator:

- Transportowiec C 1-7! - wrzasnął do małego mikrofonu. - Idziemy do was! Zaczekajcie!

Byli wystarczająco blisko hangaru, aby słyszeć, jak statek przygotowuje się do startu.

Jeśli Hań poprowadziłby ich bez przeszkód jeszcze tylko kilka metrów, księżniczka byłaby

bezpieczna i…

Pomieszczenie zadrżało nagle ze strasznym hukiem, który jak grzmot przetoczył się przez

podziemną bazę. W jednej chwili cały sufit przed nimi zawalił się tworząc grubą barierę lodu

pomiędzy nimi i dokami hangaru. Patrzyli wstrząśnięci na białą masę.

- Jesteśmy odcięci! - wrzasnął Korelianin do komunikatora wiedząc, że jeśli

transportowcowi miała się udać ucieczka, nie można było tracić czasu na stopienie lub

rozsadzenie barykady. - Będziecie musieli wystartować bez księżniczki Lei Organy.

Odwrócił się do niej.

- Przy odrobinie szczęścia możemy jeszcze zdążyć do „Sokoła”.

Księżniczka i Ce Trzypeo popędzili za Hanem w kierunku innego pomieszczenia, mając

nadzieję, że „Sokół Millenium” i jego drugi pilot, Wookie, nie zostali jeszcze pogrzebani pod

lawiną lodu.

Obserwując białe pole bitwy, rebeliancki oficer widział, jak pozostałe śmigacze i ostatnie

pojazdy Imperium mijały wrak rozerwanego wybuchem łazika. Włączył komunikator i usłyszał

rozkaz:

- Oderwać się od nieprzyjaciela. Rozpocząć odwrót. Nakazując gestem swoim ludziom

wycofanie się do lodowej jaskini zauważył, że pierwsza maszyna nadal ciężko stąpa w kierunku

generatorów mocy.

W kabinie maszyny szturmowej generał Veers podszedł do iluminatora. Z tego miejsca

wyraźnie widział cel znajdujący się poniżej. Bacznie przyjrzał się trzaskającym generatorom

mocy i broniących ich żołnierzom Rebelii.

- Zero-trzy-koma-trzy-koma-pięć, wchodzi w zasięg, sir - zameldował mu pilot.

background image

Generał odwrócił się do oficera prowadzącego atak:

- Wszyscy żołnierze do ataku naziemnego - rzekł Veers. - Przygotować się do uderzenia

na główny generator.

Prowadzący łazik, osłaniany z boku przez dwie ciężkie maszyny, zakołysał się plując

ogniem i rozpraszając wycofujących się Rebeliantów.

Ciała żołnierzy wylatywały w powietrze w nawale laserowego ognia z nadchodzących

potworów. Wielu z tych, którym udało się uniknąć niszczących promieni laserów, zginęło pod

stopami łazików, zgniecieni w nierozpoznawalną miazgę. Powietrze pełne było odoru krwi i

spalonych ciał, grzmotów i wybuchów bitewnych.

Uciekający nieliczni pozostali przy życiu żołnierze dostrzegli oddalający się samotny

śmigacz. Z jego płonącego kadłuba wydostawała się czarna smuga dymu.

Choć dym buchający z uszkodzonego śmigacza utrudniał widoczność, Hobbie ciągle był

w stanie dojrzeć fragmenty rzezi szalejącej na ziemi. Rany zadane laserem łazika sprawiały, że

nawet poruszanie się było torturą, a co dopiero sterowanie pojazdem. Ale jeśli udałoby mu się

utrzymać stery na tyle długo, aby wrócić do bazy, mógłby znaleźć robota medycznego i…

Nie, wątpił, czy uda mu się przeżyć nawet tyle czasu. Umierał - tego był już pewien - i

ludzie w okopie także niedługo będą martwi, jeśli nie zrobi się czegoś dla ich uratowania.

Generał Veers, z dumą nadający meldunek do imperialnego dowództwa, był absolutnie

nieświadomy zbliżania się śmigacza.

- Tak, Lordzie Vader, dotarłem do głównych generatorów mocy. Osłona zostanie za

chwilę wyłączona. Może pan rozpocząć lądowanie.

Kończąc transmisję, Veers sięgnął po elektroniczny dalmierz i spojrzał przez wizjer,

nastawiając go na główne generatory mocy. Elektroniczny krzyż nitek ustawił się zgodnie z

informacjami z komputera łazika. Nagle odczyty na małych monitorach znikły w tajemniczy

sposób.

Zaniepokojony generał odsunął wizjer dalmierza i instynktownie zwrócił się w stronę

iluminatora. Drgnął z przerażenia, widząc dymiący pocisk pędzący bezpośrednim kursem na

kabinę jego łazika.

Inni piloci także dostrzegli mknący śmigacz. Wiedzieli, że nie ma czasu na wykonanie

skrętu ogromną maszyną.

- On chce… - zaczął jeden z pilotów.

background image

W tym momencie płonący statek Hobbiego przeleciał przez kabinę jak żywa torpeda.

Jego paliwo wybuchło kaskadą płomieni. Przez sekundę, zanim wybuch rozerwał ludzi na

strzępy, słychać było ich krzyki, a potem cała maszyna zwaliła się na ziemię.

Może to właśnie hałas tego bliskiego wybuchu gwałtownie przywrócił świadomość

Luke’owi. Oszołomiony, powoli uniósł głowę ze śniegu. Czuł ogromne zmęczenie i był boleśnie

zesztywniały z zimna. Przeszła mu przez głowę myśl, że odmrożenia mogły już uszkodzić mu

tkanki. Miał nadzieję, że nie; nie chciał spędzić ani chwili dłużej w lepkim bacta.

Spróbował wstać, ale upadł z powrotem na śnieg, mając nadzieję, że nie zauważy go

żaden z pilotów łazików. Jego komunikator zagwizdał i jakoś znalazł siły, aby włączyć

odbiornik.

- Wycofywanie się jednostek przednich zakończone - zameldował głos w eterze.

Wycofywanie? Luke zastanowił się przez chwilę. A więc Leia i inni mogli uciec! Nagle

poczuł, że cała ta walka i śmierć lojalnego personelu nie były daremne. Ogarnęła go fala ciepła;

zebrał siły i rozpoczął długą wędrówkę do odległego rumowiska.

Kolejna eksplozja zachwiała pokładem rebelianckie-go hangaru, rysując strop i prawie

grzebiąc „Sokoła Millenium” pod górą lodu. W każdej chwili cały sufit mógł się zawalić.

Wydawało się, że jedyne bezpieczne miejsce w hangarze jest pod samym statkiem, gdzie

Chewbacca niecierpliwie oczekiwał powrotu swego kapitana. Wookie zaczynał się martwić. Jeśli

Hań nie wróci szybko, „ Sokół” z pewnością zostanie zasypany w lodowym grobowcu. Jednak

lojalność wobec partnera powstrzymywała Chewiego przed startem w pojedynkę.

Kiedy hangar zaczął drgać gwałtowniej, Chewbacca dostrzegł ruch w przylegającym

pomieszczeniu. Widząc, jak Hań Solo wspina się po pagórkach lodu i śniegu i wchodzi do

pomieszczenia, a tuż za nim księżniczka Leia i najwyraźniej zdenerwowany Ce Trzypeo, kudłaty

olbrzym odrzuciwszy głowę do tyłu wypełnił dok najgłośniejszym ze swych ryków.

Do opuszczonych korytarzy niedaleko hangaru wtargnęli imperialni szturmowcy o

twarzach osłoniętych białymi hełmami i ekranami przeciwśniegowymi. Razem z nimi kroczyła

postać w ciemnych szatach - ich przywódca - przypatrując się pobojowisku, które niegdyś było

bazą Rebelii na Hoth. Czarna sylwetka Dartha Vadera odbijała się posępnie na tle białych ścian,

stropu i podłogi. Idąc śnieżnymi katakumbami, z królewską godnością usunął się na bok przed

spadającym fragmentem lodowego sufitu. Potem ruszył dalej tak wielkimi krokami, że jego

żołnierze musieli bardzo się starać, aby za nim nadążyć.

background image

Z frachtowca o kształcie spodka zaczął wydobywać się cichy, wznoszący się gwizd. Hań

Solo stał przy sterach w kabinie „Sokoła Millenium”, nareszcie czując się na właściwym miejscu.

Szybko pstrykał kolejnymi przełącznikami spodziewając się, że tablica kontrolna rozbłyśnie

dobrze mu znaną mozaiką światełek; zapaliły się tylko niektóre z nich.

Chewbacca także zauważył, że coś jest nie w porządku i szczeknął z niepokojem, podczas

gdy Leia sprawdzała jakiś wskaźnik, który sprawiał wrażenie uszkodzonego.

- Jak teraz, Chewie? - zapytał Hań z niepokojem. Szczeknięcie Wookiego było

zdecydowanie przeczące.

- Może mam wysiąść i popchnąć? - cierpko spytała księżniczka Leia, zaczynając się

zastanawiać, czy statek przypadkiem nie trzyma się na słowie honoru Korelianina.

- Niech się Wasza Świątobliwość nie martwi. Zapali. Do ładowni wszedł z brzękiem Ce

Trzypeo, gestykulując i starając się zwrócić na siebie uwagę pilota.

- Sir - zaoferował swe usługi robot - zastanawiam się, czy nie mógłbym… - jego czujniki

wykryły groźny wyraz spoglądającej na niego twarzy. - To może poczekać - zakończył.

Przez lodowe korytarze bazy Rebeliantów szturmowcy Imperium szli jak burza. Wśród

nich ogromnymi krokami sadził Darth Vader. Przyspieszyli kroku, pędząc w kierunku niskiego

wycia pochodzącego z silników jonowych. Mięśnie Vadera napięły się lekko, kiedy wchodząc do

hangaru ujrzał znajomy spodkowaty kształt „Sokoła Millenium”.

Wewnątrz pokiereszowanego frachtowca obaj piloci rozpaczliwie usiłowali uruchomić

statek.

- Nigdy nie przedostaniemy się przez blokadę w tym nitowanym pudle - poskarżyła się

księżniczka Leia.

Hań udał, że nie słyszy. Sprawdził za to stery „Sokoła” i usiłował zachować cierpliwość,

choć jego towarzyszka najwyraźniej ją straciła. Pstrykał przełącznikami na konsoli sterowania,

ignorując pogardliwe spojrzenia księżniczki, która wyraźnie wątpiła, czy ta składanka części

zamiennych i zespawanych kawałków złomu nie rozleci się, nawet jeśli uda im się przedostać

przez blokadę.

Hań przycisnął guzik interkomu.

- Chewie…! Właź!

A potem powiedział mrugając do Lei:

- To cacko ma jeszcze w sobie kilka niespodzianek!

background image

- Będzie niespodzianką, jak ruszymy z miejsca. Zanim mógł odparować starannie

dobranym docinkiem, „Sokół” zatrząsł się od salwy laserowej broni Imperium, której rozbłysk

pojawił się za oknem sterowni. Wszyscy widzieli, jak oddział szturmowców wpada z wyciągniętą

bronią w odległy koniec lodowego hangaru. Solo wiedział, że powgniatane poszycie „Sokoła”

może wytrzymać siłę tej broni ręcznej, ale że zniszczy je potężniejsza broń podobna do bazooki,

którą ustawiało z pośpiechem dwóch żołnierzy.

- Chewie! - ryknął Hań, błyskawicznie przypinając się do fotela. Tymczasem nieco

uciszona młoda kobieta zajęła fotel nawigatora.

Na zewnątrz „Sokoła Millenium” szturmowcy z wojskową precyzją ustawiali ogromne

działo. Wrota hangaru za nimi zaczęły się otwierać. Jedno z potężnych działek laserowych „

Sokoła” wysunęło się z pancerza, obróciło i wycelowało w atakujących.

Korelianin błyskawicznie zablokował wysiłki żołnierzy Imperium. Bez wahania wypuścił

śmiertelny promień z działka. Wybuch rozrzucił ich opancerzone ciała po całym hangarze.

Chewbacca wpadł do kabiny.

- Będziemy musieli po prostu przełączyć - oznajmił Hań - i mieć nadzieję, że się uda.

Wookie rzucił się na swój fotel drugiego pilota w chwili, kiedy jeszcze jeden laserowy

wybuch rozbłysnął za iluminatorem obok niego. Ryknął z oburzeniem i szarpnął dźwignie, na co

odpowiedzią było upragnione wycie silników dochodzące głęboko z wnętrza „Sokoła”.

Korelianin uśmiechnął się do księżniczki, a oczy błyszczały mu radosnym „A nie

mówiłem?”.

- Kiedyś wreszcie się przeliczysz - rzekła z lekkim wstrętem - i mam nadzieję, że będę

tego świadkiem.

Hań tylko się uśmiechnął i odwrócił się do swego partnera.

- Wal! - krzyknął.

Ogromne silniki frachtowca zaryczały. Wszystko, co znajdowało się z tyłu statku,

natychmiast stopniało w ognistych spalinach buchających z rufy. Chewbacca wściekle

manipulował sterami, kątem oka śledząc uciekające w tył lodowe ściany. Frachtowiec wystrzelił

z hangaru.

W ostatniej chwili, przed samym startem, mignęli Hanowi przed oczyma następni

szturmowcy wbiegający do hangaru. Za nimi kroczył złowróżbny olbrzym odziany w jednolitą

czerń. A potem były już tylko wzywające ku sobie zamazane miliardy gwiazd.

background image

Komandor Luke Skywalker zauważył „ Sokoła Millenium”, który właśnie wystrzelił z

hangaru, i z uśmiechem odwrócił się do Wedge’a i jego strzelca:

- Przynajmniej Hań się wydostał.

A potem cała trójka powlokła się do czekających myśliwców, X-skrzydłowców. Kiedy w

końcu do nich dotarli, uścisnęli sobie dłonie i rozeszli się do swych statków.

- Powodzenia - powiedział Wedge na pożegnanie. - Zobaczymy się w punkcie zbornym.

Luke pomachał mu ręką i poszedł do swego X—skrzydłowca. Wśród gór lodu i śniegu

ogarnęła go nagle fala samotności. Kiedy nie było nawet Hana, poczuł się rozpaczliwie

opuszczony. Co gorsza, księżniczka Leia także była gdzie indziej; równie dobrze mogła być na

drugim końcu wszechświata…

Wtem przywitał Luke’a znajomy gwizd.

- Erdwa! - wykrzyknął. - To ty?

Mały beczkowaty robot siedział wygodnie w gnieździe zainstalowanym specjalnie dla

tych przydatnych jednostek R2, wystawiając głowę z górnej części statku. Erdwa zebrał odczyty

zbliżającej się postaci i zagwizdał z ulgą, kiedy komputery poinformowały go, że to Luke. Młody

komandor też był zadowolony z ponownego spotkania robota, który towarzyszył mu w tak wielu

poprzednich przygodach.

Wspinając się do kabiny i siadając za sterami Luke słyszał ryk myśliwca Wedge’a

wzbijającego się w niebo w kierunku miejsca spotkania Rebeliantów.

- Włącz moc i przestań się martwić. Zaraz będziemy w powietrzu - rzekł w odpowiedzi na

nerwowe pogwizdywania Erdwa.

Jego statek był ostatnim, który opuścił to, co przez bardzo krótki czas stanowiło ukrytą

placówkę powstania przeciw tyranii Imperium.

Darth Vader, czarne widmo, kroczył przez ruiny rebelianckiej lodowej fortecy, zmuszając

towarzyszących mu ludzi do raźnego truchtu. Admirał Piett rzucił się naprzód, aby przegonić

swego pana.

- Zniszczonych siedemnaście statków - zameldował Czarnemu Lordowi. - Nie wiemy, ile

się wydostało.

Nie odwracając głowy, Vader warknął zza maski:

- „Sokół Millenium”?

Piett wolałby uniknąć tego tematu, toteż zastanowił się przez chwilę zanim odpowiedział:

background image

- Nasze czujniki śledzące są na niego namierzone - odparł z lekkim strachem.

Vader odwrócił się do admirała, górując swą potężną postacią nad przerażonym oficerem.

Admirał poczuł rozchodzący się mu po ciele chłód, a kiedy jego dowódca znowu się odezwał, w

jego głosie brzmiały nuty strasznego losu jaki przypadnie w udziale jego podwładnym, jeśli jego

rozkazy nie zostaną wykonane.

- Muszę mieć ten statek - wysyczał.

„Sokół Millenium” pędził w przestrzeń, a lodowa planeta gwałtownie kurczyła się, aż

stanowiła tylko punkcik przyćmionego światła. Wkrótce nie wydawała się niczym więcej niż

jedną z miliardów plamek światła rozrzuconych w czarnej pustce.

Lecz „Sokół” nie był jedynym statkiem, jaki wyrwał się w otwartą przestrzeń. Leciała za

nim flota Imperium, w skład której wchodził gwiezdny niszczyciel „Mściciel” i z pół tuzina

myśliwców TIE. Myśliwce wysunęły się przed ogromnego, wolniej poruszającego się niszczy

cielą i zaczęły doganiać uciekającego „Sokoła Millenium”.

Wycie Chewiego przedarło się przez ryk silników. Statek zaczynał kołysać się od salw

oddawanych do niego z myśliwców.

- Wiem, wiem, widzę je - krzyknął Hań. Panowanie nad statkiem pochłaniało całą jego

uwagę.

- Co widzisz? - zapytała Leia. Pokazał widoczne przez iluminator dwa bardzo jasne

obiekty.

- Dwa gwiezdne niszczyciele pędzące prosto na nas.

- Na szczęście powiedziałeś, że nie będzie kłopotów, bo zaczęłabym się martwić -

skomentowała z więcej niż odrobiną sarkazmu.

Statek chwiał się pod ciągłym ogniem myśliwców TIE, co znacznie utrudniało Trzypeo

utrzymywanie równowagi. Jego metalowa powłoka odbijała się z hałasem od ścian, kiedy

podchodził do Solo.

- Sir - zaczął ostrożnie - zastanawiam się… Hań Solo rzucił mu groźne spojrzenie.

- Wyłącz albo fonię, albo zasilanie - ostrzegł robota, który natychmiast uczynił to

pierwsze.

Ciągle zmagając się ze sterami, aby utrzymać „Sokoła Millenium” na kursie, pilot

odwrócił się do Wookiego.

- Chewie, jak się trzyma pole ochronne? Drugi pilot przekręcił przełącznik nad głową i

background image

szczeknął w odpowiedzi coś, co Solo zinterpretował jako potwierdzenie.

- Dobrze - powiedział Hań. - Przy podświetlnej mogą być szybsze, ale ciągle możemy je

wymanewrować. Trzymajcie się!

Korelianin nagle zmienił kurs.

Oba gwiezdne niszczyciele Imperium wyłaniające się z przodu weszły prawie w zasięg

rażenia „Sokoła”; ścigające myśliwce TIE i „Mściciel” także były niebezpiecznie blisko. Hań

czuł, że nie ma innego wyjścia, jak rzucić swój statek w lot nurkowy pod kątem

dziewięćdziesięciu stopni.

Leia i Chewbacca poczuli, jak żołądki skaczą im do gardła, kiedy „Sokół” wykonał ten

ostry manewr. Biedny Trzypeo musiał szybko przestroić mechanizmy wewnętrzne, jeśli chciał

utrzymać się na swych metalowych nogach.

Hań zdał sobie sprawę, kiedy położył statek na ten obłąkańczy kurs, że jego załoga mogła

uznać go za jakiegoś stukniętego gwiezdnego narwańca. Ale wiedział, co robi. Nie mając już

między sobą „Sokoła”, gwiezdne niszczyciele były teraz na bezpośrednim kursie kolizyjnym z

„Mścicielem”. Hań mógł spokojnie siedzieć i przyglądać się.

Alarmy zawyły ogłuszająco we wnętrzach wszystkich trzech gwiezdnych niszczycieli. Te

ciężkie, masywne statki nie potrafiły reagować wystarczająco szybko. Jedna z maszyn zaczęła

ospale skręcać w lewo usiłując uniknąć zderzenia z „Mścicielem”. Na nieszczęście zawadziła o

towarzyszący mu statek. Obie fortece kosmiczne zadrżały gwałtownie. Uszkodzone niszczyciele

zaczęły dryfować w przestrzeni, podczas gdy „Mściciel” kontynuował pościg za „Sokołem

Millenium” i jego najwyraźniej obłąkanym pilotem.

O dwa mniej, pomyślał Hań. Lecz kwartet myśliwców TIE ciągle ścigał „Sokoła”, rażąc

jego rufę pełną mocą laserowego ognia; ale Korelianin sądził, że i tak potrafi im umknąć.

Wybuchy laserowych pocisków gwałtownie wstrząsały statkiem, zmuszając Leię do

rozpaczliwych wysiłków w celu utrzymania się w fotelu.

- To ich trochę przystopowało - krzyknął Hań z radością. - Chewie, przygotuj się do

skoku w nad-świetlną.

Nie było chwili do stracenia - atak laserowy był teraz intensywny, a myśliwce TIE były

prawie tuż za nimi.

- Są bardzo blisko - ostrzegła księżniczka, kiedy w końcu odzyskała mowę. Hań spojrzał

na nią ze złośliwym błyskiem w oku.

background image

- Ach, tak? No to patrz.

Pchnął do przodu dźwignię hipernapędu, rozpaczliwie pragnąc uciec, ale także chcąc

zaimponować zarówno swym sprytem, jak i fantastyczną mocą swego statku. Nic się nie stało!

Gwiazdy, które do tego czasu powinny być jedynie smugami światła, tkwiły nieruchomo. Coś

było zdecydowanie nie w porządku.

- Na co mam patrzeć? - zapytała Leia niecierpliwie.

Zamiast odpowiedzi jeszcze raz przesunął dźwignię prędkości nadświetlnej. I znowu nic.

- Chyba mamy kłopoty - mruknął. Poczuł ucisk w gardle. Wiedział, że słowo „kłopoty”

było poważnym niedomówieniem.

-Jeśli mogę coś powiedzieć, sir - zgłosił się Trzypeo - zauważyłem wcześniej, że cały

układ prędkości nadświetlnych zdaje się uszkodzony.

Chewbacca odrzucił głowę do tyłu i wydał długie i żałosne wycie.

- Mamy kłopoty! - powtórzył Hań.

Laserowy atak wokół nich wzmógł się gwałtownie. „Sokół Millenium” mógł jedynie

lecieć z maksymalną prędkością podświetlną dalej w przestrzeń, ciągnąc za sobą rój myśliwców

TIE i jeden gigantyczny gwiezdny niszczyciel Imperium.

background image

VII

Podwójne skrzydła myśliwca Luke’a Skywalkera były złożone razem, kiedy mały, lśniący

statek błyskawicznie oddalał się od planety śniegu i lodu.

Podczas lotu młody komandor miał czas przemyśleć wydarzenia ostatnich paru dni. Mógł

teraz rozważyć enigmatyczne słowa widmowego Bena Kenobiego i pomyśleć nad przyjaźnią z

Hanem Solo, a także zastanowić się nad niepewnymi stosunkami z Leia Organa. Myśląc o

ludziach, na których zależało mu najbardziej, nagle doszedł do pewnego wniosku. Spoglądając

po raz ostatni na małą lodową planetę powiedział sobie, że nie ma już odwrotu.

Przerzucił kilka przełączników na tablicy kontrolnej i wprowadził swego X-skrzydłowca

w ciasny skręt. Pędząc w nowym kierunku pełną szybkością, obserwował przesuwające się niebo.

Właśnie wyrównywał kurs, kiedy Erdwa, wygodnie tkwiący w swym specjalnie

zaprojektowanym gnieździe, zaczął gwizdać i buczeć.

Minikomputer specjalnie zainstalowany na statku do tłumaczenia elektronicznego języka

jednostki R2 wyświetlił przekaz małego robota na ekranie tablicy kontrolnej.

- Nie dzieje się nic złego - powiedział Luke przeczytawszy tłumaczenie. - Ustalam tylko

nowy kurs.

Erdwa zagwizdał podniecony i pilot odwrócił się, aby przeczytać uaktualniony wydruk na

ekranie.

- Nie - odparł - nie przegrupujemy się z innymi. Wiadomość ta zaskoczyła robota, który

natychmiast wydał serię szybkich dźwięków.

- Lecimy do systemu Dagobah - odpowiedział Luke.

Mały robot ponownie gwizdnął, obliczając ilość paliwa znajdującego się w zbiornikach

X-skrzydłowca.

- Mamy wystarczającą ilość energii. Erdwa wydał dłuższą, śpiewną serię buczeń i

gwizdów.

- Nie potrzebują nas tam - odparł Luke na pytanie androida o planowane spotkanie

Rebeliantów.

Erdwa łagodnym gwizdem przypomniał mu na to rozkaz księżniczki Lei. Młody pilot

wykrzyknął z rozdrażnieniem.

background image

- Cofam ten rozkaz! A teraz bądź cicho. Mały robot umilkł. Luke był ostatecznie

komandorem Przymierza i jako taki mógł odwoływać rozkazy innych. Robił małe poprawki

sterami, kiedy android znowu zaćwierkał.

- Tak, Erdwa - westchnął zapytany.

Tym razem robot wydał serię cichych dźwięków, starannie dobierając każdy gwizd i pisk.

Nie chciał niepokoić Luke’a, ale odkrycia jego komputera były wystarczająco ważne, aby o nich

zameldować.

- Tak, wiem, że systemu Dagobah nie ma na żadnej z naszych map nawigacyjnych. Ale

nie martw się. On istnieje.

Jeszcze jeden zmartwiony gwizd jednostki R2.

- Jestem absolutnie pewny - rzekł chłopak, starając się uspokoić swego mechanicznego

towarzysza. - Zaufaj mi.

Ufał czy nie człowiekowi za sterami X-skrzydłowca, wydał tylko potulne ciche

westchnienie. Przez chwilę zupełnie milczał, jakby rozmyślając. Potem zagwizdał znowu.

- Tak, Erdwa?

Ten przekaz robota był staranniej sformułowany niż poprzedni - można było nawet te

gwizdane zdania nazwać taktownymi. Wydawało się, że nie ma zamiaru urazić człowieka,

którego opiece się powierzył, ale czy nie było możliwe, zastanawiał się robot, że umysł tej

ludzkiej istoty działa wadliwie? Przecież przez długi czas leżał w zaspach Hoth. Albo, jeszcze

jedna możliwość wyliczona przez Erdwa, może lodowa istota wampa uderzyła go mocniej, niż

ocenił to 2-1 B?…

- Nie - odpowiedział Luke - nie boli mnie głowa. Czuję się świetnie. Dlaczego?

Ćwierknięcie robota było samą niewinnością.

- Żadnych zawrotów głowy, żadnej senności. Nie mam nawet blizn. Następny gwizd

wzniósł się pytająco.

- Nie, dziękuję, Erdwa. Wolałbym jeszcze przez jakiś czas być na sterowaniu ręcznym.

Wtedy przysadzisty robot wydał końcowe piśniecie, które zabrzmiało dla Luke’a jak

danie za wygraną. Pilota bawiła troska mechanicznego towarzysza o jego zdrowie.

- Zaufaj mi, Erdwa - rzekł z łagodnym uśmiechem. - Wiem, dokąd lecę, i zawiozę nas tam

bezpiecznie. To niedaleko.

Han Solo był zdesperowany. “Sokół” w dalszym ciągu nie mógł zgubić czterech

background image

ścigających go myśliwców TIE i gwiezdnego niszczyciela.

Popędził do ładowni statku i zaczął jak szalony naprawiać uszkodzony zespół

hipernapędu. Było prawie niemożliwością przeprowadzić delikatną naprawę, gdy „Sokół” trząsł

się od każdej salwy myśliwców.

Hań rzucał rozkazy swemu drugiemu pilotowi, który po kolei sprawdzał mechanizmy.

- Dopalacz poziomy.

Wookie szczeknął. Urządzenie wydawało mu się w porządku.

- Tłumik przepływowy.

Jeszcze jedno szczeknięcie. Ta część także była na swoim miejscu.

- Chewie, podaj mi hydroklucz.

Chewbacca rzucił się do komórki z narzędziami. Hań chwycił klucz, a potem zatrzymał

się i spojrzał na swego wiernego przyjaciela.

- Nie mam pojęcia, jak uda nam się z tego wyjść - zwierzył się.

W tym momencie coś uderzyło z hukiem w burtę „Sokoła” powodując ostre kołysanie i

skręt.

Drugi pilot szczeknął z niepokojem.

Hań wytrzymał uderzenie, ale hydroklucz wyleciał mu z ręki. Kiedy udało mu się

odzyskać równowagę, wrzasnął do Wookiego przekrzykując hałas:

- To nie był strzał z lasera! Coś nas uderzyło!

- Hań… Hań… - zawołała do niego z kokpitu księżniczka Leia. Była zdesperowana. -

Chodź tu prędko!

Wyskoczył z ładowni i popędził z Chewbacca z powrotem do kokpitu. Osłupieli na

widok, jaki ujrzeli przez iluminatory.

- Asteroidy!

Jak okiem sięgnąć, ogromne kawały latających skał chaotycznie pędziły w przestrzeń. Jak

gdyby te cholerne statki pościgowe Imperium nie sprawiały wystarczających kłopotów!

Hań błyskawicznie wrócił na fotel pilota, jeszcze raz przejmując stery „Sokoła”. Jego

drugi pilot z powrotem usadowił się we własnym fotelu w chwili, kiedy szczególnie duży

asteroid przeleciał obok dziobu statku.

Korelianin czuł, że musi zachować jak największy spokój, bo w przeciwnym razie mogli

nie przetrwać dłużej niż kilka chwil.

background image

- Chewie - rozkazał - ustaw na dwa-siedem—jeden.

Leia głośno wstrzymała oddech. Wiedziała, co oznacza rozkaz Hana i osłupiała na tak

lekkomyślny plan.

- Chyba nie chcesz lecieć w pole asteroidów? - zapytała w nadziei, że źle zrozumiała.

- Nie martw się, nie polecą za nami w tę kaszę - odkrzyknął wesoło.

- Jeśli wolno mi panu przypomnieć, sir - Trzypeo zgłosił się, próbując wywrzeć

racjonalny wpływ - prawdopodobieństwo pomyślnej nawigacji przez pole asteroidów w

przybliżeniu jeden do dwu tysięcy czterystu sześćdziesięciu siedmiu.

Wydawało się, że nikt go nie usłyszał.

Księżniczka skrzywiła się.

- Nie musisz tego robić, żeby mi zaimponować - rzekła, kiedy kolejny asteroid potężnie

uderzył w „Sokoła”.

Hań bawił się wspaniale i postanowił zignorować jej insynuacje.

- Trzymaj się, kochanie - zaśmiał się, mocniej ujmując stery. - Polatamy sobie trochę.

Wzdrygnęła się zrezygnowana i mocno przypięła do fotela.

Ce Trzypeo, który ciągle mamrotał jakieś wyliczenia, wyłączył swój syntetyzowany

ludzki głos, kiedy Wookie odwrócił się i zawarczał na niego.

Hań skoncentrował się tylko na wykonaniu swego planu. Wiedział, że się uda; musi się

udać - nie było innego wyjścia. Polegając bardziej na intuicji niż na instrumentach, sterował

statkiem przez nieustający deszcz skał. Rzucając okiem na ekrany zauważył, że myśliwce TIE i

„Mściciel” jeszcze nie zaniechały pościgu. To będzie imperialny pogrzeb, pomyślał manewrując

„Sokołem” przez grad asteroidów.

Spojrzał na inny ekran i uśmiechnął się na widok zderzenia asteroidów z myśliwcem TIE.

Na ekranie zachował się ślad eksplozji w postaci rozbłysku światła. Hań pomyślał, że tam na

pewno nikt nie pozostał przy życiu.

Piloci myśliwców ścigających „Sokoła” byli jednymi z najlepszych w Imperium. Nie

mogli jednak mierzyć się z Hanem Solo. Albo nie byli wystarczająco dobrzy, albo wystarczająco

szaleni. Tylko wariat mógł rzucić swój statek na samobójczy kurs przez te asteroidy. Szaleni, czy

nie, piloci nie mieli innego wyboru, jak starać się usiąść mu na ogonie. Niewątpliwie znacznie

lepiej byłoby dla nich, gdyby zginęli w tej nawale kamieni, niż gdyby musieli zameldować

swemu mrocznemu panu o niewykonaniu zadania.

background image

Największy ze wszystkich gwiezdny niszczyciel Imperium z królewską godnością opuścił

orbitę Hoth. Jego boków strzegły dwa inne gwiezdne niszczyciele, a całej grupie towarzyszyła

eskadra mniejszych statków. W środkowym niszczycielu admirał Piett stał przed prywatną

komorą medytacji Dartha Vadera. Jej górna połowa otworzyła się powoli i mógł dojrzeć w

półmroku spowitą w czarny płaszcz postać swego pana.

- Panie - rzekł Piett z szacunkiem.

- Proszę wejść, admirale.

Wchodząc do skąpo oświetlonego pomieszczenia i zbliżając się do Czarnego Lorda Sith

czuł wielki podziw pomieszany z lękiem. Sylwetka jego pana na tyle odcinała się od otoczenia,

że Piett mógł rozróżnić tylko zarys mechanicznych wysięgników, które właśnie odłączały

przewód respiratora od głowy Vadera. Zadrżał, kiedy uświadomił sobie, że może jest pierwszym

człowiekiem, który widział go bez maski.

Widok był przerażający. Vader, odwrócony do Piet-ta plecami, był ubrany całkowicie na

czarno; lecz ponad kołnierzem przebłyskiwała jego naga głowa.

Choć admirał próbował odwrócić wzrok, chorobliwa fascynacja kazała mu patrzeć na nią,

bezwłosą, podobną do trupiej czaszki. Była pokryta labiryntem grubych blizn wijących się na

trupiobladej skórze. Przeszło mu przez myśl, że mogło drogo kosztować oglądanie tego, czego

nie widział nikt inny. W tym momencie ręce robota ujęły czarny hełm i delikatnie opuściły go na

głowę Czarnego Lorda.

Czując hełm na miejscu, Darth Vader odwrócił się, aby wysłuchać meldunku admirała.

- Nasze statki pościgowe dostrzegły „Sokoła Millenium”, panie. Wszedł w pole

asteroidów.

- Nie obchodzą mnie asteroidy, admirale - powiedział Vader powoli zaciskając pięść. -

Chcę dostać ten statek, a nie usprawiedliwienia. Jak prędko będzie pan miał Skywalkera i

tamtych z „Sokoła Millenium”?

- Wkrótce, lordzie Vader - odpowiedział admirał drżąc ze strachu.

- Tak, admirale… - powiedział powoli Darth Vader. - Wkrótce.

Dwa gigantyczne asteroidy pędziły w kierunku „Sokoła Millenium”. Jego pilot szybko

położył statek w ryzykowny skręt, który pozwolił mu uniknąć ich po to, aby prawie zderzyć się z

trzecim.

Za umykającym w polu asteroidów „Sokołem” pędziły imperialne myśliwce TIE, które

background image

manewrowały wśród skał depcząc mu po piętach. Nagle bezkształtny kawał skały otarł się o

jeden z nich i posłał go w beznadziejnie niekontrolowany skręt. Pozostałe kontynuowały pościg

w towarzystwie „Mściciela”, który niszczył asteroidy pędzące jego tropem.

Hań Solo dostrzegł ścigające go statki przez iluminatory swej kabiny, kiedy obracał statek

wokół własnej osi, nurkując pod jeszcze jednym asteroidem, a potem ustawił frachtowiec z

powrotem we właściwej pozycji. Mały odłamek skały odbił się od statku z głośnym,

rozbrzmiewającym echem uderzeniem, wprawiając Chewbaccę w przerażenie i zmuszając Ce

Trzypeo do zakrycia soczewek złocistą ręką.

Hań zerknął na Leię. Siedziała, wpatrując się z kamienną twarzą w rój asteroidów.

Sprawiała wrażenie, jakby chciała znajdować się o tysiące mil stąd.

- No - rzucił - mówiłaś, że chcesz zobaczyć, jak mi się powinie noga. Nie patrzyła na

niego.

- Cofam to.

- Ten gwiezdny niszczyciel zwalnia - oznajmił pilot, sprawdzając odczyty komputera.

- Dobrze - odparła krótko. Przestrzeń na zewnątrz kabiny ciągle była pełna rozpędzonych

asteroidów.

- Jeśli jeszcze trochę tu zostaniemy, zetrą nas na proszek - zauważył.

- Jestem przeciw - odparła sucho Leia.

- Musimy wydostać się z tego pola.

- Brzmi to rozsądnie.

- Podejdę bliżej do jednego z tych dużych - dodał Hań. To wcale nie brzmiało rozsądnie.

- Bliżej! - wykrzyknął Trzypeo, wyrzucając w górę metalowe ręce. Jego sztuczny mózg

ledwo był w stanie przyjąć to, co właśnie zarejestrowały jego receptory słuchowe.

- Bliżej! - powtórzyła księżniczka z niedowierzaniem.

Chewbacca spojrzał w zdumieniu na swego partnera i szczeknął.

Nikt z całej trójki nie rozumiał, dlaczego ich kapitan, który ryzykował życiem, aby ich

wszystkich uratować, teraz usiłuje spowodować ich śmierć! Hań wprowadził kilka prostych

poprawek w urządzeniach sterowniczych kabiny i wmanewrował „Sokoła Millenium” pomiędzy

dwa duże asteroidy, a potem skierował statek prosto na obiekt wielkości Księżyca.

Kiedy „Sokół Millenium”, ciągle ścigany przez myśliwce TIE, leciał dokładnie nad

asteroidem, na jego skalistej powierzchni wybuchał błyszczący prysznic mniejszych skał.

background image

„Sokół” jakby prześlizgiwał się nad powierzchnią małej planety, jałowej i zupełnie pozbawionej

życia.

Z mistrzowską precyzją Hań Solo skierował statek ku jeszcze jednemu ogromnemu

asteroidowi, największemu, jaki dotąd spotkali. Przyzywając wszystkie umiejętności, dzięki

którym zdobył reputację w całej Galaktyce, tak manewrował maszyną, że jedynym obiektem

między nim i myśliwcami była ta śmiertelnie groźna latająca skała. Nagle pojawił się krótki,

jasny rozbłysk światła, a potem już nic. Roztrzaskane szczątki dwu myśliwców TIE zdryfowały

w ciemność, a potworny asteroid płynął dalej, nie zbaczając z kursu.

Hań poczuł wewnętrzny blask tak jasny, jak widok, który dopiero co rozjaśnił przestrzeń.

Uśmiechnął się do siebie w cichym tryumfie. Wtem zauważył obraz na głównym wskaźniku

radarowym konsoli i trącił swego drugiego pilota.

- Zobacz - Hań wskazał obraz. - Chewie, zbierz odczyty. Wygląda całkiem nieźle.

- Co to? - spytała Leia.

Pilot „Sokoła” zignorował jej pytanie.

- Powinno się nadać - powiedział.

Kiedy lecieli blisko powierzchni asteroidu, Hań spojrzał na skalisty grunt, zatrzymując

wzrok na zacienionym obszarze wyglądającym jak olbrzymi krater. Opuścił statek do poziomu

powierzchni i wleciał prosto do krateru, którego podobne do miski ściany nagle uniosły się wokół

statku.

Dwa myśliwce ciągle pędziły za nim, strzelając z dział laserowych i usiłując powtórzyć

każdy jego manewr.

Hań Solo wiedział, że musi zastosować więcej sztuczek i lecieć ostrzej, jeśli ma zgubić te

śmiertelnie groźne statki pościgowe. Spostrzegłszy przez przedni iluminator wąską rozpadlinę,

przechylił „Sokoła Millenium” na bok i przeleciał bokiem wzdłuż głębokiego skalistego wąwozu.

Nieoczekiwanie oba myśliwce poleciały za nim. Jeden z nich sypnął iskrami, kiedy otarł

się o ścianę metalowym poszyciem.

Skręcając, przechylając i obracając statek, Hań pędził wąskim przesmykiem. Czarne

niebo z tyłu rozbłysło, kiedy dwa myśliwce wpadły na siebie, a potem eksplodowały na skalistym

podłożu.

Pilot zmniejszył prędkość. Ciągle jeszcze nie był bezpieczny od imperialnych łowców.

Lustrując kanion spostrzegł coś ciemnego - rozwarte wejście do jaskini na samym dnie krateru.

background image

Być może wystarczająco duże, aby pomieścić „Sokoła Millenium”. Jeśli nie, on i jego załoga i

tak wkrótce się o tym przekonają.

Zwalniając, wprowadził statek do wejścia i obszernego tunelu. Miał nadzieję, że będzie to

idealna kryjówka. Wziął głęboki oddech, kiedy cienie jaskini błyskawicznie pochłonęły jego

statek.

Malutki X-skrzydłowiec wchodził w atmosferę planety Dagobah.

Kiedy podchodził do planety, Luke’owi udało się dojrzeć przez grubą warstwę gęstych

chmur część zakrzywionej powierzchni. Nie istniały jej mapy i planeta była właściwie nieznana.

Jakoś tu dotarł, chociaż nie był pewien, czy do tego niezbadanego sektora przestrzeni kierowała

statkiem tylko jego własna ręka.

Erdwa Dedwa, który siedział z tyłu X-skrzydłowca, analizował mijane gwiazdy i za

pośrednictwem ekranu komputera kierował swe uwagi do pilota.

Chłopak przeczytał zapis interpretera.

- Tak, Erdwa, to Dagobah - odpowiedział małemu robotowi, a potem wyjrzał przez okno

kabiny, kiedy myśliwiec zaczął schodzić w stronę powierzchni planety. - Wygląda trochę ponuro,

prawda?

Erdwa pisnął, po raz ostatni próbując sprowadzić swego pana na bardziej rozsądny kurs.

- Nie - odparł Luke. - Nie chcę zmienić mojej decyzji. - Sprawdził monitory statku i nieco

się zdenerwował. - Nie mam żadnych odczytów wskazujących na miasta czy jakąkolwiek

technologię. Jest za to mnóstwo sygnałów form życia. Tam w dole jest coś żywego.

Jego towarzysz też się martwił i zostało to przełożone jako lękliwe pytanie.

- Tak, jestem pewien, że robotom nie grozi tu żadne niebezpieczeństwo. Czy możesz

wreszcie się uspokoić? - Luke zaczynał się irytować. - Po prostu będziemy musieli poczekać na

rozwój wypadków.

Z tyłu kabiny doleciało go żałosne elektroniczne piśniecie.

- Przestań się wreszcie martwić.

X-skrzydłowiec płynął poprzez strefę zmierzchu oddzielającą czarną jak smoła przestrzeń

od powierzchni planety. Młody komandor wziął głęboki oddech i skierował statek w białą watę

mgieł.

Nic nie widział. Widoczność była zredukowana do zera przez gęstą biel napierającą na

okna osłony kabiny. Jedynym wyjściem było sterowanie X-skrzydłowcem wyłącznie za pomocą

background image

przyrządów. Ale wskaźniki niczego nie rejestrowały, nawet kiedy leciał bliżej planety.

Rozpaczliwie poruszał sterami, nie potrafiąc już nawet ocenić wysokości.

Kiedy włączył się brzęczyk alarmowy, Erdwa dołączył do jego przeszywającego dźwięku

własną gorączkową serię gwizdów i pisków.

- Wiem, wiem - krzyknął Luke, ciągle zmagając się ze sterami statku. - Żaden wskaźnik

nie działa! Nic nie widzę. Trzymaj się, zaczynam lądowanie. Miejmy nadzieję, że jest tam coś

pod nami.

Robot znowu pisnął, ale jego dźwięki zostały skutecznie zagłuszone rozrywającym uszy

rykiem odpalanych retrorakiet X-skrzydłowca. Pilot poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła,

kiedy statek zaczął gwałtownie spadać. Zaparł się w fotel, przygotowując na uderzenie. Statek

zachwiał się i usłyszał straszny dźwięk, jakby w pędzie łamał konary drzew.

Kiedy X-skrzydłowiec w końcu zatrzymał się ze zgrzytem, wstrząs prawie wyrzucił pilota

przez okno kabiny. Pewny, że w końcu jest na ziemi, z westchnieniem ulgi odchylił się w fotelu.

Potem pociągnął przełącznik podnoszący osłonę kabiny. Kiedy uniósł głowę, żeby po raz

pierwszy spojrzeć na obcy świat, Luke Skywalker wstrzymał oddech.

X-skrzydłowiec był całkowicie spowity mgłami, a jego jasne światła lądowania nie

sięgały dalej niż na kilka metrów. Wzrok mężczyzny stopniowo przystosowywał się do

otaczającego go mroku. Zaczął odróżniać poskręcane zamglone pnie i korzenie groteskowych

drzew. Wydostał się z kabiny, a robot odłączył się od zacisznego gniazda, w którym siedział.

- Erdwa - powiedział Luke - zostań tu, póki się nie rozejrzę.

Ogromne szare drzewa miały powykręcane i splątane korzenie, które wznosiły się

wysoko ponad Luke’em, zanim połączyły się w pnie. Podniósł głowę wysoko i ujrzał, jak w

górze konary tworzą jakby baldachim z nisko zwisającymi chmurami. Ostrożnie wyczołgał się na

długi dziób statku i stwierdził, że lądując wpadł w niewielkie oczko wodne spowite mgłą.

Erdwa wydał krótki gwizd, po którym nastąpił głośny plusk i cisza. Chłopak odwrócił się,

ale zdążył zobaczyć tylko zaokrągloną górną część robota znikającą pod zamgloną powierzchnią

wody.

- Erdwa! Erdwa! - zawołał. Ukląkł na gładkim kadłubie statku i pochylił się do przodu, z

niepokojem wypatrując swego mechanicznego przyjaciela.

Ale czarne wody były spokojne. Po małej jednostce R2 nie zostało ani śladu. Nie potrafił

ocenić głębokości tego nieruchomego, ciemnego stawu; wydawał się bardzo głęboki. Nagle zdał

background image

sobie sprawę, że może już nigdy nie ujrzeć swego robota. Właśnie wtedy z wody wynurzył się

mały peryskop i Luke usłyszał słaby bulgoczący gwizd.

Co za ulga! - pomyślał, obserwując jak peryskop zmierza do brzegu. Podbiegł wzdłuż

dziobu myśliwca i kiedy do linii brzegowej brakowało mniej niż trzy metry, młody komandor

wskoczył do wody i wdrapał się na brzeg. Obejrzał się i zobaczył, że Erdwa jeszcze posuwa się w

kierunku plaży.

- Pośpiesz się - krzyknął.

Czymkolwiek było to, co nagle poruszyło się w wodzie za Erdwa, poruszyło się zbyt

szybko i za bardzo było przysłonięte mgłą, aby Luke mógł to dokładnie zidentyfikować. Widział

tylko potężny ciemny kształt. Stworzenie na chwilę uniosło się, a potem zanurkowało z głośnym

uderzeniem o metalowy korpus robota. Usłyszał żałosny elektroniczny krzyk o pomoc. A potem

nic…

Stał skamieniały ze zgrozy, wpatrując się w czarne wody spokojne jak sama śmierć. Na

powierzchni zaczęły pękać wiele mówiące bąbelki powietrza. Serce zabiło mu ze strachu, kiedy

zdał sobie sprawę, że stoi za blisko stawu. Lecz zanim zdołał się poruszyć, to coś czające się pod

czarną powierzchnią wypluło małego robota. Erdwa zakreślił w powietrzu wdzięczny łuk i wbił

się w miękki placek szarego mchu.

- Erdwa - wrzasnął Luke biegnąc do niego - nic ci nie jest?

Był wdzięczny, że metalowe roboty najwyraźniej ani nie smakują, ani nie są strawne dla

mrocznej istoty czającej się w bagnie.

Jego mechaniczny przyjaciel odpowiedział serią słabych gwizdów i pisków.

- Jeśli mówisz, że przybycie tu było kiepskim pomysłem, zaczynam się z tobą zgadzać -

przyznał Luke, rozglądając się po przygnębiającym otoczeniu. Pomyślał, że w lodowym świecie

miał przynajmniej ludzkie towarzystwo. Wydawało się, że z wyjątkiem Erdwa były tutaj tylko te

ponure mokradła i stworzenia, które, jak dotąd niewidoczne, mogły czaić się w zapadających

ciemnościach.

Zmierzch nadchodził szybko. Mężczyzna trząsł się w gęstniejącej mgle, która zamykała

się nad nim jak żywa istota. Pomógł robotowi wstać i wytarł cylindryczny korpus z

pokrywającego go szlamu. Pracując słyszał niesamowite, nieludzkie odgłosy wydobywające się z

odległej dżungli i wzdrygał się, wyobrażając sobie stworzenia, które mogły je wydawać.

Zanim skończył czyścić Erdwa zauważył, że niebo znacznie pociemniało. Groźne cienie

background image

majaczyły wszędzie wokół, a odległe nawoływania nie wydawały się już tak bardzo dalekie.

Spojrzeli razem z Erdwa na otaczającą ich upiorną bagienną dżunglę, po czym przysunęli się

trochę bliżej do siebie. Luke zauważył parę małych, lecz złośliwych oczu mrugających na nich z

cienistego podszycia, które zaraz zniknęły z tupotem maleńkich stóp.

Nie chciał kwestionować rady Bena Kenobiego, zaczynał jednak zastanawiać się, czy to

widmo w obszernych szatach jakoś się nie pomyliło, posyłając go na tę planetę do tajemniczego

nauczyciela Jedi.

Spojrzał na swój X-skrzydłowiec i jęknął, kiedy zobaczył, że cała jego dolna część jest

zupełnie zanurzona w ciemnych wodach.

- W jaki sposób mamy go z powrotem uruchomić? - Wszystkie te okoliczności wydawały

się beznadziejne i nieco śmieszne. - Co my tu robimy? - jęknął.

Udzielenie odpowiedzi na którekolwiek z tych pytań przekraczało skomputeryzowane

możliwości Erdwa, ale na wszelki wypadek wydał cichy pocieszający gwizd.

- To jest jak fragment snu - powiedział Luke. Potrząsnął głową zmarznięty i

przestraszony. - A może zaczynam wariować?

W każdym razie był pewien, że nie mógł wpędzić się w sytuację bardziej zwariowaną.

background image

VIII

Stojąc na głównym pokładzie swego ogromnego gwiezdnego niszczyciela, Darth Vader

wyglądał jak wielki milczący bóg.

Patrzył przez duże prostokątne okno umieszczone pod pokładem na rozszalałe pole

asteroidów bombardujących jego statek. Za oknami pędziły setki kamieni; niektóre zderzały się z

innymi, wybuchając jaskrawym światłem.

Jeden z mniejszych statków rozpadł się pod uderzeniem ogromnego asteroidu na oczach

Vadera. Pozornie nieporuszony odwrócił się, aby spojrzeć na ciąg dwudziestu holograficznych

obrazów. Te hologramy odtwarzały w trzech wymiarach rysy dwudziestu dowódców statków

Imperium. Wizerunek tego, którego statek właśnie został unicestwiony, szybko znikał, prawie tak

szybko, jak przepadały w nicość rozżarzone cząstki jego statku.

Admirał Piett i adiutant cicho stanęli za swym odzianym w czerń panem, który zwrócił się

do portretu w środku dwudziestki hologramów. Obraz stale był zakłócany i ciągle to znikał, to

pojawiał się, podczas gdy kapitan Needa z gwiezdnego niszczyciela „Mści-ciel” zdawał raport.

Jego pierwsze słowa utonęły w zakłóceniach.

- …wtedy po raz ostatni pojawili się na naszych ekranach - ciągnął kapitan Needa. -

Biorąc pod uwagę rozmiary uszkodzeń, jakie ponieśliśmy, oni także musieli zostać zniszczeni.

Vader nie zgadzał się z tym. Znał moc „Sokoła Millenium” i całkiem dobrze zdolności

jego zarozumiałego pilota.

- Nie, kapitanie - warknął gniewnie - oni żyją. Wszystkie dostępne statki mają

przeszukiwać pole asteroidów aż do ich znalezienia.

Po wydaniu przez Vadera tego rozkazu, wizerunki kapitana Needy oraz pozostałych

osiemnastu kapitanów znikły. Kiedy rozpłynął się ostatni hologram, Czarny Lord obrócił się,

wyczuwając dwu ludzi stojących za nim.

- Cóż to jest tak ważnego, że nie można poczekać, admirale? - zapytał władczo. - Mów!

Twarz zapytanego pobladła ze strachu, a głos trząsł mu się prawie tak bardzo jak on sam.

- To… Imperator.

- Imperator? - powtórzył głos za czarną maską oddechową.

- Tak - opowiedział admirał. - Rozkazuje panu połączyć się z nim.

background image

- Proszę wyprowadzić statek z pola asteroidów - rozkazał Vader - w położenie, skąd

będzie można dokonać wyraźnej transmisji.

- Tak, panie.

- I proszę zakodować sygnał do mojej osobistej kabiny.

„Sokół Millenium” spoczywał ukryty w małej, ciemnej choć oko wykol i ociekającej

wilgocią jaskini. Załoga „Sokoła” wygasiła silniki, tak że z małego statku nie wydobywał się

żaden dźwięk.

W kabinie nawigacyjnej Hań Solo i jego kudłaty drugi pilot właśnie kończyli wyłączanie

elektronicznych układów statku. Wszystkie kontrolki przygasły, a we wnętrzu zrobiło się prawie

tak ciemno jak w jaskini, w której się schronili.

Hań spojrzał na Leię i uśmiechnął się.

- Romantycznie się tu robi.

Chewbacca zamruczał. Czekała na nich robota i Wookie potrzebował całkowitej uwagi

pierwszego pilota, jeśli mieli naprawić źle działający hipernapędu.

Zirytowany Hań wrócił do pracy.

- Co tak zrzędzisz? - warknął.

Zanim Wookie zdołał odpowiedzieć, do Korelianina zbliżył się nieśmiało robot

protokolarny i zadał mu nurtujące go pytanie:

- Prawie boję się zapytać, proszę pana, ale czy wyłączenie wszystkiego poza układami

zasilania awaryjnego obejmuje także mnie?

Chewbacca wyraził swoją opinię dźwięcznym potwierdzającym szczeknięciem, ale Hań

miał inne zdanie.

- Nie - powiedział. - Będziesz nam potrzebny do porozumiewania się z kochanym

„Sokołem” i wykrycia, co stało się z naszym hipernapędem. - Spojrzał na księżniczkę i dodał: -

Jak sobie Wasza Świątobliwość radzi z makrolutownicą?

Zanim Leia zdołała odciąć się odpowiednią ripostą, „Sokół Millenium” skoczył w przód

od nagłego uderzenia w kadłub. Wszystko, co nie było przymocowane, przeleciało przez kabinę;

nawet ogromny Wookie, rycząc wniebogłosy, musiał walczyć o utrzymanie się w fotelu.

- Trzymajcie się! - wrzasnął Hań. - Uwaga! Ce Trzypeo wpadł z brzękiem na ścianę, a

kiedy przyszedł do siebie, powiedział:

- Bardzo możliwe, że ten asteroid nie jest stabilny, proszę pana. Solo zmierzył go

background image

wzrokiem.

- Świetnie, że tu jesteś i możesz nam to powiedzieć.

Statek zakołysał się ponownie jeszcze gwałtowniej niż przedtem.

Wookie znowu zaryczał, Trzypeo zachwiał się, a Leia przeleciała przez kabinę prosto w

czekające ramiona kapitana.

Kołysanie statku ustało tak nagle, jak się zaczęło. Leia jednak ciągle stała w objęciach

Hana. Choć raz nie odsunęła się, a on mógł prawie przysiąc, że sama go obejmowała.

- Ej, księżniczko - rzekł, przyjemnie zaskoczony - to takie niespodziewane.

W tym momencie zaczęła się odsuwać.

- Puść - powiedziała z naciskiem, próbując wysunąć się z jego ramion. - Zaczynam być

zła.

Zobaczył, jak jej rysy przybierają stary znany mu wyraz arogancji.

- Nie wyglądasz na rozgniewaną - skłamał.

- A jak wyglądam?

- Pięknie - odpowiedział zgodnie z prawdą, z uczuciem, które go zdumiało.

Leia nagle poczuła się skrępowana. Policzki jej się zaróżowiły, a kiedy zdała sobie

sprawę, że oblała się rumieńcem, odwróciła spojrzenie. Ale w dalszym ciągu nie próbowała się

tak naprawdę uwolnić.

Hań jakoś nie mógł pozwolić, aby ten czuły moment trwał dłużej.

- I na podekscytowaną - musiał dodać. Leia wpadła we wściekłość. Stając się na powrót

gniewną księżniczką i wyniosłą senator, szybko odsunęła się od niego i przybrała swoją

najbardziej królewską postawę.

- Żałuję, kapitanie - rzekła czerwona ze złości - znaleźć się w twoich ramionach to za

mało, żebym się podekscytowała.

- No cóż, mam nadzieję, że nie liczyłaś na nic więcej - warknął, bardziej wściekły na

siebie niż na jej kąśliwe słowa.

- Nie liczyłam na nic - odparła z oburzeniem - poza tym, że zostawisz mnie w spokoju.

- Zostawię cię w spokoju, jeśli tylko się odsuniesz. Leia, zmieszana, zdała sobie sprawę,

że rzeczywiście stoi dość blisko, więc odeszła o krok i spróbowała zmienić temat:

- Nie sądzisz, że czas zabrać się za statek? Hań zmarszczył się.

- Jak dla mnie, może być - rzekł zimno nie patrząc na nią.

background image

Szybko okręciła się na pięcie i wyszła z kabiny. Przez chwilę Hań stał bez ruchu,

odzyskując równowagę. Spojrzał z zakłopotaniem na milczącego teraz Wookiego i robota, którzy

byli świadkami całego zajścia.

- Chodź, Chewie, weźmy się za to latające krótkie spięcie - powiedział szybko, aby

zakończyć niezręczną sytuację.

Drugi pilot szczeknął z aprobatą, a potem wyszedł z kabiny za kapitanem. Wychodząc

Hań obejrzał się na Trzypeo, który ciągle stał w półmroku jakby mu odjęło mowę.

- Ty też, złota pało.

- Muszę przyznać - mruknął robot z szuraniem wychodząc z kabiny - że czasami nie

rozumiem ludzkiego zachowania.

Światła myśliwca Luke’a Skywalkera przebijały ciemność bagnistej planety. Statek

zanurzył się głębiej w mętną wodę, ale wystawał nad jej powierzchnię jeszcze na tyle, że

komandor mógł przenieść z ładowni potrzebne zapasy. Wiedział, że już niedługo X-skrzydłowiec

zatonie jeszcze głębiej - prawdopodobnie całkowicie. Pomyślał sobie, że szansę jego przeżycia

mogą wzrosnąć, jeśli zbierze jak najwięcej zapasów.

Było już tak ciemno, że prawie nic nie widział. Usłyszał jakiś ostry trzask w gęstej

dżungli i poczuł zimny dreszcz. Chwyciwszy pistolet był gotów rozwalić to, co mogłoby

wyskoczyć z dżungli i zaatakować go. Nic takiego się nie stało, więc z powrotem wczepił broń

do kabury i dalej rozpakowywał sprzęt.

- Gotów do regeneracji zasilania? - spytał Erdwa, który cierpliwie czekał na własną formę

posiłku. Luke wyjął mały piec rozszczepieniowy ze skrzynki z wyposażeniem i włączył go,

zadowolony nawet ze słabego blasku wydzielanego przez małe urządzenie grzewcze, wyjął kabel

zasilania i podłączył go robotowi w miejscu, gdzie wystawał element z grubsza przypominający

nos. Kiedy tylko energia rozpłynęła się po elektronicznym wnętrzu, krępy robot gwizdem wyraził

swoje uznanie.

Luke usiadł i otworzył pojemnik ze spreparowaną żywnością. Jedząc przemawiał do

robota:

- Teraz muszę tylko znaleźć tego Yodę, jeśli w ogóle istnieje.

Spojrzał nerwowo na cienie czające się w dżungli i poczuł się przestraszony i

nieszczęśliwy. Miał teraz więcej wątpliwości, co do swego zadania.

- To naprawdę jest dziwne miejsce na znalezienie Mistrza Jedi - rzekł do małego robota. -

background image

Ciarki mnie od tego przechodzą.

Z brzmienia gwizdu robota było jasne, że Erdwa podziela opinię o tym świecie

moczarów.

- Chociaż - ciągnął Luke niechętnie próbując jedzenia - jest tu coś znajomego. Czuję się,

jakbym…

- Czujesz się jakbyś co?

To nie był głos Erdwa! Komandor zerwał się, chwycił pistolet, okręcił patrząc w mrok i

próbując znaleźć źródło tych słów.

Odwracając się, ujrzał małą istotę stojącą wprost przed nim. Zaskoczony, odstąpił krok do

tyłu; wydawało się, że to małe stworzenie zmaterializowało się znikąd. Miało nie więcej niż pół

metra wysokości. Nieustraszenie stało przed górującym nad nim młodzieńcem, trzymającym

budzący grozę pistolet laserowy.

To małe zasuszone coś mogło być w każdym wieku. Jego twarz była poorana głębokimi

zmarszczkami, ale jego elfie, spiczaste uszy nadawały jej wyraz wiecznej młodości. Długie białe

włosy z przedziałkiem pośrodku opadały po obu stronach głowy o niebieskiej skórze. Istota była

dwunożna, jej krótkie nogi zakończone były trójpalczastymi, prawie gadzimi stopami. Była

ubrana w szmaty równie szare jak bagienne opary i tak porwane, że musiały mieć prawie tyle lat,

co ona.

Przez chwilę Luke nie mógł zdecydować się, czy ma być przestraszony, czy może ma się

roześmiać. Rozluźnił się, kiedy popatrzył w te wyłupiaste oczy i wyczuł łagodny charakter istoty,

która machnęła ręką w kierunku pistoletu trzymanego przez niego.

- Swą broń odłóż. Nie pragnę twej krzywdy - rzekła.

Po chwili wahania Luke spokojnie przypiął broń do pasa. Jednocześnie zastanawiał się,

dlaczego czuje się zmuszony słuchać tego małego stworzenia.

- Zastanawiam się - przemówiło znowu - dlaczego tu jesteś?

- Szukam kogoś - odparł.

- Szukasz? Szukasz? - istota powtórzyła ciekawie, a szeroki uśmiech zaczął marszczyć jej

i tak starą twarz. - Powiedziałbym, że już kogoś znalazłeś. Hę? Tak!

Luke musiał zmusić się do zachowania powagi.

- Zdaje się.

- Pomóc ci potrafię… tak… tak. Młody mężczyzna stwierdził, że ufa temu dziwnemu

background image

stworzeniu, ale wcale nie był pewien, czy ktoś tak niewielki może być pomocny w jego ważnych

poszukiwaniach.

- Nie sądzę - odparł łagodnie. - Widzisz, ja szukam wielkiego wojownika.

- Wielkiego wojownika? - stworzenie potrząsnęło głową, a jego białawe włosy

zawirowały wokół spiczastych uszu. - Wojny nie czynią nikogo wielkim.

Dziwne stwierdzenie - pomyślał Luke. Lecz zanim zdążył odpowiedzieć, maleńki

hominid pokuśtykał do uratowanych pojemników ze sprzętem i wgramolił się na samą górę.

Kompletnie zaskoczony chłopak obserwował, jak stworzenie grzebie w rzeczach, które przywiózł

z Hoth.

- Odejdź stamtąd - powiedział, zdumiony tym nagłym dziwnym zachowaniem.

Erdwa przytoczył się do sterty skrzynek, mając stworzenie prawie na poziomie swoich

czujników optycznych. Robot wyraził piskiem dezparobatę rejestrując istotę beztrosko

przewracającą sprzęt.

Dziwne stworzenie chwyciło pojemnik z resztkami żywności i spróbowało kawałek.

- Hej, to mój obiad - wykrzyknął chłopak. Ledwo jednak “istota odgryzła pierwszy kęs,

wypluła wszystko, a jej głęboko poorana twarz zmarszczyła się jak suszona śliwka.

- Tfuj! - splunęła. - Dziękuję, nie. Jak wyrosłeś taki duży, jedząc coś takiego? - zmierzyła

Luke’a spojrzeniem od stóp do głów.

Zanim zdumiony chłopak odpowiedział, stworzenie rzuciło pojemnik w jego stronę i

zanurzyło małą, delikatną rękę w innej skrzyni.

- Posłuchaj, przyjacielu - powiedział Luke, obserwując dziwacznego rabusia - wcale nie

chcieliśmy tu lądować. A gdybym potrafił wyciągnąć mój myśliwiec z tej kałuży, zrobiłbym to,

ale nie potrafię. Więc…

- Nie potrafisz wydobyć statku? A próbowałeś? Próbowałeś?

Komandor musiał przyznać, że nie, ale przecież cały pomysł był jawnie absurdalny. Nie

miał właściwego wyposażenia do…

Coś w pojemniku przyciągnęło uwagę stworzenia. Cierpliwość Luke’a w końcu

wyczerpała się, kiedy mały szaleniec porwał coś ze skrzynki ze sprzętem. Wiedząc, że od tego

zależy jego przeżycie, sięgnął po skrzynkę. Ale stworzenie mocno trzymało w niebieskiej ręce

zdobycz - miniaturową latarkę z własnym zasilaniem. Małe światełko ożyło, rzucając blask na

zachwyconą twarz stworzenia, które natychmiast zaczęło oglądać swój skarb.

background image

- Daj mi to! - krzyknął chłopak. Stworzenie cofało się przed nim jak rozkapryszone

dziecko.

- Moje! Moje! Albo pomocy ci nie udzielę. Ciągle przyciskając latarkę do piersi, stworek

cofnął się o krok, niechcący wpadając na Erdwa Dedwa. Nie pamiętając, że robot potrafi się

ruszać, stworzenie stanęło tuż obok niego.

- Nie potrzebuję twojej pomocy - rzekł Luke z oburzeniem. - Chcę z powrotem latarkę.

Będę jej potrzebował w tej oślizłej błotnistej dziurze.

Natychmiast zdał sobie sprawę, że powiedział coś obraźliwego.

- Błotnista dziura? Oślizła? To mój dom! Podczas tej sprzeczki Erdwa powoli wyciągnął

mechaniczną rękę. Nagle chwycił zwędzoną latarkę i natychmiast dwie małe postacie zaczęły ją

ciągnąć każde do siebie. Kręcili się w kółko, a robot wydał kilka elektronicznych pisków „ Oddaj

to!”.

- Moje, moje. Oddaj! - krzyknęło stworzenie. Jednak nagle jakby zrezygnowało z

dziwacznej walki i lekko dotknęło robota niebieskawym palcem.

Erdwa wydał głośny, zdumiony pisk i natychmiast wypuścił latarkę.

Zwycięzca uśmiechnął się do świecącego przedmiotu w swych małych rękach,

powtarzając z radością:

- Moje, moje.

Luke miał już powyżej uszu tych wygłupów i z westchnieniem powiedział robotowi, że

już po bitwie.

- W porządku, Erdwa. Niech sobie to zatrzyma. A teraz zmykaj stąd, mały. Mamy trochę

roboty.

- Nie, nie! - poprosiło stworzenie z ożywieniem.

- Zostanę i pomogę ci znaleźć twojego przyjaciela.

- Ja nie szukam przyjaciela - powiedział Luke.

- Szukam Mistrza Jedi.

- Aha - oczy stworzenia otworzyły się szeroko - Mistrza Jedi. To zupełnie co innego.

Yoda, poszukujesz Yody.

Imię to zdziwiło chłopaka, ale poczuł falę sceptyzmu. Jak taki elf mógł cokolwiek

wiedzieć o wielkim nauczycielu Rycerzy Jedi?

- Znasz go?

background image

- Oczywiście, tak - odparło stworzenie z dumą.

- Zaprowadzę cię do niego. Ale najpierw musimy coś zjeść. Dobre jedzenie. Chodź,

chodź.

Przy tych słowach stworzenie wypadło z obozowiska w cienie bagna. Maleńka latarka,

którą trzymało, stopniowo bladła w oddali, a Luke stał oszołomiony. Z początku wcale nie

zamierzał iść za stworkiem, ale nagle stwierdził, że nurkuje za nim w mgłę.

Ruszając w dżunglę, usłyszał gwizdy i piski Erdwa, jakby miały mu się poprzeplatać

obwody. Odwrócił się i zobaczył, że mały robot stoi smutno obok miniaturowego pieca

rozszczepieniowego.

- Lepiej zostań tu i pilnuj obozu - poinstruował go. Ale Erdwa tylko wzmocnił emisję

przebiegając całą skalę swoich elektronicznych dźwięków.

- Uspokój się - krzyknął Luke wbiegając w dżunglę. - Potrafię o siebie zadbać. Nic mi nie

będzie, w porządku?

Elektroniczne gderanie Erdwa cichło w miarę, jak oddalał się, doganiając swego małego

przewodnika. Musiałem chyba oszaleć - pomyślał - żeby iść za tym .dziwacznym stworzeniem,

kto wie, dokąd. Ale stworek przecież wymienił imię Yody, a Luke czuł, że musi przyjąć każdą

pomoc w odnalezieniu Mistrza Jedi. Goniąc za migającym światełkiem potykał się w ciemności o

grube rośliny o poskręcanych korzeniach.

Stworzenie szczebiotało wesoło, prowadząc przez bagna.

- Hę… nic mu nie będzie… hę… zupełnie nic… tak, oczywiście.

A potem tajemnicze stworzenie zaczęło się śmiać w ten swój dziwny sposób.

Dwa krążowniki Imperium leciały powoli nad powierzchnią wielkiego asteroidu. „Sokół

Millenium” musiał się ukryć gdzieś w środku. Ale gdzie?

Statki rzucały bomby na podziurawiony teren asteroidu, próbując wypłoszyć frachtowiec.

Fale uderzeniowe wybuchów gwałtownie wstrząsały sferoidą, ale ciągle nigdzie nie było widać

śladu „Sokoła”. Dryfując nad asteroidem, jeden z gwiezdnych niszczycieli rzucił cień na wejście

do tunelu. A jednak radary statku nie wykryły dziwnego otworu w ścianie zagłębienia terenu. A

w tym otworze, w wijącym się tunelu, nie zauważonym przez sługi potężnego Imperium, siedział

frachtowiec. Trzeszczał i drżał przy każdym wybuchu na powierzchni.

Wewnątrz Chewbacca pracował gorączkowo nad naprawą skomplikowanego

mechanizmu napędowego.

background image

Żeby dostać się do kabli obsługujących układ hipernapędu, wdrapał się do pomieszczenia

w suficie. Kiedy usłyszał pierwszy wybuch, wytknął głowę przez plątaninę kabli i zaskowyczał z

niepokojeni.

Księżniczka, która spawała uszkodzony zawór, przerwała pracę i spojrzała w górę.

Bomby spadały bardzo blisko.

Ce Trzypeo spojrzał na Leię i nerwowo przechylił głowę.

- Ojej - powiedział. - Znaleźli nas.

Wszyscy zamilkli, jakby bali się, że ich głosy mogą w jakiś sposób zdradzić ich dokładne

położenie. Statek znowu zadrżał od wybuchu, ale słabszego od ostatnich.

- Oddalają się - powiedziała Leia. Hań przejrzał ich taktykę.

- Tylko próbują, czy uda im się coś wywołać - powiedział jej. - Jesteśmy bezpieczni, jak

długo będziemy siedzieć cicho.

- Gdzie ja już to słyszałam? - odparła z niewinną miną.

Ignorując jej sarkazm, minął ją wracając do pracy. Przejście w ładowni było tak wąskie,

że nie mógł uniknąć otarcia się o nią - a może mógł?

Księżniczka obserwowała przez chwilę z mieszanymi uczuciami, jak pracował nad

statkiem. A potem odwróciła się do swego spawania.

Ce Trzypeo nie zwracał uwagi na to dziwne zachowanie ludzi. Był zbyt zajęty próbami

skontaktowania się z „Sokołem”, usiłując dowiedzieć się, co było nie w porządku z

hipernapędem. Stojąc przy głównej konsoli, Trzypeo wydawał nietypowe gwizdy i piski. W

chwilę później konsola mu odgwizdała.

- Gdzie jest Erdwa, kiedy go potrzebuję? - westchnął złocisty robot. Trudno mu było

przetłumaczyć odpowiedź konsoli. - Nie wiem, gdzie pański statek nauczył się porozumiewać -

oznajmił Trzypeo Hanowi - ale jego dialekt pozostawia nieco do życzenia. Chyba mówi, że łącze

mocy na osi ujemnej jest spolaryzowane, proszę pana. Obawiam się, że będzie pan musiał je

wymienić.

- Oczywiście, że będę musiał je wymienić - warknął Hań i zawołał Chewbaccę, który

wyglądał z pomieszczenia w suficie. - Wymień je - szepnął.

Zauważył, że Leia skończyła spawanie, ale miała kłopoty z podłączeniem zaworu,

mocując się z dźwignią, która nie chciała ruszyć się z miejsca. Podszedł do niej i zaoferował

pomoc, ale odwróciła się od niego zimno i dalej walczyła z zaworem.

background image

- Spokojnie, Wasza Łaskawość - powiedział.

- Chcę tylko pomóc.

Ciągle walcząc z dźwignią, poprosiła cicho:

- Czy mógłbyś łaskawie przestać mnie tak nazywać?

Hana zaskoczył zwyczajny ton księżniczki. Oczekiwał kąśliwej riposty lub, w najlepszym

wypadku, zimnego milczenia, lecz w jej słowach brakowało drwiącego tonu, do którego tak był

przyzwyczajony. Czyżby wreszcie kończyła ich nieubłaganą wojnę?

- Jasne - odparł łagodnie.

- Czasem wszystko utrudniasz - powiedziała, patrząc na niego nieśmiało. Musiał się

zgodzić.

- Tak, rzeczywiście. - Ale dodał: - Ty też mogłabyś być trochę milsza. No, przyznaj się,

że nie zawsze myślisz o mnie źle.

Puściła dźwignię i zaczęła rozcierać bolącą dłoń.

- Nie zawsze - powiedziała z lekkim uśmiechem - być może… Czasami, kiedy nie

zachowujesz się jak łajdak.

- Łajdak? - roześmiał się, uznając jej dobór słów za pieszczotliwy. - To brzmi ładnie. Bez

słowa ujął jej rękę i zaczął ją masować.

- Przestań - zaprotestowała.

Hań dalej trzymał ją za rękę. - Co mam przestać?

- zapytał cicho.

Leia poczuła wzburzenie, zmieszanie, zawstydzenie - sto uczuć w tej jednej chwili. Ale

jej poczucie godności zwyciężyło.

- Przestań - rzekła po królewsku. - Mam brudne ręce.

Uśmiechnął się na jej słabą wymówkę, ale dłoni nie puścił i spojrzał jej prosto w oczy.

- Ja też mam brudne ręce. Czego się boisz?

- Boję się? - wytrzymała jego wzrok. - Ze pobrudzę sobie ręce.

- To dlaczego drżysz? - zapytał. Widział, że jego bliskość i dotyk działają na nią i że

wyraz jej twarzy zmiękł. Po czym ujął ją za drugą rękę.

- Myślę, że podobam ci się właśnie dlatego, że jestem łajdakiem - powiedział. - Myślę, że

miałaś w życiu za mało łajdaków - mówiąc to powoli przyciągał ją do siebie.

Leia nie opierała się temu łagodnemu ruchowi. Teraz, kiedy patrzyła na niego, pomyślała,

background image

że nigdy nie wydawał się bardziej przystojny, ale przecież ciągle była księżniczką.

- Tak się składa, że lubię miłych - skarciła go szeptem.

- A ja nie jestem miły? - spytał Hań przekornie. Chewbacca wysunął głowę z

pomieszczenia na górze i nie zauważony obserwował poczynania pary poniżej.

- Tak - szepnęła - ale ty… Zanim zdołała skończyć, Hań Solo przyciągnął ją do siebie;

przyciskając wargi do jej ust poczuł, że dziewczyna drży. Wydawało się, że dzielą ze sobą

wieczność, kiedy delikatnie przeginał ją w tył. Tym razem wcale się nie opierała.

Kiedy oderwali się od siebie, przez chwilę nie mogła złapać tchu. Próbowała odzyskać

równowagę i przywołać oburzenie, ale stwierdziła, że trudno jej mówić.

- Dobrze, pistolecie - zaczęła. - Ja…

Ale przerwała i nagle stwierdziła, że go całuje, przytulając się do niego nawet mocniej niż

przedtem.

Kiedy w końcu oderwali usta od ust, Hań przytrzymywał Leię w objęciach. Patrzyli na

siebie. Przez długą chwilę trwało między nimi jakieś spokojne uczucie. Potem dziewczyna

zaczęła odsuwać się od niego z kompletnym zamętem w myślach i uczuciach. Odwróciła się i

wybiegła z kabiny.

Hań patrzył za nią w milczeniu. Po chwili z niezwykłą ostrością zdał sobie sprawę z

obecności bardzo ciekawego Wookiego, który wysunął głowę przez otwór w suficie.

- Okay, Chewie - krzyknął. - Pomóż mi z tym zaworem.

Mgła rozbijana deszczem spowijała bagno przezroczystymi zwojami. Samotny robot R2

szukał swego pana w potokach deszczu.

Czujniki Erdwa Dedwa pracowały pełną mocą, przekazując impulsy do elektronicznych

zakończeń nerwowych. Jego układy słuchowe reagowały - może nawet zbyt gwałtownie - na

najmniejszy dźwięk i przekazywały informacje do zaniepokojonego komputerowego mózgu

robota.

Dla Erdwa było zbyt mokro w tej mrocznej dżungli. Skierował swe czujniki optyczne w

kierunku dziwnej chatki z błota na brzegu ciemnego jeziora. Ogarnięty prawie ludzkim uczuciem

samotności przybliżył się do okna maleńkiego domu. Zajrzał do środka. Miał nadzieję, że nikt

tam nie zauważył lekkiego drżenia jego beczkowatego korpusu, ani nie usłyszał nerwowego

elektronicznego popiskiwania.

Luke’owi Skywalkerowi jakoś udało się wcisnąć do miniaturowego domku, gdzie

background image

wszystko wielkością pasowało dokładnie do jego malutkiego mieszkańca. Siedział po turecku na

podłodze z wysuszonego błota, uważając, aby nie uderzyć głową o niski sufit. Przed nim stał stół,

a dalej widział kilka pojemników, w których były najwyraźniej ręcznie zapisane zwoje.

Stworzenie o pomarszczonej twarzy było w kuchni, tuż obok pokoju, zajęte

przygotowywaniem niestworzonego posiłku. Ze swego miejsca Luke widział, jak mały kucharz

miesza w parujących garnkach, tu coś kroi, tam coś obdziera, wszystko posypuje ziołami i biega

tam i z powrotem stawiając przed nim na stole talerze.

Mimo zafascynowania tą całą krzątaniną zaczynał tracić cierpliwość. Kiedy stworzenie po

raz kolejny wpadło do pokoju, przypomniał swemu gospodarzowi:

- Mówiłem ci, nie jestem głodny.

- Cierpliwości - powiedziało stworzenie wracając truchcikiem do pełnej oparów kuchni. -

Czas na jedzenie.

Luke starał się być grzeczny.

- Słuchaj - powiedział. - Pachnie dobrze. Jestem przekonany, że jest wyśmienite. Ale nie

rozumiem, dlaczego nie możemy zobaczyć się z Yodą teraz.

- To jest też czas posiłku dla Jedi - odpowiedziało stworzenie. Ale Luke chciał iść.

- Czy droga zajmie dużo czasu? Jak to daleko?

- Niedaleko, niedaleko. Bądź cierpliwy. Niedługo go ujrzysz. Dlaczego pragniesz zostać

Jedi?

- Chyba z powodu ojca - odpowiedział chłopak, zastanawiając się, że właściwie nigdy nie

znał swego ojca na tyle dobrze. Tak naprawdę, najgłębszy związek z ojcem czuł poprzez miecz

świetlny, który mu powierzył Ben.

Zauważył dziwne spojrzenie istoty, kiedy wspomniał o ojcu.

- Ach, twój ojciec - powiedziało stworzenie zasiadając do ogromnego posiłku. - Potężny

Jedi był z niego. Potężny Jedi.

Chłopak zastanawiał się, czy stworzenie nie drwi z niego.

- Jak mogłeś znać mego ojca? - zapytał trochę gniewnie. - Nie wiesz nawet, kim ja jestem.

- Rozejrzał się po dziwacznym pomieszczeniu i potrząsnął głową. - Nie wiem, co ja tutaj robię…

Wtem zauważył, że stworzenie odwróciło się od niego i przemawia do kąta pokoju. „Tego

już za wiele” - pomyślał Luke. Teraz to niemożliwe stworzenie rozmawia z powietrzem!

- To na nic - mówiło z gniewem. - Nie da rady. Uczyć go nie mogę. Chłopiec nie ma

background image

cierpliwości!

Spojrzał w kierunku, w którym zwrócone było stworzenie. Uczyć nie mogę. Nie ma

cierpliwości. Oszołomiony, ciągle nikogo nie widział. Nagle sytuacja stała się stopniowo tak

oczywista, jak głębokie zmarszczki na twarzy Istoty. Był właśnie poddawany testowi - i to przez

samego Yodę! Z pustego rogu pokoju dobiegł łagodny, mądry głos Bena Kenobiego.

- Nauczy się cierpliwości - powiedział Ben.

- Wiele w nim gniewu - obstawał przy swoim karzełkowaty nauczyciel Jedi. - Jak w jego

ojcu.

- Już o tym mówiliśmy - powiedział Kenobi. Luke nie mógł dłużej czekać.

- Ależ ja mogę zostać Jedi - wtrącił się. Przynależność do szlachetnej grupy, która broniła

sprawy pokoju i sprawiedliwości znaczyła dla niego więcej, niż cokolwiek innego. - Jestem

gotowy, Ben… Ben…

Chłopiec zawołał do swego niewidocznego mentora, rozglądając się po pokoju w nadziei

znalezienia go. Ale ujrzał tylko Yodę siedzącego po drugiej stronie stołu.

- Gotowyś? - zapytał ten sceptycznie. - A cóż wiesz o gotowości? Szkolę Jedi od ośmiuset

lat. Decydował będę sam, kto szkolony będzie.

- Dlaczego ja nie? - zapytał Luke, urażony insynuacjami.

- Aby zostać Jedi - odparł Yoda poważnie - potrzeba największego poświęcenia,

najpoważniejszego umysłu.

- Uda mu się - powiedział głos Bena w obronie chłopaka.

Patrząc w kierunku niewidocznego Kenobiego, Yoda pokazał na Luke’a.

- Tego obserwowałem od dawna. Przez całe życie odwracał wzrok… ku horyzontowi, ku

niebu, ku przyszłości. Nie myślał nigdy, gdzie jest, co robi. Przygoda, podniety - Yoda rzucił

chłopakowi piorunujące spojrzenie. - Nie pożąda Jedi tych rzeczy!

Luke spróbował stanąć w obronie swej przeszłości.

- Kierowałem się uczuciami.

- Jesteś lekkomyślny! - krzyknął Mistrz Jedi.

- Nauczy się - dał się słyszeć uspokajający głos Kenobiego.

- Jest za stary - wytknął Yoda. - Tak, za stary, zbyt przyzwyczajony do swego sposobu

postępowania, żeby rozpocząć szkolenie.

Luke’owi wydało się, że głos Yody jakby lekko złagodniał. Może była jeszcze szansa

background image

przekonania go.

- Wiele się nauczyłem - powiedział. Nie mógł się teraz poddać. Za daleko zaszedł, zbyt

wiele wytrzymał, zbyt wiele stracił.

Kiedy mówił, wydawało mu się, że Yoda przewierca go wzrokiem na wylot, jak gdyby

chciał ocenić, ile w rzeczywistości chłopiec umie. Znowu odwrócił się do niewidzialnego

Kenobiego.

- Czy skończy to, co zacznie? - spytał.

- Zaszliśmy tak daleko — brzmiała odpowiedź.

- Jest naszą jedyną nadzieją.

- Nie zawiodę was - powiedział Luke do Yody i Bena. - Nie boję się. - I rzeczywiście w

tej chwili młody Skywalker czuł, że może wszystkiemu stawić czoła bez lęku.

Ale mistrz nie był takim optymistą.

- Będziesz się bał, młodzieńcze - ostrzegł. Mistrz Jedi odwrócił się powoli w stronę

Luke’a, a na jego niebieskiej twarzy pojawił się dziwny uśmieszek.

- Ha. Będziesz.

background image

IX

Jedna tylko istota w całym wszechświecie potrafiła zaszczepić strach w ciemnej duszy

Dartha Vadera. Stojąc w milczeniu i samotności w słabo oświetlonej komorze, Lord Sith czekał

na wizytę swego własnego przerażającego pana.

Czekał, a jego gwiezdny niszczyciel płynął po ogromnym oceanie gwiazd. Nikt na tym

statku nie ośmieliłby się przeszkodzić Czarnemu Lordowi w jego prywatnej kajucie. Lecz jeśli

znalazłby się ktoś taki, mógłby zauważyć lekkie drżenie tej odzianej w czarny płaszcz postaci, a

na jej obliczu można by nawet dojrzeć ślad przerażenia, gdyby można było przebić wzrokiem

zakrywającą wszystko maskę oddechową.

Ale nikt się nie zbliżał, a Vader tkwił nieruchomo w samotnym, cierpliwym czuwaniu. Po

chwili dziwny elektroniczny pisk przełamał martwą ciszę pomieszczenia, a na płaszczu Lorda

pojawiły się błyski światła. Natychmiast skłonił się głęboko oddając cześć swemu królewskiemu

panu.

Gość przybył w postaci ogromnego hologramu, który zmaterializował się przed Vaderem.

Trójwymiarowa postać była odziana w proste szaty, a jej twarz skrywał kaptur.

Kiedy hologram Imperatora Galaktyki w końcu przemówił, dał się słyszeć głos głębszy

nawet niż Vadera. Sama obecność Imperatora była wystarczająco przerażająca, ale dźwięk jego

głosu wywołał drżenie strachu, które przebiegło całą potężną postać Lorda.

- Możesz wstać, sługo - rozkazał Imperator.

Vader natychmiast wyprostował się. Nie ośmielił się jednak spojrzeć w twarz swego

pana; zamiast tego zatrzymał wzrok na własnych czarnych butach.

- Jakie są twe rozkazy, panie? - spytał uroczyście jak kapłan usługujący swemu bogu.

- Są wielkie zaburzenia Mocy - powiedział Imperator.

- Wyczuwam je - odparł z powagą Czarny Lord.

- Nasze położenie jest niezwykle groźne - ciągnął władca. - Mamy nowego wroga, który

może nas unicestwić.

- Unicestwić? Kto to taki?

- Syn Skywalkera. Musisz go zniszczyć, bo inaczej przyniesie nam zgubę.

Skywalker!

background image

Ta myśl była nieprawdopodobna. Co ten nic nie znaczący młodzik może obchodzić

władcę Galaktyki.

- On nie jest Jedi - argumentował. - To jeszcze chłopak. Obi-Wan nie mógł nauczyć go

tyle, żeby… Imperator przerwał:

- Moc jest w nim bardzo silna. On musi zostać zniszczony - rzekł z naciskiem.

Lord Sith zastanawiał się przez chwilę. Może był inny sposób uporania się z chłopcem,

sposób, który przyniósłby pożytek sprawie Imperium.

- Jeśli dałoby się przeciągnąć go na naszą stronę, byłby potężnym sprzymierzeńcem -

zasugerował.

Imperator rozważył tę możliwość w milczeniu. Po chwili przemówił znowu.

- Tak… tak - powiedział z namysłem. - Byłby cennym nabytkiem. Czy można to

osiągnąć?

Po raz pierwszy podczas spotkania Vader podniósł głowę i spojrzał swemu panu prosto w

oczy.

- Przyłączy się do nas - odpowiedział z mocą - lub umrze, panie.

Na tym spotkanie się skończyło. Vader ukląkł przed Imperatorem Galaktyki, który

przesunął rękę nad swym posłusznym sługą. W następnej chwili holo-graficzny obraz zniknął,

zostawiając Dartha w samotności, aby ułożył to, co być może miało być jego najsubtelniejszym

planem ataku.

Światełka wskaźników na konsoli sterującej rzucały niesamowity blask na cichą

sterownię „Sokoła Millenium”. Łagodnie oświetlały twarz Lei, siedzącej w fotelu pilota i

rozmyślającej o Hanie. Zatopiona w myślach przeciągnęła ręką po konsoli przed sobą. Wiedziała,

że zaszły w niej jakieś zmiany, ale nie była pewna, czy chce je zaakceptować. Ale czy mogła je

odrzucić?

Nagle jej uwagę zwrócił pośpieszny ruch za oknem sterowni. Jakiś ciemny kształt z

początku zbyt szybki i niewyraźny, aby go zidentyfikować, pędził w kierunku „Sokoła

Millenium”. Błyskawicznie przyczepił się do przedniego okna statku czymś, co wyglądało jak

miękka przyssawka. Leia podeszła ostrożnie, aby lepiej przyjrzeć się czarnej plamie. Nagle

rozbłysła w niej para ogromnych żółtych oczu patrzących wprost na nią.

Księżniczka rzuciła się w tył i wpadła na fotel pilota. Próbując przyjść do siebie, usłyszała

jakiś tupot i nieludzki wrzask. Czarny kształt i jego żółte oczy zniknęły w ciemności jaskini.

background image

Odzyskała oddech, zerwała się z fotela i popędziła do ładowni statku. Załoga „Sokoła”

kończyła pracę nad układem zasilania. Światła zamrugały słabo, a potem zapłonęły pełnym

blaskiem. Hań skończył podłączać przewody i zaczął układać na miejscu płytę w podłodze, a

Wookie patrzył, jak Ce Trzypeo kończy pracę przy tablicy kontrolnej.

- Tutaj wszystko się zgadza - zameldował robot. - Jeśli mogę coś powiedzieć, to sądzę, że

już gotowe.

Właśnie wtedy księżniczka wpadła bez tchu do ładowni.

- Coś tam jest! - krzyknęła. Hań podniósł głowę znad roboty.

- Gdzie?

- Na zewnątrz - odpowiedziała - w jaskini. Kiedy mówiła, usłyszeli ostre uderzenie w

kadłub statku. Chewbacca spojrzał w górę i szczeknął głośno z niepokojem.

- Cokolwiek to jest, wygląda na to, że próbuje wejść do środka - powiedział zmartwionym

głosem Trzypeo.

Kapitan zaczął wychodzić z ładowni.

- Zobaczę, co to takiego - oznajmił.

- Oszalałeś? - Leia spojrzała na niego ze zdumieniem. Uderzenia stawały się coraz

głośniejsze.

- Słuchaj, właśnie doprowadziliśmy to pudło do porządku - wyjaśnił Korelianin. - Nie

mam zamiaru pozwolić, aby jakiś podlec mi je rozszarpał.

Zanim mogła zaprotestować, chwycił maskę oddechową z półki z wyposażeniem i

naciągnął ją sobie na głowę. Kiedy wychodził, Wookie pospieszył za nim i chwycił swoją maskę.

Leia zdała sobie sprawę, że jako członek załogi ma obowiązek iść z nimi.

- Jeśli jest ich więcej niż jeden - powiedziała do kapitana - będziesz potrzebował pomocy.

Hań patrzył na nią ciepło, kiedy zdejmowała trzecią maskę i wsuwała ją na swą śliczną,

ale zaciętą twarz.

A potem cała trójka wybiegła na zewnątrz, zostawiając robota protokolarnego, który

poskarżył się żałośnie pustej ładowni:

- Ale ja tu zostaję zupełnie sam!

Ciemność na zewnątrz „Sokoła Millenium” była gęsta i wilgotna. Otoczyła trzy postacie

ostrożnie okrążające statek. Przy każdym kroku słyszeli niepokojące głosy, jakieś świszczące

hałasy, które roznosiły się echem po ociekającej wodą jaskini.

background image

Było zbyt ciemno, aby stwierdzić, -gdzie może się ukrywać atakujące statek stworzenie.

Poruszali się ostrożnie, starając się przebić wzrokiem głęboki mrok. Nagle Chewbacca, który w

ciemności widział lepiej zarówno od swego kapitana, jak i od księżniczki, wydał przytłumione

szczeknięcie i pokazał coś, co poruszało się wzdłuż kadłuba „ Sokoła”.

Bezkształtna skórzasta masa błyskawicznie wdrapała się na górę statku, najwidoczniej

zaskoczona głosem Wookiego. Hań wymierzył miotacz w stworzenie i trafił je wiązką laserową.

Czarny kształt zaskrzeczał, zachwiał się i odpadł od statku lądując z głośnym dźwiękiem u stóp

księżniczki.

Pochyliła się, aby lepiej przyjrzeć się czarnej masie.

- Wygląda na jakiś rodzaj mynocka - powiedziała do swych towarzyszy.

Hań rozejrzał się szybko po ciemnym tunelu.

- Będzie ich więcej - powiedział przewidująco.

- Wędrują zawsze w grupach. A niczego tak nie lubią, jak przysysać się do statków.

Właśnie tego nam teraz potrzeba.

Ale uwagę Lei bardziej przyciągnęła konsystencja podłoża tunelu. Sam tunel zdziwił ją;

zapach otoczenia nie przypominał zapachu żadnej groty, jaką znała. Podłoga była zimna i

zdawała się przylegać do nóg.

Kiedy tupnęła, poczuła, że podłoże nieco ustępuje pod stopą.

- Ten asteroid ma bardzo dziwną konsystencję - powiedziała. - Spójrzcie na ziemię. To

wcale nie skała.

Hań ukląkł, aby bliżej zbadać podłoże i zauważył, jakie jest miękkie. Przyglądając się

usiłował stwierdzić, jak daleko ono sięga i dojrzeć zarysy jaskini.

- Strasznie tu duża wilgotność - powiedział. Wstał, wymierzył miotacz w odległy kąt i

wypalił w kierunku skrzeczącego mynocka; natychmiast po strzale cała grota zaczęła drżeć, a

grunt wybrzuszać się.

- Tego się obawiałem - krzyknął. - Wynosimy się stąd!

Chewbacca zgodził się szczeknięciem i rzucił się do „Sokola Millenium”. Tuż za nim

pobiegli do statku Hań i Leia, zakrywając twarze przed przelatującym obok rojem mynocków.

Dopadli statku i wbiegli po rampie do środka. Kiedy tylko znaleźli się na pokładzie, Chewbacca

zamknął za nimi luk, uważając, aby żaden z mynocków nie wśliznął się do wnętrza.

- Chewie, zapalaj! - wrzasnął Solo pędząc z Leia przez ładownię. - Zwiewamy!

background image

Chewbacca pospiesznie wgramolił się na swój fotel w sterowni, podczas gdy Hań

popędził sprawdzać odczyty na tablicy kontrolnej ładowni.

Księżniczka, biegnąc, aby dotrzymać mu kroku, ostrzegła:

- Zobaczą nas zanim nabierzemy szybkości. Wydawało się, że pilot jej nie słyszy.

Sprawdził odczyty, a potem odwrócił się, aby z powrotem popędzić do sterowni. Ale kiedy mijał

Leię, z jego komentarza jasno wynikało, że słyszał każde słowo.

- Nie ma czasu na omawianie tego w komitecie. I już go nie było; rzucił się do swego

fotela, gdzie zaczął manipulować przepustnicami. W następnej chwili po całym statku rozniósł

się jęk głównych silników. Ale dziewczyna wpadła tuż za nim - Nie jestem żadnym komitetem -

krzyknęła z oburzeniem.

Nie wyglądało na to, żeby ją usłyszał. Nagle trzęsienie jaskini zaczynało ucichać, ale był

zdecydowany wydostać z niej statek - i to szybko.

Leia zaczęła przypinać się pasami do swego fotela.

- Nie możesz skoczyć w prędkość światła w tym polu asteroidów - starała się

przekrzyczeć ryk silników.

Solo uśmiechnął się do niej przez ramię.

- Przypnij się, kochanie - powiedział. - Startujemy!

- Ale drżenie ustało!

Hań nie miał zamiaru zatrzymywać teraz statku. Ruszył już do przodu, szybko mijając

nierówne ściany tunelu. Nagle Chewbacca, wyglądając przez przednią szybę, szczeknął z

przerażeniem.

Prosto przed nimi widniał poszarpany biały rząd stalaktytów i stalagmitów całkowicie

otaczających wejście do jaskini.

- Widzę, Chewie - krzyknął Hań. Mocno pociągnął dźwignię i „Sokół Millenium” runął

do przodu. - Trzymajcie się!

- Jaskinia się wali - wrzasnęła Leia widząc, że wejście się zmniejsza.

- To nie jaskinia.

- Co?

Trzypeo zaczął bełkotać w przerażeniu:

- Ojej, nie! Jesteśmy zgubieni. Do widzenia, pani Leio. Do widzenia, kapitanie.

Księżniczka otworzyła usta, wpatrując się w gwałtownie przybliżające się wejście do

background image

tunelu.

Hań miał rację; nie byli w jaskini. Kiedy zbliżyli się do otworu, stało się jasne, że te białe

mineralne twory są olbrzymimi zębami. I było bardzo jasne, że kiedy wylatywali z tej ogromnej

paszczy, te zęby zaczęły się zamykać!

Chewbacca zaryczał.

- Przechył, Chewie!

Był to niemożliwy manewr. Ale drugi pilot zareagował natychmiast i po raz kolejny

dokonał rzeczy niemożliwej. Przechylił „Sokoła Millenium” ostro na bok i jednocześnie

przyspieszył, przelatując między dwoma lśniącymi białymi kłami o sekundę wcześniej nim

szczęki się zacisnęły.

„Sokół” pędził skalistą szczeliną w asteroidzie, ścigany przez potwornego ślimaka

kosmicznego. Ogromne różowe cielsko nie miało zamiaru zrezygnować ze smacznego kąska i

wysunęło się z krateru, aby połknąć uciekający statek. W następnej chwili frachtowiec wzniósł

się w przestrzeń z dala od oślizłego pościgu. Tym samym wpadł w kolejne niebezpieczeństwo.

„Sokół Millenium” ponownie wszedł w śmiertelnie groźne pole asteroidów!

Luke ciężko dyszał prawie pozbawiony tchu w ostatniej próbie wytrzymałości. Jego tyran

Jedi wyprawił go na bieg maratoński przez gęste poszycie dżungli. Yoda nie tylko wysłał go na

ten wyczerpujący bieg, ale też zaprosił się na przejażdżkę. Z torby przywiązanej na plecach

Luke’a mały Mistrz Jedi obserwował, jak trenowany Jedi dyszy i poci się w tym trudnym

wyścigu.

Yoda potrząsnął głową i zamruczał do siebie z pogardą na temat braku wytrzymałości

chłopca.

Zanim dotarli do polanki, gdzie cierpliwie czekał Erdwa Dedwa, wyczerpanie Luke’a

niemal wzięło nad nim górę. Kiedy wpadł na polankę, Yoda miał dla niego w zanadrzu kolejną

próbę.

Jeszcze nie zdołał złapać tchu, kiedy mały Jedi zza jego pleców rzucił mu przed oczy

metalową sztabkę.

Ale Luke nie był dość szybki i sztabka upadła - nie tknięta - z głuchym stukiem na

ziemię. Chłopiec zwalił się kompletnie wyczerpany na wilgotny grunt.

- Nie mogę - wyjęczał - jestem zmęczony. Yoda, który nie wykazywał ani odrobiny

współczucia, odparł:

background image

- W siedmiu kawałkach by spadła, gdybyś był Jedi. Lecz Luke wiedział, że nie był Jedi -

w każdym razie jeszcze nie teraz. A ostry program szkolenia ułożony przez mistrza prawie

pozbawił go tchu.

- Myślałem, że jestem w dobrej kondycji - wy-sapał.

- Tak, ale według jakiej skali, pytam - odparł mały instruktor. - Dawne swe miary porzuć.

Oducz się, oducz!

Luke naprawdę czuł się gotów oduczyć starych nawyków, aby nauczyć się wszystkiego,

co ten Mistrz Jedi miał do przekazania. Było to ostre szkolenie, ale w miarę upływu czasu siła i

umiejętności chłopca wzrastały i nawet jego sceptyczny mały nauczy ciel zaczął mieć nadzieję.

Ale nie było to łatwe.

Yoda spędzał długie godziny wykładając młodemu uczniowi sposób życia Jedi. Siedząc

pod drzwiami chatki, słuchał uważnie wszystkich opowieści i lekcji mistrza. Yoda mówiąc żuł

swoją gałązkę gimer, krótki patyczek z trzema odgałęzieniami na końcu.

Były też testy fizyczne wszelkich rodzajów. Luke szczególnie ciężko pracował nad

poprawieniem skoku. Kiedyś poczuł się gotowy zademonstrować Yodzie wynik. Siedząc na pniu

nad szerokim stawem, mistrz usłyszał, jak ktoś głośno szeleści, nadchodząc przez zarośla.

Nagle po drugiej stronie stawu wyłonił się jego uczeń, biegnąc przez wodę. Zbliżając się

do brzegu, skoczył z rozpędu w kierunku nauczyciela, wznosząc się wysoko ponad taflę wody.

Nie sięgnął jednak brzegu i wylądował w wodzie z głośnym pluskiem, całkowicie mocząc

mistrza.

Niebieskie wargi Yody opadły w dół z rozczarowaniem.

Ale uczeń nie miał zamiaru się poddać. Był zdecydowany zostać Jedi i bez względu na to,

jak głupio miałby się czuć próbując, chciał przejść każdy test, jaki wymyśli dla niego Yoda. Więc

nie skarżył się, kiedy mistrz kazał mu stanąć na głowie. Z początku trochę niezręcznie zmienił

pozycję i po kilku chwiejnych momentach stał mocno na rękach. Wydawało się, że stoi tak

godzinami, ale było mu łatwiej, niż gdyby miał to zrobić przed rozpoczęciem szkolenia. Jego

zdolność koncentracji powiększyła się tak znacznie, że potrafił zachować doskonałą równowagę -

nawet z Yoda siedzącym mu na podeszwach stóp.

Ale to była tylko część próby. Nauczy ciel dał mu sygnał, stukając w nogę gałązką gimer.

Powoli, ostrożnie i przy pełnej koncentracji Luke oderwał jedną rękę od ziemi. Zachwiał się

lekko przy przesunięciu środka ciężkości, lecz utrzymał równowagę i koncentrując się zaczął

background image

podnosić mały kamień przed sobą. Ale nagle dobiegły go gwizdy i piski R2.

Zwalił się na ziemię, a Yoda odskoczył od padającego chłopca. Młody uczeń Jedi spytał

ze złością:

- Och, Erdwa, o co chodzi?

Robot kręcił się gorączkowo w kółko, próbując przekazać swą wiadomość serią

elektronicznych pisków. Luke patrzył, jak pomknął do krawędzi bagna. Pospieszył za nim i

zobaczył to, o czym próbował mu powiedzieć mały robot.

Stojąc na krawędzi wody ujrzał, że pod jej powierzchnią zniknęło wszystko oprócz

czubka dziobu X— skrzydłowca.

- Och, nie - jęknął. - Teraz go już nigdy nie wydostaniemy.

Yoda przyłączył się do nich i tupnął nogą rozgniewany uwagą Luke’a.

- Aż tak pewien jesteś? - krzyknął. - A próbowałeś? Ty nigdy niczego nie możesz zrobić.

Tego, co mówię, nie słuchasz? - Jego mała pomarszczona twarz wykrzywiła się we wściekłym

grymasie.

Luke spojrzał najpierw na swego mistrza, a potem z powątpiewaniem na zatopiony statek.

- Mistrzu - powiedział ze sceptyzmem w głosie - podnoszenie kamieni to jedno, ale to jest

coś innego.

Mały nauczyciel był naprawdę rozgniewany.

- Nie! Nic innego! - krzyknął. - Różnice są w twoim umyśle. Wyrzuć je! Już nie są ci

potrzebne.

Luke ufał mistrzowi. Jeśli Yoda mówił, że można to zrobić, to może powinien spróbować.

Spojrzał na pogrążonego X-skrzydłowca i przygotował się do największej koncentracji.

- Dobrze - powiedział w końcu. - Spróbuję. Znowu powiedział coś niewłaściwego.

- Nie - rzekł Yoda ze zniecierpliwieniem. - Nie próbuj. Zrób to. Zrób. Albo nie rób w

ogóle. Prób nie ma.

Chłopiec zamknął oczy. Spróbował wyobrazić sobie zarysy, kształt, wyczuć wagę swego

myśliwca. Skoncentrował się na jego ruchu, kiedy będzie wynurzał się z mętnych wód.

Kiedy się koncentrował, usłyszał jak woda kipi i bulgocze, a potem zaczyna się pienić

wokół wyłaniającego się dziobu X-skrzydłowca. Czubek myśliwca powoli unosił się ponad

wodę, przez moment nad nią zawisł, a potem zniknął pod jej powierzchnią z głośnym pluskiem.

Luke był wyczerpany i musiał chwytać powietrze dużymi haustami.

background image

- Nie potrafię - powiedział zniechęcony. - Jest za duży.

- Wielkość nie ma znaczenia - powtórzył uparcie Yoda. - Roli nie odgrywa żadnej. Na

mnie spójrz. Po wielkości mnie sądzisz, prawda?

Skarcony tylko potrząsnął głową.

- A nie powinieneś - poradził Mistrz Jedi. - Bo moim sprzymierzeńcem jest Moc. A

sprzymierzeńcem jest potężnym. Życie ona tworzy i sprawia, że ono wzrasta. Jej energia nas

otacza i łączy. Świetlistymi istotami jesteśmy, nie tą surową materią. - Yoda szerokim gestem

wskazał ogrom otaczającego ich wszechświata. - Poczuć ją musisz. Wczuj się w jej przepływ.

Wyczuj Moc wokół siebie. Tutaj - powiedział wskazując palcem - pomiędzy tobą i mną, tym

drzewem i skałą.

Podczas gdy wyjaśniał naturę Mocy, Erdwa odwrócił swą kopulastą głowę, bezskutecznie

próbując uchwycić tę „Moc” na przyrządach. Zagwizdał i zahuczał zbity z tropu.

- Tak, wszędzie - ciągnął mistrz, nie zwracając uwagi na małego robota. - Czeka, aby ją

wyczuć i posłużyć się nią. Tak, nawet między tą ziemią i tamtym statkiem!

A potem Yoda odwrócił się i spojrzał na bagno, a równocześnie woda zaczęła się burzyć.

Powoli dziób myśliwca znowu wyłonił się z delikatnie spienionej toni.

Luke gapił się ze zdumieniem na X-skrzydłowca, który wdzięcznie uniósł się z mokrego

grobowca i ruszył majestatycznie do brzegu.

Przysięgał sobie w duchu nigdy już nie używać słowa „niemożliwe”. Bo oto stojąc na

korzeniu drzewa maleńki Yoda bez wysiłku przenosił statek z wody na brzeg. Był to widok, w

który ledwo wierzył. Lecz wiedział, że jest to przekonujący przykład mistrzostwa Jedi w

posługiwaniu się Mocą.

Erdwa, równie zdumiony, lecz nie nastawiony tak filozoficznie, wydał serię głośnych

gwizdów, a potem czmychnął za jakieś ogromne korzenie.

X-skrzydłowiec poszybował na plażę, a potem łagodnie się zatrzymał.

Luke poczuł się przygnieciony wyczynem, jakiego był świadkiem, i podszedł do Yody z

lękiem.

-Ja… - zaczął oszołomiony. - Nie mogę w to uwierzyć.

- I dlatego ci się nie udaje - odpowiedział ten z naciskiem.

Młody mężczyzna potrząsnął głową w zdumieniu, zastanawiając się, czy kiedykolwiek

wzniesie się do poziomu Jedi.

background image

Łowcy nagród! Będąc jedną z najbardziej pogardzanych wśród mieszkańców Galaktyki,

ta klasa amoralnych zdobywców pieniędzy składała się z przedstawicieli wszystkich gatunków.

Było to odrażające zajęcie i często przyciągało do siebie odrażające istoty. Niektóre z nich

zostały wezwane przez Dartha Vadera i stały teraz z nim na mostku gwiezdnego niszczyciela.

Admirał Piett obserwował tę zbieraninę z pewnej odległości, stojąc z jednym z

kapitanów. Stwierdzili, że Czarny Lord zaprosił szczególnie dziwaczny zbiór łowców fortuny,

włączając Bosska, którego miękka, obwisła twarz wpatrywała się w Vadera ogromnymi,

przekrwionymi oczami. Obok Bosska stali Zuckuss i Dangar, dwa okazy ludzkie pokiereszowane

w niezliczonych, niewypowiedzianych bitwach i przygodach. W grupie był także powgniatany i

matowy robot koloru chromu IG-88, stojący obok osławionego Boba Fetta. Łowca nagród,

człowiek Fett, był znany ze swych szczególnie bezwzględnych metod. Ubrany był w pokryty

bronią opancerzony kombinezon z rodzaju tych, jakie nosiła grupa nikczemnych pokonanych

przez Rycerzy Jedi w Wojnach Klonów. Kilka skalpów zaplecionych w warkocze dopełniało

jego nieprzyjemnego wyglądu. Na sam widok Boba Fetta admirał wzdrygnął się ze wstrętem.

- Łowcy nagród - rzekł Piett z pogardą. - Po co miałby ich tu sprowadzać? Rebelianci

nam nie uciekną.

Zanim kapitan zdążył odpowiedzieć, do admirała podbiegł kontroler statku.

- Sir - powiedział pospiesznie - mamy sygnał z bezwzględnym pierwszeństwem z

niszczyciela „Mściciel”.

Admirał Piett przeczytał sygnał i pospieszył z informacją do Dartha Vadera. Zbliżając się

do grupy, usłyszał końcowe instrukcje Lorda Sith.

- Nagroda dla tego, kto odnajdzie „Sokoła Millenium”, będzie znaczna - mówił. - Wolno

wam użyć wszystkich koniecznych metod, ale chcę mieć dowód. Żadnej anihilacji.

Przerwał odprawę, gdy podbiegł do niego admirał Piett.

- Panie - szepnął admirał w uniesieniu - mamy ich!

background image

X

Nieprzyjacielski niszczyciel dojrzał „Sokoła Millenium” w chwili, kiedy frachtowiec

wystrzelił z ogromnego asteroidu.

Od tego momentu statek Imperium podjął pościg za frachtowcem, oślepiając go ogniem

swych dział. Nie powstrzymany przez deszcz asteroidów uderzających o masywny kadłub,

gwiezdny niszczyciel nieustępliwie dążył śladem mniejszego statku.

„Sokół Millenium”, o wiele zwrotniejszy od swego prześladowcy, śmigał wokół

większych asteroidów pędzących w jego stronę. „Sokołowi” udawało się utrzymywać dystans

między sobą a „Mścicielem”, ale było jasne, że uparty statek nie zamierza zaniechać pościgu.

Nagle na kursie uciekinierów pojawił się gigantyczny asteroid pędzący w ich kierunku z

niewiarygodną prędkością. Statek wykonał błyskawiczny zwrot i olbrzym przemknął obok niego,

aby nieszkodliwie eksplodować na kadłubie „Mściciela”.

Hań Solo dostrzegł błysk przez przednią szybę kokpitu. Statek, który deptał im po

piętach, wydawał się absolutnie niewrażliwy, ale Hań nie miał czasu zastanawiać się nad

różnicami między oboma statkami. Cały wysiłek poświęcał utrzymaniu kontroli nad „Sokołem”

nękanym ogniem z imperialnych dział.

Księżniczka Leia z napięciem obserwowała asteroidy i salwy rozbłyskujące w czerni

przestrzeni kosmicznej na zewnątrz kokpitu. Palce mocno zacisnęła na poręczy swego fotela.

Wbrew wszelkiej logice miała cichą nadzieję, że wyjdą z pościgu żywi.

Uważnie wodząc wzrokiem za rozbłyskami na monitorze śledczym, Ce Trzypeo zwrócił

się do pilota:

- Widzę brzeg pola asteroidów, sir - zameldował.

- Dobrze - odpowiedział Hań. - Jak tylko z niego wyjdziemy, włączymy temu maleństwu

hipernapęd.

- Był pewien, że w ciągu paru sekund ścigający ich gwiezdny niszczyciel zostanie z tyłu o

całe lata świetlne. Zakończył już naprawę systemów szybkości świetlnej frachtowca i teraz

pozostawało jedynie wyprowadzić statek na wolną przestrzeń, gdzie mógłby wyrwać się w

bezpieczne miejsce.

Dało się słyszeć podekscytowane szczeknięcie, kiedy Chewbacca wyjrzał przez okno i

background image

zobaczył, że gęstość asteroidów już się zmniejsza. Ale ucieczka nie była jeszcze zakończona, bo

„Mściciel” zbliżał się, a pociski z jego dział bombardowały „Sokoła”, powodując jego przechył

na jedną stronę.

Hań gwałtownie manipulował sterami, aby ustawić statek z powrotem na równej stępce.

A w następnej chwili „Sokół” wyrwał się świecą z niebezpiecznych odłamów skalnych i wszedł

w spokojną, upstrzoną gwiazdami ciszę otwartej przestrzeni kosmicznej. Chewbacca

zaskowyczał z radości, że wreszcie wydostali się ze śmiertelnie groźnego pola, ale równie gorąco

pragnął zostawić gwiezdnego niszczyciela daleko w tyle.

- Ja też, Chewie - odpowiedział Korelianin.

- Opuśćmy ten teren. Przygotować się do wejścia w prędkość światła. Tym razem to oni

się zdziwią. Trzymajcie się…

Wszyscy napięli mięśnie, kiedy pociągnął do siebie dźwignię przepustnicy prędkości

świetlnej. Ale to załoga “Sokoła Millenium”, a głównie sam kapitan, zdziwiła się, bo po raz

kolejny… nic się nie stało.

Nic! Jeszcze raz pociągnął gorączkowo dźwignię do siebie.

Statek ciągle utrzymywał prędkość podświetliła.

- To nieuczciwe - krzyknął, zaczynając wpadać w panikę.

Chewbacca był wściekły. Rzadko zdarzało się, że wpadał w złość na swego przyjaciela i

kapitana. Ale teraz był wyprowadzony z równowagi i dawał wyraz swej wściekłości gniewnymi

warknięciami, rykiem i szczęknięciami.

- Niemożliwe - powiedział Hań, próbując się bronić, rzucając jednocześnie okiem na

zapisy na ekranach komputera. - Sprawdziłem obwody przekaźnikowe.

Chewbacca znowu szczeknął.

- Mówię ci, że tym razem to nie moja wina. Jestem pewien, że sprawdziłem. Leia

westchnęła głęboko.

- Nie mamy prędkości światła? - rzekła tonem, który wskazywał, że i tę katastrofę

przewidziała.

- Sir - wtrącił się Ce Trzypeo - straciliśmy tylną osłonę. Jeszcze jedno bezpośrednie

trafienie w sektor tylni i koniec z nami.

- No - powiedziała księżniczka, mierżąc wściekłym spojrzeniem kapitana „Sokoła

Millenium” - i co teraz?

background image

Hań zdał sobie sprawę, że ma tylko jedno wyjście. Nie było czasu na jakiekolwiek

planowanie czy sprawdzanie odczytów komputerowych, tym bardziej że „Mściciel” wyszedł już

z pola asteroidów i szybko ich doganiał. Musiał podjąć decyzję opartą na instynkcie i nadziei.

Naprawdę nie mieli alternatywy.

- Ostry zwrot, Chewie - rozkazał i pociągnął do siebie jedną z dźwigni, patrząc na swego

drugiego pilota, - Obróćmy to pudło.

Nawet Chewbacca nie potrafił zgłębić zamiarów Solo. Szczeknął zdezorientowany - może

niezbyt wyraźnie usłyszał rozkaz.

- Słyszałeś, co powiedziałem! - wrzasnął Hań.

- Zawracaj! Cała moc na przednią osłonę! - Tym razem nie można było nie zrozumieć

jego rozkazu i choć Chewie nie mógł pojąć tego samobójczego manewru, posłuchał.

Księżniczka była oszołomiona.

- Chcesz ich zaatakować? - wyjąkała z niedowierzaniem. Pomyślała, że teraz nie mają

żadnej szansy przeżycia. Czy to możliwe, że Hań naprawdę oszalał?

Przeprowadziwszy jakieś obliczenia w swoim komputerowym rozumie, Trzypeo zwrócił

się do kapitana.

- Sir, jeśli wolno mi zauważyć, szansę przeżycia bezpośredniego ataku na gwiezdny

niszczyciel Imperium wynoszą…

Chewbacca warknął na złocistego robota i Trzypeo natychmiast się zamknął. Tak

naprawdę, to nikt na pokładzie nie był zainteresowany tymi danymi, szczególnie, że „ Sokół” już

kładł się w ostry skręt na kurs prosto w szalejącą burzę ognia z imperialnych dział.

Solo całkowicie skoncentrował się na pilotażu. Ledwo udawało mu się unikać nawały

ognia wymierzonego w „Sokoła”. Frachtowiec uskakiwał i kluczył, ciągle kierując się prosto na

statek nieprzyjaciela, unikając trafień prowadzony pewną ręką Hana.

Nikt w jego małym statku nie miał zielonego pojęcia, co planował.

- Nadlatuje za nisko! - krzyknął oficer pokładowy, choć prawie nie wierzył w to, co

widzi.

Kapitan Needa i załoga gwiezdnego niszczyciela pobiegła na mostek „Mściciela”, aby

obserwować samobójcze podejście „Sokoła Millenium”, a w całym ogromnym imperialnym

statku zawyły syreny alarmowe. Mały frachtowiec nie mógł wyrządzić wielu szkód przy

zderzeniu z kadłubem olbrzyma, ale jeśli przebiłby się przez okna mostku, pokład sterowniczy

background image

zostałby zaścielony trupami. Przerażony oficer obserwacyjny odczytał namiary.

- Zderzymy się!

- Osłony włączone? - zapytał kapitan Needa.

- Chyba zwariował!

- Uwaga! - wrzasnął oficer pokładowy. „Sokół” pędził wprost na okna mostku.

Znajdująca się tam załoga „Mściciela” padła w przerażeniu na podłogę. Ale w ostatniej chwili

frachtowiec ostro poszedł w górę. A potem…

Kapitan Needa i jego ludzie powoli podnieśli głowy. Za oknami mostku zobaczyli tylko

spokojny ocean gwiazd.

- Namierzyć ich - rozkazał kapitan. - Mogą zawrócić do następnego ataku.

Oficer obserwacyjny usiłował odnaleźć frachtowiec na swoich ekranach. Ale nie było nic

do odnalezienia.

- To dziwne - mruknął.

- O co chodzi? - zapytał Needa podchodząc, aby samemu spojrzeć na monitory śledzące.

- Tego statku nie ma na żadnym z naszych ekranów.

Kapitan był zdezorientowany. - Nie mógł zniknąć. Czy taki mały statek mógłby mieć

urządzenie maskujące?

- Nie, sir - odparł oficer pokładowy. - Może w ostatniej chwili weszli w prędkość światła.

Kapitan Needa czuł, że jego gniew rośnie mniej więcej w takim samym tempie, jak jego

oszołomienie.

- To dlaczego atakowali? Mogli wejść w nadprzestrzeń, kiedy wydostali się z pola

asteroidów.

- Ale nie ma po nich śladu, sir, bez względu na to, jak to zrobili - odpowiedział oficer

obserwacyjny, w dalszym ciągu nie mogąc zlokalizować „Sokoła” na swoich ekranach. -

Jedynym logicznym wyjaśnieniem jest to, że weszli w prędkość świetlną.

Kapitan był wstrząśnięty. Jak to pudło mogło im umknąć?

Podszedł adiutant.

- Sir, Lord Vader żąda ostatnich raportów z pościgu - zameldował. - Co mam mu

powiedzieć?

Needa cały się sprężył. Pozwolić uciec „Sokołowi Millenium”, kiedy był tak blisko, było

niewybaczalnym błędem, a wiedział, że musi stawić się przed swym panem i zameldować o

background image

porażce. Był gotów przyjąć każdą karę, jaka na niego czekała.

- Ja jestem za to odpowiedzialny - powiedział. - Proszę przygotować prom. Kiedy

spotkamy się z Lordem Sith, przeproszę go osobiście. Proszę zawrócić i jeszcze raz przeszukać

obszar.

Następnie, jak żywy potwór z zamierzchłej przeszłości, ogromny „Mściciel” zaczął

powoli robić zwrot; ale w dalszym ciągu po „Sokole Millenium” nie było ani śladu.

Dwie świecące kule unosiły się jak świetliki z innego świata nad ciałem Luke’a leżącym

nieruchomo w błocie. Stojąc opiekuńczo nad swym powalonym panem, mały beczkowaty robot

wysuwał od czasu do czasu mechaniczny wysięgnik, odganiając tańczące obiekty, jakby były

komarami. Ale unoszące się w powietrzu świetliste kule odskakiwały poza jego zasięg.

Erdwa Dedwa pochylił się nad nieruchomym ciałem i zagwizdał, usiłując przywrócić je

do życia. Lecz Luke, nieprzytomny od wyładowań kuł energii, nie reagował. Robot odwrócił się

do Yody, który siedział spokojnie na pieńku, i zaczął buczeć z gniewem i wymyślać małemu

Mistrzowi Jedi.

Nie spotkawszy się ze współczuciem, Erdwa odwrócił się z powrotem do Luke’a. Jego

elektroniczne obwody powiedziały mu, że próby obudzenia go tymi cichymi dźwiękami nie mają

sensu. Wewnątrz jego metalowego kadłuba włączył się system awaryjnego ratowania życia;

wysunął małą metalową elektrodę i oparł ją na piersi komandora. Wydając cichy, pełen

zatroskania pisk, spowodował łagodny wstrząs elektryczny, akurat wystarczający, aby

przywrócić Luke’owi przytomność. Pierś chłopaka uniosła się; obudził się nagle.

Wyglądając na oszołomionego, młody uczeń Jedi potrząśnięciem głowy przywrócił

jasność myślom. Rozejrzał się wokół, rozcierając ramiona boleśnie zaatakowane przez

samonaprowadzające się kule Yody. Zauważywszy, że szperacze wciąż nad nim wiszą, Luke

zmarszczył się. Potem usłyszał w pobliżu radosny chichot swojego nauczyciela i spojrzał na

niego z gniewem.

- Koncentracja, hę? - zaśmiał się Yoda, radośnie marszcząc swą pobrużdżoną twarz. -

Koncentracja!

Luke nie czuł się na siłach, by odwzajemnić uśmiech.

- Myślałem, że te szperacze są nastawione na ogłuszenie! - wykrzyknął z gniewem.

- Tak też i jest - odpowiedział rozbawiony Yoda.

- Są o wiele silniejsze niż to, do czego jestem przyzwyczajony - ramię chłopca pulsowało

background image

boleśnie.

- Znaczenia by to nie miało, gdyby Moc przez ciebie płynęła - odpowiedział mistrz. -

Wyżej byś skakał! Szybciej byś się ruszał! - wykrzyknął. - Na Moc otworzyć się musisz.

Uczeń zaczynał odczuwać zniecierpliwienie żmudnym szkoleniem, choć trenował dopiero

od niedawna. Czuł, że jest bardzo blisko poznania Mocy, ale nie udało mu się tyle razy i zdawał

sobie sprawę, jak jeszcze mu do niej daleko. Ale teraz prowokujące słowa Yody poderwały go na

nogi. Był zmęczony tak długim czekaniem na tę siłę, znużony brakiem powodzenia i coraz

bardziej rozzłoszczony niejasnymi naukami.

Chwycił swój miecz laserowy leżący w błocie i szybko go uruchomił.

Przerażony Erdwa Dedwa umknął na bezpieczną odległość.

- Jestem teraz na nią otwarty! - krzyknął. - Czuję ją. No dalej, latające miotaczyki! - Z

ogniem w oczach Luke nastawił miecz i ruszył w kierunku szperaczy. Natychmiast uciekły i

zatrzymały się nad Yoda.

- Nie, nie - skarcił go Mistrz Jedi, potrząsając siwą głową. - To na nic. Czujesz gniew.

- Czuję Moc! - zaprotestował Luke gwałtownie.

- Gniew, gniew, strach, agresję! - Yoda ostrzegł:

- Ciemną stroną Mocy są one. Łatwo przepływają… łatwo je włączyć do walki. Strzeż

się, strzeż się, strzeż się ich. Za siłę, jaką przynoszą, zapłata jest duża.

Chłopak opuścił miecz i zmieszany wpatrywał się w nauczyciela.

- Zapłata? - zapytał. - Jak to?

- Ciemna strona przyzywa - powiedział Yoda dramatycznie. - Ale jeśli już raz na ciemną

ścieżkę wejdziesz, na zawsze zdominuje ona twoje przeznaczenie. Spali cię ona - tak jak

pewnego ucznia Obi-Wana. Luke skinął głową. Wiedział, o kim mówi Yoda.

- Lord Vader - powiedział. Po chwilowym namyśle zapytał: - Czy ciemna strona jest

silniejsza?

- Nie, nie. Łatwiejsza, szybsza, bardziej nęcąca.

- Ale jak mam odróżnić dobrą stronę od złej?

- zapytał zdezorientowany.

- Będziesz wiedział jak - odpowiedział Yoda - kiedy będziesz pogodzony…, spokojny,

pasywny.

Rycerz Jedi używa Mocy do zdobywania wiedzy. Nigdy do ataku.

background image

- Ale powiedz mi, dlaczego… - zaczął Luke.

- Nie! Nie ma „dlaczego”. Nic więcej nie powiem ci. Oczyść umysł z pytań. Spokojnym

bądź, pogódź się… - głos mistrza zanikł, ale jego słowa wywarły hipnotyczny efekt. Młody

uczeń przestał się sprzeciwiać i zaczął odczuwać spokój, odprężając ciało i umysł.

- Tak… - mruknął Yoda. - Spokojnie. Powoli oczy Luke’a zamknęły się, a on sam

wyrzucił z umysłu rozpraszające go myśli. Odprężyć się. Dać się unieść uczuciom…

- Pasywnie…

Słyszał, jak uspokajający głos Yody dociera do podatnej ciemności jego umysłu. Siłą woli

towarzyszył słowom mistrza, dokądkolwiek miałyby go poprowadzić.

- Daj się ponieść uczuciom…

Kiedy Yoda stwierdził, że Luke jest tak odprężony, jak tylko mógł być młody uczeń na

tym etapie, zrobił prawie niedostrzegalny gest. Dwie samonaprowadzające się kule runęły znad

jego głowy w kierunku chłopca wyrzucając jednocześnie ładunki ogłuszające.

W tym momencie Luke nagle ożył i uruchomił miecz laserowy. Zerwał się na nogi i z

najwyższą koncentracją zaczął odbijać pędzące na niego ładunki. Nieustraszenie stawiał czoła

atakowi; ruszał się i wykonywał uniki z niezwykłą gracją. Skoki, jakie robił, aby zablokować

strumienie energii, były wyższe, niż cokolwiek, co udało mu się osiągnąć do tej pory. Nie

zmarnował ani jednego ruchu, koncentrując się tylko na ładunkach pędzących w jego kierunku.

A potem, tak niespodziewanie, jak się zaczął, atak szperaczy skończył się. Świecące kule

wróciły na swoje miejsca po obu stronach głowy swego pana.

Erdwa Dedwa, nieskończenie cierpliwy jako obserwator, wydał elektroniczne

westchnienie i potrząsnął metalową kopulastą głową.

Luke spojrzał w kierunku Yody z dumnym u-śmiechem.

- Wielkie postępy czynisz, młodzieńcze - powiedział Mistrz Jedi. - Silniejszym się stajesz.

Młody mężczyzna był przepełniony dumą z powodu swego wspaniałego osiągnięcia.

Przyglądał się nauczycielowi, czekając na dalsze pochwały, ale ten nie poruszył się ani nic więcej

nie powiedział. Siedział spokojnie, a potem uniosły się zza niego kolejne dwie

samonaprowadzające się kule i ustawiły się w szyku z dwoma poprzednimi.

Uśmiech Luke’a powoli zamarł.

Dwaj szturmowcy w białych pancerzach podnieśli ciało kapitana Needy z podłogi

gwiezdnego niszczyciela Dartha Vadera.

background image

Needa wiedział, że śmierć jest prawdopodobnym następstwem jego niepowodzenia w

schwytaniu „Sokoła Millenium”. Wiedział też, że musi zameldować o tej sytuacji swemu panu i

formalnie go przeprosić. Ale w wojsku Imperium nie było litości dla tych, którzy zawiedli. I

Vader z niesmakiem spowodował śmierć kapitana.

Czarny Lord odwrócił się, a admirał Piett i dwóch jego kapitanów podeszło z meldunkiem

o tym, co znaleźli.

- Lordzie Vader - powiedział Piett - nasze statki zakończyły przeczesywanie obszaru i nic

nie znalazły. „ Sokół Millenium” z całą pewnością wszedł w prędkość nadświetlną.

Prawdopodobnie jest teraz gdzieś na drugim końcu Galaktyki.

Vader zasyczał zza maski oddechowej.

- Postawić w stan alarmu wszystkie eskadry. Obliczyć każdy możliwy port przeznaczenia

wzdłuż ich ostatniej znanej trajektorii i wysłać flotę na poszukiwania. Proszę mnie znowu nie

zawieść, admirale, mam już naprawdę tego dosyć!

Piett pomyślał o kapitanie „Mściciela”, którego przed chwilą wyniesiono jak worek

kartofli. Pamiętał też bolesną śmierć admirała Ozzela.

- Tak jest, panie - odpowiedział, próbując ukryć strach. - Odnajdziemy ich. Następnie

odwrócił się od adiutanta.

- Proszę rozwinąć flotę - rozkazał. Kiedy adiutant odszedł, aby wykonać rozkazy, po

twarzy admirała przebiegł cień zmartwienia. Wcale nie był pewien, czy będzie miał większe

szczęście niż Ozzel czy Needa.

Gwiezdny niszczyciel Lorda Vadera ruszył majestatycznie w przestrzeń. Wokół niego

krążyła ochraniająca go flota mniejszych statków; armada Imperium oddalała się od „Mściciela”.

Nikt na jego pokładzie ani w całej flocie Vadera nie miał pojęcia, jak blisko są swej

ofiary. Kiedy gwiezdny niszczyciel odpływał w przestrzeń, aby kontynuować poszukiwania,

niósł ze sobą niezauważony, przyklejony do jednej strony ogromnej wieży na mostku,

frachtowiec w kształcie smoka - „Sokoła Millenium”.

Wewnątrz sterowni „Sokoła” panowała cisza. Hań Solo zatrzymał statek i wyłączył

wszystkie systemy tak szybko, że nawet zwykle rozmowny Ce Trzypeo milczał. Stał, nie

drgnąwszy nawet jednym nitem, z wyrazem zdumienia zastygłym na złocistej twarzy.

- Mogłeś go ostrzec, zanim go wyłączyłeś - powiedziała księżniczka Leia, patrząc na

robota stojącego nieruchomo jak pomnik spiżu.

background image

- Och, jak mi przykro - powiedział Hań z udawaną troską. - Nie chciałem urazić twojego

robota. Myślisz, że hamowanie i wyłączenie wszystkiego w tak krótkim czasie jest łatwe?

Leia miała wątpliwości, co do całej strategii.

- W dalszym ciągu nie jestem pewna, co osiągnąłeś.

Zbagatelizował jej uwagę wzruszeniem ramion. Pomyślał, że dowie się wystarczająco

szybko: po prostu nie było innego wyboru. Odwrócił się do swego pilota.

- Chewie, sprawdź ręczne zwolnienie łap ładownika.

Wookie szczeknął, a potem wydostał się z fotela i poszedł w kierunku rufy.

Leia obserwowała, jak zaczął odłączać łapy ładownika tak, żeby statek mógł wystartować

bez żadnych mechanicznych przeszkód.

Potrząsając z niedowierzaniem głową, odwróciła się do Hana.

- Jaki ma być twój następny ruch?

- Flota wreszcie rozproszy się - powiedział, pokazując na iluminator. - Mam nadzieję, że

będą trzymać się standardowej procedury Imperium i wyrzucą śmieci zanim wejdą w świetlną.

Księżniczka zastanawiała się przez chwilę nad tą strategią, a potem zaczęła się

uśmiechać. Ten szaleniec właściwie mógł wiedzieć, co robi. Będąc pod tym wrażeniem,

pogłaskała go po głowie.

- Nieźle, pistolecie, nieźle. A co potem?

- Potem musimy znaleźć bezpieczny port gdzieś tutaj. Masz jakiś pomysł?

- To zależy. Gdzie jesteśmy?

- Tutaj - powiedział Hań pokazując na konfigurację małych punktów świetlnych - koło

Układu Anoat.

Leia wysunęła się z fotela i podeszła do pilota, aby lepiej widzieć ekran.

- To zabawne - stwierdził Hań po chwili namysłu - mam wrażenie, że już gdzieś tutaj

byłem. Sprawdzę w logach.

- Masz logi? - księżniczka z każdą minutą była pod większym wrażeniem. - No, no, ale

jesteś zorganizowany - zadrwiła.

- No cóż, czasami jestem - odpowiedział, śledząc dane na ekranie komputera. - Aha,

wiedziałem! Lando, to powinno być interesujące.

- Nigdy nie słyszałam o tym układzie - powiedziała Leia.

- To nie układ. To człowiek, Lando Calrissian. Hazardzista, arcyoszust, łajdak - zrobił

background image

przerwę na tyle długą, aby to ostatnie słowo dobrze do niej dotarło i mrugnął - …facet w twoim

stylu, Układ Bespin. Dość daleko, ale osiągalny.

Spojrzała na jeden z monitorów komputera i odczytała dane. - Kolonia wydobywcza -

zauważyła.

- Kopalnia gazu Tibanna - dodał Hań. - Lando wygrał ją w partyjce sabacc, a

przynajmniej tak twierdzi. Znamy się od bardzo dawna.

- Czy można mu zaufać? - spytała.

- Nie. Ale nie kocha Imperium, tyle wiem.

Wookie szczeknął przez interkom.

Błyskawicznie reagując, Korelianin pstryknął kilkoma przełącznikami wprowadzając

nowe informacje na ekrany komputera, a potem wychylił się, żeby spojrzeć przez iluminator.

- Widzę, Chewie, widzę - powiedział. - Przygotuj ręczne zwolnienie. - Następnie,

odwracając się do księżniczki: - Nic z tego, kochanie - odchylił się w fotelu i uśmiechnął się

zapraszająco.

Leia potrząsnęła głową, a potem uśmiechnęła się nieśmiało i szybko go pocałowała. -

Miewasz swoje chwile - przyznała niechętnie. - Nieliczne, ale je miewasz.

Hań przyzwyczaił się do wątpliwych komplementów księżniczki i nie można było

powiedzieć, żeby tak naprawdę miał coś przeciwko nim. Coraz bardziej podobało mu się, że

dzieli z nim jego własne sarkastyczne poczucie humoru. I był prawie pewien, że jej się też to

podoba.

- Odrywamy się, Chewie - krzyknął radośnie.

W podbrzuszu „Mściciela” otworzył się na całą szerokość luk. I podczas gdy galaktyczny

krążownik Imperium wchodził z rykiem w nadprzestrzeń, wyrzucał z siebie jednocześnie własny

pas sztucznych asteroidów - śmieci i części popsutego sprzętu, który rozsypał się w czarnej

pustce przestrzeni. Ukryty wśród tych odpadków, „Sokół Millenium” odpadł niezauważony od

kadłuba większego statku i pozostał daleko w tyle, a „Mściciel” błyskawicznie zniknął.

„Nareszcie bezpieczni” - pomyślał Hań Solo.

„Sokół Millenium” zapalił silniki jonowe i popędził w kierunku innego układu przez

dryfujące kosmiczne śmieci.

Ale wśród tych rozrzuconych odpadków był jeszcze jeden statek.

I kiedy „Sokół” z rykiem runął na poszukiwanie Układu Bespin, ten drugi statek zapalił

background image

własne silniki. Boba Fett, najbardziej osławiony i wywołujący największy strach łowca nagród w

Galaktyce, obrócił swój mały statek w kształcie głowy słonia, „Niewolnika l”, rozpoczynając

pościg. Gdyż Boba Fett nie zamierzał zgubić „Sokoła Millenium” z pola widzenia. Za głowę jego

pilota wyznaczono zbyt dużą cenę.

A była to nagroda, którą przerażający łowca chciał stanowczo odebrać.

Luke czuł, że robi zdecydowane postępy.

Biegł przez dżunglę - z Yodą przycupniętym mu na karku - i skakał z wdziękiem gazeli

przez gęste zarośla i korzenie drzew rosnących na bagnach.

Zaczął wreszcie pozbywać się uczucia dumy. Czuł się lekki i w końcu był otwarty na

pełne przeżycie przepływu Mocy.

Kiedy jego maleńki instruktor rzucił mu nad głowę srebrną sztabkę zareagował

błyskawicznie. W jednej chwili odwrócił się rozcinając sztabkę na cztery błyszczące kawałki,

zanim spadła na ziemię.

Yoda był zadowolony i skwitował wyczyn uśmiechem.

- Cztery tym razem! Moc czujesz. Ale Luke nagle zdekoncentrował się. Wyczuł coś

niebezpiecznego, coś złego.

- Coś jest nie w porządku - powiedział do mistrza. - Czuję niebezpieczeństwo… Śmierć.

Rozejrzał się, próbując dostrzec, co tak silnie emanowało. Odwrócił się i zobaczył

ogromne drzewo o splątanych konarach i suchej, poczerniałej, odpadającej korze. Podstawę

drzewa otaczał mały stawek, a gigantyczne korzenie tworzyły ponure wejście do ciemnej groty.

Delikatnie zdjął Yodę z karku i postawił go na ziemi. Wpatrywał się jak sparaliżowany w

ciemne monstrum. Oddychał ciężko i nie mógł wydobyć z siebie głosu.

- Przyprowadziłeś mnie tutaj celowo - powiedział w końcu.

Mistrz Jedi usiadł na powykręcanym korzeniu i włożył w usta gałązkę gimer. Nie

odezwał się, patrząc spokojnie na Luke’a.

Chłopak zadrżał.

- Zimno mi - powiedział, ciągle patrząc na drzewo.

- Ciemna strona Mocy zawładnęła tym drzewem. Sługą zła jest ono. Wejść tam musisz.

Luke poczuł dreszcz niepokoju.

- Co tam jest?

- Tylko to, co weźmiesz ze sobą - powiedział Yoda niejasno.

background image

Młody mężczyzna spojrzał ostrożnie na nauczyciela, a potem na drzewo. W milczeniu

postanowił zebrać odwagę, chęć nauki i wejść w tę ciemność, aby stawić czoła temu, co może go

tam czekać. Nie weźmie nic oprócz…

Nie. Weźmie też swój miecz świetlny.

Uruchamiając broń, przeszedł przez płytką wodę stawu w kierunku otworu ciemniejącego

pomiędzy wielkimi, groźnymi korzeniami.

Ale zatrzymał go głos mistrza.

- Twoja broń - skarcił go Yoda. - Nie będziesz jej potrzebował.

Luke zatrzymał się i znowu spojrzał na drzewo. Wejść do złej groty zupełnie bez broni?

Mimo to, że stawał się coraz sprawniejszy, czuł, że nie jest jeszcze zupełnie przygotowany do tej

próby. Chwycił miecz silniej i potrząsnął głową.

Yoda wzruszył ramionami i spokojnie żuł gałązkę gimer.

Luke wziął głęboki oddech i ostrożnie wszedł do drzewnej jaskini.

Wewnątrz ciemność była tak gęsta, że czuł ją na skórze, tak czarna, że światło rzucane

przez jego laserowy miecz zostało szybko wchłonięte i oświetlało niewiele więcej niż metr ziemi

przed nim. Kiedy powoli ruszył naprzód, coś oślizłego, ociekającego wodą otarło mu się o twarz,

a wilgoć z nasiąkniętego wodą podłoża jaskini zaczęła przesiąkać mu do butów.

W miarę jak posuwał się przez ciemność, jego oczy zaczęły się do niej przyzwyczajać.

Zobaczył przed sobą jakiś korytarz, ale kiedy ruszył w jego kierunku, zaskoczyła go gruba, lepka

błona, która go całkowicie owinęła. Przylegała mu ściśle do ciała jak pajęczyna jakiegoś

gigantycznego pająka. Wymachując mieczem świetlnym, w końcu wyplątał się i oczyścił przed

sobą ścieżkę.

Trzymając świetlny miecz przed sobą, zauważył coś na dnie jaskini. Skierował miecz w

dół i oświetlił czarnego, błyszczącego żuka wielkości jego dłoni, który błyskawicznie wbiegł po

oślizłej ścianie, dołączając do skupiska swych pobratymców.

Luke wstrzymał oddech i cofnął się. Zaczął zastanawiać się nad znalezieniem wyjścia -

ale zebrał się w sobie i ruszył w głąb czarnego pomieszczenia.

Poczuł, jak przestrzeń wokół niego rozszerza się. Szedł do przodu, używając miecza jak

słabej latarni. Wytężał wzrok w ciemności i usilnie nasłuchiwał. Nie było żadnego dźwięku. Nic.

I nagle głośny świst.

Dźwięk był znajomy. Luke zastygł w miejscu. Słyszał ten syk nawet w koszmarach; był

background image

to pełen wysiłku oddech czegoś, co kiedyś było człowiekiem.

W ciemności pojawiło się światełko - błękitny płomień właśnie uaktywnionego miecza

laserowego. W jego świetle zobaczył, jak groźnie majacząca postać Dartha Vadera unosi

świetlisty miecz do ataku i rzuca się na niego.

Rygorystyczne szkolenie Jedi przygotowało chłopaka na to. Uniósł własny miecz i

wykonał perfekcyjny unik. Tym samym ruchem odwrócił się do Vadera i, całkowicie

koncentrując umysł i ciało, wezwał Moc. Czując w sobie jej siłę, uniósł laserową broń i opuścił ją

z trzaskiem na głowę przeciwnika.

To jedno potężne cięcie oddzieliło głowę Czarnego Lorda od jego ciała. Głowa i hełm

uderzyły o ziemię i potoczyły się po jaskini z głośnym metalicznym dźwiękiem. Luke patrzył ze

zdumieniem, jak ciemność całkowicie pochłania ciało Vadera. Potem spojrzał w dół na hełm,

który zatrzymał się tuż przed nim. Przez chwilę leżał bez ruchu. Potem rozpadł się na połowy.

Wstrząśnięty chłopak patrzył z niedowierzaniem, jak pęknięty hełm odpada i odsłania nie

nieznaną, wyimaginowaną twarz Dartha Vadera, ale jego własną twarz, twarz Luke’a, patrzącą w

górę na niego.

Przerażony tym widokiem wstrzymał oddech. A potem, tak nagle, jak się pojawiła,

odcięta głowa zniknęła jak upiorna wizja.

Luke wpatrywał się w ciemne miejsce, gdzie leżała głowa i kawałki hełmu. Jego umysł

zawirował, a emocje szalejące mu w sercu były prawie nie do zniesienia.

Drzewo! pomyślał sobie. To wszystko było jakąś sztuczką tej okropnej groty, jakąś

zagadką Yody, zainscenizowaną dlatego, że wszedł do drzewa z bronią.

Zastanawiał się, czy rzeczywiście walczył sam z sobą, czy, gdyby padł ofiarą ciemnej

strony Mocy, sam mógłby stać się tak zły jak Darth Vader.

Głowił się, czy za tą niepokojącą wizją nie kryje się jakieś nawet bardziej ponure

znaczenie.

Dopiero po dłuższej chwili Luke Skywalker potrafił ruszyć się z tej głębokiej, ciemnej

jaskini.

Tymczasem mały Mistrz Jedi siedział na korzeniu i spokojnie żuł swoją gałązkę gimer.

background image

XI

Na gazowej planecie Bespin był świt. Rozpoczynając podejście przez atmosferę planety,

„Sokół Millenium” minął kilka z wielu księżyców Bespin. Sama planeta świeciła tym samym

miękkim blaskiem świtu, który zabarwiał kadłub pirackiego statku. Zbliżając się, statek zboczył z

kursu, aby uniknąć wąwozu kłębiących się chmur, które wirowały wokół planety.

Kiedy Hań Solo w końcu przebił się statkiem przez chmury, on sam i jego załoga po raz

pierwszy zobaczyli gazowy świat Bespin. Manewrując wśród chmur, zauważyli, że leci za nimi

jakiś obiekt latający, w którym Hań rozpoznał dwukabinowy pojazd konwekcyjny. Był

zdumiony, kiedy maszyna zaczęła zbliżać się do frachtowca. „ Sokół” nagle zachwiał się od

trafienia salwą laserowego ognia. Nikt we frachtowcu nie oczekiwał takiego powitania.

Statek nadał przez system radiowy „ Sokoła” zniekształconą zakłóceniami wiadomość.

- Nie - warknął Korelianin w odpowiedzi. - Nie mam pozwolenia na lądowanie. Mój

numer rejestracyjny jest…

Ale jego słowa utonęły w głośnym trzasku zakłóceń radiowych.

Dwukabinowy pojazd najwyraźniej nie zamierzał przyjąć zakłóceń za odpowiedź. Znowu

otworzył ogień do „Sokoła”, który trząsł się i trzeszczał od każdego trafienia.

Z głośników frachtowca dobiegł wyraźnie ostrzegawczy głos:

- Uwaga. Jakiekolwiek agresywne posunięcie spowoduje wasze zniszczenie!

W tej chwili Hań nie miał najmniejszego zamiaru wykonywać żadnych agresywnych

posunięć. Bespin była ich jedyną nadzieją na schronienie i nie planował zrazić do siebie swych

przyszłych gospodarzy.

- Dość drażliwi, prawda? - skomentował w stylu Ce Trzypeo.

- Myślałam, że znasz tych ludzi - powiedziała Leia karcąco, rzucając mu podejrzliwe

spojrzenie.

- No - powiedział Korelianin z rezerwą - upłynęło już trochę czasu.

Chewbacca warknął i zaszczekał, niedwuznacznie potrząsając głową w kierunku Hana.

- To było dawno temu - odpowiedział ostro. - Jestem pewien, że zupełnie o tym

zapomniał. - Ale zaczął się zastanawiać, czy Lando zapomniał o przeszłości…

- Pozwolenie lądowania na stanowisku 327. Jakakolwiek zmiana kursu spowoduje

background image

wasze…

Pilot ze złością wyłączył radio. Dlaczego mu tak dokuczano? Przybywał w pokojowych

zamiarach; czy Calrissian nie zamierzał puścić urazów w niepamięć? Chewbacca mruknął i

zerknął na Solo, który odwrócił się do Lei i jej zmartwionego robota.

- Pomoże nam - powiedział, próbując pocieszyć ich wszystkich. - Znamy się od bardzo

dawna… naprawdę. Nie martwcie się.

- Kto się martwi? - skłamała nieprzekonywająco. Teraz już wyraźnie widzieli przez okno

sterowni Miasto Chmur Bespin. Było ogromne i kiedy wyłoniło się z białej atmosfery, wydawało

się, że unosi się w chmurach. Gdy „Sokół Millenium” zbliżył się do miasta, stało się jasne, że

jego rozległa struktura wspiera się od spodu na cienkim unipodzie. Podstawę tego wspornika

stanowił duży okrągły reaktor unoszący się na skłębionym morzu chmur.

„Sokół Millenium” opadł niżej i skręcił w kierunku lądowiska, przelatując obok

wznoszących się iglic i wież rozsianych na całym terenie. Wokół tych budowli krążyło wiele

dwukabinowych pojazdów, szybując bez wysiłku wśród mgieł.

Hań delikatnie posadził ”Sokoła” na stanowisku 327; kiedy jonowe silniki statku

zatrzymały się z jękiem, kapitan i jego załoga zobaczyli idący w kierunku stanowiska komitet

powitalny z bronią w ręku. Jak wszędzie wśród mieszkańców Miasta Chmur, tak i w tej grupie

byli obcy, roboty i ludzie wszystkich ras i wyglądu. Jednym z tych ludzi był przywódca grupy,

Lando Calrissian.

Lando, przystojny czarnoskóry mężczyzna, może w tym samym wieku co Solo, był

ubrany w eleganckie szare spodnie, niebieską koszulę i obszerny płaszcz. Stał bez uśmiechu

czekając, aż załoga „Sokoła” wyjdzie na zewnątrz.

Hań Solo i księżniczka Leia pojawili się w otwartym luku statku z dobytymi miotaczami.

Za nimi stał ogromny Wookie ze swoją bronią w ręku i pasem z amunicją przewieszonym przez

lewe ramię.

Korelianin nic nie mówił, ale spokojnie przyglądał się groźnej grupie powitalnej, która

maszerowała do nich przez lądowisko. Zaczął wiać poranny wiatr, unosząc płaszcz Lando jak

ogromne ciemnoniebieskie skrzydła.

- Nie podoba mi się to - szepnęła Leia do Hana. Jemu też się to nie podobało, ale nie

zamierzał okazać tego księżniczce.

- Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho. - Zaufaj mi. - A potem przestrzegł ją: - Ale

background image

miej oczy otwarte. Zaczekaj tu.

Hań i Chewbacca zostawili księżniczkę na straży „Sokoła” i zeszli po pochylni, aby

stanąć twarzą w twarz z Calrissianem i jego pstrą gwardią. Obie grupy szły naprzeciw siebie, aż

wreszcie dwaj mężczyźni zatrzymali się w odległości trzech metrów od siebie. Przez długą

chwilę patrzyli jeden na drugiego w milczeniu.

W końcu Calrissian odezwał się, potrząsając głową i mrużąc oczy:

- Ty oślizły, przebiegły, nic nie warty oszuście - powiedział ponuro.

- Mogę ci wszystko wyjaśnić, stary - powiedział Korelianin szybko - jeśli tylko zechcesz

posłuchać.

Ciągle nie uśmiechając się, Lando zaskoczył zarówno obcych, jak i ludzi mówiąc:

- Cieszę się, że cię widzę. Hań uniósł sceptycznie brew.

- Bez urazy.

- Żartujesz? - spytał ten chłodno.

Hań robił się nerwowy. Przebaczono mu czy nie? Obstawa i adiutanci nie opuścili jeszcze

broni, a postawa Lando była tajemnicza. Usiłując ukryć zmartwienie, Korelianin dodał

wspaniałomyślnie:

- Zawsze mówiłem, że jesteś gentlemanem. Calrissian wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Jasne - zachichotał.

Hań roześmiał się z ulgą i dwaj starzy przyjaciele w końcu objęli się jak dawno

rozdzieleni wspólnicy - jakimi byli.

Lando zamachał ręką do Wookiego, który stał za swym szefem.

- Jak ci leci, Chewbacca? - zapytał przyjaźnie.

- Dalej marnujesz czas z tym pajacem, co? Wookie warknął z rezerwą na powitanie.

Calrissian nie był pewien, jak rozumieć to warknięcie.

- Świetnie - uśmiechnął się półgębkiem, wyglądając dość niepewnie. Ale jego uwagę od

tej kudłatej masy mięśni i futra odciągnęła Leia schodząca po pochylni. Zaraz za tym ślicznym

zjawiskiem szedł robot protokolarny, który ostrożnie zerknął dookoła idąc w kierunku mężczyzn.

- Hola! A co my tu mamy? - gospodarz Bespin przywitał ją z podziwem. - Jestem Lando

Calrissian, zarządca tej placówki. A kim ty możesz być?

Księżniczka była chłodno uprzejma.

- Możesz mówić mi Leia - odpowiedziała. Lando skłonił się formalnie i delikatnie

background image

ucałował jej rękę.

- A ja - powiedział towarzyszący jej robot przedstawiając się administratorowi - jestem

Ce Trzypeo, stosunki między ludźmi i cyborgami, do u…

Ale zanim mógł zakończyć, Hań położył rękę na ramieniu Lando i odprowadził go na bok

z dala od księżniczki.

- Ona podróżuje ze mną - poinformował starego przyjaciela - i nie zamierzam jej

przegrać. Więc równie dobrze możesz zapomnieć o jej istnieniu.

Przecinając lądowisko, Lando spojrzał tęsknie przez ramię na idących za nimi Leię,

Trzypeo i Chewbaccę. - To nie będzie łatwe, przyjacielu - powiedział z żalem. A potem odwrócił

się do Hana. - Co cię tu właściwie sprowadza?

- Naprawy.

Twarz zarządcy przybrała wyraz udawanej paniki.

- Co zrobiłeś z moim statkiem?

Uśmiechając się, Solo obejrzał się na Leię. - Lando był kiedyś właścicielem „Sokoła” -

wyjaśnił - i czasami zapomina, że stracił go uczciwie i raz na zawsze.

Lando wzruszył ramionami uznając chełpliwe twierdzenie Hana.

- Ten statek uratował mi życie wiele razy. To najszybszy kawał złomu w Galaktyce. Co

jest nie w porządku?

- Hipernapęd.

- Każę moim ludziom natychmiast zabrać się do roboty - rzekł Carlissian. - Nie zniosę

myśli, że „Sokół Millenium” jest pozbawiony swej duszy.

Przeszli przez wąski mostek łączący lądowisko z miastem i natychmiast oszołomiło ich

jego piękno. Zobaczyli mnóstwo małych placów otoczonych wieżami, iglicami i budynkami o

gładkich krawędziach. Budowle składające się na mieszkaniowe i profesjonalne części błyszczały

bielą, rzucając blaski w porannym słońcu. Populację miasta tworzyły liczne obce rasy i wielu z

tych mieszkańców spacerowało szerokimi ulicami obok gości z „ Sokoła”.

- Jak ci idzie z kopalnią? - spytał Hań.

- Nie tak dobrze, jakbym chciał - odparł Calrissian. - Jesteśmy małą i niezbyt

samowystarczalną placówką. Mam problemy z wszelkimi dostawami i…

- administrator zauważył rozbawienie Korelianina.

- Co cię tak śmieszy?

background image

- Nic - zachichotał Hań. - Nigdy bym nie zgadł, że w środku tego dzikiego kombinatora,

jakiego znałem, siedzi odpowiedzialny przywódca i człowiek interesu. - Musiał przyznać, choć

niechętnie, że jest pod wrażeniem. - Dobrze ci z tym.

Lando spojrzał w zamyśleniu na starego przyjaciela.

- Twój widok z pewnością ożywia parę wspomnień. - Potrząsnął głową z uśmiechem. -

Tak, jestem teraz odpowiedzialny. To cena sukcesu. I wiesz co? Miałeś zupełną rację. Jest

przereklamowany.

Obaj wybuchnęli śmiechem, na co paru mieszkańców miasta przechodzących obok

odwróciło głowy.

Ce Trzypeo został nieco z tyłu, zafascynowany tłumami obcych spieszących ulicami

Miasta Chmur, unoszącymi się pojazdami, wspaniałymi, wymyślnymi budynkami. Kręcił głową,

próbując wszystko to zarejestrować w swych komputerowych obwodach.

Gapiąc się na nowe widoki, złocisty robot minął drzwi wychodzące na pasaż. Słysząc, że

się otwierają, odwrócił się, zobaczył, jak wychodzi z nich srebrzysta jednostka 3PO i stanął, żeby

popatrzeć na robota. Kiedy tak stał, usłyszał przytłumione piski i gwizdy dochodzące zza drzwi.

Zajrzał do środka i zobaczył znajomo wyglądającego robota siedzącego w przedpokoju.

- Och, jednostka R2! - zaszczebiotał radośnie. - Prawie już zapomniałem, jakie wydają

dźwięki.

Trzypeo przeszedł przez drzwi i znalazł się w środku. Natychmiast wyczuł, że on i

jednostka R2 nie są sami. Zaskoczony, wyrzucił w górę złociste ramiona, a na jego pozłacanej

płycie twarzowej zastygł wyraz zdumienia.

- Ojej! - wykrzyknął. - Wyglądają jak…

Kiedy to mówił, promień z lasera trafił go w metalową pierś, posyłając jego części w

dwudziestu różnych kierunkach. Jego ręce i nogi roztrzaskały się i opadły w dymiącą stertę z

resztą jego mechanicznego ciała.

Drzwi z tyłu zatrzasnęły się.

Trochę dalej Lando poprowadził swoją grupkę do biurowca. Idąc białymi korytarzami

wskazywał obiekty godne uwagi. Nikt nie zauważył nieobecności Trzypeo.

Jedynie Chewbacca nagle zatrzymał się, spojrzał do tyłu, i zaczął węszyć z ciekawością.

Następnie wzruszył ogromnymi ramionami i poszedł za innymi.

Luke był absolutnie spokojny. Nawet jego obecna pozycja nie powodowała wrażenia

background image

napięcia czy niepewności ani żadnych innych negatywnych odczuć, jakie miał, kiedy usiłował

tego dokonać po raz pierwszy. Stał na jednej ręce, zachowując absolutną równowagę. Wiedział,

że Moc jest z nim.

Jego cierpliwy Mistrz Yoda siedział spokojnie na podeszwach tkwiących w górze stóp

Luke’a. Chłopak skoncentrował się na swoim zadaniu i nagle oderwał od ziemi cztery palce.

Zachowując równowagę, utrzymywał swą pozycję do góry nogami - na kciuku.

Determinacja chłopca spowodowała, że uczył się szybko. Bardzo chciał zdobyć wiedzę i

nie zrażał się testami, jakie wymyślał dla niego Yoda. A teraz był pewny, że kiedy w końcu

opuści tę planetę, zrobi to jako dojrzały Rycerz Jedi przygotowany do walki jedynie w

najszlachetniejszych sprawach.

Szybko odkrywał w sobie coraz głębsze pokłady Mocy i rzeczywiście dokonywał cudów.

Yoda był coraz bardziej zadowolony z postępów ucznia. Kiedyś, kiedy stał w pobliżu i patrzył,

Luke używając Mocy uniósł dwie skrzynki na wyposażenie i zawiesił je w powietrzu. Nauczyciel

był zadowolony, ale zauważył, że Erdwa Dedwa obserwuje to pozornie niemożliwe zjawisko i

wydaje pełne niewiary elektroniczne piski.

Mistrz Jedi uniósł rękę i używając Mocy uniósł małego robota z ziemi.

Erdwa zawisł w powietrzu, a jego wytrącone z równowagi obwody wewnętrzne i czujniki

próbowały wykryć niewidzialną siłę, która utrzymywała go w powietrzu. I nagle niewidoczna

ręka zrobiła mu jeszcze jeden żart: nagle odwróciła małego robota do góry nogami. Zaczął

rozpaczliwie nimi wymachiwać i bezradnie kręcić kopulastą głową. Kiedy Yoda w końcu opuścił

rękę, robot, razem z dwiema skrzynkami, zaczął spadać. Ale tylko pudła rozbiły się o ziemię.

Erdwa został zawieszony w powietrzu.

Odwracając głowę, Erdwa zobaczył, że jego młody pan stał z wyciągniętą ręką, nie

pozwalając mu się roztrzaskać.

Mistrz potrząsnął głową pod wrażeniem szybkości myślenia swego ucznia i jego

opanowania.

Yoda wskoczył Luke’owi na ramię i obaj ruszyli do domu. Ale zapomnieli o czymś:

Erdwa Dedwa wisiał w powietrzu gorączkowo piszcząc i gwiżdżąc, próbując zwrócić na siebie

ich uwagę. Yoda po prostu jeszcze raz zażartował sobie z nerwowego robota i kiedy razem z

młodym uczniem odchodzili, Erdwa słyszał, jak podobny do dzwonka śmiech Mistrza Jedi unosi

się nagłymi wybuchami za nim, a on sam powoli opada na ziemię.

background image

W jakiś czas potem, kiedy zmierzch pełzł już przez gęstą roślinność bagna, robot czyścił

kadłub X-skrzydłowca. Spryskiwał statek silnym strumieniem wody z węża biegnącego od stawu

do otworu w jego kadłubie. Kiedy on pracował, Luke i Yoda siedzieli na polance. Chłopak

zamknął oczy w koncentracji.

- Bądź spokojny - powiedział nauczyciel. - Dzięki Mocy różne rzeczy zobaczysz: inne

miejsca, inne myśli, przyszłość, przeszłość, starych przyjaciół dawno odeszłych.

Luke koncentrował się coraz bardziej na słowach Yody. Tracił poczucie własnego ciała i

pozwalał, aby jego świadomość unosiła się razem ze słowami mistrza.

- Umysł wypełnia mi wiele obrazów.

- Kontroli, kontroli nad tym, co widzisz, musisz się nauczyć - pouczał Mistrz Jedi. - Nie

łatwo, nie szybko.

Luke zamknął oczy, odprężył się i zaczął wyzwalać umysł, zaczął kontrolować obrazy. W

końcu coś się pojawiło, z początku niewyraźnie, coś białego, bezkształtnego. Stopniowo obraz

wyostrzył się. Zdawało się, że jest to miasto, miasto, które unosiło się w skłębionym białym

morzu.

- Widzę miasto w chmurach - powiedział w końcu.

- Bespin - zidentyfikował je Yoda. - także je widzę. Przyjaciół tam masz, hę? Skoncentruj

się, a ujrzysz ich.

Koncentracja Luke’a pogłębiła się. Miasto w chmurach stało się wyraźniejsze. W miarę

koncentracji dostrzegał znajome postacie ludzi, których znał.

- Widzę ich! - wykrzyknął mając oczy ciągle zamknięte. Nagle wstrząsnął nim ostry ból

fizyczny i psychiczny. - Oni cierpią.

- To przyszłość widzisz - wyjaśnił głos Yody. Przyszłość, pomyślał Luke. A więc ból,

jaki poczuł, nie został jeszcze zadany jego przyjaciołom. Więc może przyszłość nie jest

niezmienialna.

- Czy oni umrą? - zapytał mistrza.

Yoda potrząsnął głową i delikatnie wzruszył ramionami. - Trudno dostrzec. Zawsze w

ruchu jest przyszłość.

Chłopak z powrotem otworzył oczy. Wstał i szybko zaczął zgarniać swój sprzęt. - To moi

przyjaciele - powiedział domyślając się, że Mistrz Jedi mógłby spróbować odwieść go od tego,

co wiedział, że musi zrobić.

background image

- I dlatego - dodał Yoda - zdecydować musisz, jak usłużyć im najlepiej. Jeśli odejdziesz

teraz, pomóc im mógłbyś. Ale zniszczyłbyś wszystko, o co walczyli i za co cierpieli.

Na te słowa Luke stanął jak wryty. Osunął się na ziemię czując, jak ogarnia go uczucie

przygnębienia. Czy naprawdę mógłby zniszczyć wszystko, dla czego pracował, a być może

zniszczyć też swoich przyjaciół? Ale jak mógł nie spróbować ich uratować?

Erdwa wyczuł rozpacz swego pana i potoczył się do niego, aby pocieszyć go, jak potrafił.

Chewbacca, który zaczął się martwić o Trzypeo, odłączył się od Hana Solo i innych;

zaczął szukać robota. Wystarczyło tylko, że wędrując nieznanymi białymi korytarzami i

pasażami Bespin kierował się wyczulonym instynktem właściwym rasie Wookie.

Kierując się zmysłami, Chewbacca trafił w końcu na ogromne pomieszczenie w korytarzu

na zewnątrz Miasta Chmur. Kiedy zbliżył się do wejścia do hali, usłyszał szczęk uderzających o

siebie metalowych przedmiotów. Oprócz brzęku słychać było niskie pomrukiwania istot, z jakimi

nigdy przedtem się nie zetknął.

Pomieszczenie, które znalazł, było halą odpadków Miasta Chmur - składnicą

zniszczonych urządzeń z całego miasta i innych wyrzuconych metalowych śmieci. Wśród

porozrzucanych kawałków metalu i splątanego drutu stały cztery wieprzopodobne istoty. Głowy

miały pokryte gęstymi białymi włosami, które też częściowo porastały ich pomarszczone

świńskie twarze. Te humanoidalne zwierzęta - nazywane na tej planecie Ugnaughtami - były

zajęte sortowaniem wyrzuconych kawałków metalu i wrzucaniem ich do rozpalonego pieca.

Chewbacca wszedł do hali i od razu zauważył, że jeden z Ugnaughtów trzyma znajomo

wyglądający kawałek złocistego metalu.

Świniopodobna istota już unosiła rękę, aby wrzucić odciętą metalową nogę do rozpalonej

czeluści, kiedy Chewbacca ryknął na nią desperacko, Ugnaught upuścił nogę i uciekł do swoich

towarzyszy, kuląc się ze strachu.

Wookie chwycił metalową nogę i uważnie się jej przyjrzał. Nie mylił się. Kiedy warknął

gniewnie na zbitych w gromadkę Ugnaughtów, zadrżeli i zaczęli pochrząkiwać jak stadko

przestraszonych świń.

Do okrągłego salonu apartamentów przydzielonych Hanowi Solo i jego grupie wpadało

światło słoneczne. Salon był biały i prosto umeblowany - poza kanapą i stołem nie było w nim

wiele więcej. Każde z czworga rozsuwanych drzwi, umieszczonych wzdłuż kolistej ściany,

prowadziły do jednego z przyległych apartamentów.

background image

Hań wychylił się z dużego werandowego okna salonu, aby objąć wzrokiem panoramiczny

widok Miasta Chmur. To, co zobaczył, zaparło dech nawet takiemu staremu gwiezdnemu

wyjadaczowi jak on. Patrzył jak pojazdy konwekcyjne mijają się pomiędzy wysokimi

budynkami, a potem spojrzał w dół, na ludzi poruszających się po ulicach. Chłodne, czyste

powietrze opływało mu twarz, i przynajmniej w tej chwili czuł się, jakby w całym wszechświecie

nie istniały żadne troski.

Drzwi za nim otworzyły się, odwrócił się i zobaczył stojącą u wejścia do swego

apartamentu księżniczkę Leię. Sprawiała oszałamiające wrażenie. Ubrana w czerwień ze

śnieżnobiałym płaszczem spływającym na podłogę, Leia wyglądała piękniej niż kiedykolwiek.

Długie, ciemne włosy miękko okalające jej owalną twarz miała przewiązane wstążkami. Patrzyła

na niego, uśmiechem kwitując jego pełne zdumienia spojrzenie.

- Na co się gapisz? - zapytała czerwieniąc się.

- Kto się gapi?

- Wyglądasz głupio - powiedziała ze śmiechem.

- Wyglądasz wspaniale.

Odwróciła wzrok, zmieszana. - Czy Trzypeo już wrócił? - zapytała, próbując zmienić

temat.

Zaskoczyła tym Solo. - Hę? Aha. Chewie poszedł go szukać. Zbyt długo go nie ma, żeby

tak po prostu się zgubił. - Poklepał miękką kanapę. - Chodź tutaj. - Skinął na Leię. - Chcę ją

wypróbować.

Zastanowiła się przez chwilę nad jego zaproszeniem, a potem podeszła i usiadła obok

niego. Był uradowany jej widoczną uległością i pochylił się, aby objąć ją ramieniem. Odsunęła

się trochę i powiedziała:

- Mam nadzieję, że Luke’owi udało się dotrzeć do Yody.

- Luke! - Hań zaczynał się denerwować. Jak długo musiał jeszcze bawić się w „trudne-do-

zdobycia”? To była jej gra i jej zasady. Ale on przecież zdecydował, że wchodzi do gry. Leia

była zbyt śliczna, aby się jej oprzeć.

- Jestem pewien, że nic mu nie jest - powiedział uspokajająco. - Prawdopodobnie siedzi

gdzieś tam i zastanawia się, co teraz robimy.

Przysunął się do niej i objął ją ramieniem przyciągając do siebie. Spojrzała na niego

zachęcająco, więc zbliżył się, aby ją pocałować - i właśnie wtedy rozsunęły się jedne z drzwi. Do

background image

pokoju wtoczył się Chewbacca niosąc dużą skrzynkę wypełnioną niepokojąco znajomymi

metalowymi częściami - kawałkami, jakie pozostały z Ce Trzypeo. Wookie postawił skrzynkę na

stole. Machnął ręką w stronę Hana; szczekaniem i warczeniem dał wyraz niepokojowi.

- Co się stało? - spytała podchodząc bliżej, aby przyjrzeć się stercie luźnych części.

- Znalazł Trzypeo w hali śmietnikowej. Leia wstrzymała oddech.

- Ale plątanina! Chewie, jak sądzisz, potrafisz go naprawić?

Wookie przyjrzał się kolekcji części robota, a potem spojrzał na księżniczkę, wzruszył

ramionami i zaryczał. Wyglądało to na niewykonalne zadanie.

- Może przekażemy go Lando do naprawy? - zasugerował Hań.

- Nie, dziękuję - odparła z zimnym błyskiem w oku. - Coś tu nie gra. Twój przyjaciel

Lando jest bardzo czarujący, ale ja mu nie ufam.

- A ja tak - Solo stanął w obronie ich gospodarza. - Słuchaj, no, kochanie, nie mam

zamiaru, żebyś oskarżała mojego przyjaciela o…

Ale przerwało mu brzęczenie rozsuwających się drzwi i do salonu wszedł Lando

Calrissian. Podszedł do nich uśmiechając się serdecznie. - Przepraszam, nie przeszkadzam?

- Niezupełnie - odpowiedziała wyniośle księżniczka.

- Moja droga - powiedział Lando ignorując jej chłodną rezerwę - twoja piękność jest

niezrównana. Zaiste twoje miejsce jest u nas. Wśród chmur.

Uśmiechnęła się lodowato.

- Dzięki.

- Czy zechciałabyś towarzyszyć mi przy skromnym posiłku?

Hań musiał przyznać, że jest trochę głodny. Jednak z jakiegoś powodu, którego nie

potrafił całkowicie określić, ogarnęła go fala podejrzeń, co do przyjaciela. Nie pamiętał, żeby

Calrissian kiedykolwiek był tak uprzejmy. Tak przymilny. Może Leia żywiła słuszne

podejrzenia…

Tok jego myśli zakłóciło entuzjastyczne szczeknięcie Chewiego na wzmiankę o jedzeniu.

Na myśl o solidnym posiłku ogromny Wookie aż się oblizał.

- Oczywiście wszyscy są zaproszeni - powiedział Lando.

Księżniczka przyjęła jego ramię. Kiedy ruszyli do drzwi, Calrissian dostrzegł pudło ze

złocistymi częściami robota. - Jakieś problemy z waszym robotem? - spytał.

Hań i Leia wymienili przelotne spojrzenie. Jeśli Korelianin chciał poprosić zarządcę

background image

Bespin o pomoc w naprawie robota, teraz byłby właściwy moment.

- Wypadek - mruknął. - Nic takiego. Poradzimy sobie.

Wyszli z salonu zostawiając w nim roztrzaskane szczątki robota protokolarnego.

Szli długimi białymi korytarzami, Leia między Ha-nem i Lando. Solo nie był wcale

pewien, czy podoba mu się wizja współzawodnictwa o względy dziewczyny - szczególnie w tych

warunkach. Ale teraz byli na łasce Lando. Nie mieli innego wyboru.

Przyłączył się do nich osobisty adiutant Calrissiana, wysoki, łysy mężczyzna w szarej

kurtce z obszernymi żółtymi rękawami. Miał urządzenie radiowe, przylegające mu do potylicy i

zakrywające oboje uszu. Szedł z Chewbacca trochę z tyłu za gośćmi i gospodarzem, który po

drodze do swej jadalni opisywał im sposób rządzenia planetą.

- Więc widzicie - wyjaśnił Lando - że jesteśmy wolną placówką i nie podlegamy

jurysdykcji Imperium.

- Więc jesteście częścią gildii wydobywczej?

- spytała Leia.

- Niezupełnie, jesteśmy na tyle mali, że nas nie widać. Wiele z tego, co robimy, jest, no…

nieoficjalne.

Weszli na werandę dającą widok na spiralny szczyt Miasta Chmur. Zobaczyli kilka

pojazdów konwekcyjnych wdzięcznie śmigających wokół pięknych wieżyc miasta. Był to

spektakularny widok i wywarł na gościach duże wrażenie.

- To urocza placówka - zachwyciła się księżniczka.

- Tak, jesteśmy z niej dumni - odparł gospodarz.

- Przekonasz się, że tutejsze powietrze jest dość specjalne… bardzo pobudzające. -

Uśmiechnął się do niej znacząco. - Mogłabyś je polubić.

Hań nie przeoczył kokieteryjnego spojrzenia Lando i wcale mu się ono nie podobało. -

Nie planujemy zostać tu tak długo - powiedział szorstko.

Leia uniosła brew i spojrzała szelmowsko na wściekłego już Korelianina. - Jest bardzo

odprężające - rzekła.

Lando parsknął śmiechem i wyprowadził ich z werandy. Zbliżyli się do jadalni z jej

masywnymi zamkniętymi drzwiami i kiedy się przed nimi zatrzymali, Chewie uniósł głowę i z

ciekawością wciągnął powietrze. Odwrócił się i z niepokojem szczeknął do Hana.

- Nie teraz, Chewie - skarcił go partner i zwrócił się do Calrissiana. - Lando, nie boisz się,

background image

że Imperium w końcu odkryje to małe przedsięwzięcie i zamknie cię?

- Zawsze istnieje to niebezpieczeństwo - odparł administrator. - Kładzie się cieniem na

wszystko, co tu zbudowaliśmy. Ale zaistniały warunki, które zapewnią nam bezpieczeństwo.

Widzisz, dobiłem targu, na mocy którego Imperium nigdy się tu nie wtrąci.

Przy tych słowach potężne drzwi rozsunęły się i Hań natychmiast zrozumiał, czego

musiał dotyczyć ten „targ”. Przy końcu ogromnego stołu bankietowego stał łowca nagród Boba

Fett.

Fett stał obok fotela, na którym spoczywała czarna esencja samego zła - Darth Vader.

Lord Sith powoli wyprostował się na całą swą groźną dwumetrową wysokość.

Hań rzucił Lando swoje najbardziej pogardliwe spojrzenie.

- Przykro mi, stary - powiedział zarządca lekko przepraszającym tonem. - Nie miałem

wyboru. Przylecieli tuż przed tobą.

- Mnie też jest przykro - warknął Korelianin, wyrwał miotacz z kabury. Wycelował go

prosto w czarną postać i zaczął posyłać w jej kierunku promienie laserowe.

Ale człowiek, który pewnie był najszybszym strzelcem w Galaktyce, nie był dość szybki,

aby zaskoczyć Vadera. Zanim ładunki znalazły się w połowie drogi, Czarny Lord uniósł

chronioną rękawicą dłoń i bez wysiłku odbił je tak, że eksplodowały w zetknięciu ze ścianą

nieszkodliwym deszczem latających białych odłamków.

Zdumiony tym, co właśnie zobaczył, Hań spróbować wypalić ponownie. Ale zanim

wystrzelił kolejny ładunek laserowy, coś - coś niewidzialnego, ale niewiarygodnie silnego -

wyrwało mu broń z ręki i rzuciło ją prosto w dłoń Vadera. Kruczoczarna postać spokojnie

położyła broń na stole.

Sycząc przez obsydianową maskę, Czarny Lord zwrócił się do swego niedoszłego

napastnika: - Będziemy zaszczyceni twoim towarzystwem.

Erdwa Dedwa czuł, jak deszcz bębni o jego metalową kopułkę. Posuwał się z wysiłkiem

wśród błotnistych kałuż bagna. Szedł do chatki Yody i wkrótce jego czujniki optyczne uchwyciły

złocisty blask padający z jej okien. Zbliżając się do tego przytulnego domku odczuł ulgę, że

wreszcie ochrom się przed tym denerwującym, uporczywym deszczem.

Ale kiedy spróbował wejść do środka, odkrył, że jego sztywny metalowy korpus po

prostu nie może przecisnąć się przez drzwi; spróbował najpierw z jednej strony, potem z drugiej.

W końcu do jego komputerowego mózgu dotarło, że ma po prostu niewłaściwy kształt.

background image

Ledwo wierzył czujnikom. Zaglądając do środka, zarejestrował jakąś postać krzątającą się

po kuchni, mieszającą coś w parujących garnkach, siekającą jakieś produkty, biegającą w

różnych kierunkach. Ale postać w maleńkiej kuchni Yody, wykonująca jego prace kuchenne, nie

była Mistrzem Jedi - lecz jego uczniem.

Yoda, jak wynikało z obserwacji Erdwa, po prostu siedział w przyległym pokoju i ze

spokojnym uśmiechem przyglądał się swemu młodemu adeptowi. Nagle Luke zatrzymał się,

jakby pojawił się przed nim jakiś przykry widok.

Mistrz zauważył zatroskane spojrzenie chłopaka. Kiedy tak obserwował swego ucznia,

zza jego pleców wychynęły trzy świetliste szperacze i bezgłośnie runęły w kierunku młodego

Jedi, aby zaatakować go od tyłu. Luke natychmiast odwrócił się do nich z pokrywką w jednej

ręce i łyżką w drugiej.

Szperacze wysyłały ładunek za ładunkiem prosto w młodego mężczyznę, ale on parował

je wszystkie ze zdumiewającą zręcznością. Jeden ze szperaczy odleciał w kierunku otwartych

drzwi, skąd Erdwa obserwował popis swego pana. Wierny robot dostrzegł błyszczącą kulę zbyt

późno, aby uniknąć ładunku, jaki wystrzeliła w jego kierunku. Siła uderzenia przewróciła

skrzeczącego robota na ziemię powodując wstrząsy, od których niemal obluzowały się jego

elektroniczne wnętrzności.

Wieczorem, po pomyślnym przejściu kilku testów, zmęczony Luke Skywalker zasnął w

końcu na ziemi przed domkiem Yody. Spał niespokojnie, rzucając się i cicho jęcząc. Obok stał

jego zaniepokojony robot. Wysunął wysięgnik i przykrył swego pana kocem, który zsunął się z

niego do połowy. Ale kiedy chciał odjechać, Luke zaczął stękać i drżeć, jakby miał okropny

koszmar.

Yoda usłyszał jęki wewnątrz domku i pośpieszył do drzwi.

Chłopiec gwałtownie obudził się. Rozejrzał się w oszołomieniu, zobaczył jak jego

nauczyciel przygląda mu się z progu domu z troską w oczach. - Nie potrafię pozbyć się tego

obrazu - powiedział Luke.

- Moi przyjaciele… mają kłopoty… a ja czuję, że…

- Nie wolno ci tam iść - ostrzegł nauczyciel.

- Ale Hań i Leia zginą, jeśli tego nie zrobię.

- Tego nie wiesz - to był szept Obi-Wana, który zaczynał się przed nimi materializować.

Obraz postaci w ciemnych szatach migotał i skrzył się. - Nawet Yoda nie potrafi dostrzec ich

background image

losu.

Jednak Luke był szczerze zmartwiony i zdecydowany coś zrobić.

- Mogę im pomóc! - upierał się.

- Nie jesteś jeszcze gotowy - powiedział Ben łagodnie. - Masz jeszcze wiele nauki.

- Czuję Moc - odparł komandor.

- Ale nie potrafisz nad nią panować. To niebezpieczne stadium. Teraz jesteś najbardziej

podatny na pokusy ciemnej strony.

- Tak, tak - dodał Yoda. - Obi-Wana słuchaj, młodzieńcze. Drzewo. Wspomnij

niepowodzenie z drzewem. Hę?

Luke przypomniał sobie z bólem, chociaż czuł, że w tym doświadczeniu zyskał wiele siły

i zrozumiał wiele rzeczy.

- Dużo się nauczyłem od tego czasu. I wrócę, żeby dokończyć naukę. Obiecuję, mistrzu.

- Nie doceniasz Imperatora - rzekł Ben z powagą.

- On chce właśnie ciebie. Dlatego cierpią twoi przyjaciele.

- I dlatego muszę iść - odpowiedział. Kenobi był stanowczy. - Nie zamierzam cię stracić

na rzecz Imperatora, tak jak kiedyś straciłem Vadera.

- Nie stracisz mnie.

- Tylko w pełni wyszkolony Rycerz Jedi, z Mocą jako sprzymierzeńcem, pokona Vadera i

jego Imperatora - powiedział Ben z naciskiem. - Jeśli zakończysz nauki teraz, jeśli wybierzesz

prostą i łatwą ścieżkę; tak jak Vader staniesz się narzędziem zła, a Galaktyka jeszcze głębiej

pogrąży się w otchłani rozpaczy i nienawiści.

- Zatrzymać ich trzeba - wtrącił Yoda. - Słyszysz? Od tego zależy wszystko.

- Jesteś ostatnim Jedi, Luke. Jesteś naszą jedyną nadzieją. Cierpliwości.

- Mam poświęcić Hana i Leię? - zapytał chłopak z niedowierzaniem.

- Jeśli wierzysz w to, o co walczą - rzekł Yoda i zrobił długą przerwę - …tak!

Rozpacz ogarnęła Luke’a. Nie był pewien, czy potrafi pogodzić rady tych wielkich

mędrców z własnymi uczuciami. Jego przyjaciele znajdują się w straszliwym

niebezpieczeństwie, więc oczywiście musi ich ratować. Ale nauczyciele uważają, że nie jest

gotowy, że może być zbyt słaby dla potężnego Vadera i Imperatora, że może sprowadzić na

siebie i swoich przyjaciół nieszczęście - i nawet na zawsze zagubić się na ścieżce zła.

A jednak jak mógł się bać tych abstrakcji, kiedy Hań i Leia byli prawdziwi i cierpieli? Jak

background image

mógł pozwolić sobie na strach przed możliwym niebezpieczeństwem grożącym jemu, kiedy

przyjaciele znajdowali się teraz w obliczu rzeczywistego niebezpieczeństwa śmierci?

Nie miał już żadnych wątpliwości, co musi zrobić.

O zmierzchu następnego dnia Erdwa Dedwa usadowił się w swoim gnieździe za kokpitem

w myśliwcu.

Yoda stał na jednej ze skrzynek, patrząc, jak chłopiec ładuje pojemniki jeden za drugim

do spodniej części X-skrzydłowca przy świetle jego reflektorów.

- Nie mogę cię ochraniać, Luke - przypłynął głos Bena Kenobiego, a jego odziana w

długą szatę postać przybrała wyraźną formę. - Jeśli zdecydujesz się stawić czoła Vaderowi,

zrobisz to sam. Kiedy już podejmiesz tę decyzję, ja nie będę mógł się wtrącać.

- Rozumiem - odparł młody mężczyzna spokojnie. Następnie odwrócił się do swego

robota i powiedział: - Erdwa, włącz konwektory mocy.

Erdwa, który już wcześniej zwolnił sprzęgła napędu na statku, zagwizdał uszczęśliwiony,

że wreszcie opuszcza ten ponury świat bagien, który z pewnością nie jest miejscem dla robota.

- Luke - przestrzegł Ben - używaj Mocy tylko dla zdobycia wiedzy i obrony, nigdy jako

oręża. Nie ulegaj nienawiści i gniewowi. One prowadzą na ciemną stronę.

Ledwo go słuchając, chłopak skinął głową. Myślał już o długiej podróży i czekających go

trudnych zadaniach. Musi uratować przyjaciół, których życie znalazło się w niebezpieczeństwie z

jego powodu. Wspiął się do kokpitu i spojrzał na małego mistrza.

Yoda bardzo się niepokoił o swego ucznia. - Silny jest Vader - ostrzegł złowieszczym

tonem. - Niewyraźny jest twój los. Pamiętaj, czego się nauczyłeś. Zwracaj uwagę na wszystko,

wszystko. Może cię to uratować.

- Dobrze, mistrzu - obiecał mu Luke. - Będę uważał i wrócę, aby skończyć to, co

zacząłem. Daję ci moje słowo!

Erdwa zamknął kokpit i pilot włączył silniki.

Yoda i Obi-wan Kenobi obserwowali, jak X-skrzydłowiec kołuje do startu.

- Przecież ci mówiłem - powiedział Yoda ze smutkiem, kiedy lśniący myśliwiec wzbijał

się w zamglone niebo. - Nierozważny jest. Teraz sprawy przybiorą zły obrót.

- Ten chłopak jest naszą ostatnią nadzieją - powiedział Ben głosem stłumionym od

emocji.

- Nie - poprawił go jego były nauczyciel z mądrym błyskiem w dużych oczach. - Jest ktoś

background image

jeszcze.

Yoda uniósł głowę ku ciemniejącemu niebu, gdzie statek Luke’a był już tylko ledwo

rozpoznawalną plamką światła wśród migocących gwiazd.

background image

XII

Chewiemu wydawało się, że oszaleje! Celę więzienną zalewało jaskrawe, oślepiające

światło, które raniło wrażliwe oczy Wookiego. Nawet jego ogromne dłonie i kudłate ramiona,

którymi zakrył twarz, nie mogły całkowicie osłonić przed blaskiem. Jego cierpienia powiększał

przeszywający gwizd, który wdzierał się do kabiny i torturował jego delikatny słuch.

Przenikliwy, ostry dźwięk całkowicie pochłaniał gardłowe ryki bólu wydawane przez niego.

Wookie chodził tam i z powrotem po ciasnej celi. Jęczał żałośnie i walił w grube ściany,

pragnąc rozpaczliwie, aby przyszedł ktoś, ktokolwiek, i uwolnił go. Nagle gwizd, który nieomal

rozsadził mu bębenki, urwał się, a potoki światła zamigotały i zgasły.

Przerwanie tortury było tak nagłe, że Chewbacca zatoczył się do tyłu. Podszedł do jednej

ze ścian celi próbując stwierdzić, czy ktoś nie nadchodzi, aby go uwolnić. Ale gruba ściana

niczego nie wyjawiła i oszalały z wściekłości Chewbacca uderzył weń ogromną pięścią.

Lecz ona stała jak stała, nienaruszona i nie do przebicia, a Chewie zdał sobie sprawę, że

do rozwalenia jej potrzeba by było czegoś więcej, niż samej tylko zwierzęcej siły rasy Wookie.

Zwątpiwszy w szansę wyrwania się na wolność, Chewbacca powlókł się w stronę łóżka, gdzie

leżała skrzynka z częściami Trzypeo.

Początkowo bezmyślnie, a potem z coraz większym zainteresowaniem, zaczął w niej

grzebać. Przyszło mu na myśl, że może da się naprawić zdemontowanego robota. Pozwoliłoby

mu to nie tylko zabić czas, ale i doprowadzić Trzypeo do stanu używalności, co mogłoby się

okazać przydatne.

Podniósł złocistą głowę i wpatrzył się w jej zgasłe oczy. Szczeknął kilka słów jakby

chciał tym monologiem przygotować robota do radości z powrotu do działania - lub

rozczarowania ewentualnym niepowodzeniem we właściwym zrekonstruowaniu go.

Następnie bardzo delikatnie jak na istotę jego rozmiarów i siły, ogromny Wookie umieścił

głowę z wytrzeszczonymi oczami na złocistym torsie. Zaczął eksperymentować z plątaniną

drucików i obwodów. Zdolności mechaniczne wypróbował uprzednio jedynie w naprawach

„Sokoła Millenium”, więc wcale nie był pewny, czy potrafi sprostać tak delikatnemu zadaniu.

Chewbacca potrząsał i manipulował drucikami, zbity z tropu tym skomplikowanym

mechanizmem, kiedy oczy Trzypeo rozbłysły znienacka.

background image

Ze środka robota wydobył się jękliwy dźwięk. Przypominał jakby normalny głos, ale był

tak niski i wolny, że nie dało się rozróżnić słów.

- Szszturrr… emm… owww… cy… imm… perrr… Chewbacca w oszołomieniu podrapał

się po kudłatej głowie i uważnie przyjrzał zepsutemu robotowi. Przyszło mu coś na myśl i

spróbował przełożyć jeden z kabelków do innej wtyczki. W tym samym momencie Trzypeo

zaczął mówić swoim zwykłym głosem. To, co miał do powiedzenia, zabrzmiało jak kwestia ze

złego snu.

- Chewbacca! - wykrzyknęła głowa Ce Trzypeo.

- Uważaj, szturmowcy Imperium ukrywają się w…

- zatrzymał się, jakby jeszcze raz przeżywał całe to straszliwe wydarzenie, i zaraz

krzyknął: - Och, nie! Zastrzelili mnie!

Chewie potrząsnął głową ze współczuciem. W tej chwili mógł jedynie spróbować złożyć

w całość resztę Ce Trzypeo.

Zdarzyło się to chyba pierwszy raz, że Hań Solo krzyczał. Nigdy nie cierpiał tak

straszliwego bólu. Był przymocowany do blatu nachylonego do podłogi pod kątem około

czterdziestu pięciu stopni. Jego ciało przeszywały w krótkich odstępach czasu potężne ładunki

elektryczne, a każdy wstrząs był silniejszy od poprzedniego. Zwijał się z bólu chcąc się uwolnić,

ale uderzenia prądu były tak ostre, że ledwo udawało mu się zachować .przytomność.

Darth Vader stał obok tego łoża tortur i w milczeniu obserwował cierpienia Hana. Nie

sprawiał wrażenia ani zadowolonego, ani niezadowolonego. Napatrzywszy się Czarny Lord

odwrócił się plecami do wijącej się z bólu postaci i wyszedł z celi. Drzwi zasunęły się za nim,

tłumiąc krzyki Solo.

Na zewnątrz sali tortur czekał na Lorda Sith Boba Fett z Lando Calrissianem i osobistym

adiutantem administratora.

Vader zwrócił się do Fetta z nieukrywaną pogardą. - Łowco nagród - rzekł do człowieka

w srebrzystym hełmie z czarnym oznakowaniem - jeśli czekasz na swoją nagrodę, zaczekasz do

chwili, kiedy będę miał Skywalkera.

Ta wiadomość nie zrobiła wrażenia na pewnym siebie łowcy. - Nie spieszy mi się,

Lordzie Vader. Mnie obchodzi tylko to, żeby kapitan nie został uszkodzony. Huta Jabb płaci

podwójnie za żywego.

- Solo doznaje znacznego bólu, łowco - wysyczał Vader - ale nie stanie mu się krzywda.

background image

- A co z Leia i Wookiem? - zapytał Lando z lekką troską.

- Będą się czuli wystarczająco dobrze - odparł Czarny Lord. - Ale - dodał tonem nie

znoszącym sprzeciwu - nigdy nie będą mogli opuścić tego miasta.

- To wcale nie było warunkiem naszej umowy - zaoponował Calrissian. - Tak samo jak

oddanie Hana temu łowcy nagród.

- Może uważasz, że jesteś traktowany niesprawiedliwie - powiedział Vader sarkastycznie.

- Nie - odparł zarządca zerkając na swego adiutanta.

- To dobrze - ciągnął Lord dodając zawoalowaną groźbę: - Byłoby bardzo szkoda,

gdybym musiał zostawić tu stały garnizon.

Schylając z szacunkiem głowę Lando zaczekał, aż Darth Vader, z łowcą nagród odwrócił

się i wszedł zamaszyście do czekającej windy. Następnie administrator Miasta Chmur i jego

adiutant ruszyli szybkim krokiem korytarzami o białych ścianach.

- Umowa robi się coraz gorsza - poskarżył się Calrissian.

- Może powinieneś spróbować pertraktacji - zasugerował adiutant.

Lando spojrzał na niego ponuro. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że umowa z Darthem

Vaderem nic mu nie dawała. Poza tym krzywdziła ludzi, których mógłby nazywać przyjaciółmi.

W końcu powiedział na tyle cicho, aby nie usłyszał go żaden ze szpiegów Vadera:

- Mam co do tego złe przeczucia.

Če Trzypeo zaczynał wreszcie czuć się po staremu. Wookie pracowicie łączył ze sobą

liczne przewody i układy wewnętrzne robota, a w tej chwili właśnie zaczynał domyślać się, jak

przymocować kończyny. Do tej pory osadził głowę na torsie i udało mu się przyłączyć jedno

ramię. Reszta części Trzypeo leżała na stole, a z porozrywanych stawów zwisały obwody i

kabelki. Ale choć pilnie pracował nad ukończeniem dzieła, złocisty robot zaczął skarżyć się

wniebogłosy.

- No przecież coś jest nie w porządku, bo teraz nic nie widzę.

Cierpliwy Wookie szczeknął i poprawił jakiś przewód w szyi Trzypeo. W końcu robot

odzyskał wzrok i odetchnął z mechaniczną ulgą.

- No, teraz lepiej.

Ale nie było o wiele lepiej. Kiedy rzucił świeżo uruchomionym czujnikiem wzrokowym

tam, gdzie powinna być jego pierś, zobaczył swoje plecy!

- Czekaj… Ojejku. Co ty narobiłeś? Jestem tyłem do przodu! - bełkotał w

background image

zdenerwowaniu. - Ty zżerana przez pchły kupo kłaków! Tylko taki przerośnięty kłąb futra jak ty

mógł być na tyle głupi, żeby osadzić mi głowę…

Chewie warknął groźnie. Zapomniał, jakim robot jest malkontentem. A ta cela jest za

mała, żeby musiał wysłuchiwać czegoś takiego. Zanim Trzypeo zorientował się, co się dzieje,

podszedł do niego i pociągnął za jakiś przewód. Narzekania natychmiast się skończyły, a w

pomieszczeniu z powrotem zapanowała cisza.

A potem do celi zaczął zbliżać się znajomy zapach.

Wookie wciągnął nosem powietrze i pośpieszył do drzwi.

Otwarły się z buczeniem i dwóch szturmowców Imperium wepchnęło do celi

obszarpanego, wyczerpanego Hana Solo. Szturmowcy wyszli, a Chewbacca szybko podszedł do

przyjaciela i objął go z ulgą. Hań miał bladą twarz i podkrążone oczy. Wydawało się, że jest na

granicy wytrzymałości. Chewbacca szczeknięciem wyraził swoje zaniepokojenie.

- Nie - powiedział Korelianin ze znużeniem w głosie - nic mi nie jest.

Drzwi znowu się otworzyły i szturmowcy wrzucili do celi księżniczkę. Miała jeszcze na

sobie elegancki płaszcz, ale podobnie jak Hań była rozczochrana i wyglądała na zmęczoną.

Kiedy szturmowcy wyszli i drzwi zasunęły się za nimi, Chewbacca pomógł Lei podejść

do Hana. Popatrzyli na siebie z wielkim uczuciem, a potem objęli się. Po chwili całowali się

czule.

Leia, ciągle w jego ramionach, odezwała się słabo:

- Dlaczego oni to robią? Nie rozumiem, o co im chodzi.

Mężczyzna był równie zdezorientowany. - Wyłem na ich skanerze, ale nie zadali mi ani

jednego pytania.

Drzwi znowu się rozsunęły i do pomieszczenia wszedł Lando z dwoma strażnikami z

załogi Miasta Chmur.

- Wyjdź stąd! - warknął Hań. Gdyby czuł się lepiej, rzuciłby się na zdradzieckiego

przyjaciela.

- Zamknij się na chwilę i posłuchaj - uciął zarządca. - Robię, co mogę, żeby to jakoś

załagodzić.

- Świetnie - zauważył Korelianin uszczypliwie.

- Vader zgodził się przekazać Leię i Chewiego mnie - wyjaśnił Lando. - Będą musieli tu

zostać, ale przynajmniej będą bezpieczni.

background image

Księżniczka wstrzymała oddech. - A co z Hanem?

Calrissian spojrzał poważnie na przyjaciela. - Nie wiedziałem, że wyznaczono za ciebie

nagrodę. Vader oddał cię łowcy nagród.

Dziewczyna spojrzała z troską na Hana.

- Nie za bardzo jesteś zorientowany, jeśli myślisz, że Vader nie będzie chciał naszej

śmierci, zanim to wszystko się skończy - powiedział Hań do Calrissiana.

- Nie jesteście mu potrzebni - rzekł Lando. - Poluje na jakiegoś Skywalkera.

Więźniowie wstrzymali oddech na dźwięk tego przypadkiem wymienionego nazwiska.

- Luke? - Hań sprawiał wrażenie zaintrygowanego. - Nie rozumiem.

Myśli księżniczki pędziły jak szalone. Wszystkie fakty zaczynały układać się w straszną

mozaikę. W przeszłości Lord Sith ścigał Leię z powodu jej politycznego znaczenia w wojnie

między Imperium a Przymierzem Rebeliantów. Teraz nie raczył się nią interesować, z wyjątkiem

jednej roli, jaką mogła odegrać.

- Darth Vader zastawił na niego pułapkę - dodał Lando - i… Leia skończyła za niego.

- Jesteśmy przynętą.

- Wszystko po to, żeby złapać tego dzieciaka?

- zdziwił się Hań. - Dlaczego on jest taki ważny?

- Nie pytaj mnie, ale on tu leci.

- Luke? Tutaj?

Lando Calrissian skinął głową.

- Nieźle nas wszystkich załatwiłeś - warknął Korelianin - …przyjacielu!

W momencie, kiedy wyrzucił z siebie ostatnie, oskarżające słowa, poczuł nagły przypływ

energii. Całą swoją siłę włożył w cios, od którego Lando się zatoczył. Natychmiast dwaj byli

przyjaciele zwarli się we wścieklej walce. Dwóch strażników zarządcy zbliżyło się do

mocujących się przeciwników i zaczęli tłuc Hana kolbami swoich karabinów laserowych. Mocne

uderzenie w podbródek posłało go przez cały pokój; ze szczęki ciekła mu krew.

Z groźnym pomrukiem Chewbacca rzucił się na strażników. Widząc, że unoszą broń,

Lando krzyknął:

- Nie strzelać!

Z trudem łapiąc oddech poturbowany administrator zwrócił się do Solą:

- Zrobiłem dla was, co mogłem. Żałuję że nie mogłem więcej, ale mam własne problemy.

background image

- I odwracając się do wyjścia, dodał: - I tak już za bardzo nadstawiłem karku.

- Jasne - odparł Hań Solo odzyskawszy zimną krew - jesteś prawdziwym bohaterem.

Kiedy Lando wyszedł ze strażnikami, Leia i Chewbacca pomogli Hanowi wstać i podejść

do pryczy. Delikatnie położyli zmaltretowane ciało na materac, a Leia zabrała się do osuszania

skrawkiem płaszcza krwi sączącej się z rany.

W trakcie tej czynności parsknęła śmiechem.

- Ty to potrafisz postępować z ludźmi - rzekła kpiąco.

Erdwa Dedwa obracał głową, rejestrując usianą gwiazdami próżnię Układu Bespin.

X-skrzydłowiec właśnie wszedł w układ i pędził w czarnej przestrzeni jak wielki biały

ptak.

Jednostka R2 miała wiele do zakomunikowania swemu pilotowi. Jej elektroniczne myśli

cisnęły się bezładnie jedna za drugą na ekran w kokpicie. W monitorze odbijała się zacięta twarz

Luke a.

Szybko odpowiedział na pierwsze z natarczywych pytań Erdwa:

- Tak, jestem pewien, że Trzypeo jest z nimi. Mały robot gwizdnął z podnieceniem.

- Jeszcze trochę - powiedział pilot cierpliwie. - Za chwilę tam będziemy.

Obracając głowę, Erdwa dostrzegł skupiska gwiazd, a jego elektroniczne wnętrzności

ogarnęło lube ciepło, kiedy X-skrzydłowiec leciał jak strzała niebieska ku planecie z miastem w

chmurach.

Lando Calrissian i Darth Vader stali obok hydraulicznej platformy wypełniającej prawie

całkowicie halę zamrażania węgla. Czarny Lord był spokojny; adiutanci pospiesznie

przygotowywali pomieszczenie.

Platforma, otoczona niezliczonymi przewodami pary i ogromnymi pojemnikami

chemicznymi o różnych kształtach, spoczywała w głębokim szybie w środku hali.

Czterech opancerzonych szturmowców Imperium stało na straży zaciskając dłonie na

laserowych karabinach.

Obrzuciwszy krytycznym spojrzeniem halę, Darth Vader zwrócił się do Calrissiana:

- Urządzenie jest prymitywne, ale powinno zaspokoić nasze potrzeby. Jeden z oficerów

podbiegł do Lorda Sith.

- Lordzie Vader - zameldował - zbliża się jakiś statek; klasa X-skrzydłowiec.

- Dobrze - powiedział zimno Vader. - Rejestrować podejście Skywalkera i pozwolić mu

background image

wylądować. Niedługo hala będzie gotowa na jego przyjęcie.

- Używamy tego urządzenia tylko do zamrażania węgla - odezwał się nerwowo

administrator Miasta Chmur. - Jeśli zostanie tam umieszczony, może zginąć.

Ale Vader wziął już tę możliwość pod uwagę. Miał sposób na stwierdzenie, jaką mocą

dysponuje to urządzenie zamrażające. - Nie zamierzam uszkodzić zdobyczy Imperatora. Zrobimy

najpierw próbę. - Skinął na jednego ze swoich szturmowców. - Przyprowadź Solo - rozkazał

Czarny Lord.

Lando rzucił szybkie spojrzenie na Vadera. Nie był przygotowany na czyste zło

ucieleśnione przez tę przerażającą postać.

X-skrzydłowiec szybko obniżał lot i zaczął przebijać gęsty dywan chmur otaczających

planetę.

Luke sprawdzał ekrany z rosnącą troską. Może Er-dwa ma więcej informacji niż

przepływało przez jego własną tablicę rozdzielczą. Wystukał pytanie do robota.

- Nie wykryłeś żadnych statków patrolowych?

Odpowiedź robota była negatywna.

Tak więc Luke, przekonany, że jak dotąd jego przybycie nie zostało wykryte, prowadził

statek ku miastu ze swojej niepokojącej wizji.

Sześciu świniokształtnych Ugnaughtów gorączkowo przygotowywało do uruchomienia

halę zamrażania węgla, czemu przyglądali się Lando Calrissian i Darth Vader - obecnie

prawdziwy władca Miasta Chmur.

Błagając po platformie Ugnaughtowie opuścili do szybu sieć rur przypominającą system

krążenia jakiegoś olbrzyma. Podnieśli karbonitowe przewody i wbili je w odpowiednie otwory.

Następnie sześciu humanoidów podniosło ciężki, podobny do trumny kontener i ustawiło go na

platformie.

Do hali wpadł Boba Fen na czele oddziału sześciu szturmowców. Popychali przed sobą

Hana, Leię i Wookiego, zmuszając ich do biegu. Do szerokich pleców Chewiego był

przymocowany częściowo zmontowany Če Trzypeo; jego jedna ręka i nogi były prowizorycznie

przywiązane do torsu. Głowa robota, zwrócona w kierunku przeciwnym niż głowa Chewiego,

gorączkowo odwracała się w drugą stronę, aby zobaczyć dokąd idą i co ich czeka.

Vader zwrócił się do łowcy nagród.

- Umieścić go w komorze zamrażania węgla.

background image

- A jeśli nie przeżyje? - spytał wyrachowany Boba Fett - Ma dla mnie dużą wartość.

- Imperium wynagrodzi ci tę stratę - rzekł Czarny Lord zwięźle.

Leia zaprotestowała pełnym udręki „Nie!”. Chewbacca odrzucił do tyłu grzywiastą głowę

i wydał ogłuszający ryk. W następnej chwili rzucił się na strażników pilnujących Hana.

Krzycząc w panice, Če Trzypeo uniósł jedyną sprawną rękę, aby osłonić twarz.

- Zaczekaj! - wrzasnął robot. - Co robisz? Ale Wookie mocował się ze szturmowcami, nie

zwracając uwagi ani na ich przewagę, ani na pełne przerażenia okrzyki androidu.

- Och, nie… Nie bij mnie! - błagał robot usiłując ochronić ręką resztę swoich części. -

Nie! On wcale nie chciał! Uspokój się, włochaty durniu!

Do hali wpadło więcej żołnierzy i natychmiast przyłączyli się do walki. Niektórzy z nich

zaczęli okładać Wookiego kolbami karabinów, trafiając przy okazji Trzypeo.

- Auuu! - wrzeszczał robot. - Ja nic nie zrobiłem!

Szturmowcy zaczęli uzyskiwać przewagę nad Wookiem i już mieli zmiażdżyć mu twarz

bronią, kiedy w hałasie walki dał się słyszeć krzyk Hana: - Chewie, nie! Przestań, Chewbacca!

Tylko Hań Solo mógł odciągnąć rozszalałego przyjaciela od walki. Wyrwawszy się

strażnikom, podbiegł, aby przerwać bijatykę.

Vader gestem nakazał puścić go, a walczącym szturmowcom skończyć zamieszanie.

Hań ujął kudłatego przyjaciela za potężne przedramiona, aby go uspokoić, a potem

spojrzał na niego surowo.

Wzburzony Trzypeo jeszcze się awanturował i złościł.

- Och, tak… przestań, przestań. - A potem rzekł z mechanicznym westchnieniem ulgi. -

Dzięki Bogu!

Hań i Chewbacca stali naprzeciw siebie; Korelianin patrzył przyjacielowi ponuro w oczy.

Objęli się mocno, a potem Hań powiedział: - Zachowaj siły na następny raz, wspólniku, kiedy

szansę będą większe. - Zdobył się na uspokajające mrugnięcie, ale Wookie był pogrążony w

smutku i tylko żałośnie szczeknął.

- Tak - powiedział Hań usiłując błysnąć uśmiechem - wiem. Czuję się tak samo. Trzymaj

się. - Potem zwrócił się do jednego ze strażników. - Lepiej skujcie go, aż będzie po wszystkim.

Pokonany Chewbacca nie opierał się, kiedy strażnicy nałożyli mu na przeguby rąk

pierścienie blokujące. Korelianin po raz ostatni uścisnął partnera i zwrócił się do księżniczki Lei.

Wziął ją w ramiona; obejmowali się, jakby nigdy nie mieli przestać.

background image

A potem Leia przycisnęła usta do jego warg w długim, namiętnym pocałunku. Kiedy je

oderwała, w oczach miała łzy. - Kocham cię - powiedziała cicho. - Nie mogłam ci powiedzieć

wcześniej, ale to prawda.

Odpowiedział jej swoim charakterystycznym, pewnym siebie uśmiechem.

- No to nie zapomnij o tym, bo ja wrócę. - Wyraz jego twarzy złagodniał; ucałował ją

delikatnie w czoło.

Łzy potoczyły się po jej policzkach, kiedy odwrócił się i spokojnie, bez strachu, ruszył do

czekającej platformy.

Ugnaughtowie podbiegli do niego i ustawili go na platformie, mocno przywiązując mu

ręce i nogi do hydraulicznego blatu. Stał tam samotny i bezradny, patrząc po raz ostatni na

przyjaciół. Chewbacca wpatrywał się w niego żałośnie, a zza jego ramienia wystawała głowa

Trzypeo, który chciał po raz ostatni spojrzeć na dzielnego kapitana. Administrator, Calrissian,

patrzył na tę ciężką próbę z wyrazem żalu widocznym w każdym rysie twarzy. Leia, choć stała w

królewskiej postawie próbując być silną, twarz miała zastygłą w maskę bólu.

Ta twarz była ostatnią, jaką zobaczył, kiedy poczuł, że platforma nagle opada. Wookie

wydał ostatni pożegnalny ryk.

W tym strasznym momencie zbolała Leia odwróciła się, a twarz Lando wykrzywiła się w

smutku.

Rozpalony płyn runął do szybu w ogromnej chmurze iskier.

Chewbacca odwrócił się od przerażającego widoku, pozwalając Trzypeo lepiej wszystko

widzieć.

- Zatapiają go w karbonicie - oznajmił robot. - To stop wysokiej jakości. O wiele lepszy

niż mój. Powinien być zakonserwowany całkiem dobrze… To znaczy, jeśli przeżyje proces

zamrażania.

Chewbacca rzucił spojrzenie przez ramię ucinając techniczny opis Trzypeo gniewnym

szczeknięciem.

Kiedy płyn w końcu się zestalił, ogromne metalowe szczypce wyciągnęły dymiącą figurę

z szybu. Gwałtownie stygła, miała rozpoznawalny ludzki kształt, ale twarz była pozbawiona

rysów i całość wyglądała jak niedokończona rzeźba z kamienia.

Kilku świnioludzi podeszło do zamkniętego w me-talu Hana Solo i przewróciło blok

rękami chronionymi przez grube czarne rękawice. Figura runęła na platformę z metalicznym

background image

hukiem. Ugnaughtowie umieścili ją w pojemniku w kształcie skrzyni, przymocowali do jego

boku jakieś wyglądające jak pudełko urządzenie elektroniczne i cofnęli się.

Lando ukląkł, przekręcił parę gałek na urządzeniu i sprawdził temperaturę ciała Hana.

Westchnął z ulgą i skinął głową.

- Żyje - poinformował niespokojnych przyjaciół Solo - i jest w doskonałej hibernacji.

Darth Vader zwrócił się do Boba Fetta.

- Jest twój, łowco nagród - wysyczał. - Przygotować komorę dla Skywalkera.

- Właśnie wylądował, panie - oznajmił adiutant.

- Dopilnować, aby tu trafił.

Wskazując na Leię i Chewiego, Lando rzekł do Vadera:

- Zabieram, co należy do mnie. - Był zdecydowany wyrwać ich z rąk Czarnego Lorda,

zanim ten wycofa się z kontraktu.

- Zabierz ich - odparł Vader - ale zostawiam tu do pilnowania ich oddział szturmowców.

- Tego nie było w warunkach umowy - zaprotestował zarządca z gniewem. -

Powiedziałeś, że Imperium nie będzie się wtrącać do…

- Zmieniam warunki umowy. Módl się, żebym nie zmienił ich jeszcze bardziej.

Lando poczuł nagły ucisk w gardle; była to groźna zapowiedź tego, co się z nim stanie,

jeśli będzie sprawiał przedstawicielowi Imperatora jakiekolwiek kłopoty. Ręka powędrowała

automatycznie do szyi, ale w następnej sekundzie niewidzialny uchwyt rozluźnił się i

administrator odwrócił się do Lei i Wookiego. Ich wzrok mógł wyrażać rozpacz, ale żadne z nich

nie zaszczyciło go spojrzeniem.

Luke i Erdwa ostrożnie szli pustym korytarzem. Chłopak był zaniepokojony, że jak dotąd

nie zostali zatrzymani. Nikt ich nie pytał o zezwolenie na lądowanie, o papiery identyfikacyjne, o

cel wizyty. Wydawało się, że absolutnie nikogo w Mieście Chmur nie interesowało, kim może

być ten młody człowiek i jego mały robot - albo co tu robią. Wszystko to wydawało się dość

groźne i Luke zaczynał czuć się bardzo nieswojo.

Nagle usłyszał jakiś dźwięk w końcu korytarza. Zatrzymał się i przylgnął do ściany.

Erdwa, podekscytowany myślą, że mogą wrócić między znajomych i roboty, zaczął gwizdać i

buczeć. Chłopak posłał mu rozkazujące spojrzenie i robot wydał ostatni, słaby pisk. Następnie

Luke wyjrzał za róg i dostrzegł jakąś grupę zbliżającą się od strony bocznego korytarza.

Prowadziła ją imponująca postać w powgniatanym pancerzu i hełmie. Za nią dwaj uzbrojeni

background image

strażnicy z Miasta Chmur popychali przezroczystą skrzynię. Z miejsca, gdzie stał, wydawało mu

się, że skrzynia zawiera unoszącą się w środku podobną do rzeźby ludzką postać. Za nią szło

dwóch szturmowców Imperium, którzy spostrzegli komandora i natychmiast otworzyli ogień.

Uchylił się jednak przed ich laserowymi ładunkami i zanim mogli wystrzelić drugą serię,

użył swego miotacza wypalając dwie dziury w opancerzonych klatkach piersiowych

szturmowców.

Gdy żołnierze zwalili się na ziemię, dwaj strażnicy błyskawicznie wepchnęli zatopioną

postać do innego korytarza, a chroniona zbroją postać wymierzyła swój laserowy miotacz w

Luke’a posyłając mu śmiertelny ładunek. Promień minął chłopca o włos i wyszarpnął spory

kawałek ściany obok niego, rozbijając go w pył. Gdy chmura opadła, znowu wyjrzał zza rogu i

zobaczył, że bezimienny napastnik, strażnicy i skrzynia zniknęła za grubymi metalowymi

drzwiami.

Usłyszawszy coś za sobą, Luke odwrócił się i ujrzał Leię, Wookiego, Če Trzypeo i

nieznajomego mężczyznę idących jeszcze innym korytarzem pod strażą małego oddziału

szturmowców Imperium.

Machnął ręką, aby zwrócić na siebie uwagę księżniczki.

- Leia! - zawołał.

- Luke, nie! - krzyknęła głosem pełnym strachu. - To pułapka!

Zostawiając powolnego Erdwa z tyłu, pobiegł za nimi. Ale kiedy dotarł do małego

przedsionka, Leia i inni zniknęli. Słyszał gorączkowe gwizdy mechanicznego przyjaciela

pędzącego za nim. Gdy jednak się odwrócił, zobaczył, że ogromne metalowe drzwi opadają z

grzmiącym hukiem tuż przed zdumionym robotem.

Luke był odcięty od głównego korytarza. A kiedy odwrócił się, żeby znaleźć inne

wyjście, ujrzał, jak zatrzaskują się wszystkie inne drzwi prowadzące z pomieszczenia.

Tymczasem Erdwa stał nieco oszołomiony niebezpieczeństwem, jakiego uniknął o włos.

Gdyby wtoczył się odrobinę dalej do pomieszczenia, drzwi zmiażdżyłyby go na złom. Przycisnął

do nich swój metalowy nos, a potem wydał gwizd ulgi i odjechał w przeciwnym kierunku.

Przedsionek, w którym znalazł się Luke, pełen był syczących rur i pary buchającej z

podłogi. Kiedy zaczął badać pomieszczenie, zauważył nad głową otwór, który prowadził nie

wiadomo dokąd. Podszedł nieco bliżej, aby móc się lepiej przyjrzeć, i część podłogi, na której

stał, zaczęła powoli unosić się do góry. Stał na platformie zdecydowany stanąć twarzą w twarz z

background image

przeciwnikiem, dla którego odbył tak daleką podróż.

Ściskając miotacz w ręku, wjechał do hali zamrażania węgla. Panowałaby w niej

śmiertelna cisza, gdyby nie syk pary ulatniającej się z niektórych rur. Luke’owi wydawało się, że

jest jedyną żywą istotą w tym pomieszczeniu, pełnym dziwnych urządzeń i pojemników na

chemikalia, ale wyczuwał, że nie jest sam.

- Vader…

Wymówił to imię do siebie rozglądając się po hali.

- Lordzie Vader, czuję twoją obecność. Pokaż się - chciał wywołać swego niewidocznego

wroga.

- A może się mnie boisz?

Kiedy mówił, uchodząca para zaczęła kłębić się całymi chmurami. Wtem, nieczuły na

gorąco, ukazał się Lord Sith, krocząc przez syczące opary do wąskiej galeryjki nad komorą; jego

płaszcz omiatał podłogę.

Luke ostrożnie postąpił parę kroków w kierunku demonicznej czarnej postaci i schował

miotacz do kabury. Poczuł przypływ pewności siebie i to, że jest zupełnie gotowy stanąć

naprzeciw Czarnego Lorda jak Jedi naprzeciw Jedi. Nie potrzebował miotacza. Wyczuł w sobie

Moc i to, że jest w końcu gotów do tej nieuniknionej walki. Powoli zaczął wchodzić na schody.

- Moc jest z tobą, młody Skywalkerze - odezwał się z wysoka Darth Vader - ale nie jesteś

jeszcze Jedi.

Słowa te zmroziły Luke’a. Zawahał się przez moment, przypominając sobie słowa innego

byłego Rycerza Jedi: „Luke, używaj Mocy tylko dla zdobycia wiedzy i obrony, nigdy jako oręża.

Nie ulegaj nienawiści i gniewowi. One prowadzą na ciemną stronę”.

Ale odrzucając jakiekolwiek wątpliwości, chwycił gładko wykończoną rękojeść swego

miecza świetlnego i szybko włączył laserową klingę.

W tej samej chwili Vader włączył własny miecz laserowy i spokojnie czekał na atak

młodego Skywalkera.

Ogromna nienawiść przeciwnika kazała Luke’owi zrobić gwałtowny wypad i zewrzeć

iskrzącą klingę z jego klingą. Ale Czarny Lord bez wysiłku odbił uderzenie obronnym skrętem

własnej broni.

Luke zaatakował ponownie. Jeszcze raz zwarły się ostrza energii.

Po czym stali niekończącą się chwilę patrząc na siebie poprzez skrzyżowane miecze.

background image

background image

XIII

Sześciu szturmowców pilnowało administratora, księżniczki i Wookiego. Idąc

wewnętrznym korytarzem Miasta Chmur doszli do skrzyżowania, gdzie drogę zastąpiło im

dwunastu strażników Lando i jego adiutant.

- Kod postępowania - siedem - rozkazał administrator, zatrzymując się przed adiutantem.

W tej samej chwili dwunastu strażników wymierzyło swą laserową broń w zaskoczonych

szturmowców, a adiutant spokojnie odebrał im miotacze. Jeden z nich podał Lei, drugi Lando i

czekał na następny rozkaz.

- Zatrzymaj ich w wieży więziennej - powiedział administrator. - Tylko cicho! Nikt nie

może o tym wiedzieć.

Strażnicy i adiutant odprowadzili pod bronią szturmowców do wieży.

Leia obserwowała ten nagły zwrot w sytuacji ze zdumieniem. Lecz zdumienie zmieniło

się w kompletną dezorientację, kiedy Calrissian, człowiek, który zdradził Hana Solo, zaczął

zdejmować więzy Chewiemu.

- Chodźcie. Wynosimy się stąd.

Ogromne ręce Wookiego były wreszcie wolne. Nie czekając na wyjaśnienia, Chewbacca

odwrócił się do człowieka, który go uwolnił i, ze ścinającym krew-w żyłach rykiem, rzucił się na

niego i zaczął dusić.

- Po tym, co zrobiłeś Hanowi - powiedziała Leia - nie wierzyłabym ci ani…

Lando próbował wyjaśnić, usiłując rozpaczliwie uwolnić się z dzikiego uścisku

Chewiego:

- Nie miałem wyboru - zaczął, ale Wookie przerwał mu gniewnym szczeknięciem.

- Jest jeszcze szansa uratowania Hana - wyrzęził.

- Są na Platformie Wschodniej.

- Chewie - powiedziała w końcu księżniczka - puść go!

Ciągle wściekły Chewbacca rozluźnił chwyt i wpatrywał się groźnie w próbującego

odzyskać oddech człowieka.

- Miej go na oku, Chewie - rozkazała, a Wookie zawarczał groźnie.

- Mam wrażenie - mruknął Lando pod nosem - że popełniam kolejny wielki błąd.

background image

Przysadzista jednostka R2 błąkała się korytarzem, wysuwając czujniki we wszystkich

możliwych kierunkach, próbując wykryć jakiś sygnał pochodzący od jego pana - albo w ogóle

jakiekolwiek formy życia. Zdał sobie sprawę, że kręci się w kółko i stracił rachubę przebytych

metrów.

Okrążywszy róg dostrzegł kilka postaci poruszających się korytarzem. Wygwizdując

robocie pozdrowienia miał nadzieję, że są to przyjazne jednostki.

Jedna z istot odebrała jego piski i zaczęła wołać:

- Erdwa… Erdwa… - to był Trzypeo. Chewbacca dźwigający na plecach na wpół

zmontowany Če Trzypeo szybko odwrócił się i zobaczył krępego R2 toczącego się w ich

kierunku. Tym samym jednak zakrył sobą Trzypeo przed wzrokiem przyjaciela.

- Czekaj! - zażądał zdenerwowany android. - Obróć się, ty kudłaty… Erdwa, pospiesz się!

Próbujemy uratować Hana przed łowcą nagród.

Erdwa pośpieszył naprzód piszcząc cały czas, a Trzypeo cierpliwie odpowiadał na jego

gorączkowe pytania.

- Wiem. Ale panicz Luke sam może o siebie zadbać. - Tak sobie przynajmniej powtarzał

złocisty robot podczas poszukiwań Hana.

Na Platformie Wschodniej lądowiska Miasta Chmur dwóch strażników wepchnęło

zamrożone ciało Hana Solo przez boczny luk do „Niewolnika l”. Boba Fett wspiął się po

drabince obok otworu. Kiedy tylko wszedł na pokład statku i znalazł się w sterowni kazał go

zamknąć.

Włączył silniki i maszyna ruszyła wzdłuż platformy przygotowując się do startu.

Lando, Leia i Chewbacca wbiegli na platformę akurat na czas, żeby zobaczyć jak

„Niewolnik 1” odrywa się od podłoża i wznosi się w pomarańczowofioletowy zachód nad

“Miastem Chmur. Wookie uniósł miotacz, zawył i wypalił w kierunku oddalającego się statku.

- To nie ma sensu - powiedział Lando. - Wyszli z zasięgu.

Wszyscy oprócz Trzypeo obserwowali odlatujący statek. Ciągle przymocowany do

pleców Chewiego, zobaczył coś, czego inni jeszcze nie zauważyli.

- Ojejku, nie! - wykrzyknął.

Oddział szturmowców Imperium zaatakował grupę z wyciągniętymi laserami, z których

biegły już strumienie energii. Pierwszy strzał o mało nie trafił księżniczki, Lando szybko

zareagował otwierając ogień i po chwili powietrze rozbłysło od krzyżujących się świetlistych

background image

smug zielonych i czerwonych promieni z laserów.

Erdwa potoczył się do windy na platformie i schował w środku, obserwując rozszalałą

bitwę z bezpiecznej odległości.

Lando przekrzyczał hałas miotaczy: - Prędzej, ruszamy się stąd! - i rzucił się do otwartej

windy strzelając w biegu do szturmowców.

Ale Chewbacca i Leia zostali. Utrzymywali się na swoich pozycjach i równym ogniem

odpierali atak szturmowców. Żołnierze padali z jękiem, a ich klatki piersiowe, ręce i brzuchy

wybuchały pod śmiertelnie celnym ogniem jednego człowieka-kobiety i jednego Wookiego-

mężczyzny.

Administrator wytknął głowę z windy i usiłował zwrócić na siebie ich uwagę gestami

przynaglając do biegu. Ale wydawało się, że coś ich opętało; zapamiętali się w walce, biorąc

odwet za cały gniew, niewolę i stratę człowieka, którego oboje kochali. Byli zdecydowani

odebrać życie tym sługom Galaktycznego Imperium.

Trzypeo chętnie byłby gdziekolwiek indziej. Niezdolny do ucieczki mógł jedynie

gorączkowo wzywać pomocy.

- Erdwa, pomóż mi! - krzyczał. - Jak ja się w to wpakowałem? Cóż to za los gorszy od

śmierci być przywiązanym do pleców Wookiego!

- Chodźcie tutaj - Lando krzyknął znowu. - Pośpieszcie się! Prędzej!

Leia i Chewbacca ruszyli do niego, unikając laserowych wybuchów i wpadli do

czekającej windy. Przez zamykające się drzwi zobaczyli pędzących w ich kierunku pozostałych

przy życiu szturmowców.

Miecze świetlne zwarły się z sobą w pojedynku Luke’a Skywalkera i Dartha Vadera na

platformie nad komorą zamrażania węgla.

Luke czuł, jak platforma trzęsie się i drży z każdym ciosem broni. Ale nie zrażał się, bo z

każdym jego atakiem Czarny Lord cofał się.

Parował mieczem ataki młodego Jedi i spokojnie mówił w trakcie walki:

- Strach nie ma do ciebie przystępu. Nauczyłeś się więcej niż oczekiwałem.

- Przekonasz się, że mogę sprawić mnóstwo niespodzianek - odparł pewny siebie chłopak,

grożąc Vaderowi kolejnym wypadem.

- Ja też - brzmiała spokojna złowroga odpowiedź.

Dwoma eleganckimi ruchami Czarny Lord wytrącił Luke’owi broń z ręki i odrzucił ją

background image

daleko. Cięcie klingi będącej czystą energią wymierzone w stopy zmusiło chłopaka do

odskoczenia w tył. Potknął się i stoczył ze schodów.

Rozciągnięty na platformie, spojrzał w górę i zobaczył złowieszczą ciemną postać

majaczącą u szczytu schodów. Wtem runęła prosto na niego, a czarny płaszcz zatrzepotał za nią

jak skrzydła potwornego nietoperza.

Luke błyskawicznie odtoczył się na bok nie spuszczając wzroku z Vadera, a wysoka

postać wylądowała bezgłośnie obok niego.

- Twoja przyszłość jest związana ze mną, Skywalker - wysyczał Vader, nachylając się

złowrogo nad chłopakiem. - Teraz przejdziesz na ciemną stronę. Obi-wan wiedział, że to prawda.

- Nie! - wrzasnął Luke próbując uwolnić się od złej obecności.

- Obi-wan nie powiedział ci wielu rzeczy - ciągnął Lord Sith. - Chodź, dokończę twego

szkolenia.

Wpływ Vadera był niewiarygodnie silny; wydawało się młodemu mężczyźnie, że jest jak

żywa istota.

„Nie słuchaj go”, powiedział do siebie. „Próbuje mnie oszukać, zwieść, przeciągnąć na

ciemną stronę Mocy, tak jak ostrzegał mnie Ben!”

Zaczął się cofać przed postępującym naprzód Lordem. Za plecami chłopaka otworzyła się

cicho pokrywa windy hydraulicznej, gotowej na jego przyjęcie.

- Prędzej umrę - oznajmił Luke.

- To nie będzie konieczne - Czarny Lord zaatakował go nagle mieczem z taką siłą, że

chłopak stracił równowagę i wpadł do ziejącego otworu.

Vader odwrócił się od szybu zamrażającego i niedbale wyłączył miecz świetlny. - Zbyt

łatwo poszło - wzruszył ramionami. - Może nie jesteś tak silny, jak sądzi Imperator.

Tymczasem roztopiony metal zaczął wypełniać otwór za nim. I kiedy ciągle był

odwrócony, jakaś smuga wystrzeliła w górę.

- Czas pokaże - cicho odpowiedział Luke na uwagę Vadera.

Czarny Lord błyskawicznie odwrócił się. W tym stadium procesu zamrażania jego obiekt

z pewnością nie powinien móc mówić! Rozejrzał się po komorze, a potem uniósł ku sufitowi

głowę ukrytą w hełmie.

Wyskoczywszy jakiś pięć metrów w górę, aby uniknąć karbonitu, Luke wisiał na jakichś

przewodach udrapowanych pod sufitem.

background image

- Imponujące - przyznał Vader. - Twoja zręczność jest imponująca.

Młody mężczyzna zeskoczył na platformę po drugiej stronie parującego szybu.

Wyciągnął rękę i jego miecz, leżący w innej części platformy, znalazł się z powrotem w jego

dłoni. Natychmiast się zapalił.

W tym samym momencie ożył miecz Lorda Sith.

- Ben dobrze cię nauczył. Opanowałeś strach. Teraz pofolguj gniewowi. Zniszczyłem

twoją rodzinę. Zemścij się.

Ale tym razem chłopak był ostrożny i bardziej opanowany. Jeśli potrafi pokonać gniew,

tak jak w końcu pokonał strach, nie ulegnie.

„Pamiętaj nauki”, przestrzegł sam siebie. „Pamiętaj, czego uczył Yoda! Odrzuć całą

nienawiść i gniew i otwórz się na Moc!”.

Odzyskawszy kontrolę nad negatywnymi uczuciami, zaczął postępować naprzód,

ignorując prowokacje przeciwnika. Zrobił wypad i po krótkiej wymianie ciosów zaczął zmuszać

Vadera do cofania się.

- Twoja nienawiść może dać ci siłę potrzebną do zniszczenia mnie - kusił Lord. - Użyj jej.

Luke zaczął zdawać sobie sprawę, jak straszliwie potężny jest jego mroczny wróg i

powiedział sobie cicho: - Nie zostanę niewolnikiem ciemnej strony Mocy. - Ruszył ostrożnie w

kierunku Vadera.

Ten powoli wycofywał się. Luke zamachnął się. Kiedy jednak Vader zablokował

uderzenie, stracił równowagę i wpadł w zewnętrzny krąg parujących rur.

Kolana prawie ugięły się pod chłopakiem od wysiłku walki ze strasznym przeciwnikiem.

Zebrał siły i ostrożnie spojrzał zza krawędzi w dół. Nie zobaczył jednak ani śladu Vadera.

Wyłączył miecz, powiesił go u pasa i opuścił się do szybu.

Opadł na dno i stwierdził, że jest w dużym pomieszczeniu kontrolnym wychodzącym na

reaktor zasilający całe miasto. Rozglądając się wokół, zauważył duże okno, na jego tle stała

nieruchoma postać Dartha Vadera.

Luke ruszył powoli w kierunku okna i włączył miecz świetlny.

Lecz Vader ani nie zapalił miecza, ani nie próbował się bronić, kiedy podszedł bliżej.

Jedyną bronią Czarnego Lorda był teraz jego kuszący głos.

- Zaatakuj - drażnił młodego Jedi. - Zniszcz mnie.

Zdezorientowany jego zachowaniem, Luke zawahał się.

background image

- Jedynie mszcząc się, możesz się uratować… Chłopak stał jak skamieniały. Czy

powinien posłuchać Vadera i użyć Mocy jako narzędzia zemsty? Czy może powinien teraz

wycofać się z walki, mając nadzieję na jeszcze jedną okazję, kiedy osiągnie większy stopień

kontroli?

Nie, jak mógłby opóźnić możliwość zniszczenia tej złej istoty? Teraz miał szansę i nie

wolno mu odwlekać…

Może już nigdy nie będzie miał takiej okazji!

Chwycił swój miecz świetlny rękami, mocno ściskając gładką rękojeść jak starożytny

miecz dwusieczny i uniósł go do ciosu, który zabije tę potworność w masce.

Ale zanim się zamachnął, od ściany za nim oddzielił się duży kawał maszynerii i runął na

niego. Odwrócił się błyskawicznie i przeciął go mieczem na pół. Dwa spore kawałki rozbiły się

na podłodze.

Na chłopaka ruszył drugi kawał maszynerii i ponownie użył Mocy, aby odchylić jego tor.

Ciężki obiekt odskoczył, jakby uderzył w niewidzialną osłonę. A potem nadleciał ku niemu

wirujący kawał rury. Lecz w momencie, gdy odbił ten ogromny przedmiot, posypały się na niego

ze wszystkich kierunków narzędzia i kawałki urządzeń. A potem zaatakowały go skręcające się,

iskrzące i strzelające przewody, które wyszły ze ścian.

Bombardowany ze wszystkich stron, z całych sił opierał się atakowi, ale zaczynał już

krwawić i był coraz bardziej potłuczony.

Jeszcze jeden fragment jakiegoś urządzenia odbił się o Luke’a i rozbił okno, wpuszczając

do środka wyjący wiatr. Nagle wszystko w pomieszczeniu znalazło się w powietrzu miotane

wichurą, która siekła chłopaka i wypełniła pomieszczenie upiornym wyciem.

A w samym środku stał nieruchomy, tryumfujący Darth Vader.

- Jesteś pokonany - Czarny Lord Sith napawał się widokiem. - Opór jest bezcelowy.

Przystaniesz do mnie albo połączysz się z Obi-Wanem w śmierci!

Kiedy mówił te słowa, ostatni kawał ciężkiego urządzenia wzniósł się w powietrze,

uderzył młodego Jedi i wypchnął go przez wybite okno. Wszystko zlało się w jedną smugę, gdy

wiatr niósł go rzucając i obracając nim, aż w końcu udało mu się chwycić jedną ręką jakiegoś

wspornika.

Kiedy wiatr nieco osłabł i odzyskał jasność widzenia, zdał sobie sprawę, że wisi na

pomoście wychodzącym z wewnętrznej ściany szybu reaktora na zewnątrz rozdzielni. Pod nim

background image

ziała bezdenna przepaść. Ogarnęła go fala mdłości. Zacisnął powieki, aby nie ulec panice.

W porównaniu z podobnym do kokonu reaktorem, o który się zaczepił, Luke był tylko

plamką wijącej się materii, a sam kokon - jeden z wielu wystających z okrągłej, upstrzonej

światłami ściany wewnętrznej - był tylko plamką w porównaniu z resztą olbrzymiej komory.

Chwycił mocno belkę jedną ręką, drugą udało mu się zawiesić miecz u pasa, a następnie

złapał się belki obiema rękami. Wciągnął się na pomost i stanął na nogi akurat w chwili, gdy

Vader ruszył galeryjką w jego kierunku.

Kiedy zbliżał się do chłopaka, w sklepionych pomieszczeniach zadudnił echem system

nagłośnienia:

- Uciekinierzy kierują się do Platformy 327. Zabezpieczyć wszystkie pojazdy. Alarm dla

wszystkich sił porządkowych.

Zmierzając w kierunku Luke’a, Vader rzekł:

- Twoi przyjaciele nie uciekną, tak jak i ty. Postąpił jeszcze krok i młody Jedi

błyskawicznie uniósł miecz, gotów do podjęcia walki.

- Jesteś pokonany - stwierdził Czarny Lord z przerażającą pewnością i nieodwołalnością

w głosie.

- Opór jest bezcelowy.

Jednak Luke nie słuchał. Zrobił wypad i z wściekłością spuścił warczącą laserową klingę

na pancerz przeciwnika, sięgając ciała. Vader zachwiał się pod tym ciosem, a Luke’owi wydało

się, że odczuł ból. Ale tylko przez chwilę. Wróg znów ruszył w jego kierunku.

Przy następnym kroku Czarny Lord przestrzegł:

- Nie daj się zniszczyć jak Obi-wan.

Luke oddychał ciężko. Z czoła skapywał mu zimny pot. Na dźwięk imienia Bena podjął

nagle decyzję.

- Spokój… - napomniał się. - Bądź spokojny.

Ale po wąskim pomoście kroczyło ku niemu o-dziane w czerń widmo i wydawało się, że

chciało zniszczyć życie młodego Jedi, albo, co gorsza, jego kruchą duszę.

Lando, Leia, Chewbacca i roboty pędzili korytarzem. Wypadli zza rogu i zobaczyli, że

wrota platformy lądowiska są otwarte. Dostrzegli przez nie czekającego na nich „Sokoła

Millenium”. Nagle brama zatrzasnęła się. Kryjący się w zagłębieniu ściany uciekinierzy,

zobaczyli atakujący ich oddział szturmowców strzelających w biegu z broni laserowej. Kawały

background image

ścian rozpryskiwały się i wzlatywały w powietrze, rozsadzane biegnącymi we wszystkich

kierunkach promieniami energii.

Chewbacca warknął i odpowiedział na ogień żołnierzy z charakterystyczną dla swej rasy

wściekłością. Osłaniał Leię rozpaczliwie walącą w płytkę kontroli wrót. Ani drgnęły.

- Erdwa! - zawołał Trzypeo. - Płytka kontrolna. Potrafisz złamać system alarmowy.

Złocisty android machnął ręką w kierunku płytki, popędzając tym gestem małego robota,

po czym wskazał mu gniazdo komputera na płycie rozdzielczej.

Erdwa Dedwa potoczył się w kierunku płytki gwiżdżąc i piszcząc.

Wykręcając się na wszystkie strony, aby uniknąć trafienia promieniem lasera, Lando

gorączkowo usiłował podłączyć swój mikrofon do gniazda interkomu.

- Tu Calrissian - nadał. - Imperium przejmuje kontrolę nad miastem. Radzę wszystkim się

wynieść zanim przybędzie więcej wojska.

Wyłączył nadajnik. Wiedział, że zrobił, co mógł, aby ostrzec swoich ludzi; jego zadaniem

było teraz bezpiecznie wydostać z planety nowych przyjaciół.

Tymczasem Erdwa usunął klapkę łącza i wsunął komputerowy wysięgnik do czekającego

gniazda. Wydał krótki gwizd, który nagle przerodził się w roboci wrzask. Zaczął drżeć, obwody

mu zapłonęły szaloną mozaiką błysków, a z każdego otworu w jego kadłubie zaczął wydobywać

się dym. Lando szybko odciągnął go od gniazda zasilania. Stygnąc, robot wydał kilka słabych

pisków pod adresem Trzypeo.

- Następnym razem sam lepiej uważaj - odparł złocisty robot. - Nie do mnie należy

odróżnianie gniazd zasilania od wejść komputera. Jestem tłumaczem…

- Czy ktoś ma jakieś pomysły? - wrzasnęła Leia nie przerywając ognia.

- Chodźcie - odpowiedział Lando przekrzykując hałas walki. - Spróbujemy innej drogi.

Wiatr wyjący w szybie reaktora całkowicie pochłaniał trzask uderzających o siebie

mieczy świetlnych.

Luke przemknął po galeryjce i schronił się przed ścigającym go wrogiem pod ogromnym

blatem rozdzielczym. Lecz Vader znalazł się tam w jednej chwili, spuszczając miecz jak

pulsujące ostrze gilotyny na instrumenty kontrolne i odcinając je od podłoża. Zestaw zaczął

spadać, ale porwał go nagle wiatr i uniósł w górę.

Moment nieuwagi wystarczył Vaderowi. Luke mimowolnie spojrzał na ulatujący blat, W

tej sekundzie klinga Czarnego Lorda spadła na rękę chłopaka, przecięła ją i daleko odrzuciła jego

background image

miecz.

Ból był rozdzierający. Poczuł okropny swąd własnego spalonego ciała i wcisnął

przedramię pod pachę, aby złagodzić potworny ból. Cofnął się wzdłuż galeryjki aż doszedł do

samego jej końca, cały czas ustępując przed czarno odzianym widmem.

Nagle wiatr ucichł, stwarzając niesamowite wrażenie, i Luke zdał sobie sprawę, że nie ma

już dokąd się cofnąć.

- Nie masz odwrotu - ostrzegł Czarny Lord Sith, górując nad młodym Rycerzem Jedi, jak

czarny anioł śmierci. - Nie zmuszaj mnie, abym cię zniszczył. Jesteś silny Mocą. Teraz musisz

nauczyć się posługiwać jej ciemną stroną. Przyłącz się do mnie, a razem będziemy potężniejsi od

Imperatora. Dokończę twego szkolenia i wspólnie będziemy rządzić Galaktyką.

Luke nie uległ namowom Vadera.

- Nigdy się do ciebie nie przyłączę!

- Gdybyś tylko znał siłę ciemnej strony - ciągnął Czarny Lord. - Obi-wan nigdy ci. nie

powiedział, co się stało z twoim ojcem, prawda?

Wzmianka o ojcu wzbudziła gniew chłopca.

- Powiedział mi wystarczająco, dużo! - krzyknął. - Powiedział mi, że go zabiłeś.

- Nie- odpowiedział spokojnie Vader. - Ja jestem twoim ojcem.

Oszołomiony Luke wpatrywał się z niedowierzaniem w czarno odzianego wojownika. Po

chwili otrząsnął się z wrażenia. Ojciec i syn stali wpatrzeni w siebie.

- Nie, nie! To nieprawda… - Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. - To

niemożliwe…

- Zawierz swym uczuciom - powiedział Vader, jakby był przepełnioną złem wersją Yody.

- Uwierz, że to prawda.

Po czym zgasił klingę miecza i wyciągnął spokojną, zapraszającą dłoń.

Zdezorientowany i przerażony tymi słowami, Luke krzyknął:

- Nie! Nie!

Vader ciągnął z przekonaniem:

- Możesz zniszczyć Imperatora. On to przewidział. To twoje przeznaczenie. Przyłącz się

do mnie, a będziemy wspólnie rządzić Galaktyką - ojciec i syn. Chodź ze mną. To jedyne

wyjście.

Umysł Luke’a zawirował. Wszystko zaczynało w końcu pasować. A może jednak nie?

background image

Zastanawiał się, czy Vader mówi prawdę - czy szkolenie Yody, nauki szacownego starego Bena,

jego własne dążenie ku dobru i wstręt do zła, czy wszystko, o co on walczył, jest jedynie

kłamstwem.

Nie chciał uwierzyć swemu przeciwnikowi, usiłował przekonać sam siebie, że on kłamie,

ale czuł prawdę w słowach Czarnego Lorda. Ale jeśli Darth Vader naprawdę mówił prawdę, to

dlaczego Ben Kenobi go okłamał? Dlaczego? W głowie miał większy zamęt, niż gdyby szarpał

nim jakikolwiek wiatr, który mógłby wezwać przeciwko niemu Czarny Lord.

Wydawało się, że odpowiedzi nie mają już znaczenia.

Jego ojciec.

Ze spokojem, którego nauczył go sam Ben i Mistrz Jedi Yoda, Luke Skywalker podjął

decyzję, która może była jego ostatnią.

- Nigdy - krzyknął, dając krok w przepaść pod spodem. Jeśli chodzi o jej niezmierzoną

głębokość, mógł spadać do innej Galaktyki.

Darth Vader podszedł na koniec pomostu i patrzył na koziołkującego chłopaka. Zaczął

wiać silny wiatr wydymając czarny płaszcz Vadera.

Ranny Skywalker leciał w dół. Rozpaczliwie wyciągnął rękę, aby się czegoś chwycić i

zatrzymać spadanie.

Czarny Lord obserwował, jak szeroka rura wentylacyjna w ścianie szybu reaktora wsysa

chłopaka. Kiedy Luke zniknął - odwrócił się i szybko opuścił pomost.

Luke spadał szybem wentylacyjnym usiłując zahamować upadek wyciągniętymi rękami.

Ale gładkie, błyszczące ścianki rury nie miały żadnych uchwytów czy zagłębień, w które mógłby

się wczepić.

W końcu dotarł do końca tunelu. Stopami uderzył o kolistą kratkę. Kratka, która

wychodziła na najwyraźniej bezdenną otchłań, ustąpiła przed rozpędzonym ciałem. Poczuł, że

zaczyna wysuwać się z otworu. Gorączkowo chwytając się gładkiego wnętrza rury, zaczął wołać

o pomoc.

- Ben… Ben, pomóż mi - błagał rozpaczliwie. W tym samym momencie poczuł, jak palce

obsuwają mu się po wewnętrznej ścianie rury, a on sam coraz bardziej zbliża się do ziejącego

otworu.

W Mieście Chmur panował chaos.

Kiedy tylko w całym mieście dało się słyszeć wezwanie Lando Calrissiana, mieszkańcy

background image

wpadli w panikę. Niektórzy spakowali nieco rzeczy, inni wypadli na ulicę szukając ucieczki.

Wkrótce miasto wypełniło się biegającymi na oślep ludźmi i obcymi. Szturmowcy Imperium

atakowali uciekających mieszkańców, odpowiadając ogniem laserowym na ich ogień we

wściekłej, hałaśliwej walce.

W jednym z głównych korytarzy miasta Lando, Leia i Chewbacca powstrzymywali

oddział szturmowców potężnymi strumieniami energii. Utrzymanie tej pozycji było sprawą

zasadniczą, ponieważ Lando i reszta dotarli do innego wejścia prowadzącego na platformę

lądowiska. Gdyby tylko Erdwa udało się otworzyć drzwi.

Robot próbował usunąć klapkę z płytki kontrolnej. Lecz z powodu hałasu i laserowych

wybuchów wokół trudno mu było skoncentrować się na swym zadaniu. Popiskiwał do siebie

sprawiając na Trzypeo wrażenie trochę zamroczonego.

- O czym ty mówisz? - zawołał do niego złocisty android. - Nie interesuje nas hipernapęd

„Sokoła Millenium”. Jest naprawiony. Każ tylko komputerowi otworzyć drzwi.

Kiedy Lando, Leia i Chewbacca przesunęli się w kierunku drzwi, kryjąc się przed silnym

ogniem imperialnych laserów, Erdwa zagwizdał tryumfalnie i drzwi odskoczyły.

- Udało ci się! - wykrzyknął Trzypeo. Robot zaklaskałby, gdyby jego druga ręka

znajdowała się na właściwym miejscu. - Nie wątpiłem w ciebie ani sekundę.

- Pośpieszcie się - krzyknął zarządca - bo nigdy się nam nie uda.

Pożyteczna jednostka R2 zadziałała jeszcze raz. Kiedy inni rzucili się do wejścia, krępy

robot rozpylił gęstą mgłę - tak gęstą, jak chmury otaczające ten świat - która skryła jego

przyjaciół przed atakującymi ich szturmowcami. Zanim mgła rozrzedziła się, Lando i reszta już

pędzili do Platformy 327.

Szturmowcy ruszyli za nimi strzelając bez ustanku. Chewbacca i roboty wpadli na pokład

„Sokoła Millenium”, podczas gdy Lando i Leia osłaniali ich, kosząc jeszcze kilku żołnierzy

Imperium.

Kiedy niski pomruk silników „Sokoła” wzniósł się do rozdzierającego uszy wycia, Lando

i Leia wystrzelili kilka oślepiających ładunków i rzucili się sprintem po pochylni. Wpadli do

pirackiego statku, a główny luk zatrzasnął się za nimi. Kiedy frachtowiec ruszył z miejsca,

usłyszeli taki trzask ognia laserowego, jakby cała planeta rozpadała się od środka.

Luke już nie mógł opóźniać nieubłaganego ześlizgu rurą wentylacyjną. Obsunął się

ostatnie kilka centymetrów, po czym wirując zaczął spadać przez chmury, usiłując natrafić

background image

rękami na coś dającego oparcie.

Po upływie chyba wieczności chwycił się elektronicznego wiatromierza wystającego z

przypominającego misę dolnej części Miasta Chmur. Miotał nim wiatr, wokół kłębiły się chmury,

ale on mocno trzymał się tego urządzenia. Jednak siły zaczęły go opuszczać; nie sądził, aby

długo mógł tak wytrzymać wisząc nad gazową powierzchnią planety.

W sterowni „Sokoła Millenium” panowała głęboka cisza.

Leia właśnie odzyskiwała oddech siedząc w fotelu Hana Solo. Myśli o nim tłoczyły jej się

w głowie, ale próbowała nie martwić się o niego, próbowała za nim nie tęsknić.

Za księżniczką stał w milczeniu wyczerpany Lando Calrissian, patrząc ponad jej

ramieniem w przednie okno.

Statek ruszył i lecąc nad lądowiskiem nabierał szybkości.

Ogromny Wookie siedzący w swoim starym fotelu drugiego pilota włączył szereg

przycisków, które rozświetliły główną konsolę rozdzielczą statku migającymi lampkami.

Chewbacca pociągnął dźwignię i zaczął wyprowadzać statek w górę, ku wolności.

Chmury przemykały za oknami sterowni i wszyscy w końcu odetchnęli z ulgą, gdy

„Sokół Millenium” wzbił się w czerwonopomarańczowe zmierzchające niebo.

Luke’owi udało się zaczepić jedną nogę o elektroniczny wiatromierz, na którym ciągle

wisiał. Ale powietrze z rury wentylacyjnej wypadało wprost na niego, utrudniając mu utrzymanie

się na wiatromierzu.

- Ben… - jęknął w strasznym bólu. - …Ben.

Darth Vader wkroczył na puste lądowisko i patrzył na znikającą w oddali plamkę „Sokoła

Millenium”.

Zwrócił się do dwóch adiutantów. - Sprowadzić mój statek - rozkazał. Po czym odszedł

powiewając czarnym płaszczem, aby przygotować się do podróży.

Gdzieś w pobliżu wspornika Miasta Chmur Luke przemówił znowu. Skupiając umysł na

osobie, o której myślał, że jest jej bliski i która mogłaby mu jakoś pomóc, zawołał:

- Leia, usłysz mnie. - Jeszcze raz wykrzyknął żałośnie - Leia?

W tym momencie odłupał się duży kawał wiatromierza i spadł w chmury poniżej. Luke

wzmocnił uchwyt na resztkach urządzenia i wytężył siły, aby utrzymać się wbrew uderzeniom

powietrza wypływającego z rury nad nim.

- To wygląda jak trzy myśliwce - powiedział Lando do Chewiego, patrząc na obrazy

background image

pokazywane przez komputer. - Możemy im łatwo uciec - dodał znając możliwości frachtowca

równie dobrze jak Hań Solo.

Spojrzał na Leię i z żalem wspomniał koniec swego administrowania. - Wiedziałem, że to

zbyt piękne, aby miało trwać długo - wyjęczał. - Będzie mi tego brakować.

Lecz wydawało się, że księżniczka jest oszołomiona. Nie zwróciła uwagi na słowa Lando,

ale patrzyła prosto przed siebie jak sparaliżowana. A potem odezwała się jak w transie:

- Luke? - jakby odpowiadając na coś, co usłyszała.

- Co? - spytał Lando.

- Musimy wrócić - powiedziała nagląco. - Che-wie, skieruj w dół miasta. Spojrzał na nią

ze zdumieniem.

- Chwileczkę. Wcale tam nie wracamy!

Tym razem Chewie szczeknął popierając Lando.

- Bez dyskusji - rzekła Leia stanowczo przyjmując postawę osoby przyzwyczajonej do

posłuchu. - Wykonaj. To rozkaz!

- A co z tymi myśliwcami? - upierał się Calrissian wskazując na trzy zbliżające się statki

TIE. Poszukał wzrokiem wsparcia u Wookiego.

Ale Chewie dał znać groźnym pomrukiem, że wie, kto tu teraz rozkazuje.

- Dobrze już, dobrze - zgodził się cicho mężczyzna.

Z całym wdziękiem i szybkością, z której słynął, „Sokół Millenium” położył się w skręt

przez chmury i zawrócił w kierunku miasta. A kiedy leciał kursem, który mógł okazać się

samobójczy, trzy ścigające go myśliwce powtórzyły jego manewr.

Luke nie zdawał sobie sprawy ze zbliżania się frachtowca. Prawie nieprzytomny,

utrzymywał się jakoś na trzęsącym i chwiejącym się wiatromierzu. Urządzenie w końcu zgięło

się pod jego ciężarem, a potem kompletnie odłamało się i runął bezwolnie w dół. Wiedział, że

tym razem nie będzie już niczego, za co mógłby się chwycić.

- Patrzcie! - wykrzyknął Lando wskazując spadającą w oddali postać. - Ktoś spada…

Lei udało się zachować spokój; wiedziała, że panika zgubi ich wszystkich.

- Podejdź pod niego, Chewie - powiedziała do pilota. - To Luke.

Chewbacca zareagował natychmiast i ostrożnie wprowadził „Sokoła Millenium” na

trajektorię schodzenia.

- Lando - zawołała - otwórz luk.

background image

Wybiegając ze sterowni Lando pomyślał, że jest to strategia godna samego Solo.

Chewbacca i Leia lepiej widzieli spadającego Luke^ i Wookie poprowadził statek w jego

kierunku. Kiedy Chewie gwałtownie wytracił prędkość, rozpędzone ciało otarło się o przednią

szybę i wylądowało z głuchym stuknięciem na kadłubie.

Lando otworzył górny luk. Daleko widział trzy myśliwce TIE zbliżające się do „ Sokoła”,

ich działka laserowe rozświetlały wieczorne niebo smugami pałającej destrukcji. Wychylił się z

luku, chwycił zmaltretowanego rycerza i wciągnął go do środka. Właśnie w tej chwili

frachtowiec zachwiał się od bliskiego wybuchu, co prawie wyrzuciło Luke’a za burtę. Jednak

Lando złapał go mocno za rękę.

„Sokół Millenium” zaczął po łuku odchodzić od Miasta Chmur i wzbił się nad grubą

warstwę chmur. Księżniczka i Wookie walczyli o utrzymanie statku w powietrzu, klucząc

między oślepiającymi salwami ognia myśliwców, wybuchającymi ze wszystkich stron. Hałas

kanonady walczył o lepsze z wyciem Chewiego, który gorączkowo operował urządzeniami

sterującymi.

Leia włączyła interkom. - Lando, czy nic mu nie jest? - starała się przekrzyczeć hałas

panujący w sterowni. - Lando, słyszysz mnie?

Z tyłu kabiny dobiegł ją głos, który nie był głosem Calrissiana.

- Wyjdzie z tego - odpowiedział słabo Luke.

Leia i Chewbacca odwrócili się i zobaczyli, jak Lando podtrzymuje zmaltretowanego,

skrwawionego, owiniętego kocem Luke’a. Księżniczka poderwała się z fotela i objęła chłopaka

w uniesieniu. Chewbacca zajęty wyprowadzeniem statku z zasięgu ognia myśliwców odrzucił

głowę i zaszczekał radośnie.

Planeta Chmur znikała w oddali za „Sokołem Millenium”. Jednak maszyny Imperium

kontynuowały zawzięty pościg, strzelając z działek laserowych, a piracki statek drżał za każdym

trafieniem.

Erdwa Dedwa pilnie pracował w ładowni, starając się mimo ciągłych przechyłów i

wstrząsów złożyć swego złocistego przyjaciela. Mały robot gwizdał przy skomplikowanym

zadaniu naprawienia niezamierzonych błędów Wookiego.

- Bardzo dobrze - pochwalił robot protokolarny. Głowę miał już zamontowaną

prawidłowo, a jego druga ręka była prawie całkowicie przyłączona. - Jak nowy.

Erdwa gwizdnął z niepokojem.

background image

- Nie, Erdwa, nie martw się. Jestem pewny, że tym razem się uda.

Ale w sterowni Lando nie był nastawiony tak optymistycznie. Zobaczył, że zaczynają

mrugać światełka ostrzegawcze na płycie rozdzielczej; nagle włączyły się syreny alarmowe w

całym statku.

- Tracimy osłony - poinformował Leię i Chewbaccę.

Księżniczka spojrzała ponad ramieniem Calrissiana i zauważyła jeszcze jeden punkt,

złowrogo duży, który pojawił się na ekranie radaru. - Jeszcze jeden statek, o wiele większy,

próbuje nas odciąć - powiedziała.

Luke spokojnie popatrzył przez okno na rozgwieżdżoną próżnię. Powiedział prawie do

siebie: - To Vader.

Admirał Piett podszedł do Vadera, który stał na mostku tego największego ze wszystkich

gwiezdnych niszczycieli Imperium i spoglądał w przestrzeń.

- Za chwilę wejdą w zasięg promienia przyciągającego - zameldował admirał z pewnością

siebie.

- Czy ich hipernapęd został wyłączony? - spytał Vader.

- Jak tylko ich schwytano, sir.

- Dobrze - odparła ogromna postać w czerni. - Przygotować się do wejścia na pokład i

ustawić broń na ogłuszanie.

Jak dotąd „Sokołowi Millenium” udało się wymknąć pościgowi myśliwców. Ale czy

mógł uciec przed atakiem złowieszczego gwiezdnego niszczyciela, który zbliżał się do niego

coraz bardziej?

- Nie mamy żadnego marginesu błędu - rzekła Leia z napięciem w głosie, wpatrując się w

duży punkt na monitorach.

- Jeśli moi ludzie powiedzieli, że naprawili, to naprawili - zapewnił ją Lando. - Nie mamy

się co martwić.

- Jakbym już to gdzieś słyszała - stwierdziła w zadumie.

Statek znowu zachwiał się od wybuchu, ale w tej samej chwili na płycie rozdzielczej

zaczęło migać zielone światełko.

- Współrzędne są obliczone, Chewie - odezwała się Leia. - Teraz albo nigdy.

Wookie zgodził się szczeknięciem. Był gotów do ucieczki w nadprzestrzeń.

- Wal! - krzyknął Lando.

background image

Chewbacca wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że warto spróbować. Pociągnął

do siebie przepustnicę prędkości światła, zmieniając nagle dźwięk, jaki wydawały silniki jonowe.

Wszyscy na pokładzie modlili się po ludzku i po robociemu, aby układ zadziałał; nie było innej

nadziei na ucieczkę. Lecz nagle silniki zakrztusiły się i zamarły, a Chewbacca wydał ryk zawodu

i rozpaczy.

Po raz kolejny układ hipernapędu zawiódł.

„Sokół Millenium” chwiał się pod ogniem myśliwców TIE.

Darth Vader był zafascynowany. Obserwował ze swego niszczyciela, jak myśliwce

nieubłaganie rażą ogniem „Sokoła Millenium”. Statek Imperium doganiał uciekający frachtowiec

- już niedługo Skywalker znajdzie się całkowicie w rękach Czarnego Lorda.

Luke też to wyczuł. Spokojnie patrzył przez okno, wiedząc, że Vader jest w pobliżu, że

wkrótce odniesie pełne zwycięstwo nad osłabionym Jedi. Był ranny, wyczerpany; w głębi ducha

był gotów poddać się losowi. Nie istniał już najmniejszy powód walki - nie było już nic, w co

mógłby wierzyć.

- Ben - szepnął w czarnej rozpaczy - dlaczego mi nie powiedziałeś?

Lando usiłował wyregulować jakieś wskaźniki, a Chewbacca wyskoczył z fotela i

popędził do ładowni. Leia zajęła jego miejsce i pomogła pilotować „Sokoła” przez wybuchające

pociski.

Wbiegając do ładowni, Chewbacca minął Erdwa ciągle pracującego nad zmontowaniem

Trzypeo. Jednostka R2 zaczęła pogwizdywać z niepokojem zarejestrowawszy gorączkowe

wysiłki Wookiego przy naprawie układu hipernapędu.

- Mówiłem, że jesteśmy zgubieni! - odezwał się spanikowany Trzypeo. - Silniki prędkości

świetlnej znowu nie działają.

Erdwa pisnął przymocowując mu nogę.

- Skąd miałbyś wiedzieć, co nie działa? - powiedział z drwiną w głosie złocisty robot.

- Auuu! Uważaj, stopa! I przestań tak trajkotać. W ładowni rozległ się głos Lando z

interkomu.

- Chewie, sprawdź regulację dewiacji wtórnej. Chewbacca zeskoczył do szybu. Przy

pomocy ogromnego klucza walczył z jedną z płyt ściennych, która nie chciała ustąpić. Rycząc ze

złości chwycił klucz jak maczugę i uderzył w płytę z całej siły.

Nagle płyta rozdzielcza w sterowni obsypała Lando i księżniczkę deszczem iskier.

background image

Podskoczyli w fotelach, ale wydawało się, że Luke nie zauważył niczego, co się dzieje wokół.

Zniechęcony i zbolały zwiesił głowę.

- Nie potrafię mu się przeciwstawić - mruknął cicho.

Lando znowu przechylił ”Sokoła Millenium” usiłując zgubić pościg. Mimo to odległość

między frachtowcem i myśliwcami zmniejszała się z każdą chwilą.

W ładowni „Sokoła” Erdwa potoczył się do płyty rozdzielczej, zostawiając oburzonego i

gniewnie bełkoczącego Trzypeo na jednej nodze. Mały robot szybko i polegając tylko na

mechanicznym instynkcie zmienił program bloku obwodów. Światła migały jasno przy każdej

regulacji i nagle przez statek poniósł się nowy, potężny ryk z głębi silników hipernapędu

„Sokoła”.

Frachtowiec przechylił się gwałtownie, a gwiżdżący robot R2 potoczył się po podłodze do

szybu i wylądował na zaskoczonym Wookiem.

Lando, który stał obok pulpitu sterującego, poleciał aż na tylną ścianę sterowni. Ale

padając ujrzał, jak gwiazdy na zewnątrz zmieniają się w oślepiające, nieskończone smugi światła.

- Udało się! - wrzasnął tryumfalnie.

„Sokół Millenium” wszedł zwycięsko w nadprzestrzeń.

Darth Vader stał w milczeniu. Patrzył w czarną pustkę, gdzie przed chwilą znajdował się

„Sokół Millenium”. Jego głębokie, ponure milczenie poraziło strachem dwu ludzi stojących

obok. Admirał Piett i kapitan czekali i, czując lodowate fale strachu, zastanawiali się, kiedy

poczują na gardle niewidzialne, zaciskające się szpony.

Ale Czarny Lord nie poruszył się. Stał w zamyśleniu; ręce skrzyżował za plecami. A

potem odwrócił się i zszedł powoli z mostku, powiewając czarnym płaszczem.

background image

XIV

Statek piracki „Sokół Millenium” nareszcie stał bezpiecznie w doku ogromnego

krążownika Rebeliantów. Odległa, duża gwiazda promieniowała wspaniałym czerwonym

światłem, zalewając blaskiem poobijany kadłub małego frachtowca.

Luke Skywalker odpoczywał w centrum medycznym gwiezdnego krążownika Rebelii,

gdzie zajmował się nim robot chirurgiczny 2-1 B. Chłopak siedział spokojnie, pogrążony w

rozmyślaniach, a 2-1B zaczął delikatnie badać jego rękę.

Spojrzawszy w górę, Luke zobaczył Leię, Če Trzypeo i Erdwa Dedwa. Przyjaciele

przyszli do centrum medycznego dowiedzieć się o jego zdrowie i trochę go pocieszyć. Lecz

młody mężczyzna wiedział, że najlepszym lekarstwem, jakie jak dotąd zaaplikowano mu na

pokładzie krążownika, jest promieniująca postać stojąca przed nim.

Księżniczka uśmiechała się. Oczy miała szeroko otwarte i błyszczące wspaniałym

blaskiem. Wyglądała dokładnie tak, jak wtedy, kiedy zobaczył ją pierwszy raz - wydawało się, że

całe wieki temu - gdy Erdwa Dedwa wyświetlił jej holograficzny obraz. A w długiej do ziemi

wysoko zapiętej pod szyją śnieżnobiałej szacie wyglądała anielsko.

Luke podniósł rękę i poddał się fachowym zabiegom 2-1B. Robot chirurgiczny zbadał

elektroniczną protezę dłoni wszczepioną do ramienia chłopca. Następnie owinął dłoń miękkim

metalizowanym paskiem i podłączył do niego małe urządzenie elektroniczne, lekko go napinając.

Luke zwinął nową dłoń w pięść i poczuł uzdrawiające pulsowanie generowane przez aparacik

robota. Po chwili rozluźnił mięśnie dłoni i ramienia.

Leia i dwa roboty przysunęli się do młodego komandora, a z głośnika interkomu dobiegł

jednocześnie głos: - Luke, jesteśmy gotowi do startu.

Lando Calrissian siedział w fotelu pilota „Sokoła Millenium”. Brakowało mu przedtem

starego frachtowca, ale teraz, kiedy znowu był jego kapitanem, czuł się dość nieswojo. Ogromny

Wookie w fotelu drugiego pilota zauważył skrępowanie swego nowego kapitana. Zaczął pstrykać

przełącznikami przygotowując statek do startu.

Z głośnika komunikatora Lando dał się słyszeć głos Luke’a:

- Spotkamy się na Tatooine.

Calrissian znowu odezwał się do swego mikrofonu, ale tym razem mówił do księżniczki

background image

głosem pełnym emocji:

- Nie martw się, Leia. Znajdziemy Hana. Wychylając się ze swego fotela, Chewbacca

szczeknął na pożegnanie do mikrofonu - szczeknięcie to mogło przekroczyć granice czasu i

przestrzeni i zostać usłyszane przez Hana Solo, gdziekolwiek by go łowca nagród zabrał.

Ostatnie słowa należały do Luke’a, choć nie chciał się pożegnać.

- Trzymajcie się - powiedział z nową dojrzałością w głosie. - Niech Moc będzie z wami.

Leia stała przy wielkim okrągłym oknie gwiezdnego krążownika Rebelii. Jej szczupła

biała postać wydawała się jeszcze mniejsza na tle ogromnego firmamentu usianego gwiazdami i

dryfującymi statkami floty. Patrzyła na majestatyczną czerwoną gwiazdę, która płonęła w

nieskończonym oceanie czerni.

Luke, mając za sobą Trzypeo i Erdwa, stanął obok niej. Rozumiał jej uczucia, bo sam

wiedział, jak straszna może być taka strata.

Stojąc obok siebie, patrzyli w przyjazne niebo. „Sokół Millenium” wszedł w ich pole

widzenia, a potem wzbił się w górę i z wielką godnością Dołożył się na kurs przez środek

rebelianckiej floty. Wkrótce zostawił ją za rufą.

Nie potrzebowali słów. Luke wiedział, że umysł i serce Lei jest z Hanem, bez względu na

to, gdzie się znajduje albo jaki go czeka los. Co do swego własnego przeznaczenia, to był go

teraz tak niepewny, jak nigdy w życiu - nawet bardziej niepewny niż w czasach zanim jako

prosty chłopak z farmy w odległym świecie po raz pierwszy usłyszał o tym nieuchwytnym czymś

zwanym Mocą. Wiedział tylko, że musi wrócić do Yody i zakończyć naukę zanim wyruszy na

ratunek Hanowi.

Powoli objął Leię ramieniem i razem z Trzypeo i Erdwa z odwagą popatrzył na niebo.

Każde z nich wpatrywało się w tę samą szkarłatną planetę.

background image

Spis treści

I

II

III

IV

V

VI

VII

VIII

IX

X

XI

XII

XIII

XIV

background image


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gwiezdne Wojny część VI James Kahn Powrót Jedi
Cykl Gwiezdne Wojny Epizod 5 Imperium kontratakuje Donald F Glut
059 - Epizod V - Imperium kontratakuje, Gwiezdne wojny eboki cały cykl 146 pozycji (kolejnosc za wik
EP V Glut Donald F Imperium kontratakuje
60 Imperium kontratakuje (EP 05) Glut Donald F
Gwiezdne Wojny Epizod 5 Imperium Kontratakuje
EP V Glut Donald F Imperium kontratakuje
Perry Steve Gwiezdne Wojny Cienie Imperium
jak oglądać gwiezdne wojny na kompie
Gwiezdne Wojny Bohater?rtao 2 Narodziny Bohatera
27 Gwiezdne Wojny Kathy Tyres Pakt Na?kurze
Gwiezdne wojny, Kulturoznawstwo, Kultura popularna
Cykl Gwiezdne Wojny Chronologia powieści
Cykl Gwiezdne Wojny Chronologia powieści dla młodzieży
Gwiezdne Wojny 103 NOWA ERA JEDI Ostrze Zwycięstwa Podboj Greg Keyes(1)

więcej podobnych podstron