Iris Johansen W polu rażenia

background image

Iris Johansen W POLU RAŻENIA

Rozdział 1

Arapahoe Junction,
Kolorado, 15 października

Wiem, że się spóźniam, do cholery! - Alex Graham ściskała w dłoni telefon komórkowy. -

Zrobię te zdjęcia, jak tylko będę mogła.

- Już byś je dawno miała, gdyby nie to, że się tak bezsensownie wdałaś w te prace na

rumowisku. Miałaś fotografować ratowników w akcji, a nie sama w niej uczestniczyć -
powiedział sarkastycznym tonem Jim Karak. - Stare niusy to żadne niusy, Alex. Ta cholerna
tama przerwała się już prawie tydzień temu, a nasz magazyn wychodzi za dwa dni.

- Zrozum, tam nadal wygrzebują spod osuniętej ziemi żywych ludzi.
- Dlatego powinnaś robić optymistyczne zdjęcia bohaterskich akcji, zamiast machać

szpadlem. Łamiesz jedną z podstawowych zasad. Za bardzo się angażujesz.

- Tam nadal mogą być żywi ludzie... - Nie, to nie ma sensu. Dla Karaka liczy się tylko jedno

i w tym cały problem. - Dostaniesz te zdjęcia. - Rozłączyła się i z rezygnacją oparła o ścianę,
pocierając zmęczone skronie. Boże, ależ jest wykończona. Będzie miała szczęście, jeśli Karak
nie wezwie jej do siebie i nie oznajmi, żeby szukała sobie innego pisma. Jej zachowanie
pozostawiało wiele do życzenia i z pewnością nie było profesjonalne. Gdyby nie miała
poważnych osiągnięć, Karak już dawno by ją zwolnił.

- Jakieś problemy? - W drzwiach przyczepy stała Sara Logan z psem Montym.
- Drobne. - Alex skrzywiła się i wstała z krzesła. - Wygląda na to, że nie wykonuję swojej

pracy i nie skupiam się na tym, co istotne.

- Prawie mnie nabrałaś. - Sara napełniła wodą miskę dla Monty’ego i usiadła na podłodze

obok psa, który zaczął łapczywie chłeptać. - Dziś rano znaleźliśmy żywe niemowlę w tej
piekielnej dziurze. Moim zdaniem to dość istotne zajęcie.

- Też tak uważam - uśmiechnęła się Alex. - Pieprzyć Karaka.
Sara nie odwzajemniła uśmiechu.
- Nie chcę, żebyś straciła pracę, Alex. Wiem, ile ona dla ciebie znaczy. Mamy wielu innych

wolontariuszy, którzy pomagają kopać.

Alex uniosła brwi.
- O, czyżbyście mieli za dużo pomocników?
- Wiesz, że to nieprawda. W katastrofach takich jak ta trzeba działać najszybciej jak się da,

inaczej... No dobra, masz rację. Jesteś nam potrzebna. Nie chciałabym tylko, żebyś sobie
zaszkodziła. Bóg wie, że na tym świecie jest już wystarczająco dużo cierpienia.

A Sara Logan doświadczyła go w dużej mierze na własnej skórze, pomyślała Alex. Razem

ze swoim golden retrieverem Montym pracowała w brygadzie ratunkowo-poszukiwawczej i
Alex spotykała ją wielokrotnie przy okazji różnych katastrof w ciągu ostatnich pięciu lat. Ich
przyjaźń zrodziła się w obliczu tragedii, jakie potrafi zgotować natura albo sam człowiek.

- Nic mi nie będzie - rzuciła.
- Twój wydawca ma rację. To nie jest zajęcie dla ciebie. - Sara pokręciła głową. - Spójrz na

siebie. Cała jesteś brudna. Dłonie ci krwawią od ciągłego machania szpadlem i nie spałaś od
dwudziestu czterech godzin.

- A ty spałaś?
Sara puściła mimo uszu jej pytanie.
- Nie tylko dłonie ci krwawią. Alex, wycofaj się. To cię wykończy. Uwierz mi, wiem, co

mówię.

- Mówisz tak, jakbym nigdy nie była na miejscu katastrofy.
- Ale nigdy nie byłaś tak zaangażowana. Robiłaś zdjęcia i pomagałaś w namiocie pierwszej

pomocy. Nie odkopywałaś ciał ludzi w nadziei, że będą jeszcze żywi.

Sara nie chciała myśleć o tych ciałach. Zbyt wiele ich widziała w ciągu kilku ostatnich dni.
- Ty przecież ciągle to robisz - zauważyła Alex. - Mogłabyś zostać w domu i wieść

spokojne życie, ale za każdym razem, kiedy do ciebie zadzwonią, ty i Monty natychmiast
stawiacie się na miejscu kolejnej katastrofy. Dziwi mnie, że twój mąż jeszcze to wytrzymuje.

- Nie lubi tego, ale rozumie. - Sara spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi. - Ale nie

rozmawiamy teraz o mnie. Obserwowałam cię przy pracy i uważam, że jesteś w tym świetna.

background image

Kochasz to, co robisz, i setki razy sama mi mówiłaś, że twoją pasją jest opowiadanie historii.
Więc nie zbaczaj z wyznaczonego szlaku.

- Przecież nie zbaczam. Zrobię te zdjęcia. - Pochyliła się i pogłaskała puszystą sierść

Monty’ego. - Ja tylko nie mogę... Zrobię te zdjęcia.

Sara przyglądała się jej z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Wydaje mi się, że nie powinnaś już więcej brać takich zleceń. Już od czasów Ground Zero

to narastało, a teraz jest jeszcze gorzej. Alex... zmieniłaś się.

Stal, beton i ten duszący pył, który zdawał się pokrywać cały świat niczym całun.
- Ground Zero zmieniło nas wszystkich.
Sara i Monty czołgający się pośród rumowiska, podczas gdy Alex stała i patrzyła na

wszystko bezradnie.

Sara i Alex tulące się rozpaczliwie do siebie z twarzami zalanymi łzami.
- Ale ja miałam do kogo wrócić do domu, żeby się po tym wyleczyć. Powinnam była i

ciebie zmusić, żebyś ze mną pojechała - stwierdziła Sara.

- Życie toczyło się dalej i ja też musiałam sobie radzić. - Alex wzruszyła ramionami. - Jeśli

nawet noszę jakieś brzemię tamtych wydarzeń, to widocznie tak musiało być. Zwykle nic mi
nie jest. Tylko teraz jest mi trochę ciężej. Te wydarzenia wywołują zbyt wiele wspomnień.

- Ale to nie to samo - przekonywała łagodnie Sara. - Tutaj udało nam się znaleźć ocalałych

ludzi. Jak na razie mamy siedemdziesiąt dwie uratowane osoby.

- Ale to za mało - szepnęła Alex. - Ciągle za mało. Nie potrafię trzymać się od tego z dala i

pozwalać... - Chrząknęła i nagle zmieniła temat. - Masz teraz przerwę?

- Nie. Musiałam tylko dać Monty’emu wody. Moja manierka była już pusta. Mamy jeszcze

kilka godzin pracy, zanim zrobi się ciemno. Dla Monty’ego jest znacznie bezpieczniej, kiedy
jest jasno i wyraźnie widzi, gdzie wchodzi. - Przerwała na chwilę. - Ale, ale omal nie
zapomniałam, że mamy dwie dobre wiadomości. W przyszłym tygodniu przyjedzie tu
prezydent.

- Najwyższy czas. Wiceprezydent Shepard był tu dzień po przerwaniu tamy.
- Tak, byłam pod wrażeniem. Musi się pokazać sam prezydent, żeby FEMA

i wszystkie

organizacje przyszły z większą pomocą.

- To dobrze. Może uda mi się przekonać Karaka - Alex skrzywiła się - że czekałam ze

zdjęciami do przyjazdu Andreasa, żeby pokazać jego rolę w tej historii? - Pokręciła głową. -
Nie, nie potrafię dobrze kłamać. Poza tym prezydent jest teraz tak otoczony przez ochronę, że
nie zbliżyłabym się do niego nawet na kilometr.

- A ja się w ogóle dziwię, że zamierza tu przyjechać. Zeszłej nocy wybuchła bomba w

ambasadzie w Nowym Meksyku.

- Ta sama organizacja terrorystyczna?
- Przyznała się do tego Matanza - przytaknęła Sara. - Na trawniku przed ambasadą zostawili

płonącą kukłę Andreasa.

- Sukinsyny. - To był już trzeci atak na amerykańską ambasadę, jakiego dokonała

gwatemalska organizacja terrorystyczna w ciągu pół roku. Jak nie Środkowy Wschód, to
Gwatemala albo Wenezuela. Juan Cordoba i jego organizacja Matanza stanowili zawsze
element radykalny i rewolucyjny w swoim kraju, ale teraz, zasileni pieniędzmi z narkotyków i
wspierani przez Al Kaidę, urośli w taką siłę, że na swój cel wzięli Andreasa i jego rząd, który
działa na rzecz stabilizacji. Alex nie potrafiła już sobie wyobrazić, że kiedyś były czasy,
kiedy jej krajowi nie groził terroryzm i przemoc. Z drugiej zaś strony pamiętała swoje
dzieciństwo przepełnione zaufaniem, niewinnością i wiarą w to, że nic złego nie może jej
spotkać. Te wspomnienia wywołały w niej tylko frustrację, złość i ogromny smutek.

- Mam nadzieję, że twoja druga dobra wiadomość jest lepsza od pierwszej.
- Musisz nauczyć się przyjmować gorycz ze stoicyzmem. Przynajmniej Andreas nie

pozwala, żeby ktokolwiek zastraszył go na tyle, by zaczął ignorować ludzi, którzy go
potrzebują. Prawdopodobnie będzie bezpieczny, odwiedzając to miejsce. Wszystkie dowody
świadczą, że to, co się tu wydarzyło, to katastrofa wywołana przez siły natury. - Sara
uśmiechnęła się. - A ze wstępnego raportu o stanie gruntu po drugiej stronie tamy wynika, że
jest raczej stabilny. Jutro rano mają tam przysłać ekipę, która przeprowadzi ostateczną
ekspertyzę. Kiedy osunięcie ziemi zniszczyło ten teren, obawiali się, że po drugiej stronie
tamy będzie to samo.

- Jezu. Tylko tego by jeszcze brakowało! Następne osunięcie ziemi.

background image

- Ewakuowali wszystkich z tego obszaru, tak na wszelki wypadek. Ale wygląda na to, że

ludzie będą mogli już wrócić do domów. - Sara pogłaskała Monty’ego po głowie. - Czas
wracać do pracy, kolego. - Wstała i ruszyła w kierunku drzwi. - A dla ciebie to pora, żeby
zrobić w końcu jakieś zdjęcia.

- Ależ ty potrafisz być apodyktyczna! - Alex poszła za nią i zatrzymała się w otwartych

drzwiach, przyglądając się obrazowi katastrofy. Za każdym razem, kiedy patrzyła na
rumowisko, robiło jej się niedobrze. Tama Arapahoe runęła pięć dni temu, a woda spłynęła w
dół doliny, zabijając sto dwadzieścia osób. Teraz zmagali się ze skutkami osunięć ziemi,
spowodowanych potężną siłą wody wdzierającej się w dolinę. Tony skał zasypały domy i całą
infrastrukturę Arapahoe Junction, a grunt był nadal na tyle niestabilny, że nie można było
wprowadzić ciężkich maszyn do odgruzowywania, trzeba było wszystko wykonywać ręcznie.

Chryste, Alex cieszyła się, że przynajmniej nie będzie następnej katastrofy na tym już

zrujnowanym obszarze.

- Przestań się gapić! - zawołała Sara. - Zacznij wreszcie fotografować.
Jasne, fotografować i ignorować fakt, że pod tymi skałami mogą się nadal znajdować żywi

ludzie.

- Obiecaj mi, że się tym zajmiesz - nalegała Sara.
- Obiecuję. Zrobię te cholerne zdjęcia i wyślę je jeszcze dzisiaj. - Alex chwyciła szpadel,

który stał oparty o bok przyczepy. Tak jak mówiła Sara, było jeszcze widno, a pracy po tej
stronie wąwozu było co nie miara. - Ale nie teraz. Nie mogę się tym teraz zajmować...

Było już późne popołudnie, kiedy Alex przerwała pracę i wróciła do przyczepy, żeby wziąć

aparat.

Pracowała oczywiście na tyle długo, że teraz będzie musiała się nieźle spieszyć, żeby

zdążyć ze zdjęciami przed zmrokiem. Cóż, jeśli nie zrobi wszystkich, jakie są jej potrzebne,
to najwyżej będzie improwizować.

Kilkaset metrów od przyczepy, nad namiotem pierwszej pomocy, podchodził do lądowania

helikopter. Alex pomachała w stronę pilota, Kena Nadera, kiedy ten wysiadł z kabiny.

Mężczyzna odwzajemnił pozdrowienie.
- Przywiozłem ci te obiektywy, o które prosiłaś - zawołał.
- Dzięki. W tej chwili ich nie potrzebuję. Wpadnę do ciebie później, żeby je odebrać. -

Odwróciła się i ruszyła w górę po zboczu wąwozu.

Całe wzgórze nadal było pełne ludzi, którzy ostrożnie i pieczołowicie odgruzowywali

kamień po kamieniu. Przez tydzień pracy z nimi poznała już kilkoro z nich. Janet Delsey
mieszkała w miasteczku, które zostało przysypane przez skały. Pracowała w lokalnej
bibliotece, ale w dniu tragedii była w Denver. Jej rodziców nadal nie odnaleziono.

Alex nastawiła ostrość i zrobiła zdjęcie.
Bill Adams, kierowca ciężarówki, przejeżdżał w pobliżu, kiedy dowiedział się o tamie.

Zaparkował swojego tira i przyłączył się do akcji ratunkowej.

Aparat Alex uchwycił go przy pracy.
Carey Melway był idealistą i pełnym wielkich nadziei uczniem college’u, który przyjechał

tu z Salt Lake City. W ciągu tych kilku dni Alex dostrzegła, jak chłopak z dziecka zmienił się
w dorosłego mężczyznę.

Zrobiła mu zdjęcie.
Przez następną godzinę wypstrykała cztery rolki filmów. Wolontariusze, ekipy ratunkowe z

psami, zasypany wąwóz.

- Trochę późno zabrałaś się do fotografowania. - Sara ostrożnie schodziła po nasypie

skalnym, a za nią Monty. - Masz wystarczająco dużo zdjęć?

- Za dużo. - Alex spojrzała na Janet Delsey. - Myślisz, że ona ma jakieś szanse na

odnalezienie swoich rodziców żywych?

- Szansa istnieje, jeśli dotrzemy do nich na czas. Co innego, gdyby to była lawina błotna, a

nie osunięcie skał. Między odłamkami skalnymi tworzą się szczeliny, przez które dociera
powietrze. - Sara wskazała na Monty’ego. - Muszę zejść na dół, nakarmić go i dać mu
witaminy. A ty już kończysz?

Alex pokręciła głową.
- Zrobiłam już większość ujęć ludzi, ale potrzebuję jeszcze zdjęć, które przedstawią całą

operację ratunkową.

- Powodzenia. Przyda ci się - powiedziała Sara i pomachała na pożegnanie.

background image

Miała rację, uważając, że trudno będzie ogarnąć całą głębię tej tragedii, kiedy jest się na jej

wierzchołku.

Na wierzchołku.
Wzrok Alex powędrował wzdłuż zbocza wąwozu. Wypatrzyła na nim czerwoną skałę, z

której prawdopodobnie rozciągał się widok na całą zalaną dolinę i ekipy pracujące w dole na
rumowisku skalnym. Sara mówiła jej, że na dziewięćdziesiąt procent grunt w tamtym miejscu
jest bezpieczny.

Gdyby udało jej się wspiąć po zboczu.
Nie mogła jednak tam dojść ani przepłynąć. Pozostawała więc tylko jedna możliwość.
Odwróciła się i zbiegła w dół zbocza do namiotu pierwszej pomocy.

Helikopter zatoczył koło, a potem zbliżył się do drzew.
- Jeśli grunt będzie wyglądał choć trochę niestabilnie, nie pozwolę ci wysiąść - powiedział

stanowczo Ken Nader. - Masz już zdjęcia z lotu ptaka, więc to powinno ci wystarczyć.
Naprawdę sam nie wiem, dlaczego dałem ci się w to wciągnąć.

- Bo jesteś dobrym kolegą i wiesz, że muszę zrobić te zdjęcia. I sam widzisz, że będę tu

bezpieczna. Najgorsze, co mi się może przydarzyć, to zsunięcie się z tego zbocza do wody,
która zalała dolinę. - Alex uśmiechnęła się szeroko i schowała aparat do plecaka. - I jeśli
okażę się taką niezdarą, to znaczy, że zasłużyłam na utonięcie. Wracaj do stacji pierwszej
pomocy na wypadek, gdyby było jakieś zgłoszenie, a za godzinę przyleć tu po mnie.

- Lepiej, żebyś tu na mnie czekała! - Ken posadził helikopter na polanie między drzewami. -

Oj, Alex, wcale mi się to nie podoba.

- Wszystko będzie dobrze. Nie jestem głupia, nie będę się niepotrzebnie narażać. -

Wyskoczyła z helikoptera. - Dzięki, Ken. - Wzięła plecak z ekwipunkiem, pomachała do
Kena i odsunęła się od maszyny. - Za godzinę...

Piętnaście minut zajęło jej wydostanie się z lasu, żeby mogła wreszcie zacząć wspinać się na

wierzchołek ogromnej czerwonej skały, którą wypatrzyła z drugiej strony wąwozu.

Słońce schodziło coraz niżej, niebawem zapadnie zmierzch.
Szybko. Byłe dostać się na szczyt, zanim się ściemni.
Pospiesznie wkładała film i poprawiała ustawienia aparatu, przemierzając ostatnie metry

dzielące ją od wierzchołka.

Teraz, jeśli tylko będzie miała wystarczająco dużo światła...
O mój Boże!
Przed jej oczami rozpościerała się cała dolina. Dachy zatopionych domów, ruchome

punkciki światła rozrzucone po wszystkich zboczach zasypanej skałami doliny. Mężczyźni i
kobiety wyglądający bezradnie, niczym mrówki próbujące powstrzymać śmierć i zagładę.

Wzięła głęboki oddech, drżącymi rękoma uniosła aparat do twarzy i zrobiła zdjęcie.
Potem jeszcze jedno, i następne.
Nie mogła przestać fotografować, dopóki nie zrobiło się zupełnie ciemno i widziała już

tylko światła latarek.

Ile czasu tu spędziła? - zastanawiała się, pakując akcesoria fotograficzne i ruszając w dół

zbocza. Pewnie za dużo, ale nie słyszała helikoptera Kena, więc nadal miała czas, żeby
dotrzeć do polany, na której ją wysadził. I tak przecież na nią poczeka. Wbrew swoim
groźbom, nie zostawiłby jej tutaj.

Przyspieszyła kroku, kiedy usłyszała odgłos silników śmigłowca. To dziwne, bo nie

widziała świateł helikoptera, kiedy obserwowała wąwóz. Pomyślała, że może zataczał koła i
teraz nadlatuje ze wschodu, ale...

- Jest już Powers. Pospiesz się, na miłość boską! - Męski głos, szorstki i brutalny, dobiegał

zza zakrętu ścieżki przed nią.

Alex zatrzymała się zaskoczona. Co u diabła? To nie mógł być żaden turysta, ale może to

jeden z inżynierów albo naukowców, którzy sprawdzali szczątki tamy? Powoli zaczęła
zbliżać się do polany.

- O to chodzi. Zaraz się stąd zabierzemy - zabrzmiał inny głos, niższy, gardłowy.
- Świeć latarką, żeby naprowadzić go na nas.
Odgłos helikoptera stał się głośniejszy, schodził do lądowania, niemal nad jej głową. A

mimo to nie miał włączonych żadnych świateł.

Najwyraźniej coś tu było nie tak.

background image

Trzymając się blisko drzew, podeszła do ściany lasu. Dwóch mężczyzn stało na polanie,

gdzie wcześniej zostawił ją Ken. Obaj świecili latarkami, a helikopter właśnie dotykał
płozami ziemi.

Kiedy wylądował, jasne światło przecięło ciemność. Alex spojrzała w niebo i zobaczyła

helikopter Kena. Ten drugi śmigłowiec był tak blisko, że nie usłyszała, jak nadlatywał Ken.

Ale teraz widziała go dobrze. Ken zbliżył się do polany i strumieniem światła rozjaśnił

stojący na niej helikopter oraz mężczyzn na ziemi. Alex nie tylko mogła wyraźnie zobaczyć
ich twarze, ale także malujący się na nich strach i wściekłość.

Jeden z mężczyzn krzyczał coś do pilota. Nie słyszała słów, ale zobaczyła, że pilot unosi do

góry karabin.

O mój Boże! On mierzy do...
Niebo rozświetlił wybuch, kiedy kula karabinu dosięgnęła zbiornika paliwa w śmigłowcu

Kena.

- Nie! - Nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzyknęła, dopóki wyższy mężczyzna nie

odwrócił twarzy w stronę drzew, za którymi się ukrywała.

Zaczęła uciekać.
Usłyszała przekleństwo, a potem odgłos łamanych gałęzi.
Kluczyła między drzewami.
Nie może biec ścieżką na szczyt. Stamtąd nie będzie miała żadnej drogi ucieczki.
Lepiej zbiec po zboczu do zalanej wodą doliny.
Kula karabinu przemknęła ze świstem obok jej ucha.
Zbliżali się do niej.
Z trudem łapała oddech.
Zbocze było w tym miejscu bardzo strome, po chwili straciła równowagę i zaczęła zsuwać

się w dół.

- Nie mamy czasu. Powers kazał nam się stąd zabierać. Wracajmy do helikoptera, a tę sukę

niech zasypie.

Kiedy się zatrzymała, wstała i zaryzykowała spojrzenie za siebie. Mężczyźni już zawrócili i

właśnie wspinali się w górę po skarpie. Po chwili straciła ich z pola widzenia.

Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu zrezygnowali z pogoni za nią. Uznała, że lepiej

będzie, jeśli zejdzie jeszcze niżej, do samych stóp zbocza i spróbuje przedostać się wpław
przez zalaną dolinę.

Ale dlaczego pozwolili jej uciec? Dlaczego tak się spieszyli?
„A tę sukę niech zasypie”.
Zasypie.
Niech ją zasypie...? Jezu Chryste!
Ziemia zadrżała, a potem usunęła się jej spod nóg. Alex spojrzała na szczyt wzgórza.

Ogromne głazy toczyły się po zboczu prosto na nią.

Kamienna lawina, osunięcie się ziemi!
Za kilka sekund dotrze do niej! Nie ma czasu!
„A tę sukę niech zasypie”.
Niedoczekanie. Nie pozwoli się zasypać.
Ściągnęła plecak, pobiegła do krawędzi stoku i rzuciła się dziesięć metrów w dół do wody.

Szpital św. Józefa
w Denver, Kolorado

Gdy tylko otworzyła oczy, wiedziała już, gdzie się znajduje.
Boże, nienawidziła szpitali! Przypominały jej tamtą noc, kiedy ojciec...
- Już najwyższy czas, żebyś się obudziła. - Patrzyła na nią uśmiechnięta twarz Sary Logan. -

Jak się czujesz?

Jak się czuła? Wszystko ją bolało, a Sarę widziała jak przez mgłę.
- Oszołomiona.
- Nic dziwnego. Doznałaś poważnego wstrząsu. Znaleziono cię na jednym z dachów

zatopionych domów, przygniecioną kamieniami. Byłaś nieprzytomna prawie dwadzieścia
cztery godziny.

background image

- W wodzie?
- Nie pamiętasz?
Ale starała się pozbierać myśli mimo bólu, jaki odczuwała. Płynęła. Tak, płynęła wpław. W

brudnej wodzie. Próbowała wspiąć się na najwyższą gałąź zatopionego drzewa, ale gałąź się
pod nią złamała. Niewyraźnie pamiętała, jak usiłowała wdrapać się na jeden ze sterczących
nad wodą dachów.

- Tylko jakieś skrawki. Nie pamiętam, żeby mnie coś uderzyło w głowę. Czy tylko takie

mam obrażenia?

- Masz pełno siniaków i zadrapań. Musiałaś spędzić w wodzie kilka godzin, zanim

wypatrzyli cię na tamtym dachu. Ogólnie jesteś poturbowana. - Sara wzięła ja za rękę. - I
będziesz musiała wyjaśnić władzom, jak do tego doszło. Helikopter Kena Nadera
eksplodował i rozbił się o zbocze po drugiej stronie tamy. Wiesz coś o tym?

Karabin wycelowany w helikopter Kena. Eksplozja, która rozświetliła niebo.
- Zestrzelili go.
Sara zamarła.
- Co? Kto go zestrzelił?
- Tam było trzech mężczyzn. Wydaje mi się... że to pilot do niego strzelał. Zrobili to... Nie

mogłam w to uwierzyć. - Zamknęła oczy.

Biegła. Zsuwała się po zboczu.
„A tę sukę niech zasypie”.
Uniosła powieki.
- Osunięcie się ziemi. Było kolejne osunięcie, prawda? Czy ktoś jeszcze ucierpiał?
- Nikt nie ucierpiał, ale cały obszar jest teraz przysypany górą kamieni.
- Chcieli zasypać dolinę. Zrobili coś...
- Co?
- Nie wiem. Może podłożyli dynamit? Nie, nie było słychać wybuchu. Poczułam tylko

jakieś drżenie, a potem zobaczyłam toczące się głazy... Nie wiem, jak to zrobili.

- Nikt nie słyszał wybuchu. W każdym razie nie po rozbiciu się helikoptera.
- Oni to zrobili. Wiem, że to oni - upierała się Alex.
- Nie twierdzę, że tak nie było. Ja tylko mówię, że nikt nie słyszał eksplozji.
- Ale wierzysz mi?
- Boję się w to uwierzyć. Mam nadzieja, że zaraz zaśniesz i kiedy się ponownie obudzisz,

powiesz mi, że to był tylko zły sen. Jeśli jednak tak nie powiesz, wtedy ci uwierzę. -
Poklepała Alex po dłoni. - Muszę iść. Teraz moja zmiana. A ty odpocznij. Kiedy się to
wszystko skończy, chcę, żebyś wróciła ze mną do domu i tam odzyskała siły. Spodoba ci się
nasz dom. Stoi nad brzegiem oceanu w bardzo spokojnym miejscu.

- A jak przebiega akcja ratunkowa?
- Sprawnie. Wczoraj przyłączyły się trzy kolejne ekipy ratunkowe z psami i bardzo

przyspieszyły prace. - Sara nagle zawiesiła głos. - Znaleźliśmy rodziców Janet Delsey. Oboje
nie żyją.

- Cholera. - Alex poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. - Boże, tak mi przykro.
- Wszystkim nam przykro.
Przełknęła ślinę, żeby pozbyć się uczucia ściśniętego gardła.
- Muszę wrócić do pracy. Kiedy będę mogła stąd wyjść?
- Za dzień lub dwa. Najpierw jednak będziesz musiała porozmawiać z policją. Chcą na tej

podstawie przygotować raport z wypadku śmigłowca.

- Morderstwa. To było morderstwo, a nie wypadek.
- Więc powiedz to im. - Sara pochyliła się i pocałowała ją w czoło. - Cieszę się, że jesteś

cała. Napędziłaś mi niezłego strachu.

- Chciałabym teraz porozmawiać z policją.
- Poproszę ich, jak wyjdę. Chociaż uważam, że powinnaś poczekać z tym jeszcze kilka

godzin.

- Już i tak zbyt dużo czasu upłynęło. - Alex zacisnęła usta. - Ken by żył, gdybym go nie

poprosiła o zawiezienie mnie na tamten szczyt i o zabranie potem stamtąd. Chcę, żeby złapali
tych bandziorów jak najszybciej. Nie pozwolę, żeby im to... - Przerwała gwałtownie, jakby
nagle coś sobie uświadomiła. - Jeśli wywołali to osunięcie się ziemi, to czy nie mogą być
odpowiedzialni za poprzednie, które zburzyło całe miasto?

background image

Sara skinęła ponuro głową.
- Dość niemiła perspektywa. Ale nie znaleziono żadnych śladów sabotażu. Mam nadzieję,

że się mylisz.

- Chciałabym się mylić. Dlaczego ktokolwiek chciałby...? - Pokręciła głową z

niedowierzaniem. - Nie potrafię tego zrozumieć. To nie ma sensu.

- Odpocznij. Nadal jesteś mocno osłabiona. Powiedz tylko policji, co się wydarzyło, i

zostaw im poskładanie tego w logiczną całość.

I tak nie byłaby w stanie zrobić więcej. Cały czas dudniło jej w głowie, a oczami wyobraźni

widziała tylko eksplodujący helikopter Kena.

- Dziękuję, że przyszłaś mnie odwiedzić - uśmiechnęła się do Sary.
- Przecież jesteśmy przyjaciółkami. Ty na moim miejscu też byś przyszła. Czy oprócz tego

mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? - spytała Sara.

- Aparat... Zgubiłam aparat... Załatwiłabyś mijałaś? I obiektywy, do czasu aż sama sobie coś

kupię?

- Jasne. Wiem, czego używałaś. I może uda mi się zrobić ci dobrą przysługę i wybiorę

aparat, który zechcesz sobie zatrzymać. - Sara podeszła do drzwi. - Muszę już iść i zabrać
Monty’ego od ochroniarza w sklepie z pamiątkami, zanim całkiem go rozpuszczą. Wszyscy
w tym sklepie aż się rwali do głaskania i drapania go po brzuchu. - Spojrzała jeszcze przez
ramię. - Wrócę tu jutro rano. Jeśli będziesz mnie potrzebowała, dzwoń na komórkę.

- Wiem, ile masz pracy. Nie musisz przychodzić.
Sara uśmiechnęła się.
- Ja niczego nie muszę robić. Do zobaczenia jutro.

- Niezła historia - skwitował detektyw Dań Leopold. - Czy to wszystko, panno Graham?
- A nie wystarczy? - Detektyw był uprzejmy, ale niewzruszony, kiedy Alex opowiedziała

mu, co wydarzyło się przy tamie. - Na miłość boską, oni zamordowali Kena Nadera! Mogą
być odpowiedzialni za osunięcie ziemi, które zasypało miasto! Nie wierzy mi pan?

- Spokojnie. Nie miałem zamiaru pani denerwować. - Po chwili zapewnił ją z powagą: -

Myślę, że zawsze istnieje szansa na znalezienie dowodów potwierdzających pani wersję
wydarzeń. Jest pani fotoreporterem, widziała pani wiele i przywykła do dokładnego
relacjonowania tego, co zobaczyła. Chodzi tylko o to, że będziemy mieli pewne problemy z
weryfikacją.

- Jakie problemy?
- Po pierwsze, nikt nie widział drugiego helikoptera w okolicy.
- Mówiłam już panu, że nie był oświetlony.
- A po drugie, helikopter Nadera rozbił się o zbocze i jeśli były tam dowody obecności

drugiego śmigłowca, to pożar po eksplozji zniszczył je. Po trzecie, nie znaleźliśmy przyczyny
eksplozji - przerwał wyliczanie. - Nie znaleziono żadnej kuli.

- Szukaliście jednej?
- Nie, łapie mnie pani za słówka. Nasza ekipa dochodzeniowa to nie banda głupków.

Szukali wszelkich możliwych śladów. Oczywiście powiem im, żeby wrócili na miejsce
zdarzenia i sprawdzili jeszcze raz, czy aby nie przeoczyli czegoś, co potwierdziłoby pani
zeznania.

- Do cholery! Ja to widziałam!
Skinął głową.
- Sądzi pani także, że ci sami sprawcy spowodowali osunięcie się ziemi. Po co mieliby to

robić?

- A skąd, u licha, ja mam to wiedzieć?
- Eksperci mówili nam, że tę skalną lawinę spowodował wstrząs następczy i że obszar był

już niestabilny.

- Co takiego? Przecież dopiero co wydali raport, w którym zapewniali, że na

dziewięćdziesiąt procent obszar jest stabilny.

- Ale nie na sto procent. Przyznali, że mogli się mylić. Nie znaleźliśmy żadnych śladów

materiałów wybuchowych.

- Poszukajcie jeszcze raz. I przyjrzyjcie się Arapahoe Junction.
- Oczywiście. Ja tylko mówię pani, jak wygląda sytuacja. - Ściągnął ponuro usta. - To jasne,

że zbadamy tę sprawę na wszelkie sposoby, skoro dotyczy ona tragedii tych rozmiarów. Od

background image

czasu katastrofy World Trade Center wszyscy są wyjątkowo ostrożni i skrupulatni. Ale byli tu
ludzie z FBI, politycy, inżynierowie i różni naukowcy, i wszyscy starali się dowieść, co
spowodowało przerwanie tamy, a w następstwie tego osunięcie ziemi. Nikt nie natrafił na
żadne ślady sabotażu. Odczyty z sejsmografów w San Francisco wykazały
prawdopodobieństwo trzęsienia ziemi o sile czterech i dwóch dziesiątych na tym obszarze w
nocy, kiedy pękła tama.

- Tak było - powiedziała Alex przez zaciśnięte zęby. - Nie wiem nic o tamie czy Arapahoe

Junction, ale wiem, że drugie osunięcie ziemi było wywołane przez tych samych ludzi, którzy
zabili Kena Nadera.

- W takim razie jestem pewien, że znajdziemy dowody na potwierdzenie pani słów. Mówiła

pani, że pilota nazywali Powers? Postaramy się go namierzyć. Sprawdzę wszystko, czego się
od pani dowiedzieliśmy. - Wstał. - Obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy. Chciałbym, żeby
przyszła pani jutro do komisariatu przejrzeć kartotekę i bazę podejrzanych o terroryzm.
Będzie pani mogła?

- Jasne, że przyjdę.
- Proszę jednak nie robić sobie wielkich nadziei. Będzie pani musiała mieć sporo szczęścia,

żeby ich zidentyfikować.

- Muszę spróbować. - Spojrzała detektywowi w oczy. - Wy też musicie spróbować. Nie

możecie dopuścić, żeby uszło im to płazem. Pan mi chyba jednak nie wierzy, prawda?

- Jestem pewien, że pani wierzy w to, co mówi. - Pokręcił głową ze znużeniem. - Niech pani

spojrzy na to z mojego punktu widzenia. Jest pani w szpitalu od dwóch dni i leczy się ze
wstrząśnienia mózgu. Czy nie jest prawdopodobne, że nie pamięta pani wszystkiego
dokładnie tak, jak było? Takie rzeczy zdarzały się już świadkom z urazami głowy.

- Nie, to niemożliwe.
Uśmiechnął się.
- W porządku. To i tak nie robi większej różnicy. Wykonam swoją pracę. Chodź, Jerry,

zabierajmy się stąd.

Chudy, młody sierżant, który siedział w kącie i podczas przesłuchania nie odezwał się ani

jednym słowem, podniósł się.

- Dobranoc, panno Graham. Życzę pani szybkiego powrotu do zdrowia.
- Dziękuję.
- Do zobaczenia jutro w komisariacie - powiedział detektyw.
- Oczywiście, przyjdę.

- Zwariowana sprawa - powiedział Jerry Tedworth do Leopolda, gdy tylko wyszli z pokoju

szpitalnego. - Wierzysz jej?

- Trudno mi nie wierzyć. Jest inteligentna, silna i wierzy w to, co mówi.
- Tak jak wspomniałeś, doznała poważnego urazu głowy.
- Myślenie życzeniowe. Mam wielką nadzieję, że ona nie ma racji.
- Dlaczego?
- Ponieważ jeśli Arapahoe Junction i tama stanowiły czyjeś cele, to byłoby to równoznaczne

z masowym morderstwem. A kto popełnia masowe zbrodnie? Takie rzeczy robią specyficzni
kryminaliści. Czubki. Socjopaci. Terroryści. A my nie chcemy mieć do czynienia z takimi
sprawami. - Wcisnął guzik windy. - Miejmy nadzieję, że to halucynacje.

Oddychać głęboko. Uspokoić się.
Bolała ją głowa i z trudem zmusiła się do rozluźnienia zaciśniętych pięści. Całe te nerwy

niczemu nie pomogą. Detektyw Leopold nie ukrywał, że podejrzewają o to, że ma nierówno
pod sufitem, ale przynajmniej wysłuchał jej i obiecał, że sprawdzi wszystko, co mu
powiedziała. Nie opuściły jej, niestety, złość i frustracja.

Złość, frustracja i ten natarczywy sterylny zapach szpitala.
Ojciec...
Szybko zablokowała przypływ wspomnień. Nie myśleć o tacie. Jezu, trzeba się stąd jak

najszybciej wydostać. Nie może znowu rozrywać starych ran. Jutro pójdzie do komisariatu i
zobaczy, czy uda jej się rozpoznać kogoś w ich kartotece.

Jeśli zobaczy tam którąkolwiek z ich twarzy, rozpozna ją natychmiast. Każdy szczegół i rys

na stałe wrył się jej w pamięć.

background image

- Wypuszczą ją jutro - powiedział Lester, kiedy Powers odebrał telefon. - Dziś było u niej

dwóch detektywów.

Powers zaklął pod nosem.
- Trzeba się było do niej dostać, kiedy była jeszcze nieprzytomna.
- Mówiłem ci już, że jej pokój jest tuż obok dyżurki pielęgniarek. Nie dałbym rady nic

zdziałać niezauważony. Znajdę jakiś sposób, żeby dopaść ją jutro.

- Lepiej, żeby tak było. Gdybyś się nie spóźnił, nie musiałbym schodzić do lądowania tym

helikopterem. Do diabła, ona może mnie rozpoznać!

Nie przejmuje się faktem, że kobieta może także rozpoznać ich dwóch, jego i Deckera,

pomyślał Lester.

- Może nie trzeba było się dołączać?
- I zaufać wam, że wykonacie dobrze robotę? Musiałem mieć pewność. To zbyt poważna

sprawa. To ja odpowiadam za to przed Betworthem.

Gnojek.
- Ale w tej kwestii możesz mi zaufać. Dam ci znać, kiedy ona przestanie być dla nas

problemem.

Lester rozłączył się. Oparł się o ceglany mur i spojrzał w górę na siódme piętro szpitala.

Szkoda, że nie udało mu się dopaść tej Graham przed rozmową z policją.

No cóż, był już przyzwyczajony do naprawiania spartaczonych akcji.

Następnego dnia, późnym popołudniem, Sara czekała na Alex przed komisariatem. Nadal

była w roboczym stroju, co wskazywało, że przyjechała prosto z miejsca kataklizmu.

- Udało się?
Alex ponuro pokręciła głową.
- Wygląda na to, że mają tam chyba tysiące twarzy... Ale wszystkie zlewały mi się w jedną.

Jeszcze tu wrócę.

- Domyślam się. - Sara otworzyła samochód i przepędziła Montiego na tylne siedzenie. -

Kiedy?

- Jutro. - Alex zajęła miejsce pasażera. - Muszę zabrać z Arapahoe Junction samochód,

który wynajęłam. Możemy tam teraz pojechać?

Sara kiwnęła głową.
- Po to przyjechałam. Pomyślałam, że może zechcesz wrócić. - Zjechała z krawężnika. -

Zdrzemnij się teraz trochę. Jak cię znam, pewnie jeszcze nie powinnaś wychodzić ze szpitala.

- To ty powinnaś się wyspać. - Alex spojrzała do tyłu na golden retrievera, który rozłożył

się na całą długość tylnego siedzenia. - Tak jak Monty.

- On potrzebuje snu. To on wykonuje całą robotę. Ja tylko za nim chodzę.
- Tak, jasne - powiedziała Alex, niewidzącym wzrokiem spoglądając przez okno. - Leopold

nie ma pewności, czy sobie tego wszystkiego nie wymyśliłam. Mówi, że nie ma żadnych
dowodów na moją wersję. A ty czy mi wierzysz, Saro?

- Oczywiście, że ci wierzę. Zadzwoniłam do Johna, gdy wczoraj od ciebie wyszłam. Postara

się wpłynąć na ekipę FBI, która została wydelegowana do zbadania sprawy tamy.

Jeśli ktokolwiek mógł w ten sposób zadziałać, to tylko mąż Sary, John Logan, pomyślała

Alex. Był miliarderem, którego wpływy rozciągały się od politycznych elit Waszyngtonu po
Wall Street.

- To dobrze. Chociaż naprawdę nie wiem, co mogliby znaleźć przy tamie, na co wcześniej

nie natrafili. Przeczesali cały teren bardzo dokładnie. - Potarła skronie. - Ale może chociaż
uda im się zidentyfikować pilota i helikopter?

- Możliwe. - Sara zerknęła na nią kątem oka. - Przestań już o tym rozmyślać i zdrzemnij się

chwilę.

- Co jeszcze mówił Logan?
- Niewiele - skrzywiła się Sara. - Kazał mi wracać do domu. Powiedział, że wystarczy mu,

że pracuję w miejscach katastrof, i nie ma zamiaru pozwalać mi na narażanie się jakimiś
bydlakom, którzy wysadzają tamy. I tak wciąż się o mnie martwi.

- I co ty na to?
- Nic. Nie spodziewał się, że się poddam. Powiedziałam mu, że wrócę do domu, kiedy

skończę pracę. - Sara spochmurniała. - Co może nastąpić już lada dzień. Zdaje mi się, że

background image

planują jutro zmienić status akcji w Arapahoe z ratunkowej na usuwanie skutków katastrofy.
Mówią, że nie ma już większych szans na znalezienie kogoś żywego.

- Cholera.
- No właśnie. - Sara wzięła głęboki oddech. - Ale nawet jeśli skończy się praca tutaj, nie

zamierzam zostawiać cię samej. Jeśli nie pojedziesz ze mną do domu, ja zostanę z tobą tutaj.

- Nie. Twój mąż ma rację, martwiąc się o ciebie. Masz już i tak zbyt wiele na głowie, żeby

się jeszcze mną przejmować.

- Zamknij się - powiedziała Sara. - Już o tym rozmawiałyśmy.
- Nie jesteś za mnie odpowiedzialna.
Sara milczała.
Boże, ależ ona jest uparta! - pomyślała Alex.
Uparta, lojalna i odważna, a do tego najlepsza przyjaciółka, jaką można sobie wyobrazić. I

dlatego właśnie trzeba ją zmusić, żeby wróciła do domu i męża, i zostawiła Alex z jej
problemami. Ale w tej chwili nie miała siły się z nią sprzeczać. Była tak zmęczona, że z
trudem mówiła. Oparła głowę na zagłówku.

- Porozmawiamy później.
Sara zachichotała.
- Dokładnie to samo powiedział mi John. I tym samym tonem. - Włączyła światła mijania. -

I powiem ci, co ja mu na to odpowiedziałam. Nie zadzieraj ze mną, bo poszczuję cię moim
psem.

Alex uśmiechnęła się pod nosem.
- Porozmawiamy później - powtórzyła.
- Śpij spokojnie. Przed nami jeszcze godzina jazdy na miejsce katastrofy.
Alex wątpiła w to, że uda jej się zasnąć i w milczeniu przyglądała się mijanym wzgórzom.

Pięknie tu. Purpurowe cienie, białe szczyty gór w oddali, cudowna przyroda. W miejscach tak
pięknych jak to nie powinny się dziać tak straszne rzeczy...

Rozdział 2

Ocknęła się nagle w całkowitych ciemnościach.
Monty szczekał i skakał po siedzeniu, próbując dostać się do tylnej szyby.
Potrząsnęła głową, żeby się dobudzić.
- Co mu jest?
- Nie wiem. - Sara patrzyła we wsteczne lusterko. - Może nie podoba mu się ten dupek,

który siedzi mi na ogonie?

Alex spojrzała za siebie na dwa błyszczące reflektory samochodu jadącego za nimi.
- Monty jest mądrym psem, ale wątpię, żeby znał się na wykroczeniach drogowych.
- Nigdy nie wiadomo - powiedziała Sara, marszcząc czoło. - To niepodobne do niego tak... -

Odprężyła się. - Dzięki Bogu, ten dureń postanowił mnie wyprzedzić. Niech sobie jedzie. Nie
wiem, czemu tak się spieszy. Przecież jadę z maksymalną dozwoloną tu prędkością. Można
by pomyśleć, że... - Monty rzucił się do bocznej szyby, a jego szczekanie stało się jeszcze
bardziej przeraźliwe, kiedy obcy samochód zrównał się z ich autem. - Uspokój się, piesku.
Wszystko jest w porządku.

Ale to nie była prawda. Alex kątem oka zauważyła błysk metalu w dłoni człowieka

jadącego drugim samochodem. O Boże, to broń!

- Schyl się! - krzyknęła, rzucając się na Sarę i przyciskając ją do drzwi.
Szyba rozleciała się w drobny mak, a Sara jęknęła, kiedy dosięgła jej kula. Opadła na

kierownicę, a na jej plecach pojawiła się plama krwi.

Dżip wpadł w poślizg i zaczął kręcić się w kółko.
Alex chwyciła kierownicę, szukając równocześnie stopą pedału hamulca, kiedy samochód

wypadł z górskiej drogi.

Śmierć.
Zaraz zginą.
Dżip runął w dół skalnego zbocza w czekającą na niego ciemność.

Samochód zatrzymał się gwałtownie. Oszołomiona Alex zorientowała się, że uderzył w

drzewo.

Na tylnym siedzeniu Monty kręcił się i rozpaczliwie skomlał, próbując dostać się do Sary.

background image

Sara leżała wciśnięta między kierownicę a drzwi, z jej rany nadal spływała krew.
- Sara... - Trzeba ją koniecznie wydostać z samochodu i zatamować krwawienie.
Alex otworzyła drzwi od swojej strony i chciała wysiąść, ale nagle zobaczyła, że pod jej

stopami nic nie ma.

Spojrzała w dół i przełknęła z trudem ślinę, kiedy dotarła do niej groza sytuacji. Dżip zwisał

ze sterczącej skały, setki metrów nad przepaścią. Na krawędzi skały rosła cherlawa sosna i to
właśnie ona powstrzymywała samochód przed runięciem w dół. Nie było szansy na
wydostanie się z auta od strony pasażera. Alex sięgnęła ponad nieprzytomną Sara i pchnęła
jej drzwi. Ustąpiły, ale nie otworzyły się wystarczająco szeroko.

Otworzyła więc okno.
- Wyskakuj, piesku.
Monty się jednak nie ruszył.
- Wyłaź, do diabła! Muszę ją stąd wydostać!
Monty przyglądał jej się przez chwilę, po czym wyskoczył przez okno.
Alex przeczołgała się ponad Sara. Monty siedział pod samochodem i skomlał, kiedy

gramoliła się przez okno.

- Wiem, wiem. Zaraz ją wyciągniemy. - Pociągnęła drzwi, zapierając się o karoserię, ale

ustąpiły zaledwie na kilka centymetrów. Pociągnęła jeszcze raz, wkładając w to całą swą siłę.
Drzwi uchyliły się o kolejnych kilkanaście centymetrów. To powinno wystarczyć.

Chwyciła Sarę pod ręce i pociągnęła. Ciężko jej szło. Była taka niezdarna. Pociągnęła

znowu. A co będzie, jeśli tym szarpaniem sprawi, że Sara będzie jeszcze mocniej krwawić?
Lepiej o tym nie myśleć. Co innego może zrobić w tej sytuacji? Jeśli ta sosna nie wytrzyma
naporu samochodu, dżip może w każdej chwili spaść w przepaść.

Byle tylko wydostać Sarę z samochodu i umieścić ją w bezpiecznym miejscu.
Zajęło jej to kilka długich minut, ale w końcu udało jej się wydostać przyjaciółkę z dżipa i

odciągnąć ją od krawędzi przepaści.

Monty usiadł obok nieprzytomnej Sary i wpatrywał się w Alex błagalnym wzrokiem.
- Wiem, piesku. Postaram się jej pomóc. - Rozpięła Sarze sweter, potem bluzkę. Rana

postrzałowa była dość wysoko i nie krwawiła tak bardzo, jak się obawiała. - Zostań przy niej,
Monty.

Wróciła do dżipa, wyciągnęła torbę Sary, a z niej telefon komórkowy.
Zadzwonić na pogotowie i wezwać pomoc.
Żeby tylko przyjechali jak najszybciej i uratowali Sarę.
Operator w centrali był szybki i sprawny, ale Alex nie potrafiła podać mu żadnych

konkretnych informacji.

- Nie wiem, gdzie jestem. Gdzieś na autostradzie numer 30 między Denver a Arapahoe

Junction. Mówiłam już panu, że obudziłam się i...

Ktoś świecił latarką w ich stronę.
Alex zauważyła sylwetkę mężczyzny na tle świateł samochodu stojącego przy szosie.
Monty zawarczał.
Serce zaczęło jej łomotać. Tylko spokój. Nie panikować. Ten człowiek nie zdołałby się do

nich dostać, nawet jeśli próbowałby zejść po zboczu. A z tej odległości i pod takim kątem
celny strzał byłby praktycznie niemożliwy.

- Nie będę się rozłączać - powiedziała do operatora. - Postarajcie się mnie namierzyć. Może

przynajmniej uda wam się zawęzić pole poszukiwań do najbliższej stacji bazowej mojej sieci
telefonicznej. - Przyciągnęła Monty’ego pod ścianę nawisu skalnego, pod którą leżała Sara, i
skryła się tam w nadziei, że ten bydlak na drodze nie zobaczy ich z góry.

Co będzie, jeśli jednak spróbuje tu zejść? Nie miała żadnej broni. Zostawiła pistolet w

przyczepie. Boże, czuła się tak bezbronna, jak kaczka wystawiona na odstrzał.

Do diabła, wcale nie była bezbronna. Usłyszy gnojka, jak będzie się skradał, i podejmie z

nim walkę. Zaatakuje go i zepchnie z tej cholernej skały. Pobiegła do dżipa i wyciągnęła i
bagażnika apteczkę i koc. Broń. Czego mogłaby użyć jako broni? Może saperki, którą Sara
zawsze wozi w samochodzie? chwyciła saperkę i pobiegła z powrotem do leżącej Sary.

Opatrzyła ranę przyjaciółki i przykryła ją kocem. Słodki Jezu, czemu ona nie odzyskuje

przytomności? Przysunęła się bliżej Sary i objęła ją ramieniem. Drugą dłoń zacisnęła na
trzonku saperki.

background image

Arapahoe Junction

Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna wyszedł z pokoju Sary, kiedy na korytarzu

szpitalnym pojawiła się Alex.

- Panna Graham? Nazywam się John Logan - przedstawił się.
Rozpoznała go ze zdjęć, które pokazywała jej kiedyś Sara. Nie oddawały one jednak jego

dominującej osobowości. Wpadł w furię, kiedy Alex zadzwoniła do niego parę godzin temu,
gdy obie z Sara znalazły się w szpitalu. Teraz był już opanowany i chłodny, nawet bardzo
chłodny. Nie może jednak mieć do niego żalu, pomyślała z rezygnacją. Pewnie winił ją za
wypadek Sary i miał rację.

- Lekarze mówią, że nic jej nie będzie. Za kilka dni ją wypiszą, chociaż będzie musiało

upłynąć parę miesięcy, zanim całkowicie wyzdrowieje.

- Wiem. - Jego odpowiedź była szorstka i lakoniczna. - Za to nie wiem, w jaki sposób mam

zapewnić jej spokój i czas na pełną rekonwalescencję.

- Nie rozumiem co pan ma na myśli.
- Sara mówiła mi, że jest pani dobrą przyjaciółką, więc powinna pani wiedzieć, że misją jej

życia jest ratowanie innych. Ona musi pomagać innym. - Zacisnął usta. - I wygląda na to, że
obecnie przedmiotem jej troski jest pani.

- Mówiłam jej, że nie chcę, żeby się angażowała.
- Posłuchała? Oczywiście, że nie. Pani nie tylko wpadła w tarapaty, ale jest też jej

przyjaciółką. - Ton jego głosu stał się jeszcze bardziej szorstki. - Więc proszę zachować się
jak przyjaciółka i zniknąć na jakiś czas z życia Sary.

Alex skinęła głową.
- Porozmawiam z nią jeszcze raz.
- Czy pani mnie słucha? Nie o to chodzi. Pani musi zostać ulokowana w jakimś

bezpiecznym miejscu, żeby Sara mogła w spokoju dochodzić do siebie i nie martwić się o
panią. Dociera to do pani?!

Pokręciła głową.
- Nie. Nie wiem, o czym pan, u diabła, mówi!
- Mówię o tym, że nie może się pani wałęsać i narażać na to, że znowu ktoś będzie do pani

strzelał.

- Zapewniam pana, że sama też bym chciała tego uniknąć - powiedziała cierpko.
- To dobrze. A więc zrobimy tak. Ja zadzwonię do FBI załatwię, żeby umieścili panią w

bezpiecznym miejscu, a sami najęli się dochodzeniem w sprawie tego rozbitego helikoptera i
próby zabójstwa pani i Sary. Zapewnią pani wygodę i bezpieczeństwo, i w ten sposób
rozwiążemy... - Przerwał, kiedy zobaczył jej minę. - Dlaczego, u diabła, nie?!

- Ja też mam coś do załatwienia. Nie mogę się ukrywać. Będę ostrożna i przyjmę nadzór

FBI, ale nie zamierzam chować się w mysiej dziurze i pozwalać, żeby te sukinsyny mnie
zastraszyły.

- Wydaje się pani, że ta sprawa jest warta ryzyka?
- Uważam, że warte ryzyka jest odnalezienie ludzi, którzy skrzywdzili moją przyjaciółkę. A

jeśli do tego są odpowiedzialni za przerwanie tamy, to tym bardziej nie ma o czym mówić.
Nie sądzę, żeby pan pozwolił się zamknąć gdzieś z dala od tej sprawy.

- Zrobiłbym wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo Sarze. - Spojrzał Alex prosto w oczy.

- W innych okolicznościach prawdopodobnie podziwiałbym pani zaangażowanie, ale nie
pozwolę, żeby pani wszystko zrujnowała. Kocham żonę i nie dopuszczę, żeby ktoś znowu ją
skrzywdził.

- Nic jej się nie stanie. Obiecuję. Nie zgodzę się, żeby się do mnie zbliżyła.
- To nie wystarczy. - Zaklął pod nosem. - Myśli pani, że ja nie zamierzam dopaść tych

sukinsynów, którzy postrzelili Sarę? Nie nie mogę się tym teraz zająć. Najpierw muszę
zapewnić jej bezpieczeństwo i warunki do wyzdrowienia. Niech pani mnie pozostawi
działanie.

Pokręciła głową.
Wziął głęboki oddech.
- Proszę to przemyśleć i rozważyć spokojnie. Zabieram Sarę do naszego domu nad

oceanem. Kiedy wydobrzeje na tyle, żeby móc zadawać pytania, chciałbym jej powiedzieć, że
jest pani całkowicie bezpieczna.

background image

- Przykro mi, ale uważam, że nie ma sensu dłużej o tym rozmawiać. Nie mogę tego zrobić.
Na twarzy Logana malowały się mieszane uczucia, kiedy patrzył, jak Alex otwiera drzwi do

pokoju Sary.

- Niech mi pani wierzy, że mnie także jest przykro. - Odwrócił się i podszedł do policjanta

stojącego na straży w końcu korytarza.

To zabrzmiało niemal jak groźba, pomyślała Alex. Logan najwyraźniej lubił działać po

swojemu i bardzo troszczył się o Sarę. Ale ona też martwiła się o przyjaciółkę. Całą drogę do
szpitala była przerażona i dopiero zapewnienie lekarzy, że Sara z tego wyjdzie, ją uspokoiło.

Sara leżała z zamkniętymi oczami, ale musiała wyczuć obecność przyjaciółki, bo uniosła

powieki, gdy tylko Alex podeszła do jej łóżka.

- Cześć.
- Jak się czujesz?
- Słabo. Nafaszerowali mnie jakimiś chemikaliami. - Sara mówiła cicho i niewyraźnie. -

Wydaje mi się... Czy był tu John?

- Tak.
- To dobrze. Zawsze chciałam, żebyś go poznała.
- Wolałabym, żeby to nastąpiło w innych okolicznościach.
- Gdzie jest Monty?
- Leży pod twoim łóżkiem. Rozpętałam tu istne piekło, żeby pozwolili mu tu zostać.

Pomógł dopiero argument, że jesteś członkiem ekipy ratunkowej. Ty i inni ratownicy
jesteście dla nich bohaterami.

- Brednie. Ale dzięki za Monty’ego... - Sara ziewnęła. - Jestem śpiąca.
- Zaraz sobie pójdę. Chciałam tylko zobaczyć... Chciałam się upewnić, że nic ci nie jest.
- Jestem cała... - Oczy Sary zamykały się. Nagle się ocknęła. - Kto to zrobił? Kto chciał cię

zabić?

- Nie wiem. Uciekł przed przyjazdem straży pożarnej.
- Powiedz Johnowi. Mogłaś... To się może znowu zdarzyć.
- Nie przejmuj się, nic mi nie będzie. Leopold zadzwonił do FBI i załatwią mi ochronę. -

Alex odgarnęła włosy z czoła przyjaciółki. - W końcu to ciebie postrzelono.

- Słabo celował?
- Myślę, że celował do ciebie, bo chciał, żeby samochód wypadł z drogi, rozbił się o skały i

eksplodował. Wtedy nie zostałoby zbyt wiele dowodów. - Pochyliła się i pocałowała Sarę w
policzek. - Przestań się tym zamartwiać i zaśnij. Wszystko będzie dobrze. Pójdę już.
Detektyw Leopold chce, żebym porozmawiała z Bobem Jurgensem, jakimś agentem z FBI.

- Dobrze. Ale porozmawiaj z Johnem... - Sara znowu zapadała w sen spowodowany lekami.

- On to załatwi. John jest dobry w załatwianiu takich spraw.

Nagle Alex przypomniała sobie wyraz twarzy Logana, kiedy powiedziała mu, że nie

zamierza postąpić, tak jak on sobie życzy.

- Nie wątpię, że tak jest - mruknęła, ruszając do wyjścia. - Wyobrażam sobie, że jest też

całkiem niezły w psuciu takich spraw.

Sara spała.
Logan siedział obok niej na krześle i trzymał rękę na jej dłoni. Boże, wygląda tak

bezbronnie.

Nie panikować. Lekarz powiedział, że nic jej nie będzie.
Oby miał rację. Logan nie zniósłby, gdyby coś takiego odebrało mu Sarę...
Ale lepiej o tym nie myśleć. Sara wyjdzie z tego.
Monty pisnął, podniósł się i oparł pysk na jego kolanach.
- Szszsz. - Pogłaskał psa po głowie. - Musimy pozwolić jej się wyspać. Teraz musimy się

nią opiekować, piesku.

Tak, zaopiekuje się Sara. Nic takiego już się jej więcej nie przydarzy. Nie pozwoli, żeby

ktoś ją skrzywdził. Posiedzi z nią jeszcze przez chwilę, trzymając ją za rękę i ciesząc się
faktem, że żyje i nadal z nim będzie. A potem zadzwoni do Galena.

Biały Dom, godz. 3.35

- Panie prezydencie, mogę z panem chwilę porozmawiać?

background image

Andreas opadł na oparcie fotela i potarł oczy. Boże, jest taki zmęczony. Chyba się starzeje.
- Jeśli tylko nie zamierzasz poinformować mnie, że znowu był zamach bombowy, Keller. W

tej chwili chyba nie zniósłbym następnego.

Pracownik tajnych służb uśmiechnął się słabo, ale pokręcił głową.
- Pozwolę sobie nie zgodzić się z panem. Znam pana już tak długo, że wiem, iż w stanach

zagrożenia natychmiast wraca pan do formy.

- Twoja odpowiedź jest bardzo uprzejma - skwitował Andreas. - Ale całkowicie nietrafiona.

Z czym przyszedłeś, Keller?

- Chodzi o pańską wizytę w Arapahoe Junction. Niepokoją mnie pewne doniesienia z

tamtych stron. Chciałbym odwołać pański wyjazd.

Andreas wyprostował się.
- Jakie doniesienia?
- Mówiłem panu o ostatnim osunięciu się ziemi. Tam nie jest bezpiecznie.
- Bzdury. - Andreas przyjrzał się uważnie twarzy Kellera. - Mówiłeś mi, że katastrofa z

tamą była najprawdopodobniej wywołana trzęsieniem ziemi. A to drugie osunięcie ziemi było
wynikiem wstrząsu następczego. Czy coś się zmieniło w tej kwestii?

- Nie, to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Nie pojawiło się nic podejrzanego.
- A zatem chcę tam pojechać i przekonać się o wszystkim na własne oczy.
- Sir, przecież nie narażalibyśmy się na kompromitację.
- Kompromitacja? Co za gładkie i delikatne słowo, kiedy mówimy o śmierci ponad stu osób.

- Spojrzał w oczy Kellerowi. - Z tym, że wydarzają się kataklizmy naturalne, muszę się
pogodzić. Ale nie godzę się na to, że nie sprawdzamy wszystkich ewentualności i nie badamy
dokładnie, co się wydarzyło.

- CIA zapewniła mnie, że nie ma absolutnie żadnych śladów zaangażowania terrorystów w

wypadki przy tamie w Arapahoe. Ben Danley twierdzi, że Cordoba i jego grupa
terrorystyczna Matanza byli zbyt zajęci przygotowywaniem zamachu na ambasadę w Mexico
City. Nawet jeśli rozszerzyli swoją działalność, to musieliby zaangażować niesamowite
środki, żeby zaatakować nas na naszym terenie. Ich dotychczasowe modus operandi było
inne.

- Co wcale nie znaczy, że go nie zmienili. Może przechodzą do wyższej ligi?
- Mexico City to już całkiem wysoka liga, sir - zauważył spokojnie Keller. - Zginęło dwóch

pracowników ambasady. Wiem, że to mało w porównaniu z Arapahoe Junction, ale uważam,
że Matanza wkracza na...

- Już dobrze. Wiem, o co chodzi - przerwał mu Andreas. - Po prostu nie myślałem. - Był tak

zmęczony, że miał problemy z koncentracją. - Powiedz mi zatem, jaki jest prawdziwy powód,
dla którego nie chcesz, żebym jechał do Arapahoe?

Keller zawahał się.
- Nie chodzi tylko o ten wyjazd. Uważam, że nie powinien pan się ruszać z Białego Domu

przez kilka miesięcy. Dowiodłem już, że tutaj potrafię zapewnić panu bezpieczeństwo. Od
czasu wyborów udało nam się zapobiec dwóm próbom zamachu na pańskie życie.

- I jestem wam bardzo wdzięczny. - Prezydent skrzywił się. - Szczególnie wdzięczny jestem

za to, że udało wam się uchronić Chelsea przed atakami.

- Nie oczekuję specjalnych podziękowań za to, co należy do moich obowiązków, sir. Ja

tylko mówię, że próby zamachów Matanzy na pańskie życie stają się coraz groźniejsze i
częstsze. Nadejdzie moment, w którym Cordoba i jego ludzie będą musieli w końcu
skuteczniej zadziałać albo się wycofać, ale wtedy stracą twarz w oczach swoich towarzyszy.
Myślę, że ten moment jest bardzo bliski.

- Ja też tak sądzę.
- Więc niech pan tam nie jedzie. W tę podróż może wybrać się wiceprezydent. Zaoferował

się, że może pojechać wszędzie tam, gdzie podejrzewamy zamach na pana.

- I zgodziłem się, żeby Shepard wystąpił w moim imieniu w dwóch bardzo niestabilnych

politycznie miejscach.

- Ale wysłanie go teraz do Arapahoe byłoby nawet logiczne. Był tam z wizytą w

towarzystwie agentów służb bezpieczeństwa wewnętrznego, tuż po przerwaniu tamy. Mógłby
mu pan dać całkowite pełnomocnictwo.

- Nie wiemy, czy w Arapahoe istnieje jakieś realne zagrożenie. Nie pozwolę, żeby Matanza

zmieniała mój plan wizyt. Byłem uległy, poddawałem się twoim zakazom, mimo że mi się to

background image

nie podobało. Ale teraz, skoro nie masz dowodów, pojadę do Arapahoe, tak jak planowałem. -
Prezydent uśmiechnął się, pochylając się nad biurkiem. - To twoja działka, żeby mnie
chronić. Jeśli coś mi się stanie, zapewniam, że moja żona cię dopadnie.

Keller westchnął głośno.
- Nawet przez chwilę w to nie wątpiłem, panie prezydencie.

Ben Danley wstał, kiedy Keller wyszedł z gabinetu Andreasa.
- Nie udało się?
Keller pokręcił głową.
- Zamierza jechać. - Jego twarz wykrzywił grymas. - Miałbym szansę go powstrzymać,

gdyby nie to, że ty i twoi koledzy z CIA zapewniacie, że Matanza nie ma nic wspólnego z
uszkodzeniem tamy. Może jednak chcesz zmienić zdanie?

Danley wzruszył ramionami.
- Muszę mówić, tak jak jest. Dopóki nie pojawią się nowe dowody, zamierzam trzymać się

wersji z raportu mojego wywiadu.

- Cóż, twój wywiad mógł być nieco sprawniejszy w przypadku zamachu w Mexico City.
- Nie muszę wysłuchiwać takich uwag od ciebie, Keller - powiedział lodowatym tonem

Danley. - Nie masz pojęcia, z czym musimy się zmagać.

- Gdybym miał, pewnie potrafiłbym lepiej was ocenić. W służbach bezpieczeństwa wszyscy

powinniśmy być jak jedna wielka rodzina. - Podniósł rękę, żeby powstrzymać Danleya, który
już otwierał usta. - Nie obchodzi mnie, co robi CIA, jeśli tylko nie włazi mi w drogę. -
Kciukiem wskazał za siebie na drzwi gabinetu Andreasa. - Lubię tego upartego sukinsyna i
zamierzam upewnić się, że jego życiu nic nie zagraża.

- W jaki sposób, skoro nawet nie możesz go odwieść od pomysłu jeżdżenia po całym kraju?

- Danley, nie czekając na odpowiedź, ruszył do wyjścia. - Dam ci znać, jeśli sytuacja się
zmieni.

Dopiero kiedy jechał Pennsylvania Avenue, Danley zdecydował się zadzwonić do

Betwortha.

- Prezydent przyjedzie do Arapahoe. Dopóki nie będzie żadnych dowodów sabotażu,

Kellerowi nie uda się go przekonać, żeby zrezygnował z podróży.

- Tak też myślałem - przyznał Betworth. - Oczywiście Andreas mógłby coś podejrzewać. I

chociaż wskazania sejsmografów trochę uśpiły te podejrzenia, to jednak wiadomo... - Zamilkł
na chwilę, zastanawiając się nad czymś. - Niepokojąca jest ta sprawa z Alex Graham. Zdaje
się, że będziemy musieli wprowadzić pewne poprawki do naszego planu. Będziemy w
kontakcie. - Rozłączył się.

Stokton w stanie Maine

Judd Morgan zesztywniał, czując, że ktoś go obserwuje przez otwarte okno jego domu.
Może to Runne?
Pochylił się nad płótnem, nasłuchując.
Nie, to nie Runne.
Ciągle za mało fioletu w załamaniach płaszcza mężczyzny, którego malował. Pociągnął

kilka razy najmniejszym pędzelkiem i zawołał:

- Galen, co ty tu, u diabła, robisz?
- Skąd wiesz, że to ja?
Morgan odwrócił się w stronę okna.
- Rozpoznałem twój chód.
Galen zachichotał.
- Pewnie dlatego zostawiłeś niezamiecione te wszystkie liście pod swoim oknem. -

Podciągnął się na parapet i przełożył nogę do mieszkania. - Skrzyp, chrup, chrzęst.
Szeleściłem wystarczająco głośno?

- Wiesz dobrze, że tak. - Sean Galen, kiedy się postarał, potrafił być cichy i śmiercionośny

jak pantera. - Hałasowałeś niczym hipopotam.

- Pomyślałem, że mądrze będzie uprzedzić cię, że nadchodzę. Widziałem, jak reagujesz na

nieoczekiwanych gości, a Elena chciałaby mnie jeszcze zobaczyć w jednym kawałku.

- Co u niej słychać?

background image

- W porządku. Jest silna i piękna.
- I zabójcza.
- Tylko wtedy, kiedy ktoś ją zdradzi. Masz szczęście, że cię nie wyśledziła i nie poderżnęła

ci gardła.

Judd wzruszył ramionami.
- Zrobiłem to, co musiałem. Starałem się, żeby nikt nie ucierpiał.
- I uciekłeś z trzydziestoma milionami w prochach.
- Potrzebowałem ich. - Odłożył pędzel. - Dlatego tu przyszedłeś? Chcesz zaoszczędzić

Elenie kłopotu rewanżu?

Galen pokręcił głową.
- Nie byłaby mi za to wdzięczna. Ucieszy cię pewnie fakt, że Elena nie roztrząsa już

przeszłości, tylko patrzy w przyszłość.

- Cieszę się. - Judd uśmiechnął się. - I ulżyło mi. Lubię Elenę. - Uśmiech zniknął mu z

twarzy. - Ciebie, Galen, też ciebie. Przykro mi, że was zawiodłem. Wiesz, po co były mi te
pieniądze.

- Potrzebowałeś ich na łapówkę dla grupy uderzeniowej CIA, która miała na ciebie zlecenie.

Do cholery, próbowałem różnych sposobów, żeby cię oczyścić z zarzutów. Czemu nie
poczekałeś jeszcze trochę?

- To trwało zbyt długo. Może przez jakieś trzy miesiące by się udało, ale w końcu by mnie

dopadli. Potrzebowali kozła ofiarnego, a w takiej sytuacji jakieś zwłoki są bardzo przydatne.

- Cóż, najwyraźniej pieniądze nie pomogły, inaczej nie ukrywałbyś się w tych lasach.
- Spokojna głowa. Mój człowiek dotarł już do samej góry w sprawie tej sankcji

północnokoreańskiej.

- Chyba że sami cię znajdą, zanim ty dorwiesz ich z ukrycia. - Galen przerwał. - Tak jak ja

to zrobiłem - dodał po chwili.

Judd uśmiechnął się słabo.
- Ale ty jesteś w tych sprawach szczególnie uzdolniony.
- Nie było łatwo. Przeprowadzałeś się cztery razy w ciągu ostatniego miesiąca.
- To jak mnie znalazłeś?
- Przez twoją nową obsesję. - Galen spojrzał znacząco na płótno stojące na sztalugach. -

Mieszkałeś parę miesięcy na moim ranczu. Wiedziałem, że będziesz potrzebował farb, płótna,
a wyjątkowo lubisz dobrej jakości farby od tego sprzedawcy w Nowej Szkocji.

Judd pokiwał głową z uznaniem.
- Bardzo dobrze. A kolejne pytanie brzmi, po co mnie szukałeś?
- Mam dla ciebie pracę.
Judd zamarł.
- Domyślam się, że nie chcesz mnie zatrudnić do namalowania portretu Eleny.
- No co ty!
- W takim razie muszę odmówić. Już w tym nie robię.
- Wynagrodzenie jest bardzo atrakcyjne.
- Galen, ja nie potrzebuję pieniędzy.
- Nawet o tym nie pomyślałem. Zwłaszcza, że zabrałeś pieniądze Chaveza. Za to

potrzebujesz, żeby ktoś zdjął z ciebie tę sankcję, a ja znam człowieka, który może to zrobić.

- W zamian za...? - Judd wykrzywił usta. - Kogo chce sprzątnąć?
Galen zaprzeczył ruchem głowy.
- Trzeba ochronić czyjeś życie. - Galen usiadł ciężko na krześle i wyciągnął przed siebie

nogi. - Mógłbym się napić kawy z tego dzbanka? Cholernie zmarzłem idąc pieszo od szosy.

- Nikt cię do tego nie zmuszał. - Judd przeszedł przez pokój, napełnił filiżankę i podał ją

Galenowi. - Jeśli twój człowiek chce mi zapłacić za ochronę czyjegoś życia, to znaczy, że nie
będzie to wcale łatwa sprawa.

- Niełatwa - przyznał Galen.
- Kto to?
- Alex Graham.
- Nigdy o nim nie słyszałem.
- O niej. Jest fotoreporterką robiącą zdjęcia w Arapahoe Junction.
Judd zastanowił się.
- Arapahoe Junction?

background image

- Nawet jeśli wypadłeś z obiegu, musiałeś słyszeć o tej katastrofie.
- A, tak. Słyszałem. I?
- Ta kobieta twierdzi, że widziała, jak ktoś wywołał osunięcie ziemi po drugiej stronie tamy.
- Myślałem, że pęknięcie tamy było wypadkiem.
- Nie ma żadnych dowodów na to, że było inaczej, ale FBI nie chce ryzykować. Dwa dni

temu ktoś próbował zabić Graham. Zamiast niej, postrzelili jej przyjaciółkę, Sarę Logan.

Uniósł brwi.
- Logan?
- Tak, żonę Johna Logana. Nic jej nie będzie, ale John jest zaniepokojony. Chce mieć

pewność, że Alex Graham nie zbliży się do jego żony dopóki ta afera się nie wyjaśni.

- Ta kobieta stała się celem, bo była świadkiem? To dlaczego policja albo FBI nie

umieszczą jej w jakimś bezpiecznym miejscu?

- Ona się na to nie zgodziła. Logan próbował ją namówić, ale się uparła.
- Więc jak ja mam zapewnić jej bezpieczeństwo, skoro ona woli być na widoku?
Galen uśmiechnął się.
- Nie pomyślałbym, że zechcesz się wykręcić z powodu drobnych utrudnień. Zrobisz, co

będzie konieczne. Mówiłem ci, że Logan chce mieć pewność.

- A Logan załatwi, żeby zdjęli ze mnie tę sankcję? - Judd pokręcił głową z

niedowierzaniem. - Już wcześniej próbował pociągnąć za jakieś sznurki, ale nic z tego nie
wyszło.

- Nie dałeś mu wystarczająco dużo czasu. Od czasu, jak jest w służbach bezpieczeństwa

wewnętrznego, ma dostęp do prezydenta. Jedyne, co musisz zrobić, to zapewnić
bezpieczeństwo Alex Graham do czasu, kiedy FBI dowie się, co naprawdę wydarzyło się w
Arapahoe Junction.

- Jak rozumiem, nie otrzymam mojego „wynagrodzenia”, dopóki tej kobiecie będzie coś

zagrażać?

- Właśnie.
- To absurd. Jeśli wyjdę z ukrycia i będę odgrywał ochroniarza, zaraz mnie dopadną i

wyeliminują.

- Może uda ci się w jakiś sposób to obejść? Wynagrodzenie jest tego warte.
Wolność. Tak, ona jest warta niemal każdego ryzyka. Zamyślił się nad tym. Propozycja była

kusząca. Logan to uczciwy facet i dotrzyma słowa. Judd nie przyznałby się Galenowi, ale
jego własne starania kupienia sobie wolności spełzły na niczym. Z drugiej strony, dostrzegał
też pewne niebezpieczeństwa grożące mu w sytuacji, kiedy pracowałby w cieniu FBI.

Arapahoe Junction...
- Nie, to nie moja sprawa. - Pokręcił głową. - Swoje problemy rozwiążę po swojemu.
- Posłuchaj, ta robota jest dla mnie ważna. Logan to mój przyjaciel. Właściwie to do mnie

zwrócił się z prośbą o wykonanie tej roboty.

- Więc dlaczego się nie zgodziłeś?
- Obiecałem, że będę się trzymał blisko domu i nie chcę niepokoić Eleny. - Przerwał, a jego

twarz rozjaśnił uśmiech. - Jest w ciąży.

- Gratuluję.
- Bardzo się cieszymy. - Uśmiech zniknął. - Więc przychodzę odebrać dług. Już by cię

pewnie dawno wyeliminowali, gdybym nie znalazł dla ciebie kryjówki, kiedy nałożyli tę
sankcję. Jesteś mi to winien, Judd.

- Dlaczego myślisz, że to cokolwiek dla mnie znaczy?
- Tak jak mówiłem, znam ciebie.
- Mylisz się.
- Elena powiedziała, że kiedyś jej groziłeś, że jeśli wpędzi mnie w kłopoty, to ją

wyeliminujesz.

- Łatwo jest pogrozić.
- Ale tak naprawdę nie miałeś tego na myśli?
Owszem, mówił wtedy poważnie. Nie pozwalał sobie na jakiekolwiek zażyłości z ludźmi,

ale Galen wdarł się w jego życie i stał się jego przyjacielem.

- Może.
- Ciężko było to przyznać, co?
Judd uśmiechnął się słabo.

background image

- Zawsze dobrze o mnie myślałeś. Dlaczego? Nie chcesz się przyznać, że się myliłeś?
- Być może. To by zburzyło moje poczucie własnej wartości. Powinieneś się cieszyć, że nie

uważam cię za dupka, tak jak Elena. Nie wierzę, że mógłbyś nas sprzedać za pieniądze.

- Ale to zrobiłem.
- Niezupełnie. - Galen przerwał. - Gdybyś to zrobił, już ja bym dopilnował, żebyś nie

namalował więcej żadnego obrazu. - Dopił kawę i wstał. Z kieszeni kurtki wyciągnął dużą
szarą kopertę i rzucił ją na stolik do kawy. - Dossier Alex Graham. Pomyślałem, że zechcesz
je przejrzeć. Ja się zmywam, a ty przemyśl tę propozycję.

- Już ją odrzuciłem.
- Ale to było, zanim poruszyłem w tobie łagodną strunę. - Galen ruszył do wyjścia,

zatrzymał się jednak w pół drogi i spojrzał na obraz stojący na sztalugach. Przedstawiał on
szczupłego, brodatego mężczyznę w stroju renesansowym, wychodzącego zza zasłony. -
Naprawdę jest dobry. Wyraz jego twarzy jest... wyjątkowy. Szyderczy, chociaż... - zamyślił
się - udręczony.

- Takie jest życie, nieprawdaż? Wszyscy jesteśmy czymś udręczeni.
- Jest w nim jeszcze jakieś napięcie... Ten człowiek wygląda złowrogo. Kim on jest?
Judd wzruszył ramionami.
- To nikt konkretny. Pewnego ranka obudziłem się i po prostu zacząłem go malować.
Galen nadal przyglądał się obrazowi i nagle pstryknął palcami.
- Wiem, to zabójca. Renesansowy zabójca.
- Tak myślisz?
- A nie?
- Pewnie mógłby nim być. - Judd uśmiechnął się lekko. - Ale zapewniam cię, że nie miałem

zamiaru malować autoportretu.

- Niezwykłe... - Galen podszedł do drzwi. - Zadzwoń do mnie - rzucił w progu.
Judd z powrotem wziął do ręki pędzel. Nie zadzwoni do niego. Nie dość, że sprawa dotyczy

Arapahoe Junction, to w ogóle błędem byłoby wplątanie się w tego typu robotę. Nie jest
żadnym ochroniarzem, a ostatnią rzeczą, na jaką ma ochotę, to ochranianie tej kobiety.
Wystarczająco dużo problemów ma z chronieniem siebie. Wykluczone, żeby dał się
przekonać z uwagi na jakieś sentymenty.

Poza tym chce dokończyć ten obraz. Prześladuje go, od kiedy zaczął go malować w zeszłym

tygodniu. Nie ma czasu na żadne przerwy.

Pochylił się nad płótnem.
Dodać więcej cieni w ubraniu.
Więcej ozdób przy aksamitnym kubraku.
I więcej udręki w twarzy zabójcy.

Dopiero po przekroczeniu granicy stanu Massachusetts Galen wystukał numer Logana.
- Znalazłem Morgana i złożyłem mu propozycję - powiedział, kiedy uzyskał połączenie. -

Jest szansa.

- Jesteś pewny, że to właściwy człowiek? On może być nawet bardziej niebezpieczny od

naszego strzelca.

- Zapewne. Dlatego to jego potrzebujesz.
- To wolny strzelec - zauważył Logan. - Wcześniej, kiedy mi mówiłeś, że został

potraktowany niesprawiedliwie, nie zadawałem ci pytań. Ale teraz pytam. To śmierdząca
sprawa. Mówi się, że facet postąpił wbrew rozkazom i nieomal spowodował konflikt
dyplomatyczny. Że zlecenie na tego północnokoreańskiego generała zostało odwołane, a on
mimo to je wykonał.

- W tym rzecz, że nie zostało odwołane. Dopiero po fakcie uznano, że to był błąd.
- On tak uważa.
- A ja mu wierzę. Zrobił to, co mu zlecono, do czego wyszkolił go rząd Stanów

Zjednoczonych. - Słychać było rosnącą irytację w głosie Galena. - Boże, mam już serdecznie
dosyć tej hipokryzji! Nie można mieć wszystkiego. Werbują do wojska dzieciaki z
potencjałem i robią im pranie mózgów, ta gadka o patriotyzmie i służbie ojczyźnie, a potem
wysyłają ich na wojnę, żeby mordowali. Jeśli mają refleks i mocne nerwy, mogą ich nawet
wcielić do oddziałów powietrzno-desantowych, jak to zrobili z Morganem. Nauczyli go, jak
zabijać, wysadzać w powietrze wszystko w zasięgu wzroku i nagradzali go za to. A kiedy

background image

dowiódł, że jest w tym naprawdę dobry, podnieśli stawkę i wysłali go na Środkowy Wschód,
żeby w pojedynkę eliminował wroga na tyłach jego oddziałów. Wiesz, ilu terrorystów zabił w
ciągu ostatnich kilku lat? Ale wybitny znaczy także skazany na stracenie. Morgan stał się za
dobry, więc CIA podeszła go w brudny sposób i rozpętała się afera.

Logan nie odzywał się przez pewien czas.
- Lubisz go - rzekł wreszcie.
- Tak, zawsze go lubiłem. Bóg jedyny raczy wiedzieć dlaczego. I nie poleciłbym ci go,

gdybym nie sądził, że poradzi sobie z tym zadaniem. Morgan ma świetne kwalifikacje.
Potrafi uciekać, ukrywać się i usuwać wszelkie przeszkody na swojej drodze.

Po drugiej stronie znowu zapadła cisza.
- Zawsze mnie zastanawiały te komplikacje, na które natrafiałem, próbując dotrzeć do ludzi

mogących odwołać to zlecenie na Morgana.

- Komplikacje? - zdziwił się Galen.
- To powinno być łatwiejsze. Nie jestem amatorem w kontaktach z politykami i biurokracją,

ale kiedy tylko wspomniałem jego nazwisko, zaraz napotykałem mur.

- Próbowali chronić swoje tyłki.
- Może tak, a może nie.
- Posłuchaj, chcesz go zatrudnić czy nie?
Znowu zapanowała cisza.
- Skoro uważasz, że jest najlepszy do tej roboty. Kiedy będę wiedział, że podjął się zadania?
- Kiedy ja się o tym dowiem.
- A myślisz, że na to pójdzie?
- Trudno powiedzieć. Judd był zawsze nieprzewidywalny. Mam przeczucie, że... Chociaż

nie wiem. Muszę dać mu trochę czasu do namysłu. Zadzwonię do ciebie. - Galen rozłączył
się. Nie chciał niczego obiecywać Loganowi. Instynkt podpowiadał mu, że przekonał Judda,
ale równie dobrze mógł on odrzucić tę propozycję.

To był wyłącznie instynkt. Podczas rozmowy twarz Judda była niewzruszona niczym granit.

Ten facet był całkowicie nieprzewidywalny. Elena mogłaby to potwierdzić. Pewnie nigdy nie
wybaczy mu tej akcji z Chavezem.

Elena. Na myśl o niej mocniej docisnął pedał gazu. Lepiej zapomnieć o Juddzie, Alex

Graham i całej reszcie. Jeśli uda mu się złapać samolot z Bostonu, to jeszcze dziś wieczorem
będzie w domu, razem z Elena.

Skończył.
Był wykończony. Oparł stopy na stoliku do kawy i potarł oczy. Musi dochodzić już trzecia

nad ranem, pomyślał. Od chwili wyjścia Galena pracował nad obrazem bez przerwy parę
bitych godzin.

Nie potrafił jednak ocenić czy to, co namalował, jest dobre. Na pewno jest najlepsze, co

mógł stworzyć z tymi umiejętnościami. Jeszcze rok temu nie mógłby porwać się na taki
obraz. Od lat szkicował twarze, ale kiedy opuścił firmę i zajął się wyłącznie malarstwem, nie
potrafił namalować niczego poza pejzażami i martwą naturą. Dopiero ostatnio zaczął
przedstawiać postaci ludzkie, a teraz portrety stały się jego obsesją. Zafascynowało go
zgłębianie ludzkiej natury, zaglądanie pod powierzchnie i odnajdywanie prawdy o
osobowości. Niewielu ludzi było takimi, jakimi wydawali się z zewnątrz, a malowanie ich
było niczym odkrywanie nowych terytoriów. Judd spojrzał w oczy zabójcy ze swojego
obrazu. Zaprzeczył kiedy Galen zasugerował, że malowanie tego obrazu to rodzaj terapii, ale
to było kłamstwo. Uniósł kubek z kawą w geście toastu i mruknął pod nosem.

- Witaj, bracie.
Skrzywił się. Kawa była zimna i gorzka. Trzeba zrobić świeżą. Odstawił kubek na stolik

obok koperty, którą zostawił Galen.

Tama w Arapahoe.
Lepiej zignorować tę kopertę i jej zawartość. Ważniejsze jest zadbanie o własne

bezpieczeństwo.

Arapahoe Junction...
Po diabła się przejmować jakąś dumą babą, której wydaje się, że zdoła wygrać walkę z

wiatrakami? Już przecież podjął decyzję, że w żadnym wypadku nie zamierza otwierać tej
puszki Pandory. Miał wystarczająco dużo własnych problemów.

background image

Co ona takiego widziała przy tamie w Arapahoe?
A niech to! Otworzył kopertę i wyciągnął z niej dossier i trzy fotografie. Nie spojrzy na

zdjęcia. Wiedział z doświadczenia, że jeśli nie oglądał twarzy ludzi, potrafił zachować
dystans do sprawy i nie poddawał się emocjom.

Przejrzał pobieżnie pierwszy akapit tekstu, przybliżającego wydarzenia, które skłoniły

Logana do złożenia oferty, a potem wczytał się w samo dossier.

Alex Graham miała dwadzieścia dziewięć lat. Urodziła się w Westacre, w stanie New

Jersey. Jej rodzice pochodzili z klasy średniej i rozwiedli się, kiedy miała trzynaście lat. Jej
matka, Ellen, była specjalistką od komputerowych systemów informatycznych w IBM, a
ojciec, Michael, był strażakiem w Newark. Rozwód wzięli za porozumieniem stron. Matce
przyznano całkowitą opiekę nad córką, ale Alex każdy weekend spędzała u ojca. W wieku
szesnastu lat wygrała konkurs fotograficzny sponsorowany przez National Goegraphic i
została nagrodzona stypendium na wydziale dziennikarstwa uniwersytetu Columbia.
Zrezygnowała ze studiów, kiedy była na trzecim roku i wyjechała fotografować straszliwe
skutki trzęsienia ziemi w Tybecie. Zdjęcia, które tam zrobiła, otworzyły jej drogę do pracy w
Newsweeku. Od tego momentu pięła się w górę po stopniach kariery fotoreportera. Obecnie
pracuje jako wolny strzelec, ale głównie współpracuje z World Life.

Jej matka zmarła na rozedmę płuc trzy lata po tym, jak Alex opuściła szkołę. Ojciec zginął

w ataku na World Trade Center kilka lat później. Była raz zaręczona, ale nigdy nie wyszła za
mąż.

To takie stereotypowe, pomyślał Judd. Czytało się ten tekst jak nekrolog. Jeśli Alex Graham

nie będzie bardzo ostrożna, to niewykluczone, że ten tekst stanie się jednak nekrologiem.

Ale to nie jego problem. Rzucił dossier z powrotem na stolik. Niech Galen znajdzie sobie

kogoś innego do tej roboty.

Ale Galen tak nie powiedział, kiedy Judd był w tarapatach. On wkroczył do akcji, wydostał

go z opałów i znalazł dla niego schronienie na parę miesięcy.

Trudno, trzeba o tym zapomnieć. Tego typu zlecenie jest ostatnim, jakie powinien podjąć.

Przecież to może być pułapka. Nie może sobie pozwolić na takie ryzyko. Wziął do ręki
zdjęcia i zaczął wpychać je z powrotem do koperty. Nie spojrzy na nie. Nie może pozwolić na
to, żeby Alex Graham stała się dla niego realną osobą. Nie jest Galenem i nie będzie
idealistycznym dupkiem, który udaje, że jest kimś innym niż tym, czym uczyniło go życie.
Zrobi to, co dla niego najlepsze, i pieprzyć...

O, cholera...
Fotografia Alex Graham była zwrócona do góry i twarz młodej kobiety spoglądała teraz na

Judda.

Mój Boże, co za niezwykła twarz! Nie była kobietą piękną, chyba że dla kogoś, kto uważał

za piękno siłę. Sczesane do tyłu, krótkie lśniące brązowe włosy, wyraźne kości policzkowe i
szerokie zmysłowe usta. Głęboko osadzone brązowe oczy promieniały energią i witalnością.
Zdjęcie zrobiono gdzieś w górach, a ona wpatrywała się przekornie w coś poza kadrem.

Dlaczego?
Spojrzał na pozostałe fotografie. Jedna była wyraźnie zdjęciem paszportowym, ale drugą

zrobiono na miejscu katastrofy, a ona wyglądała na nim na wycieńczoną i przygnębioną.
Jednak jej oczy... W jej spojrzeniu była ta sama przekora i nieufność. Co kryło się za tą
maską, którą przywdziewała?

To tylko twarz. Nie może pozwolić, żeby ciekawość wpływała na chłodną ocenę sytuacji.

Nie może pozwolić, żeby stała się dla niego realną postacią. To głupie i nierozważne...

Do diabła! Już i tak za późno.
W porządku, stała się dla niego kimś konkretnym, ale w takim razie trzeba obrócić tę

sytuację tak, żeby mógł z niej wyciągnąć korzyści. Wiedział, jak pozostać niewidzialnym.
Mógłby więc przyjąć tę robotę i nikt, nawet sama Alex Graham, nie dowiedziałby się, że Judd
jest w pobliżu. Mógłby nadal trzymać się z dala, ale mieć nad wszystkim kontrolę.

Zadzwonił telefon.
- Halo? - odezwał się Judd.
- Tu Galen. Skończyłeś już obraz?
- Tak. I dlatego dzwonisz do mnie o czwartej nad ranem?
- Niezupełnie. Ale nie chciałem, żeby cokolwiek cię rozpraszało, kiedy weźmiesz tę robotę.
- Już ci mówiłem, że...

background image

- Sądziłem, że może to jeszcze przemyślisz.
Judd spojrzał na fotografię Alex Graham.
- Judd?
- Może.
Galen przez chwilę nic nie mówił.
- W jaki sposób mogę zmienić twoje „może” w „tak”?
- Ty i Logan musicie dać mi całkowicie wolną rękę. Jeśli będę musiał zdjąć rękawiczki, nie

chcę, żeby ktokolwiek wchodził mi w drogę. A ty dopilnujesz, żebym miał czyste pole do
działania.

- Logan nie zgodzi się, żeby zdjąć z ciebie sankcję już teraz.
- Ja nie mówię o przeszłości, tylko o teraźniejszości.
- Co masz na myśli?
- Nie chcesz tego wiedzieć. Ty i Elena macie teraz ważniejszą rzecz, która was absorbuje.

Po prostu bądź gotowy do wkroczenia do akcji, kiedy będę cię potrzebował.

- Dobrze. Zadzwonię do Logana. Jeśli będą jakieś problemy, to cię powiadomię.
- Jeszcze dziś w nocy. Skoro mam się tego podjąć, muszę zacząć natychmiast. Jeśli to była

robota profesjonalistów, Graham może zginąć w każdej chwili. Nie zamierzam marnować
czasu na planowanie akcji dla martwej kobiety.

- Ona jeszcze nie jest martwa. Jeśli nie odezwę się do ciebie w ciągu godziny, zaczynaj

akcję. - Powiedziawszy to, Galen rozłączył się.

Jezu, chyba powinien sobie przebadać głowę, pomyślał Judd. Po co się w to wpakował?

Alex Graham nic dla niego nie znaczy.

Dlatego, że jest zły i już zmęczony świadomością, że ciągle jest celem? Dlatego, że ostatnio

miewał nawet chęć po prostu zatrzymać się w jednym miejscu i poczekać, żeby Runne go
znalazł?

Oparł głowę o zagłówek fotela, a jego wzrok powędrował do drwiącej twarzy zabójcy z

jego obrazu.

- Racja. Może to nie jest najmądrzejsza decyzja mojego życia...

Rozdział 3

Denver w stanie Kolorado

Żadnego z nich tu nie ma. - Alex znużona opadła na oparcie krzesła i spojrzała na Leopolda,

siedzącego po drugiej stronie biurka. - Ma pan więcej zdjęć podejrzanych?

- Żadnych, które pasowałyby do pani opisu. Właśnie po to mamy bazy danych. Gdyby

miała pani sprawdzać po kolei wszystkich przestępców, musiałaby pani spędzić na tym
krześle jeszcze okrągły rok.

- Oni musieli być już kiedyś notowani. Ludzie, którzy robią takie rzeczy, nie przechodzą

przez życie bez konfliktu z prawem.

- Zgadzam się. Dlatego umówiłem panią na spotkanie w lokalnej siedzibie FBI jutro z

samego rana. Oni mają znacznie większą bazę danych. - Leopold napełnił filiżankę kawą i
podał Alex. - Jeśli oczywiście ma pani ochotę.

- Jasne, że mam. - Przełknęła łyk kawy. - Muszę mieć ochotę. Nie pozwolę, żeby uszło im

to na sucho.

- W takim razie znajdziemy ich. Jeśli bazy danych FBI nie pomogą, zawołamy policyjnego

rysownika, który przygotuje portret pamięciowy zgodnie z pani wskazówkami.

- Boże drogi, czemu nie zrobiłam im zdjęć tamtego pechowego wieczoru? Nawet o tym nie

pomyślałam. Zobaczyłam, jak zestrzelili Kena i... - Jej głos zaczął drżeć. - Potrafiłam tylko
krzyczeć. Czy to nie głupie? Zamiast zrobić coś pożytecznego, ja krzyczałam.

- Nawet gdyby pani zrobiła te zdjęcia, to przecież aparat został pogrzebany gdzieś tam pod

skałami.

- Mam wrażenie, że gdybyście byli przekonani, że przerwanie tamy było akcją sabotażową,

nic by was nie powstrzymało. Ściągnęlibyście tu potrzebny sprzęt specjalistyczny i
federalnych z całego kraju. Prawda?

- Prawda. - Leopold uśmiechnął się. - Ale nie zrobiła im pani zdjęć, a wszyscy eksperci

nadal twierdzą, że nie było żadnego sabotażu. Nie znaleźliśmy dowodu na to, że ktoś

background image

zestrzelił helikopter Nadera. Jedyne, co mamy, to fakt, że ktoś próbował panią zabić. - Uniósł
dłoń, jakby chciał ją powstrzymać przed komentarzem. - Nie zamierzam tu umniejszać
powagi tego faktu. Rozumie mnie pani?

- Tak. - Leopold był dobrym człowiekiem i w ciągu ostatnich kilku dni okazywał jej tyle

współczucia i pomocy, ile tylko mógł. - Dowody muszą być tutaj.

- Więc może ci z FBI je znajdą? - Zadzwonił telefon, Leopold podniósł słuchawkę. Po

chwili podał ją Alex. - O wilku mowa. To Bob Jurgens. Chce z panią rozmawiać. Pamięta go
pani? Przedstawiłem go pani jeszcze w szpitalu.

- Oczywiście, że go pamiętam. Nie byłam aż tak nieprzytomna. - Pamiętała Jurgensa bardzo

dobrze. Spokojny, uprzejmy i bardzo niezadowolony.

Ton głosu Jurgensa potwierdził tylko jego dezaprobatę wobec Alex, kiedy ta przejęła

słuchawkę.

- Jak rozumiem, nie idzie pani najlepiej rozpoznawanie mężczyzn, którzy panią zaatakowali.

Dlatego uważam, że powinna pani lepiej przemyśleć naszą propozycję i oddać się naszej
ochronie. Najlepszym rozwiązaniem będzie umieszczenie pani w bezpiecznym miejscu. Jest
taki dom, gdzie...

- Nie, nie i jeszcze raz nie. - Zacisnęła dłoń na słuchawce. - Czemu on jej nie zostawi w

spokoju? - Może nie wyraziłam się jasno. Arapahoe Junction nie różni się tak bardzo od tego,
co wydarzyło się w WTC. Ulegacie takim ludziom i pozwalacie im zmieniać wasze życie, a
oni wygrywają. Ja na to nie pozwolę.

- Przykro mi, że pani tak uważa. Mam nadzieję, że Leopold zdoła panią przekonać do

zmiany zdania. Będziemy w kontakcie.

Oddała słuchawkę Leopoldowi.
- Chce mnie zamknąć na jakimś odludziu, żebym siedziała bezczynnie i czekała, aż sam

dokończy śledztwo.

- Zrozumiałe. Osobiście nie przepadam za tymi wymuskanymi agencikami z FBI, ale ten

wydaje się kompetentny i wysłał całą ekipę swoich ludzi, żeby przeczesywali teren wypadku
helikoptera.

- Powiedział, że ma nadzieję, że uda się panu mnie przekonać do odsunięcia od sprawy. Czy

jest pan od niego zależny?

Leopold pokręcił głową.
- Staramy się razem pracować, ale każdy ma swoją działkę. Przyznaję, że dzwonił do mnie i

sugerował próbę wpłynięcia na pani decyzję. Bezpieczna kryjówka nie jest takim złym
pomysłem.

- To bardzo zły pomysł. - Podniosła się. - I pewnie autorstwa Johna Logana. - Pokręciła z

niedowierzaniem głową, kiedy dostrzegła lekki grymas na twarzy Leopolda. - I pański?

- Rozmawiał ze mną. Spodziewałem się, że nie zechce się pani zastosować do naszych

sugestii. Powiedziałem mu, że już się zajęliśmy pani ochroną.

- A więc to pan kryje się za tą nieoznakowaną niebieską toyotą, która śledzi mnie od chwili,

kiedy wyszłam dziś rano z hotelu?

- Zdemaskowany. - Uśmiechnął się. - Ale skąd pani wie, że to nie ktoś groźniejszy ode

mnie?

- Dlatego właśnie o tym panu mówię. Czy to pańska toyotą?
Kiwając głową, sięgnął po słuchawkę i wystukał numer.
- Jakiego koloru i jaki model samochodu wysłaliśmy do obserwacji Alex Graham? - Chwilę

słuchał. - A numer rejestracyjny? - Zapisał numer w notesie. - Dzięki. - Podał Alex wyrwaną
kartkę z notesu. - Ten jest od nas. Jeśli będzie pani podejrzewała, że śledzi panią ktoś inny,
proszę natychmiast do mnie zadzwonić.

- Bez obaw. - Wsunęła kartkę do portmonetki. - Jeśli zauważę choćby cień zagrożenia, będę

wrzeszczeć. Trzeba pozwolić policji zapracować na pensje z naszych podatków. A
szczególnie jestem za tym, kiedy od ich pracy zależy moje zdrowie. Dziękuję za wszystko,
detektywie - powiedziała na pożegnanie.

- I ja dziękuję. - Leopold wyprowadził ją z biura. - Będę towarzyszył pani do samochodu.

Muszę jakoś zarobić na te pieniądze z podatków.

Skręcając w uliczkę i podjeżdżając do Golden Nugget Hotel, Alex spojrzała we wsteczne

lusterko.

background image

Niebieska toyota nadal za nią jechała, utrzymując dyskretną odległość jednej przecznicy.
Skręciła w lewo, zjechała w dół do podziemnego parkingu i zatrzymała auto tuż przy

wejściu do windy. Zanim wysiadła z samochodu i nacisnęła guzik przy windzie, dobrze się
dokoła rozejrzała.

Zesztywniała, gdy zobaczyła inny samochód wjeżdżający na rampę parkingu.
Drzwi windy otworzyły się, więc szybko wskoczyła do środka i nacisnęła guzik siódmego

piętra.

Winda nie drgnęła.
Znowu przycisnęła guzik.
Samochód zbliżał się, mijając ostatni zakręt krętej rampy.
Wsunęła dłoń do torebki, żeby wymacać swoją trzydziestkę ósemkę. Do cholery, czemu te

drzwi się nie zamkną...

Walnęła pięścią w przycisk.
Samochód na rampie znalazł się w polu jej widzenia.
To była niebieska toyota.
Odetchnęła z ulgą i zdjęła dłoń z rewolweru, żeby pomachać do mężczyzny za kierownicą.
Odpowiedział jej kiwnięciem dłoni. Zatrzymał samochód w niedużej odległości, a Alex po

raz trzeci nacisnęła guzik.

Drzwi windy wreszcie się zasunęły.

Lester zaklął i rzucił urządzenie zdalnego sterowania na siedzenie obok siebie. Co się, u

diabła, stało? Decker obiecał, że drzwi windy się zablokują, kiedy przyciśnie ten cholerny
włącznik. Powinien był wiedzieć, że ufać można tylko sobie. Pieprzony nieudacznik. Teraz
będzie musiał znaleźć jakiś sposób, żeby dostać się do pokoju hotelowego Graham.

Wysiadł z niebieskiej toyoty i podszedł do windy. Musi działać szybko. Nacisnął guzik

przywołujący windę. Nie wiedział, ile czasu mu zostało, zanim...

Drzwi windy stanęły otworem.
- Przepraszam bardzo - urwał. Odwrócił się i zobaczył mężczyznę zbiegającego po

schodach. - Niestety muszę panu przeszkodzić - powiedział łagodnym tonem nieznajomy. -
Ale naprawdę nie mogę pozwolić, żeby wsiadł pan do tej windy.

Cholera! Gliniarz?
Dłoń Lestera powędrowała błyskawicznie pod kurtkę do kabury z glockiem.
- Za późno. - Morgan strzelił mu prosto w głowę.

Alex miała właśnie zadzwonić do Sary, kiedy usłyszała alarm pożarowy na korytarzu.
Zamarła. To zbyt oczywiste. Pożar to najlepszy sposób na wykurzenie kogoś z pokoju

hotelowego. Wybrała więc numer recepcji. Zajęte.

Zadzwoniła do komisariatu, do Leopolda.
- W moim hotelu włączył się alarm pożarowy. Możecie sprawdzić, czy jest uzasadniony?
- Już się tym zajmuję. - Rozłączył się.
Jeśli alarm jest uzasadniony, nie będzie tu przecież czekać, aż spłonie. Zdążyła przynieść z

sypialni walizkę i sprzęt fotograficzny, kiedy zadzwonił telefon.

- Straż pożarna już tam jedzie. Z hotelu zadzwonili do straży i zgłosili pożar samochodu na

parkingu podziemnym - powiedział Leopold, kiedy podniosła słuchawkę. - Płomienie objęły
bak z paliwem i wóz eksplodował. Dym dostał się do przewodów wentylacyjnych. Obawiają
się kolejnej eksplozji tam na dole, więc ewakuują cały hotel.

Spojrzała na drzwi.
- W takim razie wynoszę się stąd.
- Dobry pomysł. Wysyłam oficera, który spotka się z panią przy recepcji.
Na korytarzu było niewiele dymu, ale za to pełno ludzi pędzących do schodów

ewakuacyjnych w głębi.

- Tędy. - Popchnął ją jakiś nastolatek. - Proszę się nie bać. To tylko siedem pięter. Zdążymy

uciec.

Uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
- Jestem pewna, że nam się uda. - Ruszyła w dół po betonowych schodach. - Idź przodem.

Nic mi nie będzie.

- Nie, zostanę z panią.

background image

- Joseph. - Kobieta w średnim wieku złapała chłopca za rękaw. - Nie możemy się

rozdzielać.

Chłopak wyrwał się.
- Mamo, ale ta pani jest sama. Może będzie potrzebowała pomocy.
Miły dzieciak, pomyślała Alex.
- Idź - odezwała się do chłopca. - Ja też idę i obiecuję, że nie będę panikować.
- Joseph. - Głos matki chłopaka brzmiał ostro. Ludzie zbiegający w dół po schodach

popychali ją na ścianę.

- Dobrze, już dobrze. - Nagle Joseph chwycił Alex za rękę i pociągnął za sobą. - No, dalej!

Musi pani iść z nami.

- Naprawdę? Nic mi nie będzie. Nie musisz... - Przestała się jednak sprzeczać. Teraz

najważniejsze było, żeby się stąd wydostać.

Piąte piętro.
Tutaj dym był gęstszy.
Czwarte piętro.
Z trudem przesuwała się w tłumie.
Trzecie piętro.
- Proszę przejść na jedną stronę. Musimy się dostać na górę. - To był strażak, próbujący

przedrzeć się pod prąd po schodach. - Było zgłoszenie kolejnego pożaru na czwartym piętrze.

Alex przysunęła się do ściany, tak jak inni ludzie na klatce schodowej.
Widziała strażaka przed sobą, ale kiedy ją mijał, zatrzymał się nagle. Miał zimne niebieskie

oczy i mocne rysy twarzy, ale jego wzrok wyrażał zatroskanie.

- Wszystko w porządku, proszę pani? Czuje pani pieczenie w płucach? Wygląda pani na

zaczadzoną.

- Kiedy ja prawie wcale...
Wyciągnął rękę i chwycił ją za nadgarstek.
Ciepło. Siła. Bezpieczeństwo.
Jego palce zatrzymały się na wewnętrznej stronie nadgarstka.
- Pani tętno szaleje. Ma pani astmę albo inne kłopoty z oddychaniem?
- Nie. Nic z tych rzeczy...
Chryste. Czuła się oszołomiona. Zaczęły uginać się pod nią kolana...
Strażak w porę ją złapał.
- Proszę się nie martwić. Zajmę się panią.
Zimne niebieskie oczy.
Nie, nie zimne oczy, oczy lodowate...

Muzyka.
Mimo oszołomienia poznała, że to Ravel. Lubiła Ravela. Jej ojciec też go lubił. Nie był

może melomanem, ale mówił, że muzyka Ravela jest pełna burz...

Tak jak teraz jej głowa. Rany, ale straszny ból.
- Otwórz oczy. Mam coś, co ci pomoże.
Powoli uniosła powieki.
Niebieskie oczy. Strażak z niebieskimi oczami.
- To tylko aspiryna. - Podał jej szklankę wody i dwie tabletki. - Zmniejszy ból głowy.
- Tego mi najbardziej trzeba. - Popiła tabletki wodą i oddała mu szklankę.
Nie miał już na sobie stroju strażaka. Był ubrany w czerwoną flanelową koszulę i dżinsy,

ale nadal roztaczał tę samą aurę pewności siebie i kompetencji, która zrobiła na niej tak duże
wrażenie tam, na schodach.

Schody. Natychmiast odzyskała pełną świadomość. Już nie znajdowała się na schodach,

tylko leżała na kanapie. Za mężczyzną zauważyła kominek z tańczącymi płomieniami, od
którego biegła toporna rura ginąca w belkowanym suficie.

Zdecydowanie to nie był pokój hotelowy.
- Gdzie ja jestem?
Odstawił szklankę.
- W domku myśliwskim w górach.
- Co?
- Sytuacja się zaostrzyła i musiałem panią na jakiś czas ukryć.

background image

Usiadła.
- A kim pan, u licha, jest?
- Judd Morgan. Bez obaw. Nie stanowię dla pani zagrożenia.
I ona ma mu uwierzyć? Nawet na pół przytomna, zdawała sobie sprawę z... No właśnie, z

czego? Z chłodu, pewności siebie i obezwładniającej siły?

Skinął głową, kiedy zobaczył wyraz jej twarzy.
- Biorąc pod uwagę to. z kim miała pani ostatnio do czynienia, nie dziwi mnie pani

podejrzliwość. Ale jeśli zamierzałbym panią skrzywdzić, to miałem mnóstwo czasu na
zrobienie tego, kiedy pani spała.

- A dlaczego zasnęłam? Czułam się zupełnie normalnie. Nie powinnam była zapaść w...
- To tylko łagodny środek uspokajający, który dał mi tyle czasu, ile go potrzebowałem.

Musiałem panią stamtąd zabrać i umieścić w bezpiecznym otoczeniu, a to był
najskuteczniejszy sposób.

- Środek uspokajający? Pan mnie uśpił?
Wzruszył ramionami.
- Tak jak mówiłem, to był najlepszy znany mi sposób osiągnięcia celu. A ból głowy zaraz

przejdzie.

- Czemu pan to zrobił? - Nagle do niej dotarło. - Bezpieczne otoczenie? - Szok szybko

ustępował złości. - Mój Boże, pan pracuje dla policji czy FBI? Mówiłam im, że nie pozwolę
się odsunąć... - Mężczyzna pokręcił głową. - Więc po diabła pan to zrobił?

- John Logan złożył mi propozycję nie do odrzucenia.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Zapłacił panu za porwanie mnie?
- Niezupełnie. Nie kazał mi pani porywać. Chciał tylko, żebym zapewnił pani

bezpieczeństwo, żeby jego żona była spokojna. - Uśmiechnął się. - Tak się złożyło, że nie
mogłem zrobić jednego bez drugiego.

- Ty sukinsynu! Porwanie jest przestępstwem federalnym.
- Też tak słyszałem - przytaknął. Przeszedł przez pokój w stronę małej kuchenki. - Mam

gulasz na kuchni. Za kwadrans powinien być gotowy. Może zechce się pani odświeżyć?

- Nie będę się odświeżać. Wynoszę się stąd.
Pokręcił głową.
- Przykro mi, ale to niemożliwe. Nie wie pani, gdzie jesteśmy, a poza tym to ja mam

kluczyki do land rovera, który stoi na zewnątrz. Mogłaby pani pójść pieszo, ale zaczął padać
śnieg i zanim zdołałaby pani dotrzeć do jakiejkolwiek cywilizacji, dostałaby pani hipotermii.
- Rzucił okiem na jej torebkę leżącą na niskim stoliku. - Aha, i wyjąłem broń i telefon z pani
torebki. Nie wiedziałem, że fotoreporterzy noszą przy sobie broń palną, ale domyślam się, że
pani praca zaprowadziła panią już nieraz w gorące miejsca. - Podszedł do kuchni. - Piętnaście
minut.

Patrzyła na Morgana z wściekłością połączoną z bezradnością. Miała ochotę go zabić.
- Będą pana szukać. Leopold wysłał oficera, który miał na mnie czekać przy recepcji.
Morgan tylko przytaknął.
- Nie zamierzam tego tolerować. Nie pozwolę, żeby więził mnie jakiś sukinsyn, który chce

zarobić parę dolców - wściekła się.

Morgan nie odpowiedział.
Nagle przyszło jej coś innego do głowy.
- O Boże, to pan podpalił hotel, prawda?
- Tylko pani wynajęty samochód na parkingu podziemnym. Przestawiłem go na tyle daleko,

żeby inne samochody nie zajęły się ogniem i żeby zminimalizować zniszczenia.

- Tak po prostu? Zminimalizować zniszczenia? - Próbowała się dowiedzieć, jak do tego

doszło. - Wszystko to pan zaplanował. I to pewnie pan zadzwonił po straż pożarną. Miał pan
nawet przygotowany mundur strażacki. Dlaczego?

Judd nie podniósł głowy znad gulaszu, który mieszał na kuchni.
- Uważam, że trzeba być zawsze przygotowanym. Pani ojciec był strażakiem. Wiedziałem,

że wobec kogokolwiek innego byłaby pani zbyt podejrzliwa, za to instynktownie zaufałaby
pani człowiekowi w mundurze strażackim.

Alex przeszedł dreszcz, kiedy przypomniała sobie, jak bezpiecznie się poczuła, kiedy ten

mężczyzna dotknął jej nadgarstka na schodach hotelowych. Przemyślał sobie to wszystko i

background image

wpadł na taki pomysł, którym podszedł ją, kiedy była zupełnie bezbronna.

Pokręciła głową.
- Nadal nie mogę jakoś uwierzyć w to, że Logan zezwolił na porwanie.
- Już mówiłem, że niezupełnie na to przyzwolił. Po prostu zaznaczyłem w umowie, że on

zgodzi się na wszelkie akcje, które uznam za stosowne, żeby ochronić pani życie. - Wzruszył
ramionami. - Była nawet taka szansa, że wcale by się pani nie dowiedziała, że jestem w
pobliżu. Ale kiedy zobaczyłem, że sytuacja robi się poważna, wiedziałem, że będę musiał
panią stamtąd zabrać.

- Nie potrzebuję pańskiej ochrony. Mam ochronę policji.
Judd tylko pokręcił głową.
- Niech pan zadzwoni do detektywa Leopolda. On panu powie. Siedzą mnie od dwóch dni.
- Wiem. Niebieska toyota. Dwóch oficerów.
- Jeden z nich nawet śledził mnie dziś w drodze do hotelu.
- Niestety obydwaj zostali zdjęci z posterunku na parkingu, naprzeciwko komisariatu, kiedy

pani była w środku dziś po południu. Piętnaście minut po tym jak pani weszła do komisariatu,
toyota wyjechała z parkingu, ale za kierownicą siedzieli już inni ludzie. Pojechali do hotelu i
kierowca zostawił tam swojego partnera, żeby tamten zastosował pewne modyfikacje w pracy
windy. Potem kierowca wrócił na parking przy komisariacie i czekał na pani wyjście.

- Co takiego?!
- Obaj byli bardzo dobrze wyszkoleni. Profesjonaliści. Byłem pod wrażeniem ich roboty.
Wpatrywała się w Morgana szeroko otwartymi oczami.
- Twierdzi pan, że zamordowali oficerów, którzy mnie śledzili, i zajęli ich miejsca?
Przytaknął.
- Nie mieli czasu ani możliwości, żeby pozbyć się ich ciał, więc pewnie nadal są w

bagażniku toyoty.

- Nie wierzę panu - powiedziała Alex, kręcąc głową.
- Ale uwierzy pani. Tylko musi pani trochę ochłonąć. Zresztą po co miałbym kłamać?
- Nie wiem. Tak samo jak nie wiem, dlaczego miałby mi pan mówić prawdę.
Spojrzał na gulasz.
- Jeszcze dziesięć minut - powiedział pogodnie. - Pani sypialnia jest w końcu korytarza po

lewej stronie. Nie mam żadnych damskich ubrań, więc do bieliźniarki włożyłem kilka swoich
rzeczy. Będzie sobie pani musiała z nimi jakoś poradzić. W tej kwestii jestem trochę
nieprzygotowany. Nie planowałem takiego obrotu sprawy.

Powoli wstała z kanapy.
- Obrzydzę panu życie tak, że jeszcze się panu odechce! Pożałuje pan swojej fatygi.
- Może i ma pani rację. Już narobiła mi pani więcej problemów, niż można sobie wyobrazić.
- To świetnie. - Wzięła torebkę i torbę z aparatem, poszła korytarzem i zatrzasnęła za sobą

drzwi do sypialni. Po chwili obmywała twarz w sąsiadującej z pokojem łazience. Wytarła
twarz ręcznikiem i wróciła do pokoju, gdzie zatrzymała się, wpatrując w sypiący za oknem
śnieg. Przez panującą ciemność i śnieg z trudem dostrzegała zarys gór.

Zwątpiła w to, że zimna woda pomoże jej odzyskać ostrość umysłu i zdolność radzenia

sobie. Nadal czuła się skołowana przez ten piekielny środek uspokajający. Co takiego jej
zaaplikował?

W porządku, trzeba się skupić. Cała ta historia pachniała kiepskim filmem. Podeszła do

łóżka i zajrzała do torebki. Nie ma broni ani telefonu. Niczego, co mogłoby posłużyć za broń,
chyba że brać pod uwagę długopis.

Ale w kuchni powinny być noże.
Zawsze wzdragała się na myśl o ranach zadanych nożem. A może nie będzie musiała

używać broni? Morgan jest na tyle inteligentny, że przewidział pewnie tego typu zagrożenie.
Będzie więc musiała inaczej rozegrać sytuację.

Logan. To on wynajął Morgana i to on może go zwolnić. Trzeba sprawdzić tę możliwość.
Niczego nie zwojuje, chowając się w sypialni. Trzeba stawić mu czoło, wyciągnąć z niego

jak najwięcej informacji, a potem znaleźć sposób na wydostanie się stąd.

Decker obserwował, jak dwaj pracownicy kostnicy zamykają ciało Lestera w czarnym

worku.

Co tu się, do cholery, stało?

background image

Poczuł zimny dreszcz. Nieważne, co się stało. Kobieta zniknęła, Lester nie żyje, a policja

prawdopodobnie zidentyfikuje go w ciągu godziny. Powers będzie wściekły.

Trzeba szybko coś wymyślić. Zminimalizować straty. Znaleźć jakiś haczyk, sposób na

uniknięcie nagany i kary. Za wszelką cenę trzeba kryć swój tyłek.

Znaleźć haczyk.
Pospiesznie wrócił do hotelu.

- Proszę usiąść. - Morgan postawił talerz z gorącym gulaszem na podkładce na stole w

kuchni. - Pewnie jest pani głodna. Nie dałem pani zbyt wiele czasu na zjedzenie obiadu,
zanim uruchomiłem alarm w hotelu,

- To było kompletnie nieodpowiedzialne. Ktoś mógł przecież ucierpieć.
- To był przejaw rozsądku. Istniało znacznie większe prawdopodobieństwo, że to pani

ucierpi, jeśli jej stamtąd nie wydostanę. - Usiadł po drugiej stronie stołu. - Więc wydostałem
panią z hotelu. A teraz proszę jeść gulasz.

- Skąd mam wiedzieć, że nie dodał pan czegoś do niego?
- Pani ryzyko - mruknął z uśmieszkiem.
Ale nie było raczej takiego zagrożenia. Tak jak powiedział, mógł ją zabić w każdej chwili,

kiedy była nieprzytomna. Wzięła łyżkę i zanurzyła w talerzu.

- Jak długo byłam nieprzytomna?
- Nie tak długo. - Podsunął jej koszyk z bułkami. - Nie zamierzam zdradzać, ile czasu

minęło, bo od razu zacznie pani kalkulować jak daleko od Denver się znajdujemy. Im mniej
pani wie, tym lepiej dla mnie.

- Ucieknę stąd. - Uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby. - I wtedy dopilnuję, żeby pan i

Logan zostali ukarani.

- Logan też? Ale czy to nie zraniłoby pańskiej przyjaciółki Sary?
- On nie miał prawa... - Nigdy w życiu nie skrzywdziłaby Sary. Wzięła głęboki oddech. O

Loganie pomyśli później. - Nie mam nawet pewności, że to Logan pana zatrudnił.

- Wiem. Dlatego zamierzam pozwolić pani na rozmowę z nim po kolacji.
- Co takiego?
- Ta sytuacja jest i tak wystarczająco skomplikowana. Będzie lepiej, jeśli oboje uwierzycie,

że jestem tu po to, żeby panią chronić, a nie wyrządzić krzywdę. - Zjadł łyżkę gulaszu. -
Złość jest zrozumiała, ale nie chcę, żeby się pani mnie bała. Strach jest zły.

- Nie boję się pana.
- Boi się pani. - Spojrzał na nią spokojnie. - Nie cały czas. To przychodzi i odchodzi, ale

tkwi w pani.

- A kim pan jest, żeby tak analizować... - Przerwała kiedy zobaczyła jego spojrzenie. -

Musiałabym być idiotką, żeby nie być nieufną wobec człowieka, który mnie porwał.

- Proszę nie ufać. Nieufność jest bardzo mądrą rzeczą. - Uśmiechnął się lekko. - A pani jest

mądra.

- Skąd pan to wie? - Przypomniała sobie wzmiankę o ojcu strażaku. - Zdobył pan moje

dossier?

- Tak - potwierdził. - I lektura okazała się bardzo interesująca.
- Cieszę się, że miał pan rozrywkę moim kosztem.
- Rozrywka nie jest najlepszym słowem. Pani kariera wystawiała panią nieraz na poważne

starcia. To cud, że udało się pani wyjść cało z niektórych opresji. - Wstał od stołu po dzbanek
z kawą. - Na przykład ta historia, kiedy postrzeliła pani terrorystę w Iranie. Byłbym gotów się
założyć, że nie zdoła pani wyjechać z tego kraju żywa. Popełniła pani wszystkie możliwe
błędy, starając się ocalić swoją głowę.

- Na przykład jakie?
- Zaufała pani komuś z ambasady, kto miał zorganizować wywiezienie pani z Iranu.

Ambasada jest zbyt widoczna. Czekała pani aż dwa dni, żeby ruszyć do granicy. Grupa
terrorystów powinna w tym czasie zdążyć panią zlokalizować i dopaść. Musieli mieć
wyjątkowo tępego przywódcę. - Nalał kawy do jej kubka. - I nie zabiła pani swojego celu.

- Nie jestem mordercą. Pojechałam tam, żeby ukazać historię, a Al Habima postrzeliłam w

obronie własnej.

- I dlatego że nie zabiła go pani, podążył za panią aż do Kairu. Gdyby CIA nie wzięła pani

pod swoją opiekę, już pewnie przeszłaby pani do historii.

background image

- Dlaczego sądzi pan, że musieli mnie chronić? Myśli pan, że jestem głupia? Wiedziałam, że

Al Habim będzie mnie szukał. Pomyślałam, że CIA zechce go złapać i zdoła wyciągnąć z
niego jakieś informacje.

- Doskonale. - Uśmiechnął się. - Ale najwyraźniej firma miała swoje powody, by chcieć

jego śmierci. Więc równie dobrze mogła pani zaoszczędzić wszystkim kłopotów i strzelić do
niego celniej.

- Pan by tak postąpił?
- Każda sprawa jest inna, ale mam pewną skłonność do chronienia własnego życia i

zdrowia. CIA zawsze jest niewiadomą. Zbyt wielu polityków ma wpływ na zbyt wiele
różnych departamentów i potrafią te wpływy wykorzystywać.

- Mówi pan tak, jakby coś wiedział.
- Dobrze ich poznałem. - Podniósł kubek do ust. - Mam wielki szacunek dla wielu ich

agentów, ale odkryłem jednocześnie, że nikt lepiej ode mnie nie zadba o mój tyłek i życie.

- Wyobrażam sobie dlaczego - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Chodzi o moją gorycz? Czy jest pani tolerancyjna wyłącznie wobec terrorystów?
- Nie mam tolerancji wobec ludzi, którzy próbują wpływać na moje życie i ograniczają moją

wolność. - Odsunęła się na krześle. - A teraz chciałabym porozmawiać z Johnem Loganem.
Proszę do niego zadzwonić.

- Cokolwiek sobie pani życzy. Jestem zaskoczony, że tak długo pani z tym zwlekała. -

Wyciągnął telefon komórkowy i wystukał numer. - Logan? Tu Judd Morgan. Pani Alex
Graham chce z tobą porozmawiać. - Podał jej telefon, a sam wstał od stołu i zaczął zbierać
naczynia. - Niech mu pani da popalić. Nie tylko ja muszę to znosić.

Zignorowała jego słowa.
- Logan?
- Alex, proszę o wybaczenie. Nie chciałem tego robić.
Rozpoznała jego głos. Do tej chwili nie dowierzała Morganowi.
- Jasne. Powiedz temu skurczybykowi, żeby mnie uwolnił.
- Nie mogę. Już mówiłem, co jest dla mnie najważniejsze. Sara musi być bezpieczna, a jeśli

ty nie będziesz działać rozsądnie, trzeba cię będzie...

- Porwać?
- Ulokować w bezpiecznym miejscu i uchronić przed sobą samą.
- I sądzisz, że zniosę to, ot tak, bez problemu? Zamierzam się stąd wydostać, a kiedy to

zrobię, będziesz tego gorzko żałował i dopilnuję, żebyś mnie popamiętał.

- Z pewnością. Ale mam nadzieję, że do tego czasu FBI usunie już wszelkie zagrożenia

wobec Sary. Poruszę niebo i ziemię, żeby się dowiedzieć, kim są ci ludzie z Arapahoe
Junction.

- A ja mam tu siedzieć zamknięta z tym dupkiem, kiedy ty próbujesz dokonać czegoś, co się

nie udało FBI?

- Mam szansę. Jeden z moich przyjaciół specjalizuje się w dostarczaniu tego typu

informacji.

- Następny kryminalista pokroju Morgana?
- Nie, nie taki jak Morgan. Zdaje mi się, że Morgan ma inne uzdolnienia.
- Tak, porywanie.
- Porwania nie było w planach. Morgan wyjaśnił mi, że sytuacja wymagała bardziej

drastycznych środków, niż początkowo zakładał.

- Ale ty się na to zgodziłeś.
- Po fakcie. Powiedział mi, że tylko w ten sposób mógł ocalić ci życie, a utrzymanie cię

przy życiu to jedyna metoda na zapewnienie bezpieczeństwa Sarze. A tylko to się dla mnie
liczy.

- Mój Boże. Za kogo ty się uważasz?
- Za człowieka, który kocha Sarę - odparł. - Tak jak i ty, Alex.
- Mówiłam ci, że nie zrobię niczego, co mogłoby sprowadzić niebezpieczeństwo na Sarę. A

to, co ty zrobiłeś, jest całkowicie nie do przyjęcia. - Spojrzała na Morgana krzątającego się w
kuchni. - Nasłałeś na mnie tego... tego rzezimieszka.

Morgan uniósł brwi ze zdziwienia.
- Rzezimieszka? - mruknął pod nosem. - Czy to nie jakieś mocno przestarzałe słowo?
- Logan, każ mu mnie uwolnić - zażądała Alex.

background image

- Nie mogę. Nie martw się, upewniłem się, że przy nim będziesz całkowicie bezpieczna. On

nie stanowi zagrożenia.

Zaśmiałaby się na te słowa, gdyby tylko nie była tak wściekła. Nie wiedziała, kim naprawdę

jest Judd Morgan, ale stanowił zagrożenie takie samo jak przyczajony grzechotnik.

- Nie będzie dla mnie zagrożeniem, kiedy znajdzie się tysiące kilometrów ode mnie albo za

kratkami.

- Wierz mi, gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości co do twojego bezpieczeństwa, nie

wchodziłbym w układ z Morganem. Przecież gdyby coś ci się stało przeze mnie, Sara nie
dałaby mi spokoju.

- Sara będzie tak samo wściekła na ciebie, jak ja jestem teraz.
- Możliwe, ale przynajmniej będzie żyła - odparł. - I ty też będziesz żyła. Cel uświęca

środki.

- Do diabła z nim!
- Widzę, że nie możemy dojść do porozumienia. Masz mi jeszcze coś do powiedzenia?
- Pozwól mi stąd odejść.
- Coś jeszcze?
- Nie, do cholery! Chcę, żebyś... - To nie miało sensu. Wzięła głęboki oddech. - Jak się

czuje Sara?

- Świetnie. Już chciałaby wstać z łóżka. Próbuje ze mnie wyciągnąć informację o tym, gdzie

cię przetrzymuje FBI, żeby mogła cię odwiedzić.

- A niech cię licho porwie! - Wyłączyła telefon i spojrzała na Morgana. - I ciebie też,

Morgan!

- To musi być bardzo frustrujące. - Podszedł do niej i zabrał telefon. - Wygląda na to, że

Logan nie zdołał cię przekonać, że jestem Lancelotem, a nie Kubą Rozpruwaczem.

- Nie.
- Ale już wierzysz w to, że mój układ z Loganem nie obejmuje żadnego wyrządzania

krzywdy?

- Może...
- I że to Logan jest tu szefem, i byłby bardzo zawiedziony, gdybym naruszył warunki

umowy?

- Możliwe...
- Więc spójrz na to w ten sposób. Gdybym cię zabił i zakopał w śniegu, Logan dopadłby

mnie i zastrzelił. Nie daje ci to choć odrobiny poczucia bezpieczeństwa?

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- A powinno?
Westchnął.
- Pewno nie. Ale próbowałem. - Włożył naczynia do zmywarki. - Wydaje mi się, że jesteś

już spokojniejsza niż przed rozmową z Loganem. Kawy?

- Nie. - Wstała z krzesła. - Nie chcę od ciebie niczego poza wolnością.
- Istnieje pewna możliwość, że dostaniesz to, czego chcesz.
- Słucham?
- Muszę to przemyśleć. Sprawy nie wyglądają tak, jak myślałem. Zamierzałem pozostać w

cieniu, ale schrzaniłem robotę w hotelu.

- To prawda.
- Nie. Nie mówię tu o tym, że zabrałem ciebie. To akurat było konieczne. Ale w całym

hotelu jest pełno kamer. Odłączyłem te w parkingu podziemnym, ale nie miałem czasu zająć
się kamerami na schodach.

- Świetnie. Więc twoja twarz pojawi się na listach gończych w całych Stanach.
- Mogłem się spodziewać takiej twojej reakcji. Ale to nie policji obawiam się w tej chwili.
- Nie chcesz, żeby ci bandyci wzięli i ciebie na celownik? Dobrze by ci to zrobiło.
- Zasłużenie, czy nie, nie zmienia to faktu, że mam problem.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- I byłbyś skłonny zdradzić Logana, żeby ten problem rozwiązać?
- Powiedzmy raczej, że mógłbym wprowadzić pewne odnośniki do naszej umowy.
Alex dostrzegła światełko w tunelu.
- Pozwól mi odejść, a ja zapomnę, że cię w ogóle widziałam.
W odpowiedzi pokręcił głową.

background image

- Ale ja naprawdę dotrzymuję danego słowa - zapewniła.
Przyjrzał się jej badawczo i uśmiechnął się.
- Nie wątpię - odparł.
- Więc pozwól mi odejść - powtórzyła. - Nie chcesz mieć kłopotów, a ja jestem tylko

jednym wielkim kłopotem.

- Obiecujesz?
- Tak. - Uśmiech towarzyszący tej deklaracji daleki był od radości.
Judd roześmiał się głośno.
- O mój Boże. Powinnaś poznać się z Eleną. Zdaje mi się, że przypadłybyście sobie do

gustu.

- Nie zamierzam poznawać żadnych twoich przyjaciół.
- Tak tylko mówię. Ostatnio, kiedy się widzieliśmy, chciała poderżnąć mi gardło. Wolałbym

nie użerać się z wami dwiema jednocześnie.

Zacisnęła dłonie w pięści.
- No to jak? Pozwolisz mi odejść?
Uśmiech znikł z twarzy Morgana.
- Muszę to przemyśleć. Już dawno nauczyłem się, że każda akcja pociąga za sobą efekt

domina. Wiedziałem, że nie powinienem był brać tego zlecenia. Teraz, jeśli pozwolę ci
odejść, a ktoś cię zabije, na mnie spadnie główna odpowiedzialność. Po pierwsze, Logan
zażąda mojej głowy. Po drugie, ci, którzy chcą dopaść ciebie, mogą pomyśleć, że ja też
jestem elementem tego równania, i wezmą mnie na celownik. Po trzecie, policja może uznać,
że to ja jestem odpowiedzialny za twoją śmierć, i oni też będą chcieli mnie aresztować. W
tych okolicznościach Logan nie będzie już chciał interweniować w mojej sprawie, a to
postawi mnie w bardzo niekorzystnej sytuacji, której wolałbym...

- Och, na miłość boską!
- Nie mieszaj do tego Boga. Tu chodzi wyłącznie o mnie. Właśnie to próbuję ci

wytłumaczyć. Zawsze staram się wybrać wyjście najlepsze dla siebie.

- Jakoś mnie to nie zaskakuje.
- Nie wszyscy musimy być bohaterami, którzy rzucają się do płonących budynków.
- Nigdy nie popełniam takich błędów.
- Właśnie popełniłaś.
Dym wypełniający klatkę schodową. Jego ręka chwytająca Alex za nadgarstek. Uczucie

bezpieczeństwa.

- Podszedłeś mnie z zaskoczenia.
- Ponieważ chcesz wierzyć w bohaterów.
- Bo tacy ludzie istnieją. Kilku znałam osobiście.
- Takich jak twój ojciec.
- Jak mój ojciec. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Nie wybaczę ci tego, że się przebrałeś i

udawałeś kogoś, kim nie jesteś.

- Nie spodziewałem się, że mi wybaczysz. Wiedziałem, że prawdopodobnie w twoich

oczach będzie to największy grzech. - Wzruszył ramionami. - Ale są grzechy i grzechy.
Nauczyłem się oczekiwać przebaczenia win w przyszłości. - Odwrócił się do zmywarki. - Na
przykład, wielkim grzechem byłoby dopuścić, żeby tak błyskotliwego i utalentowanego
faceta jak ja dopadły nikczemne typy, które zniszczyły tamę w Arapahoe. Muszę mieć
pewność, że do tego nie dojdzie.

- Bez względu na to, kto przy tym ucierpi.
- Tego nie powiedziałem. - Uśmiechnął się. - Nigdy tak nie mów, Alex. Świat nie jest

czarno-biały. - Odwrócił się. - A teraz, jeśli nie masz już więcej pytań, pójdę do siebie
popracować.

- Będziesz planował następny skok?
- Możliwe. A może będę rozmyślał o efekcie domina.
- Posłuchaj... - W jej głosie zabrzmiała prośba. - Muszę się stąd wydostać. Ci faceci

zamordowali niewinnych ludzi. Nie mogę pozwolić im się wyłgać. Nie pozwolę, żeby im się
upiekło. Widziałam ich. Mogę być jedyną osobą, która jest w stanie sprawić, by zostali
ukarani.

- To nie twój obowiązek. Pozwól, żeby policja i FBI się tym zajęły.
- To mój obowiązek. Kiedy wydarzają się takie katastrofy, wszyscy ponosimy

background image

odpowiedzialność. Nie można trzymać się z boku i mieć nadzieję, że ktoś inny... - Przerwała i
spojrzała na niego z rezygnacją. - Może ty tak potrafisz. Jesteś tak cholernie zimny.
Wyobrażam sobie, jak chowasz się w cieniu, obawiając się podejść bliżej, żeby cię coś nie
dotknęło.

- Chcesz, żebym temu zaprzeczył? Bardzo dobrze czuję się, pozostając na uboczu. I tu

zamierzam pozostać. - Odwrócił się. - Wszystkie te emocje musiały cię zmęczyć. Proponuję,
żebyś poszła do swojego pokoju i zdrzemnęła się. Pewnie nadal jesteś trochę otumaniona
przez ten środek uspokajający.

- Zaczekaj. - Zwilżyła wargi. - Jakie są szanse na to, że zmienisz zdanie co do swojego

układu z Loganem?

Zastanowił się.
- Prawdopodobnie niezbyt duże - odparł z namysłem Morgan. - Ale zawsze istnieje taka

możliwość.

Bezradnie patrzyła, jak wychodzi z pokoju i kieruje się do swojej pracowni.
Nie, nie będzie bezradna. Nie wolno jej tak myśleć.
Przeszła przez kuchnię i odsunęła szufladę ze sztućcami.
Na jej dnie leżała kartka z jednym słowem.
„Wybacz”.
A niech go szlag!

Rozdział 4

Tu jest taśma. Zdobyłem ją, zanim ekipa policyjna zaczęła swoje poszukiwania. - Decker

rzucił pudełko na biurko przed Powersem. - Chociaż nie wiem, na ile będzie pomocna.
Kamera uchwyciła go jedynie od tyłu, jak wchodził po schodach, a potem, kiedy wynosił
Graham z drugiego piętra, twarz tego dupka zasłonił hełm strażacki.

- Lepiej dla ciebie, żeby ta taśma nam pomogła - powiedział spokojnie Powers. -

Spieprzyłeś robotę. Straciliśmy Graham, a ty zostawiłeś ciało Lestera, żeby je znalazło FBI.

- Miało mnie tam nie być - powiedział Decker obronnym tonem. - Swoją działkę

wykonałem dobrze.

- W takim razie to ktoś inny nawalił. Co na jedno wychodzi. - Powers wziął do ręki taśmę. -

Wyślę ją do Waszyngtonu, żeby sprawdzili. A ty się módl, żeby udało im się zidentyfikować
tego strażaka. On jest kluczem do znalezienia Graham. - Otworzył klapkę telefonu. -
Betworth zrobi mi niewyobrażalne piekło za to wszystko. I możesz być pewien, że nie wezmę
całej odpowiedzialności na siebie.

Decker uniósł buńczucznie głowę.
- Nie boję się go.
- Nie? - Powers wystukał na klawiaturze numer Betwortha. - A co z Runnem? - Kiwnął

głową, kiedy zobaczył zmieniony wyraz twarzy Deckera. - To zupełnie inna sprawa, prawda?
Boisz się Runne’ego, aż ci się gacie trzęsą.

- Nie boję się. Tylko że on jest... dziwny.
- Cóż, Betworth może go na ciebie nasłać, więc na twoim miejscu nie stawiałbym się

zanadto. - Betworth odebrał telefon i Powers zmienił ton na radosny i przyjacielski. - Dobre
wieści. Jesteśmy na najlepszej drodze, żeby znaleźć Graham.

Idioci!
Charles Betworth zaklął pod nosem, odkładając słuchawkę.
Od samego początku ta tama w Arapahoe była koszmarem. Nie udało się osiągnąć

zamierzonego celu, a teraz to całe zacieranie śladów to już totalna porażka. Powers miał być
kompetentnym profesjonalistą, ale po wydarzeniach ostatnich paru tygodni Betworth nie
mógł tego o nim powiedzieć. Nadszedł czas, żeby wykonać ruch, którego starał się uniknąć.

Szybko wystukał numer Danleya.
- Musimy się spotkać dziś wieczorem. Trzeba coś zrobić w sprawie, o której

rozmawialiśmy. Obawiam się, że będziemy musieli nasilić działanie i przejść do realizacji
planu B.

- Czy to aby rozsądne?
Betworth stłumił irytację. Danley panikował przez ostatnie dwa tygodnie i wciąż musiał

uspokajać sukinsyna.

background image

- Obawiam się, że nie mamy wyboru - powiedział. - Do zuchwałych świat należy. Nic się

nie stanie, dopóki ty i Jurgens będziecie wydawać odpowiednie rozkazy i upewniać się, że są
one wykonywane. Wieczorem o tym pogadamy.

W tej sytuacji trzeba zadziałać zuchwale i nie ma powodów, dlaczego miałoby to nie

poskutkować. Wszystkie przygotowania zostały już poczynione. Oczywiście będzie jeszcze
musiał zadzwonić do Gwatemali i upewnić się, że Cordoba...

Delikatne pukanie do drzwi poprzedziło ich otwarcie.
- Przepraszam, że panu przeszkadzam...
Podniósł wzrok i zobaczył Hannah Carter, swoją sekretarkę, nieśmiało zaglądającą do

gabinetu.

- O co chodzi?
- Za dziesięć minut ma pan spotkanie w Białym Domu z wiceprezydentem i sekretarzem

spraw wewnętrznych. Obawiałam się, że pan zapomniał...

- Zapomniałem. - Zmusił się do uśmiechu i wstał z fotela. - Ale zawsze mogę liczyć na to,

Hannah, że uratujesz mój tyłek z opresji.

- Zadzwonię do sekretarki wiceprezydenta i powiem, że zatrzymali pana ludzie od ochrony

środowiska. - Hannah odwzajemniła uśmiech. - Przez ostatnie dwa miesiące wice miał z nimi
poważne problemy, żeby przekonać ich do poparcia ostatniego projektu rozwoju
infrastruktury.

- Genialne. To ty powinnaś wykonywać tę robotę, nie ja. Już idę.
Zarumieniła się tak, jak się spodziewał. Zawsze opłacało się poświęcić kilka minut dziennie

na to, żeby ludzie wokół ciebie poczuli się ważni. Komplementowanie było najlepszym
sposobem na utrzymywanie nad nimi kontroli. Hannah pracowała dla niego od dziesięciu lat i
nie mógłby sobie wymarzyć bardziej oddanej sekretarki. Pochlebstwa zwykle sprawdzały się
też w przypadku Danleya. Nęcił go pochwałami i dobrym słowem, a kiedy ten się już do
czegoś zobowiązał, zatrzaskiwał za nim drzwi.

Ale wobec Powersa nie zamierzał stosować tej metody. Szczególnie że Powers popełnił zbyt

wiele błędów.

Być może będzie zmuszony wysłać Runne’ego, żeby trochę zmobilizował chłopaków. Pod

warunkiem jednak, że uda mu się zlokalizować tego aroganckiego sukinsyna. Runne nie
odbierał jego telefonów już od dwóch dni, a nawet gdyby się udało z nim skontaktować, nie
ma pewności, że zgodzi się zrobić to, co mu zleci Betworth. Gdyby nie był tak przydatny,
Betworth powiedziałby Powersowi, żeby pozbył się go i znalazł kogoś innego do tej roboty.

Nie, Runne był najlepszy. Wybrał go ze względu na jego zaciekłość i fanatyzm. Betworth

wytrzyma jeszcze z nim, dopóki robota nie zostanie wykonana. Nie ma sensu pozbywać się
go, jeśli Runne jest tak bardzo opętany obsesją polowania.

Stokton w stanie Maine

Dom wyglądał na opuszczony.
Ale Morgan był przebiegły. To mogła być pułapka.
Runne poruszał się szybko i bezszelestnie mimo jesiennych liści leżących pod oknem.

Udało mu się już odłączyć system alarmowy i tylko chwilę zajęło mu wycięcie kawałka
szyby i otwarcie okna.

Ciemność.
Jesteś w środku, Morgan?
Zatrzymał się, czekając.
Cisza. Pustka.
Morgana nie było. Wyczuwał to. Poczuł rozczarowanie.
Podciągnął się na parapet i wszedł do pokoju.
Obrazy. Płótna. Pracownia Morgana. Taka sama jak pracownie w dwóch innych domach, w

których nie udało mu się złapać Morgana.

Rozejrzał się dokoła rozgoryczony i sfrustrowany.
Morgan nawet się nie wysilił, żeby spakować i zabrać swoje płótna, chociaż wiedział, że

Runne znajdzie tę kryjówkę, tak jak i poprzednie. Wiedział, że Runne nie zniszczy obrazów.

Zniszczyć człowieka, tak.
Zniszczyć jego duszę, tak.

background image

Ale nigdy nie niszczyć piękna.
Nie włączy światła. Nie spojrzy na obrazy. Ich widok zbyt mocno go ranił.
Ale wiedział, że szkic będzie gdzieś na widoku, żeby mógł go znaleźć. Morgan zawsze

starał się, żeby Runne tego nie przeoczył.

I jest tu. Przy oknie.
Nie chce go oglądać.
Nieprawda. Chce.
W tej chwili niczego tak mocno nie pragnął, jak obejrzeć ten szkic. Powoli do niego

podszedł. Kiedy się zbliżał, zauważył, że tym razem to nie był tylko jeden rysunek. Było ich
kilka. Wziął je do ręki i obejrzał jeden po drugim w świetle księżyca.

Wynaturzone. Straszne. Zapamiętałe.
Na każdym szkicu była twarz Runne’ego. Każda kolejna podobizna bardziej zbliżona do

oryginału. Ich widok sprawił, że Runne poczuł się obnażony, wściekły... i smutny. Czuł, jak
łzy spływają mu po policzkach.

Żebyś sczezł w piekle, Morgan!
Tak dalej być nie może. To nie do zniesienia. Nie może stale polować na Morgana, który

wymyka mu się w ostatnim momencie.

On musi zginąć!

Alex ostrożnie otworzyła drzwi sypialni.
Było już po trzeciej w nocy. W szczelinie między podłogą a drzwiami pracowni widziała

światło, ale żadnego ruchu. Już czwarty raz sprawdzała pracownię i za każdym razem
zastawała ją taką samą.

Do diabła, może Morgan usiadł na krześle albo kanapie i zasnął?
Niemożliwe.
Pewnie nasłuchiwał i wyczekiwał jej ruchu.
A właśnie, że go wykona! Co ma do stracenia? Morgan nie chce jej śmierci, więc jeśli ją

złapie, to przecież jej nie zastrzeli. Najpierw sprawdzi land rovera i zorientuje się, czy uda jej
się go uruchomić, zwierając kable na krótko. Ostatnie godziny spędziła na wydłubywaniu
mosiężnego rantu z marmurowego kominka w swoim pokoju, żeby posłużył jej jako krótki
łom do wyważenia drzwi. Jeśli cała akcja się nie powiedzie, zbiegnie w dolinę i spróbuje
odnaleźć światła najbliższego domostwa. O ile dobrze się orientowała, Denver musiało być
oddalone zaledwie o kilka mil stąd.

Jedno było pewne, nie może tu już dłużej siedzieć. Musi coś zrobić.
Zamknęła drzwi swojego pokoju i podeszła do okna, które otworzyła już parę minut temu.

Śnieg padał bez przerwy i na parapecie utworzyła się gruba kołderka.

Opatuliła się mocniej kurtką i wyskoczyła.

Udało jej się uruchomić land rovera.
Judd uśmiechnął się i odłożył pędzel, kiedy usłyszał pomruk silnika.
Sprytna kobieta. Zastanawiał się, jak jej się udało otworzyć drzwi.
Usłyszał skrzypienie opon na śniegu, kiedy wyjechała z garażu i pomknęła w dół górską

drogą. Wstał z krzesła i podszedł do szafy, wyjął kurtkę i rękawiczki. Chwilę później
przedzierał się przez śnieg, mając przed oczami tylne światła samochodu daleko przed sobą.

Nie przeszedł nawet dziesięciu metrów, kiedy pośliznął się i stracił równowagę. Udało mu

się uchronić przed upadkiem, ale to nie z powodu zimna poczuł przeszywający go dreszcz.

Lód.
Niech to szlag!

Cholera!
Śnieg sypał tak gęsto, że Alex ledwie widziała zarys drogi przed sobą.
Zdjęła nogę z gazu i lekko zahamowała. Nawet tak delikatne naciśnięcie hamulca sprawiło,

że land rover wpadł w poślizg na oblodzonej drodze.

Rozpaczliwie szarpnęła kierownicą i zdołała naprowadzić auto z powrotem na drogę.
Boże, nieszczęście było tak blisko. Kilkanaście centymetrów dzieliło ją od wypadnięcia z

drogi i runięcia w przepaść.

Wzięła głęboki oddech, próbując opanować nerwy.

background image

To nic takiego. Po prostu musi jechać dużo wolniej. Ten samochód to maszyna

zaprojektowana właśnie dojazdy w trudnych warunkach. Szkoda tylko, że jest taka słaba
widoczność. Żeby tylko udało jej się zjechać z tej góry, wtedy będzie...

Z ciemności przed maską wozu wyłoniły się zaśnieżone gałęzie drzewa tarasującego drogę.
- Nie! - Obróciła kierownicą, ale było już za późno. Auto wpadło w poślizg i zderzyło się z

drzewem, a gałąź przebiła przednią szybę.

- Jezu!
Judd rzucił się biegiem, kiedy minął zakręt. Ślizgał się, potykał, padał i znowu wstawał,

pędząc do samochodu.

Przednie światła land rovera rozcinały ciemność, jego koła buksowały w miejscu, a cały

przód był wbity w zwalone drzewo. Duża gałąź, która przebiła przednią szybę, wdarła się do
wnętrza auta niczym ostrze noża.

Ostrze, które wbiło się w ciało Alex i przytwierdziło ją do fotela.
- To będzie bolało.
O czym on mówi? Już ją boli jak jasna cholera, pomyślała oszołomiona Alex.
- Słyszysz mnie? Nie mogę czekać. Muszę cię stąd wydostać. Muszę złamać tę gałąź i

uwolnić cię z dżipa. Postaram się zrobić to szybko, ale nie możesz się ze mną siłować, bo
porani cię jeszcze bardziej. Słyszysz, co do ciebie mówię, Alex?

- Tak... słyszę. - Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą jego twarz.
Lodowato niebieskie oczy. Wszędzie lód: Dokoła niej rozbite drobinki przedniej szyby

migotały niczym kostki lodu.

Jego dłoń zbliżyła się do gałęzi.
Zesztywniała, kiedy dotarło do niej, co zamierza zrobić.
- Nie!
- Muszę to zrobić. Muszę cię zanieść do domku. Nie mogę zostawić cię na mrozie i czekać

na pomoc. Zamarzniesz tu.

- Boli...
- Wiem. - Pogłaskał ją delikatnie po głowie. - I będzie bolało jak diabli. Ale tylko przez

chwilę. A potem już przestanie boleć. Zajmę się tobą.

Bezpieczeństwo. Dym. Ojciec...
Nie, to nie on. Jej ojciec nie żyje.
Boże, ale za nim tęskniła...
- Alex, postaraj się nie szarpać, dobrze? - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Zajmę się tobą.

Obiecuję, że cię wyratuję. Obiecuję, że przeżyjesz, jeśli tylko mi pomożesz.

- Tato...
- Alex, to nie twój ojciec.
Ale jej ojciec tu był.
Gryzący dym, psy ratownicze i Sara podtrzymująca ją.
Życie jest najważniejsze. Musi o tym pamiętać, bo inaczej znaczyłoby to, że śmierć ojca

była bezsensowna.

Skinęła głową.
- Zrób to.
Śmierć.

- Galen, potrzebny mi lekarz - powiedział Morgan, kiedy tylko Galen odebrał telefon. -

Jakiś dobry i szybki lekarz, który potrafi trzymać język za zębami.

- Dlaczego?
- Wydarzył się wypadek.
- Nie podoba mi się to.
- Alex jest ranna.
- A niech to! Powiedz, że to nie ty spowodowałeś ten „wypadek”.
- Nie mogę. Myślę, że wyjdzie z tego, ale muszę się upewnić, że żaden nerw nie został

uszkodzony. Nie chcę, żeby była kaleką. Potrzebny mi lekarz, żeby oczyścił i zaszył ranę.
Taki, który nie będzie nalegał, żeby ją wieźć do szpitala.

- Coś ty jej zrobił?
- Nic, z czego się nie wyliże... kiedyś.

background image

- O mój Boże. Logan cię zabije.
- Będzie musiał to jakoś znieść. To co z tym lekarzem?
- Daj mi kwadrans.
Morgan wrócił do sypialni i spojrzał na Alex. Była blada, nadal nieprzytomna, ale

przynajmniej jej puls był regularny. Powinien ten czas oczekiwania wykorzystać na powrót
do samochodu i uporządkowanie miejsca wypadku, żeby lekarz mógł dojechać do domku.

Boże, ależ ona blada...
Pieprzyć to, co powinien zrobić. Nigdzie się teraz nie ruszy. Zaczeka przy niej tyle, ile

będzie trzeba.

Judd Morgan siedział na krześle obok łóżka.
Już go tam wcześniej widziała, uświadomiła sobie w półśnie. Ile razy? Pięć? Sześć? Nie

pamiętała. Ale był tu. Szkicował coś w notesie tak jak teraz.

- Co... robisz?
Podniósł wzrok i odłożył notes.
- Chyba już się lepiej czujesz, skoro przemawia przez ciebie ciekawość.
- Lepiej?
- Przez ostatnie dwa dni miałaś gorączkę i dreszcze. Lekarz powiedział, że twój organizm

walczy z infekcją.

- Lekarz?
- Nie pamiętasz go? Doktor Kedrow. Ściągnąłem go tutaj, aby zajął się twoją wyjątkowo

paskudną raną.

Jej prawe ramię było całe w bandażach.
Gałąź ostra jak nóż, wbijająca się w jej ciało.
- Teraz już sobie przypomniałaś. - Przyglądał się jej twarzy. - Nic ci nie będzie. Gałąź

przebiła ci ramię bardzo wysoko. Nie ma żadnych trwałych uszkodzeń, ale być może będziesz
potrzebowała operacji plastycznej, żeby pozbyć się blizny.

- To... boli.
- Myślę, że zbyt łagodnie to wyraziłaś. Jesteś dzielna. Byłem pod wrażeniem.
- Nie chcę, żebyś był pod wrażeniem... - Miała kłopot z wypowiadaniem słów. Jakby jej

uciekały. - Chcę, żebyś mnie wypuścił.

- O tym pogadamy później.
- Chcę teraz.
- Jeszcze jesteś półprzytomna. Później. - Wziął do ręki ołówek. - Spróbuj znowu zasnąć. Nic

ci nie będzie. Jesteś bezpieczna...

Obiecuję, że będziesz bezpieczna.
Tata.
Nie, nie tata.
To Judd Morgan, ostatni człowiek, któremu powinna wierzyć czy ufać...

- Co szkicujesz?
Podniósł głowę i uśmiechnął się.
- A więc znowu do mnie wróciłaś. Jak się czujesz?
Zastanowiła się chwilę.
- Lepiej. Jestem silniejsza.
- I wściekła jak diabli?
- Jestem pewna, że i to przyjdzie. Teraz nie mam jeszcze na to sił.
- Pozwól, że pomogę ci osiągnąć ten stan. - Spuścił wzrok na swój szkic i coś na nim

zakreślił ołówkiem. - To ja jestem odpowiedzialny za to, co ci się stało.

- Oczywiście, że ty. Nie byłoby mnie tutaj, gdybyś mnie nie porwał... - Pokręcił głową, więc

przerwała. - Coś jeszcze?

- To ja ściąłem tę sosnę, żeby zatarasować drogę.
- Co? - Spojrzała na niego z przerażeniem w oczach.
- Pomyślałem, że to bardzo prawdopodobne, że spróbujesz ucieczki. Z tego, czego się o

tobie dowiedziałem, wywnioskowałem, że zatrzymywanie cię nie odniosłoby żadnego skutku.
Musiałaś sama zrozumieć, że ucieczka jest niemożliwa.

- Więc próbowałeś mnie zabić, pozwalając mi się rozbić na tym cholernym drzewie?

background image

- Nie, to był zwykły błąd w obliczeniach. Nie spodziewałem się, że rozbijesz się na tym

drzewie. Powinnaś mieć wystarczająco dużo czasu, żeby dostrzec drzewo na drodze i
zatrzymać się. Nie wziąłem pod uwagę lodu.

- Błąd w obliczeniach?
- Teraz jesteś na mnie zła.
To było oczywiste. Była tak wściekła, że czuła, jakby jej miała zaraz eksplodować głowa.
- Żebyś wiedział, że jestem zła. Ciekawe, co byś zrobił, gdybym w porę zatrzymała

samochód i ruszyła dalej pieszo?

- Poszedłbym za tobą. Jestem bardzo dobry w tropieniu.
Siedział przed nią całkowicie odprężony, ale potrafiła sobie wyobrazić go w lesie, jak

porusza się szybko, zwinnie, niczym drapieżnik. Taka wizja tylko zwiększyła jej furię.

- Upolowałbyś mnie jak zwierzę?
Nie odpowiedział od razu.
- Przepraszam. Nie chciałem cię skrzywdzić.
- Ale to zrobiłeś. Niech cię szlag trafi!
Pokiwał głową.
- Jestem ci coś winien. Nie jest to dla mnie wygodna sytuacja, ale możesz to wykorzystać na

swoją korzyść.

- Ty sukinsynu!
- Zdaje się, że pora, bym wyszedł. Potrzebujesz czasu, żeby ochłonąć. - Morgan wstał z

krzesła. - Przyniosę ci coś do jedzenia.

- Nic od ciebie nie wezmę.
- W porządku, jak chcesz. Przez ostatnie dwa dni wepchnąłem w ciebie wystarczająco

jedzenia, żeby brak jednego posiłku ci zaszkodził.

Miała mętne wspomnienie Judda siedzącego obok niej i karmiącego ją czymś ciepłym i

płynnym.

- Gdybym miała wtedy dość siły, to...
- Ciiii. Wiem. Splunęłabyś mi tym prosto w twarz. I zasłużyłbym na to. Zwykle nie zdarzają

mi się tak duże błędy. Ale teraz będziesz mogła to wykorzystać, żeby osiągnąć to, czego
pragniesz.

- Teraz to ja mam ochotę zepchnąć cię z tej góry w jakąś przepaść.
- W ten sposób osiągniesz jedynie przejściową satysfakcję. Jestem pewien, że uda ci się

wymyślić cel bardziej długofalowy. - Otworzył drzwi, ale zatrzymał się i spojrzał na nią. -
Może pocieszy cię świadomość, że w tej chwili kostki domina padają w twoim kierunku.

- Co masz na myśli? - spytała.
- To znaczy, że muszę się jakoś zrehabilitować. Nie przestrzegam w swoim życiu zbyt wielu

kodeksów, ale to, co się stało, podlega jednemu z nich. A to znaczy, że muszę teraz obmyślić,
w jaki sposób dać ci to, czego chcesz, a jednocześnie zapewnić bezpieczeństwo.

Odszedł, zanim zdążyła zadać mu jakiekolwiek pytanie. O czym on mówi? Czy myślał, że

ona uwierzy mu w to, że teraz ma wyrzuty sumienia z powodu obrażeń, których doznała?
Musiałaby być łatwowierną idiotką. To porywacz, płatny zabójca i nie wiadomo co jeszcze.
Jest bezwzględny, wyrachowany i bez...

Ale jednak w jakiś sposób mu wierzyła. Nie podejrzewała go o wyrzuty sumienia, ale ten

mężczyzna był dość skomplikowany, więc i jego struktura moralna mogła być zagmatwana.
Większość silnych ludzi musi mieć pewne zasady, według których postępuje w życiu. Może
fakt, że z jego winy została ranna, poruszył jakieś pokłady ludzkich uczuć pod tą lodowatą
maską?

A może nie. Może próbował znaleźć kolejną metodę kontrolowania jej?
Tylko w jeden sposób mogła się o tym przekonać. Sprowokować go. Poddać testowi.
Niestety w tej chwili nie czuła się na siłach stawić czoło nawet dziecku.
Czyli trzeba koniecznie zwalczyć tę słabość. Do dzieła!
Powoli i ostrożnie usiadła na łóżku.
Poczuła piekielny ból w ramieniu i zrobiło jej się słabo.
Dostać się do łazienki i obmyć twarz zimną wodą.
Tak, jasne...
Oparła się na stoliku nocnym i stanęła o własnych siłach.
Ciemność.

background image

Zajęło jej to pewnie ze dwie minuty, ale nadal stała i czekała, aż wrócą jej siły. Oddychała

głęboko i starała się skupić na czymś innym niż pokusa powrotu do łóżka.

Zobaczyła notes, który Morgan zostawił na podnóżku, kiedy wstawał z fotela. I chociaż

leżał bokiem, rozpoznała na nim rysunek twarzy.

Bezbronna. Słaba. Zbolała.
To była jej twarz.
Czy tak ją widział? W takim razie będzie się musiał jeszcze paru rzeczy o niej dowiedzieć.

Nie była ani słaba, ani bezbronna. Poczuła przypływ energii towarzyszący skokowi
adrenaliny. Odsunęła się od stolika i pewnie ruszyła w stronę łazienki.

Leżała z powrotem w łóżku i przeglądała notes Morgana, kiedy ten wszedł do pokoju z tacą

w ręku.

- Naruszenie mojej prywatności? - powiedział lekkim tonem i postawił tacę na stoliku

nocnym. - Mógłbym cię pozwać.

- Ale te wszystkie szkice przedstawiają mnie. Nie sądzę, żeby ci to coś dało. - Spojrzała na

niego lodowatym wzrokiem. - Musisz się bardzo nudzić.

- Nie byłaś szczególnie rozrywkowym towarzyszem. Musiałem sobie znaleźć jakieś zajęcie.
- To nie ja. - Zamknęła szkicownik. - Zrobiłeś ze mnie... słabeusza.
- Nie wydaje mi się. Nie widzę w tobie żadnej słabości. Ale to dość częste, że ludzie w

swoich portretach widzą to, czego się boją.

- Ja się nie boję. Widzę to, co narysowałeś.
Otworzył szkicownik na pierwszym rysunku.
- Jesteś chora i bezbronna. - Wskazał linię jej ust. - Ale siła jest tutaj. A zauważyłaś napięcie

widoczne w linii szczęki? To determinacja. Nie odpuszczasz sobie nawet w malignie. Byłaś
bardzo interesującym modelem.

Był zbyt blisko niej. Nie dotykał jej, ale czuła ciepło jego ciała i instynktownie się spięła.
- I nie czułeś się winny, rysując mnie, kiedy byłam bezbronna?
Uśmiechnął się.
- Wiesz, jaki ze mnie bezwzględny sukinsyn. Wykorzystuję każdą daną mi szansę.
- I niedaną też.
- Prawda. Ale nigdy nie myślałem o tobie jako o osobie bezbronnej. - Wyjął jej z rąk

szkicownik i podał mały talerzyk. - Przestań już rozmyślać i zjedz kanapkę z szynką.

Cofnął się o krok, a ona odetchnęła z ulgą. To było strasznie głupie, taka fizyczna

świadomość jego obecności.

To z pewnością dlatego, że została ranna i straciła siłę.
Uśmiechnął się.
- Pomyślałem sobie, że będziesz wolała kanapkę od rozlewającej się zupy, którą mogłabyś

się zachlapać.

Rzeczywiście wolała kanapkę. Czuła się wystarczająco niezdarna i słaba bez... Nagle sobie

coś uświadomiła.

- Mam na sobie twoją koszulę! Jak to się stało?
- Ja ją założyłem. - Usiadł w fotelu, układając nogi na podnóżku. - To nie należało do

obowiązków lekarza, a nie chciałem go dodatkowo obarczać. Przepraszam, jeśli cię to
dotknęło.

- Nie czuję się urażona. To ostatnia rzecz, jaką mogłabym się martwić. - Ugryzła kęs

kanapki. - Po prostu byłam ciekawa.

- Powinienem był się domyślić. Kobieta, która potrafi uruchomić samochód, zwierając

kable, nie będzie się przejmowała nagością.

- Można być nagim nie tylko fizycznie. - Wskazała szkicownik. - To mnie bardziej martwi.

Naruszyłeś moją prywatność.

- Masz interesującą twarz, ale obiecuję, że nie zrobię tego więcej bez twojej zgody.
Wierzyła mu.
- Jesteś bardzo dobry... jak na kryminalistę.
Roześmiał się głośno.
- Osobliwy komplement. Cieszę się, że cię nie rozczarowałem.
- Nie mógłbyś mnie rozczarować. Nie spodziewam się po tobie niczego dobrego.
- To dobrze. Mamy czystą sytuację. - Skrzywił się. - A przynajmniej mam taką nadzieję.

background image

- Jesteś dobrym rysownikiem. Co zdaje się jeszcze gorsze wobec faktu, że marnujesz swój

talent, żeby robić rzeczy, które wyrządzają krzywdę innym ludziom. - Wzruszyła ramionami.
- Prawdę mówiąc, niewiele mnie to obchodzi. Rób, co chcesz, i bądź sobie, kim chcesz.

- Dziękuję.
Zignorowała ironię w jego głosie.
- Jeśli i mnie dasz ten sam przywilej i pozwolisz mi działać tak, jak tego chcę. - Spojrzała

mu prosto w oczy. - Więc udowodnij mi, że nie skłamałeś, i uwolnij mnie.

- To nie takie proste. Wszystkie przeszkody na drodze, które wcześniej przygotowałem, są

tam nadal. - Chciała wpaść mu w słowo, ale powstrzymał ją, unosząc dłoń. - Nie
powiedziałem, że nie chcę znaleźć sposobu obejścia ich. Jestem w trudnym położeniu. Mam
umowę z Loganem, której nie chcę złamać.

- Boisz się go?
- Nie - odparł spokojnie. - Boję się ciebie. Ponieważ jest duże prawdopodobieństwo, że

przez ciebie mnie zabiją.

- Nie chcę sprowadzać na nikogo śmierci. Chcę tylko dopaść tych ludzi, którzy

spowodowali śmierć tylu niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci w Arapahoe Junction.

- Wiem. Nie poddasz się, dopóki ich nie znajdziesz i nie będziesz bezpieczna, dopóki to się

nie skończy. - Odwrócił się. - A ja obiecałem, że zapewnię ci bezpieczeństwo. Więc nie mam
wyboru. Muszę znaleźć tych ludzi i ich usunąć.

- Myślisz, że ci uwierzę, że chcesz mi pomóc w znalezieniu tych bydlaków?
- I w pozbyciu się ich. Kiedy tak się stanie, mój dług wobec ciebie będzie spłacony i

będziesz wolna. Skończ kanapkę i popij mlekiem. Czeka nas robota.

- Co takiego?
- Czas rekonwalescencji dobiegł końca. Jak rozumiem, nie udało ci się zidentyfikować

żadnego z tych facetów od tamy w policyjnych kartotekach?

Skinęła głową.
- A portret pamięciowy?
- To miał być kolejny krok.
- W takim razie tu go zrobimy. Ty opiszesz mi ich rysy, a ja spróbuję je oddać na papierze.

Jak będziemy mieli twarze, dowiemy się, kim są ci ludzie.

Wpatrywała się w niego, podejrzewając podstęp.
- Mówisz serio?
Usiadł w fotelu i otworzył szkicownik.
- Jak cholera - zapewnił.

- Dłuższe baki? - dopytywał się.
- Nie, ale miał szersze czoło i bardziej cofniętą linię włosów.
Ołówek Morgana poruszał się szybko po szkicowniku.
- Jakieś pieprzyki, blizny?
- Nie pamiętam.
- To nie do przyjęcia.
- Widziałam go zaledwie przez kilka sekund - broniła się. - Większą uwagę zwróciłam na

mężczyzn czekających na helikopter.

- Ale udało ci się zapamiętać ich twarze.
- Ten siedział w helikopterze. Panował półmrok...
Helikopter Kena wybuchający w wielką kulę ognia.
- Nie chcesz pamiętać.
- Pieprz się.
Zignorował to.
- Mówiłaś, że to on strzelił do śmigłowca. Przypomnij sobie ten moment, kiedy podnosił

broń do góry i mierzył z niej.

- Nie pamiętam.
- Jaka to była broń?
- Nie wiem.
- Jaki rozmiar? Magnum? Trzydziestka ósemka?
- Karabin...
- W porządku. Więc unosi do góry karabin. Spróbuj przesunąć wzrok z lufy na rękojeść.

background image

Widzisz to?

Jasne światło wybuchające z helikoptera Kena.
- Widzisz to? - nalegał.
- Tak. Widzę.
- Więc musisz też widzieć jego twarz. Usta?
- Wąskie.
- Kości policzkowe?
- Wysokie.
- Jak bardzo?
- Jego twarz jest... jak wyciosana z kamienia.
- Dobrze. Brwi?
Zmrużone oczy, kiedy celował.
- Krzaczaste.
- Kolor oczu?
- Nie widzę ich. Ciemne. Tak sądzę...
- A nos?
- Prosty. Krótki. Lekko uniesione nozdrza.
- W porządku. Mamy już jakiś punkt zaczepienia. Daj mi minutę, a potem pokażę ci, co

narysowałem, i wspólnie naniesiemy poprawki. - Pochylił się nad szkicownikiem.

Tak wyglądał cały ich wieczór. Morgan ją przepytywał i starał się naprowadzać na

szczegóły, o których zapomniała. Praca nad pierwszymi dwoma szkicami nie była łatwa, ale
dopiero przy trzecim Alex zdała sobie sprawę, jaką białą plamą jest dla niej twarz tego
mężczyzny.

Morgan jednak nie pozwolił, żeby tak pozostało.
Był niezmordowany i nieugięty, a przy pracy nad ostatnim szkicem wyjątkowo skupiony.
- A jaką miał szyję? Może podwójny podbródek?
- Nie. Miał ostre i mocne rysy... Coś nie tak?
Morgan zamarł z ołówkiem w dłoni, wpatrując się w na szkicowany portret.
- Nic. Tylko upewniam się, czy wszystko mam. - Jego ołówek znowu zaczął śmigać po

szkicowniku.

Kilka minut później podniósł wzrok na Alex.
- Dobrze się spisałaś.
- Ty mnie do tego zmusiłeś.
- Czujesz się urażona?
- Nie. No, może w pewnym sensie. Ale to było konieczne, żebym sobie przypomniała.

Nieważne, jak bardzo to bolało. Musiałam to zrobić. - Usiadła na łóżku i zebrała się w sobie. -
Gotów, żeby pokazać mi szkic?

- A ty jesteś gotowa, żeby go zobaczyć? - Uśmiechnął się słabo. - Widzę, że jesteś. -

Odwrócił do niej szkicownik. - Oto strzelec.

Dorysował karabin przytknięty do twarzy mężczyzny.
Wzdrygnęła się, ale zaraz zmusiła się do skoncentrowania na twarzy.
- Wygląda zbyt... gładko. Miał szczupłą twarz, ale kiedy mrużył oczy, pojawiały się wokół

nich zmarszczki.

Morgan odwrócił szkicownik do siebie i zaczął poprawiać.
- A co z uszami?
- Przylegające. Tak mi się zdaje. Nie widziałam... Karabin był...
- Zastanów się dobrze. - Jego głos był szorstki, natarczywy. - Pamiętałaś o bakach, więc

musisz pamiętać, jakie miał uszy.

- Przypomnę sobie. Chwilę.
- Po prostu wyrzuć to z siebie. Jesteś na tropie.
- Na miłość boską, daj mi odpocząć.
Podniósł na nią wzrok.
- Naprawdę tego chcesz?
Nieugięty. Zimny. Bezlitosny.
Nie, nie chciała od niego odpoczywać. Chciała dokładnie tego, co jej zapewniał w tej

chwili. Mądrości. Poświęcenia uwagi. Determinacji.

- Jasne, że nie.

background image

- Tak też myślałem.
Zamknęła oczy, żeby sobie przypomnieć.
- Miał uszy przylegające do głowy, a płatki uszu były duże, prawie pulchne...

- Myślę, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. - Podniósł się z fotela. - Przejrzymy szkice

jeszcze raz, kiedy się zdrzemniesz.

- Nie potrzebuję drzemki. Teraz mogę na nie popatrzeć.
- Możesz popatrzeć, ale nic w nich nie zobaczysz. Już siedem godzin nad nimi siedzimy i

jesteś przemęczona. A ja nie byłem dla ciebie zbyt wyrozumiały.

- Nie. - Wpatrywała się w szkicownik. - Słuchaj, Morgan, podobieństwo jest bardzo duże.

Wyślemy te portrety Leopoldowi?

- Może.
- Co?
- Nie wściekaj się. Zidentyfikujemy ich. Są inne, może nawet szybsze, źródła informacji. -

Podniósł się z krzesła. - Zdrzemnij się, a ja w tym czasie zrobię porządek. Pogadamy później.

- Ale ja chcę pogadać teraz. Nie po to się wysilałam, żebyś mógł narysować te portrety,

żeby teraz trafiły nie tam, gdzie trzeba. Musimy wysłać je do kogoś, kto potrafi
zidentyfikować tych mężczyzn.

- Tożsamość jednego już znamy.
Otworzyła szeroko oczy.
- O czym ty mówisz?
Pokazał jej drugi portret, nad którym pracowali.
- To George Lester. Facet, który kierował niebieską toyotą i próbował cię dopaść w hotelu.
- Skąd wiesz, kim on jest?
- Zadzwoniłem do znajomego, który dowiedział się, że policja przeprowadziła identyfikację

na podstawie odcisków palców i karty dentystycznej. Bez wątpienia to George Lester z
Detroit. Paskudny typek, ale samotnik, co niestety utrudni nam sprawę.

- Identyfikacja dentystyczna? Mówisz, jakby... Czy on nie żyje?
Morgan wzruszył ramionami.
- Nie sądziłem, że będzie nam do czegoś potrzebny.
- Zabiłeś go?
- Śledził cię. Prędzej czy później by cię dopadł. Wydawało mi się rozsądną rzeczą

uprzątnięcie go.

- Zabijanie nigdy nie jest rozsądne - zaoponowała.
- Ośmielę się nie zgodzić. Chociaż tym razem może i nie było to mądre. Interesowało mnie

tylko to, żeby usunąć tego gościa z twojego otoczenia, a nie sprawdzałem jego powiązań.
Teraz będziemy musieli cofnąć się do punktu wyjścia.

- Dlaczego mi o nim nie powiedziałeś?
- Tylko byś się rozzłościła. Masz za dobre serce. Sama nie zabiłaś Al Habima, chociaż

miałaś możliwość i wydawało się to najlepszym rozwiązaniem. Przecież ten człowiek
polował na ciebie.

Zwykłe i zimne kalkulowanie w jego stylu.
Otworzył drzwi i spojrzał przez ramię.
- Masz rację - powiedział, jakby czytał w jej myślach. - Kawał sukinsyna ze mnie. Ale tacy

faceci jak ja są potrzebni. Jeszcze pewnie zdołasz się o tym przekonać, zanim dobrniemy do
końca tej sprawy.

Patrzyła na drzwi, które się za nim zamknęły.
Była zaszokowana, pełna sprzecznych uczuć i złych przeczuć.
Tacy faceci jak ja są potrzebni...
Alex nie znała nikogo, kto ośmieliłby się skorzystać z usług kogoś takiego jak Judd

Morgan.

No dobrze. Trzeba wypocząć, przemyśleć wszystko i przeanalizować sytuację. I

zdecydować, czy może choć trochę zaufać człowiekowi, który zabił kogoś dlatego, że uznał
to za rozsądne rozwiązanie.

Rozdział 5

background image

Cholera! - Powers wyciągnął kartkę z faksu, przejrzał go i natychmiast wystukał numer

Betwortha. - Właśnie przyszedł raport z Quantico o tym facecie ze schodów w hotelu.

- Morgan?
- Skąd pan to... - Czasem zdawało mu się, że ten skurczybyk to jakiś jasnowidz. - Tak.

Musieli mieć kłopoty z filmem, skoro ta identyfikacja przyszła tak późno. Domyślał się pan,
że to on?

- Zawsze istniało takie prawdopodobieństwo. Nie rozważaliśmy ewentualności, że Morgan

się w to wplącze, ale najwyraźniej się przeliczyliśmy. A zgodnie z tym, co o nim wiemy,
nigdy nie można przewidzieć, gdzie się pojawi. Ale prędzej bym się go spodziewał tuż po
przerwaniu tamy. Nawet przygotowałem CIA, żeby go zdjęli, gdyby zdecydował się na jakieś
przeszpiegi. Obawiałem się powiązań Logana z Graham.

- Logana?
- Tak. Próbował poruszyć wszelkie możliwe kontakty, żeby umieścić Graham w

bezpiecznym miejscu po tym, jak postrzelono jego żonę. I to Logan parę miesięcy temu
próbował zdjąć sankcję nałożoną na Morgana. Ten facet ma duże wpływy. Musiałem się
nieźle postarać, żeby go zablokować.

- Obserwujemy Logana od czasu, jak zniknęła Graham. Jest w swoim domu w Kalifornii i

nie próbował się z nią kontaktować.

- Udało wam się monitorować jego rozmowy telefoniczne?
- Nie. To było bez szans. On korzysta z najwyższej jakości systemu zabezpieczeń.
- W takim razie sugeruję, żebyś znalazł czym prędzej jakiś sposób na uzyskanie

potrzebnych nam informacji. Domyślam się, że Logan bardzo się teraz troszczy o żonę. Do
widzenia, Powers.

- Mam portrety pamięciowe pozostałych dwóch mężczyzn, których widziała Alex w

Arapahoe Junction - powiedział Judd, kiedy Galen odezwał się po drugiej stronie linii. -
Muszę wiedzieć, kim oni są.

- Alex ci ich opisała? Wiesz, że pamięć często płata figle. Ufasz jej?
- Tak.
- Nie masz żadnych wątpliwości?
- Żadnych.
- Możesz przefaksować te portrety?
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli przyjedziesz po nie osobiście.
- Ale przecież jesteś na jakimś odludziu. Po co?
- Możesz być mi tu potrzebny. Mam złe przeczucia... Mówiłeś Loganowi, że Alex jest

ranna?

- Jeszcze nie.
- To dobrze. Nie chcę, żeby Logan wchodził mi w paradę. Jak szybko zdołasz tu dotrzeć?
- Już ruszam. - Galen rozłączył się.
Morgan usiadł przy stole w kuchni i wyciągnął szkicownik. Odsunął na bok dwa szkice i

przyjrzał się trzeciemu, portretowi strzelca. Wziął głęboki wdech, a potem wolno wypuścił
powietrze. Mało brakowało, a wszystko by zepsuł. Mimo ogromnego zmęczenia Alex
zauważyła jego reakcję. Musi być bardziej ostrożny.

Ostrożny? Śmiechu warte. Dobrze wiedział, że przestali być bezpieczni w chwili, gdy

skończył rysować ten portret. Do tego czasu była jeszcze szansa, że to zniszczenie tamy nie
miało nic wspólnego z Z-3.

W porządku. Zawsze jeszcze może się wycofać i zniknąć. Może znaleźć inny sposób, żeby

zapewnić Alex bezpieczeństwo.

Alex.
Co u diabła? Musi dać sobie trochę czasu. Teraz, kiedy Alex śpi, on ukończy szkice,

nadając im ostatni szlif, zanim pokaże je Galenowi. Jego przyjazd powinien być tylko kwestią
paru godzin. Galen nigdy nie tracił czasu, kiedy wkraczał do akcji.

- Nie powinnaś jeszcze wstawać. - Morgan podniósł się z fotela i podszedł do Alex. -

Czemu mnie nie zawołałaś? Pomógłbym ci.

- Nic mi nie jest. - Otarła się o niego, idąc w kierunku kominka. - Tylko trochę zmarzłam.
- Potrzebujesz czasu, żeby wyzdrowieć, a ja dałem ci dzisiaj niezły wycisk. To pewnie z

background image

przemęczenia spadła ci temperatura. Powinnaś pospać trochę dłużej.

Wyciągnęła dłonie do ognia.
- W ogóle nie zamierzałam zasypiać. - Sądziła, że jest na tyle poruszona, że będzie leżała

całymi godzinami bez zmrużenia oka, ale niemal natychmiast zapadła w sen. - Co w tym
czasie robiłeś?

- Kończyłem szkice. Czekałem na Galena.
- Galena?
- To przyjaciel. Przyjedzie tu po portrety pamięciowe, a także żeby się upewnić, że nie

okaleczyłem cię za bardzo.

- A co mu do tego, nawet jeśli to zrobiłeś?
- Czyżby teraz taka postawa nie odpowiadała twojej filozofii? Czy nie powinno być tak, że

wszyscy jesteśmy dla siebie braćmi i siostrami?

- W idealnym świecie, tak. Ale ten świat nie jest doskonały. Dlaczego ten Galen martwi się

o mnie?

- To on polecił mnie Loganowi.
- Czyli działa we własnym najlepiej pojętym interesie.
- Niezupełnie. Galen jest w porządku. Tak w ogóle to cyniczny sukinsyn, ale jest podobny

do ciebie, ma ambicję naprawiania świata. Nawet próbował naprawić zło, które mnie
wyrządzono. - Uśmiechnął się blado. - Każdy popełnia błędy.

- Jeśli jest twoim przyjacielem, to nie nazwałabym tego błędem.
- Przyjaciele są różni.
- A co to niby ma znaczyć? Nie, nic nie mów. Nie zbliżyłbyś się z nikim na tyle, żeby się

naprawdę zaprzyjaźnić.

- Celowo, nigdy. Ale nawet ja nie jestem doskonały.
- Czym zajmuje się Galen? Jest kryminalistą, tak jak ty?
- Jest specem od informacji. Ma kontakty na całym świecie. Organizuje, załatwia pewne

rzeczy i przeciera szlaki.

- Legalnie?
- Czasem. - Podał jej szkicownik. - Obejrzyj je. Powiedz, jeśli coś za bardzo pozmieniałem.
Przyjrzała się portretom.
- Według mnie wyglądają dobrze. Nie widzę w nich niczego, co należałoby zmienić.

Naprawdę jesteś w tym dobry. Nie mam pojęcia, jak... Chwileczkę. Tego tu nie było. -
Patrzyła na portret strzelca. - Dorysowałeś mu maleńką bliznę na lewym policzku.

- A nie mówiłaś, żebym ją narysował?
Pokręciła głową.
- Jestem pewna, że... A może tak powiedziałam? Byłam taka zmęczona.
- To zrozumiałe. Byłaś wykończona.
- Tak trudno sobie przypomnieć... Wygląda dobrze...
- Mogę ją usunąć.
- Nie. Pozwól mi się zastanowić.
- Jak sobie życzysz. - Wziął od niej szkicownik. - Przyczepię je do ściany. Postawiłem twój

aparat na tym krześle. Chciałbym, żebyś zrobiła kilka zdjęć tym portretom, zanim oddamy je
Galenowi.

- Dobry pomysł - powiedziała z aprobatą. - Nadal jednak uważam, że powinniśmy dać te

portrety Leopoldowi. Może ty ufasz temu Galenowi, ale ja nie.

- W porządku. W takim razie ty zajmiesz się fotografiami, dobrze? Galen ma kontakty w

sferach, o których istnieniu twój Leopold nie ma zielonego pojęcia. Logan zatrudnił go do
zbierania informacji od czasu postrzału twojej przyjaciółki Sary.

- Domyślam się, że i on jest kryminalistą.
- Niezupełnie. - Zakończył wieszanie szkiców na ścianie. - A co do Leopolda... Śmierć

Lestera skomplikowała moje relacje z policją. Nie ma znaczenia fakt, że ten facet był kanalią i
mordercą. Nie miałoby też dla nich znaczenia to, że próbował cię zabić. To ja wylądowałbym
w więzieniu na rok albo dwa, czekając, aż sąd zajmie się moją sprawą. Policja nie rozumie
pojęcia własnoręcznego wymierzania sprawiedliwości.

- Ani ja. - Ustawiła ostrość na pierwszym portrecie. - Mogłeś wezwać policję, zamiast

zabijać Lestera.

- Zbyt wiele procedur policyjnych. Ludzie często giną z ich powodu.

background image

Pokręciła głową z dezaprobatą.
- Popatrz na to z tej strony - przekonywał ją. - A gdybyś na ruinach World Trade Center

natknęła się na wspólnika jednego z tych pilotów kamikadze? Wezwałabyś policję i zaufała,
że wymiar sprawiedliwości uśmierci go za ciebie?

Dym, łzy, ból i gniew płynący z bezradności.
Zrobiła zdjęcie.
- To nie to samo.
- Jeśli coś rani ci serce, łatwo znaleźć wyjątek od reguły, którą sami dla siebie

ustanowiliśmy. Pamiętasz, jak się wtedy czułaś?

- Ani przez chwilę o tym nie zapominam. - Zrobiła ostatnie zdjęcie i odwróciła się. -

Skończyłam. Możesz zebrać szkice i dać je swojemu przyjacielowi.

- Czy to oznacza, że pozwalasz mi pomóc sobie w dopadnięciu tych łajdaków?
- Wygląda na to, że jednego z nich już sam dopadłeś.
- Uchylasz się od odpowiedzi.
- Bo nie o to tu chodzi. Nie ufam ci. Powiedziałeś, że znajdę sposób, żeby się tobą posłużyć.

Gdybyś mnie wcześniej puścił, Leopold zorganizowałby dla mnie spotkanie z policyjnym
rysownikiem. Więc nie jestem ci nic winna.

- Nie powiedziałem, że jesteś mi coś winna. To ja mam dług do spłacenia. - Wzruszył

ramionami. - I nie czuję się z tym dobrze. Im szybciej się z nim uporam, tym lepiej.

- Zawieź mnie z powrotem do Denver i będziemy kwita. Nie chcę twojej pomocy, a tym

bardziej twojego towarzystwa.

- A dasz radę znieść jeszcze przez chwilę moje towarzystwo, kiedy będę sprawdzał, jak

wygląda twoja rana? Jeszcze nie jesteś w stanie tego zrobić sama.

Już otworzyła usta, żeby powiedzieć „nie”, ale się powstrzymała. Zamiast tego usiadła na

krześle i rozpięła koszulę, którą nosiła w roli góry od piżamy.

- Czemu nie? - powiedziała zaczepnie. - W końcu to twoja zasługa.
- To mi się podoba. Chrześcijańska cnota przebaczenia. - Odwinął bandaże i zajrzał pod

opatrunek. - Lekarz spisał się bardzo dobrze. Ładne szwy. Sam bym lepszych nie zrobił.

- Jesteś nie tylko malarzem, ale i lekarzem, tak? - spytała ironicznie. - To niesamowite.
- Nie bądź złośliwa. Mam wiele talentów. Może nie uszczęśliwiłoby mnie wydłubywanie

drzazg z twojej rany i jej oczyszczanie, ale doświadczenia zdobyte na polu walki pozwoliłyby
mi na zgrabne założenie szwów.

Żałowała, że pozwoliła mu na zmianę opatrunku. Jej ciało drżało pod dotknięciem jego

palców. Nie tak bardzo jak wtedy, na schodach w hotelu. Tym razem nie czuła otuchy i
bezpieczeństwa. Teraz jego dotyk był... bardziej zmysłowy... niepokojący.

Musiał wyczuć w niej to napięcie, bo przeniósł wzrok na jej twarz. Jego dłonie

znieruchomiały na chwilę, a potem przyłożył na ranę nowy opatrunek.

- Wygląda na to, że całkiem dobrze się goi. - Zaczął bandażować jej ramię. - Nie zapomnij

tylko brać antybiotyków i tabletek przeciwbólowych.

- Oczywiście. Nie jestem masochistką. - Zapięła koszulę. - Zamierzam dojść do siebie

najszybciej, jak to tylko możliwe.

- Żeby się na mnie zemścić, tak jak na tamtych ludziach od tamy?
- Trudno znaleźć między wami jakieś różnice. - Ruszyła w kierunku sypialni. - Idę się

jeszcze raz zdrzemnąć. Obudź mnie, kiedy przyjedzie Galen.

- Zrobię to. Nie chciałbym pozbawiać cię możliwości poznania go. To niezły oryginał.
Tak jak i ty, pomyślała Alex, zamykając drzwi. Twardy niczym diament i nieodgadniony.
Tak, to jedno się nie zmieniło od czasu ich spotkania w hotelu na schodach ewakuacyjnych.

Był dla niej zagadką. Nie miała zielonego pojęcia, jaki będzie jego kolejny ruch.

Ani czym spowodowany.
Podeszła do łóżka i wśliznęła się pod kołdrę. Będzie szczęśliwa, kiedy odzyska siłę. Była na

nogach nie dłużej niż przez pół godziny, a czuła się kompletnie osłabiona i roztrzęsiona.
Może to te tabletki...

Tabletki?
Nie. Nie podejrzewała, żeby Morgan faszerował ją prochami w innym celu, niż tylko

uśmierzenie bólu. Gdyby chciał ją otępiać, mógł to robić już wtedy, kiedy przywiózł ją z
hotelu. Chociaż... Cóż, jedyne, co mogła zrobić, to cierpliwie poczekać, aż jej się polepszy, a
do tego czasu przyjmować wszelką pomoc, jaką jej zaoferuje. Niech sobie będzie tajemniczy

background image

jak egipski sfinks, nic jej to nie obchodzi. Dopóki mu nie ufa, nie ma znaczenia, czy on
próbuje ją oszukać.

Oszukać.
Nagle jej powieki uniosły się gwałtownie.
- O Jezu!

- Co się, u diabła, dzieje? - spytał oschle Galen, kiedy Judd odebrał telefon. - Kiedy

wylądowałem, dopadł mnie Logan i nie daje mi spokoju. Mówi, że jeśli ja ciebie nie odnajdę,
on to zrobi. Miałeś zapewnić jej bezpieczeństwo.

- Jest bezpieczna.
- Gówno prawda.
- Co cię tak wkurzyło? Mówiłem ci, że rana nie jest zbyt poważna.
- Rana? - Galen zamilkł na chwilę. - Masz tam u siebie telewizor?
- Mam.
- To włącz sobie CNN. Właśnie odebrałem wynajęty samochód na lotnisku Stapleton.

Zadzwonię do ciebie znowu, kiedy będę na szosie. Powinienem dojechać w ciągu godziny. -
Rozłączył się.

Niedobrze. Galen nie wkurzał się bez powodu.
Judd włączył telewizor.

Morgan otworzył drzwi do sypialni Alex.
- Myślę, że powinnaś tu przyjść i to zobaczyć.
Usiadła na łóżku.
- Przyjechał Galen?
- Jeszcze nie. Ale może tu być lada moment. - Stanął z boku. - Ale powinnaś obejrzeć

najnowsze wiadomości, zanim on tu przyjedzie.

- Wiadomości? - Alex spuściła nogi na podłogę. - Co się dzieje? - W jej głosie słychać było

lęk. - Czy coś się stało Sarze?

- Nie. Coś się stało tobie. Chodź.
- Co to za wiadomości? - spytała, idąc za nim do salonu. - Dowiedzieli się, że Logan

zapłacił ci za porwanie mnie?

- Wolałbym takie wieści. - Ruchem głowy pokazał jej telewizor. - Cholera, znowu reklamy.
- A niech lecą! Ty mi powiedz, co się dzieje.
- Lepiej będzie, jeśli zobaczysz to na własne oczy. Pewnie mi nie uwierzysz. - Wzruszył

ramionami, widząc jej minę. - No dobrze. Mówią, że jesteś poszukiwana przez FBI za udział
w prawdopodobnym sabotażu na tamie w Arapahoe.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Chyba żartujesz.
Pokręcił głową.
- Dziś rano Jurgens wydał oświadczenie. FBI rozesłała list gończy za tobą.
Kolana się pod nią ugięły, opadła na krzesło.
- Przecież to bez sensu. To ja przekonywałam wszystkich dokoła, żeby zbadać sprawę

uszkodzenia tamy.

- Według Jurgensa służby wewnętrzne miały już wcześniej podejrzenia, że przerwanie tamy

nie było wypadkiem. Nie chcieli jednak ujawniać tego do czasu, aż znajdą dowody sabotażu.
Mają prawie całkowitą pewność co do tego, że autorem tej roboty była Matanza, a ty dwa lata
temu byłaś w Gwatemali, w ich bazie. CIA uważa, że wtedy zostałaś przez nich zwerbowana.
FBI już miała wydać w tej sprawie oświadczenie, kiedy zabito Kena Nadera. Byłaś
podejrzana od chwili, kiedy znaleziono cię na miejscu zdarzenia.

Była oszołomiona. Nie mieściło jej się w głowie to, co usłyszała.
- Przecież mogłam zginąć w tym osunięciu się ziemi - argumentowała.
- I nikt by nie podejrzewał, że ofiara mogła być wplątana w morderstwo Nadera.
- A co z tym facetem, który jechał za nami do Arapahoe i postrzelił Sarę?
- Ciebie nawet nie drasnął. To przecież bardzo prawdopodobne, że twoi wspólnicy

zaaranżowali atak, żeby odsunąć od ciebie podejrzenia współudziału w zabójstwie Nadera.

- To jakieś szaleństwo.
- Raczej bardzo sprytna akcja.

background image

- Nie rozumiem. Dlaczego FBI miałaby... - Wzięła głęboki oddech. - Muszę się z nimi

skontaktować i wyjaśnić tę sprawę.

- Kiepski pomysł. Założę się, że wtedy zginiesz w ciągu dwudziestu czterech godzin.
- Bzdura. Mówimy o agencji zajmującej się egzekwowaniem prawa. Mogą mnie wsadzić do

więzienia do czasu, aż uda mi się wyjaśnić to nieporozumienie, ale nikt mnie nie zestrzeli.

- Nie. Prawdopodobnie znalazłabyś jakiś sposób na popełnienie samobójstwa w celi, jeśli

udałoby ci się przeżyć tak długo. Bardziej prawdopodobne, że zostałabyś zabita podczas
zatrzymania. Szybko i bez świadków.

- Sugerujesz, że FBI jest w zmowie z tymi ludźmi od tamy? - Zasłoniła dłonią usta. - I

mówiłeś też coś o CIA... Po prostu nie mogę w to uwierzyć.

- Spisek niekoniecznie musi sięgać tak głęboko w struktury obydwu agencji, ale uważam, że

ktoś na samej górze pociąga za sznurki i wymyśla scenariusze, które mają doprowadzić do
zniszczenia ciebie.

- Nie chcę w to wierzyć. Mówisz o Amerykanach, którzy pracują każdego dnia nad ochroną

naszego kraju.

- Jasne. Następni bohaterowie?
- Tak - powiedziała już mniej pewnie.
- Bohaterowie mogą być zmanipulowani. Dowody można sfałszować. Założę się, że każde

następne wiadomości będą, jak kolejne odcinki opery mydlanej, powoli odsłaniały prawdę o
winie Alex Graham.

- Boże, ale ty jesteś cyniczny.
- Byłem tam. Wiem, jak to działa. - Odwrócił się. - Zrobię kawę. Po obejrzeniu do końca

wiadomości CNN będziesz potrzebowała czegoś, co cię postawi na nogi.

Po upływie piętnastu minut wiedziała, że kofeina jej nie wystarczy. Było jej niedobrze.

Chryste, nawet fotografie, które uzyskali od agencji prasowych, ją obciążały. Rozpoznała
jedno zdjęcie, które musieli jej zrobić na lotnisku w Gwatemali, a które wyglądało jak zdjęcie
zatrzymanej.

- Co? Mało udane ujęcie? - Morgan podał jej kubek kawy. - Pewnie będą je pokazywali we

wszystkich stacjach telewizyjnych.

- Ale nadal nie wymyślili powodu, dla którego miałabym zrobić coś takiego.
- Stacja Fox ma kilka teorii na ten temat. Gorycz po śmierci twojego ojca w WTC jest na

pierwszym miejscu ich listy. Kilkoro ludzi słyszało, jak mówiłaś, że rząd powinien był
przywiązywać większą wagę do doniesień sprzed 11 września.

- Bo to prawda.
- A przyjaciele i współpracownicy mówią, że zmieniłaś się po śmierci ojca.
- Czyż nie wszyscy zmieniliśmy się po 11 września?
- Ale mówimy o tobie - powiedział z naciskiem.
- To niedorzeczne. - Zwilżyła usta. - Jestem dziennikarką i znam ludzi mojego zawodu. Oni

nie dają się tak łatwo nabrać. Będą starali się dociec całej prawdy.

- Ale do tego czasu możesz już być martwa. Myślisz, że będą narażali swoje tyłki, żeby

znaleźć dowody na twoją niewinność?

- Może.
- A może nie. Każdy kolejny dzień to nowe wiadomości. Lepiej zastanów się nad... -

Przerwało mu pukanie do drzwi. - Nareszcie. - Podszedł do drzwi. - Galen?

- Jasne, kurde. Wpuść mnie.
Morgan otworzył drzwi i cofnął się, przepuszczając gościa.
- Długo jechałeś.
- To ty wpadłeś na pomysł przeprowadzki na odludzie. - Galen przeniósł wzrok z Morgana

na Alex. - Cześć, jestem Sean Galen.

Wyglądał na trzydzieści kilka lat. Miał krótkie, ciemne włosy i ciemne, żywe oczy. Cała

jego sylwetka i ruchy były przepełnione energią.

- Słyszałem, że przez tego idiotę jesteś cała zabandażowana. Jak się czujesz?
- Czułam się lepiej, zanim dowiedziałam się, że jestem w pewnym sensie zbiegiem.
- Tak. Dla nas to także był szok. - Zdjął kurtkę i rzucił ją na krzesło. - Logan jest wściekły

jak cholera.

- Niech, w takim razie, skieruje część tej złości na Jurgensa - powiedziała Alex. - Jeśli

Logan jest tak wpływowy, to niech mnie teraz wyciągnie z tej afery.

background image

- Wierz mi, że się stara. - Spojrzał na kubek, który Alex trzymała w dłoniach. - Powiedzcie

mi, że to gorąca kawa. - Nie czekał jednak na potwierdzenie, tylko ruszył do części
kuchennej. - Elena nie była zachwycona, że musiałem teraz gdzieś polecieć. Powiedziała, że
obydwoje powinniśmy brać udział w przyjściu na świat naszego dziecka. Dlatego nie ucieszył
mnie twój telefon, Judd.

- Rana Alex to moja wina, ale w kwestii całej reszty jestem niewinny. Poza tym Elena cię

nie potrzebuje. Świetnie radzi sobie ze wszystkim, a to dziecko będzie dla niej jak bułka z
masłem.

Elena? Alex miała niejasne wrażenie, że Morgan wspomniał już przy niej to imię. Kobieta,

która chciała poderżnąć mu gardło... Cwana babka.

- A co robi Logan, żeby wyprostować te pomówienia?
- Zadzwonił do Jurgensa i jest w kontakcie ze służbami wewnętrznymi. Jak do tej pory nie

są zbyt chętni do współpracy.

- Oni muszą sobie uświadomić, że to pomyłka - wtrąciła się Alex.
Galen spojrzał na Morgana.
- Pomyłka?
- Raczej intryga.
- Też tak sądzę. A to by znaczyło, że rząd maczał palce w przerwaniu tamy.
Morgan przytaknął.
Obaj ją ignorowali.
- A może jednak to pomyłka, którą udałoby mi się wyjaśnić, gdybym tylko znalazła kogoś,

kto zechce wysłuchać mojej wersji wydarzeń? Może jakieś mądrale od federalnych już badają
tę teorię na mój temat i zaraz dowiemy się czegoś zgoła innego?

Obaj mężczyźni spojrzeli na nią.
Zacisnęła dłonie w pięści.
- Do cholery! Przecież to nie musi być spisek - wykrzyknęła z irytacją.
- Nie, ale to ma więcej sensu niż jakiś biurokratyczny bałagan - powiedział Morgan. -

Galen, nie wiesz, czy wypuścili wszystkie psy do nagonki?

- Według Logana zorganizowali istne polowanie na czarownice i nikt nie chce go

wysłuchać.

- CIA też jest w to wplątana. Wiesz jak dalece?
- To Danley poinformował o najświeższych odkryciach dotyczących powiązań Alex z

Matanzą. Wyżej od niego już wielu nie pozostało. Znasz Danleya?

- Nie. Moim kontaktem w CIA był Al Leary. Ale Leary był piekielnie ambitny i założę się,

że Danley ma go w kieszeni. - Zastanowił się nad tym przez chwilę. - Co może okazać się dla
nas nie takie złe. On może wiedzieć... - Pokręcił głową. - Ale to później. Teraz nie mamy
czasu. Tak jak ci mówiłem przez telefon, musimy zabrać stąd Alex. Ten lekarz, którego do
niej wezwałem, raczej pęknie w tych okolicznościach. Jak tylko zobaczy zdjęcie Alex w
wiadomościach, zaraz zadzwoni na policję i będziemy mieli ich na karku. Znalazłeś jakieś
lokum dla niej i załatwiłeś helikopter?

Galen skinął głową.
- Zadzwoniłem po niego jeszcze z samochodu.
- Chwileczkę. - Alex zerwała się na równe nogi. - Wy mnie w ogóle nie słuchacie. Której

części mojej wypowiedzi nie rozumiecie? Nigdzie nie zamierzam uciekać ani się chować.

Mężczyźni wymienili spojrzenia.
- Spodziewałem się tego - powiedział Morgan, wzruszając ramionami. - Niestety ona jest

idealistką. Chce wierzyć w to, że dobrzy ludzie pozostają takimi na zawsze.

- To miłe - przyznał Galen, uśmiechając się do Alex. - Też chciałbym w to wierzyć. Ale

nigdy dość ostrożności.

- A to co ma znaczyć?
- Pozwól, że zawieziemy cię w bezpieczniejsze miejsce i wtedy zaczniesz swój dialog z

FBI.

Zawahała się.
- Czemu nie? - przekonywał Galen. - Jeśli jesteśmy w błędzie, będziesz mogła utrzeć nam

nosa za nasze bzdurne podejrzenia. A jeśli mamy rację, wtedy przynajmniej będziesz żywa i
zdrowa. I będziesz mogła wziąć odwet. - W jego oczach błysnęło rozbawienie. - Miejmy
nadzieję, że nie na nas.

background image

Sytuacja była na tyle dziwna, że może rzeczywiście lepiej będzie zachować ostrożność.
- W porządku. Zbiorę tylko swoje rzeczy i możemy się stąd wynosić.
- Świetnie. Galen, zadzwoń po helikopter i powiedz, że jesteśmy gotowi do odlotu. Pójdę w

dół drogi i będę obserwował - powiedział i zniknął w swojej pracowni.

- Mówisz, jakbyśmy byli oblężeni - skomentowała sarkastycznie Alex. - O ile mi wiadomo,

to tylko środki ostrożności. Nic złego się nie... - Morgan wyszedł z pracowni z karabinem w
ręku. - Co ty robisz? Wyglądasz, jakbyś wybierał się na wojnę. Nie chcę, żeby ktokolwiek
ucierpiał, i nie zamierzam uczestniczyć w żadnym akcie przemocy.

- Nikt cię nie zaprasza. - Morgan ruszył zdecydowanym krokiem do drzwi wyjściowych. - I

jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, obiecuję, że postaram się nikogo zanadto nie
uszkodzić. Nie będę też pierwszy, wszczynać walki.

- Bierzesz land rovera? - spytał Galen.
- Nie, pójdę pieszo. Zostawimy włączone światła w domu i samochód na podjeździe. Chcę,

żeby dom wyglądał na zamieszkany. Wrócę tu, jak tylko zobaczę nadlatujący helikopter.
Zaopiekuj się nią, Galen.

- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział Galen do Alex, kiedy drzwi zatrzasnęły

się za Morganem. - Daj mi znać, jeśli będziesz potrzebowała pomocy przy ubieraniu.

- Dzięki. - Chyba zwariowała, że się w to wplątała, pomyślała, idąc do sypialni. Nie znała

Galena, nie ufała Morganowi, a dla Logana była jedynie pionkiem w grze. Nie wierzyła w to,
że ktokolwiek w FBI mógłby knuć coś przeciwko niej. Więc dlaczego, u licha, uległa ich
argumentom?

Waco. Ruby Ridge. WTC.
Agencje rządowe, które popełniają błędy, mogą doprowadzać do nieodwracalnych tragedii.

W obecnej sytuacji najrozsądniej będzie unikać wszelkich konfrontacji do czasu, aż znajdzie
się w takim położeniu, że zdoła udowodnić wszystkim, jak idiotyczne były te podejrzenia w
stosunku do niej.

Włożyła buty, na ramiona zarzuciła szal w szkocką kratę i sięgnęła po kurtkę. Galen będzie

musiał pomóc jej przy wkładaniu pozostałych części garderoby. Ramię dokuczało jej
wystarczająco mocno, żeby go dodatkowo nie nadwerężać.

Kiedy wyszła z sypialni, zastała go przy przeglądaniu szkiców.
- To bardzo szczegółowe portrety. Musisz mieć świetną pamięć.
- Tych twarzy nigdy nie zapomnę. Poza tym to zasługa Morgana, który dopilnował, żebym

przypomniała sobie wszystkie najmniejsze detale. Męczył mnie tak długo, że już miałam tego
dość. - Po chwili niechętnie dodała: - Ale wykonał kawał świetnej roboty. Jest wyjątkowo
utalentowany.

- To prawda. We wszystkich dziedzinach. Jest specem od wszystkiego.
- Łącznie z zabijaniem. Powiedział mi, że zabił George’a Lestera.
- Zanim George’owi Lesterowi udało się zabić ciebie.
Przypomniał jej się ten dreszcz przerażenia, który poczuła, kiedy zobaczyła Morgana

wychodzącego z pracowni z karabinem w ręku. Wyglądał na obytego z bronią, tak jakby była
przedłużeniem jego ciała.

- Ale uważam, że przyszło mu to zbyt łatwo. Życie ludzkie jest cenną rzeczą. Niszczenie go

powinno być trudne, jeśli nie niemożliwe. - Przeszła przez salon i stanęła przy Galenie. -
Pomożesz mi włożyć tę koszulę?

- Jasne. - Odłożył szkice, pomógł jej włożyć koszulę i szybko ją zapiął. - Przykro mi z

powodu tej rany. Jestem pewien, że Judd nie miał zamiaru wyrządzić ci...

- To bez znaczenia, jakie miał zamiary. Stało się i koniec. Ale nie byłoby tego, gdyby mnie

tu nie przywiózł. - Zmierzyła go wzrokiem. - Jesteś tak samo winny, bo ty to zaaranżowałeś.

Udał, że drży z zimna.
- Temperatura spadła o kilka stopni. Pomogę ci włożyć kurtkę.

- Sukinsyn! - Morgan zaklął siarczyście, kiedy dostrzegł przez lornetkę kawalkadę

samochodów w dolinie. Dopatrzył się dwóch wozów policyjnych eskortujących przynajmniej
cztery oznakowane auta.

Szybko wystukał numer Galena.
- Wynoście się stamtąd jak najszybciej. Za późno na helikopter. Już tu jadą. Sześć

samochodów.

background image

- Powiadomię helikopter, żeby nas zabrał z doliny. Już idziemy do samochodu. Za parę

minut będziemy koło ciebie.

- Jadąc z góry, wpakujecie się prosto na nich. Jakąś milę drogi od domku jest gęsty

zagajnik. Schowajcie się tam do czasu, aż was miną.

- A ty gdzie będziesz?
- Będę osłaniał wam tyły.

- Sześć samochodów? - Alex powtórzyła jak echo, kiedy wtoczyli się do zagajnika. - Żeby

mnie złapać?

- Najwyraźniej jesteś bardzo niebezpieczną osobą. - Galen, nieco rozkojarzony, właśnie

wyciągał telefon. - Zmiana planów, Dave - powiedział do aparatu zaraz po wystukaniu
numeru. - Wyślij helikopter w dolinę i daj nam piętnaście minut. - Potem rozłączył się i
odezwał do Alex: - Nie ma problemu.

Jednak sama dostrzegała kilka potencjalnych problemów.
- Gdzie jest Morgan?
Galen ruchem głowy pokazał na otaczające ich sosny.
- Gdzieś tam. Ma duże zamiłowanie do wspinania się na drzewa. Chociaż sosny nie są jego

ulubionymi drzewami. Nie dają wystarczającej osłony.

- Nie zamierza jechać z nami?
- Prawdopodobnie.
- Co masz na myśli? Albo zamierza, albo...
- Jadą - przerwał jej Galen, wpatrując się w drogę. - Wyglądają, jakby jechali w dobrze

znanym kierunku, nie sądzisz?

Bez wątpienia tak było, pomyślała oszołomiona Alex. Kawalkada samochodów pędziła

pewnie pod górę, w stronę domku myśliwskiego. Tyle samochodów napawało ją lękiem. Co
tu się dzieje?

Samochody zbliżyły się do nich, poczym minęły zagajnik, w którym się ukryli.
- Damy im jeszcze kilka minut. - Galen włączył silnik. - Ale wyglądali na mocno

skupionych na swojej misji.

Jezu, i to ona była tą misją! To zbyt makabryczne, żeby mogło być prawdziwe.
- Dobra, zmywamy się. - Galen wrzucił bieg i wyjechał spośród drzew. - Jeśli zamierzają

rozegrać sprawę po bożemu, to powinniśmy zdążyć zjechać z gór, zanim dostaną się do
środka.

- A co to znaczy „po bożemu”?
- To, że zaczną od wezwania do poddania się, otoczą domek, rzucą parę granatów z gazem

łzawiącym, żeby wykurzyć ofiary. To wszystko zabiera sporo czasu.

- Gaz łzawiący? Na Boga, przecież to śmieszne. Nie stanowię takiego zagrożenia, żeby

uzasadnione było użycie...

Wstrząs, który odczuli, nastąpił sekundę przed odgłosem eksplozji. Spojrzała we wsteczne

lusterko. Domek myśliwski stał w płomieniach.

Galen wcisnął mocniej pedał gazu.
- Najwyraźniej postanowili nie działać po bożemu.
Nie mogła oderwać przerażonego wzroku od płomieni.
- Gdybym była w środku, nie miałabym szansy wyjść, żeby się poddać.
- Czy coś ci to mówi?
Nie mogła wykrztusić więcej ani słowa. Patrzyła tylko bezradnie, jak płomienie pochłaniają

resztki domku.

- Jurgens, na miły Bóg, czemu nie zaczekałeś? - Leopold patrzył z przerażeniem na płonący

budynek. - Nie dałeś jej żadnych szans.

- Słyszałeś, że wołałem, żeby się poddała - odparł Jurgens. - Nie widziałeś tego karabinu

wymierzonego w nas z okna na prawo od drzwi?

- Nie.
- A ja widziałem. Od lekarza, który przekazał nam informacje, mieliśmy potwierdzenie, że

jest z nią przynajmniej jeden sprawca. Nie wiadomo, ilu ich tu jeszcze było.

- Więc walnąłeś w nich pociskiem rakietowym?
- Musiałem mieć pewność. Nie mamy tu żadnego zaplecza i jesteśmy wystawieni na atak

background image

niczym kaczki do odstrzału. Musiałem to zrobić.

- Powinieneś był dać jej szansę.
- A czy ona dała szansę tym ludziom z Arapahoe Junction?
- Czyli osądziłeś ją bez możliwości najmniejszego przesłuchania w sądzie?
- Jeśli jest w środku, nie będziemy musieli ponosić kosztów procesu. - Jurgens zmarszczył

czoło. - Ale trochę czasu upłynie, zanim będziemy mogli wejść do środka i to sprawdzić.
Więc lepiej będzie przeszukać teren teraz, żeby upewnić się, że nie uciekli.

- Żebyś mógł na nią zapolować i ją odstrzelić?
- Wykonuję tylko swoje obowiązki. - Jurgens uśmiechnął się cynicznie. - Ostatnio nasz kraj

poczuł, jak bardzo jest bezbronny, i ludziom się to nie spodobało. Żądają odwetu, kiedy czują
się skrzywdzeni. Jak myślisz, po czyjej stronie opowie się przeciętny Amerykanin, kiedy
wszystkie szczegóły dotyczące zbrodni Graham ujrzą światło dzienne?

- A skąd wiesz, że ujrzą?
- To pewne. Mamy więcej dowodów niż te, które przekazaliśmy już mediom.
- I policji.
- Podzielilibyśmy się tymi wiadomościami, gdyby Graham się poddała. - Zwrócił się do

agenta stojącego obok. - Weź czterech ludzi i przeszukajcie drogę i zarośla. Nie ryzykujcie.
To kryminaliści, którzy... A to co, u diabła?

Łoskot silników poprzedził widok helikoptera, który przeleciał nad ich głowami.

Śmigłowiec zniżył pułap, a potem wzniósł się i zaczął zmierzać do doliny.

- Nie podoba mi się to. - Jurgens podbiegł do samochodu. - Leopold, niech jeden z twoich

samochodów tu zostanie, a ty chodź z nami. Możemy cię potrzebować... Reszta do
samochodów i zjeżdżamy do doliny!

- Pieprz się - powiedział Leopold. - Nie wykonuję rozkazów sukinsyna nadużywającego

broni i przekraczającego kompetencje...

- Rób, jak uważasz. - Jurgens wskoczył do samochodu i uruchomił silnik, po czym ruszył

ostro, wzniecając tuman śniegu.

- Pędzą za nami jak jakieś piekielne nietoperze. - Galen spojrzał przez ramię na cztery

samochody mknące z góry na dół. W ciągu paru sekund dotrą do doliny. - Już dojeżdżamy.

Helikopter lądował na zaśnieżonym polu pół mili przed nimi. Alex zdawało się, że to

strasznie daleko.

- Uda nam się? - spytała.
- Zdążymy, tylko że z ich arsenałem start śmigłowca może być ryzykowny.
Helikopter Kena. Eksplozja. Płomienie.
- Albo i nie... - mruknął Galen, spoglądając we wsteczne lusterko. - Chyba Judd wkroczył

do akcji.

- Co? - Obejrzała się za siebie akurat, gdy pierwszy samochód gwałtownie skręcił i rozbił

się na drzewie.

W następnym eksplodowała przednia opona i kierowca rozpaczliwie starał się zapanować

nad samochodem, ale wypadł z drogi, a trzeci wóz wjechał w niego.

- Jeszcze jeden, Judd - powiedział Galen, zatrzymując samochód obok helikoptera. - Jeszcze

jeden.

Przednia opona czwartego samochodu także eksplodowała, ale kierowca zdołał się

zatrzymać, zanim wpadł na dwa poprzedzające go auta.

- Strzał w dziesiątkę. - Galen wyskoczył z samochodu i pobiegł do helikoptera. - Wynośmy

się stąd!

Alex była tuż za nim.
- A co z Morganem? Tak po prostu go zostawimy?
- Powiedział, że skontaktuje się z nami później. - Galen otworzył drzwi helikoptera i

podsadził ją. - Myślę, że nie mamy się o co martwić. Wygląda na to, że Judd kontroluje
sytuację.

- Tylko, że on jest pieszo i udało mu się przestrzelić opony w czterech wozach FBI. Nie

uważam, że to jest sytuacja, w której to on ma kontrolę. Dopadną go.

- Ma nad nimi przewagę. - Machnął do pilota, żeby wystartował. - Tyle mu wystarczy.
- Ale on jest pieszo. Dogonią go.
- W Afganistanie też nie miał samochodu, kiedy załatwił przywódcę rebeliantów, który

background image

dawał schronienie terrorystom z Al Kaidy. Musiał przebyć siedemdziesiąt mil przez
terytorium wroga, zanim zdołał zorganizować sobie ewakuację drogą powietrzną.

- On ci to opowiedział?
- Judd nie mówi dużo o sobie. Ale jest swego rodzaju legendą wśród komandosów.
Wyjrzała przez okno. Z samochodu, który rozbił się na drzewie, wysiadł jeden mężczyzna i

zaczął iść w kierunku innych aut. Trzymał się za ramię, po policzku spływała krew. Było w
nim coś znajomego, ale miał opuszczoną głowę, więc nie mogła go zidentyfikować. Ale
wyraźnie rozpoznawała w jego ruchach gniew i napięcie.

Ten gniew mógł być wymierzony w Morgana, który osłaniał im tyły, żeby mogli

bezpiecznie uciec.

- Zadzwoń do niego - poprosiła Galena. - Ustal miejsce spotkania gdzieś w pobliżu. Nie

możemy go tu zostawić.

- Kazał mi cię zabrać w bezpieczne miejsce. FBI mogła już wezwać helikoptery i posiłki.

Poza tym prawdopodobnie nie ma go już w okolicy karambolu. Ostrzelał samochody,
wykonał swoje zadanie i ulotnił się.

- Zadzwoń do niego - nalegała.
Galen uśmiechnął się.
- Jak sobie życzysz. - Wyciągnął komórkę i wybrał numer. Po chwili potrząsnął głową. - Ma

wyłączony telefon. To dość logiczne. Nie chciałby, żeby zadzwonił w najmniej pożądanym
momencie. Czy możemy już odlecieć?

- Wygląda na to, że nic innego nie możemy zrobić. - Spojrzała ponownie na miejsce kolizji

na zboczu. Z samochodów powysiadali następni agenci. Rozmawiali przez telefony
komórkowe, a mężczyzna, który jako pierwszy wysiadł z auta, stał teraz i przyglądał się
helikopterowi.

- O mój Boże, to Jurgens!
- Zaskoczona? To on wydał rozporządzenie o wysłaniu za tobą listu gończego.
- Wiem... tylko że... Zdaje mi się, że to, co mi o nim mówiliście, nie docierało do mnie do

momentu, kiedy na własne oczy zobaczyłam go tam na dole. - Jej usta wykrzywiły się
ironicznie. - To on mówił mi, że chciałby umieścić mnie w jakimś bezpiecznym miejscu.

Galen spojrzał na zgliszcza domku myśliwskiego.
- W takim razie muszę przyznać, że dobrze zrobiłaś, odrzucając jego propozycję.
Wzrok Alex powędrował w to samo miejsce. Nie ma już bezpiecznego schronienia, tylko

śmierć i zniszczenie.

Nigdzie nie będzie bezpieczna.

Rozdział 6

Morgan zadzwonił do Galena dopiero, kiedy helikopter wylądował na małym lotnisku na

północ od Denver.

- Już jadę. Wynająłem samochód w Kolorado Springs. Dokąd mam jechać?
- Na lotnisko w Fort Collins. Właśnie wysadziłem Dave’a i sam usiadłem za sterami na

resztę lotu. Pokręcimy się tu i wylądujemy po ciebie, kiedy dojedziesz.

- Niezbyt mądrze. Lepiej powiedz mi, jaki jest ostateczny cel podróży.
- Mam bunt na pokładzie. Alex ma poczucie winy, że zostawiliśmy cię tam, w górach.

Powiedziałem jej, że świat będzie szczęśliwszy bez ciebie, ale ona nie chce słuchać.

- Serio? To dziwne. W porządku, powinienem dojechać do Fort Collins w ciągu dwóch

godzin.

Galen rozłączył się i odwrócił się do Alex.
- Judd jest już w drodze.
- Okłamałeś go. Wcale nie mam poczucia winy. Po prostu porządek musi być.
- To bardzo pokrzepiające.
- Dokąd polecimy, kiedy do nas dołączy?
- Na ranczo w pobliżu Sibley. To małe miasteczko niedaleko Jackson Hole w stanie

Wyoming.

- A dlaczego akurat tam?
- To najbliższe znane mi miejsce, w którym mam kontakty, i gdzie ty i Judd będziecie mogli

bezpiecznie wylądować. Polowanie na ciebie jest potężne, a nabierze jeszcze większych
rozmiarów. Dlatego musimy cię jak najszybciej zabrać z pola widzenia.

background image

Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nic z tego nie pojmuję. To jakiś koszmar.
- Aha. A jedyną metodą pozbycia się koszmaru jest przebudzenie. - Spojrzał na nią. - To, co

wydarzyło się w domku, jest straszne. Do tej pory myślałem, że może rzeczywiście istnieje
cień nadziei na to, że masz rację, że to zwykła pomyłka.

- Morgan tak nie myślał.
- Od czasu, jak sam ma z nimi na pieńku, nie uważa już, że agencje rządowe są uczciwe.
- A w jaki sposób nasza legenda komandosów wpakowała się w takie kłopoty?
- Przez patriotyzm i ufność. Podejrzewam, że kiedyś Judd był takim samym idealistą jak ty.
- Niemożliwe.
- Bywa, że ludzie najbardziej zaangażowani, kiedy się rozczarują, stają się największymi

cynikami.

Jakoś nie mogła w to uwierzyć.
- Nie twierdzę, że to źle, że nie masz o Morganie dobrego zdania. W końcu cię porwał -

dodał Galen.

- Cóż za wyrozumiałość - powiedziała oschle. - W moich oczach ty też nie jesteś żadnym

mężem opatrznościowym. I jak na razie to się nie zmienia.

- Może jeszcze uda nam się zasłużyć na twoją sympatię?
- Wątpię.
- Jednak tak byłoby dla ciebie lepiej, bo wygląda na to, że jesteśmy jedynymi ludźmi, na

których możesz teraz liczyć. Oczywiście masz zaufanie do Sary Logan, ale pewnie nie
chciałabyś jej w to wplątywać.

- Z pewnością tego nie zrobię. Poza tym jest jeszcze kwestia Jonna Logana.
- Czasem sprawy stają się klarowniejsze, jeśli je rozdzielisz, by potem na nowo połączyć.

Pomyśl o tym. Kto wie, może jeszcze uznasz, że spotkanie z Juddem jest najlepszą rzeczą,
jaka przytrafiła ci się od czasu śmierci Nadera?

- Nonsens.
- Tylko sugestia. - Zmienił temat: - Jak tam twoje ramię?
- W porządku.
- Co znaczy, że pewnie boli. Może się zdrzemniesz, zanim dolecimy do Fort Collins?
Zdrzemnąć się? Wiedziała, że jeśli tylko zamknie oczy, zaraz pod powiekami pojawią się

obrazy płonącego domku. Nadal czuła ucisk w żołądku za każdym razem, kiedy
przypominała sobie tę pierwszą chwilę szoku.

- To kiepski pomysł.
Galen skinął głową, przyglądając się Alex.
- To może spróbuj się odprężyć. Poruszamy się dość szybko, więc prawdopodobnie

jesteśmy już poza zasięgiem. - Uśmiechnął się. - Chociaż, jeśli zobaczysz jakiegoś F-15 na
naszym ogonie, to zapomnij, co przed chwilą powiedziałem.

- Jasne. W końcu jestem poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa tego kraju, prawda? -

Jeszcze raz pokręciła z niedowierzaniem głową. - To szaleństwo. Wszystko to jakieś straszne
szaleństwo - powtórzyła szeptem.

Morgan stał na pasie startowym, czekając, aż helikopter wyląduje.
Miał uniesioną głowę, a w ręku trzymał karabin. Alex znowu doznała tego dziwnego

uczucia, że broń stanowi przedłużenie jego ciała. Zimny wiatr z silników śmigłowca targał
jego włosami i kurtką, przyciskając ją do ciała.

Wojownik. Natychmiast przyszło jej do głowy to słowo. Dlaczego nie? W końcu Galen

opowiedział jej właśnie o doświadczeniach Morgana z czasów służby w oddziale
komandosów.

Nie, w tym było coś więcej. Wyczuwała w nim...
- W górę - powiedział Morgan, otwierając drzwi i wskakując do śmigłowca. - To kompletne

wariactwo. Powinieneś pozwolić mi działać zgodnie z moim planem.

- Pogadaj o tym z Alex - odparł Galen, podnosząc helikopter do lotu. - Nie mogłem jej

przekonać. Powiedziała, że tak ma być i koniec.

- A zagrożenie? - spytał Morgan. - Nie można poświęcać misji dla jednego człowieka.
- Nie można zostawić na pastwę losu kogoś, kto ci pomaga - powiedziała Alex. - Więc daruj

sobie te wszystkie wojskowe brednie.

background image

Najpierw zamrugał powiekami ze zdziwienia, a potem uśmiechnął się słabo.
- Wybacz, nie chciałem cię zanudzać. Przesiąkłem tymi bredniami. To moja druga natura.
- Galen już mi powiedział. - Odwróciła od niego twarz. - Ale to nie jest Afganistan. Miałeś

jakieś kłopoty?

- Zrobiłem parę uników.
Nie zamierzał nic więcej mówić. To dobrze, bo Alex nie chciała nic więcej wiedzieć.
- W tym pierwszym samochodzie, który załatwiłeś, był Bob Jurgens.
- Znałaś go?
- To agent FBI, który mnie przesłuchiwał.
- On też chciał umieścić ją w bezpiecznym miejscu - dodał Galen.
Morgan gwizdnął pod nosem.
- Ciekawe.
- Dla mnie to bardziej niż ciekawe - powiedziała Alex. - To przewraca cały mój świat do

góry nogami. Wydawało mi się, że... Myślałam, że zaczynał mi wierzyć.

- Na pewno tak było.
- Teraz nie jestem już niczego pewna - odparła.
Oprócz tego, że mogła dziś zginąć, gdyby Morgan nie był po jej stronie. Ten fakt był tak

samo nieprawdopodobny jak wszystko inne, co jej się ostatnio przydarzyło.

- To normalne, że czujesz się zagubiona - odezwał się łagodnie Morgan. - Nieufność wobec

władzy jest sprzeczna z twoim instynktem. Ty pragniesz wierzyć władzy.

- Nie jestem pewna, że jej nie wierzę.
- Już nie wierzysz. Wsłuchaj się w siebie.
Nie mogła tego zrobić. Głos wewnętrzny podpowiadał jej, żeby uciec i ukryć się, a to było

rozwiązanie, z którym nie mogłaby żyć.

Ranczo znajdowało się dwadzieścia mil od Sibley i jakieś trzy mile od drogi. Z powietrza

wyglądało sympatycznie. Mały drewniany wiejski domek, otoczony tarasem. Galen posadził
helikopter na łące na południe od zabudowań.

- Wy dwoje idźcie do środka, a ja znajdę jakiś sposób na zakamuflowanie śmigłowca. Obok

ganku powinien leżeć sztuczny kamień, pod nim znajdziecie klucz.

- Świetne zabezpieczenie - mruknął Morgan z przekąsem.
- To tego rodzaju miejscowość. Większość ludzi nie zamyka tu domów na noc.
- Zawsze chciałam mieszkać w takim miejscu - stwierdziła Alex, idąc w stronę domu. -

Parady na 4 lipca, na których każdy zna każdego. Pikniki, lokalne zespoły muzyczne, które
występują na estradzie w parku.

- To brzmi interesująco - zgodził się Judd. - Ale pozwolę sobie zauważyć, że jednak zamiast

tego zdecydowałaś się spędzić życie, podróżując dokoła świata.

- Tak się złożyło. Początkowo byłam po prostu ciekawa wszystkiego. Po śmierci ojca...

potrzebowałam jak najwięcej zajęć. Wyjeżdżałam tam, dokąd mnie wysyłali. Tam, gdzie
byłam potrzebna.

- Ale nadal chciałabyś zamieszkać w małym miasteczku, gdzie nie zamyka się drzwi na

noc?

- Mam takie ciągoty. Powrót do takich rzeczy, jakie były pięćdziesiąt lat temu, do łóżka z

pierzynami czy tłuczonych ziemniaków na obiad, to jest kuszące. Daje poczucie
bezpieczeństwa.

- Ale teraz daleko nam do poczucia bezpieczeństwa. - Wyprzedził ją, podszedł do kamienia

i wyjął klucz. - Więc zaczekaj na zewnątrz, dopóki nie sprawdzę wszystkiego w środku.

- Galen powiedział, że to miejsce jest bezpieczne.
- Większość żołnierzy ginie wtedy, kiedy sądzą, że są bezpieczni. - Otworzył drzwi. - Ups,

wybacz. Znowu wojskowe bzdury. - Zniknął wewnątrz, ale po chwili wrócił. - Wszystko w
porządku.

- Galen by się zdenerwował, gdyby było inaczej - powiedziała Alex, wchodząc do środka.

Wewnątrz było pełno perkalowych narzut i sosnowych szafek. W kącie stał nawet fotel na
biegunach. - Wydaje mi się, że odczuwa dumę z faktu, że może nas przerzucać z miejsca na
miejsce, niczym pionki na szachownicy.

- Jest dumny z tego, że jest dobry w tym, co robi. - Morgan przykucnął przy kominku, żeby

rozpalić ogień. - Ale nie ma ochoty rozgrywać niczego pionkami na szachownicy. Podobnie

background image

jak ja. Zbyt wielu ludzi w moim życiu próbowało wywierać na mnie wpływ. Jedyne, czego
pragnę, to żeby zostawili mnie w spokoju.

- Ale najwyraźniej to ty sam podjąłeś decyzję o porwaniu mnie.
Wzruszył ramionami.
- Zaangażowałem się w ochronę ciebie, bo nie miałem wyboru. - Zmienił temat. - Pójdę

pomyszkować w kuchni. Może znajdę kawę albo coś do jedzenia. Te troje drzwi,
wychodzących z salonu, prowadzą do trzech sypialni. Może wybierzesz sobie któryś pokój i
pójdziesz się odświeżyć?

- Dobrze. - Idąc w stronę pierwszych drzwi, zauważyła telewizor stojący w rogu salonu. - A

może ty byś sprawdził, czy są jakieś nowe wiadomości? Chciałabym zobaczyć, czy nie jestem
poszukiwana dodatkowo za zabójstwo któregoś z tych agentów FBI, których postrzeliłeś.

- Na ile było to możliwe, zachowałem ostrożność. Celowałem do nich, kiedy byli już prawie

na samym zjeździe w dolinę, i strzelałem w opony. Mówiłaś, że nie chcesz, żeby ktokolwiek
ucierpiał.

- Jurgens, kiedy wysiadł z samochodu, trzymał się za ramię. Myślę, że miał złamaną rękę.
- Aha, więc nie jestem idealny. Może jeszcze powinienem był celować do prędkościomierzy

samochodów? To by dopiero był wyczyn. Naprawdę dotychczas nikt nie żądał ode mnie,
żebym strzelał do samochodów zamiast do ludzi. - Otworzył szafkę nad zlewozmywakiem. -
O, jest kawa. Jeśli chcesz się zdrzemnąć, obiecuję, że nie wypiję całego dzbanka.

- Nie zamierzam drzemać. Czemu wciąż nakłaniasz mnie do spania? Musimy porozmawiać.
Spojrzał na nią przez ramię.
- Zabrzmiało mi to złowrogo.
- To, co się stało zeszłej nocy, było złowrogie. Przeraziłam się nie na żarty. - Otworzyła

drzwi do sypialni. - Nie lubię się bać. Nie lubię czuć się bezbronna. A jeszcze bardziej nie
podoba mi się świadomość, że jestem na celowniku. Muszę wiedzieć, co się dzieje. - Nie
czekając na jego odpowiedź, zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Boże, była kompletnie
wyczerpana. Naprawdę potrzebowała snu. Ramię jej dokuczało i ogólnie czuła się, jakby
przeżyła wojnę.

Morgan znał się na wojnie. Wojna to jego chleb powszedni.
Alex jednak czuła się nieswojo. Nie znosiła przemocy, a fakt, że musiała bronić się przed

ohydnymi oszczerstwami, przyprawiał ją o kolejne mdłości.

Sięgające nieba płomienie, trawiące domek myśliwski.
Nie, jej nawet nie dano szansy, żeby mogła się bronić.
Więc nie ma mowy o żadnym drzemaniu. Musi przemyśleć całą tę sytuację i zastanowić się,

jak wybrnąć z tych tarapatów.

Kiedy godzinę później wyszła z sypialni, Morgan nadal siedział sam w salonie.
- Zmieniłaś zdanie co do drzemki? - spytał. - Właśnie zamierzałem do ciebie zajrzeć i

zobaczyć, czy wszystko w porządku.

- Nie. Potrzebowałam trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć. Gdzie jest Galen?
- Nie mamy jedzenia. Pojechał do miasteczka po zakupy.
- Jak? Sądziłam, że Sibley jest oddalone o dwadzieścia mil.
- W stodole stał stary ford pickup. Nic nadzwyczajnego, ale sprawny.
- Zadaję głupie pytania. Galen potrafi sprostać wszystkim wyzwaniom.
- I dzięki Bogu. - Morgan wstał i podszedł do szafki. - Przyniosę ci kawę. To już drugi

dzbanek. Z pierwszym uporaliśmy się obaj z Galenem.

- Przyda mi się kofeina. - Usiadła na kanapie przed telewizorem. - Było coś w

wiadomościach na temat ataku na domek w górach?

Morgan skinął głową.
- Ty i twoi wspólnicy stawialiście opór podczas aresztowania, więc musieli otworzyć do

was ogień i podpalić domek. Niestety dotychczas nie udało im się wejść do zgliszczy, żeby
zebrać ślady DNA, ale są niemal pewni, że uciekłaś. Potwierdza to także zasadzka, w jaką
wpadły siły pilnujące prawa i porządku, kiedy goniły podejrzany pojazd.

- Stawiałam opór przy aresztowaniu? Przecież nikogo nie było w domku.
- Może to były złe duchy? - Podał jej kubek. - Zidentyfikowali mnie jako jednego z twoich

wspólników. Tylko czekałem, kiedy mnie wezmą na celownik.

- Pewnie już do tego przywykłeś. To znaczy do tego, że jesteś celem.

background image

- Tak. Powinno cię ucieszyć, że obrażenia, które spowodowałem, okazały się naprawdę

niegroźne. Jurgens ma złamaną rękę, a jeden z jego ludzi lekkie wstrząśnienie mózgu.

- Nie wiem, czy się z tego cieszyć.
Spojrzał na nią, unosząc brwi.
- Może i się cieszę. - Upiła łyk kawy. - Ja tylko nie wiem... Nadal trudno mi uwierzyć w to,

że ściga mnie FBI.

- W takim razie powinnaś sobie uświadomić, że takie organizacje, jak FBI i CIA są tak

rozbudowane i tajemnicze, że czasami jeden departament nie ma pojęcia, co robi inny.
Orientują się mniej więcej, czym zajmują się inni. To był podstawowy zarzut wobec nich po
jedenastym września. - Nalał sobie kawę. - Bardzo możliwe, że zwyczajnie trafiło nam się
jedno robaczywe jabłko w całym zdrowym sadzie.

- Masz na myśli Jurgensa?
- Tak. Trzeba też mieć świadomość, że on może jednak nie działać w pojedynkę.
- I szlag trafia twoją teorię.
- W ataku na ciebie użyto całkiem sporych sił. Media wspomniały coś o służbach

bezpieczeństwa wewnętrznego.

- Na litość boską! Teraz mi mówisz, że wszyscy są w to zaangażowani? Może jeszcze sam

prezydent? - przeraziła się Alex.

- Mam nadzieję, że nie. Lubię Andreasa. A przy okazji, jego wizyta przy tamie została

przesunięta na wniosek służb bezpieczeństwa do czasu aż tajne służby wykluczą zagrożenie
ze strony Matanzy.

- Albo z mojej strony?
- Albo z twojej. Jedyne, co chcę przez to powiedzieć, to to, i że służby bezpieczeństwa

zostały zaangażowane, bo FBI, CIA czy ktoś inny wpływowy musiał dostarczyć im
dowodów.

- Nie ma żadnych poważnych dowodów przeciwko mnie. Ja niczego nie zrobiłam.
- Poza tym, że byłaś w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. - Uśmiechnął się

blado. - A potem odmówiłaś usunięcia się z drogi i puszczenia wszystkiego w niepamięć.
Jesteś bardzo upartą kobietą.

- Upartą? Przecież byłam w Arapahoe Junction. Kopałam bez wytchnienia i cały czas

wierzyłam...- Musiała opanować drżenie głosu. - A właściwie masz rację. Jestem uparta.

- Ja cię nie krytykuję. Podoba mi się w tobie ta cecha. Co jest może trochę zaskakujące,

zważywszy na problemy, które na mnie ściągnęłaś.

- Nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba, czy nie. Przez ostatnie kilka tygodni moje życie

zamieniło się w koszmar. O mały włos nie zginęłam w osuwającej się ziemi, musiałam się
ratować, skacząc do wody, potem do mnie strzelano, a samochód, którym jechałam, wypadł z
drogi, a teraz jeszcze to. Na miły Bóg, to jak z filmu o niebezpiecznych przygodach Pauliny

.

- Nikt cię jeszcze nie przywiązał do torów kolejowych.
- To też pewnie czeka mnie w najbliższej przyszłości. Boże, jedyne, czego pragnę, to

znaleźć sposób wyplątania się z tego szaleństwa. - Spojrzała mu w oczy. - A ty musisz mi w
tym pomóc.

- Mówiłem ci już, że znajdę ludzi, którzy próbowali cię zabić.
- Sytuacja komplikuje się coraz bardziej. I będzie jeszcze gorzej, dopóki się nie dowiem, co

wydarzyło się w Arapahoe Junction. - Wzięła głęboki wdech. - Dlatego będziesz przy mnie
przez cały czas.

- Doprawdy?
- Tak.
- Dlaczego?
- Ponieważ jeśli nie będziesz, a oni mnie złapią, powiem im, że wszystko, o co mnie

oskarżają, zrobiłam na twoje polecenie.

Morgan przyglądał jej się przez chwilę, po czym odchylił głowę i wybuchnął śmiechem.
- O mój Boże, jesteś wprost cudowna! Prawdziwa Lukrecja Borgia.
- Walczę o własne życie.
- I masz rację, nie ufając mi w tej kwestii. Nie powinnaś ufać nikomu w sprawie czegoś tak

cennego jak własne życie. Zbyt łatwo można je stracić. - Usiadł w fotelu. - A zatem o co
konkretnie ci chodzi w tym szantażu?

- Po pierwsze, załatw, żeby Galen i Logan dowiedzieli się, kto stoi za tym całym

background image

polowaniem na czarownice. Nie umiem się temu przeciwstawić, skoro nie wiem, kto się za
tym kryje. Po drugie, chcę wiedzieć, co się stało tamtej nocy przy tamie. Nie było żadnego
wybuchu. Nie wiem, co oni takiego zrobili, ale to było jak... - Próbowała sobie przypomnieć.
- Jak jakiś łoskot, drżenie.

- Coś jeszcze?
- O tak. - Zamyśliła się na moment. - Chcę, żebyś mi wyjaśnił, skąd i co wiesz na temat

ostatniego mężczyzny, którego szkicowałeś wczoraj.

- Słucham?
- Mówię o pilocie helikoptera. Nie powiedziałam ci wcale, że miał bliznę. Nie pamiętałam o

tym, dopóki nie zobaczyłam szkicu. Ale ty ją narysowałeś. Później się zastanowiłam i zdałam
sobie sprawę, że wcale nie byłam tak zmęczona. Pamiętałabym, gdybym rzeczywiście to ja
mówiła o tej bliźnie. W pierwszej chwili pomyślałam, że może jesteś z nimi w zmowie. Ale
potem przypomniałam sobie twoją reakcję, kiedy rysowałeś ten portret. Byłeś zaszokowany.
Szybko się pozbierałeś, ale zauważyłam, że nie spodziewałeś się, że tę właśnie twarz
narysujesz.

- To tylko podejrzenia.
- To prawda. Ale odpowiedz mi na jedno pytanie. Dlaczego pomyślałeś, że będę na tyle

łatwowierna, żeby dać się nabrać na ten tekst, że byłam „zbyt zmęczona, żeby pamiętać”?

- Nie pomyślałem tak. Musiałem spróbować. Tylko w ten sposób mogłem dokończyć szkice

ze wszystkimi detalami, żeby mocje dać Galenowi. Musiałem tak postąpić, żeby dowiedzieć
się, kim jest ten sukinsyn.

- A nie wiesz?
- Widziałem go tylko raz, a okoliczności nie sprzyjały wymianie grzeczności czy wzajemnej

prezentacji.

- Dlaczego?
Nie odpowiedział.
- Do cholery! Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
- Zawsze byłem zwolennikiem zasady, żeby dzielić się tylko koniecznymi informacjami. -

Uniósł dłoń. - Wiem. Znowu wojskowe bzdury.

- Ale ja muszę to wiedzieć.
- Nie bądź zachłanna. Już i tak uległem twojemu szantażowi w pozostałych kwestiach.

Potrzebuję trochę czasu do namysłu, czy wyjawić epizod, który może nie mieć nic wspólnego
z tą sprawą. Jestem po prostu ostrożny.

Przypomniał jej się Morgan stojący na płycie lotniska z karabinem w dłoni, kiedy helikopter

zniżał się do lądowania.

- Nie zauważyłam. Za to powiedziałeś, że ten epizod „może nie mieć nic wspólnego z tą

sprawą”. Skoro nie jesteś pewien, to mi bardziej powinnam wiedzieć... - Morgan kręcił
głową. - Do diabła! To nie fair. Zmuszasz mnie, żebym ci zaufała w sytuacji, kiedy nie znam
wszystkich szczegółów, a od tego przecież zależy moje życie.

- I tak mi ufasz. Nie bezgranicznie, ale już sama sobie wszystko przemyślałaś i doszłaś do

wniosku, że jednak stoję po dobrej stronie.

- Na razie.
- Nie zmienię zdania.
- Czułabym się o wiele pewniej, gdybyś powiedział mi, gdzie widziałeś tego faceta z

rysunku.

- Niestety wszyscy musimy żyć w niepewności.
Nie zamierzał się przed nią ugiąć. Postanowiła więc na razie zrezygnować z tej bitwy i

powrócić do umacniania zdobyczy, które już miała.

- Naprawdę zgadzasz się na pozostałe warunki?
- Jasne. Posypuję głowę popiołem i pozwalam się ciągnąć za twoim rydwanem.
- Daruj sobie te głupoty. Po prostu obiecaj mi, że jeśli zrobi się goręcej, nie przejdziesz na

stronę przeciwnika.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Musiałaś rozmawiać z Galenem.
- Nie wiem, co masz na myśli.
Przyjrzał się uważnie jej twarzy.
- Może i nie rozmawiałaś. - Dokończył kawę. - Nie lubię składać obietnic. Zbyt ograniczają.

background image

- Dlatego właśnie chcę, żebyś mi złożył jedną.
- Zaufałabyś mi, gdybym dał ci słowo?
Zastanowiła się.
- Myślę, że... tak.
Zachichotał.
- Co za entuzjazm!
- Nie potrafię cię rozszyfrować. Nigdy nie wiem, o czym myślisz. Muszę się więc zdać na

intuicję.

- To może być przerażające. Wiem, że przytrafiło ci się całe mnóstwo przerażających

rzeczy. - Wstał z fotela i wyjął jej z rąk kubek. - Jeśli to poprawi ci samopoczucie, masz moje
słowo, że nie przeskoczę na stronę wroga.

Rzeczywiście to stwierdzenie poprawiło jej samopoczucie. Za to zupełnie nielogiczne było,

że dźwięk jego słów sprawił, że zrobiło jej się gorąco i poczuła jakieś dziwnie pokrzepiające
ciepło.

To samo ciepło poczuła, kiedy dotknął jej nadgarstka na schodach w hotelu.
Ale wtedy było inaczej. Tamto było z jego strony podstępem i zamierzoną manipulacją. A

skoro wiedziała już, do czego Morgan jest zdolny, dlaczego teraz dawała wiarę jego słowom?

- Zastanawiasz się, dlaczego mi ufasz? - rzucił przez ramię, idąc do kuchni. - Sam też się

nad tym zastanawiam.

Najwyraźniej czytał w jej myślach bez trudu, jak w otwartej księdze. To nie fair.
- Ale najwyraźniej dobrze się z tym czujesz - mówił dalej, wstawiając kubki do zmywarki. -

Tak jak z wizją łóżek z pierzynami i smaku tłuczonych ziemniaków.

- Żarty sobie ze mnie stroisz?
- Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. - Podniósł na nią wzrok. - Chyba że sądziłbym, że

mi się to upiecze.

- Nie licz na to, bo...
Wielkie nieba... Szybko odwróciła od niego wzrok. Do czego to doszło? Przed chwilą była

zdenerwowana, a teraz czuła na sobie jego wzrok. Było tak samo jak wtedy, kiedy dotknął jej,
gdy zmieniał opatrunek.

- Jak myślisz, ile czasu zajmie Loganowi dowiedzenie się czegokolwiek o tej aferze?
Nie odpowiedział od razu.
- To zależy - odparł w końcu. - Jestem przekonany, że już próbuje się czegoś dowiedzieć.

Twoja przyjaciółka Sara musi być bardzo przekonującą osobą. Długo się znacie?

- Tak. - Sara to był bezpieczny temat. Lepiej zapomnieć tej dziwnej, intymnej chwili. - Od

lat. Spotkałyśmy się przy sprawie pierwszego trzęsienia ziemi niedaleko Istambułu, które
fotografowałam. Byłam kompletnie zielona, a ona uratowała mnie przed postrzałem przez
jednego z żołnierzy, który pilnował miejsca katastrofy. A potem pomagała mi się nie rozkleić,
kiedy widziałam kolejne, wydobywane spod gruzów ciała. Nie umiałam sobie z tym poradzić.
Do dziś nie mogę się z tego otrząsnąć.

- Więc czemu do tego wracasz?
- Ponieważ mogę pomóc. Nie można przerzucać odpowiedzialności na innych tylko dlatego,

że samemu się cierpi.

Zwierzenia. Znowu wkraczają na intymny teren. Trzeba to przerwać. Alex wstała i ruszyła

do swojego pokoju.

- Może położę się na chwilę. Zawołaj mnie, kiedy wróci Galen.
- Dobrze, ale przyjdę do ciebie za jakiś czas sprawdzić opatrunek.
- Jest w porządku - odparła pospiesznie.
Spojrzał jej w oczy i z namysłem pokiwał głową.
- Jak uważasz...
Oblizała wargi.
- Arapahoe Junction. To nie był wybuch. Wiem, że to nie był wybuch.
- Wierzę ci. - Odwrócił się od niej. - Odpocznij sobie.

- Twierdzi, że to nie był wybuch - powiedział Morgan obserwując Galen, jak ten

przygotowuje kolację. - Jest tego pewna.

- A zatem co spowodowało osunięcie się wzgórza? Trzęsienie ziemi?
- Takie było jedno z możliwych wyjaśnień FBI. Ale kto by, u licha, był w stanie wywołać

background image

trzęsienie ziemi? Nie, nie mam pewności, co to było.

Galen podniósł wzrok znad kurczaka, którego polewał sosem.
- Ale masz jakiś pomysł.
- Tego nie powiedziałem.
- Nie mówisz większości tego, o czym myślisz, ty łajdaku. - Galen wziął naczynie

żaroodporne i podszedł z nim do piekarnika. - To cud, że nie straciłem do ciebie cierpliwości.

- To prawda. Powinieneś był, i to już dawno. Dlaczego więc tu jesteś?
- Jestem masochistą. - Zamknął drzwiczki piekarnika. - Ale nie takim, żeby jeszcze dłużej

być z dala od Eleny. Teraz, kiedy już przestałem odgrywać superbohatera, zamierzam
zostawić was samych sobie i wrócić do domu. - Uśmiechnął się szeroko. - Uwielbiam być
pod pantoflem żony.

- Tak, to prawdziwa hetera.
- Poczuję jej pazurki na własnej skórze, jeśli dalej będzie się sama borykała z ciążą. Muszę

przy niej być. Nie może mnie to ominąć. - Podszedł do kuchenki i zaczął mieszać warzywa. -
Będziecie za mną tęsknić, chociaż kupiłem wam masę mrożonego żarcia.

- Damy sobie radę. Opuszczasz nas na dobre? - upewnił się Morgan
- Będę do waszych usług, ale tylko przez telefon. Jeśli będziecie potrzebowali moich

kontaktów, wszystko załatwię, tyle że na odległość. Zacznę od zidentyfikowania facetów z
tych dwóch szkiców. Teraz od Eleny odciągnie mnie jedynie informacja, że tobie albo Alex
grozi utonięcie albo poćwiartowanie. I to też wyłącznie za zgodą Eleny.

Morgan skrzywił się.
- Mało prawdopodobne - mruknął.
- Nie wiem. Może złagodniała w ciąży? - Galen zachichotał. Pokręcił głową. - Nieee.
- Też tak sądzę.
- Załatwię wam transport. Załatwię wam doświadczonych ludzi do pomocy. Użyję mojego

błyskotliwego umysłu i daru perswazji, żeby przetrzeć wam każdy szlak. Zrobię wszystko, o
ile nie będzie to wymagało, żebym odszedł na więcej niż pięćdziesiąt metrów od Eleny.

- Dobrze, już dobrze. Zrozumiałem. Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro rano. Wyjadę, zanim się obudzicie.
- Nie, nie zrobisz tego.
Galen uśmiechnął się.
- Jasne. Będziesz siedział na straży, co?
- Zamierzam pozostać przy życiu. I ona także.
- Dlaczego pozwoliłeś jej sądzić, że uległeś jej szantażowi? Twoje stosunki z rządem już nie

mogą być gorsze.

- To nie ma znaczenia. Dzięki temu poczuła, że ma większą kontrolę. Te skurczybyki

pozbawiły ją praktycznie wszystkiego, w co wierzyła. Musiała poczuć, że robi coś
pozytywnego.

- I szantaż uważasz za coś pozytywnego? Zresztą nieważne. Wszystko zależy od sytuacji. -

Galen spojrzał na zegar na ścianie. - Kurczak będzie gotowy za piętnaście minut. Chcesz ją
zbudzić?

- Za chwilę. Może teraz, zanim zaczniesz serwować dania, zadzwonisz do Logana?
- I co mu powiem?
- Że wyjeżdżasz, a ja oczekuję, że teraz on zapełni lukę po tobie. A jeśli tego nie zrobi,

dorwę mu się do tyłka.

Galen gwizdnął przeciągle.
- Z Loganem nie można gadać w ten sposób.
- W takim razie przekaż mu to, jakkolwiek chcesz. Grunt, żeby sens pozostał ten sam.
- Żadnych gróźb. On też chce ocalić życie Alex, więc z pewnością będzie współpracował.
- Z tobą. A musi współpracować ze mną. - Zastanowił się chwilę. - Może spróbować

łapówki?

- Na miły Bóg, przecież on jest miliarderem.
- Są różne formy łapówki. Powiedz mu, że mogę wyjawić mu pewną bardzo wartościową

dla niego informację.

- Co? Dobra, nie mów mi. Ale nie zamierzam oferować Loganowi łapówki. - Po chwili

dodał: - Ani tobie.

Morgan zaśmiał się.

background image

- Galen, przecież zaproponowałeś mi łapówkę, żeby wciągnąć mnie w tę sprawę.
- Cóż, to było co innego.
- Jasne. Jesteś niezmordowany w osłanianiu mnie.
- Pewnego dnia przestanę to robić. - Galen wyjął z kieszeni telefon komórkowy. - Załatwię

sprawę z Loganem. Chcesz, żebym przekazał mu coś jeszcze?

- Nie. Ale jest coś, co chciałbym, żebyś ty dla mnie zrobił. Wyślij kogoś do Fairfax w stanie

Teksas. To staroświeckie miasteczko niedaleko Brownsville. Upewnij się, że to ktoś bardzo
sprawny i ostrożny.

- I?
- Na obrzeżach miasta jest zakład włókienniczy. Niech ten człowiek powęszy dokoła i

zobaczy, czego zdoła się dowiedzieć.

- A czego się spodziewasz?
- Nie jestem pewien. Może czegoś... niezwykłego.
- Załatwione. - Galen wystukał numer Logana. - Jesteśmy bezpieczni, odsapnęliśmy i mam

kurczaka w piecyku. - Wzdrygnął się. - Chciałem się tylko dowiedzieć, czy masz jakieś
wskazówki. Uspokój się... - Wyszedł na ganek, mówiąc do słuchawki coraz szybciej.

Najwyraźniej Logan nie był zadowolony z przebiegu wydarzeń. Cóż, żadne z nich się z tego

nie cieszyło, pomyślał Morgan. Utrzymanie się przy życiu będzie nie lada zadaniem.

Mógł odejść. Nie przewidział, że pętla zacznie zaciskać się na jego szyi.
Bzdura. Już wcześniej miał podejrzenia, że jest jakieś powiązanie między sprawą Arapahoe

Junction i Fairfax. Zaangażował się w tę sprawę nie dlatego, że Logan mu coś obiecał. Nie
chodziło też o dossier Alex Graham i jej fascynującą twarz, która tak go urzekła.

Wykorzystał Alex jako pretekst, by wyjść z ukrycia i stanąć twarzą w twarz z tym, co

wydarzyło się w Fairfax.

- Żadnych śladów po niej? - spytał Betworth. - Przecież nie mogła tak zwyczajnie zniknąć.

Połowa sił porządkowych w Kolorado ją ściga.

- Złapiemy ją - odparł Jurgens. - Pracujemy nad numerem helikoptera. Samochód, który

porzucili, został wynajęty na lotnisku przez Dave’a Simmonsa z Baltimore. Oczywiście
podejrzewamy, że te dane są fałszywe. Ale jego opis nie zgadza się z tym, co mówił ten
lekarz, kiedy opisywał mężczyznę, który sprowadził go do rannej Graham. Więc to nie mógł
być Morgan.

- Co za niespodzianka.
- Robię, co mogę. Proszę posłuchać, ryzykowałem własną głową, kiedy puściłem z dymem

tamten dom w górach. Było ze mną dwóch miejscowych detektywów, którzy byli wściekli jak
cholera.

- Więc zajmiemy się nimi.
- Powers?
- Nie, żadnej przemocy. Zadzwonię do Tima Rolfe’a ze służb bezpieczeństwa i spytam go,

czy nie uważa, że zakaz publicznego wypowiadania się na temat sprawy Graham, nie byłby
mądrym posunięciem.

- Pójdzie na to? - spytał Jurgens
- Jak dotychczas się zgadzał. To ambitny facet, który wie, kto dzierży władzę. Chce być po

mojej stronie. - Betworth przerwał. - Tak jak i ty, Jurgens. Wykonałeś dobrą robotę, ale będę
od ciebie potrzebował czegoś więcej. Musisz działać szybciej. Za bardzo zbliżamy się do Z-3.
Nie mogę pozostawiać żadnych niewyjaśnionych sytuacji.

- Może mógłby pan to odłożyć na później?
- Po czterech latach przygotowań? Nie, Jurgens. Muszę kuć żelazo, póki gorące. Może nie

będę miał więcej takiej okazji. A to znaczy, że i ty nie będziesz jej miał. - Po chwili dodał
łagodniejszym tonem: - Jesteś bardzo sprytny i wiem, że zrobisz wszystko, co będzie
konieczne. Po prostu znajdź i pozbądź się ich, żebyśmy mogli się skupić na tym, co dla nas
istotne.

Rozdział 7

Cieszę się, że smakował ci mój kurczak. Zresztą nie spodziewałem się innej reakcji -

powiedział Galen, wstając od stołu i zbierając naczynia. - Pomyślałem, że zasłużyłaś na
porządny posiłek, zważywszy na spore braki Morgana w tej dziedzinie.

background image

- Był pyszny. - Alex też się podniosła. - Pomogę ci w zmywaniu.
- Zwykle zostawiam to Morganowi. Porządne zmęczenie jest oczyszczające, a Bóg jeden

wie, że teraz by mu się to przydało.

Morgan utkwił wzrok w Alex.
- Dziś odmawiam współpracy. Wydaje mi się, że ona ma ochotę na coś więcej niż tylko

zmywanie. Dlatego pójdę zwiedzić okolicę.

Skubaniec jest spostrzegawczy, pomyślała Alex, niosąc naczynia do kuchni.
Galen zaczął wstawiać talerze do zmywarki.
- Czy on ma rację? Chcesz ze mną o czymś porozmawiać?
- Tak. Morgan mi powiedział, że jutro rano wyjeżdżasz.
- Tak. Ale nie zniknę i nie zostawię was na pastwę losu.
- To samo powiedział Judd. Ale to znaczy, że będę musiała mu całkowicie zaufać. A to dla

mnie bardzo trudne.

- Nie powinnaś tak myśleć. W wielu dziedzinach jest ode mnie dużo mądrzejszy. Chociaż

przyznaję to z bólem. - Przerwał. - Nie, zapomnij, co powiedziałem. My po prostu
zdobywaliśmy doświadczenia w innych dziedzinach.

Uśmiechnęła się niechętnie. Trudno było nie uśmiechać się do Galena. Morgan miał rację,

że to prawdziwy oryginał.

- Nie obchodzą mnie jego doświadczenia. Interesuje mnie jego charakter. Nie potrafię go

rozgryźć.

- I nie ufasz mu?
- Do diabła! Ten facet zabija ludzi!
- Tak, to prawda.
- Czy to nie wystarczy, żeby nabrać podejrzeń?
- Czy, od kiedy go znasz, zabił kogoś, kto na to nie zasługiwał?
- Nie o to chodzi.
- Jeśli to cię uspokoi, on już nie działa w tym biznesie. Jest na emeryturze. A tę robotę wziął

ze względu na mnie.

- A co jeszcze mogłoby go skusić do powrotu do tak zwanego biznesu?
- Nie wiem. Judd Morgan to zagadka.
- Też mam takie wrażenie. Ale nie mogę teraz bawić się w quizy... Muszę wiedzieć... Muszę

mu ufać.

- Już nie mogę ci pomóc.
- Ale ty mu ufasz?
- Tak, ale to zawsze była kwestia instynktu. Wolę mieć go po swojej stronie, podobnie jak

żonę.

- Morgan mówił, że kiedyś chciała poderżnąć mu gardło.
- Tak. Elena nie wybacza i nie zapomina.
- Czy jest coś, co powinna mu wybaczyć?
- O tak.
- Ale ty się z nią nie zgadzasz?
- Niezupełnie.
- Nie chcesz o tym opowiedzieć?
- Ta historia raczej nie wzbudzi w tobie większego zaufania do Judda. - Włączył zmywarkę.

- A co powiesz, jeśli zamiast tego zrelacjonuję ci wszystko, co wiem o przeszłości Judda?

- Cóż, wezmę, co mi dają.
Galen zaczął wycierać blat kuchenny.
- No dobrze. W takim razie powinienem zacząć od tej niefortunnej operacji w Korei

Północnej...

Kuchnia była już wysprzątana, a zmywarka buczała w kolejnym cyklu zmywania, kiedy

Galen skończył opowiadać. Uśmiechnął się do Alex przewrotnie.

- I to wszystko, co ci się uda ze mnie wyciągnąć. Możesz mnie torturować, zrywać

paznokcie i łamać palce, a nie powiem...

- Już dobrze, Galen. - Alex starała się przeanalizować to wszystko, co jej powiedział. -

Niestety nadal nie wiem, jaki jest jego sposób rozumowania. Nie możesz powiedzieć mi
czegoś więcej?

background image

- Zastanówmy się. Podobno pochodzi z rodziny związanej z siłami powietrznymi i dorastał

w różnych miejscach świata. Posługuje się płynnie sześcioma językami. Sądzę, że wstąpienie
do agencji było dla niego oczywistym krokiem. - Galen odwrócił się do niej. - Masz rację. To
wszystko ci nie pomoże. Będziesz chyba musiała zawierzyć własnemu instynktowi, tak jak ja.

- To przerażające.
- To zależy od instynktu. - Uśmiechnął się. - Zadzwonię do Eleny, a potem kładę się spać.

Kiedy wróci Judd, powiedz mu, że zwierzałem ci się ze swoich sekretów. Nie chciałbym,
żeby sobie pomyślał, że robię coś za jego plecami.

Obserwowała go, jak wychodzi z kuchni, a sama skierowała się do drzwi wyjściowych.

Poczuła zimny powiew powietrza.

- Powinnaś włożyć kurtkę, jeśli chcesz dłużej zostać na zewnątrz - stwierdził Morgan, idąc

w jej stronę. - Chyba jest przymrozek.

- Myślałam, że czaisz się gdzieś na tarasie.
- Ja się nie czaję. Robiłem to, co mówiłem, że zamierzam zrobić. Musiałem poznać

dokładniej okolicę. - Wszedł po schodkach i otworzył drzwi do domku. - Nigdy nie wiadomo,
kiedy ci się może przydać taka wiedza. Chodź do środka. I tak jesteś osłabiona i
wychłodzona.

- Już nie. Nic mi nie jest - odparła Alex, ale posłuchała jego rady. Ogarnęło ją miłe ciepło. -

Galen kazał ci przekazać, że wywnętrzył się przede mną całkowicie.

- Niezbyt zgrabne sformułowanie. - Zdjął kurtkę i powiesił ją w szafie. - I mało przyjemne

zajęcie. Ale spodziewam się, że wyciągnęłaś z niego, co się dało. - Odwrócił się do niej. -
Pewnie wiedział, że na dłuższą metę to i tak nic nie da.

- Dlatego zostawiłeś nas samych? - domyśliła się.
- Tak. Czujesz się teraz lepiej?
- A dlaczego miałabym się czuć lepiej? Jestem zła, bo nie mam na ciebie żadnego haka.
- Przykro mi. - Przyglądał jej się chwilę. - Co mogę zrobić, żeby ci to jakoś ułatwić?
Wbiła w niego wzrok, a potem zaśmiała się sceptycznie.
- I ja mam uwierzyć, że chcesz mi ułatwić?
- Naprawdę tak myślę. Chciałbym, żebyś czuła się dobrze w moim towarzystwie.
- W takim razie opowiedz mi o tym mężczyźnie z rysunku. Opowiedz mi o człowieku, który

zestrzelił Kena.

Nie od razu się odezwał.
- Wpadłem na niego parę miesięcy temu w Fairfax, w stanie Teksas. Zostałem tam wysłany

z pewnym zleceniem i widziałem go tamtej nocy.

- Jesteś pewien, że to był on?
- Tak. Tamta noc bardzo dokładnie wryła mi się w pamięć.
- Widziałeś któregoś z pozostałych mężczyzn?
- Nie. Ale to wcale nie znaczy, że ich tam nie było. Roiło się tam od ludzi.
- To znaczy?
- To były laboratoria. Wydało mi się to bardzo dziwnym miejscem dla Moralesa.
- Moralesa?
- Mojego celu. Juan Morales, sporego kalibru diler narkotyków i handlarz bronią. Wtedy

wydawało mi się, że zakład w Fairfax zajmuje się oczyszczaniem heroiny albo produkcją
cracku lub ecstasy.

- Wtedy? A teraz jesteś innego zdania?
- Chcesz kawy?
- A czy będę jej potrzebowała?
Pokręcił głową.
- Nie. Tamtej nocy nie wydarzyło się nic strasznego. Chociaż, może ty będziesz miała inne

zdanie. Dostałem rozkaz zdjęcia Moralesa w hotelu i dostarczenia aktówki, z którą się nie
rozstawał. Miało być w niej pełno forsy. Nie zdołałem go dopaść Moralesa, więc pojechałem
za nim do tego małego zakładu włókienniczego na przedmieściach. W bramie powitał go twój
strzelec ze szkicu. Było mnóstwo ochroniarzy, więc zaczekałem na zewnątrz. Kiedy wyszedł,
śledziłem go w drodze powrotnej do miasta i wtedy nadarzyła się okazja do strzału, którą
wykorzystałem.

- Zabiłeś go?
- Nie pudłuję. Ponieważ nie udało mi się załatwić go przed wizytą w fabryce, pomyślałem

background image

sobie, że lepiej sprawdzić zawartość aktówki, na wypadek gdyby okazało się, że na przykład
dał te pieniądze facetowi, który witał go przy bramie wjazdowej.

- No i?
- Nie było w niej pieniędzy. Zamiast nich znalazłem trzy komplety planów inżynieryjnych z

dość interesującymi notatkami. Zaznaczono na nich strategiczne miejsca do umieszczenia
ładunków wybuchowych, żeby doszczętnie zburzyć konstrukcję. Nawet były tam pewne
sugestie co do rodzaju materiałów wybuchowych.

- Co to za plany?
- Nie wiem. Nie miały nazw. Oznaczone były jedynie symbolami Z-1, Z-2 i Z-3.
- Co z nimi zrobiłeś?
- Zrobiłem to, co mi kazano. Dostarczyłem aktówkę Alowi Leary’emu, mojemu kontaktowi

w CIA, i powiedziałem, że zadanie wykonane, ale zamiast pieniędzy w walizce są plany.
Muszę przyznać, że nie był zachwycony, że ją otwierałem, ale niemal natychmiast ukrył
niezadowolenie. Dwa dni później zostałem wysłany do Korei Północnej. Reszta to już
historia. Nawet nie łączyłem ze sobą tych dwóch zleceń, dopóki nie zobaczyłem, co
wydarzyło się w Arapahoe Junction.

Zesztywniała.
- Jak to?
- Dwa plany przedstawiały wielopiętrowe budynki, ale trzeci to była tama. Z-1.
- O Boże.
- Ale raporty z przerwania tamy mówiły, że nie było żadnych śladów sabotażu, a

szczególnie ładunków wybuchowych. To mógł być zbieg okoliczności.

- Więc nic nie zrobiłeś.
- Ukrywam się. Miałem pojechać do Kolorado i zacząć prowadzić śledztwo w sprawie

kataklizmu, który prawdopodobnie był spowodowany czynnikami naturalnymi?

- Mogłeś o tym komuś powiedzieć, zadzwonić...
- Do kogo? Do CIA? Jeśli tama w Arapahoe była Z-1, to może fakt, że obejrzałem te plany,

był powodem, dla którego FBI wydała na mnie tę sankcję? Zbyt ryzykowne. W dzisiejszych
czasach obie agencje dość blisko ze sobą współpracują. - Spojrzał na nią. - Zdecydowałem
nie nadstawiać karku. Nie jestem jednym z twoich bohaterów. Przez całe lata wykonywałem
najbrudniejszą robotę na ziemi, żeby umacniać swego rodzaju mur, dzielący nasz kraj od całej
ohydy reszty świata. I w dowód wdzięczności ktoś wbił mi nóż w plecy. Dlatego się
wycofałem. Jeśli ci się to nie podoba, trudno.

- Nie możesz się wycofać. To niczego nie rozwiązuje.
- Ale rozwiązało sprawę, czy przeżyję, czy nie.
- Czas przeszły. Czy to znaczy, że już nie zamierzasz się wycofywać?
- To kwestia dyskusyjna. Zostałem w to wciągnięty i musiałem zacząć jakoś działać.
Kaszlnęła znacząco.
- Chcesz coś powiedzieć?
- Nie próbuj mi wciskać kitu - wybuchnęła. - To był twój wybór i doskonale o tym wiesz.

Przyjąłeś robotę, którą zlecił ci Logan, bo chciałeś dowiedzieć się, czy Z-1 to tama w
Arapahoe. Po prostu nie chcesz się do tego przede mną przyznać.

- A niby dlaczego?
- Nie wiem. Może boisz się, że pomyślę sobie, że nie jesteś takim cynikiem, jakiego

udajesz? Nie obawiaj się, nie popełnię tego błędu. Każdy ma prawo do potknięcia. Nawet ty.

Wykrzywił usta w uśmiechu.
- Cieszę się, że nie zniszczyłem swojej reputacji. Powiedz mi, kiedy zauważysz, że

zaczynam znowu odgrywać bohatera, jak ci godni naśladowania ludzie, wśród których
dorastałaś.

- Masz to jak w banku - zapewniła, odwzajemniając uśmiech. Morgan wyglądał przyjaźnie i

nagle zapragnęła wyciągnąć do niego rękę i go dotknąć. Szybko odwróciła wzrok. - Jak długo
będziemy musieli tu zostać?

- Prawdopodobnie nie dłużej niż kilka dni. Przy takiej obławie bezpieczne schronienia nie

na długo są naprawdę bezpieczne. Chciałbym zostać tu do czasu otrzymania raportu od
Galena na temat Fairfax. Ma wysłać tam człowieka, który trochę powęszy. Kiedy się stąd
ruszymy, chciałbym już mieć jakieś ustalone miejsce i powód, dla którego się tam
przeniesiemy.

background image

- I myślisz, że to zajmie tylko kilka dni?
- Lepiej, żeby trwało krócej. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Poczuła przypływ paniki. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak zaszczuta. Nawet wtedy,

w Iranie, kiedy uciekała, nie miała takiego poczucia osaczenia ze wszystkich stron.

- Wszystko będzie dobrze. - Morgan patrzył jej w oczy. - To duży kraj. Łatwiej jest zgubić

się w kraju tych rozmiarów. I ludzie nie są tak podejrzliwi. Lubią cię i chcą wierzyć, że
wszyscy są dobrzy.

- A ty uważasz, że to naiwne.
- Tak, ale uważam też, że to dość pokrzepiające. - Uśmiechnął się. - Popatrz no, a dopiero

co ustaliliśmy, że jestem lodowatym sukinsynem. - Nagle jego spojrzenie nabrało
intensywności. - Potrzebuję każdego ciepła, jakie mogę dostać.

Nie mogła odwrócić od niego wzroku. Wcale nie był lodowaty. Czuła falę gorąca, która

ogarniała jej ciało, gdy... Uciekła spojrzeniem. O czym oni w ogóle rozmawiają?

- Pragnienie dostrzeżenia dobra w ludziach wcale nie jest naiwne. - Oblizała wargi. - Co

będziemy robić do czasu, gdy Galen się z nami skontaktuje?

A niech to! Żałowała, że nie może cofnąć tego pytania. Głupia! Głupia!
Ale Morgan nie odpowiedział w dwuznaczny sposób tak, jak się spodziewała.
- Przypuszczam, że pozwolisz mi, żebym dostrzegł w tobie dobro.
- Co takiego?
- Mówiłem, że nie będę cię rysował bez twojego pozwolenia.
- I nie dostaniesz go. Nie znoszę siedzieć nieruchomo.
- Więc nie siedź. Ale i tak jesteś jeszcze na tyle osłabiona, że od czasu do czasu będę miał

okazję przyłapać cię na odpoczynku. Poświęcisz mi trochę czasu, a ja będę cię codziennie
zabierał ze sobą na zwiad po okolicy. To powinno trochę nam urozmaicić pobyt tutaj.

- A nie boisz się, że nie będę za tobą nadążać?
- Może. Ale wtedy po prostu zwolnię. Nie zamierzam cię zostawiać tu samej.
- Oddaj mi moją broń.
- Jest w mojej kurtce. Weź ją, kiedy tylko chcesz. Ale jaki będziesz miała użytek z broni

wobec takiego pocisku rakietowego, jaki Jurgens wymierzył w domek w górach? Jeśli nas tu
znajdą, jedyną naszą szansą będzie wojna partyzancka.

- A nie ucieczka i ukrycie się?
- Ucieczka, ukrywanie się, atak, znowu ucieczka. Czy taki styl walki nie odpowiada ci

bardziej?

Już miała mu zaprzeczyć, ale uznała, że on jednak ma rację.
- Jeśli to jedyny sposób, żeby przetrwać. Nie chcę zostać złapana jak szczur w pułapkę.

Jednak moim zdaniem to nie fair.

- Co masz na myśli?
- Ta umowa między nami jest trochę niesprawiedliwa. Jeśli chcesz mnie rysować, to ja chcę,

żebyś wyświadczył mi przysługę.

Gwałtownie pokręcił głową.
- Żadnych zdjęć - powiedział stanowczo.
- Nawet bym nie próbowała. Nie jesteś aż tak atrakcyjny.
- I całe szczęście.
Ale jego twarz skrywała wiele tajemnic i byłaby fascynującym obiektem, gdyby udało jej

się je uchwycić.

- Prawdopodobnie skończyłabym ze zdjęciem przedstawiającym coś, co przypominałoby

kamienny mur. Nie. Kiedyś powiedziałeś mi, że gdybym ci uciekła, potrafiłbyś mnie
wytropić. No więc właśnie pomyślałam sobie, że mógłbyś nauczyć mnie, jak to robić.

- Po co?
- Parę razy byłam w sytuacji, kiedy takie umiejętności mogły mi się przydać. Nie jestem

zupełnie zielona w tej dziedzinie. Od najmłodszych lat ojciec zabierał mnie na polowania.
Znam się na lesie.

- Ale po co ci tropienie?
- Pamiętam, jak parę lat temu w Turcji mała dziewczynka oddaliła się od wioski, kiedy

fotografowałam jej rodziców. Cztery dni zajęło nam poszukiwanie jej. Ale kiedy ją
znaleźliśmy, już nie żyła. Spadła ze skarpy do rzeki. Gdybyśmy byli w stanie znaleźć ją
szybciej, może nie doszłoby do tragedii.

background image

- Powinienem był się domyślić, że chodzi o kolejny sposób na ratowanie świata.
- Nie. Tylko trzyletniej dziewczynki. Umowa stoi?
- W ciągu kilku dni nie uda ci się nauczyć zbyt wiele. Ja miałem nauczyciela z plemienia

Apaczów, który poświęcił mi kilka miesięcy, a i tak...

- Nauczę się tyle, ile zdołam. Każda wiedza będzie dla mnie pomocna. Umowa stoi?
Uśmiechnął się.
- Stoi.
- W takim razie idę spać. - Odwróciła się, żeby wyjść. - Do zobaczenia rano.
- Dobry pomysł. Miałaś dzień pełen wrażeń.
- Paskudny dzień.
- Chciałbym ci powiedzieć, że najgorsze masz już za sobą. Ale nie mogę. - Zapewniał jej

bezpieczeństwo, ale nie kosztem uczciwości.

- Nie prosiłam cię o to. Dobranoc.
Nie włączyła światła w pokoju, kiedy zdejmowała spodnie. Rana na ramieniu nie pozwalała

jej na rozebranie się z koszuli, ale była zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować. Nakryła się
kołdrą i uklepała poduszkę.

Tak jak powiedziała Morganowi, to był paskudny, przerażający dzień. Dzień, w którym

poczuła prawdziwy strach, rozczarowanie, dezorientację. Ale ten dzień zbliżył ją z Morganem
bardziej, niż tego chciała.

Nie powinna być tym zaskoczona. W sytuacjach zagrożenia życia często na pierwszy plan

wysuwała się seksualność. Kiedyś czegoś takiego doświadczyła z pewnym młodym lekarzem
w czasie powodzi w Bangladeszu. Czar prysł, gdy tylko zniknęło zagrożenie.

Ale tamto nie było tak silne jak to, co pojawiło się teraz.
To bez znaczenia, przekonywała samą siebie. Powinna się temu oprzeć. Najwyraźniej

Morgan nie zamierza podtrzymywać tej intymności, jaka się między nimi wytworzyła. Jezu,
jest naprawdę zawiedziona, uświadomiła sobie z niesmakiem. Jeszcze tylko tego jej
brakowało, żeby iść do łóżka z kimś takim jak Morgan.

Tylko że Morgan jest niezwykły. Nigdy nie spotkała kogoś tak skomplikowanego. Im

więcej o nim wiedziała, tym mniej argumentów miała przeciwko niemu. Jego sposób
myślenia i działania różnił się bardzo od jej filozofii życiowej, ale ciężko było winić
człowieka, który...

Lepiej już przestać o nim rozmyślać. Jeśli ma spędzić noc bez zmrużenia oka, to lepiej

pomyśleć w tym czasie o czymś, co pomoże jej wyplątać się z tej sytuacji.

Z-1... Nie, sprawa jest znacznie poważniejsza. Poważniejsza i groźniejsza. Jeśli Z-1 było

tamą w Arapahoe i ten cel został już zniszczony...

Czy to znaczy, że następny będzie Z-2?

- Jakie są postępy w sprawie Z-2? - spytał Betworth. - Nie zostało ci już dużo czasu,

Powers.

- Nie ma problemu. Wyrobimy się.
- Ale z jakim rezultatem?
- Myślę, że powinno panu wystarczyć, że postępuję zgodnie z wytycznymi. Jeśli mamy

jakieś opóźnienie, to wyłącznie z powodu pańskiego zlecenia, żebym zajął się tą Graham.

- Ale teraz to dla mnie żadna wymówka. Przekazałem tę sprawę Jurgensowi.
- I jemu też się nie powiodło, prawda?
- Dopadnie ją. A ty skup się na Z-2. - Rozłączył się i oparł w fotelu. Zachować spokój.

Wszystko pójdzie zgodnie z planem. Ma wszystko pod kontrolą, jak zawsze. Jurgens znajdzie
Graham i Morgana, i zlikwiduje ich. Wszystko będzie...

Zadzwonił telefon.
- Betworth, nie mogę go znaleźć.
To był głos Runne’ego.
- Na miłość boską, czemu nie odbierasz moich telefonów? - zirytował się Betworth.
- Muszę go odnaleźć. Zgubiłem trop. Daj mi jakiś namiar.
Betworth wziął głęboki oddech. Nie do wiary. Żadnego tłumaczenia się, przeprosin. Za to

ten arogancki, fanatyczny skurczybyk mu rozkazuje!

- Może gdybyś odpowiadał na moje telefony, to mógłbym ci pomóc - warknął.
- A teraz możesz?

background image

Betworth miał ochotę się rozłączyć, ale to byłby błąd. Runne był nieprzewidywalny, ale on

miał wobec niego plany. Poza tym można go wykorzystać do pozbycia się Morgana.

- Parę dni temu był w Kolorado. Może być tam nadal, ale wątpię w to. Gdziekolwiek się

ukrywa, jest z nim kobieta, Alex Graham.

- Jesteś pewny?
- Tak.
- A mógłbyś przesłać mi jej zdjęcie?
- Nie ma takiej potrzeby. Kup sobie gazetę. Nie czytasz gazet, nie oglądasz telewizji?
- Nie.
- Zrobiło się wokół niej gorąco. Więc nie ma sensu, żebym dał ci jakiekolwiek adresy czy

numery telefonów.

- To jaki będę miał z niej pożytek?
- To oczywiste, że Morgan nie zamierza jej opuszczać, a to znaczy, że ona będzie dla niego

ciężarem. Będzie go opóźniać. Więc go bez trudu dopadniesz, prawda?

- Racja, ale mimo wszystko prześlij mi faksem informacje o niej. Zadzwonię do ciebie i

podam ci numer faksu w mieście, w którym teraz jestem. Może uda mi się przepytać jej
znajomych, żeby zdobyć jakieś dodatkowe informacje.

- Mówiłem ci już, że jest poszukiwana przez wszystkich.
- To nie ma znaczenia. Uciekinierzy muszą się kiedyś zatrzymać albo popełnić jakiś błąd.

Człowiek osaczony waha się i zastanawia, a ja mam przewagę, bo nie mam skrupułów. - Po
tych słowach rozłączył się.

- W porządku. - Judd spojrzał w stronę gór. - Dam ci piętnaście minut. Ty pójdziesz i

ukryjesz się przede mną. No to do dzieła.

- Zamierzasz mnie tropić? - spytała Alex. - To jak ja się czegokolwiek nauczę?
- Zostawisz trop, a potem razem przejdziemy po twoich śladach i zobaczymy, jakie błędy

popełniłaś.

- Jakie błędy popełniłam?
- Przepraszam. Złe sformułowanie. Przyzwyczaiłem się do takiej zwierzyny łownej, która

nie chce zostać odnaleziona. To jedyny sposób nauczania, jaki znam. Więc albo to
akceptujesz, albo nie.

- Zgoda, niech i tak będzie. - Alex ruszyła biegiem w dół zbocza.

- Mam cię. - Judd wyciągnął Alex z krzaków. - Chyba jesteś już trochę zmęczona. Tym

razem byłaś bardzo niezdarna.

- Wielkie dzięki. - Skrzywiła się. - To trzeci raz i już mnie to wkurza. Jeśli tropienie jest

takie proste, dlaczego nie udało nam się znaleźć tamtej małej dziewczynki?

- To wcale nie jest proste, wymaga praktyki. Bardzo wiele czynników może wpłynąć na to,

że nie zobaczysz śladów, albo zostaną one zatarte. Może ta dziewczynka przez jakiś czas
brodziła po płyciźnie rzeki? Jej ślady mógł zmyć deszcz. Dzieci niewiele ważą, więc ich
stopy nie odciskają się zbyt wyraźnie na trawie. Jeśli długo szła po błocie, na bucikach mogło
się go zebrać bardzo dużo i utworzyć błotne poduszki. W takiej sytuacji ludzkie ślady stają
się niemal nie do zidentyfikowania. Poza tym jakieś duże zwierzęta mogły przejść po jej
śladach i je zatrzeć. Albo po prostu byliście w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.

- Co to znaczy?
- Mówię o kącie padania światła. - Przyjrzał się jej twarzy. - Jesteś już zmęczona.

Przeanalizujemy wszystkie twoje błędy i wracamy do domu. - Odwrócił się i ruszył pod górę
wzniesienia. - Zobacz. Tutaj przesunęłaś kamienie. - Wskazał jakieś miejsce w trawie. -
Kiedy ruszyłaś biegiem w dół zbocza, przydeptałaś trochę ziemię w tym miejscu i ma ona
nieco inny kolor. - Znowu wskazał jakieś miejsce. - Złamałaś łodyżkę tej rośliny, kiedy
wchodziłaś w krzaki. - Przykucnął na ziemi. - A tutaj zostawiłaś wyraźny odcisk stopy.

- Dla mnie wcale nie jest on wyraźny.
- Spójrz na tę linię, to miejsce, w którym twój duży palec zagłębił się w ziemi.
- To jak uczenie się nowego języka - powiedziała, kiwając głową.
- Po prostu musisz wytrenować oczy w wypatrywaniu śladów. Są cztery rzeczy, na które

powinnaś zwracać uwagę. Wgniecenia, gdzie ziemia, kamienie lub gałązki zostały wciśnięte
w grunt, na skutek ciężaru postawionej stopy. Regularność, która jest efektem prostych linii

background image

lub geometrycznych kształtów czegokolwiek, co zwykle nie występuje w naturze. Zmiany
kolorystyczne, które wyróżniają się w otoczeniu o jakimś konkretnym kolorze czy teksturze.
Wszelkie zaburzenia, czyli zmiany, które powstały niedawno. - Ruszył przed siebie. - Chodź,
przejdziemy się do pierwszego miejsca, w którym się schowałaś, i tam przeanalizujemy ślady.

Przyspieszyła, żeby dotrzymać mu kroku.
- Mogłam równie dobrze zostawić celowo ślady wskazujące, że ukryłam się w tamtym

miejscu.

- Owszem. Ale nie musiałem patrzeć w ziemię, kiedy zbliżyłem się do tamtych krzewów.
- Dlaczego?
- Wyczułem twój zapach.
Aż się potknęła z wrażenia.
- Co takiego?
- Dezodoranty, pasta do zębów, szampon to zapachy cywilizacji. Ale natura daje każdemu

jego własny, indywidualny zapach.

- Twierdzisz, że śmierdzę?
Spojrzał na nią.
- Nie. Pachniesz intensywnie kobieco. Wyjątkowo atrakcyjnie.
Szybko odwróciła od niego wzrok.
- Albo po prostu dość wyraźnie, w sposób możliwy do identyfikacji - skorygowała go.
- Wyczułbym twoją obecność w ciemności.
Gwałtownie nabrała powietrza i pospiesznie szukała w myślach czegoś, co mogłaby

powiedzieć.

- Czy to twój przyjaciel Apacz przeszkolił twój nos tak samo jak oczy?
- Nie, to talent. Musiałem go tylko udoskonalić.
- Monty, pies Sary, ma świetny węch.
Morgan wybuchnął śmiechem.
- Porównujesz mnie do psa?
Z ulgą zauważyła, że napięcie między nimi zniknęło.
- Cóż... To bardzo wyjątkowy pies.
- W takim razie domyślam się, że powinienem potraktować to jak komplement. - Ukląkł i

wskazał jej punkt oddalony o jakieś czterdzieści metrów przed nimi. - W tamtym miejscu
natrafiłem na twój pierwszy ślad. Widzisz ten połysk?

Kucnęła obok niego.
- Tak. Jak ja to zrobiłam?
- Twoja stopa odcisnęła się w ziemi, a to wgłębienie ma gładszą powierzchnię niż reszta

terenu, no i odbija światło. Ale można to dostrzec tylko pod bardzo niskim kątem.

- Jako połysk?
- Pewnie, gdybyś stała w tamtym miejscu i patrzyła na nie z góry, nic byś nie zauważyła.

Dlatego pomocne jest patrzenie z odległości.

- Najwyraźniej jesteś ekspertem na odległość.
- Kiedy jestem na górze, też sobie radzę całkiem nieźle.
Tym razem nie popełniła tego błędu i nie spojrzała na niego. Szybko się podniosła.
- Chodźmy dalej. Nie mogę się już doczekać, kiedy dowiem się, jakie jeszcze błędy

popełniłam.

- Jesteś niesamowity w terenie. - Patrzyła w ogień płonący w kominku, popijając gorącą

czekoladę. - Jak poznałeś tego Indianina, który nauczył cię tropienia?

- Armia mnie do niego wysłała. To była część mojego szkolenia. - Ołówek Morgana

poruszał się płynnie po szkicowniku. - Nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz musiał kogoś
wytropić. Właściwie to nabranie wprawy zajęło mi więcej czasu niż powinno. Początkowo
nie lubiłem polowania. Musiałem nauczyć się nie myśleć o końcowym strzale i
skoncentrować się na pościgu jako takim. Wiesz, naprawdę bardzo ładnie wyglądasz w
świetle kominka...

- Lepiej się pospiesz z tym rysowaniem. Przez to ciepło robię się śpiąca.
- Tylko jeszcze chwilę... Mówiłaś, że chodziłaś z ojcem na polowania. Trochę mnie to

zaskoczyło. Nie potrafię wyobrazić sobie ciebie ze strzelbą.

- Nie braliśmy ze sobą strzelb. Mój ojciec nie lubił zabijania zwierząt. Braliśmy aparaty

background image

fotograficzne.

- Teraz wszystko jasne. To bardziej w twoim stylu.
- Czy większość ludzi w twoim zawodzie ma problemy z opanowaniem umiejętności...-

szukała odpowiedniego słowa - polowania?

- Zabijania. Powiedz to. - Nie odrywał wzroku od rysunku. - Niektórzy je mają, inni nie.

Czasem znajduje się ktoś, kto to uwielbia. Kocha polowanie. Kocha zabijać.

- Ale ty nie?
- Nie.
- Ale poznałeś kogoś, kto to kocha?
Przytaknął.
- I przez pewien czas nawet zaraził mnie swoim entuzjazmem.
- Był tak samo dobry jak ty?
- Nie, ale niewiele mu brakowało. - Morgan odłożył szkicownik na stół obok siebie. - Idź do

łóżka. Najważniejsze już naszkicowałem. Jutro zajmę się szczegółami.

Nie chciał odpowiadać na więcej pytań. Pewnie nie powinna już o nic pytać. Nie wiedziała,

które chwile były bardziej intymne. Czy ten czas spędzony w mroźnych górach, czy może
godziny przed kominkiem?

Wstała z kanapy.
- Wydaje mi się, że ty lepiej wyjdziesz na naszej umowie. Podejrzewam, że nie będę dobra

w tropieniu.

- Będziesz. Jesteś spostrzegawcza. Jesteś bystra i szybko się uczysz. Jutro będziesz pamiętać

o wszystkim, co ci dziś powiedziałem, i będzie mi dużo trudniej cię znaleźć.

- Chyba że podejdziesz mnie na tyle blisko, że mnie wywąchasz. Nadal nie jestem pewna,

czy mi się to podoba.

- Nauczyciel musi mieć jakieś korzyści. Pojutrze to ty przeprowadzisz mnie po swoich

śladach i powiesz mi, jak cię wytropiłem.

- Już? Tak prędko?
- Tak jak mówiłem, masz dobre oczy.
Tak jak on. Lodowato błękitne... Ale teraz nie były wcale zimne...
- Dobranoc. - Ruszyła do swojego pokoju. - Jutro postaram się postawić cię przed większym

wyzwaniem.

- Nie staraj się za bardzo. Wierz mi, jesteś dla mnie nieustannym wyzwaniem, Alex.

Gdzie jest Morgan?
Alex zaczęła podskakiwać w miejscu, żeby poprawić krążenie w nogach. W ciągu ostatniej

godziny mocno się ochłodziło i była już gotowa do powrotu na ranczo. Przez noc napadało
sporo śniegu i Morgan odwołał lekcję tropienia, bo sypiący nadal śnieg zatarłby każdy ślad.
Zaskoczyło ją to, że była zawiedziona, kiedy podał jej aparat i zostawił ją samą na zboczu
wzgórza. Poczuła się... porzucona.

Boże, co za patetyczne stwierdzenie.
Trzeba zapomnieć o mrozie. Zapomnieć o Morganie.
Uniosła aparat i złapała ostrość na spowitych mgłą szczytach gór Teton.
- Gotowa?
Odwróciła się i zobaczyła za sobą Morgana. Powinna go była usłyszeć w tym skrzypiącym

śniegu, ale nie usłyszała.

- Gdzie byłeś?
Gestem ręki pokazał porośnięte drzewami wzgórze na południu.
- Musiałem się trochę poruszać.
- A ja cię spowalniałam, tak?
- Tak. - Minął ją i ruszył w stronę rancza. - Ale całkiem dobrze sobie radziłaś przez ostatnie

dni, biorąc pod uwagę twoje obrażenia. I tak cię nieźle przegoniłem.

- Biorąc pod uwagę moje obrażenia? Cóż za łaskawość. - Uśmiechnęła się. - Nawet jeśli to

prawda, to daj mi parę tygodni, a zobaczysz, że dotrzymam ci kroku.

- Nie mamy aż tyle czasu.
- Wiem.
Ostatnie dni były niesamowicie spokojne. Tak, jakby zostali złapani w pętlę czasu. Może to

dlatego, że otaczała ich tak piękna przyroda? Albo dlatego, że bardzo pragnęła uciec od

background image

zgiełku, w jaki przemieniło się jej życie.

- Galen po nas nie przyjedzie, prawda? - Spojrzała na Morgana uważnie.
- Tak ustaliliśmy. Mówiłem ci już, że wczoraj dzwonił i powiedział mi, że wysłał do

Teksasu Ralpha Scotta. Dał mu kopie szkiców pamięciowych mężczyzn od tamy. Najdalej
dziś wieczorem powinien mieć już jakieś informacje.

- Wiesz coś o tym Scotcie?
- Tylko tyle, że Galen go wybrał. A to dla mnie wystarczająca informacja. - Spojrzał na

Alex. - Ale nie zamierzam tkwić tutaj i zamartwiać się tym, czy odezwie się do nas, czy nie.
Już i tak jesteśmy tu zbyt długo.

- Nie sądziłam, że aż tyle wytrzymasz w bezczynności. Nie robisz wrażenia nazbyt

cierpliwego. Dziwię się, że nie byłeś bardziej zniecierpliwiony.

- Ależ byłem. - Odwrócił od niej wzrok. - I to bardzo...
Cholera. Znowu poczuła tę falę gorąca. To nie była pierwsza jego uwaga, w której

odczytywała wyraźny podtekst seksualny. Było obecne między nimi napięcie seksualne.
Pojawiało się jak przypływ i znikało jak odpływ, kiedy je ignorowali, ale było stale obecne.

Teraz Morgan nie chciał go ignorować. Chciał, żeby o tym wiedziała, żeby stało się jawne.
- W porządku. - Znowu spojrzał na nią w ten sposób. - Nie bój się. Nie zamierzam się na

ciebie rzucić. Po prostu... pragnę tego. I myślę, że ty także.

- Nie zawsze dostaje się to, czego się pragnie.
- Ja dostaję. Od pewnego czasu staram się żyć tak, jakby każdy dzień był moim ostatnim.

Nigdy nie wiesz, co się za chwilę stanie.

- To prawda. - Zwilżyła wargi. - Ale ja nie chcę tak żyć. Życie jest darem i zamierzam je

pielęgnować.

- Pielęgnować, powiadasz? Ale ja nie zamierzam się rozczulać i niczego rozpamiętywać. Po

prostu chcę pójść z tobą do łóżka. Spodoba ci się, mnie też i to wszystko. Nie będę cię nękał,
kiedy zechcesz odejść. - Wszedł po schodkach na ganek i otworzył drzwi. - Tylko tyle
chciałem powiedzieć. Co chcesz na kolację?

- Słucham?
Uśmiechnął się pod nosem.
- Jedzenie nie jest tak satysfakcjonujące jak seks, ale za to jest koniecznością. Co powiesz

na omlet? Usmażę go, ale ty będziesz musiała pokroić cebulę. Rozklejam się przy krojeniu
cebuli jak baba.

Wycofywał się, jak zawsze w ciągu kilku ostatnich dni, ale było już za późno. Słowa zostały

powiedziane i ona nie zdoła ich zapomnieć. Prawdopodobnie o to mu właśnie chodziło.
Chciał, żeby o nich myślała i żeby je wspólnie zrealizowali... w łóżku.

I będzie o tym rozmyślała. A niech go szlag!
Wzięła głęboki oddech i minęła go, wchodząc do domku.
- Musisz kroić cebulę pod strumieniem zimnej wody. Pokażę ci jak.
Wszedł za nią i powiesił kurtkę w szafie.
- Jak to miło czerpać korzyści z czyjegoś doświadczenia. Nauczysz mnie?
- Nie sądzę, żebyś potrzebował, by ktokolwiek czegokolwiek cię uczył.
- Więc podziel się doświadczeniem. - Wszedł do kuchni. - To zawsze daje przyjemność.

Morgan rozbijał akurat jaja do omletu, kiedy zadzwonił telefon.
- Właśnie skontaktował się ze mną Scott - odezwał się po drugiej stronie Galen. - Uzyskał

informacje w hotelu w Fairfax. Recepcjonista rozpoznał obydwu facetów ze szkiców. Strzelec
to Thomas Powers, a drugi gość to Calvin Decker.

- Na pewno?
- Jakieś półtora roku temu, przez pewien czas, Powers i Decker pojawiali się w miasteczku

niemal co tydzień. Mówili wszystkim, że są projektantami i pracują dla zakładu
włókienniczego. Miejscowi w to nie wierzyli, ale dostawali forsę, więc przymykali oko.

- Podejrzewali, że robią w narkotykach?
- Wiele było teorii na temat tego, co robią w fabryce. Fairfax jest bardzo blisko granicy.

Przepływ narkotyków w południowym Teksasie jest niezwykle rozwinięty.

- Czy recepcjonista widział Powersa od tamtego czasu?
- Nie - odparł Galen. - Ale za dwa ostatnie tygodnie pobytu w hotelu zapłacił kartą

kredytową. Scott przekupił recepcjonistę, ten przeszukał wpisy i podał mu numer karty.

background image

Sprawdzam ją teraz. Scott wybiera się dziś w nocy do zakładów, żeby się rozejrzeć.

- Mają tam bardzo solidną ochronę.
- Już nie. Sześć miesięcy temu zakład został zamknięty. Pilnuje go tylko jeden strażnik

nocny. Scott obiecał, że zadzwoni do mnie z fabryki.

- A ty od razu zadzwoń do mnie.
- W porządku. Jak tam Alex? Wytrzymuje z tobą?
- Ledwo. Muszę już kończyć. Robię omlet.
- Ty?
- Odkrywam różnego rodzaju umiejętności i cechy, o których istnieniu nie miałem pojęcia.

Daj mi znać, jak tylko sam się czegoś dowiesz. - Rozłączył się i odwrócił do Alex. - Strzelec
nazywa się Thomas Powers. Drugi facet to Calvin Decker. Galen sprawdza kartę kredytową
Powersa.

Twarz Alex aż zarumieniła się z podekscytowania.
- Mamy trop! - wykrzyknęła, ale po chwili zmarkotniała. - To może być fałszywe nazwisko.

I tak pewnie jest.

- Albo i nie. W każdym razie mamy punkt zaczepienia.
- Racja. Nareszcie coś toczy się po naszej myśli. Już traciłam nadzieję.
- Ja nadal jestem zniechęcony.
- Dlaczego? - spytała niepewnie.
Uśmiechnął się.
- Nie pokroiłaś cebuli i obawiam się, że chcesz mnie zmusić, żebym ja to zrobił.

- Ja zaparzę kawę, a ty włącz telewizor - powiedział Morgan po kolacji. - Musimy zobaczyć,

czego dowiedzieli się nasi przeciwnicy.

- Nie mogę się już doczekać. - Alex poszła do salonu i włączyła telewizor. - Od tego na

pewno dostanę niestrawności. - Podniosła wzrok na Morgana, który właśnie wchodził do
salonu, niosąc tacę z filiżankami i dzbankiem kawy. - Nadal przeczesują cały stan Kolorado.
Mają problem ze zidentyfikowaniem helikoptera, bo numery były fałszywe.

Nalał jej kawy.
- Wyobrażam sobie. Coś jeszcze?
- Nie o nas. Był kolejny zamach bombowy na ambasadę. Tym razem w Quito. To samo

modus operandi co w poprzednim zamachu w Mexico City. Czyli organizacja terrorystyczna
Matanza. Te same pogróżki pod adresem prezydenta Andreasa. - Pokręciła z
niedowierzaniem głową. - Czy to się wreszcie skończy? Kiedyś czułam się taka bezpieczna, a
teraz stale oglądam się za siebie. Ciekawe, jak się czuje Andreas? On nadstawia karku przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę i siedem dni w tygodniu.

- Ma ciężką robotę. - Judd usiadł naprzeciw niej. - Ale poradzi sobie. Założę się, że ma

jeszcze dość odwagi.

- Pamiętam, jak mówiłeś, że go lubisz.
- Uważam, że jest uczciwy. A to cecha, bardzo rzadko spotykana wśród polityków. - Wypił

łyk kawy. - Może się okazać, że będziemy musieli poprosić Logana, by się do niego zwrócił.
Nie wiem, komu innemu moglibyśmy zaufać.

- Do prezydenta? - spytała, otwierając szeroko oczy.
- Galen twierdzi, że Logan ma do niego dojście.
- Ale bez dowodów nic nie zdziałamy.
- Racja. - Zabrał jej pilota i wyłączył telewizor. - Wystarczy już tych wiadomości. Tylko ci

psują humor. Oprzyj się wygodnie w fotelu, a ja wezmę szkicownik.

- O Boże, masz już chyba wystarczająco dużo moich portretów.
- Podoba mi się twoja twarz. - Usiadł z powrotem na swoim fotelu i zaczął szkicować. - To

bardzo wyjątkowa twarz.

- Podobają ci się słabeusze?
- Ja tego nie widzę w moich szkicach. - Przerwał rysowanie i spojrzał na nią. - Dlaczego tak

się boisz tego, że mógłbym zobaczyć w tobie słabość?

- Nie boję się. Tylko że ty rysujesz mnie jako... - Zamilkła na chwilę. - Myślę, że boję się,

że gdzieś tam w głębi rzeczywiście taka jestem. Staram się nie być mięczakiem. A co, jeśli
jestem...?

- Nonsens.

background image

- Nigdy nie wiesz, jak zareagujesz w danej sytuacji. Kiedyś się całkiem rozsypałam. Może

mi się to przydarzyć ponownie.

- World Trade Center?
- Byłam bezradna. Nic nie mogłam zrobić. Nie było go tam. Nigdzie nie było mojego ojca.

Jeździłam po szpitalach. Rozwieszałam wszędzie jego zdjęcia. - Poczuła pieczenie pod
powiekami. - Nie mogłam go znaleźć. Nigdy go nie odnaleziono. Zawodziłam i szlochałam
jak wariatka. - Z trudem przełknęła napływające łzy. - Tak, boję się, że znowu będę tak samo
bezradna. Nie mogę na to pozwolić.

- Więc przesadzasz w drugą stronę?
- No i dobrze. - Odchrząknęła. - A ty lepiej nie staraj się, żebym wyglądała na tych

portretach tak jak wtedy. Miałeś jeszcze wymówkę, kiedy byłam ranna, ale nie teraz.

- A chcesz zobaczyć ten szkic?
- Jasne, że chcę.
Obserwowała go, jak podnosi się z fotela i zbliża do niej. Nie powinna była mu się

zwierzać. Może nie poczuła się z tego powodu bardziej bezbronna, ale wyraźnie zbliżyła się
do niego. Bóg jeden wiedział, że nie chciała zbliżać się do Morgana.

Uklęknął obok niej i położył jej szkicownik na kolanach.
- Alex.
Jej imię było nagryzmolone u góry strony.
Siła. Czujność. Inteligencja.
Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Jestem... zdruzgotana.
- To dobrze.
- Czy taką mnie widzisz?
Uśmiechnął się szeroko.
- Ależ skąd! To tylko podstęp, żeby zaciągnąć cię do łóżka. Zawsze tak robię z

dziewczynami. - Nagle spoważniał. - Znasz mnie już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jestem
z tobą szczery. Nawet jeśli wcześniej nie byłem, to wiesz, że w sztuce jestem szczery. Sztuka
zawsze musi być szczera i prawdziwa. - Jego palce delikatnie przesunęły się po jej policzku. -
Nie ma w tobie wad. Widziałem to od początku.

Nie mogła oddychać. Jego palce były ciepłe i zaledwie ją muskały, ale zdawało jej się, że

każdym nerwem swego ciała odczuwa jego dotyk. Ta twarz i te oczy... skupione i
zdeterminowane.

Powoli uniosła dłoń i dotknęła jego ust.
Zamarł. A po chwili przysunął się tak, żeby jego usta przylgnęły całą powierzchnią do jej

dłoni.

Alex zesztywniała. Poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Jezu, jej ciało było już gotowe.
Zadrżała, kiedy językiem dotknął wnętrza jej dłoni. Ale nagle Morgan podniósł się i czar

prysł.

- Nie - powiedział.
Patrzyła na niego oszołomiona. Co miał na myśli, mówiąc „nie”? Była tak podniecona, że

gotowa się całkiem rozpłynąć.

- To nie fair - odezwał się po chwili. - Wzruszyłaś się, opowiadając o ojcu, a potem jeszcze

ten rysunek. - Skrzywił usta. - I zrobiłem to celowo. Zachowałem się nagannie. Pragnąłem cię
i chciałem cię zdobyć za wszelką cenę.

- Słucham?
- To manipulacja. Tylko że zapomniałem, że wobec ciebie nie mogę sobie już pozwolić na

ten luksus. - Skierował się do swojej sypialni. - Jeśli mnie pragniesz, możesz do mnie przyjść.

Siedziała bez ruchu, gdy drzwi sypialni zamknęły się za nim. Co u diabła? Czuła się, jakby

wskoczyła do krateru wulkanu, który po chwili przemienił się w lodowiec. Nie, nie w
lodowiec. Była w szoku, ale nadal była tak samo podniecona, jak wtedy, gdy jej dotknął.

Próba zmanipulowania jej była niegodziwa. Tego można się było spodziewać po

mężczyźnie jego pokroju.

Ale to było generalizowanie, a w przypadku Morgana nie można było generalizować. Sam

wyznaczał dla siebie prawo. Kto wie, co zrobi za chwilę?

„Jeśli mnie pragniesz, możesz do mnie przyjść”.
A niech to szlag!

background image

Podniosła się z fotela, ruszyła do jego sypialni i otworzyła szeroko drzwi. Stał na środku

pokoju i rozpinał koszulę.

- Czy powinnam być ci wdzięczna za zmuszenie mnie do wykonania kolejnego ruchu? A

więc nie jestem. To cholernie trudne. - Odetchnęła głęboko. - Pragnę cię. I przyszłam po
swoje. A teraz twoja kolej. Żądam choć odrobiny uwodzenia.

- Jesteś tego pewna?
Podeszła do niego i oparła głowę na jego piersi. Miał ciepłą, gładką skórę, którą porastały

na piersi krótkie kręcone włosy. Potarła o nie policzkiem i poczuła, że jego ciało przeszedł
dreszcz, a mięśnie brzucha napięły się gwałtownie.

- Nie chcę, żebyś mnie chronił przed sobą. Potrafię sama się bronić.
- Najwyraźniej nie idzie ci to najlepiej.
- Czy to nie ty mówiłeś, że trzeba żyć tak, jakby każda chwila była naszą ostatnią?
- Ale przecież ty się nie zgadzasz z taką filozofią.
- Dzisiejszej nocy się zgadzam - szepnęła. - Z tym przeklętym ramieniem całe wieki będę

zdejmować tę bluzkę. Czy możesz przestać tak stać i mi pomóc?

Powoli ją objął i przytulił.
- O tak. Pomogę ci. Jak tyko chcesz, na wszelkie sposoby. Tylko powiedz mi...

- Sprawiłem ci ból?
Zachichotała.
- Kiedy? Czy to nie trochę za późno na wyrzuty sumienia?
- Nie. Powiedz, czy cię bolało.
Udała, że zastanawia się nad odpowiedzią.
- Wydaje mi się, że coś mnie zabolało w ramieniu za trzecim razem, ale szybko mi przeszło.

- Drocząc się z nim, ugryzła go w ramię. - Och! Zabolało cię?

- Nie. Tylko mnie pobudziłaś. Chcesz jeszcze raz?
- Za chwilę. - Wtuliła się w niego. - Boże, ależ ty jesteś niewyżyty! Muszę trochę odsapnąć.
- W porządku. - Usiadł na łóżku. - Pójdę po szkicownik.
- Ani mi się waż! - Pociągnęła go z powrotem ku sobie. - Nie zamierzam pozować nago.
- Narysuję tylko twoją twarz - szepnął i pocałował ją. - Chcę zapamiętać ten wyraz twojej

twarzy. Ty... promieniejesz.

Przełknęła ślinę, bo poczuła, że coś ściska ją w gardle.
- Jasne. I pewnego dnia, kiedy będę się tego najmniej spodziewać, zobaczę swój portret w

jakiejś galerii.

- Nie. Gdybym narysował cię nago, zachowałbym ten szkic tylko dla siebie. Jestem bardzo

zaborczy. - Pocałował zagłębienie na jej szyi. - Tylko twoją twarz...

- Może później. - Przyciągnęła jego głowę do piersi. - Nagle poczułam, że wcale nie jestem

zmęczona...

Rozdział 8

Fairfax w stanie Teksas

Jeśli miał szukać czegoś niezwykłego na terenie fabryki, to najwyraźniej jego wyprawa

skończy się fiaskiem.

Scott bezszelestnie poruszał się wzdłuż korytarza, zatrzymując się co jakiś czas, by zajrzeć

do pomieszczeń, które mijał. Żadnych chemikaliów, za to jakieś urządzenia elektroniczne i
wykresy...

Wszedł do jednego z laboratoriów i przyjrzał się takiemu wykresowi. Nic konkretnego.

Żadnych nazw, miejsc, same numery, rysunki i dane liczbowe. Nic dziwnego, że zostawiono
tu te papiery, kiedy zamykano zakład. One kompletnie nic nie mówiły człowiekowi z
zewnątrz. Galen będzie zawiedziony, pomyślał.

Wybrał numer jego telefonu.
- Nic z tego. Żadnych chemikaliów. Jakieś urządzenia elektroniczne i parę wykresów, które

nic nie mówią.

- Sprawdziłeś już całą fabrykę?
- Parter i pierwsze piętro. - Otworzył drzwi i ruszył w dół. - Teraz schodzę do piwnicy.

background image

- A co ze strażnikiem?
- Nie ma po nim śladu. Stale go wypatruję, ale jak na razie nie wydaje mi się, żeby był tu

potrzebny. - Doszedł do podestu schodów i zaczął schodzić dalej. - Długie schody, czyli
głęboka piwnica...

- Czy na pulpitach były jakieś notatki albo dokumenty?
- Nie. A szuflady wyglądały, jakby je ktoś wypucował ajaxem. - Doszedł do drzwi i

nacisnął klamkę. - Zaczekaj. Drzwi do piwnicy są zamknięte. Muszę je otworzyć.

Wyciągnął klucze uniwersalne i po kolei próbował każdy, zanim natrafił na właściwy.
- Udało się. - Uchylił drzwi. - A teraz zobaczmy... A niech to! - Uskoczył do tyłu. - Omal

nie zleciałem.

- Zleciałeś? Gdzie?
- Nie wiem. Poczułem, że zaraz spadnę. - Zapalił latarkę i oświetlił mrok piwnicy. - O w

mordę!

- Mów.
- To bardzo dziwne. Tu nie ma podłogi. Piwnica jest ogromna. Prawdopodobnie zajmuje

powierzchnię całej fabryki i terenu wokół niej. Widzę tylko ziemię i dziury, głębokie dziury,
które chyba prowadzą do samych Chin. - Poświecił na ściany dokoła. - Tylko tyle tu jest.
Piach i te dziury, jak jakieś kanały. Rzekłbym, że to kwalifikuje się do rzeczy niezwykłych.
Zrobię kilka zdjęć i sam będziesz mógł...

Nagle eksplodował w nim palący ból.
- Chryste!
Powinien być czujny i pilnować też tego, co dzieje się za jego plecami. Tylko amatorzy...

Powinien był...

Alex ocierała się policzkiem o zagłębienie w ramieniu Morgana.
- Kto to jest Runne?
Zesztywniał.
- Co?
- To musi być ktoś bardzo dla ciebie ważny, skoro mówisz o nim przez sen.
Rozluźnił się.
- Usłyszałaś jego imię, kiedy je wypowiadałem?
- A niby gdzie miałam usłyszeć?
- Runne czasami zdaje się wszechobecny. - Pocałował ją w czubek głowy. - To ktoś, kogo

kiedyś znałem.

- A to znaczy, że nie zamierzasz mi powiedzieć nic więcej.
- Może kiedyś. To paskudna historia, a nie mam ochoty psuć dobrego nastroju. - Położył

dłoń na jej piersi. - Lepiej zająć się czymś przyjemniejszym.

O tak, to, co robili, było przyjemne. Nigdy wcześniej nie odczuwała tego tak silnie, do głębi

i bosko. Było między nimi napięcie i szaleńcze pożądanie połączone z czułością. Nigdy nie
wyobrażała sobie Morgana jako kogoś czułego, ale właśnie się dowiedziała, że zawsze po
burzy zmysłów stawał się delikatny i tkliwy.

- Podobało mi się.
Zaśmiał się.
- Byłaś wniebowzięta. Pewnie chcesz, żebym w ogóle nie opuszczał mojego miejsca?
- A które to jest twoje miejsce? Za każdym razem, kiedy się obracałam, zabierałeś się do

dzieła i zdobywałeś kolejne terytoria, więc już sama nie wiem, którą pozycję masz na myśli.

- Ale te terytoria są takie intrygujące. - Pieścił ustami jej sutek. - A ty wyraźnie nie masz nic

przeciwko temu, żebym się jeszcze trochę popanoszył... - Na szafce nocnej zadzwonił telefon.
- Cholera. Lepiej, żeby Galen nie dzwonił tylko po to, żeby nam powiedzieć, że nie ma
żadnych informacji. - Wziął telefon i odebrał połączenie. - Co się dzieje, Galen?

- Myślę, że Scott nie żyje.
Morgan wyprostował się.
- Skąd wiesz?
- Nie wiem. Rozmawiałem z nim przez telefon i usłyszałem wystrzał.
- Pozbądź się swojego telefonu. Mogą próbować cię namierzyć.
- Wątpię. Ale i tak już się go pozbyłem. Dzwonię z innego aparatu. Scott powiedział, że w

zakładach są różnego rodzaju urządzenia elektroniczne, ale wszystkie dokumenty zostały

background image

zabrane. Urządzenia pewnie nic nam nie powiedzą, skoro je tam zostawili. Ale po zejściu do
piwnicy Scott natrafił na coś interesującego. Piwnica rozciągała się nie tylko pod całym
budynkiem fabryki, ale także pod terenem wokół niej. I pełno w niej było wielkich dziur.
Scott powiedział, że wyglądały, jakby ktoś chciał się przekopać do Chin.

- Coś jeszcze?
- Nic. Jeśli zobaczył coś więcej, to nie miał już szansy mi o tym powiedzieć. Skurczysyny.
- Przykro mi z powodu Scotta. Był twoim przyjacielem?
- Nie, ale to ja go tam wysłałem. Był jednym z moich kontaktów. To się staje coraz bardziej

osobiste.

- Dziury...
- Bardzo głębokie. Masz jakiś pomysł?
- Nie w kwestii piwnicy. Ale musimy znaleźć kogoś, kto może z nami porozmawiać. Jakieś

wieści na temat karty kredytowej Powersa?

- Nie. Zadzwonię, jak coś będę miał. Lecę następnym samolotem do Brownsville. Muszę się

upewnić, że mam rację co do Scotta - Rozłączył się.

- Co się stało? - spytała Alex.
- Prawdopodobnie Scott nie żyje. - Morgan wstał z łóżka. - Wezmę prysznic i zrobię kawę.

Nie sądzę, żeby którekolwiek z nas mogło zasnąć tej nocy.

- Powiedz mi, co się stało. Co takiego znalazł?
- Dziury. Głębokie dziury.

- To idiotyczne. - Alex upiła łyk kawy. - Co oni tam robili w tej piwnicy?
- Jakieś eksperymenty, biorąc pod uwagę całe to wyposażenie elektroniczne laboratoriów. -

Morgan usiadł wygodnie w fotelu. - Eksperymenty wymagające elektroniki, a nie
chemikaliów.

- Znów za mało informacji.
- I tak będziemy musieli to zbadać, nawet jeśli nie mamy wystarczających danych. Znasz się

na wyszukiwaniu informacji i ich zestawianiu?

- Całkiem nieźle. W końcu jestem dziennikarką. Co konkretnie masz na myśli?
- Coś zburzyło tamę i spowodowało osunięcie się ziemi. I nie był to ładunek wybuchowy.

Chyba że oszukali opinię publiczną. Ale nie sądzę. Zbyt wielu naukowców pojawiło się na
miejscu zdarzenia i badało jego przyczyny.

- W takim razie czego mam szukać?
- Czegoś innego. Jakiegoś wynalazku, osiągnięcia technologicznego... Może czegoś

zupełnie nowego, a może starego, tyle że zapomnianego. Jakiegoś ziarenka, z którego mogło
wykiełkować duże drzewo. Nie wiem...

- Ja też nie mam pojęcia. - Zacisnęła usta. - Ale jeśli to gdzieś jest, znajdę te informacje.
- Czego będziesz potrzebowała?
- Komputera chronionego hasłem, z możliwością dostępu do internetu, żebym mogła zacząć

od przeszukania zasobów systemu LexisNexis. Trochę czasu i sporo szczęścia.

- Komputer i programy nie są problemem. Ale o czas i szczęście musimy sami zadbać.
- A ty co zamierzasz robić?
- Jak tylko dostanę informacje od Galena, zamierzam dopaść Powersa. Sądzę, że jak go

złapiemy, nic więcej nie będzie nam potrzebne. Powers wyśpiewa nam wszystko, co chcemy
wiedzieć.

- Wyśpiewa, jak zechce.
- Nie. Wyśpiewa. - Zapewnił spokojnie. - Już ja ci to obiecuję.
Zatrzymała kubek w pół drogi do ust i poczuła chłód przeszywający ciało. Czterdzieści

minut temu była w łóżku z Morganem, ciepłym, czułym i bardzo podnieconym. Teraz siedzi
naprzeciwko niej zupełnie inny, onieśmielający ją mężczyzna.

- Chcesz, żebym udawał kogoś, kim nie jestem? - Morgan przyglądał się jej uważnie. -

Powers może nas naprowadzić na właściwy trop. I zapewniam cię, że to zrobi.

- A jeśli nie, to...?
- Złamię go. Powoli i w potwornych męczarniach. Nie sądzę, żeby wytrwał w milczeniu

dłużej niż godzinę.

- Mój Boże.
- A co? Mam być łagodny i pozwolić jemu i tym jego kolesiom, żeby spowodowali

background image

następne Arapahoe Junction? Może lubisz spacerować po rumowiskach skalnych i
wygrzebywać z nich ciała niewinnych ludzi...?

- Nie!
- Tak też myślałem. - Skrzywił się. - Ale widzę, że znowu masz problem z moim

wizerunkiem. To zabawne. Dla niektórych kobiet zapach śmierci jest niczym afrodyzjak.

- Co?
Podniósł do góry dłoń.
- Powiedz mi, co widzisz?
- Wiesz, co widzę.
- Widzisz śmierć? Jest tu. Czeka. Palec na spuście, nieruchoma dłoń i celne oko.
- Przestań tak mówić. Przez ciebie czuję...
- Co? Że się za bardzo zbliżasz? Nikt nie chce podchodzić za blisko. Nikt nie lubi poznawać

najgorszych szczegółów. Ale kiedy ci zlecają taką robotę, to wcale nie mają wyrzutów
sumienia. Zachowują dystans i nic ich to nie obchodzi. Nie chcą wiedzieć, jak to jest zabijać.
Zamykają na to oczy i uszy. Prędzej czy później da się o tym zapomnieć.

Patrząc na jego twarz, Alex uświadomiła sobie, że Morgan nigdy o tym nie zapominał. Miał

nieprzejednany wyraz twarzy, ale pod spodem, pod tą maską był... Jaki? Nie wiedziała i w tej
chwili była zbyt zdenerwowana, żeby analizować motywy jego działania. Mówi się, że nikt
nie zna tak dobrze mężczyzny jak kobieta, która z nim spała. Ona spała z Morganem i odkryła
w nim namiętność, delikatność i łagodność. Niewątpliwie był najlepszym kochankiem,
jakiego miała. Ale teraz odsłonił przed nią inną stronę swojego charakteru, która nie miała nic
wspólnego z tym mężczyzną, który się z nią tej nocy kochał.

- Kuba Rozpruwacz? - odezwał się szyderczym tonem. - Czy może bardziej Attyla, wódz

Hunów? Kogo ci przypominam?

- Nie bądź śmieszny.
- Ulżyło mi. - Wstał i zaniósł do zlewu filiżankę. - Ale już straciłaś ochotę na ponowne

pójście ze mną do łóżka?

- A czego się spodziewałeś? Może i nie jesteś Kubą Rozpruwaczem, ale całkiem nieźle

wychodzi ci rola Doktora Jekylla i Mister Hyde’a. - Przyjrzała mu się badawczo. - A może to
było celowe? To wspaniały sposób, żeby mnie od siebie odsunąć. Czy to nie jest twoje modus
operandi
? Utrzymanie dystansu w każdych okolicznościach? - Podniosła się. - Chyba ci się
udało. W tej chwili nie mam ochoty na obcowanie z kimś o podwójnej osobowości. Załatw
mi komputer, to wezmę się do pracy.

- Zadzwonię do Galena i każę mu go jak najszybciej wysłać. - Podszedł do drzwi

wyjściowych. - Ale to i tak nie nastąpi w ciągu kilku najbliższych godzin. Galen jest teraz w
drodze do Brownsville. Chodź na spacer. Oboje musimy ochłonąć.

- Ty idź. Ja zostanę.
- Nie ma mowy. O ile mi wiadomo, w kwestii bezpieczeństwa nic się nie zmieniło. Jesteśmy

ze sobą związani.

Nie tak byli ze sobą związani tej nocy. Do diabła, czemu to wspomnienie pojawiło się w jej

głowie akurat teraz, kiedy próbowała zachować chłód? Ponieważ miała zamęt w głowie i
cierpiała, a jej ciało nadal go pragnęło. Musi stłumić w sobie te emocje, tak jak on to zrobił.

- Masz rację. Nic się nie zmieniło. Wezmę kurtkę - powiedziała.
Byli na zewnątrz niewiele ponad godzinę, kiedy zadzwonił telefon.
- Nie spodziewałem się wieści od ciebie tak szy... O cholera! - Przez chwilę słuchał w

milczeniu. - W porządku, rozumiem. Nie, nie wysyłaj już nikogo innego. Wchodzę w to. -
Rozłączył się i zwrócił do Alex. - Galen dzwonił z lotniska w Houston. Ma międzylądowanie
i właśnie dowiedział się o eksplozji.

- Eksplozji?
- W zakładach włókienniczych w Fairfax. Specjaliści ze straży pożarnej nie będą mogli

wydać raportu o przyczynie wybuchu pewnie jeszcze przez parę tygodni. Nadal nie mogą
ugasić pożaru.

- Zacierają ślady?
- Tak. Poza tym to rewelacyjny sposób na pozbycie się zwłok.
Zwłoki. Nigdy nie poznała Scotta, ale mówienie o nim w sposób tak rzeczowy wydało jej

się bezduszne.

- Sądzisz, że zostawili go, żeby spłonął w pożarze?

background image

- Najprawdopodobniej. Jeśli słyszeli jego rozmowę telefoniczną z Galenem, to musieli

uznać, że pozostawienie fabryki będzie zbyt ryzykowne. A teraz nie ma ani fabryki, ani
Scotta. - Zawrócił w stronę domu. - Kiedy fabryka całkiem się wypali, nie będzie już żadnych
piwnic z ich dziwacznymi kanałami do Chin.

Przyspieszyła, żeby dotrzymać mu kroku.
- Powiedziałeś Galenowi, że w to wchodzisz. Wybierasz się do Houston?
- Nie. Udało mu się ustalić adres na podstawie transakcji kartą kredytową Powersa. Jadę do

Indiany. Ale najpierw zawiozę cię do domu twojej przyjaciółki Sary na wybrzeżu. Logan
poradzi sobie z ochroną, chociaż pewnie będzie wściekły, że nie może trzymać cię z dala od
swojej żony. Cóż, żadne z nas nie spodziewało się, że znajdziemy się w takiej sytuacji.

- Nigdzie mnie nie wywieziesz. Nie zamierzam być przerzucana z miejsca na miejsce jak

worek kartofli. I jeśli sądzisz, że podejmę ryzyko i ściągnę Sarze na głowę całą tę aferę, to
jesteś szurnięty. Do Indiany, ale konkretnie dokąd?

- Do Terre Haute.
- Myślisz, że jest szansa, że informacje z karty są prawdziwe?
- Niewielka. Jeśli nie są prawdziwe, to może uda mi się jakoś złapać inny trop. Możliwe, że

zadziałam jak przynęta.

- Nie rozumiem.
- Jeśli Powers dowie się, że ktoś próbuje go namierzyć, może sam zacznie polowanie.
- I dlatego wybierasz się tam sam? Ponieważ chcesz złapać myśliwego?
- Właśnie.
- Przyszło ci do głowy, że on może czekać na ciebie w zasadzce? I to nie sam?
- W takiej sytuacji wycofam się i spróbuję jeszcze raz następnego dnia. - Przyspieszył

kroku. - Ale i tak będę dla niego zagrożeniem, bo znajdę się dużo bliżej.

- Lepiej przyzwyczaj się do liczby mnogiej. My znajdziemy się bliżej.
- Nie uda mi się ciebie przekonać, żebyś ze mną nie jechała?
- Nawet nie próbuj. Tylko powiedz mi, w jaki sposób dopniemy się do Terre Haute, żeby

nas nie rozpoznano?

- Z tym problemem damy sobie radę. - Zmarszczył czoło. - Alex, proszę cię, pozwól mi

zawieźć cię do Logana.

Minęła go i weszła na taras.
- Jak załatwić fałszywe dokumenty i karty kredytowe?
- Przez Galena - odparł z rezygnacją w głosie i pokręcił głową.
- Ciągle ten Galen. - Zaczekała, aż otworzył drzwi. - W takim razie powiedz mu, żeby

koniecznie dostarczył mi do Terre Haute laptop z tymi programami, o których mówiłam.

- Fairfax zostało zniszczone? - powtórzył jak echo Powers. - Ale mówiłeś, że możemy

potrzebować tego miejsca, żeby przeprowadzić więcej eksperymentów po Arapahoe. Sam
mogłem je wysadzić w powietrze. Trzeba mi było tylko powiedzieć słówko.

- Więcej byłoby z tego kłopotów niż pożytku, po tym jak Kimble natknął się w piwnicy na

Scotta. Facet rozmawiał przez telefon i nie wiadomo, kto jeszcze dowiedział się o Fairfax. -
Betworth przerwał. - I o tobie. Scott wypytywał o ciebie w hotelu. Jak się domyślam, użyłeś
karty kredytowej, chociaż założę się, że prosiłem, byś płacił gotówką.

- Tylko dwa razy posłużyłem się Visą. Zabrakło mi gotówki i potrzebowałem...
- Daruj sobie tłumaczenia - przerwał mu spokojnie Betworth. - Gdyby wszystko poszło

zgodnie z planem, nie byłoby żadnych problemów z takim drobnym potknięciem. Ale w tej
sytuacji musimy się upewnić, czy nie narobi nam to większych kłopotów.

- Dla kogo pracował Scott?
- Jurgens to sprawdza. Próbowaliśmy dowiedzieć się, do kogo dzwonił, ale nic z tego nie

wyszło. Scott to detektyw do wynajęcia, wolny strzelec, bardzo dobry i bardzo dyskretny. W
jego biurze nie znaleźliśmy żadnych śladów mówiących, dla kogo pracował. - Betworth
bezmyślnie gryzmolił w notesie szubienicę. - Założę się, że to Morgan. Tylko on miał
informacje na temat Fairfax. Co ty o tym sądzisz?

- Brzmi sensownie.
- Scott miał twój portret pamięciowy. Alex Graham wie jak wyglądasz, więc pewnie nadal

jest z Morganem. - Dorysował postać wisielca. - Na jaki adres naprowadzi Morgana ta twoja
karta kredytowa?

background image

- Do Terre Haute. Ale to mu nic nie da. Nie mieszkam tam już od pięciu lat. Wyrobiłem ją,

kiedy jeszcze byłem z moją eks żoną. Po rozwodzie ustaliłem z nią, że nie będę likwidował
karty, a ona będzie mi przesyłać wyciągi na adres skrytki pocztowej. To powstrzyma każdego
przed szukaniem mojego aktualnego adresu. Ale mogę zatrzeć ślady - dodał szybko. - Wyślę
Mae na miłe i kosztowne wakacje. Kupi to.

- Po co to robić? Ta sytuacja jest dla nas okazją. Możesz wrócić do swojej drogiej, kochanej

żonki i przygotować pułapkę na Morgana. Może uda się nam w ten sposób złapać też
Graham?

- Jak sobie życzysz...
- Tego właśnie od ciebie wymagam. Zadzwoń do mnie, kiedy objawi się Morgan.

Oczywiście wyślę tam Jurgensa, żeby czekał w pogotowiu, gdyby coś poszło nie tak.

- Wszystko będzie dobrze.
- Mam do ciebie pełne zaufanie. - Narysował pętlę wokół szyi wisielca. - Informuj mnie -

powiedział na zakończenie i rozłączył się.

Szybko ponownie wystukał numer. Ku jego zaskoczeniu natychmiast uzyskał połączenie.
- Gdzie jesteś, Runne?
- W Fort Collins. To już za długo trwa. Potrzebuję więcej informacji.
- Dlatego właśnie dzwonię. Być może mogę ci pomóc. Wysłałem pewnego dżentelmena,

Thomasa Powersa, do miasta na środkowym zachodzie. Judd Morgan wybiera się tam, żeby
go dopaść, a on zamierza złapać tam Morgana.

- Nie!
- Spodziewałem się, że tak zareagujesz. Nie obawiaj się, nie chcę cię wyrolować. Powers

będzie pewnym utrudnieniem całej operacji, ale może uda mu się wyciągnąć Morgana z
ukrycia. Musisz zrobić dla mnie dwie rzeczy w zamian za adres Powersa.

- Co takiego?
- Chcę, żebyś dał mi słowo, że wykonasz zadanie w Z-3.
Runne nie odpowiedział.
- Byłem wobec ciebie bardzo cierpliwy. Teraz musisz się zobowiązać. Mówiłeś mi, że na

niczym ci nie zależy tak bardzo jak na schwytaniu Morgana. Udowodnij to.

- Tamto zadanie może stanąć mi na przeszkodzie.
- Przyrzeknij. Twój ojciec byłby dumny, że dostałeś tak zaszczytne zadanie.
- Może.
- Jeśli nie, to życzę miłego pobytu w Kolorado.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
- Zrobię to - powiedział po chwili Runne.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Gdzie jest Morgan?
- Jeszcze jedna rzecz. Chcę, żebyś usunął też Powersa.
- Zrobione. - W głosie Runne’ego nie było wahania. - Powiedz mi, gdzie on jest.
- W Terre Haute w Indianie, 1372 Oak Place.
Betworth usłyszał sygnał przerwanego połączenia.
Tym razem grubiaństwo Runne’ego wcale go nie raziło. Był zbyt zadowolony z siebie.

Czystą radością było dla niego pociąganie za sznurki i obserwowanie, jak kukiełki
podskakują.

Wysłać wilka, żeby ścigał tygrysa, a potem wypuścić kobrę, żeby pozbyła się wilka.
Uśmiechnął się, dorysowując dwie linie wyobrażające otwartą klapę w podłodze pod

szubienicą.

- Do diaska, nie mogę mówić - wybełkotała Alex. - całe usta mam zapchane.
- Wybacz. Nie mogłem znaleźć niczego lepszego niż plastikowe torebki. - Morgan szybko

zrobił jej przedziałek na środku głowy i zaczesał włosy na gładko. - Powiedziałem Galenowi,
żeby załatwił dla nas potrzebne zestawy do zmiany wyglądu i zostawił je w skrytce na
dworcu autobusowym w Des Moines. Ale zanim tam dojedziemy, nie powinniśmy zwracać
na siebie uwagi.

- A jak się tam dostaniemy?
- Pojedziemy do Des Moines starym pickupem, który stoi w stodole. Potem awionetką

przelecimy do Terre Haute. Masz jakiś podkład do makijażu?

background image

Pokręciła głową.
- Zwykle maluję tylko usta i używam pudru. Reszta to za dużo zachodu.
- No tak. Z taką cerą nie potrzebujesz podkładu. Ale w tej chwili to dość niekorzystne. -

Wyszedł na chwilę z pokoju, a potem wrócił i podszedł do kominka, z którego wyjął całą
garść popiołu. - To pomoże nadać ziemisty kolor twojej cerze. - Podszedł do niej i natarł jej
twarz popiołem, a nadmiar strzepał. Potem resztę popiołu wtarł jej we włosy. Z kieszeni
wyciągnął mały kamyk. - Weź to. Zdejmij lewy but i włóż do środka ten kamyk.

- Po co?
- Masz bardzo dystyngowany chód. Swobodny i pewny siebie. A to pomoże zmienić go na

mniej dostojny.

Skrzywiła się.
- Chcesz, żebym kulała, bo to będzie mnie uwierało w bucie?
- Tylko trochę. - Cofnął się i przekrzywiwszy głowę, przylizał się jej krytycznie. - Może

być. Dodatkowo zamaskuje cię szeroka zimowa kurtka. Nie będziemy robić żadnych
postojów w drodze do Des Moines oprócz koniecznego tankowania na stacjach.

Alex wstała i podeszła do lustra w łazience. Jej twarz wyglądała na pulchniejszą, szarą i

przynajmniej dziesięć lat starszą. Przedziałek na środku i wypchane policzki całkowicie
zmieniły zarys jej twarzy.

- Pamiętaj, żeby pilnować policzków. Jeśli nie będą wypchane równo, będą wyglądać

dziwnie. - Morgan stał obok niej z pudełkiem na szkła kontaktowe w ręku. Jego skóra miała
ten sam ziemisty odcień co jej. - Będzie łatwiej, kiedy dostaniemy profesjonalne zestawy.
Wypełniacze policzków są dużo wygodniejsze, takie same jak te, których używają aktorzy
teatralni.

- Już się nie mogę doczekać - rzuciła oschle. - A jakie inne akcesoria dla mnie

przewidujesz?

- Wkłady do nosa, żeby poszerzyć ci nozdrza. Jakiś samoopalacz. Peruka o innym kolorze

włosów i fryzurze. - Mówiąc to, wkładał sobie do oka brązowe szkło kontaktowe. -
Niedobrze, kiedy charakteryzacja jest zbyt skomplikowana. Jeśli jest ci niewygodnie, zaraz to
po tobie widać i w ten sposób przyciągasz uwagę. Czasem można też zapomnieć coś na siebie
włożyć, a to bywa fatalne w skutkach.

- Sporo wiesz o przebieraniu się.
- Czasem jest to bardzo pomocne.
- Skąd masz te szkła kontaktowe?
- Noszę je ze sobą. Są małe i nie zajmują wiele miejsca. A moje błękitne oczy bardzo

zwracają uwagę. Nieraz już wpakowały mnie w kłopoty, a nigdy nie wiadomo, kiedy będę
potrzebował choć odrobiny kamuflażu.

- No tak, to nie w twoim interesie.
Odwrócił się i spojrzał na nią.
- Racja, to nie w moim interesie. - Schował pudełko po szkłach do kieszeni. - Ruszajmy w

drogę.

Biały Dom

Andreas występuje publicznie jak zawsze, pomyślał Betworth, z zazdrością obserwując

prezydenta, jak z uroczą pierwszą damą przechodził wzdłuż szpaleru gości. Roztaczał dokoła
siebie urok i każdy mężczyzna w pomieszczeniu mógł śmiało powiedzieć, że to człowiek
opiekuńczy niczym ojciec i oddany jak rodzony brat. Taka mieszanka, zaprawiona jeszcze
odrobiną seksapilu, dostrzeganego przez kobiety, i prezydent był niemal nie do pokonania.

Ale Betworth potrafi go pokonać. Był tak samo szarmancki i finezyjny jak Andreas. To

tylko niewidzialna aura władzy, która otacza każdego prezydenta, sprawiała, że dla ludzi
wokół Andreas był Supermanem.

Niestety Betworthowi nigdy nie udało się pokonać drogi do najbliższego grona

współpracowników Andreasa. Sukinsyn zawsze trzymał go na dystans i wszyscy wpływowi
ludzie Waszyngtonu o tym wiedzieli. Cóż, przezwycięży tę przeszkodę.

- Facet z jajami, prawda?
Obejrzał się za siebie i zobaczył Hanka Ellswytha, lidera większości parlamentarnej, z

background image

podziwem wpatrującego się w Andreasa.

- Można byłoby pomyśleć, że po takich groźbach skierowanych pod jego adresem odwoła

tego typu spotkanie. - Ellswyth uniósł szklankę z koktajlem w geście toastu. - Jego zdrowie.

- W Białym Domu, z całą ochroną, raczej nie powinien czuć się zagrożony. - Betworth

uśmiechnął się. - Ale może masz rację. Dyskrecja jest teraz najcenniejsza.

- Nie powiedziałem, że to błąd z jego strony - szybko sprostował Ellswyth. - Nie możemy

dać się zastraszyć terrorystom.

- Ty nigdy byś się nie dał - powiedział Betworth. - Wszyscy wiedzą, na jakie stanowisko

kandydujesz, Hank. Wszyscy w ciebie wierzymy. A Andreas najbardziej.

Prezydent zatrzymał się przy dystyngowanym starszym mężczyźnie z siwą grzywą i

arystokratycznymi rysami twarzy. Po chwili obaj wyszli na taras.

- Ciekawe, jaką sprawę ma prezydent do Sheparda? - mruknął Ellswyth. - Zwykle nie mają

sobie zbyt wiele do powiedzenia.

- Nie wiadomo. - Betworth wzruszył ramionami. - Może stara się pokazać wszystkim, że

tworzą z wiceprezydentem wspólny front?

- To Shepard ostatnio jest na pierwszej linii tego frontu. Przemówienie, które wygłosił w

Arapahoe Junction, było świetne. Nie wiedziałem, że stać go na coś takiego. Jego notowania
skoczyły gwałtownie w górę.

- W tych czasach wszyscy musimy podejmować takie wyzwania.
- Ciekawe, na jakie wyzwanie teraz namawia go prezydent? - mruknął Ellswyth.
- Kto wie... Shepard potrafi czasem być tajemniczy. Nie tak jak ty, Hank. Wszyscy

doceniamy twoją otwartość.

Ellswyth uśmiechnął się.
- Jestem zwykłym gościem z Missouri, który wykonuje swoją robotę.
Bzdura. Ellswyth nie był zwyczajnym gościem. Kombinował na wszystkie sposoby, byle

tylko wyrobić sobie pozycję i wystartować w następnych wyborach prezydenckich. Betworth
nie miał co do tego wątpliwości. Ambitni ludzie byli łatwiejszym celem manipulacji niż
idealiści. Wystarczy obiecać im świat, a podążą za tobą wszędzie.

- Myślę, że pójdę teraz złożyć wyrazy uszanowania naszej pierwszej damie - powiedział

Ellswyth, odstawiając drinka. - Nie miałem okazji z nią porozmawiać dzisiejszego wieczoru.

Chelsea Andreas stała niedaleko szklanych drzwi prowadzących na taras, za którymi zniknął

prezydent z Shepardem - Ellswyth wprost umierał z ciekawości, żeby dowiedzieć się o czym
mężczyźni rozmawiali.

Betworth także. Ale nigdy nie popełniłby tego błędu i nie okazałby ciekawości. I tak się

dowie. Cierpliwości. We wszystkim trzeba zachowywać cierpliwość.

- Shepard, mam do ciebie prośbę. - Andreas rzucił okiem na ogród. - To bardzo ważne dla

mnie.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, panie prezydencie. - Carl Shepard uśmiechnął się. -

Jestem zaszczycony. Pierwszy raz od tylu lat osobiście mnie o coś prosisz. Już zaczynałem
podejrzewać, że może żałujesz, że wybrałeś mnie na swojego zastępcę.

Nie on go wybrał, pomyślał ponuro Andreas. Partia dała mu dwie kandydatury do

rozważenia i Shepard był tym, wobec którego miał mniejsze obiekcje. Jak na gust Andreasa
jego zastępca był za bardzo w stylu emerytowanego doradcy. Kraj gotował się do zmian, a
jego przywódcy musieli być na nie gotowi. Chociaż, może był zbyt surowy wobec niego,
pomyślał Andreas. Shepard robił wszystko, co się dało, żeby sprostać wyzwaniom -
podróżował, wygłaszał przemówienia, odwiedzał pogrążone w żałobie rodziny pracowników
ambasad, którzy zginęli w ostatnich zamachach.

- Zaledwie przez parę dni w miesiącu obaj jednocześnie jesteśmy w Białym Domu.

Nadeszły takie czasy, że musimy chodzić różnymi ścieżkami.

Shepard zaśmiał się.
- Niektórzy reporterzy, piszący o Białym Domu, zaczęli nazywać mnie człowiekiem

zagadką. - Spoważniał. - Nie przeszkadza mi to. Jeśli dla kraju jest lepiej, kiedy znajduję się
poza Waszyngtonem, to tak musi być. Zdaję sobie sprawę, że tu chodzi o politykę, a nie o
twoje osobiste preferencje.

- Racja. - Prezydent zwrócił się twarzą do Sheparda. - Ale teraz mam do ciebie osobistą

prośbę. Chcę, żebyś pomógł mi wydostać moją żonę z Białego Domu.

background image

Shepard spojrzał na Chelsea, która stała wewnątrz i rozbawiała z Ellswythem.
- To nie będzie łatwe. Prawie się nie znamy.
- Twoja żona jest przewodniczącą Fundacji na rzecz Molestowanych Dzieci. Chelsea jest

zaangażowana w tę organizację od lat i bardzo się tym przejmuje. Poproś ją, żeby wygłosiła
przemówienie na jakiejś konferencji albo odwiedziła ośrodek gdzieś w kraju. Nieważne, co
wymyślisz. - Głos Andreasa stał się szorstki i stanowczy. - Tylko zabierz ją gdzieś daleko ode
mnie.

Przez chwilę Shepard się nie odzywał.
- Chodzi o groźby ze strony terrorystów, którzy są odpowiedzialni za zamachy bombowe na

ambasady?

- A jak myślisz? Trzy ambasady zostały zaatakowane, a do tej pory nie udało się znaleźć

żadnych realnych poszlak. To nie są zwyczajne zagrania. Oni są sprytni, muszą mieć
mnóstwo pieniędzy i spore kontakty. Nie mogę mieć pewności, że nie zbliżają się do mnie.

- Jak dotychczas Keller zapewnia ci bezpieczeństwo.
- Racja, ale i tak dawka cyjanku przedostała się do mojej kuchni, a jeszcze wcześniej na

terenie wokół mojej siedziby znaleziono materiały wybuchowe ze sprzętem detonującym.

- Najważniejsze, że je znaleziono. A poza tym to było już jakiś czas temu. Jestem pewien,

że Keller przetrząsa każdą najmniejszą dziurę w Białym Domu.

- Ja też. Nie poprosiłem cię tutaj, żebyś mnie pocieszał. - Prezydent zacisnął usta. -

Rozumiem, kiedy groźby są kierowane pod moim adresem. Tego można się spodziewać, bo
jest to wpisane w ryzyko mego stanowiska. Ale nie pozwolę, żeby celem gróźb stała się
Chelsea, tylko dlatego że stoi przy moim boku. - Przerwał i spojrzał na żonę, po czym dodał
już spokojniej: - A ona jest zawsze przy mnie. W każdej sytuacji.

- Zrobię, co będę mógł. Porozmawiam z Nancy jeszcze dziś wieczorem. Kiedy ma ją stąd

zabrać?

- Wczoraj, dzisiaj, jak się da najszybciej. Dzieci już wysłałem do ich siostry przyrodniej, do

San Diego. Została tylko Chelsea, która nie chce mnie odstąpić. - Poklepał Sheparda po
ramieniu. - Mam wobec ciebie dług wdzięczności.

- To dla mnie zaszczyt, panie prezydencie. Nadeszły takie czasy, że wszyscy musimy

trzymać się razem.

To prawda, pomyślał ponuro Andreas, otwierając szklane drzwi z tarasu. Musimy trwać

zjednoczeni. Ale w tej chwili trzeba odsunąć Chelsea. Dla jej własnego dobra.

Zatrzymał się w drzwiach i rozejrzał po sali. Nie było możliwości, żeby się wymknął z tego

przyjęcia niezauważony, ale wszyscy goście udawali, że nie dostrzegli jego wyjścia na taras.

Wszyscy oprócz Betwortha. Ten uśmiechnął się i lekko skłonił, zanim powrócił do

rozmowy z ministrem pracy. Bezczelny typek o wyjątkowo silnej osobowości.

Andreas chłodno skinął mu głową, jednocześnie obejmując ramieniem Chelsea i składając

pocałunek na jej skroni.

- Wszystko w porządku? - spytał.
- Tak. - Uśmiechnęła się promiennie do Ellswytha. - Senator opowiadał mi o St. Louis, ale

jestem pewna, że dużo bardziej go interesuje to, o czym rozmawiałeś z wiceprezydentem
Shepardem. - Wypiła łyk soku pomarańczowego. - Prawda, senatorze?

Ellswyth zamrugał powiekami.
- Nic podobnego. Nie miałem...
- Nie? W takim razie musiałam się pomylić. - Wsunęła ramię pod rękę Andreasa. - Myślę,

że już czas, żebyśmy zrobili małą rundkę i przywitali się z ministrem spraw zagranicznych.
Jutro rano masz wizytę w szkole dla dzieci niepełnosprawnych. - Uśmiechnęła się do
Ellswytha w sposób, który pozwolił mu zapomnieć o zakłopotaniu, jakiego przed chwilą
doświadczył. - Wybaczy nam pan? - Nie czekając na odpowiedź, delikatnie pociągnęła
Andreasa za sobą. - Co ty wyprawiasz? - szepnęła. - Wszyscy na tej sali zastanawiają się, o
czym rozmawiałeś z Shepardem.

- To niech się zastanawiają.
- Ale nie ja. Ja należę do wtajemniczonych.
- Może to ściśle tajne?
Przyjrzała się jego minie i pokręciła głową.
- Nie sądzę.
Powinien był się spodziewać ciekawości, a zarazem podejrzliwości z jej strony. Znali się

background image

nawzajem bardzo dobrze. Od wielu lat byli przyjaciółmi, partnerami i kochankami.

- Chelsea - odezwał się łagodnie - zostaw to.
Znowu przyjrzała mu się badawczo i wzruszyła ramionami.
- I tak się dowiem. - Uśmiechnęła się promiennie do ministra. - Jak to miło, że zaszczycił

nas pan swoją obecnością dzisiejszego wieczoru...

Rozdział 9

Terre Haute

Morgan i Alex zameldowali się w hotelu tuż przed siódmą wieczór. Zanim udali się do

swoich pokoi, zatrzymali się jeszcze w małym sklepiku hotelowym, gdzie kupili kanapki na
wynos i przybory toaletowe.

- Pokoje sąsiadują ze sobą - powiedział Morgan, podając jej klucz. - Zamknij drzwi

wejściowe do swojego i podstaw pod klamkę krzesło. Będziemy wchodzić i wychodzić przez
mój pokój. Muszę teraz zadzwonić, więc może ty weź prysznic, a potem przyjdziesz do mnie
i zjemy coś razem.

Skinęła ze znużeniem głową.
- Nie spiesz się. Muszę zmyć z włosów ten popiół, którym mnie natarłeś.
- Potrzebujesz pomocy?
- Dam sobie radę. Po prostu potrzebuję więcej czasu. Do kogo będziesz dzwonić?
- Poprosiłem Galena, żeby przysłał agenta tajnych służb do Terre Haute, do obserwacji

hotelu. Muszę mu powiedzieć, że już tu jesteśmy.

- A po co on obserwuje nasz hotel?
- Bo nie chcę zostawiać cię samej.
- A żebyś wiedział, że mnie nie zostawisz. - Nie podobało jej się to, co powiedział Morgan,

ale nie miała teraz siły na sprzeczanie się. Weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi na
klucz. Przez chwilę stała bez ruchu. Czuła się kompletnie wyczerpana, co potwierdzał jej
wygląd.

Poczuje się lepiej, gdy weźmie prysznic, chociaż pewnie będzie się musiała nieźle

nagimnastykować, żeby nie zamoczyć opatrunku na ramieniu. Cieszyła się, że Morgan nie
narzucał się zbytnio z pomocą. Nie chciała prowokować intymnej sytuacji w chwili, kiedy
musiała się uporać z unieruchomioną ręką.

Wykąpanie się i umycie włosów zajęło jej ponad godzinę i kiedy skończyła, była bardziej

wyczerpana niż przed całym zabiegiem. Owinęła się ręcznikiem, usiadła w fotelu obok stołu i
zamknęła oczy. Odsapnie sobie przez chwilkę. Nie za długo. Może tylko...

- Dobrze się czujesz?
Otworzyła oczy i zobaczyła Morgana, który stał w przejściu między pokojami.
- Tak. Nic mi nie jest. Jestem tylko trochę zmęczona. - Zasłoniła się szczelniej ręcznikiem. -

Ubiorę się i przyjdę do ciebie za chwilę. Przygotujesz dla mnie laptop?

- Nie. - Wszedł do jej pokoju, rozsunął suwak w torbie i wyciągnął z niej swoją szarą

koszulę, której Alex używała do spania. - Zjesz, pogadamy trochę, zaplanujemy wszystko, a
potem pójdziesz spać. Możesz wstać o świcie i wtedy usiąść do komputera. Ale najpierw
musisz odpocząć, bo nie będzie z ciebie żadnego pożytku. - Pociągnął ją, żeby wstała, zdjął z
niej ręcznik i zaczął wkładać jej przez głowę koszulę. - Włosy. - Wziął ręcznik i zaczął je
osuszać.

- Poradzę sobie. - Alex zabrała mu ręcznik.
- Oczywiście. Nie wątpię w to. - Odwrócił się do wyjścia. - Zawołaj, jeśli będziesz mnie

potrzebowała, i przyjdź za dziesięć minut.

Boże, jaki on despotyczny. Miała ochotę powiedzieć mu, żeby sobie poszedł do diabła i

samej zabrać się do wyciągania komputera i...

Ale Morgan doskonale wiedział, co robi. Zirytował ją swoim zachowaniem, przez co

poczuła przypływ adrenaliny, który postawił ją na nogi. Jak długo pozostanie w niej ta
energia, tego nie potrafiła ocenić, ale lepiej ją wykorzystać, póki jest.

Szybko osuszyła włosy ręcznikiem i wkroczyła do jego pokoju.
- No dobrze, co dalej, Neronie?
Morgan wzdrygnął się.
- Nie przeszkadza mi porównanie do cesarza rzymskiego, byle nie do takiego, który stracił

background image

rozum. - Wskazał gestem stół. - Siadaj i zjedz kanapkę. Od naszego przystanku w St. Louis
nic nie jadłaś.

- Nie jestem głodna. - Usiadła i sięgnęła po kanapkę z tuńczykiem. - Chociaż może i jestem.

Wygląda bardzo apetycznie. - Odgryzła kęs. - A więc pogadajmy. Co robimy z Powersem?

Usiadł naprzeciwko niej.
- Nic, dopóki nie przeprowadzę małego zwiadu jego domu i okolic. Chcę się upewnić, że

nie wdepnę w pułapkę.

- Cały czas mówisz w liczbie pojedynczej. Przestań.
- Nie, bo tak właśnie będzie. - Jego głos był chłodny i stanowczy. - Nie przekonasz mnie,

żebym zmienił zdanie. Nie pozwolę, żebyś pokrzyżowała moje plany. Nie chcę, żebyś
spieprzyła mi robotę.

- Twoją robotę? Nie uważasz, że powinnam poczuć się dotknięta tym, co... - przerwała

jednak. Dość tych bzdur. Morgan jest profesjonalistą, a ona nie. Zbyt wiele razy widziała
amatorów, którzy w dobrej wierze powodowali nieodwracalne szkody w miejscach katastrof.
I Bóg jeden raczy wiedzieć, czy ta sytuacja nie okaże się katastrofą. - W jaki sposób mogę
pomóc?

- Zostań w hotelu i popracuj na komputerze.
- Nie wymyśliłeś dla mnie tego zadania, żeby odsunąć mnie od działania?
- Przyszło mi to do głowy. Ale uważam, że i tak ktoś musi tym zająć. Co o tym sądzisz?
A niech go szlag! Zadając to pytanie, odwrócił kota ogonem. Skrzywiła się.
- Gdybym nie uważała, że to ma jakikolwiek sens, to bym się tego nie podjęła. Nie znoszę

takiego szperania w poszukiwaniu informacji. Za to mam talent do czego innego. Jestem
piekielnie dobrym fotografikiem i mam ze sobą obiektywy, przez które, nawet z odległości
stu metrów, można dokładnie policzyć paski na odwłoku pszczoły. Nie musiałbyś podchodzić
zbyt blisko domu, a ja mogłabym wywołać film w ciągu pół godziny od powrotu do hotelu.

Przez chwilę milczał.
- Nie będziemy fotografować pszczółek.
- Ale mam rację. - Patrzyła mu prosto w oczy - Przyznaj.
- Tak, do cholery. - Skończył swoją kanapkę. - W porządku. Ale sam przeprowadzę

wstępny zwiad i znajdę odpowiednie miejsce, z którego będziesz mogła robić swoje zdjęcia.

Na samą myśl o tym serce jej podskoczyło. Udało jej się wynegocjować tak dużo, że nie

chciała się z nim więcej kłócić.

- Kiedy?
- Dziś w nocy. - Wstał z krzesła. - Muszę się tylko przyjrzeć temu zestawowi do

charakteryzacji, który dostaliśmy od Galena, i przymierzyć perukę i parę innych gadżetów,
które dobrze zakamuflują moją niezapomnianą twarz.

Żartował, ale jego twarz rzeczywiście była niezapomniana. Gdyby miała go nigdy więcej

nie zobaczyć i tak zapamiętałaby jego rysy. Chryste, ta myśl przyszła do niej nie wiadomo
skąd i śmiertelnie ją przestraszyła. Trzeba ją zignorować i, broń Boże, nie dać nic po sobie
poznać. Oparła się na krześle.

- Jaką masz perukę?
- Zaraz się przekonamy. - Otworzył torbę i wyciągnął rudo-brązową perukę przyprószoną

siwizną na skroniach. - Niezbyt modna, ale przynajmniej daleka od mojego własnego koloru
włosów. A to zaleta. - Wyjął potem dżinsową kurtkę i trampki. - No, nie sposób zarzucić
Galenowi, że nie wie, co to eklektyzm. - Rzucił ubrania na łóżko. - Mam nadzieję, że dla
ciebie postarał się nieco lepiej.

- Wydaje mi się, że moja peruka też jest ruda i kędzierzawa niczym włosy Sierotki Ani

.

Może powinniśmy udawać rodzeństwo? - Spoważniała. - Naprawdę podejrzewasz, że to może
być zasadzka?

Skinął głową.
- Musieli się dowiedzieć, że dotarliśmy do karty kredytowej. Nie trzeba wiele rozumu, żeby

wywnioskować, co możemy z tą informacją zrobić. Ja bym tak postąpił w podobnych
okolicznościach.

- Więc musisz być ostrożny. - Odsunęła się na krześle i wstała. - Zapukasz do mnie, kiedy

wrócisz?

- Pewnie będziesz już spała.
- Nie żartuj. Nie zasnę. Jakim cudem mogłabym zasnąć, kiedy ty będziesz... - Opanowała

background image

się. - Zapukaj do mnie, kiedy wrócisz, to opowiesz mi, co się stało, bo inaczej będziesz miał
ze mną na pieńku.

Uśmiechnął się.
- W takim razie możesz liczyć na to, że z pewnością się zamelduję, jak tylko wrócę. Jeszcze

mi życie miłe.

- I niech ta myśl ci przyświeca. - Wyszła z jego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Idiotka.

Znała Morgana bardzo krótko, a poznali się w dość nietypowych okolicznościach spała z nim
tylko raz. Był pewnie najostrożniejszym człowiekiem, jakiego znała, i nie ulegał żadnym
pokusom oprócz pociągu seksualnego. Zamartwianie się o niego było szczytem głupoty. Nie
powinna się tak czuć, ale naprawdę się o niego martwiła. Chryste, trzeba się natychmiast
wziąć w garść.

Głupia, czy nie, wiedziała, że i tak nie zaśnie, dopóki Morgan nie wróci ze zwiadu. Żeby nie

zwariować, trzeba się czymś zająć. Może przygotować dla niego na jutro listę potrzebnych jej
chemikaliów do wywoływania filmów? Po chwili uświadomiła sobie, że przecież może teraz
usiąść do komputera i poszperać w sieci.

Po trzeciej w nocy usłyszała, jak zamknęły się drzwi do pokoju Morgana.
Siedzenie przy komputerze znużyło ją i nawet nie zauważyła, kiedy zamknęła oczy. Teraz

jednak była w pełni rozbudzona.

Dzięki Bogu. Właśnie otwierała drzwi dzielące ich pokoje, kiedy Morgan zastukał w nie od

swojej strony.

- I co?
- Nic. Powęszyłem dokoła i nie zauważyłem niczego podejrzanego. Mały ceglany domek

przy spokojnej ulicy. Na podjeździe stary samochód. Nie jakiś wynajęty, bo miał tablice
rejestracyjne z Indiany i nie wyglądał na specjalnie zadbany. Może należeć do byłej żony
Powersa. Co wcale nie znaczy, że wszystko nie jest dobrze przygotowaną zasadzką. -
Spojrzał na laptop stojący na stole. - Widzę, że pracowałaś. Trafiłaś na coś?

- Rzeczywiście to będzie przypadek, jeśli coś znajdę. Nie mam pojęcia, gdzie szukać.

Zaczęłam od materiałów wybuchowych, a teraz przeszukuję dane o ciśnieniu cieczy. - Potarła
oczy. - Już prawie oślepłam. Znalazłeś dom, z którego mogłabym zrobić zdjęcia?

- Tak. Dom wystawiony na sprzedaż przecznicę dalej. Dwupiętrowy, pusty, z dobrym

widokiem na dom Powersów z narożnej sypialni. Okna mają okiennice, więc z zewnątrz nie
będzie widać aparatu.

- Jak się dostałeś do środka? - Po chwili machnęła dłonią. - Zresztą nieważne. Głupie

pytanie. Po prostu kolejna specjalność twojej profesji, prawda?

- Prawda. Jutro w nocy wpuszczę cię do tego domu. A teraz, czy mogę ci zasugerować,

żebyś już to zostawiła i położył się spać?

- W porządku. Jutro do tego wrócę. - Zaczęła zamykać drzwi, ale się zatrzymała. -

Naprawdę niczego nie widziałeś?

- Niczego - odpowiedział i odwrócił się.

Morgan rozebrał się, położył na łóżku i przykrył się prześcieradłem.
Powiedział jej prawdę. Niczego nie widział.
Ale tam w środku ktoś był i czekał na niego. Podpowiadał mu to instynkt i każdy nerw jego

ciała, wyczulony na takie sytuacje. Za długo pracował w tym fachu, żeby nie wyrobić sobie
własnego radaru. Dlatego półtorej godziny spędził na jeżdżeniu dokoła miasta, zanim wrócił
do hotelu.

Rząd?
Prawdopodobnie nie. Agenci CIA zwykle na takie zlecenia wybierali się we dwóch lub

trzech. Morgan w swoim życiu spotkał zaledwie kilku takich, którzy działali w pojedynkę i
których nie od razu zauważał.

Może to Powers?
Bardziej prawdopodobne.
A może Runne?
To też możliwe. Wszystko zdawało się na siebie zachodzić. Runne mógł przecież

zaproponować swoje usługi.

Dobrze byłoby wiedzieć, kim są wrogowie, żeby dostosować do nich metody działania. Ale

background image

prawdopodobnie Morgan będzie musiał działać w ślepo i ufać własnemu instynktowi, dopóki
nie zobaczy jasno, z kim ma do czynienia.

Pozostaje mu mieć nadzieję, że operacja się powiedzie, a on i Alex uciekną, zanim rozpęta

się prawdziwe piekło.

- Ile czasu potrzebujesz na zrobienie zdjęć? - spytał Morgan, prowadząc Alex po schodach

na drugie piętro.

- To zależy od odległości i od tego, co będę miała do fotografowania - odparła, ostrożnie

poruszając się w ciemności. - Możemy włączyć latarkę?

- Nie. Mogą przecież obserwować wszystkie opuszczone domy w okolicy. W tym oknie

powinniśmy być bezpieczni, bo nie jest zbytnio na widoku. Ja bym pewnie skupił się na tym
budynku na sprzedaż po drugiej stronie ulicy.

Poczuła dreszcz, jak zawsze, kiedy przypominała sobie o profesji Morgana.
- Miejmy nadzieję, że nie jest zbyt daleko. - Uklękła przy oknie i otworzyła torbę ze

sprzętem fotograficznym. - Który dom?

- Ten biały, ceglany, obok narożnego.
Zaczęła pstrykać zdjęcia. Po kolei każde okno, potem ganek, piętro, śmietniki stojące przy

płocie na podwórku. Później obfotografowała szczegółowo każdy, będący w zasięgu
obiektywu dom na tej ulicy.

- Zrób jeszcze zdjęcie drzewa na podwórzu.
- Drzewa?
No tak, Morgan lubi drzewa, przypomniała sobie słowa Galena. Najwyraźniej Morgan

podejrzewał, że ktoś może mieć podobne do niego zamiłowanie.

Złapała ostrość i zrobiła kilka zdjęć drzewa na tyłach domu, a potem drugiego, mniejszego,

rosnącego na trawniku przed domem.

- Zadowolony?
- A ty?
Potrząsnęła głową.
- Daj mi jeszcze godzinę. Musi nam się udać, a im więcej czasu na to poświęcimy, tym

większe będziemy mieli szansę coś odkryć.

- Wolałbym, żebyśmy się już stąd zabrali.
- Jeszcze tylko godzinkę - poprosiła, wkładając nowy film do aparatu.
Wymamrotał jakieś przekleństwo i przysunął się do okna, bacznie przypatrując się

budynkom i ulicy.

- A teraz? - spytał dokładnie po upływie godziny.
Skinęła głową w milczeniu i schowała aparat do torby.
- Obfotografowałam teren bardzo dokładnie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że coś

uchwyciłam.

- Jeśli ci się nie udało, to i tak tu nie wrócisz. - Wziął od niej torbę ze sprzętem

fotograficznym i wyprowadził Alex z budynku. - To wszystko.

- Mam coś - zawołała Alex z łazienki, w której urządziła prowizoryczną ciemnię. - Jeszcze

nie wyschły, ale pomyślałam, że chciałbyś już rzucić na nie okiem.

Morgan wsunął się do łazienki i podszedł do kuwet.
- Wielkie nieba, ale dużo ich napstrykałaś! Co najmniej godzinę będziemy się przez nie

przekopywać.

- Większość z nich przejrzałam w czasie naświetlania. - Wskazała mu zdjęcie śmietników

stojących przy wysokim płocie na podwórzu. - Tutaj jest coś ciekawego. Na zdjęciu, które
zrobiłam godzinę później, śmietniki stoją w nieco innym miejscu. Pomyślałam, że może to
jakiś pies... ale nie zostały przewrócone. Wyglądają tak, jakby je ktoś delikatnie przesunął.

Kiwał głową, ale wydawał się nieobecny, a jego oczy przeskakiwały z jednej fotografii na

drugą.

- Coś jeszcze?
Pokazała mu zdjęcie okna na parterze.
- Kobieta i mężczyzna. Są ledwo widoczni w cieniach po lewej stronie.
- Ja tu nic nie widzę. Jesteś pewna?
- Przywykłam do wnikliwego oglądania fotografii. Tak, jestem pewna. - Postukała palcem

background image

w zdjęcie przedstawiające garaż przy budynku naprzeciwko ceglanego domu. - A tu jest cień,
który mogła rzucić czyjaś sylwetka... - Wzruszyła ramionami. - Ale niestety nie mogę mieć co
do tego pewności. To równie dobrze może być gra świateł.

- Pokaż mi zdjęcia dębu. A zresztą sam już je widzę. Które z nich było zrobione jako

pierwsze?

Wskazała mu jedno.
- A to godzinę później. - Wskazała drugie.
Przyjrzał się uważnie obydwu.
- Na pierwszym zdjęciu jest cień, którego nie ma na drugim.
- Nieznaczny - powiedziała, biorąc szkło powiększające i przyglądając się z bliska

fotografii. - To mógł być ruch gałęzi spowodowany wiatrem. Kiedy wieje, drzewo zmienia
kształty.

- Może. - Morgan nie odrywał wzroku od fotografii. - A może nie. - Odwrócił się na pięcie.

- Idę tam. A ty zostań w pokoju i zamknij drzwi.

- Co takiego?
- To zasadzka, ale nie tylko na mnie. - Ruszył w stronę wyjścia. - Jak myślisz, co się robi z

facetem, który za dużo wie i popełnia błędy? - Morgan wyraźnie się wściekł. - Cholera jasna,
przecież nie pozwolę, żeby pozbyli się Powersa. Jest mi potrzebny.

Alex złapała torbę i wybiegła za nim do samochodu.
- Jadę z tobą.
- W żadnym... - Otworzył drzwi jednym szarpnięciem. - Nie mam czasu się z tobą

wykłócać. Jeśli chcesz ze mną jechać, to musisz mnie słuchać. Jasne?

- Jasne. - Wskoczyła na siedzenie obok.
- Tak, już to widzę.

- Nie podoba mi się to - stwierdziła Mae Powers z dezaprobatą. - Pięć lat temu już ci

powiedziałam, że nie chcę mieć nic wspólnego z tobą ani z twoją brudną robotą.

- Ale przyjmowanie moich pieniędzy ci nie przeszkadzało, co? - Powers zbliżył się do okna,

na tyle jednak, żeby nie zobaczono go z ulicy. - Tym razem dostaniesz mały bonus za
współpracę. Wziąłem ze sobą tłumik, żeby twoi sąsiedzi nie dowiedzieli się, że nie jesteś taka
święta, jaką udajesz. - Nie zauważył niczego niepokojącego na ulicy przed domem. Zostawił
Deckera w uliczce naprzeciwko, ale w tej chwili go nie widział. Wystarczy, żeby zadzwonił,
a Decker pojawi się tu w sekundę. Nie ma więc powodu, żeby tak się denerwować. Wszystkie
drzwi i okna były zamknięte, ale Powers nadal czuł się niespokojny. Sporo słyszał na temat
Morgana. To twardy skurczybyk, który potrafi przedostać się nawet przez zamknięte drzwi.

Ale on jest twardszy niż Morgan, pomyślał Powers. Spojrzał na swój pistolet z dokręconym

tłumikiem. Jedyne, co musi zrobić, to siedzieć tu i czekać, a potem odstrzelić łeb temu
sukinsynowi.

- Co to? - Mae poderwała się na równe nogi, patrząc w stronę kuchni. - Słyszałam jakiś

hałas. Myślałam, że zamknąłeś tylne wyjście. Mówiłam ci, że nie chcę...

Powers już popędził korytarzem w stronę kuchni, mijając schody wiodące na pierwsze

piętro, trzymał w pogotowiu pistolet.

Usłyszał skrzypnięcie na schodach i obrócił się.
Nie usłyszał krzyku Mae, kiedy ostry nóż wdarł się w jego klatkę piersiową.
Cholera.
Co za ból. Ciemność.
Ktoś schodzi po schodach.
Zabić go. Zabić go.
Uniósł pistolet.

- Zostań tu. - Morgan zatrzymał samochód na krawężniku w odległości przecznicy od

ceglanego domu. - Bez kłótni. Nie chcę, żebyś wchodziła mi w paradę.

- W ten sposób tylko mnie... - Alex z przyzwyczajenia nie dawała za wygraną, jednak za

chwilę spotulniała. - Dobrze, nie będę ci wchodzić w paradę. Chyba że zobaczę coś, co mi się
nie podoba.

Zaklął pod nosem, zanim ruszył biegiem w stronę podwórka za domem Powersów. Zbyt

niebezpiecznie wchodzić tam od frontu. Lepiej wejść na dąb i z drzewa dostać się na piętro.

background image

Tak jak sylwetka, której obecności Alex nie była pewna.
Wspiął się na drzewo, a potem przeszedł po gałęzi do okna.
W szybie był wycięty okrągły otwór.
Bezgłośnie zeskoczył z gałęzi na parapet i wsunął się do sypialni.
Drzwi były otwarte. Wyciągnął pistolet i przemknął do schodów, gdzie przylgnął do ściany

i czekał.

Żadnych odgłosów.
Nie, mylił się.
Jęk?
Zrobił dwa kroki w stronę schodów.
Nie, to nie jęk, raczej skomlenie.
Wychylił się przez poręcz.
Zobaczył sylwetkę mężczyzny leżącego na plecach u stóp schodów. To Powers? W końcu

korytarza leżała skulona kobieta w czerwonej bluzce.

Może był tu ktoś jeszcze, kto czaił się w cieniu na Morgana, żeby go zaszlachtować?
Zawahał się. Tylko w jeden sposób będzie się mógł o tym przekonać. Trzeba rzucić trochę

światła na sytuację.

Uderzył we włącznik na ścianie i w tym samym momencie upadł na podłogę z pistoletem

wycelowanym w korytarz na dole.

Nic. Żadnego ruchu. Żadnego dźwięku.
Ostrożnie uniósł się, nie spuszczając wzroku z końca korytarza. Był na widoku i mógł stać

się celem. Może nie najlepszym, ale wystarczającym, żeby wymierzyć do niego z broni.

Nic.
Powers znowu jęknął.
Trzeba zaryzykować i dostać się do niego, zanim ten sukinsyn zdechnie na jego oczach.
Morgan przeskoczył przez poręcz i jednym susem znalazł się na korytarzu. Natychmiast

poderwał się do biegu.

Nikogo w kuchni. Odwrócił się i przebiegł nad kobietą w stronę salonu.
Pusty.
Sprawdził, co z kobietą. Nie żyła. Miała poderżnięte gardło. Dość paskudnie. Jakby ktoś

działał w ślepym szale.

Przyklęknął przy Powersie, i zobaczył głęboką ranę ciętą w jego piersi.
- Ratuj... mnie. - Bąbelki krwi zebrały się na ustach Powersa. - Nie pozwól mi umrzeć.
- Niby dlaczego? - spytał Morgan. - Co mi po tobie?
Powers spojrzał na niego.
- Morgan? To ty?
Skinął głową.
- Kto ci to zrobił?
- Betworth... Pieprzony skurczybyk. Przysłał Runne’ego. Znajdź go i strzel mu w łeb.
- Gdybyś ty go dopadł pierwszy, to teraz on by tu leżał.
- Zastrzel go. Boli... Zadzwoń po lekarza.
- Jak powiesz mi to, czego chcę się dowiedzieć. Gdzie jest Z-2?
- Ty bydlaku! Ja umieram!
- Więc lepiej szybko gadaj, żebym zdążył zadzwonić na pogotowie. Gdzie jest Z-2?
- Pieprzony drań...
- Gdzie to jest?
- W Zachodniej... Wirginii. Nieważne... Z-3. Z-3...
- Z-3 jest ważne? Nie Z-2?
- Z-2... to... To wszystko są... ssschr... - Wygiął się w łuk, jakby nadszedł moment agonii. -

Sukinsyn. Pieprzyć go - wydusił z siebie, a oczy mu się zaszkliły. - Pieprzyć Z-3.

Powers bredził. Morgan postanowił wyciągnąć z niego, co się dało.
- Co się działo w Fairfax?
- Kanały... Cholerna strata czasu. Nie mogliśmy tego porządnie zrobić... po tym, jak

straciliśmy Lontanę. Wezwij... pogotowie...

- Kim był Lontana?
- Brazylijczyk... Betworth dał całe pieniądze. Nie mogliśmy tego dobrze zrobić.
- Kto to... - Powers znowu odpływał. - Co się stało w Arapahoe Junction?

background image

- Zła strona. Nie potrafiliśmy. Straciliśmy Lontanę. - Zacisnął pięści. - Proszę... Nie chcę

umierać.

- Nikt nie chce. Z-3. Posłuchaj mnie. Powiedz mi o Z-3, a ja zadzwonię po karetkę.
- Dopadną go tam. Nie ma wyboru. Z-3...
- Co tu się dzieje? - W drzwiach wejściowych ukazała się Alex, trzymając w dłoni pistolet.

Weszła do środka i stanęła obok Morgana.

- Powers... - szepnęła zaszokowana.
Morgan nie zwracał na nią uwagi, cały czas wpatrzony w Powersa.
- Gdzie jest Z-3?
Powers nie odpowiadał, czepiając się życia resztkami sił.
Morgan złapał go za koszulę i uniósł do góry.
- Gadaj. Gdzie jest Z-3?
- Kettle... - Ciało Powersa zesztywniało, a po chwili wstrząsnęły nim konwulsje. Jego usta

otworzyły się szeroko w niemym krzyku.

- Nie żyje... - wyszeptała Alex. - Kto...
- To nie ja. Wierz mi. Ja bym wyciągnął z niego wszystkie potrzebne nam informacje,

zanim bym go pchnął nożem. - Przeglądał kieszenie Powersa. - A tak okazał się prawie
zupełnie bezużyteczny.

- Słyszałam, jak mówiłeś, że wezwiesz pogotowie, jeśli powie ci, co to jest Z-3.
- Kłamałem. On już i tak nie miał szans. Ale dzięki temu zyskałem argument, żeby

wyciągnąć z niego informacje. - Zobaczył wyraz jej twarzy i skrzywił się. - A czego się po
mnie spodziewałaś?

- Nie wiem. On... umierał.
- Czy to czyni go świętym? To zły człowiek i gdyby się z tego wykaraskał, nadal byłby zły.

Zasłużył sobie na to, co mu zrobił Runne. Miałem szczęście, że Runne nie wykonał swojego
zadania profesjonalnie, jak zawsze, tylko zostawił mi coś, nad czym mogłem popracować.

- Runne. Powiedział, że on to zrobił?
Przytaknął, chowając portfel Powersa do kieszeni, i wstał z klęczek.
- Chodźmy stąd. Sądzę, że nie mamy zbyt wiele czasu. - Złapał Alex za rękę i pociągnął w

stronę drzwi kuchennych. - Dlaczego tu przyszłaś?

- Mówiłam ci, że zostanę w samochodzie, chyba że zobaczę coś, co mi się nie spodoba.

Zobaczyłam kogoś wybiegającego z domu frontowymi drzwiami. Miał krew na całej twarzy.
Nie podobało mi się to.

- Wyobrażam sobie. Dokąd pobiegł?
- Tą ulicą, a potem skręcił za rogiem. To Runne?
- Prawie na pewno.
- Będziesz mógł to zweryfikować na sto procent, kiedy wywołam film.
- Zrobiłaś mu zdjęcie?
- Oczywiście. Do dziś nie mogę sobie darować, że nie zrobiłam zdjęcia Powersowi przy

tamie, tylko wrzeszczałam jak idiotka. Tym razem nie krzyczałam. - Przebiegła obok niego
przez podwórze i wydostała się na uliczkę. - Dlaczego nie mamy zbyt wiele czasu?

- Ponieważ zasadzka była zbyt dobrze przygotowana, żeby nie było zaplanowanego

wsparcia. - Szybko otworzył drzwi samochodu. - Wrócimy do hotelu, zabierzemy rzeczy, a ja
zadzwonię do Galena i powiem mu, żeby nas stąd zabrał. Nie mam autostradom wyjazdowym
z tego miasta.

- A dokąd pojedziemy?
Zastanowił się przez chwilę, szybko analizując strzępy informacji, które wyciągnął z

Powersa.

- Do Zachodniej Wirginii.

Chryste.
Runne dotarł do samochodu, zdjął z siebie bawełnianą koszulkę i przycisnął ją do

zakrwawionego policzka. Nie mógł powstrzymać krwawienia. Wyczuwał dziurę... Gdyby się
nie cofnął i nie odwrócił głowy, kula z pistoletu Powersa zrobiłaby większe spustoszenie na
jego twarzy. Zamiast tego, drasnęła go w policzek i urwała kawałek ust.

Przeklęte trzeszczące schody.
Na piętrze w sypialni Runne znalazł kapeć, który rzucił do kuchni, żeby odwrócić uwagę

background image

Powersów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby ten schodek nie zatrzeszczał...

Wykręty. Już jako dziecko nauczył się na treningach, żeby nigdy się nie tłumaczyć.

Nieoczekiwane rzeczy mają prawo się zdarzać i trzeba w takiej sytuacji natychmiast
wprowadzić poprawki do pierwotnego planu.

Runne wprowadził poprawki. Dotrzymał umowy z Betworthem. Powers nie przeżył dłużej

niż kilka minut.

Ale Morgan...
Poczuł przypływ złości i żalu. Miał usunąć Powersa i jego żonę, i zaczekać w ich domu, aż

Morgan znajdzie ten adres.

Może nie jest jeszcze za późno?
Trzeba znaleźć lekarza, żeby powstrzymał krwawienie. A potem wrócić i zaczekać na

moment, kiedy Morgan wejdzie do tego domu.

Znaleźć lekarza...

- Powers i jego żona nie żyją. Znaleźliśmy też ciało Deckera nieopodal w uliczce -

powiedział Jurgens, kiedy Betworth odebrał telefon. - Ani śladu Morgana. Nie ma też
Graham. Runne musiał spieprzyć akcję.

- Runne?
- Najwyraźniej. Mówiłeś, że lubi pracować nożem z bliskiej odległości. Decker miał

poderżnięte gardło, Powers miał ranę ciętą w klatce piersiowej, a jego żona została
zaszlachtowana.

- W takim razie musiał mieć poważny powód, żeby nie zapolować na Morgana. Może ruszył

za nim w pościg? Od jak dawna Powers nie żyje?

- Niezbyt długo. Wysłaliśmy samochód w tę okolicę, kiedy Powers nie zameldował się

telefonicznie, choć miał to robić co dwie godziny. I co teraz?

- Oczyśćcie miejsce zbrodni i pozbądźcie się ciał Deckera i Powersów. A potem

zainstalujcie ekipę wokół domu, żeby czekała na ewentualne pojawienie się Morgana.

- I?
- Czy ja muszę wam wszystko mówić? Upewnijcie się, że każdy samochód, który wyjeżdża

z miasta, zostanie zatrzymany przez policję.

- Co mam powiedzieć policji?
- Cokolwiek. Tylko dopilnuj, żeby ustawili skuteczne blokady.

Rozdział 10

W drodze powrotnej do hotelu Alex poczuła, jak opada jej adrenalina. Trzymała ręce

ściśnięte na kolanach, żeby Morgan nie zauważył, że drżą. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden
wieczór. Nie potrafiła zapomnieć widoku Powersa leżącego na podłodze z rozpłataną piersią,
i Morgana, klęczącego przy nim, uparcie i bezlitośnie przepytującego go. Ale czy Powers
zasługiwał na litość? On nie miał żadnych skrupułów wobec Kena tamtej nocy przy tamie,
kiedy zestrzelił jego helikopter. Mimo to nadal była zaszokowana brutalnością Morgana.

Morgan rzucił na nią okiem, kiedy zbliżali się do hotelu.
- O czym myślisz? - spytał.
- Co według ciebie stało się żonie Powersa? Wyglądała...
- Jakby jakieś zwierzę rozszarpało jej gardło? - dokończył. - Słyszałem, że Runne jest

zwykle bardziej schludny w robocie. Wydaje mi się, że coś nie poszło po jego myśli i
Powersowi udało się go zranić. Wybiegał, żeby opatrzyć swoje rany, a ona stanęła mu na
drodze. Zbyt cierpiał, żeby działać elegancko. Po prostu chciał się jej pozbyć.

- Mówisz tak, jakbyś go doskonale rozumiał.
- O tak. - Zatrzymał samochód na miejscu parkingowym przed wejściem do hotelu i

otworzył drzwi. - Zostawiam uruchomiony silnik. Nie staraj się zostawić porządku. Po prostu
zbierz wszystko, co się nawinie, do torby. Zadzwonię szybko do Galena, ale chciałbym,
żebyśmy w ciągu pięciu minut opuścili hotel, a po dwudziestu byli już poza miastem.

Skinęła szybko głową.
- Pospieszę się. - Zostawiła aparat w samochodzie i ruszyła za Morganem do hotelu. - Co ci

powiedział Powers?

- Opowiem ci, kiedy wyjedziemy na drogę. - Otworzył drzwi i złapał swoją torbę, do której

background image

zaczął wrzucać wszystko, co mu wpadło w ręce. - Weź komputer.

- Blokada drogi. - Morgan skręcił w lewo na pierwszym zakręcie, kiedy zobaczył sznur

samochodów ciągnący się przez dwie przecznice w przód. Zatrzymał auto na parkingu. -
Wysiadaj. Musimy wydostać się z miasta na piechotę. Zabierz torbę z aparatem, a ja wezmę
twój bagaż.

- Dobrze. - Alex szła równo z nim. - Podejrzewam, że wiesz, jak mamy się stąd ulotnić.
- Kiedy się pakowałaś, zadzwoniłem do Galena. Powiedział, że z Fort Wayne ciężarówką

przeprowadzkową jedzie jego człowiek. Mamy się z nim spotkać na postoju pięć mil za
miastem.

- Samochód do przeprowadzek?
- Łatwo będzie się ukryć między meblami, jeśli zostaniemy zatrzymani. Kierowca będzie

miał dokumenty mówiące, że z Fort Wayne wiezie meble do Charleston w Zachodniej
Wirginii. Jeśli dokumenty wyglądają wiarygodnie, większości gliniarzy nie chce się już
wchodzić na pakę i wszystko sprawdzać. To za dużo fatygi. - Skręcił w prawo, przyspieszając
kroku. - Za jakieś pięć przecznic powinniśmy być już za miastem i wtedy wejdziemy w las.

- Już się nie mogę doczekać.
- W lesie jest bezpieczniej.
- Nie przeczę. Mam tylko jedno pytanie.
- Co takiego?
- Jeśli mam przejść taki kawał drogi, to czy mogę wyrzucić ten cholerny kamień z buta?

Kierowca ciężarówki nazywał się Chuck Fondren i był wyraźnie zdenerwowany.
- Wsiadajcie. - Otworzył gwałtownie tylne drzwi ciężarówki. - Zatrzymali mnie już raz na

tej drodze, ale to nie znaczy, że mogę być spokojny. Przejdźcie po tym materacu i przykucnij-
cie za kanapą.

Gdy tylko znaleźli się na pace, zamknął za nimi z hukiem drzwi.
Ciemność.
Morgan wrzucił najpierw za kanapę ich bagaże.
- Chodź. „Przykucniemy” za kanapą. - Przeszedł po materacu do kanapy, a potem wyciągnął

rękę do Alex, żeby i ją przeprowadzić. Razem usadowili się w kryjówce.

Ciężarówka zatrzęsła się, wyjeżdżając z postoju. Alex oparła się o ścianę naczepy. Powinna

czuć się bezpieczniej, niż kiedy biegli przez las, ale tak nie było. Ciemność była
klaustrofobiczna i sprawiała, że czuła się... całkowicie bezbronna.

- Jakby nas ktoś zamknął w metalowym pudle - powiedział cicho Morgan. - Ale to pudło to

przecież nie trumna. Zawsze coś jeszcze możesz zrobić.

Jak zwykle świetnie odczytywał jej stan emocjonalny, jakby miał jakiś szczególny zmysł.
- Co na przykład? - spytała.
Zaśmiał się pod nosem.
- Sam chciałbym wiedzieć. Pomyślałem tylko, żeby poprawić ci samopoczucie. Powinienem

się domyślić, że zaraz złapiesz mnie za słówko.

Uśmiechnęła się. Rzeczywiście poczuła się lepiej. Dzięki jego szczerości czuła, że stanowią

zespół i nie jest już sarna.

- Sugerujesz, że nie wiedziałbyś, jak się stąd wydostać gdybyśmy musieli to zrobić?
- Nie. Mówię tylko, że musiałbym trochę pogłówkować i potrzebowałbym twojej pomocy. -

Oparł się o ścianę obok niej. - Więc miejmy nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy, i
spróbujmy o tym nie myśleć. Chcesz się kochać?

Zamarła.
- Nie. Tak myślałem - mruknął pod nosem.
- Aha. To znaczy, że uznałeś, iż bezpiecznie ci będzie wyjść z taką propozycją, wiedząc

jednocześnie, że to nie miejsce ani czas na to, żebym się zgodziła?

- Och, nie wiem. I ty też tego nie wiesz. - Sięgnął do jej torby, wyciągnął laptopa i podał go

jej. - Zamierzam przeanalizować moją rozmowę z Powersem. Jestem przeszkolony do tego,
żeby zapamiętywać wszystkie szczegóły, ale chcę zobaczyć je zapisane czarno na białym. -
Otworzył laptop i szare światło rozświetliło ciemność. - Ty zapisuj, a ja będę mówił. Słowo
po słowie. Zaczynamy. - Zamknął oczy i chwilę milczał. - Pierwszą rzeczą, jaką mi
powiedział, było: „Ratuj mnie... Nie pozwól mi umrzeć.”

background image

Przez kolejne pięć minut Alex szybko zapisywała, sporadycznie przerywając, żeby zadać

jakieś pytanie, ale pamięć Morgana wydała jej się wprost niewiarygodna. Pamiętał wszystko,
łącznie z pauzami w toku rozmowy.

Kiedy przerwał, spojrzała na niego.
- To wszystko?
- Nie za wiele, prawda? - powiedział z grymasem na twarzy.
- Więcej, niż mieliśmy. - Zapisała dokument tekstowy. - Czyli dlatego jedziemy do

Zachodniej Wirginii. Myślisz, że tan! coś się wydarzy.

- Nie wiem. Wydaje mi się, że Powers uznał wszystkie inne wydarzenia za mało istotne, w

porównaniu z Z-3. Uważał też, że Arapahoe Junction było pomyłką.

- Zatem w Zachodniej Wirginii może być następne Arapahoe Junction?
- A jeżeli Arapahoe Junction było tylko przygrywką, to znaczy, że Z-3 będzie... - Zamknął

oczy. - Do Zachodniej Wirginii jeszcze kawał drogi. Zastanów się nad tym. Dziury w ziemi.
Lontana. Z-2...

Bez wątpienia będzie o tym myślała. W głowie kołatały się jej wszystkie informacje,

przeplatane wizją potwornej śmierci Powersa. Wyłączyła komputer i poświata ekranu zgasła.

Zapanowała duszna ciemność.
Nagle poczuła obejmujące ją ramię Morgana, który przytulił ją do siebie tak, że mogła

oprzeć głowę na jego ramieniu.

- Ciiii. Nie jesteś sama. Ja tu jestem. I nigdzie nie odejdę.
Pokrzepiające słowa, choć nieprawdziwe. Jednak nie miało to teraz znaczenia. W ciemności

mogła udawać, że to prawda. Ciemność przynosiła jej ulgę i ukojenie.

W tych czasach i okolicznościach nic nie trwało wiecznie. W każdej chwili niebo mogło się

otworzyć i spuścić na nią ogień, a ziemia zadrżeć pod jej stopami i rozstąpić w przepaść.

Zawsze, to tylko słowo.

- Zamknęliśmy wszystkie drogi - powiedział Jurgens. - Zebraliśmy odciski palców w domu

Powersów. Był tam Morgan i założę się, że Graham także. Znaleźliśmy nóż pod ciałem żony
Powersa. Ale odciski palców z noża nie należą do Morgana.

- To Runne.
- Tak. Morgan musiał przyjść przed lub po Runnem.
- Gdyby przyszedł przed Runnem, to właśnie jego odciski palców byłyby na nożu. Nie

pozwoliłby Powersowi przeżyć. Pytanie tylko, ile czasu po Runnem pojawił się w domu
Powersów. I czy Powers jeszcze żył i był w stanie mówić.

- Wątpliwe. Rana była...
- Potrzebuję czegoś więcej niż domysłów.
- W takim razie najlepiej zapytać samego Runne’ego, prawda?
Jasne, że tak, gdyby udało mu się skontaktować ze skurczybykiem. Jak zwykle Runne nie

odpowiadał na jego telefony-

- Jak tylko się z nim skontaktuję.
Jurgens milczał chwilę.
- Na ganku, przed drzwiami frontowymi była krew. Ani Powers, ani jego żona nie mogliby

się tam znaleźć.

- Sądzisz, że Runne został ranny?
- Policja mówi, że ze szpitala niedaleko domu Powersa zniknął miejscowy lekarz internista,

Richard Dawson. Jego samochód został na parkingu szpitalnym, ale lekarz nie pojawił się na
dyżurze. - Kolejna pauza. - Więc może Runne nie jest tak dobry, jak sądziłeś?

- A może jest. - Betworth nie zamierzał przyznać się Jurgensowi do własnych wątpliwości. -

Nie dopadł Morgana, ale udało mu się usunąć Powersa. Tobie też nie udało się dopaść
Morgana.

- Gdybyś to nam pozwolił przygotować pułapkę, nie byłoby żadnego problemu.
- Musiałem pozwolić Runne’emu zająć się tym. Chciałem, żeby miał wobec mnie dług

wdzięczności.

- Uwierzyłeś mu, że dotrzyma słowa?
- Jego profil psychologiczny wskazuje, że prędzej dałby się spalić żywcem, niż złamał dane

słowo. To wynik prania mózgu, które przeszedł w obozie. Poza tym to praca, do jakiej był
przygotowywany bez przerwy od momentu, kiedy skończył piętnaście lat.

background image

- Może i ma chęci, tylko zabrakło mu umiejętności. Spieprzył tę robotę.
- Ocenę pozostaw mnie. - Udało mu się pohamować złość w głosie. - Chyba że zgłaszasz się

na ochotnika, żeby przejąć zadanie Runne’ego w Z-3?

- Nie ma mowy - odparł Jurgens. - Dam ci znać, kiedy kapiemy Morgana. - Rozłączył się.
Nie, Jurgens nie miał ochoty przejmować tego zlecenia, Betworth nie potępiał go za to.

Tylko obsesyjny skurczybyk taki jak Runne mógł się tego podjąć. Pod warunkiem, że
Betworth będzie nadal przekonany, że Runne temu podoła. Pozbycie się Powersa nie
przebiegło gładko, a przecież Z-3 wymagało większego profesjonalizmu.

Profesjonalizmu i bezwzględności.

Profesjonalizm. To powinna być czysta robota.
Runne wturlał ciało młodego internisty do dołu, który wykopał, i zaczął je zasypywać

ziemią. Chryste, ale go bolała twarz. Wziąłby środki przeciwbólowe, które lekarz dał mu po
zakończeniu zszywania, ale ból przypominał mu o jego porażce. A powinien o niej pamiętać,
żeby już nigdy więcej nie popełnić takiego błędu. Błędy są niedopuszczalne. Nieostrożność
jest podstawowym grzechem. Wstyd, że nie udało mu się gładko pozbyć Powersa, był prawie
nie do zniesienia. Coś takiego nie może się już nigdy więcej powtórzyć i nikt nie może się o
tym dowiedzieć.

Całe szczęście to zabójstwo było czyste. Nikt go nie widział, jak porywał młodego internistę

ze szpitala. Nikt nie widział śmierci lekarza. Teraz należy tylko wygładzić grób i przykryć go
liśćmi.

Cholerny doktorzyna był za wolny. Runne zastraszył go, więc zaczęły mu się trząść ręce i

nie mógł działać szybko. Teraz było już za późno, żeby wracać do domu Powersa i liczyć na
spotkanie z Morganem. Ale gdyby udało mu się oszukać Betwortha, nie dopuścić, żeby
dowiedział się o jego błędzie, wtedy może dostałby kolejną szansę.

Zignorować ból. W końcu sobie na niego zasłużył.
Zakopać głęboko ciało. Wygładzić ziemię i przykryć ją liśćmi...

- Wychodźcie - powiedział Chuck Fondren, otwierając tylne drzwi ciężarówki. - Chcę się

stąd jak najszybciej zmyć.

- Gdzie jesteśmy? - spytała Alex, kiedy Morgan pomagał jej zejść z naczepy.
- W Prescott, w Zachodniej Wirginii. Czterdzieści mil od Huntington. - Kierowca wskazał

gestem rozpadający się drewniany domek przy drodze. - To wasz cel podróży. Tutaj miałem
was dowieźć. - Rzucił ich torby na ziemię. - Powodzenia. Ja się odmeldowuję.

- Dziękujemy - powiedziała Alex. Nie mogła go winić za to, że cieszył się, że się ich

pozbywa. Bardzo wiele ryzykował, podwożąc ich tutaj. Ludzie Galena reagowali
natychmiast, kiedy dostawali od niego sygnał. Spojrzała na rozsypujący się domek. -
Zauważyłeś, że nasze kwatery są coraz gorsze? Musisz chyba porozmawiać z Galenem.

- Ciężko znaleźć dobre schronienie w tych czasach. - Morgan ruszył naprzód. - Osobiście

będę szczęśliwy, jeśli nie czeka na nas żaden komitet powitalny. - Nagle zamarł, chwycił ją za
ramię i pchnął w krzaki. - Chyba się pospieszyłem. Kto to, u licha...

Spojrzała w stronę domku i zobaczyła mężczyznę, który wyszedł na ganek. Odetchnęła z

ulgą.

- To Logan. Nie poznajesz go?
- Rozmawiałem z nim przez telefon, ale nigdy się nie spotkaliśmy. - Morgan nadal był

spięty. - I nie jestem wcale pewien, czy podoba mi się, że tu jest. Wygląda dość groźnie. -
Wyszedł z krzaków. - Ale i tak musimy się dowiedzieć, czego od nas chce. Wątpię, żeby
ściągnął tu policję. - Morgan wytrzymał spojrzenie Logana, zbliżając się do niego. - Logan,
co za niespodzianka! - zawołał, podchodząc do domku. - A ja myślałem, że porzuciłeś nas na
pastwę losu.

- Zrobiłbym to z największą przyjemnością. - Logan przerósł spojrzenie na Alex. - Dobrze

się czujesz? Galen mi mówił, że miałaś wypadek.

- Już mi lepiej. A co z Sarą?
- Jest wściekła. Gotowa stoczyć wojnę z FBI i mediami. - Skrzywił się. - I ze mną.

Zwłaszcza ze mną. Po tym, jak wyszły na jaw te brednie na temat twojego uczestnictwa w or-
ganizacji terrorystycznej, musiałem ją zapewnić, że jesteś pod dobrą opieką. - Ponownie
spojrzał na Morgana. - Chociaż sam nie miałem pewności, czy to prawda.

background image

- Poprosiłeś mnie, żebym zapewnił jej bezpieczeństwo i proszę, jest żywa. - Morgan

zatrzymał się przed Loganem. - A teraz zamierzasz mi docinać czy nam pomożesz? Trzeba
zająć się czymś bardzo nieprzyjemnym.

- Słyszałem już o tym od Galena. A jak myślisz, po co tu przyjechałem? Należy to wyjaśnić,

ale nie dałoby się tego zrobić na odległość. - Obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi
frontowych. - Nie ucieszy was fakt, że ta psia buda w środku wygląda jeszcze gorzej niż na
zewnątrz. Ale wejdźcie, to pogadamy.

- Betworth? - powtórzył powoli Logan. - Powers wspomniał Betwortha?
- Znasz go? - spytała Alex.
- Charles Betworth to kongresmen z Teksasu. Zasiada w Kongresie od piętnastu lat.
- Czyli nie rzuca się zbytnio w oczy - stwierdziła Alex. - Nie przypominam sobie, żebym

cokolwiek o nim słyszała.

- Obecnie woli pracować za kulisami. Przepycha jakieś małe ustawy dotyczące ochrony

środowiska i publicznej służby zdrowia. Trzynaście lat temu był wielką nadzieją Partii Demo-
kratycznej, ale został przyłapany na skandalu finansowym podczas kampanii. Mówi się sporo
na temat jego charyzmy i osobowości, które pomogły mu dwukrotnie przezwyciężyć piętno
kanciarza i zdobyć fotel kongresmena. - Logan skrzywił się. - Ale z taką plamą na przeszłości
nie ma szansy, żeby partia kiedykolwiek wysunęła go w wyborach prezydenckich. Jestem
pewien, że ciężko mu przełknąć tę gorzką prawdę.

- Na tyle ciężko, że mógłby być zdolny do zaplanowania katastrofy w Arapahoe Junction?
- Tylko wtedy, gdyby zyskał na tym coś więcej niż tylko zemstę. Betworth jest piekielnie

ambitny.

- A nie zachłanny na pieniądze?
Logan pokręcił głową.
- Wydaje mi się, że w tym skandalu, dotyczącym kampanii, bardziej chodziło o manipulację

i władzę niż o pieniądze. Betworth wywodzi się z rodziny potentatów naftowych. Dzięki
temu udało mu się w kolejnych wyborach zatuszować plamę na życiorysie. - Przerwał i
zamyślił się. - Nie, to musi być sprawa ambicji.

- Ale w jakim celu?
- Nie mam pojęcia. Ale zdaje się, że mógłbym się tego dowiedzieć. - Wstał. - Pojadę do

Waszyngtonu i zobaczę, co uda mi się uzyskać. Macie rację, szykuje się coś paskudnego. -
Zacisnął usta. - I najbardziej złości mnie fakt, że zagrożenie wypływa od naszych własnych
ludzi. Nie wystarczy już, że musimy zmagać się z wariatami spoza naszych granic?

- Sądzisz, że Jurgens i jacyś inni ludzie w CIA są w to zaangażowani? - spytał Morgan. -

Byłem pewien, że w to nie uwierzysz. Alex nie potrafiła.

- Uważam, że każdy, kto jest zaangażowany w walkę o władzę na taką skalę, musi zabiegać

o wsparcie agencji. Wydaje mi się, że wystarczy przeciągnąć na swoją stronę kilka
kluczowych postaci, żeby móc dysponować całością. Chodzi tu o zdobycie wpływowych
ludzi i manipulowanie nimi. Niepokoi mnie fakt, że w całym tym bagnie pojawia się
nazwisko Betwortha.

- Sporo o nim wiesz.
- Zaciekawił mnie. Byłem przekonany, że pod towarzyską ogładą kryło się coś więcej.

Widziałem go kiedyś, jak wchodził na przyjęcie i natychmiast zdobywał ogólny poklask.
Niemal hipnotyzował ludzi, którzy się z nim stykali. To mogło być wykalkulowane, ale
sprawiało wrażenie spontanicznego. Ten facet ma potężną siłę. - Logan ruszył do wyjścia. -
Taki sam był Stalin. - Zatrzymał się, otwierając drzwi. - Przywiozłem torbę zjedzeniem i parę
koców. Leżą tam, pod oknem. Galen powiedział, że się wam tutaj przydadzą.

- Pewnie nie na długo. Powers mówił, że Z-2 jest już przygotowane. Mam nadzieję, że uda

nam się dowiedzieć, gdzie to się stanie, zanim... - Morgan wzruszył ramionami. - Musimy się
tego dowiedzieć. Nie ma innego wyjścia.

- Zadzwonię, kiedy będę coś miał - powiedział Logan. - Ochraniaj Alex. Gdyby coś jej się

stało, Sara by mi nie wybaczyła.

- Boże uchowaj, żebyśmy rozzłościli Sarę - mruknął Morgan.
- Właśnie - powiedział Logan.
Alex poszła za nim do beżowego saturna, zaparkowanego na tyłach domu.
- Logan.

background image

Zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Powiedz Sarze, że nic mi nie jest, że wszystko będzie dobrze.
- Musi być dobrze. Siedzę w tym po uszy. - Przyjrzał się jej badawczo. - Naprawdę nic ci

nie jest? Morgan jest bardziej nieokrzesany, niż się spodziewałem. Czy on cię dobrze
traktuje?

- Tak. Ale źle go oceniasz. On nie jest nieokrzesany. To prawdziwy skarb wśród zabójców.

- Próbowała się uśmiechnąć. - Dopóki jest po mojej stronie, nie mam nic przeciwko temu. I
naprawdę traktuje mnie dobrze. Pozdrów ode mnie Sarę - zawołała na odchodnym.

Logan zawahał się, zanim się odezwał.
- Musiałem to zrobić, Alex. I nie żałuję.
- Nie sądziłam, że mógłbyś żałować. Po prostu trzymaj Sarę z dala od tego wszystkiego.
- To trudne. Musiałem jej obiecać, że pozwolę jej porozmawiać z tobą przez telefon, kiedy

tylko ochrona będzie miała pewność, że linia jest bezpieczna. Inaczej nie zgodziłaby się
zostać w domu

- Nie pozwól jej do mnie dzwonić. Nie chcę ryzykować. Nie mogę jej wciągać w moje

problemy.

- To samo jej mówiłem, ale nic to nie dało. - Uśmiechnął się. - Więc lepiej będzie, jak się z

tym wszystkim uporamy, zanim Sara wkroczy do akcji. - Usiadł za kierownicą i pomachał do
niej, odjeżdżając w stronę drogi.

Zadrżała, obserwując, jak za zakrętem znikają tylne światła jego wozu. Logan nie był jej

przyjacielem, ale jego obecność w jakiś sposób dodawała jej otuchy. Roztaczał wokół siebie
aurę władzy, kompetencji i przez krótki moment przebywania w jego towarzystwie Alex
czuła się bezpieczna.

- Miałem nadzieję, że pojedziesz z nim.
Odwróciła się i zobaczyła Morgana w drzwiach.
- Nic z tego. Moje miejsce jest tutaj.
- Gówno prawda - burknął. - Twoje miejsce jest gdzieś za murami, z całą armią ochroniarzy,

którzy będą cię bronić.

- Właśnie do tego zostałeś wynajęty. - Uśmiechnęła się słabo. - Pamiętasz?
- Pamiętam wszystko. - Odwrócił od niej wzrok. - I wiem, że kłamałaś jak z nut, mówiąc

Loganowi, że traktuję cię dobrze.

- Nie powinieneś podsłuchiwać.
- To jeden z moich mniejszych grzeszków. Sama poznałaś już większe.
- Patrząc z perspektywy czasu, to... naprawdę dobrze mnie traktowałeś. Galen powiedział,

żebym przeanalizowała to Czystko, co mi się przytrafiło od czasu Arapahoe Junction. I że
prawdopodobnie sama uznam, że spotkanie ciebie nie było wcale takie złe.

- Jasne. Może przeanalizujemy to razem. Nafaszerowałem cię prochami, porwałem, wbiłem

gałąź w ramię, a potem cię przeleciałem.

Poczuła przeszywający ból.
- A przeleciałeś mnie? To wstrętne słowo, a ja nie uważam, żebyśmy robili coś wstrętnego.

A ty?

- Wszystko, czego się dotknę, zamienia się w coś wstrętnego. Wszystko, oprócz mojej

pracy. Nie mam prawa... - Dostrzegł wyraz jej twarzy i zrobił gwałtownie krok w jej stronę,
ale zatrzymał się. - Nie, to nie było wstrętne. Do diabła, to było piękne. Ty byłaś... - Zamilkł,
a po chwili uśmiechnął się szyderczo. - Milczysz. Jesteś zbyt wielkoduszna. Czekam na
ogłuszający cios prosto w szczękę.

- To sobie możesz długo czekać. Jestem zmęczona walką. - Pokręciła ponuro głową. - W

czasie jazdy tą ciężarówką miałam sporo czasu na przemyślenia. Zbyt wiele mi się przy-
trafiło, żebym się teraz miała przejmować dumą albo własnym ego. Myślę, że może i masz
sporo problemów, ale mogę wziąć je na siebie.

- Nigdy cię o to nie prosiłem.
- Ale ja nie jestem taka jak ty. Nie potrafię trzymać się na dystans. Muszę wskakiwać do tej

wody i w niej pływać. Podobało mi się to, co zrobiliśmy. Sprawiłeś, że poczułam się...

- Kochana?
- Bałam się powiedzieć to głośno. - Spojrzała mu w oczy. - I możesz sobie drwić, ile ci się

podoba, ale tak, poczułam się kochana. I nie mógłbyś tego sprawić, gdybyś sam niczego nie
czuł. Nie jesteś mężczyzną, którego bym wybrała, żeby się z nim kochać, ale tak się stało.

background image

Więc zamierzam ci się dobrze przyjrzeć.

- Na twoim miejscu nie próbowałbym zaglądać zbyt głęboko. Lepiej prezentuję się na

odległość. Z bliska jestem...

- Lepiej już się zamknij. Nie sądzę, żebyś sam wiedział, jakim człowiekiem jesteś.
- Doskonale wiem, kim jestem. - Uśmiechnął się. - I nie jestem bohaterem. Nie znajdziesz

we mnie swojego ojca, ale...

- Ale mój ojciec nie był bohaterem przez cały czas. Nie potrafił utrzymać swojego

małżeństwa. Był w tej kwestii raczej niedojrzały. Zapomniał nawet o moim rozdaniu
dyplomów i poszedł sobie na mecz Metsów. - Przełknęła ślinę, żeby pozbyć się ucisku w
gardle. - Ale był kochany i dobry, i tylko to się liczyło. Wiedziałam, że w każdej naprawdę
poważnej sprawie on będzie przy mnie. - Minęła go, wchodząc do domku. - Nie wydaje mi
się, żebyś miał chociaż jedną z jego cech, ale jeśli tak jest, to uważaj. Zaskoczyłeś mnie tym,
że mnie odrzuciłeś. Ale ja się tak szybko nie zniechęcam.

- Alex... nie chodzi o...
- Nie chcę już więcej na ten temat rozmawiać. Po prostu musiałam to z siebie wyrzucić. Nie

potrafię funkcjonować, kiedy całe moje życie jest w rozsypce, a to jest jedyna sfera, nad którą
mogę mieć jakąkolwiek kontrolę. - Poklepała go po ramieniu. - Nie przejmuj się, na razie
jesteś bezpieczny. Gdzie jest moja torba? Muszę podłączyć komputer. Chciałabym poczytać
zapis twojej ostatniej rozmowy z Powersem i przeanalizować ją.

- No, wreszcie się odezwałeś, Runne - powiedział Betworth. - Gdzie ty, u diabła, byłeś?
- Musiałem coś załatwić. Zrobiłem, co mi kazałeś. Powers nie żyje. Nie udało mi się dopaść

Morgana. Będziesz musiał pomóc mi go znowu znaleźć.

- Och, doprawdy?
- Pomożesz mi. Obiecałeś, że to zrobisz.
- Ale to było, zanim narobiłeś bałaganu przy Powersie.
- Zabiłem go. Tego przecież chciałeś.
- Chciałem czystej roboty, bez żadnych niedopracowanych szczegółów. Ale rozumiem, że

Morgan i Alex Graham byli w tym domu tamtej nocy. Czy Powers mógł im coś powiedzieć?

Runne poczuł gorącą falę wstydu i gniewu. Betworth nie może się dowiedzieć, że nawalił.

Niewiele brakuje, żeby odebrał mu to zlecenie, a bez tego sukinsyna, Betwortha, nie bajdzie
Morgana.

- Ja nie popełniam błędów. Morgan nie widział się z Powersem przed moim przyjściem.
- A Powers nie żył, kiedy wychodziłeś?
- Tak, nie żył.
- Świetnie. Może nie doskonale, ale możemy zminimalizować straty.
- Powiedz mi, dokąd pojechał Morgan.
- Jeszcze tego nie wiemy. Ale jest spora szansa, że pojawi się w Z-3. Próbował się

dowiedzieć czegoś o tym miejscu, więc pewnie trafisz tam na niego.

- Chcę go dopaść już teraz.
- Ale teraz już nie liczy się to, czego ty sobie życzysz, Runne - powiedział łagodnym tonem

Betworth. - Dałem ci szansę zabicia Morgana, a ty ją zmarnowałeś. Więc teraz będziesz
pracował zgodnie z moim planem.

Runne poczuł przypływ złości.
- W takim razie mogę go sam znaleźć.
- Do tej pory jakoś ci się nie udawało. A ja nie mogę dłużej dawać ci wolnej ręki. Morgan

stał się zbyt niebezpieczny. Będę musiał nasłać na niego Jurgensa i jego ludzi.

- Nie! Oni mi pokrzyżują szyki. Obiecałeś mi Morgana. - Runne wziął głęboki oddech, żeby

się opanować. - Nie wysyłaj Jurgensa, a ja zaczekam do czasu roboty w Z-3.

- Co za niezwykła oznaka cierpliwości z twojej strony. Ale nie będziesz musiał czekać zbyt

długo.

- A ile?
- Osiem dni. Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie. - Po chwili dodał: - Ale nie będę tolerował

braku kontaktu z tobą, Runne. Mamy coraz mniej czasu. Jeśli nie będziesz odbierał moich
telefonów, będę zmuszony przemyśleć na nowo swoją decyzję.

- Sukinsyn - mruknął Runne, kiedy Betworth się rozłączył. Pozbawia go niezależności i robi

z niego swoją kolejną kukłę.

background image

Ale trzeba to jeszcze przez jakiś czas znosić. Jeszcze tylko osiem dni.
Jedno zlecenie i Betworth da mu Morgana.
A wtedy on dopadnie również Betwortha.
Ale może wcale nie będzie musiał zależeć od Betwortha, żeby znaleźć Morgana. Betworth

powiedział, że ta kobieta nadal jest przy nim, a ona z pewnością będzie łatwiejszą zdobyczą
niż Morgan.

Runne wyciągnął zdjęcie i dossier Alex Graham, które dostał od Betwortha. Była delikatna,

słaba, o sercu przepełnionym chęcią naprawiania świata. Jeśli przestudiuje dokładniej jej
przeszłość, może uda mu się przewidzieć, jaki będzie jej kolejny ruch.

Czy Morgan da się złapać w pułapkę, jeśli Runne porwie Graham i zacznie ją torturować?

Runne nie popełniłby takiego błędu, ale Morgan wyrósł w innej kulturze i może nie uda mu
się przezwyciężyć wrodzonych słabości.

Trzeba się będzie o tym przekonać. Ale po kolei.
Najpierw należy znaleźć kobietę.

- Wyglądasz na podekscytowaną.
Alex oderwała wzrok od komputera i spojrzała na Morgana stojącego w drzwiach.
- Za wcześnie, żeby się ekscytować, ale myślę, że mogę być na właściwym tropie.
- Z-2?
- Nie. Nie mam pojęcia, gdzie może być Z-2. - Potarła kark, bo wiele godzin spędziła w

jednej pozycji przed komputerem i zaczęła już boleśnie odczuwać każdy mięsień. - Kanały.
Myślałam o tych głębokich dziurach w piwnicach fabryki w Fairfax. One muszą mieć coś
wspólnego z tym, co mówił Powers. Więc jakiego to rodzaju kanały? Mechaniczne,
metalowe, wentylacyjne... - Spojrzała z powrotem na ekran komputera. - Ale jest jeszcze
jeden rodzaj kanałów. Kanały termiczne.

- Co to takiego?
- Są to szczeliny w skorupie ziemskiej, którymi na powierzchnię ziemi przedostaje się para i

ciepło z jądra ziemi. Najczęściej spotyka się je w głębinach oceanów i na obszarach wul-
kanicznych. W przypadku wulkanów takimi kanałami termicznymi mogą wydobywać się
także stopione skały, czyli lawa. Jądro ziemi utrzymuje temperaturę prawie pięciu tysięcy
stopni Celsjusza.

Morgan gwizdnął przeciągle.
- Nieźle.
- To źródło energii. Ale dotychczas ludzkości nie udało się wykorzystać ani jądra, ani jego

ciśnienia na jakąś większą skalę. W dziejach ludzkości wykorzystywaliśmy naturalną energię
geotermalną w bardzo ograniczonym zakresie. Rzymianie, Islandczycy i niektóre plemiona
północnoamerykańskie używały takich kanałów do kąpieli, ogrzewania albo
przygotowywania posiłków. Dziś mamy też rośliny, które wykorzystują energię do produkcji
pary, która ogrzewa domy i obraca turbiny. Organizacje ochrony środowiska walczą o każdą
możliwość wykorzystywania sił geotermalnych do ogrzewania, ponieważ to czyste i tanie
źródło energii.

- A jaki to ma związek z Arapahoe Junction?
- Nie wiem. Nadal czegoś szukam. Idź, a ja jeszcze popracuję. Wydaje mi się, że jestem na

tropie.

- Mogę coś dla ciebie zrobić?
- Powers, zdaje się mówił o Lontanie, prawda? Stracili Lontanę i wszystko poszło nie tak.
Morgan skinął głową.
- Prawdopodobnie to o nim Powers powiedział, że to Brazylijczyk? Przekazałem już to

nazwisko Galenowi, żeby zlecił poszukiwania.

- Spróbuję sama coś znaleźć. Jeśli Lontana miał powiązania z Fairfax i Arapahoe Junction,

powinien też mieć coś wspólnego z kanałami. Wpiszę te nazwy w wyszukiwarce i zobaczymy
co z tego wyniknie... - Zmarszczyła brwi, kiedy na ekranie pojawi ty się wyniki. - Nic.
Spróbuję poszukać według innego klucz

Morgan obserwował ją przez kilka minut, ale wiedział, że zapomniała już o jego obecności.

Wyszedł na ganek i usiadł wpatrzony w drogę. Irytowało go, że jego udział w tym zadaniu
ograniczał się do oczekiwania. Nie znosił bierności, chciał coś robić.

Ale zmiany nadejdą. Czuł, że się zbliżają.

background image

A do tego czasu będzie obserwował, czekał... i ochraniał.

- Logan jest w mieście - powiedział Betworth, idąc z Benem Danleyem w stronę Kapitelu. -

Zadaje pytania, węszy, ale nie agresywnie. Jak zwykle musimy mieć na niego oko. To, co
Logan robi jawnie, zwykle jest tylko czubkiem góry lodowej.

- O co pyta?
- Nie denerwuj się. Pytał o śledztwo FBI w sprawie Alex Graham. To zupełnie logiczne, w

końcu ta kobieta przyjaźni się z jego żoną - powiedział zdenerwowany.

- On może coś wiedzieć Danley.
- Może najwyżej coś podejrzewać - uspokoił go Betworth. - Nikt nic nie wie, a za siedem

dni to i tak nie będzie już mieć znaczenia. Więc skup się na swojej pracy. Powiedziałem ci o
tym tylko po to, żebyś nie dowiedział się od kogoś innego i nie zaczął panikować.

- Ja nie panikuję. Jestem tylko zaniepokojony. Nigdy mnie nie doceniasz. To ja załatwiłem

Matanzę. Mam prawo być zaniepokojony.

- Oczywiście. - Nagły bunt Danleya zaskoczył Betwortha. - Niepokój jest na miejscu.

Wyostrza czujność. Zbytnia pewność siebie może być fatalna w skutkach. Kto został
wyznaczony do zajmowania się Matanzą?

- Sądziłem, że sam tam pojadę - rzucił Betworth.
- Nie, będziesz mi potrzebny przy Z-3. Poza tym jesteś za bardzo na świeczniku. Możesz

być potrzebny Andreasowi i zacznie o ciebie wypytywać.

- W takim razie wyślę Ala Leary’ego. Jest kompetentny i to on rozpracował układ pomiędzy

Moralesem a Matanzą w Fairfax.

- Śmierć Moralesa zachwiała nieco wiarę w organizacji.
- Nie muszą mieć wiary. Zapewniamy im wszystko, czego chcą, a oni dają nam to, czego

my chcemy. Jeśli nie będziesz potrzebował mnie tu na miejscu, to w środę pojadę do Z-3.

Betworth był już wyraźnie podekscytowany. Niebawem to się wydarzy. Przez lata nad tym

pracował i zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach, a teraz realizacja była już o
krok.

- Jedź. Jeśli będzie potrzeba, to cię wezwę.
- Lepiej, żeby nie było żadnej nagłej potrzeby.
Zabrzmiało to niemal jak groźba. Cóż, zajmie się tym później. Miał w zanadrzu jeszcze

wiele sposobów na to, żeby utrzymać przy sobie Danleya. W tej chwili należało mu trochę
pokadzić.

- Dzięki tobie wszystko idzie gładko. To niesamowite, ile może osiągnąć jeden inteligentny

człowiek. - Wszedł na schody Kapitelu. - A teraz uśmiechnij się i pomachaj mi na
pożegnanie.

Danley spojrzał na szczyt schodów, gdzie stał Car! Shepard otoczony kongresmenami.
- A co on tutaj robi? - zdziwił się.
- Próbuje zyskać poparcie dla Andreasa i jego ustawy o ochronie środowiska. Pewnie mu się

nie uda. On nie jest Andreasem.

- Może i masz rację, ale słyszałem, że wykonuje kawał niezłej roboty, żeby ulepszyć służby

bezpieczeństwa wewnętrznego.

- To bułka z masłem. Wszyscy mają teraz na uwadze kwestie bezpieczeństwa. Ochrona

środowiska jest dziś trudniejszy tematem. Tylko ja potrafię pozyskać poparcie w tej kwestii.
A zaraz pójdę się przywitać z Shepardem i będę mu schlebiał, złożę gorące podziękowania za
poświęcenie mi uwagi zacnego wiceprezydenta. A potem wtopię się w tłum moich kolegów
kongresmenów.

- Marne szanse. - Danley odwrócił się i oddalił się w stronę parkingu.
Miał rację, pomyślał Betworth. Jego gwiazda dopiero wschodziła. Ale nie zamierzał

pozwolić, by przygasła.

Rozdział 11

Chyba coś znalazłam. - Alex rzuciła papiery na stół przed Morganem.
- Brzmi bardzo zachęcająco. - Wziął do ręki papiery. - Lontana?
- Philip Lontana. Brazylijski oceanograf. Bardzo znany i szanowany w swojej profesji.

Zajmował się tym wszystkim: przygotowywał raporty na temat degradacji rafy koralowej,

background image

poszukiwał zaginionych miast, opracowywał wykresy nieodkrytych obszarów podmorskich.
Jednym z jego koników było badanie oceanicznych kanałów termicznych.

- I dokąd to nas prowadzi?
- Dwa lata temu napisał artykuł, który opublikowano w „Nautiliusie”. To typowo branżowe

pismo i dlatego tak dużo czasu zajęło mi jego znalezienie. W artykule jest mowa o
możliwości wykorzystywania potencjału energetycznego z głębin ziemi, poprzez stworzenie
kanałów, które byłyby kontrolowane technologią dźwiękową. Wymagałoby to zastosowania
skomplikowanych formuł matematycznych przy każdorazowym wwiercie, ale był pewien, że
jest już na właściwym tropie. Opracowywał właśnie urządzenie. - Na chwilę zamilkła,
zastanawiając się. - Był bardzo podekscytowany tym, że istnieje szansa na wykorzystanie
nieograniczonego źródła energii. To by kompletnie zrewolucjonizowało życie na ziemi.

- Albo sposób, w jaki byśmy umierali. Nie myślał o możliwości zastosowania tego jako

broni?

- W zasadzie pominął tę kwestię, tak jak inne ujemne strony pomysłu, kładąc nacisk na to,

że takie źródło energii może uratować planetę. Uznał, że tym zagadnieniem mogłoby się zająć
ONZ.

- A nie rząd brazylijski?
- Najwyraźniej nie miał z nim najlepszych relacji. Na wczesnym etapie kariery naukowej

udało mu się zlokalizować zatopiony hiszpański galeon i musiał połowę swojego
wynagradzania ze znaleziska oddać rządowi. Całkiem sporo artykułów Lontana poświęcił
właśnie tematowi wynagrodzenia za uratowanie dziedzictwa światowego i o prawie do niego
osób niezależnych. Wygląda mi na ekscentryka.

- Albo na szaleńca.
- Może utalentowanego szaleńca? Jednak środowisko naukowe nie traktowało go poważnie.

Jego raport spotkał się z kilkoma odpowiedziami i polemikami ze strony innych
oceanografów. Twierdzili, że to, co proponuje, jest niemożliwe, ponieważ jądro ziemi jest
położone prawie sześć tysięcy kilometrów w głąb.

- Znalazłaś coś jeszcze?
- Nie, ale jeśli wszyscy w jego środowisku potraktowali jego pomysł z pogardą, to czy nie

byłoby logiczne, że próbował znaleźć jakiegoś wpływowego entuzjastę?

- Jak na przykład Betworth, który znany jest jako jeden z największych działaczy na rzecz

ochrony środowiska w Stanach Zjednoczonych? Więc zatrudnił Lontanę do pracy w
laboratoriach w Fairfax.

- Ale Powers przed śmiercią mówił, że stracili Lontanę. Wszystko poszło nie tak, bo go

stracili.

- Musimy go odnaleźć, jeśli jeszcze w ogóle żyje. - Morgan wystukał numer do Galena. -

Sprawdzę, czy te nowe informacje coś nam pomogą.

- To wszystko są domysły.
- Ale pasujące do siebie. - Wyszedł na ganek, gdzie zdał Galenowi telefonicznie raport z ich

własnych poszukiwań. - Udało wam się znaleźć coś więcej na jego temat? - spytał na koniec.

- Nie trafiliśmy na ten artykuł w Nautiliusie, ale wiemy, że Lontana nie mieszka już w Rio.

Pracuje pod Nassau na Wyspach Bahama. Nie udało nam się z nim skontaktować. Wysłałem
naszego człowieka do Nassau.

- Lontana może już nie żyć. Kiedy Powers powiedział, że go stracili, mógł mieć na myśli, że

musieli go zlikwidować.

- Nie bądź takim pesymistą. Dla mnie to nie jest jednoznaczne.
- W takim razie mam dla ciebie coś, co wprawi cię w jeszcze bardziej optymistyczny

nastrój. Chciałbym, żebyś zaczął śledzić Ala Leary’ego i zorientował się, co u niego.

- Leary...? A, twój stary kontakt w CIA? Czego chcesz się dowiedzieć?
- Wszystkiego. Łącznie z jego aktualnym numerem telefonu komórkowego.
- Po co? - dopytywał Galen.
- Powers nie był tak pomocny, jak oczekiwałem.
- Myślisz, że Leary będzie gadał?
- O tak. Jeszcze mu nie zapomniałem tego, że odsunął mnie po akcji w Fairfax. Będziemy

mieli o czym pogadać.

- Biorąc pod uwagę, że ma świadomość twoich umiejętności, to rzeczywiście jest szansa, że

się przed tobą otworzy. Co powinienem o nim wiedzieć?

background image

- Jest sprytny, wykształcony i jest gejem. Nadal działa z ukrycia, ponieważ sądzi, że dla

ambitnego człowieka w CIA to korzystniejsze.

- Niebezpieczny?
- Na pewno, jeśli zapędzisz go do narożnika.
- W takim razie tobie zostawimy zapędzanie go do narożnika. - Galen zmienił temat: - Jak

poszło z Loganem?

- Tak, jak się można było spodziewać. Przynajmniej próbuje się czegoś dowiedzieć, chociaż

trzęsie się o swój tyłek. Miałeś od niego jakieś wieści?

- Tak. Powiedział, że ludzie nie chcą z nim gadać. To może wynikać z faktu, że jest spore

napięcie spowodowane atakami na ambasady, ale on twierdzi, że napotyka mur milczenia.

- Cholera.
- Znowu pesymizm. Logan nie znosi takich murów. Ma w zwyczaju przebijać w nich

dziury. Powiedział, że zadzwoni do ciebie, jeśli się czegoś dowie. Spodziewaj się więc
sygnału od niego. - Galen zamilkł na chwilę. - Kanały termiczne... To chyba dość trudny
temat do zbadania.

- Nie trudniejszy niż próba dotarcia do jądra ziemi. Kto, u licha, wie, co z tego wyniknie?

Ta cała magma... Co u Eleny?

Galen zaśmiał się.
- Lawa kojarzy ci się z Eleną?
- Zauważam pewne podobieństwa. Ale tak naprawdę chciałem się dowiedzieć, czy będziesz

osiągalny, gdybym cię potrzebował.

- Może. Czemu sam jej o to nie spytasz?
- Mówię poważnie. Być może będę chciał przywieźć do was Alex. Ona nie pojedzie z

Loganem, bo wie, że zaraz by ją gdzieś zamknął i postawił przy niej całodobową straż.

- Ale ja nie zamierzam narażać Eleny, Morgan.
- Spytaj ją. Ona wie, jak to jest, kiedy musisz uciekać.
- A myślisz, że Alex zgodziłaby się na to? - powiedział po chwili milczenia Galen.
- Może nie od razu, ale nieuchronnie nadchodzi czas, kiedy będę dla niej większym

zagrożeniem niż Betworth i Jurgens razem wzięci. Ona nie może ze mną zostać.

- Spytam Elenę, ale niczego nie obiecuję.
Żadnych obietnic, ale Morgan przeczuwał, że Galen by się zgodził. Elena to inna kwestia.

Ona jest twarda, zaborcza wobec Galena i serdecznie nienawidzi Morgana. Trzeba więc
będzie poczekać.

- Lontana mieszka w Nassau - oświadczył, wchodząc z powrotem do domu. - Galen wysłał

tam swojego człowieka, żeby go zlokalizował.

- To dobrze. - Alex odwróciła się znowu do komputera. - Ciekawe, czy uda mi się wejść na

następną stronę i sprawdzić...

- Nie - powiedział stanowczo. - Już wystarczająco dużo zrobiłaś. Odpocznij.
- Jestem za bardzo podekscytowana.
- W takim razie mam pomysł, jak mogę cię inaczej wykorzystać. - Poszedł do kąta i

przyniósł jej torbę. - Jeśli zorganizuję ci prowizoryczną ciemnię, wywołasz to zdjęcie, które
zrobiłaś mężczyźnie uciekającemu z domu Powersów?

- Ale przecież już chyba wiesz, kto to, prawda?
- Chcę mieć pewność. Zrobisz to dla mnie?
- Tak. Przygotuj sprzęt.

- Nie wiem, czy zdołasz go rozpoznać. - Alex wytarła ręce. - Całą twarz ma we krwi.
Morgan spojrzał na zdjęcie.
- Wiem, kto to.
Spojrzała badawczo na Morgana.
- To Runne?
- Tak, ale masz rację, że komuś innemu trudno byłoby go rozpoznać. A ty w tej chwili

powinnaś wiedzieć, jak on wygląda. - Wyciągnął szkicownik i błyskawicznie narysował po-
dobiznę. - Tak wygląda Runne.

Spojrzała na portret przystojnego młodego mężczyzny o spojrzeniu przenikliwym i

zmysłowych ustach, oraz tak udręczonym wyrazie twarzy, że niemal wydawał się
rzeczywisty.

background image

- Narysowałeś go w zaskakująco krótkim czasie.
- Mógłbym to zrobić z zamkniętymi oczami. Przywykłem do rysowania go. Można

powiedzieć, że był moim ulubionym modelem. - Morgan uśmiechnął się. - Oczywiście do
momentu, kiedy ty się pojawiłaś.

- Ma nieco skośne oczy. Czy to Azjata?
- W pół Koreańczyk, pół Amerykanin.
- Wygląda na... udręczonego.
- Bo tak jest. - Zabrał szkic. - Ale teraz wygląda nieco inaczej. Zdaje się, że został ranny w

policzek i wargę. Prawdopodobnie ma szwy na twarzy. - Podniósł szkic, żeby porównać go ze
zdjęciem. - Tyle mogę zrobić. Jeśli zobaczysz kogoś podobnego do niego, uciekaj ile sił w
nogach.

- Czy to przed nim sam uciekasz?
Skinął w milczeniu głową.
- Boisz się go?
- Tak.
Przyjrzała mu się badawczo.
- Nie wierzę ci.
- Poluje na mnie od bardzo długiego czasu. Dlaczego inaczej bym się przed nim ukrywał?
- To ty mi powiedz. - Uśmiechnęła się przebiegle. - Ale ty mi nie powiesz, prawda? Bo to

by oznaczało, że zmniejszysz dystans między nami. - Odwróciła się i podeszła do kuchenki
turystycznej. - Zamierzam zrobić sobie kawę. Chcesz?

- Poproszę.
Wodził za nią wzrokiem, kiedy krzątała się w części kuchennej. Minęło kilka minut, zanim

wreszcie się odezwał.

- On ma tylko dwadzieścia dwa lata.
- Słyszałam, że grzechotniki mają jad od urodzenia. - Podała mu kubek. - Widziałam, co

zrobił żonie Powersa. Nie uwiężę, że się nad nim litujesz.

- Nie lituję się. To raczej empatia. Patrzę na niego i widzę siebie. Wiem. jaki będzie jego

następny ruch, mój byłby taki sam. - Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w kubek z kawą.
- Nazywa się Runne Shin. Jest nieślubnym synem Ki Ho Shina, północnokoreańskiego
generała i amerykańskiej prostytutki.

Alex zamarła.
- Północnokoreańskiego generała, którego miałeś zabić? - upewniła się.
- Generała, którego zabiłem. - Uniósł kubek do ust. - Nie miałem problemów z przyjęciem

tego zlecenia. Shin był antyamerykański, tak jak tylko oni potrafią być. Był zaangażowany w
kilka przypadków pogwałcenia praw człowieka i kierował ośrodkiem szkolenia terrorystów w
pobliżu Pyongyang. Runne uczestniczył w szkoleniu od chwili ukończenia piętnastu lat do
niemal dziewiętnastego roku życia. Wcześniej mieszkał w Tokio z matką. Nie wolno jej było
kontynuować swojej profesji, skoro została matką syna Shina, ale nie miała wiele wspólnego
z generałem. Najwyraźniej Shin kontrolował ją, dostarczając narkotyki do czasu, aż
przedawkowała. To się stało, kiedy Runne miał piętnaście lat. Przyjazd ojca był dla chłopaka
najważniejszym wydarzeniem w jego życiu i kiedy Shin zdecydował się zabrać Runne’ego do
Korei Północnej na szkolenie, chłopak był wniebowzięty. - Morgan uśmiechnął się szyderczo.
- Stał się ulubieńcom, a zdolnego pupilka trzeba jakoś wykorzystać. Kiedy skończył
dziewiętnaście lat, jego ojciec zadecydował, że chłopak powinien pojechać do Tokio na
amerykański uniwersytet, żeby poznał nieco naszą kulturę, zanim przerzucą go do Stanów.
Runne tak przesiąkł propagandą i politycznym entuzjazmem w obozie szkoleniowym, że w
Ameryce wyróżniałby się jak czarna owca w białym stadzie.

- Polityczny entuzjazm? Masz na myśli terroryzm?
- Tak. Wyrósł na świetną maszynę do zabijania. Doskonale zna się na materiałach

wybuchowych i jest mistrzem w posługiwaniu się karabinem. W wieku szesnastu lat miał już
na swoim koncie cztery zlecenia. Ale preferuje operowanie nożem z bliskiej odległości.

- Skąd wiesz tyle na jego temat?
- Nie mogłem dotrzeć do jego ojca. Był za dobrze chroniony. Musiałem więc znaleźć jakiś

sposób na przedostanie się przez tę ochronę. Pojechałem do Tokio, na uniwersytet, gdzie
studiował Runne, i zapisałem się na ten sam kurs malarstwa, na którym on się uczył.

- Malarstwo?

background image

Morgan wzruszył ramionami.
- Wykazywał do tego duży zapał. Jego ojciec miał jedną z największych kolekcji dzieł

sztuki na Wschodzie i przypuszczam, że syn chciał naśladować ojca we wszystkich dziedzi-
nach. Chłopak był kiepskim malarzem, ale wydawało mu się, że jest świetny. Utwierdzałem
go w tym. To niesamowite, jak szybko mogą powstać więzi oparte na podbudowywaniu ego.

- A on był pod wrażeniem twoich umiejętności?
- Nie mówiłem, że chodziło tylko o jego ego. Runne był młodym zapaleńcem i przypominał

mi mnie samego z czasów, kiedy wstąpiłem do służby. Do diabła... Polubiłem tego chłopaka.

- Ale posłużyłeś się nim.
- Tak. Dowiedziałem się, że Runne wraca do Korei Północnej odwiedzić ojca. Mieli jechać

na polowanie, i Runne był bardzo przejęty. Jego ojciec czasami organizował dość specyficzne
polowania w swojej posiadłości na wsi.

- Specyficzne?
- Na więźniów politycznych, czyli, w swoim mniemaniu, na kogoś bezwartościowego. W

Korei nikt się o nich nie upomni.

Alex zrobiło się niedobrze.
- Urocze - mruknęła z odrazą.
- Dowiedziałem się, gdzie i kiedy mieli się spotkać. Pojechałem tam przed nimi i

wykonałem moje zadanie. Nigdy więcej nie widziałem Runne’ego.

- Mój Boże.
- To była moja praca - powiedział zachrypniętym głosem. - Musiałem znaleźć sposób

dotarcia do celu.

- Ale nie zabiłeś Runne’ego.
- On nie był moim zleceniem.
Alex pokręciła głową.
- Sądzę, że nie to było powodem.
- Myślisz, że czułem się winny, że go zdradziłem?
- Może w pewnym sensie? A ty jak uważasz?
- Wydaje mi się, że to było trochę bardziej egoistyczne. Tak jak mówiłem, widziałem w nim

siebie sprzed lat. Gdybym go zabił, to by było jak popełnienie samobójstwa.

- Ale ty nie jesteś taki jak on.
- Skąd wiesz? Sama mówisz, że nie dopuszczam cię do siebie.
- Sama do ciebie docieram. To tylko kwestia wysiłku. Czy to Runne’ego miałeś na myśli,

mówiąc o kimś, kto kocha zabijać?

- Tak. Parę razy poszedłem z nim na polowanie, ale nie na jego ulubioną zwierzynę.
Wypiła łyk kawy.
- W jaki sposób Runne dowiedział się, że to ty zabiłeś jego ojca?
- Domyślam się, że Betworth wysłał kogoś z CIA, kto mu o tym powiedział, kiedy uciekłem

z pułapki, którą na mnie zastawili. Prawdopodobnie to Al Leary przywiózł Runne’ego do
Stanów, załatwił mu dokumenty i przydzielił zadanie. Był dla nich świetnym narzędziem.
Miał wszelkie konieczne umiejętności, a do tego kierowała nim nienawiść i obsesyjne prag-
nienie zabicia celu.

- A teraz Runne pracuje dla Betwortha.
- Tylko że Runne nie lubi pracować pod czyjeś dyktando. To arogancki typek. - Morgan

uśmiechnął się. - Parę razy prawie mu się udało mnie złapać. Ale za to ja rozwinąłem pewien
zmysł dotyczący Runne’ego. Potrafię go wyczuć.

Alex zadrżała.
- Chyba jednak nie można na nim za bardzo polegać?
- Czasami to jedyna rzecz, na jakiej można polegać. - Postukał palcem w szkicownik. -

Zapamiętaj go. On nie zrezygnuje. Nie zawaha się przed niczym. Nie pozwoli, żeby cokol-
wiek stanęło mu na drodze.

- Tak jak ty?
- Tak jak ja - odparł cichym głosem. - Teraz masz szerszy obraz sytuacji.
- Chcesz, żebym tak myślała. Nie mam pojęcia, jakie pokrętne więzi was łączą, ale nie

sądzę, żeby to było cokolwiek z tego, co mi powiedziałeś. Może podświadomie chcesz ocalić
tego łajdaka?

- Nie jestem miłosierny, Alex.

background image

- I nie jesteś też Runnem. Nie jesteś dzieciakiem, który wstąpił do służb, żeby zobaczyć

kawałek świata. Nie jesteś człowiekiem, który zabił Ki Ho Shina. Zmieniłeś się.

Uśmiechnął się przebiegle.
- Wydajesz się bardzo tego pewna.
- Jestem pewna. - Podeszła do niego, oparła mu głowę na ramieniu i odezwała się szeptem: -

Muszę być pewna.

Znieruchomiał.
- Nie rób mi tego - powiedział. Pogłaskała go.
- Ty to zacząłeś. Żyj każdą chwilą, jakby...
- Zmieniłem zdanie.
- Za późno.
Ujął ją za ramiona i odsunął od siebie.
- Posłuchaj. Ja się już w to nie bawię.
- A ja próbuję temu zaradzić.
- Do diabła, Alex! Chcę twojego bezpieczeństwa. - Jego głos przybrał szorstkie brzmienie. -

Przy mnie nie jesteś bezpieczna. Ja sam nigdy nie byłem bezpieczny ani dla siebie, ani dla
innych.

- Każdy musi sobie sam zapewniać bezpieczeństwo. - Pocałowała go w policzek. - Pieprzyć

bezpieczeństwo. Jedyne, czego pragnę od ciebie, to partnerstwo i trochę fantastycznego
seksu. Resztą zajmę się sama.

- Nieprawda. To nie wszystko, czego ode mnie chcesz. Chcesz czegoś, czego nigdy ode

mnie nie dostaniesz. Ty chcesz bohatera. Jego właśnie szukasz od czasu śmierci swojego ojca.
Dlatego staram się... A niech to. - Objął ją mocno. - Popełniasz błąd. Zranię cię.

Przyciągnęła bliżej jego głowę.
- Nie, jeśli będziesz żył...

- Dlaczego? - Morgan wpatrywał się w ciemność. - To ogromny błąd, Alex.
- Nie myślałeś tak, kiedy pierwszy raz przekonywałeś mnie, że pójście z tobą do łóżka

będzie najrozsądniejszą rzeczą, jaką mogę zrobić.

- Na miłość boską, przecież jestem facetem. Nie powinnaś była mnie słuchać.
- Wtedy ominęłoby mnie sporo przyjemności. - Potarła policzkiem o jego ramię. - I tak bym

cię nie posłuchała, bo sama tego chciałam.

- To nie jest trwałe. To tylko...
- Jest cudownie. I przestań mnie bez przerwy ostrzegać. Cieszmy się tym, nawet jeśli to

tylko chwila. - Oparła się na łokciu i spojrzała na niego z góry. - Dobrze nam ze sobą.
Dlaczego się nie zrelaksujesz i nie zaczniesz czerpać z tego radości?

- Ponieważ nie jesteś... Będziesz cierpiała. Zaopiekowałem się tobą i wiem, jak potrafisz

być bezbronna. Nie zniosę, jeśli..-

- Robisz się nudny. - Przetoczyła się na niego. - A mnie męczy własna agresja. To nie moja

natura.

Przez chwilę patrzył na nią z troską, a potem się lekko uśmiechnął.
- Jasne, że nie. - Przewrócił ją i znalazł się nad nią. - Nudny? To wyzwanie? Zaraz pokażę

ci, jaki jestem nudny...

Galen zadzwonił następnego dnia rano.
- Lontana jest gdzieś na środku Oceanu Atlantyckiego.
- Martwy?
- Nie. Na swoim cholernym szkunerze, „Last Home”. Mój człowiek, Coleman, mówi, że

parę miesięcy temu Lontana przyjechał z Fairfax prosto do Nassau i jeszcze tego samego dnia
podniósł kotwicę. Bardzo się spieszył i od tamtej pory nikt go nie widział.

- Ma kontakt radiowy?
- Tak, ale go nie używa. Wygląda mi to na ucieczkę. Nie można go potępiać za to, że

wyrwał się na szerokie morze.

- A co z załogą?
- Zwykle zatrudnia trzech ludzi, ale o nich też nie ma żadnych wieści. Są z nim od wielu lat,

więc mało prawdopodobne, żeby chcieli na niego zakapować.

- Lontana nie ma żadnych przyjaciół ani krewnych? Nikt nic nie mówi?

background image

- Nie jesteśmy pierwszymi, którzy przyjechali go szukać. Ale z pewnością jesteśmy

najmniej brutalni. Kilku przyjaciół Lontany zostało potraktowanych dość okrutnie i teraz
nikomu nie ufają i nie chcą rozmawiać. Ale Coleman ma jeden trop. Lontana ma przybrane
dziecko, córkę. Melis Nemid. Zwykle pracują razem, ale Coleman słyszał, że wróciła na ich
wyspę na Małych Antylach.

- Więc Lontana może być z nią?
- Możliwe. Albo po prostu ona coś wie.
- Gdyby wiedziała, Betworth by ją zabił. Jeśli Coleman się czegoś dowiedział, to zakładam,

że ludzie Betwortha wcześniej do tego dotarli.

- To wcale nie musiało być takie łatwe. Ta wyspa, na której mieszkają, jest prywatną

własnością Lontany. Kupił ją za pieniądze zarobione na odkryciu tamtego hiszpańskiego
galeonu. Na pewne trudności z dostaniem się tam. Wyspa jest otoczona kałami z wyjątkiem
jednej zatoki, ale ta jest za to zagrodzona datkami.

- Czym?
- Jego córka bada i tresuje delfiny. Potrzebuje siatek, żeby odgrodzić się od ewentualnych

drapieżników, pływających w tych wodach.

- Ludzie są bardziej niebezpieczni od naszych rybich przyjaciół. Lontana nie powinien był

wplątywać się w te świństwa, jeśli nie chciał użerać się z prawdziwymi drapieżnikami. -
Morgan zamilkł na chwilę. - Czy ona ma telefon?

- Tak, satelitarny, ale pozwala tylko na nagrywanie wiadomości na pocztę głosową.
- Daj mi ten numer. - Zanotował go w notesie. - Zadzwonię i przekonam się, czy uda mi się

zostawić jej taką wiadomość, żeby skłonić ją do oddzwonienia.

- Powodzenia. A przy okazji, powiem Colemanowi, żeby dalej węszył.
- Kogo chcesz skłonić, żeby do ciebie oddzwonił? - spytała Alex, kiedy Morgan wyłączył

telefon.

- Przybraną córkę Lontany, Melis Nemid. Jest na jakiejś wyspie na Antylach, gdzie zajmuje

się tresurą delfinów.

- A jej ojciec może być z nią?
Morgan wzruszył ramionami.
- Kto wie? Jeśli widziała go, zanim wsiadł na ten szkuner po powrocie z Fairfax, to może

jest tam teraz z nią. A może po prostu wie coś o Lontanie, co by się nam przydało?

- Ja do niej zadzwonię.
- Dlaczego ty?
- Nie napędzę jej takiego strachu jak ty.
Uśmiechnął się.
- Zawsze jesteś taka łagodna dla ludzi, których nie znasz?
- Pozwól mi spróbować.
- A niech to. A już myślałem, że będę miał tutaj coś do roboty. - Podał jej telefon i notes z

numerem. - Proszę uprzejmie. Galen ostrzegł, że odpowiada tylko automatyczna sekretarka.
Co zamierzasz powiedzieć?

- Prawdę. Powiem, co wydarzyło się w Arapahoe Junction i czego się teraz obawiamy. A co

innego mogę powiedzieć? Jeśli ją to choć trochę obchodzi, to oddzwoni. Jeśli ma to gdzieś,
nic więcej nie zdołamy zrobić.

- Oprócz szturmu na wyspę i porwania jej delfinów.
- Widzę, że porwania to twój żywioł. - Wystukała numer. - Mam jednak przeczucie, że nie

wybierzemy takiego rozwiązania.

Cztery godziny później Alex otrzymała telefon od Melis Nemid.
- Wygląda na to, że coś ją to jednak obchodzi. Mam taką nadzieję - powiedział Morgan,

podając jej telefon.

- Tu Alex Graham - odezwała się do słuchawki.
- Nie możecie obwiniać Phila - zaczęła Melis prosto z mostu. - On nie wiedział, co

zamierzają zrobić. Nie miał o niczym pojęcia.

- Phil?
- Philip Lontana. On o niczym nie wiedział. Nikt nie może mieć do niego pretensji za...

Oczywiście oni się jego czepiają. Nikt mu teraz nie uwierzy. Próbują go wykończyć.

- Czy Lontana jest z panią?

background image

- A myśli pani, że powiedziałabym prawdę, gdyby tu był? Skąd mam wiedzieć, że nie

zatrudnił pani Betworth?

- Jeśli oglądała pani wiadomości, to musi wiedzieć, że się ukrywam.
- Nie oglądam wiadomości. A pani mogła się z nimi dogadać.
- To prawda. Ale tak nie jest. Jeśli nam pani nie pomoże, to będzie odpowiedzialna za to, co

się niebawem wydarzy.

- Niech pani nie próbuje wzbudzić we mnie poczucia winy. Jedyne, czego chcę, to, żeby

wszyscy zostawili mnie w spokoju.

- Tego samego chcieli ci wszyscy ludzie w Arapahoe Junction.
- To nie była wina Phila.
W ten sposób donikąd nie dojdzie. Trzeba znaleźć inną metodę.
- Potrafię sobie wyobrazić, jak się pani czuje. Jest pani naukowcem, prawda? Prowadzi

badania na delfinach?

- Tak.
- Mam przyjaciółkę, Sarę, która ma psa ratownika. Monty jest wspaniały. Czasami wydaje

mi się, że lubię go bardziej niż większość ludzi. Może pani czuje to samo?

- Czy ta gadka miała mnie zmiękczyć? - Melis zamilkła na moment. - Jeśli chce pani ze mną

dłużej rozmawiać, to nie przez telefon. Zapraszam na wyspę.

- Jak sobie pani może wyobrazić, podróżowanie jest dla nas dość kłopotliwe w tych

okolicznościach. To chyba nie będzie realne.

- W takim razie proszę zapomnieć o rozmowie. Dla mnie to też trudna sytuacja. Nie

obchodzą mnie wasze problemy. Martwię się o Phila. Żeby dalej rozmawiać, muszę was
zobaczyć.

- A jak, u licha, mamy się do pani dostać? Nie mamy swobody ruchu.
- Przyjedźcie na wyspę - powiedziała i rozłączyła się.
- Chce, żebyśmy do niej przyjechali. A mnie się zdaje, że warto się tam pofatygować. Nie

zdradziła, czy Lontana jest z nią, była bardzo ostrożna. Jest jakiś sposób dostania się do niej,
żeby nas po drodze nikt nie złapał?

- To dość ryzykowne.
- Wiem, że to ryzykowne. Myślisz, że jestem idiotką? Powiedz, czy uda nam się to zrobić.
Zastanowił się przez chwilę.
- Z pomocą Galena i Logana mamy szansę przedostać się na tę wyspę. Ale nadal uważam,

że tu, gdzie jesteśmy, będziemy o niebo bezpieczniejsi.

- I będziemy sobie siedzieć w bezpiecznym miejscu, a on w tym czasie wysadzą w

powietrze następną tamę i zabiją więcej ludzi. Załatw nam transport. Jeśli ona wie cokolwiek
i może nam pomóc, to warto zaryzykować. - Zacisnęła usta na moment. - Pamiętasz, co mi
mówiłeś o swoich przeczuciach, o tym, że Runne jest blisko? Właśnie to samo odczuwam w
tej chwili w związku z Z-2 i Z-3. To jest już blisko. Coś się wydarzy, i to niedługo.

- Myślisz, że o tym nie wiem? Ja tylko przedstawiam ci możliwy scenariusz. Może

powinienem pojechać tam sam? - dodał po chwili. - Ty mogłabyś zostać z Galenem i Eleną
i...

- Nie.
Morgan westchnął.
- Tego się spodziewałem. Zadzwonię do Galena.

Biały Dom

- Nic nie jesz. - Andreas uśmiechnął się do Chelsea, siedzącej naprzeciwko niego przy stole

oświetlonym świecami. - Fred będzie niepocieszony i to mnie się dostanie. Uważa, że to
zawsze moja wina, kiedy ty nie masz apetytu.

- Nie dziwi mnie to. Dlaczego i tym razem nie miałoby to być prawdą?
Powoli odłożył widelec i oparł się na krześle.
- Zechcesz wyjaśnić mi tę uwagę?
- Niekoniecznie. - Upiła łyk wina. - Też muszę mieć swoje tajemnice. Czemu mielibyśmy

się sobie ze wszystkiego zwierzać? W końcu jesteśmy małżeństwem zaledwie dekadę albo
coś koło tego.

background image

Była wściekła, kąśliwa i lepiej było zachować ostrożność.
- Chcesz, żebym ci przypomniał, ile dokładnie czasu minęło od naszego ślubu? Potrafię to

obliczyć co do minuty. - Patrzył jej prosto w oczy. - Ponieważ każda minuta z tobą jest dla
mnie najcenniejszym skarbem.

Odwróciła od niego wzrok.
- A niech cię. Dlaczego jesteś tak cholernie szczery? To nie fair.
- Jesteś na mnie zła. Mogę spytać dlaczego?
- Nie spodziewałam się, że tak będzie, kiedy ubiegałeś się o fotel prezydenta. Wiedziałam,

że będzie ciężko i że będę wielokrotnie odsuwana na boczny tor. Ale nie spodziewałam się,
że cały kraj będzie uznawał cię za jakiegoś boga. - Machnęła ręką. - Andreas wyciąga rękę i
na niebie pojawia się błyskawica. Dotyka dziecka i znika głód.

- O co ci chodzi?
- A jak myślisz? - W jej oczach błyszczały łzy. - Jestem śmiertelnie przerażona. Od czasu

jedenastego września zbyt wiele znaczysz dla zbyt wielu ludzi. Dlatego Matanza jest tak
zdeterminowana, żeby cię zabić. Zabijając ciebie, mogą wzniecić rewolucję w całym kraju.

- Jedynym zagrożeniem jest Cordoba. A ja już znam jego metody i potrafię się bronić.
- Ale on się zbliża. Gdyby tak nie było, nie próbowałbyś napuszczać na mnie Nancy

Shepard.

- Słucham?
- Nawet nie próbuj udawać. Doskonale wiesz, o czym mówię. Poprosiłeś ją, żeby

zaproponowała mi jakiś dumy wykład w Pittsburghu w Fundacji na rzecz molestowanych
dzieci. Sądziłeś, że się nie domyśle?

- Nie, ale sądziłem, że może będziesz udawać, że się nie domyślasz.
- Dlaczego?
- Ponieważ tak byłoby lepiej dla nas obojga.
- Nigdzie nie zamierzam jechać. Powiedziałam jej, żeby znalazła sobie kogoś innego.
Andreas pokręcił głową z dezaprobatą.
- Pojedziesz do tego Pittsburgha.
- Nie zostawię cię.
- Pojedziesz. - Uśmiechnął się. - Ponieważ jeśli nie chcesz, to powiem Nancy Shepard, że

rezygnuję z pomocy jej męża. Sam zacznę jeździć po całym kraju. Odwiedzę każde większe
miasto na północnym wschodzie. Będę przemawiał, gdzie się da, na trasie objazdu. Będę się
osobiście witał ze wszystkimi...

- Nie!
- Wybór należy do ciebie. Albo ty, albo ja.
- Tutaj jesteś bezpieczniejszy.
- Nigdzie nie jestem w pełni bezpieczny, Chelsea.
- W porządku, wiem o tym. Jak myślisz, dlaczego nie spierałam się z tobą, kiedy odesłałeś

dzieci? Ale uważam, że tutaj jesteś bezpieczniejszy niż gdziekolwiek indziej. Keller potrafi
zapewnić ci ochronę, jeśli tylko nie wykraczasz poza sferę swojej zwykłej działalności.

- Ty czy ja?
- A niech cię! - Odetchnęła głęboko. Była wściekła i poruszona. - Ja.
- Kochanie, wykonasz doskonałą robotę.
- Tak. - Jej głos zabrzmiał chropowato. - Nie waż się im pozwolić, żeby cię zabili i zrobili z

ciebie męczennika, kiedy mnie tu nie będzie. Wiesz, że w czerni wyglądam upiornie.

Rozdział 12

Między brzegami zatoki była rozciągnięta ogromna sieć, sięgająca półtora metra nad

powierzchnię wody.

- Co teraz zrobimy? - mruknęła Alex. - Przetniemy siatkę?
Morgan pokręcił głową.
- Zaczekamy. - Wyłączył silnik ślizgacza. - Zadzwoniłaś i zostawiłaś jej wiadomość, że

przyjedziemy. Pora na jej ruch.

- To może potrwać. - Jej wzrok zatrzymał się na małym domku zbudowanym z kamieni i

drewna, i przytulonym do skał. Chryste, jak tu pięknie. Błękitna woda, zielone góry,
tropikalna bryza kołysząca drzewami. Wyglądało to jak zdjęcie z katalogu biura podróży. -

background image

Nie widzę żadnych oznak życia. Może powinniśmy krzyknąć albo w jakiś inny sposób dać
znać... O, tam ktoś jest!

Zza domku wyłoniła się kobieta i ruszyła w stronę pomostu. Z tej odległości trudno było z

pewnością powiedzieć, że to kobieta, ale Alex się tego domyślała. Ubrana była w krótkie
spodenki w kolorze khaki i w podkoszulek. Miała bose stopy. Była drobnej budowy, a jej
jasne włosy lśniły tak jak włosy małych dzieci. Ale w sposobie, w jaki się poruszała, czy
wskakiwała do motorówki, nie było niczego dziecinnego. Kiedy skierowała łódź w ich stronę,
z jej sylwetki emanowała siła, kompetencja i zdecydowanie.

Zatrzymała się po drugiej stronie siatki i przyjrzała się im.
Jest oszałamiająca, pomyślała Alex. I nie ma w niej nic z dziecka. Mogła liczyć około

dwudziestu pięciu lat. Miała wielkie ciemne oczy, a na jej niezwykłej twarzy malowała się
delikatność i zuchwałość równocześnie. W zimnym spojrzeniu, którym obrzuciła Alex, z
pewnością dominowała zuchwałość.

- Alex Graham? - zawołała.
Alex skinęła głową.
- Nie wygląda pani jak na zdjęciu, które pokazują w CNN.
- Mam taką nadzieję. Jak rozumiem. Melis Nemid?
Teraz kobieta potaknęła.
- Więc skąd pani wie, jak wyglądam w CNN? Wydawało mi się, że nie ogląda pani

wiadomości.

- Nie oglądam. Ale musiałam się upewnić, że jest pani tym, za kogo się podaje.
- Zadowolona?
- Że pani to Alex Graham, która wpakowała się w tarapaty po samą szyję? Tak. - Spojrzała

podejrzliwie na Morgana. - Ale może obraca się pani w kiepskim towarzystwie.

- Miałabym o wiele większe problemy, gdyby go przy mnie nie było. Można mu zaufać.
- Och, w końcu słyszę coś o zaufaniu - mruknął Morgan.
- Nie ufam żadnemu z was. - Przez chwilę Melis Nemid milczała, a potem wzruszyła

ramionami. - Ale nie mam zbyt dużego wyboru. - Uruchomiła silnik motorówki, powoli pod-
płynęła do siatki i zaczęła ostrożnie przesuwać się wzdłuż niej, aż znalazła punkt oddalony
kilka metrów od miejsca, gdzie zatrzymali się Alex i Morgan. Przechyliła łódź na bok i po
chwili dziesięciometrowy fragment siatki obniżył się do powierzchni wody. - Uruchomcie
motor, a potem wyłączcie go, kiedy będziecie przepływać nad siatką - zawołała.

Morgan postąpił zgodnie ze wskazówkami i po chwili znaleźli się po drugiej stronie. Melis

Nemid zamocowała z powrotem siatkę, naciągając linę, która uniosła ją na poprzednią
wysokość. Potem odwróciła łódź i pospiesznie popłynęła w stronę brzegu.

- Domyślam się, że to znaczy, że mamy płynąć za nią - powiedział Morgan, uruchamiając

silnik. - Najwyraźniej tak. Co za ciepłe powitanie! Można by pomyśleć, że przypłynęliśmy tu
bez zaproszenia.

Melis Nemid już przycumowała motorówkę i ruszyła w stronę domku, kiedy Alex i Morgan

dopłynęli do pomostu. Spojrzała na nich przez ramię.

- Pospieszcie się. Nie mogę spędzić tu całego dnia. Mam sporo rzeczy do zrobienia.
- Proszę o wybaczenie. - Morgan pomógł Alex wysiąść z łodzi. - Nie obrazimy się, jeśli

zacznie pani bez nas.

Obrzuciła ich lodowatym wzrokiem.
- To nie jest zabawne. Ani trochę.
- Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Być może nawet bardziej niż pani. - Alex

spojrzała jej prosto w oczy. - I nie pozwolimy zniechęcić się albo zastraszyć nieuprzejmością
czy złymi manierami. Przyjechaliśmy tu z ważnej przyczyny, a pani najwyraźniej chce
podzielić się z nami jakimiś informacjami, bo inaczej nie wpuściłaby nas do zatoki. Możemy
już z tym skończyć, panno Nemid?

Melis zamrugała powiekami, a potem na jej ustach pojawił się lekki uśmieszek.
- Może i wam ufam... trochę. Przynajmniej nie próbujecie mnie nabrać. Mówcie do mnie

Melis. - Odwróciła się i otworzyła drzwi do domku. - Zapraszam na mrożoną herbatę.

- Wolelibyśmy porozmawiać - powiedział Morgan, kiedy wchodzili za nią do środka. - A

Philip Lontana?

- Będziecie zawiedzeni. Nie mówiłam wcale, że on tu jest. - Poszła do kuchni i otworzyła

lodówkę. - Więc proszę się częstować mrożoną herbatą. Z powrotem do Tobago jest kawał

background image

drogi i do tego upał.

- Dziękuję - powiedziała Alex. Nie zamierzała rezygnować z żadnej możliwości uzyskania

informacji, nawet najmniejszej. - Skoro go tu nie ma, to gdzie jest?

- Gdzieś na Azorach, jak sądzę. - Nalała herbatę i postawiła szklanki na blacie przed

Morganem i Alex. - A może na Wyspach Kanaryjskich? W każdym razie nie można się z nim
skontaktować. Zapomnijcie o tym.

- Nie możemy o tym zapomnieć - powiedział Morgan. - On może wiedzieć coś, co jest nam

potrzebne.

- Nie możecie się z nim zobaczyć - powtórzyła Melis. - Porozmawiajcie ze mną. Kazałam

mu się ukryć na pewien czas. Phil zwykle nie słucha moich rad, ale tym razem było inaczej.
Napędzili mu niezłego strachu w Fairfax.

- Dlaczego?
- A jak sądzicie? Siedział w tym po same uszy. Sądził, że pracuje nad ratowaniem całego

świata, a dowiedział się, że go okłamywano. To cud, że w ogóle wydostał się stamtąd żywy.
Phil całe życie był czysty jak łza.

- Dowiedział się o Arapahoe Junction?
- Nie. Żadne z nas nie wiedziało, że aparatura termiczno-dźwiękowa została gdziekolwiek

użyta. Dopiero wiadomość, którą zostawiliście na poczcie głosowej, nam to uświadomiła.
Phil domyślił się, że jego urządzenie od początku miało służyć celom militarnym, a nie
pozyskiwaniu energii geotermalnej.

- Podobno naukowcy twierdzili, że sejsmografy wykazały trzęsienie ziemi w okolicach tamy

w Arapahoe Junction. Czy mogło ono być wywołane aparaturą Lontany?

- Teoretycznie. - Nagle pokręciła głową. - Nie, tego słowa Phil używa, kiedy nie chce

spojrzeć prawdzie w oczy. Na pewno tak. To urządzenie mogło spowodować trzęsienie ziemi.
Na tyle silne, żeby zburzyć tamę. Nawet nie wiem, ile razy Phil mi powtarzał, jak ostrożnie
musi postępować podczas prób technicznych, które w każdej chwili mogłyby wymknąć się
spod kontroli.

- Najwyraźniej nie był jednak tak ostrożny w Fairfax.
- Przez długi czas był tak bardzo zajęty badaniami, że nie zwracał uwagi na to, co działo się

wokół niego. Po pewnym czasie zaczął stopniowo tracić zaufanie do Betwortha, Powersa i
innych ludzi, którzy przyjeżdżali od czasu do czasu do fabryki. Pewnej nocy, trzy miesiące
temu, zabrał swoje notatki, zniszczył prototypy, które stworzył w Fairfax, i uciekł.

- Dziwi mnie, że mu pozwolili.
- Był sprytniejszy, niż sądzili. Phil jest trochę ekscentryczny i wielu ludzi się na to nabiera.

Postrzegają go jako typowego, nieobecnego myślami profesora. Błyskotliwego, ale
oderwanego od rzeczywistości. W pewnym sensie mają rację. Phil zawsze zatraca się w
swoim świecie.

- Założę się, że ty tego nie robisz. Dlaczego nie powstrzymałaś go przed wyjazdem do

Betwortha?

- To jego życie. Nie chcę się narzucać z... - Wzruszyła ramionami. - Nie przyznał mi się.

Wiedział, że nie pochwalę tego, więc zniknął bez słowa. To nie było znowu takie nietypowe.
Phil często wypływał na wyprawy poszukiwawcze beze mnie. Potem pojawiał się
podekscytowany lub załamany i zostawał ze mną aż do następnego razu, do kolejnej
wyprawy. Nie miałam pojęcia, gdzie jest, dopóki do mnie nie zadzwonił i nie powiedział, że
chce się ze mną spotkać w Nassau, i poprosił mnie, żebym przygotowała jego szkuner „Last
Home”.

- W takim razie czemu tu jesteś?
- Nie zostawiłam go na lodzie - powiedziała Melis obronnym tonem. - Nigdy nie

zostawiłabym Phila bez pomocy.

- Musimy się z nim zobaczyć.
- Nie. On już jest poza tą sprawą. Kazałam mu trzymać się z daleka do czasu, aż go

powiadomię, że jest już bezpiecznie. Jeśli będzie musiał, to potrafi pozostać na morzu przez
całe lata. - Zacisnęła usta. - I być może będzie musiał tak zrobić. Wszystko przez tych
sukinsynów. Jeśli go nie zabiją, to go wrobią, prawda?

- Prawdopodobnie tak - przyznał Morgan. - Ale obstawiałbym to pierwsze.
- Nie dopuszczę do tego. Jak wam się wydaje, dlaczego tu jesteście? Nie mogę ufać

rządowi. Betworth ma za duże wpływy. Warn również nie mogę w pełni ufać, ale wy też

background image

jesteście w tarapatach i chcecie szybko działać, żeby dopaść Betwortha i go wykończyć.
Prawda?

- Tak.
- Nie mogę was skontaktować z Philem, ale macie mnie. Zmusiłam Phila, żeby mi

opowiedział o wszystkim, co się wydarzyło w Fairfax, na wypadek gdyby coś mu się stało.
Co chcecie wiedzieć?

- Co to jest Z-2 i Z-3? - spytał Morgan.
Patrzyła na niego, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.
- W porządku. Spróbujmy więc inaczej. Kiedy prowadzono eksperymenty, czy skupiano się

szczególnie na jakichś obszarach?

- Góry Skaliste. Obszar kopalni węglowych w Zachodniej Wirginii. Podmorskie kanały

wodne w pobliżu Baltimore.

- Podmorskie?
- Tak. Phil właśnie takimi się najbardziej interesował. Zawsze intrygowały go zjawiska

podmorskie.

- Góry Skaliste - powtórzyła Alex. - Arapahoe Junction...
- Nie wiedział nic o tym - zapewniła szybko Melis. - Mówię wam, że jego praca to były

wyłącznie eksperymenty naukowe. On by nigdy nie skrzywdził...

- Już dobrze. Wiemy. - Morgan uniósł dłoń, żeby powstrzymać jej potok słów. - Gdzie

znajdują się te kopalnie węgla w Zachodniej Wirginii?

- Phil tego nie wiedział. Gdzieś na południu stanu, tak myślał. Kazali mu przygotować

bardzo dokładne obliczenia matematyczne dla tego obszaru. - Skrzywiła usta. - Myślał, że to
cudownie, że skupili się na tak biednym regionie, żeby od siego zacząć stosowanie energii
geotermalnej.

- Jasne. Betworth ma złote serce. A co z tymi kanałami wodnymi w pobliżu Baltimore?
- Porzucili prace nad nimi w połowie wstępnych pomiarów.
- Dlaczego? Nie nadawały się?
- Phil twierdził, że z trzech lokalizacji te kanały były najbardziej obiecujące. Ale Betworth

powiedział, że nie będą dobre, że nie uda im się osiągnąć efektu, na jaki liczył. Powiedział
Powersowi, że będą musieli skontaktować się z człowiekiem o nazwisku Morales, ponieważ
potrzebują większej skuteczności.

- A co konkretnie mieli na myśli?
- Phil nie miał pojęcia. Ale im dłużej w tym tkwił, tym bardziej go wkurzała cała operacja.

Niestety nie na tyle, żeby porzucić pracę. Przestał się wykłócać i skoncentrował się na
Zachodniej Wirginii.

- A oni wezwali Moralesa?
- Tak. Phil widział go parę razy w fabryce, zanim zostali sobie przedstawieni. Twierdził, że

Morales nie zachowywał się jak naukowiec, ale to nie był jego interes. Nie musiał z nim
pracować. Morales przez większość czasu chodził z Powersem i Betworthem.

- Morales pojawiał się tam często?
- Tak, ale przyjeżdżał i wyjeżdżał. Był kimś w rodzaju dojeżdżającego konsultanta.
- Można by to tak określić - mruknął pod nosem Morgan.
- Tak czy siak, Morales najwyraźniej przejął kierownictwo nad operacją w Baltimore, co się

nie spodobało Philowi. Według niego to nie miało żadnego sensu. Phil nie chciał, żeby
ktokolwiek przejmował jego aparaturę, a Betworth wyraźnie dążył do przekazania
Moralesowi ukochanego projektu Phila.

- Więc Phil się wycofał?
- Nie. Wtedy jeszcze nie. Nadal był zainteresowany badaniami, a po pewnym czasie

Betworth jakby stracił zaufanie do Moralesa, bo ten po paru miesiącach przestał się pojawi w
fabryce.

- I w ten sposób Lontana znów stał się numerem jeden.
- Widzę, że zaczynacie to rozumieć. Nie chodziło tylko o zazdrość zawodową. Phil był

zaniepokojony faktem, że coraz więcej mówiło się o efekcie trzęsienia ziemi czy erupcji wul-
kanu, a mniej o pozyskiwaniu energii z zasobów termicznych ziemi. Phil ma swoją dumę, ale
mocno zaangażował się w ten projekt i nie chciał, żeby jego praca poszła na marne.

- W jaki sposób udało im się przeprowadzić ten sabotaż w Arapahoe Junction bez udziału

Phila?

background image

- Nie wiem. Powiedział, że zabrał ze sobą wszystkie prototypy oprócz jednego, który był u

Betwortha w Waszyngtonie. Wydawało mu się, że bez obliczeń matematycznych, których
przedstawienia im odmówił, nie będą mieli pożytku z tej aparatury.

- Najwyraźniej mimo to wypróbowali sprzęt w Arapahoe Junction - zauważył Morgan. -

Powers powiedział, że nie poszło im dobrze. Że stracili Lontanę i dlatego akcja się nie
powiodła.

- Co się nie powiodło? - spytała Alex. - Przecież zniszczyli tamę w Arapahoe Junction.
- A skąd niby Phil miał to wiedzieć? - Melis wytrwale broniła przybranego ojca. - Nie miał

pojęcia, w jaki sposób te sukinsyny zamierzają użyć jego aparatu dźwiękowego.

- I nigdy nie słyszał o Z-2 i Z-3?
- Nie.
- Żadnych wzmianek o miejscach lub datach?
Melis zamyśliła się, marszcząc czoło.
- Żadnych miejsc oprócz tych, o których już wam powiedziałam. Ale Phil mówił, że

naciskali na niego, żeby szybciej pracował. Betworth miał wyznaczony termin, do którego
musieli odnieść sukces, żeby móc przedstawić go w Kongresie.

- Jaki to termin?
- Dwunasty listopada.
Dziś jest ósmy listopada, uświadomiła sobie Alex i poczuła zimny dreszcz na plecach.
- Dzień rozpoczęcia operacji? - zastanowił się Morgan.
- Ale stracili Lontanę - wtrąciła się Alex. - Może zmienili plany?
- Albo nie. - Morgan zwrócił się do Melis. - Muszę dowiedzieć się czegoś więcej na temat

przyczyn obecności Moralesa w Fairfax. Czy Lontana mówił o nim coś jeszcze?

- Tylko tyle, że go nie lubił. Ale Phil jest bardzo ambitny i nie polubiłby nikogo, kto

odebrałby mu jego ukochany projekt. - Wyraźnie coś sobie jeszcze przypomniała. - Mówił
też, że obiło mu się o uszy coś o walizce.

- A mogło chodzić o aktówkę? - spytała Alex. - Morgan wspomniał, że Morales miał przy

sobie aktówkę tej nocy, kiedy go widział.

Melis spojrzała na Morgana.
- Widziałeś Moralesa? Spotkałeś się z nim?
- To było bardzo krótkie spotkanie. Alex ma rację, że miał wtedy przy sobie aktówkę, a nie

walizkę.

- Sądzę, że to mogła być aktówka. Phil bywa czasem mało precyzyjny w odniesieniu do

spraw spoza swojej dziedziny. - Melis wzruszyła ramionami. - Spytam go, kiedy będę z nim
rozmawiać. - Spojrzała na zegarek. - Czy to już wszystko? Pora, żebym podała Susie
lekarstwo.

- Chyba że jeszcze coś sobie przypominasz.
Melis pokręciła głową.
- Albo pozwolisz nam porozmawiać z Lontana. - Morgan nie dawał za wygraną.
- Już mówiłam, że nikt nie może się skontaktować z Philem.
Alex uśmiechnęła się.
- Chronisz go.
- Ktoś musi się o niego troszczyć. To dobry człowiek. Nie jego wina, że wydaje mu się, że

wszyscy są tak samo dobrymi ludźmi jak on.

- To brzmi dość znajomo - stwierdził Morgan. - Zdaje mi się, że znam kogoś jeszcze, kto

jest podobnie skażony.

Melis spojrzała pytająco na Alex.
- Chodzi o ciebie? W takim razie współczuję ci. Znacznie mniej byś cierpiała, gdybyś nie

ufała tak ludziom.

- Jestem przekonany, że tobie to nie grozi - odezwał się Morgan. - Możemy już iść?

Obserwowałem cię i wydaje mi się, że uda mi się opuścić siatkę na zatoce.

- Jeśli nie zabierzesz się do odczepiania jej we właściwej kolejności, to porazi cię solidny

prąd. Popłynę z wami i was wypuszczę. - Otworzyła lodówkę i wyjęła jakieś zawiniątko. -
Ale najpierw zadbam o Susie. - Przeszła przez pokój i otworzyła przesuwane szklane drzwi,
żeby wyjść na lanai

. - Zajmie mi to pięć minut.

- Wolelibyśmy się przyłączyć - powiedział Morgan. - Nie znaczy to, że ci nie ufamy. W

pełni rozumiemy twoje postępowanie.

background image

- Chodźcie. Nie mam nic przeciwko temu. - Przeszła przez lanai i skręciła za dom.
Poszli za nią i zastali ją siedzącą już na krawędzi pomostu, który wychodził w morze. Bose

stopy zwisały jej do wody, w ręku trzymała paczuszkę z lodówki.

- Zachowujcie się cicho. Zwykle nie jest płochliwa, ale ostatnio chorowała. Susie! -

zawołała podniesionym głosem.

Żadnego odzewu.
- Susie! Nie bądź dzieckiem. To lekarstwo z twoją ulubioną rybą.
Półtora metra od pomostu pojawiła się szara głowa i usłyszeli wysoki pisk.
- Nie ciebie wołałam, Pete, ty obżartuchu. Przyprowadź tu Susie.
- Galen wspominał nam, że pracujesz z delfinami - odezwała się Alex.
- Ja nie pracuję, tylko tyram - odparła Melis. - A te niewdzięczne stworzenia nawet nie chcą

przypłynąć, kiedy je wołam. Susie!

Dwa jasne nosy wyłoniły się spod wody pół metra przed Melis.
- No, najwyższy czas. - Wzięła część ryby i rzuciła ją mniejszemu delfinowi. Zwierzę

złapało i przełknęło. - Dobra dziewczynka. - Rzuciła drugą część drugiemu delfinowi. -
Dzięki, Pete.

Obydwa delfiny podpłynęły bliżej i zaczęły czule ocierać się o jej bose stopy, wydając przy

tym radosne odgłosy.

Melis pogłaskała samicę po głowie.
- Też cię kocham - szepnęła. - Ale musisz brać lekarstwo, kochana. Nie chowaj się przede

mną, dobrze?

Delfin pisnął, kiwając głową i zniknął pod wodą.
Melis westchnęła.
- Tak, jasne. Pete, miej ją na oku.
Drugi delfin pomknął za samicą.
Melis patrzyła za nimi z czułością i troską. Jej sposób bycia różnił się zasadniczo od

twardego, szorstkiego i obronnego zachowania, jakie zaprezentowała wobec Alex i Morgana.

- Co dolega Susie? - spytała Alex.
- Ma pasożyty w przewodzie pokarmowym. Na szczęście nic poważnego, czego nie dałoby

się wyleczyć. - Melis wstała z pomostu. - Jeśli tylko uda mi się zmusić ją do przyjmowania
lekarstwa. Nie lubi go. Maskowałam jego smak już na wiele różnych sposobów, ale i tak,
kiedy ją wołam, to w połowie przypadków nie chce wcale do mnie przypłynąć.

- To co wtedy robisz?
- Zakładam akwalung i płynę jej szukać. - Melis przeszła obok nich i skierowała się do

domu. - Jak tylko skontaktuję się z Philem, zadzwonię do was i przekażę, jeśli coś mu się
przypomni. - Spojrzała przez ramię i przybrała na powrót lodowaty ton. - Pomogłam wam. A
teraz wracajcie do swoich spraw i zróbcie coś, żeby Phil był bezpieczny.

- Gdyby chodziło ci tylko o Lontanę, nigdy byś do mnie nie oddzwoniła - stwierdziła Alex.

- Wierzę, że masz świadomość, że jeszcze wielu innych ludzi jest zagrożonych. Ten świat jest
wielki. Melis.

- Nie mój świat. - Wskoczyła do motorówki. - Mój świat jest tutaj. - Uruchomiła silnik. -

Popłynę pierwsza i obniżę siatkę.

- Jesteś zupełnie sama na tej wyspie? - spytał Morgan. - To dość ryzykowne. Dziwię się, że

Betworth nie wysłał tu paru swoich ludzi.

- Wysłał. Dwie łodzie pełne dupków. Potraktowałam ich prądem.
- Prądem?
- Mówiłam wam, że Phil jest bardzo pomysłowy. Siatka jest pod napięciem, takim, które

odstrasza rekiny i inne drapieżniki morskie. Ale ja mogę je zwiększyć. - Uśmiechnęła się
szyderczo. - Mówiłam im, że Phila tu nie ma, a oni nadal próbowali przeciąć siatkę, bo chcieli
się przekonać na własne oczy. Po tym, jak kilku z nich dosłownie się usmażyło, uznali, że
jednak mówię prawdę. Przez parę tygodni widywałam kogoś w oddali, kto obserwował mój
dom przez lornetkę, ale ostatnio już nie.

- Mogą tu jeszcze wrócić.
- Niech próbują. Tak jak zauważyliście, ta wyspa jest niedostępna.
- Od strony morza.
- Jest tak gęsto porośnięta drzewami i tropikalną roślinnością, że nie ma gdzie posadzić

helikoptera. Poza tym natychmiast wiedziałabym, że się zbliżają, a jestem uzbrojona. Mogę

background image

ich odpowiednio powitać. - Odwróciła wzrok w stronę siatki na zatoce.

Alex obserwowała Melis płynącą z powrotem do domku na Wyspie. Powierzchnia wody

falowała i migotała w słońcu, a jej sylwetka rozpływała się w złotej poświacie.

- Piękna...
- Rzeczywiście, to piękna kobieta.
- Nie miałam na myśli... Oczywiście, że ona jest piękna. Ale ja myślałam o wyspie, morzu i

delfinach. Ciekawa jestem, jak by to było tak mieszkać na wyspie i odizolować się od wszyst-
kich i wszystkiego, tak jak ona to zrobiła.

- Nie udało jej się odizolować od nas. Musiała nas do siebie dopuścić. Musi sprowadzać z

zewnątrz lekarstwa dla delfinów, więc na pewno ma kogoś, kto jej pomaga kontaktować się
ze światem.

- Ale to już jej wybór.
- Gdyby ludzie Betwortha nie mieli pewności, że Lontana odpłynął na morze swoim

szkunerem, prawdopodobnie musiałaby się zmagać ze znacznie groźniejszą ekipą. I w takiej
sytuacji nie miałaby wielkiego wyboru. Koncepcja bezludnej wyspy jest miła, ale rzadko się
sprawdza. Nie można się całkiem odciąć od cywilizacji albo od emocji.

- Chciałabym jednak kiedyś tego spróbować.
Pokręcił głową.
- To nie dla ciebie. Jesteś za bardzo uzależniona od szybkiego tempa życia. Po miesiącu już

byś chciała z powrotem nadstawiać karku w Strefie Gazy, albo przekopywać się przez jakieś
rumowiska z Sarą i jej psem.

- Ale ty byś mógł się tak odciąć. Potrafiłbyś trzymać się na uboczu życia i obserwować

mijający czas.

- Jasne, że bym potrafił. - Spojrzał na nią, a jego usta zacisnęły się w wąską linię. - Różnimy

się od siebie, Alex. Właśnie to próbuję ci cały czas uświadomić.

Odwróciła szybko wzrok i spojrzała na wyspę, żeby ukryć, jak bardzo ją to zabolało.
- Melis i Lontanę musi łączyć naprawdę dziwny stosunek. To raczej ona wygląda na

troskliwego rodzica. Pewnie zostawia ją tu samą, na tym bezludziu, na długie miesiące.

- Ja bym się tam o nią nie martwił. Ona nie jest typem ofiary.
- Nie powiedziałam, że się martwię. Po prostu nie podoba mi się, że ktokolwiek żyje sam w

takiej izolacji. - Skrzywiła się. - Nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele, prawda? Jedynie o tych
kopalniach węgla. Ile ich może być w Zachodniej Wirginii?

- Nie wiem, ale lepiej, żebyśmy się szybko tego dowiedzieli - odparł ponuro Morgan.
Alex także czuła, że muszą się spieszyć. Wyglądało na to, że zrobili maleńki krok naprzód,

ale czas nieubłaganie uciekał.

- Czuję się, jakbym układała puzzle, ale brakuje mi połowy klocków.
- Stopniowo udaje nam się odnajdywać brakujące puzzle. Wiemy już, że Betworth zatrudnił

początkowo Lontanę, ponieważ sądził, że zna niezawodny sposób na osiągnięcie swoich
celów bez wpadki. Najwyraźniej jednak pojawiły się jakieś powody, dla których uznał, że
aparatura dźwiękowa nie sprawdzi się w ostatnim projekcie w Baltimore. Więc ściągnął do
współpracy Moralesa, żeby ten zagwarantował powodzenie operacji, na wypadek gdyby
technologia Lontany się nie sprawdziła.

- A kiedy już uzyskali od Moralesa to, czego chcieli, wezwali ciebie, żebyś sprzątnął gościa,

żeby ten nie mógł ich wydać - kontynuowała Alex. - A kiedy Lontana uciekł na pełne morze i
zburzył ich scenariusz, musieli się cofnąć i oprzeć swoje działania na planie Moralesa.

- Widzisz, robimy jednak jakieś postępy.
- Tak, jakieś. Nie wiemy dlaczego, kiedy i gdzie. Na dziennikarstwie uczono mnie, że

odpowiedzi na te trzy pytania są podstawą budowania każdej historii.

- Na razie wiemy tylko kto. Betworth. Reszta jakoś się poukłada.
Miała nadzieję, że poukłada się na czas.
- Sądzisz, że Lontana jest tak niewinny, jak ona uważa?
- Możliwe. Wycofał się jeszcze przed Arapahoe Junction. Czy coś podejrzewał?

Niewykluczone. Ale Betworth wyraźnie uważa, że Lontana nie ma zbyt wielu ważnych
informacji, inaczej nigdy nie pozwoliłby mu wyjechać żywym z Fairfax. - Morgan
zmarszczył czoło w namyśle. - To, co mnie zastanawia, to udział Moralesa w projekcie
dotyczącym Baltimore. Logicznie rozumując, to powinno być nasze Z-3. Ale plany z aktówki

background image

Moralesa wyglądały bardziej na wieżowiec niż coś znajdującego się pod wodą. A Morales
robił w biznesie narkotykowym i handlu bronią. Betworth nie zaufałby mu na tyle, żeby
dopuścić go w jakikolwiek sposób do tej aparatury dźwiękowo-termicznej. Morales musiał
mieć inną robotę do wykonania w Baltimore.

- Jaką?
- Nie wiem, a on nam tego nie powie. Ale może ktoś inny. Handlarze bronią zwykle nie

pracują w pojedynkę. Transakcje są zbyt skomplikowane i wymagają większej liczby ludzi.
Mają więc partnerów albo przynajmniej kontakty.

- Morales miał kontakty?
- Nie przeprowadziłem żadnego głębszego dochodzenia przed zlikwidowaniem Moralesa.

To miała być prosta robota. Bez żadnych komplikacji. - Morgan wyciągnął telefon z kieszeni.
- Powiedziałem Galenowi, żeby poszukał czegoś o Moralesie, ale może czas go nieco
pogonić. - Kiedy Galen odebrał telefon, zrelacjonował mu, czego się dowiedzieli od Melis
Nemid. - Wydaje mi się, że odnalezienie kopalni jest teraz priorytetem. Ale nie podobają mi
się te informacje o Moralesie. Nie zdawałem sobie sprawy, że był tak bardzo zaangażowany
w cały projekt. Być może te jego plany to tylko czubek góry lodowej.

- W takim razie postaram się odnaleźć resztę tej góry - odpowiedział Galen. - Załatwiliśmy

wam transport z Tobago, ale nie musicie wracać do kraju. Chyba lepiej by było, gdybyście
zostali za granicą. Byłoby bezpieczniej. Albo mógłbyś zostawić tam Alex.

- Nie ma mowy. Już z nią o tym rozmawiałem, nie mogłaby zamieszkać sama na jednej z

tych wysp. Więc raczej wspólnie wybierzemy się w tę podróż. - Rozłączył się i zwrócił do
niej. - Chociaż osobiście uważam, że Galen ma rację i byłabyś bezpieczniejsza tutaj, w tym
raju. Poza tym tu jest dużo piękniej niż w tamtej chatce w Zachodniej Wirginii.

- To już nie potrwa długo.
- Ale rozumiem, że odpowiedź brzmi „nie”?
Spojrzała za siebie na wyspę, która już niemal zniknęła z pola widzenia. Zmęczona ucieczką

i walką, pomyślała z tęsknotą o spokojnym miejscu, w którym by wypoczęła i wyleczyła
wszystkie rany. Pomysł był piękny, ale niestety nie do zaakceptowania.

- Odpowiedź brzmi „nie”.

Galen oddzwonił, kiedy dojeżdżali zakurzoną drogą na prywatne lotnisko w Tobago.
- Znalazłem Ala Leary’ego.
- Gdzie jest?
- W Gwatemali.
- Co takiego?
- Wyjechał z Waszyngtonu dwa dni temu, a my śledziliśmy go aż do Gwatemali. Jest teraz

w małej miejscowości na południe od stolicy. Zatrzymał się w hotelu Rio, kryjówce Matanzy.
Jedna z dziwek Juana Cordoby tam mieszka i Leary korzysta z jej gościnności.

Morgan czuł na sobie spojrzenie Alex, więc postarał się, żeby jego twarz pozostała

nieporuszona.

- Jesteś tego pewien?
- Nie mam wątpliwości. I nie wydaje mi się, żeby Leary pojechał tam łapać przestępców.

Gdyby tak było, już dawno by nie żył. Według mnie to śmierdząca sprawa. Pojedziesz za
nim?

- Tak.
- Potrzebujesz transportu?
- Oczywiście.
- Nie chcesz teraz o tym rozmawiać, prawda? - domyślił się Galen. - Zadzwoń do mnie, jak

tylko będziesz mógł. Umówię Marco Salazara, żeby odebrał cię na lotnisku w Gwatemali.
Postara ci się pomóc, ale to będzie twoja własna akcja. Całe miasto znajduje się praktycznie
w rękach Matanzy. - Zamilkł na moment. - A do tego sam Leary jest dość arogancki.
Zaskakująco łatwo było go znaleźć. Bądź ostrożny.

- Wiesz, że będę. - Rozłączył się.
- Co się stało? - spytała Alex.
- Logan nadal jest w Waszyngtonie, ale niczego się nie dowiedział. Żadnych innych wieści.

- Schował telefon. - Jest i lotnisko. Mam nadzieję, że wiatr nieco ucichnie, bo ten samolocik
nie wygląda mi na taki, który wytrzyma mocne bujanie.

background image

Don Garver, pilot, który przywiózł ich z Miami, uśmiechnął się do nich szeroko, otwierając

drzwi na pokład.

- Mieliście dobrą podróż? Nie będzie już tak gorąco, ale lot może być nieco męczący.
- To może nie powinniśmy lecieć? - zaniepokoiła się Alex.
- Nie. Nie narażałbym takiej ślicznej kobiety. - Wrócił do kokpitu. - Ale niestety nie mogę

obiecać, że nie będzie drobnych turbulencji, przy których żołądek może trochę podskakiwać.

- Przeżyjemy to. - Morgan pomógł Alex wejść do samolotu i usiąść w fotelu. - Po to są pasy

bezpieczeństwa.

- Mów za siebie - burknęła Alex. - Ja nie lubię latać w taką pogodę.
- Obiecuję, że nawet nie poczujesz, jak minie cały lot - Morgan uśmiechnął się. - Zaufaj mi.
- O, to jakaś nowość. - Odwzajemniła uśmiech. - Ostatnio próbowałeś mnie przekonać, że

nie można ci ufać.

Nachylił się do niej i czule położył dłoń na jej szyi.
- Nikt nie mówił, że jestem konsekwentny.
- Dobrze, bo ufam... - Jej oczy rozszerzyły się. - Co ty... - Opadła nieprzytomna na

siedzenie.

- Nie będziesz już miała do mnie zaufania, kiedy się obudzisz. Śpij dobrze. - Pocałował ją w

czoło i odwrócił się do Garvera, który patrzył na niego zaskoczony. - Zawieź ją do Miami i
nie pozwól jej wysiąść z samolotu, dopóki Galen po nią nie przyjedzie.

- Co jej zrobiłeś? Ogłuszyłeś ją?
- Coś w tym stylu. A kiedy się obudzi, będzie wściekła jak cholera. Na twoim miejscu

wolałbym już mieć za sobą te turbulencje, kiedy będziesz musiał się z nią użerać. - Morgan
odwrócił się do wyjścia. - Powiedz jej, że to było konieczne. Nie miałem wyboru. Galen jej
wszystko wytłumaczy.

Biały Dom

- Panie prezydencie, musimy porozmawiać - zawołał Keller.
- Nie teraz. Jestem już spóźniony. - Andreas szedł szybkim krokiem przez korytarz. -

Miałem być na odsłonięciu tego pomnika w Pentagonie już dziesięć... - Zatrzymał się, widząc
minę Kellera. - Boże, co się stało?

- Plummock Falls. Mamy wiadomość, że... był wypadek.
- Mówiłeś, że to się więcej nie powtórzy - wybuchnął Andreas. - Mówiłeś, że nie ma

zagrożenia.

- Bo takie zapewnienia otrzymałem zarówno od FBI, jak i CIA.
- Zapewnienia. Boże, jestem już tym wszystkim zmęczony. Czy ktoś ucierpiał?
- Ucieszy pana wiadomość, że dzięki pana decyzjom, nasi ludzie nie...
- Czy ktoś został ranny?
- Niestety eksplozja wywołała wstrząsy w najbliższym otoczeniu i zasypało trzydziestu

czterech górników. Nie wiemy, czy są jeszcze jakieś ofiary śmiertelne.

- Trzydziestu czterech... - Prezydentowi zrobiło się słabo i zdał sobie sprawę z tego, że

przerażenie musi być widoczne na jego twarzy. Musiał na chwilę zaszyć się w jakimś mniej
publicznym miejscu. Jest prezydentem, nie wolno mu okazywać strachu, przerażenia ani tym
bardziej bezradności. Jest symbolem. Boże, to też go strasznie męczyło.

Cóż, trudno. Taki urząd piastował. Pociągnął Kellera za sobą, wchodząc do Zielonego

Pokoju.

- A teraz mów mi, co się wydarzyło.

Miami na Florydzie

- Co się stało? - Alex patrzyła na Galena, który pomagał jej wysiąść z samolotu. - Gdzie jest

Morgan? Chyba go zabiję!

- Nie dziwię ci się. - Galen wziął od niej torbę i zaprowadził do samochodu zaparkowanego

przy hangarze na prywatnym lotnisku. - Ale ja jestem niewinny. Nie uprzedził mnie o tym, że
zamierza się ciebie pozbyć. Zadzwonił do mnie, kiedy twój samolot już wystartował.

background image

- Ale spodziewałeś się tego, prawda? Co mu powiedziałeś, kiedy do niego dzwoniłeś?
- Że Al Leary zadaje się w Gwatemali z Cordobą, przywódcą Matanzy.
- Leary... - Musiała się chwilę zastanowić, zanim ułożyła sobie wszystko w głowie. - To

agent CIA, który wysłał Morgana do Korei Północnej.

- I zorganizował usunięcie Moralesa. Morgan poprosił mnie, żebym zlokalizował

Leary’ego.

I nie wspomniał jej o tym ani jednym słowem. Była wściekła, sfrustrowana i... zwyczajnie

przerażona.

- Pojechał dopaść Leary’ego?
- Tak podejrzewam.
- Doskonale wiesz, że on tam pojechał - powiedziała drżącym głosem. - Morgan myśli, że

dowie się czegoś od Leary’ego i nie obchodzi go, że ten sukinsyn jest tam w towarzystwie
tych szurniętych rzeźników i morderców i... - Musiała przerwać, żeby się opanować. - Nie
chciał, żebym z nim pojechała, bo uważa, że byłabym dla niego przeszkodą. Nie jestem taka
tępa. Nigdy bym nie... - Wzięła głęboki oddech. - Powiedział, że do mnie zadzwoni, ale
bardziej prawdopodobne, że zatelefonuje do ciebie. Na pewno nie będziesz próbował
obwiniać go, więc chociaż daj mi znać, kiedy się z tobą skontaktuje. Nie chcę już żadnych
tajemnic.

- W porządku. Wcale nie zamierzałem się z tobą spierać, zwłaszcza że jesteś już nieźle

zirytowana. - Otworzył przed nią drzwi samochodu. - A tymczasem obiecałem Morganowi,
że zabiorę cię do siebie do domu do czasu, aż...

- Nie ma mowy. Twoja żona jest w ciąży. Nie zamierzam ściągać jej na głowę dodatkowych

problemów. Wystarczą jej własne. Możesz mnie ulokować w tej chacie w Prescott, gdzie
zaczekam na jakieś informacje... - Przerwała, bo zadzwonił telefon Galena.

Morgan?
Galen zaprzeczył ruchem głowy, jakby odpowiadał na jej niewypowiedziane pytanie i

odezwał się do słuchawki.

Alex była tak mocno zawiedziona, że musiała się odwrócić, żeby ukryć swoje uczucia. A

czego się spodziewała? Morgan mógł jeszcze wcale nie dotrzeć do Gwatemali.

Galen cicho zaklął, więc spojrzała na niego. Był ponury. Bardzo ponury.
- Co się dzieje? - spytała, kiedy skończył rozmowę. - To była twoja żona?
- Tak. Ale z nią wszystko w porządku. Była tylko ciekawa, czy słyszałem o Plummock

Falls.

- O czym?
- To kopalnia węgla na południe od Huntington w Zachodniej Wirginii. Wybuchł tam gaz i

zasypało trzydziestu czterech górników.

Alex zamarła.
- Nie - szepnęła.
- Też tak myślę.
- To Z-2?
- Może tylko zbieg okoliczności?
- Nie sądzę. - Trzydziestu czterech górników uwięzionych w ciemnościach pod ziemią. -

Jakie są szanse na wydostanie ich żywych?

- To zależy od tego, jak bardzo zostały naruszone stropy i cała konstrukcja kopalni, oraz na

ile czasu starczy im powietrza.

- Powinniśmy byli szybciej działać. Trzeba było dowiedzieć się, gdzie miało dojść do

kolejnej katastrofy.

- Ale jak? Dopiero co dowiedzieliście się o tym, że kolejnym celem może być kopalnia.

Myślisz, że jesteś jasnowidzką?

- Raczej nie. - Alex zrobiło się głupio. Myślała tylko o tych ludziach przysypanych w

kopalni. - Dlaczego? Dlaczego ktoś miałby to robić?

Galen w milczeniu pokręcił głową.
- Galen, ja muszę to wiedzieć. Nie byłeś w Arapahoe Junction. Ci wszyscy ludzie... tylu

zginęło. To nie może się powtórzyć... - Zacisnęła usta, żeby powstrzymać drżenie. - Nie
pozwolę na to. To się musi wreszcie skończyć.

Galen położył jej dłoń na ramieniu.
- Pojedź ze mną do domu. Rozmawiałem z Eleną. Nie ma nic przeciwko temu.

background image

- Nie. Jadę do Plummock Falls.
- To nie jest dobry pomysł. Jeśli doszło tam do sabotażu, to zjadą się przedstawiciele

wszystkich służb. A już udało nam się ustalić, że niektórzy ze stróżów prawa nie są tak
czyści, jak powinni. Prawdopodobnie będą na ciebie czekać.

- Nic mnie to nie obchodzi - żachnęła się. - Jadę. Nawet jeśli będzie trzeba, żebym przeszła

operację plastyczną, żeby mnie nikt nie rozpoznał. Muszę tam być.

Przez chwilę przyglądał się jej, a potem skinął głową.
- W porządku. Rób, co ci każę, a znajdziemy sposób, żebyś się tam znalazła. Zadzwonię do

Logana i poproszę go o pomoc. - Uśmiechnął się. - Może tym razem obejdzie się bez operacji
plastycznej. Możesz nadal używać tych samych gadżetów do charakteryzacji. Szkoda byłoby
zmieniać skalpelem taką twarz.

Rozdział 13

Plummock Falls... W porządku, tu nie chodzi o określenie miejsca, tylko początek

rozdziału.

Runne patrzył w zamyśleniu na zdjęcia z wypadku w kopalni nadawane w CNN. Betworth

dobrze się spisał. Na żadnym kanale nikt nie wspomniał o jakichkolwiek podejrzeniach. Byli
przekonani, że wypadek został wywołany wybuchem gazu. Jacyś przedstawiciele organizacji
ochrony środowiska wygłaszali tyrady pełne frazesów, ale wyraźnie nie mieli żadnego tropu.
Jedyne, co wiedzieli, to...

Psy!
Wyprostował się podekscytowany, kiedy kamera telewizyjna uchwyciła w kadr ratowników

z psami, stojących przy wejściu do kopalni. Na to właśnie czekał. Przez większość swego
dorosłego życia Graham pracowała ramię w ramię z ratownikami i ich psami. Nawet jeśli
tylko podejrzewała, że Plummock Falls mogło być Z-2, to wątpił, żeby zrezygnowała z
przyjazdu na miejsce zdarzenia, żeby pomóc.

Poza tym Runne już się postarał, żeby znaleźć sposób na zwabienie Alex Graham na

miejsce katastrofy.

- Jak to jesteś w Plummock Falls? - wykrzyknął Logan do słuchawki. - Na miłość boską,

Sara, jeszcze nie jesteś gotowa, żeby wrócić do pracy. Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie
przed wyjazdem?

- Dzwonię teraz - odparła Sara. - I nie masz prawa narzekać na brak informacji z mojej

strony. Nadal nie dowiedziałam się od ciebie, gdzie jest Alex.

- Jest bezpieczna.
- Jasne. Posłuchaj, nie dzwonię, żeby się z tobą kłócić. Mam robotę i wygląda to dość podle.

Nadal nie dopuszczają nas do szybu kopalni. Za dużo gruzów i zbyt wiele ścian wymaga
podparcia.

- Więc tym bardziej nie powinnaś się tam zbliżać. Twoja ekipa nie powinna była prosić cię

o udział w akcji.

- To nie ja tu jestem gwiazdą. Miejscowy oddział służb ratowniczych wystosował do

zarządu specjalną prośbę o przysłanie Monty’ego.

- Co?
- No wiesz, Monty ma najlepszego nosa wśród psów w ekipie ratunkowej.
- Tak. - Ale Loganowi nie spodobała się ta specjalna prośba. Nie w tych okolicznościach. -

Posłuchaj, Saro, zostań tam, gdzie jesteś, ale niech zawsze ktoś przy tobie będzie. Nawet na
minutę nie możesz być sama.

Po drugiej stronie zapadła cisza.
- O czym ty mówisz? - spytała po chwili.
- Mówię o tym, że nie chcę, żebyście ty czy Monty zostali oddzieleni od grupy nawet na

chwilę. - Przerwał. - A jeśli otrzymasz telefon od Alex, nie idź na spotkanie z nią. Właśnie mi
powiedziała, że nie będzie się z tobą kontaktować.

- A co będzie, jeśli zmieni zdanie?
- Nie idź na spotkanie z nią - powtórzył z naciskiem Logan.
- John, co się dzieje?
- Cholera, po prostu chciałbym, żebyś wróciła do domu. - Ale wiedział, że ona tego nie

background image

zrobi i że trzeba ją ostrzec. - Nie mamy pewności, że Plummock Falls był wypadkiem.

Usłyszał, jak gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Kolejne Arapahoe Junction?
- Możliwe. W każdym razie musimy być bardzo ostrożni.
- A to skurwysyny!
- No właśnie. Wrócisz do domu?
- Nie.
- W takim razie czy będziesz ostrożna?
- Na tyle ostrożna, na ile mi Monty pozwoli. Musimy wydostać tych górników. - Chwilę

milczała. - Powiedz mi dlaczego? To się musi wreszcie skończyć, John.

- Pracuję nad tym. Podobnie jak twoja przyjaciółka, Alex. A ty zajmij się swoją pracą.

Zadzwonię do ciebie jutro. Kocham cię.

- Też cię kocham.
Logan wyłączył telefon i usiadł, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Chryste, to za duży

zbieg okoliczności, żeby ktoś specjalnie wzywał Monty’ego do tej akcji. Gdzie jechał Monty,
tam jechała Sara. Jeśli to pułapka, to mógł ją zastawić tylko jeden cwany bydlak.

Znowu sięgnął po telefon i wystukał numer do Alex Graham, którą Galen umieścił w

przyczepie mieszkalnej pod Huntington.

- Sara i Monty są na miejscu zdarzenia - powiedziała Alex do Galena, kiedy skończyła

rozmowę telefoniczną z Loganem. - Logan właśnie dzwoni do miejscowego oddziału służb
ratowniczych, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś specjalnie prosił o ich przyjazd.
Podejrzewa, że mogli zostać tam ściągnięci w charakterze przynęty.

- To możliwe. Betworth i jego ludzie nie mają pewności co do tego, jak dużo wiesz, ale

zdają sobie sprawę, że Morgan widział plany Moralesa. Ta katastrofa jest tego samego
rodzaju co Arapahoe Junction. - Przerwał i spojrzał jej w oczy. - Jesteś pewna, że nie chcesz
wracać ze mną do domu? Co tutaj możesz robić? Nie możesz pomagać w odgruzowywaniu,
jak przy tamie.

- Nie wiem, ale jestem tu, gdzie toczy się akcja. Nie byłabym w stanie niczego zrobić,

siedząc i trzymając twoją żonę za rękę.

Galen zaśmiał się.
- Nawet nie wiesz, jak zabawnie to zabrzmiało. - Wstał. - Ale mam polecenie od Eleny,

żeby ulokować cię blisko, jeśli odmówisz przyjazdu do nas. Nigdy nie sprzeciwiam się życze-
niom damy. Czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?

- Nie, dziękuję. Wieczorem będę pracować na komputerze.
- Nad czym konkretnie? Jakieś poszukiwania?
- Nie. Zamierzam przeanalizować ostatnie słowa Powersa, jedno po drugim. Jestem już

zmęczona wczytywaniem się w nie, ale Bóg jeden raczy wiedzieć, czy nagle nie odkryję w
nich czegoś, co dotąd mi umykało. - Zacisnęła usta. - Spróbuję znaleźć odpowiedzi na
pytania: gdzie, kiedy i dlaczego.

Ekran komputera robił się szary i niewyraźny.
Alex potarła oczy i ponownie spróbowała skupić wzrok. Powinna przerwać i zdrzemnąć się

przez chwilę. W tym stanie z pewnością niczego mądrego nie wymyśli.

Przez całą noc ślęczała nad słowami Powersa i rozkładała każde zdanie na części, a potem

składała je z powrotem. Wymyśliła co najmniej kilka możliwych wyjaśnień dla każdego
słowa, które wypowiedział. Żadne z nich nie miało sensu.

A może miały sens, tylko że była zbyt zmęczona, żeby to wyłapać. Może Morgan ma więcej

szczęścia w znalezieniu odpowiedzi.

Instynktownie uciekała od tego rodzaju myśli. Starała się nie myśleć o Morganie albo o

tym, że nie zadzwonił ani do niej, ani do Galena.

Może był zbyt zajęty? Może znalazł się w sytuacji, w której niebezpiecznie byłoby...
Do diabła, gnojek powinien był zadzwonić! Czy nie wie, co jej w ten sposób robi? Kiedy

tylko wróci, już ona mu...

Jeśli wróci.
Wróci. Musi wrócić.
Przestać o nim myśleć. Skupić się na tym piekielnym ekranie komputera.

background image

- Kettle? - powtórzyła Alex. - Co to, u licha, mogło znaczyć? - Może nic nie znaczyło. Może

to majaczenie umierającego człowieka?

Ale powiedział, że Z-2 jest w Zachodniej Wirginii, i to okazało się prawdą. Nie kłamał też,

mówiąc o Lontanie.

Powiedział też, że Z-2 nie jest ważne. Jeśli to nie było takie ważne, to czemu zasypali tych

nieszczęsnych górników?

Zadzwonił telefon.
Morgan?
Poderwała się na równe nogi.
- Halo?
- Jakieś postępy? - spytał Galen.
Poczuła rozczarowanie. Starała się jednak nie dać tego po sobie poznać.
- Na razie żadnych. Miałeś jakieś wieści od Morgana?
- Nie, ale dzwonił Salazar. Powiedział, że Morgan działa zgodnie ze swoim planem i jutro

wieczorem zamierza skontaktować się z Learym.

- Skontaktować się?
- Może niezupełnie tego słowa użył. Powiedział, że Morgan to kawał twardego skurczybyka

i wolałby nie znaleźć się na miejscu Leary’ego.

Przynajmniej wiedziała, że Morgan nadal żyje. Powinna być za to wdzięczna.
- Wydaje mi się, że nie z tego powodu zadzwoniłeś do mnie w środku nocy.
- Nie. Chciałem cię ostrzec. Logan sprawdził już to specjalne wezwanie dla Monty’ego.

Było fałszywe.

Nie zdziwiło jej to.
- Czyli tak, jak ostrzegał Sarę. Pewnie zadzwonił do niej zaraz po tym, jak potwierdziły się

jego podejrzenia. - Potarła dłonią kark. - A teraz, jeśli pozwolisz, postaram się zastanowić,
dlaczego Z-2 było nieważne. Dlaczego było... - Skoczyła na równe nogi. - Mój Boże.

- Alex? - odezwał się Galen.
- Rozłącz się, Galen. Muszę zadzwonić do Logana.
- Co się dzieje?
- Oddzwonię do ciebie. - Rozłączyła się i wystukała numer Logana. Ściskała mocno telefon,

a jej dłoń była lodowato zimna. Słuchała sygnału i niecierpliwie czekała na głos Logana.

Proszę, odbierz. John, na miłość boską, odbierz telefon!

Morgan zadzwonił do niej następnego ranka o szóstej.
- Przyszło mi do głowy, że możesz zrobić coś głupiego tylko dlatego, że jesteś na mnie zła.

Więc postanowiłem pozwolić ci, żebyś sobie ulżyła.

Słodki Jezu, jednak żyje. Alex zrobiło się słabo i jednocześnie poczuła ulgę.
- A ty nadal jesteś przekonany, że będę reagować jak idiotka? - odezwała się zaczepnie. -

Czy kiedykolwiek tak robiłam?

- Trafiony.
- Ale to nie znaczy, że nie skorzystam z możliwości nawrzucania ci, kiedy już się zgłosiłeś

na ochotnika. Ty łajdaku, jak śmiałeś mnie okłamać?

- Nie mogłem zabrać cię ze sobą.
- Więc zabawiłeś się w Jamesa Bonda i ogłuszyłeś mnie jakimś tajemniczym ciosem?
- Właściwie to był tybetański cios, którego nauczyłem się od mnicha, który...
- Mało mnie to interesuje. To był błąd i zapłacisz mi za to. - Wzięła głęboki oddech. - Kiedy

tylko znajdę wolną chwilę, bo na razie jestem zajęta kombinowaniem, gdzie może być to
cholerne Kettle.

- Kettle?
- Pamiętasz, jak Powers mówił o tym na samym końcu? To musi być jakaś nazwa

topograficzna. Poprosiłam Logana, żeby postarał się porozmawiać o tym z prezydentem. On
może wiedzieć. Ale Logan nie może się do niego dostać. A komu innemu można zaufać, jeśli
to właśnie FBI i CIA próbują kopać dołki pod...

- Spokojnie. Dlaczego prezydent miałby coś na ten temat wiedzieć?
- Schrony. On na pewno wie o schronach.
- O schronach?
- Pamiętasz, jak Powers powiedział: „To wszystko są ssschr...” i nie dokończył, tylko jakoś

background image

tak zacharczał. Myśleliśmy, że on dalej chciał mówić, że to nieważne, że to wszystko jakieś
bzdury. Ale on przerwał z bólu, a chciał powiedzieć „schrony”. To wszystko są schrony.
Arapahoe Junction, Plummock Falls i to miejsce nazywane Kettle. - Przerwała i oblizała
wargi. - Po jedenastym września wyszło na jaw, że istnieją schrony, które mają zapewnić
możliwość dalszej pracy amerykańskiemu rządowi, na wypadek gdyby Waszyngton znalazł
się w bezpośrednim zagrożeniu. Pierwsze tego typu projekty zrodziły się w czasach
zagrożenia nuklearnego, dlatego te schrony czy bunkry są konstrukcjami podziemnymi.

- Przypominam sobie, że słyszałem coś o takim kompleksie w Greenbrier. Ale to chyba był

pomysł, który zarzucono już parę lat temu.

- Ale pomysł schronów nie został wcale zarzucony. Kiedy na konferencji prasowej

rzeczniczka rządu została przyparta do muru, niechętnie przyznała, że jest więcej niż jeden
taki bunkier. Żaden urzędnik rządowy nie powie więcej, bo to ściśle tajne. Później pojawił się
w prasie wywiad z anonimowym urzędnikiem niższej rangi, który opowiedział o tym, jak co
miesiąc personel rządowy jest przenoszony do schronów i nie wolno im powiedzieć, nawet
najbliższej rodzinie, dokąd są wywożeni. Mogą się kontaktować jedynie za pośrednictwem
numeru 800. Schrony są stale utrzymywane przez co najmniej pięćdziesięcioosobowy
personel, ale najczęściej do ich obsługi deleguje się pracowników niższej rangi. Na ile im
wiadomo, to wszystko działa w ramach wolontariatu. Jedynie jeden członek gabinetu rządu
pracuje tam bez przerwy.

- Po co trzy schrony?
- Może jest ich nawet więcej. Ale nie sądzę. Potrzebują jednego w pobliżu Zachodniego

Wybrzeża, na wypadek gdyby prezydent przebywał w tej części kraju w czasie ataku. Jeden
w Zachodniej Wirginii, która jest blisko Waszyngtonu, ale nie za blisko. I kolejny... Nie
wiem, może w Baltimore? Te kanały wodne, o których wspomniała Melis, znajdują się w
pobliżu Baltimore.

- A Baltimore jest praktycznie tuż obok Waszyngtonu. Eksperymenty z podmorskimi

kanałami wodnymi mogłyby mieć bezpośredni wpływ na Waszyngton.

- O Boże.
- Ale Betworth potrzebował mocniejszego uderzenia, więc skontaktował się z Moralesem. -

Morgan zastanowił się nad czymś. - A co mógł mu dać Morales w tej kwestii?

Alex aż bała się zgadywać.
- Mam nadzieję, że ty się tego dowiesz. Dziś wieczorem spotykasz się z Learym?
- Jeśli mi się poszczęści. Mam jeszcze wiele innych pytań do niego w sprawie tych

schronów. Będzie ostro. Bardzo ostro.

- Może więc powinieneś zadzwonić do mnie przed spotkaniem?
- Nie, wolę się nie rozpraszać. Muszę się przygotować na najgorsze. Zadzwonię do ciebie,

jak już skończę z Learym.

Powoli odłożyła telefon, chociaż wcale nie chciała się roztaczać. Może nie powinna była

atakować? Co będzie, jeśli już nigdy go nie zobaczy...?

Nie. Powinna była go ochrzanić. Źle postąpił. Był na tyle uczciwy, żeby to sobie

uświadomić, i spodziewał się od niej...

Dobry Boże, tak bardzo jej go brakowało.
Nie myśleć o tym. Lepiej skupić się na tym cholernym Kettle. Pomyśleć o schronach i

dlaczego zostały zniszczone.

Mocniejsze uderzenie...
Chryste.

- Sprawdzałem twoje schrony, Alex - powiedział Logan. - Nikt w Kongresie nie chciał o

tym ze mną rozmawiać, ale udało mi się znaleźć jedno tajne źródło informacji. Kiedy gość się
zorientował, że już wiem o istnieniu schronów i tylko potrzebuję poparcia tej teorii, wreszcie
puścił parę z ust. Bunkier był nie w Arapahoe Junction, ale po drugiej stronie tamy. Czyli
tam, gdzie poleciałaś robić zdjęcia.

- Powers mówił, że spieprzyli akcję. Nie mieli odpowiedniej technologii. - Westchnęła z

goryczą. - Wysadzili tamę i pogrzebali całe miasteczko. Brak mi słów, żeby nazwać to, co
zrobili. Ci wszyscy ludzie...

- Mój kontakt nic nie wiedział o żadnym z pozostałych schronów. Poza tym, że wszystkie

znajdują się pod ziemią. Według niego bunkier w Plummock Falls praktycznie sąsiaduje z

background image

kopalnią. Wybór lokalizacji wymagał, żeby miejsce było dość zaludnione, żeby kongresmeni
mogli przyjeżdżać i wyjeżdżać, nie zwracając na siebie uwagi.

- A Plummock Falls to całkiem spore miasto górnicze.
- Więc wysadzili bunkier i przy okazji kopalnię.
- Jakieś wieści o Z-3?
- Nie. Wygląda na to, że każdy wie o swoim bunkrze, do którego jest przydzielony, ale nic o

pozostałych. Z punktu widzenia bezpieczeństwa to jest nawet sensowne. Wybacz, będę
węszył dalej.

- Już i tak trochę się dowiedziałeś. Przynajmniej jedno się wyjaśniło.
- Nie tylko jedno. Sara do mnie zadzwoniła i powiedziała, że zlokalizowali górników.
- Żywych?
- Przynajmniej niektórzy żyją. Słychać było stukanie.
- Dzięki Bogu. A udało ci się dotrzeć do Andreasa?
- Jeszcze nie. Ostatnio ochrona wokół niego jest nie do forsowania. Ale będę próbował.

Dzwonił do ciebie Morgan?

- Od rana nie miałam od niego telefonu. Powiedział, że zadzwoni, kiedy będzie mógł.
- Daj mi znać, jak to zrobi.
- Dobrze. - Jeśli to zrobi... Zaczynała się już zastanawiać, czy... Przestań o tym myśleć.

Przestań gdybać - nakazała sobie. Musi wierzyć w to, że Morgan się z nią skontaktuje wtedy,
kiedy będzie mógł. On ma swoją robotę do wykonania, a ona swoją.

Spojrzała na otwarty atlas leżący na stoliku przed nią.
Kettle...

Gwatemala City

Morgan pociągnął duży łyk burbona, wpatrując się w telewizor wiszący nad barem.

Wiadomości z Plummock Falls.

Kamery pokazywały twarze ludzi zgromadzonych przed ogrodzeniem, przy wejściu do

kopalni. Ból, niedowierzanie, strach i nadzieja.

- To straszne - powiedział barman, kręcąc głową. - Ale przynajmniej niektórych z nich

uratują. Umrzeć pogrzebanym żywcem to najgorszy koszmar.

- Tak. - Morgan oderwał wzrok od telewizora. To nie był odpowiedni moment, żeby się

dekoncentrować. Cieszył się, że Alex jest na tyle zajęta szukaniem lokalizacji Z-3, że nie
wpadła na pomysł, żeby pojawić się przed kopalnią. Zwrócił się do Marco Salazara: - Jesteś
pewien, że Leary przyjdzie sam?

- Na pewno nie pojawi się w towarzystwie nikogo z Matanzy - Salazar wzruszył ramionami.

- Cordoba nie akceptuje gejów. Ten bar to miejsce spotkań homoseksualistów z całej
Gwatemala City. Leary był tu wczoraj i wyszedł do domu z kimś, kogo tu poznał.
Prawdopodobnie wróci tu dziś. Nie zrobił na mnie wrażenia osoby szczególnie wiernej.

- Bo nie jest. Pamiętam, jak przez parę tygodni byliśmy w San Francisco. Zaliczył

praktycznie wszystkie lokale w mieście. - Morgan wstał ze stołka. - Pora, żebym się usunął z
widoku. Wracam do mojego stolika w rogu. Kiedy Leary przyjdzie, daj mi znać.

Salazar skinął głową, nie odrywając wzroku od telewizora i górników, których

wydobywano z kopalni.

Dziesięć minut później do baru wszedł Al Leary.
Morgan nie musiał czekać na sygnał od Salazara, żeby wiedzieć, że Leary pojawił się w

lokalu. Wkroczył do środka z dumnie wypiętą piersią i natychmiast zaczął rozmowę z bar-
manem.

Wyszedł na polowanie, pomyślał Morgan. Widział go w akcji w wielu miastach na świecie i

wszędzie Leary działał według tego samego schematu. Najpierw kontakt z barmanem,
któremu dawał do zrozumienia, że jest wolny, a potem uderzanie do najatrakcyjniejszego
faceta w lokalu.

Zauważył, że Leary wybrał sobie Salazara. Pewnie dlatego, że Salazar to przystojny typ

latynoski. Leary szczerzył zęby w uśmiechu i silił się na szarmanckie gesty, kiedy siadał obok
niego przy barze.

Po kwadransie Morgan wstał od stolika i ruszył do toalety w końcu lokalu. Nikogo w niej

background image

nie było, ale nigdy nie wiadomo, jak długo to potrwa. Uchylił drzwi na salę, żeby widzieć
mężczyzn przy barze.

No dalej, Salazar! Zaczynaj nasze przedstawienie.
Salazar jakby go usłyszał, zszedł ze stołka barowego i dotykając ramienia Leary’ego,

powiedział mu coś na ucho. Obaj ruszyli w kierunku toalety.

- To dobry towar - powiedział Salazar, otwierając drzwi do łazienki. - Daje niezłego kopa,

ale nie wpływa na...

Morgan rzucił się od tyłu na Leary’ego i zacisnął ramię na jego szyi, pociągając go za sobą.
Leary próbował krzyczeć, ale tylko zarzęził, chwytając spazmatycznie powietrze.
- Wychodzimy - powiedział mu do ucha Morgan. - Wyjdziemy tylnym wyjściem, a potem

wsiądziemy do samochodu w uliczce. Kiedy będziemy opuszczać toaletę, będę cię obej-
mował, a dłoń czule oprę na twojej szyi. Jeśli nie będziesz się odpowiednio mile zachowywał,
to przestanę być dla ciebie czuły i uderzeniem shuto w kark zabiję cię na miejscu. To nastąpi
tak szybko, że nawet się nie spostrzeżesz. Już widziałeś kiedyś, jak to robiłem.

Leary miał szeroko otwarte z przerażenia oczy i próbował coś wykrztusić.
- Salazar, idź uruchomić samochód. - Morgan rozluźnił uścisk wokół szyi Leary’ego. - Za

chwilę do ciebie dołączymy.

- Morgan - powiedział ochrypłym głosem Leary. - Nie zabijaj mnie. To nie była moja...
- Spokojnie, kolego. To nie pora i miejsce. - Objął go ramieniem. - A teraz chodźmy.

Salazar zorganizował dla nas miejsce na małą pogawędkę.

Rozdział 14

10 listopada, godz. 20.45

Danley twierdzi, że jesteś już na pozycji - powiedział Betworth do Runne’ego.
- Oczywiście. W końcu dobiliśmy targu.
- Zameldowałeś się w Z-3 zeszłej nocy, ale od tamtej pory nikt cię nie widział.
- Gdyby mnie ktokolwiek widział, to nie mógłbym wykonać swojej roboty, prawda?
- Chcę, żebyś jutro też złożył raport Danleyowi. Muszę mieć pewność, że jesteś gotowy. To

nie znaczy, że ci nie ufam.

- Załatw helikopter, żeby był gotowy do zabrania mnie stamtąd, a ja zajmę się resztą.
- Zamelduj się jutro Danleyowi, bo inaczej nie będzie helikoptera.
- Nie blefuj. Tak samo jak i mnie zależy ci, żeby mnie stamtąd zabrać. Kiedy dostanę

Morgana?

- Nadal go nie namierzyliśmy. Kto wie? Może wpadniesz na niego w Kettle? - Betworth

rozłączył się.

A może nie wpadnę, pomyślał Runne. Nadal to kobieta była pewniejszym celem. Czuł się

zawiedziony, że Graham nie pojawiła się w kopalni. Czas uciekał. Przez ostatnich kilka dni
jeździł w tę i z powrotem między kopalnią a Z-3, żeby uspokoić Betwortha i Danleya, ale
teraz zostały już tylko dwa dni.

Jeśli zamierzał stworzyć okazję do złapania Morgana, to powinien do tego zaangażować

większe siły.

Sięgnął po telefon.

Godzina 21.05

Gdzie, do cholery, jest to Kettle? Alex tak usilnie wpatrywała się w atlas północno-

wschodniej części Stanów Zjednoczonych, że myślała, że oślepnie. Żadnych nazw na tym
obszarze, które w jakimkolwiek stopniu mogłyby pasować. Żadnych jezior, gór, które
mogłyby...

Pieprzyć to.
Zadzwonił telefon.
- Alex, tu Sara. - Przyjaciółka terkotała jak karabin maszynowy. - Mam tylko minutę na

rozmowę, bo nie mam pewności, czy nie znalazł jakiejś metody, żeby namierzyć rozmowę.
Do diabła, nawet nie wiem, jak udało mu się zdobyć mój numer. Musiał podejść kogoś w
głównym dowództwie ratowników.

- On?

background image

- Jakiś facet, który nazywa się Runne Shin. Powiedział, że prawdopodobnie będziesz

wiedziała, kim jest.

Alex zadrżała.
- O tak.
- Posłuchaj, nie zamierzałam wcale do ciebie dzwonić, ale zdecydowałam, że nie mam

prawa zachowywać dla siebie tej informacji. Na twoim miejscu nie chciałabym trwać w nie-
wiedzy.

- W niewiedzy?
- Powiedział, że wydarzy się następna katastrofa, o wiele gorsza od Plummock Falls, jeśli ty

tego nie powstrzymasz. Kazał mi przekazać ci, że on nie dba o plany Betwortha. Jemu zależy
tylko na Morganie.

- A jak ja mam niby powstrzymać tę kolejną katastrofę? - spytała wstrząśnięta Alex
- Powiedział, żebyś do niego zadzwoniła, i dał mi swój numer. - Sara podyktowała numer i

na chwilę zamilkła. - A teraz, kiedy już przekazałam ci wiadomość od psychopaty, dam ci
radę. Nie bądź głupia. Nie możesz zostać pociągnięta do odpowiedzialności za działania tego
łajdaka. Trzymaj się od niego z daleka.

- To może być dość trudne.
- Kończę. Nie chcę więcej ryzykować. Ale zadzwonię do Johna i powiem mu o tym

Runnem Shinie.

- On już o nim wie.
- Ale nie wie, że ten łotr szykuje się na ciebie - powiedziała ponuro Sara i rozłączyła się.
Sara ma rację. Alex byłaby głupia, gdyby nie zdawała sobie sprawy z tego, że Runne zrobi

wszystko, żeby ściągnąć Morgana.

Jednocześnie, jeśli nie zadzwoni teraz do Runne’ego, to pozbawi się możliwości

powstrzymania kolejnej tragedii i być może, znalezienia rozwiązania dla tej chorej sytuacji.
Wpatrywała się w numer, który zanotowała na marginesie atlasu.

Ale Morgana nie dostanie. Ona nie ma zamiaru go sprzedać.
Tyle że Runne wcale nie musi tego wiedzieć. Szybko wystukała numer, który dostała od

Sary.

- Jaka katastrofa? - spytała krótko, kiedy się odezwał.
- Alex Graham? Bardzo chciałem cię poznać, od kiedy dowiedziałem się, że zbliżyłaś się

mocno z naszym wspólnym znajomym. Jestem pewien, że Morgan opowiedział ci o mnie.

- Owszem.
- Tak myślałem. Musicie być w bardzo zażyłych stosunkach.
- To nie twój interes.
- Znam Morgana na tyle, żeby wiedzieć, że nie zostałby przy tobie ani na chwilę, gdyby go

coś z tobą nie łączyło. I powiem szczerze, że czuję się zawiedziony. Po tym, jak zabił mojego
ojca, zacząłem studiować jego akta i coraz bardziej podziwiałem jego chłodną osobowość.
Zamierzałem oprzeć mój styl życia na jego wzorcu, kiedy już poderżnę mu gardło. Ale teraz
nie jestem już tego taki pewien. Zepsułaś jego wizerunek.

- Wielka szkoda. Gdzie jest Kettle?
Zachichotał.
- Całkiem sporo już wiesz. Zaimponowałaś mi.
- To Z-3, prawda? Co ma się tam wydarzyć?
- A jak myślisz?
- Kolejne Arapahoe Junction?
- Nic tak katastroficznego. Morgan i ja nie mamy w zwyczaju angażować się w masowe

morderstwa. Oszczędzamy się na specjalne zadania. Ale podejrzewam, że ty uznasz to
konkretne zlecenie za prawdziwą katastrofę.

- Nie powiesz mi, co to będzie?
- Powiem ci, gdzie to nastąpi. No, może niezupełnie ci powiem. Zabiorę cię tam dziś w

nocy.

- Widziałam, co zrobiłeś żonie Powersa. Myślisz, że ci zaufam?
- Oczywiście, że nie. Ale jesteś tego typu kobietą, która nie potrafi oprzeć się pokusie

ratowania cierpiących. Sama już znajdziesz jakiś sposób na uciszenie swoich obaw, żeby
tylko to zrobić.

- A ty wykorzystasz mnie, żeby dopaść Morgana?

background image

- Jeśli się uda. Dam mu większe szanse, niż on dał mojemu ojcu. W pobliżu Kettle jest

dwustu akrowy las i góry. Dam mu trochę czasu, zanim ruszę jego tropem. To przypomni
stare dobre czasy i będzie znacznie bardziej satysfakcjonujące niż szybkie zadanie śmierci.
Zbyt długo czekałem na ten moment, żeby dokonać dzieła w pośpiechu. - Znowu się zaśmiał.
- I jestem pewien, że będziesz próbowała wykorzystać mnie, żeby uratować Morgana i cel,
który mam zlikwidować za dwa dni.

- Gdzie jesteś?
- Bardzo blisko Plummock Falls. Ale za dwie godziny wyjeżdżam, więc daj mi znać. -

Rozłączył się.

Jezu.
Nie może tego zrobić. Nie może przecież dać zrobić z siebie przynęty w pułapce

zastawionej na Morgana.

Zaczęła trząść się ze strachu.
Prawdziwa katastrofa...
Słodki Jezu...

Gwatemala City

- Wyjaśnijmy to sobie, Leary. Potrzebuję odpowiedzi na konkretne pytania - powiedział

Morgan. - gdzie, kiedy i dlaczego.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparł Leary i nerwowo oblizał wargi. - Zostałem tu

przysłany w tajemnicy. Całe zamieszanie w Białym Domu to robota Matanzy, więc Danley
przysłał mnie tutaj, żebym udawał zdrajcę, który... - Leary wygiął się z bólu, kiedy Morgan
nacisnął nerw na jego szyi. - Mówię ci, że nic nie wiem...

- Wiesz. - Głos Morgana był wyprany z emocji. - I powiesz mi wszystko. To tylko kwestia

tego czy przed, czy po. Pamiętasz tego bydlaka z Al Kaidy, którego mieliśmy znaleźć w In-
diach? Był bardzo uzdolniony. Nikt tak nie torturuje jak fanatycy. Przypominasz sobie, jak
wyglądał jego zakładnik, kiedy wydostał się z niewoli?

- Tak.
- A pamiętasz, co ja zrobiłem, kiedy wyśledziłem tego sukinsyna i go dopadłem?
Leary z trudem przełknął ślinę.
- Tak.
- Wtedy byłem bardzo wkurzony, ale to nic w porównaniu z tym, jaki jestem teraz zły.

Dociera to do ciebie?

- Nie uda ci się z tego wymigać. Cordoba zaangażuje cała Matanzę, żeby mnie odnaleźć.

Jestem dla nich cenny.

- Nie, jeśli Salazar załatwi, żeby doszło do nich, że wyjechałeś na weekend za miasto ze

swoją najnowszą zdobyczą.

- Skontaktuję się z Danleyem. A Danley przyśle... - Wrzasnął, kiedy Morgan znowu

nacisnął czuły punkt. - Niech cię szlag trafi. Mówiłem im, że trzeba cię było zabić zaraz po
Fairfax. Ale ten dupek Danley nie chciał ryzykować podejrzeń, które mogłyby paść na Firmę.
- Leary znowu krzyknął z bólu. - Pieprz się. Nie będę gadał.

- Wyśpiewasz mi wszystko - powiedział spokojnie Morgan. - Wierz mi, Leary, zrobisz to.

Godzina 22.15

Alex wyjechała trzydzieści mil na południe od Huntington, zanim zadzwoniła do

Runne’ego.

- Pomyślałam, że pora z tym skończyć, i zdecydowałam, że pozwolę ci popilotować się do

Z-3.

- Mówiłem, że cię tam zawiozę, a nie popilotuję.
- Ale to by znaczyło, że mam się oddać całkowicie w twoje ręce. Musiałabym być głupia,

żeby w ogóle brać to pod uwagę. Czy będę w stanie rozpoznać to miejsce jako Kettle, kiedy
je zobaczę?

- Oczywiście.
- W takim razie, kiedy się tam znajdziemy, ja odjadę, a ty spróbujesz mnie złapać. Jeśli ci

background image

się uda, będziesz miał swoją przynętę na Morgana. Wiem, że to na nim najbardziej ci zależy,
ale ja mogę okazać się nie tak łatwym celem, jak to sobie wyobrażasz. Jestem na stacji
benzynowej na skrzyżowaniu autostrad numer 5 i 22. Jakim samochodem jedziesz?

- Ciemną toyotą 4 Runner.
- A zatem, kiedy się zbliżysz, wyjadę ze stacji i udam się za tobą. Jestem pewna, że

poradzisz sobie ze sprawdzeniem, czy oprócz mnie nikt nie będzie za tobą jechał. Ale mam
przy sobie broń i jeśli spróbujesz zwieść mnie na złą drogę, dosłownie i w przenośni, nie
zawaham się przed strzałem.

- Czyli masz większe szanse. Dlaczego miałbym przystać na taki układ?
- Ponieważ nie jestem profesjonalistką. Nie wiem, jak się poluje i zabija ludzi. Morgan

powiedział mi, że jesteś w tym ekspertem. Nie sądzisz, że kiedy dojedziemy do Kettle,
będziesz mógł odwrócić role, mając do czynienia z taką amatorką jak ja?

- Tak, to prawda. Z pewnością tak będzie.
Poczuła dreszcz, słysząc w jego głosie pewność.
- A kiedy już mnie złapiesz, myślisz, że uda ci się zmusić mnie, żebym zadzwoniła do

Morgana i błagała go, żeby przyjechał?

- To nie zabierze zbyt dużo czasu.
- W takim razie spróbuj mnie złapać.
- Jest jeden problem. Mam tylko jeden dzień na schwytanie Morgana, bo później muszę się

zająć innym zleceniem. Ta mała gierka z tobą zabiera mi czas.

- Ale przecież jesteś taki pewny, że schwytasz mnie w mgnieniu oka. A poza tym mówiłeś,

że dopadniecie Morgana jest dla ciebie najważniejszą sprawą.

Runne milczał.
- A co zamierzasz w ten sposób osiągnąć? - spytał po namyśle.
- Mam nadzieję, że uda mi się ciebie zabić.
Zaśmiał się głośno.
- Zwierzyna łowna polująca na myśliwego?
- Albo przynajmniej mam nadzieję utrzymać się przy życiu na tyle długo, żeby Morgan miał

szansę zabicia ciebie.

- To już odrobinę bardziej prawdopodobne.
- Zadzwonię do Morgana, kiedy dotrzemy do Kettle, i powiem mu, gdzie to jest. On nikomu

nie powtórzy, bo będzie się obawiał, że mnie zabijesz. - Przerwała na moment. - Przyjedzie
mi na ratunek. Czy nie tego właśnie pragniesz?

- Tak, to bardzo kuszące. - Zastanowił się przez chwilę. - Pod jednym warunkiem. Daj mi

numer telefonu do Morgana, żebym to ja mógł się z nim skontaktować. To ja do niego
zadzwonię z Kettle i powiem mu, gdzie ma się zjawić. A ty zadzwoń teraz do Morgana i
powiedz mu, jak się bardzo dla niego poświęcasz. I nie myśl, że jestem na tyle głupi, żeby nie
przewidzieć, że twój samochód może być na podsłuchu, by można było cię namierzyć. Jest
takie proste urządzenie, które wykrywa tego rodzaju sygnał, i zamierzam go użyć.

- Nie miałam czasu, żeby zorganizować coś tak wymyślnego.
- W takim razie chcę widzieć, jak wyjeżdżając ze stacji benzynowej, wyrzucasz przez okno

samochodu telefon i broń, o której wspomniałaś. Nie zamierzam ryzykować, że zadzwonisz
do kogoś innego i podasz lokalizację Z-3. Przyjrzę się, czy to, co wyrzucasz, to na pewno
telefon i broń. Jeśli nie będzie broni, zniknę i będziesz sobie musiała sama poszukać Z-3.

Bez telefonu. Bez broni. Jeśli to zrobi, będzie całkowicie odizolowana od świata i

bezbronna, bez możliwości wezwania pomocy.

Nie ma się jednak o co spierać. To tylko jeszcze jeden czynnik zagrożenia w sytuacji, która i

tak jest w zasadzie czystym samobójstwem.

- Zadzwonię teraz do Morgana. - Rozłączyła się i wzięła głęboki oddech, zanim wystukała

numer.

Bez odpowiedzi.
Wreszcie odezwała się jego poczta głosowa.
Nie! Do cholery!
Wyłączyła telefon i kompletnie załamana, oparła głowę o kierownicę.
Chwileczkę. Trzeba zachować spokój. Dziś wieczorem Morgan miał się spotkać z Learym.

Z pewnością nie chciał, żeby mu przeszkadzano. W końcu odsłucha nagranie z poczty
głosowej.

background image

Tylko że wtedy może już być za późno.
Spróbowała jeszcze raz.
Znowu poczta głosowa.
- Morgan, tu Alex. - Opanowała drżenie głosu. - Musisz mnie bardzo uważnie wysłuchać.

Nie mam zbyt wiele czasu...

Godzina 23.05

Morgan odsłuchał swoją pocztę głosową w drodze na lotnisko.
- Morgan, tu Alex. Musisz mnie bardzo uważnie wysłuchać. Nie mam zbyt wiele czasu.
Zamarł. Pierwszych paru minut wiadomości słuchał z dłońmi zaciśniętymi tak mocno na

kierownicy, że aż mu zbielały kostki.

- Wątpię, żeby udało mi się go zabić. Nie będę miała broni. Jeśli jest tak dobry, jak mówiłeś,

pewnie mi się nie uda. Do diabła, nawet gdyby nie był dobry, to i tak miałabym problemy.
Więc wygląda na to, że muszę starać się jak najdłużej mu uciekać i liczyć na to, że tobie uda
się tu dotrzeć na czas. To nie będzie łatwe. On jest dużo sprawniejszy ode mnie. Ale postaram
się zrobić, co w mojej mocy. I jeśli nie przyjedziesz na czas, znajdę jakiś inny sposób, żeby
sobie poradzić. - Zrobiła krótką przerwę. - I nie przeklinaj mnie za to, że wciągnęłam nas w
ten bajzel. Musiałam to zrobić. To, co powiedział mi o pracy, w jakiej się obaj
specjalizujecie, nagle mi coś uświadomiło. Boże, gdybym nie była tak skupiona na
znalezieniu Z-3 i zapobiegnięciu kolejnej katastrofie, może bym się zastanowiła nad tym,
dlaczego ktoś miałby niszczyć rządowe schrony. Runne zamierza zabić Andreasa. To
prezydent jest jego celem. Ściągnęli tu Runne’ego, żeby wykonał to zlecenie w zamian za
pomoc w znalezieniu ciebie. Andreas jest teraz otoczony kordonem ochrony nie do
przedarcia, więc jak się do niego dostać? Najlepiej spowodować taki incydent, który każe mu
przenieść się z bezpiecznego Białego Domu do bunkra. Ale trzeba się jeszcze upewnić, że
prezydent trafi do właściwego schronu, w którym będzie czekała na niego zasadzka. Więc dla
pewności trzeba zlikwidować pozostałe bunkry. Próbowali, żeby w Arapahoe Junction
wyglądało to na trzęsienie ziemi, ale nagle sprawa stała się jawna, kiedy natknęłam się na ich
próbę zatarcia śladów. Z Matanzy zrobili sobie kozła ofiarnego. Logan powiedział, że bardzo
prawdopodobne, że ludzie, którzy utrzymują bunkry, wiedzą tylko o istnieniu własnego. Nikt
nie mógł więc połączyć faktów, oprócz kogoś, kto ma ogląd całej sytuacji. - Wzięła głęboki
wdech i słychać było drżenie w jej głosie. - Ale możemy pokrzyżować plany tym
sukinsynom. Nie zamordują Andreasa, jeśli my powstrzymamy Runne’ego. Mamy jeden
dzień, Morgan. - Kolejna chwila ciszy. - Muszę wyrzucić swój telefon, więc to ostatni raz,
kiedy mogę się z tobą skontaktować. Ale przetrwam to. Nie pozwolę Runne’emu, żeby mnie
zabił albo zrobił ze mnie jakiś użytek. Niech ci to nawet przez myśl nie przejdzie. I nie
zamierzam mówić niczego ckliwego w stylu: kocham cię. - Zachrypła. - Ale muszę ci
powiedzieć, że myślałam o tym i zdecydowałam, że jednak masz zadatki na uczciwego
człowieka, prawdziwego bohatera. I mogę nie chcieć pozwolić ci odejść z mego życia.

Morgan odsłuchał wiadomość do końca i zamknął oczy. Był przerażony.
Alex też była przerażona. A jednak nie powstrzymało to jej przed wkroczeniem do akcji i

próbą ratowania świata. Miał ochotę potrząsnąć nią z całej siły. Nie miała pojęcia, w co się
wdaje, kiedy wystawiała się na kontakt z Runnem.

Nie, jednak wiedziała. Dlatego jest tak przerażona. Zrobiło mu się słabo na myśl o tym, że

Alex jest sama i boi się.

Trzeba się szybko pozbierać i zorganizować. Co najmniej cztery godziny drogi dzielą go od

miejsca akcji, więc musi zacząć myśleć i działać, zamiast siedzieć bezczynnie jak spłakany
dzieciak na pierwszym pogrzebie w rodzinie.

Zadzwonił do Galena.
- Jestem w drodze. Salazar załatwił mi transport. Gdzie u licha, podziewa się Logan?

Próbowałem się do niego dodzwonić, kiedy opuściłem Leary’ego.

- Był zajęty. Wyłoniło się tu kilka problemów.
- To nic w porównaniu z tym, co się wydarzy - powiedział Morgan. - Potrzebuję Logana,

żeby wkroczył ostro do akcji Nie jestem pewien, ile czasu nam zostało.

- Czasu na co? Zmusiłeś Leary’ego do gadania?

background image

- Tak. Ale on znał tylko część historii. To pewnie modus operandi Betwortha. Część historii

Leary’ego okazała się dość paskudna. Przekonanie go, że żadna kawaleria nie przyjedzie po
niego, by go uratować, zajęło mi znacznie więcej czasu, niż myślałem. Betworth zapewnił go,
że będzie szychą w nowym układzie, kiedy przejmą władzę.

- Nie spytałeś mnie, jakiego rodzaju problemy mamy tutaj, na miejscu - wtrącił się Galen. -

A może już wiesz?

- Wiem. Alex ze mną rozmawiała.
- Jest bezpieczna?
- Na razie. - Boże, miał nadzieję, że mówi prawdę.
- Logan dzwonił do Alex pół godziny po tym, jak Sara przekazała jej swoją wiadomość. Już

nie odebrała telefonu. Tajny agent, którego wysłałem, żeby ją obserwował, zgłosił się do
mnie dwadzieścia minut później, mówiąc, że wskoczyła do samochodu i odjechała. Zgubił ją.
Nie chciała, żeby ktoś ją śledził. Od tamtej pory wszędzie jej szukamy.

- Nie mam do was pretensji. Nie udałoby się wam jej wstrzymać. Myślę, że i mnie by się nie

udało.

- Co się dzieje, Judd?
- Nic, w czym mógłbyś teraz pomóc. Może później. wystarczająco do roboty w

Waszyngtonie. Zadzwoń do Logana i powiedz mu, że Keller jest w porządku. Leary wyznał,
z procentach pewny, że Keller nie należy do ekipy Betworth’a i powiedz mu, żeby
skontaktował się z nim i przekazał, że piekło rozpęta się pojutrze.

Andreas i Keller są w Camp David. Andreas pracuje nad Paktem Środkowowschodnim i nie

przyjmuje teraz nikogo.

- Cholera. - Kolejna przeszkoda. Czy to zbieg okoliczności, że prezydent jest teraz odcięty

od informacji? Czy też zakulisowe manipulacje Betwortha?

- Co się wydarzy pojutrze?
- Morales sprzedał Betworthowi bombę walizkową, w ramach swoich usług. Dość paskudne

urządzenie, bo radioaktywne.

- Chryste.
- Wybuchnie gdzieś w Białym Domu. Leary nie potrafił powiedzieć kiedy ani gdzie

dokładnie. Powiedział, że Danley będzie wiedział. Więc złap sukinsyna i wyduś to z niego.

- Jeśli uda nam się go teraz znaleźć. Kilka dni temu zniknął nam z pola widzenia. - Galen

przerwał na moment. - Jak paskudna jest ta bomba?

- Jest mała, ale zawiera wystarczająco dużo materiałów radioaktywnych, żeby skazić niezły

obszar.

- Jakim cudem zamierzają dostarczyć ją do Białego Domu? - Przerwał i zmienił temat. -

Alex dowiedziała się, gdzie jest Z-3, prawda? Powiedziała ci?

- Nie.
- Ale zamierzasz się dowiedzieć? Zadzwoń do mnie, do diabła! Musimy to wiedzieć. Tym

razem to nie jest tylko twoja sprawa, Judd.

- Więc znajdź jakiś sposób, żeby skontaktować się z Kellerem, ale każ mu się trzymać z

dala od Z-3, dopóki nie wrócę po ciebie. Inaczej Alex zginie. Zostało mało czasu. Niewiele
ponad dwadzieścia cztery godziny. Nic nie powinno się wydarzyć do dwunastego listopada. -
Ale oni nie będą się przejmować Alex. Tajne służby poświęcą każdego, jeśli chodzi o
bezpieczeństwo prezydenta.

Morgan nie zamierzał jej poświęcać. Niech Logan i Galen zajmą się ratowaniem Andreasa i

całego kraju. Dostali swoją szansę.

On musi odnaleźć Alex.

Kolejne wzgórze...
Wspięła się na nie.
W mroźnym nocnym powietrzu jej oddech zamieniał się w parę.
Spojrzała za siebie. Jasna poświata księżyca. Być może będzie ją jeszcze przeklinała, przed

końcem nocy.

Nie ma Runne’ego. Dziesięć minut temu wysiadła z samochodu i zaszyła się w lesie.

Dlaczego nie widziała go tuż za sobą?

A może był gdzieś przed nią?
Nie myśleć o tym.

background image

Uciekać.
Może i jest dobry, ale nikt nie jest perfekcyjny.
Miała swoją szansę.
Byle nie przerywać ucieczki...

11 listopada, godz. 00.40

Telefon zadzwonił tuż przed wejściem Morgana na pokład samolotu.
- Cześć, Morgan - odezwał się Runne. - Czekałeś na mój telefon? Ja też czekałem na tę

chwilę od bardzo dawna. Koniec jest bliski.

- Cieszę się. Już jestem trochę zmęczony tym organizowaniem ci pościgu. Nie było to dla

mnie żadnym wyzwaniem. Więc fakt, że wydaje ci się, że mnie pokonasz, jest naprawdę
śmiechu wart. Tropiłem i namierzałem ofiary, kiedy ty jeszcze nosiłeś w zębach pieluchę.

- Nie sprowokujesz mnie. Jeśli jest coś, czego nauczyłem się od ciebie, to panowanie nad

emocjami.

- Dom Powersów nie wyglądał, jakbyś panował nad emocjami. To było jak robota

nastoletniego nożownika.

- Byłem ranny. Nie mogłem... - Przerwał nagle. - Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć.

Teraz mam pełną kontrolę nad sytuacją.

- Nie masz kontroli, dopóki nie dostaniesz Alex Graham. A na razie jej nie złapałeś,

prawda?

- Jeszcze nie. Daję jej godzinne wyprzedzenie. Czyż to nie szlachetne z mojej strony? Po

takim czasie na wolności będzie pełna nadziei na sukces. Obaj wiemy, jak łatwo można
złamać ofiarę, odbierając jej nadzieję. Przewiduję, że w ciągu dwudziestu minut od
rozpoczęcia polowania dopadnę ją. Mam ci powiedzieć, co zamierzam z nią potem zrobić?

- Nie baw się ze mną w te gierki. Najpierw ją złap. Powiesz mi, gdzie jesteście czy będziesz

tylko tak powarkiwał jak tani opryszek?

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- Oczywiście, że powiem - odezwał się w końcu Runne. - Po to przecież zadzwoniłem. A

ona zapłaci za tę nieprzyjemną uwagę, Morgan. Chcę, żebyś to sobie zapamiętał. Z Waszyng-
tonu wyjedź na obwodnicę i jedź autostradą 270 na północ. Po czterdziestu milach miniesz
Frederick, potem Maryland i wtedy wjedź na 15 na północ. Skręć w lewo w Matthew
Parkway, a potem w prawo na pierwszym skrzyżowaniu. Z-3 znajduje się dwie mile dalej. Po
prawej stronie będzie tablica reklamowa Copper Kettle Restaurant w Baltimore. Sześć mil za
tablicą zobaczysz urwisko. Za nim jest zalesiona dolina o powierzchni dwustu akrów, która
należy do jakiejś instytucji, ale jest nie używana od lat. Kiedy przyjedziesz?

- To może mi zająć nawet kilka godzin. Ale pojawię się, kiedy będziesz się tego najmniej

spodziewał - zapewnił.

- Pospiesz się. Mogę się zniecierpliwić i poderżnąć jej gardło.
- Wtedy nie miałbym powodu, żeby się dalej bawić w to polowanie. Na co mi martwa

kobieta?

- Może dla zemsty?
- Zemsta jest dobra dla fanatyków takich jak ty. Wiesz dobrze, że w pracy nie angażuję się

emocjonalnie.

- Tak, nauczyłem się tego od ciebie, kiedy posłużyłeś się mną, żeby zabić mojego ojca.

Wiesz, że nigdy nie miałem przyjaciela, ale myślałem, że znalazłem go w tobie. Myślałem...
myślałem, że czułeś to samo.

- Nie, byłeś dla mnie tylko środkiem do osiągnięcia celu.
- Ty sukinsynu. - Głos Runne’ego był przepełniony bólem i wściekłością. - I właśnie tym

samym jest dla mnie twoja Graham. Środkiem do celu. Do twojego końca, Morgan. Przyjedź
i odnaleź nas.

„Kiedy przyjedziesz?” To pytanie napełniło go strachem i frustracją. Nie miał szans dotrzeć

do Z-3 wcześniej niż zapięć godzin. Czy Alex zdoła przetrwać tak długo i nie dać się złapać?
Na pewno nie podda się łatwo, a to znaczy, że Runne będzie musiał użyć siły, a użycie siły
może być śmiertelne...

Musi teraz zachować spokój i rozumować chłodno. Tego nauczył się przez lata pracy w tej

background image

bezlitosnej profesji.

Ale tym razem to nie była tylko kolejna gra. Tu chodziło o Alex.

- Dziesięć minut temu zadzwonił do mnie Runne, żeby złożyć raport - powiedział Danley do

Betwortha, kiedy ten odebrał telefon. - Skurwiel był niemal szczęśliwy. To mi daje do
myślenia.

- Powinien być szczęśliwy. W końcu robi to, co najbardziej lubi - odparł Betworth. - Wiesz

może, skąd zamierza oddać swój strzał?

- Ze szczytu urwiska.
- A ty będziesz tam, żeby go natychmiast zdjąć? Nie życzę sobie żadnych błędów.
- Tak, zrobię to osobiście. Dziesięć sekund po oddaniu strzału Runne będzie trupem. Czy u

ciebie wszystko idzie zgodnie z planem?

- W miarę. Myślę, że Logan może się dość niebezpiecznie zbliżać, ale kiedy wreszcie

złapiemy wiatr w żagle, nie będzie już dla nas przeszkodą. - Przerwał, bo uznał, że czas na
komplementy. - A przy okazji, wóz techniczny, który zainstalowałeś w pobliżu Camp David,
spisuje się świetnie. Dobra robota.

- Dzięki. - Danley zawahał się. - Nie miałem dziś wieści od Leary’ego.
- To niepokojące?
- Chyba nie. Cordoba powiedział, że od przyjazdu do Gwatemali Leary włóczy się po

barach. Po prostu chciałem go mieć na miejscu, żeby wiedzieć, czy Matanza nie posuwa się
za daleko.

- Mówiłeś, że można mu ufać. Poza tym Cordobie też zależy na naszym sukcesie. Nie

martwiłbym się o to, że nie będzie współpracował. - Betworth spojrzał na zegarek. - Jest w
pół do trzeciej w nocy, Danley. Jeszcze tylko jeden dzień i ruszamy pełną parą. Nawet nie
wiesz, jaką ulgą jest dla mnie fakt, że mam przy sobie kogoś tak zdolnego jak ty. Dopiero
jutro do ciebie dołączę. Nie mogę stąd wyjechać, dopóki nie ustawię wszystkiego jak trzeba.
Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz miał jakiekolwiek problemy. - Rozłączył się i rozparł w
fotelu. Czuł napływającą falę podniecenia, niczym ciepło rozchodzące się po ciele po wypiciu
kieliszka dobrego wina. Uczucie pełnej władzy działało jak narkotyk. Być może ktoś inny na
jego miejscu byłby teraz podenerwowany albo zaniepokojony.

Ale nie on. Tylko on miał w sobie tyle odwagi, żeby przeprowadzić zamach stanu.

Godzina 5.05

- Nigdzie nie ma Danleya - powiedział Logan. - I, cholera, nie mogę się dostać do Camp

David. Próbuję od paru godzin i nic. Stale dostaję odpowiedź, że ani prezydent, ani Keller nie
odbierają telefonów.

- A próbowałeś dotrzeć do Chelsea Andreas?
- Dzwoniłem do Pittsburgha, ale Andreas zapewnił swojej żonie równie potężną ochronę.

Niewielkie szanse.

- To dziwne - stwierdził Galen. - Rozumiem, że Andreas nie odbiera telefonów, ale Keller?

To by znaczyło, że ignoruje informacje. Tajne służby zawsze sprawdzają każdą najmniejszą
informację, która do nich dociera. To żelazna zasada od czasu zabójstwa Kennedy’ego.

Logan potarł skroń.
- Nie wiem. Może później mi się poszczęści. Jest dopiero piąta rano.
- Dla Kellera pora nie powinna grać żadnej roli. - Galen ruszył do wyjścia. - Wezmę paru

ludzi i się przejdę. Może uda mi się czegoś dowiedzieć.

- Uważaj na siebie. Ostatnio to oni najpierw strzelają, a dopiero potem zadają pytania.
- Nie martw się. Nie pozwalam sobie na nieostrożność. Elena by mnie zabiła. - Przerwał. -

Ile zamierzasz jeszcze czekać, zanim powiadomisz policję i media?

- Wyobrażasz sobie, jaką panikę bym tym wzbudził? Tłum uciekający w popłochu sam

siebie tratuje. To będzie ostatnia deska ratunku, jeśli nie uda mi się dotrzeć do Andreasa.
Morgan powiedział, że do jutra nie powinno się nic wydarzyć. Mamy więc trochę czasu. -
Skrzywił się. - Pod warunkiem, że uda mi się porozmawiać z prezydentem.

- Sądzę, że mogę być pomocny w tej kwestii. Zadzwoni? i dam ci znać.

background image

Zacierać ślady.
Wykorzystać wszystko, czego nauczył ją Morgan.
Wzięła gałąź i starannie zatarła swoje ślady przed wejściem do strumienia. Jeśli będzie szła

po wodzie kolejną milę, to może na jakiś czas zmyli myśliwego.

Kiedy tylko postawiła pierwszy krok, lodowata woda wdarła się jej natychmiast do butów.
Przed chwilą nie mogła złapać tchu i było jej gorąco, a teraz czuła, jak zimno przenika całe

jej ciało.

Nie zwracać na to uwagi.
Byle tylko iść przed siebie.
Nadal nie ma Runne’ego.
Dziesięć minut temu, w pobliżu urwiska zdawało jej się, że słyszała za sobą skrzypnięcie,

ale chyba się myliła.

Jeśli nie, to by znaczyło, że bawi się z nią w kotka i myszkę.
Sama ta myśl działała na nią obezwładniająco. Nie wolno poddawać się takim emocjom.
Zerknęła na zegarek. Nadal było zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć między gałęziami

drzew. Ostatnim razem, kiedy sprawdzała czas, miała za sobą już cztery godziny ucieczki.
Każdą minutę odczuwała w boleśnie napiętych mięśniach łydek i ud.

Ale Runne nadal jej nie złapał.
Ile czasu jeszcze upłynie, zanim pojawi się Morgan?
Zbyt dużo.
Nie, już niedługo. Uda jej się.
Byle tylko się nie zatrzymywać.

Wóz techniczny stał zaparkowany w lesie co najmniej siedem mil od Camp David.
Galen spojrzał na licznik w swoim samochodzie.
Muszą mieć silny nadajnik, żeby wysłać sygnał na taką odległość.
- Znalazłeś go? - spytał Kelly.
Galen skinął głową.
- Wracaj do samochodu i zawołaj chłopaków. - Sam ruszył w stronę lasu. - Zobaczę, czy są

jacyś wartownicy, którymi musimy się przejmować.

Godzina 5.40

Niebo powoli zaczynało szarzeć, a za urwiskiem wschodziło słońce. Światło dnia mogło

okazać się dla Alex śmiertelnie niebezpieczne, pomyślał Morgan.

Jeśli nadal żyła.
Wysiadł z samochodu, chwycił karabin i naboje, i klucząc, ruszył w zarośla. Znajdował się

cztery mile na południe od miejsca, które określił mu Runne, ale to wcale nie znaczyło, że ten
bydlak nie czeka tu gdzieś z zasadzką.

Żadnych strzałów. Żadnych odgłosów.
Zatrzymał się i nasłuchiwał. Nic niezwyczajnego. Odetchnął głęboko. Żadnego zapachu

mydła lub potu.

Ruszył w górę wzniesienia.

- Próbuj teraz - odezwał się Galen, kiedy Logan odebrał jego telefon. - Myślę, że uda ci się

dodzwonić. To był wóz techniczny, który filtrował i monitorował przychodzące rozmowy.

- Był?
Galen spojrzał na dymiące resztki pojazdu.
- Musiałem mieć pewność, że nie zdążą nikogo zawiadomić. To by nie było mądre. Spróbuj

teraz zadzwonić.

- Keller, przestań się wykłócać. Ja muszę się zobaczyć z Andreasem - powiedział Logan. - I

to natychmiast.

- I myślisz, że ci uwierzę, tak? - odparł Keller. - Zdaję sobie sprawę z tego, kim jesteś i jaki

miałeś wkład w kampanię prezydencką, ale teraz to bez znaczenia. Twoja żona ma bezpo-
średni związek z Alex Graham, która jest ścigana przez FBI za powiązania z Matanzą.

background image

Musiałbym być chory, żeby ci zaufać.

- Nie musisz mi ufać. Po prostu rób to, co umiesz najlepiej, żeby ochronić Andreasa. I

wyślij ekipę, żeby znalazła tę bombę walizkową.

- Która może wcale nie istnieć.
- Jeśli jej nie będzie, możesz wszystkim powiedzieć, że chciałeś przeprowadzić test

gotowości. - Logan przerwał. - Chyba że wolisz zaczekać, aż eksploduje i wtedy będziesz się
musiał tłumaczyć.

- Nie boję się roli kozła ofiarnego.
To prawda. Logan czuł, że Keller to porządny facet, który stara się jak najlepiej wypełnić

swoje obowiązki. Przez co, być może, będzie jeszcze trudniej się z nim uporać.

- Posłuchaj, wiem, że teraz mamy więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Ale musimy

znaleźć te odpowiedzi bardzo szybko. - Czuł, że jednak w ten sposób nie przekona tego
upartego gościa. Postanowił spróbować z innej strony. - Miałem problemy, żeby się do ciebie
dodzwonić, ponieważ w odległości siedmiu mil od Camp David stacjonował wóz techniczny,
który przechwytywał i filtrował twoje rozmowy telefoniczne. Czemu to miało służyć?

- Niemożliwe. Wiedzielibyśmy o tym.
- Nie, jeśli zrobił to ktoś, kto potrafi obejść wasze zabezpieczenia. Ktoś taki jak Ben Danley.

Jeśli nie wierzysz w istnienie tego wozu, wyślij swoich ludzi, żeby obejrzeli sobie jego
szczątki. Uznaliśmy, że najlepiej będzie go zniszczyć.

- Bardzo radykalny krok jak na spokojnego biznesmena.
- Pozwolisz mi na spotkanie z Andreasem czy nie?
Zapadła chwila ciszy.
- Porozmawiam z nim. Kiedy możesz się tu pojawić?
- Już jestem w drodze. Za piętnaście minut powinienem być razem z Galenem w pierwszym

punkcie kontrolnym.

Rozdział 15

Po raz trzeci Runne zgubił trop.
Dwadzieścia minut zajęło mu odkrycie, że oblepiła sobie buty błotem, żeby podeszwy nie

zostawiały wyraźnych śladów.

Poczuł przypływ złości, kiedy obrzucił uważnym wzrokiem ziemię w poszukiwaniu nowych

tropów. Była niezła, a jej upór był wprost imponujący. Sądził, że do tej pory już dawno ją
złapie i będzie tylko czekał na Morgana w przygotowanej dla niego zasadzce. Zamiast tego,
spędził całe godziny na śledzeniu tej suki.

Wziął głęboki oddech. To nie może się tak długo ciągnąć. Ostatnie ślady stóp, które

wytropił, wskazywały, że jest mocno zmęczona i powłóczy nogami. A to znaczy, że
niebawem popełni jakiś błąd. Zmęczona ofiara zawsze w końcu popełnia jakiś błąd.

Ale w tej chwili Runne był także zmuszony do patrzenia za siebie. Ten sukinsyn Morgan

mógł już tu dotrzeć.

Jeśli w ogóle się tu pojawi. Może zdecydował, że kobieta wcale nie jest warta takiego

ryzyka? Runne właśnie tak by postąpił. Nie ryzykowałby dla żadnej kobiety.

Ale przez ten krótki czas, który spędzili razem, zauważył, że Morgan miał inne niż on

podejście do kobiet. To była jego słabość, którą teraz zamierzał wykorzystać.

Ślad stopy!
Próbowała go zatrzeć, ale najwyraźniej zrobiła się już mniej uważna.
Ruszył szybko przed siebie, czując narastające podniecenie.
Znaleźć kobietę.
Przygotować zasadzkę.
Zabić Morgana.

Camp David, godz. 6.35

Andreas nie odezwał się ani słowem, dopóki Logan nie skończył.
- Sir, to naprawdę jakaś niewiarygodna historia - powiedział Keller. - Pomysł, żeby Matanza

współpracowała w próbie zamachu stanu jako przykrywka dla kogoś wewnątrz? To by
znaczyło, że Danley siedzi w tym wszystkim po same uszy.

background image

- A przecież był przy mnie od lat. - Andreas nie odrywał wzroku od płomieni w kominku. -

Ufałem mu.

- Czas przeszły? - spytał Logan.
- Może. - Prezydent potarł dłonią kark. - Ostatnio trudno jest zaufać komukolwiek, a jeszcze

trudniej przestać ufać komuś, kogo się od dawna darzyło zaufaniem. Muszę się zastanowić.
Wiem, że Betworth korumpuje ludzi wokół siebie. On jest jak biblijny wąż w raju. Różnica
jest jednak taka, że owoc, którym kusi, nie jest owocem poznania, lecz ambicji. Moim
głównym problemem jest to, że nie rozumiem, dlaczego Betworth uważa, że moja śmierć
może mu się do czegoś przydać. Nie wchodziłem mu w paradę przy żadnej z większych
ustaw, które forsował. Nie ma szans, żeby dostał nominację prezydencką po mojej śmierci.
Logan, to nie ma sensu.

- To prawda - zgodził się Logan. - I z żalem to przyznaję. Jedyne co mogę powiedzieć, to

tyle, co wiem, a są to informacje, które mnie przerażają.

Andreas podziwiał ludzi, którzy potrafili przyznać się do strachu. I zawsze słyszał o

Loganie same dobre rzeczy. Zawahał się.

- Keller, masz listę naszych czcigodnych kolegów, którzy zostali desygnowani do Z-3?
- Mam w aktówce, sir. - Keller podszedł do biurka. - Pomyślałem, że zechce pan na nią

rzucić okiem.

- Dlaczego nie zamknęliście schronu w Plummock Falls po tym, co stało się w Arapahoe? -

spytał Galen.

- Wywieźliśmy wszystkich ludzi z bunkra w Arapahoe, kiedy przerwała się tama, i

zarządziłem wstrzymanie rotacji personelu do schronu w Plummock. Miałem nadzieję, że mó-
wiono mi prawdę - powiedział Andreas - że nie może być kolejnego naruszenia
bezpieczeństwa, że to się nie powtórzy. Utrzymywaliśmy wszystkie bunkry oddzielnie.
Dlatego wprost niemożliwe wydaje się, żeby Matanza zdobyła o nich informacje. - Zacisnął
usta. - Naprawdę żałuję, że w ogóle mamy te schrony. Ale mamy je, ponieważ rząd musi
dysponować takim zabezpieczeniem i bez niego moglibyśmy popaść w anarchię. Nie pozwolę
tym sukinsynom, żeby zwyciężyli.

- Może trzeba było także zamknąć Z-3?
- Rozważaliśmy to - odparł Keller. - Ale musi być chociaż jedno bezpieczne schronienie na

wypadek ataku nuklearnego. Zdecydowaliśmy, że nie możemy dopuścić nawet do tym-
czasowego braku takiej możliwości. Wysłaliśmy do Z-3 specjalną ekipę do sprawdzenia, czy
nie szykuje się tam sabotaż, i okazało się, że miejsce jest czyste. - Otworzył aktówkę i wyjął z
niej dwa dokumenty. - Tak wygląda bunkier. - Rozłożył na stole pierwszy plan i wskazał na
ścianę skalną. - Jest częściowo wbudowany w skałę góry. Półtorej metrowej grubości stalowe
drzwi i winda, która zjeżdża siedem pięter w dół. To był ostatni wybudowany bunkier i
wykorzystaliśmy przy jego wzniesieniu doświadczenia z Arapahoe i Plummock Falls. Nie
znaczy to, że dwa poprzednie bunkry nie są perfekcyjnie zabezpieczone. Tyle tylko, że
nowoczesna technologia zastosowana w Z-3 sprawia, że ten bunkier jest niezniszczalny.
Helikoptery lądują w odległości około kilometra od schronu. Śmigłowce muszą przelecieć
przez tę przełęcz, żeby wylądować, czyli lecą nisko i są niewidoczne dla strzelców. - Podał
Andreasowi drugi dokument. - A to jest lista personelu, sir. Na górze są wyszczególnieni
ochotnicy.

Andreas uśmiechnął się gorzko, kiedy przejrzał nazwiska.
- Betworth. Nic dziwnego. - Nagle uśmiech znikł z jego twarzy. - Życie w tych schronach

wcale nie jest luksusowe, więc jasne było, że ciężko będzie znaleźć ochotników wśród
wyższych rangą urzędników. Ale widzę, że są tu Ellswyth, Johnson, Cornwall, Waterson,
czyli całe towarzystwo wzajemnej adoracji Betwortha. Zapełnił schron tłumem swoich
własnych graczy. Nolan, Thorpall... - Andreas podniósł nagle wzrok. - Shepard? Myślałem,
że w razie problemów on jedzie do Plummock Falls. Zmienił zdanie po eksplozji w kopalni?

- Nie, po Arapahoe Junction. Z-3 jest obiektem trwalszym i bezpieczniejszym od Plummock

Falls. - Keller przerwał. - To Danley powiedział, że w Z-3 wiceprezydent będzie bezpiecz-
niejszy.

- Ciekawe.
- A potem przyszedł do mnie Shepard i zasugerował, że czułby się lepiej, gdyby go

przenieść do najmocniejszego schronu. - Keller znowu przerwał i zamyślił się. - Co może
wcale nic nie znaczyć, sir.

background image

- Ale może też znaczyć bardzo dużo - wtrącił Logan. - Gdzie jest teraz Shepard?
- Dowiem się - mruknął Keller i wyjął z kieszeni telefon.
- To by wyjaśniało naszą historię i wypełniało jej białe plamy - powiedział Logan. - Mamy

powód, dla którego Betworth wszczyna tak ryzykowną konspirację.

- Logan, nie rozpędzaj się. Muszę to sobie w spokoju przemyśleć. - Andreas przeszedł przez

pokój i stanął przy oknie. Noc była naprawdę zimna, na szybach zostały resztki mrozu. Czuł
wewnętrzną pustkę i chłód. Nie codziennie człowiek się dowiaduje, że ktoś zaplanował jego
śmierć za niecałe dwadzieścia cztery godziny. - Mówisz, że ten człowiek, Morgan, jest teraz
w Z-3?

- Tak zrozumiałem słowa Galena.
- Jest dobry w tym, co robi?
- Tak, najlepszy - potwierdził Logan. - Nie można o nim powiedzieć, żeby był graczem

zespołowym, ale Galen ma do niego zaufanie.

- Panie prezydencie?
Andreas odwrócił się, by zobaczyć, jak Keller wyłącza telefon.
- Co takiego?
- Wiceprezydent Shepard jest w Z-3. Zgodnie z grafikiem ma spędzić teraz kilka dni w

bunkrze.

- Co za zbieg okoliczności. Cały i zdrowy, a przede wszystkim bezpieczny i z dala od

perfidnych podejrzeń.

- Wierzy pan, że Shepard jest wplątany w ten spisek?
- Jeśli spisek istnieje.
- Co jeszcze mam zrobić, żeby pana przekonać?! - wybuchnął Logan. - Nie mamy zbyt

wiele czasu. Najmniejszy nasz ruch może spłoszyć Betwortha. Cholera, jeśli dowiedzą się o
zniszczeniu ich wozu technicznego, to może wywołać...

- Mówiłem już, żeby na mnie nie naciskać - powiedział Andreas. - W porządku, Shepard

może być w to wmieszany. Ostatnio często przebywał w świetle reflektorów, zajmując moje
miejsce, pełniąc moją funkcję i do tego działając dużo agresywniej, niż bym się po nim
spodziewał. Ale to nie musi od razu wiązać go z...

- Ustawa o rozwoju infrastruktury - odezwał się nagle Keller.
- O co chodzi? - spytał Logan.
- To ustawa, którą Shepard starał się przepchnąć przez ostatni rok - wyjaśnił Andreas. -

Chodzi o rozwój i wzmocnienie słabszych obszarów i ich infrastruktury, żeby nie stały się
celami sabotażu, bądź żeby uchronić je przed zagrożeniem katastrofami naturalnymi. To dość
ogólny projekt i nie tak pilny jak inne, ale zniszczenie tamy w Arapahoe wykreowało
Sheparda na bardzo mądrego i przewidującego polityka.

- A prezydentura? - podsunął Galen. - Jest pan prawdopodobnie najpopularniejszym

prezydentem, jakiego mieliśmy. Shepard musiał się napracować, żeby przysłonić pański
wizerunek. Betworth nie tylko zapełnił Z-3 swoimi ludźmi i zaplanował zniszczenie
pozostałych bunkrów, ale wykorzystał to do podniesienia notowań Sheparda.

- Logan, mówiłeś, że bomba ma zostać przeszmuglowana na teren Białego Domu. - Andreas

pokręcił głową z niedowierzaniem. - To niemożliwe. Każdy, kto wchodzi do środka, zostaje
dokładnie przeszukany.

- Oprócz pana, panie prezydencie. - Logan zwrócił się do Kellera. - Wiceprezydenta też

raczej nie obrażacie rewizją, prawda?

- On mógłby to zrobić - powiedział ostrożnie Keller.
- A jeśli wnosił ją w kawałkach i Betworth wyśle człowieka, który będzie odpowiedzialny

za jej złożenie i później...

- Możliwe jest także, że uczestniczył w dwóch poprzednich zamachach na moje życie -

mruknął Andreas. - Ale ty, Keller, okazałeś się za dobry. Zapewniłeś mi pełną ochronę i
zadbałeś o to, żeby nikt nie mógł ingerować w żaden aspekt mojego życia. Musieli się
zdenerwować, kiedy ich przyłapałeś na gorącym uczynku, więc postanowili zmienić sposób
działania.

- Wierzy nam pan? - spytał Logan.
- Gdybym zginął, Shepard zostałby prezydentem - powiedział Andreas. - Prezydentura to

najwyższa władza, a Betworth pragnie jej od wielu lat. Wydaje mi się, że Shepard może być
człowiekiem, który pozwoli się kontrolować komuś tak przebiegłemu jak Betworth. Shepard

background image

przejmuje prezydenturę, obwinia Matanzę o moje zabójstwo i rozpętuje krucjatę przeciwko
terroryzmowi, którą natychmiast odzwierciedla wzrost poparcia społecznego. Tymczasem
Betworth stoi za nim i pociąga za sznurki, mając przy tym podobne marionetki w FBI i CIA.
Matanza zyskuje sławę, Shepard prezydenturę, Betworth władzę. - Andreas skrzywił się. - A
ja dostaję kulkę w łeb. Nie mogę powiedzieć, żeby podobał mi się ten scenariusz.

- Sir, to są nadal tylko domysły - zauważył Keller.
- W takim razie proponuję, żebyś zadzwonił do swoich ludzi w tajnych służbach, którzy

zajmują się ochroną Sheparda, i dowiedział się, czy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie
nastąpiło wzmożenie kontaktów między wiceprezydentem a Betworthem. Natychmiast
załóżcie podsłuchy na telefony Betwortha i Sheparda. I zainstalujcie wóz techniczny w
pobliżu siedziby Betwortha, żeby monitorował i nagrywał wszystkie jego rozmowy
telefoniczne.

- Na początek bomba - powiedział Logan, a potem dodał grzecznościowo: - sir.
Arogancki typek, ale spodobał się Andreasowi.
- Keller, zacznij poszukiwania. Ale dyskretnie. Bardzo dyskretnie. Nie chcemy, żeby te

sukinsyny zaczęły coś podejrzewać i, nie daj Boże, przyspieszyły rozpoczęcie akcji. - Zwrócił
się do Logana. - Zadowolony?

- Bardzo. Ostrożność jest jak najbardziej na miejscu.
- Cieszę się, że się zgadzamy. Ale i tak bym to zrobił. To, co mi powiedzieliście, może

okazać się bzdurami, a ja nie chciałbym stresować społeczeństwa tak wątłymi dowodami,
jakie mi przedstawiliście. Przez ostatnich kilka lat ludzie już i tak bardzo dużo przeszli. -
Pokręcił ponuro głową. - A jeśli będziemy musieli aresztować Betwortha i Sheparda za
usiłowanie zamachu stanu, byłoby to kolejnym szokiem dla opinii publicznej. To by
zachwiało zaufanie do rządu. Ludzie tego nie chcą.

- Nie chcą też bomby w Białym Domu - rzucił oschle Logan.
- Coś jeszcze, sir? - spytał Keller.
- Oczywiście. Upewnij się, czy moją żonę i dzieci umieszczono w jakimś bezpiecznym

miejscu. - Andreas ruszył do drzwi. - I to natychmiast.

Alex słyszała go za plecami.
Wspinała się na drzewo, by ukryć się w gęstwinie gałęzi sosnowych. Nastał już dzień i

potrzebowała każdej osłony.

Modliła się, żeby z drzewa nie poderwał się żaden ptak albo zwierzę, które zdradziłoby jej

kryjówkę.

Nie wydawać żadnych dźwięków.
Najlepiej nawet nie oddychać.
Był tuż pod nią.
Nie, poszedł w dół wzgórza.
Bała się nawet odetchnąć z ulgą. Zostać tu, gdzie jest, jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie

będzie miała pewności, że go zgubiła.

Minęło piętnaście minut.
Dwadzieścia minut.
Dwadzieścia pięć minut.
Zeszła z drzewa.

Runne uśmiechnął się.
Kobieta odwróciła się i ruszyła z powrotem w stronę urwiska.
Być może wpadła w panikę i chciała jak najszybciej dostać się do drogi?
A może próbowała spotkać się z Morganem?
A gdzie, u diabła, on się podziewał?
Przez ostatnią godzinę czuł w sobie narastającą irytację. Nie wiedział, czy zdąży złapać

kobietę, żeby zaczekać z nią na Morgana. Zraniła jego dumę, a tego nie mógł znieść. Trzeba
dać jej nauczkę i zrobi to z przyjemnością.

Rozpłata ją od pępka po samo gardło.

Nie słyszała go, ale wiedziała, że jest blisko. Serce waliło jej jak młotem, kiedy biegła. Nie

było już sensu starać się zachować ciszę.

background image

Uciec.
Ale jest zbyt zmęczona...
Biec, nie ustawać.
Zacisnęła dłoń na gałęzi, którą chwyciła, kiedy zeszła z drzewa. Nie była to może najlepsza

broń, ale Alex była zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać. Niedługo nie będzie miała
innego wyjścia, jak stawić mu czoło.

Jeszcze nie teraz. Ścieżka wiodąca na urwisko była już tuż przed nią. Morgan mógłby...
Nagle ziemia uciekła jej spod nóg.
To koniec!
Był na niej, jego dłonie zacisnęły się na jej gardle i ustach.
- Szzz.
Ugryzła go w dłoń i próbowała zamachnąć się gałęzią.
- Alex, do cholery - wyszeptał.
Morgan!
Zrobiło jej się słabo.
- Nic ci nie jest?
- Nie. - Łzy spływały jej po policzkach. - Jestem zmęczona, jest mi zimno i jestem

przerażona, a ten bydlak nie ustaje. Nie spieszyłeś się z przyjazdem.

Delikatnie dotknął jej policzka.
- Przykro mi, ale akurat nie było z Gwatemali ponaddźwiękowego jumbo jeta.
- A powinno ci być przykro. - Próbowała usiąść. - Złaź ze mnie. Musimy się ukryć. Nie

wiem, jak daleko on jest.

- Ale ja wiem. Mamy mało czasu. - Podniósł się na kolana i zaczął ją obmacywać. - Chryste,

jesteś cała mokra.

- Szłam kilkoma strumieniami. Pomyślałam, że to może ukryje mój zapach. Chyba

pomogło. Albo on nie ma tak dobrego węchu jak ty. - Morgan przytulił ją do siebie. - Nie rób
tego. Jestem jak sopel lodu. Zamoczysz się. Nic mi nie jest.

- Cieszę się, że jesteś cała, i robię to dla siebie, nie dla ciebie - powiedział zachrypniętym

głosem.

Nie poruszyła się. Był ciepły, silny i chciała zostać w jego ramionach na zawsze. Sama go

objęła i przytuliła, ale po chwili odsunęła od siebie.

- Dość. Po tym, co przeszłam tej nocy, nie zamierzam ryzykować. Musimy przeżyć. -

Chwiejnie podniosła się z ziemi. - Uciekajmy stąd.

- Jesteś wyczerpana. Lepiej będzie, jak ukryjesz się w zaroślach, a ja dalej poprowadzę

Runne’ego na urwisko.

- Dlaczego tam?
- Muszę go tam zaprowadzić.
- Musisz? - Przyjrzała mu się badawczo. - A dlaczego nie tutaj?
- Nie spieraj się. Nie mamy czasu. Idź w tamte krzaki.
- Ani mi się śni. Nie wiem, dlaczego, u licha, tak ci zależy na wyprowadzeniu go na

wzgórze, ale to ja go tam zawiodę. Teraz to już pewnie tak bardzo pragnie mnie złapać, że aż
się ślini. - Podniosła gałąź i zatarła ślady na ziemi. - Ty zaczekaj w zaroślach, a potem idź za
nim. - Odrzuciła gałąź i ruszyła w górę ścieżką. - Ale tym razem się tak nie ociągaj, dobrze?

- Alex, do diabła!
Nie słuchała go. Chodzenie było dla niej nie lada wysiłkiem.
Byle dostać się na szczyt urwiska. Uda jej się.
Po pięciu minutach mozolnej wspinaczki dotarła tam wreszcie, ale była kompletnie

zdrętwiała i wyczerpana. Dowlokła się do występu skalnego i usiadła, opierając się o niego.

No, dalej, Runne!
Chodź tu do mnie. Daj się zwabić w pułapkę.
Zbliżał się.
Każdy mięsień jej ciała zamarł, kiedy zobaczyła go na szczycie urwiska.
Uśmiechał się z lodowatą satysfakcją.
- Nieźle mnie przegoniłaś po lesie, ty dziwko.
- Nie jesteś taki dobry jak Morgan. On by mnie wytropił w piętnaście minut.
Uśmiech znikł z jego twarzy.
- Spójrz na siebie. - Zbliżył się do niej. - Jakaś ty żałosna. Zupełnie jak moja matka,

background image

ladacznica. Po prostu słaba kobieta

- Pieprz się.
- Odważne słowa. Sądzisz, że Morgan przybędzie ci na ratunek, co? - Pokręcił głową. - Nic

z tego. Jesteś zupełnie sama. Zabiłem go.

Zdrętwiała.
- Kłamiesz.
Znów pokręcił głową.
- Zabiłem go - powtórzył. Dzieliła ich odległość zaledwie sześciu metrów i nagle Runne

wyciągnął nóż. - A zatem, nie ma już powodu, żeby oszczędzić twoje życie. Nawet nie wiesz,
ile radości sprawi mi zamordowanie ciebie.

Godzina 9.45

- Betworth, do jasnej cholery, wszystko się sypie! - Głos Sheparda drżał ze zdenerwowania.

- Właśnie dostałem telefon od Andreasa z Camp David. Kazał mi zostać tam, gdzie jestem. W
Ogrodzie Różanym znaleziono paczkę z wąglikiem. Teraz przeszukują dokładnie cały Biały
Dom. Do diabła, przecież znajdą to!

- Uspokój się. - Ale Betworth też nie był spokojny. W głowie kłębiły mu się setki różnych

myśli. Puszka z wąglikiem? To za duży zbieg okoliczności. - Czy są podejrzenia co do tego,
kto za tym stoi?

- Hamas.
- Rozłącz się. Zaraz to sprawdzę.
- Nie musisz sprawdzać. Wszystko dają w CNN. Właśnie oglądam wiadomości. Odpalmy tę

bombę, zanim ją znajdą.

- Spokojnie. Poradzimy sobie z tym.
- To twoja wina. Wiedziałem, że to się wymknie spod kontroli.
- Za to ty miałeś za mało odwagi, żeby zająć się bezpośrednio i osobiście Andreasem, więc

ja to załatwiłem. Zrobiłem z ciebie ważnego człowieka i teraz musisz okazać siłę. Pogadam z
Danleyem. - Kiedy Danley odebrał telefon, Betworth zadał mu jedno pytanie: - Co wiesz na
ten temat?

- Zadzwoniłem do Jurgensa, jak tylko się dowiedziałem. On twierdzi, że to autentyczna

sprawa z tym wąglikiem. Wstępny raport specjalistów tajnych służb potwierdza obecność
wąglika w paczce.

- Nie podoba mi się to - mruknął Betworth.
- W takim razie po co Andreas miałby dzwonić do Sheparda? A zresztą kto wie? Może...

Cholera!

- Co się dzieje?
- W CNN... Pokazują jakąś potężną eksplozję. Biura Sheparda, tak sądzę. Ogień, mnóstwo

dymu.

Betworth włączył u siebie telewizor. Przez kłęby dymu ledwie było widać Biały Dom.
- A niech mnie! - Nagle zaczął się śmiać. - A to idioci! Sami odpalili bombę. - Strażacy w

uniformach ochronnych biegli w stronę Białego Domu. - Danley, za parę minut potwierdzą,
że bomba była radioaktywna. Zadzwoń do Camp David i upewnij się, że Keller postępuje
zgodnie z procedurami i wysyła Andreasa do Z-3.

- Nadal trzymamy się planu?
- Teraz nie zamierzam się wycofywać. Mamy szansę zgarnąć całą pulę. Tylko tchórz by się

zawahał. Kiedy Shepard dostanie władzę, będziemy mogli kontrolować każde śledztwo. Jeśli
nawet były jakieś ślady wskazujące na nas, to te dumie je zatarły, wywołując eksplozję. Jeśli
akcja z wąglikiem jest prawdziwa, Harnaś i Matanza mogą rywalizować między sobą o to, kto
zamordował Andreasa. Im więcej zamieszania, tym lepiej dla nas. Wychodzę teraz. Jeśli uda
ci się potwierdzić, że Andreas bierze helikopter i leci do Z-3, to możemy kontynuować nasz
plan. Zawiadom Runne’ego.

- Sprawy się skomplikowały i musimy działać - powiedział Danley do słuchawki. - Runne,

zajmij pozycję.

- Już jestem na pozycji. Ile mam czekać?

background image

- Prezydent opuścił Camp David pięć minut temu. Najwyżej piętnaście.
- Będę gotowy.

Pięć minut później przyleciał helikopter Betwortha. Danley czekał na niego na płycie

lotniska, a kiedy Betworth wysiadł, ruchem ręki kazał odlecieć pilotowi śmigłowca.

- Jest w drodze. - Danley wskazał na urwisko. - Runne jest tam, za skałą. Scenariusz jest

następujący. Ty i Shepard wyjdziecie na spotkanie prezydentowi, gdy przyleci jego helikop-
ter. Kiedy Andreas wyląduje, obaj rzucicie się na ziemię. Zaczekacie, aż usłyszycie drugi
strzał. To będzie mój strzał do Runne’ego. Wstaniecie i pobiegniecie do Andreasa. Zagracie
rozdzierającą scenę na użytek pilota i Kellera.

- Dobrze. Poza jedną kwestią. Chciałbym, żebyś mnie postrzelił.
- Co?
- Zamierzam czołgać się w stronę Andreasa w desperackiej próbie uratowania go. Ty mnie

postrzelisz. Wszyscy będą myśleli, że to Runne. Celuj w ramię lub rękę, byle rana nie była za
poważna, a wystarczyła do tego, by pozyskać mi współczucie i odrobinę chwały. Mogę tego
potrzebować, kiedy stanę przy boku Sheparda, gdy przejmie władzę.

- Jak sobie życzysz.
- I strzelaj celnie, Danley. - Betworth skierował się do wejścia schronu. - Wyciągnę zaraz

Sheparda i zorientuję się czy zgodzi się na lekki postrzał. A ty ruszaj na to urwisko.

- Nadlatuje - mruknął Betworth, dostrzegając helikopter tuż nad przełęczą. - Keller go

pilotuje. Shepard, nie uśmiechaj się. Musisz wyglądać na strapionego. Mamy w kraju stan
wyjątkowy.

- Jestem zaniepokojony - wycedził przez zęby Shepard. - Nie lubię, kiedy sprawy idą nie

tak, jak zaplanowano.

- Chcesz się wycofać? - spytał Betworth. - Jeszcze masz czas. Powiedz tylko jedno słowo.

Kto chce mieć największą władzę na świecie? Możesz się wycofać i schować w swojej norze
na resztę kadencji, a potem liczyć tylko na ciepłą państwową emeryturkę.

- Nie powiedziałem, że chcę się wycofać. Chcę tylko, żeby już nie żył i żeby wszystkie te

nieprzyjemne szczegóły były... - Przerwał, kiedy zobaczył, jak otwierają się drzwi helikoptera
i pojawia się w nich Andreas. - Chodź. Zróbmy z tym koniec. - Ruszył w stronę helikoptera. -
Tędy, panie prezydencie. Musimy zabrać pana do środka, żeby zapewnić bezpieczeństwo.

Andreas stanął na ziemi.
- Shepard, nie powinieneś był wychodzić na zewnątrz. Nie wiadomo co...
Strzał.
Ale Andreas wcale nie upadł, uświadomił sobie Betworth.
Cholera. Czyżby Runne spudłował?
Następny strzał.
Andreas padł na ziemię.
Nareszcie.
- Na ziemię! - krzyknął Betworth do Sheparda. - Prezydent dostał. - Rzucił się na ziemię. -

Keller, na miłość boską, zrób coś. Prezydent został...

Keller nawet nie drgnął, żeby pomóc Andreasowi.
Shepard też się nie ruszał. Wiceprezydent leżał skulony na ziemi, kilka metrów od niego. W

jego skroni widać było mały okrągły otwór.

Betwortha ogarnęła wściekłość. Co za dupek z tego Runne’ego! Jaki będzie miał pożytek ze

śmierci Andreasa, jeśli Shepard też nie żyje? Wszystkie jego plany szlag trafił przez...

- Danley, zabij tego skurwysyna! - wrzasnął. - Zabij go natychmiast!
Kolejny strzał.
Ból rozdarł jego plecy.
Jezu. Przecież mówił Danleyowi, żeby nie zranił go zbyt poważnie. Miał celować w rękę...
Żeby wyszedł na bohatera...
Zrobiło mu się zimno. Poczuł smak krwi w ustach.
Umieram, uświadomił sobie z niedowierzaniem.
- Nie!

Logan, Galen i Keller wyskoczyli w pośpiechu z helikoptera, ale to Keller pierwszy dobiegł

do Andreasa.

background image

- Nic panu nie jest, sir? Mówiłem, że to istne szaleństwo. Dlaczego nie pozwolił mi pan

działać po mojemu?

- Bo jestem już zmęczony siedzeniem w tej wieży z kości słoniowej i poleganiu wyłącznie

na innych. - Andreas wstał i otrzepał spodnie z kurzu. - Gdybym miał większą kontrolę nad
tym, co działo się pod moim nosem, może Betworthowi nie udałoby się zapanować nad
schronami. - Spojrzał na ciała Betwortha i Sheparda. - Nie żyją?

Galen przykląkł obok Betwortha i sprawdził puls.
- Tak. - Podniósł wzrok na urwisko. - Naprawdę trudny kąt do strzału, ale trafił w

dziesiątkę.

- Nie mówiłem, że chcę ich śmierci. - Andreas zacisnął usta. - Ściągnij tu Morgana.
Galen wstał i otworzył klapkę telefonu.
- Judd, zejdź tu do nas. Jak zwykle świetnie się spisałeś. - Rozłączył się i zwrócił do

Andreasa: - Nie mam pewności, że będzie chciał słuchać pańskich rozkazów. Może się
ulotnie. Ostatnio w podobnej sytuacji zrobili z niego kozła ofiarnego.

- Już mi to opowiadaliście - powiedział Andreas. - Ale to nie znaczy, że ma prawo do

samowolnego zabicia wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. - Spojrzał na ciało Sheparda. -
Poza tym zabił go jako pierwszego. Jeśli to miał być zamach stanu, to wydawało mi się, że
Betworth powinien być pierwszym celem.

- Jestem pewien, że Morgan miał ku temu jakiś powód - powiedział Logan. - On nie jest...
- Już jestem. - Morgan szedł ścieżką w ich stronę. - Nie tłumacz się za mnie, Logan. Sam

potrafię mówić.

- Siedź cicho, Morgan. - Alex szła za nim. - Niech się za tobą wstawi. Musisz wykorzystać

każdą pomoc.

Morgan zwrócił się do Logana.
- Wiem, że nie powinno jej tu być, ale nie chciała zostać na urwisku. - Zatrzymał się przed

Andreasem. - Jakikolwiek układ zawrzemy, musi on uwzględniać wolność dla niej.

- Układ? Ja nie wchodzę w żadne układy, Morgan.
- Jak to nie? Jako prezydent, jest pan wytrawnym graczem w tej dziedzinie.
- Poleciłem Galenowi, żeby ci przekazał, że masz usunąć ewentualnego zabójcę z urwiska.
- I dokładnie to mi przekazał Galen.
- Nikt ci nie kazał zabijać Betwortha i Sheparda. Keller mógł ich aresztować i stawić ich

przed sądem. W ten sposób załatwia się w naszym kraju takie sprawy.

- Ale nie tego pan chciał. Nie chciał pan przecież, żeby Amerykanie stracili zaufanie do

własnego rządu. Już wystarczająco dużo przeżyli w ostatnich latach. Osądzenie tych zdrajców
rozciągnęłoby się w wieloletni proces, który byłby tylko solą w oku dla każdego.

- To mu powiedziałeś, Galen? - spytał Andreas.
- Mogłem wspomnieć, że jest pan nieco zasmucony całą sytuacją.
- Nieprawda - zaprotestował Morgan. - Nie mówił mi tego. Wyłącznie moja własna intuicja

mi to podpowiedziała. A intuicja to bardzo ważna rzecz. Galen powiedział mi o tym, jak
zlokalizowaliście bombę w Białym Domu i rozbroiliście ja a potem zainscenizowaliście
eksplozję w biurze Sheparda. Wtedy intuicja kazała mi się zastanowić, dlaczego tak
postąpiliście. A potem Galen powiedział mi o założeniu podsłuchu na telefon Sheparda,
żebyście mogli nagrać każdą obciążającą go rozmowę z Betworthem. Po co chciał pan zwabić
tu Betwortha? Dlaczego nie wezwał pan oddziałów marines, żeby otoczyły to miejsce?

- Sugerujesz więc, że zabiłeś Sheparda, żeby mi pomóc?
- To nie ja zabiłem Sheparda i Betwortha. - Morgan patrzył prosto w oczy Andreasa. - To

robota Runne’ego. Kule, które wyjmiecie z ich ciał, pochodzą z jego karabinu. Fantastyczny
strzelec, nieprawdaż? - Uśmiechnął się. - Sam bym tego lepiej nie zrobił.

- Jestem w stanie to sobie wyobrazić - wycedził Andreas.
- Oczywiście to także Runne odebrał telefon od Danleya, który kazał mu przygotować się

do zastrzelenia pana, sir. Ale, niestety, Runne zastrzelił także pańskiego oddanego człowieka
z CIA, Danleya. Znajdziecie jego ciało na urwisku. Jaka szkoda! Ale czego się spodziewać,
kiedy terroryści tacy jak Matanza wysyłają wynajętych zabójców? Miałeś szczęście, Keller,
że udało ci się odkryć spisek na czas.

- A co z Runnem?
- To nie Keller zaszedł go od tyłu? Nie wiem, w takim razie, skąd u niego ten skręcony

kark.

background image

Andreas przeniósł spojrzenie na Alex.
- Pani też tam była?
- Tak.
- I potwierdza pani wersję Morgana?
Spojrzała na Morgana i powoli skinęła głową.
- Kule zostały wystrzelone z karabinu Runne’ego.
- A wy dwoje po prostu przechodziliście obok, jak się domyślam? - powiedział

sarkastycznie Andreas. - Mój Boże, wygląda pani, jakby porwało ją tornado.

- I tak też się czuję. - Alex zbliżyła się do Morgana, udzielając mu milczącego wsparcia. -

Ale nie udałoby mi się przez to przejść, gdyby nie ktoś, komu ufałam. Panie prezydencie,
może mieć pan do niego pełne zaufanie.

- On nie musi mi ufać - powiedział Morgan. - Może ze mną zrobić, co zechce. Oddaję się w

jego ręce. - Przerwał. - Ale nie Alex. Ją niech pan oczyści z zarzutów i uwolni. Takie są moje
warunki.

- Nie decyduj za mnie - wtrąciła się Alex. - Kiedy się wreszcie tego nauczysz?
Morgan nie zwracał na nią uwagi, patrząc prosto w oczy Andreasa.
- Jestem pewien, że uda się panu tak to zaaranżować, żeby zyskał pan to, czego chce dla

kraju. Shepard może zginąć śmiercią męczeńską. Ludziom zawsze przyda się następny
bohater. Niech pan spyta o to Alex. - Morgan uśmiechnął się podstępnie. - I może pan też
wykorzystać mnie, jeśli będzie taka konieczność.

- A ja myślałam, że miałeś już dość wykorzystywania cię - powiedziała Alex. - Nie

zamierzam do tego dopuścić. I wydaje mi się, że prezydent też tego nie chce. Więc może
zamkniesz się i pozwolisz mu decydować?

- Dziękuję - powiedział sucho Andreas. - Jak miło mieć jednak coś do powiedzenia.
Alex uśmiechnęła się.
- Gdybym panu nie ufała, nie dałabym panu wyboru. Porządek musi być.
- Lubi to powiedzenie - odezwał się Galen. - Ale zwykle po nim robi się uparta jak osioł.
Andreas w milczeniu patrzył na Alex.
- To bardzo mądre zdanie - mruknął wreszcie i zwrócił się do Kellera. - Lepiej idź jeszcze

raz na szczyt tego urwiska i upewnij się, że żadne ślady nie zostaną zatarte.

- Jeszcze raz? - powtórzył Keller.
Andreas skinął głową.
- Muszę cię pochwalić, Keller. Nie wiedziałem, że nadal jesteś tak sprawny, żeby załatwić

takiego zabójcę jak Runne. Jesteś prawdziwym bohaterem.

Keller uśmiechnął się słabo.
- Stanąłem na wysokości zadania, sir. - Odwrócił się i ruszył w stronę ścieżki prowadzącej

na szczyt urwiska. - Upewnię się, czy wszystko jest tak, jak być powinno.

- Ufam, że Morgan załatwił wszystko bardzo schludnie, ale teren zostanie poddany

skrupulatnym oględzinom. - Andreas zwrócił się do Morgana. - Na jakiś czas powinieneś
zniknąć. Zniknąć z widoku i z pamięci.

- Jak pan sobie życzy. - Odwrócił się i także ruszył na urwisko. - Zostawiłem na górze

karabin. Pójdę po niego i upewnię się, że Keller dobrze zrozumiał scenariusz. Zaraz wrócę.

- Trochę czasu zajmie nam oczyszczenie pani, panno Graham - odezwał się Andreas. -

Musimy jakoś wyprostować tę historię z Matanzą, jeśli chcemy utrzymać resztę w tajemnicy.
Betworth nieźle się postarał, żeby panią oczernić. Najpierw jednak damy sobie trochę czasu, a
dopiero potem ujawnimy dowody pani niewinności. Ale zrobimy to.

- Nie wątpię. Już zgodziliśmy się co do tego, że porządek musi być. Więc oczyści pan z

zarzutów także Morgana?

Morgan już był na szczycie urwiska. Jego sylwetka odznaczała się na tle nieba. Wyglądał na

twardego i zwinnego, ale także... samotnego.

Słodki Jezu...
- To będzie nieco trudniejsze - odpowiedział Andreas. - Jego przeszłość jest zdecydowanie

bardziej mroczna. Ale postaramy się... Dokąd pani idzie?

Pobiegła śladem Morgana.
- On tu nie wróci. Skłamał. Zbyt wiele razy się zawiódł, żeby uwierzyć w to, że... Skoro nie

wrócił, to nie mogło mu się wydawać, że dobił z panem targu. A niech to!

Morgan zniknął z pola widzenia.

background image

- Morgan, wracaj! - krzyknęła. - Nie daruję ci tego!
Wbiegła na szczyt urwiska. Keller klęczał przy zwłokach Runne’ego, ale Morgana nigdzie

nie było widać.

- Gdzie on jest? - spytała.
Keller ruchem głowy wskazał na północną stronę urwiska.
Pobiegła do jego krawędzi.
Nigdzie nie widać Morgana.
Zacisnęła dłonie w pięści, a oczy napełniły jej się łzami.
- Nie rób mi tego, Morgan! Ty sukinsynu! To nie fair! - krzyknęła.
Nie było odpowiedzi. Żadnego dźwięku.
Morgan zniknął.

Epilog

Trinidad

Na drobnym piasku nie było słychać jej kroków. Jednak wiedziała, że on zdaje sobie sprawę

z jej obecności. Nie oderwał wzroku od płótna, ale zauważyła lekkie spięcie mięśni na jego
plecach.

- Nie powinnaś była przyjeżdżać, Alex.
Podeszła do niego.
- Skąd wiedziałeś, że to ja?
- Twój zapach cię zdradził. Nigdy nie zapomnę twojego zapachu. Nawet jeśli miałbym żyć

jeszcze sto lat.

- Ja także nigdy nie zapomnę twojego zapachu. - Stanęła obok niego. - Chociaż mogę mieć

problem z rozpoznaniem go z odległości pięciu metrów.

- Jak mnie znalazłaś?
- Galen. Trochę mu to zajęło, ale wreszcie cię namierzył. Udałoby się to wcześniej, gdybyś

tak często nie zmieniał miejsca pobytu.

- Nie powinnaś była tu przyjeżdżać.
- Już to mówiłeś.
- Ale widocznie muszę powtórzyć. Andreas oczyścił cię z zarzutów, więc żyj własnym

życiem.

- Właśnie to robię. Przyjechałam tutaj.
- Być może będę musiał zostać na tej wyspie bardzo długo. Andreas musi być ostrożny w

próbach oczyszczenia mnie. Może paść zbyt wiele kłopotliwych pytań. A my już kiedyś o
tym rozmawialiśmy, że nie jest to życie dla ciebie.

- To prawda. Ale teraz nie mam wyboru. Moje życie jest tam, gdzie ty jesteś - powiedziała

drżącym głosem. - Gdzie będziesz ty, tam będę i ja. Musisz do tego przywyknąć. Może teraz
mnie jeszcze nie kochasz, ale pokochasz. Dopilnuję tego.

- To żaden problem - mruknął, nie odrywając wzroku od obrazu.
Zesztywniała.
- To najgłupszy sposób wyznania uczuć, jaki kiedykolwiek słyszałam. Zasługuję na coś

lepszego.

- To nie wyznanie. Wracaj do domu.
- Ani mi się śni. - Złapała go za ramię i szarpnęła nim, żeby odwrócił się do niej twarzą. -

Posłuchaj mnie uważnie. Przyjechałam tu i zamierzam zostać. Nie wyjadę tylko dlatego, że
wydaje ci się, że będzie mi lepiej bez ciebie. Utknąłeś tu ze mną. Mogę żyć na wyspie. Mogę
się ukrywać. Mogę mieszkać gdziekolwiek, byle z tobą. Jeśli zacznie mi się tu nudzić, zawsze
mogę pojechać do Melis, pomagać jej w ratowaniu delfinów albo w czymkolwiek innym. A
teraz odłóż ten pędzel i chodź gdzieś, gdzie będziemy mogli się kochać. Zbyt dużo czasu
upłynęło...

Spojrzał na nią.
- Nie wyjedziesz?
- Nie.
- Nigdy?
- Wybij to sobie z głowy. Nie pozbędziesz się mnie. Prędzej piekło zamarznie. Masz to jak

w banku, Morgan.

background image

Uśmiech rozjaśnił mu twarz, kiedy odkładał pędzel. Otoczył ją ramionami.
- Dzięki Bogu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Johansen Iris W polu rażenia
Johansen Iris W polu rażenia
Iris Johansen No One To Trust
Iris Johansen Eve Duncan 01 W obliczu oszustwa
Iris Johansen Eve Duncan 05 Mroczny tunel
Iris Johansen Eve Duncan 03 Morderczy żywioł
Iris Johansen Błękitny aksamit
Iris Johansen Tempest At Sea
Iris Johansen Ostateczny cel
Iris Johansen Eve Duncan 04 Wszystkie kłamstwa
Iris Johansen W obliczu oszustwa
Iris Johansen Tajemnica pustyni
Johansen Iris Mroczny tunel
Johansen Iris Eve Duncan 05 Mroczny tunel
Johansen Iris Zabójcze sny
Johansen, Iris Eve Duncan 04 Wszystkie kłamstwa

więcej podobnych podstron