Historyczne Bitwy Cajamarca 1532, Andrzej Tarczyński

background image

HISTORYCZNE BITWY ANDRZEJ TARCZYŃSKI

CAJAMARCA 1532

OD AUTORA

W połowie listopada 1532 roku w środkowych Andach doszło do konfrontacji

władcy najpotężniejszego organizmu politycznego Nowego Świata, Inki Atahuallpy,

z relatywnie niewielkim — w porównaniu z tysięcznymi zastępami wojowników

peruwiańskiego króla — oddziałem hiszpańskich żołnierzy fortuny pod wodzą

Francisca Pizarra. Epizod ten, ze względu na swe skutki, może nawet bardziej

godny rozpatrywania w aspekcie symbolicznym i politycznym, w mniejszym zaś

stopniu jako rezultat gry czynników stricte militarnych, zadecydował w istocie o

background image

zadziwiająco łatwym i szybkim podboju inkaskiego imperium przez Hiszpanów.

Co było przyczyną tak nagłego i chyba zaskakującego nawet dla samych

zwycięzców sukcesu? Czy była nią zuchwałość i determinacja tej garstki

przybyszów, którzy, znajdując się nagle w samym środku kompletnie im

nieznanego, odległego kraju, z jego surową przyrodą i zachowującymi daleko idącą

rezerwę mieszkańcami, musieli zwyciężyć lub zginąć? A może decydujące znaczenie

miała przenikliwość i strategiczny zmysł samego Pizarra? Czy zwycięstwo przyszłoby

Hiszpanom tak łatwo, gdyby nie wkroczyli do kraju właśnie rozdartego wojną

między dwoma pretendentami do tronu — Huascarem i Atahuallpą? Czy nie miały

tu znaczenia napięcia wewnątrz inkaskiego imperium, które, będąc mozaiką dwustu

różnych grup etnicznych, sukcesywnie podbijanych przez władców Cuzco, nie

zdołało wytworzyć poczucia jedności i lojalności? I czy wobec tego czynnikiem,

przeważającym szalę zwycięstwa na rzecz Hiszpanów, nie stało się dostrzeżenie w

tych dziwnych, brodatych przybyszach zza morza naturalnych sojuszników dla

ludów pragnących zrzucenia cuzkańskiej dominacji? Jaką rolę odegrał szok

kulturowy i jego głębokość w narzuceniu dominacji wielkiemu imperium

prekolumbijskiemu przez reprezentantów — ostatecznie wcale nie

najznamienitszego — królestwa położonego na zachodnich rubieżach Europy?

Zapewne wszystkie te kwestie razem wzięte mogą być uważane za źródła klęski

jednych i zwycięstwa drugich — reprezentantów dwóch światów, których zderzenie

dokonało się w peruwiańskiej Cajamarce przed blisko pięcioma wiekami.

Interesujący jest też problem, jak wpisuje się podbój Peru w ogólne ramy

zamorskiej ekspansji Hiszpanii w Nowym Świecie, których był przecież jednym z

późniejszych ogniw. Należałoby zastanowić się, na ile Francisco Pizarro, mniej lub

bardziej świadomie, naśladował działania swego krajana z Estramadury, Hernana

Cortesa, który niewiele ponad dziesięć lat wcześniej zadziwił wszystkich ogromem

zdobyczy, rozciągając hiszpańskie panowanie na rozległe obszary Meksyku — co zaś

stanowiło specyfikę sytuacji peruwiańskiej, i czy przypadkiem tak łatwe opanowanie

bogatego kraju nie legło u podstaw późniejszych licznych wojen domowych między

samymi zdobywcami.

Te wszystkie pytania od lat są punktem wyjścia do analiz prowadzonych przez

profesjonalnych badaczy. Na kartach niniejszej książki mam zamiar przybliżyć

polskiemu czytelnikowi te zagadnienia w sposób możliwie syntetyczny właściwy dla

tej serii wydawniczej — a jednocześnie wolny od uproszczeń i zbanalizowanych tez,

którymi operują najbardziej popularne, a w większości przestarzałe rekonstrukcje

tego znaczącego epizodu dziejów powszechnych. Popularnonaukowy charakter

publikacji wymusza jednocześnie znaczne ograniczenie przypisów źródłowych,

jednak różny charakter i stopień wiarygodności wykorzystywanych tekstów

źródłowych skłania mnie do przedstawienia kilku istotnych informacji dotyczących

tych tekstów i ich autorów.

Teksty te można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należy zaliczyć dwie relacje

powstałe na gorąco", będące oficjalną wersją wydarzeń, którą Francisco Pizarro

chciał zaprezentować hiszpańskiemu monarsze i jego dworowi. Zostały one spisane

ręką osobistych sekretarzy Pizarra, a tę funkcję pełnił do 1533 roku Francisco de

Xerez później zaś Pero Sancho de Hoz. Relacje Xereza i Pero Sancho tworzą więc

jeden spójny tok narracji, ujmujący przedstawiane zdarzenia z tej samej

background image

perspektywy. Jest on jakby peruwiańskim odpowiednikiem Listów Cortesa do króla,

relacjonujących przebieg podboju Meksyku; zapewne tylko analfabetyzm Francisca

Pizzaro był przyczyną, iż nie spisał on własną ręką wypadków składających się na

dzieje podboju Peru. Do tej grupy można też zaliczyć list przyrodniego brata

zdobywcy Peru, Hernanda Pizarro, z 23 listopada 1533 roku, skierowany do sędziów

trybunału apelacyjnego w Santo Domingo, a zdający sprawę z kluczowych

momentów kampanii, ukoronowanych ujęciem Inki Atahuallpy.

Druga grupa to teksty pochodzące także od naocznych świadków i uczestników

podboju, ale powstałe już w dłuższej perspektywie czasowej: dziesięć, trzydzieści, a

nawet blisko czterdzieści lat po opisywanych wydarzeniach. Zaliczyć tu trzeba

relacje: Pedra Pizarro, Diega de Trujillo czy Juana Ruiza de Arce.

Wreszcie trzecia grupa to już historie podboju pisane przez autorów przybyłych do

Peru później lub piszących w samej Hiszpanii. W obu przypadkach istotną cechą

tych tekstów jest dążenie do przedstawienia obiektywnej prawdy (z różnym zresztą

skutkiem) ponad osobistymi motywami i partykularyzmami, jakimi zawsze są

obciążone relacje pisane przez samych uczestników wydarzeń. Znajdujemy tu więc

dzieła powstałe w czasie stosunkowo nieodległym od przedstawianych zdarzeń (15-

20 lat) jak opracowanie Agustina de Zarate czy fragmenty dotyczące Peru,

pochodzące z dwóch powszechnych historii podboju Ameryki w Historia General de

las Indias Francisca Lópeza de Gómary oraz Historia general y natural de las Indias

Gonzala Fernandeza de Oviedo. Wreszcie trzeba tu także wymienić monumentalne

dzieło Pedra de Ciezy de Leona Crónica del Peru, obejmujące cztery części:

pierwsza to geograficzno-etnograficzny opis kraju (począwszy od obecnej Panamy i

Kolumbii, a na terytorium obecnej Boliwii skończywszy) druga jest rekonstrukcją

prekolumbijskiej przeszłości, trzecią stanowi historia podboju Peru przez Hiszpanów,

czwarta zaś jest poświęcona wojnom domowym między hiszpańskimi zdobywcami.

Kompletność i obiektywizm dzieła Ciezy zapewniły mu sławę księcia kronikarzy

Ameryki".

Ale istnieją też opracowania pisane znacznie później (na przełomie 16 i 17 wieku)

przez autorów urodzonych już po podboju Peru, którzy sami korzystali z innych

źródeł, jak relacje świadków czy też prace wcześniejszych dziejopisów. Należy do

nich opracowanie Garcilaso de la Vegi Historia General del Peru, a także

odpowiednie fragmenty będącej dziełem Antonia de Herrery, wielotomowej Historia

general de los hechos de los castellanos en las Islas y Tierra Firme del Mar Oceano,

której całość obejmuje opis geograficzny Ameryki (Descripción de las Indias

Occidentales) oraz pisaną dekadami historię jej odkrycia i podboju przez Hiszpanów

(ogółem osiem dekad) Herrera był przecież oficjalnym kronikarzem (cronista

mayor) hiszpańskiej Korony, mającym z urzędu łatwy dostęp do wszystkich

dokumentów. Z kolei Garcilaso de la Vega był urodzonym w Cuzco synem jednego z

oficerów Francisca Pizarro, Sebastiana Garcilaso de la Vegi, i inkaskiej księżniczki

Chimpu Ocllo. Dla podkreślenia swego pochodzenia (po matce) od arystokracji

inkaskiej, przybrał przydomek El Inca". Jego Comentarios reales są szczegółową,

lecz wyidealizowaną wizją prekolumbijskiego Peru. Natomiast Historia General del

Peru, odnosząca się do podboju hiszpańskiego oraz okresu wojen domowych

między konkwistadorami, pozostaje dziełem mocno wtórnym, którego autor w

background image

dużej mierze opiera się na tekstach wcześniejszych kronikarzy, jak Gómara i Zarate.

Używane w tekście nazwy geograficzne podawane są w wersji używanej

współcześnie w Peru, inkaskie imiona własne — w najpowszechniej znanej i

stosowanej transkrypcji hiszpańskiej — np. Huascar, a nie Waskar, Atahuallpa, a nie

Ataw Wallpa.

PANAMSKI PROLOG

Historia hiszpańskich podbojów w Nowym Świecie była jednocześnie dziejami

poznawania przez żeglarzy i żołnierzy, członków ekspedycji zdobywczych,

poszczególnych obszarów zachodniej półkuli. Dlatego warunkiem koniecznym

penetracji jakiegoś regionu było zdobycie punktu oparcia dla wypraw ruszających

na dalej położone obszary, których opanowanie stawało się kolejnym ogniwem

procesu umownie zwanego konkwistą hiszpańską.

Faza wstępna tego procesu została zainicjowana przez Krzysztofa Kolumba w 1492

roku. Na przestrzeni następnych piętnastu lat sam Kolumb w czasie swych trzech

kolejnych wypraw oraz jego naśladowcy i współzawodnicy (dowódcy tzw. wypraw

mniejszych czy też wypraw andaluzyjskich — gdyż ich dowódcy przeważnie

pochodzili z Andaluzji) ostatecznie zakreślili granice obszaru, który stał się odtąd

częścią znanego przez Europejczyków geograficznego universum. Ten obszar

ograniczał się wszakże do wysp Morza Karaibskiego (Małych i Wielkich Antyli oraz

Wysp Bahama) i fragmentów wybrzeża lądu stałego. Centrum administracyjnym i

początkowo jedynym obszarem zasiedlonym przez Hiszpanów została wyspa

Espaniola (dziś Haiti) Jednakże zarządzanie nawet tak ograniczonym obszarem

zdawało się przekraczać możliwości i talenty administracyjne (zresztą bardzo

mierne) samego Kolumba, a później jego najstarszego syna i sukcesora, Diega

Colona. Hiszpańska Korona zmuszona była wypracować jakiś model

administrowania odkrytymi i włączonymi pod jej panowanie terytoriami, naruszając

— siłą rzeczy — warunki umowy zawartej z Kolumbem, na mocy której zyskiwał on

ogromne prerogatywy władcze i bezprecedensowe przywileje na całym

spenetrowanym przez siebie obszarze. Sądowe potyczki między Koroną a

sukcesorami Kolumba, zwane w historiografii hiszpańskiej pleitos colombinos

(procesy Kolumbowe), ciągnęły się jeszcze trzydzieści lat po śmierci

odkrywcy(1506) ale już w roku 1508 zdołano wyjść poza granice Kolumbowego

świata".

Zauważono bowiem, że wybrzeże lądu stałego, które poznał Kolumb w czasie

trzeciej i czwartej wyprawy, od ujścia Orinoko na wschodzie po wybrzeża

dzisiejszego Hondurasu na północnym zachodzie, nie tworzy jednej, nieprzerwanej

linii, gdyż środkowa część owego wielkiego łuku, jaki tworzy linia brzegowa, nigdy

nie została przez słynnego Genueńczyka choćby pobieżnie poznana. Na tej

podstawie udzielono przywileju królewskiego na przeprowadzenie akcji osadniczej

właśnie na tym obszarze, odpowiadającym dzisiejszemu pograniczu

kolumbijskopanamskiemu, dwóm ambitnym szlachcicom: Alonso de Ojedzie i Diego

de Nicuesie. Przydzielono im terytoria, którym nadano nazwy — Nowa Andaluzja

(Ojeda) i Złota Kastylia (Nicuesa) Były one oddzielone od siebie rzeką Atrato oraz

zatoką Uraba, do której ta rzeka uchodzi. Ten niepozorny i w istocie drugorzędny

obszar stał się więc pierwszym fragmentem kontynentalnego pnia Ameryki, gdzie

background image

pojawiło się europejskie (hiszpańskie) osadnictwo, a termin Tierra Firme (Stały Ląd)

stał się pierwotnie nazwą tego właśnie rejonu Nowego Świata.

Tak więc na przełomie pierwszej i drugiej dekady 16 wieku hiszpańska ekspansja

zaczęła wkraczać w nową fazę, przekraczając ostatecznie ramy, jakie nadał jej sam

Kolumb. Przekroczyła zresztą podwójnie: nie tylko przez wtargnięcie na stały ląd,

ale i na skutek kolonizacji pozostałych wysp Wielkich Antyli (dopiero bowiem w

latach 1508-1514 dokonano efektywnego podboju Puerto Rico, Jamajki i Kuby,

wysp znanych Kolumbowi — prawda, że bardzo powierzchownie — już od połowy

lat dziewięćdziesiątych 15 stulecia) Kuba już po kilku, a Przesmyk Panamski po

kilkunastu latach od pojawienia się tam Hiszpanów staną się strategicznymi

punktami, z których wyruszą wyprawy zakończone podbojami Meksyku i Peru,

dwoma największymi przedsięwzięciami w dziejach hiszpańskiej konkwisty.

Przyjrzyjmy się więc nieco owej uwerturze podboju Peru, za jaką może uchodzić

historia obecności Hiszpanów na Przesmyku Panamskim.

Obaj obdarowani królewskimi patentami pierwsi organizatorzy osadnictwa na

stałym lądzie, Ojeda i Nicuesa, wyruszyli ku terenom przyznanych im gubernatorstw

z końcem 1509 roku. Pierwszy z nich, po dotkliwej porażce, jaką poniósł z rąk

Indian z okolic dzisiejszego kolumbijskiego miasta Cartagena, posunął się w

kierunku południowo-zachodnim, gdzie w lutym 1510 roku, na wschodnim

wybrzeżu zatoki Uraba, założył osiedle pod nazwą San Sebastian. Niewiele później

Diego de Nicuesa, szukając odpowiedniego miejsca do położenia podwalin pod

osadę mającą być ośrodkiem administracyjnym Złotej Kastylii, podczas przybrzeżnej

żeglugi rozkazał: „Zatrzymajmy się tu w imię Boże!". Stąd założona wówczas przez

jego ludzi osada zyskała nazwę Nombre de Dios (Imię Boże)

Te dwa pierwsze osiedla hiszpańskie na kontynencie amerykańskim nigdy nie stały

się prawdziwymi miastami, a ich żywot okazał się bardzo krótki, stając się niejako

symbolem klęski życiowej swych fundatorów — Ojedy i Nicuesy. Alonso de Ojeda,

widząc pogarszającą się z dnia na dzień sytuację mieszkańców San Sebastian i nie

mogąc doczekać się posiłków, jakie miał z Espanioli sprowadzić jego wspólnik,

bakałarz Martin Fernandez de Enciso, postanowił sam powrócić na tę wyspę.

Jednak okręt, którym płynął, po buncie załogi zszedł z właściwego kursu i zamiast

na Espaniolę zawinął na Kubę (wówczas jeszcze nie zasiedloną przez Hiszpanów) Po

wielu dramatycznych perypetiach Ojeda zdołał powrócić na Espaniolę, ale tam, po

przebytych trudach, schorowany i ekonomicznie zrujnowany, niebawem zmarł. Taki

był kres Alonso de Ojedy, którego jego współcześni zapamiętali jako człowieka o

niebywałej wytrzymałości w znoszeniu cierpień i pierwszego po Admirale ( tj.

Kolumbie — przyp. A.T. ) który udał się odkrywać"

W San Sebastian Ojeda pozostawił jednak załogę, która miała wyczekiwać jego

powrotu przez pięćdziesiąt dni. Gdyby po upływie tego terminu nie wrócił, ludzie ci

mieli wolną rękę w wyborze sposobu dalszego postępowania. Ich dowódcą Ojeda

uczynił Francisca Pizzaro. Jest to pierwszy moment, w którym na kartach historii

pojawia się nazwisko późniejszego zdobywcy Peru.

Francisco Pizarro, gdy dawno już upłynął wyznaczony przez Ojedę termin jego

powrotu, zdecydował się opuścić okolicę, która nie spełniła nadziei Hiszpanów.

Ostatecznie porzucono San Sebastian w sześć miesięcy od jego założenia. Ponieważ

background image

do żeglugi zdatne były tylko dwie małe brygantyny, niefortunni koloniści z San

Sebastian musieli poczekać aż głód, choroby i zatrute strzały krajowców zredukują

ich liczbę do sześćdziesięciu, bo tyle mogły zabrać na swe pokłady obie jednostki.

Po przepłynięciu około stu kilometrów jedna z brygantyn zatonęła, a cała jej załoga

zginęła na oczach towarzyszy z drugiej jednostki. Ta pod dowództwem Pizarra

napotkała niebawem dwa okręty. Były to prowadzone przez Encisa posiłki z

Espanioli, na które tak długo i bezskutecznie czekał Ojeda.

Enciso, który wypłynął z Espanioli, zanim dotarł tam po wszystkich perypetiach

Ojeda, nie zdawał sobie sprawy z tragicznej sytuacji kolonii założonej przez jego

wspólnika. Mimo świadectw Pizarra i pozostałych ocalonych, wymusił na nich

powrót do opuszczonego właśnie osiedla. Na domiar złego podczas przybijania do

lądu główny okręt Encisa wszedł na mieliznę, rozbił się, a przewożone w jego

ładowniach zapasy żywności i zwierzęta hodowlane bezpowrotnie utracono.

Zła sytuacja zreorganizowanej kolonii stała się przyczyną podjęcia trudów akcji

osadniczej w bardziej szczęśliwej i obiecującej dla Hiszpanów okolicy. Wybór padł

na przeciwległy brzeg zatoki Uraba. Choć formalne zwierzchnictwo pozostawało

ciągle w rękach Encisa — nie on, lecz Vasco Nunez de Balboa zaczął wpływać na

bieg wydarzeń.

Sam Balboa był szlachcicem z Estramadury, który, podjąwszy się roli osadnika na

Espanioli, zbankrutował, a chcąc ujść licznym wierzycielom, ukrył się na pokładzie

okrętu Encisa, odpływającego z Santo Domingo. Ten ostatni, gdy już na pełnym

morzu odkrył obecność niepożądanego pasażera, zapałał takim gniewem, że gotów

był go wysadzić na pierwszym napotkanym skrawku lądu, choćby nim była

wystająca z wody skała, lecz ostatecznie dał się ubłagać swym podwładnym, którzy

wstawili się za Balboą.

To za radą Balboi, który dziesięć lat wcześniej penetrował te rejony jako uczestnik

wyprawy Rodriga de Bastidasa, Hiszpanie porzucili niegościnne San Sebastian i

ufundowali osiedle pod nazwą Santa Maria La Antigua del Darien. Nadanie takiej

właśnie nazwy było aktem zadośćuczynienia sewilskiej Madonnie zwanej La

Antigua, którą szczególne czcił Enciso i do której zwrócił się wraz ze swymi ludźmi o

pomoc, gdy wkrótce po wylądowaniu w tym rejonie zostali zaatakowani przez

wojowników miejscowego kacyka imieniem Cemaco.

W utworzonej w takich okolicznościach osadzie szybko pojawił się problem

zwierzchnictwa. Z jednej strony prestiż Encisa z każdym dniem ulegał osłabieniu na

rzecz wpływów Balboi. Z drugiej uświadomiono sobie, że La Antigua znajdowała się

już na terytorium przyznanym Nicuesie, o którego losie zresztą wówczas niczego

nie wiedziano. W ten sposób Hiszpanie podzielili się na trzy frakcje: lojalnych wobec

Encisa, stronników Balboi oraz zwolenników poddania się zwierzchności Nicuesy.

Dość niespodziewanie ta ostatnia frakcja niebawem zyskała na znaczeniu wraz z

przybyciem dwóch karaweli z sześćdziesięcioma ludźmi pod wodzą Rodriga de

Colmenaresa (był on oficerem Nicuesy pozostawionym na Espanioli w celu

zgromadzenia większej ilości zapasów)

Pod wpływem Colmenaresa i jego ludzi postanowiono wezwać Nicuesę do objęcia

zwierzchnictwa nad La Antiguą. Colmenares odnalazł Nicuesę i sześćdziesięciu

wymizerowanych ludzi, pozostałych przy życiu spośród blisko ośmiuset, z którymi

odpłynął kilkanaście miesięcy wcześniej z Espanioli. Nicuesa oczywiście przyjął

background image

ofertę delegacji z La Antiguy z entuzjazmem. Entuzjazm ten wszakże szybko

przekształcił się w zarozumiałość i fanfaronadę. Niepomny tego, że niespodziewana

propozycja przeprowadzki uratowała go od niechybnej śmierci, zaczął się odgrażać,

iż ukarze wszystkich winnych, którymi w jego mniemaniu byli mieszkańcy nowego

osiedla, i odbierze im złoto, które nielegalnie, bo bez jego pozwolenia, zostało

zdobyte i do niego, jako gubernatora, należało. Starcie było nieuniknione.

Nierozważny Nicuesa musiał zapłacić najwyższą cenę, gdy mieszkańcy La Antiguy

nie tylko odmówili uznania jego władzy, ale siłą wsadzili go na przeciekającą

brygantynę (nie wiem, czy z premedytacją wybrali najgorszą" — napisał Las Casas)

polecając mu płynąć ze swymi pretensjami do samej Hiszpanii. Nikt już od tej pory

Nicuesy i kilkunastu jego towarzyszy nie zobaczył ani na Espanioli, ani żadnym

innym obszarze penetrowanym przez Hiszpanów.

Drugi pretendent do władzy, bakałarz Enciso, po ostrym starciu z Balboą, do

jakiego doszło wkrótce potem, wolał opuścić La Antiguę i udać się via Santo

Domingo do Hiszpanii, gdzie wykorzystując swe wpływy na dworze, rozwinął

szeroko zakrojoną akcję przeciw osobie Balboi i jego publicznemu wizerunkowi.

Tak oto w roku 1512 Balboa stał się niekwestionowanym przywódcą Hiszpanów w

jedynym istniejącym wówczas osiedlu na stałym lądzie. Od tego czasu

podejmowane przezeń działania czynią z niego archetyp hiszpańskiego

konkwistadora. Balboa to kluczowe ogniwo w historii hiszpańskiego podboju

Ameryki, łączące pierwszych żeglarzyodkrywców, takich jak Kolumb, z dowódcam i

zdobywcami, jak Cortes i Pizarro.

Jednym z największych talentów Balboi było umiejętne, z punktu widzenia

własnych interesów, postępowanie z Indianami. Dość szybko zdołał zhołdować

licznych okolicznych kacyków, niejednokrotnie czyniąc z nich swych sojuszników.

Większość tych aliansów była prostym rezultatem klęsk, jakie poszczególni

naczelnicy indiańscy ponosili w starciach zbrojnych z ludźmi Balboi. Ale były i

przypadki nawiązania przez krajowców pokojowych stosunków z dziwnymi

przybyszami, gdzie motywem mogło być uchronienie się od strat i szkód, jakie już

ponieśli ich bardziej wojowniczy sąsiedzi. Do takich należał przypadek kacyka

Comagre. Właśnie podczas pobytu Balboi i jego ludzi w osadzie Comagre zdarzył

się incydent, który pchnął aktywność Balboi ku nowym horyzontom. Otóż najstarszy

syn Comagre, noszący imię Panquiaco, widząc kłótnie Hiszpanów przy podziale

złota, które jego ojciec przekazał im w prezencie dla utwierdzenia zawartego

sojuszu, wykrzyknął: Cóż to, chrześcijanie, spieracie się o rzecz tak błahą? Jeśli tak

pragniecie złota, że z jego powodu opuściliście swoją ojczyznę i nachodzicie te

okolice oraz niepokoicie ludzi, którzy żyją w pokoju, wskażę wam krainę, gdzie

będziecie mogli zaspokoić wasze pragnienie; lecz musicie być liczniejsi, bo trzeba

wam będzie stoczyć boje z potężnymi władcami, którzy z wielką mocą i

zawziętością bronią swoich włości..." Miał przy tym wskazać ręką na południe i

powiadomić zdumionych Hiszpanów o istnieniu za górami drugiego morza.

Twierdzenie, że młody Panquiaco dał w ten sposób ludziom Balboi znać o istnieniu

Peru z jego bogactwami, byłoby niewątpliwą przesadą, ale informacja o istnieniu

drugiego morza, do którego drogi bezskutecznie poszukiwał Kolumb i inni żeglarze

tych czasów, musiała wzbudzić wielkie poruszenie, tak że Hiszpanie doznali

bezgranicznej radości, a zapewne płakali ze szczęścia, jak to nieraz czynią ludzie,

background image

którzy bardzo pragną jakiejś rzeczy, gdy ją widzą lub mają nadzieję wkrótce ją

ujrzeć".

Tak oto niewielki epizod zwrócił uwagę Balboi na nowy kierunek poszukiwań i

pozwolił w swych dalszych konsekwencjach przekroczyć ciągle jeszcze bardzo

ciasny horyzont geograficzny Hiszpanów w Nowym Świecie Miedzy wrześ niein

1513 a styczniem 1514 roku Balboa dokonał swego największego dzieła

eksploratorskiego: przebycia Przesmyku Panamskiego od Atlantyku do Pacyfiku i z

powrotem, przekonując się naocznie o istnieniu wielkiego oceanu, który zaczęto

nazywać Morzem Południowym (dla odróżnienia od Atlantyku, który Hiszpanie tej

epoki nazywali Morzem Północnym)

Pierwszy raz Balboa i jego towarzysze ujrzeli wody Pacyfiku 25 września 1513 roku

ze szczytu wzgórza. Cztery dni później, w dzień świętego Michała, Balboa z częścią

swych ludzi oficjalnie objął w imieniu monarchy panowaniem hiszpańskim morze

oraz ziemie, wybrzeża, porty i wyspy południowe ze wszystkimi swymi

przyległościami i krainami, które do nich należą i będą należeć z jakiejkolwiek racji i

tytułu...". A towarzyszący ekspedycji pisarz zakończył urzędowe sprawozdanie z tej

podniosłej ceremonii słowami: Tych dwudziestu dwóch i pisarz Andres de

Valderrabano byli pierwszymi, którzy zanurzyli stopy w Morzu Południowym i

własnoręcznie zaczerpnęli wody, biorąc ją w usta, aby przekonać się, czy jest ona

słona, tak jak ta z innego morza; a stwierdziwszy, że tak jest, złożyli dzięki Bogu".

A jednak to nie Balboi przypadło w udziale odkrycie Peru, choć początkowo

wydawało się, że jest on osobą najbardziej ku temu predysponowaną. Trzeba

jednak pamiętać, że Balboa po nieodwołalnym zniknięciu ze sceny Ojedy i Nicuesy,

a także wobec nieobecności Encisa, z formalnego punktu widzenia ciągle był tylko

wprawdzie zdolnym, lecz samozwańczym przywódcą niewielkiej kolonii, o której

losach na dworze królewskim w Hiszpanii niewiele wiedziano. Wysłannicy, którzy z

listami Balboi do króla udali się do Hiszpanii, albo tam nie zdołali w ogóle dotrzeć,

albo też docierali zbyt pózno. by odwrócić niekorzystne dla Balboi wrażenia, jakie

wywołała dyskredytująca jego osobę akcja Encisa. Tak więc nawet ostatni z tych

wysłanników, który dostarczył na dwór królewski relację Balboi z przebycia

przesmyku i odkrycia nowego morza, a także część kosztowności wówczas pozys-

kanych, przybył już po mianowaniu przez króla Ferdynanda nowego gubernatora

Złotej Kastylii. Został nim Pedro Arias de Avila (najczęściej mówiono o nim po

prostu Pedrarias) Był to przeszłosiedemdziesięcioletni biurokrata, wytrawny gracz i

znawca intryg dworskich. Jednocześnie znany był ze swego popędliwego i

apodyktycznego charakteru i wielkich ambicji. Wzbudzał powszechnie strach,

niechęć, a nawet nienawiść.

Konflikt między Balboą a Pedrariasem był nieunikniony. Symboliczna była nawet

scena ich pierwszego spotkania. Wiadomość o przybiciu do brzegów wielkiej flotylli

(Pedrarias pojawił się na czele tysiąca dwustu ludzi, podróżujących na kilkunastu

okrętach) zaskoczyła Balboę w czasie zwykłych prac budowlanych. Wyszedł więc na

powitanie gubernatora ubrany w zwykłą koszulę i szarawary, podczas gdy z okrętów

zaczęli schodzić na plażę wytwornie odziani członkowie świty Pedrariasa. Ci zaś

musieli być mocno zawiedzeni nadzwyczaj skromnym wyglądem i samymi

rozmiarami La Antiguy, oficjalnej stolicy Złotej Kastylii.

Hiszpański monarcha, gdy wreszcie mógł ocenić rzeczywiste zasługi Balboi,

background image

mianował go adelantado (gubernatorem) Morza Południowego. Problem w tym, że

ta nominacja nie pozbawiała funkcji gubernatorskiej Pedrariasa, więcej nawet —

poddawała Balboę jego władzy. Koronie oczywiście chodziło o jednoosobowe

kierownictwo sprawami kolonii, ale takie rozwiązanie, w zestawieniu z osobowością

Pedrariasa i ewidentnymi osiągnięciami Balboi, generowało nieuniknione tarcia i

konflikty Gdy dokument zawierający nominację Balboi dotarł na Przesmyk,

Pedrarias najzwyczajniej ukrył go przed Balboa i dopiero dzięki zabiegom biskupa

Darienu, który zawsze i wcale nie bezinteresownie popierał odkrywcę Pacyfiku, po

kilku tygodniach urzędowych dyskusji Pedrarias był zmuszony wręczyć rzeczoną

nominację, a jego niechęć do Balboi stała się jeszcze silniejsza.

W ciągu pięciu lat od przybycia Pedrariasa na przesmyk w czerwcu

1514 roku, aż po śmierć Balboi w styczniu 1519 roku, trwała — mimo okresów

pozornego pojednania (Pedrarias uczynił nawet z Balboi swego zięcia, wydając zań,

przebywającą zresztą w Hiszpanii, córkę) — twarda rozgrywka między starym i

przebiegłym gubernatorem a ambitnym odkrywcą Pacyfiku. W tym starciu jednak

organizatorskie talenty i militarne cnoty, jakimi obdarzony był Balboa, nie

wystarczały do odniesienia sukcesu.

Nawet gdy Pedrarias powierzył Balboi dowództwo wyprawy, której członkowie mieli

pokonać przesmyk i po stronie pacyficznej zbudować okręty mogące posłużyć do

dalszych odkryć, Balboa nie mógł cieszyć się swobodą działania. Bardzo

prawdopodobne jest bowiem to, że Pedrarias, obarczając Balboę trudnym zadaniem

(budulec trzeba było transportować w poprzek przesmyku) i wyznaczając krótki

termin jego realizacji, pragnął znaleźć pretekst do odsunięcia go i zastąpienia kimś

absolutnie posłusznym jego woli.

Balboa okazał w wykonaniu powierzonego mu przedsięwzięcia wielką wytrwałość i

hart ducha, zwłaszcza w obliczu nieprzewidzianych a niesprzyjających okoliczności

(najpierw ulewa porwała część zgromadzonego budulca, później okazało się, że już

gotowe brygantyny są nieprzydatne ze względu na nieodpowiednie drewno użyte

do ich budowy, łatwo padające łupem mięczaka znanego jako świdrak okrętowy)

Pedrarias przedłużył nawet o całe cztery miesiące pierwotnie wyznaczony termin,

choć uczynił to zapewne pod wpływem sugestii innych osób ( m.in. popierającego

Balboę miejscowego biskupa)

Dodatkowym elementem komplikującym sytuację były wieści o mianowaniu przez

króla nowego gubernatora Złotej Kastylii na miejsce Pedrariasa. Balboa, choć oczy-

wiście zdawał sobie sprawę z przebiegłości i niechęci Pedrariasa do jego osoby, z

drugiej strony mógł żywić poważne obawy, czy nowy gubernator uzna jego zasługi i

pozwoli działać jemu, odkrywcy Pacyfiku, a nie komuś ze swych protegowanych.

Balboa w tej trudnej sytuacji starał się działać rozważnie, co nie znaczy, że

sprzyjało mu szczęście. Pedrarias bowiem przechwycił korespondencję, którą

Balboa prowadził ze swym zaufanym w La Antigua, zatrzymał też ludzi wysłanych

przez Balboę, którzy mieli mu donieść, czy nowy gubernator już przybył i co

zamierza uczynić.

Wszystko to oraz kilka mniejszych spraw, będących rezultatem dawniejszych

animozji i gier ambicjonalnych, spowodowało, iż Pedrarias po wezwaniu Balboi

oskarżył go o próbę buntu i uwięził. Proces przeciw Balboi przygotował Gaspar de

Espinoza — wszak stary gubernator nie mógł być jednocześnie stroną i trybunałem.

background image

Espinoza wprawdzie orzekł winę Balboi, ale wstrzymywał się z zarządzeniem

wykonania kary śmierci, jaką sam orzekł, z uwagi na liczne zasługi Balboi,

twierdząc, że nie może tego uczynić bez pisemnego wniosku w rzeczonej sprawie.

Pedrarias, który — jak pisze Las Casas — nie mógł się już doczekać chwili

wyprawienia go ( tj. Balboi — przyp. A.T.) na tamten świat, nie zwlekał długo z

wydaniem takiego rozporządzenia i sto [takich pism] by wydał bez zastanawiania

się nad tym, co czynił".

Natomiast inny dziejopis, Gómara, syntetycznie ujmuje całą sprawę w

następujących słowach: Wina i oskarżenie dotyczyły tego, że jak przysięgali

świadkowie, [Balboa] powiedział do swych trzystu żołnierzy, aby odstąpili od

posłuszeństwa Gubernatorowi ( tj. Pedrariasowi — przyp. AT. ) i poszli sobie tam,

gdzie będą mogli żyć wolni nikomu nie podlegając, a gdy ktoś będzie ich niepokoił,

będą się bronić. Balboa temu zaprzeczył i przysiągł, a jest to wiarygodne, że gdyby

bał się, nie pozwoliłby się uwięzić ani by nie stawił się przed Gubernatorem, choćby

ten był jego teściem. Do tego oskarżenia dołączono śmierć Diego de Nicuesy i jego

sześćdziesięciu towarzyszy, uwięzienie bakałarza Encisa oraz [to] że [Balboa] był

bandytą, buntownikiem oraz okrutnym i złym dla Indian. Zaprawdę, jeśli nie było

innych, utrzymanych w tajemnicy powodów, a tylko te wyłożone publicznie,

niesprawiedliwie go [Pedrarias] zabił. Tak skończył Vasco Nunez de Balboa,

odkrywca Morza Południowego, skąd tyle pereł, złota, srebra i innych bogactw

przywiozło się do Hiszpanii; człowiek, który oddał wielkie usługi swojemu królowi".

Balboa, odkrywca Pacyfiku, który mógł w sprzyjających okolicznościach stać się

pierwszym Europejczykiem, który dotarł do wybrzeży Peru, został ścięty w styczniu

1519 roku w Acla z inicjatywy i za aprobatą Pedrariasa. Ten zaś pół roku później

nakazał założyć po drugiej stronie przesmyku miasto Panamę, które stało się odtąd

nową stolicą kolonii. Założenie nowego miasta było dla Pedrariasa korzystne, gdyż

dawało żywy dowód jego energii, a jednocześnie usuwało w cień osadę, której

właściwym organizatorem był Balboa. W dodatku nowy gubernator Lope de Sosa,

który w końcu dotarł na przesmyk z początkiem 1520 roku, zmarł, zanim zdążył

objąć urząd, tak że wiadomość o jego przybyciu i nagłej śmierci dotarły do

Pedrariasa w ciągu jednego pacierza".

Jednocześnie usytuowanie centrum administracyjnego Złotej Kastylii w Panamie

spowodowało przesunięcie środka ciężkości kolonii nad Pacyfik, skąd dotarcie do

Peru było już tylko kwestią czasu. Za pierwszą próbę w tym kierunku uważa się

nieudaną wyprawę Pascuala de Andagoi z 1522 roku do kraju Biru". W

rzeczywistości Andagoya spenetrował tylko niewielki odcinek wybrzeża

pacyficznego dzisiejszej Kolumbii, a dalszym postępom w eksploracji przeszkodził

wypadek samego dowódcy, który wypadł z łodzi podczas jednego z rekonesansów i

chory powrócił do Panamy. „Kraina Biru", o której mogli Andagoi opowiedzieć

Indianie na przesmyku, nie miała wszakże nic wspólnego z właściwym Peru,

oczywiście poza tym, że też leżała nad Pacyfikiem. Jednak Andagoya w

późniejszych latach, gdy odkrycie i podbój Peru zostały dokonane przez innych,

background image

bardziej szczęśliwych zdobywców, rozpowszechniał przekonanie, że to on, gdyby

nie wspomniany wyżej wypadek, mógł zostać odkrywcą Peru, a tak ubiegł go

Pizarro i jego towarzysze.

Francisco Pizarro, w czasach gdy Andagoya udał się na swą wyprawę, był

człowiekiem o wielkim doświadczeniu, zdobytym podczas dwudziestoletniego

pobytu w Ameryce (przybył na Espaniolę już w 1502 roku wraz z administratorem

tego pierwszego terytorium hiszpańskiego w Nowym Świecie, Nicolasem de

Ovando) Przez wszystkie te lata, choć wykazywał się odpowiednimi talentami,

zawsze jednak pozostawał w cieniu tych, którym przypadały pierwszoplanowe role:

Ojedy, Balboi, Pedrariasa. Z wolna nadchodziła jednak godzina jego powodzenia.

Było w tym i trochę sprzyjającego mu biegu wypadków. Kontynuacja eksploracji

wzdłuż wybrzeża Pacyfiku nie mogła być podjęta wówczas przez samego Andagoyę

ze względów zdrowotnych (choć niektórzy autorzy wskazują także na niedostatek

cnot i predyspozycji, wymaganych w takim przedsięwzięciu) Pedrarias był z kolei

zainteresowa ny przede wszystkim ekspansją w przeciwnym kierunku tj. ku

Nikaragui. Tam też wysłał w 1524 roku jednego ze swych kapitanów, Francisca

Hernandeza de Cordobę. Z kolei działania na kierunku południowym miał zamiar

powierzyć Juanowi Basurto, a i to podobno tylko w charakterze rekompensaty. Otóż

Basurto przybył do Panamy dobrze wyekwipowany, na czele zwerbowanych ludzi,

licząc na to, że otrzyma dowództwo wyprawy na Nikaraguę. To jednak otrzymał

wcześniej wspomniany Hemandez de Córdoba i Pedrarias mógł zaproponować

Basurcie jedynie podjęcie akcji zdobywczej w przeciwnym kierunku, ten jednak

zmarł w trakcie przygotowań do swej wyprawy.

Wówczas przedsięwzięcie podjęło trzech wspólników. Pierwszym z nich,

najmajętniejszym, był Gaspar de Espinoza, ten sam, który kilka lat wcześniej

przygotowywał, na polecenie Pedrariasa, akt oskarżenia Balboi. Jednak Espinoza,

który prowadząc rozległe interesy zazwyczaj przebywał w Santo Domingo, w

Panamie był reprezentowany przez księdza Hernando de Luque. Drugim

wspólnikiem był Francisco Pizarro, osoba o znacznym prestiżu, która łatwo mogła

zwerbować odpowiednią liczbę ochotników. Trzecim był Diego de Almagro,

podobnie jak Pizarro doświadczony żołnierz, mający opinię nadzwyczaj

wytrzymałego na trudy, a jednocześnie bezpośredniego w stosunkach z ludźmi i

hojnego dla swych podwładnych.

Pedrarias, który jako gubernator musiał wydać pozwolenie na organizację wyprawy,

wyraził swą aprobatę pod jednym warunkiem — że zostanie on... czwartym

udziałowcem — i w tej formie umowa została podpisana. Wielu Hiszpanów w

Panamie kpiło jednak z ambicji wspólników, mając ich za szalonych, iż chcieli wydać

swe pieniądze, aby udać się na odkrywanie zarośli

i chaszczów" . A Inka (Garcilaso pisze: Nazwali księdza Hernando de

LuqueHernandem Szalonym (w hisz

pańskim żartobliwa gra słów: el Loco — Szalony przyp. A.T.) aby powiedzieć to o

[wszystkich] trzech, ponieważ będąc ludźmi zamożnymi i doświadczywszy w życiu

wielu trudów, będąc już w statecznym wieku, gdyż każdy z nich przekroczył

pięćdziesiątkę, podejmowali nowe i to jeszcze większe znoje, [wszystko to] na

oślep, bo nie wiedzieli, dokąd się wybierali, co to za kraj — bogaty czy też ubogi,

ani też, co będzie potrzebne, aby go zdobyć".

background image

Po niezbędnych przygotowaniach, 14 listopada 1524 roku, Francisco Pizarro

wypłynął z Panamy na czele osiemdziesięciu ludzi na pokładzie zakupionego okrętu

(Cieza zanotował, iż niektórzy twierdzili, że był to jeden z okrętów zbudowanych

jeszcze przez Balboę) Almagro tymczasem pozostał jeszcze na przesmyku, aby

przeprowadzić nowe zaciągi i wraz z posiłkami połączyć się ze swym wspólnikiem.

W ten sposób pierwsi Europejczycy, wiedzeni niejasną intuicją i kruchymi

przesłankami, ruszyli na spotkanie inkaskiego imperium. Szczelna kurtyna,

rozdzielająca do tej pory oba światy, zaczęła z wolna się unosić.

NA SPOTKANIE NIEZNANEJ KRAINY

Pizarro na czele swych ludzi zawinął najpierw, aby uzupełnić zapasy wody pitnej i

drewna, na Wyspy Perłowe (archipelag w Zatoce Panamskiej, noszący tę nazwę od

czasu, gdy Balboa w 1513 roku uzyskał tam nieco pereł) Następnie żeglowano

wzdłuż wybrzeża kontynentu. Pierwszym punktem postoju było miejsce nazwane

Szyszkowym lub Ananasowym Portem (Puerto de Pinas) Tam okazało się, że okolica

jest uboga i surowa, tubylcy nieufni (przezornie opuszczali swe osady na widok

przybyszów) a w rezultacie trudno uzyskać prowiant. Trudy, głód i rozczarowanie

stały się udziałem wszystkich, którzy jeszcze tak niedawno, wyruszając z Panamy,

żywili wielkie nadzieje. Jeden z żołnierzy, nazwiskiem Morales, zmarł.

W następnym miejscu, w którym zdecydowano się wylądować, sytuacja wcale nie

przedstawiała się lepiej — stąd nadano mu nazwę Port Głodowy (Puerto del

Hambre) Widząc przygnębienie ludzi Pizarro zdecydował, iż jeden z oficerów — Gil

de Montenegro — uda się z kilkoma towarzyszami na Wyspy Perłowe i po zaopat-

rzeniu się w żywność powróci. Misja ta została wykonana, lecz do czasu powrotu

Montenegro aż dwudziestu siedmiu Hiszpanów zmarło, a ich śmierć stała się

tragicznym potwierdzeniem adekwatności nazwy Puerto del Hambre.

W początkach 1525 roku wyprawa ruszyła dalej na południe. Wylądowano w dzień

Matki Boskiej Gromnicznej (Candelaria) a w pobliskiej wsi znaleziono nieco złotych

ozdób, ale też szczątki ludzkie, co uczestnicy wyprawy zinterpretowali jako

pozostałość po uczcie kanibalskiej. Później Hiszpanie zeszli na ląd w pobliżu

znaczniejszego, umocnionego palisadą osiedla, nazwanego Spaloną Osadą (Pueblo

Quemado) Jego mieszkańcy, podobnie jak to się działo w poprzednio

penetrowanych okolicach, opuścili osadę. Jednak następnego dnia tubylcy powrócili

z widocznym zamiarem przepędzenia intruzów. Indianie zaatakowali zarówno ludzi

Montenegra, którzy dokonywali rekonesansu w celu zdobycia języka", jak i główne

siły wyprawy. I choć Hiszpanie zdołali się obronić, na czas połączywszy siły, bilans

starcia był dla nich niekorzystny: pięciu ludzi zginęło, siedemnastu odniosło groźne

rany, w tym i sam Francisco Pizarro, któremu napastnicy zadali aż siedem ran.

Po tym niepowodzeniu, zdając sobie sprawę z niedostatecznych sił i środków do

wykonania podjętego przedsięwzięcia, Pizarro, po konsultacji ze swymi kapitanami

(oficerami) postanowił zawrócić na przesmyk. Jednak nie udano się do miasta

Panamy, lecz do nieodległej miejscowości Chochama (lub Chicama) a do stolicy

kolonii wysłano, wraz ze zdobytym łupem, Nicolasa de Riberę. Pizarro nie chciał

bowiem osobiście spotkać się z Pedrariasem, obawiając się jego negatywnej reakcji.

Powracający Pizarro rozminął się po drodze z Diegiem de Almagro, który po

ukończeniu zaciągów, na czele sześćdziesięciu ludzi, ruszył zgodnie z umową

background image

śladem wspólnika. Almagro osiągnął Pueblo Quemado, gdzie którym już raz

udało się zmusić Hiszpanów do odwrotu, jeszcze dodatkowo rozbudowali jej

umocnienia, na wypadek powrotu niechcianych przybyszów. Almagro, rozpoznając z

miejsca wojowniczą postawę i zamiary krajowców, zdecydował się uderzyć

pierwszy. Hiszpanie zdołali wprawdzie wyprzeć Indian poza palisadę, ale sam

Almagro, zraniony strzałą, stracił oko.

Nie poniechano jednak dalszej penetracji wybrzeża, docierając aż do ujścia rzeki,

którą na pamiątkę dnia przybycia, 24 czerwca 1525 roku, nazwano rzeką Świętego

Jana. Wydaje się, że nazwano tak dzisiejszą Rio San Juan de Micay, która uchodzi

do Pacyfiku na granicy obecnego kolumbijskiego departamentu Cauca. Ponieważ

nic nie wskazywało na to, że dotarł tam Pizarro, Almagro postanowił zawrócić do

Panamy. Na Wyspach Perłowych dowiedział się o pobycie Pizarra w Chochama,

gdzie wreszcie nastąpiło spotkanie towarzyszy. Obaj postanowili kontynuować

przedsięwzięcie, na przekór wszystkim trudnościom. Almagro miał udać się do

Panamy, aby zwerbować ludzi na nową wyprawę i wyekwipować okręty.

Tu jednak napotkał trudności natury biurokratycznej. Pedrarias, zawiedziony

znikomymi rezultatami pierwszej wyprawy w zestawieniu z poniesionymi stratami w

ludziach, początkowo w ogóle nie miał ochoty zezwolić na dalsze eksploracje w

kierunku południowym. Tym bardziej że właśnie sam przygotowywał się do udziału

w karnej ekspedycji do Nikaragui przeciwko własnemu kapitanowi, Hernandezowi

de Córdobie, któremu zarzucił próbę buntu. Ostatecznie niechęć Pedrariasa została

przełamana na skutek nalegań i samego Almagra, i księdza Luque, który zdołał

pozyskać od Espinozy znaczną sumę 20 tysięcy pesos w złocie. Cieza wspomina, że

Pedrarias nosił się nawet z zamiarem mianowania na miejsce Pizarra nowego

dowódcy, ale zdecydowana poslawa Almagra i Luque nie pozwoliła na realizację

lego zamysłu. Niemniej trzeba było podpisać nową umowę i tu Pedrarias na

kapitana ekspedycji wyznaczył Almagra, a nie, jak poprzednim razem, Pizarra.

Wywołało to oczywiście niezadowolenie Pizarra, a ze strony Almagra

usprawiedliwienia przed wspólnikiem, iż zaakceptował taki stan rzeczy tylko z braku

innego wyjścia z sytuacji, która mogła się okazać krytyczna dla dalszych losów

podjętego dzieła. Kontrowersje, jakie wzbudził ów epizod, oraz napięcia, które

zaczęły od tego momentu powstawać w relacjach między Pizarrem i Almagrem,

kronikarz podsumowuje opinią: Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, jak było, ale

wiem, że gdy idzie o rozkazywanie, ojciec zapiera się syna, a syn ojca".

W marcu 1526 roku obaj wspólnicy wyruszyli w dwa okręty na drugą wyprawę,

wiodąc ze sobą około stu sześćdziesięciu ludzi. Skierowali się ku rzece Świętego

Jana, a więc najdalej na południe wysuniętemu punktowi, osiągniętemu przez

Almagra w czasie pierwszej ekspedycji. Tym razem uzyskali tam złoto niskiej próby

o wartości 15 tysięcy castellanos.

Castellano — nie była to ani moneta, ani nawet jednostka obliczeniowa, ale miara

zawartości kruszcu, odpowiadająca pięćdziesiątej części hiszpańskiej złotej marki

(marca de oro) wynoszącej 230 gramów złota, stąd castellano to 4,6 gramów złota.

Jednak trudne warunki terenowe, które uniemożliwiały eksplorację wnętrza kraju,

skłoniły wspólników do rozdzielenia sił ekspedycji. Almagro z pozyskanym złotem

miał jednym z okrętów powrócić do Panamy, aby sprowadzić stamtąd kolejnych

ochotników. Drugi okręt, pod dowództwem doświadczonego sternika Bartolome

background image

Ruiza, miał dokonać rekonesansu wybrzeża jaknajdalej na południe. Pizarro zaś z

resztą ludzi miał pozostać w rejonie rzeki Świętego Jana i oczekiwać powrotu obu

okrętów.

Ruiz w czasie swej kilkumiesięcznej żeglugi (wrzesień 1526-styczeń 1527) napotkał

najpierw Wyspę Kogucią (Galio) której mieszkańcy przejawiali oznaki wrogości,

później zaś osiągnął zatokę Świętego Mateusza, gdzie licznie zgromadzeni tubylcy

gotowi byli uznać Hiszpanów za istoty niezwykłe, przybyłe z zaświatów. Ruiz, płynąc

dalej na południe, przeciął równik, ale najważniejszym epizodem w czasie jego

rekonesansu okazało się napotkanie w okolicy wyspy Salango (południowy

fragment wybrzeża ekwadorskiej prowincji Manabi) tratwy, którą podróżowało

dwudziestu miejscowych kupców. Wyrafinowane towary, które wieźli (nade

wszystko ozdoby i tkaniny) zrobiły wielkie wrażenie na załodze okrętu Ruiza. Trzech

z owych kupców Ruiz zabrał ze sobą w charakterze informatorów i tłumaczy,

którymi mieli stać się w niedalekiej przyszłości. Owa praktyka zatrzymywania Indian

jako przewodników i tłumaczy była" czymś bardzo typowym dla hiszpańskiej akcji

eksploratorskiej w Ameryce, tak jak za typowe można uznać przezorne opuszczanie

swych siedzib przez Indian na widok niespotykanych nigdy przedtem przybyszów.

Wkrótce po powrocie Ruiza do miejsca pobytu Pizarra pojawił się tam też Almagro z

posiłkami z Panamy. Trzeba tu nadmienić, że w Panamie rządy sprawował już inny

gubernator — Pedrariasa zastąpił Pedro de los Rios, który, wbrew obawom

Almagra, nie czynił trudności przy organizowaniu zaciągów. Tak więc Almagro po

zwerbowaniu około czterdziestu (według Gómary osiemdziesięciu) ochotników i

zgromadzeniu niezbędnego ekwipunku wziął kurs na rzekę Świętego Jana. Całość

sił wyprawy wyruszyła w dalszą drogę z końcem lutego 1527 roku.

Żeglowano szlakiem przetartym przez Ruiza: Wyspa Kogucia, gdzie spędzono dwa

tygodnie, później zatoka Świętego Mateusza, wreszcie zatrzymano się w Tacamez

(obecnie Atacames w ekwadorskiej prowincji Esmeraldas) Tu znaleziono większe

ilości żywności, bo też i okolica była bardziej ludna. Postawa tubylców nacechowana

była rezerwą i nieufnością. Wedle jednych kronikarzy ta nieufność została jednak

przełamana, inni natomiast twierdzą, że doszło do starcia zbrojnego, w wyniku

którego ośmiu Indian poległo, a trzech zostało pojmanych przez Hiszpanów.

Wówczas pojawiły się wątpliwości i rozbieżne opinie na temat dalszych działań.

Część uczestników wyprawy twierdziła, że należałoby znów udać się po większe siły

do Panamy. Almagro, nie mając ochoty po raz kolejny pokonywać tej trasy,

wskazywał, że powrót bez znaczących zdobyczy, z zamiarem dalszego wypraszania

środków, byłby przyznaniem się do porażki. Pizarro zaś zarzucał Almagrowi, iż ten,

pływając tam i z powrotem do Panamy, nie ponosi największych trudów. Animozje

między Pizarrem i Almagrem zostały załagodzone dzięki mediacji Ruiza i skarbnika

Nicolasa de Ribery. Ostatecznie zawrócono do zatoki Świętego Mateusza, a później

cofnięto się jeszcze do ujścia rzeki nazwanej Santiago. Stamtąd Almagro na jednym

z okrętów pożeglował jednak do Panamy prosić o posiłki. Drugi okręt zawiózł

Pizarra i osiemdziesięciu kilku jego towarzyszy na Wyspę Kogucią, po czym odpłynął

do Panamy.

Powrót obu okrętów (odpowiednio w połowie lipca i pod koniec sierpnia 1527

roku) nie zaowocował skutkami zakładanymi przez dowódców wyprawy. Mimo

że zabronili oni przesyłania jakiejkolwiek korespondencji, znając naznaczone

background image

rozczarowaniem nastroje większości uczestników wyprawy, ta blokada informacyjna

nie okazała się tak szczelna, jak zakładali to jej pomysłodawcy. W kłębku bawełny

dotarł bowiem do Panamy list, napisany w imieniu innych niezadowolonych przez

pochodzącego z Trujillo żołnierza nazwiskiem Sarabia. Zawierał on opis ekstremal-

nych warunków, w których znajdowali się pozostali z Pizarrem ludzie, oraz prośbę o

wybawienie ich z tej pułapki, za jaką zaczęli uważać całe przedsięwzięcie. List

kończył się utrzymanym w tonie gorzkiej ironii kupletem:

Pues, senor gobernador,

Mirelo bien por entero;

Que alla va el recogedor,

Y aca queda el carnicero.

Sens tego czterowiersza jest następujący: patrzcie no dobrze, panie gubernatorze,

że ten, kto tam ( tj. do Panamy) pływa ( tzn. Almagro) to zwykły naganiacz, a ten

tutaj ( tzn. Pizarro) to rzeźnik.

Efekt zakładany przez autora listu i innych podzielających jego odczucia został

osiągnięty. Gubernator Pedro de los Rios nie zgodził się na kontynuację odkryć

zapoczątkowanych przez Pizarra i Almagra. Upoważnił też pochodzącego z Kordowy

Juana Tafura do udania się na wyspę Galio, aby sprowadzić stamtąd wszystkich

pozostałych przy życiu Hiszpanów. Jednak Almagro i ksiądz Luque napisali do

Pizarra, aby ten za wszelką cenę poniechał powrotu do Panamy i wytrwał mimo

trudności, które choć wydają się ogromne, to z boską pomocą zostaną niebawem

przezwyciężone. To pismo dotarło do Pizarra we wrześniu 1527 roku na pokładzie

okrętu Tafura.

Wówczas miało dojść do zdarzenia, którego symboliczny charakter i sugestywność

zmitologizowały determinację Pizarra i najwierniejszych mu ludzi. Otóż Pizarro,

widząc, że wielu jego ludzi nie marzy o niczym innym, jak tylko o powrocie do

Panamy, końcem szpady nakreślił linię na piasku, mówiąc: Ta oto linia oznacza

trudy, głód, pragnienie oraz znój, rany i choroby, i wszelkie inne niebezpieczeństwa,

jakim trzeba będzie sprostać. Ci, którzy mają odwagę, niechaj przekroczą tę linię na

znak swego męstwa i potwierdzenia, iż będą mi wiernymi towarzyszami, ci zaś,

którzy czują się niegodni tak wielkiej sprawy, niechaj wracają do Panamy". Z kolei

Herrera twierdzi, że ową linię narysował Tafur, który wprawdzie miał rozkaz

ewakuować wszystkich, ale ze względu na poważanie, jakim darzył Pizarra,

przychylił się do jego próśb, aby nie zabierał wszystkich. Zwrócił się więc do ludzi

Pizarra, aby ci, którzy chcą wracać do Panamy, przekroczyli symboliczną linię. Tę

przemawiającą do wyobraźni scenę z lubością eksploatowały dziewiętnastowieczna

literatura historyczna i malarstwo. Zważmy jednak, że znajduje się ona tylko na

kartach dzieł takich autorów, jak Garcilaso de la Vega czy Herrera, a więc piszących

wiele lat po podboju, już w początkach 17 wieku. Tymczasem najbliżsi wydarzeniom

kronikarze relacjonują ten epizod w sposób bardzo stonowany, nawet nie

wspominając nic ponad to, że z Pizarrem na wyspie Galio dobrowolnie pozostało

tylko kilkanaście osób.

Ta garstka najodważniejszych, najwytrwalszych i najwierniejszych Pizarrowi ludzi

przeszła wszakże do historii jako sławna trzynastka" (los trece de la fama). Choć

istnieją drobne różnice co do jej składu, aż dwanaście nazwisk powtarza się, i to

niemal zawsze w tej samej kolejności: Cristóbal de Peralta, Nicolas de Ribera,

background image

Domingo de Soraluce (lub Sorialucina), Francisco de Cuellar, Pedro de Candia,

Alonso de Molina, Pedro Alcón, Garcia de Xerez, Antonio de Carrión, Alonso Biceno,

Martin de Paz i Juan de la Torre. Trzynastym miał być, według różnych wersji:

Alonso (bądź Diego lub Martin) de Trujillo, Francisco Rodriguez de Villafuerte lub

Bartolome Ruiz (jednak ten ostatni, wymieniany przez Herrerę, z całą pewnością

nie mógł, jak niebawem zobaczymy, pozostać z Pizarrem)

Jeszcze zanim odpłynął okręt Tafura, Pizarro i jego ludzie postanowili, iż będą

oczekiwać na pomoc, która prędzej czy później na pewno nadejdzie z Panamy, na

wyspie Gorgona, oferującej nieco lepsze warunki bytowania niż surowa wyspa

Galio. Tam spędzili pięć miesięcy, aż do czasu, gdy na horyzoncie wreszcie pojawił

się, ku ich wielkiej radości, żaglowiec. Przyprowadził go z Panamy Bartolome Ruiz.

Gubernator Pedro de los Rios nie pozwolił wprawdzie na dokonywanie nowych

zaciągów, ale zezwolił na pospieszenie na pomoc Pizarrowi i jego towarzyszom,

ustalając termin powrotu na sześć miesięcy od wyjścia w morze z Panamy. Ruiz

przywiózł też Pizarrowi listy od księdza Luque i Almagra, w których wspólnicy

namawiali go, aby w danym przez gubernatora czasie posunął się jeszcze dalej na

południe, co pozwoli mu przekonać się o walorach kraju.

Pizarro skorzystał z tej rady i wyruszył na rekonesans, pozostawiając wszakże na

wyspie Gorgona służbę indiańską pod nadzorem trzech najbardziej opadłych z sił

Hiszpanów ze sławnej trzynastki" (według Ciezy byli to Peralta, Trujillo i Paz)

których miano zabrać w drodze powrotnej do Panamy. Pierwszym punktem

napotkanym w czasie żeglugi, w pierwszych miesiącach 1528 roku, była niewielka

wysepka, której Hiszpanie nadali nazwę Santa Clara. Wprawdzie była ona

niezamieszkana, ale jako lokalne sanktuarium, często odwiedzali ją tubylcy.

Hiszpanie dowiedzieli się o tym nie tylko dzięki wyjaśnieniom udzielanym przez

pochwyconych podczas poprzedniego rekonesansu indiańskich informatorów (którzy

już w dostatecznym stopniu opanowali język, by służyć jako tłumacze i

przewodnicy) ale także oglądając znajdujące się na wyspie wizerunki czczonych

przez krajowców bóstw. Ponieważ wśród znalezionych przedmiotów było nieco

wyrobów ze złota i srebra oraz kunsztownie wykonane tkaniny, Hiszpanie poczuli się

tak szczęśliwi, jak tylko można to sobie wyobrazić".

W zatoce Guayaquil Pizarro i jego ludzie napotkali kilka tratw, którymi mieszkańcy

Tumbes płynęli ku wyspie Puna (Hiszpanie być może wówczas dowiedzieli się, że

między mieszkańcami Tumbes i Puna od lat panowała wrogość, przeradzająca się w

starcia zbrojne) Niebawem też Ruiz poprowadził okręt ku plaży pod miastem

Tumbes, gdzie przybito do brzegu. Po raz pierwszy Hiszpanie znaleźli się wreszcie w

miejscu, które nie było tylko większą osadą czy położonym w niedostępnym terenie

ubogim osiedlem. Pizarro, rozumiejąc, że znajduje się u wrót znacznego i bogatego

kraju, a jednocześnie nie mając ani dostatecznych sił, ani środków do rozwinięcia

bardziej zdecydowanych działań, postępował z dużym wyczuciem sytuacji.

Krajowcom komunikował, iż nie żywi wobec nich żadnych wrogich zamiarów, a jego

celem jest jedynie poznanie ich kraju i nawiązanie przyjaznych stosunków.

Mieszkańcy Tumbes, powodowani nade wszystko ciekawością, potraktowali

przybyszów z dużą kurtuazją i zaopatrzyli w żywność.

Na jednej z łodzi, którymi krajowcy dostarczali prowiant, przybył też pewien inkaski

dostojnik. Hiszpanie nazywali

background image

przedstawicieli miejscowej elity długouchymi (orejones), ze względu na noszenie

przez nich ciężkich ozdób, które w sposób charakterystyczny deformowały uszy.

Ów Indianin starał się dowiedzieć jak najwięcej o dziwnych cudzoziemcach i

motywach ich przybycia. Pizarro uznał za stosowne zakomunikować mu o potędze

hiszpańskiego króla Karola, jak również pouczyć o wierze w Jezusa Chrystusa i

fałszywości miejscowych wierzeń. Ponadto kazał go poczęstować winem, które

Indianinowi wyraźnie smakowało, a na pożegnanie przekazał mu w podarunku dla

miejscowego kacyka żelazną siekierę, naszyjnik, parę wieprzy, cztery kury i koguta.

Ponieważ ów dostojnik prosił, aby Pizarro pozwolił kilku swym ludziom odwiedzić

miasto, hiszpański dowódca wyznaczył Alonso de Molinę, który wraz z murzyńskim

sługą zszedł na ląd i udał się do Tumbes.

Mołina po powrocie dał do zrozumienia, że to, co widział, świadczy niezawodnie o

bogactwie kraju i potędze jego władcy. Pizarro, czy to do końca nie dowierzając

Molinie, czy też, aby potwierdzić swoje przeczucia, wysłał jeszcze na podobny

rekonesans Pedro de Candię. Sprawozdanie, jakie złożył Candia, jeszcze bardziej

zaostrzyło apetyty i pobudziło nadzieje Hiszpanów.

Inna to sprawa, że zdziwienie tubylców, spowodowane kontaktem z nieznajomymi

przybyszami, było jeszcze większe. Jego głębokość uzasadnia określenie szok kul-

turowy". Niezwykłe było dla nich wszystko: brody Hiszpanów, pianie koguta, czarna

barwa skóry murzyńskiego służącego, którego oglądali na wszystkie strony usiłując

go umyć, aby zobaczyć, czy czerń była jego naturalnym kolorem, czy tylko farbą;

lecz on, pokazując białe zęby, tylko śmiał się, a tylu ludzi przybywało, aby go

zobaczyć, że nie dawali mu zjeść w spokoju". Bodaj największe wrażenie zrobił

jednak wystrzał z arkebuza, jaki dał na pokaz Candia. Zachwycony kacyk miał wlać

do lufy nigdy nie widzianej broni nieco kukurydzianego wina ze słowami: Skosztuj

tego, wypij; wszak huk, jaki czynisz, sprawia, że jesteś podobny gromom

niebieskim".

Z kolei Hiszpanie uzyskali tam pierwsze, oczywiście bardzo ograniczone, informacje

o władcy całego imperium, Ince Huayna Capacu. Ponadto miejscowi wskazali

przybyszom kierunek, jaki powinni obrać, aby w dalszej żegludze trafić na

ludniejsze okolice, a nawet dali im przewodnika na tę drogę. Niebawem minięto

przylądek, który nazwano Igielnym (Punta de Aguja); za nim peruwiańskie

wybrzeże biegnie już ukośnie ku południowemu wschodowi. Ostatecznie zawinięto

do portu nazwanego Santa Cruz. Tam, podobnie jak w Tumbes, pojawienie się

Hiszpanów wywoływało ciekawość, zdumienie, a nawet chęć nawiązania bliższych

stosunków. Oto jeden z miejscowych naczelników przekazał zaproszenie dla Pizarra

od władczyni, której imię Hiszpanie zapisali jako Capullana. Hiszpański dowódca

wyraził zadowolenie z przyjaznego przyjęcia i obiecał, że w drodze powrotnej

skorzysta z zaproszenia.

Dalsza żegluga okazała się dość mozolna wobec niesprzyjających wiatrów.

Ponieważ odczuwano brak drewna na opał, Pizarro wysłał na brzeg Alonsa de

Molinę w towarzystwie kilku Indian. Gdy Molina chciał powrócić z drewnem,

uniemożliwiły mu to wysokie fale. Pizarro trzy dni czekał na swego oficera. Bojąc

się jednak, że wzburzone morze rozbije okręt, zadecydował, że Molina pozostanie

background image

na wybrzeżu do czasu, gdy w drodze powrotnej Hiszpanie będą tamtędy

przepływać. Przyszło mu to tym łatwiej, że tubylcy prezentowali przyjazną postawę,

nie budzącą obaw o los podkomendnego.

W czasie dalszej żeglugi zdarzyło się, iż jeden z marynarzy, zwany Bocanegra,

zszedł na ląd i zafascynowany krajem przesłał przez Indian dowódcy ekspedycji

wiadomość, iż ma zamiar pozostać między tak przyjaznymi ludźmi. Pizarro, nie

dowierzając tym informacjom, wysłał Juana de la Torre, który potwierdził

dobrowolność pozostania na lądzie owego marynarza. Spostrzegł również, że

okolica ma wiele walorów i wydaje się być bogata.

Najdalej wysuniętym na południe punktem, który uczestnicy wyprawy osiągnęli w

połowie maja 1528 roku, była dolina rzeki Santa (9 stopień szerokości geograficznej

południowej) I choć Hiszpanie zdobyli informacje o dalszych, znacznie bardziej

obiecujących okolicach, zdecydowano jednak, iż ze względu na szczupłość sił

rozsądniej będzie jednak zawrócić do Panamy po posiłki niezbędne do opanowania

kraju, o którym myślano, że był najlepszy na świecie i najbogatszy, wedle tego, co

widzieli".

W drodze powrotnej zabrano na pokład Alonso de Molinę, który z zachwytem

opowiadał o wszystkim, co widział podczas swego przymusowego pobytu na

terytorium władczyni Capullany. Ta ze swej strony ponowiła zaproszenie do

odwiedzin jej włości oraz przysłała znaczne ilości prowiantu i pięć owiec — jak je

nazywali Hiszpanie — czyli lam peruwiańskich.

Sam Pizarro, choć, jak się zdaje, doceniał dobre intencje Capullany, nie zdecydował

się zejść na ląd. W swoim zastępstwie wysłał czterech zaufanych ludzi — Nicolasa

de Riberę, Francisco de Cuellara, Pedro Alcóna i oczywiście Alonso de Molinę

(wszyscy należeli do najwierniejszych towarzyszy Pizarra, do sławnej trzynastki")

Zostali dobrze przyjęci, a Pedro Alcóna oczarowała Capullana, tak że im dłużej na

nią patrzył, tym bardziej pogrążał się w miłości [ku niej]". Później nastąpiła wizyta

samej Capullany na pokładzie okrętu i rewizyta Pizarra w osadzie Capullany.

Tuż przed odjazdem nieszczęsny Pedro Alcón zaczął błagać Pizarra, aby pozwolił mu

zostać w kraju Capullany. Dowódca jednak na to nie pozwolił, bo miał Alcóna za

mało rozgarniętego" i obawiał się, że jego obecność może wywołać zadrażnienia w

stosunkach z krajowcami. Wówczas Alcón zaczął przejawiać oznaki obłędu,

wykrzykując: Ach, wy nicponie, przecież ten kraj należy do mnie i mojego brata,

króla, a wy go sobie przywłaszczyliście". Pierwszy zareagował sternik Ruiz, który

uderzeniem wiosła ogłuszył Alcóna; następnie wniesiono go pod pokład i zakuto w

kajdany.

W czasie powrotnego rejsu do Panamy jeszcze nieraz Hiszpanom było dane

zdumieć się i wręcz zachwycić życzliwością tubylców oraz widocznymi oznakami

bogactwa i potęgi odkrytego kraju. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że najpierw

marynarz zwany Gines, a później Alonso de Molina — wzorem wspomnianego

wcześniej Bocanegry — wyrazili chęć pozostania między krajowcami, aż do czasu

ponownego przybycia Pizarra z posiłkami. Pizarro przystał na to, jak się wydaje

głównie dlatego, aby w najbliższej przyszłości mieć w nich sprawnych tłumaczy.

Zresztą w tym czasie Indianie sami podarowali Hiszpanom dwóch chłopców, których

ochrzczono Felipillo i Martin (nieco później, w innym punkcie wybrzeża, pozyskano

background image

jeszcze jednego młodzieńca nazwanego Juanem) i zostali oni pierwszymi

indiańskimi tłumaczami Hiszpanów w czasie właściwego podboju Peru.

Ze swej strony Pizarro w trzech różnych punktach wybrzeża dokonał formalnego

aktu objęcia kraju panowaniem hiszpańskiej Korony. W ceremoniach tych nieraz

uczestniczyli także Indianie, którzy oczywiście nie rozumiejąc symbolicznego

znaczenia podniesienia sztandaru Kastylii, traktowali rzecz całą niemal w

kategoriach zabawy i zrobienia przyjemności niecodziennym przybyszom. Jednak

dla Hiszpanów tej epoki każdy taki akt był oficjalnym potwierdzeniem prawa

pierwszeństwa danego dowódcy do zawojowania kraju w imieniu monarchy.

W drodze powrotnej udano się na Gorgonę, aby zabrać trzech pozostawionych na

niej towarzyszy, z których jeden, jak się okazało, zmarł. Wreszcie zawinięto do

Panamy, a wieści, jakie przywieźli uczestnicy wyprawy, zelektryzowały całą

hiszpańską społeczność miasta. Sam Pizarro przez pierwsze osiem dni nie

pokazywał się publicznie, spędzając czas ze swymi wspólnikami i najbliższymi

towarzyszami na naradzaniu się, jakie kroki należy przedsięwziąć.

Postanowiono, że ksiądz Luque w towarzystwie Pizarra zwróci się do gubernatora

Pedra de los Rios, aby zezwolił na organizację kolejnej ekspedycji, która mogłaby

już dokonać faktycznego opanowania odkrytego i zlokalizowanego kraju.

Gubernator jednak odmówił, chcąc zapobiec wyludnieniu się kolonii na przesmyku,

argumentując przy tym, że dotychczasowe ekspedycje kosztowały życie wielu

Hiszpanów, którego nie są w stanie zrekompensować te nieliczne przedmioty ze

złota i srebra oraz przywiezione lamy. Wobec takiego obrotu sprawy trzej wspólnicy

postanowili szukać zrozumienia i pomocy na dworze królewskim w Hiszpanii.

Początkowo rozważano wysłanie do metropolii licencjata Corrala, ale Almagro był

zdania, że nie powinno się powierzać takich misji osobom trzecim, i zaproponował

samego Francisca Pizarro.

Pizarro podjął się więc misji wyjednania na dworze upragnionych godności, dla

siebie urzędu gubernatora, dla Almagra tytułu adelantado, dla księdza Luque

biskupstwa i dla żeglarza Ruiza urzędu sądowego alguacil mayor oraz pomniejszych

przywilejów dla sławnej trzynastki". Przy tym uroczyście przyrzekł, że będzie

uczciwie i sumiennie starać się dla każdego o to, co obiecał. Niemniej musiały być

tu jakieś wątpliwości i niepełne zaufanie, skoro kronikarz wspomina, iż widział

dokument, w którym nakazywano Pizarrowi zabieganie o to, co zostało ustalone —

bez żadnego oszustwa czy przebiegłości".

Jednak podróż do Hiszpanii i właściwe zaprezentowanie się na dworze wymagało

pewnych nakładów finansowych, a Pizarro i Almagro po kilku latach wysiłków

odkrycia bogatego kraju, położonego na południe od Panamy, byli mocno zadłużeni.

Diego de Almagro podjął się zebrania stosownych funduszy i choć wówczas zmagał

się z chorobą, noszony w prowizorycznej lektyce, zaczął odwiedzać wszystkich

majętniejszych przyjaciół i znajomych. Ostatecznie zdołał zgromadzić sumę tysiąca

pięciuset castellanos — kapitał, który miał umożliwić Pizarrowi stanięcie przed

obliczem monarchy i przekształcenie całkowicie prywatnego do tej pory

przedsięwzięcia, w dzieło przebiegające pod patronatem i na mocy umowy z

Koroną. Tak oto latem 1528 roku Francisco Pizarro przepłynął Atlantyk i po ponad

dwudziestu pięciu latach nieobecności znów stanął na ziemi hiszpańskiej.

background image

DWA ŚWIATY W DYNAMICZNYM OCZEKIWANIU

Przybycie Pizarra wraz z kilkoma towarzyszącymi mu osobami ( m.in. Pedro de

Candią) do Hiszpanii zrazu nie zapowiadało pomyślnego biegu spraw. Już w Sewilli

Pizarro został bowiem zatrzymany jako jeden z tych dawnych mieszkańców

Darienu, którzy swego czasu zostali uznani za dłużników antagonisty Balboi, Encisa.

Jednak gdy wysocy urzędnicy dworscy dowiedzieli się, w jakiej sprawie Pizarro

przebył Atlantyk i jakie perspektywy może dla Hiszpanii otworzyć jego

przedsięwzięcie, powiadomili o wszystkim króla Karola pierwszego. Ten uwolnił

Pizarra i towarzyszące mu osoby od jakichkolwiek zobowiązań finansowych i

nakazał im przybycie do Toledo, wykładając przy tym pewną sumę, aby mogli się w

sposób godny zaprezentować na dworze.

Do takiej, pomyślnej dla Pizarra, odmiany przyczyniła się zapewne niemało

obecność w tym samym czasie w Hiszpanii Hernana Cortesa, zabiegającego o

przywileje, które byłyby należną gratyfikacją za doprowadzenie do końca podboju

Meksyku, kraju blisko czterokrotnie większego od Hiszpanii. Powodzenie Cortesa

stworzyło wówczas na dworze królewskim sprzyjający klimat dla nowych

zamorskich przedsięwzięć, zwłaszcza że młody — niespełna trzydziestoletni — i

ambitny Karol ujrzał w tym bezprecedensowe możliwości rozszerzenia swego, i tak

już ogromnego, władztwa (jako Karol był jednocześnie cesarzem niemieckim)

Wydawało się logiczne, iż między wybrzeżem Morza Południowego, odkrytego przed

piętnastu laty przez Balboę, a cieśniną, którą niedawno zlokalizował Magellan w

czasie wyprawy pod patronatem króla Karola, musi istnieć jakiś kraj. A tym krajem

może być właśnie ten, który odkrył Pizarro.

Tak oto Francisco Pizarro, jeszcze szerzej nieznany kapitan, choć już dysponujący

bogatym doświadczeniem amerykańskim, stanął w Toledo przed obliczem

potężnego monarchy. Pizarro przybywał na dwór nie tylko z informacjami o

odkrytym królestwie, ale i z prezentami (wyroby ze złota i srebra, ale także żywe

lamy) i kilkoma pozyskanymi w czasie rekonesansu Indianami, co czyniło jego

opowieści sugestywnymi i wiarygodnymi. Król okazał duże zainteresowanie

opowieściami Pizarra i postanowił przychylnie rozpatrzyć jego sprawę. Ponieważ

jednak monarchę nagliły inne obowiązki — niebawem miał udać się na obrady

Kortezów w Monzón, później zaś do Włoch — formalne zawarcie umowy między

Koroną a Pizarrem nastąpiło nieco później. 26 lipca 1529 roku w Toledo

sporządzono umowę zwaną kapitulacją, podpisaną przez królową Izabellę i jej

sekretarza Juana Vazqueza, i potwierdzoną podpisami członków królewskiej Rady

Indii (Consejo de Indias)

Ten dokument, jak wszystkie tego rodzaju akty prawne, bardzo szczegółowo

określał zobowiązania tego, kto stawał się stroną umowy z Koroną hiszpańską, ta

zaś ze swej strony gwarantowała określone tytuły i przywileje osobie, z którą

kapitulację podpisywano. Był to więc kontrakt o mieszanym, państwowo-prywatnym

charakterze i formie koncesji udzielanej przez monarchę jednemu ze swoich

poddanych. Wszak podbój Ameryki był dokonywany przez oddziały, które można

nazwać ochotniczymi drużynami; tworzyły się one same wokół osoby dowódcy. W

praktyce był nim podpisujący kapitulację, uprawniającą do zorganizowania wyprawy

zdobywczej (ewentualnie mogła to być osoba działająca w imieniu obdarowanego

taką koncesją) Zresztą stałej armii nie było wówczas nawet w samej Hiszpanii.

background image

Ogólne koszty organizacji ponosił w dużej części dowódca, ale szeregowi

uczestnicy, zaciągający się na wyprawę, zwykłe również angażowali wszystkie

posiadane środki i ponosili ryzyko (a su costa y mincióń) Bardzo często tak

dowódcy, jak i żołnierze ruszali na wyprawę zadłużeni, licząc, podobnie jak ich

wierzyciele, że zdobyte łupy pozwolą spłacić zaciągnięte zobowiązania. Formy

finansowania ekspedycji były zresztą bardzo różnorodne.

Dodajmy, że koncesja traciła swą ważność, jeśli osoba koncesjonowana nie

dopełniła stawianych w umowie warunków i w rezultacie analogiczne przywileje

mogły zostać przyznane kolejnej osobie, na mocy nowej kapitulacji.

Pizarro uczynił więc pierwszy, ale niezwykle istotny krok ku realizacji zamierzonego

przedsięwzięcia — zapewnił sobie formalną podstawę działania — atut, którego

pozbawiony był Hernan Cortes, ruszając na podbój Meksyku. Podpisana kapitulacja

przyznawała właściwie wszystko, o co Pizarro ubiegał się na dworze. Jednak owe

przywileje i gratyfikacje nie zostały rozdzielone tak, jak to zostało ustalone w

przededniu odjazdu Pizarra z Panamy. Czy była to świadoma polityka Korony, czy

też Pizarro niezbyt przejmował się oczekiwaniami swych wspólników, faktem

pozostaje, iż niemal wszystkie świeckie tytuły i godności przypadły Franciscowi

Pizarro. Został on obdarzony najwyższą władzą administracyjną (jako gubernator)

wojskową (tytuł capitan general) oraz sądowniczą (urząd alguacil mayor) na

obszarze długości dwustu leguas. Legua — dawna hiszpańska miara długości

wynosząca 5565 metrów.

Do tego dochodziła godność adelantado, co dawało możliwość rozszerzenia

obszaru swej władzy. Z innych, licznych przywilejów należy tu wspomnieć o rocznej

pensji w wysokości 725 tysięcy maravedis Maravedi —

najmniejsza, miedziana moneta kastylijska; 450 maravedis było równowartością

jednego castellano. (z której jednak trzeba było opłacać ważniejszych funk-

cjonariuszy) prawo do wzniesienia czterech fortec, zarządzania nimi i pobierania z

tego tytułu stosownych wynagrodzeń, oraz prawo do pensji w wysokości tysiąca

dukatów rocznie z dochodów przynoszonych przez podbity kraj. Jeśli dodamy, że

wiele z tych gratyfikacji miało charakter dożywotni, a np. administrowanie wznie-

sionymi fortecami przechodziło na spadkobierców, będzie można sobie uzmysłowić

rozmiar wyniesienia społecznego, którego dostąpił Francisco Pizarro.

Ze swej strony Pizarro zobowiązywał się do wypłynięcia z Hiszpanii najpóźniej w

terminie sześciu miesięcy od zawarcia kapitulacji, na czele odpowiednio

wyposażonej i zaopatrzonej flotylli, która miała przewieźć stu pięćdziesięciu

zaciągniętych w Hiszpanii żołnierzy; miała do nich dołączyć jeszcze setka

zwerbowanych już w Ameryce ochotników (wśród nich tylko dwudziestu nie brało

udziału w wyprawach rekonesansowych) Tych dwustu pięćdziesięciu ludzi miało

wyruszyć na podbój Peru w terminie sześciu miesięcy od czasu przybycia do

Panamy.

Księdzu Hernado de Luque Korona obiecała pierwszeństwo zgłoszenia jego

kandydatury przy obsadzaniu przez papieża biskupstwa w Tumbes, a do tego czasu

godność naczelnego protektora Indian, z pensją roczną w wysokości tysiąca

dukatów. Almagro otrzymał jedynie drugorzędny urząd komendanta miasta i

background image

twierdzy Tumbes, z pensją roczną 50 tysięcy maravedis, oraz dodatkowe subsydium

w wysokości 200 tysięcy rocznie. Ponadto monarcha przyznał Almagrowi

szlachectwo i uznał za legalne dziecko, które miał on ze swą służącą.

Bartolome Ruiz otrzymał godność głównego pilota (admirała) Morza Południowego

(Pacyfiku) z pensją 75 tysięcy maravedis rocznie oraz stanowisko pisarza miejskiego

w Tumbes dla swojego syna, gdy ten osiągnie stosowny wiek do objęcia tej funkcji.

Inni członkowie sławnej trzynastki" zostali uszlachceni, a ci, którzy należeli już do

stanu szlacheckiego, otrzymali tytuł kawalerów Złotej Ostrogi.

Korona wsparła przedsięwzięcie Pizarra ze swych dóbr w Nowym Świecie 25 końmi i

tyluż klaczami z Jamajki, oraz 300 tysiącami maravedis na zakup amunicji do

prowadzonych dział, płatnymi w Złotej Kastylii ( tj. na Przesmyku Panamskim a

ponadto dwustu dukatami na pokrycie kosztów transportu artylerii i amunicji z

Nombre de Dios na wybrzeże Pacyfiku. Jednocześnie wszyscy uczestnicy wyprawy,

którzy osiądą w podbitym kraju (Pizarro jako dowódca miał prawo dokonać

rozdziału parcel w zakładanych miastach oraz nadań ziemi z tubylcami w systemie

encomiendas) Encomienda (od hiszp. encomendar — powierzać) — instytucja

prawnoekonomiczna w okresie wczesnokolonialnym, której istotą było powierzenie

pewnej liczby Indian Hiszpanowi, uczestnikowi podboju danego terytorium.

Encomendero (obdarowany) miał prawo korzystać z darmowej pracy powierzonych

mu Indian (którzy formalnie byli ludźmi wolnymi, poddanymi królewskimi) w zamian

za nauczenie ich zasad religii chrześcijańskiej i norm obyczajowych obowiązujących

w Hiszpanii.

uzyskają liczne zwolnienia podatkowe.

Wyprawie miało towarzyszyć siedmiu duchownych z zakonu św. Dominika pod

przewodnictwem ojca Reginaldo de Pedrazy, a Korona fundowała szaty liturgiczne,

koszty podróży i utrzymania (dwadzieścia dukatów na osobę oraz 45 tysięcy

maravedis i pięćdziesiąt dukatów płatne w Panamie) Wreszcie mianowano trzech

królewskich urzędników skarbowych. Najważniejszym z nich był skarbnik {tesorero)

Alonso Riquelme, któremu towarzyszyli: rachmistrz (contador) Antonio Navarro i

Garcia de Salcedo jako inspektor (veedor) Postanowiono też, iż w razie śmierci

Pizarra godność gubernatorska przejdzie na Almagra, a gdyby i ten zmarł — na

skarbnika Riquelme.

Treść kapitulacji wyraźnie wskazywała na cel i charakter przedsięwzięcia: miał nim

być podbój kraju, którego położenie dopiero co wstępnie ustalono, włączenie jego

obszaru do posiadłości Korony Kastylii (nie było nawet wzmianki o nawiązaniu z

jego władcą jakiejś formy relacji) i docelowo chrystianizacja jego mieszkańców.

Po uzyskaniu królewskiej koncesji, jaką w istocie była kapitulacja, Francisco Pizarro

mógł przystąpić do organizacji wyprawy. Udał się w swe rodzinne strony, do Trujillo

w Estramadurze. Wypada tu nadmienić, iż właśnie Estramadura, ze względu na swe

osobliwości społeczne i ekonomiczne, wydała wielu wybitnych dowódców wypraw

zdobywczych w Nowym Świecie.

Pobyt przyszłego zdobywcy Peru w Trujillo nie mógł trwać długo. Po pierwsze, brak

mu było środków finansowych, a te, z którymi wyruszał z Panamy, zostały

zgromadzone tylko dzięki zapobiegliwości Almagra i po roku pobytu w Hiszpanii już

były na wyczerpaniu. Po drugie, każda zwłoka działała na jego niekorzyść. Wszak

mogli go ubiec inni: gubernator Złotej Kastylii Pedro de los Rios czy ciągle jeszcze

background image

administrujący Nikaraguą Pedrarias de Avila. Inna sprawa, że na dworze królewskim

uznano ostatecznie, iż niechęć i brak współdziałania, jakie okazywał Pizarrowi i

Almagrowi Pedro de los Rios, obciąża jego konto. Jednak nawet w sytuacji, gdyby

Pizarro nie miał żadnych współzawodników, biegł przecież półroczny termin, jaki

dawała mu kapitulacja na zorganizowanie wyprawy i wyjście w morze.

Do Francisca Pizarro w Trujillo przyłączyło się czterech jego przyrodnich braci:

Hernando (jedyny z prawego łoża syn kapitana Gonzala Pizarro) Nieraz traktuje się

Hernanda Pizarro jako

najstarszego z braci. W rzeczywistości był on młodszy aż o dwadzieścia pięć lat od

Francisca, ale jako jedyny legalny potomek seniora rodu był traktowany jak starszy

wiekiem.

Juan, Gonzalo oraz Francisco Martin de Alcantara (urodzony z tej samej matki, ale

innego ojca) Z czasem dołączali i inni amatorzy przygód, a także spragnieni

bogactw i zaszczytów w dalekim, znanym tylko z enigmatycznych doniesień, kraju.

Mimo to w Sewilli, która była punktem wyjścia całej zamorskiej ekspansji

Hiszpanów, Pizarro ciągle jeszcze nie mógł skompletować ustalonej na mocy

kapitulacji załogi, stu pięćdziesięciu zbrojnych.

Dlatego w listopadzie 1529 roku wyszedł w morze okręt z ledwie dwudziestoma

ludźmi na pokładzie, głównie po to, aby dać namacalny dowód wspólnikom w

Panamie, iż zamierzone przedsięwzięcie jest na dobrej drodze. Pizarro nie mógł

wiedzieć, że w tym samym czasie Almagro też nie pozostawał bierny, lecz próbował,

za pośrednictwem Nicolasa de Ribery i Bartolome Ruiza, werbować ludzi w

Nikaragui. Czynił tak, mimo iż rządzący tym krajem Pedrarias próbował mu

przeszkadzać, wyrzekając jednocześnie na Almagra, iż ten oszukał go, eliminując z

pierwotnie zawiązanej spółki. Tymczasem sam Almagro nadzorował na przesmyku

prace nad przygotowaniem okrętów, aby były zdatne do żeglugi w momencie

powrotu Pizarra z Hiszpanii.

Pizarro w Sewilli kończył już przygotowania, gdy w połowie stycznia 1530 roku

urzędnicy królewscy wydali dokument zapowiadający inspekcję flotylli. Oznaczało

to, że gdyby zostały stwierdzone jakieś uchybienia w stosunku do warunków

ustalonych w kapitulacji, flotylla nie będzie mogła wyjść w morze. Sytuacja ta była

dość niebezpieczna. Trzeba wszak pamiętać, że w dziejach konkwisty nie brakowało

przypadków, kiedy to wyprawa w ogóle nie dochodziła do skutku, gdyż podpisujący

kapitulację z Koroną nie wywiązał się w ustalonym terminie z podjętych zobowiązań

organizacyjnych. A z kolei te wyprawy, które pośpiesznie rozpoczynano, byleby tylko

nie przekroczyć terminu, często kończyły się klęską.

Dlatego Pizarro podjął natychmiastową decyzję. Pośpiesznie zaokrętował się z

częścią ludzi na jeden ze statków i odpłynął na Gomerę, jedną z Wysp Kanaryjskich,

tradycyjny już od czasów Kolumba punkt pośredni na drodze do Ameryki. Królewscy

inspektorzy w Sewilli usłyszeli więc, że brakujący do ustalonej liczby ludzie już

odpłynęli, a pozostałe dwie jednostki ostatecznie połączyły się z okrętem Pizarra na

Wyspach Kanaryjskich. Flotylla ze stu dwudziestu pięcioma ludźmi na pokładach

szczęśliwie przebyła Atlantyk i zawinęła do Santa Marta (dzisiejsza Kolumbia)

Tamtejszy gubernator, Garcia de Lerma, który sam potrzebował żołnierzy, próbował

background image

zniechęcić ludzi Pizarra do wyprawy na Peru. I choć kilku żołnierzy uległo

sugestiom, Francisco Pizarro skrócił do minimum postój w tym porcie i niebawem

zameldował się w Nombre de Dios na przesmyku. Tam wyszedł mu na spotkanie

Diego de Almagro, aby powitać wspólnika i ludzi, których ten przyprowadził ze sobą

z Hiszpanii.

Jednak później na osobności Almagro skarżył się na Pizarra, którego przez

wszystkie te lata wspierał wszelkimi siłami, a ten nie umiał się mu odwdzięczyć

przez wyjednanie na dworze królewskim stosownych przywilejów, zgodnie z

pierwotnymi ustaleniami.

Jak pamiętamy, pierwsze niesnaski między Almagrem i Pizarrem pojawiły się jeszcze

w czasie wypraw rekonesansowych. Później Almagro poczuł się oszukany, gdy z

końcem 1529 roku przybył na przesmyk okręt z owymi dwudziestoma żołnierzami,

których Pizarro wysłał wcześniej. Ci ludzie przywieźli kopie dokumentów

podpisanych przez Pizarra na dworze, z których wyraźnie wynikało, że tytuły i

urzędy nie zostały rozdzielone między wspólników w sposób zgodny z wcześniejszą

umową między nimi. Dotknięty poczuł się tym nie tylko Almagro, ale także

Bartolome Ruiz, który miał otrzymać godność alguacil mayor, a tymczasem musiał

pogodzić się z faktem, iż ona także przypadła Pizarrowi.

Teraz, po powrocie Pizarra z Hiszpanii w towarzystwie swych przyrodnich braci,

którzy zachowywali się wystarczająco wyniośle, by zrazić Almagra, sytuacja jeszcze

bardziej się zaogniła. Na relacjach między dotychczasowymi wspólnikami i

towarzyszami szczególnym cieniem położyła się obecność i działalność Hernanda

Pizzaro. Oviedo pisze z ironią, iż bracia Francisca Pizarro byli tak wyniośli jak biedni

i tak bez żadnego majątku, jak bardzo żądni jego zdobycia ( ) z nich wszystkich

tylko Hernando Pizarro był z prawego łoża, a z tego powodu jego zarozumiałość

była tym większa". Cieza de Leon z kolei wyznaje w swej kronice, iż nie sposób

ustalić, czy to Hernando pierwszy sprowokował swym zachowaniem wrogość

Almagra, czy też było odwrotnie; faktem pozostaje, że tych dwóch od pierwszego

spotkania szczerze się nie znosiło.

Jak pisze Gómara urażony Almagro miał wówczas powiedzieć, ze bardziej ceni

honor niż majątek, ale nie wyasygnował żadnych środków na utrzymanie ludzi przy-

byłych z Pizarrem z Hiszpanii. W tej sytuacji bracia Pizarro, mający wielkie wydatki i

niewiele pieniędzy", znaleźli się w krytycznym położeniu. Wówczas to Hernando

Pizarro, najbardziej spośród braci rozdrażniony takim obrotem sprawy, zaczął

podburzać Francisca i pozostałych braci przeciw Almagrowi. I choć Francisco Pizarro

dążył do pojednania z Almagrem, właśnie Hernando pozostał zaprzysięgłym

wrogiem Almagra, jako że pozostali bracia byli bardziej łagodnego i pogodnego

usposobienia".

W pewnym momencie doszło nawet do tego, że Almagro gotów był zerwać spółkę z

Pizarrem i zawiązać konkurencyjną kompanię z Alvaro de Guijo i Alonso de

Caceresem. Być może były to tylko pogróżki ze strony zawiedzionego w swych

oczekiwaniach Almagra, który ostatecznie, w dużej mierze dzięki zabiegom księdza

Luque i bawiącego właśnie na przesmyku Gaspara de Espinozy, dał się udobruchać.

Pizarro ze swej strony zapewniał, że na dworze królewskim nikt nawet nie chciał

słyszeć o rozdzieleniu najwyższych tytułów i godności między dwie osoby, ale

przecież Peru jest tak rozległym krajem, że i Almagro z czasem zdobędzie własne

background image

gubernatorstwo. Zobowiązał się też, że nie będzie zabiegał o żadne zaszczyty dla

swych braci, zanim Almagro nie otrzyma swego gubernatorstwa, które będzie

sąsiadować z terytorium, przyznanym przez monarchę Pizarrowi. Między dawnymi

wspólnikami doszło do przynajmniej pozornego porozumienia, lecz nie poszły w

zapomnienie urazy ani nie ustały szemrania, a i zuchwałość braci Francisca Pizarro

nie pozwalała na uspokojenie umysłów".

Ponieważ pod koniec 1530 roku przygotowania do wyprawy były na ukończeniu, a

niebawem miały już nadejść posiłki z Nikaragui, postanowiono, że Almagro

pozostanie jeszcze w Panamie (który to już raz powtarzała się ta sytuacja!) i

wyruszy z resztą ludzi nieco później, podczas gdy trzon ekspedycji z Pizarrem

wyjdzie w morze najszybciej, jak to będzie możliwe. 30 grudnia 1530 roku Pizarro

zarządził przegląd sił, które miały mu towarzyszyć, i kazał wprowadzić sztandary do

kościoła, gdzie wszyscy członkowie ekspedycji przyjęli komunię. W styczniu 1531

roku Francisco Pizarro na czele około dwustu ludzi (kronikarze podają liczby od stu

osiemdziesięciu pięciu do dwustu pięćdziesięciu) zgromadzonych na pokładach

trzech okrętów, odpłynął z Panamy ku wybrzeżom Peru.

W czasie gdy Francisco Pizarro czynił niezbędne przygotowania do zaplanowanego

przedsięwzięcia, w kraju, który zamierzał podbić i opanować dla Hiszpanii,

zachodziły ważkie wydarzenia, będące w istocie jednym z głównych czynników,

decydujących o powodzeniu, nie zdających sobie zrazu sprawy z sytuacji,

Hiszpanów. Wszak w czasie wypraw rekonesansowych Pizarro i jego ludzie zdołali

tylko ustalić istnienie kraju, do którego rubieży dotarli, a o którego rozmiarach,

walorach i potędze mieli bardzo mgliste pojęcie, mocno zresztą zabarwiane przez

własne oczekiwania, ambicje i pragnienia.

Tymczasem zorganizowana przez Pizarra i Almagra wyprawa miała skierować się ku

najbardziej rozległemu państwu, jakie istniało w Nowym Świecie w momencie

pojawienia się tam pierwszych Europejczyków — imperium Inków. Nazwa Peru",

którą, na skutek pierwotnej bariery językowej i biorących się stąd nieporozumień,

zaczęli operować Hiszpanie, a za nimi później wszystkie narody europejskie, nie

była znana ani władcom, ani mieszkańcom tego kraju. W rzeczywistości nosił

on nazwę Tawantinsuyu (Tahuantinsuyo) co można tłumaczyć jako czwórkraj", lub

raczej — jak sugerują niektórzy — po prostu cztery strony świata". Było to prostym

odbiciem sposobu postrzegania świata przez elitę inkaską. Otóż stolica, stanowiąca

zalążek przyszłego imperium, Cuzco (Cusco, Qosqo) była uważana za środek

(dosłownie — pępek) świata. Samo miasto składało się z dwóch części: Górnego

Cuzco (Hanan Cuzco) oraz Dolnego Cuzco (Hurin Cuzco) Pierwsza część była

kojarzona z północą, druga z południem. Ponieważ ze stolicy wychodziły nie dwie,

ale cztery główne drogi, symbolicznie obszar całego imperium dzielił się więc na

cztery sektory, nazywane Chinchasuyu, Antisuyu, Contisuyu i Collasuyu, odpowia-

dające kolejno: północnemu zachodowi, północnemu wschodowi, południowemu

zachodowi i południowemu wschodowi. W wersji uproszczonej Chinchasuyu to

kierunek północny, Antisuyu — wschodni, Contisuyu — zachodni i Collasuyu —

południowy.

Obszar środkowych Andów, na którym dopiero na przełomie 12 i 13 wieku pojawiła

background image

się cywilizacja Inków, która z czasem, drogą kolejnych podbojów, rozrosła się do

potężnego imperium, był wszakże terenem, gdzie — podobnie jak w Mezoameryce

— od wielu wieków powstawały, rozwijały się i ulegały dezintegracji liczne

cywilizacje, które z europejskiego punktu widzenia nazywamy prekolumbijskimi lub

prehiszpańskimi. Ponieważ najstarsze z nich, jak Chavin, mają swe początki w 15

stuleciu przed Chrystusem, do czasu przybycia Hiszpanów daje to ogromny

horyzont czasowy rzędu trzech tysięcy lat! Inkowie byli w istocie dziedzicami

dorobku cywilizacji wcześniejszych, jak: Chavin, Paracas, Nazca, Moche (Mochica),

Huari, Tiwanaku (Tiahunaco) czy Chimu, sami niemal nie wnosząc żadnych

elementów nowych, poprzednio nieznanych, a jedynie dokonując bodaj

najpełniejszej syntezy elementów kulturowych.

Inkowie, początkowo niewielki szczep z okolic Cuzco, z biegiem czasu, głównie

drogą militarnych podbojów, zdominowali ogromne obszary w strefie andyjskiej,

począwszy od terytoriów obecnego Ekwadoru, a na terenach środkowego Chile i

północnozachodniej Argentyny (Tucuman) skończywszy. Ten terytorialnie rozległy

organizm polityczny był w istocie mozaiką geograficznoetniczną.

Autokratyczną władzę sprawował Sapa Inka (Jedyny czy też Najwyższy Inka)

wspomagany przez biurokratyczną machinę funkcjonariuszy państwowych (tych

właśnie Hiszpanie nazywali długouchymi) rekrutujących się spośród arystokracji z

Cuzco, a także lokalnych naczelników (curacas) oraz kapłanów. Ta elita, licząca w

istocie 1-1,5 procenta ogółu mieszkańców imperium, sama siebie nazywała Dziećmi

Słońca (Intip Churi) co było bezpośrednim nawiązaniem do kultu solarnego,

centralnego elementu ich systemu religijnego. Pozostali mieszkańcy Tawantinsuyu

byli chłopami, zorganizowanymi w systemie ayllu (jednostka wspólnotowej

produkcji i konsumpcji tworzona przez ludzi wierzących w swoje pochodzenie od

wspólnego przodka lub będących nimi w istocie) bądź też ludźmi niewolnymi

(yanaconas)

Aby zdobyć i utrzymać władzę w tak rozległym organizmie państwowym, jakim było

Tawantinsuyu, stanowiącym jednocześnie najbardziej kolektywistyczny system

społeczny, w którym społeczność doskonale wchłaniała jednostki, czyniąc z nich

tryby wielkiej machiny, nieodzowne było liczne, dobrze zorganizowane i

zdyscyplinowane wojsko. Ostatecznie o wiele więcej zdobyczy terytorialnych za-

wdzięczali Inkowie sile oręża niż dobrowolnemu przyjęciu zwierzchnictwa Cuzco

przez kolejne ludy i regiony. Obok ekspansji terytorialnej wojsko miało jeszcze dwa

inne cele do wypełnienia: obronę przed zagrożeniem ze strony sąsiednich ludów i

plemion oraz utrzymywanie porządku, opartego na dominacji wywodzącej się z

Cuzco elity, wewnątrz imperium. W efekcie powstał organizm państwowy

przewyższający wszystko, łącznie z azteckim imperium, co można było spotkać w

prekolumbijskiej Ameryce. Agresja, przemoc i inwazja leżały u podstaw zarówno

powstania inkaskiego imperium, jak i utrzymywania się jego integralności.

Ale owe niezwyciężone przez całe dziesięciolecia oddziały, które podbijały w imię

Słońca coraz to nowe obszary, nie stanowiły w swej większości stałej, zawodowej

armii, wśród wojowników inkaskich przeważali bowiem wieśniacy. Byli oni

zwoływani stosownie do potrzeb, na kształt pospolitego ruszenia, obejmującego

mężczyzn w wieku od dwudziestu pięciu do pięćdziesięciu lat, którzy jednak od

młodości wprawiali się w sztuce wojennej.

background image

Organizacja wojska odzwierciedlała złożoną, piramidalną strukturę społeczną

imperium, której wierzchołkiem był sam Inka. Tak więc najmniejszy oddział liczył

dziesięciu wojowników, którymi dowodził chungacamayoc (dziesiętnik) a dziesięć

takich oddziałów było podporządkowanych setnikowi, zwanemu pachacamayoc.

Wyżej w hierarchii dowódczej stali apu i jego zastępca apuratin, dowodzący

oddziałami liczącymi do 2500 wojowników, wreszcie hatun apu i hatun apuratin

stali na czele sił liczących pięć tysięcy zbrojnych. Oczywiście stosownie do

rozmiarów danego militarnego zadania czy przedsięwzięcia mobilizowano tylko

takie siły, jakie były do jego wykonania niezbędne w ten sposób, że gdy była

potrzeba wysłać dziesięć tysięcy ludzi na wojnę, wystarczyło otworzyć usta i

nakazać to, a gdy pięć tysięcy — tak samo; podobnie, aby rozpoznać obszar lub

wystawić czujki, odpowiednio mniej ludzi".

Jeśli chodzi o uzbrojenie i ekwipunek, wojownicy inkascy, od najwyższych do

najniższych rangą, najczęściej posługiwali się procą, ale także oczywiście

oszczepami, maczugami, rzadziej toporami wojennymi. Szczególnym rodzajem

broni, przydatnej w zwarciu z przeciwnikiem, były ayllos, kamienne kule połączone

sznurkami, a cały ten instrument, umiejętnie rzucony, mógł opleść nogi i

unieruchomić nieprzyjaciela, same kule zaś zadać poważne rany. Z broni

defensywnej w użyciu były tarcze, zazwyczaj niewielkich rozmiarów. Zwykli

wojownicy mogli mieć na sobie najwyżej proste okrycia, podczas gdy strój

naczelników i wodzów, wyróżniał się bogatymi ozdobami. Nakrycie głowy natomiast

wskazywało na przynależność danego wojownika do konkretnej wspólnoty lokalnej

(ayllu)

Strategiczną kontrolę nad krajem miały ułatwiać wznoszone fortyfikacje. Do

najpotężniejszych i najsłynniejszych z nich należały: Paramonga w pasie

przybrzeżnym, a wysoko w górach w pobliżu Cuzco, Sacsahuaman. Bieg wypadków

spowodował jednak, że żadna z nich nie odegrała istotnej roli w czasie podboju

kraju przez Hiszpanów, którzy nawet jeśli napotykali te budowle w czasie swego

marszu czy rekonesansów, nie musieli ich zdobywać.

Tradycja inkaska wskazuje na Manku Capaca jako założyciela dynastii, choć to

postać bardziej legendarna niż historyczna. Huayna Capac, który panował w

początkach 16 wieku, a więc w czasie, gdy Pizarro i Almagro realizowali pierwsze

rekonesansowe ekspedycje, miał być jedenastym Inką. Większość badaczy

przeszłości Peru uważa wszakże za pierwszego historycznego władcę Pachacuteka

(Pachacuti), według tradycji dziewiątego Inkę. Panował on od lat trzydziestych XV

wieku do około roku 1470, będąc właściwym organizatorem militarnopaństwowej

machiny inkaskiej (jego imię można tłumaczyć jako ten, który przemienia świat",

czy też bardziej współcześnie jako rewolucjonista")

Jego następcy, dziesiątemu Ince, Tupakowi Yupanqui

panującemu w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych

15 wieku — przypisuje się stworzenie oddziałów złożonych

z zawodowych wojowników (wywodzących się przeważnie

spośród podbitych ludów) którzy w ten sposób z jednej

strony stawali się gwardią przyboczną Inki, z drugiej sami

background image

przekształcali się w dziedziczną kastę wojowników, całkowi

cie wolną od zajęć produkcyjnych czy służebnych.

Ciesząca się wieloma przywilejami arystokratyczna elita powszechnie praktykowała

wielożeństwo. Jednocześnie panowała zasada endogamii; oznaczało to, że cała

rządząca elita była połączona więzami pokrewieństwa. Niejednokrotnie zdarzało się,

że Najwyższy Inka brał za pierwszą żonę (zwaną coya) własną siostrę, mając

oprócz niej, rzecz jasna, inne legalne żony oraz nałożnice. Sprawę dodatkowo

komplikował brak jednoznacznych zasad sukcesji tronu

to sam Inka przed śmiercią wskazywał swego dziedzica

spośród licznego potomstwa. To oczywiście mogło być

podłożem rywalizacji i rozgrywek o najwyższą władzę.

Huayna Capac był władcą, za którego panowania Tawantinsuyu osiągnęło swój

maksymalny zasięg terytorialny,

wchłaniając m.in. kraj Quito. Jedenasty Inka zmarł w roku 1527 lub w początkach

1528. Cieza de Leon wspomina, iż nie sposób, na podstawie przekazów indiańskich

informatorów, z całą pewnością ustalić, czy pojawienie się pierwszych Hiszpanów w

granicach imperium inkaskiego (trzeci i ostatni rekonesans Pizarra poza Tumbes aż

do Santa) wzbudziło zainteresowanie starego władcy, czy też nastąpiło już po jego

śmierci. Gdy Huayna Capac nagle zmarł, o najwyższą władzę rozpoczęło rywalizację

jego dwóch synów, przyrodnich braci — młodszy Huascar i kilka lat starszy

Atahuallpa, każdy popierany przez złożone z dostojników frakcje.

Początkowo władzę uchwycił, mający silniejsze poparcie, Huascar, a Atahuallpa

uznał jego zwierzchność, występując jedynie o zatwierdzenie siebie jako regenta

(intip rantin) północnej części imperium. Zresztą sam Huayna Capac w ostatnich

latach życia przemyśliwał o podziale swego ogromnego państwa, ale ze względu na

naciski arystokracji z Cuzco zrezygnował z realizacji tego zamiaru. Ten stan

formalnego panowania Huascara nad całością państwa trwał przez kilka lat, choć

Atahuallpa umacniał swoją pozycję w północnej części imperium (Chinchasuyu) aby

móc prędzej czy później uniezależnić się od zwierzchnictwa przyrodniego brata, czy

wręcz zająć jego miejsce.

Huascar początkowo zadowalał się pozorami lojalności Atahuallpy; nie podejmował

też praktycznie żadnej — jeśli nie liczyć dwóch niewielkich ekspedycji — ekspansji

na zewnątrz, głównie zresztą dlatego, że inkorporacja najbliższych terytoriów

graniczących z Tawantinsuyu, ze względu na niski poziom zawansowania

społecznego i ekonomicznego ich mieszkańców, czyniła przedsięwzięcie mało

uzasadnionym i zbytnio kosztownym. Jednak w samym Cuzco Huascar nie mógł

czuć się do końca pewnie, zwłaszcza gdy wyszedł na jaw spisek, który zawiązali

przeciw niemu jego bracia — Chuąuisguaman i Conono. Ale pierwszy z nich,

dręczony wyrzutami sumienia, wyjawił istnienie i cel sprzysiężenia. Huascar w

odwecie kazał stracić Conono i kolejnego brata Cusi Atauchi, który, wedle planów

spiskowców, miał zastąpić Huascara. Od tego czasu Huascar stał się bardzo

podejrzliwy, a jego rządy surowe.

Jednocześnie Atahuallpa na północnych rubieżach imperium czynił już wyraźne

przygotowania do otwartej walki o władzę, próbując zapewnić sobie poparcie miejs-

cowych ludów, ciągle odczuwających dominację Cuzco jako obce panowanie i

żywiących nienawiść za masakry, jakich dokonali przed laty mieszkańcy Cuzco na

background image

ich przodkach. Sam Atahuallpa przekonywał swych rzeczywistych i potencjalnych

stronników, że jego matka pochodziła z okolic Otavalo. Atahuallpę wspierali taż

quitańscy mitma, tj. ludzie osadzeni na danym terytorium, z dala od swych

rodzinnych stron, na mocy decyzji władcy.

W ten sposób inkaskie imperium u progu lat trzydziestych 16 wieku stanęło w

obliczu wojny domowej. Pierwsze starcia zakończyły się zwycięstwem sił Huascara,

którego brat Atoc (lub Atoco) zdołał zadać klęskę wojownikom Atahuallpy w bitwie

pod Mocha. Jednak zwycięstwo to okazało się tylko przejściowym triumfem, gdyż

sam Atahuallpa nie został ujęty. Według jednej z wersji, którą przedstawiają też

niektórzy kronikarze hiszpańscy, Atahuallpa, wzięty do niewoli, zdołał z niej zbiec.

Inni jednak twierdzą, że cała historia pojmania i nieoczekiwanego ocalenia

Atahuallpy była celowo spreparowana przez niego samego w celu zmylenia

przeciwnika.

Dalsze dzieje wojny domowej to już seria zwycięstw sił Atahuallpy, którymi zręcznie

dowodzili doświadczeni generałowie, jak Quizquiz ( Kiskis) Ocumare (Ucumari) oraz

Challcuchima (Chalcochima) W krwawej bitwie pod Ambato wojownicy Atoca zostali

rozgromieni, on sam ujęty w pościgu, a następnie stracony. Podobno Challcuchima

kazał sporządzić z czaszki zabitego Atoca naczynie wysadzane złotem.

Siły Huascara, zreorganizowane pod komendą dostojnika Huanca Auqui, poniosły

całą serię porażek, które doprowadziły do odwrotu zdemoralizowanego wojska.

Atahuallpa zaś rozszerzył kontrolowany przez siebie obszar, aż w końcu jego

wojownicy wkroczyli do Cuzco. Spustoszyli stolicę w rewanżu za klęskę zadaną w

przeszłości ich przodkom i narzucenie jarzma cuskańskiego ludom z północnych

krańców imperium. Dość powiedzieć, że mumia dziesiątego Inki, Tupaca Yupanqui,

została znieważona i przypalona (w tym miejscu warto nadmienić, że Inkowie nie

tylko mumifikowali ciała swych zmarłych władców, ale ich mumie traktowali jak

żywych ludzi, pozostawiając w stanie nienaruszonym ich własność i godności)

Huascara, którego gwardia przyboczna została wybita w czasie jednego z

wcześniejszych starć, poniżano i wyszydzano. Następnie na jego oczach

wymordowano mu żony, dzieci, a nawet służbę. Podobnie prześladowano i

dokonywano eksterminacji wszystkich podejrzewanych o sympatyzowanie ze

stronnictwem Huascara. Pokonany władca stał się więźniem, o którego losie miał

zadecydować Atahuallpa. Od tego momentu zwycięski Atahuallpa, jako trzynasty

Inka, zaczął korzystać z pełni władzy i jej atrybutów.

Był to rok 1532. Triumf Atahuallpy nad Huascarem wkrótce miał się okazać

zwycięstwem pozbawionym jutra. W środkowym Peru pojawił się, maszerując w

głąb lądu, niewielki oddział stu kilkudziesięciu Hiszpanów, którzy w styczniu

poprzedniego roku wyruszyli z Panamy pod wodzą Francisca Pizarro. Dni nie tylko

panowania Atahuallpy, ale i istnienia całego Tawantinsuyu, były policzone.

Niespełna sto lat od objęcia tronu przez Inkę Pachacuteka królestwo Dzieci Słońca"

miało na zawsze zniknąć.

NA PODBÓJ KRÓLESTWA SŁOŃCA

Na przełomie stycznia i lutego Francisco Pizarro wyruszył z Panamy. Po koncentracji

background image

na Wyspach Perłowych rozpoczęto żeglugę ku wybrzeżom Peru. Większość

żołnierzy była uzbrojona w szpady i drewniane tarcze, wykonane z... klepek

używanych do wyrobu beczek na wino, gdyż takie tarcze są bardzo mocne i trzeba

wielkiej siły, aby strzała lub grot mogły je przeszyć". Po kilku zaledwie dniach

morskiej podróży (kronikarze mówią zazwyczaj o pięciusześciu dniach żeglugi)

wylądowano w zatoce Świętego Mateusza (na wybrzeżu dzisiejszej ekwadorskiej

prowincji Esmeraldas . 1 stopień szerokości geograficznej północnej)

Tam postanowiono, aby w dalszą drogę udać się już lądem, podczas gdy okręty

miały posuwać się równolegle wzdłuż wybrzeża. Wydaje się, że u podstaw tej

decyzji leżała troska o konie — ludzie Pizarra mieli ich wówczas tylko trzydzieści

sześć — które źle znosiły podróż morską, a stanowiły przecież główną siłę

uderzeniową Hiszpanów. Wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, tak w przypad-

ku podboju Peru, jak i innych hiszpańskich wypraw zdobywczych w

Nowym Świecie, to nie broń palna, lecz użycie koni stawało się czynnikiem

rozstrzygającym w walce, zapewniając tak przewagę taktyczną, jak i psychologiczną

(Indianie, nie tylko peruwiańscy, byli do tego stopnia zdumieni i przerażeni postacią

konnego wojownika, iż początkowo sądzili, że jeździec z koniem tworzą jedną

istotę) Stąd też w dobie konkwisty konni stanowili około jednej trzeciej sił

ekspedycji, połowę piechurzy, a pozostałymi uczestnikami byli ludzie pełniący

funkcje służebne i pomocnicze.

Koń w czasach konkwisty miał kluczowe znaczenie w walce, ponieważ tubylcy bali

się go, ale także byli kompletnie nieprzygotowani do walki przeciw dosiadającemu

wierzchowca przeciwnikowi. Tam, gdzie było miejsce na użycie jazdy, starcie

kończyło się rozbiciem szyku znacznie liczniejszego przeciwnika i zadaniem mu

nieproporcjonalnie dużych do zaangażowanych sił strat w ludziach. Analogicznie,

jeżeli podbój hiszpański natrafiał w Ameryce na silniejszy opór i przeciągał się,

niemal zawsze działo się to w rejonach o trudnych warunkach terenowych,

ograniczających czy wręcz wykluczających użycie większych oddziałów jazdy.

Dlatego też Hiszpanie starali się wybierać na miejsce starć zbrojnych równe, płaskie

i otwarte przestrzenie, a samo znalezienie miejsca o takiej charakterystyce —jak

świadczą o tym liczne relacje epoki konkwisty — było traktowane jako zdobycie

ważnego atutu, nie tylko wówczas, gdy starcie było już nieuniknione, ale nawet

wtedy, gdy atak tubylców był tylko czymś prawdopodobnym (w tym ostatnim

przypadku nawet element zaskoczenia ze strony Indian nie mógł zniwelować

przewagi Hiszpanów). Można by się pokusić o stwierdzenie, że — zachowując

wszelkie proporcje — atak hiszpańskiej jazdy w dobie podboju Ameryki był niczym

użycie na współczesnym polu walki formacji czołgów i to wobec przeciwnika nie

dysponującego środkami do zwalczania broni pancernej.

Kolejnym atutem Hiszpanów w walkach z Indianami była przewaga w zakresie

uzbrojenia defensywnego. Hiszpański konkwistador nie był już wprawdzie

średniowiecznym rycerzem walczącym w pełnej zbroi, lecz jednak stosował

nieporównanie bardziej zaawansowane i skuteczne, w porównaniu ze swym

indiańskim przeciwnikiem, rodzaje ochronnego ekwipunku. Był to zazwyczaj

pancerz, chroniący tors i plecy, a dzięki połom, także dolne partie tułowia. Głowę

osłaniał hełm, najczęściej bez przyłbicy (ta mogła być przydatna w wojnach

background image

domowych między samymi zdobywcami, ale nie w starciach z indiańskimi

wojownikami) Piechurzy używali hełmu, charakterystycznego dla Hiszpanów także

w Europie, zwanego morrión, nie zasłaniającego twarzy, co ułatwiało celowanie

arkebuzerom i kusznikom. Ponadto używano, choć już nie tak często,

naramienników i osłon na uda. Taki zestaw ekwipunku obronnego był nazywany

zbroją trzy czwarte.

Pełnych zbroi nie używano z kilku powodów. Po pierwsze przeszkodą był klimat,

najczęściej zbyt gorący i wilgotny, co powodowało szybkie zużycie poszczególnych

elementów metalowych, nawet jeśli próbowano temu zapobiegać, natłuszczając lub

malując je na czarno. Po drugie, pełna zbroja typu europejskiego była funkcjonalna

tylko w czasie samej bitwy, a jej założenie wymagało pomocy innych osób

(giermków czy sług) W Ameryce trzeba było przemierzać duże odległości, a atak

krajowców mógł nastąpić niemal w każdym momencie i należało być zawsze przy-

gotowanym do jego odparcia. Po trzecie, Hiszpanie dokonujący podboju różnych

regionów Ameryki tworzyli nieregularne oddziały, oparte na dobrowolnym zaciągu,

nie było więc mowy o jednolitym ekwipunku czy uzbrojeniu — zawsze było to

funkcją zamożności samych żołnierzy. Stąd użycie wspomnianego wyżej

niekompletnego, z punktu widzenia europejskich standardów, uzbrojenia defensyw-

nego, a także rozpowszechnienie się z czasem jeszcze lżejszego odzienia —

pikowanych kaftanów z włókien bawełnianych bądź ze skór różnych miejscowych

zwierząt, nawet takich jak tapiry czy manaty.

Wróćmy jednak do dziejów wyprawy. Pizarro, dysponując znacznie mniejszą — niż

zazwyczaj — liczbą koni, zdecydował się na marsz lądem, co wkrótce okazało się

sprawą niełatwą. Trzeba było bowiem wielokrotnie forsować ujścia rzek i

rozlewiska, i w tym celu budowano prowizoryczne tratwy. Podczas tych przepraw

kilku Hiszpanów się utopiło, a Francisco Pizarro miał osobiście pomagać w

transporcie chorych. Ten mozolny marsz kontynuowano do miejscowości Coaque.

Pizarro zarządził tam postój, który z różnych przyczyn przeciągnął się ostatecznie

do pięciu miesięcy — od kwietnia do września 1531 roku. Po pierwsze, nie było

problemów z aprowizacją; jeden z kronikarzy z oczywistą przesadą twierdzi, że

żywności tam zgromadzonej starczyłoby nawet na okres trzech lub czterech lat. Po

drugie, członkowie wyprawy uzyskali tam nieco złota i srebra, a także znaczniejsze

ilości szmaragdów. Jednak wiele z tych szlachetnych kamieni niektórzy żołnierze

sami zniszczyli, dając posłuch opowieściom, iż prawdziwy szmaragd (a

podejrzewano krajowców o oszustwo) jest tak twardy, że uderzenie młotkiem lub

kamieniem nie jest w stanie spowodować żadnej szkody. Wśród tych, którzy

sugerowali przeprowadzenie testu, wiódł prym ojciec Reginaldo Pedraza, jeden z

trzech duchownych towarzyszących ludziom Pizarra w tej fazie wyprawy.

Jednak najważniejszym powodem tak długiego pobytu w Coaque była decyzja

Pizarra o odesłaniu okrętów po posiłki w ludziach — dwóch do Panamy, trzeciego

do Nikaragui. Przybyłe z czasem kontyngenty nie były wielkie; ale ważne było

pobudzenie nastrojów Hiszpanów w obu tych rejonach i stworzenie mocnego

zaplecza dla podjętego dzieła. Ponadto wśród nowo przybyłych znajdowała się

trójka królewskich urzędników, bez których udziału wyprawa nie spełniałaby

formalnych warunków określonych w kapitulacji. Trzeba tu dodać, że ci

funkcjonariusze, ze skarbnikiem na czele, mieli pieczę nad pobieraniem królewskiej

background image

kwinty ( tj. piątej części zdobyczy, na mocy starego prawa kastylijskiego z czasów

Alfonsa 10 Mądrego przypadającej Koronie) który to obowiązek wypełniano (zresztą

bardzo skrupulatnie) w czasie wszystkich hiszpańskich wypraw zdobywczych w

Ameryce.

Nie wszystkie okoliczności pobytu w Coaque były wszakże dla Hiszpanów fortunne.

I tak, po raz pierwszy stosunki z krajowcami nie ułożyły się tak pomyślnie, jak

można by się tego spodziewać po pierwszych kontaktach w czasie wypraw

rekonesansowych, zaledwie trzy-cztery lata wcześniej. Miejscowy kacyk i część jego

ludzi ze strachu przed Hiszpanami w ogóle uciekła, i dopiero zapewnienia Pizarra

wobec siłą sprowadzonego doń kacyka, iż nie powinien lękać się przybyszów ani ich

podejrzewać o złe zamiary, nieco złagodziły pierwotne napięcia i obawy, ale w

całości ich nie usunęły ani nie rozproszyły. Gdy kacyk został uwolniony, stanął na

czele swych ludzi, którzy zaatakowali Hiszpanów i spalili osadę. Podjęte przez

Pizarra próby pościgu i ponownego pojmania zrewoltowanego indiańskiego

naczelnika zakończyły się niepowodzeniem.

Powodem innej troski Pizarra była tajemnicza epidemia, która dotknęła znaczną

część jego podkomendnych. Ciała chorych pokrywały się wrzodami, których

przecięcie powodowało silne krwawienie, tak że wielu, którzy w ten sposób

postąpili, zmarło.

Stamtąd wyprawa skierowała się do miejscowości Pasoa, której kacyk przyjął

Hiszpanów bardzo przyjaźnie, a Pizarrowi ofiarował szmaragd wielkości gołębiego

jajka. Następnym punktem postoju ekspedycji stały się okolice zatoki Caraquez na

terytorium dzisiejszej ekwadorskiej prowincji Manabi. Tamtejsi Indianie przyjęli

przybyszów na pozór przyjaźnie, raczej ze strachu przed bronią i końmi, niż z dobrej

woli". W następnych dniach zdarzyło się dwukrotnie, że tubylcy zabili samotnych

Hiszpanów, którzy odłączyli się od swych towarzyszy. Reakcja Pizarra była

zdecydowana. W czasie karnej ekspedycji zabito kilku krajowców, a jeden z na-

czelników został pochwycony. Gdy stanął przed obliczem Pizarra, wyraził żal z

powodu aktów agresji swych podwładnych wobec Hiszpanów, a gdy

przyprowadzono jednego z winnych śmierci owych dwóch żołnierzy, skazał go na

powieszenie.

Później, przez okolice dzisiejszego Puerto Viejo, Hiszpanie skierowali się ku Tumbes.

W tym czasie (wedle niektórych kronikarzy nastąpiło to już w Coaque) przybyły

kolejne posiłki, około trzydziestu zbrojnych, którzy wyruszyli z Nikaragui pod wodzą

Sebastiana de Belalcazara.

Belalcazar to jedna z najciekawszych postaci tamtego okresu. Niespożyta

aktywność i pragnienie awansu społecznego czyni z niego chyba najdoskonalsze

ucieleśnienie wszystkich zalet i wad konkwistadorów hiszpańskich. Żaden z

wybitniejszych dowódców konkwisty nie brał udziału w tak licznych ekspedycjach w

różnych rejonach Nowego Świata. A trzeba dodać, że Belalcazar startował z

najniższego szczebla drabiny społecznej, jako chłopski syn, który do Ameryki trafił

mając kilkanaście lat i zaczynał tam życie bez pomocy czy poparcia jakiegokolwiek

możnego protektora czy choćby wpływowego krewniaka. Dzięki własnej

wytrwałości i ambicji zdołał wyrobić sobie tak znaczącą pozycję, że w momencie

zakładania w 1519 roku miasta Panama otrzymał znaczną liczbę zniewolonych

background image

Indian i stał się jednym z ważniejszych obywateli nowej stolicy kolonii. Zrozumiałe

jest więc, że łączyły go bliskie, towarzyskie stosunki z Franciskiem Pizarro i Diegiem

de Almagro. Pizarro i Belalcazar byli np. ojcami chrzestnymi syna Almagra,

urodzonego ze związku z miejscową Indianką.

Jednak później drogi trzech towarzyszy rozeszły się. Gdy Pizarro i Almagro

przygotowywali swą pierwszą wyprawę na Peru, zachęcali do udziału w niej

Belalcazara; ten wszakże już wcześniej dał słowo Pedrariasowi, że uda się na

wyprawę pod dowództwem Hernandeza de Córdoby do Nikaragui. Belalcazar, czując

się związany przysięgą i obietnicami, jakie mu czynił Pedrarias, tak właśnie postąpił.

Jednakże w marcu 1531 roku zmarł Pedrarias. Belalcazara nie ograniczało już żadne

zobowiązanie, a w dodatku tymczasowym gubernatorem Nikaragui został nie

mający większych zasług Francisco de Castaneda, co musiało rozczarować

Belalcazara, liczącego zapewne na to stanowisko. Gdy więc nadeszły wieści od

Pizarra, który, zgodnie z umową zawartą blisko osiem lat wcześniej, dał znać o

pomyślnym biegu zdarzeń w przedsięwzięciu peruwiańskim, Belalcazar szybko

zdecydował się osobiście w nie zaangażować. W drugiej połowie 1531 roku

popłynął na czele kilkudziesięciu zwerbowanych ludzi ku wybrzeżom Peru. Pizarra

oczywiście ucieszyło to wzmocnienie sił, zwłaszcza że ludzie Belalcazara

dysponowali dwunastoma końmi, w istotny sposób zwiększając siłę uderzeniową

ekspedycji.

Rok 1531 dobiegał końca. Kolumna Hiszpanów posuwała się na południe,

pozostawiając po prawej ręce przylądek Santa Elena, aż wyszła na brzeg zatoki

Guayaquil. Do Tumbes,

które tak wielkie wrażenie zrobiło na uczestnikach ostatniej wyprawy

rekonesansowej cztery lata wcześniej, było już bardzo blisko. Jednak Pizarro

zdecydował się przeprawić na położoną naprzeciw Tumbes wyspę Puna. Nie sposób

jednoznacznie stwierdzić, czy już wówczas hiszpański dowódca był świadom

istnienia silnego antagonizmu między mieszkańcami Tumbes a wyspiarzami, i czy

nosił się z zamiarem wykorzystania go dla swych celów.

Niewątpliwie bezpośrednim powodem obrania takiej trasy była oferta samego

władcy wyspy, zwanego Tumbalą, który przez swych wysłanników przekazał

zaproszenie Hiszpanom. Wszelako kacyk Tumbalą nie grał w otwarte karty, a i sam

Pizarro był podejrzliwy, gdyż widząc usłużność ludzi Tumbali, miał powiedzieć do

Belalcazara: Nie podobają mi się takie oznaki radości". Zresztą niebawem, dzięki

indiańskim tłumaczom, hiszpański wódz dowiedział się o przygotowanym w sekrecie

planie Tumbali. Otóż w czasie przeprawy na tratwach Indianie mieli w umówionym

momencie rozwiązać liny spajające elementy konstrukcji tratw i spowodować w ten

sposób zagładę Hiszpanów.

Tumbala, gdy zdał sobie sprawę, że przybysze zorientowali się w sytuacji, udał się

na stały ląd, aby osobiście zapewnić Pizarra o swych szczerych zamiarach, a pogło-

ski o przygotowywanej zasadzce przypisał swym wrogom. Ostatecznie, z dużą

rezerwą i przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, ludzie Pizarra przeprawili

się na wyspę.

Początkowo wyspiarze nie zdradzali żadnych wrogich zamiarów, ale czy to

przedłużający się pobyt Hiszpanów, czy też z premedytacją przygotowywana akcja,

spowodowały działania krajowców, które nie uszły uwadze ludzi Pizarra. Po raz

background image

kolejny czujność Hiszpanów wzmogły też

doniesienia ich indiańskich tłumaczy. Gdy oznaki agresywnych zamierzeń tubylców

zaczęły się powtarzać, Pizarro nakazał pojmanie kilku miejscowych dostojników

wraz z Tumbalą. Ten ostatni został zakładnikiem, a pozostałych Hiszpanie wydali w

ręce Indian z Tumbes, zaprzysięgłych wrogów wyspiarzy, którzy natychmiast ich

zabili. Pizarro, rozgrywając te lokalne antagonizmy, uwolnił sześciuset (wedle innej

wersji czterystu) Indian z Tumbes, przebywających w niewoli na wyspie, licząc

widać na wdzięczność ich pobratymców.

Tymczasem wyspiarze z Puna, mimo uwięzienia ich władcy, chwycili za broń przeciw

Hiszpanom. Francisco Pizarro starał się, tak długo jak to było możliwe, zapanować

nad sytuacją środkami dyplomatycznymi, lecz gdy te okazały się nieskuteczne,

powierzył swemu bratu Juanowi i Belalcazarowi stłumienie rebelii siłą.

W tym czasie do ludzi Pizarra dołączył oddział przyprowadzony z Nikaragui przez

Hernanda de Soto, wybitnego dowódcę, który dziesięć lat później zakończy życie

nad brzegami Missisipi. Niektórzy kronikarze twierdzą, że de Soto, przyłączając się

do wyprawy, liczył na funkcję naczelnika wojskowego, ale tę pełnił już Hernando

Pizarro. Stłumiwszy insurekcję wyspiarzy, wzmocniony siłami de Soto ( m.in.

dwadzieścia pięć tak cennych koni), Pizarro zdecydował się przeprawić z powrotem

na stały ląd. Zresztą pobyt na wyspie Puna trwał już stanowczo za długo (cztery-

pięć miesięcy)

Opuszczając wyspę Pizarro uwolnił kacyka Tumbalę, nakazując mu lojalność wobec

Hiszpanów. Mając w pamięci niedawne wypadki, hiszpański przywódca z

zadowoleniem przyjął pomoc mieszkańców Tumbes, którzy dostarczyli tratwy do

przeprawy koni, rzeczy i części ludzi. Ale i w tym przypadku za ofertą kryły się mało

przyjazne zamiary. Oto tubylcy poprowadzili trzech ludzi, którzy przeprawili się na

pierwszej tratwie, ku rzekomym kwaterom, aby następnie ich zamordować. Inni

spośród tych Hiszpanów, którzy podróżowali tratwami, mieli więcej szczęścia (np.

de Soto w porę zorientował się w sytuacji i nie zszedł na ląd po dobiciu do brzegu,

a inny Hiszpan, Alonso de Mesa, pozostał na tratwie z powodu nękającej go

choroby, dzięki czemu dostrzegł działania napastników i zdołał ostrzec towarzyszy).

Gdy całość sił Pizarra znalazła się w Tumbes, wielu ludzi nie kryło swego

rozczarowania. Oto miasto, które było jak dotąd symboliczną bramą do bogatego

kraju, przedstawiało żałosny widok. Niedawne walki, będące tylko epizodem w

wojnie domowej po śmierci Huayna Capaca, spowodowały znaczne zniszczenie i

wyludnienie miasta. Nie odnaleziono też dwóch Hiszpanów, którzy —jak pamiętamy

— pozostali tam dobrowolnie podczas ostatniej wyprawy rekonesansowej. Według

jednego z żołnierzy Pizarra i kronikarza w jednej osobie, marynarz Gines został

zabity, gdyż nie potrafił pohamować swej namiętności do kobiety pewnego miejsco-

wego dostojnika, a drugi z nich, Alonso de Molina, poniósł śmierć w walkach

między Indianami z Tumbes i Puna, zaledwie miesiąc przed przybyciem Pizarra.

Francisco Pizarro, gdy jasne się stało, że zawiodły jego rachuby na lojalność i

współdziałanie ze strony mieszkańców Tumbes, postanowił przedsięwziąć bardziej

stanowcze kroki. Nakazał Hernandowi de Soto przeprawienie się na specjalnie

zbudowanej, dużej tratwie przez rzekę, za którą skoncentrowane były siły Indian.

De Soto na czele czterdziestu konnych i osiemdziesięciu piechurów posunął się

około dwadzieścia leguas od miasta, zlokalizował i okrążył siły przeciwnika, aż

background image

wreszcie zadał mu straty wystarczające, aby zmusić miejscowego naczelnika do

złożenia broni i obietnicy podporządkowania się Hiszpanom. Ów naczelnik, którego

imię kronikarze podają jako Quilimasa, Chirimasa, Chillemasa a nawet

Cacalame,

wyraził ubolewanie z powodu śmierci trzech Hiszpanów zabitych podczas przeprawy

z wyspy Puna, bez jego —jak twierdził — wiedzy czy przyzwolenia. Pizarro

próbował jeszcze skłonić zhołdowanego kacyka, aby kazał odszukać i wydać

krajowców odpowiedzialnych za śmierć hiszpańskich żołnierzy, ale ten, po

rozesłaniu wysłańców, oświadczył w końcu, iż winowajcy już opuścili jego rejon, a

Pizarro musiał się tym usprawiedliwieniem zadowolić. Sam zresztą przebaczył mu,

w imieniu hiszpańskiego monarchy, a Quilimasa przyrzekł służyć odtąd wiernie

Hiszpanom.

Francisco Pizarro, po naradzie ze swym bratem Hernandem i kilkoma

znaczniejszymi kapitanami, postanowił pozostawić w Tumbes niewielki garnizon,

złożony z dwudziestu pięciu ludzi, w celu utrwalenia sojuszu z tubylcami. Z

początkiem maja 1532 roku trzon ekspedycji, z Pizarrem na czele, wyruszył z

Tumbes. Hiszpanie, posuwając się wzdłuż wybrzeża, znaleźli się w jednym z

najbardziej suchych i jałowych rejonów kontynentu; stąd przyszło im cierpieć

pragnienie, doskwierające zwłaszcza piechurom, aż do momentu, gdy natknęli się

na dobrze zaopatrzone tambo.

Dalej okolica była już bardziej przyjazna; przechodziła bowiem tamtędy jedna z

głównych arterii Tawantinsuyu. Hiszpanie przekroczyli rzekę nazywaną wówczas

Poechos (dziś nosi nazwę Chira) i rozłożyli się obozem w pobliskiej osadzie.

Niebawem zaczęli tam przybywać okoliczni naczelnicy indiańscy, aby ustanowić

pokojowe stosunki z Hiszpanami. Niewątpliwie walory militarne tych ostatnich i

odniesione sukcesy — znaczące przecież na miarę tej małej kampanii, za jaką

można uważać walki wokół Tumbes — wywarły na krajowcach spore wrażenie.

Wedle świadec-

W imperium Inków były to przydrożne zabudowania, pełniące funkcję magazynów

produktów poddanej ludności i zarazem zajazdów, z których korzystali podróżujący

funkcjonariusze państwowi i wojsko.

twa Francisca de Xerez, ówczesnego sekretarza Pizarra, hiszpański dowódca,

przyjmując oznaki poddaństwa tych kacyków, stosował, przepisaną przez Koronę,

formułę reąuerimiento. Począwszy od 1514 roku dowódcy wypraw zdobywczych

odczytywali Indianom standardowy tekst, powiadamiający o prawie monarchy

hiszpańskiego do zajęcia danego terytorium i proponujący dobrowolne uznanie

zwierzchności hiszpańskiej, oraz ostrzegający o akcji zbrojnej, jaka, w przypadku

odmowy, zostanie podjęta przez Hiszpanów. Sam tekst requerimiento został

sformułowany w 1512 roku

przez wybitnego prawnika, członka królewskiej rady, Juana Lopeza de Palacios

Rubiosa. Był to skondensowany wywód prawno-teologiczny, streszczający historię

udzielenia przez papieża Aleksandra 6 przywileju Koronie Kastylii wyłączności

prowadzenia akcji ewangelizacyjnej w Nowym Świecie. Jednocześnie przytaczano

źródła, na których wspiera się autorytet papieski, co oczywiście oznaczało zwięzłe

background image

wyłożenie podstawowych prawd wiary chrześcijańskiej. Stosowanie całej tej

procedury, w sposób oczywisty niezrozumiałej dla krajowców nawet przy

posługiwaniu się sprawnymi tłumaczami, było jednak przez Hiszpanów traktowane

bardzo poważnie, jako uprawomocnienie akcji politycznej i militarnej.

W tym czasie Francisco Pizarro zaczął objeżdżać okolicę w celu znalezienia

odpowiedniego miejsca do zapoczątkowania hiszpańskiej akcji osadniczej. Pizarro,

jak każdy dowódca konkwisty, był zobowiązany, na mocy kapitulacji, do fundacji

odpowiedniej liczby ośrodków, z których mogłyby się w przyszłości rozwinąć

regularne miasta. Polecił też swemu bratu Hernandowi udanie się do Tumbes, aby

przyprowadzić pozostawionych tam ludzi i przywieźć zapasy.

Pizarro nie zdawał sobie jeszcze wówczas sprawy ze skomplikowanej sytuacji

imperium Inków po śmierci Huayna Capaca. Warunki wojny domowej powodowały

wprawdzie, że niektórzy z miejscowych naczelników mogli upatrywać w oddziale

dziwnych przybyszów naturalnych sojuszników, inni jednak traktowali Hiszpanów

jak intruzów. Dlatego też nie brakło przypadków, gdy samo ogłoszenie

reguerimiento nie wystarczało i Hiszpanie siłą łamali opór krajowców, tak jak

uczynił wydelegowany przez Pizarra do tego zadania Belalcazar.

Tymczasem zaczęli przybywać ludzie pozostawieni poprzednio w Tumbes. Niektórzy

z nich przypłynęli na pokładzie okrętu, który nieco wcześniej zawinął do Tumbes z

różnymi artykułami na sprzedaż. Po wyjściu na ląd zostali jednak nieprzyjaźnie

potraktowani przez tubylców. Francisco Pizarro postanowił zbadać tę sprawę, a gdy

okazało się, że istotnie dwóch miejscowych kacyków przygotowywało atak na

Hiszpanów, kazał ich odnaleźć i uwięzić. Niebawem zatrzymano obu wodzów i

kilkunastu innych dostojników, którzy przyznali się do zarzucanych im, agresywnych

zamiarów. Większość z nich została ukarana śmiercią, a Pizarro oszczędził jednego

z dwóch kacyków, uważając, że źle by się stało, gdyby aż dwa terytoria pozostały

bez miejscowego władcy. Został on zobowiązany do lojalności wobec Hiszpanów

(pod groźbą surowych represji w przypadku jakichkolwiek oznak buntu) oraz do

administrowania dobrami owego straconego kacyka, aż do czasu, gdy pozostawiony

przez tamtego syn osiągnie wiek stosowny do sprawowania władzy.

Po koncentracji sił i spacyfikowaniu okolicy Francisco Pizarro przystąpił do fundacji

miasta w pobliżu miejscowej osady Tangarara, które otrzymało nazwę San Miguel.

Obszar ów, po dyskusjach między głównymi uczestnikami wyprawy, przypadł

kapitanowi Hernando de Soto. Jednocześnie Pizarro postanowił pozostawić tam, w

charakterze swego zastępcy, jednego z trzech urzędników królewskich, rachmistrza

Antonia Navarro. To pierwsze hiszpańskie miasto w Peru istnieje do dziś, choć

przeniesione zostało nieco dalej w głąb lądu, i nosi nazwę Piura, podobnie jak

rzeka, nad którą jest położone. Mimo że wyprawa wkroczyła już dzięki owej

fundacji w nową fazę, to jeszcze w San Miguel niektórzy żołnierze musieli czuć się

cokolwiek rozczarowani odkrytym krajem, skoro niejaki Francisco de Isasaga

powrócił do Panamy, a stamtąd do Santo Domingo.

Hiszpanie, wyruszając dalej z San Miguel 24 września 1532 roku, ciągle mieli bardzo

mgliste pojęcie o sytuacji politycznej kraju, w którym przebywali i który pragnęli

zdobyć. Jest rzeczą dość charakterystyczną, że najwcześniejsze dokumenty i relacje

z podboju Peru zwykle nazywają Inkę Huayna Capaca starym Cuzco". Tymczasem

background image

triumfujący właśnie nad swym przyrodnim bratem Atahuallpa co najmniej dwa razy

powziął wiadomość o Hiszpanach, ich liczbie, zachowaniu, wyglądzie — za

pośrednictwem wysłanego dostojnika.

Stopniowo jednak Francisco Pizarro zaczynał zdobywać rozeznanie w miejscowych

stosunkach. Jego ludzie przeprawili się na tratwach przez rzekę Piura, a konie

przebyły ją wpław. Wysłany przodem z pięćdziesięcioma żołnierzami Juan Pizarro

miał za zadanie patrolować okolicę, w której operowały siły wspierające Atahuallpę.

Po połączeniu się z oddziałem brata Francisco Pizarro zarządził postój w celu

dokonania przeglądu i reorganizacji swych sił. Okazało się, że dysponował

sześćdziesięcioma siedmioma jeźdźcami, stu dziesięcioma piechurami, z których

tylko trzech(!) miało arkebuzy, a kilku kusze.

Gwoli ścisłości, trzeba mieć jednak na uwadze okoliczność, że zarówno kusze, jak i

arkebuzy nie odgrywały takiej roli w warunkach amerykańskich, jak na europejskich

polach walki. Obie były broniami powolnymi i kłopotliwymi w użyciu ze względu na

skomplikowany system ładowania, a ponadto wrażliwymi na niesprzyjające warunki

klimatyczne, jakie często przychodziło Hiszpanom znosić (ileż to razy w czasie

wypraw zdobywczych arkebuzy okazywały się nieprzydatne z powodu zawilgocenia

prochu) Nie bez znaczenia były też kwestie kulturowe

broń rażąca na odległość była niejednokrotnie uważana

w myśl średniowiecznych ideałów rycerskich — za

niegodną szlachcica. Ponadto Hiszpanie w Nowym Świecie

zawsze walczyli przeciwko wielokrotnie liczniejszemu

przeciwnikowi, co zmniejszało chociażby przydatność

kuszy, abstrahując już od wyżej wspomnianych niedogod

ności. Nieliczna broń palna (głównie arkebuzy) i bardzo

skromna artyleria (zwykle kilka sztuk małokalibrowych

dział, jak falkonety) miały w walkach z Indianami bardziej

znaczenie psychologiczne niż strategiczne, choćby ze

względu na niewielki zasięg (arkebuz raził na odległość

80-150 kroków, a działa były przestarzałe w porównaniu

z tymi, których używano w tym czasie w Europie). Tak

naprawdę broń palna, artyleria (podobnie jak bardziej

doskonałe i kompletne uzbrojenie obronne) były stoso

wane na większą skalę, odgrywając znaczniejszą rolę

dopiero w wojnach domowych między Hiszpanami toczo

nych już po właściwym podboju Peru.

Pizarro, aby zintensyfikować wolę działania i determinację żołnierzy, ogłosił, iż

wszyscy chętni na osiedlenie się w San Miguel mogą tam powrócić i uzyskać status

obywatela, podczas gdy on pójdzie dalej na podbój kraju z tymi, którzy mu

pozostaną, niezależnie od tego, jak będą liczni. Wówczas pięciu konnych i czterech

piechurów zawróciło do San Miguel, a Pizarrowi pozostało ogółem stu

sześćdziesięciu czterech ludzi. W czasie tego dziesięciodniowego postoju dowódca

nakazał też zaopatrzenie się w uzbrojenie ochronne tym, którzy go dotąd nie mieli.

Zwiększył też do dwudziestu liczbę kuszników, powierzając jednemu ze swoich ludzi

pieczę nad nimi.

W czasie dalszego marszu Hiszpanie dowiedzieli się od indiańskich informatorów, że

background image

nieco dalej, w Caxas (Cajas) znajduje się jakiś oddział wojowników Atahuallpy.

Dlatego Pizarro wysłał na rekonesans Hernanda de Soto z czterdziestoma ludźmi.

Gdy dotarli do Caxas, zdali sobie sprawę z poziomu cywilizacyjnego mieszkańców

kraju, obejrzeli miejscowe budowle, ujrzeli też dziewice Słońca", kobiety

poświęcone Ince, żyjące w sposób, który Hiszpanom kojarzył się z odosobnieniem

klasztornym. Wedle jednego z uczestników tego rekonesansu, de Soto podarował

niektóre z tych kobiet swoim żołnierzom. Sam de Soto miał natomiast uzyskać wiele

cennych informacji, m.in. o toczącej się wojnie domowej między Atahuallpą a

Huascarem, od obecnego w Caxas dostojnika, zajmującego się pobieraniem daniny

od tamtejszych mieszkańców.

W tym czasie trzon ekspedycji z Pizarrem na czele dotarł do osady Sarran (Zarań)

gdzie oczekiwał nadejścia de Sota. Gdy ten przez posłańca zawiadomił go o do-

tychczasowych wynikach rozpoznania, Pizarro, powiadamiając go o swym

aktualnym miejscu stacjonowania, polecił mu spenetrowanie pobliskiego osiedla

Huancabamba. Tam de Soto i jego ludzie ujrzeli jeszcze większe i doskonalsze

budowle niż w Caxas, ale największe wrażenie wywarła na nich przebiegająca

tamtędy główna droga z Cuzco do Quito.

Powróciwszy z tego zwiadu, de Soto przywiódł ze sobą jednego z dostojników,

który miał być wysłany z Cajamarki przez samego Atahuallpę, aby w jego imieniu

powitać Hiszpanów i przekazać prezenty. Owymi podarunkami były dwie miniatury

twierdz, wykonane z kamienia, oraz oskubane, suszone kaczki. Trudno

zinterpretować symboliczne znaczenie, jakie przekazane przedmioty musiały mieć

dla ofiarodawcy, a Hiszpanom dawało to asumpt do najróżnorodniej szych

spekulacji: jedni widzieli w tym oznaki gościnności, inni zapowiedź wrogich

zamiarów Inki. Faktem pozostaje, że po raz pierwszy Pizarro i jego ludzie oficjalnie

zostali powiadomieni o tym, że Atahuallpa wie o ich przybyciu (do tej pory

informatorzy Atahuallpy przybywali raczej potajemnie, a jeśli nawet zdawano sobie

sprawę z ich obecności, nie przywiązywano do tego należytej wagi) Pizarro też

przekazał wysłańcowi drobne upominki dla jego władcy.

Następnie wyprawa przeszła suchy i niegościnny rejon Motupe, choć w głównej

osadzie o tej nazwie spędzono cztery dni, po czym dotarła do rzeki Sana i

przekroczyła ją. Hiszpanie zatrzymali się na cztery dni w położonej za rzeką fortecy.

Tam Pizarro miał kolejną okazję, aby zorientować się w aktualnej sytuacji

polityczno-militarnej. Miejscowy dostojnik, od którego spodziewał się uzyskać

stosowne informacje, powiedział mu, iż Atahuallpa przebywa w miejscowości

Huamachuco z siłami liczącymi około pięćdziesiąt tysięcy wojowników, co

początkowo wydało się hiszpańskiemu dowódcy rezultatem błędu lub przesadą

Indianina; dlatego zaczął się wypytywać o miejscowy sposób dokonywania obliczeń.

Jednocześnie indiański informator wyjaśnił, że ze strachu ukrył się przed

Atahuallpa, gdy przeciągał tamtędy ze swym wojskiem. Rozsierdzony absencją

kacyka Atahuallpa miał kazać zabić cztery z pięciu tysięcy jego ludzi, a ponadto

uprowadzić w niewolę po sześćset kobiet i młodzieńców. Natomiast dowódca miejs-

cowego garnizonu przyłączył się do sił Atahuallpy. Hiszpanie otrzymali więc znów

konkretną informację, świadczącą o wewnętrznym rozprzężeniu panującym w kraju

i jawnej wrogości mieszkańców i naczelników poszczególnych obszarów.

Przed wyruszeniem w dalszą drogę Pizarro zaproponował jednemu z dostojników

background image

indiańskich, towarzyszącemu Hiszpanom już od okolic San Miguel, aby udał się

potajemnie do obozu Atahuallpy. Indianin wprawdzie nie zgodził się iść w

charakterze szpiega, ale zaoferował się być oficjalnym emisariuszem. Pizarro

przystał na to i wysłał go do Atahuallpy. Posłaniec miał przekazać władcy prezenty i

zapewnienie o pokojowym traktowaniu przez Hiszpanów tych wszystkich

krajowców, którzy nie podejmują w stosunku do nich wojennych kroków. Ponadto

miał w imieniu Pizzara przekazać Ince ofertę poparcia go w toczonej przezeń

wojnie, jeśli ten przyjmie hiszpańskiego wodza przyjaźnie.

Ekspedycja ruszyła dalej, wkraczając powoli w rejon górski. W pewnym miejscu

natrafiono na rozwidlenie dróg, z których jedna, będąca głównym szlakiem, biegła

do Chincha i dalej na południe aż do Cuzco. Druga, dużo gorszej jakości, wspinała

się w górę ku Cajamarce. Po dyskusji ze swymi kapitanami Pizarro wybrał ten drugi

szlak, argumentując, iż Atahuallpa przebywa właśnie w tym rejonie i doskonale wie

o ich obecności, przynajmniej od momentu wyruszenia z San Miguel, a obranie

innej drogi stworzy wrażenie, że Hiszpanie obawiają się spotkania z Inką. Tu po raz

kolejny, podobnie jak wcześniej po wyruszeniu z San Miguel, Francisco Pizarro

zaprezentował publicznie swą wolę i determinację dotarcia do miejsca pobytu

władcy kraju, niezależnie od tego, jak niekorzystny byłby nominalny stosunek sił

między jego oddziałem a zastępami inkaskich wojowników.

Dalsza droga wiodła już typowo górskimi szlakami, dlatego też hiszpański wódz

postanowił ruszyć przodem z czterdziestoma konnymi i sześćdziesięcioma

piechurami, powierzając resztę sił i tabory dowódcy ariergardy, którym został Juan

de Salcedo. Pizarro przybył ze swymi ludźmi do górskiej fortecy (nie znamy dziś jej

nazwy) i zajął ją bez przeszkód (jeśli byłaby broniona, stałaby się barierą nie do

przebycia dla nielicznych sił Hiszpanów) Sam udał się jednak do następnej osady,

przesyłając dowódcy ariergardy polecenie, by posuwając się tą samą drogą, dotarł

do wspomnianej fortecy i tam przenocował.

Pizarro i jego ludzie rozłożyli się zaś obozem w owej dalszej osadzie, gdzie również

nie brakowało solidnych budynków i fortyfikacji. Budynek wybrany przez Pizarra na

nocleg był otoczony murem tak szerokim, jak dowolna twierdza w Hiszpanii ze

swymi bramami, a choćby byli w tym kraju budowniczowie i narzędzia z Hiszpanii,

mur ów nie mógłby być lepiej wykonany". Mieszkańcy byli w większości wrogo

usposobieni do przybyszów. Hiszpański dowódca, za pośrednictwem Hernanda de

Soto, wydobył jednak od dwóch dostojników, prawdopodobnie stosując tortury,

informację o tym, że Atahuallpa przybył przed trzema dniami do Cajamarki.

Jeszcze tego samego dnia, przed zachodem słońca, dotarł do Pizarra posłaniec z

wiadomością od owego indiańskiego emisariusza, którego wysłał do Atahuallpy.

Indianin potwierdził fakt pobytu Inki w Cajamarce, a jednocześnie dał znać, że

szlak wiodący do miasta wolny jest od oddziałów zbrojnych. Pizarro w tej sytuacji

postanowił następnego dnia zwolnić tempo marszu tak, aby uprzedzony o tym

Salcedo, mógł połączyć się z głównymi siłami ekspedycji. Obozowano tym razem

pod namiotami, cierpiąc jednak z powodu surowego klimatu peruwiańskiej sierry.

Zimno, zwłaszcza w porównaniu z rozpalonymi słońcem dolinami, dało się też we

znaki wierzchowcom, które, jak notują kronikarze, zaczęły chorować.

W dniu, w którym przybyli ludzie z ariergardy, pojawiło się w hiszpańskim obozie

background image

także dwóch wysłanników Atahuallpy, którzy przywiedli w darze dziesięć lam i zapy-

tali o termin przybycia hiszpańskiego wodza do Cajamarki. Pizarro ze swej strony

wypytywał owych dostojników o sytuację panującą między walczącymi siłami

Atahuallpy i Huascara. Oczywiście wersja wypadków, przedstawiona przez

wysłanników Atahuallpy, stawiała go w korzystnym świetle, jako osobę broniącą

swych praw przed nadmierną ambicją i zachłannością przyrodniego brata.

Pizarro, przyjmując to posłannictwo od Inki, oświadczył wprost, że jest

reprezentantem monarchy dużo potężniejszego niż Atahuallpa, który go wysłał do

tego kraju, aby zapanować nad jego mieszkańcami, przywieść ich do poznania

prawdziwego Boga. Dodał też, że w innych regionach Hiszpanie pobili już

niejednego władcę silniejszego od Atahuallpy. Skoro więc Inka chce ustanowić

przyjacielskie stosunki z Hiszpanami, może liczyć na ich szacunek, a nawet

współdziałanie w konfrontacjach z lokalnymi rywalami. Jeśli zaś wystąpi zbrojnie,

zostanie pobity, tak jak to się stało z mieszkańcami wyspy Puna i Tumbes. Widzimy

tu, że przyjęta przez Pizarra postawa była równoważna z wystosowaniem, choć za

pośrednictwem osób trzecich, requerimiento do samego Atahuallpy.

Wysłannicy Inki powrócili niebawem do Cajamarki, aby przekazać tę zuchwałą

odpowiedź Pizarra. Na drugi dzień w obozie Hiszpanów, którzy weszli tymczasem do

następnej osady, zjawił się kolejny wysłannik Atahuallpy. Tym razem był to ten sam

dostojnik, który już raz przybył do Pizarra w Sarran z owymi zagadkowymi dla

Hiszpanów darami. Teraz darami, podobnie jak w przypadku jego poprzedników,

było dziesięć lam, a ponadto poczęstował Hiszpanów chichą. Chicha — napój

przygotowywany ze sfermentowanej kukurydzy.

Wydaje się, że i ten wysłannik nabrał przekonania o stanowczej woli Pizarra

dotarcia do Cajamarki i spotkania z Inką.

Na pierwszy rzut oka zdumiewa każdego, śledzącego dzieje tej kampanii, że

Atahuallpa przez tak długi okres, mimo iż wiedział o pojawieniu się na wybrzeżu

dziwnych przybyszów i ich pierwszych sukcesach militarnych, pozostawał wobec

nich bierny. Jeśli jednak uwzględnimy

szczególną sytuację Atahuallpy, jego zachowanie wydaje się całkiem racjonalne.

Przecież jego decydujące zwycięstwo nad siłami Huascara dokonało się zaledwie

kilka tygodni przed nadejściem Hiszpanów w okolice Cajamarki. Siły Hiszpanów

wydawały się znikome i w przypadku konfrontacji łatwe do zniszczenia. Natomiast

ruszenie przez Atahuallpę do zdobytego przez jego wodzów Cuzco stwarzało

dogodną sposobność do buntu mieszkańców północnych rejonów imperium, co do

których lojalności Atahuallpa mógł żywić uzasadnione obawy.

Hiszpanie, kontynuując swój marsz ku Cajamarce, napotkali niebawem owego

dostojnika z okolic San Miguel, którego Pizarro wysłał z poselstwem do Atahuallpy

(jak pamiętamy, wcześniej dał on już znać o wynikach swej misji za pośrednictwem

służącego) Widząc w obozie Hiszpanów obecnego tam jeszcze wysłannika

Atahuallpy, czynnie go znieważył, a gdy Pizarro zapytał, co jest powodem tej

napaści, emisariusz opowiedział o wynikach swej misji. Otóż, wbrew zapewnieniom

o pokojowych zamiarach, Atahuallpa koncentruje swe wojska poza miastem, które

jest wyludnione, i niechybnie zaatakuje Hiszpanów w sprzyjającym momencie.

Mimo usilnych próśb wysłannik Pizzara nie został dopuszczony przed oblicze Inki,

ale rozmawiał tylko z jednym z jego wujów, który, wypytując o liczbę i uzbrojenie

background image

Hiszpanów, dawał do zrozumienia, że nie ma powodu traktować ich jako groźnego

przeciwnika. Sam emisariusz ledwie uszedł z życiem. Oświadczył bowiem, że jeśli

nie powróci do obozu, Hiszpanie uwiężą albo zabiją wysłanych do nich dostojników

Atahuallpy.

Znieważony poprzednio dostojnik, który przybył wcześniej z Cajamarki, zaczął

wyjaśniać, że miasto zostało opróżnione, aby Hiszpanie mogli znaleźć kwatery; że

Atrahuallpa właśnie odbywał zwyczajowy post i nikt nie śmiał mu w tej praktyce

przeszkadzać, nie dopuszczono więc również wysłannika Pizarra; że Inka ma

szczere zamiary wobec Hiszpanów itd. Pizarro publicznie przyznał mu rację i nawet

zbeształ w jego obecności kacyka, który go znieważył. W rzeczywistości jednak był

skłonny uwierzyć raczej we wiadomości przekazane mu przez indiańskiego

emisariusza.

Po przebyciu kolejnego etapu drogi Pizarro zarządził rozłożenie się na nocleg w

otwartym terenie, aby móc następnego dnia w południe wkroczyć do Cajamarki.

Tam pojawiło się kilkunastu wysłanników Atahuallpy, ofiarowując Hiszpanom

prowiant (owoce, ptactwo, mięso z lam). Nazajutrz o świcie Pizarro wyruszył dalej

na czele swych ludzi, dbając o zachowanie szyku, i zatrzymał się w odległości mniej

więcej jednej legua przed Cajamarką, oczekując nadejścia ariergardy. Po

skoncentrowaniu całości sił rozwinął je w szyk, złożony z trzech oddziałów konnych

i piechurów. Wysłał też wezwanie do Atahuallpy, aby ten przybył na spotkanie z nim

do miasta.

Na podejściu do Cajamarki oczom Hiszpanów ukazały się liczne namioty obozu

Atahuallpy, dobrze widoczne na stoku górskim poza miastem. Było piątkowe

popołudnie 15 listopada 1532 roku.

CAJAMARCA — BŁYSKAWICZNE UDERZENIE

Miasto, które ujrzeli Hiszpanie, było niemal zupełnie wyludnione, jeśli nie liczyć

garstki kobiet i ludzi służebnych. Pizarro wysłał natychmiast umyślnego — praw-

dopodobnie był to jeden z indiańskich tłumaczy — do obozu Atahuallpy, aby

powiadomić o swoim przybyciu i wypytać Inkę o czas i miejsce spotkania.

Wkraczając do Cajamarki ludzie Pizarra, jakby wiedzeni intuicją, skierowali się ku

głównemu placowi o trójkątnym kształcie, gdzie znajdowały się trzy znacznych

rozmiarów budynki, mogące posłużyć za kwatery. Istotnie, po krótkim rekonesansie

okazało się, że w całym mieście nie ma lepszych i bardziej przydatnych do

rozłożenia się obozem zabudowań. Miasto, choć niezbyt imponujących rozmiarów

Hiszpanie szacowali jego ludność na dwa tysiące dusz

robiło wszakże wrażenie, gdy chodzi o układ urbanistyczny. Położone było na

górskim zboczu i chronione dodatkowo przez fortecę o ślimakowatym wejściu, znaj-

dującą się na skraju zabudowań i otoczoną potrójnym murem. Inna, mniejsza

forteczka górowała nad głównym placem, większym niż jakikolwiek [plac] w

Hiszpanii", który także był otoczony murem i posiadał dwie bramy, zapewniające

komunikację z pozostałą częścią miasta, gdzie znajdowały się m.in. świątynie,

choć najważniejsza z nich była usytuowana przed wejściem do miasta. Budynki były

wykonane z dopasowanych bloków kamiennych, łączonych bez użycia zaprawy, z

dachami o konstrukcji drewnianej, w większości krytymi słomą. Główne budynki, w

których zakwaterowali się Hiszpanie, miały długość dwustu kroków, wysokość

background image

trzech estados ( tj. około 5,5 metra) ich wnętrza były podzielone na osiem

pomieszczeń, a specjalne rury doprowadzały wodę.

Ponieważ wysłany do Atahuallpy Indianin nie powracał, Francisco Pizarro uznał za

stosowne zaakcentować swą obecność w sposób bardziej wyrazisty. Nakazał

mianowicie kapitanowi Hernandowi de Soto udanie się z poselstwem do Inki, w

asyście dwudziestu-dwudziestu pięciu konnych. Niektórzy twierdzą, że właściwym

powodem wysłania de Sota była chęć rozpoznania sił, jakimi dysponował

Atahuallpa. Wiadomo jednak, że Pizarro pouczył swego oficera, aby działał

rozważnie, nie używał siły i nie dał się sprowokować w sytuacji, gdyby krajowcy

dążyli do konfrontacji.

W jakiś czas po odjeździe de Sota Francisco Pizarro zdecydował się wysłać w ślad

za nim kolejny oddział konnych pod dowództwem swego brata Hernanda.

Hiszpański dowódca widać obawiał się, że szczupłe siły de Sota mogą być łatwo

unicestwione, gdyby krajowcy zdecydowali się na atak, a z drugiej strony ich

przybycie do obozu Atahuallpy nie będzie manifestacją siły. Wedle jednej z wersji

Pizarro podjął tę decyzję, gdy ze szczytu forteczki na głównym placu dostrzegł w

oddali niezliczone namioty obozowiska Inki. Według wersji pochodzącej od samego

Hernanda Pizarro, to on zasugerował swemu przyrodniemu bratu udanie się do

Atahuallpy w celu wzmocnienia oddziału de Sota.

Szczegółowy przebieg tego poselstwa obu kapitanów można odtworzyć jedynie w

ogólnym zarysie. Zachowane relacje Hernanda Pizarro, towarzyszącego mu Diega

de Trujillo oraz, jadącego w eskorcie de Sota, Juana Ruiza de Arce, różnią się nieco

w opisie działań poszczególnych osób i towarzyszących temu okoliczności.

Hernando de Soto obserwował po drodze uzbrojone oddziały Indian, zanotował też

istnienie na szlaku miejsca, które wydawało się być z premedytacją przygotowanym

przez podwładnych Atahuallpy wąskim gardłem", gdzie zaatakowanie Hiszpanów

byłoby możliwe, jeśli Inka podjąłby taką decyzję. Gdy trzeba było przekroczyć prze-

pływającą tamtędy rzekę, de Soto postanowił pozostawić na jej brzegu większość

żołnierzy, sam natomiast sforsował ją jedynie w eskorcie pięciu towarzyszy. Przybyli

oni do miejsca wypoczynku Inki, którym był rodzaj królewskiego kąpieliska: na

dziedzińcu budynku znajdował się zbiornik, w którym mieszała się ciepła i zimna

woda, doprowadzana tam oddzielnymi rurami.

Atahuallpa nie sprawiał wrażenia zaintrygowanego wizytą niecodziennych gości. To

de Soto, wyłuszczający powody swego poselstwa, musiał czuć się nieco nieswojo,

ponieważ Inka nawet nie podniósł na niego wzroku, a w jego imieniu odpowiadał

jeden z dostojników (wedle Ruiza de Arce był nim wuj Atahuallpy) Dopiero

przybycie Hernanda Pizarro wpłynęło na zdynamizowanie tempa i podniesienie

rangi poselstwa. Być może znaczenie miało tu uświadomienie Ince przez tłumaczy,

iż drugi z Hiszpanów jest bratem naczelnego dowódcy; władca uznał więc za

stosowne osobiście odpowiadać na zadawane pytania i udzielać wyjaśnień.

Ale nawet wówczas był to dialog pełen rezerwy i wzajemnej podejrzliwości.

Hernando oczywiście zapewniał o pokojowych zamiarach Hiszpanów,

przybywających w imieniu swego potężnego monarchy. Atahuallpa według jednej z

wersji miał odpowiedzieć, iż ceni sobie przyjaźń z tak potężnym władcą , jednak

background image

pod warunkiem, że Hiszpanie zwrócą wszystko, co w czasie marszu z wybrzeża

zagrabili2. Jednocześnie zapowiedział, że następnego dnia przybędzie do Cajamarki

na spotkanie z wodzem Hiszpanów, zaznaczając, iż choć jego eskorta będzie

uzbrojona, Hiszpanie nie powinni tego rozumieć jako wyrazu wrogich intencji i

żywić z tego tytułu obaw.

Według innej wersji informacja o zbrojnej eskorcie Inki została przekazana

następnego dnia przez wysłannika przybyłego do obozu Hiszpanów. Natomiast

żywsza wymiana zdań między Hernandem Pizarro a Inką była rezultatem

informacji, jakie temu ostatniemu przekazał jeden z kacyków z okolic San Miguel,

który miał opisać Hiszpanów jako wichrzycieli i awanturników, a zarazem

przechwalać się, iż jego ludzie zdołali zabić trzech przybyszów i jednego konia.

Hernando miał na to odpowiedzieć, że są to czcze przechwałki, a Hiszpanie nie

czynią krzywdy nikomu, kto przyjmuje ich pokojowo i nie wszczyna walki. Ponadto

zaoferował militarną pomoc Hiszpanów w walce z lokalnymi rywalami Atahuallpy,

aby ten mógł się naocznie przekonać o wielkich walorach i cnotach wojennych

Hiszpanów. Inka — według tej wersji — wspomniał wówczas o jakimś

zbuntowanym kacyku, którego Hiszpanie powinni przywołać do posłuszeństwa, a

Hernando oświadczył: Na jednego kacyka, choćby nie wiem jak wielu miał ludzi,

wystarczy dziesięciu jeźdźców", co miało z kolei spowodować nieco ironiczny

śmiech Atahuallpy.

Niezależnie od tego, jak w rzeczywistości przebiegało to spotkanie między

wysłannikami hiszpańskiego dowódcy a Inką Atahuallpą, trzeba zwrócić uwagę na

wzajemne gesty. I tak Atahuallpą miał podawać konieczność ukończenia postu jako

powód, dla którego opuścił Cajamarkę i nie wrócił do niej, nawet gdy nadeszli

Hiszpanie. Zdaniem Ruiza de Arce, Inka zachęcał członków poselstwa do zejścia z

koni i przyjęcia poczęstunku, z czego jednak Hiszpanie nie skorzystali. Ze strony

indiańskiego władcy mógł być to nie tyle podstęp, którego obawiali się Hiszpanie,

ile test pozwalający w jakimś stopniu ustalić, jakie są granice niezwykłości i

odmienności przybyszów.

Z kolei wszystkie relacje są zgodne co do tego, iż Inka poczęstował obu kapitanów

chichą, którą przyniosły w bogatych naczyniach kobiety usługujące indiańskiemu

władcy. To również było działanie symboliczne, mające stworzyć pozory braku

wrogich intencji. Niektórzy autorzy — w tym dwaj naoczni świadkowie: Ruiz de Arce

oraz Trujillo — wspominają też o incydencie, jaki wydarzył się pod koniec owego

spotkania. Hernando de Soto mianowicie, chcąc zademonstrować szybkość i

zwrotność koni, wykonał kilka ewolucji w bezpośredniej bliskości Inki. Ten jednak

pozostał niewzruszony, jak gdyby całe życie spędził na poskramianiu źrebaków",

lecz część dostojników z jego otoczenia wyraźnie się przestraszyła. Tych później

Inka miał ukarać śmiercią za okazanie strachu.

Krótko przed zachodem słońca wysłannicy Pizarra uznali, iż ich misja dobiegła

końca, i poprosili o pozwolenie powrotu do swego obozu. Atahuallpa — jak już

wiemy — oświadczył, iż następnego dnia przybędzie na spotkanie z hiszpańskim

dowódcą.

Po powrocie Hernanda de Soto i Hernanda Pizarro w hiszpańskim obozie zapanował

background image

nastrój nerwowego wyczekiwania. Wynikiem poselstwa obu kapitanów było wszak

uświadomienie sobie ogromnej przewagi liczebnej sił, którymi rozporządzał

Atahuallpa, a szacowano je na trzy-dzieści-czterdzieści tysięcy wojowników; tak

więc na jednego hiszpańskiego żołnierza przypadałoby około dwustu (!)

przeciwników. Zatem nie jest, być może, przesadą stwierdzenie Gómary, że

niektórzy żołnierze dostawali ze strachu rozwolnienia. Francisco Pizarro dodawał

swym ludziom odwagi, apelując, aby mieli ufność w Bogu, bez którego pozwolenia

nic się nie dzieje ani na ziemi, ani w niebiosach, i aby mieli na uwadze, iż w tak

wielkiej masie nieprzyjaciół łatwo jest posiać zamęt i tą drogą zatriumfować.

Jednocześnie nie zaniedbano podjęcia wszelkich środków ostrożności, na wypadek

gdyby Atahuallpa, wbrew oficjalnym zapowiedziom, chciał uderzyć nocą na

Hiszpanów. Dlatego tej nocy ludzie Pizarra czuwali, przygotowując broń oraz

patrolując okolice swych kwater. Niektórzy kronikarze, jak Cieza de Leon, Gómara,

Pedro Pizarro, a za nimi piszący znacznie później Herrera, twierdzą, że nocą

Atahuallpa wysłał silny oddział wojowników pod wodzą Ruminaviego, aby ukryli się

w miejscu, które umożliwi im następnego dnia odcięcie Hiszpanom drogi odwrotu,

gdyby chcieli ujść z Cajamarki. Jednak autorzy najbliżsi opisywanym wypadkom nie

przytaczają tego szczegółu, a jedynie Ruiz de Arce wspomina, że już od północy i

nazajutrz Hiszpanie mogli obserwować nieprzerwany ciąg ludzi, którzy, wychodząc z

obozu Atahuallpy, gromadzili się tłumnie wokół miasta.

W sobotę 16 listopada 1532 roku Hiszpanie oczekiwali z niepokojem nadejścia

orszaku Atahuallpy. Moment ten jednak ciągle się opóźniał, choć jeszcze dwóch

wysłanników Inki zapowiedziało jego przybycie, informując m.in. o tym, w którym z

trzech pałaców położonych wokół głównego placu władca chce się zatrzymać — był

to tzw. Dom Węża, gdyż, jak opisuje Xerez, w jego wnętrzu znajdował się kamienny

wizerunek tego zwierzęcia, bez wątpienia posiadającego znaczenie totemiczne.

Niektórzy świadkowie wspominają, że Pizarro wysłał nawet jednego ze swych ludzi

(miał nim być Rodrigo de Aldana, który opanował już nieco język kiczua), aby

ponaglić Inkę i skrócić czas nerwowego dla Hiszpanów oczekiwania.

Dopiero około południa Atahuallpa wyruszył z miejsca dotychczasowego pobytu.

Choć odległość dzieląca je od Cajamarki nie przekraczała ćwierci legua ( tj. około

1,5 kilometra) to Hiszpanie ujrzeli władcę dopiero na dwie godziny przed zachodem

słońca, tak długo trwał bowiem majestatyczny przemarsz całej kolumny, w której

skład wchodziły nie tylko setki sług, ale i towarzyszący Ince dostojnicy. Atahuallpa

podróżował w bogato zdobionej złotymi płytami i kolorowymi piórami papug

lektyce, podobnie jak dwóch wysokich rangą dygnitarzy. Przybrani w jednakowy

sposób słudzy oczyszczali przed nim drogę, tak aby nie znalazł się na niej ani jeden

kamień czy źdźbło trawy; inni grali i tańczyli.

Nie jest do końca jasna kwestia liczebności zbrojnej eskorty Inki. Można wszakże

przyjąć, że szacunki mówiące o kilkudziesięciu tysiącach uzbrojonych wojowników

(70 tysięcy podaje Cieza, a za nim powtarza Herrera) są bez wątpienia

przesadzone. Z kolei Hernando Pizarro wspomina, iż Atahuallpie towarzyszyło około

pięciu-sześciu tysięcy ludzi, na pozór nieuzbrojonych, którzy jednak pod wierzchnim

okryciem chowali niewielkich rozmiarów maczugi i proce. Ale przecież ten sam autor

mówi wcześniej o uprzedzeniu przez posłańca Inki, iż Atahuallpa przybędzie w

otoczeniu uzbrojonych ludzi. Dlaczego więc mieliby oni ukrywać przed Hiszpanami

background image

niesioną broń? Xerez wyjaśnia natomiast, że wiadomość o tym skrywanym pod

odzieniem uzbrojeniu przyniósł hiszpańskiemu dowódcy wspomniany wcześniej

Rodrigo de Aldana. Ale nawet taka wersja nie wyjaśnia sprawy, a inni kronikarze w

ogóle jej nie poruszają.

Francisco Pizarro oczywiście nie dowierzał Ince, a niekorzystny dla Hiszpanów

stosunek sił nie pozwalał na beztroskie oczekiwanie na dalszy rozwój wypadków.

Dlatego hiszpański dowódca odpowiednio podzielił i rozlokował swe siły.

Sześćdziesięciu jeźdźców, ugrupowanych w trzy dwudziestoosobowe oddziały,

powierzył swemu bratu Hernandowi, Belalcazarowi oraz de Soto. Pedro de Candia

otrzymał pieczę nad złożoną z kilku falkonetów artylerią, która na znak dany przez

Pizarra miała otworzyć ogień. Hiszpanie obstawili też (zwykle po ośmiu ludzi)

wszystkie wyloty ulic prowadzące z miasta na plac. Francisco Pizarro wraz z

dwudziestoma piechurami ulokował się w owej niewielkiej forteczce górującej nad

placem. Zresztą całość sił, łącznie z kawalerią, była ukryta wewnątrz budynków

otaczających główny plac.

Pizarro przed przybyciem Atahuallpy dokonał jeszcze inspekcji rozlokowanych tak

sił, napominając, aby nikt nie wychodził na zewnątrz, zanim nie stanie się pewne,

że Atahuallpa przybywa z ofensywnymi zamiarami, i zanim, wobec tego, nie

rozlegnie się sygnał do ataku. Jednocześnie dodawał żołnierzom ducha, mówiąc,

aby uczynili ze swych serc fortece, gdyż nie mają innych i innej pomocy, niż ta dana

od Boga, który wspomaga w największych potrzebach tych, którzy mu służą. A

choćby na każdego chrześcijanina przypadało pięciuset Indian, aby dzielnie

stawali, jak to czynią w takich razach zacni ludzie, i mieli nadzieję, iż Bóg będzie

walczył po ich stronie".

Gdy orszak Atahuallpy wkroczył na plac, Inka wyraził zdziwienie, iż poza

pojedynczymi osobami nigdzie nie było widać przybyszów. Któryś z towarzyszących

mu dostojników miał zasugerować, że Hiszpanie ukryli się ze strachu i na pewno

poddadzą się bez walki. Tymczasem do lektyki Inki zbliżył się, wysłany przez

Pizarra, ojciec Vicente Valverde z indiańskim tłumaczem.

Rozmowa duchownego z indiańskim władcą miała dość gwałtowny przebieg.

Zakonnik w istocie skierował do Atahuallpy wezwanie do uznania zwierzchnictwa

hiszpańskiej Korony, równoważne requerimiento. Nawet zakładając, iż cały ten

komunikat został sprawnie przełożony przez tłumacza, musiał wydać się on

indiańskiemu władcy zuchwalstwem. Dlatego jego odpowiedź była pełna

lekceważenia. Następnie zagadnął swego interlokutora, skąd czerpie swą wiedzę i

jak może tak stanowczo domagać się tylu rzeczy, o których on, potężny władca,

nigdy nawet nie słyszał. Na te słowa duchowny wskazał na trzymaną w ręku

książkę, którą mógł być brewiarz lub Biblia. Atahuallpa zażądał księgi, lecz nie umiał

jej otworzyć, zakonnik podniósł więc rękę, aby to uczynić, lecz Inka uderzył w jego

wyciągnięte ramię. Gdy w końcu udało mu się otworzyć książkę, przerzucił kilka

stronnic i, znudzony, odrzucił ją niedbałym gestem. W końcu oświadczył, że

Hiszpanie nie wydostaną się stąd, jeśli nie zwrócą tego wszystkiego, co w ciągu

pobytu w jego kraju zdołali zagarnąć.

Ojciec Valverde uznał, że jego misja ustanowienia relacji z Inką pokojowymi

metodami zakończyła się niepowodzeniem. Dlatego udał się do budynku, w którym

znajdował się Francisco Pizarro. Ten natychmiast założył hełm, wziął do ręki szpadę

background image

oraz tarczę i szarfą dał umówiony sygnał do ataku. Najpierw wypaliły wycelowane

w środek placu falkonety, a z trzech punktów jednocześnie wypadli jeźdźcy z

okrzykiem Santiago!". Santiago — święty Jakub Apostoł, który dzięki

legendzie stał się patronem walk z Maurami na Półwyspie Iberyjskim, a po

wyprawach Kolumba i zainicjowaniu ekspansji zamorskiej patronem walk z

Indianami. Do dziś świętego Jakuba (25 lipca) jest świętem narodowym w

Hiszpanii.

Konie miały uprzęże z dzwoneczkami, co potęgowało szok wśród zaatakowanych.

W tym przypadku to Hiszpanie użyli tego, niewyszukanego skądinąd, rodzaju broni

psychologicznej, choć zazwyczaj w dziejach konkwisty na różnych obszarach

Nowego Świata to Indianie stosowali działanie obliczone na osłabienie morale

przeciwnika — w postaci wojennych okrzyków, które rzeczywiście, jak świadczą

kroniki hiszpańskie, działały deprymująco.

Francisco Pizarro na czele żołnierzy, których pozostawił sobie do osobistej

dyspozycji, natarł w kierunku lektyki Atahuallpy. Choć Hiszpanie, kłując szpadami,

uśmiercili Indian, na których ramionach spoczywała królewska lektyka, to jednak

poległych momentalnie zastępowali następni, tak że Inka w tym bitewnym zgiełku

nie poniósł żadnej szkody. Ostatecznie siłą ściągnięto go z lektyki, a gdy upadł na

ziemię, starcie praktycznie dobiegło końca. Pizarro, po z górą dwudziestoletnim

pobycie w Ameryce i udziale w licznych walkach z Indianami, doskonale zdawał

sobie sprawę, jak kapitalne znaczenie ma w tych kolektywistycznie

zorganizowanych społecznościach wyeliminowanie z walki naczelnego wodza.

Choć na placu w Cajamarce zgromadzonych było kilka tysięcy Indian, nie byli oni w

praktyce zdolni do stawienia oporu. Oczywiście decydujące znaczenie miał element

zaskoczenia. Dodajmy do tego stłoczenie masy ludzi na niewielkiej przestrzeni, co

spowodowało, że wielu indiańskich wojowników po prostu tratowało się wzajemnie.

Doszło do tego, że pod naporem wezbranego tłumu runęła część muru okalającego

plac, a powstała w ten sposób wyrwa stała się dla wielu poddanych Inki najprostszą

drogą ucieczki.

Pojmanego Inkę zaprowadzono do jednego z budynków, podczas gdy jeźdźcy

kontynuowali pościg za uchodzącym przeciwnikiem. Dopiero gdy zapadły ciemności,

Pizarro za pomocą wystrzałów i sygnałów trąbek nakazał powrót do obozu.

Klęska Indian była całkowita. Jak napisał jeden z kronikarzy: zabrakło im tego dnia

odwagi, albo też [celowo] Bóg ich zaślepił". Hiszpanie zabili w ciągu dwóch godzin

co najmniej dwa tysiące wojowników, a choć niektóre szacunki mówią nawet o

siedmiu-ośmiu tysiącach poległych, należy uznać je za przesadzone z uwagi na

liczbę hiszpańskich żołnierzy uczestniczących w starciu. Naoczny świadek,

Diego de Molina, z którym Oviedo rozmawiał w grudniu 1533 roku, oszacował liczbę

zabitych na placu na 2800 Indian oraz mniej więcej drugie tyle poza placem" — w

czasie pościgu. Ten szacunek trzeba też traktować sceptycznie.

Nie zginął żaden z ludzi Pizarra, a on sam był jedynym lekko rannym (został

zraniony przez jednego ze swych żołnierzy, gdy chwytał Atahuallpę)

Atahuallpę zaprowadzono do budynku, w którym kwaterował Pizarro. Ponieważ w

czasie pochwycenia Inki odarto go z szat, które miał na sobie, hiszpański wódz

kazał je pozbierać, aby królewski więzień mógł je z powrotem przywdziać.

Atahuallpa, choć oszołomiony tak niespodziewanym a fatalnym dla niego obrotem

background image

sprawy, zachowywał się ze spokojem i godnością. Musiał przełknąć gorzką pigułkę,

gdy zdał sobie sprawę, jak niewielu, choć zdecydowanych na wszystko, ludzi

zdołało złamać jego militarną potęgę, liczoną w dziesiątkach tysięcy wojowników.

Usprawiedliwiał się przed Pizarrem, a może i przed samym sobą że niesłusznie

zaufał jednemu ze swych dostojników, który widząc już Hiszpanów w akcji pod San

Miguel, przekonywał go, iż przybysze nie są wcale odważni, ich koniom na noc są

zdejmowane siodła, a wówczas są niegroźne, tak że w rezultacie siłami dwóch

setek wojowników można ich bez trudu pokonać.

Faktem jest, że Atahuallpa wcale nie przybywał na spotkanie z Pizarrem z

pokojowymi intencjami, jednak ufając w swoją ogromną przewagę liczebną wierzył,

że jest panem sytuacji i może zadecydować o losie dziwnych przybyszów. Kalkulacje

te zawiodły, gdyż Atahuallpa — podobnie zresztą jak inni wodzowie indiańscy pobici

przez Hiszpanów w różnych regionach Ameryki — nie rozumiał sposobu

prowadzenia wojny przez swych przeciwników. Dla Hiszpanów walka nie miała

wszak żadnych aspektów obrzędowych ani konwencjonalnych (pozyskanie

niewolników, zhołdowanie nowych trybutariuszy itd. ) lecz wpisywała się w schemat

wojny totalnej, w której można było albo odnieść całkowite zwycięstwo, albo też

zginąć. A przecież w Cajamarce Hiszpanie rzeczywiście nie mieli żadnej drogi

odwrotu i byli w najwyższym stopniu świadomi tej dramatycznej alternatywy.

Nazajutrz, 17 listopada, Hernando Pizarro na rozkaz swego przyrodniego brata

wyruszył z trzydziestoma jeźdźcami, aby spenetrować okolicę, zniszczyć zapasy

broni, która mogłaby być użyta przeciw Hiszpanom, oraz przywieźć łupy z

obozowiska Atahuallpy. Około południa Hernando powrócił z budzącą podziw

zdobyczą: wyroby ze złota szacowane na czterdzieści tysięcy castellanos oraz ze

srebra o wartości około pięciu tysięcy marek. Oprócz tego ogromne stado lam,

liczne tkaniny (znaczne ich ilości znaleziono także w samej Cajamarce) oraz nieco

szmaragdów. Francisco Pizarro kazał wypuścić wszystkie zwierzęta, których wielka

liczba stanowiła tylko niepotrzebną przeszkodę w obozie. Spośród Indian wziętych

do niewoli, zgromadzonych później na placu, Hiszpanie wybrali tylu, ilu wydało im

się potrzebnych do służby, resztę zaś Pizarro uwolnił, bez wątpienia zdając sobie

sprawę, iż wielu z nich pochodziło z odległych prowincji, a ich służba w szeregach

Atahuallpy była wynikiem raczej przymusu niż rzeczywistej lojalności.

Tak oto w listopadzie 1532 roku w praktyce przestało funkcjonować największe

imperium Nowego Świata. Jednak jego upadku nie można interpretować tylko w

kategoriach szczęśliwego dla Hiszpanów przebiegu wydarzeń i pełnej powodzenia

realizacji śmiałego planu Pizarra. W istocie państwo Inków było tylko niespójnym

konglomeratem około dwustu drobniejszych organizmów, których lokalni władcy po

inkorporacji do imperium wcale nie pogodzili się z dominacją Cuzco i gotowi byli

poprzeć jakąkolwiek siłę, która pomogłaby im w zrzuceniu jarzma. Wprawdzie

triumf Pizarra w Cajamarce nie wynikał bezpośrednio z wygrywania miejscowych

antagonizmów, ale po uwięzieniu Inki państwo, które nie wspierało się na żadnej

idei ojczyzny i jej obrony przed zewnętrznymi wrogami, nie mogło dalej

funkcjonować w dotychczasowym kształcie. Instynkt polityczny Pizarra pozwolił mu

natomiast na szybkie zorientowanie się w miejscowych stosunkach władzy i na

mistrzowskie ich rozgrywanie dla utrwalania panowania Korony hiszpańskiej.

background image

CAJAMARCA — ZAGŁADA KRÓLEWSKIEGO WIĘŹNIA

Po uwięzieniu Inki Francisco Pizarro nie pozwolił sobie na spowolnienie działań,

zaniedbanie czy zmniejszenie czujności. Natychmiast przesłał wiadomość o

pomyślnym przebiegu wydarzeń w Cajamarce do garnizonu w San Miguel. Na

głównym placu, który był sceną pojmania Inki, polecił zbudować prowizoryczny

kościół lub może raczej kaplicę, gdzie Hiszpanie mogliby oddawać się religijnym

praktykom. Kazał też zburzyć okalający główny plac mur i na jego miejsce

pobudować nowy, wyższy, który stanowiłby skuteczniejszą ochronę w razie ataku

tubylców. Najwidoczniej nie było problemu ze znalezieniem sprawnych indiańskich

robotników, skoro w ciągu czterech dni zdołano wykonać mur o długości pięciuset

pięćdziesięciu kroków i wysokości około trzech i pół metra. Każdego dnia Hiszpanie

sprawdzali, czy w okolicy nie widać jakichś podejrzanych ruchów miejscowych

oddziałów. Inna sprawa, że nawet gdy docierały konkretne sygnały na ten temat,

Indianie umieli doskonale znikać" w momencie pojawienia się hiszpańskiego

patrolu.

Atahuallpa, choć początkowo poważnie obawiał się o swój los, zapewne z

niedowierzaniem przyjmował oznaki

kurtuazji, z jaką traktował go hiszpański dowódca. Ince pozwolono na kontakty z

osobami z jego najbliższego otoczenia — kobietami, sługami, przybywającymi doń

wysłańcami itd. Mało tego, Pizarro zaoferował nawet uwolnienie kobiet lub

krewnych Atahuallpy, o ile znaleźli się wśród wziętych do niewoli, a następnie

rozdzielonych między Hiszpanami krajowców. Zatem położenie Inki można uznać za

rodzaj aresztu domowego.

Uwięzienie Atahuallpy w Cajamarce można porównać z wcześniejszym o kilkanaście

lat zawładnięciem osobą Montezumy przez Cortesa i jego ludzi w Tenochtitlanie.

Niejednokrotnie zresztą sugerowano, że plan pojmania Inki Pizarro mógł stworzyć

pod wpływem wieści o sukcesie odniesionym w Meksyku przez jego ziomka i

dalekiego krewnego (matka Cortesa pochodziła z Pizarrów) Ostatecznie w czasie

pobytu Pizarra w Hiszpanii, w latach 1528-1529, na Półwyspie Iberyjskim bawił też

opromieniony sławą zwycięskiego wodza Hernan Cortes. Niektórzy twierdzą nawet,

że obaj najsłynniejsi konkwistadorzy — jeden u szczytu powodzenia, drugi w

przededniu swego triumfu — spotkali się, a nawet, że Cortes wspomógł finansowo

Pizarra. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, iż rzeczy miały się w ten sposób.

Bardziej prawdopodobne jest, że Francisco Pizarro wybrał tę śmiałą strategię będąc

w sytuacji, która wymuszała wykorzystanie elementu zaskoczenia, a ponadto

kierował się po prostu własnymi doświadczeniami, wyniesionymi z licznych starć z

krajowcami, których był uczestnikiem w czasie dwu dekad spędzonych w Ameryce.

Uwięziony Inka, gdy już minął pierwszy szok po niespodziewanej klęsce, zaczął

obmyślać sposób odzyskania swobody. Skoro nie dane mu było zwyciężyć w walce,

spróbował opłacić się swym pogromcom. Tak więc Atahuallpa złożył Pizarrowi

bezprecedensową propozycję: ofiaruje tyle złota, ile pomieści sala, w której

przebywał, a ponadto dwukrotnie większą ilość wyrobów ze srebra. Pizarro i jego

kapitanowie najpierw nie brali oferty poważnie, dopatrując się w tym gry na czas ze

strony Inki, a w najlepszym razie kpiny swego królewskiego więźnia. Gdy jednak na

zapytanie Pizarra o szczegóły tej niecodziennej propozycji Atahuallpa pokazał ręką

na ścianie punkt (na wysokości około dwóch metrów), do którego komnata miała

background image

napełnić się przedmiotami ze złota, i obiecał, iż stanie się to w terminie dwóch

miesięcy, hiszpański dowódca dał swe przyzwolenie.

Atahuallpa unoszący rękę, aby Hiszpanie mogli wyrysować linię na ścianie sali i tym

samym ustalić ostatecznie wielkość okupu, to drugi — obok wystąpienia sławnej

trzynastki" na Wyspie Koguciej — najbardziej znany, wręcz stereotypowy obraz

związany z podbojem Peru, który, nie bez pośrednictwa sztuk plastycznych dużo

późniejszych epok, wytworzył się w zbiorowej świadomości. Dodajmy tu, że Sala

Okupu (Cuarto de Rescate) zachowała się do naszych czasów, będąc jedyną pozo-

stałością architektury prehiszpańskiej we współczesnej Cajamarce. Różni uczestnicy

wyprawy Pizarra mówią o niej jako o pomieszczeniu o wymiarach 30-35, 22 lub 20

stóp długości i 18 do 15 stóp szerokości, czyli mniej więcej 8-10 na 5-6 metrów.

Przyjmując nawet niższe wartości przytoczonych danych, otrzymamy powierzchnię

około 40 metrów kwadratowych. Zakładając, że sala miała około 9 stóp wysokości i

miała być wypełniona do wysokości około 2 metrów (punkt, do którego może

sięgnąć ręką dorosły człowiek w pozycji stojącej) daje to ponad 100 metrów

sześciennych, którą należało zapełnić kosztownościami!

W następnych dniach, gdy Inka wyekspediował swoich wysłanników w różne

zakątki kraju, rzeczywiście zaczęły przybywać pierwsze partie kosztowności

przeznaczonych na okup za Atahuallpę: I tak, przybywa każdego dnia raz

dwadzieścia tysięcy, innym razem trzydzieści tysięcy, jeszcze innym pięćdziesiąt i

sześćdziesiąt tysięcy złotych pesos w dzbanach i wielkich naczyniach o pojemności

trzech a czasem dwóch arrobas,

Arroba — dawna hiszpańska miara

objętości odpowiadająca około 16 litrom; jako jednostka ciężaru arroba wynosiła

11,5 kg. a nadto dzbany ze srebrem i wiele innych naczyń".

Mimo to Hiszpanie nadal wątpili w możliwość spełnienia przez Inkę danej obietnicy.

Niektórzy zaczęli wyrażać obawę, czy cała oferta nie jest tylko sprytną grą królews-

kiego więźnia, który w ten sposób zyskuje bezcenny czas, aby jego wodzowie

zdołali zgromadzić odpowiednie siły na zaatakowanie Hiszpanów i uwolnienie swego

władcy. Ten niepokój i niedowierzanie ludzi Pizarra wydają się jak najbardziej

zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę ich ówczesną sytuację: w gruncie rzeczy

pozostawali w warunkach oblężenia przez wprawdzie bezpośrednio niewidoczne, ale

znacznie liczniejsze siły przeciwnika, a jedynym atutem i gwarancją pozostawała

osoba Atahuallpy.

Inka, dostrzegając te nastroje wśród swoich pogromców, zaproponował, aby w celu

przyspieszenia zbioru ustalonej ilości kruszców, kilku z nich udało się w indiańskiej

eskorcie do innych ośrodków imperium, zwłaszcza do Cuzco, dzięki czemu nie tylko

będą mogli przyspieszyć zbiórkę okupu, ale także przekonać się, że poddani

Atahuallpy nie zamierzają atakować Hiszpanów. Mimo że i tym razem nie bardzo

wierzono w szczerość intencji Atahuallpy, Francisco Pizarro zaaprobował ten

pomysł.

Mniej więcej w tym czasie zaszło, już bez wiedzy Hiszpanów, inne brzemienne w

skutki wydarzenie. Otóż Inka Huascar, który po klęsce w wojnie domowej pozo-

stawał w niewoli, prowadzony w eskorcie wojowników Atahuallpy w stronę

Cajamarki, został po drodze zamordowany z rozkazu swego przyrodniego brata,

background image

który obawiał się, że Huascar może szukać pomocy i protekcji u zwycięskich

Hiszpanów. Nie znamy z całą pewnością okoliczności śmierci Huascara, a nawet

sporny pozostaje moment, w którym zaszło to dramatyczne wydarzenie.

Tradycyjnie przyjmuje się, że Huascara zamordowali ludzie Atahuallpy gdzieś w

okolicach Andamarki, na południowy zachód od Huamachuco (obecnie są to

obszary peruwiańskiej prowincji Santiago de Chuco w departamencie La Libertad)

Ciało Huascara jego oprawcy wrzucili do rzeki Yanamano, a takie potraktowanie

śmiertelnych szczątków Inki miało być dodatkową karą, gdyż wedle miejscowych

wierzeń topielcy oraz ponoszący śmierć w płomieniach byli skazani na wieczne

potępienie.

Niektórzy skłaniają się do opinii, że Huascara zamordowano wcześniej, gdy ludzie

Pizarra dopiero zbliżali się do Cajamarki. Przeważnie przyjmuje się jednak, iż

Atahuallpa, będąc już sam więźniem Hiszpanów, zlecił swym wojownikom

uśmiercenie przyrodniego brata i rywala w jednej osobie. Jeśli przyjmiemy ten

pogląd, to i tak pozostaje niejasna sprawa konkretnych okoliczności i następstwa

zdarzeń. Tu pojawia się właśnie pytanie o rolę Hiszpanów — czy rzeczywiście

dowiedzieli się o śmierci Huascara poniewczasie i czy mogliby jej zapobiec.

Według wersji, którą przedstawiają Gómara oraz Zarate, a także powtarza ją za

nimi dość wiernie w pięćdziesiąt lat później Garcilaso, gdy Huascara prowadzono w

stronę Cajamarki, eskortujący go oddział napotkał dwóch Hiszpanów, niesionych

przez Indian w hamakach, którzy w ten sposób podróżowali do Cuzco we

wspomnianej wyżej

misji. Tymi Hiszpanami mieli być Hernando de Soto i Pedro del Barco. Dopiero w

wyniku tego spotkania eskorta Huascara miała dowiedzieć się o uwięzieniu Ata-

huallpy przez Hiszpanów w Cajamarce oraz o gromadzeniu okupu, który miał mu

zagwarantować uwolnienie.

Podobno też Huascar zaoferował się, że dostarczy Hiszpanom więcej złota niż jego

przyrodni brat, gdyż jako prawowity władca dysponuje większymi bogactwami i nie

będzie musiał, tak jak Atahuallpa, ogołacać ze złotych i srebrnych ozdób głównej

świątyni w Cuzco. Oferta Huascara miała opiewać na wypełnienie owej Sali Okupu

w Cajamarce po sam dach. Obaj Hiszpanie nie zainteresowali się jednak sprawą na

tyle, aby przerwać swą podróż do Cuzco. Według Gómary ich chciwość i pragnienie

skarbów Cuzco były większe niż troska o życie Huascara, a jego śmierć obciąża,

przynajmniej pośrednio, ich sumienie. Z kolei Zarate stara się usprawiedliwić de

Sota i del Barca, twierdząc, iż nie mogli przecież odejść, wedle własnego

rozeznania, od jasno sformułowanych rozkazów, a ponadto obiecali Huascarowi, że

po powrocie z Cuzco wysłuchają z uwagą jego oferty. Garcilaso de la Vega

natomiast twierdzi, że główny powód braku zainteresowania propozycją Huascara

był dużo bardziej prozaiczny — obaj Hiszpanie po prostu nie zrozumieli tego, co

Huascar próbował im zakomunikować.

Problem w tym, że ci trzej kronikarze, którzy o incydencie wspominają, należą do

stosunkowo mniej wiarygodnych (żaden nich nie brał udziału w wyprawie Pizarra,

albo nie byli wogóle w Ameryce, jak Gómara, lub pisali znacznie później, jak

Garcilaso de la Vega) Autor dużo bardziej wiarygodny, jakim jest Cieza de Leon

(kilkadziesiąt lat później powtórzy jego wersję Herrera) przedstawia ten epizod w

odmienny sposób. Po pierwsze, do Cuzco udało się nie dwóch, ale trzech

background image

Hiszpanów, a byli to: Pedro Martin de Moguer, Juan de Zarate i Martin Bueno. Po

drugie, niedoszło do bezpośredniego kontaktu między tymi Hiszpanami a

Huascarem. Mowa jest tylko o tym, że prowadzący Huascara wojownicy, na wieść o

uwięzieniu Atahualllpy, pozostali mu wierni i nie pozwolili, aby Huacar, licząc na

pomoc Hiszpanów, mógł złożyć im stosowne propozycje.

Nie jest też do końca jasne, kiedy Atahuallpa wydał rozkaz zgładzenia Huascara.

Większość kronikarzy (Cieza, Zarate, Gómara, Pedro Pizarro, Garcilaso de la Vega,

Herrera) twierdzi, że Atahuallpa początkowo lękał się, iż pozbawiając życia

Huascara, da Hiszpanom powód do oskarżenia go o ten czyn i dostarczy im

poręcznego argumentu przemawiającego za jego straceniem. Dlatego Atahuallpa w

swej przebiegłości postanowił wybadać, jak zareaguje wódz Hiszpanów na

wiadomość o śmierci Huascara (w tym czasie Hiszpanie już zdawali sobie sprawę z

toczącej się w Peru wojny domowej) Pewnego dnia zaczął więc okazywać smutek,

płacząc i powstrzymując się od jedzenia. Gdy już zwrócił swym zachowaniem

uwagę Pizarra i sprowokował pytanie o przyczynę tak jawnie okazywanego

posępnego nastroju, wyznał, że jego wodzowie, przekraczając swe uprawnienia, bo

bez pytania Inki o zgodę, uśmiercili Huascara. Francisco Pizarro miał pocieszać

Atahuallpę mówiąc, iż śmierć jest rzeczą ludzką, a winni tego zabójstwa mogą

wszak z łatwością zostać ukarani. Ta odpowiedź przekonała Inkę, że hiszpańskiego

dowódcę niewiele obchodzi los jego rywala i wówczas dopiero wydał rozkaz swoim

siepaczom, aby zamordowali Huascara. Cieza pisze nawet wprost, że gdyby Pizarro

stanowczo powiedział: Przyprowadźcie mi tu żywego Huascara, nie czyniąc mu przy

tym żadnej krzywdy, bo te wszystkie wiadomości są kłamstwami", doprowadzono

by Huascara do Cajamarki i ocaliłby on życie.

Jedynie Xerez zdaje się podzielać pogląd, że Huascara zgładzili, na wieść o

uwięzieniu Atahuallpy, jego kapitanowie, zanim ten ostatni mógł wyrazić swe zdanie

w przedmiotowej kwestii. Jednakże sprawa, jak wspomniano, jest niejasna i

stwarza możliwości wielu różnych interpretacji. Znamienne jest w tym kontekście

zdanie Zarate, który pisze, iż Atahuallpa wydał rozkaz zgładzenia swego

przyrodniego brata w tak zręczny sposób, że gdy ostentacyjnie okazywał smutek z

powodu śmierci Huascara, nie można było z całą pewnością stwierdzić, czy odegrał

on całe przestawienie przed, czy też po jego śmierci.

Podróż owych trzech (lub — według pierwszej wersji — dwóch) Hiszpanów do

Cuzco nie była jedyną próbą zweryfikowania wiarygodności obietnicy złożonej przez

Atahuallpę i przyspieszenia jej urzeczywistnienia. Otóż w początkach stycznia 1533

roku do Pachacamac, świętego dla krajowców miejsca i siedziby sławnej w całym

Peru wyroczni, udał się Hernando Pizarro. Warto nadmienić, iż siedziba czczonego

tam bóstwa była centrum religijnym dla licznych ludów strefy peruwiańskiego

wybrzeża już w czasach preinkaskich. Wprawdzie nazwa Pachacamac" (lub Pacha

camac") jest pochodzenia inkaskiego i oznacza duszę świata", ale została ona

narzucona po podboju tego regionu przez Inków, a samo bóstwo włączone w ramy,

odgrywającego rolę religii państwowej, inkaskiego systemu religijnego, którego

centralnym elementem pozostawał kult Słońca.

Nie jest pewne, czy o możliwości zdobycia znacznych bogactw w Pachacamac

background image

Hiszpanie wiedzieli już wcześniej, czy też Hernando dopiero w czasie swej podróży

uzyskał stosowne informacje od krajowców. Ponadto znów pojawia się kwestia

chronologii: wprawdzie znamy datę podróży Hernanda ze sporządzonej przez niego

relacji, ale nie wiemy, czy Hernando wyjechał przed, czy po tych Hiszpanach, którzy

udawali się do Cuzco. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że ci ostatni wyruszyli z

Cajamarki dopiero — jak pisze Xerez — w połowie lutego 1533 roku, a Hernando w

swej relacji mówi, że o wysłaniu Hiszpanów do Cuzco dowiedział się z listu swego

brata Francisca już w czasie zwiadu za Pachacamac.

Bezsporne jest, że Hernando Pizarro, w asyście dwudziestu jeźdźców i około

dziesięciu piechurów, ruszył w drogę 5 stycznia 1533 roku, a jego naczelnym

zadaniem było oczywiście przyspieszenie zbiórki okupu za Inkę, ale też sprawdzenie

prawdziwości pogłosek o koncentracji sił indiańskich w okolicy Huamachuco

(dwadzieścia leguas od Cajamarki) Hernando dwa dni później przybył do Huama-

chuco, gdzie został dobrze przyjęty i ugoszczony przez miejscowego kacyka. Trzeba

tu zaznaczyć, iż uległość, z jaką na trasie całej tej podróży przyjmowano Hernanda

Pizarro, wynikała oczywiście z faktu, iż przybywał on niejako w imieniu samego

Inki, którego uwolnienie było możliwe tylko pod warunkiem zapewnienia

Hernandowi bezpieczeństwa i zgromadzenia kosztowności. Pewne znaczenie miało

zapewne to, iż Hernando był bratem głównego wodza Hiszpanów, który tak

niespodziewanie zwyciężył ich władcę.

W Huamachuco Hernando napotkał zdążającego do Cajamarki jednego z braci

Atahuallpy (niektórzy kronikarze, jak Gómara czy Zarate, nazywają go Illescas, bez

wątpienia mocno zniekształcając jego prawdziwe imię) Dostojnik ów prowadził

kolumnę transportującą trzysta cargas Carga ( ładunek) —

dawna hiszpańska miara stosowana do różnych materiałów, np. drewna, węgla.

złota, przeznaczonego na okup za osobę jego królewskiego brata. Hernando dał

mu jako eskortę kilku swych ludzi, których konie okulały. Tak zorganizowana

kolumna rzeczywiście przybyła do Cajamarki w piętnaście dni po wyjściu stamtąd

Hernanda.

Hernando nie zauważył natomiast żadnych oddziałów wojowników, które mogłyby

stanowić zagrożenie dla Hiszpanów. Nie znaczy to jednak, iż wieści, które doszły do

Hiszpanów w Cajamarce, były tylko pogłoskami bez pokrycia, przyjmowanymi za

prawdę w sytuacji nieustannego zagrożenia. Otóż w okolicy rzeczywiście przebywał

oddział wojowników wiernych Atahuallpie, ale nie miał on agresywnych zamiarów

wobec Hiszpanów. Była to bowiem zbrojna eskorta, prowadząca zwyciężonego

Huascara. To bliskość Hiszpanów i pewne wiadomości o losie Atahuallpy

spowodowały, że właśnie w czasie tygodniowego pobytu Hernanda Pizarro w

Huamachuco, Huascar został zamordowany przez ludzi Atahuallpy w okolicach

nieodległej Andamarki.

Zachowana relacja Hernanda Pizarro, a w jeszcze większym stopniu relacja

towarzyszącego mu veedora (inspektora) Miguela de Estete, pozwalają na dość

dokładne odtworzenie trasy i chronologii tej podróży, której najważniejszym

momentem było wkroczenie jej uczestników do Pachacamac i zagrabienie

znalezionych tam kosztowności. Ruszając w drogę 14 stycznia 1533 roku z

Andamarki, Hernando i towarzyszący mu ludzie przez Corongo, Huaraz, Pachicoto,

Markę, Barrankę i Huarę dotarli przedostatniego dnia tegoż miesiąca do

background image

Pachacamac (leżącego w pobliżu współczesnej stolicy Peru Limy) Hernando, który

twierdzi, ze rozkaz dotarcia do Pachacamac otrzymał listownie od swego brata

dopiero w Andamarce, nie podaje dokładnych dat, a jedynie wspomina, iż

osiągnięcie Pachacamac wymagało dwudziestu dwóch dni podróży, z czego

piętnaście przypadało na rejon górski (sierra) a pozostałe na wybrzeże (costa)

Mimo pewnych rozbieżności między relacjami Estete i Hernanda Pizarro oraz

lakoniczności drugiego z tych tekstów, oba dokumenty pozostają bardzo cennym

świadectwem odczuć i postaw pierwszych Hiszpanów w Peru; wszak ich autorzy

docierali do miejsc, w których nie widziano jeszcze białego człowieka. Tak więc

duże uznanie Hiszpanów wzbudziły znakomite drogi, a nade wszystko rozpostarte

nad przepaściami mosty sznurowe. Jednocześnie konkwistadorzy zauważyli

osobliwości miejscowej organizacji społecznej: istnienie dwóch równoległych

mostów

jednego dla ogółu, drugiego dla dostojników i funkcjonariuszy. Na mostach

strażnicy pobierali myto za przejście. Znajdujemy w tych tekstach wzmianki o

domach dziewic Słońca" (acllahuasi) o systemach irygacyjnych umożliwiających

uprawę w suchym klimacie peruwiańskiego wybrzeża, a nawet o kipu (systemie

mnemotechnicznym, pozwalającym na prowadzenie sprawozdawczości w państwie)

Kipu (quipu — węzeł) — to sznur, z którego prostopadle zwisały liczne drobniejsze,

różnokolorowe sznurki z węzłami. Kolor sznurków i konfiguracja węzłów pozwalały

na utrwalanie konkretnych informacji, będąc rodzajem rejestru danych i wydarzeń.

Popularnie, lecz niewłaściwie bywa nazywane pismem węzełkowym.

Jednak najbardziej charakterystyczne są odczucia Hiszpanów podczas wizyty w

samym Pachacamac. Mniejsza już o to, że świątynia jest konsekwentnie nazywana

meczetem — to zupełnie zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że najlepiej

znanymi Hiszpanom z własnego kraju świątyniami niechrześcijańskimi były

właśnie meczety

stąd nie tylko w Peru, ale w Meksyku, w najwcześniej

szym okresie hiszpańskiej ekspansji, tak nazywano tubylcze

budowle kultowe. Bardziej znamienne jest zachowanie

Hiszpanów w takich miejscach. Hernando o swej wizycie

w siedzibie wyroczni pisze m.in . : Ów meczet jest w takim

poszanowaniu u Indian, iż myślą, że jeśli któryś z owych

sług szatana ( tj. kapłanów — przyp. A.T.) poprosi kogoś

o wszystko, co ten posiada, a ów tego nie ofiaruje, będzie musiał wkrótce umrzeć.

A wydaje się, że Indianie nie czczą tego szatana z pobożności, ale jedynie ze

strachu, bo mnie powiedzieli kacykowie, że aż dotąd nawiedzali ów meczet, gdyż

czuli strach, teraz zaś już się nie obawiają, ale jedynie [boją się] nas i nam chcą

służyć. Pieczara, w której był bożek, była bardzo ciemna, tak że nie można było

tam wejść bez świecy, a wewnątrz [była] bardzo brudna. Kazałem wszystkim

okolicznym kacykom, którzy przybyli, aby zobaczyć się ze mną, wejść do środka dla

pozbycia się strachu. A z braku kaznodziei sam wygłosiłem kazanie, ukazując im

oszustwo, któremu hołdowali". Estetę w swej relacji wspomina, iż Hernando nie

ograniczył się tylko do pouczeń o próżności miejscowej religii, ale zniszczył

wizerunek bożka.

background image

Hernando Pizarro, jak i inni Hiszpanie swojej epoki, był przekonany o demonicznym

charakterze wierzeń prekolumbijskich i czuł się w obowiązku wydobyć swych

indiańskich rozmówcom z mroków fałszywej religii. Jest to postawa, której jeszcze

bardziej wyraziste przejawy możemy znaleźć u zdobywcy Meksyku Hernana

Cortesa. Zresztą Hernando skłaniał się bardziej ku tezie, iż kapłani indiańscy nie

tyle są kierowani przez szatana, ile dokonują świadomego oszustwa (Myślę, że nie

rozmawiają oni z diabłem, ale jedynie oszukują kacyków, aby mieć z tego korzyści")

Jeśli zaś chodzi o główny cel wizyty w Pachacamac, czyli o pozyskanie

kosztowności, to tu Hernanda i jego towarzyszy spotkało pewne rozczarowanie.

Miejscowi kapłani pierwotnie w ogóle zaprzeczyli istnieniu bogactw, które w

większości zdołali ukryć przed Hiszpanami. Dopiero wizyty okolicznych kacyków,

którzy przybywali do Hernanda z prezentami, oraz dokładne przeszukanie świątyni,

pozwoliły na zgromadzenie niezbyt imponującej, w stosunku do żywionych

oczekiwań, sumy 85 tysięcy castellanos (według innej wersji 90 tysięcy) oraz trzech

tysięcy srebrnych marek. Jeden z kronikarzy wyraźnie daje do zrozumienia, że

zadeklarowana suma w istocie była tylko tym, co pozostało po przywłaszczeniu

sobie części kosztowności przez Hernanda Pizarro i jego ludzi. Że nie były to

całkiem bezpodstawne supozycje, świadczy choćby fakt, iż wiele lat później

królewski skarb wytoczył proces córce i spadkobierczyni Francisca Pizarro i zarazem

żonie Hernanda Pizarro, o zatajenie prawdziwej wartości zdobyczy.

W Pachacamac Hernando spędził około miesiąca. Tam też doszły go wieści, iż w

okolicach położonych dalej na południe przebywa jeden z najważniejszych i

najzdolniejszych wodzów Atahuallpy — Challcuchima, dysponujący nie tylko

znacznymi siłami militarnymi, ale i posiadający ogromne ilości złota, zgromadzone

w Jauja (Xauxa) Hernando postanowił skłonić inkaskiego wodza do pokojowego

przybycia i wydania zapasów kruszców, które powinny także stać się częścią

gromadzonego okupu za osobę uwięzionego w Cajamarce Inki. Nie był to zresztą

akt samowoli czy improwizacji ze strony Hernanda, który w tej sprawie konsultował

się drogą korespondencyjną ze swym przyrodnim bratem.

Challcuchima, gdy dotarli do niego posłańcy z propozycjami Hernanda, zgodził się

połączyć z oddziałem Hiszpana, aby razem podążyć do Cajamarki. Ze strony

indiańskiego wodza była to jednak tylko gra, o czym Hernando przekonał się, gdy w

umówionym miejscu na drodze do Cajamarki nie zastał Challcuchimy, a informacje

od miejscowych kacyków nie pozostawiały wątpliwości, że Hernando zbyt łatwo

uwierzył Challcuchimie. Teraz Hernando postanowił podjąć grę i angażując wszelkie

środki pochwycić indiańskiego wodza i zawładnąć będącymi w jego dyspozycji

bogactwami.

Mimo trudnych warunków terenowych, uciążliwych zwłaszcza dla koni, na przekór

mającym wprowadzić go w błąd informacjom przekazywanym przez poinstruowa-

nych odpowiednio przez Challcuchimę kacyków, Hernando Pizarro wytrwale parł ku

Jauja. W miejscowości Bombón udało mu się przechwycić ogromny ładunek złota

(150 arrobas) którego transport nadzorował jeden z kapitanów Challcuchimy.

Hernando wartość tego transportu oszacował na pięćset tysięcy pesos w złocie. Gdy

Hernando chciał dociec, dlaczego Challcuchima nie pojawił się, wysyłając przodem

background image

tylko kosztowności, od nadzorującego kolumnę dostojnika dowiedział się, że wódz

pozostaje ciągle w Jauja, obawiając się spotkania z Hiszpanami. W tym czasie

Hernando spotkał murzyńskiego sługę owych trzech Hiszpanów wysłanych przez

Francisca Pizarro do Cuzco, który twierdził, że Challcuchima gra na zwłokę udając,

iż boi się Hiszpanów, skoro ma pod sobą trzydzieści pięć tysięcy wojowników.

Hernando jednakże zdecydowanie ciągnął do Jauja i 16 marca 1533 roku ujrzał to

miasto ze szczytu pobliskiego wzgórza. W pierwszym momencie Hiszpanie, widząc

czarny, niewyraźny kontur w samym środku miasta, wzięli go za zgliszcza

zabudowań, szybko jednak wyjaśniło się, że ów ciemny kształt to tłum ludzi,

zebranych na głównym placu. Nie było pewności, czy są to uszykowani do boju

wojownicy, czy tylko ludność cywilna. Ponieważ już wcześniej towarzyszący

Hernandowi i blisko współpracujący z Hiszpanami jeden z licznych braci Atahuallpy

ostrzegał przed możliwym atakiem sił Challcuchimy, Hiszpanie zachowali wszelkie

środki ostrożności.

Dopiero po wejściu do miasta mogli się przekonać, iż tłum zgromadzony na placu to

mieszkańcy, w których imieniu kilku dostojników powitało przyjaźnie Hernanda.

Trzeba tu zaznaczyć, iż rejon Jauja był zamieszkiwany przez Indian Huanca, którzy,

podbici przez Inków, czynili próby zrzucenia jarzma Cuzco, i którym Hiszpanie jawili

się jako cenni sojusznicy. Hernanda jednak bardziej interesowała osoba samego

Challcuchimy, a miejscowi informatorzy mówili, iż opuścił miasto na czele oddziału

zbrojnych, albo dlatego, że planował jakąś kontrakcję, albo ze strachu przed

przybyszami. Hernando postawę inkaskiego wodza charakteryzuje następująco:

Czynił [wszystko], aby nie spotkać się ze mną. W końcu widząc moje zdecydowanie

sprowadzenia jego osoby, zjawił się z własnej woli". Tak zwykle sumienny i

zasługujący na wiarę kronikarz, jakim jest Cieza de Leon, tym razem jest w błędzie,

gdy pisze, że Challcuchima wiedząc, iż Hernando jest bratem pogromcy Atahuallpy,

przybywającym na spotkanie z nim, postanowił poddać się jego władzy bez żadnych

obaw".

Pośrednictwa między Hernandem a Challcuchima podjął się wówczas ów

wzmiankowany wyżej, a nieznany nam z imienia brat Atahuallpy, i udał się, niesiony

w lektyce, na spotkanie ze starym wodzem. Noc z 16 na 17 marca Hiszpanie

spędzili w pogotowiu bojowym: konie pozostawały osiodłane i gotowe do akcji, a

mieszkańcom miasta zabroniono pokazywania się tej nocy na głównym placu, aby

konie, które są niespokojne, nie zrobiły im krzywdy". Misja lojalnego wobec

Hiszpanów brata Atahuallpy zakończyła się powodzeniem, gdyż rzeczywiście

następnego dnia powrócił on do Jauja w towarzystwie Challcuchimy, który

usprawiedliwiał się przed Hernandem, iż nie mógł wcześniej spotkać się z nim ze

względu na wyraźne rozkazy nieopuszczania rejonu Jauja, wydane przez

Atahuallpę.

Hernando Pizarro nie ustawał w wysiłkach, aby skłonić Challcuchimę, zarówno do

wydania zapasów kruszców,

jakie jeszcze znajdowały się jego dyspozycji, jak i do towarzyszenia mu w drodze

powrotnej do Cajamarki. Starał się jednak czynić to w sposób możliwie łagodny i

elastyczny, aby nie sprowokować wrogiej reakcji Challcuchimy, która mogła być

groźna przede wszystkim dla Hiszpanów, wysłanych przez Francisca Pizarro do

Cuzco. Z kolei Challcuchima powoływał się na rozkazy Atahuallpy kontrolowania

background image

rejonu Jauja, co nie do końca było wiarygodną wymówką — ponieważ mieszkańcy

wyraźnie sympatyzowali z Hiszpanami, a pozbawieni wojskowej kontroli, mogli z

łatwością wystąpić zbrojnie przeciw zwierzchnictwu Inki. Jednak dyplomatyczne

talenty Hernanda odniosły skutek już następnego dnia, 18 marca, gdy Challcuchima

zgodził się na spełnienie żądań hiszpańskiego dowódcy, pozostawiając w Jauja

jednego ze swych kapitanów, który miał sprawować kontrolę nad okolicą. Hernando

uzyskał też wydanie przez Indian trzydziestu cargas złota — inna sprawa, że niskiej

próby — i podobnej liczby cargas srebra.

Ostatecznie, po pięciu dniach pobytu w Jauja, 20 marca 1533 roku Hernando

Pizarro w towarzystwie Challcuchimy wyruszył w drogę powrotną do Cajamarki.

Przez Tonsucanchę, Huanuco, Huari, Piscobambę i Conchucos odział Hernanda w

końcu maja 1533 roku dotarł na miejsce. W tych dniach przybył też do Cajamarki

jeden z trzech Hiszpanów, wysłanych do Cuzco. Przekazał wiadomości o walorach

inkaskiej stolicy oraz uzyskanym tam złocie (część tych kosztowności przybyła do

Cajamarki już pod koniec kwietnia, eskortowana przez wspomnianego wyżej

murzyńskiego sługę, którego Hernando spotkał w drodze do Jauja). W połowie

czerwca powrócili pozostali dwaj Hiszpanie, z dużo większą zdobyczą niż to, co

zdołał zgromadzić w czasie swego rajdu Hernando Pizarro.

Okres maj-czerwiec 1533 roku oznaczał dla Hiszpanów obecnych w Cajamarce

nowy etap wyprawy — nie tylko dlatego, że obietnice ogromnych bogactw złożone

przez Atahuallpę powoli nabierały realnych kształtów, ale i dlatego, że pojawili się

nowi chętni, którzy chcieli mieć udział w podziale zdobyczy. Chodzi tu o żołnierzy

pod dowództwem Diega de Almagro, którzy 14 kwietnia 1533 roku wkroczyli do

Cajamarki. Dlatego musimy w tym miejscu poświęcić nieco uwagi działaniom tego

dawnego towarzysza i wspólnika Pizarra, którego szybki i pomyślny dla Francisca

Pizarro obrót spraw pozostawił nieco na uboczu głównego nurtu wydarzeń.

Diego de Almagro wyruszył z Panamy w trzy okręty, na pokładach których

podróżowało stu pięćdziesięciu trzech ludzi z uzbrojeniem i pięćdziesiąt koni.

Almagrowi towarzyszył w tej wyprawie jego syn, Diego de Almagro Młodszy, owoc

związku z nieżyjącą już wtedy Indianką z Panamy, która po nawróceniu na

chrześcijaństwo nazywała się Ana Martinez. W czasie żeglugi do tej flotylli

przyłączył się płynący z Nikaragui ku Peru okręt z pięćdziesiątką zbrojnych pod

wodzą Francisca de Godoya. Almagro zaproponował Godoyowi połączenie sił, na co

ten jednak wyraźnie nie miał ochoty, uważając zapewne, że on i jego ludzie powinni

próbować szczęścia na własną rękę, a nie godzić się na wchłonięcie przez

dysponującego znacznie większymi siłami i środkami współzawodnika. Jednak

ulegając perswazji kilku swych oficerów — w tym Rodriga de Orgońeza, który kilka

lat później zostanie szefem sztabu i najbardziej zaufaną osobą Almagra —

ostatecznie przystał na takie rozwiązanie, porzucając ambicję stawienia się przed

Pizarrem jako samodzielny dowódca oddziału.

Tak oto Diego de Almagro u schyłku 1532 roku podążał na spotkanie ze swym

dawnym towarzyszem i wspólnikiem, dysponując niebagatelną siłą dwustu

zbrojnych. Nie wiedział jednak nic o rozwoju wypadków ani o miejscu przebywania

Pizarra. Postanowiono, że okręty popłyną przodem, szukając wieści o ludziach

Pizarra, a większość uczestników wyprawy pomaszeruje lądem. Ta rozsądna na

pierwszy rzut oka decyzja spowodowała jednak, iż żołnierze Almagra musieli

background image

przebywać piechotą ogromne odległości, w trudnych warunkach terenowych,

walcząc z głodem, zmęczeniem i coraz bardziej widocznym zniechęceniem, które

zaczynało zataczać coraz szersze kręgi. Już w drodze do przylądka Świętej Heleny

(2 stopień szerokości geograficznej południowej w dzisiejszej ekwadorskiej prowin-

cji Guayas) zmarło trzydziestu ludzi, poważnie chorował także Almagro. Po

połączeniu się z załogami okrętów okazało się, że marynarzom nie udało się zdobyć

żadnych informacji o poszukiwanych Hiszpanach. W dodatku nie dysponowano

sprawnymi tłumaczami, co dodatkowo pogłębiało poczucie dezorientacji. Almagro

znajdował się wówczas setki kilometrów od Cajamarki, o której istnieniu nawet nie

wiedział.

Na przekór wszystkiemu nie zaniechano dalszego posuwania się naprzód, a

jednocześnie wysłano na zwiad jeden z okrętów. Ten niebawem dotarł do Tumbes.

Tam na jego spotkanie wypłynęły setki tratw, i choć marynarze początkowo

obawiali się, iż ta flotylla może po prostu zaatakować hiszpański okręt, to jednak

szybko ich strach przemienił się w radość, tubylcy bowiem nie tylko dobrze ich

przyjęli, ale udzielili informacji o Hiszpanach, przebywających w założonym kilka

miesięcy wcześniej San Miguel.

Dzięki pośrednictwu miejscowych Indian wieść o przybyciu okrętu z Hiszpanami

szybko dotarła do San Miguel, a dowódca pozostawionego tam przez Pizarra

garnizonu, Antonio Navarro, wysłał co prędzej pięciu konnych do Tumbes. Ci

posłańcy poinformowali załogę okrętu o wydarzeniach w Cajamarce i o uwięzieniu

Inki Atahuallpy. Załoga okrętu zawróciła, aby możliwie jak najszybciej przekazać

pomyślne wieści Almagrowi i jego ludziom. Był to już ostatni moment, aby zapobiec

poważniejszym skutkom szerzącego się w szeregach Almagra zniechęcenia — część

żołnierzy całkiem serio rozważała możliwość powrotu do Panamy.

Po powrocie okrętu nastroje znacznie się poprawiły, nie brakło jednak wśród ludzi

Almagra takich, którzy niezbyt łaskawym okiem patrzyli na zawartą przez ich

dowódcę umowę z Pizarrem. Niektórzy prostodusznemu Almagrowi sączyli do ucha

rady, aby jako dowódca dwustu ludzi nie godził się na dalsze współdziałanie z

Pizarrem, lecz próbował szczęścia na własną rękę. Podobno rozważano nawet

projekt założenia miasta w Puerto Viejo, aby w ten sposób stworzyć przyczółek do

dalszej, niezależnej od akcji Pizarra ekspansji. Jeden z kronikarzy pisze jednak

wyraźnie: Takie to bywają ludzkie opinie; w większości wypadków są nieprawdziwe,

co nie przeszkadza ludziom podstępnym i przebiegłym szukać na tysiąc sposobów

dróg skłócenia dowódców, aby później, będąc w potrzebie, mogli robić, co im się

podoba i z pewnością tak postąpią ci, którzy są prowodyrami owych intryg, jeśli się

ich nie ukarze". Nawet później, już po osiągnięciu San Miguel, niektórzy intryganci

radzili Almagrowi, aby miał się na baczności przed swym wspólnikiem, który planuje

go zgładzić.

Ale tym, który przebrał już wszelką miarę przyzwoitości, był pełniący funkcję

sekretarza Almagra niejaki Rodrigo Perez. Otóż napisał on sekretny list do Francisca

Pizarra, w którym informował go o rzekomych zamiarach Almagra zerwania układu i

zajęcia większej części kraju na własny rachunek. Pizarro jednak, po konsultacji ze

swymi braćmi i zaufanymi oficerami, nie dał wiary tym doniesieniom. Postanowił

jednak wysłać naprzeciw Almagrowi dwóch kapitanów, Diega de Agiiero i Pera

Sancho de Hoza,z listami do swego wspólnika i do znaczniejszych osób w jego

background image

otoczeniu, obliczonymi na zdobycie sympatii i zapewnienia lojalnego współdziałania.

Zanim dwaj wysłannicy Pizarrra zdołali spotkać się z Almagrem w Tumbes, ten

przejrzał intrygi swego sekretarza, przesłuchał go na pokładzie jednego z okrętów,

po czym kazał powiesić na rei jako winnego nieuczciwych zamiarów i wiarołomstwa.

Aguero i Pero Sancho mogli więc uspokoić swego mocodawcę, iż przypisywane

Almagrowi niecne intencje były tylko wynikiem intryg zawistnych ludzi.

Almagro po pobycie w Tumbes, przedłużonym z uwagi na trapiące go dolegliwości,

ruszył do Cajamarki, chcąc jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie zdawały się

spełniać żywione od tylu lat nadzieje i oczekiwania, choć — jak się wydaje —

jeszcze wówczas nie wiedział o okupie, jaki obiecał Atahuallpa za swą wolność.

Ostatecznie kolumna, którą prowadził Almagro, wkroczyła do Cajamarki 14 kwietnia

1533 roku, w przeddzień przypadających wówczas świąt Wielkanocy. Francisco

Pizarro wyszedł nawet powitać go przed miastem. Między obu wspólnikami nie było

widać żadnych oznak ochłodzenia stosunków, choć Cieza w odpowiednim miejscu

swego dzieła napisał: Niektórzy twierdzą, że choć Almagro i Pizarro rozmawiali ze

sobą przyjaźnie, jeden drugiego podejrzewał i żywił ukrytą urazę, biorącą swój

początek z [nadmiernej] ambicji, którą powodowała [już sama] obecność w tak

świetnym kraju i nadzieje na zawładnięcie wielkimi bogactwami". Jeszcze bardziej

dwuznaczne w swej wymowie i nacechowane rezerwą było spotkanie Almagra z

Hernandem Pizarro, gdy ten powrócił z wyprawy do Pachacamac i Jauja.

Początkowo Hernando w ogóle nie rozmawiał z Almagrem, gdyż nie mógł

ścierpieć nikogo, kto mógłby się równać [pozycją] z jego bratem". Dopiero

po łagodzącej napięcie interwencji Francisca Pizarro, Hernando przeprosił Almagra

za swe wcześniejsze zachowanie i, na pozór, doszli do zgody".

Jak już wiemy, w ciągu kilku następnych tygodni nadeszły ładunki złota i srebra

pozyskane w Cuzco, Pachacamac i Jauja. Ich wielkość oraz pojawienie się Almagra

przyspieszyły podjęcie decyzji o podziale łupu, choć prawdę mówiąc, zebrane

kosztowności jeszcze nie odpowiadały wielkości skarbu obiecanego przez

Atahuallpę. Aby tego dokonać — niezależnie od tego, jakie zasady podziału przyjęto

— należało przetopić złote i srebrne przedmioty na jednolite sztaby. W popularnych

publikacjach na temat podboju Peru spotyka się często zarzut barbarzyństwa,

stawiany uczestnikom ekspedycji, którzy nie wahali się zniszczyć w ten sposób

przedmiotów o znacznej wartości artystycznej. Pamiętajmy jednak, że priorytetem

pozostawał podział łupu wedle jasnych i ustalonych zasad, a ponadto, że tak

naprawdę dokonano przetopienia tylko drobnych przedmiotów i nieobrobionych

kawałków kruszcu. Pozostałych zdobyczy nie przetapiano, lecz rozdzielano między

żołnierzy w całości, szacując jedynie ich wartość, a i to — jak wskazuje Oviedo —

dość pobieżnie, tak że rzecz, która miała dwadzieścia karatów, szacowali na

czternaście, piętnaście, a najwyżej na szesnaście (karatów), i w ten sposób całe

złoto zostało wycenione znacznie poniżej (rzeczywistej wartości)".

Podobnie szczególnie cenne przedmioty zgromadzono na poczet tego, co należało

się Koronie jako królewska kwinta. Jednocześnie wypada w tym miejscu

przypomnieć, że hiszpańscy konkwistadorzy bardzo poważnie i sumiennie

podchodzili do spłacenia owej feudalnej formy podatku, jaką była kwinta. Postawa

taka wynikała oczywiście przede

wszystkim z faktu, iż dowódca wyprawy był przedsiębiorcą koncesjonowanym przez

background image

Koronę i od monarchy zależało to, czy dowódca ekspedycji kończącej się militarnym

sukcesem będzie mógł korzystać z bardziej wymiernych niż tylko sława owoców

swych działań.

Dlatego zanim przetopiono na sztaby całe złoto i srebro, a nawet zanim nadeszły

ostatnie transporty kruszców z Cuzco, wybrano Hernanda Pizarro, aby jako przed-

stawiciel uczestników wyprawy, udał się na dwór królewski, osobiście przekazał

monarsze kwintę i zapewnił protagonistom ekspedycji gratyfikacje stosowne do

wielkości dokonanych czynów. Racje, dla których misję tę powierzono akurat

Hernandowi, mogły być dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, osobiste cechy

charakteru, towarzyska ogłada i dyplomatyczne talenty, jakimi dysponował

Hernando, czyniły z niego najwłaściwszą spośród najbliższego otoczenia Francisca

Pizarro do tej roli osobę. Po drugie, hiszpański dowódca brał też zapewne pod

uwagę animozje między swym przyrodnim bratem a Almagrem (ciągle jeszcze

głównym wspólnikiem przedsięwzięcia) i sądził, że nieobecność Hernanda pozwoli

na poprawę atmosfery i umocnienie wzajemnej lojalności. Tak więc Hernando

skierował się ku San Miguel z ładunkiem stu tysięcy castellanos w złocie i pięciu

tysięcy srebrnych marek zgromadzonych na poczet kwinty.

Tymczasem największe ilości kruszców pozyskano dopiero w połowie czerwca, gdy

ostatecznie dotarły do Cajamarki transporty z Cuzco, owoce działalności posłanych

tam Hiszpanów. Był to rzeczywiście imponujący konwój, którego wartość mogła

przyprawić o zawrót głowy nie tylko ubogich w większości żołnierzy fortuny, jakimi

byli ludzie Pizarra. Xerez notuje, że 13 czerwca 1533 roku do Cajamarki Indianie

przynieśli dwieście (!) cargas złota i dwadzieścia pięć cargas srebra, a samego

złota było ponad sto trzydzieści quintales (1 quintal — około 50 kilogramów). Nieco

później przybyło jeszcze sześćdziesiąt innych cargas złota niższej próby. Z kolei Pero

Sancho, który objął funkcję sekretarza Pizarra po Xerezie, gdy ten w ślad za

Hernandem Pizarro wyjechał do Hiszpanii, mówi, że największą część

zgromadzonych przedmiotów stanowiło pięćset złotych płyt (Xerez mówi nawet o

siedmiuset) które na rozkaz Hiszpanów Indianie z Cuzco powyrywali z murów

tamtejszych świątyń. Najmniejsze z tych płyt miały ważyć 45 funtów, inne zaś 10-

12 funtów18. Ponadto przyniesiono wiele naczyń oraz innych ozdobnych i godnych

zobaczenia" przedmiotów, w tym bogato zdobiony tron (lub podnóżek) Inki o

wartości osiemnastu tysięcy złotych pesos. Do tego trzeba doliczyć jeszcze srebro,

warte około pięćdziesięciu tysięcy marek.

Podział już przetopionych na sztaby kosztowności, zgromadzonych w takich

ilościach, nie był sprawą łatwą, trzeba było bowiem uwzględnić, poza wspomnianą

wyżej królewską kwintą, różne wierzytelności, koszty i darowizny, a także

oszacować wielkość wkładu w powodzenie przedsięwzięcia poszczególnych

uczestników wyprawy. Pizarro musiał tu sam dokonywać szacunków i każdemu

dawał tyle, ile mu własne sumienie nakazywało, uwzględniając poniesione trudy i

znaczenie danej osoby". Oznaczało to, tak jak w przypadku innych hiszpańskich

wypraw zdobywczych, wyższe gratyfikacje dla osób pełniących ważniejsze funkcje

(kapitanowie), które na ogół też w większym stopniu partycypowały w kosztach

organizacji samej wyprawy, a także dla tych, których wkład w czysto militarny

wysiłek był znaczący (tu chodziło przede wszystkich o jeźdźców, których zawsze

wynagradzano znacznie wyżej niż piechurów)

background image

Dodatkowym problemem było pojawienie się Almagra na czele zwerbowanych ludzi,

bo z jednej strony Almagro pozostawał udziałowcem spółki z Pizarrem, ale z drugiej

nie brał przecież udziału w pojmaniu Inki i nie był obecny, gdy Atahuallpa

zaoferował okup za swą osobę. Z kolei żołnierze Almagra dowodzili, iż choć

rzeczywiście byli nieobecni, gdy Francisco Pizarro powziął i wykonał swój

brawurowy plan uwięzienia inkaskiego władcy, to jednak przybyli w momencie, gdy

zbieranie okupu jeszcze nie było ukończone, i sumiennie wykonywali wszystko, co

im powierzono. Ich adwersarze odpowiadali, że nie ma w tym żadnej szczególnej

zasługi, gdyż wykonywali oni tylko rozkazy i to głównie w trosce o swe

bezpieczeństwo. Te kontrowersje w końcu rozstrzygnięto w ten sposób, iż ludzie

Almagra otrzymali pewną pulę do podziału między siebie i odstąpili od dalszych

roszczeń. Niektórzy kronikarze (Cieza, Herrera) twierdzą, iż owa pula wynosiła sto

tysięcy dukatów, inni mówią o dwudziestu pięciu tysiącach pesos w złocie , Dukat

był nieco mniej warty niż peso, bo odpowiadał

375 maravedis, podczas gdy peso — 450 maravedis. ale najbardziej miarodajny jest

tu zachowany dokument, sporządzony w Cajamarce, poświadczający dokonanie

podziału okupu za Atahuallpę w dniach 15-22 lipca 1533 roku. Wyszczególnia on

sumę dwudziestu tysięcy pesos w złocie dla ludzi Almagra, aby mogli spłacić swe

zobowiązania i zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze rzeczy.

Ogólna suma, która stał się podstawą podziału, wynosiła — tu panuje zgodność —

milion trzysta dwadzieścia sześć tysięcy pesos w złocie wysokiej próby. Kwinta

królewska wyniosła zatem dwieście sześćdziesiąt cztery tysiące osiemset

pięćdziesiąt dziewięć pesos. Ponieważ, jak już wiemy, Hernando Pizarro wcześniej

odjechał z przeszło dwukrotnie mniejszą sumą, skrupulatnie odliczono brakujące sto

sześćdziesiąt cztery tysiące czterysta jedenaście pesos, które

dostarczono później Hernandowi, tak aby mógł pojawić się na dworze królewskim z

całą należnością.

Nie ma potrzeby cytować w tym miejscu wszystkich pozycji, które zawiera

omawiany dokument, warto natomiast przytoczyć niektóre liczby, by dać pojęcie o

rozmiarach łupu i o głównych zasadach jego podziału. Po odciągnięciu całej kwinty

dla Korony do podziału pozostawało milion pięćdziesiąt dziewięć tysięcy czterysta

trzydzieści pięć pesos. Z tej sumy najpierw odłożono dwieście dwadzieścia tysiące

pesos oraz dziewięćdziesiąt marek srebra na Kościół. Francisco Pizarro jako główny

dowódca otrzymał pięćdziesiąt siedem tysięcy dwieście dwadzieścia pesos w złocie

oraz dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt marek srebra. Jego przyrodniemu bratu

Hernandowi przypadło odpowiednio: trzydzieści jeden tysięcy osiemset osiem pesos

i tysiąc dwieście sześćdziesiąt siedem marek. Taką samą ilość srebra otrzymał

Hernando de Soto, ale jego udział w złocie był już prawie dwukrotnie niższy —

siedemnaście tysięcy siedemset czterdzieści pesos.

Spośród innych, wybitniejszych członków ekspedycji, większe udziały zapewnili

sobie Juan Pizarro (brat Francisca) — jedenaście tysięcy sto pesos w złocie i

czterysta siedem marek srebra, Gonzalo Pizarro (kolejny brat głównodowodzącego),

Sebastian de Belalcazar oraz dowódca artylerii Pedro de Candia — po dziewięć

tysięcy pesos w złocie i także czterysta siedem marek srebra.

background image

Udział jeźdźca, nie pełniącego żadnej funkcji dowódczej, wyniósł natomiast osiem

tysięcy osiemset osiemdziesiąt pesos w złocie i trzysta sześćdziesiąt dwie srebrne

marki, przy czym kilka osób otrzymało nieco niższe gratyfikacje, tak w złocie jak i w

srebrze, a bardzo nieliczni (oprócz wyżej wymienionych) — nieco wyższe. Z kolei

piechurów wynagradzano zazwyczaj czterema tysiącami czterystu czterdziestoma

pesos w złocie i stu osiemdziesięcioma markami srebra, choć znów znajdujemy

żołnierzy, których

udział był niższy lub — w dwóch przypadkach — minimalnie wyższy (o sto pesos)

Ogólnie można przyjąć, iż udziały żołnierzy walczących pieszo stanowiły połowę

wynagrodzenia jeźdźców. Taka zasada nie mogła budzić większych obiekcji,

ponieważ w dobie konkwisty wartość bojowa konnicy w starciach z Indianami

znacznie przewyższała nawet najbardziej doświadczony w bojach oddział piechoty.

Nadmieńmy w tym miejscu, że Hiszpanie, zakładając miasta w różnych zakątkach

Ameryki, głównymi parcelami oraz pełnią praw obywatela miejskiego (vecino) i

obdarowywali właśnie walczących konno towarzyszy dowódcy wyprawy, który, na

mocy kapitulacji, dokonywał aktu fundacji ośrodka miejskiego.

Ogółem akt podziału okupu za Atahuallpę wymienia sześćdziesiąt trzy osoby o

statusie jeźdźca, czy też pełniących ważniejsze funkcje, oraz stu pięciu piechurów

lub innych osób o analogicznym statusie. Nieco wyżej była już mowa o sumie —

choć trafniejsze byłoby tu słowo rekompensata — którą Almagro miał rozdzielić

między swych żołnierzy. Ponadto wypada wspomnieć o niewielkich zdobyczach,

które przypadły członkom garnizonu San Miguel — decyzją Francisca Pizarro, który

dawał każdemu tyle, ile wobec Boga i swego sumienia wydało mu się stosowne",

otrzymali oni do podziału nieco ponad trzy tysiące pesos w złocie.

Inną decyzją Pizarra podjętą w tym czasie było udzielenie pozwolenia na powrót do

Hiszpanii kilkudziesięciu ludziom wraz z przypadającą im częścią łupu. Wedle

sekretarza Pizarra były to głównie osoby starsze, których wiek czynił bardziej

zdatnymi do odpoczynku niż do służby wojskowej". Takich osób mogło być 25-30

(szacunki mówiące o sześćdziesięciu osobach wydają się przesadzone) Zauważmy

jednak, że Pizarrem nie tyle musiały kierować w tej sprawie pobudki, które można

by nazwać humanitarnymi, ile trzeźwa kalkulacja. Otóż przybycie tych ludzi (choćby

było ich zaledwie dwa tuziny) ze skarbami zdobytymi w Cajamarce do Hiszpanii,

musiało tam wywołać poruszenie i ożywić nastroje, dzięki którym kolejne rzesze

śmiałków przeprawią się przez Atlantyk, by szukać sławy, bogactwa i zaszczytów w

Nowym Świecie. Pizarro wówczas zdawał sobie sprawę, jak niewystarczające były

jego siły, aby ostatecznie zawojować i utrzymać dla Hiszpanii tak rozległy i ludny

kraj jak Peru.

Zresztą historia Hiszpanii tego okresu znaczona jest, począwszy od powrotu

Kolumba ze swej pierwszej wyprawy w 1493 roku, powtarzającymi się okresami

euforii i emigracyjnej gorączki przy okazji odkrycia niemal każdego nowego

terytorium w Nowym Świecie. Jest to fenomen, który można porównać tylko do

gorączki złota" z drugiej połowy 19 wieku. Przy tym właśnie wieści o Peru i jego

bajecznych bogactwach — jeszcze podkoloryzowane przez wyobraźnię i wielkie

nadzieje mieszkańców relatywnie ubogiego kraju, jakim była Kastylia — w

background image

większym stopniu rozbudziły ambicje i oczekiwania mieszkańców Hiszpanii niż

odkrycie i podbój jakiegokolwiek innego kraju w Ameryce, z Meksykiem włącznie.

Tak oto w ślad za Hernandem Pizarro ruszyło kilkudziesięciu, nie do końca chyba

świadomych wyznaczonej im roli, emisariuszy Francisca Pizarro i propagatorów

podjętego przezeń dzieła. Pizarro zadbał, by ich pojawienie się w Hiszpanii

wywołało odpowiednie wrażenie, dlatego wyposażono ich w osobliwości odkrytego

kraju. Lamy i kilku Indian miało być, obok kruszców pochodzących z okupu za

Atahuallpę, pobudzającymi wyobraźnię eksponatami, które rzeczywiście wywołały

odpowiednie wrażenie już nawet w punktach tranzytowych w Nowym Świecie

(Panama, Santa Marta, Santo Domingo) a co dopiero w Hiszpanii. Inna sprawa, że

w drodze z Cajamarki do San Miguel część objuczonych kosztownościami

lam....uciekła prowadzącym je Hiszpanom, którzy stracili w ten sposób łupy o

wartości przekraczającej dwadzieścia pięć tysięcy pesos; zbiegło też kilku Indian.

Ogółem z Nombre de Dios w Panamie pod koniec 1533 roku i w pierwszych

miesiącach roku następnego wypłynęły ku Hiszpanii cztery okręty z ludźmi z

Cajamarki" i wiezionymi przez nich kosztownościami. Pierwszy z nich przybył do

Sewilli 5 grudnia 1533 roku, następny — na którego pokładzie podróżował

Hernando Pizarro z największą częścią pozyskanych bogactw — 9 stycznia 1534

roku, dwa ostatnie natomiast — 3 czerwca tegoż roku. Największe bogactwa

przywiózł Hernando Pizarro — oprócz królewskiej kwinty trzysta dziesięć tysięcy

pesos w złocie oraz pięć tysięcy czterdzieści osiem srebrnych marek, stanowiących

własność osób prywatnych. Oprócz tych kruszców w sztabach i płytach,

zapakowanych w skrzynie, okręt ów przywiózł wiele wyrobów ze złota i srebra, jak

np. dzbany, naczynia, figury zwierząt, bóstw itd. Sam wyładunek tych skarbów na

sewilskim molo i późniejszy ich transport do pomieszczeń Casa de Contratacion

Casa de Contratacion Instytucja

stworzona przez króla Ferdynanda Aragońskiego w 1503 roku z siedzibą w Sewilli,

której zadaniem było kontrolowanie przepływu ludzi i towarów między Hiszpanią a

jej zamorskimi posiadłościami. Pełniła funkcje zarazem komory celnej, magazynów,

urzędu skarbowego, kontroli granicznej oraz urzędu morskiego (organizując m.in.

egzaminy dla żeglarzy mających pływać do Ameryki, przygotowując instrumenty

nawigacyjne i nanosząc wszelkie nowe odkrycia na padrón real — oficjalną mapę

królewską). Utworzenie Casy uważa się za początek uczynienia przez Koronę z

eksploracji Ameryki i ekspansji na zachodniej półkuli przedsięwzięcia państwowego,

a także likwidację pierwotnego monopolu Kolumba i jego spadkobierców.

musiały wywrzeć niemałe wrażenie na wszystkich, w których obecności się to

odbywało.

Z kolei wśród Hiszpanów w Cajamarce, którzy z dnia na dzień stali się ludźmi

zamożnymi, to ogromne bogactwo zachwiało normalne relacje cen najzwyklejszych

towarów. Za parę trzewików żądano 30-40 pesos, podobnie jak za parę spodni;

płaszcze sprzedawano po 100-120 pesos, a nawet tak relatywnie niewielkiej

wartości towary, jak dzban wina czy ryza papieru, osiągnęły cenę odpowiednio: 20 i

10 pesos. Za wierzchowce, które zawsze były w wysokiej cenie, płacono dwa i pół,

trzy, a nawet cztery tysiące pesos, i te astronomiczne ceny koni utrzymały się

nawet kilka lat. Jak wspomina naoczny świadek, sprawy zaszły tak daleko, że jeśli

ktoś był drugiemu winien jakąś sumę, po prostu wręczał mu kawałek złota, nawet

background image

nie zadając sobie fatygi, aby go uprzednio zważyć. A gdyby to, co dał, przewyższało

wartość jego długu, to i tak nikt mu już niczego nie zwrócił. I tak od domu do

domu chodzili z obładowanym [złotem] sługą indiańskim ci, którzy byli zadłużeni,

szukając wierzycieli, aby spłacić swe zobowiązania".

Hiszpanie oddawali się też szaleństwu gier hazardowych, co było zdaniem Ciezy

czymś zrozumiałym, skoro między tak niewieloma krążyły takie bogactwa". A inny

kronikarz stwierdza, iż nigdy przedtem żaden żołnierz nie wzbogacił się tak szybko i

łatwo ani też nie oddawano się hazardowi tak namiętnie, że wielu szybko przegrało

swe udziały w kości i inne gry.

Gdy bezprecedensowy okup za Inkę został rozdzielony między żołnierzy, Francisco

Pizarro formalnie uznał — sporządzając w obecności pisarza stosowny akt — iż

Atahuallpa wywiązał się z obietnicy napełnienia komnaty złotem. Nakazał też

publiczne obwieszczenie tego dokumentu przy dźwiękach trąb, na terenie całego

miasta. Za pośrednictwem tłumacza powiadomiono też o tym fakcie Atahuallpę.

Jednocześnie hiszpański dowódca dawał Ince do zrozumienia, w sposób nie

pozostawiający miejsca na wątpliwości, iż w trosce o bezpieczeństwo wszystkich

Hiszpanów w Cajamarce nie może go uwolnić, do czasu przybycia większych sił

hiszpańskich, których liczebność pozwoli na pełniejszą kontrolę zawojowanego

kraju.

Od tej chwili dalszy los Inki stał się przedmiotem debat Pizarra i najważniejszych

osób z jego otoczenia. Uwolnienie Atahuallpy, wprawdzie zgodne z zawartą umową,

byłoby jednak poważnym błędem strategicznym, zwłaszcza że w tym czasie

Hiszpanie w Cajamarce byli przekonani o ruchach oddziałów wojskowych lojalnych

wobec Atahuallpy, którego poddani bali się i słuchali, nawet gdy był więźniem

trzymanym w miejscu oddalonym o trzysta leguas". W celu sprawdzenia owych

niepokojących pogłosek o koncentracji sił indiańskich został wysłany na rekonesans

Hernando de Soto z niewielkim oddziałem jeźdźców.

Z kolei odesłanie Atahuallpy do Hiszpanii w charakterze zakładnika, choć

teoretycznie najrozsądniejsze, było wówczas przedsięwzięciem praktycznie

niewykonalnym, a przynajmniej mogło ludziom Pizarra takim się wydawać. Jeszcze

bardziej ryzykowne byłoby podjęcie marszu na Cuzco z królewskim więźniem.

Zresztą Pizarro miał wystarczająco dużo czasu, aby zorientować się, że lojalność

lokalnych naczelników wobec Atahuallpy opierała się głównie na sile machiny

militarno-urzędniczej inkaskiego państwa. Już w pierwszych tygodniach po

uwięzieniu Inki przybywali bowiem do Cajamarki kacykowie, którzy wprawdzie

oficjalnie składali pełną wyrazów poddaństwa wizytę Ince, ale jednocześnie chcieli

poznać jego pogromców, a nierzadko ofiarowywali Pizarrowi kosztowne prezenty.

Wysłannicy niektórych ujarzmionych przez Inków ludów wprost oferowali

Hiszpanom przymierze.

Na niekorzyść Atahuallpy działała ponadto okoliczność, iż właśnie wtedy, w połowie

1533 roku, gdy dokonywano podziału okupu, Francisco Pizarro i jego towarzysze

dowiedzieli się o śmierci Huascara, zabitego z rozkazu Atahuallpy przez jego ludzi.

Ponadto inkaski władca został właśnie pozbawiony dwóch swych największych

protektorów wśród Hiszpanów, którymi byli Hernando de Soto i Hernando Pizarro.

background image

Pierwszy z nich najbardziej przypadł Atahuallpie do gustu i często grywał z nim w

szachy i kości, których to gier uwięziony Inka szybko się nauczył. Podobnie

Hernando Pizarro, który miał dar postępowania z ludźmi, jeśli mu na nich zależało,

szybko zjednał sobie sympatię Atahuallpy. Jest swoistym paradoksem, że Hernando

Pizarro, dość jednoznacznie oceniany jako główny winowajca zaognienia, a później

ostatecznego zerwania stosunków między Pizarrem a Almagrem, przeszedł

jednocześnie do historii jako obrońca Inki i lubiany przezeń towarzysz rozmów i

biesiad.

Na winę Hernanda w tej kwestii otwarcie wskazuje pełnomocnik trzeciego

sygnatariusza umowy, ksiądz Hernando de Luque. w liście do króla z 20

października 1532 roku, pisanym krótko przed śmiercią. Śmierć księdza Luque w

początkach 1533 roku spowodowała, że zabrakło czynnika łagodzącego spięcia

wynikłe ze zderzenia ambicji Pizarra i Almagra.

Ale, jak wiemy, Hernando w tym czasie był w drodze do Hiszpanii, a Hernando de

Soto właśnie udał się na zwiad po bliższej i dalszej okolicy, wypatrując sił

nieprzyjacielskich.

Agustin de Zarate przytacza w swojej kronice zdanie, jakie Atahuallpa miał

powiedzieć do Hernanda Pizarro na wieść o jego wyjeździe do Hiszpanii: Ach,

kapitanie, jakże boleję nad tym, że jak tylko odjedziesz, ten gruby i ten jednooki

niechybnie mnie zabiją". Dopowiedzmy, że grubym" został nazwany przez Inkę

królewski skarbnik Alonso Riquelme, a jednookim" Diego de Almagro, który w

czasie pierwszej wyprawy rekonesansowej stracił w potyczce z Indianami oko.

Rzeczywiście, kilka tygodni po wyjeździe Hernanda, Francisco Pizarro pozwolił na

przygotowanie procesu przeciw Atahuallpie. Głównym zarzutem było oczywiście

organizowanie potajemnie zbrojnej akcji przeciw Hiszpanom. Czy tak było w istocie,

miał stwierdzić wysłany w tym celu de Soto, który jeszcze nie wrócił. Oprócz tego

Ince zarzucano zamordowanie przyrodniego brata Huascara i uzurpację tronu oraz

dziesiątki okrucieństw, popełnionych w czasie wojny domowej. Oczywiście wszystko

to nie było poparte wystarczającymi dowodami albo odnosiło się do wewnętrznych

spraw inkaskiego państwa, do których rozpatrywania Hiszpanie nie mieli żadnego

prawa ani pretekstu. Sprawa była jednak przesądzona — chodziło o pozbycie się

Inki, którego osoba, według opinii niektórych, stanowiła wieczne zagrożenie dla

bezpieczeństwa Hiszpanów i pokoju w kraju, gdyż prawdziwe bezpieczeństwo

wymaga takiego przygotowania się, aby od nikogo nie mogła zostać wyrządzona

żadna krzywda". choć Atahuallpa miał w czasie procesu przydzielonego obrońcę,

wyrok mógł być tylko jeden: kara śmierci.

Nieobecność Hernanda Pizarro i Hernanda de Soto może być uważana za część z

góry obmyślanego przez Francisca Pizarro planu pozbycia się kłopotliwego więźnia.

Z drugiej strony zdecydowana większość kronikarzy winą za śmierć Atahuallpy

obciąża bądź to urzędników królewskich ze skarbnikiem Riquelme na czele, bądź

ludzi Almagra nie zainteresowanych osobą władcy, z którego pojmania nie uzyskali

większych korzyści, bądź też samego Almagra. Cieza przytacza nawet dialog między

jednym z duchownych a Diegiem de Almagro:

Dlaczego chcecie zabić tego Indianina?

background image

A chcecie, żeby [jego ludzie] napadli na nas i nas pozabijali?

Jednocześnie Almagro w czasie egzekucji Atahuallpy miał powiedzieć: Och, lepiej

byłoby, abym cię nigdy nie poznał!".

Istnieje też kilka przekazów o okolicznościach, które miały się przyczynić w

większym czy mniejszym stopniu do wytoczenia Ince procesu i orzeczenia jego

winy. Jednak najczęściej są to raczej anegdoty niż mające solidne oparcie w faktach

informacje, co nie przeszkadza, iż niektórzy kronikarze traktują je całkiem serio. I

tak Gómara, Cieza oraz Pedro Pizarro, a za nimi późniejsi autorzy, jak Garcilaso de

la Vega, twierdzą, że niemały udział w uznaniu za winnego i skazaniu Atahuallpy

odegrał indiański tłumacz, którego Hiszpanie zwali Filipkiem (Felipillo) Miał on

zapałać namiętnością do jednej z kobiet Inki i w nadziei pozbycia się rywala tak

przewrotnie i perfidnie tłumaczył słowa Atahuallpy, aby wszystkie wysuwane

oskarżenia znalazły potwierdzenie w ustach podsądnego. Problem w tym, że

historia ta nie znajduje potwierdzenia w relacjach naocznych świadków (wyjątkiem

jest tu wspomniany Pedro Pizarro, którego kronika jest jednak mało wiarygodna):

milczą na ten temat w swych relacjach sekretarze Pizarra Xerez i Pero Sancho, a

także szeregowi uczestnicy wyprawy, jak Diego de Trujillo i Juan Ruiz de Arce.

W całym tym epizodzie prawdą wydaje się tylko to, że ów indiański tłumacz

rzeczywiście swoją postawą przyczynił się do szybkiego uznania winy Atahuallpy,

choć oczywiście możemy tylko spekulować, co było motywem jego postępowania.

Być może osoba Atahuallpy budziła w nim z jakichś powodów niechęć, czy też był

stronnikiem pokonanego Huascara, a może tylko chciał się przypodobać swym

chlebodawcom, odgadując, że niektórzy z nich radzi byliby uśmiercić Inkę. Zarate w

swej kronice, potwierdzając fakt, iż Felipillo tłumaczył odpowiedzi Atahuallpy wedle

własnego uznania, wyznaje, że nigdy nie dowiedziano się, co było tego przyczyną:

czy owa miłosna historia, czy też intrygi ludzi Almagra, którzy obawiali się, że dalsze

zdobycze w złocie mogą być ciągle jeszcze zaliczane na poczet okupu za Inkę.

Inna barwna anegdota mówi, że pewnego popołudnia Atahuallpa przypatrywał się

partii szachów rozgrywanej przez Hernanda de Soto i skarbnika Riquelme. Gdy de

Soto chciał wykonać kolejne posunięcie na szachownicy, Atahuallpa zwrócił mu

uwagę: Nie, panie kapitanie, nie tak, lecz zamkiem [wieżą — przyp. A.T.]" De Soto

wysłuchał rady Inki i w rezultacie zakończył partię zwycięsko. Riquelme miał ponoć

po tym incydencie powziąć głęboką urazę do Inki, z czasem stając się jednym z

największych antagonistów Atahuallpy, domagających się jego śmierci.

Anegdota ta, która jest całkowicie zmyślona (prawdą jest tylko, że Atahuallpa w

czasie swego uwięzienia poznał zasady gry w szachy) odzwierciedla sposób

postrzegania wielkości udziału poszczególnych Hiszpanów w spreparowaniu procesu

Atahuallpy i wydaniu werdyktu. Większość kronikarzy unika obciążania

odpowiedzialnością za to Francisca Pizarro, ale czy mogło być inaczej, gdy autorami

relacji byli sekretarze praktycznie piszący w jego imieniu bądź podwładni

zafascynowani osobą swego dowódcy. A piszący później autorzy, którzy nie byli

naocznymi świadkami, musieli sugerować się interpretacjami tamtych.

Tak więc najczęściej powtarzana jest opinia, iż Pizarro wprawdzie zaaprobował

wyrok śmierci wydany na Atahuallpę, ale uczynił to w wyniku usilnych nalegań

królewskich urzędników, których nazwisk z reguły nie wymienia się, choć niektórzy

autorzy czynią w tej mierze wyjątek, wspominając właśnie o skarbniku Riquelme

background image

(inna sprawa, że spośród trzech urzędników królewskich skarbnik Riquelme był

najwyższy rangą i — jak już wiemy — jemu miało przypaść dowództwo i godność

gubernatorska w przypadku śmierci Pizarra i Almagra) Z kolei Hernando de Soto

jest najczęściej przedstawiany jako najszlachetniejszy z Hiszpanów w Cajamarce i

mający najwięcej zrozumienia oraz sympatii dla uwięzionego Atahuallpy.

Przypomnijmy, że skazanie Inki na śmierć i wykonanie wyroku odbyło się pod

nieobecność de Sota, który wyruszył zweryfikować prawdziwość doniesień o

przygotowywanym ataku na Hiszpanów.

Gdy Atahuallpie zakomunikowano wynik prowadzonego przeciw niemu

postępowania, nie mógł uwierzyć własnym uszom i — według Zarate — powiedział

wprost Hiszpanom: Nie wiem, dlaczego macie mnie za człowieka tak mało

rozumnego, skoro myślicie, że przygotowuję zdradę; a jeśli wierzycie, że ci ludzie

(wojownicy — przyp. A.T.) — wedle tego, co mówicie — zebrali się z mojego

rozkazu, nie macie ku temu powodu; wszak jestem w waszej mocy, związany i w

kajdanach, a gdyby ci ludzie nadeszli i wy byście się o tym dowiedzieli, moglibyście

uciąć mi głowę. A jeśli myślicie, że przybywają wbrew mojej woli, to nie znacie

dobrze władzy, jaką mam nad swymi poddanymi. Wszak bez mojego pozwolenia w

tym kraju nawet ptaki nie fruwają ani nie poruszają się liście drzew". Nie jest

oczywiście wiadomo, czy takie były naprawdę słowa Inki, nie ulega jednak

wątpliwości, że jego zaskoczenie musiało się mieszać ze wściekłością, wywołaną

własną niemocą.

Niektórzy kronikarze wspominają, że Atahuallpa głośno wyrzekał na przewrotność

Pizarra, który wziąwszy ogromny okup za jego osobę, zdecydował się go uśmiercić.

Świadkowie ostatnich chwil Inki, Xerez i Pero Sancho, napisali lakonicznie, iż

Atahuallpa, rozmawiając po raz ostatni z Pizarrem, prosił go, aby zaopiekował się

jego synami (których zresztą nie było wówczas w Cajamarce i Atahuallpa bardzo

obawiał się o ich los w kraju ogarniętym walkami).

Egzekucji dokonano na głównym placu Cajamarki, tam gdzie kilka miesięcy

wcześniej Inka został pojmany. Ojciec Valverde, wówczas 16 listopada 1532 roku

pierwszy Hiszpan, który w Cajamarce wyszedł rozmawiać z Atahuallpa, teraz

towarzyszył mu w drodze na miejsce kaźni. Obecność duchownego była w tym

momencie oczywista, ponieważ Atahuallpa przed egzekucją poprosił o chrzest.

Wydaje się, że taka decyzja Inki mogła być rezultatem zabiegów ojca Valverde, ale

także mógł wchodzić w grę strach przed śmiercią w płomieniach, która wedle

wierzeń inkaskich nie pozwalała na odrodzenie się duszy. Tymczasem Francisco

Pizarro, choć sentencja wyroku nakazywała spalenie żywcem, zarządził — znów

może pod wpływem ojca Valverde — wykonanie wyroku przez uduszenie.

Atahuallpa umarł więc jako chrześcijanin, choć nie jest pewne, jakie imię otrzymał

w czasie pospiesznej ceremonii — jedni twierdzą, że Juan, inni, że Francisco,

jeszcze inni nie uważali za stosowne poświęcać uwagi w swej relacji takim

szczegółom.

Dzienna data egzekucji Atahuallpy też nie jest pewna. Najczęściej przyjmuje się 26

lipca 1533 roku. Xerez zanotował w swej relacji, iż była to sobota, a w 1533 roku

26 lipca wypadał we czwartek, stąd należałoby przyjąć, iż śmierć Atahuallpy

background image

nastąpiła 28 lipca. Jeśli więc Xerez nie pomylił się, mielibyśmy zbieg okoliczności

polegający na tym, iż pochwycenie Atahuallpy w listopadzie 1532 roku i jego śmierć

w lipcu roku następnego dokonały się nie tylko w tym samym miejscu, ale tego

samego dnia tygodnia (sobota) i mniej więcej o tej samej porze dnia. Xerez napisał,

iż niektórzy przypisywali tę zbieżność grzechom Atahuallpy, który w ten sposób

zapłacił za wielkie krzywdy i okrucieństwa, jakie wyrządził swoim poddanym,

ponieważ wszyscy jednomyślnie twierdzą, że był to największy rzeźnik i okrutnik,

jakiego widziano. Pod byle pretekstem potrafił zniszczyć całą osadę, aby w ten

sposób ukarać [wszystkich] za choćby najmniejsze przestępstwo, jakiego dopuścił

się jeden z jej mieszkańców, i że [tak] potrafił zabić dziesięć tysięcy osób. I za

pomocą takiego ucisku panował nad całym krajem. A przez wszystkich był

znienawidzony". Niezależnie już od tego, jak rzeczywiście twarde było jarzmo

inkaskiego panowania dla różnych ludów imperium, nie sposób nie zauważyć, iż

powyższe słowa miały na celu usprawiedliwienie i uzasadnienie skazania i stracenia

Atahuallpy.

Ciało Atahuallpy, ponieważ miało się już ku wieczorowi, nie zostało spalone

(zadowolono się spaleniem kilku fragmentów odzieży) ani też nie zostało

pochowane, lecz pozostawiono je na placu, aby jego śmierć stała się wszystkim

wiadoma. Następnego dnia wyprawiono wielkie uroczystości pogrzebowe, po czym

— z największą powagą i z najwyższym szacunkiem, na jakie się można było

zdobyć" — pochowano doczesne szczątki Atahuallpy w kościele (wszak został przed

śmiercią ochrzczony).

Ta wystawność uroczystości pogrzebowych dopiero co uśmierconego monarchy

wydaje się współczesnemu czytelnikowi wyrazem najwyższej obłudy i bigoterii,

jednak przez ludzi tamtej epoki, i to nie tylko tych obecnych w Cajamarce, kwestia

ta była postrzegana zgoła odmiennie. Pizarro chciał z pewnością tą drogą wywrzeć

wrażenie na zgromadzonych dostojnikach indiańskich i jednocześnie pokazać, iż

nawrócony na chrześcijaństwo Atahuallpa nie został spalony żywcem, [natomiast

został] pochowany w kościele, jakby był Hiszpanem". Nade wszystko zaś ludzie

Pizarra, jak wszyscy Hiszpanie doby konkwisty, czuli się bojownikami za wiarę,

której rozprzestrzenienie na ogromne obszary Nowego Świata traktowano jako

moralny obowiązek. Stąd właśnie brała swój początek ostentacja praktyk religijnych

oraz religijna oprawa niemal wszystkich działań publicznych. Nie powinno wobec

tego dziwić, że gdy zadawano śmierć Atahuallpie — który zresztą do końca

wykazywał godny podziwu spokój i dostojność w postawie i zachowaniu — zgroma-

dzeni Hiszpanie odmawiali credo w intencji duszy Inki. Znamienny jest też

komentarz świadka egzekucji: Niechaj Bóg przyjmie go [Atahuallpę] do swojej

chwały, jako że przyjął śmierć, żałując za swoje grzechy i przyjąwszy prawdziwą

wiarę chrześcijańską".

Przebieg uroczystości pogrzebowych został, ku zaskoczeniu Hiszpanów, zakłócony

przez liczne żony, siostry i służki Atahuallpy, które zawodząc domagały się powięk-

szenia grobu, tak aby można je pochować wraz z nim, gdyż są gotowe na śmierć.

Oczywiście nie zgodzono się na to argumentując, iż Atahuallpa umierając jako

chrześcijanin powinien też zostać pochowany według chrześcijańskich zwyczajów.

Wyproszone ze świątyni kobiety i słudzy oddalili się do swych domostw, gdzie

większość popełniła samobójstwo.

background image

Krótko po zakończeniu uroczystości pogrzebowych Francisco Pizarro przystąpił do

działań mających na celu zastąpienie zamordowanego Inki. Wyznaczonego dnia

nakazał zebrać na głównym placu Cajamarki wszystkich obecnych dostojników oraz

wezwanych z dalszych prowincji lokalnych naczelników. Zaprezentował im nowego

władcę, któremu winni byli lojalność — tym bardziej że był on synem Huayna

Capaca. Tym nowym Inką Pizarro postanowił uczynić młodego Tupa Huallpę

(Toparkę czy Tubalibę, jak najczęściej zniekształcali jego imię Hiszpanie). Zdawał

sobie bowiem sprawę, że w skolektywizowanym i autokratycznym państwie

inkaskim nie da się utrzymać integralności, przy jednoczesnym podporządkowaniu

go monarchii hiszpańskiej, bez pomocy ze strony przedstawicieli lokalnej elity. W

ten sposób Pizarro — podobnie zresztą jak inni najwybitniejsi hiszpańscy kon-

kwistadorzy — zaczął stosować praktykę, która była oczywiście znana i w

starożytności, ale najpełniejszy swój wyraz uzyskała w późniejszych epokach, pod

nazwą panowania pośredniego" (indirect rule) będąc wręcz znakiem rozpo-

znawczym i specjalnością brytyjskiej polityki kolonialnej.

O osobie Tupa Huallpy wiemy bardzo niewiele. Jedynie Pedro Pizarro w swojej

kronice umieszcza wzmiankę, z której dowiadujemy się, iż Tupa Huallpa przybył do

Cajamarki już po uwięzieniu Atahuallpy. Nigdy jednak nie odwiedził swego

przyrodniego brata, symulując chorobę, zdaniem kronikarza, obawiał się bowiem, iż

może podzielić los zamordowanych przez Atahuallpę rzeczywistych lub

domniemanych rywali. Wiemy natomiast, iż Francisco Pizarro, skoro ujrzał w osobie

Tupa Huallpy najodpowiedniejsze narzędzie do realizacji swych strategicznych

celów, umiał w nadzwyczaj elastyczny sposób połączyć miejscowe rytuały związane

z intronizacją nowego władcy z formalnymi wymogami utwierdzenia hiszpańskiego

panowania nad krajem. Zatem Tupa Huallpa, po odbyciu tradycyjnego cztero-

dniowego postu, został przy dźwiękach trąb zaprezentowany zgromadzonym

dostojnikom, po czym, wysłuchawszy przemowy Pizarra, której treścią było przed-

stawienie uzasadnienia zwierzchności hiszpańskiej (wspomniane już wyżej

requerimiento) wzniósł odebrany z jego rąk sztandar królewski — na znak

podległości Koronie hiszpańskiej. Podobnie uczynili kolejno wszyscy zgromadzeni

indiańscy dostojnicy, uznając Tupa Huallpę za swego prawowitego władcę (mimo że

intronizacja nie była przeprowadzona w Cuzco) Ponadto złożono rytualną ofiarę, a

młody Inka przyjął insygnia władzy.

W pierwszej dekadzie sierpnia 1533 roku Francisco Pizarro, kontrolując sytuację w

Cajamarce i jej okolicach (powracający — niestety już po egzekucji Atahuallpy — de

Soto nie zauważył w czasie zwiadu żadnych niepokojących sygnałów), mógł

powziąć kolejne kroki na drodze doprowadzenia do rzeczywistego i zupełnego

opanowania kraju. Nie można wszak dokonać podboju danego terytorium, nie

zajmując jego stolicy. Zatem w poniedziałek, 11 sierpnia 1533 roku, główne siły

hiszpańskie wyruszyły w daleką drogę do Cuzco, serca Tawantinsuyu.

MARSZ NA CUZCO

Kolumnę, która wyruszyła w sierpniu 1533 roku z Cajamarki, tworzyli nie tylko

żołnierze, ale także zastępy indiańskich tragarzy oraz — co istotne — cały orszak

nowego Inki, podróżującego w lektyce. Drugim indiańskim dostojnikiem, który

korzystał z takiego środka transportu, był Challcuchima, ów wódz Atahuallpy,

background image

którego Hernando Pizarro sprowadził swego czasu do Cajamarki. Wprawdzie

początkowo został on uwięziony przez Hiszpanów, ale Francisco Pizarro przed

wyruszeniem do Cuzco zdecydował przywrócić mu wolność i przynajmniej pozory

władzy. Oczywiście hiszpański dowódca nie uczynił tego wiedziony motywami

humanitarnymi, lecz dlatego, że nie obawiał się wrogich działań z jego strony, a

liczył na zjednanie dostojnika, i być może także na wykorzystanie jego prestiżu

wśród krajowców. W tym czasie jedynym zagrożeniem militarnym dla Hiszpanów

były siły złożone z wojowników z Quito, podlegające wodzowi Quizquizowi, który w

czasie wojny domowej zajął Cuzco. Quizquiz, podobnie jak Challcuchima, należał do

grona najzdolniejszych i najbardziej doświadczonych dowódców wojskowych, jakimi

dysponował w czasie rywalizacji z Huascarem Atahuallpa.

Początkowo zresztą wszystko układało się po myśli Hiszpanów — nie napotykano

żadnych oznak organizowania oporu zbrojnego, a ludzie Almagra wreszcie mogli

poczuć się pełnoprawnymi uczestnikami przedsięwzięcia, licząc na znaczne

zdobycze w kruszcach. Obrana trasa wiodła przez Cajabambę (gdzie zatrzymano się

na dwa dni) Huamachuco (postój czterodniowy) i Huaylas, do którego kolumna

dotarła ostatniego dnia sierpnia i gdzie odpoczywano aż osiem dni. Na tym etapie

marszu wydarzył się tylko jeden epizod, który mógł zaniepokoić Hiszpanów. Otóż,

według jednego z miejscowych informatorów, niedaleko Andamarki miał znajdować

się silny oddział wojowników, gotowych zaatakować kolumnę. Do zweryfikowania

owych informacji wysłano kolejnego przyrodniego brata Atahuallpy. Niebawem

powróciła tylko jego eskorta z wiadomościami, iż dostojnik ów został zabity przez

swych ziomków jako zdrajca, który sprzymierzył się z najeźdźcami. Pizarro doszedł

do wniosku, że ten akt wrogości nie był zaimprowizowanym działaniem tubylców,

lecz musiał być zlecony z góry, ponownie pozbawił więc wolności Challcuchimę,

którego obciążał odpowiedzialnością za całe zajście. Cieza de Leon, . Pero Sancho

w swej relacji twierdzi, że ponowne pozbawienie wolności Challcuchimy wydarzyło

się nieco później, gdy pewien Indianin, służący jednego z Hiszpanów, znajdując się

w swej rodzinnej okolicy, doniósł o krążących po okolicy oddziałach wojowników i o

znacznym zgrupowaniu sił w dalej położonej miejscowości Tarma.

W dalszej drodze Hiszpanie i towarzyszący im Indianie musieli pokonywać, trudne

dla maszerującej kolumny, wysokogórskie przełęcze, wiszące mosty i ośnieżone

zbocza. Bezpieczne przejście przez miejsce zwane Puerto de Nieve (Śnieżna

Przystań) zapewnił, wysłany z odziałem awangardy, Diego de Almagro. Choć nie

spotkano się z żadnym przeciwdziałaniem przeciwnika, ponoszono znaczne trudy:

nie mając namiotów ludzie spali na śniegu, musieli też obyć się bez ciepłej strawy,

bo nie sposób było rozpalić ognisk.

Dalsza droga wiodła przez Cajatambo, Oyón, Bombón, Tarmę i Yanamarkę w

kierunku Jauja. Podczas postoju w Tarmie znów nadeszły wieści — jak się później

okazało fałszywe — o przygotowującym atak silnym oddziale krajowców. Inna

sprawa, że gdyby Indianie chcieli zaatakować, to właśnie w tym miejscu mieli do

tego najlepszą okazję — stromo opadająca w stronę strumienia górska ścieżka

zmuszała jeźdźców do zejścia z wierzchowców i prowadzenia ich w tempie uważnie

posuwającego się w nieznanym terenie piechura. Ponieważ do Tarmy, która okazała

się niewielkim osiedlem, wkroczono późnym popołudniem, Pizarro postanowił

background image

ograniczyć postój tam do niezbędnego minimum — krótkiego odpoczynku i nakar-

mienia koni. Gdy zapadł zmierzch, dowódca nakazał zachowanie wszelkich środków

ostrożności, a żołnierze mieli być w stanie pogotowia. Znów przyszło spędzić długie

godziny pod gołym niebem, w zimnie i bez gorącej strawy. W nocy zaczął padać

deszcz, a później śnieg, powodując przemoczenie do suchej nitki. Jednak każdy —

pomimo to — osłonił się najlepiej, jak umiał, i tak przetrwał noc aż do świtu, gdy

Gubernator (Francisco Pizarro — przyp. A.T.) nakazał wsiadać na koń, aby niezbyt

późno dotrzeć do Jauja, która była odległa o cztery leguas". Cieza de Leon pisze

natomiast, że właśnie w Tarmie znaleziono nieco wyrobów ze złota wysokiej próby,

lecz wówczas [Hiszpanie] nie zabiegali o srebro ani o złoto, ale tylko o to, by

zapanować nad krajem, uchwycić Cuzco i zasiedlić je chrześcijanami".

Zanim ruszono w dalszą drogę, Pizarro przeformował prowadzone siły. Wydzielił z

całości konnicy sześćdziesięciu pięciu jeźdźców, z których utworzył trzy

piętnastoosobowe oddziałki poruczone odpowiednio: Almagrowi, swemu

młodszemu bratu Juanowi oraz Hernandowi de Soto. Do swej dyspozycji pozostawił

dwudziestu jeźdźców. Tak uformowana awangarda wkrótce ujrzała ze szczytu

wzniesienia miasto Jauja, rozpościerające się w dole, w odległości ćwierć legua

(około jednego kilometra).

W miarę zbliżania się do miasta Hiszpanie napotykali wychodzących im naprzeciw

tubylców, dla których byli — od jakiegoś już czasu — wyczekiwanymi wyzwo-

licielami i sojusznikami. Jednocześnie, zjeżdżając z niewielkiego zbocza, natknęli się

na biegnącego Indianina z uniesioną w górę włócznią. Był to sługa jednego z

dwóch wysłanych na zwiad hiszpańskich jeźdźców, odesłany przez swego pana z

wiadomością o obecności nieprzyjaciela w obrębie pobliskich zabudowań. Tym

razem nie był to fałszywy alarm. W okolicy operował oddział wojowników z Quito (a

więc wiernych do końca Atahuallpie) dowodzony przez wodza Curampayo. Owi dwaj

zwiadowcy stoczyli nawet potyczkę z Indianami, którzy utraciwszy przewagę, jaką

daje zaskoczenie, musieli opuścić zajmowane pozycje i przegrupowali się na brzegu

przepływającej nieopodal rzeki.

Decyzja dowodzących hiszpańską awangardą była błyskawiczna. Diego de Almagro,

Hernando de Soto i Juan Pizarro sforsowali rzekę, która oddzielała ich od nie-

przyjaciela (Indianie wycofując się zerwali jedyny most), mimo że nurt rzeki był

bardzo wartki na skutek przyboru wód, wywołanego topniejącym wysoko w górach

śniegiem. W ten sposób uzyskano przewagę psychologiczną: część Indian uciekła

na widok pędzących koni, których — jak się wydawało — nikt i nic nie mogło

zatrzymać. Trzej kapitanowie w sposób zsynchronizowany nacierali na siły

indiańskie. Najsilniej zaatakował de Soto; Juan Pizarro operował wzdłuż brzegu

rzeki, a Almagro postępował za nieprzyjacielem. Ostatecznie rozerwali siły

Curampayo na dwie części. Jedna uciekała na północ w stronę łańcucha górskiego

okalającego dolinę, druga zaś próbowała schronić się za rzekę. Ani jedni, ani drudzy

nie uszli ścigającej ich hiszpańskiej konnicy, tak że wszędzie płynęła krew z leżących

ciał poległych". W tym starciu, 11 października 1533 roku, które historycy nazwali

bitwą pod Huaripampą, poległo pięciuset siedemdziesięciu spośród sześciuset wal-

czących tam wojowników indiańskich. Ci nieliczni, którzy uszli z życiem, swoje

ocalenie zawdzięczali temu, iż zdołali schronić się w górskich ostępach, gdzie

jeźdźcy de Sota nie mogli kontynuować pościgu. W bitwie nie zginął żaden Hiszpan.

background image

Po zwycięskim boju kawaleria połączyła się z Pizarrem, który w towarzystwie Tupa

Huallpy i innych indiańskich dostojników 11 października przed południem wkroczył

do Jauja. Rozczarowanie Hiszpanów, a i wściekłość mieszkańców miasta,

spowodowało spalenie przez wojowników quiteńskich niemal połowy zabudowań, w

tym głównego magazynu znajdującego się przy placu. Sekretarz Pizarra twierdzi

nawet, że jeśli któryś z ocalałych w bitwie wojowników szukał schronienia w

mieście, rozsierdzeni mieszkańcy wydawali go Hiszpanom i pomagali w jego

straceniu. Hiszpanie, przeszukując zgliszcza, zdołali uzyskać nieco srebrnych i

złotych naczyń. Ponadto znaleźli pewne ilości kruszców w głównej świątyni miasta.

Zdobyczą nie do pogardzenia były zapasy kukurydzy w ilości stu tysięcy hanegas

(hanega — około 50 litrów)

Jednak zwycięstwo w stoczonej bitwie nie gwarantowało jeszcze pełnego

panowania nad sytuacją, w odległości trzydziestu leguas stacjonował bowiem silny

oddział wojowników z Quito. Dlatego Pizarro dał swej konnicy tylko kilka godzin

wytchnienia — popołudnie i pierwszą część nocy. Tuż po pojawieniu się na nocnym

niebie tarczy księżyca pięćdziesięciu jeźdźców stawiło się na dźwięk trąbki Pedra de

Alconchelo. Pizarro kazał im dotrzeć do wskazanego przez informatorów miejsca

stacjonowania wspomnianego oddziału, pozostawiając sobie w charakterze straży

przybocznej piętnastu jeźdźców i dwudziestu piechurów.

Wysłany przez Pizarra oddział zdołał przed świtem przebyć odległość czterech

leguas (około 20 kilometrów). Gdy dniało, zauważono unoszący się z miejsca

odległego jeszcze o dwie leguas dym. Hiszpanie przyspieszyli sądząc, że

nieprzyjaciel, dowiedziawszy się o ich nadejściu, pali dotychczasowe kwatery. I

rzeczywiście, osada Huayucachi została puszczona z dymem, zanim hiszpańska

kawaleria zdołała tam dotrzeć, a Indianie uciekli. Hiszpanie rozpoczęli jednak pościg

za uchodzącym przeciwnikiem. Najpierw dopędzili pozostawione w ariergardzie

kobiety i dzieci, po czym kontynuowali pogoń za wojownikami. Większości Indian

udało się uciec, wspięli się bowiem na zbocza górskie, gdzie mogli czuć się

stosunkowo bezpiecznie, znajdując się poza zasięgiem działania bardzo już zmęczo-

nych szarżą Hiszpanów. Zdobyto jednak pewną liczbę kobiet oraz łupy w postaci

żywności, zwierząt, odzieży i kosztowności.

Po przenocowaniu w pobliskiej wsi następnego dnia, 13 października, oddział

hiszpański kontynuował zwiad w kierunku Cuzco, pozostawiając za sobą rozbite

poprzedniego dnia siły indiańskie. Chodziło bowiem przede wszystkim o

wyprzedzenie nieprzyjaciela i odcięcie mu drogi, zajmując znajdujące się na tej

trasie mosty wiszące. Zamiaru tego ostatecznie nie zrealizowano, gdyż zabrakło

paszy dla koni. Uczestnikom zwiadu nie pozostało więc nic innego, jak zawrócenie

do lauja, gdzie dotarli piątego dnia od wyruszenia, powiadamiając Pizarra o

wynikach swych działań. Ten był jednak niezadowolony z powodu poniechania

próby zajęcia wspomnianych mostów, a ponadto obawiał się, że nieprzyjacielski

oddział — złożony z wojowników z Quito — może wyrządzić wiele szkód miejscowej

ludności.

Tymczasem polityka hiszpańskiego dowódcy wobec miejscowej ludności zaczęła

przynosić rezultaty. W Jauja przyjął bowiem poselstwa od ludów Huancas i Yauyos.

Operowano wszak na terenach, gdzie panowanie Cuzco odczuwano jako obce,

podobnie nieżyczliwie przyjmowano próby kontroli ze strony sił, które w wojnie

background image

domowej pozostawały w dyspozycji Huascara. Hiszpanie mogli więc korzystać w

obfitości z jedzenia, odzieży, a nawet kobiet, dostarczanych przez indiańskich

sojuszników, tak do celów służebnych (przygotowywanie posiłków) jak i dla za-

spokojenia potrzeb seksualnych.

Na tym tak pomyślnym dla Pizarra obrocie spraw pojawiła się w tym czasie jedna

niepokojąca rysa. Otóż podczas pobytu w Jauja nieoczekiwanie zmarł, wyniesiony

ledwie trzy miesiące wcześniej na tron przez Francisca Pizarra, Tupa Huallpa.

Niespodziewana śmierć tak młodego władcy zrodziła podejrzenia, iż nie nastąpiła

ona z przyczyn naturalnych. Hiszpanie podejrzewali otrucie marionetkowego

władcy, a niektórzy z nich wprost wskazywali na osobę Challcuchimy. Pedro Pizarro

daje w swej kronice wyraz wierze w to, że Tupa Huallpa jeszcze w Cajamarce wypił

podaną mu przez Challcuchimę chichę zaprawioną ziołami, które po określonym

czasie powodowały zgon. Trzeba jednak brać tu pod uwagę okoliczność, iż pisał to

autor mało krytyczny, a jednocześnie najbardziej skłonny do usprawiedliwiania i

wręcz apologii działań swego słynnego kuzyna, Francisca Pizarro.

Hiszpański dowódca musiał jednak wypełnić pustkę, jaką spowodowała w jego

dalekosiężnych planach i kalkulacjach śmierć Tupa Huallpy. Niebawem zwołał więc

wszystkich obecnych w jego otoczeniu dostojników indiańskich w celu

przedyskutowania i wybrania najlepszego kandydata na nowego władcę. Pizarro

grał tu na dwa fronty. Wiedział bowiem, że Challcuchima i inni dawni stronnicy

Atahuallpy będą chcieli przeforsować kandydata z Quito (był nim małoletni syn

Atahuallpy Aticoc) reprezentujący zaś Cuzco dawni stronnicy Huascara pragnęli

oczywiście kogoś spośród własnej frakcji. Pizarrowi natomiast chodziło o zjednanie

sobie Challcuchimy, a za jego pośrednictwem skłonienie do złożenia broni

wszystkich ważniejszych dowódców wojskowych, operujących na czele oddziałów z

Quito, i tym samym zakończenie walk. Zarazem jednak zależało mu na dalszej

lojalności i współdziałaniu frakcji z Cuzco.

Dlatego też realizując swą przebiegłą grę Pizarro Challcuchimie obiecał poprzeć

kandydaturę syna Atahuallpy Aticoca, w zamian za zapewnienie zaprzestania

zbrojnego oporu. Jednocześnie przyrzekał, że do czasu pełnoletniości Aticoca

właśnie Challcuchimie przypadnie funkcja regenta. Indiański wódz wstępnie

zaaprobował ten plan, zwrócił się jednak do Pizarra z prośbą o zdjęcie kajdan, w

które —jak pamiętamy — zakuto go w czasie podróży z Cajamarki, co oczywiście

nie sprzyjało jego prestiżowi wśród pobratymców. Pizarro, rad nie rad, musiał tę

prośbę spełnić, choćby po to, aby nie odkryć swego absolutnie instrumentalnego

stosunku do Challcuchimy. Inna sprawa, że indiański wódz był pilnowany przez

hiszpańską straż i taki stan miał trwać do czasu złożenia broni przez operujące z

Cuzco pod wodzą Quizquiza siły lojalne wobec nieżyjącego Atahuallpy, i do czasu

sprowadzenia z Quito młodego Aticoca. Pizarro wszędzie zabierał ze sobą

Challcuchimę, który stanowił kluczowy element jego gry.

19 października 1533 roku do Jauja ściągnęła reszta hiszpańskiej kolumny wraz z

kilkudziesięcioma indiańskimi tragarzami, transportującymi m.in. pozyskane złoto.

Pizarro uznał wówczas, iż nadszedł właściwy moment na dokonanie kroku, o

którym już od dawna przemyśliwał. Chodziło o fundację miasta hiszpańskiego, do

czego zobowiązywała go zawarta z Koroną kapitulacja. Jak dotąd, w ciągu trwającej

już ponad dwa i pół roku wyprawy, zdołano założyć tylko jedno miasto — San

background image

Miguel na północy kraju. Tymczasem dolina Jauja nadawała się, zdaniem Pizarra,

znakomicie na teren hiszpańskiego osadnictwa, po pierwsze z powodu żyznej

okolicy i łagodnego klimatu, a po drugie zapewne też liczył na współdziałanie

miejscowej ludności, traktującej Hiszpanów jako sojuszników.

W październiku 1533 roku założono więc bardzo zacne miasto Jauja", ale był to

tylko formalny akt, wypełnienie realną treścią — działaniami osadniczymi —

ostatecznie się nie powiodło. Wprawdzie uformowano radę miejską (cabildo)

mianowano rajców i alkadów, ale żaden z Hiszpanów nie wyraził chęci osiedlenia się

w nowym mieście, twierdząc, że zanim okolica nie zostanie spacyfikowana, jest to

działanie przedwczesne i ryzykowne. Pizarro nie mógł więc pod przymusem

rozdzielać nadań (encomiendas) i poniechał akcji kolonizacyjnej w tej okolicy. Przed

udaniem się w dalszą drogę do Cuzco pozostawił wprawdzie w Jauja garnizon pod

wodzą skarbnika Alonsa Riquelme (czterdziestu konnych i czterdziestu piechurów),

ale żołnierze ci nie stanowili społeczności miejskiej, która z wyżej wymienionych

powodów po prostu nie ukonstytuowała się.

W ostatniej dekadzie października liczące stu trzydziestu żołnierzy siły hiszpańskie

podjęły marsz na Cuzco. Najpierw, 23 października, wyruszyła złożona z

sześćdziesięciu jeźdźców awangarda po wodzą Hernanda de Soto. Jej zadaniem

było nie tylko spenetrowanie okolicy przed nadejściem głównych sił wyprawy,

ale nade wszystko dokonanie przynajmniej prowizorycznych napraw zniszczonych

przez nieprzyjaciela mostów. Francisco Pizarro, pozostawiwszy wspomniany wyżej

garnizon pod dowództwem Riquelme, wyruszył z Jauja z pozostałymi żołnierzami i

liczącą około dwóch tysięcy osób służbą indiańską płci obojga, 27 października

1533 roku.

Marsz nie był łatwy. Problemem były przeprawy przez rzeki. Czasami korzystano z

naprędce naprawionych wiszących mostów, innym razem po tych niebezpiecznie

kołyszących się konstrukcjach przechodzili tylko piechurzy, a konnica przebywała

rzekę wpław. Z kolei w innym punkcie trasy trzeba było wspiąć się na strome

zbocze, i choć podejście ułatwiały wykute w skale szerokie stopnie, to jednak z

czasem okazało się, że większość koni straciła w czasie tej wspinaczki podkowy,

raniąc kopyta tak przednich, jak i tylnych kończyn. Ponadto w osadach, przez które

przechodzono w czasie kilku pierwszych dni, nie było niemal żadnej żywności;

nieraz zresztą był to rezultat celowych działań nieprzyjaciela, który zabierał lub

niszczył zapasy. Obawiano się o los awangardy — ponieważ tylko raz w ciągu tych

dni de Soto przesłał wiadomość o postępowaniu w ślad za wrogim oddziałem.

Dopiero w miejscowości zwanej Parcos (według Pero Sancho — Tarcos) ludzie

Pizarra zostali lepiej ugoszczeni przez tamtejszego kacyka, który dostarczył

wystarczającą ilość kukurydzy, zwierząt domowych (lam) i drewna na opał.

W dalszą drogę wyruszono w dzień Wszystkich Świętych, po wysłuchaniu porannej

mszy. Po przebyciu trzech leguas natrafiono na wezbrane wody rzeki, którą trzeba

było przepłynąć, bo łączący jej brzegi most był zerwany. Niebawem czekało

Hiszpanów mozolne podejście pod górę tak wysoką, że gdy się na nią patrzyło od

góry do dołu, wydawało się niemożliwe, iż ptaki mogą nad nią przefrunąć, a co

dopiero wspiąć się na nią ludzie jadący konno". Jednak i tę przeszkodę terenową

pokonano, posuwając się nie w linii prostej, ale zakosami, po skalnych stopniach, co

jednak odbywało się znów ze szkodą dla końskich kopyt. Gdy zatrzymano się na

background image

nocleg, do Pizarra przybyło dwóch posłańców indiańskich z wiadomościami od de

Sota, który wciąż z sześćdziesięcioosobową grupą szedł w awangardzie. Dzięki nim

hiszpański dowódca dowiedział się nie tylko o właściwościach przemierzanego

szlaku, ale i o tym, co przydarzyło się kapitanowi przedniej straży.

Otóż ludzie de Sota, ciągle odbierając sygnały o obecności nieprzyjaciela, zbliżyli się

do miejscowości Vilcas. Pod osłoną nocy podeszli do tej osady na odległość jednej

legua, by o świcie zaatakować. Wprawdzie jeźdźcy siali spustoszenie nie

zostawiając żywej duszy, ale większość wojowników indiańskich zdołała ukryć się w

górach nad Vilcas. Stamtąd późnym popołudniem zaatakowali, i choć zostali

odparci, zdołali zabić białego konia, należącego do Alonsa Tabuyo. Wedle słów

uczestnika tego starcia, Diega de Trujillo, Indianie zaatakowali raz jeszcze

następnego dnia, a w charakterze wojennych proporców nieśli grzywę i ogon zabi-

tego konia. Takie zachowanie nie dziwi, jeśli zważymy, jaki paniczny strach

wzbudzał początkowo u Indian (nie tylko w Peru) widok konia, a nawet jego rżenie.

I tym razem Indianie ponieśli klęskę.

Ten sam świadek opowiada, iż trzeba było wypuścić pochwycone poprzednio

kobiety i służbę, pozwalając im odejść ze swym dobytkiem. Następnie de Soto

zwołał na naradę swych ludzi, poddając pod dyskusję dalsze działania, a

mianowicie: czy czekać na główne siły idące z Pizarrem i Almagrem, czy też ruszyć

dalej, aby wejść do Cuzco jako pierwsi. Przeważyło drugie rozwiązanie, za którym

optowali Rodrigo Orgonez, Hernando de Toro, Juan Pizarro Orellana i inni, którzy

wykazali się w czasie ostatniego starcia największą dzielnością.

De Soto przesłał więc Pizarrowi wiadomość, że po zaplanowanym trzydniowym

odpoczynku posunie się dalej, by uchwycić ważny strategicznie most,

uniemożliwiając tym samym rozbitemu poprzednio oddziałowi połączenie się z

głównymi siłami Quizquiza, zgrupowanymi w okolicach Cuzco. Pedro Pizarro

twierdzi natomiast, że hiszpański głównodowodzący kazał de Soto czekać cztery

dni, do czego jednak ten się nie zastosował, pragnąc znaleźć się w Cuzco przed

pozostałymi uczestnikami ekspedycji. Natomiast sekretarz Pizarra Pero Sancho,

relacjonując ten epizod w sposób bardziej wyważony, notuje, iż Francisco Pizarro

bardzo uradował się z wieści otrzymanych o de Soto i to do tego stopnia, że kazał

przekazać dalej, do żołnierzy pozostawionego w Jauja garnizonu, aby i oni mieli

udział w radości spowodowanej zwycięstwem tego kapitana (de Soto — przyp.

A.T.)" Nakazał też zachować najwyższą ostrożność i zaczekać w pobliżu

wspomnianego wyżej mostu na przedpolach Cuzco.

Zasadnicza część wyprawy z Franciskiem Pizarro i Diegiem de Almagro ruszył dalej,

a po sforsowaniu przez kawalerię kolejnej rzeki (piechota przeszła po wiszącym

moście dotarła do jakiejś wsi w pobliżu Vilcas. Tam odebrano kolejne wiadomości

od de Sota. Kapitan informował o pogoni za niedobitkami oddziału rozbitego pod

Vilcas i o spodziewanej koncentracji sił przeciwnika w Andahuaylas. Początkowo

Pizarro zamierzał wysłać posiłki w celu wzmocnienia siły uderzeniowej awangardy

de Sota, jednak z tego zrezygnował, uświadamiając sobie, że przybyłyby one na

miejsce już po bitwie, gdyby do niej rzeczywiście doszło. Dwa dni później, po

sforsowaniu kolejnej rzeki, Francisco Pizarro otrzymał list od de Sota, w którym ten

donosił o koncentracji sił nieprzyjaciela i zajęciu przezeń umocnionych pozycji w

osadzie o nazwie Curamba. Tym razem Pizarro już nie wahał się z wysłaniem

background image

posiłków. Natychmiast kazał przysposobić się do drogi trzydziestu jeźdźcom, którzy

mieli wyruszyć pod wodzą Diega de Almagro i bez zbędnych postojów jak

najszybciej połączyć się z oddziałem Hernanda de Soto.

Pizarro, który pozostał z zaledwie dziesięcioma konnymi i dwudziestoma piechurami

sprawującymi straż nad osobą Challcuchimy, również wyruszył i to w takim tempie,

że drogę zabierającą dwa dni marszu przebył w jeden dzień". Gdy przybyli do

Andahuaylas, gdzie zamierzano przenocować, do Pizarra przybiegł Indianin z

wiadomością, że na wskazanym palcem zboczu znajdują się gotowi do boju

wojownicy. Francisco Pizarro osobiście, konno w pełnym rynsztunku, udał się ku

szczytowi wskazanego wzgórza, przekonując się niebawem, że zgromadzeni tam

Indianie wcale nie byli wojownikami Quizquiza, lecz uchodzącymi przed nimi

mieszkańcami okolicy. Następnego dnia udano się w stronę Curamby, gdzie według

doniesień de Sota można było oczekiwać ataku przeciwnika.

W istocie natknięto się tam na trupy dwóch koni, co wzbudziło obawy o los

awangardy de Sota. Nie było też nic wiadomo o tym, czy posiłki prowadzone przez

Almagra zdołały przybyć na czas. O stoczonym rzeczywiście boju, jego

okolicznościach i ostatecznym rezultacie Pizarro miał się dowiedzieć nieco później.

Tymczasem, maszerując dalej, grupa przebyła wpław rzekę Abancay i zbliżyła się

do brzegów kolejnej, Apurimac. W czasie tego marszu znaleziono w pewnej osadzie

kilka srebrnych płyt długich na dwadzieścia stóp, szerokich na jedną stopę i

grubości jednego palca. Pedro Pizarro, który przypisuje sobie dokonanie tego

znaleziska, podaje podobne rozmiary owych płyt, ale ich grubość szacuje na trzy

palce".

W tym czasie ludzie de Sota przeżywali dramatyczne chwile. Kapitan ów, chcąc

uprzedzić działania przeciwnika, ruszył jeszcze energiczniej naprzód z

pięćdziesięcioma jeźdźcami, pozostawiając dziesięciu ludzi w eskorcie bagaży i

zdobytych łupów. W okolicy Vilcaconga do Hiszpanów przybyło dwóch Indian z

poselstwem od pewnego kacyka, który miał trzystu wojowników i zaoferował sojusz

przeciwko siłom Quizquiza. Hernando de Soto jednak nie uwierzył — niesłusznie —

w szczerość tej oferty, lecz potraktował emisariuszy jak szpiegów, okaleczając ich i

odsyłając w tym stanie do ich mocodawcy.

Następnego dnia pięćdziesięciu konnych rozpoczęło podjazd pod strome zbocze.

Ponieważ zbliżało się południe i do trudności, jakie stwarzał sam teren, dochodził

jeszcze dokuczliwy upał, postanowiono urządzić krótki postój, aby dać wytchnienie

koniom i nakarmić je kukurydzianą paszą. Wtedy właśnie od szczytu wzniesienia

spadło na Hiszpanów niczym lawina kilka tysięcy indiańskich wojowników. De Soto,

nie mogąc już ustawić ludzi w szyku na przyjęcie uderzenia, z kilkoma najbliższymi

towarzyszami stawił czoło nacierającemu przeciwnikowi. W końcu wszyscy

kawalerzyści znaleźli się w wirze walki, w której zrazu bardziej niż razić przeciwnika,

próbowali bronić się przed ciskanymi z góry głazami, aż w końcu zdołali zdobyć

szczyt góry, co uznali za oznakę zwycięstwa". Zanim jednak to się stało, Indianie

uderzyli drugi raz, widząc zmęczenie koni, które nie pozwoliło Hiszpanom jechać

szybciej niż kłusem, a niektórym tylko stępa.

Ten chwilowy triumf nie przyszedł jednak łatwo. Ceną, jaką przyszło zapłacić, była

śmierć pięciu ludzi (i utrata należących do nich koni) oraz rany, jakie odniosło

siedemnaście kolejnych wierzchowców. Uczestnik tego starcia, Diego de Trujillo

background image

zapamiętał, że wśród poległych towarzyszy znaleźli się Hernando de Toro, Miguel

Ruiz, Francisco Martin, niejaki Marquina i Juan Alonso. Jednocześnie twierdzi, że

największe straty wyrządziło Hiszpanom trzystu wojowników z oddziału, który

poprzedniego dnia chciał przejść na ich stronę.

Po odrzuceniu przeciwnika naczelną troską stało się napojenie i danie możliwości

odpoczynku wierzchowcom. Szczęśliwie natrafiono powyżej na niewielki płaskowyż,

przez który przepływał górski strumień. De Soto kazał połowie ludzi napoić konie,

po czym uczynili to pozostali, nie niepokojeni w tym czasie przez Indian. Aby nie

utracić przewagi psychologicznej, dowódca zastosował taktyczny wybieg. Jego

ludzie mieli mianowicie pozorować wycofywanie się w dół, po to, by zawrócić i

natrzeć na przeciwnika, gdy ten znajdzie się na, dającym przewagę konnicy,

płaskowyżu. Manewr ten zakończył się powodzeniem i Hiszpanie ostatecznie

opanowali szczyt, podczas gdy ich przeciwnicy zgromadzili się na innym, odległym

zaledwie o dwa strzały z kuszy wzniesieniu.

Oba obozy były tak blisko siebie, że można było usłyszeć głosy nieprzyjaciół.

Zresztą Indianie z premedytacją czynili wrzawę, rzucając w stronę Hiszpanów

pogróżki i obelgi. Z kolei de Soto dodawał swym ludziom otuchy twierdząc, że to,

czego dokonali minionego dnia, jest wyjściem z wielkiej opresji, a to, co może ich

spotkać nazajutrz, nie przedstawia już tak wielkiego ryzyka.

Tymczasem zapadły ciemności. Około północy usłyszano, grany zresztą

wielokrotnie, sygnał na trąbce. To Pedro de Alconchel, trębacz posiłków idących z

Almagrem, dawał znać o ich przybyciu. Almagro przybywał wzmocniony owymi

dziesięcioma żołnierzami pozostawionymi przez de Sota w ariergardzie. Układ sił

zmienił się w ciągu kilku chwil na korzyść Hiszpanów, Indianie, nie czekając więc

świtu, zaczęli wygaszać ogniska w swym obozie i wycofywać się z zajętych pozycji.

To nieoczekiwanie pomyślne dla ludzi de Sota zdarzenie stało się bodaj najbardziej

znanym epizodem z całego marszu Hiszpanów między Cajamarką a Cuzco.

Francisco Pizarro dowiedział się o przebiegu wydarzeń z pewnym opóźnieniem, gdy

przybył doń jeden z Hiszpanów z awangardy. Początkowo, gdy zauważono zbliża-

jącego się jeźdźca, pomyślano ze strachem, iż żołnierz niesie wiadomość o klęsce.

Gdy sprawa się wyjaśniła, Pizarro ucieszył się z niespodziewanego zwycięstwa, ale

nakazał scalenie sił. Do Cuzco pozostawała już niewielka odległość, a ciągle

odbierano sygnały o obecności nieprzyjacielskich oddziałów. Dlatego Pizarro

przyspieszył marsz i połączył się z de Soto i Almagrem w Limatambo.

Niebawem wkroczono do doliny Jaquijaguana (Sacsahuaman), gdzie zaszło pewne

wydarzenie, którego nie sposób pominąć milczeniem. W ciągu ostatnich dni, ob-

fitujących w zbrojne starcia, czy to Pizarro, czy ludzie z jego otoczenia, Sekretarz

Pizarra Pero Sancho przypisuje inicjatywę w

tej mierze de Soto i Almagrowi. ale oczywiście wchodzi tu w grę przekazanie

możliwie jak najbardziej pochlebnego wizerunku swego zwierzchnika. Jest rzeczą

znamienną, że nawet w czasie rywalizacji między poszczególnymi konkwistadorami

hiszpańskimi na różnych obszarach Nowego Świata, niemal zawsze przypisywano

rywalowi nieludzki stosunek do krajowców, chcąc w ten sposób zdyskredytować go

w oczach monarchy i dworskich urzędników. coraz częściej obciążali odpowiedzial-

nością za organizowanie tych ataków, trzymanego pod strażą, Challcuchimę. Być

może Pizarro stracił nadzieję, że osoba tego wodza będzie mu w przyszłości do

background image

czegoś przydatna. Zresztą — jak twierdzi w swej kronice Pero Sancho — już

wcześniej Pizarro zawiedziony tym, że obecność Challcuchimy w jego orszaku w

żaden sposób nie przyczynia się do zaprzestania zbrojnego oporu krajowców, miał

grozić wodzowi śmiercią. Według Ciezy, kroplą przepełniającą czarę stały się

oskarżenia rzucone na Challcuchimę przez jakiegoś pijanego Indianina w

Jaquijaguana. Znajdując w tym dogodny pretekst, Pizarro skazał Challcuchimę na

spalenie żywcem, nie słuchając żadnych usprawiedliwień i tłumaczeń".

Uważany za najzdolniejszego wodza Atahuallpy Challcuchima podzielił więc los

swojego władcy. Jednak w odróżnieniu od niego nie przyjął oferty nawrócenia się w

ostatniej chwili życia na chrześcijaństwo. Jedni twierdzą, że w czasie egzekucji

Challcuchima wzywał bóstwo opiekuńcze Pachacamac, inni, że głośno wołał imię

Quizquiza. Świadkami tej egzekucji było wielu dostojników indiańskich

zgromadzonych na placu, a mieli być oni najbardziej gorliwi w podsycaniu ognia.

Chociaż podejrzenia i oskarżenia Hiszpanów wobec Challcuchimy mogły nie

znajdować potwierdzenia w faktach (była już wyżej mowa o tym, że niektórzy

czynili go winnym otrucia Tupa Huallpy) to opinie niektórych hiszpańskich

kronikarzy, że stracony wódz był okrutnikiem, który odebrał słuszną zapłatę za

popełnione akty bestialstwa, nie wydają się tylko usprawiedliwianiem ex post

dokonanej egzekucji czy przerzucaniem winy na ofiarę. Trzeba wszak brać pod

uwagę, że wojownicy Challcuchimy w czasie wojny domowej dokonali masakry

wśród krewnych pokonanego Huascara, i rzeczywiście mogło nie brakować

tubylców, którym śmierć Challcuchimy sprawiła satysfakcję.

Wydawało się, że po niespodziewanym zgonie Tupa Huallpy i straceniu

Challcuchimy zawiodły wszelkie rachuby Pizarra na wykorzystanie członków

tubylczej elity do umocnienia panowania hiszpańskiego, przez oparcie go na

miejscowym fundamencie i nadanie w ten sposób pozorów ciągłości władzy. A

jednak w tym czasie właśnie w Jaquijaguana, na ostatnim postoju przed

wkroczeniem do Cuzco, Hiszpanie znów zyskali pewien atut. Wyszedł im bowiem na

spotkanie Manco (Manku) Inka Yupanqui, kolejny przyrodni brat Atahuallpy, syn

Huayna Capaca i jego trzeciej żony. Niektórzy kronikarze twierdzą, że Manco Inka

przybył, w towarzystwie kilku dostojników, po kryjomu, korzystając z mało

uczęszczanej górskiej ścieżki, gdyż obawiał się pochwycenia przez quiteńskich

wojowników Quizquiza. Inni twierdzą, że zjawienie się Manco Inki i zaoferowanie

swych usług Pizarrowi było wykalkulowanym posunięciem, skoro było pewne, że

Hiszpanie zawładną stolicą kraju. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Pizarro

przyjął Manco Inkę z otwartymi ramionami, widząc w nim najdogodniejsze w tym

momencie narzędzie do sprawowania panowania pośredniego, jeśli nie nad całym

krajem, to choćby nad południowymi dzielnicami inkaskiego imperium i oczywiście

samym Cuzco.

Gdy Hiszpanie znajdowali się już na przedpolach Cuzco — według naocznego

świadka zaledwie pół legua od miasta — siły Quizquiza podjęły jeszcze jedna próbę

powstrzymania ich marszu. Ludzie Pizarra ujrzeli oto w oddali unoszące się dymy i

pomyśleli, że to garnizon Cuzco przed opuszczeniem miasta chce je po prostu

spalić. Zresztą nawet niektórzy kronikarze piszą, iż uchodzący wojownicy Quizquiza

zdołali jeszcze puścić z dymem część zabudowań stolicy. Jednak bardziej

wiarygodna wydaje się teza, że były to po prostu dymne sygnały, którymi

background image

posługiwały się poszczególne oddziały indiańskie.

Ostatecznie doszło do starcia między dwoma oddziałami indiańskimi, nacierającymi

w dół zbocza górskiego, a oddziałami konnicy dowodzonymi przez Hernanda de

Soto i Juana Pizarro, najmłodszego z braci głównodowodzącego Hiszpanów.

Indianie, jak było do przewidzenia, zostali w tej potyczce rozbici, a straty

hiszpańskie ograniczyły się do kilku rannych koni i jednego ranionego jeźdźca, pod

którym zabito wierzchowca (Diego de Trujillo zapamiętał, że ów żołnierz nazywał

się Rodrigo de Chaves) Ponieważ po tych stratach hiszpańska konnica cofnęła się,

aby dołączyć do reszty kolumny, Indianie uwierzyli, że Hiszpanie podjęli odwrót

taktyczny, aby na płaskim terenie uderzyć ze zdwojoną siłą, tak jak to się stało w

Vilcas. Dlatego też zaprzestali ścigania Hiszpanów.

Ponieważ były to już godziny popołudniowe, Francisco Pizarro nakazał rozłożenie

się tam obozem na noc, aby wkroczyć do miasta następnego dnia. Noc spędzono w

pogotowiu bojowym (konie w pełnym rynsztunku) gdyż pokonani w starciu

wojownicy wciąż przebywali w pobliżu, wydając groźne okrzyki. Rano podjęto marsz

i około godziny dziesiątej, nie napotkawszy żadnego oporu, Hiszpanie, zachowując

wszakże środki ostrożności, weszli do Cuzco. Sekretarz Pizarra twierdzi, że był to

piątek 15 listopada 1533 roku. Jeśli jednak w owym roku 15 listopada wypadał w

sobotę, należy uznać, że kronikarz pomylił się raczej co do dnia miesiąca niż dnia

tygodnia (w piątek zachowywano post, a w niedziele i święta odprawiano

nabożeństwo) Zatem musiał to być dzień 14 listopada, gdy Hiszpanie, schodząc w

dół stromą ulicą, znaleźli się na głównym placu miasta. Tam zajęto na kwatery trzy

najokazalsze budowle, choć noce Pizarro kazał swym żołnierzom spędzać w

namiotach w najbliższym sąsiedztwie koni. Dopiero po miesiącu takiego

podwyższonego pogotowia hiszpański dowódca uznał, iż kontroluje w pełni sytuację

w mieście. Mniej więcej w tym czasie — tj. kilka tygodni po wkroczeniu do Cuzco —

Manco Inka, pod patronatem Pizarra, uroczyście przyjął insygnia władzy. Hiszpański

dowódca powiadomił wszystkich bliższych i dalszych lokalnych naczelników o

obowiązku lojalności wobec intronizowanego przez siebie władcy.

Pierwsze tygodnie, a nawet miesiące pobytu Hiszpanów w Cuzco nie były jednak

okresem spokojnego korzystania z owoców zwycięstwa. Jeszcze przed intronizacją

Manco Inki Pizarro wysłał oddział dowodzony przez Hernanda de Soto w ślad za

obecnymi ciągle w okolicy Cuzco siłami Quizquiza. Oddział ten składał się z

pięćdziesięciu konnych i kontyngentu wojowników indiańskich (Pero Sancho mówi o

pięciu tysiącach ludzi) dostarczonego przez Manco Inkę, który też wziął udział w tej

ekspedycji. Choć w ciągu dziesięciodniowego rajdu (ostatnia dekada listopada 1533

roku) nie rozproszono głównych sił nieprzyjaciela, to jednak zadano mu pewne

straty, a de Soto mógł donieść Pizarrowi o lojalności Manco Inki.

Inna sprawa, że już w grudniu zaczęły dochodzić Pizarra pogłoski o zamiarze

zbuntowania się nowego Inki przeciw Hiszpanom, a nawet zawarciu przeciw nim

sojuszu z siłami z Quito. Przeprowadzone w tej sprawie dochodzenie — a w jego

trakcie nie obyło się bez poddania torturom kilku indiańskich dostojników —

wykazało bezpodstawność tych supozycji i obaw.

W tym czasie Pizarro urządził na głównym placu miasta uroczystość formalnego

objęcia kraju panowaniem Korony hiszpańskiej. Była to kopia aktu

przeprowadzonego w Cajamarce w obecności uwięzionego Atahuallpy. Tak samo

background image

odczytano, tłumaczony na bieżąco, tekst requeńmiento, zgromadzeni dostojnicy

wznieśli dwukrotnie sztandar królewski, a Pizarro przy dźwięku trąb uściskał ich, po

czym przyjął z rąk Manco Inki toast wzniesiony w obrzędowym, złotym naczyniu.

Celebracja ta była ponadto symbolicznym przygotowaniem do kolejnego

przedsięwzięcia militarnego.

Po świętach Bożego Narodzenia Pizarro wysłał z ślad za siłami Quizqiuza

kilkudziesięciu jeźdźców (pięćdziesięciu według Pero Sancho, stu wedle Pedra

Pizarro), prowadzonych przez Hernanda de Soto i Diega de Almagro, oraz kilka

tysięcy wojowników z Cuzco. Quizquiz dysponował wówczas jeszcze około

dziesięcioma tysiącami wojowników, zgrupowanych w dolinie Apurimac. Indiański

wódz zdawał sobie sprawę, że utracił inicjatywę, i dlatego zaczął kierować się na

północ z zamiarem dotarcia do Quito. Po drodze jednak musiał przejść przez Jauja,

gdzie Pizarro pozostawił garnizon pod dowództwem skarbnika Riquelme. Z kolei siły

de Sota, Almagra i indiańskich sojuszników nie mogły dojść Quizquiza ze względu

na trudne warunki marszu (w górach panowała zima), a nade wszystko pozrywane

mosty. W tej sytuacji hiszpański garnizon w Jauja znalazł się w krytycznym

położeniu.

Na dobrą sprawę jedynym atutem, jakim dysponowali Hiszpanie w Jauja, było

lojalne współdziałanie Indian Huancas, którzy przekazywali bezcenne informacje o

ruchach Quizquiza. Mimo to, w atmosferze zagrożenia, nie brakło Hiszpanów, którzy

podejrzewali swych indiańskich sojuszników o potajemne kontakty z Quizquizem i

przygotowywanie wspólnego ataku na miasto. Jak niesprawiedliwe były to

posądzenia, może świadczyć fakt, iż w tym czasie w dolinie Huancamayo Quizquiz,

zgromadziwszy podstępnie tubylców, urządził wielką masakrę, która w jego

mniemaniu była karą za zdradę", jakiej dopuścili się Huancas, zawierając

przymierze z Hiszpanami.

A jednak Hiszpanom sprzyjało szczęście. Oto pewnego dnia ich indiańscy alianci

pochwycili quiteńskiego wojownika, który, poddany torturom, dostarczył informacji

o ruchach sił Quizquiza. Ponadto jeden z kapitanów Quizquiza pośpieszył się z

przekroczeniem mostu w pobliżu Jauja i jego oddział został wykryty przez tubylców,

a następnie przepędzony przez wysłanych przez Riquelme dziesięciu konnych. W

samym mieście Riquelme zgromadził w jednym budynku wszystkie zapasy złota, a

na jego straży pozostawił tych Hiszpanów, którzy z powodu odniesionych ran i

osłabienia przebytymi trudami byli mało użyteczni w walce.

Po dwóch dniach wyczekiwania Riquelme zdecydował się wyjść poza miasto z

dwudziestoma jeźdźcami, takąż liczbą piechurów i dwoma tysiącami indiańskich

sojuszników. Siły Quizquiza zauważono na przeciwległym brzegu rzeki Yacus, którą

niebawem sforsowano, mimo gradu strzał i kamieni ciskanych przez przeciwnika.

Wtedy rozgorzała bitwa, w której współdziałanie hiszpańskiej konnicy z walczącymi

z ogromnym poświęceniem wojownikami Huancas pozwoliło rozbić siły Quizquiza,

zmuszając go do pospiesznego odwrotu w kierunku Quito. Wprawdzie część jego

wojowników zdołała ponownie zgrupować się na stokach Cuntunsenca, ale i tam

ponieśli klęskę.

Zwycięstwo odniesione przez siły hiszpańsko-indiańskie nad brzegami rzeki Yacus

nie przyszło łatwo. Po bitwie okazało się, że wszyscy biorący w niej udział Hiszpanie

background image

odnieśli mniej lub bardziej groźne rany, jeden zginął; zanotowano też utratę trzech

koni. Sam Riquelme uszedł niemal cudem z życiem, gdy trafiony w głowę

kamieniem, spadł z konia i został porwany przez wartki nurt rzeki. Ocaliła go pomoc

kilku kuszników, którzy zauważyli ciało dowódcy i wyciągnęli go na brzeg.

Wierzchowiec Riquelme, również raniony indiańskim pociskiem, utonął. Straty

sprzymierzonych Indian były naturalnie wyższe, ale brak tu, ze zrozumiałych

względów, precyzyjnych danych.

Posiłki, które prowadzili de Soto i Almagro, przybyły do Jauja dopiero w dwadzieścia

dni po tej bitwie. Wiadomość o zwycięstwie została przez indiańskich biegaczy

zaniesiona do Cuzco, gdzie Pizarro publicznie ogłosił wielki triumf hiszpańskiego

oręża (ogromny w nim udział indiańskich sojuszników oczywiście pominął

milczeniem) Natychmiast też wysłał gratulacje dla żołnierzy z garnizonu w Jauja i

jego dowódcy, Alonso de Riquelme.

Tymczasem w Cuzco, z początkiem marca 1534 roku, Pizarro zarządził dokonanie

podziału kosztowności, które wpadły w ręce Hiszpanów, zarówno w czasie marszu z

Cajamarki do Cuzco, jak i po zajęciu inkaskiej stolicy. Wprawdzie Francisco Pizarro

zakazał swym ludziom zabierania własności mieszkańców miasta, ale nie mógł i nie

chciał przeciwstawiać się ogołacaniu z drogocennych ozdób świątyń, królewskich

pałaców i innych budowli publicznych. Mimo że część złota pochodząca z Cuzco

została sprowadzona do Cajamarki w ramach okupu Atahuallpy, a kolejną partię

kosztowności zabrali lub ukryli przed opuszczeniem miasta wojownicy Quizquiza, to

i tak Hiszpanie byli oczarowani wielkością łupów. Inna sprawa, że żołnierze na

własną rękę szukali złota i srebra wszędzie, gdzie istniała jakakolwiek szansa na ich

odnalezienie. Stąd plądrowanie miejsc pochówku członków miejscowej elity oraz

torturowanie krajowców, gdy ci nie chcieli lub nie umieli udzielić stosownych

informacji o takich miejscach. Mimo wielkich starań nie udało się wszakże ani

wówczas, ani później, odnaleźć skarbów należących do Huayna Capaca i

poprzednich Inków.

Znów powtórzył się ekonomiczny fenomen z Cajamarki: pozyskanie ogromnych

ilości złota spowodowało, iż relatywnie traciło ono swą wartość, a przedmioty

codziennego użytku uzyskiwały astronomiczne ceny. Dochodziło też do sytuacji, gdy

inne oprócz złota kosztowne dobra — jak srebro i szlachetne kamienie — nie

budziły większego zainteresowania żołnierzy, którzy zabierali tylko niektóre ozdoby

jako prezenty dla swych indiańskich towarzyszek. Jeszcze mniejszą uwagę

Hiszpanów przyciągały ogromne ilości bardzo bogatych strojów oraz inne

zmagazynowane przedmioty, które wobec tego padły łupem indiańskich

sprzymierzeńców Hiszpanów.

Nie sposób na podstawie słów kronikarzy jednoznacznie oszacować wartość

zdobyczy i orzec, czy była ona większa, niż okup uzyskany w Cajamarce. Niektórzy

—jak Gómara

twierdzą, że ogólna wartość zagarniętych kruszców była większa, ale ponieważ było

już więcej osób do podziału oraz dlatego, że po raz drugi wpadły w ich ręce takie

bogactwa, tym razem bez podejmowania ryzykownej akcji, jaką bez wątpienia był

atak i uwięzienie Inki w Cajamarce, wrażenie było relatywnie mniejsze. Z drugiej

strony niektóre obiekty, choćby z powodu swych gabarytów

background image

a co za tym idzie i wartości — przykuwały uwagę, jak np. złote i srebrne figury ludzi

i zwierząt.

Ostatecznie całość pozyskanych kruszców — a przynajmniej to, co zostało

publicznie zadeklarowane — została z pomocą indiańskich rzemieślników

przetopiona na sztaby, aby dokonać sprawiedliwego podziału. Wypada nadmienić,

że sumiennie uwzględniono także tych żołnierzy, którzy udali się z de Soto i

Almagrem, oraz członków garnizonu w Jauja. Według słów sekretarza Pizarra całość

przetopionego złota osiągnęła wartość pięciuset osiemdziesięciu tysięcy dwustu

pesos, srebra natomiast — dwustu piętnastu tysięcy marek, z których sto

siedemdziesiąt tysięcy było srebrem wysokiej próby, a pozostałą część stanowiło

srebro z domieszką innych metali. Od tej sumy odciągnięto oczywiście królewską

kwintę (w samym tylko złocie ponad sto szesnaście tysięcy pesos). Nie mamy

jednak wiarygodnych danych, jak wysoki był udział przypadający na członka

ekspedycji — kronikarze różnią się w swych doniesieniach odnośnie do tej kwestii

— wszystko wskazuje na to, że jeźdźcy otrzymali dwukrotność udziału piechurów.

Kolejnym krokiem Pizarra było ufundowanie Cuzco jako miasta hiszpańskiego. Był

to ważny, nie tylko z urzędowego punktu widzenia, etap na drodze do faktycznego

opanowania kraju. Nie można zapominać, że cała hiszpańska ekspansja w Ameryce

miała taki właśnie cel. Założyć miasto — oznaczało stworzyć centrum

administracyjne, militarne i gospodarcze dla okolicznych terenów. Ten pęd do

zakładania miast (tylko do końca 16 stulecia Hiszpanie założyli w Ameryce ponad

sto miast) miał przede wszystkim praktyczne znaczenie. Tych niewielu Hiszpanów,

którzy dokonywali podboju jakiegoś terytorium, nie mogło — ze względów

bezpieczeństwa — pozostawać w rozproszeniu między rzeszami tubylczej ludności.

Ponadto dochodziły do tego jeszcze motywy kulturowe i czysto formalne względy.

Wszak w samej Hiszpanii szlachta nie mieszkała na stałe na wsi, uważając wiejskie

życie za nudne i monotonne. Konkwistadorzy, nawet jeśli nie byli przedstawicielami

stanu szlacheckiego, lecz plebejuszami, i tak starali się naśladować w Ameryce

praktykowany w Hiszapnii pański styl życia.

Z czysto prawnego punktu widzenia natomiast nie do pomyślenia była sytuacja, by

grupa Hiszpanów w Nowym Świecie żyła niczym wiejska wspólnota. Wedle

prawnych pojęć epoki o istnieniu miasta nie stanowiło wzniesienie odpowiedniej

liczby zabudowań na pewnej przestrzeni, lecz uformowanie rady miejskiej (cabildo)

jako najpełniejszego wyrazu cywilizowanego życia, gdzie sami obywatele (vecinos

— dosłownie sąsiedzi) podejmują odpowiedzialność za losy utworzonej

społeczności. Dlatego miasto trwało jako społeczność obywateli, nawet jeśli została

zmieniona jego lokalizacja, co zresztą często zdarzało się w Ameryce hiszpańskiej

okresu wczesnokoloniałnego, gdy obywatele miasta dochodzili do wniosku, iż

wybrane miejsce jest nieodpowiednie ( np. ze względu na klimat, wrogość tubylców

itd. ) I odwrotnie, uformowana rada miejska oznaczała początek istnienia nowego

miasta, nawet jeśli poprzednio na tym samym obszarze istniał już ośrodek miejski.

Stąd w zachowanym akcie fundacyjnym Cuzco jako miasta hiszpańskiego z jednej

strony wskazuje się na zasadność wyboru miejsca, za którym oprócz racji histo-

rycznych przemawia okoliczność, iż ma już strukturę miejską w postaci gotowych

background image

zabudowań, wyróżnia się dogodnym położeniem między dwiema rzekami w okolicy,

gdzie łatwo o zaopatrzenie w żywność. Z drugiej strony Francisco Pizarro jako

założyciel miasta rezerwuje sobie prawo do przeniesienia go w inne miejsce, gdy

uznam to za stosowne dla służby Jego Wysokości i dobra tego królestwa".

Widoczną oznaką dokonanej fundacji stało się ustawienie pośrodku placu pręgierza,

na którym Pizarro sztyletem dokonał stosownych nacięć i wyżłobień. Takie

drewniane lub kamienne kolumny, zwane rollo, zwykle zakończone u góry krzyżem,

były ustawiane w całej Ameryce hiszpańskiej w momencie założenia miasta jako

symbol sprawiedliwości, stanowiąc jeden z bardziej charakterystycznych elementów

miejskiego krajobrazu.

Tak oto 23 marca 1534 roku na głównym placu Cuzco, w obecności wszystkich

Hiszpanów, przeprowadzono przewidziane prawem procedury, dające początek

nowemu miastu. Zgromadzeni wysłuchali odczytanego na głos przez pisarza — był

nim sekretarz Pizarra i kronikarz Pero Sancho — dokumentu fundacyjnego. Pizarro

wyznaczył miejsce pod budowę kościoła (od tego zwyczajowo zaczynało się

planowanie struktury zakładanego miasta) zakreślił granice jego jurysdykcji oraz

ogłosił nadanie praw obywatelskich tym wszystkim, którzy wyrażą chęć osiedlenia

się w mieście. W tej ostatniej sprawie Pizarro czynił wyjątek od reguły, chcąc po

prostu zachęcić swych podkomendnych do pozostania w strategicznie ważnym

punkcie podbitego kraju. Zwykle bowiem pełnię praw obywatelskich otrzymywała

tylko część uczestników wyprawy, spośród których najbardziej wyróżniający się

oficerowie dostawali parcele pod budowę domów wokół głównego placu bądź w

jego najbliższym sąsiedztwie (miejsce, na którym budowany był dom, odpowiadało

możliwie ściśle miejscu jego właściciela w lokalnej strukturze społecznej)

Następnego dnia, 24 marca, spośród osiemdziesięciu ośmiu Hiszpanów,

figurujących jako obywatele (vecinos) miasta, Pizarro mianował dwóch alkadów

(alcaldes ordinarios) i ośmiu rajców {regidores) dając w ten sposób początek radzie

miejskiej. Radę miejską (cabildo) tworzyło zawsze

dwóch alkadów oraz, zależnie od wielkości i rangi miasta, pewna liczba rajców

(jednak nie mniej niż sześciu) Alkadami zostali Beltran de Castro i Pedro de Candia,

rajcami natomiast dwaj bracia Francisca Pizarro — Juan i Gonzalo, oraz Pedro del

Barco, Rodrigo Orgonez, Juan de Valdivieso, Gonzalo de los Nidos, Francisco Mejia

oraz Diego de Bazan. Tym samym dawna stolica Inków stała się ośrodkiem

miejskim Peru jako zamorskiej posiadłości Korony hiszpańskiej.

UTRWALANIE PODBOJU

Dzieje podboju Peru, w odróżnieniu choćby od historii zawojowania Meksyku przez

Cortesa, zdają się nie posiadać punktu granicznego, który można uznać za de-

finitywne zamknięcie przedsięwzięcia. Niewątpliwie punktem kulminacyjnym było

pochwycenie Inki Atahuallpy w Cajamarce w listopadzie 1532 roku. Trudno jednak

uznać sam ten akt, a nawet późniejszą o kilka miesięcy śmierć Atahuallpy, za

wydarzenie porównywalne z ostatecznym zdobyciem Tenochtitlanu przez Cortesa w

sierpniu 1521 roku. Zajęcie inkaskiej stolicy Cuzco (1533) i formalne przekształcenie

go w miasto hiszpańskie (1534) też tylko bardzo umownie można uznać za za-

kończenie podboju, podobnie jak założenie Limy (1535) która stała się niebawem

stolicą całego wicekrolestwa Peru, obejmującego ogół hiszpańskich posiadłości w

background image

Ameryce na południe od Przesmyku Panamskiego.

W istocie rzeczy to, co było właściwym podbojem Peru, niepostrzeżenie przechodzi

w niespokojny kilkunastoletni okres, znaczony z jednej strony zakładaniem nowych

miast (Lima, Arequipa, Trujillo), z drugiej zaś aktami rywalizacji między

hiszpańskimi zdobywcami (w trzech przypadkacn przybierającymi postać wojny

domowej) zbrojną reakcją krajowców (powstanie Manco Inki w 1536 roku) oraz

wychodzącymi z Peru w różnych kierunkach ekspedycjami, mającymi na celu

zawojowanie kolejnych regionów Ameryki. Szczegółowe relacjonowanie wszystkich

tych wydarzeń w oczywisty sposób przekracza ramy niniejszej publikacji. Dlatego

też wydarzenia w Peru z lat 1534-1548 zostaną przedstawione poniżej w

zsyntetyzowanej formie, umożliwiającej prześledzenie losów głównych postaci bio-

rących udział w epopei podboju.

W ostatnich dniach marca Francisco Pizarro opuścił Cuzco, pozostawiając tam jako

dowódcę swego brata Juana, który był jednym z mianowanych rajców. 20 kwietnia

1534 roku Pizarro przybył do Jauja. Choć od kilku miesięcy stacjonował tam

hiszpański garnizon pod dowództwem skarbnika Riquelme, nie dokonano formalnej

fundacji tego miasta, gdyż — jak pamiętamy — Pizarro nie znalazł chętnych do

osiedlenia się w Jauja. Teraz, w zmienionej już sytuacji, po utwierdzeniu władzy nad

Cuzco i po przepędzeniu sił Quizquiza, Pizarro postanowił doprowadzić tę sprawę do

końca, i rzeczywiście 25 kwietnia 1534 roku założono Jauja, trzeci po San Miguel i

Cuzco hiszpański ośrodek miejski w Peru. Inna sprawa, że żywot zorganizowanego

w tym miejscu miasta był bardzo krótki, już w grudniu tegoż roku Pizarro

zdecydował się bowiem na jego przeniesienie — przy pomocy blisko trzech tysięcy

indiańskich tragarzy — w bezpośrednie sąsiedztwo wybrzeża morskiego. Tak,

formalnie 6 stycznia 1535 roku, powstała Lima, która stanie się z czasem

największym miastem kontynentu na okres trzystu lat.

W roku 1534 uwagi Pizarra nie zaprzątała już ewentualna akcja zbrojna Quizquiza,

którego siły w połowie maja zostały ponownie pobite przez oddział pod

dowództwem Hernanda de Soto i zmuszone do dalszego odwrotu na północ. Dużo

większym zagrożeniem dla planów i ambicji Pizarra było pojawienie się na

północnych rubieżach przyznanego mu przez Koronę gubernatorstwa — nieocze-

kiwanego współzawodnika. Był nim Pedro de Alvarado, jeden z najwybitniejszych

uczestników podboju Meksyku, który, wysłany później na południe przez Cortesa,

zdobył dla Hiszpanii Gwatemalę. Ale nawet wówczas, jako gubernator podbitego

przez siebie kraju, Alvarado nie poniechał dalszych wypraw, do których popychało

go niespokojne usposobienie.

Pizarro, na wieść o obecności rywala, wysłał na północ, do San Miguel, oddział pod

wodzą Diega de Almagro. Gdy za pośrednictwem wysłanych specjalnie w tym celu

zaufanych ludzi dowiedział się, że owym intruzem jest Pedro de Alvarado, w

dodatku dysponujący ogromnymi siłami, udzielił Almagrowi pełnomocnictwa do

występowania w jego imieniu i założenia czym prędzej miasta w kraju Quito, aby

uprzedzić akcję osadniczą Alvarada (w przypadku wątpliwości co do praw do

jakiegoś terytorium, decydujące znaczenie miało założenie miasta) Almagro

otrzymał też zwierzchnictwo nad siłami stacjonującymi w San Miguel, którymi

dowodził Sebastian de Belalcazar.

W tym miejscu trzeba powrócić do wydarzeń z połowy 1533 roku. Otóż przed

background image

wyruszeniem do Cuzco Pizarro postanowił wzmocnić garnizon San Miguel,

wysyłając tam Belalcazara w eskorcie ośmiu jeźdźców. Wydaje się, że nastąpiło to

jeszcze przed skazaniem i straceniem Atahuallpy. Pizarro na pewno chciał w ten

sposób zabezpieczyć północną granicę swego gubernatorstwa i kontrolować

komunikację Peru ze światem zewnętrznym (w tym czasie nie było innego portu na

wybrzeżu) Było to zatem bardzo dalekowzroczne posuniecie, bo gdy Belalcazar

wyruszał z Cajamarki, nie było jeszcze wiadomo o żadnym hiszpańskim dowódcy,

próbującym wkroczyć w granice Peru. Ale kilka miesięcy później sprawy przybrały

inny obrót, pośrednio za sprawą samego Belalcazara.

Tu trzeba wyjaśnić, że jeszcze w Cajamarce doszło do nieporozumień między

Belalcazarem a jego wspólnikiem z Nikaragui, żeglarzem Juanem Fernandezem. Ten

ostatni, powróciwszy do Nikaragui, spotkał się z Alvaradem, przekazując mu wieści

o bogactwach Peru i zachęcając do podboju Quito. Alvarado lekkomyślnie podjął tę

ofertę. Miał on w tym czasie królewski patent na dokonanie odkryć na wybrzeżach

Pacyfiku, jednakże z wyraźnym zastrzeżeniem, aby nie naruszać granic nadań

Pizarra (w praktyce Alvarado zyskiwał wolną rękę, gdy idzie o Moluki, wówczas

przedmiot hiszpańsko-portugalskiej rywalizacji) Na mocy tego przywileju wysłał już

żeglarza Ortiza Jimeneza, a gdy ten przywiózł wiadomości o Peru, wyekspediował z

kolei swego zaufanego oficera Garcię Holguina. Teraz zaś, korzystając z wyników

rekonesansu Holguina i ulegając sugestiom Fernandeza, zatrzymał, właśnie w

Nikaragui, dwa okręty, które miały płynąć z posiłkami dla Belalcazara, a żołnierze

bez większych skrupułów przeszli pod rozkazy zdobywcy Gwatemali. Ale z kolei

wiadomości o zamiarach Alvarada szybko przeniknęły do Peru za sprawą Francisca

Castańedy. Ten zaś chciał przypodobać się Pizarrowi, dlatego wysłał doń z Nikaragui

swego zaufanego, Garbriela de Rojasa (nieco później, w latach wojen domowych

między Hiszpanami, Rojas będzie jedną z ważniejszych postaci w Peru).

Gdy Almagro najszybciej jak mógł dotarł do San Miguel, nie zastał tam już

Belalcazara, który w marcu lub w początkach kwietnia 1534 roku wyruszył na

podbój kraju Quito. Motywy, które kierowały wówczas Belalcazarem, pozostają do

dziś przedmiotem spekulacji. Jedni chcą widzieć w tym akt samowoli i chęć

działania na własną rękę, aby uniezależnić się od Pizarra (tak przedstawia rzecz np.

Pedro Pizarro, przypisujący zresztą konsekwentnie nieczyste intencje i nierozsądne

działania wszystkim bez mała uczestnikom podboju Peru, oczywiście z wyjątkiem

braci Pizarro, na których spływa cała sława i chwała należna zwycięzcom) Możliwa

jest jednak interpretacja zupełnie przeciwna; Belalcazar jako lojalny oficer Pizarra

ruszył przeciwstawić się Alvaradowi, o którego przybyciu musiał dowiedzieć się

wcześniej niż Pizarro.

Jeszcze inni twierdzą, że głównym powodem akcji Belalcazara były doniesienia o

bogactwach królestwa Quito i rozbudzona żądza posiadania ich. Jest też

prawdopodobne, że wyprawa została podjęta przeciw siłom jednego z wodzów

Atahuallpy — Ruminaviego, który nie został ujęty przez Hiszpanów w Cajamarce,

lecz uciekł właśnie ku ziemiom Quito. W tym dziele Belalcazar mógł z kolei liczyć na

współdziałanie Indian Kaniarów (Cańari, Cańaris) plemienia niewiele wcześniej

ujarzmionego przez Inków, którzy wciąż traktowani byli jak ludność podbita. Wedle

niektórych wersji sami Kaniarowie słali do Hiszpanów w San Miguel prośby o

zbrojną pomoc. Faktem jest, że sojusz zawarty między Belalcazarem a tym ludem

background image

uczynił zeń najwierniejszego sojusznika Hiszpanów w tym rejonie. A był ten pokój

trwały: nigdy go [Kaniarowie] nie złamali ani nie odstąpili odeń, choć Hiszpanie w

różnych momentach i sytuacjach, które się zdarzyły, bywali dla tych Kaniarów

uciążliwi, nękając ich i czyniąc im to, co i innym zwykli czynić. Służyli im [mimo to

Kaniarowie] chętnie, bez żadnego podstępu, nosząc na swych ramionach wszystkie

bagaże aż do samej ich prowincji, gdzie przez cały czas tam przebywania pomagali

[Hiszpanom] i zaopatrywali we wszystko, co niezbędne".

Zresztą poszczególne, wymienione powyżej, motywy działania Belalcazara mogły

występować łącznie. W czasie kilkumiesięcznej kampanii quiteńskiej powtarzały się

sytuacje znane z walk toczonych wcześniej w środkowym Peru, a więc: szarże

konnicy, które przechylały szalę zwycięstwa na korzyść Hiszpanów, sporządzanie

przez Indian z głów zabitych koni wojennych trofeów, które w kolejnej bitwie miały

zachęcać do atakowania jeźdźców, czy też wydatna pomoc indiańskich sojuszników

(którzy wielokrotnie prowadzili wojsko Belalcazara drogami pozwalającymi ominąć

przygotowane zasadzki — jak np. zamaskowane doły z zaostrzonymi palami)

Belalcazar do przybycia Almagra, któremu musiał się podporządkować, zdołał już

opanować kraj, ale nie zdobył bogactw, na które zapewne liczył. Główne miasto

Quito Ruminavi (którego zresztą nigdy nie ujęto) spalił i opuścił, a dodatkowe

zniszczenia spowodował atak indiański, odparty znów dzięki pomocy Kaniarów.

Wróćmy jednak do Diega de Almagro i powierzonej mu przez Pizarra misji.

Almagro, gdy upewnił się, że rywalem który próbuje wkroczyć w granice Peru, nie

mając ku temu stosownych tytułów prawnych, jest gubernator Gwatemali Pedro de

Alvarado, czym prędzej, wypełniając zalecenia Pizarra, założył 15 sierpnia 1534

roku w okolicach dzisiejszej Riobamby miasto Santiago de Quito. Dokonanie tej

fundacji mogło oczywiście stanowić argument w ewentualnych przetargach z

Alvaradem. Ten jednak dysponował znacznie liczniejszymi siłami i Almagro,

obawiając się starcia zbrojnego, przemyśliwał nawet o zawróceniu po posiłki,

pozostawiając na razie tylko Belalcazara na wysuniętym stanowisku.

Gdy Alvarado wyruszał w końcu stycznia 1534 roku z Puerto de Posesión,

rzeczywiście mógł czuć się dowódcą wielkiej armady, złożonej z dziesięciu okrętów,

którymi podróżowało sześciuset Hiszpanów z dwustu dwudziestoma trzema końmi i

w towarzystwie setek indiańskich i afrykańskich służących. Po miesiącu żeglugi

większość tych sił wylądowała w zatoce Caraquez. Stamtąd Alvarado postanowił

wziąć kierunek na Quito. Jednak to potężne wojsko, które, jak się wydawało,

zwycięsko stawi czoło wszelkim trudnościom, zaczęło tracić swoje walory bojowe, a

jego szeregi nieco się przerzedziły. Powodem były bardzo trudne warunki marszu,

jaki podjęli ludzie Alvarada, brak znajomości kraju, do którego przybyli. Poczucie

osamotnienia w nieznanym kraju (indiański przewodnik, który roztaczał przed

Alvaradem miraże bogactw Quito, uciekł na jednym z postojów) głód i pragnienie, a

nade wszystko dojmujące zimno w czasie przekraczania pokrytych śniegiem

andyjskich przełęczy — co kosztowało życie wielu Hiszpanów (wedle Gómary aż

sześćdziesięciu) nie mówiąc już o indiańskiej służbie przyzwyczajonej do ciepłego

klimatu Gwatemali — wszystko to poważnie ograniczyło możliwości zrealizowania

przez Alvarada swych planów. Cieza de Leon daje w swej kronice niezwykle

background image

przejmujące opisy tego tragicznego dla niejednego członka wyprawy pochodu:

Zostawiali w tych śniegach oręż i rynsztunek, i cały dobytek, jaki mieli, nie pragnąc

niczego innego, jak tylko ujść z życiem. Nie troszczyli się jeden o drugiego, nikt też

nie schylał się, aby podnieść tego, kto upadł, choćby to był jego syn lub brat. ()

Pewien Hiszpan, bardzo krzepki, który jechał na klaczy, zsiadł z niej, aby ścisnąć

zbyt luźny popręg, a ledwie postawił stopy na ziemi, tak on, jak i klacz, wyzionęli

ducha" — Cieza de Leon, Descubrimiento...

W drugiej połowie sierpnia 1534 roku siły Alvarada nawiązały kontakt z mającym

mu się przeciwstawić oddziałem Almagra. Ciągle jeszcze wydawało się, że starcie

zbrojne między dwiema kolumnami hiszpańskimi jest nie do uniknięcia. Jednak do

bratobójczej walki na szczęście nie doszło. Obie strony, choć początkowo nie ufały

sobie nawzajem i przemyśliwały nad fortelami, dzięki którym można by przechytrzyć

przeciwnika, ostatecznie doszły do porozumienia bez walki. Alvarado — pomny

tego, że bez wątpienia naruszył granice gubernatorstwa Pizarra, a także ogromnych

kosztów i już poniesionych strat — podpisał umowę z Almagrem, na mocy której

zrzekł się swych okrętów, żołnierzy (którzy niemal wszyscy przeszli pod rozkazy

Almagra) wraz z uzbrojeniem i zapasami, w zamian za sumę stu (wedle Ciezy

nawet stu dwudziestu) tysięcy castellanos. Ponieważ Almagro nie mógł tak

olbrzymiej rekompensaty z miejsca wypłacić, udał się wraz z Alvaradem do

Pachacamac, gdzie wówczas przebywał Pizarro, i tam rzeczywiście Alvarado

otrzymał całą żądaną sumę. Francisco Pizarro po dokonaniu tej niezwykłej

transakcji wyruszył dalej na północ, aby założyć kolejne miasto, które na pamiątkę

jego rodzinnej miejscowości w Hiszpanii otrzymało nazwę Trujillo. Almagra

natomiast wysłał do Cuzco, powierzając mu naczelne dowództwo w tamtym rejonie,

być może w uznaniu talentów i zręczności, jakie wykazał w konfrontacji z

Alvaradem.

Belalcazar pozostał na północy, by tam, zgodnie z instrukcjami otrzymanymi od

Almagra, powtórnie założyć Quito już w innym miejscu. Z końcem 1534 roku

dokonał więc, bardziej na północ, fundacji miasta o nazwie San Francisco de Quito.

Bardzo wielu Hiszpanów, którzy przybyli z Alvaradem, zasiliło szeregi Belalcazara, i

niewiele przesadził Gómara, gdy napisał, iż Alvarado wrócił do Gwatemali niemal

sam, podczas gdy w Peru pozostali jego ludzie szlachetni, waleczni i skłonni do

brawury, którzy później stali się najważniejszymi [osobami] w tym kraju".

Należałoby dodać, iż nie tylko w tym kraju", tj. w Peru, gdyż wielu oficerów,

dawnych podkomendnych Alvarada, wyróżniło się później, wojując pod

Belalcazarem w Popayanie i Nowej Grenadzie ( tj. na terenach dzisiejszej Kolumbii)

W tym okresie, tzn. od drugiej połowy 1534 roku, na przebieg spraw w Peru nie

miał już większego wpływu ewentualny opór krajowców. Jedyny walczący jeszcze

wódz inkaski, Quizquiz, systematycznie ponoszący straty w kolejnych starciach,

został w końcu zamordowany przez własnych podkomendnych. Wprawdzie w 1536

roku wybuchnie jeszcze bunt Manco Inki, stwarzający na moment zagrożenie dla

panowania hiszpańskiego w Peru, ale o sytuacji w kraju stanowić będą przede

wszystkim relacje między samymi hiszpańskimi zdobywcami. Od 1535 roku

rozpoczęły się konflikty i wojny domowe między nimi.

Źródła tych konfliktów leżały oczywiście w ambicjach (nadmiernych) i

background image

namiętnościach, rozpalonych przez bogactwa podbitego kraju. Nakładały się na

istniejące już wzajemne pretensje i animozje — prawda, że dla dobra

przedsięwzięcia doraźnie przezwyciężane — między Almagrem a braćmi Pizarro.

W roku 1534 do Hiszpanii przybył Hernando Pizarro z wiadomościami o uwięzieniu

Atahuallpy w Cajamarce i z przypadającą monarsze piątą częścią okupu za Inkę.

Wywarł on ogromne wrażenie na dworze u króla Karola, dlatego Francisco Pizarro

otrzymał dalsze przywileje w postaci rozszerzenia i tak już przecież rozległego

gubernatorstwa o dalsze siedemdziesiąt leguas. Hernando jednak był zobowiązany

także do zabiegania o stosowne przywileje dla Almagra, którego — jak już wiemy —

szczerze nie znosił. Niektórzy twierdzą, że Almagro tym razem w ogóle nic by nie

uzyskał, gdyby nie starania — Cristóbala de Meny i Juana de Sosy — którzy również

przybyli do Hiszpanii i mieli czuwać nad tym, aby Hernando zadbał również o

interesy Almagra. Ostatecznie Korona przyznała Almagrowi gubernatorstwo o

długości dwustu leguas ( tj. ponad tysiąc kilometrów) licząc od południowej granicy

terytoriów przyznanych Pizarrowi (które po wspomnianym wyżej rozszerzeniu miało

już dwieście siedemdziesiąt leguas) Gubernatorstwo Pizarra zostało nazwane Nową

Kastylią, a Almagra Nowym Toledo, lecz nazwy te nigdy się nie przyjęły.

Hernando Pizarro w roku 1535 powrócił do Peru w towarzystwie kolejnych

Hiszpanów, znęconych sławą i bogactwami kraju. W tej epoce podróż z Hiszpanii do

Peru była wyjątkowo długa i trudna. Newralgicznym punktem było przebycie

Przesmyku Panamskiego, gdzie wielu przybyszów

przede wszystkim na skutek szoku klimatycznego

chorowało, a nawet umierało. Zanim Hernando dotarł

do Peru z dokumentami potwierdzającymi nadane przywi

leje, pojawił się tam młodzieniec nazywający się Cazalla

(lub Cazalleja) który miał kopie pism wysłanych Almag

rowi z Hiszpanii przez jego pełnomocników. Nierozsądnie

rozdmuchiwał on te wiadomości, czym wprowadzał nie

zdrową ciekawość i zamieszanie.

Do Almagra te nieprecyzyjne wieści doszły niedaleko Cuzco, przy moście w

Abancay. Wprawdzie w Cuzco powitali go Hernando de Soto i młodsi bracia Pizarro,

Juan i Gonzalo, i podporządkowali mu się jako dowódcy wysłanemu przez Francisca

Pizarro, ale niebawem miasto podzieliło się na dwie frakcje: almagrystów i

pizarrystów. Przyczynił się do tego pośrednio i sam Francisco Pizarro, który w tej

niejasnej, a grożącej poważniejszymi wstrząsami sytuacji, zdecydował się na

odebranie zwierzchnictwa nad miastem Almagrowi i ponowne powierzenie tej

funkcji swemu bratu Juanowi. W tym celu wysłał umyślnego Melchora Verdugo. Po

jego przybyciu jeszcze bardziej zaostrzyły się animozje między obiema frakcjami,

pośród których próbował rozgrywać swą partię Hernando de Soto, choć niektórzy

twierdzą, że sprzyjał Almagrowi. W gruncie rzeczy nikt z głównych uczestników tych

wydarzeń nie pozostawał bez winy. Cieza, który relacjonowanie wydarzeń zawsze

ozdabiał moralizatorskimi wnioskami, dając wyraz głębokiego przekonania o de-

cydującej roli boskiej opatrzności, pisze, iż polaryzacja Hiszpanów była źródłem

całego zła, które szatan postanowił zasiać w tym kraju, gdyż Bóg zezwolił na to z

uwagi na wielkie grzechy ludzi".

Tymczasem Francisco Pizarro, do którego dochodziły z Cuzco sprzeczne informacje,

background image

postanowił udać się tam osobiście w towarzystwie kilku zaufanych osób (był wśród

nich Antonio Picado, nowy sekretarz Pizarra, mianowany na miejsce Pero Sancho,

osobnik skłonny do intryg, który później, w dobie wojen domowych odegra

niechlubną rolę) Dwaj dawni wspólnicy spotkali się w kościele i wymienili

uprzejmości, powspominali też wspólne przeżycia, a następnie postanowili zawrzeć

układ, który usunąłby wszelkie przyczyny zadrażnienia wzajemnych stosunków.

Zachował się tekst tego dokumentu, datowanego na dzień 12 czerwca 1535 roku,

który in extenso przytacza w swej kronice Cieza. Obaj gubernatorzy — Francisco

Pizarro (gubernator Nowej Kastylii) i Diego de Almagro (gubernator Nowego

Toledo) — uroczyście przysięgali podtrzymać dawną przyjaźń i zawartą przed laty

spółkę, których nie mogą naruszyć żadne osobiste ambicje ani interesy.

Zobowiązywali się także nie podejmować żadnego działania, które mogłoby

wystawić na szwank honor, życie i majętność któregoś z nich. Ponadto przysięgali

respektować wszystkie warunki zawartej umowy i wspólnie informować o

wszystkich istotnych wydarzeniach dwór królewski. Wreszcie przyrzekali

sprawiedliwie dzielić między siebie wszelkie przyszłe korzyści na terenach już

opanowanych, a także tych, które opanują w przyszłości. Wszystko to zyskało

bogatą oprawę religijną — duchowny, Bartolome de Segovia, połączył w uroczystym

akcie podczas odprawianej mszy dłonie obu sygnatariuszy. Inny kronikarz twierdzi,

że Almagro zaklinał się przed Najświętszym Sakramentem, że w przypadku

uchybienia złożonej przysiędze niechaj Bóg pomiesza w nim ciało i duszę".

Jakiś czas później obaj sygnatariusze układu rozstali się: Pizarro udał się na

wybrzeże, aby sprawować pieczę nad powstającą właśnie Limą, a Almagro

postanowił wyruszyć na południe, aby faktycznie zająć obszar przyznanego mu

gubernatorstwa. Tak rozpoczęła się wyprawa Almagra na Chile, w której

uczestniczyło wielu Hiszpanów, zwabionych nie tylko nadziejami na zdobycie

wielkich bogactw, ale także ujętych wielką hojnością Almagra, którego szerokiemu

gestowi nigdy nie mógł dorównać nawet Francisco Pizarro.

Wydawało się, że najgłębszy kryzys między dwoma wspólnikami został

przezwyciężony. Stawka była jednak zbyt wysoka, a rozbudzone ambicje i

namiętności zbyt silne. Kością niezgody stanie się niebawem kwestia przebiegu

granicy między obu gubernatorstwami, a konkretnie to, po której stronie znajdzie

się miasto Cuzco. Francisco Pizarro, gdy spotkał się wreszcie ze swym przybyłym z

Hiszpanii przyrodnim bratem Hernandem, utwierdził się w przekonaniu, że skoro

monarcha rozszerzył granice jego nadania o jeszcze siedemdziesiąt leguas, Cuzco

bez żadnych wątpliwości znajdzie się wewnątrz nich. Zresztą niewiele później

Hernando, na polecenie swego przyrodniego brata, udał się do Cuzco, aby objąć

dowództwo nad tamtejszym garnizonem.

Tymczasem przebywający w inkaskiej stolicy Manco Inka musiał odczuwać

niedogodności swego położenia marionetkowego władcy, z którym Hiszpanie coraz

mniej się liczyli. Nie wiemy na pewno, czy Manco rzeczywiście od dawna

przygotowywał zbrojne wystąpienie przeciw Hiszpanom, co wielu z nich mu później

przypisywało. Wiadomo jednak, że zanim zdołał zbiec, zwodząc samego Hernanda

Pizarro, wcześniej — gdy dowództwo w Cuzco sprawował jeszcze Juan Pizarro —

przynajmniej dwukrotnie próbował ucieczki, która została udaremniona przez

indiańskich sojuszników Hiszpanów. Ostatecznie w kwietniu 1536 roku Manco Inka,

background image

zgromadziwszy wielkie siły (choć szacunek mówiący o dwustu tysiącach

wojowników jest z pewnością mocno przesadzony) zaczął oblegać Cuzco. Indiański

władca niewątpliwie dobrze wybrał moment do rozpoczęcia insurekcji — bo znaczne

siły Hiszpanów z Almagrem na czele odeszły jeszcze w końcu 1535 roku daleko na

południe, a Francisco Pizarro był zajęty w tym czasie akcją kolonizacyjną na

wybrzeżu.

Dwustu Hiszpanów wraz z pewną liczbą sprzymierzonych Indian przeżywało w

okrążonym mieście ciężkie chwile, zwłaszcza gdy napastnicy zdołali zająć część

zewnętrzną miasta, a w centrum kontrolowanym przez oblężonych szalały pożary,

łatwo rozprzestrzeniające się po dachach o drewnianej konstrukcji, krytych słomą.

W czasie jednego z wypadów poległ Juan Pizarro. Mimo tych wszystkich

przeciwności Hiszpanie zdołali wytrwać przez długie osiem miesięcy w odciętym od

reszty kraju mieście. Później Inka, nie osiągnąwszy zamierzonych efektów, odstąpił

od oblężenia. Dodatkowym elementem sytuacji była wiadomość o zbliżaniu się do

Cuzco, powracającego z Chile, wojska Almagra.

W tym miejscu należy wspomnieć, iż ta wielka wyprawa, na którą Almagro

wyruszał z dużymi nadziejami, dysponując niebagatelną siłą militarną (z górą

pięciuset zbrojnych — kwiat rycerstwa Indii" — tj. Ameryki) zakończyła się wielkim

rozczarowaniem dla jej uczestników. Ekspedycja przemierzyła ogromny obszar,

przechodząc przez Altiplano (płaskowyż) dzisiejszej Boliwii, spenetrowała okolice

dzisiejszego argentyńskiego miasta Salta, a po pokonaniu głównego łańcucha

Andów zeszła do północnego Chile w dolinie Copiapó". Stamtąd, po regeneracji sił,

wyprawa posunęła się jeszcze dalej, docierając do środkowych rejonów dzisiejszego

Chile. Jednak ani tam, ani bardziej na południe — o czym poinformował jeden z

kapitanów, wysłany na rekonesans na czele osiemdziesięciu ludzi — nie znaleziono

żadnych bogactw, a żołnierze zaczęli wywierać presję na dowódcę, aby ten zawrócił

do Peru.

Almagro cofnął się początkowo do Copiapó, tam zdołał się połączyć z posiłkami, z

którymi przybył Juan de Herrada, wiozący królewski dokument, nadający Almagrowi

godność gubernatora Nowego Toledo. Wówczas najbliżsi z otoczenia Almagra tym

bardziej zaczęli nań naciskać, aby skoro król wyświadczył mu łaskę, dając

gubernatorstwo Nowego Toledo, z królewskim dokumentem w ręku powrócił w jego

granice, i aby zważył, że Cuzco znajduje się w tych granicach. Czynili tak, ponieważ

foni sami] chcieli osiąść w tym mieście i korzystać z jego bogactw i dostatku".

Ulegając tym namowom, Almagro zawrócił, aby po przemierzeniu — jako pierwszy

Europejczyk — najbardziej niebezpiecznej pustyni Atacama, zbliżyć się do

opuszczonego kilkanaście miesięcy wcześniej Cuzco. Właśnie to miasto miało stać

się kością niezgody między Almagrem i Pizarrem, doprowadzając niebawem do

wybuchu pierwszej wojny domowej w Peru, zwanej — od miejsca decydującej

bitwy — wojną Las Salinas.

Bogactwa Cuzco, te rzeczywiste i te, które istniały tylko w wyobraźni Hiszpanów,

ostatecznie spowodowały, iż Almagro nie umiał dostrzec walorów Chile — kraju,

który kilka lat później zdobędzie i zorganizuje własnym wysiłkiem Pedro de Valdivia.

Tak oto Almagro, podchodząc w kwietniu 1537 roku na przedpola Cuzco, był

zdecydowany za wszelką cenę uchwycić panowanie w tym mieście. Był nawet

gotów do układów z Manco Inką, którego wojsko wprawdzie już odstępowało od

background image

oblężenia, ale jeszcze stanowiło realną siłę militarną operującą w tym rejonie.

Jednak indiański władca, mający dość hiszpańskiej kurateli, nie chciał przyjąć tej

oferty. Ostatecznie Almagro przedłożył, przez swych wysłanników, władzom

miejskim Cuzco dokumenty królewskie, czyniące go gubernatorem Nowego Toledo,

żądając na tej podstawie uznania jego władzy nad miastem. Problem w tym, że

dokumenty te nie mówiły wprost, po czyjej stronie znajdzie się Cuzco. Rajcy

miejscy nie czuli się więc władni podejmować rozstrzygnięcia w tej kwestii i

zaapelowali o rozejm między oboma stronnictwami. Prawdą jednak było, że część

Hiszpanów w Cuzco, zrażonych do osoby Hernanda Pizarro, sprzyjała Almagrowi.

Zniecierpliwiony Almagro, korzystając z pretekstu, iż to Pizarrowie naruszyli zawarty

rozejm, wkroczył do miasta w deszczową noc 18 kwietnia 1537 roku i, aresztując

dwóch braci Pizarro (Hernanda i Gonzala objął panowanie nad Cuzco.

Ten akt można uznać za rzeczywisty początek wojny domowej. Drugim jej ważnym

momentem było, późniejsze o trzy miesiące, starcie nad rzeką Abancay. W tym

miejscu trzeba wyjaśnić, że Francisco Pizarro już w listopadzie 1536 roku wysłał na

ratunek oblężonym w Cuzco Hiszpanom czterystuosobowy oddział, którego

dowództwo początkowo powierzył Pedro de Lermie. Jednak ostatecznie

zwierzchnictwo dostało się powracającemu właśnie z wyprawy w rejon

Chachapoyas (we wschodnim Peru) Alonsowi de Alvarado, jednemu z braci Pedra

de Alvarado, zdobywcy Gwatemali. ów kapitan zatrzymał się jednak po drodze w

Jauja, gdzie przebywał cztery-pięć miesięcy.

Według Pedra Pizarro przyczyną tej zwłoki była potajemna umowa między

Alvaradem a sekretarzem Pizarra, wspomnianym już Antoniem Picado. To Picado

przekonał Francisca Pizarro, aby na czele oddziału postawił właśnie Alvarada na

miejsce wcześniej wyznaczonego Pedra de Lermy. Przebiegły sekretarz chciał

bowiem, by ten oddział przede wszystkim spacyfikował rejon Jauja, gdzie sam miał

znaczne posiadłości. Alonso de Alvarado ze swej strony mógł też obawiać się, czy

jego pomoc dla oblężonego Cuzco nie jest już spóźniona. Z tych więc czy innych

powodów Alvarado długo nie ruszał się z Jauja, twierdząc, iż nie otrzymał

koniecznego wzmocnienia sił i wyraźnych rozkazów od Francisca Pizarro.

Gdy wreszcie ruszył, Cuzco było już pod kontrolą Almagra, który zresztą wyszedł

mu na spotkanie. Oddziały zbliżyły się do siebie nad rzeką Abancay, a Alvarado

kontrolował przerzucony nad nią most. Nieuchronne starcie zakończyło się pełnym

zwycięstwem sił Almagra. Przyczyną takiego rozstrzygnięcia było niezdecydowanie

Alvarada oraz większy zmysł taktyczny Almagra i jego oficerów. Ponadto

niebagatelne znaczenie miały animozje wśród ludzi Alvarada, z których część

sympatyzowała ze stronnictwem Almagra. Na przykład Pedro de Lerma, który,

odsunięty od dowództwa i ciągle podejrzewany o nielojalność, nawiązał kontakt z

ludźmi Almagra i opuścił ten brzeg rzeki, na którym rozlokowane były siły Alvarada,

chociaż z Almagrem połączył się już po potyczce. Pokonany Alonso de Alvarado

został pochwycony i przetransportowany do Cuzco, gdzie pozostawał w areszcie

razem z braćmi Pizarro.

Triumf nad Abancay stanowił apogeum sukcesów Almagra w wojnie domowej. Choć

w tym okresie dysponował większymi atutami niż jego adwersarz i dawny wspólnik,

niebawem jednak inicjatywa zaczęła wymykać mu się z rąk. Być może była to

kwestia większej przebiegłości i bezwzględności jego konkurenta.

background image

W tym czasie pojawiła się na krótko pewna nadzieja na zapobieżenie eskalacji

konfliktu. Otóż do Peru przybył Gaspar de Espinoza, trzeci sygnatariusz układu z

1524 roku, którego ksiądz Luque tylko reprezentował (sam Luque nie żył już od

kilku lat) Espinoza dotarł nawet do Cuzco, gdzie spotkał się z Almagrem, ale widząc

jego nieprzejednane stanowisko i wystarczająco znając charakter Pizarra, stracił

nadzieję na rozsądne rozwiązanie nabrzmiałej sytuacji. Almagrowi na odchodne

miał powiedzieć: Wiecie zatem, jaki wniosek wyciągam z całej tej sprawy? Otóż to,

że zwyciężony uległ, ale i zwycięzca przegrał, i z tym [przeświadczeniem]

odjeżdżam". Wprawdzie, mimo wszystko, próbowano jeszcze wynegocjować jakiś

kompromis, ale przed podpisaniem umowy licencjat Espinoza nagle zachorował i

zmarł w Cuzco.

Niebawem Almagro utracił jeden z atutów. Otóż opuścił Cuzco, aby założyć nowe

miasto, mające nosić jego imię

Almagro, zabierając ze sobą, jako zakładnika, Hernanda

Pizarro. W tym czasie pozostali uwięzieni, Gonzalo Pizarro

i Alonso de Alvarado, zdołali zbiec, wykorzystując nieobec

ność Almagra i jego najwierniejszych stronników. Ucieczka

ta była możliwa dzięki pomocy tych Hiszpanów w Cuzco, którzy sympatyzowali z

frakcją Pizarra, i zaaresztowaniu przez nich najważniejszych osób, lojalnych wobec

Almagra. Wszyscy ci pizarryści, wraz z uwolnionymi więźniami, uciekli z Cuzco i

połączyli się z Franciskiem Pizarro.

W ciągu następnych kilku miesięcy dawni wspólnicy próbowali, mimo wszystko,

uniknąć przekształcenia się zatargu o granicę między terytoriami swych

gubernatorstw w wojnę, wybierając na arbitra osobę duchowną, zakonnika

Francisco de Bobadillę. Z jego pośrednictwem zwaśnione strony prowadziły

pertraktacje w październiku 1537 roku. W ich trakcie ustalono, że obaj adwersarze

spotkają się w miejscowości Mala, leżącej mniej więcej w pół drogi od miejsc, w

których wówczas przebywali. Każdy z nich miał przybyć na spotkanie bez broni, w

towarzystwie dwunastu zaufanych osób i z oryginałami dokumentów królewskich

nadań. Obaj też zobowiązywali się nie podejmować żadnych kroków militarnych

przeciw sobie.

Inna sprawa, że obaj nie mieli szczerej woli wypracowania pokojowego

porozumienia. Według słów przenikliwwego kronikarza, jakim był Cieza, nie było

zamiarem obu gubernatorów przywrócenie naruszonej dawnej przyjaźni, ponieważ

Francisco Pizarro nie chciał, aby w tym kraju był ktoś równy mu władzą, podobnie

jak Almagro, który nie tylko chciał tego samego, lecz więcej nawet, dawał do

zrozumienia, że jemu powinny przypaść rządy nad większą częścią kraju. Jeśli zaś

posługiwali się pewnymi usprawiedliwieniami i dawali do zrozumienia, że obawiają

się króla (...), wszystko to czynili tylko po to, aby uzasadnić swe racje przed ludźmi,

aby zapałali gniewem i mając swą sprawę za słuszną, nabrali odwagi do stawania w

jej obronie".

Do spotkania tego doszło w listopadzie 1537 roku, ale od początku upływało ono w

atmosferze wzajemnych podejrzeń i z trudem hamownej wrogości. Taki klimat był

widoczny już w samym powitaniu dawnych wspólników. Było ono pełne rezerwy,

zwłaszcza ze strony Pizarra, który nie zdjął nawet hełmu, nieznacznie tylko

skłaniając się w geście powitania. W dodatku Gonzalo Pizarro ukrył się wraz z

background image

kilkudziesięcioma uzbrojonymi ludźmi, mając zamiar w odpowiedniej chwili

pochwycić albo zabić Almagra. Nie jest pewne, czy przygotowana zasadzka była

jego inicjatywą, czy też stało się to za aprobatą Francisca Pizarro. Rozmowy zaczęły

się od wymiany wzajemnych oskarżeń i bardzo szybko zostały przez Almagra

zerwane. Dowiedział się on bowiem o przygotowanej zasadzce, a tym, który rzecz

wyjawił, był ponoć jeden z ludzi Pizarra, Francisco de Godoy, który z jakichś

powodów czuł sympatię do Almagra. Godoy miał go ostrzec wprost, a ponadto w

pewnej chwili zanucił pierwsze słowa popularnej wówczas piosenki: Tiempo ya es

caballero, tiempo es de andar de aqui (Czas już rycerzu, czas najwyższy, by stąd

odejść)

Po pospiesznym odjeździe Almagra Pizarro próbował jeszcze ratować sytuację,

wysyłając w ślad za nim posłańców ( m.in. wspomnianego Godoya) ale Almagro nie

podjął oferty i dwaj dawni towarzysze oraz wspólnicy już nigdy nie spotkali się

twarzą w twarz. W połowie listopada wydał werdykt ojciec Bobadilla. Werdykt ten

był niekorzystny dla Almagra, zobowiązywał go bowiem do ustąpienia z Cuzco.

Mówiło się zresztą, że takie rozstrzygnięcie było do przewidzenia, gdyż zakonnik był

podatny na naciski Pizarra.

Almagro oczywiście nie zaakceptował tego werdyktu i chciał się od niego

odwoływać. Bobadilla jednak stwierdził, że skoro obie strony czyniły go arbitrem w

tej sprawie, jego rozstrzygnięcie jest nieodwołalne. Z kolei Francisco Pizarro musiał

liczyć się z Almagrem, skoro ten ciągle więził jego przyrodniego brata Hernanda.

Dlatego kilka dni później przyjął wysłanników Almagra, którzy zabiegali o zmianę

układu. Rzeczywiście, w końcu listopada 1537 roku wynegocjowano nowe

porozumienie, które pozwalało Almagrowi na tymczasowe pozostawanie w Cuzco.

Inne punkty tego porozumienia nie różniły się od poprzedniego — np. Pizarro

zobowiązywał się dostarczyć Almagrowi okręt, aby ten mógł wysłać kogoś do

Hiszpanii w celu poinformowania o swoim stanowisku dworu królewskiego; ponadto

obie strony miały w terminie dwudziestu dni rozformować swe wojska, wysyłając

ludzi w te rejony, gdzie istniało zagrożenie panowania hiszpańskiego ze strony

krajowców. Almagro miał uwolnić, za poręczeniem pięćdziesięciu tysięcy pesos,

Hernanda Pizarro, który z kolei powinien w ciągu sześciu miesięcy udać się do

Hiszpanii, by tam stanąć przed obliczem monarchy. Jednocześnie ustalono, że

wyjazd Hernanda nie nastąpi wcześniej niż w chwili, gdy Francisco Pizarro odda do

dyspozycji Almagra obiecany okręt, tak aby przedstawiciele obu stronnictw mogli

udać się do Hiszpanii w tym samym czasie.

Ale i ten, z trudem wynegocjowany, układ nie wszedł od razu w życie. W tym czasie

powrócił bowiem z Hiszpanii, wysłany tam przez Pizarra, Pedro Anzures de

Camporredondo, przywożąc zarządzenia królewskie, na mocy których obaj rywale

mieli bezwzględnie trzymać się wyznaczonych granic swoich nadań. Pizarro

natychmiast zadeklarował zamiar ścisłego wypełnienia woli monarchy, wzywając

Almagra do zajęcia takiej samy postawy. Almagro odebrał to jako kolejny wybieg

Pizarra, który nie chciał wypełnić uprzednio wynegocjowanego porozumienia.

Jednakże po kolejnych, prowadzonych na odległość rokowaniach, Pizarro pozwolił

Almagrowi na zachowanie — do czasu zapadnięcia ostatecznych decyzji o granicach

gubernatorstw — kontroli nad Cuzco. Nie było to oczywiście wspaniałomyślne

ustępstwo, lecz wyraz determinacji Pizarra w staraniach o ocalenie życia swego

background image

przyrodniego brata. W obozie Almagra bowiem już od dłuższego czasu niektórzy

radzili uśmiercić Hernanda, a najgorliwiej zachęcał do tego radykalnego kroku

Rodrigo Orgonez, prawa ręka i szef sztabu Almagra.

Almagro jednak, po naradzie z kilkoma swoimi oficerami, zdecydował się uwolnić

Hernanda Pizarro. Próbował też przekonać do swej decyzji Orgoneza. Ten jednak w

odpowiedzi, chwytając się lewą ręką za brodę, uniósł głowę, a prawą ręką wykonał

charakterystyczny gest ze słowami: Biada ci Orgonezie, gdyż z powodu przyjaźni

dla Almagra utną ci ją, podrzynając gardło!". A że nie była to odosobniona reakcja

w obozie Almagra, świadczą też słowa pewnego żołnierza, który ostentacyjnie

powiedział: Do tej pory, Almagro, nie była potrzebna broń i nosiłem tylko pikę,

teraz zaś sprawię sobie taką z dwoma grotami — wszak takich nam będzie trzeba".

Ktoś inny, przyłączając się do głosów wieszczących, iż nic dobrego nie wyniknie z

uwolnienia Hernanda, ułożył i rozpowszechniał następujący czterowiersz:

Almagro pide paz

Los Pizarros guerra, guerra

Ellos todos moriran

Y otro mandara la tierra

(W swobodnym przekładzie: Almagro prosi o pokój / Pizarrowie wojny pragną /

Wszyscy oni zginą wkrótce / A rządy, komu innemu przypadną) Słowa tego kupletu

miały niebawem okazać się, niestety, prorocze.

Almagro uwolnił zatem Hernanda Pizarro, czego jednak miał wkrótce szczerze

żałować. Wbrew wcześniejszym ustaleniom Hernando wcale nie wyjechał do Hisz-

panii. Owszem, oficjalnie rozpowszechniano wiadomości o jego zamiarze stanięcia

przed obliczem królewskim, tymczasem jednak Francisco Pizarro oficjalnie

sprzeciwił się temu, twierdząc, że brak okrętu, którym można by bezpiecznie —

wraz ze zgromadzonymi kosztownościami dla Korony — udać się w podróż,

wymaga, aby Hernando tymczasem służył sprawie monarchy w Peru. Hernando

publicznie okazywał niezadowolenie z takiej decyzji swego brata, ale była to tylko

gra, umożliwiająca, w swych konsekwencjach, ostateczną rozprawę z Almagrem.

Niebawem Pizarrowie rzeczywiście wystawili wojsko, które rozpoczęło marsz za

Almagrem, który — wtedy już ciężko chorujący — zmierzał do Cuzco. Dowództwo

nad jego siłami sprawował w tej sytuacji Orgonez, ów zacięty i konsekwentny wróg

Pizarrów, który wielokrotnie odwodził Almagra od jakichkolwiek ustępstw,

twierdząc, że próby układów z Pizarrami zakończą się niechybnie oszukaniem

Almagra. A jednak ten człowiek nie skorzystał z dogodnej okazji do zadania siłom

Pizarra dotkliwych strat. Wiedząc bowiem, iż na terenach górskich wielu ludzi

Pizarra zaczęło cierpieć na chorobę wysokościową, nie zaatakował, sądząc

widocznie, iż nie jest to godny sposób wojowania. Kronikarze są zgodni co do tego,

że był to najsposobniejszy moment, jaki miały siły Almagra do pobicia przeciwnika.

Od tego momentu Diego de Almagro i Francisco Pizarro bezpośrednio nie

uczestniczyli w działaniach wojennych. Almagro z powodu poważnych dolegliwości,

spodziewano się nawet jego zgonu, Pizarro natomiast pozostawił dowództwo w

rękach swego przyrodniego brata Hernanda, który od początku nie cierpiał

Almagra, a teraz, po pobycie u niego w niewoli, szczerze go nienawidził.

Do decydującej bitwy doszło nad przedpolach Cuzco, pod Las Salinas, w przeddzień

niedzieli palmowej, 6 kwietnia 1538 roku. Przyniosła ona zwycięstwo liczniejszym i

background image

uzbrojonym w nowocześniejsze arkebuzy siłom Pizarra, które uszykował do boju

Pedro de Valdivia, przyszły zdobywca Chile. W czasie bitwy, jak również po jej

zakończeniu, dopuszczono się wielu okrucieństw i haniebnych postępków, jak to

zwykle dzieje się w przypadku wojen domowych.

Tak więc Rodrigo Orgonez, ranny i osaczony przez sześciu przeciwników, zawołał:

Czy nie ma tu rycerza równemu mi rangą, któremu mógłbym się poddać?".

Wówczas podszedł do niego sługa Hernanda Pizarro, niejaki Fuentes, ze słowami;

Tak, poddajcie się mnie", a po odebraniu oręża Orgonezowi ściął mu głowę. Z kolei

Pedro de Lerma, którego zniesiono z pola bitwy z siedemnastoma ranami i

ulokowano w domu Pedra de los Rios, został zakłuty przez żołnierza nazwiskiem

Samaniego, w odwecie za jakąś zniewagę wyrządzoną mu w starciu nad Abancay.

Sam Diego de Almagro, przyniesiony w lektyce na jedno z pobliskich wzgórz, z jego

szczytu obserwował bitwę, a widząc klęskę swych żołnierzy, schronił się w Cuzco.

Hernando Pizarro, po wkroczeniu do miasta, kazał uwięzić Almagra, i to tam, gdzie

poprzednio sam był przez niego więziony. Niebawem przygotował i wytoczył proces

Almagrowi, skazując go jako uzurpatora i wichrzyciela na śmierć.

Almagro, który nie mógł uwierzyć w sentencję wyroku, oznajmioną mu przez

przybyłego zakonnika, prosił, aby potwierdził ją Hernando Pizzaro. Do tej pory

bowiem ten zwodził Almagra sugerując mu, iż każe go odesłać do Hiszpanii albo

przynajmniej pozostawi do dyspozycji swego przyrodniego brata. Teraz jednak

Hernando potwierdził, iż rzeczywiście tak surowy wyrok zapadł, co załamało Al-

magra i zaczął błagać o litość. Almagro najpierw prosił o odesłanie go do Hiszpanii,

aby tam, jeśli okaże się winny, ukarał go sam monarcha. Gdy Hernando taką

możliwość z góry wykluczył, Almagro zaczął odwoływać się do dawnej przyjaźni z

Franciskiem Pizarro, przypominając, iż był pierwszym stopniem, po którym cały ród

Pizarrów wspiął się na wyżyny powodzenia. Nie uczynił też krzywdy żadnemu z

Pizarrów, choć miał ku temu sposobność, gdy uwięził Hernanda i Gonzala. Wreszcie

spróbował zaapelować do humanitarnych uczuć Hernanda, mówiąc, iż jest już

stary i chory i niewiele mu pozostało życia na tym świecie.

Wszystko to nie wywarło żadnego wrażenia na Hernandzie, który w sposób oschły i

nieczuły odpowiedział, iż umrzeć to rzecz ludzka, lepiej więc niech się dobrze na

śmierć przygotuje, nie okazując słabości, jak przystało na rycerza i chrześcijanina.

Almagro jeszcze zareplikował, że nikomu, nawet samemu Chrystusowi, nie jest

obcy strach przed śmiercią, lecz Hernando pozostał nieubłagany. Niebawem nakazał

wykonanie wyroku, lecz nie odważył się na publiczną egzekucję, choćby ze względu

na obecność w mieście wielu dawnych podkomendnych i osób sympatyzujących z

Almagrem. Almagro został więc 8 lipca 1538 roku uduszony w swej celi.

Niekiedy twierdzi się, że Hernando kazał stracić Almagra, obawiając się zbrojnego

wystąpienia jego zwolenników, którzy mogli planować jego uwolnienie. Podstawę

do takiej interpretacji mogą dawać dzieje wyprawy Pedra de Candii do Montanii

(wschodniego, puszczańskiego rejonu Peru) Ekspedycja ta wyszła z Cuzco krótko po

bitwie pod Las Salinas, a Hernando ochoczo wyraził na to zgodę, chcąc zająć czymś

konkretnym uczestników zakończonej wojny (w szeregach Candii byli zarówno

pizarryści, jak i almagryści) Wyprawa jednak zakończyła się kompletnym

niepowodzeniem, gdyż natrafiono na dzikie, bezwartościowe tereny, największym

więc pragnieniem stało się ocalenie życia i powrót do Cuzco. Jeden z zawiedzionych

background image

uczestników wyprawy, Alonso de Mesa, zaczął obarczać winą za niepowodzenie

Hernanda Pizarro, który, jego zdaniem, z premedytacją skierował ich w ten

niegościnny rejon. Zaczął więc spiskować z kilkoma innymi, znanymi z

almagrystowskich sympatii uczestnikami wyprawy, aby zabić Hernanda i uwolnić

Almagra. Gdy kolumna zbliżała się do Cuzco, Hernando powziął pewne podejrzenia,

dlatego skazał przywódcę spisku, Mesę, na śmierć, Candii, który o sprawie nie

wiedział, odebrał dowództwo.

Wydaje się jednak, że cała ta historia dostarczyła tylko Hernandowi dogodnego

pretekstu do stracenia Almagra, czego sam, bez wątpienia, od początku pragnął.

Rację ma też kronikarz, gdy pisze, że część odpowiedzialności za śmierć Almagra

spada na Francisca Pizarro, gdyż między uwięzieniem a straceniem jego dawnego

towarzysza upłynęło ponad trzy miesiące — czas wystarczająco długi, by coś

uczynić, gdyby Francisco Pizarro chciał rzeczywiście uratować Almagra. Jedno-

cześnie notuje on opinię, że Hernando wielokrotnie mówił, iż nie uczynił niczego, co

nie było mu poruczone przez przyrodniego brata.

Śmierć Almagra kończy pierwszą wojnę domową w Peru. Po niej następuje krótki

okres złagodzenia wewnętrznych napięć, osiągnięty w dużej mierze dzięki

organizowaniu nowych wypraw zdobywczych poza teren właściwego Peru. Taka

praktyka, określana przez Hiszpanów owej epoki jako descargar la tierra, czyli

rozładowanie, uwolnienie (od nadmiaru żołnierzy) kraju, była zresztą często

stosowana, gdy konkwistadorzy rywalizowali ze sobą.

Pozostaje ironią historii fakt, iż właśnie wtedy Francisco Pizarro udzielił Pedro de

Valdivii, w uznaniu jego wkładu w zwycięstwo pod Las Salinas, pozwolenia na

zorganizowanie wyprawy zdobywczej do Chile. Valdivia ruszył więc i niebawem

faktycznie podbił kraj, do którego Almagro udał się na czele dużo liczniejszych sił

niż pozostające w dyspozycji Valdivii i wrócił tak rozczarowany. Zresztą jeszcze po

śmierci Almagra jego dawnych żołnierzy i stronników nazywano tymi z Chile" (los

de Chile).

Francisco Pizarro w tym czasie kierował akcją kolonizacyjną z Cuzco, dokąd przybył

krótko po straceniu Almagra. Z jego polecenia zakładano kolejne miasta

hiszpańskie, m.in. Arequipę, La Platę (dziś Sucre) czy Huamangę (dziś Ayacucho)

Po dwóch latach Pizarro wrócił do Limy. W połowie 1541 roku okres względnego

pokoju w Peru dobiegł końca.

Od czasu klęski pod Las Salinas pokonani zwolennicy Almagra zaczęli grupować się

wokół osoby Diega de Almagra Młodszego, jedynego syna swego dawnego dowód-

cy. Ten liczący około dwudziestu lat Metys odgrywał wszakże wśród dawnych

żołnierzy swego ojca rolę jedynie symboliczną. Prawdziwym przywódcą

almagrystów stał się bowiem Juan de Herrada, ten sam, który ongiś przywiózł

Almagrowi do Chile nominację na gubernatora Nowego Toledo. Francisco Pizarro z

jednej strony otaczał opieką młodego Almagra, z drugiej strony, ze zrozumiałych

względów, podejmował decyzje niekorzystne dla byłych żołnierzy swego dawnego

wspólnika. Ci zaś tym bardziej umacniali się w swej wrogości do Pizarra, czyniąc go

odpowiedzialnym za wszystkie niepowodzenia, jakich doświadczali jako członkowie

pokonanego stronnictwa.

Tymczasem w Hiszpanii, choć obdarzono Francisca Pizarro tytułem markiza,

wiadomości o walkach frakcyjnych w Peru i śmierci Almagra spowodowały podjęcie

background image

energicznych kroków. I tak Hernanda Pizarro, który przybył znowu do Hiszpanii ze

zdobytymi w Peru kosztownościami, po pełnym kurtuazji przyjęciu, oskarżono o

sianie zamętu w Peru i w 1540 roku osadzono w twierdzy la Mota w Medina del

Campo. Miał on tam spędzić aż dwadzieścia jeden lat. Dwór królewski,

zaniepokojony rozwojem wypadków w Peru, mianował do skontrolowania spraw na

miejscu i obdarzył szerokimi pełnomocnictwami prawnika, licencjata Cristóbala Vaca

de Castro. Wyruszył on niebawem z Hiszpanii, przebył Przesmyk Panamski, ale jego

dalsza podróż napotkała na trudności. Najpierw przeciwne wiatry uniemożliwiły

żeglugę i Vaca de Castro musiał wylądować w Buenaventurze — wówczas pry-

mitywnym porcie, odległym o setki kilometrów od właściwego Peru. Ponadto trudy

dotychczasowej podróży tak nadwątliły siły licencjata, że złożony chorobą, musiał

na jakiś czas jej zaprzestać.

A jednak wieści o rychłym przyjeździe królewskiego wysłannika zaczęły rozchodzić

się wśród Hiszpanów w Peru. Szczególne podniecenie wywoływały wśród

almagrystów. Z jednej strony liczono po cichu, iż tak wysoki funkcjonariusz będzie

władny zaradzić marginalizacji dawnych żołnierzy Almagra i wynagrodzi im przebyte

trudy i upokorzenia. Z drugiej strony zaczęły szerzyć się pogłoski — raz o tym, że

sędzia został przekupiony i wobec tego będzie sprzyjał Pizarrowi, innym razem, że

to Pizarro ma zamiar nastawać na życie królewskiego wysłannika. W tym klimacie

niespokojnego oczekiwania almagryści zaczęli rozprawiać o zgładzeniu Francisca

Pizarro.

Czyniono to jednak tak otwarcie, że nawet służba indiańska zaczęła te nowiny

powtarzać. Doszły one do uszu samego Pizarra, który jednak śmiał się z tych

doniesień, mając je za bajdy indiańskie". Ale gdy rozeszły się wieści, iż Juan de

Herrada kupuje broń i pancerze, i zawsze porusza się po mieście w towarzystwie

uzbrojonej eskorty, wezwał go do siebie.

Gdy Herrada przybył do domu Pizarra, ten zwrócił się do niego z wyrzutem: Cóż to

ma znaczyć, Juanie de Herrada — wszak mówią, że kupujecie broń, przywdziewacie

zbroję, a wszystko po to, aby mnie zabić. Herrada odpowiedział, że jego działania

są tylko odpowiedzią na to, iż Pizarro każe swoim ludziom kupować lance,

niechybnie po to, aby rozprawić się z dawnymi ludźmi Almagra.

Pizarro z wyrzutem zareplikował, że nigdy mu to nawet przez myśl nie przeszło, a

co do broni, to owszem, kazał nabyć swoim sługom jedną lancę z myślą o

polowaniu, ci zaś z nadgorliwości kupili cztery. Jednocześnie, chcąc zapewnić

Herradę o braku złych zamiarów, dał mu kilka zebranych właśnie pomarańczy z

zasadzonych drzew, które po raz pierwszy zaowocowały w Peru.

Między almagrystami, którzy gromadzili się zwykle w domu Diega de Almagro

Młodszego, ponownie ożyły dyskusje nad kwestią uśmiercenia Pizarra. Ostatecznie

przychylono się do zdania Cristóbala de Sotelo, aby wstrzymać się z tym do czasu

przybycia sędziego Vaca de Castro i dopiero gdyby ten stanął po stronie Pizarra,

urzeczywistnić zamiar. Jednakże jeden z członków sprzysiężenia wyjawił rzecz całą

księdzu podczas spowiedzi. Duchowny ten udał się po kryjomu do domu Martina de

Alcantara, gdzie przebywał Francisco Pizarro. Nie naruszając tajemnicy spowiedzi —

wszak nie wyjawił nazwiska penitenta — ostrzegł spożywającego właśnie wieczerzę

Pizarra o czyhającym nań niebezpieczeństwie. Stary gubernator i tym razem

background image

bagatelizował sprawę, twierdząc, iż ktoś przekazał taką wiadomość, licząc zapewne

na otrzymanie w nagrodę wierzchowca lub innej cennej rzeczy. Tego wieczora

Pizarro jednak już niczego nie jadł i szybko się położył.

Tego samego i następnego dnia jeszcze dwukrotnie ostrzegano Pizarra o zamiarach

pozbawienia go życie przez tych z Chile", ale gubernator zdawał się nie przykładać

do tych rewelacji zbytniej wagi. Gdy nadeszła niedziela 26 czerwca, Pizarro po raz

kolejny został ostrzeżony o wymierzonym w jego osobę spisku. Sprawa jednak nie

była jeszcze przesądzona, przywódca almagrystów bowiem, Juan de Herrada, wcale

nie planował tego dnia zabicia Pizarra. W gruncie rzeczy Herrada został

sprowokowany do działania przez jednego ze zniecierpliwionych almagrystów, który

zasugerował mu, iż ludzie Pizarra przygotowują się do zbrojnej rozprawy z nimi.

W ten sposób lawina przemocy została uruchomiona. W domu Almagra Młodszego

Herrada wezwał towarzyszy do pomszczenia śmierci dawnego dowódcy. Uzbrojeni

spiskowcy wypadli na ulicę i wznosząc okrzyki: Niech żyje król!" i Śmierć tyranowi! ,

przebyli główny plac i dotarli do domu gubernatora. Tego dnia u Pizarra było kilku

zaproszonych gości. Gdy wpadli tam spiskowcy, niektórzy z nich zdołali uciec, inni

zostali ciężko zranieni. Francisco Pizarro wraz z Martinem de Alcantara i dwoma

swoimi paziami — Cardoną i Vargasem — bronił się w garderobie, do której wszedł

w chwili ataku spiskowców, aby nałożyć rynsztunek bojowy.

Gdy walka przeciągała się, a spiskowcy nie mogli przełamać oporu Pizarra, użyli

drastycznego środka. Mianowicie jednego spośród siebie, nazwiskiem Narvaez,

popchnęli na Pizarra, który go wprawdzie śmiertelnie ugodził, ale w tym czasie

pozostali napastnicy wdarli się do pomieszczenia. Losy walki były już przesądzone

— Pizarro po otrzymaniu kilkunastu ciosów osunął się na ziemię i, wzywając imienia

Chrystusa, skonał. Według wersji, którą podają Gómara i Zarate, Pizarro, upadłszy

na podłogę, ostatnim wysiłkiem nakreślił znak krzyża i pocałował go. Wraz z nim

polegli w walce Martin de Alcantara i obaj paziowie. Było to około godziny

jedenastej, 26 czerwca 1541 roku.

Śmierć Francisca Pizarro jest uważana za początek drugiej wojny domowej w Peru.

Spiskowcy bowiem obwołali gubernatorem Diega de Almagro Młodszego, który

wycofał się ze swymi siłami do Cuzco, gdzie przebywało wielu almagrystów,

oczekując na dalszy rozwój wypadków.

Losy tej wojny zależały od postawy sędziego Cristóbala Vaca de Castro, który w

czasie gdy almagryści zamordowali Francisca Pizarro, przebywał na terenie

gubernatorstwa Popayanu (północny zachód dzisiejszej Kolumbii) i zmagał się z

chorobą. W dodatku nie dysponował większymi siłami zbrojnymi, chyba że skłoniłby

do mobilizacji gubernatora Popayanu, Sebastiana de Belalcazara.

W tym miejscu należy się czytelnikowi wyjaśnienie, że Belalcazar, pozostawiony w

Quito, od połowy lat trzydziestych coraz bardziej dystansował się od spraw

peruwiańskich (dzięki temu uniknął wplątania w pierwszą wojnę domową)

Skierował wówczas swą uwagę na terytoria leżące na północ od Quito. W latach

1536-1537 zajął te tereny, fundując takie miasta jak Cali i Popayan. W czasie

kolejnej wyprawy posunął się aż do Bogoty, tam jednak uprzedził go idący z

wybrzeża Morza Karaibskiego, Gonzalo Jimenez de Quesada. Stamtąd udał się do

background image

Hiszpanii, gdzie w 1540 roku został mianowany gubernatorem Popayanu,

stanowiącego od tej chwili osobną jednostkę administracyjną ze stolicą w mieście o

tej samej nazwie. Belalcazar objął rządy w Popayanie w początkach 1541 roku, a po

kilku miesiącach w Cali zjawił się Vaca de Castro i wezwał do siebie Belalcazara.

Gdy stan zdrowia sędziego Vaca de Castro poprawił się, mógł on wyruszyć do

Popayanu. Tam, we wrześniu 1541 roku, królewskiego wysłannika zastała

wiadomość o śmierci Francisca Pizarro. Natychmiast wezwał też do Popayanu,

przebywającego ciągle jeszcze w Cali, Belalcazara. W Popayanie Vaca de Castro

okazał — przezornie wystawiony w Hiszpanii — królewski dokument, dający mu

pełnię władzy w przypadku śmierci Pizarra, i kazał Belalcazarowi towarzyszyć sobie

w drodze do Peru.

Nie jest do końca jasne, czy Belalcazar udał się z Vakiem de Castro raczej

przymuszony, jak to przedstawia Cieza, czy też z własnej woli. Faktem pozostaje, że

w drodze, między Quito a San Miguel, doszło do incydentu, który podważył zaufanie

Vaca de Castro do Belalcazara. Zdarzyło się bowiem, że jeden z almagrystów,

zamieszany w śmierć Pizarra, Francisco Nunez de Pedroso, który w wyniku zatargu

wewnątrz własnego stronnictwa został wypędzony z Peru, uciekając napotkał

Belalcazara i poprosił go o wstawiennictwo u Vaca de Castro. Jednak Belalcazar,

choć wiedział, że [Nunez de Pedroso] był jednym z winnych śmierci starego markiza

i że Vaca de Castro wielce pragnął schwytać sprawców tego przestępstwa, aby ich

stosownie do wielkości występku ukarać, nie tylko rad był [Belalcazar] aby się

[Nunez de Pedroso] uratował, ale nawet, aby ten mógł ujść niezauważony przez

Vaca de Castro, dał mu konia mówiąc, iżby udał się w granice jego gubernatorstwa

( tj. do Popayanu

przyp. A.T.), gdzie nie będzie musiał się niczego

obawiać".

Od tego czasu Vaca de Castro, któremu poprzednio tak zależało na pomocy

Belalcazara, teraz szukał tylko pretekstu, aby się go pozbyć z własnych szeregów.

Dlatego gdy dowiedział się, że zbuntowani almagryści w Peru wcale nie mają

przewagi wobec uaktywnienia się silnej frakcji pizarrystów, kazał Belalcazarowi

wrócić do Popayanu. Sam kontynuował swą mozolną podróż do Peru, przybywając

wreszcie do Limy w czerwcu 1542 roku.

Czas pracował dla niego, ciągle bowiem przybywali doń kolejni Hiszpanie i szybko

rosły szeregi wojska, jakie Vaca de Castro gromadził pod hasłem wierności królowi.

Siły almagrystów natomiast słabły, głównie na skutek utraty najlepszych dowódców.

Juan de Herrada ciężko zachorował i zmarł. Mianowany na jego miejsce Cristóbal

de Sotelo został wkrótce zabity w zatargu z Garcią de Alvarado, którego z kolei

uśmiercił Almagro Młodszy.

Do decydującej bitwy doszło 16 września 1542 roku na płaskowyżu Chupas (stąd

druga wojna domowa w Peru nosi nazwę wojny Chupas) Oba wojska stanęły

naprzeciw siebie późnym popołudniem. Ponieważ do zmroku pozostało zaledwie

około półtorej godziny, oficerowie Vaca de Castro namawiali go, aby odłożyć walkę

na dzień następny, jednak królewski wysłannik zdecydował się na natychmiastowe

uderzenie. Walka trwała nawet po zapadnięciu zmroku, aż wreszcie szala

zwycięstwa przechyliła się na stronę sił Vaca de Castro. Była to najbardziej krwawa

bitwa stoczona między Hiszpanami w Peru — z obu stron poległo w niej ponad

background image

dwustu żołnierzy (Gómara pisze nawet, że tylko ze strony Vaca de Castro poległo

trzysta osób, co jest jednak grubą przesadą) Faktem pozostaje, że zwycięska

strona, mająca przed bitwą niewielką przewagę liczebną, poniosła paradoksalnie

większe straty w zabitych. Jednak siły almagrystów zostały kompletnie rozbite.

Niektórym spośród pokonanych udało się ujść z pola bitwy, ściągając z poległych

przeciwników znaki rozpoznawcze (szkarłatne szarfy), jakie nosiło wojsko Vaca de

Castro. Wielu jednak zabili okoliczni Indianie, którzy po bitwie obdzierali poległych i

dobijali rannych.

Diego de Almagro Młodszy nie zginął na polu bitwy i początkowo uszedł do Cuzco.

Tam został jednak pochwycony, a następnie skazany na śmierć przez Vaca de

Castro. Młodego Almagra ścięto i pochowano w Cuzco w tym samym kościele, gdzie

już spoczywały doczesne szczątki jego ojca. W ten sposób wygasły walki między

pizarrystami i almagrystami, podsycane przez te wszystkie lata ambicjami i

namiętnościami.

Nie był to jednak kres wojen domowych między Hiszpanami w Peru. W roku 1544

wybuchł w Peru bunt Gonzala Pizarro. Podłożem, z jakiego wyrastał ten ruch

protestu przeciw polityce Korony, było ogłoszenie w Hiszpanii 20 listopada 1542

roku tzw. Nowych Praw dla Indii. Był to zbiór zarządzeń obowiązujących we

wszystkich posiadłościach hiszpańskich w Nowym Świecie, których celem było nie

tylko utrwalenie kontroli Korony nad terytoriami zamorskimi, ale nade wszystko

ochrona krajowców przed nadużyciami, jakich wielokrotnie dopuszczano się w

pierwszych dekadach obecności Hiszpanów w Ameryce. Na mocy Nowych Praw nie

można było m.in. czynić pod jakimkolwiek pretekstem z Indian niewolników, za-

broniono przymuszania krajowców do wykonywania niektórych prac, ograniczono

też korzystanie z usług indiańskich tragarzy do wyjątkowych sytuacji, a i wówczas

nie mogło się to dziać wbrew ich woli i bez wynagrodzenia. Dla Hiszpanów

największy ciężar gatunkowy miały zarządzenia, uderzające w instytucję nadań

ziemi z Indianami (encomiendas) Od tej pory encomiendas przysługiwały

dożywotnio tylko pierwszym zdobywcom, a po ich śmierci miały wrócić do Korony

— wszak teoretycznie rzecz ujmując, encomenderos otrzymywali owe majątki od

monarchy w powiernictwo. W dodatku Nowe Prawa groziły utratą posiadanych w

systemie encomiendas Indian, gdyby byli oni źle traktowani przez Hiszpana,

któremu zostali przydzieleni.

Oprócz zarządzeń ogólnych Nowe Prawa zawierały także pewne uregulowania

szczegółowe. Był tam m.in. ustęp odnoszący się do samego Peru, zawierający

groźbę odebrania encomiendas tym wszystkim, którzy — po zbadaniu spraw przez

królewskich funkcjonariuszy — zostaną uznani winnymi bratobójczych walk między

frakcją pizarrystów i almagrystów. Było to bardzo niefortunne rozporządzenie, bo —

jak pisze Zarate — było oczywiste, że w całej prowincji Peru nie było osoby, która

mogłaby zachować swych Indian; wszak, jak można wnioskować z tej historii, nie

było Hiszpana, wysokiego czy niskiego stanu, który by nie był zaangażowany po

jednej ze stron".

Dodatkowym czynnikiem zaostrzającym sytuację w Peru było postępowanie

wyznaczonego na stanowisko wicekróla Blasco Nuneza de Veli. O ile na innych

obszarach władze kolonialne niejednokrotnie zawieszały te postanowienia Nowych

Praw, których wyegzekwowanie okazywało się niemożliwe, o tyle Nunez de Vela, ze

background image

względu na swój apodyktyczny i gwałtowny charakter, nawet nie dopuszczał myśli o

uczynieniu jakiegokolwiek odstępstwa. Doszło nawet do tego, że uczynił sobie

wrogów z wysłanych wraz z nim czterech sędziów trybunału apelacyjnego

(audiencia) w Limie, który stanowił najwyższą instancję sądowniczą na terytorium

administrowanym przez wicekróla.

Wszystko to spowodowało niepokój i wzburzenie wśród Hiszpanów w Peru, z

których coraz liczniejsi zaczęli się grupować wokół Gonzala Pizarro, jedynego już

wówczas z braci Pizarro w tym kraju. Gonzalo, który przybył do Cuzco, przynajmniej

z pozoru, niechętny otwartemu wystąpieniu przeciw Koronie, w końcu dał się

obwołać kapitanem generalnym i pełnomocnym przedstawicielem (procuradof)

Hiszpanów w Peru. Sformował też liczące czterystu jeźdźców i piechurów wojsko.

Od tego czasu w kraju nastąpiła polaryzacja — z jednej strony wicekról i audiencia

w Limie, z drugiej Gonzalo Pizarro i jego poplecznicy w Cuzco.

Tymczasem Nunez de Vela zrażał do siebie kolejne osoby z własnego otoczenia.

Wprawdzie zawiesił wprowadzenie w życie Nowych Praw, ale zastrzegł, że czyni to

tylko na okres dwóch lat i w obliczu zagrożenia ze strony Gonzala Pizarro.

Obiecywał nawet parcelację majątków należących do stronników Gonzala, czym

jednak tylko oburzył tych z Cuzco, a nie wszystkich z Limy zadowolił". Wszystkich,

którzy przeszli do obozu Gonzala, uznawał za zdrajców, a nawet rozdawał

skonfiskowane im majątki. Zaaresztował, przebywającego ciągle w Peru, Vaca de

Castro. Jakiś czas później, podejrzewając jednego z urzędników o kontakty ze

stronnictwem Gonzala Pizarro, zasztyletował go w czasie sprzeczki. Te i inne

postępki wicekróla wzburzyły przeciw niemu nie tylko mieszkańców Limy, ale i

owych sędziów audiencii, do tego stopnia, że w końcu aresztowano go i wsadzono

na okręt, którym miał powrócić do Hiszpanii.

Gonzalo też bywał bezwzględny w stosunku do tych, którzy próbowali paktować z

wicekrólem. Jego siły jednak rosły, a po usunięciu wicekróla nic już nie stało na

przeszkodzie, aby przejął władzę w samej Limie. Ruszył więc ku stolicy, a

zatrzymawszy się na jej przedpolach czekał, aż zastraszeni sędziowie audiencii

uznają go za gubernatora Peru. Tak też się stało, a Gonzalo triumfalnie wkroczył do

Limy z całym wojskiem i artylerią, którą rozlokował na głównym placu miasta.

W tym czasie Blasco Nuńez de Vela nieoczekiwanie odzyskał możliwość działania,

gdy eskortujący go sędzia Juan Alvarez (jeden z czterech członków audiencii)

uwolnił go, licząc zapewne na nagrodę i łaskę ze strony samego monarchy.

Wicekról udał się pospiesznie do Trujillo, głosząc konieczność zbrojnego

przeciwstawienia się rebelii Gonzala. Jednak Nunez de Vela, tak jak okazał się

niezręczny w sprawowaniu swej funkcji i stosunkach z ludźmi, tak też wykazał brak

zmysłu strategicznego w kwestiach wojskowych. Zamiast uderzyć pierwszy, gdy siły

Gonzala jeszcze nie były tak liczne i skonsolidowane, wicekról uchodził na północ.

Kontynuując swój quasitaktyczny odwrót, Nunez de Vela w sierpniu 1545 roku

znalazł się aż w Popayanie. Tam zatrzymał się, prosząc o pomoc Belalcazara. Ten z

pewnością nie miał ochoty angażować się w nowy konflikt poza granicami własnego

gubernatorstwa — zaledwie trzy lata wcześniej zdołał uniknąć udziału w drugiej

wojnie domowej — nie mógł jednak odmówić wicekrólowi, którego przychylność

mogła okazać się w przyszłości cenna.

Po czterech miesiącach pobytu w Popayanie Nunez de Vela w towarzystwie

background image

Belalcazara wyruszył wreszcie przeciw siłom Gonzala. Tuż przed decydującą bitwą

pod Anaquito (dziś w granicach stolicy Ekwadoru, Quito) wicekról buńczucznie

odrzucił ofertę mediacji ze strony Belalcazara. Starcie (18 stycznia 1546 roku)

zakończyło się sromotną porażką wojsk wicekróla, a on sam zginął w walce.

Gonzalo tymczasem zdobył panowanie nad Peru. Co więcej, jego ludzie dotarli na

Przesmyk Panamski, zajmując ten węzłowy punkt na trasie do i z metropolii,

umożliwiający całkowitą kontrolę komunikacji z Hiszpanią.

Gdy wiadomości o śmierci wicekróla i rozmiarach rebelii Gonzala Pizarro w Peru

dotarły do Hiszpanii, na dworze zaczęto przemyśliwać nad możliwościami

rozwiązania tej nabrzmiałej sytuacji. Wybór padł na osobę skromnego księdza

Pedro de La Gaski, znanego jednak z wielkiej mądrości i niebywałych talentów

dyplomatycznych. Duchowny ten nie dysponował ani wojskiem, ani wielkimi

funduszami, wyposażony był tylko w daleko idące pełnomocnictwa. Jako prezydent

Królewskiej Audiencji Peru miał pełnię władzy administracyjnej i wojskowej oraz —

co najistotniejsze — możliwość przebaczania tym uczestnikom rebelii, którzy,

porzuciwszy szeregi Gonzala. opowiedzą się po stronie Korony.

La Gaska, działając z niesłychanym wyczuciem sytuacji, zdołał najpierw zapewnić

sobie kontrolę nad Panamą i zgromadzoną tam flotą, a później, posuwając się

sukcesywnie na południe, gromadził coraz liczniejsze siły, które mogły już stawić

czoło buntownikom. Kulminacyjnym punktem tej kampanii stała się bitwa pod

Jaquijaguaną (9 kwietnia 1548 roku) w której siły Gonzala zostały całkowicie

rozproszone — część ludzi po prostu porzuciła szeregi rebeliantów i w ostatniej

chwili przeszła pod sztandary La Gaski. Po bitwie dokonano egzekucji Gonzala i

kilku jego najbliższych oficerów. Reszta uzyskała przebaczenie, a mądry prezydent

umiejętnie stosował w następnych latach wspomnianą wyżej praktykę uwalniania

kraju" od nadmiaru żołnierzy bez zajęcia, wyrażając zgodę na kolejne wyprawy w

mało znane obszary kontynentu (w ten sposób założono np. obecną stolicę Boliwii

La Paz, której nazwa jest przywołaniem i symbolicznym ustanowieniem pokoju

między Hiszpanami po długim okresie wojen domowych)

Wypada jeszcze na zakończenie wspomnieć krótko o losach ostatniego inkaskiego

władcy, Manco Inki, który

jak pamiętamy — uwolniwszy się spod hiszpańskiej

kurateli, na krótko w 1536 roku zagroził Hiszpanom

w Cuzco. Nie mogąc kontynuować oblężenia i nie wyka

zując zainteresowania sojuszem z powracającym z Chile

Almagrem, Manco Inka wycofał się wysoko w góry, gdzie

niebawem stworzył swą siedzibę w Vilcabambie. W 1544

roku Manco Inka został zamordowany przez kilku almag

rystów, którym dwa lata wcześniej udzielił schronienia, po

klęsce w bitwie na równinie Chupas.

Dopóki Hiszpanów w Peru absorbowały ich wojny domowe, kadłubowe państewko

inkaskie w Vilcabambie mogło funkcjonować w miarę niezależnie. Jednak w latach

pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XVI wieku Vilcabamba

wbrew antykolonialnej legendzie — istnienie swe

zawdzięczała układom, jakie jej dwaj kolejni władcy

(formalnie byli nimi synowie Manco Inki — Sayri Tupac oraz Titu Cusi) zawierali z

background image

Hiszpanami. W końcu 1569 roku przybył do Peru następny wicekról, Francisco de

Toledo, który z powodzeniem sprawując dwanaście lat tę funkcję, zasłużył sobie na

miano najzdolniejszego wysokiego urzędnika okresu wczesnokolonialnego w Peru.

Ten rzutki administrator wkrótce postanowił położyć kres fikcyjnej niezależności

Vilcabamby. Dokonała tego zorganizowana w 1572 roku na jego rozkaz ekspedycja.

Ostatni władca Vilcabamby, Tupac Amaru (trzeci syn Manco Inki zasiadający

formalnie na tronie) został sprowadzony do Cuzco i stracony tam we wrześniu tego

samego roku.

Należy wszakże pamiętać, że przemoc, obecna w dziejach podboju Peru, większą

rolę niż w stosunku do Indian odgrywała w relacjach między samymi Hiszpanami. O

psychologicznym podłożu tych rywalizacji wyjątkowo trafnie pisze Gómara: Szli za

Diegiem de Almagro, ponieważ rozdawał, a za Franciskiem Pizarro, ponieważ mógł

dać. Po śmierci ich obu szli zawsze za tym, o którym myśleli, że da im więcej i

szybciej [niż inni] Wielu porzuciło króla, ponieważ nie miał im co dać, i mało jest

takich, którzy zawsze byli wierni królowi, gdyż złoto przyćmiewa rozsądek, a tyle go

jest w Peru, że budzi to podziw i zdumienie (...) Korumpowali ludzi pieniędzmi, aby

fałszywie przysięgali; oskarżali jedni drugich zdradliwie, aby rządzić, aby posiadać, z

zemsty, z zawiści, a nawet dla rozrywki; zabijali w majestacie prawa w sposób

jawnie niesprawiedliwy, a wszystko po to, aby być bogatymi".

Jest rzeczą dość znamienną, na co zwracali już uwagę niektórzy hiszpańscy

kronikarze, że niemal wszyscy główni uczestnicy podboju Peru, w tym nade

wszystko osoby, które w mniejszym czy większym stopniu odpowiadały za śmierć

Atahuallpy, umierali gwałtowną śmiercią. Oprócz Franciska Pizarro i Diega de

Almagro trzeba wspomnieć o ojcu Vicente Valverde, który został pierwszym

biskupem w Peru (ksiądz Luque, któremu miała pierwotnie przypaść ta godność,

zmarł w Panamie, zanim dokonano podboju kraju) Duchowny ten, uchodząc przed

zgiełkiem drugiej wojny domowej drogą morską, został w sierpniu 1541 roku

zamordowany przez Indian na wyspie Puna. Skarbnik Alonso de Riquelme, któremu

często przypisuje się największy udział w doprowadzeniu do stracenia Inki

Atahuallpy, zmarł wprawdzie śmiercią naturalną, ale także gwałtowną.

Wszelako najbardziej wymowną ilustracją gwałtowności, jaką była naznaczona

historia opanowani Peru, są dzieje pięciu przyrodnich braci Pizarro. Jak pamiętamy,

Juan zginął w czasie powstania Manco Inki i oblężenia Cuzco, Francisco wraz z

Martinem de Alcantara zostali pięć lat później zamordowani przez almagrystów.

Gonzala Pizarro ścięto po klęsce pod Jaquijaguana. Życie ocalił tylko Hernando

Pizarro, jednakże za cenę długoletniego więzienia w Hiszpanii, w Medina del

Campo. Podczas odbywania tej kary poślubił swoją bratanicę Franciscę Pizarro (była

to Metyska, zrodzona ze związku Francisca Pizarro i Indianki z arystokratycznego

rodu, którą jako osiemnastoletnią pannę wysłano do Hiszpanii). Hernando Pizarro

odzyskał wolność już jako człowiek stary, przynajmniej według kryteriów własnej

epoki. Powrócił do rodzinnego Trujillo w Estramadurze, gdzie wzniósł okazały dom.

Stoi on tam do dziś, z fasadą zwróconą ku głównemu placowi, w którego centrum

znajduje się konny posąg Francisca Pizarro, najsławniejszego z rodu Pizarrów.

background image

MAPY

background image

background image

background image

background image

background image

ANEKS

Ludzie z Cajamarki

Uczestnicy pochwycenia Atahuallpy i ich udziały w okupie

uzyskanym za osobę Inki (pozioma kreska oznacza, iż

ż

ołnierz nie otrzymał udziału w kruszcu)

Srebro

Złoto

(w markach) (w pesos)
I. Jeźdźcy:

Francisco Pizarro 235057 220
Hernando Pizarro 126731 808
Hernando de Soto 1267

17 740

Juan Pizarro 407 i 2 uncje11 100
Pedro de Candia 407 i 2 uncje9909
Gonzalo Pizarro 384 i 5 uncji9909
Juan Cortes 362

9430

Sebastian de Belalcazar 407 i 2 uncje9909
Crisióbal de Mena 366

8380

Ruy Hernandez Briceno 384 i 5 uncji9435
Juan de Salazar (lub Salcedo) 362

9435

Miguel de Estetę 362

8980

Francisco de Xerez (Jerez) 362

8880

Gonzalo de Pineda 384

9909

Alonso Briceno 362

8380

Alonso de Medina 362

8480

Juan Pizarro de Orellana 362

8980

Luis Maza 362

8880

Jerónimo de Aliaga 339 i 4 uncje8880
Gonzalo Perez 362

8880

Pedro de Barrientos 362

8880

Rodrigo Nunez 362

8880

Pedro de Anades 362

8880

Francisco de Malaver

362

7770

Diego Maldonado

362

7770

Rodrigo (lub Francisco) de Chaves362

8880

Diego de Ojuelos

362

8880

Gines de Carranza

362

8880

Juan de Quincoces

362

8880

Alonso de Morales

362

8880

Lope Velez

362

8880

Juan de Barbaran

362

8880

Pedro de Aguirre

362

8880

Pedro de Leon

362

8880

Diego Mejfa

362

8880

Martin Alonso

362

8880

Juan de Rojas

362

8880

Pedro Catano

362

8880

Pedro Ortiz

362

8880

Juan de Morgovejo

362

8880

background image

Hernando de Toro

362

8880

Diego de Aguero

362

8880

Alonso Perez

362

8880

Hernando Beltran

362

8880

Pedro Barrera

362

8880

Francisco Baena

362

8880

Francisco López

371 i 4 uncje

8880

Sebastian de Torres

362

8880

JuanRuiz

1330 i 3 uncje

8880

Francisco de Fuentes

362

8880

Gonzalo del Castillo

362

8880

Nicolas de Azpitfa

339 i 3 uncje

8880

Diego de Medina

316 i 6 uncji

7770

Alonso Pęto

316 i 6 uncji

7770

Miguel Ruiz

362

8880

Juan de Salinas, kowal

362

8880

Juan de Olz

248 i 7 uncji

6110

Cristóbal Gallego

316

Rodrigo de Cantillana

294 i 1 uncja

Gabriel Felix

271 i 4 uncje

Hernan Sanchez 2628880
Pedro de Paramo

271 i 4 uncje

8115

II. Piechurzy:

Juan de Porras 1814540
Gregorio Sotelo 1814540
Pero Sancho 1814440
Garcia de Paredes 1814440
Juan de Valdivieso 1814440
Gonzalo Maldonado 1814440
Pedro Navarro 1814440
Juan Ronąuillo 1814440

Antonio de Vergara 181

4440

Alonso de la Carrera 1814440
Alonso Romero 1814440
Melchor Verdugo

135 i 6 uncji

4440

Martin Bueno

135 i 6 uncji

4440

Juan Perez de Tudela 1814440
Infgo Taburco (lub Talvio) 1814440
Nuno Gonzalez 181

Juan de Herrera 1583385
Francisco Davalos (de Avalos) 1814440
Hernando de Aldana 1814440
Martin de Marąuina

135 i 6 uncji

3330

Antonio de Herrera

135 i 6 uncji

3330

Sandoval

135 i 6 uncji

3330

Miguel Estetę

135 i 6 uncji

3330

Juan Borallo 1814440

Pedro Moguer 1814440
Francisco Perez

158 i 3 uncje

3880

Melchor Palomino

135 i 6 uncji

3330

Pedro de Alconchel 1814440

Juan de Segovia

136 i 6 uncji

3330

Crisóstomo de Ontiveros

135 i 6 uncji

3330

Hernan Munoz (lub Martinez)

135 i 6 uncji

3330

Alonso de Mesa

135 i 6 uncji

3330

background image

Juan Perez de Oma

135 i 6 uncji

3885

Diego de Trujillo

158 i 3 uncje

3330

Palomino, bednarz

181

4440

Alonso Jimenez

181

4440

Pedro de Torres

135 i 6 uncji

3330

Alonso de Toro

135 i 6 uncji

3330

Francisco Gallegos

135 i 6 uncji

3330

Bonilla

183

4440

Francisco de Almendros

181

4440

Escalante

181

3335

Andres Jimenez

181

4440

Garcia Martin

181

4440

Alonso Ruiz

135 i 6 uncji

3330

Gómez Gonzalez

135 i 6 uncji

3330

Alonso de Albuquerque

94

2220

Diego López

135 i 6 uncji

3330

Lucas Martinez

135 i 6 uncji

3330

Francisco de Vargas

181

4440

Diego Gavilan

181

3884

Contreras

133

2770

Rodrigo de Herrera, arkebuzer135 i 3 uncje

3330

Martin de Florencia

135 i 6 uncji

3330

Anton de Oviedo

135 i 6 uncji

3330

Jorge Gnego

181

4440

Pedro de San Milian

135 i 6 uncji

3330

Pedro Catalan

93

3330

Pedro Roman

93

2220

Francisco de la Torre

131 i 1 uncja

2275

Francisco Gorducho (lub Gordancho) 135 i 6 uncji

3330

Juan Perez de Zamora

181

4440

Diego de Narvaez

113 i 1 uncja

2775

Gabriel de 01ivares 1814440
Juan Garcfa de Santa Olalla

135 i 6 uncji

3330

Pedro de Mendoza

135 i 6 uncji

3330

Juan Garcfa, arkebuzer

135 i 6 uncji

3330

Juan Perez

135 i 6 uncji

3330

Francisco Martin

135 i 6 uncji

3330

Bartolome Sanchez, marynarz

135 i 6 uncji

3330

Martin Pizarro

135 i 6 uncji

3330

Hernando de MontaWo 1813330
Pedro Pinelo

135 i 6 uncji

3330

Lazaro Sanchez 94

2330

Miguel Cornejo

135 i 6 uncji

3330

Francisco Gonzalez 94

2220

Francisco Martinez

135 i 6 uncji

2220

Zarate 1824440
Hernando de Sosa

135 i 6 uncji

3330

Juan de Niza

195 i 6 uncji

3330

Francisco de Solar (lub Solares) 94

3330

Hernando de Jemendo

67 i 7 uncji

2220

Juan Sanchez 94

1665

Sancho de Villegas

135 i 6 uncji

3330

Pedro de Ulloa 94

Juan Chico

135 i 6 uncji

3330

Robłes, krawiec 94

2220

Pedro Salinas de la Hoz

125 i 5 uncji

3330

Anton Esteban Garcfa 1862000

background image

Juan Delgado Menzón 1393330
Pedro de Valencia 94

2220

Alonso Sanchez de Talavera 94

2220

Miguel Sanchez

135 i 6 uncji

3330

Juan Garcfa, herold 1032775
Lozano 942220
Garcfa López

135 i 6 uncji

3330

Juan Munoz

135 i 6 uncji

3330

Juan de Berlanga 1804440

Oprócz wyżej wymienionych żołnierzy udział w wysokości 310 marek i 6 uncji

srebra oraz 7770 pesos w złocie otrzymał ojciec Juan de Sosa, jeden z duchownych

towarzyszących wyprawie. Pełniący funkcje pisarza wyprawy Francisco de Xerez

(Jerez), a po nim Pero Sancho otrzymali oprócz kwot wyżej wykazanych 94 marki

srebra i 2220 pesos w złocie. Na Kościół przekazano 90 marek srebra i 2220 pesos

w złocie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Historyczne Bitwy 1532 Cajamarca
historyczne bitwy beresteczko 1651 Q5QTY6AOVMCCLK3FV6XAX7XLPIF5YD6MYP6HNEA
historyczne bitwy benewent 275 p n e LADGYMSEYNNEPIY3VSFFG6UIYNXY4OJMUBNTVQY
historyczne bitwy bannockburn 1314 5UNVFHDVEOTH5OIR6LEC2B5UUBGZVLZ2JE57W6Q
polska SF Prawdziwa historia bitwy o Różę
historyczne bitwy cudnow 1660 4NSBEISUPL2W6AHU4ROOVFSEYNCHGT6LUUQCUGI
historyczne+bitwy+ +bastylia+1789 JFVUT3YDUUKCPGGKB5Q6DBGDN4U3DOKKIJ7MK7I
Historyczne Bitwy 1204 Konstantynopol
Historyczne Bitwy Warna 1444
historyczne bitwy gorlice 1915 J2XBNUHN3QBT2KQI5YZMAOKC5Q4D4CHOH26IOUQ
historyczne bitwy pruska ilawa 1807
Historyczne Bitwy Galicja Wschodnia 1920
historyczne+bitwy+kynosefalaj+197+p n e NQOGRSYW64IIQJCAZBE2XYF6YY5WCHTK2ACJ4WY
historyczne bitwy koronowo 1410
historyczne bitwy beresteczko 1651 Q5QTY6AOVMCCLK3FV6XAX7XLPIF5YD6MYP6HNEA
historyczne bitwy benewent 275 p n e LADGYMSEYNNEPIY3VSFFG6UIYNXY4OJMUBNTVQY
Historyczne Bitwy Galicja Wschodnia 1920
HISTORIA I STRUKTURA PROBLEM UPRAWOMOCNIENIA ANDRZEJ LEDER

więcej podobnych podstron