Mccaffrey Anne Planeta Piratów 01 Sassinak

background image

ANNE MCCAFFREY

ELIZABETH MOON

SASSINAK

Tom 1 cyklu PLANETA PIRATÓW

(Tłumaczył: MARCIN ŁAKOMSKI)

background image

KSIĘGA PIERWSZA

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy wreszcie okazało się, że transportowiec jest spóźniony, nikogo to już nie

obchodziło. Uroczystość rozpoczęła się dwa dni wcześniej według czasu miejscowego, kiedy
ostatni pociąg- pełzak przybył z Zeebin. Sassinak wraz z innymi uczniami szkoły średniej
wyszła na powitanie, pomogła wyładować kanistry z luku pasażerskiego i zaczęła włóczyć się
po zatłoczonych ulicach.

Rok wcześniej była jeszcze odrobinę za młoda, by korzystać z podobnej wolności.

Nawet teraz przerażał ją trochę cały ten zgiełk i zamieszanie. Liczba mieszkańców miasta
wzrastała trzykrotnie podczas tygodniowej uroczystości, kiedy przybywały pojazdy z rudą.
Byt tu każdy rolnik, górnik, technik i inżynier od pociągów-pełzaków, każdy, kto tylko mógł
przybyć do miasta, a nawet niektórzy z tych, co nie powinni się tu znaleźć. Kiedy takie tłumy
krzątały się pomiędzy rzędami jednopiętrowych budynków z prefabrykatów, służących
młodej kolonii za mieszkania i magazyny i sklepy, Sassinak wyobrażała sobie, że znajduje się
w prawdziwym mieście, pośród budynków wystrzelających w niebo świata, o którym
mówiono jej w szkole i który miała nadzieję odwiedzić kiedyś w przyszłości.

Spostrzegła grupkę dzieciaków ze szkoły. Rozpoznała nową, n komiczną fryzurę

Caris. Przecisnęła się między dwoma lawirującymi poprzez tłum górnikami i złapała za
łokieć przyjaciółkę. która aż podskoczyła.

- Co robisz! Sass, ty idiotko, myślałam, że to...
- Pijany górnik, jasne. - U boku koleżanki czuła się bezpieczniej i odrobinę doroślej.

Uśmiechnęły się do siebie i zatańczyły, parodiując holowizyjny serial Niezwykłe przygody
Carin Coldae. Zanuciły nawet piosenkę z filmu. Ktoś z tylu zagwizdał, wice zaczęły biec. Z
drugiej strony ulicy znajomy głos zawołał:

- Przyszły bliźniaczki- szkielety!
Pobiegły jeszcze szybciej.
- Ten Sinder - oznajmiła Caris jakąś przecznicę dalej, kiedy zwolniły kroku - to

planetarny gnojek.

- Wcale nie planetarny, tylko gwiezdny. - Sassinak rzuciła przyjaciółce groźne

spojrzenie. Obie były wysokie i szczupłe. Dowcip Sindera o bliźniaczkach- szkieletach
słyszały wiele razy i nie mogły go już znieść.

- Międzygwiezdny. - Caris zawsze musiała mice ostatnie słowo.
- Nic będziemy chyba rozmawiać o Sinderze. - Sassinak poszperała w kieszeni kurtki i

wyciągnęła pierścień kredytowy. — Zacznijmy wydawać pieniądze...

- To się nazywa przyjaciółka! - zaśmiała się Caris, z lekka popychając Sass w

kierunku najbliższego stoiska z jedzeniem.

Następnego dnia rodzice Sass uznali, że na ulicach będzie dla młodzieży zbyt

niebezpiecznie. Dziewczyna próbowała przekonać ich, że nic jest już “młodzieżą", ale
niczego nie wskórała Była pewna, że ma to coś wspólnego z brakiem opiekunki do dziecka
oraz z przyjęciem dla dorosłych w bloku z ośrodkiem rekreacyjnym. Nastrój poprawiły jej
nieco odwiedziny Caris. Przyjaciółka umiała dogadać się z sześcioletnią Lunzie lepiej niż
rodzona siostra, tak więc Sass mogła czytać bajki dzieciakowi, Janukowi, który niedawno
skończył trzy lata. Wieczór byłby nawet całkiem udany, gdyby nie to, że podczas gdy
dziewczęta usiłowały upiec ciasteczka, Janukowi udało się rozsypać trzymiesięczną rację
cukru. Caris pozbierała do puszki co się tytko dało, ale Sass obawiała się reprymendy matki.

background image

- Nic martw się - uspokoiła ją przyjaciółka.
- Tak, ale... - Sassinak zmarszczyła nos. " Co to takiego? Ojejku!
Ciastka omal nie spaliły się doszczętnie. Tym także mama nic będzie zachwycona. W

dodatku Lunzie na pewno wszystko wypaple. Była w takim wieku, że usiłowała wszystkim
udowodnić, iż zna już różnicę pomiędzy bajkami a prawdą i każdą opowieść poprzedzała
słowami: “Mówię prawdę, nie kłamię." Sass nic mogła tego znieść, chociaż sama, mając pięć
lat. udzieliła podobno nagany Koordynatorowi Bloku za użycie przy stole uprzejmego
eufemizmu. Jak wszyscy twierdzą, rzekła wówczas

- Odpowiednie słowo to “wykastrowany".
Sass nie mogła uwierzyć, że zdarzyło jej się coś takiego. Nigdy w życiu. nawet w

dzieciństwie, nie potrafiłaby powiedzieć czegoś podobnego przy stole. Sprzątała teraz
kuchenkę, zbierając cukier i zastanawiając się, czy nie powinna wreszcie położyć Lunzie i
Januka do łóżka.

- Osiem dni. - Kapitan uśmiechnął się do pilota. - Osiem dni powinno nam w

zupełności wystarczyć. Jakie to szczęście, że transportowiec jest spóźniony.

Obaj roześmiali się. Dla nich było to starą sztuczką, dla wszystkich innych zaś

wielką tajemnicą, w jaki sposób udawało im się zjawić akurat wtedy, kiedy statki “spóźniały
się". Nie chcemy przecież żadnych świadków. Nie. - Pilot przytaknął skinieniem głowy. -
Jeśli ci głupcy na nie spili się jeszcze na umór w oczekiwaniu na przybycie transportowca, to
teraz nasza kolej. Podszyjemy się pod nich bez większych trudności, chyba że mówią w
jakimś egzotycznym narzeczu -Zobaczmy... - Przerzucił strony informatora i potrząsnął Nie
będzie kłopotu. To neogaesh, rodzinny język Orlena.

- Pochodzi stąd?
- Nie, ale tutejsi koloniści przybyli z Innish-Ire, a Orlen jest z zewnętrznej stacji

Innish. Posługują się tym samym dialektem. To nowa kolonia, nie zmieniła się aż tak bardzo.

Czy jednak tutejsze dzieciaki mówią językiem standardowym?
Zgodnie z regulaminem Federacji powinny posługiwać się nim już w wieku ośmiu lat.

Wszystkie kolonie zaopatrzono w taśmy i kostki informacyjne dla żłobków i przedszkoli. Nie
będzie z tym problemu.

Wezwany na mostek kapitański Orlen wymamrotał kilka zdań - chyba w neogaeshu -

i nawiązał kontakt z głównym portem kosmicznym planety. “To nie zasługuje nawet na
miano języka" pomyślał kapitan, dumny ze swojego lapidarnego, tonalnego chińskiego.
Mówił też w języku standardowym i dwóch spokrewnionych z nim dialektach.

- Twierdzą, że nie mogą dopasować naszego identyfikatora do danych z akt - odezwał

się w języku standardowym Orlen, przerywając rozważania kapitana.

- Powiedz im, że są pijani i nie znają się na rzeczy.
- Powiedziałem im, że włożyli złą kartę, że mają nieaktualne informacje. Poszli

sprawdzić, ale nie włączą sieci, dopóki nas nie sprawdzą.

Pilot odchrząknął, dyskretnie zwracając na siebie uwagę. Kapitan spojrzał na niego.
- Możemy wstawić im do komputera nasz kod... - zaproponował.
- Nie. To zbyt młoda kolonia, mają system kontroli wewnętrznej. Schodzimy w dół,

ale rozmawiaj z nimi, Orlen. Jeśli dobrze ich zagadasz, nie będziemy musieli przejmować się
żadnymi środkami bezpieczeństwa.

W kapsułach bojowych czekali już żołnierze. Mieli różnorodne uzbrojenie, zabrane z

dziesiątków złupionych statków i pomniejszych baz. Brakło im jednak owej romantyki, jaka
dawniej kojarzyła się z pojęciem piractwa. Byli napastnikami, gangsterami znacznie gorszymi
od zwykłych najemników, a do tego doskonale zdawali sobie Sprawę z ceny, jaką przyjdzie
im zapłacić, gdyby zawiedli. Federacja Inteligentnych Planet nie stosowała tortur, z rzadka
wykonywała egzekucje, ale na samą myśl o tym, że zostaną wyczyszczeni, przejdą pranie

background image

mózgu, które zmieni ich w potulnych, pilnych pracowników, czuli przerażenie. Przestrzegali
więc swego rodzaju dyscypliny, byli na swój sposób lojalni i posłuszni dowodzącym
statkiem. W niektórych światach nazywano ich Strażą Wolnych Handlarzy.

Kiedy przybył już ostatni pociąg-pełzak, czujność mieszkańców kolonii malała.

Starszy technik Portu Kosmicznego miał za zadanie kontynuować nadzór i obserwację, ale
zazwyczaj nie fatygował się, odkąd zainstalowano nowy nadajnik kontrolny, sygnalizujący
pojawienie się statków i nawiązujący z nimi pierwszy kontakt. Po bardzo długim roku, po
całych czterystu sześćdziesięciu dniach, nie zaszkodzi przecież mały łyczek na rozgrzewkę.
Jeden łyk, potem następny... Kiedy wewnętrzny sygnalizator kontrolny nie uzyskał
odpowiedzi na swój komunikat, gdy uruchomił system alarmowy, a wszystkie żarówki w sali
kontrolnej zaczęły migać, układając się w przypadkowe, niezrozumiałe wzory, starszy technik
pomyślał najpierw, że po prostu przegapił sygnał zewnętrznej wieży kontrolnej. Zdołał jakoś
odnaleźć kombinację klawiszy i przycisków, która uspokoiła mrugające diody, uciszył też
podekscytowany i niezbyt trzeźwy tłumek, który zgromadził się dookoła, by sprawdzić, co się
stało. Jego dezorientację wzmógł jeszcze przyjacielski głos przemawiający przez głośniki w
neogaeshu. Technik starał się wyjaśnić, że wystarczająco dobrze mówi w standardzie, ale
plątał mu się język. Nagle okazało się, że kod identyfikacyjny statku nie pasuje do żadnego z
zapisów. Przeklęci piloci-abstynenci! Siedzą w gwiazdach i nie mają nic lepszego do roboty,
jak przeszkadzać uczciwym ludziom, którzy próbują się trochę zabawić. Niby z jakiej racji
miałby wyświadczać im przysługę? Niech sami dopasują kod statku, albo, jeśli tego chcą,
mogą lądować bez świateł sieci. Włączył funkcję wyszukiwawczą komputera i pociągnął z
butelki kolejny haust.

Otrzeźwiło go dopiero ostrzegawcze buczenie komputera. Statek zbliżył się, wisiał

nad samym horyzontem, podchodził do lądowania... i leciał pod czerwoną banderą. “Piraci!" -
pomyślał w osłupieniu. “To piraci! Niemożliwe..." Jednakże komputer, me oszołomiony
alkoholem i nie powstrzymany przez pijanego technika, ogłosił już pełny alarm w budynku i
w całym mieście. Ciepłym, spokojnym kobiecym głosem syntezator mowy oznajmił:

- Uwaga! Uwaga! Zbliżający się statek został zidentyfikowany jako niebezpieczny.

Uwaga! Uwaga!

Lecz było już za późno.

Sassinak i Caris jadły ostatnie przypalone ciasteczka, gawędząc ze sobą. Lunzie

pojękiwała, przewracając się z boku na bok na łóżku, a Januk wyciągnął się jak długi i
wyglądał jak jakiś przedmiot wyrzucony przez morze na brzeg.

- Małe dzieci nie są istotami ludzkimi - stwierdziła Sass, nawijając na palec pasmo

ciemnych włosów. - To obcy, którzy zmieniają kształt, jak Weftowie, o których czytałam. W
ludzi zamieniają się dopiero potem, w wieku... - namyślała się przez chwilę - jakichś
jedenastu lat.

- Jedenastu lat?! Obie mamy teraz dwanaście, ale ja zawsze byłam człowiekiem...
Sass z uśmiechem spojrzała na przyjaciółkę.
- Ja nie byłam istotą ludzką, ale czymś specjalnym, innym.
- Zawsze byłaś inna. - Caris odskoczyła, by uniknąć klapsa przyjaciółki. - Nie bij

mnie, sama dobrze o tym wiesz. Gdybyś tylko mogła, byłabyś obcym.

- Gdybym mogła, to uciekłabym z tej planety - Sass spoważniała na chwilę. - Jeszcze

osiem lat, zanim pozwolą mi złożyć wniosek.

- Wniosek? O co?
- O cokolwiek. Nie, mam na myśli coś konkretnego... - Sama nie wiedziała, jak

wyrazić marzenia o ekscytujących przygodach, cudach czekających w tajemniczym,
ogromnym oddaleniu w przestrzeni i w czasie.

- Ja przejdę szkolenie dla biotechników i spędzę życie badając, jak zmienić geny,

background image

produkujące białko w populacjach naszych ryb. - Caris zmarszczyła nos. - Nie wyjedziesz
chyba, Sass? Tu jest pogranicze, to właśnie jest takie podniecające.

- Mówisz o jedzeniu ryb? Jedzeniu innych żywych form? Caris wzruszyła ramionami.
- Wiemy, że te stworzenia w oceanie nie są inteligentne, za to mogą dostarczyć nam

taniego białka. Już mi się znudził kleik i fasolka, a skoro i tak musimy grzebać im w genach,
dlaczego by nie jeść ryb?

Sassinak popatrzyła na nią przeciągle. To prawda, wielu osadników z pogranicza nie

widziało w jedzeniu mięsa nic złego, poza łamaniem dość uciążliwego przepisu Federacji.
Drgnęła lekko, przypominając sobie dotyk płetw na podniebieniu. Z daleka dobiegło jakieś
zawodzenie, znów przeszedł ją dreszcz. Nagle światła rozbłysły mocno i równie
niespodziewanie przygasły.

- Idzie burza? - zdziwiła się Caris. Światła mrugały gwałtownie. Z terminalu

komputerowego po drugiej stronie pokoju rozległ się dziwny głos, jakiego Sass nigdy jeszcze
nic słyszała.

- Uwaga! Uwaga!
Przez trwającą wieczność chwilę dziewczęta patrzyły na siebie bez słowa, zaskoczone

i przerażone. Nagle Caris skoczyła do drzwi. Sass złapała ją za rękę.

- Poczekaj! Pomóż mi zabrać Lunzie i Januka! Trudno było dobudzić dzieci, które

natychmiast zaczęły marudzić. Januk domagał się swojego “dużego słoika", Lunzie nie mogła
znaleźć butów. Sass w panice odważyła się użyć kombinacji klawiszy, którą kiedyś pokazał
jej ojciec, i otworzyła zaplombowaną szafę rodziców.

- Co ty wyprawiasz? - zawołała Caris, stojąc z dziećmi przy drzwiach. Jej oczy

rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy Sass wyciągnęła z szafy torby z bronią, wydawaną
każdemu dorosłemu koloniście, i pękaty, nieporęczny element działa, który - jeśli wystarczy
im czasu - powinno się dopasować do części przechowywanych w sąsiednich mieszkaniach.

Lunzie mogła udźwignąć zaledwie jeden z długich, wąskich pakunków. Sass obiema

rękami przycisnęła do piersi największą paczkę, a Caris niosła jeszcze jedną małą torbę, w
drugiej ręce trzymając dłoń Januka.

- Powinniśmy wstąpić do mnie - rzekła Caris, ale kiedy wyszli na zewnątrz, zobaczyli,

że niebo przecinają czerwone i niebieskie smugi. W oddali jarzyła się biała raca. - To biura
portu kosmicznego - odgadła, nie tracąc jeszcze spokoju.

W ciemnościach poruszały się jakieś sylwetki, podążając w kierunku ośrodka

rekreacyjnego. Sass rozpoznała dwie koleżanki z klasy. Obie były uzbrojone, prowadziły ze
sobą grupkę małych dzieci. W momencie gdy dotarli do ośrodka, z budynku zaczęli
wysypywać się dorośli. Większość z nich z trudem trzymała się na nogach, i wszyscy
przeklinali.

- Sassinak! Na szczęście pamiętałaś!
Ojciec, który wyglądał teraz o wiele groźniej i potężniej niż zwykle, wyjął z rąk

Lunzie paczkę i ściągnął z niej zielony pokrowiec. Sass widziała podobną broń na szkolnych
filmach wideo. Teraz patrzyła, jak ojciec składają i ładuje, nie zauważając, że matka wyjmuje
broń, którą przyniosła Caris. Jakiś nieznajomy glos zawołał:

- Podstawa do PC-8! Szybko, do cholery! Nie patrząc na Sass, ojciec krzyknął:
- To twoja paczka, biegnij!
Przeniosła ją przez całą ogromną salę ośrodka, dołączając do grupki dorosłych, którzy

składali większe elementy uzbrojenia. Wyrwali jej z rąk pakunek, zerwali z niego pokrowiec,
ustawili przy drzwiach i zaczęli montować kolejne elementy. Jakaś starsza kobieta złapała ją
za ramię i spytała:

- Która klasa?
- Szósta.
- Mieliście zajęcia z pierwszej pomocy?

background image

Sass kiwnęła głową.
- Dobrze, przejdź tam - poleciła jej kobieta.
“Tam", czyli po drugiej stronie ośrodka, daleko od jej rodziny, uczniowie w pośpiechu

rozkładali przenośny szpital, tak jak ich uczono na kursach.

Sala ośrodka śmierdziała oparami whisky, dymem papierosowym, potem stłoczonych

ludzi, strachem. Piskliwe głosiki dzieci zagłuszały rozmowy dorosłych, niemowlęta
zawodziły i wrzeszczały. Sass ciekawa była, czy okręt piratów już wylądował. Ilu ich jest?
Jaką mają broń? Czego chcą i co im zrobią? A może -przez chwilę nieomal uwierzyła w tę
myśl - może to tylko ćwiczenia, trochę bardziej realistyczne niż cokwartalne treningi? Może
statek Floty chciał ich postraszyć, zachęcić do częstszych ćwiczeń z bronią?

Raczej poczuła niż usłyszała pierwsze wybuchy i wstrząsy. Jej nadzieje prysły.

Ktokolwiek przybył tym statkiem, miał zdecydowanie wrogie zamiary. Przez myśl przebiegło
jej wszystko, co na temat piratów mówiono na filmach i co podsłuchała z rozmów dorosłych.
W niektórych światach kolonie ginęły, pozbawione niezbędnego sprzętu i zapasów, polowa
ludności zaś szła w niewolę. Piraci przechwytywali statki nawet podczas podróży w PTL i
nikt nie potrafił przewidzieć, w którym miejscu się znajdują.

Stojąc tak bez broni, zdała sobie sprawę z tego, że trzytygodniowe szkolenie z zakresu

obrony cywilnej na nic jej się nie przyda. Jeśli piraci mają większe działa, jeśli ich broń jest
lepsza, to zginie albo zostanie pojmana.

- Sass - Caris dotknęła jej ramienia. Wyciągnęła rękę i szybko objęła przyjaciółkę.

Reszta klasy skupiła się wokół nich w ciasną grupkę. Nie było to dla Sassinak niczym
zaskakującym. Odkąd zaczęła chodzić do szkoły, wszyscy koledzy zwracali się do niej w
momencie zagrożenia. Gdy Beny wypadł z pociągu-pełzaka, kiedy Seh Garvis dostał szału i
zaatakował ją piłą do rudy, wszyscy oczekiwali, że Sass będzie wiedzieć, co należy zrobić.
Matka nieraz mówiła o niej, że jest apodyktyczna, ojciec zaś przytakiwał, dodając
jednocześnie, że apodyktyczność w połączeniu z taktem może być bardzo przydatna. “Takt?"
- pomyślała teraz. “Cóż takiego powinnam im powiedzieć?"

- Kto jest naszym triagiem? - spytała Sindera, który stał z boku, z dala od jej

przyjaciół.

- Gam. - Wskazał ręką na młodego człowieka, którego wyznaczono na studia

medyczne poza planetą. - Ja tym razem dostałem niski kod.

Sass skinęła głową i uśmiechnęła się do niego. Sprawdziła funkcje wszystkich innych.

Mogło to się przydać, gdyby coś się stało.

Zupełnie niespodziewanie na zewnątrz rozległ się donośny .głos. Dochodził z

megafonów, które zniekształcały zgłoski języka neogaesh. Sass słyszała tylko urywane
fragmenty obwieszczenia, co jednak wystarczyło, by do reszty pozbawić ją nadziei.

- ...poddać się... wybuchnie... opór... strzelać...
Dorośli odpowiedzieli pomrukiem niechęci, który zagłuszył dalszy ciąg przemowy

płynącej z głośników. Jednakże Sass słyszała teraz coś więcej, jakieś klekotanie, które
przypominało odgłos wydawany przez pociąg-pełzak. Nagle w ścianie po drugiej stronie
budynku pojawiła się dziura, jakby ktoś wyrwał środek kartki papieru. Nie miała pojęcia, że
ściany mogą być aż tak słabe, dotychczas pod ich osłoną czuła się całkiem bezpiecznie. Teraz
zrozumiała, że wnętrze budynku to najgorsze miejsce, W jakim mogli się zgromadzić.
Poczuła gorąco na karku, jakby stała za długo w letnim słońcu. Odwróciła się i ujrzała w
ścianie za sobą identyczną wyrwę.

Później, gdy potrafiła już analizować sytuację, doszła do wniosku, że wszystko

rozegrało się w ciągu paru sekund: rozerwana ściana, bezowocny opór dorosłych,
przeciwstawiających kiepskie wyrzutnie nowoczesnej broni i znacznie większym
umiejętnościom militarnym piratów, pojmanie tych, którzy przeżyli, oszołomieni granatami
gazowymi, wrzuconymi przez piratów do wnętrza budynku. Jednakże wówczas zdawało jej

background image

się, że myśl biegnie o wiele szybciej niż czas. Ujrzała jak we śnie, że ojciec unosi broń, by
wycelować w kapsułę, która przebiła się przez ścianę. Spostrzegła, że smuga światła dotyka
jego ramienia, że broń spada na ziemię wraz z odciętą kończyną. Matka pochwyciła go w
momencie, gdy padał. Oboje ruszyli do ataku, wraz z innymi. Tłum dorosłych usiłował
pokonać kapsułę przewagą liczebną, mimo że ginęli jeden po drugim. W końcu Sass
zobaczyła, co powstrzymało kapsułę: rodzice rzucili się pod gąsienice, by zabarykadować
drogę.

I to nie wystarczyło. Być może udałoby się, gdyby zebrali się tu wszyscy koloniści.

Jednakże kolejna uzbrojona kapsuła przybyła ślad za pierwszą, wkrótce pojawiła się następna.
Krzycząc jak wszyscy inni, Sass ruszyła do ataku, w każdej chwili spodziewając się śmierci.
Tymczasem pojazdy otworzyły się i wypadli z nich żołnierze, osłaniając się tarczami przed
uderzeniami I kopniakami dzieci. Rzucili granaty gazowe. Sassinak, nie mogąc złapać tchu,
kaszląc i dusząc się, opadła na podłogę pośród innych ciał.

Zbudziła się, by doświadczyć jeszcze gorszego koszmaru. Przez dziurę w ścianie

wpadało światło dnia, chłodne i pełne drobin kurzu. Było jej niedobrze, bolała ją głowa. Gdy
spróbowała przewrócić się na brzuch i zwymiotować, coś zaczęło ją dusić, zaciskać się wokół
gardła. Na szyi miała obrożę, przywiązaną cienką żyłką do obroży sąsiadów. Przerażona
dziewczynka zasłoniła dłonią usta. Naprzeciwko jej twarzy wyrosi czyjś wysoki but, który
kopnął ją z całej siły.

- Leżeć!
Sassinak zamarła bez ruchu. Ten bezwzględny głos był pełen pogardy. Nie musiała

nawet podnosić wzroku, by domyślić się, kogo zobaczy. Usiłowała zorientować się, kto leży
obok niej. Niektórzy poruszali się, inni nie. Usłyszała przybliżający się stukot obcasów.
Powstrzymywała się, by nie drgnąć.

- Gotowi? - padło pytanie.
- Ci już się zbudzili - odparł drugi głos, chyba ten sam, który nakazał jej leżeć bez

ruchu.

- Podnieście ich, wyprowadźcie stąd i zacznijcie ładować. -Jedna para butów oddaliła

się, w polu widzenia pojawiła się druga. Mocne kopnięcie pomiędzy żebra pozbawiło ją tchu.

- Wstawać, cała ósemka!
Sass usiłowała poruszyć się, ale jej ciało było sztywne i dopiero teraz przekonała się,

jak bardzo przeszkadza obroża i sznur. Z pewnością nie sprawiłoby to kłopotu Carin Coldae,
która kiedyś samodzielnie pokonała całą załogę pirackiego statku. Inni w grupie mieli
podobne kłopoty z koordynacją ruchów, wciąż wpadali na siebie, bezradnie szarpiąc obroże.
Teraz, gdy stanęła już na nogi, ujrzała pirata, który czekał spokojnie z twarzą ukrytą za osłoną
hełmu. Nie miała pojęcia, czy jest silny, nie wiedziała nawet, czy to na pewno mężczyzna.

Zerknęła w bok. Po drugiej stronie sali z trudem dźwigała się na nogi kolejna

ośmioosobowa grupa. Pirat ciosem w żebra nakazał jej odwrócić głowę.

- Uwaga! Osiem osób stanowi grupę. Macie numer piętnaście. Jeśli ktoś wyda wam

rozkaz, lepiej od razu go wykonajcie. Ty... - Pirat trącił ją między obolałe żebra lufą broni,
jakiej nigdy dotąd nie widziała. - Ty jesteś grupową. Jeśli twoja grupa narobi kłopotów,
zostaniesz za to ukarana. Zrozumiano?

Sass skinęła głową. Broń wbiła się mocniej w jej bok.
- Mówi się: “Tak jest, proszę pana."
Chciała go zwymyślać, tak jak na jej miejscu zrobiłaby to Carin Coldae, ale zamiast

tego usłyszała własne słowa w języku standardowym:

- Tak jest, proszę pana...
Na końcu rzędu odezwał się jakiś chłopiec:
- Chce mi się pić.

background image

Broń zwróciła się w jego kierunku, pirat warknął:
- Teraz jesteś niewolnikiem. Będziesz pić, kiedy na to pozwolę. Pirat znów zwrócił

broń w kierunku Sass i uderzył ją boleśnie. - Twoja grupa jest nieposłuszna, piętnastko. To
twoja wina.

Pirat odczekał, aż Sass złapie oddech, i kontynuował udzielanie instrukcji. Ze

wszystkich stron dochodziły odgłosy uderzeń i jęki bólu, ale nikt już się nie oglądał.

- Wyniesiecie zwłoki z budynku i załadujecie je do pociągu-pełzaka. Jeśli będziecie

pracować szybko i sprawnie, to może później dostaniecie trochę wody.

Pracowali w pocie czoła. Ośmioosobowa grupa składała się z samych uczniów. Sass

znała każdego z nich, choć tylko jeden chodził z nią do tej samej klasy. Niewątpliwie nie
chcieli sprowadzić na nią kłopotów. Ona sama też wolała się nie narażać, gdyż bolał ją cały
bok, a każdy oddech sprawiał ból. Musieli ciągnąć przez kałuże krwi i walające się po
podłodze odpadki zwłoki ludzi, których znała. Po żółtej koszuli rozpoznała Cefę, po
bransoletce z brązu - Tony'ego... To był koszmar. Cztery czy pięć grup wykonywało tę samą
pracę. Potem okazało się, że piraci dobili rannych, a jeszcze później wyszło na jaw, że to
samo działo się w całym mieście, we wszystkich ośrodkach.

Kiedy z budynku uprzątnięto zwłoki, jej grupa i dwie inne zostały wpakowane do

pociągu-pełzaka. Piraci prowadzili pociąg, siedząc na spiętrzonych zwłokach i pilnując
stłoczonych z tyłu dzieci. Sass wiedziała, że wszyscy zostaną zabici, zastanawiała się tylko,
kiedy. Pociąg-pełzak trzeszczał i łomotał, skręcając do rybackiej stacji badawczej, gdzie
chciała pracować Caris. Wszystkie okna w budynku były wybite, drzwi wyważone. Sass nie
widziała przyjaciółki przez cały dzień, ale nie ważyła się rozglądać. Nie zauważyła również
Lunzie ani Januka.

Pociąg-pełzak zatrzymał się na samym końcu bocznicy. Teraz dzieci musiały

wyładować zwłoki, zawlec je na molo i wrzucić do niespokojnego, wrogiego oceanu. Na
pomoście ruch był utrudniony, łączące ich sznury plątały się bez przerwy. Strażnicy bili
każdego, kogo tylko mogli dosięgnąć, nakazując im spieszyć się, ruszać się, pracować.

Sass starała się nie patrzeć na zwłoki, które niosła. Dotarła już do połowy mola, kiedy

nagle zorientowała się, że trzyma w ramionach zwłoki Lunzie. Z gardła wyrwał się jej krzyk,
ciało siostry wyśliznęło się z rąk, odbiło się od krawędzi pomostu i spadło do wody. Sass
stała sztywno wyprostowana, nie mogąc się ruszyć. Coś szarpnęło ją za obrożę, ale nie
zwróciła na to uwagi. Usłyszała, że ktoś krzyczy:

- To była jej siostra!
I nagle ogarnęła ją ciemność.

Starała się usunąć ze swej świadomości dalsze dni spędzone na Myriadzie,

wypełnione rozpaczliwą pracą i walką o życie. Podawano jej narkotyk, pracowała do
upadłego, potem znów dostawała narkotyk. Załadowali najlepsze rudy, kamienie szlachetne,
najbogatsze transurany, dzięki którym planeta zasłużyła na wysoką ocenę Biura Rozwoju
Federacji. Sass nie zdawała sobie sprawy z troski, jaką okazuje jej grupa, nie zauważała
pieszczotliwych dotknięć ręki podczas krótkich chwil odpoczynku, zluzowanej linki przy
obroży. Była bezgranicznie przerażona, czuła smutek i wściekłość.

Później, na statku, grupa była poddawana przystosowaniu, pozostały czas zaś spędzała

w śmierdzących celach. Nie dano im środków nasennych, nie zahibemowano, by uczynić
długą podróż bardziej znośną. Piraci poinformowali ich zimnym, pogardliwym tonem, że
mają nauczyć się tego, iż są towarem przeznaczonym na sprzedaż w rejonach nie
kontrolowanych przez Federację. Jak każdy inny towar, zostali posegregowani w zależności
od wieku, płci, wykształcenia. Jak wszyscy niewolnicy, szybko nauczyli się, jak przekazywać
między sobą informacje. Sass dowiedziała się więc, że Caris żyje i należy do grupy osiemna-
stej. Januk pozostał na planecie. Przeżył, ale był skazany na śmierć, gdyż dziećmi zbyt

background image

małymi, by odbyć tę podróż, nie Opiekował się teraz żaden dorosły ani nawet nastolatek.
Większość dorosłych usiłowała bronić kolonii przed piratami. Część z nich przeżyła, jednak
nikt nie znał dokładnej ich liczby.

Na przystosowanie oczekiwali niemal z radością, gdyż przerywało ono nudę i udrękę

niewoli. Sass od początku wiedziała, tę właśnie po to je zaplanowano, jednak z upływem
czasu, tak jak wszyscy pozostali, zaczęła zapominać, jak wyglądało życie na wolności.
Wszyscy czekali na przystosowanie z niecierpliwością również dlatego, że było okazją do
kąpieli, gdyż piraci nie mogli znieść smrodu niewolników. Potem cała grupa jednocześnie
wstawała, siadała, wyciągała ręce, kucała i obracała się na komendę. Nauczyli się pracy przy
taśmie produkcyjnej, gdzie Składali różne przedmioty, które poprzednia grupa podczas szko-
lenia rozebrała na części. Poznali harish, wariant języka neogaesh, którym mówili niektórzy
piraci. Zapoznali się również z podstawami chińskiego.

Koniec podróży nastąpił niespodziewanie, bowiem nie uważano za konieczne, by

niewolnicy znali swą przyszłość. Podczas twardego lądowania ponabijali sobie wiele sińców,
ale nauczyli się już, że skargi oznaczają tylko większy ból. Piraci, tym razem bez broni,
sprowadzali z pokładu jedną grupę po drugiej, poganiając ich szeroką szarą ulicą w stronę
rzędu budynków. Sass dygotała. Przed opuszczeniem statku polano ich zimną wodą, a teraz
wiał chłodny wiatr. Grawitacja była tu niezbyt duża. Planeta miała dziwny zapach, ostry i
duszący, zupełnie inny niż , bogaty, słonawy aromat Myriady. Sass podniosła głowę i ujrzała
nad sobą kopułę. Dziwne... Czy ta wielka kopuła przykrywa port kosmiczny i całe miasto?

To miasto, które poznała w ciągu następnych miesięcy, było w całości obozem dla

niewolników. Całe kompleksy baraków, warsztatów, fabryk, wysokich na pięć pięter,
ciągnących się we wszystkich kierunkach. Nie było tu drzew, trawy, nic poza niewolnikami i
ich panami. Niektórzy z nich byli ogromni, o wiele wyżsi od rodziców Sassinak, potężnie
umięśnieni, jak istoty, które Carin Coldae pokonała w filmie Dylemat Lodowego Świata.

Grupy zostały rozbite. Każdego niewolnika postano na testy, mające przed sprzedażą

ustalić jego zdolności. Później przydzielono ich do nowych grup, do pracy, na szkolenie.
Przenoszono ich z jednej grupy do drugiej, zgodnie z życzeniami panów. Sass była
zaskoczona, że po wszystkim, co się wydarzyło, pamięta jeszcze, czego nauczyła się w
szkole. Kiedy na ekranie pojawiały się zadania, skupiała się, pogrążała w wiedzy
matematycznej, chemicznej, biologicznej. Przez wiele dni jedną zmianę spędzała w ośrodku
testującym, drugą zaś na pracy w barakach, gdzie czyściła wspólne toalety i kuchnie,
zamiatała podłogi. Potem kolejna zmiana przy pracy na taśmie produkcyjnej, wciąż nie
mającej najmniejszego sensu, i zaledwie sześć godzin snu, w który zapadała tak, jakby
rzucała się do studni, chcąc utonąć.

Nie miała możliwości śledzenia upływających dni, zresztą nie czuła takiej potrzeby.

Nie miała szans na odnalezienie starych przyjaciół. Łatwo zawierała nowe przyjaźnie, jednak
ciągle przechodzenie z grupy do grupy uniemożliwiało rozwinięcie przyjacielskich
stosunków. Kiedy testy już się zakończyły, przez długi czas pracowała codziennie na trzy
zmiany. Potem została zabrana z grupy i zaprowadzona do budynku, którego nigdy wcześniej
nie widziała. Tu przywiązano ją do długiego rzędu niewolników. Usłyszała szybką paplaninę
prowadzącego aukcję i wiedziała już, że została wystawiona na sprzedaż.

Zanim wreszcie dotarła do podestu, na którym miano ją zaprezentować, zdążyła się

już przyzwyczaić do głosu sprzedawcy. Człowiek, kobieta, drugi stopień skali rozwoju
fizycznego, rozwój intelektualny na poziomie ósmego stopnia, matematyka na poziomie
dziewiątym, wzrost taki a taki, waga taka a taka, planeta pochodzenia, źródło materiału
genetycznego, języki rodzinne i nabyte, ocena specjalnych zdolności... Czekała na ból, który
miano jej zadać, by pokazać kupującym, jaka jest wrażliwa, jak łatwo ją pobudzić. Dlatego
też, kiedy ją uderzono, prawie nie drgnęła. Zorientowała się już, że kupujący rzadko szukają

background image

piękna, które łatwo stworzyć czy też wyrzeźbić dłonią chirurga. Najważniejsze były
uzdolnienia w połączeniu z energią i siłą. Dlatego też ściągano niewolników ze względnie
młodych kolonii.

Aukcja trwała. Używano tu waluty, której nie znała i której wartości mogła się jedynie

domyślać. Ktoś wreszcie wycofał się z przetargu, a ktoś inny przycisnął gruby kciuk do
ekranu terminalu Jakiś niewolnik poprowadził ją przez puste korytarze l przypiął jej linkę do
kółka na drzwiach. Przez cały czas panowała nad sobą, nie rozpłakała się, choć czuła, jak z
serca wyrywa się jej rozpaczliwy krzyk.

Juk się nazywasz? - spytał niewolnik, ustawiając pod drzwiami jakieś pudła.
Sass popatrzyła na niego. Był to starszy, krępy mężczyzna o siwiejących włosach, z

bliznami na ramieniu, z pozbawioną włosów bruzdą na szczycie czaszki. Nie odpowiadała,
więc spojrzał na nią i uśmiechnął się, ukazując braki w uzębieniu.

Nic nie szkodzi, możesz nie odpowiadać, jeśli nie masz ochoty.
- Sassinak - wykrztusiła wreszcie swe imię. A więc nic jest iuż numerem!
- Łatwe do zapamiętania. Skąd jesteś, Sassinak?
- Z My... Myriady. - Głos jej zadrżał, a do oczu napłynęły
łzy.
- Znasz neogaesh? - spytał, mówiąc w tym właśnie języku. Skinęła tylko głową, gdyż

łzy dławiły jej gardło.

- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. - Gdy odetchnęła głęboko i uspokoiła się,

skinął z aprobatą głową. - Masz duże możliwości, Sassinak. Sądząc po twojej punktacji, jesteś
całkiem nieglupia, no i masz niezłe nerwy. Nie płaczesz, nie krzyczysz... Chociaż za bardzo
podskoczyłaś, gdy cię uderzono.

Taka krytyka po ciepłych słowach przepełniła czarę goryczy. Sass zaperzyła się:
- Tylko lekko drgnęłam. Pokiwał głową.
- Wiem, że stać cię na więcej. - Uśmiechnął się, gdy spojrzała na niego z gniewem w

oczach. - Posłuchaj mnie, Sassinak z Myriady. Bez szkolenia nie wydałaś z siebie jęku... Jak
myślisz, czego dokonałabyś po przeszkoleniu?

Wbrew własnej woli zapytała:
- Po przeszkoleniu? Co masz na myśli? W korytarzu rozległy się glosy, ktoś się

zbliżał. Jej rozmówca potrząsnął głową i stanął obok sterty kartonów.

- A ty jak masz na imię? - spytała cicho.
- Abervest. Nazywają mnie Abe. - I szeptem dodał: - Jestem z Floty.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Flota... Sassinak myślała o niej przez całą drogę, wciśnięta do przedniego luku

holownika towarowego, gdzie umieszczono ją wraz z dwoma innymi świeżo nabytymi
niewolnikami. Później dowiedziała się. że nic była to żadna kara, ale konieczność. Holownik
wydostał się spod kopuły i leciał ponad jałową, pozbawioną powietrza powierzchnią planety,
służącej za obóz dla niewolników. Na zewnątrz izolowanego, hermetycznego przedziału
bagażowego, poza kabiną kontrolną, gdzie Abe kierował statkiem we względnym luksusie,
nic miałaby szans na przeżycie.

Celem podróży były inne koszary dla niewolników, tym razem znacznie mniejsze.

Sassinak spodziewała się takiej pracy jak poprzednio, ale została przydzielona do ośrodka
treningowego. Sześć godzin dziennie siedziała przed ekranem, ucząc się wykorzystywania
posiadanych przez siebie podstaw matematyki do czytania map, w nawigacji i geologii.
Usiłowała poprawić akcent w harish i zaczęła rozumieć język chiński. Na następnej zmianie
pracowała, wykonując prace przydzielane przez brygadzistę. Nie miała żadnych regularnych
obowiązków, do których mogłaby przywyknąć.

Najbardziej doskwierało jej poczucie, że nic może nawet wyjrzeć na zewnątrz.

Dawniej zawsze mogła wybiec z budynku i przyjrzeć się niebu, spacerować po wzgórzach z
przyjaciółmi. A teraz... Większość budynków nic miała okien, nie było zresztą na co patrzeć
również poza ścianami z prefabrykatów. Maszerując z mozołem wąskimi uliczkami, spiesząc
z jednej pracy do drugiej, nauczyła się, że podnosząc wzrok można zasłużyć na burę albo
zostać uderzoną. Poza tym w górze nic było nic widać poza majaczącą niewyraźnie szarą
kopułą. Sass nie umiała stwierdzić, jak duży jest ów księżyc czy planeta, jak daleko
przewieziono ją z pierwotnego miejsca pobytu. a nawet z ilu budynków składa się kompleks
szkoleniowy. Dzień w dzień widywała wciąż te same ściany z prefabrykatów, które z obu
stron wyglądały tak samo. Przestała nawet zerkać w górę, nauczyła się zamykać w sobie i
znienawidziła się za taki konformizm.

Nagle okazało się. że ma wolną jedną zmianę dziennie. Spędzała ten czas w

laboratorium językowym, pracując przy komputerze, czytając, lub leż - najczęściej - w
towarzystwie Abego.

Flota była zarówno jego przeszłością, jak i marzeniem. Zaciągnął się do niej jako

bardzo młody chłopak i piął się w górę krok po kroku. Czasami, gdy w jakiejś burdzie tracił
zdrowy rozsądek, spadał na niższy szczebel drabiny, lecz później znów awansował jak każdy
kosmita. Byt zdolny, choć nie na tyle, by dostać się do Akademii. Był silny, lecz nie brutalny,
odważny bez niepotrzebnej chłopięcej brawury. Choć był teraz niewolnikiem, wciąż jednak
należał do Floty.

- Są twardzi - powiedział kiedyś Sassinak. - Tak twardzi jak handlarze niewolników, a

może jeszcze bardziej. Jeśli tylko mogą, to cię odbiją, a jeśli nie... - Glos mu zamarł, Sass
ujrzała, że oczy mu błyszczą. Zamrugał powiekami. - Flota nigdy nie zapomina. Nigdy. Mogą
przybyć późno, ale przylecą na pewno. Jeśli zaś się spóźnią, to trudno, moje nazwisko
widnieje w aktach, więc na zawsze pozostanę w pamięci Floty.

W ciągu następnych miesięcy Sassinak zaczęła myśleć o Flocie już nie jak o zbrojnym

ramieniu kapryśnej i aroganckiej władzy, czego nauczyli ją rodzice. Abe mówił, że Flota jest
solidna, że można na niej polegać. Że na każdym statku są te same stopnie, identyczne
kategorie, specjalności.

Nic chciał powiedzieć, od jak dawna jest niewolnikiem, ani jak dostał się do niewoli,

lecz jego wiara we Flotę, w jej długie ręce i niezawodność, powoli zapadły jej w pamięć.
Kiedy zmieniali się nadzorcy dziewczyny, niektórzy bardziej skorzy do gniewu, inni raczej
łagodni, Abe uśmiechał się, zauważając, że dobrzy pracownicy mają dobrych przełożonych.

background image

Kiedy przychodziła na spotkania pobita i posiniaczona, powtarzał, by sobie to zapamiętała, a
któregoś dnia będzie w stanie im odpłacić.

Pewnego wieczoru Abe przypomniał Sass ich pierwsze spotkanie i stwierdził, że

mogłaby zacząć nad sobą pracować.

- Teraz jesteś już gotowa -oznajmił. - Nauczę cię czegoś.

- Co to takiego?
- Dyscyplina fizyczna, którą zdobywa się dla samego siebie. Pomoże ci, kiedy

będziesz w kłopotach, tu czy gdziekolwiek indziej. Nie będziesz odczuwać bólu ani głodu.

- Ja tego nic potrafię!
- Bzdura. Dziś przepracowałaś przy komputerze sześć godzin, bez przerwy na

południowy posiłek. Byłaś głodna, ale nie myślałaś o jedzeniu. Możesz się nauczyć, jak nie
myśleć o głodzie.

Sass uśmiechnęła się:
- Nie mogę ciągle siedzieć przy komputerze.
- To prawda, ale możesz dotrzeć do samego jądra swej świadomości. A teraz usiądź

prosto i oddychaj głęboko, żeby pracowała ci przepona.

Było to całkiem łatwe. Technikę tę opanowała jeszcze w domu, ucząc się, podczas

gdy Lunzie i Januk bawili się obok.

- Skoncentruj się na swym wnętrzu - pouczał Abe. - Jeśli będziesz chciała skupić się

na czymś zewnętrznym, na przykład na matematyce, mogą ci to odebrać. Nikt jednak nie
zabierze ci tego, co masz wewnątrz.

Przez kilka sesji dziewczyna poszukiwała czegoś, na czym mogłaby się skupić.
- Sięgnij głębiej, do samego środka - pouczył ją Abe. Zaczęła myśleć o tym, jako

środku ciężkości.

- Doskonale - zgodził się Abe. - Jeśli ci to pomaga, myśl w ten sposób.
Kiedy już się tego nauczyła, następny etap był o wiele trudniejszy. Prosty trans nic

wystarczał, gdyż mogła najwyżej trwać w nim biernie. Jak wyjaśnił jej przyjaciel, będzie
musiała nauczyć się, jak na każde zawołanie korzystać z całej swej mocy, nawet z tych jej
zapasów, do których większość ludzi nigdy nie sięga. Przez dłuższy czas nic czyniła żadnych
postępów i chętnie zrezygnowałaby z ćwiczeń, lecz Abe nie pozwalał na to.

- Zbyt wielkie postępy czynisz na szkoleniu technicznym - oznajmił kiedyś z powagą.

- Masz już dobre zadatki na pilota, a piloci są w cenie.

Sass popatrzyła na niego zaskoczona. Nie pomyślała nawet, że znów mogą ją

sprzedać, wysłać gdzieś daleko, gdy zaczęta się już czuć dosyć bezpieczna. Abe delikatnie
dotknął jej ramienia.

- Widzisz więc, po co ci to potrzebne jak najszybciej. Nie jesteś bezpieczna, podobnie

jak każdy z nas. Mnie też mogą sprzedać. Już dawno by to zrobili, gdybym nie był aż tak
przydatny. Mogą trzymać cię. aż zostaniesz w pełni wykwalifikowanym pilotem, ale pewnie
tego nie zrobią. Istnieje wielkie zapotrzebowanie na młodych, ledwie przeszkolonych
pilotów. przydatnych w nietypowej działalności handlowej.

Zrozumiała, że mówi o piratach. Zadrżała na samą myśl o powrocie na piracki statek.
- Poza tym - ciągnął Abe - jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć, ale czego nie mogę

ci jeszcze powiedzieć.

Wreszcie osiągnęła sprawność, którą Abe określił jako “dostateczną". Nie wykraczała

ona jednak poza zwykłą siłę fizyczną, a w dodatku Sass szybko się męczyła. Mimo to Abe
kiwał z uznaniem głową i kazał jej ćwiczyć niemal codziennie. Udzielał też Sass
dodatkowych informacji.

- Istnieje coś w rodzaju stowarzyszenia ofiar piratów - powiedział Abe. - Pamiętamy,

skąd przybyli złoczyńcy, kim są, kto przeżył masakrę, jak zginęli inni. Mamy nadzieję, że
jeśli kiedyś uda się nam zebrać wszystkie te informacje, złożyć razem wszystko, co wiemy,

background image

dowiemy się, kto stoi za całym tym piractwem. Ci ludzie nic działają na własną rękę, choć
słyszałem, że statek, który napadł na Myriadę, był niezależny, a przynajmniej miał na pieńku
ze swoim sponsorem. Istnieją dowody na pewnego rodzaju spisek w samej Federacji. Nic
wiem jakie, bo gdybym wiedział, zrobiłbym wszystko, by przekazać je Flocie. Jednakże
ciebie nie mogę z nimi skontaktować, dopóki nie nauczysz się maskować swych reakcji.

- Kim są...
- Nazywają siebie “Samizdat". To stare słowo, pochodzące z języka, którego nigdy nie

słyszałem. Podobno znaczy “podziemie", może coś innego, ale to bez znaczenia. Istotna jest
sama nazwa i to, byś trzymała język za zębami.

Nauka, praca, ćwiczenia. Przypominało to życie, jakie wiodła w domu, na Myriadzie -

szkoła, obowiązki domowe, ścisłe grono przyjaciół. Tyle ze oblanie testu w domu oznaczało
tylko burę, tutaj zaś kończyło się biciem. Kiedy dopuściła do tego, by Januk rozsypał cenne,
racjonowane jedzenie - oczy wypełniły jej się łzami na wspomnienie cukru rozsypanego tej
ostatniej nocy -matka czyniła jej gorzkie wymówki. Kiedy teraz rozsypała nasiona, które
niosła do inspektów, nadzorca dał jej mocnego kuksańca i pozbawił posiłku. A zamiast
przyjaciół w swoim wieku, z którymi mogłaby plotkować o kolegach i rodzinie, żartować i
snuć marzenia, miała tu Abego. Upływał czas, który mogła odmierzać tylko subtelnymi
zmianami we własnym organizmie. Była dziś chyba nieco wyższa, szersza w biodrach, choć
nadal szczupła, bo na niewolniczej diecie.

W końcu zaczęła się zastanawiać, dlaczego jej i Abemu dano tyle swobody, podczas

gdy inne przyjaźnie między niewolnikami nadzorcy bezwzględnie niszczyli. Gdy zapytała go
o to, Abe uśmiechnął się figlarnie.

- Mówiłem ci już,, że jestem tu ceniony. Dlatego też uznano, że przyda mi się od

czasu do czasu słodka młodziutka maskotka...

Sass poczerwieniała. Szkolono tu w sztuce miłości dziewczęta dużo od niej młodsze,

gdy tymczasem na Myriadzie, zgodnie z religią jej rodziny, mieli prawo wiedzieć o tym tylko
ci, którzy dorośli do założenia własnej rodziny. Życie na pionierskiej planecie dostarczało im
zbyt wielu zajęć, by mieli czas uskarżać się na to. Abe mówił dalej:

- Powiedziałem im, że sam będę cię szkolić w miłości. Nie chciałem, żeby

przeszkadzali ci swoimi naukami. - Sass wpatrywała się w ziemię, wściekła na niego. - Nie
zżymaj się, dziewczyno. Oszczędziłem ci sporo kłopotów. Nie kazaliby ci pewnie robić tego
przez cały czas, bo jesteś zbyt inteligentna i można cię nieźle sprzedać po przeszkoleniu
technicznym, ale mimo wszystko...

- No dobrze - wymamrotała obrażonym tonem. - Dobrze, rozumiem.
- Teraz jeszcze nie, ale kiedyś zrozumiesz. - Dotknął jej policzka i obrócił jej twarz w

swoją stronę. - Sass, kiedy będziesz już wolna - a wierzę w to, że kiedyś odzyskasz wolność -
zrozumiesz, co zrobiłem i dlaczego tak postąpiłem. Moja mała, będziesz kiedyś piękną
kobietą, która sama zadecyduje o własnym ciele.

Przez pewien czas po tej rozmowie Sass czuła się dość nieswojo w jego obecności.

Kilka dni później Abe na powitanie przekazał jej wstrząsającą wiadomość.

- Zostaniesz sprzedana - powiedział, unikając jej wzroku. - Niedługo, jutro albo

pojutrze. To nasze ostatnie spotkanie. Powiedzieli mi tylko dlatego, że zaproponowali mi
następną.

- Ależ Abe... - szepnęła drżącym głosem.
- Niestety, Sass. - Potrząsnął głową. - Nic nie mogę poradzić. Z oczu trysnęły jej łzy.
- Ale... ale to niemożliwe...

- Sass, myśl! - W jego głosie dźwięczał rozkaz. Łzy wyschły Jej na policzkach. - Czy

uczyłem cię tego, byś płakała jak rozkapryszone dziecko, gdy tylko zaczną się kłopoty?

Spojrzała na niego i przypomniała sobie o samodyscyplinie. Zaczęła oddychać

wolniej, uspokoiła się. Przestała dygotać. Pozbyła się strachu.

background image

- Już lepiej. A teraz posłuchaj...

Abe mówił szybko, łagodnym głosem. Rytm jego słów był dziwny, zniewalający.

Gdy skończył, nie pamiętała, co jej przekazał, wiedziała tylko, że to coś ważnego i że później
sobie przypomni. Objął ją i przytulił po raz pierwszy. Jego uścisk podniósł ją na duchu.
Wciąż jeszcze opierała głowę na jego ramieniu, kiedy przyszedł nadzorca, by ją zabrać.

Przeszła przez halę targową, niczego nie widząc. Tym razem nabywca kazał zabrać ją

do portu, do podniszczonego statku bez widocznych numerów rejestracyjnych. Gdy znaleźli
się wewnątrz, eskortujący Sass strażnik podał uczepiony do jej obroży pasek mężczyźnie z
purpurowymi i złotymi dystynkcjami. Sass sobie, że to mundur starszego pilota jakiejś
odległej floty handlowej. Człowiek ów spojrzał na nią i pokiwał głową.

- Następny żółtodziób. Przecież wiedzą, iż potrzeba mi kogoś doświadczonego niż

tępa, goła dziewucha, która pewnie nie mówi nawet w żadnym zrozumiałym języku.
Odwrócił się od niej i pchnął palcem ściankę. Ze świstem otworzyły się drzwi szafki.
Przerzucił jej zawartość i wyciągnął wygniecioną tunikę i pocerowane spodnie. - Masz.
Ubranie. Rozumiesz?

Gestami pokazał, że ma się ubrać. A potem poprowadził ją korytarzem do kabiny

pilota, małego, zatłoczonego pomieszczenia, wypełnionego ekranami i tablicami
rozdzielczymi. Dzięki przebytemu szkoleniu z ulgą rozpoznała znajome elementy W chaosie
przycisków, guzików, migających świateł. To musi być komputer wewnątrzukładowy, to jest
przycisk FTL i jego własny komputer, migający teraz w niezbyt dla niego typowym
pomieszczeniu. Statek miał dwa napędy wewnątrzukładowe, z których jeden nadawał się do
lądowania na planetach z powłoką atmosferyczną. Pilot pociągnął za pasek u jej obroży. Gdy
spojrzała na niego, wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Widzę, że znasz większość z tych urządzeń. Byłaś kiedyś w przestrzeni kosmicznej?

- Zapomniał, że dziewczyna może nie mówić w jego języku. Na szczęście mówiła.

- Nie... Odkąd tu przyleciałam.
- Masz wysoką punktację. Zobaczmy, jak sobie z tym poradzisz. Wskazał dłonią jeden

z trzech foteli. Usiadła przed komputerem, bardzo przypominającym jej stanowisko
szkoleniowe, pochodzącym nawet od tego samego producenta. Nachylił się nad nią, poczuła
ciepły oddech na policzku. Wprowadził do komputera zadanie dla niej.

- Już to kiedyś robiłam - powiedziała.
- No to zrób jeszcze raz.
Jej palce zatańczyły na klawiaturze. Kod punktu wyjścia i celu, równania wyliczające

najbardziej korzystną kombinację czasu podróży, kosztów paliwa napędu
wewnątrzukładowego, przepływu prawdopodobieństwa FTL i wreszcie równania
przekształceniowe, wyznaczające ścieżkę lotu w przestrzeni FTL. Kiedy dokończyła, skinął
głową.

- Całkiem nieźle. A teraz zmaksymalizuj czas podróży, wykorzystując największy

dostępny przepływ FTL.

Wykonała zadanie i spojrzała na niego. Patrzył spode łba.
- Poleciałabyś ścieżką przepływu 0.35? Skąd wzięłaś taką wartość?
Zarumieniła się. Źle umieściła przecinek. Dodała opuszczone zero i ze stoickim

spokojem przyjęła zasłużony kuksaniec.

- Teraz już lepiej. Wy, młodzi, nie wiecie, co znaczy wysoki przepływ. Uważaj, bo

zostanie po nas tylko echo szumów radiowych w jakimś układzie słonecznym. Jak masz na
imię?

Zamrugała ze zdziwieniem oczami. Dotąd tylko Abe mówił jej po imieniu. Pilot

patrzył na nią. czekając niecierpliwie, gotów znów dać jej szturchańca.

- Sass - odparła.

background image

Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Pasuje do ciebie. - Usiadł w fotelu i skasował dane z ekranu. - A teraz, dziewczyno,

zabieramy się do pracy.

Nowe życie w charakterze świeżo zwerbowanego młodszego pilota - starszy pilot

wyraźnie oświadczył, że nie lubi słowa “niewolnica" - było znacznie przyjemniejsze niż
przebyte szkolenie. Nadal nosiła obrożę, ale już bez linki. Nikt jej nie powiedział, do kogo
należy statek, nie informowano jej o niczym, podając tylko najbliższy cel podróży. Poza tym
traktowano ją jak pełnoprawnego członka załogi. Prócz starszego pilota Krewe leciało jeszcze
dwóch młodszych pilotów: krępa kobieta o imieniu Fersi i wysoki, niezgrabny mężczyzna
Zoras. W kabinie pilota zawsze pracowali we trójkę, manewrując to jednym, to drugim
napędem wewnątrzukładowym. Sass odbywała standardowe, sześciogodzinne wachty jako
trzeci pilot pod komendą pozostałych. Poza tym musiała utrzymywać w czystości własną
kabinę i wykonywać drobne polecenia, jakie jej wydawano. W wolnych chwilach
przysłuchiwała im się i przypatrywała, jak gadają, kłócą się i uprawiają hazard.

Piloci nie bratają się z byle kim - ostrzegła ją Fersi, gdy Sass usiłowała zaprzyjaźnić

się z załogą statku. - Należy nam się szacunek. Reszta załogi to żadni kosmici. Na ziemi
robiliby to samo co tutaj: biliby się, sprzątali, gotowali, obsługiwali maszyny Piloci to stary
cech, pierwsi kosmici. Masz szczęście, że nauczono cię tego zawodu.

Historia z punktu widzenia trojga pilotów w ogóle nie przypominała tego, czego

dziewczyna uczyła się na Myriadzie. Nie mówili nic o epoce wielkich odkryć, o spotkaniach z
obcymi, o budowaniu sojuszów i utworzeniu Federacji, Zamiast tego Sass wysłuchiwała
litanii nazwisk jeszcze z czasów Starej Ziemi, poznawała oklepane, banalne opowieści.
Lindberg, Czerwony Baron, Bader, Gunn, nazwiska jeszcze z czasów przed podróżami
kosmicznymi, podniebni wojownicy z jakiejś prastarej bitwy, z której nikt nie powrócił żyw.
Heinlein i Clarke, Glenn i Aldridge z pierwszych dni w kosmosie... aż do Ankwira, który
niedawno przetarł nowy szlak przez całą galaktykę, zmniejszając margines przepływu poniżej
0,001.

Gdyby nie tęskniła tak bardzo za Abem, byłaby prawie szczęśliwa. Pokładowe

pożywienie, na które wszyscy inni wyrzekali, jej zdaniem było smaczne i obfite. Mogła się
uczyć i miała chętnych nauczycieli. Piloci nudzili się, gdyż dawno opowiedzieli już sobie
nawzajem swe historie. Jednakże zanim Sass zdołała zapomnieć o swym dawnym opiekunie i
obozie dla niewolników, nastąpił napad.

Spała na swej koi, kiedy zawył alarm. Statek zadrżał. Pokład pod bosymi stopami

dygotał przy zmianie napędu.

- Sass! Chodź tu!
Glos Krewe zabrzmiał tak donośnie, ze przebił się przez dzwonki alarmowe. Chwiejąc

się na nogach, powędrowała w stronę stanowiska dowodzenia. Fersi już tam siedziała, wpa-
trując się w ekran. Krewe spostrzegł Sass i wskazał jej fotel drugiego pilota.

- To pewnie nic nie da, ale możemy spróbować... Sassinak włączyła ekran i usiłowała

zorientować się w plątaninie symboli. Coś wychwyciło ich z przestrzeni FTL i rzuciło w
pustkę między systemami gwiezdnymi. A z tyłu, stanowczo zbyt blisko, znajdowało się coś
znacznie bardziej masywnego od ich statku.

- Ciężki krążownik Floty - oznajmił lakonicznie Krewe. -Znalazł nas przed chwilą i

zastawił pułapkę.

- Co takiego?! - Sass nic miała pojęcia, że można odnaleźć, a nawet przechwycić

statek w locie FTL.

Pilot wzruszył ramionami, manewrując rękoma na klawiaturze.
- Rota nauczyła się nowych sztuczek. Prawie im uciekliśmy. Masz... - Rzucił jej

kawałek tłoczonego plastiku. - Włożysz to w boczną szczelinę przy swojej tablicy
rozdzielczej, kiedy ci powiem.

background image

Z ciekawością przyjrzała się płytce. Długa na palce, o dwa razy mniejszej szerokości,

nie przypominała żadnego nośnika informacji, jaki kiedykolwiek widziała. Odszukała
szczelinę, do której pasował, i czekała na polecenie. Nagle w głośniku zabrzmiał głos
kapitana.

- Krewe, możesz coś zrobić? Chcą wejść na pokład!
- Może mogę. Poczekaj.
Krewe skinął głową Sass i wsunął identyczną płytkę w szczelinę własnej tablicy

rozdzielczej. Dziewczyna poszła w jego ślady, podobnie Fersi. Statek przechylił się na bok,
jakby się o coś potknął, światła przygasły. Nagle Sass poczuła, że jakaś silą wciska ją w fotel,
gwałtownie popycha w lewo, a potem na prawo. Rozległ się ogłuszający huk, światła zgasły,
a z zimnych ciemności dochodziły tylko nie kończące się przekleństwa Krewe.

Przebudziła się na czystej leżance w jasno oświetlonym pomieszczeniu. Niemal

natychmiast wyczuła brak znajomego ucisku na szyi - Uniosła dłoń. Niewolnicza obroża
zniknęła. Ostrożnie rozejrzała się naokoło.

- Ach, obudziłaś się wreszcie. - Podszedł do niej mężczyzna w czystym białym

mundurze, z czarnymi i złotymi pasami na rękawach. - I pewnie zastanawiasz się, gdzie
jesteś, co się stało i ... Czy ty w ogóle mówisz w tym języku?

Pokiwała głową, gdyż była zbyt zaskoczona, by cokolwiek powiedzieć. Flota. To na

pewno Flota. Spróbowała przypomnieć sobie, co Abe mówił o paskach na rękawach. Te
miały kształt skrzydeł.

To dobrze. - Mężczyzna skinął głową. - Byłaś niewolnicą, prawda? Sądząc po twoim

wieku, schwytali cię kilka lat temu.

- Skąd pan wie?
Uśmiechnął się. Miał przyjemny uśmiech, ciepły i serdeczny.
- Mówią mi o tym między innymi twoje zęby, ogólny, rozwój biologiczny.
W tym momencie Sass zorientowała się, że ma na sobie czyste, miękkie,

jednoczęściowe ubranie. Połatana tunika i spodnie. które nosiła na statku, zniknęły.

- Czy pamiętasz, skąd pochodzisz?
- Gdzie jest mój... dom? - Przytaknął. - Na Myriadzie. Najwyraźniej nie znał jej

planety, więc podała standardowy adres galaktyczny, którego nauczyła się w szkole, jakże
dawno temu. Opowiadała, co wydarzyło się w kolonii.

- A potem?
Opisała lot do obozu, szkolenie, któremu została poddana jako niewolnica, wreszcie

pracę na statku. Westchnął głęboko.

- Pewnie nie masz pojęcia, gdzie znajduje się planeta z obozem dla niewolników?
- Nic...
Jej wzrok padł nagle na insygnia naszyte na piersi mężczyzny. Coś symbolizowały...

Nagle ujrzała twarz Abego, który z napięciem mówił jej coś szybko, coś, czego dokładnie nie
zapamiętała. To nic, bowiem pewnego dnia... Przecież ten dzień właśnie nadszedł! Zaczęła
nagle recytować wszystko, co przekazał jej Abe, powtarzając jego słowa równie szybko i
dokładnie. Mężczyzna patrzył na nią w osłupieniu.

- Ależ jesteś zbyt młoda, nie mogłaś przecież... Teraz już wiedziała, jaką wiedzę Abe

wpoił jej i zapewne wielu innym dziewczynom, które zostały sprzedane, z nadzieją, że kiedyś
przypadkiem ujrzy insygnia Floty i odzyska pamięć. W jaki sposób udało mu się to ukryć?
Przypomniała sobie wszystko: adres planety, kurs lotu FTL i kody, które pozwolą okrętom
Floty ominąć zewnętrzne satelity obronne. Wszystkie te okruchy wiedzy Abe zbierał przez
długie lata niewoli, udając posłuszeństwo.

Podane przez dziewczynę informacje wywołały lawinę wydarzeń. Położono ją na

noszach, zaniesiono przez błyszczące czystością korytarze i umieszczono z największą

background image

ostrożnością na koi w kabinie. Pomieszczenie było luksusowe. Na podłodze znajdował się
puszysty dywan w geometryczne wzory, wokół niskiego okrągłego stolika stało kilka
wygodnych foteli. Nagle z oddali doszedł dźwięk dzwonka, rozległ się tupot dziesiątków
stóp. A później drzwi kabiny zamknęły się i nie słyszała już nic poza cichym sykiem
powietrza pompowanego przez urządzenia wentylacyjne.

W takiej ciszy ponownie zasnęła. Obudziło ją ciche kaszlnięcie. Tym razem biały

mundur ozdobiony był złotymi, prostymi pasami okalającymi rękawy. “Pierścienie" -
pomyślała nieprzytomnie. Widziała cztery pierścienie i sześć małych srebrnych punkcików na
naramiennikach. “Najważniejsze są gwiazdy" -mówił Abe. “Noszą je admirałowie."

- Oficer medyczny twierdzi, że jesteś w dobrym stanie -odezwał się ów człowiek,

ozdobiony złotem i srebrem. - Czy możesz powiedzieć, co jeszcze pamiętasz?

Był wysoki, szczupły, siwy. Żeby się nie bała, uśmiechnął się do niej po ojcowsku.
Skinęła głową i powtórzyła wszystko od początku, tym razem powoli, normalnym

głosem.

- Kto ci to powiedział?
- Abe- On... był we Flocie.
- No dobrze, ale co my teraz z tobą zrobimy?
- To jest okręt Floty, prawda?
-“Baghir", ciężki krążownik. Czy wiesz coś o statku, na którym pracowałaś? -

Potrząsnęła przecząco głową. - Nie? Pewnie po prostu wsadzili cię do kabiny pilota i kazali
zabrać się do pracy. A więc był to niezależny statek transportowy. Czasami przewoził
niewolników. Tym razem na pokładzie było ich około dwudziestu - młodych, przeszkolonych
- a także wielki ładunek kostek rozrywkowych... O ile można tę czynność nazwać rozrywką. -
Dokładniej tego nie wytłumaczył, a Sass nie dopytywała się. - Mieliśmy informację, że może
przybyć dostawa do sąsiedniego systemu, więc przygotowaliśmy siatkę przepływu. Nie
musisz wiedzieć, jak ona funkcjonuje, powiem ci tylko tyle, że może wyciągnąć statek z
hiperprzestrzeni, jeżeli zadziała. Jeśli nie, to i tak statek zostanie zniszczony. Udało się nam
pochwycić was. Pozostali niewolnicy - nawiasem mówiąc, dwoje pochodzi z Myriady -
zostaną odesłani do Kwatery Głównej Sektora, gdzie przesłucha ich Flota, a sąd spróbuje
ustalić ich tożsamość. Nic są winni, chcemy tylko upewnić się, że nie wyposażono ich w
ukryte niebezpieczne osobowości. Trafiały się takie przypadki wśród oswobodzonych
niewolników. Jednego z nich wyszkolono na mordercę. Po uwolnieniu oddano go do szkoły,
gdzie wpadł w szał i zabił czternaście osób, zanim go ujarzmiono.

Człowiek w oficerskim mundurze potrząsnął głową i spojrzał na Sass.
- Co jednak zrobić z tobą? Jesteś kluczem do wszystkiego, co się dziś zdarzyło, i ty

jedna wiesz, gdzie jest obóz dla niewolników. Przekazałaś nam wszystko, co pamiętasz, ale
twój przyjaciel z Floty na pewno nie zawarł wszystkich informacji w tym jednym
zakodowanym przesłaniu. Gdybyś zechciała nam towarzyszyć...

Sassinak usiadła na łóżku.
- Lecicie lam?
- Nie w tej chwili, ale niedługo, najwyżej za kilka dni czasu pokładowego. Kłopot w

tym, że jesteś cywilem i jesteś niepełnoletnia. Nic mam prawa zabrać cię ze sobą, ani nawet
prosić cię o to, choć przydałabyś się nam.

Jej oczy napełniły się łzami. Było tego za wiele jak na jeden raz. Skupiła się, próbując

odzyskać równowagę duchową, tak jak uczył ją Abe. Uspokoiła oddech, usunęła napięcie.
Oficer przyglądał się jej. Jego twarz wyrażała z początku niepokój, później zaskoczenie.

- Ja... chcę polecieć - rzekła Sass. - Jeśli Abe...
- Jeśli żyje, znajdziemy go. Nie obawiaj się. A teraz, moja dumo, wyśpij się porządnie.
Jeszcze jedna ukryta informacja ujawniła się w trakcie specjalistycznego badania,

przeprowadzonego przez zespól medyczny okrętu. Zawierała ona szczegóły na temat

background image

wewnętrznych zabezpieczeń planety, dokładny opis jej powierzchni oraz nazwy karteli
handlujących niewolnikami, włączając ten, który zakupił i przeszkolił Sass. Dziewczyna
wyszła z badania blada i drżąca, odzyskała energię dopiero po długim śnie i dwóch solidnych
posiłkach. Przez resztę podróży nie miała już nic do roboty, mogła tylko czekać. Oczekiwanie
umilały jej dwie kobiety z załogi, otaczające ją troską i zasypujące drobnymi podarunkami.
które dla byłej niewolnicy stanowiły prawdziwy luksus. Kapitan nie chciał się zgodzić, by
Sass została włączona do grupy lądującej na planecie. Krążownik wszedł w atmosferę i
wkrótce Abe powrócił na łono Floty. Choć byt poturbowany i poznaczony szramami, ubrany
w podartą niewolniczą tunikę, przemaszerował dumnie, jak na paradzie, z małego statku na
pokład krążownika. Do przegrody cumowniczej zszedł sam kapitan. Sass wstrzymywała
oddech, z podziwem i zachwytem patrząc, jak witają się ze sobą według pradawnego rytuału.
Kiedy Abe wreszcie zbliżył się do niej, nagle się zawstydziła, bata się go dotknąć, jednakże
on mocno ją uściskał.

- Sass, jestem z ciebie dumny!
Puścił ją na chwilę, by przytulić jeszcze mocniej.
- Nic takiego nie zrobiłam...
- Nic nie zrobiłaś?! No to mamy co do tego odmienne zdanie! Daj spokój, bo kiedy

tylko włożę przyzwoite ubranie...

Rozejrzał się. napotykając wzrokiem przyjacielskie uśmiechy członków załogi.
Jakiś mężczyzna zawołał go gestem dłoni. Abe ruszył za nim. Sass przypatrywała mu

się, myśląc, że wreszcie powrócił na swoje miejsce. A gdzie jest jej miejsce? Przypomniała
sobie, co kapitan powiedział o innych oswobodzonych niewolnikach. Przesłuchania Floty,
sąd... Mało zachęcająca perspektywa.

- Nie martw się - odezwał się ktoś obok niej. - Jesteśmy na tyle zamożni, by

umożliwić każdemu z was rozpoczęcie nowego życia... Przede wszystkim zaś tobie, za to, co
zrobiłaś.

Mimo to niepokoiła się, czekając, aż wróci Abe. Kiedy zaś przyszedł, ubrany w

nowiutki mundur, ozdobiony należnymi mu dystynkcjami, jeszcze bardziej zaczęła się
denerwować. Nowe życie w nowym miejscu, wśród obcych. Nie musiała pytać, bo wiedziała,
że nikt z jej rodziny nie ocalał.

- Nie martw się - Abe powtórzył słowa nieznajomego. - Nic zagubisz się gdzieś w

galaktyce. Jesteś moją dziewczynką, a ja jestem z Floty. Wszystko będzie dobrze.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Kiedy Sass dotarta wreszcie na planetę Regg. wychwalała Flotę równie głośno jak

Abe. Jakże chciałaby się znaleźć w jej szeregach. Okazało się, że Abe również o tym
pomyślał.

- Jesteś wystarczająco inteligentna - oznajmił poważnie - by wstąpić w szeregi

Akademii i zostać oficerem Floty. Masz też silne nerwy. Nie byłaś pierwszą dziewczyną,
której próbowałem pomóc, ale tylko ty nie załamałaś się, kiedy nadeszła pora rozstania. Dwie
poprzednie zostały zabite.

W jaki sposób mogę dostać się do Floty? - Sass nie marzyła o niczym innym jak o

przestąpieniu lśniących białych wrót Akademii. Jednakże do tego potrzebne były
rekomendacje urzędników Federacji. W jaki sposób sierota ze splądrowanej kolonii zdoła
przekonać kogoś, by ją zarekomendował?

Najpierw musisz pójść do szkoły przygotowawczej. Jeśli formalnie cię zaadoptuję,

będziesz się do niej kwalifikować jako córka weterana Floty. Nieważne, że nic jestem
oficerem. Flota to Flota

- Ale ty... - Sass zarumieniła się. Wiedziała, że Abe musiał przejść na emeryturę. Jego

przetrąconego ramienia nie dało się już wyleczyć i komisja lekarska zdyskwalifikowała go.
Wykłócał się, prosił, wszystko bez skutku.

- Może i jestem na emeryturze, ale wciąż należę do Floty. A niech to licho, od razu

wiedziałem, że tak się stanie, gdy ręka nie chciała mi się zagoić. Po pół roku jest już za późno
na leczenie. Myślałem jednak, że uda mi się ich skiplingować.

- Skiplingować?
- Kipling to autor polowy piosenek, które śpiewają we Flocie. W naszym slangu mówi

się, że jeśli starasz się komuś przypodobać, podlizać, grając na sentymentach, to kiplingujesz.
Nie martw się jednak. Nie będę w służbie czynnej, jednak jako inwalida... - Jego mina
wyraźnie świadczyła o tym, że brzydzi się tego miana. - Tacy staruszkowie dostają zwykle
jakąś pracę w biurach.

Sass spytała go o szkolę przygotowawcza.
- Pouczysz się tam trzy, cztery lata, potem zdasz egzaminy -a zdasz na pewno. Nic

przejmuj się referencjami. Na kapitanie zrobiłaś niemałe wrażenie, a jest zaprzyjaźniony z
połową przedstawicieli Federacji w tym sektorze.

Od tej pory wszystko szło jak z płatka: adopcja, rozpoczęcie nauki w szkole

przygotowawczej. Choć inni uczniowie byli w wieku Sass, nie mieli jej doświadczenia i
otwarcie okazywali swój podziw. Dzięki technicznemu szkoleniu niewolników Sass sporo
wyprzedzała szkolny program z matematyki, zaś samodyscyplina i umiejętność koncentracji
pomogły jej nadrobić zaległości w innych dziedzinach. Z początku czulą się wyobcowana z
życia towarzyskiego szkoły, gdyż trudno jej było odzyskać beztroskę i humor nastolatki.
Uczyła się tak pilnie, że wkrótce wszyscy zaczęli ją uważać za kujonkę.

Kwatera Abego w wielkim bloku różniła się od wszystkich poprzednich miejsc

zamieszkania Sass. Mieszkanie jej rodziców na Myriadzie zaprojektowano standardowo, jak
wszystkie inne domy w kolonii. Duże rodziny w razie potrzeby zajmowały dwa lub trzy
mieszkania i przebijały drzwi w ściankach działowych. Wszystkie budynki mieszkalne miały
tylko jedną kondygnację, podobnie jak większość pozostałych zabudowań. W obozie dla
niewolników wszystkie gmachy wznoszono z jeszcze tańszych prefabrykatów. Były to
wielkie, brzydkie budowie, zaprojektowane tak, by zmieściło się w nich jak najwięcej ludzi.
Sypiała wówczas w baraku bez okien, na jednej ze stojących w kilku rzędach piętrowych
prycz.

Mieszkanie Abego mieściło się w narożniku drugiego piętra. Były w nim dwie

background image

sypialnie, salon, pokój do pracy i mała kuchenka. Z okna swej sypialni Sass mogła wyglądać
na dziedziniec pełen kwiatów, ozdobiony jednym drzewem z łagodnie opadającymi
gałęziami. Z okna salonu widać było szeroką ulicę, a po jej drugiej stronie podobny budynek,
który wydawał się niezwykle przestronny i lekki. Z początku dziewczyna całymi godzinami
przyglądała się ludziom chodzącym po ulicy, przypatrywała się miastu, bowiem dom, jak
wiele innych, stał na niewielkim pagórku nad zatoką.

Regg była planetą ziemiopodobną, założoną przez zwykłych kolonistów - w tym

przypadku ekspertów rolnych a następnie wybraną na Kwaterę Główną Floty ze względu na
swą lokalizację w przestrzeni zdominowanej przez ludzi. Tu, w swej stolicy, Flota
dominowała nad wszystkim. Abe zabierał Sass na wycieczki do wielkich, pokrytych białym
marmurem, kanciastych budynków Kwatery Głównej, do parków nad rzeką, wpadającą do
sporej naturalnej zatoki - szerokiego, niemal idealnie okrągłego rezerwuaru głębokiej,
błękitnej wody, ograniczonego od wschodu i zachodu siwymi urwiskami, z wyjściem na
pełne morze ze skalistą wysepką. Dzięki zapobiegliwości architektów sama delta rzeki
pozostała nie zabudowana, lecz po obu jej stronach można było dostrzec porty dla okrętów
Floty i statków cywilnych, Chociaż przepisy Federacji zakazywały spożywania mięsa, nadal
parano się rybołówstwem w wielu zasiedlonych przez ludzi światach, gdzie nigdy nie
przestrzegano zbyt ściśle żadnych reguł. Tłumaczono się tym, że zasada ograniczenia dotyczy
wyłącznie zwierząt stałocieplnych oraz inteligentnych zmiennocieplnych stworzeń wodnych,
jak Weftowie czy Ssli. Sass wiedziała, że wielu miejscowych cywili jada ryby, choć oficjalnie
nie podawano ich nigdy nawet w najgorszych portowych knajpach. Pochodzące ze Starej
Ziemi ryby zostały wpuszczone do oceanu planety wiele stuleci temu.

Wokół imponującego kompleksu zabudowań Kwatery Głównej stały inne biurowce,

budynki ośrodków komputerowych. badawczych i technologicznych. Każdy w otoczeniu
żywej przyrody, bowiem mimo wszystko Regg była nadal mało zatłoczoną planetą.

- Kiedy ludzie z Floty przechodzą na emeryturę, osiedlają się zwykle w górze rzeki -

wyjaśnił Abe. - Może kiedyś, w czasie wakacji, uda nam się tam popłynąć i zobaczyć owe
posiadłości. W górach też mam paru przyjaciół.

Jednakże już samo miasto dostarczało aż nadto dużo wrażeń dziewczynie, która

dorastała w malej górniczej osadzie kolonistów. Zrozumiała, jak śmieszne było nazywanie
miastem zbieraniny jednopiętrowych budynków na Myriadzie. Tu budynki rządowe pięły się
na wysokość dziesięciu, dwunastu pięter, a ze smaganych wiatrem tarasów obserwacyjnych
na dachach roztaczał się wspaniały widok na całą okolicę. W wiecznie zatłoczonych sklepach
sprzedawano towary ze wszystkich znanych światów, na ulicach od rana do głębokiej nocy
panowała pospieszna krzątanina. Festiwale, organizowane ku czci postaci historycznych i z
okazji świąt, teatry, muzyka, sztuka... Sass upajała się tym całymi tygodniami. To był
prawdziwy świat, o którym marzyła na Myriadzie - kolorowe, tłumne miasto, za pośrednic-
twem okrętów Floty mające stałą łączność ze wszystkimi pozostałymi planetami. Port
kosmiczny znajdował się za najbliższym pasmem wzgórz, chroniących miasto przed hałasem,
lecz dziewczyna uwielbiała obserwować promy, wznoszące się ponad porośnięte lasem
zbocza prosto w otwarte niebo.

Miała okazje spotkać się z innymi osobami, które przeżyły najazd na Myriadę. Caris

była ponura i wystraszona. Niewola pozbawiła ją dziewczęcej beztroski. Nie znalazł się nikt,
kto podtrzymałby ją na duchu, tak jak Abe pomógł Sass. Wyglądała teraz na starą,
zgorzkniałą kobietę.

- Chcę tylko dostać jakąś pracę - oznajmiła. - Mówią, że mogę też pójść do szkoły.
Mówiła cicho, niemal szeptem, jak niewolnik obawiający się swego nadzorcy-
- Mogłabyś zamieszkać z nami - zaproponowała Sass. Choć bardzo kochała Abego,

brak jej było bliskiej przyjaciółki. Pomieściłyby się razem w jednym pokoju. Znają się
przecież od dziecka. Mogłyby rozmawiać o wszystkim, jak dawniej. Przywróci Caris chęć

background image

życia, młodość, rozbudzi jej nadzieje. Jednakże przyjaciółka odepchnęła podaną rękę.

- Nie. Przyjaźniłyśmy się, byłyśmy szczęśliwe, może więc pewnego dnia przypomnę

sobie tamte chwile. Dziś jednak, kiedy patrzę na ciebie, widzę tylko...

Głos jej się załamał. Odwróciła twarz.
- Caris, proszę cię!
Sass złapała ją za ręce, lecz Caris wyrwała się i cofnęła.
- Wszystko się skończyło! Nie mogę być już niczyją przyjaciółką! Nie zostało we

mnie nic... Chcę tylko pracować w spokoju, w samotności...

Sass również miała łzy w oczach.
-Mam tylko ciebie...
- Nie, ja nie istnieję!
Wykrzyczawszy te słowa, Caris wybiegła z pokoju. Później okazało się, że wróciła do

szpitala na leczenie, po czym opuściła planetę nie kontaktując się więcej z przyjaciółką.
Dopiero z rejestru szpitalnego Sass dowiedziała się, że Caris wyjechała na zawsze. Abe
stwierdził, że na smutek Sass istnieje tylko jedno lekarstwo: praca i nadzieja, że w przyszłości
zemści się na tych, którzy czerpią profity z handlu niewolnikami. Rzuciła się więc w wir
nauki, a zanim nadeszła pora egzaminów wstępnych na Akademię, pozbyła się ostatnich
przejawów smutku. Zdała egzamin z wynikiem plasującym ją wśród najlepszych kandydatów.
Uradowało to jej opiekuna. Uśmiech widniał na jego pełnej blizn twarzy, gdy szedł z nią do
sklepu po niezbędne wyposażenie.

- Wiedziałem od samego początku, że sobie poradzisz. Pamiętaj tylko, co ci mówiłem,

a za parę lat pogratuluję ci dyplomu Akademii

Nic odprowadził jej jednak do bramy uczelni. Tego ranka poszedł jak co dzień do

pracy. Nie wiedziała, które zmilitaryzowane biuro znalazło dla niego miejsce, a on nie
spieszył jej o tym poinformować. Stała więc przed lustrem, nie mogąc sobie poradzić
niesfornym pasmem włosów, aż w końcu machnęła na to rękę z obawy, że się spóźni.
Zarejestrowała się jeszcze przed czasem, ale idąc po raz pierwszy przez dziedziniec, wpadła
na zaczajonego starszego studenta. Natychmiast przypomniała sobie polecenia z otrzymanego
biuletynu i zaczęła odpowiadać na zaczepki według obowiązujących zasad.

- Melduje się kadet Sassinak...
Glos jej się załamał. Student, któremu salutowała, robił zeza, pokazywał jej język i

machał dłońmi przystawionymi do uszu. Potem jego twarz odzyskała normalny wygląd.
Opuścił ręce, lecz uśmiechał się nieprzyjemnie.

- Nikt cię nie nauczył, jak trzeba się meldować przełożonym? Usiłował naśladować

lodowatą arogancję piratów i nadspodziewanie dobrze mu się to udawało. Sass, hamując
gniew, zmusiła się do udzielenia odpowiedzi spokojnym tonem. Abe nic wspomniał jej, że tak
tu traktują nowych kadetów.

- Tak jest!
- No to do roboty!
- Melduje się kadet Sassinak...
Tym razem oczy niemal wyskoczyły mu z orbit, usta wykrzywił tak, jakby ugryzł

cierpki owoc, zaczął też gwałtownie drapać się pod pachami. Jednak Sass drugi raz nic dała
się zaskoczyć i dokończyła meldunek, nie zmieniając tonu ani wyrazu twarzy.

- Jesteś rozlazła, powolna i stanowczo zbyt pewna siebie -skomentował starszy kadet.

- To ty jesteś ta sierota, którą przywlókł ze sobą jakiś pilot?

Sass poczuła, że palą ją uszy. Zacisnęła zęby i chciała tylko skinąć głową, ale

przypomniała sobie, że musi głośno odpowiedzieć.

- Tak jest!
- Hmm... To nie najlepsza rekomendacja, że zostało się schwytanym i zniewolonym

na wiele lat. Nic pasuje to do Floty... -Przerwał, gdyż Sass otworzyła usta. - Masz coś do

background image

powiedzenia? Czy ktoś pozwolił ci mówić?

Nie zwlekała z ripostą.
- Abe wart jest pięciu takich jak pan.
- Nie o to chodzi. Chodzi o to, że ty... — palcem popukał w jej ramię - ...musisz się

nauczyć odpowiedniego zachowania, bo wydaje mi się, że życie jeszcze cię tego nie
nauczyło. - Sass patrzyła na niego wściekła. - Z drugiej jednak strony, jesteś lojalna, a to już
coś. Niewiele, ale zawsze.

Odprawił ją, więc wyruszyła na poszukiwanie swej kwatery. starając się nikomu

więcej nic podpaść.

Z powodów znanych wyłącznie architektom, główny gmach Akademii został

wzniesiony z wielkich szarych kamiennych bloków, tworząc mieszaninę różnych
starożytnych stylów. Wyglądał jak wzięty prosto z obrazka, przedstawiającego budowle z
zamierzchłej przeszłości Starej Ziemi; wieżyczki, łuki, kryte przejścia, dziedzińce
wybrukowane gładką kostką, płaskorzeźby przy drzwiach i oknach, ukazujące okręty, bitwy i
potwory morskie. Główny dziedziniec, zwany Promenadą, otaczało sześć takich
wzbudzających szacunek budowli: Temistokles, Drake, Nelson. Faragut, Velasquez i Kaplica.
To właśnie tu, na Promenadzie, obserwowanej przez co odważniejsze dzieci przez kraty
bram, kadeci kilka razy dziennie formowali szeregi, by przemaszerować do klas, do stołówki
lub do jakichś innych zajęć. Wkrótce Sass przekonała się, że szara kostka, ułożona w kwa-
draty, jest po deszczu niezwykle śliska. Poznała też miejsca, w których refleks odbitego w
szybie słońca potrafił oślepić nieszczęsnego kadeta tak, ze wpadał na sąsiada. Za potknięcie
dostawało się punkty karne, czego nikt sobie nie życzył.

Za wielką, łukowatą bramą budynku Velasquez, tak szeroką, że zmieściłby się w niej

cały korpus kadetów, znajdowały się bloki mieszkalne, noszące imiona słynnych, poległych w
bitwach żołnierzy Floty: Varrina Kalia, Benisa, Tarranta, Suige'a. Już kilka miesięcy po
przybyciu do Akademii kadeci znali na pamięć ich dzieje, jak również wiele innych historii.
Sass, która mieszkała na trzecim poziomie Holu Suige'a, potrafiła recytować z pamięci długie
fragmenty jego życiorysu.

Niektórzy kadeci skarżyli się po cichu na swoje kwatery, ale Sass spędziła przecież

parę lat pod opieką Abego. Nigdy nie miała tendencji do narzucania miejscu zakwaterowania
własnej osobowości, gdyż Abe twierdził, że to “złe obyczaje", choć jednocześnie sam
przyznawał, że wyżsi rangą oficerowie Floty korzystają z prawa do urządzania swych
pomieszczeń na własną modłę. Jednakże jej wystarczało składane łóżko wyposażone w
regulaminową pościel, wąska szafka przeznaczona tylko i wyłącznie na służbowe mundury,
pojedyncza płytka kaseta na przedmioty osobistego użytku, biurko z terminalem komputero-
wym i krzesło z wysokim oparciem. Nie miała nic przeciwko dzieleniu pokoju z inną
studentką, chętnie zajmowała górne łóżko, czym zdobyła sobie popularność wśród
współlokatorek.

Uważała, że proste, czyste, niewielkie pomieszczenia są dla nich idealne. Chętnie

pracowała też przy sprzątaniu i odkurzaniu pokoju, sprawdzanego podczas codziennych
inspekcji.

Spodziewała się, że wystrój wnętrz Akademii będzie neutralny i monotonny, jednakże

korytarze pomalowane zostały w sposób naśladujący kod barwny, używany w całej Flocie, by
natychmiast można się było zorientować, jaki to poziom okrętu i jaka jego część. Na przykład
pokład główny, kapitański, oznaczony był zawsze białym pasem na szarym tle, zaś pokład dla
żołnierzy miał barwę zieloną.

Większość zajęć odbywała się w budynkach wokół głównego dziedzińca, ustawionych

w dwa rzędy, prostych, wyłożonych kamiennymi płytami gmachach, ulokowanych na
wzgórzu. Uczono tu historii, która z punktu widzenia Floty wymagała znajomości szczegółów
dotyczących marynarek wojennych Starej Ziemi od czasów galer i żaglowców. Sass nie

background image

pojmowała, na co im potrzebne rangi wojskowe sprzed tysiąca lat. ale uczyła się ich z myślą o
egzaminach semestralnych. Zastanawiała się, dlaczego “kapitan" oznaczało kiedyś zarówno
rangę, jak i stanowisko, co musiało prowadzić do niemałego zamieszania. Na szczęście ktoś
skończył z tym i teraz kapitanem zwano tylko osobę dowodzącą okrętem, zaś ranga o tej
nazwie przestała istnieć.

- Warn wydaje się to logiczne - zauważył nauczyciel - ale kiedyś z tego powodu omal

nie wybuchł bunt we Flocie.

Sass najbardziej polubiła analizy rozmaitych taktyk marynarki wojennej, zwłaszcza

badanie wpływu polityki na działania wojenne, wsparte lekturą starożytnego tekstu autorstwa
niejakiego Tuchmana.

Kadeci jadali wspólne posiłki w podziemnej stołówce. Z długimi rzędami stołów, przy

których zasiadali sztywno wyprostowani. Kiedy ktoś się obejrzał lub zagapił się na
płaskorzeźby na suficie, dostawał punkty karne. Sassinak, jak wszyscy inni. nauczyła się jeść
szybko i estetycznie, cały czas siedząc na brzeżku krzesła. Kadeci z dwóch ostatnich lal
kontrolowali stoły, wymagając od nowicjuszów doskonałych manier. Sass musiała jednak
przyznać, że jedzenie było niezłe

Akademia trochę ją rozczarowała, mimo że już przedtem wiedziała o niej to i owo.

Obserwując, z jakim szacunkiem Abe odnosił się do oficerów Floty, dziewczyna nabrała
przekonania. że Akademia to jakieś na poły legendarne miejsce, w magiczny sposób
przydające kadetom powagi, uczące poczucia sprawiedliwości i zmysłu taktycznego. Abe
opowiadał jej o przebytym szkoleniu podstawowym, które opisał lakonicznie jako cztery
miesiące absolutnego piekła. Twierdził jednak, że różniło się ono od szkolenia oficerskiego.
Sass znalazła przez przypadek podniszczony egzemplarz podręcznika, który przygotował ją
na skomplikowane formalności i subtelności etykiety wojskowej, lecz nie było tam nic na
temat stosunku Akademii do studentów pierwszego roku.

- Nie uznajemy prześladowania studentów - oznajmił dowódca kadetów pierwszego

dnia jej pobytu w szkole - ale stosujemy środki dyscyplinarne.

Jak się wkrótce okazało, owo rozróżnienie było wyłącznie kwestią nazwy. Równie

szybko Sass zdała sobie sprawę, że często pada ofiarą prześladowania, czy też owej
“dyscypliny", jako sierota, podopieczna emerytowanego pilota, była niewolnica, a w dodatku
osoba zbyt inteligentna, by pozostawiono ją w spokoju.

Z chęcią zasięgnęłaby rady Abego, ale przez pierwsze sześć miesięcy kadeci

pozbawieni była widzeń i przepustek. Musiała więc sama rozwiązać ten problem. Nauki
opiekuna utkwiły jej w pamięci Jak drogowskazy: nie skarż się, nie kłóć się, nie rozpoczynaj
bójki, nie przechwalaj się. Czy to jednak wystarczy? Okazało się, że wystarczy - dzięki
samodyscyplinie fizycznej i duchowej, której nauczył ją Abe. Otuliła się nią jak ciepłym
płaszczem. Starsi kadeci potrafili doprowadzić połowę pierwszaków do wściekłości lub łez,
jednak po kilku tygodniach stwierdzili że jej nie da się wyprowadzić z równowagi. W
spokoju Sass nie było niczego prowokującego, wyzywającego. Z zapałem wykonywała
każdą czynność lepiej niż inni. Obciążano ją karnymi pracami i dodatkowymi obowiązkami,
a ona po prostu wszystko starannie wykonywała. Obrażano ją w sposób niewybredny, a ona
słuchała cierpliwie, gotowa na polecenie powtórzyć wyzwiska tak obojętnym tonem, że
brzmiały całkiem idiotycznie.

Abe miał rację. Traktowano ją niemal tak źle, jak w obozie dla niewolników, zaś starsi

kadeci wykazywali takie okrucieństwo, jak handlarze żywym towarem. Jednakże ona sama
nigdy nie zapomniała o wytyczonym celu. Ta walka uczyni ją silniejszą. kiedy zaś zostanie
już oficerem Floty, będzie ścigać piratów, którzy zgładzili jej rodzinę, zniszczyli kolonię,
złamali życie.

Jej spokojna powściągliwość mogła doprowadzić do tego, że zostanie odrzucona przez

kolegów z klasy, a ona pragnęła się do nich zbliżyć. Będzie współpracować z nimi do końca

background image

życia, musi więc pozyskać przyjaciół. Zanim pierwszy semestr dobiegł końca, znów znalazła
się w samym centrum towarzystwa.

- Wiesz co, Sass, naprawdę powinniśmy coś zrobić z wykładami Dungara. - Pardis,

elegant pochodzący z arystokracji sektora, wylegujący się teraz wcale nie elegancko na
podłodze studenckiej świetlicy, odskoczył, żeby uniknąć kopniaka koleżanki o imieniu
Genris.

- Musimy je wykuć i tyle.
Sassinak skrzywiła się i wysączyła resztę herbaty z kubka. Dungarowi udawało się

zmienić obowiązkową naukę prawnych systemów obcych w potworną nudę, zaś same
wykłady, które wygłaszał monotonnym szeptem, jeszcze pogarszały sytuację. Nie zezwalał
nawet na nagrywanie zajęć, musieli więc z trudem łowić każde ziejące nudą słowo.

- One są tak... przewidywalne. Brat mi mówił, że przez ostatnich dwadzieścia lal

Dungar nic zmienił w nich ani jednego słowa.

Pardis zakończył szeptem, naśladując wykładowcę, i wszyscy kadeci zachichotali.
- O co ci właściwie chodzi? - Sass uśmiechnęła się w stronę młodego arystokraty. -

Lepiej wstań z podłogi, bo jakiś dyżurny starszak przydybie cię i ukarze za postawę nie
przystojącą oficerowi.

- Pomyślałem, że można by na przykład włożyć mu miedzy notatki coś bardziej

zabawnego.

- Między notatki Dungara, które czytał już tyle razy, że nawet nie musi do nich

zaglądać?

- Powinniśmy okazywać szacunek swoim nauczycielom -odezwał się Tadmur Vrelan.

Ponieważ był otyły jak większość ciężkoświatowców, zajmował więcej miejsca, niż mu
przysługiwało, a do tego siedział sztywno wyprostowany. Sass zawsze dziwiła się, w jaki
sposób Tadmur może w każdej sytuacji zachować taką powagę.

- Okazuję im szacunek - odparł Pardis. mrużąc zielone oczy. - Tak samo jak ty, dzień

w dzień...

- Wyśmiewasz go za konsekwencje, którą należy cenić.
- Konsekwencja jest nudna! A konsekwentne popełnianie błędów to głupota...
Pardis urwał nagle i skoczył na nogi, ponieważ drzwi otworzyły się bez ostrzeżenia i

pojawiła się w nich poważna twarz starszego kadeta dyżurnego. Tym razem nadzór pełnił
ciężkoświatowiec, pochodzący z rodzinnej planety Tadmura.

- Znów się pan rozwalił na podłodze, panie Pardis? Ma pan karny punkt, tak samo jak

inni, ponieważ nic przypomnieli panu o pańskich obowiązkach. - Rzucił Tadmurowi gniewne
spojrzenie. - Najbardziej dziwię się tobie.

Vrelan poczerwieniał, ale wymruczał tylko regulaminowe:
- Tak jest!

Sassinak udało się zaprzyjaźnić nawet z Tadmurem i Seglawin, dwojgiem

ciężkoświatowców z jej grupy. Kiedy wreszcie otworzyli przed nią swe serca, zaczęła
rozumieć, że oboje mają głęboki żal do innych ras ludzi z Federacji.

- Potrzebują nas, bo jesteśmy silni - wyjaśnił Tadmur. - Chcą żebyśmy dźwigali

ciężary. Wystarczy popatrzyć na zapisy archiwalne, na przykład protokół z ekspedycji na
Seress. Jak myślisz., czy ludzi zespołów medycznych wyznacza się do ciężkiej pracy? Nie,
lecz Parrih, lekarz, a do tego chirurg, świetny specjalista, musiał pracować również przy
rozładunku sprzętu.

- Myślą o nas, że jesteśmy głupi i leniwi - przejęła pałeczkę Seglawin. Choć nie była

aż tak potężna jak Tadmur, daleko jej było do obowiązujących kanonów piękna, zaś jej
szerokie czoło, zmarszczone w ponurym namyśle, wyglądało wręcz groźnie. Sass nagle zdała
sobie sprawę, że Seglawin ma piękne kasztanowe włosy - gęste, falujące, których nikt nie

background image

zauważał, dostrzegając jedynie toporne rysy twarzy. - Mówią na nas “małogłowi" i
mięśniowcy". Wiem, że w porównaniu z korpusem nasze głowy robią wrażenie małych, ale
to tylko złudzenie. Przypomnij sobie, jak zaskoczony był komendant, kiedy wygrałam
konkurs historyczny dla studentów pierwszego roku. “To niezwykle subtelna interpretacja jak
na osobę o takim pochodzeniu." Wiem, co miał na myśli. Uważają nas za wielkie, tępe
zwierzęta.

Sass przyjrzała im się z namysłem. Rzeczywiście, w obozie dla niewolników

ciężkoświatowców sprzedawano jako tanią siłę roboczą do ciężkich prac, żadnego z nich nie
widziała na szkoleniu technicznym. Z góry zakładała, że się po prostu do niego nie nadają, bo
tak mówili wszyscy. Jednakże około pięciu procent kadetów Akademii stanowili
ciężkoświatowcy, którzy w dodatku nieźle radzili sobie na zajęciach. Dwoje przyjaciół popa-
trzyło po sobie, a potem spojrzeli na Sass. Seglawin wzruszyła ramionami

- Ona przynajmniej słucha i się nie śmieje.
- Ja nie... - odezwała się Sass, lecz Tad przerwał jej.
- Owszem, ty też tak myślisz, bo tego cię nauczono- Jesteś rozsądna i próbujesz być

miła, ale pochodzisz z lekkiej planety i jesteś w miarę ładna wedle standardów swej rasy. Nie
wiesz, jak to jest, kiedy traktują cię jak... jak zwierzę, warte tylko tyle, ile potrafi unieść.

Słowa Tadmura brzmiały rzeczowo, jednak Sassinak wyczuta w nich nutę rozczulania

się nad sobą i nagle ogarnął ją gniew.

- Ależ przeciwnie, wiem doskonale. - Z twarzy przyjaciół wyczytała, że nie rozumieją,

o co jej chodzi. To puste spojrzenie wielu brało za arogancję ciężkoświatowców. - Byłam
niewolnicą - rzekła szorstko, podkreślając każdą sylabę. - Świetnie wiem. co się czuje, będąc
traktowanym jak przedmiot. Sprzedawano mnie kilkakrotnie, wyceniając tylko na podstawie
pracy, jaką mogłam wykonać.

Seglawin zareagowała pierwsza. Na jej twarzy pojawił się rumieniec.
- Sass, nie wiedziałam...
- Nie wiedziałaś, ponieważ nie chcę o tym mówić. Żyły na jej czole nadal pulsowały z

gniewu.

- Wybacz mi - odezwał się Tad głosem tak łagodnym jak nigdy dotąd. - Może więc

nas rozumiesz.

- Nie byliście niewolnikami - ciągnęła Sass. - To wy mnie nie rozumiecie.

Zamordowano moich rodziców, siostrzyczkę, przyjaciół i ich rodziców. Ale ja się jeszcze
zemszczę... - Głos jej się załamał, przełknęła ślinę, walcząc ze łzami. - Dostanę ich w swoje
ręce. Powstrzymam to piractwo, niewolnictwo. Nieważne. czy to lekkoświatowcy,
ciężkoswiatowcy czy ktokolwiek inny. Nie ma nic gorszego na świecie. Nic. - Spojrzała im
kolejno w oczy. - I nie będę już więcej o tym mówić. Przepraszam.

Ku jej zaskoczeniu, oboje powstali, skłonili się i wykonali dziwny gest dłońmi.
- Nie, to nasza wina - odezwała się Seglawin już pewniejszym głosem. - Nie

wiedzieliśmy o tym, ale zgadzamy się z tobą - nie ma nic gorszego na świecie niż
niewolnictwo. Nasi ludzie cierpieli, ale nie do tego stopnia. Obawiamy się jednak, że mogą
cierpieć bardziej, i to jest źródłem naszego gniewu. Ty nas rozumiesz i zachowasz się
uczciwie, cokolwiek by się stało.

Wyciągając do niej rękę, Seglawin uśmiechnęła się i Sass pomyślała, że bardzo

pragnęłaby mieć taką przyjaciółkę.

Wkrótce zawarły bliższą znajomość. Sassinak dowiedziała się wiele na temat

poglądów ciężkoświatowców. Niektórzy z nich dumni byli z pierwotnych zmian
genetycznych, które umożliwiły im dostosowanie się do życia na ciężkiej planecie, i
twierdzili, że ciężkoświatowcy powinni spędzać większość życia na planetach o dużej
grawitacji. Inni uważali to za poniżenie, zsyłkę, i poszukiwali światów o normalnej,
ziemskiej grawitacji, mając nadzieję przywrócić swym ciałom standardowe normy. Wszyscy

background image

jednak czuli się odsunięci od swych lżejszych kuzynów, obarczali lekkoświatowców winą za
to wyobcowanie i oburzali się na najmniejszą sugestię, że ich cięższa konstrukcja fizyczna
oznacza niniejszą wrażliwość i inteligencję.

Pod koniec pierwszego semestru Sass otrzymała przepustkę i pojechała do domu.

Wchodząc w mundurze do mieszkania, czuła się troszeczkę skrępowana, a równocześnie
rozpierała ją duma. Abe zasalutował, a potem mocno ją przytulił.

- Nieźle sobie radzisz - odezwał się, nic dając jej dojść do słowa. Chyba tak.
Rozluźniła kołnierzyk munduru i wyciągnęła się na kozetce. Wziął z jej rąk czapkę i

ostrożnie położył ją na półce. Znalazłaś sobie jakichś przyjaciół? Paru. Gdy opowiedziała mu
o ciężkoświatowcach, Abe zmarszczył brwi.

- Uważaj, potrafią być fałszywi.
- Wiem, ale...
- Większość ludzi uważa, że to wielkie, muskularne głupki, I tak ich traktują.

Ciężkoświatowcy oburzają się na to, a jeśli mają trochę sprytu, mogą napytać biedy. Musisz
wiec ich przekonać, że jesteś uczciwa, ale nie wolno ci ujawniać swoich słabych punktów,
które mogliby wykorzystać. Oni cenią przede wszystkim siłę i wytrzymałość.

- Nic wszyscy są tacy sami. - Sass opowiedziała mu to, czego dowiedziała się o

kulturze ciężkoświatowców. - Zastanawiam się, czy nie manipuluje nimi ta sama banda, która
stoi za piratami i handlarzami niewolników.

Podczas rozmowy Abe przygotowywał posiłek. Teraz stanął i oparł się o stół
- Nie wiem, może, ale pewne jest, że przynajmniej część ciężkoświatowców to piraci.

Uważaj na siebie.

Sass nie zamierzała się z nim kłócić. Nic chciała myśleć o tym, że nawet Abe nie jest

doskonały i ma swoje słabe punkty. Wyczuwała w swych przyjaciołach-ciężkoświatowcach
uczciwość i lojalność, mogła zaprzyjaźnić się z ludźmi o najrozmaitszym pochodzeniu.

Zanim zaczęła trzeci rok nauki, uważano ją już za obiecującego młodego kadeta,

niechęć zaś wywołana jej przeszłością niemal zaniknęła. To prawda, że pochodziła z kolonii,
ale wśród kolonistów było wiele “dobrych rodzin", których dzieci wolały życie pełne przygód
od bezpiecznego fotela w rodzinnej korporacji. Świadczyło o niej dobrze również to, że sama
nie rościła żadnych pretensji. Czynili to w jej imieniu inni.

Sama potajemnie prowadziła badania nad historią swej rodziny. Testy psychologiczne

wykazały, że udało jej się pogodzić ze stratą bliskich, ale nie była pewna, co by się stało,
gdyby przyłapano ją na przeglądaniu danych dotyczących kolonii. Dlatego też starannie
ukrywała swe poczynania. Obawiała się, żeby nic zakwestionowano tego, czy nadaje się do
Floty. Kiedy podała komputerowi wszystkie dane, jakie pamiętała, pierwszą niespodzianką
była informacja o żyjącej (czy, jak określił komputer. “rzekomo żyjącej") krewnej, starszej od
niej o jakieś trzy pokolenia. Sass ze zdumieniem wpatrywała się w ekran. Praprapra-babka
(czy też ciotka, nie miała absolutnej pewności, co oznaczają symbole kodu), obecnie w
Służbie Odkrywczej- Lunzie... A wiec to jest ta słynna osoba, której imieniem nazwano
siostrzyczkę. Matka nic więcej na jej temat nie mówiła, może sama niewiele wiedziała. Będąc
kadetem, Sass miała już teraz większy dostęp do informacji niż większość kolonistów.
Pomyślała, że pewnego dnia, kiedy będzie już zasłużonym oficerem Floty, a więc nie tak
prędko, odwiedzi swoich dalekich krewnych- Na razie jej rodziną jest Flota, a ojcem - Abe.

Podczas najbliższego spotkania z opiekunem okazało się, że bardzo poważnie traktuje

on swoje obowiązki, i to w każdym sensie.

- Zaszczep sobie pięcioletni środek, nie będziesz musiała się niczego obawiać. Nie

możesz teraz zostać matką. Chyba powinnaś była już wcześniej o tym pomyśleć.

background image

- Nie jestem sentymentalną, romantyczną panienką - nachmurzyła się Sass.
Abe uśmiechnął się.
- Nie mówię, że musisz się zakochać, ale dorosłaś i twoje ciało samo o to się upomni.
- Nieprawda.
- Niczego nie zauważyłaś?
Otworzyła usta, by zaprzeczyć, lecz zdała sobie sprawę, że skłamałaby. Abe znał ją

nic od dziś i lepiej niż ktokolwiek inny zdawał sobie sprawę z najdrobniejszych niuansów jej
zachowania.

- Zaszczep sobie środek, a potem rób, co chcesz.
- Nie powiesz, żebym uważała na siebie? - spytała z lekkim rozdrażnieniem
- Na gwiazdy, dziewczyno. Ja cię tylko zaadoptowałem. Nie jestem twoim

prawdziwym ojcem. Zresztą, nawet gdybym nim był ile mówiłbym ci, że masz na siebie
uważać. Komu jak komu...

- Mój prawdziwy ojciec...
- Był ciemnym kolonistą. Ja jestem z Floty. Teraz już i ty jesteś z Floty. Nic wierz w

te wszystkie bzdury, których cię uczono. Prawda wygląda tak, że nie możesz pozostać
dziewicą na całe życie. Jak będziesz wiedziała, czego chcesz, bierz to.

Sass zadrżała.
- To wszystko wygląda tak banalnie.

- Wcale nie. - Uśmiechnął się do niej z czułością. - Można z tego czerpać sporo

przyjemności. Niektórzy muszą mieć trwale związki. Pewnie tacy byli twoi rodzice, ale ty
jesteś inna. przyglądam ci się od... Ile to już, osiem czy dziesięć lat? Masz naturę
poszukiwacza przygód. Już się taka urodziłaś, a to, co ci się przydarzyło, dodatkowo
wzmocniło twe pragnienia. Możesz być namiętna, ale nie będziesz sobie zawracać głowy
żadnym trwałym związkiem.

Prośba o pięcioletni środek antykoncepcyjny nie wywołała w ośrodku medycznym

żadnego zdziwienia. Kiedy lekarz zorientował się, że to jej pierwszy zaszczep, zaczął nalegać,
by przeczytała specjalną ulotkę.

Pamiętaj, że jeśli ten plasterek na ramieniu zmieni kolor, nic stało się nic złego. Po

prostu przyjdź po nowy. Data jest oczywiście w twych dokumentach, ale nic zawsze będziesz
je miała przy sobie.

Kiedy wreszcie zaszczepiła sobie środek, nic mogła przestać o tym myśleć. Kto to

będzie? Kto będzie pierwszy? Ukradkiem zerkała na swych znajomych. Kasztanowowłosa
Liami przeskakiwała z łóżka do łóżka z tą samą energią, z jaką podczas wakacji pożerała
desery. Cal i Deri mogliby występować w romantycznym serialu holowizyjnym, gdyż wciąż
przeżywali jakieś dramatyczne kryzysy. Wszyscy zastanawiali się, jak udaje im się mimo to
zaliczać kolejne kursy. Suave Abrek zaś, mimo docinków ze strony kadetek, nadal
przyjmował za pewnik, iż każda kobieta, jaka mu się spodoba, natychmiast padnie mu w
ramiona.

Sass nie była nawet pewna, czego właściwie chce. Przed laty, gdy razem z Caris

oglądały filmy z Carin Coldae, marzyły, że kochają się we wszystkich najprzystojniejszych
mężczyznach Galaktyki. Spotykały się w różnych egzotycznych miejscach. pomiędzy
ratowaniem jakichś planet czy kolonii a łapaniem kolejnych handlarzy niewolnikami. Czy
jednak najważniejsza jest uroda? Liami bawiła się chyba równie dobrze ze zwyczajnymi
chłopcami, co z przystojniakami. Z kolei Abrek, niewątpliwie przystojny, ale aż nadto pewny
siebie, wcale nie był lepszy od tych, z którymi uczy się wieczorami i chodzi do siłowni. A
może tacy zwyczajni wystarczą?

Gubiąc się w swych wątpliwościach, zauważyła któregoś dnia, że spędza sporo czasu

z Marikiem Delgaessonem, starszym kadetem z jakiegoś odległego zakątka kosmosu. Sass nic
wiedziała nawet, że ludzie skolonizowali aż tak dalekie światy, lecz Marik był o wiele

background image

bardziej podobny do Ziemian niż choćby ciężkoświatowcy. Miał piwne oczy, kręcone ciemne
włosy oraz lekko skrzywione usta, nadające jego twarzy niekonwencjonalny wyraz. Nie był
piękny, ale dość przystojny. Był za to świetnym gimnastykiem, niezłym w ćwiczeniach
indywidualnych i zespołowych.

Sass dużo o nim myślała. Kiedy mieli czas wolny o tej samej porze i Marik zaprosił ją

na przedstawienie teatralne na otwartym powietrzu, postanowiła uczynić mu propozycję. Nie
mogła się jednak odważyć i dopiero w połowie drogi powrotnej do Akademii, kiedy
przeciskali się między kolorowo udekorowanymi kramikami z jedzeniem, poruszyła ten
temat. Spojrzał na nią ze zdziwieniem i poprowadził w ciemną alejkę na tyłach jakiegoś
budynku rządowego.

- Co takiego powiedziałaś?
W ciemnościach nie widziała wyrazu jego twarzy. Czuła suchość w ustach-
- Ja... Zastanawiałam się. czy nie zechciałbyś spędzić ze mną nocy.
Potrząsnął głową.
- Sass, nie będziesz chciała zrobić tego ze mną.
- Nic?
Żadne lektury ani rozmowy nie przygotowały jej na taką odpowiedź. Nie wiedziała,

czy ma się poczuć obrażona, czy zraniona.

- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. Marik ściągnął swe gęste brwi, po czym

uniósł je w sposób, który zaskoczył dziewczynę. Ludzie robili to jakoś całkiem inaczej.

- O czym ty mówisz? Nic chcę cię rozczarować, ale...
Nagle ów wysoki, przystojny, czarujący starszy kadet, którego znała od dwóch lal,

zniknął, zmienił się w pokraczne, żylaste stworzenie, przyklejone do ściany.

Sass rozluźniła przeponę i w końcu dobyła z siebie głos.
- Ależ ty jesteś Weftem!
Poczuła, że ogarnia ją ziąb. I ona chciała objąć coś takiego? Nastąpiła kolejna

transformacja, maszkarne stworzenie zamieniło się w człowieka. Marik patrzył na nią z
zadumaną miną.

- Zgadza się. Kiedy jesteśmy wśród ludzi, zwykle przybieramy ludzki kształt. Takie

formy bardziej im się podobają, choć nie wszystkim aż tak jak tobie.

Wyuczoną metodą wyrównała oddech.
- Nie chodziło o twoją formę.
Nie? - Zdziwił się z krzywym uśmiechem, o którym śniła przez wiele nocy. - Moja

druga forma nie spodobała ci się.

- Ty mi się podobałeś - odparła niemal ze złością, - Twoja osobowość...
- Podobało ci się moje ludzkie zachowanie - stwierdził z gniewem.
Nie wiadomo dlaczego, rozbawiło ją to.
- Twoje ludzkie zachowanie jest o wiele lepsze od zachowania niektórych osób, które

urodziły się ludźmi. Nic złość się na mnie tylko dlatego, że dobrze udawałeś.

- Nie boisz się mnie?
Sass długo się namyślała, a on w milczeniu czekał na odpowiedź.
- Nie, nie boję się. Owszem, byłam zaskoczona, bo cholernie dobrze udajesz

człowieka- Nie byłbyś chyba równie dobry. gdybyś nic posiadał podobnych cech w swych
własnych kształtach. Ja nie jestem... Nie chcę...

- Nie chcesz być zboczona, przespać się z obcym?
- Nie, ale nie chcę również bez powodu obrazić obcego.
- Hm... Jak zwykle jesteś delikatna i uprzejma. Gdybym był człowiekiem, to

chciałbym cię mieć.

- Gdybyś był człowiekiem, pewnie dostałbyś to czego chcesz.
- Na szczęście moja ludzka forma nie posiada ludzkich uczuć. Mogę lubić cię, nie

background image

chcąc się z tobą przespać. Nasz stosunek płciowy jest nieco odmienny, o wiele bardziej...
biologiczny niż współżycie ludzi.

Sass poczuła dreszcz. To wyjaśnienie było stanowczo zbyt klinicznej natury.
- Choć nieczęsto zawieramy z ludźmi przyjaźnie w waszym znaczeniu tego słowa,

chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić. Wcześniejsza lektura podsunęła jej odpowiedź.

- Myślałam, że to ja powinnam powiedzieć: “Dziękuję, ale czy możemy pozostać

tylko przyjaciółmi?" Zaśmiał się w bardzo naturalny sposób.

- Możesz to powiedzieć tylko wtedy, jeżeli ktoś inny wysunął taką propozycję.
- No dobrze. - Sass wyciągnęła ręce. - Marik, muszę cię dotknąć. Przepraszam, jeżeli

cię to denerwuje, ale muszę, bo inaczej nigdy nie przestanę się bać.

- Dziękuję ci.
Podali sobie ręce. Miał cieple, suche dłonie, całkiem jak człowiek. W nadgarstku czuć

było tętno, arteria na szyi również pulsowała. Potrząsnął głową-

- Nawet nie próbuj tego zrozumieć, Sass. Nasi badacze, zresztą zupełnie inni od

ludzkich naukowców, też tego nic pojmują.

- Weft. Musiałam się zakochać w jakimś cholernym Wefcie! - Uśmiechnęła się do

niego. - I nawet nic mogę się tym nikomu pochwalić!

- Nie jesteś we mnie zakochana. Jesteś młodą ludzką kobietą z nowym pięcioletnim

środkiem antykoncepcyjnym i sporą dawką ciekawości.

- Do licha, Marik, przemawiasz do mnie jak starszy brat! Ile ty masz właściwie lat?
- Różnimy się wiekiem.
Na razie musiała zadowolić się taką odpowiedzią. Później przyjaciel zdecydował się

opowiedzieć jej trochę więcej, a także przedstawił ją innym Weftom w Akademii. Sama już
zresztą domyśliła się prawdy na temat dwóch z nich. Spowodował to jakiś wewnętrzny
sygnał, którego nie potrafiła wytłumaczyć.

Podobnie jak Marik, ci dwaj również byli znakomitymi gimnastykami i świetnie

radzili sobie w walce wręcz. Jak się okazało, biegłość tę osiągali dzięki drobnym zmianom
formy.

- Spróbuj złapać mnie za ramię - powiedział Marik. Sass posłusznie wykonała

polecenie, ale nagle jego ręka zniknęła, wyślizgnęła się z uścisku, chociaż Weft nie powrócił
do swego naturalnego kształtu. Nadal stał przed nią, tyle że to on ściskał jej ramię.

- Jak to zrobiłeś?
- Podczas pierwszej fazy transformacji zmienia się położenie i gęstość warstwy

powierzchniowej, a to właśnie ją ściska wróg, prawda? Nie jesteśmy tam, gdzie powinniśmy
być, nie jesteśmy tam całkowicie, jeśli można tak powiedzieć. W prawdziwej walce nie mamy
powodu, by trzymać się ściśle ludzkich kształtów.

- Czy przebywanie w ludzkiej formie doskwiera wam? Marik wzruszył ramionami.
- Jest jak ciasny mundur: nie sprawia bólu, ale czasami lubimy ją zrzucić.
W tej samej chwili dokonał transformacji. Sass jak zwykle przyglądała się

zafascynowana.

- Nie przeszkadza ci to? - spytała Silui, również Weft.
- Już nie. Chciałabym wiedzieć, jak to się robi!
- My też. - Silui zmieniła formę i ulokowała się obok Manka. “Potrafisz nas

rozróżnić?" - usłyszała Sass w swej podświadomości. To jasne, w zwykłej formie Weftowie
nic posiadają organu głosu. A więc to telepatia? Patrzyła, jak Silui i Marik pełzają wokół
siebie. Zniknęły piwne i zielone oczy, choć mignęło coś, co mogło służyć za swego rodzaju
narząd wzroku. Kształty Weftów trudne były do określenia. Czy to pięciokrotna symetria?
Wreszcie dala za wygraną.

- Nie potrafię was rozróżnić. A wy sami się rozpoznajecie?
- Oczywiście - odparł Gabril, Weft, który pozostał w ludzkich kształtach. - Silui ma

background image

zgrabniejszy sarfin, a Marik lepiej immluje.

- Może pomogłoby mi to, gdybym wiedziała, co znaczy “sarfin" i “immlować" -

mruknęła Sass. Gabril roześmiał się, pokazał jej zakrzywione, podobne do podpórek wyrostki
i kazał Marikowi zademonstrować immlowanie.

- Czy przybieracie czasami formę ciężkoświatowców? — spytała Sass.
- Rzadko. Już z wami mamy trudności, wasz sposób poruszania się jest tak odmienny.

Tamci są zbyt ciężcy, moglibyśmy powybijać dziury w ścianach.

- Czy potraficie zmienić się we wszystko? Silui i Marik znów przybrali ludzkie

kształty i włączyli się do dyskusji.

- Cały czas się o to spieramy. Umiemy naśladować kształty ludzi, nawet

ciężkoświatowców, choć to żadna przyjemność. Z Ryxi jest łatwiej, ale ich biochemia
nastręcza pewne problemy. Możemy koncentrować się na nich dłużej niż na was, ale
przeszkadza nam z kolei chemia mózgu. Thekowie...? - Marik spojrzał na pozostałych
pytającym wzrokiem.

- Być może - odezwała się Silui. - Jeden z naszych, jeszcze dziecko, przybrał formę

Theka. Chciał zamienić się w kamień, ale w pobliżu był Thek, więc wziął go za wzór. Nigdy
już nie odzyskał swojej zwykłej formy.

- A więc możecie przybrać różne kształty. Jak decydujecie, w jakiego człowieka się

zmienić? Czy tak jak my macie dwie płci?

- Pomysły czerpiemy głównie z wideo - odpowiedział Gabril. - Z kaset, dysków,

kostek z książkami, sztukami, holodramami. Uczą nas, żebyśmy nigdy nie przybierali
kształtów gwiazd ekranu ani innych znanych postaci. Najlepiej zmienić się w kogoś, kto nie
żyje od jakichś stu lat. Możemy też wprowadzać własne drobne poprawki, oczywiście w
ramach naturalnej ludzkiej powierzchowności. Ja wybrałem postać drugoplanowego aktora z
jakiegoś prymitywnego filmu przygodowego o dzikich plemionach na Starej Ziemi. Z
początku chciałem mieć niebieskie włosy, ale nauczyciele przekonali mnie. że to nic uchodzi
w Akademii.

Silui uśmiechnęła się.
- Ja chciałam być Carin Coldae. Widziałaś jej filmy? - Sass przytaknęła. - Ponieważ

jednak zakazano upodabniania się do pierwszoplanowych postaci filmowych, więc zrobiłam
sobie włosy blond i inne zęby,

Ukazała swe idealne uzębienie. Sass przypomniała sobie, że Carin Coldae miała małą

szparkę pomiędzy siekaczami. Zauważyła też, że żaden z Weftów nic odpowiedział na
pytanie dotyczące płci, więc postanowiła sama to sprawdzić. Natychmiast przekonała się,
dlaczego nie chcieli niczego wyjaśniać. Mieli cztery płcie, do stosunku seksualnego zaś
potrzebne było skaliste wybrzeże i przypływ. Cala kolonia Weftów jednocześnie poczynała
pływające larwy. Po pewnym czasie te, którym się poszczęściło, wychodziły z morza, by
przepoczwarzyć się w osobniki dorosłe. Weftowie byli niezwykle wrażliwi na pewnego
rodzaju promieniowanie i ci, którzy opuścili swój świat, nigdy nie dołączą do płodzącej
kolonii. Nic dziwnego, że Marik nie chciał rozmawiać o seksie, a młodych, niewyżytych ludzi
traktował z pełną rozbawienia wyższością.

Tymczasem niektórzy koledzy Sass zorientowali się już, którzy z kadetów są

Weftami. Studenci nie pochwalający bratania się z obcymi spoglądali na nią krzywo.
Wreszcie doprowadziło to do wielkiej awantury.

Ze względu na swe pochodzenie nigdy nie należała do śmietanki towarzyskiej uczelni.

Elicie nieformalnie przewodził starszy kadet Randolph Neil Paraden. Teeli Pardis, klasowy
kolega Sass, któremu imponowali tacy jak Paraden, usiłował ją kiedyś przekonać, że powinna
się zainteresować tym niezwykłym człowiekiem.

To snob - orzekła Sassinak już na pierwszym roku studiów. kiedy Paraden, naówczas

drugoklasista, zaczął wygłaszać swe poglądy o absurdalności dopuszczania dzieci

background image

szeregowych żołnierzy Floty do Akademii. - Nie chodzi wyłącznie o mnie. Weź choćby Issi.
Jej ojciec nie jest oficerem, ale co z tego? Ma więcej wiedzy w małym palcu niż taki bogaty
fircyk Paraden w głowie. Mniejsza o to - przerwał jej Pardis. - Pamiętaj, że ni należy
wchodzić w drogę rodowi Paradenów. Lubię cię i chcę się z tobą przyjaźnić, ale jeśli
poprztykasz się z Neilem, to... no, po prostu nie będę mógł.

Ponieważ Sass każdego traktowała z chłodną uprzejmością, udało jej się nie pokłócić

z przedstawicielem rodu Paradenów aż do chwili, kiedy zmusiła ją do tego przyjaźń z
Weftami. Wszystko zaczęło się od kilku drobnych kradzieży. Ich pierwszą ofiarą padła
dziewczyna, która nie chciała przespać się z Paradenem, co wyszło na jaw dopiero dużo
później. Myślała, że zgubiła gdzieś swe insygnia, dlatego też przyjęła punkty karne ze stoic-
kim spokojem. Wkrótce potem zniknęły srebrne kolczyki, rodowa pamiątka jej najlepszej
przyjaciółki, zaś dwie kolejne kradzieże na tym samym piętrze -jedwabny szal i dwie kostki
rozrywkowe - doprowadziły do wzrostu napięcia na kilka tygodni przed śródsemestralnymi
egzaminami.

Sassinak, mieszkająca na sąsiednim piętrze, dowiedziała się najpierw o skradzionych

kostkach. Dwa dni później Paraden zaczął rozpuszczać plotki, obarczające Weftów
odpowiedzialnością za kradzież.

- Umieją zmieniać kształt - twierdził. - Mogą wyglądać identycznie jak wasi

współlokatorzy.

Issi opowiedziała o tym Sass, świetnie naśladując Paradena. A potem, swoim już

głosem, dodała:

- Ten śmierdziel zrobi wszystko, by wspiąć się w górę. Twierdzi, że ma dowody na to,

iż winni są Weftowie.

- Nieprawda! - Sass podniosła głowę znad pastowanych butów. - Nie przybierają

postaci nikogo żyjącego, to wbrew ich zasadom.

Issi zmarszczyła brwi.
- Pewnie wiesz, co mówisz. Nie, nie mam do ciebie pretensji, że przyjaźnisz się z

Weftami. Nic to jednak nie pomoże teraz, gdy Randy Paraden podburza wszystkich
przeciwko nim.

Najgorsze dopiero miało nadejść- Paraden wezwał do siebie Sassinak, pod pretekstem,

że otrzymał pozwolenie na przeprowadzenie dochodzenia w sprawie kradzieży. Ze sposobu,
w jaki obmacywał ją wzrokiem, szybko zorientowała się, że nie chodzi mu tylko o kradzież.
Randy był nawet dość przystojny i przywykł, że go podziwiają nie tylko ze względu na
posiadany majątek. Zaczął jednak rozmowę od komplementowania osiągnięć Sass i otwarcie
fałszywych pochwał jej “zaskakującej" zdolności zaadaptowania się do uczelnianego życia
pomimo trudnego dzieciństwa.

- Chciałbym tylko, żebyś powiedziała mi wszystko, co wiesz na temat Weftów -

ciągnął, patrząc jej głęboko w oczy. - Proszę, siadaj i opowiadaj. Jesteś tutaj ekspertem od
Weftów i podobno uważasz, że są niewinni. Wytłumacz mi dlaczego. Może po prostu wiem o
nich zbyt mało.

Instynkt podpowiedział jej, że Paraden w ogóle nie jest zainteresowany tematem

Weftów, ale musiała zachować się zgodnie z jego życzeniem. Usiadła i zaczęła niechętnie
wyjaśniać to, co wiedziała o życiowej filozofii Weftów. Kiwał głową, patrząc na nią
pięknymi orzechowymi oczyma, opierając wypielęgnowane dłonie na kolanach

- Jak więc widzisz - zakończyła - żadnemu Weftowi nie przyszłoby do głowy, by

upodobnić się do kogoś, z kim mógłby zostać pomylony. Nie przybierają postaci słynnych
ludzi ani osób żyjących

Paraden szeroko otworzył oczy. Na ustach igrał mu uśmieszek.
Naprawdę cię przekabacili - powiedział głosem słodkim jak miód - Nie sądziłem, że

będziesz aż tak naiwna. Oczywiście, nie trzymałaś przecież normalnego wychowania,

background image

przeszłaś tak wiele...

Ogarnął ją gniew i odpowiedziała mu coś nieskładnie. Uśmiech Paradena stał się

drapieżny.

- Kadecie Sassinak, jesteś wspaniała, kiedy się tak złościsz. chyba o tym wiesz.

Naprawdę mnie kusisz... Czy masz pojecie, co dzieje się z dziewczętami, które mnie kuszą?
Musisz być niezła w łóżku...

Wypowiadając ostatnie słowa, przysunął się do niej. Poczuła zapach drogich perfum.

“To chyba niezgodne z regulaminem" - pomyślała, koncentrując się na tak nieistotnym
szczególe. - Nie próbuj się bronić, moja mała niewolnico - szepnął jej do ucha. - Ze mną nie
wygrasz, pożałujesz nawet tego. że...Auuu!

Mimo wszystkich późniejszych kłopotów, które doszły do uszu samego komendanta

Akademii (a dzięki rodowi Paradenów pewnie i wielu innych ważnych osób), Sass przez
długie lata z rozkoszą wspominała chwilę, kiedy trzema szybkimi ciosami znokautowała
Randolpha Neila Paradena i zostawiła go jęczącego z bólu na podłodze. Nigdy nie chciała
mówić o tym Abemu ani wykładowcom z uczelni, choć prosto z pokoju Paradena udała się do
biura komendanta, żeby poinformować go o wszystkim.

Randolph usiłował się tłumaczyć, zrzucać winę na Weftów, ale bez rezultatu. Sass nie

miała jednak pewności, czy jego plan nie powiódłby się, gdyby Neil miał więcej czasu lub też
gdyby ona sama nie obciążyła go swymi oskarżeniami. Kiedy pierwsza ofiara kradzieży
dowiedziała się, że Paraden maczał we wszystkim palce, jej zeznania przypieczętowały
sprawę. Sass nie spotkała się już z Randolphem, lecz była przekonana, że ma odtąd bardzo
niebezpiecznego wroga. Całe szczęście, że wróg ten nie będzie już nigdy działał we Flocie.
Po usunięciu przywódcy z uczelni, banda Paradena poddana została ścisłej kontroli władz i
trzymała się z dala od Sass. Nawet gdyby któryś z jej członków chciał się z nią nadal
przyjaźnić, nic zaryzykowałby dalszych kłopotów. A samej Sass nakazano milczenie.

- Nie wolno ci opowiadać o tym kolegom - rzekł surowym głosem komendant. -

Niedobrze, że musiałaś uciec się do przemocy fizycznej. Nic kwestionuję faktu, że przemoc ta
była usprawiedliwiona okolicznościami, jednak zawsze lepiej jest wybiegać myślą w
przyszłość i w miarę możliwości unikać krzywdzenia kogokolwiek. Poza tym postąpiłaś
właściwie, więc jestem z ciebie zadowolony. Twoi koledzy będą się teraz wystrzegać ciebie
przez pewien czas. Nie chciałbym, abyś wykorzystała tę sytuację. Zrozumiano?

- Tak jest! - I rzeczywiście, rozumiała to doskonale. Choć wszystko dobrze się

skończyło, niewiele brakowało do nieszczęścia. Teraz chciała tylko wrócić do pracy i odnosić
sukcesy, tak jak uczył ją Abe: uczciwie, na podstawie własnych zasług, bez specjalnego
traktowania.

- Być może przez najbliższy tydzień będziemy musieli utemperować cię dla pozorów,

jednak nie przejmuj się tym.

- Tak jest!
Nie trzeba było jej temperować, zachowywała się bardzo spokojnie i chciała powrotu

do normalności, o ile życie w Akademii kiedykolwiek było normalne. Nauczyciele nie
okazywali po sobie żadnych emocji, sama Sass zaś przez wiele lat nic nie wiedziała o
gorących pochwałach wpisanych do akt.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Rozdanie dyplomów. Sassinak zdała wszystkie egzaminy jako jedna z najlepszych.

Była pełna euforii. Otrzyma dyplom ze złotą wstęgą. Była też świeżo mianowanym dowódcą,
a te dwie formy wyróżnienia nieczęsto szły w parze. Roznosiła ją energia, entuzjazm
Przymierzając po raz ostatni mundur galowy, patrzyła w lustro i rozmyślała. Czy naprawdę
jest aż tak piękna? Dzięki ćwiczeniom gimnastycznym jej figura była po prostu doskonała.
Mundur ściśle przylegał do ciała, nadając jej wyjątkową godność. Ani śladu owej niedbałej
dziewczyny z kolonii, tej obdartej niewolnicy i zaniedbanej studentki. Wyglądała tak, jak
zawsze pragnęła wyglądać. Figlarne piwne oczy mrugały na nią z lustra. Nigdy jednak nie
chciała być przemądrzała, nienawidziła zadzierania nosa. Podczas gdy krawiec wykańczał
ostatni szew, usiłowała stać bez ruchu. Czy ośmieli się oddychać w takim mundurze:?

“Abe będzie ze mnie dumny" - pomyślała, po raz ostatni prowadząc kolumnę kadetów

na plac. Stał tam na pewno, ale nie próbowała odszukać go wzrokiem. Niech zobaczy, kogo
wychował, kogo ocalił. Na chwilę zachmurzyła się, przypominając sobie najświeższe
wiadomości o kolejnym napadzie na kolonię. Kiedy nadchodziły podobne informacje,
myślała o dziewczynach takich jak ona, o dzieciach, jak Lunzie i Januk, o ludziach, których
zamordowano lub zniewolono. Padające rozkazy przywołały ją do rzeczywistości.
Odpowiedziała energicznym, bezosobowym tonem.

Cala ceremonia, odziedziczona po licznych, utworzonych w przeszłości przez ludzi

akademiach wojskowych, zawierająca również elementy zapożyczone od obcych, trwała
stanowczo za długo. Gubernator planety powitał wszystkich. Potem zabrał głos wysoki rangą
urzędnik Federacji. Ambasadorowie wszystkich światów i ras, które przysłały kadetów do
Akademii, również musieli wygłosić przemówienia. Po każdej mowie orkiestra grała
odpowiedni hymn, gwardia honorowa zaś pieczołowicie wciągała na maszt ze sztandarem
Federacji kolejną flagę. Sassinak nawet nie drgnęła, choć cywile i oficjalni goście
wielokrotnie pozwalali sobie na okazanie zniecierpliwienia. Jakieś dziecko zaczęło płakać,
więc zostało wyprowadzone. Od obwieszonej orderami piersi członka gwardii honorowej
marynarki wojennej, który uniósł się, słysząc wypowiedź jakiegoś polityka, odbiło się
refleksem światło słoneczne. Cień wielkiej chmury przesłonił dziedziniec. Rozdawano
nagrody: dla najlepszego wykładowcy, za najwybitniejsze badania nad historią Floty...
Przyznawano wyróżnienia w dziedzinach nauki i sportu.

Następnie rozdano dyplomy, a w końcu mianowano oficerów, którzy wspólnie złożyli

przysięgę. Rozległy się oklaski, kapelusze poleciały w górę, goście zaczęli wiwatować.

- A więc będziesz latać na krążowniku? - Abe uniósł kartę. Kelner podbiegł, by ich

obsłużyć.

- Tak mi powiedziano.
Sass żałowała, że nie może być w kilku miejscach naraz: z Abem. świętować z

przyjaciółmi, wśliznąć się na pokład krążownika, by się wszystkiego o nim dowiedzieć.
Każdy chciałby zacząć od latania na krążowniku, a nie na jakimś tam blaszanym stateczku
eskortowym czy niezgrabnym statku zaopatrzeniowym Floty. Pewnie, na wszystkim trzeba
będzie kiedyś odsłużyć swoje, ale rozpoczęcie służby od krążownika oznacza prawdziwą
pracę dla Floty, choćby na najmniej ważnym stanowisku. To tu działo się coś ciekawego, tu
toczyło się prawdziwe życie.

Jedli kolację w drogiej restauracji, Abe zaś zmusił ją, by zamówiła najlepsze dania.

Nie miała pojęcia, co to za kolorowe spirale, leżące przed nią na talerzu, lecz smakowały
pysznie. Rozpoznała cieniutki paseczek galarety, leżący na skraju talerza. To krel, owocnia
grzyba, rosnącego wyłącznie na Regg, stanowiącego jedyny - poza wyszkolonymi oficerami

background image

Floty - produkt eksportowy planety. Podniosła kieliszek wina. spojrzała na swego

Opiekuna i mrugnęła do niego okiem. Przez cztery lala jej pobytu w Akademii

przybrany ojciec postarzał się, wyłysiał. Nie uszło jej uwagi, że siadając na krześle, krzywił
się lekko. Kostki dłoni trochę mu spuchły, zmarszczki pogłębiły się, jednakże oczy świeciły
się wesoło jak dawniej. Dziewczyno, dumą napełniasz me serce. Nie, już nie "dziewczyno"
teraz jesteś dorosłą kobietą, a do tego damą. Zawsze wiedziałem, ze masz klasę, ale nie
sądziłem, że potrafisz być tak elegancka. Elegancka? - Sass uniosła jedną brew. Nauczyła się
tego, siedząc przed lustrem. Abe natychmiast zmałpował jej gest.

Tak. I nie kłóć się, bo to słowo pasuje do ciebie. Jesteś inteligentna, seksowna, a do

tego elegancka. A tak przy okazji: jak tam życie nocne w ostatnim semestrze? Sass wydęła
wargi i pokręciła głową.

- Nic ciekawego, mieliśmy mnóstwo roboty. Romans z Harmonem nie przetrwał

śródrocznych egzaminów, ale na przepustce spodziewała się znaleźć coś lepszego. Miała
nadzieję, że na krążowniku też trafi jej się niejeden partner.

Mówiłeś, że w Akademii będzie ciężko, ale sądziłam, że najgorszy jest pierwszy rok.

Czyż życie oficera może być jeszcze trudniejsze.

- Sama zobaczysz. - Abe dopił wino i wziął z talerza bułeczkę. - Nigdy nie musiałaś

wysyłać nikogo na pewną śmierć.

- Komandor Kerif mówił, że to przestarzały pogląd. Teraz nie wysyła się ludzi na

śmierć, lecz po zwycięstwo. Abe gwałtownie odłożył bułkę na talerz.

- Tak twierdzi? Co to za zwycięstwo, kiedy okręt traci w sieci kapsułę i trzeba

wysyłać ekspedycję ratunkową? Posłuchaj mnie uważnie: nie będziesz chyba jednym z tych
żółtodziobów, do których żołnierze nie mają zaufania? To już nie żarty, podobnie jak
porwanie przez handlarzy niewolników nie było zabawą, Wracasz do prawdziwego świata, z
prawdziwą bronią, autentycznymi ranami, śmiercią. Jestem z ciebie cholernie dumny i nic
tego nie zmieni, nie każda dziewczyna poradziłaby sobie tak jak ty. Jeżeli jednak uważasz, że
w Akademii było ciężko, to przypomnij sobie Sedon-VI i baraki dla niewolników. Chyba
jeszcze, tego nie zapomniałaś, choć nabrałaś świetnych manier.

- Nie, niczego nie zapomniałam.
Sass wetknęła sobie w usta bułkę, bojąc się powiedzieć za dużo. Abe nie musi

wiedzieć o tym szczeniaku Paradenie i całej awanturze. Po plecach przebiegły jej ciarki.
Przecież to jasne, że nie zmieniła się aż tak bardzo. Jednakże Abego najwyraźniej coś gryzło.

Gdy tylko skończyli jeść, był gotów do wyjścia. A więc szykował coś więcej. Opuścili

restaurację. Wilgotna noc przepojona była aromatem lata. Sass znów pożałowała, że nie może
być w kilku miejscach naraz. Otrzymała zaproszenie na zabawę podyplomową w parku na
wzgórzach za budynkami Akademii. To byłaby wspaniała noc... Miękka trawa, słodki
delikatny wiatr... “I ugryzienia komarów w miejscach, których nic można podrapać" -
pomyślała, zastanawiając się, dlaczego ci geniusze, którym udało się zostawić na Starej Ziemi
karaluchy, nie postąpili podobnie z komarami.

Abe zaprowadził ją do swego ulubionego baru. Sass westchnęła w duchu, wiedząc,

dlaczego tu przyszli. Ludzie z Floty często odwiedzali to miejsce, zaś Abe chciał pochwalić
się nią przed przyjaciółmi. Bar, do którego weszli z chłodu, był zatłoczony, pełen
rozgardiaszu i śmierdział tanim tłuszczem, na którym smażono przekąski. Zauważyła kilku
innych absolwentów Akademii i pomachała im ręką. Donnet, którego wuj jest emerytowanym
mechanikiem ciężkiego krążownika, Issi, duma swych wszystkich krewnych, hałaśliwie
składających pełne zachwytu gratulacje pierwszemu oficerowi w rodzinie od siedmiu pokoleń
związanej z Flotą. Sassinak podawała rękę osobom, które przedstawił jej Abe, głównie
starszym, zniszczonym ludziom, poruszającym się zwinnie, jakby przyzwyczajeni byli do
pracy w ciasnych pomieszczeniach.

Panował tu ścisk, więc nie od razu znaleźli wolny stolik. Cywilni kosmonauci również

background image

lubili ten bar i w dniu rozdania dyplomów Akademii wszyscy wznieśli toast na cześć
absolwentów. “Są tu nawet bandziory" - pomyślała Sass, zauważając przy tylnych drzwiach
kolorowe kurtki członków ulicznego gangu. Nie spodziewała się spotkać ich w barze
uczęszczanym przez ludzi z Floty. Po chwili do środka weszła jeszcze jedna grupa
gangsterów.

Wracała właśnie do stolika, niosąc napoje, gdy to się wydarzyło. Nie spostrzegła

początku bójki, nie wiedziała, kto zadał pierwszy cios. W ruch poszły pięści, łańcuchy, noże.
Sass upuściła tace i rzuciła się przed siebie, nawołując Abego. Nie widziała go, nie widziała
nic poza zbitą masą mundurów Floty, kurtek gangów, szarych ubrań cywili. Krzykiem
zaprowadziła porządek wśród kadetów. Na jej rozkaz zebrali się w jednym miejscu zaczęli
oczyszczać salę pośród ciosów, uderzeń, kopniaków. Uchylając się przed nożem i rozbrajając
napastnika kopniakiem, kątem oka zauważyła nagle znany skądś gest przeciwnika. Przez
moment wydawało jej się, że już to kiedyś widziała.

Nie miała jednak czasu zastanawiać się dłużej. Zbyt wielu pijanych kosmonautów i

odzianych w zielone kurtki chuliganów z pomalowanymi twarzami włączyło się do bójki.
Walka toczyła się już w całej sali. Po podłodze tarzała się jedna wielka wrzeszcząca masa
nacierających na siebie ciał. Sass przetoczyła się pod stołem, zadała kilka celnych ciosów,
nokautując mężczyznę w zielonej kurtce, szykującego się do zasztyletowania jakiegoś
kosmonauty, umknęła przed ciosem wymierzonym na oślep przez kosmonautę, kopniakiem
odtrąciła kogoś trzymającego ją za nogę. Coś ścisnęło jej rękę. Światła na chwilę zgasły, po
czym oślepiły wszystkich, migocząc na niebiesko. Rozległo się wycie syren, zabrzmiały
policyjne gwizdki, wszystko zaś zagłuszył ryk z megafonu. Sass zerknęła w stronę drzwi.
Ujrzała żandarmerię Floty. Żandarmi trzymali w rękach granaty gazowe.

- Na ziemię! - ryknął megafon.

Sass padła jak długa, gdyż podobnie jak wszyscy kadeci wiedziała, co się święci.

Większość kosmonautów również położyła się na podłodze, nim żandarmeria zdążyła cisnąć
granaty. Tylko gangsterzy próbowali uciekać. Sale wypełnił obłok błękitnego gazu. Rzucony
do środka granat powalił zmykającą w stronę drzwi bandę. Sass wstrzymała oddech. Raz,
dwa... Automatycznym ruchem sięgnęła do paska, paznokciem zwolniła zamek. Trzy,
cztery... Otworzyła plastikową maskę i zakryła nią twarz. Pięć, sześć... Wyciągnęła tubkę
pasty przeciwko zatruciu i rozsmarowała ją wokół otworów w masce na nos i usta. Siedem,
osiem, dziewięć, dziesięć... Ostrożny wdech, pachnąca gałką muszkatułową substancja
odtruwająca. Nic czuła nudności ani bólu, nie straciła przytomności. Obok niej jakiś
kosmonauta chrapał głośno. Spojrzała w górę poprzez chroniącą oczy maskę. Gaz rozproszył
się już w siną mgłę, nie przesłaniał widoczności, nadal był jednak na tyle silny, że mógł
powalić człowieka.

Żandarmeria rozbiegła się po sali, sprawdzając tożsamość obecnych. Kilku kadetów

podnosiło się na nogi, trzymając maski przy twarzach. Sass wstała, rozglądając się za Abem.
Nie pamiętała, czy miał przy sobie maskę ochronną.

- Dokumenty! - krzyknął uzbrojony po zęby żandarm. Nic próbowała nawet

protestować. Podała mu swoją nową legitymację Floty. Wsunął ją do zainstalowanego w
pasku komputera, po czym zwrócił Sass.

- To wy zaczęliście? - spytał. - A może widziałaś, kto zaczął?
Przecząco pokręciła głową.
- Bójka zaczęła się gdzieś tutaj. Byłam po drugiej stronie sali
- Dlaczego nie wyszłaś, żeby wezwać pomoc?
- Mój ojciec... mój opiekun tu został.
- Nazwisko?
Podała mu nazwisko i numer identyfikacyjny Abego. Machnięciem ręki kazał jej

rozpocząć poszukiwania. Zawahała się przy dwóch przewróconych stolikach. Czy to tu, czy

background image

tam? Trzech nieprzytomnych mężczyzn leżało jeden na drugim. Żandarm pomógł jej unieść
znajdujące się na górze ciało. Drugi mężczyzna, chudy i wysoki, ubrany był w szare spodnie i
koszulę. Z kącika ust ciągnęła mu się strużka wymiotów. Na samym spodzie leżał Abe. Sass
skinęła głową na żandarma, który wyjął zza pasa urządzenie reanimacyjne. Sass przycisnęła
je do rozchylonych ust swego opiekuna. Wargi miał nieruchome, wyglądał tak, jakby nie żył.
Żandarm odciągnął wysokiego kosmonautę i pomógł dziewczynie odwrócić Abego na plecy,

Oboje jednocześnie spostrzegli małą czarną dziurkę w jego piersi. Sass w pierwszej

chwili nie domyśliła się, co to takiego. Wyciągnęła rękę, by sczyścić ciemną plamkę z kurtki
opiekuna. Nie będzie zachwycony, że pobrudził nową kurtkę, którą kupił na uroczystość
rozdania dyplomów. Żandarm złapał ją za rękę. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- On nie żyje - powiedział. - Ktoś miał iglaka. Sala zatańczyła jej przed oczyma. "Jest

tylko w szoku" - pomyślała. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że Abe mógłby umrzeć. Nie
umarł! To tylko kolejne ćwiczenie, jeszcze jeden test, podobny do tych w symulatorze, kiedy
połowę kadetów ucharakteryzowano na rannych. Przypomniała sobie połyskujące
realistycznie, lecz przecież nieprawdziwe rany brzucha, wypadające na pokład syntetyczne
jelita. Nie mogła myśleć o tej malej czarnej dziurce w kurtce Abego,

Przez otwarte drzwi posterunku usłyszała, jak ktoś mówi, że zachowywała się

normalnie, nie była pijana ani na narkotykach. Siedziała na szarym plastykowym krześle, a po
drugiej stronie pełnego papierów biurka ktoś pisał na komputerze. Podłoga, jak każda inna,
pokryta była wzorkiem z nieregularnych plamek. Odwróciła głowę, by wyjrzeć przez drzwi.
Żandarm, trzymający pod pachą broń, zerknął na nią obojętnie. Jest z Floty, nic wpadła w
histerię, kiedy znaleźli ciało Abego. Całkiem nieźle.

A jednak nie. Wciąż wracała myślami do bójki, trwającej około minuty. Przypominała

sobie najdrobniejsze fragmenty, w zwolnionym tempie oglądała zapamiętane obrazy,
szukając czegoś, czego nic potrafiła jeszcze określić. Gdzie się to zaczęło? Kto pierwszy
uderzył? Niosła pękatą butelkę brandy i kieliszek na długiej nóżce dla Abego oraz likier z
Capri dla siebie. Bała się, że szklaneczka ze srebrzonego kryształu, jedyne odpowiednie
naczynie do likieru, spadnie z tacy, jeśli ktoś ją potrąci. Patrzyła więc prosto przed siebie,
gdy nagle wybuchła walka. Podniosła wzrok, kiedy... Czy usłyszała jakiś dźwięk, czy też coś
zobaczyła? Nic potrafiła tego ustalić, więc przypominała sobie dalszy rozwój wydarzeń.
Upuściła tacę. Widziała, jak spada z niej wszystko na plecy jakiegoś mężczyzny w szarym
ubraniu kosmonauty, siedzącego przy najbliższym stoliku.

Nagle dokonała pewnego odkrycia, a przynajmniej wpadła na jakiś trop. W samym

środku bójki ktoś zablokował jej kopniaka ruchem, którego musiał nauczyć się w Akademii,
na pewno wyćwiczonym przy niskiej grawitacji, choć można było zastosować go również w
normalnych warunkach grawitacyjnych. To nie był jednak żaden z absolwentów ani żaden
kosmonauta. Ten człowiek ubrany był w pomarańczową, z niebieskimi rękawami kurtkę
gangu! Twarz mężczyzny, jak twarze wszystkich członków tej drugiej bandy, pokryta była
wzorami geometrycznymi, uniemożliwiającymi identyfikację. Oczy? Ciemne. Kolor skóry?
Chyba ani zbyt jasna, ani też zbyt ciemna.

- Oficerze...
Sass podniosła głowę, chcąc zwymyślać natręta, lecz dostrzegła dystynkcje oficerskie.

Był to wicekomendant Akademii, komandor Derran,

- Tak jest!
Zerwała się na nogi, zażenowana, że ma na sobie brudny mundur. Ponieważ

żandarmeria nie zbadała jeszcze wszystkich śladów, kazano jej tu poczekać.

- Przykro mi, oficerze - mówił komandor. - To był dobry człowiek, wiemy Flocie. Że

też zdarzyło się to w dniu rozdania dyplomów.

- Dziękuję panu.
Nie mogła wydobyć nic więcej ze ściśniętego gardła.

background image

- Jesteś jego jedyną krewną - ciągnął Derran. - Zapewne sprawisz mu pogrzeb

wojskowy i pochowasz na cmentarzu Akademii?

Przed laty, kiedy Abe mówił, jaki chciałby mieć pogrzeb, słuchała tylko jednym

uchem. “Nie popieram kosztownego zwyczaju Floty, żeby wysyłać trupa w gwiazdy" -
powiedział. “Pogrzeb w kosmosie jest dla tych, którzy tam zginęli. Oni sobie na to zasłużyli.
Nie jestem jednak też szczurem lądowym, żeby miano mnie przywalić kawałkiem marmuru.
Trzymam się utartych zasad. Moim życiem była Flota, nie mam ojczyzny, chcę więc mieć
pogrzeb na morzu. Już Flota postara się o to."

- Na morzu - odezwała się. - Tak sobie życzył.
- Kremacja?
- Chciał mieć normalny pogrzeb.
- Dobrze. Jutro wydadzą zwłoki. Pogrzeb odbędzie się... -Wyciągnął komputer

kieszonkowy i popatrzył na ekran- - Za dwa dni, dobrze? Tyle potrwa załatwienie
niezbędnych formalności.

- Tak jest.
Czuła się nieswojo. Przenikał ją ziąb. To niemożliwe, żeby omawiali pogrzeb Abego.

Niechże czas się zatrzyma i pozwoli jej wszystko doprowadzić do porządku. Jednakże czas
nie stanął.

Komandor powiedział coś żandarmowi za biurkiem, potem wezwano ją do

laboratorium. Długonose urządzenie pobrało próbki z wszystkich plam na jej mundurze.
Technik wyjaśnił, że jest to konieczne do przeprowadzenia analizy krwi, włókien i naskórka,
dzięki czemu zidentyfikuje się jej przeciwników w bójce.

Kiedy wyszła z laboratorium, czekał na nią podkomandor Barrin. Przyniósł jej z domu

zmianę ubrania i zaprowadził do mieszkania Abego. Inny oficer Floty zdążył już otworzyć
drzwi i przygotować dla niej listę spraw do załatwienia oraz kondolencje otrzymane pocztą.
Czekała na nią cała sterta wiadomości, a dwoje kolegów z klasy chciało się z nią zobaczyć
przed wyruszeniem na służbę.

Sassinak zrozumiała wreszcie, jak bardzo może polegać na Flocie. Koledzy

wiedzieli, jakich dokumentów ma szukać, i pomogli wyszperać je w aktach Abego.
Pamiętali, co powinna zapakować, jakich formalności musi dopełnić w ciągu najbliższych
dni. Czy pochowają go w pobliżu Akademii, czy też w pobliskiej bazie Floty? Czy
okoliczności śmierci kwalifikują go do zwykłego pogrzebu wojskowego, czy też odbędzie się
jakaś specjalna ceremonia? Zawsze ktoś miał odpowiedź na każde jej pytanie. Ktoś przynosił
posiłki, siedział przy niej, podsuwając jej talerze i pilnując by jadła. Ktoś otwierał drzwi,
podnosił słuchawkę domofonu, wypraszał osoby, z którymi nie chciała się spotkać, i
zostawiał ją na parę minut sam na sam z najbliższymi przyjaciółmi. Ktoś przypomniał jej, by
napisała podanie o odroczenie zgłoszenia się na służbę, gdyż musiała pozostać na Regg przez
jakiś tydzień w związał z prowadzonym dochodzeniem. Jej pognieciony, poplamiony mundur
został doprowadzony do porządku. Ktoś przeniósł jej rzeczy na krążownik. Wszystko to
robiono sprawnie, bez słowa, jakby była niezmiernie ważną osobistością, a nie zwykłym
absolwentem uczelni.

Dopóki ma Flotę, nigdy nie zostanie sama. zawsze ktoś jej i pomoże. Tak twierdził

Abe, wbijał jej to do głowy, aż teraz sama się o tym przekonała. Zrozumiała, że żaden wróg
nie zabije ich wszystkich. Być może straci kiedyś przyjaciół, bliskich jej tak jak własna
rodzina, lecz nigdy nie straci Floty.

Jednakże owo poczucie bezpieczeństwa nic potrafiło ukoić bólu i straty. Przed

pogrzebem żandarmeria zezwoliła jej spędzić kilka minut przy zwłokach, ale Sass nie chciała
tego. Bałaby się dotknąć martwego ciała ukochanego człowieka. Przypomniała sobie twarz
swej małej siostrzyczki, Lunzie, niesionej do doku.

Owinięte w granatowy całun zwłoki Abego zostały przeniesione przez żołnierzy Floty

background image

do domu pogrzebowego. Sass nie liniała znać szczegółów związanych z pochówkiem.
Podpisała Podsunięte formularze, zaledwie rzucając okiem na zawarte w nich informacje.

Zwłoki człowieka Floty, czy to emerytowanego, czy też na służbie, były wystawiane

w trumnie na jeden dzień. Zgodziła się na to, gdyż Abe miał wielu przyjaciół, którzy z
pewnością zechcą złożyć mu wyrazy szacunku. Owinięta sztandarem trumna spoczywała na
lawecie działa w bocznej kaplicy, przed którą ustawił się cały sznur ludzi, przeważnie
umundurowanych. Ściskali rękę Sass i kolejno obchodzili trumnę. Niektórzy z nich kładli
rękę na sztandarze. Dwóch odwiedzających było Weftami. Zaskoczyło ją to, bo Abe nigdy nie
mówił, że ma przyjaciół Weftów.

Sam pogrzeb, starożytny rytuał gloryfikujący wojownika, wymagał od Sass wielkiego

opanowania. Przydało się to, czego nauczył ją Abe. Przypadła jej do odegrania bardzo prosta
rola, której jednak trudno było podołać. Inni nieśli na ramionach trumnę, ona niosła swą
wdzięczność. Inni stracili przyjaciela, ona zaś utraciła ostatnią więź z przeszłością. Znów
będzie musiała zaczynać od początku. Na razie nawet Flota nie mogła dać jej pocieszenia.

Nie chciała jednak przynieść zmarłemu wstydu. Po policzkach i ciekły jej łzy, ale

udzielała właściwych odpowiedzi, zaś prastara ceremonia pogrzebowa, dużo starsza od
pierwszych wędrówek człowieka w kosmos, przyniosła jej ukojenie, jakiego nie mógł dać
nikt żyjący.

- Z głębin wołam do Ciebie, Panie! - rozległ się w kaplicy głos kapelana, przerywając

ciszę,

- Panie, usłysz mój głos - odpowiedzieli zebrani. Nikt we Flocie nie zastanawiał się

nad istotą wierzeń, z których pochodziły słowa wypowiadane przy takich okazjach. Jednakże
wszyscy gorąco wierzyli w coś więcej poza życiem jednostki, jednostkową walką. Wierzyli w
miłość, uczciwość, lojalność. Pradawny rytuał trwał, padały kolejne słowa.

- Niech Twe uszy wysłuchają...
- Głosu mej skargi.
Sass pomyślała o mordercy i przez chwilę pragnienie zemsty przyćmiło w jej sercu

smutek. Pewnego dnia dowie się, kto i dlaczego to zrobił, a wtedy... Posłyszała słowa o litości
i wybaczeniu. Nie myślała jednak ani o jednym, ani o drugim.

Nastąpiło czytanie i hymn, który Abe kiedyś wybrał. Dźwięczny refren - “Byśmy nie

zapomnieli, byśmy nie zapomnieli" -brzmiał jej w uszach jeszcze podczas kolejnego psalmu i
czytania. Sass siadała, wstawała, przyklękała tak jak inni, świadoma tego, że wszyscy się jej
przypatrują. Trwało to całe wieki, zanim wreszcie kapelan wygłosił słowa zawierzenia. Słowa
“a proch w proch się obróci" dzwoniły jej w uszach jeszcze długo, aż do chwili gdy
wygłoszono błogosławieństwo. Znów rozległa się muzyka. Tym razem był to hymn Floty-
Sassinak wyszła trumną w harmidrze głosów, powstrzymując płacz.

- Ojcze Wieczny, ocal nas... ścisnęło ją za gardło, poprzez łzy nie mogła

wypowiedzieć

Na wielkim, brukowanym dziedzińcu Akademii wszystkie flagi zostały opuszczone,

przechodzący zaś oddział młodszych kadetów zastygł bez ruchu, z powagą patrząc na orszak
pogrzebowy. Wyszli przez łukowatą bramę na szeroką aleję. Żołnierze z marynarki wojennej
zatrzymali ruch uliczny. Czekał tu archaiczny karawan zaprzężony w czarne konie. Sass
usiłowała myśleć o zwierzętach, o sprzączkach przy uprzęży, o okuciach z symbolem Floty.
Czy to nie śmieszne, że ludzie latający w kosmos używają podczas pogrzebów konnego
karawanu?

Sytuacja przestała ją dziwić, gdy szli pieszo od bram Akademii do doków pod

miastem. W dzisiejszym zaganianym świecie, by okazać szacunek, należy nie spiesząc się
dopełnić pradawnych tradycji. Sass, jako jedyna krewna zmarłego, szła samotnie za
karawanem. Z tyłu maszerowali przyjaciele Abego, nadal pracujący we Flocie.

Na nabrzeżu dowódca eskorty polecił orkiestrze zagrać marsza. Rozległy się dźwięki,

background image

których Sass nigdy wcześniej nie słyszała. Nastrój wytworzony przez głośną, przejmującą, a
jednak wcale nic posępną muzykę udzielił się całemu konduktowi. Na wszystkich
zacumowanych w pobliżu okrętach żołnierze i oficerowie stanęli na baczność, flagi
opuszczono do połowy masztów. Na wodzie unosił się “Carly Pierce", lśniący, zgrabny
statek, jedyny okręt wojenny Floty, weteran dwóch bitw z rzecznymi piratami w pierwszych
latach historii Regg, zanim jeszcze planeta została Główną Kwaterą Floty. Kondukt żałobny
przystanął. Ze swego miejsca obok karawanu Sass nie widziała zbyt dobrze mężczyzn, którzy
mieli nieść trumnę, ustawiających się już na pomoście. Zasalutowali, oddali honory,
zawarczały bębny, z karawanu wyniesiono trumnę. Sass szła za nią na pomost. To tak blisko i
tak daleko...

Eskorta ustawiła trumnę na pomoście. Sztandar łopotał na silnym wietrze, Sass

patrzyła na wodę ze srebmoniebieskimi małymi talkami. Nie zauważyła, kiedy okręt ruszył,

bezgłośnie ślizgając się po wodzie, kierując się ku ujściu zatoki. Po zawietrznej stronie

wyspy, pomiędzy wysokimi brzegami rzeki, okręt zatrzymał się. Kapelan wypowiedział

ostatnie słowa:

- Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie...

Dołączyły pozostałe głosy:

- A światłość wiekuista niechaj mu świeci...
Kapelan odszedł na bok. Dowódca eskorty wydal rozkaz “Baczność!" Trzy głośne

salwy odbiły się echem od wyspy i brzegów, z których zerwały się z krzykiem ptaki. Ich białe

skrzydła zalśniły w słońcu. Sass zacisnęła szczeki. To już teraz Z bólem serca patrzyła, jak

trumna powoli, nieubłaganie, osuwa się ku wyczekującemu morzu.

Ostatnie delikatne dźwięki trąbki rozbrzmiały jakby z samych niebios. Sass drgnęła

mimowolnie. Trąbka odezwała się na zakończenie jej czteroletniego pobytu w Akademii, a

teraz oznaczała koniec życia Abego. Trąbka oznajmiała zachód słońca, porę gaszenia świateł,

koniec kolejnego dnia. Nikt nie zagrał na trąbce dla jej rodziców, siostry, brata i wszystkich

zamordowanych lub pozostawionych na pewną śmierć na Myriadzie. Nikt nie grał dla

umierających niewolników. Przejął ją ziąb, kiedy pomyślała, że sama mogła również zginąć

na rodzinnej planecie lub w barakach niewolników, umrzeć nikomu nie znana, nie

opłakiwana.

Tyle śmierci... Ostatnia nuta rozbrzmiewała ponad zatoką. a Sass przepełnił

rozdzierający ból. Przynajmniej dobre to, że zmarli znajdowali tu spokój, widząc, ilu ludzi
opłakuje ich śmierć. Westchnęła spazmatycznie. Abe był tu bezpieczny, już mu nic nie
zagrażało. Zakończył swą służbę tak, jak tego chciał.

background image

KSIĘGA DRUGA

background image

Rozdział piąty

Oficer Sassinak prosi o pozwolenie na wejście na pokład. "Wejście na pokład"

polegało na przekroczeniu linii namalowanej na posadzce stacji, lecz mimo to należało
dopełnić rytuału. - - Pozwolenia udzielono.

Oficer pokładowy, młody człowiek o czerwonawej karnacji i lodowatych, niebieskich

oczach, co wskazywało na brinanickie pochodzenie, miał na rękawie jeden szeroki i drugi
wąski złoty pasek. Zasalutował, kiedy Sass przechodziła przez linię. Na ramieniu miała torbę
zawierającą wszystko, co musiała zabrać na pokład. Mundury - zarówno galowe jak i robocze
- czekały już na pokładzie, Zostały przysłane z kwatery jeszcze przed ostatnią rozmową z
komendantem Akademii po pogrzebie Abego. Kabina była bardzo mała. Jako jednej z dwóch
kobiet wśród młodszych oficerów (na pokładzie było ich w sumie pięcioro) Wydzielono jej
składane łóżko, wąską szafę na mundury, trzy szuflady i kosz-skrytkę. Sass słabo znała swą
współlokatorkę. Mirę. Wiedziała tylko, że należała ona do grupy Randolpha Neila i
Paradena. Była niską blondynką, o wzroście ledwie przekraczają-wymagane minimum. Sass
miała nadzieję, że jakoś ułożą im stosunki. Wraz z innymi oficerami dzieliła małą świetlicę
-gabinet, gdzie stały trzy terminale komputerowe, okrągły stolik i pięć krzeseł. Szybko
rozpakowała bagaż i przyjrzała się swemu odbiciu w wąskim pasku lustra umieszczonego
przy drzwiach. Jakie sprawi pierwsze wrażenie, gdy zamelduje się kapitanowi? Uśmiechnęła
się. Bystra, ładna... To na pewno będzie ciekawa podróż.

- Proszę wejść!
Zza uchylonych drzwi usłyszała niepewny głos kapitana, jakby zbyt skrępowanego

protokołem. Komandor Fargcon - przećwiczyła to miękkie “g", tak typowe dla jego ojczystej
planety, gdzie mówiło się odmianą neogaesha z naleciałościami francuskiego. Odetchnęła
głęboko i przekroczyła próg.

Odpowiedział na jej regulaminowe powitanie chłodnym tonem, nie wrogim, lecz

pełnym rezerwy. Był wysoki i miał niezgrabne ruchy. Pochylił się nad zawalonym papierami
biurkiem, by podać jej rękę. krzywiąc się przy tym, jakby zabolał go kręgosłup.

- Proszę siadać, oficerze - rzekł, zapadając się w fotel i uderzając w klawisze

komputera. - Mam tu twoje akta. Dyplom z wyróżnieniem. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie
możesz oczekiwać, ze tu też będziesz gwiazdą.

- Tak jest! - Siedziała bez ruchu. Komandor skinął głową.
- Dobrze. Mamy ten kłopot z niektórymi dobrymi absolwentami. ale jeśli nic nabiłaś

sobie niczego do głowy, to chyba nie będziesz miała żadnych trudności. Zobaczmy... -
Wpatrzył się w ekran. - Wpisuję cię na trzecią wachtę, ale nie na stałe. Znaczy to coś innego
niż w Akademii - po prostu każdy absolwent z wyróżnieniem zaczyna od trzeciej wachty, co
gwarantuje wszystkim równe szansę.

“I nie słyszy się oskarżeń o korzystanie z przywilejów" -dodała w myślach Sass. Nic

jednak nic powiedziała,

- Pierwsze szkolenie odbędziesz w maszynowni - ciągnął Fargcon - Mój zastępca,

porucznik Dass, ustali rozkład służby. Czy masz jakieś pytania?

Sass wiedziała, że powinna odpowiedzieć “nie", chociaż miału mnóstwo pytań.
- Nie.
Kapitan skinął głową i wysłał ją do porucznika Dassa. Ten, w odróżnieniu od swego

przełożonego, był muskularnym, krępym mężczyzną, którego ciemną, przystojną twarz
zapamictywa ło się jeszcze lepiej dzięki jasnozielonym oczom.

- Oficer Sassinak.... - wycedził głosem, który przypomniał jej upokarzające pierwsze

background image

dni w Akademii. - Dyplom z wyróżnieniem...

Spojrzała w jego zielone oczy i ujrzała w nich złośliwy błysk.
- Proszę pana... - zaczęła, lecz przerwał jej.
- Nieważne. Przeglądałem twoje akta, więc wiem, że potrafisz być uprzejma,

jednocześnie obmyślając złośliwości. Kapitan chciał, żebyś najpierw popracowała w
maszynowni, bo zainstalowaliśmy nowy homeostatyczny system środowiskowy i nadal go
testujemy. Będziesz się tym zajmować, najpierw jednak musisz przejrzeć dokumentację
dotyczącą systemu. - Uśmiechnął się na widok jej miny. - To chyba żadna niespodzianka?
Nie jesteś już kadetem, szkoła się skończyła. Teraz jesteś oficerem Floty. Nie ma tu miejsca
dla obiboków, musimy z góry wiedzieć, czy się nam przydasz. Przejrzenie podręczników
zajmie ci prawdopodobnie cały wolny czas w ciągu następnych kilku dni. Jeśli będziesz miała
wątpliwości, pytaj o wszystko głównego mechanika albo mnie. Podczas wachty będziesz
miała regulaminowe obowiązki, ale przez większą część zmiany możesz pracować z załogą
inżynierską.

- Tak jest.
Kręciło jej się w głowie. Ma się zajmować testowaniem nowego systemu? Jeśli

popełni jakiś poważny błąd, pozabija wszystkich. Przypomniała sobie, jak Abe mówił, że
Flota dokładnie zbada jej możliwości.

- Z twoich akt wynika, że potrafisz zaprzyjaźnić się z naszymi sojusznikami.
Choć w języku Floty “sojusznicy" oznaczali sprzymierzonych obcych, nigdy dotąd nie

spotkała się bezpośrednio z użyciem tego terminu.

- Tak jest.
- To dobrze, bo mamy tu szeregowca Wefla i paru innych takich. No i jest jeszcze ten

nowy oficer Weft. Chyba znasz go z Akademii? - Sassinak przytaknęła, - A widziałaś kiedyś
dorosłego Ssli?

- Nie.
- Od dwóch lat jesteśmy wyposażeni w Ssii, podobnie jak wszystkie średnie i duże

krążowniki. - Spojrzał na zegar. - Chodź, pokażę ci go, mamy jeszcze czas.

Pojemnik środowiskowy Ssli miał kształt elipsy o wymiarach dziesięć na dwa metry.

Rozciągnięty wzdłuż osi okrętu, wznosił się od ciężkiego kilu poprzez pięć poziomów na
wysokość niemal dwudziestu metrów. Instalacje utrzymujące we wnętrzu odpowiednie
warunki wodne zajmowały niemal tyle samo miejsca.

Ssli miał na razie tylko jakieś trzy metry średnicy i niemal okrągły wachlarz. Dzięki

dwóm wziernikom można było zajrzeć. do pojemnika. Grube palce oficera zatańczyły na
klawiaturze terminalu przy jednym z okienek.

- Uprzejmiej będzie spytać o pozwolenie, zanim włączymy światła.
Zerknęła mu przez ramię. Na ekranie pojawiło się pytanie i pozytywna odpowiedź.

Dass pstryknął przełącznikiem. Wnętrze zbiornika zalało światło, oświetlające pyszny
karmazynowy ogon z żółtymi i białymi plamkami. Sass zapatrzyła się na wielki, nieruchomy,
skomplikowany kształt. To niesamowite, że był on na tyle inteligentny, by przejść testy
wstępne Federacji. Nie mogła uwierzyć, że larwy, które oglądała w pojemnikach Akademii,
miały coś wspólnego z tym... tym czymś.

Rzeczywistość okazała się o wiele dziwniejsza niż obrazy oglądane na wideo.

“Ciekawe, co ono czuje?" - przemknęło jej przez głowę. “Co myśli?"

- Jak domyślono się, że one mogą...? - zadała spontanicznie pytanie.
- Nie wiem. Odkryli je Thekowie, którzy podejrzewają, że wszystko, co mineralne, ma

jakąś inteligencję... - Dass popatrzył na nią uważnie. - Niektórych Ssii niepokoją. Ciebie też?

- Nie - Pokręciła przecząco głową, patrząc przez wziernik - Jest piękny, ale trudno

sobie wyobrazić, że jest również inteligentny. Jak porozumiewacie się z nim?

- Za pomocą łącza biokomputerowego. Patrz, to są połączenia. - Wskazał palcem

background image

ekranowane kable, łączące Ssii z terminalem komputera. - Chcesz, żebym cię przedstawił?

Kiedy przytaknęła, wystukał jej kod identyfikacyjny, imię i kod ogólnego dostępu do

danych na temat oficerów.

- To umożliwi mu zapoznanie się z ogólnymi informacjami z twoich akt, tych nie

zastrzeżonych, które może przeczytać każdy oficer - twój wiek, stopień, płeć, rysopis,
rodzinna planeta... Jeśli chcesz przekazać mu coś więcej, możesz podać mu informacje
bezpośrednio lub też otworzyć dostęp do niektórych segmentów swych akt. Stań teraz tutaj i
udzielaj mu odpowiedzi.

Na czystym ekranie pojawiły się już słowa powitania.
- Dzień dobry, oficerze Sassinak. We Flocie nazywam się Hssrho. Jestem tu

zainstalowany od trzydziestu miesięcy czasu standardowego. Pewnie nie pamiętasz, że
spotkałaś mnie w stadium larwalnym, kiedy byłaś na drugim roku w Akademii.

Pamiętała pierwsze spotkanie z larwą Ssli, które odbyło się w laboratorium

komunikacji z obcymi, ale nic spodziewała się, spotka tego samego osobnika w formie
rozwiniętej. Nie pamiętała też jego imienia. Szybko wystukała powitanie i przeprosiła za swą
zawodną pamięć.

- Nic nie szkodzi. Przybieramy nowe imiona, gdy łączymy się z okrętem, więc mogłaś

mnie zapomnieć. Ja jednak doskonale pamiętam cię jako tego kadeta, który przeprosił mnie
za wpadnięcie na mój zbiornik.

Potem porucznik Dass zaprowadził ją przez kręte korytarze do sekcji maszynowni.

Sass próbowała zapamiętać drogę, lecz wciąż musiała uchylać się przed czymś lub coś
przeskakiwać. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy Dass nie prowadzi jej celowo okrężną
drogą.

- Na wypadek gdyby przyszło ci do głowy, że krążymy w kółko - powiedział nagle

Dass, odwracając się - muszę ci wyjaśnić, że cały ten bałagan pochodzi stąd, że zamiast
jednego mamy dwa systemy środowiskowe. Kiedy tylko dostroisz nowy system tak, jak
sobie życzy Erling, główny mechanik, będziemy mogli rozebrać część tych maszyn. Zresztą
większość z nich to i tak instalacje testowe.

Mimo odbytego w Akademii szkolenia na temat rodzajów okrętów, Sass dopiero po

dłuższym czasie nauczyła się poruszać po tym krążowniku. Skonstruowany był tak, by móc
przenosić mnóstwo broni do walki z innymi okrętami bądź planetami, i pomieścić żołnierzy
wraz z całym wyposażeniem do dokonywania desantów. Krążowniki często działały w
pojedynkę, dlatego też musiały być lepiej wyposażone w broń i sprzęt niż inne okręty
wojenne. Żeby okręty takie mogły lądować w rozmaitych okolicznościach i manewrować w
atmosferze, nadawano im zwykle kształt jaja. Dzięki wynalezieniu sprawnego systemu
sztucznej grawitacji, okręty nie obracały się wokół własnej osi. "Jajo" takie było podzielone
wzdłuż na pokłady.

Podczas pierwszych dni spędzonych na okręcie nowo mianowani oficerowie odbywali

obowiązkową służbę na każdym z pokładów, począwszy od wąskich i zacisznych korytarzy
pokładu górnych, gdzie napotykało się wyłącznie instalacje komputerowe, poprzez pozorny
chaos pokładu lotów, pełnego promów orbilalnych, automatycznych i załogowych
myśliwców, bombowców i dodatkowych maszyn, aż do najniższego poziomu
środowiskowego, jego gigantycznych, mruczących rur i pulsujących stacji pomp,
utrzymujących okręt przy życiu. Pokład główny znajdował się w samym środku okrętu, w
jego zaś sercu ulokowany był mostek kapitański. Dalej, w kierunku rufy, rozciągał się teren
należący do oficerów. Wyżsi rangą zajmowali kabiny większe, bliżej mostka, nowicjusze zaś
mieszkali stłoczeni w niszach w pobliżu rufowej windy towarowej, która przechodziła przez
wszystkie pokłady. By nie sądzili, że zostali tak ulokowani dla własnej wygody,
przypomniano im, iż przepisy zakazują personelowi korzystania z windy towarowej do celów
osobistych. Musieli więc poruszać się pomiędzy pokładami, biegając po drabinkach. Pokład

background image

główny mieścił również wszystkie niezbędne pomieszczenia administracyjne. Pomiędzy
pokładem danych a pokładem środowiskowym znajdował się pokład żołnierski, gdzie oprócz
kabin załogi znajdowały się pomieszczenia rozrywkowe, mesa, szpital okrętowy oraz
laboratorium medyczne Gdy okręt lądował na planecie, z pokładu żołnierskiego wysuwała się
pochylnia, która umożliwiała zejście na powierzchnie.

Ciągle powtarzano, że na okręcie nic nie pełni funkcji dekoracyjnej, że wszystko jest

potrzebne. Każdy kabel elektryczny, każda rura odgrywały swą rolę, zakłócenie zaś którejś z
ich rozlicznych funkcji mogło stworzyć zagrożenie dla życia całego okrętu. Stąd też brał się
drobiazgowy regulamin, obejmujący nawet harmonogram korzystania z pryszniców i
dokładne rozstawienie sprzętu treningowego w siłowni. Sass trudno było w to wszystko
uwierzyć, jednak w obecności surowego starszego oficera kiwała ze zrozumieniem głową.

Kiedy tylko nowi oficerowie poznali wszystkie zakamarki okrętu, służba na pokładzie

straciła dla nich posmak egzotyki, o jakiej zawsze marzyli. Z dala od “śmietanki
towarzyskiej" Akademii Mira okazała się miłą, pełną życia dziewczyną, któni od razu chciała
się z każdym zaprzyjaźnić. Jej ojciec, zamożny kapitan statku handlowego, zaplanował dla
córki karierę w kosmosie. Mira otwarcie podziwiała Sass za jej “prawdziwą siłę" Kiedy
jednak spotkały się w siłowni, Sassinak ze zdziwieniem stwierdziła, że nowa przyjaciółka jest
o wiele silniejsza, niż mogło się to zdawać.

- Miałyśmy tego nie okazywać - wyjaśniła, gdy Sass wyraziła jej swe uznanie. -Matka

chciała, byśmy były damami, a nie byle kosmitkami. Twierdziła, że tak będzie dla nas lepiej.
A potem dołączyłam do paczki Neila w Akademii... - Rzuciła spłoszone spojrzenie na Sass,
która nagle zrozumiała, że Mira naprawdę chce pozyskać jej przyjaźń. - Zawsze mi mówiono,
że nie ma po co się męczyć, bo Weflowie i tak zgarną wszystkie nagrody. Kiedy matka
dowiedziała się, że Neil jest w mojej klasie przysłała mi taśmę z całym kazaniem. Chyba by
mnie udusiła, gdybym naraziła się mu bez powodu. Wybacz mi, ale nie mogłam pokłócić się
z nim z twojego powodu. I tak było jasne że go załatwisz jeśli będziesz musiała.

- Jesteś naprawdę... - Sass nie potrafiła odnaleźć właściwego słowa i potrząsnęła tylko

głową. Mira z uśmiechem dokończyła za nią:

- Jestem typową, źle wychowaną córeczką handlarza, która nigdy nie zostanie

admirałem. Mam jednak zamiar zabawić się, robiąc karierę we Flocie, przy okazji lojalnie
służąc Federacji, bo szczerze uważam, że robi ona wiele dobrego, ale nie wspinając się zbyt
wysoko, bo wcale tego nie chcę. Na pewno stwierdzą, że brak mi ambicji.

Sussinak zorientowała się, że Mira próbuje się jej przypodobać. Uśmiechnęła się do

niej.

- Ty wstręciucho, myślę, że mimo wszystko będziesz niezłą przyjaciółką.
- Spróbuję - odparła Mira słodkim głosikiem. - Zawsze próbuję, jeśli kogoś naprawdę

lubię. W Akademii byłaś dość sztywna. Wiem, że miałaś swoje powody. Teraz jednak
chciałabym się tobą zaprzyjaźnić, jeśli się na to zgodzisz. Mam na myśli przyjaźń w takim
sensie, jak się ją rozumie u mnie w domu - bezinteresowną i czystą. Będę cię zawsze bronić
przed obcymi, jeżli jednak uznam, że nie masz racji, powiem ci to prosto w twarz.

- Jesteś bardzo szczera. - Sass uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. - Podoba mi się to.

O ile ja też będę mogła ci wszystko wygarnąć.

Od tej pory poświęcała wszystkie wolne chwile na rozmowy Mirą. Miały jednak dla

siebie niewiele czasu, gdyż choć wspolne posiłki w mesie oficerskiej nie były aż tak oficjalne
Jak w Akademii, nie chciały zasłużyć na naganę.

Przez cały pierwszy miesiąc Sassinak pracowała na trzecią zmianę, a więc również na

posiłki chodziła z oficerami z trzeciej zmiany. Kapitan jadał zwykle z pierwszą zmianą,
jednakie - jak twierdziła Mira - wiele na tym nie traciła. Kiedy przeszła na pierwszą zmianę,
okazało się, że przyjaciółka miała rację.

Nie toczono tu żywych rozmów na temat ostatniego skandalu politycznego z planety

background image

Escalon czy Contaigne, nikt nie zachęcał młodszych oficerów do włączania się do dyskusji.
Zamiast tego wszyscy siedzieli w milczeniu, zaś kapitan Fargeon wygłaszał suchą,
beznamiętną krytykę pod adresem załogi. Sassinak zaczęła nienawidzić jego lodowatych
stwierdzeń typu: “Pojawił się drobny problem w maszynowni." Oczywiście mogło to
dotyczyć także innej sekcji okrętu, której błędy chciał właśnie wytknąć

Przeniesienie do sekcji łączności dało jej szerszy kontakt ze światem zewnętrznym. W

odróżnieniu od statków cywilnych okręty Floty często przebywały w przestrzeni kosmicznej
przez rok czasu standardowego lub nawet dłużej. Żaden z kadetów nigdy dotąd nie
doświadczył dziwnego poczucia izolacji i uwięzienia w ciasnych pomieszczeniach. Sass,
która pamiętała baraki niewolników i statek piracki, świetnie radziła sobie na wielkim.
czystym krążowniku, pełnym potencjalnych przyjaciół i sprzymierzeńców. Jednakże nie
wszyscy czuli się tak dobrze jak ona.

Corfin, młodszy oficer, który popadł w depresję, a w końcu w paranoję, w Akademii

nie był jej szczególnie bliskim przyjacielem, ale kiedy zauważyła u niego negatywne
symptomy, usiłowała podnieść go na duchu. Nic jednak nie skutkowało i w końcu przełożony
Corfina zawiadomił oficera medycznego Leczenie spowolniło, lecz nie usunęło załamania
psychicznego. Wówczas dano chłopakowi środki nasenne i zahibernowano na czas podróży.
W najbliższym porcie miał zostać zwolniony ze służby ze względów zdrowotnych jako nie
nadający się do pracy na okręcie.

- Dlaczego nie można tego przewidzieć? - zapytała Sassinak podczas seansu terapii

grupowej, zorganizowanego na polecenie oficera medycznego. - Dlaczego nie można wykryć
takich przypadków jeszcze na pierwszym roku albo przed Akademią?

Corfin chodził do szkoły przygotowującej do studiów na Akademii, był też badany

wcześniej przez lekarzy Floty.

- Powiadomiono go o groźbie takiego schorzenia - odpowiedział lekarz. - Zostało to

zapisane w aktach. Jego ojciec służył we Flocie i zginął przy ratowaniu kapsuły. Chłopak
koniecznie chciał spróbować swych sił. Komisja postanowiła dać mu szansę. To nie była
strata czasu, ani dla niego, ani dla nas. Mamy jego dane będziemy mogli w przyszłości
przewidzieć podobne przypadki. A on sam może pracować dla Floty na planecie.

Sass nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby ktoś z nich zgodził się tkwić na planecie albo

latać w hibematorze z jednej planety na drugą. Okropność! Zadowolona, że sama nie ma
podobnych problemów, z chęcią wróciła do pracy.

Bardzo chwaliła sobie obecną służbę. Kabina łączności była przestronna, z widokiem

na mostek kapitański. Wychylając się z niej, doskonale widziała całą załogę pracującą na
mostku, łącznie z oficerem pokładowym, który siedział w module sterowniczym albo stał za
nim, nadzorując pracę innych z wąskiej platformy zawieszonej nad mostkiem. Nie widziała
całego mostka gdyż jej własna stacja robocza przesłaniała główne ekrany i sekcję broni,
jednakże i tak miała wrażenie, że znajduje się w samym mózgu okrętu. Zaś same środki
łączności w niedawno wyremontowanym krążowniku były o wiele nowocześniejsze od
wszystkiego, o czym uczono ją w Akademii. Zamiast prostego, starego, podwójnego systemu,
złożonego i podświetlnego radia i połączenia FTL, przydatnego tylko wówczas gdy okręt
znajdował się w przestrzeni podświetlnej, okręt dysponował pięcioma innymi systemami,
wykorzystywanymi zależnie od okoliczności. System łączności królkicgo zasięgu, używany
na odległość do trzydziestu minut świetlnych, był to zasadniczo ten sam stary typ
podświetlnego przekaźnika mikrofalowego, jaki stosowały na początku niemal wszystkie
cywilizacje techniczne. Połączenie FTL o niskiej mocy, wykorzystywano, jeśli okręt nie
używał napędu FTL, umożliwiało natychmiastową komunikację w zakresie układu
słonecznego, zaś system krótkiego zasięgu łączył ich z sąsiednimi systemami gwiezdnymi.
Dwa nowe systemy umożliwiały transmisję podczas lotu FTL. Podświetlny kanał ratunkowy

background image

SOLEC przesyłał wiadomość wygenerowaną przez komputer do zaprogramowanych węzłów,
natomiast połączenie FTL dużej mocy umożliwiało transmisję do naniesionych na mapę
stacji. Jeszcze nowszym systemem, nadal znajdującym się w fazie eksperymentu i dlatego
ściśle tajnym, było wspomagane komputerowo połączenie FTL z innymi okrętami Floty w
locie FTL.

Odrębny dla każdego systemu zestaw instrukcji i kodów określał, kto i gdzie może

przesłać jakie wiadomości, a także, kto może je odebrać.

- Przede wszystkim nie chcemy, by inni wiedzieli, czym dysponujemy - objaśnił

główny specjalista od telekomunikacji. -Jak dotąd ludzie używają w przestrzeni starego
sprzętu - fal elektromagnetycznych, radiowych, o prędkości światła, oraz połączenia FTL o
malej mocy. Firma “Arbetronics" ma wkrótce wyprodukować komercyjną wersję
podświetlnego nadajnika FTL, ale Flota trzyma pod kluczem przekaźniki o dużej mocy.
Opracowali je nasi ludzie, sami sfinansowaliśmy badania i dopóki nie będzie przecieków,
mamy na to wyłączność. Tak samo połączenie między okrętami, IFTL. Chyba rozumiesz,
dlaczego.

Oczywiście, że rozumiała. Dotychczas okręty Floty musiały zwalniać do prędkości

podświetlnej, by wyłapać przesyłane wiadomości, zwykle z zaprogramowanych węzłów,
przez co z góry można było przewidzieć ich pozycję. Nauczyciele w Akademii podejrzewali,
że wiadomości przekazywane przez Flotę są systematycznie wykradane z komputerów
zarówno przez Kompanię, jak i przez piratów działających na własną rękę. Połączenie IFTL
ostatecznie uniezależni Flotę od węzłów informacyjnych.

- Najważniejsza jest informacja - twierdził główny specjalista. - Zazwyczaj w każdym

spornym, nie zabezpieczonym sektorze wszystkie listy od załogi przesyłane są w plikach za
pomocą zwykłego radia podświetlnego do najbliższego węzła komunikacyjnego. Wszystkie
ważne informacje - dotyczące śmierci, zwolnienia ze służby - mogą zostać przesłane połącze-
niem FTL niskiej mocy za zezwoleniem oficera łącznościowego, który czasami o podjęcie
decyzji prosi kapitana. Każda transmisja zwiera kod oficera udzielającego zezwolenia, a nie
samej osoby, która nacisnęła guzik. Ty na przykład nic masz prawa decydować o przesłaniu
sygnałów. Transmitowany jest również kod danego operatora: osoba, która zarejestruje się w
nadajniku, automatycznie kojarzona jest z przesyłaną wiadomością. Wszystkie nadchodzące
informacje są zawsze przyjmowane i automatycznie przekazywane do chronionego pliku,
chyba że ze względu na ich bezpieczeństwo należy podjąć inne kroki. Kod oficera
przyjmującego sygnał - to znaczy twój, jeśli akurat jesteś na służbie- również jest
umieszczany w tym pliku. Jeśli to zwykły plik typu pocztowego, skontaktuj się z
porucznikiem Cardonem. Kiedy on stwierdzi, że przekaz jest czysty, możesz wydać
komputerowi polecenie przesłania go do poczty elektronicznej poszczególnych adresatów.

- A co z innymi nadchodzącymi informacjami?
- Jeśli nie jest to zwykły plik pocztowy, ale przesyłka dla konkretnej osoby, musisz

uzyskać pozwolenie na przeniesienie jej do katalogu adresata. Jeżeli wiadomość nadeszła
połączeniem niskiej mocy, jak wszystkie oficjalne pisma Floty, musisz ją najpierw skierować
do kapitana, do jego katalogu służbowego, nie prywatnej poczty elektronicznej. Nie
otrzymujemy żadnych informacji poprzez połączenie wysokiej mocy ani system SOLEC,
więc możesz o nich zapomnieć. Jeśli wiadomość przyjdzie przez IFTL, należy przekazać ją
bezpośrednio do służbowego katalogu kapitana. Odszukaj dowódcę, daj mu znać i nie rób
inych kopii pliku. W głównym komputerze nie może zostać ,jasne?

- Tak jest, ale w komunikacie, również IFTL zamieszczam swój kod identyfikacyjny,

prawda?

- Oczywiście, jak zwykle.
Kilka dni później, akurat wówczas, gdy Sassinak weszła do kabiny łączności,

zadźwięczał dzwonek sygnalizujący nadejście wiadomości. Cavery, który zorientował się już,

background image

że nowy oficer potrafi wykonać pracę niemal równie dobrze jak on sam, wskazał ręką na
ekran. Sass skinęła gtową.

- Przejmę to.
- Już wstukałem swój kod. To zwykła poczta ze Stenusa, nic nadzwyczajnego.
Sass wcisnęła parę klawiszy i patrzyła na ekran. Komputer podzielił każdy z plików

na pojedyncze przesyłki i automatycznie kierował je do adresatów. Symbole na ekranie
pojawiały się i znikały, nim zdążyła je odczytać. Podobała jej się ta surrealistyczna geometria.

Nagle coś ją tknęło. Nacisnęła klawisz. Obraz zastygł, symbole zniknęły, pozostał

tylko kod nadawcy.

- O co chodzi? - Cavery obejrzał się, by sprawdzić, czemu światełka przestały

migotać.

- Nie wiem. To dziwne...
- Dziwne? Jesteś tu od sześciu miesięcy czasu standardowego i jeszcze cię coś dziwi?
- Chyba się pomyliłam.
Spojrzała na ekran i głos jej zamarł. Spostrzegła nagle, że wśród osiemnastu

fragmentów komunikatu wyświetlonych na ekranie dwa noszą ten sam kod nadawczy,
powtórzony czterokrotnie. Spojrzała na Cabery'ego.

- Do czego służy poczwórne powielenie kodów nadawczych?
- Poczwórne? Pierwsze słyszę. Pokaż. - Wywołał system pomocniczy na własnym

ekranie. - Jaki kod?

Sass odczytała liczby, czekając, aż Cabery wystuka je na klawiaturze.
- To kod Głównego Inspektoratu Floty. Ciekawe, kto dostaje stamtąd pocztę. A

poczwórne powielenie oznacza... Jego palce zatańczyły na klawiaturze.

- Nie wiem, to chyba jakiś kod wewnętrzny, ale nic ma go w rejestrze. Dla kogo to?
Sassinak odczytała cyfry, Cavery sprawdził je w książce.
- Hm... Dla porucznika Achaela oraz dla oficera od systemów obronnych... czyli dla

porucznika Achaela. Pewnie komuś bardzo zależy, by Achael dostał tę wiadomość. - Spojrzał
na nią z ukosa. - Chcesz, żebym to sprawdził?

- E... nie... - odparła. Ponieważ Cavery nadal się jej przyglądał, dodała już bardziej

zdecydowanie: - Nie, dołącz tylko kod osoby przyjmującej wiadomość. To przecież nie nasza
sprawa.

Mimo wszystko nie mogła przestać o tym myśleć. Czasami zdarzało się, że

Inspektorat Generalny przeprowadzał niespodziewaną kontrolę. Bywało również, że młodszy
oficer znacznie wcześniej dostawał od przyjaciół cynk. Albo może ktoś, na przykład
porucznik Achael, złożył skargę do samego Inspektoratu. Tak też bywało. Jednakże ona nic
mogła tego zbagatelizować. Pełniąc służbę, była odpowiedzialna za ujawnienie wszelkich
nieprawidłowości w działaniu systemu łączności. A dwie wiadomości przesłane z
Inspektoratu Generalnego do tej samej osoby dwiema różnymi drogami, w dodatku z kodem
nadawczym nie wymienionym w rejestrze, to z pewnością była nieprawidłowość.

- Proszę wejść - rzekł komandor Fargeon, siedząc jak zwykle za biurkiem. Wolałaby

porozmawiać z jakimś innym oficerem. -O co chodzi?

- Spostrzegłam nieprawidłowość w komunikatach. - Położyła na biurku wydruk z

komputera. - Odebraliśmy je w pliku pocztowym. Są to dwie identyczne wiadomości dla
porucznika Achaela, jedna zaadresowana bezpośrednio na jego numer poczty elektronicznej,
druga zaś jako do oficera systemów obronnych. Mają ten sam kod nadawczy, to znaczy kod
Głównego Inspektora, ale został on powtórzony czterokrotnie. Wiadomość jest szyfrowana.

Zawiesiła głos, widząc, że informacja zaintrygowała Fargeona. Podniósł odbitki i

dokładnie się im przyjrzał.

- Hm... Odszyfrowałaś je?
- Nie, panie kapitanie,

background image

Sass poczuła się urażona. Przecież dobrze wie. że to niezgodne z regulaminem.
Dobrze. - Fargeon rozparł się w fotelu, wciąż wpatrując się wydruki. - To pewnie nic

ważnego. Po prostu jakiś znajomy z Inspektoratu chciał, by Achael na pewno dostał tę
wiadomość. Miałaś jednak słuszność, zwracając uwagę na ten fakt. Miałaś słuszność. - Z jego
znudzonego, poirytowanego tonu wynikało jednak, że wcale tak nie myśli. - Gdyby coś
podobnego znów się w zdarzyło, oczywiście daj mi znać. Odmaszerować.

Wyszła od kapitana niezadowolona, coś ją gryzło. Nie wiedziała co, lecz nie dawało

jej to spokoju. Fargeon, najbardziej surowy kapitan świata, na pewno nie bierze udziału w
żadnej aferze. Czy otrzymywanie wiadomości z Generalnego Inspektoratu to coś
nielegalnego? Chyba nie.

Niedługo potem zwierzyła się Weftowi Jrainowi, młodszemu oficerowi, iż nie może

pogodzić się z postawą Fargeona.

- Naszym zdaniem kapitanem jest w porządku - rzekł Jrain.-Nic lubi Weftów, ale nie

przepada również za nikim, kogo nie znałby od dziecka. Ci z Bretanii mają to we krwi, trochę
jak Seti. Bardzo wyraźnie potrafią rozróżniać dobro od zła.

- Wydawało mi się - zdziwiła się Sass - że Seti to chuligani i pieniacze, zawsze skorzy

do bójki, stawiający wszystko na jedną kartę.

- Owszem, ale nic znaczy to, że nie mają własnych zasad. Czy wiesz na przykład, że

Seti nie chcą mieć nic wspólnego z inżynierią genetyczną?

- Wiedziałam, że są zacofani.
- Tak, ale tylko i wyłącznie z własnej, nieprzymuszonej woli. Uważają, że nie można

znaczyć kart, zarówno w genetyce, jak i w życiu. Mniejsza o to. Najważniejsze, że Fargeon
jest czysty, na ile możemy to stwierdzić. Mimo że nie lubi Weftów, chętnie służymy na jego
okręcie, bo gra fair.

Kilka dni później czasu pokładowego nastąpiła pierwsza przerwa w rutynie trwającej

od opuszczenia bazy. Krążownik miał rozkaz przeprowadzenia inspekcji planety, będącej
źródłem sprzecznych raportów. Uprzednio sklasyfikowano ją jako “możliwą do
zamieszkania, być może odpowiednią do ograniczonej kolonizacji", niedawny zaś komentarz
wolnych zwiadowców głosił: “beznadziejnie martwa".

Członkowie załogi, badający planetę z orbity potwierdzili raport zwiadowców. Na

planecie nic istniało życie, nie było też szansy na jej zamieszkanie bez uprzedniego
dostosowania powierzchni i atmosfery. Jednakże Flota najwyraźniej chciała mieć wyniki do-
kładniejszych badań, by dowiedzieć się, czy planetę zniszczyli Inni. Sam komandor Fargeon
wytypował zespół do zejścia na powierzchnię. Wśród dziesięciu specjalistów i dziesięciu
uzbrojonych strażników znalazła się również Sass jako oficer łącznościowy.

Po raz pierwszy od czasu szkolenia w Akademii włożyła pełny kombinezon ochronny.

Tym razem zamiast nauczyciela wszystkie zawory i butle sprawdził sierżant. Powietrze miało
smak “butelkowy", jak określali to żartem. Musiała sobie przypomnieć. gdzie znajdują się
wszystkie przełączniki. Pamiętając, że to nie żadne ćwiczenie, dokładnie sprawdziła główny i
wspomagający system radiowy. Zbadała, czy włożone są kasety, czy kanały komputera
nastawione są na odbiór.

Dopiero kiedy wahadłowiec opuścił kadłub okrętu, ujrzała planetę. Wyglądała tak, jak

na wszystkich Filmach szkoleniowych przedstawia się martwe planety. Sass obrzuciła ją
szybko wzrokiem i ponownie zaczęta sprawdzać swój sprzęt. Choć kiedyś dzięki biosferze na
planecie istniała atmosfera tlenowa, dziś powietrze było rozrzedzone, jak we wszystkich nie
nadających się do zamieszkania światach. Poza tym czynnik, który zabił na planecie wszelkie
życie, nadal mógł być aktywny. Dlatego też lądująca załoga musiała cały czas korzystać z
butli z tlenem.

Ledwie Sass zdążyła zejść z pochylni wahadłowca na powierzchnię planety, ledwie

background image

poczuła, jak obcy piasek zgrzyta o podeszwy jej butów, a już dowódca oddziału ostrzegł ich
przed niebezpieczeństwem.

Z początku nie potrafiła określić rozmiarów ani odległości, jakiej znajdowały się

obiekty w kształcie piramid. Niespodziewanie pojawiły się w powietrzu, przybyły znikąd, jak
obiekty do zestrzelenia w grze komputerowej. Z pewnością nie leciały po trajektoriach
wyznaczonych przez normalne napędy systemowe, nie zwolniły też pędu, by wylądować
ostrożnie jak wahadłowiec. Wręcz przeciwnie - unosiły się przez chwilę nad ich głowami
runęły prosto w dół, osiadając pewnie na nagich skałach. Sassinak przekazała raport na okręt,
zafascynowana tym widokiem. Teraz już pół tuzina podobnych piramidek stało bądź leżało w
pobliżu wahadłowca.

- To Thekowie - oznajmił dowódca oddziału. Sass widziała Theka tylko na taśmie

szkoleniowej, teraz zaś oglądała kilku we własnej osobie, jeśli to określenie przystaje do ich
rasy. Któryś z członków oddziału zapytał dowódcę:

- Co z nimi zrobimy?
Dowódca odchrząknął. Należałoby raczej spytać, co oni z nami zrobią. Wygląda to na

początek narady Thekow. Uważajcie, bo niewielu z nas, istot efemerycznych, ma okazję
ujrzeć coś takiego na własne oczy.

Sass spojrzała w górę. Następne piramidy pojawiły się na niebie, opadły i wylądowały

nie opodal.

- Jeśli zwołują naradę - ciągnął dowódca po chwili milczenia- to równie dobrze

możemy wrócić do wahadłowca i coś przegryźć. Potrwa to dłużej niż planowaliśmy.
Oficerze, proszę poinformować kapitana.

Przybywały kolejne piramidy, aż nagle, zupełnie bczdźwięcznie te, które wcześniej

przybyły, uniosły się i dołączyły do innych, tworząc ogromną, splecioną strukturę o zawiłej
geometriii.

Dowódca był wyraźnie poruszony.

- To jest katedra Thekow - oznajmił. - Zmieściłby się w niej nasz wahadłowiec.

Utrzymają ją aż do końca narady. Xenosi uważają, że w ten sposób łączą swe umysły-
Ludzie, którzy byli w takiej katedrze, nie chcą powiedzieć, co się tam dzieje.

- To one wciągają ludzi? - zapytał ktoś z niepokojem w glosie.
- Kiedy Thek cię wzywa, musisz pójść - odparł dowódca.
- Skąd wiadomo, że Thekowie kogoś potrzebują?
- Istnieją dowody na to, że od czasu do czasu rozpoznają ludzi.
- Chodzi o ich czas? - zażartował jakiś dowcipniś.
- Teraz bardzo przypomina to kaplicę w Akademii - odezwała się cicho Sass.

Uważała, że nie czas na wymądrzanie się. Cóż, ludzie różnie reagują na zjawiska, których nie
potrafią pojąć.

- Większość osób właśnie tak to widzi. Macie szczęście, że możecie oglądać katedrę,

ale starajcie się unikać Theków, bo niczego nie można im odmówić

- Czy wiadomo na ich temat cos więcej niż to, co pokazywano nam na taśmach w

Akademii?

- Byłaś na wyższym kursie kultur obcych? Nie? Cóż, i tak niezbyt by ci to pomogło.

Thekowie to sprzymierzona rasa obcych, chyba również współzałożyciele Federacji.
Podporządkowali sobie Weftów. Mają strukturę mineralną i porozumiewają się z ludźmi. -
Chociaż wrócili już do wahadłowca, dowódca nadal mówił półgłosem. - Rozsmakowali się w
transuranach. Podobno pamiętają wszystko, co przydarzyło się im samym i ich
najodleglejszym przodkom. Żyją długo, a zanim zastygną, roztopią się, czy nastąpi w nich
cokolwiek innego, odpowiadającego naszej śmierci, w jakiś sposób przekazują wszystkie
swoje wspomnienia, być może porozumiewając się za pomocą telepatii. Komunikując się z
ludźmi, korzystają z łącza komputerowego lub też wytwarzają modulowane fale głosowe. Jak

background image

widzisz, nie mając ust. Nie pytaj mnie, jak to robią, bo to nie moja dziedzina, a poza tym
Theka widzę dopiero drugi raz w życiu.

W kilka godzin później Thekowie niespodziewanie rozproszyli się i odlecieli prosto w

ciemniejące niebo. Znudzony już oddział ospale przystąpił do działania.

Sass towarzyszyła im przy pobraniu próbek. Gdy inni pracowali, przekazywała na

okręt informacje o znaleziskach oraz wszelkie komentarze. Na krawędzi pola widzenia
światła reflektorów tworzyły aureole pyłu, podobne do dymu w barze. Przyglądała się
ubranym w kombinezony postaciom. Nagle zamarła, a serce zabiło jej mocno. Gdzieś już
widziała jedną z tych postaci.

Nagle przypomniała sobie: tamtego dnia, podczas bijatyki w barze, na kurtce członka

ulicznego gangu zauważyła ten sam wyrazisty wzór geometryczny, jaki widniał na hełmie
jednego z pracujących obok niej ludzi. Tym samym gwałtownym ruchem ręki wymierzono
coś w stronę Abego. Zamknęła na chwilę oczy, zrozumiawszy wreszcie to, czego wcześniej
nie potrafiła pojąć.

Gniew zmącił jej myśli, przesłonił wzrok. Otworzyła usta.chcąc wykrzyczeć coś do

mikrofonu, lecz zmusiła się, by zdławić krzyk w gardle. Człowiek, który zamordował Abego,
tutaj? W mundurze Floty? Nie znała wszystkich członków oddziału, lecz dowie się, czyj to
hełm. A wtedy się zemści.

Pracowała zawzięcie, chcąc ukryć swe uczucia do czasu, gdy dowie się, kto to taki i

dlaczego zabił Abego. Znów pomyślała o tajemniczej wiadomości dla porucznika Achaela.
Czy to kolejny fragment tej samej sprawy?

Po powrocie na okręt nie podjęła żadnych nagłych kroków. Miała dość czasu, by

przemyśleć wszystkie możliwości. Gdyby poszła do Fargeona ze skargą, że jakiś członek
załogi okrętu zamordował jej opiekuna, natychmiast odesłano by ją do oddziału medycznego i
zaaplikowano środki uspokajające. Szperanie w aktach osobowych było niezgodne z
regulaminem, a gdyby nawet udało jej się obejść komputerowy system bezpieczeństwa, i
ryzykowała pozostawienie śladów po swych poszukiwaniach. Osoba ta, kimkolwiek by była,
zorientuje się, że Sass coś wie. Wypytywanie o użytkownika czy właściciela hełmu również
może być ryzykowne, choć chyba nie tak bardzo. Poza tym miała pewien pomysł.

Ze względu na naradę Theków, dowódca przyzwolił na większą gadaninę na łączach.

Sass z trudem nadążała dołączać odpowiedni kod nadawczy do każdej transmisji. Miała więc
teraz uzasadniony powód, by poprosić dowódcę o listę wszystkich żołnierzy, by - jak
powiedziała upewnić sic, że odpowiednio kojarzy poszczególne komunikaty z nadawcami.

Hełm, o który jej chodziło, należał do porucznika Achaela. "Mam cię" - pomyślała i

wezwała go przez mikrofon.

Przepraszam, że przeszkadzam - zaczęła - ale muszę sprawdzić niektóre transmisje...
- Nie mogłaś tego zrobić wcześniej? - odburknął lekko zaniepokojonym głosem.
Sass usiłowała zapanować nad głosem, odpychając od siebie wszystkie myśli o Abem.
Przepraszam pana, ale miałam kłopoty z przesłaniem kodowanych danych, gdy byli tu

Thekowie. - Było to zgodne z prawdą, w porę zgłosiła ów fakt dowódcy, więc była kryta,
gdyby zechciał Achael zechciał ją sprawdzić. - Komandor powiedział, że to ważniejsze...

- No dobrze już, o co chodzi?
- O czwartej trzydzieści czasu pokładowego odbyła się rozmowa na temat

geochemicznego cyklu siarkowego i jego związku z czwartym etapem zasiewów. Czy
powiedział to pan, czy rzeczoznawca Nervin: .Jeżeli tylko uzna się, że wkład substratów
bakteryjnych jest symboliczny..." W tym miejscu pomieszały się , kody nadawcze.

Wypowiadając te słowa, wcisnęła guzik nagrywania na swej konsolecie, kierując

odpowiedź Achaela prosto do przygotowanego uprzednio zastrzeżonego pliku. Było to
surowo zabronione. ale przyda się takie nagranie.

- A, o to chodzi - rozluźnił się trochę. - To był Nervin. Opowiadał mi o najnowszych

background image

badaniach prowadzonych na Zamroni. Istnieją dowody, wskazujące na znacznie większą rolę
substratów bakteryjnych w czwartym etapie. Czytałaś o tym?

- Nie.
- Naprawdę? Brałaś przecież udział w instalacji nowego systemu środowiskowego,

prawda? Myślałem, że biosystemy należą do twojej głównej dziedziny.

- Nic - odparła sucho Sass, domyślając się, do czego zmierzał Acheal. - Studiowałam

dowodzenie, mam tylko ogólną wiedzę na tematy specjalistyczne. Prawdę mówiąc, większość
próbie mów związanych z tym systemem środowiskowym po prostu mnie przerastała i gdyby
nie pan Erling...

- Rozumiem. Czy to już wszystko, czy chcesz jeszcze o co spytać?
Zadała mu dwa kolejne pytania. Brzmiały dość niewinnie, bo dotyczyły pewnych

szczegółów w przekazywanych transmisjach. Odpowiadał swobodnie, a ona również mówiła
spokojnym głosem. Achael miał chyba ochotę na pogawędkę, ale rozłączyła się. Czy zechce
się z nim umówić na drinka w mesie po następnej zmianie? Też coś!

“Wypiję na twoim pogrzebie" - pomyślała. “Zatańczę ci na grobie, podły morderco!"

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sassinak rozmyślała nad tym, jak mogłaby dostać się do akt osobowych nie

zauważona. Czy znalazłaby w nich coś użytecznego? Z pewnością w papierach Achaela, w
rubryce “drugorzędna specjalizacja", nie będzie adnotacji “morderca". Nie wiedziała, kto
skazał Abego na śmierć, nie była więc pewna, czego szukać. Mimo wszystko musiała coś
zrobić.

- Mogę cię o coś zapytać? - zwrócił się do niej Surbar,młodszy oficer. Był to cichy,

nieśmiały mężczyzna, umiał jednak zrobić użytek ze swych ogromnych ciemnych oczu.
Sassinak słyszała od Miry, że podczas czasu rekreacyjnego zabawiał się z pewną kobietą z
kontroli obrony

- Oczywiście.
W kantynie drugiej zmiany panowała swobodna atmosfera. Sass poprawiła ręką

włosy, zauważając, że są już zbyt długie i musi je przystrzyc. Natapirowane wyglądały nieźle,
lecz trudno było je utrzymać w porządku.

- Wiesz coś na temat porucznika Achaela?
Sass z trudem się opanowała.
- O Achaelu? Raczej nie. Był w oddziale wysłanym na planetę ale miałam zbyt wiele

pracy, żeby z nim porozmawiać. Czemu pytasz?

Surbar zmarszczył brwi i podrapał się po nosie.
- Rozpytywał o ciebie. Kiedy Lia chciała się dowiedzieć, o co mu chodzi,

odpowiedział, że jesteś zbyt ładna, żeby żyć samotnie. Myślał też, że możesz być
spokrewniona z jego dawnym znajomym.

Sassinak starała się zachować jak najbardziej naturalnie.
- Aha, widzę, że jest z tych, co to uganiają się za każdą nową kobietą.
Surbar wzruszył ramionami.
- Lia mówi, że się do niej zalecał, ale przestał, gdy dała mu kosza. Potem zaczął pytać

o ciebie, więc może rzeczywiście jest taki.

- Hm... No dobrze, będę trzymać się z daleka od śluz, wnęk i innych tego rodzaju

pomieszczeń, gdy Achael będzie w pobliżu,

- To znaczy, że się nim nie interesujesz? - Surbar spojrzał na nią uwodzicielsko.
- Nim nie -odparła, zerkając na Surbara. - Z drugiej jednak,strony...

- Dziś wieczorem gram z Lią w gunna - rzeki szybko Surbar. - Może kiedy indziej?
Sass wzruszyła ramionami.

- Zadzwoń do mnie. I dziękuję za ostrzeżenie przód Achaelem.
Wracając do kabiny, myślała intensywnie. Achael miał na tyle wysoki stopień

oficerski, że mógł narobić jej kłopotów, zaś jako oficer z obrony mógł dotrzeć do większości
plików łącznościowych, kiedy tylko chciał. Jeśli to on zabił Abego, albo też byt jednym z
morderców, to życzyła mu śmierci. Nie chciała jednak sama nadstawiać głowy.

Podczas najbliższego dyżuru Sass musiała po raz pierwszy zająć się komunikatem

IFTL. Powtarzając półgłosem przepisy regulaminu, samodzielnie przyjęła wiadomość, zdjęła
z niej kody zewnętrzne i przekazała do pliku kapitana.

- Dobra robota. Nieźle sobie radzisz - pochwalił ją Cavery.
- Ciekawe, co to takiego.
- Lepiej nic wiedzieć. Mówią, że jeśli zajrzysz do środka, twoje oczy zamienią się w

różową galaretkę, a mózg ci przegnije.

Sass zachichotała. Okazało się, że Cavery ma niezłe poczucie humoru.
- Myślałam, że młodsi oficerowie nie mają w głowach mózgów. tylko pełno mułu.

background image

Chyba tak powiedziałeś wczoraj Pickcttowi?

- Mówiłem tylko, że mózg zmieni ci się w papkę, jeśli spróbujesz odcyfrować

wiadomość IFTL. Lepiej to, co masz w głowie, skoncentruj na pracy.

Przez resztę służby Sass przyjmowała rutynowe transmisje. Wieczorem w mesie

Fargeon oznajmił, że wkrótce spotkają inny statek, od którego otrzymają raporty do
przekazania dowództwu Przez dłuższy czas ględził o konieczności dokładnych manewrów
przy takim kosmicznym rendez-vous. Wkrótce Sass przestała go słuchać, podobnie jak inni.
Kapitan zbeształ jakiegoś szeregowca z maszynowni, który bezmyślnie rysował coś na
serwetce. Nie wiadomo dlaczego Fargeon uznał to za bagatelizowanie poufnych informacji.
Gdy wreszcie skończył go strofować, w sali zapanowała napięta atmosfera. Oczywiście
wszyscy zdawali sobie sprawę, że spotkania statków w przestrzeni jest skomplikowaną
sprawą. Nie można liczyć na to, że tamten siatek pojawi się w dokładnie wyznaczonym
punkcie. Jeśli pilot statku zawiedzie, a oni sami odpalą swoje rakiety hamujące, będzie
niedobrze.

Opuścili naradę w podłym nastroju. Następnego poranka okazało się, że służbę na

mostku pełni porucznik Achael, gdyż Fargeon, Dass oraz porucznik komandor Slachck
odbywali naradę. Sass zerknęła tylko na mostek i natychmiast ukryła się w kabinie łączności.
Nie było tu nikogo. Na konsolecie leżała kartka z wiadomością, że Perry jest w szpitalu
okrętowym. Informację tę zostawił Achael. Sass zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy to
właśnie dlatego Cavery spóźnia się. Być może odprowadził Perry'ego do szpitala. System
komunikacyjny został jednak pozostawiony samopas dopiero niedawno. Wyświetlający
komunikaty ekran był pusty. To dziwne... Na poprzedniej zmianie ciągle nadchodziły
wiadomości dotyczące aktualnego położenia tamtego statku. Sass wydobyła ostatnie
komunikaty z pliku transmisji, by sprawdzić, kiedy nadeszły. Jeśli od pewnie czasu nie było
żadnych komunikatów, to może zepsuł się system.

Tak bardzo przejęła się możliwością awarii, że dopiero po chwili rozpoznała swój

własny kod migający na ekranie. Jak to? Zmarszczyła czoło. Przyszła tu dopiero przed
chwilą, a tymczasem plik sprzed kilku minut oznaczony był jej numerem. To możliwe...
Chyba że ktoś wystukał jej kod przez pomyłkę... bądź celowo.

- Cześć, przepraszam za spóźnienie. - Cavery opadł na fotel, spojrzał na ekran i

poderwał się. - Mówiłem ci, żebyś nie wsadzała nosa do plików z przychodzącymi
komunikatami.

- Tak Jest. Nie zaglądałam do nich. Ktoś użył mojego kodu.
- Co?! - wykrzyknął Cavcry i nagle zniżył glos. - Nie rób tego, Sass. Chyba każdemu

oficerowi komunikacyjnemu zdarza się czasem zajrzeć do plików, ale kłamstwo tylko
pogarsza sprawę.

- Nie kłamię. - Położyła rękę na jego dłoni, spoczywającej na konsolecie. - Nie było

mnie tu, kiedy wprowadzono ten kod. Przyszłam punktualnie, a nie wcześniej jak zazwyczaj.
Ktoś wstukał to pięć minut przed moim przybyciem.

- Co z Penym?
- Jest w szpitalu okrętowym. Kiedy się tu zjawiłam, nu zastałam nikogo, znalazłam

tylko ten kawałek papieru. - Podała mu kartkę.

Czytając, Cavery zmarszczył brwi.
- Dziwne. Kto jest na służbie? - Wyciągnął szyję, by wyjrzeć za róg i prychnął. -

Achael! Znakomicie! Gdzie jest Fargeon?

- Podobno na naradzie. Chodzi jednak o to, że...
- Chodzi o to, że twój kod widnieje na pliku IFTL, inaczej mówiąc, że się dobierałaś

do tych informacji. Jeśli twierdzisz, że to nieprawda, to albo ty kłamiesz, albo ktoś inny.
Cholera! Kapitan jest teraz tak podenerwowany, że tylko tego nam jeszcze brakuje.

- Przecież ja nic...

background image

Cavery popatrzył na nią uważnie i rozpogodził się trochę.
- Wydaje mi się, że nie zrobiłabyś tego, ale ponieważ na pliku jest twój kod... A to co,

do cholery? - Wskazał palcem ekran, którym pojawił się komunikat do wysłania w systemie
SOLEC.- Na tym też nie umieściłaś swojego numeru, prawda?

Sass dostrzegła jeszcze jedną rzecz, która uszła uwadze Cavery'ego
- Ani też kodu Inspektoratu Generalnego. Tu też jest mój kod nadawczy.
- Pozbędę się tego.
Cavery wystukał odpowiednią kombinację znaków i wyświetlił całą wiadomość wraz

z sekwencjami kodów nadawczych i odbiorczych. Zaczął kopiować wszystko do innego
pliku, zabezpieczonego swym własnym kodem. Nagle osunął się na fotel. zaskoczony treścią
komunikatu.

- “Obiekt niczego nieświadomy, nie zauważono żadnych podejrzanych czynności.

Wspólna służba to przypadek. Kontynuuję "obserwację". Cavery spojrzał na nią, wysoko
unosząc brwi.

- Czy ty kogoś obserwujesz, czy też ktoś obserwuje ciebie?
- Nie wiem...
“Achael" - pomyślała. “To musi być on. Dlaczego? Kto za tym wszystkim stoi?"
- A ja wiem tylko tyle, że trzeba z tym natychmiast pójść do kttpitana.
- Ale...
Ugryzła się w język. Gdyby zaczęła protestować, domyśliłby się, że wie coś więcej.

Nie była jeszcze gotowa, by oskarżyć Achaela o współudział w zamordowaniu Abego. Niby
jak? W każdej sytuacji przegrałaby. Młodszy oficer nie zajdzie daleko. oskarżając porucznika
o morderstwo, które miało miejsce kilka miesięcy temu, daleko stąd. Cavery czekał w
milczeniu, najwyraźniej spodziewając się sprzeciwu.

- Wiem, że trzeba poinformować kapitana Fargcona - powiedziała Sass - ale nie ma

go na mostku, a ja nie chcę angażować w to niepotrzebnie innych oficerów.

Pamiętam, czyj kod widniał na tych przesyłkach z poczwórnym kodem, Sass. - Cabery

skinął głową w kierunku mostku ilanskiego. - Nie musisz owijać niczego w bawełnę.

- Przepraszam. Nie chciałam niczego owijać w bawełnę, tylko. Jeśli nawet wszystko

to składa się w jakąś logiczną całość, to chyba chwila nie jest najlepsza, by biec z tym do
dowódcy, prawda? Jeśli zaś mylimy się, to pewnie tylko narobimy niepotrzebnego
zamieszania.

Cavery odchylił się do tyłu, namyślając się.
- Masz rację - westchnął i skasował wszystko z ekranu. - Chyba możemy poczekać do

przerwy między wachtami. Zresztą zależy to od rozkładu zajęć kapitana.

Sass nie odzywała się więcej. Zabrała się do pracy. Dzięki Bogu, jeśli takowy w ogóle

istnieje, nie zaglądała do akt osobowych ani do banku komunikatów. Achael nic wiedział, że
Sass go podejrzewa. Przypadkowa wspólna służba? A cóżby innego, skoro nie miała
wpływowej rodziny, mogącej ją tu umieścić.

A

może to był sekret Abego? Jeszcze bardziej

niż uprzednio zapragnęła zajrzeć do akt Achaela. W jaki jednak sposób to uczynić?

Ogłuszający łomot dzwonków alarmowych poderwał ją z fotela. Mimo że nie straciła

ani sekundy, Cavciy uprzedził ją zamykając konsolę normalnego użytku i włączając systemy
alarmowe. Po pierwszej fali hałasu zawyły syreny. Dwukrotny sygnał - ćwiczenia
ewakuacyjne.

- Najgłupsze ćwiczenia, jakie tylko można wymyślić - marudził Cavery, szukając pod

pulpitem masek ewakuacyjnych. - Masz, załóż to. Nigdy nie słyszałem o ewakuacji załogi
krążownika. Zanim wszyscy załadują się na wahadłowce i kapsuły ewakuacyjne, okręt zdąży
już wylecieć w powietrze. Pamiętaj, że przed wyjściem zamyka się kabinę, ale dopiero wtedy,
gdy oficer dyżurny zejdzie z mostka.

Plastyk maski i folia kaptura tłumiły jego słowa. Sass stwierdziła, że maska bardzo

background image

ogranicza jej widok na to, co dzieje się po bokach i z tyłu. Cavery chrząknął znacząco:

- Świetnie. Fargeon wszedł na mostek. Kiedy tylko skończą się te idiotyczne

ćwiczenia, zajmiemy się tym wszystkim... -Jego glos stal się nagle oficjalny. - Tak jest,
telekomunikacja zabezpieczona.

Ze złośliwych uwag Cavery'ego wynikało, że zanim wyszliby z kabiny, piraci mogliby

z powodzeniem przeprowadzić abordaż i porwać okręt w najodleglejszy kraniec galaktyki.
Chwilię później Sass biegła już głównym korytarzem do przegród transportowych, gdzie stały
wahadłowce i kapsuły ewakuacyjne. Cały strumień zakapturzonych postaci podążał wraz z
nią, a inni już wracali. Po zameldowaniu się w wyznaczonym punkcie ewakuacyjnym
należało powrócić na stanowisko pracy, co wydawało się zupełnie nielogiczne. Znów
zerknęła na pasek plastyku z numerem wyznaczonej kapsuły ewakuacyjnej: E-40-A. Nigdy
nie dotarła aż tak daleko, do wąskich przejść odchodzących od bocznego korytarza. Śluza E.
Jakiś człowiek w pełnym kombinezonie ewakuacyjnym spojrzał na płytkę z numerem i
skierował ją na prawo. Sektor 40 znajdował się na samym końcu przegrody. Ktoś inny,
również w kombinezonie, pokazał jej, gdzie znajduje się kapsuła A. Otworzyła pokrywę luku,
sprawdziła, czy wszystkie kontrotki świecą się na zielono. Wewnątrz jasno oświetlonego
pomieszczenia ujrzała leżankę, błyszczące instalacje, rząd przełączników i światełek.

Pochyliła głowę, by przejść przez właz. Nagle jej ramie przeszył ostry ból. Usiłowała

się odwrócić, mając wrażenie, że na jej głowę runął krążownik całym swym ciężarem. Nie
mogła się ruszyć. Spadała w ciemność.

Wściekły komandor Fargeon nie stanowił najprzyjemniejszego widoku. Wyprężeni na

baczność wokół jego biurka oficerowie nie mieli co do tego najmniejszych wątpliwości.

- Chcę wiedzieć - przemówił lodowatym tonem - kto uruchomił tę kapsułę. Kto ją

wysłał, co tam robi ten oficer, dlaczego sygnalizator nic działa i co to za bzdury z tymi
przeciekami w systemie łączności. Wszyscy milczeli ze wzrokiem wbitym w podłogę.

- Cavery! - warknął dowódca.
- Panie kapitanie, oficer Sassinak wykryła transmisję o niezłwykłych kodach

nadawczych...

- Wiem. To nie ma chyba nic wspólnego z tą sprawą.
Cavery nic był pewien, jak daleko może się posunąć.
- Pan pozwoli, kapitanie, że zacznę od samego początku. -Nabrał w płuca powietrza,

poczekał na skinięcie głowy dowódcy i kontynuował: - Poinformowała mnie dziś, że ktoś
użył jej kodu nadawczego, usiłując dostać się do zastrzeżonego pliku.

- Kiedy?
- Wydarzyło się to podobno pięć minut wcześniej, zanim zgłosiła się na służbę.

Złożyła mi raport, kiedy tylko przyszedłem.

Cavery opisał, co się stało przed ogłoszeniem alarmu ćwiczebnego. Fargeon słuchał z

kamienną twarzą, nic przerywając mu więcej. Po chwili odwrócił się do innego oficera.

- Kapitanie Palise, co wiadomo o grodzi E?
Panie kapitanie, oficer Sassinak odmeldowała się z mostka o osiemnastej dwadzieścia

cztery i dziesięć sekund, a zameldowała się w przegrodzie E o osiemnastej dwadzieścia sześć
i czterdzieści sekund. Właśnie tyle czasu potrzeba na przejście do śluz. Jak pan wie, podczas
alarmu ewakuacyjnego cala załoga nieustannie się przemieszcza. Kiedy ktoś zamelduje się w
przegrodzie, nie da się obserwować aż do chwili, kiedy wejdzie do przydzielonego
wahadłowca lub kapsuły. Kiedy zamkną się włazy, załoga melduje się na pokładzie pojazdu
ewakuacyjnego, po czym ma natychmiast powrócić na stanowisko pracy. W ciągu dwóch
minut po przybyciu oficer Sassinak w przegrodzie E zameldowały się pięćdziesiąt trzy inne
osoby, zgodnie z rozkładem. Osiem z nich trafiło do niewłaściwej śluzy, co również jest w
normie. W przegrodzie E znajdowało się dwóch oficerów przyjmujących meldunki, Jednak

background image

nie zauważyli nic aż do momentu, gdy kapsuła 40-A odpaliła

- Dziękuję, kapitanie Palise. Mechanik?
- Panie kapitanie, kapsuła byta aktywna, jak zwykle podczas ćwiczeń. Nic możemy

odłączać całego systemu dlatego tylko, że ktoś mógłby popełnić błąd...

- Wiem.
Takie właśnie polecenie wydał sam Fargeon, mimo że maszynownia wielokrotnie

ostrzegała, iż aktywne kapsuły podczas ćwiczeń ewakuacyjnych, prowadzonych w czasie
podróży FTL mogą narobić kłopotu. Fargeon spojrzał na starszego mechanika Erling patrzył
mu prosto w oczy. Wszyscy wiedzieli, że Sassinak spodobała mu się od pierwszej chwili.
Cokolwiek się stanie będzie trzymał stronę Sass.

- Panie kapitanie, wszystko musiało przebiegać tak jak i ze środka. Jeśli właz jest

odpowiednio zamknięty z zewnątrz i od środka, zaś sekwencja kodowa zostanie
wprowadzona...

- Od wewnątrz?
- Wszystko jedno. Wahadłowce muszą być obsługiwane od środka, ale kapsuły służą

głównie do ewakuacji rannych i niepełnosprawnych. Można je zamknąć i wysłać w kosmos
zarówno z przegrody jak i od środka.

- Tym chyba nie musimy się zajmować - uciął wszelką dyskusję Fargeon. - Myślę, że

należy teraz ustalić, czy oficer Sassinak wcisnęła niewłaściwy guzik przez własną głupotę,
czy też miała zamiar zdezerterować z okrętu.

W ciszy, jaka zapanowała po tych słowach, rozległ się głos porucznika Achaela:
- Panie kapitanie, być może będę w stanie rzucić na tę zagadkę trochę światła.

Wolałbym jednak zrobić to w cztery oczy.

- Proszę mówić teraz.
- Panie kapitanie, to delikatna sprawa.
- Żądam natychmiastowego raportu.
Achael skłonił się lekko.
- Panie kapitanie, jak pan wie, mój kuzyn pracuje w Inspektoracie Generalnym. Jako

oficer obrony interesuję się szczególnie kontrolą nad zastrzeżonymi dokumentami, dwa
miesiące temu zaś, gdy wydano odpowiednie polecenie, postanowiłem prowadzić na okręcie
pewien test. Pamięta pan, że udzielił mi pan zezwolenia? - Przerwał, czekając, aż dowódca
skinie głową. - Miałem trzy egzemplarze rzekomo zastrzeżonego dokumentu na temat nowej
metody przesyłania sygnałów między statkami i zgodnie z otrzymanymi zaleceniami przy
pierwszej nadarzającej się okazji informowałem nowych oficerów o ich istnieniu i lokalizacji.

- Do rzeczy, poruczniku.
- Panie kapitanie, rzecz w tym, że jeden z egzemplarzy zaginął, po czym odnalazł się

na następnej wachcie. Ustaliłem, że wydruk mogło wziąć trzech nowych oficerów oraz dwóch
szeregowców. Włożyłem ów egzemplarz pensetą do koperty ochronnej i zachowałem do
analizy laboratoryjnej. O wszystkim poinformowałem kodem mojego kuzyna, na wypadek,
gdyby coś mi się stało.

- I pan jakieś powody, by przypuszczać, że to oficer Sassinak wzieła ten dokument?
- Miała taką możliwość, podobnie jak inni. Jednak teraz nie da się już tego ustalić.
- Dlaczego?
- Koperta z owym dokumentem zniknęła z mojego sejfu. Tak więc nie tylko zaginęła

kapsuła i oficer, ale również dowód, który mógł wskazać osobę winną złamania przepisów
bezpieczeństwa. W kapsule zaś nie działa sygnalizator. Nie wydaje mi się, żeby to był zbieg
okoliczności.

- Sass by tego nie zrobiła! - Cavery wpadł nagle we wściekłość. Jego wątpliwości

rozwiały się, gdy kapsuła odpaliła. Gdyby Sassinak chciała uciec, rano nie zwróciłaby na
siebie jego uwagi.

background image

- Jeśli zaś chodzi o transmisję wychodzącą, oznaczoną jej kodem nadawczym, to

przypuszczam, że składała raport swojemu... pracodawcy - mówił dalej Acheal.

- Kod odbiorczy należał do Inspektoratu Generalnego - przerwał Cavery. - Tak samo

jak wiadomość, którą pan otrzymał.

- Jest pan tego pewien? Mogła oczywiście postąpić tak, by mnie oczernić...
- Nieprawda! - krzyknęli jednocześnie Erling i Cavery.
-Panowie - Głos Fargeona był lodowaty i miał minę nie wróżącą nic dobrego. - To

zbyt poważna sprawa, by górę wzięły osobiste animozje. Oficer Sassinak mogła
przypadkowo odpalić kapsułę. Lub też, pomimo swych znakomitych wyników w Akademii,
mogła zachować się nielojalnie. Musimy pamiętać o jej przeszłości Oczywiście, pan ma
podobną przeszłość, poruczniku Achael.

Porucznik znieruchomiał.
- Panie kapitanie, byłem więźniem, ona zaś niewolnica. Istnieje pewna różnica.
- Różnica ta jest nieistotna. Z pewnością nie zgłosiła się do niewoli na ochotnika.

Jednakże jej oprawcy mieli wysiarczająco dużo czasu, by ją uwarunkować. To nie byłaby jej
wina. W każdym razie przekazane przez pana informacje dodają sprawie znaczenia i czynią ją
bardziej skomplikowaną.

Spodziewano się długiej przemowy, ale nagle odezwał się Makin, szeregowy Weft.
- Bardzo przepraszam, panie kapitanie, ale czy nie będziemy starali się jej odnaleźć?

Fargeon jeszcze bardziej zesztywniał.

- Odnaleźć ją? Panie Makin, kapsuła została wystrzelona podczas podróży FTL,

jesteśmy w drodze na wyznaczone spotkanie z innym statkiem. Każda z tych dwóch
okoliczności wystarczy, by uniemożliwić poszukiwania.

- Utrudnić, lecz nie uniemożliwić...
- Uniemożliwić. Niech pan sobie przypomni podstawę wiadomości z lekcji fizyki.

Kapsuła została wystrzelona w przeplyw prawdopodobieństwa. Jej szybkość spadnie do
podświetlnej w miejscu opisywalnym w sześciennych minutach świetlnych. Nie można
wyliczyć wektora ruchu. Gdyby sygnalizator funkcjonował - a podobno nie działa -
moglibyśmy się nim kierować przez długie tygodnie poszukiwań. Mamy jednak wyznaczone
spotkanie z drugim statkiem.

Nie podejmując żadnej decyzji, kapitan kazał im odmaszerować. Natychmiast po

opuszczeniu jego biura, oficerowie rozpoczęli gwałtowną dyskusję.

- Nie obchodzi mnie, co mówi ta kreatura. - Cavery zapomniał o wszelkiej

ostrożności. - Nie wierzę w to, żeby Sass mogła coś ukraść.

- No, nie wiem. - Bullisa z administracji w ogóle to nie obchodziło, ale chciał trochę

pogadać. - Rzeczywiście, inteligentna, pracowita, miała jednak zbyt ostry język, co nie mogło
jej wyjść na dobre.

- Wcale nie, nieprawda. Podszedł do nich Weft Makin.
- Czy mogę zamienić z panem kilka stów? - zapytał Cavery’ego.
Cavery spojrzał na Bullisa, wzruszył ramionami i ruszył za Weftem.
- O co chodzi?
- Czy udałoby się jakoś przekonać kapitana, te można zlokalizować kapsułę nawet bez

sygnalizatora?

- A można? W jaki sposób?
- Skoro w środku jest oficer Sassinak, możemy to zrobić. My, to znaczy Weftowie,

przy pomocy Ssii.

- Przy pomocy Ssii? Chwileczkę. Uważasz, że potrafi zlokalizować malutką kapsułę w

normalnej przestrzeni podczas podróży FTL?

- Razem potrafimy tego dokonać.
Cavery miał wrażenie, że Weft wie coś więcej, niż mu powiedział.

background image

- Naprawdę nie wiem, jak urobić kapitana - mruknął, zniżając głos do szeptu, gdyż

zbliżał się do nich Achael. - Nie mogę się z nim wykłócać.

- Cavery - odezwał się Achael. - Wiem, że lubiłeś tę dziewczynę. Rzeczywiście była

atrakcyjna, sam chętnie bym się z nią przespał. - Oficer łącznościowy poczerwieniał, słysząc
te insynuacje. - Jednakże okoliczności, które zaistniały, są wyraźnie podejrzane.

- Podejrzewałby pan każdą byłą niewolnicę?
W jego słowach kryta się zamierzona złośliwość. Achael zesztywniał.
- Ja nie wytykałem jej pochodzenia - zauważył.
- To prawda, ale musi pan przyznać, że jeśli to kwestia uwarunkowania, to oboje

byliście jednocześnie w tym samym miejscu. Może ktoś zmienił pańską psychikę. Swoją
drogą to i ciekawe, że nigdy jej pan tam nie widział.

Achael obrzucił go złym wzrokiem.
Nigdy nie byłeś więźniem, prawda? Spędziłem dużo czasu na tym kawałku skały,

skuty w śmierdzącej celi razem z pięcioma innymi członkami załogi “Caleba". Jeden z nich
zmarł z powodu nie opatrzonych ran, a mój najlepszy przyjaciel, którego podczas przesłuchań
szpikowano narkotykami, całkiem oszalał.

Nie miałem okazji przechadzać się po barakach niewolników w poszukiwaniu małych

dziewczynek, jaką musiała być wtedy.

- Przepraszam... - wyjąkał z zakłopotaniem Cavery. - Nie wiedziałem.
- Nie chcę więcej o tym mówić. I spodziewam się, że ty też nikomu nie będziesz o

tym opowiadał.

- Oczywiście, że nie.
Cavery patrzył, jak porucznik odchodzi majestatycznym krokiem. Żałował teraz, że w

ogóle otwierał usta.

- Proszę zauważyć, że nie odpowiedział na pańskie pytanie -odezwał się Makin. - Ma

pan rację, że podczas uwięzienia wrogowie mieli okazję uwarunkować porucznika Achaela.
To, co powiedział, nie zmniejsza prawdopodobieństwa takiego zabiegu. Jego przyjaciel
oszalał od narkotyków. Achael może nie oszalał. ale...

- Wolałbym nie rzucać oskarżeń na nikogo, kto przeszedł coś podobnego.
- Oczywiście, ale oni mogli właśnie na to liczyć w przypadku drobnych potknięć

uwarunkowanego. Jeśli zaś chodzi o kapsułę i oficer Sassinak...

Zwolennicy Sass stłoczyli się w kabinie Cavery'ego. Weftowie, młodsi oficerowie,

Erling z maszynowni. Po początkowej konsternacji, kiedy przekonywali się nawzajem, że
Sassinak nie mogła przecież tak postąpić, zaczęli szukać dróg ratunku.

- Musimy działać szybko, bo te cholerne kapsuły nie mają zbyt wiele powietrza. Jeśli

nie straciła przytomności, spróbuje poddać się hibernacji, a nieumiejętne włączenie
hibematora może mieć śmiertelne skutki.

- Co gorsza - dodał Makin - nie będziemy wtedy w stanie jej odnaleźć. Hibernacja jest

jak śmierć. Musimy ją odszukać, zanim ulegnie hibernacji lub umrze.

- A więc ile mamy czasu, Erling?
Wszyscy spojrzeli na mechanika, a on rozłożył ręce, nie będąc w stanie podnieść ich

na duchu.

- To zależy od niej samej - od tego, czy postanowiła jak najdłużej korzystać z zapasu

powietrza, czy też poddać się hibernacji, dopóki jest przytomna. Nie wiemy też, czy osoba
która wystrzeliła kapsułę, nie uszkodziła oprócz sygnalizatora również zbiorników z
powietrzem albo hibernatora. Jeśli będzie ostrożna, ma najwyżej sto dziesięć do stu
dwudziestu godzin od momentu wystrzelenia. - Nim ktokolwiek zadał następne pytanie,
zerknął na zegar ścienny. - Minęło już osiem godzin i dwie minuty. Kapitan jest zdecydowany
odbyć jutrzejsze spotkanie ze statkiem, co zajmie dwadzieścia cztery do trzydziestu godzin.

background image

- Przypuszczalnie nie uda nam się przekonać dowódcy, by odwołał spotkanie. Czy

możemy potem zawrócić? Może wtedy Fargeon będzie nastawiony bardziej przychylnie? -
zapytał Jvain, młodszy oficer Weft.

Erling odchrząknął.
- Być może, ale równie dobrze może zechcieć lecieć prosto do dowództwa sektora.

Czy będzie chciał zawrócić? Do licha, skąd mam to wiedzieć? Mówicie, że razem ze Ssii
potraficie ją znaleźć, ale nie zdołam wyliczyć dokładnego czasu ani kursu. Nawet gdybyśmy
wrócili w to samo miejsce, z którego wystrzelono kapsułę - choć trudno o tym marzyć, bo
znajdujemy się w przestrzeni paraświetlnej - to nic mamy gwarancji, że wrócimy tym samym
wektorem. Podobnie było, kiedy próbowano zrzucić wojsko podczas podróży FTL w
systemie Gerimi. Pogubili ich po drodze i dopiero po kilku miesiącach udało się uprzątnąć
cały ten bałagan. Nawet jeśli pokierujecie lotem, czekają nas skomplikowane manewry
okrętem. Może nam się udać, ale możemy też coś sknocić.

- Musimy spróbować. - Mira szarpnęła swe jasne włosy, jakby miała je powyrywać. -

Sass nie jest niczemu winna, a ja nie pozwolę, by ją oskarżano. W Akademii wszystkim
pomagała...

- Twojej paczce nie - przypomniał Jrain.
- Wyrosłam już z tego - odcięła się Mira. - To moja matka kazała mi się z nimi

przyjaźnić i dopiero później wszystko zrozumiałam. Sassinak jest moją przyjaciółką. Nie
można pozwolić, żeby dryfowała w tej idiotycznej kapsule nie wiadomo jak długo.

- No dobrze, ale co konkretnie zrobimy?
- Wydaje mi się, że pomysł Jraina jest dobry. Kiedy odbędzie się już spotkanie

statków, znowu spróbujemy przekonać Fargeona. A jeśli i wtedy się nie zgodzi...

Cavery zerknął spode łba. O możliwości buntu nie mówi się głośno.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Gdy Sassinak przebudziła się w sinym półmroku kapsuły ewakuacyjnej, wymacała

bolesne guzy na czole i z tyłu głowy. Miała wrażenie, że upłynęło dużo czasu. Prawie nic nie
i widziała. Wreszcie zorientowała się, że coś ma na twarzy. Kiedy wyciągnęła rękę, uczuła
ból w ramieniu. Roztarła obolałe miejsce. Wyglądało jak ślad po zastrzyku. Powoli,
niezręcznie ściągneła z głowy foliowy kaptur i rozejrzała się naokoło. Leżatu skulona na
leżance w kapsule ewakuacyjnej. Pod materacem znajdował się pojemnik hibematora. na
wypadek, gdyby coś się stało. Miała wrażenie, że już stało się coś złego, jednak nic nie mogła
sobie przypomnieć.

Starając się panować nad swym żołądkiem, wolno uniosła się na leżance. Panika nic

tu nie pomoże. Znajdowała się w działającej kapsule wewnątrz okrętu albo też w przestrzeni
kosmicznej W każdym razie maszyneria zajęła się nią podczas snu, bo inaczej w ogóle by się
nic obudziła. Powietrze miało normalny zapach, ale jeśli jest tu od dawna, jej zmysł
powonienia już się dostosował. Spróbowała obejrzeć się na pulpit sterowniczy, ale żołądek
zaprotestował. Chwyciła najbliższą gałkę. Metalowa umywalka w porę wysunęła się z niszy
w ścianie.

Wymiotowała długo, plując w końcu żółcią. Wytarła usta rękawem. Co za smród!

Skrzywiła się. Wstrząsały nią dreszcze ale czuła się już lepiej. Ból i skurcze zaczęły
przechodzić. Wepchnęła umywalkę w niszę, rozejrzała się i odnalazła przycisk, który opróżni
ją i wysterylizuje. Nie chciała myśleć o zamkniętym systemie kapsuły, lecz niemiły obraz i
tak pojawił się jej przed oczyma. Przekręciła się na bok, opierając się o leżankę. Umieszczony
nad włazem ekran poinformował ją, że kapsuła została wystrzelona przed ośmioma
godzinami i czterdziestoma dwoma minutami. Wystrzelona! Zmusiła się. by spokojnie
odczytać pozostałe dane. Przewidywany czas zużycia powietrza: dziewięćdziesiąt dwie
godziny i czternaście minut. Pełny zapas wody i pożywienia, czas zużycia nie ustalony. Nie
jadła nic jeszcze ani nie piła, więc komputer pokładowy nie mógł opracować danych. Znów
się położyła, omal nie tracąc przytomności. Dlaczego jest taka słaba, skoro minęło dopiero
osiem godzin? I co się w ogóle stało? Kapsuły ewakuacyjne przeznaczone były przede
wszystkim do ewakuacji rannych i chorych członków załogi. Czy ogłoszono jakiś alarm? Czy
straciła przytomność na pokładzie okrętu?

Z wysiłkiem przeniosła się na ławkę, kładąc rękę na przełącznikach kontrolnych.

Odszukała ręką rurkę i przełknęła dwa potężne hausty wody, przekonując swój żołądek, że
zamknięty obieg przetwarzania nie działa aż tak szybko. Dotknięciem palca zmniejszyła
dopływ powietrza o piętnaście procent. Zyska w ten sposób na czasie, chyba że okaże się, że
to zbyt mała racja. Jeszcze jeden łyk wody. W ustach czuła niesmak. Sięgnęła do kieszeni
munduru po miętusy, które zawsze miała przy sobie. W tej samej chwili wszystko sobie
przypomniała.

Ćwiczenie ewakuacyjne,.- Przegroda E... Schyliła się, by wejść do wyznaczonej

kapsuły, gdy coś ukłuło ją w ramię i upadła na głowę- Marszcząc brwi, podciągnęła w górę
rękaw. Rzeczywiście, mała czerwona ranka, swędząca i opuchnięta. Uderzeniem pozbawiono
ją przytomności, uśpiono, wrzucono do kapsuły i wystrzelono w kosmos. Równocześnie
przypomniała sobie całą sytuację na krążowniku. Tajemnicze komunikaty, wykorzystanie
kodu komunikacyjnego, przekonanie, że Achael miał coś wspólnego z zamordowaniem
Abego. Jeśli nawet miała kiedyś jakiekolwiek wątpliwości, to teraz doszczętnie się one
rozwiały.

Ogarnęła ją fala gniewu, a jednocześnie myśli stały się jaśniej. Może Achael myślał,

że zastrzyk ją uśmierci, a może chciał zmusić ją do poddania się hibernacji, żeby kapsuła

background image

została przechwycona przez jego wspólników.

“Ale masz wesołe myśli" - stwierdziła i rozejrzała się naokoło.
Tuż obok, na konsolecie kontrolnej, leżała szara koperta z jaskrawymi

pomarańczowymi literami: ..Bezpieczeństwo Floty. Ściśle tajne. Nie otwierać bez
zezwolenia." Plomba nie trzymała zbyt dobrze, koperta była prawie otwarta. Sass wyciągnęła
rękę i nagle znieruchomiała. Ten drobny prezent musiała również pozostawić osoba, która
wystrzeliła ją z okrętu. Może chodzi o zdobycie dowodów.

Uśmiechnęła się do siebie. Sytuacja bez wątpienia godna Carin Coldae. Co na jej

miejscu zrobiłaby Carin? Na pewno znalazłaby sposób, by dopaść przestępcę, nawet przy tym
nie psując swej starannie ułożonej fryzury. Sassinak przeczesała dłonią włosy przypominając
sobie, że chciała je skrócić.

Z każdą chwilą czuła się coraz lepiej. Miała rację, podejrzewając, że coś się dzieje, że

jest w niebezpieczeństwie. Teraz zaś, tkwiła bezsilnie zamknięta w kapsule ewakuacyjnej,
lecącej nie wiadomo dokąd. Nawet gdyby działał nadajnik, nikt nie zdoła jej odnaleźć, zanim
skończy się powietrze. A mimo to była szczęśliwa. Wyglądało to głupio, lecz taka właśnie
była prawda. Cichutki głos z głębi duszy podszepnął jej, że może to być efekt działania
narkotyku, że powinna uważać. Na wszelki wypadek odszukała zestaw medyczny i
przeczytała instrukcję, jak pobrać krew z żyły. Analiza próbki powinna wystarczyć. Jeśli
zaaplikowano jej narkotyk, który można będzie zidentyfikować... Nagle drgnęła. Nadajnik!
Powinna sprawdzić nadajnik!

Zgodnie z jej najgorszymi przeczuciami, sygnalizator nie działał. Przyjrzała się

konsolecie kontrolnej. Najszybsza i najprostsza metoda unieruchomienia nadajnika wymagała
zaledwie kilkuminutowego pomajstrowania śrubokrętem przy pulpicie. Wystarczyło unieść
blat i dostać się do przełączników i instalacji Wówczas należało tylko przeciąć, zamienić lub
usunąć kable, w zależności od tego, jak bardzo temu komuś zależało na zamaskowaniu
operacji. Nie zdziwiła się na widok śrubokręta leżącego na pokładzie kapsuły.

Zgodnie z pierwszym impulsem powinna teraz sprawdzić sygnalizator, zdejmując blat

konsolety za pomocą tegoż śrubokręta. Najpierw musiałaby jednak podnieść kopertę z
napisem “Ściśle tajne". Pozostawiłaby odciski palców na śrubokręcie, na kopercie, konsoli i
przełącznikach w jej wnętrzu. Zatarłaby w ten sposób ślady osoby, która ją tu wrzuciła.

Łyknęła wody i przerzuciła zawartość zestawu medycznego w poszukiwaniu środka

pobudzającego. Musi być całkowicie przytomna, nie może nic przeoczyć.

W końcu okazało się. że zestaw medyczny zawiera to, czego potrzebowała - pincetą

podniosła z podłogi śrubokręt i włożyła go do torebki po tabletkach od bólu głowy. Przyszło
jej do głowy, że kiedy była nieprzytomna, zamachowiec mógł przycisnąć jej palce do koperty
albo śrubokręta, lecz nie było już na to rady. Znalazła mały kieszonkowy skaner, w który
wyposażone były wszystkie kapsuły ewakuacyjne, i zrobiła zdjęcie leżącej na kosolecie
koperty. Gdy zabezpieczyła już wszystkie dowody, zaczeła się zastanawiać, czy poddanie się
hibernacji jest celowe. Przypuśćmy, że zamachowiec miał wspólników, którzy mają ją
przechwycić, zostałaby wtedy jeszcze bardziej pogrążona. Zdenerwowała się, ale nagle
przypomniała sobie, jak Abe powtarzał jej “Nie rozpaczaj nad tym, czego nie możesz
zmienić. Skieruj swą energię na pracę, która przyniesie efekty."

Teraz musiała skoncentrować się na tym, jak odwlec moment hibernacji.

Przypomniała sobie, że oznacza to iż nie powinna nic jeść. Trawienie pochłania energię, do
której potrzebny jest tlen. Z tego samego powodu nie może zbytnio się ruszać. Musi położyć
się, oddychać spokojnie, myśleć o miłych rzeczach. “Skoro mam zachowywać się tak, jakbym
już była zahibernowa- pomyślała - mogę równie dobrze wejść do hibernatora." Bez
pośpiechu umyła się jak mogła najdokładniej, używając przy tym małego lusterka z zestawu
medycznego. Zbyt długie włosy spieła mocno z tylu głowy, usunęła z munduru wszystkie

background image

plamy. Potem położyła się znów na leżance, przykryła kocem i usiłowała rozluźnić.

Tak bardzo głodna była tylko w czasach niewoli. W pustym żołątku burczało,

bulgotało, a nawet zaczęła odczuwać ostre skurcze. Starała się nie myśleć o jedzeniu,
rozwiązując zadania matematyczne. Podnosiła różne liczby do kwadratu i wyciągała
pierwiastki kwadratowe, podnosiła je do sześcianu i obliczała pierwiastki sześcienne,
zastanawiała się nad krzywymi równań, które odchylają się przy zmianie wartości funkcji,
podobnie jak ogrodniczy wąż wygina się przy zmianie ciśnienia wody. Wreszcie zapadła w
drzemkę.

Obudzila się w podłym nastroju, jednak umysł miała jaśniejszy niż przedtem. Od

wystrzelenia upłynęło już dwadzieścia pięć godzin i szesnaście minut. Widocznie krążownik
nie zboczył z kursu, by jej poszukać, lub też nie mógł jej odnaleźć. Zastanawiała się, czy Ssli
potrafi zlokalizować ją w kosmosie. Były to jednak czysto akademickie rozważania. Znów
wsunęła rękę w aparat do pobierania krwi. Pamiętała, że każdy narkotyk ma inny cykl
rozkładu i że analiza serii próbek szybciej zidentyfikuje nieznaną substancję.

Przez chwilę wydawało jej się. że jakaś potężna siła, wciska ją w leżankę. Czy

włączył się dodatkowy napęd? Nie, to nie może być to, przecież kapsuły mają system
sztucznej grawitacji, chroniący rannych pasażerów. Pojęła nagle, jak czuł się młodszy oficer
Corfin. Nie mogła wyjrzeć na zewnątrz, nie miała pojęcia. gdzie jest, dokąd zmierza, tkwiła
uwięziona w ciasnym pomieszczeniu, z którego nie mogła się wydostać. Mimo woli zaczeła
szybciej oddychać. A więc tak wygląda klaustrofobia? Interesujące. Nie, to było po prostu
okropne.

Musiała coś zrobić. Tym razem podnoszenie do kwadratu i obliczanie pierwiastków

kwadratowych na nic się nie przydało. Czy znajdzie sposób, by upewnić się, że nikt jeszcze
bardziej nic sfałszuje obciążających ją dowodów. Do głowy przyszła jej kolejna przerażająca
myśl. Być może krążownik nie szukał jej, ponieważ komandor Fargeon został skutecznie
przekonany, iż Sass jest agentem wroga, że w kapsule uciekła z okrętu.

Znów zaburczało jej w brzuchu. Pomyślała o samodyscyplinie, której nauczył ją Abe.

Głód to tylko głód, nie musi się nim przejmować. Musiała jednak martwić się o swoją karierę.

Kolejne długie, samotne godziny spędziła w ciszy, pogrążona w drzemce, w stanie

bliskim medytacji. Przez resztę czasu robiła wszystko, co konieczne, by uniemożliwić
manipulację dowodami. Gdyby kapsułę przechwycili wrogowie, jej plany na nic by się nie
zdały, gdyby jednak pojawił się jakiś okręt Floty, też łatwo mogli obciążyć ją winą.

Gdy na ekranie wyświetlającym godziny, jakie minęły od chwili wystrzelenia,

pojawiła się liczba “100", i pozostało jej powietrza na niecałe pięć godzin, wyjęła instrukcję
obsługi hibernatora. Kapsuły ewakuacyjne były wyposażone w automatyczne systemy
hibernacji, lecz ona im nic ufała. Kto wie. czy osoba, która zepsuła sygnalizator, nie
majstrowała również przy nich. Starała się nie myśleć o tym, ze zepsucie całego hibematora
nie byłoby zbyt trudne. Jeśli nie działa, to już nigdy się nie obudzi i tyle, ale musi spróbować,
bo inaczej udusi się z braku tlenu. Z filmów, jakie oglądała w Akademii, wiedziała, że śmierć
przez uduszenie nie jest najprzyjemniejsza. Ostrożnie napełniła strzykawki, kilkakrotnie
sprawdzając etykiety na lekach i wymagane dawki. Zdjęła materac z leżanki i przyjrzała się
uważnie hibematorowi. Do hibernacji potrzebne było jakieś zamknięte pomieszczenie.
Mogłaby wykorzystać do tego całą kapsułę, jednakże dla bezpieczeństwa zalecano użycie
specjalnego urządzenia. Wpatrzyła się w jego puste, połyskliwe wnętrze i zadrżała.

Instukcja mówiła, że najpierw należy zaprogramować automat, który zaaplikuje leki.

Jednak Sass nie chciała tego robić. Wołała wejść do hibernatora ze strzykawkami w ręku,
sama zrobić sobie zastrzyk, opuścić przykrywę, przekręcić kontrolki cylindra i... zasnąć na
tak długo, aż ktoś ją znajdzie.

Nie mogła przecież czekać do ostatniej chwili. Brak tlenu spowolni jej reakcje, zakłóci

świadomość i można wtedy popełnić śmiertelną pomyłkę. Nastawiła budzik z zestawu

background image

medycznego na jedną godzinę przed końcem zapasu tlenu. Ostatnie minuty wlokły się
niezmiernie wolno. Rozejrzała się po wnętrzu kapsuły starając się zachować spokój. Brakło
jej odwagi, by wprowadzić się w stan medytacji, nie mogła się w żaden sposób uspokoić.
Nagrała na taśmę raport z tej nie zaplanowanej podróży, zawierający jej domysły co do
przyczyny i sprawcy odpalenia kapsuły. Pod materacem leżanki ukryła sporządzone ręcznie
notatki.

Kiedy zadzwonił budzik, chwyciła strzykawkę i wyciągnęła rękę, by wyłączyć

brzęczyk. Bezskutecznie. “Świetnie" - pomyślała. “Zahibemuję się w tym potwornym hałasie
i już zawsze będę śniła koszmary." Nagle zorientowała się, że to nie budzik dzwoni. Miał się
odezwać dopiero za piętnaście minut. Rozejrzała się ze strachem po całym pomieszczeniu,
próbując ustalić źródło hałasu, gdy wtem przypomniała sobie, co to może być. Alarm
zewnętrzny. W pobliżu znalazła się jakaś duża masa, może statek o kompatybilnych
urządzeniach komunikacyjnych. Ale przecież tak starannie zabezpieczyła konsoletę i
wszystkie dowody na czas hibernacji. Jeśli dotknie jej teraz, zniszczy wszystko.

A jeśli to nie jest okręt Floty, lecz sprzymierzeniec zamachowców, albo, co gorsza,

jeśli kapsuła spada prosto na gwiazdę?

“W takim razie - pomyślała zdeterminowana - nie powinnam się przejmować. Nie

mogę temu zapobiec, wszystko szybko się skończy."

Znalazła guzik alarmu zewnętrznego i wyłączyła brzęczyk. Teraz musiała tylko

zdecydować, czy spróbować nawiązać kontakt. Postanowiła nie niszczyć efektów swej
starannej pracy Nagle zdała sobie sprawę, że w ten sposób nie dowie się, czy dojdzie do
spotkania z tym obiektem, zanim skończy się powie trze.

Zostało jej dziesięć minut... Pięć... Pozostawiła sobie margines bezpieczeństwa, czy

odważy się go teraz wykorzystać? Zero. Spojrzała na strzykawkę, lecz nie podnosiła jej.
Czułaby się głupio, tracąc przytomność w chwili, gdy ktoś wejdzie do kapsuły. I powinna
była uzupełnić swój raport.

Wykorzystywała margines bezpieczeństwa. Mijały minuty, a ona nadal nie miała

pojęcia, co się dzieje na zewnątrz. Już podnosiła strzykawkę, gdy coś uderzyło z całej siły o
ścianę kapsuły. Kolejny cios, głośny huk. Odłożyła strzykawkę, opuściła pokrywę hibematora
i usiadła na niej. Musi dowiedzieć się, co się stanie.

Najpierw zapanowała kompletna cisza, gdy zamilkła dmuchawa systemu tlenowego.

Wyrzucała już sobie własną głupotę, gdy nagle ekran zamrugał i zmienił kolor na zielony,
wyświetlając napis: “Nieograniczone zewnętrzne źródło tlenu. Napełnianie zbiorników trwa."
Powietrze miało teraz znacznie przyjemniejszy zapach. Głęboko wciągnęła je do płuc i
rozluźniła palce zaciśnięte na krawędzi hibematora. Lampki na pulpicie kontrolnym
zamigotały. “Ciśnienie zewnętrzne wyrównane" - oznajmił ekran. Nie ufała mu jeszcze na
tyle, by otworzyć właz.Potwier dzono zewnętrzne źródło mocy."

Od strony włazu rozległy się stukania i trzaski. Sass nie wiedziała, co ma zrobić, jeśli

do środka wejdą wrogowie. I nagli ujrzała znajomą twarz.

- Oficer Sassinak?
Głos również znajomy, choć niezbyt przyjazny. To sam kapitan postanowił pierwszy

ją powitać. Za nim pojawiły się inne twarze Cały oddział uzbrojonych żołnierzy. Sass wstała,
zasalutowała i omal nie upadła na podłogę, osłabiona godzinami bezruchu i postu.

- Jesteś ranna? - spytał Fargeon, gdy zachwiała się na nogach.
- Mam tylko parę guzów. Przepraszam, panie kapitanie, ale muszę pana ostrzec...
- To ciebie należałoby ostrzec - przerwał dowódca suchym łonem. - Skierowano

przeciwko tobie poważne zarzuty, a moim obowiązkiem jest ostrzec cię, że wszystko, co teraz
powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie.

Patrzyła na niego jak skamieniała. Czyżby naprawdę uwierzył w oskarżenia Achaela?

Bo to przecież musiał być Achael. Czy nie da jej żadnych szans?

background image

- Panie kapitanie. To bardzo ważne. Tę kapsułę należy zapieczętować, a jej zawartość

powinni zbadać specjaliści.

Wreszcie udało jej się wywołać zainteresowanie dowódcy.
- Dlaczego? O czym ty mówisz? Wskazała ręką na wnętrze kapsuły.
- Panie kapitanie, postarałam się wszystko zabezpieczyć. Naprawdę nie wiem, jak to

się stało. Podczas ćwiczeń ewakuacyjnych ktoś pozbawił mnie przytomności, wrzucił do
kapsuły i wystrzelił ją w kosmos. Umieszczono tu wiele przedmiotów, które miałam dotknąć,
żeby stały się obciążającymi mnie dowodami. Sądzę, że na tych przedmiotach mógł zostawić
swoje odciski sam sprawca...

Ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło, gdyż w grupie osób stojących za

plecami kapitana dostrzegła porucznika Achaela, Jego twarz zastygła w grymasie niesmaku.
Nagle wysunął się do przodu.

- Panie kapitanie, przecież mówiłem, że zechce zrzucić winę na kogoś innego...
- Sam to widzę, Achael. - Fargeon jeszcze bardziej się skrzywił.
- Nie mogłam chyba pozostawić cudzych odcisków palców psując nadajnik - odparła

sucho Sass. Porucznik zbladł, odwrócił wzrok.

- Zepsułaś nadajnik? - spytał Fargeon, nic jeszcze nie rozumiejąc.
- Nie, panie kapitanie. Był już popsuty, ale zdałam sobie uprawę z tego, że próbując

go naprawić, zatarłabym ślady pozostawione przez sprawcę napadu. Ślady są nie naruszone.

Mówiąc to. patrzyła prosto na Achaela. Unikając jej wzroku. cofał się powoli.
Fargeon drgnął. Słowa Sass zaskoczyły go.
- Zaginął również pewien dokument. Skinęła głową.
- W kapsule znajduje się niedokładnie zapieczętowana koperta z tajnymi

dokumentami. Znalazłam ją, kiedy się obudziłam...

- To mało prawdopodobna historia - przerwał Achael, ale kapitan z wyraźną irytacją

machnął ręką, nakazując mu milczenie.

- Dotykałaś jej? - zapytał.
- Nie, panie kapitanie. Jednakże istnieje możliwość, ze osoba, która wrzuciła mnie do

kapsuły, przyłożyła do niej moje palce, gdy byłam nieprzytomna,

- Rozumiem. - Dowódca wyprostował się. - Cóż, to wszystko jest dość

niespodziewane. Dobrze, każę zaplombować kapsułę i zbadać wszelkie dowody. A ty zgłoś
się do oficera medycznego i następnie zamelduj w swojej kabinie. Chcę otrzymać pełny
raport...

- Już go przygotowałam. Czy mam przynieść taśmę? Kapitan nie mógł ukryć

zaskoczenia.

- Bardzo rozsądnie. Oczywiście, proszę mi natychmiast to przekazać.
Wzięła taśmę i skierowała się do wyjścia. Nagle zrobiło się jej ciemno przed oczami i

omal nie uderzyła głową w pokrywę luku. Ktoś chwycił ją za ramię. Pochyliła się i weszła do
chłodnego wnętrza przegrody E. Powietrze było tu dużo świeższe niż w kapsule. Fargeon
przyjrzał się jej.

- Bardzo zbladłaś. Nie jesteś chora?
- To dlatego, że nic nie jadłam.
Ściany przez chwilę falowały jej przed oczami. Wiedziała, że musi skoncentrować się

na tym, co robi.

- Przecież w kapsule były racje żywnościowe...
- Tak, ale nie chciałam zużywać powietrza... - Z trudem utrzymywała równowagę w

ogarniających ją ciemnościach. -Nie miałam zaufania do hibemalora, nic wiedziałam, czy w
nim nie majstrowano...

- Na niebiosa!
Popatrzyła w kierunku, z którego doszedł ten krzyk, i ujrzała Cavery’ego. Ciemność

background image

wokół niej pogłębiała się. Nie mogła przed nią uciec, zaczęła się w nią zapadać. Usłyszała
jeszcze swoje słowa:

- Proszę pamiętać o próbkach krwi. A potem wszystko zniknęło.

Miała nad sobą twarz oficera medycznego. Zamrugała oczami, ziewnęła i rozejrzała

się po pokoju. To szpital okrętowy. Była podłączona do kroplówki, na piersi wiły się jej
jakieś kable.

- Nic mi nie jest - szepnęła.
- Miałaś szczęście - odparł lekarz, uśmiechając się. - Znalazłaś się na samej krawędzi.

Nie można stosować samodyscypliny bez jedzenia.

- Co takiego?
- Nie próbuj mi wmawiać, że nic takiego nie robiłaś. Dlatego wprowadziłaś się w taki

stan. Masz, napij się.

Leżanka uniosła się i Sass wzięła podaną jej filiżankę bulionu.
- Co wykazała analiza krwi? - spytała. Pijąc bulion czuła, jak wracają jej siły.
- Miałaś szczęście - powtórzył oficer medyczny. - Dostałaś dawkę narkotyku do

hibernacji. Gdybyś włączyła hibemator, natychmiast zapadłabyś w śpiączkę. A gdybyś od
razu postanowiła poddać się hibernacji, resztki leku w żyłach mogłyby cię zabić. Organizm
oczyścił się dopiero po trzech dniach.

- Co z hibematorem?
Przypomniała sobie własny strach przed pustym wnętrzem pudla.
- Nic, wszystko w porządku. - Lekarz popatrzył na nią bacznie. - Mimo wszystko

jesteś w znakomitej formie. Guz z tyłu głowy będzie cię trochę bolał, ale to nic poważnego.
Nie wykazujesz żadnych symptomów wyczerpania psychicznego...

Przełknęła ostatnie krople bulionu i uśmiechnęła się.
- Bo już mi nic nie grozi. I nie jestem już głodna. Czy już mogę wstać?
Nim lekarz zdążył odpowiedzieć, z korytarza dobiegły słowa:
- To na pewno Sass, widzę ją.
- Nie, jeszcze musisz poleżeć. - Lekarz odpowiedział na jej pytanie i dodał: -

Przyjmiesz gości? Mogę im powiedzieć, że chcesz odpocząć.

Ale ona chciała jak najszybciej dowiedzieć się, co się stało Mira, która wyzbyła się

resztek powściągliwości, oraz Jrain. z podniecenia zmieniający nieco kształty, z chęcią ją o
tym poinformowali.

- Od początku wiedziałam, ze to nie twoja wina - zaczęl.i przyjaciółka. - Jesteś tak

ostrożna, że nie mogłaś pomyłkowo przycisnąć innego guzika. No i kto jak kto, ale ty na
pewno nic poszłabyś na współpracę z handlarzami niewolników czy pirata mi.

- Jak mnie znaleźliście bez sygnalizatora? Mira wskazała głową Jraina.
- Dokonali tego twoi przyjaciele Weftowie. Nie wiem, czy Jrain potrafi ci to

wytłumaczyć - ja nic z tego nie rozumiem -ale jakoś cię wyśledzili.

- Pomógł nam Ssli - wtrącił Weft. - Oni potrafią zlokalizować statki znajdujące się w

przestrzeni FTL.

- Ale ja nie byłam w przestrzeni FTL, kiedy kapsuła odpaliła, prawda?
- Nie, ale okazuje się, że Ssli potrafią sięgnąć również poza tę przestrzeń. Dla mnie to

zupełna abstrakcja, a to, co Hssro nazywa “odpowiednimi równaniami", stanowi dla mnie
zupełną zagadkę. Wiedzieliśmy jednak, gdzie zostałaś porzucona i Ssli był w stanie... hm...
zrobić to, co zrobił. A wtedy Weftowie podążyli tym tropem, prowadząc nas ku tobie.

- Mówiliście przecież...
- To my cię znaleźliśmy. Musieliśmy oczywiście przybrać

swe własne formy.

Sass spróbowała wyobrazić sobie reakcję Fargeona, kiedy wszyscy Weftowie z załogi

w swych naturalnych kształtach przylgnęli do ścianek komory Ssli. A może zostali na

background image

mostku'' Spytała ich o to.

- Nie spodobało mu się to - odparł Jrain z pełnym zadumy uśmiechem na ustach. - Nie

robimy mu zwykle tej przykrości, bo nie lubi zbytnio obcych, choć stara się być wobec nich
w porządku. Kiedy jednak okazało się, że albo straci twoją kapsułę, albo będzie musiał
przyjąć wersję Achaela...

- Kirtin zmienił się na oczach kapitana - przerwała Mira. -Myślałam, że nasz dowódca

zwymiotuje. A potem Basii i Jrain...

- Wcześniej Ptak, ja byłem ostatni - poprawił ją Jrain.
- Wszystko jedno. Tylko pomyśl! Działo się to w dużej kantynie. Obsiedli wszystkie

ściany! Nigdy nie widziałam, jak jednocześnie zmienia się kilku Weftów.

- A ja tak. Niezłe, co?
- Niezłe? Na suficie i ścianach siedział cały tłum tych wielkich, najeżonych istot. -

Mira zmarszczyła nos i popatrzyła na Braina, który uśmiechnął się do niej. - Że już nie
wspomnę o tych ogromnych, błyszczących oczach. Nic wiedziałam, że w swojej formie
macie zdolności telepatyczne. Myślałam, że skorzystacie z łącza komputerowego.

- Nie było na to czasu - odparł Jrain.
- Czy doszło do spotkania z tamtym statkiem?
- Tak. Postanowiliśmy... to znaczy Weftowie postanowili, żeby polecieć na spotkanie

i wrócić po ciebie. Mnie wydawało nie to ryzykowne, bo coraz bardziej oddalaliśmy się od
ciebie. To był prawdziwy hazard.

- Nie - odezwał się zdecydowanym, twardym głosem Jrain. Mira spojrzała na niego, a

Sass zamrugała oczami. Weft wziął głęboki oddech i dokończył już spokojniej. - My nie
uznajemy hazardu.

- Nie mówię o czymś takim jak poker - szybko wtrąciła Mira - ale to było naprawdę

ryzykowne.

- Nie - Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale nie wolno ci myśleć - rzucił szybkie

spojrzenie na Sass - że igraliśmy z twoim życiem.

- Już dobrze, Jrain, nie uprawiacie hazardu. Jeśli jednak nie wyjaśnicie mi, co się

stało, gdzie jesteśmy, gdzie jest Achael, to wylezę z łóżka i wsadzę was do kapsuły!

Jrain uspokoił się i przysiadł na brzegu łóżka.

- Achael nie żyje. Pamiętasz te dowody, o których powiedziałaś kapitanowi? - Skinęła

głową. - Fargeon postawił straż przy kapsule, przy zabranych z niej przedmiotach i próbkach
krwi. Achael usiłował je skraść. Dostał się do laboratorium medycznego i zdążył zniszczyć
jeden wydruk testu, zanim go odkryto. Potem włamał się do śluzy, chyba po to, by uciec
kapsułą. Widocznie miał przy sobie truciznę. Kapitan nie chciał przekazać nam wszystkich
szczegółów, ale mamy oczy szeroko otwarte. - Poklepał Sass po stopie przykrytej kocem. -
Najpierw Fargeon uważał, że ty i Achael jesteście wspólnikami, ale nie mógł ignorować
dowodów. Odwaliłaś taki kawał roboty, że aż było to podejrzane.

- Wywiad Floty dostanie wszystko w swoje ręce, kiedy tylko wrócimy do Kwatery

Głównej Sektora - dodała Mira. - Słyszałam, że Fargeon nie ufa nawet połączeniu IFTL.

- Lepiej już chodźmy - odezwał się Jrain, nagle zaniepokojny. - Wydaje mi się, że

kapitan wolałby, żebyś dowiedziała się o tym bezpośrednio od niego...

Złapał Mirę za rękę i pociągnął ku wyjściu. Sass domyśliła się nie dopowiedzianej

części zdania: ,I tak musiał już dość naużerać się z Weftami w tym tygodniu."

- Oficer Sassinak? - Surowa twarz kapitana Fargeona jak gdyby dziś złagodniała.

Uśmiechnął się. - Twoje życie doprawdy wisiało na włosku, i to kilkakrotnie. Pewnie
powiedziano ci już, co wykryto podczas testów krwi? - Skinęła głową. - Miałaś bardzo dobry
pomysł, żeby pobrać sobie serię próbek krwi. Cóż choć zwykle nie należy chwalić młodszego
oficera, który dał się zaskoczyć i wyrzucić za burtę, to jednak w tym przypadku muszę
stwierdzić, wykazałaś się wyjątkową przytomnością umysłu. Nie powinnaś czynić sobie

background image

żadnych wyrzutów. Wiem, że porucznik Cavery nie może się doczekać twojego powrotu na
służbę w sekcji łączności. Do widzenia.

Sassinak leżała spokojnie, powtarzając sobie w myślach tę nieco zawiłą przemowę i

zastanawiając się, co naprawdę myśli o niej Fargeon. Spodziewała się pochwały, lecz
rozumiała, że cała ta eskapada przyprawiła kapitana o niezły ból głowy. Choć pomogły mu
wskazówki Weftów i Ssli, musiał zboczyć z wyznaczonego kursu, by ją odszukać. Musiał
również brać pod uwagę jej własne motywy i ewentualną obecność sabotażysty na pokładzie
okrętu. Był zmuszony wydelegować kogoś na jej stanowisko. Po powrocie do Kwatery
Głównej Sektora będzie jeszcze musiał wypełnić stosy formularzy i stracić mnóstwo czasu na
tłumaczenie się oficerom Wywiadu Floty. Sprawiła mu wiele kłopotu przez to, że nie działała
zbyt sprawnie podczas ćwiczeń ewakuacyjnych. Gdyby udało jej się od razu załatwić
Achaela, oszczędziłaby wszystkim masy problemów. No dość tych dziecinnych fantazji.
Koniec z zabawami w Carin Coldae. Dała sobie radę w niełatwej sytuacji, ale nie udało się jej
uniknąć wpadki. Będzie musiała nad sobą popracować.

Po tym wszystkim z ogromnym zaskoczeniem przeczytała roczny raport Fargeona,

który kapitan pokazał jej przed włączeniem do akt.

“Rozsądna, pomysłowa, wykazuje się inicjatywą i wyjątkową samodyscypliną.

Wystarczy ją tylko podszlifować, a będzie się nadawać do każdej operacji. W odróżnieniu od
osób spoczywających na laurach, nie dopuszcza do tego, by woda sodowa uderzyła jej do
głowy. Można liczyć na to, że będzie się starać również w przyszłości. Składam wniosek o Jej
awans."

Podniosła oczy znad kartki i po raz pierwszy ujrzała szczery, szeroki uśmiech na

twarzy dowódcy.

- Powiedziałem ci już pierwszego dnia, że jeśli tylko będziesz pilnie pracować, to

daleko zajdziesz- A ja będę dumny, mając cię pod swymi rozkazami.

- Dziękuję, panie kapitanie. - Zastanowiła się, czy może skorzystać z dobrego humoru

dowódcy, by przekazać mu swoje domysły dotyczące związków Achaela ze śmiercią Abego.
- Panie kapitanie, porucznik Achael...

- Wszystkie dane zostaną przekazane Wydziałowi Bezpieczeństwa Floty. Czy jest coś

jeszcze, czego nie zapisałaś na taśmie?

Zamieściła na niej swe przypuszczenie, że Achael zamordował Abego, ale czy

ktokolwiek potraktuje je poważnie?

- Nagrałam informację o tym, że mój opiekun został zabity...
- Masz na myśli Abego? - Kapitan uśmiechnął się. - To był dobry człowiek, wierny

Flocie. Jestem skłonny zgodzić się z twoimi przypuszczeniami. Achael był więziony w tej
samej bazie handlarzy niewolników, co ty i Abe. Może wiedział coś takiego, co zagrażałoby
porucznikowi. Być może Achael został nawet uwarunkowany. Zabił Abego, by utrzymać to w
tajemnicy, podejrzewał jednak, że opiekun mógł ci coś powiedzieć.

- Ale kto stał za Achaelem? - wykrzyknęła. Tym razem posunęła się jednak za daleko.

Twarz dowódcy spoważniała, choć nie sprawiał wrażenia zagniewanego.

- To musi ustalić Wydział Bezpieczeństwa, kiedy otrzyma wszystkie dowody. Ja

osobiście uważam, że porucznik bronił samego siebie. Przypuśćmy, iż Abe wiedział, że
Achael okradał innych więźniów. Taka informacja mogła zniweczyć jego karierę we Flocie.
Jestem gotów założyć się, że ostateczny raport stwierdzi, iż Achael działał na własną rękę,
mordując Abego i usiłując oskarżyć ciebie.

Sass nie była o tym przekonana, ale wolała nie sprzeczać się z kapitanem. Zgodnie z

przypuszczeniem Fargeona, Wydział Bezpieczeństwa Floty przychylił się do jego
argumentów i zamknął sprawę o zabójstwo. Lata uwięzienia, ataki na Sassinak oraz
samobójstwo porucznika składały się w dość jasny obraz. “Zbyt jasny, nazbyt prosty" -
stwierdziła Sass, obiecując sobie, że gdy będzie starsza, kiedy dosłuży się wysokiego

background image

stanowiska. dowie się, kto był naprawdę odpowiedzialny za śmierć Abego, kto naprowadził
Achaela na jej ślad.

background image

KSIĘGA TRZECIA

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Uderzająco elegancka kobieta, patrząca na nią z lustra, w niczym nie przypominała tej

młodej pani oficer, którą była jeszcze niedawno. Miała szczęście: urodziła się pod szczęśliwą
gwiazdą, otrzymała w darze talent i wrodzony instynkt przeżycia. Później znów jej się
poszczęściło. Puściła do siebie oko i uśmiechnęła się na myśl o własnym zadufaniu. A
przecież jednak dopomagała swemu szczęściu najlepiej, jak tylko mogła. Dziś wieczorem zaś
przyszła pora świętowania. Awansowała aż do rangi komandora, przeskakując po drodze
stopnie, z którymi można było już tylko smętnie czekać emerytury. Wkrótce dostanie własny
okręt, do tego prawdziwy krążownik.

Obrzuciła krytycznym wzrokiem swą nową suknie. Odkąd nauczyła się, że poniesione

na zakup dobrego ubrania koszty szybko się zwracają, spędzała sporo czasu wypróbowując, w
jakich kolorach i w jakim stylu jest jej najbardziej do twarzy. A potem, sztuka no sztuce,
zgromadziła niewielką, lecz elegancką kolekcję garderoby. Ta suknia zaś... Jej ulubione,
nasycone kolory - pełna, bogata czerwień, głęboki granat i szkarłat - emanowały ciepłem.
Pikowany stanik pysznił się fałdami, szeroka spódnica miała barwę najciemniejszej czerni, a
miękki materiał pieścił jej skórę przy najmniejszym ruchu. Wsunęła stopy w czarne pantofle z
delikatnej skóry, szczęśliwa, że idiotyczna moda na wysokie obcasy przestała obowiązywać. I
tak była wystarczająco wysoka.

Gdy kończyła toaletę, zakładając srebrne kolczyki i prosty naszyjnik z kryształową

gwiazdą, odezwał się dzwonek sygnalizatora.

- Dostałaś awans i własny krążownik, ale to nie znaczy, że możemy się spóźnić

przez ciebie - rozległ się głos podkomandora, który zaprosił ją na przyjęcie. Był jej zastępcą,
kiedy służyła pod rozkazami admirała Paela. - U Tobaldiego stolików nie trzyma się zbyt
długo.

- Wiem, już wychodzę.
Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro i w biegu złapała płaszcz. Na korytarzu czekało na

nią jeszcze dwoje przyjaciół. Trzymali bukiet kwiatów i opakowany w ozdobny papier
prezent.

- Załóż to od razu - powiedziała na przywitanie Mira. Jej złociste loki nieco wyblakły,

lecz oczy miała tak promienne jak dawniej. Sassinak wzięła podarunek i ostrożnie rozwiązała
srebrną wstążeczkę.

- Czyżbyś się domyśliła, w co będę ubrana? - roześmiała się. Otworzyła pudełko i aż

wstrzymała oddech. Spojrzała na Mirę, która miała niezmiernie dumna minę.

- Kupiłam to przed laty, kiedy razem robiłyśmy zakupy. Pamiętasz? Widziałam, jak ci

się podoba, więc zachowałam na odpowiednią okazję. Mogłam oczywiście poczekać, aż
zostaniesz admirałem... - Uchyliła się przed kuksańcem przyjaciółki. - Na pewno będziesz
kiedyś admirałem. A ja za parę lat przejdę na emeryturę i wrócę do przedsiębiorstwa ojca.
Zgodził się przyjąć mnie zamiast tego głupiego kuzyna... Pozwól, że zapnę.

Sass wzięła do ręki misternie wykonany srebrny naszyjnik. Jak sobie przypominała,

kosztował fortunę, przynajmniej w oczach młodej pani porucznik, którą była przed laty.
Poczekała, aż Mira zapnie zameczek. Kryształową gwiazdkę włożyła do pudełka i zaniosła do
pokoju. Nie zdążyła nawet podziękować Mirze, gdyż zjawili się już inni. W drodze do
Tobaldiego zaczęli wspominać dawne czasy.

Mira, która jako jedyna z obecnych odbywała z Sass pierwsza służbę, zaczęła teraz

opowiadać o tym.

- Oni już to wszystko słyszeli - zaprotestowała Sassinak.
- Z pewnością nie opowiedziałaś im najlepszych numerów -stwierdziła Mira.

background image

Sass zrewanżowała się, opisując przygody przyjaciółki w siodle - a właściwie pod

końskim brzuchem - kiedy to udały się na przepustkę na rodzinną planetę Miry.

- Jestem kosmitką, a nie córką hodowcy koni - obruszyła się Mira.
- To ty zaproponowałaś, żebyśmy udały się na tę konną wycieczkę - przypomniała

Sass. Inni roześmiali się i zaczęli opowiadać o różnych perypetiach z własnej przeszłości.

Sass przyjrzała się grupce przyjaciół. Było ich już czternaścioro. Chyba jest tu ktoś z

każdego okrętu, na którym służyła. Czworo było na “Padalyan Reef", krążowniku, na którym
miesiąc temu służyła jako zastępca kapitana. To wzruszające... Urządzili dla niej przyjęcie
pożegnalne i nie spodziewała się ich dzisiaj. Jednakże dwóch młodych poruczników,
prężących się wśród wyższych rangą oficerów, najwyraźniej nie mogło przepuścić takiej
okazji. Dwóch innych, na długiej przepustce pomiędzy dwiema misjami, wpadło pewnie
dlatego, że po prostu lubili się bawić.

Spoglądała kolejno na wszystkich, jakby sprawdzając listę obecności. Najlepsi z tych,

jacy kiedykolwiek służyli pod jej dowództwem. Szkoda, że nie ma tu dziś Forda. Forrest
stracił najlepsze lata, gdyż pozostał wówczas na pokładzie statku patrolowego. Carew,
którego znała jako złośliwego majora, kiedy sama była porucznikiem, służąc pod rozkazami
komandor... jakże ona się nazywała? Ach tak, komandor Narros. Teraz Carew był łysiejącym,
wesolutkim starszym komandorem. Po drugiej stronie sali ujrzała bardzo młodego oficera,
który unikał jej wzroku. Wzdrygnęła się w duchu.

Był tu jej zastępca z pierwszej służby kapitańskiej, obecnie w randze podkomandora.

Jak zwykle pewien siebie, choć jego gęste ciemne włosy zaczęła już znaczyć siwizna. Sass
podziękowała genom, które nie pozwoliły jej posiwieć przedwcześnie. Wolała mieć srebrną
biżuterię niż posrebrzaną siwizną fryzurę.Nie potrzebowała szpakowatych włosów, by dodać
sobie autorytetu. Nawet wtedy, na “Sunrose"... Wygłosiła krótką przemowę
niekonwencjonalnym zastosowaniu lekkich pojazdów patrolowych. Słuchano jej z
zainteresowaniem, lecz Sass przypomniała sobie, że przecież niektórym starszym oficerom jej
rozwiązanie wcale się nie podobało. Zmarszczyła brwi. Mira trąciła ją łokciem w bok.

- Sass, obudź się, już po bitwie. Nie patrz na nas w ten sposób.
- Przepraszam. Przypomniały mi się komentarze admirała Kurina.
- Cóż. wszyscy wiemy, co się z nim stało.
To prawda. Pedantycznie trzymając się regulaminu, padł w końcu ofiarą wroga, który

nie przestrzegał żadnych zasad. Sass wiedziała jednak, że wydana przez niego opinia na jej
temat zdążyła przedtem znaleźć się w aktach i wpłynąć na zdanie innych wyższych rangą
oficerów. Od tej chwili patrzono na nią z powątpiewaniem, udzielano jej ciągłych rad i
ostrzeżeń.

Nagle do stolika podeszło dwóch mężczyzn, poruszających się z pewnością, jaką

dawało tylko wieloletnie zajmowanie wysokiego stanowiska dowodzenia: Bilisics, specjalista
od prawa wojskowego z Wydziału Dowodzenia i Kadr oraz admirał Vannoy, komendant
sektora.

- Komandor Sassinak, nasze gratulacje.
Bilisics zawsze był jednym z jej ulubionych nauczycieli. Chodziła do niego po radę

nawet w najbardziej osobistych i delikatnych sprawach. O ile wiedziała, potrafił zachować
absolutną dyskrecję. Szczery uśmiech potwierdzał jego najlepsze intencje.

- Uważam za swój obowiązek złożenie gratulacji oficerowi, który przedarł się przez

groźne wody Kwatery Głównej Floty, opłynął rafy ambicji politycznych, zdradzieckie fale
przyjaźni ludzi wysoko postawionych...

Puścił do niej oko. Oboje wiedzieli, o czym mówi. Inni najwyraźniej sądzili, że to

tylko jeden z dowcipów Bilisicsa. Nikł chyba nie przypuszczał, że Sass była bliska zaręczyn z
ambasadorem z Ariona.

- Tak, gratulujemy pani komandor i witamy w Sektorze. “Zaid-Dayan" spodoba się

background image

pani i na pewno znakomicie sobie na nim pani poradzi.

Pracowała już kiedyś, dawno temu, z admirałem Yannoyem. Nie postarzał się wcale.

Jak zwykle emanował niezwykłą energią.

- Czy panowie przyłączą się do nas? - spytała Sassinak. Tak jak przypuszczała, mieli

inne plany. Po kilku minutach pożegnali się, by przysiąść się do stolika wysokich rangą ofice-
rów w końcu sali.

Ten wieczór byłby wyjątkowy nawet bez wspaniałego obiadu u Tobaldiego, bez

nieczęsto dziś spotykanej orkiestry, grającej sentymentalne stare walce, bez win, jakie
zamawiali w wielkiej obfitości. Na noc mogłaby zaprosić każdego z obecnych tu mężczyzn,
ale zdecydowała się powrócić do pokoju skandalicznie wcześnie, zaraz po północy.

- Założę się, że obserwuje przez lornetkę swój krążownik - powiedziała Mira, udając

się z pozostałymi przyjaciółmi do popularnej dyskoteki. - Ona jest bardziej wierna Flocie niż
ktokolwiek z nas. Flota zawsze była jej jedyną rodziną.

Nieświadoma niczego Sassinak przeglądała na ekranie komputera listę załogi. W pełni

zgodziłaby się z komentarzem Miry, choć czasami miewała wyrzuty sumienia, że nie
skontaktowała się z żyjącymi członkami dalekiej rodziny. A zresztą, co wspólnego mogłaby
mieć sierota, była niewolnica, z szacownymi członkami społeczeństwa? Wielu ludzi nadal
uważało, że niewola na zawsze hańbi swe ofiary. Sass nie miałaby ochoty ujrzeć wyrazu
niechęci na twarzach własnych krewnych. Lepiej już trzymać się od nich z daleka, pozostać w
rodzinie, która uratowała ją i do dziś utrzymuje. Tej nocy. przepełniona uczuciem braterstwa,
podniecona świątecznym nastrojem, nie mogąc doczekać się nowej misji, myślała tylko o
przyszłości.

Sassinak zawsze uważała, że wraz ze swoim rozwojem Flota wiele straciła w

porównaniu z dawnymi czasy, kiedy to kapitan wchodził po prawdziwym, widocznym gołym
okiem trapie na okręt, czekający na nabrzeżu, na pokładzie witała go załoga, powiewała
bandera. Teraz dowódca krążownika przemierzał po prostu kilka korytarzy typowej stacji
kosmicznej i wstępował na okręt, przekraczając linię namalowaną na pokładzie. Sama cere-
monia przejmowania dowodzenia nie zmieniła się aż tak bardzo. lecz całkowicie inne
warunki sprawiały, że wydarzenie to nie było tak imponujące, jak dawniej. Sass nie mogła
jednak ukryć swego zadowolenia z faktu, że po dwudziestu latach służby we Flocie będzie
wreszcie dowodzić własnym krążownikiem.

- Komandor Kerif żałuje, że nie może się z panią spotkać, pani komandor -

poinformował Sass jej zastępca, podkomandor Huron, prowadząc ją do kabiny. - Jednakże w
zaistniałej sytuacji...

- Oczywiście - odparta Sass. Skoro syn Kerifa, absolwent Akademii, ma poślubić

dziedziczkę jednego z najzamożniejszych rodów kupieckich, mógł on ubiegać się o
okolicznościową przepustkę.

Sassinak przygotowała się odpowiednio do objęcia dowodzenia. W drodze z Kwatery

Głównej Sektora przejrzała wszystkie akta i wydawało jej się, że nie należy spodziewać się
zbyt wiele po Huronie. Chociaż biorąc pod uwagę tajne rozkazy, jakie otrzymała, mogła
powątpiewać w jakości raportów z tego okrętu. Tymczasem jej nowy zastępca wyglądał na
inteligentnego i kompetentnego, nie mówiąc już o tym, że był wysportowany i całkiem
przystojny. Miałby u niej spore szansę.

- Komandor prosił mnie, abym przekazał pani jego najszczersze gratulacje i życzenia

sukcesu na pokładzie. Mogę panią zapewnić, że wszyscy oficerowie pragną, by nasza misja
została uwieńczona powodzeniem.

- Misja? A co ty o niej wiesz?
Rozkazy, jakie dostała, były rzekomo tajne, ale przecieki i naruszanie zasad

bezpieczeństwa stawały się coraz częstsze. Huron zmarszczył czoto.

background image

- No... Ostatnio byliśmy na patrolu, robiliśmy rekonesans sektora, myślałem, że teraz

będzie tak samo.

- Bardzo podobnie. O wszystkim poinformuję starszych oficerów, kiedy wyruszymy

w drogę. Mamy jeszcze dwa dni na konserwację i naprawy, prawda?

- Tak jest, pani komandor. Proszę wybaczyć, ale chyba to, co o pani mówią, to

prawda.

Uśmiechnęła się. Wiedziała, co o niej mówią.
- Podkomandorze Huron, jestem pewna, że nie wysłuchuje pan głupich plotek o mnie,

podobnie jak ja nie słucham plotek o panu i pańskim zamiłowaniu do wyścigów
samochodowych.

Dobrze było znów wrócić na okręt. Jeszcze lepiej - objąć dowodzenie, o czym zawsze

marzyła. Rzuciła okiem na cztery złote paski na nieskazitelnie białym rękawie oraz na złoty
pierścień na palcu, z wygrawerowanym rokiem ukończenia Akademii i małym diamentem
przyznawanym najlepszym absolwentom. Nieźle jak na sierotę i byłą niewolnicę. Część jej
przyjaciół uważała, że miała szczęście, a inni sądzili, że całkowicie wystarczy jej dowodzenie
krążownikiem w aktywnym sektorze.

Jednakże Jej marzenia sięgały dalej. Pragnęła nosić na ramieniu gwiazdę, a może i

dwie - dowodzić sektorem lub grupą wojsk. Ten okręt to dopiero początek.

O krążowniku “Zaid-Dayan" wiedziała więcej, niż sądzili jej oficerowie. Znała nie

tylko plany typowego okrętu, co byłoby normalne dla oficera jej rangi, ale również
szczegółowe plany tego konkretnego krążownika, a także jego historię napraw. Abe mówił,
że nigdy nie wie się za wiele, że wiedza jest prawdziwym bogactwem człowieka.

Było to i jej bogactwo. Nie złoto czy kosztowności, ale wiedza, którą zdobywała

szacunek oficerów i załogi, czego nie można kupić nawet za milion kredytów. Choć i kredyty
czasem się przydają. Przesunęła dłonią po krawędzi biurka, które kazała ustawić w swojej
kabinie. Rzadko spotykane, prawdziwe, pięknie rzeźbione drewno. Polubiła rzeczy piękne i
dobrej jakości i kupowała je, jeśli tylko pozwalały jej na to finanse. Biurko na specjalne
zamówienie, kilka wspaniałych kryształów i rzeźb, piękne ubrania. Nadal uważała to za
luksus, ale nie miała już wyrzutów sumienia, że cieszą ją takie rzeczy.

Korzystając z tego, że krążownik spoczywał w doku naprawczym, Sass przejęła

obowiązki dowódcy i po kolei wzywała na rozmowę wszystkich członków załogi. Choć
połowa z nich była na przepustce, stawiło się do raportu kilkunastu oficerów i z
pięćdziesięciu żołnierzy.

“Zaid-Dayan" miał kształt typowego ciężkiego krążownika. Lekko spłaszczony,

jajowaty kadłub z cylindrami napędów po lewej i prawej burcie. Sassinak obejrzała wszystkie
dostępne miejsca, pokłady i korytarze, oraz wąskie przejścia, którymi tylko szczupły człowiek
mógł wczołgiwać się do trzewi okrętu, docierać do instalacji elektrycznych i rur. Okręt
bardzo przypominał “Padalayan Reef”, krążownik, na którym niedawno służyła Na dole
mieścił się pokład środowiskowy, wyżej - pokład żołnierski, dalej - pokład danych, pokład
główny i na szczycie dwa pokłady lotu. Nie wszystko było jednak identyczne.

Na tym okręcie standardowy rozkład pokładu środowiskowego został uzupełniony

dodatkowym wyposażeniem, mającym zmniejszyć wykrywalność okrętu. Sassinak
sprawdziła każdy cal systemu, by się upewnić, którędy przebiegają instalacje. Skoro dolny
pokład był tak zatłoczony, trzeba było przemodelować część magazynów, tak więc tylko
pokład danych miał standardowy układ. Sass zbadała szczególnie dokładnie dwa górne
poziomy, na których przechowywano ciężkie wyposażenie okrętu: wahadłowce, szalupy
ratunkowe, lekki myśliwiec, bojowe pojazdy wojskowe na gąsienicach. Starała się
zapamiętać, gdzie ulokowano które pojazdy, by wiedzieć to z góry, bez potrzeby sprawdzania
w komputerze.

Jej kabina mieściła się tuż obok mostka, od strony rufy. Miała drzwi na korytarz z

background image

lewej burty i była dość duża i luksusowa. Znajdował się tu niski stolik, kilka krzeseł, stacja
robocza, łóżko oraz łazienka. Po drugiej strome korytarza, bliżej rufy, urządzono kantynę
oficerską. Jako kapitan krążownika będzie musiała podejmować oficjalnych gości, do czego
służyło duże biuro, ulokowane tuż obok mostka, przy tym samym korytarzu. Biuro mogła
ozdobić zgodnie z własnym życzeniem, oczywiście w zakresie dopuszczonym regulaminem i
w ramach swych możliwości. Wybrała ciemnogranatowy dywan, który kontrastował z
imponującymi słojami drewnianego biurka. Wyprodukowanemu specjalnie dla Floty
stolikowi przywróciła ciemny połysk. Niskie kanapy dla gości, ustawione pod ścianami, były
z białej sztucznej skóry. Na tle jasnoszarych ścian pokoju dawało to efekt skromnej elegancji,
znakomicie pasującej do stylu pani komandor.

Szybko zorientowała się, że Huron to cenny nabytek. Wychowywał się w kolonii,

więc wykazywał większe zainteresowanie kwestiami bezpieczeństwa niż wielu oficerów
Floty, którzy byli zdania, że nowe kolonie kosztują więcej zachodu, niż same są warte. Z
upływem czasu Sass zauważyła, że ocena pracy młodszych oficerów, przekazywana jej przez
Hurona, jest zarówno sprawiedliwa, jak i zabarwiona specyficznym humorem. Zaczęła się
zastanawiać, dlaczego poprzedni komandor tak mało ufał swemu zastępcy.

Pełnej opowieści na ten temat wysłuchała pewnego wieczoru już po starcie, podczas

gry w sho. Zaczęła naciskać go delikatnie. chcąc zbadać, czy żywi jakąś urazę do
poprzedniego kapitana. Po kolejnym dwuznacznym pytaniu Huron podniósł oczy znad
planszy do gry i uśmiechnął się tak, ze aż drgnęło jej serce.

- Zastanawia się pani, dlaczego komandor Kerif napisał na mój temat tak chłodny

raport?

- Tak, ale nie musi pan odpowiadać. Z tego. co widzę, nie zasługiwał pan na tak słabą

ocenę.

Huron uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Pani poprzednik był dobrym oficerem i za to go podziwiam Jednakże miał dość

radykalne poglądy na temat honoru pewnych... prominentnych, tradycyjnych rodów
kupieckich. Uważał, że nie darzę ich należytym szacunkiem, a do tego przypisywał mi
autorstwo pewnych rymowanek, jakie doszły do jego uszu.

- Rymowanek?

Huron zaczerwienił się.
- Jednej piosenki. O jego synie i dziewczynie, z którą się żenił. Nie ja ją napisałem, ale

przyznaję, że ubawiła mnie. Zacytowałem w jego obecności parę linijek, stąd był przekonany,
że...

- A ma pan należyty szacunek dla zamożnych kupców?
Huron wydął usta.
- Należyty szacunek? Chyba tak, ale jestem tylko kundlem z kolonii.
Z uśmiechem potrząsnęła głową.
- Podobnie jak ja, chyba wie pan o tym. Biedny Kerif. To musiała być bardzo brzydka

piosenka. - Spostrzegła wesoły błysk w oczach Hurona i zachichotała. - Jeśli to
najpoważniejsze wykroczenie, jakie pan popełnił, to chyba nie będziemy mieć z panem
kłopotów.

- Nie chcę kłopotów - odparł Huron z naciskiem.
Wiele lat temu, jeszcze w Akademii, Sass zastanawiała się, jak można połączyć

stosunki prywatne i zawodowe, żeby nie ucierpiała żadna z tych sfer życia. Z upływem czasu
ustaliła własne reguły postępowania i nauczyła się, jak znaleźć partnerów skłonnych
zaakceptować jej system wartości. Poza jednym fatalnym ( a z dzisiejszego punktu widzenia
już tylko zabawnym) przypadkiem kiedy zaręczyła się z przystojnym, starszym dyplomatą,
nie ryzykowała, że coś może stracić. Teraz, gdy była już kobietą dojrzałą, miała nadzieję
cieszyć się życiem wspólnie z tymi podległymi jej oficerami, którzy nie będą się bać takiego

background image

romansu i nie zechcą w sposób nieuczciwy wykorzystywać sytuacji.

Stwierdziła, że Huron mógłby zostać jej partnerem. Sądząc po błysku w jego oczach,

też o tym myślał, co w tym przypadku stanowiło wstępny warunek porozumienia.

Jednakże liczyły się przede wszystkim obowiązki i w obecnej sytuacji musiała

zapomnieć o przyjemnościach. Przez dwadzieścia lat, od czasu jej pierwszej kosmicznej
podróży. Flota nie była w stanie zapewnić młodszym, bardziej oddalonym koloniom pełnego
bezpieczeństwa. Często zdarzało się, że na planetach przygotowanych do kolonizacji w chwili
przybycia kolonistów znajdował się już kto inny, kto tym samym nabywał wszelkie prawa
własności. Choć niewolnictwo było bezprawne, napadano na kolonie, co świadczyło o
istnieniu dużego popytu na niewolników. “Normalni" ludzie obwiniali ciężkoświatowców, ci
znów oskarżali “lekkich", zamożne zaś rody kupieckie ze światów wewnętrznych narzekały
na rosnące koszty utrzymania coraz większej Floty, która nie potrafiła ochronić ani ich
własności, ani życia.

Rozkazy, które Sass tylko częściowo przekazała oficerom. polecały im wypróbować

nową, tajną technikę identyfikacji i śledzenia nowoczesnych pojazdów cywilnych w
przestrzeni kosmicznej. Technika ta miała nie tyle zastąpić, co wspomóc urządzenia
stosowane, zanim jeszcze Sassinak wstąpiła do Floty Zaplombowane sygnalizatory, jakie
instalowano w kadłubach statków podczas cyklu produkcyjnego, można było uruchomić za
pomocą skanerów poszukiwawczych Floty. Mimo że podobne urządzenia zwykle nie
odpowiadały na detektory, przechowywały jednak wszelkie informacje na temat przebytej
drogi. Cały pomysł polegał na tym, by po przybyciu statku do portu wyjąć z niego
sygnalizator i porównać zapis podróży z dziennikiem pokładowym. Nowa technologia
umożliwiała specjalnie wyposażonym krążownikom Floty uruchamianie takich nadajników
podczas podróży w przestrzeni kosmicznej, a nawet w trakcie lotu FTL. Wówczas można
było śledzić taki statek, samemu nic ryzykując wykrycia. Obecnie planowano, by krążowniki
podobne do “Zaid-Dayana" patrolowały obszary oddalone od regularnych korytarzy,
wychwytując i śledząc podejrzanych “kupców".

Młodszych oficerów nie powiadomiono o zmianie trybu patrolowania. Ze względu na

niebezpieczeństwo przecieku informacji Sassinak powiedziała o tym tylko czterem wyższym
rangą oficerom, którzy obsługiwali skaner. Zmiany w konstrukcji okrętu, mające na celu
zmniejszenie wykrywalności, tłumaczono jako rzecz całkiem oczywistą w dzisiejszych
czasach.

Sass zastanawiała się nad ostrzeżeniami dotyczącymi przecieków informacji: “Na

każdym okręcie można spodziewać się wywrotowców." Zgoda, ale jak ich wykryje, nie mając
żadnych wskazówek? Sabotażyści nie robią sobie reklamy, rozprawiając głośno o
podważaniu zasad Federacji. Poza tym mogła tylko zgadywać, czy na pokładzie znajduje się
jeden wywrotowiec, czy tuzin, a może żaden. Musiała przyznać, że gdyby sama miała
rozmieścić agentów, ulokowałaby ich na krążowniku jako na najczęściej stosowanym i
najdoskonalszym rodzaju okrętu. W aktach osobowych, które wstępnie przejrzała nie znalazła
nic podejrzanego. Zresztą Wydział Bezpieczeństwa na pewno wszystkich szczegółowo
sprawdził.

Zdawała sobie sprawę, że niejeden komandor pomyślałby najpierw o

ciężkoświatowcach z załogi. Jeśli jednak nawet niektórzy z nich angażują się w działania
wywrotowe, większość pozostaje lojalna. Choćby nawet ciężkoświatowcy byli rzeczywiście
trudnymi ludźmi - a jak już wiedziała, wielu z nich miało tak złą renomę wyłącznie ze
względu na swe odpychające ponuractwo - to nigdy nie zapomni, czego nauczyła się od
swych przyjaciół w Akademii. Już wówczas usiłowała przejrzeć ich obojętne twarze i pod
powłoką nadmiernie umięśnionych ciał dostrzec w nich ludzi. Zazwyczaj przynosiło to
rezultaty. Zdobyła w ten sposób kilku prawdziwych przyjaciół i sporo sympatycznych
znajomych, ciesząc się reputacją dowódcy sprawiedliwego w stosunku do ciężkoświatowców.

background image

Jako obcy, Weftowie również irytowali wielu ludzi, lecz Sassinak nie miała żadnych

przesądów, gdyż już wcześniej zdążyla zaprzyjaźnić się z kilkoma z nich. Wiedziała, że nie
mają oni żadnych apetytów na światy, które wybierali sobie ludzie. Co więcej, Weftowie,
którzy zdecydowali się odbywać podróże kosmiczne, wyrzekli się na rzecz przygody
możliwości prokreacji, gdyż stawali się bezpłodni. Nie byli też tak doskonałymi szpiegami,
jak sądziło wielu ludzi. Ich zdolności telepatyczne były bardzo ograniczone, nie potrafili
śledzić emocji i chaotycznych myśli ludzkich, chyba że człowiek usilnie się koncentrował,
chcąc przekazać jakąś konkretną wiadomość. Dzięki całym latom stosowania
samodyscypliny, Sass z łatwością porozumiewała się z Weftami, gdy przyjmowali swą
naturalną formę. Wiedziała, że gdyby którykolwiek z Weftów wykrył na pokładzie
wywrotowca, już by ją o tym poinformował.

Po kilku tygodniach poznała świetnie całą załogę i mogła .twierdzić, że panują tu jak

najlepsze stosunki. Huron okazał się równie pomysłowym partnerem, co wierszokletą.
Podejrzewała, że to jednak on napisał piosenkę o synu kapitana i córce kupca, choć wypierał
się tego kompromitującego dziełka. Oficer obrony, kobieta, która skończyła Akademię
zaledwie rok po Sass, okazała się mistrzynią gry w sho, co chętnie zademonstrowała,
wygrywając pięć z siedmiu rund z panią kapitan. Coś takiego dobrze wpływało na morale
załogi, a poza tym Sassinak zawsze chętnie uczyła się od ekspertów. Jeden z kucharzy był
urodzonym geniuszem. Gotował tak dobrze, że Sass miała ochotę na stałe przy dzielić go do
swojej wachty. Niejednokrotnie pod byle wymówką przeprowadzała inspekcję kuchni, gdy on
akurat coś tam piekł. To wszystko po pewnym czasie stało się zwykłą rutyną. Nie była nawet
zaskoczona, gdy za szafkami w magazynie natknęła się na popłakującego z tęsknoty za
domem młodego mechanika. Rutynowy patrol. Każdy dzień taki sam. Pustka i odłamki
materii naniesione na mapę wyznaczonego dla nich obszaru przestrzeni kosmicznej.

Drzemała w kabinie na samym początku trzeciej wachty, gdy rozległ się dzwonek z

mostku.

- Pani kapitan, mamy jakiś statek kupiecki. Żadnych szczegołów. Włączyć skaner?
- Poczekaj, zaraz tam będę. - Trąciła łokciem Hurona, który zdążył już usnąć. Leniwie

otworzył oczy, gdy ona wkładała już mundur. Huron odchrząknął i spytał, co się dzieje.

- Mamy statek.
Natychmiast usiadł na łóżku. Roześmiała się i wyszła z kabiny. Nim dotarła do

mostku, dogonił ją kompletnie ubrany.

- Mamy go! - Huron, nachylający się nad ekranem skanera. był nie mniej podniecony

niż technik operujący przełącznikami. - Tylko popatrz! - Jego palce zaczęły biegać po
klawiaturze i na sąsiednim ekranie pojawiły się dane na temat statku. - Hu Veron Shipways,
w czterdziestu procentach własność firmy Allied Gcochemical, która w całości należy do
rodu Paradenów, No, proszę... Poprzedni właściciel - Jakob Iris, nie karany, zbankrutował na
skutek... hm... zakładu na wyścigach konnych, Co to takiego?

- Konie? - odezwała się Sassinak, również wpatrując się uważnie w ekran. -

Czworonożne zwierzęta, na tyle duże, by unieść na grzbiecie człowieka. Pochodzą ze Starej
Ziemi, są przenoszone na nowe światy, gdzie jednak zazwyczaj wymierają.

- Skąd pani to wszystko wie, pani kapitan?
- Od Kiplinga. W naszej szkole w lekturach obowiązkowych znajdowało się jego

opowiadanie o koniu. Z obrazkiem. Akademia używa zaprzęgu konnego podczas pogrzebów.
Widziałam kiedyś film o wyścigach konnych. A nawet jeździłam konno.

Uśmiechnęła się na wspomnienie nieszczęsnej wycieczki na rodzinną planetę Miry.
- To do ciebie pasuje - mruknął Huron i skupił całą uwagę na ekranie. - Popatrz, Iris

przegrał wszystko na rzecz Luisy Paraden Scofeld. Czy to nie ona wyszła za tego gwiazdora
hokeja w nieważkości, a potem za ambasadora na Ryx?

- Tak, a kiedy ambasador odleciał na Ryx, uciekła z architektem krajobrazów. Chodzi

background image

jednak o to, że...

- Że Paradenowie położyli łapę na tym statku!
- To już wiemy. - Sass wyprostowała się. - Będziemy go śledzić. To byłby chyba zbyt

wielki zbieg okoliczności...

Wydając rozkazy, myślała tylko o jednym. Oto spełnia się jej marzenie. Dowodzi

własnym okrętem, stoi na mostku kapitańskim, być może dopadnie pirata. Z zadowoleniem
rozejrzała się po sterowni. Dobrze widziała stąd wszystkich oficerów. Mogła usiąść w fotelu,
mając pod ręką własne ekrany i klawisze, mogła też stać i obserwować ustawione w podkowę
stacje robocze, przed którymi siedzieli operatorzy, wpatrzeni w ekrany.

Pzyszło jej do głowy, że śledzenie statku w przestrzeni FTL przypomina nocną jazdę

przez gęsty las bez włączonych świateł. Ssli mógł wyczuć pasmo wzburzonej przestrzeni,
pozostawione przez niczego nie podejrzewającego kupca, ale nie potrafił określić różnic
strukturalnych (jeśli to odpowiednie słowo) w tkance czasoprzestrzennej, tak więc stale
groziło im niebezpieczeństwo obijania się po podniebnych dziurach czy też wpadania w
niewidoczne przeszkody grawitacyjne. Musieli poruszać się szybko, by utrzymać ścigany
statek w zasięgu urządzeń lokacyjnych, ale szybki łoi po omacku przez nieznany sektor mógł
ukończyć się wpadnięciem w jakąś dziurę. Kiedy ścigany wyszedł z lotu FTL w normalną
przestrzeń, krążownik zrobił to samo. Komputer wyświetlił lokalne punkty nawigacyjne.

- Ciekawe... - wskazał palcem Huron.
Mały układ planetarny z jedną dwudziestoletnią kolonią, na którą bardzo łatwo

napaść, bogatą w złoża platyny. Mimo ponagleń Floty, biurokraci z Federacji nie zdołali
zatwierdzić skutecznych planetarnych systemów obronnych dla małych kolonii. Możliwości
obronne tej kolonii prezentowały się wyjątkowo skromnie.

- Sponsorem tej kolonii jest Bractwo Metali - odezwała się Sass. - Ciekawe, kto jest z

kolei udziałowcem Bractwa.

- Nowy kontakt! - rozległ się glos technika. - Przepraszam, pani kapitan, ale mamy

statek klasy churi, który może być niezwykle niebezpieczny.

- Ekran!
Sass rozejrzała się, z zadowoleniem stwierdzając, że jej oficerowie są w pogotowiu,

choć zachowują całkowity spokój. Fachowo prowadzili kamuflujący się okręt. Ogłoszenie
alarmu bojowego musiałoby teraz spowodować wyłączenie systemów maskujących. Oficer
obrony spojrzał na nią pytająco. Pokręciła głową.

- To przestarzały IFF, bez sygnalizatora. Skonstruowany czterdzieści lat temu w

stoczni Zendi na zlecenie... gubernatora Diplo.

“Świetnie" - pomyślała Sass. “Tylko tego nam brakowało. Do tego całego zamieszania

dochodzi jeszcze podejrzenie o udział ciężkoświatowców."

- Włączyć skaner i podać dane - rozkazała, nie komentując informacji o pochodzącym

z ciężkiej planety właścicielu statku Jeden z ekranów zapełnił się komputerową analizą
danych. Sassinak zmarszczyła brwi.

- Coś tu się nie zgadza.
- Mam! - Technik wystukał komendę porównawczą i ekran rozpadł się na kolorowe

pasy. Barwa niebieska oznaczała zgodność pomiędzy sygnałem standardowym a
otrzymanym, jasny róż - nie dopasowane fragmenty.

- Grzebali w tym swoim statku - orzekła Sass. - Nie wiemy co to takiego, ani co

wiozą...

- Odczyt pasywny mówi, że pojazd ma rozmiary statku patrolowego - podsunął

Huron.

- To znaczy, że mogą być na nim różne rzeczy - odparła Sass z namysłem. Nielegalnie

uzbrojony statek patrolowy, choć nie dorównywał “Zaid-Dayanowi", mógł ich poważnie
uszkodzić.

background image

Huron marszczył brwi, wpatrując się w ekrany.
- Czy to zaplanowana spotkanie?
- Tak - odpowiedziała Sassinak.
- Jesteś pewna?
- Znacznie trudniej będzie nam śledzić dwa statki, a tym bardziej walczyć z nimi,

jeżeli nas zauważą. Poza tym kupcy nie składają nie zapowiedzianych wizyt w takich małych
koloniach.

Z danych dostarczonych z kilkugodzinnym opóźnieniem przez pasywne skanery

wynikało, że oba statki wyrównały kurs i razem leciały w stronę kolonii, na tyle blisko siebie,
by korzystać z urządzeń łączności o małym zasięgu. “Zaid-Dayan" czaił się w zewnętrznym
pasie asteroidów układu, przyglądając się statkom. Po kilku godzinach stało się Jasne, że ich
celem jest kolonia. “To najeźdźcy!" - pomyślała Sass, zaś Huron mruknął.

- Powinniśmy rozwalić ich na kawałki!
Na chwilę Sassinak przestała kontrolować własne emocje, ale siłą woli odsunęła od

siebie wspomnienie dzieciństwa. Jeśli zestrzelą te dwa statki, nie dowiedzą się niczego o
mocodawcach, którzy je najmowali, chronili, wyposażali. Wolała nie zastanawiać się, czy
jakiś inny dowódca Floty podjął kiedyś podobną decyzję podczas napadu piratów na jej
własną planetę. Potrząsneła przecząco głową.

- Wiesz, że jesteśmy na patrolu rozpoznawczym.
- Ależ, pani kapitan... Nasze dane pochodzą sprzed kilku godzin. Jeśli to najeźdźcy, to

mogą w każdej chwili napaść na tę kolonię. Musimy ostrzec tych ludzi! Nie możemy
pozwolić na...

- Mamy wyraźne rozkazy.
Odwróciła głowę, nie wiedząc, czy potrafi spojrzeć mu prosto w oczy. Od czasu

wstąpienia na służbę udało jej się zapomnieć wiele z przeszłości. Jadała kolacje z admirałami
i wysokimi rangą urzędnikami rządowymi, prowadziła uprzejme konwersacje z obcymi,
potrafiła zachować równowagę i spokój niemal w każdych okolicznościach. Ciągle jednak
miała przed oczyma obraz umierających rodziców, zwłok siostry, wrzucanych do wody,
widok najlepszej przyjaciółki, która stała się wrakiem człowieka. Potrząsnęła głową,
zmuszając się do skupienia uwagi na skanerze. Gdy się odezwała, jej głos był suchy i
chłodny. Po reakcji załogi widziała, że dostrzegają jej ogromne napięcie.

- Musimy dotrzeć do źródła zła. Jeśli zniszczymy tego drania nie znajdziemy jego

protektora, ucierpią kolejne niewinne łby. Musimy ich obserwować, śledzić.

- Przecież nie możemy pozwolić na najechanie kolonii! Naszym zadaniem jest ich

chronić, tak napisano w Karcie! - Huron obszedł ją dookoła, by spojrzeć jej w twarz. - W
sytuacji bezpośredniego zagrożenia obywateli Federacji masz swobodę działania.

- Swobodę?! - przerwała gwałtownie, patrząc mu prosto w oczy tak twardym

wzrokiem, że cofnął się o krok. - Swoboda nie polega na kwestionowaniu poleceń swego
przełożonego, kiedy nie ma się nawet pojęcia, co naprawdę się dzieje. Swoboda działania
polega na tym, by nauczyć się nie popsuć wszystkiego.

- A pomyślałaś kiedyś - wyszeptał zbielałymi wargami Huron - że ktoś mógł podjąć

taką samą decyzję, kiedy ty byłaś na planecie?

Odczekała dłuższą chwilę, aż inni stwierdzili, że mądrze będzie zająć się własną

pracą, a Huron nieco ochłonął.

- Tak - odparła bardzo cicho. - Owszem, pomyślałam. Jeśli ktoś przeżył coś takiego,

będzie go to zawsze prześladować.

Huron odprężył się, a na policzki wróciły mu rumieńce.
- Wydaje ci się. że nic mnie to nie obchodzi? - ciągnęła Sass. - Sądzisz, że nie myślę o

tych niewinnych dzieciach? Myślisz, że nic już nie pamiętam? - Rozejrzała się dookoła, ale
inni udawali, że nie zwracają na nich uwagi. - Znasz moje koszmary senne, więc wiesz, że

background image

niczego nie zapomniałam,

Zarumienił się.
- Wiem, wiem to wszystko, ale jak możesz...
- Chcę dostać każdego z nich - wycedziła zimnym, nieubłaganym głosem. - Chcę

dorwać ich wszystkich: tych, którzy to robią dla zabawy, tych, co robią to dla zysku, tych, co
postępują tak, bo to łatwiejsze od uczciwej pracy, a przede wszystkim tych, którzy to robią,
bo uważają to za rzecz normalną. Chcę mieć ich wszystkich. - Odwróciła się do niego z
drapieżnym uśmiechem. - Użyję do tego swego okrętu, użyję wszystkich dostępnych mi
środków. Niestety, część kolonistów zginie, zanim zdołamy ich uratować.

- Czy spróbujemy..-
- Spróbujemy? Do diabła, zrobimy to!
Na mostku zapadła pełna napięcia cisza.
Skanery ukazywały smutne wydarzenia, jakie rozgrywały się przez następne godziny.

Kolonistom, mającym się bardziej na baczności niż kiedyś mieszkańcy Myriady, udało się
odpalić przestarzałe rakiety, które statek patrolowy najeźdźców zestrzelił z bezpiecznej
odległości.

- Teraz już wiemy, że mają LD14 albo ich odpowiedniki -rzekł obojętnym tonem

Huron.

Sassinak zerknęła na niego, powstrzymując się od komentarza. Nie spotkali się tak jak

co dzień po obiedzie, by omówić prace wykonaną w ciągu dnia. Huron wyjaśnił, że chce
powtórzyć materiał przed następnym egzaminem potrzebnym do awansu, więc pozwoliła mu
odejść. Przyszło jej do głowy brzydkie podejrzenie, że wywrotowiec najbardziej ucieszyłby
się właśnie z usunięcia wszelkich świadków napadu. Jednakże Huron, który sam pochodzi z
takiej malej kolonii, chyba szczerze współczuje mieszkańcom. Poza tym była pewna, że zna
go dobrze.

Tymczasem, po wyczerpaniu się środków obronnych planety, oba statki najeźdźców

posłały na powierzchnię swe wahadłowce. Sassinak zadrżała, przypominając sobie
zdyscyplinowanych i bezwzględnych żołnierzy, którzy wylądowali na jej planecie. W starciu
z nimi koloniści nie mieli żadnych szans. Zerknęła na Hurona. Przyglądał się jej tak samo jak
inni.

Musiała czekać. Przesiedziała na mostku długie, trudne godziny, nie jedząc nic, ani

nie pijąc. Nie mogła odprężyć się, nawet normalnie rozmawiać, kiedy tam zabijano
niewinnych ludzi, brano ich w niewolę, związywano linkami. Zastanowiła się nagle, czy
wszyscy handlarze niewolników używają ośmioosoboch linek. Oba statki orbitowały teraz
wokół planety, a kiedy schowały się za nią, “Zaid-Dayan" przysunął się bliżej. Nowoczesna
technika pozwalała im na dokonywanie niewielkich skoków w przestrzeni FTL,
powodujących tylko minimalne zaburzenia pól.

Opóźnienie skanerów wynosiło już niecałe pół godziny. Nie wyglądało na to, by

najeźdźcy zauważyli ich obecność w układzie. Załoga krążownika obserwowała teraz, jak
wahadłowce unoszą się z planety, cumują przy pokładach transportowych, ponownie lądują
na planecie i znów wzlatują. Jeszcze jedna runda i nagle najeźdźcy opuścili orbitę, kierując
się w stronę “Zaid-Dayana". Huron popatrzył na Sass, która pokręciła głową. ,,
“Wytrzymajcie" - powiedziała w duchu do ludzi leżących na podłodze transportowca.
“Jesteśmy tu, pomożemy wam." Wiedziała jednak, że jej myśli nie potrafią pomóc tym
nieszczęsnym dzieciom, że nic nie przekreśli już wyrządzonych krzywd.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Stało się jasne, że transportowiec i eskortujący go statek zamierzają opuścić układ

planetarny. Sassinak zastanawiała się, czy ci, którzy ją porwali, też mieli eskortę. A może to
działalność Floty w ciągu ostatnich dwudziestu lat zmusiła piratów do stosowania takich
środków ostrożności? Z powodu dużych kosztów utrzymania każdego statku, załogi i
uzbrojenia musiały znacznie zmaleć zyski handlarzy niewolników.

- Pani komandor... - odezwała się Arly, starsza oficer obrony, wskazując palcem na

swój ekran. - Nareszcie mamy dobry odczyt ich systemów obronnych.

Sass z ulgą oderwała się od czarnych myśli i pochyliła nad ekranem. Ponieważ załoga

okrętu eskortowego zniszczyła sygnalizator, musieli skorzystać z innych metod detekcji, by
zbadać jego klasę i uzbrojenie. Metody te były rzekomo nie do wykrycia. choć nie testowano
ich dotąd na żadnych statkach poza pojazdami Floty. Teraz przekonają się na własnej skórze,
czy projektanci owych metod nie mylili się.

- Klasa patrolowca, o wiele za duży i zbyt dobrze uzbrojony, by ktokolwiek poza Flotą

mógł go legalnie posiadać - ciągnęła Arly, nic mówiąc nic odkrywczego. - Zapewne został
przebudowany z legalnego okrętu eskortowego albo patrolowego, chyba że to skradziony
kadłub statku przeznaczonego na złom.

- Mam nadzieję, że nie - wtrąciła Sass - ale jeśli w naszym systemie złomowania i

przetwarzania są jakieś luki, to możemy mieć tu do czynienia nawet ze skradzionym
pancernikiem.

- Kadłub i struktura są najbardziej podobne do okrętu eskortowego typu Vannoy

Combine. Jeżeli wmontowali napęd FTL - palce oficer obrony zatańczyły na przyciskach
kontrolnych, ekran podzielił się na dwie kolumny, z których jedna przedstawiała schemat
okrętu z naniesionymi zmianami, zasugerowanymi przed chwilą - i jeśli obudowali trochę
wnętrze, to tracąc część pomieszczeń dla załogi, otrzymaliby miejsce na to.

Ostatnie uderzenie palca w klawisz i na ekranie pojawiła się lista broni, jaką wykryły

detektory i komputer pokładowy.

- Co?!
Sassinak nie mogła uwierzyć własnym oczom. Okręt trzy razy mniejszy od “Zaid-

Dayana" miał na pokładzie niemal identyczne uzbrojenie: wyrzutnie, lasery i działa.

- Cale szczęście, że nie rzuciliśmy się od razu na łatwy łup - dodała cicho oficer

obrony. - Mogło być krucho.

- A teraz z nimi będzie krucho, kiedy ich złapiemy - odparła Sassinak, równie cicho.
- Śledzimy? - padło pytanie, a właściwie stwierdzenie.
- Tak, a kiedy tylko namierzymy współrzędne ich punktu docelowego, wezwiemy tam

całą Flotę.

Jednak nie poszło to tak łatwo. Oba statki oddalały się od napadniętej planety na

bezpieczną odległość, umożliwiającą wejście w przestrzeń FTL. Sassinak z ochotą
sprawdziłaby, czy na planecie nie pozostał ktoś żywy - choć wiedziała, że to mało
prawdopodobne - nie mogła jednak ryzykować, że zgubi piratów, kiedy wyjdą z normalnej
przestrzeni. Odczekała, aż oba pojazdy nabiorą prędkości, a ich skanery niemal oślepną przy
szybkości pozwalającej na wstrzelenie się w FTL. Ssli zdążył już dwa razy zapytać o
pozwolenie, nim w końcu wydala rozkaz podjęcia pościgu. Na chwilę przed wejściem w
przestrzeń FTL wysłała do Komendy Głównej Sektora wiadomość o tym, co stało się w
kolonii i co ma zamiar teraz zrobić.

Potem nastąpił taki sam pościg na oślep jak wówczas, gdy na początku gonili

transportowiec, Sassinak nie miała pojęcia, jak poradzi sobie Ssli, od którego zależą teraz los

background image

wszystkich. Podczas tej podróży ich życie wisiało na włosku, gdyż Ssli skoncentrował się na
śladach pozostawionych przez ścigane statki i nie zdążyłby ostrzec ich przed nagłą
przeszkodą na kursie.

Podczas gdy Ssli kontrolował ruch okrętu poprzez swe łącze komputerowe, reszta

załogi nie miała zbyt wiele do roboty. Sass spędzała część każdej wachty na mostku
kapitańskim, a potem spacerowała po okręcie, zastanawiając się, jak znaleźć wywrotowców,
nie psując zarazem idealnie harmonijnych stosunków wśród zatogi. Ssli Dhrossh. stanowiący
jedyny ich kontakt ze ściganym statkiem, nie nawiązałby kontaktu IFTL bez jej wyraźnego
polecenia, lecz mimo to każdy mógł przesyłać wiadomości systemem SOLEC czy też
połączeniem o wysokiej częstotliwości, przestrzegając nie tyle najeźdźców, co ich
wspólników. Wymagałoby to znajomości współrzędnych węzła albo stacji z map Floty, ale
obcy agent mógł posiadać takie informacje. Sama rozważała wysyłanie w ten sam sposób
regularnych raportów do Floty, ale zarzuciła ten pomysł. Po katastrofie, która nastąpiła w
kolonii, lepiej będzie mieć coś konkretnego do zakomunikowania.

Opracowała harmonogram służby, zgodnie z którym na mostku kapitańskim stale miał

pracować jakiś Weft. Gdyby coś się wydarzyło, skontaktują się z nią natychmiast, a poza tym
wyjątkowo dobrze potrafili odczytywać najdrobniejsze ludzkie reakcje. Miała nadzieję, że
ludzie wchodzący w skład załogi nic domyślą się, jakie motywy nią kierują.

Doskonale zdawała sobie sprawę z reakcji załogi na jej decyzje, by nie tykać

najeźdźców, nim nie zaatakują kolonii. Mogła sobie wyobrazić ich komentarze. “Czy kapitan
oszalała? Czy ktoś ją przekupił?" W kantynie starszych oficerów niby przypadkiem pojawił
się ósmy tom Zasad walki. Część załogi wzięła jednak jej stronę.

- To bardzo sprytne, domyśliła się, że mają nad nami przewagę w uzbrojeniu - mówił

jeden z biotechnologów, kiedy akurat przemykała się chyłkiem, prowadząc rutynową
inspekcję systemu środowiskowego. - Do głowy by mi nie przyszło, że początkowy odczyt
może być błędny. No bo kto słyszał, żeby gmerać w sygnalizatorze statku?

Sass uśmiechnęła się smutna - to nie była żadna genialna sztuczka i cala załoga o tym

wiedziała. Miło jednak mieć świadomość, że ktoś się za nią wstawił. Dlatego zmartwiła się,
gdy wykryła maty wyciek z rury przy filtrze odkażającym i musiała spisać raport na tego
samego technika, który tak jej bronił.

W rzeczywistości cały system środowiskowy był źródłem nieustannych kłopotów. W

ramach zmian wprowadzonych na stacji zmieniono położenie większości głównych rur, dotąd
biegnących wzdłuż ścian, a więc łatwych do kontrolowania. Teraz zostały wpakowane do
ciasnych, trudnych do spenetrowania tunelów. Podobno taka modyfikacja była konieczna,
żeby pomieścić nowe wyposażenie, dające im ochronę przed detektorami wroga, ale gdyby
system środowiskowy zawiódł, nie mieliby szans na przeżycie. Sass przyglądała się wielkim
szarym cylindrom, ustawionym w niszach początkowo przeznaczonych dla rur. Żeby tylko
nie było żadnej awarii! A jednak to w tym, to w innym podsystemie regularnie pojawiały się
niewielkie wycieki.

Mógł to być sabotaż. Dlatego też sama przeglądała rury, marając się zapamiętać cały

ich schemat. Jednakże w tak skomplikowanym systemie rur i pomp istnieje tysiąc możliwych
miejsc na przeprowadzenie sabotażu.

Ciągle ścigali piratów. Ssli był pewien, że trzyma uciekające statki na smyczy.

Pewnego dnia w drzwiach kabiny Sass pojawił się Huron z prezentem na zgodę: winem i
ciastkami. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak brak jej było tego człowieka.

- Zawieramy przymierze? - zapytał.
Nie próbował udawać, że nic się nie stało. Skinęła głową i zaprosiła go do środka.

Postawił na biurku koszyk pełen smakołyków i otworzył wino. Usiedli w wygodnych
fotelach.

- Bałem się, że się rozdzielą, albo że ich zgubimy - odezwał się Huron, patrząc w bok-

background image

- A kiedy dostaliśmy ostatni odczyt dotyczący uzbrojenia tamtego okrętu, zrozumiałem, że
miałaś rację. Nie potrafiłem jednak...

- Nieważne.
Wreszcie był ktoś, z kim mogła porozmawiać, w czyjej obecności mogła się odprężyć.

Problemy się nie skończyły, będzie jeszcze trudniej, jeśli jednak Huron potrafił zaakceptować
jej decyzję...

- Chciałbym wiedzieć, dokąd oni lecą.
Ugryzł ciastko i na kolana posypały mu się okruchy. Z pełnymi ustami wymamrotał

przekleństwo. Sass zaśmiała się. A jednak z Huronem życie jest znacznie weselsze.

- Każdy chciałby wiedzieć. Nie mam jednak odwagi wysłać żadnej wiadomości do

Kwatery Głównej Sektora, żeby nikt jej nie przechwycił.

- Pamiętasz te czasy, kiedy Ssli i system IFTL to była prawdziwa nowość i nie

wątpiliśmy, że nikt więcej ich nie ma?

Zmiótł okruchy z kolan. Spojrzał na nią tak, jak to uwielbiała
- Pewnie, że pamiętam.
- Myślisz tylko o jednym - z westchnieniem pokręcił głowa
- A ty nie? - Wskazała ręką pusty już koszyk i butelkę po winie. - Myślisz, że nie

potrafię rozpoznać przynęty?

- Jesteś cholernie inteligentna, piękna...
Byli już na pół rozebrani, gdy Sass przypomniata sobie, żeby wyłączyć telefon

pokładowy, który będzie odbierał tylko sygnale alarmowe. “Załoga doskonale wie, co to
znaczy" - pomyślała z satysfakcją, naciągając na siebie i Hurona ogromną kołdrę, w kolorach
tęczy.

- Nadal jednak nie rozumiem - odezwał się Huron głosem o wiele przytomniejszym

niż zazwyczaj o drugiej rano - w jaki sposób udało im się wpakować to wszystko w tak
niewielki kadłub. Czy ich załoga to karły?

Sassinak zapadła w krótką drzemkę, a kiedy się obudziła, przekonała się, że Huron

kreśli palcem na jej plecach fantazyjne linie, wpatrując się jednocześnie w umieszczony na
ścianie ekran. Ziewnęła i wyciągnęła rękę, by wyłączyć ekran.

- Później.
Włączył go z powrotem.
- Naprawdę jestem śpiąca. Wyłącz to albo idź oglądać gdzie indziej.
Popatrzył na nią z wyrzutem,
- Jaki z ciebie kapitan? Tylko byś się wylegiwała.
Sass ziewnęła i obudziła się na dobre.
Przypomniała sobie, że nie przestudiowała dokładnie analizy okrętu eskortowego.

Zbyt wiele myślała o swej decyzji i jej konsekwencjach. Teraz razem z Huronem kilkakrotnie
przejrzeli dane, a potem przeszli do głównej kantyny. Wezwała do siebie Arty i Hollistera.
Pojawili się ziewając - odbywali służbę na głównej wachcie i o tej porze zazwyczaj spali. Po
szklance napoju stymulującego i paru kęsach jedzenia całkiem się rozbudzili.

- Nasuwa się pytanie: czy możemy być pewni tych najświeższych danych? Czy ten

okręt przebudowany jest z patrolowca, a jeśli tak, to czy rzeczywiście wyposażono go w cale
to uzbrojenie? Jak utrzymują przy życiu tak liczną załogę? - Sassinak wzięła z talerza
przyniesionego przez nocnego kucharza ostatnią lukrowaną bułeczkę.

Hollister wzruszył ramionami.
- Ten nowy system detekcji to nie moja specjalność, ale wydaje mi się, że jeśli okręt

ma taką wielkość, jak nam się wydaje, to przy nowoczesnych systemach - środowiskowym,
prowadzenia i napędów - potrzeba im pięćdziesięciu osób załogi na regularne wachty. Razem
ze specjalistami od broni jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób. Jeśli wprowadzili dłuższe

background image

wachty, to może wystarczyć pięćdziesiąt, ale ryzykują wtedy popełnianie błędów z
przemęczenia.

- Nie muszą stale utrzymywać najwyższej gotowości - wtrąciła Sass. - Przylecą, złupią

kolonię, odeskortują transportowiec do bazy, zazwyczaj nie napotykając żadnych przeszkód.

- A więc pięćdziesiąt osób. To znaczy... - Wprowadził kilka danych do najbliższego

terminalu komputerowego. - Tak jak myślałem. Patrzcie. - Na głównym ekranie pojawił się
schemat okrętu. - Pięćdziesiąt osób załogi. Tu mamy zapotrzebowanie na kalorie i wodę,
obliczenie najbardziej zbliżone przy założonej wydajności systemu. To znaczy, że potrzebują
ośmiu standardowych jednostek filtracyjnych, osiem zestawów przetwarzania plus system
ultrafioletowy. - W miarę jak mówił, ekran zapełniał się zielonymi liniami i kwadratami,
umownie oznaczającymi instalacje systemu środowiskowego- - To wszystko przy założeniu,
że podróż FTL nie zajmuje im więcej niż dwadzieścia pięć dni czasu standardowego i że mają
ten sam rodzaj systemu uzupełniania tlenu, co my. Jak wiecie, większość kontrolowanych
lotów trwa poniżej dwudziestu dni. Teraz dodamy prawdopodobne napędy - wiemy, że mają
wewnątrzukladowe wspomagające silniki chemiczne, a także układowe silniki główne oraz
napęd FTL. - Elementy napędu pojawiły się na ekranie jako niebieskie symbole. - Minimalna
przestrzeń robocza i mieszkalna dla załogi - Kolor żółty. - Broń?

Arly przejęła pałeczkę i schemat zapełnił się krwistoczerwonymi elementami

uzbrojenia.

- To jest wszystko, co udało nam się uzyskać ze skanerów. Ich sygnalizator podawał

jakieś bzdury, jednakże skanery pasywne wykazały dwa wyraźne źródła promieniowania; tu i
tu. Widzieliśmy też, jak zestrzelili te rakiety ziemia-kosmos. Mają broń optyczną.

- Coś tu nie pasuje — odezwał się Huron tonem zbyt pewnym jak na niego. - Patrzcie.
W rogu schematu migał symbol oznaczający wolną przestrzeń
- Nie mogę zignorować danych z detekcji - zaperzyła się Arly.
- Oczywiście, że nie. - Sassinak podniosła rękę, nakazując gestem ciszę. - Słuchaj,

Huron, zarówno dane z odczytu skanerów, jak i ten schemat opierają się częściowo na
założeniu, jaki przyjęliśmy. Jeżeli ci bandyci mają na statku załogę w liczbie jaka naszym
zdaniem gwarantuje bezpieczeństwo, jeśli nie przeciążają systemu środowiskowego, jeżeli
trochę wolnego miejsca oznacza, że mają bombę neutronową... Same domysły.

- Musimy przyjąć pewne założenia!
- Owszem. Ja zakładam, że poświęcili wszystko, co mogli, na rzecz szybkości i siły

rażenia. Nie chcą pozostawiać świadków. Muszą mieć pewność, że będą w stanie rozwalić
każdego na drobne kawałeczki. Chcą zdołać uciec przed każdym pościgiem. Nie latają tak
długo, jak my na patrolach. Mogą więc zrezygnować z niektórych wygód. Jestem gotowa
założyć się, że mają za mało załogi, ale są za to nafaszerowani bronią.

- Mniejsza załoga oznacza, że mogą mieć mniejszy system środowiskowy - dodał

Hollister

- Może to również znaczyć, że słabiej pilnują, czy nikt ich nie śledzi.
- Chciałabym wiedzieć, jak skuteczne są ich systemy rażenia - odezwała się Arly. -

Jeśli mają coś w rodzaju systemu gamma, to możemy mieć kłopoty.

- Czy radzisz, żeby unikać walki? - spytała Sass. Arly zasępiła się. Jako starsza oficer

obrony mogła udzielać podobnych rad, ale w tych okolicznościach równałoby się to z
zajęciem stanowiska w uprzednim sporze, czego wolała uniknąć.

- Niezupełnie... Nie. Mają jednak prawie tyle broni, co my, a do tego w mniejszym

kadłubie o lepszych możliwościach manewrowych. Zazwyczaj nie ma co się przejmować
okrętami takiej wielkości, ale w tym przypadku... - Postukała palcem w ekran. To mogłoby
nas załatwić. Zaś ich prędkość i zwrotność jeszcze zwiększają niebezpieczeństwo. Mają
nawet odrobinę przewagi Chętnie podjęłabym z nimi walkę, pani kapitan, jednakże musi pani
zdawać sobie sprawę ze wszystkich wchodzących w grę czynników.

background image

- Oczywiście. - Sassinak pozbyła się już poprzedniego napięcia - A ty już niedługo

będziesz miała okazję sprawdzić nasze przypuszczenia. Jeśli brak im załogi i zapasów
środowiskowych to na pewno wybrali drogę na skróty. Trwa to już osiemnaście dni.

- Jeśli zaś mowa o systemach środowiskowych - odezwał się burkliwie Hollister - to

płuczka numer dziewięć znów przecieka. Mógłbym kazać ją rozebrać i naprawić, ale potrzeba
do tego całej wachty.

Sassinak spojrzała na Hurona.
- Czy nawigacja domyśla się, dokąd oni lecą?
- Nie mają pojęcia. Dhrossh krzywi się tylko, gdy zadaję mu takie pytania.
- A więc miej tę płuczkę na oku. Nic chcę, żeby wszyscy siedzieli w maszynowni,

kiedy znajdziemy się na napędzie wewnątrzukładowym, szykując się do walki.

Minął kolejny dzień czasu standardowego, i jeszcze jeden. Żaden z członków załogi

nie robił nic poza tym. co do niego należalo. Nie pojawił się żaden sabotażysta ani
wywrotowiec, gotów bronić doktryny niewolnictwa i piractwa planetarnego. Jej stosunki z
Huronem poprawiły się, a inni członkowie załogi też uspokoili. Przykucnęła właśnie z
Hollisterem koło płuczki numer dziewięć, przyglądając się cienkiej strużce tłustej cieczy,
spływającej po obudowie urządzenia, gdy okręt nieznacznie przecylił się na bok, napędy zaś
sterowane przez Ssli wyrzuciły ich z przestrzeni FTL.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kiedy Sassinak dotarła wreszcie na mostek kapitański, Huron zdążyŁ już na

największym ekranie zlokalizować statek.

- Tego miejsca nie ma na mapie - rzekła kwaśno Sass.
- Jesteśmy na krawędzi sektora i, jak widać, mapy nie zazębiają się ze sobą.
Pięć gwiazd w jedną stronę i kody map Floty zmieniały się na różowe. Osiem gwiazd

w drugą stonę - i kody były już jasno zielone. Pomiędzy nimi pustka.

- Nie uwzględniono tej przestrzeni - sapnął Huron
Rzuciła mu gniewne spojrzenie. Kiedy rozległ się alarm. uderzyła głową w rurę, a

poza tym wołałaby być na mostku wtedy, gdy wyszli w normalną przestrzeń.

- Ciekawe, czy to miejsce zostało przegapione, czy też celowo nie naniesiono go na

mapę, żeby mogło służyć za kryjówko pewnym ludziom - powiedziała Sass.

- Kto rozdziela sektory do pomiaru? - spytała Arly.
- Nie wiem, ale dowiem się tego. - Sassinak wystukała hasło, łącząc się ze Ssli.

Pojawiły się przed nią dwa ekrany pełne danych, podświetlonych dla łatwiejszego odczytu. -
Najpierw jednak musimy zająć się tym. Mam wrażenie, że tu ich systemy detekcji będą
działać wyjątkowo dobrze.

Ścigane statki wyszły z przestrzeni FTL na granicy niewielkiego układu gwiezdnego,

złożonego zaledwie z pięciu planet. Samo słońce stanowiło trudną do dostrzeżenia małą
plamkę na ekranie klasyfikacyjnym. W ciągu kilku pierwszych minut instrumenty pokładowe
wykryły trzy duże skupiska materii - zapewne planety bądź układy planetarne, ku którym
lecieli uciekinierzy. Byli oddaleni od nich o parę dni podróży, Sassinak zdecydowala, iż
muszą przede wszystkim zabezpieczyć się przed wykryciem przez handlarzy niewolników.

- Na pewno mają swoje sposoby, by wykryć statki, które się tu przypadkiem

zabłąkały.

Huron marszczył brwi, z uwagą przyglądając się głównemu ekranowi, po którym

przesuwały się teraz jasnoniebieskie i zielone pasy, podczas gdy pasywne skanery “Zaid-
Dayana" wyszukiwały oznak jakiejkolwiek transmisji danych.

- Nie możemy bez przerwy tu wisieć, jeśli chcemy zapolować na tych...
- Ruszymy za nimi, ale chcę ich zaskoczyć. - Uśmiechnęła się nagle. - I chyba wiem,

jak to zrobić. Huron, mieszkałeś kiedyś na planecie o naturalnych zbiornikach wodnych?
Puszczałeś kiedyś kaczki?

- Tak, ale...
- Najpierw podskakujący kamień rozbryzguje wodę, potem zaś tonie, znika z oczu.

Postaramy się, żeby zobaczyli, jak pojawiamy się i znikamy. Może pomyślą, że to jakiś
tranzytowy statek z rozregulowanym napędem FTL wpada i wypada z normalnej przestrzeni.

- Zobaczą nas?
- Tak, ale ponieważ mamy specjalne wyposażenie, nie będą w stanie wykryć nas, gdy

będziemy dryfować. W ten sposób zbliżymy się do planety, ku której lecą.

- Dobrze by było, gdyby miała księżyc.
Mijały godziny, komputer przetwarzał nadchodzące dane, aż stało się jasne, dokąd

podążają ścigani: na planetę nieco większą od Starej Ziemi, otoczoną kilkoma małymi
księżycami i pierścieniami skalnych odłamków.

- Tym razem bogowie nam sprzyjają - orzekła Sass. - Niech żyje ten skomplikowany

wszechświat z wszystkimi nie oznaczonymi na mapie kawałkami skał.

- O które możemy się rozbić - zauważył Huron.
- Robimy się ostrożni na starość, panie podkomandorze?

background image

Zaczerwienił się.
- Nie, pani kapitan, ale wolałbym zabrać ich ze sobą.
- Ja też. Wierzę, że pomoże nam Ssli.
Po dokonaniu drobiazgowych wyliczeń wedle planu Sassinak, przedostali się przez

zewnętrzne krawędzie układu serią drobnych skoków FTL, które wyczerpały zarówno
komputer, jak i Ssli. Teraz “Zaid-Dayan" dryfował powoli w odległości kilku kilometrów od
potężnego skalnego odłamka. Skanery pokładowe zaczęły przechwytywać fragmenty
komunikatów nadawanych z powierzchni planety, najwyraźniej skierowanych do zbliżajcych
się statków niewolniczych. Na początku były to alarmujące wieści o zaobserwowanym obcym
przybyszu, ale już po kilku godzinach stało się oczywiste, że baza na planecie nie wykryła
ich. Sygnał alarmowy zaktywizował jednak nadajniki i zewnętrzne urządzenia obronne. Teraz
już Sass wiedziała, na co zwracać szczególną uwagę.

Na jednym z księżyców, po stronie niewidocznej z planety znajdowała się nieduża

baza oraz stacja przekazująca zarówno komunikaty słane z powierzchni, jak i nadawane na
planetę. Obecność jednego tylko krążącego wokół planety satelity łącznościowego
wskazywała na to, że mieszkańcy osiedlili się tylko na jednej jej półkuli, w dodatku, sądząc z
odczytu skanerów, na dość ograniczonym obszarze.

- To naprawdę duża baza - skomentowała Arly podane przez czytniki rozmieszczenie

broni na planecie. - Poradzimy sobie z pociskami ziemia-kosmos, ale te małe stateczki
narobią nam sporo kłopotu. Mają tylko po jednym dziale laserowym, ale...

- Szacowany czas wystrzelenia rakiet i podjęcia walki? -zwróciła się Sass do

Hollistera.

- Mogą odpalić rakiety za godzinę, może za dwie. Nikt nie trzyma ich w pełnej

gotowości, bo spalają zbyt wiele paliwa napędowego. W podobnych układach planetarnych z
księżycami łatwiej atakować z wysokiej orbity albo z satelitów. Dałbym im dziewięćdziesiąt
minut czasu standardowego od chwili ogłoszenia alarmu. Czy jednak przechwycimy ich
sygnał?

- Musimy. Co z tymi większymi okrętami?
- Jest jeden w rodzaju dozorowca, ale zimny, nie wykazuje oznak aktywności. Do

odpalenia potrzeba co najmniej dwóch godzin, a może nawet pięciu. Jeśli jednak lecące na
planetę okręty utrzymają ten sam kurs i będą wyhamowywać w sposób ekonomiczny, mamy
dwadzieścia trzy godziny czasu standardowego, zanim tu dotrą. Może wtedy planeta się
ożywi.

Jednakże w kosmosie działo się niewiele. Co cztery godziny przechwytywali krótkie

komunikaty, słane z lecących do bazy okrętów. Sassinak utrzymywała regularne wachty, a
wszyscy inni mieli odpoczywać. Sama również zapadała w krótkie, czterogodzinne drzemki.

Statki zbliżały się do planety. Po raz pierwszy rozdzieliły się. Dozorowiec wszedł na

orbitę najbardziej oddalonego od planety księżyca, by pilnować, czy nikt ich nie śledzi.
Transportowiec wiozący niewolników zaczął hamować, opuszczając się na powierzchnię
planety po wydłużonej spirali. Mając nadzieję, że cala uwaga bazy skupiona jest na zbliżaja-
m się transportowcu, załoga dozorowca zaś śledzi zewnętrzną część układu, Sassinak wydała
rozkaz włączenia wewnątrzukławego napędu “Zaid-Dayana". Wymkną się z pierścienia skał i
przechwycą statek niewolniczy po drugiej stronie planety, poza polem widzenia eskorty.

Przy każdym stanowisku stali zapasowi operatorzy. Sassinak rozejrzała się z mostka i

ujrzała na wszystkich twarzach tę samą zawziętość.

Nagle jedna z kontrolek na tablicy rozdzielczej Arly rozbłysła czerwono, a wysoki

pisk zagłuszył wszelkie rozmowy. Arly uderzyła pięścią w pulpit, ze wściekłością zerknęła na
ekrany i zwróciła się do Sass.

- Pani kapitan, to był nasz pocisk. Ja go nie odpaliłam...
- W takim razie kto?

background image

Z bladych, ściągniętych, patrzących na nią w zaskoczeniu twarzy nie wyczytała żadnej

odpowiedzi. “A więc jednak mamy sabotażystę na pokładzie" - pomyślała, machinalnie
wydając niezbędne rozkazy w sytuacji nowego zagrożenia. Na mostek kapitański przełączono
kontrolę nad wszystkimi systemami rażenia i komputerami, automatycznie przedzielono okręt
grodziami, wykonano natychmiastowy manewr, by zejść z toru pocisku.

- Wiedzą, że ktoś tu się czai, że jest uzbrojony, więc jeśli chcemy uratować te

dzieciaki z transportowca, musimy się pośpieszyć.

Na ekranach wokół mostka zamigotały czerwone światełka, skanery wykrywały

działania wroga, przesyłane komunikaty, odpalane pociski.

- Oczywiście zobaczyli nas, tego nam tylko brakowało! - Huron zerknął na Sass z

niepokojem w oczach, a ona uśmiechała się do niego. - Jednak życie polega na ryzyku,
prawda? Jeśli na transportowcu mają jakieś działko i trochę oleju w głowic, nie pójdzie z nimi
łatwo. Tak więc...

“Zaid-Dayan". uwolniony z okowów lotu kamuflażowego, zakołysał się i pomknął w

stronę okrętu niewolniczego. Znajdował się on blisko krawędzi tarczy planety, wciąż jednak
poza polem widzenia eskorty i bazy na planecie. Jednak już za kilka minut pojawią się
wystrzelone pociski. Nie mogąc skontaktować się z bazą przez radio, transportowiec mógł
albo uciec z orbiły albo spróbować szybszego lądowania. Jednakże nie uczynił nic. Nawet do
nich nie strzelał.

- Huron! - Na wołanie Sass, jej zastępca odwrócił się od konsolety. - Poprowadzisz

abordaż. Zabierz ten okręt do sąsiedniego bezpiecznego sektora - Weź Parrsita, jest dobry w
walce Currald będzie dowodzić drugim oddziałem. - Szybko wyznazyła innych uczestników
abordażu. Huron nachmurzył się, słysząc imiona dwóch Weftów.

- Pani kapitan...
- Nie kłóć się ze mną, Huron, Przydadzą ci się zarówno mięśnie ciężkoświatowców,

jak i zdolności Weftów. Przygotuj się.

Huron zasalutował i zszedł z mostka. Sassinak czekała na raporty grupy abordażowej.

Żołnierze zdążyli już nałożyć pancerze bojowe, lecz biorący udział w operacji członkowie
załogi musieli jeszcze ubrać się w kombinezony ewakuacyjne. Mijały sekundy, okręt był
coraz bliżej. Kiedy zapaliła się zielona kontrolka dziobowej przegrody cumowniczej,
Sassinak skinęła na sternika.

- Ekrany otwarte na kod, włączyć pole ciągnące.
Ekrany wyświetliły przetworzony komputerowo obraz opasłego transportowca,

znajdującego się już w zasięgu pojazdów ewakuacyjnych. Spróbował przyśpieszyć, ale osłony
pochłoneły energię, a pole ciągnące trzymało statek, ściągało go ku sobie. Uczestnicy
abordażu, ściśnięci w kapsułach, których kod nawigacyjny był silniejszy od pola ciągnącego,
przestrzelili drzwi przegrody cumowniczej transportowca i wpadli do środka.

Walka o transportowiec była krótka i zażarta. W przegrodzie cumowniczej napotkali

doskonale uzbrojonych, rozjuszonych handlarzy niewolników, którzy zacięcie bili się we
wszystkich lukach, na pokładach i w końcu na mostku. Pięciu żołnierzy Floty zginęło.
Sassinak pilnie śledziła przez słuchawki raporty dowódcy abordażu Piraci byli bardzo groźni.
Zdawali sobie sprawę, że jeśli zostaną wzięci do niewoli, czeka ich pranie mózgu. W końcu
oficerowie zameldowali o oczyszczeniu wszystkich pokładów. W tle slychać było krzyki
więźniów.

Zadyszany Huron zameldował o pełnym sukcesie, przyznając że Weftowie byli

naprawdę wspaniali. Dodał, że okręt ma wystarczające zapasy paliwa, powietrza i jedzenia na
podróż po najkrótszym kursie do najbliższej stacji, jednakże nic uda się maksymalnie
wykorzystać jego wewnątrzsystemowych możliwości ze względu na przeciążenie więźniami,
których było siedmiuset czy ośmiuset.

- Nie są w najlepszej formie, szaleją ze strachu. Nie ma tu zabezpieczeń przed

background image

przyspieszeniem ani konwertora bezwladności. Poutykam ich pod ściankami jak sardynki w
puszce.

- Dobrze. Będziemy cię osłaniać. Znikaj stąd jak najszybciej, a jeśli będziesz chciał

zrobić skok, uprzedź nas z góry.

- W tym pudle nie mamy żadnych szans na skok - odparł Huron. - Dobrze będzie, jeśli

uda się wejść w przestrzeń FTL. A komputer nawigacyjny wygląda całkiem niepoważnie.

- Możemy temu zaradzić. Jakie macie najlepsze połączenie telekomunikacyjne?
Gdy uzyskała odpowiedź, kazała specjaliście od łączności nawiązać bezpośredni

kontakt z komputerem nawigacyjnym transportowca. Teraz Huron miał możność unikać
grożących mu niebezpieczeństw.

- Trzymaj się - rzekła.
Żałowala, że nie mieli czasu na prawdziwe pożegnanie. Na ekranie wideofonu jego

twarz była bardzo zmieniona. Odwrócił się, bo oficer z jego załogi zadał mu jakieś pytanie.

-Ty też się trzymaj - odparł wreszcie Huron, najwyraźniej myśląc o tym samym co

Sass. Nieraz się to zdarzało. Zapragnęła dotknąć jego ręki, chciała ostatni raz poczuć bliskość
jego ciała, ale było już za późno. Każde z nich dowodziło teraz swoim Lukiem. Jeśli nawet
znów się spotkają, będą już inni. Rozejrzała się po spokojnych twarzach załogi. Czekało ich
teraz osłanianie nie uzbrojonego transportowca z ograniczonymi możliwościami
manewrowymi. Z pewnością piraci będą usiłowali zniszczyć statek, który stanowił dowód ich
zbrodni. Oznaczało to teraz również śmierć ich przyjaciół i kolegów. Nie było jednak czasu
myśleć o tym. Zbliżały się pociski wystrzelone z planety i - jak Sass odgadła już wcześniej -
kierowały się w stronę transportowca. Arly bez trudu zestrzeliła pierwsze z nich, wrzucając
dane z obserwacji wybuchu do banku informacji. do późniejszej analizy. O ile w ogóle będzie
jakieś później". Okręt eskortowy, który ruszył teraz z maksymalną prędkością, wkrótce
wychyli się zza tarczy planety, lecąc po ich tropie. Huron wprowadził już transportowiec na
kurs ucieczki, zaś Sassinak pozwoliła “Zaid-Dayanowi" opadać powoli w stronę planety,
gdzie łatwiej było przechwycić wystrzelone pociski Po nich z pewnością przyjdzie czas na
okręty załogowe; jedno osobowe kamikaze oraz dozorowiec. Jedyna szansa na ochronienie
transportowca i skuteczną samoobronę polegała na wykorzystaniu skomplikowanego układu
planetarnego.

Na głównym ekranie pojawił się teraz pofalowany wzór złożony z czerwieni, żółci i

zieleni - Pierwszy kolor oznaczał strefę, w której zarówno transportowiec, jak i krążownik
były osłonięte przed bazami i okrętami wroga. Drugi - obszary, w których tylko jeden z nich
był kryty. Trzeci - miejsca najbardziej niebezpieczne, w których oba statki były odsłonięte.
Na tle tych plam wyświetlono ich obecny i planowany kurs w dwoch odcieniach błękitu. Za
każdym razem, gdy pojawiał się nowy element, obraz zmieniał się.

- Gdyby ta landara miała choć trochę lepszą zwrotność mruczała ze złością Sassinak,

naciskając guziki - Huron mógłby ukryć się za księżycem wewnętrznym, przelecieć do
księżca środkowego, a potem bezpiecznie opuścić pierścień asteroidow Jednak chyba się to
nie uda.

I rzeczywiście, komunikat przesłany z transportowca stwierdzał, że uzyskaliby w ten

sposób zbyt wielkie przyspieszenie Jednak “Zaid-Dayan" miał ogromne pole do popisu.
Należało tylko odgadnąć, z której strony nadleci dozorowiec przestępców

- Drugi księżyc jako punkt wypadowy da im najlepszy kąt stwierdziła Arly, zajęta

sprawdzaniem systemów.

- Nie, szybszy będzie lot szczelinowy z wykorzystaniem samej planety. Przylecą tu

jak kula armatnia, żeby zorientować się z kim mają do czynienia. Wykorzystają manewr,
którego nie może użyć Huron, tę sztuczkę z wysokim przyspieszeniem dzięki której
zaoszczędzą na paliwie i wejdą na kurs powrotny za niecałe dwie godziny.

- Więc co zrobimy?

background image

- Wyjdziemy im na spotkanie. Poza układem.
“Zaid-Dayan" nie zadygotał nawet, kiedy nowoczesny, wszechstronny napęd

wewnątrzsystemowy wyniósł okręt w stronę bieguna i odrzucił od planety. Sass trzymała się
brzegu strefy zielonej, żeby móc zestrzelić działem optycznym każdy pocisk wysłany w
stronę transportowca, który sunął naprzód ociężale, niezgrabnie, powoli. Sassinak starała się
nie myśleć o dzieciach stłoczonych na pokładzie, mając nadzieję, że Huronowi wystarczy
środków uspokajających.

- Pani kapitan! Mamy falę.

Na jednym z ekranów pojawiło się słabe zaburzenie, poprzedzające lecący szybko

dozorowiec. Sass pochwaliła sternika lekkim skinięciem głowy.

- Arly, zobacz, co da się zrobić.
Arly wybrała promień EM, zabójczy dla statków bez tarcz, oślepiający na pewien

czas sensory osłoniętych statków. Sass na monitorze śledziła zieloną linię - sam promień
był niewidzialny.Coś rozbłysło. Arly mruknęła:

- Przypuszczałam, że będą mieć osłony, ale przynajmniej oślepiliśmy ich.
Tymczasem rozbłysła jak tęcza jasnoniebieska plamka. Dozorowiec wystrzelił w

odpowiedzi, ale osłony “Zaid-Dayana" z łatwością powstrzymały ogień. Następna
jaskrawopomarańczowa linia przecięła na ekranie żółtą strefę w pobliżu krążownika.
spudłowali, ale niewiele, Jak na okręt trafiony przed chwilą promieniem EM. “Zaid-Dayan"
kontrolowanym komputerowo skokiem osłonił rufę transportowca w tej samej chwili, gdy
okręt eskortowy wypalił. I znów ich tarcze powstrzymały cios.

Dozorowiec, lecący po kursie przewidzianym przez Sass, przerwał się szybko

pomiędzy nimi a planetą. Arly ustawiła na jego kursie zaporę z pocisków. W tej samej chwili
na ekranie rozkwitły białe kropeczki rakiet wystrzelonych z okrętu eskortowego.

- Kierują się w stronę transportowca - orzekła oficer obrony. - Mają jego kody.
Mówiąc to, ustawiała działo optyczne. Dwa pociski wybuchły nagle w smugach

światła, ale trzeci skoczył szaleńczo naprzód i leciał dalej. Arly przeżuła przekleństwo i
ponownie ustawiła system.

- Jeśli podleci za blisko do Hurona, nie będę mogła z tego strzelać.
Pocisk znów zmienił kurs i mierzył teraz prosto w rufę transportowca.
- Huron, wyrzuć wiadro! - zawołała przez radio Sass.
Mogli doradzać mu jedynie pasywne metody obrony. “Wiadro" było niewielkim

pojemnikiem wypełnionym paskami folii metalowej, które materiał wybuchowy rozrzucał
naokoło, tworząc w przestrzeni punkt o wysokiej temperaturze. Wiadro można było wyrzucić
z przegrody cumowniczej bądź śluzy. Jeśli ciepło, światło i chmura metalowej folii zmylą
pocisk, transportowiec będzie uratowany. W ostateczności pozostawała jeszcze próba
pochwycenia pocisku w pole ciągnące krążownika. W instrukcjach Floty technikę taką
określano jako “zbyt ryzykowną"

Z napięciem patrzyła na ekran, na którym pojawiło się “wiadro" wyrzucone z

transportowca. W momencie eksplozji pocisk zmienił kurs i skierował się ku przynęcie. Na
szczęście nie były to inteligentne rakiety. Oby tylko Huronowi wystarczyło wiader

Tymczasem jednak przesuwający się pod nimi okręt eskortowy wyprzedził

transportowiec, uzyskując lepszy kąt rażenia. Umknął przed pociskami wysłanymi przez Arly
lub zestrzelił je. Sternik znów tak ustawił “Zaid-Dayana", że zasłonił on bezbronny
transportowiec. Chłostane niewidocznymi promieniami osłony krążownika skrzyły się jasno.
Atak podjęty w odpowiedzi przez Arly natrafił również na mocne tarcze. Odbijane promienie,
jarząc się dziwnym światłem, opadały w atmosferę planety.

Niestety, tracili swe szansę, gdyż wszystkie trzy okręty zbliżały się do terminatora. Za

chwilę pojawią się też pociski i statki rozpoznawcze z bazy, by dołączyć do walki.
Krążownikowi nic uda się osłonić transportowca przed zmasowanym atakiem wroga.

background image

- Jeśli tylko zdołasz, uciekaj stad - powiedziała. - Wiem, że będziecie mieć straty w

ludziach, ale nie możemy ich długo powstrzymywać.

- Rozumiem - odparł. - Robiłem, co mogłem. Zauważyła na monitorze, że statek

transportowy zwiększył szybkość, ostro wspinając się w górę.

- Czy możecie uzyskać punkt zaczepienia na księżycu wewnętrznym? - spytała.
- Niezupełnie, ale znaleźliśmy pewne rozwiązanie. Ekran po jej prawej stronie

zapełnił się danymi- Nowy kurs, choć daleki od idealnej trajektorii, był jednak znacznie
lepszy od poprzedniego. Teraz trudniej ich zaatakować z dołu, zaś załogowy okręt znajdzie
się po drugiej stronie planety, gdy przetną jego orbitę. Co jednak najistotniejsze, wystrzelone
z planety pociski nie będą miały dość paliwa, by ich dogonić. Dozorowiec, stanowiący
jeszcze poważne zagrożenie, szybko leciał własnym kursem i dopiero po kilku minutach mógł
wykonać manewr, by gonić transportowiec, nie wchodząc przy tym w przestrzeń FTL - jeśli
w ogóle można przejść FTL w pobliżu tak wielkiej masy.

- A więc powodzenia.
Nie chciała myśleć o stłoczonych dzieciakach, przerażonych, rozpłaszczonych na

pokładzie i ścianach, niezdolnych krzyknąć ani poruszyć się. Gdyby dopadł ich pocisk czy
promień laserowy. byłoby znacznie gorzej.

Konfiguracja trzech okrętów zmieniła się teraz radykalnie.“Zaid-Daian" opadł poniżej

transportowca, trzymając się między nim okrętem eskortowym. Ten ostatni zbliżał się teraz
do okrętu, o ile zamierzał wykorzystać księżyc zewnętrzny jako punkt zwrotny, a jego
dotychczasowy kurs na to właśnie wskazywał. Należało tylko powstrzymać go przed
zestrzeleniem i transportowca, zanim zniknie on z pola widzenia i skryje się za tarczą
planety.

Otwierała właśnie usta, by wyjaśnić Arly ów plan, gdy nagle światła przygasły, a

“Zaid-Dayan" potknął się o coś, jakby przestrzeń kosmiczna zmieniła się w ciało stale. Na
mostku rozbłysły czerwone kontrolki: brak mocy. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować,
błysk światła oślepił zewnętrzne oczy okrętu, a ogromne przeciążenie przygniotło załogę.
Sass na oślep sięgnęła w stronę konsolety i runęła na pulpit w chwili, gdy wróciła normalna
grawitacja. Ktoś ciężko upadł na podłogę. Ze wszystkich stron rozległy się głośne wołania.

Sass udało się przekrzyczeć harmider. Zapadła cisza. Światła migotały i rozjarzyły się.

Na konsolecie sterowniczej złowieszczo migał rząd kontrolek, czerwone światełka migotały
rówież na pozostałych pulpitach. Główny ekran nie działał, był ciemny i pusty, na urządzeniu
obserwacyjnym po prawej burcie widać było, jak jakiś promień odbija się od osłony, nie
naruszając okrętu.

- Meldować - odezwała się Sass cichym głosem. Przez głowę przelatywały jej

najróżniejsze myśli. Kolejny sabotaż? Co to jednak było? Dlaczego krążownik nie
eksplodował? Z twarzy obecnych tu członków załogi nie potrafiła wyczytać żadnej
odpowiedzi. Wszyscy vyglądali na ogromnie zaskoczonych.

Tu Ssli - przemówił syntezator mowy łącza komputerowego. Sassinak zmarszczyła

brwi. Ssli zazwyczaj przekazywał komunikaty nie mową, lecz poprzez ekran lub konsoletę.
Przez moment pomyślała, że to Ssli jest owym tajemniczym sabotażystą - a przecież
krążownik był od niego w pełni uzależniony -lecz następne posłyszane słowa uspokoiły ją.

- Pani kapitan, przepraszam za ten nieoczekiwany manewr. Okręt wroga wszedł w

FTL, by dopaść transportowiec. Nie było czasu na wyjaśnienia. Użyłem pełnej mocy, by
rozszerzyć pole ciągnące i pochwycić dozorowiec. To obniżyło moc osłon, a strzał wroga
zniszczył napędy z lewej strony rufy.

Ulga ustąpiła miejsca nagłemu gniewowi. Jak Ssli śmiał działać bez rozkazów, bez

żadnego ostrzeżenia narażając okręt na niebezpieczeństwo!

- Co z transportowcem? - zapytała.
- Na razie bezpieczny.

background image

- A okręt eskortowy?
Tym razem zamiast głosu na monitorze pojawiły się wykresy Dozorowiec zwolnił,

schodząc z kursu, by dostosować się do ich trajektorii lotu. No cóż, sama chciała walki jeden
na jednego. Ssli udało się doprowadzić do takiej właśnie sytuacji, choć może w niezbyt
konwencjonalny sposób. Mniejsza o konwencję, liczy się skutek. Gniew natychmiast jej
przeszedł. Popatrzyła na zatroskane twarze załogi i uśmiechnęła się.

- Myślą, że uda im się pokonać nas w walce. Nic z tego. Dzięki Ssli nie zniszczyli

transportowca, nas też nie dostaną. A teraz proszę o dalsze raporty.

Nadeszły meldunki z poszczególnych sekcji okrętu. Napęd z lewej strony rufy można

naprawić, lecz zajmie to kilka dni Większość systemów lotu kamuflażowego nadal działała -
na szczęście, gdyż nie mogli wejść w lot FTL, nic mając przynajmniej połowy napędu z lewej
strony. Uszkodzenia wewnątrz okrętu były minimalne - drobne rany odniesione przez załogi.
przy nagłym przeciążeniu, strata urządzeń obserwacyjnych z lewej burty. Wszystkie systemy
obronne funkcjonowały bez zmian lecz moduły detekcji i śledzenia, umieszczone powyżej
napędów również były zniszczone.

“Gdzie ja znajdę jakieś zaciszne miejsce, by to wszystko naprawić?" - pomyślała

Sassinak. Słuchała raportów jednym uchem, gdyż myślała już o poważniejszych problemach.
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Był dość niekonwencjonalny, to prawda, dla
niektórych pewnie szokujący. Za to z pewnością tak zajmie wroga, że będzie musiał na
pewien czas zapomnieć o transportowcu.

Gdy wydała rozkazy, wszyscy mieli z początku zaskoczone miny, kiedy jednak

dokładniej wytłumaczyła swój zamysł, zaczęli się uśmiechać. Główny monitor pstryknął,
zahuczał, zaczął się rozjaśniać i pokazał w końcu, że lecą kursem, który Sass początkowo
zaplanowała dla dozorowca.

Po zniszczeniu napędów “Zaid-Dayan" częściowo stracił swą zwrotność, a Sass

chciała, by udawali, że uszkodzenia są jeszcze poważniejsze. Dozorowiec, który już na dobre
zgubił statek transportowy, z pewnością rzuci się teraz na okaleczony okręt. Krążownik Floty
stanowił dla nich znakomity łup. Brnął teraz naprzód, jakby nie widząc zbliżającego się po tej
samej trajektorii okrętu wroga. Takie uszkodzenia oślepiłyby przecież każdy statek, który nie
miałby na pokładzie Ssli. Załoga dozorowca najwyraźniej niczego nie podejrzewała, gdyż
wprowadziła korektę do własnego kursu, dostosowując się do nowej trajektorii krążownika.
Pomyślą, że okręt Floty chce się ukryć za księżycem - i będą mieli rację, choć nie całkiem.

Oficer łącznościowy przechwycił komunikat, przesyłany z okrętu wroga do jedynego

satelity planety, i przekazał go na komputer Sass. Nie znała tego języka, ale mogła domyślić
się treści. To z pewnością coś w rodzaju: “Chodźcie pomóc nam schwytaniu krążownika!"

Jeśli są wystarczająco sprytni, podejdą od uszkodzonej rufy okrętu i spróbują włamać

się do przegrody cumowniczej z lewej burty. Czy wiedzą, że to zazwyczaj przegroda
żołnierska? Pewnie nie, a jeśli nawet i tak nie będzie to miało większego znaczenia.

- Spodziewany czas spotkania; za dwadzieścia cztery minuty sześć sekund - podał

Bures, główny nawigator

Skinęła głową.
- Wszyscy do broni - rozkazała. Załoga mostka kapitańskiego nigdy nic używała

kombinezonów ewakuacyjnych ani uzbrojenia, chyba że na ćwiczeniach -lecz to nie były już
żadne ćwiczenia. Wróg dostanie się na okręt, i pokład krążownika, i może dojść aż na mostek,
jeśli będą mieć wyjątkowego pecha. Żołnierze, tłoczący się w pobliżu przegrody
cumowniczej, już od wielu godzin byli uzbrojeni. Sass włożyła biały kombinezon plazmowy,
podłączając najróżniejsze rurki i przewody. Kiedy zamknie hełm, załoga będzie mogła ją
rozpoznać po ubraniu, jedynym białym kombinezonie z czterema żółtymi paskami na obu
ramionach. Na razie, po sprawdzeniu, czy działają wszystkie łącza elektroniczne z
komputerem i systemem łączności, odłożyła hełm na bok.

background image

Jedną z zalet kombinezonów było to, że w razie potrzeby nie trzeba było szukać

toalety. Widząc ulgę na twarzach innych, doszła do wniosku, że nie tylko ona teraz to
doceniła, Czas wlókł się niemiłosiernie. Według danych przekazanych przez Ssli dozorowiec
zbliżał się do nich od strony, gdzie nie mogli go widzieć. Piraci z pewnością dostrzegli
wszystkie uszkodzenia szczególnie żałośnie musiały wyglądać zniszczone napędy.

Okręt wrogów ciągle się zbliżał. Sass wydala wszelkie konieczne rozkazy. Teraz

mogli już tylko czekać. Ssli doniósł o nawiązaniu kontaktu chwilę przedtem, zanim poczuła
delikatne drganie pod nogami. Skinęła na Arly, która skierowała całą moc na pole ciągnące.
Cokolwiek miało się stać, okręty nie rozdzielą się teraz, dopóki jednemu z nich nie zabraknie
energii. Załoga okrętu eskortowego mogła nie zauważyć pola ciągnącego, gdyż jak na razie
nie zamierzała stąd uciekać.

Kamery wewnętrzne pokazały przegrodę cumowniczą, w której oczekiwano na atak. I

rzeczywiście, po chwili drzwi zewnętrzne zostały wysadzone. Chmura odłamków przesłoniła
nn moment widok, zaraz jednak została wyssana przez próżnię na zewnątrz okrętu. Kapsuła
bojowa na gąsienicach, jak z koszmarów jej dzieciństwa, przeskoczyła z grodzi cumowniczej
okrętu eskortowego prosto do przegrody rufowej krążownika. Wylądowała z takim hukiem,
że Sass pomyślała ze współczuciem o jej załodze, mimo że byli to wrogowie.

- Nie dopasowali ciążenia - odezwał się z namysłem sternik. - Musiało to nimi nieźle

wstrząsnąć.

- Jadą następni - zauważyła Arly.
Oficer obrony nachylała się nad swoją konsoletą. Aż ją świerzbiły ręce, żeby coś

zrobić. Dwie kolejne kapsuły bojowe wydostały się z okrętu eskortowego i ciężko
wylądowały na pokładzie krażownika. Ile ich będzie? Sass chciała dostać wszystkich piratów.
Jednak w przegrodzie cumowniczej robiło się tłoczno i wkrótce napastnicy będą musieli
ruszyć do ataku. W słuchawce odezwał się czyjś wysoki głos, dochodzący z nadajnika w
kombinezonie.

- Jeszcze co najmniej dwie kapsuły, Sarge. I ludzie w kombinezonach.
Glos zamarł. Po chwili odezwał się major Currald, dowódca żołnierzy.
- Pani kapitan, słyszała pani? - Gdy przytaknęła, kontynuował: - Pewnie najpierw

ustawią tu wszystkie kapsuły, a potem wtargną do środka. Obstawiliśmy całą sekcję.
Zaczniemy akcję, kiedy przyleci ostatnia kapsuła.

- Dobrze.
Rozejrzała się po mostku. Wszyscy mieli dość niewyraźne miny. Przyzwolenie na

wysadzenie przez wroga drzwi do przegrody cumowniczej nie należało do standardowych
procedur Floty. Jeśli uda się jej ujść z życiem, może zostać postawiona przed sądem
wojskowym. Zostanie oskarżona co najmniej o dopuszczenie do poważnego uszkodzenia
okrętu. Jednak “Zaid-Dayan" nie dostanie się w ręce wrogów. By temu zapobiec, kazała
zaufanym Weftom założyć materiały wybuchowe.

Do grodzi wpadły dwie następne kapsuły. Już sześć czekało, by rozpełznąć się po

okręcie jak jadowite węże. Sass zadrżała na samo takie skojarzenie. Na ekranie ujrzała, jak
wróg w szarym kombinezonie bojowym podchodzi do wewnętrznych drzwi grodzi,
przymocowuje coś do nich i cofa się. Wysadzony zamek t łatwiej będzie naprawić niż
rozwalone drzwi. Nastąpił błysk eksplozji i wewnętrzne drzwi śluzy ustąpiły. Jedna z kapsuł
ruszyła naprzód ze szczękiem gąsienic.

- Czekają jeszcze trzy, pani kapitan - usłyszała w słuchawce.
- Niech to szlag trafi - odezwał się ktoś na mostku.
Nie zwróciła na to uwagi. Kapsuły bojowe wjeżdżały jedna po drugiej do wnętrza

okrętu, pojawiając się na monitorach wyświetlających obraz z korytarzy. Korytarze były na
tyle szerokie, by umożliwić łatwy załadunek pojazdów bojowych marynarki wojennej.

- Mogą narobić nam cholernie dużo szkód - odezwała się Arly oddychając szybko.

background image

- To oni odniosą cholernie dużo szkód - odparła Sass. Pierwsza kapsuła dotarła do

załomu korytarza i wyskoczyło z niej tuzin uzbrojonych żołnierzy, którzy przylgnęli do ścian.
Do przegrody wpadały następne pojazdy wroga.

- Za chwilę zaczną się zastanawiać, jak to się stało, że nikt ich jeszcze nie zauważył...
Rozszalały dzwonek zagłuszył te słowa. Oficer łącznościowy przyciszył go. Wróg

powinien się domyślić, że uszkodzone sensory wreszcie zadziałały i że niczego nie
podejrzewająca załoga “Zaid-Dayana" dopiero teraz zdała sobie sprawę z inwazji. Na
monitorze pierwsza kapsuła bojowa z zamkniętym już włazem przetoczyła się za róg i
wystrzeliła w prawy korytarz. Strzał odbił się od zwierciadła zaporowego, umieszczonego
tam w tym właśnie celu, i zdruzgotał wieżyczkę kapsuły. Chwilo później otworzyła się
zapadnia w pokładzie i ładunek wybuchowy rozerwał spód pojazdu. Uwięzieni we wnętrzu
kapsuły żołnierze usiłowali się wydostać przez uchylony właz, ale snajperzy Floty
likwidowali ich po kolei. Tymczasem otworzyły się dwa kolejne pojazdy i część ich załóg
wyskoczyła na pokład, Kolejna kapsuła potoczyła się na róg i skręciła w lewo.

- Głupcy - mruknęła Arly, już nie tak blada jak przed chwilą. - Powinni się domyślić,

że obstawiliśmy oba korytarze.

- Wcale nie tacy głupcy - zaoponowała Sassinak. Kapsuła bojowa wroga przyspieszała

i nie strzelając zbliżała się do końca korytarza. Przy wystarczająco dużej prędkości może
uruchomić kilka pułapek, oczyszczając drogę innym. Eksplozja pierwszego ładunku
wybuchowego zwolniła jej ruch, ale nie zatrzymała jej. Choć drugi ładunek zniszczył jedną
gąsienicę. pojazd nadal pełzł korytarzem w stronę zaporowego zwierciadła. Lustro przesunęło
się na bok, odsłaniając pojazdy bojowe Floty które odstrzeliły wieżyczkę wrogowi, zanim
zdążył on zareagować. Kolejny strzał rozprasował kapsułę na pokładzie.

- Już nigdy nie będę narzekać na przeładowanie pokładu żołnierskiego - oznajmił

sternik. - Zawsze wydawało mi się, że to strata energii, bo nie przypuszczałem, że dojdzie do
walki wewnątrz okrętu.

- Walka jeszcze się nie skończyła - odrzekła Sass. Wpatrywała się w monitor

wyświetlający obraz z przegródy cumowniczej. Wpadły do niej trzy kolejne kapsuły,
pierwsza z nich ruszyła już w stronę wewnętrznego luku.

- Zanim to nastąpi, stracimy jeszcze trochę tonażu.
Gdy kończyła wypowiadać te słowa, rozsunęły się ściany grodzi, odsłaniając baterię

dział. Były wycelowane tak, by zmieścić zawartość grodzi, nie niszcząc przy tym całej sekcji
krążownika. Mimo to wszyscy czuli pod nogami drgania, kiedy wielkie działa rozrywały
kapsuły wroga na strzępy. Żaden z członków załogi pięciu pojazdów nie uszedł z życiem, lecz
kolejny zdołał wypuścić kilku żołnierzy do korytarza, gdzie dołączyli do niedobitków z trzech
pierwszych kapsuł. Z zatrważającą prędkością grupka ta rozbiła się na mniejsze odziały i
zniknęła z pola widzenia. Sassinak przełączała monitor z jednej kamery na drugą, wyłapując
zmieniające się obrazy: tu przebiegł jakiś człowiek w szarym kombinezonie bojowym. Tam
błysnął ogień. Żolnierz Floty w zielonym kombinezonie leżał w poprzek korytarza.
Odnotowała jego położenie i podała je dowódcy żołnierzy.

Szybszy od ludzi komputer oznaczył każdego z wrogów czerwoną plamką,

poruszającą się na tle schematu krążownika. - żołnierzy Floty symbolizowały zielone punkty,
tworzące kordon wokół grodzi, zaś załogę okrętu - niebieskie kropki, ustawione w dodatkowy
pierścień, zabezpieczający cały okręt.

Niemal cały. Ktoś - Sass nie miała czasu zastanawiać się, kto - pozostawił otwartą

windę towarową na pokładzie żołnierskim. Cztery czerwone kropki wpadły do niej i nagle
komputer podzielił ekran na pół, w jednej części wyświetlając pokład żołnierski, w drugiej -
schemat celu podróży napastników. Winda staneła, napełniając się powietrzem przy przejściu
z próżni sekcji ewakuacyjnej na napełnione powietrzem pokłady. Stanęła, ale już za chwilę
podążała na pokład główny.

background image

Jednym ruchem Sass założyła hełm, zatrzasnęła zabezpieczenia, chwyciła broń z

konsolety i zbiegła z mostku. Kilku członków załogi poszło w jej ślady - dwóch Weftów i
dwóch ludzi.

Winda towarowa znajdowała się w zewnętrznym korytarzu, za kantyną oficerską. Sass

nie pobiegła prosto w stronę rufy, lecz poprowadziła swą załogę przez kantynę i kuchnię.
Przez zewnętrzny odbiornik słyszała, jak wrogowie z hałasem wyładowują się z windy, a z
głośnika w hełmie - jak dowódca żołnierzy przeklina na cały głos tego idiotę, który zostawił
otwarte drzwi windy. Najbliższy od strony dziobu posterunek na pokładzie głównym
znajdował się w niszy koło dziobowej przegrody cumowniczej. Podobnie od strony rufy.
Pokład główny nie został przystosowany do obrony, bo nie przewidywano, że może być
zaatakowany.

Usłyszeli, że wróg przesuwa się w stronę rufy. Łącze komputerowe powiedziało Sass,

że cała piątka trzyma się razem. Ostrożnie uchyliła właz, gdy nagle kula ognia roztrzaskała go
na kawałki, omal nie urywające jej dłoni. Istotnie, trzymali się razem, ale rozglądali się na
wszystkie strony. Sassinak przemknęła przez drzwi i korytarz, ufając swemu kombinezonowi.
Zatrzymała się dopiero w windzie towarowej. Na ramieniu miała rozgrzany do czerwoności
punkcik, ale poza tym nic jej się nie stało. Zajęła za to doskonalą pozycję do prowadzema
ognia. Dwóch Weftów wspięto się za nią na ścianę pod postacią ogromnych krabów.
Pozostali ludzie skradali się skuleni przy samej podłodze.

Wszyscy wystrzelili jednocześnie. Błyskawice światła, bzyczenie pistoletów

oszałamiających, świst przestarzałych wyrzutni, odrywających całe kawały ścian i pokładu.
Wróg strzelał często, choć niezbyt celnie, strącając ze ściany jednego z Weftów posiekanego
na kawałki, robiąc z jakiegoś człowieka krwawą miazgę. Drugi człowiek był ranny i kulił się
za mizerną ochroną włazu kuchennego. Pocisk z wyrzutni uszkodził jego broń, która
przeleciała kilka metrów po korytarzu. Jeden z wrogów upadł na podłogę pozbawiony głowy,
ale inny chyba rozpoznał Sassinak po jej białym kombinezonie.

- To kapitan - usłyszała z zewnętrznego głośnika hełmu. -Kiedy go załatwimy, statek

jest nasz.

“Pomyliła ci się płeć - pomyślała Sassinak - a poza tym nie dostaniesz ani mnie, ani

mojego okrętu." Podparła dłoń i oddala precyzyjny strzał. W piersi jednego z napastników w
szarym kombinezonie pojawiła się dymiąca dziura.

- Jest uzbrojony - odezwał się zaskoczony głos. - Kapitan zwykle nie nosi...
Tym razem najpierw sprawdziła łącze komputerowe, zanim jej iglak przestrzelił na

wylot hełm mówiącego. Trzech załatwionych. Gdzie podział się ten Weft?

Był przyklejony do sufitu, usiłując zarzucić na dwóch pozostałych wrogów sieć

stosowaną przez służby bezpieczeństwa podczas zamieszek. Napastnicy umknęli jednak w
stronę rufy, strzelając na oślep do Sass i Wefta.

- Nie bierzemy jeńców - rzuciła do mikrofonu w hełmie. -Musimy ich zlikwidować.
Weft wydał odgłos, jakiego nie potrafiłby powtórzyć żaden człowiek, i z

niewiarygodną szybkością rzucił się na jednego z wrogów. Sassinak usłyszała przeraźliwy
pisk, ale nawet nie spojrzała w tamtą stronę, celując do ostatniego napastnika. Leżała potem
przez chwilę na pokładzie, nie mogąc złapać tchu, Gdy trochę doszła do siebie, przełączyła
sterowanie windą towarową na kontrolę głosem załogi mostka kapitańskiego. Zza zakrętu
korytarza wyjrzał ostrożnie strażnik z bronią gotową do strzału. Sass pomachała ręką i
odezwała się do mikrofonu.

- Dostali, zajmij się tym, ja wracam na mostek.
Przyczepiony do nieżywego wroga Weft niechętnie puścił zwłoki i przybrał ludzką

formę. Jakimś cudem nadal był w kombinezonie bojowym.

- Wezwę lekarza - powiedział. Wracając przez kuchnię i kantynę, sprawdziła sytuację

na dolnym pokładzie. Żaden inny oddział nie przedarł się przez kordon, a nawet nie dotarł do

background image

zewnętrznego pierścienia. Żołnierze Floty stracili tylko pięciu ludzi, kładąc dwudziestu
dziewięciu wrogów. Dwóch nieprzyjaciół rzuciło granaty plazmowe, które nieznacznie
naruszyły wewnętrzną część korpusu okrętu, ale mechanicy już się tym zajęli. Grupa
uderzeniowa Floty szykowała się właśnie do wkroczenia na dozorowiec, gdy zasygnali-
zowano z niego, że się poddają.

- Mam do nich takie samo zaufanie, jak do oszusta karcianego- skomentował to

ponuro dowódca żołnierzy.

Po powrocie na mostek Sass zastała całą załogę w hełmach i kombinezonach,

zabezpieczoną na tyle, na ile pozwoliła im służba w sterowni. Skinęła głową, zdjęła hełm i
uśmiechnęła się do nich, czując nagły przypływ entuzjazmu. Inni również zdjęli hełmy,
uśmiechając się dość niepewnie. Na większości konsolet paliły się lub mrugały czerwone
światełka. Zbyt wiele z nich paliło się stałym światłem.

- Proszę meldować - poleciła.
Załoga zaczęła składać raporty. Za pomocą przenośnych kamer mechanicy zdołali

wreszcie przyjrzeć się napędom na lewej burcie.

- Nie zostało nam tego zbyt wiele - padł ponury komentarz. -Będziemy musieli

skorzystać z magazynu części zapasowych. ale i tak może nam czegoś zabraknąć.

- Czy możemy lecieć?
- Tak, ale nie odważyłbym się puścić w kolejny pościg w przestrzeni FTL, jeśli tylko

życie nam miłe. Do domu jakoś dolecimy, ale tylko pod warunkiem, że znajdziemy jakieś
spokojne miejsce do przeprowadzenia remontu. Z tego, co wiem, mamy niewielki zapas
części. Na same napędy potrzebujemy trzech do pięciu dni, bo to, co pani zrobiła z przegrodą
na rufie, to zupełnie inna historia.

Sassinak pokręciła głową. Mechanicy zawsze uważają, że najważniejszy jest statek.
- To nie ja zrobiłam tę dziurę - odparła, zdając sobie doskonale sprawę, że sąd

wojskowy może stwierdzić, że to ona jest wszystkiemu winna.

Następny raport złożył oficer kontroli systemów rażenia. Zewnętrzne tarcze nadal

funkcjonowały normalnie poza uszkodzoną sekcją, częściowo tylko chronioną przed ogniem
o większej sile rażenia. Ich własna broń dalekiego zasięgu była w dobrym stanie z wyjątkiem
systemów detekcji i śledzenia na lewej rufie.

- Kiedy tylko będziemy mogli wyjść na zewnątrz, zaczepimy jakieś urządzenie na

statecznikach pośrodku okrętu i podłączymy do komputerów bojowych lewej rufy.

Nawigatorzy poinformowali, że są już niemal poza polem widzenia statków

nadlatujących z planety.

- Mieli tylko dwie minuty i najwyraźniej bali się, że trafią we własny statek. Nie

strzelali więc, a przez następnych pięć godzin nie będą mogli zająć odpowiedniej pozycji.

Sassinak skrzywiła się. Pięć godzin nie wystarczy na przeprowadzenie żadnej

naprawy poza - być może - połączeniami detektora. Nie wiadomo też, jaki będzie rezultat
walki o dozorowiec.

W tym momencie na fonię włączył się dowódca żołnierzy, przerywając następny

raport.

- Mamy go - oznajmił. - Nie dotrzymali słowa. Musieliśmy wywalić dziurę w dziobie

statku. Wszyscy zginęli, nie ma nawet kogo przesłuchać.

Sass wcale już na tym nie zależało. Nie chciała mieć więźniów na pokładzie,
- To naprawdę nie do wiary. Ten cholerny okręt nafaszerowany jest bronią jak

pancernik - ciągnął dowódca. - Większość załogi odbywa podróż w hibernatorach, dlatego
mogli sobie na to pozwolić.

- Czy jest tam coś, czego nam potrzeba? - spytała, przerywając mu. - Połączę cię z

mechanikiem i kontrolą uszkodzeń. Jeśli są tam części, które mogą nam się przydać, to je
zabierz, a potem schodźcie ze statku. Daję wam dwadzieścia minut.

background image

- Tak jest, pani kapitan.
Kolejny meldunek, z sekcji medycznej. Osiemnastu rannych, w tym człowiek, który

towarzyszył Sass, i Weft, o którym myślała. że nie żyje. Jego pierścień centralny i jedna
kończyna były nietknięte, zaś lekarz oznajmił z przekonaniem, że Weftowie potrafią
zregenerować resztę ciała. Sassinak rozejrzała się, by sprawdzić, czy drugi Weft już wrócił.
Nie. Popatrzyła na chronometr pokładowy i zdziwiła się. To wszystko wydarzyło się w
niecały kwadrans.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

I dzięki łasce bogów, którzy mieli w opiece tę akurat cześć kosmosu, otrzymali parę

chwil wytchnienia. Sass postanowiła w pełni je wykorzystać, miała bowiem pewien pomysł,
dzięki któremu mogli zyskać jeszcze więcej czasu. Jednakże teraz załoga ciężko pracowała,
demontując pokrywę przegrody cumowniczej dozorowca. Choć nie była tak wielka, jak drzwi
grodzi krążownika, mogła się przydać, zanim mechanicy zrobią zastępcze drzwi. Inna grupa
robocza chodziła po powłoce zewnętrznej krążownika, przeciągając kable i anteny detektora,
by zastąpić nimi uszkodzone urządzenia na rufie. Wewnątrz okrętu żołnierze usuwali
zgruchotane szczątki kapsuł bojowych wroga i układali zwłoki w pobliżu śluzy. Cała sekcja
była pozbawiona powietrza.

Na konsoletach mostka czerwone światełka gasły jedno po drugim. W miejscu

zniszczonego komputera zamontowano komputer zastępczy, niewielki przeciek w systemie
środowiskowym naprawiono bez kłopotu, zaś mechanicy odkryli nawet, że jeden napęd na
rufie działa, gdyż stracił tylko swe łącza. Jeden napęd to niedużo, ale jednak coś.

Minęła godzina kompletnego spokoju. Sassinak otrzymała meldunek, że z okrętu

eskortowego zabrano wszelkie części, które mogły przydać się mechanikom. Jego pusta
skorupa utrzymywała się u boku krążownika siłą pola ciągnącego.

- Chcę postąpić następująco. - Kapitan wyjaśniła swe zamiary starszym oficerom.
- Utracimy swą zwrotność - zaprotestował Hollister. - Zwłaszcza z tą dziura w

korpusie...

- Księżyc nie ma atmosfery, nie będzie kłopotów z ciśnieniem - odparła Sassinak. -

Chcę tylko wiedzieć, czy mamy dość mocy, by wyhamować, i czy ktoś zauważył jakieś dobre
miejsce do lądowania.

Bures, starszy oficer nawigacyjny, wzruszył ramionami.
- Jeśli chce pani schować się na małym, pagórkowatym księżycu, to ten się świetnie

nadaje. Trudno będzie wystartować z niego nie zauważonym, bo widać go z planety i z
drugiego księżyca, ale dopóki nic będziemy się ruszać, a nasz system maskujący działa...

Sass zerknęła na Hollistera.
- Działa. Po raz pierwszy jestem zadowolony z tego urządzenia.
- ...to możemy lądować gdziekolwiek - dokończył Bures. -Jedyną regularną cechą tego

księżyca jest jego absolutna nieregularność. I zanim pani zapyta: tak, nasze systemy
lądowania funkcjonują normalnie.

Następne pól godziny wypełnione było szaleńczą pracą. Grupy robocze przeniosły na

okręt eskortowy zwłoki wrogów i kapsuły bojowe, a także moduły ucieczkowe krążownika,
sygnalizator alarmowy Floty oraz każdy zbędny kawałek metalu, jaki dało się znaleźć. Załoga
przeklinała, bo nie wszystko można było pomieścić na dozorowcu. Głęboko w brzuchu okrętu
wroga, a także wśród złomu zalegającego jego przegrodę cumowniczą, umieszczono potężne
ładunki wybuchowe i zapalniki, przy których zakrzątnęła się Arly. Wreszcie wszystko było
gotowe. Wyłączono pole ciągnące krążownika. Napęd wewnątrzukladowy “Zaid-Dayana"
znów zadziałał i odsunął okręt od dozorowca, zamienionego teraz w bombę, dryfującą na
kursie, jakim leciały dotąd oba okręty. Krążownik jeszcze bardziej zwolnił, wykorzystując
cały dostępny margines bezpieczeństwa, by tylko dolecieć do księżyca, zanim ścigający
pojawią się w polu widzenia.

Dopiero wtedy Sassinak przypomniała sobie, że komputer nawigacyjny Hurona na

transportowcu nadal połączony jest z “Zaid-Dayanem". Nie miała odwagi skontaktować się z
nim nie mogła go ostrzec, że potężna eksplozja, która wkrótce nastąpi. nie oznacza nic złego.
Huron nie miał też odpowiedniego wyposażenia, by wykryć, że sygnalizator “Zaid-Dayana"
ciągle działa. Popatrzyła na ekran nawigacyjny. Transportowiec oddalał się bezpiecznie.

background image

Wywołała kodem nawigatora i poleciła:

- Przerwać połączenie z Huronem.
- Boże, całkiem zapomniałeml - zawołał zaskoczony Burtes,
Kropka, oznaczająca statek transportowy, zmieniła kolor z niebieskiej barwy Floty na

neutralną czerń.

- Obawiam się, żeby nie pomyślał czegoś najgorszego, chyba że zorientuje się, że

przerwaliśmy połączenie dużo wcześniej.

Na głównym ekranie widać było, jak krążownik zbliża się szybko do powierzchni

księżyca. Nawigatorzy co chwila wprowadzali do komputera nowe komunikaty. Sternik
patrzył w milczeniu na ekran sterowania, na którego krawędziach pojawiały się kody
maszynowni - żółte, pomarańczowe, czasami czerwone. Sassinak kazała włączyć kamery
zewnętrzne i z trudem przełkneła ślinę. Spodziewała się ujrzeć poszarpaną, nieregularną
powierzchnie i właśnie to zobaczyła. Radar wskazywał, że księżyc jest ciałem stałym, zaś
skaner promieniowania nie wykrył żadnych wewnętrznych źródeł ciepła.

Zeszli na dół i przywarli jak kleszcz do dna małego krateru. było to niezłe osiągnięcie

i Sass uśmiechnęła się z wdzięcznością do oficera nawigacyjnego. Dziesięć sekund później
dozorowiec wybuchł w wielkiej chmurze płomieni, w eksplozji światła, w fontannie
odłamków. Zaś sygnalizator alarmowy Floty zaczął wzywać pomocy na wszystkich
częstotliwościach.

- Tego się właśnie bałem - przyznał się Hollister, uśmiechając się na widok eksplozji.

- Gdyby to cholerstwo poleciało w naszą stronę, mogli tu przylecieć, żeby go uciszyć.
Umieściłem sygnalizator z drugiej strony, z dala od okrętu, ale mimo wszystko...

- Bogowie nas kochają - odparła Sass. Rozejrzała się dookoła. - No dobra, na razie

nam się udało, teraz przyczaimy się na pewien czas, dopóki nie nabiorą przekonania, że już
po nas. Potem zabierzemy się do naprawy. No i chyba poinformuję Flotę, że jednak żyjemy.
Załoga trzymała się nieźle. Odzyskała pewność siebie.

- Pełny kamuflaż - zarządziła.
Zaczęli wyłączać niepotrzebne systemy, kierując całą moc do wielkich szarych

cylindrów we wnętrzu okrętu.

Nadal nic rozwiązano zagadki, kto właściwie spowodował pierwsze zakłócenie

operacji. Ciekawe, że podczas walki nie wystąpiły kolejne kłopoty. Przecież byłby to idealny
moment. Chyba że wysłała wywrotowca razem z Huronem. Serce jej się ścisnęło. Jeżeli jej
zastępca zginął, bo nie wiedział... Potrząsnęła głową. Nie czas na takie myśli. Huron poradzi
sobie jakoś. Musi w to wierzyć. A co z windą towarową?

Wezwała majora Curralda, dowódcę żołnierzy, i spytała go, kogo postawiono na

straży windy, kiedy otaczano kordonem przegrodę cumowniczą.

- Pani kapitan, to moja wina. Nie wydałem konkretnych rozkazów...
Popatrzyła na jego szczerą twarz na monitorze. Wywrotowiec? Sabotażysta? Nie

mogła uwierzyć, że mógłby nim być człowiek z taką przeszłością, tak doskonale
wypełniający rozkazy w walce. Gdyby nie on, wróg opanowałby ich okręt.

- Dobrze - odparła w końcu. - Za cztery godziny zarządzam odprawę w mojej kajucie.

Pańska obecność również będzie konieczna.

Winda towarowa mogła być otwarta przez zwykłe przeoczenie, ale przecież...

“Pierwszy raz - to przypadek, drugi raz zbieg okoliczności, trzeci raz - to już działanie
wroga." Ten pierwszy przypadek to jednak również mogła być akcja wroga

Podjęła wszelkie możliwe środki ostrożności, by tylko kilku wyższych rangą oficerów

miało dostęp do kontroli nad systemami zewnętrznymi. Jeśli załoga mostka zechce
przeprowadzić sabotaż, sama nie będzie mogła się im przeciwstawić. Teraz kiedy okręt
znalazł się w pełnym kamuflażu, nie mieli nic innego do roboty, jak tylko czekać na reakcję
wrogów. Czy uwierzą w katastrofę ich okrętu? W przestrzeni dryfowało mnóstwo różnych

background image

odłamków, a przeciwnicy nie mieli przecież pojęcia, z czego skonstruowano “Zaid-Dayana",
ani jaka była jego masa. Poza tym żaden rozsądny kapitan nie pozostawiłby alarmującego na
cały głos sygnalizatora Floty, dobitnie świadczącego o jego porażce. Skrzywiła się na myśl,
co się stanie, kiedy sygnał nadajnika dotrze do stacji przekaźnikowej Floty, jeśli nie zdąży
przesłać przedtem komunikatu podświetlnym łączem.

Tymczasem mieli przed sobą jeszcze ponad godzinę czekania zanim pierwszy okręt

wroga ukaże się w polu widzenia. Choć było to niezbyt wygodne, musieli pozostać w
kombinezonach ochronnych aż do chwili, kiedy stanie się jasne, że nieprzyjaciel połknął
przynętę. Co prawda kombinezony i tak nie utrzymają ich długo przy życiu na takim
księżycu, ale taki jest regulamin

- Kawy, pani kapitan?
Sass uśmiechnęła się do stewarda, niosącego tacę pełną kubków. Po walce odczuwała

odpływ energii. Wskazała mu ręku załogę pracującą na mostku. Kawa postawi ich na nogi,
ona zaś uraczy się czymś znacznie lepszym. Abe zwykł nazywać jej ciąg do słodyczy
“przywarą". Zawsze miała coś słodkiego w kieszeni kombinezonu ratunkowego. Przyszła
właśnie pora, by skosztować nieczęsto dziś spotykanej, drogiej czekolady. Lekarze uważali,
że to nałóg, nie gorszy jednak od regularnego picia kawy. Od razu poczuła się lepiej. Załoga
wracała do pracy. Znów wszyscy byli pewni siebie. Chętnie, pod byle pretekstem, rozmawiali
z nią. Czuła ich aprobatę i zaufanie.

Na ekranach pojawił się pierwszy okręt wroga. Przesuwał się szybko, wysoko, jak

strzała przemknął przez ich zawężone pole widzenia i leciał dalej bez zmiany kursu, co po
chwili potwierdził komputer. Drugi statek pojawił się godzinę później, z drugiej strony.
Leciał niżej, omiatając księżyc promieniami radaru, które “Zaid-Dayan" przechwycił,
zanalizował i odesłał w takiej formie, jakby był zwykłym kawałkiem skały. Przez następne
godziny na ekranach pojawiły się jeszcze trzy niewielkie okręty. Żaden ich nie zszedł z kursu
ani nie wykazał zainteresowania naturalnym satelitą.

Nie przypuszczam, żeby któremukolwick z nich chciało się zymać i przeszukać

księżyc - orzekł Hollister. — Musieliby W tym celu wejść na stabilną orbitę, a ten odłamek
skalny nie wygląda zbyt zachęcająco.

- I cale szczęście. - Sass przeciągnęła się. - Ależ zesztywniałam po tym bieganiu.
- I po strzelaninie. Wie pani, że pani kombinezon jest prawie przepalony na wylot?
A więc to był ten gorący punkt.
- Naprawdę? A wydawało mi się, że spudłowali. Jak sądzisz, przyleci tu ten drugi

okręt eskortowy? I czy też jest tak uzbrojony?

Jest uzbrojony jeszcze lepiej, ale pewnie zjawi się dopiero za parę godzin. Małe

okręty przekażą wiadomość o eksplozji. Szkoda, że nie możemy złapać ich transmisji.

Niestety, nic mówią w języku standardowym ani w żadnym podobnym.
Steward, który podszedł, by zabrać brudne kubki, rzucił na Sass zaniepokojone

spojrzenie.

- Czy coś jest nie w porządku, pani kapitan?
- Nie, dziękuję za kawę, ale wolałam zjeść czekoladę. Wiesz co, mam odprawę ze

starszymi oficerami za jakieś... — zerknęła na chronometr - piętnaście minut. Mógłbyś
przynieść tam dzbanek z kawą i coś do jedzenia?

Steward skinął głową i wyszedł. Sass zwróciła się do obecnych na mostku:
- Jeśli chcecie, możecie zdjąć kombinezony. Niech wasi zastępcy na wszelki wypadek

czekają w pogotowiu. Terrell!- zawołała do swego nowego zastępcy, młodego mężczyzny o
okrągłej twarzy.

- Tak jest, pani kapitan.
- Obejmiesz mostek. Każ kucharzom podać załodze na stanowiska pracy kawę i inne

napoje orzeźwiające. Kiedy tylko upewnimy się, że wszystko w porządku, odwołamy alarm i

background image

pozwolimy ludziom odpocząć, lecz to jeszcze trochę potrwa. Będę w swoim biurze, ale
najpierw idę do kabiny.

Skierowała się w stronę rufy. W kabinie zdjęła kombinezon bojowy, stwierdzając, że

promień laserowy prawie przepalił go na wylot. Krzywiąc się, ściągnęła rękaw i przyjrzała się
sobie w lustrze. Czerwona pręga, kilka pęcherzy. Ramię ją nie bolało choć było trochę
sztywne. Uśmiechnęła się do swego lustrzanego odbicia. Nieźle, jak na
czterdziestosześciolatkę. Ani śladu siwizny na kruczoczarnych włosach, ani jednej
zmarszczki na twarzy Nie po raz pierwszy pokiwała głową nad własną próznością. Weszła
pod prysznic a woda zmyła z niej pot i zmęczenie. Włożyła czysty mundur bez dystynkcji,
szybkim ruchem przeczesała kręcone włosy i była gotowa na spotkanie ze swymi oficerami

Czekali już w jej biurze. Z ich twarzy wyczytała, że doceniają to, co przed chwilą

zrobiła. Sprawy nie mogą mieć się źle, jeśli pani kapitan pojawia się spokojna, odświeżona i
elegancka. Dwóch stewardów przyniosło wielki dzbanek kawy i tacę z kanapkami i ciastkami.

- Dobrze - zaczęła, siadając w fotelu za wielkim drewnianym biurkiem. -

Rozwiązaliśmy dziś kilka problemów...

- I narobiliśmy sobie trochę kłopotu. Czy wie pani. kto wystrzelił tę rakietę?
- Nie. Ta kwestia jest częścią większego problemu, o którym chcę pomówić później.

Jednak przede wszystkim chciałabym pochwalić wszystkich tu obecnych i waszych ludzi.

- Przepraszam za tę windę towarową... - odezwał się major Currald.
- A ja przepraszam za straty, jakie pan poniósł. Zarówno tu jak i na transportowcu.

Bez pana nie mielibyśmy jednak żadnych szans. Chciałabym podziękować panu głównie za
doskonały pomysł rozdzielenia żołnierzy na dwie grupy. Teraz zaś pragnę dopuścić państwa
do pewnych poufnych informacji na temat naszej misji. Nacisnęła odpowiedni klawisz na
konsoli, by zabezpieczyć pokój przed podsłuchem - Tak, to bardzo ważne, a do tego wiąże się
dzisiejszymi wydarzeniami. Flota poinformowała mnie, jak i wszystkich swoich kapitanów, o
czymś, co wszyscy wiemy, czy też podejrzewamy od dłuższego czasu. Służba bezpieczeństwa
skompromitowała się. Flota nie ma już zaufania do dokonywanej przez nią lustracji oficerów.
Powiedziano nam, że prawdopodobnie na każdym okręcie znajduje się co najmniej jeden
agent wroga. Mamy ich szukać, w miarę możliwości neutralizować ich działania i nie
przesyłać meldunków zwykłymi kanałami.

Odczekała, aż jej rewelacje dotrą do każdego z nich. Skinęła głową, gdy Hollister

uniósł dłoń, prosząc o glos.

- Czy otrzymała pani jakieś konkretne wytyczne? Czy podejrzewa się oficerów?

Żołnierzy?

Spojrzał na Curralda, górującego posturą nad wszystkimi i obecnymi. Nie wymienił

go jednak z nazwiska.

Sassinak potrząsnęła głową.
- Nie. Mamy podejrzewać wszystkich. Akta osobowe mogły zostać zafałszowane.

Stwierdzono tylko, ze Wydział Bezpieczeństwa Floty uważa, że większość
ciężkoświatowców jest lojalna Flocie, że Weftowie nigdy nie wykazali najmniejszych oznak
nieprawomyślności, mniejszości religijne zaś, wyłączając ruchy polityczne, raczej się tym nie
zajmują. Jednakże podejrzany może być każdy, od szeregowca szorującego latryny, do
mojego zastępcy. - A jednak mówi nam pani o tym - zdziwiła się Arly.

- Owszem, mówię wam, a przede wszystkim dlatego, że wam ufam. Stoczyliśmy

właśnie ciężką walkę i wszyscy wiemy, że mogła się ona skończyć inaczej. Wierzę, że
wszyscy jesteście lojalni wobec Floty, a przez Flotę - samej Federacji. Poza tym, gdyby moja
załoga z mostka czy wyżsi rangą oficerowie byli nielojalni, nie zdołam się temu
przeciwstawić. Macie zbyt wielką autonomię działania - musicie ją mieć. Dziś mogliście
zniweczyć całą naszą misję, ale sprawdziliście się doskonale. Nie mogę wam nie ufać.
Potrzebujemy wzajemnego zaufania.

background image

- Czy ma pani jakieś podejrzenia? - spytał Danyan, jeden z Weftów, który walczył u

jej boku.

- Jeszcze nie. Zdarzyły się dziś dwa groźne incydenty: odpalenie bez zezwolenia

pocisku, który zdradził naszą pozycję, oraz pozostawienie otworzonej windy towarowej w
miejscu, do którego wróg miał łatwy dostęp. W ciągu dwudziestu lat pracy we Flocie ani razu
nie spotkałam się z tym, by ktoś odpalił pocisk przez przypadek. Drugie zdarzenie mogło być
zamierzone lub przypadkowe. Major Currald bierze na siebie całą odpowiedzialność i
twierdzi, że był to wypadek. Przyjmuję to do wiadomości, Jednakże jeśli chodzi o tę pierwszą
sprawę... Arly, kto mógł wystrzelić pocisk?

Arly zmarszczyła z namysłem brwi.
- Nie miałam czasu nad tym się zastanowić, tyle rzeczy działo się naraz...
- Spróbuj teraz.
- Oczywiście mogłam ja go odpalić, ale nie zrobiłam tego Tak samo dwóch moich

techników na mostku, lecz wiedziałabym, gdyby cos takiego zrobili. Odpalenie wymagałoby
pięciu lub sześciu operacji. W tym czasie uzbrojenie sekcji było podporządkowane kontroli
lokalnej, przynajmniej częściowo. Zwykle podczas działań w trybie maskowania ustawiam
technika na każdym stanowisku, żeby zapobiec jakimkolwiek wypadkom. które mogliby
spowodować członkowie załogi. Ten pocisk został odpalony z sekcji trzeciej. Znajdowało się
tam dwóch techników, Adis i Veron, obaj po szkoleniu drugiego stopnia. Jednakże ktoś. mógł
zaktywizować pojedynczy pocisk za pomocą któregoś z paneli kontrolnych, jeśli wcześniej
miał dostęp do pocisku i zdołał zmienić zakodowaną częstotliwość.

- Co technicy wiedzieli o czekającej nas walce? - spytała Sass,
- Tyle, iż jesteśmy wewnątrz układu, ścigamy handlarzy niewolników, próbując

złapać ich w pułapkę. Siedzimy cicho, ale musimy być w stanie zareagować natychmiast,
kiedy otrzymamy rozkaz. Przypuszczam, że pociski były przełączone na stację, ale nie
grzane. W celu odpalenia trzeba było przycisnąć kilka guzików, co dawało opóźnienie nie
większe jak parę sekund.

- Pani kapitan, cała załoga wiedziała, że śledzimy handlarzy niewolnikami - odezwał

się oficer nawigacyjny. - Domyślam się, że żołnierze również... - Ich dowódca skinął głową. -
Kiedy więc wyszliśmy z przestrzeni FTL, wszyscy wiedzieli, że jesteśmy już niedaleko nich.
Przejść w tryb kamuflażowy, to jakby rozgłosić na cały okręt, że zbliżamy się do celu. Agent
moógł z łatwością zorientować się, że właśnie teraz najmniej życzymy sobie zdradzenia
naszej obecności.

- Chcę mieć nazwiska wszystkich osób mających dostęp do pocisków.
Arly wystukała nazwiska Adisa i Verona i ich dane osobowe pojawiły się na ekranie.

Nie było żadnych rewelacji, ale przecież Sass już przedtem przejrzała wszystkie akta i nic nie
znalazła.

- W wolnej chwili napisz szczegółowy raport na temat dostępu do pocisków: czy

użyto zewnętrznego urządzenia, jak mogło ono wyglądać, i tak dalej. - Zwróciła się teraz do
majora Curralda. - Wiem, że obwinia się pan za ten wypadek z windą towarową. ale kto
zamknąłby ją w normalnych okolicznościach?

- Chyba sierżant Pardy. Miał służbę patrolową na pokładzie żołnierskim, a kiedy

kuchnia jest już nieczynna, zwykle zamyka windę. Tym razem kazałem mu jednak
nadzorować ustawianie zwierciadeł zaporowych, bo Carston przygotowywał już artylerię.
Zostaje nam więc... zaraz... kapral Turner, ale ona poleciała z abordażem, bo musieliśmy
wysłać dwoje ludzi po dodatkowym przeszkoleniu medycznym. Tak naprawdę wydaje mi się,
że to był po prostu przypadek, za który ja sam ponoszę odpowiedzialność. Nie przyszło mi do
głowy, że kiedy wyruszył abordaż, i oddział Pardy'ego został rozdzielony, nikt nie będzie
pilnował Mndy.

Sass skinęła głową. Wyglądało na to, że rzeczywiście był to wypadek. niemal

background image

tragiczny w skutkach, ale nie zamierzony. A nawet jeśli któryś z nieżyjących już żołnierzy
kazał drugiemu zrobić coś takiego, to w obecnym zamieszaniu nie znajdzie się na to żadnych
dowodów.

- Chcę teraz - oznajmiła głośno - byśmy się tu przyczaili, dopóki nie uspokoi się

wszystko. Potem dokonamy napraw i będziemy kontynuować obserwacje. Jeśli handlarze
postanowią wakuować bazę, muszę wiedzieć, dokąd poleca. Jeśli się stąd nie wyniosą,
będziemy kontrolować statki przylatujące do nich i odlatujące. Huron odstawi transportowiec
do najbliższej stacji, co zajmie przynajmniej kilka tygodni. Jeśli coś mu się stanie, nasz
sygnalizator oznajmi całemu światu, gdzie był “Zaid-Dayan". Pewnie zanim ktoś złapie ten
sygnał, upłyną całe lata, ale w końcu to nastąpi. Jeśli zobaczymy coś, co warto będzie śledzić,
puścimy się w pościg. W innym przypadku poczekamy, aż Huron przyśle po nas całą flotyllę
okrętów.

- A czy nie pomyśli, że zostaliśmy zniszczeni? — spytała z powątpiewaniem Arly.
- Być może, ale chyba odgadnie, że to tylko fortel. Razem czytaliśmy o podobnych

metodach, stosowanych niegdyś przez marynarki wojenne na wodach Starej Ziemi. W
każdym razie Huron wie, że baza jest tu, i na pewno o tym zamelduje. Przerwała, czując
suchość w gardle. - Może zjecie coś i napijecie się kawy?

Kilka osób skinęło głowami. Oficer nawigacyjny i sternik zaczeli roznosić jedzenie.

Sass wzięła dwa ulubione ciasteczka i spróbowała kawy. Skrzywiła się. Nigdy nie przepadała
za tym napojem, ale tym razem miał on szczególnie dziwny posmak. Major Currakl. który
przełknął wielki haust kawy, aż się wzdrygnął.

- Nie wymyli dzbanka - stwierdził.
Łyknął jeszcze raz i zmarszczył brwi. Inni obwąchali swojo kubki i odstawili je na

bok. Oficer nawigacyjny przełknął trochę kawy i z niesmakiem pokręcił głową. Sternik
wzruszył ramionami i wstał, by napełnić inny dzbanek wodą z kranu.

Sassinak ugryzła ciastko, by usunąć z ust nieprzyjemną gorycz, gdy nagle Currald

zaczął się dławić, twarz mu zsiniała, wytrzeszczył oczy. Siedzący obok Hollister natychmiast
ułożył go na podłodze.

- Atak serca - powiedział. - Pewnie spowodował go całodniowy stres...
Kiedy jednak sięgnął po zestaw pierwszej pomocy, umieszczony na ścianie, Sassinak

poczuła, jak sztywnieje jej język. Na twarzach osób, które spróbowały kawy, dostrzegła
wyraz przerażenia.

- Trucizna - wyjąkała. Język zatykał jej usta. był ciężki, niekształtny. - Nie pijcie

tego...

Wzrok jej się zamglił. Nagle złożyła się we dwoje, zwracając wypitą wcześniej kawę.

Bures również się krztusił, Currald zaś, chyba nieprzytomny, dławił się własnymi wymiotami.
Ktoś wzywał przez telefon lekarza, czyjaś ręka pojawiła się przed nią, wycierając ślinę z jej
twarzy i z biurka. Skinęła głową, dziękując za pomoc, jednak nadal nie mogła wypowiedzieć
ani słowa.

Kiedy znów podniosła głowę, Hollister ratował Curralda, a Bures wciąż siedział

skulony, nieszczęsny, z szeroko otwartymi oczyma. Sama też pewnie nie wyglądała dużo
lepiej. Złapał ją ostatni gwałtowny skurcz. Skuliła się, trzymając się za brzuch Potem poczuła
się trochę lepiej. Spostrzegła, że Arly bezskutecznie usiłuje otworzyć lekarzowi drzwi.
Przypomniała sobie, że zamek dostrojony jest do jej głosu. Odkaszlnęła i wykrztusiła hasło.
Drzwi rozsunęły się. Gdy ekipa medyczna wzięła się do roboty, przepłukała usta wodą z
kranu i nastawiła klimatyzację na najwyższe obroty, by usunąć z pomieszczenia potworny
smród. Co prawda nie przewidziała takiej sytuacji, gdy nalegała na zainstalowanie w biurze
umywalki, ale pomysł z pewnością był dobry. Medycy założyli Curraldowi maskę tlenową, a
potem zażądali, by pani kapitan natychmiast poszła do szpitala okrętowego.

- Nie teraz. - Mogła już mówić wyraźnie, choć czuła, że trucizna jeszcze działa. - Nic

background image

mi nie jest...

- Pani kapitan, trucizna może mieć również opóźnione działanie.
- Wiem, ale zajmiecie się tym później. Zabierzcie Buresa i miejcie go na oku. Wydaje

mi się, że trucizna była w tej kawie. - Wskazała ręką na dzbanek. - Nie chcę wybuchu paniki,
nikt nie może wiedzieć, że usiłowano otruć oficerów. Jasne?

- Tak jest, ale...
- Ale musicie wszystko sprawdzić. Rozumiem. Chcecie też ochronić innych. A więc

powiedzcie, że napastnicy pozostawili coś w kuchni, tu, na górze, w związku z czym musicie
sprawdzić, czy nie zatruli też kuchni na pokładzie żołnierskim.

- Tak jest.
- Porucznik Gelory wam pomoże.
Gelory, Weft, uśmiechnęła się porozumiewawczo. Była pomocnikiem kwatermistrza,

więc jej wybór był jak najbardziej uzasadniony.

Nie można było jednak ukryć, że nieprzytomnego majora Curralda

przetransportowano na noszach do szpitala. Sassinak naprędce ułożyła bajkę o tym, jak to
najeźdźcy zatruli kuchnię, dostarczającą posiłki do kantyny oficerskiej. Oficerowie pracujący
na mostku byli zaniepokojeni tak samo jak ich kapitan. Sass musiała na chwilę odejść, by
zdjąć z siebie śmierdzący mundur. Jej twarz w lustrze zdawała się starsza o dziesięć lat, lecz
gdy wzieła prysznic, wróciły jej kolory i poczuła się niemal normalnie. Bures i inni, którzy
spróbowali kawy, również czuli się już lepiej i zdążyli się przebrać w czyste mundury. To
dobrze, jeśli nartwią się o swój wygląd, na pewno nic im nie będzie. Usiadła fotelu i zaczęła
intensywnie myśleć. Trucizna, winda towarowa otwarta pod samym nosem żołnierzy,
wystrzelony pocisk... To musiało być trzykrotne działanie wroga. Ta nowa metoda okazała się
skuteczniejsza od innych, ale jednak było w niej coś nielogicznego. Jeśli komuś zależało na
tym, by okręt zdradził swą obecność handlarzom niewolników - a był to jedyny możliwy
powód odpalenia pocisku - to po co teraz posłużył się trucizną. Gdyby wszyscy oficerowie
umarli, załoga sama nie byłaby w stanie nic zrobić. Czy wywrotowiec chciał przejąć okręt?
To niemożliwe, gdyż krążownik był zbyt skomplikowany, aby mógł nim kierować jeden
człowiek. Czy zemścił się za to, że poprzedni dwukrotny sabotaż nie poskutkował? W takim
wypadku mógł wsypać truciznę do potrawy, w której nie dałoby się jej wyczuć. W każdym
razie trucizna to idiotyczny pomysł. Sass sięgnąła ręką po słuchawki i połączyła się z
lekarzem.

- Zgadza się - powiedział lekarz - trucizna była w kawie, To bardzo niebezpieczny

alkaloid. Mamy więcej ofiar, ale tylko jedną śmiertelną.

- W głosie doktor Mayerd wyczuwało się niepokój.
Ofiara śmiertelna. Łzy zakłuły ją pod powiekami. Trudno jest tracić ludzi w walce lub

podczas awarii okrętu, ale kiedy jakiś członek załogi truje swych kolegów...

- Major Currald żyje i chyba się z tego wyliże, choć jego stan nie jest dobry - mówiła

dalej doktor. - Będzie musiał leżeć najmniej przez trzy dni. Dwóm innym zrobiliśmy płukanie
żołądka. Ci, którzy przełknęli tylko odrobinę kawy, wszyscy zwrócili, tak jak pani. Jak dotąd
załoga nie kwestionuje opowieści o tym, że to napastnicy wrzucili truciznę do kanistrów w
kuchniach. Jest to zresztą całkiem prawdopodobne, bo podczas ataku gotowano właśnie kawę.
Nie wszystkie dzbanki były jednak zatrute. Czy piła pani kawę z pierwszej partii wysłanej na
mostek?

- Ja nie, ale inni pili, bez żadnych negatywnych skutków. Co jeszcze?
- Stężenie trucizny w poszczególnych dzbankach było bardzo różne, jakby ktoś

wsypał ją na oko. W sumie zameldowało się jedenastu chorych. Mamy zgłoszenia jeszcze
dziewięciu czy dziesięciu osób, które zaraz po ustąpieniu nudności poczuły się na tyle dobrze,
że nie przyszły do szpitala. Co jednak najważniejsze, pani kapitan, jeśli będzie pani miała
wrażenie, że zmieniają się barwy i wszystko zaczyna jakoś dziwnie wyglądać proszę od razu

background image

się do nas zgłosić. Niektórzy reagują na truciznę z opóźnieniem, co ma związek z cyklem
rozkładu alkaloidu w wątrobie. Pewne metabolity przechodzą wtórny rozkład i tracą grupę
wodorotlenową...

Sass szybko przerwała ten opis biochemicznych aspektów działania trucizny.
- Dobrze, jeśli zobaczę świat w innych kolorach, zejdę na dół. Później z panią

porozmawiam.

Doktor Mayerd się nie obrazi. Powinna przecież wiedzieć, że w tej chwili pani kapitan

nie ma ochoty na wykład z podstaw biochemii.

Tak więc ktoś usiłował otruć nie tylko starszych oficerów, ale również załogę, a

przynajmniej jej część. Zastanowiła ją przypadkowość rozmieszczenia trucizny. Czy niektóre
dzbanki były przeznaczone dla przyjaciół zamachowca? W jaki sposób otrucie załogi mogło
pomóc handlarzom niewolników. Chyba że truciciel chciał wszystkich zabić, a następnie
przekazać wiadomość swym wspólnikom. Ale przecież tylko jeden człowiek ma tu
wystarczającą wiedzę, by przeprowadzić taką transmisję. Sassinak powstrzymała się przed
rzuceniem podejrzliwego spojrzenia w stronę kabiny łączności. I tak morale załogi nie było
najlepsze.

Zadźwięczał telefon. Ponownie nałożyła słuchawki.
- Słucham.
To była znów doktor Mayerd.
- Pani kapitan, ten alkaloid pochodzi z rośliny rosnącej na Diplo...
Otworzyła usta, by spytać: “No i co z tego?", gdy nagle zrozumiała, co to faktycznie

oznacza.

- Diplo? Mój Boże! - Układ ciężkoświatowy, zdaniem niektórych najbardziej

kłopotliwy pod względem politycznym, wysuwający bezczelne roszczenia wobec
lekkoświatowców. - Jesteś tego pewna?

- W zupełności. - Mayerd była z siebie dumna, zresztą miała ku temu powody. - Pani

kapitan, w naszym banku informacji jest to jeden z podstawowych wzorców. To rzadka
trucizna, zaś jej struktura może posłużyć do wykrycia innych. Wiem, że pani nie chce nawet
słyszeć jej nazwy, bo nie chciała pani słuchać o rozbiciu grupy wodorotlenowej. - Sass
skrzywiła się na tę ironiczną uwagę, ale nie skomentowała jej. - Stwierdzam, że trucizna nie
pochodzi z magazynu medycznego. Ktoś przemycił ją na pokład we własnym bagażu. - Po
długiej pauzie dokończyła: - Sądzę, że to był ktoś z Diplo. Albo ktoś, kto ma tam przyjaciół.

- Currald omal nie zginął - zauważyła Sass, przypominając sobie, że doktor Mayerd

zawsze miała do powiedzenia wiele nieprzyjemnych rzeczy na temat ciężkoświatowców i ich
wymagań medycznych.

- Nadal grozi mu śmierć. Nie oskarżam Curralda, wiem, że nie każdy

ciężkoświatowiec to stuknięty fanatyk. A jednak mamy truciznę pochodzącą z rośliny
rosnącej na planecie agresywnych ciężkoświatowców, i jest to fakt, którego nie sposób
zignorować. Przepraszam, wzywają mnie.

Rozłączyła się, zostawiając Sass sam na sam z jej myślami. Ciężkoswiatowa trucizna.

Dla doktor Mayerd oznaczało to automatycznie, że truciciel był ciężkoświatowcem. Czy to
jednak nie nazbyt proste? Pomyślała o ściągniętej, posępnej twarzy Curralda, o pełnym
rezygnacji tonie, którym przyznał się do odpowiedzialności za otwartą windę towarową.
Spodziewał się. ze wina spadnie na niego, że będzie miał kłopoty. Wiedziała, że jej reakcja
zdziwiła go, Gratulując jej zwycięstwa w bitwie, również wyglądał na zaskoczonego. Nie
wyobrażał sobie, żeby kobieta-kapitan, do tego z lekkiej planety, mogła założyć kombinezon i
rzucić do walki. Szkoda, że jest nieprzytomny i nie może mówić. Ze wszystkich
ciężkoświatowców na okręcie jemu ufała najbardziej.

Jeśli to nie był ciężkoświatowiec, to kto? Kto miałby interes w podżeganiu różnych

ras ludzkich do kłótni? Kto by na tym zyskał? “Jeden z podstawowych wzorców

background image

medycznych" - przypomniała sobie. Ekipa medyczna miała szczególnie wielkie możliwości
dostępu do magazynów z aprowizacją.

- Pani kapitan? - To jej nowy zastępca, stanowczo zbyt młody i nieśmiały, by sprostać

jej wymaganiom. - Nadciąga drugi okręt eskortowy.

Spojrzała na główny ekran, przekazujący przetworzony komputerowo obraz z

pasywnych skanerów. Ten okręt posuwał się względnie wolno, a jego kurs prowadził przez
najgęstszą część chmury odłamków.

- Odczyty bardzo podobne do poprzedniego - stwierdził oficer. Popatrywał na nią

nerwowo, co ją irytowało. Nie miała przecież rogów ani ogona.

- Czy udało się przechwycić jakąś transmisję?
- Nie, pani kapitan. Jest zbyt daleko. Pewnie przesyła komunikaty do satelity

przekaźnikowego.

Przerwał, gdyż oficer łączności pomachała uniesioną ręką. Sassinak skinęła na nią.
- Mówią w okropnym neo-gaesha - stwierdziła oficer. - Ledwie mogę ich zrozumieć.
- Przełącz to na moje słuchawki - odparła pani kapitan. - To był kiedyś mój rodzinny

język.

Przez te wszystkie lata na wszelki wypadek ćwiczyła znajomość neo-gaesha. Jeśli

jednakże wrogowie używają choćby najprostszego szyfru, nic nie zrozumie.

Wiadomość nie była kodowana. Nadawca z dozorowca zdawał raport z obserwacji

odłamków prostym, pozbawionym naleciałości neo-gaeshem.

- ...i stalowy pojemnik na odpadki, na pewno nie nasz. Chyba czytnik kostek i kaseta z

kostkami. Oznaczone insygniami Floty i jakimś numerem. - Sass nie dosłyszała odpowiedzi,
lecz po chwili pierwszy głos dodał: - To zajęłoby zbyt wiele czasu. Już zebraliśmy do
sprawdzenia kilka przedmiotów należących do Floty. Jednak zaznaczę je. - Tu nastąpiła długa
pauza. - Nie mógł być zbyt duży, pewnie to jeden z ich ciężko uzbrojonych okrętów
zwiadowczych nowszej generacji. Podobno są zupełnie niewykrywalne aż do chwili, kiedy
zaatakują, a do tego mają tyle broni, co krążownik. - Kolejna pauza. - Tak, zweryfikowane
ofiary Floty, część w kapsułach ewakuacyjnych, reszta w mundurach pokładowych.

Najtrudniej przyszło jej przekonać samą siebie, że trzeba poświęcić również

poległych, odmówić im honorowego pogrzebu, oddać wrogowi ich ciała, by w sposób
wiarygodny zaaranżować pobojowisko.

Kiedy okręt eskortowy zniknął z pola widzenia, Sass odprężyła się. Jak dotąd, mieli

szczęście. Wróg nie wiedział, że tu są, cali i zdrowi. Huron i jego żałosny ładunek znajdowali
się już daleko, w bezpiecznej odległości. Jej okręt wyeliminował mnóstwo przestępców.

Jednakże kiedy podczas długiej nocnej wachty myślała o poległych żołnierzach Floty,

których ramię wrogiego robota zbierało w celu poddania ich “weryfikacji", zrobiło jej się
smutno, że Huron odleciał na transportowcu i nie może jej pocieszyć.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Naprawy jak zwykle się przedłużały. Sassinak nie przejmowała się tym szczególnie.

Mieli czas, mnóstwo czasu. Wiedziała z doświadczenia, że mechanicy nie są nigdy
zadowoleni z wymiany popsutej części, zawsze chcą ją usprawnić, ulepszyć. Tak więc
zamontowanie nowych napędów pociągnęło za sobą przebudowanie ich podstawy oraz
zmianę rozstawu. Hollister cytował dane na temat środków ciężkości i przyspieszenia,
zapełniając ekran wyższą matematyką, która w innych okolicznościach mogłaby ją
zainteresować, ale w tej chwili stanowiła tylko kłębowisko bezsensownych symboli. Znacznie
poważniejszy problem, dotyczący obecności sabotażysty na pokładzie, również nie doczekał
się rozwiązania. Gdyby ktoś nie zdradził ich kamuflażu, teraz nie byłoby tej wielkiej dziury
ziejącej w boku okrętu, popsutych napędów ani ofiar w ludziach. Nie pierwszy raz Sass
uczestniczyła w walce, była świadkiem śmierci, ale Abe miał chyba rację, kiedy tyle lat temu
przekonywał ją, że to co innego, kiedy samemu wysyła się kogoś na śmierć.

W końcu byli gotowi. Mechanicy zakończyli pracę. Uszkodzoną sekcję okrętu

napełniono powietrzem. Sprężone powietrze gwizdało, uciekając przez drobne pęknięcia,
zanim je uszczelniono. Sassinak stwierdzita, że okręt jest w dobrym stanie, choć trzeba go
będzie później odstawić do doków naprawczych. Kiedy ciśnienie powietrza na pokładzie
żołnierskim wyrównało się, żołnierze wrócili do swych kajut ku ogromnej uldze załogi
okrętu, która ostatnio sypiała na waleta. Naprawy trwały tydzień, a nie trzy czy cztery dni, jak
zapowiadano, ale wreszcie dobiegły końca i wszystko wróciło do normy.

Curralda wypuszczono ze szpitala w samą porę, by mógł przenieść swych żołnierzy

do ich kwater. Kiedy odzyskał przytomność, Sassinak składała mu codzienne wizyty, ale czuł
się zbyt słabo, by długo z nią rozmawiać. Stracił niemal dziesięć kilo wagi, był zmizerowany.

Ćwiczyła właśnie wraz z Gelory w siłowni, kiedy Currald po raz pierwszy tam zajrzał.

Szeroko otworzył oczy na widok błyszczącej różowej pręgi na jej ramieniu,

- Jak to się stało?
- Omal mnie nie załatwił jeden z tych pięciu piratów, którzy dotarli na pokład główny

- odparła, nie przerywając ćwiczeń, Uskakując przed kopniakiem przeciwniczki i zadając
pchnięcie, które tamta z łatwością zablokowała.

- Nie wiedziałem, że była pani ranna - powiedział zatroskany, ale już po chwili

przybrał zwykłą, niewzruszoną minę. Sassinak dała Gelory znak, by na chwilę przerwać
walkę.

- Nic strasznego - odparła. - Czy już wolno panu ćwiczyć?
Zaczerwienił się.
- Kazali mi na siebie uważać, ale wie pani, jaki mam problem...
- Wiem, przy niskim ciążeniu traci pan wapń. Mogłabym poprosić mechaników o

nastawienie wysokiej grawitacji w pańskiej kabinie.

Uniósł brwi, Sass pogratulowała sobie, że jest tak domyślna.
- Naprawdę? To zużywa dużo energii, a my jesteśmy w kamuflażu...
- Już lepsze to, niż miałby pan sobie zniszczyć zdrowie. Wiem,że twardy z pana facet,

majorze, ale trucizna działa podstępnie.

- Mówili, że mogę używać deptaka, ale nie wolno mi podnosić ciężarów - przyznał

się. Ciekawe, mechanicznego deptaka nie było w tej sali. Currald rzucił jej najbardziej ludzkie
spojrzenie jakie kiedykolwiek widziała, i w końcu uśmiechnął się.- Mam nadzieję, że nie
weźmie mnie pani za wymoczka, choć na takiego teraz wyglądam...

Wymoczek nie przeżyłby podobnego zatrucia, a poza tym nie awansowałby do stopnia

majora. - Rzuciła to suchym, niemal burkliwym tonem, lecz ujrzała w jego oczach błysk
zadowolenia. - Jeśli pan i medycy uważacie, że większe ciążenie pomoże panu wrócić do

background image

formy, to proszę mi o tym powiedzieć. Nie możemy zużywać zbyt wiele energii bez ryzyka
utraty kamuflażu. ale pańską kabinę możemy zasilić. Nie mam pojęcia, czy to panu w
czymkolwiek pomoże, jednak wolałabym, żeby słuchał pan zaleceń pani doktor. Lekarze
wiedzą o zatruciach trochę więcej niż pan czy ja.

- Tak jest, pani kapitan - odparł bez urazy.
- Spodziewam się pana na naradzie o piętnastej zero zero -ciągnęła Sass. - A teraz

mam jeszcze kwadrans na pobieranie nauk u Gelory.

- Czy mogę się poprzyglądać?
- Oczywiście, jeśli chce pan ujrzeć, jak co chwila padam na podłogę. - Skinęła na

przeciwniczkę, która przypuściła natychmiastowy atak, tak błyskawiczny, że musiała chyba
częściowo zmienić formę. Coś, co z początku wydawało się miękkie, bez kości, stwardniało
nagle, stając się nogą, przez którą została przerzucona Sass. Później Gelory nie stosowała już
żadnych transformacji. Walczyły ze sobą niemal jak równa z równą Wyglądało na to, że
Weftka chciała, by pani kapitan wypadła dobrze w oczach ciężkoswiatowca Curralda.

W zebraniu załogi w jej biurze wzięła udział niemal ta sama grupa oficerów, co w

dniu zatrucia. Sass z rozbawieniem zauważyła, że tym razem nikt nie sięgnął po dzbanek z
kawą, choć do powrotu Curralda zachowywano się całkiem normalnie.

- Jestem przekonana, że ta kawa nie jest groźna - powicdziała, przyglądając się ich

minom, gdy zdali sobie sprawę z własnego nieświadomego zachowania.

Kiedy wszyscy usiedli na miejscach i ostrożnie spróbowali kawy, poinformowała

Curralda o najnowszych wydarzeniach, opisując przeprowadzone naprawy, konieczne zmiany
na pokładzie żołnierskim, a także potajemne polowanie na truciciela. Ponieważ główna oficer
służby medycznej powiedziała mu już, że trucizna pochodzi z Diplo, Sass wspomniało tylko o
późniejszych odkryciach.

- To oczywiste, że każdy sabotażysta dążyłby do wywołaniu sporów pomiędzy

różnymi grupami załogi. Najpierw przyszło mi do głowy, że użycie trucizny z ciężkiego
świata wskazuje na kogoś, kto chciał zrzucić winę na cięzkoświatowców, a wiedział. że im
ufam. Jednakże musieliśmy również rozpatrzyć taką możliwość, że to właśnie jakiś
ciężkoświatowicc dosypał trucizny. Musiałby on mieć dostęp do kuchni, najprawdopodobniej
do obu, choć istnieje niewielka możliwość, że kawa z pokładu głównego znalazła się na
pokładzie żołnierskim. Ponieważ kawę roznoszono po całym okręcie, trudno stwierdzić, skąd
pochodziła każda filiżanka, zwłaszcza jeśli winny jest któryś ze stewardów.

- Nie wierzy już pani w to, że to napastnicy zatruli otwarte kanistry?

- Nie, nie mieli ku temu powodów, ponieważ sądzili, że uda im się zdobyć okręt, a

wtedy musieliby korzystać z naszych zapasów. Proszę również pamiętać o tym drugim
sabotażu - o pocisku.

- Czy wiadomo coś na ten temat?

- Nie, panie majorze, ale może pan będzie nam mógł w czymś dopomóc. Mam tu listę

podejrzanych. Jest wśród nich pewna młoda kobieta z dość ambitnej planety - Przerwała na
chwilę, a ponieważ nikt się nie odzywał, dokończyła: - Z przyczyn zdrowotnych została
ewakuowana z Diplo. Wychowała się na Palunie.

- To planeta pośrednia - wycedził Currald. Sass skinęła głową.
- Zgadza się. Mieszkała tam do trzynastego roku życia z rodziną cięzkoświatowców,

spokrewnionych z jej naturalnymi rodzicami. Kiedy tylko mogła, złożyła podanie o
przeniesienie na lekką planetę, a po ukończeniu szkoły wstąpiła do Floty.

- Nie jest jednak pani pewna...
- Nie, nie jestem. Mogła dostać się do kuchni, ale nie tylko ona, oprócz niej taką

możliwość miało jeszcze przynajmniej czterech stewardów i kucharze. Chodzi o to, że jako
jedyna ma bezpośrednie powiązania z Diplo, nie z byle którą ciężką planetą, lecz właśnie z

background image

Diplo. Poleciała tam dwa razy, już jako osoba dorosła, w ubiorze ochronnym. Oczywiście, nie
znamy żadnych szczegółów. Gdyby ktoś chciał zrzucić winę na ciężkoświatowca, to nie mógł
wymyślić nic lepszego niż zastosowanie trucizny z Diplo.

- Czy ona mogła odpalić pocisk? - Currald popatrzył na Arly, która zdecydowanie

pokręciła głową.

- Nie. Oczywiście natychmiast sprawdziliśmy taką możliwość, zwłaszcza kiedy obaj

moi technicy z tej sekcji zachorowali. Jednakże wówczas, gdy został odpalony pocisk, czuli
się dobrze. Swoimi czynami oczyścili się wzajemnie, chyba żeby byli w zmowie. Wydaje mi
się, że pocisk odpalono ręcznie, najprawdopodobniej przy wykorzystaniu tablicy rozdzielczej
na korytarzu.

- Pamiętajmy, że Wydział Bezpieczeństwa Floty ostrzegł każdego kapitana, by być

gotowym na obecność przynajmniej jednego agenta. Nie mówiono o wyłącznie jednym
agencie - zauważyła Sass. - Wydaje mi się, że charakter obu wydarzeń, odpalenia pocisku i
zatrucia, jest stanowczo odmienny, co wskazywałoby na dwóch odrębnych wywrotowców o
dwóch różnych celach. Nie potrafię sobie jednak wytłumaczyć, co można było zyskać
poprzez zatrucie przypadkowych osób. Chyba ze truciciel współdziałał z grupą, która miała
przejąć okręt.

Currald westchnął głęboko i splótł palce dłoni. Mimo że po chorobie był

zmizerowany, nadal górował nad wszystkimi, a jego ponura mina była wręcz groźna.

- Pani kapitan, cieszy się pani reputacją osoby niezmiernie sprawiedliwej... - Przerwał,

niezadowolony z tego wstępu, i zaczął na nowo: - Ja jestem tylko dowódcą wojskowym, nie
mam aż tyle do czynienia z załogą okrętu, ale wiem, że wszyscy uważacie, iż
ciężkoświatowcy trzymają się razem. To stwierdzenie jest w dużym stopniu zgodne z prawdą.
Przypuszczam, że wiedziałbym, gdyby ciężkoświatowcy planowali jakiś spisek w tej części
okrętu. Mam również nadzieję, ze wierzy pani, iż powiedziałbym pani o tym.

Sassinak uśmiechnęła się, doceniając jego wysiłki.
- Już wcześniej mówiłam, panie majorze, że mam do pana pełne zaufanie. Nie sadzę,

by planowano spisek, gdyż po wykryciu zatrucia nie wydarzyło się nic poważnego. Obawiam
się jednak, że jeśli aresztuję stewardesę, o której wspomniałam, to pan i pozostali
ciężkoświatowcy uznacie to za zbyt pospieszną reakcję na wykrycie trucizny z Diplo. Dlatego
bardzo mnie interesuje pańskie zdanie na temat tego, jaki ta osoba miałaby w tym interes. O
ile wiem, nic wynika to z polityki i religii ciężkoświatowców.

- Oczywiście, że nie. - Currald znowu westchnął. - Może jednak jej naturalna rodzina i

krewni na Palunie byli skrajnymi separatystami- Sama nie może należeć do separatystów, bo
nic wytrzymałaby tego nerwowo. Niektórzy z nich dość surowo obchodzą się z nie
dostosowanymi dziećmi. Czasami od razu je zabijają, twierdząc, że nie nadają się do życia. -
Zignorował głośne szmery obecnych i kontynuował: - Jeśli nie udało jej się dostosować do
życia w niskiej grawitacji, albo jeśli się jej wydaje, ze powinna odegrać się za to, że była
nieprzystosowana, to rzeczywiście mogła postąpić nierozsądnie, by zwrócić na siebie uwagę.
- Rozejrzał się dookoła i skierował wzrok na Sass. - Czy wśród pani oficerów nic ma żadnych
ciężkoświatowców?

- Dawniej byli, ale wysłałam ich z Huronem na transportowiec- - Wzruszyła

ramionami, zauważając jego przenikliwe spojrzenie. - Mieli odpowiednie kwalifikacje i
doświadczenie.

Ta odpowiedź przypadła mu do gustu, rozluźnił się nieco.
- Czy wobec tego pozwoliłaby pani oficerowi-ciężkoświatowcowi zamienić parę słów

z tą dziewczyną?

- Jeśli tylko sądzi pan, że uda się dowiedzieć prawdy.
- Ma pani do mnie zaufanie. - Nie było to pytanie, lecz utwierdzenie, wypowiedziane

z pewnym zdziwieniem. - Dobrze, pani kapitan, zobaczę, co będę mógł zrobić.

background image

Reszta spotkania była poświęcona wynikom prowadzonej obserwacji. Przez kilka

pierwszych dni po lądowaniu nie zauważono w układzie żadnej aktywności poza lotem
wahadłowca z planety na zamieszkany księżyc. Jednakże parę godzin temu szybki statek
uniósł się z powierzchni planety i skierował na kurs wiodący poza układ.

- Lecą powiedzieć szefowi, co się stało - stwierdził Bures.
- Dlaczego więc czekali aż tak długo? - zdziwiła się Sass. Przyszło jej do głowy kilka

powodów, z których żaden nie był szczególnie miły. Nikt nie odpowiedział na jej pytanie, ale
nie spodziewała się uzyskać odpowiedzi. Ciekawe, kiedy przylecą duże transportowce, by
rozebrać i przenieść bazę. Wróg zna prędkość statku, jaki porwał Huron, a więc wie, ile czasu
pozostało do przybycia okrętów Floty. O wiele groźniejsza możliwość polegała na tym, że
nieprzyjaciel zechce bronić bazy, łapiąc malutką ekspedycję Floty w pułapkę zastawioną
przez swe naszpikowane bronią okręty, podobne do dozorowca, z którym walczyli.

Wreszcie pani kapitan podsumowała naradę.
- Możemy teraz śledzić odlatujący okręt, mając nadzieję, że zmierza w jakieś ważne

miejsce, możemy też czekać tutaj i później złożyć Flocie raport, albo wreszcie moglibyśmy
spróbować uniemożliwić ewakuację bazy, kiedy tylko się rozpocznie. Chciałabym wiedzieć,
dokąd leci ten drań.

Dwie godziny później Currald zadzwonił do niej, prosząc o zwołanie narady. Zgodziła

się na to i chociaż o niczym podobnym nie wspomniał przez telefon, nie zdziwiła się, kiedy
do biura wraz z nim weszła podejrzana stewardesa.

Jej historia wyglądała tak, jak przypuszczał Currald, Seles urodziła się bez

wrodzonego dla ciężkoświatowców przystosowania do wysokiej grawitacji. Przez pierwszy
miesiąc po narodzinach ciągle groziła jej śmierć. Dziadek radził jej matce, by ją zabiła, ale ta
kobieta, która straciła już dwoje dzieci w awarii środowiskowej, postanowiła dać szansę
córce. Ponieważ medycyna była bezradna, dwumiesięczne dziecko odesłano do młodszej
siostry matki na planetę Palun. Nawet tam Seles była “mięczakiem". Kuzyni naśmiewali się z
niej, gdy złamała nogę w kostce przy upadku z drzewa, kpili, że nie potrafi biegać ani
wspinać się tak szybko jak oni. Kiedy po ukończeniu dziesięciu lat poleciała w swą jedyną w
dzieciństwie podróż na Diplo. musiała nosić kombinezon ochronny, jak lekkoświatowcy, i
również z tego powodu wysłuchiwać szyderstw dziadka. Starzec twierdził, że dziewczyna
zniszczyła rodzinę - nie tylko kosztami leczenia i podróży na Palun. ale poprzez sam fakt, że
mają takie nieprzystosowane dziecko. Lepiej już byłoby, gdyby zmarła w łonie matki. Ojciec
traktował ją jak powietrze, nic rozmawiał z nią. Matka miała już dwoje “normalnych" dzieci,
krzepkich chłopaków, którzy przewrócili Seles na podłogę i dusili ją, dopóki nie przegoniła
ich matka, szczerze zirytowana, że ma tyle kłopotów z tą dziewczyną.

W szkole na Palunie zainteresowało się nią kilku aktywnych separatystów, którzy

wykorzystywali jej słabą kondycję jako żywą ilustrację przyczyn, dla których
ciężkoświatowcy powinni unikać kontaktów z lekkoświatowcami i Federacją. Pouczono ją, że
nic przystosowani mogą usprawiedliwić swoje istnienie poprzez okazanie przywiązania do
interesów ciężkoświatowców i szpiegowanie od wewnątrz dominującej kultury
lekkoświatowców.

Z myślą o tym poprosiła o przeniesienie ze względów zdrowotnych na planetę o

normalnej grawitacji. Jej prośbę szybko spełniono. Uznano ją za osobę kwalifikującą się do
utrzymania przez państwo i skierowano do szkoły z internatem na planecie Cascya.

Sassinak pomyślała, że Seles poszła do tej dziwnej szkoły z internatem mniej więcej w

tym samym wieku, w którym ona zaczęła uczyć się w szkole przygotowującej do służby we
Flocie. Jednakże Seles nie miała swego Abego, przewodnika i nauczyciela. Była większa i
silniejsza niż przeciętna dziewczyna (choć ciężkoświatowcy uważali ją za wymoczka) i
uwierzyła już w to, że jest wyrzutkiem społecznym. Czy ktokolwiek próbował się z nią

background image

zaprzyjaźnić? Seles pewnie nawet by tego nie zauważyła. Grubo ciosana twarz tej
dziewczyny nie była brzydka, ale szpeciła ją zastygła, sztywna, ponura mina, przez co
wyglądała na głupszą niż rzeczywiście była. Kilka razy napytała sobie kłopotów, biorąc
udział w bójkach. Ludzie zaczepiali ją, ponieważ nienawidzili ciężkoświatowców, a jej nie
ufali. Sassinak usłyszała w jej glosie nutkę użalania się nad sobą, ale nie wypowiedziała
żadnego komentarza. Nikt nie lubi tych, co jęczą, nikt nie ufa ponurakom.

Tak wiec Seles skończyła szkolę przekonana, że na świecie nie ma sprawiedliwości.

Wciąż płonęła chęcią usprawiedliwienia swego istnienia przed krewnymi ciężkoświalowcami.
Z takim właśnie nastawieniem wstąpiła na służbę do Floty. Po odbyciu podstawowego
przeszkolenia, podczas pierwszej przepustki, wybrała się na Diplo. Rodzina okazywała jej
wyłącznie pogardę, nie wierzyła, że dziewczyna chce być szpiegiem ciężkoswiatowców.
Powiedziano jej, że gdyby do czegokolwiek się nadawała, zwerbowałaby ją regularna służba
wywiadowcza. A tak, co zdziała na własną rękę? “Jesteś mięczakiem!” - krzyczał dziadek.
Matka mu przytakiwała, a młodsi bracia uśmiechali się kpiąco. “Najpierw udowodnij, na co
cię stać, a potem zobaczymy" - uciął wszelkie dyskusje dziadek.

W drogę powrotną do bazy kosmicznej zabrała kilogram trucizny. Ponieważ nie była

ona zakazana na Diplo, Seles uznała, że ciężkoświatowcy są na nią odporni. Miała zamiar
zabić całą lekkoświatową załogę na swym przyszłym okręcie, przekazać go pod komendę
swych ziomków i w ten sposób dowieść swej lojalności.

- Niczego byś nie udowodniła! - żachnął się major Currald, który z przykrością słuchał

taj opowieści. - Czy chciałaś, żeby lekkoświatowcy uznali, iż wszyscy jesteśmy głupi albo
szaleni? Nie przyszło ci do głowy, że niektórzy z nas są przekonani, że jedyną naszą nadzieją
jest Federacja, a wraz z nią lekkoświatowcy?

Dziewczyna miała wypieki na twarzy. Gdy kładła na biurku Sass pogniecioną,

kilkakrotnie złożoną kartkę, ręce jej drżały.

- Wiem, co teraz będzie. Wiem, że mnie zabijecie. Chciałabym jednak, żeby

pochowano mnie na Diplo, a przynajmniej moje prochy. Zgodnie z regulaminem musicie to
zrobić i wysłać tę informację.

Wiadomość była równie nieskładna i żałosna jak cała historia. Zaczynała się od słów:

“W imię Sprawiedliwości i naszej Słusznej Sprawy" i odwoływała się do niezgodnej z
faktami historii (zamieszki na Gelway nie zostały wywołane uprzedzeniami wobec
ciężkoświatowców, którzy w ogóle nie wzięli w nich udziału, nie licząc jednego oddziału
policji) oraz wątpliwej teologii (Sass nigdy wcześniej nie słyszała o “Bogu Darwina"), które
miały usprawiedliwić otrucie niczemu niewinnych osób, w tym również ciężkoświatowców,
będące “aktem czystego oporu, który rzuci światło na całą Galaktykę". Informacja kończyła
się prośbą do rodziny o zezwolenie na pogrzeb jej szczątków na planecie, by “nawet tak
słaba i nieudana córka Wspanialej Rasy mogła spoczywać na ziemi, która ją zrodziła".

Sassinak spojrzała na Curralda. który w tym momencie uosabiał całą brutalność

ciężkoświatowców. Najwyraźniej miał ochotę zetrzeć Seles na proch. Z kolei Sass odczuwała
podobną chęć w stosunku do rodziny dziewczyny. Być może nie była ona szczególnie
błyskotliwa, ale coś by z niej wyrosło, gdyby nie wmówili jej, że jest plamą na honorze
rodziny, czarną owcą. Wzięła kartkę z biurka, złożyła ją i schowała do teczki, zawierającej
notatki na temat dochodzenia.

Patrząc dziewczynie prosto w oczy, zaczęła mówić twardym głosem:
- Masz rację, że kapitan, działając w trybie nadzwyczajnym. ma prawo skazać na

śmierć każdego na pokładzie, kto zagraża bezpieczeństwu okrętu. Mogłabym kazać zabić cię
na miejscu, bez żadnych dyskusji. Jednakże nie uczynię tego. - Seles otworzyła ze
zdziwieniem usta, a ręce zadrżały jej jeszcze bardziej. Na twarzy Curralda pojawił się wyraz
niesmaku. - Nie zasługujesz na szybką śmierć za ten... - zatrzasnęła teczkę - fałszywy
heroizm. Flota wydała dużo pieniędzy na twoje szkolenie, o wiele więcej niż twoja rodzina na

background image

lekarstwa, wożenie cię tam i z powrotem i robienie ci awantur. Jesteś nam coś winna, a swym
kolegom winna jesteś przeprosiny za to, że o mało ich nie pozabijałaś. Włączając w to majora
Curralda.

- Nie wiedziałam, że trucizna podziała na ciężkoświatowców.,. - wyszeptała Seles.
- Zamilknij! - Na dźwięk głosu majora dziewczyna z przerażeniem zamknęła usta. -

Nie przyszło ci do głowy, żeby wypróbować ją na sobie, co?

- Ja nie jestem czystej rasy...
- Nie o to chodzi, Seles - wtrąciła Sass, zanim Currald zdołał otworzyć usta. - Miałaś

trudne dzieciństwo, podobnie jak wielu z nas. Ludzie byli dla ciebie źli, tak samo jak dla
wielu z nas. Nie ma jednak sensu truć tych, którzy nie zrobili ci nic złego. Jeżeli naprawdę
chciałaś kogoś zabić, to dlaczego nie otrułaś swojej rodziny? To oni cię skrzywdzili.

- Tak, ale ja... ale oni...
- Są twoją naturalną rodziną, wiem. Flota zaś mogła zostać twoją prawdziwą rodziną.

Zrobiłaś jednak coś, czego nic możemy puścić płazem. Zabiłaś kogoś, Seles, i to nie w walce
z otwartym czołem, ale przebiegle, podstępem. Kiedy wrócimy do domu, czeka cię sąd
wojskowy, być może zostaniesz oddana pod obserwacje psychiatrów.

- Nie jestem wariatką!
- Nie? Usiłujesz dogodzić tym, którzy cię skrzywdzili, trując tych, którzy starali się z

tobą zaprzyjaźnić. Moim zdaniem to czyste szaleństwo. Jesteś winna, ale jeśli cię ukarzę, inni
ciężkoświatowcy mogą pomyśleć, że postąpiłam tak ze względu na twoje geny, a nie na twoje
czyny.

- Ciężkoświatowcy powinni wystąpić z Federacji i zająć się swoimi sprawami -

wymamrotała z uporem Seles. - Federacja nigdy nam nie pomogła.

Sassinak spojrzała na Curralda. Maska pogardy i niesmaku zniknęła z jego twarzy.
- Wydaje mi się, panie majorze - rzekła Sass - że mamy tu jednocześnie problem

medyczny i prawny. W obecnych okolicznościach nie istnieje możliwość leczenia
psychiatrycznego, a nie chcę sądzić tej dziewczyny, dopóki nie dostaniemy wyników pełnych
badań.

- Sądzi pani, że wystarczy...
- Podejrzenie o niepoczytalność przyczyni się do złagodzenia kary. To jednak leży

poza sferą mych uprawnień. Muszę zadbać o zminimalizowanie szkód poczynionych przez
nią we wszystkich dziedzinach oraz o zachowanie dowodów.

Dziewczyna patrzyła to na panią kapitan, to na majora, zdezorientowana i

przestraszona.

- Ale ja... ja żądam...!
Sassinak pokręciła głową.
- Seles, jeżeli sąd wojskowy zarządzi egzekucję, dopilnuję, by twe przesłanie zostało

przekazane rodzinie. Jednakże w chwili obecnej nie widzę innego wyjścia, jak tylko umieścić
cię w odosobnieniu. - Nawiązała kontakt ze szpitalem pokładowym i zamieniła kilka słów z
oficer medyczną. - Panie majorze, czy mam kazać komuś ze służby bezpieczeństwa, żeby
sprowadził ją na dół, czy...

- Ja się tym zajmę - odparł tonem, w którym współczucie zajęło miejsce niesmaku.
- Dziękuję. W pana towarzystwie będzie się zachowywać spokojniej.
“I to z kilku powodów" - dodała w myślach. Currald miat posturę i pewny siebie

wygląd w pełni przystosowanego ciężkoświatowca, wyszkolonego do walki. Seles nie będzie
próbować ucieczki i pod jego wzrokiem na pewno nie wpadnie w histerie.

Niecałą godzinę później oficer medyczna zakomunikowała, ze Seles może popełnić

samobójstwo.

- Jej życie wisi na włosku. Seles w każdej chwili może się załamać, tym prędzej, jeśli

zamkniemy ją w areszcie. Chcę ją poddać hibernacji.

background image

- W porządku. Kiedy przygotujesz dokumenty, przyślij mi je do podpisu. I uważaj,

żeby z tym hibematorem nic się nie stało. Nie chcę żadnych podejrzeń.

Sprawa została rozwiązana. Sassinak rozparła się w fotelu, zastanawiając się, dlaczego

poczuła wobec tej dziewczyny takie współczucie. Nigdy nie lubiła osób nadmiernie
użalających się nad sobą, Seles zaś zabiła członka załogi, a jednak wywarły na niej wrażenie
oszołomienie i ból dziewczyny, to połączenie odwagi i gniewu. Kiedy Currald wrócił na
główny pokład, wyraził swą opinię w podobnym tonie.

- Jestem Przyłączeniowcem, ale zawsze byłem zdania, że powinniśmy wypróbowywać

naszą młodzież na planetach o dużej grawitacji. Mamy coś szczególnego, co warto zachować,
czego nie wolno się wyzbywać. Kiedyś nawet popierałem tych, którzy żądają, by zaprzestać
leczenia nie przystosowanych noworodków. Uważałem, że we wszechświecie jest i tak dość
lekkoświatowców, którzy szybko się mnożą, po co więc tracić pieniądze i czas na
wychowywanie kolejnego wymoczka? Ta dziewczyna to w gruncie rzeczy żywy dowód
mojego rozumowania. Jej rodzina straciła mnóstwo pieniędzy, czasu i nerwów. Federację
drogo kosztowała szkoła z internatem, Flota straciła sporo forsy i czasu na przeszkolenie jej, a
w rezultacie dostaliśmy niekompetentną i głupią trucielkę. Sam już nie wiem. Mam ochotę
wdeptać ją w ziemię. a jednocześnie jest mi jej żal. Nic z niej nie będzie, choć mogło być.
Stwierdzam z żalem, że to wyznawane niegdyś przeze mnie ideały tak ją fatalnie
ukształtowały.

- Mam jednak nadzieję, że coś uda się uratować. — Sass przesunęła po biurku w jego

stronę pełny kubek. - To, co jej powiedziałam, jest szczerą prawdą. Wielu z nas miało trudne
dzieciństwo, niejedn został w jakiś sposób skrzywdzony. Przypuszczam, że spotkał się pan z
uprzedzeniami wobec swego pochodzenia. - Skinął głową. - Jednak nie postanowił pan otruć
nicwinych osób, by odegrać się na tych, którzy pana zranili. - Wypiła kilka łyków ze swego
kubka. Nie byta to kawa, lecz rosół. - Najgorsze, że staje się to teraz dużym problemem. W
Radzie poruszano ostatnio temat rzekomej dominacji ludzi we Flocie.

- Co?! - Major chyba nigdy o tym nie słyszał.
- Nie podaje się tego do powszechnej wiadomości, niemniej Jednak niektóre rasy

domagają się wprowadzenia w Akademii obowiązkowych limitów. Nawet Ryxi są tego
zdania.

- Te pierzaste szczotki?
- Wiem, wiem. Currald, jesteś z Floty, więc rozumiesz, że ludzie muszą trzymać się

razem. Ciężkoświatowcy doskonale przystosowali się do dużej grawitacji, ale nawet oni nie
mogliby na własną rękę przeciwstawić się reszcie Federacji.

Skinął głową, znów popadając w przygnębienie. Sass zastanowiła się, o czym on teraz

myśli. Major jest z pewnością godzien zaufania. zwłaszcza po tym, co wydarzyło się przez
osiami tydzień. Mało brakowało, a nie uszliby z życiem.

Kolejnym jej gościem był Hollister, który przyniósł raport na temat wszystkich

napraw oraz szacowanych możliwości okrętu, zanim podda się go gruntownemu remontowi.
Choć napędy po lewej stronie rufy nie były aż tak poważnie uszkodzone, jak sądzono,
wyglądało jednak na to, że krążownik nie przetrzyma kolejnego pościgu w przestrzeni FTL.

- Uda się zrobić kilka skoków w prostym kursie na Sektor - stwierdził Hollister - ałe

żadnych manewrów, jakie musiałby wykonywać Ssli podczas pościgu. Nie ma pani pojęcia,
jak to obciąża napędy.

Sassinak rzuciła mu groźne spojrzenie.
- To znaczy, że nie dowiemy się, dokąd podążają uciekające okręty?
- Niestety nie, bo nie wiadomo, czy w ogóle gdziekolwiek dotrzemy. Musiałbym

zgłosić stanowczy protest.

- Którego nikt by nie przeczytał, gdybyśmy się rozbili. Nieważne. nie będziemy ich

śledzić. Musimy jednak coś zrobić, nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami. Gdybyśmy

background image

zdołali oznaczyć jakoś te okręty...

- To zupełnie inna sprawa. - Odchylił się w tył i zmarszczył czoło, przygotowując się

do dłuższej tyrady. - Zakłada pani, że ktoś przyleci ewakuować stację. Chciałaby pani
wiedzieć, dokąd. Nie możemy ich śledzić, więc... - Zawiesił głos. Sassinak czekała, lecz
Hollister nie odzywał się. Wreszcie drgnął i podał jej następną kostkę z danymi. - Pomyślę o
tym, ale na razie mamy kolejny kłopot. Czy pamięta pani problemy z płuczkami systemu
środowiskowego?

- Tak. - Włożyła kostkę do czytnika, dziwiąc się, że nie została ona bezpośrednio

przekazana do terminalu komputerowego. Spojrzała w ekran i omal nie zaklęła głośno.

- Jest coraz gorzej - powiedział Hollister.
I to znacznie gorzej. Wydajność przetwarzania spadała z dnia na dzień, a stężenie

substancji zanieczyszczających rosło. Przypomniała sobie wiadomości o stałej równowadze
reakcji, stopniu przyrostu glonów,..

- Zatkał się zawór przeciążenia i wystąpił przeciek z systemu hydroponicznego do rur

doprowadzających - kontynuował Hollister, wskazując palcem dodatkowe dane. - Tu
wszędzie rośnie zielony kożuch. Wczoraj uporaliśmy się z nim w rurach poprzecznych, ale
płynąca nimi ciecz jest bogata w składniki, którr glony wprost uwielbiają. Nie możemy ich
zlikwidować, nic niszcząc całego życia biologicznego w głównych systemach
hydroponicznych, gdyż to znaczyłoby, że musielibyśmy przejść na zapasowy system zasilania
w tlen. Straciliśmy już dwadzieścia procent zapasów powietrza w potyczce z tym okrętem.

Sassinak skrzywiła się. Zapomniała, że podczas walki część zapasowych zbiorników

tlenu została uszkodzona lub zniszczona. Hollister ciągnął dalej:

- W normalnych okolicznościach pomniejszenie załogi o osoby, które odleciały na

zdobycznym statku, byłoby dla nas korzystne, ale ponieważ nie wiedzieliśmy, jaki system
środowiskowy ma transportowiec, wysłaliśmy też specjalistów od biosystemów. Bardzo mi
ich teraz brakuje. Powinniśmy przepłukać i na nowo nastawić cały system, ale o wiele
bezpieczniej zrobić to w jakimś miejscu, gdzie będzie powietrze. Może jakoś uda nam się
utrzymać wydajność, ale tylko pod warunkiem, że nic więcej się nie popsuje.

- Czy to mógł być sabotaż? - spytała Sass. Hollister wzruszył ramionami.
- Oczywiście, że tak. ale równie dobrze może to być najzwyklejsza awaria.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Monitory kontrolne pokazywały pogarszający się z dnia na dzień stan biosystemów,

Sassinak zmuszała się, by okazywać na zewnątrz względny spokój, choć w duchu szalała z
wściekłości. Byli już tak blisko, znaleźli bazę handlarzy niewolników i prawdopodobnie
również drogę do ich mocodawców, gdy nagle zostali obezwładnieni. Codzienne meldunki
Hollistera potwierdzały dane z ekranu: nie mieli rezerw na pościg, nie mogli też dłużej tkwić
w miejscu.

Mimo wszystko czekała, mając nadzieję, że pojawią się kolejne okręty, które będzie

mogła opisać w raporcie. Gdyby przybyła ekspedycja ratunkowa Hurona, mogłaby ona
przejąć prowadzenie obserwacji. Każdego dnia Sass spędzała kilka godzin na przeglądanie
akt personalnych, sprawdzając każdego, kto powinien być w sekcji okrętu, z której
wystrzelono pocisk, i kto mógł mieć dostęp do urządzenia odpalającego. Osób takich było
ogółem czterdzieści czy pięćdziesiąt. Przeanalizowała już kilkanaście, od Aariefa do
Kelly'ego, mając nadzieję, że tę żmudną pracę przerwie jej jakiś okręt przylatujący do układu.
Wreszcie na samym skraju zasięgu detektorów pojawił się jeden pojazd. Jego sygnalizator był
chyba nie uszkodzony, bo podawał szczegóły dotyczące masy i rozmiarów okrętu.

- Hm... - Sassinak zmarszczyła czoło nad ekranem. - Jeśli to prawda, to powinien mieć

zainstalowany nowy system sygnalizacyjny.

- Możemy go zidentyfikować?.
- Spróbujmy. - Nowy system działał poprawnie. Poinformował ich, że statek

przybywa z Courcy-DeLan i że uprzednio przewoził przez półtora roku “różne ciecze" na
trasie Valri Palin - Terehalt. “Różne ciecze" wlewano do dziesięciolitrowych butli. Cóż to
mogło być? Paliwo? Narkotyki? Związki chemiczne służące do produkcji syntetyków?
Wszystko było możliwe, od stężonych kwasów po płynne witaminy do diety niewolników.

Do układu wleciały dwa kolejne transportowce, które ostrożnie wylądowały na

powierzchni planety. Czułe detektory “Zaid -Dayana" zdołały dokładnie zlokalizować statki
na powierzchni planety, potwierdzając tym samym podejrzenie, że wylądowały one w
uprzednio odkrytym miejscu. Później pojawił się ogromny okręt typu hall-kir,
zaprojektowany do cumowania na stacji orbitalnej. Nie będąc w stanie wylądować na
planecie, zatrzymał się na niskiej orbicie. Teraz nie ulegało już wątpliwości, że baza zostanie
ewakuowana. Statek typu hall-kir mógł pomieścić ogromny ładunek maszyn i urządzeń.
Jednakże ten pojazd miał co najmniej dwadzieścia lat i nie był wyposażony w nowy nadajnik.
Sassinak nic wiedziała też, jak oznaczyć go dla potrzeb dalszego śledztwa. Sygnalizator IFF
ujawnił tylko tyle, że statek został wydzierżawiony z nie figurującej w aktach korporacji
Generał Systems Freight Lines. Nie wiadomo było, kim jest wypożyczający, ani też czy statek
już uprzednio był dzierżawiony podejrzanym klientom.

- Sygnał Floty!
Pisk w słuchawce wyrwał Sassinak z niespokojnej drzemki. Kciukiem ściszyła

głośność.

- O co chodzi?
- Sygnał Floty, kieruje się ku nam lekka grupa bojowa pod dowództwem komodora

Yerstana. Sygnał nadawany szyfrem na wąskim zakresie, ale na pewno go wykryli.

- Już idę.
Czuła lekki ból głowy, może od zdenerwowania, a może na skutek nie najlepszej

jakości powietrza. Weszła pod prysznic, nałożyła świeży mundur i pobiegła na mostek, gdzie

background image

załoga była bardziej ożywiona niż w ostatnich dniach.

- Sygnał nakierowany był w stronę planety - poinformował oficer łącznościowy. -

Muszą wiedzieć, że tu jesteśmy.

- Niczego nie wiedzą, co najwyżej mają taką nadzieje -sprostowała Sassinak.
- Czy wyślemy do nich sygnał?
- A mamy wolną drogę?
- Och, rzeczywiście. Już zasłoniła nas ta wstrętna planeta.
- Stacja na księżycu pewnie przechwyciła sygnał, prawda?
- Tak, ale...
- A więc jeszcze przez pewien czas pozostaniemy w ukryciu. Daj namiar na najbliższy

okręt Floty i jak najdokładniejsze wyliczenia ich trajektorii lotu,

Dane pojawiły się w postaci błękitnych symboli na tle schematu układu planetarnego.

Sassinak usiłowała sobie przypomnieć, co słyszała o komodorze Verstanie. Czy wkradnie się
ostrożnie do układu na wolniejszym, ale i dokładniejszym napędzie wewnątrzukładowym, czy
też przeleci przezeń kilkoma skokami FTL, tak jak zrobiła to ona? Ile okrętów liczy grupa
bojowa? Czy wyśle naprzód pojazd zwiadowczy albo eskortowy? Huron na pewno ostrzegł
go przed fałszywymi sygnałami nadajników IFF, więc jest gotów stawić czoło kłopotom.
Tylko że niektórzy wysocy rangą oficerowie mieli w zwyczaju ignorować ostrzeżenia swych
młodszych kolegów.

Wezwała na mostek Hollistera, by zapytać go o możliwości "Zaid-Dayana". Warto

zastawić pułapkę na piratów, choć bez ujawnienia swej obecności będzie dość trudne,

O wiele wcześniej niż się spodziewała odebrali kolejny sygnał floty. Komodor

najwyraźniej postanowił szybko wtargnąć do układu, wysyłając mniejsze okręty długimi
skokami daleko przed krążowniki. “Scratch", okręt klasy dozorowca, badał drugą stronę
planety, szukając oznak życia. Sassinak wysłała krótką szyfrowaną wiadomość najwęższym,
jak tylko mogła, pasmem, mając nadzieję, że piraci nie zdołają tego wykryć swymi
urządzeniami.

Po kilku sekundach otrzymała odpowiedź i nawiązała łączność z komodorem

Yerstanem. Chciał, by wydostała “Zaid-Dayana" kryjówki i żeby się spotkali. Odrzucił jej
propozycję zastawienia pułapki, w której ukryty krążownik mógłby przechwycić statki
uciekające przed widocznym zagrożeniem.

Nic miała innego wyjścia, musiała usłuchać. Załoga ściągnęła do wnętrza okrętu

detektory i sieci rozłożone na najbliższych skałach. Kiedy wszystko było gotowe, Hollister po
raz ostatni sprawdził poszczególne elementy napędu. Odczekali jeszcze ponad dwie godziny,
by zniknąć z pola widzenia piratów.

- Nawet jeśli muszę zrezygnować ze świetnego punktu obserwacyjnego - oznajmiła

Sass - to nie mam zamiaru wyskakiwać im przed nosem. Może uda nam się wymknąć tak, że
w ogóle nie domyślą się naszego istnienia,

“Zaid-Dayan" ostrożnie wydostał się ze skalnej rozpadliny i oderwał się od

powierzchni księżyca. Sassinak odetchnęła z ulgą. Chociaż w krytycznym momencie satelita
zapewnił im schronienie, to jednak jego powierzchnia nie była naturalnym portem dla okrętu,
zaś sama pani kapitan tylko w locie doświadczała irracjonalnego poczucia bezpieczeństwa.
Poza tym teraz widzieli wszystko wokół, ich pola widzenia nie zawężała już poszarpana
powierzchnia księżyca.

Okręt nabierał prędkości, wszystkie systemy funkcjonowały doskonale, na mostku

kapitańskim nie zapaliła się ani jedna kontrolka ostrzegająca przed grożącym
niebezpieczeństwem.Gdyby Sass nie pamiętała o zniszczonych napędach i załatanej dziurze
na rufie, myślałaby, że krążownik jest w idealnym stanie.

Przez następnych kilka godzin całą jej uwagę pochłaniało kluczenie pomiędzy

odłamkami skał otaczającymi planetę. Gdy wreszcie wydostali się poza wszystkie satelity i

background image

pierścienie asteroidów, okręty Floty znajdowały się już w odległości kilku minut świetlnych.
Sassinak nie decydowała się na skok, kontynuowała lot na napędzie wewnątrzukładowym.
sprawdzając przez kilka pozostałych do spotkania godzin, czy okręt i załoga są przygotowani
na inspekcję. Akta, do których zajrzała, przypomniały jej, że komodor Verstan cieszy się
reputacją człowieka szczególnie wymagającego. Czuła przez skórę, ze będzie miał wiele do
powiedzenia na temat wyglądu krążownika.

Zauważyła, że komodor kieruje swe okręty w stronę bazy piratów, ściśle

przestrzegając zasad taktyki. Dwa okręty klasy dozorowca. “Scratch" i “Darkwatch", ustawiły
się między planetą a słońcem, niewątpliwie po to, by wyłapać “zabłąkanych" piratów.
Krążownik flagowy, “Serb Hawr", i dwa lżejsze krążowniki uformowały klin. Po ich obu
bokach ulokowały się po trzy pojazdy patrolowe, jeszcze jeden zaś leciał z tyłu. Gdy “Zaid-
Dayan" zbliżał się do okrętów, utrzymały tę pozycję, nie kierując się już w stronę układu
planetarnego.

Sassinak ustawiła “Zaid-Dayana" dokładnie za “Serb Harrem" i nawiązała kontakt

telekomunikacyjny z komodorem Verstanem. Wyglądał tak, jak na zdjęciu w rejestrze
oficerów Floty szczupły mężczyzna o różowej twarzy, gęstych siwych włosach i błękitnych
oczach. Zza jego pleców w ekran niecierpliwie wpatrywał się Huron.

- Witam panią komandor - przemówił oficjalnym tonem Verstan. - Otrzymaliśmy

sygnał z nadajnika ratunkowego Floty.

Sass porzuciła wszelką nadzieję. Jeśli Verstan tak zaczyna rozmowę, to...
- Jak widzę, było to jakieś nieporozumienie. - Chciała coś wtrącić, lecz komodor

mówił dalej. - Podkomandor Huron zasugerował mi możliwość, że rzekomy wybuch pani
okrętu został w jakiś sposób zamarkowany, choć sądzę, że... hm... zwyczaj każe w takiej
sytuacji wyłączyć sygnalizator.

- Panie komodorae, w tym przypadku sygnał nadajnika był niezbędny, aby oszukać

piratów...

- Ach, tak... piratów... Z iloma uzbrojonymi okrętami miała pani do czynienia?
Sassinak zazgrzytała zębami. Niedługo stanie przed sądem -działo się tak zawsze w

podobnych okolicznościach - i to tam będzie właściwe miejsce na zadawanie takich pytań.

- Pierwszy uzbrojony okręt - odparła jednak - eskortował transport niewolników.

Wówczas nie wiedzieliśmy jeszcze, czy transportowiec również jest uzbrojony.

- Nic był. Mieliście przecież sygnał z nadajnika IFF.
- Wiedzieliśmy, że sygnalizator na dozorowcu był przestrojony, nie mieliśmy więc

zaufania do sygnału z transportowca. Jeśli przypomni pan sobie, jak zniszczony został lekki
krążownik “Cles Prel", kiedy rzekomo nie uzbrojony transportowiec rozniósł go na strzępy...

Wiedziała, że to chwyt poniżej pasa. Kapitan “Cles Prel" był w Akademii kolegą

Verstana. Twarz komodora zastygła, ale spojrzał na nią z szacunkiem. Choć pedantycznie
przywiązany do regulaminu, lubił jednak ludzi z ikrą.

- Powiedziała pani; “pierwszy uzbrojony okręt". Czy były jakieś inne?
Opisała dobrze obwarowaną bazę oraz okręty, które przyleciały. by włączyć się do

bitwy. Huron na pewno poinformował go już o uzbrojeniu pierwszego dozorowca - jeśli tylko
komodor zechciał go wysłuchać. Zanim Verstan zdążył zapytać ją o szczcegóły potyczki,
poinformowała go o późniejszym ruchu w układzie.

- W ciągu kilku ostatnich dni na planecie wylądowały trzy transportowce klasy

gourney, a na niskiej orbicie krąży jeden statek klasy hall-kir. Jeden z tych transportowców z
pewnością pochodzi z układu ciężkoświatowców, a wcześniej odbywał nie rejestrowane
podróże. Sądzę, że mają zamiar ewakuować bazę. Zaobserwowaliśmy dużą aktywność
wahadłowców krążących między planetą a statkiem na orbicie.

- Czy ma pani jakieś rozeznanie co do wielkości bazy?
- Raczej nic. Siedzieliśmy po drugiej stronie tego małego księżyca i od strony planety

background image

mieliśmy rozłożoną tylko niewielką sieć sensorów. Uzyskany obraz cieplny może dotyczyć
różnej liczby osób - od tysiąca do piętnastu tysięcy, w zależności od szeregu czynników.
Gdybyśmy mieli pewność, czym się zajmują, opracowalibyśmy bliższe dane. Mogę panu
przesłać wszystkie informacje.

- Bardzo proszę.
Dostroita kanały i przekazała mu dane.
- Jeśli ich zdolność załadowcza kształtuje się w granicach normy, mogą ukończyć

ewakuację i być gotowi do odlotu w ciągu najbliższych kilku dni.

- Rozumiem. Czy sądzi pani. że odlecą nawet w naszej
obecności?
- Zapewne tak. Nic nie zyskają czekając- Aha, zewnętrzny księżyc... Czy Huron

powiedział panu o zasięgu ich detekcji?

- Tak. Zdaję sobie sprawę, iż zauważyli nasze przybycie. Zniszczyliśmy również ich

zewnętrzny sygnalizator ostrzegawczy- Trzy transportowce średniej wielkości, jeden statek
klasy hall-kir... Powinniśmy ich złapać. Jeżeli poczekamy jeszcze tydzień, może coś
dodatkowo wpadnie w naszą sieć. Co pani na to?

Chciała przyłączyć się do polowania, marzyła o tym od lat. Jednakże Hollister

stanowczo pokręcił głową.

- Panie komodorze, nasz system środowiskowy jest przeciążony, napędy rufowe zaś

zostały poważnie uszkodzone. Moi mechanicy twierdzą, że nie stać nas na kolejny długi
pościg.

- Hm... Czy mamy obraz? Może podrzucimy wam coś, co przyda się do naprawy?
Któryś z pozostałych krążowników musiał ich obserwować, gdyż zanim jeszcze Sass

zdążyła odpowiedzieć, ujrzała, jak na ekranie za plecami Verstana pojawia się obraz “Zaid-
Dayana". Jeden z oficerów wskazał mu ekran. Komodor spojrzał nań i gwałtownie zwrócił się
do Sassinak.

- Co tu się stało? Wygląda to tak, jakby wasza przegroda cumownicza po lewej stronie

rufy została...

- Przestrzelona. Tak, ale już ją uszczelniliśmy. Wiem, że wygląda to nie najlepiej.
- Poza tym brakuje wam co najmniej dwóch napędów rufowych. Pani komandor, jest

pani w czepku urodzona.

- Chyba tak - odparła, mile połechtana jego reakcją. - Przy okazji, czy podkomandor

Huron znajduje się teraz pod pańskimi rozkazami, czy też zwróci mi go pan?

Verstan uśmiechnął się i skinął na Hurona.
- Nie byliśmy pewni, czy was tu znajdziemy. Myślę jednak, że pan podkomandor z

przyjemnością przejdzie na pani okręt.

Huron postarzał się przez tych kilka tygodni. Sassinak zastanowiła się, czy on też tak

o niej myśli i czy zechce tu wrócić. Huron zaczął opowiadać o podróży transportowcem
niewolniczym, o potwornych warunkach, jakie na nim zastali, o przerastającym ich siły
zadaniu pocieszenia osieroconych, porwanych z domów dzieci. Jej oczy wypełniły się łzami
żalu i gniewu, że nie potrafiła temu zapobiec. Powróciły bolesne wspomnienia z przeszłości.
Transportowiec miał na swym pokładzie niewiele prowiantu, ponieważ miał zakończyć
podróż na tej planecie. Tak więc do wszystkich nieszczęść doszły jeszcze głód i pragnienie.
Teraz Huron chciał dołączyć do grupy bojowej. Jako że nie miał konkretnych zadań na
okręcie flagowym, poprosił o zezwolenie na lądowanie wraz z żołnierzami.

- Oczywiście wrócę, jeśli mnie pani potrzebuje - dodał, unikając jej wzroku.
Sassinak westchnęła. Prześladowały go chyba własne wspomnienia. Nie spocznie,

dopóki nie pozabija piratów. “Albo sam nie padnie martwy" - pomyślała ze złością. Nie był
żołnierzem. nie został wyszkolony do walki lądowej, powinien mieć więcej oleju w głowie.
Będzie lepiej, jeśli wezwie go na “Zaid-Dayana" i uchroni od niebezpieczeństwa.

background image

- Huron...
Urwała, gdy spojrzał jej prosto w oczy. Huron nie był już tym uległym kochankiem,

dobrym zastępcą, lojalnym wobec swej pani kapitan. Gdyby wezwała go na pokład, na pewno
by wrócił, Straciłby jednak szacunek do samego siebie, swój honor i dumę, które najbardziej
w nim kochała. Mogła mu rozkazać, by poszedł z nią do łóżka, a on bez wątpienia by jej
usłuchał. Jednakże nic byłby to już ten Huron, którego tak pożądała. Najpierw musi stoczyć
swoje bitwy, a później - jeśli w ogóle będzie jakieś “później" - będą mogli odkryć się na
nowo. Poczuła przeszywający ból w sercu, falę tęsknoty połączonej z lękiem. Jeśli stanie mu
się coś złego, jeżeli zginie, zawsze będzie miała świadomość. że mogła uratować go przed
śmiercią. Gdyby jednak teraz rozkazała mu powrócić na bezpieczny krążownik, wiedziałaby.
że go obraziła.

- Bądź ostrożny - odezwała się w końcu. - I nie oszczędzaj tych drani.

Oczy mu rozbłysły, uśmiechnął się szeroko.

- Dziękuję, komandor Sassinak. Cieszę się, że zostałem zrozumiany.

Cokolwiek by się stało, bitwa zakończy się, zanim “Zaid-Dayan" powróci na remont

do Kwatery Głównej Sektora. Sassinak miała nadzieję, że w odpowiedzi uśmiechnęła się
równie otwarcie i szczerze. Niestety, nie czuła radości.

Podróż powrotna do Kwatery Głównej Sektora była jednym z najbardziej

przygnębiających przeżyć w jej życiu. Podobnie jak Huron nie mogła się doczekać, by dopaść
piratów, handlarzy niewolników. A tymczasem musiała wracać do domu jak jakiś cywil.
Przyłapała się na tym. że przeklina Hollistera. A przecież to nie była jego wina.

Po krótkiej rozmowie odbytej z Huronem nowy zastępca wydawał się jej jeszcze

mniej odpowiedni niż poprzednio. Wiedziała, że zbyt surowo go ocenia, lecz nic nic mogła na
to poradzić. Wciąż miała przed oczyma twarz Hurona, wyobrażała sobie, jak by to było,
gdyby leciał z nią teraz. By odsunąć od siebie podobne myśli, nadal studiowała akta osobowe,
przyglądając się danym na temat każdego członka załogi, który mógł mieć dostęp do tej
sekcji okrętu, z której odpalono pocisk. Po Kellym zajęła się Kellandem, a następnie
przeanalizowała akta kolejnej dziesiątki, aż do Prossera. Na zdjęciu dołączonym do akt
Prosser miał minę, która nie przypadła jej zbytnio do gustu.

Podejrzliwie spoglądała na obłudny, wymuszony uśmieszek na jego cienkich wargach.

Nie, nie może tak traktować każdego członka załogi. Przecież wszyscy nie mogli być winni.
Prosser we własnej osobie nie wyglądał aż tak niesympatycznie - sprawdziła to pod byle
pretekstem - to chyba jej stan nerwów był źródłem takich negatywnych odczuć. Zdawała
sobie sprawę, że w Kwaterze Głównej Sektora stanie przed komisją dochodzeniową, a może
nawet przed sądem wojskowym.

Czekały ją tam długie rozmowy z oficerami administracyjnymi, którzy chcieli

wiedzieć, w jaki sposób doszło do uszkodzeń, dlaczego zdecydowała się w danej sytuacji
postąpić właśnie tak, a nie inaczej. Starsi mechanicy kiwali głowami, wymownie cmokali,
patrząc na uszkodzenia, i krytykowali prowizoryczne naprawy, przeprowadzone przez
Hollistera, Sassinak zaś stawała się coraz bardziej zgryźliwa wobec oficerów prowadzących
przesłuchanie. Przecież mimo wszystko udało się jej powrócić z niemal całą załogą, a poza
tym ocalić cały transport dzieciaków, które mogły zginąć, gdyby ściśle trzymała się zasad
taktyki. Jednakże biurokratyczni śledczy nie mogli uwierzyć w to, żeby krążownik w rodzaju
“Zaid-Dayana" mógł zostać pokonany przez “mały, prymitywny statek piratów", jak ujął to
jeden z urzędników. Sass pokazała im kostki z danymi szczegółowo opisującymi uzbrojenie
dozorowca. Obejrzeli je podejrzliwie i odłożyli na bok, pytając, czy jest aby pewna, że dane
są dokładne.

Poruszyli też kwestię “zaproszenia" wroga do abordażu na okręt.
- To było zupełnie nieodpowiedzialne! — prychnął pewien komandor, który - jak

background image

wynikało z rejestru oficerów Floty - nie postawił nogi na okręcie od wielu lat i nigdy nie brał
udziału w kosmicznej potyczce.

- To mogło się zakończyć katastrofą - skomentował inny. Tylko jeden członek

komisji, jednonogi komandor, który podczas swej pierwszej misji został wyrzucony w
hibematorze za burtę, zadał jej pytania, jakie sama by postawiła w takiej sytuacji.
Przewodniczący komisji dochodzeniowej, admirał z dwiema gwiazdkami, nie mówił ani
słowa, ograniczając się do sporządzania notatek.

Kiedy wyszła z jednej z takich sesji, mając ochotę powrzucać członków komisji do

systemu przetworzeniowego, ujrzała czekającą na nią Arly.

- O co znów chodzi? - spytała Sass. Arly wzięła ją pod ramię.
- Chyba warto się czegoś napić. Chodźmy do “Gina", zanim zacznie się wieczorny

tłok.

- Przeczuwam jakieś kłopoty - odparła Sassinak. rzucając na nią baczne spojrzenie. -

Jeśli masz jakieś złe wiadomości, powiedz mi od razu.

- Nie tutaj. Te gryzipiórki nie zasługują na to, by o tym usłyszeć. Chodźmy.
Kapitan ruszyła za nią, marszcząc czoło. Arly nigdy nie bywała nachalna i raczej

unikała portowych trawern.

Knajpka “Gino" była w tym sezonie ulubionym miejscem spotkań wyższych rangą

oficerów Floty. Młodsi oficerowie lubili egzotyczne tawerny, w których czuli się dojrzalsi i
odważniejsi, a podkomandorzy i komandorzy na spotkanie wybierali miejsca o pospolitszym,
wręcz obskurnym wyglądzie, tak jak “Gino". Było tu jednak czysto, obsługa krzątała się
żwawo, a jedzenie świadczyło o tym, że mają tu kucharza z prawdziwego zdarzenia.

Arly poprowadziła ją do stolika w rogu sali. Sassinak usado wiła się, ciężko

wzdychając, i trąciła kciukiem guzik wzywający obsługę. Gdy Już złożyły zamówienie,
spojrzała pytająco na Arly.

- No więc?
- Mamy komunikat z IFTL. Dla pani.
Podała jej pasek wydruku. Sass od razu wiedziała, o co chodzi. Komunikat IFTL dla

kapitana remontowanego okrętu? To mogło być tylko oficjalne zawiadomienie o zgonie,
jedyną zaś bliską jej osobą, która mogła umrzeć, był... Powoli rozłożyła kartkę. Oficjalny
język komunikatu nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Huron nie żył, zginął na stanowisku,
podczas ataku na bazę piratów. Zamrugała powiekami, by osuszyć łzy napływające do oczu, i
znów spojrzała na Arly.

- Wiedziałaś
- Domyślałam się. Komunikat IFTL... Cóż innego mogłoby to być?
- No tak. A więc on nie żyje. Co za głupiec! - Gniew i ból dławiły jej gardło. Gdyby

on nie zechciał... Gdyby ona mogła... Gdyby jakiemuś przeklętemu piratowi drgnęła ręka...

- Przykro mi, Sass... pani komandor.
- On był... dobrym człowiekiem.
To za mało, ta najgłupsza, najbardziej trywialna uwaga. Był dobrym człowiekiem, ale

niepotrzebnie pozwolił się zabić. Nigdy już go nie zobaczy. Nigdy go nie dotknie. Drgnęła,
przełknęła ślinę i sięgnęła po przyniesiony przez kelnera napój.

- Sam tego chciał - powiedziała raczej do siebie niż do Arly.
- Zmierzał ku temu na długo przedtem, zanim przybyła pani na “Zaid-Dayana" -

odezwała się nieoczekiwanie oficer obrony. Sassinak popatrzyła na nią z zaskoczeniem. Arly
wypiła pół szklanki napoju i ciągnęła dalej. - Wiem, że pani... że on... że byliście sobie bliscy,
rozumiem to, ale pani nie znała go wcześniej. Służyłam z nim przez sześć lat Ma pani rację,
był dobrym człowiekiem, ale był też szalony. Zawsze miał świra.

- Huron?
Skinęła głową.

background image

- W jego aktach nie ma nic na ten temat, bo umiał być na swój sposób ostrożny, ale

nazbyt często wdawał się w awantury. Wie pani, gdy ludzie mówili coś złego o kolonistach,
natychmiast reagował. Mieszał się do polityki. Kiedyś po takiej kłótni powiedział mi, że
nigdy nic dostanie własnego okrętu. Zawsze mówił zbyt dużo, w nieodpowiednim miejscu,
nie licząc się z koligacjami innych.

- Był jednak dobrym zastępcą...
Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że Huron był aż takim awanturnikiem.
- O tak. I lubił panią, co miało na niego pozytywny wpływ, chociaż wściekł się, kiedy

nie chciała pani pomóc tamtej kolonii.

- Tak, wiem o tym.
Przypomniała sobie, jak zażarcie się kłócili, jakie miał do niej pretensje.
- Uważałam, że powinna się pani o tym dowiedzieć - mówiła Arly, rysując palcem

Jakieś wzory na blacie stołu. - On naprawdę panią lubił i na pewno chciałby, żeby pani o tym
wiedziała. To nie przez panią zdecydował się polecieć. Aż do śmierci wszczynałby awantury i
żaden kapitan nigdy nie byłby dla niego wystarczająco odważny.

Mimo pełnej dobrych intencji Arly, Sass nie mogła otrząsnąć się z przygnębienia.

Traciła kolejnych kochanków, kończyły się przelotne znajomości, które rozkwitały i więdły,
pozostawiając po sobie tylko wspomnienie. Kiedy jej kochanek znikał albo ginął, zawsze
czuła żal, ale nigdy tak silny, jak teraz. Nic mogła się otrząsnąć, nie mogła żyć dalej tak, jak
gdyby związek z Huronem był tylko kolejnym przelotnym romansem.

Sama nie wiedziała, dlaczego on aż tyle dla niej znaczył. Nic był przecież

przystojniejszy, lepszy w łóżku, inteligentniejszy ani wrażliwszy niż wielu mężczyzn, z
którymi spotkała się w życiu. Kiedy dotarto do niej więcej szczegółów na temat ataku,
przekonała się, że Arly miała rację. Huron przyłączył się do grupy bojowej lądującej na
planecie i z powodu naruszenia podstawowych zasad bezpieczeństwa zginął podczas ataku na
kwaterę główną piratów, Sassinak podsłuchała też komendanta załogi; żołnierze, którym
towarzyszył, stwierdzili, że albo musiał być szalony, albo przesadnie żądny sławy. Oficjalne
raporty stwierdzały, że Huron odznaczył się “wyjątkową odwagą", zaś pośmiertnie oceniono
jego służbę jako “wybitną". Wszystko to jednak świadczyło o wielkiej nieodpowiedzialności
Hurona, co nie poprawiło nastroju Sass. Przez te miesiące, jakie spędzili ze sobą, powinna
była wywrzeć na niego większy wpływ, przewidzieć, co się szykuje, i starać się temu
przeciwdziałać. Był tak utalentowanym oficerem. Co za strata! Przez wiele nocy borykała się
z myślami, nie pocieszała się jednak alkoholem.

Tymczasem remont okrętu dobiegał końca. System środowiskowy trzeba było

rozebrać na części i naprawić, przez co dwa najniższe pokłady wypełnił na kilka dni
potworny smród. Bakterie siarkowe w połączeniu z zanieczyszczeniami z płuczek tworzyły
obrzydliwą mieszankę zapachową. Co gorsza, w wewnętrznych ściankach głównych
przewodów powstały rozliczne wgniecenia, w których zaczęły rozwijać się mikroby. Tak
wiec należało wymienić każdy kawałek rur, a także wszystkie zawory, pompy, płuczki i filtry.

Hollister nie potrafił powiedzieć, czy te problemy zostały spowodowane nowym

zagospodarowaniem wnętrza okrętu, czy też powstały w rezultacie celowego sabotażu. Próby
stworzenia komputerowego modelu awarii w celu wyśledzenia ich przyczyn dały sześć czy
siedem różnych rozwiązań. Dwa z nich dotyczyły awarii pojedynczego elementu systemu na
samym początku podróży, która, zdaniem Hollistera, raczej nie była wynikiem celowych
manipulacji. Pozostałe brały pod uwagę jednoczesne awarie kilku elementów, jedno
rozwiązanie zaś, obejmujące osiem czy dziesięć drobnych przypadków rozregulowania
oddalonych od siebie części systemu, wyraźnie wskazywało na sabotaż. Nikt jednak nie mógł
już teraz ustalić, która z tych hipotez bliższa była prawdy. Hollister i jego najbardziej zaufani
technicy zbadali dosłownie każdy milimetr powierzchni systemu, usiłując naprawić
wyrządzone szkody.

background image

Sassinak była rozczarowana raportem.
- A więc nie może mi pan powiedzieć nic konkretnego?
- Nie, pani kapitan. Moim zdaniem sabotaż faktycznie miał miejsce. Jak wykazała

symulacja komputerowa, mogliśmy mieć o wiele większe kłopoty, ale ktoś usiłował ratować
swą własną skórę. Nie mogę jednak tego udowodnić, a co gorsza nie jestem w stanie
zagwarantować, że sytuacja się nie powtórzy. I nic tu nic da nawet pełna wymiana załogi.
Sabotażystą nie musiał być nawet specjalista-mechanik. Każdy na wypadek katastrofy ma
jakąś podstawową wiedzę na temat systemów środowiskowych. A poza tym agent mógł
zostać specjalnie przeszkolony, przecież w systemach środowiskowych Floty używa się tych
samych standardowych komponentów co wszędzie.

- Co z resztą napraw?
Hollister poinformował ją o postępach w remoncie. Trzeba było rozebrać większą

część lewej burty, niż początkowo myślano. Podobno zwykle tak się dzieje. Ten remont już
jednak ukończono, podobnie jak naprawę napędów. Hollister z satysfakcją zakomunikował,
że po zainstalowaniu najnowszej generacji napędów na lewej burcie powstała konieczność
wymiany połowy napędów na prawej burcie, by do siebie nawzajem pasowały. Jak wyznał,
niepokoił się, iż długa podróż w locie FTL z niestabilnymi napędami może spowodować
awarię przeciążonych napędów na prawej burcie. Urządzenia kamuflażowe okrętu pozostały
nietknięte, wszystkie zaś nie działające elementy komputera zastąpiono nowymi. Teraz odlot
opóźniał jedynie system środowiskowy. Hollister szacował, że do końca napraw zostało
jeszcze około dwóch tygodni.

Sassinak pomyślała, że “Zaid-Dayan" może nadal tkwić w doku remontowym, kiedy

grupa bojowa Verstana powróci ze zwłokami Hurona. Wszyscy na krążowniku przeczytali już
raporty z uwieńczonego sukcesem ataku na bazę piratów, obejrzeli hologramy zniszczonych
kopuł i wysadzonych budynków z prefabrykatów. Kiedy Sassinak oglądała je, zastanawiała
się, czy baza, w której mieszkała kiedyś jako niewolnica, wyglądała podobnie. Jej akcja
ocaliła przynajmniej część dzieci przed uwięzieniem w takich kopułach. Kilka razy
odwiedziła szpital i rozmawiała z tymi biednymi sierotami. Miała teraz do siebie pretensje, że
nie interweniowała przed napadem na kolonie. Jednakże niektóre dzieciaki odleciały już do
domów, po inne mieli przylecieć krewni.

Komisja dochodzeniowa zakończyła przesłuchania i sporządziła wstępny raport do

dalszej analizy, jak wyjaśnił sam przewodniczący. Sassinak pochwalono za ocalenie dzieci z
kolonii oraz udzielono łagodnej nagany za to, że nie uratowała samej kolonii - choć zgłoszono
votum separatum, że taka lekkomyślna próba naraziłaby okręt na niepotrzebne ryzyko.
Pochwalono ją za wynik potyczki, lecz nie za obrane metody walki. Stwierdzono, że podjęte
kroki były stanowczo zbyt ryzykowne i nie stanowią dobrego przykładu dla innych
dowódców. Uszkodzenia w strukturze krążownika uznano za bezpośrednią konsekwencje
dopuszczenia wroga zbyt blisko, stwierdzono jednak, że awaria systemu środowiskowego
mogła wynikać z sabotażu lub została spowodowana biedami konstrukcyjnymi. Udzielono jej
również pochwały za to, jak poradziła sobie ze stewardesą podejrzaną o zatrucie kawy, czyli
za “zręczne rozwiązanie potencjalnie wybuchowej sytuacji". Sassinak pomyślała o Seles,
znajdującej się teraz w rękach psychiatrów ze szpitala wojskowego. Czy uda się ją wyleczyć?
Czy dziewczyna nauczy się szacunku do samej siebie? Jedno jest pewne: Flota nie da jej już
następnej szansy. Sytuację podsumował przewodniczący komisji, przywracając Sass do
rzeczywistości. Ustalono, że działała w interesie służby, choć nie otrzyma za to bezwzględnej
pochwały.

W jej sytuacji było to najlepsze rozwiązanie, na jakie mogła liczyć. Admirał Vannoy,

dowódca Sektora, podejmie teraz decyzję, w jakim zakresie raport komisji ma wpłynąć na jej
dalsze losy. Pracowała z nim przed kilkoma laty i spodziewała się, że spojrzy na nią bardziej
przychylnym okiem niż członkowie komisji. Admirał lubił oficerów wykazujących się

background image

inicjatywą i odwagą. I rzeczywiście, gdy stawiła się w jego biurze, pomachał w powietrzu
raportem i rzucił go na biurko.

- Sępy miały niezły żer, co? Sassinak lekko pochyliła głowę.
- Uważam, że byli sprawiedliwi.
- Chce pani dodać: .Jak na swoje możliwości". Byli sprawiedliwi, inna komisja

dobrałaby się do pani o wiele bardziej stanowczo. Wraca pani z poważnymi uszkodzeniami,
zostawiając w kosmosie sygnalizator awaryjny Roty, który oznajmia całemu światu, że nasz
krążownik został rozbity. To psuje nam reputację. Jestem jednak z pani zadowolony.
Uratowała pani mnóstwo dzieciaków. Były przerażone, poturbowane, ale grunt, że żyją.
Zlikwidowała też pani jedną z ich niespodzianek, o które, nawiasem mówiąc, potknął się
niejeden krążownik. Pani pierwsza przeżyła takie spotkanie, wróciła z danymi na temat ich
uzbrojenia i przeróbki sygnalizatora. Moim zdaniem, choćby tylko po to warto było się
pomęczyć. A potem udało się pani przycupnąć w ukryciu i przechwycić kolejne pożyteczne
informacje. Teraz wiemy, jak technika kamuflażu działa w rzcczywi-ulości. Podsumowując,
jestem z pani zadowolony. Zna pani przecież moje przekonania. Wyślemy teraz panią na
podobny patrol w innej części sektora- Mam nadzieję, że złapie pani dla nas następną rybę.

- Panie admirale, mam pewną prośbę.
- Słucham.
- Chciałabym mieć większe możliwości działania w przypadku kolejnej potyczki.
- Jakie konkretnie?
- Ostatnio miałam rozkaz prowadzenie obserwacji. Z tego właśnie powodu, kiedy

kolonia została zaatakowana, nie podjęłam żadnych kroków. Zarówno ja sama, jak i moja
załoga bardzo to przeżyliśmy. Chciałabym mieć możliwość działania, gdybym ponownie
znalazła się w takiej sytuacji.

Admirał spuścił wzrok.
- Pani komandor, ma pani za sobą pełną sukcesów misję. Czy jednak w tym

przypadku nie przeważają pani osobiste doświadczenia życiowe? Już próbowaliśmy
bezpośrednich, natychmiastowych konfrontacji, ale za każdym razem część sprawców
uciekała, by wkrótce uderzać na nowo. Wyśledzenie ich gniazda jest o wiele ważniejsze...

- Owszem, na dłuższą metę. Jednakże z punktu widzenia ludzi, którzy giną, zostają

sierotami, popadają w niewolę... Czy był pan w szpitalu, czy rozmawiał pan z tymi dziećmi,
które przywiózł Huron?

- Nie.
- Pytają tylko o jedno: dlaczego Flota nie zapobiegła atakowi, dlaczego ich rodzice

musieli zginąć, i co się z nimi teraz stanie. Nie jest to moje osobiste wrażenie, panie admirale.
Podkomandor Huron, mój zastępca, byt oburzony moją decyzją, by nie interweniować. Jak
pan wie, przyłączył się do oddziału bojowego i zginął. Inni oficerowie i szeregowi
członkowie załogi wyrażali podobne uczucia...

- Mówili to głośno, bez ogródek? - Vannoy najwyraźniej nic pochwalał aż takiej

poufałości. Skinęła głową.

- Niektórzy. Inni rozmawiali o tym ze swoimi kolegami, a ja przypadkiem usłyszałam

ich opinie. Nie podoba im się to, że oni, oficerowie Floty, stoją z boku, w bezpiecznym
miejscu, z założonymi rękoma, podczas gdy bezbronni cywile są mordowani i chwytani w
niewolę.

- Rozumiem- Hm... Nadal uważam, że obserwacja musi pozostać pani głównym

zadaniem, ale w tej sytuacji, biorąc pod uwagę najświeższe doświadczenia pani załogi... Cóż,
jeśli uzna pani podjęcie walki z siłami wroga za absolutną konieczność, by ocalić życie
niewinnych ludzi... Tak... Wniosę poprawki do pani rozkazów, żeby było to dla wszystkich
oczywiste. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie zamierzam jednak patrzeć przez palce na każdą
strzelaninę, w jaką się pani wpakuje, jeśli nie będzie ona absolutnie konieczna. Czy to jasne?

background image

Odklepanie tego poobijanego wiadra, jakie wstawiła nam pani do doku, niemal wyczerpało
nasz budżetowy limit napraw na najbliższe półtora roku, więc proszę uważać. A jeśli zajdzie
potrzeba, niech pani wzywa pomocy, nie czekając, aż rozwalą pani okręt na kawałeczki.

- Tak jest!
Wyszła z biura admirała, czując, że kamień spadł jej z serca, Nie, nie ma zamiaru

wdawać się w niepotrzebne potyczki, ale nie będzie już musiała znosić takich tortur, patrząc z
boku, jak inni cierpią.

Na razie zajmie się przyjmowaniem na pokład dodatkowej załogi. Przybyła już część

osób, które zostały oddelegowane na zdobyczny transportowiec. Reszta miała zastąpić
poległych i przeniesionych gdzie indziej.

background image

KSIĘGA CZWARTA

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Pani komandor Sassinak?
Głos wydał się jej znajomy. Sass uniosła wzrok znad raportu mechanika i ogarnęła ją

niewypowiedziana radość.

- Ford!
Nie mogła w to uwierzyć. Zdziwiła się, że nic o tym nie wiedziała. Przecież jego

nazwisko musiało figurować na liście nowych oficerów.

- Podkomandor Hakrar złamał nogę i dwa żebra na wyścigach motorówek,

zaproponowano mi jego stanowisko i...

Uśmiechnął się tak samo jak dawniej.
- Podkomandor Fordelilon melduje się na służbie, pani kapitan. Podał płytkę z

wezwaniem na służbę, którą Sass wsunęła do czytnika. Na bocznym ekranie pojawiła się treść
rozkazu.

- Jak widzisz, czeka cię tu mnóstwo obowiązków.
- Hm... Może powinienem był wstąpić na drinka przed wejściem na pokład. Czy nikt

nie pracował nad tym okrętem, odkąd weszliście do doku?

Sassinak uśmiechnęła się.
- Widziałeś hologramy z naszymi uszkodzeniami?
- Nie, ale słyszałem plotki o komisji dochodzeniowej. Ciężko było?
- Później ci opowiem. A na razie...
Obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów. Ta sama smagła twarz, ta sama szczupła

sylwetka, którą tyle razy podziwiała, gdy stał niedbale oparty o bar w portowej tawernie czy
tańczył z gracją na dyplomatycznym przyjęciu. Ten sam tembr głosu

wzbudzający zaufanie.

Gdyby mogła sobie wybierać zastępcę. z pewnością wybrałaby jego. A jednak nie była
jeszcze gotowa, by go poważniej potraktować. Czy on to zrozumie?

- Rozgość się, o piętnastej mamy odprawę. Potrzebujesz kogoś do pomocy?
- Nie, pani komandor, dziękuję. Po drodze do doku spotkałem oficer obrony, która

oprowadziła mnie już po okręcie.

Kiedy wyszedł, Sassinak usiadła wygodnie w fotelu, przypominając sobie tę szaloną

podróż sprzed ponad dziesięciu lat na zdobycznym statku, skonfiskowanym nielegalnie
handlującemu kupcowi. Była wtedy zastępcą kapitana na patrolowcu “Lily ot Serai".
Przechwycili handlarza wiozącego zakazany, nie oznaczony towar. Kapitan umieścił ją wraz
z piątką innych oficerów na zarekwirowanym statku, który mieli doprowadzić do Kwatery
Głównej Sektora. Ona dowodziła, zaś Fordeliton był jej zastępcą. Nie znała go wcześniej, ale
zaprzyjaźnili się podczas podróży. Dawna załoga statku zbuntowała się. doszło do walki, w
której zginęło dwóch żołnierzy Floty, a i Ford niemal nie został zabity, Sassinak wraz z
pozostałą dwójką swych ludzi rozpaczliwie walczyła wręcz na korytarzach pokładu
głównego. Gdyby widział to Huron, na pewno nie zarzucałby jej braku odwagi. W końcu
zwyciężyli - choć musieli zlikwidować większość załogi - i Sassinak doprowadziła okręt do
portu bez dalszych kłopotów. Kiedy Ford wydobrzał po odniesionych ranach, zostali
kochankami. Od tego czasu, kiedy tylko mieli okazję spotkać się, świetnie się bawili w swym
towarzystwie. Nie była to wielka miłość, mogła jednak liczyć na jego ciche, bezinteresowne
wsparcie.

Mniej się ucieszyła, gdy zameldował się kolejny nowy oficer, Wydział

Bezpieczeństwa Floty, będąc chyba pod wrażeniem jej słów, że na pokładzie znajduje się
jeszcze jeden obcy agent. postanowił umieścić na okręcie własnego oficera. Sassinak
zmarszczyła brwi nad jego aktami. Jakiś podkomandor z Bretanii. Jak na służby

background image

bezpieczeństwa, był to bardzo wysoki stopień. Chciała tylko, by dokładniej przejrzano akta
załogi, a tymczasem przysyłają jej takiego tu... Przyjrzała się jego hologramowi. Szczupły,
ciemnowłosy, o oczach wyrażających wewnętrzną godność.

Kiedy zameldował się osobiście w jej biurze, stwierdziła, że dorównuje swemu

wizerunkowi z fotografii. Był grzeczny. uprzejmy, elegancki. Śpiewnym głosem,
charakterystycznym dla mieszkańców Bretanii, pochwalił okręt, wystrój biura, jej reputację.
Sassinak chętnie urwałaby mu za to głowę, ale lepiej było nie zrażać do siebie przedstawiciela
służb bezpieczeństwa. Odwzajemniła uprzejmość uprzejmością, czyniąc dygresję do swej
pierwszej służby pod rozkazami kapitana z Bretanii, na co oficer zareagował jeszcze większą
grzecznością. Kiedy odmaszerowal do swej kajuty, Sassinak westchnęła ciężko. Ach, ten
Wydział Bezpieczeństwa! Czy nie mogli od razu odpowiednio wykonać swych obowiązków,
uniemożliwiając wrogom infiltrację Floty, Zamiast przysyłać takich ludzi, nagabujących
uczciwych oficerów, przeszkadzających im w pracy?

Jednakże na co dzień Dupaynil sprawiał lepsze wrażenie niż przy pierwszym

spotkaniu. Zaprzyjaźnił się z innymi oficerami, zaś jego gruntowne wykształcenie techniczne
przydawało się zarówno w maszynowni, jak i w sekcji obrony. Ożywiał atmosferę przy
wspólnie spożywanych posiłkach, dowcipnie prowadzę rozmowę i napomykając to i owo,
lecz nigdy nie zniżając się do złośliwych plotek na temat osób sławnych i bogatych, dla
których kiedyś pracował. Kiedy poruszono kwestię piractwa planetarnego i handlu
niewolnikami, okazało się, że może popisać się czymś więcej niż ciętym dowcipem.

- Nie była pani w Kwaterze Głównej od kilku lat - zwrócił się do Sass. - Z pewnością

pamięta pani jednak, że już dziesięć lat temu zaczęto snuć domysły na temat pewnych
potężnych rodów.

- Tak, oczywiście.
- Dla nas problem nic polegał na tym, by odkryć kto, lecz udowodnić jak. W

przypadku osób na tak poważnych stanowiskach nie można po prostu oskarżyć ich o
współudział w przestępstwie. A oni bardzo, ale to bardzo sprytnie zacierali za sobą wszelkie
ślady, i już czyści poddawali się inspekcji. Na przykład ten statek, który pani przechwyciła...

- Myślałam, że to Paradenowie,
- Tak też i było. Jednak zauważyła pani na pewno, ze mimo wyraźnych powiązań z

przedsiębiorstwami rodu Paradenów. nie istniały żadne bezpośrednie, jasne dowody.

- Miałam nadzieję, że okaże się przydatny ślad pozostawiony przez transportowce

przylatujące do bazy piratów.

- Owszem komodor Verstan przekazał nam wszystkie dostępne dane. Obecnie

jesteśmy pewni, że istnieje współpraca pomiędzy Paradenami a jakąś grupą polityczną z
Diplo.

- Tego właśnie nie rozumiem - przyznała się Sass. - Wszyscy Paradenowie, jakich

spotkałam, byli szalenie uprzedzeni wobec innych ras ludzkich. Sądziłam, że nie będą się
kwapić do aliansu z ciężkoświatowcami.

- Ród Paradenów utrzymuje cały korpus żolnierzy-ciężkoświatowców. Nie jest to

znany fakt, lecz mamy, czy raczej mieliśmy agenta, który zinfiltrował całą rodzinę,
przekazując nam informacje. Zamierzali wykorzystać ciężkoswiatowców, by w ten sposób
zdobyć wyłączny dostęp do wybranych światów.

- Ta dziewczyna, która oszalała i usiłowała nas wszystkich otruć, urodziła się na

Diplo. Pomyślałam jednak, że jak na wrogiego agenta zachowuje się zbyt nierozsądnie.

- Bez wątpienia miała pani rację. Jeżeli na okręcie leci jakiś sabotażysta, jest on

znacznie sprytniejszy. I najprawdopodobniej nie jest to ciężkoświatowiec. Coraz głośniej się
mówi, że Flola za wiele wymaga, dostarczając zbyt słabej ochrony. Mówi się, że Flota
przywykła do trzymania kolonii w ryzach, że nie chce oddawać innych światów na
kolonizację. Czemu wini się Flotę, jeśli to właśnie Służba Odkrywcza decyduje o

background image

klasyfikowaniu planet nadających się na kolonizację? Dlaczego to Flota jest odpowiedzialna,
kiedy na forum Federacji głosami obcych uniemożliwia się ludziom dostęp do całych
układów planetarnych? Chyba tylko dlatego, że musimy przestrzegać wykonywania tych
postanowień. Kto jednak stawia nas w takim świetle, i dlaczego?

- Nie ma pan żadnych podejrzeń, który z członków załogi może być agentem?

Dupaynil potrząsnął głową.

- Nie. Wszystkie akta są chyba czyste. Tego właśnie można się spodziewać po

prawdziwym zawodowcu. Nie zrobiłby czegoś głupiego, nic użyłby podrobionego nazwiska,
nie sfałszowałby pochodzenia. Dzisiaj łatwo można sprawdzić takie dane w indeksie
genetycznym. Gdybym na przykład utrzymywał, że pochodzę z planety Grantly-IV, mogłaby
to pani sprawdzić w indeksie i stwierdzić, że powinienem mieć niebieskie oczy i być
trzydzieści centymetrów wyższy.

- Przecież na planetach występuje wiele różnych genomów?
- To prawda, współistnieją tam różne genomy, lecz nigdy nic spotyka się całego

wachlarza ludzkich form. W większości przypadków indeks nie jest w stanie dokładnie
wykazać, skąd ktoś pochodzi - choć analiza jest skuteczniejsza niż przy wykorzystaniu
próbek tkankowych - ale wyraźnie mówi mi, jakie mam zadawać pytania, czego szukać.
Każda osoba z Bretanii, mej rodzinnej planety, widziała podwójny księżyc i zna Imperialne
Ogrody Różane. Pani pochodzi z Myriady, więc wiem, że zna pani górskie wybrzeże
morskie i musiała pani widzieć gobnari.

Sassinak natychmiast przypomniała sobie, jak wygląda gobnari, szerokoskrzydły ptak

z Myriady. Polował na stworzenia morskie - nie na ryby czy ptaki, lecz na krissi.

- Gdybym więc panią zapytał, czy gobnari jest szary czy brązowy, widziałaby pani,

że...

- Że ma jasnożótty grzbiet, białe podbrzusze, samce zaś mają czerwony grzebień. Już

rozumiem, o czym pan mówi,

- Ponieważ kolonia na Myriadzie została zniszczona i nie była odbudowywana, nasza

znajomość naturalnego środowiska planety jest niepełna. Krótka wzmianka na temat gobnari
określa ich ubarwienie następująco: “brązowe lub beżowe. Jaśniejsze na podbrzuszu". Tak
opisywała go pierwsza wyprawa zwiadowcza. Ekipa pobrała próbki na innym kontynencie,
gdzie gobnari mają taki właśnie kolor.

- A więc ma pan zamiar rozmawiać z załogą, sprawdzając takie informacje, które nie

figurują w żadnych opracowaniach?

- Właśnie. I oczywiście poinformuję panią o swoich odkryciach.
Dupaynil zjawił się na pokładzie jako ostatni członek załogi. Wiadomo było, że

osoba meldująca się tak późno z pewnością zostanie zauważona. Otrzymali rozkaz odlotu i
wkrótce skierowali się na wyznaczoną pozycję. Sassinak nie wiedziała, czy ma być
zadowolona, czy też powinna żałować, że nie miała okazji udać się na pogrzeb Hurona.

Przede wszystkim musiała teraz nadzorować szkolenie pięciu świeżo upieczonych

oficerów, przybyłych prosto z Akademii. Fordelilon ułożył im grafik służby, zaś Sassinak
odbyła z każdym z nich indywidualną rozmowę i przewodniczyła regularnie odbywanym
sesjom oceniającym. Poziom grupy był bardzo zróżnicowany.

Claas, najpotężniejsza kobieta z ciężkiego świata, jaką widziała w życiu, miała

specjalne rekomendacje od Seglawin, starej przyjaciółki Sass z Akademii. “Ufam, że
właściwie ocenisz jej wrażliwość i bogate wnętrze" - pisała. “Jest inteligentna, ale i nieco
agresywna, zbyt łatwo ją urazić. Pomóż jej okrzepnąć, nie odsyłaj jej prosto w ręce
Separatystów." Sassinak zadarła głowę, patrząc na szeroką twarz, niskie czoło i wystające
kości policzkowe Claas. Westchnęła w duchu. Jeśli po czterech latach spędzonych w
Akademii dziewczyna jest nadal nadmiernie wrażliwa. to rokuje niewielkie szansę na
przyszłość.

background image

Timran, krępy, ledwie osiągający dopuszczalne minimum wzrostu, miał nie najlepsze

oceny z Akademii, przepełniała go jednak z trudem ukrywana radość. Najwyraźniej był
podekscytowany, a może nawet zaskoczony tym, że udało mu się zaciągnać na służbę. Był
również szczęśliwy, że został skierowany na tak ciekawą misję, pod rozkazy wspanialej pani
kapitan. Sassinak była przyzwyczajona do podziwu ze strony mężczyzn, jednakże kiedy
patrzył na nią swymi szeroko otwartymi z podziwu oczyma, czuła się nieco zażenowana.
Zastanowiła się, czy sama była kiedyś tak zielona. Według raportu wszystkie braki Timrana
rekompensowało to, że zawsze miał szczęście. Jego nauczyciel pisał: “W normalnych
okolicznościach wyniki kadeta są najwyżej dostateczne. Często podejmuje decyzje zbyt
pospiesznie i nie ostrożnie, jednakże w sytuacjach szczególnych wszystko wraca do normy, a
popełnione przez niego omyłki składają się w kombinację najlepszą z możliwych. Jeśli na
służbie będzie wykazywał podobny spryt, może warto wyszkolić go na pilota zwiadowczego
albo młodszego artylerzystę.”

Gori z kolei był cichym, ostrożnym, niemal pruderyjnym młodym mężczyzną, który w

Akademii uzyskał wysokie noty z większości przedmiotów teoretycznych i zajęć sportowych.
lecz wykazał się dość przeciętną inicjatywą. Raport głosił: “Urodzony kwatermistrz.
Dokładny, pedantyczny, świetnie wykonuje rozkazy, ale źle reaguje na wszelki chaos.
Powinien dobrze współpracować z dużą załogą okrętu, ewentualnie na stacji, z dala od walki.
Należy podkreślić, że nie brak mu odwagi, gdy grozi niebezpieczeństwo, nie wpada w panikę,
ale nie wykracza poza wydane rozkazy, jeśli nawet byłoby to wskazane."

Kayli i Perran były bardziej “przeciętne" i reprezentowały jednakowy poziom.

Różniły się jednak fizycznie. Kayli była ładną i drobną brunetką, która co noc mogła mieć
innego partnera, gdyby tylko chciała. Ona jednak chciała chyba tylko Goriego. Sassinak bez
zdziwienia odkryła, że są już zaręczeni i mają zamiar pobrać się pod koniec swej pierwszej
wyprawy. Zaskoczył ją jednak brak zainteresowania, okazywany przez Kayli innym
mężczyznom, gdyż niewielu ludzi ograniczało swe kontakty do jednej osoby. Dziewczyna
spędzała cały swój czas wolny od służby w towarzystwie Goriego, zazwyczaj w kantynie
młodszych oficerów, nad rozłożonymi na stole książkami. Perran, na pierwszy rzut oka mniej
atrakcyjna od Kayli, dokonywała wielkich podbojów. Żywiła niezaspokojoną ciekawość w
stosunku do elektroniki i... mężczyzn. Sassinak ubawiła się do łez, kiedy Ford opowiedział
jej, jak to Perran uwiodła starszego technika łączności,

Podczas podróży Claas zdawała się być zadowolona z życia, choć pozostała cicha i

spokojna. Spędzała część wolnego czasu w towarzystwie Perran. Była to jednak trochę
dziwna przyjaźń jednak Sass wiedziała, że nie należy psuć niczego, co odnosi skutek. Timran
ciągle pakował się w jakieś kłopoty, przepraszał to znów odkrywał nieubłagane prawa natury.
Sass zastanawiała się, czy ten chłopak kiedykolwiek zmądrzeje. Na razie nie zanosiło się na
to, ale spotykała podobnych młodzieńców, którzy w ciągu kilku lat przy sprzyjających
okolicznościach dojrzewali nagle. Gori i Kayli zajmowali się wyłącznie sobą, zaś Penran,
skoro tylko jednego mężczyznę owinęła sobie wokół palca, natychmiast zaczynała rozglądać
się za następnym. Sassinak żal było jej potencjalnych ofiar, gdyż Perran pozbywała się
kochanków bez większych ceregieli.

Dupaynil wykazał wiele mankamentów w aktach załogi, Stwierdził, że większość z

nich to zapewne nieistotne pomyłki, źle wprowadzone do komputera dane bądź drobne
nieporozumienia. Jednakże sprostowanie ich wymagało wielu godzin żmudnej pracy,
skorelowania danych i przeprowadzenia kolejnych rozmów, by na nowo sprawdzić
podstawowe fakty.

- Nie miałam pojęcia, że akta osobowe są sporządzane aż tak niedbale - narzekała

Sass. - Część tych pomyłek musi jednak coś znaczyć.

Przeglądali właśnie akta Prossera. Sassinak ugryzła się w język, by nie wspomnieć o

swej wcześniejszej reakcji na widok hologramu. W rzeczywistości jego oczy nic były

background image

umieszczone tak blisko siebie jak się jej wcześniej wydawało. Dupaynil przerzucił papiery i
wzruszył ramionami - tu wszystko było w porządku.

- Czy przeczytała pani swoje własne akta? - spytał nagle oficer bezpieczeństwa z

przebiegłym uśmiechem na ustach.

- No... nie, niezbyt dokładnie.
Nigdy nie miała ochoty zastanawiać się nad fragmentami przeszości, jakie znalazłaby

w swoich dokumentach.

- Proszę popatrzeć. - Wywołał na ekran jej akta i porównał je ze swymi kopiami z

bazy danych. - Zgodnie z tym zapisem dostała pani w szkole przygotowawczej dwie różne
oceny z geometrii analitycznej, nigdy nie oddała pani końcowej pracy z historii społecznej, a
do tego jeszcze na Myriadzie należała pani do organizacji wywrotowej.

- Co? - Sassinak wpatrzyła się w ekran. - Nie byłam w żadnej...
- A klub o nazwie “Żelazne Panienki

?

- Ach tak!
Zupełnie zapomniała o “Żelaznych Panienkach", lokalnym fanklubie Carin Coldae,

który założyła razem z Caris w ostatniej klasie szkoły podstawowej. Była z mmi jeszcze jedna
dziewczynka. Jak się ona nazywała? Chyba Glya, Wymyśliły nazwę i wysłały list na adres
zamieszczony u dołu plakatu swej idolki Niemal rok później otrzymały paczkę z kartą klubu,
replikami kieszonkowego lasera Carin i ośmioma egzemplarzami najnowszego plakatu.
Rodzice nie pozwolili jej powiesić plakatu w żadnym widocznym miejscu, tak więc przypięła
go od wewnątrz do drzwi szafki.

- To nie była żadna organizacja wywrotowa - wyjaśniła Dupaynilowi. - To był tylko

dziecięcy fanklub.

- Związany z kultem Carin Coldae?
- Kultem? To wcale nie był kult!
Nawet jej rodzice, tak przecież konserwatywni, nie mieli nic przeciwko klubowi, choć

twierdzili, że wielki plakat z naturalnej wielkości zdjęciem Carin Clodae w gładkim srebrnym
kombinezonie, ze strzelającymi laserami w obu dłoniach, nie stanowi najpiękniejszej ozdoby
salonu.

Dupaynil roześmiał się,
- Sama pani widzi, jak łatwo wplątać się w coś, nawet nic zdając sobie z tego sprawy.

Przypuszczam, że nie wiedziała pani, iż ogromne dochody Carin Coldae zostały przeznaczone
na założenie i działalność organizacji terrorystycznej?

- Naprawdę?
- Tak. A wy, dziewczęta i chłopcy, przesyłając swoje oszczędności, sponsorowaliście

powstańców z Sektora XI, najpodlejszą bandę rasistów i terrorystów pod słońcem. Nazwali
się “Żelaznym Łańcuchem". O ile wiem, sama Carin uważała, że są szalenie romantyczni - a
przynajmniej jeden z nich. Była przekonana, że to bojownicy o wolność, a oni oczywiście nie
wyprowadzali jej z błędu. Tak więc pani klub ..Żelaznych Panienek", w którym pewnie
czułyście się takie dzielne i dorosłe, był frondą terrorystów. A pani otarła się o działalność
wywrotową.

Sassinak przypomniała sobie półroczną działalność klubu, który istniał, dopóki im się

nie znudził. Dostały kartę klubu i podręcznik, który kazał im mianować oficerów i omawiać
“dawne i nowe sprawy" wedle ścisłego regulaminu spotkań. Piekły ciasteczka i podawały je
na specjalnym talerzu z podobizną Carin Coldae, piły sok owocowy ze specjalnych szklanek.
Jeśli była to działalność wywrotowa, to współczuje terrorystom tak nudnego zajęcia? Przy-
pomniała sobie dzień rozwiązania klubu. Nie przestały oczywiście oglądać filmów ze swą
bohaterką, ale sam klub znudził je śmiertelnie. Wtedy znów zaczęła chodzić po okolicznych
wzgórzach. wyobrażając sobie, że za skałami czają się wrogowie,

- Chyba najbardziej wywrotową rzeczą było to, że doszłyśmy do wniosku, iż dyrektor

background image

szkoły przypomina czarny charakter z filmu Białe wieńce. Nadal nie mogę uwierzyć, że...

Dupaynil wzruszył ramionami.
- To nie ma znaczenia. Wydział Bezpieczeństwa wie, że większość dzieciaków,

zrzeszonych w tych klubach, nie jest niczemu winna. Jednakże niektóre z nich wspięły się na
wyższy poziom członkostwa, a kilkoro z nich w końcu dołączyło do samego “Żelaznego
Łańcucha". I zaczęły nam sprawiać kłopoty.

- Pamiętam, że jakiś rok po tym, jak przestałyśmy urządzać upotkania, otrzymałyśmy

kolejną przesyłkę, namawiającą nas do założenia “klubu starszych". Nas to jednak już nie
interesowało, a zresztą wkrótce piraci napadli na kolonię.

- Rozumiem. Czy potrafi pani wytłumaczyć te dwie różne oceny z geometrii

analitycznej? Albo to, że nie ukończyła pani pracy z historii społecznej?

Sassinak zmarszczyła brwi, usiłując coś sobie przypomnieć.
- O ile wiem, z matematyki zawsze dostawałam najlepsze stopnie. Jak to było... Ach

tak! Wypróbowywano wtedy nowy system zaliczeń i za ten semestr wszyscy dostali po dwa
stopnie z matematyki. To nie są dwie noty, ale ta sama ocena wyrażona na dwa sposoby. Jeśli
jednak chodzi o historię społeczną, to nie pamiętam.

- Widzi pani? Trzy drobne sprawy, a nie może ich pani wyjaśnić. Nie to jest jednak

naprawdę ważne. Gdyby istniała tu pewna regula, gdyby miała pani nie ukończone prace ze
wszystkich zajęć społecznych. wtedy mogłoby to mieć znaczenie. Pojedynczy fakt o niczym
nie świadczy, podobnie jak większość wadliwych zapisów w aktach załogi. Mimo to musimy
je wszystkie sprawdzić, nawet tak głupie sprawy, jak pani dziecięcy fanklub.

Wśród anomalii, jakie Dupaynil wykrył przez następny tydzień, znalazł się przypadek

pewnego młodego człowieka, który postanowił używać swego nazwiska po matce zamiast o
wiele bardziej znanego nazwiska po ojcu, oraz jeszcze jednej osoby o ciężkoświatowym
pochodzeniu genetycznym, która udawała normalnego człowieka. Sassinak uczestniczyła w
obu przęsłuchaniach, ale żaden z rozmówców nie wykazywał niezrównoważonej osobowości
charakterystycznej dla trucicielki. Młody człowiek twierdził, że wstąpił do Floty, by wyrwać
się spod wpływu swego ojca, który chciał zmusić go do pracy w dyplomacji, podczas gdy on
sam wolał żyć z pracy własnych rąk. Ciężkoświatowiec oznajmił bez ogródek, że inni
ciężkoświatowcy patrzyli na niego ze wzgardą, wśród lekkoświatowców zaś znalazł
akceptacje, a nawet przyjaźń.

- Gdyby wiedzieli, że pochodzę z ciężkoświatowej rodziny, baliby się mojej siły.

Wiem to, bo wtedy od razu się ode mnie odsuwają. Jednak mogę uchodzić za silnego
normalnego człowieka, co mi najzupełniej odpowiada. Nie, nie pomagałbym
ciężkoświatowcom w rozszerzaniu ich wpływów. Dlaczego miałbym to zrobić? To snoby.
Wyśmiewali się ze mnie, że jestem słabeuszem, i odrzucili mnie, jakby naprawdę byli lepsi.
Niech siedzą na swoich planetach, a ja będę żył tam, gdzie jest moje miejsce.

Sass zauważyła, że Dupaynil ma o wiele więcej zrozumienia dla młodego chłopaka

uciekającego przed nadopiekuńczym ojcem niż dla ciężkoświatowca. Jej samej obaj wydali
się wystarcząjąco przekonujący.

Już od miesiąca czekali w wyznaczonym miejscu, kiedy detektory wykryły jakiś

statek lecący z dala od regularnych tras FTL. Nadajnik pasywny i sygnalizator podawały, że
należy on do firmy Generał Freight (“Znów!" - pomyślała Sass), jednakże z nadajnika udało
się przechwycić również kod pochodzenia okrętu. Okazało się, że leci on z układu
ciężkoświatowego.

I znów “Zaid-Dayan" puścił się w pościg, prowadzony przez Ssli, który wyczuwał

najdrobniejsze zaburzenia przestrzeni, pozostawiane przez ściganego. I znów wkrótce stało
się jasne, że uciekinier podąża w dość niezwykłe miejsce,

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

background image

A to co takiego?
Nikt nie odpowiedział na słowa oficera nawigacyjnego. Sassinak pochyliła się, by

sprawdzić, jakie to dane identyfikacyjne pojawią się na ekranie. Nawigator mruczał pod
nosem:

- Naniesione na mapę... hm... Ryxi na piątej planecie, znajdującej się po tej stronie

układu, zaś załoga złożona z ludzi wylądowała na czwartej, zwanej Iretą, by przeprowadzić
rozpoznanie. Ciekawe, skąd ma swoją nazwę, skoro nie było tam kolonii i jest to pierwsza
wyprawa zwiadowcza. Mam tu też coś o faunie mezozoicznej.

- Nowy kontakt! Statek na napędzie wewnątrzukładowym odlatuje z piątej planety

układu. - Informacja taka pojawiła się na głównym ekranie, by wszyscy mogli ją odczytać. -
Brak sygnalizatora. Pani kapitan, czy wypróbujemy ich nadajnik IFF?

- Nie, Jeśli, jak przypuszczam, jest to następny piracki okręt eskortowy, zauważą nas.

Skąd jednak wzięli się tu Ryxi?

- Przybyli jakieś czterdzieści lat temu, mieli zezwolenie na założenie kolonii.
- Nikomu nie przyszloby do głowy, że Ryxi mogą być w coś takiego zamieszani -

stwierdził Dupaynil, równie zdezorientowany jak Sassinak. - Na pewno nie mają nic
wspólnego z ciężkoświatowcami. Nienawidzą ich jeszcze bardziej niż normalnych ludzi.

“Zaid-Dayan" skradał się ostrożnie za dwoma innymi okrętami, które najwyraźniej

podążały na Iretę. Podróż na napędzie wewnątrzukładowym zajmie im kilka dni. Sass
zastanowiła się, co teraz knuje obcy agent. Kolejne “przypadkowe" odpalenie pocisku? Inny
niebezpieczny wypadek? Dupaynil nic wykrył nic konkretnego. Choć odesłała dwie
najbardziej podejrzane osoby na inne stanowiska, nie czuła się przez to bardziej bezpieczna.
Dopilnowała, by żadna z tych samych co poprzednio osób nic pełniła służby w sekcji
pocisków, by stewardzi pracowali według innego porządku. Czy mogła zrobić coś więcej?
Chyba już nic.

Dwa ścigane statki coraz bardziej zbliżały się do odległej piątej planety. Sassinak

miała trochę czasu, by odszukać ją w indeksie, a także sprawdzić słowo “mezozoik". Jeden z
nowych oficerów, zapalony biolog, trajkotat bez przerwy o czekających tam niesamowitych
możliwościach. Wielkie gady z prehistorycznej Starej Ziemi, na pozór podobne do niektórych
ras gadopodobnych obcych, ale w rzeczywistości mało inteligentne. Sassinak uśmiechnęła się
w duchu. Czy ona też kiedyś wykazywała podobny rodzaj entuzjazmu, nie zdając sobie
sprawy, ze nudzi innych? Chyba nie. Cierpliwie obejrzała jednak serię ulubionych slajdów z
archiwów hobbisty.

Fordeliton, który przyszedł w samym środku pokazu, okazał się również wielkim

entuzjastą biologii.

- Dinozaury! - zdziwił się. - Ze Starej Ziemi albo bardzo podobne...
- Piraci - sprostowała Sassinak. - Niebezpieczni albo bardzo niebezpieczni.

Kiedy wreszcie znaleźli się na tyle blisko, by mieć pewność, że ścigani zamierzają

lądować, Sassinak musiała zwrócić większą uwagę na zachowanie drugiego statku. To nie
będzie napad na kolonię, jak na Myriadzic - tu bowiem nie było żadnej kolonii do
splądrowania. Okręt, który przybył z planety Ryxich, nic znajdował się w pozycji
eskortującej, a nawet zdawało się, że nie jest świadom obecności transportowca w układzie.
Czy to mógł być przypadek? Czy wykonywał regularny lot między planetami?

Transportowiec zaczął hamować, opadając na planetę. Lecący z tyłu drugi okręt

kierował się na orbitę. Jak dotąd żaden z nich nie wykrył “Zaid-Dayana", lecącego w pełnym
kamuflażu. Sass nie mogła jednak skierować krążownika na planetę, pozostawiając na orbicie
potencjalnego wroga. Jednocześnie zaś chciała się przekonać jakie zamiary ma
transportowiec. Potrzebowała dwóch okrętów. Był na to pewien sposób...

background image

- Wsiadaj w wahadłowiec, leć na planetę i zobacz, dokąd się kierują. O ile wiemy, na

planecie nie ma sieci ładowniczej. Trzymaj się za nimi. Jeśli wylądują, uciekaj.

- A co z oddziałem bojowym? - Timran błysnął ciemnymi oczyma.
- Powiedziałam tylko, że masz ich obserwować i wrócić nie zauważony. Do tego nie

potrzeba ci żadnego oddziału bojowego. Trzymaj się za nimi, leć nisko i szybko, a kiedy
wylądują, wracaj natlychmiast. Jeśli dam ci żołnierzy, to postarasz się zrobić z nich użytek.

Ford pokiwał głową, przyglądając się, jak dwaj młodsi oficerowie pakują się przez

właz do wahadłowca.

- Timran najchętniej sam opanowałby cały transportowiec.
- Tak, i właśnie dlatego posłałam z nim Goriego. On jest rozsądny, a poza tym to

dobry pilot wahadłowca. Mam nadzieję, że będą się trzymać rozkazów.

- O, na pewno. Nieźle ich pani postraszyła.
Zahuczał alarm przegrody cumowniczej, załoga doku popędziła do śluz. Drzwi grodzi

rozsunęły się Jak płatki kwiatu, winda wyniosła wahadłowiec na górny pokład okrętu. Oficer
dokowy dał sygnał włączenia silników, pojazd oderwał się od “Zaid-Dayana" i poszybował.

Wahadłowiec zbliżył się do transportowca bez żadnych przeszkód i ukrył się w jego

cieniu. Z wysokiej orbity technicy ..Zaid-Dayana" obserwowali, jak transportowiec schodzi
coraz niżej, okrążając planetę. Nic nie wskazywało na to, by zauważył pościg. Oficer
łącznościowy krążownika przechwycił komunikat nadajnika ładowniczego i radiową
odpowiedź z dołu.

- Jest sieć... To dziwne... Znajduje się na krawędzi tego płaskowyżu.
- Czy to jakieś miasto? Osada?
- Nic podobnego. Urządzenia na podczerwień wykryły puste pole i instalacje, jednak

nie na tyle duże, by założyć taką sieć.

- Z tym możemy poradzić sobie bez większych przeszkód -oznajmiła Arly. -Jeden

nędzny transportowiec i sieć ładownicza. - O co im chodzi? Nie ma tu żadnej kolonii, z której
mogliby porwać niewolników, skraść surowce mineralne czy jakieś inne dobra. Dlaczego jest
tu sieć? Co oni tu robią?

- Chwileczkę. To chyba nie jest prawdziwe. - Na głównym ekranie pojawił się obraz

czegoś, co wyglądało na kopalnię odkrywkową, - Jak może być coś takiego bez śladu ludzi?
Czy to kopalnia? Co wydobywa? Żelazo? Miedź?

Sassinak popatrzyła na otaczające ją zdezorientowane twarze i uśmiechnęła się. To

musi być coś ważnego. A tym razem ma pewną swobodę, która pozwoli jej działać.

- Sieć ładownicza, nadajnik, kopalnia odkrywkowa i żadnego miasta, a wszystko na

planecie rzekomo nie udostępnionej pod kolonizację. Chyba nadszedł czas, by przejrzeć
nadajnik IFF naszego przyjaciela.

- Tak jest, pani kapitan. - Oficer łącznościowy pstryknął w przełącznik i po chwili

powiedział zdziwiony: - To dostawczy holownik, zakontraktowany przez kolonię Ryxich.

- Akurat. Spróbuj jeszcze raz.
Ekran po prawej stronie wypełnił się, oficer łącznościowy zaś powtórzył meldunek.
- Pani kapitan, sygnał IFF jest w porządku, daję słowo. Proszę popatrzeć.
Wszystko wyglądało bez zarzutu. “Mazer Star"; kapitan niejaki Argemon Godheir;

właściciel: Kirman, Vini & Godheir, Ltd.; a także numer rejestracyjny, liczba załogi, masa i
rozmiary ładunku... Każdy szczegół byt jasny i oczywisty. Oficer łącznościowy zajrzał już do
bazy danych. “Mazer Star" byt trzydziestosiedmioletnim statkiem, wyprodukowanym w
stoczni renomowanej, dwukrotnie remontowanym w normalnych odstępach czasu,
pozostającym własnością osób podanych w komunikacie nadajnika, bez żadnych
tajemniczych przerw czy zmian w użytkowaniu.

- Ale co on tu robi? - spytała Sass zdezorientowanych oficerów. - Zachowują się tak.

background image

jakbyśmy nie istnieli, zobaczmy więc, jak blisko uda nam się ich podejść.

Czymkolwiek zajmował się “Mazer Star", nie spodziewał się tutaj żadnego

krążownika, Sassinak poczuła podniecenie na myśl o tym, że chyba uda im się podejść bardzo
blisko, zanim zostaną spostrzeżeni. Albo ich kamuflaż był o wiele lepszy, niż przypuszczała,
albo malutki statek kupiecki nie miał prawie żadnych urządzeń do detekcji, albo też posiadał
najmniej kompetentnego operatora radaru w siedmiu najbliższych układach. W końcu znaleźli
się w odległości, na jaką działało pole ciągnące. Sassinak rozkazała włączyć osłony,
zlikwidować kamuflaż i nawiązać kontakt radiem bliskiego zasięgu - choć miała wrażenie, że
równie dobrze mogłaby po prostu krzyknąć, a jej głos doleciałby do tamtego okrętu.
Oczywiście pod warunkiem, że znajdowaliby się w atmosferze.

- “Mazer Star", “Mazer Star"! Krążownik Federacji “Zaid-Dayan" do “Mazer Star"!
- Co do cholery... Kim wy, do diabla, jesteście? Zostawcie nas w spokoju, bo... - Głos

ten umilkł i odezwał się ktoś inny. Na ekranie pojawiła się krępa postać w mundurze
kapitańskim.

- “Mazer Star", dowódca Godheir, do okrętu Federacji “Zaid-Dayan"... Skąd

wzięliście się tutaj? Czy również przechwyciliście ten sygnał alarmowy?

Sygnał alarmowy? O czym on mówi? Sassinak wzięła mikrofon od oficera

łącznościowego.

- Kapitanie Godheir, tu komandor Sassinak z “Zaid-Dayana". Śledzimy piratów. O

jakim nadajniku alarmowym pan mówi? Czy potrafi pan wytłumaczyć swą obecność w
towarzystwie transportowca z ciężkiego świata?

- Jakiego transportowca? Gdzie?
Miał tak zaskoczoną minę, jakby obawiał się, że zaraz zderzą się z tamtym statkiem.
- Na dole, ma zamiar lądować. Co to za historia z tym nadajnikiem alarmowym? Jakie

ma pan urządzenia do detekcji?

W sposób nieco chaotyczny kapitan wyjaśnił, co zaszło w ciągu kilku ostatnich dni.

Miał długoterminowy kontrakt na dostawy do kolonii Ryxich i właśnie wracał z bazy
odbiorczej obcych.

- Wie pani, że wolą wynajmować załogi złożone z ludzi -powiedział. - Rutynowe loty

za bardzo ich nudzą. Zabraliśmy na pokład kilku specjalistów oraz zaopatrzenie. Rozładunek
nastąpił tam. - Machnął ręką w kierunku planety. - Potem dowiedzieliśmy się o jakichś
kłopotach tutaj. Ludzka wyprawa zwiadowcza potrzebuje pomocy. Może to jakiś bunt? Tak
więc przylecieliśmy. Widzi pani, możemy lądować bez pomocy sieci. Skoro jednak pani się
tu zjawiła, to chyba nie będziemy już dłużej potrzebni. Ale nas pani nastraszyła, pani
komandor!

- Możecie się jeszcze przydać - zaprotestowała Sass- - W jaki sposób chcieliście

odnaleźć tych zagubionych ludzi?

Godheir podał jej numer referencyjny i opowiedział, że wykryli słaby sygnał

dochodzący z okolic wybrzeża. Gdy to mówił, oficer łącznościowy zamachał gwałtownie
ręką.

Pilotując wahadłowiec numer jeden “Zaid-Dayana", Timran po raz pierwszy od

wstąpienia na służbę poczuł się jak prawdziwy oficer Floty. Był na tropie handlarzy
niewolników albo piratów. dowodził własnym statkiem, nieważne, że małym. Nawet lepiej,
że jest mały, bo tym ciekawsza będzie to przygoda. Skulony w fotelu drugiego pilota Gori był
bardzo blady.

- Klawo jest! - wykrzyknął Timran, zerkając na niego kątem oka.
- Nie patrz na mnie, Tim, pilnuj sensorów.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
W wyobraźni widział Już, Jak składa meldunek pani komandor Sa-ssinak, jak

background image

przekazuje jej to, co chciała wiedzieć, a ona uśmiecha się. chwali go...

- Uważaj, Tim! Wpadniemy na niego!
- Wszystko gra.
Zmniejszył jednak trochę prędkość i skierował wahadłowiec w sam środek stożka

martwej strefy transportowca, gdzie zakłócenia z napędów uniemożliwiały wykrycie przez
sensory statku. Utrzymywanie pojazdu w bezpiecznym obszarze było trudniejsze, niż się tego
spodziewał. Radził jednak sobie całkiem niezłe i gdyby trzeba było, poleciałby za statkiem na
samo dno oceanu. Szkoda, że nie ma dość uzbrojenia, by go zdobyć. Pomyślał o włączeniu
małego pola ciągnącego, jakim wahadłowce posługiwały się na stacjach kosmicznych,
nazywane “hamulcami do parkowania". Zdawał jednak sobie sprawę, że takie pole nie
wywarłoby wrażenia na obiekcie o masie transportowca.

- To właśnie o tym myślałem podczas egzaminów końcowych - wyznał, mając

nadzieję, że Gon jakoś zareaguje.

- Nic dziwnego, że byłeś dwunasty od końca.
- Zawsze ktoś musi być ostatni. Gdyby nie sądzono, że się do tego nadaję, nie dano by

mi dyplomu. A teraz pani kapitan wyznaczyła mi to zadanie.

- Żeby pozbyć się ciebie, aż sama się upora z tym dozorowcem. Do licha, Tim, za

bardzo marzysz o sławie, a nie dość... Uważaj!!!

Tim odruchowo nacisnął przyciski kontrolne i wahadłowiec prześliznął się tuż ponad

ostrym szczytem górskim. Napęd zawył z przeciążenia.

- Kazała mi lecieć nisko - wyjąkał. Gon tylko parsknął z oburzeniem.
- Mogłeś dać mi poprowadzić. Ja potrafię skupić się na tym, co robię.
- Pani kapitan mi kazała! - Przez tę chwilę nieuwagi transportowiec zdążył uciec do

przodu. - Miałem lepsze wyniki jako pilot wahadlowca.

Gori nie odzywał się więcej, co Timranowi nawet odpowiadało. Może i trochę

przesadził, ale leciał wystarczająco nisko, by dostrzec najdrobniejsze szczegóły na
powierzchni planety. Teraz skupił się na rozpościerającej się przed nimi panoramie, dzikiej i
surowej, i próbował przewidzieć, gdzie wyląduje transportowiec. Pewnie tam, na tym
płaskowyżu.

- Popatrz tylko - zachłysnął się. - Sieć ładownicza. Ale wielka!
Transportowiec opadł w jej stronę. Teraz, kiedy miał spocząć bez ruchu, jeszcze

bardziej imponował swymi rozmiarami.

Cudem ujrzał jakiś niewielki przedmiot, przelatujący w pobliżu. Błyskawica

kolorowego światła wystrzeliła z transportowca w kierunku tego obiektu.

- Uważaj! - krzyknął Timran, uderzając dłonią w kontrolkę pola ciągnącego.

Wahadłowiec zachybotał się. Ręce Tima szalały po tablicy rozdzielczej. Wahadłowiec zawisł
w powietrzu, chwytając promieniem ciągnącym ów obiekt na moment przedtem, zanim
uderzył on o skały.

- Sanie powietrzne! - Gori wstrzymał oddech. - Na Boga, Tim, coś ty najlepszego

zrobił!

- Widziałeś tych morderców? - Z zaciśniętymi zębami manewrował polem, jak

najdelikatniej ustawiając sanie na powierzchni planety. - A to wstrętne, obrzydliwe,
parszywe...

- Tim! Nie o to chodzi! Mieliśmy pozostać niewidzialni!
- Jesteśmy z Floty! Właśnie ocaliliśmy komuś życie, po to przecież przylecieliśmy!
- Nie to rozkazała nam robić pani kapitan. Tim, właśnie zdradziłeś naszą obecność

wszystkim - załodze transportowca i tym, z którymi mają się spotkać. Poinformowałeś ich, że
przybyła Flota!

- No to... po prostu... hm... Powiemy im, że są aresztowani za... za próbę...
- Nielegalnego użycia zakazanej broni w zakazanym układzie planetarnym, o to ci

background image

chodzi? - Gori naciskał guziki na swej konsolecie. - Pani kapitan będzie wściekła, a
słyszałem, że nie ma z nią żartów. Obedrze nas ze skóry, kolego, z twojej winy.

- Na pewno życzyłaby sobie, żebyśmy ocalili komuś życie... W głosie Tima nie było

już dawnej pewności siebie. Transportowiec uniósł się, po czym osiadł ciężko w sieci. Timran
powoli ruszył wahadłowcem do przodu, zastanawiając się, czy pozostać na straży sań
powietrznych, czy też rzucić się na transportowiec. Wcześniej wszystko wydawało się takie
proste...

Głos dochodzący ze słuchawek pozbawił go reszty złudzeń.
- Mówiłam ci - odezwała się cierpkim tonem pani kapitan -żebyś ostrożnie leciał za

transportowcem, zwracając szczególnie uwagę na to, by cię me zauważono. Czy zrozumiałeś
mój rozkaz?

- Tak jest, ale...
- A jednak widzę, że wdałeś się w konfrontację z potencjalnie wrogim statkiem,

dokładając wszelkich starań, by cię zauważono. Mogłeś narazić na niebezpieczeństwo
obywateli Federacji.

To było takie niesprawiedliwe. Przecież już sama kolizja naraziła ich na

niebezpieczeństwo, a to nie on spowodował kolizję. A przynajmniej nie on wystrzelił do sań
powietrznych, choć faktycznie dość niezręcznie posłużył się polem ciągnącym.

- Ponadto zmuszasz mnie do przystąpienia do akcji, albo do zostawienia cię na łasce

losu. Gdybyś był sam, ta druga możliwość byłaby pokusą nie do odparcia!

Gori, który wysłuchiwał całej tej tyrady przez własne słuchawki, uśmiechnął się z

satysfakcją.

- Jeśli już rozpętałeś całe to zamieszanie, młody człowieku, to lepiej kontroluj

sytuację, zanim tam dotrę.

- Ale jak... - zaczął Tim, lecz połączenie przerwano. Oddychał gwałtownie, było mu

zimno. Popatrzył na Goriego, który już się nie uśmiechał. - Co teraz?

Gori miał na to radę, co było łatwe do przewidzenia.
- Regulamin Sił Lądowniczych Floty, rozdział siedemnasty, paragraf trzydziesty

czwarty, punkt drugi.

- Nie interesuje mnie, gdzie to jest, ale co się tam mówi!
Gori był blady, lecz zdecydowany.
- Mówi się, że jeśli grupa lądownicza - czyli my - ma mniejszą liczebność i mniejszą

siłę rażenia, personelowi Floty zaś grozi pojmanie bądź zranienie...

- To cywile - przerwał Timran z namysłem. Chyba rzeczywiście ci wszyscy ludzie to

cywile, bo inaczej byłoby wiadomo, że na planecie jest Flota.

- Naprawdę? Moim zdaniem wygląda to na mundury Floty. - Gori trzymał przy

oczach lornetkę. - Załoga statku? W każdym razie, kiedy personelowi grozi pojmanie albo
zranienie, grupa lądownicza zaś ma mniejszą liczebność, w takim przypadku dowódca
orbitującego okrętu musi podjąć decyzję o wycofaniu się, chyba że okręt ten...

- Kapitan kazała nam tu zostać i kontrolować sytuację.
- W takim razie będzie to paragraf trzydziesty czwarty, punkt trzeci. W przypadku,

gdy ratowanie lub ochronę personelu Roty uważa się za potencjalnie możliwe, pilot
wahadłowca grupy lądowniczej ma pozostać na pokładzie pojazdu, drugi pilot zaś ma
poprowadzić ekipę ratunkową...

- To nie ma sensu! - wykrzyknął Tim, myśląc o charakterze swego kolegi.
- Takie są przepisy - odparł Gori. - Poza tym, jeśli będziemy się tu nadal unosić, to nie

dopuścimy do tego, by ktokolwiek ich skrzywdził. A tak przy okazji - włączyłeś osłony?

Nie pomyślał o tym. Wcisnął odpowiednią kontrolkę w tym samym momencie, kiedy

jedyna wieżyczka transportowca wymierzyła w ich stronę. Gori obserwował teraz płaskowyż.
Intrygowali go ludzie kulący się w pobliżu statku.

background image

- Czy to tutejsi? Ta planeta nie powinna być w ogóle zamieszkana, ale...
- Gori, oni mogą strzelać - zauważył Tim. Z ulgą stwierdził, że głos ma już spokojny,

choć ręce lekko mu drżały. Nigdy nie sądził, że widok skierowanej na niego lufy może
działać tak deprymująco. Czy osłony wahadłowca wytrzymają wystrzał z takiej odległości?

Czas mijał. Poniżej, na powierzchni, nieruchome postaci kuliły się na saniach

powietrznych, wciśniętych w skalistą ścianę płaskowyżu. Działo transportowca nadal
skierowane było prosto na nich. Ponieważ byli na pokładzie tylko we dwóch, Timran nie
mógł poprosić Goriego o zejście na powierzchnię, by sprawdzić, jak się czują pasażerowie
sań. Czy ma nawiązać kontakt z transportowcem? Nakazać im przystanie pomocy
medycznej? Co się stanie, jeśli nie posłuchają? Co jeśli wystrzelą? Gori niewiele mówił, ciszę
przerywały tylko jego lakoniczne komentarze na temat zaobserwowanej wokół transportowca
aktywności. Wydawało się, że minęły całe wieki, zanim wreszcie radio zaskrzeczało i
usłyszeli głos starszego oficera nawigacyjnego.

- To nie potrwa już długo - oznajmił Bures. - Namierzyliśmy was i transportowiec. Jak

się macie? Tim z trudem przełknął ślinę.

- Nic specjalnego. Unosimy się nad tymi saniami...
- Nic ruszajcie się stamtąd - poradził Bures. - Nadlecimy bardzo szybko, więc jeśli się

przemieścicie, możemy na was wpaść.

- Gdzie chcecie wylądować?
Na to pytanie nie było odpowiedzi. Połączenie przerwano. Gori i Tim wymienili

niespokojne spojrzenia, a potem znów zajęli się obserwacją. Wzrok Timrana powędrował w
stronę zegara. Niemożliwe. to musiało trwać o wiele dłużej!

Nawet mimo włączonej osłony posłyszeli i wyczuli falę uderzeniową błyskawicznie

lądującego “Zaid-Dayana".

- Do licha! - mruknął Gori. - Kapitan włączyła specjalny wewnątrzukładowy...
Nastąpiło kolejne potężne uderzenie wiatru, przewaliła się fala hałasu i ogromny

krążownik zawisł ponad płaskowyżem, prezentując oznaki Floty i Federacji umieszczone na
korpusie. Z powierzchni planety poderwały się tumany kurzu, oślepiając na chwilę nawet
Tima we wnętrzu wahadłowca. Kiedy pył osiadł. Tirnran ujrzał, jak transportowiec drży w
swej kołysce.

- ...napęd - dokończył Goń, jeszcze bladszy niż przedtem. Tym razem Tirn nie

odezwał się.

- Jedyną dobrą stroną całego tego zamieszania- powiedziała Sassinak, gdy wrócili już

na pokład - jest to, że zyskałam pewność, iż nie możesz być wywrotowcem, bo nie było cię na
pokładzie, kiedy nastąpił sabotaż, do przeprowadzenia którego potrzebny był bezpośredni
dostęp do urządzeń. Oczywiście mógłbyś być z kimś w zmowie...

Tim bez powodzenia usiłował przełknąć ślinę. Pani kapitan nawet nie krzyczała, nie

poczerwieniała ze złości, jak niektórzy nauczyciele. którym sprawiał szczególnie dużo
kłopotów. Wyglądała na zupełnie spokojną, jeśli nie liczyć bladej otoczki wokót ust i
napiętych mięsni szczęk. Mówiła też nie głośniej niż zwykle. Miał jednak uczucie, że
przejrzała go na wylot, kpiąc z jego głupich, krótkowzrocznych fantazji. Pani kapitan kazała
im się unosić tam, dopóki miejscowi (kimkolwiek oni byli) nie pozbierali swych rannych i nie
wnieśli ich na pokład krążownika. Potem pole ciągnące “Zaid-Dayana" wciągnęło
wahadłowiec, jakby byt pozbawiony całej swej mocy i pilota. Gdy znaleźli się w doku,
nakazano im udać się do kabiny i czekać, aż “pani kapitan będzie miała czas się nimi zająć".
Gori siedział w milczeniu, zaś Tim wyobrażał sobie, że zaraz zostanie zdegradowany i
porzucony na tej cuchnącej skale.

- Spodziewam się, że przy następnym spotkaniu wyrecytujesz mi odpowiednie

fragmenty regulaminu. Jestem pewna, że twój towarzysz poda ci numery rozdziałów. - To był

background image

jej jedyny komentarz pod adresem Goriego, który przecież nie był niczemu winny. - Możecie
wrócić do kabin i zameldować się na służbę podczas zmiany wachty.

Nie pytali, gdzie zostaną wyznaczeni, odczytają to ze swych plików. Zasalutowali i

odmaszerowali. Tim czuł. że rozpiera go energia.

W drodze do kajuty znów ogarnęła go ciekawość. Rzucił ukradkowe spojrzenie na

Goriego. Nie, z jego strony nie doczeka się pomocy. Kim byli ci krzepcy, odziani w skóry
tubylcy? Muszą być ludźmi, chyba że wszystko, czego uczono go o ewolucji, to bzdury. Po
co ktoś wybudował sieć ładowniczą na nie oznaczonej na mapie planecie? Kim byli ludzie w
mundurach Floty, Jeśli nic pochodzili ze statku?

Siedząc w kabinie sam na sam z Gorim, nie miał kogo o to zapytać. Kolega nie

odzywał się, wywołał tylko na ekran Regulamin Floty, wydanie XXIII i rozświetlił fragmenty
wspomniane przez panią kapitan. Komputer wyrzucił z siebie wydruk. Gori podał go Timowi.
Obowiązki, nakazy, kary... Nie wypełnienie rozkazu kapitana w obecności sił wroga (lub
potencjalnego wroga) groziło nawet egzekucją w trybie doraźnym. Gdyby tylko pani kapitan
chciała, mogłaby go tam zostawić, porzucić ich obu. również całkiem niewinnego Goriego, i
nikt w całej Flocie nie rzekłby słowa w ich obronie.

Po raz pierwszy Tim poważnie zastanowił się nad tym, co kiedyś słyszał. Dlaczego ten

okręt tkwił w dokach naprawczych aż tak dhigo? Jaką stoczył walkę? Napadnięto kolonię, a
Sassinak nie interweniowała, mając nadzieję, że później uda jej się schwytać piratów. Zginał
tam niejeden człowiek. Pozwoliła im umrzeć, chcąc ocalić pozostałych. Wcale mu się to nie
podobało. Czy rzeczywiście była aż tak cyniczna? Ludzie, którzy o tym opowiadali,
twierdzili, że nie, ale jeśli naprawdę coś czuła, to jak mogła tak postąpić? Mężczyźni, kobiety,
dzieci, bogaci, biedni i średniozamożni - wszyscy zginęli dlatego, że nie zrobiła tego, co
powinna była zrobić: nie rzuciła się na odsiecz, by ich uratować.

W ciszy kabiny Tim zaczął stopniowo tworzyć własną wizję tego, czym naprawdę jest

Flota i do czego dąży pani kapitan. Zrozumiał, że przez głupi romantyzm i nonsensowną
brawurę wszystko mu się pomieszało. Ludzie z kolonii zginęli, żeby Sassinak mogła polecieć
śladem napastników aż do ich bazy. Część jej załogi zginęła, próbując ocalić dzieci, a później
zniszczyć siedlisko piratów. Obecna podróż ma pewnie coś wspólnego z tymi sprawami,
ocalenie zaś dwóch istnień pewnie zbyt wiele nie znaczy. Gdyby on sam zginął przed
podjęciem tego pochopnego działania - a po raz pierwszy stanął przed ziejąca chłodem
możliwością śmierci - w niczym nie zaszkodziłoby to Flocie, a pani kapitan zapewne byłoby
na rękę.

Kiedy dzwonek oznajmił zmianę wachty, Tim ruszył do swego nowego zajęcia -

czyszczenia filtrów z osadu - z całkowicie nowym podejściem do rzeczywistości. Szczerze
chciał się poprawić, zostać dobrym oficerem, którego Flota będzie potrzebowała. Przez kilka
godzin pracował zawzięcie, bez żadnych żartów i szaleńczych pomysłów, poważnie myśląc o
twardej rzeczywistości. Powtarzał sobie treść regulaminów, tak na wszelki wypadek, gdyby w
tej ciemnej, śmierdzącej norze pojawiła się pani kapitan.

Wciąż zdecydowany zachować posłuszeństwo naturze i jej bogini w postaci pani

kapitan, nie uśmiechnął się nawet, gdy w korytarzu pojawił się Turner, towarzysz kilku
poprzednich eskapad.

- Już pewnie wszystko wiesz - odezwał się kolega.
- Wiem tylko tyle, że jeśli nie wyczyszczę tych filtrów, będzie tu śmierdziało.
- To jeszcze nie najgorsze. Powąchaj sobie atmosferę tej planety.
Turner oparł się o ścianę w nonszalanckiej pozie, jakby pragnąc podzielić się jakimś

sekretem.

- Byłeś na zewnątrz? - Tim nie mógł się powstrzymać, by wbrew własnej woli nie

zadać tego pytania.

- No, nie, niezupełnie. Nie byłem na zewnątrz, ale wszyscy nawąchali się tego

background image

powietrza, kiedy wnoszono rannych. To gorsze od tego smrodu. Zupełnie jak jakieś
laboratorium organiczne. - Turner nachylił się bliżej. - Posłuchaj, Tim, czy ty naprawdę
wystrzeliłeś do tego transportowca?

- Nie! Ja tylko złapałem sanie powietrzne polem ciągnącym.
- Szkoda, że go nie rozwaliłeś.
- Nawet nie miałbym czym. Dlaczego jednak chciałbyś, bym go rozwalił? Pani

kapitan i tak jest wściekła, że schwytałem sanie.

- Wiesz, czyj to transportowiec? - Oczywiście nie wiedział. Potrząsnął przecząco

głową, Tumer dokończył szeptem: - Ciężkoświatowców.

- No to co?
- Pomyśl tylko, Tim. Ciężkoświatowcy, te baranie głowy z transportowca, próbowały

wmówić pani kapitan, że lecą śladem sygnałów alarmowych, a tymczasem to nic innego jak
statek kolonialny. Do tego przyleciał na zakazaną planetę, na której już siedzieli jacyś
ciężkoświatowcy.

- Co? - Nic z tego nie rozumiał. - Ci w saniach powietrznych?
- Nie, ci na powierzchni, obok transportowca. Wyciągali ofiary. Musiałeś to chyba

widzieć, Tim.

- Widziałem ich, ale nie wyglądali na ciężkoświatowców.
Kiedy się nad tym namyślał, przypomniał sobie jednak, że rzeczywiście byli potężni i

muskularni.

- To spisek ciężkoświatowców - szepnął Tumer. - Chcieli zająć planetę. Słyszałem, że

w ekspedycji zwiadowczej wybuchł bunt, ciężkoświatowcy zabili innych i pożarli ich...

- Nie wierzę!
Jednak po zastanowieniu byłby chyba w stanie w to uwierzyć. Czy je się takie

stworzenie, czy inne - jaka to różnica. Miał ciotkę, która nie jadała nic pochodzenia
roślinnego, utrzymując, że krzewy i drzewa też mogą być istotami wrażliwymi na ból.

- Chodzi o to, że jeśli ci ciężkoświatowcy mogli wszcząć bunt, to inni też mogą. Na

planecie już mieszka cała ich zgraja, jedzą mięso i chodzą w skórach. Czy ci z naszego okrętu
też nie poszaleją? Może czują już coś w powietrzu? Wielu z nas uważa, że pani kapitan
powinna ich uwięzić. Pomyśl tylko o tych żołnierzach-ciężkoświatowcach. Nie mielibyśmy
najmniejszych szans, gdyby wszczęli bunt.

Tim zamyślił się nad tym, zamykając filtr, który właśnie wyczyścił.
- Nie, nie sądzę, by ktokolwiek na tym okręcie zwrócił się przeciwko pani kapitan.
- Ich na to stać. Mogą właśnie coś knuć, a jeśli jej nie ostrzeżemy...
Tim uśmiechnął się.
- Turner, nie sądzę, żeby pani kapitan potrzebowała naszych rad i ostrzeżeń.
- To znaczy, że nie podpiszesz petycji? Nie pójdziesz z nami, żeby z nią

porozmawiać?

- Nie. Szczerze mówiąc, uważam, że postępujecie jak idioci.
- Cieszę się, że tak myślisz.
Komandor Sassinak jak zawsze prezentowała się absolutnie nieskazitelnie, choć

musiała przecisnąć się przez te same wąziutkie korytarze, w których Tim umazał sobie cały
mundur. Rzuciła mu lodowaty uśmiech, który zamarł jej na wargach, gdy spojrzała w oczy
Turnera.

- Poruczniku Turner, proszę mi powiedzieć, czy czytał pan kiedyś przepisy dotyczące

spisków na pokładzie?

- Nie, pani kapitan, ale...
- Nie? Nie służył pan również na tym okręcie, kiedy żołnierze-ciężkoświatowcy, ci

sami, których pan się tak obawia, ocalili nas wszystkich. Gdyby chcieli wzniecić bunt, panie
poruczniku, to mieliby po temu niejedną sposobność. Wykazuje się pan godnymi

background image

pożałowania uprzedzeniami i jeszcze bardziej żałosną tendencją do stosowania kulawej
logiki. Ciężkoświatowcom, wchodzących w skład grupy rozpoznawczej od ponad czterdzie-
stu lat. nie można nic zarzucić. Ufam im o wiele bardziej niż panu, gdyż dali mi ku temu
powody. Nie chcę więcej słyszeć podobnych bzdur i proszę nie szerzyć takich plotek. Czy to
jest jasne?

- Tak jest, pani kapitan.
Sassinak kiwnęła głową i Tumer oddalił się pospiesznie. Tim stał wyprężony na

baczność jak struna, wstydząc się swych poplamionych dłoni i zabrudzonego munduru. Wargi
pani kapitan drgnęły, powstrzymała się od uśmiechu.

- Nauczyłeś się czegoś, Timran?
- Tak, pani kapitan. Ja... nauczyłem się na pamięć przepisów.
- Najwyższa pora. Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie. Od tej pory

możesz uważać, że cały czas działałeś zgodnie z rozkazami. Czy to jasne?

Wcale nie było jasne, ale starał się nie zrobić głupiej miny. Pani kapitan westchnęła i

zaczęła tłumaczyć.

- Tim, ten drugi statek, który nadleciał z planety Ryxich. nie należał do piratów. To

legalny transportowiec latający na kontrakcie dostawczym dla Ryxich. Przybył w odpowiedzi
na sygnał ratunkowy.

- Tak jest, pani kapitan - odpowiedział, choć nadal nie miał , pojęcia, o co chodzi.
- Ze względów politycznych, o których bez wątpienia później usłyszysz nieco więcej,

twoja pochopna interwencja okazała się korzystna dla Floty i Federacji. Wszyscy spoza
okrętu powinni uważać, że działałeś na moje polecenie. Dlatego też nigdy i nigdzie, nie
możesz wspomnieć, że twoje działania w wahadłowcu to twój własny genialny pomysł.
Robiłeś to, co ja ci kazałam. Czy teraz rozumiesz?

Zaczynał trochę rozumieć, zaś z głosu pani kapitan wynikało, że powinien przyjąć

polecenie do wiadomości i nie zadawać pytań.

- Powiedziałam o tym również Goriemu, wszystkie zaś poprzednie uwagi zostały

usunięte z dokumentacji.

A więc to poważna sprawa, ale przynajmniej nie będą mu do końca życia wypominać

tego, co uczynił. Na jego twarzy pojawiły się pierwsze oznaki nadziei.

- Timran, wysłuchaj mnie z uwagą. Jesteś urodzonym szczęściarzem. To bezcenna

cecha, ale nie polegaj na niej zbytnio. By zostać admirałem, potrzeba czegoś więcej niż
szczęścia.

- Tak jest, pani kapitan. Jeśli mogę spytać - czy tym ludziom nic się nie stało? Tym z

sań powietrznych?

- Nie, czują się dobrze, może nawet spotkasz ich któregoś dnia. Pamiętaj o tym, co

powiedziałam.

- Tak Jest, pani kapitan!
- I sprzątnij tu przed obiadem.
Z tymi słowami zniknęła - istne uosobienie wdzięku i władzy, co wspominał potem

przez wiele lat.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Sassinak powróciła na mostek przez pokład żołnierski, ponieważ chciała spotkać się z

ich dowódcą. Zdawała sobie sprawę, że ostatnie wydarzenia mogły zaalarmować załogę i
wzmóc ich podejrzliwość w stosunku do ciężkoświatowców.

Zastała majora Curralda przy inspekcji uzbrojenia. Na przywitanie skinął jej głową z

pewnym roztargnieniem.

- Pani kapitan, jeśli ma pani chwilę czasu...
- Oczywiście, panie majorze.
Poprowadził ją do swego biura. Sass zauważyła, że stoją tu fotele zarówno dla

ciężkoświatowców, jak i dla słabiej zbudowanych ludzi. Nie usiadła na żadnym z nich, lecz
odwróciła się, by popatrzeć na hologramy, umieszczone na ścianie naprzeciwko biurka.
Drużyna piłkarska w czystych mundurach, ustawiona w równe rzędy, zdjęcia tych samych
graczy w akcji, zachlapanych błotem, o wiele młodszy Currald schodzący na linie z urwiska,
dwóch młodych żołnierzy marynarki (czy jednym z nich był Currald?) z twarzami pokrytymi
farbą kamuflażową, z bronią bojową w dłoniach. Rozdanie dyplomów. Currald otrzymuje
własną kapsułę. Ktoś inny na hologramie w czarnej ramce.

- To mój najlepszy przyjaciel - odezwał się Currald, gdy zatrzymała wzrok na

ostatnim obrazie. - Zginął na Jermie, gdy ja ciągle jeszcze latałem wahadłowcem. Swojemu
synowi dał moje imię. - Odchrząknął basem. - Nie o tym jednak chciałem z panią
porozmawiać. Wahałem się, nie chcąc przeszkadzać pani na głównym pokładzie, ale... -
Znów odkaszlnął. - Z przykrością muszę stwierdzić, że czekają nas kłopoty.

Sassinak pokiwała głową.
- Wiem o tym i z góry chcę panu powiedzieć, co zrobimy. -Jego twarz zastygła w

charakterystycznej dla ciężkoświatowców minie, będącej reakcją na zagrożenie- - Panie
majorze, wiem, że jest pan lojalnym żołnierzem, a gdyby chciał pan bronić interesów
ciężkoświatowców moim kosztem, zrobiłby to pan już dawno. Nieraz rozmawialiśmy o
polityce, doskonale zna pan moje stanowisko. Pańscy ludzie zdobyli moje zaufanie w walce,
co szczególnie się liczy. Kimkolwiek jest ten sabotażysta, mam pewność, że to żaden z pana
ludzi, i nikomu nie uda się mnie o tym przekonać.

Był zaskoczony. Zirytowało ją trochę, że w nią nie wierzył.
- Wiem jednak, iż duża część załogi myśli, że...
- Duża część załogi w ogóle nie myśli - przerwała mu cierpkim tonem. - Boją się,

machinalnie reagują na wydarzenia, ale nie myślą. Przecież bunt ciężkoświatowców miał
miejsce czterdzieści trzy lata temu, zanim jeszcze przyszedł pan na świat, kiedy Ja nosiłam
koszulę w zębach na Myriadzie. Każdy z pana ludzi jest zbyt młody, by mieć z tym
cokolwiek wspólnego. Ci niewydarzeni koloniści wyruszyli kilka miesięcy temu, pewnie
wtedy, gdy my ścigaliśmy ten pierwszy statek- Tchórze zawsze robią z igły widły. - Major
roześmiał się głośno. - Panie majorze, mam zaufanie do pana i wierzę w lojalność pańskich
żołnierzy, jeśli tylko pan im ufa. Zapewne usłyszy pan pogłoski o tym, że proszono mnie,
abym “coś zrobiła": wyrzuciła was wszystkich za burtę lub coś równie głupiego. Chcę więc,
żeby wiedział pan z góry, zanim jeszcze do pana uszu dojdą takie plotki, że nawet się nad tym
nie zastanawiam. Jasne?

- Tak jest, pani kapitan. I dziękuję. Myślałem, że może dojdzie pani do wniosku, że

trzeba pójść na ustępstwa. Rozmawiałem z żołnierzami, z ciężkoświatowcami, i
postanowiliśmy podporządkować się wszelkim pani rozkazom.

Sass poczuła, jak łzy szczypią ją pod powiekami. Pomyśleć tylko, że są tacy, którzy

uważają, iż ciężkoświalowcy to egoiści. że nigdy nie myślą o wspólnym dobru. Ilu z takich

background image

ludzi zdobyłoby się na podobną propozycję, gdyby to ich bezpodstawnie oskarżano o
najgorsze.

- Proszę przekazać swym żołnierzom, że wasza propozycja bardzo mnie wzrusza.

Mam szacunek do pana i do nich wszystkich, doceniam waszą troskę. Jeśli nawet obecna
sytuacja nie przyniesie żadnych innych korzyści, to przynajmniej reszta załogi nauczy się
tego, że wszyscy jesteśmy Flotą: lżejsi, ciężsi i ci pośrodku. I jeszcze raz dziękuję.

- To ja dziękuję, pani kapitan.
Gdy Sass dotarła na główny pokład, zastała to, czego się już dawno spodziewała.

Przed mostkiem kapitańskim czekała na nią cała delegacja. Jej rzecznikiem był porucznik
Varhes, sprawujący nadzór nad kantyną oficerską. Piskliwym tenorem wyjaśnił, że niepokoi
ich sytuacja na okręcie. Przecież jakiś ciężkoświatowiec już raz otruł oficerów i załogę...

- Osoba niezrównoważona psychicznie, pochodząca z ciężkiego świata, otruła

oficerów, w tym dowódcę żołnierzy, który jest ciężkoświatowcem, a także część załogi, w
tym innych ciężkoświatowców - odparta Sassinak lodowatym głosem. - Czy już o tym
zapomnieliście?

- Gdyby jednak wszczęli bunt... Przecież zbuntowali się na tej planecie...
- Ponad czterdzieści lat temu, kiedy wasi ojcowie mieli mleko pod nosem, a major

Currald jeszcze się nawet nie narodził. Czy chcecie powiedzieć, że ciężkoświatowcy
komunikują się telepatycznie ze swymi nie narodzonymi ziomkami?

To nie był logiczny argument, lecz ich rozumowaniu również brakło logiki. Z

satysfakcją patrzyła, jak z niepewnymi minami usiłują zrozumieć jej wypowiedź. Nim Varhes
zdążył znów się odezwać, użyła argumentu, który przemawiał do wielu z nich.

- Posłuchajcie mnie. Ciężkoświatowcy na pokładzie tego okrętu to żołnierze Floty, a

nie renegaci podobni do tych, którzy wywołali tu bunt, czy tych, którzy chcą kolonizować
zamknięte światy. Są naszymi towarzyszami, walczyli z nami ramię w ramię, wielokrotnie
ocalili nam życie. Mogli nas zabić przy niejednej okazji, gdyby tylko o to im chodziło.
Myślicie, że mają związek z sabotażem na okręcie, jednak ja mam pewność, że tak nie jest.
Mimo wszystko podejmujemy środki ochronne przed kolejnymi wywrotowymi działaniami.
Jeśli winien będzie ciężkoświatowiec, to zostanie on oskarżony, osądzony i ukarany, ale nie
obarczę winą nikogo więcej. Przypuśćmy, że byłby to ktoś z Gian-IV. - To był prztyczek
wymierzony w Yarhese, który pochodził z tej właśnie planety. - Czy przez to Varhes
automatycznie stanie się winny?

- To nie to samo - przemówił jakiś głos zza pleców grupy. - Wszyscy wiedzą, że

ciężkoświatowcy są piratami, a teraz przyłapaliśmy ich na gorącym uczynku.

- Podejrzewamy, że niektórzy z piratów to rzeczywiście ciężkoświatowcy, jednakże

reszta to inne rasy, być może nawet Ryxi. - Ktoś w grupie parsknął śmiechem. - Albo na
przykład Seti. - Rozległ się jeszcze głośniejszy śmiech, a Sass mówiła dalej ostrzejszym już
tonem: - Dość tego. Nie chcę więcej słyszeć podobnie nieuzasadnionych oskarżeń,
kierowanych przeciwko lojalnym członkom Floty, ludziom, którzy nieraz ryzykowali własne
życie. Jednemu oficerowi kazałam już przypomnieć sobie przepisy dotyczące spisków na
pokładzie, wam też je polecam. Mamy teraz rzeczywistych wrogów - prawdziwych piratów
planetarnych, za którymi mogą stać jeszcze jacyś wspólnicy. Nie możemy sobie pozwolić na
wytykanie się nawzajem palcami, na nierozsądne uprzedzenia. Czy to jasne?

Tak. jej rozkazy były aż nadto jasne. Grupka stopniała, większość osób miała

rumieńce wstydu na twarzach, żałowali swych impulsywnych reakcji- Sass miała nadzieję, że
tego wstydu nie pozbędą się szybko.

Po powrocie na mostek rozejrzała się w sytuacji. Kapitan transportowca

ciężkoświatowców złożył oficjalny protest przeciwko jej działaniom “przeszkadzającym w
zamierzonej reakcji na sygnał alarmowy". Ze zdziwieniem uniosła brwi. Jedyny sygnalizator
alarmowy, o jakim dotąd słyszała, znajdował się na planecie Ryxich i to jego sygnałem

background image

kierował się “Mazer Star". Transportowiec ciężkoświatowców przeleciał obok niego jak
huragan. Jaką teraz wymyślą historyjkę i jakimi sfałszowanymi dowodami zechcą ją
udowodnić? Uśmiechnęła się w duchu. Sytuacja stawała się coraz ciekawsza.

“Tubylcy" ciężkoświatowcy, potomkowie pierwszej wyprawy badawczo-

zwiadowczej, czy też właściwie buntowników z tejże wyprawy, zastanawiali się nad
rozwojem wydarzeń, trzymając się w sporej odległości od krążownika. Kapitan transportowca
miał jednak z nimi stały kontakt radiowy.

“Mazer Star", statek dostawczy kolonii Ryxich, zdołał nawiązać kontakt z osobami,

które przeżyły bunt i czekały uśpione w hibematorach. Ich zeznania potwierdziły wiadomości
z nadajnika alarmowego i uzupełniły je dodatkowymi szczegółami. Mieszana wyprawa
badawcza została skierowana na planeta w celu zbadania jej zasobów geologicznych i
biologicznych. W jej skład wchodziły również dzieci ze statku badawczego “ARCT-10", co
było dość niezwykłe. Członkowie wyprawy pochodzący z ciężkich planet zaczęli jeść mięso,
wszczęli bunt, torturowali i mordowali dorosłych i dzieci, próbowali zlikwidować wszystkich
lekkoswiatowców, kierując na ich obóz stado dzikich zwierząt. “Lekkim" udało się uciec w
łodzi ratunkowej i ukryć w jaskini na wybrzeżu. Postanowili poddać się hibernacji i czekać na
powrót “ARCT-1O".

Sass przejrzała plik przekazany przez kapitana Godheira. wyjaśniający wszystkie

wydarzenia od pierwszego nieporozumienia, kiedy to Ryxi stwierdzili, że ludzka załoga
została zabrana przez “ARCT-10", aż do zaangażowania się statku “Mazer Star" i wmieszania
się w sprawę Theków. Thekowie?! Sass potrząsnęła głową. Sytuacja już wcześniej była
trudna, gdyż Thekowie dostatecznie ją komplikowali. Historia przekazana przez Godheira, w
odróżnieniu od sprawozdania ciężkoświatowca kapitana Crussa, tworzyła jakąś całość. W
pokładowej bazie danych Godheir był notowany jako nie karany, zaś “Mazer Star"
wymieniano jako jeden z trzech statków dostawczych na kontrakcie z Ryximi w tym układzie
planetarnym. Zmarszczyła brwi, czytając dostarczoną przez Godheira listę członków
wyprawy, którzy uciekli po buncie. Lunzie? To niemożliwe! Imię nie było zbyt częste, nigdy
nie spotkała żadnej innej Lunzie. Lekarka, lat trzydzieści sześć. Co to znaczy? Spojrzała na
datę urodzenia i serce zabiło jej szybciej. Sądząc po roku urodzenia, ta kobieta była
nieprawdopodobnie stara, wręcz starożytna! Sass wprowadziła dane identyfikacyjne do
komputera i kazała oficerowi łącznościowemu przygotować połączenie z Kwaterą Główną
Sektora. Najwyższa pora, by o wszystkim poinformować admirała.

- Pani kapitan?
Borander z szalupy chciał złożyć meldunek na temat stanu ofiar z sań powietrznych,
- Słucham.
- Kobieta odzyskała przytomność, lekarze przygotowali ją do transportu. Mężczyzna

nadal jest nieprzytomny, chcą go przewieźć jako pierwszego.

- Nawiązaliście kontakt z ich bazą?
- Nie, pani kapitan.
- Pamiętaj, że mogą być zdezorientowani, i to nie tylko z powodu uderzenia w głowę.

Postaraj się, żeby zachowali spokój, dopóki nie skontaktujemy się z ich bazą albo dopóki nie
dotrze do nich nasza ekipa medyczna.

Według informacji przekazanych przez Godheira, oboje obwarowali się przy swoim

“Adepcie". Jak sądził kapitan, byli członkami załogi krążownika Floty. Zdziwią się, kiedy
znajdą się na zupełnie innym krążowniku, zwłaszcza jeżeli starannie ustawili zapory.

Kobieta miała sprawować cywilną władzę na całej planecie. Pani gubernator?

Ciekawe, jaka będzie w obejściu. Na wszelki wypadek Sass postanowiła przygotować się na

background image

sztywną, oficjalną rozmowę. Niektórzy z tych naukowców nie mieli zbył dobrego zdania na
temat Floty. Poszła do swego biura i włączyła wszystkie ekrany. Na jednym z nich ujrzała
lądowanie szalupy ratunkowej. Nałożyła słuchawki i odebrała meldunek Borandera, który
przekazał jej, że do kobiety właśnie nadano komunikat z bazy. Sass potwierdziła zgodę na
wpuszczenie obojga na pokład. Domyśliła się, że nieprzytomny mężczyzna znajduje się w
tylnym przedziale w towarzystwie lekarza.

Kiedy kobieta o imieniu Varian wyszła z szalupy, Sass pomyślała, że jest to osoba aż

nadto energiczna i rzeczowa. Najwyraźniej była przyzwyczajona do tego, że bez dyskusji
wypełniano jej polecenia, gdyż rozejrzała się naokoło i zaczęła sprzeczkę z Boranderem. Sass
pożałowała, że nie kazała włączyć kanału łączności, ale nie spodziewała się, że cokolwiek się
wydarzy. Patrzyła teraz na rozwijającą się kłótnię, podkreślaną machaniem rękami,
potrząsaniem pięściami i - sądząc po minach - podniesionym głosem. Wcisnęła guzik, łącząc
się z mostkiem kapitańskim, i poleciła:

- Komunikacyjny, daj mi fonię z kanału trzeciego. - ...nic wspólnego z Aygarem ani z

nikim z jego pokolenia czy pokolenia jego rodziców!

Sass przysłuchiwała się sprzeczce z ogromnym zainteresowaniem. Borander

zaskoczony był porywczością tej kobiety, jej pretensjami, że ona jest tu najważniejsza jako
gubernator planety. Sass z rozczarowaniem pokręciła głową. Myślała, że Borander okaże
więcej zdecydowania. Kobieta miała oczywiście rację; potomkowie buntowników nie byli
niczemu winni, Borander powinien był sam to zauważyć. Powinien byt również przewidzieć,
że będzie miała pretensje do rządzenia, i unikać bezpośredniej konfrontacji na ten temat.
Przede wszystkim zaś oficerowie Floty nie powinni w sposób aż tak widoczny troszczyć się o
to, co powiedzą o nich dowódcy- Podobne zachowanie było dobre w barze, jako wymówka,
by trzymać się z dala od bójki, ale tutaj wyglądało na tchórzostwo.

Tak więc Varian chce przyprowadzić tych dwóch ciężkoswiatowców do jej biura i tu

się o nich wykłócać? Bez wątpienia była przygotowana na dyskusję z głupawym baranem z
Floty... Sass uśmiechnęła się w duchu. Varian może sobie być gubernatorem planety, ale nie
ma pojęcia o taktyce.

Patrzyła, jak Varian i dwaj ciężkoświatowcy maszerują przez pochylnię i cały okręt.

Gdy pojawili się przed jej biurem, czekała już, by ich powitać. Podając młodszej od siebie
kobiecie rękę, ujrzała, jak jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia. Inaczej wyobrażała sobie
kapitana krążownika. “To nie ten głupi baran, którego się spodziewałaś, prawda?" -
pomyślała Sass. “Moje biuro też wyobrażałaś sobie inaczej?" Pani gubernator rzuciła okiem
na krzyształową rzeźbę, drewniane błyszczące biurko z imponującą czerwono-czamą
mozaiką, piękny niebieski dywan i białe fotele. Sassinak uprzejmie przywitała się z dwoma
młodymi ciężkoświatowcami. Jeden z nich, chyba nazywał się Winral, oszołomiony był tym
bogactwem, jak kuzyn z prowincji zagubiony w wielkim świecie. Drugi z nich. okazujący
pełną rezerwy ciekawość, był zupełnie innym człowiekiem. “Gdyby żyli dzicy ludzie, tak jak
istnieją dzikie i udomowione rodzaje zwierząt, z pewnością byłby dzikusem" - pomyślała
Sass- “Jest inteligentny, ale nie ucywilizowany." Do tego był jeszcze na swój sposób
przystojny.

Przekazując im podstawowe informacje, usiłowała rozgryźć tę trójkę. Varian

odprężyła się natychmiast, gdy pojęła, ze Sassinak nie chce skrzywdzić niewinnych
potomków buntowników. W cywilizowanym otoczeniu czuła się jak ryba w wodzie, nie
zdziczała ani trochę. Oczywiście chciała dowiedzieć się, gdzie znajduje się “ARCT-10".

- To kolejne pytanie, na które nie znam odpowiedzi -odrzekła Sass.
Statek nie figurował na liście zniszczonych okrętów Floty, nie ujawnił się jego

sygnalizator awaryjny i poznanie jego losów może zająć wiele dni. Pani kapitan zwróciła się
do Aygara. prosząc, by się przedstawił. Otrzymała odpowiedź w rodzaju; jestem tym, kim
byli twoi rodzice. Personel Floty podawał zwykle nazwy okrętów i przebieg służby,

background image

naukowcy - nazwę swego uniwersytetu i tytuły publikacji. Winral po części miał tych samych
przodków co Aygar. Buntowników było przecież nie tak znów wielu.

Kiedy zaczęła wypytywać o status prawny młodych ciężkoświatowców, Varian

przerwała Jej, mówiąc, że planeta posiada rozwijający się gatunek istot inteligentnych. Sass
nie mogła ukryć zaskoczenia. Już wcześniej sytuacja była dość skomplikowana: oskarżenie o
bunt, pretensje do praw górniczych i rozwojowych, zdobytych przez skuteczne zasiedlenie
planety, interwencja Theków. Jednakże wszystko ulegnie zmianie, jeśli na planecie istnieje
gatunek istot inteligentnych. Sassinak była oczytana w prawie kosmicznym, jak wszyscy
wyżsi rangą oficerowie, i wiedziała, jak bardzo komplikowało to sytuację, czego nie można
było ignorować.

Varian dodała, że to pewien gatunek ptaków. Sass pomyślała o Ryxich, próżnych i

humorzastych, i postanowiła nie wspominać o ptasim gatunku przez wspólne łącza
telekomunikacyjne.

Tymczasem Aygar zaczął udowadniać, że to ciężkoświatowcy z osady są

właścicielami całej planety, i że jeśli zechcą, to podarują jej część kolonistom z
transportowca. Sassinak musiała mu wyjaśnić, że zgodnie z prawami Federacji jego ludzie nie
mogą sobie rościć praw do niczego poza tym, co sami zbudowali - czyli do kopalni, pól i sieci
ładowniczej. Poradziła mu też, by nie utrzymywali dalszych kontaktów z transportowcem
ciężkoświatowców, jeśli chcą uniknąć podejrzenia o spisek.

Kiedy na zakończenie rozmowy podała mu rękę, obawiała się, czy nie spróbuje

sprawić jej bólu. Jeśli był tak inteligentny, na jakiego wygląda - a musiał być, skoro osiągnął
to wszystko, o czym mówiły raporty - to powstrzyma się przed taką pokusą. Tak też się stało.
Uścisk jego dłoni był tylko nieznacznie silniejszy od jej uchwytu. Uśmiechnęła się do niego i
powiedziała sobie w duchu, że warto zwerbować go do służby we Flocie. Byłby świetnym
żołnierzem marynarki. Sass powiedziała, że prześle im kostki z danymi na temat zasad
Federacji, praw i obowiązków obywateli. Obiecała im też przekazać część zapasów z
magazynów okrętowych. Dwaj ciężkoświatowcy zeszli z pokładu pod eskortą, ona zaś
skupiła teraz całą swą uwagę na Varian.

Varian najwyraźniej miała ochotę odejść razem z dwoma towarzyszami. Sass

zastanowiło jej nadopiekuńcze zachowanie. Większość ludzi na takim stanowisku chętniej
widziałaby wszystkich ciężkoświatowców w kajdanach. Czy Varian w jakiś sposób
przywiązała się do nich? Bacznie przyglądała się tej młodej kobiecie, gdy usadawiała się ona
w jednym z foteli.

- Ten Aygar to bardzo przystojny mężczyzna. Czy jest tam więcej takich?
Varian zarumieniła się. Może uważała, że starsze kobiety nie powinny mieć takich

zainteresowań, a może była po prostu zazdrosna?

- Spotkałam tylko kilku mężczyzn z jego pokolenia.
- Właśnie, pokolenie... - Sass chciała dokładniej ją wysondować, - Jest pani teraz

młodsza o czterdzieści trzy lata od dawnych swoich rówieśników. Czy pani i inni nie
będziecie potrzebować porady psychologa?

Wiedziała już, że Varian odsuwa od siebie taką możliwość. Czy nic zdawała sobie

sprawy z istoty rzeczy, czy też nie chciała okazać swej słabości w obecności obcej osoby?

- To się okaże, kiedy do nich wrócę - odrzekła Varian. - Nie zauważyłam jeszcze

żadnych negatywnych efektów tego zjawiska.

Sass była innego zdania, podziwiała ją jednak, że miata odwagę temu zaprzeczyć. A

jak zniesie to Lunzic? Mimo wszystko o nią aż tak się nie martwiła. Pani gubernator znów
zapytała o “ARCT-10", jakby poprzednio nie powiedziano jej prawdy. Reakcja typowa dla
cywila - Sassinak nigdy nie kłamała bez wystarczających powodów, a i wówczas starała się
tego nie robić. Ktoś zameldował, że sanie powietrzne Varian zostały naprawione, więc pani
kapitan zakończyła rozmowę. Zapasy? Oczywiście, gubernator planety ma prawo zażądać

background image

wszystkiego. czego potrzebuje, proszę się zwrócić do Forda. Wiedziała, że będzie on
szczęśliwy, mogąc obejrzeć dzikie życie planety.

- Lekarka z pani ekipy nazywa się Lunzie, prawda? - spytała. Trochę zaskoczona

Varian skinęła głową. Sassinak uśmiechnęła się szeroko.

- Nasze spotkanie to prawdziwe zrządzenie losu. Czy przekaże pani Lunzie moje

najpokomiejsze wyrazy szacunku? - Varian była tak zaskoczona, że Sass zaśmiała się głośno.
- Nieczęsto mamy okazję spotkać swoją prapraprababkę.

Pani gubernator otworzyła ze zdziwienia usta, wpatrywała się w Sass szeroko

otwartymi oczami. “Tu cię mam!" - pomyślała złośliwie pani kapitan i słodkim tonem
poprosiła młodszego oficera o odprowadzenie Varian do sań.

To bardzo zabawne przechytrzyć gubernator planety, nawet taką, która spadła z sanek.

Na ekranach obserwowała, jak Varian idzie przez okręt. Z satysfakcją odnotowała, że nie
zapomniała o swym towarzyszu. Kiedy oficer medyczny dyskretnie zapytał Sass, co ma robić,
zezwoliła wypuścić Aygara razem z Varian. Przypuszczalnie pani gubernator w ogóle nie
brała pod uwagę takiej możliwości, że mógłby zostać zatrzymany.

Ford potrząsnął głową na widok jej miny.
- Pani kapitan, jest pani stanowczo zbyt zadowolona z siebie.
- Być może. Jednakże w porównaniu z poprzednią podróżą wszystko idzie

nadspodziewanie gładko, choć nie brak pewnych komplikacji. Na przykład nie wiemy,
dlaczego są tu Thekowie, co zrobią, ani nawet tego, czy w ślad za transportowcem
ciężkoświatowców nie przybędą tu ich wspólnicy.

Ford znów pokręcił głową.
- Wątpię. Statek o takich rozmiarach może pomieścić w sobie całą kolonię, razem z

maszynami, wyposażeniem...

- To prawda, i taką mam nadzieję, ale zauważyłeś pewnie, że na wszelki wypadek

umieściłam na orbicie satelitę przekaźnikowego i rozłożyłam sieć detekcji. Aha, jeszcze
jedno. Interesują cię tutejsze formy dzikiego życia, prawda?

- Tak, to było zawsze moje hobby. Kiedy służyłem w Sektorze III, mieli tam wielkie

muzeum...

- Dobrze już, dobrze. Czy zechcesz wykonać dość niebezpieczne zadanie na

zewnątrz?

- Jasne! - zawołał i dodał z akcentem z Diplo: - Jeśli pani chcę, mogę udawać

ciężkoświatowca, choć obawiam się, że zaraz mnie zdemaskują...

Sass pokręciła głową.
- Bądźże poważny. Muszę wiedzieć więcej o tej planecie. Potrzebne mi są

bezpośrednie dane, a nie interpretacje tych naukowców, choćby nawet byli świetnymi
ekspertami w swych dziedzinach. Varian, ta kobieta, która u nas gościła, ma ogromną ochotę
przyznać pewnym ptakom status istot inteligentnych.

Może i istnieją ku temu jakieś przesłanki, ale musimy sami to sprawdzić. Do tego ona

jakoś dziwnie traktuje ciężkoświatowców urodzonych na Irecie. Powinna być na nich
wściekła, a tymczasem nic podobnego. Niecałe dziesięć dni temu wyszła z hibernatora. Była
świadkiem popełnienia morderstwa. Jej rozumowanie jest słuszne: wnukowie buntowników
nie są niczemu winni. Jednak to dziwne, że nie ma żadnych wątpliwości, choć jej przyjaciele i
koledzy tak ucierpieli od ciężkoświatowców. Widziałam już, jak taki idealizm wychodził
ludziom bokiem. Można posunąć się w nim zbyt daleko, chcąc ocalić każde istnienie. Nie
wiem, czy można polegać na tej kobiecie. Potrzebuję konkretnych faktów, skoro o losie
planety i tych ludzi ma rozstrzygnąć trybunał.

- Rozumiem, pani kapitan, ale jaka jest w tym moja rola?
- Przypuszczam, że zdobyłbyś serce Varian entuzjazmem i chłopięcą naiwnością, na

jaką cię stać. - Spojrzała na niego czule - Tak. Udawaj, że masz świra na punkcie dinozaurów,

background image

że oddałbyś wszystko za jedno spojrzenie na nie. Możesz zacząć od powątpiewania; “Czy to
naprawdę dinozaury? Czy jesteście pewni?" Zorganizujemy dziś grupę badawczą,
podszkolimy ich, a jutro przedstawisz ich jako podobnych tobie zapaleńców. Pewnie kilku z
was przyjmą Co o tym myślisz?

- W porządku, wszystko trzyma się kupy.
Kiedy Ford stawał przed jakimś problemem, to owa kwestia całkowicie go

pochłaniała. Stawał się jednocześnie czujny i podniecony. Przejrzał szybko akta osobowe,
zwracając uwagę na dodatkowe specjalności członków załogi.

- Musimy wyłowić tych, którzy naprawdę się tym interesują. Nie nauczę nikogo

wszystkiego o dinozaurach w jedną noc. -Przełączył fragment listy na monitor pani kapitan. -
Na przykład taki Borander. Przeszedł kurs paleontologii.

- Nie, on się nie nadaje. Widziałeś, jak zachowywał się przy Varian?
- Nie, byłem wtedy z Curraldem.
- No to przejrzyj później taśmę. Ten miedziak nie miał nic do powiedzenia. Owszem,

mianowała się gubernatorem planety, ale nie lubię, kiedy moi oficerowie tak łatwo się
poddają. Trzeba go trochę podszkolić. Kogo masz jeszcze?

- Segendi? Nie, to ciężkoświatowiec. a pani nie chce pewnie dodatkowo komplikować

sytuacji.

- Właśnie.
- A na przykład Maxnil z zaopatrzenia? Jego drugą specjalnością jest kartografia, ma

też stopień naukowy z ksenobiologii.

Sass skinęła głową. Ford wynalazł jeszcze trzech członków załogi, którzy mogliby

udawać “fanów dinozaurów". Było też trochę takich, co znali się nieźle na geologii. Wszyscy
mieli doskonałe osiągnięcia i doświadczenie w pracy z ludźmi spoza Floty.

- Dobry wybór - rzekła zadowolona Sass. - Poinformuj ich o wszystkim i niech udają,

że nie wiedzą, iż na planecie są dinozaury- Nie zaobserwowaliśmy niczego, bo lecieliśmy
zbyt uzybko. Kiedy wreszcie zobaczysz te bydlaki, nie będziesz chyba musiał udawać
entuzjazmu. Pamiętaj jednak, ze potrzebuję Informacji o czymś więcej niż wielkie, hałaśliwe,
niebezpieczne gady.

Ford skinął głową.
- Czy chce pani jeszcze przed obiadem porozmawiać z majorem Curraidem?
- Jeśli uważa, że trzyma w garści tych z transportowca... Jak się nazywa ich kapitan,

Cruss? Kreatura z niewyparzoną gębą. Chcę, żeby przez całą dobę Weftowie i
ciężkoświatowcy...

- Proszę, oto ich lista.
Ford jak zwykle przewidział jej rozkaz. Znów pomyślała, jakie tu szczęście, że to on

jest tutaj, a nie Huron. W podobnej sytuacji nadmiar inicjatywy i energii Hurona mogłyby
mieć katastrofalne skutki. Ford poprze jej taktykę, nie zachowa się jak idiota.

Zerknęła na grafik służby personelu Floty. Część z nich pozostała na transportowcu,

by dopilnować, żeby nikt nie został wyciągnięty z hibematora. Nie chciała mieć do czynienia
z ponad tysiącem ciężkoświatowców. “Zaid-Dayan" nie miałby kłopotu ze zlikwidowaniem
ich, ale nie można dopuścić do takiej masakry. Na każdej wachcie dyżurowali zarówno
Weftowie, jak i ciężkoświatowcy. Miała zaufanie do swoich ciężkoświatowców, jednak przy
nadzorze Weftów nikt nie będzie mógł później powiedzieć, że wykorzystali oni jej zaufanie.

- Daj mi Curralda.
Po chwili na ekranie pojawiła się twarz majora. Potwierdził, że sytuacja pozostaje pod

kontrolą. - Powiedziałam tutejszym, że zaspokoję część ich potrzeb - poinformowała go
Sassinak, - Nie chcę, żeby myśleli, że całe dobro wszechświata pochodzi z Diplo. Mam już
zamówienie na towary, które dostarczymy na planetę. Jeśli może pan przekazać komuś swój
posterunek, to z przyjemnością zjadłabym obiad w pańskim towarzystwie.

background image

- Jednak nie da im pani broni?
- Nie, na pewno nie.
- Pani kapitan, spotkajmy się za pół godziny. Jestem w trakcie rozmieszczania

żołnierzy.

- Dobrze, każę przynieść obiad za pól godziny. Jeśli coś pana zatrzyma dłużej, proszę

do mnie zadzwonić. - Rozłączyła się i zwróciła do Forda. - Zorientuj się, czy Mayerd może
się z nami spotkać. Ty też przyjdź, jak tylko poinformujesz wszystkie osoby z listy o
popołudniowym spotkaniu. Będę na mostku, ale zjemy tutaj.

Na mostku kapitańskim kazała oficerowi dyżurnemu kontynuować nadzór, a sama

stanęła za plecami Arly. Choć większość załogi została zwolniona ze stanowisk bojowych,
system obronny był pod zasilaniem, gotowy do działania. Gdyby ktoś popełnił błąd,
niechybnie skończyłoby się to katastrofą. Transportowiec bez wątpienia zostałby zniszczony,
byłoby wiele ofiar, za które ona musiałaby odpowiadać. Jednakże, co gorsza, odbita fala
uderzeniowa mogłaby zagrozić również “Zaid-Dayanowi".

Oficer obrony przywitała się z nią, nie odrywając wzroku od ekranów.
- Obserwuję właśnie drugą sekcję - powiedziała przez ramię. - Nastawiam systemy

blokowania, żeby nikt nam nie wykręcił tego samego numeru.

Sass nie chciała jej przeszkadzać w takiej chwili. Czekała, patrząc z bliska na ekrany,

choć nie potrafiła domyślić się znaczenia niektórych z symboli. Wreszcie Arly westchnęła z
ulgą i wyłączyła konsoletę.

- Wszystko w porządku... mam nadzieję. - Uśmiechnęła się ze znużeniem. - Czy

powie mi pani wreszcie, o co chodzi, czy też jest to taka wielka tajemnica?

- Jedno i drugie. Zjesz obiad w moim biurze?
Arly zerknęła z powrotem na ekrany.
- Powinnam tu zostać...
- Masz dobrego zastępcę, a moim zdaniem w tej chwili nic złego się nie wydarzy. Ten

Cruss może coś knuć, ale pokrzyżowaliśmy mu plany i jesteśmy na razie bezpieczni. Odpręż
się, wstań z tego fotela i chodź coś zjeść.

Currald przyniósł ze sobą do biura Sass nieprzyjemny zapach atmosfery Irety, który

filtry dopiero przed chwilą usunęły po porannej wizycie tubylców. Bardzo wszystkich za to
przepraszał, lecz Sass machnęła tylko ręką.

- Pobędziemy tu jeszcze przez pewien czas, więc musimy się przyzwyczaić albo

zacząć zatykać nos.

Arly usiłowała nie oddychać, a potem przysiadła się dalej od majora.
- Nie mogę znieść tego siarczanego smrodu przy jedzeniu. Wszystko ma taki ohydny

smak.

Currald zaśmiał się.
- Może to skłoniło buntowników do Jedzenia mięsa. Podobno traci się wówczas węch.
- Po zjedzeniu mięsa? - Mayerd podniosła wzrok znad sterty raportów z laboratorium.

- Ten, kto je mięso, śmierdzi pochodnymi siarki, ale węchu nie traci.

- No, nie wiem... - Sass zatrzymała w połowie drogi pełną łyżkę z zieloną bryłą

warzyw, oblanych białym sosem, - Jeśli jedzenie ma inny smak w siarkowej atmosferze, a tak
jest... -z niesmakiem popatrzyła na nieapetyczną grudę - to może mięso smakowałoby lepiej.

- Nigdy nie przyszło mi to do głowy. - Mayerd zmarszczyła czoło.
Ford uśmiechnął się pod wąsem.
- No to mamy kolejną pracę naukową: “Wpływ atmosfery Irety na odbiór smaku

protein" albo “Siarka i smak krwi".

- Niech ci się coś takiego nie wyrwie w towarzystwie Varian -ostrzegła go Sass. -

Zdaje się, że jest bardzo wrażliwa na przestrzeganie wszelkich zakazów. Na pewno nie

background image

uznałaby tego za zabawne.

- Bo to nie jest zabawne - powiedziała z namysłem Mayers -stanowi jednak doskonały

trop. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że zapach atmosfery może mieć wpływ na
preferowanie przez ludzi konkretnego rodzaju pożywienia. Jeśli jednak ktoś już wcześniej
odczuwał pokusę, by ciało istot żywych uznać za materiał jadalny, to zapach mógłby
zwiększać prawdopodobieństwo przejścia na dietę mięsną.

Wszyscy roześmieli się głośno. Mayerd popatrzyła na nich ze zdziwieniem, lecz nim

zdążyła cokolwiek dopowiedzieć, Sassinak zaprowadziła porządek i wyjaśniła, po co
właściwie zwołała spotkanie.

- Varian ma absolutną rację, że Iretanie nie są odpowiedzialni za bunt i jego

konsekwencje. Jednocześnie w interesie Federacji leży zabezpieczenie tej planety przed
eksploatacją, a także asymilacja Iretan w Federacji przy możliwie jak najmniejszym wysiłku.
O ile nam wiadomo, karmiono ich stekiem kłamstw. Pierwsza wyprawa składała się niemal
wyłącznie z ciężkoświatowców, których porzucono na planecie. Oczekują więc pomocy
wyłącznie ze strony swych współziomków i najwyraźniej są przeświadczeni, że
ciężkoświatowcy i lekkoświatowcy nie są w stanie ze sobą współpracować. Mamy szansę, by
im udowodnić, że ludzie z ciężkich planet zasymilowali się i są w naszym społeczeństwie
mile widziani. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z istniejących trudności. Major Currald i inni
ciężkoświatowcy z naszej Floty spotykali się wręcz z różnymi szykanami, ale uważają, że oba
rodzaje ludzi więcej łączy niż dzieli. Jeśli uda nam się nawiązać miedzy nimi i załogą
transportowca kolonistów nić przyjaźni, jeżeli prosto w oczy powiemy im, że mają szansę
dołączyć do wielkiego wszechświata, to może zgodzą się na odszkodowanie w zamian za swe
pretensje do Irety i wycofają się z planety. Byłoby to pokojowe rozwiązanie, całkiem
możliwe w przypadku tak niewielkiej grupy osób. W ramach odszkodowania zdobyliby
wykształcenie, które umożliwiłoby im dobre życie w innym świecie. Nawet jeśli nie
zrezygnują ze wszystkich swych roszczeń, to może zechcą przynajmniej zamieszkać w
granicach, jakie wyznaczy im trybunał - zwłaszcza jeśli na planecie istnieje inteligentny
gatunek żywych istot.

- Czy chce pani zwerbować ich do Floty? - zapytał Currald. - Ci. których widziałem,

chyba przeszliby wstępne testy.

Sass skinęła głową.
- Kilku moglibyśmy przyjąć, ale musimy najpierw ich sprawdzić. Nie sądzę, by

którykolwiek z nich został wyszkolony na agenta specjalnego, jest to jednak
niebezpieczeństwo, jakiego nie możemy zignorować.

Mayerd zmarszczyła brwi, stukając palcem w raporty z laboratorium, spoczywające na

stole obok jej tacy z jedzeniem.

- Te dzieciaki zostały wychowane również na innych naturalnych pokarmach prócz

mięsa. Sądzi pani, że od razu dostosują się do diety pokładowej?

- Nie jestem tego pewna, dlatego też potrzebuję waszych rad. Musimy dowiedzieć się

wszystkiego o ich fizjologii. Pochodzą z ciężkiej planety, ale ponieważ dorastali w świecie o
normalnej grawitacji, nie są w pełni zaadaptowani. Major Currald może zbadać te różnice,
pewnie chętniej będą rozmawiać z innymi ciężkoświatowcami. Jednakże pani jest specjalistą
od medycyny. Proszę się zastanowić, czego i w jaki sposób musimy się dowiedzieć,

- Zawsze uważałam - wyznała Mayerd, patrząc kątem oka na Curralda - że

ciężkoświatowcy, zwłaszcza ci z zimnych planet, potrzebują składników odżywczych, które
zawiera mięso. Jednak w Federacji nie można otwarcie prowadzić podobnych badań, gdyż
stanowi to tabu nie do pokonania. To duży błąd, ponieważ badania naukowe nie powinny być
ograniczane przez żadną ideologię.

Na ustach majora pojawił się słaby uśmieszek.
- Takie badania, oczywiście tajne, prowadzono na dwóch znanych mi ciężkich

background image

światach. Najlepszym źródłem potrzebnych nam składników jest rzeczywiście mięso, ale nie
każde, tylko niektóre jego rodzaje. Chyba jednak nie powinniśmy rozmawiać o tym przy
stole.

- Kolejnym istotnym zagadnieniem jest solidarność załogi -Sass przerwała ciszę, jaka

zapanowała po tych słowach. - Krytykom cieżkoświatowców z naszej załogi dobrze zrobi,
gdy zobaczą, co dzieje się z genami ludzi z ciężkich światów, gdy nie istnieje presja dużej
grawitacji. Przy całym szacunku, Currald, Iretanie są bardziej podobni do normalnych ludzi
niż do ciężkoświatowców. - Major skinął głową z powagą. - Jednakże, jak wiecie, mieliśmy
już wcześniej kłopoty spowodowane przez sabotażystę. Gdyby teraz wydarzyło się coś, co
wzmoże napięcie pomiędzy ciężkoświatowcami i lekkoświatowcami... - Przerwała,
rozglądając się po twarzach obecnych. Wszyscy kiwali głowami, najwyraźniej pojmując
konsekwencje takiego wydarzenia. - Arly, wiem, że sprawdziłaś zabezpieczenia systemu
obronnego na wszystkie możliwe sposoby. Trudno będzie ci utrzymać załogę w ciągłym
pogotowiu przez następne dni, ale musisz ich pilnować. Nie możemy pozwolić sobie na
przypadkowe odpalenie następnego pocisku.

- Jeśli już o tym mówimy - wtrącił Hollister - mam nadzieję, że jesteśmy

zabezpieczeni przed podsłuchem? - Sassinak nacisnęła jakiś guzik i przytaknęła. - Nie miałem
okazji pani o tym powiedzieć, ale skoro zdawało nam się, że kryzys minął... - Wyciągnął z
kieszeni małe szare pudełko i położył je na stole. - Znalazłem to w punkcie mocy numer dwa
zaraz po lądowaniu. Oczywiście rozbroiłem to urządzenie, sądzę jednak, że miało za zadanie
zakłócać działanie urządzeń kontrolujących pole ciągnące.

Sass podniosła szare pudełeczko i obracała je powoli w dłoniach.
- Regulator indukcji?
- Tak. Można go używać do różnych celów, w tym do odpalania pocisków...
- Gdzie dokładnie go znalazłeś?
- Obok skrzynki z przerywaczami. Wyglądał, jakby był częścią tego urządzenia, bo w

niektórych skrzynkach wmontowany jest dodatkowy przełącznik. Ten sam odcień szarości, ta
sama powłoka. Codziennie jednak wszystko tam przeglądałem i w ten sposób wykryłem to.
Na początku nie byłem pewien, ale to pudełko bez trudu dało się wyjąć ze skrzynki. Nie było
umocowane żadnymi kablami. Nela rozłożyła je i zbadała układy scalone, stąd wiem, że
miało na celu rozregulować strumień ciągnący.

- A co pan na to, Dupaynil?
- Wolałbym zobaczyć to urządzenie w tamtym miejscu, alo oczywiście w sytuacji,

kiedy groził nam ogień wroga, należało je rozbroić. Czy szukał pan jakichś śladów?

Hollister kiwnął głową.
- Oczywiście. Nela szukała odcisków palców, ale niczego nie znaleźliśmy. Może wy

natraficie na jakieś ślady.

- Chodzi głównie o to - wtrąciła Sass - że wreszcie znaleźliśmy fizyczny dowód na

istnienie naszego sabotażysty. Jest wciąż na pokładzie i nadal działa.

- Jeśli znajdziemy podejrzanego - rzekł Dupaynil - urządzenie to zaprowadzi nas do

osoby, która je zaprogramowała.

- Jeśli znajdziemy podejrzanego... - powtórzyła Sass. - Lepiej żeby tak było.
Na tym narada została zakończona.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Sassinak dobrze się przygotowała na spotkanie z kapitanem Cruissem, które miało się

odbyć następnego dnia rano. Jeżeli nie będzie miał żadnych nielegalnych detektorów
stosowanych we Flocie, to nie domyśli się nawet, że jej biuro połączone jest z kajutą Forda i z
mostkiem kapitańskim kanałem audiowizualnym. Currald obstawił okręt swoimi najbardziej
imponującymi żołnierzami-ciężkoświatowcami. Nad bezpieczeństwem Sass mieli czuwać
Weftowie.

Kiedy major zakomunikował jej, że kapitan jest w drodze, spojrzała na monitor. Tych

pięć osób, spokojnie przechodzących przez sieć łączącą oba okręty, mogło nawet
ciężkoświatowców razić swym wyglądem. Nie pofatygowali się, by włożyć czyste mundury,
nawet ich dowódca miał pogniecione i brudne ubranie. Sass zerknęła na swoje białe fotele i
przeżuła przekleństwo. Na pewno postarają się zabrudzić tu wszystko i nieźle się przy tym
ubawią.

Zanim jeszcze dotarli na pokład główny, do Sass doszły komentarze obserwatorów,

których rozstawiła wzdłuż korytarzy. Przybysze nie chcieli zostawić strażnikom swej broni,
zaś kapitan Cruss upierał się, że musi dostarczyć Sassinak do rąk własnych mały przedmiot o
zaokrąglonych krawędziach. Sass wyraziła na to zgodę. Przybysze rzucali nieprzyjemne
uwagi pod adresem majora Curralda i obstawy ciężkoświatowców, demonstracyjnie
odwracali się plecami do wszystkich Weftów. Rozwalili się w nonszalanckich pozach w
windzie towarowej i skomentowali porządny wygląd załogi okrętu takimi słowy, że oficer
składający raport aż poczerwieniał ze złości. Gdy Gelory wprowadziła ich do biura i
zapowiedziała lodowatym tonem, kapitan podniosła wzrok znad biurka zasypanego stosami
kart danych.

- Ojej, coś podobnego, straciłam poczucie czasu. - Stojący za plecami

ciężkoświatowców Currald uśmiechnął się pod wąsem: pani kapitan nigdy nie traciła
poczucia czasu. Sass mówiła dalej słodkim głosem: - Tak mi przykro, panie kapitanie Cruss.
Proszę usiąść i poczekać chwilę, bym mogła to skończyć.

Wróciła do pracy, porządkując bałagan na biurku. Zgodnie z wcześniejszymi

ustaleniami w drzwiach pojawiła się Arly z wydrukiem w ręku. Zaczęła przepraszać, że
przeszkadza.

- Nic nie szkodzi, pani komandor - odparta Sass. Arly otworzyła ze zdziwieniem oczy

na wieść o swym nagłym awansie, ale była na tyle bystra, że nic nie powiedziała. - Czy to
najnowsze raporty o sytuacji? Dobrze. Proszę przekazać je oficerowi łącznościowemu, niech
użyje niebieskiej książki kodowej. Proszę poprosić głównego mechanika o wyjaśnienie tych
różnic- To wszystko.

Podała Arly stertę kart danych i wydruk, który właśnie pojawił się w szczelinie

pulpitu. Zerknęła na materiały, które przekazała jej Arly, nacisnęła guzik otwierający szufladę
biurka, schowała do niej papiery i skierowała ponownie uwagę na Crussa i jego załogę.

- Już jestem gotowa. Dostaliśmy tyle różnych informacji, że uporządkowanie ich

zajęło mi mnóstwo czasu. Panie kapitanie, rozmawialiśmy już ze sobą wcześniej. Czy to
pańscy ludzie?

Cruss przedstawił swą załogę, nie używając już tych okropnych słów, których nie

szczędził poprzedniego dnia. Ciężko-swiatowcy rzucali groźne spojrzenia i śmierdzieli czymś
więcej niż samą Iretą. Sassinak zastanowiła się, czy transportowiec rzeczywiście miał tak
wadliwe urządzenia sanitarne, czy też celowo postanowili brzydko pachnieć.

- Czy mogę zobaczyć dokumenty pańskiego statku? Teraz, kiedy “Zaid-Dayan"

wypróbował już na transportowcu swą broń, na jego pokładzie zaś znaleźli się żołnierze
Floty, nic było to grzecznościowe pytanie. Cruss wyjął z kieszeni na piersiach munduru

background image

pogniecioną, poplamioną kopertę i rzucił ją przez pokój. Jeden z żołnierzy popatrzył na swoją
panią kapitan pytająco, nie wiedząc, jak ma zareagować. Jednakże Sass podniosła z podłogi
kopertę i otworzyła ją. - Potrzebne mi również dokumenty identyfikacyjne załogi - dodała. -
Wykształcenie, przynależność do związków, i tak dalej. Proszę podać je Gelory.

Widocznie domyślili się pochodzenia Gelory, bo aż cofnęli się nieco.
Z brudnych i najpewniej fałszywych dokumentów wynikało, że transportowiec wraz z

załogą został wydzierżawiony przez Newhoime, jedną z gorszych kompanii hadlowych,
mających licencję Federalnych Służb Kolonialnych na zakładanie kolonii. Strony były
poznaczone pieczęciami z całego tuzina układów. Przylot i wylot z Sorrell-III, z Bay Hill, z
Cabachon. Drissy, Zaduca, Porss i... Diplo. Cel - kolonia cięzkoświatowców, oddalona o dwa
układy słoneczne, która przekroczyła już chyba swój dopuszczalny limit założycielski.

Gelory położyła na biurku dokumenty członków załogi i wróciła na miejsce. Sassinak

bez słowa zabrała się do studiowania tych papierów, ignorując trzaski i skrzypienie mebli, na
których kręcili się znudzeni ciężkoświatowcy, a także ich westchnienia i ciche przekleństwa.
Ford powinien za chwilę zaprowadzić Varian i Kai, dowódców ekspedycji, do swej kajuty,
skąd będą mogli przysłuchiwać się rozmowie. Na razie Sass miała zamiar przyjrzeć się
dokumentom tak dokładnie, jakby były rzadkimi klejnotami.

Zgodnie z jej przypuszczeniami papiery wymagały bardzo szczegółowego zbadania.

Jak się okazało, kapitan Cruss nie miał licencji kapitańskiej i legitymował się tylko
tymczasowym zezwoleniem wystawionym na Diplo. Poprzednio przez osiem miesięcy
pracował jako szyper (“A cóż to za dziwna ranga?" - zdziwiła się Sassinak, która nigdy o
czymś takim nie słyszała) na holowniku wożącym rudę, a później na wahadłowcu, latającym
na górniczy asteroid. Spółka Newhoime na podstawie tego zezwolenia z Diplo powierzyła mu
dowództwo transportowca. Pachniało to łapówką.

Z kolei, starszy pilot Zansa posiadała licencję kapitańską. Pracowała kiedyś dla Cobai

Chemicals, co znaczyło, że licencja musiała być autentyczna. Jednakże w jej dokumentach
widniała częściowo zatarta pomarańczowa pieczęć “Unieważnione". Odnotowano w nich
również, że Zansa uzależniła się od beelefluera, narkotyku szczególnie niebezpiecznego dla
kapitana statku. Sassinak odszukała ją wzrokiem. Zansa miała twarz poznaczoną
charakterystycznymi dla narkomana bliznami.

- Jestem czysta! - warknęła. - Nie ćpam już od pięciu lat. Za rok znów zdaję

egzaminy.

- Zamknij się! - warknął Cruss.
Zansa wzruszyła ramionami, najwyraźniej nic sobie z tego nie robiąc. Sassinak

spuściła wzrok na dokumenty. Tak więc to Zansa dowodzi statkiem, a Cruss to tylko
kamuflaż. Dlaczego jednak nie poszukali sobie kapitana z ważną licencją? Chyba mogli
znaleźć kogoś lepszego od narkomanki uzależnionej od bellefleura?

Drugi pilot Hargit miał za sobą raczej nietypową karierę. W jego papierach widniało

pełno unieważnionych wiz w związku z oskarżeniami i wyrokami za drobne kradzieże, za
napad z pobiciem i “naruszanie porządku". Ostatni stempel pochodził z Charady, na której
zwykle dość tolerancyjnie odnoszono się do takich spraw. Przez ostatnich pięć lat Hargit
pilotował holownik towarowy między planetami zamieszkałymi przez ciężkoświatowców,
chyba bez żadnych incydentów.

Mechanik systemów środowiskowych Po był najpotężniejszy z całej piątki, jego

masywne ciało rozpierało kombinezon. Uśmiechał się tak szeroko, szczerząc zęby, że Sass
miała ochotę sięgnąć po oszalamiacz. Pamiętała taki uśmiech aż nazbyt dobrze z lat
spędzonych w niewoli. Po został wyrzucony z milicji układowej Diplo. Ciekawe ilu pełnych
nadziei kolonistów budziło się z hibernacji pod strażą tej... hm... osoby? Chyba na pokładzie
statku przestał dbać o sprawność fizyczną, ale i tak musiał być bardzo silny.

Ostatnim członkiem załogi była “asystentka" Roella. Z jej dokumentów wynikało, że

background image

zarówno w przestrzeni kosmicznej, jak i na planetach trudniła się różnymi rzeczami, w tym
“działalnością rozrywkową", co w zestawieniu z jej wyglądem było dość jednoznaczne.
Dwukrotnie była więziona za obrazę moralności, ale działo się to na Courance, której
mieszkańcy w przeciwieństwie do kolonistów z Charady byli bardzo pruderyjni.

Sass miała ochotę zadać im mnóstwo pytań. Na konsolecie zapaliła się jakaś

kontrolka, ale zignorowała ją, czytając dalej. Jeśli ciężkoświatowcy są choć trochę
inteligentni, to zorientują się wreszcie, że to, co trzyma w ręku, to oszalamiacz, dodatkowo
połączony z komputerami. Na pewno każdy z nich spotkał się kiedyś z takim urządzeniem.
Skończyła przeglądać dokumenty Roelli i westchnęła, jakby wszystko to napawało ją bólem.
Spojrzała na wpatrzonych w nią, napiętych ciężkoświatowców.

- Tak, tak, kapitanie Crusa - rzekła słodkim głosem. - Pańskie dokumenty są chyba w

porządku, nie można też niczego zarzucić pańskiej szlachetnej intencji zboczenia z kursu, by
zbadać źródło sygnałów alarmowych...

A właściwie to o jakie sygnały alarmowe chodziło? Musieli odebrać je wiele lat

świetlnych stąd. Oczywiście nie wiedzieli, że ich śledzono.

Cruss usiłował wyjaśnić, że nie był to normalny sygnał alarmowy. Chodziło o

specjalną kapsułę informacyjną, zmierzającą w kierunku statku, który przywiózł tu zarówno
kolonie Ryxich, jak i wyprawę zwiadowczą. Kapsuła zboczyła z kursu, została uszkodzona i
wreszcie odnaleziono ją za orbitą najbardziej zewnętrznej planety tego układu.

“Guzik prawda" - pomyślała ponuro Sass. To tak, jakby ktoś z lądującego samolotu

zdołał dostrzec koralik leżący na ziemi. Obiektu tak małych rozmiarów nie da się wykryć z
lotu FTL, a szansa, że po opuszczeniu przestrzeni FTL trafi się prosto na nadajnik, była
jeszcze mniejsza. Nagle Cruss wstał i z niebywałą , ostrożnością położył na biurku
powyginany kawałek metalu. Ku , jej zaskoczeniu okazało się, że rzeczywiście przechwycił
powracającą na macierzysty statek kapsułę informacyjną, a przynajmniej jej część.
Pozbawiona swego źródła zasilania była teraz nie do rozpoznania. Sass powstrzymała się
przed wzięciem jej do ręki, zauważyła jednak wyryte numery identyfikacyjne.

Cala ta historyjka nie przekonała jej nawet wówczas, gdy kapitan łaskawie

zaproponował, że przekaże ze swego komputera wszystkie informacje zawarte w kapsule. Nie
miała jednak ochoty kłócić się z nim teraz. Chyba nie wiedział, że komputery Floty potrafią
rozpracować takie urządzenia, wydobywając z nich coś więcej niż sfałszowany komunikat.
Jednakże wszystko to wyjdzie na jaw podczas rozprawy. Na razie Sass uśmiechnęła się i
wyjaśniła, że jest zmuszona wydać im rozkaz pozostania na transportowcu. Świeżą żywność
mogą kupować u mieszkańców planety. Cruss zerwał się na nogi, wykrzykując przekleństwa,
a jego towarzysze uczynili to samo. Sassinak siedziała spokojnie, bez słowa. Za ich plecami
dwóch Weftów przybrało swą naturalną formę i przylgnęło do sufitu. Żołnierze Floty stali w
pogotowiu z bronią w ręku.

- Mam nadzieję, że macie wystarczający zapas wody - ciągnęła tym samem tonem

przyjacielskiej pogawędki. - Tutejsza woda śmierdzi i ma ohydny smak. - Cruss warknął, że
nie potrzebuje nic ani od niej, ani od kogokolwiek innego- - A więc dobrze - ciągnęła Sass. -
Z pewnością będziecie chcieli udać sic w dalszą drogę, kiedy tylko otrzymamy dla was
oficjalne pozwolenie. Zapewniam, że tuziemcy od nas otrzymają wszelką pomoc.

Wstała, uderzając pałeczką o dłoń, co oznaczało koniec audiencji. Cruss chciał wziąć

płytkę z kapsuły informacyjnej, lecz Sass powstrzymała go ruchem ręki.

- Proszę to lepiej zostawić u nas - powiedziała cichym głosem. - Sektor będzie chciał

ją przebadać.

Kapitan z wściekłością zerknął w bok. A więc ma coś na sumieniu. Co oni zrobili z tą

kapsułą, dokąd ją wysłali? Na pewno nie aż na Diplo, bo przy jej podświetlnej prędkości
podróż trwałaby całymi latami. Cruss naprężył mięśnie. Sassinak dala znak i za jego plecami
pojawili się nagle Weftowie. Kapitan drgnął. Był wściekły i zarazem zaniepokojony.

background image

- Do widzenia, panie kapitanie - powiedziała spokojnie, czując jednak w ustach

dziwną suchość.

Tylko Zansa patrzyła jeszcze na stertę dokumentów na biurku, tak jakby chciała je

odzyskać. Wreszcie i ona skierowała się do wyjścia.

Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Sass rozparła się z ulgą w fotelu i przekręciła się

wraz z nim, by spojrzeć na ekrany monitorów. Ford włączył kamerę ze swej kajuty, więc
mogła się im przyjrzeć. Varian prezentowała się dziś o wiele lepiej, była to teraz pełna życia
młoda kobieta, z gęstymi ciemnymi puklami włosów, bardzo przypominająca samą Sassinak.
Z kolei Kai wcale nie wyglądał na przywódcę ekspedycji. Skulony i blady siedział w fotelu
ubrany w kombinezon, który chronił jego wrażliwą skórę, a kiedy się odzywał, widać było, że
nawet tak prosta czynność sprawia mu ogromną trudność. Wyglądał na udręczonego,
podenerwowanego, przez co zachowywał się chyba naturalniej niż Varian, jak ktoś, kto
rzeczywiście przeżył bunt, czterdzieści trzy lata hibernacji i ten nieszczęsny atak. Pani kapitan
nawiązała z nimi rozmowę, próbując określić stan zdrowia Kaia oraz stan ducha Varian.
Żadne nic miało pojęcia, co Znaczy obecność Theków, choć Kai opowiedział o znalezionych
przed buntem gniazdach. Wciąż jeszcze o tym rozmyślała, gdy nagle Kai oficjalnym tonem
zapytał, czy obecność Sass na planecie oznacza zakończenie wyprawy zwiadowczej.

Czyżby chciał zostać zwolniony ze stanowiska? Czy nie ufał Varian, która zdawała

się równie zaskoczona Jego pytaniem jak Sass. Pani kapitan odpowiedziała, że docenia
znaczenie ich misji i z chęcią udzieli im wszelkiej pomocy. Varian przyjęła jej słowa z ulgą,
ale Kai wciąż zdawał się mieć jakieś wątpliwości. Albo nadal nie czuł się najlepiej po tym
wszystkim, co się stało, albo też coś jeszcze go gnębiło. Oddala ich pod opiekę Forda, który
zaprowadził Varian do magazynu, a Kaia do sekcji medycznej. by Mayerd przebadała go
modułem diagnostycznym. Przez chwilę siedziała zamyślona, patrząc ze zmarszczonymi
brwiami na ekran, na którym przed chwilą widniały ich twarze.

Złożyła do koperty dokumenty identyfikacyjne statku i załogi i schowała ją w sejfie.

Przyszedł Dupaynil w towarzystwie dwóch specjalistów od łączności, by zabrać blaszkę z
kapsuły. Zapytał, czy chce, by natychmiast odczytali z niej wiadomość, lecz Sass pokręciła
głową. Musi trochę odpocząć po szaleństwie całego dnia i ustalić ze swym ulubionym
kucharzem menu na wieczór.

Kiedy oficer łącznościowy przekazał komunikat od geologa wyprawy, niejakiego

Dimenona. Sass wezwała ciężkoświatowców i dowódców wyprawy. Mayerd pilnowała Kaia,
nie chcąc tracić z oczu tak interesującego przypadku. Ford zaś przyprowadził Varian.
Dimenon miał ważny powód, by skontaktować się z krążownikiem - nagranie wideo
przedstawiało nie tylko dwudziestu trzech małych Theków, ale również to, jaki kontakt
między sobą nawiązali. Było tu też stworzenie, które zaatakowało Kaia. Sassinak widziała tę
taśmę już wcześniej i teraz ciekawa była, jak Kai zareaguje na te dziwne istoty, zwane
“frędzlami". Kai najwidoczniej przeraził się, gdy “frędzle" zaczęły zbliżać się do jednego z
Theków. Gdyby pojawił się przed nim prawdziwy “frędzel", uciekłby w te pędy. Sassinak
współczuła mu i czuła zarazem niesmak. Czy zawsze był taki, a może jest to wynik jego
dramatycznych przeżyć? Co o tym wszystkim myśli pani gubernator? Varian również
przyglądała się Kaiowi, starannie ukrywając swe odczucia.

Pani kapitan zapytała Kaia o “frędzle", jednakże on unikał tego tematu. Potem Iretanie

zaczęli wypytywać o Theków, o ich pozycję w Federacji. Sass znów wysoko oceniła
inteligencję Aygara. Doskonale rozumował, a nawet miał sporo poczucia humoru. Kiedy
Sassinak spytała go, jakiej broni przeciwko “frędzlom" używają jego ludzie, odparł żartem:

- Uciekamy.
Rozmowa toczyła się w bardziej swobodnej atmosferze: “frędzle" i ich obyczaje,

“frędzle" wodne, jakie zaobserwowała wyprawa zwiadowcza jeszcze przed buntem. Sassinak

background image

zastanawiała się właśnie, jak nakierować rozmowę na temat planetarnych gadów, kiedy
Varian w odpowiedzi na jakieś pytanie sama o nich wspomniała. Dinozaury! Fordeliton
podjął dyskusję z taką ochotą, że Sassinak zaczęła się obawiać, żeby podejrzliwa Varian nie
zamilkła. Najwidoczniej nie było jednak nic dziwnego w tym, że dorosły mężczyzna,
zastępca kapitana krążownika Floty, z takim entuzjazmem rozważał kwestię, czy stworzenia
przypominające dinozaury ze Starej Ziemi mogły rozwinąć się na tak odmiennej planecie.
Varian i Ford zaczęli ze sobą dyskutować, wciągając w to również Aygara.

Jak dotąd wszystko szło doskonale. Zanim Sass zdołała wyprosić z gabinetu Iretan,

Varian i Kat byli gotowi wręcz zaadoptować Forda. Bez najmniejszych oporów zgodzili się
zabrać ze sobą na planetę całą szóstkę wybranych specjalistów. Varian aż tryskała radością.

Ciekawe, czy badając Kaia, Mayerd znalazła coś ciekawego, nie licząc odniesionych

obrażeń i skutków przebytej choroby. Okazało się jednak, że oficer medyczna koncentrowała
się wyłącznie na symptomach fizycznych.

- Nie ma sensu pytać go, dlaczego jest podenerwowany i przeżywa depresję, dopóki

nie pozbędzie się bólu, gorączki i odrętwienia ciała.

- Jak może czuć jednocześnie odrętwienie i ból? - zapytała Sass.
Mayerd popatrzyła na nią takim wzrokiem, że pani kapitan przypomniała sobie, że od

dawna nic nie jadła, i zaproponowała krótką przerwę w rozmowie.

- Proszę zjeść sobie trochę czekolady, którą chowa pani po szufladach, ja wypiję

szklankę herbaty, i postaramy się nie pourywać sobie nawzajem głów, dobrze?

- Nie bądź nadopiekuńcza, Mayerd. Nie jestem znów taka stara i zniedołężniała.
- Nie - odparła oficer medyczna - ale ma się pani spotkać ze swą prapraprababką

sprzed czterech pokoleń, która jest młodsza o wiele lat od pani. Do tego jest skończoną
pięknością, skradnie serce Forda, a pani uschnie w płomieniu martwej namiętności. - Coś
takiego! To absurdalne! - krzyknęła Sassinak.

- Zgadza się, pani kapitan, tak samo zresztą jak inne pani zachowania. Czy skończyła

już pani opłakiwać Hurona, czy też nadal czuje się pani winna i nie może zabawiać się z
rzeszami swych wielbicieli?

- Nie zawstydzaj mnie. Powiedziałabym, że to nie twój interes, ale jesteś moim

osobistym lekarzem. No cóż. ostatnio żyłam całkiem przyjemnie.

- To dobrze, najwyższa pora. A tak przy okazji: ten chłopak, Tim, jest dla pani pełen

podziwu, więc mam nadzieję, że obdarzy go pani kiedyś swą łaską.

- Już to zrobiłam, dobra wróżko, więc daj mi spokój.
- A więc wracamy do Kaia. Toksyna zniszczyła tkankę nerwową i jest pozbawiony

czucia w niektórych częściach ciała. To niebezpieczne, bo nie wie, czy się nie zranił. W
miejscach, gdzie tkanka nie jest uszkodzona, czuje coś w rodzaju bólu, doznaje rozmaitych
skurczów i ukłuć, a także ma dziwne poczucie, że coś go gnębi. Analiza krwi wskazuje na
ogólne wyczerpanie. Nie sypia zbyt dobrze, co również nie pomaga mu wyzdrowieć.
Zaproponowałam, że wsadzę go do jednego z tych wielkich hibernatorów i zamrożę na czas,
dopóki nic dotrzemy do Sektora, ale nic chciał, co w jego przypadku można uznać za
wyjątkowe samozaparcie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to zachowanie podczas wyświetlania
taśmy.

- Hm... Zaniepokoiło mnie to, że ktoś na takim stanowisku...
- Ta Varian ma dość energii za dwoje - wtrąciła Mayerd.
Sass wyczuła w jej głosie lekki niesmak, gdyż Mayerd zawsze bardziej lubiła

pacjentów niż ich zdrowych przyjaciół. Pamiętając o tym, Sass zaproponowała jej, by po
południu złożyła wizytę członkom ekspedycji badawczej.

- Już się nad tym zastanawiałam. Potrzebne im będą ubrania. Planuje pani oficjalną

kolację, prawda?

- Tak, żeby się popisać - zachichotała Sass. - Czytasz w moich myślach. Jeśli będziesz

background image

się tak dalej zachowywać, ludzie dojdą do wniosku, że jesteś Weftem. Przejrzyj moją szafę.
Jeśli znajdziesz coś odpowiedniego... Na przykład Varian będzie pasowała czerwona suknia.

- A ja mam zieloną, w której Lunzie będzie do twarzy - dodała z uśmiechem Mayerd. -

Znani również rozmiary Kaia

i już coś dla niego wyszukałam.
Kiedy po drodze do sań Mayerd jeszcze raz wpadła do biura Sass, chcąc pokazać jej,

co wybrała, stewardzi zaczęli się denerwować, nie mogąc w spokoju nakryć do kolacji. Pani
kapitan postanowiła bowiem wydać ją w biurze, bardziej zacisznym miejscu niż kantyna
oficerska.

- Już wychodzę - uśmiechnęła się Sass do kucharza, który zajrzał tu, by rozplanować

przyjęcie. Poszła na mostek kapitański, gdzie stwierdziła, że większość oficerów wie już o jej
przodkini. No tak, nie prosiła przecież Forda i innych o zachowanie tajemnicy. Popracowała
nad raportem dziennym, odnotowując odpowiedzi na kilka zapytań przesłanych do Sektora.
Miała nadzieję, że przed wieczorem zdobędzie więcej informacji dla Kaia i Varian, ale chyba
nic z tego. Choć oczywiście w każdej chwili może coś nadejść. Wreszcie Arly zwróciła jej
uwagę, wskazując na ścienny zegar. Już czas się przygotować.

Idąc do kabiny, by się przebrać, stwierdziła, że nie potrafi określić tego, co odczuwa,

Lunzie. Kolejna Lunzie. Nie, nie kolejna, ale właśnie ta. Nie jest to może zbyt sprawiedliwe
w stosunku do siostrzyczki, ale takie jest życie. Postanowita, że nie będzie o tym myśleć, i
zaczęła myć włosy szamponem-Dzięki Bogu, że krążownik nic musi korzystać z iretańskiej
wody!

Jaka ona będzie? Czy będzie wyglądała na tyle lat, ile rzeczywiście przeżyła, czy też

pojawi się tutaj zgrzybiała staruszka? Sass widziała jej hologram z akt, ale takie nieruchome
zdjęcie niewiele mówi. Zastanawiała się nad tym, wyżymając włosy i robiąc na głowie turban
z ręcznika. W całym wszechświecie nie ma dwojga ludzi, którzy w identyczny sposób myliby
się, wycierali. A co będzie, jeśli jej przodkini okaże się niezmiernie pruderyjna w sprawach
seksu? Na samą myśl o tym Sass oblała się rumieńcem. Popatrzyła na swe lustrzane odbicie,
przypominając sobie kąśliwe uwagi Mayerd. A jeśli traktuje ona seks w sposób podobnie
naturalny jak Sass? Ford jest taki przystojny... Nie. to śmieszne. Jeszcze nie spotkała
prapraprababki. a już myśli o niej jak o swojej rywalce?

Poza tym jeszcze przed kolacją Mayerd wróci i wszystko jej opowie... A może nie,

przecież lekarze zawsze trzymają się razem. Czy gorzej jest stracić rodzinę, zapadając w
długą hibernację, czy też spotkać krewną, która przypadkowo żyła akurat wtedy, gdy
hibernacja dobiegła końca? Włożyła długą czarną halkę, a na nią czarną suknię.
Rozkloszowana spódnica mieniła się małymi gwiazdkami, a na lewej piersi migotały
odznaczenia. Po raz pierwszy przypięła oznaki rangi komandorskiej. Ostatnim razem miała na
sobie tę suknię jeszcze jako podkomandor Kwatery Głównej Sektora, gdy była zaproszona na
bal dyplomatyczny. Na długich, wąskich, ściśle przylegających do rąk rękawach widniały
złote paski. Nawet w wieczorowej sukni wyglądała na kapitana okrętu.

Ostatnie spojrzenie w lustro, delikatne pociągnięcie warg szminką, i była gotowa. Do

przybycia gości zostało jeszcze dwadzieścia minut. Mayerd i Ford też już czekali.
Uśmiechnęli się do siebie. Sassinak oparła się pokusie, by zajrzeć do biura. Ford na pewno
już to zrobił. Pogratulowała mu tylu medali. Mayerd miała przypiętą odznakę związku
medycznego i małą złotą szpilkę, która świadczyła o ukończeniu najlepszej akademii
medycznej we wszystkich ludzkich światach. Rozmawiali o jakichś głupstwach, czekając na
górze pochylni. Ciekawi byli, jak Sass zareaguje przy spotkaniu z Lunzie. Nie powiedzieli nic
poza tym, że krewna “pasuje do niej".

- Jest!
Ford wskazał palcem poruszające się w ciemnościach światełko. Wokół przesuwało

się tyle różnych promieni, że trudno było cokolwiek dostrzec, ale Ford miał jak zwykle rację.

background image

Czteroosobowe sanie powietrzne opadły miękko u stóp pochylni, straż honorowa ustawiła się
na stanowisku. Sassinak przestraszyła się nagle, czy trochę tu nie przeholowała. Przecież oni
byli cywilami!

Varian i Lunzie, których długie suknie wirowały na wietrze, weszły na pochylnię,

mijając wyprężonych jak struna żołnierzy ze straży honorowej. Sass nie mogła oderwać
wzroku od Lunzie. Od wielu lat nie miała aż takiej ochoty, by gapić się na kogoś.
Wyprostowała się i zasalutowała tak, jak należy oddawać honory gubernator planety, ale
wszyscy wiedzieli, że w rzeczywistości oddaje honory swej przodkini. Varian tylko skinęła
głową, lecz Lunzie mocno uścisnęła jej dłoń.

Przez dłuższą chwilę stały bez ruchu. Wreszcie Lunzie cofnęła rękę, a Sass poczuła,

jak rozpraszają się resztki jej niepokoju. Polubiłaby tę kobietę, gdyby nawet nie była jej
prapraprababką.

Musiała się jej natychmiast z tego zwierzyć, miały sobie przecież tyle do

powiedzenia! Uśmiechnęła się, przechylając w bok głowę. Lunzie postąpiła tak samo - musiał
być to jej naturalny gest.

Był to wprost bajeczny wieczór ze wspaniałymi potrawami, napojami i jakże miłym

towarzystwem. Lunzie rzucała jeden żart za drugim, Sassinak recytowała długie fragmenty
wierszy Kiplinga. Przy słówach: “Najszybciej podróżują ci, którzy podróżują samotnie" jej
prababka zadumała się, jakby nieco przelękniona. Sass uśmiechnęła się i uniosła kieliszek.

- To jakby motto Floty - rzekła. - Należy przekonać młodych, że muszą oderwać się

od domu, by ruszyć w gwiazdy... W oczach Lunzie widać było smutek.

- A co z twoją rodziną, Sassinak? Gdzie się wychowywałaś? Nie przyszło jej nawet do

głowy, że babka może nie znać całej tej historii. Spostrzegła, że Ford nagle sztywnieje, że
widelec Mayerd zastyga w powietrzu. Od lat nikt jej o to nie zapytał. Wszyscy wiedzieli, że
jej rodziną jest Flota. Zapanowała nad sobą, lecz Lunzie zdążyła już coś zauważyć.

- Moja rodzina została zamordowana - odparła tak obojętnym tonem, na jaki tylko

mogła się zdobyć. - Pooczas najazdu handlarzy niewolników. A ja zostałam pojmana w
niewolę.

Varian otworzyła usta, lecz Kai położył dłoń na jej ręce, więc nic nie powiedziała-

Lunzie skinęła głową, nie odrywając wzroku od oczu Sass.

- Rodzice byliby z ciebie durniu — rzekła. - Tak jak ja jestem z ciebie dumna.
- Dziękuję, prapraprababciu.
Zapadła cisza, którą przerwał Ford, opowiadając. Jak to Sass, będąc jeszcze młodszym

oficerem, radziła sobie na zdobycznym statku. Inni też zabierali glos. chcąc najwyraźniej
naprawić niezręczną sytuację. Mayerd i Lunzie znały z akademii medycznej te same
przezabawne świńskie wierszyki. Cytowały je, pokładając się ze śmiechu. Varian
przypomniała równie świńskie historyjki ze szkoły weterynaryjnej, zaś Kai udowodnił, ze
geologowie mają całkowicie odmienne poczucie humoru.

Gdy tak siedzieli, sącząc drinki, rozmowa zeszła na raporty na temat buntu, złożone

przez Kaia i Varian. Sassinak zauważyła, że Kai porusza się teraz znacznie raźniej, jest
bardziej odprężony i rozmowniejszy. Opisał pokrótce szczegóły buntu. Mayerd zaczęła leczyć
go specjalnymi środkami, ale czy zdążyły już zadziałać? A może wydarzyło się coś innego,
co przywróciło mu pewność siebie?

Rozmowę przerwał im porucznik Borander, który nadal wykazywał nadmierną

nerwowość w obecności wyższych rangą oficerów. Przyniósł interesujące wiadomości:
transportowiec ciężkoświatowców usiłował nawiązać łączność z osadą Iretańczyków, nie
doczekał się jednak odpowiedzi. Dobry nastrój ulotnił się szybciej niż alkohol w gorący
dzień. Wszyscy natychmiast spoważnieli, otrzeźwieli. Lunzie zauważyła, że tutejsi
mieszkańcy nic mieliby nawet jak odpowiedzieć, gdyż żaden sprzęt łączności nie przetrwałby
w podobnym klimacie pod gołym niebem czterdzieści trzy lata. Jednakże Ford przypomniał,

background image

iż Aygar wcale nie prosił o sprzęt łączności i że przecież Iretanie byli w kontakcie z
transportowcem, zanim on jeszcze wylądował. W jaki jednak sposób nawiązali łączność?

- Na jakiej częstotliwości nadawał Cruss? - spytał Kai. Sassinak spojrzała na niego.

Cokolwiek było tego przyczyną, wykazywał teraz niezwykłą czujność i bystrość umysłu. Gdy
Borander odpowiedział mu, Kai uśmiechnął się. - To była nasza częstotliwość, pani
komandor. Używaliśmy jej przed buntem.

- To ciekawe. W jaki sposób mógł się o tym dowiedzieć na podstawie rzekomej

informacji z uszkodzonej kapsuły? Nie ma tam mowy o częstotliwościach. Tym razem
przeciągnął strunę.

Po chwili dyskusji wezwała Dupaynila. Towarzystwo rozeszło się. Sassinak żałowała,

że nie mają więcej czasu, by uczcić tak rzadką okazję. Skończyła się jednakże pora długich
sukni i błyszczących odznaczeń. Godzinę później znów ubrana była w mundur roboczy.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Następnego ranka, po kilkugodzinnej naradzie z oficerami zaopatrzeniowymi, zaczęła

przekazywać Iretańczykom i członkom ekspedycji części zamienne i aprowizację. Sektor na
pewno każe im zaraz wrócić z raportem, a to znaczy, że mogą się tego wszystkiego spokojnie
pozbyć. Poświadczyła przekazanie towarów swym kodem i wróciła do pracy przy systemie
łączności. To lepsze niż ciągłe rozmyślania o Lunzie. Im dłużej to czyniła, tym mniej pewnie
się czuła. Ta młodsza od niej kobieta najwidoczniej była dobrym lekarzem, z pewnością po-
trafiła być duszą towarzystwa, ale Sass nie odczuwała wobec niej jakiegoś szczególnego
szacunku. Lunzie mogłaby być jednym z jej młodszych oficerów, a jednak ta smarkula miała
prawo pytać o rzeczy, o których Sass chciała zapomnieć. I z pewnością będzie chciała
dowiedzieć się wszystkiego o dzieciństwie Sassinak, o tym, co się wydarzyto.

Ciekawe, czy Lunzie doświadcza podobnie sprzecznych uczuć. Jeżeli Sass uważała,

że jej prababka powinna mieć bogatsze doświadczenie, to może i Lunzie sądziła, że Sassinak
jest od niej młodsza i głupsza? A jednak nawiązała się pomiędzy nimi jakaś nić braterstwa.
Przetną wspólnie ten węzeł gordyjski. Będą musiały. Po raz pierwszy od momentu pojmania
przez piratów Sass poczuła tęsknotę za czymś innym niż Flota. Może przez wszystkie te lata
nie powinna była trzymać się z dala od rodziny? Przecież prababka nie jest jakimś potworem.

Uśmiechnęła się mimo woli. gdy przypomniata sobie złośliwe uwagi Mayerd. Nie,

Lunzie nie jest skończoną pięknością, choć nie jest też kobietą pospolitą, przynajmniej w
owej zielonej sukni. Ma też w sobie to ciepło, które przyciąga uwagę ludzi. Jak dotąd krewna
ją zaakceptowała. “Uda się" - pomyślała znów z zapałem Sass. “Nie chcę jej stracić..."

Z zadumy wyrwał ją dzwonek alarmowy. Zerwała się na nogi. Co to? Okazało się, że

pojawili się Thekowie, którzy żądają sprowadzenia przywódców wyprawy na lądowisko.

- Ford, weź szalupę - rzekła Sass.
Zignorowała pełne nadziei spojrzenie Timrana. Pozwoliła mu kiedyś poprowadzić

sanie powietrzne z zaopatrzeniem, a on zgubił skrzynię, której zawartość rozsypała się
szeroko. Czytnik dyskietek wylądował na stopie pewnego Iretańczyka, co spowodowało
kolejny kryzys dyplomatyczny, na szczęście szybko zażegnany, gdyż tuziemcy niechętnie
przyznawali się do bólu. Tim znów powrócił na swe dawne stanowisko na pokładzie.

Kiedy szalupa była już w drodze, Sass próbowała odgadnąć, i o co tym razem może

chodzić Thekom. Przez ostatnich kilka dni i zachowywali się dosyć dziwnie. Przemykali z
miejsca na miejsce, zakładali gniazda i - co dla nich niezwykłe - rozmawiali z ludźmi. A
potem pojawili się nad siecią ładowniczą.

- Duże cele - odezwała się Arly, nerwowo stukając palcami o krawędź tablicy

kontrolnej.

To byli najwięksi Thekowie, jakich kiedykolwiek Sass widziała na oczy.
- Są przyjaźnie nastawieni - oznajmiła, mając nadzieję, że się nie myli. I tak będzie

musiała tłumaczyć się admirałowi, brakowało jej tylko zatargu z Thekami.

- Czy oni chcą spotkać się z nami, czy z Kaiem?
- A może z nimi? - Sassinak wskazała palcem na główny ekran. Dwaj najwięksi

Thekowie opadali na transportowiec ciężkoświatowców. - Hm... Potraktujmy to jak wizytę
dyplomatyczna. Majorze Currald, proszę przygotować oficjalne powitanie. Zakładamy, że
zjawią się tu, skoro reprezentujemy Federację,

Kiedy dotarła przez pokład żołnierski na pochylnię, dwóch najmniejszych Theków

usadowiło się już na sieci ładowniczej.

Pilotowana przez Forda szalupa dobiła do wielkiego korpusu : “Zaid-Dayana".
Thekowie byli o wiele bardziej zainteresowani Kaiem niż komitetem powitalnym z

krążownika, choć jeden obcy pozdrowił ich brzmiącą nienaturalnie, lecz zrozumiałą mową.

background image

Sassinak nakazała swym oficerom milczenie i nie interweniowała. Cokolwiek ma się zdarzyć,
dowie się więcej, działając według planu Theków.

Obcy zaproponował Kaiowi zbadanie gniazda, podając mu współrzędne. Pod stopami

przetoczył im się grom, choć na niebie nie było błyskawicy. Czy tak rozmawiają ze sobą
Thekowie? Pani kapitan przyjrzała się im po kolei. Najpotężniejsi obcy znajdowali się w
pobliżu transportowca ciężkoświatowców, mniejsi - nie opodal. Po chwili milczenia Sass
poleciła:

- Kai, zapytaj ich, czy mają jakieś roszczenia do tej planety.
Choć rzekła to bardzo cicho, obcy natychmiast jej odpowiedział.
- Sprawdzam. - I po chwili. - Zwolnieni. Kontakt nastąpi. Kai spojrzał na Sassinak

niezadowolony. No cóż, wtrąciła się przecież do jego prywatnej rozmowy. Wzruszyła
ramionami i spróbowała nieco poprawić atmosferę.

- A więc jesteśmy zwolnieni?
Najwyraźniej dobrze trafiła, gdyż jego usta zadrgały od ledwie powstrzymywanego

śmiechu. Ford puścił do niej oko i przybrał najzupełniej obojętną minę, gdy Kai spojrzał na
niego. O co im chodzi? Perskie oko znaczyło tylko tyle, że zastępca ma dla niej jakąś niezłą
historię. Musi jednak zaczekać, zanim ją usłyszy. Sass zwolniła gwardię honorową. Żołnierze
odmaszerowali, przeklinając pod nosem, że niepotrzebnie kazano im włożyć w taki upał
paradne mundury ze sztywnymi kołnierzami. Sass zaprosiła Kaia do siebie.

Dziś wyglądał stanowczo lepiej, znów był młodym, pełnym życia geologiem, któremu

powierzono kierowanie wyprawą u boku Varian. Przez chwilę zastanowiła się, czy
kiedykolwiek łączył ich romans, a jeśli tak, dlaczego teraz nie są już razem.

Prawdziwą zagadką było jednak to, co Thekowie robią na Irecie. Tak wielu obcych na

rzekomo niczyjej planecie to jakaś wielka tajemnica. Kai nie znajdował na to żadnego
wytłumaczenia, sugerując tylko, że Thekowie są być może “zaniepokojeni". Czy to naprawdę
wszystko, co przychodziło mu na myśl, czy też uważał, że tylko tyle powinien powiedzieć?
Sass nie miała żadnych powodów, by ukrywać przed nim swe domysły.

- Zgromadzenie o takich rozmiarach z pewnością świadczy o dużym poruszeniu wśród

obcych - powiedziała, obserwując jego reakcję. - Czy to samo stare gniazdo przywiodło Tor?
- Gdy skinął głową, mówiła dalej: - Te wszystkie małe Theki przepatrują stare gniazda w
przerwach między smażeniem “frędzli". Chyba wie pan, co mam na myśli. Zarówno w aktach
waszego statku, jak i w rejestrach Floty Ineta figuruje jako nie zbadana planeta. Jednak
znaleźliście tu ślady obcych, a i Thekowie wyglądają na zaskoczonych ich obecnością. Czy
nie wskazuje to na jakieś brakujące ogniwo w słynnym łańcuchu informacji Theków? Tu, na
Irecie, coś się stało z kilkoma obcymi, o czym inni nigdy się nie dowiedzieli.

Kai wyglądał na zaniepokojonego.
- Stare gniazdo zbudowali Thekowie - powiedział niechętnie. - Bez wątpienia

wywołało ono zainteresowanie obcych. Nie rozumiem jednak dlaczego.

Sass poczuta, że ogarnia ją zniecierpliwienie. Naukowcy zawsze chcą wiedzieć

“dlaczego", zanim jeszcze w pełni zrozumieją, co się właściwie zdarzyło. Ona sama zawsze
starała się poskładać wszystkie elementy w jeden logiczny ciąg. Dopiero później zaczynała
zadawać sobie uzupełniające pytania. Słuchała teraz, jak Kai i oficerowie analizowali
zachowanie Theków, geologię Irety i prawdopodobny wiek omawianego gniazda.

Na konsolecie rozbłysła lampka - komunikat z mostka kapitańskiego. Wcisnęła

przełącznik słuchawek.

- Pani kapitan, wszyscy Thekowie wylądowali w pobliżu pierwszego obozu

wyprawy...

Za pomocą dwóch przycisków wywołała na ekran obraz, co przerwało w połowie

wypowiedź Kaia.

- Wszystkie “frędzle" z całej Irety zlecą się do naszego obozu - powiedział z

background image

zatroskaną miną.

Dopiero po chwili zrozumiała, co ma na myśli. Ciepło wydzielane przez tylu obcych

nieuchronnie ściągnie “frędzle", tak jak jeden zaledwie Thek przyciągnął stworzenie, które
zaatakowało Kaia. Zanim zdołała wymyślić coś na pocieszenie. Thekowie znów się
przemieścili. Jakichś dwudziestu obcych wystrzeliło prosto w niebo i zniknęło z monitora. Co
teraz zrobią? Kai wyglądał na równie zdezorientowanego jak ona.

Widząc, że przywódca ekspedycji sprawia wrażenie wyczerpanego, zaprosiła go do

kantyny oficerskiej. Po kilku uwagach jej i Kaia. Anstel i Pendelman zaczęli dyskutować o
strukturze geologicznej Irety, czyniąc liczne dygresje na temat ewolucji w biologii. Sassinak
słuchała z czystej uprzejmości, tak jak osoba dorosła przysłuchuje się dyskusji ośmiolatków
na temat różnych zabawek.

Kiedy przybyła Varian. pani kapitan nie musiała już podtrzymywać rozmowy. Zaczęła

się zastanawiać nad Thekami z punktu widzenia Floty. Jeżeli system przekazu danych
funkcjonował bez zarzutu - a wiedziała, czyje głowy spadną, jeśli było inaczej - to w ciągu
lotu i lądowania zebrali więcej informacji na temat obcych, niż Flota posiadała we wszystkich
swych aktach.

Ludzie, którzy wraz z panią gubernator rozprawiali teraz zawzięcie o złotych

ptaszyskach, pobrali już dyskretnie próbki sieci ładowniczej i powierzchni płaskowyżu. Te
dane, wraz z obserwacją wielkiego Theka opadającego na sieć ładowniczą, powinny
powiedzieć im coś więcej na temat tego, jak obcy radzą sobie z rozpraszaniem się ciepła.

Varian wyrwała ją z zadumy pytaniem, które jako gubernator planety zobowiązana

była zadać. Czy wiadomo coś o zainteresowaniu Theków piractwem planetarnym? Czy w
ogóle ich to obchodzi? Sass sama chciałaby znać odpowiedź.

Wkrótce spotkanie dobiegło końca. Anstel w roli jednego z “oficerów naukowych"

towarzyszył Varian i Kaiowi. Przez następne godziny Sass układała komunikaty dla Kwatery
Głównej Sektora i wczytywała się w pierwsze, jeszcze niepełne odpowiedzi na swe zapytania.
Trzeba było poinformować Flotę o obecności Theków. Lepiej będzie podać przy okazji jakieś
wyjaśnienie, bo inaczej zostanie zarzucona głupimi pytaniami w chwili, kiedy będzie bardzo
zajęta. Z kolei admirał woli otrzymać wszystkie dane już uporządkowane.

Jej pierwsze meldunki, w których prosiła o wyjaśnienie statusu “Mazer Star" i kolonii

Ryxich, z konieczności były dość krótkie. Szczególnie zaskoczyło ją to, że “głównym
udziałowcem" firmy mającej prawo własności do transportowca ciężkoświatowców był ród
Paradenów.

Przypomniała sobie młodzieńca o wyblakłych oczach i rudych włosach, który w

Akademii uwikłał ją w niemałe kłopoty, o rozmaitych powiązaniach Luisy Paraden ze
statkiem niewolniczym, który przechwyciła razem z Huronem. Tym razem niejaka Arisia
Paraden Styles-Hobart posiadała pięćdziesiąt trzy procent akcji spółki i nie zasiadała nawet w
radzie nadzorczj. Flota zdołała jednak ustalić, że ta kobieta lub ktoś podający się za nią, działa
aktywnie w swej firmie, jest nawet “dyrektorem do spraw zatrudnienia". To całkiem niezłe
stanowisko, jeśli chce się wynająć oszusta na kapitana nielegalnego statku. Ciekawe, gdzie
skończył Randolph Neil Paraden - czy w Newholme jako skarbnik lub ktoś w tym rodzaju? Z
pewnością nie, bo Flota zauważyłaby to.

Były też dobre wiadomości. Odnalazł się “ARCT-10", a przynajmniej do Kwatery

Głównej Sektora dotarł jego komunikat. Statek doznał “poważnych uszkodzeń podczas burzy
kosmicznej". Sassinak skrzywiła się pogardliwie. Badanie burz kosmicznych to idiotyczny
pomysł cywili. W kosmosie jest i tak dość niebezpiecznie, po co dodatkowo ryzykować?
“ARCT-10" miał też straty w ludziach - “niezbyt duże", choć nie podano listy ofiar. W
przypadku statku o rozmiarach przeciętnego księżyca, z tysiącami osób różnych ras na
pokładzie, mogło to oznaczać wszystko.

Statek utracił zdolność lotu FTL i większość urządzeń łączności. Posuwał się powoli

background image

w kierunku najbliższego układu z szybkością o wiele mniejszą od prędkości światła. Tym,
którzy większość życia spędzili na pokładzie, nie sprawiało to większej różnicy, jednakże
kontraktowym specjalistom, którzy spodziewali się wrócić do domu po pół roku, podróż
musiała nieźle dać się we znaki. Tak samo zresztą, jak i ludziom pozostawionym na Irecie.

Sassinak zawahała się nad konsoletą. Czy ma skontaktować się z Kaiem już dziś, czy

lepiej poczekać do jutra? Zerknęła na zegar i postanowiła zaczekać. Teraz przygotowują się
na to zebranie, o którym słyszała, natomiast rano może nadejdzie już lista ofiar, więc Kai
będzie mógł przestać martwić się o swą rodzinę - lub zacząć ją opłakiwać. Ci, którzy
pozostali na pokładzie, będą już bardzo starzy albo zdążyli nawet umrzeć. Skontaktowała się
jednak z “Mazer Star", by przekazać im otrzymane zezwolenie na odlot.

- Powinno się was w jakiś sposób wynagrodzić - oznajmiła Godheirowi. - W

zależności od decyzji trybunału możecie nawet otrzymać premię pieniężną. Ja z pewnością
was zarekomenduję.

- Nie musi pani tego czynić, pani komandor... - Kapitan Godheir patrzył na nią z

ekranu monitora z pewnym zażenowaniem.

- Nie muszę, ale zasługujecie na nagrodę ze względu na to, że tak szybko

zareagowaliście, a i później wyrażaliście gotowość do udzielenia ekspedycji wszelkiej
pomocy. Wiem, że nie szkolono was do zajmowania się ludźmi, otrząsającymi się z podo-
bnego szoku. Wiem jednak również, że pan i cała pańska załoga spędziliście z nimi wiele
czasu.

- Skoro nie było ich rodzin...
- No tak. Myślę, że w związku z obecnością Theków wszystko szybko się skończy i

będziecie mogli odlecieć. Zyskał pan moją wielką wdzięczność.

- Jak to dobrze, że nie jesteście piratami, za jakich miałem was na początku - odparł

Godheir, drapiąc się w głowę.

Sassinak uśmiechnęła się. Świetnie rozumiała, że kapitan nie uzbrojonego

transportowca może się przerazić, kiedy nagle pojawi się za nim coś w rodzaju “Zaid-
Dayana".

- Ja byłam równie szczęśliwa, kiedy się okazało, że nie jesteście uzbrojonym

dozorowcem niewolniczym. A tak przy okazji, czy wśród pana załogi jest równie dużo
miłośników dinozaurów, jak wśród moich oficerów?

- Jest paru takich. Dziś wieczorem mają chyba spotkanie z pani ludźmi w głównym

obozie.

- I mnie się tak wydawało.
Zapytał, czy nie sprawia jej to jakichś problemów. Odpowiedziała, że nie,

zastanawiając się jednak w duchu, czy wzbudzanie takiego entuzjazmu dla dinozaurów było
dobrym pomysłem.

- Nie spodziewam się żadnych kłopotów ze strony kapitana Crussa, skoro są tu

Thekowie. Mimo wszystko...

- Podjąłem wszelkie środki bezpieczeństwa, pani komandor -odparł natychmiast.
- Tak też myślałam, kapitanie Godheir - rzekła - ale już i tak wiele spraw toczy się

niezgodnie z regulaminem...

- Ma pani rację, dlatego będziemy na siebie uważać. Powiem mej załodze, by nie

przesadzała z gościnnością, z kimkowiek mieliby do czynienia.

Dupaynil zamachał do niej ręką z korytarza. Sassinak wyłączyła monitor i odwróciła

się do niego.

- Pani kapitan, rozszyfrowaliśmy informację z kapsuły - powiedział - ale badania

jeszcze trwają. Pracują nad tym skanery osadu i erozji. Na ostateczne wyniki musimy
poczekać około siedmiu godzin. Stosujemy też nową technikę analizy pozostałości
biochemicznych. Mogę jednak już powiedzieć, ze Cruss powędruje do więzienia.

background image

- Proszę wyjaśnić mi wszystko po kolei - poleciła Sasinak.
- To oczywiście fałszywka, choć dość sprytnie zrobiona. Kapsuła, z tymi dziurami i

wgnieceniami, wygląda tak, jakby podróżowała w przestrzeni kosmicznej przez dobre
czterdzieści lat. Tyle ze napęd i cala reszta zostały usunięte narzędziami dostępnymi w
każdym cywilizowanym świecie. A potem podrasowano trochę obudowę, nadając jej
naturalnie zniszczony wygląd.

- A więc kapsuła została gdzieś posłana, a potem rozłożono ją na części...
- Pewnie na statku Crussa, choć to nie jest jeszcze pewne. Sama wiadomość zaś... Ten

komunikat był bardzo, bardzo sprytny. Z pozoru to ta sama informacja, którą przekazał pani
Cruss, i którą pozwolił nam skopiować ze swego komputera. Komunikat jest krótki,
powtórzony sześciokrotnie.

- A za nim była kolejna wiadomość?
- Tak. Wiedziałem, że pani komandor się tego domyśli. Po sześciu powtórkach, które

każdego zwykłego odbiorcę przekonałyby, że tak już będzie do samego końca, i po
sześćdziesieciosekundowej pauzie następowała prawdziwa wiadomość. Były tam
współrzędne Irety, dane na temat genetyki tych ciężkoświatowców, którzy przeżyli, ich
przewidywany rozwój przez następne parę pokoleń, krótki opis biologii i geologii planety,
lista potrzebnych zapasów, zalecane rozmiary zakładanej kolonii. Oczywiście, jak się pani
domyśla, nie zachowały się żadne kody odbiorcze, a na podstawie samego komunikatu nie
możemy udowodnić, kto był jego adresatem. Dlatego też czekamy na wynik analizy powłoki.
Bardzo możliwe, że w ten sposób uda się ustalić trasę odbytej podróży. Wiadomość ta była
jak zaproszenie: oto kim jesteśmy, gdzie mieszkamy i czym dysponujemy. Przylećcie tu, by
dołączyć do nas.

A więc byłby to dowód na to, że buntownicy zamierzali zostać piratami planetarnymi.
- Czy jest pan pewien, że wiadomość była adresowana wyłącznie do

ciężkoświatowców?

- Tak. Potrzebne im były właśnie takie typy genetyczne, a poza tym mam dane

Wydziału Bezpieczeństwa na temat buntowników. Proszę spojrzeć, każdy z tych separatystów
działał kiedyś w jakimś ruchu politycznym lub religijnym.

- I nikt tego od razu nie wykrył?
Poczuła nagły gniew, że ponieważ nikt niczego nie zauważył. zginęło tylu ludzi, a inni

stracili ponad czterdzieści lat życia.

Dupaynil wzruszył wymownie ramionami.
- Statki badawcze nie przepadają za służbami bezpieczeństwa, zwłaszcza tym z Floty.

Chcą mieć pełną swobodę prowadzenia badań, możliwość samodzielnego myślenia. Trudno
jednak zapobiegać wówczas takim spiskom.

- Hm... Spodziewam się jutro kolejnej wizyty Kaia i Varian. Wolałabym utrzymać to

w tajemnicy, dopóki nie będziemy mieli konkretnych dowodów, chyba że wcześniej coś się
wydarzy.

- Rozumiem. Proszę dać mi znać. jeśli zechce pani, bym ogłosił to, co zostało odkryte.

Sassinak była zadowolona, że poszła wcześnie do łóżka. gdyż już wczesnym rankiem

Thekowie niespodziewanie wezwali ją, Kaia, Varian a także - ku ogólnemu zaskoczeniu -
Iretańczyków i kapitana Crussa. Wysłała Forda w szalupie, by przywiózł z obozu
gubernatorów i Lunzie oraz członków załogi “Zaid-Dayana".

Tymczasem urządzenia obserwacyjne sygnalizowały, że Thekowie. usytuowani dotąd

w pobliżu krążownika i transportowca, zgrupowali się teraz na odległym końcu sieci
ładowniczej. Sass przez kilka minut wpatrywała się w ekran, nie mogąc pojąc, co oni tam
robią.

Zjadła śniadanie i włożyła mundur, nie zdradzając załodze, jak bardzo jest

background image

zdezorientowana. Pijąc sok z owoców porssa, przypomniała sobie nagle pewną rzecz
związaną z Thekami.

Już kiedyś widziała coś podobnego. Wspomnienia powracały do niej falami. Było to

w tym martwym świecie, gdzie udała się z grupą ładowniczą. Nagle pojawili się Thekowie.
Kilku z nich zebrało się w ten właśnie sposób, a potem nadlecieli inni, tworząc swoistą
strukturę. Dawno temu o tym wszystkim zapomniała, pewnie z powodu awantury z
Achaelem. Wtedy ktoś nazwał ową specyficzną strukturę obcych “katedrą". A teraz do
katedry zaproszono ją.

Mimowolnie zadrżała, przypominając sobie, że ludzie biorący udział w naradach

Theków często zmieniają się w ich posłuszne sługi, bezwolnie wykonujące polecenia obcych.
Natychmiast za pomocą samodyscypliny nakazała sobie zapamiętać wszystko, co wydarzy się
podczas tego niezwykłego spotkania. Uśmiechnęła się w duchu. Może wyniknie z tego
wstrząsająca opowieść, którą ożywi nudne spotkania w klubie oficerskim Kwatery Głównej
Sektora.

Wraz z innymi “zaproszonymi gośćmi" Sass bez oporu weszła w jedyne przejście

pozostawione przez Theków sczepionych w kolosalną strukturę. Tylko kapitan Cruss nie miał
na to najmniejszej ochoty. Choć zapierał się nogami, został jednak wciągnięty do wnętrza
katedry na chwilę przed tym, zanim ostatni obcy wsunął się na swoje miejsce. Otoczyło ich
dziwne światło rozjaśniające ciemności. Sassinak dostrzegła pełne pogardy spojrzenie
Aygara. Odwróciła się od niego, dopiero teraz zauważając szare porowate skorupy. Bez
wątpienia były to szczątki obcych.

- Pańskie gniazdo wydało dziwne owoce - odezwała się szeptem do Kaia. - Będziemy

musieli zweryfikować niektóre z naszych teorii...

- Pani komandor! - wykrzyknął Cruss. Jego głos odbił się głuchym echem, wszyscy aż

drgnęli. - Domagam się wyjaśnienia tego oburzającego traktowania, na jakie zostałem
narażony!

- Nie bądź głupcem, Cruss - odparta Sass, obracając się w jego stronę. - Świetnie

wiesz, że Thekowie sami stanowią dla siebie prawo. Teraz również ty podlegasz temu prawu,
a za chwilę doświadczysz ich sprawiedliwości.

- Sprawdziliśmy. - Te rozbrzmiewające zewsząd słowa, Otworzyły naradę. - Ireta

należy do Theków, podobnie jak setki milionów lat temu. Nadal pozostanie nasza. Z tego
powodu...

Nagle Sassinak zorientowała się, iż opiera się o Aygara. Musiała się na nim wesprzeć,

gdyż w kościach czuła każdą sekundę swego wieku, stojąc w palącym słońcu owego parnego
ireckiego dnia. Aygar również się jej trzymał, najwyraźniej doświadczając podobnego
uczucia. Po dotyku jego silnych dłoni odgadła, że przynajmniej częściowo pozbył się
pogardy, jaką do niej żywił. Miała nadzieję, że kiedy otrząśnie się z szoku, będzie jeszcze
sympatyczniejszy.

Ktoś zajęczał. Zamrugała oczami i zauważyła, że Varian podtrzymuje stojącego Kaia.

Cruss rozpłaszczył się na ziemi.

Musiała jak najszybciej zabrać swych żołnierzy - Weftów i ludzi - z transportowca,

zanim Cruss dojdzie do siebie i zechce nim odlecieć. Każdego, kto znajdzie się na pokładzie
statku podczas odlotu, czy jest winien, czy nie, czeka taki sam koniec. Thekowie postarali się,
by było to całkiem jasne. Usiłując otrząsnąć się z szoku, wsiadła z Fordem i Lunzie do
szalupy, która szybko dostarczyła ich na krążownik. Nie mogła trzeźwo myśleć, działała
bezwiednie zgodnie z wpojonymi jej instrukcjami.

Kiedy już znalazła się w swej kabinie, wydala niezbędne polecenia i usiadła na

background image

chwilę, by złapać oddech. Thekowie w jakiś sposób sprężyli powietrze wewnątrz swej
katedry, co bardzo osłabiło wszystkich ludzi. Miała ochotę na długą, spokojną medytację w
samotności, by odzyskać utracone poczucie czasu i przestrzeni.

Na wpół otumaniona zauważyła, ze Lunzie kazała Fordowi odnaleźć barek z

alkoholem, nalała dla wszystkich drinki i wzniosła toast “za tych, co przeżyli".

Sass wychyliła zawartość kieliszka, myśląc, że sverulańska brandy na pewno będzie

smakować Lunzie i nie skończy się na jednej butelce. Alkohol usunął działanie środków
uspokajających. które jeszcze przed naradą Theków Lunzie dała Kaiowi i Varian. Przywódcy
ekspedycji rozgadali się na całego i zamilkli dopiero wtedy, gdy nic mieli już siły dłużej się
przekrzykiwać.

Sassinak zachichotała.
- Cruss nieźle dostał w skórę. - Pomasowała skronie, gdyż odczuwała silny ból głowy.

- Zresztą jak i my wszyscy.

- Chociaż mamy całkiem czyste sumienia - dodała Varian, uśmiechając się przebiegle

do Lunzie.

Sass nacisnęła kontrolkę systemu łączności. ,
- Pendelman, poproś tu podkomandora Dupaynila. A tak przy okazji: dostaliśmy

wszystkie potrzebne nam informacje i Cruss doszczętnie się załamał. Zresztą wcale mu się nie
dziwię,

- A więc wiecie, kto stoi za całym piractwem? - spytała podekscytowana Lunzie.
- O, tak. Poczekam jednak z tym, aż zjawi się Dupaynil. Kai i Varian zebrali mnóstwo

pochwał, co im się słusznie należało.

Kai zaczął opowiadać, jak uratowali Theka, który został uwięziony tak głęboko pod

powierzchnią ziemi, że nic mógt wezwać pomocy. Początkowo Ireta była traktowana jako
“pastwisko" bogate w transurany. Stąd właśnie wzięło się na niej aż tyle gniazd. Thek Ger stał
na straży planety, pilnując, by młodzi współziomkowie nie pozbawili planety wszystkich jej
zasobów. pozostawiając tylko jałową skorupę.

- A więc Thekowie to Inni! - zachłysnęła się Lunzie.
- Tak brzmi nieunikniony wniosek - przytaknęła Sassinak. -Thekowie są szalenie

logiczni. Nauczyli nas również swojej historii. Później powiem nieco więcej, ważne jest to, iż
po całym milenium obżerania się dotarło do nich wreszcie, że jeśli nie poskromią swych
apetytów, pożrą całą galaktykę.

- Nic dziwnego, że są spowinowaceni z dinozaurami — wykrzyknął Fordeliton,

wybuchając śmiechem.

- Musimy je teraz wziąć pod ochronę - oznajmiła Varian. Kai zaś rzekł z nieśmiałym

uśmiechem:

- Ireta Jest oczywiście zamknięta jeśli chodzi o transuranowce, ale my, czy też mój

“ilk", jak to nazwali, mamy prawo wydobywać wszystko łącznic z trans u ranami, aż do...
dopóki nie pomrzemy. Nie jestem zresztą pewien, czy ograniczenie to nie dotyczy tylko
mojego życia.

- Nie - wtrąciła Lunzie. - Przez “ilk" Thekowie zapewne rozumieli statek “ARCT-10".
Zapadła cisza, którą przerwała Sass.
- Najwidoczniej Thekowie wzięli pod uwagę fakt, że wszyscy straciliście mnóstwo

czasu, którego nie możecie już odzyskać. Charakteryzują sic niezwykłym poczuciem
sprawiedliwości.

Thekowie jednakowo zakwalifikowali wszystkich ludzi -tych , ze statku, tych, którzy

przeżyli na planecie, i wreszcie potomków i buntowników - pozostawiając im wybór: mogą
zostać na planecie lub odlecieć.

- Ciekawe, czy ktoś z Iretan zechce zaciągnąć się do Floty -

:

zastanowiła się Sass,

myśląc o Aygarze, - Mają wspaniałą budowę fizyczną. Ford, sprawdź, czy możemy paru z

background image

nich zwerbować.

- A co z tym ciężkoświatowcem, który przeżył? - przypomniała Lunzie.
- Buntu nie można puścić w niepamięć, buntownik zaś musi zostać osądzony - odparła

Sass z powagą. - Ma zostać zabrany do Kwatery Głównej Sektora, gdzie stanie przed sądem.
W tym względzie podzielam zdanie Theków.

- Czy Cruss też zostanie odesłany? - spytał Ford.
Pani kapitan splotła dłonie i uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Nie tylko nie zostanie nigdzie odesłany, ale na zawsze pozostanie na tej planecie.

Ani on, ani jego załoga i pasażerowie nigdy nie opuszczą tego świata. Ich transportowiec
nigdy już nie poleci.

- Thekowie wszystko doprowadzą do końca, co?
- Byli bardzo przejęci piractwem planetarnym, o ile możecie sobie wyobrazić

poruszonego Theka - odrzekła Sassinak - Cierpliwie czekali, aż znajdziemy konstruktywne
rozwiązanie tego problemu. Zamierzony napad na Iretę zmusił ich do interwencji, którą
podjęli nie bez pewnych oporów. - W tym samym momencie pojawił się Dupaynil. - W samą
porę. Mam tu dla pana kilka nazwisk. - Wskazała oficerowi służb bezpieczeństwa fotel, a
sama nachyliła się, by wystukać informacje na klawiaturze terminalu. - Jest wśród nich
Parchandri, bardzo dobrze ustawiony do prowadzenia takiej działalności.

- Inspektor generalny Parchandri? - wykrzyknął z zaskoczeniem Fordeliton.
- Ten sam.
Lunzie zaśmiała się.
- Warto było umieścić swego wspólnika tak wysoko w Wydziale Badań, Oceny i

Kolonizacji. Z pewnością dokładnie wiedział, które planety już dojrzały, by je zerwać z
drzewka.

Kai i Varian patrzyli na nią w oszołomieniu.
- Kto jeszcze, Sassinak? - spytała prababka.
- Sek z Fonnalhaut, Aidkisaga DC, doradca do spraw wewnętrznych Federacji.

Nareszcie wiadomo, w jaki sposób zgromadził swą ogromną fortunę. Lutpostig to chyba
gubernator Diplo, planety ciężkoświatowców, Nie zaskoczy was zapewne, ze właścicielem
firmy, która dostarczyła transportowiec, jest Paraden.

- Pani komandor, nawet nie liczyliśmy na to, że odkryjemy tak wielką zmowę -

skomentował cichym głosem Dupaynil. Zmarszczył nieco brwi. - Ciekawe, że Cruss zna
takich ludzi.

- Nie znał ich - odparła ze spokojem Sassinak. - Domyślał się tylko, że we wszystko

wplątany jest komisarz Paraden. Thekowie domyślili się reszty na podstawie tego, co mógł im
powiedzieć o procedurach werbunkowych i dostawcach, a także z informacji zaczerpniętych z
banków danych transportowca.

- W jaki sposób wykorzystamy dostarczone przez nich informacje? - spytał Dupaynil.
- Z ogromną ostrożnością, w tajemnicy i ze sprytem. Po długich dyskusjach z Biurem

Wywiadu Sektora. Na szczęście znam admirała Coromella od lat i mam do niego
bezwzględne zaufanie...

- Znasz admirała Coromella? - spytała zaskoczona Lunzie.
- Jesteśmy w tej samej Flocie, moja droga babciu. A kiedy wie się, gdzie szukać

winowajców, nawet tych na najwyższych stanowiskach, to już połowa sukcesu. Otrzymałam
również rozkaz odlotu. Tak więc, Fordeliton, zorientuj się. kogo spośród Iretańczyków uda
nam się zwerbować. Kai, Varian, Lunzie, każę Boranderowi zawieźć do waszego obozu
wszystko, czego możecie potrzebować do czasu przybycia “ARCT-10". I jeszcze jedno...

Zakręciła się na krześle, odwróciła się do szafek ściennych, i otworzyła jedną z nich

pchnięciem palca. Kiedy w środku pokazały się małe pękate buteleczki brandy, Lunzie
westchnęła z satysfakcją.

background image

- Ford, czyste kieliszki! Chcę wznieść toast! - Kiedy wszyscy już stali, trzymając w

dłoniach pełne kieliszki, powiedziała. - Za odważnych, pomysłowych i honorowych, którym
udało się przeżyć na tej planecie... włączając w to dinozaury!

Z uśmiechem napili się doskonalej brandy. Kai i Varian, pełni już energii postanowili

wrócić do obozu. Decyzja podjęta przez Theków napełniła ich nadzieją, ale było mnóstwo
rzeczy do zrobienia.

- Kai i Varian, jedźcie beze mnie - rzekła Lunzie ku ich zaskoczeniu. - Chcę tu jeszcze

chwilę zostać.

Varian ma swoje zwierzęta do zbadania, Kai będzie poszukiwał surowców

naturalnych, a co ma czynić Lunzie? Odleci na “ARCT-10". spróbuje ukończyć kurs i zdać
egzamin nostryfikacyjny, by dogonić postęp w naukach medycznych, a potem wynajmie się
gdzieś do pracy. Sassinak nie miałaby ochoty na takie życie.

- Zjedzmy coś tutaj - rzekła, gdy Kai i Varian w towarzystwie Forda oddalili się

korytarzem. - To nic najlepsza pora na posiłek w kantynie, ponieważ odbywa się teraz zmiana
wachty.

Gdy Sassinak zamawiała posiłek, Lunzie przechadzała sic po pokoju, przyglądając się

obrazkom na ścianach i kryształowej rybie.

- To mój ulubiony przedmiot - powiedziała Sass. - Zaraz po biurku, które podobno

świadczy o moim egocentryzmie. Pierwszy raz zobaczyłam taki mebel piętnaście lat temu i
czekałam nań jeszcze siedem lat Nie jest to produkcja seryjna. I nie od razu miałam gdzie je
ustawić.

- Tak... - Lunzie popatrzyła jej prosto w oczy, po czym spuściła wzrok.
- O ile się orientuję, narada Theków trwała cztery i pól godziny - powiedziała pani

kapitan, przeciągając palcem po wilgotnym kołnierzu. Kiedy tylko podadzą obiad, rozepnie
go. Na razie musi rozluźnić Lunzie. Podniosła butelkę. - Pani doktor, czy nie zaordynuje mi
pani jeszcze jednego kieliszka w celach leczniczych?

- Tylko wtedy, gdy będę mogła również sobie przepisać podobną dawkę.
Sass napełniła oba kieliszki.
- Dzięki.
Zanim skończyły raczyć się alkoholem, dwóch stewardów wniosło tace pełne

jedzenia. Małe kanapki, dwie wazy z zupą, dwa półmiski z drugim daniem, świeże owoce
pochodzące najpewniej z handlu z Iretańczykami... Lunzie potrząsnęła głową.

- A zawsze myślałam, że żołnierze prowadzą w kosmosie życie pełne wyrzeczeń.
- Bywa i tak. - Sassinak spróbowała zupy i z zadowoleniem pokiwała głową. Kolejny

sukces jej ulubionego kucharza. Stewardzi wycofali się dyskretnie. Pani kapitan rozpięła
mundur. -Istnieją pewne... hm... udogodnienia, które przychodzą wraz z awansem i z
wiekiem.

- Domyślam się, że głównie idą w parze z awansem. Jestem szczęśliwa, Sass, że masz

taki autorytet i prowadzisz życie, jakiego pragniesz.

Nie wiadomo dlaczego Sassinak poczuła się nagle nieswojo.
- Owszem, lubię to. Zawsze lubiłam. Oczywiście nie zawsze jest aż tak przyjemnie.
- Nie? Często bierzesz udział w walkach?
- Dość często. Podczas poprzedniej wyprawy mieliśmy tu abordaż. Zostałam

postrzelona.

Lunzie zatrzymała łyżkę w połowie drogi do ust.
- Abordaż? Nie sądziłam, ze coś takiego może się wydarzyć na krążowniku Floty...
- Właśnie tak zareagowała na to komisja dochodzeniowa, ale w swoim czasie

wydawało się. że to doskonały pomysł.

Nie przeszkadzało jej wcale, że rozmawia ze swoją prapraprababką, wręcz przeciwnie,

odkryła, ze ta rozmowa to swoiste katharsis, które usuwało napięcie, działając kojąco jak lek.

background image

Po głowie krążyły jej zupełnie nowe myśli, zainspirowane informacjami wykrytymi przez
Theków.

- Mój zastępca musiał jak najszybciej uciekać z układu ze statkiem pełnym

niewolników.

Opowiedziała krewnej całą historię, niekiedy cofając się jeszcze bardziej wstecz i

uzupełniając ją dodatkowymi informacjami.

- A więc byłaś niewolnicą... - wyszeptała cicho Lunzie. Sass nie mogła znieść

współczucia. Zmieniła temat.

- Tak. co zaś do lojalności załogi, to masz, ogólnie rzecz biorąc, rację. Jednakże nie do

końca. Na przykład - oparta się w fotelu, spoglądając na Luinzie - w obecnej chwili mam
pewność, że na pokładzie znajduje się obcy informator, będący na usługach jednego z tych
szacownych obywateli, których nazwiska dziś zostały nam ujawnione. Razem z Dupaynilem
przejrzeliśmy i poddaliśmy drobiazgowej analizie wszystkie akta osobowe, ale nic to nie dało.
Nie wykryliśmy żadnych śladów manipulacji, najmniejszych nieścisłości czy luk w przebiegu
służby. A jednak mamy na okręcie sabotażystę. Członkowie załogi zaczynają podejrzewać się
nawzajem. Wyobrażasz sobie, jaki ma to wpływ na ich morale! - Lunzie przytaknęła, patrząc
na nią uważnym wzrokiem. - Przyszła do mnie delegacja domagająca się. bym aresztowała
wszystkich ciężkoświatowców. - Prababka miała dość zaskoczoną minę. - Teraz można się
tylko spodziewać założenia na pokładzie jakiejś organizacji politycznej. Sama już nic wiem,
jak znaleźć tego zgniłka. Chciałabym złapać bydlaka. zanim nastąpi jakiś przeciek informacji
na temat tego, co odkryliśmy tu, na Irecie.

Lunzie zaczęła obierać owoc ze skórki, która wiła się jej pomiędzy palcami.
- Chcesz, żebym przyjrzała się tym aktom, jeśli tylko nie są tajne? Może świeże oko

coś dostrzeże? Może w ten sposób zarobię na ten obiad?

- Zarobisz na obiad?
- Mniejsza o to. Jeśli mi nie ufasz, bo jestem z zewnątrz...
- Ależ, na bogów, mam jeszcze zaufanie do swej własnej prapraprababki! Jeśli chcesz,

możesz zajrzeć nawet do szuflad w mojej komodzie. Cóż jednak znajdziesz, jeśli Dupaynil i
ja na nic się nie natknęliśmy?

- Nie wiem, ale może przyda się to. że jestem stara, skoro twój miody wiek w niczym

nie pomógł.

Popatrzyły na siebie i zachichotały.
Świeże oczy - oczy Lunzie - wypoczęte nawet bardziej niż to było konieczne, niczego

nie znalazły. Dwie godziny później prababka była niewiele bliższa rozwiązania problemu-

- Nie sądziłam, że do obsługi krążownika potrzeba aż tylu ludzi - oznajmiła ponuro. -

Łatwiej byłoby sprawdzić mniejszą załogę.

- To część tego wspaniałego życia, jakie prowadzę w roli kapitana.
- No dobrze. Jeszcze tylko jeden technik mechanik, stopień E-4, i mam zamiar... -

Nagle urwała i zmarszczyła brwi. - Chwileczkę. A to kto?

Sassinak wywołała na swój ekran tę samą stronę dokumentacji.
- Prosser, V. Tagin. On jest w porządku, już go sprawdziliśmy z Dupaynilem.
Jeszcze raz spojrzała na znane sobie akta. Planeta pochodzenia: Kolonia Makstein-

VII. Typ somatyczny; wzrost w przedziale od 1,7 do 2 metrów; waga; od 60 do 100
kilogramów; kolor oczu: niebieski/szary; skóra: czerwona/żółta/czama w stosunku 1:1:1,
jasna; włosy: proste, cienkie, jasne, jasnokasztanowe do żółtoszarych. Czaszka wydłużona,
miednica wąska, osiemdziesięcioprocentowa możliwość braku górnych siekaczy. Wywołała
na ekran hologram Prossera i ujrzała mężczyznę o wzroście metr dziewięćdziesiąt i wadze
siedemdziesięciu pięciu kilogramów, z szarymi oczami osadzonymi w wydłużonej, bladej
twarzy, zwieńczonej wiechciem cienkich, jasnych włosów. Z karty stomatologicznej
wynikało, że brak mu górnych siekaczy. Grupa krwi pasowała do opisanego typu

background image

somatycznego,

- W jego aktach nie ma nic dziwnego, doskonale pasuje do opisu z indeksu

genetycznego. Jego oczy umieszczone są trochę zbyt blisko siebie, ale to nie jest dowód na
naruszenie zasad bezpieczeństwa. Co tu nie gra?

- Chodzi o to. że on nie może istnieć.
- Dlaczego?!
Lunzie popatrzyła na nią z powagą.
- Czy słyszałaś kiedyś o koloniach klonów?
- Koloniach klonów? - Sassinak nigdy o czymś podobnym nie słyszała, ani nie

czytała. - Co to takiego?

- Jakie macie na pokładzie bazy danych? Chodzi mi o dane medyczne, muszę coś

sprawdzić.

Nagle Lunzie zrobiła się napięta, czujna.
- Medyczne? Zapytaj Mayerd, a jeśli to nie wystarczy, mogę cię skontaktować z

Kwaterą Główną Floty poprzez łącza FTL.

- Zapytam Mayerd. Mówiło się dużo o zamaskowaniu tego eksperymentu, a jeśli tak

się stało...

Nie dokończyła tej myśli, Sassinak zaś nie chciała jej wypytywać. Jeszcze zdąży to

zrobić.

Lunzie zapytała Mayerd o medyczne bazy danych, literaturę i specjalistyczne pisma.

Mówiła slangiem, którego Sass nie była w stanie zrozumieć.

- A więc, “Podstawy badań komórkowych" już się nie ukazują? Aha. No cóż, to głupi

powód, by zmieniać tytuł. W takim razie spróbuj znaleźć “Kwartalnik bioetyczny".
Wydawnictwo Uniwersytetu Amperan, prawdopodobie tomy od 73 do 77. Nic? Autorami byli
Ceiver i Petruss... Mackelsey chętnie zamieszczał takie publikacje. Oczywiście, że jestem
pewna szczegółów! Dla mnie działo się to jakieś dwa lata temu.

Wreszcie rozłączyła się i popatrzyła zadowolona na Sass.
- A więc masz wielki problem, moja droga prapraprawnuczko, o wiele większy, niż ci

się wydawało.

- Naprawdę?
- To gorsze niż jeden sabotażysta, Ktoś czyścił akta. Nie tylko akta osobowe, ale

wszystkie pliki.

- O czym ty mówisz?
Po raz pierwszy odezwała się do Lunzie głosem, jakim zwykle wydawała rozkazy.

Odniosło to pewien skutek. Lunzie natychmiast jej odpowiedziała.

- Nigdy nie słyszałaś o koloniach klonów, tak samo jak Mayerd, która powinna była

się z nimi zetknąć. Jako studentka uczestniczyłam w pracach komisji etyki, zajmując się tą
właśnie sprawą. - Przerwała na chwilę i znów zaczęła mówić. - Pewni naukowcy odkryli, że
istnieje możliwość stworzenia całej kolonu z jednego genomu, a więc złożonej wyłącznie z
klonów.

- Ależ to się nigdy nie uda! - przerwała Sassinak, przypominając sobie wszystko, co

wiedziała o genetyce. - Będą się ze sobą krzyżować, a przecież potrzeba różnych ludzkich
zdolności.

- Wczesne społeczności zaczynały się rozwijać w ten właśnie sposób. Nie można tą

metodą stworzyć dużego, wielorakiego społeczeństwa, ale może udałoby się zbudować
wyspecjalizowana kolonię. W każdym razie do zaludnienia pewnych środowisk jest o wiele
taniej stworzyć tylko jednego wyspecjalizowanego osobnika, a następnie go klonować, nawet
biorąc pod uwagę spore koszty samego procesu. Kiedy już przezwycięży się problem limitu
pokoleniowego i wymyśli sposób na wprowadzenie drugiej płci bez zmieniania pozostałych
genów, to taka społeczność będzie w pełni stabilna. Jeśli nie wystąpią w niej niebezpieczne

background image

geny recesywne, to krzyżówki nie powinny nastręczać żadnych kłopotów. Krzyżowanie
bowiem tworzy możliwość połączenia się genów rccesywnych, jeżeli jednak ich nie ma, nie
mogą powstać w sposób naturalny.

- Rozumiem, ale trudno mi w to uwierzyć.
- I słusznie. Komisja etyki też w to nie wierzyła. Ponieważ pracowałam w tej

dziedzinie, miałam okazję wydać swoją opinię na temat etycznych i praktycznych
konsekwencji powstania takiej kolonii, złożonej z około dwustu klonów. Oglądaliśmy ho-
logramy klonów i czytaliśmy raporty badawcze. Doszłam do wniosku, że przedsięwzięcie jest
niebezpieczne zarówno dla samych klonów, jak i dla wszystkich innych. Biorąc pod uwagę
środowisko, do którego przeznaczono klony, stwierdziłam, że przypadkowe mutacje będą
występować o wiele częściej, niż zakładał projekt. Postanowiono więc trzymać tę sprawę pod
kluczem. Doświadczenie już wtedy utrzymywano w wielkiej tajemnicy, ale teraz usunięto
wszelkie wzmianki na jego temat.

- Ale co ma z tym wspólnego Prosser?
- Sassinak, ta kolonia powstała na Makstein VII. Każdy na tej planecie miał ten sam

genom i taki sam wygląd. Dokładnie taki sam. Widziałam hologramy przedstawiające
członków tamtejszej kolonii. Twój Prosser nie jest jednym z klonów, choć zaopatrzono go w
ten sam typ somatyczny.

- Zaopatrzono?
- W indeksie opisano wygląd klonów na wypadek, gdyby któryś z nich opuścił

planetę. Jednocześnie podano w nim takie cechy, które mogłyby świadczyć, że pochodzą oni
z normalnego a nie ograniczonego zbioru genów. Jego somatyp został sfałszowany, dlatego
go nie wykryłaś. Żaden człowiek, który nic nic wie o koloniach klonów ogólnie, a zwłaszcza
o kolonii na Maksiein VII, niczego by się nie domyślił. Nie mogłaś niczego znaleźć, bo tych
danych nie ma już w żadnych aktach.

- Jednak ktoś o tym wiedział - przerwała Sass, wstrząśnięta tym, co usłyszała. - Ktoś

wiedział, jak sfałszować jego dane identyfikacyjne!

- Czy ten twój sprytny podkomandor Dupaynil nie mógłby przepytać Prossera, skąd

on naprawdę pochodzi?

Lunzie zadała to pytanie, przyglądając się swym paznokciom. Sassinak aż zdębiała,

ponieważ sama zwykła tak czynić.

Połączyła się z biurem oficera służb bezpieczeństwa, a kiedy potwierdził odbiór,

przesłała mu sfałszowane dane, mówiąc tylko;

- Zatrzymać.
Wiedziała, że Dupaynil zrozumie, o co chodzi.
- Prapraprababciu - powiedziała słodkim tonem. - Jesteś stanowczo zbyt inteligentna,

by pozostać w cywilnej służbie medycznej.

- Czyżbyś proponowała mi pracę?
- Niezupełnie - odparta Sass. - Nie proponuję ci pracy, ale karierę, nowy początek.

Potrzeba nam świeżych oczu, patrzących z pradawną mądrością. Posłuchaj, droga prapra. Czy
zdajesz sobie sprawę z tego, co posiadasz? Masz w głowie całą bibliotekę, znasz fakty,
których z twojej pamięci nikt nigdy nie usunął. Kto wie, co w nich jest poza informacjami o
zakazanych koloniach.

- Sztuczka ze starą kolonią klonów działa tylko raz.
- Nie wyznaczajmy arbitralnych granic tego, co nosisz w swej głowie, szanowna

przodkini. Sztuczka ze starą kolonią klonów to być może nie jedyna rzecz, jaka zachowała się
w twych staro-świeżych oczach. Masz dostęp do faktów sprzed lat czterdziestu trzech, a
nawet stu pięciu, które są mi zupełnie nie znane, które dawno zostały usunięte z baz danych.
Piractwo planetarne zaś trwa od bardzo, bardzo dawna, operując kategoriami każdej z nas. -
Dostrzegła w oczach Lunzie błysk zainteresowania. - Nie proponuję ci pracy, kochana

background image

staruszko, ale czynię z ciebie członka załogi, oficer wywiadu, na jaką nigdy nie spodziewały
się natknąć te wszawe szczury żądne pieniędzy i planet. Bo niby jak mogłyby się spodziewać
rodzinnego zespołu, służącego Flocie niemal od tak dawna jak Paradenowie...

- Tak. Paradenowie - odezwała się Lunzie i nagle twarz jej rozjaśnił uśmiech. -

Zespół? Zespól niszczycieli piratów planetarnych! Prawdopodobnie wiem niemało, znam
sporo interesujących faktów. Ty jesteś komandorem, masz do swej dyspozycji okręt
wojenny...

- ...który powinien polować na piratów planetarnych...
- ...należysz do Floty, więc masz prawo zadawać pewne pytania i otrzymywać na nie

odpowiedzi. A ja jestem nikim, nie mam ani wielkiej rodziny, ani fortuny i koneksji. Tak.
moja droga, przyjmuję twą propozycję akcji zespołowej.

Sassinak wzięła właśnie butelkę brandy, by ponownie napełnić kieliszki, kiedy hałas

za ścianą i podniesione głosy zaalarmowały ją, że coś jest nie w porządku. Wyszła, by
sprawdzić, co się dzieje.

Przed drzwiami do jej biura stał Aygar. Dwóch żołnierzy z marynarki zastąpiło mu

drogę.

- Przepraszam za ten hałas, pani kapitan - rzekt jeden z nich - Chciał z panią

rozmawiać, więc mu powiedziałem...

- Mówiła pani - wykrzyknął Aygar - że jako członkowie Federacji mamy pewne

przywileje!

- Nie należy do nich przeszkadzanie mi w pracy - odparła cierpko Sassinak. -

Jednakże akurat teraz mam wolną chwilę.

Dała żołnierzom znak, by go przepuścili. Aygar wszedł już nie tak pewny siebie.

Sassmak pomyślała, że gdyby tylko pozbył się tej nadąsanej miny, prezentowałby się
doskonale. Jego sylwetka nie przypominała niezgrabnej postury ciężkoświatowca, a gdyby ,
nabrał lepszych manier, mógłby uchodzić za dobrze zbudowanego “normalnego" człowieka.
Świetnie wyglądałby w mundurze żołnierza Floty.

- Czy major Currald zwerbował cię?
- Próbuje - Aygar po raz kolejny okazał poczucie humoru.
- Sądziłam, że zechcesz pozostać na Irecie, by chronić owoce swej ciężkiej pracy -

odezwała się Lunzie miękkim głosem, którego Sassinak używała, by wydobyć od kogoś
informacje. Prababka przyglądała się przystojnemu młodemu Iretańczykowi z błyskiem w
oku, co Sass również natychmiast rozpoznała. Zaskoczyło ją to na krótką chwilę.

- Myślałem, że będę chciał zostać - odpowiedział z namysłem Aygar- - Jednakże Ireta

nie jest już naszym światem. a w kosmosie czekają setki innych planet...

- Które z pewnością mógłbyś odwiedzić jako żołnierz marynarki - wtrąciła słodkim

tonem pani kapitan, dorzucając uroczy uśmiech. Miała zamiar dalej prowadzić tę grę, nie
pozwoli przecież, by prapraprababka wystrychnęła ją na dudka w jej własnym biurze.

Aygar przyjrzał jej się przymrużonymi oczami.
- Słyszałem co nieco o uprzedzeniach, z jakimi spotykają się ta ciężkoświatowcy.
- Mój drogi, jeśli będziesz zachowywać się poprawnie, każdy cię polubi - odparła

Sassinak, nie zwracając najmniejszej uwagi na Lunzie. - Życie na Irecie, z dala od zbyt dużej
grawitacji. wyszło ci na dobre. Wyglądasz normalnie, choć z pewnością lepiej zniósłbyś
wysokie ciążenie niż inni. Zachowuj się dobrze, a większość ludzi zaakceptuje cię bez
zastrzeżeń. Jeśli jednak będziesz chełpił się, straszył ich swą siłą i wzrostem, ludzie zareagują
na to strachem i nienawiścią. - Wzruszyła ramionami. - Jesteś dość inteligentny, by to pojąć.
Byłbyś doskonałym żołnierzem.

- Sądzę, że stać mnie na coś więcej, pani komandor. Nie mam zamiaru zadowalać się

byle czym. Chcę mieć okazję do nauki. Rozumiem, że w Federacji to też pewien przywilej.
Chcę się dowiedzieć tego wszystkiego, czego nikt nas nie chciał nauczyć. Stale nas

background image

okłamywano! - W oczach błysnął mu gniew. Sass patrzyła na niego zafascynowana, nie
spodziewała się odkryć w nim takiej głębi. - Trzymano nas w niewiedzy! - To bolało go
najbardziej i pani kapitan miała ochotę wybaczyć buntownikom wszystkie ich błędy. -
Dlatego, że nie mieliśmy dostać ani cząstki tej planety!

- Zgadza się - odparta Sass, przypominając sobie kolejny fragment informacji,

przekazywanej przez Theków w katedrze. -Nie mieliście niczego dostać.

- A nawet - wtrąciła Lunzie głosem równie słodkim jak jej prawnuczka - sami macie

spory rachunek do wyrównania z piratami planetarnymi, z tymi ciężkoświatowcami, którzy
przysłali tu Crussa.

Aygar rzucił jej gorące spojrzenie.
- Możecie na mnie liczyć - odpowiedział.
- W takim razie - rzekła Sassinak, oczekując aprobaty Lunzie - myślę, że możemy cię

przyjąć jako... hm... specjalnego doradcę,

- Ja sama również zgodziłam się na służbę w podobnym charakterze - zachęciła go

lekarka, widząc, że chłopak się waha. - Specjalne obowiązki, specjalne przeszkolenie.

- Zwolnienie z normalnych rozkazów.
Sassinak rzuciła mu spojrzenie, od którego topniały serca młodszych oficerów.
- A od kogo będę dostawał rozkazy? - zapytał, popatrując to na jedną to na drugą.
- Ja jestem tu kapitanem - odrzekła stanowczo Sassinak, piorunując spojrzeniem swą

prapraprababkę, która tylko się uśmiechnęła.

- Pani kapitan, choć jest pani lekkoświatowcem, chyba jakoś to zniosę - odparł, cedząc

słowa przez zęby i patrząc jej prosto w oczy iskrzącymi się oczyma.

- A więc witamy na pokładzie, specjalisto Aygarze! - Sassinak wyciągnęła rękę i

uścisnęła jego dłoń, przypieczętowując umowę.

Lunzie zachichotała złośliwie.
- Wydaje mi się, że to będzie najbardziej... - przez dłuższą chwilę szukała

odpowiedniego określenia - ...pouczająca podróż, droga prawnuczko. Zagramy w marynarza?

Przez chwilę Aygar patrzył na nie nie rozumiejącym wzrokiem.
- My, specjaliści, powinniśmy się trzymać razem - dokończyła Lunzie, podając mu

szklaneczkę bursztynowej brandy. - Wypije pani na naszą cześć, pani kapitan?

- Na cześć was i wielu innych rzeczy! Na przykład hasła:
“Precz z piratami planetarnymi!"
Spojrzała na swą babkę, zastanawiając się, w co się tym razem wpakowała.
- Tak jest! - radośnie przytaknęła Lunzie.

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
McCaffrey Anne & Moon Elizabeth Planeta Piratów 01 Sassinak
Anne McCaffrey Cykl Planeta piratów (1) Sassinak
Anne McCaffrey Cykl Planeta piratów (3) Pokolenie wojowników
McCaffrey, et al Planet Pirates 01 Sassinak
McCaffrey Anne Jeźdźcy Smoków 01 Jeźdźcy Smoków
McCaffrey Anne Planeta Dinozaurów 1
Mccaffrey Anne Jeźdzcy Smoków 01 Jeźdzcy Smoków
Mccaffrey Anne Planeta Dinozaurów 02 Ocaleni
McCaffrey Anne, Moon Elizabeth Planeta piratów 1 Sassinak
Anne McCaffrey Planeta dinozaurów 01
Anne McCaffrey Planeta Dinozarów 01
Anne McCaffrey Planeta Dinozarów 01
Mccaffrey Anne Pern 12 Delfiny Z Planety Pern
Anne McCaffrey Dinosaur Planet 2 The Survivors
McCaffrey Anne PERN 12 Delfiny z planety Pern 2

więcej podobnych podstron