Piątek Tomasz Heroina

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Tomasz Pi

ą

tek

HEROINA
Wersja elektroniczna - Juliusz Koczaski

* * *

Projekt okładki i stron tytułowych KAMIL TARGOSZ
Na okładce wykorzystano obraz MIROSŁAWA SIKORSKIEGO
Copyright © by TOMASZ PI

Ą

TEK, 2002

Redakcja i korekta
MAREK GUMKOWSKI, MONIKA SZNAJDERMAN
Projekt typograSczny i skład komputerowy
ROBERT OLE

Ś

- DESIGN PLUS

31-029 Kraków, ul. Morsztynowska 4, tel./fax 012 432 o8 52
Druk i oprawa
OPOLGRAFSA
45-085 Opole, ul. Niedziałkowakiego 8/12, tel. 077 454 52 44
ISBN 83-87391-90-5
WYDAWNICTWO CZARNE S.C.
38-307 S

ę

kowa, Wdowiec li

tel./fax 018 351 oo 70
e-mail: redakcja@czanie.com.pl
www.czame.com.pl
dział sprzeda

ż

y: MTM Firma, ul. Zwrotnicza 6,01-219 Warszawa

tel./fax oaa 632 83 74
e-mail: mtm-motyl@wp.pl
Wolowiec 2004
Wydanie n
Ark. wyd. 4,5; ark. druk. 7,25

* * *

NAJPI

Ę

KNIEJSZE JEST TO,

ż

e gdziekolwiek bym poszedł,

wsz

ę

dzie pojawiaj

ą

si

ę

kryjówki. Co dziesi

ęć

metrów jest

jaka

ś

brama. Albo opuszczony gara

ż

. Albo w

ą

ska zaro

ś

ni

ę

ta

ś

cie

ż

ka mi

ę

dzy dwoma parkanami.

Albo parking
niestrze

ż

ony, gdzie jestem zupełnie niewidoczny, kucaj

ą

c

mi

ę

dzy samochodami.

Kiedy

ś

tych wszystkich miejsc prawie w ogóle nie zauwa

ż

ałem. Wydawały mi si

ę

niczyje. Teraz

wiem ju

ż

,

ż

e s

ą

moje. W ka

ż

dym z nich czuj

ę

si

ę

tak dobrze, jak gdybym

miał tam zosta

ć

na zawsze.

Czasem niektóre kryjówki znikaj

ą

. Czasem rozgrzebana przez koparki polana, poro

ś

ni

ę

ta szarymi,

dobrymi do
kamufla

ż

u badylami, nagle zostaje zaj

ę

ta przez kanciasty

szklany budynek, który nie tylko nie ukrywa mojej postaci, ale dodatkowo jeszcze j

ą

odbija. Ale gdy

jedna taka kryjówka znika, zaraz pojawia si

ę

dziesi

ęć

nast

ę

pnych.

Kiedy

ś

lubiłem te

ż

restauracje. Wydawało mi si

ę

,

ż

e

tam wła

ś

nie mog

ę

mie

ć

najwi

ę

kszy spokój. My

ś

lałem

tak, dopóki nie odkryłem, jak niesamowite s

ą

restauracyjne kible. W kiblu jeste

ś

naprawd

ę

sam, jak

w kosmosie. A restauracyjne kible cz

ę

sto s

ą

jeszcze do tego wytłumione. Mo

ż

na w nich siedzie

ć

długo, pod warunkiem

ż

e

wcze

ś

niej zamówiło si

ę

jakie

ś

du

ż

e danie, którego zreszt

ą

nie trzeba je

ść

.

Sedes wydaje z siebie zach

ę

caj

ą

ce szmery, gdy pochylam si

ę

nad kolanami, na których le

ż

y folia

aluminiowa.

Strona 1

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Z twarzy wystaje mi mała srebrna rurka. Nad foli

ą

aluminiow

ą

wci

ąż

unosi si

ę

szarawy dym.

Wypełnia ju

ż

moje

płuca. Ale nadal go wci

ą

gam przez rurk

ę

, nie pozwalam

mu uciec. Utrata porcji dymu to jak utrata r

ę

ki albo nogi,

albo co

ś

jeszcze gorszego. Ró

ż

nica mi

ę

dzy absolutnym

a prawie absolutnym szcz

ęś

ciem jest naprawd

ę

ogromna.

Kiedy cały dym jest ju

ż

w

ś

rodku, przestaj

ę

oddycha

ć

i wtedy robi si

ę

naprawd

ę

przyjemnie. Jak gdyby stoj

ą

ca w mojej głowie fili

ż

anka z gor

ą

c

ą

czekolad

ą

nagle przewracała si

ę

,

ż

eby zala

ć

mi ciało od wewn

ą

trz.

Po kilku niesamowitych sekundach gł

ę

bokiej, gumiastej

rozkoszy przypominam sobie, gdzie jestem, i przez chwil

ę

my

ś

l

ę

, co robi

ć

. Mog

ę

znowu zamkn

ąć

oczy i zanurkowa

ć

w to, co jest tak dobre,

ż

e a

ż

ciemne. Ale wtedy nie b

ę

d

ę

wiedział, kiedy si

ę

obudz

ę

, a nie chc

ę

ugrz

ę

zn

ąć

w tym kiblu na zawsze.

Mog

ę

te

ż

wsta

ć

i poszuka

ć

jakiego

ś

człowieka,

ż

eby popa

ść

w jak

ąś

interakcj

ę

, rozmawia

ć

,

zachwyca

ć

si

ę

. To

rozcie

ń

czyłoby moj

ą

przyjemno

ść

, ale pozwoliłoby zachowa

ć

przytomno

ść

. A przy okazji mo

ż

e i

temu człowiekowi udzieliłoby si

ę

troch

ę

mojej rozkoszy, przez co ogólna szcz

ęś

liwo

ść

we

wszech

ś

wiecie jeszcze bardziej by si

ę

zwi

ę

kszyła.

Jest mi teraz tak dobrze i jestem teraz taki dobry,

ż

e

wybieram t

ę

drug

ą

mo

ż

liwo

ść

. Wstaj

ę

i wychodz

ę

na zewn

ą

trz, na korytarzyk prowadz

ą

cy do sali

dla go

ś

ci, gdzie

nie mog

ę

si

ę

powstrzyma

ć

i przysypiam na kilka minut.

A gdy si

ę

budz

ę

, pierwszym człowiekiem, którego spotykam, jest młoda farbowana brunetka, która

przyciska
mnie do

ś

ciany, mocno, tak,

ż

ebym nie spływał po murze

jak marmolada na podłog

ę

. Pyta mnie, jak si

ę

czuj

ę

. Szukam słowa, którym mógłbym jej

odpowiedzie

ć

, przynajmniej w przybli

ż

eniu. Chciałem powiedzie

ć

: „Doskonale", ale chyba mówi

ę

:

„Kaloryfer".
Potem, ju

ż

na sali, podchodz

ę

do jednego z restauracyjnych facetów, ale rozpływa si

ę

jak batonik w

palcach.
Kiedy z pomoc

ą

innego faceta opuszczam lokal, postanawiam,

ż

e jednak sobie przysn

ę

.

otwieram oczy, ale jeszcze nie oddycham. Podaj

ę

foli

ę

olbrzymowi o płaskim złamanym nosie, który ju

ż

tylko

mruczy.
Jestem w piwnicy, w podziemiach bardzo starego domu.
W k

ą

cie ciemnego pomieszczenia siedzi blondynek o bladej twarzy, pokrytej szarymi od ropy

pryszczami. Ma pi

ę

kny, wysoki głos, jak anioł albo kto

ś

wykastrowany. Kiedy

my palimy, on opowiada nam o tym, jak przeci

ę

to mu dło

ń

u nasady kciuka. Stało to si

ę

zaraz po tym, jak jego znajomi znikn

ę

li, a on odziedziczył po nich

zapasy. Chciał wtedy zahandlowa

ć

na swojej ulicy, na której mieszkało wielu takich heroinowych

chłopców. Ale gdy tylko spróbował,
nieznani ludzie złapali go, przeci

ę

li dło

ń

, a potem wrzucili go w krzaki ró

ż

y przy

ś

mietniku, gdzie

dodatkowo si

ę

pokaleczył. Jeden z tych ludzi próbował go wypytywa

ć

czy przesłuchiwa

ć

, ale blondynek był zbyt nieprzytomny,

ż

eby co

ś

odpowiedzie

ć

. Pami

ę

tał tylko

czoło i głow

ę

bez włosów.

Znalazła go wtedy matka. Zabrała mu klucze i zakazała wychodzi

ć

z domu. Powiedziała,

ż

e je

ś

li

wyjdzie, to ona
ju

ż

go wi

ę

cej nie wpu

ś

ci do

ś

rodka. Blondynek wzi

ą

ł wtedy wisz

ą

cy w kuchni nad zlewem klucz od

piwnicy, zszedł
tutaj i od tej pory st

ą

d nie wyszedł, bo tu ma zapasy. Jak

matka zorientowała si

ę

,

ż

e on cały czas siedzi w piwnicy,

to przestała do niej schodzi

ć

, bo zacz

ę

ła si

ę

ba

ć

. Dlatego

teraz jedynym problemem jest jedzenie. Oczywi

ś

cie, blondynek nie je. Czasem jednak potrzebuje

Strona 2

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

przyj

ąć

co

ś

półpłynnego,

ż

eby złagodzi

ć

ż

ółciowe wymioty. Nie ma jednak klucza od domofonu. Nie

mo

ż

e wi

ę

c wyj

ść

na ulic

ę

,

ż

eby kupi

ć

sobie jogurt, bo ju

ż

nie mógłby wróci

ć

. Poza

tym boi si

ę

, bo od kilku miesi

ę

cy nie był na ulicy i w ogóle

pod gołym niebem.
Zanim to wszystko si

ę

stało, blondynek mieszkał

przez rok w górskim o

ś

rodku odwykowym, gdzie został alpinist

ą

. To na pewien czas pchn

ę

ło jego

działalno

ść

na zupełnie nowe tory, kiedy ju

ż

wrócił do miasta.

Zacz

ą

ł wdrapywa

ć

si

ę

po

ś

cianach biurowców, aby wyjmowa

ć

z nich drukarki, komputery i inne

równie atrakcyjne przedmioty. Pewnej nocy utkn

ą

ł ujarany na betonowej

ś

cianie, nios

ą

c na plecach

faks, który zapomniał odł

ą

czy

ć

od gniazdka. Na

ś

cianie faks o

ż

ył i zacz

ą

ł wypuszcza

ć

z siebie

ż

ne komunikaty na papierze rolkowym. Blondynek wtulał si

ę

w beton, a z pleców zwieszała

mu si

ę

rosn

ą

ca biała wst

ę

ga, która w ko

ń

cu dotkn

ę

ła ziemi sze

ść

pi

ę

ter ni

ż

ej. Ewentualny

przechodzie

ń

mógłby

przeczyta

ć

najni

ż

ej wisz

ą

cy faks, pewnie dotycz

ą

cy przepływu

ś

rodków finansowych albo jakich

ś

innych takich rzeczy.
Gdy olbrzym i ja opuszczamy piwnic

ę

, na podwórku

jest jeszcze jasno. Za murkiem co

ś

zaczyna ostrzegawczo pocharkiwa

ć

i spluwa

ć

, a olbrzym

szybko

ż

egna si

ę

ze

mn

ą

, wsiada do samochodu i odje

ż

d

ż

a, bo ma zaj

ę

cie. Od

pewnego czasu maluje

ś

ciany swojego mieszkania na niebiesko i nie mo

ż

e przesta

ć

.

Opuszczony, ale szcz

ęś

liwy, wchodz

ę

do baru na ulicy

i zamawiam col

ę

. Staram si

ę

zachowywa

ć

szorstko, aby

jako

ś

skontrowa

ć

nieodpart

ą

słodycz, która mimo prób

kamufla

ż

u ci

ą

gle ze mnie wyłazi. Ludzie w barze patrz

ą

podejrzliwie, jak gdyby czuli,

ż

e to tutaj bije podziemne

ź

ródło ciepła, które ich rozgrzewa.

Pij

ę

col

ę

, zasypiam i

ś

ni mi si

ę

co

ś

bardzo czarnego.

A kiedy si

ę

budz

ę

, wyruszam z baru na poszukiwanie tych

specyficznych, wyj

ą

tkowych nieprzygod. Nieprzygodajest

na przykład wtedy, gdy si

ę

idzie wzdłu

ż

długiego, be

ż

owego muru, który jest coraz bardziej

przyjemny.
Brn

ę

przez ulice. Nagle przede mn

ą

majaczy niewyra

ź

ny, ale znajomy kształt: dziewczyna w

zielonym swetrze.
Co

ś

mi mówi,

ż

e ona ma do mnie jakie

ś

prawa. Jest jeszcze

daleko, w towarzystwie jednej ze swych ciemnowłosych
kole

ż

anek. Mój nieodwołalnie spokojny umysł próbuje na

sil

ę

naszkicowa

ć

co

ś

w rodzaju paniki. Ale niepotrzebnie:

mi

ę

dzy murem domu a

ś

mietnikiem z szarych cegieł pojawia si

ę

mała szara wn

ę

ka. Wskakuj

ę

tam

tak płynnie, jak gdyby co

ś

mnie wci

ą

gn

ę

ło.

Dziewczyna mogła jednak mnie zauwa

ż

y

ć

, wi

ę

c na

wszelki wypadek odwracam si

ę

twarz

ą

do muru. By

ć

mo

ż

e

dziewczyna podeszła do mnie i wła

ś

nie do mnie przemawia, ale ja nie mog

ę

słysze

ć

tego ani

widzie

ć

, bo wła

ś

nie

staje si

ę

to nieuniknione, co musiało si

ę

sta

ć

: ł

ą

cz

ę

si

ę

z murem, jak gdybym si

ę

z nim mieszał.

Kiedy wracam do siebie, w mojej wn

ę

ce jest tylko du

ż

y

biały kot o pysku podejrzanie przypominaj

ą

cym zaj

ą

-

ca. Kot gapi si

ę

na mnie uwa

ż

nie. Kiedy minimalnie ru-

szam głow

ą

, zwierz

ę

znika mi

ę

dzy dwoma kawałkami

dykty. Rosn

ą

cy przy wyj

ś

ciu z wn

ę

ki krzew, oblepiony

wilgotnymi fusami po herbacie, trz

ę

sie si

ę

, najwyra

ź

niej

tr

ą

cony przez kota lub jeszcze przeze mnie, kiedy si

ę

tu

chowałem.
Odwa

ż

am si

ę

wychyli

ć

i wtedy widz

ę

dziewczyn

ę

od

Strona 3

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

tyłu, nadal z kole

ż

ank

ą

. Przeszła, ale chyba mnie nie widziała. Gdyby mnie zobaczyła, stałaby tu

jeszcze i krzyczała. Oczywi

ś

cie, je

ś

li jestem dla niej tak wa

ż

ny, jak mówi.

Tego dnia zasypiam jeszcze w kilku pubach, w cichym
kiblu na stacji metra, wieczorem w bramie, gdzie kul

ę

si

ę

niczym brat bli

ź

niak p

ę

katego metalowego krasnala (znajduje si

ę

na ziemi przy wej

ś

ciu do

bramy i chyba
ma co

ś

wspólnego z rynn

ą

). Na jednym z podwórek, pod

figur

ą

Matki Boskiej w niebieskiej, wygwie

ż

d

ż

onej szacie, opieram głow

ę

tu

ż

obok jej pantofla,

którym podobno miała komu

ś

zmia

ż

d

ż

y

ć

głow

ę

.

Nikt mnie nie budzi, bo prawdopodobnie wygl

ą

dam

na pogr

ąż

onego w gł

ę

bokiej modlitwie. A ja tylko przypominam sobie, co si

ę

dzisiaj działo, cały ten

cudowny dzie

ń

.

Dzie

ń

zacz

ą

ł si

ę

rano, gdzie

ś

około dziesi

ą

tej, w łó

ż

ku,

na którym le

ż

ałem jak wielka, słodka kału

ż

a. Obudziło

mnie co

ś

jakby chomik w brzuchu. Łaskocz

ą

ce, gryz

ą

ce

i ruchliwe gówno, które we mnie siedziało i szukało wyj

ś

cia, ale wyj

ś

cia nie było. Otworzyłem oczy,

jednak nadal
wida

ć

było tylko bardzo niejasne rzeczy. Za oknem

ś

wieciło, ale zasłony były prawidłowo zasuni

ę

te.

Poszedłem w ko

ń

cu do kibla, ale nawet odlanie si

ę

było

jeszcze niemo

ż

liwe, jakby pozarastały mi wszystkie otwory w ciele. Trzeba było poczeka

ć

albo

znieczuli

ć

w sobie

gówno. To znaczy znieczuli

ć

siebie. Wł

ą

czyłem komórk

ę

,

która natychmiast zapiszczała.
-Masz siedem nowych wiadomo

ś

ci - oznajmił zadowolony z siebie telefon.

- Dzie

ń

dobry, panie Tomaszu - zacz

ą

ł szczeka

ć

karabin maszynowy. Ka

ż

da spółgłoska wrzynała

si

ę

w ucho jak

mały pocisk rozpryskowy. Ju

ż

samo „d

ź

" z „dzie

ń

dobry"

mogło zabi

ć

bardziej wra

ż

liwych słuchaczy. Ale ja i tak

byłem troch

ę

nie

ż

ywy.

- Dzie

ń

dobry, panie Tomaszu. Rozmawiałem z wieloma osobami i tylko kobiety zgadzaj

ą

si

ę

z

panem,

ż

e ja

umiem bra

ć

na siebie odpowiedzialno

ść

wył

ą

cznie za osoby nieodpowiedzialne. Co pan na to?

Musimy si

ę

spotka

ć

.

- Cze

ść

- zacz

ą

ł nosowy bas Ma

ć

ka, dziecinny, bo troch

ę

sepleni

ą

cy. - Mo

ż

e by

ś

my razem zrobili

co

ś

bardzo przyjemnego?

- Dzie

ń

dobry, nazywam si

ę

Katarzyna i chc

ę

,

ż

eby pan

mi powiedział, jaka jestem.
- Cze

ść

, Tomek. Tu Bartek. Zrób co

ś

. - Bartek miał

szesna

ś

cie lat, ciemne oczy, wi

ś

niowe rumie

ń

ce oraz matk

ę

, któr

ą

znalem i która mnie lubiła,

chocia

ż

czasami

miałem wra

ż

enie,

ż

e w ka

ż

dej chwili mogłaby mnie rozszarpa

ć

.

- Cze

ść

. To ja. Mo

ż

e wolisz,

ż

ebym w ogóle nie dzwoniła? Chciałam si

ę

dowiedzie

ć

, jak si

ę

czujesz

i czy si

ę

spotkamy.

- Dzie

ń

dobry, tu Andrzej Siekludd, chciałem si

ę

umówi

ć

na trening przed wywiadem dla prasy.

- Cze

ść

, tu Gabriel - rozległ si

ę

wreszcie głos, lekko dr

żą

cy jak na m

ęż

czyzn

ę

, ale bardzo

przyjemny,
aksamitno-migdalowy. - Chc

ę

ci

ę

pozdrowi

ć

, Tomku,

i przypomnie

ć

,

ż

e pojutrze odb

ę

dzie si

ę

chrzest ewidentnie najsłodszego na

ś

wiecie niemowlaka.

No i chc

ę

te

ż

zapyta

ć

, czy jako

ś

konspirujemy.

Chodziło oczywi

ś

cie o najsłodsz

ą

konspiracj

ę

ś

wiata. Nie wiedziałem, jak Gabriel chciał j

ą

pogodzi

ć

z istnieniem najsłodszego na

ś

wiecie niemowlaka. Ale zwi

ą

zki Gabriela z

ż

yciem były zawsze

bardzo problematyczne.
Jako

ś

strasznie trudno było uwierzy

ć

,

ż

e spłodził dziecko.

Łatwiej ju

ż

uzna

ć

,

ż

e to spirala albo globulka rozwin

ę

ła si

ę

w samoistny organizm.

Strona 4

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Słuchanie wiadomo

ś

ci jest czym

ś

takim jak piłowanie

drzewa. Spociłem si

ę

porz

ą

dnie, a potem ju

ż

miałem wy-

bra

ć

Gabriela, kiedy jednak zdecydowałem si

ę

zadzwoni

ć

do Ma

ć

ka. By

ć

mo

ż

e nie było to do ko

ń

ca zgodne z rachunkiem ekonomicznym. Maciek, mimo

ż

e

miał kas

ę

, zawsze

starał si

ę

by

ć

cz

ę

stowany. Ale z drugiej strony, Maciek

znal nieprawdopodobn

ą

ilo

ść

diierów. Był wielkim, chodz

ą

cym zabezpieczeniem przed dilersk

ą

nieuchwytno

ś

ci

ą

.

Dilerzy w ogóle s

ą

dosy

ć

nieuchwytni. Musz

ą

by

ć

trudni

do osi

ą

gni

ę

cia, bo to zapewnia im bezpiecze

ń

stwo. Wiedz

ą

,

ż

e klient i tak do nich dotrze, bo

klientowi bardziej
zale

ż

y ni

ż

policji czy jakiej

ś

konkurencji. Ale od czasu do

czasu diler robi si

ę

nieosi

ą

galny nawet dla najbardziej zaufanych klientów. Zapada si

ę

wtedy we

własny, zupełnie
osobisty

ś

wiat, skomponowany z takich elementów, jak

aresztowania, okaleczenia, interwencje mamy, kokainowe orgie ko

ń

cz

ą

ce si

ę

samobójstwem lub

morderstwem.
I wiele innych sytuacji, które dla nas objawiaj

ą

si

ę

jednym

krótkim tekstem: - Cze

ść

, to ja. Nagraj si

ę

po sygnale.

Wystukałem numer. Po dłu

ż

szej chwili rozległo si

ę

zaspane »Halo?" Ma

ć

ka.

- Cze

ść

, to ja - zacz

ą

łem rze

ś

ko. - To ja, twój zegar

biologiczny. - Pragn

ą

łem wywoła

ć

mu mróweczki wzdłu

ż

kr

ę

gosłupa, ale mówi

ą

c to, sam je poczułem, i to tak,

ż

e

musiałem kucn

ąć

, nagi, ze słuchawk

ą

na dywanie.

- No tak - zamruczał Maciek. - O tej porze tylko ty
mo

ż

esz dzwoni

ć

.

- Zrób co

ś

.

- Dobra, tylko wiesz, jako

ś

nie mam teraz kasy, bo

remont...
- Ale ja mam - uci

ą

łem. Maciek zacz

ą

ł remontowa

ć

mieszkanie rok temu. I przez cały rok nie mógł sko

ń

czy

ć

tej roboty. Przyczyny prawdopodobnie były

dwie. Po
pierwsze, monotonne pokrywanie tej samej

ś

ciany kolejnymi warstwami tej samej farby musiało mu

pot

ę

gowa

ć

przyjemno

ść

, dlatego przedłu

ż

ał malowanie, jak mógł.

Po drugie, z Ma

ć

kiem było tak,

ż

e wszystko natychmiast

mu si

ę

psuło. Telewizor, wiertarka, wie

ż

a, nawet dziadek

do orzechów. Niedawno ju

ż

drugi telewizor z rz

ę

du, po

kilku dniach normalnego funkcjonowania, zacz

ą

ł odbiera

ć

z całej kablówki wył

ą

cznie program

arabski, pokazuj

ą

cy przez 24 godziny na dob

ę

spikerk

ę

, która praktycznie była samym tylko

makija

ż

em. Maciek nawet kiedy

ś

wynaj

ą

ł specjalist

ę

od spraw pozaziemskich,

ż

eby sprawdził, sk

ą

d

si

ę

bierze takie przekle

ń

stwo. Specjalista wykrył,

ż

e Maciek miał bardzo zło

ś

liwego dziadka, który

po

ś

mierci został zmuszony do pokutowania w sprz

ę

tach otaczaj

ą

cych Ma

ć

ka. Nie było w tym

zreszt

ą

nic dziwnego, bo inteligentne sprz

ę

ty elektroniczne - tak twierdził specjalista - funkcjonuj

ą

tylko dzi

ę

ki duchom, inaczej nie byłyby inteligentne i obdarzone nadprzyrodzonymi mocami, takimi

jak na przykład natychmiastowe przekazywanie informacji na odległo

ść

. A w przypadku Ma

ć

ka tak

si

ę

zło

ż

yło,

ż

e jego dziadek był zło

ś

liwy i psuł to, czym miał zawiadywa

ć

. Maciek z pocz

ą

tku nie

chciał uwierzy

ć

w to wyja

ś

nienie, poniewa

ż

dziadek, który zreszt

ą

naprawd

ę

umarł, nie był nigdy

specjalnie zło

ś

liwy. Ale takie wydarzenie jak

ś

mier

ć

mogło mu zmieni

ć

charakter.

Tak czy inaczej, nieustaj

ą

cy remont i konieczno

ść

ci

ą

głego kupowania nowych sprz

ę

tów były

dobrym wykr

ę

tem,

ż

eby nie płaci

ć

za przyjemno

ść

. Wykr

ę

tem, bo Maciek tak

naprawd

ę

miał zawsze dosy

ć

pieni

ę

dzy. Jego ojciec był

prezesem wielkiej firmy budowlanej. Kiedy willa, w której
mieszkał, przestała by

ć

godna takiego prezesa, przeprowadził si

ę

do innej, a star

ą

zostawił synowi.

Strona 5

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Maciek podzielił will

ę

na dwie cz

ęś

ci: niniejsz

ą

, mieszkaln

ą

, a wła

ś

ciwie niemieszkaln

ą

, w której

trwał nieustaj

ą

cy remont, oraz wi

ę

ksz

ą

, produkcyjn

ą

, czyli studio.

W studiu Maciek pracował nad bi

ż

uteri

ą

. Kiedy

ś

sko

ń

czył wzornictwo przemysłowe, ale chciał

zosta

ć

projektantem bi

ż

uterii, najlepiej sławnym na cały

ś

wiat. Jego obsesj

ą

były cieniute

ń

kie,

srebrne druciki, tak cienkie,

ż

e a

ż

prawie niedostrzegalne, ale bardzo długie. Miały słu

ż

y

ć

jako

bi

ż

uteria letnia, do noszenia na pla

żę

. Szcz

ęś

liwa wła

ś

cicielka drucików - istniej

ą

ca tylko w teorii -

miała
sobie nimi wielokrotnie oplata

ć

tali

ę

, r

ę

k

ę

, nog

ę

, a nawet

obwi

ą

zywa

ć

si

ę

lu

ź

n

ą

sieci

ą

takich drucików po zało

ż

eniu

kostiumu k

ą

pielowego. Obraz kobiety obwi

ą

zanej drucikami musiał bardzo podnieca

ć

Ma

ć

ka na

pocz

ą

tku jego działalno

ś

ci. Potem bardziej zacz

ę

ły go podnieca

ć

same druciki, które ci

ą

gle si

ę

rwały.
Umówiłem si

ę

z Ma

ć

kiem w lokalu Guerilla, otwartym ju

ż

od południa. Potem zjadłem

ś

niadanie,

składaj

ą

ce si

ę

z łagodnych serków, łatwych do zjedzenia i do ewentualnego zwymiotowania.

Nast

ę

pnie powlokłem si

ę

do Guerilli, gdzie zamówiłem col

ę

, bo kofeina pomaga

człowiekowi skoncentrowa

ć

si

ę

na prze

ż

ywaniu przyjemno

ś

ci.

Przez okno zobaczyłem nadje

ż

d

ż

aj

ą

ce granatowe renault Maciek wzi

ą

ł je na kredyt, po tym jak

podczas jazdy swoim poprzednim samochodem zderzył si

ę

z własnym silnikiem. Tamten samochód

jako

ś

tak niefortunnie podskoczył na wyrwie,

ż

e silnik wypadł przez mask

ę

na jezdni

ę

, przed wóz,

który nie zd

ąż

ył wyhamowa

ć

i wladowal

si

ę

na silnik.

Drzwi trzasn

ę

ły i wielka masa z sapaniem zacz

ę

ła pod

ąż

a

ć

w moj

ą

stron

ę

. Maciek był olbrzymem i

miał wielki, płaski, niegdy

ś

złamany nos. Dodatkowo miał tak

ż

e ogromne oczy, bródk

ę

i irokeza.

- No bo ja uwa

ż

am - zacz

ą

ł swoim nosowym basem, kiedy ju

ż

si

ę

wygodnie umie

ś

cił na krze

ś

le - no

bo uwa

ż

am,

ż

e powinny by

ć

takie lokale, w których go

ś

cie mog

ą

zmienia

ć

miejsce, nie wstaj

ą

c od

stolika. No bo ka

ż

dy lubi siedzie

ć

na dupie, ale to si

ę

nudzi, siedzie

ć

cały czas w tym samym

miejscu. Dlatego ludzie w pewnym momencie wychodz

ą

z lokalu i id

ą

do innego. Powinny wi

ę

c by

ć

takie
instalacje krzesłowo-stolikowe na szynach. Tak,

ż

eby stoliki z go

ść

mi je

ź

dziły wzdłu

ż

ś

cian, ró

ż

nie

pomalowanych albo poozdabianych. Z takiego lokalu nikt by nie chciał wychodzi

ć

.

Ze wszystkich mo

ż

liwych sposobów udoskonalania

ś

wiata w tej chwili interesował mnie tylko jeden. Zapytałem Ma

ć

ka, jak si

ę

umówił z dilerem.

Okazało si

ę

,

ż

e najbardziej zaufany diler jest mentalnie niedost

ę

pny. Kiedy Maciek do niego

zadzwonił, chłopiec nawet nie mówił, tylko wrzeszczał i wydawał z siebie d

ź

wi

ę

ki jak klakson.

Na szcz

ęś

cie od miesi

ę

cy w jednej z piwnic w

Ś

ródmie

ś

ciu siedział sobie taki człowiek, który nic nie

robił, tylko jarał. Nie musiał wychodzi

ć

, bo w swojej piwnicy miał ogromny zapas brauna.

Odziedziczył go po jakiej

ś

grupie dilerów, która znikn

ę

ła, i nie bardzo było wiadomo, co si

ę

z ni

ą

stało. Mogła zosta

ć

wyaresztowana, wystrzelana, albo przeszła wewn

ę

trzn

ą

przemian

ę

i wst

ą

piła

do
klasztoru. Jedyne, co było pewne, to to,

ż

e zostało pół kilo

brauna. I ten facet go sobie powoli wyjarywal.
Na pewno wielu ludzi pragn

ę

łoby zaznajomi

ć

si

ę

z takim facetem. Dla wi

ę

kszo

ś

ci było to zupełnie

niemo

ż

liwe, ale Ma

ć

kowi si

ę

udało. Jeden z jego kolegów, członek słodkiej konspiracji, mieszkał

niedaleko od tej wspaniałej piwnicy i znal jej lokatora jeszcze z jego przedpiwnicznych czasów.
Kolega cz

ę

sto schodził do piwnicy, aby kupi

ć

ć

wier

ć

grama. Bełkotliwa niemrawo

ść

Ma

ć

ka musiała

w koledze wzbudzi

ć

takie zaufanie,

ż

e zaprowadził go tam.

I ta sama bełkotliwa niemrawo

ść

musiała równie

ż

wzbudzi

ć

zaufanie w piwnicy, bo Maciek

zaprzyja

ź

nił si

ę

z podziemnym osobnikiem i mógł si

ę

u niego zjawia

ć

o ka

ż

dej porze. Ruszyli

ś

my

wi

ę

c na wypraw

ę

do piwnicy.

Była niedaleko, ale Maciek uparł si

ę

,

ż

eby podjecha

ć

tam jego samochodem. Moje bezwładne ciało rozlało si

ę

na siedzeniu obok kierowcy, z nadziej

ą

,

ż

e renault zepsuje

si

ę

albo rozbije jako

ś

łagodnie. Wszystko było bez smaku

i bezwonne, wi

ę

c wypadek mógł by

ć

bezbolesny.

Strona 6

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Na szcz

ęś

cie podró

ż

trwała zbyt krótko,

ż

eby dziadek

Ma

ć

ka mógł nabałagani

ć

w elektronice samochodu. Po

minucie zatrzymali

ś

my si

ę

pod br

ą

zow

ą

kamienic

ą

, przed

bram

ą

, znad której zwieszały si

ę

wielkie anioły bez twarzy.

Maciek wygramolił si

ę

na chodnik i podszedł do okienka

od piwnicy, które wychodziło na ulic

ę

mniej wi

ę

cej na wysoko

ś

ci jego buta. Leciutko kopn

ą

ł szyb

ę

albo mo

ż

e potarł

j

ą

czubkiem buta. Potem poci

ą

gn

ą

ł mnie za sob

ą

i weszli

ś

my na podwórko.

Przez krótk

ą

chwil

ę

zainteresowała mnie du

ż

a ilo

ść

połamanych ły

ż

eczek, które le

ż

ały na

błotnistym trawniku malowniczo porozrzucane, a nawet powbijane w ziemi

ę

. Nie przyjrzałem im si

ę

jednak, bo od razu stan

ę

li

ś

my przed klatk

ą

schodow

ą

i czekali

ś

my, patrz

ą

c na drzwi.

Miałem nadziej

ę

,

ż

e jest to ostatnia fizyczna przeszkoda,

jaka dzieli nas od jarania. Ale drzwi si

ę

otworzyły i ukazała si

ę

w nich przeszkoda biologiczna.

Był to mały, na oko pi

ę

tnastoletni blondynek, całkowicie pokryty pryszczami, tak ropiej

ą

cymi,

ż

e a

ż

szarymi. Miał je nawet na powiekach i mo

ż

e dlatego mrugał, jakby pora

ż

ony naszym widokiem.

Potem przywitał si

ę

z Ma

ć

- kiem niesamowicie czystym, wysokim głosem. Mógł by

ć

jeszcze

młodszy, ni

ż

my

ś

lałem.

Zeszli

ś

my za nim w gł

ą

b piwnicy, gdzie za ka

ż

dym krokiem robiło si

ę

coraz ciemniej i coraz bardziej

heroinowo. Wreszcie dotarli

ś

my do w

ą

skiego pomieszczenia wypełnionego ci

ęż

kimi, antycznymi

krzesłami, szafami i komodami, z których zwieszały si

ę

br

ą

zowe amorki. Ze staro

ś

ci zatarły im si

ę

głowy i ko

ń

czyny, tak

ż

e upodobniły si

ę

do

embrionów. Tutaj rodzina blondynka musiała przechowywa

ć

resztki swojej albo cudzej

ś

wietno

ś

ci.

Sam blondynek musiał si

ę

ju

ż

dosy

ć

o

ś

mieli

ć

, bo maksymalnie wykorzystywał okazj

ę

do kontaktów,

jak

ą

było nasze przyj

ś

cie. Zacz

ą

ł co

ś

mówi

ć

do Ma

ć

ka bardzo cienkim głosem. Najpierw było to

zupełnie niezrozumiale, a potem okazało si

ę

,

ż

e blondynek opowiada o jakich

ś

sytuacjach ze

swojego

ż

ycia. Na przykład o tym, jak w górskim o

ś

rodku odwykowym robiono mu odtrucie bez

kroplówki, ale za to przy u

ż

yciu lewatywy. Cala opowie

ść

była mila jak wn

ę

trze

ś

elaznej Dziewicy.

Bo chyba lepiej jest prze

ż

ywa

ć

nieprzyjemne sytuacje ni

ż

o nich słucha

ć

. Kiedy co

ś

prze

ż

ywasz,

mo

ż

esz reagowa

ć

. Kiedy kto

ś

ci opowiada o takiej sytuacji, nic nie mo

ż

esz zrobi

ć

,

ż

eby j

ą

zmieni

ć

,

bo ona ju

ż

si

ę

wydarzyła. Te

ż

jeste

ś

w

ś

rodku, ale

unieruchomiony lepiej ni

ż

na krze

ś

le elektrycznym. Byłem znowu spocony, zanim dostałem

pierwszego bucha.
A poprzedniego dnia bawiłem si

ę

wieczorem w kiblu Guerilli, gdzie farbowana brunetka przyciskała

mnie do

ś

ciany. A jeszcze wcze

ś

niej siedziałem w studiu telewizyjnym mi

ę

dzy publiczno

ś

ci

ą

.

Go

ś

ciem programu była piosenkarka. Do ko

ń

ca brakowało pi

ę

tnastu minut. Program leciał

nieprzerwanie, bo był na

ż

ywo. Pami

ę

tam,

ż

e prezenter m

ę

czył piosenkark

ę

,

ż

eby zmusi

ć

j

ą

do

mówienia, a ona wci

ąż

mówiła mało i cicho. Nie dało si

ę

jednak ukry

ć

,

ż

e wymawiała i" prawie jak

n", a »k" było bardzo wyra

ź

ne, ale krótkie. Szybko uło

ż

yłem sobie i przepowiedziałem po cichu tekst

nie dłu

ż

szy ni

ż

pół minuty. A kiedy koordynator pokazał mi,

ż

e rzeczywi

ś

cie mam tylko trzydzie

ś

ci

sekund, wygłosiłem co

ś

mniej wi

ę

cej takiego:

Pani Karolina jest osob

ą

pewn

ą

siebie. Z

ę

bowe 't' i 'd' s

ą

gło

ś

ne, a nawet lekko przedłu

ż

one w 'c' i

'dz' w niektórych wypadkach, co znaczy,

ż

e swoim zawodowym sprawom pani Karolina oddaje si

ę

z

najwi

ę

kszym po

ś

wi

ę

ceniem. Nie znaczy to,

ż

e sprawy uczuciowe s

ą

dla niej mało wa

ż

ne.

Przywi

ą

zuje do nich du

żą

wag

ę

, chocia

ż

niekoniecznie na pierwszym miejscu stawia miło

ść

, o

czym

ś

wiadczy gardłowe "k", wymawiane gło

ś

no, ale krótko. Bardzo mocno prze

ż

ywa zwi

ą

zki z

przyjaciółmi, o czym

ś

wiadczy nosowe 'n' zbli

ż

one do nosowo-wargowego 'm'. Tak wi

ę

c pani

Karolina jest nami

ę

tna, ale nie w miło

ś

ci, tylko w przyja

ź

ni".

Brawko, ulga, a potem prezenter podzi

ę

kował ekspertowi lingwi

ś

cie. Znowu dokonali

ś

my czego

ś

niemo

ż

liwego.

Gwiazda si

ę

po

ż

egnała, powiedziała do widzenia widzom i wyszli

ś

my ze studia. Pogaw

ę

dziłem z

lud

ź

mi i z gwiazd

ą

, a pó

ź

niej poszedłem do biura i wypiłem litr wody mineralnej. Pomy

ś

lałem sobie,

ż

e mam pi

ę

kne

ż

ycie i

ż

e trzeba to jako

ś

uczci

ć

.

gestem szcz

ęś

liwy w nowy, betonowy sposób. W moim ciele nie ma ani jednego centymetra

sze

ś

ciennego, który nie byłby całkowicie wypełniony czym

ś

gor

ą

cym i ci

ęż

kim jak płynny cement.

Ale bior

ę

jeszcze dwa buchy. Musz

ę

mie

ć

w sobie naprawd

ę

du

ż

o,

ż

eby wykona

ć

to, co słodko

Strona 7

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

majaczy mi w głowie. Musz

ę

by

ć

naprawd

ę

dobry. Mam

da

ć

Gabrielowi co

ś

, co niełatwo da

ć

, ale co mo

ż

e si

ę

okaza

ć

najpi

ę

kniejszym prezentem na now

ą

drog

ę

ż

ycia.

Moje postanowienie słabnie na chwil

ę

, kiedy widz

ę

kota, ale kot nie daje si

ę

złapa

ć

. Przewracam

tylko par

ę

nadmuchiwanych gumowych nied

ź

wiedzi, prawie tak du

ż

ych jak ja.

Mam dłonie czarne od popiołu z folii. Chyba trzeba je umy

ć

. Przy kanciapie rekwizytora jest

łazienka. Ciekawe,

ż

e w łazienkach dziennikarzy jest takie białe mydło w płynie, w buteleczkach z

dziobem. W łazience rekwizytora jest normalne mydło, twarde i zielone. Bior

ę

je do r

ę

ki.

Odkr

ę

cam gor

ą

c

ą

wod

ę

i wsadzam r

ę

ce, ale nie czuj

ę

ciepła, bo ciepło mam w głowie.

Takie mydło trzeba chyba dobrze rozmydli

ć

,

ż

eby je rozmi

ę

kczy

ć

i

ż

eby si

ę

nadawało do mycia.

Trzymam je pod kranem i kr

ę

c

ę

nim w r

ę

kach. Ono w pewnym momencie przestaje si

ę

wy

ś

lizgiwa

ć

,

tylko czepia si

ę

moich r

ą

k.

Jest lepkie, ciepłe i mi

ę

kkie, jak plastelina albo jaki

ś

niemowlak. Doprowadza mnie to do kolejnej

porcji ekstazy, po której orientuj

ę

si

ę

,

ż

e mydła ju

ż

nie ma. Roztopiło si

ę

gdzie

ś

mi

ę

dzy moimi

palcami.
Wychodz

ę

z łazienki, a potem z budynku telewizji, któryjest dzisiaj prawie całkiem pusty. Próbuj

ę

potrz

ą

sa

ć

r

ę

kami,

ż

eby wyschły, ale udaje mi si

ę

nimi robi

ć

tylko takie powolne koła. W autobusie

mam zamkni

ę

te oczy i co jaki

ś

czas widz

ę

przez sekund

ę

twarz Gabriela o wielkich fioletowych

oczach. Mo

ż

e nawet troch

ę

bardziej fioletowych, ni

ż

s

ą

.

Gabriel jest pocz

ą

tkuj

ą

cym konserwatorem sztuki. Dobre zaj

ę

cie dla niego, bo pieczołowito

ść

to

jego druga natura. To, co dzisiaj ode mnie dostanie, mo

ż

e bardzo go zmieni

ć

. Ale te dobre cechy,

które w nim kochamy, powinny si

ę

tylko wzmocni

ć

.

Doje

ż

d

ż

am pod ko

ś

ciół ze sporym opó

ź

nieniem, bo uroczysto

ść

ju

ż

si

ę

sko

ń

czyła. Przed wej

ś

ciem,

w tłumie garniturów, a nawet smokingów,

ż

ona Gabriela kołysze na r

ę

ku czujne, ciche zawini

ą

tko.

Gabriel tam króluje, otoczony przez wujów, te

ś

ciów oraz własn

ą

matk

ę

, która raz po raz rzuca mu

si

ę

na szyj

ę

, powiewaj

ą

c ramionami i czym

ś

w rodzaju szala. Inni te

ż

go obejmuj

ą

, tak

ż

e

nieustannie znika. Tylko co chwil

ę

zza jakiej

ś

marynarki czy

ż

akietu migaj

ą

wielkie oczy. I słycha

ć

:

Dzi

ę

kuj

ę

najserdeczniej", wypowiadane tym wyj

ą

tkowym głosem o brzmieniu, które mo

ż

na byłoby

okre

ś

li

ć

jako migdałowe.

Przez cały czas si

ę

pilnuj

ę

,

ż

eby za wcze

ś

nie nie wypu

ś

ci

ć

z siebie mojego ciepłego prezentu dla

Gabriela i nie zwymiotowa

ć

wujowi na lakierki. Wreszcie Gabriel pojawia si

ę

przy mnie i całuj

ą

c

mnie w oba policzki, szepcze:
„Dawaj szuwaksik".
Nic nie mówi

ę

. Chc

ę

by

ć

z mm sam na sam, kiedy mu to przeka

żę

. Nie chc

ę

,

ż

eby inni to widzieli,

bo to, co si

ę

z Gabrielem stanie, na pewno wstrz

ąś

nie nim w sposób widoczny. Ruchem głowy

wskazuj

ę

parking.

- Przepraszamy na chwileczk

ę

- woła Gabriel w stron

ę

tłumu wujów i ciotek. Tłum kiwa potakuj

ą

co

głowami. Pewnie my

ś

l

ą

,

ż

e oddalamy si

ę

na krótk

ą

, m

ę

sk

ą

rozmow

ę

przyjaciół, wzruszonych

niezwykł

ą

chwil

ą

. I pierwszy raz si

ę

nie myl

ą

. Jego

ż

ona te

ż

si

ę

u

ś

miecha i mało brakuje, a byłbym

dotkn

ą

ł jej okr

ą

głej twarzyczki moj

ą

ciepł

ą

r

ę

k

ą

.

Wsiadamy do małego, czerwonego samochodu Gabriela. Jego twarz jest znowu bardzo blisko.
- Dawaj szuwaksik - powtarza z bezczelnym, ale nadal uroczym u

ś

miechem.

Zamiast odpowiedzi serdecznie całuj

ę

go w policzek. A potem zaczynam cicho mówi

ć

, blisko przy

jego twarzy. No i ma niespodziank

ę

. Bo dowiaduje si

ę

,

ż

e ju

ż

nigdy wi

ę

cej nie zajara. Teraz czekaj

ą

go zupełnie inne przyjemno

ś

ci. Przyjemno

ś

ci, które kto

ś

taki jak ja doskonale rozumie. Przecie

ż

ja

bez przerwy czuj

ę

co

ś

takiego, jak to,

co czuje ojciec czy matka do swojego ukochanego dziecka. Dlatego nie pozwol

ę

mu jara

ć

.

-Nie pierdol - mówi Gabriel serdecznie. - Dawaj szuwaksik. Widz

ę

,

ż

e jeste

ś

ujaranyjak nigdy.

U

ś

miecham si

ę

. Ja wiem, kto mo

ż

e jara

ć

, a kto nie. Gabriel ma w sobie co

ś

miłego i mi

ę

kkiego,

nawet na trze

ź

wo. W ogóle nie musi jara

ć

. A teraz to absolutnie nie powinien. I dobrze wie,

ż

e ja

mog

ę

sprawi

ć

,

ż

e on ju

ż

nie zajara. Mówi

ę

mu to i wreszcie jest tak, jak gdyby wypłyn

ę

ło ze mnie to

co

ś

ciepłego i g

ę

stego, co chciałem da

ć

Gabrielowi. Jak gdybym mówi

ą

c, wychuchal Gabrielowi w

twarz
co

ś

bardzo tropikalnego. Sam robi

ę

si

ę

troch

ę

zimny, ale

potem pojawia si

ę

nast

ę

pna fala ciepła. By

ć

mo

ż

e to ta poprzednia, odbita od Gabriela, od jego

Strona 8

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

zaci

ś

ni

ę

tych warg i zamkni

ę

tych oczu, wraca znowu do mnie, aby przykry

ć

mnie jak kołdr

ą

. A

Gabriel odwraca si

ę

ode mnie, opiera czoło na kierownicy i mówi,

ż

ebym spierdalał z jego

samochodu.
Ale ja jestem bardzo, bardzo szcz

ęś

liwy. Wiem,

ż

e miło

ść

zwyci

ęż

y. To znaczy,

ż

e ja zwyci

ężę

i

ż

ona Gabriela, i by

ć

mo

ż

e te

ż

jego matka. Wysiadam z samochodu i opuszczam towarzystwo, id

ą

c

w kierunku poci

ą

gaj

ą

co szarej bramy.

Wiem ju

ż

, gdzie popełniłem mały, słodki bł

ą

d. Trzeba go było jeszcze bardziej przytuli

ć

i ochucha

ć

,

ze wszystkich stron, tak,

ż

eby poczuł, jak go otacza moje ciepło, tak mocne i zag

ę

szczone,

ż

e a

ż

ciemne. Gabriel w tej podwójnie trudnej chwili potrzebuje wiecej ciepła ni

ż

przeci

ę

tny człowiek, tak

samo jak trzymane przez jego

ż

on

ę

zawini

ą

tko.

Kiedy wracam do domu długimi tramwajami, troch

ę

przysypiam, a troch

ę

przypominam sobie cały

cudowny dzie

ń

, który jednak odrobink

ę

miesza mi si

ę

z poprzednim.

Rano obudziło mnie rararara". To był wrzask. Razem z porcj

ą

wymiocin, która bezbole

ś

nie

wyleciała ze mnie na podłog

ę

.

Wymiot po heroinie jest rutynowym zabiegiem higienicznym. Gładko prze

ś

lizguje si

ę

przez przełyk

niczym zwinna ryba. Albo nie czuje si

ę

go wcale, albo wr

ę

cz jest przyjemny. I jest te

ż

dosy

ć

cichy.

Dlatego Arararara" nie pochodziło ode mnie, tylko od piosenkarki w telewizorze.
My

ś

lałem,

ż

eby podpełzn

ąć

do pilota i zmieni

ć

kanał. Ale nie wiedziałem, czym to zrobi

ć

. Moje ciało

nie miało jakiego

ś

specjalnego kształtu.

Potem mijały godziny. Potrzeby duchowe przez ten czas były zaspokajane tylko przez prezenterki i
piosenkarki z telewizji Viva Zwei. One chyba jednak były przygotowane do zaspokajania potrzeb
duchowych kogo

ś

zupełnie innego. Kiedy zacz

ą

łem si

ę

rusza

ć

, wył

ą

czyłem telefon.

Nie bardzo mogłem rozmawia

ć

, bo byłoby tak, jakbym ucierał na proszek dwa kawałki dykty,

przesuwaj

ą

c jeden po drugim.

Na szcz

ęś

cie w mojej głowie utrzymywało si

ę

jeszcze co

ś

w rodzaju gigantycznej kostki cukru. To

kanciaste urz

ą

dzenie bolałoby, gdyby nie to,

ż

e równocze

ś

nie było słodkie.

Reszt

ę

dnia sp

ę

dziłem na ogl

ą

daniu telewizji muzycznych, zabiegach higienicznych oraz sprz

ą

taniu

wymiotów. Poruszanie si

ę

nadal ci

ęż

ko mi przychodziło, szczególnie je

ś

li miałem

ś

wiadomo

ść

,

ż

e

co

ś

robi

ę

. Zastanawiałem si

ę

, czy gdybym odci

ą

ł sobie kawałek ciała, mógłbym wyssa

ć

z niego

resztki heroiny. Po dłu

ż

szym namy

ś

le doszedłem

do wniosku, ze nie zmieniłoby to mojej sytuacji. No, mo

ż

e poza tym,

ż

e gdybym sobie odci

ą

ł co

ś

z

ciała, odczuwałbym mniejszy ci

ęż

ar przy poruszaniu si

ę

.

I nast

ę

pny dzie

ń

to był dopiero ten wła

ś

ciwy, czyli dzisiaj. Zacz

ę

ło si

ę

pi

ę

knie, bo rano sło

ń

ce

ś

wieciło przez cienk

ą

warstw

ę

niskich, deszczowych chmur, dzi

ę

ki czemu

ś

wiatło wygl

ą

dało jak

elektryczne i na ulicy mo

ż

na było czu

ć

si

ę

jak w domu. Szybko pojechałem do roboty,

gdzie musiałem oporz

ą

dzi

ć

znanego satyryka. Okazał si

ę

wyj

ą

tkowo boja

ź

liwy. Potem piłem wod

ę

mineraln

ą

w redakcji, gapi

ą

c si

ę

na kalendarz z noworodkiem le

żą

cym w

ś

ród skorupek wielkiej

pisanki. Przypomniało mi si

ę

,

ż

e za dwie godziny miał si

ę

odby

ć

chrzest syna Gabriela. Gdzie

ś

daleko, po drugiej stronie Wisły, w ko

ś

ciele.

I nagle do głowy przyszedł mi wspaniały pomysł. Pomysł,

ż

eby uatrakcyjni

ć

sobie ten chrzest,

przyje

ż

d

ż

aj

ą

c w stanie ujarania. Po pierwsze, w ten sposób uroczysto

ść

mogła sta

ć

si

ę

jeszcze

bardziej przyjemna. Po drugie, byłaby to w ogóle niesamowita, niespotykana jazda, ujara

ć

si

ę

na

chrzcie, w ko

ś

ciele.

Podnieciłem si

ę

tak,

ż

e wł

ą

czyłem komórk

ę

i skasowałem wszystkie wiadomo

ś

ci, bez wysłuchania.

Nast

ę

pnie zadzwoniłem do Ma

ć

ka. On na szcz

ęś

cie miał wł

ą

czony telefon. Nie chciało mu si

ę

gada

ć

, bo miał zły dzie

ń

- zdaje si

ę

,

ż

e popsuł mu si

ę

czajnik elektryczny, i dlatego wyrzucił go

przez okno, albo te

ż

wyrzucił przez okno czajnik, który wtedy si

ę

popsuł - ale obiecał,

ż

e zadzwoni

do jednego ze swoich dilerów i umówi mnie z nim. Potem min

ę

ło wiele minut, wypełnionych

wspaniałym, denerwuj

ą

cym, ale zajebi

ś

cie podniecaj

ą

cym oczekiwaniem.

Wreszcie Maciek oddzwonił, aby da

ć

mi numer dilera.

Czułem nie

ś

miały przedsmak błogo

ś

ci, wykr

ę

caj

ą

c odpowiedni numer i słysz

ą

c w słuchawce

chrypliwy głos. Po wst

ę

pnych pieszczotach typu: .Cze

ść

, witamy, kumple Ma

ć

ka s

ą

zawsze mile

widziani", przyst

ą

pili

ś

my do wła

ś

ciwej cz

ęś

ci rozmowy.

- Mam co

ś

dro

ż

szego, ale ekstra. Warto. Nowa jako

ść

, nowa moc. Takiego brauna jeszcze nie

paliłe

ś

- wygłosił jednym tchem. Skurwysynek umiał podbi

ć

cen

ę

.

Strona 9

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Po tej interesuj

ą

cej zapowiedzi jeszcze przez pi

ę

tna

ś

cie minut siedziałem w redakcji, a bobas w

skorupach jaja starał si

ę

zawładn

ąć

moim umysłem. Potem wyszedłem przed budynek telewizji.

Na podje

ź

dzie stała ju

ż

chuda posta

ć

, nie wi

ę

cej ni

ż

szesnastoletnia. Kiedy podałem chłopakowi

pieni

ą

dze, zauwa

ż

yłem,

ż

e miał obanda

ż

owan

ą

dło

ń

u nasady kciu- ka, i chocia

ż

było to ciekawe,

nie zapytałem go o to. Znajomo

ść

dobrze si

ę

zapowiadała, nie chciałem jej psu

ć

głupimi pytaniami.

Po

ż

egnałem si

ę

i poszedłem szuka

ć

sobie zacisznego gniazdka.

Wszedłem do budynku telewizji i skierowałem si

ę

od razu do kanciapy rekwizytora, gdzie nie było

nikogo, poza pewn

ą

ilo

ś

ci

ą

du

ż

ych nadmuchiwanych nied

ź

wiedzi. Tam wysypałem troch

ę

brauna

na foli

ę

. Był bardzo jasny, prawie

ż

ółty. Zrobiłem rurk

ę

, wsadziłem sobie w twarz i pod- grzałem foli

ę

zapalniczk

ą

od spodu.

I znowu zbli

ż

a si

ę

nagroda, tym słodsza,

ż

e nie wiem za co, mo

ż

e za co

ś

, co dopiero zrobi

ę

.

Kiedy Bartek bierze swojego macha, robi mi si

ę

jeszcze cieplej. Czuj

ę

, jak jego mózg robi si

ę

taki

jak mój: wielki, mi

ę

kki, rozkoszny i te

ż

zaczyna promieniowa

ć

czym

ś

w rodzaju miło

ś

ci. Je

ś

li

gówniarz zna takie uczucia. A zreszt

ą

, je

ś

li ich nie zna, teraz je pozna.

Wracamy do mojego mieszkania, padamy na tapczan i ko

ń

czymy nasz

ą

połówk

ę

w luksusowych

warunkach. To nie to, co pok

ą

tne jarania na ró

ż

nych klatkach schodowych, jakie stałyby si

ę

udziałem Bartka, gdyby stracił dziewictwo z kim

ś

innym.

Chłopiec wymiotuje milk-shakiem, zwisaj

ą

c z łó

ż

ka. Czuwam nad nim, podczas kiedy on po raz

pierwszy w swoim

ż

yciu pogr

ąż

a si

ę

w tej cudownej ciepłej zupie. Mo

ż

na to nazwa

ć

zup

ą

ż

ółwiow

ą

,

bo takie jest dobre. I takie leniwe.
Cichutko,

ż

eby go nie zbudzi

ć

, rozkładam sobie foli

ę

. Kład

ę

na ni

ą

nast

ę

pn

ą

porcj

ę

, jakie

ś

trzy

godziny. I spalam j

ą

za jednym zamachem.

To cudowne, kiedy jeste

ś

tak totalnie szcz

ęś

liwy i spokojny,

ż

e nie czujesz nawet podniecenia

przed nadchodz

ą

c

ą

nast

ę

pn

ą

fal

ą

rozkoszy. Bierze ci

ę

wtedy zupełnie nieprzygotowanego. Jak

cegła, która spada na głow

ę

.

Wreszcie przypominam sobie dokładnie, co robi

ę

dobrego. Opiekuj

ę

si

ę

Bartkiem. Próbuj

ę

go

wzi

ąć

na r

ę

ce, aby zanie

ść

przez miasto do jego willi i do jego matki. Chc

ę

jej go pokaza

ć

i

powiedzie

ć

, co mu grozi.

Ale kiedy tylko wsadzam mu dłonie pod plecy i nogi, podnosz

ą

c go na kilka centymetrów w gór

ę

,

on okazuje si

ę

potwornie ci

ęż

ki, tym słodkim, heroinowym ci

ęż

arem. Znowu padam na tapczan

obok niego. Zbieram si

ę

,

ż

eby spróbowa

ć

ponownie, ale coraz bardziej kr

ę

ci mi si

ę

w głowie po tym wysiłku i przysypiam. Ale nadal szukam Bartka. Znajduj

ę

ludzi w strojach

wieczorowych, którzy chodz

ą

w kółko po sali stołówkowej. Podchodzi do mnie jaki

ś

pan w

smokingu i mówi: - A mn

ą

to si

ę

prosz

ę

zupełnie nie przejmowa

ć

- i jeszcze przed ko

ń

cem tego

zdania znika. Pozostali zaczynaj

ą

recytowa

ć

wierszyk o chochlach i redukuj

ą

si

ę

do postaci małych

zamro

ż

onych krasnoludków.

ś

eby ich z powrotem powi

ę

kszy

ć

, trzeba byłoby ich rozmrozi

ć

, ale

lepiej,

ż

eby byli zamro

ż

eni, bo w ten sposób łatwiej jest w nich przebiera

ć

.

Wreszcie widz

ę

Bartka. Le

ż

y na łó

ż

ku, zrzucił z siebie kołdr

ę

, a na sobie ma tylko t-shirt. Zbli

ż

am

si

ę

do niego i ze wszystkich hieroglifów, w jakie mo

ż

e wygi

ąć

si

ę

moja posta

ć

, staram si

ę

znale

źć

najbardziej pasuj

ą

cy do Bartka. Tak,

ż

eby owin

ąć

si

ę

dookoła niego, otuli

ć

go własnym ciałem.

Oczywi

ś

cie, nie obudz

ę

go. Moje pieszczoty uspokajaj

ą

, a nie podniecaj

ą

, moje pocałunki s

ą

bardzo delikatne, łagodne. Mam taki dar,

ż

e tam, gdzie całuj

ę

, nie powstaj

ą

ż

adne

ś

lady i nic nie

podra

ż

nia nawet tak wra

ż

liwej istoty jak Bartek. Co wi

ę

cej, pod moimi ustami znikaj

ą

drobne

zaczerwienienia i siniaczki, które znalazłem u niego na udzie. Szukam najbardziej wra

ż

liwych

punktów do muskania, aby jeszcze bardziej je od

ś

wie

ż

y

ć

. Chłopiec nie poj

ę

kuje ani nie kr

ę

ci si

ę

.

Ka

ż

dy mój pocałunek pozostawia mu na ciele małe

ź

ródło ciepła, które Bartka delikatnie rozgrzewa.

Chucham mu te

ż

w odbyt, jak w balonik,

ż

eby wypełni

ć

go od

ś

rodka tym, co jest lepsze ni

ż

jakiekolwiek inne prze

ż

ycie. Jeszcze nigdy nie był tak bezpieczny. To

co

ś

wi

ę

cej ni

ż

szcz

ęś

liwe prze

ż

ycia z okresu niemowl

ę

ctwa. To co

ś

, czego ka

ż

de ludzkie niemowl

ę

potrzebuje i nigdy nie dostaje, nawet gdy jest du

ż

e.

Obejmuj

ę

Bartka, zamykam oczy i spokojnie przypominam sobie wszystko, co si

ę

dzisiaj działo.

Rano le

ż

ałem w wannie i zastanawiałem si

ę

nad tym, dlaczego moje

ż

ycie jest tak niesamowicie

przyjemne. I doszedłem do wniosku,

ż

e jest tak dobrze, bo robi

ę

rzeczy niemo

ż

liwe. W trzy

miesi

ą

ce wymy

ś

liłem now

ą

nauk

ę

i jeszcze sprzedałem j

ą

wtelewizji. Kiedy inni ludzie my

ś

l

ą

o

głupotkach, ja na przykład potrafi

ę

wymy

ś

li

ć

dla zabawy nowy j

ę

zyk, i to maksymalnie

Strona 10

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

skomplikowany. Za

ż

ywam najmocniejszy, najbardziej niebezpieczny narkotyk, a jako

ś

si

ę

nie

uzale

ż

niłem, bo jaram tylko w dni wolne od pracy.

Po tych wnioskach jako

ś

płynnie, jeszcze z wanny, zadzwoniłem do t

ą

jskiej restauracji po jedzenie.

Umówiłem si

ę

te

ż

z dilerem na wieczór,

ż

eby był pod r

ę

k

ą

. To w ogóle dobry chłopiec, ten z

podci

ę

tym kciukiem, o ile nie jest za bardzo trze

ź

wy.

Postanowiłem te

ż

,

ż

e zajaram dopiero o dziewi

ą

tej wieczorem. Taka mała próba woli. Nie do

wytrzymania dla psychicznie uzale

ż

nionych, ale dla mnie prosta sprawa. Miałem przecie

ż

wino.

Kiedy jedzenie przyjechało, dałem T

ą

jowi kas

ę

. Było to wszystko, co akurat miałem w kieszeni, ale

mój oddział banku był blisko. Aby skumulowa

ć

przyjemno

ś

ci, odkorkowalem butelk

ę

i wł

ą

czyłem

telewizor, a wtedy pojawił si

ę

Niemiec w konfetti. Jadłem słynny t

ą

jski makaron

z krewetkami, a potem, upajaj

ą

c si

ę

powoli, kaczk

ę

w czerwonym curry, zupełnie inn

ą

ni

ż

po

tonki

ń

sku. I pokonałem kole;n

ą

granic

ę

niemo

ż

liwo

ś

ci, bo zacz

ę

ły podoba

ć

mi si

ę

słowa piosenki o

dziewi

ęć

dziesi

ę

ciu dziewi

ę

ciu czerwonych balonach. Czułem,

ż

e zbli

ż

aj

ą

si

ę

i nabrzmiewaj

ą

jakie

ś

wydarzenia, co

ś

w rodzaju tego, co si

ę

działo z balonami, cho

ć

dokładnie nie wiem, co to było.

Kiedy wszystko ju

ż

zostało zjedzone, wyszedłem na balkon a potem wródłem. Ani tu, ani tam nie

podobało mi si

ę

. Zdałem sobie spraw

ę

z tego,

ż

e si

ę

nudz

ę

. Było to co

ś

, na co absolutnie nie

mogłem sobie pozwoli

ć

, zacz

ą

łem wi

ę

c wymy

ś

la

ć

system mozonczny, z którego wynikało,

ż

e

człowiek jest odbytem wszech

ś

wiata. Oczywi

ś

cie, do podobnie brzmi

ą

cych konkluzji doszło ju

ż

wielu mozołów, a szczególnie teologów, którzy utrzymywali,

ż

e dusza ludzka jest ponur

ą

kloak

ą

.

Oni wszyscy jednak rozumieli to jako kwesti

ę

moraln

ą

, podczas gdy mi chodziło o bardziej prost

ą

,

techniczn

ą

spraw

ę

. Wyobraziłem sobie,

ż

e wokół człowieka jest wi

ę

cej rzeczy, ni

ż

widzi i kiedykolwiek b

ę

dzie mógł zobaczy

ć

. Niektóre z

tych rzeczy trwaj

ą

, inne si

ę

pojawiaj

ą

, jeszcze inne znikaj

ą

. A wszystko to, co ludzie widz

ą

, jest tym,

co wła

ś

nie we wszech

ś

wiecie znika. Ludzka

ś

wiadomo

ść

jest procesem niezb

ę

dnym do tego,

ż

eby

niszczy

ć

rzeczy. Po to powstała, po to istnieje człowiek. To, co my uwa

ż

amy za postrzeganie, jest

likwidacj

ą

. Pod przemo

ż

n

ą

sił

ą

naszego wzroku znika wszystko,

jedne rzeczy pr

ę

dzej, inne pó

ź

niej. Ale nie ma nic, czego nasz wzrok by nie zniszczył. Dlatego w

tym, co wokół siebie widzimy, nie ma ani jednej rzeczy naprawd

ę

trwałej. Naprawd

ę

trwale, wa

ż

ne

rzeczy s

ą

niedost

ę

pne. Wła

ś

ciwie odbyt to było złe słowo w odniesieniu do

ś

wiadomo

ś

ci człowieka,

lepszym okre

ś

leniem byłoby »niszczarka".

W godzin

ę

ź

niej wymy

ś

liłem dla odmiany histori

ę

półwyspu, na którym istniało co

ś

w rodzaju

staro

ż

ytnego, ale bardzo rozwini

ę

tego pa

ń

stwa. Stworzyłem ró

ż

ne partie i frakcje, co sko

ń

czyło si

ę

wyludnieniem całej krainy. Ale kiedy do tego doszło, okazało si

ę

,

ż

e za oknem wreszcie jest

ciemnawo. Było koło ósmej. Pomy

ś

lałem,

ż

e dosy

ć

jałowych igraszek. Je

ś

li chciałem zajara

ć

o

dziewi

ą

tej, musiałem zacz

ąć

działa

ć

.

Si

ę

gn

ą

łem po komórk

ę

i przypomniałem sobie,

ż

e wydałem cał

ą

kas

ę

na t

ą

jskie

ż

arcie. Karty do

bankomatu nie miałem,

ż

eby nie przepieprza

ć

za du

ż

o pieni

ę

dzy wieczorami. A banki były ju

ż

zamkni

ę

te.

Ś

wiadomo

ść

tego jako

ś

mi umkn

ę

ła, bo bardzo oddałem si

ę

torturowaniu pewnego

Białego Kapłana z mojego półwyspu.
Usiadłem na kanapie i zacz

ą

łem wysila

ć

mózg w sposób równie, a mo

ż

e nawet jeszcze bardziej

intensywny ni

ż

poprzednio. I doszedłem do jedynego słusznego wniosku,

ż

e trzeba kogo

ś

naci

ą

gn

ąć

. Łatwiej jest naci

ą

gn

ąć

na wspólne jaranie ni

ż

po

ż

yczy

ć

od kogo

ś

kas

ę

.

ś

eby było jeszcze weselej, ludzie znowu mnie

ś

cigali.

- Cze

ść

. Chc

ę

wiedzie

ć

, czy... czy mo

ż

e si

ę

jako

ś

spotkamy i czy jeszcze o mnie pami

ę

tasz.

To brzmiało niedobrze. Nie wolno zostawia

ć

takich wiadomo

ś

ci, w których zawarte jest oskar

ż

enie.

Adresat nie mo

ż

e odpowiedzie

ć

na nie od razu, gdy ich słucha. Musi chodzi

ć

z tak zwanym pi

ę

tnem

winy, dopóki nie oddzwoni.
- Cze

ść

, Tomek, chciałam si

ę

dowiedzie

ć

, czy mo

ż

e wpadniesz do nas w niedziel

ę

na obiad. Ojciec

wraca z Budapesztu i...
Ten komunikat był o wiele mniej nieprzyjemny, był prawie neutralny, budził nawet mile literackie
skojarzenia typu obiad, opowie

ś

ci z podró

ż

y. Je

ś

li si

ę

chce,

ż

eby kto

ś

co

ś

zrobił, trzeba go

zach

ę

ci

ć

. Cho

ć

oczywi

ś

cie mojej matki nie mo

ż

na stawia

ć

za wzór we wszystkim. Zaprasza w miły

sposób na posiedzenia, ale te posiedzenia wypełnione s

ą

bardzo niemiłymi historiami z jej

dzieci

ń

stwa.

- Cze

ść

, Tomek, tu Przester. Jest impreza na Brodatego. Wpadnij, mo

ż

e co

ś

si

ę

zdarzy.

Strona 11

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

- Cze

ść

, Tomek, tu Bartek. Słuchaj, czy nie mógłby

ś

załatwi

ć

wiesz czego? Nie mam doj

ś

cia.

Obdzwoniłem wszystkich znajomych, oczywi

ś

cie oprócz Bartka, ale wszyscy udawali,

ż

e nie maj

ą

kasy. Na pewno j

ą

mieli, zbyt wyra

ź

nie wymawiali spółgłoski. Przester dodatkowo był tak

nakwaszony,

ż

e gadał tylko na temat wydajnego pyt

ą

jnika i aborcji, której rzekomo dokonał na

bałwanicy

ś

nie

ż

nej. W innej sytuacji mo

ż

e i dałbym si

ę

wci

ą

gn

ąć

w tak

ą

konwersacj

ę

. Była to jedna

z tych rozmów, w których nie było

ż

adnych emocjonalnych pułapek. Ale kurewsko si

ę

spieszyłem

tym razem.
Logicznie byłoby zadzwoni

ć

do Gabriela, ale po tym wszystkim, co wygadywałem na chrzcinach,

troch

ę

si

ę

wstydziłem. W ko

ń

cu postanowiłem,

ż

e zadzwoni

ę

do Bartka. Na szcz

ęś

cie odebrał on, a

nie jego matka, bo musiałbym z ni

ą

przez pół godziny narzeka

ć

na korupcj

ę

w urz

ę

dach centralnych.

- Cze

ść

, Bartoszku - zacz

ą

łem.

- Cze

ść

, Tomaszku. - Od razu wyczuł, co si

ę

dzieje, i zacz

ą

ł si

ę

spoufala

ć

.

- Nie, nie, nie mo

ż

esz tak do mnie mówi

ć

, Bartoszku. To ja mog

ę

tak ciebie nazywa

ć

, bo jestem o

dziesi

ęć

lat od ciebie starszy, wi

ę

c powiniene

ś

okazywa

ć

mi szacunek, je

ś

li chcesz by

ć

młodzie

ń

cem dobrze uło

ż

onym.

- Chyba uło

ż

onym na tobie.

Bestyjka chciał powiedzie

ć

,

ż

e mo

ż

e si

ę

na mnie poło

ż

y

ć

. Takie małe dwuznaczno

ś

ci potran

ą

osłodzi

ć

rozmow

ę

, nawet gdy człowiek chce jak najpr

ę

dzej przej

ść

do sedna.

- Słuchaj, maskotko Lucyfera. - Ale byłem wygadany. - Chcesz sobie tralala?
- Tak to si

ę

teraz nazywa?

- Tak, a w przyszłym tygodniu b

ę

dzie si

ę

nazywało pocieraniem łechtaczki. - Milo było, ale dosy

ć

. -

Je

ś

li chcesz si

ę

zabawi

ć

, mog

ę

ci to załatwi

ć

, ale pod jednym warunkiem. Cał

ą

zabaw

ę

finansujesz

ty.
- Oj, a nie mo

ż

emy si

ę

zło

ż

y

ć

?

-Zło

ż

y

ć

to si

ę

mo

ż

e scyzoryk. - Znowu mi si

ę

udało.

- Ale ja nie mam tyle kasy.
- To skombinuj. Ja ju

ż

nie pami

ę

tam, jak to si

ę

robiło, kiedy si

ę

było gówniarzem, ale zawsze

mo

ż

na wzi

ąć

od mamy na kino dla siebie i przyjaciółki. Niektóre mamy lubi

ą

, kiedy synek ma

przyjaciółk

ę

, chocia

ż

mo

ż

e akurat nie jest to przypadek twojej mamy. A w ostateczno

ś

ci mo

ż

na

wzi

ąć

od mamy, nie mówi

ą

c jej o tym.

- Yyyy. - Najwyra

ź

niej kiedy Bartek my

ś

lał, jego twar- dy dysk wydawał z siebie taki odgłos.

- Zadzwo

ń

, jak b

ę

dzie kasa. W d

ą

gu pi

ę

tnastu minut. Jutro ci zwróc

ę

, jak pójd

ę

do banku.

Czekałem pi

ę

tna

ś

cie minut. Potem dwadzie

ś

cia. Potem zadzwoniłem i znowu odebrał Bartek.

- No i co?
Za

ś

miał si

ę

w odpowiedzi.

- Wiedziałem,

ż

e to ty. Wiesz, mama sama poszła z panem Darkiem do kina i na kolacj

ę

. Ale

zawsze w którym

ś

płaszczu zostawia troch

ę

kasy, bo zapomina.

- I co, b

ę

dzie na

ć

wiartk

ę

?

- Na połówk

ę

.

Szeregowy Bartoszek ma si

ę

tylko stawi

ć

na przystanku autobusowym. Szybko, za dwadzie

ś

cia

minut, bo szeregowy Bartoszek ma kwater

ę

bardzo blisko, w dzielnicy willowej, w której mieszkali

kiedy

ś

moi rodzice. St

ą

d zreszt

ą

znam Bartka i jego matk

ę

. Jestem,

ż

e tak powiem, przyjacielem

domu. I wła

ś

ciwie jest to słuszne,

ż

e mnie przypadnie rola tego, który wprowadzi chłopca w dorosłe

ż

ycie. Lepiej,

ż

eby zrobił to ze mn

ą

ni

ż

z jakim

ś

pok

ą

tnym

ś

mietnikowo-podwórkowym dilerem.

Zrobi to dobrym braunem i niejako w uznany towarzysko sposób, na czym chyba i jemu zale

ż

y.

Bartek nadszedł

ś

rodkiem ulicy, a w

ś

wietle latarni jego ciemnoczerwony rumieniec wydawał si

ę

prawie fioletowy. Przej

ą

łem kas

ę

, zadzwoniłem do dilera, który poprzednio załatwił mi ten mocny,

ż

ółty towar, a on umówił mnie ze swoim głównym dostawc

ą

. Wyznaczyli

ś

my miejsce spotkania pod

Burger Kingiem, gdzie od razu pojechali

ś

my autobusem. Byłem tak podekscytowany, jak gdybym

to
ja miał zajara

ć

po raz pierwszy. Usadziłem za stołem Bartoszka razem z wielkim miłk-shakiem,

który pochłon

ą

ł jego uwag

ę

. Przez chwil

ę

rozumiałem, dlaczego niektórzy ludzie chc

ą

by

ć

ojcami.

Kiedy przede mn

ą

zatrzymał si

ę

czarny mercedes klasy M, wsiadłem do

ś

rodka. I tu czekała mała

niespodzianka, bo gangster, łysy i wielkooki, znał mnie z telewizji i chciał,

ż

eby mu powiedzie

ć

, jak

Strona 12

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

mo

ż

na rozpoznawa

ć

ludzki charakter. Wpatrywał si

ę

przy tym we mnie, jak gdyby próbował co

ś

odczyta

ć

z ruchu moich ust. Zaproponowałem mu,

ż

eby wzi

ą

ł sobie u mnie specjalny kurs, i

zostawiłem mój telefon. Potem wróciłem do Bartoszka. Prawie spodziewałem si

ę

,

ż

e b

ę

dzie majtal

nogami.
Nie robił tego, bo nogi miał za długie - ma w ko

ń

cu szesna

ś

cie lat - ale wypił ju

ż

całego

milk-shake'a i z rurki zrobił co

ś

w rodzaju ukwialu. Poszli

ś

my do kibla w Burger Kingu, przeciskaj

ą

c

si

ę

mi

ę

dzy łysymi dzie

ć

mi skurczonymi wokół monitora, na którym co chwila rozpłaszczała si

ę

jaka

ś

zakrwawiona twarz. Z tamtej strony ekranu, oczywi

ś

cie.

Gdy byli

ś

my ju

ż

w kiblu, pokazywałem Bartkowi, jak si

ę

powinno wygładza

ć

foli

ę

na kafelku oraz

sypa

ć

brauna, i nagle znowu poczułem si

ę

młody. Oczywi

ś

cie jako mentor, a mo

ż

e nawet i nestor,

zapaliłem pierwszy.
Od razu panuje przyjemna, ciepła atmosfera. Bartek ko

ń

czy foli

ę

i wida

ć

,

ż

e ju

ż

mu troch

ę

lepiej.

- Podsyp jeszcze - prosi z u

ś

miechem.

- Dobrze, ale musisz wykona

ć

jakie

ś

inne polecenie. Wsad

ź

teraz sobie dwa palce z obu r

ą

k do

nosa, a dwa inne - do uszu.
Bartek waha si

ę

przez chwil

ę

. Potem wykonuje polecenie, upodobniaj

ą

c si

ę

do wiede

ń

skiego

precla. Posłusze

ń

stwo jest ju

ż

dla niego oboj

ę

tn

ą

zabaw

ą

, która - jako oboj

ę

tna - mo

ż

e go nawet

napawa

ć

cudownym heroinowym spokojem. Dostaje nast

ę

pnego macha, którego oczywi

ś

cie nie

utrzymuje do ko

ń

ca, wi

ę

c przedmuchuje mi resztk

ę

dymu w usta, przez rurk

ę

.

Teraz powinienem zamkn

ąć

oczy i po

ś

wi

ę

ci

ć

si

ę

całkowicie ciepłej ciemno

ś

ci, ale jako

ś

nie bardzo

mog

ę

, jak gdyby co

ś

mnie tutaj trzymało i wci

ąż

interesowało. Mo

ż

e za bardzo si

ę

koncentruj

ę

na

musztrowaniu Bartka. To zbyt trze

ź

wa przyjemno

ść

. Lepiej si

ę

skoncentrowa

ć

na tym, co jest

naprawd

ę

dobre, i jak najmocniej uszcz

ęś

liwi

ć

chłopca. Musz

ę

si

ę

nim opiekowa

ć

bardzo

intensywnie i ciepło. Przecie

ż

przez ten tydzie

ń

mam mu zast

ę

powa

ć

mam

ę

.

Dlatego bior

ę

jeszcze pi

ęć

supermocnych machów. A kiedy wreszcie robi si

ę

zupełnie miło,

zamykam oczy i widz

ę

cudownie oboj

ę

tn

ą

kulk

ę

.

Przez ostatnie dni musiałem by

ć

bardzo trze

ź

wy. Wszystko zacz

ę

ło si

ę

chyba w poniedziałek.

Obudziłem si

ę

o dziesi

ą

tej rano, a Bartek kl

ę

czał koło mojego łó

ż

ka i zmywał g

ą

bk

ą

mokr

ą

plam

ę

z

prze

ś

cieradła. Była to g

ą

bka, której u

ż

ywam zwykle do k

ą

pieli, wi

ę

c chciałem mu co

ś

powiedzie

ć

.

Ale on zobaczył,

ż

e si

ę

obudziłem, popatrzył na mnie, na plam

ę

i zarzygał to, co przed chwil

ą

zmył.

Cały dzie

ń

był przed nami. A wła

ś

ciwie przede mn

ą

, bo po zbli

ż

eniu z Bartkiem higienicznie było

troch

ę

od siebie odpocz

ąć

. Bartek chciał wraca

ć

do domu. Bał si

ę

,

ż

e matka odkryje znikni

ę

cie

pieni

ę

dzy. Chciał jak najszybciej wsadzi

ć

je tam, gdzie były, błagał wi

ę

c,

ż

eby

ś

my poszli po kas

ę

do

banku.
Do tego jeszcze koszmarnie wygl

ą

dał. Przypominały si

ę

opowie

ś

ci Przestera o embrionie

bałwanicy

ś

nie

ż

nej: Bartoszek był biały, chodził w przykurczu, a twarz spuchła mu tak,

ż

e prawie

nie wida

ć

było oczek.

Oczywi

ś

cie, poszli

ś

my do banku. Ale dopiero po godzinie, bo przedtem ci

ą

gle zbyt dobrze si

ę

czułem. A gdy dotarli

ś

my wreszcie do mojego oddziału, Bartoszka czekała nast

ę

pna próba:

czekanie w kolejce, co dla człowieka w klimacie zej

ś

ciowym jest do

ś

wiadczeniem ekstremalnym.

Wreszcie dostał pieni

ą

dze. Dostał i poszedł sobie, a ja udałem si

ę

na

ś

niadanie zło

ż

one z serków o

wielu zaletach spo

ż

ywczych i wymiotnych.

Mniej wi

ę

cej w pół godziny pó

ź

niej le

ż

ałem na łó

ż

ku. Trawiłem, a wła

ś

ciwie go

ś

ciłem w sobie cały

ten nabiał, który wcale nie chciał rozpu

ś

ci

ć

si

ę

w moim organizmie. Nagle zadzwoniła komórka,

której nieopatrznie nie wył

ą

czyłem.

To była mama Bartka, która najpierw zawyła - cicho, ale na tyle wyra

ź

nie,

ż

ebym skurczył si

ę

ze

strachu - a potem poprosiła mnie o pomoc, bo odkryła,

ż

e syn okradł j

ą

i przez cał

ą

noc co

ś

za

ż

ywał. Chciała,

ż

ebym do nich przyszedł i pomógł jej si

ę

zorientowa

ć

, co to mogło by

ć

, bo syn nie

chciał z ni

ą

rozmawia

ć

. Obiecałem,

ż

e zaraz wpadn

ę

.

Oczywi

ś

cie, natychmiast potem zwymiotowałem. Strach sparali

ż

ował mnie tak,

ż

e nie przyszło mi

do głowy, jak tu by si

ę

wykr

ę

ci

ć

. Ona chyba nic nie wiedziała, ale Bartek przecie

ż

w ka

ż

dej chwili

mógł nada

ć

,

ż

e to ja z nim

ć

pałem, tym bardziej gdyby mnie zobaczył w roli antynarkotycznego

Supermana, przyjaciela domu. Wył

ą

czy

ć

telefon, znikn

ąć

na par

ę

dni z mieszkania i zaszy

ć

si

ę

w

jakiej

ś

ć

paj

ą

cej piwnicy na mie

ś

cie - to wydało mi si

ę

jedynym rozs

ą

dnym rozwi

ą

zaniem. Po paru

strasznych chwilach doszedłem jednak do wniosku,

ż

e lepiej pój

ść

tam, zorientowa

ć

si

ę

, jak si

ę

Strona 13

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

rzeczy maj

ą

, a potem ewentualnie co

ś

chachm

ę

d

ć

. Tak mogło by

ć

bezpieczniej, ni

ż

gdybym po-

zostawił te sprawy ich własnemu biegowi.
Telefon znowu zadzwonił. Chc

ą

c nie chc

ą

c, zapytałem:

"Halo?", i w słuchawce rozległy si

ę

szlochy, bo tym razem dzwonił Bartek. Matka zamkn

ę

ła go na

pi

ę

trze i wyszła po tequil

ę

dla mf' chciała ze mn

ą

roztrz

ą

sa

ć

problem nałogu syna w odrobine

alkoholicznej atmosferze. Zamkni

ę

cie wstrz

ą

sn

ę

ło Bartkiem, który od bardzo dawna nie był w

ż

aden sposób ograniczany fizycznie. Jeszcze bardziej wstrz

ą

sn

ę

ło nim ,

ż

e matka - kulturalna i

wykształcona
kobieta - dal "" w twarz. Bartok strasznie nalegał, abym przyszedł, jak gdyby mogło go to przed
czym

ś

uchroni

ć

.

Usiadłem na rozkładanym łó

ż

ku i zacz

ą

łem medytowa

ć

nad sytuacj

ą

. To wszystko wygl

ą

dało na

ja-
k

ąś

perfidn

ą

kpin

ę

. Bartek i jego mama pami

ę

tali,

ż

e miałem kiedy

ś

upodobanie do dobrych

alkoholi. Znali te

ż

mnie troch

ę

i wiedzieli,

ż

e opowie

ść

o zamkni

ę

tym na strychu i paczkowanym

nastolatku, najlepiej płci

ż

e

ń

skiej, ale tak

ż

e m

ę

skiej, mogła by

ć

dla mnie czym

ś

atrakcyjnym. Go

ż

eJ

pogodzili i próbowali mnie

ś

ci

ą

gn

ąć

do siebie, bo tam czekał ten pan Darek, przyjaciel mamy

Bartka, z jakie

ś

dr

ą

giem. Albo z policj

ą

.

Wyszedłem z domu jak najszybciej, a potem okr

ęż

n

ą

drog

ą

ostro

ż

nie pobiegłem w stron

ę

dzielnicy

willowej.
Pod domem Bartka nie było nic niepokoj

ą

cego.

ś

adnej policji ani radiowozu, ani nawet cywilnego

samochodu marki Opel, niczego, co mogłoby sugerowa

ć

,

ż

e gdzie

ś

Kr

ę

c

ą

si

ę

pa

ń

stwowi bandyci,

jak mawiał Gabriel. W oknie na drugim pi

ę

trze zamajaczyła za to blada twarz przyklejona do szyby.

Okno si

ę

otworzyło i ukazał si

ę

Bartek, zapłakany w sposób widoczny nawet z tej odległo

ś

ci Patrzył

w dół. Pewnie szukał dróg ucieczki. Oczywi

ś

cie, nie odwa

ż

ył si

ę

skoczy

ć

.

Ulic

ą

zbli

ż

ała si

ę

toyota corolla, wi

ę

c odruchowo schowałem si

ę

za taki metalowy cylinder, który

pełnił funkcj

ę

pojemnika na

ś

mieci. Toyota zatrzymała si

ę

pod domem. W

ś

rodku wida

ć

było głow

ę

mamy Bartka z długimi rudymi włosami. Pilotem otworzyła bram

ę

i wjechała na podjazd. Kiedy

brama ju

ż

si

ę

za ni

ą

zamkn

ę

ła, wysiadła, pobrz

ę

kuj

ą

c chyba nie tylko kluczami, co mogło znaczy

ć

,

ż

e teouila naprawd

ę

została kupiona. Otworzyła drzwi i znikn

ę

ła, zamykaj

ą

c je za sob

ą

gło

ś

no. Ten

odgłos przypomniał mi o suchych trzaskach, z jakimi r

ę

ka matki musiała spada

ć

na wi

ś

niowy

policzek chłopca.
Przeszedłem powoli przez furtk

ę

i ju

ż

miałem wcisn

ąć

przycisk dzwonka, kiedy nagle drzwi

otworzyły si

ę

gwałtownie i wypadł z nich Bartek, rzeczywi

ś

cie z silnym rumie

ń

cem. Wypadł

niefortunnie, bo prosto w moje r

ę

ce. Złapałem go, a on popatrzył na mnie z takim wyrazem twarzy,

ż

e przypominał mi

ś

wink

ę

morsk

ą

. Miałem jedn

ą

, gdy byłem mały.

Złapałem go za ramiona, ale strasznie si

ę

wyrywał. Za chwil

ę

z domu wynurzyła si

ę

matka Bartka.

- Ty diable, ty diable! - krzyczała i w pierwszej chwili wzi

ą

łem to do siebie. Ale na szcz

ęś

cie

krzyczała tak do swojego syna.
- No, panie Tomku, w sam

ą

por

ę

- wydyszała. - On mnie popchn

ą

ł na schodach i zacz

ą

ł ucieka

ć

!

Swoj

ą

matk

ę

popchn

ą

ł, no niech pan powie, panie Tomku, jakim to trzeba by

ć

zwierz

ę

ciem, jakim

degeneratem,

ż

eby pchn

ąć

na schody własn

ą

matk

ę

.

- Ty mnie uderzyła

ś

! Ty jeste

ś

psychiczna! - zawył Bartek. Razem z matk

ą

zaci

ą

gn

ę

li

ś

my go na

drugie pi

ę

tro willi, chocia

ż

czepiał si

ę

por

ę

czy na schodach i matka musiała odrywa

ć

jego palce od

słupków drewnianej balustradki.
Kiedy znale

ź

li

ś

my si

ę

na tym ascetycznym strychu, gdzie było tylko drewno i materac, kobieta

znowu dała w twarz Bartkowi, tak

ż

e cały policzek zrobił mu si

ę

ju

ż

nie wi

ś

niowy, a prawie br

ą

zowy.

A ja zacz

ą

łem co

ś

, co potem okazało si

ę

moj

ą

wielk

ą

przemow

ą

.

Nie mog

ę

jej teraz stre

ś

ci

ć

, bo zacz

ą

łem j

ą

zapomina

ć

, jeszcze zanim sko

ń

czyłem, tak byłem

wzburzony. Pami

ę

tam,

ż

e oskar

ż

ałem. Nie dlatego,

ż

ebym tak wczuł si

ę

w rol

ę

antynarkotycznego

przyjaciela domu, ale dlatego,

ż

e chciałem zatka

ć

usta Bartkowi. Za ka

ż

dym razem, kiedy on je

płaczliwie otwierał, mógł powiedzie

ć

matce,

ż

e to ja mu załatwiłem towar. Dlatego kiedy zdawało

si

ę

,

ż

e chce co

ś

powiedzie

ć

- a co chwil

ę

chciał - zarzucałem go nast

ę

pn

ą

porcj

ą

wyrzutów i

oskar

ż

e

ń

. Nie umiałbym ich teraz przytoczy

ć

, mog

ę

tylko powiedzie

ć

,

ż

e moja kreatywno

ść

pod tym

wzgl

ę

dem zaskoczyła nawet mnie samego. Pami

ę

tam,

ż

e analizowałem nawet najdrobniejsze

szczegóły jego zachowania i z ka

ż

dej takiej analizy wynikało,

ż

e jest gnid

ą

ludzk

ą

. U

ż

ywałem tego

Strona 14

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

okre

ś

lenia „gnida ludzka", bo kiedy byłem młodszy, usłyszałem je z ust mojego ojca, domy

ś

lałem

si

ę

wi

ę

c,

ż

e musi robi

ć

dobre wra

ż

enie na matce Bartka. Ona nale

ż

ała do prawie tego samego

pokolenia co mój ojciec.
W ko

ń

cu jednak zadyszałem si

ę

, jak to bywa nast

ę

pnego dnia po heroinie, no i Bartek mógł

przemówi

ć

. Ale on tylko otworzył usta i rozpłakał si

ę

, a ja poczułem co

ś

, co chyba tylko Bóg mógł

czu

ć

pierwszego dnia stworzenia.

Ć

pałem z dzie

ć

mi i równocze

ś

nie pomagałem je chroni

ć

przed

nałogiem. I nikt nie był w stanie nawet mnie oskar

ż

y

ć

. Naprawd

ę

mogłem robi

ć

wszystko.

Wtedy odezwała si

ę

matka:

- Panie Tomku, do niego to mo

ż

na mówi

ć

i mówi

ć

. Trzeba go znowu zamkn

ąć

, bo b

ę

dzie próbował

uciec.
- Nie!!! - krzykn

ą

ł Bartek. Złapali

ś

my go pod ramiona i zacz

ę

li

ś

my taszczy

ć

w stron

ę

bocznego

pokoju, z kluczem w drzwiach. Wtedy chłopak ugryzł mnie w r

ę

k

ę

i du

ż

y glut krwi rozmazał mu si

ę

na policzku, jak gdyby Bartek nie był ju

ż

do

ść

czerwony. Zacz

ą

łem mówi

ć

,

ż

eby si

ę

uspokoił. I

ż

e

pomog

ę

mu poradzi

ć

sobie z t

ą

trudn

ą

sytuacj

ą

, w której si

ę

znalazł. Chyba zrozumiał i jeszcze

mi wierzył, bo wci

ąż

mnie nie nadał. Szamotanina troch

ę

potrwała, bo trzeba te

ż

było zabra

ć

aparat

telefoniczny z pokoju. Gdy tylko drzwi si

ę

zamkn

ę

ły za Bartkiem - a

ś

ci

ś

lej: ja zdrow

ą

r

ę

k

ą

zamkn

ą

łem je na klucz - jego matka złapała moj

ą

dło

ń

i zacz

ę

łaogl

ą

da

ć

.

- No - powiedziała - nic panu nie b

ę

dzie. Wystarczy posypa

ć

sol

ą

, wycisn

ąć

cytryn

ę

i poliza

ć

. I si

ę

zdezynfekuje.
- A mo

ż

e by pola

ć

tequil

ą

? - zapytałem.

- Nie ma co marnowa

ć

- odpowiedziała. - Jak sobie pan wypije, a potem poli

ż

e, to zostanie tyle

alkoholu na j

ę

zyku,

ż

eby ju

ż

to dokumentnie zdezynfekowa

ć

.

- Ale wie pani co, mo

ż

e nie powinni

ś

my pi

ć

,

ż

eby nie dawa

ć

mu złego przykładu.

- Nie - potrz

ą

sn

ę

ła rud

ą

szop

ą

na głowie. - Musz

ę

si

ę

na chwil

ę

oderwa

ć

od tego nieszcz

ęś

cia. I

niech on słyszy,

ż

e si

ę

nim nie przejmuj

ę

. Mo

ż

e to mu da do my

ś

lenia.

Zeszli

ś

my na ni

ż

sze pi

ę

tro, gdzie ona zacz

ę

ła kroi

ć

cytryn

ę

i przygotowywa

ć

sól. Potem pomazała

sobie r

ę

k

ę

cytryn

ą

i posypała sol

ą

. Poniewa

ż

chyba jako

ś

tego ode mnie oczekiwała, ja zrobiłem to

samo, cho

ć

kurewsko mnie bolało ze wzgl

ę

du na rank

ę

. Potem przyszło mi do głowy,

ż

e mogłem to

sobie zrobi

ć

na drugiej r

ę

ce, ale ona chyba oczekiwała,

ż

e zrobi

ę

to tam, gdzie mnie bolało.

Wypiłem i polizałem. Zapach tequili przypomniał mi dzieci

ń

stwo, poniewa

ż

tak pachniały kaktusy,

które moja babka hodowała na parapecie, pod którym spałem. Po chwili poczułem alkohol w

ż

ą

dku i cala sytuacja zacz

ę

ła mnie jeszcze bardziej podnieca

ć

. A matka Bartka znowu zacz

ę

ła

ogl

ą

da

ć

moj

ą

r

ę

k

ę

. Potem odwróciła mi dło

ń

spodem do góry i wpatrzyła si

ę

w ni

ą

tak, a

ż

jej wzrok

zacz

ą

ł mnie fizycznie łaskota

ć

.

- Czy kto

ś

ju

ż

kiedy

ś

wró

ż

ył panu z r

ę

ki? - zapytała. - To pewnie dla pana zabawne. Bo to zawsze

pan mówi ludziom, jacy s

ą

. Pa

ń

ska linia

ż

ycia jest krótka, ale podwójna - zacz

ę

ła i od razu si

ę

zdenerwowałem. Za spraw

ą

tej podwójnej lini

ż

ycia mogło jej teraz strzeli

ć

do głowy,

ż

e jestem na

przykład dwulicowy. - Podwójna linia

ż

ycia mo

ż

e znaczy

ć

,

ż

e b

ę

dzie pan

ż

ył krótko, ale intensywnie i ciekawie. Bardzo interesuj

ą

ce,

ż

e w

pa

ń

skim

ż

yciu nie ma kobiet. A je

ś

li nawet s

ą

, nie s

ą

najwa

ż

niejsze. Linia

ż

ycia d

ąż

y do Wenus, ale

przed ni

ą

si

ę

rozdwaja na dwie zupełnie ró

ż

ne linie. Czy

ż

by z miło

ś

ci miała w pa

ń

skim

ż

yciu zaj

ść

wielka zmiana? Mam nadziej

ę

,

ż

e nie zmieni pan płci.

No, gdybym to zrobił, to ju

ż

byłbym chyba absolutnym mistrzem

ś

wiata - pomy

ś

lałem, podczas

kiedy ona dalej wgł

ę

biała si

ę

w moj

ą

osobowo

ść

, a wła

ś

ciwie w r

ę

k

ę

.

- Pan ma skłonno

ść

do przelotnych, ale silnych kontaktów. Do mocnych, ale ulotnych przyjemno

ś

ci.

Pan jest m

ęż

czyzn

ą

, za którego

ż

adna kobieta nie powinna wyj

ść

za m

ąż

. Najwi

ę

kszy po

ż

ytek, jaki

z pana mo

ż

e mie

ć

kobieta... - i tu si

ę

zatkała na chwil

ę

, a potem polizała mi rank

ę

. Zapiekło, mo

ż

e

dlatego,

ż

e miała resztki soli i alkoholu na

j

ę

zyku. Patrzyłem na ni

ą

szeroko otwartymi oczyma, ale po wszystkim, co si

ę

stało, byłem zbyt

zm

ę

czony i rozlazły, aby zareagowa

ć

. Ona wylizała mi lini

ę

ż

ycia i possała znowu rank

ę

, popatrzyła

w oczy i znowu zacz

ę

ła ssa

ć

. Potem zbli

ż

yła si

ę

do mnie całym ciałem. A ja dopiero wtedy

zrozumiałem, co si

ę

dzieje. Od razu poleciała ze mn

ą

w bardzo mocny, kaktusowy pocałunek.

Ci

ą

gle kołowało mi w głowie i by

ć

mo

ż

e troch

ę

si

ę

przestraszyłem, ale jako

ś

od tego jeszcze

mocniej j

ą

przycisn

ą

łem i zaskoczyło mnie,

ż

e jest a

ż

tak gor

ą

ca.

ś

adna z moich rówie

ś

niczek, z

którymi dot

ą

d byłem w łó

ż

ku, nie miała takiej temperatury.

ś

adna z nich nie była te

ż

taka mi

ę

kka.

Strona 15

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Dobrze - pomy

ś

lałem. - Zaraz b

ę

d

ę

uprawiał seks z przyjaciółk

ą

moich rodziców - i szcz

ęś

liwy

dreszczyk przeleciał przez cale moje ciało, bo u

ś

wiadomiłem sobie, jaki ten

ś

wiat jest dobry, jakie

wspaniałe w miłe niespodzianki czekaj

ą

ludzi, je

ś

li, na przykład, od dawna znane

panie okazuj

ą

si

ę

takie ciepłe i nami

ę

tne. I to wła

ś

nie wtedy, kiedy jestem osłabiony i potrzebuj

ę

,

ż

eby w kim

ś

si

ę

na chwil

ę

roztopi

ć

.

Głaskałem j

ą

po całym ciele, a kiedy ona poczuła, jaki jestem podniecony, złapała mnie za fiuta i

zawlokła do łó

ż

ka, gdzie zerwałem z niej majtki, a ona na mnie usiadła i przez nast

ę

pne trzydzie

ś

ci

minut kochali

ś

my si

ę

tak, jak- by

ś

my chcieli si

ę

zabi

ć

. W ko

ń

cu ona, gdzie

ś

ju

ż

zupełnie pod

sufitem, zawyła: - Nie, to niemo

ż

liwe. - W pierwszej chwili przestraszyłem si

ę

,

ż

e si

ę

czego

ś

domy

ś

liła na

temat mojego

ć

pania, ale zaraz potem zrozumiałem,

ż

e to długo

ść

i intensywno

ść

naszego

zbli

ż

enia tak si

ę

jej spodobała. Po heroinie traci si

ę

zdolno

ść

do uprawiania seksu, ale najpierw

objawia si

ę

to tylko niemo

ż

no

ś

ci

ą

osi

ą

gni

ę

cia wytrysku. Moja połowiczna impotencja zrobiła ze

mnie superm

ęż

czyzn

ę

.

Potem, kiedy le

ż

eli

ś

my obok siebie w ciemno

ś

ci, powoli zacz

ą

łem roztrz

ą

sa

ć

cał

ą

t

ę

sytuacj

ę

, w

jakiej si

ę

znajdowałem.

Ć

pa

ć

z gówniarzem, a potem go nawraca

ć

, wspomaga

ć

jego matk

ę

w

karaniu, a potem fizycznie j

ą

pociesza

ć

. Tego na pewno jeszcze nikt nie zrobił. Oczywi

ś

cie, akcj

ę

seksualn

ą

musiałem wykona

ć

przede wszystkim dla

bezpiecze

ń

stwa.

ś

eby maksymalnie zbli

ż

y

ć

si

ę

do matki Bartka. Tak

ż

eby jak najbardziej mi ufała.

ś

eby nie uwierzyła w ewentualne oskar

ż

enia pod moim adresem, które zawsze si

ę

mogły pojawi

ć

.

A poza tym, gdybym tej akcji nie wykonał, musiałbym zrezygnowa

ć

z wyj

ą

tkowego, nietypowego

moralnie do

ś

wiadczenia.

- Nie wiem, co zrobi

ć

z Bartkiem - szepn

ę

ła nagle. - I musiał mi to zrobi

ć

wła

ś

nie w takim

momencie. Pojutrze musz

ę

jecha

ć

do Czech na tydzie

ń

, mam co

ś

w rodzaju negocjacji. Nie mog

ę

si

ę

zwolni

ć

, przygotowywałam si

ę

przez cały tydzie

ń

, wspólnik mnie nie zast

ą

pi, bo teraz nie b

ę

dzie

tak szybko gotów. Powinnam zrezygnowa

ć

, ale to by znaczyło,

ż

e strac

ę

mas

ę

pieni

ę

dzy, mo

ż

emy

nawet zbankrutowa

ć

. A dom jeszcze nie jest spłacony. Nie wiem naprawd

ę

, co zrobi

ę

, jak si

ę

znajd

ę

bez domu, bez pracy i z synem narkomanem.

Przestała mówi

ć

na chwil

ę

, jak gdyby na co

ś

czekała. Ale najwyra

ź

niej to, na co czekała, nie

nadeszło, wi

ę

c znowu zacz

ę

ła.

- Jeste

ś

jedynym człowiekiem, któremu w tej sprawie mog

ę

zaufa

ć

. Zrobisz co

ś

dla mnie? I dla

niego. Zamieszkaj tu i przypilnuj go. Dam ci pieni

ą

dze na niego i klucze. Naprawd

ę

bardzo by

ś

mi

pomógł i jemu te

ż

.

W tym momencie rozległ si

ę

dziwny, metaliczny trzask w s

ą

siednim pokoju. Drzewo za oknem w

ogrodzie potrz

ą

sn

ę

ło wielkim kudłatym łbem, jak gdyby mu si

ę

to wszystko nie podobało.

Podskoczyłem na równe nogi
i matka te

ż

.

- Bo

ż

e, Bartek, nie rób tego! - krzykn

ę

ła przenikliwie i pop

ę

dziła na strych naga, z du

ż

ymi,

bujaj

ą

cymi si

ę

po

ś

ladkami. Ja te

ż

za ni

ą

potuptalem, nie

ś

miało, bo jaja miałem na wierzchu.

Nie było si

ę

jednak czego wstydzi

ć

. Pokój Bartka był pusty, a trzaski wydawało otwarte okno,

poruszane przez ciepły, wilgotny, wiosenny wiatr. Pogoda była bardzo heroinowa. Wyjrzeli

ś

my za

okno, ale tam Bartka te

ż

nie było. Strych był na wysoko

ś

ci drugiego pi

ę

tra, ale przecie

ż

blisko okna

rosło wygodne, rozło

ż

yste drzewo. Nie widzieli

ś

my go ju

ż

, ale za rogiem słycha

ć

było kroki

biegn

ą

cego człowieka.

Krzyczała chwil

ę

, a potem cofn

ę

ła si

ę

, bo była naga, a s

ą

siedzi otwierali okna. Zacz

ę

li

ś

my si

ę

pospiesznie ubiera

ć

, chocia

ż

szans

ę

dogonienia Bartka były coraz mniejsze, tym bardziej

ż

e

słyszeli

ś

my przeje

ż

d

ż

aj

ą

cy autobus.

- Znajd

ę

go - powiedziałem. - Zadzwoni

ę

do paru znajomych, pojad

ę

w te miejsca, gdzie spotykaj

ą

si

ę

dilerzy.

Matka Bartka patrzyła na mnie ze łzami w oczach, kiedy si

ę

ubierałem. Nie wiem, ile w tym było

wdzi

ę

czno

ś

ci, a ile strachu o syna. Niezale

ż

nie jednak od tego, moja reakcja była jedyn

ą

prawidłow

ą

. Trzeba, aby poczucie winy było w niej jak najmniejsze. Trzeba było utwierdzi

ć

j

ą

w

przekonaniu,

ż

e dobrze zrobiła, ci

ą

gn

ą

c mnie do łó

ż

ka, bo ja zajm

ę

si

ę

Bartkiem lepiej ni

ż

jakikolwiek ojciec.
Oczywi

ś

cie, nie miałem najmniejszego zamiaru szuka

ć

Bartka. Ale naprawd

ę

chciałem pojecha

ć

do

Strona 16

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

dilerni, tej najwi

ę

kszej, jak

ą

jest plac Konstytucji. I chciałem zadzwoni

ć

do znajomego, wprawdzie

tylko jednego. Do dilera. A wła

ś

ciwie do jego brata, który mi

ę

dzy nami po

ś

redniczył.

Ale wdzi

ę

czno

ść

mamy Bartka była mi miła. Satysfakcj

ę

nale

ż

y czerpa

ć

, sk

ą

d si

ę

da. Co nie

znaczy,

ż

e zamierzałem jara

ć

. Ten niesamowity dzie

ń

, pełen zupełnie wyj

ą

tkowych akcji, domagał

si

ę

oczywi

ś

cie takiego ukoronowania. Ale, niestety, nie mogłem tego zrobi

ć

. Jutro miałem program i

musiałem by

ć

w formie. Chciałem kupi

ć

sobie zapas na potem, bo potem miałem tydzie

ń

bez

programów.
Dodzwoniłem si

ę

i od razu ucieszyłem, bo spółka diler plus brat dilera te

ż

miała supermocnego,

ż

ółtego brauna. Tak zwany brat Trogera zawsze miał to, co najlepsze na rynku.

Znałem brata Trogera od ostatnich

ś

wi

ą

t Bo

ż

ego Narodzenia. Wbrew pozorom, brat Trogera nie był

bratem dilera, tylko samym dilerem. Troger to była ksywa pewnego bardzo zatwardziałego
narkomana, a brat Trogera to była ksywa jego brata, który był dilerem. Trogera znałem
zawsze, a jego brata, jak ju

ż

mówiłem, poznałem w specyficznych okoliczno

ś

ciach. Po rodzinnej

Wigilii wybrałem si

ę

na Wigili

ę

z przyjaciółmi, koło północy. Był tam Troger, Marek, Przester,

oczywi

ś

cie Gabriel, a tak

ż

e Mat, który tak jak ja był postaci

ą

telewizyjn

ą

. Z t

ą

ż

nic

ą

,

ż

e on był

gwiazd

ą

- mo

ż

e dlatego,

ż

e jest albinosem - i rozpoznawali go na ulicy, a ja ci

ą

gle jeszcze byłem

mocno drugoplanowy. Na imprez

ę

przywie

ź

li go rodzice, równie

ż

bardzo jasnowłosi, a w przypadku

ojca nawet jasnobrodzi. Byli zachwyceni tym,

ż

e ich syn bawi si

ę

w tak mało destrukcyjny sposób.

Bo wszystko działo si

ę

tu

ż

zaraz po tym, jak całe nasze towarzystwo postanowiło,

ż

e ju

ż

nie b

ę

dzie

wi

ę

cej

ć

pa

ć

. Ja te

ż

tak postanowiłem razem z nimi. Oczywi

ś

cie, zamierzałem dalej spokojnie sobie

jara

ć

, ale nie chciałem im o tym mówi

ć

. Nie chciałem im dawa

ć

niewła

ś

ciwego przykładu, bo podj

ę

li

słuszn

ą

decyzj

ę

. Ja mogłem sobie

ć

pa

ć

bez wi

ę

kszej szkody, ale oni łatwo si

ę

uzale

ż

niali. No i na

tej Wigilii bawili

ś

my si

ę

przy winie i muzyce z lat siedemdziesi

ą

tych, bo taka była koncepcja

cnotliwej imprezy, kiedy nagle zobaczyłem,

ż

e Mat i Gabriel wychodz

ą

na klatk

ę

schodow

ą

. Alarm

w mojej głowie zaj

ę

czał. Po pierwsze, niedobre było to,

ż

e szli zajara

ć

. Po drugie, niedobre było to,

ż

e nie dzielili si

ę

ze mn

ą

. Wybiegłem na klatk

ę

, a tam ju

ż

ich nie było. Nigdzie. Tylko na półpi

ę

trze,

przy wn

ę

ce okiennej, stał jaki

ś

kole

ś

z wielkim nosem. Nie znalem go zupełnie, ale zobaczyłem,

ż

e

rozkłada foli

ę

na parapecie, wi

ę

c zapytałem, czy nie dalby mi paru buchów. On zapytał, czy nie

chciałbym od niego kupi

ć

ć

wiartki. Kupiłem, wyjarałem, a zaraz potem znale

ź

li si

ę

Mat z Gabrielem,

równie

ż

ujarani jak nieboskie stworzenia. Okazało si

ę

,

ż

e wszyscy potraktowali postanowienie o

abstynencji mniej wi

ę

cej tak samo jak ja. A kole

ś

z wn

ę

ki okiennej ujawnił si

ę

jako brat Trogera.

Przyszedł z Trogerem na abstynenck

ą

imprez

ę

, bo wiedział,

ż

e na takiej imprezie b

ę

dzie

najwi

ę

ksze ssanie. Zostawiłem mu wtedy mój numer telefonu. Bo on nie miał telefonu, ani

komórkowego, ani stacjonarnego. Sam dzwonił do swoich klientów z automatów telefonicznych i
pytał ich, czy nie chcieliby czego

ś

kupi

ć

. W ten sposób utrudniał policjantom ewentualn

ą

identyfikacj

ę

oraz aktywnie tworzył popyt. Miał przed sob

ą

wielk

ą

przyszło

ść

w biznesie.

W autobusie zastanawiałem si

ę

nad tym, dlaczego wychodz

ą

mi takie niesamowite rzeczy w

ż

yciu.

I szybko zrozumiałem. Bo wszystko, co robiłem, robiłem ze spokojem. Zawsze starałem si

ę

zachowa

ć

absolutny spokój. I pewnie dlatego odkryłem heroin

ę

. Ona pozwala osi

ą

ga

ć

ten spokój w

czystej, doskonałej postaci.
Kiedy dojechałem do placu Konstytucji, Troger i jego brat ju

ż

na mnie czekali pod jednym z

obelisków-kandelabrów. Brat był zawsze bardzo punktualny, a dla znajomych miał doskonały,
bardzo mocny towar.
Dokonali

ś

my transakcji i zacz

ę

li

ś

my si

ę

rozgl

ą

da

ć

po wszystkich ciemnych k

ą

tach, bo Troger i jego

brat chcieli zajara

ć

, a ja, jako człowiek o wyj

ą

tkowo silnej woli, mogłem im prawie spokojnie

pokibicowa

ć

. W ko

ń

cu tradycyjnie ruszyli

ś

my w stron

ę

Burger Kinga. A tam zobaczyłem Bartka.

Stał pod o

ś

wietlon

ą

witryn

ą

i najwyra

ź

niej próbował nawi

ą

za

ć

znajomo

ść

z czekaj

ą

cymi na dilera

gówniarzami. Niestety, zauwa

ż

ył mnie od razu, a

ż

e po Trogerze wida

ć

było heroin

ę

nawet z

odległo

ś

ci kilometra, Bartek nie mógł mie

ć

najmniejszej w

ą

tpliwo

ś

ci, co tu si

ę

ś

wi

ę

ci.

- Tomek, prosz

ę

... - usłyszałem, kiedy przechodzili

ś

my obok niego. Ruszył za nami i ku

ś

tykał.

Musiał co

ś

sobie zrobi

ć

przy skoku z okna na drzewo, bo z samego drzewa łatwo było zle

źć

.

- Bartek, id

ź

. Ju

ż

dosy

ć

dzisiaj narobiłe

ś

kiszki - powiedziałem. Troger i jego brat, najwyra

ź

niej

wkurwieni, omin

ę

li Burger Kinga i przyspieszyli kroku w stron

ę

Kruczej.

- Tomek, prosz

ę

- powtórzył Bartek, patrz

ą

c na mnie oczyma um

ę

czonej gazeli i ku

ś

tykaj

ą

c za nami

w odległo

ś

ci pi

ę

ciu kroków. Widziałem,

ż

e Troger i jego brat robi

ą

si

ę

niespokojni, wi

ę

c wszyscy

Strona 17

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

przyspieszyli

ś

my.

- Tomek, prosz

ę

- powtórzył Bartek, kiedy szli

ś

my Krucz

ą

.

- Tomek, prosz

ę

- powiedział, kiedy byli

ś

my na placu Trzech Krzy

ż

y.

- Spadaj, chc

ę

sobie z nimi spokojnie zajara

ć

. Nic ci nie dam, bo obiecałem twojej matce,

ż

e ci

ę

b

ę

d

ę

pilnował - powiedziałem. My

ś

l

ę

,

ż

e to był dobry argument, chocia

ż

kompletnie w niego nie

wierzyłem.
- Tomek. Oni te

ż

na pewno maj

ą

jakie

ś

matki - powiedział Bartek, pokazuj

ą

c Trogera i jego brata.

- Nieprawda - odpowiedziałem. I nawet miałem racj

ę

, bo nie mieli matek, tylko jedn

ą

matk

ę

.

-Dobra, kurwa, daj mu zajara

ć

, bo si

ę

nie odczepi - powiedział brat Trogera. - Te

ż

bym sobie

zajaral, nie chc

ę

,

ż

eby co

ś

takiego za mn

ą

chodziło i gadało.

- Dobra, dobra, i co, ja mam mu da

ć

ze swojej cz

ęś

ci,

ż

eby

ś

ty miał spokój? - wiedziałem,

ż

e ten

argument, nawi

ą

zuj

ą

cy do czego

ś

w rodzaju etyki kupieckiej, mo

ż

e przekona

ć

brata Trogera.

- Tomek, daj mi, bo powiem matce,

ż

e ze mn

ą

jarasz - zaatakował wreszcie Bartek. Był

nieobliczalny i chyba jednak trzeba go było dobrze przypilnowa

ć

.

- Widzisz, musisz mu da

ć

- powiedział brat Trogera.

- Ty mała kurewko - za

ś

miałem si

ę

, cho

ć

troch

ę

si

ę

bałem. - Nic matce nie powiesz, a wiesz

dlaczego? Ona chce ci

ę

zamkn

ąć

w domu, jak wyjedzie do Czech. I wiesz, komu da klucz? Komu

da pieni

ą

dze na

ż

ycie? Mnie,

ż

ebym ci

ę

pilnował. Wi

ę

c jak chcesz mie

ć

zabaw

ę

przez ten tydzie

ń

,

kiedy jej nie b

ę

dzie, to sied

ź

cicho, wró

ć

ze mn

ą

do domu i b

ą

d

ź

grzeczny, dopóki ona nie wyjedzie.

Miło było popatrze

ć

na szczery, cho

ć

troch

ę

ń

glamy u

ś

miech, który zaja

ś

niał na twarzy Bartka.

- Eee - zamruczał brat Trogera. - My

ś

l

ę

,

ż

e musisz co

ś

jeszcze dokupi

ć

na ten tydzie

ń

.

ś

eby

starczyło dla dwóch. Mama zrefunduje.
Nast

ę

pne dwa dni były bogate w wydarzenia. Na szcz

ęś

cie został mi tylko jeden program, bo

potem zaczynał si

ę

tydzie

ń

, podczas którego moja stacja nadawała wył

ą

cznie nimy, i to tylko

po

ś

wi

ę

cone aniołom. Co ciekawe, wa

ż

ne były tematy, a nie ich uj

ę

cie. Na przykład mieli

pokazywa

ć

Life's wonderful, a zaraz potem Ostatnie Kuszenie Chrystusa, wi

ę

c zapowiadała si

ę

niezła zabawa.
Przez ten czas, który dzielił mnie od pocz

ą

tku Wielkiego Jarania, byłem bardzo, bardzo grzeczny.

W przed

ś

wi

ą

tecznym programie oporz

ą

dziłem

ż

on

ę

urz

ę

duj

ą

cego prezydenta. Powiedziałem jej,

ż

e

jest psychicznym sobowtórem głównego konkurenta jej m

ęż

a, co doprowadziło j

ą

do histerii.

Zauwa

ż

yłem,

ż

e moi współpracownicy patrz

ą

na mnie, jak gdyby si

ę

mnie bali, ale nasz główny

dyrektor, zwykle przestraszony Francuz, bawił si

ę

dobrze.

Nast

ę

pnego dnia rano przyszedłem do domu Bartka. Nie zobaczyłem go od razu, bo był zamkni

ę

ty

w łazience - było to jedyne pomieszczenie bez okien. Matka Bartka siedziała w granatowym

ż

akiecie przy stole i paliła. Zanim si

ę

do mnie odezwała, rzuciła na mnie jedno badawcze spojrzenie

i znowu zrobiło mi si

ę

ze strachu gor

ą

co w dupie. Ale ona chyba chciała tylko wiedzie

ć

, czy nie

wygadam Bartkowi,

ż

e ruchałem jego mam

ę

. Po

ż

egnała si

ę

ze mn

ą

serdecznie. Z synem nie. Nie

odezwała si

ę

do niego, tylko powiedziała,

ż

ebym jak najrzadziej wypuszczał go z łazienki. Potem

pomogłem jej znie

ść

walizk

ę

do taksówki i wreszcie nast

ą

pił ten długo wyczekiwany moment, kiedy

odjechała na lotnisko.
W łazience Bartek warował przy drzwiach, nasłuchuj

ą

c, czy nie wracam. Otworzyłem mu. Po

kwa

ś

nym, nerwowym u

ś

miechu mo

ż

na było si

ę

domy

ś

le

ć

,

ż

e ju

ż

nie mo

ż

e wytrzyma

ć

. Jeszcze

daleko było mu do tego,

ż

eby si

ę

uzale

ż

ni

ć

fizycznie, ale nieuchronnie go to czekało. Tylko trening

woli mógł go uratowa

ć

.

- I co, masz braunika? - zapytał. Starał si

ę

by

ć

miły, cho

ć

ledwo nad sob

ą

panował.

- Mam, ale widzisz, nachodz

ą

mnie w

ą

tpliwo

ś

ci, czy mog

ę

tak oszukiwa

ć

twoj

ą

mam

ę

-

odpowiedziałem. Oczywi

ś

cie kłamałem, nie miałem

ż

adnych w

ą

tpliwo

ś

ci, ale na chwil

ę

wczułem si

ę

w sytuacj

ę

człowieka, który ma. Poczułem si

ę

osobnikiem o silnych zasadach moralnych i sprawiło

mi to ogromn

ą

przyjemno

ść

.

- Dobra, nie pierdol, podsyp - zaj

ę

czał Bartek.

- Oj, Bartoszku, widz

ę

,

ż

e nie jeste

ś

młodzie

ń

cem dobrze uło

ż

onym. Twoja matka powierzyła mi

ciebie. Jestem od ciebie starszy. Jestem od ciebie silniejszy. Mam nad tob

ą

władz

ę

, bo mam

klucze. No i mam towar. Z tych wszystkich przyczyn powiniene

ś

okazywa

ć

mi szacunek. Uwa

ż

aj,

bo znowu mo

ż

esz dosta

ć

po buzi. Albo nie dam ci brauna.

- Tomek, prosz

ę

ci

ę

, zapalmy teraz,

Strona 18

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

- Widzisz, jaki zrobiłe

ś

si

ę

grzeczny? - kontynuowałem zwyci

ę

sko. - Zrobimy sobie teraz tutaj mały

model

ś

wiata przyszło

ś

ci. Rz

ą

dz

ą

ci, którzy maj

ą

narkotyki. A ci, którzy nie maj

ą

, robi

ą

wszystko,

ż

eby je dosta

ć

. Je

ś

li Bartek chce si

ę

ujara

ć

, musi wypełnia

ć

polecenia. I to szybko. Bartek chce,

ż

eby

ś

my zajarali? Bardzo dobrze. Teraz Bartek łapie si

ę

praw

ą

r

ę

k

ą

za lewe ucho, a lew

ą

r

ę

k

ą

za

nos.
- Tomek, prosz

ę

ci

ę

.

- Nie chcesz zajara

ć

? Bardzo dobrze. Zamkn

ę

si

ę

w łazience i wyjaram sam wszystko, do

ostatniego ziarenka.
Bartek złapał si

ę

praw

ą

r

ę

k

ą

za lewe ucho, a lew

ą

r

ę

k

ą

za nos. Wygl

ą

dało to rzeczywi

ś

cie dosy

ć

pokracznie, ale kiedy to zrobił, moj

ą

dusz

ę

ogarn

ą

ł ogromny, prawie heroinowy spokój.

Rzeczywi

ś

cie, nie ma rzeczy niemo

ż

liwych. Mo

ż

na zrobi

ć

wszystko.

- Bardzo dobrze - powiedziałem i wysypałem na foli

ę

troch

ę

brauna, tak na dwa buchy. Zapaliłem

pierwszy. od dymu kr

ę

ci mi si

ę

w głowie, ale wci

ą

gam nast

ę

pn

ą

porcj

ę

i od razu rzucam na blach

ę

kolejn

ą

grud

ę

. Ciekawe,

ż

e gdy tylko pojawi si

ę

prawdziwe szcz

ęś

cie, od razu znikaj

ą

my

ś

li o

ż

nych słabych, podejrzanych, a nawet okrutnych ludzkich przyjemnostkach.

Po pierwszym przy

ś

ni

ę

ciu i przebudzeniu telefonicznie umawiam si

ę

z matk

ą

Gabriela na bardzo

powa

ż

n

ą

rozmow

ę

o synu i o niebezpiecze

ń

stwach, które mu gro

żą

. B

ę

dzie te

ż

jego

ż

ona. Sam

Gabriel jest na Akademii Sztuk Pi

ę

knych, na konserwacji sztuki, wi

ę

c go w domu nie b

ę

dzie.

Zamawiam taksówk

ę

. Jaram jeszcze jedn

ą

porcj

ę

br

ą

zowego proszku,

ż

eby pozosta

ć

w formie a

ż

do wieczora. Budz

ę

Bartka, który od wczoraj

znajduje si

ę

w rozkosznym pół

ś

nie. Daj

ę

mu troch

ę

br

ą

zowego proszku, klucze i wysyłam go z

powrotem do willi jego matki. Ma tam sobie jara

ć

do wieczora, a potem wróci

ć

. Jeszcze nie wie,

ż

e

on te

ż

kiedy

ś

zostanie uratowany. Na razie musi mi pomaga

ć

.

Jad

ę

do domu Gabriela. To du

ż

y drewniany dom na skraju Puszczy Kampinoskiej, strasznie

daleko, ale samochodem, a szczególnie taryf

ą

, mo

ż

na dojecha

ć

szybko.

Czuj

ę

co

ś

takiego, co ludzie czuj

ą

zwykle przed zwymiotowaniem, ale jest to bardzo przyjemne. Bo

to, co chce si

ę

ze mnie wyla

ć

, jest bardzo dobre. Szcz

ęś

cie jest czym

ś

wielkim, o wiele wi

ę

kszym

ni

ż

sam człowiek. I dlatego czasem mo

ż

e si

ę

z niego wyla

ć

.

ś

ona Gabriela, pulchna i zdenerwowana, wprowadza mnie do salonu. Tam, na fotelu pod

ś

cian

ą

,

siedzi matka Gabriela, du

ż

a kobieta.

Za ni

ą

wida

ć

mahoniowe drzwi, które musz

ą

prowadzi

ć

do jakiego

ś

innego pokoju. Kto

ś

szarpie je

za klamk

ę

z drugiej strony, ale s

ą

zamkni

ę

te.

- Pu

ś

ci

ć

mnie, puszczajcie - krzyczy bełkotliwy głos starej, chyba bezz

ę

bnej kobiety. - Pu

ś

ci

ć

, ja

musz

ę

wiedzie

ć

, co si

ę

dzieje z Gabrielkiem.

- To moja matka, jego babcia - wyja

ś

nia matka Gabriela. - Nie powinna wiedzie

ć

, bo si

ę

jeszcze

bardziej zdenerwuje. Ale mo

ż

emy mówi

ć

, jest prawie głucha, przez drzwi nie dosłyszy.

- Gabriel jest heroinist

ą

- mówi

ę

.

Krzyk. To

ż

ona Gabriela krzykn

ę

ła i co

ś

z tego krzyku dotarło jednak do babci za drzwiami, bo

klamka zacz

ę

ła si

ę

rusza

ć

jeszcze intensywniej, przy akompaniamencie bełkotu.

- Czy to znaczy,

ż

e on za

ż

ywa narkotyki? - pyta matka.

Chyba zbladła, ale próbuje by

ć

spokojna.

- Niezupełnie. To znaczy,

ż

e jest uzale

ż

niony, prawdopodobnie fizycznie, od najmocniejszego

narkotyku. Ja wiem o tym na pewno, ale je

ś

li chcecie si

ę

przekona

ć

, zrobimy mu analiz

ę

moczu.

- To dlatego - mówi

ż

ona i zaczyna mówi

ć

o tym, jak budziła si

ę

w

ś

rodku nocy, a Gabriela nie było

w łó

ż

ku, chocia

ż

wcze

ś

niej si

ę

z ni

ą

poło

ż

ył, tylko całymi godzinami siedział w łazience, a potem

spal do jedenastej rano. I o tym, jak Gabriel przysypiał przy kolacji. I jak kiedy

ś

zaraz po zjedzeniu

zwymiotował obiad.
- Ja te

ż

to podejrzewałam - godzi si

ę

matka.

- Trzeba działa

ć

szybko - mówi

ę

powoli, uwa

ż

aj

ą

c na ka

ż

de słowo. Ale wszystko rozwija si

ę

doskonale, ł

ą

cznie z wrzaskami babci. - Jestem jego przyjacielem. Znam si

ę

na problemie, bo, jak

wiecie, jestem w pewien sposób psychologiem. W tej chwili tylko ja mog

ę

mu pomóc. Dlatego

prosz

ę

was o pomoc.

- O tak - o

ż

ywia si

ę

matka. - Niech pan nam powie, jaki on jest. Pan to umie.

Chc

ę

jej powiedzie

ć

,

ż

e nie u

ż

ywam mojej zdolno

ś

ci analizy w stosunku do osób bliskich. Albo

ż

e

nie ma teraz na to czasu. Czuj

ę

jednak,

ż

e trzeba zrobi

ć

wszystko, aby te nieszcz

ęś

liwe kobiety

Strona 19

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

nabrały do mnie zaufania.
-Gabriel ma specyficzne brzmienie głosu - zaczynam. - Ja osobi

ś

cie nazywam je migdałowym. To

znaczy,

ż

e głos pochodzi z gardła i jest tam do

ść

silny, ale potem słabnie i jego cz

ęść

zostaje

wypchni

ę

ta przez nos. St

ą

d dr

ż

enie. To znaczy,

ż

e Gabriel przezywa silne emocje, ale bardzo si

ę

ich boi. Boi si

ę

,

ż

e mogłyby go do prowadzi

ć

do

jakich

ś

złych rzeczy. Dlatego w przesadny sposób okazuje uczucia pozytywne. Okazuje je

wsz

ę

dzie tam, gdzie nic nie czuje, bo boi si

ę

,

ż

e mogłyby si

ę

tam narodzi

ć

zupełnie inne,

niepozytywne uczucia. Z tego strachu bierze si

ę

te

ż

tendencja do tego, aby wszystkie mało

wyraziste momenty

ż

ycia wypełnia

ć

czym

ś

bardzo mocnym i przyjemnym.

Jest to heroina. Silna wymowa z

ę

bowych „t", „d", „dz" i „c" przy jednoczesnym zwi

ę

kszeniu

nosowego timbru

ś

wiadczy o tym,

ż

e Gabriel stara si

ę

wkłada

ć

pozytywne emocje osobiste tak

ż

e w

sprawy zawodowe.

ś

eby Gabriel wyszedł z nałogu, po pierwsze, musi by

ć

pilnowany. Bo inaczej

b

ę

dzie brał. Po drugie, musi przej

ść

terapi

ę

, która pomo

ż

e

mu bez strachu prze

ż

ywa

ć

emocje, a przede wszystkim - brak emocji i dozna

ń

.

Ko

ń

cz

ę

i czekam, która pierwsza potwierdzi.

- To wszystko prawda - mówi wreszcie matka.
- Tyle razy mu to mówiłam.
- A co trzeba zrobi

ć

teraz? - pyta

ż

ona.

- Wy sobie z nim nie poradzicie - odpowiadam. - Jeszcze mu ufacie. Poza tym rodzina, w której s

ą

starcy i niemowl

ę

ta, ma prawo do odrobiny spokoju. A Gabriel zrobi wam piekło, szczególnie je

ś

li

jest uzale

ż

niony fizycznie. Ja mam wolne mieszkanie i wolny tydzie

ń

. Mog

ę

go przetrzyma

ć

przez

ten czas, w którym mogłyby si

ę

ujawni

ć

najgorsze objawy uzale

ż

nienia fizycznego.

Patrz

ą

na mnie. Szeroko otwartymi oczami.

- Naprawd

ę

nie wiemy, jak panu dzi

ę

kowa

ć

, ale... - mówi matka.

- Podzi

ę

kujecie potem. Jak si

ę

uda. Na razie trzeba go do mnie dotransportowa

ć

. Je

ś

li nie b

ę

dzie

chciał si

ę

przyzna

ć

, potem, jak si

ę

cala sytuacja uspokoi, mo

ż

emy kupi

ć

testy na heroin

ę

w moczu.

Teraz trzeba ratowa

ć

spokój tego domu. Poprosz

ę

o pomoc pani brata, je

ś

li to mo

ż

liwe. Ze swojej

strony stawiam tylko jeden warunek. Nie kontaktujcie si

ę

z nim przez ten tydzie

ń

. On zrobi

wszystko,

ż

eby was przekona

ć

,

ż

e trzeba go wypu

ś

ci

ć

. Opowie ka

ż

de kłamstwo. W ogóle nie

słuchajcie, co mówi.
Po krótkiej naradzie dzwonimy do wuja Gabriela. Gabriel b

ę

dzie w domu za dwie godziny, wuj musi

przyjecha

ć

tu wcze

ś

niej. Ma du

ż

y samochód terenowy, jakby specjalnie stworzony po to,

ż

eby

przewozi

ć

buntuj

ą

cych si

ę

narkomanów. Kiedy wreszcie przyje

ż

d

ż

a, kobiety odbywaj

ą

z nami

jeszcze jedn

ą

narad

ę

, a potem z samym wujem.

W ko

ń

cu wszyscy s

ą

przekonani,

ż

e trzeba przyj

ąć

moj

ą

propozycj

ę

. Potem nast

ę

puje oczekiwanie,

podczas którego

ż

ona przygotowuje dla Gabriela szczoteczk

ę

do z

ę

bów, maszynk

ę

do golenia i

troch

ę

bielizny. Robi

ę

kobietom herbat

ę

i sobie te

ż

, oczywi

ś

cie. W stanie, w którym jestem, nawet

najdrobniejsza przyjemno

ść

staje si

ę

prawdziw

ą

orgi

ą

, a co dopiero dobra, obficie posłodzona herbata.

Mój spokój jest oparciem dla matki i

ż

ony Gabriela, a tak

ż

e dla wuja. I dzi

ę

ki temu operacja udaje

si

ę

nad podziw. Kiedy Gabriel wreszcie pojawia si

ę

w domu, jest oczywi

ś

cie mocno ujarany, ale

mimo to wrzeszczy, gdy prowadzimy go wszyscy do samochodu. Krzyczy,

ż

e to ja jestem na

ć

pany,

ż

e to ja jestem najgorszym narkomanem. Matka mówi mu,

ż

e wtakim razie ona te

ż

jest

narkomank

ą

.

Potem Gabriel zostaje zainstalowany u mnie w mieszkaniu, na moim łó

ż

ku, co znaczy,

ż

e ja siedz

ę

mu na piersiach, a on pluje na mnie i gryzie. Uwa

ż

am,

ż

eby nie przysn

ąć

z przyjemno

ś

ci, a wuj w

ko

ń

cu odchodzi.

Gdy wraca Bartek, z ch

ę

ci

ą

zmienia mnie na posterunku, tym bardziej

ż

e Gabriel teraz ju

ż

nie

gryzie. A ja musz

ę

wyci

ą

gn

ąć

kolejn

ą

porcj

ę

br

ą

zowego proszku i wyjara

ć

. Dopóki jest tu Gabriel,

nie mog

ę

znowu zosta

ć

chujem, bobym go wypu

ś

cił.

Oczywi

ś

cie, z pewnego punktu widzenia szkoda,

ż

e Gabriel nie mo

ż

e sobie zajara

ć

. On nawet na

trze

ź

wo jest tak migdałowo miły,

ż

e kiedy jarał, było w tym co

ś

ę

boko wła

ś

ciwego. Jak gdyby

mała cz

ą

steczka Wielkiego Słodkiego Ujarania, która kiedy

ś

od niego odpadła, wracała teraz do

brzucha Mamy Heroiny. Troch

ę

ż

al,

ż

e ju

ż

nie b

ę

dzie jara

ć

. Ale ten

ż

al tak rozkosznie si

ę

komponuje z moim szcz

ęś

ciem i ze szcz

ęś

ciem, które wła

ś

nie daj

ę

Gabrielowi na cale

ż

ycie,

ż

e a

ż

Strona 20

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

pocieram policzkiem o bok unieruchomionego chłopca.
Około dziesi

ą

tej Gabriel obrzyguje si

ę

cały, a to, czym si

ę

obrzyguje, jest tak jadowite,

ż

e robi mu

dziur

ę

w ko- szulce. O ile ta dziura nie zrobiła si

ę

wcze

ś

niej, podczas szarpaniny. Potem wreszcie

zasypia.
Bartka strasznie cała akcja kr

ę

ci, dlatego

ż

e Gabriel nie mo

ż

e teraz jara

ć

, a on mo

ż

e. Ci

ą

gle nie

domy

ś

la si

ę

,

ż

e to jest tylko cz

ęś

ci

ą

ogólnego planu uratowania, który i jego obejmie.

Czuwamy nad naszym pacjentem na zmian

ę

. Jaram odrobin

ę

, tak,

ż

eby nie przysypia

ć

. Przez

wi

ę

ksz

ą

cz

ęść

nocy patrz

ę

na wielkie, teraz przymkni

ę

te oczy Gabriela.

Nie lubi

ę

, kiedy ma je zamkni

ę

te. S

ą

za bardzo

ż

ywe, za bardzo wci

ą

gaj

ą

ce,

ż

eby je zamyka

ć

. Ale

teraz chc

ę

,

ż

eby si

ę

wyspał. A jeszcze bardziej,

ż

eby spał,

ż

eby nie my

ś

lał o okropnym

upokorzeniu, jakie go spotkało. On potrzebuje takiego momentu ulgi, bo jutro b

ę

dzie gorzej. Kiedy

si

ę

budzi, trzymam go mocno w ró

ż

nych pozycjach, bo ró

ż

nie si

ę

szarpie. A

ż

wreszcie zasypia, z

głow

ą

na moich kolanach. A gdy jestem pewien,

ż

e si

ę

nie obudzi, jaram jeszcze pi

ęć

porz

ą

dnych

machów,

ż

ebym mógł by

ć

dla niego słodszy podczas przymusowego zamkni

ę

cia. Albo słodsza, bo

w tej chwili musz

ę

by

ć

dla niego czym

ś

takim jak matka. Taka skoncentrowana albo

skondensowana matka, która przez pewien okres daje chłopcu bardzo intensywn

ą

i bardzo ciepł

ą

opiek

ę

, nie dopuszczaj

ą

c

ą

sprzeciwu. I tyle miło

ś

ci naraz, ile tak zwana biologiczna

matka mo

ż

e da

ć

w ci

ą

gu całego

ż

ycia, je

ś

li w ogóle Gabriel takiej wła

ś

nie opieki potrzebuje. Jest w

niebezpiecze

ń

stwie.

Rano nie czuj

ę

si

ę

najgorzej, ale jako

ś

trze

ź

wo, cho

ć

jestem jeszcze troch

ę

ujarany. Potrz

ą

sam

Bartkiem i ka

żę

mu zrobi

ć

zup

ę

pomidorow

ą

z ry

ż

em i

ś

mietan

ą

. Lubi

ę

j

ą

bardzo, a poza tym musz

ę

mie

ć

czym rzyga

ć

, bo wymiotowanie sam

ą

ż

ółci

ą

albo samymi kwasami

ż

ą

dkowymi nie jest

przyjemne.
Bartek jest znowu na etapie

ś

nie

ż

nego embriona. Doskonale by mu zrobiło przyjaranie, ale

najpierw b

ę

dzie musiał zje

ść

zup

ę

.

Potem znowu jaram odrobin

ę

. Musz

ę

tak wypo

ś

rodkowa

ć

,

ż

eby nie wytrze

ź

wie

ć

ani nie zasn

ąć

.

Budz

ę

Gabriela, a kiedy dociera do niego, gdzie jest i co do niego mówi

ę

, w jego oczach pojawia

si

ę

tak szczery ból i strach,

ż

e przez chwil

ę

jest pi

ę

kny.

- Tomek - mówi - Tomek, jak nie zajaram, mo

ż

e mnie dzisiaj skr

ę

ci

ć

. Daj mi zajara

ć

. Zrobi

ę

wszystko, co chcesz. Prosz

ę

. Prosz

ę

. Naprawd

ę

, błagam.

Gdzie jest ten dziki człowiek, który wczoraj gryzł i pluł? Ale to dobrze. Musi błaga

ć

. Musi przez to

przej

ść

. Musi zobaczy

ć

sam, jak bardzo panuje nad nim heroina.

Pi

ęć

minut pó

ź

ni

ę

j Gabriel kuca na

ś

rodku pokoju i czeka, a

ż

dam mu heroin

ę

. Podnosz

ę

do góry

torebeczk

ę

z br

ą

zowym proszkiem - jedn

ą

z wielu, w jakie si

ę

zaopatrzyłem na Wielkie Jaranie - i

pokazuj

ę

mu j

ą

. Potem ka

żę

mu si

ę

rozebra

ć

do naga i przeskaka

ć

cały pokój na

jednej nodze.
Ledwo wypowiadam ten rozkaz, Gabriel rzuca si

ę

z r

ę

kami do mojej twarzy, a widz

ę

te

ż

,

ż

e płacze.

Nie wiem dokładnie, jak to si

ę

dzieje, ale wystawiam szybko pi

ęść

do przodu, Gabriel idealnie si

ę

na ni

ą

nadziewa z trza

ś

ni

ę

ciem-pacni

ę

ciem. B

ę

c! Siada na ziemi, ma rozbity nos.

To chyba była dobra nauczka, bo teraz nagi skacze na jednej nodze z jednego rogu do drugiego -
wybrałem tras

ę

po przek

ą

tnej pokoju, bo jest dłu

ż

sza - a krew nadal kapie mu z twarzy.

Potem jem zup

ę

, zreszt

ą

udan

ą

, a Bartek siedzi na Gabrielu. Zaraz po zupie mog

ę

znowu zajara

ć

br

ą

zowego proszku. Tym razem bior

ę

cztery porz

ą

dne machy i znowu jestem wielk

ą

szcz

ęś

liw

ą

mam

ą

. Słodycz gromadzi si

ę

we mnie i z lekkim za

ż

enowaniem orientuj

ę

si

ę

,

ż

e przez

całe rano nie robiłem tego, co trzeba. Bo przez całe rano nie byłem

ż

adn

ą

mam

ą

. Zachowywałem

si

ę

jak kto

ś

obcy i nieprzyjemny. Przypominam sobie,

ż

e wła

ś

nie kim

ś

takim jestem na trze

ź

wo, i

postanawiam zmieni

ć

tak

ż

e swoje

ż

ycie, a przynajmniej t

ę

jego cz

ęść

, która rozgrywa si

ę

w

trze

ź

wo

ś

ci. Trzeba to zrobi

ć

, bo najwyra

ź

niej jaram ju

ż

tyle czasu,

ż

e ten trze

ź

wy, nieprzyjemny

Tomek uodpornił si

ę

troch

ę

i pojawia si

ę

nawet w stanie ujarania. Na trze

ź

wo lepiej byłoby by

ć

Gabrielem. W Gabrielu jest jaka

ś

mi

ę

kko

ść

, nawet na trze

ź

wo. Czy nie mo

ż

na za

ż

y

ć

Gabriela, tak

jak za

ż

ywa si

ę

heroin

ę

?

Ta my

ś

l jest błoga i przysypiam na łó

ż

ku obok Gabriela oraz siedz

ą

cego na nim Bartka.

A potem budz

ę

si

ę

przyklejony własnymi rzygami do po

ś

cieli. Oddzieliłem si

ę

nimi od Gabriela jak

rycerz mieczem od ukochanej. Ale spokojnie, Bartek i tak to posprz

ą

ta.

Jem resztki zupy. Mam zwarzony mózg. Jestem w stanie planowa

ć

tylko z minutowym

Strona 21

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

wyprzedzeniem. Widz

ę

, jak bardzo Gabriel mnie nienawidzi. Wła

ś

ciwie nie jest to nienawi

ść

, tylko

co

ś

zwierz

ę

cego. Dosy

ć

długo próbuj

ę

to okre

ś

li

ć

, ale nie daj

ę

rady. W tym stanie, w jakim jestem,

nic nie umiem okre

ś

li

ć

. Nie potrafiłbym nawet poda

ć

definicji krzesła. Mo

ż

e jestem dla niego czym

ś

takim jak krzesło.
Postanawiam wreszcie,

ż

e Gabriel nagra kasety magnetofonowe ze swoimi przemy

ś

leniami na

temat własnych czynów, które potem podrzucimy jego matce. W ten sposób b

ę

dzie mu łatwiej

przyzna

ć

si

ę

do własnej winy. No i jego matka, jak co

ś

takiego dostanie, b

ę

dzie mnie ju

ż

zu-

pełnie uwielbia

ć

. I nigdy nie uwierzy,

ż

e ja te

ż

mog

ę

jara

ć

.

Siedzimy wi

ę

c przy magnetofonie. Musiałem powiedzie

ć

Gabrielowi,

ż

e je

ś

li to zrobi, dostanie

brauna. Nie wiem, czy mi wierzy, ale mówi: - No i to straszny ból... I strasznie mi przykro... Kiedy
wiem, jaki wyrz

ą

dziłem ci ból... Od tej pory... yyy, wszystko, co b

ę

d

ę

robił... ...b

ę

d

ę

robił, aby ci

pokaza

ć

... ...

ż

e chc

ę

ci to wynagrodzi

ć

... Wył

ą

czam magnetofon i opierdalam go za brak uczucia, a

potem kontynuujemy nagranie: - ...aby

ś

ju

ż

nigdy nie musiała

ż

ałowa

ć

,

ż

e masz syna. Bo chocia

ż

ci

ę

oszukałem, kocham ci

ę

, mamusiu... - tu Gabriel niespodziewanie wybucha płaczem, co jest

znakomitym efektem, o jakim nawet marzy

ć

nie

ś

miałem. Ko

ń

czymy wi

ę

c nagranie, bo lepiej by

ć

ju

ż

nie mo

ż

e. Bartek pilnuje drzwi i jara. Musz

ę

mu da

ć

pierwszemu, bo strasznie narzeka,

ż

e

musiał tyle siedzie

ć

na Gabrielu i dot

ą

d nie mógł sobie nawet porz

ą

dnie zajara

ć

.

Wtedy ja siadam na nagim Gabrielu. Ale mimo to bior

ę

pi

ęć

ostrych, naprawd

ę

ostrych machów,

pal

ą

c nad jego twarz

ą

. On musi przeczuwa

ć

, co si

ę

ze mn

ą

dzieje, bo szaleje. Wierci si

ę

, na

szcz

ęś

cie nie ma ju

ż

ś

liny,

ż

eby plu

ć

. A ja postanawiam co

ś

takiego mu zrobi

ć

,

ż

eby mu było jak

najlepiej. Matki potrafi

ą

otuli

ć

sob

ą

dziecko, przytuli

ć

do

siebie, nawet owin

ąć

si

ę

dookoła niego,

ż

eby ono poczuło si

ę

znowu jak przed narodzeniem. To

jest troch

ę

skomplikowane i Gabrielowi udaje si

ę

uwolni

ć

jedn

ą

r

ę

k

ę

spod mojego kolana i łapie

obrus ze stołu, który stoi tu

ż

obok. Zasypiam na sekund

ę

, gdy on wła

ś

nie

ś

ci

ą

ga obrus na podłog

ę

.

Lec

ą

ły

ż

ki i talerze, a tak

ż

e nó

ż

do chleba. Udaje mu si

ę

złapa

ć

ten nó

ż

. Próbuj

ę

go złapa

ć

za r

ę

k

ę

,

ale jestem
zbyt spokojny i on kroi mi dło

ń

. Nie boli mnie, oczywi

ś

cie, ale z rozs

ą

dku wycofuj

ę

r

ę

k

ę

, zostawiaj

ą

c

szeroki, czer- wony

ś

lad na po

ś

cieli. Bartek pod

ś

cian

ą

si

ę

u

ś

miecha, co prawdopodobnie

odpowiada histerycznym wrzaskom na trze

ź

wo. Gabriel kłuje mnie lekko pod

ż

ebro,

ż

ebym wstał, a

kiedy si

ę

podnosz

ę

, mój wspaniały chłopiec wycofuje si

ę

, przez cały czas gro

żą

c mi no

ż

em. Aleja

wiem, co robi

ę

. Nie

zatrzymuj

ę

si

ę

, tylko id

ę

i id

ę

w jego stron

ę

, i jestem coraz

bli

ż

ej. Wreszcie skacz

ę

i tra

ń

am brzuchem na nó

ż

.

Gabriel wygl

ą

da jak moja siostra, kiedy była mała, a ja j

ą

straszyłem. Ma wielkie oczy i si

ę

trz

ę

sie.

Niepotrzebnie, bo jest dobrze, migdałowo i mi

ę

kko.

TERAZ JU

ś

ZUPEŁNIE SI

Ę

BUDZ

Ę

, bo dostałem w głow

ę

. Mocno, ale nie za mocno. Tak,

ż

ebym

si

ę

obudził. Robert nigdy nie bije mnie za mocno. Jestem mu nawet wdzi

ę

czny. To jest jeden z tych

krótkich snów, które mam w ci

ą

gu dnia, bo w nocy kompletnie nie mog

ę

spa

ć

.

Ś

ni mi si

ę

zwykle,

ż

e jestem na

ć

pany, ale tak

ż

e,

ż

e jestem z tamtym. I po takich snach jest mi jeszcze gorzej.

Przewa

ż

nie dlatego,

ż

e jednak naprawd

ę

nie jestem na

ć

pany, tylko szuwaks schodzi ze mnie w

najbardziej kurewski z mo

ż

liwych sposobów. No i poza tym po przebudzeniu przypominam sobie

wszystko, co si

ę

z tamtym stało, i te najgorsze momenty, jak musiałem ucieka

ć

. Nie trzeba spa

ć

,

jak si

ę

ma mie

ć

takie przebudzenia.

Skr

ę

cam si

ę

i obejmuj

ę

własnymi r

ę

kami. Jak taka wielka kula

ś

niegowa. Wci

ąż

wydaje si

ę

,

ż

e

człowiek nie mo

ż

e by

ć

jeszcze zimniejszy. Ale zaraz potem okazuje si

ę

,

ż

e jednak mo

ż

e. Czasem

mam takie wra

ż

enie, jakbym nie przestał si

ę

trz

ąść

od momentu, kiedy wydarzyło si

ę

tamto. Ale to

nieprawda, bo przez pierwsze dni po tym byłem przecie

ż

szcz

ęś

liwy.

Najgorsze kurewstwo to ten lodowaty pot. Cieknie ze mnie jak ze starej, dziurawej g

ą

bki. Od tego

najbardziej mnie telepie. Podeszwy stóp mam jak poobijane młotkiem. Dobrze,

ż

e Robert nie ka

ż

e

mi za du

ż

o chodzi

ć

. Zimno. Musz

ę

pomy

ś

le

ć

o czym

ś

innym.

Wsadzam r

ę

ce do kieszeni,

ż

eby je troch

ę

ogrza

ć

, ale kieszenie mam tak samo zimne, jak r

ę

ce.

Łapi

ę

to co

ś

, co mam w kieszeni i jest takie mi

ę

kkie.

Strona 22

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Nagle przypominam sobie, co to mo

ż

e by

ć

, i od razu to wyci

ą

gam. To gumowy smoczek. Jest cały

w jakich

ś

bru- dach i prawie przepołowiony, bo

ś

ciskałem go mocno w r

ę

ku przez te par

ę

dni, kiedy

było mi dobrze. Musiał le

ż

e

ć

w tej kieszeni chuj wie jak długo, ale chc

ę

sobie przypomnie

ć

, kiedy

tam si

ę

nial Wywalam go od razu na chodnik, z nadziej

ą

,

ż

e kto

ś

go zaraz tak rozdepcze,

ż

e sta-

nie si

ę

nierozpoznawalny. W koszu na

ś

mieci byłby mniej widoczny, ale kosz jest dwana

ś

cie

metrów st

ą

d.

Ulica, na której si

ę

zatrzymali

ś

my, jest kompletnie pusta. Mo

ż

na usłysze

ć

cichutkie popiskiwanie.

Dochodzi z góry. Na jednym z dachów jakie

ś

ptaki musz

ą

mie

ć

gniazdo. Albo na strychu osiedliło

si

ę

stado nietoperzy. Te stworzenia s

ą

nie tylko obrzydliwe, ale dodatkowo jeszcze rodzinne.

ś

yj

ą

w

stadach i je

ś

li nie

ś

pi

ą

, bez przerwy do siebie gadaj

ą

. Tu, gdzie jeste

ś

my, w centrum, nietoperze

spokojnie mogłyby mieszka

ć

. Samochody hałasuj

ą

i czasem nawet ludzie co

ś

wrzasn

ą

, ale to jest

stare budownictwo. Ze stromymi dachami i starymi wysokimi strychami, prawdopodobnie
cz

ęś

ciowa rekonstrukcja, a cz

ęś

ciowo autentyczna dziewi

ę

tnastowieczna zabudowa. Nie

remontowana od czterdziestu lat. Ale nie mog

ę

o tym my

ś

le

ć

, bo ju

ż

przypomina mi si

ę

wszystko,

czego si

ę

kiedy

ś

uczyłem na tych moich studiach, i całe to kompletnie inne

ż

ycie, jakie miałem

przedtem. Znowu próbuj

ę

pomy

ś

le

ć

o nietoperzach. Tu jest wiele miejsc, w których mo

ż

e si

ę

schroni

ć

bardzo małe stworzenie, budz

ą

ce powszechn

ą

odraz

ę

i bezbronne podczas

całodziennego snu. O tym te

ż

nie mog

ę

my

ś

le

ć

.

Poniewa

ż

wszystko znowu zaczyna mi si

ę

kojarzy

ć

ze mn

ą

, zamykam oczy, ale wtedy jestem sam

ze sob

ą

i jest jeszcze gorzej. Robert chyba zaczyna si

ę

wkurwia

ć

. Jestem ju

ż

prawie zupełnie

trze

ź

wy i blizny mnie sw

ę

dz

ą

.

- Nie płacz - mówi Robert spokojnie, ale z zaci

ś

ni

ę

tymi z

ę

bami. - Przesta

ń

, kurwa, płaka

ć

.

Odwracam głow

ę

,

ż

eby nie widzie

ć

Artura, który idzie do nas od strony Pozna

ń

skiej. Robert my

ś

li,

ż

e to dla dyskrecji,

ż

eby

ś

my ja i Artur nie znali si

ę

za dobrze. Pochwala to.

- Siedemdziesi

ą

t sweterków - mówi Artur tym swoim dziecinnym głosem. Znowu mam zamkni

ę

te

oczy i widz

ę

co

ś

jakby rysunki z przedszkola. Artur jest o wiele starszy, ni

ż

wygl

ą

da albo brzmi, bo

heroina zakonserwowała go w wieku dwunastolatka. Kiedy zacz

ą

ł pali

ć

, przestał rosn

ąć

, pojawiły

mu si

ę

tylko jakie

ś

choroby skóry.

Potem Artur wraca do swojego mieszkanka, a my jedzieny koło Remontu, a potem Puławsk

ą

na

Wierzbno. Na ulicy

ś

ywnego stoj

ą

najbardziej szaroczarne bloki mieszkalne na

ś

wiecie, z lat

sze

ść

dziesi

ą

tych. Wtedy uwa

ż

ano,

ż

e najwła

ś

ciwsze dla człowieka jest maksymalnie smutne

otoczenie. By

ć

mo

ż

e zreszt

ą

tak jest.

Spomi

ę

dzy osiedlowych zaro

ś

li wynurza si

ę

u

ś

miechni

ę

ty facet z teczk

ą

. Podaje j

ą

Robertowi,

mówi co

ś

o sweterkach, potem o jakim

ś

Złamanym, który wła

ś

nie sprzedał dom, przeniósł si

ę

do

kawalerio i ma kup

ę

kasy. Kiedy

facet odchodzi, odje

ż

d

ż

amy. Samochód jest czarny, wielki i terenowy. Zje

ż

d

ż

amy ze skarpy na

Sobieskiego i jedziemy w stron

ę

Wilanowa.

- Nie płacz - mówi Robert i chyba jest naprawd

ę

zły. - Nie płacz, dostaniesz dzisiaj superprezent.

Wyobra

ż

am sobie co

ś

w rodzaju sze

ś

cianu z kokardk

ą

. Mamy ludzi, ale maj

ą

mordy jak herbatniki,

płaskie i suche. I chyba wła

ś

nie na tym polegaj

ą

normalne ludzkie twarze. Jak patrz

ę

na ludzkie

ż

ycie, nie mog

ę

uwierzy

ć

,

ż

e ludzie nazywaj

ą

ż

yciem co

ś

tak trupiego. Mo

ż

e jakbym znowu miał

dziecko,

ż

on

ę

, zacz

ę

łoby mnie to rusza

ć

, jak

kiedy

ś

. Ale nie ma co o tym my

ś

le

ć

, bo robi si

ę

chujowo.

Ju

ż

nigdy nie wróc

ę

do tamtego

ż

ycia. To, które mnie czeka, b

ę

dzie na pewno bardziej martwe.

Mo

ż

e znaczy to,

ż

e b

ę

dzie jeszcze bardziej ludzkie.

Wje

ż

d

ż

amy z Sobieskiego na Wilanowsk

ą

, a potem skr

ę

camy na zielony obszar mi

ę

dzy

Wilanowem a Ursynowem. Samochód unosi si

ę

i opada na twardych górkach i dołkach, przez co

trz

ę

sie mnie podwójnie.

Stajemy przed wielk

ą

k

ę

p

ą

drzew. Robert wysiada i okazuje si

ę

,

ż

e w

ś

cianie drzew jest stara

metalowa brama. Otwiera j

ą

i wraca do samochodu. Przeje

ż

d

ż

amy przez bram

ę

i znajdujemy si

ę

w

małym ogródku, całkowicie poro

ś

ni

ę

tym krzakami czarnej porzeczki. W

ś

rodku stoi zielony domek,

jednopi

ę

trowy, wiejski, z kamienia, ale z drewnianym dachem i ró

ż

nymi ozdóbkami.

- Niezłe, co? - mówi Robert, wysiadaj

ą

c. Wlazł ju

ż

w porzeczki i brodzi w

ś

ród tych krzaków, a ja

jako

ś

boj

ę

si

ę

wle

źć

mi

ę

dzy nie, bo na pewno b

ę

d

ą

si

ę

czepia

ć

. W tej chwili jest to dla mnie za

du

ż

a przeszkoda.

Strona 23

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

W ko

ń

cu jednak id

ę

za rum po w

ą

skiej, absolutnie za w

ą

skiej

ś

cie

ż

ce. Pytam, co tu jest prezentem.

-Wszystko - odpowiada. - B

ę

dziesz tu mieszkał. Dobrze ci to zrobi.

Wyci

ą

ga klucz i otwiera domek. W

ś

rodku jest chłodno i pachnie staruszk

ą

. W

ś

ród nieforemnych

gratów króluje co

ś

w rodzaju mamuciego ło

ż

a. Robi mi si

ę

niedobrze, tak niedobrze,

ż

e a

ż

łapie

mnie kaszel, który jest prawie rzyganiem. Wszystko tu

ś

mierdzi jakim

ś

beznadziejnym

ż

yciem, które

bez sensu tutaj trwało, i nie ma nawet

ż

adnego

ż

alu,

ż

e si

ę

sko

ń

czyło. No, ale sam mam si

ę

sta

ć

czym

ś

takim.

- Sprz

ę

ty si

ę

wymieni, oczywi

ś

cie - u

ś

miecha si

ę

Robert, siadaj

ą

c na tym niezwykłym łó

ż

ku. Kiedy

widz

ę

takie meble, zawsze mi si

ę

wydaje,

ż

e czterdzie

ś

ci lat temu ludzie musieli by

ć

zrobieni z

czego

ś

innego, na pewno nie z ciała, które jest wra

ż

liwe i mi

ę

kkie, jak wiadomo.

- Sprz

ę

ty si

ę

wymieni, ale na razie prze

ś

pisz si

ę

na czym

ś

takim - mówi Robert. - Sam spałem na

takim wyrze, jak byłem mały.
Mały. My

ś

l

ę

o ró

ż

nych istotach, które mo

ż

na tak nazwa

ć

.

- Daj spokój - mówi Robert, który znowu widzi, co si

ę

ze mn

ą

dzieje. - Kurwa, posłuchaj mnie teraz,

bo drugi raz nie b

ę

d

ę

mówi

ć

. Jeste

ś

na innej planecie. Nie my

ś

l o tym, co si

ę

działo. Wcale nie jest

ci

ź

le. Powiem ci co

ś

. Gdyby to wszystko si

ę

nie stało i tak by

ś

my

ś

lał,

ż

e masz strasznie chujowe

ż

ycie.

Przerywa na chwil

ę

i znów zaczyna:

- Nawet jakby

ś

ci

ą

gle miał

ż

on

ę

, dziecko i kota czy tam psa, te

ż

by

ś

my

ś

lał,

ż

e jest ci chujowo. Bo

nie chodzi o to,

ż

eby było miło. Chodzi o to,

ż

eby nie było chujowo. Chujowo nie jest tylko wtedy,

jak nikt ci

ę

nie rucha. To ty innych ruchasz. Robisz pstryk i ju

ż

ich nie ma. Nie zabijasz ich, tylko ich

masz. Nie s

ą

swoi, s

ą

twoi. I nawet jest im z tym dobrze. Kiedy daj

ą

dupy, czuj

ą

ulg

ę

. Nie musz

ą

si

ę

szarpa

ć

, słuchaj

ą

ci

ę

i koniec. Ale

ż

eby do czego

ś

takiego doj

ść

, trzeba przej

ść

najgorsze

rzeczy, mo

ż

e jeszcze gorsze ni

ż

to, co przeszedłe

ś

. Trzeba przej

ść

przez co

ś

takiego,

ż

eby ju

ż

si

ę

niczego nie ba

ć

. Trzeba umrze

ć

. Tylko tacy ludzie maj

ą

zajebi

ś

cie. Wszyscy inni maj

ą

raczej

chujowo. Tak to jest zrobione. I wcale nie my

ś

l

ę

,

ż

eby to było chujowe.

Nie słucham go a

ż

tak uwa

ż

nie,

ż

eby si

ę

w to wgł

ę

bia

ć

. Ale wystarczaj

ą

co, by zrozumie

ć

,

ż

e mówi

rzeczy nieprzyjemne i kanciaste, a ja chc

ę

ulgi i przebaczenia. Chc

ę

jedynej rzeczy, która daje ulg

ę

i przebaczenie.
- Robert, słuchaj, przede wszystkim dzi

ę

ki za dom - mówi

ę

. - Mo

ż

e jako

ś

po

ś

wi

ę

tujemy?

I dostaj

ę

wpierdol.

-Nie po

ś

wi

ę

tujemy - mówi Robert, przewracaj

ą

c mnie na tapczan, na brzuch, podczas kiedy

próbuj

ę

wy- czu

ć

, gdzie teraz uderzy. Słysz

ę

, jak co

ś

szcz

ę

ka, i mam ju

ż

obr

ą

czk

ę

na lewym

przegubie. Le

żę

na brzuchu, a on siedzi na mnie. Lew

ą

r

ę

k

ę

mam przykut

ą

do lewej nogi łó

ż

- ka,

praw

ą

- do prawej.

- I teraz b

ę

dziesz tak le

ż

ał, a

ż

ci przejdzie.

-Jezu, kurwa, Robert, nie mo

ż

esz mi tego zrobi

ć

. Przecie

ż

ja ci tu zdechn

ę

.

- Odtrujesz si

ę

- ko

ń

czy Robert. Zszedł ju

ż

ze mnie.

Nie widz

ę

go, ale słysz

ę

, jak dyszy.

- Robert, przecie

ż

potrzebny jest tramal, kroplówki, kurwa!!!

- Odtrujesz si

ę

na sucho, to ju

ż

si

ę

wi

ę

cej nie wpierdolisz.

Wiedziałem,

ż

e Robert w ka

ż

dej chwili mo

ż

e mnie upokorzy

ć

. Ale teraz skazał mnie na wielodniow

ą

tortur

ę

, od której mogłem umrze

ć

. Próbuj

ę

co

ś

jeszcze krzycze

ć

, ale Robert zdejmuje mi spodnie, a

potem gacie. Mi

ę

dzy po

ś

ladkami czuj

ę

jego ciepł

ą

r

ę

k

ę

,

ś

lisk

ą

od oliwki albo wazeliny. Dło

ń

jest

przera

ż

aj

ą

ca, cała tłusta, ale na razie mi

ę

dzy po

ś

ladki wchodzi tylko palec. Wsuwa si

ę

, a potem

powoli zaczyna wbija

ć

si

ę

w odbyt. Najpierw łaskocze, a potem piecze. Posuwa si

ę

bardzo powoli,

ale bez przerwy, jak gówno, które postanowiło wróci

ć

do mojego ciała. Wreszcie cały jest ju

ż

we

mnie, jak co

ś

mojego, ale nie mojego, bo nie panuj

ę

nad

ż

adnym jego ruchem. W ka

ż

dej chwili

mo

ż

e si

ę

zgi

ąć

, wtedy dopiero by zapiekło. Okr

ę

ca si

ę

, jak gdyby rozgl

ą

dał si

ę

w

ś

rodku,

zachwycony tym, co tam jest. Mo

ż

e Kasia te

ż

tak miała, kiedy si

ę

z ni

ą

kochałem. On teraz wsadzi

dwa albo trzy. Dot

ą

d robił to, kiedy byłem ujarany i nic nie czułem. Teraz jestem prawie trze

ź

wy. Na

łó

ż

ku jest czarna plama od potu z mojej twarzy.

- Dobra, dobra, nie wyj - mówi. Jest chyba niezadowolony. Mo

ż

e jednak mnie zabije? Idzie gdzie

ś

,

odkr

ę

ca wod

ę

, pewnie myje r

ę

ce. Nie słycha

ć

,

ż

eby zdejmował spodnie.

Dzi

ę

kuj

ę

Bogu za to,

ż

e mu si

ę

odechciało. Dziwne. Nigdy jeszcze nie przerwał zabawy w połowie.

Strona 24

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Kiedy unosz

ę

głow

ę

na tyle, na ile mog

ę

, widz

ę

ś

cian

ę

, która robi si

ę

coraz bardziej

ż

ółta i pokryta

grzybem.
I dalej nie ma ju

ż

co opowiada

ć

. Wsad

ź

cie szczura do klatki i polewajcie go wrz

ą

tkiem. Albo

obrzucajcie zwi

ą

zanego szympansa petardami. Zobaczycie ból, strach i inne takie uczucia.

Poznałem Roberta trzy dni po tym, jak stamt

ą

d uciekłem. Zabrałem wtedy cał

ą

heroin

ę

. Tamten

miał j

ą

przy sobie, tak

ż

e łatwo j

ą

było od razu wzi

ąć

, kiedy si

ę

przewrócił. Pobrudziłem si

ę

przy

tym, bo tam od razu si

ę

zro- biła cala kału

ż

a, na podłodze i wsz

ę

dzie. Na szcz

ęś

cie, taki proszek z

w

ę

gla, miał w

ę

glowy, szybko przykrył te plamy na ubraniu, i nie było ich wida

ć

.

Zreszt

ą

nie my

ś

lałem o nich, bo było mi bardzo dobrze. Na innym osiedlu znalazłem star

ą

kotłowni

ę

. Był w niej wielki, od dawna nieu

ż

ywany piec, w którym spokojnie mogło si

ę

pomie

ś

ci

ć

pełno ludzi. W

ś

rodku le

ż

ały szkolne, troch

ę

zgniłe zeszyty i ten miał w

ę

glowy. Spałem na

zeszytach i nigdy

ż

adnego nie otworzyłem. Pierwszy raz

w

ż

yciu jarałem tak ostro, zupełnie bez przerwy, dosłownie co pół godziny.

Po trzech dniach zacz

ą

łem rzyga

ć

ż

ółci

ą

. Jako

ś

jeszcze wiedziałem,

ż

e musz

ę

poszuka

ć

czego

ś

do

zjedzenia, bo w

ż

ą

dku robiły mi si

ę

dziwne rzeczy. Nie miałem kasy, zacz

ą

łem chodzi

ć

po osiedlu

i zagadałem z jakimi

ś

gówniarzami, czyby nie chcieli kupi

ć

dobrego szuwaksu. Sprzedałem im raz,

a tego samego dnia wieczorem jeszcze raz. Słyszałem,

ż

e nazywali mnie

Ś

mierdz

ą

cym Dilerem, bo

nie miałem jak si

ę

my

ć

, a ci

ą

gle si

ę

pociłem.

W nocy przyszli do mnie jeszcze raz, wywołali mnie z pieca, a jak wyszedłem, jacy

ś

inni ludzie

złapali mnie i nadci

ę

li mi dłonie, przy kciuku, ale byłem ujarany i prawie nic nie czułem. Jeden z

nich zacz

ą

ł mnie wypytywa

ć

. I chyba wszystko mu opowiedziałem, przez to ujaranie. Miał łys

ą

,

ogolon

ą

głow

ę

i wielkie oczy. To był Robert. Potem zabrał mnie, obwi

ą

zał mi r

ę

ce banda

ż

em i jako

ś

si

ę

zagoiły, cho- cia

ż

ci

ą

gle sw

ę

dz

ą

i czasem w jednym miejscu robi mi si

ę

taka dziurka, z której wychodzi ropa.
Jest bardzo rano, a za dziesi

ęć

minut musz

ę

by

ć

pod Multikinem. Mo

ż

e si

ę

uda

ć

, je

ś

li wytaszcz

ę

ten rower górski od Roberta. Ale mo

ż

e te

ż

si

ę

nie uda

ć

, bo robi

ę

si

ę

coraz słabszy. Ciało mam

ci

ęż

kie, nieposłuszne, jakby ju

ż

zdechło i miało ode mnie odpa

ść

. I nie tylko ciało. Jest lista rzeczy,

o których nie mog

ę

my

ś

le

ć

, bo jak my

ś

l

ę

, to si

ę

zamulam i nie mog

ę

my

ś

le

ć

o niczym. Nie mog

ę

my

ś

le

ć

o kotach. Jest tu taki kot. Siedzi cały czas na topoli, mo

ż

e miał jaki

ś

układ z babci

ą

. Tutaj

mieszkała wcze

ś

niej jaka

ś

babcia. Ale o babci te

ż

nie mog

ę

my

ś

le

ć

, bo si

ę

m

ę

cz

ę

. Ani o rodzicach

Łukasza. Łukasz czeka wła

ś

nie na mnie pod Multikinem i jest gigantycznym gówniarzem.

Gigantycznym, bo ma metr dziewi

ęć

dziesi

ą

t wzrostu, a gówniarzem, bo ma dopiero siedemna

ś

cie

lat. Nosi teraz małe kapelusiki, bo tak robiła kiedy

ś

jaka

ś

wymarła subkultura. Jeszcze ma energi

ę

,

ż

eby si

ę

bawi

ć

takimi rzeczami.

Powinienem zajara

ć

,

ż

eby o

ż

y

ć

. Ale nie mog

ę

. Dzi

ś

wieczorem mo

ż

e wpa

ść

Robert. Jak zobaczy,

ż

e mam małe

ź

renice, jemu te

ż

zrobi

ą

si

ę

małe. Zawsze mu si

ę

tak robi, kiedy jest wkurwiony.

Przewróci na tapczan i znowu mnie zaobr

ą

czkuje.

Taszcz

ę

rower przez chaszcze i ju

ż

jestem spocony. Na szcz

ęś

cie heroinowy pot jest kompletnie

bezwonny. Musz

ę

teraz przejecha

ć

czarn

ą

ś

cie

ż

k

ą

do skarpy.

Ś

cie

ż

ka jest czarna, bo zawsze jest

rozmi

ę

kła, bagnista. Ta cz

ęść

War- szawy, w której jestem, nazywa si

ę

Bagna Wilanowskie. Mi

ę

dzy

dwiema normalnymi dzielnicami, Wilanowem i Ursynowem, pozostał taki kawał zupełnie innej
rzeczywisto

ś

ci. Dzika wie

ś

, z ro

ś

linno

ś

ci

ą

, przez wiele miejsc nie da si

ę

przej

ść

. Wiem, bo nieraz

eksperymentowałem, jak si

ę

spieszyłem na Ursynów.

Dzi

ś

ju

ż

wiem, jak mo

ż

na szybko si

ę

tam dosta

ć

. Trzeba tylko wdrapa

ć

si

ę

na skarp

ę

, która jest

bardzo stroma, ale te

ż

bagnista. Jak mokradło postawione na sztorc. Za to kiedy ju

ż

jeste

ś

na

Ursynowie, granatowe asfaltowe alejki i ulice zaprowadz

ą

ci

ę

wsz

ę

dzie, gdzie czekaj

ą

twoje dzieci.

Mijam kilka wielkich drzew, z których jedno jest kompletnie puste w

ś

rodku. Potem zaczynam

wdrapywa

ć

si

ę

na skarp

ę

, a w brzuchu znowu bulgocze mi ten heroinowy płyn, który zawsze si

ę

robi po jaraniu. To jest tak, jakby

ś

w jelitach miał tylko wod

ę

, coraz wiecej i wi

ę

cej wody, której w

ż

aden sposób nie mo

ż

na wysra

ć

.

Kiedy ju

ż

jestem na górze, wchodz

ę

do starej betonowej stajni. Stajnia musiała ulec jakiej

ś

totalnej

katastrofie. Jej wgnieciony dach le

ż

y na klepisku w du

ż

ych, nadpalonych kawałach, z których

stercz

ą

druty. Co gorsza, ko

ń

cówki drutów nie s

ą

ju

ż

drutami, tylko lej

ą

cymi si

ę

, spłaszczonymi

formami, jak gluty. Boksy dla koni s

ą

puste, tylko w jednym stoj

ą

dwie br

ą

zowe od rdzy pralki, jedna

na drugiej. Otwieram jedn

ą

z pralek. Z b

ę

bna co

ś

na mnie z wrzaskiem wylatuje, i przez chwil

ę

nie

Strona 25

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

mog

ę

si

ę

pozbiera

ć

, bo pomy

ś

lałem,

ż

e to tamten. Ale to mały ptaszek koloru popiołu, który chyba

o

ś

lepł z przera

ż

enia i lata po całym boksie, nawet nie

ć

wierkaj

ą

c, ale gwi

ż

d

żą

c jak nadmuchany

balon, kiedy si

ę

go pu

ś

ci po pokoju bez

zawi

ą

zanej dziurki.

Potem wyci

ą

gam z b

ę

bna co

ś

szmaciano-chrupi

ą

cego, co okazuje si

ę

gniazdem. W

ś

rodku jest

sze

ść

male

ń

kich jajeczek. D

ę

bimy ptaszek wpada w furi

ę

i leci mi prosto w twarz, co ko

ń

czy si

ę

tym,

ż

e kl

ę

cz

ę

w

ś

ród roz- bitych jajek, a mi

ę

dzy skorupkami konaj

ą

male

ń

kie mutanty o

przezroczystych łebkach z krwawymi

ż

yłkami. Ptaszek natychmiast traci zainteresowanie dla całej

sprawy i siada sobie spokojnie na kupie sfermentowanych szmat, a ja upewniam si

ę

, czy w b

ę

bnie

nie ma

ż

adnej innej nie- spodzianki. Ale jest tam tylko du

ż

o pokruszonego, prze

ż

artego rdz

ą

metalu. Chowam w

ś

rodku cały drogocenny ładunek, z którego wybieram jeden plastikowy

woreczek z br

ą

zowym proszkiem, dla Łukasza.

Tak szybko jak mog

ę

, p

ę

dz

ę

na rowerze pod Multikino, a wła

ś

ciwie pod

ś

mietnik na tyłach tego

przybytku. Dobrze jest wybiera

ć

takie miejsca, bo pod

ś

mietnikiem nie gromadz

ą

si

ę

ani nie

zatrzymuj

ą

ludzie, w przeciwie

ń

stwie do samego Multikina. Nikt nas nie widzi. W Multikinie

spokojnie mogłoby sta

ć

nawet paru Zos bandidos def gobiemo, niewidocznych w tłumie. Tutaj nie

mogliby nas nawet obserwowa

ć

z daleka, bo

ś

mietnik jest osłoni

ę

ty resztkami płotów i glin

ą

, która

pozostała po budowie kina.
Łukasz nadchodzi i ma mały, jaskrawozielony kapelusik. Zastanawiam si

ę

, kiedy spotka to swoje

nieszcz

ęś

cie, które wyrwie go z

ż

ycia i rzuci na

ś

mietnik, jak jak

ąś

marchewk

ę

czy co

ś

takiego.

Ka

ż

dego to czeka. Mo

ż

na nagle straci

ć

dom i ludzi, którzy si

ę

tob

ą

opiekowali. Mo

ż

na straci

ć

ż

on

ę

.

Mo

ż

na straci

ć

dziecko. Mo

ż

na straci

ć

wszystko naraz. Dobrze,

ż

e heroina mo

ż

e zast

ą

pi

ć

ka

ż

dy

rodzaj szcz

ęś

cia.

Szuwaks zostaje sprzedany i Łukasz strasznie chciałby sobie ju

ż

zajara

ć

, pewnie w cicho

ś

ci

multikinowego sracza, ale jest jeszcze na tyle niedo

ś

wiadczony,

ż

e kr

ę

puje si

ę

tak po prostu

odej

ść

, bez zagadania. Ojciec Łukasza jest politykiem, pracuje we władzach Warszawy i pewnie

niedługo przeniesie si

ę

st

ą

d do jakiej

ś

willi razem z synem, a ja strac

ę

kontakt.

- Chyba nie

ć

pał - mówi Łukasz. - To znaczy, palił traw

ę

, jak był młody, ale wiesz, jaka trawa wtedy

była. Nie było nawet haszu. A potem to ju

ż

tylko chlał, chyba

ż

e kto

ś

go cz

ę

stował traw

ą

na jakich

ś

imprezach.
- A gdyby si

ę

dowiedział,

ż

e jarasz traw

ę

albo hasz, toby si

ę

zmarszczył?

- No, pewnie by si

ę

troch

ę

zmarszczył.

- A mo

ż

e by si

ę

ucieszył,

ż

e nie bierzesz czego

ś

mocniejszego? - próbuj

ę

z drugiej strony.

- To na pewno, ale pewnie by chciał odstawia

ć

jakie

ś

rozmowy,

ż

e po co,

ż

e lepiej,

ż

ebym tego nie

robił.
- A twój stary jakiej muzyki słuchał?
- Black Sabbath. I Sex Pistols.
- No, to nie b

ę

dzie mie

ć

oporów. Stary, słuchaj, zróbmy tak

ą

jazdk

ę

,

ż

e ujaramy twojego tat

ę

.

- Pojebało cie, Andrzej?!
Teraz nazywam si

ę

Andrzej. Nawet wol

ę

,

ż

eby tak do mnie mówili. Imi

ę

, które straciłem,

przypomina o

ż

yciu, które straciłem.

- Powiesz mu,

ż

e to hasz - ci

ą

gn

ę

.

- Ale i tak ze mn

ą

nie zajara.

- Słuchaj - zaczynam. - Zagadasz z nim o tym, jak jarał traw

ę

w młodo

ś

ci. Powiesz mu,

ż

e sam

nigdy nie jarasz i twoi koledzy te

ż

nie, ale do jednego kolegi kto

ś

przyniósł hasz na imprez

ę

i

zostało, a wy nie wiecie, co z tym zrobi

ć

, bo przecie

ż

nie jaracie. Zapytaj go, czy on czasem nie

chce sobie znowu spróbowa

ć

, bo inaczej wyrzucicie to do

kibla. Jak stary si

ę

wkurwi,

ż

e w ogóle mu proponujesz, to koniec rozmowy. A jak nie, to dasz mu

troch

ę

szuwaksiku i powiesz, jak to si

ę

pali. Powiesz,

ż

e tak palił ten kole

ś

, co to przyniósł na

imprez

ę

.

Łukasz

ś

mieje si

ę

z wy

ż

yn swojego metra i dziewi

ęć

dziesi

ę

ciu centymetrów. I siedemnastu lat.

- No dobra, tylko po co?
- B

ę

dziesz miał luzy w domu. Jak stary spróbuje, to na pewno mu si

ę

spodoba i zacznie wi

ę

cej

jara

ć

. B

ę

dziesz mógł razem z nim jara

ć

.

- Kurwa, jeste

ś

najbardziej pojebanym dilerem w tym pojebanym mie

ś

cie - mówi Łukasz. - I ty

Strona 26

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

b

ę

dziesz nam to wszystko sprzedawał, nie?

-A jak?
Łukasz odchodzi. Za moimi plecami nagle co

ś

ć

wierka, a

ż

podskakuj

ę

, bo przypomina mi si

ę

ptaszek. Zaraz wszystko zrobi si

ę

zupełnie normalne i b

ę

d

ę

trze

ź

wy.

W ci

ą

gu ostatnich dwóch tygodni zajarałem tylko dwa razy. Mog

ę

jara

ć

tylko we wtorki. We wtorki

jest najmniejszy ruch w biznesie. Wczoraj wła

ś

nie był wtorek i bardzo słodko si

ę

ujarałem w domku.

Miałem co

ś

takiego, jakbym roztapiał si

ę

w g

ę

stej, ciepłej, mocno posłodzonej herbacie. Ka

ż

dy

najdrobniejszy kawałeczek mnie wypełnił si

ę

tym rozkosznym płynem i przez par

ę

godzin wszystko,

nawet małe palce u r

ą

k i nóg, odczuwało kosmiczne, absolutne szcz

ęś

cie. Najpierw wyjaralem

ć

wiartk

ę

, siedz

ą

c na podłodze. Potem długo myłem r

ę

ce z popiołu. Mydło trzeba było dobrze

rozmydli

ć

. Trzymałem je pod kranem i kr

ę

ciłem nim w r

ę

kach. W pewnym momencie przestało si

ę

wy

ś

lizgiwa

ć

, tylko czepiało si

ę

moich r

ą

k. Było lepkie, ciepłe i mi

ę

kkie, jak plastelina albo jaki

ś

niemowlak, a

ż

wreszcie roztopiło si

ę

gdzie

ś

mi

ę

dzy moi- mi palcami.

Potem przyszedł Robert i znalazł mnie w łazience. Bab- cia miała nawet wann

ę

, ale dziwn

ą

,

wysok

ą

, sze

ś

cienn

ą

. Stałem w niej nagi, a Robert wysmarował mnie całego oliw

ą

vergine, a potem

pie

ś

cił mnie, najbardziej palcem w

ś

rodku. A jak miał go w

ś

rodku, to bawił si

ę

, tak ruszał tym

palcem,

ż

ebym ja te

ż

si

ę

ruszał. Dzisiaj pewnie

te

ż

przyjdzie, ale tylko

ż

eby sprawdzi

ć

, czy jestem trze

ź

wy. Jak jestem trze

ź

wy, nic ze mn

ą

nie robi.

Mówi,

ż

e nie mam wtedy takiej mi

ę

kko

ś

ci.

Poprzednie dwa tygodnie dochodziłem do siebie i pra- cowałem. A wcze

ś

niej le

ż

ałem przez pi

ęć

dni

na łó

ż

ku i rzygałem na piek

ą

co małymi br

ą

zowymi glutami. Robert przystawił mi misk

ę

, ale nie

mogłem si

ę

dobrze nad ni

ą

nachyli

ć

, bo byłem przykuty do łó

ż

ka. Raz w nocy Robert wszedł bos

ą

nog

ą

do tej miski i wkurwił si

ę

tak,

ż

e mógł mi

nawet kaza

ć

j

ą

wypi

ć

. Ale nic nie zrobił, tylko potem skóra go piekła mi

ę

dzy palcami u nogi.

Kład

ź

si

ę

- mówi Robert w garniturze, otwieraj

ą

c tylne drzwi samochodu. - Tu, na podłodze, przed

siedzeniami.
- Robert, ale po co?
Łapie mnie za ucho i wykr

ę

ca.

Na szcz

ęś

cie, co

ś

, co nie czuje bólu i niczym si

ę

nie przejmuje, zostało jeszcze z wczorajszego

jarania. Naprawd

ę

trzeba przej

ść

kurewskie rzeczy,

ż

eby umie

ć

znale

źć

w sobie co

ś

takiego. Kład

ę

si

ę

na podłodze.

-Jak posłuchasz, to si

ę

dowiesz - dodaje Robert, przykrywaj

ą

c mnie starymi r

ę

cznikami i jakimi

ś

przedmiotami. - Masz si

ę

nie rusza

ć

i by

ć

cicho. Tylko słuchaj wszystkiego, co si

ę

b

ę

dzie działo.

Potem samochód zaczyna okropnie podskakiwa

ć

na wertepach. Jak si

ę

le

ż

y, to on ju

ż

zupełnie nie

jest bezwstrz

ą

sowo-terenowy. Ale w tej ciemno

ś

ci nie jest strasznie

ź

le. Zamykam oczy,

ż

eby

skupi

ć

si

ę

na tym, co jest jeszcze we mnie ujarane. I to si

ę

udaje, bo znowu robi

mi si

ę

lekko i dobrze, tylko zupełnie przestaje mnie obchodzi

ć

, co si

ę

dzieje. Jak to po braunie,

szukam tylko kogo

ś

równie miłego i dobrego, chocia

ż

oczywi

ś

cie nie znajd

ę

nikogo pod szmatami

w samochodzie. I mam tak, dopóki samochód nie zatrzymuje si

ę

nagle.

- Dzie

ń

dobry - słysz

ę

nagle serdeczny, ciepły głos Roberta, uprzejmego i

ż

yczliwego człowieka

biznesu.
- Dzie

ń

dobry - odpowiada za

ż

enowany, lekko zachrypni

ę

ty czterdziestolatek.

-Zapraszam do samochodu - mówi Robert ciszej. - Wie pan, lepiej,

ż

eby transakcja była jak

najmniej widoczna.
Facet waha si

ę

chyba. Boi si

ę

. I wie,

ż

e jak nie wsi

ą

dzie, nie dostanie heroiny.

- A mo

ż

e chce pan od razu zapali

ć

? - pyta Robert. - Bo mam foli

ę

.

Drzwi trzaskaj

ą

, samochód kołysze si

ę

. Facet, który wła

ś

nie wsiada, chyba ostro spryskał sobie

dezodorantem stopy, bo zapach perfumy czu

ć

nawet przez te r

ę

czniki. Musi si

ę

nie

ź

le poci

ć

.

- Jak pan my

ś

li, ile by mi wystarczyło na weekend? - pyta wreszcie.

-A pierwszy raz zapalił pan dwa tygodnie temu, prawda?
-Tak.
- O, to połówka powinna w zupełno

ś

ci wystarczy

ć

. Ale widz

ę

,

ż

e pan jest stremowany. Prosz

ę

si

ę

nie ba

ć

. Nikt nas tu nie namierzy. Mamy swoje sposoby,

ż

eby zapewni

ć

klientom całkowite

bezpiecze

ń

stwo.

Milczenie.

Strona 27

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

- Denerwuje si

ę

pan? Ma pan wyrzuty sumienia?

Milczenie.
- Pan ju

ż

wie,

ż

e to nie jest haszysz?

- Tak - facet prawie st

ę

ka.

- Boi si

ę

pan. My

ś

li pan,

ż

e za

ż

ywa pan najsilniejszy narkotyk, jaki jest na rynku. Powinien pan

rzuci

ć

to natychmiast. Zerwa

ć

z tym. Dlaczego pan tego nie robi?

- My

ś

lałem,

ż

e pan to sprzedaje - mówi facet, troch

ę

zmieszany.

- Spokojnie, zaraz panu dam. Ale czy mog

ę

pana prosi

ć

,

ż

eby pan mi odpowiedział na pytanie?

Dlaczego pan nie ucieka? Dlaczego kiedy zadzwoniłem do pana, umówił si

ę

pan ze mn

ą

na

spotkanie?
Milczenie.
- Powiem panu. Bo jeszcze nigdy w

ż

yciu nie miał pan takiej przyjemno

ś

ci. Nieporównywalnej z

niczym, co pan prze

ż

ył.

- Prawda - odpowiada facet. - To jest zupełnie niesamowita rzecz. To jest jakby co

ś

, czego człowiek

najbardziej potrzebuje. I nigdy nie dostaje. Powiem panu szczerze, musiałem oczywi

ś

cie zabroni

ć

tego mojemu synowi. On ma siedemna

ś

cie lat. Wysłałem go do o

ś

rodka. Ale

sam sobie nie umiem tego zabroni

ć

.

- No wła

ś

nie. Bez tego nie mo

ż

na

ż

y

ć

. Ale od tego si

ę

umiera. Nie wie pan, co z tym zrobi

ć

?

-Nie.
- To ja panu powiem. Niech pan jara tylko w weekendy. Tylko raz na tydzie

ń

. Najcz

ęś

ciej raz na

tydzie

ń

. Kiedy

ż

ona gdzie

ś

wyjedzie, albo w nocy, kiedy ona

ś

pi. Je

ś

li da pan rad

ę

nie jara

ć

w

pracy, w normalne dni, to pan prze

ż

yje.

- A słyszał pan kiedy

ś

o kim

ś

, komu by si

ę

co

ś

takiego udało?

- Znam wielu takich go

ś

ci. Na przykład ja.

To jest kłamstwo. Robert nie jara w ogóle. Nigdy nie zajaral heroiny.
- I wszyscy moi klienci - kłamie dalej. - Nie sprzedaj

ę

gówniarzom, ani ja, ani moi ludzie. Mam

kontakty z takimi, którzy to robi

ą

, od nich dowiedziałem si

ę

o panu. Ale mo

ż

e by

ć

pan spokojny, nikt

si

ę

o panu nie dowie, je

ś

li przyjmie pan moj

ą

propozycj

ę

. Proponuj

ę

panu, aby zaopatrywał si

ę

pan

tylko u mnie. Bo ja nie chc

ę

,

ż

eby moi klienci umierali. To jest biznes, a nie morderstwo. B

ę

d

ę

panu

sprzedawał tylko raz w tygodniu, odpowiednie ilo

ś

ci. Nawet jak mi pan powie,

ż

e chce pan wi

ę

cej,

ż

eby zrobi

ć

imprez

ę

z kolegami, to panu nie dam. Nie powinien pan robi

ć

zapasów. Imprez z

kolegami te

ż

nie, bo nikt nie powinien wiedzie

ć

,

ż

e pan to robi. Ja chc

ę

,

ż

eby pan normalnie

ż

ył i

nie miał kłopotów. Bo chc

ę

,

ż

eby pan był jak

najdłu

ż

ej moim klientem. W ten sposób zarobi

ę

du

ż

o, a przy okazji nie zabij

ę

pana. Je

ś

li pan si

ę

zgodzi, b

ę

dzie pan z tym

ż

y

ć

. No i b

ę

dzie miał pan najczystszy, najlepszy towar. Przyjmuje pan

propozycj

ę

?

Milczenie, a potem co

ś

w rodzaju cichego „tak".

- Prosz

ę

mi poda

ć

r

ę

k

ę

. Dzi

ę

kuj

ę

. Oczywi

ś

cie, je

ś

li pan złamie nasz

ą

umow

ę

, ju

ż

nigdy pana nie

obsłu

żę

. Nie b

ę

d

ę

maczał r

ą

k w pa

ń

skiej

ś

mierci. A teraz pan mi da sto złotych, a ja dam panu

połówk

ę

.

Szelesty. A potem pstrykni

ę

cie zapalniczki. I gorzki zapach, bardzo nieprzyjemny, jak si

ę

nie wie,

co zaraz po nim przyjdzie. Powinienem szale

ć

, ale nadal nie jest mi tak

ź

le, bo znowu wracam do

tego, co jest jeszcze we mnie ujarane. To niesamowite, ale kiedy si

ę

na tym mocno koncentrujesz,

to mo

ż

e naprawd

ę

długo przetrwa

ć

.

Facet wychodzi i idzie sobie, a wtedy Robert pozwala mi wyle

źć

spod r

ę

czników i usi

ąść

na

przednim siedzeniu.
Jedziemy do domu.
- Słuchałe

ś

? - pyta. Kiwam głow

ą

.

- Dobrze. Wiesz, dlaczego kazałem ci słucha

ć

?

Nie wiem. Nawet nie bardzo próbuj

ę

si

ę

domy

ś

la

ć

, interesuje mnie tylko sam Robert. Ma wielkie,

piwne, gł

ę

boko osadzone oczy. Najbardziej niesamowite jest to,

ż

e one s

ą

nieustannie obecne. On

nigdy nie pozwala sobie na nieobecno

ść

. Na marzenie. Mo

ż

e ma

ż

ycie jak marzenie. Jak jego

marzenie.
- Chciałem ci pokaza

ć

, jak to si

ę

robi - mówi. - Na takich klientach zarabia si

ę

mniej ni

ż

na

gówniarzach. Jak my

ś

lisz, po co ich hodujemy?

Strona 28

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Nie wiem. Ale słuchanie Roberta jest bardzo przyjemne.
- Bo heroina jest za dobra,

ż

eby jarali tylko gówniarze. Coraz wi

ę

cej dorosłych, powa

ż

nych ludzi

b

ę

dzie jara

ć

. Coraz wi

ę

cej. Wszyscy. I b

ę

d

ą

musieli z tym jako

ś

ż

y

ć

. B

ę

d

ą

jara

ć

raz na tydzie

ń

, na

dwa. Trzeba si

ę

nastawi

ć

na takich klientów, bo kiedy

ś

b

ę

dzie ich wi

ę

cej.

To co

ś

dla ciebie.

- Dlaczego?
- Jeste

ś

inteligentnym człowiekiem. Miałe

ś

kiedy

ś

rodzin

ę

. Spokojnie nauczysz si

ę

z nimi gada

ć

. I

tylko ze mn

ą

jeste

ś

bezpieczny, bo cały czas musisz si

ę

ukrywa

ć

. Jeste

ś

facetem, który nie pójdzie

nadawa

ć

psom, bo boisz si

ę

ich bardziej ni

ż

ja. Mnie wsadz

ą

maksimum na dziesi

ęć

lat za handel.

Ciebie na pi

ę

tna

ś

cie, jak uznaj

ą

,

ż

e to było morderstwo. Nie odpadniesz ode mnie, bo nie masz

gdzie. A ja do tego potrzebuj

ę

wła

ś

nie kogo

ś

takiego jak ty, pewnego i długofalowego, bo to jest

długofalowa robota. Jak b

ę

dziesz jarał w tygodniu, to ci

ę

zabij

ę

.

Siedzimy cicho przez chwil

ę

.

- To ci dobrze zrobi - zaczyna znowu. - Jeste

ś

bezdomny. Bez rodziny, bez pracy, biedny, jeszcze

przed chwil

ą

głodowałe

ś

, nie miałe

ś

gdzie si

ę

poło

ż

y

ć

. I nagle to wszystko, co oni maj

ą

, jest twoje.

Teraz nagle masz tysi

ą

ce firm, z których mo

ż

esz ci

ą

gn

ąć

tyle kasy, ile chcesz. Tysi

ą

ce rodzin.

Masz to wszystko. Mo

ż

esz ich zajeba

ć

, mo

ż

esz

ich uszcz

ęś

liwi

ć

, mo

ż

esz wszystko naraz. Odechce ci si

ę

jara

ć

. Zobaczysz,

ż

e to jest mocniejsze

ni

ż

heroina.

Robert zapala papierosa. Płomie

ń

o

ś

wietla twarz, ale nos rzuca cie

ń

na oko, które na chwil

ę

znika

w czarnej plami

ę

. Odkrywam w tej twarzy co

ś

, czego do tej pory jeszcze nie zauwa

ż

yłem. Co

ułamek sekundy przebiegaj

ą

po niej drgnienia, male

ń

kie i niedostrzegalne, które jednak zmieniaj

ą

jej wyraz. Jeden wyraz nast

ę

puje po drugim, potem

wraca ten pierwszy, potem znowu ten drugi i tak co chwil

ę

. Tak

ż

e Robert ma dwie twarze, które co

ułamek sekundy si

ę

wymieniaj

ą

. Obie te twarze, wymieniaj

ą

c si

ę

co chwil

ę

i nakładaj

ą

c si

ę

na

siebie, zlewaj

ą

si

ę

w prawdziw

ą

twarz Roberta, t

ę

, któr

ą

widz

ę

codziennie.

- Robert, ty my

ś

lisz,

ż

e całe rodziny b

ę

d

ą

jara

ć

?

- A, kurwa, co? Jak my

ś

lisz, po co człowiek zakłada rodzin

ę

? Ludziom si

ę

wydaje,

ż

e jak b

ę

d

ą

mie

ć

ż

on

ę

i dzieci, to b

ę

dzie dobrze. A jak ju

ż

maj

ą

ż

on

ę

i dzieci, to okazuje si

ę

,

ż

e nie jest dobrze. I

rozumiej

ą

wtedy,

ż

e tak naprawd

ę

nie chcieli mie

ć

rodziny, tylko chcieli,

ż

eby było dobrze. Siedz

ą

w

tym tylko dlatego, bo nie wiedz

ą

, co z tym zrobi

ć

. Ale to wszystko si

ę

rozpierdoli, jak damy ludziom

co

ś

, co naprawd

ę

im zrobi dobrze.

-Wiesz, musisz kiedy

ś

zajara

ć

- pozwalam sobie powiedzie

ć

.

I znowu dostaj

ę

wpierdol, ale tylko raz.

-Przepraszam, Robert, przepraszam! - Otwieram
oczy. Widz

ę

i czuj

ę

,

ż

e Robert nawet na chwil

ę

nie stracił kontroli nad kierownic

ą

, kiedy mi

przyładowal w policzek. - Sorry, Robert, nie w

ś

ciekaj si

ę

, powiedz mi tylko jedn

ą

rzecz. - Ryzykuj

ę

,

bo on jest naprawd

ę

zły. Nie patrzy na mnie nawet przez chwil

ę

. Przykładam sobie

metalow

ą

luf

ę

pistoletu do policzka. Robi mi si

ę

siniak, a z siniakiem głupio i

ść

.

- Robert, ty wiesz,

ż

e to jest zajebiste. Rodziny nie masz. Mógłby

ś

sobie zajara

ć

. Ka

ż

dy potrzebuje,

ż

eby mu było fajnie.

- Nie ka

ż

dy - odpowiada Robert. - Nie ka

ż

dy chce mie

ć

rodzin

ę

. Nie ka

ż

dy chce mie

ć

dobrze. Jak

jest dobrze, to znaczy,

ż

e dałe

ś

dupy. Pozwoliłe

ś

,

ż

eby co

ś

ci weszło do dupy i zrobiło ci dobrze. Tu

chodzi o to,

ż

eby czu

ć

siebie, a nie to co

ś

, co ci wlazło do dupy. Zobaczysz, co to znaczy, jak

zaczniesz mie

ć

ludzi. Bo naprawd

ę

b

ę

dziesz ich mie

ć

. Dadz

ą

ci wszystko. Firm

ę

, rodzin

ę

, dom. Z

przyjemno

ś

ci

ą

. Oni wszystko robi

ą

dla przyjemno

ś

ci.

Zaje

ż

d

ż

amy pod bram

ę

. Otwieram j

ą

. Robert wje

ż

d

ż

a do

ś

rodka. Idziemy do łó

ż

ka. Robert troch

ę

niezdarnie zaczyna mnie pie

ś

ci

ć

, tak,

ż

e kład

ę

si

ę

na łó

ż

ku i udaj

ę

,

ż

e mnie nie ma. On całuje mnie

gdzie

ś

po

ż

ebrach, ale potem przestaje i kładzie si

ę

obok. Pytam, co si

ę

dzieje. Nic nie mówi. Nie

kr

ę

c

ę

go i to chyba znaczy,

ż

e naprawd

ę

jestem ju

ż

trze

ź

wy.

Wypuszczam z siebie dym i widz

ę

,

ż

e co

ś

ciekawego musiało dzia

ć

si

ę

z moim mózgiem. Kiedy

próbuj

ę

sobie przypomnie

ć

, co si

ę

działo wcze

ś

niej, pami

ę

tam tylko,

ż

e było ciepło. Dopiero potem

przypomina mi si

ę

co

ś

wi

ę

cej. Najpierw,

ż

e wrócił Łukasz. Uciekł z o

ś

rodka. Do domu nie mógł

wróci

ć

. Był zielonkawy ze strachu i miał w wygl

ą

dzie

co

ś

takiego, co maj

ą

nie

ś

wie

ż

e warzywa. Był jakby zakurzony. Chciał,

ż

eby da

ć

mu na krech

ę

.

Strona 29

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Oczywi

ś

cie nie zrobiłem tego. Robert nie pozwalał.

Dwa dni pó

ź

niej ogl

ą

dali

ś

my z Robertem telewizj

ę

. Co

ś

musieli

ś

my robi

ć

wieczorami, kiedy byłem

trze

ź

wy i jak mówił Robert, byłem zupełnie inn

ą

osob

ą

. Zobaczyli

ś

my w telewizji Mata i a

ż

krzykn

ą

łem gło

ś

no. Mój przyjaciel, był kiedy

ś

prezenterem telewizyjnym. Potem poszedł do

o

ś

rodka, zaraz przed tym, jak stały si

ę

tamte wszystkie rzeczy. Teraz wrócił i po raz pierwszy w

telewizji otwarcie mówił o swoim nałogu.
- A nie masz ochoty do tego wróci

ć

? - pytała złotowłosa dziennikarka.

- Nie - huczał swoim basem Mat. - Zupełnie nie. Przez to cale

ć

panie zapomniałem o tylu rzeczach,

które tak zajebi

ś

cie du

ż

o mi dawały. A teraz daj

ą

mi jeszcze wi

ę

cej.

- A mo

ż

e tamto było jednak lepsze? - za

ś

wiergotała prowadz

ą

ca.

- Nie - zahuczał znowu Mat. - Zrozumiałem jedn

ą

prost

ą

rzecz. Nie mog

ę

ć

pa

ć

. Nie ma czego

ś

takiego jak ja

ć

pam". Bo tam, gdzie jest „

ć

pam", nie ma ja".

Ć

panie zabija człowieka. To, co

ć

pa, to

ju

ż

nie jestem ja.

Spojrzałem na Roberta i zobaczyłem,

ż

e patrzy na Mata jak na kogo

ś

, kto rzucił mu wyzwanie.

- Znałem go - powiedziałem.
- Ju

ż

nigdy tego nie zrobi

ę

- zd

ąż

ył doda

ć

Mat, zanim Robert zapytał mnie o jego adres i telefon.

A nast

ę

pnego dnia przydarzyło si

ę

co

ś

jeszcze ciekawszego. Podjechałem autobusem w jedno

miejsce pod samym lasem,

ż

eby sprzeda

ć

połówk

ę

takiemu Grze

ś

kowi. Było tam niezbyt du

ż

e

osiedle, którego jeszcze nigdy nie widziałem. Tutaj, na Ursynowie, wszystkie osiedla
s

ą

do siebie podobne. Wielkie, sze

ś

cienne, białe, zielone lub ró

ż

owe bloki wyrastaj

ą

z takich

ro

ś

linnych g

ą

szczyków, pieczołowicie uprawianych przez lokatorów mieszka

ń

na parterze. Na

trawnikach rosn

ą

ju

ż

du

ż

e drzewa, ale w

ż

adnym razie nie jest to las.

A to osiedle po prostu stało w lesie. Wsz

ę

dzie rosły białe brzozy, a pomi

ę

dzy mim gdzieniegdzie

majaczyły bloki. W pewnej chwili min

ę

ła mnie czterdziestoletnia, mo

ż

e pi

ęć

dziesi

ę

cioletnia kobieta.

Miała pi

ę

trow

ą

, prawie pomara

ń

czow

ą

ondulacj

ę

na głowie i patrzyła na mnie z takim strachem,

ż

e

poczułem si

ę

ź

le. Czy mogła mnie zna

ć

? A mo

ż

e zobaczyła mnie w telewizji? Mo

ż

e pokazywali

moje zdj

ę

cie w programach informacyjnych?

Byłem tego prawie pewien, bo zaraz potem min

ę

ła mnie nast

ę

pna kobieta. Miała szmacian

ą

, chyba

hindusk

ą

suk- ni

ę

, długie czarne włosy i twarz

ż

ółt

ą

od papierosów. Ta si

ę

mnie nie bala, ale

popatrzyła na mnie z tak

ą

nienawi

ś

ci

ą

,

ż

e ju

ż

miałem ucieka

ć

. I na pewno bym to zrobił, ale nagle

stało si

ę

co

ś

jeszcze dziwniejszego.

Głos młodego chłopaka wrzasn

ą

ł: Marcin! Marcin!", tak

ż

e podskoczyłem. I wołał dalej, cały czas to

samo imi

ę

. Z którego

ś

okna albo balkonu. Nagle z innego domu, który miałem za plecami, te

ż

kto

ś

zacz

ą

ł woła

ć

: Marcin!". I nie to było straszne, ale to,

ż

e ten drugi, który wołał, miał ten sam głos, co

pierwszy. A potem inne, ale chyba identyczne głosy zacz

ę

ły nawoływa

ć

ze wszystkich stron, ci

ą

gle

to
samo imi

ę

.

Oczywi

ś

cie, nie przestałem si

ę

ba

ć

, ale w pewnym momencie pomy

ś

lałem,

ż

e najbardziej powinien

si

ę

ba

ć

ten Marcin. I dlatego nie poszedłem stamt

ą

d od razu, a nawet zajrzałem za jeden blok.

Wsz

ę

dzie kr

ę

ciły si

ę

małe, czarne, bezpa

ń

skie pieski, wygl

ą

daj

ą

ce, jak gdyby pochodziły od tego

samego ojca. Nikogo nie spotkałem, poza paroma milcz

ą

cymi, wrogo wygl

ą

daj

ą

cymi kobietami.

Tylko przy jednej z klatek schodowych odkryłem male

ń

ki osiedlowy sklepik. Siedziało tam dwóch

krótko ostrzy

ż

onych chłopaków i dwie dziewczyny, niby razem,

ale dziewczyny gadały ze sob

ą

o kim

ś

, kogo nazywały pierdolonym doradc

ą

. Chłopcy chyba nie

zwracali na t

ę

rozmow

ę

uwagi, mo

ż

e dlatego,

ż

e wygrzebywali wła

ś

nie ostatnie papierosy z

pudełka. Popatrzyli na mnie, ale dalej milczeli.
Zapytałem ich o godzin

ę

. Brunet, chudy, ale maj

ą

cy w gestach i twarzy co

ś

, co kojarzyło mi si

ę

z

pluszowym misiem, odpowiedział,

ż

e zegarek jest w sklepie. Wszedłem do sklepu i kupiłem sobie

jedno piwo. Na to Robert pozwalał.
Na dworze znowu zacz

ę

ło wrzeszcze

ć

: Marcin!". Zapytałem siedz

ą

cych pod sklepem chłopaków,

co to za Marcin i kto go woła.
Drugi z chłopców był chyba rudy, ale trudno to było oceni

ć

, tak krótko był obci

ę

ty. Miał te

ż

ś

lady

jasnego albo rudawego zarostu i niebieskie oczy, które przechodziły troch

ę

w ziele

ń

. On

opowiedział mi cał

ą

histori

ę

.

Okazało si

ę

,

ż

e Marcin był winien du

ż

o pieni

ę

dzy takiemu jednemu Sebastianowi. Sebastian

Strona 30

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

obiecał,

ż

e go zabije, wi

ę

c matka zamkn

ę

ła Marcina w domu. Sebastian nie mógł si

ę

tam dosta

ć

,

bo dziesi

ą

te pi

ę

tro, domofon i krata na klatce schodowej. Był bardzo wkurwiony. Mieszkał dokładnie

naprzeciwko okien Marcina. Zacz

ą

ł wi

ę

c woła

ć

Marcina po imieniu,

ż

eby go przestraszy

ć

. Pewnego dnia nagrał te swoje wrzaski na kaset

ę

, wło

ż

do magnetofonu, który podł

ą

czył do gło

ś

ników, i pu

ś

cił na całe osiedle. Od tego czasu nie musiał

ju

ż

sobie zdziera

ć

gardła. Przegrał kaset

ę

kolegom i organizował z nimi obławy d

ź

wi

ę

kowe.

Nadawali na cały regulator, z ró

ż

nych okien, z ró

ż

nych mieszka

ń

rozrzuconych po całym osiedlu.

Jak przypuszczano, Marcin powoli dostawał obł

ę

du na swoim dziesi

ą

tym pi

ę

trze.

Rudy, który mi to opowiedział, nazywał si

ę

Chrystian. Zachowywał si

ę

jak ka

ż

dy gówniarz, który

chce by

ć

twardy i czasem rzeczywi

ś

cie od tego twardnieje. Cala historia go bawiła, bo

ś

miał si

ę

w

najbardziej drastycznych momentach. Mimo to w jego oczach od czasu do czasu widziałem jakie

ś

mi

ę

ksze spojrzenia. Były jednak troch

ę

ę

dne i zaraz znikały. Nie umiałem powiedzie

ć

, sk

ą

d mogły

si

ę

wzi

ąć

. Pomy

ś

lałem,

ż

e Chrystian mnie sonduje,

ż

eby sprawdzi

ć

, czy sprawa mnie wzrusza, czy

jestem mi

ę

kki.

Ale to raczej nie było to. Musiała si

ę

w nim jeszcze odzywa

ć

jaka

ś

wra

ż

liwo

ść

. Ale brutalno

ść

w nim

była te

ż

prawdziwa. Nie ta, któr

ą

próbował okazywa

ć

. Ta, z któr

ą

tłumił w sobie resztki wra

ż

liwo

ś

ci.

Było to troch

ę

tak, jak gdyby si

ę

słyszało ostatnie oddechy umieraj

ą

cego ciała. Podobnie brunet

walczył z pluszowym misiem, który przez cały czas usiłował si

ę

wydosta

ć

na powierzchni

ę

.

Postawiłem im piwo, jak kupowałem sobie drugie. Po trzecim zacz

ę

li

ś

my chodzi

ć

po sklepikach

osiedlowych, których tutaj ci

ą

gle jeszcze było du

ż

o. Zebrała si

ę

całkiem du

ż

a grupa chłopaków i

zrozumiałem,

ż

e Chrystian ma tu pewien autorytet.

Około godziny drugiej w okolicy pojawił si

ę

jaki

ś

starszy m

ęż

czyzna w czarnym płaszczu, siwy, z

bardzo bladym nosem. Wzi

ą

łem udział w polowaniu na niego. Chłopcy ciskali w niego butelkami,

nie tak,

ż

eby zrobi

ć

mu krzywd

ę

, ale

ż

eby go przestraszy

ć

. W ko

ń

cu udało mu si

ę

uciec mi

ę

dzy

brzozy. Okazało si

ę

,

ż

e to był wła

ś

nie tak zwany doradca. Ogólnie znienawidzony, bo bez przerwy

doradzał chłopcom i ich matkom, jak parkowa

ć

samochód, jak podlewa

ć

kwiaty na balkonie,

ż

eby

nie kapało na s

ą

siadów, co robi

ć

z własnym mieszkaniem, prac

ą

i w ogóle z

ż

yciem.

Potem chłopcy poszli, a ja zostałem sam na sam z Chrystianem i brunetem, który tak w ogóle
nazywał si

ę

Krzysiek. Chciałem porozmawia

ć

bardziej osobi

ś

cie i zapytałem Chrystiana, co robi

jego ojciec.
W odpowiedzi dostałem w nos tak, jak jeszcze nigdy nie dostałem, nawet od Roberta. Co

ś

mi si

ę

chyba poruszyło w twarzy. Spróbowałem si

ę

dowiedzie

ć

, o co chodzi, ale musiało to wyj

ść

troch

ę

piskliwie. Chrystian poszedł sobie. Wreszcie od Krzy

ś

ka dowiedziałem si

ę

,

ż

e na osiedlu mieszkały

tylko samotne matki z dzie

ć

mi.

Potem Krzysiek te

ż

poszedł, a ja siedziałem na murku, patrz

ą

c w niebo, aby zatamowa

ć

krwotok z

nosa. Miałem nadziej

ę

,

ż

e na tym osiedlu chłopak z krwawi

ą

cym nosem stercz

ą

cy przy trawniku

jest czym

ś

tak normalnym jak krzak dzikiej ró

ż

y. Krzyki Marcin!" przestały si

ę

rozlega

ć

. Na osiedlu

nagle pojawiło si

ę

du

ż

o kobiet, wracaj

ą

cych z pracy. Akcja musiała by

ć

zawieszana, kiedy matki

masowo powracały do domów.
Teraz jest rano i nie ma si

ę

czego ba

ć

. Wieczorem przyjdzie Robert, ale nie ma strachu, bo jest

wtorek i mog

ę

by

ć

ujarany. B

ę

d

ę

go całował, z takim słodkim spokojem. Ostatnio jego te

ż

nie

podniecało, tylko uspokajało. Mam chyba taki dar,

ż

e moje pocałunki uspokajaj

ą

zamiast

podnieca

ć

. Tam, gdzie całuj

ę

, nie powstaj

ą

ż

adne

ś

lady i nic

nie podra

ż

nia Roberta. Pod moimi ustami znikaj

ą

du

ż

e siniaki, które znalazłem u niego na plecach.

Szukam najbardziej wra

ż

liwych punktów do całowania,

ż

eby jeszcze mocniej czuł,

ż

e ka

ż

dy mój

pocałunek to porcja ciepła.
Ale to wieczorem, bo teraz czeka mnie co

ś

mo

ż

e jeszcze bardziej słodkiego. Wychodz

ę

z domu i po

małym bł

ą

kaniu si

ę

, które mnie samego rozczula, znajduj

ę

przystanek. Płynnie przedostaj

ę

si

ę

do

ciepłego, mrucz

ą

cego autobusu, w którym kołysz

ę

si

ę

w ciemno

ś

ci, bo z zamkni

ę

tymi oczami. Jad

ę

do mojego dawnego domu. Trwa to dwie godziny, podczas których przelewa si

ę

we mnie co

ś

g

ę

stego, co od wewn

ą

trz rozkosznie masuje nie tylko ka

ż

dy centymetr sze

ś

cienny mojego ciala, ale

tak

ż

e ka

ż

d

ą

my

ś

l. Tak jest, kiedy jeste

ś

tylko jednym, pot

ęż

nym i dobrym uczuciem. Ka

ż

dy

powinien tym by

ć

.

Kiedy doje

ż

d

ż

am, id

ę

do domu przez las, a potem obserwuj

ę

go spoza gał

ę

zi. Przez godzin

ę

nic si

ę

nie dzieje i nikogo nie wida

ć

, i jest mi bardzo dobrze. Potem przychodzi mi do głowy,

ż

e mo

ż

e

Strona 31

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

nikogo nie ma w domu. Kasia pewnie jest na uniwersytecie. Dzieciak - z mam

ą

w kawiarni

rodziców. Mam klucz, nie wyrzuciłem go. Je

ś

li zmienili zamki, to tylko postoj

ę

pod domem.

Okazuje si

ę

,

ż

e zmienili, ale zapomnieli o gara

ż

u. Albo nie wiedzieli,

ż

e mam te

ż

klucz od gara

ż

u. Z

betonowego podziemia przechodzi si

ę

korytarzem do kuchni, gdzie piekarnik, niedawno wył

ą

czony,

promieniuje ciepłem i intensywnym zapachem szarlotki.
Psy szalej

ą

na mój widok. Kika li

ż

e mnie po r

ę

kach, a Hetman, taki bydlak, kładzie si

ę

na plecach

jak mały szczeniak. Musz

ę

go podrapa

ć

po brzuchu. Ale gdyby si

ę

nie nadstawił, sam bym si

ę

pod

nim poło

ż

ył,

ż

eby to zrobi

ć

.

- Gabrielek, Gabrielek! - słysz

ę

nagle zza

ś

ciany. Kto

ś

tam powoli przemieszcza si

ę

w kapciach.

Jak zawsze, kiedy jest jakie

ś

zagro

ż

enie, pojawia si

ę

co

ś

w rodzaju takiej milej rezygnacji, jakbym

miał słodko zasn

ąć

. Zapomniałem o babci. Ona nigdy nie wychodzi z domu, chocia

ż

wła

ś

ciwie

mo

ż

na si

ę

nie przejmowa

ć

, bo na pewno zamkni

ę

ta jest na klucz w swoim pokoju. Zawsze j

ą

zamykaj

ą

, kiedy wychodz

ą

z domu, bo babcia pozostawiona sobie potrafi zrobi

ć

du

ż

o dziwnych

rzeczy. Teraz musiała zobaczy

ć

mnie z okna, kiedy wchodziłem na podwórze. Pewnie siedzi cały

dzie

ń

przy oknie.

- Gabrielku! - woła coraz gło

ś

niej, jakby bała si

ę

,

ż

e znowu znikn

ę

. Głos ma jak zwykle niewyra

ź

ny,

ale nie słycha

ć

w nim jakiego

ś

specjalnego strachu. Raczej jest to co

ś

łagodnego i robi mi si

ę

bardzo, bardzo milo, kiedy zdaj

ę

sobie z tego spraw

ę

. Ale mo

ż

e po prostu rodzina nie powiedziała

jej, co zrobiłem. Raczej na pewno.
Id

ę

cicho do pokoju dziecinnego. Kiedy widz

ę

łó

ż

eczko, tylko przez chwil

ę

robi mi si

ę

smutno.

Potem zwyci

ęż

a miło

ść

. I spokój, który z niej wynika. To dobrze,

ż

e dzieciak jest tak mocno

kochany. Nawet je

ż

eli nigdy nie b

ę

dzie wiedział, kto go tak bardzo kocha.

Na biureczku widz

ę

kartk

ę

papieru i kilka foliowych reklamówek. Co

ś

przychodzi mi do głowy. Przez

jaki

ś

czas siedz

ę

przy biurku, zachwycony tym, co miło

ść

mo

ż

e człowiekowi podszepn

ąć

. A potem

bior

ę

długopis i pisz

ę

.

Nie wiem, kiedy znajdziesz ten list. Czy domy

ś

lasz si

ę

, kto go napisał? Mo

ż

e nigdy nie powiedzieli

Ci,

ż

e miałe

ś

ojca. A mo

ż

e powiedzieli Ci,

ż

e był morderc

ą

. Nigdy go nie spotkasz. Chc

ę

Ci tylko

powiedzie

ć

,

ż

e jedyna dobra rzecz, która była w twoim ojcu, to miło

ść

do ciebie. I ona przetrwa, bo

jest tylko jedna miło

ść

na tym

ś

wiecie. Przelewa si

ę

z osoby w osob

ę

, przechodzi z człowieka w

człowieka, ale jest to jedna i ta sama miło

ść

. Twój ojciec nie wytrzymał miło

ś

ci, i dlatego umarł. Ale

Ty spotkasz j

ą

nieraz, w oczach innych osób, w ich ciele, mam nadziej

ę

te

ż

,

ż

e we własnym ciele i

we własnym umy

ś

le. I wtedy spotkasz te

ż

mnie. To, co było najlepszego w Twoim ojcu".

Potem bior

ę

ż

z kuchni. Powolutku podwa

ż

am jedn

ą

z klepek parkietu w pokoju dziecka. Pod

spodem chowam list, owini

ę

ty foli

ą

aluminiow

ą

dla ochrony, i przykrywam klepk

ą

. Nic nie wida

ć

.

Znajd

ą

go dopiero przy jakim

ś

remoncie.

Teraz trzeba sobie pój

ść

. Wychodz

ę

, zamykaj

ą

c drzwi od gara

ż

u na klucz. A kiedy znowu jestem w

autobusie, przysypiam i ju

ż

zostaj

ę

w tym ciemnym, spokojnym miejscu, gdzie jestem tylko ja.

Miałem mał

ą

przerw

ę

w

ż

yciorysie, ale wcale tego nie

ż

ałuj

ę

. Dopiero teraz znowu jestem ciepły.

Musiało si

ę

wiele wydarzy

ć

, bo w mieszkaniu stoi tak

ż

e wie

ż

a z gło

ś

nikami. Prezent od Roberta.

Przypominam sobie wszystko. To był bardzo o

ż

ywiony tydzie

ń

. Robert był u mnie w ka

ż

dy wieczór,

ale nic nie robili

ś

my. Pilnował mnie tylko szczególnie uwa

ż

nie, bo teraz wyjechał na pi

ęć

dni do

Aten. Przed wyjazdem zapowiedział jeszcze raz, co zrobi, jak olej

ę

robot

ę

albo zajaram. I wiem,

ż

e

to zrobi, chocia

ż

jeszcze nigdy nikogo nie zabił. Przyznał mi si

ę

do tego. Mo

ż

e skłamał. Ale po co

by tak kłamał? On przecie

ż

chce,

ż

ebym si

ę

go bał. Robert to nietypowy człowiek. Jedyny chyba

człowiek, którego nie mogłoby złama

ć

nawet

absolutne szcz

ęś

cie, taki jest twardy. Gdybym był Robertem, mógłbym by

ć

tym ciepłym, płynnym

stworzeniem w

ś

rodku, a równocze

ś

nie byłbym mocny i twardy na zewn

ą

trz.

Fajnie byłoby, gdyby Robert kiedy

ś

si

ę

ujarał. To musiałoby by

ć

niezłe uczucie, bycie ujaranym

Robertem. Mocno by si

ę

to wszystko czuło i bardziej

ś

wiadomie, bo człowiek by tak cz

ę

sto nie

przysypiał. Robert to silniejszy organizm.
Id

ę

do kibla. Nawet kiedy jestem sam w domu, najch

ę

tniej zamykam si

ę

w kiblu, bo tam jestem

najbardziej sam. Tylko w kiblu jeste

ś

naprawd

ę

sam, jak w kosmosie. Wypalam pół

ć

wiartki

br

ą

zowego proszku, bo chc

ę

poby

ć

w tej rzeczywisto

ś

ci jak najdłu

ż

ej. Tam przysypiam i widz

ę

co

ś

w rodzaju ksi

ę

dza, ale jakby niedoko

ń

czonego. Sam ksi

ą

dz jest okej, ale najlepsze jest w nim to

niedoko

ń

czenie. Im jest go mniej, tym lepiej.

Strona 32

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Bior

ę

zapas na powrót i id

ę

na osiedle matek. Na to brzozowe osiedle, gdzie mieszkaj

ą

tylko

samotne matki z dorastaj

ą

cymi dzie

ć

mi. Chc

ę

znowu zobaczy

ć

Chrystiana, póki w nim te

ż

jest co

ś

ciepłego i mi

ę

kkiego. Koniecznie musz

ę

go zobaczy

ć

, jak rozmawia z jak

ąś

dziewczyn

ą

.

Po półgodzinie autobusowej kołysanki jestem na brzozowym osiedlu. I od razu wpadam na
Chrystiana, który wychodzi z klatki schodowej. Kiedy go przepraszam, twarz mu si

ę

wygładza. Ale

to nie musi by

ć

oznaka wra

ż

liwo

ś

ci. Pewnie si

ę

uspokoił, bo pomy

ś

lał,

ż

e si

ę

go boj

ę

. Przeprosiny

to za mało,

ż

eby wydoby

ć

z Chrystiana to, co mi

ę

kkie

i miłe. Om widzi,

ż

e jestem ujarany, i pyta, czy mam towar. Ale ja mu go nie dam. Zajaranie z nim

byłoby czym

ś

ju

ż

tak niesamowicie ciepłym, słodkim i mi

ę

kkim,

ż

e od samej my

ś

li przez chwil

ę

nie

mog

ę

si

ę

poruszy

ć

. Ale dopóki on ma w sobie co

ś

miłego i mi

ę

kkiego, nawet na trze

ź

wo, nie

powinien jara

ć

. Nie dam mu zajara

ć

, i to dopiero b

ę

dzie dobre. On mo

ż

e bardzo chcie

ć

, mo

ż

e

nawet trzeba b

ę

dzie udawa

ć

,

ż

e mnie nie ma przez chwil

ę

, gdyby znowu mnie uderzył. Ale nic mu

to nie pomo

ż

e. Kiedy to rozumiem, ogarnia mnie kolejny potop ciepła. To cudowne, kiedy jeste

ś

tak

szcz

ęś

liwy i spokojny,

ż

e nie czujesz nawet podniecenia przed nadchodz

ą

c

ą

fal

ą

rozkoszy, która i

tak nadchodzi.
Wreszcie budz

ę

si

ę

i przypominam sobie dokładnie, co robi

ę

dobrego. Ratuj

ę

Chrystiana. Ale kiedy

zaczynamy gada

ć

, okazuje si

ę

,

ż

e on nie jara, bo sam diluje. Na tym wła

ś

nie polega jego autorytet

w

ś

ród chłopaków. W

ś

ród chlopaków, bo z dziewczynami chyba jednak ma do czynienia tylko

powierzchownie, jak wszyscy chłopcy tutaj. Po osiedlu chodz

ą

mieszane grupy, ale chłopcy

rozmawiaj

ą

ze sob

ą

, a dziewczyny - ze sob

ą

. By

ć

mo

ż

e, zazdrosne matki maj

ą

w tym swój udział.

One s

ą

zdolne do wszystkiego.

Z grup

ą

Chrystiana wlecze si

ę

chłopak o długich jasnych włosach i wielkim nosie. Nazywaj

ą

go

oczywi

ś

cie Słoniu. Powiedzieli mi,

ż

e jest ci

ą

gle zaspany, bo matka-farmaceutka dodaje mu do

jedzenia

ś

rodki nasenne. Jest spokojna, tylko kiedy on

ś

pi. Wie,

ż

e wtedy Słoniu nie zrobi sobie ani

nikomu innemu

ż

adnej krzywdy.

Oczywi

ś

cie, mo

ż

e go tym faszerowa

ć

tylko dlatego,

ż

e Słoniu nie ma

ż

adnego innego

ź

ródła

po

ż

ywienia, bo nigdzie nie pracuje. Chocia

ż

trudno powiedzie

ć

, co tu jest skutkiem, a co przyczyn

ą

.

Jak si

ę

dowiedziałem, Słoniu uodpornił si

ę

ju

ż

troch

ę

na te

ś

rodki i około południa przywleka si

ę

z

domu na osiedle. Ale nadal jest słaby i nie mo

ż

e pi

ć

alkoholu, bo natychmiast przysypia.

I Chrystian ratuje go wtedy amfetamin

ą

, któr

ą

daje mu na krech

ę

, a wła

ś

ciwie za darmo.

Zasadniczo jestem przeciwny amfetaminie. Amfetamina to kurwa. To kurewstwo, która podnieca, a
nie daje nikomu

ż

adnego spełnienia. W tym przypadku jednak jest zbawienna, bo zbija senno

ść

Słonia.
Budz

ę

si

ę

rano lekko ujarany i przypominam sobie, co si

ę

działo. Przede wszystkim wymiotowało

si

ę

, nawet na trze

ź

wo. Organizm kiedy

ś

był silniejszy.

Na trze

ź

wo była cała

ś

roda. Chodziłem z Chrystianem i chłopakami a

ż

do wieczora, a wieczorem

usłyszeli

ś

my hałas z okolic pobliskiego

ś

mietnika. Wrzaski i taki odgłos, jakby kto

ś

drapał metal.

Naokoło

ś

mietnika, który ma form

ę

altanki z metalowej siatki, biegała jedna z matek. Trzymała w

r

ę

ku kuchenny nó

ż

do chleba. Inna matka przed ni

ą

uciekała. Wyzywały si

ę

nawzajem. Poniewa

ż

ś

mietnik ma dwa wyj

ś

cia, jedno z lewej strony, a drugie z prawej, uciekaj

ą

ca mogła co chwil

ę

do

niego wbiega

ć

, nie obawiaj

ą

c si

ę

,

ż

e znajdzie si

ę

w pułapce. Goni

ą

ca nie zawsze wbiegała za ni

ą

do

ś

rodka, czasem wahała si

ę

, które wej

ś

cie wybra

ć

. Wtedy obie kobiety zatrzymywały si

ę

, dyszały

i patrzyły na siebie przez siatk

ę

, a goni

ą

ca kłuła no

ż

em mi

ę

dzy metalowymi oczkami. Próbowała

przestraszy

ć

tamt

ą

.

Obok

ś

mietnika stało dwóch chłopaków, którzy przygl

ą

dali si

ę

całej sprawie. Chrystian zapytał ich,

co si

ę

dzieje. Okazało si

ę

,

ż

e jeden dał troch

ę

amfy drugiemu, który akurat był na przymusowym

domowym odwyku. Matka odwykowca miała jednak pretensje nie do dawcy, a do
jego matki. Okrzyki w rodzaju „ty kurwo, jak go wychowała

ś

" były powtarzaj

ą

cym si

ę

samplem tej

gonitwy. Patrzyłem na Chrystiana i zastanawiałem si

ę

, jak reaguje na co

ś

takiego. I chyba nie

my

ś

lałem,

ż

e ju

ż

nast

ę

pnego dnia si

ę

dowiem.

Czwartek te

ż

był trze

ź

wy. Zobaczyłem matk

ę

Chrystiana. Była zupełnie nijaka, o ile dobrze

widziałem, bo stałem troch

ę

dalej. Miała chyba z pi

ęć

dziesi

ą

tk

ę

i włosy ufarbowane na br

ą

zowo.

Podawała synowi siatk

ę

z zakupami. Miał j

ą

zanie

ść

do domu. Stali niedaleko pawilonu, gdzie

były sklepy i punkty usługowe.
Z apteki wybiegła ubrana na biało kobieta, prostowłosa blondynka. Była jeszcze dosy

ć

ładna.

Strona 33

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Podbiegła do matki Chrystiana i uderzyła j

ą

w twarz tak,

ż

e nawet ja, który stałem przecie

ż

daleko,

podskoczyłem. Okulary si

ę

rozbiły.

Atakuj

ą

ca co

ś

krzyczała o wi

ę

zieniu i obozach. Matka Chrystiana nie zareagowała. Płacz

ą

c, poszła

do domu. Chrystian biegł za ni

ą

, próbował łapa

ć

za r

ę

k

ę

, ale nie reagowała.

Pami

ę

tam, co pomy

ś

lałem. Pomy

ś

lałem,

ż

e wiem ju

ż

, jak my

ś

l

ą

matki. One wierz

ą

,

ż

e za to, co robi

syn, nie jest odpowiedzialny ani on, ani nawet koledzy, którzy go zdemoralizowali. Odpowiedzialne
s

ą

matki kolegów, które

ź

le ich wychowały. W zwi

ą

zku z tym musiała si

ę

wytworzy

ć

taka sytuacja,

ż

e matki nie karz

ą

synów, tylko urz

ą

dzaj

ą

dzikie awantury innym matkom. A synowie

prawdopodobnie nigdy si

ę

nie mieszaj

ą

w to, co robi

ą

matki, i nie próbuj

ą

ich powstrzyma

ć

.

Potem był wieczór i siedziałem obok Chrystiana. Nic nie mówił, a ja bałem si

ę

otworzy

ć

usta. Ta

kobieta, która zaatakowała jego matk

ę

, to była matka Słonia i Słoniu teraz był z nami. Patrzył na

Chrystiana przepraszaj

ą

cymi, podpuchni

ę

tymi oczami. Mo

ż

e liczył na jaki

ś

znak, który

ś

wiadczyłby

o tym,

ż

e Chrystian nie ma do niego

ż

alu. A mo

ż

e mu współczuł.

Potem pojawiła si

ę

matka Słonia i Chrystian jakby zamarzł. To znaczy, zupełnie przestał si

ę

rusza

ć

i zrobił si

ę

biały. Autentycznie biały, tak

ż

e

ś

wiecił w ciemno

ś

ci jak latarnia.

Ona, całkowicie pewna swej nietykalno

ś

ci, weszła mi

ę

dzy nas i złapała Słonia za r

ę

k

ę

. Szarpn

ę

ła

go i poci

ą

gn

ę

ła za sob

ą

. Wlok

ą

c go, próbowała przej

ść

przed Chrystianem.

I wtedy ten nagle złapał j

ą

za r

ę

k

ę

. A kiedy przewrócił j

ą

na ziemi

ę

, w pierwszej chwili nie usiłowała

nawet si

ę

broni

ć

.

Słoniu ruszył do przodu, w stron

ę

kul

ą

cej si

ę

ze strachu matki, ale zatrzymał si

ę

, mo

ż

e dlatego,

ż

e

zobaczył Chrystiana. Nawet nie jego twarz, ale tył głowy.
Chrystian siedział ju

ż

na matce Słonia. Wymierzył jej najpierw dwa gło

ś

ne policzki. Jej krzyki te

ż

były gło

ś

ne. Zacz

ą

ł zrywa

ć

z niej koszul

ę

, kompletnie nie zwracaj

ą

c uwagi na to,

ż

e Słoniu kiwa si

ę

za jego plecami. Kiwał si

ę

, podnosił r

ę

k

ę

do góry, a potem nie wiedział, co z ni

ą

zrobi

ć

. Kobieta

krzyczała, chocia

ż

Chrystian zatykał jej usta r

ę

k

ą

, a potem ciuchami.

W ten sposób zobaczyłem wreszcie Chrystiana z kobiet

ą

. Wolałem go jednak przedtem, nawet

chwil

ę

przedtem, kiedy jej tylko nienawidził. Bo w pewnym momencie, kiedy rozrywał jej koszul

ę

,

przestał si

ę

m

ś

ci

ć

. Jego biała, prawie fosforyzuj

ą

ca twarz nie była ju

ż

zawzi

ę

ta. Wida

ć

na niej było

tylko co

ś

w rodzaju ulgi, nawet nie przyjemno

ść

.

Rozległ si

ę

suchy, ale bardzo gło

ś

ny huk. Z głowy Chrystiana trysn

ę

ło co

ś

ciemnego, mokrego, co

pachniało jak ryby, raki, owoce morza. On sam opadł na kobiet

ę

, która zacz

ę

ła si

ę

spod niego

wydobywa

ć

.

Przy

ś

mietniku stał doradca. W pierwszej chwili nie domy

ś

liłem si

ę

, co on tutaj robi, a wła

ś

ciwie co

zrobił. Zobaczyłem tylko,

ż

e wszyscy inni uciekli.

Zrozumiałem, co si

ę

stało, kiedy doradca wymierzył co

ś

czarnego w moj

ą

stron

ę

, i to była lufa,

pistolet. Przestraszyłem si

ę

tak bardzo,

ż

e zacz

ą

łem zajmowa

ć

si

ę

trupem. Próbowałem go

podnie

ść

,

ż

eby pokaza

ć

doradcy,

ż

e jestem po jego stronie,

ż

e jestem dobry i pomog

ę

mu

uprz

ą

tn

ąć

ten bałagan. Pomagałem tak

ż

e podnie

ść

si

ę

matce Słonia.

I moje palce znalazły si

ę

w czym

ś

mokrym i ciepłym, ale to mogły by

ć

jej wymioty. Powiedziałem

gło

ś

no,

ż

e trzeba zawie

źć

j

ą

na pogotowie.

Obok na trawie le

ż

ał Słoniu. Jego matka, szlochaj

ą

c i wypluwaj

ą

c kawałki wymiocin, najpierw si

ę

nad nim pochyliła, a potem z niezwykł

ą

sil

ą

zacz

ę

ła go bi

ć

po twarzy. Silniej nawet, ni

ż

bil j

ą

Chrystian. Ale Słoniu si

ę

nie budził. To mogło by

ć

co

ś

z sercem, zniszczonym od ci

ą

głego

mieszania

ś

rodków nasennych i amfetaminy. Od amfetaminy serce szaleje. W gruncie rzeczy

Słoniu musiał prowadzi

ć

dosy

ć

niespokojne

ż

ycie, mimo stara

ń

matki.

Ci

ą

gle gro

żą

c pistoletem, doradca kazał mi załadowa

ć

matk

ę

i syna do samochodu. Potem gdzie

ś

pojechali

ś

my, na policj

ę

albo na pogotowie. W starym samochodzie doradcy wszystko

podskakiwało, przede wszystkim głowa Słonia na moich kolanach. Siedziałem, ale czułem si

ę

,

jakbym le

ż

ał, jako

ś

tak mocno wpasowałem si

ę

w siedzenie tego podskakuj

ą

cego samochodu.

Doradca mówił co

ś

do siebie, ale gło

ś

no, o zwierz

ę

tach. O tym,

ż

e powinny mieszka

ć

w norach w

ziemi. I

ż

e człowiek pluje sam sobie w twarz,

ż

e dał im mieszkania. Bo to on dał im mieszkania.

Wtedy, jak te osiedla zaczynały si

ę

budowa

ć

, on wpadł na pomysł. Bo był taki okres,

ż

e było du

ż

o

panien z dzie

ć

mi i pisały podania. I były du

ż

e moce inwestycyjne, budowali t

ę

dzielnic

ę

. I on zrobił

tak,

ż

eby powstała dzielnica dla takich panien.

ś

eby je umie

ś

ci

ć

razem, bez wrogiego

ś

rodowiska,

ż

eby nikt ich palcami nie wytykał. Bo wtedy

Strona 34

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

o wszystkim si

ę

my

ś

lało, o ludziach si

ę

my

ś

lało. I teraz, zamiast po r

ę

kach całowa

ć

, nienawidz

ą

.

ś

eby wtedy wiedział, toby nie wzi

ą

ł mieszkania na tym osiedlu. Wzi

ą

ł, bo si

ę

budowało, a on akurat

potrzebował i nie my

ś

lał,

ż

e to b

ę

dzie taki bł

ą

d.

ś

e teraz b

ę

dzie musiał u

ż

y

ć

broni. Ma pozwolenie

na bro

ń

od trzydziestu lat. Nigdy nie u

ż

ył we własnej obronie. Ale musiał, w obronie innej osoby. To

miało by

ć

najlepsze osiedle dla kobiet.

Kiedy doradca zatrzymał si

ę

na chwil

ę

na

ś

wiatłach koło Multikina, gdzie przed nami przeje

ż

d

ż

sznur samochodów, wyskoczyłem na zewn

ą

trz, w zaro

ś

la.

Kiedy uciekałem przez podwórka, pociłem si

ę

tak strasznie, jak gdybym nie był człowiekiem, tylko o

wiele bardziej wodnistym organizmem. Ale doradca nie strzelał za mn

ą

ani nie gonił, miał ju

ż

chyba

dosy

ć

kłopotów w swoim samochodzie.

Było mi tylko bardzo zimno i ubranie lepiło si

ę

do mnie, kiedy biegłem mi

ę

dzy osiedlami, a potem

przez zaro

ś

la na skarpie. Jak tylko dostałem si

ę

do domu, rzuciłem si

ę

na towar i paliłem tak długo,

a

ż

zrobiło si

ę

dobrze.

A teraz le

żę

na podłodze i bior

ę

kolejnego porz

ą

dnego macha z folii. A potem jeszcze jednego.

Mam sło

ń

ce w głowie. Co chwil

ę

przysypiam i widz

ę

twarze. Wygl

ą

daj

ą

jak twarze ludzi, ale to nie

s

ą

ludzie. Absolutne szcz

ęś

cie ich zmieniło i ju

ż

nigdy nie b

ę

d

ą

mie

ć

innego wyrazu twarzy, nawet

nie otworz

ą

oczu. Kiedy si

ę

budz

ę

, te

ż

widz

ę

twarz, twarz Roberta. Jednak nie wyjechał na pi

ęć

dni.

Nie wiem,
czego chce, ale

ż

ycz

ę

mu,

ż

eby to dostał.

ś

ycz

ę

mu,

ż

eby był tak szcz

ęś

liwy jak ja.

On wyci

ą

ga w moj

ą

stron

ę

r

ę

k

ę

z czym

ś

czarnym. To znowu jest lufa, pistolet. Ale jestem ju

ż

dalej,

ni

ż

on mógłby mnie posła

ć

.

BYŁO JAK ZDERZENIE. Jak zderzenie z czym

ś

kurewsko twardym. Ale ja jestem tak kurewsko

mi

ę

kki,

ż

e zrobiła si

ę

z tego zajebista pieszczota. Co

ś

jak beton zrobiony z człowieka. Taki

umi

ęś

niony, nieogolony i sprasowany razem człowiek albo ludzie,

ż

e a

ż

robi si

ę

z tego co

ś

takiego

jak beton. Ale ze wszystkiego robi

ę

co

ś

super mi

ę

kkiego, idealnego do mi

ę

tolenia. Tak mam z

ka

ż

dym. I ze sob

ą

oczywi

ś

cie te

ż

, przede wszystkim. Bo ja jestem najmocniejszy i najmi

ę

kszy.

Tak mniej wi

ę

cej wygl

ą

daj

ą

moje przebudzenia, kiedy budz

ę

si

ę

, ci

ą

gle ujarany. Jest mi tak dobrze,

ż

e kucam na łó

ż

ku. A potem przy- pominam sobie,

ż

e przecie

ż

mam szmink

ę

. Próbuj

ę

ni

ą

pomalowa

ć

prze

ś

cieradło na wi

ś

niowo. Wychodz

ą

tylko ró

ż

owe linie, ale takie s

ą

jeszcze lepsze,

przysypiam na nich, bo jest mi ciepło, jak we własnym brzuchu.
A jak si

ę

budz

ę

, w gardle mam co

ś

suchego, ale to nie drapie. Kaszl

ę

i to wypada. Takie małe i

br

ą

zowe. Ci

ą

gle jest mi strasznie dobrze. Mam tak gor

ą

co, słodko, ale ciemnawo, jakbym zamiast

wszystkiego miał tylko czekolad

ę

w płynie.

Zaraz potem robi mi si

ę

tylko troch

ę

mniej dobrze, ale otwieram sobie taki segregator ze zdj

ę

ciami z

le

ś

nych działek. Kazałem je zrobi

ć

do dokumentacji, bo tam buduj

ę

par

ę

rzeczy. Ale to w ogóle

ładne zdj

ę

cia, takie z nastrojem. Tylko ci

ą

gle mam tak,

ż

e jest mi troch

ę

mniej dobrze. Na jednym

zdj

ę

ciu jest taki stary domek działkowy, ale ładny, z takim góralskim daszkiem.

Wtedy przypominam sobie o szmince, a potem znowu zapominam. Znowu mi si

ę

robi ta czekolada

wsz

ę

dzie i dopiero jak si

ę

budz

ę

, mog

ę

pój

ść

przed lustro,

ż

eby zrobi

ć

sobie du

ż

e ró

ż

owe koła na

policzkach. Maluj

ę

te

ż

usta. Kolor herbacianej ró

ż

y zawsze mi si

ę

podobał. Nie

był tylko słodki, miał co

ś

jeszcze. Ale teraz troch

ę

bardziej go rozmazuj

ę

i robi si

ę

coraz bardziej

ż

owy. Cienie pod oczami robi

ę

sobie srebrne. Tak

ż

eby wiedzieli,

ż

e jestem te

ż

mocna. Nie tylko

słodka. Bardzo słodka, ale przeszłam te

ż

ż

ne takie rzeczy i umiem by

ć

zimna. B

ę

d

ą

mnie jeszcze

bardziej szanowa

ć

. Nie ko

ń

cz

ę

cieni, tylko je zaznaczam, robi

ę

sobie par

ę

kresek pod oczami, bo

tak
jest lepiej.
Zasypiam i budz

ę

si

ę

, a na prze

ś

cieradle co

ś

z mojej twarzy odcisn

ę

ło si

ę

na ró

ż

owo, z ust, z

policzków i spod oczu. Taka lekka twarz, taka wolna i szcz

ęś

liwa, jakby sam zarys. Ale co

ś

podobnego, takiego lekkiego, dzieje si

ę

ze mn

ą

. Wypluwam co

ś

z najgł

ę

bszej cz

ęś

ci gardła. Potem

wstaj

ę

, ale jest cudownie i siadam.

Potem jaram jeszcze troch

ę

. Musz

ę

podej

ść

do szajr, wi

ę

c robi si

ę

troch

ę

mniej dobrze, ale kiedy j

ą

otwieram, mog

ę

poło

ż

y

ć

si

ę

na podłodze. Zamykam oczy jak w ciepłej k

ą

pieli i mrucz

ę

sobie cicho,

Strona 35

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

a jak znowu patrz

ę

, widz

ę

głowy z szafy. W szafie stoj

ą

głowy, bez oczu, plastikowe, a na ka

ż

dej

jest inna odblaskowa peruka. Patrz

ą

na mnie.

My

ś

l

ę

sobie,

ż

e s

ą

to Galaktyczne Nauczycielki. Przyleciały tutaj,

ż

eby kocha

ć

, a czasem gwałci

ć

m

ęż

czyzn, i przez chwil

ę

jest bardzo fajnie, a jak my

ś

l

ę

,

ż

e s

ą

z plastiku, to robi si

ę

jeszcze milej.

Kiedy znowu si

ę

budz

ę

, nakładam sobie peruk

ę

. Przez kilka godzin turlam si

ę

na po

ś

cieli, coraz

wolniej i wolniej. A pó

ź

niej znowu jaram.

Pami

ę

tam,

ż

e nast

ę

pnego dnia rano budzi mnie co

ś

wbrzuchu. Jakbym miał urodzi

ć

co

ś

martwego.

To jest jak moje dziecko, ale nie mo

ż

e

ż

y

ć

. Ale to tylko taka my

ś

l, nie a

ż

tak przeszkadzaj

ą

ca, bo

ci

ą

gle mam jeszcze to ciepełko z wczoraj. Myj

ę

z

ę

by. Nie czuj

ę

smaku pasty. Ale czuj

ę

,

ż

e ona

jako

ś

strasznie dobrze robi mi w

ś

rodku. Dzwonie do Kamiego. Kami stoi pod drzwiami, jest

dzielnym opalonym szatynem, ale b

ę

dzie bał si

ę

tu wej

ść

. Chc

ę

tylko,

ż

eby sprowadził Ping-Ponga.

Tak go nazywała. Pierwszego dnia po tym, jak si

ę

tamto wydarzyło, kazałem im go nazywa

ć

Geniusz. Ale oni my

ś

leli,

ż

e

ż

artuj

ę

.

Geniusz w ogóle wzi

ą

ł si

ę

st

ą

d,

ż

e kiedy

ś

chłopcy opo- wiedzieli mi o wietnamskim barze Tygrys.

Gotował tam jaki

ś

ż

ółty gówniarz, który robił zajebiste rzeczy. Chłopcy mówili,

ż

e to najlepsze

rzeczy, jakie jedli w

ż

yciu. Oczywi

ś

cie, w

ż

yciu to oni nie jedli du

ż

o ró

ż

nych rzeczy. Nie mogliby

poprowadzi

ć

programu „Gotuj z nami". Ale w ko

ń

cu dałem si

ę

przekona

ć

. No i prawda, okazało si

ę

,

ż

e Wietnamczyk zna te

ż

kuchni

ę

chi

ń

sk

ą

. Przywie

ź

li mi najlepsze yu-zhou, jakie jadłem w

ż

yciu,

tylko

ż

e si

ę

nazywało kurczak pikantny, obrzydliwie i po budkowemu.

Kazałem dzieciom,

ż

eby si

ę

zakr

ę

cili wokół

ż

ółtego. To nie było trudne, bo wszyscy Wietnamczycy

pal

ą

. On zacz

ą

ł gotowa

ć

dla chłopców za darmo,

ż

eby dosta

ć

heroin

ę

.

Chłopcy mieli go nauczy

ć

po polsku i troch

ę

im si

ę

udało. Wietnamczycy szybko si

ę

ucz

ą

. A ja

musiałem si

ę

z nim rozmówi

ć

. Nie chciałem z nim gada

ć

przez tłumacza. Nie chciałem,

ż

eby jaki

ś

Wietnamczyk wiedział o tej rozmowie. Wiedziałem,

ż

e prawie na pewno chłopiec b

ę

dzie si

ę

bał

zgodzi

ć

. Zgodził si

ę

pod warunkiem,

ż

e nigdy nie b

ę

dzie musiał gotowa

ć

na wynos. Bał si

ę

,

ż

e jak

jaki

ś

Wietnamczyk zje zrobione przez niego

ż

arcie, to rozpozna, kto je gotował. I w ten sposób jego

dotychczasowy pracodawca i wierzyciel - u Wietnamczyków jako

ś

tak jest,

ż

e pracodawca jest

zawsze wierzycielem - niejaki pan Tranh, dowie si

ę

, gdzie przepadł jego kucharz. Spokojny

pensjonat,
schowany w lasach, za Warszaw

ą

, to bardzo podpasowało mojemu małemu Wietnamczykowi, bo

bał si

ę

,

ż

e pan Tranh b

ę

dzie go wsz

ę

dzie szuka

ć

. Chłopiec ci

ą

gle pachniał imbirem, aleja to jako

ś

lubi

ę

.

Jak si

ę

wydarzyła tamta historia, bardzo potrzebowałem czego

ś

mi

ę

kkiego. Kazałem mu przyjecha

ć

na cał

ą

noc. Nawet nie musiał jara

ć

. Jak si

ę

poznali

ś

my, on miał ju

ż

wyrwane to, od czego ludzie

robi

ą

si

ę

twardzi. My

ś

lał,

ż

e b

ę

dzie porcja ostrych pieszczot. Ale ja nie dałem rady wytrzyma

ć

i

zanim on przyjechał, sam sobie wzi

ą

łem troch

ę

tej mi

ę

kkiej rzeczy i potem tylko go głaskałem, a

jeszcze potem siebie. A najlepsze w tej nocy było to,

ż

e tak naprawd

ę

do tej pory si

ę

nie sko

ń

czyła.

Do tej pory nie wyszedłem z pokoju.
Robi

ę

sobie nowy make-up na przywitanie chłopca. Cesarzowa. Sko

ś

ne cienie, noletowozłote. Usta

te

ż

na wi

ś

niowonioletowo. I granatowa peruka. Cesarzowa, ale taka słodka i słaba dzisiaj. Jak

gdyby miała przysn

ąć

. Jak gdybym miała przysn

ąć

i ju

ż

nie wróci

ć

tu nigdy. Chocia

ż

tutaj jest tak

samo jak wsz

ę

dzie, rozkosznie. Szukam blachy,

ale wła

ś

nie Karni dzwoni. Przyszedł z Wietnamczykiem.

Karni ma zapowiedziane,

ż

e nie wolno mu wchodzi

ć

ani nawet patrze

ć

do

ś

rodka pokoju, na mnie.

Spokojnie otwieram drzwi i równocze

ś

nie podpalam sobie blach

ę

.

Słodko jest mówi

ć

do Wietnamczyka. Rozumie tylko co drugie słowo, ale wie,

ż

e to same

komplementy. Boi si

ę

troch

ę

makija

ż

u, ale widz

ą

c go, powolutku rozumie,

ż

e dzi

ś

nie b

ę

dzie

ostrych pieszczot. Chciałabym,

ż

eby przestał si

ę

ba

ć

. Nie powinien si

ę

ba

ć

, bo Cesarzowa chce mu

tylko podarowa

ć

wszystkie ciepłe morza, w jednej chwili naraz. Dostaje srebro z moim

ż

ółtym

proszeczkiem.
Jaram z nim drugiego, jeszcze mocniejszego macha. Mam głow

ę

jak prysznic, leci z niej co

ś

bardzo

ciepłego do reszty ciała, w dół. Kład

ę

zupełnie ju

ż

mi

ę

kkiego Wietnamczyka na łó

ż

ku i rozbieram do

pieszczot. Potem tylko trzymam go za r

ę

k

ę

i jest cudownie. A jeszcze pó

ź

niej puszczam t

ę

r

ę

k

ę

i

jest jeszcze bardziej miło. Bardzo gor

ą

co, dobrze i bez ruchu. A

ż

dzwoni telefon.

Najpierw dzwoni prawnik, mój prawnik, raz w tygodniu naprawd

ę

mój. Zaraz po nim - radny, mój

Strona 36

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

radny. Ciekawe, czy wiedza,

ż

e rozmawiaj

ą

z wielkim akwarium miodu, które wisi gdzie

ś

wysoko i

kołysze si

ę

jak dzwon. Pewnie tak, bo chc

ą

si

ę

spotka

ć

.

Nie wiem, czego chc

ą

, a tak naprawd

ę

to wiem, bo zawsze tak naprawd

ę

chc

ą

tego samego.

ś

eby

wyci

ą

gn

ąć

ich z tego wszystkiego, z tych wszystkich firm, stanowisk, biznesów, rodzin, dzieci,

ż

on,

domów. Z tego biegania w kółko za swoim własnym niewysranym jeszcze do ko

ń

ca gównem.

ś

eby

ich rozebra

ć

do naga i zanurzy

ć

w czym

ś

takim jak to morze w Izraelu. Niby Martwe, a ciepłe. Ale

Cesarzowa ju

ż

zacz

ę

ła robi

ć

dla nich domek. B

ę

d

ą

mogli si

ę

w nim schowa

ć

. I serwowa

ć

sobie

najsłodszy relaks

ś

wiata tak długo, jak długo to znios

ą

.

Powoli zaczyna robi

ć

si

ę

ciemno, ale ci

ą

gle dobrze wida

ć

trawnik. Wygl

ą

da jak zielony obrus z

plamami. Wsz

ę

dzie le

żą

te du

ż

e, br

ą

zowe kawały w bordowych kału

ż

ach sosu. Ja te

ż

mam gdzie

ś

bordow

ą

szmink

ę

i jak si

ę

wieczorem zamkn

ę

z Wietnamczykiem albo sam, to zrobi

ę

prawdziwy make-up. Mo

ż

e nawet na całym ciele, moim albo jego.

Drewniane drzwi, takie jakby wrota od stajni, s

ą

otwarte. Kto

ś

stoi w drzwiach z tac

ą

, ale przysypia i

kiwa si

ę

. Całuj

ę

go po głowie i karku. Mruczy, ale si

ę

nie budzi. Wcze

ś

niej był tutaj pensjonat

agroturystyczny, ranczo, szkoła jazdy konnej, stajnie. Kupiłem go ze wszystkim. Na otwarcie
wymy

ś

liłem sobie,

ż

eby zrobi

ć

tatarskiego grilla, jak w takim fiimie o D

ż

yngis-chanie. Pokazywali go

kiedy

ś

w telewizji, jak jeszcze pokazywali mongolskie fiimy.

Wietnamczyk musiał wyla

ć

cał

ą

wod

ę

z basenu,

ż

eby nala

ć

tam takiej zalewy grillowej, na

wysoko

ść

metra. Znalazłem go potem w tej zalewie, ale głow

ę

miał nad powierzchni

ą

. Chciałem go

wyci

ą

gn

ąć

,

ż

eby ocet i papryka nie poparzyły mu zabaweczek, które ma w spodniach. Ale

sam przysn

ą

łem, a jak si

ę

obudziłem, to zaczynało si

ę

robi

ć

ciemno i chyba go ju

ż

tam nie było.

Jaram sobie jeszcze par

ę

razy po małym maszku.

Ka

ż

de z moich dzieci ma swój apartamend. Apartamenciki s

ą

malutkie, ale bardzo mi

ę

kkie. A oni

nie potrzebuj

ą

wi

ę

kszych. Z

ż

adnego okna nie ma znaku

ż

ycia.

I bardzo dobrze. Nie trzeba,

ż

eby ruszali si

ę

, chodzili, s

ą

przecie

ż

u swojej najlepszej mamy. My

ś

le

ć

te

ż

nie musz

ą

za bardzo, nawet nie powinni,

ż

eby sobie nie m

ą

ci

ć

tej czekolady. Jeden ma nawet

własn

ą

firm

ę

, mał

ą

, ale niezł

ą

, bo wymy

ś

lił taki zestaw koktajlowy, plastikowy talerzyk z tak

ą

obsadk

ą

na kubeczek, tak

ż

e mo

ż

na je

ść

na stoj

ą

co i postawi

ć

kubek na tym samym talerzyku, z

którego si

ę

je,

ż

eby nie zawadzał. Wymy

ś

lił to, a teraz wszyscy to kupuj

ą

od niego, bo nikt

wcze

ś

niej na to nie wpadł. On niby mógłby teraz sobie o czym

ś

my

ś

le

ć

, bo pewnie wi

ę

kszo

ść

my

ś

li

ma przyjemnych. Ale po co? Tak zwany sukces ma si

ę

nie po to,

ż

eby o nim my

ś

le

ć

, tylko po to,

ż

eby ju

ż

o niczym nie musie

ć

my

ś

le

ć

.

Z budynku wychodzi Karni. Ka

żę

mu zabra

ć

kumys. Robi to jako

ś

wyj

ą

tkowo sprawnie. Bo poza

tym ogólnie jest spowolniony. Poprosił mnie dzisiaj o pozwolenie na ujaranie. Bał si

ę

, biedak. Nie

trzeba si

ę

mnie ba

ć

. Ja wiem najlepiej,

ż

e wszyscy potrzebuj

ą

troch

ę

szcz

ęś

cia. Pewnie chciał

zajeba

ć

kumys i wypi

ć

go jutro,

ż

eby go przeczy

ś

ciło. Mo

ż

e trzeba mu kaza

ć

,

ż

eby go wypił teraz. I

zwymiotował, oczywi

ś

cie. Taka mała kara.

Znowu si

ę

budz

ę

. Jest ju

ż

prawie zupełnie ciemno. Kawki troch

ę

skrzecz

ą

, ale jako

ś

nie

ś

miało.

Nasze konie musz

ą

je podnieca

ć

, ale s

ą

dla nich ci

ą

gle za gor

ą

ce albo za ostre. Jeden z nich si

ę

chyba ruszył. Nie, to kto

ś

przysn

ą

ł przy koniu. Mo

ż

e go przyci

ą

gn

ę

ło ciepło pieczeni. Ale po co mu

jeszcze jakie

ś

takie ciepło? Sam musi by

ć

ciepły jak nigdy. Jak przysn

ę

, a potem si

ę

obudz

ę

, to

wyci

ą

gn

ę

go z kału

ż

y i ujaram bardziej. Chocia

ż

nigdy nie b

ę

dzie a

ż

tak ujarany jak ja.

Nast

ę

pnego dnia rano budz

ę

si

ę

z tak

ą

słodk

ą

resztk

ą

ujarania, ale prawie trze

ź

wa. Wygl

ą

dam

przez okno. Mrówki zrobiły sobie co

ś

w rodzaju mrowiska w jednej z naszych klaczy. Ale jakie

ś

takie spokojne mrowisko.
Otwieram drzwi od pokoju. Czekam na bełkot zakneblowanego człowieka, ale najpierw wchodz

ą

chłopcy i staj

ą

zupełnie cicho, kiedy widz

ą

mój nowy make-up.

-

Ś

mier

ć

- przedstawiam si

ę

. Dopiero wtedy uspokajaj

ą

si

ę

i wracaj

ą

do swojego zaj

ę

cia. To

znaczy, taszcz

ą

fotel, na którym siedzi przywi

ą

zany Łukasz. Jest zakneblowany i ma banda

ż

na

r

ę

kach, tam, gdzie jest kciuk.

- Raz na tydzie

ń

to za mało - uspokajam go. - Ja wiem. Nawet raz dziennie to mo

ż

e by

ć

za mało,

jak chcesz si

ę

poczu

ć

tak jak ja.

Widz

ę

par

ę

takich ró

ż

owych rozmaza

ń

ców, które coraz cz

ęś

ciej widz

ę

, i nie mog

ę

trafi

ć

igł

ą

w jego

ż

ę

, chocia

ż

chyba mu nabrzmiały. Łukasz cicho płacze. Szkoda,

ż

e nie ze wzruszenia. Ka

żę

,

ż

eby

Strona 37

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

Karni doko

ń

czył zastrzyk. Karni zastrzyki umie robi

ć

, kiedy

ś

robił sobie.

Przez chwil

ę

oczywi

ś

cie Łukasz prze

ż

ywa to, co ja. Potem oczy mu si

ę

wydłu

ż

aj

ą

i robi

ą

sko

ś

ne, a

przez knebel przeciekaj

ą

takie br

ą

zowe potoczki. To wymioty, dusi si

ę

nimi. Ka

żę

wszystkim

chłopakom ze mn

ą

zajara

ć

, bo chyba dobrze im to zrobi. Podaj

ę

im foli

ę

, pokój wypełnia si

ę

dymem

i robi si

ę

taki klimat, jak na obiedzie u starej, m

ą

drej, bardzo kochanej krewnej.

O pierwszej przyje

ż

d

ż

a radny. Nigdzie nie mo

ż

e znale

źć

swojego dziecka, które uciekło z o

ś

rodka

ju

ż

trzy miesi

ą

ce temu. Dopiero teraz, gdy ma tak

ą

szar

ą

, nieruchom

ą

twarz, wida

ć

, jak bardzo

podobny jest do syna. Mój makija

ż

chyba mu przeszkadza. Mo

ż

e my

ś

li,

ż

e ma to co

ś

wspólnego ze

spraw

ą

klubu.

Trzeba zało

ż

y

ć

klub zamkni

ę

ty, tylko dla kilkudziesi

ę

ciu osób. Kupiłem wła

ś

nie piwnic

ę

w centrum,

zupełnie odpowiedni

ą

. Zasada jest taka,

ż

e w klubie przez 24 godziny na dob

ę

jest przynajmniej

jedna ujarana osoba. To b

ę

dzie miejsce, w którym zawsze b

ę

dzie heroina. I jak kto

ś

b

ę

dzie chciał

kupi

ć

brauna i si

ę

ujara

ć

, zawsze b

ę

dzie

mógł tam przyj

ść

. B

ę

dzie tam miał jakby taki swój lepszy domek. Dla tych, co nie mog

ą

wyjecha

ć

z

miasta do mojego domku na wsi. Znam kogo

ś

, kto mógłby taki klub poprowadzi

ć

i nawet ozdobi

ć

go złotymi drucikami, chocia

ż

mo

ż

e ten kto

ś

niedługo umrze. Radny boi si

ę

tej zabawy z klubem.

Boi si

ę

wpadki, akcji z policj

ą

, kompromitacji

i czego jeszcze mo

ż

e ba

ć

si

ę

taki radny. Ale bardzo chce,

ż

ebym mu pomogła znale

źć

syna. A ja

mu pomog

ę

. Dam mu co

ś

lepszego od syna. Dam mu ulg

ę

.

Wyci

ą

gam foli

ę

i czekam. Po kilkunastu sekundach radny pokazuje na foli

ę

. Wybrał,

ż

eby si

ę

jednak poczu

ć

lepiej. Wci

ą

ga trzy gł

ę

bokie machy i robi si

ę

mi

ę

kki, prawie pluszowy, tak

ż

e mog

ę

go maca

ć

, przewraca

ć

i podnosi

ć

.

Zaczynam jednak my

ś

le

ć

,

ż

e mo

ż

e jeszcze lepiej b

ę

dzie, gdy poka

żę

mu jego syna. Zobaczy, jak

wielkie nieszcz

ęś

cie w ogóle go nie boli. I dopiero wtedy zrozumie, jak zajebiste jest to szcz

ęś

cie,

które czuje.
Patrzy prosz

ą

co na mnie i na blach

ę

.

-Spokojnie. Ksi

ęż

niczka Heroina zaraz do ciebie przyjdzie - mówi

ę

. A on powoli zaczyna rozumie

ć

,

ż

e nieprawdziwy nie jest makija

ż

, tylko to, co jest pod nim.

Kołysz

ę

go bardzo powoli na łó

ż

ku, a on rzyga na jasno.

Kiedy radny jest ju

ż

w swoim najlepszym

ś

nie, dzwoni

ę

do tak zwanego Złamanego. Tak go

nazywaj

ą

, bo ma złamany nos. Mieszka w kawalerce, wypełnionej resztkami złotych drucików. Złote

druciki to jego obsesja i kiedy

ś

mas

ę

ich nakupiŁ Teraz je wyprzedaje,

ż

eby kupi

ć

brauna.

- Halo? - mówi Złamany tym swoim grubym, ale troch

ę

miaucz

ą

cym głosem, jak u dziecka

olbrzyma.
- Halo, to ja - odpowiadam i wiem,

ż

e ma takie mróweczki, które mu chodz

ą

po plecach. - Masz do

mnie zaraz przyj

ść

.

- No bo wiesz, no ja przyjd

ę

, ale nie wiem, jak bardzo to b

ę

dzie zaraz, bo wiesz...

-Bo co?
- No bo ja ci przysn

ę

z par

ę

razy, jak wyjd

ę

na miasto. No bo wiesz, no bo to powinno by

ć

tak,

ż

eby

wsz

ę

dzie na mie

ś

cie były takie małe kapsuły, dokładnie wielko

ś

ci człowieka, nie wi

ę

ksze, obite od

ś

rodka jak

ąś

materi

ą

.

ś

eby jak idzie człowiek po mie

ś

cie i nagle za bardzo poczuje,

ż

e nie jest u

siebie,

ż

eby mógł tam si

ę

schowa

ć

i

ż

eby tam nic innego nie było.

- Szykuj

ę

dla ciebie takie miejsce,

ż

e jak raz przyjdziesz, ju

ż

nie b

ę

dziesz musiał wcale wychodzi

ć

.

Słysz

ę

, jak gdzie

ś

tam po drugiej stronie słuchawki przewalaj

ą

si

ę

jakie

ś

ci

ęż

kie masy. Chyba

wstaje, chyba przyjdzie. I chyba rzeczywi

ś

cie ju

ż

wi

ę

cej nie wyjdzie.

Wzywam Kamiego do mojego zamkni

ę

tego pokoiku. Kami dzi

ś

jest trze

ź

wy i twardy. W ogóle

cz

ę

sto musi by

ć

twardy, bo musi pilnowa

ć

,

ż

eby wszystko grało i tak dalej. Za ka

ż

dym razem, kiedy

jara, superrnocno to prze

ż

ywa, bo to jest co

ś

, co łamie twardego chłopca. Wymy

ś

liłam

nawet dla niego specjalne

ć

wiczenie,

ż

eby na trze

ź

wo poczuł takie samo mi

ę

kkie oddanie jak

wtedy, kiedy bierze człowieka heroina.
Wczoraj jarał, wi

ę

c na pewno ma zatwardzenie jak skurwysyn. Na

ś

rodku pokoju kład

ę

wielkie

lustro w złotych ramach. Kami wchodzi do pokoju, a ja ka

żę

mu si

ę

rozebra

ć

i kucn

ąć

nad łó

ż

kiem.

Potem jest mi tak dobrze,

ż

e zasypiam na minutk

ę

. Kiedy znowu widz

ę

Kamiego, wcale nie jest

Strona 38

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

rozebrany. Stoi nad tym lustrem i ci

ą

gle na mnie patrzy. Mam tak

ą

wizj

ę

,

ż

e Karni b

ę

dzie kucał,

st

ę

kał i próbował si

ę

wysra

ć

na mój rozkaz, a ja b

ę

d

ę

sobie patrzyła na jego odbyt w lustrze, czy

jaki

ś

zeschły br

ą

zowy glut jednak nie wychodzi. Mówi

ę

mu,

ż

e to taka mała kara za ten zajebany

kumys i za to,

ż

e si

ę

wtedy tak ujarał,

ż

e zasn

ą

ł przy pieczonym koniu.

Ale on ci

ą

gle si

ę

nie rusza.

Mo

ż

e ma jak

ąś

inn

ą

wizj

ę

. Na przykład tak

ą

,

ż

e ja jestem zwi

ą

zana, le

żę

policzkiem na koniu i

dmucham na mrówki koło mojej twarzy,

ż

eby je odstraszy

ć

, a on przykłada mi pistolet do głowy i

pyta, gdzie jest heroina.
Znowu budz

ę

si

ę

po paru sekundach snu, ale nic si

ę

nie zmieniło, bo Kami wci

ąż

stoi przede mn

ą

.

Wpasowuj

ę

si

ę

tak dobrze w fotel, jak gdyby wcale mnie tu nie było. Potem mówi

ę

Kamiemu,

ż

e to

był

ż

art, a jak dalej si

ę

na mnie gapi, daj

ę

mu blach

ę

. Bierzemy sobie po trzy machy i jemu nagle

ju

ż

nic nie przeszkadza, nawet to,

ż

e owijam si

ę

dookoła niego. Jakbym mu kazała posieka

ć

nad

lustrem, mo

ż

e by posiekał, chocia

ż

teraz to ju

ż

na pewno by si

ę

nie wysrał. Ale nie musi. Teraz ju

ż

jest mu dobrze, prawie tak jak mnie.
Bo je

ś

li o mnie chodzi, zawsze mam szcz

ęś

cie, prawdziwe, najwi

ę

ksze, takie,

ż

e ju

ż

si

ę

nie da

powi

ę

kszy

ć

. Ale wła

ś

nie dlatego nie mog

ę

si

ę

powstrzyma

ć

i ka

ż

demu, naprawd

ę

ka

ż

demu, chc

ę

to da

ć

. Tym bardzie), jim mocniej kto

ś

mo

ż

e to prze

ż

y

ć

. Jak mój mały, twardy Kami. A jest

jeszcze kto

ś

twardszy, wypróbowany. Taki jak si

ę

ziarnie, to z rozkosz

ą

.

Potem przychodzi Złamany, a wła

ś

ciwie chłopcy melduj

ą

mi,

ż

e znale

ź

li go przy bramie, na

chodniku, szcz

ęś

liwego. Nie mog

ę

si

ę

oprze

ć

,

ż

eby nie wyj

ść

i nie popatrze

ć

na niego. Jego twarz

ze złamanym nosem i irokezem to niezły widok, ale nie o to chodzi. Chc

ę

sobie popatrze

ć

na człowieka, który chciał najtotalniej poł

ą

czy

ć

si

ę

z Cesarzow

ą

Heroin

ą

.

Kiedy wychodz

ę

do niego, jest mu tak dobrze,

ż

e trudno z nim rozmawia

ć

. Ja zreszt

ą

wcale nie

musz

ę

rozmawia

ć

, bo jest mi tak dobrze, jak jemu, a nawet troch

ę

lepiej. Tyle

ż

e mój organizm jest

mocniejszy i nie przysypia tak łatwo. Jego wielkie oczy gapi

ą

si

ę

na mnie, na pewno czuje,

ż

e

jestem całkowicie wypełniony tym samym, co on. Mo

ż

e nawet czuje,

ż

e w moim przypadku nie ma

nic wi

ę

cej. Ka

żę

chłopakom zawie

źć

go do naszej piwnicy w

Ś

ródmie

ś

ciu i powiedzie

ć

mu, co ma

robi

ć

, kiedy ju

ż

b

ę

dzie mniej szcz

ęś

liwy.

Wracam do pokoju i wł

ą

czam radio na moj

ą

od pewnego czasu ulubion

ą

stacj

ę

.

- Ale to powinno by

ć

legalne - jaki

ś

gówniarz szczeka jak takie małe czarne pieski, chyba ratlerki.

- To prawda - mówi Mat swoim grubym głosem - to powinno by

ć

legalne, bo człowiek jest wolny i

ma prawo robi

ć

ze sob

ą

, co chce. Ale dlaczego ty si

ę

tak strasznie, no, podniecasz? Zakaz

ć

pania

mo

ż

e wkurzy

ć

. Ale a

ż

tak bardzo wkurza głównie tych, którzy po prostu chc

ą

ć

pa

ć

. Czy ty chcesz

ć

pa

ć

?

Milczenie. A potem kw

ę

ka sygnał zaj

ę

te".

- Hm - zastanawia si

ę

Mat. - Czy to tak trudno odpowiedzie

ć

na takie pytanie?

Dzwoni

ę

na numer antenowy dla słuchaczy tak szybko, jak mog

ę

. Znam go ju

ż

na pami

ęć

, chocia

ż

dzwoni

ę

po raz pierwszy.

- Mamy telefon. Halo?
- Halo - odpowiadam.
-Kim jeste

ś

?

- Nikt taki jeszcze do ciebie nie dzwonił.
- Ooo. A kim dokładnie jeste

ś

?

- Jestem heroina.
-Słucham?
- Jestem heroina.
- Jeste

ś

br

ą

zowym proszeczkiem?

-Nie. Jestem tym, co czujesz po br

ą

zowym proszeczku.

- Tylko tym? No to ubogie masz

ż

ycie.

- Ubogie? A dlaczego tylu ludzi chce czu

ć

to, co ja? Chc

ą

czu

ć

to i nic wi

ę

cej. Ka

ż

dy z nich chce

by

ć

mn

ą

.

- Kwestia gustu. A mo

ż

e ty nam powiesz, br

ą

zowy proszeczku, co wolisz: chcesz by

ć

legalny czy

nie?
- My

ś

l

ę

,

ż

e nie b

ę

d

ę

ani legalna, ani nielegalna, bo tak naprawd

ę

ju

ż

niedługo nie b

ę

dzie nikogo

takiego, kto mógłby zakaza

ć

. B

ę

d

ę

tylko ja. Bo ludzie najbardziej chc

ą

by

ć

szcz

ęś

liwi. I dlatego w

Strona 39

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

ko

ń

cu wszyscy przyjd

ą

do mnie.

- My

ś

l

ę

,

ż

e nasi słuchacze

ś

miej

ą

si

ę

z tego, co mówisz.

- Mog

ą

si

ę

ś

mia

ć

. Ale ty najlepiej wiesz,

ż

e tak jest. Mo

ż

esz mówi

ć

, co chcesz. Mo

ż

esz powiedzie

ć

na przykład,

ż

e jestem morderc

ą

. Albo

ż

e jestem nudna. Ale czy zaprzeczysz,

ż

e dałam ci

najwi

ę

ksze szcz

ęś

cie w

ż

yciu, i nikt inny ani nic innego ju

ż

nigdy nie da ci czego

ś

takiego?

Milczenie.
- Hm - mówi wreszcie Mat. - Mo

ż

e i tak. Ale nie wiem, czy człowiek

ż

yje po to,

ż

eby by

ć

szcz

ęś

liwy.

Nie wiem, czy szcz

ęś

cie zawsze robi ludziom dobrze. Pami

ę

tam, co si

ę

działo, kiedy

ć

pałem. Byłem

bardzo szcz

ęś

liwy, ale działy si

ę

takie rzeczy,

ż

e teraz nie mog

ę

o nich

spokojnie my

ś

le

ć

. I ci

ą

gle je sobie przypominam. A jak wy uwa

ż

acie? Czy my

ś

licie,

ż

e szcz

ęś

cie

zawsze jest dobre dla człowieka? A mo

ż

e kto

ś

my

ś

li inaczej? Nasz telefon...

Rozł

ą

czam si

ę

. Potem, kiedy Mat ko

ń

czy program, dzwoni

ę

jeszcze do niego na telefon redakcyjny.

- Halo? To ja, heroina - mówi

ę

wesoło.

- O kurwa, to ty? Jak si

ę

nazywasz? Zajebista rozmowa wyszła. Byłe

ś

niesamowity.

- Nie tak niesamowity, jak ty. Zdałe

ś

egzamin.

- Jaki, kurwa, egzamin? - interesuje si

ę

Mat.

- Nie dałe

ś

dupy heroinie.

- Słuchaj, powiedz mi, jak si

ę

nazywasz i co robisz.

- Mam taki o

ś

rodek dla uzale

ż

nionych. Głównie dla alkoholików, ale dla heroinistów te

ż

. Mo

ż

e si

ę

zainteresujesz, bo robimy co

ś

, czego nikt jeszcze w tym kraju nie robi. Mamy taki o

ś

rodek

agroturystyczny na południe od Warszawy. Sauna, dobra kuchnia. To, oczywi

ś

cie, nie jest dla

biednych alkoholików. I to nie jest zwykły o

ś

rodek odwykowy. My ich nie uczymy,

ż

eby nie pili.

- Nie. Serwujecie im Mai Tai, Blue Lagoon i Yellow Boxera.
- Mo

ż

na tak powiedzie

ć

. My ich uczymy, jak obchodzi

ć

si

ę

z alkoholem. Jak pi

ć

mało. Jak pi

ć

dla

przyjemno

ś

ci, ale tak,

ż

eby si

ę

nie upija

ć

. Robimy to, czego niby nie da si

ę

zrobi

ć

z alkoholikiem.

- Hm - zamruczał Mat - mo

ż

e, mo

ż

e... Wiesz, mam czasem jaki

ś

problemik z alkoholem, mo

ż

e taki

kurs by mi si

ę

przydał... Czekaj, ale powiedziałe

ś

mi,

ż

e macie te

ż

heroinistów. Czy wy uczycie ich,

jak jara

ć

mało?

- Powiedzmy, jak jara

ć

odpowiednio. Interesuje ci

ę

to?

-Nie.
Trzask. Mat odło

ż

ył słuchawk

ę

. Chyba jednak nie chce,

ż

eby było mu dobrze. To mo

ż

e by

ć

jedyny

człowiek, który na to zasługuje.
Facet, który poznał szcz

ęś

cie, a jednak umie je odrzuci

ć

, to facet, który b

ę

dzie na tyle silny,

ż

eby

wytrzyma

ć

szcz

ęś

cie. Jak najszybciej powinien by

ć

szcz

ęś

liwy.

ojciec Mata wygl

ą

da jak skrzy

ż

owanie wikinga z chomikiem. Ma długie białe włosy, biał

ą

brod

ę

,

szerok

ą

twarz z du

ż

ymi policzkami i du

żą

szcz

ę

k

ą

. Wszystko razem przypomina tak zwanego Boga

Ojca.
Przyszłam do niego bez makija

ż

u. On wie,

ż

e jestem kim

ś

, kto ma szcz

ęś

cie. I du

ż

o pieni

ę

dzy.

Ojciec Mata jest naukowcem, wykładowc

ą

. Pierwszy raz umówiłam si

ę

z nim w jego gabinecie na

uniwerku. Powiedziałam mu od razu,

ż

e kiedy

ś

nie sko

ń

czyłam tych moich studiów i nigdy nie

zajmowałam si

ę

histori

ą

, ale bardzo mnie interesuj

ą

nowoczesne badania historyczne, troch

ę

szerzej potraktowane. Mam pieni

ą

dze i mog

ę

sfinansowa

ć

badania oraz wydanie ksi

ąż

ki na pewien specjalny temat.

On chciał wiedzie

ć

na jaki temat.

Odpowiedziałam,

ż

e temat jest skomplikowany i lepiej go przedyskutowa

ć

w komfortowych

warunkach. Zaprosiłam go do siebie do domu. Przy okazji b

ę

dzie mógł zobaczy

ć

firm

ę

eksportuj

ą

c

ą

plastikowe zestawy koktajlowe, któr

ą

niedawno przej

ę

łam. Tak

ż

eby wiedział, sk

ą

d

bior

ę

pieni

ą

dze na sponsorowanie naukowców. I przy okazji mo

ż

e wpa

ść

do mnie, do domu,

zapozna

ć

si

ę

z mistrzostwem moich kucharzy.

Od razu jak zobaczyłam jego policzki i usta, wiedziałam,

ż

e nie odrzuci takiej propozycji.

Trzy dni pó

ź

niej siedzieli

ś

my w salonie go

ś

cinnym i pili

ś

my sake na gor

ą

co. Nie bardzo chciało mi

si

ę

wymy

ś

la

ć

tematu do tych bada

ń

, wi

ę

c jak przyszedł, powiedziałam mu o najprostszej sprawie.

Chodziło o co

ś

takiego, jak

ksi

ąż

ki typu Krótka historia grobów albo

Ś

wiatowa historia kolorów. Tylko

ż

e to miało by

ć

o

przyjemno

ś

ciach. O tym,

ż

e ludzie odkrywali wci

ąż

wi

ę

ksze i mocniejsze przyjemno

ś

ci i pewnie

Strona 40

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

zbli

ż

aj

ą

si

ę

powoli do tego,

ż

eby odkry

ć

najwi

ę

ksz

ą

przyjemno

ść

. Tak

ą

,

ż

e ju

ż

nie b

ę

dzie

nawet małego miejsca na co

ś

nieprzyjemnego. Mogłam sfinansowa

ć

badania w całej Europie,

gdyby trzeba było je

ź

dzi

ć

po jakich

ś

uniwersytetach czy bibliotekach.

- To ciekawy temat - ojciec Mata u

ś

miechn

ą

ł si

ę

w tej swojej białej brodzie. - Pozwoli pan,

ż

e

zapytam, dlaczego tak pana zainteresował?
Miałam ró

ż

ne powody. Tak

ż

e osobiste. Ale mógł by

ć

spokojny, nie chciałam finansowa

ć

bada

ń

po

to,

ż

eby znale

źć

t

ę

najwi

ę

ksz

ą

przyjemno

ść

. Nie potrzebuj

ę

jej szuka

ć

. W moim

ż

yciu nie ma w

ogóle nic nieprzyjemnego. Ju

ż

raczej ciekawiłoby mnie odnalezienie człowieka, który dałby rad

ę

ż

y

ć

w stanie nieustaj

ą

cej, wielkiej przyjemno

ś

ci i nie złamałby si

ę

przy tym. Dlatego interesuje mnie

taki temat: jak ludzie znosz

ą

przyjemno

ś

ci i dlaczego znosz

ą

je tak

ź

le.

On zacz

ą

ł co

ś

mówi

ć

o takich rzeczach jak antropologia, kultura, historia, idea i fundusze na

badania. Rzuciłam do

ść

powa

ż

n

ą

kwot

ę

, wi

ę

c na chwil

ę

przycichł, a wtedy kucharze podali nam

dania. Dzisiaj oni podawali do stołu, bo wygl

ą

dali odpowiednio, byli

ż

ółci.

Potrawy zacz

ę

ły robi

ć

swoje ju

ż

od pierwszej chwili, takie były aromatyczne i kolorowe. Ojciec Mata

na pewno wielu rzeczy próbował, ale czego

ś

takiego jeszcze nie. Pocz

ą

tkowo starał si

ę

jeszcze

kontrolowa

ć

, co

ś

mówi

ć

mi

ę

dzy jednym rzutem na talerz a drugim, ale kiedy zobaczył moje

przyzwolenie, pozwolił sobie na wielkie ob

ż

arstwo.

- O, panie Robercie, to jest takie dobre - wybełkotał po godzinie, podczas której kucharze tylko
przynosili potrawy i odnosili talerze. - Tak przyjemnie mi si

ę

wsz

ę

dzie zrobiło. Wie pan, ciekawe,

ż

e

po takim ob

ż

arstwie czuj

ę

si

ę

tak dobrze. Tak mi si

ę

ciepło zrobiło, nawet w głow

ę

.

- To jest wła

ś

nie to, co czuje dziecko, kiedy po raz pierwszy pije mleko matki. Tak wła

ś

nie działa

dobry, prawdziwy pokarm. Jedyny pokarm, jaki człowiek powinien wprowadza

ć

do organizmu.

Zrobiony przy pomocy specjalnego ciepła. To jest ciemne ciepło, takie jak to,
które jest w organizmie matki, tylko o wiele mocniejsze. Ogrzewa nie tylko ciało. Mo

ż

e wchodzi

ć

do

człowieka przez usta, tak

ż

e z jedzeniem.

U

ś

miechaj

ą

c si

ę

, wymiotował.

- Przepraszam, przepraszam... To jest niesamowite... - charczał ze szcz

ęś

cia. - Chyba nie jestem

przyzwyczajony... Gdzie mo

ż

na dosta

ć

takie jedzenie?

- Chce pan to poczu

ć

jeszcze mocniej?

Potem zrobiło si

ę

czarno, ciepło i tak kleisto, chocia

ż

ja nie przyjaralam. Pami

ę

tam,

ż

e mówiłam

jeszcze du

ż

o jakich

ś

rzeczy, potem spali

ś

my, potem znowu nie spali

ś

my, tylko le

ż

eli

ś

my na

łó

ż

kach. Ja mówiłam prawie cały czas.

Opowiadałam mu o tym, jak kocham Mata i jak bardzo zrobi

ę

mu dobrze. I jak bardzo kocham jego,

bo jest ojcem Mata i dlatego

ż

e w ogóle kocham wszystkich. I nad ranem chciałam,

ż

eby

opowiedział co

ś

o Macie, chocia

ż

zacz

ę

łam si

ę

ju

ż

troch

ę

wstydzi

ć

. Bo ju

ż

wiedziałam,

ż

e nie

trzeba było tego mówi

ć

, tym bardziej

ż

e on te

ż

trze

ź

wiał. My

ś

lałam,

ż

e jak troch

ę

przetrze

ź

wiej

ę

, to

si

ę

jako

ś

skontroluj

ę

.

Ale im bardziej trze

ź

wiałam, tym bardziej mi si

ę

chciało Mata i to jako

ś

tak,

ż

e a

ż

si

ę

wstydziłam za

to, jaka jestem na trze

ź

wo. Za ka

ż

dym razem, kiedy otwierałam usta,

ż

eby powiedzie

ć

co

ś

innego,

to jako

ś

tak zawsze mnie skr

ę

cało,

ż

e co

ś

w ko

ń

cu zaczynałam o Macie, a potem musiałam znowu

wpasowywa

ć

si

ę

tak dokładnie w po

ś

ciel, jakby

mnie tu nie było. Jego ojciec chyba dochodził do siebie, bo coraz bardziej wygl

ą

dał jak potargana

sowa.
W ko

ń

cu znowu zajarałam i zacz

ę

łam jeszcze bardziej kocha

ć

. Tak bardzo,

ż

e a

ż

przestało mi si

ę

chcie

ć

o tym mówi

ć

. Nie było ju

ż

tak,

ż

e musz

ę

Mata mie

ć

totalnie,

ż

e musz

ę

wybłaga

ć

u ojca,

ż

eby

mi go tu doprowadził. Mo

ż

e wystarczyłoby mi widzie

ć

go, rozmawia

ć

, by

ć

z nim tak normalnie, jak

ludzie, którzy s

ą

z nim blisko. I jak to pomy

ś

lałam, zaraz potem zrobiło si

ę

naprawd

ę

ciemno i

ciepło.

TO JEDNA Z NAJBARDZIEJ NIEZWYKŁYCH RZECZY, kiedy co

ś

, co było stare, zu

ż

yte i

zesztywniałe, młodnieje nagle na twoich oczach i robi si

ę

mi

ę

kkie. I chocia

ż

niby nic si

ę

nie dzieje,

jest tylko bardzo, bardzo spokojnie, nie zdziwiłabym si

ę

, gdyby si

ę

okazało,

ż

e tych kilka zeschłych

paj

ą

ków z pokurczonymi nó

ż

kami, które nie wiadomo co robiły w samochodzie, ma w sobie co

ś

z

kwiatków.
Mam tak

ą

kulk

ę

. Od czasu do czasu ugniatam j

ą

sobie w dłoni i wczoraj nawet nie zauwa

ż

yłam,

ż

e

Strona 41

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

tak długo j

ą

gniotłam, a

ż

zrobił si

ę

z niej taki mi

ę

kki placuszek o konsystencji plasteliny. Jak to

dobrze,

ż

e mieszkam sama. Jak to dobrze,

ż

e ju

ż

nie mieszkam w domu. Nikt si

ę

nie martwi,

ż

e nie

ma mnie w domu. Ludzie dzwoni

ą

na komórk

ę

.

Nikt mnie nie znajdzie, bo ci

ą

gle jestem w ró

ż

nych miejscach. Czuj

ę

si

ę

troch

ę

tak jak wtedy, kiedy

miałam czterna

ś

cie lat i uciekłam z domu. Tyle

ż

e teraz jestem bardzo spokojna.

Ten ogromny spokój pomaga mi prowadzi

ć

samochód.

Przez cały dzie

ń

je

ż

d

żę

po ró

ż

nych, głównie pustych okolicach. W nocy zatrzymuj

ę

si

ę

w lesie,

rozkładam tylne siedzenia i

ś

pi

ę

. Dobrze,

ż

e mam kombi. Wystarczy,

ż

e rozło

żę

siedzenia, rzuc

ę

materac i mog

ę

sobie le

ż

e

ć

z zamkni

ę

tymi oczami. Oficjalnie wzi

ę

łam urlop zdrowotny.

Na razie nikt nieznajomy nie pytał o mnie. Policja te

ż

nie.

T

ę

skni

ę

tylko za Matem. Oczywi

ś

cie, to te

ż

nie jest w

ż

aden sposób bolesne. Ta t

ę

sknota to

ogromne rozrzewnienie, dojrzale i słodkie, gdy my

ś

l

ę

o Maciu, z którym ostatni kontakt był

nieudany.
Ciekawe,

ż

e najwi

ę

kszy w

ż

yciu spokój ogarn

ą

ł mnie dopiero po tym, jak zabiłam człowieka. A

wła

ś

ciwie troch

ę

wcze

ś

niej, ale od tej pory mnie nie opuszcza. Bo miałam tyle przytomno

ś

ci

umysłu,

ż

eby zrozumie

ć

,

ż

e wielka torba z be

ż

owym proszkiem mnie uspokoi i trzeba j

ą

zabra

ć

. I

ż

eby powiedzie

ć

ochroniarzom,

ż

e tamten

ś

pi i nie

chce by

ć

budzony do wieczora. Chocia

ż

chyba cierpiałam, musiała by

ć

wtedy we mnie jeszcze

resztka spokoju z wieczoru. Inaczej zesrałabym si

ę

ze strachu. A teraz w ogóle nie sram. Nie

musz

ę

te

ż

je

ść

, uwolniłam si

ę

od wszystkich funkcji

ż

yciowych. Ciało jest jakie

ś

lekkie, bardzo

słodkie, ale jakby nieistniej

ą

ce, jest tylko słodycz w miejscu ciała. Jestem przecie

ż

czystymi

uczuciami, gł

ę

bokimi i rozlewnymi. Nie musz

ę

nawet spa

ć

, bo wła

ś

ciwie przez cały czas

ani

ś

pi

ę

, ani nie

ś

pi

ę

, tylko jestem gdzie

ś

pomi

ę

dzy. Ciekawe,

ż

e za pierwszym razem miałam

mdło

ś

ci. Ale zaraz potem zrobiło mi si

ę

tak gor

ą

co. Jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłam

mojego synka.
Taki stan powinien by

ć

dost

ę

pny tylko dla odpowiednio słodkich istot. One mog

ą

si

ę

tak naturalnie

w nim rozpłyn

ąć

. Zła istota zatruje sob

ą

nawet najsłodszy stan, gdy za spraw

ą

jakiej

ś

małej pomyłki

ten stan j

ą

ogarnie. Ohydnie jest, gdy taki robal próbuje po

ż

re

ć

- i to

ze smakiem - to, co tak bardzo kochasz. To, co tylko do ciebie nale

ż

y.

Pal

ę

jeszcze troch

ę

proszku. Sporo dymu pewnie si

ę

marnuje, bo organizm jeszcze nie

przyzwyczaił si

ę

do wchłaniania wi

ę

kszych ilo

ś

ci. Ale dym mo

ż

e si

ę

marnowa

ć

, mam jeszcze pół

kilo. Nawet mój umysł nie do ko

ń

ca obejmuje to bogactwo. To znaczy obejmuje je, ale nie jest w

stanie go podzieli

ć

, wyliczy

ć

, ile to dni i godzin. Od dłu

ż

szego czasu trwa ci

ą

gle ta sama godzina.

Zaje

ż

d

ż

am pod dom i wychodz

ę

, ale chocia

ż

niby si

ę

ruszam, jestem nieporuszona. Ba

ś

ki nie

powinno by

ć

o tej porze, na pewno jest z tym swoim współpracownikiem. Macio b

ę

dzie sam. Na

klatce schodowej pal

ę

jeszcze raz na parapecie, potem przemierzam kilka intensywnych,

g

ę

stych metrów, aby wreszcie zadzwoni

ć

do drzwi.

- Maciu! - wołam.
- Id

ź

sobie - mówi dziecko zza drzwi.

-Maciu, otwórz. Cokolwiek by si

ę

działo, jestem twoim ojcem.

- Nie jeste

ś

moim ojcem.

- Ale

ż

co ty mówisz - odpowiadam spokojnie, nawet z pewn

ą

słodycz

ą

. - Nigdy mi tego nie

odbierzesz. Nosiłem cie na r

ę

kach. Pami

ę

tam, jak wypluwałe

ś

smoczek, a potem płakałe

ś

,

ż

e ju

ż

go nie masz. Kiedy ci go znowu wkładałem, byłe

ś

wniebowzi

ę

ty. Czy wiesz, co czuje ojciec do

dziecka? Chc

ę

tylko,

ż

eby zawsze było ci tak, jak wtedy.

- Znam ci

ę

. Nie jeste

ś

moim ojcem.

- Maciu! Maciu!
Drzwi powoli si

ę

otwieraj

ą

. Wchodz

ę

do

ś

rodka. On ma tak napi

ę

te mi

ęś

nie twarzy,

ż

e oczy robi

ą

mu si

ę

długie, jak u trupa. Patrz

ę

mu w oczy. On patrzy w moje.

- No rzeczywi

ś

cie, to prawda - przyznaj

ę

. - Nie jestem twoim ojcem. Jestem twoj

ą

mam

ą

. Twoj

ą

prawdziw

ą

mam

ą

.

-Jeste

ś

ujarany! Jeste

ś

ujarany - mówi, a potem kaszle dziwnie, sucho i gło

ś

no.

- Maciu - mówi

ę

. - Ja nie jestem ujarana. Ja jestem heroina.

Zamyka oczy.
- Maciu, to dobrze. Znowu b

ę

dziesz miał mam

ę

- mówi

ę

, wymijaj

ą

c kredens. - Znowu b

ę

dziesz miał

Strona 42

background image

Pi

ą

tek Tomasz - Heroina

to, czego tak strasznie, strasznie trzeba.
Dziecko odwraca si

ę

ode mnie plecami i idzie do łazienki. Zamyka si

ę

na haczyk. Jako

ś

musz

ę

mu

to tam dostarczy

ć

. Oczywi

ś

cie, nawet gdy to zrobi

ę

, on mógłby nie zapali

ć

. Ale wła

ś

nie dlatego

musi zapali

ć

.

Id

ę

do kuchni. W kuchni jest małe okienko tu

ż

pod sufitem, które wychodzi na łazienk

ę

. Wdrapuj

ę

si

ę

na stół, otwieram to okienko, a potem wrzucam Maciowi do łazienki foli

ę

, zapalniczk

ę

, dwie

ć

wiartki brauna w woreczkach.

Potem czekam kilka długich chwil, a

ż

nagle cały kibel robi si

ę

gor

ą

cy, a głowa wypełnia si

ę

słodkim

lukrem, który zaraz twardnieje, ale przez to robi si

ę

jeszcze mocniejszy. Znowu jestem istot

ą

absolutnie szcz

ęś

liw

ą

i spokojn

ą

jak

ś

mier

ć

.

KONIEC

Strona 43


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Piątek Tomasz Heroina
Piatek Tomasz Zmije i krety
Piatek Tomasz Ukochani Poddani Cesarza 02 Szczury i rekiny
Piatek Tomasz Ukochani Poddani Cesarza 3 Elfy I Ludzie
Piątek Tomasz Ukochani poddani Cesarza 01 Żmije i krety
Piatek Tomasz Ukochani Poddani Cesarza 1 Zmije I Krety
Piątek Tomasz Bagno
Piatek Tomasz Elfy i ludzie
Piatek Tomasz Szczury i rekiny
Piatek Tomasz Ukochani poddani Cesarza 01 Zmije i krety
Piatek Tomasz Ukochani poddani Cesarza 02 Szczury i rekiny
Piątek Tomasz Ukochani poddani Cesarza 03 Elfy i ludzie
Piatek Tomasz Ukochani Poddani Cesarza 2 Szczury I Rekiny
Piątek Tomasz Ukochani poddani Cesarza 02 Szczury i rekiny
Piątek Tomasz Ukochani poddani Cesarza 3 Elfy i ludzie
Piątek Tomasz Ukochani poddani Cesarza 2 Szczury i rekiny
Piatek Tomasz Szczury i rekiny
Piątek Tomasz Ukochani poddani Cesarza 1 Żmije i krety

więcej podobnych podstron