7875



Zbigniew Dworak Esperia

- Panie Prezydencie! Dwanaście kosmolotów nie pojawiło się do tej pory.
- Sądzi pan, Dyrektorze, że uległy zagładzie?
- Nie. Raczej zaginęły. W przypadku awarii lub katastrofy wiodący kosmolot otrzymałby odpowiednią informację.
- Co mówią astronomowie?
- Twierdzą, że zejście z kursu jest wykluczone. Zresztą zejście z kursu aparatura kontrolna tych dwunastu kosmolotów potraktowałaby jako awarię i odebralibyśmy stosowny sygnał. Poza tym wywołujemy każdy z tych kosmolotów już od tygodnia. Bez rezultatu.
- No cóż - powiedział Prezydent. - Wszyscy są omylni. Błędy w sterowaniu i nawigacji mogły powoli narastać i automaty kontrolne mogły nie zarejestrować tego w porę. Być może za wcześnie rozpoczęto hamowanie, tak iż w obecnej chwili kosmoloty odległe są od nas o cały rok podróży.
-Mało prawdopodobne. Pan wie; panie Prezydencie, kto znajdował się w tych kosmolotach.
- Tak. Więc uważa pan, że byliby zdolni?...
- Nic nie uważam. Stwierdzam tylko fakt, że dwanaście kosmolotów nie przybyło w przewidzianym terminie - stwierdził oschle Dyrektor Służby łączności. - Chodzi tylko o to, co zakomunikujemy pozostałym.
- Prawdę.
-Całą prawdę?...
... i tylko prawdę. A jak pan sobie wyobrażał? Że zaczniemy od kłamstwa? Cały zamiar udał się tylko dlatego, że powiedzieliśmy we właściwym momencie ludziom całą prawdę! Pan zapomniał o tym? Gdybyśmy stracili wtedy zaufanie... Szkoda zresztą teraz o tym mówić. Chyba zdaje sobie pan sprawę, że Rząd Federacji Ziemskiej nie prowadzi polityki minionych stuleci - polityki okłamywania swoich narodów?
- Tak jest! Ja rozumiem... ale... ta wyjątkowa sytuacja... - Dobrze. Poda więc pan komunikat zgodny z prawdą. - Nawet jeśliby to miało wywołać wrzenie i niepokój?
- Nawet. Poza tym komunikuję panu, że zamierzałem dokooptować pana do ministerium informacji. Niestety, pańskie poglądy zmuszają mnie do zrewidowania decyzji. W najwyższych władzach nie powinno być ludzi mających skłonności do ukrywania prawdy. Rozumiem pana obawy... i nie traci pan mojego zaufania jako Dyrektor Służby łączności.


Esperia była planetą położoną najbliżej Tolimaka A. Obiegała swoje słońce po niemal kołowej orbicie położonej prawie dokładnie w płaszczyźnie orbity Tolimaka B i zachowywała stabilność swego ruchu przez milionolecia.
Mimo zasadniczych różnic układowych wykazywała Esperia sporo zachęcających podobieństw do Ziemi. Krótszy był jej okres obiegu wokół Tolimaka A, ale i krótsza doba - nieco ponad 20 godzin. Tlenu w atmosferze było nieco mniej, lecz różnicę tę kompensowało mniejsze przyciąganie. I wreszcie najważniejsza i zarazem najprzyjemniejsza różnica: oś ruchu wirowego planety była niemal prostopadła do jej orbity, dzięki czemu na Esperii nie było pór roku - panowała wieczna wiosna. Gwiazdą polarną dla Esperii był jasny, czerwony Arktur. Słońce, widziane z układu Tolimaka, stanowiło najjaśniejszą gwiazdę w Kasjopei.
Esperia nie miała własnego księżyca za to przez każde pół roku na jej nocnym niebie świecił Tolimak B. Jego jasność widoma wynosiła minus dziewiętnaście wielkości gwiazdowych, czyli tyle, ile wynosi jasność widoma Słońca obserwowanego z Plutona. Przez drugą potową roku obie gwiazdy układu Tolimaka świeciły na dziennym niebie Esperii, a ponieważ płaszczyzny orbit Tolimaka A i planety pokrywały się - rokrocznie można było obserwować zaćmienie Tolimaka B przez Tolimaka A.
Nocą, niby odległa latarnia nieba, rozbłyskiwała porozumiewawczo sąsiadka układu Tolimaka - czerwona Proksima. Odkryła Esperię przed półwieczem sonda "Interstellar VI". Przesłane przez nią obrazy planety wzbudziły sensację, obaliły bowiem powszechny pogląd, że prawdopodobieństwo spotkania życia na planecie, należącej do układu gwiazdy podwójnej, jest znikome.
Jeszcze dziesięć lat temu Esperia była rajską, dziewicza planetą, a, dziś zamieszkiwało ją blisko trzy miliardy ludzi! Był to gigantyczny exodus, jakiego wcześniej ludzkość nie znała i tylko z trudem mogła go sobie wyobrazić.
Każdej nocy spoglądano w kierunku Kasjopei, na tle której jaśniało Słońce. Pierwsze obserwatorium astronomiczne zbudowane na Esperii prowadziło niemal wyłącznie obserwacje Słońca. Każdego dnia od chwili uruchomienia łączności dzwoniły w obserwatorium radiotelefony - dowiadywano się, co nowego na Słońcu? Według przeważającej opinii astrofizyków Słońce miało w najbliższym czasie, ,podczas kolejnego maksimum aktywności, kilkakrotnie ,rozbłysnąć, po. czym powinno powrócić do stanu "spokojnego Słońca" na następne miliardy lat.
Zjawisko narastania aktywności słonecznej w maksimum zostało zauważone już w drugiej połowie dwudziestego wieku. Przed trzydziestu z górą laty grupa heliofizyków europejskich doszła do wniosku, że podczas kolejnego maksimum dwudziestodwuletniego cyklu, na który nałoży się maksimum wiekowego cyklu zmian aktywności słonecznej, nastąpią rozbłyski pierwszy krótkotrwały, o amplitudzie jednej wielkości gwiazdowej oraz kilka następnych, dłuższych, lecz o zmniejszającej się amplitudzie.
Nie wszyscy uczeni podzielali ten pogląd. Inna szkoła astrofizyczna twierdziła, że chociaż rozbłyski nie są wykluczone, to jednak amplituda ich będzie niewielka, a przeto Ziemi nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
Kres sporowi heliofizyków położyła wizyta... Kosmitów, która na przekór od dawna rozwijanemu na podobną okazję optymizmowi - przerodziła się w konflikt i inwazję.
Oczekiwany przez stulecia, szczególnie przez pasjonatów CETI, "pierwszy kontakt" przyniósł mieszkańcom Ziemi gorzkie rozczarowanie.


Kiedy Prezydent powrócił z kolejnej inspekcji wszystkich zamieszkanych lądów Esperii, czekał na niego Dyrektor Służby Łączności wraz z grupą współpracowników.
- Panie Prezydencie - zameldował z przejęciem Dyrektor - otrzymaliśmy wiadomość od zaginionych kosmolotów!
- Nareszcie - powiedział Prezydent, ale z miny jego można było wywnioskować, że wolałby otrzymać tę wiadomość dopiero po należytym odpoczynku.
Zaprosił wszystkich do gabinetu i wezwał heliofizyków. Dyrektor Służby Łączności nerwowo zwijał i rozwijał taśmę wydruku z dekodera. Nadeszli heliofizycy.
- Proszę, niech pan czyta - powiedział Prezydent znużonym głosem.
Dyrektor podniósł wzrok.
- Właściwie... niewiele tu jest do czytania. Sygnał był słaby i w wielu miejscach przekaz uległ zatarciu, bądź też zniekształceniu. Odczytaliśmy tyle: "... ponieważ rozbłysk Słońca nastąpi... uważaliśmy... (zawrócić) na ziemię po pokonaniu... trasy... (nie) zgadzaliśmy się... w palni (z)... opuszczenia ziemi i dlatego... kiedy rozbłyski (wygasną?)... na ziemię... jeżeli rozbłyski nie będą zbyt intensywne... powinni opuścić (ziemię)... nie znoszą... temperatur (i)... przebywać na chłodnych (?)... prosimy... jeżeli... zawsze... (z) powrotem...". To wszystko.
Prezydent myślał w zamyśleniu. Dyrektor chrząknął delikatnie.
- Rzeczywiście niewiele - powiedział Prezydent unosząc powieki. - W czym mogę być wam pomocny? Zarządzić ekspedycję karną? Kto wie, czy nie postąpili lepiej, rozsądniej? Mój poprzednik był pewien słuszności swego zdania, ja już taki pewien nie jestem. Co powiedzą heliofizycy?
Uczeni wymienili między sobą spojrzenia.
- W jednym jesteśmy zgodni w zupełności - zabrał głos profesor Orwid. - Nasz wysiłek nie poszedł na marne. Chociaż porzucenie Ziemi było rzeczą przykrą, tragiczną, to jednak teraz ludzkość będzie mogła zamieszkiwać dwa systemy gwiezdne, a nie muszę chyba wyjaśniać, jak doniosłe ma to znaczenie.
Prezydent skinął głową.
- Wracając do komunikatu - ciągnął dalej profesor należy sądzić, że jedna z czuwających grup powzięła decyzję zawrócenia, kiedy przebyliśmy już połowę odległości Słońce-Tolimak. Rozumowanie tych ludzi wydaje się zresztą słuszne. Powrót dwunastu kosmolotów do Układu Słonecznego nastąpi w kilka lat po rozbłysku. Po Kosmitach nie powinno być już śladu, co więcej - nie zdecydują się oni ponownie przybyć w okolice Słońca, uznają System Słoneczny za nieprzydatny do kolonizacji.
- Kiedy nastąpi rozbłysk Słońca?
- Spodziewamy się go zaobserwować już wkrótce. Pełnimy ciągle dyżur.
- ..leżeli Słońce nie rozbłyśnie?... - Prezydent zawiesił głos.
- Wtedy dwanaście kosmolotów zginie. Wtedy na Esperii zaczną się rozruchy i...
- Dwanaście kosmolotów... To prawie sto dwadzieścia milionów ludzi!
- Nie mogliby zawrócić? - wtrącił pytanie Dyrektor.
- Nie! Chyba pamięta pan, ile mieliśmy zapasów energii?! Zapadło milczenie.
- Sądzę - naruszył ciszę profesor - że pan Prezydent powinien zwołać konferencję naukowców - głównie astronomów, biologów, cybernetyków, psychologów, socjologów, techników rakietowych... Staniemy wkrótce przed koniecznością powzięcia decyzji, niezwykle istotnych, od których, być może zależeć będą dalsze losy ziemskiej cywilizacji. Trzeba przedtem rozważyć wiele problemów, sformułować alternatywy, ujednolicić oceny decyzji przeszłych.


Jak można się było spodziewać, konferencja nie potrafiła zdecydowanie odpowiedzieć na pytanie, czy dwunastu kosmolotom zmierzającym z powrotem ku Ziemi grozi realne niebezpieczeństwo i w jaki sposób udzielić im pomocy. Nie rozstrzygnęła również wielu innych problemów; wykazała natomiast, że różnice w ocenie wielkiego exodusu nie zatarły się z biegiem lat, lecz przeciwnie - zaostrzyły się jeszcze. Ten właśnie temat skupił na sobie całą prawie dyskusję od chwili, gdy przedstawiła swoje opracowanie komisja socjologiczno-psychologiczna.
W ciągu lat, jakie upłynęły od inwazji, socjologowie i psychologowie mieli dość czasu na szczegółowe zanalizowanie wszystkich posiadanych materiałów i próby odpowiedzi na dręczące pytanie: jak to było możliwe, że pierwszy kontakt z wysoko rozwiniętą cywilizacją Kosmitów przerodził się w wojnę?
Konferencja stworzyła okazję do przedłożenia wyników tych analiz, do ostrożnego sformułowania wniosków.
Jak było powszechnie wiadomo, wojna rozpoczęta się w momencie, gdy rząd ziemskiej Federacji wystosował do przybyszy odmowną odpowiedź na ich memorandum, którego rzekomą podstawą prawną była jakoby obowiązująca w całej Galaktyce, bliżej nie wyjaśniona "zasada wyrównywania warunków obiektywnych". Kosmici żądali oddania im części powierzchni Ziemi, gdyż - jak stwierdzili - "... byłoby kosmiczną niesprawiedliwością, gdyby Ziemianie - żyjący w niewiarygodnie niskim zagęszczeniu niewiele przekraczającym 50 osób na kilometr kwadratowy i marnujący w ten sposób bezcenną powierzchnię łatwej do życia planety - nie podzielił się nadmiarem dóbr obiektywnych z bardziej potrzebującymi".
Rząd uważnie studiował osobliwe oświadczenie gości z Galaktyki, których flota, nie zachowując środków ostrożności, krążyła wokół Ziemi na stacjonarnej orbicie, w łatwym do rażenia szyku. Odpowiedź, rzecz jasna, musiała być odmowna. Ale nie ona była bezpośrednią przyczyną konfliktu. Przypadek sprawił, że zbiegi się z tą odpowiedzią nie do końca wyjaśniony incydent: nieznany błąd w programie automatycznego alarmowo-obronnego systemu orbitalnego spowodował samoczynne odpalenie rakiety z głowicą jądrową w kierunku floty przybyszy - i nie można już było niczego zatrzymać. Z całą pewnością Kosmici - brzmiały końcowe wnioski komisji socjologiczno-psychologicznej - nie mieszczą się w pełni w teoretycznych modelach cywilizacji, ale też nie obalili oni starej tezy, że wysoko rozwinięte cywilizacje nie mogą być agresywne. Przyczyną inwazji było nieporozumienie. Pozwala to mieć nadzieję, że dwunastu kosmolotom nie grozi poważniejsze niebezpieczeństwo.
- "Pozwala to sądzić"... - powtórzył Prezydent po ostatnim słowie opracowania. - Spodziewaliśmy się stwierdzeń bardziej zdecydowanych.
- Niestety; panie Prezydencie - uśmiechnął się referujący przedstawiciel komisji - do stanowczych stwierdzeń nie ma jeszcze podstaw.
Raport komisji technicznej w swych równie ostrożnych wnioskach był zbieżny z poglądem socjologów. Technicy zwrócili uwagę na fakt, że późniejsze działania wojenne wykazały wysokie umiejętności militarne Kosmitów, a zatem niezachowanie przez nich żadnych środków ostrożności aż do fatalnego incydentu wskazuje na to, że nie liczyli się oni wcześniej z prawdopodobieństwem konfliktu zbrojnego.
Teraz musiało już z całą ostrością stanąć na porządku obrad pytanie, czy exodus, który -jak się w końcu okazuje - zadecydowano w oparciu li tylko o hipotezę heliofizyczną, był rzeczywiście konieczny? Można było walczyć nadal, można było wzmóc wysiłki dla opracowania nowych broni, można było wynegocjować jakieś możliwe do przyjęcia warunki. A tymczasem pierwsze poważniejsze przewagi Kosmitów uznano za przesądzony wyrok i zaczęto pertraktacje od kapitulanckiej propozycji exodusu, na którą Kosmici tak skwapliwie przystali. Czy było to konieczne? Czy były to decyzje odpowiedzialne? I czy nie leżał poniżej godności ludzkiej ten przerażający sposób podróżowania, który mógł się zrodzić tylko w mózgach pomysłowych, ale zarazem obłąkanych?
W tej fazie dyskusji zanikła już zupełnie świadomość pierwotnego celu konferencji. Żale i zadawnione antagonizmy znajdowały wyraz coraz bardziej ekspresyjny; padły mocne słowa "hańba", "zdrada", "spisek kapitulantów i tchórzy". Dopiero powaga Prezydenta ostudziła nieco rozgorączkowane umysły naukowców.
- Nasza konferencja - zaczął Prezydent - okazała się niewypałem; jej cel został już zaprzepaszczony. Nie mam jednak pretensji ani żalu o te ostre słowa, które tam, na Ziemi, na spotkaniu uczonych byłyby nie do pomyślenia. To gorycz ustępstwa, niepewność prawdy i tęsknota za ojczyzną tak mocno zabrzęczały na strunach emocji. Jeszcze raz doszła do głosu dusza Ziemianina, która - nawet u naukowca - nie jest byłem nadmiernie racjonalnym, a już w żadnym wypadku -- chłodnym..
- Uważam - kontynuował po krótkiej pauzie - że powinienem wyjaśnić dwa przewijające się tu nieporozumienia. Po pierwsze - decyzja Rządu co do totalnej emigracji była podjęta tylko i wyłącznie na podstawie przewidywań heliofizyków, a nie na przekonaniu o nieuchronności klęski wojennej, jak to niektórzy przypuszczają. Czy była to decyzja słuszna - o tym dowiemy się w niedalekiej przyszłości obserwując Słońce... Po drugie - sposób podróżowania - jakkolwiek by go oceniać z punktu godności ludzkiej - był jedynym możliwym do zrealizowania w krótkim czasie na taką skalę. Przypominam genezę projektu: ktoś zwrócił uwagę, że cała ludzkość zgromadzona w jednym , miejscu nie zajmie nawet objętości jednego kilometra sześciennego. Zaprojektowano w pełni bezpieczne pojemniki hibernacyjne, których w jednym kosmolocie mieściło się ponad dziesięć milionów. W ten sposób stało się możliwe przewiezienie całej ludzkości do układu Tolimaka. I innego sposobu nie było.
Milczał chwilę wodząc po audytorium zamyślonym spojrzeniem, a potem dokończył zmęczonym głosem:
- Nie chcę nikomu .sugerować moich przypuszczeń ani prywatnych ocen, ale powiem, że o merytorycznej słuszności kontrowersyjnych decyzji Rządu nie wątpię i wierzę, że słuszność ta znajdzie wkrótce obiektywne potwierdzenie. Mam jednak... wątpliwość innego rodzaju: czy aby nie było przypadkiem poniższej godności Ziemian pozostawienie Kosmitów, którzy w twardej walce nie splamili się żadnym czynem odrażającym, w tej słonecznej pułapce?


W środku nocy Prezydenta zbudził sygnał radiotelefonu. Zgłaszało się Obserwatorium Heliofizyczne Esperii.
- Zapraszamy pana, Prezydencie, do obserwatorium usłyszał spokojny głos profesora Orwida.
- Czy to coś bardzo ważnego? - Prezydent był niezadowolony, te przerwano mu sen, którego ostatnio bardzo potrzebował.
- Zaobserwowaliśmy rozbłysk Słońca.
- Pan to mówi tak spokojnie?!...
- Ja wiedziałem, że nastąpi.
- Zaraz będę u pana, profesorze!
Helikopter Prezydenta z trudem odnalazł wolną przestrzeń do lądowania; w Obserwatorium było gwarno. Profesor czekał w gabinecie.
- A więc stało się! - powiedział Prezydent od drzwi. Kto pierwszy dostrzegł rozbłysk?
- Obserwatorium orbitalne prowadzące ciągłą, automatyczną rejestracje blasku Słońca. Warunki obserwacji z powierzchni Esperii nie zawsze są dobre, dlatego pracuje również stacja orbitalna.
- Ach, tak. Rozumiem... czy ja mogę popatrzeć na Słońce?
- Oczywiście. Pojaśnienie widać nawet nieuzbrojonym okiem i w tej chwili obserwuje je zapewne połowa mieszkańców Esperii.
Wyszli na taras. Profesor zaprowadził Prezydenta do teleskopu.
- Według wstępnych danych - referował - jasność Słońca wzrosła o około 0,8 wielkości gwiazdowej, a więc nieco mniej niż zakładaliśmy. Za kilkadziesiąt godzin blask powinien wrócić do poprzedniego poziomu, po czym nastąpią kolejne, już słabsze, lecz dłużej trwające rozbłyski wtórne. Oddzielnie rejestrujemy też widmo Słońca i natężenia pola magnetycznego.
Prezydent podziękował za pokaz i objaśnienia. Żegnając się mocno uścisnął dłoń profesora.
- Odżyłem, wie pan? - powiedział. - Pozbyłem się ostatnich wątpliwości co do słuszności decyzji mojego poprzednika. A co się dzieje teraz na Ziemi?
- Teraz? - odparł wesoło profesor. - Teraz bilans energetyczny Ziemi wrócił zapewne do normy.
- Przepraszam. Ciągle zapominam, że to ponad cztery lata świetlne dzielą nas od Słońca. Co wtedy się działo?
Profesor spoważniał.
- Nastąpił nagły wzrost temperatury, przeciętnie o 50 stopni. Większość lodów zapewne stopniała, strefa tropikalna mogła zamienić się w niektórych punktach w... patelnię z wrzącą wodą. Jednak bardziej niebezpieczny od skoku temperatury był wzrost promieniowania krótkofalowego i korpuskularnego.
- Uważa więc pan, że rozbłysk Słońca udaremnił Kosmitom kolonizację Ziemi?
- O tak. Mogli wyginąć, o ile pospiesznie nie opuścili Układu Słonecznego.
- To było... - Prezydent nerwowo przygryzał wargi szukając odpowiedniego słowa - ... zbyteczne okrucieństwo z naszej strony.
- Niech pan tego teraz nie przeżywa - doradził profesor. - Mam nadzieję, że wszelkie dalsze kontakty z jakimikolwiek innymi kosmitami zakończą się już pomyślnie. Ci zaś w pewnym stopniu sami sobie są winni.


Rozbłyski Słońca, coraz słabsze, obserwowano jeszcze ponad miesiąc, następnie heliofizycy stwierdzili, że zgodnie z hipotezą promieniowanie i stan Słońca wrócił do normalnego poziomu. Teoretyczny model promieniowania słonecznego dawał podstawę do przypuszczeń, że stan spokojnego Słońca trwał będzie co najmniej miliard lat.
Kiedy Prezydent oznajmił w przemówieniu radiowym, że ludności Esperii pozostawia się wolny wybór - wracać, czy pozostać - nastały chwile głębokiej rozterki w wielu milionach serc i umysłów.
Esperia spełniła pokładane w niej nadzieje, zasłużyła na swą nazwę. łagodny, ciepły klimat, bujna, barwna roślinność, niemal zupełny brak dokuczliwych owadów lub jakichkolwiek ich odpowiedników, zielone, czyste morza... - niejednemu wygnańcowi z Ziemi przypadła do serca nowa ojczyzna, a większość uświadamiała to sobie dopiero teraz, w chwili trudnego wyboru.
Wreszcie wszystkie decyzje zapadły, biura administracyjne przekazały materiały Rządowi.
Powrót na Ziemię wybrała blisko jedna trzecia mieszkańców Esperii, wśród nich - Prezydent:
Ziemskie zamiłowanie do uroczystych imprez dało o serie znać po raz pierwszy w nowej ojczyźnie: pozostający zapragnęli zorganizować wielkie, podniosłe pożegnanie powracającym. Do tego potrzebny był... nowy rząd, jako że większość członków starego wybrała - w ślad za Prezydentem - powrót. Zarządzono więc wybory. Wytypowanie kompletu kandydatów sprawiło znaczne trudności; najdłużej brakowało chętnego do zajęcia fotela prezydenta, lecz w końcu - zgodzili się kandydować profesor Orwid i... Dyrektor Służby Łączności. . Profesor Orwid otrzymał prawie sto procent głosów.
Po raz pierwszy od czasów Uług-Bega astronom sprawował władzę.


Płynęły łzy, łamały się ze wzruszenia głosy, długie były pożegnalne uściski.
Wypowiedziano miliardy szczerych życzeń - dobrej, szczęśliwej przyszłości.
W honorowej eskorcie Floty Kosmicznej Esperii ruszyły kosmoloty w stronę spokojnego już Słońca.

powrót


Wyszukiwarka