Suma wszystkich smutków Stevens Jackie

background image

SUMA WSZYSTKICH SMUTKÓW

JACKIE STEVENS

Przełożyła Marta Tyczyńska
Elf Warszawa 2005
Tytuł oryginału THE SUM OF ALL GRIEFS
Copyright © 2004 by Jackie Stevens
Projekt graficzny okładki Marcin Piątek
Redakcja Urszula Okrzeja
For the Polish translation Copyright © 2005 by Wydawnictwo ELF

Skład i łamanie „Kolonel"
Druk i oprawa OPOLGRAF S. A
Wydanie I ISBN 83-89278-56-1

background image

Wiesz, że nie możesz nam tego zrobić - powiedziała matka i Ashley czuła, że to koniec rozmowy.
Ten udręczony głos, głębokie, pełne bólu westchnienie, cisza, która zaległa w słuchawce - wszystko
to Ashley znała i rozumiała, ale teraz wyobraziła sobie, że jest inaczej, tak jak było dawniej, przed
wiekami, w tamtym - poprzednim - życiu.
- Ashley - odezwała się matka. - Ustaliliśmy pewne rzeczy, prawda? Zgodziłaś się z nami.
- Tak, mamo.
- Więc po co ten telefon?
- Przepraszam, nie powinnam była dzwonić - odparła Ashley. - Myślałam tylko, że nic się nie
stanie... - Przerwała, ale matka milczała, więc po chwili dodała: - W porządku. Niech tata
przyjedzie po mnie, tak jak się umawialiśmy.
Zerknęła na zegarek, a potem powędrowała wzrokiem w stronę salonu, w którym bawiło się ponad
dwadzieścia osób. Poczuła ukłucie zazdrości, kiedy pomyślała, że za
Jackie Steuens
piętnaście minut ona stąd wyjdzie, a oni zostaną - roześmiani, szczęśliwi, beztroscy. Ale przecież
właśnie do tego była przyzwyczajona - zabawa, żarty i beztroska to coś zarezerwowanego dla
innych.
- Tata już wyjeżdża - oznajmiła matka. - Będzie tam na pewno przed dziesiątą.
- Dobrze. Poczekam na niego przed domem - powiedziała Ashley i odłożyła słuchawkę.
Stała, zastanawiając się, czy jest sens wracać do salonu, czy lepiej w piętrzącej się na kanapie w
przedpokoju stercie ubrań nie poszukać kurtki i nie wyjść na dwór już teraz. Pewnie i tak nikt nie
zauważy, że zniknęłam, pomyślała i zaczęła przerzucać ubrania.
A jednak ktoś zauważył.
- Gdzie się podziewasz?! - zawołała Carol, wybiegając z salonu.
- Musiałam zadzwonić do domu.
- Aha. - Carol, jako gospodyni przyjęcia, które urządzała razem ze swoim o rok starszym
bratem, była tego wieczoru niezwykle zabiegana. - Chodź ze mną do kuchni. Pomożesz mi kroić
pizzę.
- Chwilkę, tylko to odłożę - powiedziała Ashley, pokazując dwie kurtki, które akurat trzymała w
ręce.
Carol dopiero teraz zwróciła na nie uwagę.
- Zaraz - rzuciła. - Co ty w ogóle robisz przy tych ubraniach?
- Szukam swojej kurtki.
- Tego się domyśliłam. Tylko po co ci ona?
- Wychodzę - odparła Ashley, uśmiechając się przepraszająco. Zrobiło jej się głupio, że
zamierzała opu-
Suma wszystkich smutków
ścić przyjęcie, nie żegnając się z nikim, nawet z Carol i Ethanem, jej bratem, którzy obchodzili
urodziny w odstępie czterech dni - ona siedemnaste, on osiemnaste -i w tym roku wreszcie zaczęli
się ze sobą na tyle dobrze dogadywać, że postanowili urządzić je wspólnie.
- Żartujesz - rzuciła Carol. Przechyliła głowę i przyjrzała się koleżance. - Nie podoba ci się
impreza? Wydawało mi się, że wszyscy dobrze się bawią.
- Nie, coś ty. Jest fantastyczna...
- Tylko? - Carol nie spuszczała z niej wzroku.
Nie miała pojęcia, że Ashley po raz pierwszy jest na takiej imprezie i że do ostatniej chwili
zastanawiała się, czy nie zrezygnować z przyjścia tutaj. Były koleżankami od początku liceum, ale -
w przeciwieństwie do skłonnej do zwierzeń Carol - Ashley nie opowiadała wiele o sobie. Nie
opowiadała o tym, jak rodziców niepokoi każde jej wyjście z domu. Po co miałab^to robić. Carol i
tak by tego nie zrozumiała. Nie zrozumiałby nikt, kto nie przeżył tego co oni.
Carol była pogodną, beztroską dziewczyną, której rodzice już na początku imprezy zniknęli, życząc
wszystkim dobrej zabawy. Cieszyli się, że córka i syn urządzają takie wspaniałe przyjęcie, i wyszli

background image

z domu, niczym się nie martwiąc. Nie musieli się martwić. Ich nie spotkało takie nieszczęście jak
rodziców Ashley.
- Skoro jest tak fantastycznie, to dlaczego chcesz wyjść? - spytała Carol.
- Obiecałam rodzicom, że wyjdę o dziesiątej.
- Nie możesz do nich zadzwonić i powiedzieć, że wrócisz później? Przecież impreza dopiero się
rozkręca.
- Właśnie po to przed chwilą do nich dzwoniłam.
- Ach, tak, rzeczywiście. I co? Nie możesz zostać dłużej?
Ashley pokręciła głową. Carol spojrzała na nią ze współczuciem. Ludziom, którzy mają rodziców
nie rozumiejących potrzeb swojego nastoletniego potomstwa i zapominających o tym, że kiedyś
sami byli w ich wieku, należy się współczucie. A takich rodziców się potępia - to jasne.
Ashley zauważyła, oczywiście, to potępienie we wzroku koleżanki i natychmiast chciała stanąć w
obronie matki i ojca. Carol nie miała prawa ich oceniać. Ona nic nie wiedziała. Nic nie rozumiała.
- Chodź, pomogę ci z tą pizzą -powiedziała. -A potem pójdę. Ojciec ma przyjechać po mnie o
dziesiątej.
Zdążyły otworzyć trzy wielkie pudła, dostarczone przed kilkoma minutami z pobliskiej pizzerii,
kiedy do kuchni wszedł Ethan, a zaraz za nim jego kolega.
- No i co z tą pizzą, siostra?
- Nie widzisz? Właśnie zabieramy się za krojenie - odparła Carol. - Może byście pomogli.
- Jasne - zaofiarował się kolega Ethana. - Dajcie tylko jakiś przyrząd.
Carol wręczyła mu radełko do krojenia pizzy, a Ashley odeszła parę kroków w bok, żeby mu zrobić
dostęp do kuchennego blatu.
Kiedy się uśmiechnął, wydało jej się, że ten uśmiech skierowany jest do niej. Natychmiast zbeształa
się w duchu, że sobie nie wiadomo co wyobraża. Prawda jednak była taka, że sobie wyobrażała, i to
od chwili, kiedy jakieś pół godziny wcześniej poprosił ją do tańca.
Nawet nie wiedziała, jak ma na imię. Przedstawił jej się wprawdzie, ale w salonie było tak głośno, a
on mówił tak cicho, że nie usłyszała. I właściwie dopiero teraz przyjrzała mu się dokładniej. Nie był
zbyt wysoki, w każdym razie nie wydawał się taki, kiedy stał obok Ethana, który miał metr
dziewięćdziesiąt pięć wzrostu. Ale Ashley i tak przewyższał prawie o głowę.
Twarz miał szczupłą. Gdyby musiała opisać ją jednym słowem, raczej nazwałaby ją interesującą niż
ładną. Najbardziej jednak przyciągały uwagę oczy - nie wielkością, kolorem czy kształtem, lecz
wyrazem.
Przyglądała mu się z boku, jak kroił pizzę na równe kawałki.
- Patrick, nie mógłbyś tego robić trochę szybciej? - popędził go Ethan.
Patrick... Miał więc na imię Patrick.
Chłopak, z powodu którego zrobiła coś, czego chwilę potem żałowała - zadzwoniła do rodziców i
zapytała, czy nie mogłaby zostać u Carol przynajmniej godzinę dłużej - miał na imię Patrick.
Dziesięć minut później, kiedy wydobyła wreszcie z samego spodu sterty ubrań swoją kurtkę,
powtarzała je w myślach, choć zdawała sobie sprawę, że to idiotyczne - powtarzać imię chłopaka,
którego prawdopodobnie nigdy już nie spotka.
Carol odprowadziła ją do drzwi.
- Szkoda, że już musisz iść - powiedziała.
- Było naprawdę fajnie - rzuciła Ashley, uśmiechając się najpogodniej, jak umiała. Nie chciała
znów widzieć w oczach koleżanki współczucia, że ma tak niewyrozumiałych rodziców. - Dzięki, że
mnie zaprosiłaś.
- Żartujesz! Jak mogłabym cię nie zaprosić?! Jesteś moją przyjaciółka.
Ashley nigdy nie myślała o tym, że są przyjaciółkami. Dobrymi koleżankami - tak. Ale
przyjaciółkami...? Według niej, przyjaźń wymagała czegoś więcej, niż Ashley mogła - albo była
gotowa - dać.
- Mimo wszystko dzięki. I bawcie się dalej dobrze. -Ktoś podkręcił muzykę. Z salonu dobiegły
głośne dźwięki piosenki Destiny's Child. Zabawa rzeczywiście się rozkręcała. - Zobaczymy się w
poniedziałek w szkole. Opowiesz mi, jak było - dodała Ashley i szybko otworzyła drzwi. Chciała

background image

stąd zniknąć, zanim zrobi jej się tak żal, że nie będzie w stanie tego ukryć.
Na dworze było zimno, padało, wiał chłodny nieprzyjemny wiatr. W pierwszym odruchu chciała się
cofnąć, wrócić do ciepłego wnętrza, do radosnej imprezowej atmosfery. Ale zaraz potem
pomyślała, że tam nie ma dla niej miejsca, że do jej ponurego życia zdecydowanie bardziej pasuje
ta przygnębiająca październikowa plucha.
Zarzuciła kaptur na głowę i ruszyła podjazdem w stronę ulicy. Dochodziła dziesiąta; ojciec za
chwilę powinien się zjawić. Kiedy usłyszała warkot silnika, uznała, że to pewnie on, i przyspieszyła
kroku. Nie wiedziała, że ktoś wyszedł z domu.
W tym samym momencie, w którym przed bramą wjazdową zatrzymał się samochód, usłyszała
swoje imię.
Odwróciła się.
W otwartych drzwiach stał Patrick.
- Nie wiedziałem, że wychodzisz! - zawołał. - Myślałem, że jeszcze ze mną zatańczysz.
- Ojciec właśnie po mnie przyjechał - powiedziała, wskazując stojący z zapalonym silnikiem
samochód.
- Szkoda, miałem nadzieję, że zatańczymy.
- Może innym razem - rzuciła i pobiegła do bramy, wiedząc, że tego innego razu nie będzie.
Przy samochodzie zatrzymała się i popatrzyła na dom, przystrojony urodzinowo kolorowymi
lampkami. Patrick wciąż stał w drzwiach. Pomachała mu szybko i wsiadła do wozu. Nie wiedziała,
czy zauważył to poprzez strugi deszczu i czy jej odmachał.
Mogę włączyć radio? - zapytała Ashley. Nie potrafiła już znieść ciszy panującej w samochodzie.
Kiedyś ojciec, nie dość, że puszczał muzykę, to zwykle próbował ją przekrzyczeć. A że nie miał
głosu ani słuchu, ona, siostra i matka musiały zatykać sobie uszy.
Teraz pomyślała, że to było cudowne i dużo by dała, żeby jeszcze kiedyś usłyszeć jego fałszowanie.
- Mogę? - powtórzyła, ponieważ nie zareagował. -Włączyć radio - dodała.
Ojciec wzruszył ramionami.
Ucieszyła się, kiedy dość szybko udało jej się złapać stację nadającą muzykę country. Tata
uwielbiał kiedyś country. Kiedyś...
Kiedyś przez całą drogę by rozmawiali, a dziś nie zapytał nawet, jak udało się przyjęcie.
Ashley postanowiła nie myśleć o tym, co było kiedyś, a co jest teraz. Takie porównania były zbyt
bolesne. Usiadła wygodnie w fotelu, przymrużyła oczy i słuchała muzyki.
Samochód zatrzymał się przed światłami na skrzyżowaniu. Tuż przy drodze rosło drzewo, teraz
ogołocone już z liści. Wielkie krople deszczu zatrzymywały się na drobnych gałązkach i
połyskiwały w świetle reflektorów niczym tysiące ułożonych spiralnie brylancików.
- Zobacz, tato! - zawołała zachwycona Ashley. - Jakie to piękne!
- Co?
- Spójrz na to drzewo.
Patrzył przez chwilę w tę samą stronę co ona, po czym pokręcił głową.
- Naprawdę tego nie widzisz? - Pomyślała, że może z miejsca kierowcy drzewo rzeczywiście nie
jest widoczne. Przechyliła się mocno w lewo, żeby to sprawdzić. Tysiące brylancików tworzyły
misterną spiralną pajęczynkę tak samo jak przed chwilą.
Światła zmieniły się na zielone^Fbjciec ruszył.
- Nic nie widziałeś? - zapytała.
- Tylko wstrętną październikową pluchę. Ashley zamyśliła się.
- A co miałem zobaczyć? - spytał ojciec. Nie odpowiedziała.
- Co tam takiego zauważyłaś?
- Nic - odparła cicho. - Tylko wstrętną pluchę. - Wyciągnęła rękę i wyłączyła radio.
Dalej jechali już w milczeniu. Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie wysiadła z samochodu.
Matka czekała na nią przy drzwiach. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła Ashley, ale z tym
uśmiechem, który pogłębił zmarszczki biegnące od nosa do kącików ust, wydała się jeszcze
smutniejsza. Trzy lata temu nie było tych zmarszczek, a nawet jeśli czasami się pojawiały, to tylko
dodawały jej uroku. Wtedy była radosną kobietą, uwielbiającą żywe kolory, ubierającą się tak, że

background image

starsza córka, wybierając się na imprezy, pożyczała od niej ciuchy. Teraz miała na sobie
wyciągnięty bury sweter i długą szeroką spódnicę w takim samym nijakim kolorze.
Nie tylko zdobyła się na uśmiech, ale nawet zadała Ashley pytanie.
- Jak było, skarbie?
- Miło - odparła dziewczyna. - Bardzo miło.
Zobaczyła wzrok matki i zrozumiała, że zadając to pytanie, wcale nie chciała się dowiedzieć, czy
córka dobrze się bawiła.
-Mamo...- Ashley westchnęła ciężko.- Mamo, przecież wiesz...
- Wiem, skarbie. Przepraszam. - Matka podeszła i pocałowała ją.
Dziewczyna poczuła, że ma wilgotny policzek. Dopiero teraz zauważyła, że mama płakała. Znowu
płakała...
- Zjesz coś może? - spytała matka, ukradkiem wycierając oczy. - Nie jesteś głodna?
- Nie, była pizza. - Owszem, była, tylko że Ashley nie zdążyła jej zjeść. Mimo to wolała pójść spać
głodna, byle tylko zamknąć się w swoim pokoju i odgrodzić od wszystkich smutków tego domu. -
Wezmę tylko prysznic i położę się. Dobranoc.
- Śpij dobrze, skarbie.
Ashley nie zapalała światła w przedpokoju na górze.
Znała drogę do siebie na pamięć i potrafiła ją znaleźć nawet w zupełnych ciemnościach. A teraz nie
było tam całkiem ciemno. Z pokoju sąsiadującego z jej sypialnią przez szczelinę między drzwiami a
framugą sączyło się światło.
Mama znowu tam była, pomyślała. I znów zapomniała zgasić światło. Ashley chciała wejść do
siebie i zapomnieć, że tamten pokój w ogóle istnieje. Nie potrafiła o nim jednak zapomnieć.
Zawróciła i uchyliła drzwi. Zamierzała tylko wejść i zgasić lampę, ale kiedy się w nim już znalazła,
nie mogła się przemóc i natychmiast wyjść.
Stanęła na środku i wodziła wzrokiem po fotografiach i dyplomach na ścianie.
Natasha jako niemowlę... Natasha zdmuchująca cztery świeczki na urodzinowym torcie... Natasha
po raz pierwszy idąca do szkoły... na szkolnej wycieczce... na swoich dwunastych urodzinadt:.. na
wakacjach na Florydzie... w Nowym Jorku, przed Empire State Buil-ding... na piętnastych
urodzinach... Dyplom za zajęcie pierwszego miejsca w szkolnych zawodach pływackich...
Wyróżnienie za udział w szkolnym konkursie młodych talentów... Dyplom za osiągnięcia w nauce
w przedostatniej klasie liceum... List dziękczynny, podpisany przez gubernatora, za działalność na
rzecz niepełnosprawnych dzieci...
Ashley, patrząc na zdjęcia swojej pięknej siostry, na te wszystkie wyrazy uznania, poczuła się tak
mała i nic niewarta jak jeszcze nigdy w życiu. Nie zazdrościła jej. Za bardzo kochała Natashę, żeby
odczuwać wobec niej choćby cień zazdrości.
Jeszcze raz przebiegła wzrokiem po ścianach, a potem podeszła do szafy, na której drzwiach wisiała
bladożółta suknia.
Przez chwilę rozważała, jak wyglądałaby w tym kolorze, ale już wkrótce sam pomysł, żeby się nad
tym zastanawiać, wydał jej się niedorzeczny. Jak mogłaby wyglądać dziewczyna o mysim kolorze
włosów, jasnej cerze i szarych oczach w bladożółtej sukience?!
A Natasha... Natasha, ze swoją ciemną karnacją i kruczoczarnymi gęstymi włosami, wyglądałaby w
niej przepięknie. Tylko że Natasha nigdy jej nie włożyła. I nigdy już nie włoży.
Suknię, w której miała wystąpić na balu na zakończenie liceum, dostarczono dwa dni po tym, jak
zmarła w miejskim szpitalu na skutek przedawkowania narkotyków.
W poniedziałek Ashley i Carol nie miały razem pierwszych lekcji, spotkały się więc dopiero w
stołówce w czasie lanczu. Siedziały przy jednym stoliku z Susan Parker i April Sarrandon, które w
sobotę również były u Carol.
Ashley z lekkim ukłuciem zazdrości słuchała relacji dziewcząt o tym, co się wydarzyło po jej
wyjściu. Jak to zwykle bywa po takich imprezach, opowiadały sobie głównie o chłopakach, o tym,
z którym się najlepiej tańczyło, który jest kompletnym głupkiem, który im się spodobał, i wreszcie
o tym, któremu one wpadły w oko - albo tak im się przynajmniej wydawało.
Ashley miała niewiele do powiedzenia, ale uważnie słuchała. Niestety, imię, na które była

background image

szczególnie wyczulona, w ogóle w tych opowieściach nie padło.
Przemknęło jej przez głowę, żeby zapytać Carol o Pa-tricka, ale szybko zrezygnowała z tego
pomysłu. To, że z nią zatańczył i chciał zatańczyć po raz drugi, o niczym jeszcze nie świadczyło.
Uznała więc, że wypytując o niego, zrobiłaby z siebie idiotkę. Chociaż z drugiej strony, Susan i
April dopytywały się o kolegów Ethana, z którymi nie zamieniły nawet słowa. Znów zaczęła się
wahać. I właśnie wtedy Carol szepnęła jej do ucha:
- Muszę z tobą potem pogadać.
Ashley skinęła głową i z niecierpliwością czekała, aż skończy się lancz. Kiedy wyszły ze stołówki,
rozległ się dzwonek, ale na szczęście następną lekcję miały razem.
- Domyślasz się, o czym chcę rozmawiać? - spytała Carol, kiedy rozstały się z Susan i April.
- Nie, nie wiem- odparła Ashley, kręcąc głową. Naprawdę nie wiedziała. Domyślała się, czy raczej
miała nadzieję, że koleżanka powie jej coś o Patricku, ale nie mogła przecież tego wiedzieć.
- Musiałaś coś zauważyć.
- Co?
- Nie widziałaś, jak on ci się przyglądał? - spytała Carol.
- Mówisz o...
- No, o Patricku. Musiałaś to widzieć.
- Raz z nim tańczyłam, ale nie zauważyłam, żeby mi się przyglądał w jakiś szczególny sposób. -
Dopiero kiedy to powiedziała, przypomniało jej się, że w sobotę dwa, może trzy razy, gd^ zerknęła
w jego stronę, pochwyciła jego spojrzenie. Wtedy doszła do wniosku, że to ona zbyt często mu się
przygląda i w ten sposób przyciąga jego wzrok. - Zresztą dlaczego miałby mi się przyglądać?
- Bo... moja... droga... - Ashley dla podniesienia napięcia po każdym kolejnym słowie robiła coraz
dłuższą przerwę - bardzo... mu... się... spodobałaś.
- Nie wygłupiaj się. Skąd ty to niby możesz wiedzieć?
- Bo... mi... się... do... tego... przyznał.
- Zmyślasz.
- Po co miałabym wymyślać coś takiego?
- Właśnie się zastanawiam po co - odparła Ashley.
- No więc jak wymyślisz jakieś rozsądne wyjaśnienie, to mi powiedz. - Carol zasznurowała usta i
szła obok niej w milczeniu, w końcu jednak nie wytrzymała. -1 nie rozumiem, dlaczego tak cię
dziwi, że mu się spodobałaś, że aż nie możesz w to uwierzyć.
Ashley nie odezwała się, chociaż miała na to gotową odpowiedź.
Bo nie jestem taka jak Natasha, pomyślała.
Wiedziała, oczywiście, że Carol nie wymyśliła sobie tego wszystkiego, tylko zupełnie "nie miała
pojęcia, co zrobić z tą wiedzą. Na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań. Kto to właściwie jest ten
Patrick? Czy to przyjaciel Ethana, czy tylko kolega? Czy znają się ze szkoły? Czym się interesuje?
Gdzie mieszka? Czy ma dziewczynę? Czy może właśnie go rzuciła, a on teraz szuka jakiejkolwiek?
Nawet takiej jak ona?
Tak, to byłoby jakieś wyjaśnienie, pomyślała, i zaraz potem nasunęły jej się kolejne pytania.
Ale żadnego nie zadała głośno.
- Wiesz, on zapytał, czy nie wybralibyśmy się we czwórkę do kina - powiedziała Carol.
- Co?! - spytała zaskoczona Ashley.
- Do kina. We czwórkę. Ja, ty, Ethan i on. Czyli Patrick. - Carol mówiła krótkimi prostymi
zdaniami, jakby miała do czynienia z osobą niedorozwiniętą, która bardziej skomplikowanych
mogłaby nie zrozumieć.
- Tak- powiedziała Ashley, nim zdążyła się zastanowić.
- Co: tak? - spytała zdezorientowana Carol.
- Rozmawiasz ze mną jak z kretynką, a sama nie rozumiesz prostego „tak". Do kina. We czwórkę.
Ty, ja Ethan i on. Czyli Patrick. Tak. Mówię na to: tak. Bardzo chętnie.
1 opatrz, mamo, jakie to ładne! - zachwyciła się Ashley, przystając przed wystawą GAP-a, kiedy w
piątek po południu robiły w pobliskim centrum handlowym cotygodniowe zakupy.
Matka bez specjalnego zainteresowania podążyła za wzrokiem córki. ¦**

background image

- Mówisz o tym? - spytała zdziwiona, wskazując zwiewną bawełnianą bluzkę. - Chyba nie
włożyłabyś czegoś takiego?
- Dlaczego tak sądzisz?
- Przecież ty nie lubisz takich krzykliwych kolorów. Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na bluzkę,
która
przed chwilą tak ją zachwyciła. Jej barwy - różne tonacje zieleni, od wpadającej w cytrynową, przez
intensywnie groszkową i ciemną soczystą, aż po bliską turkusowej -rzeczywiście nie były
stonowane. Ale żeby je od razu nazywać krzykliwymi to przesada, pomyślała. Nie
odpowiedziawszy matce, poszła za nią w stronę drogerii. Chodząc jednak między regałami z
kosmetykami, Ashley cały czas miała przed oczami tę bluzkę. Od dwóch dni, to znaczy od kiedy
ustaliły z Carol, że w sobotę idą z Ethanem i Patrickiem do kina, myślała, co włoży. Nie miała zbyt
wielkiego wyboru - kilka par dżinsów oraz kilkanaście T-shirtów i bluz, które w zasadzie niczym
się od siebie nie różniły - właściwie tylko odcieniem szarości.
Nie przywiązywała wagi do strojów i nigdy się nie zastanawiała, co na siebie włożyć. Wyjmowała z
szafy to, co wpadało jej w ręce - pierwsze z brzegu dżinsy i tishirt albo bluzę, które leżały na
wierzchu stosu.
Dwa dni temu, gdy uświadomiła sobie, że w sobotę spotka się z Patrickiem, nagle zapragnęła
wyglądać inaczej niż zawsze. Tylko że samo pragnienie nie wystarczało, samym pragnieniem nie
była w stanie zmienić swoich sza-roburych nudnych ubrań w odjazdowe ciuchy, w jakich chodziły
inne dziewczyny.
Przemknęło jej nawet przez głowę, żeby poprosić Carol o pożyczenie czegoś. Z pewnością by nie
odmówiła, ale Carol była od niej prawie o głowę wyższa i trochę tęższa, wk?c pewnie trudno
byłoby znaleźć coś pasującego na Ashley. Ale nawet gdyby miały identyczne figury, Ashley
prawdopodobnie i tak nie zwróciłaby się do niej z taką prośbą. Nie chciała, żeby koleżanka
wiedziała, jak ważne dla niej jest to spotkanie.
A było. Żyła nim, czekała na nie. I bardzo jej zależało, żeby zrobić na Patricku dobre wrażenie.
Tak bardzo, że kiedy po wyjściu z drogerii przechodziły obok GAP-a, znów się zatrzymała.
Zdarza się, że coś, co zachwyca przy pierwszym spojrzeniu, przy drugim albo trzecim wydaje się
już zupełnie zwyczajne i człowiek zastanawia się, co takiego widział w tym wcześniej. Ale bluzka
na wystawie okazała się równie ładna, jak pół godziny wcześniej.
Ashley nagle zapragnęła ją mieć i włożyć na jutrzejszy wieczór.
Zerknęła na cenę. Dwadzieścia sześć dolarów. Niewiele w porównaniu z tym, co mama, która
kupowała ubrania tylko - jak to określała - w dobrym gatunku, płaciła, na przykład, za jej szare T-
shirty.
- Mogłybyśmy wejść do środka? - zapytała Ashley.
- Jest późno i powinnyśmy wracać do domu - odparła matka. - Ojciec już na pewno czeka na
kolację.
Ashłey nie pamiętała dokładnie, jak to było dawniej, kiedy żyła Natasha, ale po śmierci siostry
nigdy nie prosiła rodziców o nowe ubrania. Matka sama dwa razy do roku brała ją na zakupy i
wracały z torbami pełnymi dżinsów o podobnym fasonie oraz szafach T-shirtów i bluz. Nie jest
łatwo prosić o coś po raz pierwszy, mimo to Ashley się nie zawahała.
- Mamo, przydałyby mi się jakieś nowe ciuchy. Matka spojrzała na nią, zaskoczona.
- Przecież dostałaś nowe trzy tygodnie temu. Powinny ci wystarczyć na kilka miesięcy.
Ashley poczuła się niepewnie. Chciała już zrezygnować, machnąć na to ręką, ale pomyślała, że jeśli
teraz tak zrobi, już nigdy się nie uwolni od szarości. Będzie wiodła smutne szare życie w swoich
szarych ubraniach.
I nagle poczuła, że ta zwiewna bluzka na wystawie - z jej fantastycznymi wesołymi barwami -
może wszystko zmienić.
- Mamo, czy ty nic nie rozumiesz?
Nie rozumiała. Ashley widziała to w jej spojrzeniu.
- Nie przyszło ci do głowy - ciągnęła - że mogę mieć już dosyć chodzenia ciągle w takich samych
ciuchach?

background image

Matka pokręciła głową.
- Nie, nie przyszło - powiedziała. - Wydawało mi się, że dobrze się w nich czujesz, że to jest
właśnie to, co lubisz. - Przerwała i przyglądała się córce. -Ashley - odezwała się po chwili. -
Przecież ja ci nigdy nie narzucałam stylu ubierania się. Robiłyśmy zakupy razem i zawsze
ostateczną decyzję zostawiałam tobie.
- Jasne - prychnęła dziewczyna. - Zostawiałaś mi decyzję, czy wybrać jaśniejszy szary, czy
ciemniejszy szary. Ale jakie to ma znaczenie?! - ciągnęła, coraz bardziej podnosząc głos. -
Jaśniejszy czy ciemniejszy! Szarość to szarość! I to, że dla ciebie od trzech lat nie istnieje żaden
inny kolor, nie znaczy jeszcze, że ja przez całe życie mam go nosić.
Rzadko dawała się tak ponieść emocjom i teraz matka wpatrywała się w nią szeroko otwartymi
oczami.
- Skarbie - powiedziała w końcu cicho - ja naprawdę nie miałam pojęcia, że nie podobają ci się te
ubrania, które ci kupowałam. Byłam pewna, że lubisz takie wygodne, niezbyt krzykliwe rzeczy.
- A to - Ashley wyciągnęła palec w stronę bluzki - jest, według ciebie, krzykliwe. - Wzruszyła
ramionami. - Może masz rację - dodała zrezygnowana, obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
- Zaczekaj. Jeśli ta bluzka tak ci się podoba, to wejdźmy do środka - zaproponowała matka.
Ashley szła jednak dalej, nawet się nie oglądając. Po chwili mama zrównała się z nią krokiem i
zatrzymała, chwytając ją za ramię.
- Nie możesz się tak zachowywać - powiedziała. - Co ja zrobiłam, że traktujesz mnie tak, jakbym
ci wyrządziła jakąś krzywdę?
Dziewczyna popatrzyła na jej twarz, na pozbawione blasku oczy, w których nie było widać cienia
złości, tylko bezbrzeżny smutek. I wtedy poczuła się strasznie głupio.
- Przepraszam - szepnęła, kładąc rękę na dłoni matki, która wciąż leżała na jej ramieniu. - Zupełnie
nie wiem, co mnie napadło.
Matka próbowała się uśmiechnąć, ale to tylko pogłębiło zmarszczki na jej twarzy, przez co wydała
się jeszcze bardziej przygnębiona.
- Przepraszam - powtórzyła Ashley. - Chodź, wracamy do domu. ¦**
- A ta bluzka? Przecież ci się podoba. Powinnaś ją przymierzyć.
Ashley wahała się. To, że sprawiła przykrość mamie, było dla niej w tej chwili o wiele ważniejsze
niż to, co włoży jutro wieczorem. Matka jednak zadecydowała za nią. Wzięła córkę za rękę i
pociągnęła w stronę GAP-a.
Kiedy tylko Ashley włożyła bluzkę, wiedziała, że chce ją mieć. Mimo to uznała, że powinna
pokazać się w niej mamie i zapytać ją o zdanie. Zwłaszcza że materiał - cieniutka bawełna -był
prawie prześwitujący i bluzka nadawała się właściwie tylko do noszenia na czymś, a ona nie miała
pojęcia, co mogłaby włożyć pod spód.
- Mamo! - zawołała.
Nie usłyszała odpowiedzi, więc wychyliła głowę z kabiny.
Mamy jednak nigdzie nie było. Dopiero po dłuższej chwili zobaczyła ją idącą w stronę
przymierzami.
- I jak? - spytała Ashley niepewnie. - Nie bardzo, co? Musiałabym mieć coś pod spodem, a...
- Właśnie o tym pomyślałam - przerwała jej matka, unosząc dwa topy, jeden o barwie niedojrzałej
cytryny, a drugi morskiej zieleni.
Dziewczyna przyłożyła najpierw jeden, potem drugi do bluzki. Kolorystycznie pasowały idealnie.
- Jak myślisz, który? - spytała.
- Przymierz oba - poradziła jej mama.
Ashley zniknęła w kabinie i po dwóch minutach wyszła z niej w bluzce z cytrynowym topem pod
spodem. I znów ze zdziwieniem stwierdziła, że matki nie ma. Wróciła do kabiny i po kolejnych
kilku minutach wyłoniła się z niej w drugim topie pod bluzką.
- Gdzie mi tak uciekasz? - zapytała, kiedy mama wreszcie się pojawiła.
- Co o nich sądzisz? - Matka rozłożyła przed sobą parę spodni, bardzo niskie biodrówki z ciemnego
granatowego dżinsu, miejscami fantazyjnie wytartego. Jaśniejsze miejsca miały odcień wyraźnie
turkusowy. - Chyba nieźle by wyglądały z tą bluzką, prawda?

background image

Ashley aż zaświeciły się oczy.
Porwała spodnie z rąk mamy i kolejny raz zniknęła w kabinie.
- I jak? - spytała niepewnie parę minut później. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek była ubrana w
coś, co by się jej tak bardzo podobało, i trochę się obawiała, że matka ostudzi jej zapał.
Ona tymczasem cofnęła się o kilka kroków, zmierzyła córkę wzrokiem, po czym z aprobatą
pokiwała głową.
- Ładne - powiedziała.
- Podoba ci się?
- Ashley, przecież chodzi o to, żeby podobało się tobie.
- To znaczy, że ci się nie podoba.
- Nic takiego nie powiedziałam - zaprzeczyła matka i kiedy starała się uśmiechnąć, znów pogłębiły
się te dwie zmarszczki biegnące od nosa do kącików ust, a oczy podejrzanie zabłyszczały.
Ashley wyobraziła sobie, co mama teraz przeżywa. Kiedy sama zobaczyła się w lustrze, w tych
fantastycznych ciuchach, natychmiast przypomniała jej się Natasha, która właśnie tak lubiła się
ubierać. ByT5 pewna, że mama myśli o tym samym.
Matka odwróciła się na chwilę, a kiedy spojrzała na córkę, oczy już jej nie błyszczały. Ashley
wiedziała, że ukradkiem wytarła łzy, i uświadamiając to sobie, poczuła wyrzuty sumienia. Miała
ochotę natychmiast zrzucić z siebie te kolorowe ubrania, włożyć stare dżinsy, szarą bluzę i raz na
zawsze zapomnieć, że na świecie są jeszcze inne kolory.
Z zamyślenia wyrwał ją głos mamy:
- A ten drugi top?
- Co ten drugi?
- Ten jasny. Mierzyłaś go? Ashley skinęła głową.
- I który podoba ci się bardziej? - zapytała matka.
- Nie wiem, oba są ładne.
- No to weźmiemy oba.
- Mamo...
- No, zdejmuj te ubrania i idziemy z nimi do kasy. Tata już się pewnie o nas niepokoi.
- Ale...
- Ashley, spodobała ci się ta bluzka na wystawie. Wyglądasz w niej ślicznie, więc nad czym się
zastanawiasz?
Ślicznie wyglądałaby w niej Natasha, pomyślała Ashley. Kiedy weszła do kabiny, zaciągnęła kotarę
i zobaczyła swoje odbicie w lustrze, zadała sobie pytanie, czy już zawsze będzie się porównywać z
siostrą.
Idąc do kasy, zatrzymała się na chwilę przy wieszaku ze spódnicami i zaczęła się zastanawiać, jak
wyglądałaby w krótkiej sztruksowej spódniczce z fałdami. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić,
ponieważ nosiła wyłącznie spodnie. Zdjęła więc jedną z wieszaka, podeszła do najbliższego lustra i
przyłożyła do siebie.
- Podoba ci się? - spytała matka. Ashley wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia, jak wyglądałabym w spódnicy. Mama zerknęła na zegarek.
- Wiesz co? Dzisiaj już jest późno, ale przyjedziemy tu w przyszłym tygodniu, dobrze?
Ashley i tak nie mogła uwierzyć, że za chwilę stanie się właścicielką spodni, bluzki i topu, które
trzymała w ramionach, uznała więc, że oczekiwanie czegoś jeszcze byłoby zuchwałością. Mimo to
rozejrzała się po sklepie, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dobrze.
Ładnie wyglądasz, naprawdę ładnie - powiedziała matka, kiedy w sobotę krótko przed szóstą
Ashley, gotowa do wyjścia, wyglądała przez okno w salonie, wypatrując samochodu Ethana.
Dziewczyna ucieszyła się, gdy wreszcie nadjechał, ponieważ wiedziała, że mama za chwilę się
rozpłacze - znała ten wyraz jej oczu. Nie chciała przy tym być. Za bardzo cieszyła się z dzisiejszego
wyjścia, żeby teraz łzy mamy padły cieniem na ten wieczór.
- Już są! - zawołała. - Pa, mamo!
Wychodząc z salonu, zauważyła, że matka podchodzi do okna. Ashley powiedziała rodzicom, że

background image

idzie do kina z Carol i jej bratem, ani słowem nie wspominając o Pa-tricku. Matka i ojciec znali
Carol, na szkolnych zebraniach poznali również jej rodziców, nie mieli więc nic przeciwko
dzisiejszemu wyjściu. Ashley była niemal pewna, że byłoby zupełnie inaczej, gdyby się
dowiedzieli, że towarzyszy im jeszcze jeden chłopak - „obcy" chłopak.
Rozumiała ich. To przecież chłopak, którego nie znali, trzy lata temu przyniósł narkotyki na
imprezę, na której była jej siostra. To przez niego Natasha nigdy nie włożyła pięknej bladożółtej
sukienki i nie została królową swojego ostatniego szkolnego balu.
Ashley nie mogła powiedzieć mamie i tacie, że pojawił się jakiś inny „obcy" chłopak. Za bardzo
cierpieli po utracie starszej córki, żeby ich narażać na niepokój z powodu młodszej.
Wychodząc z domu, cieszyła się, że z okna salonu nie widać dokładnie tego, co dzieje się na ulicy, i
nie sposób rozpoznać, ile osób siedzi w samochodzie Ethana.
INI ic nie padło cieniem na ten wieczór. To były najpiękniejsze chwile w jej życiu. W tym życiu.
Może w poprzednim, w tym, w którym była Natasha, trafiały się równie piękne- wigilie Bożego
Narodzenia, dni, gdy w ich ogrodzie pojawiały się pierws:2e"przebiśniegi... Może... Ale od tamtej
pory minęły nie trzy lata, a całe wieki i Ashley wszystkie te chwile pamiętała jak przez mgłę, tak
jak się pamięta sny - nie te, które z najdrobniejszymi szczegółami można opowiedzieć przy
śniadaniu, lecz te, które człowiek, budząc się rano, bezskutecznie usiłuje sobie przypomnieć.
A przecież to był zwykły wieczór. Większość nastolatków spędza w ten sposób sobotnie wieczory -
kino, potem pizza, dużo śmiechu... Niby nic specjalnego, ale dla Ashley fakt, że robi to co inni, był
niezwykły. A w dodatku robiła to w towarzystwie chłopaka, który bardzo jej się podobał.
Żałowała tylko jednego - że te kilka cudownych godzin tak szybko minęło. Kiedy wychodzili we
czwórkę z piz-zerii, niespodziewanie ogarnął ją smutek.
- Coś się stało? - zapytał Patrick.
- Nie, skąd - odparła i uśmiechnęła się. Nie był to jednak już ten sam uśmiech, który jeszcze przed
chwilą w tak naturalny sposób pojawiał się na jej twarzy.
- Wydawało mi się, że nagle posmutniałaś.
Ashley pokręciła głową, ale zbyt gwałtownie, żeby ten ruch mógł kogokolwiek przekonać, a tym
bardziej chłopaka, który przyglądał jej się tak uważnie. Przez cały wieczór czuła na sobie jego
spojrzenie i musiała przyznać, że to bardzo przyjemne uczucie. Teraz jednak miała ochotę uciec
przed jego wzrokiem.
Tylko że to nie było takie proste. Kiedy jechali do kina, ona i Carol siedziały na tylnym siedzeniu, a
chłopcy z przodu. Teraz Carol, zanim jej koleżanka zdążyła się zorientować, wskoczyła na miejsce
obok kierowcy. Ashley nie pozostało więc nic innego jak usiąść z tyłu z Patrickiem.
Kiedy wyjechali z parkingu, Ethan włączył muzykę.
- O Chryste, ale rzęch - zaprotestowała jego siostra.
- Limp Bizkit to, według ciebie, rzęch! - oburzył się Ethan, spoglądając przez ramię, jakby szukał
poparcia u Ashley i Patricka.
Ashley nie mogła mu pomóc, ponieważ nie znała tego zespołu, ale szczerze mówiąc, ostre, niemal
agresywne dźwięki płynące z głośników wcale jej się nie spodobały. Patrick również nie przyszedł
z pomocą przyjacielowi, więc Ethan po burzliwej dyskusji z siostrą zgodził się, żeby to ona wybrała
muzykę. Carol jednak tak długo zastanawiała się, co puścić, że nawet gdy zbliżali się do domu
Ashley, ona wciąż nie była zdecydowana.
- Czego chcesz posłuchać? - zwróciła się do przyjaciółki.
Ashley uśmiechnęła się.
- Mnie jest już właściwie wszystko jedno - odparła. - Ja i tak zaraz wysiadam.
Znów poczuła dotkliwy smutek, ale teraz nie chodziło o to, że ten wieczór tak szybko się skończył,
lecz o to, że pewnie już się nie powtórzy i nieprędko - jeśli w ogóle - będzie miała okazję spotkać
Patricka.
- Dzięki za miły wieczór - powiedziała, kiedy Ethan zaparkował przed jej domem. - Było
naprawdę fajnie. Świetnie się bawiłam - dodała na pozór beztrosko.
Nie mogła się oprzeć pokusie, żeby, zanim wysiądzie, spojrzeć jeszcze na Patricka. PoWSyła rękę
na klamce i zerknęła w jego stronę. W tym samym momencie wyskoczył z samochodu i zanim się

background image

zorientowała, znalazł się przy drzwiach od jej strony i je otworzył.
Ashley poczuła na twarzy chłodne krople. Kiedy wychodzili z pizzerii, nie padało. Zdziwiona,
spojrzała w górę i zaczęła się zastanawiać, czy deszcz jest tak zimny, czy tylko jej się tak wydaje,
ponieważ ma rozpaloną twarz.
- Niepotrzebnie wychodziłeś - powiedziała cicho. -Zmokniesz.
- Nic się nie stanie. Odprowadzę cię do drzwi, dobrze?
Gwałtownie pokręciła głową. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że matka pewnie stoi w oknie i
widzi ją rozmawiającą z Patrickiem.
Nie myliła się. Gdy popatrzyła na dom, w jednym z okien salonu zobaczyła sylwetkę mamy. Teraz
nie miało już znaczenia, czy Patrick ją odprowadzi, czy nie. Rodzice i tak będą wiedzieć, że
spędziła dzisiejszy wieczór w towarzystwie chłopaka, którego nie znają - w towarzystwie „obcego".
Deszcz zacinał coraz silniej. Ashley pomyślała, że jeśli będzie stała tu dłużej, za chwilę oboje
przemokną do suchej nitki. Pomachała więc Carol i Ethanowi i prawie biegiem ruszyła w stronę
domu. Nie zaprotestowała, kiedy Patrick poszedł za nią.
Zatrzymała się dopiero, gdy znaleźli się na zadaszonej werandzie.
- Jesteś cały mokry- powiedziała, widząc krople deszczu spływające po jego twarzy.
- Nie szkodzi.
Rozejrzała się. Z miejsca, w którym stała, nie było widać okien salonu, więc jeśli matka wciąż tam
była, nie mogła jej obserwować. Mimo to postanowiła nie zwlekać z wejściem do domu.
- Wracaj do Carol i Ethana - rzuciła. - I jeszcze raz dzięki za miły wieczór.
- To ja dziękuję. I to nie jest takie... - Zamilkł, szukając właściwych słów. - No, wiesz, takie
grzecznościowe dziękuję, tylko...
Kiedy znów przerwał, Ashley pomyślała, że powinna powiedzieć „Cześć" i wejść do domu, ale tak
bardzo chciała posłuchać go do końca, że nie ruszyła się z miejsca.
Wydawało jej się, że minęła cała wieczność, zanim Patrick znów się odezwał.
- Myślisz... - zaczął niepewnym głosem. - Myślisz, że moglibyśmy się kiedyś spotkać?
Smutek, który ogarnął ją przed chwilą na myśl, że taki wieczór jak ten już nigdy się nie powtórzy,
zniknął, jakby spłynął z Ashley wraz z ostatnimi kroplami deszczu ściekającymi z policzków.
- Pewnie tak - odparła i zaraz potem, obawiając się, że Patrick odczyta to „pewnie" jako jej
wahanie, poprawiła się: - Oczywiście, że tak. Mam tylko nadzieję, że Carol i Ethan też będą mieli
na to ochotę.
- Tylko że widzisz...- Wciągu tego wieczoru nie zrobił na niej wrażenia chłopaka, który ma
problemy z wysławianiem się, teraz jednak sprawiało mu to pewne kłopoty.- Ja myślałem, że... że
może moglibyśmy się spotkać sami. ^"*
Ashley nie byłaby szczera wobec siebie, gdyby zaprzeczyła, że w ciągu kilku ostatnich godzin parę
razy myślała
0 tym, jak by to było, gdyby ona i Patrick umówili się na randkę. Mimo to jego pytanie zaskoczyło
ją. Otworzyła szeroko oczy.
- Co? - spytał jeszcze bardziej niepewnym głosem. -Uważasz, że to zły pomysł.
- Nie - zaprzeczyła pośpiesznie w obawie, że chłopak się wycofa. - Nie, to bardzo dobry pomysł -
dodała, zanim zdążyła się zastanowić, co powiedzą rodzice, kiedy się dowiedzą, że zamierza się
spotkać z „obcym".
Z twarzy Patricka zniknęło napięcie. Uśmiechnął się
1 odetchnął z wyraźną ulgą.
- Zadzwonię do ciebie - powiedział.
- Nie masz mojego numeru - przypomniała mu. Wiedziała, jak będzie czekać na ten telefon, wolała
więc uniknąć sytuacji, w której musiałaby się zastanawiać, czy nie dzwoni dlatego, że zapomniał
albo nie ma ochoty, czy dlatego, że nie ma jej numeru.
- Mam.
- Masz?! Skąd?
- Z książki telefonicznej - odparł. Patrzyła na niego zaskoczona.
- Wiesz, po imprezie u Ethana zapytałem gó, jak się nazywasz i gdzie mieszkasz. A kiedy się już

background image

tego dowiedziałem, ze znalezieniem numeru nie było żadnego kłopotu. - Zamilkł i spuścił wzrok. -
Chciałem do ciebie zadzwonić - dodał po dłuższej chwili - ale nie miałem śmiałości.
Ashley poczuła dziwny ucisk w sercu. Z radości? Też. Ale było w tym coś jeszcze.
Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Uśmiechnęła się więc tylko i w tym momencie usłyszała kroki
dobiegające z wnętrza domu.
Po chwili drzwi się otworzyły. Na progu stała matka.
Popatrzyła na córkę, a potem przeniosła wzrok na Patricka i na nim go zatrzymała.
- Cześć, mamo. - Ashley z trudem wydobyła z siebie głos. - To jest Patrick, kolega Ethana.
- Dobry wieczór - powiedział Patrick.
Matka skinęła głową, ale się nie odezwała. Żadnego „Miło mi cię poznać", żadnego podania ręki.
Przyglądała mu się, i to tak bacznie, że poczuł się nieswojo.
- No to ja już pójdę - rzucił niepewnie. - Dobranoc.
- Dobranoc - powiedziała matka po dłuższej chwili, ale tak cicho, że chłopak, który zszedł już z
werandy, nie mógł tego słyszeć.
Po kilkunastu metrach zatrzymał się i odwrócił.
- Cześć, Ashley. Zadzwonię do ciebie.
C^zekała, aż któreś z rodziców coś powie. Kiedy tylko weszła do domu, matka oświadczyła, że
muszą porozmawiać. Wydawało jej się, że minęła cała wieczność, odkąd usiadła naprzeciwko nich
na kanapie w salonie.
Nie mogąc dłużej znieść pełnej napięcia ciszy, Ashley odezwała się pierwsza:
- Możecie mi powiedzieć, o co właściwie chodzi?
- Nie wiesz? - spytała matka, patrząc na nią z wyrzutem. - Okłamałaś nas.
- Nie okłamałam - zaprotestowała Ashley, chociaż mama miała trochę racji. Nie poinformowała
rodziców, że spędzi dzisiejszy wieczór nie tylko w towarzystwie Carol i Ethana, ale również jego
kolegi, i zrobiła to świadomie, a więc w pewien sposób ich oszukała.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zrobić tego jeszcze raz i nie powiedzieć im, że wcale nie byli
z Pa-trickiem umówieni, tylko przypadkiem spotkali go w kinie i do nich dołączył. Takie wyjście
byłoby pewnie najprostsze. Być może skorzystałaby z niego, gdyby w grę wchodził ktoś, z kim
miałaby się już nigdy nie spotkać, ale tu chodziło o Patricka. Czuła, że ten chłopak może stać się
dla niej kimś ważnym; coś z samego dna duszy podszeptywało jej, że już tak jest. Jak więc mogła
się wikłać w kłamstwa na samym początku tej znajomości?
Matka cały czas przeszywała ją przepełnionym żalem wzrokiem.
- Domyślam się, że chodzi ci o Patricka, tego chłopca, którego ci przedstawiłam - powiedziała
Ashley. - To kolega Ethana. Był z nami w kinie.
- Nie wiedziałaś, że z wami będzie? - wtrącił się ojciec.
Ashley zobaczyła w jego oczach nadzieję, że ona to potwierdzi, co zakończy całą sprawę.
Wiedziała, że tata nie lubi takich poważnych rozmów. Skoro jednak postanowiła nie kłamać,
musiała go rozczarować.
- Wiedziałam - przyznała się. ¦*¦*
- Tylko że nie uznałaś za stosowne nas o tym poinformować - zarzuciła jej matka.
- Nie sądziłam, że to jest aż takie ważne - odparła Ashley.
- Spędzasz wieczór w towarzystwie obcego chłopaka i uważasz, że to jest na tyle nieważne, że nie
trzeba nam o tym mówić?!
- Przecież nie byłam z nim sama. Byliśmy we czwórkę - broniła się Ashley. - A poza tym to nie
jest obcy chłopak. To przyjaciel Ethana, chodzą razem do szkoły.
Matka uśmiechnęła się, ale jej uśmiech był pełen goryczy.
- Tamten chłopak też był czyimś przyjacielem. Też chodził z kimś do szkoły - powiedziała.
Ashley wiedziała, kogo matka ma na myśli.
- Mamo, nie masz prawa podejrzewać każdego o to, że będzie próbował wcisnąć mi narkotyki.
- Nie mam prawa?! - obruszyła się matka. - Uważasz, że nie mam prawa?
Ashley zorientowała się, że użyła niewłaściwego słowa, mimo to poczuła, że nie może ustąpić, że
musi się bronić. Jeśli tego nie zrobi, rodzice nigdy nie dopuszczą, by w jej pobliżu pojawił się jakiś

background image

„obcy" chłopak. A teraz nie chodziło o „jakiegoś" chłopaka, tylko o Patricka.
- Nie masz - odparła najspokojniej, jak potrafiła. -A poza tym... - Przerwała, ponieważ wiedziała,
jakie mogą być konsekwencje tego, co chce powiedzieć. - Poza tym ten „obcy" chłopak, o którym
ty mówisz... Wiem, że Natasha od niego dostała narkotyki. Ale czy on ją zmusił, żeby je wzięła?
Matka otworzyła usta, ale się nie odezwała, jakby słowa utknęły jej w krtani. Ojciec wbił w Ashley
błagalne spojrzenie. Wydawało jej się, że ją prosi, żeby zamilkła i nie mówiła już ani słowa więcej.
Często słyszała, jak rodzice rozmawiają o śmierci Natashy. Winą za tragedię sprzed trzech lat
obciążali wszystkich - tego „obcego", przyjaciół córki, również siebie - siebie najczęściej. Na
Natashę nie padał przy tym najlżejszy nawet cień. Natasha była bez skazy.
Ashley czuła, że przekracza granicę, której być może nie powinna nigdy przekroczyć, mimo to nie
mogła się powstrzymać przed zrobieniem tego kroku.
- Nie zmusił jej - ciągnęła. - Pewnie namawiał, ale mogła przecież powiedzieć „nie".
Ojciec pochylił się, oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach.
Matka wreszcie odzyskała głos.
- Jak możesz mówić coś takiego? - spytała łamiącym się szeptem. Pokręciła z niedowierzaniem
głową. - Jak możesz? Przecież to twoja siostra.
- Nie musisz mi tego przypominać. I nie patrz na mnie z takim żalem. Myślisz, że tylko ty i tata ją
kochaliście? Że mnie jej nie brakuje? Że nie było mi ciężko po jej śmierci? Że wciąż nie jest mi
ciężko?
- Więc dlaczego mówisz o niej takie rzeczy?
- Chcesz wiedzieć dlaczego? Naprawdę chcesz wiedzieć? - Ashley nie zdawała sobie sprawy, jak
głośno mówi. - Interesuje cię to?
Matka patrzyła na nią zaskoczona^, ona, nie zważając na to, że coraz bardziej podnosi głos,
atakowała ją:
- Pytam, bo nie wiem, czy obchodzi cię cokolwiek poza twoim bólem po stracie Natashy.
- Ashley! - zawołał ojciec. - Nie wolno ci w ten sposób rozmawiać z mamą.
Matka uniosła rękę, dając mu znak, żeby nie ingerował.
Z rezygnacją pokręcił głową.
- Postaraj się przynajmniej tak nie krzyczeć - zwrócił się do córki, zanim znów ukrył twarz w
dłoniach.
W salonie zaległa cisza. Ashley słyszała ciężkie oddechy rodziców. Własnego nie słyszała. Miała
wrażenie, że w ogóle przestała oddychać.
- Obchodzi mnie - rozległ się w końcu zdławiony głos mamy, tak cichy, że Ashley nie była pewna,
czy się nie przesłyszała. - Obchodzi - powtórzyła matka. - Ty mnie obchodzisz. Obchodzi mnie,
żeby nie spotkało cię to samo co Natashę.
- Właśnie! - zawołała Ashley, tak głośno, że ojciec podskoczył na kanapie.
Oderwał na chwilę ręce od twarzy, ale się nie odezwał.
- Mamo - powiedziała już znacznie ciszej Ashley. - Popatrz na mnie. Popatrz na mnie.
Matka, nie rozumiejąc, o co jej chodzi, pokręciła głową.
- Popatrz na mnie uważnie - powtórzyła Ashley.
- Cały czas to robię.
- To jestem ja, Ashley. Widzisz mnie?
- Widzę, ale zupełnie nie rozumiem, do czego zmierzasz.
- To jestem ja - powtórzyła Ashley. - Nie jestem taka ładna jak Natasha. - Mówiła cicho, robiąc
długie przerwy po każdym słowie, tak żeby nie umknęło nic z tego, co zamierza powiedzieć. - Ani
taka zgrabna jak ona. Ani tak inteligentna. I brakuje mi jeszcze mnóstwa innych zalet, które miała
Natasha. Ale...
- Kochanie - nie dała jej dokończyć matka - nigdy nie porównywałam cię z Natasha... To znaczy...
nie w ten sposób.
Ashley nie mogła w to uwierzyć. Sama zawsze porównywała się z siostrą i była pewna, że każdy
musi to robić. Nie o tym jednak chciała teraz rozmawiać.
- Ale - kontynuowała - chyba jest coś, czego Natasha nie potrafiła, a ja tak. Ja potrafiłabym

background image

powiedzieć „nie". Nawet gdyby mnie ktoś nie wiem jak namawiał, potrafiłabym powiedzieć „nie".
Ashley czekała przez chwilę, aż któreś z rodziców się odezwie, ale oboje milczeli. Pomyślała, że
może byłoby lepiej nie mówić już nic więcej. Wiedziała, że i tak padło zbyt wiele bolesnych słów.
Widziała, jak matka walczy ze łzami. Zastanawiała się, czy kontynuowanie tej rozmowy nie jest z
jej strony okrucieństwem, nie była jednak w stanie się powstrzymać. Skoro już raz zdobyła się na
odwagę i zaczęła, musiała skończyć.
- Nie jestem Natasha - powiedziała. -1 nie rozumiem, dlaczego mam płacić za jej błąd.
- Jak to?! - Matka aż się zachłysnęła. - Kochanie, o czym ty mówisz?
- Mówię o tym, że to z powodfTtego, co stało się z Natasha, nie macie do mnie zaufania.
- Ależ my mamy do ciebie zaufanie - wtrącił się ojciec, po czym pytającym wzrokiem spojrzał na
matkę. - Mamy, prawda?
- Oczywiście, że mamy - odparła. - Tylko że bardzo się o ciebie boimy - dodała, patrząc na córkę. -
To nie jest w żaden sposób związane z zaufaniem.
- Jest - zaprzeczyła Ashley. - Gdybyście mi ufali, wierzylibyście, że po pierwsze, potrafię sobie
dobierać znajomych, a po drugie, nawet gdybym się kiedyś co do któregoś z nich pomyliła, nie
zrobiłabym czegoś takiego jak Natasha.
Przerwała i zamyśliła się. Spróbowała sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś namawia ją, żeby
wzięła narkotyki. Nie ktoś nieznajomy, tylko ktoś konkretny - Patrick. I choć bardzo się starała, nie
potrafiła sobie tego wyobrazić.
- A Patrick... - zaczęła cicho - nie jest takim chłopakiem. Takim, który...
- Skąd to możesz wiedzieć? - nie dała jej skończyć matka. - Od jak dawna go znasz?
- Od tygodnia. Poznałam go na urodzinach Carol.
- No właśnie! Więc co możesz o nim wiedzieć?
- Wiem, że chodzi z Ethanem do szkoły. Wiem, że się dobrze uczy, że trenuje pływanie, że chce
studiować medycynę, że dużo czyta, że... - Rozpaczliwie próbowała przypomnieć sobie coś jeszcze,
ale już nic nie przychodziło jej do głowy. Poza jednym. -1 wiem jeszcze, że go bardzo polubiłam i
chciałabym się z nim spotykać - dodała i odetchnęła z ulgą. Wreszcie udało jej się powiedzieć to,
do czego zmierzała podczas tej rozmowy.
Patrick zadzwonił już następnego dnia. Ashley nie spodziewała się, że usłyszy go tak szybko, więc
kiedy zaraz po kolacji rozległ się dzwonek telefonu, nie przyszło jej do głowy, że to może być on, i
nie popędziła, żeby podnieść słuchawkę.
Wystarczyło jednak, że zobaczyła spiętą twarz mamy, żeby się domyślić, kto dzwoni.
- To do ciebie - rzuciła matka. - Patrick Baxter. Ashley powoli podeszła do telefonu i zanim wzięła
od niej słuchawkę, spojrzała na mamę pytająco.
Ta przykryła dłonią mikrofon i powiedziała cicho:
- Ashley, nawet gdybym chciała, i tak nie mogłabym ci niczego zabronić. - Widać było, że te słowa
dużo ją kosztują. Podała córce słuchawkę i wyszła z jadalni.
Sekundę później ojciec wstał od stołu i wyszedł za nią. Zanim jednak zniknął w przedpokoju,
odwrócił się i popatrzył na Ashley takim wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: „Nie zawiedź nas".
Odczekała chwilę i dopiero kiedy usłyszała, że rodzice są już w salonie, odezwała się:
- Cześć, przepraszam, że to tyle trwało. - Czuła, że lekko drży jej głos. Miała tylko nadzieję, że
przez telefon tego nie słychać.
- Cześć, nie przeszkadzam?
- Nie, skąd. Fajnie, że zadzwoniłeś.
Nagle całe napięcie, które jeszcze przed kilkoma sekundami wisiało w jadalni, gdzieś się ulotniło,
jakby zniknęły wszystkie smutki tego świata i została sama radość. Ashley nigdy by nie
przypuszczała, że może ją tak ucieszyć to, że słyszy czyjś głos - trochę niepewny, ale tak ciepły, że
czuła, jak to ciepło przechodzi na nią.
- Wiesz - zaczął cicho - dzwonię, bo nie wiem, czy wczoraj zdążyłem ci powiedzieć, że to był
bardzo miły wieczór. Jakoś tak szybko się rozeszliśmy.
Ashley zastanawiała się przez chwilę, czy bardzo rzuciło mu się w oczy oschłe, pewnie nawet
nieuprzejme zachowanie jej matki, i czy próbować to jakoś tłumaczyć. W końcu doszła do wniosku,

background image

że lepiej będzie, jak to zostawi.
- W każdym razie - ciągnął Patrick tym swoim niskim ciepłym głosem - chciałbym, żebyś
wiedziała, że było fantastycznie.
- Tak, Carol i Ethan są naprawdę zabawni.
- Tak, tylko że ja nie myślałem o nich. Dla mnie ten wieczór był szczególny, ponieważ byłaś ty. -
Zamilkł, jakby zawstydził się tych słów.
A Ashley uznała, że nie mogłaby od niego usłyszeć nic przyjemniejszego. Przypadkiem zobaczyła
w oknie swoje odbicie. Uśmiechała się. Jej twarz promieniała szczęściem.
- Miło, że mi to mówisz, bo ja też... - Zawahała się.
Patrick był pierwszym chłopakiem, z którym miała się umówić. Jeśli dotychczas dzwonili do niej
koledzy, to żeby się, na przykład, dowiedzieć, co jest zadane albo o inne szkolne sprawy. Nie miała
pojęcia, jak rozmawiać z kimś, kto jej się podoba, z kimś, kto ma taki głos, że mogłaby go słuchać
przez całe życie. Z kimś, o kim właśnie teraz pomyślała, że bardzo by chciała, żeby był jej
chłopakiem. Nie wiedziała, czy komuś takiemu można tak po prostu powiedzieć, że się jej podoba.
Nie żyła na Księżycu. Słuchała, o czym rozmawiają dziewczyny, i wiedziała, że mają jakieś swoje
metody postępowania z chłopakami - nie całować się na pierwszej randce, nigdy w życiu nie
pokazać takiemu, że ci na nim zależy, dopóki sam nie padnie do twoich stóp, udawać, że jesteś
zainteresowana innym, umawiać się dopiero za trzecim jego podejściem i tym podobne. W głębi
duszy Ashley nie wierzyła jednak w skuteczność takich gierek. A nawet jeśli miałyby się okazać
skuteczne, to ona nie miała na nie ochoty. Wolała szczerość i zadecydowała, że na nią postawi.
- Bo ja cię też polubiłam - powiedziała po prostu. -Bardzo cię polubiłam.
- Lubisz mnie tak jak Carol i Ethana? - Zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał: - Jezu, ale ze mnie
skończony idiota! Dlaczego cię zwyczajnie nie zapytam, czy masz chłopaka?
Ashley poczuła się mile połechtana samym faktem, że pomyślał, że taka dziewczyna jak ona może
mieć chłopaka. Chociaż, z drugiej strony, co w tym takiego dziwnego? W trakcie rozmowy
zupełnie nieświadomie zbliżyła się do okna, tak że teraz jej postać odbijała się w nim wyraźnie. I to
co widziała, bardzo jej się podobało. Uśmiechnięta, rozpromieniona, wydawała się zupełnie inną
dziewczyną. Pewnie, że nie tak ładną i zgrabną jak Natasha, ale całkiem niebrzydką.
- Właśnie, dlaczego mnie zwyczajnie nie zapytasz? - powiedziała i zdumiała się, kiedy usłyszała
nutkę kokieterii we własnym głosie. Ona i kokieteria - to było coś zupełnie niezwykłego. Z
zaskoczeniem stwierdziła jednak, że to również jej się podoba. Coraz bardziej lubiła tę nową
Ashley, która albo się dopiero rodziła, albo, gdzieś głęboko schowana, teraz wychodziła z ukrycia.
- No to pytam zwyczajnie: Masz?
- No to ja zwyczajnie odpowiadam: Nie. Wydawało jej się, że po drugiej stronie słyszy
westchnienie ulgi.
- A ty? - spytała nieśmiało po chwili. - Masz dziewczynę?
- Myślisz, że gdybym miał, toby mi tak zależało na zdobyciu twojego telefonu i na tym, żeby się z
tobą spotkać?
To nie było takie oczywiste. Ashley różne rzeczy słyszała o chłopakach. Znała takich, którym fakt,
że mają dziewczynę, nie przeszkadzał w podrywaniu innych, a nie dalej jak kilka dni temu sama
była świadkiem, jak Jamie Porter przechwalał się w stołówce, że w poprzednią sobotę miał trzy
randki, każdą z inną dziewczyną.
Ale to był Jamie Porter. Patrick nie należał do tego typu chłopaków. Była w nim szczerość i
uczciwość, które Ashley wyczuła już pierwszego dnia, kiedy go poznała.
- Pewnie nie - powiedziała.
- Słuchaj, Ashley... Sądzisz, że musimy czekać z naszym spotkaniem aż do weekendu? Jesteś
bardzo zajęta w ciągu tygodnia?
Zadał to pytanie dokładnie w chwili, kiedy pomyślała o tym, jak strasznie daleko jest do soboty i że
nadchodzące dni będą jej się potwornie dłużyć.
Najchętniej spotkałaby się z Patrickiem już jutro, tylko że na wtorek był zapowiedziany test z
matematyki, do którego powinna się przygotowywać. Na środę natomiast musiała napisać referat z
historii USA, a na razie zdążyła tylko zebrać materiały. Ale w środę po lekcjach... Czemu nie?

background image

Chyba trochę za długo się zastamwiała.
- Wiesz, nie chcę, żebyś odniosła wrażenie, że za bardzo cię naciskam - powiedział Patrick i w jego
głosie znów pojawił się cień niepewności. - Jeśli wolisz, poczekajmy do weekendu.
Nie, Ashley zdecydowanie nie chciała czekać do weekendu.
- Nie, nie - rzuciła pośpiesznie. - Jutro i pojutrze będę miała po lekcjach mnóstwo pracy, ale od
środy...
- To co, w środę? - pochwycił natychmiast. - Moglibyśmy się spotkać pod twoją szkołą.
Podjechałbym po ciebie.
Ashley przypomniała sobie, jak czasami patrzyła na dziewczyny, po które przyjeżdżali ich chłopcy.
Zawsze wtedy czuła to lekkie, ale wyraźne ukłócie bólu, gdy zdawała sobie sprawę, że jej się to
nigdy nie przytrafi. A teraz...
- Byłoby fajnie - powiedziała lekko rozmarzonym
głosem.
- O której kończysz lekcje?
- O czwartej.
- To będę na ciebie czekał.
„Na pewno?" - cisnęło jej się na usta, powstrzymała się jednak. Nie znała się wprawdzie na
dziewczęcej strategii postępowania z chłopakami, ale intuicyjnie wiedziała, że to byłoby głupie.
- Będę na pewno - dodał.
Znów popatrzyła na okno i zobaczyła odbicie swojej uśmiechniętej twarzy.
- Masz jakiś pomysł, gdzie moglibyśmy się wybrać? -zapytał Patrick.
„Wszystko jedno dokąd, byle z tobą" - miała na końcu języka, ale znów włączyła się intuicja.
- Nie - powiedziała Ashley. - A ty?
- Ja też nie. Zobaczymy w środę - powiedział, a po chwili dodał: - Wiesz...? Właściwie to jest mi
zupełnie wszystko jedno, dokąd się wybierzemy. Dla mnie liczy się tylko to, że pójdziemy gdzieś
razem.
Ashley wydawało się, że tylko się uśmiecha, a tymczasem roześmiała się głośno.
- Dlaczego się śmiejesz?
Szczerość czy strategia? - rozważała. I znów przyszła jej z pomocą intuicja. Szczerość.
- Bo pomyślałam dokładnie o tym samym co ty.
Naprawdę myślisz, że możesz iść do szkoły tak ubrana? - zapytała matka, kiedy Ashley w środę
rano przyszła do kuchni na śniadanie.
Mama dotrzymała obietnicy i poprzedniego dnia wybrały się na zakupy do GAP-a. Wróciły do
domu z dwiema dużymi torbami pełnymi spodni ,spódnic, topów i sweterków w różnych kolorach.
Ashley, zanim wyszła ze swojego pokoju, kilka razy się przebierała. Wybór byłby o wiele prostszy,
gdyby chodziło tylko o spotkanie z Patrickiem, ale ona musiała przecież najpierw spędzić kilka
godzin w szkole, w której nikt nie widział jej w czymś innym niż w dżinsach i szarych T-shirtach
albo bluzach. Wiedziała, jakie poruszenie wśród dziewcząt wywoła zmiana jej stylu ubierania się, a
że nie należała do osób lubiących przyciągać uwagę innych, w końcu zdecydowała się na
najskromniejsze, najmniej rzucające się w oczy rzeczy spośród tych, które wczoraj kupiły.
Najwyraźniej jednak ciemnozielone sztruksowe spodnie biodrówki i nieco jaśniejszy sweterek z
golfem nie okazały się na tyle skromne, żeby matka darowała sobie tę uwagę.
- Mamo, czy ty wiesz, w czym niektóre dziewczyny przychodzą do szkoły? - spytała.
- Wiem - odparła matka, z rezygnacją kiwając głową. -1 wiem również, czym to się kończy.
- Jezu - westchnęła ciężko Ashley, wsypując do miseczki płatki śniadaniowe. Dużo czasu zajęło jej
dzisiaj przebieranie się i za pięć minut powinna wyjść z domu, nie była to więc odpowiednia pora
na poważne dyskusje. Mimo to nie mogła się powstrzymać. - Mamo, wiem, do czego zmierzasz.
Ale czy ty naprawdę uważasz, że to, jak ktoś się ubiera, ma jakikolwiek wpływ na to, czy sięgnie po
narkotyki, czy nie?
- Skąd ci przyszło do głowy, że myślałam akurat
0 tym? - obruszyła się matka, ale miała przy tym głos kogoś złapanego na gorącym uczynku.
- A o czym? - Ashley wbiła w nią wzrok, obiecując sobie, że nie spuści go, dopóki nie otrzyma

background image

odpowiedzi.
Po chwili zobaczyła jednak, jak matka jest spięta, i zrobiło jej się przykro.
- Naprawdę uważasz, że źle wyglądam, że nie powinnam iść do szkoły tak ubrana? - spytała już
znacznie łagodniejszym tonem.
- Nie, kochanie, wyglądasz ładnie. Przepraszam cię, po prostu przyzwyczaiłam się do twoich
dawnych ubrań
1 byłam trochę zaskoczona, kiedy cię zobaczyłam.
Ashley szybko zjadła płatki, porwała plecaki wybiegła do przedpokoju. Kiedy wkładała kurtkę,
matka stanęła na progu kuchni i przyglądała się córce.
- To pa - rzuciła dziewczyna. Zanim otworzyła drzwi, odwróciła się. - Mamo, pamiętasz, że dzisiaj
nie wracam od razu po szkole.
Jedno spojrzenie na twarz matki wystarczyło Ashley, by wiedzieć, że nie tylko nie zapomniała, ale
cały czas o tym myśli.
- Pamiętam. Ale będziesz w domu przed dziewiątą, tak jak obiecałaś?
Poprzedniego dnia Ashley długo pertraktowała z rodzicami. Nie wiedziała, dokąd pójdą z Pa
trickiem, ale chciała mieć trochę czasu na wypadek, gdyby, na przykład, wybrali się do kina.
Próbowała wynegocjować godzinę dziesiątą, oni jednak twierdzili, że to za późno, skoro nazajutrz
musi iść do szkoły. Długo upierali się przy ósmej, w końcu zgodzili się^zeby wróciła do domu
przed dziewiątą. Nie chciała przeciągać struny; uważała bowiem, że to, że w ogóle się zgodzili na
to spotkanie, jest i tak jej dużym sukcesem. Poza tym widziała, ile ich ta zgoda kosztowała.
Widziała to również teraz i kiedy zamknęła za sobą drzwi, zastanawiała się, czy kiedykolwiek,
wychodząc na spotkanie z chłopakiem, zamiast niemego błagania w oczach matki „Nie zrób nam
tego co Natasha" usłyszy „Baw się dobrze, kochanie".
Wiesz, jakim samochodem on jeździ?- spytała Ashley, kiedy po lekcjach przepychała się z Carol
przez tłum zmierzający w stronę głównego wyjścia ze szkoły.
- Czerwoną hondą - odparła Carol. - Nie martw się, rozpoznasz go.
- A jak go nie będzie?
- Coś ty?! Przecież się z tobą umówił. Powiedział, że będzie czekał.
Patrick zadzwonił jeszcze poprzedniego wieczoru, żeby się upewnić, czy nie zapomniała o ich
spotkaniu. Co za pomysł! Jak można zapomnieć o czymś, o czym właściwie nie przestaje się
myśleć.
- No, powiedział - bąknęła Ashley.
- No więc będzie czekać - zapewniła ją Carol. - Słuchaj, to jest solidny chłopak, a nie jakiś tam
Jamie Porter. Jesteś moją najlepszą koleżanką. Myślisz, że pozwoliłabym, żeby mój brat wepchnął
cię w łapy takiego typa jak Jamie?
Grupa kilku chłopców śpieszących się do wyjścia na chwilę je rozdzieliła.
Dotarły już prawie do drzwi, kiedy Ashley nagle się zatrzymała.
- Na co czekasz? Wychodź - powiedziała Carol.
- Popatrz na mnie.
- Patrzę. O co ci chodzi?
- Jak wyglądam? - spytała Ashley niepewnie. Właśnie przed chwilą spędziły kilka minut w
toalecie,
ponieważ nie mogła się zdecydować, czy zostawić włosy rozpuszczone, czy ściągnąć je gumką.
Carol długo musiała ją przekonywać, że z rozpuszczonymi jest jej lepiej i że w ogóle wygląda
bardzo ładnie.
Najwyraźniej jednak nie zrobiła tego wystarczająco skutecznie.
- Ashley, przestań się zamartwiać - powiedziała uspokajająco. - Wyglądasz napravftfę ślicznie.
- Nie. Powinnam chyba zrobić sobie kitkę. - Ashley otworzyła plecak i zaczęła w nim szukać
gumki. - Gdzie ona się podziała?!
Carol chwyciła koleżankę za rękę i przyjrzała jej się uważnie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytała.
- Czego?

background image

- Tego, że się w nim zakochałaś.
- Coś ty! - prychnęła, ale po chwili dodała: - Czy to aż tak widać?
- Nie wiem, czy aż tak, ale ja zobaczyłam.
- Jezu, gdzie jest ta gumka?! - Ashley znów zaczęła nerwowo przeszukiwać plecak.
- Daj spokój z gumką. I zostaw te włosy tak, jak są. Wyglądasz ładnie, uwierz mi. I przestań się
przejmować. Naprawdę nie rozumiem, czym się tak denerwujesz.
- A ty się nie denerwowałaś przed swoją pierwszą randką?
Carol położyła rękę na ramieniu Ashley i pogładziła ją uspokajająco.
- Przepraszam - powiedziała. - Też się denerwowałam, tylko o tym zapomniałam.
- Widzisz! A mnie się dziwisz. - Ashley zrezygnowała z dalszego szukania gumki i zamknęła
plecak. -Naprawdę myślisz, że mogę zostawić je rozpuszczone?
- Tak. Ale wiesz co? Jeśli będziemy tu dłużej stały, to on może pomyśleć, że wystawiłaś go do
wiatru, i odjechać.
Na korytarzu zrobiło się już niemal pusto; prawie wszyscy uczniowie opuścili szkołę.
- O Jezu - jęknęła Ashley i popchnęła drzwi. Czerwona honda stała zaparkowana dokładnie na
wprost wejścia. Patrick, oparty o maskę samochodu, wpatrywał się w drzwi. Kiedy zobaczył dwie
wychodzące ze szkoły dziewczyny, twarz mu się rozjaśniła.
- No to powodzenia - szepnęła Carol do ucha koleżanki. - Cześć, Patrick! - zawołała, machając do
niego, i nie czekając, aż jej odpowie, pobiegła w stronę szkolnego autobusu.
Ashley zaczęła wolno schodzić po schodach, tak wolno, że zanim pokonała siedem niskich stopni i
stanęła na pierwszym, on znalazł się już u ich podnóża.
- Cześć - powiedział cicho.
Był tak blisko, że czuła na twarzy jego oddech.
Chwilę trwało, zanim była w stanie odpowiedzieć.
- Cześć. - Nie rozpoznała własnego głosu; był niższy niż zwykle, lekko zachrypnięty.
Stali tak przez chwilę, z twarzami na tej samej wysokości, ponieważ on stał na ziemi, a ona na
najniższym stopniu schodów.
Potem Patrick cofnął się o krok.
- Ślicznie wyglądasz - powiedział.
- Dzięki. - Głos ochrypł jej jeszcze bardziej. Nie była przyzwyczajona do tego, żeby chłopcy
prawili jej komplementy, i nie potrafiła ich przyjmować w naturalny sposób.
Przyglądał jej się jeszcze przez chwilę.
- Naprawdę ślicznie. Jakoś inaczej niż ostatnio. Ashley zaczęła się zastanawiać, co w niej jest
takiego
innego. Może to, że kiedy widziała się z nim w sobotę, nie była w nim jeszcze zakochana, i!ftiawet
jeśli już była, to nie zdawała sobie z tego sprawy? Skoro widziała to Carol, to może on również
dostrzegł?
Uspokoiła się, kiedy zrozumiała, że Patrickowi nie chodziło o to, jak stan duszy Ashley wpływa na
jej wygląd.
- Włosy - powiedział. - Masz inną fryzurę.
- Ach, tak. Zwykle ściągam je gumką. Włożyłam ją do plecaka i nie mogę znaleźć. - Otworzyła
plecak i zaczęła w nim grzebać tak nerwowo, że wypadło z niego kilka zeszytów.
Patrick podniósł je i jej oddał.
- Czego szukasz?
- Gumki. Mówiłam ci przecież, że gdzieś ją włożyłam.
- Tak, tylko nie wiem, po co ci ona. Ashley, tak naprawdę wyglądasz o wiele lepiej - zapewnił ją,
po czym zrobił coś, co sprawiło, że na chwilę zabrakło jej tchu. Wyciągnął obie ręce, ujął część
włosów opadających jej na ramiona i odrzucił je na plecy. - A tak jeszcze ładniej.
Zanim zorientowała się, co się dzieje, wziął od niej plecak i zeszyty, wsadził je do środka i go
zamknął.
- Chodź - powiedział, biorąc ją za rękę.
Ten gest wydał jej się tak naturalny, jakby od zawsze pozwalała się chłopakom brać za rękę.

background image

- Już wiem, gdzie się wybierzemy- oznajmił, kiedy wsiedli do samochodu. - Chyba że ty
masz jakiś pomysł.
Ashley pokręciła głową, zadowolona, że to on przejął inicjatywę.
Próbowała go wypytywać, dokąd jadą, ale nie chciał zdradzić tajemnicy. Zmierzali na północ, do tej
części miasta, której prawie wcale nie znała. Podupadłe dzielnice wyglądały dosyć obskurnie, nic
więc dziwnego, że się zastanawiała, co tu może być takiego ciekawego, że Patrick wybrał to jako
miejsce ich pierwszej randki.
Kiedy zatrzymali się na czerwonym świetle przed skrzyżowaniem, zobaczyła kilku podejrzanych
typów kręcących się po ulicy, którzy wyglądali na dilerów narkotyków. Tak w każdym razie
wyobrażała sobie dilerów narkotyków po tym, co widziała w filmach, bo osobiście żadnego nie
znała.
I wtedy nagle ogarnął ją strach. Uświadomiła sobie, że siedzi w samochodzie z chłopakiem
poznanym kilkanaście dni temu i że jedzie z nim nie wiadomo dokąd.
Popatrzyła na Patricka. Właśnie opowiadał o swoim kundlu znajdzie, którego przygarnął przed
rokiem, i jej strach ulotnił się tak samo szybko, jak się pojawił.
Chłopak musiał jednak zauważyć jej zaniepokojenie.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Nie, wszystko w porządku - zapewniła go, uśmiechając się. -No, opowiadaj dalej, co takiego
jeszcze potrafi ten twój genialny pies.
- Nie nabijaj się ze mnie. On jest naprawdę genialny. Sama się przekonasz, jak go zobaczysz.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Śmiej się ze mnie, proszę bardzo.
Nie śmiała się. Po prostu cieszyła się, że Patrick nie planuje skończyć znajomości z nia^na
dzisiejszej randce. Chciał jej pokazać swojego psa, z którego był taki dumny, a to już było coś.
- Tylko muszę cię uprzedzić, że on jest o mnie strasznie zazdrosny - powiedział.
- I co w związku z tym? - spytała kokieteryjnie. Skąd się we mnie bierze kokieteria? - zachodziła
w głowę. Ale co tam! Dobrze się z nią czuła. W ogóle dobrze się czuła. Dobrze to za mało
powiedziane. Czuła się wspaniale, fantastycznie, bosko. Nie potrafiła znaleźć właściwego słowa na
określenie tego, co się z nią działo.
- Pogryzie mnie? - dodała zaczepnie.
- Nie wiem, nie można tego wykluczyć - odparł Patrick, wpadając w jej ton.
- No, pięknie. Będę się chyba musiała poważnie zastanowić, czy się z tobą dalej umawiać. Już
widzę te nagłówki w gazetach: „Zagryziona przez genialnego kundla znajdę, zazdrosnego o
swojego pana!". Zyskałabym wprawdzie sławę, na jaką w normalnych okolicznościach raczej nie
mam co liczyć, ale nie jestem pewna, czy mam ochotę tak skończyć.
Wyjrzała przez okno i zorientowała się, że mijają ostatnie miejskie zabudowania. Po jakichś dwóch
kilometrach skręcili na wschód w aleję wysadzaną starymi rozłożystymi platanami.
Przypomniała sobie tę drogę i natychmiast się domyśliła, dokąd jadą. Aleja prowadziła do starej
posiadłości należącej niegdyś do jednego z założycieli miasta. Kiedy umarł ostatni z jego
potomków i okazało się, że nie ma żadnych spadkobierców, miasto przejęło ją i zamieniło w
ogólnodostępny park. Na terenie posiadłości było kilka pięknych jeziorek, które tak spodobały się
kaczkom, że setki, a może raczej tysiące wybrały sobie tę okolicę na miejsce zamieszkania.
W dzieciństwie Ashley często przyjeżdżała tu z rodzicami i siostrą, żeby je karmić.
- Nie mamy żadnych bułek - powiedziała, kiedy na końcu alei ujrzała bramę parku.
- Bułek? - zdziwił się Patrick.
- Dla kaczek.
Spojrzał na nią wyraźnie rozczarowany.
- Nie miałem pojęcia, że już tu byłaś. Myślałem, że ci zrobię niespodziankę.
- Zrobiłeś. Naprawdę zrobiłeś. Ostatni raz byłam tu co najmniej dziesięć lat temu i prawie
zapomniałam, że takie miejsce w ogóle istnieje. Przypomniałam je sobie dopiero, kiedy
wjechaliśmy w tę platanową aleję.
Patrick zatrzymał się na parkingu przed bramą, na którym stało kilka samochodów.

background image

- A o bułkach nie zapomniałem - powiedział, gasząc silnik. - Są na tylnym siedzeniu.
Było zupełnie ciemno, kiedy wrócili na parking, na którym stał już tylko jeden samochód -
czerwona honda.
- Brrr! - Ashley, czekając, aż Patrick otworzy drzwi od strony pasażera, chwyciła się za ramiona i
zaczęła je energicznie pocierać. - Ależ się zimno zrobiło.
Miała nadzieję, że ogrzewanie w tym wozie, który nie wyglądał na najnowszy, działa w miarę
sprawnie. Chciała jak najszybciej wsiąść do środka, ale Patrick jej w tym przeszkodził. Zanim się
zorientowała, co on robi, objął ją i mocno przycisnął do siebie. Tak mocno, że nie była w stanie się
poruszyć. Zresztą w ogóle nie miała na to ochoty. Czuła się w jego ramionach bezpiecznie i tak
dobrze, że wcale jej nie przeszkadzała szorstka kurtka, w którą wtulała twarz, i fakt, że z trudem
oddycha.
Nie miała pojęcia, jak długo może wytrzymać bez powietrza, ale wiedziała, że dzisiaj z całą
pewnością pobiła rekord we wstrzymywaniu oddechu. Uniosła głowę dopiero w momencie, gdy
poczuła bezwład nóg.
Na szczęście zdążyła zaczerpnąć głęboko tchu, bo potem znowu przez dłuższą chwilę nie mogła
oddychać, ponieważ Patrick ją pocałował. Był to pierwszy pocałunek w jej życiu i gdyby musiała
kiedyś komuś opowiedzieć, jak było, mogłaby zdradzić tylko jedno - że chciała, żeby nigdy się nie
skończył.
A kiedy się skończył, wcale nie była nieszczęśliwa, wiedziała bowiem, że będzie następny, potem
następny i jeszcze wiele, wiele innych.
Od ponad miesiąca Ashley spotykała się z Patrickiem - zawsze w soboty, czasem także w niedziele,
a co najmniej raz w tygodniu czekał na nią po szkole i potem spędzali razem popołudnie. Chodzili
na spacery, do kina, czasem wpadali gdzieś na pizzę albo pączka i gorącą czekoladę, kilka razy
Patrick zabrał ją na basen, żeby popatrzyła, jak trenuje. Był naprawdę dobry i Ashley z dumą
myślała o tym, że ten pływak, który zawsze dociera do mety kilka sekund przed innymi, jest jej
chłopakiem.
Bo Patrick był jej chłopakiem. Czuła niesłychaną radość, kiedy, na przykład, w szatni któraś z
koleżanek albo jakiś kolega mówili: „Hej, Ashley, pośpiesz się, przed szkołą czeka na ciebie twój
chłopak". Albo „Ashley, czy ten facet w czerwonej hondzie, który teraz stoi przy wejściu i
przebiera nogami, to nie jest przypadkiem twój chłopak?".
Kiedy była z Patrickiem, przepełniała ją radość. Czuła się beztroska i szczęśliwa. Nie chciała tego
przyćmiewać opowieściami o tragedii, która się wydarzyła w ich rodzinie ¦i poza tym wierzyła, że
może w końcu rodzicom udzieli się przynajmniej jakaś mała część tej radości.
Ale były też takie chwile, że przestawała w to wierzyć. Tak jak-w zeszłym tygodniu, gdy ojciec
podwoził ją do szkoły- Kiedy zatrzymali się na światłach przed skrzyżowałem, Ashley zwróciła
uwagę na stado białych ptaków na pobliskim skwerku, które co jakiś czas jednocześnie unosiły się
nad ziemię, chwilę szybowały, po czym w tej samej sekundzie opadały. Dzień, jak na tę porę roku,
był wyjątkowo pogodny, więc kiedy stado się wznosiło, ptaki srebrzysty się w ostrych promieniach
słońca i wyglądały . , pięknie, że nie mogła od nich oderwać oczu. Sprawiały wrażenie istot z
nierealnego świata. _ Tato, popatrz - powiedziała, wyciągając rękę w stronę skweru. _ I co?
_ ]akie to są te ptaki. Wyglądają niesamowicie, prawda? Jak z film" fantasy.
_ przecież to są zwykłe mewy - skwitował. yj takich chwilach jak ta traciła nadzieję, że kiedyś
znikiią smutki, które zagnieździły się w ich domu, ale oteJn próbowała o nich zapomnieć i być
szczęśliwa.
Rodzice powoli przyzwyczajali się do tego, że ich córka ma chłopaka, mimo to za każdym razem,
gdy Ashley wychodziła na spotkanie z nim, czuła na sobie przepełniony smutkiem wzrok matki.
Trzeba przyznać, że oboje bardzo się starali i kiedy Patrick czasami ją odwiedzał, zachowywali się
wobec niego niezwykle uprzejmie. Uprzejmość nie mogła jednak przykryć chłodu i rezerwy,
których nie silili się pozbyć.
Ashley była przekonana, że Patrick to dostrzega, ale dopóki nie pytał, unikała wyjaśnień. Zdawała
sobie jednak sprawę, że wcześniej czy później będzie się musiała na nie zdobyć.
W ostatnią niedzielę listopada spadł śnieg. Ashley obudziła się rano i na widok świata za oknem,

background image

spowitego białym puchem, uśmiechnęła się. To był pierwszy śnieg w jej nowym życiu. Sobotnie
popołudnie i wieczór spędziła ze swoim chłopakiem i teraz trochę żałowała, że dzisiaj się z nim nie
zobaczy. Patrick miał mieć we wtorek ważny test, umówili się więc, że spotkają się dopiero we
wtorek po szkole.
A tak by było miło wybrać się z nim dzisiaj na spacer, pomyślała. Ale to, że się z nim dzisiaj nie
zobaczy, wcale nie popsuło jej humoru. Była prawie pewna, że on, widząc pierwszy w tym roku
śnieg, również pomyślał o niej.
Wciąż uśmiechnięta, włożyła dress i poszła do kuchni na śniadanie.
Rodzice zdążyli już zjeść i właśnie dopijali kawę.
- Dzień dobry! - zawołała radośnie. - Widzieliście?
- Co? - spytali matka i ojciec jednocześnie.
- Jak to co?! Śnieg! Pierwszy śnieg - powiedziała. Podeszła do okna i z zachwytem popatrzyła na
uginające się pod białą pierzyną gałęzie drzew w ogrodzie.
- Zimno jak diabli - zaczął utyskiwać ojciec.
- I trzeba będzie odśnieżać podjazd - zawtórowała mu matka.
Ashley trochę przygasła, postanowiła jednak nie rezygnować i podjęła kolejną próbę zarażenia
rodziców swoim entuzjazmem.
- Ubierzcie się i chodźmy do ogrodu ulepić bałwana - poprosiła.
Ojciec tylko wzruszył ramionami.
- Ashley, przecież nie jesteś już dzieckiem - powiedziała matka. - Masz siedemnaście lat.
Ashley pamiętała ostatnią zimę, kiedy jeszcze żyła Natasha. Siostra była wtedy dokładnie w tym
samym wieku, co ona teraz. Tego dnia, gdy spadł pierwszy śnieg, całą czwórką wyszli rano do
ogrodu i ulepili ogromnego bałwana.
Właśnie chciała im o tym przypomnieć, kiedy zadzwonił telefon.
Stała tuż przy nim, więc odebrała.
- Halo.
- Cześć, Ashley. Tu Patrick.
- Cześć. - Miło było wreszcie usłyszeć jakiś radosny głos.
- Widziałaś? Spadł śnieg.
- Jasne, że widziałam.
- Słuchaj, nie miałabyś ochoty na mały spacer?
- Pewnie, że bym miała. Ale kiedy?
- Teraz... Mógłbym przyjechać po ciebie za jakieś pół godziny.
- A co z twoim wtorkowym testem?
- Nie ma obawy, zdążę się przygotować. A trochę świeżego powietrza pobudzi mi umysł.
- Zaczekaj chwilę - poprosiła Ashley, po czym, zakrywając mikrofon dłonią, zwróciła się do
rodziców: - Mogłabym wyjść na... no, na jakieś dwie godziny?
- Nie wspomniałaś wcześniej, że się dzisiaj gdzieś wybierasz - powiedziała matka.
- Bo tego nie planowałam. Nie miałam pojęcia, że dzisiaj spadnie śnieg i będę miała ochotę pójść
na spacer.
Widać było, że matka nie jest zachwycona tym pomysłem, ale Ashley postanowiła nie rezygnować.
- Mamo, proszę.
- A co z lanczem? Wiesz, że dzisiaj przychodzą dziadkowie.
- Wrócę na lancz. Będę na tyle wcześnie, że jeszcze ci pomogę nakryć do stołu - obiecała Ashley.
Matka wahała się, ale pomocny okazał się ojciec.
- Niech idzie - zwrócił się do żony. - Trochę świeżego powietrza jej nie zaszkodzi.
„Dzięki, tato" - powiedziała bezgłośnie Ashley, poruszając tylko ustami.
- No dobrze, idź - zgodziła się w końcu matka. Ashley zdjęła rękę z mikrofonu.
- Patrick, jesteś tam jeszcze? PrzepflSSzam, że tak długo czekałeś.
- Nie szkodzi. I co? Idziemy?
- Idziemy.
- Za pół godziny?

background image

- W porządku, pa.
- Pa! Aha, Ashley...
- Tak?
- Wiesz, że to będzie nasz pierwszy śnieg?
- Pomyślałam o tym, kiedy wstałam i wyjrzałam przez okno.
- No to za pół godziny.
- Na razie.
Ashley odłożyła słuchawkę i przez chwilę stała, wpatrując się w okno. Zastanawiała się, czy to
tylko przypadek, czy to tak już jest, że zakochani myślą o tym samym.
Potem szybko zjadła śniadanie i wróciła do swojego pokoju, żeby się przebrać. Kiedy stanęła przed
lustrem i spojrzała na włosy, doszła do wniosku, że nie wyglądają najlepiej. Zamierzała dzisiaj
zostać w domu, więc ich nie umyła, teraz stwierdziła jednak, że nie może tak wyjść.
Właśnie kończyła je suszyć, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Patrick, zawsze kiedy po nią
przyjeżdżał, wchodził do domu i witał się z jej rodzicami. Ashley uznała, że dzięki temu będą
spokojniejsi i może kiedyś przestaną go traktować jak „obcego". Nie chciała jednak, by zbyt długo
musiał znosić ich chłód i rezerwę.
Teraz zmartwiła się, że jej chłopak będzie na to narażony, i kiedy tylko usłyszała otwieranie drzwi i
głosy w przedpokoju, wystawiła głowę ze swojego pokoju i zawołała:
- Przepraszam cię, Patrick! Za chwilę będę gotowa. Minęło jednak dobre pięć minut, zanim się
ubrała
i weszła do salonu, w którym na fotelu siedział Patrick, a na kanapie naprzeciwko niego ojciec i
matka.
- Cześć, już możemy iść - rzuciła, wkładając kurtkę z kapturem.
Patrick natychmiast się podniósł. Widać było, że ucieszył się na jej widok, i to nie tylko tak, jak
cieszy się chłopak ze spotkania z ukochaną dziewczyną.
Pożegnał się z jej rodzicami, a kiedy wyszli na werandę, odetchnął z wyraźną ulgą.
- Nie widzą nas, kiedy tu stoimy? - spytał szeptem.
- Nie ma takiej możliwości - odparła Ashley, kręcąc głową.
Weranda była idealnym miejscem na pocałunki, zarówno na powitanie, jak i pożegnanie. A
dzisiejszy pocałunek w mroźnym powietrzu był wyjątkowo ciepły i przyjemny. I jak zawsze, gdy w
towarzystwie Patricka, opuszczała ten dom, zniknęły wszystkie mieszkające w nim smutki.
Nie na długo jednak. Kiedy wsiedli do samochodu, chłopak nie włączył od razu silnika.
Położył rękę na ramieniu Ashley.
- Słuchaj, muszę cię o coś zapytać - powiedział poważnym głosem.
- Pytaj. - Czuła, że nie będzie to jakaś błaha rozmowa, nie miała jednak pojęcia, o co może
chodzić.
Zastanawiał się przez dłuższą chwilę, zanim się odezwał.
- Ashley, dlaczego twoi rodzice mnie nie lubią?
- Nie lubią? Nic podobnego -powiedziała,choć zdawała sobie sprawę, że Patrick mógł odnieść takie
wrażenie.
- Za każdym razem, kiedy po ciebie przychodzę albo cię odprowadzam, widzę, jak na mnie patrzą,
i wiem, że mają coś przeciwko mnie.
Ashley zrozumiała, że przyszedł moment wyjawienia prawdy. Wiedziała, że wcześniej czy później
do tego dojdzie, nie przypuszczała jednak, że będzie to dla niej takie trudne.
- Mylisz się - powiedziała cicho.
- Nie, nie mylę się. Mam przecież oczy i uszy. Oni coś do mnie mają i ty dobrze wiesz, że tak jest.
Milczała, zastanawiając się, jak zacząć.
- Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - ponaglił ją. - Co oni mi takiego mają do zarzucenia?
Skinęła głową.
- Masz rację. Mają - powiedziała Ashley i znów zamilkła.
- Co?
- To, że jesteś obcy.

background image

- Obcy! - Patrick szeroko otworzył oczy. - Jak to obcy? Nie rozumiem.
- To długa historia.
- Możesz mi ją opowiedzieć?
- Spróbuję, tylko uprzedzam cię, że jest bardzo smutna. Na pewno chcesz ją usłyszeć?
- Jeśli ta historia dotyczy ciebie, to tak, oczywiście, że chcę ją usłyszeć.
- Dotyczy mnie, ale nie jest o mnie, tylko o mojej siostrze.
- Masz siostrę?! Nigdy o niej nie wspominałaś. Byłem pewien, że jesteś jedynaczką.
- Miałam - sprostowała Ashley.
Patrick wpatrywał się w nią i w miarę, jak opowiadała, jego oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.
Ani razu jej nie przerwał, nie odezwał się ani słowem; wydawało się, że w ogóle przestał oddychać.
Ashley wiedziała, że jest wrażliwym chłopakiem, ale nie spodziewała się, że to, co od niej usłyszy,
tak nim wstrząśnie.
- Może jednak nie powinnam była ci tego mówić - powiedziała, widząc, jak drżą mu kąciki ust.
- Nie, nie, to nie o to chodzi.
- A o co?
- Nie wiem. - Przyłożył dłonie do twarzy i zaczął pocierać powieki. - Nie mogę pozbierać myśli.
Ashley wzięła go za ręce, niemal siłą oderwała mu je od twarzy i popatrzyła Patrickowi w oczy.
- Patrick, to wszystko zdarzyło się prawie trzy lata temu. Pewnie, że czasami jeszcze bardzo boli,
ale ten najgorszy okres jest już za mną. Nauczyłam się znowu śmiać i być szczęśliwa. Moi rodzice
jeszcze tego nie potrafią, ale wierzę, że im też się to kiedyś uda.
- Jezu - powiedział, wzdychając. - Co ja wyprawiam? Przecież to ja powinienem pocieszać ciebie,
a nie ty mnie. Przepraszam. - Przygarnął ją do siebie i mocno przytulił.
Ashley po chwili odsunęła się i przyjrzała mu się uważnie.
- Powiedz, czym się tak przejmujesz? Tym, że moi rodzice nigdy cię nie zaakceptują, że zawsze
będą cię traktować chłodno i z rezerwą? O to ci chodzi?
- Nie - odparł w zamyśleniu.
- To o co?
Nie odpowiedział. Pogładził ją tylko po włosach, przekręcił kluczyk w stacyjce i odjechali.
\^oś się zmieniło od czasu tej rozmowy w samochodzie. Spotykali się tak samo jak wcześniej,
chodzili w te same miejsca, robili te same rzeczy, a jednak było inaczej. Ashley doszła do wniosku,
że opowiadając Patrickowi historię siostry, wciągnęła go w krąg smutku, w którym tkwiła jej
rodzina.
Nie odnosiła wrażenia, że przestał ją kochać albo że jego uczucie gaśnie. Wprost przeciwnie, był
jeszcze bardziej czuły, troskliwy, jakby się bał, że ją zrani.
Na początku przypuszczała, że po kilku dniach wszystko wróci do normy, ale się myliła. Kiedy
spotkała się z nim w następną sobotę, wciąż widziała w jego oczach jakiś lęk i nawet kiedy się
śmiał, to nie był dobrze jej znany, ciepły, beztroski śmiech Patricka.
Brakowało jej trochę tego dawnego wesołego chłopaka i w środę, gdy zobaczyła go czekającego na
nią pod szkołą, postanowiła z nim o tym porozmawiać.
Tego dnia nigdzie się nie wybierali. Ashley miała pisać w czwartek test z trygonometrii, z którą
zupełnie sobie nie radziła, i Patrick obiecał jej wytłumaczyć to i owo. Kiedy zaproponował, żeby
zrobili to u niego, chętnie się zgodziła.
Nigdy dotąd go nie odwiedzała, wyobrażała sobie jednak, że atmosfera u niego w domu musi być
znacznie pogodniejsza niż u niej. Poza tym wreszcie trafiała się okazja, żeby skonfrontować z
rzeczywistością opowieści Patricka o jego genialnym kundlu znajdzie.
- Jesteś pewien, że mnie nie pożre? - spytała, wysiadając z hondy.
- Kto wie? Mówiłem ci, że jest o mnie okropnie zazdrosny. Więc kiedy wyczuje, że zagrażasz jego
pozycji, to nie mam pojęcia, jak może zareagować.
- A zagrażam? - rzuciła Ashley, uśmiechając się kokieteryjnie. Zdążyła się już przyzwyczaić do
tego, że czasami jest zalotna.
- A jak myślisz? - spytał poważfrłe.
Nie potrafiła powiedzieć, kto albo co jest dla Patricka najważniejsze, wiedziała jednak, że jest ona

background image

dla niego kimś bardzo ważnym.
Zatrzymali się przed drzwiami domu. Zanim weszli do środka, objął ją i pocałował, a kiedy
przestali się całować, długo trzymał ją w ramionach.
Ashley wciąż jeszcze wtulała policzek w jego szyję, kiedy nagle otworzyły się drzwi.
Przestraszona, chciała się cofnąć, ale Patrick przytrzymał ją ramieniem.
- Cześć, mamo- zwrócił się do stojącej na progu kobiety. - To jest właśnie Ashley. Ashley, to jest
moja mama.
- Dzień dobry - powiedziała Ashley. I tak czuła się niezręcznie, a kiedy sobie uświadomiła, że
dygnęła niczym mała dziewczynka, zrobiło jej się jeszcze głupiej.
Po kilku sekundach jednak całe jej speszenie się ulotniło. Matka Patricka wyciągnęła do niej rękę i
uśmiechnęła się serdecznie. Ashley poczuła się tak, jakby znała ją od dawna.
- Witaj, Ashley - powiedziała pani Baxter. - Cieszę się, że cię poznałam. No, nie stójcie tak w
drzwiach. W domu jest o wiele cieplej i przytulniej.
Rzeczywiście, w środku było bardzo przytulnie. Ashley od pierwszej chwili poczuła się tam
wspaniale. Kiedy rozejrzała się uważniej, doszła do wniosku, że ani rozkład pomieszczeń, ani
umeblowanie nie różnią się tak bardzo od tego, co znała z własnego domu.
To mieszkający tu ludzie tworzyli tę atmosferę ciepła i swojskości.
- Zrobić wam coś do jedzenia?! - zawołała z kuchni pani Baxter, kiedy Patrick pomagał w
przedpokoju zdjąć Ashley kurtkę.
- Zjesz coś? - spytał.
Ashley była z natury nieśmiała. Normalnie w takiej sytuacji - zwłaszcza przy pierwszej wizycie -
powiedziałaby, że dziękuje, ale tu czuła się tak naturalnie, że przyznała mu się, że jest trochę
głodna.
- Zrób - poprosił, zaglądając do kuchni.
- Coś ciepłego czy kanapki? - spytała matka. Patrick spojrzał na Ashley.
- Mnie wystarczy kanapka - powiedziała.
- Chcecie zjeść w kuchni czy przynieść wam je do pokoju? - dopytywała się pani Baxter.
Patrick znów spojrzał pytająco na swoją dziewczynę.
Ashley wiedziała, że nie mają za dużo czasu. Było tyle rzeczy z trygonometrii, które musiał jej
wytłumaczyć, a obiecała rodzicom, że wróci przed ósmą. Mimo to miała ochotę zostać jeszcze
przynajmniej przez chwilę w tej przytulnej kuchni, pooddychać powietrzem normalnego
szczęśliwego domu.
- Może tu? - powiedziała.
- To siadaj. - Odsunął dla niej krzesło od stołu. - To jest wprawdzie moje miejsce, ale dla ciebie
zrobię wyjątek i pozwolę ci na nim usiąść.
- Ho, ho! - Pani Baxter na chwilę oderwała się od robienia kanapek i roześmiała się. - Wiesz, co to
znaczy? - zwróciła się do Ashley. - Nikomu nie pozwala na nim siadać.
- Napijesz się czegoś? - zapytał.
- Może jakiegoś soku. Wszystko jedno jakiego - odparła. - A w ogóle to gdzie jest ten twój pies? -
spytała, kiedy wyjmował z lodówki kartonik soku pomarańczowego.
- Właśnie! Mamo, gdzie jest Dylan?
- Poszedł na spacer z Ralphem - odparła pani Baxter.
- Z Ralphem?! - zdziwił się Patrick. - To on jest w domu?
- Nie wiedziałeś, że ma dzisiaj przyjechać?
- Nie, myślałem, że dopiero w piątek.
- Wypadły mu jakieś zajęcia i wczoraj zadzwonił, żeby uprzedzić, że przyjedzie wcześniej. - Pani
Baxter skończyła smarować ostatnią kanapkę masłem orzechowym, na wierzch nałożyła łyżeczkę
galaretki winogronowej i umieściła ją na wielkim talerzu obok pozostałych. - Wydawało mi się, że
ci o tym wspominałam.
- Nic nie słyszałem.
Ashley przypomniała sobie, że Ralph jest starszym t>ratem jej chłopaka, studiującym w Nowym
Jorku. Nie rozumiała tylko, skąd się bierze podenerwowanie Patricka, Które nie umknęło jej uwagi.

background image

Czyżby bracia się nie lubili? A może tylko jej się wydawało.
Kiedy jednak jadła kanapki, popijając je sokiem, i od czasu do czasu zerkała na Patricka, nabrała
pewności, że się nie myliła. Był wyraźnie niespokojny.
Widać nawet w takim domu jak ten mogą mieszkać problemy, pomyślała.
- Pójdziemy już do mnie? - spytał, gdy z talerza znik-nęła ostatnia kanapka.
- Może zrobić wam jeszcze? - zaproponowała matka.
- Nie, były pyszne, ale naprawdę dziękuję - powiedziała Ashley. Spojrzała na zegarek. Dochodziła
piąta; za trzy godziny musi być w domu. - Rzeczywiście powinniśmy się zabrać za tę nieszczęsną
trygonometrię.
Wychodząc z kuchni, jeszcze raz podziękowała pani Baxter, a ta uśmiechnęła się do niej
serdecznie.
- Masz bardzo miłą mamę - powiedziała Patrickowi w drodze do jego pokoju. - Jest taka pogodna. -
Złapała się na tym, że porównuje ją ze swoją, i ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
- Moja też kiedyś taka była.
- Ashley... - Objął ją.
- Nie, proszę cię, nie mów do mnie takim tonem, jakbym była z porcelany, a ty byś się bał, że się
rozsypię. Właśnie o tym chciałam dzisiaj z tobą porozmawiać. Wolę, żeby było między nami tak
jak dawniej, zanim ci opowiedziałam o Natashy. Teraz wydaje mi się, że wciąż słyszę litość w
twoim głosie, że widzę ją w twoich oczach.
Weszli do pokoju. Cała największa ściana na wprost drzwi była zasłonięta półkami pełnymi
książek.
- Czy ty to wszystko przeczytałeś? - zdziwiła się.
- Prawie wszystko.
Pokiwała z uznaniem głową, Patrick jednak jakby tego nie zauważył.
- Ashley, to nie jest litość - posiedział.
Oczy miał tak smutne, że zrobiło się jej go żal. Ujęła jego dłoń.
- Słuchaj, nie mówmy już o tym - poprosiła. - Spróbuj po prostu być taki jak kiedyś, dobrze? -
Uśmiechnęła się do niego najpogodniej, jak umiała. -1 'SSbierzmy się wreszcie za tę trygonometrię,
bo naprawdę jutro dostanę pałę.
Rozumiesz już? - spytał Patrick.
- Tak jakby - odparła Ashley niepewnie.
- Tak jakby?
- Nie bardzo... Szczerze mówiąc, w ogóle tego me
rozumiem - przyznała się w końcu.
- To dlaczego nic nie mówisz?
- Bo nie chcę, żebyś myślał, że twoja dziewczyna jest
matołem.
- Przestań, nie jesteś żadnym matołem. Spróbuj się tylko trochę bardziej skupić. Zaraz ci to jeszcze
raz wytłumaczę i będziesz wszystko wiedzieć.
Nie zdążył jej jednak niczego wytłumaczyć, ponieważ w tym momencie drzwi się otworzyły i do
pokoju wpadła kudłata torpeda, biała w szare i brązowe łaty, z jednym uchem sterczącym, a drugim
opadającym.
Zupełnie lekceważąc Ashley, Dylan podbiegł do swojego pana, położył mu przednie łapy na
ramionach i zaczął go lizać po twarzy.
- No dobrze już, Dylan, dobrze - powiedział Patrick, głaszcząc go po łbie. - Ja też się bardzo za
tobą stęskniłem, ale z tego powodu nie wsadzam ci języka do ucha. No, koniec już tych czułości.
Ashley z uśmiechem przyglądała się tej scenie powitania.
Dylan dał wreszcie spokój swojemu panu i wtedy zwrócił uwagę na nią. Zbliżył się do niej i zaczął
nieufnie obwąchiwać.
- Pożre mnie już teraz czy poczeka z tym trochę? - zażartowała Ashley, ale prawdę powiedziawszy,
wcale nie była pewna, czy nic jej nie grozi.
- Miejmy nadzieję, że trochę poczeka - odparł Patrick, uśmiechając się.

background image

Nagle uśmiech zamarł na jego twarzy. Ashley poczuła, że nie są sami. Podążyła spojrzeniem za
jego wzrokiem i zobaczyła w drzwiach chłopaka/Wysokiego przystojnego blondyna.
Znała go, była pewna, że go zna. Tylko skąd? Skąd? Jej umysł pracował na pełnych obrotach.
Wiedziała, że za chwilę sobie przypomni.
- Cześć, braciszku! - zawołał blondyn.
- Cześć - powiedział dosyć oschle Patrick.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że masz gościa. Nie przedstawisz mnie? - Blondyn, nie zrażony
chłodnym powitaniem, wszedł do pokoju.
- Ashley, to jest mój brat. A to jest Ashley, moja dziewczyna.
- Cześć. - Czuła się jakoś dziwnie nieswojo, mimo to uśmiechnęła się, podając mu rękę.
- Cześć. Jestem Ralph Baxter - powiedział, po przyjacielsku ściskając jej dłoń.
Ralph Baxter... Chryste... Jak mogła wcześniej nie skojarzyć tego imienia z nazwiskiem? Przed
trzema laty słyszała je tyle razy. Ralph Baxter... Ralph Baxter... Ralph
Baxter...
To on był źródłem wszelkiego zła.
To jego widziała na cmentarzu, jak stał z boku, z dala od innych, a potem słyszała szept matki: „Jak
on śmiał tu przyjść po tym, co zrobił?".
Poczuła w gardle olbrzymią gulę. Gula wciąż rosła. Była już tak wielka, że Ashley pomyślała, że
jeśli za chwilę stąd nie wyjdzie, stanie się coś złego.
- Przepraszam, ale muszę już wracać do domu - powiedziała zdławionym głosem i wybiegła z
pokoju.
- Ashley, zaczekaj! - zawołał Patrick. - Mówiłem ci, żebyś nie wchodził do mnie bez pukania! -
krzyknął do
brata.
Zbiegła na parter. Na szczęście nie natknęła się po drodze na panią Baxter. Ale nawet gdyby ją
spotkała, nic by to nie zmieniło. Musiała jak najszybciej opuścić ten dom, który jeszcze godzinę
temu wydał się jej tak przyjazny i przytulny.
Porwała kurtkę z wieszaka i nie wkładając jej, wyskoczyła na dwór.
Patrick dogonił ją, kiedy była przy furtce.
- Ashley, proszę cię, zaczekaj.
Pchnęła furtkę, ale ta nie ustąpiła. Jeszcze raz z całej siły naparła na nią ramieniem.
- Uspokój się - poprosił ją Patrick. - W ten sposób jej nie otworzysz. I włóż tę kurtkę. Jest mróz.
Chcesz się przeziębić?
Nie czuła chłodu. Nie czuła nic poza żalem do niego, że ją oszukał. Wiedział, że to jego brat był
winny śmierci Natashy, i się do tego nie przyznał. Zastanawiała się tylko, od kiedy to wiedział.
W końcu udało jej się otworzyć furtkę, ale wtedy Patrick chwycił ją za ramiona i mocno
przytrzymał.
- Puść mnie! - zawołała.
- Puszczę cię, jak mi powiesz, co chcesz zrobić.
- Chcę wrócić do domu.
- Jak? Tu nie jeżdżą żadne autobusy.
- Jakoś sobie poradzę.
- Ashley, proszę cię, porozmawiaj ze mną.
- O czym? O mojej siostrze? O twoim bracie? O tym, że od początku o wszystkim wiedziałeś i
zataiłeś to przede mną?
- O wszystkim. Ale mylisz się. Nie wiedziałem od początku. Dowiedziałem się dopiero od ciebie.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Nie wiedziałeś, że twój brat jest dilerem narkotyków?
- Posłuchaj, porozmawiamy, o czym zechcesz, ale wsiądźmy do samochodu. Jeśli chcesz wrócić do
domu, w porządku. Zawiozę cię.
Ochłonęła na tyle, że poczuła chłód na ramionach. Wkładając kurtkę, zastanawiała się, czy ma inne
wyjście. Mogłaby zadzwonić do rodziców i poprosić, żeby któreś z nich po nią przyjechało, tyle że

background image

wtedy zaczęliby ją wypytywać. W końcu musiałaby się przyznać, że ponad miesiąc spotykała się z
bratem chłopaka, przez którego umarła Natasha. Może jednak lepiej było wytrzymać jeszcze
kwadrans w towarzystwie Patricka.
- To co? Pozwolisz się podwieźć? - spytał, widząc, że Ashley rozważa tę propozycję.
Potraktował jej milczenie jak zgodę. Otworzył drzwi hondy od strony pasażera, po czym usiadł za
kierownicą.
Dopiero teraz zauważyła, że wybiegł z domu w samym
T-shircie.
Zapalił silnik, ale nie ruszył.
- Mógłbyś już jechać? - ponagliła go.
- Za chwilkę. - Zakrył twarz dłońmi i przetarł oczy, jakby próbował w ten sposób uzyskać jasność
umysłu. -Ashley, to nie jest tak, jak mówisz. Ralph był wtedy z twoją siostrą, ale on nie jest żadnym
dilerem. I nigdy nie był.
- Tylko kim? Świętym Mikołajem, który daje dzieciakom prochy w nagrodę za grzeczne
zachowanie?! -Miała czternaście lat, kiedy to się stało. Rodzice nie wtajemniczali jej we wszystko,
ale dokładnie pamiętała podsłuchaną rozmowę, z której wynikało, że to właśnie Ralph Baxter
dostarczył narkotyki.
- Nie, nie świętym Mikołajem, ale też nie dilerem.
- Chcesz powiedzieć, że to nie od niego Natasha dostała narkotyki?
- Było ich sześcioro. - Starał się mówić spokojnie, ale glos mu lekko drżał. - Natasha, Ralph, i
jeszcze dwie
pary.
- Nie musisz mi tego mówić. Ja to wszystko wiem. To dotyczy w końcu mojej siostry.
- Wszystko? Więc wiesz również o tym, że wszyscy sześcioro złożyli się na te prochy.
O tym słyszała po raz pierwszy. Tylko że to, co mówił Patrick, wcale nie musiało być prawdą.
- Nie, nie wiem - powiedziała, podnosząc głos. - Wiem tylko, że to on przyniósł narkotyki.
- Owszem, on je kupił - przyznał.
- No właśnie!
- Bo na niego wypadło.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie wiedziałaś, że zrobili losowanie? Nigdy nie słyszała o żadnym losowaniu.
- I Ralph miał pecha. Padło na niego. Ale równie dobrze mogło paść na Natashę albo na któreś z
pozostałej czwórki.
- Próbujesz mi wmówić, że twój brat jest niewiniątkiem? - zirytowała się Ashley."**
- Nie, niczego takiego nie twierdzę. Wszyscy sześcioro zawinili.
- Tylko tak się przypadkiem złożyło, że moja siostra umarła, a ta piątka żyje sobie, jakby nigdy nic
się nie wydarzyło - powiedziała z goryczą.
- To nieprawda. Ralph nie żyje tak, jakby się nic nie wydarzyło. Nie masz nawet pojęcia, jak on
to...
- Akurat! - prychnęła. - Widziałam go przecież. Widziałam, jak się uśmiecha. Widziałam
również, jak uśmiecha się twoja matka. Widziałeś, jak uśmiecha się moja? Nie, nie mogłeś tego
widzieć. Bo ona od trzech lat się nie uśmiecha. Nawet gdy próbuje to zrobić, wychodzi z tego tylko
żałosny grymas.
- Ashley, zrozum, mnie też jest bardzo przykro...
- Przykro!
- Wiem, że to nie jest dobre słowo, ale żadne inne nie przychodzi mi do głowy.
- Więc najlepiej nie mów już nic. Po prostu zawieź mnie do domu. Ale jeszcze zanim ruszysz,
powiedz mi, skąd ty masz te wszystkie informacje o tym, co się wtedy wydarzyło.
- Jak to skąd?
- No skąd to wszystko wiesz? Że było losowanie, że padło na Ralpha i tak dalej. Od brata? -
Uśmiechnęła się z gorzką ironią. -1 oczywiście uwierzyłeś w każde jego słowo.
- Nie - zaprzeczył spokojnie, lecz zdecydowanie. -Nigdy z nim o tym nie rozmawiałem. Wiem to

background image

od mamy. Przed trzema laty słyszałem to i owo, ale nie interesowałem się tym aż tak bardzo. Po
rozmowie z tobą poprosiłem ją, żeby mi wszystko dokładnie opowiedziała.
- A ona opowiedziała ci wersję, którą przedstawił jej twój brat.
- Nie, opowiedziała mi wersję, która została potwierdzona w sądzie. Ashley, przecież policja
przeprowadzała dochodzenie. Cała piątka była przesłuchiwana. Wszyscy zeznawali to samo.
Pamiętała, że rodzice byli oburzeni przebiegiem tamtego procesu.
Przez dłuższą chwilę w samochodzie panowało milczenie. Szyby zaparowały od środka, tak że
zupełnie nie było widać, co dzieje się na zewnątrz. Ashley czuła się tak, jakby zamknięto ją w
ciasnej klatce, z której koniecznie chciała się wydostać.
- Jedź już, proszę - powiedziała.
- Jest jeszcze coś... - Patrick zawahał się, niepewny, czy mówić dalej. - Wszyscy pięcioro
przestrzegali twoją siostrę, żeby nie przesadzała z prochami. Wzięła więcej niż oni i upierała się, że
chce jeszcze.
- To nieprawda! - krzyknęła Ashley. - To zwykłe kłamstwo wymyślone przez twojego brata.
- Cała piątka tak zeznawała - powiedział spokojnie i cicho, tak żeby jej jeszcze bardziej nie
rozzłościć.
- Po prostu chcieli się oczyścić z zarzutów i zrzucić całą winę na Natashę! Z siebie zrobić
niewiniątka, a z niej ćpunkę.
- Ashley, to byli jej przyjaciele. ARalph... Ralph... Możesz mi wierzyć albo nie, ale on był w niej
zakochany. I nikt nie robił z niej ćpunki.
- Ładna mi miłość! - prychnęła. - Czy to u was rodzinne, okazywać miłość w te*wposób, że osobę,
którą się kocha, faszeruje się prochami? Bo jeśli tak, to mam nadzieję, że ty nie jesteś we mnie
zakochany.
- Nawet jeśli uważasz, że twoja siostra umarła przez Ralpha, to dlaczego ja mam za to
odpowiadać? Dlaczego jesteś zła na mnie?
- Bo ukryłeś to przede mną. I ukrywałbyś nie wiadomo jak długo, gdybym go dzisiaj nie zobaczyła.
Dopiero teraz rozumiem, dlaczego się tak wystraszyłeś, kiedy twoja mama powiedziała, że on
przyjechał z Nowego Jorku.
W samochodzie zrobiło się tak duszno, że ledwie mogła oddychać. Patrick, który był tylko w T-
shircie, najwyraźniej tego nie czuł.
- Nie chcę już dłużej rozmawiać - powiedziała. - Albo zawieziesz mnie teraz do domu, albo
wysiądę i będę sobie jakoś radzić sama.
Skinął głową, wrzucił bieg i ruszył.
Przez całą drogę żadne z nich nie odezwało się ani słowem. Nie jechał wolniej niż zwykle, ale
Ashley miała wrażenie, że przemieszczają się w żółwim tempie. Wydawało jej się, że minęła cała
wieczność, zanim wreszcie zajechał pod jej dom.
Wyskoczyła, ledwie samochód się zatrzymał.
- Ashley! - zawołał za nią, ale się nie obejrzała. Pobiegła przed siebie i dopiero gdy znalazła się na
werandzie, odwróciła się. Patrick nie odjeżdżał.
- Tak szybko wróciłaś? - zdziwiła się matka, kiedy Ashley weszła do domu. - Miałaś być o ósmej.
- Ale poszło mi z tą trygonometrią szybciej, niż myślałam - skłamała, starając się mówić jak
spokojniej. Jednak drżenie głosu musiało ją zdradzić.
- Czy coś się stało? - spytała mama.
- Nie. A co mogłoby się stać? - Ashley próbowała uciec przed jej wzrokiem, ale nie było to
możliwe; matka przyglądała jej się bardzo uważnie. - Pójdę do siebie. Muszę jeszcze coś
przygotować na jutro.
- Nie jesteś głodna?
- Nie, mama Patricka zrobiła nam kanapki.
- Poznałaś ją? Ashley skinęła głową.
- No i? - dopytywała się matka.
- Co: no i?
- Jaka ona jest.

background image

- Miła - rzuciła Ashley. Rozmowa o rodzinie Patricka była w tej chwili najgorszą rzeczą, jaka
mogła jej się przytrafić. - Muszę iść się uczyć - powiedziała.
Kiedy szła do swojego pokoju, przez cały czas czuła na sobie spojrzenie matki.
Zanim się położyła i przykryła twarz poduszką, podeszła do okna wychodzącego na ulicę.
Czerwona honda wciąż stała przed bramą jej domu.
Nie miała pojęcia, jak długo tak leżała, wciskając twarz w poduszkę. Oprzytomniała dopiero, kiedy
usłyszała dzwonek do drzwi. Popatrzyła na zegarek. Dochodziła ósma. Od czasu, gdy wróciła do
domu, musiały minąć co najmniej dwie godziny.
Zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. Na ulicy stała czerwona honda, a przy furtce stał Patrick.
- Mamo, proszę cię, powiedz, że mnie nie ma! - zawołała, wybiegając z pokoju.
- Dlaczego? - zdziwiła się matka.
- Nie pytaj. Po prostu powiedz, że mnie nie ma. Proszę.
Nie wiedziała, czy Patrick był tu przez cały czas, czy odjechał i teraz wrócił. Jeśli to pierwsze,
będzie wiedział, że ona jest w domu. Było jej jednak wszystko jedno, co sobie pomyśli. Nie chciała
go widzieć.
Po chwili podeszła do okna. Matka musiała nacisnąć przycisk otwierający furtkę, bo Patrick szedł
właśnie do
domu. Widziała, że coś niesie, a kiedy przyjrzała się temu uważniej, rozpoznała swój plecak.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wybiegając od Patricka, zapomniała o plecaku.
Stanęła na progu swojego pokoju i nadstawiła uszu. Usłyszała odgłos otwieranych drzwi, a potem
skrawki krótkiej rozmowy. Matka najwyraźniej spełniła jej prośbę, ponieważ po chwili drzwi się
zamknęły.
Kiedy Ashley podeszła do okna, zobaczyła Patricka idącego w stronę furtki. Gdy odwrócił głowę i
ich spojrzenia się spotkały, jak oparzona odskoczyła do tyłu.
Właśnie w tym momencie do pokoju weszła matka.
- Patrick przyniósł twój plecak - powiedziała, podając go córce.
- Ach tak. - Próba narzucenia głosowi obojętnego brzmienia wyszła Ashley bardzo żałośnie. -
Całkiem o nim zapomniałam.
- Zapomniałaś o plecaku? Nigdy ci się to nie zdarzyło.
- Zawsze jest ten pierwszy raz.
- Ashley, o co tu właściwie chodzi? Dlaczego chciałaś, żebym okłamała Patricka?
- Dziękuję, że to dla mnie zrobiłaś - powiedziała Ashley ze szczerą wdzięcznością.
- Bardzo niechętnie, i chciałabym, żebyś wiedziała, że nigdy więcej tego nie zrobię. To nie jest
przyjemne, okłamywać ludzi.
- Przepraszam - bąknęła Ashley. Miała nadzieję, że mama na tym skończy i zostawi ją samą.
Ta jednak rozejrzała się po pokoju. Zobaczyła idealnie sprzątnięte biurko, na którym nie było
żadnych zeszytów ani książek, i łóżko z wgnieceniem w miejscu, gdzie przed chwilą leżała jej
córka.
- Mówiłaś, że musisz coś na jutro przygotować - przypomniała jej.
Ashley miała na końcu języka kolejne kłamstwo, ale matka nie dała jej dojść do słowa.
- Nie chcesz mi powiedzieć, co się stało? - spytała. - Pokłóciłaś się z Patrickiem?
Dziewczyna skinęła głową.
- O co? - drążyła mama.
- Nieważne. Jakie to z resztą ma znaczenie? Powinnaś się cieszyć, że nie będę się już spotykać z
„obcym" chłopakiem.
Matka przez dłuższą chwilę stała w milczeniu, potem się odwróciła i wyglądało na to, że wyjdzie
bez słowa, ale w drzwiach zatrzymała się i popatrzyła na córkę.
- Myślisz, że mogłabym się cieszyć z tego, że jesteś nieszczęśliwa? - powiedziała i zniknęła w
przedpokoju.
Matka zmierzyła ją od stóp do głów, kiedy nazajutrz Ashley weszła do kuchni na śniadanie.
Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej się rozmyśliła.
Ashley miała na sobie swoje_stare dżinsy i szarą bluzę. Ostatnio nosiła wyłącznie niedawno

background image

kupione ubrania, mama musiała więc zauważyć tę zmianę. Ucieszyła się, że jej nie skomentowała.
Komentarzy natomiast nie darowały sobie szkolne koleżanki.
- Ashley, dlaczego znowu włożyłaś te szare ciuchy? -spytała Naomi Cruise. - Tak się ostatnio
fajnie ubierałaś.
Bethy Taylor, która nigdy nie grzeszyła delikatnością, okazała się znacznie mniej powściągliwa w
słowach.
- O rany! - rzuciła, kiedy Ashley zdjęła w szatni kurtkę. - A już miałam nadzieję, że oddałaś te
okropne szmaty dla biednych.
Ashley skwitowała jej słowa wzruszeniem ramion. Postanowiła nie przejmować się
uszczypliwością Bethy. Będę się ubierała tak, jak mi się podoba, pomyślała i spojrzała w dół na
swoją szarą bluzę. Tak jak się czuję, poprawiła
się w duchu.
Carol nic nie powiedziała na temat jej powrotu do dawnego stylu ubierania się, ale kiedy po
lekcjach szły razem do autobusu, kątem oka obserwowała koleżankę i wreszcie spytała:
- Coś się stało?
- Położyłam test z trygonometrii - odparła Ashley.
- Może tylko ci się wydaje. Może wcale nie poszło tak źle - pocieszyła ją Carol.
- Poszło mi beznadziejnie. Jestem pewna, że dostanę
pałę.
- Chyba jak zwykle przesadzasz.
Ashley pokręciła głową. Rzadko kiedy po teście była z siebie zadowolona. Potem, prawie zawsze,
okazywało się, że dostawała lepszą ocenę, niż się spodziewała. Tym razem jednak była absolutnie
pewna, że dostanie pałę.
- To jeszcze nie koniec świata - powiedziała Carol. -Następnym razem pójdzie ci lepiej.
Ashley wzruszyła ramionami, jakby jej to w ogóle nie obchodziło.
Carol domyśliła się, że nastrój koleżanki nie ma nic wspólnego z trygonometrią. Zauważyła jej
przygnębienie już na pierwszej lekcji, a test był dopiero na przedostatniej.
- Tu nie chodzi o to, że dostaniesz pałę, prawda? - spytała, kiedy wsiadły do autobusu. - Czy to ma
związek z Patrickiem?
- Dlaczego tak sądzisz? Czy on coś mówił?
- Nie, coś ty! - zaprzeczyła Carol.
- Więc dlaczego sądzisz, że to ma coś wspólnego z nim? - Ashley przyglądała jej się podejrzliwie. -
Rozmawiałaś z nim?
- Powiedziałam ci przecież, że nie. - Carol czuła, że koleżanka jej nie wierzy. - Po prostu jeśli
dziewczyna nagle zaczyna wyglądać jak kupka nieszczęścia, to można założyć, że to ma jakiś
związek z chłopakiem. Pokłóciliście się?
Ashley nie odpowiedziała. Obróciła głowę i patrzyła w okno.
- O co? - spytała Carol. Nie otrzymała odpowiedzi, więc po chwili rzuciła: - Zresztą nieważne. Na
pewno się pogodzicie.
Widziała, jak zakochani są w sobie Ashley i Patrick, i była pewna, że poradzą sobie z czymś takim
jak mała sprzeczka.
- To wasza pierwsza kłótnia, prawda? - wypytywała, niezrażona milczeniem koleżanki. - Pewnie
teraz ci się wydaje, że to koniec świata - ciągnęła tonem osoby doświadczonej w tych sprawach. -
Ale za dwa, trzy dni będziesz się z tego śmiała.
Ashley odwróciła się od okna. Oczy szkliły jej się od łez.
- Nie będę się z tego śmiała - powiedziała głosem drżącym, ale zdecydowanym. - Ani za dwa dni.
Ani za trzy. Nigdy nie będę się z tego śmiała.
W wyrazie twarzy koleżanki było coś takiego, że Carol zrezygnowała z dalszych prób pocieszania
jej. Zrozumiała, że stało się coś złego i że Ashley bardzo ciężko jest o tym ;mówić. Przestała więc
naciskać i wypytywać.
Nie odzywała się, dopóki nie wysiadły z autobusu. Dopiero kiedy się rozstawały, powiedziała:,
- Pamiętaj, że jeśli tylko mogłabym ci w czymś pomóc, to zawsze możesz na mnie liczyć.

background image

- Dziękuję. -Ashley uśmiechnęła się smutno. -W tym, niestety, nie możesz mi pomóc, ale dzięki za
dobre chęci.
Minęły dwa tygodnie od dnia, kiedy Ashley wybiegła z domu Patricka. Zbliżało się Boże Narodzie
Na mieście czuło się ożywienie. Ludzie o tej porze wpadli w szał zakupowania Jej też udzielał się
przedświąteczny nastrój
Ciągle miała do niego żal,
^owata, kiedy przypominała sobie, ja, btonu lata zdrugiej jednak strony zdązyla go poznać na ,yle
że była niemal pewna, ze me okłamywałby ,e, SWildomie. lesli przedstaw jej taka, a « mna w^j
wydarzeń sprzed trzech lat, to znaczy, ze ktoś mu ,ą tak
opowiedział a on w to uwierzył. Czy mogła rmec o to do powieazia, ^^ ^ t w
_ Co?! - Była pewna, że się przesłyszała. - Pytam, czy nie poszłabyś ze mną i mamą do tata. Kiedyś
robili to we czwórkę w prawie w każdy weekend.
- Przecież wy nie byliście w kinie od trzech lat - powiedziała.
- Może czas najwyższy to zmienić.
Ashley już chciała się zgodzić, ale pomyślała, że nie ma ochoty wychodzić z domu i patrzeć na
roześmiane dziewczyny i chłopców. Widok każdej pary przypominałby jej Patricka, którego coraz
bardziej jej brakowało.
- Nie, tato. Może w przyszłą sobotę...
- W przyszłą sobotę jest Boże Narodzenie - przypomniał jej ojciec.
- Rzeczywiście. No to może za dwa tygodnie. Dzisiaj muszę się uczyć.
- Nie możesz całymi dniami się uczyć.
Szczerze mówiąc, ostatnio w ogóle się nie uczyła. Nawet jeśli zdarzyło jej się otworzyć zeszyt albo
podręcznik, to tylko po to, żeby je zamknąć po kilku minutach bezmyślnego wpatrywania się w
litery"lub cyfry. Z testu z trygonometrii dostała oczywiście pałę, co jej wcale nie zdziwiło - nigdy
nie była dobra z przedmiotów ścisłych. Ale jeśli dostawała piątkę z wypracowania z angielskiego,
traktowała to jako porażkę, zwykle bowiem otrzymywała szóstkę. Wczoraj natomiast pani Dodds,
oddając wypracowania, które pisali w zeszłym tygodniu, zatrzymała się przy niej, pokręciła głową i
spytała: „Ashley, czy to na pewno ty napisałaś? Nie mogłam ci postawić nic innego niż troję".
Ashley przeczytała później w domu swoje wypracowanie i zrozumiała, o co pani Dodds chodziło.
Nie, to zdecydowanie nie szkoła zaprzątała ostatnio jej głowę. Wszystkie myśli Ashley krążyły
wokół Patricka, ale do tego nie mogła się ojcu przyznać.
- Mam w przyszłym tygodniu dużo klasówek - powiedziała.
- Przed samymi świętami dają wam tyle roboty? -Ojciec z dezaprobatą pokręcił głową. - Za moich
czasów nauczyciele byli jednak bardziej wyrozumiali.
Ashley otworzyła pierwszy podręcznik, który wpadł jej w ręce, żeby upewnić tatę, że naprawdę
zamierza się
uczyć.
- Może idźcie z mamą beze mnie - zaproponowała.
- Nie, pomyśleliśmy, że byłoby miło wybrać się we trójkę. No, ale skoro musisz się uczyć...
Z każdym dniem zachowanie rodziców coraz bardziej ją zaskakiwało. Kiedy obudziła się w
niedzielę, zobaczyła, że w nocy spadł śnieg. Ten pierwszy, którym tak się cieszyła razem z
Patrickiem, dawno już stopniał i wyglądało na to, że w tym roku Boże Narodzenie będzie bez
śniegu. Tymczasem ziemię, drzewa i dachy pobliskich domów pokryła gruba biała warstwa, a z
nieba wciąż sypało.
- Może byśmy ulepili bałwana? - zaproponowała matka, kiedy Ashley skończyła jeść śniadanie i
chciała wyjść z kuchni. - Nie miałabyś ochoty?
Córka popatrzyła na nią zdumiona.
- Mamo, przecież wcale nie tak dawno, kiedy próbowałam was do tego namówić, powiedziałaś mi,
że nie jestem już dzieckiem. Nie pamiętasz?
- Pamiętam. Oczywiście, że pamiętam. I bardzo żałuję, że to wtedy powiedziałam. Ty dla nas
zawsze będziesz dzieckiem. - Matka popatrzyła na nią takim wzrokiem, jakby prosiła o wybaczenie.
Ashley przez chwilę się zastanawiała, czy nie ubrać

background image

98
Suma wszystkich smutków
się, nie wyjść z rodzicami do ogrodu i nie ulepić z nimi tego bałwana, tylko po to, żeby zrobić im
przyjemność. Widziała, że obchodzą się z nią jak z jajkiem i wprost stają na głowie, żeby sprawić
jej przyjemność, ale to, zamiast poprawiać jej nastrój, zaczynało być irytujące.
- Nie, mamo, chyba nie powinnam wychodzić dzisiaj z domu. Mam trochę zatkany nos - skłamała,
zanim zdążyła pomyśleć, jakie mogą być tego konsekwencje.
Matka natychmiast sięgnęła do apteczki i wyciągnęła termometr.
- Zmierz temperaturę - powiedziała, podając go córce.
- Nie mam gorączki - zaczęła się bronić Ashley. -1 nic mi nie jest. Mam tylko trochę zatkany nos,
ale to nic nie znaczy.
Matka jednak nie dała za wygraną i nawet kiedy zobaczyła, że słupek rtęci naiTrmometrze
zatrzymał się na trzydziestu sześciu i sześciu dziesiątych stopnia, kazała córce wypić jakieś
obrzydliwe krople homeopatyczne.
Następnego dnia z kolei zaskoczył Ashley ojciec. Jak zawsze, rano zawoził ją do szkoły. Właśnie
myślała o tym, że gdyby Patrickowi rzeczywiście na niej zależało tak, jak jej się kiedyś wydawało,
to próbowałby nawiązać z nią kontakt. Mógł przecież do niej zadzwonić albo przyjechać po nią po
lekcjach. Szczerze mówiąc, od tygodnia, kiedy wychodziła ze szkoły, serce biło jej mocniej. Za
każdym razem miała nadzieję, że za chwilę zobaczy czerwoną hondę i opartego o maskę chłopaka,
który uśmiechnie się na jej widok.
Tata zahamował przed światłami, a ona w tym samym momencie przypomniała sobie, jak cudownie
się czuła, kiedy zbiegała do Patricka po schodach, a on wychodził jej naprzeciw.
- Popatrz, Ashley - powiedział ojciec. Próbowała coś zobaczyć, ale widziała wszystko jak za
mgłą.
- Miałaś rację - mówił dalej tata. - To rzeczywiście wygląda jak z filmu fantasy.
Wytarła łzy. Stali w pobliżu skweru, gdzie kilka tygodni wcześniej widziała białe ptaki, które tak ją
zachwyciły. Dzisiaj były tu również, może to samo stado, a może inne, ale tak samo wznosiło się w
powietrze i opadało. Tylko że dzisiaj nie widziała w tym nic nadzwyczajnego.
- Tato, przecież to są zwykłe mewy - powiedziała i poczuła, że nie jest już w stanie dłużej panować
nad łzami. Już nie kapały, tylko płynęły jej po policzkach.
- Ashley, co się stało? - spytał ojciec wystraszonym głosem.
Nawet gdyby wiedziała, co powiedzieć, nie byłaby w stanie wydobyć z siebie głosu.
- Malutka, nie można tak - odezwał się takim samym głosem, jakim zwracał się do niej, kiedy była
jeszcze dzieckiem. - Posłuchaj mnie. - Ujął jej twarz i zmusił, żeby na niego popatrzyła. - W życiu
jest jakaś równowaga. Wszystko musi się równoważyć. Jest czas na smutki i jest czas na radość, ale
wszystko musi się sumować i równać. Rozumiesz?
Pokręciła głową.
Światła musiały się już dawno zmienić na zielone, bo zniecierpliwiony kierowca za nimi nacisnął
klakson. Ojciec zlekceważył go jednak.
- Suma wszystkich smutków musi się równać sumie wszystkich radości. Ty już miałaś dosyć
smutków. Teraz musisz wreszcie zacząć cieszyć się życiem.
- Ale jak? Jak?! - zawołała rozpaczliwie. Przygarnął ją do siebie i mocno przytulił. Najpierw
Ashley wydawało się, że to jej tak huczy
w uszach, dopiero po chwili zorientowała się, że ten przeraźliwy hałas to dźwięk kilku albo
kilkunastu klaksonów stojących za nimi samochodów.
- Tato, mam wrażenie, że tamci z tyłu trochę się denerwują - zwróciła ojcu uwagę, uśmiechając się.
- Chyba powinieneś ruszyć.
Odpowiedział jej uśmiechem.
- Nie mogę. - Rozłożył ręce.
Popatrzyła na światła dokfiftinie w chwili, kiedy zapaliło się czerwone.
Ptaki na skwerze uniosły się kilka metrów nad ziemię. W ostrych promieniach zimowego słońca
wyglądały niczym nieziemskie istoty.

background image

Kierowca stojącego za nimi pikapa wysiadł i podszedł do ich samochodu. Widać było, że jest
wściekły.
Ashłey nieraz już była świadkiem awantur na drodze i marzyła tylko o tym, by światło jak
najszybciej zmieniło się na zielone.
Tata jednak spokojnie opuścił szybę.
- Co jest?! Śpi pan za kierownicą?! - warknął niecierpliwy właściciel pikapa.
Ojciec wyciągnął rękę w stronę skweru.
- Widział pan to cudo? - zapytał.
Tamten popatrzył we wskazanym kierunku, potem na ojca, jeszcze raz na skwer, wreszcie chyba
uznał, że ma do czynienia z wariatem. Chwilę się zastanawiał, czy warto z wariatem dyskutować,
po czym albo stwierdził, że nie warto, albo zauważył, że światło zmieniło się na zielone, w każdym
razie machnął ręką i wrócił do swojego samochodu.
Ashley i ojciec popatrzyli na siebie i się roześmiali.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio śmiali się w ten sposób, ale na pewno nie zdarzyło im się to w ciągu
trzech ostatnich lat.
Ładnie ci w tym sweterku - powiedziała matka, uśmiechając się. - Powinnaś częściej nosić
czerwone rzeczy. Wiesz, że to jest chyba twój kolor.
Ashley ze zdumieniem stwierdziła, że uśmiech mamy nie jest już żałosnym grymasem, a
zmarszczki biegnące od jej nosa do kącików ust wydają" się trochę płytsze.
- A nie szarość? - spytała.
Dzisiaj miał być ostatni dzień w szkole przed zimowymi feriami. Pół godziny temu po wyjściu z
łazienki otworzyła szafę i automatycznie sięgnęła po bluzę leżącą na wierzchu stosu. Już miała ręce
w rękawach i właśnie wkładała głowę w wycięcie, gdy coś w niej pękło. Jednym gwałtownym
ruchem ściągnęła bluzę.
Od chwili, kiedy tego dnia otworzyła oczy, miała jakieś dziwne przeczucie, że coś się wydarzy.
Przypomniała sobie słowa ojca o tym, że wszystko w życiu musi się sumować i równoważyć i że
teraz przyszedł czas na radość. Postanowiła trzymać się tego, co powiedział. Jeśli więc dzisiaj miało
się coś wydarzyć, to musiało to być coś radosnego, a skoro tak, to koniec z szarością. Koniec raz na
zawsze, pomyślała i cisnęła bluzę na półkę.
Popatrzyła na ubrania z GAP-a i nie zastanawiając się długo, sięgnęła po czerwony sweter o
wesołym koralowym odcieniu. Ściągnęła stare dżinsy i po chwili wahania włożyła czarne welurowe
z fantazyjnie naszy-wanymi kieszeniami.
Przeczesała szczotką włosy, zebrała je na karku, ale po chwili znów je rozpuściła. Świeżo umyte, na
tle jasnoczerwonego swetra z golfem nabierały perłowego blasku. Doszła do wniosku, że szkoda je
ściągać gumką, spięła je więc tylko dwiema spinkami, żeby na lekcjach nie wpadały jej do oczu.
Zanim wyszła ze swojego pokoju, jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Od dnia rozstania z
Patrickiem nie wyglądała tak dobrze. Więc może... Serce zabiło jej mocniej, kiedy pomyślała, że
mogłaby go zobaczyć. W środy zwykle przyjeżdżał po nią do szkoły, a dzisiaj właśnie była środa.
Myślała o tym tak intensywnie, że po jakimś czasie niemal uwierzyła, że wychodząc po lekcjach ze
szkoły, ujrzy go opartego o maskę hondy.
Im bliżej było końca zajęć, tym większe czuła podenerwowanie i trudniej było jej się skupić. Na
szczęście nie była jedyna. Wszyscy uczniowie myśleli już tylko o feriach, a nauczyciele okazali się
na tyle wyrozumiali, że potraktowali ten ostatni dzień przed Bożym Narodzeniem bardzo ulgowo.
Tego dnia nie miała żadnych zajęć z Carol, spotkały się więc dopiero w stołówce w czasie przerwy
na lancz. Carol uśmiechnęła się szeroko na widok koleżanki.
- Wyglądasz fantastycznie! - zawołała, mierząc ją od stóp do głów.
- Ma rację - powiedział Jamie Porter, zatrzymując się koło nich. - Wyglądasz super. Nigdy dotąd
Ashley nie dostąpiła tego zaszczytu, by zwrócił na nią uwagę, i wcale się tym nie przejmowała.
Szczerze mówiąc, nie znosiła tego nadętego palanta, nieustannie chełpiącego się swoimi podbojami
wśród dziewcząt. Mimo to teraz musiała przyznać sama przed sobą, że zrobiło jej się przyjemnie.
- Spadaj - burknęła Carol, która miała do niego podobny stosunek jak jej koleżanka.
Jamiego jednak trudno było zrazić.

background image

- Co robisz dzisiaj po szkole? - spytał, mierząc Ashley wzrokiem, który wcale jej się nie podobał.
Nagle przypomniała sobie, jak przed rokiem wybrali się na szkolną wycieczkę do zoo. Przed
wybiegami małp Jamie, który zawsze próbował«Bwrócić na siebie uwagę, zaczął błaznować. Kiedy
przedrzeźniał szympansa, nikogo to nie rozbawiło, ale szympansa rozwścieczyło na tyle, że
obrzucił go swoim łajnem. Jamie od tego czasu dostawał białej gorączki, gdy ktoś o tym
wspominał.
Ashley wpadła na pomysł, żeby to wykorzystać.
- Wybieram się do zoo, żeby pooglądać małpy - powiedziała. - Chcesz pójść ze mną?
Obrócił się na pięcie i już go nie było. Carol uniosła kciuk.
- Ładnie go załatwiłaś - pochwaliła koleżankę.
Wzięły z bufetu jedzenie - Ashley risotto ze szpinakiem, Carol makaron z serem - znalazły dwa
wolne miejsca i usiadły.
- Słuchaj, mam ważną wiadomość - oznajmiła Carol, zanim zaczęły jeść.
Ashley pomyślała, że to musi mieć jakiś związek z Pa-trickiem, i serce zabiło jej mocniej. Czekała
w napięciu, aż koleżanka powie, o co chodzi.
- Rozmawiałam wczoraj z Ethanem - ciągnęła Carol. Teraz Ashley była już niemal pewna, że zaraz
usłyszy
coś o Patricku. Ethan był przecież jego przyjacielem.
- I ustaliliśmy, że urządzimy imprezę sylwestrową. Rodzice wyjeżdżają do swoich przyjaciół, więc
będziemy mieć wolną chatę. Byłoby głupio tego nie
wykorzystać.
Ashley poczuła rozczarowanie, ale po chwili pomyślała, że to, o czym się dowiedziała, ma jednak
jakiś związek z Patrickiem. Skoro Carol i Ethan organizowali imprezę, to było oczywiste, że on
zaprosi swojego przyjaciela, a ona najlepszą koleżankę. A to oznaczało, że spotka się na niej z
Patrickiem.
Im bliżej było końca zajęć, tym bardziej gasła w niej nadzieja, że będzie na nią czekał pod szkołą.
Myślała życzeniowo, ale to, że się czegoś bardzo chce, nie znaczy jeszcze, że to się zdarzy.
Teraz zaświtała jej nowa nadzieja - że spotkają się w sylwestrowy wieczór.
- Przyjdziesz, oczywiście? - spytała Carol.
- Jasne, że przyjdę - odparła Ashley bez chwili wahania.
Carol trochę zaskoczyła ta szybka odpowiedź. Ashley raczej nie opowiadała jej o swoich
problemach w domu, nie trzeba jednak było mieć jakiegoś wyjątkowego zmysłu obserwacji, by się
domyślić, że jej rodzice nie należą do najbardziej wyrozumiałych i w większym stopniu niż inni
kontrolują jej wyjścia. Spodziewała się więc, że Ashley, zanim przyjmie zaproszenie, powie, że
musi spytać matkę i ojca.
- A twoi rodzice? - zapytała. - Nie będą mieli nic przeciw temu, że idziesz na całonocną imprezę?
Ashley pomyślała o tym, jak bardzo się ostatnio wobec niej zmienili.
- Nie, nie sądzę - odpowiedziała po chwili.
- No to ekstra! - ucieszyła się Carol i zabrała się za swój makaron.
Jadła tak szybko, że jej talerz był pusty, zanim koleżanka uporała się z połową risotta. Ale nie było
w tym nic dziwnego, ponieważ Ashley miała w głowie zupełnie coś innego niż jedzenie.
- Dużo przyjdzie osób? -spytała z nadzieją, że w ten sposób dowie się tego, na czym jej zależało.
Jakoś nie mogła zdobyć się na odwagę i zadać pytania wprost.
- Mam nadzieję.
- Kto będzie?
- Jeszcze nie wiemy dokładnie. Ja mam zrobić listę swoich znajomych, Ethan swoich, a potem
wspólnie ją przedyskutujemy. Tak ustaliliśmy.
- I zapraszasz mnie, zanim przedyskutowałaś to z bratem?
- No wiesz! Ty nie podlegasz dyskusji. Jesteś moją najlepszą koleżanką. To chyba oczywiste, że
cię zapraszam.
Ashley uznała, że równie oczywiste jest to, że Ethan zaprasza swojego przyjaciela. Mimo to chciała
mieć pewność. Poza tym fakt, że ktoś jest zaproszony na imprezę, nie oznacza jeszcze, że musi się

background image

na niej zjawić. I, niestety, przychodził jej do głowy tylko jeden powód, dla którego Patrick
zrezygnowałby z sylwestra u przyjaciela. Tym powodem była ona. Mógł po prostu nie chcieć jej
widzieć. Zamyślona, grzebała widelcem w risotcie.
- Co robisz? - spytała ją koleżanka. - Liczysz ziarenka ryżu?
Ashley odłożyła widelec.
- Carol, czy Patrick przyjdzie na tę imprezę?
- Nie wiesz? - zdziwiła się Carol.
- Czego?
- Że on na całe ferie wyjeżdża z rodziną na narty do Aspen.
Ashley musiała głośno przełknąć ślinę, żeby móc się odezwać.
- Skąd niby miałabym to wiedzieć?
- Sądziłam, że od niego. Kiedy cię dzisiaj zobaczyłam taką odstawioną, pomyślałam, że się
pogodziliście.
Pokręciła głową.
- Słuchaj, o co wam właściwie poszło? - spytała Carol.
- To skomplikowana historia. - Ashley nie zamierzała już dłużej niczego przed nią ukrywać, ale
przerwa na lancz dobiegała końca, a ona chciała zapytać ją o coś innego. - Opowiem ci o tym kiedy
indziej - obiecała. -Słuchaj, czy on... czy on coś o mnie mówił? Pytał o mnie? Albo powiedział, że
nie chce mnie już znać?
- Przecież nie chciałaś, żebym rozmawiała z Ethanem o tobie i Patricku - przypomniała jej Carol.
Ashley przypomniała sobie, że rzeczywiście ją o to prosiła.
- Pamiętam, ale myślałam, że może jednak coś wiesz.
Carol pokręciła głową.
- Ale jeśli chcesz, to mogę zapytać.
- Nie! - zaprotestowała Ashley. - Nie rób tego.
- Dlaczego nie chcesz?
- Po co? - rzuciła Ashley smutnym głosem. - Gdyby mu na mnie zależało, próbowałby nawiązać ze
mną jakiś kontakt.
- A nie pomyślałaś, że on się może bać, że ty tego nie chcesz?
Owszem, czasami przychodziło jej to do głowy. Czasami nawet zastanawiała się, czy to ona nie
powinna do niego zadzwonić. Nie była jednakjeszcze na to gotowa.
- Wiesz, kiedy on wyjeżdża do tego Aspen?
- Jutro albo pojutrze, nie wiem dokładnie. Ashley skinęła głową.
Znów pomyślała, że jest jeszcze mała, całkiem malutka, szansa, że on zjawi się dzisiaj pod szkołą.
Trzy godziny później byle jak wrzuciła do szafki swoje rzeczy, pośpiesznie włożyła kurtkę i
zapinając ją po drodze, ruszyła do wyjścia.
- Gdzie się tak śpieszysz?! - zawołała Carol, która nie mogła za nią nadążyć.
Ashley zwolniła kroku, ale już po chwili znów prawie biegła i Carol została z tyłu. Dogoniła ją
dopiero za drzwiami, kiedy Ashley przystanęła na najwyższym stopniu schodów i zaczęła się
rozglądać.
Przed szkołą parkowało kilka samochodów. Przy jednym z nich stał nawet chłopak, oparty o maskę,
tak jak to robił Patrick. Pewnie czekał na swoją dziewczynę. Ale czerwonej hondy nigdzie nie było.
Z opuszczonymi ramionami Ashley powlokła się do autobusu.
Carol szła obok niej, od czasu do czasu zerkała na nią kątem oka, nic jednak nie mówiła, o nic nie
pytała.
Kiedy autobus ruszył, Ashley odwróciła się i patrzyła na ulicę, dopóki kierowca nie skręcił i
budynek szkolny nie zniknął jej z oczu.
- Miałaś nadzieję, że on się zjawi, prawda? - odezwała się Carol nieśmiało.
Ashley uświadomiła sobie, że nie ma sensu zaprzeczać. I tak nie była w stanie ukrywać dłużej
swoich uczuć. Zresztą wcale tego nie chciała.
Skinęła głową. Pod powiekami miała łzy.
Szkolny autobus zatrzymywał się pod samym domem Carol. Ashley musiała przejść kawałek i

background image

skręcić w pierwszą przecznicę.
- Odprowadzić cię do domu? - zaproponowała Carol.
Ashley doceniła jej troskę, wolała jednak zostać sama.
- Nie, dzięki - powiedziała. - Zadzwonię do ciebie, dobrze?
- Kiedy tylko zechcesz.
- Cześć.
Ashley już odchodziła, ale po kilku krokach zatrzymała się i zawróciła.
Objęła Carol i pocałowała ją w policzek.
- Dobrze mieć taką przyjaciółkę jak ty. - Właśnie przed chwilą po raz pierwszy pomyślała o niej
jako o przyjaciółce i nie mogła się powstrzymać, żeby nie powiedzieć tego głośno.
- Możesz na mnie zawsze liczyć, pamiętaj o tym.
- Wiem. Pa, odezwę się do ciebie.
- Albo ja do ciebie.
Ashley poczekała, aż Carol wejdzie do domu, i dopiero wtedy ruszyła. Nigdzie jej się nie śpieszyło.
Szła, szurając nogami po śniegu, który w miejscach, gdzie nie został odgarnięty, sięgał kilka
centymetrów powyżej kostek. Nie zwracała uwagi na to, że sypie jej się do butów.
Cały czas patrząc, jak stopy zapadają jej się w puszystym śniegu, skręciła w swoją przecznicę. Przy
pierwszym domu pobocze drogi było dokładnie odśnieżone. Nie znajdując więc już nic ciekawego
pod nogami, popatrzyła przed siebie i dokładnie w tym samym momencie spod jej domu odjechał
czerwony samochód.
W pierwszej chwili pomyślała, że to jej się tylko przywidziało, że tak bardzo chciała dzisiaj
zobaczyć Patricka, że wyobraźnia spłatała jej figla.
Zatrzepotała powiekami, ale wciąż widziała samochód. Jechał ulicą, słyszała warkot silnika i była
pewna, że jest to honda, ten sam model co Patricka.
Puściła się biegiem, ale kiedy dotarła do swojego domu, zniknął za zakrętem. Patrzyła w miejsce, w
którym jeszcze przed chwilą go widziała, i zastanawiała się, po co właściwie biegła. Była aż tak
owładnięta pragnieniem zobaczenia Patricka, że liczyła na to, że może dogonić jego samochód?
Jeśli to w ogóle był jego samochód, bo przecież ten model hondy jest dość często spotykany, a
ostatnio gdzieś słyszała, że w USA najwięcej jest czerwonych
wozów.
Stała przed furtką swojego domu, dopóki się trochę nie uspokoiła. Powtarzała sobie, że to mógł być
ktokolwiek, kto zatrzymał się tu zupełnie przypadkowo. Ale kiedy weszła na podwórko i w
świeżym śniegu zobaczyła ślady męskich butów, serce znów zaczęło jej bić mocniej.
- Mamo! - zawołała, wchodząc do domu, ale nikt jej nie odpowiedział.
Zdjęła kurtkę, powiesiła ją na wieszaku w przedpokoju i zajrzała do kuchni. Właśnie tu po
powrocie ze szkoły zastawała zwykle matkę, dzisiaj jednak jej tu nie było. Nie było jej również w
salonie ani w jadalni.
Ashley pomyślała, że pewnie poszła do swojej sypialni, i już chciała iść na górę, kiedy usłyszała
kroki na schodach do piwnicy. Po chwili zobaczyła matkę, a właściwie tylko jej nogi, bo całą resztę
zakrywały wielkie kartony, które niosła przed sobą.
- Mamo, poczekaj, pomogę ci. Zaraz się przewrócisz z tymi pudłami. A w ogóle to po co ci one?
Podeszła do matki i kiedy spróbowała wziąć od niej jedno z nich, wszystkie spadły na podłogę.
- Po co ci te pudła? - powtórzyła.
- Na rzeczy Natashy.
- Na rzeczy Natashy? - nie mogła uwierzyć Ashley. Pokój jej siostry wyglądał dokładnie tak samo,
jak
w dniu jej śmierci i nie do pomyślenia było, żeby cokolwiek tam ruszyć.
Ashley przyjrzała się mamie. Światło na schodach do piwnicy było dosyć blade, wystarczające
jednak, by zobaczyć, że matka niedawno płakała.
- Mamo, co ci się stało? - spytała zaniepokojona dziewczyna.
- Nic, kochanie.
- Przecież widzę. Czy ktoś tu był?

background image

Matka skinęła głową.
Ashley poczuła, jak miękną jej nogi. Musiała chwycić za poręcz schodów, żeby zachować
równowagę.
- Patrick? - spytała drżącym głosem. Mama tym razem pokręciła głową.
- Nie, nie Patrick - powiedziała. - Jego brat.
- Ralph?! - Ashley nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Ralph Baxter?! - Przez chwilę miała
wrażenie, że jej się to wszystko śni. - Wpuściłaś go do naszego domu?
- Tak - odparła matka tak cicho, że gdyby córka nie widziała ruchu jej ust, w ogóle nie
wiedziałaby, że się odezwała.
- I rozmawiałaś z nim? - Ashley wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. - O czym?
Tym razem nie doczekała się odpowiedzi, ale nie zamierzała tak łatwo zrezygnować.
- O czym z nim rozmawiałaś?
- Weź kilka tych pudeł i chodź ze mną do pokoju Natashy - poprosiła matka.
Ashley posłusznie chwyciła trzy pudła i poszła na górę. Mama podniosła pozostałe dwa i ruszyła za
nią.
- Co chcesz zrobić z jej rzeczami? - spytała Ashley, kładąc pudła na podłodze w pokoju siostry.
- Chciałabym, żebyś pomogła mi wybrać te, które zatrzymamy. Może chciałabyś coś zachować dla
siebie? A pozostałe oddamy dla biednych - odparła matka spokojnie.
- Mamo, za dwa dni jest Boże Narodzenie - przypomniała jej córka. - Czy musimy się tym
zajmować właśnie dzisiaj? Nie możemy tego zostawić na później?
- Chyba nie możemy.
- Dlaczego?
- Właśnie dlatego, że jest Boże Narodzenie. Ashley spojrzała na nią, nie rozumiejąc, o co jej
chodzi.
- I chciałabym - ciągnęła matka - żebyśmy je wreszcie spędzili tak, jak ludzie spędzają Boże
Narodzenie, ciesząc się, że są razem.
Miała to na sobie w dzień szesnastych urodzin. -Ashley wyciągnęła z szafy pomarańczową
minisukien-kę. - Okropnie jej wtedy wszystkiego zazdrościłam, tego, że kończy szesnaście lat, że
ma chłopaka, że dostała tę sukienkę.
- Wydaje mi się, że to były jej piętnaste urodziny - powiedziała matka, wkładając do jednego z
pudeł bieliznę Natashy.
- Nie, to na pewno była szesnastka. Pamiętam dokładnie, że na drugi dzień zakradłam się do jej
pokoju i przymierzyłam tę sukienkę. Wisiała na mnie jak na kiju od szczotki.
Od prawie trzech godzin przebywały w tym pokoju. Większość ubrań była już w pudłach
przeznaczonych do oddania ubogim. Chwilami oczy jednej albo drugiej zachodziły mgłą, a
chwilami - tak jak teraz - obie się
śmiały.
Ashley przyszło nagle do głowy, że jeszcze niedawno byłoby nie do pomyślenia, żeby się śmiać w
tym pokoju. Zamyśliła się, a potem nagle zapytała:
- Mamo, o czym rozmawiałaś dzisiaj z Ralphem Baxterem?
- No, jak myślisz, o czym?
- O Natashy? Matka skinęła głową.
- Jak to było naprawdę? - spytała Ashley. - Czy... czy ona umarła przez niego?
Matka najspokojniej, jak potrafiła, nie przerywając układania ubrań w pudłach, opowiedziała jej
całą historię.
Jej wersja właściwie niczym się nie różniła od tego, co Ashley usłyszała od Patricka. Tyle tylko że
on nie wspomniał o tym, że to jego brat zawiózł Natashę do szpitala, podczas gdy pozostała
czwórka, obawiając się konsekwencji, próbowała umyć od całej sprawy ręce.
- Mamo, czy ty wiesz to wszystko od niego?
- Nie, kochanie, to wyszła na jaw już w czasie procesu.
- Ale przecież ja pamiętam, jak nieraz rozmawialiście z tatą o tym procesie. Uważaliście, że wyrok
jest niesprawiedliwy - przypomniała Ashley matce.

background image

Mama skinęła głową.
- Tak wtedy myśleliśmy. Byliśmy zrozpaczeni. Ból wypaczał nam obraz wszystkiego.
- A dzisiaj? - spytała Ashley cicho.
- Dzisiaj? Chyba zdaliśmy sobie z tatą sprawę, że za długo pozwalaliśmy, żeby ból rządził naszym
życiem, i że w ten sposób wyrządziliśmy ci krzywdę. Jesteś dla nas najważniejsza i zrobimy
wszystko, żebyś była szczęśliwa, żebyś mogła się śmiać, spotykać z przyjaciółmi, żebyś wreszcie
przestała być smutna. Kochanie, już za dużo tych smutków.
- Wiem, w życiu się sumuje i równoważy.
Matka popatrzyła na nią, unosząc brwi.
- Kochanie, 0 czym mi mówisz?
- Spytaj taty on ci to lepiej wytłumaczy - powiedziała Ashley, uśmiechając się. - Ja mogę coś
przekręcić.
Wyjęła z szafy kilka zupełnie już niemodnych ubrań, złożyła je starannie w kostkę i umieściła w
jednym z pudeł.
- Mamo, skoro wiedziałaś już wcześniej, jak to było wtedy z Nataszą to po co właściwie Ralph tu
dzisiaj przyszedł? Co takiego chciał ci powiedzieć?
- Ze jest mu strasznie przykro, że wciąż nie może się pogodzić z tym co się stało, że to zmieniło
całe jego życie.
- I ty w to wszystko uwierzyłaś?
- Dlaczego rwałabym nie wierzyć?
- A dlaczego miałabyś wierzyć?
- Bo czułam ze rozmawia ze mną szczerze i że to nie jest zły chłopak. _ Matka uniosła głowę znad
pudła i popatrzyła na córkę. _ Ashley, myślisz, że ta historia z Natashą nie zniszczyła też jego
życia?
- W jaki sposób? Nie poszedł siedzieć. Studiuje w Nowym Jorku
- Nie poszedł siedzieć, ale oskarżenie o posiadanie narkotyków będzie na nim ciążyć do końca
życia. Ze studiami też nie miał tak łatwo. Był w szkole prymusem, z szansą na miejsce na
najlepszych uczelniach, a tymczasem dopiero w tym roku dostał się do college'u.
I musiał o to bardzo walczyć. Wiesz, że przez dwa lata pracował jako wolontariusz w schronisku
dla bezdomnych uzależnionych? Podobno teraz też spędza tam każdą wolną chwilę.
- Coż za altruizm! - prychnęła Ashley.
- Kochanie, dlaczego osądzasz go tak surowo? Ashley zastanawiała się nad tym dłuższą chwilę
i wreszcie znalazła odpowiedź. Była prosta i bardzo jej się nie podobała. Wolała wierzyć w winę
Ralpha, niż przyznać, że się myliła.
Nagle zrobiło jej się strasznie głupio. Bo przecież skoro matka, która tyle wycierpiała po śmierci
Natashy, potrafiła w nim dostrzec wartościowego człowieka, to jak małoduszne ze strony Ashley
było upieranie się przy swojej opinii tylko dlatego, że nie potrafi przyznać się do błędu.
Być może mogłaby sobie to wybaczyć, gdyby w tym wszystkim chodziło tylko o Ralpha Baxtera.
Ale przecież dla niej liczył się przede wszystkim jego brat. To Patricka kochała, to za nim tęskniła, i
to jego potraktowała tak niesprawiedliwie.
Popatrzyła na mamę.
- Myślisz, że poradzisz już sobie z tym sama? - spytała.
- Prawie wszystko jest już zapakowane- odparła matka, pokazując pełne pudła.
- Mogłabym wyjść z domu?
Mama przyglądała jej się przez chwilę.
- Czy mogłabyś? - powiedziała, uśmiechając się. -Wydaje mi się, że powinnaś - dodała, ale Ashley
była już w przedpokoju. - Kochanie! - zawołała za nią. - Nie zapomniałaś, że istnieje coś takiego
jak telefon? Może na razie wystarczyłoby zadzwonić.
- Nie, nie zapomniałam! - Ashley zbiegała po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz.
Rzeczywiście nie zapomniała. Tyle, że nie zamierzała dzwonić do Patricka. Po pierwsze, wydawało
jej się, że takich spraw nie załatwia się przez telefon, po drugie, chciała go zobaczyć. Jak
najszybciej. Nie mogła z tym dłużej czekać.

background image

Podniosła słuchawkę i wybrała numer Carol. Odebrał Ethan.
- Cześć, Ethan, jest Carol? - spytała zadyszanym głosem.
- Pojechała z mamą na zakupy.
- Wiesz może, kiedy wróci?
- Niedawno wyszły.
- Szkoda. Myślałam, że mnie gdzieś podwiezie. Carol przed miesiącem zrobiła prawo jazdy,
bardzo
była z niego dumna i z dużą przyjemnością każdego, kto ją o to poprosił, podwoziła, dokądkolwiek
sobie zażyczył. Ethanowi nie bardzo się to podobało, ponieważ musiał się teraz dzielić z siostrą
samochodem, na który wcześniej miał wyłączność.
Ashley już chciała powiedzieć mu „cześć" i odłożyć słuchawkę, ale nie chciała się poddać.
- Słuchaj, a może ty mógłbyś mnie gdzieś podwieźć?
- Eee...
- W porządku, zapomnij o tym - wycofała się szybko. Ethan był tylko bratem jej koleżanki.
Proszenie go o taką przysługę było trochę bezczelne z jej strony.
120
Suma wszystkich smutków
- Oglądam właśnie mecz hokeja w telewizji.
- Oglądaj dalej i przepraszam, że ci przeszkodziłam. Cześć.
- Ashley! - zawołał, kiedy już odkładała słuchawkę. Przyłożyła ją z powrotem do ucha.
- A gdzie miałbym cię zawieźć?
- Do Patricka.
- Podjadę po ciebie za pięć minut.
- A hokej? - spytała. Odpowiedziała jej głucha cisza.
Popatrzyła na zegarek. Była co do minuty ósma. Poszła na chwilę do łazienki, potem wypiła w
kuchni duszkiem szklankę soku żurawinowego, chwyciła kurtkę i wkładając ją w biegu, wypadła z
domu. Kiedy zamykała drzwi, usłyszała klakson. Ethan czekał już i najwyraźniej się niecierpliwił.
- Co tak długo?- spytał kiedy wsiadła do samochodu.
- Przepraszam - rzuciła, po czym spojrzała na zegarek. - Hej, jest dopiero cztery po ósmej. Równo
o ósmej mówiłeś, że będziesz za pięć minut. Wcale się nie spóźniłam.
- Czy wszystkie dziewczyny muszą się tak guzdrać? Miała ochotę się obrazić, ale nie mogła;
wyświadczał
jej przecież ogromną przysługę.
- Ethan, nie masz nawet pojęcia, jaka ci jestem wdzięczna za to, co dla mnie robisz - powiedziała.
Popatrzył na nią, mrużąc oczy.
- Naprawdę myślisz, że robię to dla ciebie?
Gdyby nie to, że tak bardzo jej zależało na tym, żeby jak najszybciej zobaczyć się z Patrickiem,
pewnie natychmiast wysiadłaby z tego samochodu. Boże, ile człowiek może znieść, gdy jest
zakochany, pomyślała.
- Myślisz, że jest dziewczyna, dla której zrezygnowałbym z oglądania hokeja?
- To dla kogo to zrobiłeś?
- To chyba jasne, dla Patricka - powiedział Ethan. -Chociaż nie - wycofał się po chwili. - Zrobiłem
to dla siebie. Pomyślałam, że może jeśli się pogodzicie, to jest szansa, że odzyskam starego
przyjaciela. Bo ostatnio nie można z nim wytrzymać.
- Mimo wszystko dzięki - rzuciła. - Nawet jeśli nie zrobiłeś tego dla mnie.
Wybaczyła mu jego szorstkość, mogłaby mu wybaczyć wszystko, ponieważ powiedział coś, co
umocniło jej nadzieję. Teraz wiedziała już, że Patrick przeżywał ich rozstanie tak samo dotkliwie
jak ona.
- Poczekać tu na ciebie? - zapytał, kiedy dotarli na miejsce.
- Nie, jedź oglądać ten swój hokej.
- A jak wrócisz do domu, jeżeli go nie będzie? Ashley nie pomyślała o takiej możliwości.
- Myślisz, że może go nie być?

background image

- Czy ja wiem?
- Wiesz co? Jeśli nie wrócę za pięć minut, to jedź do
domu.
- W porządku.
Wystawiła już jedną nogę na zewnątrz, ale jeszcze się odwróciła do Ethana.
- Wiesz co? - powiedziała.
- Co?
- Myślę, że jest dziewczyna, dla której zrezygnowałbyś z hokeja.
- Jezu! Nie strasz mnie.
- Może jej jeszcze nie znasz, ale na pewno jest.
-r No to mogę mieć tylko nadzieję, że nigdy jej nie poznam.
Ashley popatrzyła mu w oczy.
- Nie kłam, Ethan. Wiem, że nie możesz się doczekać, kiedy ją poznasz.
- Zwariowałaś.
- Może - powiedziała, uśmiechając się. - Ale ty też kiedyś zwariujesz, przekonasz się.
Wysiadła z samochodu i podeszła do furtki.
- Pięć minut! - usłyszała za plecami. -Jest dwadzieścia po ósmej. Jeśli Patricka nie będzie,
dwadzieścia pięć po masz być z powrotem. Potem, jttk by co, będziesz zasuwała do domu na
piechotę - uprzedził ją Ethan.
Furtka nie była zamknięta; wystarczyło ją lekko pchnąć. Ashley, wiedząc, że dla Ethana czas płynie
nieco szybciej niż dla innych i pięć minut może oznaczać niekoniecznie pięć, tylko, na przykład,
cztery, biegiem pokonała alejkę prowadzącą do wejścia do domu i nacisnęła dzwonek.
Dopiero wtedy zaczęła gorączkowo myśleć, co powie Patrickowi, jeśli to on otworzy drzwi. Nic
jednak nie przychodziło jej do głowy. Zaczęła sobie wyrzucać, że nie zastanowiła się nad tym
wcześniej. Był na to przecież czas, kiedy tu jechała. Gdy usłyszała kroki, ogarnął ją tak paniczny
strach, że miała ochotę uciec.
Drzwi otworzyła pani Baxter.
- Ashley- powiedziała, uśmiechając się serdecznie.
Kiedyś ten uśmiech przełamał nieśmiałość Ashley, dziś była jednak tak stremowana, że z trudem
wydukała: „Dobry wieczór".
- Wejdź do środka.
Dziewczyna nie zrobiła jednak ani kroku.
- Czy... czy jest Patrick? - spytała, zacinając się. Była zła na siebie, że nie potrafi się uspokoić.
- Wyszedł jakieś dziesięć minut temu. Ale wejdź, proszę. Nie powiedział, gdzie idzie, więc sądzę,
że lada chwila powinien wrócić.
Ashley wahała się, co zrobić. Za dwie, trzy minuty Ethan odjedzie i jeśli Patrick się nie pojawi, nie
będzie miała jak dostać się do domu.
- Wejdź - zaprosiła ją jeszcze raz pani Baxter, otwierając szerzej drzwi.
- Nie, dziękuję - powiedziała Ashley. - Proszę mu tylko przekazać, że byłam.
- Oczywiście, że mu przekażę. Na pewno niedługo wróci. Jutro wyjeżdżamy, a on nawet nie zaczął
się pakować.
- Dobranoc. - Ashley chciała się uśmiechnąć, ale trudno się uśmiechać, kiedy z człowieka uchodzi
cała nadzieja. Nie zobaczy Pątricka do końca ferii. Jeśli go w ogóle jeszcze kiedyś zobaczy.
- Dobranoc, Ashley. I wesołych świąt.
- Ojej, przepraszam. Wesołych świąt. - Wszystkie domy wokół były udekorowane lampkami, a ona
zapomniała, że za dwa dni jest Boże Narodzenie.
Widziała, że samochód Ethana wciąż stoi przy bramie, nie śpieszyła się więc z powrotem. Kiedy
wsiadła do środka, zegar na desce rozdzielczej wskazywał ósmą dwadzieścia sześć.
- Dzięki, że poczekałeś tę jedną minutę - powiedziała smutnym głosem.
- Nie było go? - zdziwił się Ethan. Pokręciła głową.
- Gdzie poszedł? - zaciekawił się.
- Nie wiem. Jego matka nie wie, gdzie poszedł i kiedy wróci.

background image

- Dziwne - skwitował Ethan. - Jeżeli chcesz, to na niego poczekamy.
Pokręciła głową.
- To bez sensu. Wracaj na ten swój hokej.
- Już i tak się skończył.
- Przepraszam- powiedziała. Naprawdę było jej głupio, że zepsuła mu wieczór.
- Daj spokój. Obejrzę powtórkę. Właściwie nigdzie mi się już nie śpieszy. Mogę z tobą poczekać.
- Nie, jedź.
Po drodze niewiele się odzywała. Ethan próbował ją zagadywać, ale rozmowa jakoś się nie kleiła.
- Hej! - zawołał, kiedy skręcili w jej ulicę. - Czy to nie samochód Pątricka stoi pod twoim domem?
Ashley nakazała sobie, żeby się nie cieszyć, dopóki się nie upewni.
- No jasne, że to ten jego grat - powiedział Ethan, gdy podjechali bliżej.
Wyskoczyła z samochodu w tym samym momencie, w którym się zatrzymał. Kilka sekund później
drzwi hondy się otworzyły i wysiadł Patrick.
Przez długą chwilę oboje stali i patrzyli na siebie.
Pierwszą osobą, która się odezwała, był Ethan. Ashley nawet nie zauważyła, że on też wysiadł z
samochodu.
- Ty, nie patrz tak na mnie - zwrócił się do przyjaciela. - Wożę do ciebie twoją dziewczynę, tracę
jeden z ważniejszych meczów hokejowych w tym sezonie, a ty się gapisz na mnie tak, jakbym ci ją
podrywał.
- Zamknij, się Ethan - powiedział Patrick. - Nawet nie wiem, że tu jesteś.
- To się nazywa wdzięczność - poskarżył się Ethan, tylko nie wiadomo komu, bo Ashley i Patrick
już tego nie
słyszeli.
Kiedy to mówił, padali sobie w ramiona.
Gdy wsiadał do samochodu, całowali się.
A kiedy odjeżdżał, szeptali sobie, jak bardzo się kochają.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stevens Jackie - Nigdy nie mów nigdy
Suma wszystkich strachow t 2
Tom Clancy Suma wszystkich strachów tom 1
1-10-ŻYWIENIE- do wysłania, Zapotrzebowanie człowieka na energię jest wyznaczone poziomem przemiany
Clancy Tom Suma wszystkich strachow t 1
Tom Clancy Suma wszystkich strachów tom 2
Suma wszystkich strachow t 1
Żywienie, 01ŻYWIENIE- WSTĘP, Zapotrzebowanie człowieka na energię jest wyznaczone poziomem przemiany
Stevens Jackie Jutro przyjdzie większa?la
Tom Clancy Cykl Przygody Jacka Ryana (07) Suma wszystkich strachów (2)
Clancy Tom Suma wszystkich strachow t 2
Tom Clancy Cykl Przygody Jacka Ryana (07) Suma wszystkich strachów (1)
VII, 7[1][1].mlodziez, POKOLENIE- suma wszystkich należących do danego kręgu kulturowego osób w mnie
1-10-ZYWIENIE- do wyslania, Zapotrzebowanie człowieka na energię jest wyznaczone poziomem przemiany
Stevens Jackie Nigdy nie mów nigdy

więcej podobnych podstron