tuwim cicer cum caule










Groch z kapustą








JULIAN TUWIM
CICER cum CAULE

CZYLI

groch z kapustą

PANOPTICUM I ARCHIWUM KULTURY

 
(...)
 

 
1958
Do druku przygotował

JÓZEF HURWIC

 

 


SŁOWO WSTĘPNE

"Chętnie cytuję samego siebie", powiedział kiedyś Bernard Shaw,
"dodaje to pieprzu i dowcipu temu, co mówię". Mając zaszczyt
przedstawić się czytelnikom "Problemów" w charakterze dyrektora działu
"Cicer cum caule" *[Ściślej: pisum. Cicer to raczej cieciorki, ciecierzyca, groch
włoski. Wybrałem go jednak z powodów aliteracyjnych,], idę za przykładem prastarego mędrca i kpiarza, i
pozwolę sobie na samym wstępie przytoczyć urywek z moich "Kwiatów
polskich", utworu napisanego w Ameryce. Tęskniąc tam za krajem, tęskniłem
za swoją ukochaną biblioteką i za upodobaniami bibliofilskimi: pisałem więc,
że pragnąłbym znowu

 

Po uszy zabrnąć w rygor srogi
Erudycyjnej mikrologii,
W wykazy źródeł,
bibliografie,
Tak jak to lubię i potrafię...
O, jaki wilczy mam apetyt
Zapuścić
się w przypisów petit,
W owe p., ib., por., cf., l.c.
Itp. drobiazg ważny
wielce.
Odezwał się wrodzony nałóg
Zgłębiania kuriozalnych nauk,
Szperania
po foliałach grubych,
By dwuwierszową złowić wzmiankę,
Gubienia się w
drobnostkach lubych,
Z których nie będzie mieć korzyści
Ani współczesność, ani przyszłość,
Lecz tacy są już specjaliści:
Im mniejsza rzecz, tym większa ścisłość;
Czytania mądrych traktacików:
O mumiach u Assyryjczyków,
O chronostychach lub centonach,
O synekdochach Cycerona,
De Carminibus Figuratis,
De Barba Moysis, De Castratis,
De Cantu Cygni, De Cornutis,
De Jure Ventris, Ligno Crucis,
De Matrimoniis Incantatis,
De Bibliotheca Adami,
O św. Jacku z pierogami,
De et cetera bomba... Satis.

 
Muszę obiektywnie stwierdzić, że gdyby istniała u nas (a może by ją
stworzyć?) katedra dziwologii, mógłbym, wobec braku odpowiednich
wykwalifikowanych konkurentów, z czystym sumieniem wykładać ten przedmiot.
Posiadam nieprzebrane mnóstwo nikomu niepotrzebnych wiadomości. Mój księgozbiór,
przez 35 lat gromadzony, dziś nie istniejący, składał się - nie w całości
oczywiście, ale w dobrej połowie - z dzieł osobliwych, rzadkich, dziwnych,
groteskowych. Sprowadzałem ze wszystkich krajów europejskich katalogi
antykwaryczne poświęcone kuriozom, dziwactwom, dziejom obyczajów, historii
kultury, folklorowi, niezwykłym tematom, bzikom, ekstrawagancjom itd. i wyłapywałem
co ciekawsze okazy. Wszystko to, co w tytule miało "curiosa", "curiosites",
"curiosities", "curiosidades", "Kuriositten" - i
wszystko, co wyostrzony węch bibliofila wyczuł jako osobliwość, szło z
Londynu, Lipska, Paryża, Moskwy, Rzymu i... Świętokrzyskiej ulicy - na
Mazowiecką. Wypchane półki trzeszczały już; foliały, broszury, świstki, ulotki,
tomy, volumina, teki, roczniki, pudła z wycinkami
itp. skarby rozsadzały już ściany mieszkania, o rozpacz i trwogę przyprawiały
panią domu, a ja furt skupywałem swoje dziwolągi. Były tam m. in. działy i
dziedziny następujące: demonologia, alkoholica, teratologia (nauka o
monstrach i potworach), antisemitica polskie, rozprawy o wonnościach i
aromatach, książki o truciznach, narkotykach, tytoniu, kawie; dzieje medycyny
i nauk przyrodniczych, stare zielniki i bestiaria; stare książki kucharskie,
podręczniki "czarnej magii" (prestidigitatorzy), programy i afisze wędrownych
menażerii, cyrków, szarlatanów, chiromantów, gramatyki i słowniki języków
"egzotycznych", słowniki fachowe, gwarowe, języków tajnych, międzynarodowych,
stare kalendarze, almanachy, sztambuchy, albumy pensjonarek, dzieła wariatów,
grafomanów, "reformatorów" spod ciemnej gwiazdy, zbiory anegdot,
karykatur, stara humorystyka, prowincjonalne powieści, powieści zeszytowe,
brukowe, śpiewniki, libretta starych oper i wodewilów, literatura kuchenna,
straganowa, odpustowa, poeci zapomniani, poematy heroikomiczne; stare podróże
i mapy, compendia fachowe dla fryzjerów, kaligrafów, zegarmistrzów,
nauczycieli tańców, literatura dotycząca tajnych związków, zakonów,
klasztorów, dzieła o torturach, historie dziwaków, fantastów, ekscentryków
etc. etc. - a śród tych etceterów niech mi wolno będzie wymienić: największy
w Polsce zbiór rozpraw i dysertacji o szczurach, książki w języku cygańskim,
almanach ilustrowany (!) z czasów rewolucji francuskiej - wielkości znaczka
pocztowego, manuskrypt malajski, pisany na szerokich liściach jakiejś
zamorskiej rośliny, polski modlitewnik (rękopis), który czytać można było
tylko przez szkło powiększające, broszurę dziwaka lwowskiego z połowy XIX
w. (Zenowicza) "wydaną" w jednym egzemplarzu, Puszkina w kilkudziesięciu
językach, bibliografię książek o pchle, komplet "futurystycznych"
czasopism polskich z lat 1919-1924 i setki innych rozkosznych sztuczek. Oprócz
tego wspaniałego śmietnika istniała na Mazowieckiej i "normalna",
wcale zasobna biblioteka literacka, historyczna, lingwistyczna i ludoznawcza,
ale najcenniejszą jej część (bibliofile wiedzą coś o tym) stanowiły
owe "niesolidne" kurioza. Wszystko to poszło z dymem. Nec locus ubi...
etc. Ale został stary nałóg. Półki znowu trzeszczą, pani domu znowu jest w
rozpaczy. Lecz dzisiejsze zbieractwo jest już tylko parodią i karykaturą
dawnego. Nie ma starych książek, nie ma prawdziwych antykwami i katalogów,
coraz mniej znawców i opętańców. Ale nie zbierać, nie szperać, nie udawać
choćby, że się zbiera - nie można. I najmilszym odpoczynkiem po pracy jest
nadal wertowanie przypadkowych zdobyczy kolekcjonerskich oraz notowanie
osobliwych miejsc z różnorodnej lektury. Będę się tymi wiadomostkami dzielił
z wielką rodziną "problemowców". Może ich to i owo zaciekawi, a
czasem i korzyść przyniesie. Niechaj "Cicer cum caule" będzie w tym
wypadku synonimem "utile cum dulci" *[Pożyteczne z przyjemnym.].

J. T.
 
 
 

"GŁOS PODZIEMNEGO STARCA"
Pod powyższym tytułem ukazała się w "Warszawskiej Gazecie
Policyjnej" (1845, nr 128) rozpaczliwa odezwa. Wyobraźnia nasza zaczyna
gorączkowo pracować: starzec... podziemia... gazeta policyjna... w
pierwszym zaraz zdaniu wołanie o pomoc... Jakiś dramat detektywny... Zgroza!

Panowie! przybywajcie na ratunek!
Zamknięto mnie w podziemnym lochu i aż do szyi prawie w ziemi zagrzebano,
odzież na mnie zbutwiała wilgocią i nieczystością obciążona...

Jak widać, przeczucia nie omyliły nas... Czytajmy dalej:

Jestem oderwany od świata, pozbawiony światła dziennego, nawet i promień
słońca do mnie przedrzeć się nie zdoła...

Zimny pot nas oblewa. Dygocąc i dzwoniąc zębami kontynuujemy:

Litości, panowie! Zlitujcie się nad moją biedą, wykupcie mnie, a ja swoją
usłużnością wywdzięczyć się wam zdołam; bo lubom stary, posiadam jednak
siłę, zdołam najmocniejszego obalić człowieka. Posiadam dowcip,
najsmutniejszego rozweselić umiem...

Jakiż to potężny humorysta zamknięty został w tajemniczych lochach?

Jestem znany pod nazwą Stary Miód Winawerski, mieszkam, albo raczej leżę,
w piwnicy Winawera przy ul. Mostowej i Brzozowej Nr 247. Ale proszę was,
szlachetni panowie, nie targujcie się o mnie z p. Winawerem, bo właściciel mój
jest człowiekiem sumiennym, a ja pochlebiam sobie, że jestem nieocenionym.

Zamieszczamy to ogłoszenie sprzed stu lat jako przyczynek do przyszłych
dziejów reklamy w Polsce.
 
 
 
BIOLOGIA A.D. 1845

Profesor jeden niemiecki ogłosił co następuje: Rozpatrując kroplę krwi
ludzkiej przez mikroskop wodorodny powiększający 20 milionów razy (?) widać
w niej wszystkie gatunki zwierząt, jakie tylko istnieją na ziemi lub jakie
istniały od stworzenia świata... Dalej utrzymuje, że kiedy zdechłego kota
rzuca się do kałuży i zostawia gniciu, kropla wody wzięta z tej kałuży
przedstawi przez mikroskop wszystkie gatunki zwierząt należące do rzędu kotów.

("Kurier Warszawski" 1845, nr 280)
 
 
 
O PEWNEJ CHOROBIE I LEKARSTWIE NA NIĄ
Jeżeli, Szanowny Czytelniku, dostrzeżesz u kogoś bliskiego następujące
objawy:

1. Jeźliby koźlęciny
przez dni 30 jeść nie chciał.

2. Jeźli ma oczy straszne,
członki słabe.

3. Jeźli nie chce mówić
psalmu (Miserere mei Deus et Qui habitat), ewangelii św. Jana In
principio erat verbum etc. Magnificat anima mea etc.

4. Jeźli mówi językiem
cudzoziemskim nienauczonym.

5. Jeźli na czytanie nad
nim egzorcyzmu stracha się kapłana i ręki jego.

6. Jeźli wychodzi z niego
zimny wiatr.

7. Jeźli mu głowa dziwnie
cięży.

8. Jeźli mózg zdaje mu się
bardzo ściśniony.

9. Jeźli mu się coś zdaje
rzucać w żołądku, jak gałka, albo wąż, jaszczurka, żaba, skąd womity ciężkie.

10. Jeźli mu się brzuch
zdyma jak bęben.

11. Jeźli cierpi serca ściskanie,
rzucanie się jak ryba, w której części ciała.

12. Jeźli czuje
przechodzenie od głowy do nóg i od nóg do głowy jakiegoś wiatru.

13. Jeźli na pytanie hardo
odpowiada, a spytany, choć przymuszony, często gadać nie chce.

14. Jeźli czasem nad miarę dyskuruje, ale niewiedzieć, co by to był za dyskurs.

15. Jeźli sen miewa cudnie
twardy i prezentuje się często jakby był bez zmysłów.

16. Jeźli różnych zwierząt,
bestii głos naśladuje, jako to ryczenie lwów, niedźwiedzi, wołów,
szczekanie psów, kwiczenie, beczenie.

17. Jeźli zębami zgrzyta,
jak pies wściekły zapieni się.

18. Jeźli idzie na jakie
przepaści, na drzewa, mury.

19. Jeźli sekretne położenie
na sobie relikwii czuje i każe odrzucić, smrodem nazywając.

20. Jeźli wszystkie rzeczy
duchowne, święcone, ma w nienawiści, osobliwie księży, egzorcystów, w kościół
wnijść nie chce; krzyża, wody święconej, ewangelii, passji czytania tak nie
lubi, że się zżyma, rzuca jak na torturze, poci się, zgrzyta, w zmysłach tępieje,
pomieszanie wielkie pokazuje, na ziemię pada.

21. Jeźli, będąc z natury
prosty, nieuczony, litery nie znający, głębokie, wysokie rzeczy interpretował,
innych sekreta rewelował, grał na instrumentach, prorokował i coś nad moc,
naturalne siły, co supernaturalnego czynił...

- nie chcę cię martwić, lector benevole, ale osobnik ten jest opętany.
Wymieniłem bowiem powyżej "znaki opętanego prawdziwego", według
"Nowych Aten" księdza Benedykta Chmielowskiego, Lwów 1754, tom II, s.
213.
Czy istnieje jakieś skuteczne lekarstwo na to diabelskie nawiedzenie?
Owszem, istnieje - jedno jedyne: egzorcyzmy. W bogatej i pięknej, dziś nie
istniejącej, Bibliotece Zamoyskich w Warszawie, był grubachny, przeszło 1300
stronic liczący podręcznik egzorcyzmowania, w r. 1608 w Kolonii wydany, pt.
"Thesaurus exorcismorum atque coniurationum terribilium, potentissimorum,
efficacissimorum, cum practica probatissima" etc. Ale że go już nie ma,
lepiej samemu nie próbować, lecz wezwać doświadczonego specjalistę. Ten
niewątpliwie sięgnie do innej księgi, także rzadkiej, ale której
egzemplarze się zachowały, mianowicie do biblii demonologicznej, z łaciny tłumaczonej;
oryginał pt. "Malleus maleficarum" ukazał się w r. 1489, było potem
dużo innych wydań, polski zaś przekład wyszedł z druku w r. 1614 w Krakowie
pt. "Młot na czarownice, postępek zwierzchowny w czarach, także sposób
uchronienia się ich i lekarstwo na nie". Wezwany ojciec duchowny zastosuje
środki podane na kartach 243-256 owej księgi uczonej i wypowie monolog następujący:

Oremus. Boże miłosierdzia, Boże łaskawy, który według miłosierdzia
Twego, których miłujesz, karzesz, i których przyjmujesz, łaskawie do poprawy
pociągasz, Ciebie wzywamy, Panie, żebyś słudze Twemu, który w członkach
ciała swego jest ułomny, łaskę Swoją dać raczył i cokolwiek jest z ułomności
ziemskiej nakażonego, także zdradą i złością szatańską zepsowanego, do
jedności ciała kościoła Twego, członek odkupienia przywrócił! Ulituj się,
Panie, stękania, ulituj się płaczu jego, i nie mającego ufności, tylko w miłosierdziu
Twoim, do przejednania łaski Twojej racz przyjąć. Przez Chrystusa Pana
naszego, amen. Przeto, przeklęty szatanie, uznaj dekret twój, a daj chwałę
Bogu prawdziwemu i żywemu, daj uczciwość Panu Jezusowi Chrystusowi, żebyś
odstąpił od tego sługi Jego z twoimi sprawami" itd.
Już w parę minut po zastosowaniu tego zabiegu, chory zacznie się dopominać
o porcję koźlęciny, wiatr zaś zimny przestanie zeń wychodzić.
 
 
 
ZDANIE - POTWÓR
Lakoniczny = krótki, zwięzły. Słynne veni, vidi, vici Cezara jest
klasycznym przykładem lakoniczności. Słowo pochodzi od łacińskiego l a c o n i c u s, a ten przymiotnik od  L a c o (gr. Lakon) = Lakończyk, Lacedemończyk,
Spartanin. Mieszkańcy tej części Grecji słynęli ze zwięzłości mowy.
Istnieje podanie, że gdy Filip Macedoński zbliżał się na czele armii do
Sparty, przesłał tam groźne ostrzeżenie: "Jeżeli wejdę do Lakonii, zrównam
Lacedemon z ziemią". Odpowiedź brzmiała: "Jeżeli". Cyceron
(rzymski adwokat, mecenas Groszek) dostał kiedyś od swego przyjaciela list: E o 
r u s, tj. jadę na wieś. Na to mu Cyceron odpisał: J (jedź), pobijając w ten
sposób wszystkie rekordy lakoniczności.
Nie odznaczał się tą zaletą mowy sławetny Jacek Przybylski
(1756-1819), tłumacz Homera, Hezjoda, Horacego, Wergilego, Miltona, Woltera i
in. Jest on twórcą najdłuższego zdania, jakie w języku polskim kiedykolwiek
napisano. Znajdujemy je w przedmowie do przekładu "Eneidy" (r. 1811).

Powabiony do tłumaczeń z posiadanych języków, zwłaszcza Greckiego i Łacińskiego,
przez niezmierne upodobanie w Mowie Macierzystey, a wsparty jedynie wolnością w szykowaniu
myśli i wyrazów, ograniczoną wprawdzie, lecz ułatwiającą, którey tak używali
Starodawni Poeci w stosunku do swojey Poezyi miarowey, jak jey używają
Nowocześni w stosunku do swey rymowey, a którey miał prawo szczegulniey użyć,
jako przekładający na język dziś kwitnący przecudne Wiersze Staroświeckiego
Rzymianina, świadka trzeciego zamknięcia Świątyni Janusa, śpiewającego językiem
zgasłym o rzeczach, które się niemal o tyle wieków działy przed nim, o ile
On sam żył przed nami, trzymając się, ile możności, bezpiecznych szlaków
przy omijaniu szkopułów, o które Przełożyciele Pism Starożytniczych
zawadzać i rozbijać się mogą, mierżąc się i urągającą talentom i
towarzystwu pychą z urojonego, niepodobnego i na wyśmiech u niezdurzonych
pokoleń przeznaczonego przywileju samowartości i nieprzewyższebności, od którego
Wyrok nie tylko mdłe plemię Adama, ale i nayśmielszych Bożyców odepchnął,
wezwawszy wszystkich do zasługi i wytknąwszy każdemu kres: non plus ultra,
nie chwaląc zwodniczego uporu w przekładaniu wiersz za wiersz z języka na język,
które w tonach i nakłonach żadnego powinowactwa między sobą nie mają,
czego traf ślepy na stu Dystychach ledwie w kilku dopuszcza, a co fałszuje,
kaleczy lub zacimia pasma czuciów i malowideł pierwocinnych, jeśli razem i
los przyjazny, i dowcip prawdziwie rymotwórczy nie wesprą, nie poświęcając
ani prawdy rymowi ani jasności lakońszczyźnie, ani owey miłey prostoty, którey
niegdyś w pismach naszych Przodków nawet i drobnostki malujących wszystkie
razem wdzięki i moc, i piękność, i słodycz nieodstępnie towarzyszyły,
niewolniczo małpiącey i małpioney czerkieszczyźnie, która może bydz
dziennem cackiem gmin kilku, ale nigdy stałą rozkoszą wdzięcznojęzykiego Narodu, miał sobie za święty
obowiązek stosować gorliwość wykonawczą do woli ustawodawczey i tyle wierności
zachował w tłumaczeniu wyobrażeń i wysłowień cudzych, ile jey Irys lub
Merkury przy Bogach Olimpijskich albo Woźni przy Grayskich i Frygiyskich Królach
zachować zwykli, a nigdzie się nie ważył ani Nieśmiertelnym, ani śmiertelnym
w Eneidzie rolę grającym kłaśdź w usta umów akademickich, lecz jak oni
sami przed czterdziestą wieków szczerze czy chytrze, górno czy płasko, gładko
czy chropowato czuli, myślili i mówili, tak on z niemi czuł, myślił i mówił,
słowem: nic tu nie powiedział, czego by Wirgili nie pomyślił, ani też nic
nie opuścił, co Wirgili powiedział wyraźnie i o czem chciał mieć potomność
uwiadomioną, ztąd dziś tu tylko i w Texcie Łacińskim doczytać się można,
że Enejasz itd. itd.
 
 
 

"CENTROLOGIA"
Cieniutka ośmiostronicowa broszurka pod tym tytułem wyszła w r. 1923 w
Katowicach. Autor, Adolf Kirschenzweig, urodził się w Warszawie w r. 1883. Książeczkę
swą napisał po niemiecku: "Ich schreibe deutsch, obwohl ich Pole bin...
dieses hier muss in Immanuel Kants Sprache aufgeschrieben werden". - Nie
dla wyszydzenia biednego chorego maniaka podajemy tu w przekładzie wyjątki z
jego pracy: jest w niej patos grozy, powiew kosmicznego obłędu.

Ja, Adolf Kirschenzweig, zajmuję się od lat 20 żonglowaniem ciałami
niebieskimi. Urodzony w XIX stuleciu, przeznaczony dla XX-go, stworzyłem w 21
roku swego życia centrologię, napisaną w Warszawie w 22 roku dwudziestego
wieku, wydaną w 23-im, tj. w 450 rocznicę urodzin Kopernika... nie jestem uczonym, raczej trochę filozofem, specjalnie zaś artystą: żonglerem
planetarnym. Od wczesnej młodości czuję nieprzepartą skłonność do żonglowania.
Starałem się naśladować wszystkich lepszych żonglerów. Do występów i
zarobkowania nie miałem nigdy talentu. Filozof, który we mnie siedzi,
przeszkadzał mi. Dlatego poświęciłem się żonglowaniu ciałami niebieskimi
i stąd ów stan nieszczęśliwy, w jakim się po 25 latach pracy znajduję:
chory, biedny, odrzucony przez bliźnich, znienawidzony i prześladowany przez
wszystkich. Chwytam się więc ostatniej deski ratunku i zwracam się do
wszystkich myślących ludzi, przede wszystkim do wyznawców Kanta z okrzykiem:
słuchajcie, co żongler planetarny może dać nauce!... Dwie ostatnie litery słowa
"Kopernik" stanowią inicjały Immanuela Kanta. Dwie pierwsze litery
nazwiska "Kant" są mymi inicjałami. Dwie pierwsze litery nazwiska "Kirschenzweig"
są inicjałami Kanta Immanuela. Jestem tedy trzecim w ich rzędzie. Kopernik dał
nam prawdziwy świat, Kant pokazał, czym ten świat jest, centrologia powie,
dlaczego jest tak, jak to Kant pokazał. Stwierdzam więc: 1) że centrum w kole
istnieć nie może, 2) że nie centrum znajduje się w kole, lecz odwrotnie: koło
w centrum.

Nieszczęśliwy szaleniec podaje następnie szereg obłąkanych dowodów
prawidłowości swego odkrycia i kończy wstrząsającą w swej beznadziejności
skargą:

Obwieszczam to światu, lecz zanim Kant nie uzna i nie przyjmie wywodów
moich, muszę nadal w budach jarmarcznych żebrać żonglowaniem na chleb
codzienny.

 
 
 
WIEŻYCZKA BABEL
Od nazwiska wynalazcy J. L. Macadama utworzyli Anglicy czasownik  t o  m a c a d a m i z e, tj. pokrywać szosy specjalnym żwirem i ubijać go w trwałą powłokę.
Na słowo to w postaci  r e - m a c a d a m i z i n g  zwrócono uwagę z powodu niezwykłego
jego składu:

re - jest łacińskie

mac
- gaelickie

adam - hebrajskie

iz - greckie

ing -
angielskie.

Pięć języków w jednym słowie.

 
 
 

PO POLSKU
Antoni Lange dowiódł kiedyś, że można napisać wiersz najczystszą
polszczyzną - i zostać nie zrozumianym. Oto jego sławny dowód, cytowany w
"Myśli Niepodległej" Andrzeja Niemojew-skiego w r. 1906:

PRZEKWINTY

Śród kieretni kszcie wangroda!
Pod jabrzędów charaziną
Stoi gryfna brzana młoda -
Z ócz jej śluzy plosem ryną.
Ni feteciem ani kwieciem
Ani jaklą - ochajona -
Po zamorach - stoi w gzorach -
Ostorniała i zaćmiona.
W duk chachuli się - w pociemno -
Marykuje, kniazi, blada -
Ostawiła chyz i dziada...
Ach - do korząt jej czeremno!
Drujkie było naściwienie -
Nawidziadło - omamienie -
Wrodne było nizaczmienie!
Ozgowało się, pieściło,
Całowało się, haiło:
Łopie zeszły gmy na grapy,
A zagłoby i utrapy!
Ej, chaśniku roztomiły,
Coś na zazór mię wyzwolił -
Zdobramiru jak niepiły -
Szczezłeś!... Bóg mi nie podolił!
Idą śryże, chaje, gmy -
Gdzie twa jata, rządź, gdzie ty?

Nie rymowany przekład z polskiego na polski brzmi:

WYMYŚLNE SŁOWA

Śród zarośli kwitnie śliwa. Pod gałęziami sokor stoi piękna dziewczyna
młoda, z oczu jej łzy jeziorkiem płyną, nie wstążką ani kwieciem, ani
stanikiem przystrojona, po odurzeniu stoi w łachmanach, zdrętwiała i znużona.
Kryje się w próżny pień, w ciemność, narzeka, jęczy żałośnie, błąka
się; opuściła dom ojcowski, ach, do cna jej smutno! Słodkie były
nawiedziny, ułuda, omamienie, okropne było opuszczenie, płonęło się, pieściło,
całowało się, rozkoszowało. Prędko zeszły mgły na parowy leśne, a kłopoty
i strapienia. Ej, miły kochanku, coś mnie wybrał całkowicie, niespodzianie,
jak obcy, zniknąłeś! Bóg mi nie poszczęścił. Idą śniegi, burze, mgły,
gdzie twa chata, mów, gdzie ty?
 
 
 
ZŁOTOUSCI
Można by całą rozprawę napisać o ekstrawaganckich i kwiecistych tytułach
kazań z wieków ubiegłych. Oto kilka przykładów tego sadzenia się na wymyślność
i florydacyzm:

"Kolumna ze złota, na mecie szczęśliwey wieczności koroną pogodnie
przepędzonych w oboim polu olimpach doczesnego życia przy grobowym kamieniu
tryumfalna nad grobem Jana Walewskiego na potomną pamiątkę pogrzebowem
kazaniem postawiona". (Szczepan Szczaniecki; Kalisz 1682)
"Splendor
Trójzakonnego cienia z poklasztorney umbry świętego pożycia w S. Afrykańskim
Augustynie, w S. Kassyanackim Benedykcie, w S. Padewskim cudotwórcy Antonim, na
świat i światłość polskiego firmamentu dniejący przy oyczystych
splendorach Elżbiety Sieniawskiej... kaznodziejskim stylem w różnych
warszawskich kościołach adumbrowany". (Ad. Ign. Nazamowski; Warszawa
1721)

"Wolny głos mów niedzielnych najdzielniejszym głosem tak na puszczy
literalnego sekwestru, jako na publikach statystycznych zawołanego senatora JW.
Jana Sapiehy... z więzów prywatnego milczenia oswobodzony i z drukarskich
cieniów polerowanym przez niezliczone strzały starożytnej splendorem
windykowany z wiekopomnych dzięk dźwiękiem poświęcony". (A. L. Kierśnicki;
Warszawa 1727)

Franciszek Rychłowski (1618-1680) pozostawił m. in. kazania:

"Lew wesoło odchodzący od rzeki uczęstowany" (na pogrzebie
Mniszkowej), "topory ciasne, bramy niebieskie szeroko wycinające" (Tarły),
"strój białogłowski a oraz
i męski" (Stradomskiej).

Pogoń za wybujałą oryginalnością dochodziła do dziwactw, aż bluźnierstwem
zalatujących:

"Vice-Bóg na ziemi Piotr św.", "koncept nad konceptami,
Niepokalane Poczęcie M.P.", "dyalog albo komedia Męki Jezusowej w
siedmiu scenach" (tj. w siedmiu kazaniach Sezyewicza).

Kaznodzieja Młodzianowski przyganiał Chrystusowi, że nigdzie miejsca nie
zagrzeje, to znowu, że niemądrze postąpił, opuszczając 99 owiec, a szukając
owcy zgubionej, bo tymczasem mogły mu wilki niemiłego figla wypłatać. Kiedy
indziej tak przemawiał do matki rodu ludzkiego:

"Matko nasza Ewo, nazbyteś świegotliwa i nie mogąc w Raju z kim gadać,
świegotać poczęłaś".

Inny (Sapecki) w kazaniu na Nawiedzenie N.M.P. taką umieścił apostrofę na
tekst "abiit cum festinatione":

"A dokąd tak spieszno, przybrana w manto słoneczne damo? Dokąd zawody
twoje, kandorem śliczny księżyc celująca panno? Dokąd peregrynacja Twoja,
lustrami nieba w koronę plecionemi uwieńczona koronatko? Jeżeli na spacyer
dla rekreacyi w góry wychodzisz, nie bardzo wietrzyć się pannie rozkazuje św.
Hieronim, nie moda damie urodziwej dziadowskim trybem włóczyć się po
ulicach. Nie piękna pannie cudze pocierać kąty na ustawiczność; już
podobno w tem ciele i różana cnota nie spełna, komu nagusy smakują. Ta to mądra
panna, która uciekając przed publiką świata, velum zakonnem zasiania sobie oczy, aby na jego pieszczoty nie patrzała, taka dama, z dataryi niebieskiej osobliwego upominku godna, ABIIT CUM FESTINATIONE".

Tenże kaznodzieja nazwał gdzie indziej św. Jacka "szczeniuchem dominikańskim"
i na tle porównania Świętego z psem rozwinął całe kazanie.
"Czyż to nie zakrawa na profanację i zniewagę?" - zapytuje ks. Józef
Pelczar, z którego dzieła "Zarys dziejów kaznodziejstwa" (Kraków
1896) dane powyższe czerpię.
 
 
 
DR KRAIŃSKI, CZYLI SENSACYJNA WYPOWIEDZ ADAMA MICKIEWICZA
Interesuję się bardzo grafomanią i grafomanami, zagadnieniu temu zamierzam
poświęcić studium, więc zbieram i studiuję dzieła rozmaitych rymopisów spod
ciemnej gwiazdy, ale nie udało mi się dotychczas napotkać postaci straszliwszej
i obskurniejszej od dra Wincentego Kraińskiego, którego trzy książki wydane we
Wrocławiu w roku 1855-56 gruntownie zgłębiłem.
W przyszłej "Złotej księdze grafomanów polskich" otrzyma dr Kraiński
poczesne miejsce - takie jak Mickiewicz w każdej antologii prawdziwej poezji;
tymczasem daję czytelnikom pobieżną charakterystykę potwornego autora i małe
próbki jego twórczości. Emigrant, zdaje się, nauczyciel języka polskiego
(!), ciemny, zaciekły klerykał, grożący w swych "fraszkach ucinkowych"
piekłem wszystkim i wszystkiemu ("Józef i Teodor oraz wiersze różne",
Wrocław 1856, s. 138-196), nawet bibliotece publicznej:

 
Kto ma czytania pragnienie,
We mnie znajdzie ugaszenie,
Mam bardzo drogie
napoje,
Każdy znajdzie zbrodnie swoje!
 
Że mam źródło wszystkich zbrodni,
Każde dzieło udowodni,
Bo stąd
kacerstwa wychodzą,
Wszystkie sekty z siebie rodzą;
 
Stąd najgorsze obyczaje
Ludzkość czytaniem dostaje!
Tu wiarę każdy utraca,

Ateuszem stąd powraca.

 

Natomiast:

 
Gdyby Jezuita rządził,
Nikt by w narodzie nie błądził,
A kto go tu prześladuje,

Ten się do piekła gotuje.

 

Do piekła posyła Kraiński dosłownie wszystkich: rozrzutnika, spirytystów,
szlachtę, szewców, krawców, stolarzy, rymarzy, kowali, mularzy, brukarzy,
ministrów, teatr, salony, portrety (każdą z ofiar obdarza oddzielną
"fraszką"), nawet cechy charakteru, jak żartobliwość, kostyczność,
wdzięki itd. Przeklina i gimnazja:

 
Ucz pogaństwa, cóż to szkodzi,
Że się niedowiarstwo rodzi,
Że uczniów
wiary pozbawisz
I że na zbrodnie ich
wyprawisz.
Zostań zawsze poganinem,
Nie chciej być chrześcijaninem,
Będziesz
za to w piekle
siedzieć,
A o niebie nic nie wiedzieć.

 

Całe zło na świecie wynikło według dra Kraińskiego z filozofii i
zaniedbania narodowych obyczajów. W koszmarnym ni to dramacie ni dialogu pt.
"Pocieszyciel i pocieszycielka" czytamy takie wyznanie wiary:

 
Kto nie chce zostać księdzem, lecz tylko światowym,
Taki nie jest mądrości
zasięgać gotowym.
 
Od pól wieku system szkół pogorszenie nosi,
Odkąd wszechnica rozumu ubóstwienie
głosi.
Co mądrość boska z ambon w kościele opowie,
To wszechnica rozumem
przewrotnie odpowie.
 
Bo do wszystkich wydziałów ten fałsz przypisują,
Wszystkim filozofii uczyć
się kazują.
 
A ja na to nie widzę sposobu innego,
Jak sztukę nauczania teologicznego,
Żeby
matki wprzód były teologiczkami
I swych dzieci dobrymi nauczycielkami.

 

Gromi Schlegla, Hegla, Fichtego, panteizm i... romantyzm. Wprowadza na scenę
i Mickiewicza, wprawdzie w postaci ogólnej, Poety, ale ze słów Królowej, która
z wieszczem rozmawia, poznać, o kogo chodzi ("całą Polskę tyś zasiał
duchami, jakbyś się względem tego zrozumiał z wrogami, bo i oni tak duchów
między nami sieją, że aż od nich Polacy codziennie więdnieją, twoje dziady
zaczęły, dziś stoliki kończą" itd.).
Mickiewicz odpowiada:

 
Słusznie Królowa Jejmość czynisz mi wyrzuty,
Że jadem cudzoziemców zostałem zatruty,
Jednak to temu nie ja, lecz Puszkin jest winny,
Co pierwszy między nami w tej zbrodni był czynny.
Może być, że wróg jego za agienta użył,
Ażeby mnie podżegał, bym wrogowi służył,
Bo to Puszkin między nas Birona* wprowadził,
On nam go tu zachwalał, naśladować radził.

* Tj. Byrona. W innej książce robi Krainski poetom zarzut, że "z
Bironami po cukierniach siedzą".

 

Postanawia więc skruszony Mickiewicz poprawić się. Przyznaje, że "źródłem
messjanizmu jest Trójca Najświętsza": pierwszym Mesjaszem był Bóg-Ojciec,
drugim Chrystus, a trzeci wkrótce się zjawi.
Potem Adam rozmawia z profesorem teologii, witając go następującym
wytwornym zdaniem:

 
Nie mogło być nic więcej dla mnie życzącego,
Jak spotkać profesora
teologicznego.

 

Zaraz po stylu poznać, że to żywe słowa autora "Pana Tadeusza"...
 

 
 

ABECADŁO Z PIECA SPADŁO
prosto na łeb rozmaitym alfabetomanom, którzy na jego temat powypisywali
bezmiar cudacznych rzeczy. Pochodzenie liter, drobin piśmiennictwa i naocznych
wyrazicielek dźwięków, do tego stopnia korciło pochopne do fantazjowania
umysły, że pierwokształtu alfabetu szukano nawet na gwiezdnym niebie.
Słowa psalmu "Coeli enarrant gloriam Dei" rozumiał Jakub Gafarelli,
bibliotekarz Ludwika XIII, dosłownie, twierdząc, że "gwiazdy na niebie są
rozmieszczone w kształcie liter hebrajskich, i w nich, jak w książce, można
czytać wszystko, co się dzieje na świecie". Uczony Seyffarth wydał w
Lipsku w r. 1834, w lat 300 po Gafarellim, rozprawę, w której dowodził, że
alfabet nasz jest odbiciem zodiaku, "ustalił" nawet czas jego powstania:
na rok 3446 przed Chrystusem, na końcowe dni potopu - "am 7 September".
W Polsce, jeszcze w roku 1909, wydał ksiądz A. Szaniewski broszurę "Nowy
sposób nauczania mowy i pisma", w której twierdził, że "rysunek dźwięku a przedstawiał wodę,
i - palec, u - słońce, e płot,
o - siatkówkę oka", przy czym uparł się, że pierwotne pismo obrazowe
zapożyczyli od Lechów-Polaków "nasi dawniejsi sąsiedzi Egipczanie".
Bezgraniczne w tej dziedzinie nieuctwo doprowadził do szczytu, a raczej do głębin
otchłannych, Piotr Czarkowski*, domorosły a niewątpliwie obłąkany
fantasmagoryk lingwistyczny, traktujący alfabet jako hymn prasłowiański. Oto
ipsissima verba magistri:

Alpha Beta Gama!
Delta Epsilon Zeta Eta Theta
Jota Kapa Lambda My
Ny Xi Omikron Pi Rho Sigma Tau
Ypsilon Phi Chi Psi Omega.
Oto jest dwadzieścia cztery wyrazy, na które ludzie patrzą przeszło 24
wieki, i zdaje im się, że to są czcze brzmienia, jako wyrazy języka, który
już przed tysiącami lat wraz z narodem, do którego należał, na wieki wieków
pogrzebiono; tymczasem ani naród, ani jego mowa nigdy zupełnie nie ginął. Te
zaś 24 wyrazy zamarłe w piśmie są dowodem, czym była mowa nasza przed pięciu
tysiącami lat. Przez wzgląd na tak odlegle czasy niechże czytelnik nie będzie
zanadto wymagającym, niech pomni, jakie tu ciężkie rany zadali Grecy, a
przekona się, że każdy wyraz, wzięty pod rozwagę podług zasad mównictwa,
da się zrozumieć i wszystkie razem wzięte tworzą jedną całość -
modlitwę do Boga. Trzy pierwsze wyrazy: Alfa, Beta, Gama, tworzą jakby jej część
oddzielną. Z początkowych liter tych trzech wyrazów, napisawszy je w
odwrotnym porządku G B A i przeczytawszy na odwrót, podług prawideł mównictwa,
otrzymamy B A G - Bóg, Boże. Alfa, po cofnięciu a przed f, wyda brzmienie
alaf; postawiwszy ph za f i wziąwszy p za w, którego wówczas jeszcze nie było,
otrzymamy alaph, przemienione na alawh, a to na odwrót przeczytane wyda
brzmienie hwala, chwała po naszemu. Z wyrazu alawh powstało przez skrócenie
łacińskie alaus, czyli laus, arabskie Allach. Beta na odlew tabe - Tobie.
Gama na odlew, maga, macha - maszą: zaimek dzierżawczy od zaimka osobowego
my urobiony; dawniej pisał się i wymawiał właściwiej: masz, maszą, masze,
zamiast teraźniejszego nasz, nasza, nasze, ale tę różnicę spowodowała później
jasność mowy.
Bag hwala Tabe maszą -
Boże! chwała Tobie nasza.

Posługując się tą metodą, dochodzi Czarkowski do wniosku, że alfabet
grecki znaczy właściwie:

Boże, nasza Tobie chwała,
Daj nam lepsze czasy od tych tu,
Ciebie Boga błagamy,
Ażebyśmy zachowali wiarę naszą w Ciebie.
I posiedli całą ziemię.

 
 
 
TWÓRCA KLIMATÓW
Jakiś nie znany nam bliżej konkurent Matki Natury ogłosił w nrze 311 "Ilustrowanego
Kuriera Codziennego" z r. 1936 co następuje:

Podaję do łaskawej wiadomości P.T. Meteorologom i Wysokim Zakładom
Naukowym w dziedzinie badań meteorologicznych i przyrody, wszystkich krajów świata,
iż wynalazłem aparat, przy pomocy którego mogę zmieniać klimat w naturze, w
przyrodzie na żądanie, zamówienie, zawsze, kiedykolwiek, wszędzie, we
wszystkich krajach, w każdej porze roku, na dowolnie obranej, geograficznie oznaczonej części świata, kraju i
ziemi, na przestrzeni od 50 do 50 000 km kw. w przeciągu 3 do 6 dni mniejsze
zmiany, a 5 do 10 dni większe zmiany:
1) Stwarzać wiatry o sile biegu na godzinę 50 do 500 km, na przestrzeni o długości
i szerokości od 50 do 50 000 km, o wysokości 50 do 2 000 m, i nadać żądany
kierunek biegu: jak ze wschodu na zachód i przeciwnie, tak z południa na północ
i przeciwnie, oraz w różnie kombinowanych kierunkach.
2) Stwarzać deszcze na zamówienie i oznaczone miejsce kraju, żądaną ilość
w m/m dziennie, co drugi dzień, co trzeci dzień, co czwarty dzień i raz w
tygodniu, itd.
3) Stwarzać pogodę na zamówienie, w oznaczonym miejscu, tam, gdzie jej
brak, uspakajać wiatry i deszcze tam, gdzie ich jest za dużo, zmieniać
temperaturę na plus lub minus od 5 do 15 stopni Cel. na żądaną.
4) Stwarzać różnorodne chmury i wilgotne powietrze, oraz oczyszczać
chmury z powietrza i zbyt wilgotne powietrze, suszę, w każdej porze roku.
Dla stwierdzenia prawdziwości treści tego komunikatu, chcę zademonstrować
i przeprowadzić próbę pod naukową kontrolą fachowców nawet we wszystkich
pięciu częściach świata i ich kontynentach.
Do obserwacji, badania i kontroli, zapraszam wszystkich interesujących się
P.T. fachowców Meteorologów i świata naukowego, oraz organizacji rolniczych,
w celu ściśle naukowym.
Zgłoszenia wraz z podaniem lub zamówieniem, jaki klimat pragną obserwować,
miejsce i data, należy przesłać do dnia 30 sierpnia 1936 r. na adres: I. K.
C. Kraków, Wielopole 1, dla Winalu Woal.
Dla dobra ogółu ludności prasę zagraniczną upraszam o rozpowszechnienie
tego komunikatu.'

 
 

 

HULAJ DUSZA BEZ KONTUSZA - I BEZ KOSZULI
Czytamy w "Pamiątkach Soplicy" Henryka Rzewuskiego, że sławetny książę
Radziwiłł Panie Kochanku, gdy był już dobrze pijany, zaczął się rozbierać,
besztając przy tym szlachtę. Jednemu dał pas złoty, mówiąc "Darujęć,
durniu" - drugiemu kontusz: "Na, świnio!" - innemu spinkę
brylantową: "Trzymaj, ośle!" - innemu znowu żupan: "Weź,
kpie!" - tak że został w hajdawerach amarantowych i w koszuli, na której
wisiał ogromny szkaplerz. W takim "stroju" wgramolił się na wóz, na
którym była ogromna beczka napełniona winem. On siadł na beczce, a wóz
szlachta ciągnęła po ulicach Nowogródka. Wóz co kilkanaście kroków
zatrzymywał się, a kto chciał, kielich lub garnek nastawiał i książę czop
od beczki odtykał...
A odprowadziliśmy księcia, zawsze na beczce, ale już próżnej, aż do
klasztoru, gdzie on jeszcze na dziedzińcu dokazywał i stanąwszy przy studni,
zrzucił hajdawery i koszulę i tam kazał się zlać wodą. Po wytrzeźwieniu
poszedł do celi, gdzie podkurek (śniadanie złożone z barszczu, bigosu i kiełbasy)
zjadłszy i z ojcem Idzim pacierze odmówiwszy, spać się położył.
Tego rodzaju bachusowe błazeństwa rozpasanej szlachty stały się niejako
obyczajem. O produkcjach nudystycznych innego szlachcica pisze w "Pamiątkach" poeta Kajetan Koźmian:
Michał Granowski, sekretarz wielki koronny, zwykł był po pijanemu rozbierać
się i przymuszać do tegoż współbiesiadników. Miał przy tym dziwną manję:
krzyczał "Ja Amerykanin", choć Ameryki nigdy nie powąchał. Ten to
sekretarz wielki koronny, po wygraniu przeforsowanej przez siebie sprawy (rzecz
działa się w Lublinie, w latach 1784-87) zaprosił na obiad cały trybunał,
z którego tylko prezydent, jako że chory, stawić się nie mógł. Pito
ochoczo i obficie. A kiedy marszałek i deputaci udali się na południową sesję,
Granowski, dobrze już cięty, począł wykrzykiwać: "Ja Amerykanin! Kto mnie
kocha, to samo zrobi, co ja" - i z kielichem w ręku wyszedł półnago
na ulicę, z koszulą zawiązaną u pasa. Gdy przyjaciele, przystojnie ubrani i
schludnie noszący się, zaczęli na to hasło zrzucać ze siebie ubiory, poczęła
się dezercja tych wszystkich, szczególnie uboższej szlachty, którzy
poczuwali się do nieporządku i niechlujstwa, pod długą polską suknią ukrytego, ale hajducy i lokaje
na rozkaz pana chwytali uciekających, obnażali, a sami współbiesiadnicy służącym
pomagali. W mgnieniu oka stanęła na ulicy czereda na pół naga; zajechała
bryka dzielnymi końmi z dwiema beczkami wina z wyciętemi wątorami. Badowski
na pół nagi siada jak Bachus na jedną z nich, dają mu wielką chochlę
srebrną od zupy, czerpa trunek z beczki, nalewa w kielichy - i ta cała
pijacka gawiedź rusza w procesji i w dzień biały idzie ulicą ku Krakowskiej
bramie.
Co za widok osobliwszy i gorszący! Do 80 osób na pół nagich, wielu potrząsających
brudnymi łachmanami, które wprzód suknia osłaniała, tańczących, skaczących,
taczających się, śmiejących się, śpiewających lub ze zbytku trunku upadających
i oddających ustami to, co gardłem pochłonięte było.
W tych samych pamiętnikach Koźmiana znajdujemy barwne opisy innych gorszących
scen:
Pod biskupem Skarszewskim widziałem jak mnich nazwiskiem Tiburcy w jednym
domu u gospodyni zbyt ludzkiej trzymał kielich w ręku: ta jedną ręką nalewała
mu wino, drugą szargała za pasek od habitu, a on przed nią, rozgrzany
trunkiem, skakał jak niedźwiedź na łańcuchu... Widzieliśmy na placu
publicznym zakonnika tańcującego walca z kobietą z motłochu, że aż trepki
pogubił... Widzieliśmy dwóch obłąkanych i hańbiących suknie swoje kapłanów,
zachęcających do mordów i wieszania; jeden z nich wznosił ręce skrwawione do nieba i wolał do ludu:
"To jest kwiat najmilszy Bogu!"...

Należy pamiętać, że Kajetan Koźmian był wiernym synem kościoła,
konserwatystą, dziś powiedzielibyśmy: reakcjonistą, nie żadnym libertynem
czy antyklerykałem.

 
 

 

SONATA KSIĘŻYCOWA
Od pewnego czasu prowadzę lunotekę, tj. normalną kartotekę, na której
"fiszkach" notuję skrupulatnie wszelkie metafory, porównania i epitety,
jakimi poeci ozdabiają Księżyc. Zakon Braci Wierszujących nigdzie się tak
nie rozhulał, jak w nomenklaturze martwego satelity naszej życiem kipiącej
Ziemi. Sprzyja temu "tajemniczość" Księżyca, jego rola w folklorze
erotycznym, w mitologii i w demonologii, a wreszcie - bądźmy sprawiedliwi
- niezaprzeczona uroda i niezwykłość samego zjawiska: nagle, śród nocy,
coś takiego na niebie - to tarcza, to sierp, to srebrne, to złote, to
rumiane, to w mglistym czepku, to jak mroźna kula, to większe, to mniejsze, to
z jednej strony, to z drugiej etc. Było i jest się czemu dziwić i w co
wpatrywać. Moja lunoteka jest już bardzo pękata i wciąż pęcznieje. Kiedyś
uporządkuję ją ostatecznie i oddam do druku. Będzie to pierwszy w dziejach
piśmiennictwa "Dykcjonarz księżycowy". Oto jej próbki, z braku
miejsca ograniczone do samego cytatu i nazwiska autora:

Xiężyc, xiąże nocy nayiaśniejsze (J. E. Minasowicz).

Na mlecznym niebie blady księżyc siedzi, jak jezuita, gdy słucha spowiedzi
(Bałucki).

Świeca Prozerpiny (Grzymałowski).

Ahaswer nieba (Kośmiński).

Dziecię wieczora. Nadąsany. Senny. Blady jak cień zmarłego słońca (Goszczyński).

Straż Boga na nieba sklepieniu (Brodziński).

Półkolny (Jul. Korsak).

Biała hostia światów (Wł.
Ordon).

Okno, którędy dzień schodzi. Srebrny król nocy (Mickiewicz).

Pierścionek Diany. Słońce umarłych. Bladawy. Srebrny. Zapłoniony. Posępny.
Lampa kryształowa. Złocisty i szary. Biały. Błękitny itd. (Słowacki).

Dziś ciemny, jutro połyska jak sierp, potem szerszy jak nóż kuchenny,
potem nadkrojony jak bułka chleba, z której kromkę zetniesz, potem jak dukat
jasny i okrągły, i znów się ścina, zmniejsza i ciemnieje (Józef
Korzeniowski).

Słońce bezsennych (Nowaczyński).

Ciemny dokument nieba z pieczęcią księżyca. Obojętny wijatyk. Cienkie
podkręca wąsiki, choć ma jeszcze pod nosem mleko drogi mlecznej (Staff).

Księżyc jak gondola pływa. Jak rybak, łódź srebrną gotuje do jazdy.
Psotny (Makuszyński).

Fantasta. Widmowy kasztelan wszelakich rozwalin (Tuwim).

Stary, żółty, zasępiony (Miron).

Nów, wygięty banan (Pawlikowska).

Capablanca wiedzy tajemnej, krągłolicy księżyc pyzaty. Blady Piotr z
Amiens (Bąk).

Łaciaty. Nieprawdopodobny (Przyboś).

Mięciutki księżyc łaskocze zgubiony w przelocie puch (Ginczanka).

Trapez mnie huśta z księżyca wiszący. Niedługo z puchu nocy księżyc się
wyłuska, podobny do wielkiego srebrnego orzecha. Wielkie zielone żagle na
dachach rozpina. Chodzi słupem po starych okrętach i czarne z masztów
martwych wypłasza pająki. Zielony w niebie staw platyny. Ciągnie przez palmy,
jak muzyk pluszowym smykiem. Księżyc, blady hrabia, poprzez mgły firanek
fantastyczne tapety rozwija na ścianie. Lampa mądrości, spokojny filozof etc.
etc. (Wierzyński).

Jak krzywy, krótki miecz Waregów, w orszaku gwiazd lśni księżyc krwawy (Kozikowski).

Czerwony tygrys. Jak klinga. Żagwią nocnego pożaru stoczył się w
urwiska. Pentagram. Na dnie rzeki, jak pojmany więzień, zamurowany śród
rozrosłych trzcin (Łobodowski).

Noc dmucha w księżyc jak w okarynę. Ma usta kobiece, jest zaczajonym,
rudym, czyhającym kotem (Słonimski).

Rozżarzony do białości pieniądz (Lech Piwowar).

Noc gwiazdy nawleka na krzywą księżyca igłę (Wł.
Podstawka).

Księżyc to wioska ogromniasta, gdzie ciszę ciuła brat mój Srebroń... To
niepoprawny istnieniowiec, poeta, znawca mgieł i wina, nadskakujący snem
manowiec, wieczności śpiewna krzątanina (Leśmian).

Sępem wyleciał rudy księżyc (St. R. Dobrowolski).

Księżyc pobratym usnął w świeżym sianie (Mir.
Żuławski).

...I tak w nieskończoność! Są tam jeszcze: świetlik, nóż, chleb, kołyska,
żółtodziób, pierś Seleny, rokokowy, srebrne kolucho, klarnet, klacz, bania,
podkowa, paleta, order itd. itd. Sam tylko Gałczyński częstuje nas takimi
cudeńkami: czarny lew z platyny, kałamarz, bibułkowy, astrologiczny,
tajemniczy jak rebus, jak kalafonia złoty, humorystyczny, umęczony, "księżyc
przemienił się w lirę i kot błędny z tej liry ogonem pieśń wydobył swoją
kocim tonem", rumiany jak kucharz, delfin, "księżyc dudniący pod
ulicami jak potwór z srebra i krzyku"...
Proponuję założenie Towarzystwa Ochrony Księżyca Przed Wybujałą
Fantazją Poetów (TOKPWFP).
 
 

 

TIZBA GNIEŹNIEŃSKA
Teatry nasze skarżą się stale na brak repertuaru. Jest na to sposób. Należy
pobłażliwiej traktować pewne zupełnie zapomniane twory dramatyczne, które z
powodu intryg i zawiści nigdy nie miały szczęścia tzw. oglądania kinkietów
teatralnych. W ten sposób przepadł niejeden polski Szekspir i Molier. Do
wiadomości kierowników literackich naszych scen podaję, z dobrego serca i
bezinteresownie, informację następującą:
W r. 1863 ukazał się w Gnieźnie utwór: "Tizba, żalodya w czterech
oddziałach. Na podstawie tragedyi francuzkiej Wiktora Hugo, znanej pod nazwą:
Andżelo, tyran podwański wierszem ojczystym napisał Tadeusz Wolański".
Oto kilka fragmentów:

Rudolf (w uniesieniu, z puginałem): Tizbo! Szalona Tizbo!
Tizba (pierś
nadstawiając): Pchnij! do
czego ztchórzyć?
Rudolf (w pasyi): Milcz, nieszczęsna!
Tizba (zuchwale): No pchnijże, wszakżem ja zabiła! (on dżga,
ona pada)

Tizba:
No! Dobrze! w samo serce! tak sobiem życzyła!
Daj mi rękę, Rudolfie, dziękuję
ci z duszy,
Że ty mię własną ręką zwolnił z tej katuszy!
Wchodząc, ty się
oglądać zaniedbał w salonie,
Dając mi kwadrans życia w przeraźliwym tonie.

W innym miejscu Tizba mówi do Rudolfa:
Masz
co do powiadania? Słucham, co takiego?
Na
to Rudolf:

Pytam się, gdzieżeś była? twa bladość od czego?
Z kim to w tym dniu bezecnym czas ty przepędziła?
O czemeście gadali? ręka to zrobiła?
Powiedz... lepiej nie powiedz, nie zmyślaj, albowiem
Ja sam ci, coś czyniła, do słowa opowiem...
...Gdy rządca rzekł: ja nie mam trucizny gotowej,
Mówiłaś: ale ja mam, dając mu takowej,
A co? czy nie tak było? truciznyś nie miała?
Czy nie ty to truciznę jemu podawała?
Ha! tyś miała truciznę dla biednej niewiasty,
Ja w odwet mam dla ciebie ten tu nóż spiczasty.

Odpowiednio dobrana wesoła muzyczka bardzo się przyczyni do powodzenia "Tizby"
w stolicy i na prowincji.
 
 

 

FANTASTYCZNY KATALOG
W roku 1925 grono dowcipnych naukowców, historyków i bibliofilów
krakowskich, z nieodżałowanym moim przyjacielem Kazimierzem Piekarskim na
czele, wydało parodystyczny numer "Przewodnika bibliograficznego", słynny
"Nr 13", druk arcyrzadki dzisiaj, zawierający przeszło dwie setki tytułów
nie istniejących książek istniejących autorów. Zeszyt ten jest znakomitym
okazem nieczęsto uprawianej parodii: parodii publikacji naukowej. Każda
pozycja w nim, to satyra na autora i na samą bibliografię. Wybieramy na chybił
trafił:

BERNACKI LUDWIK jun. Najstarszy polski bilet wizytowy. Studium
bibliograficzne. Z 163 podobiznami. Tom I: Literatura. Tom II: Źródła. Tom
III: Materiały. Tom IV: Notatki. Tom V: Studia. Lwów. Wydawnictwo Zakładu
Narodowego im. Ossolińskich 1925. 8. T. I. str. XV + 784. T. II. str. 932. T.
III. str. 861. T. IV. str. 890. T. V. str. 632 + 163 podobizny. Zł. 850.
BRUCHNALSKI WILHELM, prof. Uniw. Krytyczne zestawienie pierwszych liter we
wszystkich miejscach "Pana
Tadeusza" jako wstęp do umiejętności literatury polskiej.
Lwów.
Nakładem Koła Polonistów. 1925. str. 854.
BYSTROŃ JAN STANISŁAW. Geneza i warianty pieśni
"Pani dziś jest bez koszulki". Nakładem
Tow. Ludoznawczego 8. Str. 32.
BIRKENMAJER ALEKSANDER. Szesnasta karta rękopisu
Nr 2798 Biblioteki Jagiellońskiej i inne szesnaste karty innych rękopisów
innych bibliotek. Kraków 1925.
4. Str. 78.
FIERICH FRANCISZEK XAWERY. Prof. Dr Prezydent Komisji Kodyfikacyjnej. Procedura
Sadu Ostatecznego. Studium prawno-eschatologiczne. Z planem orientacyjnym
doliny Jozafata i tablicami konkordancyj artykułów praw boskich i ludzkich.
Warszawa 1925. 8. Str. 806 + 72 tablice + 1 plan.
GOETHE JAN WILKOŁAZ. Pięść.
Jedna tragedia. Przełożył
Leon Wachholz. Wydanie drugie poprawne. Warszawa. Gebethner i Wolff. Str. 230.
KALLENBACH JÓZEF. Prof. Uniw. Jagiell. Nieznany spis garderoby domowej
domniemanego pradziadka Jacka Soplicy z r. 1727. Nakł. Uniw. Stefana
Batorego. 1925. 8. Str. XXIII + 2 z licznymi podobiznami.
KOWALSKI TADEUSZ. Pierogi z kapustą,
jako potrawa spożywana przez św. Jacka w czasie głodu na misjach wśród
Kumanów. Kraków. Polska
Akademia Umiejętności. 1925. 8. Str. 146.
OR-OT (ARTUR OPPMAN mjr). Bakenbardy księcia
Pepi. Oktawy żołnierskie. Warszawa.
Nakładem "Żołnierza Polskiego". 1925. 16. Str. 32.
PASEK JAN CHRYZOSTOM. Pamiętniki.
Z francuskiego przekładu P. Cazina przełożył na polski Tadeusz Boy-Żeleński.
Warszawa. Nakł. Biblioteki
Boya. 1925. 8. Str. IV + 256 + 3 nlb.
PIEKARSKI KAZIMIERZ. Nieodkryty fragment nieznanego urywka niedrukowanego
Sowizdrzała w zaginionym tłumaczeniu
czeskim lub polskim. Drobny przyczynek do bibliografii polskiej.
Kraków.
1925. 16. Kart nlb. 2 + str. 1 + kart czystych 6.
PIŁSUDSKI JÓZEF. Jak uniknąłem
błędów Napoleona? Kraków.
Osobne odbicie z 547 wywiadu w "Ilustr. Kurierze Codz.". Str. 2.
ROSTWOROWSKI KAROL HUBERT. O ile ja i Dante stoimy wyżej
od Żeromskiego? Kraków. Nakł.
"Głosu Narodu". 1925. 8. Str. 30.
SIERPIŃSKI WACŁAW. Prof. Uniw.
Warszawskiego. O pewnym dowodzie pewnego twierdzenia i pewnym zagadnieniu
tyczącym się pewnych
przypadków błędnego stosowania pewnych zasad do rozkładu pewnych liczb całkowitych
na pewne sumy potrójne. Warszawa.
Nakładem Pol. Tow. Matemat. Z zasiłku Min. W.R. i O.P. 1925. 8. Str. 142.
SROKOWSKI KONSTANTY. Rosja sowiecka z okien wagonu i z głowy
własnej. Kraków. Nakł. Krak.
Sp. Wydawn. 1925.
SZOBER STANISŁAW. Cecha cechy i cecha cechy cechy. Przyczynki
metodologiczne do nauczania języka polskiego w niższych klasach szkół
powszechnych. Warszawa. Nakładem autora. Czysty dochód na "Willę łez
dziecięcych" w Zakopanem. 1925. 8. Str. XVI + 264.
TATARKIEWICZ WŁ., Prof. fil. na Uniw. Warsz. Czy Stanisław
August nosił getry? Przyczynek
do poglądów filozoficznych epoki. Warszawa. 1925. 8. Str. 18.
WACHHOLZ LEON. Uwiedzenie czy zgwałcenie?
Sprawa Fausta i Małgorzaty wobec Kodeksu Karnego b. trzech zaborów.
Kraków.
1925. 8. Str. 218 i 7 tablic.
WRZOSEK ADAM. Numizmatyka dla medyków. Warszawa. M. Arct.
1925. 8. Str. 318 + 73 tablic.

 
 

 

SCENARIUSZ
Dwutygodnik "Film" (nr 12) zamieszcza zabawne przedruki z czasopisma
"Kino-Teatr i Sport" z r. 1914. Oto jak się przedstawiała "treść"
filmu polskiego w tych czasach:

Nowe towarzystwo udziałowe "Sokół" uczęstowało publiczność
komedią pt. "Ach te spodnie!" Oto pokrótce treść. Dulska zaprasza na
maskaradę Władzia z narzeczoną. Władzio pakuje czym prędzej do pudełek -
do jednego domino i kwiaty dla narzeczonej, do drugiego spodnie wieczorowe do
odprasowania u krawca. Lokaj myli dwa pudła. Narzeczona przebiera się za chłopca
w spodnie, krawiec zaś prasuje domino. Kiedy godzina jest już późna, a
spodni jak nie ma, tak nie ma, Władzio pędzi do krawca w białym dessous.
Dowiadując się o pomyłce zabiera pierwsze z brzegu spodnie i udaje się na
bal. Krawiec goni go. W czasie szampańskiego tanga dopędza na sali i ściąga
spodnie. Władzio po raz drugi ukazuje się publiczności w białym negliżu z
niedyskretnymi tasiemkami. Następuje wesoły finał.

 
 

 

ROZKOSZE SUŁTANSKIEGO ŻYWOTA
Gdy sobie człowiek pomyśli, że nigdy nie był i nigdy już chyba nie będzie
tureckim sułtanem (kwalifikacje by się znalazły, ale cóż, kiedy sam urząd
skasowano), ogarnia go melancholia, smętek, rezygnacja i po prostu żyć się
odechciewa. Nawet zapowiedziane rozkosze raju bledną i przestają nęcić. Nie!
prawdziwego szczęścia nie zaznał nikt, kto nie był tureckim sułtanem...
Refleksje te nasunął nam rozdział "Nowych Aten" ks. Benedykta
Chmielowskiego (1743), pt. "Cesarza tureckiego majestat, elekcja,
zabawy", którego urywek, modernizując niechlujną pisownię autora, poniżej
przytaczamy.

Najpryncypalniejsze jego krotofile - konwersacja z białogłowymi w Saraju
bez uwagi na religię i obyczaje, byle urodą cudną i panieństwem była z nich
każda zalecona, jakich po ośmset miewa, od nikogo nie widzianych w Saraju, z różnych
nacji nazbieranych. Dozór ich polecony eunuchom czarnym, jak one piękne tak szpetnym, których
ochmistrz albo marszałek jest eunuch jeden Kiślar Agazy i matrona poważna,
ochmistrzyni nazwiskiem Kadyn Kiahya, wszelkiej swawoli przestrzegająca. Są
przy tym inne ochmistrzynie, co piąte łóżko pomiędzy te panny sypiające w
dwóch odach albo izbach, gdzie się różnymi bawią exercycjami, to jest śpiewaniem,
szyciem, haftowaniem, tańcem, zawsze się czysto i bogato strojąc. Cesarz je,
wszystkie do jednej przez ochmistrzynię sali konwokowane, wizytuje, śpiewania słucha, robotom się przypatruje, a bardziej na tych obiektach
nieszpetnych oko i gust pański pasie; która zaś bardziej nad inne mu się
podoba, rzuceniem na nią chustki tę wybiera i miewa oddaną do łożnicy.
Osobny jej potem naznacza appartyment, dwór i wygody w Saraju, zowiąc ją
Hinkiarkazy, to jest cesarska metresa, i prezent ofiaruje w worku - 3 000
czerwonych złotych. Jeśli syna powije, zowią ją Chaseki Soltana, bogatą
koroną i tronem, jako cesarzową, ją wenerując. Po takim rozwiązaniu rozwiązuje
cesarz worek swój na ulgę bólów, pięć tysięcy ofiarując cekinów.

 
 

 

OTŁOCHY, SWODY I DŻOTY
Spośród licznej u nas plejady lingwistycznych maniaków wyróżnia się
szczególnym, i w tej nawet sferze rzadkim bzikiem, niejaki Sartyni, który w r.
1844 wydał we Lwowie zeszyt I (122 stronice) "Nauki języka polskiego z zasad
Szrzeniawy". O tym, że właściwe nazwisko owego Szrzeniawy jest Sartyni,
wiem skądinąd, w broszurze figuruje tylko herbowy pseudonim. Nie będziemy tu
zgłębiać treści jego "językoznawczych" wywodów. Samo fantastyczne słownictwo
stworzone przez Szrzeniawę wystarczy, by się przekonać, że mamy do czynienia
z wariatem. Oto np. tytuły niektórych rozdziałów: "Otłochy mowy"
(tj. części mowy, których wylicza aż dziesięć), "Modła przegubu łągłosów",
"Stopnie dżotu i swodu", "Rzecz o trzmionach"... W tym ostatnim
czytamy o "norach trzmienia":

Każdy swogłos zosobna wyraża pewną włość, albo wzgląd stateczny
stanu, w jakim istota pozostaje. I tak o oznacza istotę widomą, e byt
istotny lub omąd o istocie rzeczy powzięty, y wyraża szczegóły
wlemne i szczegóły łążne, z jakich omądy powstają.

A oto prawidło "trzmion w powodzi":

Imię dane przechodzi w powódź własną dołęgą, to znaczy, że otrzęsa
z siebie wszelkie znamiona nabytych względów i okoliczności, a łączy się z
ostatecznym łągłosem własnej dołęgi z głoską powodową.

I na zakończenie jeszcze jedno prawidło dotyczące "obrotu w
rodzajach":

Jeśli znamiona dżótu i swódu sobie wzajemnie nie odpowiadają, imię
niesie rodzaj przeważającej potęgi. Przeważającą zaś potęgę w ogólności
ma swód nad dżó-tem, więc czołem idzie naprzód: rodzaj istoty samej w
sobie przed rodzajem jej imienia; powtóre: rodzaj dla trzmienia przed rodzajem
dla stoku; potrzecie: rodzaj dla zawodu przed rodzajem dla czudu... Dlatego jeśli
imię o stoku szczęchłym będzie miało trzmień z otłochu czynnego... itd.
itd.

 
 

 

PRZESADNY PESYMIZM
W roku 1886 komisarz generalny Urzędu Patentowego Stanów Zjednoczonych oświadczył
dosłownie:

Niewielu wynalazków można się spodziewać w przyszłości, gdyż właściwie
wszystko zostało już wynalezione ("everything has been invented").

 
 

 

PISOWNIA
"Gazeta Warszawska" (1901, nr 74) podaje odpis menu jednej z jadłodajni
stołecznych.

Zópa z Rzułwi s cebulo i marhefko albo barżdż z roro.
Sztuka miensa sos hszanowy. Kotlety lóp z Razy Malasońskie. Le Gomina z
japkami a jeśli nie, to Gaila Redka zagryśtu.

 
 

 

O DAWNYM TEATRZE

...Teatr na prowincji, jak wiadomo, najczęściej w stajni, w owczarni lub w
jakim starym mieści się zabudowaniu. Tu przemysł dyrektora w wewnętrznym urządzeniu
widowni ważną gra rolę: umaja się sala choiną, wykadza, improwizują się
miejsca, jak np. w jednym miasteczku na Litwie, gdzie popostawiano zamiast lóż
sanki dyszlami do góry.
W Busku dawniej była owczarnia, zajęta w połowie na teatr, w drugiej połowie
na owce. Grano właśnie "Żyda tułacza". O godzinie zaczęcia widowiska
we właściwą połowę owczarni spędzono barany, w tej samej właśnie chwili,
kiedy tułacz znajdował się pod biegunem. Za każdym wykrzyknieniem nieszczęśliwego
Żyda, za każdą skargą na gnające go wiecznie przeznaczenie, barany przeciągłym
wtórzyły mu bekiem, a publiczność pokładała się od śmiechu. Dyrektor
zrozpaczony wybiega i rzecz całą załatwia wypędzeniem baranów do innego
zabudowania... Jedna z trup wędrujących dla oszczędności miała watowane dekoracje. Pan dyrektor po widowisku spał na
pałacu przykrywszy się skałą, żona jego na rynku pod osłoną krzaku itd.
W jednym z miast powiatowych kiedyś ogłoszono widowisko; dwie tylko przybyły
osoby. Wyszedł więc jeden z aktorów i zadeklamował:
Ponieważ deficyt w kassie,
Na dziś teatr zamyka się.

(Z "Kalendarza Warszawskiego" Ungra na r. 1860)
 
 

 

HISTORYJKA

Pisze Pliniusz i A. Gelliusz, że za panowania Cesarza Augusta dziecię iedno
ubogie, często na brzeg morski wychodząc, kawałki chleba rzucało dla ryby
Delfinem nazwaney. Ten Delfin tak był przywykł
do owego dziecięcia i tak, iż rzekę, w nim się rozkochał, że ile razy
dziecię nań zawołało, przypływał do brzegu i z nim swywolił, grzbiet mu
swóy podawał do wsiadania na siebie, kryjąc skrzele swoie, aby niemi miłego
sobie ciała nie obraził. Gdy to dziecię wsiadało na niego, on go z brzega
Baiańskiego o dwieście stay aż do Puteolów do szkoły zawoził i ztamtąd
nazad odwoził, co przez kilka lat statecznie czynił. Na koniec, gdy to dziecię
umarło, ów Delfin często do owego brzegu przypływał, ale nie widząc go
przez długi czas, na koniec zdechł na tymże brzegu. Pogrzebiono go tuż przy
owym dziecięciu. Namienieni Autorowie świadczą, iż to sam Appion, który to
pierwszy pisał, widział na swoie oczy z innymi godnymi ludźmi.
 
 

 

SPOWIEDNIK I KRÓL

Kapelan spowiadający Augusta II zapytał go: "Czym wasza królewska mość
raczyła obrazić Pana Boga?"

 
 

 

NAGROBEK
Na parę lat przed śmiercią Beniamin Franklin ułożył sobie własny
nagrobek:

Potomni nie umieścili tego napisu na płycie
grobowej Franklina. Figurują na niej o wiele prostsze słowa:

 

 
 

 
 
 
MUZO, GNIEW OPOWIADAJ, ACHILLA, SYNA PELEJA!

Czterdzieści lat temu ogłosił Michał Pawlikowski fragmenty przekładu "Iliady" na... gwarę góralską. Zdaniem tłumacza jest to "jedyna żywa polska mowa epicka". Homer spod Giewontu śpiewa na taki ton:

 
Panno Święta! Ty sama zaświadcz, jako było
Wtedy, kiedy pasyją rozsierdził się wściekłą
Peleusowy Achil. Tak się porobiło,
Że moc od gniewu tego zacnej krwie pociekło
I poniejedne życie chłopa ostawiło
Psom i hawraniom i precz wędrowało w piekło.
Tak już Bóg chciał od kiedy gniewy swoje kida
W nogach wartki Achilles i harnaś Atryda.
 
...Na to mu znów odpowie Jagamemnon dziki:
Jak sobie chcesz: jedź, zostań,
wolna twoja wola,
Jeszcze przy mnie ostaną tęgie wojowniki
I ociec wielgi w
niebie. Ty se zmykaj z pola.
Kie tak chcesz, to i dobrze, bo ustaną krzyki,
Co
je w całym obozie słychać - wolna wola!
Brykzę wezmę, bo wiedz ty, co się
mnie urówniasz,
Że ja tu wojewoda jestem, a tyś -...!!

 

Należy żałować, że nikt dotychczas nie przełożył na język starożytnych
Hellenów słynnej pieśni:
 
Cyrni się coś, cyrni 
Na wysokiej cyrli, 
Oj, cy to kupka gnoja 
Cy dziewcyna moja...
 
 
 
MR. HILL I JEGO KRÓL WĘŻÓW 
Według relacji pism warszawskich z listopada 1825 r.


Przybyły do Warszawy Pan Hill ma do pokazywania rzadką osobliwość, to
iest ogromnego żywego węża z wyspy Jawy, maiącego 18 i pół stóp długości
a 2 stopy obwodu; iest zaś tak oswojony, iż go bezpiecznie dotykać się można.
Jest on największy ze znanych wężów; gdy dorośnie, ma 50 stóp długości i
iest grubszy od człowieka; iada żywe zwierzęta, iako to: owce, króliki,
kaczki, gęsi itd. Właściciel iego zapewnia, iż ten wąż za kilka dni zrzuci
skórę, a za cztery dni po tym karmi się żywymi gęsiami. Jest rzeczą godną
podziwienia, że po dwóch latach dopiero 25 Maia 1823 roku ieść znowu zaczął
i połknął naraz 10 królików. Kąpie się codziennie i wtedy okręca się
około szyi pana swego. Iest także do widzenia skóra z 24 stóp długiego węża,
który na okręcie, płynącym z Nowey Holandyi do Londynu, połknął kozę z
rogami, lecz przy mocnem kołysaniu się okrętu rogi przebiły bok iego i przez
to życie postradał. Znayduie się także wielki żółw i pawian żywy z południowcy
Ameryki, tudzież wypchany krokodyl. Małą tę lecz rzadką menażeryię widzieć
można codziennie od dnia iutrzejszego począwszy na Podwalu w domu pod Nrem
522.


("Gazeta Warszawska" 5 listopada r. 1825)


Henryk Hill, właściciel węża, Królem Wężów zwanego, 18 i pół stopy
długości, a 2 obwodu maiącego, który od dawna nic nie iadł, ma honor donieść
Szanownej Publiczności, iż rzeczony wąż w przyszłą niedzielę, to iest
jutro od godziny 3 do 5-tej z południa gęś żywcem połknie. Na to więc
widowisko, w tutejszej stolicy jeszcze nieokazywane, zaprasza Prześwietną
Publiczność, w nadziei, iż licznem zgromadzeniem się takowe zaszczycić
raczy.


("Kurier Warszawski", 19 listopada r. 1825)


Dla widzenia obiadu węża zeszła się wczoraj znaczna liczba ciekawych; a
chociaż afisze doniosły, że wąż nic nie iadł od lat 2, przecież wczoraj
nie miał wcale apetytu, i gęś, która przeczekała przez całą oktawę Ś.
Marcina, więcej niż przez godzinę znajdując się przed oczami maiącego ią
żywą połknąć ogromnego gadu, ieszcze pozostała przy życiu. Ukazano mu także
kaczkę, ale i na nią wąż także nie miał apetytu. Przeto nie została
zaspokoioną ciekawość licznie zgromadzonych widzów. Wielu z nich oświadczyło,
że gdy właściciel nie iest pewny ukazania publiczności takiej uczty,
powinien by w afiszach donieść, iż wąż, gdy będzie miał apetyt, może połknie
gęś etc. A to może uwolniłoby od zawodu.


("Kurier Warszawski", 21 listopada r. 1825)

Właściciel Króla Wężów ubolewa nieskończenie, że zapowiedziana uczta
tegoż na dniu 20 b.m. nie wzięła skutku, gdyż wąż ten, który co kwartał
zwierzchnią swą skórę zrzuca, zwykł wówczas zgłodniały zasilać się
właściwym dla niego żerem. Ważne atoli przyczyny zmusiły właściciela
do przetrzymania apetytu iego przez dni 14, co iest iedynym nieprzewidzianym
powodem zawodu, Szanownej Publiczności uczynionego. Dnia zaś 22 b.m. o godz.
6-tej z południa, wąż, który w apetycie swym Szan. Publiczności uczynił
zawód, a podpisanego na dotkliwe wystawił udręczenie, w obecności
znakomitych osób kaczkę żywą połknął. Ubolewa właściciel w mowie będącego
Króla Wężów, że Szanowny Autor umieszczonego artykułu w Nr 277 "Kuriera Warszawskiego" nie był w tey chwili obecnym; wówczas
przekonać by się raczył, że podpisany nie próżnem wymyśleniem iakoby dla
swego zysku na to widowisko zapraszał łaskawą Publiczność, lecz iedynie
tylko pragnąc stać się godnym Jey względów, radby był chwilę tę
uprzyjemnić.
("Gazeta Warszawska", 25 listopada r. 1825)
 
 
 
DALSZE O WĘŻACH SCIENDA
Gdy już "trzymamy przy wężach", warto wspomnieć, jakie o nich
ambaje i androny powypisywał w "Nowych Atenach" (1745) ks. Benedykt
Chmielowski, arcyuczony nasz encyklopedysta:

Węże osobliwe są in orbe terrarum. Na insule Taprobanie w Indii
znajduje się wężów rodzaj tak dziwny, że jest kwadragularnej formy, z każdej
strony po jednej głowie z okiem, to jest na wschód słońca, południe, zachód
i na północ patrzące; którędy jedna zamyśli i czołga się głowa, tędy
drugie i całe ciało. Czytam in Annalibus Kwiatkiewicza, iż w Afryce,
w Nigritów nacyi, jest species wężów dziwnie jadowitych, zabijających,
od których żeby tak wielu ludzi i innych nie ginęło zwierząt, sama natura
pod gardłem dała mu torebeczkę z kamykiem czyli kostką, która, kołatanie
czyniąc, gdy dokąd albo skąd lezie, ludzi do strzeżenia się i chronienia
przestrzega. O podobnym wężu, nazwiskiem Brazylijskim, vulgo Bonjuningo,
piszą Józef Jezuita, z Brazylii roku 1560, i Piotr Hiszpański, że jest w
Nowym Świecie; który w ogonie nosi także dzwonek czyli klepadło, albo kołatkę;
jadu jest dziwnego, bo za ukąszeniem człeka, wszystkie trętwieją i odpadają
ukąszonego zmysły, widzenie, słyszenie, powonienie, czucie, i we dwudziestu
czterech godzinach z tego rugują świata. W prowincji chińskiej imieniem
Quamsi są na 30 stóp geometrycznych, albo na 10 lasek mierniczych, nazwiskiem
Gento, grube na 10 dłoni, z pazurami, albo szponami, niby sokoła. Żyją niedźwiedziami,
lwami, na których w nocy napadają. Na ludzi z drzewa się rzucają, ściskaniem
zabijają, na ogonie się wsparłszy do góry jako słupy wstają. Obywatele
tameczni w piasku ostre kryją oszczepy żelazne lub haki, na których z jaskiń
wyłażąc swoich, lgną i wnętrzności przerzynają swoje; interim ludzie,
na to pilnujący, po kątach ukryci, wypadają, dobijają. Mięso jego jedzą,
żółć drogo przedają, gdyż lekarstwem jest na ukąszenie od psa wściekłego.
Podczas wojny z Penami, alias Kartagińczykami, co się zwało Punicum
Bellum, przy rzece Bragada w Afryce, wąż
znaleziony 120 stóp mający, którego Atlius Regulus konsul z całym wojskiem
atakował z kusz wojennych. Skóra jego i szczęka aż do wojny Neumatyńskiej w
Rzymie w kościele wisiały. Na Ukrainie też podobne znajdują się węże, położy,
w stepach albo polach pustych, na 10 łokci wielkie, bez nóg do góry się
wdzierają, a potem rzucający się na ludzi i zwierzęta, lub goniący na pożarcie.
W Afryce morskie węże tak są rosłe i silne, że galery wywracają... Węże
jajca niosą. Tyle w sobie mają kości albo ziober, ile dni ma miesiąc, tj.
30. Z wężów medycy preparują teryakę albo dryakiew, stąd symbolista, przy
wężu namalowawszy dryakwi puszkę, dał napis: e malo bonum. Od wężów
Przedwieczna Mądrość każe się uczyć mądrości: które w niebezpieczeństwie
głowy kryją, o resztę ciała mniej dbając. Pijąc ze źródła, żądło
zostawują na brzegu lub kamieniu; napiwszy się, znowu je biorą. Na Żmudzi,
litewskiej prowincji, gruby lud węża jakiegoś o czterech nogach boskim czcił
honorem, Giwoytes nazywając. Pewnych czasów karmili go na to preparowanymi
potrawami, osobliwie mlekiem. Jeżeli temu grubemu ludowi jaka trafiła się
niepomyślność, na swoją to składali winę, że węża, domowego bożka, condigne
nie utraktowali. Do tych wężów dziwnych revocandus i ten, który
się rodzi w Gangesie rzece: ma oskrzele dwa, na łokci 60 długi, koloru błękitnego,
dwiema uarmowany zębami, na łokieć długimi, jednym w dolnej, drugim w
wierzchniej szczęce. Słonie, do wody przychodzące, pyskiem porwawszy za nogę,
w wodę wciąga, w błocie się kryje, w nocy na brzeg dla pożywienia wychodząc.
 
 

 

ZAMIAST SIKAWKI
Z wydanej w Tarnopolu w 1936 r. książki "Przodownik pracy społecznej na
wsi" dowiadujemy się, że w 1742 r. ogłoszono u nas edykt następujący:

My z Bożej łaski książę Ernest August uświadamiamy łaskawie poddanych
nam urzędników książęcych, że w ojcowskiej troskliwości o dobro poddanych
naszych, rozporządzamy, co następuje: ponieważ przez pożary wiele poddanych
popada w ubóstwo, przeto aby tym nieszczęściom zapobiec, rozkazujemy, aby w
każdej miejscowości znajdowały się w zapasie talerze drewniane, na których
już jedzono, pomalowane i popisane figurami i literami według doręczonego
rysunku:
S A T O R
A R E P O
T E N E T
O P E R A
R O T A S
w piątek w czasie zmniejszania księżyca a po południu między 11 a 12
godziną świeżym atramentem i nowymi piórami. Skoro pożar wybuchnie, przed
czym kraj ten niech Bóg broni, wtedy talerz tak pomalowany ze słowami "W imię
Boże" do ognia ma być rzucony, a gdyby się pożar dalej rozszerzał, ma
to być powtórzone do trzeciego razu, przez co pożar stanowczo uśmierzony
zostanie.
Talerze takie mają utrzymywać w miastach burmistrze a we wsiach wójtowie,
o czym nie należy uświadamiać obywateli i włościan, ale zarządzenie to
trzymać w tajemnicy. W ten sposób wykonujemy naszą najłaskawszą wolę.
Dan w naszej rezydencji dnia 24 grudnia 1742.
Ernest August Książę
m. p.

Historycy kultury, filologowie, mistycy, nawet matematycy od paru stuleci
głowią się nad znaczeniem i głębszym sensem tajemniczego zdania "Sator arepo
tenet opera rotas", którego słowa, ułożone w "kwadrat magiczny", można czytać w
kierunku poziomym i pionowym, wprost i wspak. Napisano o nim liczne rozprawy, a
sekret dalej pozostaje sekretem. Interpretacje były różne, np. w symbolice
religijno-kosmicznej: "Bóg włada światem, dziełami człowieka i płodami ziemi";
próbowano też czytać: sator opera tenet, tenet opera sator, tj. po liniach
"wężowych", jak również na rozmaite inne sposoby, lecz przekonywającego
tłumaczenia nikt dotąd nie dał.
 

 
 

KOSMOGONIOPSYCHO-PATOLOGIA
Ignacy Kochanowicz, autor wydanej w Krakowie w r. 1913, nakładem własnym
oczywiście, książki "Nowości nieznane. Zagadnienie życia odkryte"
(92 stronice), jest typem dobrze grafomanologom znanym: typem kosmogoniomaniaka.
Z książek napisanych przez tych nieszczęśliwych obłąkanych "odkrywców"
można by ułożyć sporą bibliotekę. Fundamentem ich bzika jest jakieś jedno
fantastyczne ubrdanie, na którym wznoszą absurdalną budowie, dalszych ubrdań i bredni. W rzeczonej książce fundamentem tym jest
jakieś "powszechne prawo granicy dwóch temperatur". Z tego to
"prawa" wynikły m. in. następujące odkrycia:
"Przedpotopowe życie wielkich kolosów powstało z wielkich kryształów
roślinnych, gdyż w owym okresie temperatura wolno stygła: z powodu bardzo
wolnego zachodu słońca, gdyż ziemia obracała się raz na 192 godziny
dzisiejsze. Czy Darwin miał o podobnych faktach pojęcie, jak było przed pięcioma
milionami lat? Ja to odkrycie zrobiłem w słoniu, potomku przedpotopowych
zwierząt."
"W atmosferze, jak i w balaście ziemskim, w życiu roślin, zwierząt, człowieka,
w dynamomaszynie, w elementach bateryj telegraficznych, jak również przy
natarciu bursztynu: tworzy się w ich granicach dwóch temperatur surogat
elektryczności w postaci atomów salmiaku, z których powstaje energia sprężysta
eteru magneto-elektrycznego, a przy wielkim napięciu wywołane pracą powstają
wyładowania elektryczne."
"Balast ziemi wewnątrz ma jądro z lodu: gdyby skorupa ziemska nie miała
lodu wewnątrz, nie miałaby magnetyzmu, nie byłaby w stanie przyciągnąć prądu
magnetycznego ze słońca, które tworzy światło i ciepło."
"U ssawców płeć żeńska sugestuje samca tlenem, a samiec samicę
fosforem, w tych pierwiastkach jest magnetyzm przyciągający. Tylko te dwa
pierwiastki są powodem szalonego zakochania się i aż do samobójstwa
dochodzi. Powyższymi argumentami uzasadniłem, że płeć żeńska w swym
organizmie zawiera bardzo wiele tlenu, odziedziczyła go ze światła księżyca,
który jest płci żeńskiej."

W tym duchu utrzymana jest książka od początku do końca.
 
 

 

TAJEMNICE KRYPTOGRAFII
Działo się to w Austrii, podczas pierwszej wojny światowej. Dowództwo
pewnego okręgu wojskowego zażądało od jednego z pułków piechoty podania
numerów aut ciężarowych, jakimi rozporządza. W odpowiedzi przychodzi
depesza:
27345 9811 3465 7859 10341
Depesza ta przez pomyłkę dostała się do rąk szefa szyfrów w sztabie
generalnym. Odszyfrował ją oczywiście, nie zastanawiając się wobec nawału
pracy nad treścią. Jej tekst brzmiał:

Koreańska rodzina królewska w Krakowie nad Dunajcem zaręczona ze szmalcem
pod torpedą. N
b.  s
p
r
a
w
d
z
i
ć!  P
o
m
y
ł
k
a  n
i
e  w
y
k
l
u
c
z
o
n
a.

Anegdotę powyższą opowiadaliśmy kiedyś pewnej znajomej pani. Uśmiała
się serdecznie. Nazajutrz zatelefonowała do nas: "Ten pański dowcip o
szyfrowanej depeszy był znakomity. Chciałabym go opowiedzieć mężowi, ale
niestety nie zapamiętałam tych liczb. Niech pan będzie tak dobry i podyktuje
mi"... Uczyniliśmy to natychmiast, albowiem prośby pięknych pań są dla
nas zawsze rozkazem...
 
 

 

DRĘCZĄCA ZAGADKA
Dlaczego arkusz papieru, nawet najcieńszego i niezależnie od wymiarów, nie
da się złożyć więcej niż siedem razy? Nawet ten siódmy raz wymaga
zazwyczaj wysiłku. Mówimy o składaniu rękoma, bez pomocy szczypców, obcęgów,
młotka, żelazka do prasowania, walca parowego itd.
 
 

 

WSTYD I HAŃBA
Z pojęciem rozwiązłości obyczajów, rozpusty, wyuzdania oraz podobnych
objawów nagminnego lekceważenia moralności wiążemy zazwyczaj Sodomę, Gomorę,
Babilon, Rzym w dobie upadku, Paryż za Trzeciego Cesarstwa... Ale wszystko to
furda w porównaniu z gminą Goleszów powiatu cieszyńskiego w latach
1851-1860. W porównaniu z tym, co się tam działo, babilońskie orgie są,
żeby nie przesadzić, piknikiem niedzielnym Związku Anglikańskich Pastorów.
W "Książce przychodów i rozchodów" wyżej wymienionej gminy notowane
są kary, jakie nakładano na obywateli goleszowskich za występki przeciw
dobrym obyczajom. Wypisy te zawdzięczamy uprzejmości Polskiego Towarzystwa
Krajoznawczego, które nadesłało je do wykorzystania. Czytamy tedy, trzęsąc
się z oburzenia:

1851 r. Na rozkaz c. k.
Kapitaństwa z Bielska była 23 lutego trzymana nocna wizytyrka; przy tej sprawie był chwycony nocny
tułacz w cudzem łożu Jan Łysek - 24 krajcarów.

1852 r. Pokuty od Joanny
Black, ponieważ w czas nocni wizytyrki przy niey był chwycony nocny tułacz 30
nowembra - 1 floren.

1853 r. Pokuty od Jana
Sztwiertnie, pachołka Małyszowego, także od Zuzanny Blaszki, dziewki
Kluzowej, ponieważ byli chwyceni przy nocnej wizytyrce w jednem łożu, dlatego
byli spokutowani - 1 floren.

1855 r. 5.X. od służącej
Szczuglowej Anny, która służy u Janka Wapiennika, kwoli przenocowania
Janka Lanca - 1 floren.

1858 r. Pokuty od starego
Kubale i jego cery (córki) nr 39 (?!), że zalotnika ku
sobie przyjęła - 1 floren.

1859 r. Od Zuzanny Cichy, która
Cieślara ku sobie na nocleg przyjęła - 1 floren. Pachołek Drong, który był
chwycony przy dziewce Gaintarowej nr 55 (?!) 1 fl. 50 kr. Od Molina pachołek Turroin był przy dziewce chwycony - 1 fl.
70 kr.

Itd., itd., itd... Ochłonąwszy ze wzburzenia i wstydu, zastanówmy się nad
następującymi zagadnieniami:
1) Czy to możliwe, że stary Kubala miał tyle córek? Rozumiemy, że przy
takiej ilości musiał je numerować (jak Gaintarowa swoje dziewki).
2) Dlaczego Zuzanna Cicha zgrzeszyła tylko za 1 florena, gdy Paweł Drong za
półtora, a pachołek Turroin za 1 fi. 70 kr? Jak taksa, to taksa. Należało ją
ujednostajnić.
 
 

 

O POGRZEBACH, ŻARŁOKACH, EDYCJACH I ROBINSONACH
Antoni Sozański, erudyta i biblioman, autor "Oltramare, błędy i nadużycia
rzymskiego kościoła" i "Machiavella", wydał m. in. "Ciekawe
szczegóły z literatury i bibliografii" (Kraków 1885) - groch z kapustą
taki, że nasz "Groch z kapustą" jest przy tamtym wzorem ładu, składu,
porządku, jednolitości, systematyki itp. cnót. Zawarte w książce tej
materiały, choć chaotycznie ułożone, są istotnie ciekawe, warto więc je w
Tym Dziale powtórzyć. Na przykład:

Na pogrzebie Józefa Potockiego, hetmana W. kor. i kasztelana krak., zmarłego
1751 r., było: 10 biskupów i sufraganów, 60 kanoników, 1275 księży łacińskich,
430 greckich... Kanonikom przez 4 dni dawano po 5 dukatów, innym po 3 dukaty;
klasztory miały osobne donatywy, a księża oprócz opłaty pobierali:
leguminy, miód, piwo, wódkę, korzenie i inne potrzeby. Na jeden obiad wychodziło 20
beczek wina węgierskiego, 11 burgundzkiego, szampańskiego i reńskiego, co
trwało 5 dni. Ze 120 armat spiżowych dziedzicznych dawano przez 6 dni ognia,
na co wypotrzebowano 4.700 kamieni prochu...

Pod tytułem "Żarłocy znakomici w Polsce" czytamy:

U ks. Świdrygiełły trwał obiad sześć godzin i najmniej sto trzydzieści
potraw zawierał... Gamrat, biskup krakowski, później arcybiskup gnieźnieński
zjadał na jeden raz 12 kapłonów... Niejaki Bohdan, rządca dóbr czudnowskich,
zjadał na śniadanie skopową pieczeń, gęś, dwa koguty, pieczeń wołową,
ser i trzy chleby, przytem wypijał dwie miary miodu; obiad zaś jego składał
się z dziesięciu porcyj wołowiny i kilku porcyj cielęciny i baraniny; po nich
spożywał kapłona, gęś, prosię, pieczeń wołową, skopową i wieprzową...
Pewien szlachcic z województwa malborskiego, wstawszy od obiadu, zjadał kopę
jaj twardych albo pięć kuropatw...

Przechodząc od wyczynów brzucha do płodów ducha, notuje Sozański, że
"Don Kiszot" od r. 1605 do 1857 miał 400 wydań tylko w języku hiszpańskim,
a tłumaczeń mamy: na język angielski 200, na francuski 168, na włoski 96, na
portugalski 80, na niemiecki 70, na polski 8. Monteskiusza "Duch praw" miał 12 wydań w pierwszych siedmiu miesiącach
(pierwsza edycja z 1749); Dickensa powieści "0liver Twist" odchodziło
dziennie 15.000 egzemplarzy. Tomasza a Kempis dzieło "O naśladowaniu
Chrystusa" miało około 800 wydań, "Jerozolima wyzwolona" Tassa
277, Dantego "Komedia Boska" 295, "Rymy" Petrarki 302, Ariosta "Orland
szalony" 426.
Dowiadujemy się też, że autografu "Robinsona Cruzoe" (1719) nie
chciał kupić od Daniela Defoe (1659-1731) żaden wydawca.
Gdy już mowa o Robinsonie, przytaczamy skądinąd zaczerpniętą informację
o naśladownictwach tej nieśmiertelnej książki. Pierwszym był Robinson
Szwedzki (1722), potem ukazały się: Perski, Duchowny, Francuski, Moralny,
Dolnosaski, Amerykański, Szwajcarski, Medyczny, Turyngski, Polsko-pruski (?!),
Północny, Hiszpański, Szwabski, Brandenburski, Uczony, Holenderski,
Pfalzgrafski, Westfalski, Duński, Islandzki, Lipski, Niemiecki, Żydowski,
Biskajski, Niewidzialny... Były i Robinsonki (np. czeska).
Aż tyle do r. 1830, jak podają ówczesne "Rozmaitości Warszawskie"
(nr 7). Czy nie ma kto z łaskawych czytelników Tej Rubryki danych o polskich
Robinsonach i robinsoniadach?
 
 
 
WIELORYB W WARSZAWIE
Przytoczyliśmy niedawno w Tym Dziale głosy prasy warszawskiej z r. 1825 o
królu wężów Mr. Hillu i jego (węża) kapryśnym apetycie. Niniejszym służymy
nową tego rodzaju sensacją, tym razem wielorybią. Oto, w skrócie, wiadomości
o straszliwym monstrum, jakie zjechało do Warszawy w październiku r. 1840.
Czerpiemy je z ówczesnego "Kuriera Warszawskiego":

Od dnia wczorajszego rogi naszych ulic okryte są czerwonemi afiszami wzywaiącemi
lubowników i nielubowników cudów natury do przypatrzenia
się kościotrupowi obrzymiego zwierzęcia Sango, mieszkańca oceanu, i niesłusznie
przez starożytnych w poczęcie ryb umieszczonego. Ta ryba iest samicą; iej
pradziadek był ten sławny bohater, w którego łonie ieden z wielkich Proroków
3 dni i tyleż nocy znajdował się. Ta małżonka wieloryba, przed naszemi
zjawiaiąca się oczami, mieszka zwykle w wielkim oceanie; na teraz zaś obrała
sobie siedlisko w Uieżdżalni Prymasowskiego Pałacu, gdzie całodzienne
przyjmuie odwiedziny, wyiąwszy czas spoczynkowi poświęcony. (...)
Przedwczoraj byliśmy świadkami zaimuiącego widowiska; w rzęsisto oświetlonej
ujeżdżalni Pałacu Prymasów, gdzie są ułożone zwłoki olbrzyma, który 10
stuleci przeżył, odbywała się zabawa muzyczna. Wszystko działo się iakby
czarodziejskim sposobem, słyszeliśmy ochocze walce Straussa, Lannera i
Labitskiego. Zajmowała nas dobrze wykonana muzyka, lecz nie widzieliśmy
wykonawców. Złudzenie wzrastało. Właściciel uprzejmy objaśniając szczegóły
Wieloryba dotyczące, przekonał nas, że wewnątrz tegoż siedzi 14-tu Artystów
i z tego stanowiska nas zachwyca. Myśl oryginalna - umieścić w nieboszczyku
muzykę iemu przygrywaiącą, skojarzyć radość i wesołość ze śmiercią.
 
 
 
OPIS CZŁOWIEKA
W pismach krajowych z końca w. XVIII trafiają się często ogłoszenia o
zbiegłych od panów służących i parobkach folwarcznych. Niesłodki musiał
być żywot tych ludzi, skoro tak gromadnie uciekali od swych chlebodawców.
Listy gończe tego rodzaju są bardzo pod względem obyczajowym ciekawe. Oto
jeden z nich zamieszczony w "Gazecie Warszawskiej" z dnia 28 marca 1792
r.:

Ułan imieniem Wojciech, rodem z dóbr wsi Kotlice zwanej w województwie
krakowskim, w powiecie księskim leżącej, wzrostu małego, krępy, pleczysty,
twarzy okrągłej pucołowatej, bez wąsów i brody, czoła niskiego, włosy
czarne, zapuszczone do arcaba (harcap) mający, wzroku ponurego, na oko lewe czasem bolejący, jąkliwo mówiący, myślistwa
nieco znający, lat około 20 mający, po ułańsku ubrany, to jest w czapce żółtej
przeszywanej z barankiem czarnym, w której pióro pół białe, pół czarne, w
lejbiku żółtym sukiennym, na haftki zapinanym, w kurtce niebieskiej z
obszlegami żółtemi, z guzikiem cynowym płaskim, w spodniach popielatych, mający
drugie zielone, jeżeli ich nie przedał, w butach z polska niemieckich na
obsacach, opasany pasem czarnym skurz. na sprzączki zapinanym, w płaszczu kołowym
z sukna białego przybrudzonego, z kołnierzem wiszącym z sukna żółtego -
ten uciekł w Warszawie od Pana swego, u którego z dzieciństwa wychowany przy
Dworze lat kilkanaście służył, dnia 6 Miesiąca Marca, bez żadnej przyczyny
danej sobie, zabrawszy całą z sobą wyż wyrażoną Liberyą. Ten człowiek,
jako zbiegły, testymonium żadnego nie ma, chyba zmyślone: zaczym na mocy
Prawa obwieszcza się Publikum, upraszając, iżby wyrażonego Zbiega,
gdziekolwiekby się pokazał, czy sam przez się, czy w kompanii z drugim, nie
dawno od tegoż pana za hultajstwo odpędzonym, a tu podobno przez niego w
Warszawie zbałamuconym i odmówionym, wszędzie rzeczonego Wojciecha Ułana łapano
i przytrzymano etc. etc.

W szczegółowym opisie zbiega zastanawiająca jest jedna luka: pan nie podał
tak ważnej cechy, jak kolor oczu... Kto wie, może się nigdy nie odważył
spojrzeć swemu Wojtkowi prosto w oczy.
 
 

 

BACZNOŚĆ, CZYTELNICZKI!
Jak podaje "Opiekun Domowy" (1872, nr 12), parlament paryski wydał w
r. 1772 edykt następujący:

Ktokolwiek za pomocą bielidła i różu, za pomocą pachnących olejków, fałszywych
włosów, żelaznych sznurówek, wypchanych bioder, trzewików na wysokich
obcasach i zbyt krótkich sukien wciągnie jakiego męskiego poddanego J.K. Mości
w związki małżeńskie, będzie ścigany jako czarownica, a małżeństwo za
nieważne i niebyłe ogłoszone zostanie.

 
 

 

KROKODYL W WIŚLE POD KRAKOWEM
Czytamy w "Czasie" (1897):

Dziś rano wybrało się grono myśliwych z Krakowa do Łęgu pod Mogiłą,
gdzie od kilku dni w Wiśle widywali włościanie jakiegoś nieznanego im
potwora, który napełniał ich strachem. Włościanie prosili myśliwych, by zgładzili "smoka", który
obecnością swoją zakłócał ich spokój, a p. Anczycowi, właścicielowi
drukarni w Krakowie, udało się prośbie włościan zadość uczynić. Celnym
strzałem ze sztućca w głowę zabił p. Anczyc niespotykanego u nas nigdy
potwora, który okazał się typowym krokodylem nilowym. Łup myśliwski p.
Anczyca jest wcale pięknym okazem; mierzy on całe dwa metry długości, a waży
29 i pół kilograma. Kula strzaskała mu czaszkę, a w paszczy nosi ślady
krwi. W ogrodzie, obok drukarni p. Anczyca, liczne towarzystwo ogląda niebywałe
dziwo. Prawdopodobnie zabity w Wiśle krokodyl uciekł z menażeryi, która
przed kilku dniami bawiła w Krakowie, a dostał się łatwo do Wisły, gdyż
menażerya pomieszczona była nad samym brzegiem rzeki na Półwsiu
Zwierzynieckiem. Zdaje się, że właściciel menażeryi, z obawy przed
odpowiedzialnością, nie zawiadomił władz o ucieczce krokodyla.
 
 

 

ANGIELSKI UCZONY I ANGLIKAŃSKI BISKUP
Słynny uczony, przyrodnik Tomasz Henryk Huxley (1825- 1895) brał kiedyś
udział w posiedzeniu pewnego towarzystwa naukowego. Rozprawiano o darwinizmie.
Biskup Oxfordu Samuel Vilberforce zwrócił się w pewnej chwili do Huxleya z
następującym pytaniem: "Czy rzeczywiście chce pan dowieść światu, że
pochodzi pan w prostej linii od małpy?" Na to Huxley odpowiedział:

- Zdaje mi się, że pan zupełnie nie rozumie, jakie są obowiązki człowieka
nauki. Zeszliśmy się tutaj nie po to, żeby pytać, czego sobie kto życzy,
lecz żeby zbadać, co jest prawdą. Nauka, rozwijając się, zawsze bywała w
niezgodzie z dawnymi przesądami. Kwestia pochodzenia rodu ludzkiego nie jest
kwestią tego, co się nam podoba, a co nie. Nie można w tym wypadku słuchać
głosu uczuć. Głos mają tylko wnioski wysnute ze ścisłych naukowych badań i spostrzeżeń.
Skoro jednak uczony biskup chciałby wiedzieć, jakie są moje upodobania pod
tym względem, nie zawaham się ani chwili i wyznam, że gdyby mi dano do
wyboru, czy mam pochodzić od małpy, czy od anglikańskiego biskupa, który nie
umie lepiej wykorzystać swego rozumu, a usiłuje tylko ośmieszyć naukę, a
jej pracowników pokazać w fałszywym świetle, to w takim razie wybrałbym małpę.
 
 

 

WYPRACOWANIE 8-LETNIEJ DZIEWCZYNKI O KOCIE
Przytacza je jako autentyczne Jan St. Bystroń w księdze "Komizm"
(1938):
Kot rozmnaża się przez swoje małe,
które są dziewięć dni ślepe. Potem dostają oczy, a stara się nimi
opiekuje, albo lata po dachach za kotami. Kotki są bardzo zabawne i zajmują się
kłąbkami nici albo innymi swawolami. Potem uczą się łowić myszy, przyczem
ich pazurów nie słychać. Uszy są ostre i kończyste do śledzenia myszki.
Wreszcie wychodzi z dziury. Pozwala jej parę razy latać nim ją pożre. Kot
jest obciągnięty różnym futrem. Bywa elektryczny, jak się go odwrotnie pogłaszcze.
Z tyłu za nim znajduje się ogon coraz cieńszy, aż na końcu ustaje. Wskutek
swych pazurów jest bardzo przywiązany i wspina się na drzewa, gdzie łowi
jaja dla swych młodych.
 
 

 

W ZAPĘDZIE KRASOMÓWSTWA

- Wszystkie okręty spalimy za sobą i z rozwiniętymi żaglami wpłyniemy
na ocean wolności! (z przemówienia
w parlamencie austriackim).

- Zbliża się już do nas ohydny wóz rewolucji i zgrzytając zębami
grozi nam zagładą (minister austriacki Hey w r. 1848, w przemowie do
studentów wiedeńskich).

- Niemcy połączone i jednolite - oto słowa, które usta waszej
cesarskiej mości zawsze powinny mieć na oku (z przemówienia
delegata jednej z niemieckich partii politycznych w roku 1877).

- Nagle z ciemnych sfer zagadnień wylatuje rój piosenek, z których każda
trzyma w dziobku perłę myśli (historyk literatury prof. Scherr w artykule
o poezji Lenau'a).

- Skruszona uklękła w swoim sercu (z kazania o pokutującej
Magdalenie).

- Panowie, będę uważał tę szablę za najpiękniejszy dzień mego życia!
(Prudhomme, dowódca
oddziału gwardii narodowej, która mu ofiarowała honorową szable).

 
 
 
 
 
SERIA II
Do druku przygotował JÓZEF
HURWIC
1959

 

Poszperawszy w szczegółowych życiorysach, autobiografiach, pamiętnikach
etc, można by ułożyć ciekawą antologię pierwszych utworów napisanych
przez poetów - nie tych, które się potem w zbiorowych dziełach drukuje,
ale takich, które autor w pierwszym tomie pominął, choć je na pewno pamiętał
- wierszy najwcześniejszych, dziecinnych, nieudolnych, naj-naj-najdawniejszych. Pierwsze, jakie znamy, utwory poetyckie Mickiewicza
powstały w roku 1817, pisał je więc dojrzały, dziewiętnastoletni młodzieniec.
Ale powiedzmy nawet, że osiemnasto-, siedemnasto-, szesnastoletni - przecież
i to wiek już młodzieńczy, nie chłopięcy, nie dziecinny. A jakżebyśmy
pragnęli wiedzieć, co się w tej Cudownej Główce kleiło i kleciło, gdy
Arcymistrz miał latek osiem, dziesięć, trzynaście... Bo przecież musiało...
I jaka się tam pierwsza ułożyła strofa? O czym? Daremnie o tym marzyć.
Przepadło. Nie dowiemy się już nigdy.
Zwierzeń Fredry na ten temat mniej oczywiście jesteśmy ciekawi, a jednak
warto ich posłuchać. Mowa będzie o pierwszych wierszopisarskich, nie
komediowych, próbach przyszłego autora "Zemsty". Oto co sam o nich
pisze w swych pamiętnikach "Trzy po trzy":

W Krasnymstawie mieszkałem razem z podporucznikiem Jakubem Nowickim,
który miał służącego Franciszka. Razu jednego wziąłem wstępnym bojem (necessitas
frangit legem *[Potrzeba lamie prawo.])
pewną nieodzowną, acz tylko płócienną część ubioru, którą to słońce
nie zwykło oglądać. Kiedy zaś kolega uporczywie upominał się o zwrot
swojej własności, napisałem wierszyk pod tytułem: "Żale Jakuba nad utratą gaci". Zwrotki kończyły się powtórzeniem:
"Franciszku! Gdzież gacie moje?" Ta poezja zrobiła w pułku furorę.
Ale jeden z kolegów, Dąbrowski (zginął pod Możajskiem), wziął mnie na
stronę i zwrócił moją uwagę, że w kilku wierszach nie ma średniówki. "Średniówki?...
Co to za średniówka?" - zapytałem. Dąbrowski wytłumaczył, i to była
pierwsza oraz jedyna nauka rymotwórstwa, którą w życiu otrzymałem.
Uzbrojony w średniówkę, rzuciłem w świat parę kawałków, których tytuły
powtórzyć nie mogę, a których sława przeszła krańce nawet pułku.

Znamy te tytuły - i również nie możemy ich powtórzyć. Przy sposobności
dwie uwagi o tego rodzaju utworach.
1) Straszliwości w tej dziedzinie wypisywał znakomity poeta, biskup Adam
Naruszewicz. Ale co za pióro! Homer tych spraw.
2) Nieprawdą jest, jakoby Mickiewicz był autorem "nie wydanego fragmentu
Pana Tadeusza" o mrówkach, krążącego niegdyś w odpisach i pokątnych
druczkach. Napisał tę frywolną historyjkę popularny niegdyś, ale mierny
humorysta, Antoni Orłowski (pseud. Krogulec).

 
 
 

KRASZEWSKI
W warszawskim "Życiu" (1887, nr 17) znajdujemy statystykę twórczości
Kraszewskiego: w ciągu 58 lat działalności literackiej Kraszewski wydał 346
dzieł (w 600 tomach), zawierających 115 525 stronic druku. Do tego doliczyć
należy 30 640 stronic stu siedmiu tomów, których Kraszewski nie pisał, lecz
je redagował, przepisywał (wiele rzadkich rękopisów i druków), komentarzami
opatrywał lub pracę korektorską nad nimi przeprowadzał. Sekretarz pisarza
Al. Brzostowski twierdził, że Kraszewski napisał jeszcze... 200 000 listów!
Produkcja ta, jako ilość, jest rekordowa w dziejach literatury wszechświatowej
(Kotzebue - 258 dzieł, Scribe - 350 sztuk scenicznych i pewna ilość powieści,
wszystko zmieściło się w 50 tomach. Al. Dumas - 400-500 tomów, Jokai -
200, Wolter - 95).
Wielki bibliograf Karol Estreicher nadesłał "Życiu" dokładniejsze
obliczenia (nr 28-29), z których wynika, że Kraszewski wydrukował około 3
400 000 wierszy (linijek), a że korespondencja jego zajęłaby w druku do 100
000 wierszy - całość, summa summarum, wyniesie półczwarta miliona!
Nie podobna zrozumieć, jak autor "Chaty za wsią", "Starej baśni"
i "Dziada i baby" potrafił dojść do tych gigantycznych rezultatów...
Od roku 1831, gdy ukazał się "Pan Walery", do 1887 (z wyjątkiem 1836,
w którym nie ukazało się ani jedno jego dzieło), rok w rok - po parę,
kilka i kilkanaście książek! W 1840 - pięć, 1843 - dziewięć, 1871 -
jedenaście, 1876 - piętnaście, 1879 - szesnaście, 1884 - szesnaście.

 
 
 

DWA DROBNE "SZEKSPIRIANA" POLSKIE
W rękopisie Ossolineum znajduje się przekład "Makbeta", dokonany
przez J. N. Kamińskiego. Tytuł brzmi:

Makbet. Traiedya Szekszpara.

"Kurier Codzienny" z 1865 (nr 65) przyniósł wiadomość, że Feliks
Jezierski pracuje nad przekładem tragedii Szekspira pt:

Antykwariusz i Kleopatra.

 
 
 

BACZNOŚĆ, DZIEWICE!
Podajemy do powszechnej wiadomości, że w r. 1855 ukazała się w Warszawie,
nakładem księgarza Karola Bernsteina, książka pod następującym a wstrząsającym
tytułem:

"O przeznaczeniu Dziewicy jako Kochanki i Narzeczonej oraz zasady
przyzwoitego ułożenia, uprzejmości i godności, które Dziewica w zakresie
domowym, w obcowaniu z przyjaciółkami i w towarzystwie młodzieży zachować
powinna, przez Matyldę R."

Książkę tę znamy niestety tylko z ogłoszenia, jakie się ukazało w ówczesnej
prasie.
 
 
 
CO CZŁOWIEK MOŻE ZROBIĆ PRZEZ JEDNĄ MINUTĘ?
W pewnym starym romansie znajduje się taki ustęp:

Teodor podjechał do ogrodu, zeskoczył z konia, przełazi przez płot,
pobiegł do altany, gdzie spoczywała Elwira, wszedł tam ostrożnie i rzucił
się do stóp swej bogdanki. Ona z wykrzykiem radości podniosła go, Teodor
usiadł przy jej boku, rzucił się na jej łono i zatonął w oceanie szczęścia.
W s z y s t k o  t o  b y ł o  d z i e ł e m  j e d n e
j  m i n u t y.

("Kurier Świąteczny" 1873, nr 48)

 
 
 

SŁOŃ NA MARIENSZTACIE
Na Mariensztacie był przed laty klasztor Panien Bernardynek. W budynku tym
od r. 1821 do 1830 znajdowało się konserwatorium muzyczne, założone przez Józefa
Elsnera, a potem odbywały się tam rozmaite widowiska, m. i., w r. 1839,
spektakle tzw. "teatru pittoresque", zorganizowanego przez Wołocha
Jordaki Kuparenko. Antreprener ten był właścicielem teatru marionetek (o
czym zawiadamiamy dra Jana Sztaudyngera). Na tle miniaturowych dekoracji,
przedstawiających Krakowskie Przedmieście, figurki spacerowały, jeździły
dorożkami, witały się wzajemnie etc. W r. 1840 w zabudowaniach poklasztornych
była menażeria, należąca do słynnej z urody woltyżerki M-me Tourniere, a w
menażerii - słoń. Kiedyś olbrzym ten wściekł się, a właściwie oszalał
z rozpaczy po zgonie kornaka (przewodnika), do którego był bardzo przywiązany.
Przedsięwzięto niezwykłe środki ostrożności, aby rozjuszone zwierzę nie
wyrwało się na miasto: przed budynkiem ustawiono armaty... Obeszło się
jednak bez artyleryjskiej egzekucji. Do klatki nieszczęśliwego słonia
wrzucono osełkę zatrutego masła. Słoń zjadł i umarł. Skórę jego przesłano
do warszawskiego gabinetu zoologicznego.

 
 

 
STARE, DOBRE CZASY
CZYLI TEN KOCHANY,
POGODNY, WESOŁY,
BEZTROSKI FIN DE SIECLE...
Trafne i oryginalne określenie terminu "fin de siecle" dał kiedyś
Czesław Jankowski w felietonie zamieszczonym w "Kurierze Warszawskim"
1890, nr 268. Opowiada on, że spotkał znajomego, który właśnie powrócił
z Rumunii.
Na zapytanie, jaki to naród ci Rumuni, taką otrzymał odpowiedź: "Oni
tam wszyscy są ostatecznie fin de siecle: kosmopolici, wystudzeni, nie troszczący
się o jutro, wyższe sfery o lud nie dbają wcale, ignorują go, same zatopione
w hypercywilizacji francuskiej, zasad żadnych, przerażający sceptycyzm pod każdym
względem. Fin de siecle - powtórzył - najzupełniejsze fin de siecle."
We wspomnieniach resztek starszawych przedstawicieli kapitalistycznej burżuazji,
"fin de siecle" to jakiś hulaszczy, beztroski eden, wypełniony
Straussem, Offenbachem, kankanem, szampanem, koronkowymi frou-frou płochych
baletniczek, złotem, balowaniem, używaniem "na całego" itp. rozkoszami
żywota, którymi w samej rzeczy upajali się rozmaici ówcześni próżniacy,
gogusiowie, "złota młodzież", fabrykancka i bankierska hołota et
tutti quanti.
Nie tak jednak pogodnie przedstawiał się ów legendarny "koniec
wieku" dla ludzi prostych, biednych, ciężko pracujących lub... nie
pracujących - tylko z powodu bezrobocia...
Oto garść "suchych" notatek kronikarskich z samego tylko sierpnia r.
1890, które czerpiemy z "Kuriera Warszawskiego":

Dnia 17.VIII. Przy ul.
Czerniakowskiej nr 22 rzuciła się z okna drugiego piętra na podwórze
10-letnia dziewczynka Gołda Kołdra. Podniesiono ją z rozciętą głową i złamaną
ręką. Powód zamachu samobójczego: obawa kary cielesnej, którą nieszczęśliwej dziewczynce zagroziła jej opiekunka
(!) Otylia Lucek.

Dnia 18.VIII. W pobliżu
domu pod nr 15 przy ul. Zaokopowej powiesił się niejaki Edward Kerner.

Dnia 19.VIII. Aniela
Wojtaszewska, która parę tygodni temu usiłowała otruć się fosforem, wypiła
wczoraj sporą dozę kwasu karbolowego. Stan groźny.

Dnia 20.VIII. Przybyła z Płocka
Teofila Gołębiowska otruła się kwasem solnym. Życiu jej grozi poważne

niebezpieczeństwo.

Dnia 21.VIII. W dniu
wczorajszym Jerzy Fintzen, oficjalista prywatny, zamieszkały na Woli, otruł się
fosforem.

Dnia 22.VIII. W dniu
wczorajszym 14-letni Andrzej Rokicki, syn robotnika fabrycznego, zamieszkałego przy ul. Radzymińskiej,
został wysłany po odbiór 30 rubli. Chłopiec pieniądze te zgubił. W obawie
kary wskoczył do studni.

Dnia 23.VIII. W dniu wczorajszym Henryk Jenczyk,
muzykant
wędrowny, powiesił się na haku.

Dnia 24.VIII. Przy ul. Żurawiej
nr 19 znaleziono powieszonego w mieszkaniu własnym 59-letniego Aleksandra Dąbrowskiego.

Dnia 25.VIll. Przy ul.
Mirowskiej nr 7 robotnik Stanisław Palusiński zadał sobie w celu samobójczym
głęboką ranę w brzuch - za pomocą widelca.

Dnia 26.VIII. Aniela Strużyńska,
żona konduktora kolejowego, zamieszkała na Nowej Pradze, usiłowała pozbawić
się życia przez otrucie fosforem.

Dnia 27.VIII. Nocy
wczorajszej w posesji Ignatowskiego za rogatkami powązkowskimi powiesiła się
na parkanie niejaka Zofia Lelik.

Dnia 28. VIII. Wczoraj
w południe rzucił się z mostu kolejowego do Wisły niejaki Karol Kuto.

Dnia 29.VIII. Antoni
Sawicki, b. pisarz prywatny, zamieszkały przy ul. Nowolipki nr 81 otruł się
wczoraj w Ogrodzie Saskim. Powód: nędza.

Dnia 30.VIII. Przy ul. Hożej
nr 2 16-letnia Helena Strynk otruła się fosforem.

I tak dzień w dzień... miesiąc w miesiąc... rok w rok. Wesołe czasy,
prawda?

 
 

 
SŁOWA, KTÓRE SIĘ NIE PRZYJĘŁY

Dnia 16 bm. w rynku Nowego Miasta nr 353 z pierwszego piętra uciekł
kanarek. Uprasza się łaskawego  z ł a p a w c ę  o oddanie go etc.

("Kurier Warszawski" 1854, nr 132)

Wczoraj zgubiony został  n o s i g r o s z,  w którym oprócz
notatek i kart wizytowych znajdowało się rs. 42 i kilka złotych drobną monetą
etc.

(Tamże 1855, nr 32)

 
 

 
MARNOŚĆ MARNOŚCI!
Spis tytułów, jakimi posługiwali się carowie rosyjscy, królowie hiszpańscy,
władcy orientalni i inni możni "władcy" tego świata - to całe
poematy, wypełnione ciekawą treścią historyczną, napuszoną pompą i... próżnością
małych w istocie ludzi. Naśladowały ich pod tym względem różne pomniejsze
figury. Taki np. Lord Wellington (1769-1852) dochrapał się w długim swym żywocie
takiego mnóstwa rozmaitych godności i zaszczytów, że sam ich na pewno nie
potrafiłby z pamięci wyrecytować. Oto one:

Prześwietny i najszlachetniejszy xiążę Arthur, xiążę, margrabia i
hrabia Wellington Talavery i Wellingtonu; baron Douro Wellesley, członek rady
tajnej J.K.M., feldmarszałek wojsk jego, pułkownik pułku pieszej Gwardyi Królewskiej;
Konetabl londyńskiego zamku; Rządca pięciu portów; Kawaler najzacniejszego
Orderu Podwiązki, Kawaler Wielkiego Krzyża najszlachetniejszego Orderu Kąpieli;
xiążę Waterloo, xiążę Ciudad-Rodrigo, Grand Hiszpański I-go rzędu, xiążę
Vittoria, margrabia Torres Vedras, hrabia Złotego Runa, Orderu Wojennego,
Hiszpańskiego S. Ferdynanda, Wielkiego Krzyża Orderu wojskowego Cesarskiego
Maryi Teresy, Wielkiego Krzyża Orderu Cesarsko-Rosyjskiego S. Jerzego,
Wielkiego Krzyża Orderu Pruskiego Orła Czarnego, Wielkiego Krzyża wojskowego
Portugalskiego Orderu Wieży i Miecza, Wielkiego wojskowego Szwedskiego Orderu
Miecza, Wielkiego Krzyża Orderu Duńskiego Słonia, Niderlandskiego Wilhelma,
Sardyńskiego Zwiastowania, Bawarskiego Maxymiliana Józefa, itd. itd. itd.

U nas Józef Aleksander Jabłonowski (1711-1777), autor 22 dzieł
drukowanych, opętany pychą magnat, dziwak, wojewoda nowogródzki zachowywał
się jak monarcha i nadawał swym poddanym piśmienne przywileje. Na jednym z
takich dokumentów pisze o sobie:

"Józef Aleksander książę z Prusów Windawa z Wicholtza Jabłonowski S.
P. R. na Jabłonowie i Lachowcach, hrabia na Lisiance i Zawałowie, Liber Baro
na Podhorcach, Jabłonowie Litewskim, Starym Dworcu, Czarnoleski, Gródku i
Zdanowie, Dziedzic i Pan na Kitscher i Haubitz, Dittmansdorff i Steinorsdorff w
Saksonii, bywszy Wojewoda i Generał ziemi Nowogródzkiej, rycerz łańcuszny i
komandor orderów: S. Ducha, Ś. Michała i Ś. Huberta; akademij umiejętności
i wybornych nauk: Paryskiej, Rzymskiej, Padewskiej, Bonońskiej i Lipskiej
Socyusz; Wełpiński, Onyxtyński, Dźwinogródzki, Zagośćski, Rakoniewski,
Zawaryjski Starosta; Krośnieński i Dębosławski Dzierżawca."

 
 

 
GALIMATIAS RODZINNY
Żart stary, ale dobry. Przytaczamy go za warszawskim "Bazarem" z r.
1865.

Poznałem młodą wdowę, posiadającą dorosłą pasierbicę. Z wdową ożeniłem
się wkrótce ja, z pasierbicą mój ojciec. W ten sposób moja żona została
świekrą swego teścia, moja pasierbica moją macochą, mój ojciec zaś moim
pasierbem. Macocha moja, pasierbica mojej żony, powiła syna, przybył mi zatem
brat, jako syn mego ojca i macochy, ale ponieważ był on jednocześnie synem
mojej pasierbicy, żona moja została babką, a ja dziadkiem mego przyrodniego
brata. Ponieważ i mnie wkrótce urodził się syn, macocha moja, przyrodnia
siostra tego chłopca, została nadto jego babką, gdyż był on synem jej
pasierba, a ojciec nasz został szwagrem naszego dziecka, jako mąż jego
siostry. Jestem przeto bratem mego własnego syna i szwagrem mojej matki, moja
żona jest ciotką własnego syna, a ja swoim własnym dziadkiem.

 
 

 
MARNOŚĆ MARNOŚCI
CZYLI DWA OKAZY
WSPANIAŁEJ TYTULATURY
Do naszego zbioru groźnie brzmiących a przebrzmiałych bez echa tytułów
rozmaitych władców, mocarzy, panów życia i śmierci oraz innych "wielkich
tego świata" przybyły dwa nowe okazy. Pierwszy czerpiemy z listu sułtana
Mustafy do króla Zygmunta III (1622):

Ja, którym jest teraźnieyszego czasu Sułtanem Sułtanów, jawny
wszystkiemu światu, korony wielmożne rozdawający pan, cień Boży, rozdawca
wielu państw, obok świętych domów sługą, wtóry możny wschodowi y
zachodowi rozkazujący wielki Alexander, wielkich y zacnych y wysokich barzo
zamków y miast pan, czystych królestw y państw, jako nayczciwszego y błogosławionego
mieysca Mechy *[Mekki],
y oświeconego albo ogniem ozdobionego a sławą wywyższonego miasta Medy,
gdzie jest wielmożność Boża; i inszych na wieki błogosławionych państw,
Hierozolimy, Alepu, y zdrowego mieysca jako ray Damaszku, Egipskiey ozdoby y
obfitego Misyru, y państw zazdrości pełnych, Jemenu y Adenu, Babilonu y
Basery, gdzie jest stek praw wiernych, y pamiątka sprawiedliwego Nusyrewana,
wyspy Rhodos, Rumelskich wszystkich państw, Tarabułusu, Siekrezułu, y
wszystkim królom zazdrościwego trzymania Konstantynopolskiego, y wyspy Cyprus,
y miejsca staczania bitwy Tunusu, to jest Barbariey, y inszych wielkich państw:
Tatarskich wielkich pol dzierżawca, Dyarberkiru, Kiurdystanu y Lurystanu,
Ezrumu, Rowanu, Dagistanu, Ciurgstanu, białego y czarnego morza y wszystkiey
Graeciey, Azyey y Karamaniey; Multańskiey, Wołoskiey,
Siedmiogrodzkiey, Węgierskiey, Bosztyńskiey, ziem y państw do nich należących;
(które wielmożni przodkowie moi, a tych duchowie pokoju niech zażywają, mocą
y dostatkiem woysk wzięli y przysposobili) y innych wielu pożytecznych mieysc
Pan y Cesarz, na którego państwo y rozkazowanie wiele panów możnych się oglądając,
spokoynie siedzą, wielmożny Sułtan Mechmetow, Sułtan Mustafa Chan, syn Sułtan
Mechmetow, syn Sułtan Muradow, syn Sułtan Selimów, syn Sułtan Selimanow,
Chanów.


("Dziennik Wileński" 1827, t. III. s. 357-8)
Drugiego używał CK. apostolski monarcha austriacki:



Franciszek Józef I, Cesarz Austrii, Król Węgier i Czech, Lombardii i
Wenecji, Dalmacji i Kroacji, Slavonii, Galicji, Lodomerii i Ilirii, Król
Jerozolimy, Arcyksiążę Austrii (?), Wielki Książę Toskany i Krakowa, książę
Lotaryngii, Styrii, Karyntii, Krainy i Bukowiny, Wielki Książę Siedmiogrodu,
Margrabia Morawii, Książę Górnego i Dolnego Śląska, Modeny i Parmy,
Piacenji i Gwastalii, Oświęcima i Zatora, Cieszyna, Fryulu, Raguzy i Zadry,
uksiężącony (!) hrabia Habsburga, Tyrolu, Kyburga, Gorycji i Gradyski, Książę
Trydentu i Bryxenu, Margrabia Górnej i Dolnej Luzacji i na Istrii, Hrabia
Hohenembsu, Feldkirchu, Bergencu, Sonnenberga, Pan Triestu, Kottaru i na
Marchii Windyjskiej, Wielki Wojewoda Województwa Serbskiego itd. itd.

 
 

 
CO TO SĄ ZWIERZĘTA?
W kwietniu r. 1877 poeta (średniej miary) Józef Grajnert wygłosił w
Warszawie odczyt: "O znaczeniu prac i pomysłów Wojciecha Jastrzębowskiego".
Ów Jastrzębowski, magister nauk przyrodniczych Uniwersytetu Warszawskiego (z
roku 1825!), był nauczycielem botaniki, dobrym fachowcem w dziedzinie
ogrodnictwa i leśnictwa, a oprócz tego człowiekiem sympatycznym,
szlachetnym, zasłużonym i wszelakiego szacunku ze wszech miar godnym. Nieszczęście
chciało, że sobie uroił jakąś "filozofię natury" i zaczął
poczciwiec bredzić. Brednie te wziął Grajnert na serio...
Podział tworów matki-natury na zwierzęta, rośliny i minerały wydał się
niefortunnemu filozofowi niesłuszny. Podzielił więc "dobroczynne boskie
dzieła ziemskie" na 1) utrzymujące, czyli tworzywa, 2) doskonalące,
czyli twory i 3) uszczęśliwiające, czyli nadtwory, które znów podzielił
na... 20 królestw. Według tej kwalifikacji, "nadtwory" obejmują
"dzieła uszczęśliwiające raz i uszczęśliwiające dwa razy". Do
pierwszych należą: uweselające, czyli nadzaczątki, urozkoszniające, czyli
nadłomy, ucieszające, czyli nadpoczątki, i uradowujące, czyli nadwizerunki...
Co to są np. zwierzęta? Oto odpowiedź zbzikowanego filozofa:

Zwierzęta są to utwory boże zmienno - stało - prawidłowo - żywotno - władno
- czująco - ponętne, upożytecznialno - upięknialno - udokładnialno - używotnialno
- ukrzepialno - ułagodnialno - uzdatnialne i upożyteczniająco - upiększające
- używotniająco - ukrzepiająco - ułagadniająco - uzdatniające.

 
 

 
Z KRONIKI CUDÓW
Ułożony przez X. Jana Poszakowskiego, rektora kolegium jezuickiego w Nieświeżu,
i wydany w Wilnie w roku 1740 "Kalendarz Jezuicki większy na rok przestępny
MDCCXL Societatis Jesu, Jubileuszowy wtóry, kończący dwieście lat od
potwierdzenia tegoż Zakonu przez Pawła III Papieża" składa się z
czterech części, z których pierwsza wypełnia trzy czwarte książki. Tytuł
tej części brzmi: "Na każdy dzień miesiąca osoby Societatis Jesu, świątobliwością,
pracą apostolską, męczeństwem i mądrością znaczniejsze". Kart (w książce
nieliczbowanych) liczy ten rejestr 286 (dwieście osiemdziesiąt sześć) - te
zaś wyjątki, które poniżej przedrukowujemy, są drobną zaledwie cząstką
wspominków styczniowych. Rok, jak powszechnie wiadomo, ma 12 (dwanaście) miesięcy.
Gdyby więc przytoczone przez nas poniżej uryweczki szły w "Kalendarzu"
jednym ciągiem, dałyby się w nim pomieścić na 2 (dwóch) stronicach. A że,
jak również powszechnie wiadomo, 286 : 2 = 143, należy sobie uświadomić, że
podobnych kawałków jest w dziele X. Poszakowskiego sto czterdzieści trzy
razy więcej. Zaznaczamy, że wybraliśmy miejsca bynajmniej nie najjaskrawsze
- przeciwnie: raczej te łagodniejsze, niewinniejsze. Są tam bowiem i takie
cuda, których powtórzenie uważalibyśmy za nietakt w stosunku do uczuć
religijnych tych naszych Czytelników, którzy wyznają wiarę katolicką.

X. Franciszek Pavonus Włoch, którego gdy w żywocie matka nosiła, w takie
Niebieskie opływała pociechy, iż się zdała w żywocie swoim raj nosić.
Skoro się narodził,
na kolana ukląkł
i rączki złożywszy do nieba je podniósł.
X. Łukasz Eleniz w dysponowaniu suppliciantów, mianowicie skazanych na
stos czarownic, dziwnie gorliwy, niespracowany, przemyślny i szczęśliwy, których
około d w u c h s e t (!) do pokuty i śmierci szczęśliwej (!!) przyprawił.
Całe dni i noce bezsenne, już modląc się, już gorliwie wspominając, przy
nich w więzieniu trawił, dziwnie od Boga przeciwko szatańskiej zajadłości
ochroniony, chociaż na życie jego nieraz na czarodziejskich schadzkach
sprzysiężenie bywało.
X. Gabriel Sanchez, Mąż Apostolski (...) tak wielkiej czystości, iż po
rozbiciu okrętu będąc na dnie morskim, żadną miarą nie dopuścił pływaczowi
zwlec z siebie sukien dla łatwiejszego wypłynienia.
X. Jan Berza, w Indiach Missionarz, wodą święconą pokropiwszy pola chrześcijańskie,
niezliczoną liczbę myszy z nich na pola pogańskie wygnał.
X. Jakub Ahrarez de Paz (...) zmarł w Potossi w Ameryce Peruańskiej r.
1620, za żywota i po śmierci cudami sławny, z ciała jego likwor wdzięczny
na kształt balsamu płynie.
Jakub de Jevenes, S. J. Coadiutor, przed tym S. Jana Bożego na usłudze
chorych towarzysz, nabożeństwem i posłuszeństwem aż do cudów sławny.
Widziany w kącie kuchni modlący się w górę podniesiony. Tenże z posłuszeństwa
wodę rzeszotem do kuchni przyniósł (!?).

(Februarius 1). Dziś
przypada pamiątka S. Ignacego, trzeciego po S. Piętrze Biskupa Antioskiego, od
lwów w Rzymie r. 108 rozszarpanego, w którego sercu imię Jezus złotymi
literami napisane widziano. Tego S. Biskupa i męczennika głowa jest do ciała
S. Ignacego de Loyola, Fundatora naszego, na miejsce zgorzałej jego głowy z
posłuszeństwa wydanej dla Xiężny rodzącej (??), przyrośnięta.
X. Henrik Henriquez Luzitan, Apostoł Comorinu i Piskariey (...) za żywota i
po śmierci rozmaitymi od Boga cudami wysławiony. Przeciwko niemu kto zaczął
źle mówić, zaraz w uściech swych czuł niby sztukę mięsa na kształt pięści,
która mu gębę zawalała.
X. Jan de la Chausse dziwnie od P. Boga do Zakonu powołany. Gdy bowiem
podczas zapust z jednastą rówiennikami w maszkach rozpustnie tańcuje, aż
widzą trzynastego w strasznej larwie między nimi się mieszającego. Przelękli
się wszyscy: a Jan najbardziej nazajutrz zbawienną jest przerażony bojaźnią,
gdy przyszedłszy do Kościoła usłyszał opętanego przy exorcismach na się
wołającego: "Ten to młodzian upudrowany mój jest, jam to z nimi wczora
trzynasty tańcował". I wnet życie odmienił, i do Societatem wstąpiwszy,
w inszą osobę, i owszem w Chrystusa, się przyoblókł.
X. Ignacy Martinez Luzitan, wprzód krasomowski kaznodzieja, po tym z
pocałowania języka S. Antoniego w Padwie duchem gorliwym animowany, grzmotem i piorunem serca kruszącym
został (...) Czasu jednego, gdy na katechizmie prosił, aby ktoś głośno
Zdrowaś Maria zmówił, gdy się żaden nie odzywał, dziecię na ręku matki, półroka mające, całe pozdrowienie anielskie zmówiło z podziwieniem
wszystkich.

 
 

 


NOSOROŻEC W WARSZAWIE
Do jednego z numerów redagowanego w Warszawie przez XX. Pijarów "Kuryera
Polskiego" dołączono w r. 1753, "za pozwoleniem zwierzchności",
następujące obwieszczenie:

Podaje się do wiadomości generalnie wszystkim kochającym się w ciekawych
rzeczach, że tu przybył w tych dniach pełny podziwienia Zwierz, Rhinoceros,
to jest Nosorożec nazwany, w takich krajach nigdy nie widziany, a ten tylko
jest jeden, który się w całej Europie znajduje. Jest ten Zwierz wielkiego
podziwienia godzien dla każdego, który go widzieć pragnie, y dziwować się
chce wszechmocności Stwórcy. Tego Zwierza złapano na wodzie w Azyi, między
państwem Wielkiego Mogoła w kraju Assyne (?), cztery tysiące mil odtąd odległym,
który na okręcie z Bęgalii (Bengalii) do Holandyi przyprowadzony. Jest łaskawy,
jako owieczka, bo z młodu złapany y dla ciekawości przez trzy lata jako
szczenię w izbie, około stołu chodzące, między Panami wychowany. Ten to
cudowny Zwierz jest koloru czarniawego, nie ma żadnej szerści, na nosie ma róg,
oczy bardzo małe, skóra jego jest jakby łuską pokryta była, która to na dłoń
szeroka, jedna na drugą zachodzi, co mu tak kształtne czyni odzienie, iż żaden
krawiec zrobić by nie potrafił, jakiem go sama natura przyozdobiła. Nogi krótkie
a grube, trzema pazurami uzbrojone. Sposobny jest ten Zwierz do pływania y
nurzania się w wodzie, jako kaczka. Wikt jego na dzień 70 funtów siana y 26
funtów chleba. Wypija 14 wiader wody. Waży 5 000 czyli 6 000 funtów. Ma dopiero 15 lat y rośnie jeszcze y rość będzie przez kilka
lat, żyć może 100 lub 150.
W deskrypcji o kolosie czytamy, że Rhinoceros jest najprzedniejszym z Słoniów,
z jego rogu można puhary robić, który to puhar taki ma skutek, że gdy się
wino z trucizną zmieszane znajdzie w nim, natychmiast rozpęka się na sztuki,
jest także doświadczone lekarstwo na konwulsye. Jeżeli kto będzie chciał
tego się doświadczyć, niech czyta: Dionę, Folionę, Fertona y inszych autorów.
Będzie ten Zwierz z rana od 8-mej aż do 12-ej po obiedzie, od 2-ej aż do
6-ej wieczór do widzenia prezentowany.
Kto zaś będzie ciekawy, aby go widział, cena albo raczej taksa dla
wielkich Panów y ich dworzanów nie postanawia się, ale ich grzeczności i pańskiemu
Humorowi zostawuje się.
Dla pomniejszych Panów taksa 1 tymf. Dla pomniejszych mieszczanów szóstaków
2. Rzemieślniczkowie y służący płacić mają po szóstaku.
Prezentować się będzie ten Zwierz na Otwocku.

Wyjaśniamy, że Otwockiem, czyli Bielinem zwano wówczas część ul. Marszałkowskiej
od rogu Królewskiej do Sienkiewicza (Siennej). Były to puste place należące
do marszałka Bielińskiego. Po opuszczeniu Warszawy magnat ów wybudował sobie
pałac na wsi - i wieś tę nazwał Otwockiem, na pamiątkę dawnej
warszawskiej posiadłości.

 
 
 

CIEKAWA STATYSTYKA
W "Kalendarzu Politycznym Królestwa Polskiego" na rok 1826 znajdujemy
ciekawe dane statystyczne dotyczące zawodów uprawianych przez ówczesnych
mieszkańców naszej stolicy w r. 1824. Warszawa posiadała wtedy, m. in.:

Architektów 10, aktorów 51, aptekarzy 91, akuszerek 109, bankierów 10,
berlinkarzy 2, berejterów 7, bilarzystów (tj. bilardzistów, właścicieli
bilardów) 104 (!), brukarzy 42, blacharzy 162, cukierników 58, cieśli 227,
drukarzy 78, dorożkarzy 312, dentystów 3, fechmistrz 1, froterów 30, fryzjerów
i perukarzy 24, faktorów 308, grabarzy 3, garbarzy 118, handlarzy tabaki 96,
introligatorów 40, jubilerów 51, kapitalistów żyjących z procentu 337,
katarynkarzy 77, krawców 990, lekarzy 34, łazienki utrzymujących 11,
malarzy 92, mistrz sprawiedliwości (tj. kat) 1, muzyków 98, młodzieży
szkolnej płci męskiej 5 265, płci żeńskiej 2 125, modniarek 92, mularzy 318,
nauczycieli 323, piekarzy 278, piernikarzy 18, piwowarów 73, praczek 370,
rolników chłopów 9, rzeźników 353, służących domowych, lokai 8 577 (!),
płci żeńskiej 7 889, szynkarzy 1 160, szewców 2 127, tapicerów 55 etc.
 
 
 

WYSTRZEGAĆ SIĘ ROMANTYZMU!
Wyjątek z listu nadesłanego "Kurierowi Warszawskiemu" w r. 1826 (nr
4):

Tak mało wychodzi teraz książek polskich, iż jest prawie zbrodnią
literacką i tym jeszcze kazać w składach czekać na mule, i tym sposobem
rozszerzać postrach od mowy polskiej. Przejęty tą prawdą, kupuję i czytam
to wszystko, co tylko zrozumieć mogę. Wierszów tylko nie czytam, bo mi życie
miłe, a wyczytałem w pewnych lekarskich radach, że poezja romantyczna rodzi
skłonności do apopleksji...

 
 

 
BŁOTO
Mamy przed sobą ponury dokument: własnoręczną dedykację trzeciorzędnego,
lecz (a raczej: więc) bardzo popularnego w czasach międzywojennych powieściopisarza
polskiego, autora wielu sensacyjnych "romansów", salonowo-kryminalnych
bzdur, świństw itp. "literackich" pomyj. Autor ten przebywa obecnie w
Ameryce. Tytuł książki: "Władczyni podziemi".

Panu redaktorowi (...) z prośbą, aby bez litości "zjechał" tę książkę,
jako obfitującą w zbyt liczne epizody erotyczne i nieomal pornograficzne.
Bowiem przycisnęła mnie bieda literacka tak srodze, że od sukcesu tej książki
zależy obecnie wszystko. A tylko taka książka u nas "robi kasę", którą
krytyka piętnuje jako pornografię, która stanowczo powinna ulec konfiskacie.
Smutne, ale niestety prawdziwe i życiowe. A żyć trzeba!
Z góry dziękując za koleżeńską przysługę, łączę mocny uścisk dłoni.

(Następuje podpis)
Warszawa,
18.X.1932 r.

 
 
 

ŹRÓDŁA FORTUNY

Był na Ukrainie szlachcic, niejaki Radywoński; puścił się on na
poniewierkę i żywot podły, jednak postać jego nie zrażała, a bawiono się
nim. Zabawa ta była taka: kto chciał dać Radywońskiemu w twarz, dawał mu za
to złotówkę; bizun kosztował talarka, a przypieczętowanie lakiem ciała -
jeden czerwony złoty. Ten Radywoński uzbierał z tego majątek, a po śmierci
zostawił córkom sto tysięcy posagu.

(Antoni Nowosielski. "Pogranicze naddnieprzańskie. Szkice społeczności
ukraińskiej w wieku XVIII". Kijów 1863, t. II, s. 59.)

 
 
 

JAK KAMIEŃ W WODĘ
Spełniając prośbę paru Czytelników Tego Działu, publikujemy zabawną
anegdotę, którą wydrukowaliśmy już kiedyś w "Przekroju", a której
nasi korespondenci nie mogą sobie dziś dokładnie przypomnieć. Oto ta
historyjka:

W latach osiemdziesiątych ubiegłego (XIX) stulecia dowiedział się jeden ze
znakomitych naszych historyków literatury i fanatyczny wielbiciel Mickiewicza,
że gdzieś w zapadłej wsi na Litwie mieszka zgrzybiała staruszka, która pamięta
Mickiewicza z jego lat pacholęcych. Profesor, nie namyślając się długo,
wyruszył z Krakowa na Litwę, aby ze staruszką pomówić i wyciągnąć od
niej jak najwięcej wspomnień o poecie. Podróż nie była
łatwa,
trwała parę tygodni. Wreszcie uczony mąż dobrnął do upragnionego celu.
Babina była wyschła, wyżółkła, zmarszczona, ale rześka jeszcze i
obdarzona świetną pamięcią. "Panicza Adasia" wspominała z
rozczuleniem, opowiedziała mnóstwo historyjek o jego figlach i zabawach, o
tym, jaki to był miły i wesoły chłopiec. Profesor skwapliwie zapisywał każde
jej słowo. Wreszcie powiedziała:
- A ostatni raz, panoczku, widziała ja jego, jak jemu było, lat... czy ja
wiem? może 12, może 15... Wtapora Napolion na Moskwa pochodem chodził. A
potem ja już nigdy jego nie widziała, ani o nim nie słyszała i nawet nie
wiem, co z niego wyrosło... Jak kamień w wodę!

 
 
 

KORESPONDENCJA SUŁTANA
Z
KOZAKAMI
Wiktor Gomulicki, znakomity poeta, wielki bibliofil i niestrudzony zbieracz
rzadkich i ciekawych zabytków historycznych, literackich i obyczajowych z
naszej przeszłości, opublikował w "Wędrowcu" r. 1899, nr 51
"Okruchy staropolskiego humoru", zawierające m. in. "List od Sułtana
Cesarza Tureckiego do Kozaków Zaporoskich Konstantynopolskich" oraz
"Respons od Kozaków Zaporoskich". Korespondencja ta nie pozbawiona jest
swoistego humoru i elementów
satyryczno-parodystycznych. Oto brzmienie listu:

Sułtan, Syn Oświeconego Cesarza Tureckiego - wszystkich braci Tureckich,
Macedońskich, Jerozolimskich, Wielkiego i Małego Egiptu, Assyryjski król nad
królami - Książę nad wszystkie książęta - Pan nad pany - Potentat
nad wszystkimi potentatami na Ziemi będącymi - Rycerz niezwyciężony -
Wnuk Boży - Stróż Straży Bożego grobu - Instygator Chrześcijański -
Opiekun Ukrzyżowanego Boga - Nadzieja i pociecha Bisurmanów - Wybawienie
Cyganów - Smutek Chrześcijański - Nadzieja Żydowska.
Przykazuję wam, Kozakom Zaporoskim, abyście się mnie więcej turbować nie
ważyli i dobrowolnie się poddali, bez wszelkiej przeciwności i potencji -
bo miecz i ogień będą w odpowiedzi przeciwko hardości waszej. Tym kończy Sułtan.

A oto kozacki respons:

Ty, Sułtanie Turecki, proklataho czorta Brat i Towarysz, szczo odnu z nim
kobyłu warysz! Czort solit, a ty jesz - a twoje wojsko skóry łupit. Ty
samoho Lucypera Sekretar - Turecki i Grecki Kuchar - Babiloński Slosar -
Jerozolimski Kowal - Assyryjski Koleśnik - Syryjski Konował - Ormiański
Browarnik - Macedoński Każemiaka - Aleksandryjski Wor i Moszennik -
Arabski Lichwiar - Wełykoho i Małagoho Egiptu Świnia i Pastuch -
Armenskaja Sobaka - Tatarskaja Pokusa, szalejesz po świetu, a krutyś się
po zemli, jak postradawszy hłuzdy. Hycel Kamieniecki - Kat Podolski - Dureń
Wołoski - Kołtyha Ukrainskaja - Mara Moskowskaja, a samoho biesa wnuk,
naszoho Boha wyśmiewca, Smutek i Upadek Bisurmanski, Wsieho Swita i Podswita Błazen
i Pluhawiec. Tobie, Synu Sobaczy, nie podajemsia i twoho lichoho wojska nie
bojemsia. My z toboju, jak ryba z wodoju, zetrem się i budim se bity - a
tepieriecze na sery twojej Matery! Ot tobie szczo odkażali na pismo twoje
Konstantynopolskie, Zaporoskie Kozaki.

 
 
 

KARCZOCHY PIECZONE A LA BOEUF

Weź mały karczoch, pozrzynaj ostre kolce, wypłucz i wsadź go w wnętrze tłustego
jarząbka; jarząbek (bez szyjki, nóżek i skrzydełek) kładzie się w
kuropatwę; kuropatwa w ten sam sposób przyrządzona umieszcza się w indyku,
indyk zaś w baranie albo lepiej jeszcze w sarnie, jeżeli jest pod ręką. Tak
nadziewany baran albo sarna kładzie się w tucznego wołu i piecze się w całości
na wolnym ogniu. Wszelkie soki pożywne z wołu przechodzą w ten sposób w sarnę,
z sarny w indyka, z indyka w kuropatwę, z kuropatwy w jarząbka, a z tego
ostatniego w karczoch. Następnie odrzuca się mięsiwo, nie mające już wartości,
wydobywa się ostrożnie karczoch i kładzie się na półmisek, polewając masłem
z rumianą bułeczką lub sosem szodonowym. Na jedno podanie nie potrzeba więcej
nad 30 do 50 karczochów, a smaczna ta i nader pożywna potrawa dla osób
prowadzących oszczędniejszą kuchnię zaleca się zarazem wykwintnością nie
przekraczającą wymagań obywatelskich żołądków.

("Diabeł" 1871, nr 48)

 
 
 

STATYSTYKA

W ciągu r. z. (1853), w m. Warszawie znajdowało się: łaźni parowych 6,
łazienek z wannami 7, cukierni 36, restauracji 8, hoteli 16, domów zajezdnych
pomniejszych 27, traktierni 20, garkuchni ordynaryjnych 105, bilardów 140,
kawiarń 280, dystylarni wódek słodkich 13, handli hurtowych wódek 18, szynków
samego piwa 115, szynków piwa i wódek 649.

("Kurier Warszawski" 1854, nr 33)

 
 
 

CHOPIN NA ŚLIZGAWCE
Chociaż w kolekcjonowaniu i badaniu różnorodnych okazów  m o n s t r o g r a f i i  piśmienniczej
mamy przeszło trzydzieści lat praktyki i choć przez nasze ręce
przesunęło się niezliczone mnóstwo grafomańskich dziwotworów, raz po raz
konstatujemy, że nie ma kresu i granic w tej upiornej dziedzinie...
Kto by wierzył, że znalazł się - nie dziś i nie w Polsce oczywiście
- librecista operowy, który zaprezentował Fryderyka Chopina śpiewającego  n a  ś l i z g a w c e ? 
- śpiewającego na własną, przez siebie stworzoną melodię,
zorkiestrowaną przez kompozytora włoskiego Giacoma Orefice, który napisał
operę w czterech aktach pt. "Chopin" (słowa A. Orvieta, przekład
niejakiego Ziółkowskiego cytujemy dalej według libretta wydanego we Lwowie w
r. 1906) - graną w Warszawie w r. 1904. Muzyki tego operzyska nie znamy;
wiemy tylko z ówczesnych recenzji, że wszystkie arie skomponowane są na
tematy chopinowskie (co już jest zbrodnią), że sala operowa była stale wypełniona
publicznością i że zdania krytyki o tym utworze były "krańcowo
sprzeczne". Tak np. Ignacy Kossobudzki pisał, że "Chopin" jest -
dosłownie - najlepszą po "Halce" Moniuszki operą  p o l s k ą (!),
a
Henryk Opienski nazwał dzieło Oreficego "największym nonsensem i brutalnością
artystyczną, jaką sobie wyobrazić można". Zajmiemy się więc tylko
librettem "Chopina". Jego "treści" - proszę nam wybaczyć -
nie potrafimy podać - zadanie to przerasta nasze możliwości. Ograniczę się
do przytoczenia pewnych fragmentów. Oto spis osób: Fryderyk Chopin, Stella,
Flora, Elio, Mnich. Łyżwiarze, lud, chłopi, przyjaciele Flory, rybacy z
Majorki. Informacja poprzedzająca akt pierwszy głosi:

Rzecz dzieje się w pobliżu wioski w okolicach Warszawy. W głębi widać
wieś z kościołem i kilkoma wiatrakami. Na przodzie sceny, z prawej, oberża
wiejska, z głębi której słychać ton instrumentów wiejskich. Z lewej widać
jezioro. Na jeziorze jeżdżą na sankach i łyżwach.

Otóż nad tym jeziorem Chopin śpiewa tak:

 
W mem sercu wieczny żal
I wieczna tęsknota rozbrzmiewa,
Nieodstępna ta żałość serce me kołysze,
Że mi w piersi tak mocno bije jak dzwon!
I choć zmysłami tony wesołe słyszę,
On zawsze śpiewa, zawsze dzwoni na smutny ton!

 

Na to Elio (ściskając Chopina):

 
Rozumiem cię, mój drogi,
Ale dzisiaj wszakże radości, nie smutku dzień!

 

Po czym informacja: "Ciągnąc go ku jeziorowi" (!) Elio kończy swą
arię słowami:

 
Pójdź z wiatrami mknąć w zawody!

 

Ale Chopin ma wątpliwości, czy się ślizgać, czy nie, i zapytuje:

 
Ranić lód bezlitośnie twardą stalą?
Wesoło pląsać nad skrzepią falą?

Gdy ostrzem łyżew uderzę w lód,
Wnet głębie skargę zapłaczą grobową.

Tam, pod tą jasną szybą kryształową
Smutne głosy wód się żalą...

 

W akcie drugim, w willi w okolicach Paryża, "Chopin wychodzi na tarasę
(!), Elio podnosi jedną z dziewczynek w górę, a ta składa na skroni Chopina
girlandę z kwiatów." Na to Flora:

 
Niech polnych kwiatów przeczysta woń
Miłośnie owionie twoją skroń.

 

A nasz Fryderyk (stary megaloman!) odśpiewuje:

 
Tak! głoście chwałę i sypcie kwiaty z pól,
Wy ludzie! ty naturo!
Zewsząd hołdy, kadzidła,
Chwała dla pieśni mojej,
A jam jej król!
Lecz ja jeszcze szerzej rozwinę me skrzydła
I tam skieruję lot mych orlich piór,
Aż hen, gdzie nie ma chmur,
I stanę pośród gwiazd jak drugie słońce!

 
Bardzo, Frycku, nieładnie być takim
samochwałą...
 
 
 

TYTUŁY KSIĄŻEK
Nie tylko u nas używane były w XVII w. dziwaczne i napuszone tytuły książek
jak "Pistolet do zabicia grzechu śmiertelnego" albo "Ścierka dla
grzeszników"; hołdowaliśmy tylko modzie, rozpowszechnionej wówczas w całej
Europie. Oto tytuły niektórych książek angielskich, francuskich i niemieckich
z owej epoki:

"Trzewiki na wysokich obcasach dla karłów w świętości";
"Duchowna apteka dla chorych grzeszników"; "Przewodnik dla gęsi, które
nie mogą trafić do nieba"; "Sucharki pieczone w piecu miłosierdzia dla
kurcząt kościelnych"; "Złote ziarna anielskiej dobroci, posiane na
srebrnym morzu niesamolubnych duchów"...

 
 

 
ŚLICZNA HISTORYJKA
Maleńkiej myszce pozwoliła mamusia wyjść z nory na przechadzkę i obejrzeć
cały dom, w którym się mysia rodzina zagnieździła. Maleńka myszka obejrzała
sobie wszystko, co było godne widzenia, wreszcie zwiedziła strych i ku najwyższemu
swemu zdumieniu zobaczyła tam, po raz pierwszy w życiu, fruwającego
nietoperza. Po powrocie do rodzinnej nory, myszka powiedziała mysiej mamie:
"Mamusiu, kogo ja widziałam! Aniołka!"

 
 

 
 
 

SERIA III

Do druku przygotował JÓZEF HURWIC

1963

 

 
LIST "BRACI SLAYCICÓW" DO PAPIEŻA
Dla miłośników starej literatury komicznej (której autor Tego Działu
jest pilnym zbieraczem) przytaczamy "Wyciąg z dawnego rękopisu",
wydrukowany w r. 1833 w "Tygodniku Polskim" (tom I, str. 46):
My Bracia Slaycicowie zgromadziwszy się do Wielkiey Karcmy P. Bartosa
Slaycica Przeswientney Ziemi Cerskiey Ziemianina, wybraliśmy z pomiędzy nas
2ch mądrych i piśmiennych ludzi, kturzy też to byli po trzy lata we szkole u
Oyców Wezuwitów, ażeby też to wiedzieli PP. Włochowie ze i u nas w Polsce są
głowy i mądre Subiekta. Ha, zeby też kto carta ziad, to lepiey nie napise.
Lec nie bawiąc Waści długim komplementem, pokładamy unizoność nasą Waści
MosPanu i powinna werencyą nasą, i wykładamy nasą rzec tak iakoby na talezu
JMP. Woyciech po Stryiu Stryiecny, a po Wuiu
Wuiecny Brat z JMość P. Siostrą barzo się ku sobie onacą. Przedkładaliśmy
te sprawę rożnym osobom, a nikt nie mógł temu poradzić, ze nas az do samego
Waści Mość Pana odesłał po facultasa. Zacym Wy Sumny Dobrodzieiu pozwolcies
sie tey nasey rodzinie żenić, bo się bardzo obawiamy w pokrewieństwie nasym wielkiego sromu aby kiedy cart carta nie skusił. A za wyswienconą w tym
uczynność ofiaruiemy Waści MosPanu parę prosniackow, i sadełko
cworoletnie, strawi to Wasa celadka, a dla samego zaś Waseci MosPana,
garnusek masła świeżego i słoninki młodey do harbaty. Zdałoby się tu i
kilka cerwiencow, ale my ich nie znamy, a o talarach ani pytki. Naywięcey się
nam namnożyło dzięgów, iak to ich zowią kopiykami, ale i to drobniuchne jak
owsiana plewa, ale i te wydaliśmy na rożne konstupacye. Więcey nie mamy nic
do oznaymienia Waseci MosPanu, atoli P Bog racy widzieć, iezeli się Matka
nasa utrzyma przy swoich konstupacyach, bo iey zachorowała nayukochansa
Kwiatocha, ktura iey dawała na dzień skopek mleka, zacem powtórnie uprasamy o
tego facultasa. A teraz pisemy się Waseci Mos Pana unizonemi sługami. P. S. A
iak nam napisecie żeście Slaycic, to wam będziemy pisać i Bracie. Datum w
Cersku rano o dziewiątey godzinie, kiedy na pole wypędzano bydło.
 
 

 
Zaprowadziliśmy specjalną teczkę, w której gromadzimy wszelkie ujemne o
Mickiewiczu opinie i wypowiedzi, głosy Jego wrogów, zawistników, oszczerców
i Zoilów. Będzie z tego kiedyś ciekawa książeczka.
We wspaniałej swej monografii o Mickiewiczu (Lublin 1948, tom II, cz. I, s.
41) przytacza prof. Juliusz Kleiner list Michała Podczaszyńskiego
(1800-1855), założyciela "Dziennika Warszawskiego", wydawcy "Pamiętnika
Emigracji polskiej", do Leonarda Chodźki (1800-1871), autora wielu dzieł
i broszur Polski dotyczących, m. in. "Żywota Tadeusza Kościuszki"
(Paryż 1837). W liście z dnia 18 września r. 1827 pisze Podczaszyński o
"pożarze", jaki "wszczęły w Warszawie" "Sonety"
Mickiewicza. Po relacji o tym, jak romantycy Odyniec i Gosławski dokuczają
klasykowi Fr. S. Dmochowskiemu, czytamy, co następuje:
(...) Koźmian jak opętany peczy się, wywija na krześle i miota obelgi...
Gniew Koźmiana nie miał prawie granic, kiedy ja przywiozłem portret
Mickiewicza. Całe grono znakomitych obywateli literatów, urzędników i
wojskowych usłyszało wtedy znamienne słowa: "Biada wam, biada, już teraz
robią portrety śmierdziuchów!"
Kajetan Koźmian na starość udobruchał się i już "pobłażliwiej"
traktował Wielkiego Adama. Kajetanowi Koźmianowi możemy dziś zapomnieć, jeżeli
nie wybaczyć, jego literacką zaciekłą, zajadłą pasję...

 

 

 
O NACIĄGANYCH RYMACH
Jechał Piotr do Rzymu,
Podróż była pilna -
Dla lepszego rymu
Zajechał do
Wilna.
J. N. Kamiński

("Rozmaitości", Lwów 1822, nr 52)

 
 
 

Z ZAGADNIEŃ WYZNANIOWYCH
Ogłoszenie w przedwojennym "Wieku Nowym" (Nr 10695):
Jamniczkowi małemu u katolików ofiaruję bezpłatnie 2 płaszczyki i łóżeczko.

 
 
 

TRUPA DYR. BARTOLOTTO
"Rusałka" (Wilno 1841, s. 94-96) przytacza odpis afisza Teatru Pcheł,
występującego na jakimś jarmarku prowincjonalnym:
Nadzwyczajne widowisko uczonych pcheł z Londynu, które p. Bartolotto miał
honor pokazywać Ich Wysokości Królom, Królewskim rodzinom Francji, Anglii,
Saksonii, Holandii itd.
Program widowiska
BALOWA SALA
W której jedna pchła kawaler, a druga dama, tańcują walca, orkiestra ze
14 pcheł (tak dam jak i kawalerów, czy też samych kawalerów, o tym programa
nie zawiadamia) gra na różnych instrumentach, 4 inne pchły grają w pikietę,
sala ubrana lustrami.
ANGIELSKA EXTRAPOCZTA
Zaprzężona 4 pchłami w zupełnej uprzęży, woźnica i konduktor także
pchły w angielskiej liberii.
WÓZ MIŁOŚCI
Kupida i wiozących go motyli przedstawiają pchły w kostiumach.
WIELKI MOGOŁ
Na swym słoniu pod eleganckim baldakimem, otoczony niewolnikami, ciężarem
przechodzi 400 razy wiozące go owady.
KARUZEL
Poruszany jedną pchłą.
DON KICHOT I SANCHO-PANSA
Wierzchowo na pchłach w złotej zbroi.
POJEDYNEK
Dwóch pcheł na szpady żelazne.
STUDNIA
Pchła przebrana za kobietę ciągnie wiadro wody ze studni.
SYBILLĘ ALBO WIESZCZKĘ
Przedstawia pchła odpowiadająca na wszystkie czynione jej zapytania.
Piękność i doskonałość w wyrobieniu tylu drobiazgowych przyborów już
sama przez się zasługuje na uwagę. - Nadzwyczajne pochwały, które wszędzie zjednało sobie to widowisko, zaręczają
o jego wysokiej wartości. Pan Bartolotto uprasza tych wszystkich, którzy by
nie wierzyli afiszowi, nie płacić za wnijście pierwej, aż się przekonają,
że tu nie masz najmniejszego oszukaństwa.

 
 

 


W KTÓRYM ROKU?
Nie wszyscy czytelnicy "Problemów" czytają "Nową Kulturę" i
odwrotnie. Warto więc za tym ostatnim pismem (1953, nr 7, artykuł Jadwigi
Pasenkiewicz "Kopernik nie miał racji") powtórzyć opinię rektora
Uniwersytetu Mediolańskiego i przewodniczącego Pontyfikalnej Akademii Nauk,
ojca Agostina Gemelli, o życiu na innych planetach:
Wszystko każe przypuszczać, że Pan Bóg wybrał jako miejsce zamieszkania
dla człowieka, istoty obdarzonej rozumem, Ziemię i tylko Ziemię. Gdyby Pan Bóg
stworzył innych ludzi i ulokował ich na innych planetach, stałaby się
niezrozumiałą logika planu boskiego, zmierzającego do zbawienia ludzi,
ponieważ ludzie ci nie pochodziliby od Adama, a więc nie odziedziczyliby po
nim grzechu pierworodnego i nie zostaliby odkupieni przez Boga, który stał się
człowiekiem.
Argumenty te nie zostały wypowiedziane czterysta, pięćset czy sześćset
lat temu, ale w ubiegłym 1952 roku na łamach tygodnika "Oggito".

 
 

 


LISTY MIŁOSNE
Wiosna w pełni *[Notatka ukazała się w zeszycie majowym "Problemów". (Przyp. J.
H.)]. Produkcja listów miłosnych rośnie z dnia na dzień, a o
nowe formy i styl tego rodzaju twórczości coraz trudniej. Pragnąc przyjść z
pomocą zakochanym korespondentom przytaczamy dwa wzory miłosnych listów, które
niewątpliwie osiągną najbardziej pożądany efekt w sercach tak zwanych
bogdanek. Autorem tych epistoł jest Jakub Boczyłowicz, kancelista grodu
krakowskiego, który w roku 1699 wydał w Toruniu podręcznik do pisania listów
pt. "Orator Politicus albo Wymowny Polityk Różne traktujący Materye".
List pierwszy
Madame! Lotnym impetem bo affektem naniższy ukłon do nóżek składam WMM.
Panny: y owszem skrzydlatym sercem pod same stopki sunę:
Z samey Olimpu góry,
Gdzie Jowiszowe córy,
Równe urodzie twoiey,
Ponętą tey drogi moiey.
I słuszność grzeczney Damie kłaniać, słuszna na tak śliczne się słońce
zapatrywać, do którego oczy tęsknica zdeymuie. Więc dla odległości miejsca
ponieważ sam być nie mogę, przynajmniej ten list niech mię WMM. Pannie
reprezentuie, gdyż iezdem WMM. Panny szczerym, życzliwym y uniżonym sługą.
List drugi
Madame, By kto wiedział większe paroxismy serca, nieuleczoną chorobę y
owszem gotową śmierć, gdzie kto kogo kocha, a gdy nie widzi. Wszak zwyczaynie
WMM. Panna nie będziesz tak tyranką serca mego, żebyś mu życzyła śmierci,
y owszem ponieważ się twoią nie może cieszyć prezencyą, bez którey
umiera, zechcesz go przynaymniej listem twoią ręką pisanym ożywić. O co
przy nayniższym ukłonie, uniżenie proszę.

 
 

 
SZEKSPIRIANA
Parę wiadomostek o Szekspirze w Polsce przytaczamy za "Gazetą Krakowską":
Dnia 22 listopada, na benefis panny Siennickiej grana była Trajedyja
Szekspira w 3 aktach pod nazwiskiem: Hamlet Królewicz Duński. Trajedyje
Szekspira mogą dziś tylko pod względem zabytku starożytności uchodzić.
Krytyka nie przyjmie dziś na siebie tego ciężaru, aby ich rozbiorem trudnić
się miała. (1817, nr 97.)
W przyszłą sobotę to jest dnia 28 marca r. b. na benefis panny Parys dana
będzie wielka rycerska trajedyja z angielskiego pana Szekspera (!) - pod tytułem
Makbet. (1818, nr 23.)
Jutro we czwartek dnia 23 bm. daną będzie nigdy tu nie wystawiona wielka
trajedyja w 5 aktach z francuskiego (!): Otello Murzyn w Wenecyi. (1826, nr 16).
W przyszły wtorek, tj. dnia 17 b. m., na benefis Izabelli Majewskiej daną będzie
wielka trajedyja w 5 aktach z angielskiego Shakespeara na język polski przełożona
pod tytułem: Okrucieństwo i miłość, czyli Zamek przerażenia. (1829,
nr 20.)
Tajemniczość tytułu tej ostatniej trajedyi budzi w nas przerażenie. Z drżeniem
podejrzewamy, że chodzi tu o Hamleta.

 
 

 
NIEBEZPIECZNY PRECEDENS
Z artykułu "Tygodnika Ilustrowanego" (1928, nr 18) o debacie sejmowej
w sprawie wydania dziel Mickiewicza:
Poseł ks. Lutosławski zgadzał się z tym, iż dzieła Mickiewicza zasługują
na to, żeby pokoleniu pierwszemu po odzyskaniu niepodległości oddane były do
ręki, nie rozumiał jednak, dlaczego "te dzieła ma wydawać Państwo z państwowych
funduszów". Państwo, zdaniem ks. Lutosławskiego, nie jest stworzone na
to, ażeby się zajmować działalnością wydawniczą. I, przeprowadzając
paralelę z aprowizacją ludności w dziedzinie dostarczania żywności,
twierdził, że jest to "bardzo niebezpieczny precedens rozszerzania także na
dziedzinę pokarmu duchowego tego systemu państwowej aprowizacji".

 
 

 
KĄCIK POETYCKI
Jednym z najprzeraźliwszych okazów wierszopisarstwa "patriotycznego"
jest książeczka niejakiego Stefana Komornickiego "Z wielkich dni",
wydana we Lwowie w r. 1923. Oto próbka:
...Przebudzono
Wielkie dzwono,
Wandę stróżkę
I Kościuszkę.
Wionął tu
zew:
Wszedł królewicz,
Książę Józef
I Mickiewicz;
A strzelano
Z arkebuzew (l)
I trąbiono,
Jakby z dziewicz
Dął Mickiewicz.
Tajemnicze "z dziewicz" jest najwidoczniej skrótem - zamiast "z
dziewiczych lasów", "z dziewiczej puszczy" i nawiązuje do grającego
na rogu Wojskiego.

 
 

 


Nie w kąciku humorystycznym, nie w jakimś dziale osobliwości, ale śród płatnych
ogłoszeń ukazał się w "Gazecie Codziennej" (1858, nr 113) taki oto
nekrolog:
Żona Najlepsza emigrowała
Do krain ducha z więzienia ciała!
O, Magdaleno!
jakaś okrutna,
Komnata twoja taka dziś smutna;
Ucho w niej moje już nie usłyszy

Dźwięków twej mowy
Słodkimi słowy;
Dziś chyba szelest po krokach myszy
I westchnień moich ciche szemranie:
Tak
się nie godzi, moje kochanie,
Opuścić męża w płaczu padole.
By cię oglądać,
ja umrzeć wolę!
Około ciała by legnąć ciałem,
Ten grób podwójny
wymurowałem,
A gdy po śmierci żywot donoszę,
I tu zapukam: otwórz mi, proszę!

W. P.

 
 

 


ZAGADKA LITERACKA
Prosimy Czytelników, aby odgadli, które z czterech przytoczonych poniżej
fragmentów poetyckich są parodiami, które zaś wierszami "serio".
Oto one:
 
Pierwszy:

 

Przed siebie gna,
Pijana grozą,
Upiorów ćma,
Widm maskarada!
Próchnowe ślepie Dulcynei z Toboso,
Piekielnych twarzy groza trupioblada,
Hjenich uśmiechów potępieńczy lód,
Trupiego flirtu zaduchy etc.

 

Drugi:

 

Żywych jaszczurów napiętnowane mordy,
Gęgają w rudą przestrzeń
bezimiennej planety.
Pokarbowane w mękę nad-istnień,
Poząbkowane w niemowlęce
fałdki,
Żywych morderców żałobne sztylety,
Obrzmiałych serc pożądaniem
gnane.
Dobiegają do tamtej mety...

 

Trzeci:

 

Ktokolwiek byłaś - unosisz bezkarnie
Rozbałwanione moich pragnień żale!

Obrus twych piersi zwinąć miał męczarnie,
Bombardujące w wrażeń
karnawale.
Dziś, gdy innemu grzmisz Miłość - ja poszczę,
Ze szczerbem w
dumie, pełen hardych wstydów:
Bengalskim waszym amorom zazdroszczę,
Jak pies bagdacki ucztom Barmecydów.

 

Czwarty:

 

Śpią puszcze... drżą bluszcze...
I krąży mgła blada...
W kaskadzie się pluszcze
Gwiazd sennych plejada...
Śpią puszcze... drżą bluszcze...
Liść szemrze
i spada...
Śpią puszcze...
Drżą bluszcze...
I pluszcze
Kaskada...
W
kaskadzie się pluszcze
Gwiazd sennych plejada,
Prześwieca przez bluszcze
Miesięczna jaśń blada,
Śpią puszcze... drżą bluszcze...
Mgła do
gwiazd się skrada...
Śpią puszcze...
Drżą bluszcze...
I pluszcze
Kaskada.

 

ROZWIĄZANIE

Ani jeden z przytoczonych fragmentów nie jest parodią. Wszystkie traktowane
były przez swych autorów jako utwory "serio". Pierwszy jest pióra Wacława
Wolskiego ("Ballady tatrzańskie" 1908). Autorem drugiego jest St. I.
Witkiewicz (w przedmowie do "Tumora Mózgowicza"). Trzeci - to wiersz
Wacława Liedera pt. "Balkis" (1891). Czwarty ukazał się w "Kurierze
Niedzielnym" (1897, nr 6) pod pseudonimem Self.

 
 

 


O JULIUSZU SŁOWACKIM W R. 1858 (!!)
W książeczce Lesława Łukaszewicza "Rys dziejów piśmiennictwa
polskiego" (Poznań 1858) czytamy na str. 125:
Juliusz Słowacki, urodzony 1809, syn Euzebiusza, uczył się w Wilnie - umarł
w 1849 r. Dwukrotnie zapędzał się do dramatu, i widoczna, że tylko jako pod
obcym wpływem zostający tworzył, mianowicie, że za drugim zawodem Szekspir
nań działał. We wszystkim, co jego muza wyśpiewała, znajdziesz ustępy piękne,
a całość zawsze niesmaczną albo skrzywioną. Pospolicie dziwaczy!! Tylko
powieść "Jan Bielecki" udała mu się!!

 
 

 


WESOŁA HISTORYJKA O DOBRACH MARTWEJ RĘKI
Przytaczamy ją z artykułu Adama Polewki ("Wieś", 1950, nr 13):
Jeżeli nie najjaskrawszym, to w każdym razie jednym z najbardziej
jaskrawych przykładów anachronizmu historycznego, jakim są
obszarniczo-feudalne przeżytki kościelne w Polsce Ludowej, są tak zwane
"dobra martwej ręki" w województwie krakowskim. "Dobra martwej ręki",
jak wiadomo, są to majątki, które duchowieństwo nabywało przeważnie na
mocy testamentów, sporządzanych na łożu śmierci, przeto i własność tę
nazywano na Zachodzie "Propriete de la main-morte", "Besitz der todten
Hand" itd., a u nas dokładnie tak samo: właśnie "dobrami martwej ręki".
Te transakcje między umierającymi wiernymi a duchowieństwem były, jak pisze
znany historyk Tadeusz Korzon, "czynione gwoli odpuszczenia grzechów lub
stokrotnej nagrody w niebiosach, co uważano za dobry interes handlowy, określając
testatorów na rzecz kościoła jako mądrych kupców, którzy chcą kupić na
ziemi to, co mogą posiadać w niebie". Ten dobry interes (używam określenia
Tadeusza Korzona) nie obywał się bez specjalnie opracowanych metod zachęcania
wiernych do zapisów testamentowych. Metody te rozsławiła odnośnie do zakonu
jezuitów słynna książka Zahorowskiego "Monitor Sanctae Societatis Jesu"
wydana na początku XVIII wieku. W dziele swym pt. "Stan oświecenia w Polsce
w XVIII-ym wieku" ksiądz Hugo Kołłątaj, jeden z twórców Konstytucji 3
Majowej, podaje zabawny fakt ilustrujący przebiegłe metody pozyskania testatorów
przez kler, zwłaszcza klasztorny. Naturalnie, celowali w tym jezuici. Oni to właśnie
zastawiali sieci na bogatą i zhisteryzowaną bigotkę i wdowę, kasztelanową
Firlejową z Tęczynka pod Krakowem. Objąwszy nad nią duchową opiekę, rządzili
się w jej dobrach jak szare gęsi, a w zamian za uległość i życzliwość w
stosunku do zakonu jezuitów przyobiecali jej ułatwić bezpośredni kontakt ze
świętym Alojzym i świętym Stanisławem Kostką. Obaj wymienieni święci
zjawili się naiwnej niewieście w ziemskiej postaci i początkowo bardzo niebiańsko
oficjalni, z czasem zaczęli zachowywać się familiarnie, że nie tylko
zasiadali do sutej uczty z bogatą wdową, ale nawet łaskawie z nią przy dźwięku
muzyki, oczywiście niebiańskiej, pląsali do późnej nocy. Na nieszczęście
mieli jezuici groźnego konkurenta w postaci zakonu ojców karmelitów bosych,
zamieszkałych w pobliskiej eremie. Aby jezuitom popsuć szyki, jeden z braciszków
zakonu karmelitów wszedł w porozumienie ze służbą kasztelanowej i w umówiony
wieczór zjawił się w zamkowych komnatach przebrany za świętego Piotra,
odbierając od służby i kasztelanowej hołd, należny niebieskiemu
klucznikowi. Wszedłszy na salę biesiadną przykładnie obił kluczami obu
konkurencyjnych świętych i zdemaskował oszustów. Wdzięczna kasztelanowa miała
majątek zapisać na fundację klasztoru ojców karmelitów w Czerny koło
Krzeszowic.
 
 

 


ALEKSANDER ŚWIĘTOCHOWSKI O SIENKIEWICZU
Po odczytach hr. Tarnowskiego o powieści "Ogniem i mieczem" musimy
teraz bardzo poważnie namyśleć się: czy, zamiast Mickiewiczowi, nie należałoby
raczej postawić pomnika p. Sienkiewiczowi? Niech więc nasi rzeźbiarze zechcą
się wstrzymać z wypracowywaniem projektów, dopóki naród, a przynajmniej
komisja nie rozważy - co następuje:
Ostatecznie Mickiewicz był tylko Mickiewiczem, podczas gdy p. Sienkiewicz,
według zapewnień hr. Tarnowskiego, jest jednocześnie Mickiewiczem, Homerem,
Shakespearem, Dantem, Tassem, a może nawet Edisonem i Bismarckiem, tylko profesor krakowski tych i innych nazwisk zapewne sobie
podczas wykładu nie przypomniał. Daleko więc słuszniejszą byłoby rzeczą
uczcić posągiem męża, który łączy w sobie siły najpotężniejszych umysłów,
niż jednego, choćby najgenialniejszego poetę. Zresztą "Ogniem i
mieczem" stoi na równi z "Panem Tadeuszem", a p. Sienkiewicz może
napisać utwór jeszcze znakomitszy, Mickiewicz zaś nic już znakomitszego nie
napisze.
("Prawda", 1884, nr 13)

 
 

 


WŁASNORĘCZNY NAGROBEK
Z opisu kościoła farnego w Brzeżanach
("Wanda" 1823, nr 12):
Za ołtarzem spoczywają zwłoki Jakóba Strzemieńczyka (...) W bitwie z
Tatarami, gdy przedarł się aż do taborów nieprzyjacielskich, strzałą śmiertelnie
raniony spadł z konia. Polacy otoczyli go i odparli nieprzyjaciół, a umierającego
zaniesiono do kościoła Farnego, gdzie sam wyrwawszy z boku strzałę, własną
krwią napisał następujący nagrobek:
Tu leży Jakób, co miał za herb strzemię,
Puślisko się urwało, a on -
hep o ziemię!

 
 

 


KORSARZ NAZWISKIEM OLSZEWSKI
Za czasów Księstwa Warszawskiego mieszkał w jednym z zaścianków płockich
szlachcic nazwiskiem Olszewski. Spośród dziewięciorga jego dzieci fantastyczną,
awanturniczo-kryminalną "karierę" zrobił chłopiec imieniem Józio.
Po rozmaitych przygodach znalazł się on w Ameryce jako marynarz na okręcie
przewożącym niewolników z Afryki. Pewnego razu za "Salamandrą" - tak
bowiem zwał się ów okręt - puścił się w pościg okręt angielski. Po krótkiej
bitwie morskiej "Salamandra" zaczęła tonąć. Cała załoga wraz z
Murzynami znalazła śmierć w oceanie, z wyjątkiem Olszewskiego oraz kapitana
okrętu uratowanego przezeń na wątłej szalupie. Wdzięczny kapitan, który na
handlu niewolnikami zrobił olbrzymi majątek, zmarł po kilku latach, zapisując
wszystko w testamencie swojemu wybawcy. Józef Olszewski osiadł w Waszyngtonie
i prowadził życie wielkiego pana. Kolonia polska nie znała jego przeszłości,
wskutek czego przyjmowany był wszędzie z otwartymi ramionami. W towarzystwie
tamtejszym słynęła z urody miss Klotylda Mac Gregor, urodzona z Polki
Morantowiczówny. Nasz korsarz zakochał się w niej, nie uzyskał jednak
wzajemności i postanowił się zemścić. Łotr zasztyletował piękną Klotyldę i jej ojca, po czym uciekł na Daleki Zachód,
gdzie przez pewien czas przebywał wśród Indian, a wreszcie zamieszkał w
ustronnej wiosce w Meksyku. Korsarską fortunę zdążył zawczasu wycofać z
banków i zabrał ją ze sobą. Po pewnym czasie postanowił wrócić do rozbojów,
zorganizował szajkę piratów i prowadził handel niewolnikami na własną rękę.
Przed wyprawą ukrył kapitały w podziemnych jaskiniach.
Na tym urywa się wiadomość o życiu i sprawach mazowieckiego szlachcica Józefa
Olszewskiego. W roku 1899, niejaki p. J. Z., siostrzeniec Józefa, znalazł w
archiwum rodzinnym list pisany z Vera Cruz do ojca zbrodniarza. List zawierał
przytoczone powyżej szczegóły oraz szczegółowy opis kryjówki, w której
ukryte zostały nagromadzone skarby.
Wiadomości powyższe czerpiemy z numeru I "Wędrowca" z r. 1899.

 
 

 

Tygodnik "Wanda" (1823, nr 3) drukując recenzję ze "Zrzędności i
przekory", zaopatrzył wiersz "Co? ha, ha, ha! ten burda, król
wszystkich pijanie" następującą
uwagą:
Podobne wyrażenia jak pijanica, łajdak itp. nie mogą się zgodzić z
przyzwoitością sceniczną; nie uszłyby one w potocznej rozmowie, a tym
bardziej nie wypada wprowadzić je na scenę (...). Każdy dramatyczny pisarz
powinien pamiętać, że teatr jest nie tylko szkołą obyczajów, ale i świątynią
gustów.

 
 
 

HAPPY END
W Bukareszcie grano niedawno trajedyję "Romeo i Julia", a że
Publiczność na 2-gą reprezentację zebrać się nie chciała licznie, więc
na 3-cie przedstawienie było w afiszu: "Dziś Romeo i Julia nie umrą, ale połączą
się i szczęśliwie żyć będą".
("Kurier Warszawski", 1835, nr 82)

 
 

 


CEPY
Opis tego starożytnego narzędzia rolniczego pochodzi ze wsi Jurkowa nad
Dunajcem, a wydrukowany jest w czasopiśmie etnograficznym "Lud" (Lwów,
1901, t. 7):
Cepy składają się z dwóch kijów nierównej długości, z których dłuższy
zowie się dzierżak, bo go młocek w czasie młocki dzierży w rękach, a krótszy
b i j a k, gdyż nim biją kłosy zboża. Na jednym końcu dzierżaka i bijaka są
skórzane  k a p t u r y, niby uszy, a przez nie przewleczona jest  s f o r a, to jest witka
z rzemienia, łącząca bijak z dzierżakiem.
Dzierżak bywa tu równo gruby z bijakiem, a takiej wielkości w obwodzie,
aby go wygodnie można było ująć i silnie trzymać ręką.
Najlepszy dzierżak jest jodłowy lub laskowy. Na bijak dobierać trzeba kija
z tarniny, dzikiej śliwy lub z dębiny. Tarninę i śliwę wybiera się tak grubą, jaki ma być bijak, a często
nawet nie obiera się jej z kory, obciąwszy dokładnie gałązki i ciernie. Dąbek
powinien być gruby około 6 cali (16 centymetrów) w średnicy; łupie się go
wzdłuż rdzenia na cztery części i taką struże na wałek. Przygotowany kij
na bijak należy moczyć 2-3 tygodni w gnojówce, aby drewno  z e r z e m i e n i a ł o, to
jest, aby po wyschnięciu nie pękało przy używaniu w pracy.
Długość dzierżaka i bijaka nie może być dowolna, a stara praktyka każe
je mierzyć w ten sposób:
Kij przeznaczony na dzierżak równa się nożem u dołu, następnie obejmuje
czterema palcami ręki prawej tak, aby zrównany koniec nie wystawał z zaciśniętej
dłoni, a wzdłuż kija kładzie się wyprostowany palec wielki tej ręki. To
jest miara. Potem obejmuje się kij lewą ręką w taki sam sposób, jak prawą,
opierając dolną część złożonej dłoni na wierzchołku wyprostowanego
palca ręki prawej, i znowuż wzdłuż kija wyciąga wielki palec ręki lewej.
Jest to druga miara. Potem obejmuje się prawą ręką z dołu i obejmuje kij
ponad rękę lewą, tą zaś ponad prawą i w ten sposób mierzy się długość
kija. Aby zaś nie zapomnieć, ile razy mierzyć trzeba w sposób wyżej
opisany, za każdym objęciem kija ręką mówi się:
1. Dzie idzies?     Do lasa.
2. Po co?     Po kijak.
3. Na co?     Na
dzierżak.
4. Wiem go.     Utnę go.
5. Po ile?     Po tyle.
I w tym miejscu po odmierzeniu dziesięciu miar ucina się kij, który mierzącemu
zawsze będzie sięgał pod nos, gdy dzierżak postawi na ziemi, a sam stanie
przy nim wyprostowany.
Kij na bijak mierzy się podobnie, powtarzając przy mierzeniu:
1. Dzie idzies?     Do lasa.
2. Po co?     Po kijak.
3. Na co?     Na
bijak.
I ucina się kij po odmierzeniu sześciu miar. A zatem stosunek długości
dzierżaka do bijaka da się przedstawić cyfrowo 10 : 6.
Do sporządzenia  k a p t u r ó w  używa się zawsze skóry z nóg bydlęcych. Skórę
tę składa się w troje, zgina tak, aby utworzyła w połowie ucho i
zostawiwszy to ucho wolne ponad końcem dzierżaka lub bijaka, otacza się skórą
kij i obwiązuje mocno.
Następnie przez kaptur na dzierżaku i na bijaku przewleka się cienki
rzemyk, wiąże i to nazywa się  s f o r a.
Cepy są już gotowe.
W tych czterech młócą tylko mężczyźni.
Jeżeli młóci jeden człowiek, to wybijanie taktu naśladuje głos: Łup! -
Łup! - Łup! - Gdy młóci dwóch, słyszymy: Łu-pu, cu-pu! - Łu-pu, cu-pu!
Łu-pu, cu-pu! Trzech młocków biją w takt: Łu-, cup, cup! Łu-, cup, cup!
Czterech: Łupu, cupu! Łupu, cupu! Łupu cupu! Łupu, cupu! - dwa razy szybciej
niż dwóch. Czasami, ale rzadko, więcej dla żartu młóciło pięciu młocków;
lecz wtedy trudno im takt utrzymać i trzeba wielkiej wprawy u wszystkich, aby
przez dłuższy czas potrafili tak młócić i nie zmylić taktu.
Młócą więc, jak widzimy, w  p o j e d y n k ę, w  d w ó j k ę, w  t r ó j k ę i w  c z w ó r k ę.
Jeżeli kilku młocków, młócąc, uderza wraz cepami, to się mówi, że biją
w  d z i a d a. Jednakże ten sposób młocki nie używany, bo twierdzą, że w
dziada młócić ciężko.

 
 

 
RELIKWIE
Ks. Benedykt Chmielowski donosi w przesławnej swej księdze "Nowe
Ateny" (1745) co następuje:
Jan Hybners w swojej świeżej Geografii wylicza, iż kościół magdeburski
w Saksonii Niższej ma drabinę, na której kogut piał, gdy się Piotr zaprzał
Chrystusa. Latarnią, przy której brany Chrystus w Ogrojcu. Cztery palmy, które
rzucono Chrystusowi wjeżdżającemu do Jeruzalem. Żebro ryby Jonaszowej; ale
skąd by się wzięło, jakim sposobem, kto to ryby złowił? zostawuję disputationi
(roztrząsaniu) mądrych. Ogon owego osła, na którym Pan Chrystus wjeżdżał
do Jeruzalem, jest w Kompostelli, mieście hiszpańskim przy grobie św. Jakóba
Apostola.

 
 

 


Dnia 7 lipca 1901 roku w powiecie krośnieńskim we wsi Myscowej, zamieszkałej
przez Łemków, paśli pasterze owce pod lasem. Nagle wypadł wilk, porwał owcę
i umykał w las ze zdobyczą. Pasterze, przywykli do podobnych wypadków,
pochwycili za kije i z krzykiem rzucili się w pogoń za wilkiem. Już, już
mieli go dogonić, gdy wtem na rozstajnych drogach wśród lasu stracili z oczu
wilka, a za to oko w oko spotkali się z żebrakiem Iwanem Karczmarczykiem,
niedołężnym starcem, który od wsi do wsi chodził po jałmużnie.
Nie umiejąc sobie wytłumaczyć nagłego zniknięcia wilka, a ukazania się
żebraka inaczej, jak tylko tym, że Iwan Karczmarczyk jest wilkołakiem, który
zamienił się w wilka, aby tym łatwiej porwać owcę, a teraz przybrał na
powrót postać człowieka, rzucili się z kijami na niego, przeklinając go i
żądając zwrotu owcy.
Przerażony Karczmarczyk uciekał, co sił starczyło, do wsi, ale chłopi,
między którymi znajdował się także wójt Maciej Solenka, dopadli go koło płotu
i formalnie znęcali się nad nim, bijąc go po całym ciele. I tak w powodach
dołączonych do wyroku sądowego czytamy, że wójt bił go ręką, leżącego
na ziemi kopał po całym ciele i zachęcał innych do bicia żebraka. Hryć Błoński,
liczący 27 lat wieku, kopał go także nogami, bił rękami po całym ciele, a
wreszcie zdjąwszy pas z Karczmarczyka bił go tym pasem. Jurko Sysak, lat 44,
gospodarz, zachęcał też innych do bicia mniemanego wilkołaka, a sam bił go
rękami po całym ciele i kopał. Wanio Banicki, lat 34, gospodarz, bił go rękami po twarzy, a Hnat Haraś, gospodarz, docisnąwszy się do napadniętego
szturchał go pięścią w bok. Przy tym napadzie było jeszcze pięciu innych
gospodarzy obecnych: Piotr Dochoda, Piotr Stankowicz, Pańko Makuch, Iwan Gałajda
i Wasyl Barna, których sąd uwolnił nie mogąc im dowieść winy.
Biednej ofierze barbarzyńskiego napadu pod razami rzuciła się krew
ustami, twarz była podrapana, a oczy popodbijane. Wtenczas dopiero przestano
się nad nim znęcać, powiązano go jednak i radzono, co z nim dalej począć.
Szczęściem dla Karczmarczyka, że nadszedł żandarm, kazał go uwolnić, a o
całym zajściu zrobił doniesienie do sądu powiatowego w Dukli. Po
przeprowadzonym dochodzeniu wyrokiem z dnia 25 listopada 1901 roku do L. 972,
skazał sąd Solenka, Błońskiego i Sysaka na 10, a Banickiego i Harasia każdego
na 5 dni aresztu, ponadto wszystkich na ponoszenie kosztów postępowania
karnego.
Co do oskarżonego Macieja Solenki, jako obciążającą okoliczność podano
to, że "będąc wójtem czynem swoim dał zły przykład mieszkańcom
wsi". Jako okoliczność łagodzącą winę wszystkich oskarżonych
podniesiono tam ich "niski poziom umysłowy, który ich popchnął do czynu
karygodnego".

("Lud", tom X, str. 215)
 

 
 


CZARCIE ZABAWY
W "Discursie o nowinie cudowney, która do Warszawy w dzień św. Łuciey
roku 1631 przyszła", pisze autor, Stanisław Roszyński, iż:
W krakowskiej ziemi za panowania Bolesława Wstydliwego na jednym jeziorze
wielkim cudowne dziwy czarci robili, ryb łowienia broniąc. Trafiło się
jednego czasu, gdy kapłani z procesją do onego miejsca krzyże i relikwie świętych
przynieśli, rybitwi zapuściwszy sieci pierwszym razem wyciągnęli trzy rybki,
drugim sieć zwitą, trzecim dziw jeden z kozią głową, z oczyma na kształt
ognia palącemi się; co widzący gdy pouciekali, mara ona pod lód zanurzyła
się i po wszystkim jeziorze biegając straszny wrzask i trzask czyniła i wielu
parą swoją smrodliwą zaraziwszy, srogich wrzodów nabawiła.

 
 

 


DALOWID PANA HOGSIN
Wieść, jakoby na księżycu byli ludzie, a przynajmniej do ludzi podobne
istoty, znowu w Londynie rozchodzić się zaczyna. Niejaki pan Hogsin utrzymuje,
iż wynalazł dalowid z lampą syderalną i mikroskopem gazowym, który do tego
stopnia powiększa znaczną część wody na księżycu, że nie tylko statki,
ale nawet ludzi obaczył! Mówi on, iż okręty te podobne są do wielkich
beczek, i że czasami widać dokładnie wyglądające z nich istoty do głów
ludzkich podobne, które dym z ust puszczają! Hogsin mniema, że to są ludzie,
którzy namiętnie cygaro palić lubią. Być może, iż za pomocą śkieł p. Hogsin, paląc cygara, tuman ludziom w oczy
puszczają. Wielowiedz ten utrzymuje przy tym, że się w oceanie księżyca także
wieloryby znajdują. Powiada, iż dnia I grudnia o godzinie pierwszej w nocy,
on, jego żona i syn, za pomocą tegoż dalowidu, czternaście sztuk powoli pływających
wielorybów na księżycu widzieli!
("Rozmaitości", Lwów, 1839, nt 8)









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Julian Tuwim Wiersze
Badacze Tuwim całe życie zmagał się ze swoją tożsamością Kultura w Onet
TUWIM
Tuwim Julian Utwory różne
Tuwim Julian Proza

więcej podobnych podstron