!Carlos Ruiz Zafón Światła września

background image
background image

Carlos Ruiz Zafón

wiat!a wrze"nia

Tytu orygina u: Las luces de septiembre

Projekt ok adki: Karolina Micha owska-Filipowicz

Redaktor: Redaktornia.com

Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz

Konwersja do formatu EPUB: Robert Fritzkowski

Korekta: Redaktornia.com

© Carlos Ruiz Zafón 1995. All rights reserved

© Projekt ok adki i ilustracja na ok adce: Opalworks

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2011

© for the Polish translation by Katarzyna Okrasko

and Carlos Marrodán Casas

ISBN 978-83-7758-014-1

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Warszawa 2011

Wydanie I

background image

Drogi Czytelniku,

!wiat a wrze"nia by y moj! trzeci! powie"ci!; ukaza y si# po raz pierwszy w Hiszpanii w

1996 roku. Czytelnicy, którzy znaj! mnie przede wszystkim jako autora Cienia Wiatru i Gry
Anio a
, mog! nie wiedzie$, %e moje pierwsze cztery powie"ci wydano w kategorii literatury
m odzie%owej. Cho$ powsta y z my"l! o m odzie%y, mia em nadziej#, %e przypadn! do gustu
wszystkim czytelnikom, bez wzgl#du na wiek. Przy"wieca a mi ch#$ napisania ksi!%ek, które
pragn! bym przeczyta$ nie tylko w dzieci&stwie, ale równie% jako nastolatek, m ody,
dwudziestotrzyletni m#%czyzna, czterdziestolatek czy osiemdziesi#cioletni starszy pan.

Nadszed wreszcie czas, gdy po latach trudnych batalii o prawa autorskie ksi!%ki mog y

zosta$ udost#pnione czytelnikom na ca ym "wiecie. Mimo %e od pierwszego wydania min# o wiele
lat, powie"ci wci!% ciesz! si# popularno"ci! zarówno w"ród m odych, jak i starszych odbiorców, co
mnie ogromnie cieszy. S!dz#, %e istniej! historie o uniwersalnym wyd'wi#ku, dlatego mam
nadziej#, i% doro"li czytelnicy moich pó'niejszych ksi!%ek zechc! si#gn!$ równie% po te, które
opowiadaj! o magii, mrocznych tajemnicach i przygodach.

Wszystkim za" nowym czytelnikom chcia bym %yczy$ wielu wspania ych przygód w

"wiecie literatury.

Z %yczeniami bezpiecznej podró%y

Carlos Ruiz Zafón

luty 2010

background image

* * *

Kochana Irène!
(wiat a wrze"nia nauczy y mnie wspomina$ "lady Twoich kroków rozmywane przez wody

przyp ywu. Ju% wtedy wiedzia em, %e nadchodz!ca zima zatrze ca kowicie mira% owego lata, które
sp#dzili"my razem w B #kitnej Zatoce. Zdziwi aby" si#, widz!c, jak niewiele si# tutaj od tamtego
czasu zmieni o. Wie%a latarni morskiej wci!% wznosi si# niczym wartownik po"ród mgie , a szosa
biegn!ca wzd u% Pla%y Anglika jest coraz mniej ucz#szczana i powoli zaczyna przypomina$ wiejsk!
drog# wij!c! si# donik!d po"ród piasków.

Ruiny Cravenmoore, nieme i osnute ca unem mroku, nadal zarysowuj! si# nad g#stwin!

lasu. Gdy wyp ywam na wody zatoki (cho$ szczerze mówi!c, czyni# to coraz rzadziej), widz#
pot uczone szyby w oknach skrzyd a zachodniego b yskaj!ce we mgle niczym fantasmagoryczne
sygna y. Czasami, sprowadzony na manowce przez wspomnienie owych dni, podczas których
przecinali"my wody zatoki, wracaj!c o zmierzchu do przystani, mam wra%enie, i% znowu widz#
migaj!ce w ciemno"ci "wiat a. Chocia% wiem, %e nikogo tam nie ma. Nikogo.

Pewnie jeste" ciekawa, co sta o si# z Domem na Cyplu. No wi#c stoi na swoim miejscu,

odosobniony, i spogl!da z kraw#dzi klifu na bezkresny ocean. Zesz ej zimy sztorm zniszczy resztki
pomostu przy pla%y. Maj#tny jubiler przyby y z miasta, którego nazwy ju% nie pami#tam, skusi si#
niemal, by go kupi$ za "mieszn! kwot#, ale zachodnie wiatry i huk fal roztrzaskuj!cych si# o ska y
odwiod y go ostatecznie od tego zamys u. Sól morska dokonuje spustosze& w bia ym drewnie
domu. Sekretna "cie%ka prowadz!ca ku zatoce zaros a g#stwin! nie do przebycia.

Od czasu do czasu, kiedy pozwala mi na to moja praca na nabrze%u, wsiadam na rower i

jad# na cypel, by ogl!da$ zachód s o&ca z ganku wisz!cego nad przepa"ci! klifu, i nikogo tu nie ma
poza mn! i stadem mew, które osiedli y si# tutaj niczym dzicy lokatorzy, nikogo nie prosz!c o
pozwolenie. Patrz# stamt!d na ksi#%yc, który unosz!c si# nad widnokr#giem, kre"li srebrn! girland#
prowadz!c! do Groty Nietoperzy.

Pami#tam, %e opowiedzia em Ci fantastyczn! histori# okrutnego korsarza, którego statek

pewnej nocy w 1746 roku zosta wessany przez grot#. K ama em. Nie by o nigdy przemytnika ani
porywczego bukaniera, który by si# odwa%y zapu"ci$ w mroki owej jaskini. Na swoj! obron#
mog# tylko powiedzie$, %e by o to jedyne k amstwo, jakie ode mnie us ysza a". Zreszt! pewnie
wiedzia a" o tym od samego pocz!tku.

Dzi" rano, kiedy wyci!ga em sieci zarzucone tu% przy ska ach, znowu mi si# to przydarzy o.

Przez sekund# wydawa o mi si#, i% widz# Ciebie, jak wychodzisz na ganek Domu na Cyplu, by w
milczeniu patrze$ na horyzont. Kiedy mewy wzbi y si# do lotu, zrozumia em, %e nikogo tam nie ma.
A w dali, wy aniaj!c si# spo"ród mgie , majaczy o Wzgórze (wi#tego Micha a, niczym ulotna
wyspa zakotwiczona przez przyp yw.

Czasami mam wra%enie, %e wszyscy uciekli gdzie" daleko od B #kitnej Zatoki i tylko ja

zosta em schwytany w pu apk# czasu, nadaremnie oczekuj!c, %e purpurowy przyp yw wrze"nia
przywróci mi co" wi#cej ni% tylko wspomnienia. Nie zwa%aj zanadto na to, co mówi#. Morze takie
ju% jest, po jakim" czasie oddaje wszystko, szczególnie za" wspomnienia.

Wydaje mi si#, %e to ju% setny list, który wysy am na Twój ostatni paryski adres, jaki uda o

mi si# zdoby$. Czasami zastanawiam si#, czy którykolwiek z tych listów do Ciebie dotar , czy mnie
jeszcze pami#tasz i czy pami#tasz ten "wit na Pla%y Anglika. Mam nadziej#, %e tak rzeczywi"cie jest,
mam nadziej#, %e %ycie pozwoli o Ci uciec daleko st!d i daleko od tego wszystkiego, co przynios a
wojna.

background image

)ycie by o wówczas znacznie prostsze, pami#tasz? Pewnie si# udz#, na pewno tego nie

pami#tasz. Coraz cz#"ciej zaczynam dopuszcza$ my"l, %e tylko ja, naiwny g upek, %yj#
wspomnieniem wszystkich dni 1937 roku i ka%dego z nich z osobna, dni, kiedy by a" jeszcze tutaj,
przy mnie*

background image

1. Niebo nad Pary%em

Pary#, 1936

Ci, co pami#taj! ow! noc, kiedy zmar Armand Sauvelle, zarzekaj! si#, %e purpurowy b ysk

przeci! sklepienie nieba, pozostawiaj!c po sobie "lad %arz!cych si# popio ów; b ysk, którego Irène,
córka zmar ego, nigdy nie widzia a, ale który pojawia si# w jej snach przez wiele lat.

By mro'ny zimowy "wit i szyby sali numer czterna"cie szpitala Saint George pokry a

delikatna warstewka lodu, przez któr! wida$ by o rozmywaj!ce si# w z ocistym pó brzasku
akwarele miasta.

)ycie Armanda Sauvelle'a zgas o cichutko, bez westchnienia skargi. Jego %ona Simone i

córka Irène unios y wzrok, gdy pierwsze b yski dnia zacz# y pru$ fastrygi nocy, rozsypuj!c po sali
szpitalnej niteczki "wiat a. Jego syn Dorian drzema na krze"le. Sal! zaw adn# o przejmuj!ce
milczenie. Nie trzeba by o s ów, %eby zrozumie$, co si# sta o. Po sze"ciu miesi!cach bezlitosny
upiór choroby, której nazwa nigdy nie przesz a Armandowi Sauvelle'owi przez gard o, pokona go.
Najzwyczajniej w "wiecie.

Tak zacz! si# rok, który w pami#ci rodziny Sauvelle'ów mia si# zapisa$ jako najgorszy w

jej historii.

* * *

Armand Sauvelle zabra do grobu swój urok i zara'liwy "miech, ale w t# ostatni! drog# nie

wyruszy y z nim bynajmniej jego rozliczne d ugi. Rych o kohorty wierzycieli i wszelkiego rodzaju
dyplomowanych s#pów w surdutach zacz# y n#ka$ niezapowiedzianymi wizytami siedzib#
Sauvelle'ów przy bulwarze Haussmanna. Po pocz!tkowych, pe nych ch odu i typowej dla
kauzyperdów kurtuazji wizytach nast!pi y zawoalowane gro'by. A po nich przyszed czas na
egzekucje komornicze.

Renomowane szko y i nienagannie skrojone stroje musia y zosta$ zast!pione pracami

zleconymi i skromniejszym przyodziewkiem dla Irène i jej m odszego brata. To by pocz!tek
zawrotnego zej"cia Sauvelle'ów na ziemi#. Najdotkliwiej odczu a to Simone. Cho$ znów zacz# a
pracowa$ jako nauczycielka, jej zarobki by y o wiele za niskie, by sprosta$ p yn!cym zewsz!d
roszczeniom. Co chwila pojawia a si# kolejna umowa wierzytelno"ci, kolejny weksel podpisany
przez Armanda, kolejna czarna dziura d ugów*

W owym to czasie ma y Dorian nabra podejrze&, %e po ow# mieszka&ców Pary%a stanowi!

adwokaci i lichwiarze, specyficzny gatunek szczurów, zamieszkuj!cych nie w kanalizacji, ale na
powierzchni. Wówczas równie% Irène, w tajemnicy przed matk!, podj# a prac# fordanserki.
Najcz#"ciej ta&czy a z m odymi, przera%onymi %o nierzami, za par# groszy (które o "wicie wrzuca a
do blaszanego pude ka trzymanego przez Simone pod zlewozmywakiem w kuchni).

Rodzina Sauvelle'ów odkry a równie%, i% liczne dot!d zast#py przyjació i osób, na których

mo%na by o polega$, zacz# y nagle topnie$ niczym szron w pierwszych promieniach s o&ca.
Niemniej gdy nadesz o lato, Henri Leconte, stary przyjaciel Armanda Sauvelle'a, zaproponowa
rodzinie przeprowadzk# do ma ego mieszkanka znajduj!cego si# nad sklepem z artyku ami
malarskimi, który prowadzi na Montparnassie. Zgodzi si#, by zap acili mu czynsz, kiedy finanse
im na to pozwol!, na razie w zamian poprosi tylko, by Dorian pomaga mu jako ch opak na
posy ki, bo jemu nogi odmawia y ju% niestety pos usze&stwa. )adne s owa nie by y zdolne odda$

background image

wdzi#czno"ci, jak! odczuwa a Simone wobec starego sklepikarza, cho$ Leconte i tak jej nigdy nie
oczekiwa . W "wiecie pe nym szczurów spotkali anio a.

Kiedy na ulicach pojawi y si# pierwsze oznaki nadchodz!cej zimy, Irène sko&czy a

czterna"cie lat, cho$ czu a si#, jakby mia a dwadzie"cia cztery. Ten jeden raz, za pieni!dze zarobione
na dancingu, kupi a tort, by uczci$ urodziny z matk! i z bratem. Tego dnia odczuli szczególnie
bole"nie brak ojca. Ca a trójka zdmuchn# a razem "wieczki na torcie w male&kim saloniku
mieszkania na Montparnassie, %ycz!c sobie, by razem z p omykami "wieczek zgas o równie%
widmo niedoli prze"laduj!ce ich od wielu miesi#cy. Tym razem ich %yczenie mia o si# spe ni$.
Jeszcze o tym nie wiedzieli, ale ów ponury rok dobiega w a"nie ko&ca.

* * *

Kilka tygodni pó'niej "wiate ko nadziei nieoczekiwanie zab ys o dla rodziny Sauvelle'ów.

Dzi#ki rozleg ym znajomo"ciom monsieur Leconte'a pojawi a si# oferta godziwej pracy dla ich
matki w ma ym miasteczku B #kitna Zatoka le%!cym na pó nocnym wybrze%u, daleko od szaro"ci
Pary%a, daleko od smutnych wspomnie& ostatnich dni Armanda Sauvelle'a. Zamo%ny wynalazca i
fabrykant zabawek Lazarus Jann poszukiwa ochmistrzyni, która zaj# aby si# zarz!dzaniem jego
rezydencj! w lesie Cravenmoore.

Wynalazca mieszka w przestronnym pa acu, do którego przylega a stara, nieczynna ju%

fabryka zabawek. )y tam tylko z %on! Alexandr!, cierpi!c! na nieuleczaln! chorob# i od
dwudziestu lat przykut! do ó%ka. Wynagrodzenie by o hojne, a poza tym Lazarus Jann oferowa
mo%liwo"$ zamieszkania w niewielkim Domu na Cyplu wzniesionym na klifie, po drugiej stronie
lasu Cravenmoore.

W po owie czerwca 1937 roku monsieur Leconte po%egna rodzin# Sauvelle'ów na szóstym

peronie dworca Austerlitz. Simone i jej dwoje dzieci zaj#li miejsca w poci!gu, który mia ich
zawie'$ na wybrze%e Normandii.

Stary Leconte, obserwuj!c znikaj!ce w oddali "wiat a ostatniego wagonu, u"miechn! si# w

duchu, przeczuwaj!c, %e historia Sauvelle'ów, ich prawdziwa historia, dopiero si# rozpocz# a.

background image

2. Geografia i anatomia

Normandia, lato 1937

Pierwszy dzie& pobytu w Domu na Cyplu Irène i jej matka sp#dzi y na porz!dkowaniu

miejsca, które mia o sta$ si# ich siedzib!. Dorian w tym czasie odkrywa swoj! now! pasj#:
geografi#, a dok adniej rysowanie map. Syn Simone Sauvelle, uzbrojony w kredki i zeszyt
podarowane mu przez Henriego Leconte'a w przeddzie& wyjazdu, zaszy si# po"ród ska , na samym
ich szczycie, sk!d móg podziwia$ niezwyk y widok.

Miasteczko z male&kim portem rybackim wznosi o si# w samym "rodku wybrze%a

okalaj!cego du%! zatok#. W kierunku wschodnim ci!gn# a si# bezkresna piaszczysta pla%a, per owa
pustynia przegl!daj!ca si# w morzu, znana jako Pla%a Anglika. Nieco dalej ostroga cypla wbija a si#
w wod# niczym ostre szpony. Dom Sauvelle'ów wznosi si# na samym kra&cu cypla,
oddzielaj!cym B #kitn! Zatok# od nast#pnego akwenu zwanego przez miejscowych Czarn! Zatok! -
ze wzgl#du na jej ciemne i g #bokie wody. W oddali, jakie" pó mili od wybrze%a, Dorian dostrzeg
wysepk# z latarni! morsk! wy aniaj!c! si# ze zwiewnej mgie ki. Spogl!daj!c znów w stron# l!du,
ch opiec widzia swoj! matk# i siostr# Irène siedz!ce na ganku Domu na Cyplu.

Ich nowy dom, dwupi#trowy budynek z pomalowanego na bia o drewna, sta na zboczu

klifu niczym zawieszona nad przepa"ci! skalna pó ka. Za nim rozci!ga si# g#sty las, a znad
wierzcho ków drzew wyziera a majestatyczna sylwetka rezydencji Lazarusa Janna, Cravenmoore.

Cravenmoore przypomina o w a"ciwie pa ac, a mo%e ma ! katedr#. Ta pl!tanina uków,

#ków przyporowych, te wie%e i kopu y wyrastaj!ce chaotycznie ze szpiczastego dachu musia y by$
wytworem tyle% ekstrawaganckiego, co udr#czonego umys u. Konstrukcj# wzniesiono na planie
krzy%a, cho$ obrós on w przeró%ne boczne skrzyd a. Dorian przyjrza si# uwa%nie z owrogiej bryle
rezydencji Lazarusa Janna. Legion gargulców i wyrze'bionych w kamieniu anio ów strzeg fasady,
podobny zgrai duchów zastyg ych w oczekiwaniu na ciemno"ci nocy. Zamykaj!c zeszyt, by zej"$ z
powrotem do Domu na Cyplu, ch opiec zacz! si# zastanawia$, kto móg obra$ sobie podobne
miejsce za siedzib#. Mia si# tego dowiedzie$ jeszcze tego samego wieczoru, ca a rodzina zosta a
bowiem zaproszona na kolacj# w Cravenmoore - kurtuazyjny gest powitalny ich nowego
dobroczy&cy, Lazarusa Janna.

* * *

Pokój Irène wychodzi na pó nocny zachód. Z okna wida$ by o wysepk# z latarni! i plamy

"wiat a rzucane przez s o&ce na fale oceanu, roziskrzone laguny srebra. Po miesi!cach sp#dzonych
w male&kim paryskim mieszkanku dysponowanie pokojem tylko dla siebie wydawa o si# jej
nadmiernym, niezas u%onym luksusem. A ju% czym" wr#cz osza amiaj!cym by a mo%liwo"$
zamkni#cia drzwi, by nacieszy$ si# chwilami samotno"ci.

Przygl!daj!c si#, jak zachodz!ce s o&ce barwi morze na kolor miedzi, Irène zastanawia a si#

nerwowo, co ma za o%y$ na pierwsz! kolacj# z Lazarusem Jannem. Po dawnej, przebogatej
garderobie zosta o w a"ciwie ju% tylko wspomnienie. Czu a si# zaszczycona zaproszeniem do
rezydencji Cravenmoore, ale jednocze"nie u"wiadomi a sobie, %e nie ma odpowiedniego stroju na
tak od"wi#tn! okazj#: wszystkie sukienki wydawa y si# jej najzwyklejszymi achmanami.
Przymierzywszy dwa jedyne stroje, które jako tako nadawa y si# na tak uroczysty wieczór, Irène
zda a sobie spraw# z nowego, nieprzewidzianego problemu.

background image

Od kiedy sko&czy a czterna"cie lat, jej cia o jakby postanowi o zaokr!gli$ si# w pewnych

miejscach, w innych za" wr#cz przeciwnie. Teraz, licz!c sobie niespe na lat pi#tna"cie i spogl!daj!c
w lustro, widzia a, %e nie sposób uciec przed prawami natury. Jej zarysowuj!ca si# kobieca
sylwetka nie pasowa a do prostego kroju skromnych, znoszonych ubra&.

Tu% przed zmierzchem niebo nad B #kitn! Zatok! migota o szkar atnymi odblaskami, kiedy

Simone Sauvelle zapuka a delikatnie do sypialni Irène.

- Prosz#.

Simone zamkn# a za sob! drzwi. Wystarczy o jej jedno spojrzenie, %eby si# domy"li$, w

czym tkwi problem. Wszystkie ubrania Irène le%a y na ó%ku. Jej córka, w samej bieli'nie,
przygl!da a si# przez okno dalekim "wiat om statków. Simone spojrza a na swoj! dorastaj!c! córk#
i u"miechn# a si# w duchu.

- Czas mija, a my tego nie zauwa%amy, co?

- Wszystkie s! na mnie za ma e. Tak mi przykro - odpar a Irène. - Naprawd# próbowa am.

Simone podesz a do okna i przytuli a córk#. (wiat a miasteczka odbija y si# niczym barwne

lampiony w wodach zatoki. Przez chwil# obie kontemplowa y poruszaj!ce widowisko zmierzchu
zapadaj!cego nad B #kitn! Zatok!. Simone pog adzi a córk# po twarzy i u"miechn# a si#.

- Mam przeczucie, %e to miejsce przypadnie nam do gustu. A ty, co my"lisz? - spyta a.

- A my? Czy my mu przypadniemy do gustu?

- Lazarusowi?

Irène przytakn# a.

- Przecie% jeste"my przeurocz! rodzin!. B#dzie za nami przepada - odpowiedzia a Simone.

- Jeste" tego pewna?

- Nie mamy innego wyj"cia, córeczko.

Irène wskaza a na swoj! garderob#.

- Przymierz jedn! z moich sukienek - powiedzia a z u"miechem Simone. - Co" mi si#

wydaje, %e b#d! na tobie le%e$ lepiej ni% na mnie.

Irène lekko poczerwienia a.

- Przesadzasz - próbowa a nie zgodzi$ si# z matk!.

- Poczekamy, zobaczymy.

* * *

Wyrazem twarzy, który Dorian przybra na widok siostry, gdy ta pojawi a si# na schodach

wystrojona w sukni# matki, wygra by niejeden konkurs na g upie miny. Irène natychmiast wbi a
swe zielone oczy w brata i gro%!c mu palcem wskazuj!cym, ostrzeg a go stanowczo:

- Ani s owa.

Oniemia y Dorian przytakn! , nie mog!c oderwa$ oczu od tej nieznanej mu kobiety, która

nie do"$, %e mia a rysy twarzy jego siostry, to jeszcze odezwa a si# jej g osem. Simone, na widok
jego nieopisanego zdziwienia, z trudem powstrzyma a u"miech. Z uroczyst! powag! poprawi a mu
muszk#, a potem po o%y a d o& na ramieniu.

- )yjesz otoczony kobietami, synu. Przyzwyczajaj si#.

Dorian, tyle% zdziwiony, co zrezygnowany, raz jeszcze przytakn! . Kiedy wisz!cy na

"cianie zegar wydzwoni godzin# ósm!, wszyscy Sauvelle'owie, od"wi#tnie ubrani, gotowi ju% byli
na czekaj!ce ich uroczyste spotkanie. A poza tym umierali ze strachu.

* * *

W kierunku morza ci!gn# a delikatna bryza, poruszaj!c li"$mi le"nej g#stwiny otaczaj!cej

background image

Cravenmoore. Ich szelest towarzyszy odg osom kroków ca ej trójki pod!%aj!cej "cie%k!, która
przecina a las niczym tunel wyci#ty w nieprzebytej puszczy. Blada po"wiata ksi#%yca z trudem
przebija a si# przez mroczn! pow ok# nad ich g owami. G osy niewidzialnych nocnych ptaków
dochodz!ce z koron stuletnich olbrzymów rozbrzmiewa y niepokoj!c! litani!.

- Strasznie tu, a% mnie ciarki przechodz! - szepn# a Irène.

- Nie wyg upiaj si# - natychmiast uci# a jej matka. - To zwyk y las. Idziemy.

Zamykaj!cy grupk# Dorian w milczeniu wpatrywa si# w le"ne cienie. Wyrastaj!ce z

ciemno"ci kszta ty w jego wyobra'ni przeradza y si# natychmiast w czyhaj!ce wokó diaboliczne
stworzenia.

- W "wietle dnia to tylko zaro"la i drzewa - doda a na ca y g os Simone Sauvelle. Ulotny

czar, którym Dorian zaczyna si# ju% delektowa$, prys jak ba&ka mydlana.

Po paru minutach nocnego spaceru, które Irène d u%y y si# w niesko&czono"$, wyros a

przed nimi majestatyczna i strzelista sylwetka Cravenmoore podobnego wy aniaj!cemu si# z mg y
ba"niowemu zamkowi. Z ogromnych okien rezydencji Lazarusa Janna pada y snopy z otawego
"wiat a. Na ja"niejszym tle nieba odcina y si# sfory gargulców. Dostrzegli równie% fabryk#
zabawek przylegaj!c! do budynku.

Stan!wszy na skraju lasu, ca a trójka Sauvelle'ów próbowa a obj!$ wzrokiem ogrom

rezydencji fabrykanta zabawek. W tym samym momencie podobny do kruka ptak poderwa si# z
zaro"li, dziwnie trzepocz!c skrzyd ami, i zacz! kr!%y$ nad ogrodem okalaj!cym Cravenmoore.
Zatoczywszy kilka kó ek nad kamienn! fontann!, wyl!dowa w ko&cu u stóp Doriana. Z o%y
skrzyd a, ko ysa si# przez chwil# na boki, po czym po o%y si# i znieruchomia . Ch opiec kl#kn! i
powoli wyci!gn! ku niemu praw! r#k#.

- Lepiej uwa%aj - ostrzeg a go Irène.

Dorian, nie zwa%aj!c na s owa siostry, pog aska kruka po skrzydle. Ptak ani drgn! .

Ch opiec wzi! go w r#ce i roz o%y mu skrzyd a. Na jego twarzy pojawi si# wyraz ca kowitego
zaskoczenia. Odwróci si# ku Irène i Simone.

- On jest z drewna - wyszepta . - To zabawka mechaniczna.

Wszyscy troje spojrzeli na siebie w milczeniu. Simone westchn# a i niemal rozkazuj!co

rzek a:

- Zachowujemy spokój. I u"miechamy si#. Musimy zrobi$ dobre wra%enie, zgoda?

Dzieci przytakn# y. Dorian z powrotem po o%y ptaka na ziemi. Simone Sauvelle

u"miechn# a si# lekko i na jej znak ca a trójka zacz# a wspina$ si# po schodach z bia ego marmuru
wiod!cych ku ogromnym drzwiom z br!zu, za którymi kry si# sekretny "wiat Lazarusa Janna.

Drzwi Cravenmoore rozwar y si# przed nimi same. Nie musieli nawet u%y$ odlanej z br!zu

ko atki w kszta cie g owy anio a. Z wn#trza domu emanowa a z ocista po"wiata. Na tle tej jasno"ci
wida$ by o nieruchom! sylwetk#. Posta$ nagle o%y a i poruszy a g ow!. Jednocze"nie da o si#
s ysze$ delikatny terkot. Twarz wy oni a si# z cienia. Na przybyszy spogl!da y martwe oczy,
zwyk e szklane kule wci"ni#te w mask# pozbawion! jakiegokolwiek wyrazu. Jedynie usta
wykrzywia przera%aj!cy u"miech.

Dorian prze kn! "lin#, a kobiety cofn# y si# z wra%enia. Posta$ wyci!gn# a ku nim r#k#, po

czym znieruchomia a.

- Mam nadziej#, %e Christian pa&stwa nie przestraszy . To stara i niedopracowana

konstrukcja.

Sauvelle'owie odwrócili si# i spojrzeli w dó schodów, sk!d dobiega g os. Mi a i

sympatycznie starzej!ca si# twarz u"miecha a si# do nich nieco obuzersko. Elegancko ubrany
m#%czyzna mia niebieskie oczy, które b yszcza y pod przyprószonymi siwizn! i starannie

background image

uczesanymi w osami. Podpieraj!c si# nieznacznie hebanow! lask! z wielobarwn! ga k!, podszed
do nich i uk oni si# z szacunkiem.

- Nazywam si# Lazarus Jann i odnosz# wra%enie, %e jestem pa&stwu winien przeprosiny -

powiedzia .

G os mia ciep y, %yczliwy, jeden z tych g osów obdarzonych uspokajaj!c! moc! i rzadko

spotykan! agodno"ci!. Du%e oczy Lazarusa Janna, przyjrzawszy si# dok adnie Irène i Dorianowi,
spocz# y wreszcie na twarzy Simone.

- Wracam w a"nie ze swojej codziennej wieczornej przechadzki po lesie i niestety spó'ni em

si#. Madame Sauvelle, o ile si# nie myl#*

- Bardzo mi mi o.

- Mam na imi# Lazarus.

Simone skin# a g ow!.

- Pozwoli pan, %e przedstawi#. Moja córka Irène. A to mój syn Dorian, nasz beniaminek.

Lazarus Jann z rewerencj! u"cisn! d onie obojgu. Mia zdecydowany i mi y u"cisk, a

u"miech zara'liwy.

- No dobrze. Co do Christiana, nie ma najmniejszych powodów, %eby si# go ba$. Trzymam

go na pami!tk# mojego pionierskiego okresu. Wiem, wiem, jest toporny, a i wygl!d ma ma o
przyjazny.

- Czy to jest maszyna? - pospieszy z pytaniem zafascynowany Dorian.

Karc!ce spojrzenie Simone nadesz o zbyt pó'no. Lazarus u"miechn! si# do ch opca.

- Tak, mogliby"my tak to uj!$. Z technicznego punktu widzenia Christian jest automatem.

- Sam pan go skonstruowa ?

- Dorian. - Simone upomnia a syna.

Lazarus znów si# u"miechn! . Wida$ by o, %e %adn! miar! nie mia za z e ch opcu jego

dociekliwo"ci.

- Tak. Skonstruowa em Christiana i wiele innych automatów. To jest, a w a"ciwie by a,

moja praca. No dobrze, ale wydaje mi si#, %e kolacja na nas czeka. Mo%e porozmawiamy o tym
wszystkim przy suto zastawionym stole i w ten sposób poznamy si# lepiej?

Poczuli smakowity zapach pieczeni. Nie trzeba by o wró%ki z kryszta ow! kul!, %eby

odgadn!$, o czym wszyscy w tym momencie pomy"leli.

* * *

Zaskakuj!ce powitanie Christiana czy gro'ny wygl!d gmachu Cravenmoore by y niczym w

porównaniu z wra%eniem, jakie wywar o na Sauvelle'ach wn#trze posiad o"ci Lazarusa Janna. Ca a
trójka, ledwo przekroczywszy próg domu, poczu a si# przeniesiona w fantastyczny "wiat, którego
istnienia nie potrafiliby nawet sobie wyobrazi$.

Olbrzymie kr#cone schody zdawa y si# wspina$ bez ko&ca. Sauvelle'owie, uniós szy

wzrok, ujrzeli, i% prowadz! one na szczyt g ównej wie%y Cravenmoore, a ich zwie&czeniem jest
latarnia, z której s!czy si# mg awe, anemiczne "wiat o. W tej widmowej po"wiacie rozchodz!cej si#
po pomieszczeniu oczy ca ej trójki odkry y i"cie muzealne zbiory mechanicznych stworze&. Tarcza
wielkiego "ciennego zegara, obdarzonego oczami i wykrzywionego w groteskowym grymasie,
u"miecha a si# do odwiedzaj!cych. Tancerka w zwiewnej sukni wirowa a w samym "rodku
owalnego pomieszczenia, gdzie ka%dy przedmiot, ka%dy najdrobniejszy szczegó stanowi cz#"$
"wiata powo anego do %ycia przez Lazarusa Janna.

Klamki by y u"miechni#tymi twarzami, które puszcza y oko, kiedy si# je nacisn# o.

Ogromna, fantastycznie opierzona sowa wytrzeszcza a szklane 'renice, powoli unosz!c skrzyd a.

background image

Dziesi!tki, a mo%e i setki miniatur i zabawek sta y na pó kach i w gablotach. )ycia by nie starczy o,
by zapozna$ si# z ka%d! z nich. Ma y psotny szczeniaczek merda ogonkiem i szczeka na widok
przebiegaj!cej przed nim metalowej myszki. Zwieszona z niewidocznego sufitu karuzela wró%ek,
smoków i gwiazd kr#ci a si# w pustce wokó zamku unosz!cego si# po"ród bawe nianych
ob oczków w rytm pobrz#kiwania dalekiej pozytywki*

Gdziekolwiek kierowali swoje spojrzenia, odkrywali nowe wspania o"ci, nowe

niewyobra%alne artefakty, coraz przemy"lniejsze i bardziej zdumiewaj!ce. Przez wiele minut stali
tak niemal sparali%owani i ca kowicie zauroczeni, nie"wiadomi rozbawionego wzroku, jakim patrzy
na nich Lazarus.

- To nieprawdopodobne* - wykrztusi a w ko&cu Irène, nie mog!c uwierzy$ w asnym

oczom.

- To dopiero westybul. Ale rad jestem, %e si# wam podoba - powiedzia Lazarus, prowadz!c

ich do przestronnej jadalni Cravenmoore.

Dorian zapomnia j#zyka w g#bie i przygl!da si# wszystkiemu oczami jak spodki. Irène i

Simone, równie poruszone, usilnie stara y si# nie ulec hipnotycznemu transowi, w jaki wprowadza
je dom.

Jadalnia, w której podano kolacj#, by a, o ile to w ogóle mo%liwe, jeszcze wspanialsza ni%

westybul. Czu o si#, %e wszystko, od kieliszków pocz!wszy, poprzez sztu$ce a% po galowy serwis i
puszyste kobierce, przynale%y do królestwa Lazarusa Janna. )aden z przedmiotów nie zdawa si#
pochodzi$ z szarej, obrzydliwie normalnej rzeczywisto"ci, któr! zostawili za sob!, przekraczaj!c
próg rezydencji. Mimo ca ego przepychu uwag# Irène przyku od pierwszej chwili ogromny portret
wisz!cy nad kominkiem, w którym p omienie bucha y ze smoczych paszcz. Obraz przedstawia
dam# ol"niewaj!cej urody ubran! w bia ! sukni#. W oczach pi#knej kobiety czu$ by o si #
przekraczaj!c! granic# mi#dzy malarskim kunsztem a rzeczywisto"ci!. Przez chwil# Irène czu a, %e
zaraz ca kowicie ulegnie magnetycznemu czarowi tego spojrzenia.

- To moja ma %onka, Alexandra* Kiedy jeszcze cieszy a si# dobrym zdrowiem. Cudowne

dni* - rozleg si# za jej plecami g os Lazarusa, melancholijny i jakby pogodzony z losem.

* * *

Kolacja przy "wiecach przebiega a w mi ej atmosferze. Lazarus Jann okaza si# znakomitym

gospodarzem, który szybko zaskarbi sobie sympati# Irène i Doriana zabawnymi anegdotami i
opowie"ciami. Powiedzia im, %e wszystkie podane wspania o"ci to dzie o Hannah, dziewczyny w
wieku Irène, pe ni!cej jednocze"nie obowi!zki kucharki i pokojówki. Pierwsze lody zosta y
prze amane ju% po kilku minutach. Wszyscy brali udzia w o%ywionej konwersacji, któr! fabrykant
zabawek potrafi kierowa$ z nader subteln! maestri!.

Kiedy przyst!pili do drugiego dania, pieczonego indyka, specjalno"ci Hannah,

Sauvelle'owie mieli wra%enie, %e przebywaj! w towarzystwie starego znajomego. Simone z ulg!
skonstatowa a, i% sympatia jej dzieci do Lazarusa jest odwzajemniona, a i ona sama nie mo%e si#
oprze$ urokowi nowego pryncypa a.

Nie przestaj!c sypa$ anegdotami, Lazarus udzieli im wyczerpuj!cych informacji

zwi!zanych z domem i z charakterem obowi!zków Simone. W pi!tek wieczór Hannah mia a wolne
i nocowa a u swojej rodziny w miasteczku. Mieli j! pozna$ nazajutrz, kiedy stawi si# w rezydencji
do pracy. Nie licz!c Lazarusa i jego %ony, Hannah by a jedynym mieszka&cem Cravenmoore. Ona
pomo%e im si# tutaj zaaklimatyzowa$ i gotowa jest wesprze$ ich we wszystkich problemach, jakie
mog! si# pojawi$ w pierwszych dniach ich pobytu.

Przy deserze, zjawiskowej tarcie z malinami, Lazarus przeszed do wyja"nienia, czego od

background image

ka%dego z nich oczekuje. Aczkolwiek fabryka jest ju% zamkni#ta, on nadal, od czasu do czasu,
pracuje w swoim warsztacie zabawek. Podkre"li z ca ! stanowczo"ci!, %e pod %adnym pozorem nie
wolno im przekracza$ progu fabryki. Zakaz dotyczy równie% wy%szych pi#ter, a ju% szczególnie
pomieszcze& zachodniego skrzyd a, w których mie"ci y si# pokoje jego ma %onki.

Od ponad dwudziestu lat Alexandra Jann cierpia a na dziwn! i nieuleczaln! chorob#, która

przyku a j! do ó%ka. )ona Lazarusa nie rusza a si# ze swojej sypialni znajduj!cej si# na trzecim
pi#trze zachodniego skrzyd a. Jedynie jej m!%, dogl!daj!cy jej w chorobie, mia tam prawo wst#pu.
Fabrykant zabawek opowiedzia im, %e %ona, jeszcze jako pe na %ycia m oda kobieta, nabawi a si#
tajemniczej przypad o"ci podczas jednej z podró%y, któr! odbywali przez kraje Europy (rodkowej.

Nieuleczalna jak na razie choroba powoli, acz systematycznie odbiera a jej si y, do tego

stopnia, i% po jakim" czasie nie mog a sama chodzi$ ani utrzyma$ niczego w r#kach. Po up ywie
sze"ciu miesi#cy jej stan drastycznie si# pogorszy . By a ju% tylko cieniem tej pi#knej kobiety, z
któr! o%eni si# zaledwie kilka lat wcze"niej. Po roku od zara%enia zacz# a zanika$ pami#$ chorej. Po
kilku tygodniach z trudno"ci! rozpoznawa a nawet w asnego ma %onka. W tym okresie nie mog a
ju% mówi$, a jej oczy, poza straszliw! pustk!, przesta y cokolwiek wyra%a$. Alexandra Jann mia a
wówczas dwadzie"cia sze"$ lat. Od tamtego czasu nigdy ju% nie opu"ci a Cravenmoore.

Go"cie wys uchali poruszaj!cej opowie"ci Lazarusa w milcz!cym skupieniu. Fabrykant nie

zdo a ukry$ emocji wywo anych nawiedzaj!cymi go wspomnieniami, wieloletni! samotno"ci! i
cierpieniem. Nie chc!c jednak przyt acza$ go"ci swoim smutkiem, szybko pocz! rozp ywa$ si# w
pochwa ach nad deserem. Gorycz jego spojrzenia nie usz a jednak uwadze Irène.

Dziewczyna bez trudu potrafi a sobie wyobrazi$, dlaczego wybra si# w t# swoj! szczególn!

podró% donik!d. Pozbawiony tego, co najbardziej kocha , Lazarus schroni si# w "wiecie fantazji,
tworz!c setki istot i przedmiotów, by wype ni$ jako" dr#cz!c! go samotno"$.

S uchaj!c opowie"ci fabrykanta zabawek, Irène nagle zrozumia a, %e ów "wiat rozbuchanej

wyobra'ni zaludniaj!cej Cravenmoore to znacznie wi#cej ni% tylko zabawny kaprys geniusza. Ona,
która na w asnej skórze odczu a, co to znaczy straci$ kogo" bliskiego, patrzy a teraz na
Cravenmoore jak na mroczne odzwierciedlenie labiryntu samotno"ci, w którym Lazarus %y przez
ostatnie dwadzie"cia lat. Ka%dy z mieszka&ców owego cudownego "wiata, ka%dy obecny w nim
twór, by po prostu z! przelan! w milczeniu.

Gdy kolacja mia a si# ku ko&cowi, Simone Sauvelle dok adnie ju% wiedzia a, jaki jest zakres

jej obowi!zków w rezydencji. Charakter jej pracy nie odbiega od funkcji ochmistrzyni i niewiele
mia wspólnego z jej w a"ciwym zawodem nauczycielki. Niemniej gotowa by a wype nia$ nowe
obowi!zki najlepiej, jak potrafi a, by zagwarantowa$ godziw! przysz o"$ swoim dzieciom. Simone
mia a: nadzorowa$ prac# Hannah i ludzi zatrudnianych dorywczo, administrowa$ rezydencj!,
zajmowa$ si# zaopatrzeniem, utrzymuj!c kontakty z dostawcami i kupcami z miasteczka, prowadzi$
stosown! korespondencj# i dba$ o to, by nikt ze "wiata zewn#trznego nie zak óca fabrykantowi
jego dobrowolnego odosobnienia. Oprócz tego do jej zada& nale%a równie% regularny zakup
ksi!%ek do biblioteki Lazarusa. Pryncypa podkre"li , %e to jeden z najwa%niejszych obowi!zków
Simone. Przy okazji wyra'nie da do zrozumienia, %e to w a"nie jej wykszta cenie i zawód
zadecydowa y o tym, i% ostatecznie wybra j! spo"ród wielu innych kandydatek z wi#kszym
do"wiadczeniem na tym stanowisku.

Ze swej strony Lazarus oferowa im mieszkanie w Domu na Cyplu oraz pensj# bardziej ni%

godziw!. Jednocze"nie zobowi!za si# pokrywa$ koszty nauki Irène i Doriana od nowego roku
szkolnego. Gwarantowa równie% sfinansowanie studiów obojga, je"li wyka%! ku temu zdolno"ci i
wol#. Irène i Dorian mogli pomaga$ matce, pod jednym wszak%e warunkiem: musz! przestrzega$
%elaznej zasady nieprzekraczania granic wyznaczonych przez Lazarusa.

background image

Simone Sauvelle, dotkliwie do"wiadczonej ostatnimi miesi!cami n#dzy i n#kania przez

wierzycieli, oferta Lazarusa zda a si# b ogos awie&stwem niebios. Nie by o lepszego miejsca na
ziemi ni% B #kitna Zatoka, by rozpocz!$ ze swoimi dzie$mi nowe %ycie. O lepszej pracy te% nie
mog a marzy$ i wszystko wskazywa o na to, %e Lazarus b#dzie pracodawc! hojnym i askawym.
Szcz#"cie musia o pr#dzej czy pó'niej si# do nich u"miechn!$. Los chcia , %eby sta o si# to w tym
ustroniu i po raz pierwszy od d u%szego czasu Simone by a gotowa zgodzi$ si# na jego wyroki. O
ile instynkt jej nie zawodzi , a nie zwyk tego czyni$, domy"la a si#, %e fabrykant obdarza j! i jej
dzieci szczer! %yczliwo"ci!. Mog a za o%y$, %e ich obecno"$ w Cravenmoore i ich towarzystwo z
czasem z agodz! dotkliwe osamotnienie, w jakim zdawa si# %y$ fabrykant zabawek.

Przy kawie Lazarus obieca , %e pewnego dnia wprowadzi absolutnie zauroczonego Doriana

w arkana konstrukcji automatycznych zabawek. Oczy Doriana natychmiast rozb ys y entuzjazmem.
W tej samej chwili spojrzenia Lazarusa i Simone spotka y si# na chwil# w migoc!cym "wietle
"wiec. Simone dostrzeg a w nich tak dobrze jej znane pi#tno samotno"ci. Dwa dryfuj!ce na pe nym
morzu statki. Fabrykant zabawek odwróci wzrok i wsta w milczeniu, tym samym daj!c do
zrozumienia, %e kolacja dobieg a ko&ca.

Potem odprowadzi ich do drzwi, po drodze zatrzymuj!c si# co jaki" czas, by obja"ni$

mijane cude&ka. Irène i Dorian s uchali wszystkiego z niek amanym zadziwieniem. Pod dachem
Cravenmoore nagromadzi o si# tyle wspania o"ci, i% nie starczy oby stu lat, by nacieszy$ nimi oko.
Opuszczaj!c ju% westybul, Lazarus zatrzyma si# przed czym", co wygl!da o na skomplikowany
mechanizm skonstruowany ze zwierciade i soczewek, i spojrza tajemniczo na Doriana. Bez s owa
wyja"nienia wsun! r#k# w szpaler luster. Zwierciadlane odbicie r#ki po chwili ca kowicie si#
rozmy o. Lazarus u"miechn! si#.

- Nie we wszystko, co widzisz, powiniene" wierzy$. Obraz rzeczywisto"ci, jaki podsuwaj!

nam nasze oczy, jest tylko iluzj!, efektem optycznym - powiedzia . - (wiat o jest wielkim oszustem.
Daj mi r#k#.

Dorian pos usznie wyci!gn! d o& ku fabrykantowi zabawek i pozwoli mu wsun!$ j! w

szpaler zwierciade . Ze zdumieniem patrzy , jak odbicie jego r#ki znika. Spojrza na Lazarusa
pe nym w!tpliwo"ci wzrokiem.

- Znasz zasady optyki, prawa rz!dz!ce "wiat em? - spyta gospodarz.

Dorian pokr#ci g ow!. W tym momencie nie wiedzia nawet, gdzie znajduje si# jego prawa

r#ka.

- Tak naprawd# magia jest tylko ga #zi! fizyki. Jak u ciebie z matematyk!?

- Jako tako, poza trygonometri!.

Lazarus u"miechn! si#.

- Od tego zaczniemy. Fantazja to liczby, Dorianie. W tym tkwi ca a sztuczka.

Ch opak przytakn! , nie bardzo wiedz!c, o czym Lazarus mówi. Gospodarz, doszed szy do

progu, przepu"ci swoich go"ci. W tym w a"nie momencie Dorianowi zda o si#, %e widzi rzecz
zupe nie niemo%liw!. Gdy ca a grupka znalaz a si# w kr#gu "wiat a jednej z migoc!cych latarni, na
"cian# pad y cienie ich sylwetek. Trzech sylwetek, bowiem w"ród nich brakowa o cienia Lazarusa,
jakby jego obecno"$ by a tylko fatamorgan!.

Kiedy Dorian si# odwróci , napotka badawcze spojrzenie Lazarusa. Ch opiec prze kn!

"lin#. Fabrykant zabawek, u"miechaj!c si# kpiarsko, uszczypn! go lekko w policzek.

- Nie we wszystko, co widz! twoje oczy, powiniene" wierzy$*

Dorian wyszed na zewn!trz za matk! i siostr!.

- Dzi#kujemy za wszystko. )yczymy dobrej nocy - po%egna a si# Simone.

- Ca a przyjemno"$ po mojej stronie. I mówi# to szczerze - odpar serdecznie Lazarus i

background image

u"miechaj!c si#, uniós r#k# w ge"cie po%egnania.

* * *

Zbli%a a si# pó noc, kiedy Sauvelle'owie zag #bili si# w las w drodze do swojego nowego

domu.

Dorian szed w milczeniu, nie mog!c wci!% otrz!sn!$ si# z wra%enia, jakie zrobi a na nim

rezydencja Lazarusa Janna. Irène sz a zatopiona we w asnych my"lach, nie zwracaj!c uwagi na
"wiat zewn#trzny. Simone za" odetchn# a z ulg!, dzi#kuj!c Bogu za szcz#"cie, które ich spotka o.

W pewnej chwili odwróci a si#, by raz jeszcze spojrze$ na nikn!c! w oddali sylwetk#

Cravenmoore. W ca ym budynku by o o"wietlone tylko jedno okno: na trzecim pi#trze zachodniego
skrzyd a. Za firankami wida$ by o nieruchom! posta$. W tym samym momencie "wiat o w oknie
zgas o i ca y budynek pogr!%y si# w ciemno"ciach.

* * *

Irène, znalaz szy si# w swojej sypialni, zdj# a sukienk# matki i starannie powiesi a j! na

oparciu krzes a. Z s!siedniego pokoju dochodzi y g osy Simone i Doriana. Dziewczyna zgasi a
"wiat o i po o%y a si# na ó%ku. Niebieskie cienie kr!%y y w ta&cu po suficie jak korowód
podryguj!cych widm. Szum fal rozbijaj!cych si# o ska y przechodzi w szept przetykany cisz!.
Irène zamkn# a oczy i usi owa a zasn!$. Nadaremnie.

Trudno jej by o uwierzy$, %e nie b#dzie musia a ju% wraca$ do skromnego paryskiego

mieszkanka ani do tego obrzydliwego dancingu, by zarobi$ kilka n#dznych monet, jakie mogli jej
zap aci$ równie biedni jak ona %o nierze. Wiedzia a, %e cienie wielkiego miasta nie zdo aj! jej tu
dosi#gn!$, ale odleg o"$ nie jest przeszkod! dla pami#ci. Wsta a i podesz a do okna.

W oddali majaczy a wie%a latarni morskiej. Irène skupi a wzrok na wysepce osnutej

po yskuj!c! mgie k!. Ciemno"ci przeci! b ysk "wiat a, przypominaj!cy puszczonego z oddali
zaj!czka. Par# sekund pó'niej b ysk znowu przeci! noc, by natychmiast zgasn!$. Irène ze
zdziwieniem dostrzeg a stoj!c! na ganku matk#. Simone, narzuciwszy na ramiona gruby sweter,
patrzy a w morze. Irène nie musia a widzie$ jej twarzy, by domy"li$ si#, %e matka p acze i %e obie
d ugo nie b#d! mog y zasn!$. Tej pierwszej nocy w Domu na Cyplu, na pocz!tku drogi, która
zdawa a si# prowadzi$ ku szcz#"ciu, bole"nie jak nigdy dot!d odczuwa y brak Armanda Sauvelle'a.

background image

3. B #kitna Zatoka

Ze wszystkich poranków jej %ycia, w oczach i w pami#ci Irène %aden nie by tak s oneczny

jak ów poranek dwudziestego drugiego czerwca 1937 roku. Morze rozb yskiwa o jakby usiane
diamentami. A niebo* Dot!d, %yj!c w mie"cie, nie potrafi a nawet sobie wyobrazi$, %e niebo mo%e
by$ a% tak przejrzyste. Irène mog a teraz ze swojego okna ujrze$ wysepk# z latarni! w ca ej
okaza o"ci, podobnie jak niewielkie ska y wy aniaj!ce si# z wód zatoki niczym grzebie&
podwodnego smoka. Rozci!gaj!ce si# za Pla%! Anglika miasteczko, ze swoimi domkami równo
ustawionymi wzd u% g ównej ulicy, wygl!da o jak obrazek pokryty mgie k! unosz!c! si# znad
rybackiego portu. Przymkn!wszy nieco oczy, mog a zobaczy$ raj wymalowany przez Claude'a
Moneta, ulubionego malarza jej ojca.

Irène otworzy a okno na o"cie%, wpuszczaj!c do pokoju powiew morskiej bryzy

przesyconej zapachem soli. Mewy maj!ce gniazda na ska ach odwróci y ebki, by przyjrze$ si# jej z
ciekawo"ci!, z jak! patrzy si# na nowych, dopiero co przyby ych s!siadów. Irène spostrzeg a, %e
Dorian ju% zaj! swoje ulubione miejsce pomi#dzy ska ami, fantazjuj!c, my"l!c o niebieskich
migda ach, zaprz!tni#ty Bóg jeden wie czym*

Dziewczyna, zastanawiaj!c si# ju%, w co ma si# ubra$, by jak najrado"niej rozpocz!$ ten

bajkowy dzie&, us ysza a dochodz!cy z parteru nieznany sobie, trajkocz!cy i radosny g os.
Ws uchuj!c si# w nawa nic# s ów, zdo a a równie% us ysze$ spokojny i agodny tembr g osu matki
rozmawiaj!cej, a w a"ciwie usi uj!cej wtr!ci$ jedno, najwy%ej dwa s owa w chwilach, gdy jej
rozmówczyni nabiera a oddechu.

Ubieraj!c si#, Irène próbowa a odgadn!$, jak wygl!da w a"cicielka niemilkn!cego g osu.

Od ma ego do jej ulubionych zabaw nale%a o wyobra%anie sobie danej osoby wy !cznie na
podstawie g osu. Zamkn!$ oczy, ws ucha$ si# uwa%nie i odgadn!$, jakiego jest wzrostu, ile wa%y,
jak! ma twarz, charakter*

Tym razem intuicja podpowiada a jej, %e to m oda, niewysoka dziewczyna, nerwowa i

ruchliwa, brunetka o najprawdopodobniej ciemnych oczach. Irène, maj!c w g owie ten obraz,
postanowi a zej"$ na dó . Chcia a zaspokoi$ swój poranny g ód, jedz!c porz!dne "niadanie. Przede
wszystkim jednak chcia a zaspokoi$ swoj! ciekawo"$ dotycz!c! w a"cicielki owego g osu.

Wszed szy do saloniku na parterze, przekona a si#, nie bez satysfakcji, %e pomyli a si# tylko

co do jednego: w osy dziewczyny mia y kolor s omkowy. Poza tym strza w dziesi!tk#. W ten oto
sposób Irène pozna a Hannah, jeszcze zanim j! zobaczy a.

* * *

Simone Sauvelle do o%y a wszelkich stara&, by zrewan%owa$ si# Hannah równie pysznym

"niadaniem za wy"mienit! kolacj#, któr! ta przygotowa a dla nich ubieg ego wieczoru. Dziewczyna
poch ania a je z pr#dko"ci! jeszcze wi#ksz! ni% ta, z jak! wyrzuca a z siebie s owa. Simone i Irène,
zalane wartkim strumieniem anegdot, plotek i wszelkiego rodzaju historyjek na temat miasteczka i
jego mieszka&ców, ju% po kilku minutach mia y wra%enie, %e znaj! Hannah od zawsze.

Chrupi!c grzank# za grzank!, Hannah przedstawi a im w telegraficznym skrócie swoj!

biografi#. W listopadzie mia a sko&czy$ szesna"cie lat; jej rodzice - ojciec rybak, matka piekarka -
mieli w miasteczku domek; mieszka z nimi jeszcze jej kuzyn, Ismael, który kilka lat temu straci
rodziców i pomaga stryjkowi, to znaczy ojcu Hannah, w pracy. Ju% nie chodzi a do szko y, bo ta
j#dza Jeanne Brau, czyli dyrektorka szko y, zaszufladkowa a j! jak! t#p! i ograniczon!. Mimo
wszystko Ismael uczy j! czyta$, a jej znajomo"$ tabliczki mno%enia poprawia a si# z miesi!ca na

background image

miesi!c. Jej ulubionym kolorem by %ó ty. Kolekcjonowa a muszle, które zbiera a zazwyczaj na
Pla%y Anglika. Najbardziej na "wiecie lubi a s ucha$ radiowych powie"ci w odcinkach. Uwielbia a
te% te letnie wieczory, kiedy do miasta zje%d%a a orkiestra objazdowa i mo%na by o pój"$ pota&czy$
na rynku. Nie u%ywa a perfum, lubi a za to szminki*

S uchanie Hannah by o tyle% zabawne, co m#cz!ce. Zmiót szy ca e swoje "niadanie i

dojad szy resztki "niadania Irène, Hannah na chwil# zawiesi a g os. W domu zapad a cudowna
wprost cisza. Nietrudno zgadn!$, %e nie trwa a d ugo.

- Mo%e wybierzemy si# razem na spacer? Poka%# ci miasteczko - zaproponowa a Hannah

najwyra'niej podekscytowana perspektyw! oprowadzenia nowej kole%anki po B #kitnej Zatoce.

Irène spojrza a pytaj!co na matk#.

- (wietny pomys - powiedzia a po chwili.

- Prosz# si# nie martwi$, prosz# pani, przyprowadz# córk# z powrotem ca ! i zdrow!.

Irène po%egna a si# z matk! i obie dziewczyny pobieg y do drzwi, wypad y na zewn!trz i

ruszy y ku Pla%y Anglika. Do Domu na Cyplu powoli powraca spokój. Simone wzi# a fili%ank#
kawy i wysz a na ganek, by nacieszy$ si# tym tak mi o zapowiadaj!cym si# porankiem. Dorian
pomacha jej ze swojego zak!tka na ska ach.

Simone skin# a mu r#k!. Dziwny ch opak. Zawsze sam. Jakby nie interesowa o go zupe nie

towarzystwo przyjació , a mo%e po prostu nie wiedzia , jak zaskarbi$ sobie sympati# rówie"ników.
)yje we w asnym "wiecie, co" tam rysuje w tych swoich zeszytach, nigdy nie wiadomo, o czym
w a"ciwie rozmy"la. Dopijaj!c kaw#, Simone jeszcze raz spojrza a na Hannah i swoj! córk#, id!ce
w kierunku miasta. S!dz!c po gestykulacji, Hannah trajkota a nieustannie. Bóg dzieli nierówno.
Jednym daje wszystko, drugim fig# z makiem*

* * *

Niemal ca y miesi!c zabra o rodzinie Sauvelle'ów zapoznanie si# z sekretami i wszelakimi

niuansami %ycia codziennego w male&kim portowym miasteczku. Pierwsza faza - szok kulturowy i
dezorientacja - trwa a ponad tydzie&, w czasie którego cz onkowie rodziny odkryli, %e poza
dziesi#tnym systemem metrycznym wszystko inne, jak na przyk ad obyczaje czy regu y wspó %ycia
spo ecznego, by o ca kowicie odmienne od norm paryskich. Przede wszystkim poczucie czasu. W
Pary%u "mia o mo%na by zaryzykowa$ twierdzenie, %e na tysi!c mieszka&ców przypada o tysi!c
zegarków, tyranów programuj!cych wszystkim %ycie z i"cie wojskowym rygorem. W B #kitnej
Zatoce jedynym zegarem by o s o&ce. Tak jak jedynymi samochodami by y auta doktora Giraud,
Lazarusa i pojazd %andarmerii. I nie by o* Ró%nice da o si# wylicza$ bez ko&ca, cho$ w istocie nie
kry y si# one w liczbach, lecz w obyczajach.

Pary% by miastem anonimowych ludzi, miejscem, w którym mo%na by o przez lata %y$

obok siebie, drzwi w drzwi, i nie wiedzie$, jak si# nazywa twój s!siad. W B #kitnej Zatoce wprost
przeciwnie, ka%de kichni#cie czy podrapanie si# w nos by o natychmiast powszechnie
komentowane, jak miasteczko d ugie i szerokie, i to przez kilka dni. Tu ka%de przezi#bienie by o
wiadomo"ci!, a wiadomo"ci by y bardziej zara'liwe ni% przezi#bienia. Nie wychodzi a tu %adna
lokalna gazeta, bo i po co.

To Hannah podj# a si# misji wprowadzenia ich w %ycie, histori# i cuda miasteczkowej

spo eczno"ci. Niewiarygodna pr#dko"$, z jak! dziewczyna wystrzeliwa a z siebie s owa, pozwoli a
jej w ci!gu kilku zaledwie spotka& przekaza$, w skomprymowanej formie, tyle informacji i plotek,
i% w zupe no"ci wystarczy yby na poka'nych rozmiarów i ca kiem wyczerpuj!cy przewodnik
encyklopedyczny. Sauvelle'owie dowiedzieli si# wi#c, %e proboszcz miejscowej parafii, ksi!dz
Laurent Savant, organizowa zawody w nurkowaniu i biegi marato&skie i %e oprócz nieustannego

background image

narzekania z ambony na lenistwo parafian i unikanie przez nich porannej gimnastyki przejecha na
rowerze wi#cej kilometrów, ni% pokona Marco Polo podczas wyprawy. Dowiedzieli si# równie%,
%e lokalne w adze w ka%dy wtorek i czwartek o godzinie trzynastej odbywaj! swe robocze zebrania,
podczas których Ernest Dijon, przypuszczalnie do%ywotni burmistrz, ciesz!cy si# matuzalemowym
wiekiem, zaj#ty jest obuzerskim podszczypywaniem poduszki swego fotela pod sto em,
przekonany, %e to masywne udo Antoinette Fabré, ksi#gowej ratusza i starej panny zaprzysi#g ej
jak ma o która.

Hannah zasypywa a ich w ci!gu minuty kilkoma opowie"ciami tego rodzaju, co w du%ej

mierze mia o zwi!zek z tym, %e jej matka, Élisabeth, prowadzi a miejscow! piekarni#, która
jednocze"nie pe ni a funkcj# agencji informacyjnej, s u%by wywiadowczej i k!cika z amanych serc
w B #kitnej Zatoce.

Sauvelle'owie szybko zrozumieli, %e miasteczkowa ekonomia jest specyficzn! mutacj!

gospodarki rynkowej, znacznie odbiegaj!c! od modelu kapitalizmu paryskiego. Wbrew pozorom
to, co wydawa o si# zaj#ciem g ównym, w rzeczywisto"ci stanowi o zaj#cie poboczne: w piekarni
sprzedawano pieczywo, co oczywiste, ale by a ona równie% swego rodzaju zal!%kiem "rodków
masowego przekazu, a monsieur Safont, szewc, by te% rymarzem - ale magnesem, który
najbardziej przyci!ga klientów, by o jego pó sekretne zaj#cie astrologa i wró%bity*

Przyk ady tego wykonywania kilku zawodów naraz mo%na by mno%y$. )ycie wydawa o si#

proste i spokojne, cho$ w rzeczywisto"ci kry o wi#cej niespodzianek ni% sklep z akcesoriami
magicznymi. Najwa%niejsze by o zacz!$ %y$ w zgodzie ze specyficznym rytmem miasteczka,
ws uchiwa$ si# w to, co mówi! jego mieszka&cy, i podda$ si# wszystkim rytua om inicjacyjnym,
przez które musia przej"$ ka%dy nowo przyby y, by sta$ si# pe noprawnym obywatelem B #kitnej
Zatoki.

Dlatego te% Simone, za ka%dym razem, gdy zachodzi a do miasteczka, by odebra$ listy i

przesy ki, zagl!da a do piekarni, by poszerzy$ swoj! wiedz# o przesz o"ci, tera'niejszo"ci i
przysz o"ci. Panie z B #kitnej Zatoki przyj# y j! serdecznie i rych o zacz# y bombardowa$ pytaniami
dotycz!cymi jej tajemniczego pryncypa a. Lazarus trzyma si# na uboczu, stroni od ludzi i rzadko
bywa w miasteczku. Jakby tego by o ma o, otaczaj!c! go aur# tajemniczo"ci pot#gowa y jeszcze
otrzymywane przeze& regularnie, co tydzie&, stosy ksi!%ek.

- No niech sama pani pomy"li, pani Simone - powiedzia a jej przy jakiej" okazji Pascale

Lelouch, aptekarzowa - samotny m#%czyzna, no dobrze, praktycznie samotny* w takim domu* z
tak! ilo"ci! ksi!%ek*

Wobec tak przenikliwie odkrywczych uwag Simone nauczy a si# potakiwa$ z u"miechem,

bez s owa komentarza. Jak zwyk mawia$ jej zmar y m!%, szkoda czasu na jakiekolwiek próby
zmieniania "wiata, wystarczy uwa%a$, by "wiat nie zmieni ciebie.

Nauczy a si# równie% spe nia$ wszelkie ekstrawaganckie wymagania Lazarusa dotycz!ce

korespondencji. Poczta osobista mia a by$ otwierana nast#pnego dnia po jej otrzymaniu i nale%a o
odpowiada$ na ni! bez zw oki. Poczta o charakterze handlowym i oficjalne pisma winny by$
otwieranie zaraz po otrzymaniu, ale pod %adnym pozorem nie nale%a o odpowiada$ na nie przed
up ywem tygodnia. I rzecz najwa%niejsza, ka%d! przesy k# z Berlina, której nadawc! by by niejaki
Daniel Hoffmann, nale%a o wr#czy$ Lazarusowi osobi"cie. Nikt, pod %adnym pozorem, nie
powinien jej otwiera$. Simone uzna a, %e nie jej spraw! by o dociekanie przyczyn tych, tak
szczegó owych, rozporz!dze&. Do"$ szybko przekona a si#, %e po pierwsze, lubi to miejsce, a po
drugie, %e mieszkanie z dala od Pary%a mo%e wyj"$ jej dzieciom jedynie na zdrowie. Bez s owa
sprzeciwu dostosowa a si# wi#c do rygorystycznego regulaminu otwierania korespondencji i
udzielania na ni! odpowiedzi.

background image

Dorian z kolei stwierdzi , %e nawet jego nowo odkryta pasja kartograficzna pozostawia mu

jeszcze sporo wolnego czasu, który móg sp#dza$ w towarzystwie ch opaków z miasteczka. Nikt z
nich nie zwa%a na to, czy jest tu nowy, czy nie, albo czy jest dobrym p ywakiem, czy nie (a nie by
nim, ale jego nowi przyjaciele szybko zaj#li si# jego odpowiedni! edukacj!). Nauczy si#, %e
petanka to zaj#cie dla obywateli bli%szych emeryturze, uganianie si# za dziewczynami za" to zaj#cie
dla pi#tnastolatków zadzieraj!cych nosa, ofiar burz hormonalnych atakuj!cych cer# i zdrowy
rozs!dek. W jego wieku natomiast trzeba by o cieszy$ si# rowerem, fantazjowa$ i uwa%nie
przygl!da$ si# "wiatu, w nadziei, %e "wiat wreszcie zauwa%y ciebie. I czeka$ z niecierpliwo"ci! na
niedzielne wieczory. Na kino. W ten oto sposób Dorian odkry swoj! now! skryt! mi o"$, przy
której kartografia odchodzi a w zapomnienie niczym nauki Ptolemeusza. W %yciu Doriana pojawi a
si# Greta Garbo. Boska istota. Na samo jej wspomnienie w porze obiadowej Dorianowi odbiera o
apetyt, cho$ tak naprawd# by a to trzydziestoletnia* staruszka.

Podczas gdy Simone zaj#ta by a swoimi obowi!zkami, a Dorian bi si# z my"lami, czy jego

fascynacja tak star! kobiet! nie ociera si# przypadkiem o perwersj#, Irène przyj# a na siebie ca !
nawa nic# s ów niezmordowanej Hannah. M oda kucharka codziennie recytowa a jej list#
ch opaków nie tylko do wzi#cia, ale i cechuj!cych si# jako takim obyciem. Hannah s!dzi a, %e je"li
w ci!gu dwóch pierwszych tygodni pobytu w miasteczku Irène nie zacznie niewinnie flirtowa$ z
którym" z nich, ch opcy zaczn! uwa%a$ j! za dziwol!ga. Sama Hannah musia a jednak przyzna$, %e
o ile w kategorii +pi#kny tors, by o w czym wybiera$, o tyle w kategorii +pi#kny umys , w a"ciwie
nie mia kto startowa$. W ka%dym razie Irène nie mog a si# op#dzi$ od zalotników, czego
przyjació ka szczerze jej zazdro"ci a.

- Dziewczyno, gdybym mia a takie powodzenie jak ty, to ju% by abym Mat! Hari - mawia a

Hannah.

Irène, spogl!daj!c na kr#c!c! si# w pobli%u, niby przypadkiem, chmar# ch opaków,

u"miecha a si# z zak opotaniem.

- Nie bardzo wiem, czy w ogóle mnie to interesuje* Wygl!daj!, jakby byli jacy"

g upkowaci*

- G upkowaci? - wybucha a Hannah, nie pojmuj!c, jak mo%na tak marnowa$ okazje. - Jak

chcesz us ysze$ co" ciekawego, to pójd' sobie do kina albo ksi!%k# poczytaj.

- Zastanowi# si# - "mia a si# Irène.

Hannah kr#ci a g ow! z niedowierzaniem.

- Marny twój los, spotka ci# to samo, co spotka o mojego kuzyna Ismaela - o"wiadcza a

wówczas.

Z ma o sk adnych opowie"ci swej przyjació ki Irène zdo a a zrozumie$, %e Ismael ma

szesna"cie lat i %e po "mierci rodziców zosta przygarni#ty przez rodzin# Hannah. Pracowa na
kutrze razem ze stryjem, ale jego prawdziw! pasj! by o %eglowanie w samotno"ci. Sam zbudowa
sobie ód' %aglow! i nada jej nazw#, której Hannah nigdy nie potrafi a zapami#ta$.

- Co" greckiego, wydaje mi si#.

- A gdzie teraz jest twój kuzyn? - spyta a Irène.

- Na morzu. Latem rybacy wyp ywaj! na pe ne morze. Ismael i tata s! na +Estelle,. Wróc!

dopiero w sierpniu - wyja"ni a Hannah.

- Ci#%ko chyba tak %y$. Tyle czasu na morzu, z dala od rodziny*

Hannah wzruszy a ramionami.

- Gdzie" pracowa$ trzeba*

- Ale praca w Cravenmoore to chyba nie jest szczyt twoich marze&, co? - zapyta a Irène.

Hannah spojrza a na ni! z niejakim zaskoczeniem.

background image

- No wiesz, nie moja sprawa* rzecz jasna - zacz# a t umaczy$ si# Irène.

- No przesta&, mo%esz pyta$, o co tylko chcesz - powiedzia a Hannah z u"miechem. - Masz

racj#, ta praca nie bardzo mi si# podoba.

- Ze wzgl#du na Lazarusa?

- Nie. Lazarus jest bardzo mi y i obszed si# z nami bardzo askawie. Kiedy tata mia

wypadek ze "rub! okr#tow!, ju% dawno temu, to on zap aci za operacj#. Gdyby nie Lazarus*

- No to co ci przeszkadza?

- A bo ja wiem? To miejsce. Te maszyny* Pe no tam maszyn, które ni st!d, ni zow!d

zaczynaj! patrze$ na ciebie.

- Przecie% to tylko zabawki.

- Spróbuj tam sp#dzi$ chocia% jedn! noc. Ledwo zamykasz oczy, a tu: tik-tak, tik-tak* -

Obie spojrza y na siebie uwa%nie.

- Tik-tak, tik-tak? - zawtórowa a Irène.

Hannah u"miechn# a si# sarkastycznie.

- Ze mnie jest tchórz, tego si# nie da ukry$, ale ty jeste" na prostej drodze do

staropanie&stwa.

- Uwielbiam stare panny - odpar a Irène.

* * *

I tak, niedostrzegalnie prawie, mija dzie& za dniem i ani si# obejrzeli, jak nadszed sierpie&.

A z nim nadesz y równie% letnie ulewy i burze, raczej przelotne, trwaj!ce co najwy%ej dwie
godziny. Simone by a ca kowicie poch oni#ta swoimi obowi!zkami, Irène przyzwyczaja a si# do
Hannah. A Dorian uczy si# oczywi"cie nurkowania, nie przestaj!c kre"li$ w wyobra'ni map
sekretnej geografii Grety Garbo.

Pewnego sierpniowego dnia, z tych poprzedzonych nocn! ulew!, która zostawia a po sobie

chmury w kszta cie zamków p yn!cych po o"lepiaj!co lazurowym niebie, Irène i Hannah
postanowi y uda$ si# na spacer po Pla%y Anglika. Min# o ju% pó tora miesi!ca od przybycia
Sauvelle'ów do B #kitnej Zatoki. Wszystko zdawa o si# wskazywa$, %e nie czekaj! tu ich ju% %adne
niespodzianki. Wkrótce mieli si# jednak przekona$, %e jest zupe nie inaczej.

* * *

(lady stóp biegn!ce wzd u% linii brzegu przypomina y w po udniowym s o&cu ciemne

% obienia na o"lepiaj!cej biel! powierzchni, a maszty w porcie ko ysa y si# w oddali niczym
rozedrgane mira%e.

Siedz!c na zbutwia ych szcz!tkach odzi, która osiad a na zawsze na tej bezkresnej mieli'nie

drobniusie&kiego piasku, Irène i Hannah odpoczywa y otoczone przez stadko ma ych niebieskich
ptaków, maj!cych gniazda gdzie" na pla%y, pewnie po"ród bia ych wydm.

- Czemu ta pla%a nazywa si# Pla%! Anglika? - zapyta a Irène zapatrzona w pagórki piasku

rozpo"cieraj!ce si# pomi#dzy miasteczkiem a cyplem.

- Przez ca e lata mieszka tu w swojej chatce stary Anglik, który by malarzem. Biedak mia

wi#cej d ugów ni% p#dzli. Dawa mieszka&com miasteczka swoje obrazy w zamian za jedzenie i
ubrania. Zmar trzy lata temu. Pochowano go tu, na pla%y, gdzie sp#dzi prawie ca e swoje %ycie -
wyja"ni a Hannah.

- Gdybym mog a wybiera$, te% chcia abym zosta$ pochowana w takim miejscu jak to.

- Przyjemne my"li chodz! ci po g owie, nie ma co - powiedzia a Hannah nie bez wyrzutu.

- Bynajmniej mi si# nie spieszy - zaznaczy a Irène, zauwa%aj!c niewielk! %aglówk#, która

background image

pojawi a si# na wodach zatoki, jakie" sto metrów od brzegu.

- No tak - mrukn# a Hannah. - Znów si# zjawi , nasz samotny %eglarz. Nawet jednego dnia

nie móg wytrzyma$ bez tej swojej ajby.

- O kim mówisz?

- Ojciec i kuzyn wrócili wczoraj z po owu - wyja"ni a Hannah. - Ojciec jeszcze "pi, ale

ten* Nie ma dla niego ratunku.

Irène znów poszuka a wzrokiem %aglówki.

- To mój kuzyn, Ismael. Pó %ycia sp#dza na tej odzi, przynajmniej kiedy nie pracuje z

ojcem w porcie. Ale to dobry ch opak. Popatrz na ten medalion.

Irène uwa%nie przyjrza a si# medalionowi na z otym a&cuszku wisz!cemu na szyi

kole%anki. Przedstawia s o&ce, które zachodzi o do morza.

- To prezent od Ismaela.

- Prze"liczny - powiedzia a Irène z niek amanym podziwem.

Hannah wsta a i wyda a z siebie okrzyk, który sprawi , %e stadko ptaków, niczym

wystrzelone z procy, pofrun# o na drugi kraniec pla%y. Niewyra'na sylwetka sternika pomacha a
im, a ód' skierowa a si# w stron# brzegu.

- Przede wszystkim nie pytaj go o jacht - ostrzeg a Hannah. - A je"li sam zacznie o nim

mówi$, pod %adnym pozorem nie pytaj, jak go zrobi . Mo%e o tym gada$ ca ymi godzinami*

- To pewnie rodzinne*

Hannah pos a a jej w"ciek e spojrzenie.

- Chyba zostawi# ci# tu sam! na pla%y, na po%arcie krabom.

- Przepraszam.

- Wybaczam. Ale je"li my"lisz, %e jestem gadu !, poczekaj tylko, a% poznasz moj! matk#

chrzestn!. Przy niej ca a reszta rodziny to po prostu niemowy.

- Na pewno j! polubi#.

- Na pewno* - odpar a Hannah, niezdolna powstrzyma$ zgry'liwego u"mieszku.

* * *

Jacht Ismaela stan! w linii wiatru, %agiel zacz! opota$. Ismael szybkim ruchem go opu"ci

i skierowa dziób odzi w stron# pla%y. Wida$ by o, %e jest wytrawnym %eglarzem. Po chwili
spokojnie dobi do brzegu. Wyskoczywszy na l!d, obrzuci Irène spojrzeniem od stóp do g ów. I
cho$ stara si# to zrobi$ od niechcenia i jakby przelotnie, nie potrafi od niej oderwa$ wzroku.
Hannah, przedrze'niaj!c jego g upaw! min#, natychmiast ich sobie przedstawi a, w
charakterystycznym dla siebie stylu.

- Ismaelu, to moja przyjació ka Irène - zacz# a nadzwyczaj uprzejmie. - Ale nie musisz gapi$

si# na ni! jak ciel# na malowane wrota.

Ch opak da sójk# w bok swojej kuzynce i wyci!gn! r#k# do Irène.

- Cze"$.

Lapidarnemu pozdrowieniu towarzyszy nie"mia y i szczery u"miech. Irène u"cisn# a r#k#

ch opca.

- Spokojnie, dziewczyno, on naprawd# umie mówi$, tylko teraz go zatka o. W ten sposób

chce ci oznajmi$, %e jest tob! oczarowany i tak dalej, i tym podobne.

- Moja kuzynka tak du%o gada, %e czasami boj# si#, %e w s owniku zabraknie dla niej s ów -

odezwa si# Ismael. - (miem s!dzi$, %e ju% zd!%y a ci# uprzedzi$, by" nie pyta a mnie o jacht.

- Szczerze mówi!c, nie zd!%y a - sk ama a na wszelki wypadek Irène.

- Akurat. Hannah my"li, %e to jedyny temat, na jaki potrafi# i chc# rozmawia$.

background image

- O sieciach i takielunkach te% potrafisz nie'le nawija$, ale przy %aglówce wysiadaj!.

Irène przys uchiwa a si# rozbawiona wymianie uszczypliwo"ci mi#dzy Hannah a Ismaelem.

Wida$ by o, %e lubi! si# sprzecza$. Nie robili tego, %eby sprawi$ sobie przykro"$, ale %eby ubarwi$
nieco szar! codzienno"$.

- S ysza em, %e wprowadzili"cie si# do Domu na Cyplu - powiedzia Ismael.

Irène przyjrza a si# ch opcu i spróbowa a na w asny u%ytek opisa$ go sobie. Szesnastolatek,

i na tyle wygl!da ; po skórze i w osach wida$ by o, %e du%o czasu sp#dza na morzu. Dzi#ki ci#%kiej
pracy w porcie by krzepki i postawny. Ramiona i d onie pe ne by y drobnych blizn, rzecz rzadka w
Pary%u. Na prawej nodze, od kolana ku kostce, ci!gn# a si# blizna d u%sza i wyra'niejsza. Irène
zastanawia a si#, gdzie te% móg zdoby$ takie trofeum. Na koniec spojrza a mu w oczy, które ju% od
pierwszej chwili wyda y jej si# niezwyk e. Du%e i jasne. Ich smutnawe, przenikliwe spojrzenie
sprawia o wra%enie, jakby kry o jak!" tajemnic#. Oczy Ismaela przypomina y Irène spojrzenia tych
bezimiennych %o nierzy, z którymi ta&czy a po trzy minuty w rytm rz#polenia podrz#dnej orkiestry -
spojrzenia, za którymi czai y si# strach, smutek i gorycz.

- Kochanie, uszczypn!$ ci#? - Hannah wyrwa a j! z zamy"lenia.

- Pó'no si# zrobi o. Mama pewnie si# martwi.

- Mama pewnie jest wniebowzi#ta, %e ma chwil# spokoju, ale skoro si# spieszysz -

odpowiedzia a Hannah.

- Mog# ci# podrzuci$ - zaoferowa si# Ismael. - Przy Domu na Cyplu jest male&ka przysta&,

w której mog# zacumowa$.

Irène spojrza a pytaj!co na Hannah.

- Je"li odmówisz, z amiesz mu serce. Mój kuzyn nie zaprosi by na swoj! ódk# nawet Grety

Garbo.

- A ty nie pop yniesz? - zapyta a Irène, nieco zaniepokojona.

- Nawet za ci#%kie pieni!dze nie wsiad abym na ten wrak. A poza tym mam dzi" wolne, a na

placu s! ta&ce. Na twoim miejscu zastanowi abym si# dwa razy. Na sta ym l!dzie atwiej o dobr!
parti#. I mówi ci to córka rybaka. Ale nie s uchaj mnie. Id' z nim. A ty, panie marynarzu, uwa%aj na
moj! przyjació k#. Ma dotrze$ na miejsce ca a i zdrowa, zrozumiano?

* * *

-ód' odbi a od brzegu i skierowa a si# ku cyplowi. Dziób odzi, na której burcie widnia

napis +Kyaneos,, zacz! pru$ przybrze%ne fale.

Ismael, wci!% u"miechaj!c si# nie"mia o do dziewczyny, na stoj!co wykonywa

poszczególne manewry. Usiad , dopiero gdy wyp yn#li na wody zatoki. Irène, zaj!wszy miejsce na
aweczce, nie broni a si# przed pryskaj!cymi jej na twarz kroplami wody. -ód' oddala a si# od
brzegu tak szybko, %e Hannah wkrótce przeistoczy a si# w niewielk! posta$ machaj!c! do nich z
daleka. Pr#dko"$, z jak! jacht sun! po zatoce, i odg os rozcinanej przez dziób wody, wprowadzi y
Irène w dziwny stan: nagle bez %adnego powodu zachcia o jej si# "mia$.

- Pierwszy raz? - zapyta Ismael. - To znaczy chc# zapyta$, czy pierwszy raz na jachcie?

Irène przytakn# a.

- Nie ma si# z czym równa$, co?

Dziewczyna znów przytakn# a i wci!% si# u"miechaj!c, nie odrywa a oczu od du%ej blizny

na nodze Ismaela.

- Konger - powiedzia ch opak. - To d uga historia.

Irène unios a wzrok i przyjrza a si# wy aniaj!cej si# co chwila zza drzew lasu sylwetce

Cravenmoore.

background image

- Co oznacza nazwa twojej odzi?

- To po grecku. +Kyaneos,: od niego pochodz! nasze cyjan i cyjanit* - odpowiedzia

Ismael enigmatycznie.

Irène zmarszczy a jeszcze bardziej brwi, nic nie rozumiej!c.

- Grecy u%ywali tego s owa, %eby opisa$ ciemnoniebieski kolor, kolor morza. Kiedy Homer

mówi o morzu, porównuje jego barw# z ciemnym winem. U%ywa tego w a"nie s owa: kyaneos.

- A jednak potrafisz rozmawia$ o czym" wi#cej ni% tylko o ódce i sieciach.

- Staram si#.

- A kto ci# tego nauczy ?

- )eglowania? Sam si# nauczy em.

- Nie, nie, tego o Homerze.

- Mój ojciec pasjonowa si# histori!. Wci!% mam jego ksi!%ki*

Irène si# nie odzywa a.

- Hannah na pewno powiedzia a ci, %e moi rodzice nie %yj!.

Irène przytakn# a tylko g ow!, wpatruj!c si# zauroczona w znajduj!c! si# kilkaset metrów

dalej latarni# na wysepce.

- Nie dzia a ju% od wielu lat. Zast!pi a j! latarnia portowa w B #kitnej Zatoce - wyja"ni jej.

- Nikt ju% nie przyp ywa na wysp#? - zapyta a Irène.

Ismael pokr#ci g ow!.

- Czemu?

- A lubisz opowie"ci o duchach? - odpowiedzia pytaniem na pytanie.

- To zale%y*

- W miasteczku s! tacy, co wierz!, %e wysepka z latarni! jest zaczarowana czy co" w tym

stylu. Wie"$ niesie, %e wiele lat temu uton# a tam jaka" kobieta. Niektórzy zarzekaj! si#, %e widzieli
tam "wiat a. No có%, tu, na wybrze%u ka%de miasteczko ma swoje klechdy, wi#c i nasze nie mog o
by$ gorsze.

- (wiat a?

- (wiat a wrze"nia - odpowiedzia Ismael, kiedy zacz#li op ywa$ cypel. - Legenda,

powiedzmy, %e to legenda, g osi, i% wiele lat temu, pod koniec lata, kiedy odbywa a si# doroczna,
ko&cz!ca sezon maskarada, ludzie ujrzeli kobiet# w przebraniu, która wsiad a w porcie na jacht i
odbi a od brzegu. Niektórzy utrzymuj!, %e mia a na wysepce potajemn! randk# z kochankiem, inni
twierdz!, %e ucieka a, pope niwszy jak!" straszliw! zbrodni#. Sama widzisz, %e wersji jest du%o i
ka%da w gruncie rzeczy mo%liwa, ale najwa%niejsze, %e nikt wie, kim naprawd# by a ta kobieta. Jej
twarz zakryta by a mask!. Podczas gdy p yn# a przez zatok#, rozp#ta a si# gwa towna burza, która
znios a ód' w stron# ska . -ód' si# roztrzaska a, a tajemnicza kobieta bez twarzy uton# a. Jej cia a
nigdy nie odnaleziono. Par# dni pó'niej morze wyrzuci o na brzeg zniszczon! mask#. Od tamtej
pory ludzie gadaj!, %e w ostatnie dni lata, o zmierzchu, na wyspie pojawiaj! si# "wiat a*

- Duch tej kobiety*

- W a"nie, usi uj!cej doko&czy$ podró%. Tak mówi!*

- A to prawda?

- To historia o duchach. Albo si# w ni! wierzy, albo nie.

- A ty w ni! wierzysz? - nie ust#powa a Irène.

- Ja wierz# tylko w to, co widz#.

- )eglarz niedowiarek.

- Co" w tym stylu.

Irène znów obrzuci a wysepk# wzrokiem. Fale rozbryzgiwa y si# o ska y. (wiat o,

background image

przechodz!c przez zbite szyby latarni, rozszczepia o si# w t#cz# zanikaj!c! w wodnej zas onie
tworzonej przez krople rozbijaj!cych si# fal.

- By e" tam kiedykolwiek? - zapyta a.

- Na wysepce?

Ismael zmieni kierunek, %eby okr!%y$ cypel; pop yn! kawa ek z wiatrem, zrobi zwrot i

skierowa dziób pod wiatr, w stron# przystani.

- Mo%e chcia aby" si# tam wybra$? - zaproponowa .

- A mo%na?

- Wszystko mo%na. To tylko kwestia odwagi - odpar Ismael, u"miechaj!c si#

prowokacyjnie.

Irène wytrzyma a jego spojrzenie.

- Kiedy?

- W sobot#. Na mojej odzi.

- Sami?

- Sami. Chyba %e si# boisz*

- Nie boj# si# - uci# a natychmiast Irène.

- No to w sobot#. Przyp yn# po ciebie przed po udniem.

Irène odwróci a g ow#, by spojrze$ w stron# brzegu, na wznosz!cy si# nad klifem Dom na

Cyplu. Dorian gapi si# na nich z ganku, nawet nie próbuj!c kry$ swej ciekawo"ci.

- To mój brat, Dorian. Mo%e wejdziesz, poznasz moj! mam#.

- Kiepsko wypadam na rodzinnych prezentacjach.

- Co si# odwlecze, to nie uciecze.
-ód' wp yn# a do male&kiej zatoczki w"ród ska u podnó%a Domu na Cyplu. Ismael z

niezwyk ! wpraw! opu"ci %agiel, by ód' si ! inercji pokona a odleg o"$ dziel!c! j! od przystani.
Chwyci cum# i wyskoczy na pomost, przytrzymuj!c dziób. Przycumowawszy ód', wyci!gn!
d o& ku Irène.

- A tak w ogóle to Homer by "lepy, wiesz? Sk!d móg wiedzie$, jakiego koloru jest morze? -

spyta a Irène.

Ismael wzi! j! za r#k# i mocno trzymaj!c, pomóg jej zeskoczy$ na pomost.

- Jeszcze jeden argument, %eby wierzy$ tylko w to, co si# widzi - odpowiedzia ch opak,

wci!% nie wypuszczaj!c jej d oni.

Irène przypomnia y si# s owa Lazarusa wypowiedziane pierwszego wieczoru w

Cravenmoore.

- Czasem wzrok nas zwodzi - stwierdzi a.

- Ale nie mnie.

- Dzi#kuj# za wycieczk#.

Ismael u"miechn! si#, puszczaj!c wreszcie jej d o&.

- Do zobaczenia w sobot#.

- Do zobaczenia.

Ismael, trzymaj!c cum# w r#ku, odrzuci dziób na wod#, wskoczy na ódk# i szybko

podniós %agiel. Z apawszy wiatr w %agle, wyp yn! z zatoczki. Po chwili +Kyaneos, skierowa si#
z powrotem ku portowi B #kitnej Zatoki.

Irène jeszcze przez chwil# sta a na pomo"cie, obserwuj!c, jak bia y %agiel maleje w oddali.

Dopiero po jakim" czasie zda a sobie spraw#, %e wci!% si# u"miecha, a w d oniach czuje dziwne
mrowienie. Ogarn# o j! przekonanie, %e czekaj!cy j! tydzie& b#dzie bardzo, ale to bardzo d ugi.

background image

4. Tajemnice i cienie

W B #kitnej Zatoce istnia y jakby tylko dwie pory roku: lato i ca a reszta. Latem mieszka&cy

miasteczka pracowali trzy razy wi#cej ni% zwykle, na potrzeby okolicznych kurortów zape niaj!cych
si# turystami, którzy przybywali tu z wielkich miast, by nacieszy$ si# pla%!, s o&cem i nud!, za
któr! s ono zap acili. Od trzech d ugich wakacyjnych miesi#cy zale%a los piekarzy, sklepikarzy,
restauratorów i wszelkich innych zawodów na wybrze%u Normandii. Podczas tych trzynastu czy
czternastu tygodni mieszka&cy B #kitnej Zatoki zamieniali si# w pracowite mrówki, by przez reszt#
roku spokojnie pró%nowa$ jak koniki polne. Szczególnie za" pracowite by y pierwsze dni sierpnia,
kiedy ruch turystyczny si#ga szczytu i ci#%ko by o sprosta$ gwa townemu wzrostowi
zapotrzebowania na wszystko.

Jednym z niewielu, którzy nie podlegali temu rytmowi, by Christian Hupert. Jak pozostali

szyprowie, musia by$ mrówk! przez dwana"cie miesi#cy w roku. I zawsze z pocz!tkiem lata stary
rybak dochodzi do tych samych gorzkich wniosków, widz!c, jak pró%nuj!cy dot!d s!siedzi rzucaj!
si# w wir pracy. Stwierdza , %e pope ni kardynalny b !d i %e lepiej by oby zerwa$ z wielowiekow!
rodzinn! tradycj! i za o%y$ hotelik, sklepik czy cokolwiek innego. By$ mo%e wówczas jego córka
Hannah nie musia aby przez ca y tydzie& us ugiwa$ w Cravenmoore, a on sam mo%e w ko&cu
zacz! by widywa$ swoj! %on# d u%ej ni% trzydzie"ci minut dziennie, pi#tna"cie o "wicie, pi#tna"cie o
zmierzchu.

Ismael przygl!da si# stryjowi. Pracowali razem przy naprawie pompy ss!cej na odzi.

Zas#piona twarz rybaka zdradza a, o czym my"li.

- Móg by" otworzy$ warsztat szkutniczy - zasugerowa Ismael.

Stryj w odpowiedzi mrukn! co" pod nosem.

- Albo sprzeda$ kuter i zainwestowa$ w sklep pana Didier. Od sze"ciu lat próbuje ci# do

tego nak oni$ - ci!gn! ch opiec.

Stary rybak przerwa prac#, by bacznie przyjrze$ si# ch opcu. Trzyna"cie lat ojcowania mu

nie zdo a o zatrze$ tego, co najbardziej go w ch opcu dra%ni o, cho$ jednocze"nie w nim to lubi :
uderzaj!cego i jakby rosn!cego z roku na rok podobie&stwa do ojca, !cznie z pewnymi cechami
charakteru, jak na przyk ad udzielanie rad, o które nikt go nie prosi .

- Mo%e ty powiniene" si# nad tym zastanowi$ - odpar Christian. - Ja zbli%am si# ju% do

pi#$dziesi!tki. W moim wieku nie zmienia si# zawodu.

- No to dlaczego narzekasz?

- A znasz takiego, co nie narzeka?

Ismael wzruszy ramionami. Obaj znowu nachylili si# nad pomp!.

- Dobra, nie powiem ju% s owa na ten temat - wymamrota Ismael.

- Akurat. Dokr#$ ten napr#%nik.

- Ten napr#%nik nadaje si# na z om. Powinni"my wymieni$ pomp#. Którego" dnia mo%e

nam sprawi$ niemi ! niespodziank#.

Hupert u"miechn! si# swoim najprzyjemniejszym u"miechem, zarezerwowanym dla

nabywców na targu rybnym, w adz portowych i wszelkiej ma"ci naiwniaków.

- Ta pompa nale%a a do mojego ojca. A przedtem do mojego dziadka. A przedtem*

- W a"nie o tym mówi# - nie pozwoli mu doko&czy$ Ismael. - Wi#kszy by by z niej

po%ytek w muzeum rybo ówstwa.

- Gadaj zdrów.

- Dobrze wiesz, %e mam racj#.

background image

Wyprowadzanie stryja z równowagi by o jedn! z jego ulubionych rozrywek. Ust#powa o

jedynie %eglowaniu na w asnej odzi.

- Nie mam zamiaru kontynuowa$ dyskusji na ten temat. Dosy$. Koniec. Kropka.

Dla podkre"lenia swojej stanowczo"ci przy trzech ostatnich s owach dokr#ci "rub#,

u%ywaj!c ca ej swojej si y.

Nagle z wn#trza pompy dobieg podejrzany trzask. Hupert u"miechn! si# do ch opca.

Chwil# pó'niej cz#"$ napr#%nika, który przed chwil! dokr#ca , wystrzeli a jak z katapulty i
przelecia a nad ich g owami, ci!gn!c za sob! t ok, komplet nakr#tek i niezidentyfikowane %elastwo.
Stryj i bratanek "ledzili trajektori# z omu, dopóki ten nie wyl!dowa z hukiem na pok adzie
s!siedniego kutra nale%!cego do Gérarda Picaud. Picaud, by y bokser o postawie byka i ptasim
mó%d%ku, rzuci okiem na cz#"ci, które spad y mu na pok ad, a nast#pnie uniós wzrok ku niebu.
Hupert z Ismaelem wymienili znacz!ce spojrzenia.

- Wydaje mi si#, %e na jedno wysz o - wyrazi swoje zdanie Ismael.

- Jak b#d# chcia us ysze$ twoj! opini#*

- To o ni! poprosisz. Wiem. A przy okazji, zastanawia em si# w a"nie, czy sprawi oby ci

k opot, gdybym w najbli%sz! sobot# wzi! wolne. Mam do zrobienia par# drobnych napraw na
swoim jachcie*

- A czy te drobne naprawy nie s! przypadkiem blondynk! metr siedemdziesi!t o zielonych

oczach? - rzuci od niechcenia Hupert, u"miechaj!c si# chytrze do swojego bratanka.

- Plotki szybko si# rozchodz! - powiedzia Ismael.

- Lotem b yskawicy, drogi ch opcze, zw aszcza je"li twoja kuzynka we'mie sprawy w

swoje r#ce. A jak ma na imi# m oda dama?

- Irène.

- No tak.

- Co tak?

- Poczekamy, zobaczymy.

- Jest mi a i tyle.

- +Jest mi a i tyle, - powtórzy Hupert, przedrze'niaj!c ton ch odnej oboj#tno"ci bratanka.

- Wiesz co, daj spokój. To nie jest dobry pomys . Nie chc# ju% wolnego w sobot# -

rozmy"li si# Ismael.

- (wietnie si# sk ada, bo trzeba wyczy"ci$ zenz#. Nie zagl!da e" tam od ostatniego po owu.

Zaczyna "mierdzie$ jak diabli.

- Zrobi si#.

Hupert roze"mia si#.

- Jeste" równie uparty jak twój ojciec. Podoba ci si# ta dziewczyna czy nie?

- Hmm.

- Ty, Romeo, mo%e by" askawie wydawa artyku owane d'wi#ki. Jestem jednak od ciebie

znacznie starszy. Podoba ci si# czy nie?

Ch opak wzruszy ramionami. Zrobi si# na twarzy czerwony jak pomidor. Wreszcie

wykrztusi z siebie co" zupe nie niezrozumia ego.

- Ja"niej, prosz# - nie odpuszcza stryj.

- Powiedzia em, %e tak. Chyba tak. Prawie jej nie znam.

- To wi#cej, ni% ja mog em powiedzie$ o twojej stryjence po tym, jak pierwszy raz j!

zobaczy em. A Bóg mi "wiadkiem, %e to "wi#ta kobieta.

- Jak wygl!da a za m odu?

- Nie zaczynaj, albo ca ! sobot# przesiedzisz w zenzie - pogrozi Hupert.

background image

Ismael pokiwa g ow! i zacz! zbiera$ narz#dzia. Stryj czy"ci sobie d onie ze smaru,

obserwuj!c swojego pomocnika k!tem oka. Ostatnia dziewczyna, która wzbudzi a zainteresowanie
ch opaka, mia a na imi# Laura i by a córk! komiwoja%era z Bordeaux. Ale by o to ju% dwa lata
temu. Do tej pory morze i samotno"$ na morzu wydawa y si# jedyn! mi o"ci! jego bratanka. Ta
dziewczyna musia a mie$ w sobie co" niezwyk ego.

- Do pi!tku zenza b#dzie wyczyszczona - obieca Ismael.

- Nie b#d# ci przeszkadza$.

Kiedy obaj zeskoczyli o zmierzchu na nabrze%e, by wróci$ do domu, ich s!siad Picaud

wci!% przygl!da si# tajemniczym cz#"ciom, zastanawiaj!c si#, czy tego lata z nieba pada$ b#d!
"ruby, czy te% mo%e Pan Bóg zsy a mu jaki" znak.

* * *

Kiedy nasta sierpie&, Sauvelle'owie mieli wra%enie, %e mieszkaj! w B #kitnej Zatoce co

najmniej od roku. Ci, co nie zdo ali ich jeszcze pozna$ osobi"cie, byli znakomicie poinformowani o
ich %yciu dzi#ki sztuce elokwencji Hannah i jej matki, Élisabeth Hupert. Dzi#ki dziwnemu zjawisku
z pogranicza magii i poczty pantoflowej wiadomo"ci dociera y do piekarni, wyprzedzaj!c samo
zdarzenie, którego dotyczy y. Bagietki i naj"wie%sze wiadomo"ci, od "witu do zmierzchu. W ten oto
sposób jedynymi mieszka&cami B #kitnej Zatoki, którzy do pi!tku nie zostali powiadomieni, %e
pono$ co" zaiskrzy o pomi#dzy Ismaelem Hupertem a Irène Sauvelle, by y ryby i sami
zainteresowani. Niewa%ne, czy rzeczywi"cie co" si# mi#dzy nimi wydarzy o. Krótki rejs z Pla%y
Anglika do Domu na Cyplu ju% znalaz si# w anna ach owego lata 1937 roku.

Pierwsze dni sierpnia w B #kitnej Zatoce min# y rzeczywi"cie jak z bicza trzas . Simone w

ko&cu zdo a a w pe ni zapanowa$ nad swoimi obowi!zkami w Cravenmoore. Lista spraw
niecierpi!cych zw oki by a bardzo d uga. Ju% samo odnowienie kontaktów ze sklepikarzami i
hurtownikami, uporz!dkowanie rachunkowo"ci i prowadzenie korespondencji Lazarusa
wystarcza y, by wype ni$ jej dzie&, prawie nie zostawiaj!c czasu na spanie i oddychanie. Dorian,
wyposa%ony w rower, który Lazarus sprezentowa mu w pierwszych dniach pobytu, przeistoczy
si# w pos a&ca. Po paru dniach zna ka%dy kamie& i ka%d! wyrw# na drodze do miasteczka.

Codziennie rano Simone zaczyna a swój dzie& pracy od udzielania odpowiedzi na listy i

dok adnego segregowania przys anej korespondencji, "ci"le stosuj!c si# do wskazówek Lazarusa.
(ci!gawka, z o%ona na pó kartka, s u%y a w ka%dej chwili za ratunek, na wypadek gdyby zdarzy o
jej si# zapomnie$ którego" z dziwnych polece& pryncypa a. Ci!gle mia a w pami#ci swój trzeci
dzie& pracy, kiedy niewiele brakowa o, by odruchowo otworzy a jeden z listów nadanych z Berlina
przez Daniela Hoffmanna. W ostatniej chwili przypomnia a sobie, %e przecie% nie wolno jej tego
robi$.

Przesy ki od Hoffmanna nadchodzi y zazwyczaj co dziewi#$ dni, z punktualno"ci! niemal

idealn!. Pergaminowe koperty zawsze by y opatrzone lakow! piecz#ci! z herbem w kszta cie +D,.
Simone bardzo szybko nauczy a si# oddziela$ je od pozosta ych przesy ek, nie przyk adaj!c ju%
wagi do szczególno"ci tematu. W pierwszych dniach sierpnia jednak sta o si# co", co sprawi o, i%
znów poczu a si# zaintrygowana korespondencj! swego pryncypa a z tajemniczym panem
Hoffmannem.

Simone wesz a wczesnym rankiem do gabinetu Lazarusa, by zostawi$ na jego biurku

najnowsze faktury i rachunki. Lubi a robi$ to z samego rana, zanim fabrykant zabawek uda si# do
swojego studia, %eby nie musie$ odrywa$ go od zaj#$. Armand mia w zwyczaju rozpoczyna$ swój
dzie& pracy od przegl!dania faktur. Przynajmniej dopóki zdrowie mu na to pozwala o.

Owego ranka w gabinecie Lazarusa unosi si# zapach tytoniu, który zdradza , %e fabrykant

background image

zabawek pracowa do pó'na w nocy. Simone, odk adaj!c dokumenty na biurko, zauwa%y a jaki"
dziwny kszta t, tl!cy si# po"ród popio ów. Zaciekawiona podesz a do kominka i poruszy a
pogrzebaczem dogasaj!ce resztki, które okaza y si# stert! przewi!zanych papierów niestrawionych
do ko&ca przez ogie&. Poczu a si# g upio, myszkuj!c w tych popio ach, i ju% mia a wychodzi$ z
pokoju, gdy dostrzeg a na jednej z kartek lakow! piecz#$ z liter! +D,. Wi#c by y to listy. Lazarus
wrzuci w ogie& listy od Daniela Hoffmanna. Nie mój interes, pomy"la a Simone, nic mnie nie
obchodzi, dlaczego to zrobi . Od o%y a pogrzebacz i przyrzek a sobie nigdy wi#cej nie wtyka$ nosa
w osobiste sprawy pryncypa a.

* * *

Deszcz szemrz!cy o szyby zbudzi Hannah ze snu. By a pó noc. Pokój ton! w b #kitnym

pó mroku, a "wiat a dalekiej burzy, która rozszala a si# nad morzem, zmienia y pomieszczenie w
chi&ski teatr cieni. Metaliczne tykanie jednego z mówi!cych zegarów Lazarusa - oczy na wiecznie
u"miechni#tej twarzy, spogl!daj!ce to w jedn!, to w drug! stron# bez chwili przerwy - dochodzi o
uporczywie ze "ciany. Hannah westchn# a. Nienawidzi a nocy w Cravenmoore.

W "wietle dziennym dom Lazarusa Janna zdawa si# przeogromnym muzeum cudów i

osobliwo"ci. Jednak wraz z nadej"ciem nocy setki mechanicznych istot, maskowate twarze
zabawek i automatów zmienia y si# w widmow! faun#, która nigdy nie spa a, zawsze czujna,
u"miechni#ta, bacznie obserwuj!ca wszystko niewidz!cymi oczyma.

Lazarus sypia w jednym z pokojów zachodniego skrzyd a, przyleg ym do sypialni %ony.

Poza gospodarzami i sam! Hannah w domu zamieszkiwa y setki tworów skonstruowanych przez
fabrykanta, które zajmowa y ka%dy wolny k!t. W ciszy nocy Hannah s ysza a wyra'nie
rozbrzmiewaj!ce w ca ym mieszkaniu echo spr#%yn i trybików. Czasem, kiedy nie mog a zasn!$,
godzinami wyobra%a a sobie, jak w ciemno"ciach "wiec! szklane oczy nieruchomych automatów.

Ledwo zacz# a znowu zapada$ w sen, us ysza a po raz pierwszy ów d'wi#k - t umiony

przez deszcz regularny turkot. Wsta a i cichutko podesz a do okna, staraj!c si# nie przekroczy$
obr#bu plamy padaj!cego z zewn!trz "wiat a. Gmatwanina wie%, uków i strzelistych dachów
Cravenmoore jakby kurczy a si# pod nawa nic! wody. Z wilczych pysków gargulców wyp ywa y
czarne kaskady. Serdecznie nienawidzi a tego miejsca*

Irytuj!cy d'wi#k znowu dotar do jej uszu. Hannah, szukaj!c 'ród a tego odg osu,

zatrzyma a wzrok na rz#dzie okien zachodniego skrzyd a. Wygl!da o na to, %e na drugim pi#trze
wiatr otworzy jedno z nich. Firanki opota y niczym %agle w deszczu, a skrzyd a okna trzaska y raz
za razem. Dziewczyna uzna a, %e ma pecha. Na sam! my"l o tym, %e musi wyj"$ na korytarz i
przej"$ przez ca y dom do jego zachodniej cz#"ci, dosta a g#siej skórki.

Szybko, %eby strach jej ca kiem nie sparali%owa , w o%y a szlafrok i kapcie. By o ciemno,

wi#c zapali a "wieczki w kandelabrze. Migotanie p omyków otoczy o j! miedzian! aureol!. Hannah
dotkn# a zimnej klamki drzwi sypialni i prze kn# a "lin#. Skrzyd a okna w ciemnym pokoju nadal
uparcie uderza y o "cian#. Czeka y na ni!.

Wysz a, zamkn# a za sob! drzwi do sypialni i spojrza a w g !b nieko&cz!cego si#, ciemnego

tunelu korytarza. Zag #bi a si# w niego, unosz!c kandelabr. Sz a szpalerem wisz!cych w pustce i
pogr!%onych w letargu zabawek Lazarusa. Hannah przyspieszy a kroku, staraj!c si# nie rozgl!da$
na boki. Na drugim pi#trze Lazarus przechowywa swoje najstarsze automaty, poruszaj!ce si#
niezdarnie, o przejaskrawionych i nierzadko przera%aj!cych rysach twarzy. Prawie wszystkie
pozamykano w oszklonych gablotach. Zdarza o si#, %e o%ywa y w nich nagle, bez ostrze%enia,
pos uszne jakiemu" wewn#trznemu mechanizmowi, który budzi je z ich snu ruchomych lalek.

Hannah min# a Madame Sarou, wró%k#, która tasowa a w swych bia ych d oniach karty do

background image

tarota, wybiera a jedn! z nich i pokazywa a widzowi. Dziewczyna nie mog a oprze$ si# pokusie i
spojrza a na upiorn! twarz wystrugan! w drewnie. Oczy Cyganki otworzy y si#, a jej d onie
wyci!gn# y ku dziewczynie kart#. Hannah zamar a. Na karcie widnia a spowita w p omienie posta$
czerwonego diab a.

Par# metrów dalej tors cz owieka o wielu maskach kiwa si# z boku na bok. M#%czyzna co

jaki" czas ods ania swoje niewidzialne oblicze, odkrywaj!c mask# za mask!. Hannah szybko
odwróci a wzrok i przyspieszy a kroku. Za dnia przechodzi a tym korytarzem setki razy. To by y
tylko maszyny, nie %ywe istoty; nie zas ugiwa y na jej uwag#, a tym bardziej na jej strach.

Powtarzaj!c t# my"l dla dodania sobie otuchy, skr#ci a w korytarz prowadz!cy do

zachodniego skrzyd a. Miniaturowa orkiestra Maestra Firettiego siedzia a przy "cianie pogr!%ona w
bezruchu. Po wrzuceniu monety figurki orkiestry gra y szczególn! wersj# _Marsza tureckiego
_Mozarta.

Hannah dotar a do ko&ca korytarza i zatrzyma a si# przed drzwiami z rze'bionego drewna

d#bowego. Ka%de z drzwi Cravenmoore ozdobione by y innym reliefem ilustruj!cym któr!" z ba"ni
braci Grimm: od Jasia i Ma gosi poprzez Muzykantów z Bremy, Kopciuszka po Czerwonego
Kapturka
. W oczach dziewczyny ca a ta ba"niowa ornamentyka by a przera%aj!ca. Nigdy nie
przekroczy a progu tego pokoju, tak jak i nie zajrza a do wielu innych pomieszcze& ogromnej
rezydencji. I do wielu nie zajrzy, chyba %e zmusz! j! okoliczno"ci.

Z wn#trza dobiega omot otwartego okna. Na skórze poczu a zimny powiew nocnego

wiatru wydobywaj!cy si# ze szpar w drzwiach. Hannah jeszcze raz rozejrza a si# po korytarzu.
Szklane oczy muzyków orkiestry wpatrywa y si# w ciemno"ci. Us ysza a wyra'nie odg os deszczu
bij!cego o dach Cravenmoore, jakby nad jej g ow! chrobota y tysi!ce szczurzych pazurków.
Dziewczyna westchn# a ci#%ko, nacisn# a klamk# i wesz a do "rodka.

Gwa towny podmuch lodowatego powietrza zawirowa wokó niej, zgasi p omyki "wiec i z

hukiem zatrzasn! drzwi za jej plecami. Przesi!kni#te deszczem firanki ci#%ko powiewa y. Hannah
rzuci a si#, by wpierw zamkn!$ skrzyd a okna, a nast#pnie dok adnie je docisn!$ i mocno
przekr#ci$ klamk#. Nerwowo odszuka a w kieszonce szlafroka pude ko zapa ek, po czym dr%!cymi
r#kami zapali a "wieczki. W "wietle kandelabru otaczaj!ce j! ciemno"ci o%y y, ukazuj!c oczom
Hannah pokój, który wygl!da na sypialni# dziecka. Ma e ó%eczko obok biurka. Pó eczka z
ksi!%kami, dzieci#ce ubranka z o%one na krze"le. Para bucików starannie u o%ona pod ó%kiem.
-a&cuszek z krzy%ykiem zawieszony na pr#cie u wezg owia. Hannah przesz a si# po pokoju. W
jego atmosferze, w meblach i przedmiotach, by o co" dziwnego, co" deprymuj!cego, czego Hannah
nie potrafi a do ko&ca okre"li$. Rozejrza a si# raz jeszcze po tej dzieci#cej sypialni. W Cravenmoore
nie by o dzieci. Nigdy ich nie by o. Wi#c po co ten pokój?

Nagle dozna a ol"nienia. Zrozumia a, co j! od pocz!tku uderzy o. Wcale nie porz!dek ani

czysto"$, ale co" tak oczywistego, tak prostego, %e a% umyka o uwadze. By to rzeczywi"cie pokój
dziecinny. Ale czego" tu brakowa o. Brakowa o zabawek. W ca ym pomieszczeniu nie by o ani
jednej zabawki.

Hannah unios a "wiecznik, by przypatrzy$ si# "cianom. Wisia y na nich wycinki z gazet.

Dziewczyna odstawi a kandelabr na biureczko i podesz a do "ciany pokrytej mozaik! starych
wycinków i fotografii prasowych. Jedna z nich szczególnie zwraca a uwag#. Przedstawia a kobiet#
o ostrych, wyrazistych rysach twarzy. W spojrzeniu jej czarnych oczu czai a si# gro'ba. Ta sama
twarz pojawia a si# na innych zdj#ciach. Hannah zbli%y a twarz do fotografii tajemniczej damy
trzymaj!cej w ramionach dziecko.

Pó'niej przebieg a wzrokiem "cian#, czytaj!c nag ówki starych artyku ów, wisz!cych obok

siebie bez adu i sk adu. Notki o straszliwym po%arze w jednej z paryskich fabryk, podczas którego

background image

znikn! m#%czyzna o nazwisku Hoffmann. Nazwisko tej postaci obsesyjnie powtarza o si# w
wi#kszo"ci wycinków wisz!cych niczym klepsydry na cmentarnym murze. A w samym "rodku,
otoczona dziesi!tkami nieczytelnych skrawków gazet, wisia a pierwsza strona dziennika z 1890
roku. A na niej twarz dziecka. Jego oczy pe ne by y przera%enia. Oczy maltretowanego zwierz#cia.

Zdj#cie wywar o na niej ogromne wra%enie. Z wyrazu twarzy tego sze"cio-, mo%e

siedmioletniego ch opca mo%na by o wywnioskowa$, %e by "wiadkiem niezrozumia ego dla&,
potwornego zdarzenia. Hannah poczu a przeszywaj!cy ch ód, zimno promieniuj!ce z niej samej.
Próbowa a odczyta$ niewyra'ny tekst towarzysz!cy fotografii. +Odnaleziono o"mioletnie dziecko,
które sp#dzi o samotnie siedem dni w ciemnej piwnicy,. Hannah przyjrza a si# twarzy ch opca. W
jego rysach by o co" znajomego. W jego oczach mo%e*

W tej samej chwili Hannah zda o si#, %e s yszy czyj" g os, szept za swoimi plecami.

Odwróci a si#, ale nikogo nie zobaczy a. Odetchn# a z ulg!. W purpurowej po"wiacie rzucanej
przez kandelabr unosi y si# tysi!ce drobinek kurzu. Podesz a do jednego z okien i palcami
delikatnie odsun# a mu"lin firanki przys aniaj!cej szyb#. Las ton! we mgle. W oknach pracowni
Lazarusa, na kra&cu zachodniego skrzyd a, by o jasno. Zarys jego postaci odcina si# na tle
z ocistego "wiat a dr%!cego za firankami. Przez szpar# mi#dzy nimi przedar si# w!ski snop, kre"l!c
na pod odze smug# jasno"ci.

Znowu us ysza a g os, tym razem wyra'niejszy i bli%szy. Szepta jej imi#. Hannah

odwróci a si# i po raz pierwszy zauwa%y a blask, jaki bi z ma ego kryszta owego flakonika. Czarna
jak obsydian buteleczka, spowita wielobarwnym poblaskiem, sta a w male&kiej niszy.

Dziewczyna ostro%nie podesz a do niej i przyjrza a si# flakonikowi. Na pierwszy rzut oka

przypomina fiolk# perfum, ale Hannah nigdy nie widzia a równie pi#knego przedmiotu ani równie
misternie r%ni#tego kryszta u. Korek w kszta cie pryzmatu mieni si# wszystkimi kolorami t#czy.
Hannah poczu a, %e nie oprze si# pokusie, by si#gn!$ po ten przedmiot i palcami pog adzi$ kryszta
wabi!cy niezwyk ymi liniami.

Z wyj!tkow! ostro%no"ci! wzi# a flakonik w obie d onie. Wa%y wi#cej, ni% si#

spodziewa a. I by lodowaty, do tego stopnia, %e dotkni#cie go sprawia o ból. Unios a go na
wysoko"$ oczu, by przyjrze$ si# jego zawarto"ci, ale w pierwszej chwili dostrzeg a tylko
nieprzeniknion! czer&. Trzymaj!c go pod "wiat o, Hannah dozna a jednak wra%enia, %e w "rodku
co" zafalowa o. G#sta, ciemna ciecz, mo%e perfumy*

Dr%!cymi palcami dotkn# a ozdobnego korka. We flakoniku co" jakby si# poruszy o.

Hannah zawaha a si# na chwil#. Doskona o"$ opakowania zdawa a si# obiecywa$ najbardziej
osza amiaj!cy zapach, jaki tylko mog a sobie wyobrazi$. Spróbowa a wyci!gn!$ korek. Czer&
wewn!trz flakonika znów si# wzburzy a, jednak Hannah nie zwraca a ju% na to uwagi. W ko&cu
korek ust!pi .

Nieokre"lony d'wi#k, syk ulatniaj!cego si# spr#%onego gazu, wype ni pokój. W jednej

chwili k #by wydostaj!cej si# z flakonu czerni unios y si# w powietrzu, rozlewaj!c si# niczym
plama atramentu. Hannah poczu a, jak ca ym jej cia em wstrz!sa dreszcz, a szept g osu osacza j! ze
wszystkich stron. Flakonik w jej d oniach by teraz przezroczysty i zrozumia a, %e cokolwiek by o
jego zawarto"ci!, uwolni o si# dzi#ki niej. Odstawi a flakonik na miejsce. Nurt zimnego powietrza
zaw adn! pokojem, gasz!c po kolei wszystkie "wiece. Im bardziej pokój pogr!%a si# w mroku,
tym bardziej odczuwalna stawa a si# w nim czyja" obecno"$. Po ciemniej!cych "cianach rozlewa
si# zarys bezkszta tnej postaci.

Cie&.

Hannah powoli zacz# a cofa$ si# ku wyj"ciu. Po omacku próbowa a natrafi$ na klamk#, by

w ko&cu poczu$ jej ch ód. Ostro%nie j! nacisn# a i delikatnie otworzy a drzwi, gotowa rzuci$ si#

background image

natychmiast do ucieczki. Co" sz o w jej stron#, czu a to wyra'nie.

Dziewczyna stara a si# szybko zatrzasn!$ za sob! drzwi, ale a&cuszek, który mia a na szyi,

zaczepi si# o jeden z wystaj!cych elementów p askorze'by. Jednocze"nie za jej plecami rozleg si#
z owrogi i pora%aj!cy syk. Syk du%ego w#%a. Hannah poczu a, %e zy przera%enia zaczynaj!
sp ywa$ jej po policzkach. -a&cuszek p#k , a dziewczyna us ysza a, jak medalik spada na pod og#.
Oswobodziwszy si#, stan# a przed otwieraj!cym si# przed ni! cienistym tunelem. Na jego ko&cu
wida$ by o otwarte drzwi wiod!ce ku schodom do nast#pnego skrzyd a. Znów rozleg si# ponury
gwizd. Ca kiem blisko. Dziewczyna pobieg a w stron# schodów. W chwil# pó'niej us ysza a znany
ju% jej d'wi#k ust#puj!cej klamki. Tym razem nie potrafi a jednak powstrzyma$ przera%enia. Z g #bi
piersi wyrwa jej si# %a osny j#k. Z trwog! rzuci a si# schodami w dó .

Mimo %e dysz!c i usi uj!c nie straci$ równowagi, przeskakiwa a po trzy stopnie, wydawa o

jej si#, %e nigdy nie pokona tych schodów i nie dobiegnie na parter. Kiedy dotar a wreszcie do
drzwi prowadz!cych na ty y ogrodu Cravenmoore, mia a poobijane kostki i kolana, ale bólu prawie
nie czu a. Rozsadzaj!ca jej %y y adrenalina podrywa a j! do coraz szybszego biegu. Nigdy
nieu%ywane drzwi by y zamkni#te. Hannah z ca ej si y rozbi a okciem szybk#, wystawi a r#k# i
szarpn# a klamk# z zewn!trz. Dopiero gdy dobieg a do ton!cego w mroku ogrodu, poczu a ran# na
ramieniu.

Nie zatrzymuj!c si#, bieg a ku "cianie lasu. Ch ód nocy okr#ca si# wokó niej, przylepiaj!c

do jej cia a szlafrok mokry od potu. Na linii drzew, tu% przed "cie%k! przecinaj!c! las Cravenmoore,
Hannah obejrza a si# za siebie, by sprawdzi$, czy jej prze"ladowca zdo a ju% dotrze$ do pierwszych
cieni ogrodu. Nie dostrzeg a najmniejszego "ladu zjawy. Odetchn# a g #boko. Zimne powietrze
pali o jej gard o i ostro k u o w p uca. Ju% szykowa a si# do podj#cia biegu, gdy ujrza a sylwetk#
przylepion! do fasady Cravenmoore. Z czerni budynku oderwa o si# jakie" cia o, by zej"$
pomi#dzy gargulcami, pe zn!c niczym gigantyczny paj!k.

Hannah rzuci a si# w ciemno"$ labiryntu, który mia j! poprowadzi$ na drug! stron# lasu.

Spomi#dzy koron drzew wy ania si# ksi#%yc, barwi!c mgie k# na niebiesko. Wiatr wznieca wokó
niej szeleszcz!ce g osy tysi!ca li"ci. Drzewa sta y szpalerem skamienia ych widm wyci!gaj!cych ku
niej swoje rozczapierzone szpony. Bieg a rozpaczliwie w stron# "wiat a prowadz!cego j! ku
wyj"ciu z tego fantasmagorycznego tunelu, bramy do jasno"ci, która zdawa a si# oddala$ od niej,
im wi#cej wysi ku wk ada a w to, by si# do niej zbli%y$.

Z le"nych zaro"li zacz! dobiega$ narastaj!cy ha as. Cie& przemierza g#stwin#, niszcz!c

wszystko, co znalaz o si# na jego drodze, "mierciono"ny "wider przebijaj!cy "cie%k# do niej. Krzyk
uwi!z Hannah w gardle. Ga #zie drzew i krzaków poci# y jej d onie, ramiona i twarz dziesi!tkami
krwawych pr#g. Goni a resztkami si , zm#czenie, niczym drewniany m otek, wali o j! w skronie,
otumaniaj!c ca kowicie i podszeptuj!c, by mu si# podda a, by po o%y a si# na ziemi i poczeka a*
Ale nie mog a tego zrobi$. Musia a ucieka$. Jeszcze tylko par# metrów i wybiegnie na drog#
prowadz!c! do miasteczka. Na pewno nadjedzie jaki" samochód, na pewno kto" si# zatrzyma i jej
pomo%e. Jeszcze tylko kilka sekund, chwila, wystarczy wyj"$ z lasu, %eby znale'$ ratunek.

Dalekie "wiat a samochodu jad!cego wzd u% Pla%y Anglika omiot y mroki le"nej g#stwiny.

Hannah krzykn# a rozpaczliwie, prosz!c o pomoc. Przez ga #zie i zaro"la zdawa a si# nadchodzi$ za
jej plecami tr!ba powietrzna. Hannah unios a wzrok ku kopule ga #zi os aniaj!cych twarz ksi#%yca.
Cie& powoli si# rozpe z . Dziewczyna jedynie j#kn# a po raz ostatni. Cie& w wolno opadaj!cych
kroplach niczym ci#%kie smugi smo y okry Hannah. Dziewczyna zamkn# a oczy i przywo a a
twarz swojej gadatliwej i wiecznie u"miechni#tej matki.

Chwil# pó'niej poczu a zimny oddech cienia na swojej twarzy.

background image

5. Zamek po"ród mgie

P ótno %agla odzi Ismaela rozdar o, o umówionej godzinie, mu"lin mgie ki ocieraj!cej si#

nieledwie o lustro wody zatoki. Irène i jej matka, siedz!c na ganku i pij!c kaw# z mlekiem,
wymieni y spojrzenia.

- Nie ma chyba potrzeby, bym uprzedzi a ci#* - zacz# a Simone.

- Nie ma takiej potrzeby - odpar a Irène.

- Kiedy ostatnio rozmawia y"my na temat m#%czyzn? - spyta a matka.

- Kiedy sko&czy am siedem lat i Claude, tamten ch opak z podwórka, namówi mnie, %ebym

odda a mu swoj! spódniczk# w zamian za jego spodnie.

- Niez e zió ko.

- Przecie% on mia tylko pi#$ lat, mamo.

- No to pomy"l, jacy potrafi! by$, gdy maj! pi#tna"cie.

- Szesna"cie.

Simone westchn# a. Szesna"cie lat. Mój Bo%e. Jej córka mia a zamiar uciec ze starym

wilkiem morskim.

- To znaczy, %e mówimy o ca kiem doros ym cz owieku.

- Przecie% on jest tylko pó tora roku starszy ode mnie. To %adna ró%nica.

- Ty jeste" jeszcze dzieckiem.

Irène u"miechn# a si# wyrozumiale. Zaprowadzanie wojskowej dyscypliny nie by o

najsilniejsz! stron! Simone Sauvelle.

- Spokojnie, mamo. Wiem, co robi#.

- I tego w a"nie si# boj#.
-ód' wp yn# a do zatoczki. Ismael pomacha r#k! na powitanie. Simone przypatrywa a si#

ch opcu z jedn! brwi! uniesion! na znak czujno"ci.

- A nie by by askaw wej"$ tu, %eby" mog a mi go przedstawi$?

- Mamusiu*

Simone pokiwa a g ow!. W ka%dym razie nie udzi a si#, %e jej fortel b#dzie skuteczny.

- Czy jest co", o czym powinnam ci jeszcze powiedzie$? - zapyta a Simone, ewidentnie

podaj!c ty y.

Irène poca owa a j! w policzek.

- Powinna" %yczy$ mi mi ego dnia.

Nie czekaj!c na odpowied', Irène zbieg a ku przystani. Simone patrzy a, jak jej córka

chwyta d o& nieznanego jej ch opca (który, w jej podejrzliwych oczach, z ch opca ju% niewiele mia )
i wskakuje na pok ad. Kiedy Irène odwróci a g ow#, by j! pozdrowi$, matka u"miechn# a si#
wymuszenie i w odpowiedzi równie% pomacha a r#k!. Patrzy a, jak odp ywaj! w g !b zatoki w
blasku promiennego i uspokajaj!cego s o&ca. Siedz!ca na por#czy mewa, by$ mo%e jeszcze jedna
matka, która prze%ywa trudne chwile, przygl!da a jej si# z rezygnacj!.

- To niesprawiedliwe - powiedzia a Simone do mewy. - Kiedy si# rodz!, nikt ci# nie

uprzedza, %e b#d! robi$ to samo co ty, kiedy by a" w ich wieku.

Ptak, ca kowicie oboj#tny na tego typu refleksje, poszed w "lady Irène i odlecia . Simone

skwitowa a u"miechem swoj! naiwno"$ i opu"ci a ganek, by uda$ si# do Cravenmoore. Praca jest
najlepszym lekarstwem, powiedzia a sobie w duchu.

* * *

background image

Odp yn#li na tyle daleko, i% w pewnym momencie brzeg zamieni si# w bia ! kresk#

zawieszon! mi#dzy niebem a morzem. Wiatr wia ze wschodu. Dziób +Kyaneosa, pru tak
krystalicznie czyst! wod#, i% wida$ by o dno mieni!ce si# szmaragdowymi odblaskami. Irène,
której jedynym do"wiadczeniem %eglarskim by a wczorajsza przeja%d%ka, z otwartymi ustami
przygl!da a si# hipnotyzuj!cej urodzie zatoki widzianej od strony morza. Dom na Cyplu sta si#
ma ! bia ! plamk! po"ród ska , kolorowe budynki miasteczka migota y za" w rozrzedzonym
powietrzu unosz!cym si# nad wod!. W dali wida$ by o zbieraj!ce si# na widnokr#gu chmury
burzowe. Irène zamkn# a oczy i ws ucha a si# w szum otaczaj!cego j! morza. Kiedy je ponownie
otworzy a, nic si# wokó niej nie zmieni o. To nie by sen.

Po obj#ciu kursu Ismaelowi nie pozostawa o w a"ciwie nic innego, jak tylko gapi$ si# na

Irène, która zachowywa a si#, jakby rzucono na ni! jakie" morskie czary. Metodycznie i
skrupulatnie rozpocz! obserwacj# od bladych kostek dziewczyny, nast#pnie wspi! si# powoli
wzrokiem, by zatrzyma$ si# w po owie ud Irène, na granicy ustanowionej najbezczelniej przez
spódnic#. Niezra%ony przyst!pi do spokojnej oceny nader wdzi#cznego i mi ego dla oka smuk ego
tu owia dziewczyny. Mog o to dla niego trwa$ wieczno"$ i pewnie nawet trwa o d ugo i trwa oby
d u%ej, gdyby nagle jego oczy nie zetkn# y si# z oczami Irène, co uzmys owi o Ismaelowi, %e jego
bezczelne taksowanie nie przesz o niezauwa%one.

- O czym my"lisz? - spyta a dziewczyna.

- O wietrze - sk ama bez %enady Ismael. - Zaczyna si# zmienia$, odkr#ca na po udnie. Przed

burz! tak zazwyczaj bywa. Pomy"la em sobie, %e pewnie chcia aby" najpierw op yn!$ cypel. Tam
s! pi#kne widoki.

- Jakie widoki? - zapyta a niewinnie Irène.

Teraz ju% nie ma w!tpliwo"ci, pomy"la Ismael; dziewczyna kpi a z niego w %ywe oczy.

Puszczaj!c mimo uszu docinki swojej pasa%erki, skierowa ód' w stron# pr!du op ywaj!cego klif,
oko o mili od cypla. Gdy tylko wyp yn#li za cypel, ich oczom ukaza a si# ogromna, ca kowicie
pusta, dzika pla%a ci!gn!ca si# a% ku mgie kom spowijaj!cym Wzgórze (wi#tego Micha a.

- To Czarna Zatoka - obja"ni Ismael. - Nosi tak! nazw#, bo jej wody s! znacznie g #bsze od

B #kitnej Zatoki, która jest w a"ciwie morsk! p ycizn!, o kilkumetrowej zaledwie g #boko"ci.
Mielizna, rzec by mo%na. -awica.

Irène ca a ta terminologia morska niewiele mówi a, ale roztaczaj!cy si# przed ni! rzadkiej

urody widok powodowa , %e dostawa a g#siej skórki. Jej wzrok zatrzyma si# na miejscu, które
wygl!da o jak wy% obiona w skale grota, otwarta ku morzu gardziel.

- To laguna - powiedzia Ismael. - Jest jak owal os oni#ty od pr!du i po !czony z morzem

male&kim przesmykiem. A po drugiej stronie znajduje si# Grota Nietoperzy. W tym tunelu
wg #biaj!cym si# w ska #, widzisz? Pono$ w roku tysi!c siedemset czterdziestym szóstym sztorm
wyrzuci na te ska y piracki galeon. Szcz!tki okr#tu i piratów wci!% tam s!.

Irène spojrza a na& z niedowierzaniem. Ismael mo%e i by dobrym sternikiem, ale w

k amaniu z trudem apa si# na majtka.

- To szczera prawda - brn! dalej Ismael. - Czasem tam nurkuj#. Jaskinia prowadzi g #boko

w ska # i nie ma ko&ca.

- Zabierzesz mnie tam? - zapyta a Irène, udaj!c, %e "wi#cie wierzy w idiotyczn! histori# o

rzuconym na ska y statku pirackim.

Ismael lekko si# zaczerwieni . To brzmia o jak zaproszenie do dalszego ci!gu. Jak

zobowi!zanie. Jednym s owem, kry o si# w tym niebezpiecze&stwo.

- Tam jest mnóstwo nietoperzy. St!d nazwa zreszt!* - ostrzeg ch opak, nie znajduj!c

innego, bardziej odstr#czaj!cego argumentu.

background image

- Uwielbiam nietoperze. Lataj!ce myszki - odgryz a si# Irène, gotowa nadal pokpiwa$ z

ch opaka.

- Kiedy tylko zechcesz - odpar Ismael, rezygnuj!c z dalszego oporu.

Irène u"miechn# a si# ciep o. Ten u"miech ca kowicie zbi z panta yku Ismaela. Przez dobr!

chwil# nie móg si# zorientowa$, jaki jest kierunek wiatru i do czego w a"ciwie s u%y rumpel. A
najgorsze, %e dziewczyna zdawa a si# domy"la$, %e co" jest z nim nie tak. Najwy%szy czas zrobi$
zwrot. Odpadaj!c od wiatru, tak szybko luzowa grot, %e po zwrocie, zanim skontrowa , ód' si#
przechyli a. Fale nieomal musn# y twarz Irène. Ch odne j#zyki. Dziewczyna pisn# a, nie przestaj!c
si# "mia$. Ismael odpowiedzia u"miechem. Nie potrafi jeszcze wyczu$, co takiego specjalnego w
niej jest, ale wiedzia na pewno, %e nie potrafi od niej oderwa$ wzroku.

- P yniemy na latarni# - oznajmi .

Kilka sekund pó'niej +Kyaneos,, prowadzony niewidzialn! d oni! wiatru, prze"lizgn! si#

nad grzbietami fal. Ismael poczu , jak Irène chwyta si# jego d oni. Zdawa o si#, %e ód' zaraz wzbije
si# w powietrze, zostawiaj!c za sob! warkocz bia ej piany. Irène spojrza a na Ismaela,
spostrzegaj!c, %e ch opak na ni! patrzy. Przez chwil# jego oczy zatopi y si# w jej oczach, a Irène
poczu a, jak ch opak delikatnie "ciska jej d o&. (wiat nigdy nie by tak daleko.

* * *

W po udnie owego dnia Simone Sauvelle przekroczy a próg osobistej biblioteki Lazarusa

Janna, znajduj!cej si# w ogromnej owalnej sali w samym sercu Cravenmoore. Bezkresny kosmos
ksi!%ek wznosi si# nieprawdopodobn! spiral! ku "wietlikowi z barwionego szk a. Tysi!ce
nieznanych i tajemniczych "wiatów wspó istnia y w tej bezmiernej katedrze ksi!%ek. Przez chwil#
Simone z nieukrywanym zadziwieniem przygl!da a si# wizji rozci!gaj!cej si# przed jej oczyma, nie
mog!c oderwa$ wzroku od mgie ki unosz!cej si# ku sklepieniu. Dopiero po kilku minutach zda a
sobie spraw#, %e nie jest tu sama.

Przy biurku, w kr#gu padaj!cego bezpo"rednio ze "wietlika "wiat a, siedzia a posta$ w

eleganckim garniturze. Us yszawszy kroki Simone, Lazarus odwróci si# i u"miechn! do niej
ciep o i serdecznie, zamykaj!c roz o%on! przed sob! ksi!%k#, stary, oprawiony w czarn! skór#
egzemplarz.

- Ach, to pani, madame Sauvelle. Witam w moim male&kim zaciszu - odezwa si#, wstaj!c.

- Nie chcia am przeszkadza$*

- Nie, sk!d%e, bardzo jestem rad, %e pani si# tu zjawi a - odpar Lazarus. - Chcia em z pani!

omówi$ kwesti# zamówienia, które chc# z o%y$ firmie Arthur Francher*

- Arthur Francher w Londynie?

Twarz Lazarusa poja"nia a.

- Zna pani t# firm#?

- Mój m!% zazwyczaj kupowa tam ksi!%ki podczas swych wyjazdów. Burlington Arcade.

- No i mia em racj#, %e do tego typu obowi!zków lepszej osoby od pani nie znajd# -

stwierdzi Lazarus, przyprawiaj!c Simone o rumie&ce. I doda : - Mo%e omówimy to przy fili%ance
kawy?

Simone nie"mia o przytakn# a. Lazarus ponownie si# u"miechn! i odstawi gruby tom,

który przed chwil! zamkn! , na miejsce, pomi#dzy setki innych podobnych tomów. Simone,
przygl!daj!c si# Lazarusowi, nie mog a nie spojrze$ na grzbiet odk adanej ksi!%ki i widniej!cy na
nim ozdobnie wykaligrafowany tytu sk adaj!cy si# z jednego wyrazu, z jednego nic niemówi!cego
i nieznanego s owa:

Doppelgänger

background image

* * *

Tu% przed po udniem Irène dostrzeg a przed dziobem wysepk# z latarni!. Ismael postanowi

op yn!$ wysepk#, by przybi$ do brzegu w male&kiej zatoczce wy% obionej w skale przez morze.
Irène zd!%y a ju% w trakcie rejsu uzyska$ od Ismaela szereg informacji o sztuce %eglowania i o
w a"ciwo"ciach wiatru. Dzi#ki temu mog a wykona$ kilka polece& swego sternika, pomagaj!c
Ismaelowi w niezb#dnych manewrach, które mia y na celu przep yni#cie skalistego przesmyku i
dotarcie do starej przystani niedaleko latarni.

Wysepka by a go ! ska ! wy aniaj!c! si# z wód zatoki, zamieszkiwan! jedynie przez koloni#

mew. Niektóre z nich z ciekawo"ci! przygl!da y si# intruzom. Reszta wola a zerwa$ si# do lotu.
Oczy Irène, pod!%aj!c za ich niezdarnym odlotem, natkn# y si# na stare drewniane baraczki,
zniszczone przez sztormy i zaniedbanie.

Przeszklona laterna wie&czy a smuk ! wie%# latarni, u której stóp znajdowa si# male&ki

parterowy budynek, dawny dom latarnika.

- Poza mn!, mewami i czasem jakim" krabem nikt tu nie zagl!da od wielu lat - powiedzia

Ismael.

- Nie licz!c oczywi"cie pirackiego statku widma - za%artowa a Irène.

Ch opak szybko przebieg na dziób i chroni!c go, zeskoczy na pomost odzi. Irène posz a

w jego "lady. Zacumowawszy +Kyaneosa,, Ismael wzi! koszyk z wiktua ami przygotowany przez
ciotk# "wi#cie przekonan!, %e piractwo piractwem, ale do aborda%u panny nie mo%na przyst!pi$ z
pustym %o !dkiem, a instynkty nale%y zaspokaja$ wed ug hierarchii potrzeb.

- Chod'. Je"li lubisz opowie"ci o duchach, to ta na pewno ci# zainteresuje*

Ismael pchn! drzwi i da znak Irène, by "mia o sz a za nim. Po przekroczeniu progu

dziewczyna poczu a si#, jakby nagle znalaz a si# w czasoprzestrzeni sprzed kilkudziesi#ciu lat.
Wszystko spoczywa o nietkni#te pod warstw! mgie ki odk adanej przez wilgo$ rok po roku.
Dziesi!tki ksi!%ek, przeró%ne przedmioty i meble. Wszystko wygl!da o tak, jakby latarnik zosta
nagle porwany o "wicie przez jak!" si # nieczyst!. Irène, zafascynowana widokiem, spojrza a na
Ismaela.

- To jeszcze nic, poczekaj, a% wejdziemy na latarni# - powiedzia ch opak.

Wzi! j! za r#k# i poprowadzi ku spiralnym schodom prowadz!cym na latern#. Irène z

jednej strony czu a si# jak intruz, który nieproszony wtargn! do cudzego mieszkania, z drugiej
strony jednak jak poszukiwacz przygód pod!%aj!cy tropem tajemnicy, któr! lada chwila odkryje.

- A co si# sta o z latarnikiem?

Ismael zastanawia si# chwil#, jakby próbowa sobie przypomnie$. Wreszcie odpowiedzia :

- Pewnej nocy wsiad do swojej ódki i odp yn! . Tak jak sta . Niczego ze sob! nie zabra .

- A dlaczego tak zrobi ?

- Nigdy tego nie wyjawi - odpar Ismael.

- A ty jak my"lisz? Dlaczego uciek ?

- Ze strachu.

Irène prze kn# a "lin# i zacz# a rozgl!da$ si# niespokojnie, jakby spodziewa a si#, %e zaraz

po schodach zacznie j! goni$, niczym "wietlisty demon, widmo owej topielicy i rzuci si# na ni! z
wyci!gni#tymi szponami, z twarz! bia ! jak porcelana, z dwiema czarnymi obwódkami wokó
p on!cych oczu.

- Tu nikogo poza nami nie ma, Irène. Jeste"my ca kiem sami - powiedzia Ismael.

Dziewczyna przytakn# a bez wi#kszego przekonania.

background image

- Tylko mewy i kraby, tak?

- W a"nie.

Schody prowadzi y na górn! platform# latarni, z której, niczym z wie%y stra%niczej,

rozci!ga si# widok na ca ! B #kitn! Zatok#. Irène i Ismael wyszli na zewn!trz. Rze"ki wiatr i
"wiat o s oneczne natychmiast rozgoni y najmniejszy cho$by cie& zjawy pokutuj!cej we wn#trzu
latarni. Irène g #boko odetchn# a i da a si# porwa$ urzekaj!cemu widokowi, jaki mo%na by o
ogl!da$ jedynie z tego miejsca.

- Fajnie, %e mnie tu zabra e", dzi#kuj# - szepn# a.

Ismael pokiwa g ow!, jakby od niechcenia, unikaj!c zarazem jej wzroku.

- Mo%e co" przek!simy? Umieram z g odu - stwierdzi .

I tak oto oboje usiedli na skraju platformy i z nogami zwisaj!cymi w powietrzu zacz#li

opró%nia$ koszyk piknikowy. Ani jedno, ani drugie nie by o tak naprawd# zbyt g odne, ale jedzenie
zajmowa o r#ce i g owy.

W oddali miasteczko spa o w s o&cu popo udnia najzupe niej oboj#tne wobec tego, co si#

dzia o na tej wysepce z dala od wszystkich i wszystkiego.

* * *

Przy trzeciej fili%ance kawy Simone nadal gaw#dzi a z Lazarusem nie"wiadoma, %e zrobi o

si# ju% ca kiem pó'no. Rozmowa, która rozpocz# a si# od kurtuazyjnej wymiany uprzejmo"ci,
szybko zacz# a dotyka$ powa%niejszych tematów, takich jak ksi!%ki, podró%e, drogie ich sercom
wspomnienia. Min# o zaledwie kilka godzin, a Simone ju% mia a wra%enie, %e zna swojego
pryncypa a od lat. Stwierdzi a ze zdumieniem, %e po raz pierwszy od miesi#cy odwa%y a si#
odnale'$ w pami#ci sceny i obrazy z ostatnich dni %ycia Armanda, a opowiadanie o nich przynios o
jej niespodziewan! zupe nie ulg#. Lazarus s ucha bardzo uwa%nie, nie przerywaj!c jej zwierze&
%adnym zb#dnym komentarzem. Wiedzia , kiedy nale%y taktownie zmieni$ temat, a kiedy pozwoli$,
by strumie& wspomnie& p yn! swobodnie.

Z trudem przychodzi o jej my"le$ o Lazarusie jako o pryncypale. Teraz fabrykant zabawek

wydawa si# jej raczej przyjacielem, dobrym przyjacielem. Tego popo udnia Simone zrozumia a - i
poczu a wówczas wyrzuty sumienia i niemal dzieci#cy wstyd - %e w innych okoliczno"ciach, gdyby
%ycie potoczy o si# inaczej, to niezwyk e zupe nie porozumienie, jakie nawi!za o si# mi#dzy nimi,
mog oby sta$ si# zal!%kiem czego" wi#cej. Ale nad ni! wisia cie& wdowie&stwa i przesz o"ci, która
nie dawa a o sobie zapomnie$, atmosfer# Cravenmoore za" przesyca a niewidzialna obecno"$ chorej
ma %onki Lazarusa. W innych okoliczno"ciach* Gdyby %ycie potoczy o si# inaczej*

Podczas tej kilkugodzinnej pogaw#dki Simone wyczyta a w oczach Lazarusa, %e podobne

my"li chodzi y po g owie i jemu. Wyczyta a w nich jednak tak%e, %e m#%czyzna zamierza dochowa$
wierno"ci swojej %onie i %e przysz o"$ ma im do zaoferowania jedynie przyja'&. Prawdziw!,
g #bok! przyja'& podobn! do niewidzialnego mostu pomi#dzy dwoma samotnymi "wiatami, które
dzieli ocean bolesnych wspomnie&.

Z ociste "wiat o, zapowiadaj!ce zmierzch, wpada o teraz do gabinetu Lazarusa,

rozpo"cieraj!c pomi#dzy nimi siatk# s onecznych refleksów. Lazarus i Simone przez chwil# patrzyli
na siebie w milczeniu.

- Czy mog# zada$ panu osobiste pytanie?

- Oczywi"cie.

- Dlaczego zdecydowa si# pan zosta$ fabrykantem zabawek? Mój zmar y m!% te% by

in%ynierem, do"$ utalentowanym. Ale pa&skie prace s! "wiadectwem naprawd# niepospolitego
talentu. Wie pan lepiej ode mnie, %e wcale nie przesadzam. Czemu w a"nie zabawki?

background image

Lazarus u"miechn! si# bez s owa.

- Nie musi pan odpowiada$ - doda a Simone.

Fabrykant wsta i podszed do okna. Bursztynowe "wiat o zala o jego sylwetk#.

- To d uga historia - zacz! . - Kiedy by em jeszcze dzieckiem, moja rodzina mieszka a w

Pary%u, w starej dzielnicy Les Gobelins. Zna pani pewnie te okolice, uboga dzielnica starych,
ponurych kamienic. Szara, widmowa cytadela, w!skie, n#dzne zau ki. W czasach mojego
dzieci&stwa miejsce to wygl!da o chyba jeszcze gorzej ni% dzi", o ile to w ogóle mo%liwe. Moja
rodzina zajmowa a male&kie mieszkanie w rozpadaj!cym si# budynku przy rue des Gobelins. Cz#"$
elewacji grozi a zawaleniem i wspiera a si# na stemplach, ale %adna z mieszkaj!cych tu rodzin nie
mog a pozwoli$ sobie na przeprowadzk# w jakie" bardziej przyjazne miejsce. Do dzi" pozostaje dla
mnie zagadk!, jak zdo ali"my si# tam wszyscy pomie"ci$, moi trzej bracia, ja, moi rodzice i wujek
Luc* Ale zaczynam odbiega$ od tematu.

By em samotnym ch opcem. Zawsze. Wi#kszo"$ ch opaków z mojej ulicy interesowa a si#

rzeczami, które mnie nie obchodzi y wcale. Nie zna em te% nikogo, z kim móg bym porozmawia$ o
tym, co zajmowa o mnie. Na szcz#"cie nauczy em si# czyta$. Ta umiej#tno"$ by a dla mnie
prawdziwym wybawieniem, od tej pory moimi przyjació mi sta y si# ksi!%ki. Moja matka na pewno
by si# tym zmartwi a, ale w nat oku innych trosk nie zdo a a chyba nawet tego zauwa%y$. Zawsze
uwa%a a, %e zdrowe dzieci&stwo polega na bieganiu po ulicach i %e tam w a"nie, od towarzyszy
zabaw, mo%emy nauczy$ si# wszystkiego, co w %yciu najwa%niejsze.

Mój ojciec natomiast czeka cierpliwie, a% osi!gniemy odpowiedni wiek, by zacz!$ zarabia$

pieni!dze, tak w naszym domu potrzebne.

Inni mieli jeszcze mniej szcz#"cia. Na naszej klatce schodowej mieszka pewien ch opiec,

nazywa si# Jean Neville. Jean i jego owdowia a matka gnie'dzili si# w ciasnym mieszkanku na
parterze, tu% przy wej"ciu do budynku. Ojciec ch opca nie %y od lat. Zmar , nabawiwszy si# jakiej"
choroby od przebywania w"ród toksycznych wyziewów w fabryce glazury, w której pracowa
przez ca e %ycie. Podobno cz#sto tak bywa. Dowiedzia em si# tego wszystkiego, gdy% z czasem
zosta em przyjacielem ma ego Jeana, jedynym, jakiego mia . Jego matka, Anne, nie pozwala a mu
wychodzi$ z budynku dalej ni% na podwórko. Jego dom by wi#zieniem.

Osiem lat wcze"niej Anne Neville urodzi a bli'ni#ta w starym szpitalu Saint Christian na

Montparnassie. Jeana i Josepha. Joseph przyszed na "wiat martwy. Przez osiem lat swego %ycia
Jean boryka si# nieustannie z poczuciem winy. Uwa%a , %e jest odpowiedzialny za "mier$ swojego
brata. A s!dzi tak przez swoj! matk#, która dzie& w dzie& przypomina a mu, %e to z jego winy
Joseph przyszed na "wiat martwy. Co wi#cej, uparcie powtarza a, i% zabi cudownego ch opca,
który bardziej ni% on zas ugiwa na to, by %y$. Nic z tego, co robi czy mówi Jean, nie zdo a o
wzbudzi$ ciep ych uczu$ jego matki.

Anne Neville przy "wiadkach okazywa a swojemu dziecku typowe oznaki matczynej troski

i przywi!zania. Ale w samotno"ci ich klitki rzeczywisto"$ by a zupe nie inna. Anne co dzie&
powtarza a t# sam! litani#. Jean jest leniwy. Prawdziwy z niego obibok. Jego wyniki w nauce
pozostawiaj! wiele do %yczenia. Nic dziwnego, skoro nie ma za grosz zdolno"ci. Do niczego. W
dodatku straszny z niego niezdara. Jego przyj"cie na "wiat by o jedn! wielk! omy k!. Joseph to
zupe nie inna historia, on by by zupe nie inny. By by wspania ym ch opcem, zdolnym, bystrym*
By by tym wszystkim, czym Jean nie zdo a zosta$. Nigdy.

Ma y Jean od najwcze"niejszego dzieci&stwa rozumia , %e to on powinien by umrze$ w

owej mrocznej szpitalnej sali. )e zaj! cudze miejsce. Wszystkie zabawki, które Anne troskliwie
przechowywa a dla przysz ego dziecka, sko&czy y w p omieniach piecyka w tydzie& po tym, jak
wysz a ze szpitala. Jean nigdy nie mia ani jednej zabawki. Matka mu na to nie pozwala a. Przecie%

background image

nie zas ugiwa na nie.

Której" nocy ch opiec zbudzi si# ze snu z krzykiem. Matka podesz a do jego ó%ka i

spyta a, co si# sta o. Jean, przera%ony, wyzna , %e "ni a mu si# zjawa, z y duch, który goni go przez
nieko&cz!cy si# tunel. Anne nie waha a si# ani przez chwil#, wyja"ni a mu, %e ów sen by znakiem.
Zjawa, która mu si# przy"ni a, to cie& zmar ego brata, który poprzysi!g zemst#. Jean musi si#
bardziej stara$, s ucha$ matki we wszystkim, nie sprzeciwia$ si# jej poleceniom, jednym s owem
by$ lepszym synem, w przeciwnym bowiem wypadku duch brata przyjdzie po niego i zabierze ze
sob! do piekie . Mówi!c to, Anne zaci!gn# a syna do piwnicy i zostawi a go tam samego przez
dwana"cie godzin, by dog #bnie przemy"la to, co mu przed chwil! powiedzia a. Zrobi a to
wówczas po raz pierwszy. Ale nie ostatni.

Rok pó'niej, kiedy ma y Jean opowiedzia mi o wszystkim pewnego popo udnia, w osy

zje%y y mi si# na g owie. Zapragn! em jako" pomóc temu ch opcu, pocieszy$ go, z agodzi$ jego
cierpienie. Jedyne, co przysz o mi do g owy, to wyj!$ z mojej skarbonki pracowicie usk adane
oszcz#dno"ci i pój"$ do sklepu z zabawkami pana Giradota. Nie uzbiera o si# tego zbyt wiele,
starczy o tylko na u%ywan! marionetk#, poruszanego sznurkami kartonowego anio a. Zapakowa em
go w b yszcz!cy papier i nast#pnego dnia poczeka em, a% Anne Neville wyjdzie po zakupy.
Zapuka em do drzwi kolegi, powiedzia em, %e to ja, Lazarus. Jean po chwili otworzy . Wr#czy em
mu paczk#. Powiedzia em, %e to prezent, i odszed em.

Nie widzia em go przez kolejne trzy tygodnie. Pomy"la em, %e cieszy si# pewnie swoim

prezentem. Ja przez d ugi czas nie mia em si# cieszy$ swoimi oszcz#dno"ciami. Dowiedzia em si#
pó'niej, %e %ywot owego anio a by krótki: jeszcze tego samego dnia sko&czy w p omieniach. Anne
go znalaz a. Zapyta a syna, sk!d wzi! marionetk#, a Jean, nie chc!c mnie w to miesza$, powiedzia ,
%e zrobi j! sam.

Kara, która tym razem spad a na Jeana, by a jeszcze surowsza ni% wszystkie poprzednie.

Anne wpad a w sza , zawlok a syna do piwnicy i zamkn# a go tam, gro%!c, %e z owieszczy cie& na
pewno po niego przyjdzie i zabierze go ze sob!.

Jean Neville sp#dzi w piwnicy ca y tydzie&. Matka wda a si# w jak!" sprzeczk# na targu w

Les Halles i policja zamkn# a j!, wraz z innymi, we wspólnej celi. Znalaz szy si# na wolno"ci, przez
kilka dni w óczy a si# po ulicach.

Kiedy wróci a wreszcie do domu, nikogo tam nie by o. Drzwi piwnicy si# zaci# y i s!siedzi

pomogli Anne je wywa%y$. Piwnica by a pusta. Ani "ladu Jeana*

Lazarus zawiesi g os. Simone czeka a cierpliwie, a% fabrykant zabawek zako&czy swoj!

opowie"$.

- Nikt wi#cej nie zobaczy Jeana Neville'a w naszej dzielnicy. Ci, którzy dowiedzieli si# o

ca ej tej historii, uznali, i% ch opiec najpewniej wydosta si# z piwnicy, by$ mo%e kana ami, i
postanowi uciec jak najdalej od matki. Ja równie% s!dz#, %e tak w a"nie si# sta o, aczkolwiek je"li
zapyta aby pani jego matki, która przez ca e tygodnie, miesi!ce nawet rzewnymi zami p aka a po
stracie syna, powiedzia aby, %e cie& zabra go ze sob!* Wspomnia em wcze"niej, %e by em bodaj
jedynym przyjacielem Jeana Neville'a. Cho$ gwoli prawdy* W a"ciwie to on by moim jedynym
przyjacielem. I, ju% po latach, przyrzek em sobie, %e zrobi# wszystko, co w mojej mocy, %eby %adne
dziecko wi#cej nie musia o %y$ jak Jean, bez jednej chocia%by zabawki. )eby koszmar, który
zmieni dzieci&stwo mojego przyjaciela w piek o, nie przydarzy si# ju% nikomu. Do dzi" my"l# o
nim, zastanawiam si#, gdzie te% mo%e si# podziewa$. Pewnie ca a ta opowie"$ wydaje si# pani
dziwna*

- Bynajmniej - odpar a Simone, ukrywaj!c twarz w cieniu.

Potem wysz a z niego i u"miechn# a si# serdecznie do Lazarusa.

background image

- Robi si# pó'no - powiedzia agodnie fabrykant zabawek. - Musz# zajrze$ do %ony.

Simone pokiwa a g ow!.

- Jestem niezwykle wdzi#czny za pani przemi e towarzystwo, madame Sauvelle -

powiedzia Lazarus. Potem uda si# do swoich pokoi.

Simone odprowadzi a go wzrokiem. Samotno"$ tworzy dziwne labirynty.

* * *

S o&ce powoli zaczyna o chyli$ si# ku zachodowi, a soczewki latarni rzuca y na zatok#

z ociste i szkar atne refleksy. Wiej!ca od morza bryza by a teraz ch odniejsza. Po b #kitnym niebie
od czasu do czasu przep ywa y delikatne ob oczki niczym sterowce z bia ej bawe ny. Irène le%a a
oparta lekko na ramieniu Ismaela. Nie odzywa a si# ani s owem.

Ch opak nie"mia o obj! j! ramieniem. Irène spojrza a na niego. Jej usta by y otwarte,

dr%a y. Ismael poczu askotanie w %o !dku i dziwne dudnienie w uszach. To jego w asne serce
wali o mu jak m otem. Ich usta niepewnie zbli%y y si# do siebie. Dziewczyna przymkn# a oczy.
Teraz albo nigdy, pomy"la Ismael. I wybra teraz. Jego wargi dotkn# y warg Irène. Nast#pne
dziesi#$ sekund zda o si# ca ! wieczno"ci!.

Pó'niej Irène i Ismael, le%!c w milczeniu, obj#ci na wie%y latarni morskiej, poczuli, %e nie

ma ju% mi#dzy nimi %adnych barier, %e ka%de spojrzenie, ka%dy gest s! s owami w im tylko znanym
j#zyku. Gdyby to zale%a o od nich, pozostaliby tam do dnia S!du Ostatecznego.

* * *

- Gdzie chcia by" by$ za dziesi#$ lat? - zapyta a niespodziewanie Irène.

Ismael zamy"li si# nad odpowiedzi!. Pytanie nie nale%a o do atwych.

- Trudno powiedzie$. W a"ciwie sam nie wiem.

- Co chcia by" robi$? Chcesz pój"$ w "lady stryjka?

- To chyba nie by by najlepszy pomys .

- Wi#c nie chcesz by$ rybakiem. Ale masz jakie" inne plany? - dr!%y a dziewczyna.

- Nie wiem, to pewnie g upstwo*

- Ale co w a"ciwie?

Ismael milcza d ugo. Irène spokojnie czeka a na odpowied'.

- My"la em o serialach radiowych. Chcia bym je pisa$ - wydusi w ko&cu Ismael.

Wi#c odwa%y si# wreszcie powiedzie$ to g o"no.

Irène u"miechn# a si# do niego swoim tajemniczym, nieodgadnionym u"miechem.

- A jakie seriale?

Ismael spojrza na ni! uwa%nie. Nigdy o tym z nikim nie rozmawia i teraz te% wcale nie czu

si# pewnie. Przesz o mu przez my"l, %e o wiele bezpieczniej by oby zwin!$ %agle i wróci$ do
swojego portu.

- Kryminalne, przygodowo-sensacyjne - odpar w ko&cu niepewnie.

- My"la am, %e takie rzeczy nie robi! na tobie wra%enia.

- )eby o nich pisa$, wcale nie musz! na mnie robi$ wra%enia - zaoponowa Ismael. - Od

jakiego" czasu zbieram wycinki z gazet o takim cz owieku, wiesz, nazywa si# Orson Welles. Marz#
o tym, %eby kiedy" z nim pracowa$*

- Orson Welles. Nie mam poj#cia, kto to, ale domy"lam si#, %e nie b#dzie atwo do niego

dotrze$. A masz ju% jaki" pomys ?

Ismael pokiwa g ow!.

- Musisz mi obieca$, %e nikomu nic nie powiesz.

background image

Dziewczyna z ca ! powag! unios a d o&. Zachowanie Ismaela zdawa o si# jej troch#

dziecinne, ale ca a ta historia bardzo j! zaintrygowa a.

- Chod' ze mn!.

Ismael poprowadzi j! z powrotem od mieszkania latarnika. Ju% wewn!trz ch opiec z

oczyma b yszcz!cymi z podniecenia podszed do stoj!cego w k!cie kufra i go otworzy .

- Kiedy dotar em tu po raz pierwszy, odkry em resztki jachtu tej kobiety, która pono$

utopi a si# tu dwadzie"cia lat temu - powiedzia tajemniczym tonem. - Pami#tasz histori#, któr! ci
opowiada em?

- (wiat a wrze"nia - wyrecytowa a Irène. - Tajemnicza dama znikaj!ca podczas burzy*

- W a"nie. A wiesz, co znalaz em we wraku jachtu?

- Co?

Ismael w o%y r#k# do kufra i wyj! z niego niewielki notatnik oprawny w skór#, ukryty

wewn!trz metalowego pude ka przypominaj!cego pude ko cygar.

- Woda rozmy a atrament w niektórych miejscach, ale s! strony jeszcze ca kiem czytelne.

- To zeszyt? - zapyta a zaintrygowana Irène.

- I to nie byle jaki zeszyt - wyja"ni Ismael. - To pami#tnik. Jej pami#tnik.

* * *

Tu% przed zmierzchem +Kyaneos, odbi od brzegu i skierowa si# ku Domowi na Cyplu.

Purpurowe s o&ce, rozgrzana do czerwono"ci kula, chowa o si# powoli za horyzont. Irène patrzy a
w milczeniu na steruj!cego Ismaela. Ch opiec u"miechn! si# do niej, po czym spojrza znów na
%agle, skupiony na wietrze, który zaczyna zmienia$ kierunek na zachodni.

Do tej pory Irène ca owa a si# z dwoma ch opakami. Pierwszy raz z bratem szkolnej

kole%anki, by to w a"ciwie eksperyment. By a ciekawa, co si# wtedy czuje. Ale nie poczu a nic
wielkiego. Drugi ch opak, Gérard, by jeszcze bardziej wystraszony ni% ona, wi#c do"wiadczenie to
nie zmieni o wcale jej przekonania, %e ca a sprawa jest mocno przereklamowana. Ale poca unki
Ismaela by y zupe nie inne. Kiedy dotkn# a jego ust, poczu a co" jakby rozchodz!cy si# po ca ym
ciele pr!d. Mia inny dotyk. Inny zapach. Wszystko w nim by o inne.

- O czym my"lisz? - zapyta Ismael na widok jej zadumanej miny.

Irène unios a brew, ale nie odpowiedzia a.

Ismael wzruszy ramionami i prowadzi ód' dalej w kierunku cypla. Stado ptaków

odprowadzi o jacht a% do skalnej przystani. (wiat a domu rzuca y na zatoczk# ta&cz!ce refleksy.
Migoc!ce w oddali miasteczko odbija o si# w wodzie feeri! ró%nobarwnych plam.

- Zrobi o si# zupe nie ciemno - powiedzia a Irène zatroskanym tonem. - Nic ci si# nie stanie,

prawda?

Ismael u"miechn! si#.

- +Kyaneos, zna drog# na pami#$. Oczywi"cie, %e nic mi si# nie stanie.
-ód' dobi a delikatnie do przystani. Krzyk mew dochodz!cy ze ska klifu od czasu do czasu

rozdziera cisz#. Ciemnogranatowa wst#ga opasywa a coraz cia"niej ja"niejsz! lini# horyzontu, zza
chmur wyziera a md a po"wiata ksi#%yca.

- Pó'no ju% - zacz# a Irène.

- Tak*

Dziewczyna wyskoczy a na brzeg.

- Wezm# ze sob! dziennik. B#d# go strzec jak oka w g owie.

Ismael przytakn! w milczeniu. Irène roze"mia a si# nerwowo.

- Dobranoc.

background image

Spojrzeli na siebie w pó mroku.

- Dobranoc, Irène.

Ismael zwolni cum#.

- Pomy"la em, %e jutro wybior# si# do laguny. Chcia aby" pop yn!$ ze mn!?

Przytakn# a. -ód' odbija a od brzegu.

- Przyp yn# po ciebie.

Sylwetka +Kyaneosa, znikn# a w ciemno"ciach. Irène patrzy a za nim dopóty, dopóki

nocny mrok ca kiem go nie wch on! . Potem, prawie unosz!c si# nad ziemi!, pobieg a do Domu na
Cyplu. Na ganku czeka a na ni! matka. Nie trzeba by o by$ Sherlockiem Holmesem, by odgadn!$,
%e Simone nie tylko widzia a, ale pewnie i s ysza a ca y epizod na nabrze%u.

- Uda a si# wyprawa? - zapyta a.

Zmieszana Irène prze kn# a "lin#. Simone u"miechn# a si# chytrze.

- Mo%esz mi chyba opowiedzie$.

Irène usiad a obok matki, która obj# a j! ramieniem.

- A ty? - zapyta a dziewczyna. - Jak tobie min! dzie&?

Simone, na wspomnienie popo udnia sp#dzonego w towarzystwie Lazarusa, westchn# a

ci#%ko.

Przytuli a si# mocniej do córki i u"miechn# a si# do swoich my"li.

- To by dziwny dzie&, Irène. Chyba si# starzej#.

- G upstwa gadasz.

Dziewczyna spojrza a matce w oczy.

- Co" nie tak, mamo?

Simone u"miechn# a si# z trudem i bez s owa pokr#ci a g ow!.

- Po prostu t#skni# za twoim ojcem - powiedzia a po chwili, a po jej policzku pop yn# a za.

- Tata odszed - powiedzia a Irène. - Musisz pozwoli$ mu odej"$.

- Nie wiem, czy potrafi#.

Irène obj# a j! i us ysza a, %e matka szlocha.

background image

6. Pami#tnik Almy Maltisse

Nast#pny poranek wsta ca y zasnuty mg !. Pierwsze "wiat a brzasku zaskoczy y Irène,

zatopion! w lekturze odkrytego przez Ismaela pami#tnika. Zwyk e zaintrygowanie towarzysz!ce jej
na pocz!tku lektury zmieni o si# tej nocy, która min# a dla Irène niepostrze%enie, w ciekawo"$
niemal obsesyjn!. Od pierwszych linijek rozmazana przez czas kaligrafia owej tajemniczej damy,
ofiary morskiej toni, sta a si# dla dziewczyny hipnotyzuj!cym zupe nie rebusem, zagadk! zdaj!c!
si# nie mie$ rozwi!zania, która sprawi a, %e zm#czenie i senno"$ pierzch y bez "ladu.

$Dzi" po raz pierwszy ujrza am twarz cienia. Patrzy a na mnie z ciemno"ci, wyczekuj%ca

i nieruchoma. Dobrze wiem, co czai si& w tych oczach, owa si a, która utrzymuje go przy #yciu -
si a nienawi"ci. Czu am wyra'nie jego obecno"( i zrozumia am, #e pr&dzej czy pó'niej nasze dni w
tym miejscu zmieni% si& w koszmar. Dopiero teraz u"wiadomi am sobie, jak bardzo potrzebuje
pomocy i #e cokolwiek mia oby si& sta(, nie mog& zostawi( go samego$

Tajemniczy g os tej kobiety zdawa si# mówi$ do Irène szeptem, strona po stronie

wyznawa jej bez %adnych zahamowa& najskrytsze sekrety, które przez lata le%a y zapomniane na
dnie kufra. Nie min# o jeszcze sze"$ godzin, od kiedy Irène zanurzy a si# w lekturze pami#tnika, a
nieznana dama zd!%y a si# przeistoczy$ w niewidzialn! przyjació k#, w g os dochodz!cy z
przesz o"ci, który nie znajduj!c innej pociechy, wybra w a"nie j!, by zwierzy$ jej si# ze swych
najintymniejszych trosk, wspomnie& i zagadki owej wrze"niowej nocy, nocy jej "mierci w
lodowatych wodach obmywaj!cych wysepk# z latarni!.

$I znowu to si& sta o. Tym razem z moimi ubraniami. Dzi" rano, kiedy uda am si& do

mojej garderoby, zobaczy am, #e drzwi do szafy s% otwarte, a wszystkie moje suknie, te suknie,
którymi obdarowywa mnie przez te wszystkie lata, zasta am porozrzucane wsz&dzie, ca e w
strz&pach, jakby poci& y je ostrza setek no#y. Tydzie) temu zniszczy mój pier"cionek zar&czynowy.
Znalaz am go na pod odze. Nie by o co zbiera(. Reszta mojej bi#uterii znikn& a. Porysowa lustra
w mojej sypialni. Z ka#dym dniem jego obecno"( staje si& bardziej namacalna, a furia bardziej
wyczuwalna. Na razie niszczy po kolei wszystkie moje rzeczy. Pó'niej zakatuje mnie. To tylko
kwestia czasu. To mnie przecie# nienawidzi. To mojej "mierci pragnie. Nie ma tu miejsca dla nas
obojga$

(wit pokry miedzianym kobiercem morskie fale, kiedy Irène dotar a do ostatniego s owa

pami#tnika. Pomy"la a, %e po raz pierwszy w %yciu pozna a kogo" tak dobrze. Nigdy nikt nie mia
odwagi wyzna$ jej swych najskrytszych sekretów z tak! szczero"ci!, z jak! przeczytany w a"nie
pami#tnik ujawnia najbardziej osobiste my"li tej kobiety, której, paradoksalnie, nigdy nie widzia a
na oczy. Kobiety, która zgin# a dawno temu, zanim Irène przysz a na "wiat.

$Nie mam z kim porozmawia(, nie mam komu si& zwierzy( z trwogi, która ogarnia mnie

dzie) po dniu. Czasami marz& o tym, by cofn%( czas i przekre"li( to wszystko, co dot%d prze#y am.
W takich chwilach w a"nie rozumiem, #e mój l&k i mój smutek s% niczym w porównaniu z jego
l&kiem i smutkiem, #e on mnie potrzebuje, #e bez mojego "wiat a jego "wiat o zga"nie na zawsze.
Prosz& tylko Boga, by da nam si &, by pozwoli nam prze#y( i uciec przed cieniem
rozpo"cieraj%cym si& nad nami. Mam wra#enie, #e ka#da linijka, któr% pisz& w tym pami&tniku,
b&dzie moj% ostatni%
.

Irène poczu a, %e zaraz si# rozp acze, nie bardzo wiedzia a dlaczego. W otaczaj!cej j! ciszy

zap aka a na wspomnienie tej niewidzialnej damy, która poruszy a jak!" nieznan! dot!d strun# w jej
duszy. Dopiero teraz zauwa%y a, %e na górze pierwszej strony widniej! imi# i nazwisko, które by$
mo%e zdradza y to%samo"$ autorki pami#tnika:

background image

Alma Maltisse

Po chwili Irène ujrza a, jak %agiel +Kyaneosa, rozdziera mgie k#, p yn!c ku Domowi na

Cyplu. Wzi# a pami#tnik i nieomal%e na paluszkach wysz a na kolejn! randk# z Ismaelem.

* * *

Po kilku zaledwie minutach ód' op yn# a cypel i znalaz a si# na wodach Czarnej Zatoki.

(wiat o poranka rzuca o cienie na wysokie "ciany normandzkich klifów stawiaj!cych czo o wodom
oceanu. Padaj!ce na wod# promienie s o&ca odbija y si# od spienionej powierzchni o"lepiaj!cymi
odblaskami lej!cego si# srebra. -ód' p yn# a ostrym kursem na wiatr, kil niczym sztylet rozcina
wod#. Dla Ismaela by to tylko kolejny rejs, dla Irène wci!% jeszcze cudowna przygoda.

W oczach pocz!tkuj!cej %eglarki owo zapieraj!ce dech w piersiach widowisko by o jak

obietnica tysi!ca fascynuj!cych przygód i tajemnic, jakie czeka y na odkrycie w wodach oceanu.
Ismael, ze sterem w r#ku, u"miechni#ty jak rzadko, trzyma kurs jachtu na lagun#. Irène, niekryj!ca
swego zauroczenia morzem, zacz# a relacjonowa$ Ismaelowi wszystko, czego dowiedzia a si# z
pierwszej lektury pami#tnika Almy Maltisse.

- To oczywiste, %e pisa a ten pami#tnik tylko dla siebie - zauwa%y a Irène. - Zastanawia

mnie, dlaczego przez ca y czas unika imion, nie podaje ani jednego. Jakby ludzie, w"ród których
%yje, byli ca kowicie anonimowi.

- Nie da si# go czyta$ - stwierdzi Ismael, który ju% dawno temu uzna , %e nie zdo a

przebrn!$ przez te zapiski.

- Nieprawda - zaoponowa a Irène. - Problem w tym, %e aby go zrozumie$, trzeba by$

kobiet!.

Ismael mia ju% na ko&cu j#zyka jak!" ci#t! replik# wobec insynuacji swego za oganta, ale z

niewiadomych przyczyn wola zamilcze$ i si# wycofa$.

W pewnym momencie Ismael zmieni kurs i skierowa si# ku w!skiemu przesmykowi.

Bardzo szybko tam dotarli, przep yn#li pomi#dzy ska ami i znale'li si# na spokojnych wodach
laguny. Zatoczka, maj!ca zaledwie kilka metrów g #boko"ci, by a ogrodem przejrzystych
szmaragdów, a piaszczyste dno migota o niczym bia y welon. Irène z otwartymi ustami podziwia a
kryj!ce si# na dnie laguny cuda. -awica ryb podobnych do migocz!cych srebrnych rzutek ta&czy a
pod kad ubem +Kyaneosa,.

- To niewiarygodne - wyj!ka a Irène.

- To laguna - sprostowa , pragmatyczny jak zwykle, Ismael.

Potem, zanim Irène zd!%y a otrz!sn!$ si# z hipnotycznego wra%enia, jakie wywiera o na niej

to miejsce, ch opak opu"ci %agiel i zacumowa ód'. +Kyaneos, ko ysa si# teraz agodnie niczym
li"$ na powierzchni ka u%y.

- No dobra. To chcesz zobaczy$ t# jaskini#?

Zamiast odpowiedzi Irène u"miechn# a si# do niego wyzywaj!co i bez s owa zdj# a

sukienk#. Oczy Ismaela zrobi y si# wielkie jak spodki. To, co ujrza przed sob!, przeros o jego
naj"mielsze oczekiwania. Irène, w o wiele bardziej sk!pym, ni% si# spodziewa , kostiumie
k!pielowym, tak krótkim, %e jej matka nigdy nie zgodzi aby si# przyzna$, i% zas uguje na t# nazw#,
roze"mia a si# na widok g upiej miny Ismaela. Pozwoli a mu nacieszy$ oczy swoim widokiem, ale
nie za d ugo, kilka zaledwie sekund, i wskoczywszy do wody, znikn# a pod po yskuj!c! tafl!. Ta
dziewczyna by a dla niego zdecydowanie za szybka. A mo%e to on nie nad!%a . Nie zastanawiaj!c
si# dwa razy, skoczy za ni!. Pilnie potrzebowa och ody.

Ismael i Irène podp yn#li do wej"cia do Groty Nietoperzy przypominaj!cego tunel

background image

prowadz!cy w g !b wykutej w skale katedry. Poczuli, jak op ywa ich zimny pr!d wydostaj!cy si# z
groty. Wn#trze podwodnej jaskini mia o kszta t kopu y, z której zwiesza y si# setki stalaktytów
podobnych do skamienia ych lodowych ez. Odbijaj!ce si# od wody "wiat o ods ania o tysi!ce
zakamarków po"ród ska , a piaszczyste dno delikatnie fosforyzowa o, jakby rozci!ga si# na nim
"wietlisty kobierzec.

Irène zanurkowa a i otworzy a pod wod! oczy. (wiat migotliwych odb ysków, zaludniony

przez niesamowite, fascynuj!ce stworzenia, falowa przed ni! w zwolnionym tempie. Ma e awice
rybek migota y o"lepiaj!co, jakby puszcza y wielobarwne zaj!czki. Ze ska zwisa y t#czowe ro"liny.
Male&kie kraby biega y po piaszczystym dnie. Dziewczyna trzyma a g ow# pod wod!, wpatruj!c
si# w faun# zamieszkuj!c! jaskini#, a% poczu a, %e brakuje jej tchu.

- Uwa%aj, bo jak tak dalej pójdzie, wyro"nie ci rybi ogon i zmienisz si# w syren# -

za%artowa Ismael.

Ona u"miechn# a si# tylko i w md ym "wietle jaskini poca owa a go.

- Ju% jestem syren! - szepn# a, kieruj!c si# w g !b Groty Nietoperzy.

Ismael mrugn! okiem do kraba, który obserwowa ca ! scen# ze skalnej "ciany ze stoickim

spokojem i antropologiczn!, rzec by mo%na, ciekawo"ci!. Pe ne %yciowej m!dro"ci spojrzenie
skorupiaka by o jednoznaczne. Irène znów sobie z niego kpi a.

* * *

Nie ma jej ju% ca y dzie&, pomy"la a Simone. Hannah nie tylko nie stawi a si# w pracy, ale i

nie dawa a %adnego znaku %ycia. Simone zacz# a si# zastanawia$, czy chodzi tylko o zwyk e
uchybienie natury dyscyplinarnej. Mia a nadziej#, %e tak w a"nie jest. Odczeka a ca e niedzielne
popo udnie, licz!c na jak!" wiadomo"$ od dziewczyny. Pewnie musia a uda$ si# do domu. Jaka"
ma a niedyspozycja. Nieprzewidziana sprawa wymagaj!ca pilnego za atwienia. By a sk onna
zaakceptowa$ ka%de wyja"nienie. Po godzinach oczekiwania uzna a wreszcie, %e nie mo%e d u%ej
odk ada$ tego problemu na pó'niej. Ju% mia a zatelefonowa$ do rodziców Hannah, kiedy rozleg si#
dzwonek. W s uchawce odezwa si# nieznajomy g os, którego ton nie by bynajmniej uspokajaj!cy.

- Dzie& dobry, pani Sauvelle. Nazywam si# Henri Faure. Jestem szefem %andarmerii w

B #kitnej Zatoce - oznajmi , a ka%de jego s owo zda o si# Simone ci#%kie niczym g az.

Po obu stronach linii zapad a pe na napi#cia cisza.

- Jest pani tam? - zapyta %andarm.

- Tak, s ucham.

- Musz# przekaza$ pani z ! wiadomo"$*

* * *

Dorian uzna swój dzie& pracy za zako&czony. Wszystkie zadania, które powierzy a mu

Simone, zosta y skrz#tnie wykonane, a perspektywa wolnego popo udnia przedstawia a si# nader
obiecuj!co. Kiedy dotar do Domu na Cyplu, okaza o si#, %e Simone nie wróci a jeszcze z
Cravenmoore, a Irène w óczy a si# gdzie" pewnie z tym swoim nowym narzeczonym. Dorian,
wypiwszy duszkiem dwie szklanki mleka, rozejrza si# po domu, który pod nieobecno"$ obydwu
kobiet wyda mu si# nagle przera'liwie cichy. Poczu si# nieswojo. Dla kogo" przyzwyczajonego
do towarzystwa znalezienie si# w pustym domu bywa do"wiadczeniem niezbyt przyjemnym.

Pomy"la , %e skoro do zmroku zosta o jeszcze kilka godzin, móg by zrobi$ sobie wycieczk#

do lasu Cravenmoore. W dziennym "wietle, tak jak mówi a Simone, tajemnicze cienie okazywa y
si# tylko drzewami, listowiem i zaro"lami. Dodaj!c sobie odwagi t! my"l!, ch opak zag #bi si# w
g#sty, poprzecinany labiryntem "cie%ek las, rozci!gaj!cy si# pomi#dzy Domem na Cyplu a

background image

rezydencj! Lazarusa Janna.

Po dziesi#ciu minutach przechadzki zauwa%y nagle dziwne "lady prowadz!ce ze skalistego

wybrze%a w g !b lasu i znikaj!ce niespodziewanie przy wej"ciu na polan#. Ch opiec ukl#kn! i
dotkn! "ladów, a w a"ciwie bezkszta tnych wg #bie& w le"nej "ció ce. Cokolwiek je zostawi o,
musia o sporo wa%y$. Dorian raz jeszcze zbada ostatni odcinek owego tajemniczego tropu a% do
miejsca, w którym "lady si# urywa y. Je"li mia wierzy$ temu, co widzia , id!ca t#dy osoba, a mo%e
zwierz#, zatrzyma o si# tu i* wyparowa o.

Uniós wzrok i spojrza na drgaj!c! w koronach drzew Cravenmoore siatk# cieni i

prze"witów. Jeden z ptaków Lazarusa przelecia z ga #zi na ga !'. Ch opakowi ciarki przesz y po
plecach. Czy w tym lesie nie by o ani jednego %ywego zwierz#cia? Czy czai y si# tu tylko te
mechaniczne istoty, które wyskakiwa y nagle z cienia, by równie nagle znikn!$, nigdy nie
zdradzaj!c, sk!d w a"ciwie przychodz! ani dok!d zmierzaj!? Dorian spojrza teraz na pnie
pobliskich drzew. Na jednym z nich ujrza bruzd#. Podszed do pnia i dotkn! wg #bienia. Co"
wyci# o w drewnie g #bok! ran#. Pó'niej zobaczy kolejne szramy, którymi przeorany by pie& a%
do samej korony. Ch opak prze kn! "lin# i postanowi zmyka$ st!d jak najpr#dzej.

* * *

Ismael poprowadzi Irène do znajduj!cej si# w samym sercu groty niewielkiej ska y, która

wystawa a nieco nad powierzchni# wody. Po o%yli si# na skale, by chwil# odpocz!$. (wiat o
padaj!ce od wyj"cia z jaskini rzuca o na jej "ciany ko ysz!ce si# w dziwnym ta&cu cienie. Woda w
grocie by a cieplejsza ni% w lagunie i unosi a si# nad ni! kurtyna pary.

- Jest jakie" inne wej"cie do tej groty? - zapyta a Irène.

- Tak, jest jeszcze jedno, ale niebezpieczne. Bezpiecznie mo%na si# tu dosta$ tylko od strony

morza, z laguny.

Dziewczyna zapatrzy a si# na spektakl md ego "wiat a ods aniaj!cego zakamarki jaskini.

Miejsce niew!tpliwie mia o niepowtarzalny, magiczny wr#cz urok. Przez chwil# Irène odnios a
wra%enie, %e znalaz a si# w ogromnej sali wykutego w skale pa acu, w sali rodem z ba"ni, do której
trafi$ mo%na tylko we "nie.

- To zupe nie wyj!tkowe miejsce - powiedzia a.

Ismael przytakn! .

- Czasami przyp ywam tu tylko po to, %eby usi!"$ na jednej z tych ska i popatrze$, jak

"wiat o mieni si# ró%nymi kolorami pod wod!. To moje prywatne sanktuarium.

- Z dala od "wiata, co?

- Tak daleko, jak tylko si# da.

- Nie lubisz towarzystwa, prawda?

- Zale%y jakiego - odpar , u"miechaj!c si#.

- Czy mam to potraktowa$ jak komplement?

- Mo%e.

Ismael odwróci wzrok i spojrza w kierunku wej"cia do groty.

- Powinni"my ju% i"$. Nied ugo b#dzie przyp yw.

- A czemu musimy i"$?

- Przyp yw wpycha do jaskini masy wody. Grota wype nia si# a% do samego sklepienia. To

"miertelna pu apka. Je"li nie wydostaniesz si# st!d w por#, utopisz si# jak jaki" szczur.

Nagle ca a magia tego miejsca wyda a si# Irène z owieszcza. Oczyma wyobra'ni ujrza a, jak

jaskinia wype nia si# lodowat! wod!, odcinaj!c! drog# ucieczki.

- Mamy du%o czasu - uspokoi j! Ismael.

background image

Irène, niewiele my"l!c, skierowa a si# ku wyj"ciu z jaskini; nie zatrzyma a si#, dopóki nie

poczu a na skórze promieni s o&ca. Ismael patrzy na ni!, kiedy p yn# a tak co si w r#kach i
nogach, i u"miechn! si# do siebie. I tak by a odwa%na. Bez dwóch zda&.

Droga powrotna up yn# a w milczeniu. S owa pami#tnika rozbrzmiewa y raz po raz w

uszach Irène niczym echo, które uparcie nie chce umilkn!$. S o&ce ca kiem schowa o si# za grub!
zas on! chmur, które zasnu y niebo, nadaj!c morzu pos#pny, stalowoszary kolor. Wiatr zrobi si#
przenikliwie zimny, Irène znów w o%y a sukienk#. Tym razem Ismael nie spojrza nawet, jak si#
ubiera, niechybny znak, %e ton! we w asnych rozmy"laniach, trudno powiedzie$ o czym.

Kiedy +Kyaneos, op ywa cypel, zapada ju% zmierzch. W oddali majaczy a wysepka z

latarni!, ton!ca we mgle. Ismael skierowa ód' ku przystani i ze zwyk ! dla siebie wpraw!
zacumowa j!, chocia% my"lami nadal by tysi!ce kilometrów stamt!d.

)egnaj!c si#, Irène wzi# a ch opca za r#k#.

- Dzi#kuj# za to, %e zabra e" mnie do groty - powiedzia a i wyskoczy a na brzeg.

- Zawsze mi dzi#kujesz, nie musisz tego robi$. To raczej ja ci dzi#kuj#, %e ze mn!

pop yn# a".

Irène z trudem przysz o oprze$ si# pokusie, %eby go zapyta$, kiedy si# znów zobacz!.

Intuicja podpowiada a jej jednak, %e lepiej tego nie robi$. Ismael odwi!za cum# i +Kyaneos, odbi
od brzegu.

Dziewczyna jeszcze przez chwil# sta a na kamiennych schodkach klifu, patrz!c za odzi!

oddalaj!c! si# w kierunku "wiate nabrze%a i eskortowan! przez stado mew. +Kyaneos, sun! do
miasteczka po falach uk adaj!cych si# w srebrzysty dywan.

* * *

Wszed szy do domu, Irène od razu poczu a, %e co" jest nie tak. Panowa tu jaki" niezwyk y

porz!dek, niecodzienny spokój, podejrzana cisza. (wiat a w znajduj!cym si# na parterze salonie
nie"mia o próbowa y rozproszy$ mroki pochmurnego wieczora. Dorian, siedz!c na jednym z foteli,
wpatrywa si# w milczeniu w buzuj!cy w kominku ogie&. Odwrócona plecami do drzwi Simone, z
kubkiem wystyg ej kawy w d oniach, spogl!da a w morze. S ycha$ by o tylko wiatr kr#c!cy
chor!giewk! na dachu.

Irène i Dorian spojrzeli na siebie bez s owa. Irène podesz a do matki i po o%y a jej d o& na

ramieniu. Simone Sauvelle odwróci a si#. W oczach mia a zy.

- Co si# sta o, mamo?

Simone obj# a córk#. Irène dotkn# a jej d oni. By y zimne. Dr%a y.

- Hannah - wymamrota a Simone.

D ugo nie mog a wydusi$ z siebie nic wi#cej. Wiatr stuka okiennicami Domu na Cyplu.

- Nie %yje - powiedzia a w ko&cu.
(wiat wokó Irène run! niczym domek z kart.

background image

7. Droga cieni

Droga biegn!ca wzd u% Pla%y Anglika rozb yskiwa a ostatnimi "wiat ami zmierzchu, wij!c

si# szkar atn! serpentyn! w kierunku miasteczka. Irène, peda uj!c na rowerze brata, odwróci a na
chwil# g ow#, by spojrze$ jeszcze w stron# Domu na Cyplu. S owa Simone i przera%enie w jej
oczach na widok wybiegaj!cej z domu córki nie dawa y Irène spokoju, ale obraz Ismaela
%egluj!cego ku czekaj!cej na& wiadomo"ci o "mierci Hannah by silniejszy od wyrzutów sumienia.

Simone wyja"ni a jej, %e kilka godzin temu dwóch turystów natrafi o na cia o Hannah tu%

przy lesie. Wszyscy ci, którzy znali nieustannie trajkocz!c! dziewczyn#, przyj#li wiadomo"$ o jej
"mierci z niedowierzaniem, z nieukrywanym smutkiem i z bólem. Ale poza informacj!, %e matka
Hannah, Élisabeth, na wie"$ o "mierci córki dozna a szoku i znajduje si# pod opiek! doktora
Giraud, który zaaplikowa jej silne "rodki uspokajaj!ce, nikt nic wi#cej nie wiedzia .

Teraz, po wielu latach, znowu zacz# y chodzi$ s uchy o pasmie zbrodni, które dawno temu

wstrz!sn# y ca ! okolic!. Byli i tacy, co w obecnym nieszcz#"ciu chcieli dopatrzy$ si# kolejnej
ods ony makabrycznego a&cucha niewyja"nionych morderstw, do których w latach dwudziestych
dosz o w lesie Cravenmoore.

Inni woleli jednak wstrzyma$ si# z wypowiadaniem jakiegokolwiek zdania do momentu

ujawnienia wi#kszej liczby szczegó ów dotycz!cych okoliczno"ci tragedii. Ale miast informacji
mno%y y si# plotki, narasta y domys y, rozpowiadano pog oski zaciemniaj!ce jedynie spraw#
przyczyn "mierci dziewczyny. Obaj tury"ci, którzy podczas wycieczki natkn#li si# na zw oki, od
wielu godzin przebywali na posterunku %andarmerii, gdzie sk adali zeznania. W drodze za"
znajdowa o si# ju% - pono$ - dwóch "ledczych z La Rochelle. I tyle o "mierci Hannah wiedziano na
pewno. Wszystko inne by o zagadk!.

Peda uj!c ile si w nogach, Irène dotar a do miasteczka, w chwili gdy kula s o&ca zanurzy a

si# ca kowicie za widnokr#giem. Na ulicach by o pusto, nie licz!c kilku przechodniów
pod!%aj!cych w milczeniu niczym cienie bez swych panów. Dziewczyna opar a rower o star!
latarni# o"wietlaj!c! wylot zau ka, przy którym sta dom stryjostwa Ismaela. By to skromny,
bardzo zwyczajny budynek, domek rybacki nad zatok!. Go ym okiem wida$ by o, %e "ciany od
wielu lat nie widzia y p#dzla i farby lub przynajmniej wapna, a ciep e "wiat o latar& wydobywa o
wszystkie "lady, jakie zostawi y na murach morskie wiatry i sól.

Irène, czuj!c, jak "ciska j! w %o !dku, podesz a do drzwi, lecz zawaha a si#, czy zapuka$.

Jakim prawem w a"ciwie mia a czelno"$ w takim momencie wtr!ca$ si# do czyjego" bólu? O co jej
w a"ciwie chodzi?

Stan# a nagle w miejscu, niezdolna ruszy$ do przodu ani cofn!$ si#, targana w!tpliwo"ciami

z jednej strony, z drugiej za" potrzeb! ujrzenia Ismaela i towarzyszenia mu w takiej w a"nie chwili
jak ta. W tym momencie otworzy y si# drzwi do domu. Za%ywna i pe na powagi posta$ doktora
Giraud ruszy a ku wylotowi zau ka. (wiec!ce oczy lekarza dostrzeg y zza szkie okularów stoj!c!
w pó mroku Irène.

- Jeste" córk! madame Sauvelle, o ile si# nie myl#?

Dziewczyna przytakn# a.

- Ismaela nie ma w domu, bo pewnie chcia a" si# z nim zobaczy$ - poinformowa j! doktor

Giraud. - Jak tylko dowiedzia si# o swojej kuzynce, wsiad na ód' i odp yn! .

Lekarz zauwa%y , %e twarz dziewczyny mocno poblad a.

- To dobry %eglarz. Wróci.

* * *

background image

Irène stan# a na ko&cu ostrogi mola. Samotny %agiel +Kyaneosa, odcina si# od nadwodnej

mgie ki o"wietlony przez ksi#%yc. Dziewczyna usiad a na brzegu, obserwuj!c, jak ód' Ismaela
obiera kurs na wysepk# z latarni!. Z wybranej przeze& samotno"ci nic ju% nie mog o go uratowa$ i
nikt nie móg pospieszy$ z pomoc!. Irène poczu a, jak bardzo chce wskoczy$ do jakiej" ódki
wios owej i pop yn!$ za ch opcem a% na kres jego tajemnego "wiata, wiedzia a jednak, %e wszelki
wysi ek jest ju% daremny.

U"wiadamiaj!c sobie, %e rzeczywista waga tego, co si# naprawd# sta o, zaczyna do niej

dociera$ dopiero teraz, poczu a, jak jej oczy nape niaj! si# zami. Kiedy +Kyaneos, znikn! w
ciemno"ciach, wsiad a na rower i rozpocz# a drog# powrotn! do domu.

Jad!c wzd u% pla%y, wyobrazi a sobie Ismaela siedz!cego w milczeniu na wie%y latarni

morskiej. Przera'liwie samotnego. Przypomnia a sobie, jak cz#sto wybiera a si# w t# podró% w g !b
w asnej duszy, i przyrzek a sobie, %e cokolwiek si# wydarzy, nie pozwoli na to, by ch opak
zab !dzi na tej drodze pe nej cieni.

* * *

Tej nocy kolacja trwa a krótko. Rytua milcze& i unikaj!cych si# nawzajem spojrze& zast!pi

zazwyczaj panuj!c! przy stole atmosfer#, a ca a trójka, niby spo%ywaj!c wieczorny posi ek, my"la a
wy !cznie o tym, by jak najszybciej uda$ si# do swych pokojów. O jedenastej w nocy w ca ym
domu panowa a cisza jak makiem zasia i zapalone by o jedno tylko "wiat o: lampka nocna Doriana.

Do pokoju ch opca wpada a przez otwarte okno ch odna bryza. Dorian, wyci!gni#ty na

ó%ku, s ucha ze wzrokiem b !dz!cym w mroku przedziwnie nieokre"lonych g osów lasu. Tu%
przed pó noc! zgasi lampk# i podszed do okna. Ciemne fale li"ci przetacza y si# przez g!szcz.
Wyt#%y wzrok, usi uj!c przebi$ si# przez wiruj!cy w listowiu korowód cieni. Niemal fizycznie czu
czyj!" obecno"$.

Za lasem wida$ by o nieregularn! bry # Cravenmoore i %ó tawy prostok!t w ostatnim oknie

skrzyd a zachodniego. Nagle z zaro"li unios a si# migotliwa i z otawa aureola. (wiat a w lesie.
(wiat a lampki lub latarki w le"nej g#stwinie. Ch opak prze kn! "lin#. Krótkie b yski pojawia y si#
to tu, to tam, przesuwaj!c si#, kr!%!c, cofaj!c si# pomi#dzy drzewami.

Minut# pó'niej, w skórzanych butach i opatulony w gruby sweter, Dorian zszed na

palcach, najostro%niej, jak móg , po schodach i ostro%nie otworzy drzwi na ganek. Noc by a zimna
i s ycha$ by o huk fal rozbijaj!cych si# u stóp klifu. Oczy ch opca pod!%y y za rysowanym przez
promienie ksi#%yca szlakiem, srebrn! wst#g! wij!c! si# ku "cianie lasu. (ciskanie w %o !dku
przypomnia o ch opcu ciep y azyl pokoju. Dorian westchn! .

(wiat a przek uwa y opary przy brzegu lasu niczym bia e szpileczki. Ch opak uwa%nie

stawia ka%dy krok, ale ani si# spostrzeg , kiedy poczu , %e otoczony ju% jest przez le"ne cienie, a
Dom na Cyplu zdawa si# znajdowa$ daleko, strasznie daleko.

* * *

)adna, cho$by i najmroczniejsza ciemno"$ i %adna, cho$by i najcichsza cisza nie mog yby

tej nocy z o%y$ Irène zbawczym snem. Wreszcie oko o pó nocy podda a si# i zapali a ma ! lampk#
na nocnym stoliku. Pami#tnik Almy Maltisse le%a obok male&kiego medalionu, który Irène kilka
lat temu dosta a w prezencie od ojca: wygrawerowany w srebrze wizerunek anio a. Irène wzi# a
pami#tnik i otworzy a na pierwszej stronie.

Wysz a jej naprzeciw p ynna i kr!g a kaligrafia. Stroniczka w tonach wyblak ej ochry

podobna by a faluj!cym anom %yta. Nie spiesz!c si#, powoli przemierzaj!c linijk# za linijk!, Irène

background image

rozpocz# a po raz wtóry podró% do skrywanej pami#ci Almy Maltisse.

Ledwie odwróci a pierwsz! stron#, a urok s ów porwa j! z sob! daleko st!d. Nie s ysza a

ju% huku fal ani wiatru w lesie. My"lami by a w zupe nie innym "wiecie*

$W nocy s ysza am ich k ótni& w bibliotece. On krzycza i b aga , by zostawi go w spokoju

i znikn% z tego domu na zawsze. Powiedzia , #e nie ma najmniejszego prawa wyczynia( z naszym
#yciem tego, co wyczynia. Nigdy nie zapomn& jego "miechu, tego zwierz&cego wycia pe nego
w"ciek o"ci i nienawi"ci, który rozleg si& za murami. *omot tysi&cy spadaj%cych z pó ek ksi%#ek
rozszed si& po ca ym domu. Z dnia na dzie) jest coraz bardziej rozsierdzony. Od chwili kiedy
uwolni am t& besti& z jej kryjówki, ro"nie nieustannie w si &.

On ca y czas pe ni stra# przy moim ó#ku. Wiem, i# l&ka si&, #e je"li zostawi mnie sam%,

cho( na chwil&, cie) przyjdzie po mnie. Od wielu ju# dni nie dzieli si& ze mn% swoimi my"lami, ale
nie jest mi to potrzebne. Nie "pi ju# od tygodni. Ka#da noc to okrutne i nieko)cz%ce si&
oczekiwanie. Po ca ym domu rozstawia setki "wiec, usi uj%c o"wietli( ka#dy k%t i zakamarek, tak by
nigdzie nie by o ani odrobiny ciemno"ci, w której cie) móg by si& schroni(.

Czasem nawiedzaj% mnie my"li, #e to wszystko przeze mnie, #e gdybym znikn& a, jego

przekl&ty los znikn% by razem ze mn%. By( mo#e w a"nie tak powinnam zrobi(, porzuci( go i wyj"(
na nieuniknione spotkanie z cieniem. Tylko to przyniesie nam spokój. Przed podj&ciem tego kroku
wstrzymuje mnie jedynie to, #e nie potrafi& znie"( my"li o porzuceniu go. Bez niego nic nie ma
sensu. Ani #ycie, ani "mier($

Irène unios a wzrok znad pami#tnika. K #bek w!tpliwo"ci Almy Maltisse z jednej strony j!

zdumiewa , z drugiej za" zdawa si# jej niepokoj!co bliski. Kreska oddzielaj!ca win# i ch#$ %ycia
zdawa a si# cieniutka niczym zatrute ostrze. Irène zgasi a "wiat o. Obraz wci!% tkwi w jej g owie.
Zatrute ostrze.

* * *

Dorian wszed do lasu, pod!%aj!c za b yskaj!cymi spomi#dzy zaro"li "wiate kami, które

w a"ciwie mog y si# znajdowa$ w ka%dym miejscu w g#stwinie. Zwil%one mgie k! li"cie
przeistacza y si# w wachlarze nieuchwytnych mira%y. Odg os jego w asnych kroków by jak
pu apka zastawiana na siebie samego. W ko&cu nabra g #boko powietrza i przypomnia sobie, po
co tu przyszed : nie wyjdzie st!d, dopóki nie sprawdzi, co takiego chowa si# w tym lesie. To
wszystko, nic wi#cej.

Zatrzyma si# tu% przed polank!, dostrzeg szy jakie" "lady, niewyra'ne ju% i nieco zatarte.

Podszed do rozdrapanego pnia i dotkn! bruzd. Wyobrazi sobie zwierz# wspinaj!ce si# p#dem na
drzewo, uciekaj!ce niczym diabe przed wod! "wi#con!. Par# sekund pó'niej trzask amanej ga #zi
za jego plecami u"wiadomi mu, %e w pobli%u kto" si# znajduje. Albo co".

Dorian skry si# i przykucn! za krzakiem. Ostre ga #zie k u y go jak szpilki. Wstrzyma

oddech i zacz! si# modli$, by ten, kto czai si# nieopodal, nie us ysza omotania jego serca, jemu
samemu dudni!cego w skroniach. Niebawem migoc!ce "wiat a, które przedtem widzia z daleka,
nagle zacz# y si# zbli%a$, prze"wiecaj!c przez zaro"la. Zawieszone w powietrzu pasemka mg y
nabra y czerwonawego po ysku.

Rozleg si# odg os deptanych li"ci i ga #zi. Kroki nieuchronnie zbli%a y si# do kryjówki

ch opca. Dorian zamkn! oczy i zamar w bezruchu. Kroki ucich y. Dorianowi zabrak o tchu, ale w
tym momencie by "wi#cie przekonany, %e mo%e nie oddycha$ i dziesi#$ lat. Kiedy poczu , %e
jednak zaraz rozsadzi mu p uca, dwie d onie rozchyli y ga #zie krzaka, za którym si# chowa .
Ch opcu kolana zacz# y si# trz!"$ jak galareta. (wiat o lampki o"lepi o go. Po chwili, która d u%y a
mu si# w niesko&czono"$, kto" postawi lampk# na ziemi i ukl#kn! przy nim. Twarz wydawa a si#

background image

ch opcu znajoma, ale przera%enie parali%owa o go do tego stopnia, %e nie by w stanie jej rozpozna$.
M#%czyzna u"miechn! si#.

- Czy mo%na wiedzie$, co tu w a"ciwie robisz o tej porze? - rozleg si# mi y i agodny g os.

W ko&cu do Doriana dotar o, %e kl#czy przed nim Lazarus. Dopiero wtedy g #boko

odetchn! . A i tak dobr! chwil# trwa o, zanim r#ce przesta y mu dr%e$.

W tym czasie Lazarus zaprowadzi go do pomieszczenia przylegaj!cego do fabryki

zabawek, po czym niespiesznie przygotowa dwie fili%anki gor!cej czekolady. Kiedy wydawa o si#,
%e ch opiec ju% och on! , Lazarus poda mu fili%ank# i usiad naprzeciwko.

Nie bacz!c na maniery, trzymali fili%anki w obu d oniach i siorbali czekolad#, od czasu do

czasu spogl!daj!c na siebie. Wreszcie Lazarus si# roze"mia .

- (miertelnie mnie przestraszy e", synu - powiedzia .

- Pociesz# pana, pa&ski strach jest niczym w porównaniu ze strachem, jakiego ja si#

najad em - odpar Dorian, czuj!c, jak gor!ca czekolada rozlewaj!ca si# w %o !dku przynosi mu
b ogi spokój.

- W to akurat nie w!tpi# nic a nic - za"mia si# Lazarus. - A teraz przyznaj si#, co tam

robi e"?

- Zobaczy em "wiat a.

- Zobaczy e" moj! lamp#. I dlatego wyszed e"? W "rodku nocy? Zapomnia e", co si# sta o

Hannah?

Dorian prze kn! "lin#. Odniós wra%enie, %e po yka kul#. Du%! kul# bilardow!.

- Nie zapomnia em.

- I s usznie. Musisz o tym pami#ta$. -a%enie tutaj po ciemku jest niebezpieczne. Od kilku

ju% dni mam wra%enie, %e kto" kr#ci si# po lesie.

- Pan te% widzia "lady?

- Jakie "lady?

Dorian zwierzy mu si# ze swych obaw i niepokojów. Opowiedzia Lazarusowi o tym, %e

wydaje mu si#, i% w lesie kto" jest. Z pocz!tku nie by pewien, czy potrafi wyrazi$ wszystkie swoje
domys y, ale Lazarus wzbudza w nim tyle zaufania, %e bez problemu rozwi!za mu si# j#zyk.
Lazarus przys uchiwa si# z uwag! opowie"ci ch opca, nie kryj!c pewnego zdziwienia, nawet
u"miechaj!c si# od czasu do czasu przy najbardziej nieprawdopodobnych szczegó ach.

- Cie&, powiadasz? - w pewnym momencie zapyta z pow!tpiewaniem Lazarus.

- Pan nie wierzy w ani jedno moje s owo - powiedzia rozgoryczony Dorian.

- Ale% nie, sk!d%e. Wierz# ci. A przynajmniej próbuj# ci wierzy$. Sam musisz jednak

przyzna$, %e to wszystko, co mi opowiadasz, jest do"$* szczególne.

- Ale pan te% co" zobaczy . I dlatego wyszed pan do lasu. Mam racj#?

Lazarus u"miechn! si#.

- Zgadza si#. Te% wydawa o mi si#, %e co" widz#, ale chyba nie jestem tak spostrzegawczy

jak ty.

Dorian dopi swoj! czekolad#.

- Napijesz si# jeszcze? - zaproponowa Lazarus.

Ch opak skin! g ow!. Dobrze si# czu w towarzystwie fabrykanta zabawek. My"l o tym, %e

mo%e wypi$ jeszcze jedn! fili%ank# czekolady w "rodku nocy, wyda a mu si# zapowiedzi!
ekscytuj!cej i pouczaj!cej przygody.

Rozgl!daj!c si# po pracowni, w której si# znajdowali, Dorian dostrzeg na jednym ze

sto ów okryty p ótnem zarys sylwetki sporych rozmiarów.

- Pracuje pan nad czym" nowym?

background image

Lazarus przytakn! .

- Chcesz zobaczy$?

Oczy ch opca rozb ys y nieukrywanym przej#ciem. Nie musia odpowiada$.

- Musisz mie$ na uwadze, %e jeszcze nad tym pracuj#* - powiedzia Lazarus, podchodz!c

do p ótna i unosz!c lampk#.

- To automat? - spyta ch opiec.

- Na swój sposób tak. W rzeczywisto"ci ta praca jest nieco ekstrawagancka, tak mi si#

przynajmniej wydaje. Od lat ten projekt chodzi mi po g owie. Pomys podsun! mi ch opiec mniej
wi#cej w twoim wieku, dawno temu.

- Przyjaciel?

Lazarus u"miechn! si# melancholijnie.

- Gotów? - spyta .

Dorian skwapliwie przytakn! . Lazarus poci!gn! za p ótno okrywaj!ce prac#. Dorian

odskoczy przera%ony.

- To tylko maszyna, Dorianie. Nie musisz si# jej ba$.

Dorian przyjrza si# tej majestatycznej postaci. Lazarus skonstruowa metalowego anio a,

dwumetrowego nieomal%e olbrzyma z dwoma ogromnymi skrzyd ami. Spod kaptura l"ni a
wycyzelowana w stali twarz. Mia ogromne r#ce. G owa Doriana zmie"ci aby mu si# w d oni.

Lazarus przekr#ci co" u podstawy g owy anio a i mechaniczny stwór otworzy oczy, dwa

rubiny rozpalone niczym %ar. Patrzy y na&. Tylko i wy !cznie na Doriana.

Dorian poczu , jak skr#caj! mu si# wn#trzno"ci.

- Niech go pan wy !czy, b agam* - poprosi .

Lazarus spostrzeg przera%ony wzrok ch opca i b yskawicznie zarzuci p ótno na automat.

Po znikni#ciu demonicznego anio a Dorian westchn! z ulg!.

- Przykro mi - powiedzia Lazarus. - Nie powinienem by ci go pokazywa$. To tylko

maszyna, Dorianie. Zwyk y metal. Zabawka. Nie pozwól, %eby jej widok wzbudza w tobie strach.

Ch opiec, cho$ niech#tnie i bez przekonania, jednak przytakn! .

Lazarus szybko pocz#stowa go kolejn! fili%ank! dymi!cej czekolady. Dorian napi si#

g#stego i przywracaj!cego si y p ynu. Fabrykant zabawek ca y czas uwa%nie mu si# przygl!da . Po
kilku ykach ch opiec uniós wzrok znad fili%anki i spojrza na Lazarusa. Obaj si# u"miechn#li.

- Ale si# przestraszy e", co? - stwierdzi Lazarus.

Dorian zachichota nerwowo.

- Pewnie my"li pan, %e jestem tchórzem.

- Wprost przeciwnie. Niewielu odwa%y oby si# wyj"$ do lasu po tym, co spotka o Hannah.

- A co si# sta o? Jak pan my"li?

Lazarus wzruszy ramionami.

- Trudno powiedzie$. S!dz#, %e musimy poczeka$ na wyniki policyjnego "ledztwa.

- No tak, ale*

- Ale co?

- A je"li w lesie rzeczywi"cie co" si# kr#ci? - nie dawa za wygran! Dorian.

- Cie&?

Dorian przytakn! z powag!.

- Wiesz, co to jest Doppelgänger? - spyta Lazarus.

Ch opak zaprzeczy . Fabrykant zabawek spojrza na niego k!tem oka.

- To niemieckie s owo - wyja"ni . - Oznacza ono cie&, który z jakiego" powodu oderwa si#

od swojego w a"ciciela. Opowiedzie$ ci ciekaw! histori# z tym zwi!zan!?

background image

- Tak, bardzo prosz#*

Lazarus usiad wygodnie naprzeciwko ch opca i wyj! d ugie cygaro. Dzi#ki obejrzanym

filmom Dorian wiedzia , %e ów przedmiot o kszta cie torpedy nosi nazw# cygara hawa&skiego i %e
poza tym, i% kosztuje fortun#, po zapaleniu wydziela nieprzyjemny i dusz!cy zapach. Oprócz Grety
Garbo ulubionym bohaterem jego niedzielnych seansów filmowych by Groucho Marx. Zwykli
ludzie znali zapach cygara tylko z ekranów. Lazarus przyjrza si# dok adnie trzymanemu w r#ku
cygaru i nieoczekiwanie schowa je, gotów rozpocz!$ swoj! opowie"$.

- Do rzeczy wi#c. Histori# t# opowiedzia mi dawno temu jeden z moich kolegów. Jest rok

tysi!c dziewi#$set pi#tnasty. Miejsce akcji: Berlin*

Ze wszystkich berli&skich zegarmistrzów nikt tak nie d!%y do perfekcji, nikt nie by tak

skrupulatny w swej robocie jak Hermann Blöcklin. Wystarczy rzec, %e jego obsesyjne próby
tworzenia coraz precyzyjniejszych mechanizmów doprowadzi y go do opracowania teorii o
zwi!zkach pomi#dzy czasem a pr#dko"ci! "wiat a. Blöcklin mieszka na Heinrichstrasse, w ma ym
pe nym zegarów mieszkanku na ty ach swego warsztatu. By samotnikiem. Nie mia rodziny. Nie
mia przyjació . Jego jedynym towarzyszem by stary kot Salman, który potrafi godzinami le%e$ u
jego boku, podczas gdy Blöcklin oddawa si# wy !cznie swoim poszukiwaniom. Z biegiem czasu
sta y si# one jego obsesj!. Zdarza o mu si# cz#sto ca ymi dniami nie otwiera$ dla klientów swego
warsztatu. Potrafi pracowa$ bez spoczynku dwadzie"cia cztery godziny na dob# nad projektem
swych marze&: nad zegarem doskona ym, uniwersaln! maszyn! mierz!c! czas.

Nad Berlinem od wielu dni szala a "nie%yca. Mróz nie odpuszcza . Zegarmistrza odwiedzi

dziwny klient, elegancki m#%czyzna, który przedstawi si# jako Andreas Corelli. Ubrany by w
szykowny bia y garnitur. Mia d ugie, jedwabiste i przyprószone srebrem w osy. Ciemne okulary
przys ania y mu oczy. Blöcklin poinformowa przybysza, %e zak ad jest nieczynny, ale Corelli
nalega , podkre"laj!c, %e przyjecha z bardzo daleka tylko po to, %eby si# z nim spotka$. Wyja"ni
mu, %e dok adnie wie o jego pracach, i na poparcie tego opisa mu ze szczegó ami niektóre z nich,
co wprawi o w niepomierne zdumienie zegarmistrza, przekonanego, %e jego odkrycia stanowi!
pilnie strze%on! tajemnic#.

Nie mniej dziwne by o zamówienie Corellego. Blöcklin mia skonstruowa$ zegarek,

specjalny zegarek. Wskazówki mia y si# kr#ci$ w odwrotnym kierunku. Corelli wyja"ni
zegarmistrzowi, %e cierpi na "mierteln! chorob# i ma przed sob! tylko kilka miesi#cy %ycia, dlatego
te% chce mie$ zegarek, który odlicza by mu godziny, minuty i sekundy, jakie zosta y mu do dnia
"mierci.

Ekstrawaganckiemu zamówieniu towarzyszy a nader hojna oferta zap aty. I nie tylko, bo

Corelli przyrzek ponadto, %e przeka%e Blöcklinowi "rodki pozwalaj!ce na do%ywotnie
finansowanie jego bada&. W zamian domaga si# tylko po"wi#cenia kilku tygodni na stworzenie
wspomnianego wynalazku.

Blöcklin, rzecz oczywista, przysta na propozycj#. Przez dwa tygodnie nie zajmowa si#

niczym innym jak tylko realizacj! niecodziennego zlecenia. Siedzia jak zwykle w swoim
warsztacie, kiedy do drzwi ponownie zapuka Andreas Corelli. Zegarek by ju% gotów. Corelli,
u"miechaj!c si#, obejrza go dok adnie i nie szcz#dz!c s ów pochwa y dla kunsztu zegarmistrza,
stwierdzi , %e w pe ni zas u%y na ustalon! zap at#. Zm#czony, lecz szcz#"liwy Blöcklin wyzna mu,
%e w to zlecenie w o%y ca ! swoj! dusz#. Corelli przytakiwa ze zrozumieniem. Nakr#ci zegarek.
Wskazówki ruszy y. Wr#czy Blöcklinowi sakw# z otych monet i po%egna si#.

Zegarmistrz, nie posiadaj!c si# ze szcz#"cia, apczywie przelicza z ote monety. W pewnym

momencie dostrzeg swoje odbicie w lustrze: nagle postarza !, zniszczon! twarz. Za du%o pracowa .
Postanowi da$ sobie par# dni wolnego, by odpocz!$ i odzyska$ si y.

background image

Nast#pnego dnia promienie o"lepiaj!cego s o&ca wdar y si# przez okno mieszkanka

Blöcklina. Zegarmistrz, wci!% zm#czony, podszed do umywalki i znowu spojrza w lustro. Tym
razem jednak zmartwia ca y. Wieczorem, kiedy k ad si# do ó%ka, jego twarz by a twarz!
m#%czyzny licz!cego sobie czterdzie"ci par# lat, zm#czonego, owszem, i przepracowanego, niemniej
cz owieka jeszcze m odego. Dzi" mia przed sob! cz owieka dobijaj!cego sze"$dziesi!tki.
Przera%ony wyszed do parku, by zaczerpn!$ powietrza. Wróciwszy do zak adu, przejrza si#
znowu. Z lustra patrzy na& starzec. Kiedy spanikowany wybieg na ulic#, wpad na s!siada, który
zapyta go, czy widzia mo%e zegarmistrza Blöcklina. Hermann rzuci si# do ucieczki.

T# noc sp#dzi w cuchn!cej knajpie w otoczeniu przeró%nej ma"ci m#tów i szumowin. By o

mu wszystko jedno, gdzie i z kim b#dzie, byle nie zosta$ samemu. Czu , jak z ka%d! minut! jego
skóra pokrywa si# dziesi!tkami zmarszczek. Mia wra%enie, %e ko"ci zaraz mu si# rozpadn!, a
oddech staje si# coraz ci#%szy.

Zbli%a a si# pó noc, kiedy jaki" nieznajomy zapyta go, czy mo%e si# przysi!"$. Blöcklin

spojrza na&. By to elegancki, przystojny, niespe na dwudziestoletni m odzieniec. Nie zna go,
chocia% ciemne okulary przys aniaj!ce twarz wyda y mu si# znajome. Serce skoczy o mu do gard a.
Corelli*

Andreas Corelli usiad naprzeciwko i wyj! zegarek wykonany przez Blöcklina kilka dni

temu. Zrozpaczony zegarmistrz zapyta go, czy wie co" o przypad o"ci, która zacz# a go n#ka$.
Dlaczego starzeje si# z sekundy na sekund#? Corelli pokaza zegarek - wskazówki powoli kr#ci y
si# w kierunku odwrotnym ni% zazwyczaj - i przypomnia mu jego w asne s owa o tym, %e w o%y
w t# robot# ca ! swoj! dusz#. Z tego te% powodu jego cia o i dusza starzej! si# z ka%d! minut!.

Blöcklin zdj#ty ob #dnym przera%eniem zacz! b aga$ Corellego o pomoc. Powiedzia , %e

gotów jest zrobi$ wszystko, odda$ cokolwiek w zamian za odzyskanie m odo"ci i w asnej duszy.
Corelli u"miechn! si# i spyta , czy aby jest tego ca kiem pewien. Zegarmistrz nie zawaha si#:
gotów jest na wszystko.

Corelli odpar wówczas, %e odda zegarek, a wraz z nim dusz# zegarmistrza, w zamian za

co", czego u%yteczno"$ i tak jest mocno w!tpliwa: za jego cie&. Blöcklin zdumiony zapyta , czy to
jedyna cena, jak! ma zap aci$. Corelli przytakn! i Blöcklin przysta na propozycj#.

Niedawny klient Blöcklina wyj! wówczas szklany flakonik, odkorkowa go i po o%y na

stole. Blöcklin os upia y patrzy , jak jego cie&, porwany jakby przez wir powietrza, zostaje wessany
do flakonu. Corelli po%egna si# z Blöcklinem, wsta i odszed .

Gdy tylko znikn! w mrokach nocy, wskazówki zegarka w r#kach Blöcklina zacz# y si#

kr#ci$ w prawid owym kierunku.

Kiedy Blöcklin o "wicie wróci do domu, jego twarz by a znowu twarz! m odego

cz owieka. Zegarmistrz odetchn! z ulg!. Niemniej czeka a go pewna niespodzianka. Jego kot
Salman nie wyszed mu na spotkanie. Zegarmistrz szuka go po ca ym domu. Wreszcie go odnalaz .
W osy stan# y mu d#ba z przera%enia. Zwierz# wisia o w jego warsztacie powieszone na kablu od
lampy. Stó by przewrócony, a narz#dzia rozrzucone po pod odze. Jakby tr!ba powietrzna przesz a
przez zak ad, niszcz!c wszystko, co napotka a na swej drodze. Ale to jeszcze nie koniec. (ciany
by y pomazane. Kto" nabazgra na nich niezrozumia e s owo:

Nilkcölb

Zegarmistrz przyjrza si# obrzydliwemu napisowi. Dopiero po jakim" czasie zrozumia jego

znaczenie. To by o jego w asne nazwisko, napisane na wspak. Nilkcölb. Blöcklin. Jaki" szepcz!cy
g os rozleg si# za jego plecami i kiedy Blöcklin odwróci si#, stan! twarz! w twarz z samym sob!,
ze swym ciemnym odbiciem, diabolicznym mira%em w asnej twarzy.

background image

I wtedy zrozumia . Mia przed sob! swój w asny cie&. Prowokacyjnie przygl!daj!cy mu si#

cie&. Chcia go z apa$, ale cie& za"mia si# jak hiena i czmychn! . Blöcklin zatrwo%ony zobaczy , jak
cie& wymyka si# z zak adu, trzymaj!c d ugi nó%, i znika w pó mroku.

Tej samej nocy dosz o do pierwszego morderstwa na Heinrichstrasse. Wielu "wiadków

potwierdzi o w swych zeznaniach, i% widzieli zegarmistrza Blöcklina, jak z zimn! krwi! zadaje
ciosy no%em %o nierzowi, który o "wicie mia nieszcz#"cie znale'$ si# w zau ku. Policja
zaaresztowa a podejrzanego i podda a przes uchaniom. Nast#pnej nocy, podczas gdy Blöcklin nadal
przebywa w areszcie, dokonano dwóch kolejnych morderstw. Po mie"cie rozesz y si# plotki o
tajemniczym mordercy czyhaj!cym po zmroku w berli&skich zau kach na swoje ofiary. Blöcklin
usi owa wyja"ni$ "ledczym, o co w tym wszystkim chodzi, ale nikt go nie s ucha . Dziennikarze
snuli przeró%ne domys y, postawili nawet hipotez#, %e morderca noc w noc wymyka si# ze swojej
pilnie strze%onej celi, by dokona$ przera%aj!cych zbrodni, jakich Berlin do tej pory nie zna .

Strach przed cieniem z Berlina parali%owa miasto przez dwadzie"cia pi#$ dni. Koniec tej

przedziwnej sprawy by równie nieoczekiwany i niewyt umaczalny co i jej pocz!tek. O "wicie
dwunastego stycznia tysi!c dziewi#$set szesnastego roku cie& Hermanna Blöcklina w"lizgn! si# do
ponurego wi#zienia tajnej policji. Wartownik, który pe ni stra% przy celi, zezna pod przysi#g!, i%
widzia , jak Blöcklin zacz! mocowa$ si# z jakim" cieniem i %e w pewnym momencie bójki
zegarmistrz zada cieniowi cios no%em. O "wicie zmiennik stra%nika natrafi w celi na cia o
Blöcklina z ran! w sercu.

Par# dni pó'niej zg osi si# niejaki Andreas Corelli z propozycj! op acenia kosztów

pochówku Blöcklina na berli&skim cmentarzu. W ostatniej drodze towarzyszyli zegarmistrzowi
jedynie grabarz i ów dziwny osobnik w ciemnych okularach.

Seria morderstw na Heinrichstrasse pozostaje wci!% niewyja"niona, a policja berli&ska

dot!d nie zamkn# a akt sprawy*

- Jejku - j#kn! Dorian, gdy Lazarus sko&czy sw! opowie"$. - To si# wydarzy o naprawd#?

Fabrykant zabawek u"miechn! si#.

- Nie, ale by em pewien, %e ta historia bardzo przypadnie ci do gustu.

Dorian zatopi wzrok w swojej fili%ance. Zrozumia , %e Lazarus specjalnie wymy"li dla

niego t# historyjk#, %eby móg nieco zapomnie$ o strachu, którego si# najad za spraw!
mechanicznego anio a. Niez y fortel, ale jednak tylko fortel. Lazarus poklepa go pocieszaj!co po
ramieniu.

- Odnosz# wra%enie, %e jest ju% za pó'no na zabawy w detektywów - stwierdzi . - Chod',

odprowadz# ci# do domu.

- A nie powie pan nic mojej mamie? - zapyta b agalnym tonem Dorian.

- Nie powiem, ale pod jednym warunkiem: przyrzeknij mi, %e nigdy ju% nie b#dziesz noc!

chodzi do lasu, przynajmniej dopóki nie wyja"ni si# sprawa Hannah*

Spojrzeli sobie g #boko w oczy.

- Umowa stoi - zgodzi si# ch opiec.

Lazarus u"cisn! mu d o&, jakby w a"nie dobili targu, a nast#pnie, z tajemniczym

u"miechem na ustach, podszed do szafy i wyci!gn! drewnian! skrzyneczk#. Wr#czy j!
Dorianowi.

- Co to jest? - spyta zaintrygowany ch opiec.

- Niespodzianka. Otwórz.

Dorian podniós wieczko. W "wietle lamp zab ys a srebrna figurka wielko"ci jego d oni.

Dorian spojrza pytaj!co na Lazarusa. Fabrykant zabawek, zamiast wyja"ni$ mu, w czym rzecz,
powiedzia :

background image

- Pozwól, %e zademonstruj# ci, jak to dzia a.

Wyj! ze skrzynki figurk# i postawi j! na stole, po czym delikatnie nacisn! . Figurka jakby

o%y a. Rozpostar a skrzyd a. To by anio . Podobny do tego, którego Dorian przed chwil! widzia ,
ale w mniejszej skali.

- Takiego ma ego chyba si# nie boisz?

Zachwycony Dorian przytakn! .

- Wobec tego to jest twój anio stró%. B#dzie ci# chroni$ przed cieniami*

Lazarus odprowadzi Doriana do Domu na Cyplu, t umacz!c mu po drodze wszelkie tajniki

projektowania i konstruowania automatów i innych mechanizmów, których stopie&
skomplikowania i przemy"lno"$ wyda y si# Dorianowi bli%sze sztuce czarnoksi#skiej ni% naukom
technicznym. Lazarus wiedzia wszystko i zna odpowiedzi na najtrudniejsze i najbardziej
podchwytliwe pytania. Nie sposób by o go zagi!$. Kiedy wychodzili z lasu, Dorian by ju% ca kiem
zauroczony swoim nowym przyjacielem.

- Nie zapominaj o naszej umowie - powiedzia na po%egnanie Lazarus. - )adnych nocnych

wycieczek.

Dorian przytakn! i skierowa si# w stron# domu. Fabrykant zabawek nie ruszy si# z

miejsca, dopóki ch opak nie dotar do swego pokoju i nie pomacha mu z okna. Lazarus te% mu
pomacha i zag #bi si# w cieniach lasu.

Dorian po o%y si# do ó%ka. U"miech nie schodzi mu z ust. Wszystkie troski i l#ki ulotni y

si# jak za dotkni#ciem czarodziejskiej ró%d%ki. Ch opiec otworzy skrzyneczk# i wyci!gn! z niej
podarowanego mu przez Lazarusa mechanicznego anio a. By a to arcyprecyzyjna i przedziwnej
urody robota. Skomplikowana konstrukcja przywodzi a na my"l fascynuj!ce nauki tajemne. Dorian
postawi go na pod odze przy ó%ku i zgasi "wiat o. Lazarus jest geniuszem. Oto w a"ciwe s owo.
Dorian s ysza je setki razy, zawsze zdziwiony, %e u%ywa si# go w sytuacjach, kiedy obdarzeni tym
mianem %adn! miar! do niego nie dorastaj!. A on pozna w a"nie prawdziwego geniusza. Co
wi#cej, zaprzyja'ni si# z nim.

Fal# entuzjazmu bardzo szybko wypar a narastaj!ca senno"$. Nagle Doriana ogarn# o

zm#czenie. Wyobrazi sobie, %e zostaje uczniem Lazarusa i dziedzicem jego wiedzy, konstruuje
maszyn# tropi!c! i owi!c! cienie, dzi#ki czemu uwalnia "wiat od gro'nej organizacji przest#pczej.

Dorian ju% spa , kiedy stoj!ca na pod odze figurka ni st!d, ni zow!d zacz# a powoli

rozpo"ciera$ skrzyd a. G owa metalowego anio a przekr#ci a si# na bok, a r#ka unios a si#. Jego
czarne oczy, dwie obsydianowe zy, zab ys y w ciemno"ciach.

background image

8. Zagadka

Ju% trzeci dzie& Irène próbowa a dowiedzie$ si# czegokolwiek o Ismaelu, bez skutku. Nikt

w miasteczku nie umia jej pomóc. Ch opak znikn! bez "ladu. Znikn# a równie% jego ód'. Przez
wybrze%e Normandii przechodzi front burzowy, zaci!gaj!c niebo nad zatok! grub! warstw!
popielatych chmur, i nie zanosi o si# na to, by pogoda przez najbli%sze dni mia a si# poprawi$.

Ulice miasteczka zdawa y si# pogr!%one w letargu w ów d%d%ysty poranek, gdy Hannah

odby a swoj! ostatni! drog# na male&ki cmentarz usytuowany na szczycie wzgórza znajduj!cego
si# na pó nocnym wschodzie B #kitnej Zatoki. Kondukt odprowadzi j! do cmentarnej bramy.
Ko&cowa cz#"$ ceremonii pogrzebowej, na %yczenie rodziny, odby a si# ju% tylko w gronie
najbli%szych zmar ej, podczas gdy mieszka&cy miasteczka rozchodzili si# do swych domów, w
milczeniu wspominaj!c dziewczyn#.

Orszak z wolna rozprasza si# w deszczu, a Lazarus zaproponowa , %e odwiezie Simone i jej

dzieci do Domu na Cyplu. W tym w a"nie momencie Irène dostrzeg a samotn! posta$ Ismaela na
skalistym wierzcho ku klifu wznosz!cego si# tu% przy cmentarzu. Ch opak wpatrywa si# w
o owiane morze. Wystarczy a krótka wymiana spojrze& mi#dzy Irène a matk!. Simone skin# a
g ow!, pozwalaj!c córce odej"$. Gdy samochód Lazarusa oddala si# od kapliczki "wi#tego
Rolanda, Irène ju% wspina a si# "cie%k! prowadz!c! na szczyt klifu.

Na horyzoncie wida$ by o zapowied' zbli%aj!cej si# burzy, która rozcina a niebo bia ymi

ostrzami b yskawic. Pod"wietlane fioletowym "wiat em chmury wygl!da y jak k #by dymu po
eksplozji. Dziewczyna dotar a do Ismaela siedz!cego na skale ze spojrzeniem zagubionym w falach
oceanu. W oddali wysepka z latarni! i cypel gin# y we mgle.

* * *

Gdy wrócili do miasteczka, Ismael niepytany opowiedzia Irène, co robi przez ostatnie trzy

dni. Zacz! swoj! opowie"$ od chwili, kiedy dotar a do niego wiadomo"$ o "mierci Hannah.

Odp yn! na +Kyaneosie, w stron# wysepki z latarni!, usi uj!c uciec przed rozpacz!, cho$ i

tak nie by o od niej ucieczki. Po d ugiej nocy nasta wreszcie "wit, który pozwoli mu
uporz!dkowa$ nat ok my"li i skoncentrowa$ si# na jednym zadaniu, jedynym "wiate ku w tym
mrocznym tunelu: musi odnale'$ sprawc# tragedii i wymierzy$ mu sprawiedliwo"$. Pragnienie
zemsty wydawa o si# jedynym lekarstwem zdolnym ukoi$ ból.

Dotychczasowe ustalenia %andarmerii nie przekonywa y go zupe nie. Nadzwyczajna

dyskrecja, z jak! w adze lokalne prowadzi y "ledztwo, wyda a mu si# co najmniej podejrzana.
Nast#pnego dnia rano Ismael postanowi wszcz!$ dochodzenie na w asn! r#k#. Za wszelk! cen#. W
tej grze trzeba by o zapomnie$ o jakichkolwiek zasadach. Tej samej nocy w ama si# do pracowni
doktora Giraud. Pos uguj!c si# w asnym sprytem i paroma narz#dziami, zdo a pokona$ k ódki i
a&cuchy broni!ce mu dost#pu.

Irène s ucha a, ju% to z niedowierzaniem, ju% to z niepomiernym zdziwieniem, jak Ismael

dotar do prosektorium i odczekawszy w oparach formaliny i w widmowym pó mroku, a% doktor
Giraud pójdzie do domu, odszuka w kartotece doktora teczk# z dokumentami dotycz!cymi "mierci
Hannah.

Sk!d u niego tyle zimnej krwi niezb#dnej, by zdoby$ si# na podobny wyczyn, trudno by o

stwierdzi$, bo na pewno nie doda y mu odwagi le%!ce na sto ach dwa trupy przykryte p ótnem.
By y to zw oki dwóch nurków, których ubieg ej nocy porwa zdradliwy pr!d w przesmyku La
Rochelle, kiedy próbowali wydoby$ adunek rozbitego dawno temu o podwodne ska y %aglowca.

background image

Irène, blada jak porcelanowa figurka, wys ucha a mrocznej opowie"ci od pocz!tku do

ko&ca, ze wszystkimi makabrycznymi szczegó ami, !cznie z tym, jak Ismael potkn! si# o stó do
sekcji zw ok. Odetchn# a z ulg! dopiero wtedy, kiedy narrator opowie"ci znalaz si# poza murami
pos#pnego budynku. Ismael szybko schroni si# w swej odzi, by tam przez kilka godzin wertowa$
zebrane w teczce dokumenty, usi uj!c przebi$ si# przez g!szcz s ów i medyczny %argon doktora
Giraud.

Irène prze kn# a "lin#.

- I co jej si# sta o? - wydusi a z siebie.

Ismael spojrza Irène prosto w oczy. Dziewczyna dostrzeg a w jego oczach dziwny b ysk.

- Nie wiedz!, co si# sta o. Ale wiedz!, dlaczego umar a. Wed ug raportu oficjalnym

powodem "mierci jest zatrzymanie akcji serca - zacytowa . - Ale w ko&cowych wnioskach Giraud
stwierdza, %e w jego mniemaniu Hannah zobaczy a w lesie co", co wywo a o u niej atak paniki.

Panika. Raz i drugi to s owo rozbrzmia o w g owie Irène. Jej przyjació ka Hannah umar a ze

strachu i to co", czego si# przestraszy a, cokolwiek to jest, nadal przebywa w lesie.

- To by a niedziela, prawda? - zapyta a Irène. - Tego w a"nie dnia co" si# musia o sta$*

Ismael pokiwa g ow!. Nie by o w!tpliwo"ci, %e ch opak doszed do tego samego wniosku

znacznie wcze"niej ni% Irène.

- Albo w nocy z soboty na niedziel# - zasugerowa .

Irène spojrza a na niego pytaj!co.

- Hannah sp#dzi a t# noc w Cravenmoore. Nast#pnego dnia "lad po niej zagin! . A potem

znaleziono jej zw oki w lesie - podsumowa ch opak.

- Masz jakie" podejrzenia?

- By em w lesie. S! "lady. Po amane ga #zie. Dosz o do jakiej" walki. Kto" "ciga Hannah.

Od rezydencji.

- Od Cravenmoore?

Ismael znów przytakn! .

- Musimy si# dowiedzie$, co takiego si# sta o przed jej znikni#ciem. By$ mo%e to wyja"ni,

kto "ciga j! w lesie.

- A jak mamy si# tego dowiedzie$? Przecie% policja* - zacz# a Irène.

- Jest tylko jeden sposób.

- Cravenmoore - szepn# a Irène.

- Otó% to. Dzi" w nocy.

* * *

Zmierzch rozdziera miedzianymi szczelinami burzowe chmury nadchodz!ce znad

horyzontu. Noc, rozpo"cieraj!c cienie nad zatok!, pozostawia a jednak na sklepieniu nieba lufcik
jasno"ci, dzi#ki któremu mo%na by o podziwia$ kr!g "wiat a roztaczany przez dope niaj!cy si#
ksi#%yc. Srebrnawa po"wiata rysowa a wzorzyste odblaski w pokoju Irène. Dziewczyna na chwil#
unios a wzrok znad pami#tnika Almy Maltisse i spojrza a na cia o niebieskie %yczliwie u%yczaj!ce
jej poblasku. Za dwadzie"cia cztery godziny b#dzie pe nia. Trzecia pe nia lata. Noc ulicznej
maskarady w B #kitnej Zatoce.

Ale teraz, w tym momencie, ksi#%yc nabra dla niej innego znaczenia. Niebawem dojdzie do

jej sekretnego spotkania z Ismaelem na progu lasu Cravenmoore. Zamiar zapuszczenia si# w t#
nieprzebyt! g#stwin# wyda jej si# teraz pomys em niezbyt rozs!dnym. A w a"ciwie, nazywaj!c
rzecz po imieniu, ca kowit! g upot!. Z drugiej jednak strony nie mog a przecie% zawie"$ Ismaela,
tym bardziej %e wspar a nie tak dawno pomys ch opca, by uda$ si# do rezydencji Lazarusa Janna i

background image

tam próbowa$ odnale'$ odpowiedzi, które wyja"ni yby zagadk# "mierci Hannah. Nie potrafi a
jako" uporz!dkowa$ swoich my"li, wi#c wzi# a pami#tnik Almy Maltisse i schroni a si# w jej
wyznaniach.

$Od trzech dni nie mam o nim #adnych wie"ci. Bez s owa wyjecha o pó nocy,

przekonany, #e je"li oddali si& ode mnie, cie) pod%#y za nim. Nie chcia mi powiedzie(, dok%d si&
udaje, ale mam podejrzenia, #e znalaz schronienie na wysepce z latarni%. Zawsze tam ucieka w
poszukiwaniu spokoju, teraz za" odnosz& wra#enie, #e tym razem wybra to miejsce jak
przera#one dziecko, które ma stawi( czo o swemu koszmarowi. Jego nieobecno"( zmusi a mnie
jednak do podania w w%tpliwo"( wszystkich moich dotychczasowych przekona). Przez te trzy dni
cie) si& nie pojawi . Nie ruszy am si& z sypialni, otoczona "wiat ami, "wiecami i lampkami
oliwnymi. W ca ym domu by o jasno, "wiat o dociera o do ka#dego, nawet najmniej dost&pnego
zakamarka. Trudno by o mi zasn%(.

Gdy pó'n% noc% pisz& te s owa, mog&, mimo lekkiej mg y, dostrzec przez okno wysepk& z

latarni%. Po"ród ska migoce "wiate ko. Wiem, #e to on, odosobniony w wi&zieniu, na które sam si&
skaza . Nie mog& tu zosta(. Ani godziny d u#ej. Temu koszmarowi musimy przeciwstawi( si&
razem i tylko razem. A je"li w tej walce przyjdzie zgin%(, to te# powinni"my zgin%( razem.

Ma o mnie obchodzi, czy ten ob &d b&dzie trwa jeden dzie) wi&cej, czy jeden dzie) mniej.

Jestem przekonana, #e cie) nie da nam spokoju. Jeszcze jeden taki tydzie) jak ten ostatni by by
ponad moje si y. Moje sumienie jest czyste, a moja dusza pogodzona sama z sob%. Strach, który
odczuwa am wcze"niej, ust%pi teraz miejsca zm&czeniu i brakowi nadziei.

Jutro, podczas gdy ca e miasteczko bawi( si& b&dzie na rynku na balu maskowym,

poszukam w porcie jakiej" ódki i pop yn& do niego. Nie obchodz% mnie konsekwencje. Gotowa
jestem je ponie"(. Wystarczy mi, #e b&d& u jego boku, #e b&d& mog a s u#y( mu pomoc%, do
samego ko)ca.

Co" mi podpowiada, #e by( mo#e mamy jeszcze jak%" szans&, by znowu zacz%( #y(

normalnie, szcz&"liwie, spokojnie. Niczego wi&cej nie pragn&$

Odg os rzuconego o szyb# kamyczka wyrwa Irène z lektury. Zamkn# a pami#tnik i

wyjrza a przez okno. Ismael czeka na ni! przy drodze do lasu. Gdy wk ada a gruby we niany
sweter, ksi#%yc powoli chowa si# za chmury.

* * *

Irène bacznie przyjrza a si# matce ze szczytu schodów. Simone, nie pierwszy zreszt! raz,

zapad a w sen, siedz!c w swym ulubionym fotelu, przy oknie wychodz!cym na zatok#. Na podo ku
sukni le%a a ksi!%ka, a okulary do czytania zsun# y si# z nosa Simone i zwisa y na a&cuszku
niczym przewrócone na górce saneczki. W k!cie drewniane radio z rze'bionymi motywami
secesyjnymi szepta o kolejny odcinek mro%!cego krew w %y ach serialu kryminalnego. Maj!c
nadziej#, %e szmer radia przyt umi jej kroki, Irène przemkn# a na paluszkach przed matk! i wesz a
do kuchni, z której mo%na by o wyj"$ do ogrodu na ty ach. Ca a operacja trwa a nie d u%ej ni%
pi#tna"cie sekund.

Ismael czeka na ni!, ubrany w skórzan! kurtk#, robocze spodnie i buty, które wygl!da y

tak, jakby przeszed w nich do Stambu u i z powrotem, i to nie jeden raz. Nocna bryza nawiewa a
zimn! mg # nad zatok#, rozwieszaj!c nad lasem mleczne girlandy.

Irène zapi# a sweter a% pod sam! szyj# i w odpowiedzi na pytaj!ce spojrzenie ch opca

przytakn# a tylko w milczeniu. Nie zamieniwszy ani s owa, weszli na "cie%k# prowadz!c! w g !b
lasu. W ciemno"ciach rozbrzmiewa y niepokoj!ce, tajemnicze d'wi#ki. Ga #zie poruszane wiatrem
zag usza y ryk fal rozbijaj!cych si# o klif. Irène sz a z Ismaelem przez ciemn! g#stwin#. Zza

background image

zwa ów p#dz!cych po niebie chmur od czasu do czasu wygl!da ksi#%yc, spowijaj!c drzewa
upiornym, pulsuj!cym poblaskiem. W po owie drogi Irène wzi# a Ismaela za r#k# i nie wypuszcza a
jej a% do chwili, gdy wyros a przed nimi masywna bry a Cravenmoore.

Na znak ch opca zatrzymali si# za pniem drzewa "miertelnie ranionego piorunem. Na kilka

sekund ksi#%yc rozdar g#st! kurtyn# aksamitnych chmur. Jego promienie pad y na elewacj#
Cravenmoore, wydobywaj!c z ciemno"ci reliefy i wie%yczki rezydencji przypominaj!cej
chimeryczn!, z owrog! katedr# zagubion! w sercu zakl#tego lasu. Potem ulotna wizja zgas a i
trójk!t z ocistego "wiat a rozla si# u stóp budowli. W g ównych drzwiach ukaza a si# posta$
Lazarusa Janna. Fabrykant zamkn! za sob! drzwi, zszed po schodach i skierowa swe kroki na
"cie%k# biegn!c! skrajem lasu.

- To Lazarus. Wychodzi na swoj! conocn! przechadzk# - wymamrota a Irène.

Ismael przytakn! bez s owa i przytrzyma dziewczyn#, nie spuszczaj!c z oka fabrykanta

zabawek, który szed teraz w stron# lasu, prosto na nich. Irène spojrza a pytaj!co na Ismaela.
Ch opak westchn! i nerwowo rozejrza si# wokó . Kroki Lazarusa rozbrzmiewa y coraz bli%ej.
Ismael chwyci Irène za rami# i popchn! j! w stron# pnia martwego drzewa.

- Do "rodka. Szybko - wyszepta .

We wn#trzu pnia unosi si# ci#%ki zapach wilgoci i zmursza ego drewna. Z zewn!trz, przez

niewielkie otwory na ca ej d ugo"ci martwego pnia, s!czy o si# md e "wiat o, rysuj!c co" na kszta t
"wietlnej drabiny wspinaj!cej si# a% pod sklepienie tej niby-pieczary. Irène spojrza a w gór#. Ciarki
przesz y jej po plecach. Dwa metry nad sob! ujrza a rz!d l"ni!cych punkcików. Oczy. Z jej gard a
wyrwa si# niemy krzyk - Ismael zd!%y zas oni$ jej usta d oni!. Ch opak trzyma j! mocno, nie
pozwalaj!c jej wyswobodzi$ si# z u"cisku.

- To tylko nietoperze, na lito"$ bosk!. Sied' spokojnie - szepn! jej do ucha.

Kroki Lazarusa okr!%y y pie& i skierowa y si# w g#stwin#.

Ismael nie zdj! r#ki z ust Irène, dopóki kroki fabrykanta zabawek nie umilk y zupe nie.

Niewidzialne skrzyd a nietoperzy poruszy y si# w ciemno"ci. Irène poczu a na twarzy zimny
powiew i kwa"ny odór zwierz!t.

- A my"la em, %e nie boisz si# nietoperzy - powiedzia Ismael. - No dobra, idziemy.

Irène posz a za nim przez ogród Cravenmoore. Obeszli rezydencj#, chc!c dosta$ si# do niej

od ty u. Irène ca y czas powtarza a sobie, %e nikogo nie ma w domu. Nikt nie mo%e ich
obserwowa$, to tylko z udzenie.

Dotarli do skrzyd a s!siaduj!cego z dawn! fabryk! zabawek i stan#li przed drzwiami, które,

jak im si# wydawa o, prowadzi y do warsztatu albo sali monta%owej. Ismael wyj! z kieszeni
scyzoryk i otworzy go. Ostrze zab ys o w ciemno"ci. Ch opiec wpierw delikatnie dotkn! zamka
palcami, a pó'niej wsun! ko&cówk# ostrza.

- Odsu& si# troch#. Potrzebuj# wi#cej "wiat a.

Irène cofn# a si# kilka kroków. Spróbowa a przebi$ wzrokiem panuj!ce w fabryce zabawek

ciemno"ci. Szyby zdawa y si# przydymione wieloletnim opuszczeniem i nie sposób by o dostrzec,
co kryje si# za nimi.

- No dalej, dalej - mamrota pod nosem Ismael, mocuj!c si# z zamkiem.

Irène spojrza a na niego, staraj!c si# nie zwraca$ uwagi na wewn#trzny g os, który mówi

jej, %e w amywanie si# na teren cudzej posiad o"ci nie jest najlepszym pomys em. W ko&cu zamek
ust!pi z cichutkim trzaskiem. U"miech rozja"ni twarz Ismaela. Drzwi uchyli y si# na kilka
centymetrów.

- Bu ka z mas em. - Ismael popchn! drzwi.

- Musimy si# pospieszy$ - powiedzia a Irène. - Lazarus pewnie nied ugo wróci.

background image

Ismael wszed do "rodka. Irène westchn# a g #boko i posz a za nim. W bladym "wietle

wpadaj!cym do wn#trza wznosi y si#, niczym bia e opary, g#ste tumany kurzu. Pomieszczenie
przesycone by o ostrym chemicznym zapachem. Kiedy Ismael zamkn! drzwi za swoimi plecami,
oboje znale'li si# w "wiecie nieprzeniknionych, tajemniczych cieni. Dawna fabryka zabawek
Lazarusa Janna wydawa a si# spa$ wiecznym snem.

- Nic nie widz# - szepn# a Irène, z ca ych si powstrzymuj!c si#, by nie rzuci$ si# do

natychmiastowej ucieczki.

- Musimy poczeka$, a% nasze oczy przyzwyczaj! si# do ciemno"ci. To potrwa tylko chwil# -

powiedzia Ismael zupe nie bez przekonania.

Jednak chwila min# a i wbrew zapewnieniom Ismaela nic si# nie zmieni o. Zas ona czerni

przys aniaj!ca fabryk# Lazarusa wcale si# nie rozproszy a. Irène usi owa a odgadn!$, w któr!
stron# powinni si# skierowa$, kiedy zauwa%y a nieruchom!, majestatyczn! posta$ stoj!c! zaledwie
kilka metrów przed nimi.

Serce podskoczy o jej do gard a.

- Ismaelu, kto" tu jest* - wyj!ka a, z ca ej si y wczepiaj!c si# w rami# ch opca.

Ismael spróbowa przenikn!$ wzrokiem pó mrok i prze kn! "lin#. W powietrzu unosi a si#

posta$ z rozwartymi ramionami. Sylwetka ko ysa a si# powoli, jak wahad o, a na plecy sp ywa y jej
d ugie w osy. Ch opak si#gn! dr%!cymi palcami do kieszeni kurtki i wyj! pude ko zapa ek.
Unosz!ca si# posta$ nie wykonywa a %adnego ruchu jak %ywy pos!g gotów skoczy$ na nich, gdy
tylko pojawi si# p omyk.

Ismael potar zapa k# o drask#. Wybuch p omienia o"lepi ich na chwil#. Irène z apa a

Ismaela za rami#.

W chwil# pó'niej to, co ukaza o si# jej oczom, "ci# o jej krew w %y ach. Poczu a, %e mi#"nie

odmawiaj! jej pos usze&stwa. Przed ni! ko ysa o si# w migotliwym p omyku zapa ki cia o jej matki,
Simone, zwisaj!c z rozpostartymi ramionami z sufitu.

- Mój Bo%e*

Posta$ zacz# a obraca$ si# powoli wokó w asnej osi, ukazuj!c po chwili sw! drug! stron#.

W nik ym "wietle b ysn# y kable i trybiki. Twarz podzielona by a na dwie po ówki. Tylko jedna z
nich by a doko&czona.

- To po prostu maszyna, najzwyczajniejsza w "wiecie maszyna - odezwa si# Ismael,

usi uj!c uspokoi$ Irène.

Irène odwa%y a si# spojrze$ na makabryczn! podobizn# Simone. To by y jej rysy. Jej

w osy, ten sam kolor oczu. Najdrobniejszy szczegó jej skóry, ka%dy rys jej twarzy zosta y
odtworzone w masce pozbawionej wyrazu i przyprawiaj!cej o dreszcze.

- Co si# tutaj dzieje? - ledwie wykrztusi a.

Ismael wskaza na co", co wygl!da o jak drzwi wej"ciowe w g #bi warsztatu.

- Chod'my tamt#dy - wskaza , odci!gaj!c Irène od tego miejsca i pos#pnej postaci wisz!cej

w powietrzu.

Oszo omiona dziewczyna ruszy a za nim, wci!% nie mog!c otrz!sn!$ si# z tego, co przed

chwil! widzia a.

P omyk trzymanej przez Ismaela zapa ki zgas chwil# pó'niej i ponownie oboje znale'li si#

w ca kowitej ciemno"ci.

Gdy tylko dotarli do drzwi prowadz!cych do wn#trz Cravenmoore, kobierzec cieni, który

wcze"niej rozpostar si# u ich stóp, zwin! si# po ich przej"ciu jak p atki czarnego kwiatu i
nabieraj!c masy, zacz! przesuwa$ si# po "cianach. Cie& skierowa si# ku sto om warsztatu. Jego
czarny "lad pad na bia e p ótno os aniaj!ce posta$ owego mechanicznego anio a, którego Lazarus

background image

pokaza poprzedniej nocy Dorianowi. Powoli cie& wcisn! si# pod materia , po czym jego masa jak
para przedosta a si# poprzez spojenia do metalowej konstrukcji.

Znikn! wewn!trz metalowego anio a. Niebawem warstwa szronu zacz# a rozprzestrzenia$

si# i pokrywa$ cia o maszyny, tworz!c lodow! paj#czyn#. Po chwili oczy anio a otworzy y si#
ostro%nie. W ciemno"ci b ys y dwa %arz!ce si# rubiny.

Olbrzymia posta$ powoli usiad a i rozpostar a swoje skrzyd a. Nast#pnie stan# a na ziemi

wpierw jedn! nog!, potem drug!. Pazury porysowa y drewniany blat sto u. W sie$ niebieskawego
"wiat a unosz!cego si# w powietrzu wpad a spirala dymku po zapa ce rzuconej przez Ismaela na
pod og#. Anio postawi pierwsze kroki i poczuwszy si# pewnie, znikn! w mroku, pod!%aj!c
"ladem Ismaela i Irène.

background image

9. Nocne metamorfozy

Daleki odg os uporczywego stukania wyrwa Simone ze "wiata wiruj!cych w ta&cu akwarel

i ksi#%yców stapiaj!cych si# w monety z p ynnego srebra. Po chwili ciszy stukot rozleg si# znowu,
tym razem ca kowicie wybijaj!c Simone ze snu i u"wiadamiaj!c jej, %e raz jeszcze sen okaza si#
jednak silniejszy i od niej, i od usilnej ch#ci dotarcia do ko&ca rozdzia u przed pó noc!. Gdy si#ga a
po swoje okulary do czytania, znowu us ysza a ów natarczywy d'wi#k, ale tym razem zdo a a go
rozpozna$ i zlokalizowa$. Kto" delikatnie puka kostkami palców w okno wychodz!ce na ganek.
Simone wsta a i pozna a u"miechaj!c! si# zza szyby twarz Lazarusa. Poczu a, jak nagle jej policzki
si# czerwieni!. Podchodz!c do drzwi, rzuci a okiem na swoje odbicie w lustrze wisz!cym w
przedpokoju. Zgroza.

- Dobry wieczór, madame Sauvelle. Mo%e przyszed em nie w por#* - odezwa si# Lazarus.

- )adn! miar!. Ja* Szczerze mówi!c, czyta am ksi!%k# i wstyd si# przyzna$, ale zasn# am.

- To oznacza, %e powinna pani natychmiast wzi!$ si# do czytania innej ksi!%ki - skwitowa

Lazarus.

- Te% tak s!dz#. Ale prosz# wej"$.

- Nie chcia bym przeszkadza$.

- Prosz# nie mówi$ g upstw. Zapraszam do "rodka.

Lazarus skin! grzecznie g ow! i wszed do domu. Szybko omiót oczami pomieszczenie.

- Nigdy Dom na Cyplu nie wygl!da lepiej - stwierdzi . - Gratuluj#.

- To zas uga Irène. To ona jest nasz! dekoratork!. Poda$ herbaty? Mo%e kawy?

- My"l#, %e herbata by aby w sam raz, ale*

- )adnego ale. Ja te% z przyjemno"ci! si# napij#.

Ich spojrzenia zetkn# y si# przez u amek sekundy. Lazarus ciep o si# u"miechn! . Simone,

speszona nagle, uciek a wzrokiem w bok i skupi a si# na zaparzaniu herbaty.

- Pewnie zastanawia si# pani nad powodem mojej wizyty - zacz! fabrykant zabawek.

Nie inaczej, odpar a w my"lach Simone.

- No có%, co wieczór przechadzam si# po lesie, nierzadko dochodz!c do ska nadmorskich.

Te spacery pomagaj! mi si# zrelaksowa$ - dobieg do niej g os Lazarusa.

Mi#dzy nimi zapad a chwila ciszy, zm!conej jedynie d'wi#kiem wody nalewanej do

imbryczka.

- Czy s ysza a pani o dorocznym balu maskowym w B #kitnej Zatoce, madame Sauvelle?

- W ostatni! pe ni# sierpnia* - przypomnia a sobie madame Sauvelle.

- Otó% to. Zastanawia em si#* Prosz# przyj!$ do wiadomo"ci, %e moja propozycja do

niczego pani nie zobowi!zuje, w przeciwnym razie nie odwa%y bym si#, to znaczy, nie wiem, czy
wyra%am si#*

Lazarus sprawia wra%enie stremowanego uczniaka. Ona u"miechn# a si# %yczliwie.

- Zastanawia em si#, czy by aby pani tak mi a i raczy a przyj!$ zaproszenie do

towarzyszenia mi na tegorocznym balu - wyrzuci w ko&cu z siebie.

Twarz Simone spowa%nia a. U"miech Lazarusa prys w mgnieniu oka.

- Przepraszam. Nie powinienem by wyst#powa$ z tak! propozycj!. Prosz# mi wybaczy$

moj! "mia o"$*

- Z cukrem czy bez cukru? - uci# a Simone bez cienia osch o"ci.

- Prosz#?

- Herbat#. Z cukrem czy bez?

background image

- Dwie y%eczki prosz#.

Simone kiwn# a g ow! i powoli wsypa a do jego fili%anki dwie y%eczki, po czym poda a

Lazarusowi herbat# i u"miechn# a si# do&.

- Mo%e urazi em pani!*

- Nie, sk!d%e. Po prostu nie jestem przyzwyczajona, by zapraszano mnie na ta&ce. Ale z

wielk! przyjemno"ci! b#d# panu towarzyszy$ - odpowiedzia a Simone zaskoczona podj#t! przez
siebie decyzj!.

Twarz Lazarusa rozpromieni a si# w szerokim u"miechu. Przez chwil# Simone poczu a si#,

jakby uby o jej trzydzie"ci lat, cho$ zaraz nasz y j! w!tpliwo"ci, czy aby takie wra%enie nie jest tyle%
mi e, co "mieszne. Zda a sobie spraw#, %e ogarnia j! niebezpieczne oszo omienie, silniejsze od
wstydu, pow"ci!gliwo"ci i wyrzutów sumienia. Zapomnia a ju%, jak pokrzepiaj!co dzia a
"wiadomo"$, %e kto" zwraca na ni! uwag#.

Dziesi#$ minut pó'niej oboje kontynuowali rozmow#, ale ju% na ganku Domu na Cyplu.

Morska bryza ko ysa a wisz!cymi lampkami naftowymi. Lazarus, siedz!c na drewnianej por#czy,
spogl!da na faluj!ce korony le"nych drzew i czarne szemrz!ce morze.

Simone patrzy a na twarz fabrykanta zabawek.

- Bardzo si# ciesz#, %e dom przypad pa&stwu do gustu - powiedzia Lazarus. - Czy dzieci

przystosowa y si# jako" do %ycia w B #kitnej Zatoce?

- Nie mam powodów, %eby si# skar%y$. Wprost przeciwnie. Irène nawet znalaz a sobie

absztyfikanta w miasteczku. Ismael. Zna go pan?

- Ismael* tak, oczywi"cie. Mówi!, %e to porz!dny ch opak - odpar Lazarus z pewn!

rezerw!.

- Tak! mam nadziej#. Aczkolwiek wci!% czekam, a% córka mi go przedstawi.

- Dzieciaki takie s!. Prosz# postawi$ si# w ich sytuacji* - jakby usprawiedliwiaj!co mówi

Lazarus.

- Chyba pope niam ten sam b !d co wszystkie matki: o"mieszam si#, zachowuj!c si#

nadopieku&czo wobec mojej nieomal pi#tnastoletniej ju% córki.

- No có%, to ca kiem naturalne.

- Nie s!dz#, by podziela a t# opini#.

Lazarus u"miechn! si#, ale nic nie powiedzia .

- Wie pan co" o tym ch opcu? - zapyta a Simone.

- O Ismaelu?* Prawd# mówi!c, niewiele* - zacz! . - Wiem, %e jest dobrym %eglarzem.

Zdaje si#, %e ma opini# ch opca skrytego i w a"ciwie odludka, unikaj!cego kontaktów z lud'mi. Ale
prosz# wzi!$ poprawk# na to, %e ja %yj# nieco na marginesie lokalnej spo eczno"ci* Niemniej
uwa%am, %e nie ma pani najmniejszych powodów do niepokoju.

* * *

Echo g osów wspina o si# do okna sypialni niczym kapry"na spirala dymu z niedbale

zgaszonego papierosa; nie sposób by o je ignorowa$. Szum morza nie zag usza do ko&ca s ów
Lazarusa i Simone rozmawiaj!cych na ganku, chocia% Dorian w gruncie rzeczy wola by, by
rozmowa ta nigdy nie dotar a do jego uszu. W ka%dym zdaniu, w ka%dej zmianie intonacji by o co",
co go niepokoi o. Co", z czego nie do ko&ca zdawa sobie spraw# i czego nie potrafi by nazwa$,
jaka" niewidzialna obecno"$, która zdawa a si# przesyca$ t# konwersacj# od samego pocz!tku.

By$ mo%e chodzi o tylko o to, %e s ysza , jak jego matka gaw#dzi z wyra'n! przyjemno"ci!

z innym m#%czyzn!, chocia% m#%czyzn! tym by Lazarus, którego Dorian uwa%a przecie% za
przyjaciela. Mo%e przeszkadza a mu za%y o"$, z jak! oboje wydawali si# rozmawia$. A mo%e,

background image

pomy"la w ko&cu Dorian, chodzi o o zwyk ! zazdro"$ i niedorzeczne przekonanie, %e jego matka
nie powinna ju% nigdy w %yciu czerpa$ przyjemno"ci z przebywania z innym m#%czyzn!.
Przekonanie skrajnie egoistyczne. Egoistyczne i niesprawiedliwe. W ko&cu Simone by a nie tylko
jego matk!, by a te% kobiet! z krwi i ko"ci i oprócz towarzystwa swoich dzieci potrzebowa a
przyjació . Czyta o tym w ksi!%kach. Dorian jeszcze raz powtórzy ca e rozumowanie od pocz!tku.
W teorii wszystko si# zgadza o. W praktyce - ju% nie bardzo.

Nie"mia o, nie zapalaj!c w pokoju "wiat a, Dorian podszed do okna i ukradkiem wyjrza na

ganek. +Egoista i w dodatku szpieg,, przebieg o mu przez my"l. Znalaz si# teraz w nader
dogodnym miejscu do szpiegowania. Ujrza cie& swojej matki na pod odze ganku. Zobaczy te%
Lazarusa, który sta , wpatruj!c si# w czarne, nieprzeniknione morze. Dorian prze kn! "lin#.
Podmuch wiatru poruszy zas onami, za którymi skry si# ch opiec; Dorian instynktownie cofn! si#
kilka kroków. G os jego matki wypowiedzia jakie" niezrozumia e s owa. +Nie powinienem wtyka$
nosa w nie swoje sprawy,, pomy"la zawstydzony.

Ju% mia odej"$ bezszelestnie od okna, kiedy dostrzeg k!tem oka jaki" ruch. Odwróci si#

natychmiast w tym kierunku, czuj!c, jak w osy je%! mu si# na g owie. Pokój pogr!%ony by w
ciemno"ciach tu i ówdzie porozcinanych snopami b #kitnego "wiat a s!cz!cego si# przez faluj!ce
zas ony. Powoli namaca nocny stolik, chc!c zapali$ lampk#. Drewno by o zimne. Jego palce przez
kilka sekund nie mog y znale'$ w !cznika. Kiedy wreszcie na niego natrafi , natychmiast go
nacisn! . Metalowy drucik %arówki rozb ys przez chwil# w!t ym "wiat em, po czym zgas z
przeci!g ym westchnieniem. Mglisty odb ysk o"lepi go na chwil#. Potem ciemno"$ zg#stnia a
jakby jeszcze bardziej, zmieniaj!c si# w otch a& czarnej wody.

+)arówka si# przepali a - pomy"la . - To nic niezwyk ego. Metal, z którego wykonany jest

%arnik, wolfram, ma ograniczony czas pracy. Uczy em si# o tym w szkole,.

Ale wszystkie te uspokajaj!ce argumenty rozwia y si# jak dym, gdy Dorian znów zauwa%y

to poruszenie po"ród ciemno"ci. Zda o mu si#, %e cienie nagle o%y y.

Zrobi o mu si# zimno. Przed nim sta jaki" ciemny kszta t, który wyra'nie si# porusza .

Czarna nieprzejrzysta posta$ zatrzyma a si# na "rodku pokoju. +Obserwuje mnie,, powiedzia
Dorianowi jaki" wewn#trzny g os. Potem cie& znów zacz! i"$ ku niemu i Dorian przekona si#, %e
to nie pod oga si# trz#sie, tylko jego kolana. Parali%owa go strach na my"l o tym, %e ta czarna
zjawa, krok po kroku, podchodzi coraz bli%ej.

Dorian cofa si#, dopóki nie stan! w kr#gu bladego "wiat a przedzieraj!cego si# przez

zas ony. Zjawa nie o"mieli a si# go przekroczy$. Ch opak czu , %e zaraz zacznie zgrzyta$ z#bami,
wi#c z ca ej si y zacisn! szcz#ki i opar si# pokusie, by zamkn!$ oczy. Nagle w sypialni rozleg si#
jaki" g os. Dorian ze zdumieniem stwierdzi , %e to on sam przemówi . W dodatku pewnym tonem,
bez krzty l#ku.

- Wyno" si# st!d! - wymamrota Dorian w kierunku ciemno"ci. - Wynocha, powiedzia em!

W odpowiedzi us ysza straszliwy d'wi#k, który wydawa si# echem dalekiego "miechu,

okrutnego i do szpiku ko"ci z ego. W tej samej chwili rysy twarzy cienia ukaza y si# na moment w
mroku niczym mira% nad obsydianow! toni!. Czarne jak smo a. Demoniczne.

- Wyno" si# st!d! - powtórzy Dorian.

Czarna chmura rozwia a si# na jego oczach i cie& niczym roz%arzony ogon komety przelecia

przez ca y pokój ku drzwiom, by tam przeistoczy$ si# w fantasmagoryczn! spiral#, która wkr#ci a
si# w dziurk# od klucza. Mroczne tornado niesione przez niewidzialn! si #.

Dopiero wtedy druciki %arówki ponownie roz%arzy y si# i tym razem ciep e "wiat o zala o

pokój. O"lepiony nag ym rozb yskiem Dorian chcia wrzasn!$, ale krzyk przera%enia uwi!z mu w
gardle. Najszybciej, jak móg , rozejrza si# dok adnie po ca ym pokoju. Po zjawie, któr! widzia lub

background image

zdawa o mu si#, %e widzia par# sekund wcze"niej, nie by o najmniejszego "ladu.

Dorian zaczerpn! powietrza i ruszy ku drzwiom. Po o%y d o& na klamce. By a zimna jak

lód. Zebrawszy resztki odwagi, otworzy drzwi i rozejrza si# po korytarzu. Pusto.

Cofn! si# i ostro%nie zamkn! drzwi. Podszed do okna. Na dole, w ganku, Lazarus %egna

si# z jego matk!. Fabrykant zabawek nachyli si# i poca owa Simone w policzek. Poca unek by
krótki, mu"ni#cie w a"ciwie. Dorian poczu , jak %o !dek kurczy mu si# do rozmiarów groszku.
Chwil# pó'niej m#%czyzna podniós w ciemno"ciach wzrok i u"miechn! si# do Doriana. Serce
skoczy o ch opcu do gard a.

Fabrykant zabawek powoli oddala si# w stron# lasu osrebrzonego "wiat em ksi#%yca. I

cho$ Dorian usilnie wyt#%a wzrok, nie uda o mu si# dostrzec cho$by "ladu cienia Lazarusa. Chwil#
pó'niej m#%czyzna znikn! w ciemno"ciach.

* * *

Pokonawszy d ugi korytarz !cz!cy fabryk# zabawek z domem fabrykanta, Ismael i Irène

znale'li si# w samym "rodku rezydencji Cravenmoore. Noc! pa ac Lazarusa sprawia wra%enie
mrocznego labiryntu, którego korytarze zaludnione dziesi!tkami mechanicznych istot rozga #zia y
si# niczym macki faluj!ce we wszystkich kierunkach. Z latarni wie&cz!cej spiralne schody w
centrum budynku pada o "wiat o podobne do m%awki purpurowych, z ocistych i niebieskich
refleksów, które sp ywa y ku wn#trzu Cravenmoore jak odpryski kalejdoskopu.

Pogr!%one w letargu sylwetki automatów, zastyg e twarze na tle murów nasuwa y Irène

my"l o magicznym zakl#ciu, które, rzucone na wszystkich mieszka&ców pa acu, uwi#zi o ich w
zaczarowanym "nie. Bardziej przyziemny Ismael dostrzega w nich jedynie wytwory
pogmatwanego niespokojnego umys u, który powo a je do %ycia. Ale wcale go to nie uspokaja o,
wr#cz przeciwnie, w miar# jak zag #biali si# w zakazan! cz#"$ rezydencji Lazarusa Janna, coraz
wyra'niej odczuwali jego niewidzialn! obecno"$. Osobowo"$ fabrykanta zabawek odcisn# a swoje
pi#tno w ka%dym szczególe tej barokowej konstrukcji: od sklepienia ozdobionego freskami
przedstawiaj!cymi scenki s ynnych ba"ni po mozaik# na pod odze: bezkresn! szachownic#
tworz!c! hipnotyczn! sie$ i zwodz!c! wzrok szalonym efektem optycznym. Przemierzanie
pomieszcze& Cravenmoore podobne by o zag #bianiu si# w fascynuj!cy i zarazem straszny sen.

Ismael zatrzyma si# u podnó%a schodów i przygl!daj!c si# badawczo ka%demu niemal

stopniowi, wspi! si# wzrokiem po spirali gin!cej pod sklepieniem. W tym czasie Irène zauwa%y a,
%e jeden ze skonstruowanych przez Lazarusa zegarów, obdarzony twarz! w kszta cie s o&ca,
otwiera oczy i u"miecha si# do nich. W chwili gdy wskazówki zetkn# y si# na godzinie dwunastej,
s oneczny cyferblat ust!pi miejsca tarczy ksi#%yca promieniuj!cej widmowym "wiat em. Zegar
toczy ciemnymi, l"ni!cymi oczyma z lewa na prawo i z prawa na lewo.

- Idziemy na gór# - szepn! Ismael. - Sypialnia Hannah jest na drugim pi#trze.

- Ty wiesz, ile tu jest pokoi? Dziesi!tki! Sk!d mo%emy wiedzie$, który z nich zajmowa a?

- Hannah opowiada a mi, %e jej sypialnia znajdowa a si# na ko&cu korytarza i wychodzi a na

zatok#.

Irène przytakn# a, cho$ nie do ko&ca by a pewna, czy te informacje im wystarcz!. Ch opak

zdawa si# równie przyt oczony atmosfer! miejsca jak ona, chocia% nie przyzna by si# do tego
nawet na m#kach. Raz jeszcze spojrzeli na zegar.

- Ju% pó noc - powiedzia a Irène. - Lazarus chyba zaraz wróci.

- No to w drog#.

Schody wspina y si# wymy"ln! spiral! zdaj!c! si# zaprzecza$ prawu ci!%enia, jakby to by y

nie schody, ale katedralne uki spotykaj!ce si# na sklepieniu. Wbiegaj!c szybko po stopniach,

background image

dotarli na pierwsze pi#tro. Ismael chwyci Irène za r#k# i poci!gn! j! za sob!. Im wy%ej szli, tym
bardziej "ciany zdawa y si# zaw#%a$ wokó nich, wywieraj!c wra%enie, %e oboje wchodz! w
gardziel kamiennego potwora, co jeszcze pot#gowa o odczuwan! przez nich klaustrofobi#.

- Jeste"my ju% blisko - powiedzia ch opak, nieomylnie odczytuj!c pe ne przera%enia

milczenie Irène.

Po trzydziestu sekundach, które d u%y y im si# w niesko&czono"$, dotarli do drzwi

prowadz!cych na drugie pi#tro rezydencji i wydostali si# wreszcie z przyt aczaj!cej klatki
schodowej. Przed nimi rozci!ga si# g ówny korytarz wschodniego skrzyd a. Horda
znieruchomia ych postaci czai a si# w cieniu.

- Powinni"my si# rozdzieli$ - odezwa si# Ismael.

- Wiedzia am, %e to zaproponujesz.

- Ale pozwol# ci wybra$, któr! cz#"$ chcesz zbada$ - spróbowa za%artowa$ Ismael.

Irène si# rozejrza a. Spojrza a najpierw na wschód - na trzy zakapturzone postacie

nachylaj!ce si# nad ogromnym kot em. Czarownice. Dziewczyna wskaza a w przeciwnym
kierunku.

- Id# tam.

- To tylko maszyny, Irène - próbowa j! uspokoi$ Ismael. Zwyk e zabawki. Nie ma w nich

%ycia.

- Rano mo%e b#d# sk onna w to uwierzy$.

- Dobrze, ja pójd# w tamt! stron#. Spotykamy si# tutaj za pi#tna"cie minut. Je"li niczego nie

uda nam si# znale'$, trudno. Pójdziemy sobie st!d - zapewni . - Obiecuj#.

Dziewczyna pokiwa a g ow!. Ismael wr#czy jej pude ko zapa ek.

- Mog! ci si# przyda$.

Irène schowa a je w kieszeni swetra i spojrza a jeszcze raz na Ismaela, który poca owa j!

delikatnie w usta.

- Powodzenia - wyszepta .

Zanim zd!%y a cokolwiek powiedzie$, ch opak oddali si# w g !b korytarza ton!cego w

ciemno"ciach. +Powodzenia,, pomy"la a Irène.

S ysza a oddalaj!ce si# za jej plecami odg osy kroków. Nabra a powietrza i ruszy a w

przeciwn! stron# korytarzem przecinaj!cym centraln! o" rezydencji, który rozga #zia si# przy
g ównych schodach. Irène l#kliwie spojrza a w otch a& dolnych pi#ter. Padaj!cy z latarni
umieszczonej na samym szczycie snop "wiat a rozszczepia si#, tworz!c t#cz# osuwaj!c! si# w
ciemno"ci.

Z miejsca, w którym sta a Irène, jedna odnoga korytarza bieg a na po udnie, druga na

zachód. Okna cz#"ci zachodniej by y jedynymi, które wychodzi y na zatok#. Dziewczyna bez chwili
wahania skierowa a si# w t# stron#, zostawiaj!c za sob! dodaj!c! otuchy jasno"$ latarni. Do"$
szybko dostrzeg a przecinaj!c! korytarz niemal przezroczyst!, jakby zrobion! z gazy zas onk#,
która ewidentnie oddziela a zupe nie odmienne od reszty pa acu pomieszczenie. Nigdzie nie by o
wida$ jakiejkolwiek mechanicznej postaci. Na samej górze zas onki widnia ozdobny haft, jakby
iluminacja litery A.

Irène delikatnie odci!gn# a zas onk# i przekroczy a t# dziwn! granic#, która zdawa a si#

rozdziela$ zachodnie skrzyd o. Zimny powiew musn! jej twarz. Dziewczyna dostrzeg a, %e "ciany
s! g#sto pokryte przeró%nymi drzeworytami. Przyjrzawszy si# dok adnie, zauwa%y a równie% troje
drzwi. Dwoje po bokach i trzecie, najwi#ksze z nich, na ko&cu korytarza. Na tych ostatnich
widnia a ta sama litera co na zas once.

Irène ostro%nie skierowa a si# ku drzwiom w g #bi. Na osaczaj!cych j! z obu "cian reliefach

background image

widnia y niezrozumia e sceny z dziwnymi istotami. Ka%da z tych scen !czy a si# z nast#pn!, co
tworzy o ocean jakich" hieroglifów, których znaczenie ca kowicie jej umyka o. Irène, dochodz!c do
drzwi na ko&cu korytarza, z ka%dym krokiem nabiera a pewno"ci, %e Hannah nie mog a zajmowa$
pokoju w tej cz#"ci domostwa. Dziwny urok tego miejsca by jednak silniejszy od ponurej
atmosfery zakazanego sanktuarium, jak! si# tu oddycha o. W powietrzu da o si# wyczu$ czyj!"
blisk!, namacaln! nieomal obecno"$.

Irène poczu a, jak jej puls przyspiesza, gdy k ad a dr%!c! d o& na klamce. Co" j! zatrzyma o.

Przeczucie. Mia a jeszcze czas, by si# cofn!$, do !czy$ do Ismaela i uciec z tego domu, zanim
Lazarus odkryje ich naj"cie. Ga ka klamki wpierw "lizga a si# w palcach, ale wreszcie delikatnie si#
obróci a. Irène zamkn# a oczy. Nie powinna tam wchodzi$. Wystarczy si# cofn!$ i zawróci$. Nie
powinna ulega$ tej irrealnej atmosferze, tej atmosferze ze snu, podszeptuj!cej jej, by pchn# a drzwi i
przekroczy a próg, nieodwracalnie. Dziewczyna otworzy a oczy.

Droga do powrotu przez pó mrok korytarza sta a otworem. Irène obejrza a si# i westchn# a.

Jej wzrok zatrzyma si# na chwil# na refleksach barwi!cych zas onk#. W tym samym momencie za
mgie k! zas onki wyrós zarys ciemnej sylwetki.

- Ismael? - szepn# a Irène.

Sylwetka sta a przez chwil# bez ruchu, po czym bezg o"nie ponownie odsun# a si# w cie&.

- To ty, Ismaelu? - znowu spyta a Irène.

Trucizna paniki zacz# a powoli przenika$ do jej %y . Nie odwracaj!c wzroku od zas onki,

pchn# a ga k# klamki, wesz a do "rodka i zamkn# a za sob! drzwi. W pierwszej chwili szafirowe
"wiat o wpadaj!ce przez ogromne, wysokie i w!skie okna o"lepi o j!. Podczas gdy jej 'renice
przyzwyczaja y si# do zwiewnej jasno"ci pomieszczenia, Irène spróbowa a, mimo dr%!cych palców,
zapali$ jedn! z zapa ek, które da jej Ismael. Miedziany p omyczek pomóg jej ujrze$ pa acowy
salon, którego rozmiary i przepych wygl!da y jak przeniesione prosto ze stronic ba"ni.

Sufit zwie&czony labiryntem kasetonów wirowa zawrotnie nad "rodkiem salonu. W k!cie

okaza y baldachim u o%ony ze sp ywaj!cych d ugich z otawych welonów os ania o%e. W "rodku
pomieszczenia marmurowy stó podtrzymywa ogromn! szachownic# z ustawionymi na niej
bierkami ze szk a. W przeciwleg ym kra&cu pokoju Irène odkry a jeszcze jedno 'ród o "wiat a
wspó tworz!ce panuj!c! tu t#czow! atmosfer#: gardziel kominka, w którym p on# y grube pnie.
Nad kominkiem wisia ogromny portret. Z bladego oblicza, obdarzonego niespotykanie delikatnymi
rysami, spogl!da y g #bokie i smutne oczy kobiety o urzekaj!cej urodzie. Dama na portrecie
spowita by a w d ugie bia e szaty. Za ni! da o si# dojrze$ wysepk# z latarni!.

Irène podesz a powoli do kominka, os aniaj!c d oni! p omie& zapa ki. Ledwie stan# a pod

portretem, gdy zapa ka zacz# a parzy$ j! w palce. Dmuchaj!c na palce, dziewczyna dostrzeg a
stoj!cy na biurku "wiecznik. W a"ciwie nie by jej potrzebny, ale mimo wszystko zapali a "wiec#
kolejn! zapa k!. Ponownie znalaz a si# w kr#gu roztaczanej przez p omyk jasno"ci, w której
dostrzeg a le%!c! na biurku otwart! ksi!%k!.

Oczy Irène rozpozna y znany ju% jej charakter pisma, widniej!cy na pergaminowym niemal

papierze pokrytym warstewk! kurzu utrudniaj!cego odczytanie skre"lonych tam s ów. Irène
dmuchn# a delikatnie; chmura tysi#cy "wiec!cych drobinek wzbi a si# w powietrze i opad a na blat.
Dziewczyna wzi# a otwart! ksi!%k# do r#ki i przerzuci a strony na pocz!tek. Przybli%y a tekst do
"wiat a, by u atwi$ sobie przeczytanie napisu ze z oconych liter. W miar# jak dociera o do niej, co
ów napis rzeczywi"cie oznacza, czu a, jak sztywnieje jej kark, a po plecach zaczynaj! rozchodzi$ si#
lodowate szpileczki dreszczy.

Alexandra Alma Maltisse

background image

Lazarus Joseph Jann

1915

Jedno z pal!cych si# w kominku polan trzasn# o, wyrzucaj!c z siebie male&kie iskry, które

zgas y, spad szy na pod og#. Irène zamkn# a ksi!%k# i od o%y a j! na biurko. I wtedy zda a sobie
spraw#, %e z drugiego kra&ca pokoju, zza nieznacznie powiewaj!cych zas on baldachimu, kto" si#
jej przygl!da. Dostrzeg a zarys le%!cej na ó%ku postaci. By a to sylwetka kobiety. Irène ruszy a ku
ó%ku. Kobieta unios a d o&.

- Alma? - szepn# a Irène przestraszona w asnym g osem.

Dziewczyna pokona a przestrze& dziel!c! j! od ó%ka. Serce bi o jej mocno, oddycha a z

trudem. Dotkn# a zas on. W tej samej chwili przez pokój przeszed zimny powiew. Zas onki
baldachimu zafalowa y delikatnie. Irène odwróci a si# w stron# drzwi. Przez szpar# w drzwiach
rozlewa si# po pod odze cie&, niczym ka u%a czarnego atramentu. Rozleg si# d'wi#k nie z tego
"wiata, g os odleg y i pe en nienawi"ci, jakby szepc!cy co" w ciemno"ciach.

W u amek sekundy pó'niej drzwi otworzy y si# pod naporem ogromnej si y i z hukiem

trzasn# y o "cian#, wypadaj!c nieomal z zawiasów. Kiedy z pó mroku wy oni y si# szpony, d ugie i
ostre jak stalowe kolce, Irène wrzasn# a wniebog osy.

* * *

Ismael zacz! ju% podejrzewa$, %e pope ni jaki" b !d, staraj!c si# zlokalizowa$ pokój

Hannah. Dziewczyna opowiada a mu wiele razy o tym domu, a on naszkicowa sobie w wyobra'ni
plan Cravenmoore. Kiedy jednak znalaz si# w "rodku, labiryntowa konstrukcja rezydencji wyda a
mu si# niemo%liwa do rozszyfrowania. Wszystkie pokoje, które próbowa otworzy$, by y
zamkni#te na cztery spusty. Nie uda o mu si# przechytrzy$ ani jednego z zamków, a nieczu y na
jego pora%k# zegarek odmierza nieub aganie czas.

Pi#tna"cie minut up yn# o i ch opak zrozumia , %e nic ju% nie zdo a wskóra$. Perspektywa

zaprzestania poszukiwa&, przynajmniej tej nocy, wydawa a mu si# coraz bardziej kusz!ca.
Wystarczy jeden rzut oka na t# pos#pn! sceneri#, by znale'$ tysi!c usprawiedliwie& dla decyzji o
odwrocie. Ju% podj! postanowienie o opuszczeniu siedziby Lazarusa, kiedy rozleg si# krzyk Irène.
Do uszu Ismaela dotar jak z g #bi studni, st umiony i g uchy, odbijaj!cy si# zwielokrotnionym
echem. Ismael poczu , %e adrenalina rozpala mu %y y, i rzuci si# co si w nogach ku przeciwleg emu
kra&cowi monumentalnego korytarza.

Biegn!c przez ten mroczny tunel, nie zwraca uwagi na rozmyte kszta ty przesuwaj!ce si#

mu przed oczyma. Przeci! stref# widmowej po"wiaty rzucanej przez latarni#, min! gmatwanin#
korytarzyków wokó g ównych schodów. Kafelki na pod odze wydawa y si# wyd u%a$ pod jego
stopami. Mia wra%enie, %e koniec korytarza, zamiast si# przybli%a$, ucieka przed nim coraz
szybciej.

Znów us ysza krzyki Irène, tym razem znacznie wyra'niej. Przebieg pod przezroczystymi

zas onkami i dostrzeg w ko&cu drzwi prowadz!ce do pokoju po o%onego na kra&cu zachodniego
skrzyd a. Nie zastanawiaj!c si# ani chwili, Ismael pogna w tamt! stron#, nie"wiadom, co czeka go
za drzwiami.

Wbieg do ogromnego pokoju o"wietlonego %arem tl!cych si# w kominku polan. Widok

Irène, której posta$ odcina a si# na tle wielkiego okna zalanego b #kitn! po"wiat!, uspokoi go. Ale
tylko na krótk! chwil#, gdy% zaraz dostrzeg w oczach dziewczyny "miertelne przera%enie. Wtedy
instynktownie odwróci si# i to, co ujrza przed sob!, sprawi o, %e zrobi o mu si# ciemno przed

background image

oczyma, a ca e jego cia o sparali%owa strach. Przez moment nie by zdolny wykona$ najmniejszego
ruchu.

Wy aniaj!ca si# z cienia olbrzymia posta$ rozpostar a gigantyczne skrzyd a przypominaj!ce

skrzyd a nietoperza. A mo%e demona.

Anio wyci!gn! dwoje pot#%nych ramion. Palce mia d ugie i ciemne, zako&czone l"ni!cymi

stalowymi szponami, które rozb ys y przed jego przys oni#t! kapturem twarz!.

Ismael cofn! si# o krok w stron# kominka, anio za" uniós g ow#, ukazuj!c w "wietle

p omieni swoje oblicze. Jego rysy nie by y rysami twarzy zwyk ej maszyny. We wn#trzu tej
piekielnej marionetki co" si# kry o. Jaka" namacalna niemal, z a istota. Ch opak musia u%y$ ca ej
si y woli, %eby nie zamkn!$ oczu. Potem chwyci niezaj#ty przez p omienie koniec %arz!cego si#
polana. Wymachuj!c nim przed twarz! anio a, wskaza Irène drzwi.

- Zacznij, bardzo powoli, i"$ w t# stron# - powiedzia .

Dziewczyna by a jednak w takim szoku, %e w ogóle nie zareagowa a na jego s owa.

- Rób, co ci mówi# - poleci jej Ismael energicznie.

Ton jego g osu przebudzi Irène z letargu. Ca a dr%!c, pokiwa a g ow! i przesz a kilka

kroków w kierunku drzwi. Wtedy posta$ anio a zwróci a si# ku niej niczym uwa%ny, cierpliwy
drapie%ca czatuj!cy na swoj! zdobycz. Irène poczu a, %e stopy wrastaj! jej w pod og#.

- Nie patrz na niego! Id' dalej - powiedzia Ismael, nie przestaj!c grozi$ anio owi p on!cym

polanem.

Irène zrobi a kolejny krok. Przera%aj!ca istota pochyli a g ow# w jej kierunku. Dziewczyna

a% j#kn# a.

Ismael, wykorzystuj!c nieuwag# przeciwnika, uderzy go polanem w g ow#. Posypa si#

deszcz czerwonych iskier. Zanim ch opiec zd!%y cofn!$ r#k#, szpony anio a zacisn# y si# na
drewnie, a d ugie, pi#ciocentymetrowe pazury, ostre jak rze'nickie no%e, zmia%d%y y je w py na
oczach Ismaela. Anio ruszy w jego stron#. Ch opiec poczu , jak pod oga wibruje pod ci#%arem
napastnika.

- Jeste" tylko przekl#t! maszyn!. Cholern! kup! z omu - wymamrota Ismael, staraj!c si#

przezwyci#%y$ parali%uj!cy l#k, jaki wzbudza y w nim szkar atne oczy b yszcz!ce pod kapturem.

Demoniczne 'renice automatycznej istoty zw#%a y si# powoli, a% zmieni y si# w krwawe

punkciki na czarnych jak smo a t#czówkach. Oczy tygrysa. Anio post!pi kolejny krok w stron#
ch opca. Ismael zrobi szybkie rozeznanie w sytuacji: od drzwi dzieli o go jakie" osiem metrów. Nie
mia szans, by uciec. Ale Irène tak.

- Kiedy dam ci znak, biegnij do drzwi. I nie zatrzymuj si#, dopóki nie wydostaniesz si# z

domu.

- Nie ma mowy.

- Nie czas na dyskusje - uci! Ismael, nie spuszczaj!c anio a z oka. - Biegnij!

Ch opak kalkulowa w my"lach, ile czasu zajmie mu dobiegni#cie do okna, by spróbowa$

ucieczki fasad! budynku, kiedy sta o si# co" zupe nie nieoczekiwanego. Irène, zamiast rzuci$ si# ku
drzwiom do ucieczki, chwyci a p on!ce polano i stan# a przed anio em.

- Spójrz na mnie, ty potworze - krzykn# a, podpalaj!c p omieniem polana peleryn#

okrywaj!c! anio a i wywo uj!c tym wrzask w"ciek o"ci skrywaj!cego si# wewn!trz cienia.

Ismael, ca kowicie zdezorientowany, skoczy ku Irène i pchn! j! na pod og#, w ostatniej

chwili ratuj!c j! przed pi#cioma ostrzami, które "wisn# y w powietrzu, chybiaj!c celu. Peleryna
anio a p on# a, upodabniaj!c jego ogromn! sylwetk# do ognistej spirali. Ismael z apa Irène za rami#
i pomóg jej wsta$. Ruszyli biegiem ku wyj"ciu, ale anio , zerwawszy z siebie p on!ce okrycie,
przeci! im drog#. Spod p omieni wy oni a si# poczernia a stal zbroi.

background image

Ismael, ani przez chwil# nie puszczaj!c d oni dziewczyny (chcia w ten sposób zapobiec jej

kolejnym bohaterskim odruchom), poci!gn! j! ku oknu. Woln! r#k! z apa za krzes o i rozbi nim
szyb#. Deszcz szklanych od amków spad na nich, a zimny wiatr uniós zas ony a% pod sufit. Czuli
za swoimi plecami kroki zbli%aj!cego si# anio a.

- Szybko! Skacz na gzyms! - krzykn! ch opak.

- Co? - z niedowierzaniem j#kn# a Irène.

Nie bawi!c si# w jakiekolwiek wyja"nienia, Ismael wypchn! Irène na zewn!trz.

Dziewczyna niemal przelecia a przez dziur# obramowan! szklanymi drzazgami, zatrzymuj!c si# w
ostatniej chwili nad przepa"ci!. Serce jej zamar o. By a pewna, %e zaraz jej cia o runie w otch a&.
Ale Ismael, nawet na sekund# nie pu"ciwszy jej r#ki, natychmiast wyci!gn! Irène na w!ziutki
gzyms biegn!cy przez ca ! fasad# niczym korytarz po"ród chmur. B yskawicznie doskoczy do niej
i popchn! , by zacz# a si# przesuwa$. Wiatr osuszy mu pot sp ywaj!cy po twarzy.

- Nie patrz w dó ! - krzykn! .

Zd!%yli przesun!$ si# po gzymsie zaledwie metr, gdy z rozbitego okna wychyli si# szpon

anio a; ostre pazury wry y si# w kamie&, zostawiaj!c za sob! cztery d ugie bruzdy i fajerwerk
iskier. Nie mog!c zapanowa$ nad dr%eniem nóg, Irène krzykn# a, czuj!c, %e lada chwila straci
równowag#.

- Nie mog# i"$ - wydusi a z siebie. - Jeszcze jeden krok i spadn#.

- Mo%esz. I zrobisz to. Teraz - pop#dzi j!, chwyciwszy jeszcze mocniej za r#k#. - Je"li

spadniesz, to razem ze mn!.

Dziewczyna spróbowa a si# u"miechn!$. Nagle, par# metrów w bok od nich, jedno z okien

eksplodowa o tysi!cami od amków szk a. W "lad za wybuchem wy oni y si# szpony anio a, a w
sekund# pó'niej ca e cia o potwora, które natychmiast przywar o do fasady jak paj!k.

- Mój Bo%e* - j#kn# a Irène.

Ismael poci!gn! j! za r#k#, usi uj!c zawróci$. Anio zacz! pe zn!$ ku nim; jego posta$

mo%na by o wzi!$ za jeszcze jednego diabolicznego gargulca podpieraj!cego najwy%szy fryz fasady
Cravenmoore.

Ch opak b yskawicznie rozejrza si# wokó siebie. Stwór powoli przesuwa si# w ich

kierunku.

- Ismael*

- Widz#, widz#!

Ch opak oceni szanse na prze%ycie, gdyby skoczyli z tej wysoko"ci. Zerowe, a i to przy

du%ej dozie optymizmu. Powrót do pokoju przez okno zaj! by zbyt wiele czasu. Anio spad by na
nich, nim zd!%yliby zawróci$. Wiedzia , %e na podj#cie jakiejkolwiek decyzji ma zaledwie par#
sekund. Irène trz#s a si# ca a; jej d o& "cisn# a jeszcze mocniej jego r#k#. Ismael rzuci ponownie
wzrokiem na anio a, pe zn!cego w ich stron# powoli, ale skutecznie. Ch opak prze kn! "lin# i
spojrza w drug! stron#. Nieopodal po fasadzie bieg y w dó rynny. Po owa mózgu Ismaela zaj#ta
by a pytaniem, czy wytrzymaj! one ci#%ar dwóch cia , podczas gdy druga po owa rozwa%a a
wszystkie mo%liwe sposoby z apania si# grubej rury, ostatniej drogi ucieczki.

- Z ap si# mnie mocno - szepn! wreszcie.

Irène spojrza a na&, a pó'niej w dó , w przepa"$, i odgad a jego zamiary.

- Nie, na mi o"$ bosk!!

Ismael pu"ci do niej oko.

- Mi ej podró%y - szepn! .

Pazury anio a "wisn# y i wbi y si# cztery centymetry od twarzy Irène. Dziewczyna

krzykn# a, przycisn# a si# jeszcze mocniej do Ismaela i zamkn# a oczy. Spadali w zawrotnym

background image

p#dzie. Kiedy Irène otworzy a oczy, oboje wisieli w pustce. Ismael zje%d%a po rynnie i nie mia
w a"ciwie %adnego wp ywu na pr#dko"$, nie mówi!c o hamowaniu. )o !dek podszed mu do
gard a. Nad nimi anio zacz! na przemian szarpa$ rur! i przygniata$ j! do "ciany. Ismael czu , jak
coraz bardziej piek! go d onie i ramiona w miejscach po zdartym naskórku. By pewien, %e
pieczenie przejdzie zaraz w ból nie do wytrzymania. Anio zacz! schodzi$ w ich kierunku, usi uj!c
trzyma$ si# rynny* Ci#%ar jego cia a poci!gn! go w dó , odrywaj!c od "ciany.

Metalowa masa potwora run# a w otch a&, ci!gn!c za sob! ca ! rur#, która zacz# a, z

trzymaj!cymi si# jej jeszcze Ismaelem i Irène, wygina$ si# niczym ogromny uk ku ziemi. Ch opak
próbowa nie straci$ nad tym wszystkim kontroli, ale ból i pr#dko"$, z jak! spadali, by y silniejsze
od jego stara&.

Rura wy"lizgn# a si# z jego ramion i oboje zacz#li spada$ ku ogromnemu stawowi

okalaj!cemu zachodnie skrzyd o Cravenmoore. Z w"ciek ym impetem zderzyli si# z lodowatym
lustrem czarnej wody. Bezw ad upadku poci!gn! ich na muliste dno. Irène poczu a, jak zimna
woda wdziera si# jej przez nos i pali w gard o. Nie mog a powstrzyma$ kolejnego ataku paniki.
Rozwar a powieki pod wod!, ale piek!ce oczy pozwoli y jej jedynie zobaczy$ mroczn! to& i
p yn!c! obok niej posta$: Ismaela. Ch opak z apa Irène i poci!gn! ku powierzchni. Znalaz szy si#
na niej, zach ysn#li si# powietrzem.

- Szybko - ponagli Ismael.

Irène dostrzeg a rany na jego d oniach i r#kach.

- Nic takiego - sk ama Ismael, wyskakuj!c na brzeg.

Irène posz a w jego "lady. Ociekali wod!. Przemoczone ubrania szybko sztywnia y w

ch odzie nocy, oblepiaj!c ich niczym skorupa szronu. Ismael rozejrza si# wokó .

- Widzisz go? - spyta a Irène.

- Mo%e przy upadku jednak*

Co" poruszy o si# w zaro"lach. Natychmiast rozpoznali p on!ce szkar atem oczy. Anio tam

by i to co", co wprawia o go w ruch i nim zawiadywa o, nie mia o najmniejszego zamiaru pozwoli$
im uj"$ z %yciem.

- Uciekajmy!

Oboje rzucili si# ku "cianie lasu. Mokre ubrania utrudnia y bieg. Zimno zaczyna o przenika$

ich ko"ci. Doszed ich hurgot szamoc!cego si# w zaro"lach anio a. Ismael z ca ej si y poci!gn!
dziewczyn# za sob!, w g !b lasu, tam gdzie mg a zaczyna a ju% g#stnie$.

- Gdzie mnie ci!gniesz? - j#kn# a Irène, widz!c, %e chroni! si# w nieznanej jej cz#"ci lasu.

Ismael, miast udzieli$ odpowiedzi, szarpn! jej r#k# jakby w akcie ostatecznej desperacji.

Irène czu a, jak zaro"la ostro tn! jej kostki, a mi#"nie odmawiaj! ju% pos usze&stwa ze zm#czenia.
Wiedzia a, %e nie da rady biec dalej. By a u kresu si . Lada chwila potwór dopadnie ich w "rodku
lasu i rozszarpie swoimi pazurami.

- Nie mog# ju%*

- Mo%esz!

Ismael ci!gn! j!. G owa skaka a jej na wszystkie strony. S ysza a trzask amanych ga #zi

tu% za plecami. Przez chwil# my"la a, %e zaraz zemdleje, ale bolesne uk ucie w nodze ocuci o j!
natychmiast. Szpony anio a przebi y si# przez zaro"la i jeden z pazurów rozci! udo dziewczyny.
Irène krzykn# a. Za szponami natychmiast pojawi a si# twarz potwora. Irène usi owa a zamkn!$
oczy, ale nie mog a oderwa$ wzroku od napastnika.

W tej samej chwili dotarli do ukrytego za g#stwin! zaro"li ma ego wej"cia do groty. Ismael,

przebijaj!c si# przez krzaki, poci!gn! Irène za sob! do "rodka. Zrozumia a, %e ch opiec od pocz!tku
ci!gn! j! w a"nie w ten le"ny zak!tek. Do jaskini. Czy%by wierzy , %e anio mo%e w pewnym

background image

momencie da$ im spokój? Jakby na potwierdzenie swych obaw Irène us ysza a ostry zgrzyt
pazurów o ska #. Ismael, przeci!gn!wszy dziewczyn# przez w!sk! gardziel, zatrzyma si# przed
dziur! w ziemi, prowadz!cym w pustk# otworem, z którego wydobywa si# powiew wiatru o
s onym zapachu i niespokojny szum. Woda. Morze.

- Skacz! - rozkaza ch opak.

Irène spojrza a ku czarnej dziurze. Droga prowadz!ca prosto do piek a wygl!da a pewnie

znacznie przyjemniej ni% to, co si# otwiera o pod jej nogami.

- Co tam jest?

Ismael westchn! wyczerpany. Anio zbli%a si# nieub aganie. Jego kroki s ycha$ by o tu%-

tu%.

- To jedno z wej"$ do Groty Nietoperzy.

- To jest to drugie wej"cie? Twierdzi e", %e jest bardzo niebezpieczne!

- Nie mamy wyboru*

Ich spojrzenia spotka y si# w pó mroku. Kilka metrów od nich rozleg si# szcz#k szponów.

Ismael kiwn! g ow!. Dziewczyna z apa a jego r#k# i z zamkni#tymi oczyma skoczy a w pustk#.
Anio pokona wej"cie do jaskini i wpad z ca ym impetem do "rodka.

Lot w ciemno"ciach nie mia ko&ca. Kiedy w ko&cu zanurzyli si# w morzu, tysi!ce

lodowatych szpileczek przeszy y ich cia a. Wynurzywszy si# z wody, zobaczyli, jak z otworu
widniej!cego w górze groty ledwo s!czy si# niteczka "wiat a. Falowanie przyp ywu pcha o ich ku
"cianie ostro naje%onych ska .

- Gdzie on jest? - zapyta a Irène, staraj!c si# opanowa$ dygot, w który wpad o ca e jej cia o

pod wp ywem lodowato zimnej wody.

Obj#li si# w milczeniu i trwali tak przez chwil#, czekaj!c na moment, kiedy z wody wy oni

si# ten piekielny twór i w ciemno"ciach morskiej jaskini odbierze im %ycie. Ale ten moment nie
nadchodzi . Ismael pierwszy zda sobie spraw#, %e ju% nie nadejdzie.

Szkar atne oczy anio a "wieci y na dnie jaskini. Ogromny ci#%ar potwora uniemo%liwia mu

wyp yni#cie na powierzchni#. Ryk "lepej furii dotar do nich poprzez wod#. Si a, która wprawia a
w ruch anio a, skr#ca a si# ze w"ciek o"ci, zdaj!c sobie spraw#, %e mordercza kuk a wpad a w
pu apk# i sta a si# zupe nie bezu%yteczna. Ta kupa z omu nigdy nie zdo a wyp yn!$ na
powierzchni#. W a"nie zosta a skazana na wieczny spoczynek na dnie groty, póki morze nie
przeistoczy jej w stert# zardzewia ego %elastwa.

Ismael i Irène patrzyli, jak blask tych potwornych oczu niknie powoli, by wreszcie zgasn!$

w wodzie na zawsze. Ismael westchn! z ulg!. Irène p aka a w milczeniu.

- Sko&czy o si# - szepta a, dygoc!c. - Sko&czy o si#.

- Niestety nie - powiedzia Ismael. - To tylko maszyna, bezwolna maszyna. Ona nie rusza a

si# sama z siebie. Co" ni! porusza o. To, co chcia o nas zabi$, wci!% tam jest*

- Ale co to jest?

- Nie wiem.

W tej chwili na dnie groty nast!pi a eksplozja. K #by czarnych b!belków unios y si# ku

powierzchni, a wyp yn!wszy, stopi y si# w czarn! zjaw#, która wpe z a po skalistej "cianie ku
wyj"ciu w kopule groty. Cie& zatrzyma si# i obróci w ich stron#.

- Odchodzi ju%? - zapyta a Irène z nadziej!.

Ca a grota wype ni a si# okrutnym i jadowitym "miechem. Ismael powoli pokr#ci g ow!.

- Pozwala nam tu zosta$ - odpar - %eby przyp yw doko&czy dzie a*

Cie& znikn! w górnym wej"ciu do groty.

Ismael westchn! i poprowadzi Irène ku ma ej wystaj!cej z wody skale, na której mie"cili

background image

si# oboje. Pomóg dziewczynie si# wspi!$, a nast#pnie obj! j! ramieniem. Byli poharatani, trz#"li
si# z zimna, ale si starczy o im tylko na to, by po o%y$ si# na skale i g #boko pooddycha$. W
pewnej chwili Ismael poczu , %e woda znów oblewa jego stopy. Zrozumia , %e zacz! si# przyp yw.
To nie prze"laduj!cy ich stwór wpad w pu apk#, ale oni znale'li si# w potrzasku*

Cie& odda ich na ask# "mierci powolnej i strasznej.

background image

10. W pu apce

Wdzieraj!ce si# do Groty Nietoperzy morskie fale rycza y z owrogo. Zimne pr!dy Czarnej

Zatoki wp ywa y skalnymi kana ami, wype niaj!c pogr!%on! w ciemno"ciach jaskini#
przera'liwym, dudni!cym echem. Wej"cie do groty od strony l!du znajdowa o si# wysoko nad
nimi, dalekie i nieosi!galne, podobne do oka kopu y. Przez kilka zaledwie minut poziom wody
podniós si# zauwa%alnie. Irène u"wiadomi a sobie, %e powierzchnia ska y, na której schronili si#
niczym rozbitkowie, kurczy si# nieub aganie, centymetr za centymetrem.

- Przyp yw - wymamrota a.

Przygn#biony Ismael pokiwa g ow! w milczeniu.

- Co si# z nami stanie? - zapyta a Irène, domy"laj!c si# odpowiedzi. Mia a nadziej#, %e

ch opak, niewyczerpane 'ród o pomys ów, wyci!gnie w ostatniej chwili z r#kawa jaki" trik, który
pozwoli im wyj"$ ca o z opresji.

Ismael pos a jej pos#pne spojrzenie. Nadzieja Irène rozwia a si# w jednej chwili.

- Podczas przyp ywu woda blokuje wej"cie do jaskini - wyja"ni Ismael. - Pozostaje ju%

tylko otwór w sklepieniu. Ale st!d, z do u, nie sposób si# tam dosta$.

Ch opak zawiesi g os. Jego twarz skry a si# w ciemno"ciach.

- Jeste"my w pu apce - zawyrokowa .

My"l o narastaj!cym powoli przyp ywie, który sprawi, %e uton! w tej lodowatej wodzie jak

szczury, zmrozi a Irène krew w %y ach. W czasie ucieczki przed mechanicznym anio em szalej!ca w
jej %y ach adrenalina kompletnie zm!ci a jej zdolno"$ logicznego rozumowania. Teraz, kiedy dr%a a
z zimna w ciemno"ciach, perspektywa powolnej "mierci wydawa a si# prawdziwym koszmarem.

- Musi istnie$ jaki" sposób, by si# st!d wydosta$ - upiera a si#.

- Nie ma.

- I co teraz zrobimy?

- Na razie nic. Poczekamy*

Irène zrozumia a, %e nie powinna naciska$ na Ismaela. Ch opiec o wiele lepiej ni% ona

zdawa sobie spraw# ze zdradliwej natury tej groty. I pewnie ba si# jeszcze bardziej od niej.
Zastanowiwszy si# chwil#, dosz a do wniosku, %e zmiana tematu rozmowy zrobi aby dobrze im
obojgu.

- Wiesz co* Kiedy byli"my jeszcze w Cravenmoore - zacz# a - i gdy wesz am do tego

pokoju, zobaczy am tam co". To ma zwi!zek z Alm! Maltisse.

Ismael spojrza na ni! z niedowierzaniem.

- Wydaje mi si#* Wydaje mi si#, %e Alma Maltisse i Alexandra Jann to jedna i ta sama

osoba. Alma Maltisse to nazwisko panie&skie Alexandry, nazywa a si# tak, zanim wysz a za
Lazarusa - wyja"ni a Irène.

- To niemo%liwe. Alma Maltisse uton# a, p yn!c do wysepki z latarni! wiele lat temu -

zaoponowa Ismael.

- Ale nigdy nie odnaleziono jej cia a*

- To niemo%liwe - upiera si# ch opiec.

- Tam, w tamtym pokoju, widzia am jej portret i* kto" le%a na tamtym ó%ku. Kobieta.

Ismael przetar oczy. Próbowa zebra$ my"li.

- Poczekaj. Przypu"$my, %e masz racj#. Za ó%my, %e Alma Maltisse i Alexandra Jann to ta

sama osoba. W takim razie kim jest kobieta, któr! widzia a" w Cravenmoore? Kim jest kobieta
zamkni#ta przez te wszystkie lata w niedost#pnym pokoju i udaj!ca %on# Lazarusa?

background image

- Nie mam poj#cia. Im wi#cej si# dowiadujemy, tym mniej z tego wszystkiego rozumiem -

przyzna a Irène. - I jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju. Ta posta$, któr! widzieli"my w fabryce
zabawek. Imitacja mojej matki. Kiedy o tym pomy"l#, w osy mi si# je%! na g owie. Lazarus
konstruuje zabawk# o twarzy mojej matki*

Zimna fala zala a im kostki. Odk!d tu weszli, woda podnios a si# co najmniej o dwadzie"cia

centymetrów. Spojrzeli na siebie zrozpaczeni. Morze znów zarycza o i kolejna fala przela a si# przez
wej"cie do jaskini. Zanosi o si# na bardzo d ug! noc.

* * *

Pó noc zasnu a klify mg !, która wspina a si# stopie& za stopniem z przystani do Domu na

Cyplu. Lampa naftowa dopala a si# powoli na ganku, nadal ko ysz!c si# na wietrze. Nocn! cisz#
zak óca tylko szum morza i szelest ga #zi w lesie. Dorian le%a w ó%ku, trzymaj!c na piersiach
szklank#, w której umie"ci zapalon! "wieczk#. Nie chcia , by jego matka zorientowa a si#, %e nie
zgasi jeszcze "wiat a, a po ostatnich wydarzeniach zupe nie straci zaufanie do swojej nocnej
lampki. P omyk ta&czy w rytm jego oddechu jak duszek ognia. W jego migotliwym "wietle raz po
raz ukazywa y si# Dorianowi jakie" niepokoj!ce kszta ty. Ch opiec westchn! . Tej nocy za nic w
"wiecie nie zdo a zmru%y$ oka.

Po%egnawszy si# z Lazarusem, Simone zajrza a do sypialni syna, by sprawdzi$, czy

wszystko w porz!dku. Dorian skuli si# pod ko dr! w ubraniu, odgrywaj!c opanowan! do perfekcji
scenk# pod tytu em +i zasn! snem sprawiedliwego,, wi#c matka odesz a zadowolona do swojego
pokoju, by zrobi$ to samo. Od tego czasu up yn# y ju% ca e godziny, a mo%e nawet lata, my"la
Dorian. Tej ci!gn!cej si# w niesko&czono"$ nocy wielokrotnie przekona si#, i% sta si# istnym
k #bkiem nerwów. Ka%dy szelest, szmer, ka%dy cie& sprawia y, %e serce bi o mu m otem w
piersiach.

P omyk "wiecy zacz! si# powoli dopala$, zmieniaj!c si# w male&k! b #kitn! ba&k#, której

"wiat o nie mog o ju% przedrze$ si# przez mrok. W jednej chwili ciemno"ci na powrót zagarn# y
obszar, z którego wcze"niej tak niech#tnie si# wycofa y. Dorian s ysza , jak krople gor!cego wosku
spadaj!, by zastygn!$ na dnie szklanki. Zaledwie kilka centymetrów od g owy ch opca z nocnego
stolika spogl!da na niego o owiany anio podarowany mu przez Lazarusa. +Dosy$ tego,, pomy"la
Dorian zdecydowany zastosowa$ jedn! ze swych ulubionych taktyk w walce z bezsenno"ci! i
nocnymi koszmarami, a mianowicie co" przek!si$.

Odkry si# i wsta z ó%ka. Za ka%dym razem, gdy próbowa przemkn!$ si# bezszelestnie

przez Dom na Cyplu, pod jego stopami zaczyna y rozlega$ si# trzaski, jakby st!pa po pe nym
drobnych ga !zek runie le"nym, postanowi wi#c nie wk ada$ butów. Uzbrojony w t# resztk#
odwagi, jaka mu jeszcze pozosta a, przeszed na palcach przez sypialni#. D ug! chwil# zabra o mu
otwarcie drzwi w taki sposób, by nie zbudzi$ matki nocnym koncertem zardzewia ych zawiasów.
Na szcz#"cie si# uda o. Bardzo ostro%nie wyjrza z pokoju, by zrobi$ rozeznanie w sytuacji.
Korytarz ton! w ciemno"ciach, a schody rzuca y na "cian# cie& podobny do klawiatury pianina.
Panowa tu absolutny spokój. Najmniejszego ruchu. Ani jeden py ek nie drgn! w powietrzu.
Dorian cicho zamkn! za sob! drzwi i przekrad si# do schodów, przechodz!c przed drzwiami
sypialni Irène.

Siostra bardzo wcze"nie posz a dzi" spa$, t umacz!c si# niezno"nym bólem g owy. Dorian

pomy"la , %e pewnie czyta co" ukradkiem albo wypisuje jakie" mi osne brednie do tego swojego
ukochanego %eglarza, z którym sp#dza a ostatnio dwadzie"cia pi#$ godzin na dob#. Odk!d ujrza j!
po raz pierwszy w sukni Simone, wiedzia , %e po Irène mo%na si# spodziewa$ ju% tylko jednego:
problemów. Schodz!c po stopniach ciszej ni% india&ski zwiadowca, Dorian obieca sobie solennie,

background image

%e je"li kiedykolwiek si# zakocha, nie b#dzie si# zachowywa w tak %a osny sposób. Kobiety
pokroju Grety Garbo nie zaprz!ta y sobie g owy bzdurami. Ani kwiatami, g upkowatymi minami,
t#sknymi westchnieniami. Mo%e i by tchórzem. Ale na pewno nie tchórzem sentymentalnym, co to,
to nie.

Znalaz szy si# na parterze, Dorian zauwa%y , %e dom otulony jest zas on! mg y, tak g#st!, %e

przys ania a widok ze wszystkich okien. U"mieszek, który rozja"ni mu twarz, kiedy zacz! snu$
swoje z o"liwe insynuacje na temat siostry, ulotni si# bez "ladu. +To tylko skondensowana para
wodna - pomy"la . - Skondensowana para wodna, która si# przemieszcza. Fizyka dla
pocz!tkuj!cych,. Ta naukowa perspektywa pozwoli a mu si# uspokoi$ i zapomnie$ na chwil# o
mgle, która wciska a si# do "rodka przez szpary w oknach. Ruszy do kuchni. Tam przekona si#,
%e romans Irène z Kapitanem Gromem mia te% swoje dobre strony - odk!d zacz# a si# z nim
spotyka$, siostra Doriana ani razu nie zbli%y a si# do pude ka wy"mienitych szwajcarskich
czekoladek, które Simone trzyma a w drugiej szufladzie kredensu.

Oblizuj!c si# jak kot, ch opiec ugryz pierwsz! czekoladk#. Cudowna truflowo-kakaowo-

migda owa fala rozla a mu si# w gardle. Uwa%a czekolad# za drugi, po kartografii oczywi"cie,
najznakomitszy wynalazek rodzaju ludzkiego. A najbardziej j! lubi w a"nie w postaci czekoladek.
+Zmy"lny naród, ci Szwajcarzy - przysz o Dorianowi do g owy. - Zegarki i czekoladki. Precyzja i
przyjemno"$. Wiedz!, co w %yciu wa%ne,. Nag y ha as wyrwa go brutalnie z tych s odkich
rozwa%a& teoretycznych. Dorian, us yszawszy go raz jeszcze, zamar ze strachu, a kolejna
czekoladka wy"lizgn# a mu si# z r!k. Kto" puka do drzwi.

Dorian spróbowa prze kn!$ "lin#, ale kompletnie zasch o mu w gardle. Dwa kolejne

uderzenia rozleg y si# jeszcze wyra'niej ni% przedtem. Dorian wszed do salonu z oczyma
utkwionymi w drzwi. Pasemka mg y prze"lizgiwa y si# przez próg. Kto" znów zapuka . Dorian
zamar w bezruchu, niezdecydowany, co powinien zrobi$.

- Kto tam? - zapyta ami!cym si# g osem.

Zamiast odpowiedzi jeszcze raz us ysza pukanie. Ch opiec podszed do okna, ale mg a by a

tak g#sta, %e nie móg przez nie wyjrze$. Na ganku nie s ycha$ by o %adnych kroków. Tajemniczy
go"$ widocznie ju% sobie poszed . Pewnie jaki" zb !kany w#drowiec. Ju% mia wraca$ do kuchni,
kiedy ów d'wi#k rozleg si# znowu. Tym razem pukano w okno, jakie" dziesi#$ centymetrów od
jego twarzy. Serce skoczy o mu do gard a. Zacz! cofa$ si# powoli w g !b salonu, a% dotkn!
plecami jednego ze stoj!cych w nim krzese . Potem chwyci instynktownie "wiecznik i potrz!sn!
nim przed sob!.

- Odejd' - wyszepta .

Przez u amek sekundy zdawa o mu si#, %e za szyb! zamajaczy a jaka" twarz. Po chwili okno

otworzy o si# na o"cie%, jakby uderzy w nie huragan. Pokój zala a fala zimna, pó'niej za"
zdumiony Dorian ujrza rozpe zaj!c! si# po pod odze czarn! plam#.

Cie&.

Plama zatrzyma a si# tu% przed nim, a potem zacz# a unosi$ si# znad pod ogi i nabiera$

kszta tu niczym marionetka z czarnej mg y poruszana niewidzialnymi sznurkami. Dorian spróbowa
uderzy$ j! "wiecznikiem, ale metal przechodzi przez intruza jak przez dym. Ch opak cofn! si#
przera%ony, a cie& rzuci si# na niego. Dwie bezforemne d onie chwyci y go za gard o; poczu na
skórze ich lodowaty u"cisk. Przed jego oczyma z bezkszta tu zacz# y si# formowa$ rysy twarzy.
Strach przenikn! Doriana do szpiku ko"ci. Zaledwie kilkana"cie centymetrów od swojej g owy
ujrza oblicze ojca. Armand Sauvelle u"miechn! si# do niego wilczym, okrutnym, pe nym
nienawi"ci u"miechem.

- Witaj, Dorianie. Przyszed em po mam#. Zaprowadzisz mnie do niej? - wysycza cie&.

background image

Ton tego g osu obj! mu mrozem serce. To nie by g os jego ojca. Te demoniczne, p on!ce

'renice nie by y oczyma jego ojca. Nie mówi!c ju% o d ugich, ostrych z#bach* To nie móg by$
Armand Sauvelle.

- Ty nie jeste" moim ojcem!

Wilczy u"miech cienia prys jak ba&ka mydlana, a jego rysy stopi y si# jak ciep y wosk.

Zwierz#cy ryk nienawi"ci i furii rozdar powietrze i jaka" niewidzialna si a cisn# a ch opcem

na drugi kraniec pokoju. Dorian uderzy w fotel, który przewróci si# na pod og#.

Odurzony ciosem podniós si# z wysi kiem i zd!%y zobaczy$, jak cie& - obdarzona

w asnym %yciem, wpe zaj!ca po schodach ka u%a smo y - pokonuje stopie& za stopniem.

- Mamo! - krzykn! Dorian, rzucaj!c si# w stron# schodów.

Cie& zatrzyma si# na chwil# i wbi w niego wzrok. Jego obsydianowe usta wymówi y

bezg o"nie jedno tylko s owo. Dorian.

Wszystkie szyby wylecia y z okien, opadaj!c na pod og# deszczem "mierciono"nych

od amków, a do Domu na Cyplu wtargn# a mg a. Cie& odwróci si# i znów zacz! i"$ na gór#.
Dorian pobieg za nim, za t! widmow!, unosz!c! si# nad pod og! sylwetk!, która nieub aganie
kierowa a si# do sypialni Simone.

- Nie! - krzykn! ch opak. - Zostaw w spokoju moj! matk#!

Cie& u"miechn! si# i chwil# pó'niej masa czarnej pary zawirowa a niczym tornado, które

przez dziurk# od klucza przecisn# o si# do sypialni Simone. Na sekund# w domu zaleg a
przera'liwa cisza.

Dorian pobieg w kierunku sypialni, ale zanim do niej dotar , drzwi wylecia y z framug z

niespotykanym impetem, jakby w pokoju Simone wybuch a bomba, i roztrzaska y si# o "cian# w
ko&cu korytarza. Ch opak ledwo zd!%y przed nimi uskoczy$.

Kiedy wsta z pod ogi, ujrza przed sob! widok rodem z najgorszego koszmaru. Cie& biega

po "cianach sypialni Simone. Cia o jego matki, pogr!%onej w g #bokim "nie, rzuca o na "cian# swój
w asny cie&. Dorian patrzy , jak czarna posta$ ze"lizguje si# na ó%ko, a usta widma zbli%aj! si# do
ust jego matki. Simone rzuca a si# na ó%ku, z tajemniczych powodów nie mog!c si# przebudzi$ ze
snu. Czarne szpony unios y j! razem z prze"cierad em. Dorian zagrodzi drog# cieniowi, ale po raz
kolejny wybuch niepohamowanej furii wyrzuci go z pokoju. Widmo z Simone w ramionach
rzuci o si# p#dem w dó schodów. Dorian, walcz!c z zamroczeniem po kolejnym upadku, wsta i
zacz! schodzi$ na parter. Cie& si# odwróci . Przez chwil# spogl!dali na siebie badawczo.

- Wiem, kim jeste" - wyszepta ch opiec.

Z czarnej mg y wy oni o si# nowe, nieznane ch opcu oblicze: rysy m odego, eleganckiego

m#%czyzny o b yszcz!cych oczach.

- Nic nie wiesz - zaprzeczy cie&.

Dorian patrzy , jak widmo omiata spojrzeniem pokój, a potem zatrzymuje wzrok na

drzwiach prowadz!cych do piwnicy. Drzwi ze starego drewna otworzy y si# niespodziewanie, a
ch opiec poczu , jak jaka" niewidzialna si a, której nie sposób si# przeciwstawi$, popycha go w
tamt! stron#. Potoczy si# po schodach ku nieprzeniknionym ciemno"ciom. Drzwi zamkn# y si# za
nim niczym ci#%ka kamienna p yta.

Dorian zrozumia , %e za chwil# straci przytomno"$. Przedtem us ysza jeszcze, jak cie&

"mieje si# po"ród mg y, niczym hiena unosz!c jego matk# w las.

* * *

Wody przyp ywu zalewa y coraz wi#ksz! cz#"$ jaskini. Irène i Ismael czuli, jak z ka%d!

chwil! "miertelny kr!g nieub aganie zaciska si# wokó nich. Irène nie pami#ta a ju%, kiedy kolejna

background image

fala zmy a ich ze ska y, która przez jaki" czas s u%y a im za schronienie. Teraz nie mieli pod stopami
dna. Byli zdani na ask# przyp ywu i na swoje w asne si y. Zimno ch osta o j!, powoduj!c
przenikliwy ból mi#"ni, mia a wra%enie, %e wbijaj! si# w nie tysi!ce igie ek. Zacz# a traci$ czucie w
d oniach. O owiane szpony zm#czenia zdawa y si# chwyta$ j! za kostki i ci!gn!$ na dno. Jaki" g os
szepta jej do ucha, by si# podda a, by nie walczy a d u%ej z tym b ogim snem, który czeka na nich
pod wod!. Ismael z trudem utrzymywa dziewczyn# na powierzchni i czu , jak jej cia o dr%y w jego
ramionach. Na jak d ugo starczy mu si ? Nie wiedzia . Nie mia te% poj#cia, ile czasu brakowa o
jeszcze do "witu, do chwili, gdy przyp yw zacznie si# cofa$.

- Nie opuszczaj ramion. Ruszaj si#. Musisz za wszelk! cen# si# rusza$ - j#kn! .

Irène, ledwo przytomna, pokiwa a g ow!.

- Spa$ mi si# chce - powiedzia a, a ch opak zrozumia , %e Irène zaraz zemdleje.

- Nie! Nie mo%esz teraz zasypia$! - krzykn! , potrz!saj!c ni! zdecydowanie.

Szeroko otwarte oczy Irène spogl!da y na niego, wcale go nie widz!c. Ismael uniós r#k#,

by dotkn!$ skalnego sufitu, ku któremu wynios y ich fale. Wewn#trzny pr!d oddala ich od otworu
w kopule i popycha w g !b pieczary, coraz dalej od jedynej drogi ucieczki. Pomimo i% rozpaczliwie
stara si# utrzyma$ pod otworem, nie mia czego si# z apa$. Woda zacz# a dociera$ pod samo
sklepienie jaskini. I chocia% zosta a ju% tylko w!ska szpara, pozwalaj!ca im oddycha$, kolejne fale
nieub aganie wlewa y si# do groty.

Na chwil# twarz Irène zanurzy a si# pod wod!. Ismael szybko chwyci dziewczyn# i

przyci!gn! do siebie. By a ca kiem oszo omiona. Ch opak dobrze wiedzia , %e niejeden silniejszy
od niej m#%czyzna, zdany na ask# morza, poddawa si#. Obezw adniaj!ce zimno mog o pokona$
ka%dego. Zabójcza woda wpierw parali%owa a mi#"nie, a nast#pnie m!ci a umys , cierpliwie
czekaj!c, a% ofiara sama pójdzie w obj#cia "mierci.

Ismael potrz!sn! dziewczyn! i obróci j! ku sobie. Papla a co" bez adu i sk adu. Ismael,

niewiele si# zastanawiaj!c, uderzy j! mocno w twarz. Irène otworzy a oczy i wyda a histeryczny
pisk. Przez chwil# nie wiedzia a, gdzie jest. W ciemno"ciach, w lodowatej wodzie, czuj!c, %e
trzymaj! j! czyje" r#ce, uzna a, %e "ni jej si# najgorszy z koszmarów. Pó'niej wszystko jej si#
przypomnia o. Cravenmoore. Anio . Grota. Ismael przytuli j! delikatnie. Nie potrafi a powstrzyma$
ez, ka a jak wystraszona dziewczynka.

- Nie pozwól mi tutaj umrze$ - szepn# a.

Ch opiec poczu si#, jakby otrzyma cios zatrutym sztyletem.

- Nie umrzesz tutaj. Przysi#gam ci. Nie dopuszcz# do tego. Lada chwila zacznie si# odp yw,

a grota nie b#dzie ca kiem zalana* Musimy tylko wytrzyma$ jeszcze troch#. Tylko troszeczk#. Na
pewno si# st!d wydostaniemy.

Irène przytakn# a i przytuli a si# do niego jeszcze mocniej. Gdyby tylko Ismael wierzy w

swoje s owa równie mocno, jak wierzy a w nie jego towarzyszka niedoli.

* * *

Lazarus Jann powoli pokonywa stopnie g ównych schodów rezydencji Cravenmoore.

Aura czyjej" dziwnej obecno"ci unosi a si# w "wietle lampy umieszczonej na szczycie. Móg
poczu$ j! w zapachu powietrza, w ruchu drobinek kurzu, które !czy y si# w sie$ srebrzystych
nitek, gdy "wiat o wydobywa o je z mroku. Dotar szy na drugie pi#tro, szybko spojrza na
znajduj!ce si# za zas onkami drzwi w ko&cu korytarza. By y otwarte. R#ce zacz# y mu dr%e$.

- Alexandra?

Ch odny podmuch wiatru zatrzepota zas onami. Lazarusem zaw adn# y jak najgorsze

przeczucia. Zamkn! oczy i przy o%y r#k# do serca. Dojmuj!cy ból przeszy mu pier" i

background image

promieniowa ku prawemu ramieniu niczym p on!cy lont, znieczulaj!c po drodze ka%dy
najmniejszy nerw.

- Alexandra? - j#kn! .

Rzuci si# biegiem ku drzwiom i stan! w progu. Rozejrza si# po pokoju, przypatruj!c si#

"ladom walki, rozbitym szybom, przez które wpe za a zimna mg a sun!ca od lasu. Zacisn! d o& z
ca ej si y, wbijaj!c sobie paznokcie w skór#.

- A %eby ci#*

Otar zimny pot z czo a, podszed do ó%ka i z niezwyk ! delikatno"ci! rozsun! zas ony

baldachimu.

- Przykro mi, kochanie* - powiedzia , siadaj!c na brzegu ó%ka. - Bardzo mi przykro*

Dziwny d'wi#k przyku jego uwag#. Drzwi do pokoju niespodziewanie zacz# y powoli

otwiera$ si# i zamyka$. Lazarus wsta i ostro%nie do nich podszed .

- Jest tam kto? - spyta .

Nie otrzyma odpowiedzi, ale drzwi znieruchomia y. Lazarus wyszed za próg, stan! i

rozejrza si# po korytarzu. Kiedy us ysza szmer, by o ju% za pó'no. Uderzenie w kark zwali o go z
nóg. Na wpó przytomny poczu , %e czyje" r#ce wlok! go po pod odze korytarza. Zdawa o mu si#,
%e jak przez mg # widzi Christiana, maszyn# pilnuj!c! g ównych drzwi. Twarz automatu obróci a
si# ku Lazarusowi. Oczy Christiana ja"nia y okrutnym b yskiem.

W chwil# pó'niej Lazarus straci przytomno"$.

* * *

Ismael, zauwa%ywszy, %e spychaj!ca ich dot!d w g !b groty woda przesta a ju% napiera$,

domy"li si#, %e nachodzi "wit. Niewidzialna si a wt aczaj!ca przez ca ! noc ogromne masy wody
zacz# a powoli s abn!$, pozwalaj!c Ismaelowi przeci!gn!$ Irène w najwy%sz! cz#"$ groty, gdzie
morze pozostawi o jeszcze odrobin# powietrza. Kiedy poblask jasno"ci migoc!cy na piaszczystym
dnie rozci!gn! si# w "cie%ynk# bladego "wiat a prowadz!c! ku wyj"ciu z groty i zacz! si# odp yw,
Ismael wyda z siebie okrzyk rado"ci, którego nikt, nawet towarzysz!ca mu dziewczyna, nie móg
us ysze$. Ch opiec wiedzia , %e z chwil! gdy lustro wody zacznie opada$, grota sama wska%e im
drog# wyj"cia do laguny, na powietrze.

Irène utrzymywa a si# na powierzchni, od kilku ju% chyba godzin, wy !cznie dzi#ki pomocy

Ismaela. Nie mog!c ca kowicie si# przebudzi$, wci!% balansowa a na granicy snu i jawy. Drgawki
ju% nie targa y jej cia em; po prostu unosi a si# na wodzie niczym martwy przedmiot. Ismael,
czekaj!c, a% odp yw otworzy im drog#, zda sobie spraw#, %e gdyby go tu nie by o, Irène zmar aby
ju% kilka godzin temu.

Podtrzymuj!c j! na powierzchni i szepc!c s owa otuchy, których dziewczyna i tak nie mog a

zrozumie$, Ismael przypomnia sobie przeró%ne historie opowiadane przez rybaków i marynarzy o
spotkaniach ze "mierci! i o tym, %e je"li kto" uratowa %ycie drugiemu cz owiekowi na morzu, ich
dusze by y ju% na zawsze z !czone niewidzialn! wi#zi!.

Woda opad a na tyle nisko, %e Ismael zdo a przenie"$ Irène ku lagunie, opuszczaj!c

ostatecznie grot#. (wit na horyzoncie zaplata bursztynowy warkocz, kiedy Ismael dowlók
dziewczyn# na brzeg. Pó przytomna Irène otworzy a oczy i ujrza a nad sob! u"miechni#t! twarz
Ismaela.

- )yjemy - szepn! .

Irène zamkn# a powieki ca kiem wyczerpana.

Ismael raz jeszcze uniós wzrok i spojrza na rozgrywaj!ce si# w tej chwili widowisko

"wiate brzasku nad "cian! lasu i klifem. Nigdy w %yciu nie widzia nic równie pi#knego. A pó'niej

background image

wyci!gn! si# obok Irène na bia ym piasku i pozwoli , by wreszcie zmog o go zm#czenie. Z tego
snu nic nie mog o ich zbudzi$. Po prostu nic.

background image

11. Twarz skryta pod mask!

Gdy Irène si# obudzi a, zobaczy a wpatruj!ce si# w ni! nie bez ciekawo"ci czarne oczka.

Wzdrygn# a si#, a sp oszona mewa wzbi a si# do lotu. Irène poczu a, %e ma pop#kane i obola e
wargi, zesztywnia e mi#"nie. Piek a j! skóra na ca ym ciele. By a kompletnie wycie&czona, a w
g owie mia a pustk#. Ogarn# y j! md o"ci, kr#ci o jej si# w g owie. Gdy próbowa a wsta$, zda a
sobie spraw#, %e jej skór# pal! promienie s o&ca. W ustach poczu a nag y gorzki smak. Niewyra'ny
obraz niewielkiej zatoczki po"ród ska zawirowa jej w oczach niczym karuzela. Nigdy nie czu a si#
tak 'le.

Po o%y a si# z powrotem i dopiero w tym momencie dostrzeg a le%!cego obok Ismaela. W

pierwszym odruchu pomy"la a, %e ch opak nie %yje, ale na szcz#"cie us ysza a jego przyspieszony
oddech. Przetar a oczy, usi uj!c jak najszybciej doj"$ do siebie, po czym przy o%y a d o& do szyi
Ismaela. Uda o jej si# wyczu$ puls. Irène pog adzi a ch opca po twarzy. Chwil# pó'niej otworzy
oczy.

- Wygl!dasz okropnie - wymamrota , u"miechaj!c si# z wysi kiem.

- Szkoda, %e siebie nie mo%esz zobaczy$ - odpar a dziewczyna.

Wstali i niczym dwoje rozbitków wyrzuconych na brzeg przez sztorm chwiejnym korkiem

schronili si# w cieniu resztek pnia, który zwali si# na klif. Mewa czuwaj!ca nad ich snem znów
przysiad a na piasku, ciekawa dalszego ci!gu tej historii.

- Która mo%e by$ godzina? - zapyta a Irène, staraj!c si# ignorowa$ pulsuj!cy w skroniach

ból.

Ismael wyci!gn! ku niej r#k# z zegarkiem. Pod szkie kiem chlupota a woda, a urwany

sekundnik wygl!da jak skamienia y w#gorz w akwarium. Ch opak zrobi daszek z d oni i spojrza
na s o&ce.

- Po udnie ju% min# o.

- Jak d ugo spali"my? - zapyta a.

- Za krótko - odpar Ismael. - Je"li o mnie chodzi, móg bym spa$ przez ca y tydzie&.

- Nie mamy na to czasu - ponagli a go Irène.

Ismael przytakn! i zacz! bacznie przygl!da$ si# ska om, szukaj!c sposobu, %eby si# st!d

wydosta$.

- Ci#%ka sprawa. Ja znam t# lagun# tylko od strony morza* - zacz! .

- A co jest za tymi ska ami?

- Las, przez który wczoraj uciekali"my.

- Wi#c na co czekamy?

Ismael nie odrywa wzroku od klifu. Przed nimi wznosi a si# stroma kamienna ska a.

Pokonanie jej wymaga o czasu, nie mówi!c ju% o tym, %e po drodze mog a ich spotka$ niejedna
bolesna lekcja z prawa ci!%enia, gro%!ca po amaniem ko"ci. W oczach mign! mu obraz jajka
roztrzaskuj!cego si# o ziemi#. +(wietne zako&czenie,, pomy"la .

- Umiesz si# wspina$? - zapyta Ismael.

Irène wzruszy a ramionami. Ch opak rzuci okiem na jej bose stopy ca e w piasku, na

niczym nieos oni#te ramiona i nogi*

- Uprawia am w szkole gimnastyk# i ca kiem nie'le sobie radzi am ze wspinaniem po linie -

odpar a. - To chyba co" podobnego.

Ismael westchn! . K opotów, miast ubywa$, ci!gle przybywa o.

* * *

background image

Przez kilka sekund Simone Sauvelle znowu mia a osiem lat. Znowu ujrza a owe srebrzysto-

miedziane "wiat a kre"l!ce kapry"ne pasemka dymu. Znowu poczu a intensywny zapach topi!cego
si# wosku, us ysza a rozchodz!ce si# w pó mroku szepty, ujrza a hipnotyczny taniec setek
p omyków nad "wiecami w owym pa acu pe nym tajemnic i czarów, jednym z
najintensywniejszych wspomnie& z dzieci&stwa - w katedrze Saint Étienne. Ale magiczna chwila
trwa a zaledwie kilka sekund. Potem czar prys .

W miar# jak jej zm#czone oczy przyzwyczaja y si# do otaczaj!cego j! pó mroku, Simone

u"wiadamia a sobie, %e "wiece pal! si#, owszem, ale nie w %adnej kaplicy, %e ta&cz!ce na "cianach
plamy "wiat a to tylko stare fotografie, a docieraj!ce do jej uszu szepty rozlegaj! si# jedynie w jej
g owie. Wnet poj# a, %e nie znajduje si# w Domu na Cyplu i %e nigdy przedtem tu nie by a.
Usi owa a uporz!dkowa$ w pami#ci przebieg ostatnich godzin. Pami#ta a rozmow# z Lazarusem na
ganku. Pami#ta a, %e przygotowa a sobie przed spaniem kubek ciep ego mleka, i pami#ta a ostatnie
s owa z ksi!%ki, któr! czyta a do poduszki.

Potem zgasi a "wiat o. Jak przez mg # przypomnia a sobie, %e chyba "ni y jej si# krzyki

dziecka, a pó'nej %e nagle przebudzi a si# w "rodku nocy po"ród biegaj!cych po "cianie cieni.
Wszystko inne w jej pami#ci jawi o si# jak kreski niedoko&czonego rysunku. Pod palcami poczu a
bawe nian! tkanin#. Ze zdziwieniem stwierdzi a, %e wci!% jest w koszuli nocnej. Wsta a i zbli%y a
si# do "ciany, w której odbija o si# "wiat o wielu bia ych "wiec powtykanych starannie w ramiona
"wieczników obros ych stru%kami zastyg ego wosku.

S ycha$ by o syk p omyków. To w a"nie ten d'wi#k skojarzy jej si# wcze"niej z

szepcz!cymi g osami. Na widok z ocistej aureoli p on!cych "wiec zacz# a odzyskiwa$ pami#$.
Wspomnienia wraca y jej jedno po drugim niczym pierwsze krople deszczu o "wicie. W tym
momencie struchla a ze strachu.

Przypomnia a sobie lodowaty dotyk niewidzialnych d oni ci!gn!cych j! gdzie" przez noc.

Przypomnia a sobie g os szepcz!cy jej do ucha i swoje daremne próby wyrwania si# ze snu
obezw adniaj!cego ka%dy mi#sie&. Przypomnia a sobie przelewaj!c! si# czarn! magm#, która
unosi a j! przez las. Przypomnia a sobie, jak ów cie& nie z tego "wiata wymówi jej imi#, a ona,
sparali%owana strachem, zrozumia a, %e nie jest to senna mara. Simone zamkn# a oczy i gwa townie
zas oni a sobie usta d oni!, by st umi$ krzyk.

Natychmiast pomy"la a o dzieciach. Co si# dzieje z Irène i z Dorianem? Czy s! w domu?

Czy to widziad o porwa o równie% jej dzieci? Ka%da próba odpowiedzi przynosi a jedynie coraz
wi#kszy strach i rozdzieraj!cy ból. Rzuci a si# w kierunku drzwi i zacz# a si# z nimi mocowa$,
krzycz!c i j#cz!c, póki nie pokona y jej zm#czenie i rozpacz. Stopniowo ch odny spokój przywróci
j! do rzeczywisto"ci.

Zrozumia a, %e zosta a uwi#ziona. Ten, kto porwa j! w "rodku nocy, zamkn! j! w tym

miejscu. Przypuszczalnie porwa te% jej dzieci. I nie czas by o teraz zastanawia$ si#, czy zrani je lub
wyrz!dzi im krzywd#. Je"li chcia a co" dla nich zrobi$, musia a za wszelk! cen# unika$ popadania
w panik# i zacz!$ panowa$ nad swoimi my"lami. Powtarzaj!c sobie te s owa, Simone zacisn# a
pi#"ci. Nie otwieraj!c oczu, zacz# a g #boko oddycha$; poczu a, jak serce powoli odzyskuje swój
normalny rytm.

Po jakim" czasie otworzy a oczy i rozejrza a si# uwa%nie po pokoju. Im szybciej zrozumie,

co takiego si# dzieje i o co w tym wszystkim chodzi, tym szybciej b#dzie mo%na st!d wyj"$ i ruszy$
na pomoc Irène i Dorianowi.

Najpierw jej wzrok pad na ma e, skromne meble. Zwyczajne, rzec by si# chcia o, biedne

mebelki. Znajdowa a si# w dzieci#cym pokoju, ale intuicja podpowiada a jej, %e ju% od dawna nie

background image

mieszka o w nim %adne dziecko. Z ka%dego zakamarka tego miejsca emanowa a staro"$. Simone
usiad a na ó%eczku i rozejrza a si# raz jeszcze po pokoju. Brakowa o w nim niewinno"ci.
Wyczuwa o si# tu jedynie mrok. Z o.

Powolna trucizna strachu zacz# a kr!%y$ w jej %y ach, ale Simone, ignoruj!c to uczucie,

wzi# a jeden ze "wieczników i podesz a do "ciany. Bezlik fotografii i wycinków prasowych tworzy
kola%, którego kraniec gin! w pó mroku. Odnios a wra%enie, %e wszystkie one zosta y
rozmieszczone na "cianie wed ug jakiego" klucza. Ponure muzeum wspomnie& rozk ada o si# przed
jej oczyma niczym wachlarz. Wycinki a% si# prosi y, by ka%demu z osobna i wszystkim razem
nada$ jaki" sens. Jakby by y g osem z dalekiej przesz o"ci b agaj!cym o wys uchanie. Simone
zbli%y a "wiecznik do "ciany i pozwoli a, by przed jej oczami pop yn! strumie& fotografii, rycin i
s ów.

Spo"ród dziesi!tków wycinków wy owi a wzrokiem znajome nazwisko: Daniel Hoffmann.

Na widok tych s ów pami#$ Simone przebudzi a si# b yskawicznie. Tajemnicza posta$ z Berlina.
Korespondencj# od niego mia a przekazywa$ do r!k w asnych Lazarusa, fabrykant zabawek uczula
j! na to od samego pocz!tku. Sam za", jak przekona a si# kiedy" przypadkiem, wrzuca jego listy w
ogie&. Co" jednak szwankowa o w ca ej tej historii. M#%czyzna b#d!cy bohaterem tych notatek nie
mieszka wcale w Berlinie i w dodatku, s!dz!c z daty ich publikacji, dzi" musia by by$ w wieku
nieprawdopodobnie s#dziwym. Zaintrygowana Simone zacz# a czyta$ teksty notek.

Hoffmann z jednego z wycinków by cz owiekiem bogatym, bajecznie bogatym. Kolejna

notatka, umieszczona kilka centymetrów dalej, informowa a o po%arze w fabryce zabawek.
Hoffmann zgin! w p omieniach. Ogie& strawi budynek na oczach t umu "wiadków tego i"cie
dantejskiego widowiska. W"ród nich o"mioletni ch opiec spogl!da w obiektyw przera%onym
wzrokiem.

To samo spojrzenie zobaczy a na innej fotografii. Tym razem towarzysz!ca jej notka

dotyczy a historii dziecka, które sp#dzi o siedem dni zamkni#te w piwnicy, zupe nie samo w
przera'liwych ciemno"ciach. Uwolnili je policjanci, którzy znale'li przedtem zw oki matki w
mieszkaniu. Twarz ch opca, który mia oko o siedmiu, o"miu lat, mimo ogromnego l#ku w oczach
pozbawiona by a jakiegokolwiek wyrazu.

Ciarki przesz y jej po plecach, kiedy kawa ki owej mrocznej amig ówki zacz# y sk ada$ si#

w ca o"$. Zbli%y a twarz do kolejnych fragmentów, które przyci!ga y j! z hipnotyczn! moc!.
Wycinki uporz!dkowano chronologicznie. Wiele z nich opowiada o o postaciach, o których Simone
w %yciu nie s ysza a. Jej szczególn! uwag# zwróci a dziewczyna niezwyk ej urody, Alexandra
Alma Maltisse, dziedziczka stalowych potentatów, któr! magazyn z Marsylii opisywa jako
narzeczon! m odego i wielce utalentowanego in%yniera, konstruktora zabawek Lazarusa Janna.
Obok tego wycinka znajdowa si# cykl zdj#$ ukazuj!cych ol"niewaj!c! par# przekazuj!c! w darze
zabawki jednemu z sieroci&ców na Montparnassie. Oboje promienieli rado"ci!. +Postanowi em
sobie solennie, %e ka%de dziecko w tym kraju, niezale%nie od swojej sytuacji, b#dzie mia o
przynajmniej jedn! zabawk#,, mówi in%ynier.

Kolejna notka dotyczy a "lubu Lazarusa Janna i Almy Maltisse. Oficjalne zdj#cie

zar#czynowe zrobiono u podnó%a schodów Cravenmoore.

M ody, tryskaj!cy energi! Lazarus obejmowa swoj! narzeczon!. Tego obrazka jak ze snu

nie m!ci a ani jedna chmurka. Przedsi#biorczy in%ynier naby w a"nie luksusow! posiad o"$, w
której zamierza osi!"$ ze swoj! ma %onk!. Wiadomo"$ ilustrowa y liczne zdj#cia Cravenmoore.

Kola% zdj#$ i notek prasowych wydawa si# ci!gn!$ bez ko&ca i nieustannie przybywa o w

nim wydarze& i postaci. Simone zatrzyma a si# i wróci a do pocz!tku. Zagubiona i przera%ona twarz
tego ch opca nie dawa a jej spokoju. Spojrza a g #boko w jego zrozpaczone oczy. Powoli zacz# a

background image

rozpoznawa$ to samo spojrzenie, które obudzi o w niej tyle nadziei, dzi#ki któremu zacz# a marzy$
o nowej przyja'ni. Nie patrzy na ni! %aden Jean Neville, o którym opowiedzia jej kiedy" fabrykant
zabawek. Zna a te oczy, zna a je bardzo dobrze. Patrzy na ni! Lazarus Jann.

Jej serce "cisn! nag y smutek. Westchn# a g #boko i zamkn# a oczy. Z jakiego" powodu,

jeszcze zanim za jej plecami rozleg si# g os, wiedzia a, %e w pokoju jest kto" jeszcze.

* * *

Kiedy Ismael i Irène dotarli na szczyt klifu, by o ju% pó'ne popo udnie. Po karko omnej

wspinaczce pozosta y im bolesne zranienia i niezliczone otarcia na ramionach i nogach. Musieli
zap aci$ t# cen# za przej"cie wzbronion! "cie%k!. Ismael spodziewa si#, %e droga b#dzie trudna, ale
rzeczywisto"$ przeros a jego naj"mielsze wyobra%enia. By pe en podziwu dla Irène, która ani razu
nie poskar%y a si# na ból, w dodatku wykaza a si# niespotykan! wprost odwag!.

Wspina a si# po ska ach, po których nikt przy zdrowych zmys ach nie o"mieli by si#

wspi!$. Kiedy wreszcie stan#li na skraju lasu, Ismael bez s owa przytuli j! do siebie. Nie
wystarczy oby wody w ca ym oceanie, %eby ugasi$ ogie&, który tli si# w tej dziewczynie.

- Zm#czona?

Nie mog!c z apa$ tchu, Irène pokr#ci a g ow!.

- Mówi ci ju% kto", %e jeste" najbardziej upart! istot! na ca ej planecie?

Dziewczyna u"miechn# a si# z wysi kiem.

- Nie znasz jeszcze mojej matki.

Zanim zd!%y odpowiedzie$, poci!gn# a go za r#k# w stron# lasu. Za ich plecami zia a

gro'na przepa"$, a na jej dnie po yskiwa o morze.

Gdyby wcze"niej kto" powiedzia mu, %e zdo a wspi!$ si# po tych ska ach, nie uwierzy by

za nic w "wiecie. Natomiast je"li chodzi o Irène, od dzi" gotów by uwierzy$ we wszystko.

* * *

Simone powoli odwróci a si# ku cieniom. Czu a obecno"$ intruza; mog a nawet us ysze$

szmer jego urywanego oddechu, ale nie mog a go zobaczy$. Po"wiata p omieni odbija a si# od
nieprzeniknionego halo, poza którym pokój przeistacza si# w rozleg ! scen# pozbawion! g #bi.
Simone usi owa a przenikn!$ wzrokiem pó mrok skrywaj!cy go"cia. Zaw adn! ni! dziwny spokój,
odzyska a zaskakuj!c! jasno"$ my"li. Jej zmys y zdawa y si# odbiera$ ka%dy, najmniejszy cho$by
szczegó z pora%aj!c! precyzj!. Umys jej rejestrowa ka%dy ruch powietrza, najs abszy d'wi#k,
najmniejszy b ysk "wiat a. I tak chroniona przez ów dziwny stan spokoju milcza a, stoj!c na wprost
ciemno"ci i czekaj!c, a% go"$ da jaki" znak.

- Nie spodziewa em si# pani tutaj - wreszcie rozleg si# g os w ciemno"ciach, g os s aby,

daleki. - Boi si# pani?

Simone przecz!co pokr#ci a g ow!.

- I s usznie. Nie powinna si# pani ba$. Nie powinna pani czu$ strachu.

- Nie ma pan zamiaru wyj"$ z ukrycia, panie Lazarusie?

Po jej pytaniu zapad a cisza. Oddech Lazarusa sta si# g o"niejszy.

- Wol# pozosta$ tu, gdzie jestem - odpar wreszcie.

- Dlaczego?

W pó mroku co" b ysn# o. Iskierka, niedostrzegalny prawie odblask.

- Mo%e pani spocznie, madame Sauvelle?

- Dzi#kuj#, postoj#.

- No có%, skoro tak pani wygodniej - skwitowa m#%czyzna, po czym znów zamilk na

background image

chwil#. - Niew!tpliwie zastanawia si# pani, co takiego si# wydarzy o?

- Mi#dzy innymi - uci# a Simone z lekk! irytacj! w g osie.

- Wobec tego mo%e najpro"ciej b#dzie, je"li zada mi pani wszystkie nurtuj!ce pani! pytania,

a ja spróbuj# udzieli$ na nie odpowiedzi.

Simone prychn# a ze z o"ci!.

- Mam tylko jedno pytanie: gdzie jest wyj"cie? - sykn# a.

- Obawiam si#, %e akurat na to pytanie nie mog# w a"nie odpowiedzie$. Jeszcze nie teraz.

- A dlaczego?

- To kolejne pytanie z listy?

- Gdzie jestem?

- W Cravenmoore.

- A jak si# tu znalaz am i dlaczego?

- Kto" pani! sprowadzi *

- Pan?

- Nie.

- Wi#c kto?

- Kto", kogo pani nie zna* chwilowo.

- Gdzie s! moje dzieci?

- Nie wiem.

Simone z twarz! poczerwienia ! od z o"ci skierowa a si# ku cieniom.

- Ty przekl#ty bastardzie!*

Ruszy a w stron#, sk!d dochodzi g os. Jej oczy zdo a y wypatrzy$ sylwetk# siedz!c! w

fotelu. Lazarus. Ale w jego twarzy by o co" dziwnego. Simone zatrzyma a si#.

- To maska - poinformowa Lazarus.

- A po co maska? - zapyta a, czuj!c, %e spokój, którego zacz# a do"wiadcza$, gwa townie

si# ulatnia.

- Maski ujawniaj! prawdziw! twarz kryj!cej si# za nimi osoby*

Simone stara a si# zapanowa$ nad sob!. Poddanie si# z o"ci do niczego nie doprowadzi.

- Gdzie s! moje dzieci? Prosz#*

- Powiedzia em ju%. Nie wiem, madame Sauvelle.

- A co ze mn!? Co pan zrobi ze mn!?

Lazarus rozwar jedn! ze swych d oni, okryt! satynow! r#kawiczk!. Powierzchnia maski

zal"ni a znowu. To w a"nie ten b ysk Simone widzia a przedtem.

- Nie wyrz!dz# pani krzywdy. Nie musi si# pani mnie ba$, Simone. Prosz# mi zaufa$.

- Nie wydaje si# panu, %e ta pro"ba jest troch# nie na miejscu?

- Dla pani dobra. Usi uj# pani! chroni$.

- Przed kim?

- Niech pani spocznie, prosz#.

- Co tu si#, do diab a, dzieje? Dlaczego nie chce mi pan powiedzie$, co si# tu dzieje?

Simone poczu a, %e jej g os powoli zaczyna si# ama$ i przybiera$ dzieci#ce tony.

Rozpoznaj!c pierwsze objawy paniki, zacisn# a pi#"ci i g #boko odetchn# a. Cofn# a si# o kilka
kroków i usiad a na jednym z krzese stoj!cych wokó pustego sto u.

- Dzi#kuj# - odezwa si# cichutko Lazarus.

Kobieta w milczeniu uroni a z#.

- Przede wszystkim chcia bym, %eby dowiedzia a si# pani, i% jest mi niewymownie przykro,

%e zosta a pani w to wszystko wpl!tana. Nie s!dzi em, %e kiedykolwiek mo%e doj"$ do czego"

background image

takiego - o"wiadczy fabrykant zabawek.

- Dziecko o imieniu i nazwisku Jean Neville nigdy nie istnia o, nieprawda%? - spyta a

Simone. - To pan by tym dzieckiem. Historia, któr! mi pan opowiedzia * by a prawdziwa po
cz#"ci i pokrywa a si# z pa&skim w asnym %yciem.

- Widz#, %e zapozna a si# pani z moj! kolekcj! wycinków. Przypuszczalnie doprowadzi o to

pani! do wysnucia paru interesuj!cych, niemniej mylnych wniosków.

- Jedyny wniosek, który wysnu am, panie Jann, to %e jest pan chorym cz owiekiem,

potrzebuj!cym pomocy. Nie wiem, jak zdo a mnie pan tu przynie"$, ale zapewniam pana, %e je"li
uda mi si# st!d wyj"$, skieruj# swoje pierwsze kroki na posterunek %andarmerii. Porwanie jest
czynem karalnym*

Natychmiast zda a sobie spraw# z groteskowo"ci i absurdalno"ci swoich w asnych s ów.

- Czy to znaczy, %e ma pani zamiar z o%y$ wymówienie, madame Sauvelle?

Ta rzadka u Lazarusa ironiczna nutka wyda a si# Simone podejrzana. Jej pryncypa , na ile

go zna a, nigdy nie pozwoli by sobie na taki komentarz. Cho$ na dobr! spraw# wcale go tak dobrze
nie zna a.

- Znaczy, co znaczy - odpowiedzia a sucho.

- (wietnie. Wobec tego, zanim uda si# pani na posterunek %andarmerii, czemu nie b#d# si#

przeciwstawia$, pozwoli pani, %e uzupe ni# o kilka niezb#dnych szczegó ów histori#, któr! z
pewno"ci! stara si# pani uporz!dkowa$ sobie w g owie.

Simone przygl!da a si# zimnej, pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu masce, porcelanowej

twarzy, z której ust wydobywa si# beznami#tny, jakby dochodz!cy z daleka g os. W oczach mog a
dostrzec tylko ciemno"$.

- Sama si# pani przekona, moja droga Simone, %e jedyny mora , jaki mo%na wysnu$ z tej

historii, tak jak i z ka%dej innej, brzmi: w prawdziwym %yciu, w odró%nieniu od fikcji, nic nie jest
tym, czym si# wydaje*

- Czy mo%e mi pan co" przyrzec? - przerwa a mu.

- O ile b#dzie to w mojej mocy*

- Prosz# mi obieca$, %e je"li wys ucham pa&skiej historii do ko&ca, pozwoli mi pan st!d

odej"$ z moimi dzie$mi. Przysi#gam, %e nie zg osz# si# na policj#. Zabior# Irène i Doriana i
wyjedziemy z miasteczka. Znikniemy st!d na zawsze.

Maska przez jak!" chwil# nie odpowiada a.

- Naprawd# tego pani pragnie?

Przytakn# a, powstrzymuj!c zy.

- Rozczarowuje mnie pani, Simone. S!dzi em, %e jeste"my przyjació mi. Dobrymi

przyjació mi.

- B agam*

Maska zacisn# a pi#"$.

- No có%. Je"li tak bardzo chce pani by$ ze swoimi dzie$mi, to oczywi"cie spe ni# pani

%yczenie. W odpowiednim czasie*

* * *

- Pami#ta pani swoj! matk#, madame Sauvelle? W sercu wszystkich dzieci jest szczególne

miejsce dla tych, które wyda y je na "wiat. Male&kie "wiate ko, które nigdy nie ga"nie. Gwiazdka
na firmamencie. A ja przez wi#kszo"$ swego %ycia próbowa em zgasi$ to "wiate ko. Ca kowicie o
nim zapomnie$. Ale nie jest to atwe. Prosz# mi wierzy$. Mam nadziej#, %e zanim os!dzi mnie pani i
wyda wyrok, wys ucha mnie pani do ko&ca. B#d# si# streszcza . Dobre opowie"ci nie potrzebuj!

background image

zbyt wielu s ów*

Przyszed em na "wiat noc! dwudziestego szóstego grudnia tysi!c osiemset

osiemdziesi!tego drugiego roku, w starej kamienicy w najciemniejszym zau ku paryskiej dzielnicy
Les Gobelins. W ponurym, odpychaj!cym miejscu, bez dwóch zda&. Czyta a pani Victora Hugo,
madame Sauvelle? Je"li tak, to dobrze pani wie, co mam na my"li. Tam w a"nie moja matka, której
asystowa a tylko s!siadka Nicole, urodzi a mnie. Panowa o takie zimno, %e nie by em w stanie
wyda$ swojego pierwszego krzyku. Wrzasn! em dopiero po kilku minutach, rzecz niespotykana u
noworodków. Moja matka w pierwszym momencie przekonana by a, %e urodzi em si# martwy.
Kiedy okaza o si#, %e jednak %yj#, nieszcz#sna uzna a to za cud i postanowi a, odwo uj!c si# do
ewangelicznej opowie"ci o -azarzu, da$ mi na imi# Lazarus.

Moje dzieci&stwo jawi mi si# w pami#ci jako krzyki dochodz!ce z ulicy i ci!gn!ce si# w

niesko&czono"$ choroby mojej matki. Nicole bra a mnie na kolana i t umaczy a, %e moja mama jest
bardzo chora i nie mo%e si# mn! zajmowa$, %e powinienem by$ grzeczny i i"$ si# bawi$ z innymi
dzie$mi na podwórku. Siedzenie na kolanach tej dobrej kobiety to jedno z moich pierwszych
wspomnie&. S!siadka mia a na my"li grup# obdartych dzieciaków %ebrz!cych od wschodu do
zachodu s o&ca, które przed uko&czeniem siedmiu lat wiedzia y ju%, %e aby prze%y$ w tej dzielnicy,
trzeba zosta$ albo policjantem, albo z odziejem. Chyba nie musz# wyja"nia$, która z mo%liwo"ci
wydawa a im si# atrakcyjniejsza.

Jedynym "wiate kiem nadziei, jakie pami#tam z tych mrocznych dni mojego dzieci&stwa,

by tajemniczy m#%czyzna, g ówny bohater naszych marze&. Nazywa si# Daniel Hoffmann i dla
nas wszystkich by symbolem fantazji, do tego stopnia, %e wielu z nas w ogóle w!tpi o w jego
istnienie. Jak wie"$ g osi a, Hoffmann pojawia si# na ulicach Pary%a w przeró%nych przebraniach,
podaj!c si# za rozmaite postacie, by rozdawa$ ubogim dzieciom zabawki, które sam konstruowa w
swojej fabryce. Wszystkie paryskie dzieciaki s ysza y o nim i marzy y, %e kiedy" mo%e szcz#"cie si#
do nich u"miechnie i spotkaj! Hoffmanna.

By on w adc! magii i wyobra'ni. Fascynacj# jego osob! jedno tylko mog o pokona$: wiek.

W miar# jak dzieciaki dorasta y, a si a ich wyobra'ni zanika a, nazwisko fabrykanta zabawek
powoli zaciera o si# w ich pami#ci. Wreszcie przychodzi taki dzie&, kiedy s ysz!c z ust w asnych
dzieci jego imi# i nazwisko, nie potrafi y przypomnie$ sobie, o kim mowa*

Nie by o pot#%niejszego producenta zabawek od Daniela Hoffmanna. By w a"cicielem

wielkiej fabryki w Les Gobelins. Swoim wygl!dem przypomina a ogromn! katedr# wznosz!c! si#
po"ród mroków tej pos#pnej, naje%onej niebezpiecze&stwami dzielnicy n#dzy. Wyrastaj!ca z
samego centrum budynku strzelista wie%a wbija a si# w chmury. Codziennie o "wicie i o zmierzchu
rozlega o si# z niej bicie dzwonów. Ich echo nios o si# po ca ym mie"cie. Wszystkie dzieciaki w
dzielnicy zna y ten budynek, doro"li jednak nie mogli go zobaczy$, przekonani, %e na tym terenie
rozci!ga si# bagno, nieprzebyte ugory w samym sercu mrocznej metropolii.

Nikt nie zna prawdziwej twarzy Daniela Hoffmanna. Pono$ konstruktor zajmowa

najwy%sze pi#tro na wie%y, z której wychodzi tylko i wy !cznie po to, by w przebraniu przechadza$
si# o zmierzchu po ulicach Pary%a i rozdawa$ zabawki do"wiadczonym przez los dzieciom. W
zamian %!da od dzieciaków tylko jednego: obietnicy wiecznej mi o"ci i bezgranicznego
pos usze&stwa. Ka%de dziecko bez wahania odda oby mu swoje serce. Nie wszystkie jednak mia y
szcz#"cie go rozpozna$. Opowiadano, %e mia do dyspozycji setki przebra& i masek, pod którymi
si# ukrywa . Byli nawet tacy, którzy twierdzili, i% Daniel Hoffmann nigdy nie u%ywa dwa razy tego
samego przebrania.

Wró$my jednak do mojej matki. Choroba, o której mówi a Nicole, wci!% jest dla mnie

tajemnic!. Sk onny jestem twierdzi$, %e niektórzy ludzie, podobnie jak niektóre zabawki,

background image

przychodz! na "wiat ze skaz!. W pewnym stopniu jeste"my podobni do zepsutych zabawek, nie
s!dzi pani? W ka%dym razie przypad o"$ mojej matki sko&czy a si# stopniow! utrat! w adz
umys owych. Kiedy cia o choruje, tak%e i umys zaczyna niedomaga$. Samo %ycie.

W ten oto sposób dorasta em, maj!c samotno"$ za jedynego towarzysza. Podobnie jak inne

dzieci, marzy em, %e którego" dnia sam Daniel Hoffmann przyjdzie mi z pomoc!. Pami#tam, %e co
noc, zanim poszed em spa$, modli em si# do mojego anio a stró%a, by fabrykant zabawek pojawi
si# na mej drodze. Modli em si# o to co noc. My"l#, %e to w a"nie za spraw! opowie"ci o
Hoffmannie zacz! em sam konstruowa$ zabawki.

U%ywa em do tego odpadów znajdowanych na "mietnikach. Tak zbudowa em swój

pierwszy poci!g i swój pierwszy trzypi#trowy zamek. Po nich zrobi em jeszcze kartonowego
smoka i machin# lataj!c!, a prosz# pami#ta$, %e wtedy aeroplany nie by y tak powszechnym
widokiem jak dzi". Ale moj! ulubion! zabawk! by Gabriel. Anio . Cudowny anio , którego
zrobi em w asnymi r#kami, by chroni mnie przed ciemno"ci! i niebezpiecze&stwami losu.
Skonstruowa em go z prasowalnicy i najprzeró%niejszego %elastwa, które zdoby em w opuszczonej
tkalni dwie ulice od domu. Jednak %ywot Gabriela, mojego anio a stró%a, by krótki.

Tego samego dnia, kiedy matka odkry a mój arsena zabawek, Gabriel zosta skazany na

"mier$.

Matka zawlok a mnie do piwnicy i tam, rozgl!daj!c si# nerwowo dooko a, jakby w obawie,

%e kto" czai si# w ciemno"ci, wyja"ni a mi szeptem, i% we "nie przemówi do niej tajemniczy g os.
Ów g os wyjawi jej nast#puj!cy sekret: otó% zabawki, wszystkie zabawki, by y wynalazkiem
samego Lucyfera, który zamierza pos u%y$ si# nimi po to, by doprowadzi$ do zguby dzieci z
ca ego "wiata. Tej samej nocy Gabriel wraz z reszt! moich zabawek wyl!dowa w p omieniach
piecyka.

Musia em by$ "wiadkiem tego wydarzenia, sam upewni$ si#, %e sp on# y do cna. Moja

matka bardzo na to nalega a. Mówi a, %e w przeciwnym razie cie& mojej przekl#tej duszy przyjdzie
po mnie. Na ten cie& sk ada y si# wszystkie plamy na moim honorze, moje z e uczynki i s abo"ci.
Wed ug jej s ów ten cie& nie odst#powa mnie na krok - mroczne odbicie tego, jak bezlito"nie si# do
niej odnosi em, jak podle post#powa em.

Mia em wtedy zaledwie siedem lat.

W tym samym mniej wi#cej czasie choroba mojej matki si# nasili a. Zacz# a zamyka$ mnie

w piwnicy, gdzie jej zdaniem cie& nie móg mnie odnale'$. Podczas tych d ugich godzin
sp#dzonych w piwnicy powstrzymywa em oddech, obawiaj!c si#, %e us yszy mnie cie&, to
przekl#te odbicie grzesznej duszy, i zabierze mnie ze sob! prosto do piek a. Pewnie to wszystko
wydaje si# pani "mieszne, a w najlepszym razie smutne, madame Sauvelle, ale dla takiego ma ego
ch opca by to koszmar; koszmar, który musia prze%ywa$ codziennie.

Nie b#d# pani zanudza$, mno%!c ponure szczegó y. Do"$ powiedzie$, %e którego" dnia, po

tym jak po raz kolejny zosta em zamkni#ty w piwnicy, moja matka ostatecznie postrada a zmys y, a
ja sp#dzi em ca y tydzie& uwi#ziony w ciemno"ciach. Pewnie ju% pani przeczyta a wycinek na ten
temat. To jedna z tych wiadomo"ci, które dziennikarze z upodobaniem zamieszczaj! na pierwszych
stronach gazet. Z e wie"ci, zw aszcza za" te odra%aj!ce i makabryczne, otwieraj! z zadziwiaj!c!
skuteczno"ci! portfele czytelników. Mog# chyba "mia o zaryzykowa$ twierdzenie, i% zastanawia si#
pani, co robi dziecko przez siedem dni i siedem nocy w ciemnej piwnicy.

(miem s!dzi$, i% nie wie pani, %e cz owiek przez par# godzin pozbawiony "wiat a traci

poczucie czasu. Godziny staj! si# minutami, sekundami. A mo%e by$, %e i tygodniami. Czas i
"wiat o s! ze sob! "ci"le powi!zane. W moim przypadku najistotniejsze jest, %e w tym czasie
wydarzy o si# co" zupe nie nadzwyczajnego. Cud. Drugi cud w moim %yciu, na dobr! spraw#, po

background image

tych kilku minutach zawieszenia mi#dzy %yciem a "mierci!, tu% po moim przyj"ciu na "wiat.

Moje b agania zosta y wys uchane. Nie na darmo modli em si# tak %arliwie. By$ mo%e to

tylko szcz#"cie, by$ mo%e przeznaczenie*

Odwiedzi mnie Daniel Hoffmann. Przyszed w a"nie do mnie. Spo"ród ca ej paryskiej

dzieciarni tej nocy to ja zosta em jego wybra&cem. Wci!% mam w uszach to delikatne pukanie w
kratk# wychodz!cego na ulic# otworu wentylacyjnego. By dla mnie za wysoko, ale g osowi, który
stamt!d dobiega , mog em odpowiedzie$. W %yciu nie s ysza em równie agodnego i cudownego
g osu. G osu, który rozprasza ciemno"ci i sprawia , %e strach biednego dzieciaka znika jak "nieg w
promieniach s o&ca. I nie uwierzy pani, ale Daniel Hoffmann zawo a mnie po imieniu.

A ja otworzy em mu drzwi swego serca. I w tym momencie piwnica rozb ys a nieziemskim

"wiat em, i zjawi si# w niej Hoffmann w ol"niewaj!cym bia ym stroju. Brak mi s ów, pani Simone.
To by anio , prawdziwy "wietlisty anio . Nigdy nie widzia em kogo", kto otoczony by by tak
niezwyk ! aur! pi#kna i spokoju.

Tamtej nocy, maj!c Daniela Hoffmanna równie blisko, jak mam dzi" pani!, odby em z nim

d ug! rozmow#. Nie musia em opowiada$ mu o Gabrielu i o innych moich zabawkach - wiedzia o
wszystkim. Musz# pani powiedzie$, %e Hoffmann by w ogóle "wietnie poinformowany. Zna
wszystkie opowie"ci o cieniu, którymi zadr#cza a mnie moja matka. Wszystkie, co do jednej.
Wyznawszy mu, %e ten cie& naprawd# mnie przera%a , poczu em ulg#. Nawet sobie pani nie
wyobra%a, ile wspó czucia by o w tym cz owieku. Cierpliwie wys ucha tego wszystkiego, co mi
si# przydarzy o. Czu em, jak bliski mu jest mój ból i moje cierpienie. Szczególnie dobrze za"
rozumia najstraszliwszy z moich l#ków: cie&. Mój w asny cie&, tego z owrogiego ducha, który nie
odst#powa mnie na krok i bra na siebie ca e z o, jakie we mnie by o*

To Daniel Hoffmann wskaza mi, co powinienem zrobi$. Prosz# postawi$ si# w mojej

sytuacji, do tej pory by em tylko biednym ignorantem. Co ja mog em wiedzie$ o cieniach? Co
mog em wiedzie$ o tych tajemniczych duchach nawiedzaj!cych ludzi w snach, by mówi$ o
przesz o"ci i przepowiada$ przysz o"$? Nic a nic.

Ale on wiedzia . Wiedzia wszystko. I gotów by mi pomóc.

Tamtej nocy Daniel Hoffmann ukaza mi przysz o"$. Powiedzia , %e przeznaczone mi jest

zosta$ dziedzicem jego imperium. Wyja"ni mi, %e pewnego dnia przejm# ca ! jego wiedz#, ca ! jego
sztuk#, a otaczaj!cy mnie "wiat n#dzy zniknie na zawsze. Ofiarowa mi przysz o"$, o której nawet
nie "mia em marzy$. Wielk! przysz o"$. Ja nie wiedzia em, co to jest. A on mi to podarowa . W
zamian prosi mnie tylko o jedno. O ma e, nieznacz!ce przyrzeczenie. Mia em odda$ mu swoje
serce. Tylko jemu i nikomu wi#cej.

Fabrykant zabawek zapyta mnie, czy rozumiem, co to znaczy. Bez wahania

odpowiedzia em mu, %e rozumiem. )e bez namys u oddam mu swoje serce. By jedynym
cz owiekiem, który nie potraktowa mnie 'le. Jedynym cz owiekiem, dla którego co" znaczy em.
Powiedzia mi, %e je"li tylko tego pragn#, bardzo szybko opuszcz# to miejsce, %e nigdy nie wróc#
do tego domu, do tej dzielnicy i %e nigdy ju% wi#cej nie zobacz# swojej matki. I wreszcie powiedzia
mi rzecz najwa%niejsz!: %e ju% nigdy nie b#d# musia ba$ si# cienia. Je"li zrobi# to, o co mnie prosi,
czeka mnie "wietlana przysz o"$.

Zapyta , czy mu ufam. Przytakn! em. Wówczas wyj! kryszta owy flakonik, niewiele

ró%ni!cy si# zapewne od pani flakoników z perfumami. U"miechaj!c si#, wyci!gn! korek. Na
moich oczach sta o si# co" niesamowitego. Mój cie&, moje odbicie na "cianie, zmieni si# w
ta&cz!c! plam#. W chmur# ciemno"ci, która zosta a wessana do flakonika i na zawsze uwi#ziona w
jego wn#trzu. Daniel Hoffmann zatka naczynie i poda mi je. Kryszta by zimny jak lód.

Wyt umaczy mi, %e od tej pory moje serce nale%y do niego i %e niebawem wszystkie moje

background image

problemy znikn!, o ile nie z ami# przyrzeczenia. Powiedzia em mu, %e nie móg bym tego zrobi$.
U"miechn! si# do mnie sympatycznie i wr#czy mi prezent. Kalejdoskop. Poprosi mnie, bym
zamkn! oczy i z ca ych si pomy"la o czym", czego pragn# najbardziej na "wiecie. Zacisn! em
powieki, a on ukl!k przede mn! i poca owa mnie w czo o. Kiedy otworzy em oczy, ju% go nie
by o.

Tydzie& pó'niej policja, po otrzymaniu sygna u od anonimowego informatora o tym, co

dzieje si# w moim domu, uwolni a mnie z mojego piwnicznego wi#zienia. Moja matka nie %y a*

Kiedy prowadzono mnie do komisariatu, wokó nas zaroi o si# od wozów stra%ackich. W

powietrzu czu$ by o sw!d spalenizny. Policjanci, z którymi szed em, zboczyli z drogi i wtedy to
zobaczy em: wznosz!ca si# na horyzoncie fabryka Daniela Hoffmanna sta a w p omieniach
najstraszliwszego po%aru, jaki kiedykolwiek wybuch na ulicach Pary%a. Ludzie, którzy nigdy
wcze"niej nie zwrócili na ni! uwagi, stali teraz i patrzyli na ogie& trawi!cy "wi!tyni# zabawek. I
wszyscy wówczas przypomnieli sobie imi# i nazwisko bohatera swoich dzieci#cych marze&,
Daniela Hoffmanna. Pa ac w adcy imperium p on! *

P omienie i k #by czarnego dymu bi y w niebo przez trzy dni i trzy noce, jakby bramy

piekie rozwar y si# w samym sercu miasta. By em tam i widzia em to na w asne oczy. Dopiero po
paru dniach, kiedy z budynku ogromnej fabryki pozosta y ju% tylko zgliszcza, gazety zamie"ci y o
tym informacj#.

Z czasem odpowiednie w adze odnalaz y jakiego" dalekiego krewnego mojej matki, który

podj! si# trudu wychowania mnie. Przeprowadzi em si# do mojej nowej rodziny w Cap d'Antibes.
Tam dorasta em, tam chodzi em do szko y. Wiod em normalne %ycie. Szcz#"liwe. Dok adnie takie,
jakie obieca mi Daniel Hoffmann. Nawet pozwoli em sobie, na w asny u%ytek, zmodyfikowa$
nieco swój %yciorys: zreszt! opowiedzia em pani kiedy" t# histori#.

W dniu osiemnastych urodzin otrzyma em list. Wys ano go z Montparnasse'u. Na stemplu

pocztowym widnia a data sprzed o"miu lat. Mój stary przyjaciel donosi mi, %e kancelaria notarialna
niejakiego Gilberta Travanta w Fontainebleau jest w posiadaniu aktu w asno"ci rezydencji na
wybrze%u Normandii. W dniu osi!gni#cia pe noletno"ci stawa em si# jej w a"cicielem. List
podpisany by inicja em +D,.

Ale musia o up yn!$ kilka lat, zanim osiad em w Cravenmoore. Zdaniem moich

wyk adowców by em wielce obiecuj!cym in%ynierem. Moje projekty zabawek przewy%sza y
wszystko, co zaprojektowano do tej pory. Szybko zrozumia em, %e nadszed wreszcie czas, by
uruchomi$ w asn! fabryk#. W Cravenmoore oczywi"cie. Wszystko toczy o si# zgodnie z
nakre"lon! mi przez Daniela Hoffmanna wizj! przysz o"ci. Wszystko. Dopóki nie zdarzy si#
wypadek. Sta o si# to trzynastego lutego w Porte de Saint Michel. Nazywa a si# Alexandra Alma
Maltisse i by a najpi#kniejsz! istot! na "wiecie.

Przez te wszystkie lata przechowywa em starannie ów flakonik, który Daniel Hoffmann

przekaza mi w piwnicy przy rue des Gobelins. Przez ca y czas by równie zimny jak owej
pierwszej nocy. Sze"$ miesi#cy pó'niej z ama em przyrzeczenie z o%one Danielowi Hoffmannowi i
odda em swoje serce tej dziewczynie. O%eni em si# z ni!. By to najszcz#"liwszy dzie& w moim
%yciu. W noc przed "lubem, który mia si# odby$ w Cravenmoore, uda em si# na skalisty cypel,
wzi!wszy z sob! flakonik z moim cieniem. I tam, skazuj!c go na wieczne zapomnienie, rzuci em w
ciemn! kipiel.

Jak ju% mówi em, nie dotrzyma em obietnicy*

* * *

S o&ce zacz# o si# powoli chyli$ ku zachodowi, kiedy Ismael z Irène zobaczyli wreszcie

background image

przebijaj!c! zza drzew tyln! elewacj# Domu na Cyplu. Zdawa o si#, %e zm#czenie, które dot!d
odczuwali, opu"ci o ich teraz, jakby w oczekiwaniu na odpowiedniejszy moment, by znienacka
znów ich dopa"$. Ismael s ysza o tym dziwnym zjawisku, o rodzaju specyficznego oddechu, jaki
apali sportowcy, przekraczaj!c próg skrajnego zm#czenia. Od tego momentu cia o potrafi o
pod!%a$ dalej bez oznak wyczerpania. Rzecz jasna, dopóki ostatecznie nie odmówi o
pos usze&stwa. Kiedy by o ju% po wszystkim, zm#czenie znów dawa o o sobie zna$. Po%yczka od
mi#"ni, by tak rzec.

- O czym my"lisz? - zapyta a Irène na widok zafrapowanej miny ch opca.

- O tym, %e co" bym zjad .

- Ja te% jestem g odna. To dziwne.

- Wr#cz przeciwnie. Nic tak nie zaostrza apetytu jak porz!dny strach - za%artowa Ismael.

Wydawa o si#, %e w Domu na Cyplu panuje spokój, nie by o "ladu jakichkolwiek

nieproszonych go"ci. Dwie girlandy susz!cego si# prania powiewa y na wietrze. Ismael spojrza
k!tem oka na co", co bez w!tpienia by o bielizn! Irène. Przed oczyma stan! mu obraz dziewczyny
w samej tylko bieli'nie.

- Dobrze si# czujesz? - zapyta a Irène.

Ch opak prze kn! "lin# i przytakn! .

- Jestem tylko g odny i zm#czony. Poza tym wszystko w porz!dku.

Irène pos a a mu tajemniczy u"miech. Ismaelowi przysz o do g owy, %e by$ mo%e wszystkie

kobiety posiad y umiej#tno"$ czytania w my"lach, po chwili uzna jednak, %e z pustym %o !dkiem
lepiej nie zag #bia$ si# w podobne rozwa%ania.

Dziewczyna spróbowa a otworzy$ tylne drzwi do domu, ale stwierdzi a, %e kto" zamkn! je

od wewn!trz. U"miech na jej twarzy natychmiast ust!pi miejsca grymasowi zdziwienia.

- Mamo? Dorian? - zawo a a, cofaj!c si# i przygl!daj!c oknom z wy%szego pi#tra.

- Spróbujmy od frontu - zaproponowa Ismael.

Irène posz a za nim, okr!%aj!c dom a% do ganku. Nagle stan#li jak wryci przed

rozci!gaj!cym si# u ich stóp dywanem szklanych od amków. Ich oczom ukaza y si# zniszczone
drzwi i powybijane okna. Na pierwszy rzut oka sprawia o to wra%enie, jakby eksplozja gazu
wyrwa a drzwi z zawiasów i rozbi a w drobny py wszystkie szyby. Irène usi owa a powstrzyma$
rosn!c! w %o !dku kul# lodu. Bezskutecznie. Spojrza a przera%ona na Ismaela i ruszy a w stron#
wej"cia. Powstrzyma j! bez s owa.

- Madame Sauvelle? - krzykn! z ganku.

Jego g os rozszed si# po ca ym domu. Ismael ostro%nie wszed do "rodka i rozejrza si#.

Irène posz a jego "ladem. Tak ci#%kiego westchnienia nigdy jeszcze z siebie nie wyda a.

Okre"lenie +dewastacja, do pewnego stopnia jedynie oddawa o stan zniszcze&, w jakim

zastali dom. Ismael nigdy dot!d nie widzia efektów tornada, ale wyobrazi sobie, %e po przej"ciu
straszliwej wichury zniszczenia s! jednak znacznie mniejsze od tych, na które w a"nie spogl!da .

- Mój Bo%e*

- Uwa%aj na szk o - ostrzeg ch opak.

- Mamo!

Krzyk potoczy si# po ca ym domu niczym duch b !kaj!cy si# od pokoju do pokoju. Ismael,

ani na chwil# nie puszczaj!c Irène, podszed do schodów i spojrza w gór#.

- Wejd'my tam - powiedzia a dziewczyna.

Zacz#li wchodzi$ powoli, rozgl!daj!c si# uwa%nie po tym wszystkim, co pozostawi a po

sobie niewidzialna si a. Irène pierwsza dostrzeg a brak drzwi w pokoju Simone.

- Niemo%liwe! - wyszepta a.

background image

Ismael szybko znalaz si# na progu sypialni i zajrza do "rodka. Pusto. Obeszli wszystkie

pokoje na pi#trze. Pusto wsz#dzie.

- Gdzie oni si# mogli podzia$? - spyta a dziewczyna dr%!cym g osem.

- Nie mam poj#cia. Tu w ka%dym razie nikogo nie ma. Wracamy na dó .

Z tego, co zd!%y zobaczy$, wygl!da o na to, %e w domu wywi!za a si# gwa towna walka.

Ale swoje spostrze%enia i wnioski wola na razie zachowa$ dla siebie, tym bardziej %e zacz# y w
nim narasta$ ponure podejrzenia. Zszokowana wci!% Irène p aka a u podnó%a schodów. +Jeszcze
troch#, a wpadnie w histeri#,, pomy"la Ismael. Musia szybko co" wymy"li$, by temu zapobiec. W
g owie zawirowa a mu karuzela pomys ów. Co jeden, to gorszy. Nagle do ich uszu dotar omot. A
po nim zapad a martwa cisza.

Irène unios a g ow# i zap akanymi oczyma spojrza a pytaj!co na Ismaela, by si# upewni$,

czy on te% s ysza ten ha as. Ch opak przytakn! , przyk adaj!c palec do ust. Krótkie metaliczne
uderzenia rozleg y si# ponownie w ca ym domu. Ismael zacz! si# gor!czkowo zastanawia$, co mu
ten przyt umiony d'wi#k przypomina. Co" w "rodku wali o o metal. A mo%e kto". Rytmiczne
walenie si# powtórzy o. Ismael poczu , jak pod stopami lekko wibruje mu pod oga. Jego wzrok
zatrzyma si# na zamkni#tych drzwiach w korytarzu, który prowadzi do kuchni.

- Co jest za tymi drzwiami?

- Schody do piwnicy* - odpar a Irène.

Ch opak podszed do drzwi i przy o%y do nich ucho. Znów us ysza omot uderze&.

Nacisn! klamk#, ale ta by a zablokowana.

- Jest tam kto? - krzykn! .

Z piwnicy dobieg odg os kroków stawianych na schodach.

- Uwa%aj - ostrzeg a Irène.

Ismael cofn! si#. Na chwil# stan! mu przed oczyma obraz wy aniaj!cego si# z piwnicy

anio a. Za drzwiami odezwa si# s abo s yszalny, dr%!cy g os. Irène dopad a do drzwi.

- Dorian!

W odpowiedzi g os wymamrota co" niezrozumia ego.

Irène spojrza a na Ismaela i przytakn# a.

- To mój brat.

Ch opak na w asnej skórze przekona si#, %e wywa%enie drzwi czy nawet ich rozwalenie jest

przedsi#wzi#ciem znacznie bardziej skomplikowanym, ni% mog oby to wynika$ z seriali radiowych.
Dobry kwadrans zaj# o im znalezienie w kuchennej spi%arni metalowego pr#ta i wywa%enie nim
drzwi. Ismael, zlany potem, cofn! si#, a Irène zwie&czy a jego trud, jednym pchni#ciem otwieraj!c
drzwi. Zamek, bezkszta tna pl!tanina drzazg i pordzewia ego mechanizmu, spad na pod og#.
Ch opakowi ten widok przywiód na my"l je%a.

Chwil# pó'niej z ciemno"ci wy oni si# blady Dorian o st#%a ej ze strachu twarzy. R#ce mu

dr%a y. Niczym przera%one zwierz!tko wtuli si# w ramiona siostry. Irène spojrza a na Ismaela.
Wida$ by o, %e brat Irène ma za sob! potworne prze%ycia. Dziewczyna ukl#k a przed nim i wytar a
mu brudn!, zlan! zami twarz.

- Wszystko w porz!dku? - zapyta a spokojnie, staraj!c si# sprawdzi$, czy ch opak nie jest

ranny lub pot uczony.

Dorian pokiwa g ow!.

- A wiesz, gdzie jest mama?

Podniós g ow#. W oczach wida$ by o przera%enie.

- Dorian, to bardzo wa%ne. Gdzie jest mama?

- Zabra j! ze sob!* - wymamrota .

background image

Ismael zastanawia si#, ile czasu ch opiec sp#dzi w ciemnej piwnicy.

- Zabra j! ze sob!* - powtórzy Dorian, jakby znajdowa si# w hipnotycznym transie.

- Kto j! zabra ? - spyta a Irène z trze'wym spokojem. - Kto zabra mam#?

Dorian spojrza wpierw na siostr#, pó'niej na Ismaela i u"miechn! si# s abiutko, jakby

pytanie, które us ysza , by o absurdalne.

- Cie& - odpar . - Zabra j! cie&.

Ismael i Irène spojrzeli na siebie wymownie.

Dziewczyna westchn# a g #boko i po o%y a d onie na ramionach brata.

- Dorianie, musisz zrobi$ co" bardzo wa%nego. Rozumiesz?

Dorian przytakn! .

- Musisz pojecha$ do miasteczka na posterunek %andarmerii. Powiedz komisarzowi, %e w

Cravenmoore wydarzy si# straszny wypadek. )e mama jest ranna. Niech przyjad! jak najszybciej.
Zrozumia e"?

Dorian przygl!da si# siostrze zdezorientowany.

- Nie wspominaj o cieniu. Mów tylko to, co ci przed chwil! powiedzia am. To bardzo

wa%ne. W przeciwnym razie nikt ci nie uwierzy. Powiedz tylko o wypadku.

Ismael przytakn! .

- Musisz to zrobi$ dla mamy i dla mnie. Rozumiesz?

Dorian spojrza na Ismaela, a pó'niej na swoj! siostr#.

- Mama mia a wypadek w Cravenmoore i jest ranna. Potrzebuje natychmiastowej pomocy -

wyrecytowa mechanicznie ch opak. - Ale mamie nic nie jest, prawda?

Irène u"miechn# a si# do& i przytuli a go.

- Kocham ci# - szepn# a mu do ucha.

Dorian poca owa siostr# w policzek, pozdrowi Ismaela i ruszy na poszukiwanie swojego

roweru. Znalaz go przy ganku. Prezent od Lazarusa by jedn! wielk! kup! z omu. Ch opak
wpatrywa si# w szcz!tki swojego roweru, podczas gdy Ismael i Irène, stan!wszy na ganku,
zdumieni przygl!dali si# znalezisku.

- Komu si# chcia o tak rozwala$ rower? - dziwi si# Dorian.

- Pospiesz si# lepiej, Dorianie - przynagli a go Irène.

Ch opak bez namys u rzuci si# biegiem. Irène i Ismael patrzyli z ganku, jak znika. S o&ce

powoli zanurza o si# w zatoce niczym krwawy balon, barwi!c wody swoim szkar atem. Oboje
spojrzeli na siebie. Nie musieli nic mówi$. Wiedzieli, co ich czeka za g#stwin! lasu, w samym sercu
ciemno"ci.

background image

12. Doppelgänger

Nigdy przed o tarzem nie sta a pi#kniejsza panna m oda - powiedzia a maska. - Nigdy.

Do uszu Simone dociera cichy lament "wiec p on!cych w pó mroku i szept wiatru

ocieraj!cego si# o zast#py gargulców strzeg!ce wie% Cravenmoore. Odg osy nocy.

- (wiat o, które Alexandra wnios a w moje %ycie, usun# o z mej pami#ci wszystkie bolesne

wspomnienia dzieci&stwa. (miem s!dzi$, %e ma o który "miertelnik zdo a zazna$ w %yciu
podobnego szcz#"cia i spokoju. W pewnym sensie przesta em by$ tym ch opakiem z
najn#dzniejszej dzielnicy Pary%a. Zapomnia em, co to znaczy by$ zamkni#tym na d ugie godziny w
ciemno"ciach. Wymaza em z pami#ci t# piwnic#, gdzie zawsze wydawa o mi si#, %e s ysz# g osy,
gdzie g os mojego sumienia przypomina mi o cieniu, który choroba mojej matki wypu"ci a z
piekielnych czelu"ci. Prze"laduj!cy mnie latami koszmar wygna em precz. W tym koszmarze z
piwnicy naszego domu przy rue des Gobelins schody prowadzi y wprost do Styksu. To wszystko
nale%a o ju% do przesz o"ci. A wie pani dlaczego? Dlatego %e Alexandra Alma Maltisse, mój
prawdziwy anio , nauczy a mnie, %e wbrew temu, co matka powtarza a mi przez ca e dzieci&stwo,
nie jestem z ym cz owiekiem. Rozumie pani? Nie jestem z ym cz owiekiem. )e jestem taki jak inni.
Jak ca a reszta. )e jestem niewinny.

G os Lazarusa zamilk na chwil#. Simone wyobrazi a sobie zy p yn!ce po zamaskowanej

twarzy.

- Razem odkrywali"my Cravenmoore. Wiele osób s!dzi, %e to ja jestem autorem tego

wszystkiego, co si# tu znajduje, ale to nieprawda. Tylko znikoma cz#"$ jest dzie em moich r!k. Ca a
reszta, te korytarze pe ne cudów, których mechanizmów ja sam nie jestem w stanie do ko&ca
zrozumie$, ju% istnia y, kiedy tu zamieszka em. Nigdy si# nie dowiem, od jak dawna si# tu znajduj!.
Kiedy" by em przekonany, %e przede mn! byli inni. Czasem, kiedy zatrzymuj# si# w nocy i
zaczynam nas uchiwa$, wydaje mi si#, %e docieraj! do mnie echa innych g osów, innych kroków
rozlegaj!ce si# w korytarzach tego pa acu. Nieraz my"l#, %e czas zatrzyma si# w ka%dym pokoju, w
ka%dym pustym korytarzu i %e wszystkie twory zamieszkuj!ce to miejsce by y niegdy" istotami z
krwi i ko"ci. Jak ja.

Ju% dawno przesta em si# przejmowa$ tymi tajemnicami i nie dziwi o mnie nawet to, %e po

miesi!cach mieszkania w Cravenmoore ci!gle jeszcze odkrywa em pomieszczenia, w których nigdy
przedtem nie by em, nowe korytarze prowadz!ce do nieznanych mi cz#"ci* Wierz#, %e s! takie
miejsca, nieliczne wielowiekowe pa ace, b#d!ce czym" wi#cej ni% zwyk ! budowl!. )ywe,
obdarzone dusz! i maj!ce swój szczególny sposób porozumiewania si# z nami. Cravenmoore jest
jednym z takich miejsc. Nikt nie wie, kiedy je wzniesiono. Kto je zbudowa ani dlaczego. Ale kiedy
ten dom do mnie mówi, zamieniam si# w s uch*

Pó'n! wiosn! tysi!c dziewi#$set szesnastego roku, w pe nym rozkwicie naszego szcz#"cia,

co" si# wydarzy o. Prawd# mówi!c, zacz# o si# to ju% rok wcze"niej, ale ja nie mia em o tym
poj#cia. Nazajutrz po naszym "lubie Alexandra wsta a o "wicie i uda a si# do salonu owalnego,
%eby raz jeszcze nacieszy$ oczy setkami prezentów "lubnych. Spo"ród wszystkich jej uwag#
zwróci a szkatu ka r#cznej roboty. Cacko. Zauroczona Alexandra otworzy a j!. W "rodku by
bilecik i kryszta owy flakonik. Na bileciku, adresowanym do niej, napisane by o, %e jest to prezent
specjalny. Niespodzianka. )e we flakoniku znajduj! si# moje ulubione perfumy, perfumy, których
u%ywa a moja matka, i %e powinna go trzyma$ w ukryciu i otworzy$ dopiero w dniu pierwszej
rocznicy naszego "lubu. I %e mia to by$ sekret pomi#dzy ni! a moim przyjacielem z dzieci&stwa,
podpisanym pod bilecikiem Danielem Hoffmannem*

background image

Zastosowawszy si# "ci"le do pro"by nadawcy, Alexandra, przekonana, i% w ten sposób

uczyni mnie szcz#"liwszym, trzyma a prezent w ukryciu przez nast#pne dwana"cie miesi#cy. Gdy
nadszed dzie& naszej pierwszej rocznicy, wyj# a flakonik ze szkatu ki i otworzy a go. Nie musz#
chyba mówi$, %e nie by o w nim %adnych perfum. By to ten sam flakonik, który ja wrzuci em do
morza dzie& przed naszym "lubem. Od chwili, gdy Alexandra go odkorkowa a, nasze %ycie
zmieni o si# w koszmar*

Zacz! em otrzymywa$ korespondencj# od Daniela Hoffmanna. Co dziwne, pisa do mnie z

Berlina, gdzie, jak sam mówi , organizowa wielkie przedsi#wzi#cie, które pewnego dnia mia o
zmieni$ "wiat. Odwiedza miliony dzieci i wr#cza im podarunki. Miliony dzieci, które pewnego
dnia mia y stworzy$ najwi#ksze wojsko, armi#, jakiej nie widzia "wiat. Wci!% nie rozumiem, co
mia na my"li*

W jednej z pierwszych paczek, jakie od niego otrzyma em, przys a mi ksi!%k#, bardzo stary

oprawny w skór# tom. Na grzbiecie widnia o s owo: Doppelgänger. Wie pani, co to takiego
Doppelgänger? Oczywi"cie, %e pani nie wie. Legendy i magia nikogo dzi" ju% nie interesuj!. To
s owo pochodzenia germa&skiego, oznacza ono cie&, który odrywa si# od swojego w a"ciciela i
zwraca przeciwko niemu. To tylko pocz!tek, oczywi"cie. I tak te% by o w moim przypadku.
Najistotniejsz! cz#"ci! ksi!%ki, jej esencj!, jest podr#cznik o cieniach. Antykwaryczna pere ka.
Kiedy przyst!pi em do jego lektury, ju% by o za pó'no. Co" ju% wzrasta o w ukryciu, chroni!c si# w
ciemno"ciach tego domu; dzie& po dniu, miesi!c po miesi!cu, niczym jajo w#%a czekaj!ce na
wyklucie.

W maju tysi!c dziewi#$set szesnastego roku zacz# o si# ze mn! dzia$ co" dziwnego.

(wiat o, które wnios a ze sob! Alexandra, powoli gas o. Niebawem powzi! em pierwsze
podejrzenia. Cie& chyba rzeczywi"cie istnia . Ale i tak ju% by o za pó'no. Po pierwszych atakach
ko&czy o si# jedynie na strachu. Ubrania Alexandry by y niszczone. Drzwi z trzaskiem zamyka y
si# za ni!, a ró%ne przedmioty spada y popychane przez niewidzialne r#ce. G osy w ciemno"ciach.
To by zaledwie pocz!tek*

W tym domu istniej! tysi!ce zakamarków, idealnych kryjówek dla cienia. Zrozumia em

wówczas, %e miejsce to jest dusz! swojego twórcy, Daniela Hoffmanna, i %e cie& b#dzie w tym
budynku rós , z ka%dym dniem staj!c si# coraz silniejszy. A ja wprost przeciwnie, b#d# traci si y.
Ca a tkwi!ca we mnie moc przejdzie z czasem na niego, co oznacza o, %e ja, wracaj!c do ciemno"ci
mojego dzieci&stwa w Les Gobelins, w ko&cu stan# si# cieniem, on za" mistrzem.

Postanowi em zamkn!$ fabryk# zabawek i wróci$ do mojej dawnej obsesji. Chcia em

o%ywi$ Gabriela, owego anio a stró%a, który chroni mnie w Pary%u. Wracaj!c do dzieci&stwa,
wierzy em, %e je"li zdo am go o%ywi$, on obroni mnie i Alexandr# przed cieniem. I tak oto
zaprojektowa em mechaniczn! istot#, obdarzon! moc!, której si a przekracza a moje naj"mielsze
marzenia. Stalowego kolosa. Anio a, który mia by$ wybawieniem od dr#cz!cego mnie koszmaru.

Jaki% ja by em naiwny! Ledwie owa istota zdo a a sama ruszy$ si# ze sto u w moim

warsztacie, natychmiast zosta em pozbawiony jakichkolwiek z udze&, jakie %ywi em, roj!c o jego
"lepym wobec mnie pos usze&stwie. Bo nie mnie s ucha , tylko tego drugiego. Swojego mistrza.
On za", cie&, nie móg istnie$ beze mnie, bo to ja by em 'ród em, z którego czerpa swoj! si #.
Anio nie tylko nie uwolni mnie od poniewierki, ale zosta najgorszym z moich stró%ów. Stró%em
tego strasznego sekretu, na który skazany by em do ko&ca dni moich, stró%em, który natychmiast
zareaguje, je"li co" lub kto" temu sekretowi zagrozi. I zareaguje bezlito"nie.

Ataki na Alexandr# nasili y si#. Cie& by coraz pot#%niejszy i z dnia na dzie& coraz

gro'niejszy. Postanowi ukara$ mnie, ka%!c cierpie$ mojej %onie. Odda em Alexandrze serce, które
ju% nie do mnie nale%a o. Ten b !d mia si# okaza$ nasz! zgub!. Kiedy by em ju% bliski postradania

background image

zmys ów, nagle ol"ni o mnie, %e cie& dzia a jedynie wówczas, kiedy ja jestem w pobli%u. Nie móg
%y$ z dala ode mnie. Postanowi em wobec tego opu"ci$ Cravenmoore i schroni$ si# na wysepce z
latarni!. Tam nikogo nie móg skrzywdzi$. Wy !cznie ja powinienem zap aci$ za swoj! zdrad#. Ale
nie docenia em si y Alexandry. Jej mi o"ci do mnie. Pokonuj!c strach i ryzykuj!c %ycie, pospieszy a
do mnie z pomoc! w noc ulicznego balu maskowego. Ale gdy ód', przep yn!wszy zatok#, dotar a
do brzegu wysepki, cie& spad na ni! i poci!gn! j! w g #biny. Jeszcze mam w uszach jego "miech,
kiedy wynurzy si# spo"ród fal. Nast#pnego dnia schroni si# w tym kryszta owym flakonie.
Zobaczy em go znowu dopiero po dwudziestu latach*

Simone, dr%!c, wsta a z krzes a i zacz# a powoli cofa$ si#, krok po kroku, a% dotkn# a

plecami "ciany. Dalsze wys uchiwanie tego cz owieka* tego ci#%ko chorego cz owieka by o ponad
jej si y. Tylko z o"$ i gniew trzyma y j! na nogach i nie pozwala y ulec panice, któr! wzbudza a w
Simone owa zamaskowana posta$ i jej opowie"$.

- Droga pani, nie, nie* Prosz# nie pope nia$ tego b #du* Czy pani nie rozumie, co si#

dzieje? Kiedy przyby a tu pani ze swoimi dzie$mi, nie potrafi em zapobiec temu, %e moje serce
zwróci o szczególn! uwag# na pani!. Nie uczyni em tego "wiadomie. Nawet nie zdawa em sobie
sprawy z tego, co si# dzieje. A kiedy zrozumia em, by o ju% za pó'no. Usi owa em st umi$ to
zauroczenie, konstruuj!c maszyn# na pani podobie&stwo*

- Prosz#?

- Wierzy em* Ledwie pani przyjecha a, ledwie pani obecno"$ zacz# a przywraca$ temu

miejscu %ycie, a cie&, który przez dwadzie"cia lat spoczywa w tym przekl#tym flakonie, przebudzi
si# ze swego letargu. Szybko znalaz sobie odpowiedni! ofiar#, która go uwolni a*

- Hannah* - szepn# a Simone.

- Dobrze wiem, co teraz pani czuje i co pani my"li. Prosz# mi wierzy$. Ale tu nie ma %adnej

drogi ucieczki. Zrobi em wszystko, co w mojej mocy* Musi mi pani uwierzy$*

Posta$ w masce wsta a i ruszy a w stron# Simone.

- Ani kroku dalej! - krzykn# a Simone.

Lazarus zatrzyma si#.

- Nie mam zamiaru pani skrzywdzi$. Jestem pani przyjacielem. Prosz# si# ode mnie nie

odwraca$.

Simone poczu a fal# nienawi"ci wzbieraj!c! w niej z najg #bszych zakamarków duszy.

- Zamordowa pan Hannah*

- Simone*

- Gdzie s! moje dzieci?

- One same wybra y swój los*

Lodowy sztylet rozdar jej dusz#.

- Co* co pan z nimi zrobi ?

Lazarus uniós d onie w r#kawiczkach.

- Nie %yj!*

Zanim zdo a do ko&ca wypowiedzie$ swoje s owa, Simone wyda a okrzyk w"ciek o"ci i

chwyciwszy ze sto u "wiecznik, zamierzy a si# nim na stoj!cego przed ni! m#%czyzn#. Podstawka
"wiecznika roztrzaska a si# z hukiem w samym "rodku maski. Porcelanowa twarz p#k a na tysi!c
od amków, a kandelabr spad w pó mrok. Niczego tam nie by o.

Sparali%owana Simone skupi a wzrok na czarnej masie unosz!cej si# przed ni!. Posta$

zdj# a z d oni bia e r#kawiczki, spod których wyjrza a jedynie ciemno"$. I dopiero z t! chwil!
Simone mog a dostrzec owo demoniczne oblicze kszta tuj!ce si# przed ni!, chmur# rosn!cych
powoli cieni, które sycza y jak rozdra%niony w!%. Piekielny wrzask rozdar uszy Simone, wycie,

background image

które zgasi o wszystkie p omienie w pokoju. Po raz pierwszy i ostatni Simone us ysza a prawdziwy
g os cienia. W tej samej chwili chwyci y j! ostre szpony i zawlok y ku ciemno"ciom.

* * *

W miar# jak zanurzali si# w las, Irène i Ismael spostrzegli, %e delikatna mgie ka spowijaj!ca

ga #zie zaczyna nabiera$ z ocistego poblasku, jakby para wodna wch ania a w siebie t# dziwn!
po"wiat# bij!c! zapewne od Cravenmoore. Otaczaj!cy ich krajobraz stawa si# coraz bardziej
nierzeczywisty i gro'ny. Kiedy stan#li na skraju lasu, ich oczom ukaza o si#, bynajmniej nie
uspokajaj!ce, wyja"nienie tego dziwnego zjawiska. We wszystkich oknach rezydencji pali y si#
niezwykle jasne "wiat a, które upodabnia y gigantyczny budynek do statku widma, wynurzaj!cego
si# nagle z morskich odm#tów.

Irène i Ismael zatrzymali si# przy bramie zwie&czonej ostrymi grotami, strzeg!cej wej"cia do

ogrodu. Przez d ug! chwil# jak zahipnotyzowani wpatrywali si# w niecodzienny widok. Otoczona
tym nieziemskim nimbem bry a Cravenmoore wydawa a si# jeszcze bardziej z owroga. Twarze
dziesi!tków gargulców wy ania y si# z ciemno"ci niczym oblicza koszmarnych wartowników. Ale
nie dlatego si# zatrzymali. W powietrzu wisia o co" jeszcze bardziej przera%aj!cego, jaka"
niewidzialna obecno"$. Z wn#trza budynku dochodzi y odg osy dziesi!tków, setek wprawionych w
ruch automatycznych zabawek: zniekszta cone melodie pozytywek, harmider mechanicznych
"miechów, które miesza y si# z poszumem wiatru.

Przez chwil# stali tak, zas uchani w muzyk# Cravenmoore, a potem ruszyli ku g ównemu

wej"ciu, jakby chc!c dotrze$ do 'ród a tej kakofonicznej symfonii. Przez drzwi otwarte teraz na
o"cie% s!czy y si# z ociste opary. W g #bi zobaczyli cienie pulsuj!ce i podryguj!ce w takt tej
piekielnej melodii. Irène instynktownie chwyci a Ismaela za r#k#. Ch opiec spojrza na ni!
badawczo.

- Jeste" pewna, %e chcesz tam wej"$? - zapyta .

W jednym z okien ukaza a si# wiruj!ca wokó w asnej osi baletnica. Irène spu"ci a wzrok.

- Nie musisz ze mn! i"$. W ko&cu to moja matka*

- Niezwykle kusz!ca oferta. Nie powtarzaj mi jej dwa razy - za%artowa Ismael.

- Dobrze - zgodzi a si# Irène. - Niech si# dzieje, co chce*

- Niech si# dzieje.

Zacz#li si# wspina$ po schodach prowadz!cych do Cravenmoore, staraj!c si# nie zwraca$

uwagi na "miechy, muzyk#, "wiat a i makabryczny taniec automatów. Gdy tylko przekroczyli próg
rezydencji, do Ismaela dotar o, %e wszystko, co widzieli dotychczas, to jedynie uwertura. Ch opca
przera%a y nie wynalazki Lazarusa ani nawet ten ogromny anio . W tym domu by o co" innego.
Czyja" obecno"$, tak wyra'nie wyczuwalna. Promieniuj!ca nienawi"ci! i w"ciek o"ci!. I w jaki"
niewyt umaczalny sposób Ismael zrozumia , %e ten kto" na nich czeka.

* * *

Dorian przez d ug! chwil# dobija si# do drzwi posterunku. Nie móg z apa$ tchu, mia

wra%enie, %e nogi za chwil# odmówi! mu pos usze&stwa. Gna tu jak szalony, najpierw przebieg
przez las i znalaz szy si# na Pla%y Anglika, ruszy co si w nogach d u%!c! si# w niesko&czono"$
"cie%k! prowadz!c! skrajem pla%y do miasteczka. S o&ce zacz# o chowa$ si# za horyzont, a on nie
zatrzyma si# ani razu, wiedzia bowiem, %e je"li przystanie cho$ na chwil#, za %adne skarby nie
zdo a ruszy$ si# z miejsca przez najbli%szych dziesi#$ lat. Mia w g owie tylko jeden obraz, który
dodawa mu si : ów cie& unosz!cy jego matk# w mrok. Samo jego wspomnienie wystarcza o, by
dobiec na sam koniec "wiata.

background image

Kiedy drzwi posterunku %andarmerii otworzy y si# w ko&cu, stan! w nich brzuchaty agent

Jobart. Male&kie oczka %andarma spojrza y badawczo na ch opca, który wygl!da tak, jakby mia za
chwil# zemdle$. Dorian odniós wra%enie, %e stoi twarz! w twarz z ogromnym nosoro%cem.
)andarm u"miechn! si# ironicznie i profesjonalnym gestem schowa kciuki do kieszeni. Na jego
twarzy pojawi si# grymas pod tytu em: nie-za-pó'no-troch#-na-wizyty? Dorian westchn! . Chcia
prze kn!$ "lin#, ale kompletnie zasch o mu w gardle.

- No wi#c? - niemal zaszczeka Jobart.

- Wody*

- To nie bar, mój drogi.

Ta próbka zjadliwej ironii mia a zapewne by$ "wiadectwem niepospolitego instynktu i

zimnej krwi typowych dla wytrawnego "ledczego. Mimo wszystko Jobart wpu"ci ch opca do
"rodka i nala mu szklank# wody. Dorian nigdy by si# nie spodziewa , %e zwyk a woda mo%e mie$
tak wspania y smak.

- Jeszcze.

Jobart poda mu kolejn! szklank#, tym razem posy aj!c mu spojrzenie Sherlocka Holmesa.

- Nie ma za co.

Dorian opró%ni szklank# i popatrzy na policjanta. W jego g owie zabrzmia y s owa siostry,

które wyrecytowa bezb #dnie.

- Moja matka mia a powa%ny wypadek. W Cravenmoore. Jest ranna.

Jobart potrzebowa kilkunastu sekund, by przetworzy$ tyle informacji naraz.

- Jaki rodzaj wypadku? - zapyta dociekliwym tonem.

- Niech pan si# ruszy! - wybuchn! Dorian.

- Jestem tylko ja. Nie mog# opu"ci$ posterunku.

Ch opak ci#%ko westchn! . Spo"ród wszystkich kretynów "wiata akurat jemu musia si#

trafi$ wzorzec z Sèvres.

- Niech pan wezwie kogo" przez radiotelefon. Niech pan co" zrobi! Szybko!

Wida$ w tonie, jak i w spojrzeniu Doriana by o do"$ determinacji, skoro Jobart zdo a

jednak ruszy$ swój szacowny ty ek i podej"$ do stanowiska radiotelegrafisty. Ale zamiast od razu
w !czy$ radiostacj#, odwróci si# do ch opca z podejrzliwym i niezdecydowanym wyrazem twarzy.

- Niech pan dzwoni! Ju%!

* * *

Lazarus ockn! si# gwa townie, czuj!c przeszywaj!cy ból w karku. Dotkn! bol!cego

miejsca i poczu otwart! ran#. Jak przez mg # przypomnia a mu si# twarz Christiana w korytarzu
zachodniego skrzyd a. Automat uderzy go i pewnie tutaj zawlók . Lazarus si# rozejrza . By w
jednym z tak wielu nieu%ywanych pokoi Cravenmoore.

Wsta powoli, usi uj!c zebra$ my"li. Ledwo stan! na nogach, poczu nieludzkie zm#czenie.

Zamkn! oczy i zacz! g #boko oddycha$. Gdy po jakiej" chwili uspokoi mu si# oddech, otworzy
oczy. Jego uwag# zwróci o ma e lustro wisz!ce na jednej ze "cian. Podszed do niego, by spojrze$
na swoje odbicie.

Nast#pnie, podszed szy do male&kiego okienka, z którego wida$ by o g ówn! fasad#,

zauwa%y dwie postacie przechodz!ce przez ogród. Zmierza y ku wej"ciu.

* * *

Ismael i Irène przekroczyli próg rezydencji i pod!%yli ku 'ród u p yn!cego z g #bi domu

"wiat a. Niczym podmuch lodowatego wiatru dotar a do nich katarynkowa muzyka karuzeli i

background image

metaliczny terkot tysi#cy nagle obudzonych z mechanicznego snu zabawek wisz!cych na "cianach,
w powietrzu, pouk adanych na pó kach. W witrynach o%y o panoptikum przedziwnych stworze&.
Gdziekolwiek si# spojrza o, natrafia o si# na jeden z uruchomionych wynalazków Lazarusa. Zegary
z twarzami miast tarcz, lalki poruszaj!ce si# lunatycznym krokiem, widmowe oblicza
przypominaj!ce zg odnia e bestie*

- Ale tym razem si# nie rozdzielajmy - powiedzia a Irène.

- Nawet mi to przez my"l nie przesz o - odpar Ismael przyt oczony og uszaj!cym hurkotem.

Zd!%yli przebiec zaledwie kilka metrów, kiedy g ówne drzwi z hukiem zamkn# y si# za ich

plecami. Irène krzykn# a i kurczowo z apa a si# ch opca. Jak spod ziemi wyros a przed nimi
ogromna posta$. Jej twarz przys oni#ta by a mask! demonicznego klowna. Dwie zielone 'renice
b yszcza y w otworach na oczy. Irène i Ismael cofn#li si#. W d oniach olbrzyma b ysn! nó%. W
oczach Irène stan! nagle obraz mechanicznego majordomusa, który otworzy im drzwi podczas
pierwszej wizyty w Cravenmoore. Christian. Tak si# nazywa . Automat zamierzy si# na nich.

- Christianie, nie! - krzykn# a Irène. - Nie!

Majordomus zatrzyma si#. Nó% wypad mu z r!k. Ismael spojrza na dziewczyn#, nic z tego

wszystkiego nie rozumiej!c. Znieruchomia a posta$ przygl!da a im si#.

- Szybko! - ponagli a ch opca Irène, ruszaj!c w g !b domu.

Ismael pobieg za ni!, zd!%ywszy podnie"$ z ziemi upuszczony przez Christiana nó%.

Dogoni Irène przy schodach wznosz!cych si# ku majacz!cej w górze kopule. Irène rozejrza a si#
niezdecydowana.

- W któr! stron# idziemy? - spyta Ismael, ca y czas nerwowo ogl!daj!c si# za siebie.

Irène ci!gle nie potrafi a si# zdecydowa$, któr! z dróg w labiryncie Cravenmoore wybra$.

Nagle poczuli pr!d lodowatego powietrza dochodz!cy z jednego z korytarzy. Jednocze"nie

us yszeli jakby dobywaj!cy si# z dna studni g os:

- Irène*

Dziewczyna poczu a, %e nerwy zaraz odmówi! jej pos usze&stwa. G os rozleg si#

ponownie. Zatrzyma a wzrok na skraju jednego z korytarzy. Ismael spojrza w tym samym
kierunku i zobaczy j!. Simone, unosz!c si# nad ziemi!, otoczona p aszczem mgie ki, p yn# a ku
nim, wyci!gaj!c ramiona. W oczach czai si# demoniczny b ysk. Jej sinawe wargi rozchyli y si#.
B ysn# y ostre k y.

- Mama? - j#kn# a Irène.

- To nie jest twoja matka! - krzykn! Ismael i odsun! j! z drogi zbli%aj!cego si# widma.

Snop "wiat a, który pad nagle na twarz Simone, ujawni ca ! szkaradn! groz# tej postaci.

Ismael popchn! dziewczyn# na pod og#, %eby uchroni$ j! przed szponami automatu. Ten zawróci ,
szykuj!c si# do kolejnego ataku. Teraz Ismael zobaczy wyra'nie, %e twór ma tylko pó twarzy.
Druga po owa by a metalow! mask!.

- To ta kuk a, któr! ju% widzieli"my. To nie jest twoja matka - powiedzia ch opak, próbuj!c

wyrwa$ Irène z hipnotycznego transu, w jaki wprawi j! widok zjawy. - To co" nimi porusza, jakby
by y marionetkami.

W automacie rozleg si# metaliczny trzask. Szpony potwora ruszy y z niebywa ! pr#dko"ci!

w ich stron#. Ch opak z apa Irène i rzuci si# do ucieczki, nie maj!c najmniejszego poj#cia, dok!d
ma w a"ciwie ucieka$. Co si w nogach pobiegli w g !b korytarza. Raz po raz, to z jednej, to z
drugiej strony otwiera y si# nagle jakie" drzwi. Zabawki Lazarusa skaka y na nich z sufitu.

- Szybko! - krzykn! Ismael, s ysz!c za plecami szcz#k stalowych pazurów.

Irène spojrza a za siebie. Wilcze k y tej monstrualnej kopii jej matki niemal musn# y jej

twarz. Pi#$ b yszcz!cych ostrzy rozci# o powietrze na wysoko"ci oczu dziewczyny. Ismael

background image

poci!gn! j! mocno za r#k#. Znale'li si# wewn!trz du%ego pokoju ton!cego w pó mroku.

Dziewczyna upad a na pod og#. Ismael zatrzasn! za sob! drzwi. Szpony automatu wbi y

si# w nie niczym groty "mierciono"nych strza .

- Mój Bo%e* - westchn# a dziewczyna. - Tylko nie to.

Unios a wzrok. By a blada jak "ciana.

- Nic ci nie jest? - zapyta Ismael.

Pokr#ci a g ow! bez przekonania i rozejrza a si#. Pó ki z ksi!%kami ci!gn# y si# w

niesko&czono"$. Do tysi#cy woluminów pokrywaj!cych wysokie "ciany wiód labirynt w!skich
galeryjek i drabinek.

- Jeste"my w bibliotece Lazarusa.

- Mam nadziej#, %e istnieje jakie" inne wyj"cie, bo ja nie mam zamiaru wraca$ t! sam! drog! -

powiedzia Ismael, wskazuj!c kciukiem drzwi.

- Musi by$. My"l#, %e jest, nie mam tylko poj#cia gdzie - odpar a Irène, id!c w g !b

ogromnej biblioteki, podczas gdy Ismael zastawia drzwi krzes ami.

Je"li te drzwi wytrzymaj! chocia% dwie minuty, powiedzia sobie w duchu, to zaczn#

wierzy$ w cuda, bezwarunkowo. Za plecami us ysza g os Irène. Odwróci si# i zobaczy , jak
dziewczyna przy stole bibliotecznym przerzuca strony ksi!%ki, która wygl!dem swym
przypomina a jaki" antykwaryczny egzemplarz.

- Tu co" jest - powiedzia a.

W Ismaelu zakie kowa y jak najgorsze podejrzenia.

- Zostaw t# ksi!%k#.

- Dlaczego? - zapyta a zdezorientowana Irène.

- Od ó% j!.

Dziewczyna zamkn# a pos usznie ksi!%k#. Blask ognia w kominku roz"wietli z ote litery na

ok adce: Doppelgänger.

Ledwie Irène odesz a od biurka, poczu a, jak pod jej stopami zaczyna dr%e$ ca a pod oga w

bibliotece. P omienie w kominku przygas y, a niektóre tomy stoj!ce na pó kach zadr%a y.
Dziewczyna podbieg a do Ismaela.

- O co tu chodzi*? - zapyta ch opak, równie% czuj!c ów rumor dobiegaj!cy jakby z

najg #bszych zakamarków domu.

W tym momencie ksi!%ka, któr! Irène od o%y a na biurko, gwa townie otworzy a si# i

rozwar a w po owie. P omienie ca kiem zgas y zdmuchni#te lodowatym powiewem. Ismael obj!
Irène i przytuli do siebie. Pojedyncze ksi!%ki zrzucane przez niewidzialne r#ce zacz# y spada$ z
rega ów.

- Tu poza nami jest kto" jeszcze - szepn# a dziewczyna. - Czuj# go*

Kartki ksi!%ki, jedna po drugiej, zacz# y powoli przewraca$ si# w podmuchach wiatru.

Ismael spojrza uwa%nie na stronice starego tomu jarz!ce si# w asnym "wiat em i zauwa%y , %e litery
rozp ywaj! si# i jakby paruj! jedna po drugiej, tworz!c czarn! chmur# nad ksi!%k!. Ta bezkszta tna
masa wsysa a s owo po s owie, zdanie po zdaniu.

G#stniej!cy ob ok skojarzy si# Ismaelowi z wisz!cym w powietrzu widmem z atramentu.

W k #bi!cej si# czarnej chmurze zacz# y powoli kszta towa$ si# zarysy r!k, nóg, tu owia. Z

cienia wy ania a si# nieprzenikniona twarz.

Ismael i Irène, sparali%owani przera%eniem, patrzyli na zjaw# i pojawiaj!ce si# wokó niej

inne kszta ty, inne cienie o%ywaj!ce spo"ród stronic ksi!%ek, które przed chwil! spad y z pó ek.
Przed ich pe nymi niedowierzania oczyma zacz! stopniowo formowa$ si# legion cieni. Cieni dzieci,
starców, dam odzianych w przedziwne stroje* Wszyscy wygl!dali niczym schwytane duchy, zbyt

background image

s abe, by ostatecznie przybra$ jak!" konkretn! form#. Twarze w agonii, jakby budz!ce si# z letargu,
bezwolne. Przygl!daj!c si# im, Irène odnosi a wra%enie, %e ma przed sob! dusze dziesi!tków osób
schwytanych w pu apk# przera%aj!cego zakl#cia. Wyci!ga y ku niej r#ce, b agaj!c o pomoc, ale ich
palce rozszczepia y si# w ulotnych mira%ach. Czu a niemal fizycznie dr#cz!cy ich koszmar, ich
ponury czarny sen.

Przez kilka sekund trwania tej wizji zastanawia a si#, kim s! te zjawy i jak si# tu znalaz y.

Czy tak jak i ona zawita y tu kiedy" nierozwa%nie? Przez chwil# s!dzi a nawet, %e mo%e po"ród tych
nocnych mar i duchów przekl#tych uda jej si# rozpozna$ swoj! matk#. Ale wystarczy ledwie
dostrzegalny gest cienia, a mgliste cia a zbi y si# w czarn! wiruj!c! mas#, która przelecia a przez
ca y pokój.

Cie& rozwar si# i wessa po kolei wszystkie dusze, odbieraj!c im resztki tl!cych si# w nich

si . Wszystko odbywa o si# w "miertelnej ciszy. Sko&czywszy t# swoist! egzekucj#, cie& otworzy
oczy. Dwie krwawe aureole przeszy y ciemno"$.

Irène chcia a krzykn!$, ale jej g os zosta zag uszony przez brutalny omot, który wstrz!sn!

Cravenmoore. Wszystkie okna i drzwi zacz# y zamyka$ si# z hukiem p yt nagrobnych. Ismael,
s ysz!c rozchodz!ce si# po ca ej rezydencji cmentarne echo, pomy"la , %e w a"nie znikaj! resztki
nadziei na wydostanie si# st!d.

Z wysoko po o%onego sufitu ma a stru%ka jasno"ci przeciska a si# przez szczelin#, lu'no

zwisaj!ca niteczka "wiat a spod tego sklepienia cyrkowego namiotu. Oczy Ismaela chwyci y si# tej
niteczki. Ch opak, nie zwlekaj!c, z apa Irène za r#k# i po omacku poci!gn! w przeciwleg y kraniec
pokoju.

- Mo%e tam jest drugie wyj"cie - wysapa .

Irène pod!%y a wzrokiem za palcem wskazuj!cym Ismaela. Dostrzeg a pasemko "wiat a,

które zdawa o si# pada$ przez dziurk# od klucza w zamku. Biblioteka zbudowana by a z
koncentrycznych owali, przez które przebiega w!ziutki korytarzyk wznosz!cy si# spiralnie wzd u%
"ciany i prowadz!cy do ró%nych galerii odchodz!cych od niego. Simone opowiada a jej kiedy" o
tym architektonicznym kaprysie: id!c tym korytarzem do ko&ca, dociera o si# niemal na trzecie
pi#tro. Co" w rodzaju wie%y Babel z drzwiami w "rodku, pomy"la a. Tym razem to ona
poprowadzi a Ismaela w stron# korytarza, a gdy ju% tam dotarli, pod!%yli nim bez zw oki.

- Wiesz, dok!d to prowadzi? - spyta ch opak.

- Spokojnie, trzymaj si# mnie.

Ismael bez namys u ruszy za ni!. W miar# zag #biania si# w korytarz czu , %e równomiernie

id! coraz bardziej pod gór#. Zimny pr!d powietrza owia mu plecy. Gdy spojrza do ty u, zobaczy
rozrastaj!c! si# na pod odze g#st! czarn! plam#. Cie& mia niemal sta ! konsystencj# i tylko jego
obrys zdawa si# zlewa$ z mrokiem. Widmowa plama rozprzestrzenia a si# niczym ka u%a g#stego i
b yszcz!cego oleju.

Po paru sekundach owa masa p ynnej czerni dotar a do jego stóp. Ismael poczu , jak tamuje

mu oddech, tak samo jak wtedy, kiedy wpada si# nieoczekiwanie do lodowatej wody.

- Szybko! - krzykn! .

Tak jak przypuszczali, pasemko "wiat a pada o z dziurki od klucza w drzwiach znajduj!cych

si# zaledwie kilka metrów od nich. Ismael przyspieszy i na krótk! chwil# uda o mu si# oderwa$ od
depcz!cego mu po pi#tach cienia. Szanse, %e w a"nie te drzwi b#d! otwarte, uznawa za bliskie zeru.
Ca y wysi ek na nic, je"li oka%e si#, %e nigdzie nie prowadz!.

Irène palcami opuka a zamek, szukaj!c klamki lub innego sposobu, by otworzy$ drzwi.

Ismael odwróci si#, chc!c sprawdzi$, jak daleko od nich jest cie&, i jego oczy natrafi y na
wznosz!c! si# przed nim czarn! kolumn#, rze'b# z g#stego gazu powoli nabieraj!c! kszta tów.

background image

Lepka, smolista twarz zmaterializowa a si#. Ismael nie wierzy w asnym oczom. Przetar je szybko.
Zamruga . Twarz nie znika a. Jego w asna twarz.

Jego ciemne odbicie u"miechn# o si# z o"liwie, a spomi#dzy ust wysun! si# j#zyk w#%a.

Ch opak odruchowo wyci!gn! nó% odebrany automatowi w westybulu i skierowa ostrze w stron#
cienia. Smolista breja dmuchn# a w stron# broni. Nó% od ostrza po r#koje"$ pokry si# siateczk!
szronu i drzazgami lodu. Ismael poczu , jak zmro%ony metal parzy mu d o&. Mróz, lodowaty mróz
pali jak ogie&, je"li nie bardziej.

Ch opak by pewny, %e zaraz wypu"ci bro& z r#ki, uda o mu si# jednak wytrzyma$

szarpi!cy ból przedramienia i wyprowadzi$ uderzenie prosto w twarz cienia. Uci#ty j#zyk spad pod
nogi Ismaela. Kawa ek czarnej masy natychmiast owin! si# wokó kostki ch opca niczym druga
skóra i zacz! powoli wspina$ si# po nodze. Lepki i zimny dotyk tej masy przyprawi Ismaela o
md o"ci.

W tej samej chwili us ysza za swymi plecami trzask zamka, z którym zmaga a si# Irène.

Szybko odwróci g ow#. Przed nimi otworzy si# tunel "wiat a. Dziewczyna natychmiast
przeskoczy a próg. Ismael od razu pod!%y za ni!, zamykaj!c za sob! drzwi, by odci!$ drog#
swemu prze"ladowcy. Kawa ek, który oderwa si# od cienia, wspi! si# po ydce ch opca,
przybieraj!c posta$ ogromnego paj!ka. Ch opak poczu w nodze przeszywaj!cy ból. Krzykn! .
Irène spróbowa a strzepn!$ paj!ka, ten za" odkr#ci si# i skoczy na ni!. Irène wyda a krzyk
przera%enia.

- We' go!

Ismael zdezorientowany rozejrza si# i odkry 'ród o "wiat a, które ich tu przywiod o. W

g !b pó mroku prowadzi niczym widmowa procesja rz!d p on!cych "wiec.

Ch opak z apa jedn! z nich i przybli%y p omie& do paj!ka zmierzaj!cego ju% ku gard u

Irène. Poczuwszy blisko"$ ognia, stwór sykn! z w"ciek o"ci i bólu i rozpad si# w deszcz czarnych
kropel. Ismael odrzuci "wiec# i odsun! Irène jak najdalej od spadaj!cych na ziemi# fragmentów,
które potoczywszy si# po pod odze jak krople rt#ci, po !czy y si# w jednolit! mas#, ta za" podpe z a
do drzwi i znikn# a w szczelinie.

- Ogie&. Boi si# ognia* - powiedzia a Irène.

- No to mu tego ognia nie po%a ujemy.

Ismael podniós "wieczk# i postawi przy drzwiach. Irène rozgl!da a si# po pomieszczeniu,

do którego trafili. Przypomina o ono pusty, pozbawiony mebli przedpokój, pokryty wieloletni!
warstw! kurzu. Przypuszczalnie pomieszczenie s u%y o w swoim czasie jako sk adzik lub
dodatkowy magazyn dla biblioteki. Dok adnie si# jednak przyjrzawszy, stwierdzi a, %e pod sufitem
co" jest. System ma ych rur. Irène chwyci a jedn! ze "wiec i unosz!c j! wysoko nad g ow!,
o"wietli a pomieszczenie. W blasku p omienia b ysn# y glazury i mozaiki, którymi wy o%one by y
"ciany.

- Gdzie my, do diab a, jeste"my? - zapyta Ismael.

- Nie wiem* to wygl!da* to wygl!da jak prysznice*
(wiat o "wiecy wydoby o metaliczne zraszacze, sie$ setek otworków w kszta cie

dzwonków zwisaj!cych z rurek. Wszystkie by y zardzewia e i pokryte paj#czynami.

- Cokolwiek to jest, to i tak od wieków*

Nie zd!%y doko&czy$ zdania, kiedy rozleg si# metaliczny zgrzyt, atwo rozpoznawalny

d'wi#k odkr#canego kurka, ca kiem prze%artego rdz!. W "rodku, tu% przy nich.

Irène skierowa a "wiec# ku "cianie wy o%onej glazur!. Oboje zobaczyli, jak dwa kurki

powoli si# przekr#caj!.

Przez "ciany przechodzi o g #bokie dr%enie. Po kilku sekundach milczenia oboje zdo ali

background image

umiejscowi$ ów d'wi#k, odg os czego", co przepycha o si# przez rury nad ich g owami. Co"
szuka o drogi w w!skich rurach.

- On tam jest! - krzykn# a Irène.

Ismael przytakn! , nie odrywaj!c oczu od zraszaczy. Po chwili nieprzenikniona masa

zacz# a przeciska$ si# przez otwory. Irène i Ismael cofn#li si# powoli, nie odrywaj!c oczu od cienia
kszta tuj!cego si# powolutku przed nimi, niczym kopiec usypywany przez spadaj!ce w klepsydrze
ziarenka piasku.

W ciemno"ciach zarysowa a si# para oczu. Twarz Lazarusa u"miechn# a si# do nich z

sympati!. Wizja koj!ca, gdyby nie zdobyta ju% przez nich wiedza, %e to nie z Lazarusem maj! do
czynienia. Irène zrobi a krok w jego stron#.

- Gdzie jest moja matka? - zapyta a wyzywaj!co.

Rozleg si# g #boki, ma o cz owieczy g os.

- Jest ze mn!.

- Odsu& si# od niego - powiedzia Ismael.

Cie& wbi oczy w ch opca. Ten jakby zacz! wpada$ w trans. Irène potrz!sn# a Ismaela za

rami#, chc!c go odsun!$ od cienia, ale ch opiec by niezdolny do jakiejkolwiek reakcji. Dziewczyna
stan# a mi#dzy nimi i uderzy a Ismaela po twarzy. Oprzytomnia . Twarz cienia przemieni a si# w
mask# w"ciek o"ci i dwoje d ugich ramion wyci!gn# o si# ku ch opcu i dziewczynie. Irène pchn# a
Ismaela na "cian#, schylaj!c si# jednocze"nie, by nie wpa"$ w szpony cienia.

W tym momencie otworzy y si# drzwi, przez które wla a si# una "wiat a. W progu stan!

m#%czyzna i wysoko uniós lamp# naftow!.

- Id' precz! - krzykn! .

Irène natychmiast rozpozna a g os Lazarusa Janna, fabrykanta zabawek.

Cie& zawy z w"ciek o"ci!. Jedna ze "wiec zgas a. Lazarus ruszy w jego stron#. Irène

zdawa o si#, %e fabrykant zabawek, odk!d widzia a go po raz ostatni, bardzo si# postarza . Jego
przekrwione oczy wskazywa y na skrajne zm#czenie. By y to oczy osoby wycie&czonej przez
okrutn! chorob#.

- Id' precz! - krzykn! ponownie.

W k #bi!cej si# postaci cienia mign# a demoniczna twarz, po czym widmo przeistoczy o si#

w ob ok gazu, który zacz! przeciska$ si# przez szpary w pod odze. Ostatnie opary znikn# y przez
szczelin# w "cianie. Ucieczce towarzyszy y "wist, wycie i d'wi#ki podobne odg osom wiatru
bij!cego w okna.

Lazarus przypatrywa si# przez chwil# owej szczelinie, po czym skierowa swe spojrzenie

ku Ismaelowi i Irène.

- A wy co tu robicie? - zapyta , nie kryj!c z o"ci.

- Przysz am po swoj! mam# i nie odejd# st!d bez niej - o"wiadczy a Irène, bez zmru%enia

wytrzymuj!c owo przejmuj!ce i natarczywe spojrzenie.

- Nie masz poj#cia, przeciwko komu wyst#pujesz* - odpar Lazarus. - Szybko, t#dy. On

zaraz wróci.

Lazarus poprowadzi ich przez drzwi.

- Co to by o? Co takiego widzieli"my? - spyta Ismael.

Lazarus spojrza na& badawczo.

- To by em ja. To mnie widzia e"*

* * *

Id!c za Lazarusem, zag #bili si# w kr#ty labirynt tuneli, który zdawa si# prowadzi$ przez

background image

podziemia Cravenmoore, szlakami równoleg ymi do korytarzy i galeryjek. Po obu stronach drogi
widnia y zamkni#te drzwi, wej"cia do dziesi!tków pokoi i sal rezydencji. Echo ich kroków g ucho
odbija o si# od "cian w!skiego przej"cia, jakby pod!%a o za nimi niewidzialne wojsko.

Z lampy Lazarusa pada na "ciany tunelu pier"cie& bursztynowego "wiat a. Ismael widzia

swój cie& i cie& Irène. Sylwetka Lazarusa nie rzuca a cienia. Fabrykant zabawek zatrzyma si# przed
wysokimi i w!skimi drzwiami, wyci!gn! klucz i przekr#ci go w zamku. Rzuci okiem za siebie, w
g !b korytarza, i da gestem zna$, by weszli.

- Prosz# t#dy - powiedzia zdenerwowany. - Na razie si# nie pojawi, przynajmniej przez

kilka minut*

Ismael i Irène spojrzeli na siebie zaskoczeni.

- Nie macie wyboru, musicie mi zaufa$ - ostrzeg ich Lazarus.

Ch opak westchn! i poszed w g !b pokoju. Irène ruszy a za nim. Lazarus zamkn! za sob!

drzwi. W "wietle lampy ukaza a si# "ciana pokryta ogromn! liczb! fotografii i wycinków. W k!cie
sta o ma e ó%ko i puste biurko. Lazarus wpierw postawi lamp# na pod odze, a potem zaj! si#
obserwowaniem m odych ogl!daj!cych przymocowane do "ciany zdj#cia i materia y prasowe.

- Powinni"cie opu"ci$ Cravenmoore jak najszybciej.

Irène odwróci a si# do&.

- To nie o was mu chodzi - doda fabrykant zabawek - ale o Simone.

- Ale po co? Po co mu Simone?

Lazarus spu"ci wzrok.

- Chce j! zniszczy$. )eby mnie ukara$. I nie zawaha si#, %eby i was zniszczy$, je"li staniecie

mu na drodze.

- Co to wszystko znaczy? I co nam pan chce przez to powiedzie$? - zapyta Ismael.

- Wszystko, co mia em wam do powiedzenia, ju% wam powiedzia em. Musicie st!d ucieka$.

Wcze"niej czy pó'niej on tu wróci, a ja ju% nie b#d# móg pospieszy$ wam z pomoc!.

- Ale kto ma wróci$?

- Widzia e" go na w asne oczy.

W tym momencie rozleg si# daleki, dochodz!cy z g #bi domu huk. I nie przesta si#

rozlega$. Zbli%a si#. Irène wstrzyma a oddech i spojrza a na Ismaela. Kroki. Jeden za drugim, jak
wystrza y, coraz bli%ej. Lazarus u"miechn! si# k!cikiem ust.

- Ju% idzie - oznajmi . - Macie coraz mniej czasu.

- Gdzie jest moja matka? Gdzie j! zabra ? - nie rezygnowa a dziewczyna.

- Nie wiem. A nawet gdybym wiedzia , nie na wiele by si# to zda o.

- Pan skonstruowa t# maszyn# z jej twarz!* - oskar%ycielsko odezwa si# Ismael.

- Wydawa o mi si#, %e to mu wystarczy, ale on chcia wi#cej. On chcia jej.

Piekielne kroki dotar y ju% do drzwi wiod!cych do przyleg ego korytarza.

- Za tymi drzwiami - wyja"ni Lazarus - jest galeryjka prowadz!ca do g ównych schodów.

Je"li zosta a wam cho$ odrobina rozs!dku, uciekajcie st!d jak najpr#dzej i jak najdalej od tego
domu. Na zawsze.

- Nigdzie si# nie ruszymy - odpar Ismael. - Nie ruszymy si# bez Simone.

Drzwiami, przez które si# tu dostali, wstrz!sn# o uderzenie. W chwil# pó'niej przez

szczelin# przy pod odze zacz# a wlewa$ si# czarna breja.

- Zwiewamy! - krzykn! Ismael.

Cie& owin! si# wokó lampy i roztrzaska szk o. P omie& zgas od lodowatego powiewu.

Lazarus w ciemno"ciach patrzy , jak ch opak i dziewczyna uciekaj! przez drugie drzwi. Obok niego
stan# a czarna posta$.

background image

- Zostaw ich w spokoju - szepn! Lazarus. - To tylko dwójka dzieciaków. Pozwól im odej"$

w spokoju. Mo%esz przecie% wzi!$ mnie. Zrób to wreszcie. Przecie% o to ci zawsze chodzi o.

Cie& si# u"miechn! .

* * *

Korytarzyk, w którym si# znale'li, przecina centraln! o" Cravenmoore. Irène rozpozna a t#

enklaw# korytarzy i poprowadzi a Ismaela ku podstawie kopu y. Przez ogromne szyby wida$ by o
ob oki, olbrzymy z czarnej bawe ny p yn!ce niebem. Z wie&cz!cej szczyt kopu y latarni, kszta tem
podobnej do ogromnego t oka, pada o hipnotyczne halo kalejdoskopowych blasków.

- T#dy - wskaza a dziewczyna.

- T#dy? To znaczy któr#dy? - zapyta zdenerwowany Ismael.

- Chyba wiem, gdzie j! trzyma.

Ismael spojrza za siebie. Korytarz ton! w ciemno"ciach i nic w nim nie wskazywa o na

jakikolwiek ruch, cho$ ch opak wiedzia , %e cie& mo%e, zupe nie przez nich niezauwa%ony,
przemieszcza$ si# w tamtym kierunku.

- Mam nadziej#, %e wiesz, co robisz - powiedzia , pragn!c za wszelk! cen# oddali$ si# st!d

jak najszybciej.

- Id' za mn!.

Irène skierowa a si# ku jednemu ze skrzyde ocienionych pó mrokiem. Ismael pod!%y za

ni!. (wiat o latarni powoli przygasa o, a sylwetki mechanicznych stworze& tworz!cych szpaler
przekszta ci y si# w ledwie rozpoznawalny zarys. G osy, "miechy i terkot setek mechanizmów
t umi y odg os kroków Ismaela i Irène. Ch opak raz jeszcze si# odwróci , by spojrze$ na wlot do
tunelu, w który si# teraz zag #biali. Da o si# odczu$ podmuch zimnego powietrza. Ismael,
rozejrzawszy si#, rozpozna lekko dr%!ce mu"linowe firanki, z wyszytym na nich i powoli
faluj!cym inicja em.

A

- Jestem przekonana, %e tu j! przetrzymuje - powiedzia a Irène.

Za firankami w g #bi korytarza wida$ by o rze'bione w drewnie drzwi tarasuj!ce przej"cie.

Poczuli kolejny powiew zimnego powietrza, który poruszy zas onkami.

Ismael sta spi#ty do granic wytrzyma o"ci i wyt#%aj!c wzrok, stara si# przenikn!$

ciemno"$.

- Co si# dzieje? - spyta a Irène, dostrzeg szy rosn!c! niepewno"$ ch opca.

Ismael szykowa si# ju% do odpowiedzi, ale zrezygnowa . Pod!%y a za jego wzrokiem.

Zwyk y punkcik "wiat a na ko&cu tunelu. A wokó ciemno"ci.

- On tam jest - powiedzia Ismael. - Obserwuje nas.

Irène chwyci a si# jego ramienia.

- Nie czujesz tego?

- Uciekajmy st!d, Ismaelu.

Przytakn! , ale jego my"li by y zupe nie gdzie indziej. Irène wzi# a go za r#k# i poci!gn# a

za sob! do drzwi. Ismael szed , nie przestaj!c patrze$ za siebie. W ko&cu, kiedy dotar szy do
wyj"cia, zatrzyma a si#, oboje spojrzeli na siebie. Ismael bez s owa po o%y r#k# na ga ce klamki i
powoli j! przekr#ci . Zamek ust!pi z lekkim metalicznym trzaskiem. Drzwi otworzy y si# same pod
naporem w asnego ci#%aru.

W pokoju unosi a si# bladoniebieska mgie ka, gdzieniegdzie tylko rozwiewana szkar atnym

blaskiem p omieni.

background image

Irène stan# a na "rodku pokoju. Od jej poprzedniego pobytu nic si# nie zmieni o. Ogromny

portret Almy Maltisse l"ni nad kominkiem, a w rzucanych przez niego odblaskach to wy ania si#,
to chowa zarys cienkich jedwabnych zas on zwisaj!cych przy baldachimie o%a. Ismael zamkn!
dok adnie drzwi za sob! i poszed za Irène.

Dziewczyna wyci!gn# a r#k#, by go zatrzyma$, i jednocze"nie wskaza a fotel ustawiony

przodem do kominka. Z jednego z opar$ zwisa a blada r#ka. Wygl!da a niczym zwi#d y kwiat.

Wokó wisz!cej bezw adnie d oni b yska y od amki st uczonego kieliszka, stercz!ce z g adzi

rozlanego p ynu, per y na zwierciadle. Irène poczu a, %e serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Pu"ci a
d o& Ismaela i ostro%nie zbli%y a si# do fotela. Migaj!ca una p omieni o"wietli a pod u%n! twarz:
twarz Simone.

Irène ukl#k a przy matce i uj# a jej d o&. D ugo nie mog a wyczu$ t#tna.

- Mój Bo%e*

Ismael szybko podszed do biurka i wzi! stamt!d male&k! srebrn! tac#. Wróci do fotela i

przy o%y j! do twarzy Simone. Powierzchnia tacy zamgli a si# nieznacznie. Irène odetchn# a z ulg!.

- )yje - powiedzia Ismael, przygl!daj!c si# twarzy kobiety, w której zdawa si# dostrzega$

twarz dojrzalszej i m!drzejszej Irène.

- Musimy j! st!d wyci!gn!$. Pomó% mi!

Stan#li z dwóch boków Simone i otoczywszy j! ramionami, spróbowali unie"$ z fotela.

Zd!%yli j! podnie"$ zaledwie kilka centymetrów, kiedy w pokoju rozleg si# przenikliwy

szept, od którego ciarki przesz y im po plecach. Rozejrzeli si# wokó przera%eni. Cienie ich
sylwetek drga y na "cianach w "wietle p omieni.

- Nie tra$my czasu - przynagli a ch opca Irène.

Ismael ponownie chwyci Simone, ale znów us yszeli ów szept, rozlegaj!cy si# jeszcze

bli%ej. Ch opakowi tym razem uda o si# wychwyci$, sk!d dochodzi. Spojrza na portret. W jednej
chwil pokrywaj!ca obraz czarna zas ona zmieni a si# w plam# p ynnej ciemno"ci, która zacz# a
rosn!$ i p#cznie$. Wyci!gn# a ku nim d ugie ramiona zako&czone ostrymi jak sztylety szponami.

Ismael cofn! si#, ale cie& z koci! zwinno"ci! zeskoczy ze "ciany i przemkn!wszy si# w

pó mroku, stan! za jego plecami. Przez chwil# ch opak widzia tylko ciemne odbicie swojej
sylwetki na pod odze. Potem z zarysu jego postaci wy oni a si# inna, która uros a i w ko&cu
po kn# a jego cie&. Ch opak poczu , %e nieprzytomna Simone wy"lizguje mu si# z r!k. Jaka"
lodowata d o& z apa a go za szyj# i rzuci a z impetem o "cian#.

- Ismael! - wrzasn# a Irène.

Cie& odwróci si# do niej. Dziewczyna pobieg a w drugi koniec pokoju. Ta&cz!ce pod jej

stopami ciemne sylwetki zamkn# y si# wokó niej, rysuj!c "mierciono"ny kwiat. Poczu a zimny
dotyk cienia, który obejmowa j! powoli, parali%uj!c wszystkie mi#"nie. Próbuj!c si# wyszarpn!$ z
tego lodowatego u"cisku, Irène zauwa%y a, jak z sufitu odrywa si# ciemna bezkszta tna masa, z
której zaczyna si# wy ania$ znajoma twarz. Twarz Hannah. Ale ten nowy twór spojrza na Irène z
nienawi"ci!, a jego usta rozchyli y si# w z owrogim u"miechu, ukazuj!c d ugie l"ni!ce k y.

- Ty nie jeste" Hannah - powiedzia a Irène s abym g osem.

Cie& uderzy j! w twarz, rozcinaj!c skór# na policzku. Z rany pop yn# o kilka kropli krwi.

Cie& natychmiast wych epta je apczywie. Irène ogarn# y md o"ci. Potwór zbli%a si# do niej
nieuchronnie, machaj!c na wysoko"ci jej twarzy d ugimi ostrymi pazurami.

Ismael, jeszcze oszo omiony uderzeniem o "cian#, us ysza metaliczny, chrapliwy g os.

Zobaczy , jak stoj!cy w samym "rodku pokoju cie& trzyma Irène w u"cisku, gotów j! zabi$.
Ch opak wrzasn! i rzuci si# na napastnika, ale jego cia o przenikn# o przez czarne opary, które
rozsypa y si# na tysi!c drobniutkich kropelek i opad y na pod og# niby deszcz p ynnego w#gla.

background image

Ismael podniós Irène z ziemi. Kropelki tymczasem zacz# y si# znów !czy$ w ca o"$. Czarna masa
zawirowa a niczym tornado, porywaj!c z miejsca pobliskie meble i miotaj!c nimi jak
"mierciono"nymi pociskami o "ciany i okna.

Irène i Ismael rzucili si# na pod og#. Biurko uderzy o w jedno z okien, t uk!c szyb# na

drobniusie&kie od amki. Ismael os oni Irène w asnym cia em przed tym gradem szk a. Kiedy
podniós wzrok, ciemny wir zacz! si# przepoczwarza$ w now! posta$. Wyros y jej dwa wielkie
skrzyd a. Cie& sta przed nimi jeszcze pot#%niejszy i straszliwszy ni% przedtem. Wyci!gn! jedn! ze
swych d oni, na której ukaza a si# para oczu i usta.

Ismael znów si#gn! po nó% i stan!wszy przed Irène, pogrozi nim cieniowi. Potwór zacz!

si# zbli%a$ do ch opca. Jego szpony zacisn# y si# na ostrzu. Ismael poczu lodowaty pr!d
wspinaj!cy mu si# po palcach, a potem po ramieniu, parali%uj!cy wszystkie mi#"nie.

Nó% spad na pod og#, a cie& otoczy Ismaela. Irène rzuci a si# ku niemu, ale by a bezsilna.

Potwór ci!gn! ch opca prosto w ogie&.

Wtedy drzwi do pokoju si# otworzy y. W progu ukaza a si# posta$ Lazarusa Janna.

* * *

Pasa%erowie samochodu %andarmerii, który otwiera kolumn#, jako pierwsi dostrzegli

widmowe "wiat o przes!czaj!ce si# przez le"n! g#stwin#. Wóz doktora Giraud i karetka wezwana z
przychodni w La Rochelle p#dzi y za nim szos! wiod!c! wzd u% Pla%y Anglika.

Dorian, siedz!cy obok szefa %andarmerii, Henriego Faure'a, spojrza zaniepokojony na

wy aniaj!c! si# zza lasu spowit! mg ! sylwetk# Cravenmoore, otoczon! zielonkawym nimbem
niczym upiorna, gigantyczna karuzela.

Komisarz zmarszczy brwi. Przez pi#$dziesi!t lat, które sp#dzi w tym miasteczku, nigdy nie

widzia niczego podobnego.

- Szybciej! - ponagli Dorian.

Komisarz spojrza na ch opca. Przyspieszaj!c, zacz! si# zastanawia$, czy historia o

rzekomym wypadku ma w ogóle cokolwiek wspólnego z prawd!.

- Jest co", o czym zapomnia e" nam powiedzie$?

Dorian milcza , z nieprzeniknionym wyrazem twarzy patrz!c na Cravenmoore.

Komisarz ruszy pe nym gazem.

* * *

Cie& odwróci si# i ujrzawszy przed sob! Lazarusa, wypu"ci Ismaela z r!k. Ch opiec spad

na pod og# i krzykn! z bólu. Irène pobieg a ku niemu, by pomóc mu si# podnie"$.

- Zabierz go st!d - powiedzia Lazarus, id!c zdecydowanym krokiem w kierunku cienia,

który zacz! si# cofa$.

Ismael poczu piek!cy ból w ramieniu. J#kn! .

- Nic ci nie jest? - zapyta a dziewczyna.

Ch opiec wymamrota co" zupe nie niezrozumia ego, potem z trudem wsta i pokr#ci g ow!.

Lazarus spojrza na niego i zdecydowanym tonem powiedzia :

- Wynie"cie j! st!d i uciekajcie!

Cie& sycza przed nim niczym osaczony w!%. Nagle czmychn! na "cian# i schroni si# z

powrotem w portrecie.

- Ile razy mam powtarza$, %eby"cie sobie st!d poszli? - krzykn! Lazarus.

Irène z Ismaelem podnie"li z trudem Simone i zacz#li j! wlec ku wyj"ciu. Kiedy byli ju%

przy drzwiach, Irène spostrzeg a k!tem oka, jak Lazarus zbli%a si# do ó%ka z baldachimem i z

background image

niebywa ! delikatno"ci! rozchyla zas ony. Za nimi ukaza a si# kobieca posta$.

- Poczekaj - wyszepta a Irène, a serce podskoczy o jej do gard a.

To musia a by$ Alma. Dziewczyna wzruszy a si#, widz!c zy p yn!ce po policzkach

Lazarusa. Fabrykant zabawek obj! Alm#. Irène nigdy w %yciu nie widzia a równie czu ego
u"cisku. Ka%dy ruch, ka%dy gest Lazarusa zdradza y niespotykane oddanie i mi o"$ - mi o"$, która
przetrwa a ca e %ycie. Ramiona Almy otoczy y Lazarusa i przez chwil# oboje trwali w magicznym
u"cisku, nie zwa%aj!c na to, co si# dzieje wokó . Irène poczu a, %e zbiera si# jej na p acz. Ale nie
mia a czasu, by si# rozklei$, gdy% jej oczom ukaza si# nowy przera%aj!cy widok.

Czarna plama zeskoczy a z portretu i zacz# a bezszelestnie podkrada$ si# do o%a.

Dziewczyna a% zadr%a a ze strachu.

- Lazarusie! Uwaga!

Fabrykant zabawek odwróci si#. Stoj!cy przed nim cie& a% rykn! z w"ciek o"ci. Lazarus

wytrzyma spojrzenie tej piekielnej istoty. Na jego twarzy nie by o najmniejszych oznak strachu.
Potem spojrza na Irène i Ismaela wzrokiem, którego znaczenia nie zrozumieli od razu. Kiedy Irène
poj# a w ko&cu, co zamierza zrobi$, rzuci a si#, by go powstrzyma$.

- Nie! - krzykn# a. Ismael obj! mocno dziewczyn#, nie pozwalaj!c, by podbieg a do ó%ka.

Fabrykant zabawek podszed do cienia.

- Drugi raz mi jej nie zabierzesz!

Cie& uniós szpony, gotów rzuci$ si# na swego w a"ciciela. Lazarus wsun! d o& do

kieszeni marynarki i wyci!gn! z niej l"ni!cy przedmiot. Rewolwer.

(miech cienia, podobny do chichotu hieny, zadudni w ca ym pokoju.

Lazarus nacisn! spust. Ismael przygl!da si# scenie, nic nie rozumiej!c. Fabrykant zabawek

u"miechn! si# z wysi kiem. Rewolwer wypad mu z r!k. Na jego piersi ukaza a si# czerwona
plama, która zacz# a rozlewa$ si# po koszuli. Krew.

Cie& wyda z siebie przeci!g e, rozpaczliwe wycie, od którego a% zatrz#s y si# "ciany w ca ej

rezydencji. Okrzyk trwogi.

- O mój Bo%e - j#kn# a Irène.

Ismael chcia podbiec do Lazarusa i udzieli$ mu pomocy, ale ten pokr#ci g ow!.

- Nie. Zostawcie mnie z ni! sam na sam. Id'cie st!d wreszcie* - wyszepta . Z k!cika ust

pop yn# a mu stru%ka krwi.

Ismael, podtrzymuj!c Lazarusa, pomóg mu usi!"$ na ó%ku. Spojrza k!tem oka na

wezg owie, uderzy go widok bladej, smutnej twarzy. Twarzy Almy Maltisse. Jej zamglone oczy
spojrza y na niego przeci!gle niewidz!cym wzrokiem, pogr!%one we "nie, z którego nigdy nie
mia y si# przebudzi$.

Ismael mia przed sob! maszyn#.

Przez te wszystkie lata Lazarus opiekowa si# automatem, podtrzymuj!c w ten sposób

pami#$ o swojej %onie, któr! odebra mu cie&.

Ismael cofn! si# przera%ony. Lazarus spojrza na niego b agalnym wzrokiem.

- Chc# zosta$ z ni! sam, prosz#.

- Ale to tylko* - zacz! Ismael.

- Ona jest wszystkim, co mam*

Ch opak poj! teraz, dlaczego nigdy nie znaleziono cia a kobiety, która uton# a w pobli%u

wysepki z latarni! podczas owej s ynnej burzy. Lazarus wy owi je i przywróci do %ycia, takiego
%ycia, jakie potrafi mu da$. )ycia mechanicznego. Niezdolny stawi$ czo a utracie %ony, stworzy jej
kopi#, to budz!ce lito"$ widmo, z którym sp#dzi ostatnie dwadzie"cia lat. Ale patrz!c w oczy
konaj!cego Lazarusa, Ismael zrozumia , %e w pewnym sensie fabrykant zabawek osi!gn! swój cel.

background image

Alma Maltisse %y a, przynajmniej w sercu swojego ukochanego.

Fabrykant zabawek pos a ch opcu ostatnie, pe ne cierpienia spojrzenie. Ismael pokiwa

g ow! i cofn! si# do miejsca, gdzie czeka a Irène. Dziewczyna zobaczy a, %e jest blady jak "mier$.

- Co si#*?

- Idziemy st!d. Szybko - przerwa jej Ismael.

- Ale*

- Wychodzimy!

Podnie"li z wysi kiem nieprzytomn! wci!% Simone i skierowali si# ku wyj"ciu. Drzwi

zatrzasn# y si# za nimi z hukiem. W pokoju zostali Lazarus, jego %ona i cie&. Irène i Ismael starali
si# jak najszybciej wybiec z budynku. Dopadli do g ównych schodów, a w ich uszach ca y czas
d'wi#cza o nieludzkie wycie dobiegaj!ce z pokoju, który przed chwil! opu"cili. By y to krzyki
cienia.

* * *

Lazarus Jann podniós si# z wysi kiem z ó%ka i na chwiejnych nogach stan! twarz! w

twarz z cieniem. Widmo spojrza o na niego z rozpacz!. Male&ki otwór, który pozostawi a w ciele
Lazarusa kula, rós z ka%d! sekund! i po%era tak%e jego cie&. Przera%ony stwór próbowa znale'$
schronienie w obrazie, ale tym razem Lazarus wyj! z kominka szczap# i podpali p ótno.

Ogie& rozprzestrzeni si# po obrazie jak fale po stawie. Cie& krzykn! . W mroku biblioteki

tymczasem strony czarnej ksi#gi zacz# y krwawi$. Potem buchn# y z nich p omienie.

Lazarus powlók si# z powrotem do ó%ka, ale cie&, za"lepiony nienawi"ci!, rzuci si# za

nim, siej!c p omienie i %ar. Baldachim nad ó%kiem zaj! si# w jednej chwili, potem j#zyki ognia
rozpe z y si# na sufit i pod og#, poch aniaj!c z furi! wszystko, co napotka y na swej drodze. W
jednej chwili pokój zmieni si# w istne piek o.

P omienie obj# y jedno z okien, a nieliczne szyby, które nadal by y ca e, eksplodowa y teraz

na setki od amków. Do "rodka wdar si# podmuch zimnego nocnego powietrza. Drzwi pokoju
wypad y z futryny i niczym p on!cy pocisk przelecia y korytarzem. Ogie& jak plaga, której nie
sposób opanowa$, rozprzestrzenia si# powoli, ale nieub aganie, by wkrótce wzi!$ w swoje
posiadanie ca ! rezydencj#.

Przedzieraj!c si# przez p omienie, Lazarus si#gn! po kryszta owy flakonik, w którym cie&

mieszka przez ca e lata, i uniós go w d oniach. Krzycz!c rozpaczliwie, mroczny upiór wskoczy do
swojej kryjówki. Na szkle pokaza a si# natychmiast paj#czyna lodu. Lazarus zakorkowa naczynie i
spojrzawszy na nie po raz ostatni, rzuci w ogie&. Flakonik p#k na tysi!ce kawa ków. W tej samej
chwili cie&, niczym gasn!cy oddech kl!twy, odszed na zawsze. Fabrykant zabawek poczu , %e i z
niego powoli uchodzi %ycie.

* * *

Kiedy Ismael i Irène wydostali si# wreszcie g ównym wej"ciem, nios!c na r#kach wci!%

nieprzytomn! Simone, p omienie dosi#g y ju% okien na trzecim pi#trze. W ci!gu zaledwie kilku
sekund szyby zacz# y eksplodowa$, jedna po drugiej, zasypuj!c ogród deszczem p on!cych
od amków. Ismael i Irène pobiegli na skraj lasu i dopiero tam, zatrzymawszy si# pod drzewami,
odwa%yli si# spojrze$ za siebie.

Cravenmoore sta o w p omieniach.

background image

13. (wiat a wrze"nia

Owej pami#tnej nocy roku 1937 wszystkie cudowne istoty zamieszkuj!ce siedzib# Lazarusa

Janna po kolei pad y pastw! bezlitosnych p omieni. Wskazówki mówi!cych zegarów roztopi y si#
w strugi p ynnego o owiu. Baletnice i orkiestry, magowie i czarownice, szachi"ci i inne
mechaniczne cacka znikn# y na zawsze. Pi#tro za pi#trem, pokój za pokojem duch zniszczenia
zagarn! wszystko, co kry o w sobie to magiczne i przera%aj!ce miejsce.

W kilkana"cie minut ca e bezkresne królestwo wyobra'ni zmieni o si# w zgliszcza. W

p omieniach tego piek a, które rozgorza o na nocnym niebie krwaw! un!, znikn# y na zawsze
wycinki prasowe i fotografie, latami tak pieczo owicie gromadzone przez Lazarusa Janna. Kiedy na
miejsce dotar y wreszcie samochód %andarmerii, karetka i wóz doktora Giraud, zl#knione oczy
ch opca ze zdj#cia zamkn# y si# na zawsze w owym pokoju dziecinnym, w którym nigdy nie by o
zabawek.

Ostatnie chwile Lazarusa i jego %ony mia y pozosta$ w pami#ci Ismaela na ca e %ycie. Zanim

wyszed z pokoju, ch opiec zobaczy jeszcze, jak fabrykant zabawek ca uje w czo o Alexandr#
Alm# Maltisse. Przysi!g sobie wówczas, %e do ko&ca swych dni nie zdradzi nikomu ich sekretu.

* * *

W pierwszych "wiat ach brzasku mo%na by o dostrzec chmur# popio ów p yn!c! ku

horyzontowi nad purpurowymi wodami zatoki. Pla%# Anglika zasnuwa a jeszcze poranna mg a,
kiedy ruiny Cravenmoore zacz# y si# wy ania$ z ciemno"ci ponad koronami drzew. Szary dym
anemicznie unosi si# ku niebu cienkimi serpentynami, przetykaj!c chmury "cie%kami ciemnego
aksamitu, omijanymi z daleka przez stada kieruj!cych si# na zachód ptaków.

Kurtyna nocy unosi a si# powoli. Poranna bryza rozwiewa a leniwie pasma rdzawej

mgie ki, która jeszcze przed chwil! przys ania a ca kowicie widok na wysepk# z latarni!.

Irène i Ismael sp#dzili ostatnie minuty tej d ugiej nocy, siedz!c na bia ym piasku pustej

zupe nie pla%y. Trzymaj!c si# za r#ce, patrzyli w milczeniu na pierwsze ró%owe promienie s o&ca
przebijaj!ce si# przez chmury i kre"l!ce na wodach "cie%k# "wietlistych pere . Wie%a latarni
wychyn# a zza mg y, ciemna i samotna. Irène u"miechn# a si# smutno, zrozumiawszy, i% owe
tajemnicze "wiat a, które miejscowi widywali od lat, ju% nigdy nie rozb ysn! w oddali. Tego
poranka "wiat a wrze"nia zgas y na zawsze.

Nic, nawet wspomnienie wydarze& tego lata, nie mog o ju% zatrzyma$ duszy Almy

Maltisse. Zatopiona w tych rozmy"laniach Irène spojrza a na Ismaela. Zobaczy a, %e zy nap ywaj!
mu do oczu, ale zrozumia a, %e ch opak nie pozwoli sobie na p acz.

- Wracamy do domu - powiedzia .

Irène przytakn# a. Wstali i ruszyli w stron# Domu na Cyplu. Podczas tej drogi przez g ow#

Irène przemkn# a tylko jedna my"l. Na tym "wiecie cieni i "wiate wszyscy, ka%dy z nas, musimy
odnale'$ swoj! w asn! drog#.

Kilka dni pó'niej, kiedy Simone opowiedzia a im prawdziw! histori# Lazarusa Janna i

Almy Maltisse, któr! pozna a z ust cienia, wszystkie cz#"ci amig ówki zacz# y wreszcie do siebie
pasowa$. I chocia% poznali w ko&cu ca ! prawd#, by o ju% za pó'no, by odmieni$ bieg wydarze&.
Z y los prze"ladowa Lazarusa przez ca e %ycie, od tragicznego dzieci&stwa do samej "mierci.
(mierci, któr! on sam uzna za jedyne wybawienie. Nie pozosta o mu nic innego jak wyruszy$ w
ostatni! drog# na spotkanie z Alm! Maltisse tam, gdzie nie móg ich dosi#gn!$ ani jego w asny
cie&, ani kl!twa owego tajemniczego w adcy cieni, przedstawiaj!cego si# jako Daniel Hoffmann.

background image

Nawet on, ca a jego tajemna wiedza i magiczne sztuczki, nie by zdolny zniszczy$ tego uczucia, tej
mi o"ci po grób, która po !czy a Lazarusa i Alm#.

background image

* * *

Pary#, 26 maja 1947 roku

Kochany Ismaelu!

Od mojego ostatniego listu up yn# o tak wiele czasu. Zbyt wiele. W ko&cu, niespe na

tydzie& temu, zdarzy si# cud. Wszystkie listy, które przez tyle lat wysy a e" na mój stary adres,
dotar y do mnie dzi#ki uprzejmo"ci mojej s!siadki, poczciwej, prawie dziewi#$dziesi#cioletniej
staruszki, która przechowywa a je w nadziei, %e którego" dnia kto" si# po nie zg osi.

Od kilku dni czytam je i czytam, raz, drugi, trzeci, i nie mog# si# od nich oderwa$.

Przechowuj# je niczym najcenniejszy skarb. Nie jest atwo wyja"ni$ powody mojego milczenia, tak
d ugiej nieobecno"ci. Zw aszcza Tobie, Ismaelu. Zw aszcza Tobie.

Tych dwoje dzieciaków na pla%y nie mog o nijak wyobrazi$ sobie, %e tego poranka, kiedy

zgas na zawsze cie& Lazarusa Janna, nad "wiatem zacz# y si# zbiera$ inne, znacznie bardziej
upiorne cienie. Cienie nienawi"ci. Domy"lam si#, %e przez te lata ka%de z nas nieraz wspomina o
Daniela Hoffmanna i jego tajemnicze berli&skie +przedsi#wzi#cie,.

Kiedy straci am z Tob! kontakt, podczas tej strasznej wojennej zawieruchy, napisa am do

Ciebie setki listów, które nigdy nigdzie nie dotar y. Do tej pory zastanawiam si#, gdzie si# podzia y,
gdzie si# podzia y wszystkie te s owa, wszystkie rzeczy, które pragn# am Ci opowiedzie$. Chc#,
%eby" wiedzia , %e przez ca y ten mroczny, ponury czas Twoje wspomnienie, pami#$ o tamtym lecie
w B #kitnej Zatoce, dodawa y mi si , by prze%y$ ka%dy kolejny dzie&.

Wiesz ju% pewnie, %e Dorian zaci!gn! si# na ochotnika i s u%y w pó nocnej Afryce przez

dwa lata. Wróci stamt!d ze stert! pobrz#kuj!cych medali i z ran!, przez któr! b#dzie utyka do
ko&ca %ycia. Ale i tak mo%e uwa%a$ si# za szcz#"liwca. Przecie% wróci . Ucieszysz si# zapewne na
wie"$ o tym, %e znalaz wreszcie prac# w instytucie kartograficznym marynarki handlowej i %e w
wolnych chwilach - a jego narzeczona Michelle zostawia mu ich niewiele (powiniene" j! zobaczy$) -
przemierza "wiat ze swoim cyrklem.

Je"li chodzi o moj! matk#, có% nowego mog# Ci powiedzie$? Zazdroszcz# jej si y i hartu

ducha, dzi#ki którym przetrwali"my wszyscy tyle %yciowych zakr#tów. Lata wojny by y dla niej
ci#%kie, mo%e jeszcze ci#%sze ni% dla nas. Nigdy o tym nie mówi, ale czasami, kiedy patrz# na ni!,
jak siedzi przy oknie i w milczeniu spogl!da na przechodniów, zastanawiam si#, o czym ci!gle
rozmy"la. Nie chce ju% wychodzi$ z domu i sp#dza ca e godziny, za jedyne towarzystwo maj!c
ksi!%k#. Mam wra%enie, %e przesz a na drug! stron# mostu, a ja nie mog# pój"$ za ni!* Czasem
widz#, jak ogl!da stare zdj#cia taty i p acze.

U mnie wszystko w porz!dku. Miesi!c temu odesz am ze szpitala Saint Bernard, w którym

pracowa am przez te wszystkie lata. Maj! go wyburzy$. Mam nadziej#, %e wraz z nim znikn!
wspomnienia cierpie& i potworno"ci, które widzia am tam podczas wojny. My"l#, %e ja te% nie
jestem t! sam! osob!, Ismaelu. Co" we mnie p#k o.

Widzia am na w asne oczy rzeczy, których nigdy nie spodziewa am si# ujrze$* (wiat jest

pe en cieni, Ismaelu, cieni o wiele gorszych od istoty, z któr! walczyli"my tamtej nocy w
Cravenmoore. Cieni, przy których twory Daniela Hoffmanna s! tylko dziecinn! zabawk!. Cieni
mieszkaj!cych w ka%dym z nas.

Czasami ciesz# si#, %e tata tego nie do%y . Nie my"l tylko, %e sta am si# sentymentalna. Nic z

tych rzeczy. Kiedy czyta am Twój ostatni list, serce a% skoczy o mi w piersi. Poczu am si# tak,

background image

jakby po dziesi#ciu deszczowych, pochmurnych latach wysz o wreszcie s o&ce. Znalaz am si# znów
na Pla%y Anglika, na wysepce z latarni!, p ywa am po wodach zatoki na pok adzie +Kyaneosa,.
Zawsze b#d# wspomina$ owo lato jako najwspanialszy czas mojego %ycia.

Wyznam Ci sekret. Wiele razy podczas d ugich wojennych nocy, podczas gdy wystrza y i

krzyki rozbrzmiewa y w ciemno"ciach, wraca am my"lami tam, na wysepk# z latarni!, do Ciebie.
Szkoda, %e nie zostali"my tam na zawsze. Szkoda, %e ten dzie&, który sp#dzili"my razem na
wysepce, nie trwa ca e %ycie.

Pewnie zastanawiasz si#, czy wysz am za m!%. Odpowied' brzmi: nie. Chocia%

pretendentów mi nie brakowa o, nie my"l sobie. Nadal jestem m oda, nadal mam powodzenie.
Mia am kilku narzeczonych. Przychodzili, odchodzili. Czas wojny by zbyt ci#%ki, by przej"$ przez
niego samotnie, a ja nie jestem tak silna jak matka. Ale nic wi#cej. Nauczy am si#, %e samotno"$ jest
czasem drog!, która pozwala osi!gn!$ wewn#trzny spokój. A ostatnio pragn# am tylko tego -
spokoju.

I to ju% wszystko. A mo%e nic. Jak mam Ci wyt umaczy$ moje uczucia, opowiedzie$

wszystko, co spotka o mnie przez te lata? Chcia abym jednym ruchem wymaza$ na zawsze pami#$
o nich. Chcia abym, by moim ostatnim wspomnieniem by ów "wit na pla%y. Chcia abym odkry$,
%e ostatnie dziesi#$ lat by o tylko z ym snem, z którego w a"nie si# przebudzi am. Chcia abym znów
by$ nastolatk! i nie rozumie$ otaczaj!cego mnie "wiata, wiem jednak, %e to niemo%liwe.

Nie b#d# ju% wi#cej pisa$. Marz# o tym, by nast#pnym razem porozmawia$ z Tob!

naprawd#, a nie na papierze.

Za tydzie& mama wyjedzie do Aix-en-Provence, %eby sp#dzi$ par# miesi#cy ze swoj!

siostr!. Tego samego dnia ja wróc# na dworzec Austerlitz i wsi!d# do poci!gu jad!cego do
Normandii, tak jak dziesi#$ lat temu. Wiem, %e b#dziesz na mnie czeka , i wiem, %e bez trudu Ci#
rozpoznam, rozpozna abym Ci#, nawet gdyby min# o sto lat. Jestem tego pewna.

Wieki temu, podczas jednej z najczarniejszych wojennych nocy mia am sen. Sz am w nim z

Tob! po Pla%y Anglika. S o&ce zachodzi o, zza mg y prze"witywa a wysepka z latarni!. Wszystko
by o takie jak dawniej: Dom na Cyplu, zatoka, nawet ruiny Cravenmoore góruj!ce nad lasem.
Wszystko oprócz nas. My byli"my par! staruszków. Ty nie mia e" ju% si , by %eglowa$, ja mia am
w osy bia e jak mleko. Ale byli"my razem.

Od tamtej nocy wiedzia am ju%, %e którego" dnia, niewa%ne kiedy, nadejdzie nasz czas. )e

gdzie" daleko "wiat a wrze"nia zapal! si# dla nas i %e wtedy %aden cie& nie stanie nam ju% na
drodze.

I %e b#dziemy razem, na zawsze.

background image

MUZA SA

00-590 Warszawa

ul. Marsza kowska 8

tel. 22 6297624, 22 6296524

e-mail: info@muza.com.pl

Dzia zamówie&: 22 6286360

Ksi#garnia internetowa: www.muza.com.pl

Konwersja do formatu EPUB: MAGRAF s.c., Bydgoszcz

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WIEzIEN NIEBA KSIAZE PARNASU CARLOS RUIz zAFON Zafon Carlos Riuz
Carlos Ruiz Zafón Książe mgły
Carlos Ruiz Zafón Trylogia Mgły 01 Książę Mgły
Carlos Ruiz Zafon Ksiaze mgly
Carlos Ruiz Zafon Książę Mgły
Carlos Ruiz Zafón Cmentarz Zapomnianych Książek 03 Więzień nieba
Swiatla wrzesnia Ruiz ZafAln Carlos
Ruiz Zafon Carlos Cien wiatru
Zafon Carlos Ruiz Cień wiatru
Ruiz Zafon, Carlos la mujer de vapor
Zafón Carlos Ruiz Cień wiatru
Zafon Carlos Ruiz Pałac Północy

więcej podobnych podstron