Maria Konopnicka Nasza szkapa

background image

WejdŸ na stronê

http://wolnelektury.pl/

i zobacz, jak wiele mo¿liwoœci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki

internetowej Wolne Lektury.

Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.

Maria Konopnicka

Nasza szkapa

Zaczê³o siê to od starego ³ó¿ka, coœmy na nim we trzech sypiali.
Tego dnia ojciec z³y czegoœ z rzeki wróci³ i, siad³szy na ³awie, rêk¹ g³owê potar³. Pyta³a siê

matka raz i drugi, co mu, ale dopiero za trzecim razem odpowiedzia³, ¿e siê ta robota ko³o ¿wiru
skoñczy³a i ¿e szkapa tylko piasek woziæ bêdzie. Zaraz mnie Felek szturchn¹³ w bok, a matka
jêknê³a z cicha.

Mia³ ojciec nad wieczorem po doktora iœæ, ale mu jakoœ niesporo

1

by³o. Chodzi³, medytowa³,

po k¹tach poziera³, a¿ stan¹³ przed matk¹ i rzek³:

– Co ch³opakom po ³ó¿ku, Anulka? Sypiam ja na ziemi, to¿ i oni mog¹.
Spojrzeliœmy po sobie. Dwie z³ote iskry zab³ys³y w siwych oczach Felka. Prawda! Co nam po

³ó¿ku? Piotrusia tylko pilnowaæ trzeba, ¿eby z niego nie spad³.

– Dalej! jazda! – krzykn¹³ Felek, i, zanim odpowiedzieæ zd¹¿y³a, ju¿eœmy we trzech siennik na

ziemiê œci¹gnêli, a Felek koz³y wywracaæ na nim zacz¹³.

Po œci¹gniêciu wszak¿e siennika okaza³o siê, ¿e desek w ³ó¿ku brakuje dwóch, a bok jeden

ze wszystkim od³azi. Nie chcia³ tedy handel, którego mi ojciec zawo³aæ kaza³, o ³ó¿ku ani
gadaæ, pieni¹dze, naliczone miedziakami, zgarn¹³ w mieszek, zwi¹za³ i za cha³at na piersi
zasun¹³. Opuœci³ mu ojciec dziesi¹tkê, potem dwie, potem z³otówkê ca³¹, ale siê ¯ydzisko upar³o.
Z sieni dopiero brodê do izby wsadzi³, postêpuj¹c pó³ rubla bez siedmiu groszy, jeœli mu ojciec
i poduszkê sprzeda.

Zawaha³ siê ojciec, spojrza³ na nas, spojrza³ na matkê; wszystkiego razem mia³o byæ jedenaœcie

z³otych.

– Có¿, ch³opaki? – zapyta³ wreszcie – obejdziecie siê bez poduszki tymczasem, póki matka

chora?

– Ojej! – wrzasn¹³ Felek przyduszonym g³osem, gdy¿ w³aœnie na g³owie sta³, a nie zmieniaj¹c

pozycji, poduszkê na izbê cisn¹³. Chwyci³ j¹ Piotruœ i na Felka rzuci³. Felek znów na mnie, a¿
nam j¹ handel z r¹k wyrwa³, ¿ebyœmy nie poszarpali.

– Ale bez poszewki! – odezwa³a siê s³abym g³osem matka.
Natychmiast wyrwaliœmy handlowi poduszkê, któr¹ ju¿ pod pach¹ trzyma³, i zaczêliœmy

z niej poszewkê œci¹gaæ.

1. (przyp. edyt.) niesporo – daw. z trudnoœci¹.

Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.

Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E TEX i fontu Antykwa Pó³tawskiego.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

1

background image

Po œci¹gniêciu wszak¿e poszewki okaza³o siê, ¿e poduszka w jednym rogu rozpruta, i ¿e

siê z niej pierze sypie. Znów tedy handel jedenastu z³otych daæ nie chcia³, tylko dziesiêæ bez
piêtnastu groszy.

Targ w targ, zgodzi³ siê z ojcem na ca³e dwa ruble, ¿eby mu jeszcze ko³drê nasz¹ dodaæ.
Ojciec spojrza³ na matkê. By³a tak os³abiona i blada, ¿e wygl¹da³a, jak martwa, le¿¹c na

wznak, z g³êboko zapad³ymi oczami.

– Anulka?… – szepn¹³ ojciec pytaj¹co.
Ale matkê chwyci³ kaszel, wiêc odpowiedzieæ nie mog³a.
– My tam ko³dry, proszê ojca, nie chcemy! – krzykn¹³ Felek. – My siê tylko o tê ko³drê co noc

biæ musimy. Niech Wicek powie!…

– Prawda, proszê ojca! – potwierdzi³em gorliwie. – Co noc siê biæ musimy, bo spada…
Handel ju¿ ko³drê zwin¹³ i pod pachê wsadzi³. Wybiegliœmy za nim z tryumfem na podwórko.
– Wiecie? – krzykn¹³ Felek ch³opakom, co tam w klipê

2

grali – handel kupi³ nasze ³ó¿ko,

ko³drê i poduszkê! Bêdziemy teraz na ziemi na sienniku spali!…

– Wielka parada! – odkrzykn¹³ blady Józiek od krawca z lewej oficyny. – Ja ju¿ dwa lata

u majstra na ziemi sypiam bez siennika nawet.

Zaimponowa³ nam. Sypianie takie nie by³o wiêc ju¿, widaæ, wynalazkiem naszym.
Tego dnia by³ u nas doktór, a ja biega³em a¿ dwa razy do apteki, bo matce znów by³o

gorzej; ale kiedy przyszed³ wieczór, toœmy ledwie ziemniaków dojeœæ mogli, tak nam pilno by³o
na siennik, któryœmy sobie u³o¿yli w k¹ciku za piecem. Felek to nawet z chlebem w rêku
do pacierza klêkn¹³ i, ogl¹daj¹c siê raz wraz na siennik, w trzy migi Ojcze nasz i Zdrowaœ
przeszepta³, tak¿em ja ofiarowania nie zacz¹³, a on ju¿ siê w piersi bi³, a¿ dudnia³o w izbie, i,
tylko katankê zrzuciwszy, zaraz siê od pieca po³o¿y³. Co prawda, to i ja mia³em myœl, ¿eby siê od
pieca po³o¿yæ; ale mi siê z Felkiem zaczynaæ nie chcia³o, wiêc paln¹³em go w ucho i po³o¿y³em
siê od œciany, a Piotrusia toœmy miêdzy siebie wziêli. Zrazu zdawa³o mi siê, ¿e mi g³owa gdzieœ
z karku ucieka, bom do poduszki nawyk³, ale potem pod³o¿y³em sobie ³okieæ i dobrze.

– Czym¿e ja was, robaki, odziejê? – rzek³ ojciec, patrz¹c, jakeœmy siê jeden do drugiego tulili.
Obejrza³ siê po izbie, zdj¹³ z ko³ka swój granatowy p³aszcz i rzuci³ go na nas.
Wrzasnêliœmy z uciechy i natychmiast powsadzaliœmy rêce w rêkawy. Piotruœ tylko piszcza³,

nie mog¹c do nich trafiæ, aleœmy go z g³ow¹ peleryn¹ nakryli, wiêc ucich³. Ojciec, nim siê
po³o¿y³, raz jeszcze podszed³ do nas.

– No i có¿? Ciep³o wam, b¹ki? – zapyta³.
– Mnie tam ciep³o – odpowiedzia³em z g³êbi p³aszcza.
– A mnie jak! – krzykn¹³ Felek. – O, proszê ojca, jak mi to gor¹co.
I wystawi³ swoje d³ugie, chude nogi, ¿eby okazaæ, jako o przykrycie nie dba.
Istotnie, przyjemne ciep³o sz³o na nas z pieca, bo ojciec koksu przed wieczorem przyniós³,

ogieñ rozpali³ i matce herbatê gotowa³. Usnêliœmy te¿ zaraz. Ale nad ranem zrobi³o siê nagle
bardzo ch³odno. Poci¹gn¹³em tedy p³aszcz w swoj¹ stronê. Felek zrazu skurczy³ siê przez sen,
ale potem i on p³aszcz ci¹gn¹æ zacz¹³; a gdym nie puszcza³, bo juœciæ od pieca cieplej jemu,
ni¿eli mnie, by³o, sam siê g³êbiej pod niego wsun¹æ usi³owa³.

Przy tym wsuwaniu siê musia³ jakoœ nacisn¹æ Piotrusia, bo malec nagle piszczeæ zacz¹³,

a potem na dobre siê rozbecza³.

Matka stêknê³a z cicha raz i drugi.
– Filipie! Filipie! – rzek³a s³abym g³osem – a zajrzyj no do ch³opców, bo Piotruœ czegoœ p³acze…
Ale ojciec spa³.
– Ch³opcy! – odezwa³a siê znowu matka – a czego tam Piotruœ p³acze?
– To Felek, proszê mamy! – odrzek³em.
– Nieprawda, proszê mamy, to Wicek! – zaprzeczy³ natychmiast zaspanym g³osem.
Matka ciszej jeszcze stêknê³a, a gdy nie przestawa³ p³akaæ, zwlok³a siê z ³ó¿ka, wziê³a Piotrusia

na rêce i zanios³a go na swoj¹ poœciel. Zaraz te¿ nam siê placu wiêcej zrobi³o, wiêc mi Felek
da³ sójkê w bok, ja mu te¿, i, odwróciwszy siê od siebie, spaliœmy wybornie do samego rana.

2. (przyp. edyt.) klipa – dawna gra ch³opiêca polegaj¹ca na odbijaniu kijkiem odpowiednio wystruganego kawa³ka

drewna.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

2

background image

W parê dni potem znowu przyszed³ handel. Nikt go nie wo³a³, ale przyszed³ tak,

z grzecznoœci, jak mówi³, dowiedzieæ siê, czy matka zdrowsza. Zaraz te¿ zacz¹³ chodziæ
po izbie, ogl¹daæ szafê, sto³ki. Ale ojciec pochmurny by³ czegoœ i gadaæ wiele z nim nie chcia³.

Nazajutrz handel znowu przyszed³. Tego dnia mieliœmy na obiad ziemniaki z sol¹ tylko,

bo okrasy brak³o; chleb te¿ siê jakoœ skoñczy³, a Piotruœ do ochrony bez œniadania poszed³.
Mnie ojciec kaza³ worek na wêgle szykowaæ. Szturchn¹³ mnie Felek w bok, ¿e to niby ciep³o
bêdziemy mieli, bo wiatr strasznie po izbie œwista³, i zarazeœmy siê rozœmiali. Sta³em ju¿ chwilê,
ale ojciec zapomnia³ widaæ o wêglach, bo, siedz¹c na matczynym ³ó¿ku, zaduma³ siê i w¹sy
skuba³. Chrz¹kn¹³em raz, nie spojrza³ nawet w moj¹ stronê; chrz¹kn¹³em drugi raz, spojrza³,
jakby mnie nie widzia³; a na to w³aœnie handel wszed³ i szafê targowaæ zacz¹³.

Przestêpuj¹c z nogi na nogê, czeka³em jeszcze chwilê, ale mi okrutnie pilno by³o, bo woda

ko³o pompy zamarz³a, i Felek polecia³ jeŸdziæ; zaryzykowa³em tedy i chrz¹kn¹³em raz trzeci.
Jak siê te¿ ojciec nie obróci, jak nie palnie piêœci¹ w stó³! Skoczy³em duchem do sieni, o ma³om
przez próg nie pad³, a handel te¿ wyszed³, nie bawi¹c, i na ¯ydka z przeciwka palcem kiwaæ
zacz¹³. Ojciec mnie tymczasem zawo³a³, choæ mu siê jeszcze rêce trzês³y czegoœ, szesnaœcie
groszy odliczy³ i po wêgle biec kaza³.

Kiedym wróci³, handel i ¯ydek z przeciwka wynosili szafê. Ojciec ode drzwi zast¹pi³, ¿eby

du¿o mrozu nie nasz³o, matka odwróci³a g³owê do œciany i stêka³a z cicha.

Usuniêcie szafy z k¹ta, gdzie sta³a, jak tylko zapamiêtaæ mogê, odkry³o nam nowe widoki;

przykucnêliœmy tedy wœród nagromadzonych tam œmieci i rozpoczê³y sie poszukiwania. Felek
znalaz³ guzik blaszany, który sobie zaraz na rêkawie przyszy³, a ja wygrzeba³em patykiem
ze szpary du¿¹, zardzewia³¹ ig³ê, oraz bo¿¹ krówkê z podkurczonymi pod siebie nó¿kami
i wyszczerbionym skrzyde³kiem. Natychmiast zaczêliœmy na ni¹ dmuchaæ, ale by³a zdech³a.

Za ka¿dym z tych odkryæ wykrzykiwaliœmy radoœnie, a ojciec nie móg³ nas napêdziæ do kaszy,

któr¹ nam zgotowa³ na obiad i której tylko matka jeœæ nie chcia³a. Przetrz¹snêliœmy nareszcie
wszystko, a przekonawszy siê, ¿e ju¿ ¿adnych skarbów w k¹cie nie ma, wymietliœmy resztê
œmieci do sionki.

Teraz dopiero spostrzeg³em, ¿e w miejscu, gdzie sta³a szafa, kawa³ œciany bielszy siê wydawa³,

ni¿eli reszta izby; udzieli³em tej wiadomoœci Felkowi, a ¿e i matka w k¹t ten patrzy³a smutnym
wzrokiem, wsta³ tedy ojciec od kaszy, wyszuka³ w skrzynce dwa gwoŸdzie i, w ów jaœniejszy
kawa³ œciany wbiwszy, powiesi³ na nich matczyn¹ sukniê br¹zow¹ od œwiêta i tê drug¹ modr¹
codzienn¹, chustk¹ je piêknie okry³ i z boków obcisn¹³. Wygl¹da³o to bardzo dobrze, a Felek
z Piotrusiem zaraz siê w chowanego bawiæ tam zaczêli.

Matce w tych czasach pogorszy³o siê jakoœ; doktór jej kaza³ dobry rosó³ i œwie¿e miêso jeœæ,

a choæ p³aka³a na tak¹ stratê i, jak mog³a, ojcu broni³a, to jednak coœ przez tydzieñ do rzeŸnika
co dzieñ lata³em, kupuj¹c czasem i ca³e pó³ funta.

A handel to ju¿ tak do nas przywyk³, ¿e, czy go kto wo³a³, czy nie wo³a³, co dzieñ choæ przez

drzwi zajrza³. Ju¿ nawet Hultaj, pies stró¿a, nie szczeka³ na niego. Po szafie kupi³ od nas handel
cztery na orzech bejcowane krzes³a, coœmy na nich do obiadu siadali. Przy tych krzes³ach toœmy
mieli uciechê, bo handel nie móg³ wiêcej wzi¹æ sam, jak dwa, a drugie dwa samiœmy nieœli a¿
na Ordynackie.

Na g³owach my z nimi paradowali samym œrodkiem ulicy, a Felek tak wrzeszcza³: „Na bok!

Na bok!”, ¿e a¿ doro¿ki stawa³y. Handla zostawiliœmy za sob¹ het precz, choæ ¯ydzisko pêdzi³o
za nami, krzycz¹c, ¿eœmy rozbójniki, szwarcjury i inne tam takie ¿ydowskie wymys³y. Dopiero¿
na Ordynackiem dalej bêbniæ w sto³ki. Pozlatywali siê ludzie, myœleli, ¿e to sztuki; a¿ przecie
nas handel dopad³ i, chwyciwszy siê za brodê na owo zbiegowisko przy sto³kach, trzygroszniak
nam da³, ¿ebyœmy sobie poszli.

Tak nam ta wyprawa zasmakowa³a, ¿eœmy siê tylko pytali, co trzeba wynosiæ.
Szczególniej Felek coraz mia³ nowe pomys³y. Jak tylko wróci³ z ochrony, zaraz rêce na plecy

zak³ada³, po izbie chodzi³ i po k¹tach, jak taksator

3

patrzy³.

– A mo¿e by, proszê ojca, garnek ¿elazny? A mo¿e by baliê, albo zegar?
– Poszed³ precz! – fukn¹³ na niego ojciec, który teraz prawie ci¹gle by³ czegoœ z³y i smutny.

3. (przyp. edyt.) taksator – rzeczoznawca ustalaj¹cy cenê (taksê) czegoœ.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

3

background image

– Felek! Co ty gadasz? – odezwa³a siê s³abym g³osem matka. – A toæ byœ ty nied³ugo duszê

w ciele sprzeda³?

Ja i Piotruœ zaczêliœmy tak¿e silnie protestowaæ.
– Ale!… Garnek!… Jeszcze czego!… A w czym to bêdziemy gotowali kaszê, albo i ziemniaki?
– Albo zegar!… – doda³ z oburzeniem Piotruœ. – A jak¿e bêdziesz bez zegaru wiedzia³, kiedy

ci siê jeœæ chce, albo spaæ?…

– Ojej!… – wo³a³ Felek z min¹ skoñczonego libertyna – ¿eby o co, jak o to!… A ty, czy zegar

pokazuje, czy nie pokazuje, tylko byœ ci¹gle jad³.

– A ty sklepikarce po bu³ki latasz, ¿eby ci kadryla

4

da³a.

– Nie latam! – odpar³, zaczerwieniwszy siê, Felek.
– Latasz!
– Nie latam!
– Owszem, latasz! Sam widzia³em, jakeœ kadryla jad³…
– Ja kadryla?… Jak Boga kocham, tak nie jad³em!…
Tu uderzy³ siê piêœci¹ w piersi, a¿ echo jêk³o.
– No to chuchnij!…
Nastawi³ siê Felek i chuchn¹³, a¿ para posz³a. Z próby tej wyszed³ z tryumfem. Nic nie

zdradza³o spo¿ycia kadryla, a z g³êbi zapad³ej brzuszyny doby³a siê tylko czczoœæ wielka.

Wszak¿e przeg³osowany Felek nie traci³ miny. Pewnego dnia, obchodz¹c izbê i pogl¹daj¹c

po œcianach, wykrzykn¹³ nagle.

– A rondel, proszê ojca! A moŸdzierz! A ¿elazko!…
Struchleliœmy, s³uchaj¹c. Rondel, moŸdzierz i ¿elazko – to by³y niemal klejnoty rodzinne.

Na pó³ce wprost drzwi ustawione, b³yszcza³y olœniewaj¹ce, z³ote prawie. Œrodkowe miejsce
zajmowa³ rondel. Jak zapamiêtaæ mogê, nigdym nie widzia³, ¿eby siê w tym rondlu co gotowa³o.
By³oby to profanacj¹ po prostu. Co sobotê wszak¿e czyœci³a go matka ceg³¹ lub popio³em,
i tak œwiec¹cy sta³ z wystawionym na izbê uchem, b³yskaj¹c w same oczy, gdy siê do stancji
wchodzi³o. Przy nim sta³ moŸdzierz z t³uczkiem z jednej strony, a ¿elazko z drugiej. MoŸdzierz
by³ rówieœnikiem moim. Kupi³ go ojciec, gdym na œwiat przyszed³, aby matkê uradowaæ i dobre
jej serce za syna okazaæ. ¯adnego wszak¿e z jednolatków moich w podwórzu, ba, na ca³ej ulicy,
nie szanowa³em tak, jak szanowa³em ten moŸdzierz. Matka zdejmowa³a go raz do roku tylko,
w Wielki Pi¹tek, aby t³uc cynamon do wielkanocnego placka. Wtedy to zwykle powtarza³o siê to
opowiadanie, w którym ja i moŸdzierz byliœmy bohaterami. W³aœciwie ró¿niliœmy siê tym tylko,
¿e mnie przyniós³ bocian za darmo, a za moŸdzierz trzeba by³o zap³aciæ. Nic wiêc dziwnego, ¿e
istnienie tego moŸdzierza uwa¿a³em za wa¿niejsze, ani¿eli moje w³asne, zw³aszcza patrz¹c na
poszanowanie, jakiego stale u¿ywa³, podczas gdy ze mn¹ ró¿nie bywa³o i wówczas, i potem…

¯elazko tak¿e nader rzadko zstêpowa³o z wy¿yn pó³ki na poziom naszego codziennego ¿ycia.

Matka prasowa³a nim tylko pó³koszulki niedzielne ojca i swoje tiulowe czepki; reszta bielizny
sz³a pod maglownicê. Raz nawet o to ¿elazko pogniewa³a siê matka ze stró¿k¹, która je od nas
po¿yczyæ chcia³a.

– Moja pani! – powiedzia³a jej matka bardzo stanowczym g³osem. – Taki porz¹dek to nie na

po¿yczki, nie na ludzkie rêce!… To kosztuje!… To raz na ca³e ¿ycie sprawunek!…

Wszyscyœmy przecie pamiêtali, jak na to stró¿ka drzwiami trzasnê³a, jak w sieni jêzyk

rozpuœci³a, a jak siê matce z gniewu i z oburzenia rêce trzês³y, kiedy nam w chwilê potem
chleb na œniadanie kraja³a. Od tej te¿ chwili ¿elazko niezmiernie posz³o w górê w moim
rozumowaniu. Zaliczy³em je nawet w myœli do tych rzeczy, które s¹ raz na ca³e ¿ycie, jak
chrzest na przyk³ad, bierzmowanie i granatowy p³aszcz, o którym ojciec te¿ mówi³, ¿e jest raz
na ca³e ¿ycie. A teraz patrzcie¿ pañstwo, Felek tak o ¿elazku mówi³, jakby to by³a warz¹chew,
albo stara miot³a.

Spojrza³em na ojca; by³em pewien, ¿e Felek po uszach oberwie. Ale ojciec oczy w ziemiê

wbi³, skuba³ w¹sy. Dobrze jeszcze, ¿e matka spa³a na tê chwilê.

Tego dnia nie lata³em po miêso dla matki. Koœci mi tylko ojciec za trojaka kupiæ da³ i krupnik

z nich uwarzy³.

Nazajutrz przyszed³ zziêbniêty i, zacieraj¹c skostnia³e rêce, od progu zawo³a³:

4. (przyp. edyt.) kadryl – daw. gorszy gatunek salcesonu.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

4

background image

– Ciesz siê, Anulku! Wis³a tylko patrzeæ jak puœci, bo siê wiatr na zachód obróci³.
A matka, spojrzawszy na ojca, klasnê³a w rêce i a¿ na poœcieli siad³a.
– Filip! – krzyknê³a – a ko¿uch?
Teraz dopiero zobaczy³em, ¿e ojciec bez ko¿ucha wróci³.
Nie mia³em jednak czasu wielce siê rozgl¹daæ, gdy¿ ojciec Piotrusia za rêce chwyci³

i siarczystego m³ynka z nim wywin¹³. Potem g³oœno siê rozœmia³, Piotrusia puœci³ i, na ³ó¿ku
matczynym siad³szy, œmia³ siê, a¿ mu ³zy po twarzy sczernia³ej pociek³y. Otar³ je prêdko
rêkawem starego spencerka.

– I có¿, Anulku? Jak ci tam?… – zapyta³.
Ale matka, na poduszki opad³szy, le¿a³a, jak nie¿ywa.
– Filip! – szepnê³a wreszcie z wyrzutem. – Co ty?… Ko¿uch przeda³eœ?…
– Ko¿uch! Ko¿uch! – powtórzy³ ojciec. – No i có¿ ko¿uch?… Wielka parada ko¿uch! Doœæ go

siê nadŸwiga³em przez tyla czasu. A to ciê¿ki, psia noga, jak m³ynarskie sumienie

5

… A¿ l¿ej

cz³owiekowi, ¿e go z siebie zrzuci³!

A gdy matka jêknê³a z cicha, po w³osach j¹ pog³adzi³ rêk¹ i doda³:
– A te¿ z ciebie, Anulka, krzywe drewno, ¿e lada czego stêkasz… By³ ko¿uch, nie ma, ta

i straszna historia! Có¿ to? Da mi ko¿uch jeœæ, albo za mnie komorne zap³aci, albo co? Wiosna za
pasem, tylko patrzeæ, jak rzeka puœci, a ja siê tam bêdê w ko¿uchy fundowa³… A to, poczekawszy,
i w spencerze za gor¹co bêdzie, jak siê robota otworzy…

Tego dnia znów by³ u nas pan doktór, i znów do apteki biega³em.
– Zimno tu jakoœ – mówi³ pan doktór wychodz¹c – i wilgoæ czuæ. Trzeba by lepiej paliæ…
I wstrz¹sn¹³ siê, otulaj¹c krótkim futerkiem. Ojciec s³ucha³ ze spuszczon¹ g³ow¹. Ca³y ten

dzieñ by³ ojciec bardzo wesó³; ale równo musia³o mu coœ byæ, bo, jak tylko matka nie patrzy³a
na niego, odmienia³ siê na twarzy, zwiesza³ g³owê, a oczy to mu siê z siwych a¿ czarne robi³y,
tak¹ w nich ¿a³oœæ mia³.

Ca³e pó³ puda

6

wêgla kupiliœmy na odwieczerz w sklepiku i ogieñ taki by³, ¿e a¿ hucza³o

w piecu. Ojciec ³awê przysun¹³ do naszego siennika i siad³ sobie na niej, matka te¿ siê obróci³a,
¿eby na ogieñ patrzeæ, i takeœmy siê wszyscy wygrzali, ¿e to ha!

Up³ynê³o znów ze dwa tygodnie. Ojciec niewiele co zarobku mia³; a tu i w domu roboty by³o

doœæ; tu szmaty upierz, tu strawê uwarz, choæ siê tam i nie zawsze warzy³o, zawsze nie jedno, to
drugie, a z nas to najwiêcej posy³ka jaka… Matce te¿ nie by³o ni lepiej, ni gorzej; wysch³a tylko
strasznie i na twarzy zbiela³a, jak chusta; ciê¿kie kaszle te¿ na ni¹ przychodzi³y coraz czêœciej,
osobliwie na œwitaniu.

Zagl¹da³y czasem s¹siadki do izby, dziwuj¹c siê matce, ¿e taka zmizerowana.
– ¯eby ju¿ albo w tê, albo w tê stronê pan Jezus da³! – mówi³a gwoŸdziarka do ojca.
– Tfu! – splun¹³ ojciec. – Co tam pani takie rzeczy bêdzie gada³a? Có¿ to, przykrzy mi siê, czy

co? Czy my to tylko na zdrowe czasy przysiêgali sobie, a na te chore to nie? Czy to ona przy
kim, nie przy mnie, nie przy moich dzieciach zdrowie straci³a?…

I na tym siê skoñczy³o.
A mróz trzyma³. Choæ siê i wiatr na zachód obróci³, zimnisko takie by³o w izbie, ¿e a¿ para

sz³a. A zel¿a³o trochê pod wieczór, to znów œniegiem miot³o tak, ¿e œwiata widaæ nie by³o. Piotruœ
to ju¿ i do ochronki nie szed³, tylko za piecem, albo w nogach matczynego ³ó¿ka siedzia³, taki
delikacik! A my z Felkiem pigu³yœmy ze œniegu robili i walili w siebie na rozgrzewkê.

Jakoœ siê jednego dnia nie pali³o w piecu Ojciec matkê przyodzia³ derk¹

7

, a mnie do s¹siadki

pos³a³ po kawa³ek cukru do zió³ek. Ale s¹siadka nie mia³a. Otworzy³ tedy ojciec do kuferka,
czy jeszcze gdzie nie wytrz¹œnie jakiej okruszyny, bo matka kaszla³a tak, ¿e a¿ w piersiach
coœ rwa³o. Zaraz my we trzech obst¹pili ojca, bo w kuferku bywa³y ró¿ne rzeczy, któreœmy
rzadko kiedy widywali. By³y w pude³ku brzytwy ojca, by³y w drugim korale matczyne, by³a

5. (przyp. edyt.) M³ynarskie sumienie okreœla siê jako ciê¿kie. Wsród m³ynarzy panowa³y pewne okreœlone

obyczaje. Nie mogli oni dopuœciæ do m³yna spleœnia³ego ziarna, poniewa¿ to mog³o zepsuæ ca³¹ ich pracê.

6. (przyp. edyt.) pud – daw. rosyjska jednostka masy. U¿ycie przez autorkê rosyjskich jednostek wskazuje na to, ¿e

akcja noweli rozgrywa siê w zaborze rosyjskim. W tekœcie pojawiaj¹ siê tak¿e inne znaki, które wskazuj¹ na to,

¿e miejscem zdarzeñ jest Warszawa.

7. (przyp. edyt.) derka – zniszczony koc.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

5

background image

czarna jedwabna chustka, co j¹ ojciec w wielkie œwiêta na szyjê wi¹za³; by³a szuba matczyna
z czerwon¹ podszewk¹, by³a ¿ó³ta serweta w kwiaty na stó³, by³a kapa na ³ó¿ko z zielonego
persu.

Ale tym razem zupe³nieœmy siê zawiedli; kuferek by³ pusty. W k¹tku tylko, w czerwon¹

chusteczkê zwi¹zana, le¿a³a kawalerska harmonijka ojca. Ojciec potr¹ci³ j¹ raz i drugi, szukaj¹c
odrobiny cukru, jakby siê ba³ j¹ podnieœæ i usun¹æ z k¹ta. Brzêk³a i umilk³a. Ale Felek ju¿
wsadzi³ rêkê do kuferka.

– A harmonijka, proszê ojca! – krzykn¹³, podnosz¹c czerwone zawini¹tko. – Nie mo¿na by

harmonijki?…

– Felek!… – zawo³a³a matka s³abym g³osem z ³ó¿ka.
Ojciec siê zaczerwieni³. Felkowi chustczynê z harmonijk¹ odebra³ i, w³o¿ywszy do kuferka,

zamkn¹³ go na klucz.

Tego dnia bardzoœmy d³ugo œniadania nie jedli; a obiadu – to te¿ nie by³o. Myœla³em, ¿e mnie

ojciec choæ po chleb poœle, ale nie. Piotrusiowi tylko dosta³a siê wczorajsza kromka. Poszliœmy
z Felkiem do sieni w klasy graæ, bo nam siê d³u¿y³o jakoœ. Druga ju¿ mo¿e by³a, albo i trzecia,
kiedy matka zawo³a³a mnie do ³ó¿ka i rzek³a zmêczonym, przerywanym g³osem:

– Wpadnij no Wicuœ do maglarki na Szczygl¹ – wiesz?…
– Ojej… Co nie mam wiedzieæ… Pod trzeci…
– Pod trzeci – powtórzy³a matka. – To porz¹dna kobieta, mo¿e kupi ¿elazko…
– ¯elazko?… – powtórzy³em, niepewny, czy dobrze s³yszê.
– Tylko ¿eby dopiero zmierzchem przysz³a, ¿eby w podwórzu stró¿ka nie widzia³a… No idŸ…
Chwyci³em czapkê, kiedy mnie zawo³a³a raz drugi:
– Wicuœ!…
Ale kiedym podszed³, popatrzy³a na mnie i rzek³a:
– Nic ju¿, nic! IdŸ…
By³em we drzwiach, kiedy mnie zawo³a³a raz jeszcze.
By³a wpó³ podniesiona na ³ó¿ku, zapad³e jej oczy otwarte by³y szeroko.
– I moŸdzierz… – szepnê³a tak cicho, ¿em dos³ysza³ ledwie.
Skamienia³em. Dozna³em wra¿enia, jakby mnie samego sprzedawaæ miano.
– MoŸdzierz? – powtórzy³em szeptem, nachylaj¹c siê ku twarzy matki.
Dysza³a ciê¿ko, nierówno, w piersiach s³ychaæ by³o œwist ostry. Nie odpowiedzia³a nic, tylko

mnie przytrzyma³a za rêkê. D³oñ jej by³a zimna, wilgotna. Dwa czy trzy razy otwar³a usta bez
g³osu, po¿ó³k³e jej czo³o potem siê okry³o.

Chwyci³a powietrza g³êbokim, do westchnienia podobnym oddechem.
– I rondel… – szepnê³a z wysi³kiem.
– Rondel?… – rzek³em równie cichym g³osem.
Skinê³a tylko rêk¹, g³owa jej opad³a na poduszkê, oczy siê przymknê³y.
Wylecia³em, jak oparzony, trzymaj¹c czapkê w garœci. W sieni spotka³em Felka.
– S³ysz, ty – krzykn¹³em mu w ucho. – I rondel, i moŸdzierz, i ¿elazko, wszystko ci het

przedajem!

– Siarczyste! – rozœmia³ siê Felek i wyskoczy³ w górê na tê uciechê, trzasn¹wszy siê d³oniami

po udach. Ten skok to by³a najlepsza sztuka w ca³ym repertuarze jego. Nigdy mu w nim
dorównaæ nie mog³em. Rzuca³ siê w powietrze tak ³atwo, jak ryba w wodê. Zaraz te¿ we
dwóch polecieliœmy na Szczygl¹, bo Felek ambitny by³ i nigdy mi o w³os przed sob¹ nie da³.

Ale maglarka nie chcia³a wielce ze mn¹ gadaæ. Powiedzia³a, ¿e jej rondel niepotrzebny,

a moŸdzierz i ¿elazko ma swoje. Wyszliœmy oburzeni.

– Dzisz babê! – krzykn¹³ Felek. – Rondel jej niepotrzebny! Taki rondel, jak nasz, i jej

niepotrzebny.

Z b³yszcz¹cymi oczyma czeka³a matka; a gdym jej o skutku naszej wyprawy powiedzia³,

westchnê³a, jakby doznawszy wielkiej jakiej ulgi.

Przed wieczorem jednak znów mnie zawo³a³a i kaza³a bie¿yæ po handla. Wylecieliœmy obaj

z Felkiem, uszczêœliwieni, ¿e siê jeszcze ta sprawa nie skoñczy. Handel przyszed³, obejrza³
¿elazko, obejrza³ moŸdzierz, obejrza³ rondel i, wykrzywiwszy wzgardliwie usta, powiedzia³, ¿e
to wszystko na szmelc tylko chyba. ¯elazko przepalone, moŸdzierz ma³y, rondel cienki i nitowany
z boku… Za trzy te sztuki razem dawa³ dziesiêæ z³otych.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

6

background image

Porwa³a siê matka i na ³ó¿ku siad³a.
– Co?… Dziesiêæ z³otych?… Sam moŸdzierz kosztowa³ piêæ z³otych i trzynaœcie groszy!

A ¿elazko!… A rondel!

– Nu, na szmelc… – zacz¹³ handel.
Ale nie dopuœci³a go do s³owa i trzês¹c¹ siê rêk¹ drzwi mu pokazywa³a.
– IdŸcie!… IdŸcie!… Niech was moje oczy nie widz¹!… Nie wy jedni na œwiecie. I pos³a³a nas

natychmiast po innego handla, po Rudego, co od nas stó³ ostatni kupi³.

Lubiliœmy bardzo tego ¯ydka, bo koncepty ró¿ne, kupuj¹c ów stó³, prawi³, a za odniesienie go

na drug¹ ulicê mnie i Felkowi po orzechu da³. Prawda, ¿e Felków by³ dziurawy, ale ca³y dzieñ
na nim gwizda³, ¿e to niby kolej odchodzi. Polecieliœmy tedy po Rudego. Szwargota³ na rogu
przed sklepikiem z tym pierwszym, który od nas wyszed³. Zaraz jednak worek z butelkami na
plecach poprawi³ i za nami poszed³.

Ale, obejrzawszy moŸdzierz, rondel i ¿elazko, dawa³ za nie tylko dziewiêæ z³otych i szesnaœcie

groszy; mówi³ te¿, ¿e moŸdzierz to siê i na szmelc nie zda. Matkê a¿ febra trzês³a i, choæ siê
ruszyæ prawie nie mog³a na ³ó¿ku, wyrwa³a przecie¿ rondel i puœci³a go na ziemiê. Jêkn¹³, jak
dzwon rozbity…

Dziwnego wra¿enia dozna³em, s³uchaj¹c tego jêku. Zdawa³o mi siê, ¿e jêknê³y wêg³y naszej

izby.

Matka zas³oni³a oczy i zaczê³a p³akaæ.
Nim wieczór przyszed³, by³o u nas jeszcze z piêciu handlów; ale co jeden, to mniej dawa³;

choæ o dwa, o trzy grosze, ale mniej. Szwargotali, k³ócili siê miêdzy sob¹, wyrywali sobie nasz
moŸdzierz i nasze ¿elazko, ha³as by³ wiêkszy, ni¿ na Pociejowie.

Felek tylko mnie poszczypywa³ z tej uciechy.
– To ci heca! – wo³a³, dusz¹c siê od t³umionego œmiechu, i dla ul¿enia sobie wywin¹³ pysznego

koz³a.

Powynosi³y siê nareszcie ¯ydy, zaduchu w izbie narobiwszy; rondel, ¿elazko i moŸdzierz sta³y

rzêdem przy matce na ³awie. Patrzy³a na mnie wzrokiem smutnym, zmêczonym, os³upia³ym
prawie. Ale gdy mróz coraz wiêkszy na noc bra³, a Piotruœ, zwyczajnie b¹k niewytrzyma³y,
piszczeæ zacz¹³, ¿e mu zimno, ¿e g³odny, kaza³a mi matka bie¿yæ do stró¿ki i zapytaæ, czy
¿elazka nie kupi.

Ale stró¿ka nie zapomnia³a widaæ owej matczynej odmowy. Odê³a siê te¿ zaraz, jak karmelicka

bania.

– Jak bêdê mia³a kupowaæ, to se nowe kupiê! Co mi tam po starym gracie!
Kiedym to powtórzy³ matce, ognie uderzy³y na ni¹.
– Nie, to nie! – zawo³a³a g³osem, dr¿¹cym z gniewu. – Widzicie j¹! Grat!… stary grat!… Jaka

pani! Jak po¿yczyæ, to jej by³o dobre, a jak kupiæ, to stary grat! poczekaj, ty fl¹dro… jêdzo…

Zakaszla³a siê i za piersi chwyci³a, ale jej nie by³o co popiæ daæ, bo zió³ka dawno wysz³y.
– A to ci tyjatr!… – szepn¹³ Felek, szczypn¹wszy miê do bol¹cego.
– Wicuœ! – odezwa³a siê matka przerywanym g³osem – biegaj no do tego najpierwszego

handla, co dziesiêæ z³otych dawa³. Do tego czarnego, wiesz? Niech przychodzi. – I, przymkn¹wszy
zmêczone oczy, szepta³a:

– Za psie pieni¹dze przedam, zmarnujê, a tobie, jêdzo, fl¹dro jedna, wara od starych gratów

na ludzki dobytek wydziwiaæ… Nie u¿yjesz! Nie u¿yjesz!

I umilk³a, wyczerpana zupe³nie.
Felek a¿ siê piêtami po ³ydkach bi³, tak ze mn¹ po ¯yda lecia³. Myœleliœmy, ¿e go Bóg wie

gdzie szukaæ przyjdzie, a on prawie wprost naszej bramy sta³, rêce za pas u cha³ata za³o¿y³
i bokami spluwa³. Zupe³nie jakby czeka³ na nas. Kiedy Felek, podleciawszy, szturchn¹³ go
w ³okieæ, b³ysnê³y mu oczy zmru¿one, jak kotu, i poci¹gn¹³ nosem. Poszed³ za nami prêdko,
skwapliwie. Ale i on teraz wiêcej daæ nie chcia³, jak równe dziewiêæ z³otych. To równe mówi³
takim g³osem, jakby do owych dziewiêciu z³otych przynajmniej z pó³ rubla dok³ada³.

Matka znów siê zapali³a na twarzy.
– Cz³owieku! – krzyknê³a. – A toæ ¿e tego nie uby³o! A toæ ¿eœcie pierw dziesiêæ z³otych dawali.

A toæ ¿e to samo!

– Nu, to co, ¿e to samo? – odrzek³ flegmatycznie handel. – Ja siê namyœla³…
– Dajcie¿ ju¿ tak dziesiêæ z³otych, jakeœcie dawali… Miejcie¿ sumienie!…

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

7

background image

– Nu, ja sumienie mam! ¯eby ja sumienie nie mia³, to by ja oœm z³otych da³, a ¿e ja sumienie

mam, to ja dam równe dziewiêæ.

– A ¿eby was Bóg ciê¿ko skara³ za moj¹ krzywdê! – jêknê³a matka.
– Co to skara³? – szarpn¹³ siê handel. – Za co skara³?… Czy ja darmo chcê wzi¹æ? Czy ja plewy

dajê? Nu, ja dajê gotowe pieni¹dze.

Matka ju¿ nic nie odpowiedzia³a, twarz jej by³a tak bia³¹, jak kr¹¿ek op³atka. Kiedy ¯yd

liczy³ pieni¹dze, Felkowi oczy lata³y za ka¿d¹ dziesi¹tk¹. Co tylko która by³a choæ trochê
starta, natychmiast j¹ z szeregu wyrzuca³, krzycz¹c, ¿e fa³szywa. ¯yd syka³ z pocz¹tku, potem
rozczerwieni³ siê tak, jakby go apopleksja tkn¹æ mia³a, zamierzy³ siê raz nawet na Felka,
doprowadzony do ostatniej pasji, a¿ nagle uœmiechn¹³ siê, doby³ z kamizelki grosz dobrze
sczernia³y i, podaj¹c go Felkowi, rzek³:

– Nu, ty m¹dry ch³opiec! Ty urzêdnikiem bêdziesz! Na tobie na piernik!
Ale Felek grosza nie bra³.
– Tu, patrzcie, gdzieœcie nie do³o¿yli trojaka – rzek³, stukaj¹c palcem w kupkê groszaków,

maj¹c¹ przedstawiaæ z³otówkê. – Tu do³ó¿cie, a mnie nie zawracajcie piernikami g³owy.

¯yd cmoka³ coraz silniej z podziwu.
– A kluger Bub

8

– szepn¹³ sam do siebie.

Nareszcie doliczyli siê jakoœ. ¯yd z ³oskotem ¿elazko, moŸdzierz i rondel do brudnego worka

wrzuci³, a mnie matka pos³a³a po wêgle i po chleb.

Kiedy ojciec przyszed³, pali³ siê ju¿ w piecu ogieñ, a my popijaliœmy kolejno wodziankê

z ¿elaznego garnczka.

Ojciec w progu przystan¹³, popatrzy³ na ogieñ, na nas, potem po izbie spojrza³, a kiedy wzrok

jego zatrzyma³ siê na opró¿nionej pó³ce, spuœci³ oczy i na palcach do ³ó¿ka matczynego poszed³.

Nied³ugo jakoœ potem zel¿a³o. Ogromny huk pêkaj¹cych lodów na Wiœle s³ychaæ by³o nocami.

Wêgiel jednak ci¹gleœmy jeszcze kupowali, bo wilgoæ w izbie by³a taka, ¿e siê po œcianach
s¹czy³o.

Stancja nasza wypró¿ni³a siê do czysta.
– Na glanc

9

… – jak mówi³ Felek.

Posz³a gorsza matczyna suknia, poszed³ zegar, posz³a balia, a kiedy i p³aszcz ojca granatowy

poszed³, straci³em zupe³nie wiarê w te rzeczy, które s¹ raz na ca³e ¿ycie, zw³aszcza po
niedawnym doœwiadczeniu z ¿elazkiem.

Chodziliœmy teraz po pustej izbie, jakby po koœciele, a Felek huka³, z³o¿ywszy przy ustach

d³onie, ¿eby mu echo odpowiada³o. Pan doktór wszak¿e przychodzi³ do matki, a i do apteki
lata³em. Garnek ¿elazny te¿ jeszcze by³, aleœmy rzadko kiedy obiad gotowali; uwarzy³o siê
ziemniaków na rano, to i na wieczór by³y, a w po³udnie toœmy latali za kotami gospodarza, bo
okrutnie po dachach wrzeszcza³y.

Jednego razu ojciec u kuferka na ziemi przysiad³, otworzy³ go i d³ugo medytowa³ nad nim.
A by³a tego dnia du¿a odwil¿, z dachów ciek³o, wróble siê dar³y, a s³oñce pierwszy raz tej

zimy do naszej suteryny zajrza³o. Ale matce by³o znowu gorzej. Ca³¹ noc kaszel j¹ mêczy³,
a piæ to wo³a³a wiêcej, ni¿ piêæ razy. Lekarstwa nie by³o. Felek wspi¹³ siê na palce i ojcu przez
ramiê patrzy³. Myœla³, ¿e Bóg wie co zobaczy, a tymczasem nic. Ojciec tylko g³ow¹ kiwa³, w¹sy
skuba³ i patrzy³ w milczeniu na czerwone, le¿¹ce na dnie zawini¹tko. Siêgn¹³ wreszcie po nie,
harmonijkê wyj¹³ i, siad³szy na matczynym ³ó¿ku, graæ zacz¹³.

Matka o¿ywi³a siê nieco, s³uchaj¹c, kaza³a sobie Piotrusia podaæ do ³ó¿ka, a my stanêliœmy

w pobli¿u, s³uchaj¹c.

Zrazu gra³ ojciec weso³o, a graj¹c, tak mówi³ do matki:
– Pamiêtasz, Anulku, Bielany? Pamiêtasz, jak my siê to poznali? Jakem ci to przygrywa³ id¹cy?
– Pamiêtam, serce – rzek³a matka z cicha.
– Albo to, pamiêtasz?… To ci by³o w Trójcê, na odpuœcie, na Solcu…
– Pamiêtam – szepnê³a matka.
– Têgi sztajer

10

! – mrukn¹³ do mnie Felek, szturchn¹wszy mnie pod ¿ebro.

8. (przyp. edyt.) kluger Bub – niem. m¹dry ch³opak.

9. (przyp. edyt.) glanc – niem. blask, po³ysk.

10. (przyp. edyt.) sztajer – (niem.) w daw. miejskim folklorze rodzaj skocznej polki.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

8

background image

– Mia³aœ wtedy tê ró¿ow¹ w kratkê sukniê, i okrutnie mi siê potem bez ciebie cni³o

11

, coœ ze

trzy dni – mówi³ ojciec miêkkim g³osem. – A to, Anulka?…

– Tego nie wiem…
– Jak to nie wiesz?… To przecie by³o na Woli, co my tam ze szwagrem poszli, com to kuflem

cisn¹³ w tego Niemca, ¿e siê do ciebie przysiad³…

– A prawda! – szepnê³a matka.
Ojciec gra³ dalej. Harmonijkê na kolanie trzyma³, rozci¹ga³ j¹ i zesuwa³, a po klapeczkach

drobniutko palcami przebiera³.

Jak ¿yjê, nie s³ysza³em piêkniejszej muzyki.
– Anulka! A to?… Jak¿e?…
– Pamiêtam, Filipku! – mówi³a matka – to by³o tej niedzieli, kiedyœ na zapowiedzi da³.

W Czerniakowie my byli z nieboszczk¹ matk¹…

– Po miesi¹cuœmy ju¿ wracali – doda³ ojciec. – Graliœmy w zielone…
– A jak wtedy bez pachnia³… A co s³owików œpiewa³o…
– A jaka ty wtedy œliczna by³a… Jak ta ró¿a w kwiecie…
Felek szturchn¹³ mnie w ¿ebro.
– A jak ty wtedy gra³, serce… Jak ty gra³…
Uœmiechnê³a siê, westchnê³a, zdawa³a siê zasypiaæ.
Ojciec i teraz gra³ œlicznie. Z pocz¹tku weso³o, raŸnie, jak gdyby do tañca, same nogi nam

podrygiwa³y. Potem, jakby siê do tej weso³oœci co przymiesza³o, coraz smutniej, jakoby do
p³aczu, tak ¿e i Felek piêœci¹ oczy raz i drugi wytar³; a¿ rozci¹gn¹³ ojciec harmonijkê razem ze
stron obu i doby³ z niej g³os tak ¿a³osny, jak na organach kiedy umar³emu graj¹.

Matka spa³a. Czêsto na ni¹ teraz przychodzi³ sen taki, jakby nagle kto makiem oczy jej posypa³.

A budzi³a siê potem os³ab³a, blada, z zimnym potem na wychud³ej twarzy.

Posiedzia³ tedy ojciec ze zwieszon¹ g³ow¹, posiedzia³, po czym, westchn¹wszy, wsta³,

harmonijkê w ow¹ czarn¹ chustczynê owin¹³, pod pachê j¹ wsadzi³, a nasun¹wszy czapkê, na
palcach wyszed³.

Kiedyœmy siê we trzech na sienniku pod matczyn¹ chustk¹ znaleŸli, tr¹ci³ mnie Felek w bok

i rzek³ pó³g³osem:

– Wicek!
– A co?
– Wiesz?… Stary to ci p³aka³ przy tym graniu!
– E–e–e…
– Dalibóg! – przysi¹g³ Felek, paln¹wszy siê piêœci¹ w piersi, a¿ mu w nich coœ jêk³o. –

Przecie¿em nie œlepy, widzia³em… Tylko mu te ³zy po w¹sach kapa³y…

– A có¿ chcesz! – doda³ po chwili – jak sobie cz³owiek tak wszystko jedno po drugim rozpomni…
Westchn¹³ ciê¿ko, pole¿a³ chwilê cicho i na bok siê do pieca odwróci³; zaraz potem

us³ysza³em jego chrapanie. Ojciec tego wieczora póŸno do domu wróci³, ale przyniós³ matce
lekarstwo, ogieñ rozpali³ i zrobi³ herbaty. D³ugo tej nocy usn¹æ nie mog³em, a w g³owie ci¹gle
mi coœ gra³o to smutnie, to weso³o. Œni³y mi siê te¿ ró¿noœci do bia³ego rana. A to ¿e ogród jest
w izbie i ¿e bez na piecu kwitnie, a to ¿e w sieni s³owiki œpiewaj¹, a to ¿e na œcianie, tam gdzie
dawniej zegar wisia³, teraz stoi srebrny ksiê¿yc w pe³ni…

Kiedym siê obudzi³, Felek ju¿ sta³ na sienniku i zapina³ pasek na opadaj¹cych go porciêtach.

Przez otwart¹, srodze po³atan¹ koszulê stercza³y mu wychudzone ¿ebra, z ko³nierza wychyla³a
siê szyja cienka, jak u wróbla, a niezmiernie chude nogi czyni³y go znacznie wy¿szym, ni¿ by³
w istocie.

– Felek! – zawo³a³em. – Có¿eœ ty, tak jak tyka, przez ten miesi¹c urós³?
– G³upi! – rozœmia³ siê Felek. – Ja tylko tak siê wyci¹gam, ¿eby brzuch mniejszy by³.
Wyci¹gn¹³ siê przede mn¹, jak struna.
– A co? – zapyta³.
– A to wygl¹dasz, jak œledŸ marynowany.
– To dobrze! – zawo³a³ Felek. – Walê na pajaca.
A kiedym siê œmia³:

11. (przyp. edyt.) cniæ siê – daw. têskniæ za czymœ lub za kimœ.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

9

background image

– A co? – rzek³ – z³y chleb, myœlisz?
I, trzasn¹wszy siê rêkami po udach, w górê wyskoczy³, koz³a w powietrzu przewróci³, po

czym na cztery ³apy, jak kot, cicho pad³.

– Wiesz? – rzek³ – to przez tego pêdraka takem siê wyci¹gn¹³ – i wskaza³ g³ow¹ na Piotrusia,

który zwykle najwczeœniej siê budzi³, i do garnka patrzeæ szed³, czy tam czego od wczoraj nie
znajdzie.

– Jak idziem do ochrony – mówi³ dalej Felek – to ci ca³¹ drogê skomle, ¿e g³odny. Muszê ci

mu co dzieñ pó³ mego chleba fasowaæ, ¿eby cicho by³.

– E–e–e? – zapyta³em niedowierzaj¹co, czuj¹c, ¿e ja bym siê mo¿e na bohaterstwo takie nie

zdoby³.

– Jak Pana Boga kocham! – przysi¹g³ siê natychmiast Felek, grzmotn¹wszy siê ku³akiem

w suche, jak szczapa, piersi.

I, patrz¹c na Piotrusia, który na swoich krótkich, pa³¹kowatych nogach, z du¿ym rozdêtym

ziemniakami brzuchem przez izbê siê toczy³, wybuchnêliœmy obydwaj szalonym, niepowstrzymanym
œmiechem.

– Czego wy siê tam tak œmiejecie, ch³opcy? – zapyta³a s³abym g³osem matka.
– A to z Piotrusia – odrzek³ Felek – ¿e taki gruby…
– Gdzie on tam gruby, biedaczysko! Z czegó¿ by on by³ gruby! – mówi³a matka. – Piotruœ! –

doda³a. – A pójdŸ¿e do mamy, sieroto.

I uœmiechnê³a siê do niego, g³aszcz¹c go po g³owie, podczas kiedy my obaj dusiliœmy siê od

œmiechu z tej hecy, jak mówi³ Felek.

Weso³oœæ nasza jednak wkrótce zasêpiona zosta³a.
– Wiesz co, Anulka? – rzek³ tego dnia ojciec, siadaj¹c na matczynym ³ó¿ku. – Trza bêdzie

chyba szkapê miêdzy ludzi puœciæ.

– Szkapê?… – zawo³a³a matka i a¿ siê na ³ó¿ku podnios³a. – Bój siê Boga, Filip! A toæ nas ona

wszystkich ¿ywi!…

Ojciec siê ciê¿ko na rêku wspar³ i w¹sy w milczeniu skuba³.
– ¯ywi, albo i nie ¿ywi! – odezwa³ siê po chwili. – Z kacierzem na rzece siê nie poka¿, woda

rwie tak, ¿e to ha. Ko³o ¿wiru nijakiej roboty nie ma, piasku te¿ licho co odchodzi, na plecach
by to cz³owiek rozniós³, a tu na ka¿dy dzieñ sieczki kup, a i otr¹b choæ z garstkê, boæ to owsa
nie uwidzi w ¿³obie; tera pomieszczenie, tera œció³ka, a wszystko drogo.

Matka jêknê³a tylko.
Struchleliœmy, s³uchaj¹c. Piotruœ oczy na ojca wytrzeszczy³ i otworzy³ usta; ja sta³em jakby

skamienia³y.

Dopiero Felek tak¹ mi sójkê w bok wsadzi³, ¿e mnie a¿ zamroczy³o.
– S³yszysz, Wicek! – krzykn¹³ mi w samo ucho.
– A toæ ¿em nie g³uchy – hukn¹³em mu w ucho g³oœniej jeszcze. I zaraz my wylecieli do sieni,

bo nas taka ¿a³oœæ zdjê³a, ¿e tylko siê za ³by drzeæ.

Szkapê kochaliœmy niezmiernie. Jak tylko zapamiêtam na œwiecie, zawsze by³ ojciec, matka

i szkapa. Felka potem dopiero bociany przynios³y, Piotrusia tako¿; ale szkapa nale¿a³a do rzêdu
tych istot, które s¹ zawsze. S¹, bo s¹. Wyobraziæ sobie po prostu nie mog³em ani jej pocz¹tku,
ani te¿ jej koñca. Szkapa nale¿a³a do nas, a my do niej, ani my od niej, ani ona od nas nie mog³a
siê od³¹czyæ. By³o to tak naturalnym, ¿em zgo³a nie pojmowa³ innego porz¹dku rzeczy. Kogo by
tam brak³o w naszej gromadce, to by brak³o, ale nigdy szkapy. Toæ to by³a ca³a nasza uciecha.

Kiedy ojciec z rzeki do domu wraca³, wybiegaliœmy – gdzie! a¿ wpó³ drogi, byle prêdzej szkapê

zobaczyæ. Co który mia³, to jej niós³ i do pyska wtyka³: kawa³ek chleba, ziemniak, znalezion¹
w podwórzu skórkê z cytryny…

I szkapa nas kocha³a bardzo. Z daleka ju¿ r¿a³a ku nam i przyœpiesza³a kroku, strzyg¹c

radoœnie uszami; a kiedyœmy j¹ po szyi, po bokach klepali, rozumia³a wybornie tê pieszczotê
i, zwiesiwszy ³eb swój ciê¿ki, skuba³a nas po w³osach, po kurtkach. Piotruœ zw³aszcza by³ jej
ulubieñcem; po prostu r¿a³a na ojca, ¿eby go wzi¹³ z sob¹.

Kiedy j¹ ojciec wyprz¹g³, zaczyna³a siê dopiero heca. Natychmiast Felek wskakiwa³ na

jej grzbiet koœcisty, od starego chom¹ta obdarty, i podczas kiedy szkapa zanurza³a swój ³eb
ogromny w g³êbinach uwi¹zanego jej u karku worka z chud¹ sieczk¹, on, przyklêkn¹wszy na
jedno kolano lub stan¹wszy na jednej nodze, wywija³ czapk¹ i krzycza³:

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

10

background image

– A to jest s³awny jeŸdziec z suteryny, co nigdy nie traci miny! Nazywa siê Feliks Mostowiak,

herbu gnat! Je chudy, ale chwat! Kto da wiêcej?…

Na to „kto da wiêcej” wybuchaliœmy tak piekieln¹ wrzaw¹, ¿e a¿ ludzie wybiegali z oficyn.
Po Felku gramoli³ siê na szkapê Piotruœ; aleœmy go ledwie podsadziæ mogli, tak go przewa¿a³a

rozdêta brzuszyna. Szkapê z Piotrusiem oprowadzaliœmy w tryumfie po podwórzu, nie dawszy
jej spokojnie sieczki owej spo¿yæ, a Felek znów wywija³ czapk¹ i wrzeszcza³:

– A to jest Piotruœ herbu szczur! Ma dwie ³aty i osiem dziur! Dwóch zêbów nie ma na przedzie

i na szkapie jedzie!… Kto da wiêcej?…

Sk¹d on tu to „kto da wiêcej” przyczepi³, nigdym odgadn¹æ nie móg³; Felek sam utrzymywa³,

¿e to ju¿ tak jedno do drugiego pasuje. I znów wybuchaliœmy szatañsk¹ wrzaw¹, jakby nas nie
trzech, ale ze trzydziestu by³o.

– Przypatrzta siê, moi ludzie – mówi³a, stoj¹c we drzwiach, t³usta sklepikarka – co te¿ te bestie

ch³opaki Mostowiaków nie wyprawiaj¹ z t¹ koby³¹! A toæ to czyste ma³py z meran¿ieryi.

I chwyta³a siê za boki, trzês¹c od œmiechu, a¿ jej oczy w t³ustej twarzy zupe³nie ginê³y.
– Oj batem, batem! – skrzecza³a chuda kucharka z drugiego piêtra. – Ma tu dobrze na œwiecie

byæ, ma tu Pan Bóg b³ogos³awiæ, kiedy to ledwo od ziemi odroœnie, a ju¿ siê rozpusty chwyta!
Nie poszed³by to jeden z drugim do roboty, do rzemies³a, do ksi¹¿ki? W gêbê to co wetkn¹æ
nie ma, a tak¹ sodomê–gomorê po œwiecie robi!

A Felek nu¿ siê w lewo i w prawo k³aniaæ, nu¿ chudej kucharce od ust buziaki posy³aæ, a¿

baba w najwiêkszej pasji trzasnê³a lufcikiem i z okna posz³a.

Do szkapy odnosiliœmy wszystkie sprawy ¿ycia, o jej wzglêdy i ³aski ubiegaliœmy siê jeden

przed drugim. Ona by³a ostatni¹ instancj¹ w naszych sprawach. Korzysta³ z tego Piotruœ niecnota,
kiedy siê za pokrzywdzonego przez nas mia³, nie mówi³ „powiem ojcu” albo: „powiem mamie”,
ale: „powiem szkapie”. Tej pogró¿ki nie lekcewa¿yliœmy bynajmniej; i czêsto gêsto dosta³ Piotruœ
jaki k¹sek, szczególniej od Felka, byle tylko „nie powiada³ szkapie”.

Nie mogliœmy bowiem znieœæ, kiedy tak patrzy³a na nas smutnie jednym okiem swoim, podczas

kiedy na drugim, œlepym i zbiela³ym, powieka o siwej rzêsie podnosi³a siê i opada³a z wolna,
jak gdyby z wyrzutem…

– S³ysz, Wicek! – mawia³ Felek. – Co ta szkapa takiego w tym œlepiu ma, co tak œwidruje?…

A to bym ci wola³, ¿eby mnie ojciec paskiem przemierzy³, ni¿ kiedy ona tak patrzy. Do samego
ci hunoru cz³owiekowi siêga…

Szkapê czyœciliœmy co dzieñ. Ale nigdy nie obesz³o siê przy tym bez bijatyki o szczotkê

i zgrzeb³o. Coœmy jej wtedy sierœci nadarli! Coœmy napl¹tali grzywy! Sta³a jednak szkapa
cierpliwie, zmru¿ywszy zdrowe oko, i tylko od czasu do czasu macha³a wype³z³ym ogonem,
jakby siê ogania³a od b¹ków.

Zaraz po Wielkiejnocy zaczyna³o siê p³awienie szkapy. Jeszcze woda zimna by³a, jak lód,

a my ju¿ zawijamy porciêta – i dalej do rzeki. Jaki to by³ tryumfalny pochód! Ch³opaki z ulicy
chcieli z nami lecieæ, aleœmy ich odpêdzali biczem.

Dopiero¿ szkapê wod¹ chlustaæ, dopiero¿ jej pêciny i boki wycieraæ, dopiero¿ jej wygwizdywaæ,

jakeœmy to u ojca s³yszeli. Najwiêksza bieda by³a, kiedy szkapa dla uwolnienia siê od nas i naszej
opieki parê kroków w wodê dalej posz³a.

– Utopi siê! Utopi! – wrzeszcza³ Piotruœ i a¿ sinia³ i przysiada³ na ziemiê, obu siê rêkami

brzucha w³asnego trzymaj¹c. Brnêliœmy tedy po ni¹ i za ogon ku brzegowi ci¹gnêli, po czym,
zziajani, zmêczeni, wracaliœmy do domu, szkapa naprzód, my za ni¹, mokrzy, ociekaj¹cy wod¹,
jak topielcy.

I tê to nasz¹ kochan¹ szkapê ojciec by sprzedaæ mia³?
By³o to w naszym rozumieniu coœ, jakby skoñczenie œwiata.
Zaraz te¿, wyleciawszy do sieni, paln¹³em Felka w ucho, on mnie na odlew w kark, ja znów,

nie bawi¹cy, grzmotn¹³em go w plecy, on znów mnie piêœci¹ w bok, a¿ mi œwieczki w oczach
stanê³y. Zaczem my siê obaj za czupryny chwycili i spl¹tali, jak k³êbek, potoczyli razem do
progu. A taka w nas ¿a³oœæ by³a, taka z tej ¿a³oœci srogoœæ, ¿e ¿aden pary nie puœci³, nie pisn¹³
nawet.

Zaraz te¿ nam siê po tej dzierce l¿ej na sercu sta³o.
Ju¿eœmy do izby wrócili, bo zimnisko ze dworu gna³o, a ojciec precz jeszcze perswadowa³

matce:

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

11

background image

– Tera ci siê za ni¹ siaki taki grosina weŸmie; a jak przychudnie, boæ ju¿ i sieczki ujmujê, to

kto co za ni¹ da? Có¿, Anulka! Jak se myœlisz, serce?

Matka westchnê³a ciê¿ko.
– I có¿ ja se mam myœleæ, mój Filipie?… Myœlê, ¿e nas Bóg ciê¿ko dotkn¹³ t¹ chorob¹. Myœlê,

¿em ci siê kamieniem u szyi sta³a i do dna ciê ci¹gnê… O tych sierotach myœlê…

Zakry³a oczy rêk¹ i zaszlocha³a g³oœno. Ojciec ca³owa³ j¹ po g³owie.
– Anulka!… Serce!… Anulka!… – powtarza³, a¿ nagle sam rykn¹³ p³aczem.
– Siarczyste!… – mrukn¹³ za mn¹ Felek, wycieraj¹c oczy ku³akiem.
Kilka dni minê³o, a o sprzedaniu szkapy nie by³o jakoœ mowy.
Matka mia³a siê coraz gorzej. Jej ciê¿ki, chrypi¹cy kaszel z twardego snu dzieciêcego po

nocach nas budzi³. Raz wraz te¿ zasypia³a we dnie, a mimo ¿e siê nagle ciep³o na œwiecie
zrobi³o, febra j¹ chwilami trzês³a, a¿ zêby szczêka³y. Ojciec chodzi³ po izbie zgarbiony, ¿ó³ty,
jakby mu z dziesiêæ lat ¿ycia przyby³o, a rêkê na nas tward¹ mia³ i o byle co do czubów nam
siêga³, aleœmy siê tam wiele nie nastrêczali, du¿¹ czêœæ dnia spêdzaj¹c w stajence.

Od kiedy zagrozi³a nam mo¿noœæ utracenia szkapy, sta³a siê nam ona podwójnie drog¹.

Rozrzewnia³o nas teraz ka¿de jej parskniêcie, ka¿de ruszenie ogonem.

– O… je! – wo³a³ Piotruœ, wpatrzony w ni¹ z zachwytem, gdy zanurza³a w ¿³obie ³eb swój

wielki, a podniós³szy go, ¿u³a go³¹ sieczkê, mru¿¹c zdrowe oko.

– O… pije! – wo³a³, gdy ³eb wsadza³a do starego wiaderka, aby ¿³opn¹æ raz i drugi wody,

któr¹œmy jej przynosili w³asnorêcznie.

Ja i Felek siadaliœmy z obu jej stron na ¿³obie i, machaj¹c nogami, przygl¹daliœmy siê ca³ymi

godzinami ka¿demu jej ruchowi.

Ziemniaki nawet, któreœmy teraz ju¿ co dzieñ bez okrasy mieli, tuœmy przynosili, aby razem

ze szkap¹ obiad jeœæ, chocia¿ dzieliæ siê z ni¹ nie by³o czym, bo nam samym jakoœ siê coraz
szczuplej dostawa³o.

Weselej te¿ by³o w stajence, ni¿ w izbie, bo s³oñce w same zêby œwieci³o tu nam przez drzwi,

na œcie¿aj otwarte, a do suteryny od naszego k¹ta, jak rok d³ugi, nie zajrza³o nigdy.

– Ale¿ tu zimno u was! – mówi³ pan doktór, zachodz¹c do matki. – I wilgoæ straszna! Powinniœcie

siê postaraæ o such¹ i ciep³¹ izbê dla ¿ony – dodawa³, gdy go ojciec wyprowadza³ do sieni –
¿ona wasza nie mo¿e w takiej izbie le¿eæ. Powietrze fatalne, zgni³e, ¿adnej wentylacji, ¿adnego
œwiat³a. Powinniœcie przecie¿ dbaæ o kobietê, kiedy chora. Z ni¹ coraz gorzej i musi byæ gorzej
w takich warunkach.

Ojciec gryz³ w¹sy i milcza³ ze spuszczon¹ g³ow¹.
– Mleka by te¿ jej trzeba œwie¿ego, miêsa, wina kieliszek czasem… Tu lekarstwa nic nie poradz¹,

tu dietê trzeba posiln¹ prowadziæ…

Poszed³ ju¿, ju¿ i na drug¹ ulicê skrêci³, bom patrzy³ za nim, a ojciec precz jeszcze w sieni

sta³, w ziemiê patrzy³ i w¹sy gryz³.

A¿ nagle siê poruszywszy, koszulê na piersiach szarpn¹³, woreczek ze szkaplerzem rozerwa³,

i dobywszy z niego srebrny pieni¹dz z Matk¹ Bosk¹, mnie po wêgle i po mleko pos³a³,
przykazuj¹c, ¿ebym nie powiada³ matce, jak i sk¹d.

Nazajutrz w po³udnie zabieraliœmy siê w³aœnie do przedstawienia, i ju¿ siê Felek na szkapê

gramoli³, gdy nagle ojciec do stajenki wszed³, a za nim pan £ukasz Smolik, chrzestny Piotrusia
naszego, doro¿karz z Pragi. Zaraz mnie coœ tknê³o, wiêc szturchn¹³em Felka, i obaj stanêliœmy,
jak trusie.

Pan £ukasz, próg przest¹piwszy, bat swój w k¹cie postawi³, ogromny koœcisty nos w po³ê

kapoty granatowej utar³ i, wyci¹gn¹wszy chud¹ d³ug¹ szyjê, tabakê z wolna za¿ywa³. Cz³owiek
to by³ ju¿ stary, wysoki i dobrze zgarbiony; oczki mia³ ma³e, czarne, œwidrowate, brwi
krzaczaste i chudy, zarastaj¹cy od spodu podbródek. Pod jego koœcistym nosem stercza³y
¿ó³te, saperskie w¹sy, którymi, bior¹c tabakê, jak królik, porusza³. Spod wielkiej granatowej
czapy wygl¹da³y sine, bia³awym puszkiem poroœniête uszy, z których prawe ozdobione by³o
srebrnym kolczykiem. Do nas zagl¹da³ pan £ukasz rzadko, choæ go kumoterstwo z nami ³¹czy³o;
mówi³a o nim matka, ¿e kutwa, ¿e na groszach siedzi; czasem znów przepowiada³a, ¿e wszystko
Piotrusiowi zapisze, bo wdowiec bezdzietny by³.

Kiedyœmy siê tak, oniemiawszy nagle, przypatrywali panu £ukaszowi, ojciec – jakby nas nie

widzia³ – do ¿³obu prosto poszed³, szkapê odwi¹za³ i po zadzie j¹ d³oni¹ uderzy³.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

12

background image

– A no, stara! – zawo³a³, obracaj¹c j¹ ³bem do œwiat³a. Szkapa zmru¿y³a zdrowe swoje oko,

a œlepym, os³upia³ym, szeroko otwartym zdawa³a siê patrzeæ gdzieœ daleko, daleko.

Pan £ukasz, szczyptê tabaki u nosa trzymaj¹c, zacz¹³ siê s³odko uœmiechaæ, a przekrzywiwszy

g³owê, patrzy³ na szkapê to z lewej, to z prawej strony.

– He!… He!… He!… A co to kumeczek przedawaæ chcesz?… Skórê czy koœci?
Spojrza³ ojciec posêpnie spod oka, i zaraz mu siê w¹sy podnios³y, ale prze³kn¹³ tylko œlinê

i rzek³:

– Skóra i koœci zarobi¹ u was, kumotrze, na miêso. Byle temu pochlebiæ trochê owsem, to to

bêdzie, jak kluska, okr¹g³e.

– A bodaj te¿ kumeñka!… – rozœmia³ siê pan £ukasz! – Pochlebiæ! Pochlebiæ! Ale to owies drogi

tera, kumeñku. Piêæ z³otych æwiarteczka, kumeñku! I siano te¿ drogie…

– A drogie – rzek³ obojêtnie ojciec, ale widzia³em, ¿e mu siê oczy zapali³y.
– Nast¹p! Noga! Ano!… – zawo³a³, uderzaj¹c szkapê, która przest¹pi³a wlok¹ce siê za ni¹

postronki.

– He!… He!… He!… – rozœmia³ siê s³odziej jeszcze pan £ukasz. – I szpacik, widzê, jest…
– A jest! – odpar³ ojciec krótko, suchym g³osem.
Poci¹gn¹³em Felka za rêkaw, jako ¿e bezpieczniej mi siê zda³o bli¿ej drzwi siê trzymaæ, ale

mnie tylko ³okciem pchn¹³ i szeroko otwartymi oczyma to na ojca, to na przyby³ego patrzy³.

– U–u–u… szpat psia… – mówi³ tymczasem pan £ukasz, wyci¹gaj¹c obrastaj¹cy podbródek

z ¿ó³tej bawe³nianej chustki. – U–u–u… szpat!… i ustami cmokaæ zacz¹³. Nie wyjdzie ju¿ ona
z niego, nie! – doda³, wci¹gaj¹c niuch tabaki i kiwaj¹c g³ow¹.

Ojcu podnosi³y siê w¹sy coraz wy¿ej, a¿ je rêk¹ w dó³ szarpn¹³.
– Ja jej tam kumotrowi nie wpieram! – rzek³, patrz¹c w ziemiê. – Dla mnie ona i ze szpatem

dobra! ¯eby nie choroba kobiety, to bym koby³y pewno nie puszcza³ miêdzy ludzi! Toæ
¿ywicielka nasza.

Pan £ukasz zmilcza³, a schyliwszy siê, d³onie na kolanach opar³ i po nogach szkapie patrzy³.
– £ogawa mo¿e?… He!… He!… He!… – rozœmia³ siê pytaj¹co.
– £ogawa! Ta koby³a ³ogawa! – krzykn¹³ ojciec, a ju¿ ca³y sta³ w ogniach. – ¯eby mnie tak

Bóg skara³, jak ona ³ogawa! Poka¿, kumoter?… Gdzie ona ³ogawa?…

– No… no!… – uœmiecha³ siê s³odko pan £ukasz– ja te¿ tylko siê pytam, boæ to przy kupnie

konia, jak przy ¿eniaczce: czego nie dopatrzysz okiem, to dop³acisz workiem…

– Ja ta nie machlerz – rzek³ porywczo ojciec, a ju¿ mu rêce lataæ zaczê³y. – Ja ta nikogo

omachlowaæ nie chcê! Co prawda, powiem, a co nieprawda – nie.

– A co ona?… Œlepa?… – zapyta³ nagle, prostuj¹c siê, pan £ukasz i, rozsun¹wszy palcami

zmartwia³¹ powiekê szkapy, z bliska jej w oczy zajrza³.

Poruszy³ siê Felek, a przest¹piwszy z nogi na nogê, szczypn¹³ mnie w s³abiznê, tak ¿em omal

nie wrzasn¹³.

– A œlepa – odrzek³ na podziw spokojnym g³osem ojciec, choæ znów mu siê w¹sy zje¿y³y. –

Na lewe oko œlepa. Takem j¹ ju¿ kupi³ i taka je. U mnie ta nie oœlep³a.

– He! He! He!… – rozœmia³ siê s³odko pan £ukasz i znów do tabaki siêgn¹³.
– Tak mi te¿, kumeñku, mów! Œlepa!… U–u–u… szpetnie œlepa!… U–u–u!…
Otrz¹sn¹³ palce i tabakierkê schowa³.
– Jak ona œlepa jest – rzek³, poci¹gaj¹c nosem – to znów inszy interes, insze gadanie…
Po twarzy ojca przelecia³ nag³y ogieñ.
– A có¿ tam za insze gadanie ma byæ? – rzek³ porywczym nieco g³osem. – Œlepa, to œlepa!

Przecie jej kumoter na ksi¹¿ce uczyæ nie da, do szko³y nie poœle. A ja kumotrowi powiadam,
¿e druga œlepa szkapa lepsza je, ni¿ ta widz¹ca. A to koby³a dró¿na taka, ¿em, jak ¿yj¹cy, przez
tyle lat, dró¿niejszej nie widzia³.

– Ale… ale!… – œmia³ siê s³odko pan £ukasz. – Bogdaj ciê te¿, kumeñku, z tak¹ mow¹. Toæ byœ

ty, kumeñku, wmówiæ we mnie chcia³, ¿e œlepa szkapa najlepsza.

– Najlepsza – nie najlepsza! A równo com dró¿niejszej koby³y nie widzia³, tom nie widzia³.

A co o wmawianiu to najmniej, bom przecie katolik, nie ¯yd.

Ojciec mówi³ z wolna, hamuj¹c siê, ale g³os mu kipia³.
Nagle, jakby nas dopiero co zobaczy³, chwyci³ Felka za kark i, pchn¹wszy go we drzwi,

krzykn¹³:

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

13

background image

– A nie pójdziecie wy mi st¹d, psienogi?…
Dmuchnêliœmy, jak wiatr, ze stajenki i, jak wiatr, do izby wpadli.
W parê pacierzy potem wszed³ ojciec uspokojony wraz z panem £ukaszem, jako ¿e nie godzi

siê o bydlê targu przybijaæ inaczej, tylko w izbie, pod dachem; cygany tylko nie pilnuj¹ tego.
Zaraz te¿ zaczêli sobie rêkê dawaæ, pan £ukasz przez po³ê swej doro¿karskiej kapoty, ojciec
przez spencer, co mu w strzêpach na grzbiecie wisia³.

– Bóg œwiadkiem – mówi³ ojciec – ¿ebym obcemu, a jeszcze te¿ ¯ydowi, za ¿adne pieni¹dze

koby³y tej nie sprzeda³. Tak wiem, przynajmniej w dobre rêce idzie.

– He… He… He!… – œmia³ siê pan £ukasz – po kumoterstwie! Po kumoterstwie! Krzywdy jej nie

zrobiê…

– A jakby, nie daj, Bo¿e – tu g³ow¹ wskaza³ na matkê, która, jak martwa, z zamkniêtymi oczami

le¿a³a – no, toæ cz³owiek nie kamieñ, toæ ju¿ tak po przyjacielstwie darmo wywiozê…

Nie odrzek³ ojciec nic, ani w tê, ani w tê stronê, tylko oczy spuœci³, i w¹sów szarpn¹³, � matka

obudzi³a siê z jêkiem. Mo¿e nie spa³a nawet.

Kiedy pan £ukasz, zgi¹wszy siê we dwoje, z izby za ojcem wychodzi³, rzuciliœmy siê w te

pêdy, ¿eby do szkapy lecieæ.

Ale ojciec odwróci³ siê nagle:
– Ani mi nosem za próg! – krzykn¹³ ostro. – W izbie siedzieæ…
I trzasn¹³ drzwiami.
Byliœmy, jak og³uszeni. Patrzy³em na Felka, a on patrzy³ na mnie; oczy robi³y mu siê coraz

wiêksze, coraz przeŸroczystsze, usta i broda, jak w febrze, lata³y, a¿, schwyciwszy siê obu
garœciami za w³osy: – Siarczyste! – krzykn¹³ i zaniós³ siê wielkim p³aczem.

Zaczê³y siê teraz dobre czasy. W izbie zrobi³o siê ciep³o, grzyby po œcianach róœæ przesta³y,

od sklepikarki po¿yczyliœmy drugiego kaganka na kaszê.

Tylko, ¿e bez szkapy okrutnie siê nam widzia³o smutno, a co który na stajenkê spojrza³, to

mu œwieczki w oczach stawa³y. A i matka jakoœ nie mia³a wskórania.

– Ju¿ ja bêdê umieraæ, Filipie… – mówi³a takim cichuchnym g³osem, jak ten wiatr letni. – Ju¿

siê ty nie kosztuj na mnie.

To znów ni z tego, ni z owego jej siê poprawia³o; wo³a³a, ¿eby jej piwa zagrzaæ, albo i mleka

z mas³em, a Piotrusia sama my³a, czesa³a; opowiada³a nam wtedy, jak to ona ozdrowieje, jak do
Czêstochowy pójdzie, jak nas ze sob¹ zabierze, jakie to my tam zobaczymy wie¿e, jaki koœció³,
jakie granie na organach bêdzie. A mia³a wtedy p³omieñ na twarzy, a oczy œwieci³y jej, jak
próchno. Bywa³o tak zwykle wieczorem.

Ale, gdy przyszed³ ranek, le¿a³a, niby bez duszy, co dzieñ bielsza, a jak ta mgie³ka

przezroczysta. Ani w niej g³osu, ani w niej tchu, ani ¿adnego chcenia. Porywa siê ojciec,
ucho do ust przyk³ada, przykazuje nam cicho byæ – i s³ucha. A¿ westchnie g³oœno, jakby sam
nagle o¿y³, i oczy do tego czarnego krzy¿a nad ³ó¿kiem podniesie.

A¿ raz siê nie dos³ucha³ jakoœ.
Matka umar³a w nocy tak cicho, ¿e nikt nie s³ysza³ nawet.
Piotruœ przy niej tej nocy spa³, a i on nie s³ysza³. Wysz³a z niej duszyczka, jak para; ani siê

tyle nie za³omota³a, co wróbel, kiedy odlata.

Wiêc, kiedy ojciec, oderwawszy g³owê od jej wysch³ych piersi, krzykn¹³, ¿e matka nie ¿yje,

stanêliœmy przed ³ó¿kiem w wielkim zadziwieniu, patrz¹c na posinia³e usta, to na Piotrusia,
który przy jej zimnych, sztywnie wyci¹gniêtych nogach spa³ ciep³y, rumiany, perlistym potem
na czo³ku okryty… Taki ci pêdrak, ¿e go œmieræ ³okciem tr¹ci³a, a on nic.

Zaraz siê w naszej izbie tumult wielki zrobi³, s¹siadek siê naschodzi³o, zaczê³y radziæ, g³owami

kiwaæ, wzdychaæ, a ¿e nam ojciec tego dnia kaszy nie gotowa³, a Piotruœ jeœæ p³aka³, wiêc go
sklepikarka wziê³a do siebie, a i nam po bu³ce da³a.

– A to ci baba skrusza³a! – szepn¹³ Felek, po czym j¹ zaraz poca³owa³ i bosymi nogami szastn¹³

w zamaszystym uk³onie.

Ca³y ten dzieñ by³o mi tak, jakby mi kto do ucha szepta³: „Nie ma ju¿ matki!… Umar³a ju¿

matka…” To zaraz wyciera³em piêœciami oczy, bo mi siê okrutnie p³akaæ chcia³o.

Mimo to jednak bawiliœmy siê tego dnia doskonale, bo taka u nas ci¿ba by³a, jak na

Ordynackiem. Jak zapamiêtam, nigdym nie widzia³ tylu ludzi w naszej suterynie; co kto
przejdzie ko³o nas, to po g³owach g³aszcze, to siê lituje, to poci¹ga nosem.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

14

background image

Wczoraj jeszcze w ca³ej kamienicy nikt na nas inaczej nie wo³a³, tylko ³obuzy, albo urwipo³cie;

a dziœ, jakby im kto gêby miodem posmarowa³: „Sieroty! Sieroteñki! Niebo¿¹tka!…”

A Felek tylko siê nastawia, a oczami mruga, a co kto przejdzie, to mnie poszturchuje.
– A to ci komedyje! A to tyjatr!… – szepcze i w œciœniêtych piêœciach robi dwie skandaliczne

figi, a jêzyk sam mu siê spoza zêbów wysuwa, cienki i ostry, jak ¿¹d³o.

Ojciec tymczasem, jak nieprzytomny, po izbie chodzi³, co weŸmie, to po³o¿y, choæ siê tam

w tej pustce nie by³o wielce czego j¹æ.

A baby nu¿ siê po naszej biedzie rozgl¹daæ, nu¿ jedna drugiej na ucho szeptaæ, nu¿ ramionami

ruszaæ, a g³ow¹ trz¹œæ i stêkaæ… Myœla³em, ¿e temu nigdy koñca nie bêdzie, a¿ siê nareszcie
rozesz³y, bo im obiad z garnków kipia³.

¯eby nie to ludzkie litowanie, to byœmy i nie czuli tak bardzo, ¿e matka umar³a. Z pó³ roku

ju¿ siê nie podnosi³a w tej chorobie, a w ostatnich czasach tak samo cichutko na poœcieli le¿a³a,
jak i teraz. I teraz, kiedym na ni¹ patrzy³, zdawa³o mi siê, ¿e spod rzês za Piotrusiem oczyma
wodzi i uœmiecha siê leciuchno i co tylko ma powiedzieæ: „Gdzie on tam gruby, biedaczysko!”
Zupe³nie jak dawniej; tylko, ¿e siê tak œwiece nie pali³y przy niej…

Od œwiec tych pada³a na ni¹ ¿ó³toœæ przezroczysta, która mnie straszy³a; uczu³em te¿, ¿e

zimne mia³a rêce, gdy nam je ojciec poca³owaæ kaza³. Ojcu jednak przy niej ciep³o byæ musia³o,
bo, nabiegawszy siê ca³y dzieñ, a to do kancelarii, a to do stolarzy, a to o furmankê – kiedy
siê ludzie rozeszli, na zydlu u ³ó¿ka siad³, rêk¹ g³owê podpar³ i patrzy³: to na krzy¿ czarny,
nad ³ó¿kiem matki wisz¹cy, to na g³êbokie cienie jej zamkniêtych oczu. Usn¹³em, a on jeszcze
siedzia³. Ale w nocy obudzi³o mnie ciche szlochanie.

To Felek, który siê przez ca³y dzieñ szasta³ i nastawia³ i z ludzi wydziwia³, a mnie w boki

szturcha³, siedzia³ teraz na sienniku, w otwartej na piersiach koszulinie, rêkami stercz¹ce kolana
obj¹³, patrzy³ w pust¹ izbê i p³aka³.

Trzeciego dnia, spaliœmy jeszcze pod magl¹ w sionce, gdzie nam ojciec siennik zaci¹gn¹æ

kaza³, kiedy we œnie us³ysza³em jak gdyby znajome r¿enie.

Zerwa³em siê; serce mi bi³o, jak m³otem.
R¿enie odezwa³o siê znowu.
– Felek! Szkapa r¿y! – krzykn¹³em, chwyciwszy go za ramiê.
Szarpn¹³ siê i na drugi bok przewróci³, ale, gdy znów s³yszeæ siê da³o, porwa³ siê on tak¿e,

na sienniku siad³ i, szeroko otworzywszy oczy, s³ucha³…

Przeci¹g³e ciche r¿enie odezwa³o siê raz jeszcze.
– Szkapa! – wrzasn¹³ Felek i, porwawszy na siebie katankê, ku schodom suteryny siê rzuci³.
Zacz¹³em siê na gwa³t odziewaæ, a tak mi rêce lata³y, ¿em do ¿adnego guzika trafiæ nie móg³.
– Wstawaj, Piotruœ – wo³a³em – wstawaj! Szkapa przysz³a!
I trz¹s³em nim, jak wi¹zk¹ s³omy, bo siê nie³atwo budzi³.
Istotnie, przed bram¹, zaprzê¿ona do prostego, zas³anego kilimkiem woza, sta³a nasza szkapa.

U karku jej wisia³ ju¿ Felek, obj¹wszy j¹ obur¹cz, o ile dostaæ móg³; przy wozie sta³ pan £ukasz
Smolik i czêstowa³ stró¿a tabak¹.

Podnieœliœmy zaraz wrzask nie do opisania.
– Szkapa! Nasza szkapa! Nasza droga, kochana, stara! – wo³aliœmy na przemian, g³aszcz¹c j¹,

klepi¹c, tul¹c siê do niej, gdzie kto móg³. Piotruœ gwa³tem gramoliæ siê chcia³ na ni¹.

– Stêskni³a siê bez nas szkapa, co?… Przysz³a do nas szkapa?… Przysz³a?… Poczciwa, dobra,

stara szkapa nasza.

I nu¿ jej zagl¹daæ w zêby, nu¿ jej obmacywaæ nogi, nu¿ jej grzywê palcami czesaæ. Ani nam

w myœli powsta³o, po co ta szkapa do nas przysz³a, na co to wóz ten czeka³.

Ale i ona pozna³a nas tak¿e, i ona cieszy³a siê nami: przedni¹ nog¹, któr¹ szpat znacznie

pogrubia³, uderza³a po bruku weso³o, ochoczo, jakoby krzesz¹c dla nas iskierki radoœci; ³eb jej
to podnosi³ siê, to schyla³, nozdrza parska³y raŸno; to znów na g³osy nasze i œmiechy strzyg³a
uszami, wyci¹ga³a szyjê, a donoœne jej r¿enie przenika³o nas niewymown¹ rozkosz¹.

R¿enie to zlewa³o siê w jedno z trynitarskim dzwonem, który w tej chwili posêpnie biæ zacz¹³.

Jednoczeœnie rozleg³ siê z suteryny g³uchy odg³os m³otka. Aniœmy siê spostrzegli, kiedy na wozie
ustawiono trumnê.

– Wio! – zawo³a³ pan £ukasz. Szkapa ruszy³a, a my przy niej k³usem.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

15

background image

Na rogu ulicy obejrza³em siê: gromadka s¹siadek i przechodniów ju¿ siê rozproszy³a, a za

wozem, na którym pan £ukasz siedz¹c powozi³, szed³ ojciec sam, z czapk¹ w rêku i zwieszon¹
g³ow¹.

Co do nas, biegliœmy tu¿ przy szkapie weso³o, ochoczo, ani na chwilê nie przerywaj¹c rozmów

i pieszczoty. Poranek by³ majowy, promienie s³oñca zalewa³y blaskiem ulice, most, Wis³ê;
z ka¿dego gzymsu œwierka³y wróble. G³oœniej wszak¿e, ni¿ wróble, szczebiota³a nasza gromadka.

– Dzisz, Wicek – wo³a³ Felek – jak ci to zgrubia³a! Jakie ci to boki wy³o¿one ma?… Dzisz, jakie

ci nowe naszelniki… jaki ci kantar…

I my znów dalej chórem:
– Szkapa! Nasza szkapa! Nasza droga, stara szkapa!
Ludzie ogl¹dali siê za nami. Dziwnym siê wydawa³ ten pogrzeb, z trójk¹ tak dobrze bawi¹cych

siê dzieci na czele. Zw³aszcza na moœcie, gdzie wolniej w t³oku trzeba by³o jechaæ, robi³ nasz
orszak pogrzebowy szczególne wra¿enie.

Przechodnie stawali i wzruszali ramionami. Parê razy nawet krzykn¹³ na nas pan £ukasz,

¿eby za wozem iœæ, aleœmy ani na krok szkapy odst¹piæ nie chcieli.

S³oñce przygrzewa³o coraz silniej, droga sta³a siê piaszczysta, ¿mudna; szkapa ci¹gnê³a swój

ciê¿ar z pewnym wysileniem: zdrowe jej oko mru¿y³o siê od blasku, na œlepym, os³upia³em,
siada³y rozdra¿nione gor¹cem muchy. Natychmiast u³amaliœmy kilka wierzbowych witek
i zaczêli j¹ skwapliwie oganiaæ. Sami nie czuliœmy zmêczenia. Boso, w lichych szarawarkach
i kurtkach ³atanych dreptaliœmy obok szkapy weso³o, ochoczo, a krzy¿e cmentarne wci¹¿ ros³y
a ros³y przed nami…

¯e trumny nie mia³ kto nieœæ, puszczono nas z wozem za bramê. Ale tu czekaæ trzeba, gdy¿

grabarz do³ka nie skoñczy³ kopaæ i dopiero teraz poœpiesznie wyrzucaæ zacz¹³ z niego ¿ó³ty
piasek. Natychmiast zaczêliœmy rwaæ dla szkapy szczaw zajêczy i soczyst¹ babkê, której pe³no
by³o na dro¿ynie. Tymczasem ojciec z panem £ukaszem zdjêli z wozu trumnê i postawili j¹ nad
brzegiem do³ka. Nie musia³a byæ ciê¿k¹, bo kumoter, choæ stary, prosto pod ni¹ sta³; a jednak
ojca tak zgiê³a do ziemi, jak ten krzy¿ padaj¹cego Chrystusa, com go na stacjach bernardyñskich
widzia³.

Zaraz te¿ brzêkn¹³ cienkim g³osem dzwonek, a w chwilê potem przyszed³ ksi¹dz w kome¿ce

i koœcielny z krzy¿em i kropid³em. Spojrza³ na nas ojciec surowo, wiêc my poklêkli z Felkiem,
trzymaj¹c w piêœciach pêki œwie¿ej trawy. Pan £ukasz i ojciec poklêkli tak¿e, grabarz koñczy³
robotê. Raz, dwa, trzy, odprawi³ ksi¹dz swoj¹ ³aciñsk¹ modlitwê, wspomnia³ imiê i nazwisko
matki, Ojcze nasz mówiæ kaza³, sam zacz¹wszy g³oœno.

Podniós³ ojciec twarz i obie rêce w niebo; z jego oczu pada³y ³zy ciê¿kie, grube. Felek, tu¿

przy mnie klêcz¹c, trzepa³ pacierz z wzrokiem utkwionym w szkapê.

Zrobi³a siê cisza taka, ¿e s³ychaæ by³o leciuchne szmery wierzby i cykanie œwierszcza.
– O, je!… je!… – rozleg³ siê nagle wœród tej ciszy cienki g³os Piotrusia, który pe³ne r¹czyny

trawy i wiosennego kwiecia szkapie przed pyskiem trzyma³, rozsypuj¹c bratki polne i bia³e
stokrocie. Szkapa delikatnie z r¹k dziecka bra³a wargami trawê i ¿u³a j¹, przechylaj¹c ³eb,
melancholicznie zwróciwszy œlepe, zbiela³e oko w s³oñce. Spojrza³ ksi¹dz, zmarszczy³ siê ojciec,
a poniewa¿ najbli¿ej klêcza³em mu pod rêk¹, silnie mnie za ucho poci¹gn¹³.

Wnet Felek zacz¹³ siê rozg³oœnie piêœci¹ w pierœ biæ, na znak, jako ju¿ pacierz i wszystko, co

do niego nale¿a³o, dokumentnie skoñczy³, zaczem, zerkn¹wszy na ojca, chy³kiem do szkapy
pomkn¹³, a i na mnie kiwn¹³. Ksi¹dz te¿, trumnê pokropiwszy, z czego i nam siê niecoœ
poœwiêcenia dosta³o, z koœcielnym odszed³.

Do³ek jeszcze nie by³ wybrany. Grabarz na glinê natrafi³ i po trochu j¹ tylko, jak mas³a na

chleb, na ³opatê bra³.

Ojciec modli³ siê ci¹gle. Wszak¿e panu £ukaszowi pilno widaæ by³o, bo raz wraz tabakê

niucha³ i na wóz poziera³, a w g³owê siê drapa³, a¿ siê œcisnêli, potrzêœli raz i drugi z wielkim
przyjacielstwem, po czym kumoter do szkapy poszed³.

Ju¿eœmy j¹ wystroili, jakby pannê m³od¹. Œwie¿e, rozkwit³e ga³êzie akacji stercza³y jej za

uszami, za uprz꿹, za chom¹tem, gdzie tylko co wetkn¹æ siê da³o. Pêk ¿ó³tych mleczów tkwi³
nad czo³em, pod skrzy¿owym rzemieniem. Z grzywy opada³y ostró¿ki i zajêcze maczki. Resztê
zieleni trzymaliœmy w rêkach, aby szkapê od b¹ków opêdzaæ.

Zacz¹³ siê teraz prawdziwy tryumfalny pochód.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

16

background image

Najpierw kroczy³ Piotruœ, nie patrz¹cy drogi, nadeptuj¹c ma³e, œwie¿e, z ¿ó³tego piasku sypane

grobki dzieciêce, ile razy siê na wóz obejrza³. Za Piotrusiem szkapa – wyrzuca³a z cichym
parskaniem ³bem, obci¹¿onym kwieciem i zieleni¹, ja zaœ i Felek, jak giermkowie, po lewej i po
prawej stronie. Wóz toczy³ siê z wolna, to podnosz¹c siê, to opadaj¹c na zapad³ych grobach,
a za nami, z g³uchym, coraz g³uchszym ³oskotem, pada³a ziemia na matczyn¹ trumnê.

Maria Konopnicka, Nasza szkapa

17


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Maria Konopnicka Nasza szkapa
Maria Konopnicka Nasza Szkapa
Maria Konopnicka Nasza Szkapa
Maria Konopnicka Nasza szkapa
Maria Konopnicka Nasza szkapa
MARIA KONOPNICKA NASZA SZKAPA streszceznie i oprac
Maria Konopnicka Nasza szkapa
Konopnicka Nasza szkapa
konopnicka nasza szkapa tresc
Nasza szkapa (2) , Nasza szkapa - Maria Konopnicka
Nasza szkapa (2) , Nasza szkapa - Maria Konopnicka
Konopnicka Maria Nasza szkapa
LP IV VI Konopnicka Maria Nasza szkapa
KONOPNICKA MARIA nowele mendel gdański, nasza szkapa

więcej podobnych podstron