050 Jeter Trylogia Wojny Łowców Nagród I Mandaloriańska zbroja

background image

6

K. W. Jeter - Mandaloriañska zbroja

background image

7

R O Z D Z I A £

DZIŒ...

RÓWNOLEGLE

DO

WYDARZEÑ

P

OWROTU

J

EDI

¯ywi s¹ zawsze wiêcej warci ni¿ martwi.

To by³a jedna z generalnych zasad podrêcznika ³owców na-

gród – je¿eli taki istnia³. Dengar nie musia³ jej sobie przypominaæ,

przeczesuj¹c posêpne, k³uj¹ce oczy s³onecznym blaskiem prze-

strzenie Morza Wydm. W tej chwili jednak znajdowa³ wy³¹cznie

trupy, co nie wró¿y³o zbyt dobrze, bior¹c pod uwagê zerowy stan

jego konta. Zrobi³bym lepiej, pomyœla³, gdybym siê wyniós³ z tej

¿a³osnej planety. Tatooine nie przynios³a mu wiêcej szczêœcia ni¿

innym uwiêzionym na niej istotom myœl¹cym. Niektóre planety

ju¿ takie s¹...

I tak musia³ przyznaæ, ¿e mia³ mniejszego pecha ni¿ co ponie-

którzy. Zw³aszcza wtedy, gdy stawiaj¹c na osypuj¹cym siê zboczu

wydmy kolejny utrudzony krok nog¹ w ochraniaczu, poczu³ d³oñ

zaciskaj¹c¹ mu siê wokó³ kostki i powalaj¹c¹ go na ziemiê.

– Co u licha... – jego pe³en zdumienia okrzyk zamilk³, za-

nim zd¹¿y³ wzbudziæ echo pomiêdzy wydmami. Przetoczy³ siê

na plecy i wyszarpn¹³ blaster z kabury. Nie wystrzeli³ jednak,

kiedy zobaczy³, co uczepi³o siê jego nogi. Przewracaj¹c siê wy-

rwa³ z lotnych piasków, które utworzy³y p³aski grób, rêkê jedne-

go z martwych osobistych ochroniarzy Jabby. Zaprogramowane

odruchy rêkawicy bojowej wojownika sprawi³y, ¿e martwa d³oñ

zacisnê³a siê wokó³ kostki Dengara jak pu³apka na pustynnego

szczura.

Dengar schowa³ broñ do kabury, usiad³ i zacz¹³ odrywaæ od

buta zaciœniête palce.

background image

8

– Trzeba siê by³o trzymaæ od niego z daleka – powiedzia³ na

g³os. Œwiszcz¹cy wiatr hulaj¹cy po Morzu Wydm ods³oni³ puste oczo-

do³y martwego ochroniarza. – Tak jak ja. – Mieszanie siê w spory

innych istot zawsze Ÿle siê koñczy³o. Eksploduj¹ca barka ¿aglowa

Jabby pogrzeba³a ca³y kontyngent najtwardszych najemników ga-

laktyki, w tym wielu ³owców nagród. Gdyby byli choæ w po³owie

tak sprytni, jak twardzi, Dengar nie przeczesywa³by teraz pustyni

w poszukiwaniu ich broni, zbroi i innych nadaj¹cych siê do u¿ycia

szcz¹tków.

Uwolni³ but i wsta³.

– Mo¿e nastêpnym razem bêdziesz mia³ wiêcej szczêœcia –

powiedzia³ do trupa.

Jego rada przysz³a jednak za póŸno, by sprawiæ tamtemu ró¿-

nicê. Dengar zarejestrowa³ w swoim banku pamiêci wygl¹d zw³ok

z zaciœniêtymi palcami i ustami pe³nymi piachu, jako kolejny do-

wód tego, o czym od dawna wiedzia³: ten, kto przychodzi po bi-

twie, sprz¹ta to, co po niej zosta³o.

I to na wiele ró¿nych sposobów. Sta³ na szczycie wydmy,

os³aniaj¹c oczy przed blaskiem podwójnych s³oñc Tatooine, i przy-

gl¹da³ siê pochy³oœci zbocza. Zw³oki innych wojowników i stra¿ni-

ków, rozci¹gniête pomiêdzy ska³ami lub na wpó³ zakopane w pia-

chu, jak te, które zostawi³ teraz za sob¹, wskazywa³y, ¿e dotar³ do

cichego i martwego epicentrum ca³ego wydarzenia, którego tak

m¹drze zdo³a³ unikn¹æ.

Inne dowody: szcz¹tki i od³amki, pozosta³oœci wraku repulso-

rowej barki ¿aglowej, która s³u¿y³a Jabbie za lataj¹c¹ salê trono-

w¹, zaœmieca³y okoliczne wydmy. Fragmenty palankinu, os³ania-

j¹cego olbrzymie cia³o Jabby przed po³udniowym s³oñcem, szarpane

teraz przez gor¹cy wiatr – ogieñ blasterów i si³a uderzenia o ziemiê

zamieni³y kosztown¹ sorderiañsk¹ tkaninê w zszargane szmaty.

Dengar zobaczy³ kolejne cia³a stra¿ników Jabby, wciœniête twarza-

mi w gor¹cy piasek, pozbawione broni, któr¹ zd¹¿yli rozkraœæ Ja-

wowie. Ju¿ nigdy nie bêd¹ walczyæ w obronie trzês¹cego siê ciel-

ska swojego szefa. Nawet w tym suchym upale Dengar czu³ mdl¹c¹

woñ œmierci. Zapach dobrze znany – pracowa³ jako ³owca nagród

i najemnik dostatecznie d³ugo, by siê z nim oswoi栖 nie towarzy-

szy³a mu jednak inna woñ, któr¹ spodziewa³ siê tu wyczuæ: pieniê-

dzy. Zacz¹³ schodziæ w dó³ zbocza w stronê odleg³ego wraku.

Kiedy tam w koñcu dotar³, nigdzie dooko³a nie zauwa¿y³ œla-

du cia³a Jabby. Nie zdziwi³o go to, kiedy tak dŸga³ gruz z³amanym

background image

9

metalowym prêtem jak kos¹. Nied³ugo po bitwie zobaczy³ odlatu-

j¹cy st¹d huttañski transportowiec; to on w³aœnie naprowadzi³ go

na to miejsce. Niew¹tpliwie gdzieœ tutaj znajdowa³y siê zw³oki Jabby.

Huttowie mogli sobie byæ chciwymi, wiecznie g³odnymi kredytów

zwa³ami sad³a – Dengar w pewnym sensie podziwia³ te ich ce-

chy – ale nie mo¿na im by³o odmówiæ pewnej lojalnoœci w stosun-

ku do pobratymców. Wiadomo – zabij Hutta, a znajdziesz siê po

uszy w gnoju nerfa. Nie by³a to zreszt¹ kwestia ewentualnych cie-

p³ych uczuæ, jakie Huttowie mogliby ¿ywiæ w stosunku do przed-

stawicieli swojej rasy, tylko raczej przejaw ich s³ynnej megaloma-

nii w po³¹czeniu ze zdrowym instynktem samozachowawczym.

I to by by³o na tyle, jeœli chodzi o Luke’a Skywalkera i resztê

jego bandy, pomyœla³ Dengar, gdy koniec jego prêta natrafi³ na

lepki i obrzydliwy dowód œmierci Jabby. Tak jakby ta ¿a³osna ban-

da rebeliantów nie mia³a doœæ problemów z Imperium, poluj¹cym

na nich po ca³ej galaktyce – teraz do przedstawicieli w³adzy do³¹-

czy te¿ liczny klan pobratymców Jabby. Dengar pokrêci³ g³ow¹ –

nie spodziewa³ siê, ¿e ten Skywalker i jego kumpel Han Solo tak

bardzo zlekcewa¿¹ sk³onnoœæ Huttów do chowania urazy.

Nawet bez rozk³adaj¹cego siê pod ¿arem dwóch s³oñc trupa

Jabby, miejsce œmierdzia³o niemi³osiernie. Dengar uniós³ ciê¿ki

³añcuch, zakoñczony poskrêcanym ogniwem, osmalonym i nad-

topionym ogniem blastera. Kiedy ostatni raz widzia³ te ¿elazne

pêta, jeszcze w pa³acu Jabby, by³y przymocowane do metalowe-

go ko³nierza na szyi ksiê¿niczki Leii. Teraz pokrywa³ je wyschniêty

nalot ohydnej wydzieliny œlinowej Jabby. Jabba musia³ mieæ nie-

lekk¹ œmieræ, pomyœla³ Dengar puszczaj¹c ³añcuch, bo i sam by³

nielekki.

Dowiedzia³ siê o bitwie od kilku ocala³ych stra¿ników, którzy

zdo³ali dowlec siê do pa³acu. Kiedy Dengar stamt¹d wychodzi³, by

udaæ siê na pustkowia Morza Diun, wiêkszoœæ pozosta³ych w pa³a-

cu zbirów i opryszków by³a zajêta rozbijaniem beczu³ek wina, zna-

lezionych w ch³odnych, wilgotnych piwnicach pod pa³acem. Za-

mierzali w orgii pijañstwa utopiæ ¿a³oœæ i smutek, ¿e nie figuruj¹

ju¿ na liœcie p³ac Jabby.

– Tak, ty te¿ jesteœ wolny. – Dengar uniós³ nie naruszon¹

kapsu³ê delikatesow¹, któr¹ wykopa³ czubkiem buta. ¯ywy rary-

tas w jej wnêtrzu – truflit, jeden z ulubionych przysmaków Jab-

by – skroba³ o ceramiczn¹ pokrywê kapsu³y z wyt³oczon¹ na niej

charakterystyczn¹ pieczêci¹ firmy Fhnark i Spó³ka z napisem

background image

10

„Delikatesy” i sloganem reklamowym „Zaspokajamy najbardziej

zdegenerowane apetyty w galaktyce”. – Jeœli w ogóle wiesz, co to

znaczy. – Jego w³asne gusta kulinarne nie obejmowa³y paj¹kowa-

tych, ociekaj¹cych galaret¹ stworzeñ w rodzaju truflita; przycisn¹³

palec w rêkawicy do zamka kapsu³y i otworzy³ j¹. Od¿ywczy gaz,

podtrzymuj¹cy przy ¿yciu truflita przez ca³¹ drogê z planety, na

której siê narodzi³ – gdziekolwiek siê znajdowa³a – wydosta³ siê

z sykiem z kapsu³y.

– Ciekawe, jak d³ugo tu po¿yjesz. – Truflit wypad³ na piach,

wdrapa³ siê na but Dengara i pomkn¹³ w stronê nastêpnej wydmy.

Dengar wyobrazi³ sobie JeŸdŸca Tusken, który znajduje na piasku

tê egzotyczn¹ smakowitoœæ, kompletnie zaskoczony jej widokiem.

Na wydmach zosta³ jeden spory fragment wraku, zbyt du¿y,

by Jawowie zdo³ali go wyszabrowaæ. Twardy durastalowy kil bar-

ki ¿aglowej, sczernia³y od wybuchu, który zniszczy³ pozosta³¹ czêœæ

kad³uba, wyrasta³ pod ostrym k¹tem z miejsca, gdzie rufê pogrze-

ba³o skalne rumowisko. Dengar obmaca³ wypuk³¹ metalow¹ po-

wierzchniê prawie metrowej szerokoœci, po czym wspi¹³ siê wy¿ej

a¿ na szcz¹tki dziobu, z którego pozosta³o tylko o¿ebrowanie, ster-

cz¹ce w górê ku bezchmurnemu niebu. Otoczy³ ramieniem jedn¹

z belek, a drug¹ rêk¹ wysup³a³ zza paska elektrolornetkê i przysu-

n¹³ do oczu. Na dolnej krawêdzi pola widzenia zmienia³y siê cyfry

lokatora zasiêgu, gdy bada³ horyzont.

Bezcelowa podró¿, pomyœla³ z niesmakiem Dengar. Wychyli³

siê mocniej znad belki, nadal przepatruj¹c pustyniê przez lornetkê.

Jego kariera jako ³owcy nagród nigdy nie by³a tak b³yskotliwa,

¿eby nie musia³ czasem grzebaæ w resztkach po innych, tak jak

teraz. Cz³owiekowi nie³atwo by³o utrzymaæ siê w tym fachu, bio-

r¹c pod uwagê niezliczone inne gatunki zamieszkuj¹ce galaktykê,

które siê nim trudni³y – a wszystkie paskudniejsze i bardziej bez-

wzglêdne od niego; na domiar z³ego by³y jeszcze roboty. By³ wiêc

przyzwyczajony do grzebania w odpadkach jak padlino¿erca. Nie

by³oby Ÿle, gdyby uda³o mu siê znaleŸæ choæby jednego rozbitka.

Mo¿e zap³aci³by mu za ratunek albo sk³oni³ krewnych czy wspó³-

pracowników do wymiany za okup. Dwór œwiêtej pamiêci Jabby

by³ bogaty i oferowa³ wiele mo¿liwoœci zarobku, œci¹ga³y wiêc tam

nie tylko lokalne szumowiny z Tatooine.

Jednak szcz¹tki, które tutaj znalaz³ – kilka przetrz¹œniêtych

ju¿ i po³amanych fragmentów barki ¿aglowej i towarzysz¹cych jej

jako eskorta skoczków – to wszystko nie by³o warte nawet dwóch

background image

11

sztabek o³owiu. Je¿eli znajdowa³o siê tu coœ, co mia³o jak¹kolwiek

wartoœæ, ju¿ dawno odholowali to Jawowie swoimi powolnymi,

g¹sienicowymi czo³gami piaskowymi, pozostawiaj¹c za sob¹ same

koœci i bezwartoœciowe odpadki.

Równie dobrze mogê tu zostaæ, pomyœla³. I zaczekaæ. Pos³a³

narzeczon¹, Manaroo, na pok³adzie swojego statku, „Karz¹cej

Rêki”, wysoko w górê, na rekonesans okolicznych terenów. Nie-

d³ugo dziewczyna zakoñczy zadanie i wróci, ¿eby go zabraæ.

Rozpamiêtywa³ przez chwilê swoj¹ frustracjê, która momen-

talnie ust¹pi³a miejsca zaskoczeniu, kiedy kil barki nagle wyprosto-

wa³ siê prawie do pionu. Pasek elektrolornetki wbi³ mu siê w gar-

d³o, gdy urz¹dzenie polecia³o do ty³u. Trzyma³ siê obur¹cz belki,

która poszybowa³a w górê celuj¹c w niebo, tak kurczowo, jakby

by³ na miotanym sztormem oceanie, a nie na piaszczystej pustyni.

Osmalony metal obracaj¹cego siê kilu ze zgrzytem otar³ siê

o magazynki z amunicj¹ na jego piersi. Dengar patrzy³, jak otacza-

j¹ce go wydmy faluj¹ powolnym, sejsmicznym rytmem w kontra-

punkcie do ruchu szcz¹tków barki, poszarpanych klifów ska³ ster-

cz¹cych z piasku i osypuj¹cych siê wydm, wœród wzbijaj¹cych siê

w niebo i przes³aniaj¹cych s³oñca ob³oków py³u.

Zbocza wydm wokó³ wraku wypiêtrza³y siê coraz bardziej

stromo, jak lejek z czarn¹ dziur¹ w œrodku. Jeszcze jeden wstrz¹s

pod powierzchni¹ planety zako³ysa³ kilem na boki z tak¹ si³¹, ¿e

Dengar o ma³o nie wypuœci³ z r¹k trzymanej belki. Straci³ oparcie

pod stopami; spojrza³ w dó³, poni¿ej w³asnych butów, i na samym

dnie piaskowego leja zobaczy³ biegn¹cy koliœcie rz¹d zêbów.

Dengar wymamrota³ przekleñstwo w ojczystym jêzyku. Ty

pokopany idioto, przekl¹³ sam siebie i w³asn¹ g³upotê, przez któr¹

tkwi³ teraz w powietrzu bez mo¿liwoœci ucieczki. Nie wzi¹³ pod

uwagê, jakiego potwora mog³a obudziæ jego obecnoœæ – ani jak

g³odnego.

Wielka Jama Carcoona otwiera³a siê coraz szerzej; piasek i ¿wir

wirowa³y wokó³ œlepego, ¿ar³ocznego monstrum zwanego Sarlac-

kiem, które j¹ zamieszkiwa³o. Kwaœny smród zaatakowa³ nozdrza

Dengara jak wiatr, gorêtszy ni¿ jakiekolwiek wichry smagaj¹ce

pustyniê.

Rzut oka dooko³a przekona³ Dengara, ¿e kil barki zsun¹³ siê

w dó³ leja i zatrzyma³ na wyrastaj¹cej z piasku skale. Odwróci³

twarz i przycisn¹³ do ramienia, by os³oniæ j¹ przed deszczem od³am-

ków rozpadaj¹cego siê wraku; wiêksze fragmenty uderza³y o stoki

background image

12

Jamy, wpadaj¹c jeden za drugim w rozwart¹ paszczê. Kil, œciskany

spoconymi d³oñmi Dengara, szarpn¹³ gwa³townie, gdy koniec belki

skosi³ górn¹ czêœæ podtrzymuj¹cej go ska³y. Belka przechyli³a siê

gwa³townie do ty³u, z Dengarem dyndaj¹cym niebezpiecznie na jej

koñcu zaledwie kilka metrów nad gard³em Sarlacka.

Rozpaczliwym wyrzutem nogi zdo³a³ zaczepiæ najpierw jeden,

a po chwili drugi but o wrêgê. Podci¹gn¹³ siê, obejmuj¹c mocno

w¹sk¹ metalow¹ belkê nogami i dŸwign¹³ w górê, a potem skoczy³

i wbi³ zakrzywione palce w krawêdŸ piaskowego leja. Uderzy³ brzu-

chem o zbocze; piasek osuwa³ siê spod jego d³oni, a on kopa³ i bi³

rêkami, i czo³ga³ siê w górê, ku jasnemu i czystemu niebu. Stêka-

j¹c z wysi³ku, zdo³a³ trafiæ klatk¹ piersiow¹ poza brzeg leja. Potem

wydŸwign¹³ z pu³apki resztê cia³a, by w koñcu ciê¿ko przetoczyæ

siê na plecy.

Jawowie maj¹ pecha, tylko to przysz³o mu do g³owy, kiedy

le¿a³ nieruchomo na piasku. Obejmowa³ siê ramionami i czeka³, a¿

pustynny potwór zakopie siê ponownie w piaskach Tatooine. Byæ

mo¿e wrak kry³ w sobie coœ cennego, ale je¿eli ci mali œmieciarze

nie zanurkuj¹ do gard³a Sarlacka, ewentualne skarby wymkn¹ im

siê z rêki.

Morze Wydm ucich³o. Dengar poczeka³ minutê, odmierzan¹

coraz spokojniejszym biciem w³asnego serca, i dopiero wtedy wsta³.

Sarlacc najprawdopodobniej schowa³ ³eb pod ziemiê, zajêty tra-

wieniem fragmentów wraku, które po³kn¹³. Dengar uzna³, ¿e jeœli

siê pospieszy, starczy mu czasu, by oddaliæ siê na bezpieczn¹ odle-

g³oœæ. Otrzepa³ piasek z ubrania i zacz¹³ wspinaæ siê na zbocze

pobliskiej wydmy.

Trzy wydmy dalej zatrzyma³ siê, zasapany. Ku swojemu za-

skoczeniu zauwa¿y³, ¿e fragmenty wraku – niemal nieodró¿nialne

ju¿ w tej chwili elementy barki ¿aglowej Jabby Hutta – nadal tkwi¹

w œrodku jamy. Po chwili oœwieci³a go prawda. Potwór jest mar-

twy, pomyœla³. Coœ – lub ktoœ – zdo³a³o zabiæ Sarlacka. Odór zgni-

lizny, który wyczu³ wczeœniej, pochodzi³ od rozdartego truch³a po-

twora, widocznego pod wrakiem.

Wyczuwalne do tej pory z³oœliwe ¿ycie, ukryte pod powierzch-

ni¹ pustyni, zgas³o. Tylko drobne od³amki wraku, których formy

ani przeznaczenia nie sposób by³o ju¿ rozpoznaæ, i kilka powalo-

nych twarz¹ do ziemi trupów le¿a³o bez³adnie wokó³ jamy.

Smród zalatuj¹cy od leja w zboczu wydmy sk³oni³ Dengara

do marszu w przeciwnym kierunku, w stronê pa³acu Jabby. Ten

background image

13

moment by³ równie dobry jak ka¿dy inny, ¿eby sprawdziæ pog³o-

ski na temat tego, czym sta³ siê pa³ac po œmierci swojego w³aœci-

ciela. Orgiastyczna uczta urz¹dzona przez uwolnionych s³ugusów

Jabby dopiero siê rozpoczyna³a, gdy Dengar wychodzi³ z odpy-

chaj¹cej, pozbawionej okien kryjówki Hutta. Gdyby pa³ac rzeczy-

wiœcie opustosza³ – a kr¹¿¹ce na ten temat plotki przeczy³y sobie

nawzajem – grube mury jego wewnêtrznych komnat zapewni³yby

mu bezpieczne schronienie na czas, kiedy noc z jej niebezpieczeñ-

stwami obejmie w posiadanie Morze Wydm, dopóki Manaroo nie

przyleci, by go stamt¹d zabraæ. Równie dobrze móg³ wprawdzie

przeczekaæ we w³asnej kryjówce, wyciêtej w otaczaj¹cych pusty-

niê skalnym pierœcieniem górach i pe³nej zapasów na czarn¹ godzi-

nê. W pa³acu móg³ jednak spotkaæ kogoœ z dawnego dworu Jabby,

na przyk³ad jego kamerdynera, Biba Fortunê, czy innych by³ych

podw³adnych Hutta, szukaj¹cych sposobów wzbogacenia siê na

œmierci dawnego pracodawcy.

Wybitne umys³y, pomyœla³ Dengar z szyderczym uœmiechem,

maj¹ czêsto podobne pomys³y. A chciwe umys³y – zawsze.

Jeszcze raz obejrza³ horyzont przez elektrolornetkê. Jedno ze

s³oñc zaczyna³o ju¿ zachodziæ, rozci¹gaj¹c jego cieñ padaj¹cy na

pustkowie. W³aœnie mia³ wy³¹czyæ lornetkê, gdy coœ przyci¹gnê³o

jego uwagê. Ten wygl¹da, jakby zebra³ najgorsze razy, pomyœla³

Dengar, obserwuj¹c zw³oki le¿¹ce o jakieœ piêædziesi¹t metrów od

niego twarz¹ do góry. Dengar widzia³ wyraŸnie przód he³mu z w¹-

sk¹ szczelin¹ wizyjn¹. By³ to jedyny element stroju le¿¹cego, któ-

ry wygl¹da³ na nieuszkodzony. Ca³a reszta chyba nie tyle sp³onê³a,

ile zosta³a wytrawiona w kwaœnej k¹pieli, która sprowadzi³a mun-

dur i zbrojê do kupy poszarpanych szmat i skorodowanych, wy-

szczerbionych p³ytek metalu i sztucznego tworzywa. Dengar po-

krêci³ soczewkami lornetki, przybli¿aj¹c obraz. Zastanawia³ siê nad

przyczyn¹, która mog³a wywo³aæ tak zabójczy skutek.

Chwileczkê, pomyœla³. Rozci¹gniête cia³o wype³ni³o teraz ca³e

pole widzenia lornetki. Chyba nie tak ca³kiem zabójczy. Dengar

zauwa¿y³, ¿e pierœ le¿¹cego porusza siê s³abo, unosz¹c siê i opada-

j¹c, jakby jej w³aœciciel z trudem walczy³ o ka¿dy oddech. Pó³nagi

osobnik, kimkolwiek by³, niew¹tpliwie jeszcze ¿y³. Przynajmniej

na razie.

No, temu warto przyjrzeæ siê z bliska. Dengar wcisn¹³ lornet-

kê za pas. Choæby z czystej ciekawoœci – odleg³a postaæ wygl¹da³a,

jakby odkry³a ca³kiem nowy, nie znany dot¹d Dengarowi sposób

background image

14

utraty ¿ycia. Jako ³owca g³ów i cz³owiek zawodowo zajmuj¹cy siê

przemoc¹, Dengar by³ ¿ywotnie zainteresowany t¹ kwesti¹.

Spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, jak jego statek – „Karz¹ca

Rêka” – opada na ziemiê kilka kilometrów od niego z wysuniêtymi

kotwicami cumowniczymi. Za sterami statku siedzia³a jego narze-

czona, Manaroo. To dobrze, pomyœla³. Bêdzie mog³a mu pomóc

teraz, kiedy stwierdzi³, ¿e nie zagra¿a jej bezpoœrednie niebezpie-

czeñstwo. Nie przeszkadza³o mu, ¿e nara¿a w³asne ¿ycie, ale jej

¿ycie to co innego.

Balansuj¹c rêkami wyci¹gniêtymi na boki, schodzi³ zboczem

w stronê tajemniczej ludzkiej postaci, któr¹ zauwa¿y³ przez lornet-

kê. Mia³ nadziejê, ¿e osobnik bêdzie jeszcze ¿y³, kiedy do niego

dotrze.

Ten rodzaj œmierci jest naprawdê okropny...

Gdzieœ poza bez³adn¹ pl¹tanin¹ myœli i obrazów s³ysza³ w pa-

miêci obleœny g³os Jabby, który obiecywa³ komuœ nieznane dot¹d

mêki bólu, nieznoœnego i nie koñcz¹cego siê, który potrwa tysi¹ce

lat.

Ten stary, t³usty œlimak mia³ racjê, przynajmniej w pewnym

stopniu, musia³ przyznaæ umieraj¹cy mê¿czyzna. A mo¿e ju¿ mar-

twy? Nie potrafi³ tego rozstrzygn¹æ. Ten los – nieskoñczenie po-

wolne wytrawianie, cz¹steczka po cz¹steczce, skóry i zakoñczeñ

nerwowych – przeznaczony by³ komu innemu. Umieraj¹cemu

mê¿czyŸnie wyda³o siê nie bardziej niesprawiedliwe ni¿ inne para-

doksy okrutnego wszechœwiata, ¿e cierpi za kogoœ innego.

Czy te¿ cierpia³. Bo Hutt musia³ zostaæ Ÿle poinformowany na

temat tego, jak d³ugo potrwa mêka rozpuszczanego cia³a. Kilka

sekund wystarcza³o z nawi¹zk¹, by z niezwyk³¹ wyrazistoœci¹ prze-

formu³owaæ dotychczasow¹ definicjê bólu: w ca³kowitym mroku

kwasy zaczê³y przes¹czaæ siê przez ubranie, k¹saj¹c cia³o tysi¹-

cem eksploduj¹cych s³oñc. A kolejnych kilka sekund, a potem mi-

nut i godzin – a mo¿e dni czy lat? – które po nich nast¹pi³y, rze-

czywiœcie wydawa³o siê rozci¹gaæ w nieskoñczonoœæ...

A¿ przyszed³ koniec. Ból, silniejszy ni¿ kiedykolwiek odczu³

na w³asnej skórze albo zada³ swoim ofiarom, usta³, zast¹piony za-

mglon¹ i otêpia³¹ œwiadomoœci¹ wys¹czaj¹cych siê z niego powoli

si³ ¿yciowych. W porównaniu z poprzednimi doznaniami by³a

to ulga porównywalna z zaœniêciem na satynowych poduszkach

background image

15

wype³nionych miêkkim pierzem. Nawet œlepota – nieprzenikniona

noc – ust¹pi³a przymglonemu œwitowi. Umieraj¹cy mê¿czyzna na-

dal nic nie widzia³, ale wyczuwa³ przez szczelinê he³mu i wilgotne

szmaty okrywaj¹ce cia³o nie daj¹ce siê z niczym pomyliæ ciep³o

s³oñca na twarzy i poparzonej skórze piersi.

Byæ mo¿e, pomyœla³, potwór siêgn¹³ nieba i po³kn¹³ je. Gdy

spada³ w dó³ pomiêdzy szeregami ostrych zêbów, olbrzymia gêba

wyda³a mu siê dostatecznie du¿a, by je pomieœciæ.

Czu³ pod plecami ¿wir i piasek, przesi¹kniêty jego w³asn¹ krwi¹.

To musia³ byæ jakiœ rodzaj dotykowych omamów. Nie wierzy³

w ¿adnych bogów, którym móg³by za to podziêkowaæ, ale b³ogo-

s³awi³ ulgê ob³êdu...

Œwiat³o na twarzy przyblad³o; ró¿nica temperatur pozwoli³a

mu rozpoznaæ rozmiar pochylaj¹cego siê nad nim cienia. Zastana-

wia³ siê, jak¹ te¿ now¹ wizjê zeœle mu jego sko³atany mózg. W brzu-

chu bestii byli te¿ inni – wiedzia³ o tym. Kiepskie towarzystwo,

uzna³ umieraj¹cy. Równie dobrze móg³ mieæ omamy s³uchowe,

s³yszeæ g³osy tych, którzy zaraz mieli byæ strawieni; pomog³oby

mu to przetrwaæ d³ugie, nie koñcz¹ce siê godziny, zanim atomy

jego cia³a uwolni¹ siê od siebie.

Jeden z g³osów, który us³ysza³, nale¿a³ do niego samego:

– Pomó¿...

– Co siê sta³o?

Rozeœmia³by siê, gdyby nie to, ¿e ka¿de drgniêcie odartych ze

skóry miêœni sprawia³o straszny ból, wpychaj¹c go w pustkê zapo-

mnienia. Czy to mog³a byæ halucynacja?

– Sarlacc... po³kn¹³ mnie. – S³owa wydawa³y siê wydobywaæ

mimo woli. – Zabi³em go... wybuch...

Us³ysza³ teraz drugi g³os, kobiecy:

– On umiera.

Znów odezwa³ siê mêski g³os, prawie szept:

– Manaroo, czy wiesz, kto to jest?

– Nie obchodzi mnie to. Pomó¿ mi wnieœæ go do œrodka. –

Zas³oni³ go cieñ kobiety.

Nagle poczu³, ¿e ktoœ go unosi, a brud i ¿wir osypuje siê z jego

sponiewieranego ubrania. Nastêpne doznanie – ktoœ zarzuci³ go so-

bie na szerokie plecy, przytrzymuj¹c d³oni¹ w pasie. Umieraj¹cy

mê¿czyzna poczu³ wstyd. Tyle razy wczeœniej stawa³ twarz¹ w twarz

z perspektyw¹ w³asnej œmierci – niewa¿ne, czy bolesnej – a œwiado-

moœæ, jak niewiele znaczy ten fakt, dodawa³a mu si³y. A teraz jakaœ

background image

16

s³aba cz¹stka w nim samym wzywa³a na pomoc tê ¿a³osn¹ fantazjê

o ratunku. Lepiej umrzeæ, pomyœla³, ni¿ ¿yæ w strachu przed œmierci¹.

– Trzymaj siê! – to wizja podsunê³a mu ten g³os. – Zabiorê

ciê w bezpieczne miejsce.

Mê¿czyzna znany jako Boba Fett wyczu³ wahad³owy rytm

kroków – wra¿enie, ¿e jest niesiony po skalistym pod³o¿u. Wzrok

wróci³ mu na chwilê, a œlepota ust¹pi³a, pozwalaj¹c mu w krótkim

przeb³ysku œwiadomoœci zobaczyæ w³asn¹ rêkê, bezw³adn¹ i zwi-

saj¹c¹, która zostawi³a na piasku œlady krwi.

Wtedy to w³aœnie zdecydowa³, ¿e to, co widzi i czuje, nie jest

halucynacj¹. I ¿e nadal ¿yje.

background image

17

2 – Mandaloriañska zbroja

R O Z D Z I A £

Niewielki obiekt, poruszaj¹cy siê o w³asnym napêdzie przez

zimny, miêdzygwiezdny przestwór, min¹³ w koñcu granice czujni-

ków wokó³ planety. Kuat poczu³, ¿e hiperprzestrzenny pos³aniec

zbli¿a siê do nich, zanim jeszcze jego szef ochrony przyszed³ poin-

formowaæ go, ¿e kapsu³a zosta³a przechwycona. Potrafi³ precyzyj-

nie wyczuwaæ obecnoœæ tworów mechanicznych, od najmniejszych

nanosporoidów po konstrukcje zdolne unicestwiæ ca³e planety. Ta

wrodzona umiejêtnoœæ by³a charakterystyczna dla jego rodziny i do-

skonali³a siê z pokolenia na pokolenie.

– Przepraszam, panie in¿ynierze – rozleg³ siê za nim s³u¿al-

czy g³os – ale prosi³ pan, ¿eby niezw³ocznie zawiadomiæ, kiedy

jednostki ³¹cznoœci pozasystemowej odbior¹ jakikolwiek œlad. Œlad

pañskiej... przesy³ki.

Kuat odwróci³ siê od wielkiego, wypuk³ego iluminatora i rozpoœcie-

raj¹cego siê za nim widoku pustki upstrzonej œwiate³kami gwiazd. Da-

leko za odleg³¹ orbit¹ planety, która nosi³a jego rodowe imiê, w pole

widzenia wchodzi³o w³aœnie zamglone ramiê jednej z najpiêkniejszych

spiralnych mg³awic galaktyki. Stara³ siê nie przegapiaæ takich rzeczy;

przypomina³y mu, ¿e wszechœwiat i wszelkie jego wytwory by³y tylko

maszyn¹ nie ró¿ni¹c¹ siê od innych. Nawet tworz¹ce je atomy, jeœli

pomin¹æ chaos zasady nieoznaczonoœci i zniekszta³caj¹cego wp³ywu

obserwatora, tyka³y niczym staro¿ytne, prymitywne chronometry.

I nie tylko one, powiedzia³ sobie w duchu Kuat... nie po raz

pierwszy. Duch ludzki nie ró¿ni siê od nich zanadto. Jest równie

mechaniczny, choæ niematerialny w swojej naturze.

background image

18

– Doskonale. – Pog³aska³ jedwabist¹ sierœæ felinksa usadowio-

nego na jego ramieniu. Zwierzê wyda³o g³êboki, ledwie s³yszalny

pomruk zadowolenia, gdy d³ugie, precyzyjne palce jego pana od-

nalaz³y odpowiednie miejsce za spiczastymi uszami. – Dok³adnie

tego oczekiwa³em.

Maszyny, nawet te skonstruowane w Zak³adach Stoczniowych

Kuat, nie zawsze funkcjonowa³y jak nale¿y; przypadkowe zmien-

ne dzia³a³y czasami jak przys³owiowy piasek w trybach. Sprawia³o

mu przyjemnoœæ – czêst¹, ale wcale przez to nie mniejsz¹ – kiedy

sprawy toczy³y siê zgodnie z planem.

– Czy macie jakieœ odczyty zawartoœci przesy³ki?

– Na razie nie. – Fenald, szef ochrony, mia³ na sobie standar-

dowy kombinezon roboczy Zak³adów Stoczniowych Kuat, pozba-

wiony jakichkolwiek oznaczeñ stanowiska, z wyj¹tkiem rzucaj¹-

cego siê w oczy miotacza o zmiennym rozproszeniu, obijaj¹cego

siê o biodro mê¿czyzny. – Pracuje nad tym ca³a moja za³oga, ale –

sarkastyczny uœmiech uniós³ k¹ciki jego warg – kody szyfruj¹ce s¹

doϾ wyrafinowane.

– Takie maj¹ byæ. – Kuat nie by³by rozczarowany, gdyby pra-

cownikom stoczni nie uda³o siê z³amaæ kodów; sam je zaprojekto-

wa³ i wprowadzi³. Przekazanie sprawy do infoanalizy wydzia³owi

bezpieczeñstwa by³o tylko testem, który mia³ potwierdziæ, jak do-

brze mu posz³o. – Nie chcia³bym, ¿eby ktoœ przegl¹da³ moj¹ pocztê.

– Oczywiœcie. – Oszczêdny uk³on wystarczy³. Mimo znacze-

nia Zak³adów Stoczniowych Kuat, elitarnego dostawcy us³ug in¿y-

nieryjnych i konstrukcyjnych dla Imperium, tradycj¹ zak³adów od

wielu pokoleñ by³ brak wszelkiej ceremonialnoœci wœród pracow-

ników centrali. Ostentacja, konwenanse i dworskie ceregiele by³y

dobre dla tych, którzy nie rozumieli, gdzie tkwi prawdziwa w³a-

dza. Fenald wskaza³ d³oni¹ na iluminator, którego szeœciok¹tne,

wygiête przypory wznosi³y siê trzykrotnie wy¿ej ni¿ imponuj¹ca

dwumetrowym wzrostem sylwetka jego szefa. – Chyba nikt by

nie chcia³.

Felinks zamrucza³ g³oœniej, bo trzymaj¹cy go w ramionach Kuat

znalaz³ punkt, z którego wychodzi³y przewody dra¿ni¹ce oœrodek

przyjemnoœci zwierzêcia. Takie ju¿ by³y te zwierzaki: znaczn¹ czêœæ

niewielkiego mózgu w zbyt w¹skiej czaszce – spuœcizna chodu wsob-

nego charakterystycznego dla tej rasy – musia³ zast¹piæ obwodami

biostymulacyjnymi, ¿eby uchroniæ stworzenie od ci¹g³ego wpadania

na œciany i wyskubywania sierœci do ¿ywego miêsa. Czubkami palców

background image

19

wyczu³ krawêdŸ naciêcia na czaszce stworzonka. Przekszta³cony

w ten sposób w coœ bli¿szego maszynie, jego ulubieniec du¿o lepiej

spe³nia³ teraz swoj¹ rolê, a przede wszystkim bardziej odpowiada³

wyobra¿eniom Kuata o tym, co piêkne.

W przestronnym gabinecie dziedzicznego szefa Zak³adów

Stoczniowych Kuat rozleg³ siê pojedynczy dzwonek. Kuat odwró-

ci³ siê, by dalej podziwiaæ przez iluminator bezkresny widok, a je-

go szef ochrony przycisn¹³ do ucha d³oñ z wszczepionym niewiel-

kim nadajnikiem. Felinks zamkn¹³ oczy w ekstazie; nie widzia³,

jak odleg³e ramiê mg³awicy wchodzi w pole widzenia, niczym œwie-

tlista smuga dymu na czerni nieba.

– W³aœnie przynosz¹ kapsu³ê – odezwa³ siê Fenald.

– Doskonale. – Na zewn¹trz, w pró¿ni, jonowy silnik zosta-

wia³ za sob¹ jaskrawoczerwon¹ smugê, mijaj¹c pozornie chaotyczny

labirynt platform konstrukcyjnych i grawitacyjnych doków cumow-

niczych. Porusza³ siê z prêdkoœci¹ podœwietln¹, umo¿liwiaj¹c¹ na-

wigacjê. Ma³y prom serwisowy, z jak¿e cennym ³adunkiem na po-

k³adzie, kierowa³ siê ku j¹dru kombinatu Kuat. Min¹³ najwy¿ej

standardowy kwadrans, zanim dotar³ na miejsce. Kuat obejrza³ siê

przez ramiê na Fenalda.

– Nie zatrzymujê ciê. – Uœmiechn¹³ siê. – Sam siê zajmê kap-

su³¹.

Szefom ochrony p³acono za to, by byli ciekawi wszystkiego,

co mieœci³o siê w sferze ich odpowiedzialnoœci.

– Jak pan sobie ¿yczy, panie in¿ynierze. – S³owom towarzy-

szy³ uk³on granicz¹cy z nieuprzejmoœci¹, nie zginaj¹cy krêgos³upa.

P³acono mu jednak za wype³nianie poleceñ. – Proszê daæ mi znaæ,

gdyby mia³ pan jeszcze jakieœ ¿yczenia w tej sprawie.

Felinks zaprotestowa³, gdy Kuat pochyli³ siê i postawi³ zwie-

rzê na wy³o¿onej mistern¹ mozaik¹ pod³odze. Prostuj¹c ogon, fe-

links otar³ siê o nogawkê spodni, uszytych z tego samego, prak-

tycznego drelichu w kolorze ciemnej zieleni, z którego wykonane

by³y uniformy wszystkich innych pracowników Zak³adów. Troski

najpotê¿niejszych istot galaktyki – ustêpuj¹cych w³adz¹ tylko oso-

bom z najbli¿szego krêgu imperatora Palpatine’a – nie mia³y dla

felinksa ¿adnego znaczenia. ród³o ciep³a i nieustanne g³askanie

okreœla³y granice jego pragnieñ.

Kiedy Kuat siê wyprostowa³, drzwi biura zamyka³y siê w³a-

œnie za szefem ochrony. Felinks natrêtnie stuka³ ³ebkiem w goleñ

swojego pana.

background image

20

– Nie teraz – powiedzia³ do niego Kuat. – Jestem zajêty.

Wytrwa³oœæ by³a jedn¹ z cech, które podziwia³; nie móg³ z³o-

œciæ siê na zwierzê, kiedy wskoczy³o na jego roboczy stó³. Pozwo-

li³ mu przemaszerowaæ tam i z powrotem na poziomie jego piersi;

sam przez ten czas przygotowa³ niezbêdne narzêdzia. Dopiero kie-

dy pilot wahad³owca, którego lot obserwowa³ wczeœniej przez ilu-

minator, wszed³ do gabinetu i umieœci³ wyd³u¿one, srebrne jajo na

stole, Kuat przepêdzi³ zwierzaka.

Dwie robocze lampy podp³ynê³y w powietrzu do sto³u, roz-

praszaj¹c cienie, kiedy Kuat pochyli³ siê nad lustrzan¹ torped¹. Ta

kapsu³a komunikacyjna by³a nie tyle wyposa¿ona w modu³y auto-

destrukcji, ale wrêcz tylko z nich zbudowana, co mia³o zapobiec

mo¿liwoœci dotarcia do jej zawartoœci przez osoby nieupowa¿nio-

ne, czyli ka¿dego z wyj¹tkiem samego Kuata. Nawet w jego przy-

padku nie mia³o to byæ ³atwe; gdyby siê teraz pomyli³, kombinat

mia³by wkrótce nowego dziedzicznego w³aœciciela i g³ównego pro-

jektanta.

Chwyci³ kciukiem i palcem wskazuj¹cym sondê identyfika-

cyjn¹, która niemal bezboleœnie wbi³a siê w skórê, pobieraj¹c próbkê

p³ynów i tkanki. Mikroobwody wbudowane w w¹skie, podobne

do ig³y urz¹dzenie rozpoczê³y pracê, analizuj¹c zarówno informa-

cje genetyczne, jak i samomutuj¹ce markery promieniotwórcze

wprowadzone do jego krwiobiegu. Sonda nie da³a ¿adnego zna-

ku – ani dŸwiêkowego, ani œwietlnego, czy jego to¿samoœæ zosta³a

potwierdzona. Jedynym sposobem, by to potwierdziæ, by³o do-

tkniêcie nierdzewn¹ koñcówk¹ sondy do kapsu³y komunikacyjnej;

jeœli zwêglone szcz¹tki Kuata nie wtopi¹ siê w przeciwleg³¹ œcianê,

bêdzie to oznacza³o, ¿e wszystko jest w porz¹dku.

Sonda stuknê³a o wypuk³¹, lustrzan¹ powierzchniê. ¯adnej

eksplozji, tylko syk wypuszczanego powoli powietrza, kiedy na

chwilê wstrzyma³ oddech.

Wzd³u¿ kapsu³y pojawi³a siê pod³u¿na szczelina. Praca postê-

powa³a coraz szybciej; Kuat otworzy³ srebrzyste jajo i teraz de-

montowa³ jego pow³okê w œciœle okreœlonym porz¹dku. Jeden fa³-

szywy krok, jeden komponent usuniêty w niew³aœciwej kolejnoœci

równie¿ spowodowa³by eksplozjê. Kuat nie martwi³ siê tym jed-

nak. Jedynym miejscem, w którym znajdowa³ siê zapis prawid³o-

wej kolejnoœci demonta¿u kapsu³y, by³a jego w³asna pamiê栖 ¿a-

den zapis nie by³by dok³adniejszy. Kiedy podziwia³ maszyny, widzia³

w nich w³asn¹ doskona³oœæ.

background image

21

Urz¹dzenie spoczywaj¹ce na jego stole roboczym dzia³a³o rów-

nie perfekcyjnie. Ostatni fragment obudowy rozpad³ siê na czêœci,

ods³aniaj¹c j¹dro kapsu³y.

– Przeby³eœ dalek¹ drogê, mój ma³y. – Po³o¿y³ czu³¹ i zabor-

cz¹ d³oñ na module holoprojektora, który ukaza³ siê we wnêtrzu

kapsu³y. – Co masz mi do powiedzenia?

Kuat wyczu³ d³oni¹ s³abn¹ce ciep³o. Ogniwo energetyczne kap-

su³y stanowi³ modu³ przyspieszonego rozpadu, wytwarzaj¹cy doœæ

energii, by starczy³o jej na jeden skok w nadprzestrzeñ. Wspó³-

rzêdne skoku zosta³y wczeœniej zaprogramowane; zaledwie kilka

dni temu kapsu³a opuœci³a odleg³¹ planetê Tatooine. Mog³a dotrzeæ

do kombinatu Kuat nawet wczeœniej, gdyby nie program chaotycz-

nego wyboru trajektorii podœwietlnej, wbudowany w uk³ad napê-

dowy sondy w celu ograniczenia mo¿liwoœci jej wykrycia. Ludzie

ze s³u¿by bezpieczeñstwa Kuata nie byli jedynymi, którzy obser-

wowali granice systemu. Tak wygl¹da³ ten biznes – paranoja sta-

wa³a siê jednym z kosztów operacyjnych, gdy pracowa³o siê na

zlecenie Imperium.

D³oñmi w ochronnych rêkawicach izolacyjnych Kuat uniós³

holoprojektor – standardowy odtwarzacz, podobny do wielu po-

wszechnie wystêpuj¹cych w galaktyce, jednak z kilkoma ulepsze-

niami i modyfikacjami, które stawia³y go wysoko ponad tamtymi.

Nawet sam Palpatine nie by³ w stanie uzyskaæ tak bogatej w szcze-

gó³y transmisji w kontaktach ze swoimi podw³adnymi.

Ale on ich nie potrzebuje, przypomnia³ samemu sobie Kuat.

Nie tak jak ja.

Imperator zawsze móg³ uzyskaæ to, o co mu chodzi³o, pos³u-

guj¹c siê strachem i œmierci¹. W bran¿y konstrukcyjnej potrzeba

by³o nieco wiêcej finezji, by nie podkopaæ w³asnego rynku.

– IdŸ sobie... – powiedzia³ do felinksa krêc¹cego siê pomiê-

dzy jego nogami. – Nie spodoba ci siê to.

Felinks nic sobie nie robi³ z jego ostrze¿enia. Kuat przy u¿yciu

reszty swoich precyzyjnych narzêdzi zamkn¹³ obwody we wnê-

trzu holoprojektora, a wtedy jego obszerny gabinet wype³ni³y ob-

razy i dŸwiêki innej wielkiej sali. Przyt³aczaj¹ca ciemnoœæ nagrania

i chaos dŸwiêków, od pobrzêkuj¹cych spod pod³ogi ³añcuchów po

okrutny œmiech przedstawicieli najró¿niejszych ras – wszystko to

zje¿y³o jedwabist¹ sierœæ na grzbiecie zwierzêcia; felinks zasycza³,

gdy zobaczy³ opas³e, s³oniowate cielsko z malutkimi r¹czkami

i ogromnymi, chciwymi oczami. Kiedy zaœ pozbawione warg usta

background image

22

istoty rozchyli³y siê, by wydaæ gard³owy, gulgoc¹cy œmiech, fe-

links czmychn¹³ pod warsztat, chowaj¹c siê w najciemniejszy k¹t.

Kuat wcisn¹³ magnetyczn¹ koñcówkê sondy, zatrzymuj¹c od-

twarzanie; kakofonia dŸwiêków ust¹pi³a ciszy, gdy odwraca³ siê,

by spojrzeæ przez ramiê na zastyg³y w bezruchu dwór Jabby Hut-

ta. Odwróci³ siê od sto³u i wszed³ pomiêdzy holograficzne posta-

cie. Choæ niematerialne jak duchy – móg³ przejœæ na wylot przez

sylwetki pochlebców i pacho³ków otaczaj¹cych platformê antygra-

witacyjn¹ Jabby – by³y odwzorowane z tak¹ dok³adnoœci¹, ¿e nie-

mal czu³ odór potu i smrodliwe wyziewy zgnilizny wydobywaj¹ce

siê z komór pod pod³og¹.

– A wiêc nie ¿yjesz, co? – uœmiechn¹³ siê w¹skimi ustami

i zbli¿y³ twarz do nieruchomego oblicza Jabby. – Jaka szkoda! Nie

cierpiê traciæ dobrych klientów. – W ci¹gu ostatnich kilku lat Jabba

zleci³ mu kilka du¿ych kontraktów – na dostawê broni dla swoich

zbirów z zak³adów zbrojeniowych Kombinatu Kuat oraz na wypo-

sa¿enie pa³acu, a tak¿e na bogato wyposa¿on¹ barkê ¿aglow¹ na-

szpikowan¹ sprzêtem wojskowym, wyprodukowan¹ w jednej ze

spó³ek zale¿nych koncernu zajmuj¹cej siê budow¹ luksusowych

prywatnych jachtów. Jabba nie mia³ przy tym pojêcia o paru udo-

skonaleniach, których nie zamawia³ – ukrytych urz¹dzeniach na-

grywaj¹cych, dziêki którym Kuat wiedzia³ niemal wszystko o tym,

co dzia³o siê w pa³acu Hutta na Tatooine i na pok³adzie jego barki.

Dobry producent zna swoich klientów, pomyœla³ Kuat, lepiej

ni¿ oni sami.

Wiadomoœæ o œmierci Jabby roznios³a siê ju¿ po galaktyce,

jednych wprawiaj¹c w zadowolenie, innym przysparzaj¹c k³opo-

tów. Ze wszystkich swoich wspó³braci Jabba by³ najbardziej rzut-

kim osobnikiem – jeœli mo¿na tak nazwaæ istotê równie oty³¹ i po-

woln¹ – a swoje trefne interesy prowadzi³ na szersz¹ skalê ni¿

którykolwiek inny przedstawiciel jego rasy. Pewnie skacz¹ ju¿ so-

bie do garde³, pomyœla³ Kuat o wspó³pracownikach zmar³ego, a tak¿e

jego najbli¿szych krewnych, rzekomo pogr¹¿onych w ¿a³obie. Na

pewno walcz¹ teraz o przejêcie kontroli nad jego skomplikowa-

nym, przestêpczym dziedzictwem. To dobry czas dla firmy – Kuat

mia³ ju¿ w kalendarzu umówione spotkania z najbardziej bezwzglêd-

nymi i ambitnymi przedstawicielami huttañskich klanów. Nowe plany

zawsze wymagaj¹ nowego uzbrojenia.

Myœl o skakaniu do gard³a w przewrotny sposób rozbawi³a Ku-

ata. Holonagranie potwierdzi³o to, co dotychczas by³o mu wiadomo

background image

23

o œmierci Jabby. Jedn¹ z niezdarnych, ma³ych r¹czek Hutt przytrzy-

mywa³ ³añcuch, którego drugi koniec przymocowany by³ do obro¿y

na szyi kobiecej postaci. Stoj¹c tu¿ przy krawêdzi platformy Kuat

okiem konesera ocenia³ hojnie ods³oniête wdziêki ksiê¿niczki Leii

Organy. Dziêki zamo¿noœci i wp³ywom jego prywatne apartamenty

odwiedza³o wiele atrakcyjnych kobiet, nawet z najwy¿szych sfer.

Jednak ksiê¿niczka...

Zanotowa³ w myœli, by nie przegapiæ ewentualnej okazji po-

znania tej kobiety. Gdyby do tego dosz³o, na pewno nie by³by

takim idiot¹, ¿eby zostawiaæ jej pod rêk¹ coœ równie niebezpiecz-

nego jak ³añcuch.

– Nigdy nie podsuwaj wrogowi narzêdzia, którym mo¿e ciê

zabi栖 powiedzia³ na g³os Kuat do wizerunku zmar³ego Hutta.

Tak naprawdê jednak œmieræ Jabby nie bardzo go w tej chwili

obchodzi³a. Nawet obecnoœæ Leii Organy na dworze zmar³ego Hutta

nie mia³a w tej chwili wiêkszego znaczenia. Szuka³ w t³umie in-

nych twarzy z przesz³oœci. Podszed³ do warsztatu i kilkoma deli-

katnymi ruchami pokrête³ projektora puœci³ nagranie wstecz, do

momentu, zanim Leia Organa w przebraniu ³owcy nagród przy-

prowadzi³a do pa³acu Jabby schwytanego Wookiego. To powinno

wystarczyæ, pomyœla³ Kuat, spogl¹daj¹c przez ramiê; uniós³ koñ-

cówkê sondy z projektora, ponownie zatrzymuj¹c obraz.

Mijaj¹c platformê tronow¹ Jabby, Kuat rozgl¹da³ siê dooko³a

i przypatrywa³ cz³onkom jego dworu. Prawdziwa galeria miêdzy-

gwiezdnych szumowin i mêtów, od drobnych z³odziejaszków po

zawodowych morderców, a nawet gorzej. Huttowie zdawali siê

przyci¹gaæ tego rodzaju indywidua w podobny sposób jak ma³e

zwierz¹tka futerkowe przyci¹gaj¹ pch³y. W pewnym sensie jednak

mo¿na powiedzieæ, ¿e ³¹czy³ je stosunek raczej symbiotyczny ni¿

paso¿ytniczy – unieruchomiony w swoim pa³acu Jabba, gdy rozej-

rza³ siê dooko³a, móg³ zobaczyæ istoty rozumne równie zdeprawo-

wane jak on sam, a nawet gorsze.

Kuat przechadza³ siê powoli pomiêdzy zastyg³ymi postaciami

hologramu, szukaj¹c jednej, konkretnej twarzy. A nawet nie tyle

twarzy, ile maski. Zatrzyma³ siê przed nieruchomym wizerunkiem

kamerdynera Jabby, Biba Fortuny – Twi’lekianina o b³yszcz¹cych

oczach i z³oœliwym uœmieszku. Samce z planety Ryloth, nawet

z ca³¹ swoj¹ inteligencj¹ i szczególnymi talentami umys³owy-

mi umieszczonymi w smuk³ych wyrostkach wyrastaj¹cych z na-

giej czaszki i sp³ywaj¹cych na ramiona, nie mia³y w sobie ¿y³ki

background image

24

przedsiêbiorcy, która pozwala³aby im tworzyæ bogactwo, ani te¿

odwagi, by je ukraœæ, mimo ¿e byli niemal równie chciwi jak Hut-

towie. Akurat ten osobnik przed laty próbowa³ wœlizn¹æ siê w sze-

regi kierownictwa Zak³adów Stoczniowych Kuat, zanim popis wy-

j¹tkowej nielojalnoœci nie zamkn¹³ przed nim na zawsze drogi do

kariery w koncernie Kuata. Huttowie byli bardziej podatni na po-

chlebstwa i wazeliniarstwo – Kuat nie zdziwi³ siê, widz¹c Fortunê

w pa³acu Jabby.

Nie dostrzeg³ tego, kogo szuka³, póki nie podniós³ wzroku na

galeriê, otaczaj¹c¹ holograficzny dwór Jabby. Mam ciê, pomyœla³.

Zauwa¿y³ charakterystyczny he³m okrywaj¹cy g³owê Boby Fetta,

budz¹cego grozê galaktycznego ³owcy nagród. Fett spogl¹da³ w

dó³ na t³ocz¹cych siê poni¿ej dworaków jak jakieœ pierwotne pla-

netarne bóstwo, ucieleœniaj¹ce sprawiedliwoœæ zimniejsz¹ ni¿ prze-

strzeñ miêdzy gwiazdami. Wokó³ ramion Boby i na jego plecach

by³y umocowane liczne przyrz¹dy i narzêdzia, od laserów wokó³

nadgarstków po zminiaturyzowane miotacze ognia – ca³y arsena³

broni, która w jego rêkach stawa³a siê równie precyzyjna jak prób-

niki w rêkach Kuata. Kask z ciemn¹ plam¹ wizjera w kszta³cie

litery T zakrywa³ oczy ³owcy i ch³odn¹ kalkulacjê, jak¹ ktoœ móg³-

by z nich wyczytaæ.

Zadowolony, ¿e go odnalaz³, Kuat przeszed³ do ty³u, by przyj-

rzeæ siê hologramowi z wiêkszej odleg³oœci. Nawet jako trójwy-

miarowy obraz, dwór Jabby wydawa³ siê wydzielaæ miazmaty chci-

woœci i brudu, które przyprawi³y Kuata o md³oœci. Wola³ przyjrzeæ

siê hologramowi z zewn¹trz, z perspektywy matematycznie czy-

stych k¹tów swojego gabinetu. Podszed³ do warsztatu i zmieni³ k¹t

ustawienia sondy w obwodach holoprojektora. Nie ogl¹daj¹c siê

za siebie poczu³, jak wizerunek Jabby i innych obecnych w pó³-

mroku sali tronowej zaczyna siê poruszaæ, odgrywaj¹c swoj¹ prze-

brzmia³¹ ju¿ rolê w tym niewielkim wycinku przesz³oœci.

Kolejny drobny ruch przy pokrêt³ach holoprojektora wyciszy³

dŸwiêk. Kuat nie musia³ s³uchaæ dudni¹cego g³osu Jabby i okrut-

nych œmiechów jego s³ugusów, ¿eby wiedzieæ, co wydarzy³o siê

w pa³acu. Jabba zacz¹³ siê tym razem zabawiaæ Twi’lekiank¹; na

Ryloth samice by³y znacznie atrakcyjniejsze ni¿ ich odpychaj¹cy

partnerzy. Niewolnica by³a ³adna – ubrana w powiewne pantalony

tancerka z wyrostkami g³ownymi przyozdobionymi dzwoneczka-

mi na wzór czapki b³azna – ale jej delikatna, dzieciêca uroda i wdziêk

nie wystarczy³y, by zadowoliæ apetyty Jabby. Na jej twarzy, gdy

background image

25

siada³a po przeciwnej stronie sali tronowej, pojawi³ siê strach, nie-

mal panika, jakby dane jej by³o nagle dostrzec swój przysz³y los.

Jej koniec rozgrywa³ siê teraz powtórnie na oczach Kuata – Jabba,

podryguj¹c cielskiem i otwieraj¹c szeroko oczy z zadowolenia, ci¹-

gn¹³ za ³añcuch przymocowany do metalowej obrêczy na szyi

Twi’lekianki, przyci¹gaj¹c j¹ coraz bli¿ej platformy tronowej. Biedna

dziewczyna musia³a ju¿ kiedyœ widzieæ, jak koñczy³a siê taka za-

bawa; piêkne stworzenia by³y na dworze Jabby towarem, którego

pozbywano siê lekk¹ rêk¹.

Zgodnie z oczekiwaniami Kuata, w ci¹gu kilku nastêpnych

chwil przed platform¹ tronow¹ Jabby rozsunê³a siê klapa w pod³o-

dze. Kiedy tancerka wpada³a w pu³apkê, ogniwa ³añcucha pêk³y;

t³um dworaków zgromadzi³ siê wokó³ brzegów otworu, wyci¹ga-

j¹c szyje, by obserwowaæ jej œmieræ w szponach i zêbach rankora,

ulubieñca Jabby, zamieszkuj¹cego w ciemnoœci pod sal¹ tronow¹.

Kuat znów poczu³ md³oœci, do których do³¹czy³ g³êboki niesmak.

Co za marnotrawstwo, pomyœla³. Tancerka by³a piêkna i mog³a siê

jeszcze komuœ przydaæ; zniszczenie tak czaruj¹cego stworzenia

rozgniewa³o go bardziej ni¿ cokolwiek innego.

Zobaczy³ doœæ, przynajmniej na tym poziomie szczegó³owo-

œci. Jeœli ten t³usty œlimak nie ¿y³, jak mu doniesiono, nie ¿a³owa³

ju¿ utraty tak dobrego klienta. Zast¹pi¹ go inni, wspinaj¹cy siê po

szczeblach huttañskiej hierarchii. Kuat wyci¹gn¹³ rêkê i zatrzyma³

obraz, ¿eby lepiej siê przyjrzeæ obiektowi, który najbardziej go

interesowa³.

I którego nie by³o ju¿ na hologramie. Ukryte za mask¹ oblicze

³owcy nagród zniknê³o z miejsca, w którym dostrzeg³ je wczeœniej

Kuat: z galerii nad œrodkow¹ czêœci¹ sali. Kuat cofn¹³ siê od warsz-

tatu i podszed³ do najbli¿szej krawêdzi hologramu. Patrzy³ w górê

na wyobra¿enie sklepienia sali, a potem zagl¹da³ w otwory niskich

tuneli, rozchodz¹cych siê do innych czêœci pa³acu. Nigdzie jednak

nie widzia³ Fetta.

Kuat cofn¹³ nagranie do momentu, gdy postaæ ³owcy nagród,

z twarz¹ ukryt¹ za mask¹ zbroi, pojawi³a siê na galerii, obserwuj¹c

salê w dole. Tym razem nie pozwoli³, aby los twi’lekiañskiej tancer-

ki odwróci³ jego uwagê; odtwarzaj¹c nagranie jeszcze raz zobaczy³,

¿e Boba Fett wymkn¹³ siê niezauwa¿ony i wyszed³, zanim jeszcze

Jabba zacz¹³ ci¹gn¹æ ³añcuch, by wepchn¹æ dziewczynê w pu³apkê.

Ciekawe. Kuat pozwoli³, by nagranie sz³o dalej. Nasz przyja-

ciel, pomyœla³, mia³ co innego w planach. Nic dziwnego. Boba Fett

background image

26

nie doszed³by do szczytów swojej profesji, gdyby nie zbudowa³ sie-

ci powi¹zanych interesów i informatorów, z których niektórzy – je-

œli nie wiêkszoœæ – nie mieli pojêcia o pozosta³ych. Jabba Hutt móg³

byæ doœæ g³upi, by wierzyæ, ¿e p³ac¹c Fettowi hojny ¿o³d, gwaranto-

wa³ sobie wy³¹cznoœæ na us³ugi ³owcy nagród. Jeœli tak, to jasno

dowodzi³o, ¿e znajdowa³ siê na równi pochy³ej, skoro pozwala³ so-

bie na b³êdy, które w koñcu doprowadzi³y do jego œmierci.

Obdarzenie ca³kowitym zaufaniem ³owcy nagród zawsze by³o

b³êdem. Kuat nie pope³nia³ takich pomy³ek.

Kuat przewin¹³ nagranie do przodu. Ani œladu Boby Fetta;

³owca powróci³, ale znacznie póŸniej. Kuat dostrzeg³ go, kiedy unosi³

rusznicê laserow¹, celuj¹c w przebran¹ Leiê Organê, gdy ta uru-

chomi³a detonator termiczny, ¿¹daj¹c zap³aty za doprowadzenie

pojmanego Wookiego. Potencjalnie zabójcz¹ konfrontacjê uci¹³

gard³owy œmiech Jabby i jego podziw dla przedsiêbiorczego prze-

ciwnika; wyp³aci³ nagrodê za Chewbaccê, a Boba Fett opuœci³ broñ.

A wiêc wróci³ tam, zastanawia³ siê Kuat, obserwuj¹c nagra-

nie. Tajemnicze spotkanie, które zmusi³o Bobê Fetta do opuszcze-

nia sali tronowej, nie przeszkodzi³o mu w pe³nieniu obowi¹zków

najemnego ochroniarza Jabby. Mo¿na by³o bezpiecznie za³o¿yæ,

¿e doniesienia zebrane przez wydzia³ wywiadowczy Kuata by³y

prawdziwe. Opisywa³y œmieræ Jabby na jego barce ¿aglowej, uno-

sz¹cej siê na krawêdzi Wielkiej Jamy Carcoona na tatooiñskim

Morzu Wydm; wspomina³y równie¿ o obecnoœci Boby Fetta w trak-

cie potyczki.

Co wiêcej, raporty opisywa³y równie¿ œmieræ Boby Fetta. Kuat

chcia³ jednak mieæ na ni¹ dowód. Dzia³anie na podstawie nie po-

twierdzonych dowodami informacji by³o jak budowanie maszyny,

w której nie przetestowano kluczowego podzespo³u. Maszyny,

pomyœla³, która mo¿e zabiæ swojego w³aœciciela, jeœli ulegnie awa-

rii. Ktoœ taki jak Boba Fett mia³ niepokoj¹c¹ umiejêtnoœæ utrzymy-

wania siê przy ¿yciu; Kuat musia³by zobaczyæ jego œmieræ na w³a-

sne oczy, ¿eby w ni¹ uwierzyæ.

Spojrza³ na elementy kapsu³y komunikacyjnej i fragmenty jej

ob³ej, odbijaj¹cej œwiat³o obudowy, rozrzucone po stole. Niezbêd-

ne informacje przyniesie prawdopodobnie nastêpna kapsu³a, która

wynurzy siê z nadprzestrzeni, by wejœæ w atmosferê planety Ku-

ata. Poszczególne jednostki zosta³y zaprogramowane w taki spo-

sób, by przenosiæ tylko fragmenty nagrañ z pa³acu Jabby i pok³adu

jego barki ¿aglowej. Zmniejsza³o to niebezpieczeñstwo, ¿e któryœ

background image

27

z potê¿nych wrogów Zak³adów Stoczniowych Kuat przechwyci

jednostkê i, jeœli uda mu siê obejœæ zabezpieczenia, dowie siê, co

zaprz¹ta g³owê Kuata.

I ostatnia rzecz, któr¹ musia³ zrobiæ z wiadomoœci¹. Wyci¹-

gn¹³ rêkê w stronê urz¹dzenia i wyj¹³ mikrosondê. Przerwanie ob-

wodu zainicjowa³o program samozniszczenia; metal rozgrza³ siê

do bia³oœci, skrêcaj¹c siê i zwijaj¹c od ¿aru. Spod sto³u wyskoczy³

przera¿ony felinks, by pomkn¹æ w stronê najdalszego k¹ta gabine-

tu. Po kilku sekundach z holoprojektora i jego zawartoœci zosta³a

tylko ciemna plama na blacie sto³u roboczego, zastygniêta w poje-

dynczy, nieczytelny hieroglif.

Treœæ wiadomoœci, która przeby³a tak d³ug¹ drogê, by do nie-

go dotrzeæ, spoczywa³a bezpiecznie w pamiêci Kuata. Kiedy na-

dejdzie dowód œmierci Boby Fetta, bêdzie móg³ pozwoliæ sobie na

wymazanie z niej tych informacji. Dopiero kiedy to bêdzie bez-

pieczne, zdecydowa³ Kuat. Nie wczeœniej

A jeœli oczekiwany dowód nie nadejdzie... bêdzie musia³ opra-

cowaæ nowe plany. Plany zak³adaj¹ce œmieræ wiêcej ni¿ jednej

osoby. Obracaj¹ce siê tryby miewaj¹ czêsto okrutnie ostre zêby.

Odwróci³ siê od warsztatu i wolno przeszed³ przez pusty gabi-

net, szukaj¹c felinksa, ¿eby go podnieœæ, utuliæ i uspokoiæ po por-

cji strachu, którego siê przed chwil¹ najad³.

background image

28

R O Z D Z I A £

!

Zajê³o jej to trochê czasu, ale w koñcu go znalaz³a. Po raz

drugi.

Dziewczyna kucnê³a za jedn¹ ze skalnych formacji wyrastaj¹-

cych z piasku Morza Wydm, obserwuj¹c ledwo widoczny otwór

wykopany w ja³owej ziemi. BliŸniacze s³oñca stapia³y siê z hory-

zontem, ustêpuj¹c przed ch³odem tatooiñskiej nocy. Dziewczyna

poprawi³a na ramionach zdobyczn¹ p³achtꠖ oderwany kawa³ pa-

lankinu z barki ¿aglowej, poczernia³y od ognia wzd³u¿ jednego

z wystrzêpionych brzegów, zesztywnia³y od krwi z drugiego. Deli-

katna tkanina, która okrywa³a jej cia³o w pa³acu Jabby, nie zapew-

nia³a ochrony przed zimnem. Jej cia³o przebieg³ dreszcz, ale nie

ruszy³a siê z miejsca. Czeka³a i patrzy³a.

Wiedzia³a, ¿e tamten ³owca nagród – ten, którego zwali Denga-

rem – na pewno ma jak¹œ kryjówkê poza pa³acem Jabby. Poza by-

³ym pa³acem Jabby, poprawi³a siê w myœli. Opas³y Hutt, który trzy-

ma³ j¹ na ³añcuchu razem z innymi tancerkami, by³ teraz martwy.

Ale kiedy jeszcze ¿y³, wiêkszoœæ zbirów i stra¿ników, których za-

trudnia³, mia³a swoje kryjówki na skalistym pustkowiu. Mogli tam

bezpiecznie z³apaæ parê godzin snu, bez obawy, ¿e w tym czasie

inny opryszek – albo i sam Jabba – poder¿nie im gard³o. Na dworze

Jabby nie³atwo by³o utrzymaæ siê przy ¿yciu; wiedzia³a o tym lepiej

ni¿ ktokolwiek inny. Ale to nie ja umar³am, pomyœla³a z gorzk¹ sa-

tysfakcj¹, tylko Jabba dosta³ to na co zas³u¿y³.

W s³abn¹cym œwietle wieczoru od³o¿y³a na bok rozmyœlania,

zapominaj¹c na chwilê o mœciwej iskierce, która rozgrzewa³a j¹ od

background image

29

œrodka. Daleko w dole dostrzeg³a zbli¿aj¹ce siê dwie sylwetki, na

które czeka³a.

Dwa roboty medyczne toczy³y siê po piasku. Para równole-

g³ych œladów prowadzi³a w kierunku kryjówki wydr¹¿onej w ska-

³ach pustyni. Roboty ucieka³y pewnie z pa³acu Jabby, podobnie

jak ona; wszystkie tamtejsze roboty medyczne zosta³y wyposa¿o-

ne w ko³a zamiast patykowatych, niezgrabnych nóg, dziêki czemu

³atwiej by³o im siê poruszaæ po pustynnym terenie. Neelah obser-

wowa³a je jeszcze przez kilka chwil, po czym opuœci³a swoje schro-

nienie i ostro¿nie zesz³a w dó³ przeciwleg³ym zboczem wydmy, tak

by roboty jej nie zobaczy³y.

– Stójcie! Ani kroku dalej! – Przydyba³a roboty w tej samej

chwili, gdy transmitowa³y kod bezpieczeñstwa, odblokowuj¹cy

wejœcie do kryjówki; szereg liczb wyœwietla³ siê czerwieni¹ na pa-

nelu dostêpu wbudowanym w drzwi z magnetycznie wzmocnionej

durastali. – Nie ruszajcie siê! Obiecujê, ¿e nic wam nie zrobiê...

jeœli pozostaniecie bez ruchu.

– Jesteœ przestraszona? – Wy¿szy z dwóch robotów, podsta-

wowy model internistyczny MD5, omiót³ j¹ swoimi skanerami,

wpisan¹ w okr¹g wieczornego nieba. – Masz mocno przyspieszo-

ne têtno jak na standardow¹ jednostkê ludzk¹. – W pokrytym ciem-

n¹ emali¹ czole robota pojawi³a siê w¹ska szczelina, przez któr¹

pobra³ próbkê powietrza. – Ponadto w wydychanym przez ciebie

powietrzu zauwa¿am znaczne stê¿enie hormonów wskazuj¹cych

na stan wzburzenia emocjonalnego.

– Zamknij siê. To kolejne polecenie. – ¯wir zachrzêœci³ pod

jej stopami, gdy schodzi³a ku robotom. – Po prostu milcz.

– S³ysza³eœ? – Wy¿szy robot skierowa³ swoje wielosoczew-

kowe spojrzenie na towarzysza, bia³ego robota farmaceutycznego

typu MD3. – Mówi, ¿ebyœmy siê nie odzywali.

– Nieuprzejmoœæ. – Robot przyci¹gn¹³ bli¿ej korpusu swoje

strzykawki i ramiona podajników. – Przewidywanie problemów.

– Wspaniale. – Gniew dodatkowo przyspieszy³ bicie jej ser-

ca. – W takim razie nie bêdziecie mogli powiedzieæ, ¿e siê tego nie

spodziewaliœcie. – Chwyci³a za monitor funkcji ¿yciowych, stercz¹-

cy jak antena nad g³ow¹ wy¿szego robota, i pchnê³a go na ska³ê

otaczaj¹c¹ wejœcie do kryjówki, dostatecznie mocno, by zobaczyæ,

¿e diody na przednim panelu wyœwietlacza tañcz¹ jak oszala³e. Ko-

lejne szarpniêcie pos³a³o robota w przeciwn¹ stronê, na jego ni¿sze-

go towarzysza; ma³y zapiszcza³ przeraŸliwie, trac¹c równowagê,

background image

30

i zwali³ siê na ziemiê, ods³aniaj¹c kó³ka napêdu przymocowane do

dolnego pierœcienia cylindrycznego korpusu.

– I co wy na to? Zamkniecie siê teraz?

– Myœlê, ¿e to doskona³y pomys³. – Wy¿szy robot cofn¹³ siê

i rozp³aszczy³ plecami o nadal zamkniêt¹ klapê bezpieczeñstwa.

Dziewczyna nerwowo prze³knê³a œlinê. Spróbowa³a uspokoiæ

bicie serca i dr¿enie r¹k samym wysi³kiem woli. Do tej pory nie-

czêsto musia³a odwo³ywaæ siê do przemocy – o ile wiedzia³a; bo

nie pamiêta³a nic ze swojego ¿ycia przed pojawieniem siê w pa³acu

Jabby – i nawet taka drobnostka jak wbicie odrobiny rozumu do

g³owy dwóch robotów medycznych wystarczy³a, ¿eby j¹ przypra-

wiæ o dreszcze. Zacznij siê do tego przyzwyczajaæ, nakaza³a sobie

surowo. Ju¿ wczeœniej uœwiadomi³a sobie, ¿e to nie ostatnia strasz-

na rzecz, jak¹ bêdzie musia³a zrobiæ w swoim ¿yciu. Ale nie mar-

twi³a siê tym; liczy³o siê tylko to, ¿e nadal ¿y³a. Inni w podobnej

sytuacji nie mieli tyle szczêœcia. Nadal ¿ywo w niej tkwi³o wspo-

mnienie innej tancerki, jak wpada do jamy pod pod³og¹ pa³acu

Jabby. To wspomnienie koñczy³o siê krzykiem i obœlinionym war-

kotem rankora, ulubieñca Jabby.

– Przepraszam, szanowna pani...

To j¹ zaskoczy³o. Ani Jabba Hutt, ani nikt na jego dworze

nigdy nie zwraca³ siê do niej w taki sposób.

– Pani wymaga opieki medycznej. – Wy¿szy robot obni¿y³

do minimum g³oœnoœæ syntezatora mowy. Podobny do rêki modu³

badawczy, ze œwiat³owodow¹ sond¹ umocowan¹ na nadgarstku,

wysun¹³ siê niepewnie ku jej policzkowi. – Ta rana wygl¹da bar-

dzo powa¿nie...

Odepchnê³a rêkê robota, zanim dotkn¹³ brzegów szarpanej rany

biegn¹cej przez policzek.

– Zagoi siê.

– Ale zostanie blizna. – Wy¿szy robot skierowa³ promieñ pod-

rêcznej latarki na ranê, pami¹tkê po spotkaniu z pik¹ Gamorreani-

na, która rozora³a jej policzek a¿ po szyjê. – Moglibyœmy temu

zaradziæ, sprawiæ, ¿e nie bêdzie tak widoczna.

– Po co tyle zachodu? – Przez g³owê przelecia³y jej inne wspo-

mnienia, równie ma³o przyjemne jak to z jam¹ rankora. Nie wie-

dzia³a, jak wygl¹da³o jej ¿ycie wczeœniej, ale w pa³acu Jabby prze-

kona³a siê, ¿e uroda bywa niebezpieczna. Przyci¹ga³a do niej lepkie

³apy Jabby i tych z jego podw³adnych, którzy akurat cieszyli siê jego

³ask¹, ale nie wystarcza³a, by j¹ ochroniæ, kiedy znudz¹ go jej wdziêki.

background image

31

– Obejdzie siꠖ odpar³a gorzko.

– Gniew – zauwa¿y³ drugi robot; niepotrzebnie, bo aura ne-

gatywnych emocji by³a tak silna, ¿e prawie mo¿na by³o jej do-

tkn¹æ. – Odmowa kuracji.

– Pamiêtam ciꠖ powiedzia³ wy¿szy robot, cichym, uspoka-

jaj¹cym g³osem. – Z pa³acu Jabby. – Promieñ latarki przesun¹³ siê

po jej twarzy. – By³aœ jedn¹ z tancerek.

– By³am... – obejrza³a siê, by sprawdziæ, czy nikt nie zbli¿a

siê do kryjówki, po czym odwróci³a siê z powrotem w stronê ro-

botów. – Ale ju¿ nie jestem.

– Naprawdê? – Zza receptorów optycznych robota wydawa-

³o siê wyzieraæ pytaj¹ce spojrzenie. – Wiêc kim teraz jesteœ?

– Ja... ja nie wiem...

– Nazwisko – odezwa³ siê ni¿szy robot. – Pochodzenie.

– Nazywa³am siê... Jabba mówi³ na mnie Neelah. – Zmarsz-

czy³a brwi. Coœ... raczej brak wspomnienia ni¿ cokolwiek, co na-

prawdê pamiêta³a – powiedzia³o jej, ¿e to nieprawda.

To imiê to k³amstwo, pomyœla³a.

– Ale tak... tak mnie nazywali....

– No có¿, s¹ gorsze imiona. – G³os wy¿szego robota zabrzmia³

raŸniej, pocieszaj¹co. – Proszê wzi¹æ na przyk³ad mój subkod to¿-

samoœci. – Skomplikowana koñczyna robota wskaza³a na tablicz-

kê danych na ciemnym, metalowym ciele. – SH

Σ

1-B. Wiêkszoœæ

istot rozumnych nie jest w stanie nawet go powtórzyæ. Mój towa-

rzysz ma wiêksze szczêœcie.

– 1e-XE. – Ma³y robot wyci¹gn¹³ ramiê podajnika tabletek

i delikatnie poklepa³ jej d³oñ. – Znajomoœæ. Przyjemnoœæ.

Wziêli mnie w obroty, pomyœla³a Neelah. Wiedzia³a doœæ o ro-

botach medycznych – ale sk¹d? – ¿eby znaæ parê sztuczek, jakie

stosowali, by uspokoiæ pacjentów. Promieniowanie anestetyczne...

czu³a, jak s³abe pole elektromagnetyczne dopasowuje siê do fazy

pola emitowanego przez neurony w jej mózgu, wyzwalaj¹c koj¹ce

endorfiny.

– Skoñczcie z tym! – warknê³a. Potrz¹snê³a g³ow¹, by uwol-

niæ siê spod wp³ywu robotów. – Tego te¿ nie potrzebujê. Nie te-

raz. – Zacisnê³a d³oñ w drobn¹, ale skuteczn¹ piêœæ. – Jeœli bêdê

musia³a jeszcze raz wam przy³o¿yæ, zrobiê to.

Pole znik³o jak no¿em uci¹³.

– Jak sobie ¿yczysz – powiedzia³ SH

Σ

1-B. – Chcieliœmy tyl-

ko ci pomóc.

background image

32

– Wystarczy, jeœli powiecie mi, gdzie on jest. – Rana na po-

liczku zapiek³a j¹, ale zignorowa³a ból.

– Kto?

Kiwnê³a g³ow¹ w kierunku klapy bezpieczeñstwa.

– £owca nagród. Ten, który ma tu kryjówkê.

– Dengar? – Jednym ze swoich metalicznych ramion SH

Σ

1-B

wskaza³ na klapê zamykaj¹c¹ wejœcie do kryjówki. – Wróci³ do pa-

³acu Jabby.

– Zaopatrzenie – doda³ 1e-XE. – Ekwipunek.

– W³aœnie. – SH

Σ

1-B otworzy³ ma³¹ kapsu³ê baga¿ow¹ przy-

piêt¹ do korpusu. – Przys³a³ nas tu z powrotem ze œrodkami, któ-

rych potrzebuje. Proszê: antybiotyki, katalizatory przemiany ma-

terii, sterylne opatrunki ¿elowe...

– W porz¹dku. – Neelah przerwa³a robotowi wyliczankê. –

A Dengar zosta³ w pa³acu, tak?

SH

Σ

1-B skin¹³ g³ow¹.

– Powiedzia³, ¿e chce znaleŸæ jedn¹ ze skrzyñ Jabby z pro-

wiantem pozaplanetarnym. Zajmie mu to pewnie trochê czasu.

Byli pracownicy Jabby z³upili pa³ac.

– Ba³agan. – 1e-XE obróci³ kopu³k¹ wieñcz¹c¹ jego bary³ko-

waty korpus w prawo, a potem w lewo. – Obrzydliwoœæ.

Nie by³o czasu na zastanawianie siê.

– Otwieraj w³az – poleci³a Neelah, pokazuj¹c na dysk zamka

magnetycznego. Na jego wyœwietlaczu nadal b³yska³y cyferki. –

Chcê wejœæ do œrodka.

– Dengar nie pozwoli³, ¿ebyœmy wpuszczali... – Wysoki ro-

bot pochwyci³ niebezpieczne iskierki w oczach Neelah. – Dobrze,

dobrze. Otwieram.

Po drugiej stronie w³azu zobaczy³a tunel prowadz¹cy ostro

w dó³, pod k¹tem prawie czterdziestu piêciu stopni. Skierowa³a siê

tam, a roboty postukiwa³y ko³ami za jej plecami. Poczu³a uk³ucie

klaustrofobicznego lêku. Ciemnoœæ i ciê¿kie, duszne powietrze tu-

nelu przypomnia³y jej, jak wydosta³a siê z pa³acu Jabby. Po tym,

co sta³o siê z jej biedn¹ przyjació³k¹ Ool¹, ka¿de ryzyko wydawa-

³o siê warte podjêcia, byle tylko nie staæ siê karm¹ dla rankora.

Prawie siê przeliczy³a, prawie spotka³a w³asn¹ œmieræ. Ostra

jak kosa pika gamorreañskiego stra¿nika pozostawi³a na jej twarzy

piek¹c¹ ranê, ale zaraz utkwi³a do po³owy w gardle Gamorreanina,

wbita rêk¹ Neelah. Jabba zawsze pope³nia³ ten sam b³¹d, najmuj¹c

opryszków, których szybkoœæ nie dorównywa³a rozmiarom. Strach

background image

33

3 – Mandaloriañska zbroja

poczu³a dopiero potem, kiedy przeskoczy³a nad ka³u¿¹ krwi i wy-

bieg³a na pustyniê.

W pó³mroku centralnej kryjówki mog³a w koñcu stan¹æ wy-

prostowana.

– A gdzie ten drugi? – Spojrza³a przez ramiê na roboty me-

dyczne, które wy³oni³y siê za ni¹ z tunelu i stanê³y w swoich nor-

malnych miejscach. – Ten, którym siê zajmujecie?

– Dengar kaza³ nam... – SH

Σ

1-B zamilk³. – Tam – powie-

dzia³ w koñcu niechêtnie. Poprowadzi³ j¹ pomiêdzy porzuconymi

bez³adnie stertami rzeczy, gdzie broñ i zapasowe magazynki mie-

sza³y siê z podartymi opakowaniami autotermicznych pojemników

na racje polowe.

– To naprawdê niew³aœciwe... tego pacjenta nale¿a³oby nie-

zw³ocznie przewieŸæ do szpitala... ale zrobiliœmy, co siê da³o.

Neelah go nie s³ucha³a. Przy niskim, zaokr¹glonym przejœciu

do bocznej komory zatrzyma³a siê i zajrza³a do œrodka.

– Czy on... czy jest przytomny?

W pomieszczeniu panowa³ pó³mrok; czarny kabel bieg³ od os³o-

niêtej lampy do generatora mocy w centrum g³ównej komory.

– Czy mo¿e mnie zobaczyæ?

– Nie po tym, co mu zaaplikowaliœmy. – SH

Σ

1-B stan¹³ tu¿

zza ni¹. – Zaordynowa³em mu piêcioprocentowy roztwór oblivia-

nu z zapasów 1e-XE, podawany przez kroplówkê. Obra¿enia tego

pacjenta s¹ niezwykle powa¿ne. To by³ jeden z powodów, dla

których musieliœmy wróciæ do pa³acu... ¿eby znaleŸæ wiêcej tego

œrodka. Gdybyœmy tego nie zrobili, ból wywo³any obra¿eniami

móg³by ca³kowicie wypaliæ centralny system nerwowy pacjenta.

Neelah wesz³a do komory, pochylaj¹c siê pod niskim ³ukiem

przejœcia. Prowizoryczne ³ó¿ko – multipianka wype³niaj¹ca elastycz-

n¹ poszewkê ze standardowego wyposa¿enia frachtowców – nie

pozostawia³o wiele miejsca miêdzy nieprzytomnym mê¿czyzn¹ a ze-

stawem do¿ylnym i innym sprzêtem medycznym. Przecisnê³a siê

wœród pomrukuj¹cych cicho urz¹dzeñ, monitorów i wyœwietlaczy

pulsuj¹cych wolnym rytmem rozb³ysków i zatrzyma³a, by popa-

trzeæ na tego cz³owieka, którego twarzy nigdy dot¹d nie widzia³a.

Wyci¹gnê³a jedn¹ rêkê, by go dotkn¹æ, ale zatrzyma³a j¹ kilka

centymetrów od brwi mê¿czyzny. Wygl¹da jeszcze gorzej ni¿ ja,

pomyœla³a. Skóra zdarta do ¿ywego miêsa, tak samo jak wtedy,

gdy znalaz³a go po raz pierwszy, na pustyni; wypalona sokami

trawiennymi Sarlacka. Teraz pokrywa³a j¹ przezroczysta b³ona,

background image

34

po³¹czona przewodami t³ocz¹cymi ze œcian¹ urz¹dzeñ medycznych

ustawionych wzd³u¿ ³ó¿ka.

– Co to jest? – dotknê³a przezroczystej substancji; by³a zim-

na i œliska.

– Sterylny opatrunek od¿ywczy. – SH

Σ

-1B wyci¹gn¹³ ramiê

i delikatnie wyregulowa³ jeden z prze³¹czników na tablicy kontroli

urz¹dzenia. – Zwykle stosujemy go w przypadku powa¿nych po-

parzeñ, ze znacznymi ubytkami skóry. W s³u¿bie u Jabby mieli-

œmy do czynienia z wieloma przypadkami poparzeñ.

– Eksplozje – wyjaœni³ 1e-XE.

– W³aœnie. – SH

Σ

1-B uniós³ górn¹ czêœæ pancerza w geœcie

przypominaj¹cym ludzkie wzruszenie ramionami. – Osobniki pra-

cuj¹ce dla Jabby, a przynajmniej ci bardziej nieokrzesani, ci¹gle

wysadzali siê nawzajem w powietrze... na wiele ró¿nych sposobów.

– Rotacja. Wysoka.

– To prawda. Zawsze znalaz³ siê ten czy inny, którego nie

mogliœmy ju¿ odratowaæ. Ale 1e-XE wyspecjalizowa³ siê w lecze-

niu poparzeñ. Urazy somatyczne tego osobnika s¹ jednak nieco

inne. – SH

Σ

1-B pochyli³ siê nad nieprzytomnym mê¿czyzn¹. – Nikt,

na ile jesteœmy w stanie sprawdziæ w naszych bankach pamiêci,

nie prze¿y³ dot¹d po³kniêcia przez Sarlacka. Robimy wiêc co siê

da, u¿ywaj¹c tego, czym dysponujemy.

Neelah spojrza³a na robota medycznego.

– Czy on prze¿yje?

– Trudno powiedzieæ. Nie mo¿emy postawiæ dok³adnej pro-

gnozy dla tego pacjenta, zarówno ze wzglêdu na rozleg³oœæ, jak

i niecodzienny charakter obra¿eñ. Nie chodzi tylko o ubytki skóry.

1e-XE i ja ustaliliœmy, ¿e w trzewiach Sarlacka ten cz³owiek by³

wystawiony na dzia³anie nieznanych toksyn. Próbowaliœmy prze-

ciwdzia³aæ skutkom wywo³anym przez te substancje, ale wynik

jest niepewny. Gdybyœmy mieli dostêp do zapisów z innych tego

rodzaju spotkañ humanoidów z Sarlackiem, mo¿na by obliczyæ

prawdopodobieñstwo prze¿ycia. Ale nie mamy. Chocia¿ jeœli mia³-

bym wyraziæ osobist¹ opiniê... – SH

Σ

1-B zni¿y³ g³os, udaj¹c po-

ufa³oœæ – ...dziwiê siê, ¿e ten cz³owiek jeszcze ¿yje. Coœ jeszcze

musi podtrzymywaæ go przy ¿yciu. Coœ w nim samym.

S³owa robota zaskoczy³y dziewczynê.

– Na przyk³ad co?

– Nie wiem – odpar³ SH

Σ

1-B. – Pewne zjawiska wykraczaj¹

poza wiedzê medyczn¹. W ka¿dym razie tak¹, jak¹ ja dysponujê.

background image

35

Spojrza³a z powrotem na postaæ le¿¹cego. Nawet w takim

stanie, z ods³oniêt¹ twarz¹ i nieprzytomny, zdany na opiekê robo-

tów medycznych, przyprawia³ j¹ o dreszcz.

Coœ nas ³¹czy, pomyœla³a Neelah. Jakaœ niewidzialna si³a, któ-

rej przeb³ysk odczu³a tam, w pa³acu Jabby, kiedy spojrza³a w górê

na galeriê i zobaczy³a tego mê¿czyznê. Nie sposób by³o pomyliæ

go z nikim innym nawet wtedy, gdy skrywa³ twarz za mask¹. Zo-

baczy³a go i poczu³a uk³ucie strachu. Nie z powodu tego, co pa-

miêta³a, ale tego, czego nie mog³a sobie przypomnieæ. Jeœli ten

cz³owiek odegra³ jak¹œ rolê w jej przesz³oœci, fakt ten okrywa³

cieñ, który siêga³ dalej i g³êbiej ni¿ wspomnienie jamy rankora.

– A co z Dengarem? – Jeszcze jednym wysi³kiem woli Ne-

elah powróci³a do rzeczywistoœci. – Dlaczego to robi? Dlaczego

siê nim opiekuje?

– Nie mam pojêcia. – Receptory optyczne SH

Σ

1-B patrzy³y

na ni¹ obojêtnie. – Nie powiedzia³ nam tego, kiedy przyszed³ do

pa³acu, ¿eby nas odszukaæ. I szczerze mówi¹c, nie ma to dla nas

wiêkszego znaczenia.

– Nieistotnoœæ – powiedzia³ 1e-XE.

– Zostaliœmy zaprogramowani do udzielania opieki medycz-

nej. Po œmierci Jabby byliœmy zadowoleni, ¿e mamy kolejn¹ oka-

zjê, ¿eby to robiæ.

Plany drugiego ³owcy g³ów pozosta³y zatem dla niej tajemnic¹.

Ryzykowa³a, zostawiaj¹c tego cz³owieka na pustyni, gdzie Dengar

móg³ go odnaleŸæ. By³a przera¿ona, jak powa¿ne odniós³ obra¿enia;

nie by³o sposobu, by sama mog³a zaopiekowaæ siê krwawi¹cym na

ca³ym ciele mê¿czyzn¹. Na dworze Jabby widzia³a dosyæ, by zda-

waæ sobie sprawê z wrogoœci, rywalizacji zawodowej i zwyk³ej nie-

nawiœci pomiêdzy ³owcami nagród – ale ten facet by³by dawno mar-

twy, gdyby Dengar, znalaz³szy go, posun¹³ siê dalej i po prostu

wdepta³ mu gard³o w piasek, póki ranny nie przestanie siê poruszaæ.

Zamiast tego z niezrozumia³¹ ulg¹ przygl¹da³a siê zza wystêpu skal-

nego, jak ³owca nagród kuca, by zbadaæ kolegê po fachu. To samo

niewyt³umaczalne uczucie mia³a, gdy posz³a za robotami medycz-

nymi do tej kryjówki i przekona³a siê, ¿e mê¿czyzna nadal ¿yje.

Nie mia³a teraz czasu, ¿eby siê nad tym zastanawiaæ. Zbyt

d³ugo ju¿ tu jestem, pomyœla³a. Niezale¿nie od powodów, które

sk³oni³y Dengara do utrzymania przy ¿yciu swojego rywala, w¹tpi-

³a, by okaza³ siê równie ³askawy dla niej. £owcy nagród byli bar-

dzo tajemniczy, tego wymaga³a ich profesja. Dengar zapewne nie

background image

36

by³by zachwycony, gdyby siê dowiedzia³, ¿e ktoœ wie nie tylko

o jego kryjówce, ale tak¿e co – i kogo – w niej ukry³.

– Zostawiê was teraz – powiedzia³a Neelah do robotów. –

Pracujcie dalej. Ten mê¿czyzna musi prze¿yæ, rozumiecie?

– Zrobimy, co w naszej mocy. Po to nas skonstruowano.

– I jeszcze jedno: nie powiecie Dengarowi ani s³owa o mnie.

– Ale on mo¿e nas o to spytaæ! – powiedzia³ SH

Σ

1-B. – Mo¿e

chcieæ siê dowiedzieæ, czy ktoœ tu zagl¹da³! Zostaliœmy zaprogra-

mowani w taki sposób, ¿e musimy mówiæ prawdê.

– Pozwólcie, ¿e coœ wam wyjaœniê. – Neelah zbli¿y³a rozciê-

ty policzek do receptorów optycznych robota. – Jeœli powiecie

o mnie Dengarowi, wrócê tu i rozszarpiê was na kawa³ki, a potem

rozw³óczê je po ca³ym Morzu Wydm. Obu. A wtedy nie bêdziecie

ju¿ mogli dalej wykonywaæ swojej pracy.

SH

Σ

1-B zastanawia³ siê nad jej s³owami tylko przez kilka se-

kund.

– To niew¹tpliwie uniewa¿nia wymóg prawdomównoœci.

– To dobrze. – Rozejrza³a siê po pomieszczeniu, by spraw-

dziæ, czy nie zostawi³a jakiegoœ œladu swojej bytnoœci w tym miej-

scu. Pod nierówn¹ œcian¹ zauwa¿y³a coœ, co do tej pory umknê³o

je uwadze. Podesz³a bli¿ej i zobaczy³a stertê szmat – wystrzêpione

kawa³ki, których poszarpane nitki, mokre od p³ynów trawiennych

Sarlacka, tkwi³y nadal przyczepione do piersi rannego mê¿czyzny.

Na samej górze sterty le¿a³ inny przedmiot – metalowy, nadtra-

wiony przez soki ¿o³¹dkowe potwora, ale nadal rozpoznawalny.

Neelah pochyli³a siê i podnios³a he³m z charakterystycznym wizje-

rem w kszta³cie litery T.

Widzia³a ju¿ wczeœniej ten he³m w pa³acu Jabby – okrutna,

nieprzejednana maska, a za ni¹ wzrok ostry jak skalpel. Neelah

chwyci³a he³m w obie d³onie; trzyma³a go przed sob¹ jak czaszkê

albo fragment martwej maszyny. Nawet pusty, patrzy³ na ni¹ w mil-

czeniu. Poczu³a strach.

Boba Fett...

S³ysza³a to imiê w g³owie, choæ nie ona je wypowiada³a. Tak

siê nazywa³. Tyle wiedzia³a; imiê wypowiada³ szeptem ktoœ, kto

zarazem ba³ siê go i nienawidzi³.

– Proszê ju¿ iœæ. – G³os robota medycznego przerwa³ jej roz-

myœlania. – Dengar nied³ugo wróci.

Rêce jej dr¿a³y, gdy odk³ada³a he³m z powrotem na stertê szmat.

Przy wejœciu do komory zatrzyma³a siê i odwróci³a, spogl¹daj¹c

background image

37

na le¿¹c¹ postaæ. Coœ jakby skurcz litoœci wkrad³o siê w jej serce,

œciœniête strachem.

Odwróci³a siê i pospiesznie wysz³a w¹skim tunelem, który mia³

j¹ wyprowadziæ w koj¹c¹ ciemnoœæ.

S³ysza³ g³osy. Nadchodzi³y z drugiego krañca morza œlepoty.

Przypuszcza³ – t¹ czêœci¹ mózgu, która jeszcze funkcjonowa-

³a – ¿e te g³osy s¹ czêœci¹ umierania. Z kory mózgowej, spod ciê-

¿aru bólu i otêpiaj¹cego niebólu, resztki jego umys³u i ducha wy³a-

wia³y strzêpki danych zmys³owych, narzucanych przez ¿yj¹ce

zw³oki, w które siê zamieni³. By³y jak wiadomoœci z innego œwiata,

frustruj¹co fragmentaryczne i niezrozumia³e.

Ze wszystkich g³osów, które s³ysza³, tylko jeden nale¿a³ do

kobiety. Nie tej, któr¹ s³ysza³ wczeœniej, do której, jak pamiêta³,

ktoœ zwraca³ siê imieniem Manaroo; wtedy le¿a³ jeszcze na pusty-

ni, wyrzygany przez Sarlacka.

Tamten g³os nale¿a³ do przesz³oœci; teraz mówi³a inna kobieta.

To jej g³os go torturowa³, to on zamieni³ sen umierania w ciem-

noœæ, z której wy³aniaj¹ siê wspomnienia.

Jego powieki drgnê³y, by ods³oniæ oczy; nie da³y rady, zasnute

jak¹œ lepk¹ substancj¹, która ciasno przylega³a do jego twarzy. By³

s³aby, a to coœ owija³o go œciœle jak karbonit, który wiêzi³ Hana

Solo, gdy przywióz³ go do Jabby. Zdo³a³ jednak unieœæ powieki na

u³amek centymetra, tylko na tyle, by dostrzec rozmyty obraz ko-

biety. Widzia³ j¹ na dworze Jabby – zwyk³a tancerka... wiedzia³

jednak, ¿e by³a kimœ wiêcej. Kimœ znacznie wa¿niejszym. Jabba

nazywa³ j¹... Neelah. Tak, to pamiêta³. Ale nie tak siê nazywa³a.

Naprawdê nazywa³a siê...

Okruchy pamiêci kr¹¿y³y, by rozprysn¹æ siê na wszystkie stro-

ny, gdy wysi³ek widzenia zepchn¹³ go znów w absolutn¹ ciem-

noϾ.

W tej ciemnoœci œni³, choæ nie pogr¹¿ony we œnie; umiera³,

choæ ci¹gle ¿ywy.

I pamiêta³.

background image

38

R O Z D Z I A £

"

...I WCZORAJ

TU¯

PO

WYDARZENIACH

N

OWEJ

N

ADZIEI

– Trzymaj siê mnie – powiedzia³ Bossk nowemu cz³onkowi

Gildii – a zobaczysz, jak siê to robi.

Czu³, jak w jego towarzyszu wzbiera gniew, niczym promienio-

wanie ze stopionego rdzenia reaktora. W³aœnie takiej reakcji oczeki-

wa³, po to wypowiedzia³ te s³owa. Nie by³o takiego momentu, choæ-

by najkrótszego odcinka standardowego cyklu czasowego, kiedy

Bossk nie czu³by choæby cienia gniewu. Nawet kiedy spa³, by³ wku-

rzony – tak jak wszyscy Trandoszanie, œni¹cy o tym, jak wbijaj¹

ostre jak brzytwa pazury w gard³a odwiecznych wrogów swojego

gatunku. Wœciek³oœæ i ¿¹dza krwi by³y jak najbardziej na miejscu

w trandoszañskiej wizji wszechœwiata. Na tym polega³o ¿ycie.

– Nie musisz odgrywaæ przede mn¹ wa¿niaka. – Zakres czê-

stotliwoœci przenoszonych przez wbudowany w maskê oddechow¹

Zuckussa komunikator wystarcza³, by przekazaæ irytacjê w jego g³o-

sie. – Zdoby³em niemal tyle nagród, co ty. A swoje stanowisko w Gildii

zawdziêczasz tylko i wy³¹cznie koneksjom rodzinnym.

Bossk wykrzywi³ bezwarg¹ jamê gêbow¹ w z³oœliwym uœmie-

chu. Poczu³ przemo¿n¹ ochotê, by siêgn¹æ i oderwaæ g³owê przy-

dzielonego mu partnera, a potem patrzeæ, jak wtyki nosowe i prze-

wody komunikatora k³êbi¹ siê bez³adnie jak pêdy b³otnych roœlin

okalaj¹cych jamê rodn¹ na planecie Trandosza. Mo¿e potem, po-

myœla³ w duchu, po robocie.

Wskaza³ pazurem na korytarz przed nimi. Obaj z Zuckussem

mocno przywarli plecami do jego œcian; zza zamkniêtych drzwi od-

leg³ych o jakieœ dwadzieœcia metrów dochodzi³y weso³e dŸwiêki

background image

39

orkiestry jizzowej, zmieszane z przenikliwymi odg³osami rozmów

klientów kasyna przepuszczaj¹cych kredyty na kole fortuny. Ha-

zard nie poci¹ga³ Bosska; wola³ pewniejsze rzeczy. Najlepiej œmieræ

innej istoty myœl¹cej, zw³aszcza jeœli móg³ na niej zyskaæ finansowo.

Czasami jednak – jak w tym przypadku – zwierzynê nale¿a³o po-

chwyciæ ¿ywcem, aby zarobiæ na wyp³atê. To komplikowa³o sprawy.

– £adunki termiczne s¹ na swoim miejscu. – Koñcem pazura

Bossk wskaza³ dwa ma³e wybrzuszenia na p³ycie drzwi do dzia³u

ksiêgowoœci kasyna. Zmiennokszta³tna tarcza okrywaj¹ca ³adunki

zapobiega³a ich wykryciu przez czujniki optyczne. – Kiedy je zdeto-

nujê, masz ruszyæ prosto przez te drzwi. Nie zawracaj sobie g³owy

rozgl¹daniem siê za stra¿nikami, po prostu daj nura do œrodka.

– Dlaczego ja? – Zuckuss spojrza³ na niego wielkimi ocza-

mi. – Dlaczego ty tego nie zrobisz?

– Dlatego – wyjaœni³ Bossk, nieudolnie udaj¹c cierpliwoœæ –

¿e bêdê os³ania³ twoje ty³y. – Uniós³ rusznicê blasterow¹ zmodyfi-

kowan¹ w taki sposób, by pasowa³a do jego pazurów, du¿ych na-

wet jak na Trandoszanina. – Odci¹gnê ewentualny ostrza³, pod-

czas gdy ty zabezpieczysz pokój ksiêgowych. To standardowa

procedura w takich sytuacjach, prosto z podrêcznika Gildii.

– Aha. – Wychylony zza wêg³a Zuckuss przygl¹da³ siê uwa¿-

nie drzwiom. – To ma sens... chyba tak.

Idiota, pomyœla³ Bossk. Prawdziwy powód by³ taki, ¿e ten,

kto pierwszy wtargnie do pokoju, bêdzie bardziej nara¿ony na po-

szatkowanie na krwawe strzêpy skoncentrowanymi laserami stra¿-

ników. I lepiej, ¿ebyœ to by³ ty, a nie ja, pomyœla³, zw³aszcza ¿e

œmieræ partnera oznacza³a, ¿e nie bêdzie siê musia³ dzieliæ z nikim

nagrod¹ po odliczeniu dzia³ki p³aconej na rzecz Gildii.

– Idziemy! – Wypchn¹³ Zuckussa do przodu, wciskaj¹c jed-

noczeœnie detonator przypiêty do rêkawa. Przyt³umione odg³osy

muzyki i wyuzdanych rozrywek utonê³y w basowym huku, z ja-

kim ³adunki termiczne rozerwa³y drzwi.

Bossk wskoczy³ do korytarza na szeroko rozstawionych no-

gach, z okiem na celowniku rusznicy. Jednym pazurem dotyka³

spustu, gotowy do strza³u; pod wp³ywem oczekiwania zimne serce

w jego piersi zabi³o mocniej, gdy wpatrywa³ siê w k³êby dymu...

¯aden strza³ nie pad³ zza rozerwanych, stopionych metalo-

wych drzwi.

– Zuckuss! – krzykn¹³ do mikrofonu komunikatora tkwi¹ce-

go przy okrytym skórzast¹ ³usk¹ gardle. – Co jest grane?

background image

40

Minê³a chwila, zanim us³ysza³ odpowiedŸ drugiego ³owcy.

– Hmm... – powiedzia³ Zuckuss – mam dobr¹ wiadomoœæ: nie

musimy siê martwiæ o stra¿ników...

Bossk ruszy³ z rusznic¹ zaciœniêt¹ w obu szponiastych d³o-

niach w dó³ korytarza, a potem do pokoju ksiêgowych. A w³aœci-

wie tego, co z niego pozosta³o – dym po eksplozji ³adunków ter-

micznych uniós³ siê ju¿ na tyle, ¿e móg³ dostrzec rozbite sto³y do

gry i terminale wideofonu. Wzd³u¿ nich le¿a³y cia³a szeœciu stra¿ni-

ków. Ka¿dy z nich mia³ w piersi dziurê wypalon¹ laserem z godn¹

podziwu precyzj¹. I szybkoœci¹, zauwa¿y³ Bossk. ¯aden ze stra¿-

ników nawet nie zd¹¿y³ siêgn¹æ po broñ; ktokolwiek ich zastrzeli³,

zrobi³ to b³yskawicznie.

– Popatrz – powiedzia³ Zuckuss. Pochyli³ siê i dotkn¹³ dziury

w pancerzu okrywaj¹cym pierœ stra¿nika. – Mam odczyt termicz-

ny. Tworzywo nie zd¹¿y³o siê sch³odziæ. Zostali zastrzeleni do-

k³adnie wtedy, kiedy my czekaliœmy w korytarzu! – £owca nagród

wsta³ i pokaza³ palcem dziurê w przeciwleg³ej œcianie pokoju. Mia-

³a poszarpane brzegi i dostateczne rozmiary, by Bossk móg³ przez

ni¹ swobodnie przejœæ; po drugiej stronie widaæ by³o konwertery

zasilania za œcian¹ budynku kasyna. – Ktoœ nas wyprzedzi³...

– To niemo¿liwe! – warkn¹³ Bossk. – Ta œciana jest zbudo-

wana z ³añcuchów monokrystalicznych; musielibyœmy us³yszeæ

wybuch na tyle silny, ¿eby j¹ rozwali³. Chyba ¿e... – nag³e podej-

rzenie kaza³o mu obejrzeæ siê przez ramiê na przeciwleg³¹ œcianê.

Rozpraszacz dŸwiêkowy, z rozedrgan¹ od przeci¹¿enia skal¹ na

srebrzystej, owalnej tarczy, wisia³ na niej przyczepiony chwytny-

mi mackami. WskaŸniki na potencjometrze zaczyna³y cofaæ siê

z czerwonego pola w miarê, jak ha³as wywo³any eksplozj¹ prze-

chodzi³ w niegroŸny, œwiszcz¹cy szmer.

Gniew zala³ Bosska z si³¹, która wystarczy³aby na wyrwanie

drugiej takiej samej dziury w œcianie, a nawet jeszcze wiêkszej.

Bêkarci pomiot... – przekleñstwo zamar³o miêdzy zaciœniêty-

mi k³ami. Tylko jeden ³owca nagród u¿ywa³ tak wyrafinowanego

i kosztownego sprzêtu. Albo musia³ go przemyciæ do pokoju ksiê-

gowych, albo, co by³o bardziej prawdopodobne, wprowadziæ przez

otwór wywiercony w œcianie. T¹ sam¹ drog¹ powêdrowa³ równie¿

³adunek wybuchowy – kiedy rozpraszacz by³ ju¿ w œrodku, by

poch³on¹æ odg³osy eksplozji.

Nie by³o sensu szukaæ zwierzyny, po któr¹ tu przyszli z Zuc-

kussem. Bossk przytrzyma³ siê krawêdzi dziury wyrwanej w œcianie

background image

41

kasyna i rozejrza³ po okolicy. Denerwuj¹co znajomy kszta³t szyb-

kiego statku miêdzygwiezdnego unosi³ siê znad horyzontu w ciem-

niej¹cy fiolet nieba, pozostawiaj¹c za sob¹ d³ug¹ smugê ognia z sil-

ników.

– ChodŸ! – Bossk chwyci³ Zuckussa za ramiê i wyci¹gn¹³ przez

otwór w œcianie. W korytarzu rozdzwoni³y siê alarmy, uruchomio-

ne wybuchem ³adunków termicznych, które zdetonowa³y drzwi;

mieli tylko kilka sekund, zanim œci¹gn¹ tu stra¿nicy z innych czêœci

kasyna. Zarzuci³ rusznicê na ramiê i przygotowa³ siê do skoku.

– Ale... – Zuckuss cofn¹³ siê. – Jesteœmy co najmniej dzie-

siêæ metrów nad ziemi¹!

– I co z tego? – warkn¹³ Bossk. – Umiesz wymyœliæ szybszy

sposób na wydostanie siê z tego miejsca?

Kilka sekund póŸniej gramolili siê na nogi. Mordercza ¿¹dza

wezbra³a w Bossku, gdy us³ysza³, ¿e Zuckuss jêczy z bólu.

– Chyba sobie coœ z³ama³em...

Bossk zerwa³ siê do biegu, gdy lasery stra¿ników ze œwistem

uderzy³y w ziemiê wokó³ nich, zmieniaj¹c krzemionkê w lœni¹ce

plamy szkliwa. Tu¿ za sob¹ wyczuwa³ obecnoœæ Zuckussa.

Dopadli swojego przeciwnika dopiero poza atmosfer¹ planety.

Bossk wcisn¹³ koñcem szpona przycisk komunikatora, pod-

czas gdy Zuckuss, siedz¹cy obok, w fotelu nawigatora „Wœciek³e-

go Psa” usi³owa³ pod³¹czyæ zerwany przewód wtyku nosowego.

– Wy³¹cz silniki – warkn¹³ do komunikatora. Nie by³o sensu

bawiæ siê w uprzejmoœci; w okolicy nie by³o ¿adnego innego stat-

ku, który móg³by odebraæ ten komunikat. – Masz na pok³adzie

towar, który nale¿y do nas, a konkretnie humanoida, niejakiego

Nila Posonduma, by³ego pracownika Transgalaktycznego Przed-

siêbiorstwa Hazardowego...

– Nale¿y do was? – z g³oœników umieszczonych nad instru-

mentami pok³adowymi „Psa” – odezwa³ siê zimny, beznamiêtny

g³os. – A niby z jakiej racji ten osobnik... przyjmijmy, ¿e rzeczy-

wiœcie znajduje siê na pok³adzie mojego statku... mia³by byæ wa-

sz¹ w³asnoœci¹?

– Chyba nie powinniœmy denerwowaæ tego typka – szepn¹³

Zuckuss. – To twarda sztuka.

– Zamknij siê. – Bossk ponownie wcisn¹³ aktywator komuni-

katora. – Z racji tego, ¿e nale¿ymy do Gildii £owców Nagród. To

w³aœnie daje nam nad nim w³adzê. Przeka¿ go nam, a obêdzie siê

bez k³opotów.

background image

42

– Bardzo zabawne. – W zimnym g³osie nie by³o s³ychaæ rozba-

wienia. Ani ¿adnych innych emocji. – Chyba siê g³êboko mylicie.

– Tak? – Bossk spojrza³ przez przednie iluminatory „Wœcie-

k³ego Psa”. – Niby dlaczego?

– Nie podlegam w³adzy tej waszej Gildii. Stosujê siê do zasad

wy¿szej instancji.

– Niby jakiej?

– Mnie samego. – Tych kilka atomów, które znalaz³y siê

w pró¿ni pomiêdzy statkami, nie mog³o mieæ temperatury ni¿szej

ni¿ g³os dobiegaj¹cy z g³oœnika. – A ju¿ na pewno nie oddajê niko-

mu czegoœ, co nale¿y do mnie, dopóki mi za to nie zap³ac¹.

Bossk z trudem wycedzi³ odpowiedŸ przez zaciœniête zêby:

– S³uchaj no, ty zdradziecki, oparszywia³y...

Kontrolka ³¹cznoœci zgas³a, gdy rozmówca Bosska wy³¹czy³

komunikator.

Smuga p³omieni z dysz wylotowych silników „Niewolnika I”,

transportowca najbardziej bezwzglêdnego i skutecznego ³owcy na-

gród w galaktyce, rozp³ynê³a siê w mg³ê i znik³a, gdy statek wsko-

czy³ w nadprzestrzeñ. Zimne, kpi¹ce gwiazdy wype³ni³y miejsce,

gdzie znajdowa³ siê jeszcze przed chwil¹.

Bossk zmru¿y³ oczy, wpatruj¹c siê w pustkê. Statek tamtego,

jego pilot i zdobycz mog³y znikn¹æ – ale nie wœciek³a furia w po-

krytej ³usk¹, gadziej piersi Bosska.

Postaæ w klatce odsunê³a siê ze strachem od krat, gdy Boba

Fett wszed³ do ³adowni.

– Nie musisz siê baæ. – Szara, jadalna papka na tacy pocho-

dzi³a z modu³u kuchennego „Niewolnika I”. Posi³ek nie wygl¹da³

apetycznie, ale zawiera³ wszelkie substancje od¿ywcze, jakich po-

trzebowa³y humanoidy. Fett umieœci³ tackê na metalowej pod³odze

i pchn¹³ czubkiem buta do wnêtrza klatki przez szparê miêdzy jej

prêtami. – Nie zap³acono mi, ¿ebym ci zrobi³ krzywdê. A wiêc nic

ci siê tu nie stanie.

– A gdyby ci za to zap³acono? – by³y g³ówny ksiêgowy Trans-

galaktycznego Przedsiêbiorstwa Hazardowego patrzy³ ponurym wzro-

kiem zza prêtów jedynej zajêtej w tej chwili klatki. – Co wtedy?

– Wtedy kona³byœ z bólu. – Boba Fett pokaza³ palcem na tacê.

Odrobina szarej papki wyla³a siê na pod³ogê klatki. – Jako towar

jesteœ dla mnie wiêcej wart ¿ywy ni¿ martwy. Powiem wiêcej: martwy

background image

43

nie przedstawiasz sob¹ ¿adnej wartoœci. Dostarczenie ciê w stanie

nieuszkodzonym... stosunkowo nieuszkodzonym... jest warunkiem

koniecznym do odebrania nagrody, któr¹ wyznaczono za twoj¹ g³o-

wê. Jeœli bêdziesz próbowa³ zag³odziæ siê na œmieræ, nakarmiê ciê

si³¹. Jestem znany z tego, ¿e nie bawiê siê w ceregiele. Jeœli oka¿esz

siê na tyle g³upi, ¿eby próbowaæ zrobiæ sobie krzywdê, zwi¹¿ê ciê

i zamknê w miejscu znacznie mniej wygodnym ni¿ to.

Nil Posondum rozejrza³ siê po swojej klatce.

– Tego miejsca te¿ nie nazwa³bym wygodnym.

– Mog³eœ trafiæ gorzej. – Okryte bojowym kombinezonem ra-

miona Boby Fetta unios³y siê lekko i opad³y. – Ten statek ma byæ

szybki, a nie wygodny. – Przed przyjœciem do ³adowni Boba Fett

w³¹czy³ autopilota; miniaturowy monitor na ramieniu ³owcy pozwa-

la³ mu kontrolowaæ niezak³ócony lot „Niewolnika I” przez nadprze-

strzeñ. – Powinieneœ siê jednak postaraæ, ¿eby twój pobyt tutaj by³

jak najprzyjemniejszy. Tam, dok¹d ciê zabieram, bêdzie gorzej.

Tak naprawdê Boba Fett wiedzia³, ¿e okreœlenie „gorzej” by³o

subtelnym eufemizmem. Posondum pope³ni³ gruby b³¹d – okaza³

siê nielojalny, zmieniaj¹c pracê w œrodowisku, w którym lojalnoœæ

by³a nagradzana, a jej brak surowo karany. Co gorsza, ksiêgowy

mia³ nieszczêœcie prowadziæ rachunkowoœæ sieci nielegalnych spe-

lunek do gry w skefta, rozrzuconych po planetach Zewnêtrznych

Odleg³ych Rubie¿y i kontrolowanych przez huttañski syndykat.

Huttowie mieli tendencjê do traktowania pracowników jak swojej

w³asnoœci – by³ to jeden z powodów, dla którego Boba Fett wola³

zachowaæ status wolnego strzelca w czêstych kontaktach z jed-

nym ze swoich najwa¿niejszych klientów, Jabb¹. Ksiêgowy nie

mia³ jednak na to doœæ rozumu. Okaza³ siê nawet jeszcze g³up-

szy – uda³ siê do konkurentów by³ego pracodawcy z pe³nym pa-

kietem danych œci¹gniêtych z centralnego systemu fa³szowania

wyników gier losowych i informacji o pó³legalnych przelewach na

najrozmaitsze konta. Obsesyjna skrytoœæ Huttów by³a chyba jesz-

cze wiêksza ni¿ ich mania posiadania. Boba Fett zastanawia³ siê

czasem, czy nie rosn¹ do takich rozmiarów dziêki nieopanowanej

chciwoœci, która nie pozwala im wyzbyæ siê niczego, co raz wpa-

d³o w ich niedorozwiniête przednie koñczyny i olbrzymie usta.

Nawet jeœli by³by to tylko jeden przera¿ony ksiêgowy, z kompute-

rowo wspomaganym mózgiem pe³nym liczb.

– Dlaczego mnie po prostu od razu nie zabijesz? – Poson-

dum przysiad³ ciê¿ko pod œcian¹ klatki, opieraj¹c siê o ni¹ plecami.

background image

44

Spróbowa³ posi³ku z tacy i odsun¹³ j¹ ze wstrêtem. – Na pewno

zrobi³byœ to szybciej ni¿ Huttowie.

– Prawdopodobnie tak. – Nie czu³ litoœci dla tego cz³owieka,

który wpakowa³ siê w paskudn¹ sytuacjê na w³asne ¿yczenie. Kto

z Huttem przestaje, pomyœla³, pokarmem siê staje. – Ale jak mó-

wi³em, robiê to, za co mi p³ac¹. Ani wiêcej, ani mniej.

– Dla kredytów zrobi³byœ wszystko, co?

Boba Fett widzia³ swoje podwójne odbicie w lusterkach p³o-

n¹cych niechêci¹ oczu ksiêgowego. G³owa okryta he³mem, popla-

mionym i poobijanym, ale w pe³ni sprawnym; twarz schowana za

w¹skim wizjerem w kszta³cie litery T; kombinezon naszpikowany

broni¹, od goleni po nadgarstki; d³ugi, w¹ski nos rakiety manewro-

wej wychyla siê zza pleców. Chodz¹cy arsena³, postaæ ludzka zbu-

dowana z urz¹dzeñ mechanicznych. Gatunek: zabójca.

Pokiwa³ g³ow¹.

– To prawda – powiedzia³. – Robiê to, w czym jestem dobry

i za co dobrze mi p³ac¹. – Spojrza³ na czytnik danych. – Nie mam

do ciebie osobistej urazy.

– W takim razie mo¿e ubijemy interes. – Posondum spojrza³

z nadziej¹ na swojego przeœladowcê. – Co ty na to?

– Jaki interes?

– A jak myœlisz? – ksiêgowy wsta³ i chwyci³ za prêty krat tu¿

obok stoj¹cego po drugiej stronie Fetta. – Lubisz dostawaæ pieni¹-

dze.. a wiem, jak skandalicznie wysokie wynagrodzenie otrzymu-

jesz za swoje us³ugi... a ja lubiê ¿yæ. Pewnie lubiê to tak samo, jak

ty kredyty.

Boba Fett zwróci³ wzrok na spocon¹ twarz mê¿czyzny.

– Trzeba by³o pomyœleæ, jak cenne jest twoje ¿ycie, zanim

narazi³eœ siê na mœciwoœæ Huttów. Trochê za póŸno na ¿ale.

– Ale nie za póŸno dla ciebie, ¿eby trochê zarobiæ. Wiêcej ni¿

to, co zap³ac¹ ci za mnie Huttowie. – Posondum przycisn¹³ twarz

do prêtów klatki, jakby chcia³ przecisn¹æ siê przez nie si³¹ w³asnej

desperacji. – Puœcisz mnie, a ja sprawiê, ¿e dobrze ci siê to op³aci.

– W¹tpiꠖ odpar³ zimno Fett. – Huttowie wyznaczaj¹ wyj¹t-

kowo wysokie nagrody. Dlatego tak lubiê dla nich pracowaæ.

– A dlaczego, twoim zdaniem, tak bardzo chc¹ mnie dostaæ

z powrotem? – K³ykcie ksiêgowego zbiela³y, tak mocno œciska³ kra-

ty. – Dla tych kilku starych rejestrów ksiêgowych, które mam w g³o-

wie? Albo po to, ¿eby konkurencja nie pozna³a paru ich sekretów

handlowych?

background image

45

– Nie p³ac¹ mi za to, ¿ebym pyta³, dlaczego moi klienci po¿¹-

daj¹ ró¿nych rzeczy. Na przyk³ad takich jak ty. – Na czytniku

danych przymocowanym do nadgarstka zapali³a siê kontrolka; musia³

wracaæ do sterowni „Niewolnika I”. – Wystarcza mi, ¿e ich pra-

gn¹. I ¿e p³ac¹ za ich dostarczenie.

– Ja te¿ ci zap³acê. – Posondum œciszy³ g³os. – Kiedy ucie-

k³em Huttom, zabra³em coœ wiêcej ni¿ tylko informacje. Wzi¹³em

te¿ ich kredyty.

– To bardzo g³upio zrobi³eœ. – Fett wiedzia³, jak Huttowie trzêœli

siê nad swoimi kredytami; chciwoœæ by³a jedn¹ z cech charaktery-

stycznych ich gatunku. Zdarza³o mu siê dawniej, ¿e musia³ posu-

n¹æ siê do ostatecznoœci, ¿eby wydostaæ od nich pieni¹dze, które

mu siê nale¿a³y za wykonan¹ pracê, nawet jeœli wszystko zosta³o

wczeœniej uzgodnione. Ukraœæ coœ Huttom i myœleæ, ¿e siê z tym

ucieknie, by³o szczytem g³upoty.

– Mo¿e i tak... ale tyle tego by³o! A ja myœla³em, ¿e uda mi

siê zwiaæ. ¯e ukryjê siê przed nimi. I ¿e moi nowi szefowie zapew-

ni¹ mi ochronê...

– Zrobili, co by³o w ich mocy. – Boba Fett wzruszy³ ramiona-

mi. – Niestety, to nie wystarczy³o. ¯adne œrodki bezpieczeñstwa

nie wystarcz¹, kiedy ja wchodzê w grê.

– S³uchaj, dam ci te kredyty. Wszystkie! – Posondum a¿ siê

trz¹s³, tyle ¿arliwoœci w³o¿y³ w swoj¹ proœbê. – Co do jednego

kredytu... wszystko, co ukrad³em Huttom, bêdzie twoje. Tylko

mnie wypuϾ!

– A gdzie niby s¹ te kredyty?

Posondum cofn¹³ siê od prêtów klatki.

– S¹ ukryte.

– £atwo móg³bym siê dowiedzieæ gdzie. – Fett mówi³ równie

beznamiêtnym i pozbawionym wyrazu g³osem jak przed chwil¹. –

Wyci¹ganie u¿ytecznych informacji jest moj¹ specjalnoœci¹.

– S¹ zakodowane w pamiêci – powiedzia³ szybko ksiêgowy. –

Pod poziomem œwiadomoœci. I chronione implantem z czujnikiem

bólu. – Pokaza³ ma³¹ bliznê nad lewym uchem. – Jeœli spróbujesz

coœ ze mnie wydostaæ, implant wyczyœci odpowiednie segmenty

kory mózgowej. A wtedy nikt siê nie dowie, gdzie s¹ te kredyty.

– S¹ sposoby, ¿eby tego unikn¹æ. – Boba Fett widzia³ to ju¿

kiedyœ w przesz³oœci. – Obejœcia i obwody równoleg³e. Nic przy-

jemnego, ale dzia³a. – Przypuszcza³, ¿e Huttowie ju¿ szykuj¹ salê

dla neurochirurga, ¿eby by³a gotowa, gdy tylko dostan¹ ksiêgowego

background image

46

w swoje rêce. – To zreszt¹ bez znaczenia. I tak nie ubijê z tob¹

targu.

– Ale dlaczego? – Posondum wyci¹gn¹³ chud¹ rêkê przez kra-

ty, ¿eby z³apaæ Fetta za ramiê. – To fortuna! Wiêcej ni¿ obiecali za

mnie Huttowie!

– Bardzo mo¿liwe. – Odsun¹³ siê od klatki, by surowymi, ale

funkcjonalnymi korytarzami przejœæ do sterowni statku. – Mo¿e

i jesteœ równie dobrym z³odziejem co ksiêgowym. A jeœli ju¿ okra-

dasz Huttów, to równie dobrze mo¿esz ukraœæ jeden kredyt, jak

i milion. Skutki bêd¹ takie same. Jednak nawet jeœli rzeczywiœcie

ukry³eœ te kredyty, nie jestem nimi zainteresowany. A w ka¿dym

razie, nie doœæ zainteresowany. Muszê myœleæ o swojej reputacji.

– O twojej... – Posondum a¿ otworzy³ usta ze zdziwienia i roz-

czarowania. – O czym...?

– Huttowie i inni moi klienci p³ac¹ mi tyle, bo wiedz¹ jedno:

¿e zawsze dostarczam towar. Kiedy schwytam zdobycz, nic mnie

nie powstrzyma przed dowiezieniem jej na miejsce. Absolutnie

nic. Jeœli podejmujê siê jakiejœ pracy, zawsze j¹ wykonujê. I ka¿dy

w galaktyce o tym wie.

– Ale... ale przecie¿ s³ysza³em, ¿e... ¿e inni ³owcy... czasem

dobijaj¹ targu....

– Inni ³owcy nagród mog¹ prowadziæ swoje interesy, jak im

siê podoba. – Fett z trudem ukrywa³ pogardê, jak¹ czu³ dla cz³on-

ków tak zwanej Gildii £owców Nagród. Ten w³aœnie rodzaj krót-

kowzrocznej chciwoœci sprawia³, ¿e nie mia³ zamiaru wchodziæ

w jakiekolwiek uk³ady z Gildi¹. – Oni maj¹ swoje standardy, a ja

swoje. Jedn¹ rêk¹ chwyci³ szczebel drabinki; obejrza³ siê przez

ramiê na klatkê. – I to ja mam towar, a oni nie.

Kolana ugiê³y siê pod ksiêgowym, a rêce zeœliznê³y wzd³u¿

prêtów, gdy ciê¿ko opad³ na pod³ogê klatki. Jeœli mia³ jak¹kolwiek

nadziejê, to w tej chwili zgas³a.

– Radzê ci, ¿ebyœ zacz¹³ jeœæ. – Boba Fett kiwn¹³ g³ow¹, wska-

zuj¹c na tacê z nieapetyczn¹ papk¹. – Musisz byæ silny.

Nie czeka³ na odpowiedŸ. Wspi¹³ siê po drabinie, by przejœæ

z ³adowni do sterowni i czekaj¹cych na niego instrumentów pok³a-

dowych.

background image

47

R O Z D Z I A £

#

– Nadlatuje. – Wypatrywacz zauwa¿y³ zbli¿aj¹cy siê statek. –

Widzê go wyraŸnie.

– Pewnie, ¿e widzisz – powiedzia³ Kud’ar Mub’at. – Dobry

z ciebie zawi¹zek. – Koñcem wielostawowej, chitynowej koñczy-

ny pajêczarz pog³aska³ g³owê podkomponentu. Zewnêtrzny zawi¹-

zek obserwacyjny mia³ najprostsz¹ konstrukcjê umys³ow¹ wœród

wszystkich podkomponentów pajêczyny. Kud’ar Mub’at umieœci³

w jego wnêtrzu tylko tyle tkanki mózgowej, by zawi¹zek by³ w sta-

nie skoncentrowaæ swoje ogromne soczewki na otaczaj¹cych gwiaz-

dach i na ich tle dostrzec ruch obiektów. – Powiedz Kalkulatoro-

wi, co zobaczy³eœ.

Dane pop³ynê³y wzd³u¿ spl¹tanych neuronów pajêczyny. Inny

podkomponent, z niepotrzebnymi szcz¹tkowymi odnó¿ami i miêkk¹,

delikatn¹ skorup¹ okrywaj¹c¹ wyspecjalizowan¹ korê mózgow¹,

trawi³ przez chwilê otrzymane informacje, przek³adaj¹c surowe

impulsy wizualne w u¿yteczne dane cyfrowe.

– Oklêt psyleci... – drobne usteczka Kalkulatora poruszy³y siê

pod fa³d¹ tkanki nerwowej – ...za co najwyzej tsy standaldowe

chlonojednostki.

– Wiem, kto to jest! – Identyfikator wdrapa³ siê na ramiê

Kud’ar Mub’ata, o ile o paj¹kowatych mo¿na powiedzieæ, ¿e maj¹

ramiê, i papla³ podniecony do jego otworu usznego. Ma³y pod-

komponent archiwalny s³ysza³, co Wypatrywacz powiedzia³ Kal-

kulatorowi. – Wiem, wiem! To „Niewolnik I”! Identyfikacja po-

twierdzona!

background image

48

– Mój ty ma³y m¹dralo. – Kud’ar Mub’at odczepi³ Identyfi-

katora od swojego korpusu jednym z odnó¿y. Gdyby im pozwoli³,

zawi¹zki wesz³yby mu na g³owê jak niesforne dzieciaki. Umieœci³

go w jednym ze strukturalnych w³ókien pajêczyny. – Ale teraz

uspokój siê.

– Na pok³adzie musi byæ Boba Fett! – Identyfikator drobi³

w miejscu miniaturowymi odnó¿ami, pomniejszon¹ replik¹ koñczyn

swojego rodzica – wprawiaj¹c w dr¿enie naprê¿on¹, jedwabist¹ niæ. –

Boba Fett! – Podkomponent nie by³ szczególnym wielbicielem ³ow-

cy nagród; po prostu ekscytowa³ siê przybyciem ka¿dego goœcia,

który odwiedza³ sieæ.

Kud’ar Mub’at westchn¹³ znu¿ony gdzieœ w g³êbi swojego

niemal idealnie kulistego brzucha. Sam by³ doœæ powolny i leniwy,

o ile mo¿na w ten sposób okreœliæ jak¹kolwiek paj¹kowat¹ istotê.

Nieustanna paplanina Identyfikatora czasami dzia³a³a mu na ner-

wy. Byæ mo¿e, zastanawia³ siê Kud’ar Mub’at, powinienem pod-

daæ ten zawi¹zek reabsorbcji i zaprojektowaæ, a potem zbudowaæ

nowy. Mniej gadatliwy. Teraz jednak problemem by³y nie surow-

ce – móg³ zawsze wysnuæ nowe w³ókna protokomponentów – ale

czas. A w³aœciwie jego brak. Nawet tak stosunkowo nieskompliko-

wany zawi¹zek wymaga³by setek chronojednostek pracy, zanim

by spe³nia³ odpowiednie standardy funkcjonalne. Przy tej skali in-

teresów, którymi zajmowa³ siê teraz Kud’ar Mub’at, nie poradzi³-

by sobie bez sprawnego Identyfikatora.

Mo¿e póŸniej, pomyœla³ pajêczarz, zawieszony w oku grub-

szych nici pajêczyny. Kiedy skoñczê interesy z Bob¹ Fettem. Kud’ar

Mub’at przewidywa³, ¿e jego konta kredytowe bêd¹ wtedy dosta-

tecznie pe³ne, by móg³ sobie pozwoliæ na ma³e wakacje. Musi o tym

porozmawiaæ z Bilansem.

Ju¿ dawno temu uzna³, ¿e to w³aœnie najgorsza czêœæ jego

pracy. Chyba wolê zadawaæ siê z Huttami, pomyœla³ Boba Fett.

By³a to wiele mówi¹ca deklaracja – pa³ace Huttów, takie jak ten

na Tatooine, w którym rezydowa³ Jabba, by³y siedliskami niepra-

woœci i zepsucia. Za ka¿dym razem, gdy trafia³ w takie miejsce –

czy to ¿eby dostarczyæ jeñca, czy to osobiœcie odebraæ nagrodꠖ

mia³ wra¿enie, ¿e znalaz³ siê w œcieku, do którego sp³ywaj¹ najgor-

sze odpadki i œmieci galaktyki. Beztroska ³atwoœæ, z jak¹ kreatury

w rodzaju Jabby pozbywa³y siê swoich podw³adnych – Boba Fett

background image

49

4 – Mandaloriañska zbroja

s³ysza³ o rankorze, którego Jabba trzyma³ dla zabawy pod pod³og¹

pa³acu, choæ nie widzia³ go jeszcze – niepomiernie go irytowa³a.

Po co zabijaæ, jeœli to nie przyniesie ¿adnego zysku? Strata czasu,

kredytów i cia³a. Jednak nawet pa³ac Huttów by³ lepszy ni¿ pajê-

czyna Kud’ar Mub’ata.

Zwê¿aj¹cy siê ku jednemu koñcowi cylinder dryfowa³ za szyb¹

iluminatorów „Niewolnika I”, coraz wiêkszy, w miarê jak statek

podchodzi³ coraz bli¿ej. Nie wygl¹da³ jak œwiadoma konstrukcja,

a raczej jak przypadkowy zlepek drutów i spoiwa, po³¹czony ze

zrêcznoœci¹ debilnego koreliañskiego szczura-padlino¿ercy. W mia-

rê jak statek Fetta podchodzi³ coraz bli¿ej, a pajêczyna Kud’ar Mub’ata

zaczê³a przes³aniaæ coraz wiêcej gwiazd widocznych przez ilumina-

tor, widaæ by³o kolejne fragmenty maszyn o krawêdziach ostrzej-

szych ni¿ zakrzep³e w³ókna, w które by³y wplecione. Boba Fett pro-

wadzi³ interesy z odra¿aj¹cym pajêczarzem od doœæ dawna, by

wiedzieæ, ¿e ten nie potrafi siê oprzeæ korzystnej ofercie kupna,

niezale¿nie od tego, czy oferowany obiekt jest mu potrzebny, czy

nie. Jego pajêczyna by³a prawdziwym cmentarzyskiem uszkodzo-

nych miêdzygwiezdnych statków i innych martwych skorup. Nawet

prymitywni Jawowie, którzy trudnili siê handlem porzuconymi œmie-

ciami i u¿ywanymi robotami, robili to z myœl¹ o zysku. Tymczasem

Kud’ar Mub’at najwyraŸniej w œwiecie po prostu lubi³ gromadziæ

najrozmaitsze przedmioty, wplataj¹c je w swój dryfuj¹cy w prze-

strzeni dom, wysnuty z w³asnych wnêtrznoœci.

Nie wszystkie nabytki by³y jednak bezwartoœciowe; Boba Fett

by³ tego pewien. To, co móg³ zobaczyæ na powierzchni, stanowi³o

zapewne tylko swojego rodzaju ochronny kamufla¿. Nie ka¿demu

dobrze sz³o w kontaktach z pajêczarzem; tych kilka razy, kiedy

Boba Fett mia³ okazjê zajrzeæ w g³¹b pajêczyny, dostrzeg³ praw-

dziwe skarby, które mniej fortunni kontrahenci Kud’ara Mub’ata

musieli pozostawiæ w tym miejscu, by uregulowaæ d³ugi, jakie mie-

li u pajêczarza. Chyba lepiej ju¿ by³o zgubiæ w³asn¹ skórê ni¿ pró-

bowaæ go oszukaæ.

Po³yskuj¹cy s³abym zielonkawym œwiat³em kr¹g ukaza³ siê na

powierzchni pajêczyny w miejscu, gdzie znajdowa³ siê dok cumow-

niczy. Jeden z podkomponentów Kud’ara Mub’ata – o ile Boba Fett

dobrze pamiêta³, nazywa³ siê Sygnalista – by³ fosforyzuj¹cym za-

wi¹zkiem, dostatecznie d³ugim, by otoczyæ jedn¹ z koñcówek pajê-

czyny swoim jarz¹cym siê, wê¿opodobnym cia³em. Kud’ar Mub’at

wyposa¿y³ ten zawi¹zek w szcz¹tkow¹ inteligencjê, dziêki której

background image

50

potrafi³ b³yskaæ prostym kodem naprowadzaj¹cym, by sprowadziæ

nadlatuj¹ce statki do l¹dowiska. Inna grupa podkomponentów, u³o-

¿ona w wachlarz wewn¹trz pulsuj¹cego œwiat³em okrêgu, pozba-

wiona by³a nawet tej œladowej iloœci mocy umys³owych. Jedyne, co

potrafi³y, to wyczuæ podchodz¹cy do l¹dowania statek i – jak macki

trendriañskiego wnykokwiatu – z³apaæ go pewnym chwytem, dopa-

sowuj¹c œciœle i bezpiecznie do portu wejœciowego pajêczyny. Boba

Fett nienawidzi³ tych bezmózgich wyrostków, z ich ruchomymi ³u-

skami, chroni¹cymi przez mrozem pró¿ni, które przypomina³y po-

rdzewia³¹ zbrojê. Powiedzia³ kiedyœ Kud’arowi Mub’atowi, ¿e jeœli

kiedykolwiek zauwa¿y choæby jedn¹ ³uskê przylepion¹ do kad³uba

swojego statku po opuszczeniu pajêczyny, zawróci i wytnie wszyst-

kie zawi¹zki krótkozasiêgowym promieniem naprowadzaj¹cym.

Kud’ar Mub’at odczu³by to bardzo boleœnie – by³ po³¹czony z ka¿-

dym elementem pajêczyny wi¹zk¹ neurow³ókien.

Fett wy³¹czy³ silniki „Niewolnika I”, pozwalaj¹c, by statek

sam¹ si³¹ rozpêdu powoli i spokojnie przycumowa³ do doku pajê-

czyny. Wewn¹trz œwietlnego pierœcienia koñcówki zawi¹zków

mocuj¹cych zaczê³y siê rozwijaæ, przyjmuj¹c odpowiedni¹ pozy-

cjê; podkomponenty budzi³y siê z rozmarzonego pó³snu.

– Ach, mój drogi Fett! – powita³ go piskliwy g³os, gdy wygra-

moli³ siê z ciasnego doku do w¹skiego korytarza prowadz¹cego do

wnêtrza pajêczyny. – Jaka¿ to rozkosz móc znowu ciê zobaczyæ.

Po tak przeraŸliwie d³ugim czasie od naszego ostatniego...

– OszczêdŸ sobie tej gadki. – Boba Fett podniós³ wzrok i zo-

baczy³ nad czubkiem swojego he³mu jeden z ruchomych wyrost-

ków g³osowych Kud’ara Mub’ata – podkomponent, przypomina-

j¹cy prymitywne usta, oplecione po³yskuj¹cym sznurem w³ókien.

Pajêczarz musia³ go wysnuæ niedawno, bo jedwabiste neurow³ók-

na by³y nadal bia³e i nieska¿one gromadz¹cym siê od stuleci w pa-

jêczynie brudem. – Przylecia³em w interesach, a nie po to, by æwi-

czyæ sztukê konwersacji.

Wyrostek g³osowy podrepta³ po w³óknistym suficie tunelu. Par¹

maleñkich szczypiec nawija³ na siebie jak na szpulkê ci¹gn¹ce siê

za nim pasmo w³ókna ³¹cz¹cego go z pajêczyn¹, próbuj¹c dotrzy-

maæ kroku ³owcy.

– Ach, doprawdy, to ten sam dobrze mi znany ³owca nagród,

którego tak jasno i ¿ywo zachowa³em w pamiêci. Jaki¿ smutek mnie

ogarnia, kiedy pomyœlê, ¿e tak d³ugo by³em pozbawiony przyjem-

noœci rozkoszowania siê twoim zwiêz³ym i czaruj¹cym dowcipem.

background image

51

Fett nie odpowiedzia³. Przeciska³ siê pomiêdzy œcianami tune-

lu, którego spleciona tkanka ugina³a siê pod ciê¿arem jego butów.

Gdziekolwiek dotkn¹³ œcian grub¹ rêkawic¹, zmarszczki rozb³y-

skuj¹cych jak iskry synapsów rozchodzi³y siê w coraz bledsze kon-

centryczne krêgi, jak od kamienia wrzuconego w wype³niony fos-

foryzuj¹cym planktonem ocean. Kilka zawi¹zków œwietlnych,

m³odszych braci Sygnalisty pulsuj¹cego œwiat³em na zewnêtrznej

powierzchni pajêczyny, zapala³o siê przed nim i gas³o, gdy je mija³.

Fett przypuszcza³, ¿e kiedy Kud’ar Mub’at nie ma goœci, to pajê-

czyna nie jest oœwietlona. Pajêczarz nie potrzebowa³ œwiat³a, by

poruszaæ siê we wnêtrzu wysnutej z w³asnej tkanki konstrukcji.

– A otó¿ i on w ca³ej okaza³oœci! – ten sam g³os, metaliczny

jak rozdzierane arkusze blachy, zabrzmia³ tu¿ przed nim, gdy schyli³

g³owê pod nawisem jedwabistej tkanki. – Wiedzia³em, ¿e powró-

cisz w aureoli zas³u¿onego sukcesu. – S³owa brzmia³y teraz g³o-

œniej, wypowiadane w³asnymi ustami Kud’ara Mub’ata, bez po-

œrednictwa wyrostka g³osowego. – Nie mo¿na doprawdy zarzuciæ

ci braku chwalebnej punktualnoœci.

Boba Fett wszed³ do centralnej komory sieci, dostatecznie wy-

sokiej, by móg³ siê wyprostowaæ. Wra¿enie, ¿e znalaz³ siê w samym

œrodku mózgu pajêczarza by³o czymœ wiêcej ni¿ tylko efektownym

porównaniem – to by³ fakt, namacalna rzeczywistoœæ cia³a i domu

Kud’ara Mub’ata, nierozerwalnie splecionych w jednoœæ. ¯yje we-

wn¹trz swojej zbroi, pomyœla³ Fett, jak ja wewn¹trz mojej.

– Wróci³em zgodnie z zapowiedzi¹. – Fett zwróci³ okryt¹ ma-

sk¹ twarz w stronê pajêczarza. – Zadanie, które mi zleci³eœ, by³o

proste.

– Ach, nie w¹tpiê... zw³aszcza dla kogoœ obdarzonego tak

wszechstronnymi talentami. – Z³o¿one oczy Kud’ara Mub’ata skon-

centrowa³y wzrok na goœciu. Jedna z jego wielostawowych, naje-

¿onych ostrymi w³oskami koñczyn wykona³a wdziêczny gest za-

proszenia w dusznym powietrzu komory. – Jak rozumiem, oby³o

siê bez komplikacji?

– Jak zwykle. – Fett skrzy¿owa³ ramiona na chronionej zbro-

j¹ piersi. – Kilku innych ³owców nagród mia³o nadziejê przy³apaæ

go przede mn¹.

– Oooch! – w czarnych, b³yszcz¹cych oczach dostrzeg³ wy-

raz oczekiwania. – Ale zaj¹³eœ siê nimi?

– Nie musia³em. – Fett wiedzia³, jak bardzo pajêczarz uwiel-

bia³ opowieœci o walkach im bardziej pe³nych przemocy, tym lepiej.

background image

52

Nie zamierza³ jednak folgowaæ upodobaniom paj¹kowatego stwo-

rzenia. – Zwyk³a zgraja nieodpowiedzialnych partaczy, których

rozsy³a Gildia £owców Nagród. Lepiej omin¹æ nerfi gnój ni¿ w nie-

go wdepn¹æ.

– A to dopiero pocieszne! Rozbawi³eœ mnie, doprawdy! –

Kud’ar Mub’at siêgn¹³ tylnymi odnó¿ami sufitu i uniós³ siê z miej-

sca, w którym wczeœniej spoczywa³ jego blady odw³ok. – To na-

prawdê smakowita nagroda, ¿e mogê cieszyæ siê twoimi b³yskotli-

wymi ripostami. – Zawi¹zek wypoczynkowy z sykiem nadyma³

w nowym miejscu wyœcie³ane, pneumatyczne pêcherze. Kud’ar

Mub’at posuwa³ siê po suficie, a¿ jego owadzia paszczêka znalaz³a

siê tu¿ przed twarz¹ ³owcy.

– Czy mo¿na nazwaæ nasze stosunki czysto handlowymi, mój

drogi ³owco? Proszê, powiedz, ¿e nie. Powiedz, ¿e jesteœmy przy-

jació³mi, ty i ja.

– Przyjaciele – powiedzia³ ch³odno Boba Fett – w moim fa-

chu stanowi¹ niepotrzebne obci¹¿enie. – Odwróci³ wzrok, zas³o-

niêty szczelin¹ wizyjn¹ he³mu, od b³yszcz¹cych oczu pajêczarza

i jego krzywego uœmiechu. – Nie przyjecha³em tu, ¿eby ciê zaba-

wiaæ. Wyp³aæ mi nagrodê, której jesteœ gwarantem, ja wydam ci

towar... i do widzenia.

– Do nastêpnego razu. – Kud’ar Mub’at odwróci³ g³owê, spo-

gl¹daj¹c na niego inn¹ par¹ lœni¹cych jak klejnoty oczu. – Mam

nadziejê, ¿e nie bêdê musia³ d³ugo czekaæ.

W³aœnie to, pomyœla³ Boba Fett, jest najgorsz¹ czêœci¹ mojej

pracy. Wytropienie ofiary, przemierzanie galaktyki wzd³u¿ i wszerz

w poœcigu za ni¹, pochwycenie, przewóz, zabicie tego, kogo trze-

ba, by zadanie zosta³o wykonane – to by³y przyjemnoœci, smako-

wane jako okazja do sprawdzenia siê i potwierdzenia w³asnych

umiejêtnoœci. Natomiast kontakty z klientami – czy to takimi, jak

imperialny Lord Vader, czy oœliz³a góra miêsa Jabba Hutt – albo

negocjacje przez poœrednika, jak Kud’ar Mub’at, by³y czymœ praw-

dziwie odpychaj¹cym. Zreszt¹ za ka¿dym razem okazywa³o siê to

samo. Nigdy nie chc¹ p³aciæ, rozmyœla³ Fett. ¯ycz¹ sobie dostaæ

swój towar, ale niespieszno im w zamian rozstaæ siê z kredytami.

Z Huttami sprawy mia³y zawsze wymiar emocjonalny, przynaj-

mniej na pocz¹tku. Ich megalomania i wynikaj¹ce z niej wariackie

ataki wœciek³oœci w przypadku najmniejszej oznaki rzekomej nie-

lojalnoœci sk³ania³y ich do wyznaczania wielkich, przyci¹gaj¹cych

uwagê nagród; póŸniej, kiedy trochê och³onêli, ich zimnokrwista

background image

53

chciwoœæ wchodzi³a w paradê i kaza³a im podejmowaæ próby ob-

ni¿enia ceny. Cz³onkowie tak zwanej Gildii £owców Nagród zga-

dzali siê przyj¹æ u³amek pierwotnej nagrody, czasem zaledwie dzie-

siêæ procent. By³ to jeden z powodów, dla których Boba Fett tak

nimi gardzi³ – nigdy nie zdarzy³o mu siê odejœæ z sum¹ choæby

o jeden kredyt ni¿sz¹ ni¿ uzgodniona kwota i nie mia³ zamiaru

zaniechaæ tej chwalebnej praktyki.

– Mam teraz na g³owie inne zlecenia – powiedzia³ Boba Fett.

I nie sk³ama³. Galaktyka by³a wielka i pe³na zakamarków, odle-

g³ych planet czy nawet ca³ych uk³adów planetarnych, które mog³y

œwietnie pos³u¿yæ za kryjówkê. I zawsze byli tacy, którzy mieli

powody siê ukrywaæ, ju¿ to, ¿eby chroniæ skórê przed eksplozjami

gniewu Imperatora Palpatine’a, ju¿ to, by zacisn¹æ spocone d³onie

na sk¹pych och³apach podwêdzonych z kufrów Jabby albo innego

Hutta. I nawet bior¹c pod uwagê liczbê zleceñ, jakie „mia³ na g³o-

wie” Boba Fett, nadal pozostawa³o mnóstwo och³apów dla Gildii

i jej cz³onków, zadañ zbyt skromnych, by zawraca³ sobie nimi g³o-

wê. Ale im d³u¿ej Kud’ar Mub’at bêdzie go niepotrzebnie zatrzy-

mywa³, sapi¹c i postêkuj¹c, w spl¹tanych korytarzach w³asnego

rozbudowanego mózgu, tym wiêksza szansa, ¿e któryœ z zabija-

ków Gildii zdo³a sprz¹tn¹æ mu sprzed nosa hojn¹ nagrodê. Coœ

takiego by³o w stanie doprowadziæ Fetta do furii, jeœli s³owo tak

pe³ne emocji mo¿na by³o w ogóle zastosowaæ w stosunku do zim-

nej, nieczu³ej logiki, która kierowa³a jego dzia³aniami. Tak czy owak,

najwy¿szy czas, by skierowaæ zimne niczym wyostrzona szpada

spojrzenie ukrytych za wizjerem he³mu oczu na owadzi¹ paszczê

Kud’ara Mub’ata i powiedzieæ:

– Wyp³aæ mi moj¹ nagrodê, a nie bêdê d³u¿ej odrywa³ ciê od

twoich w³asnych... interesów.

Ca³a galaktyka wiedzia³a, na czym polega³y interesy Kud’ara

Mub’ata. Nie by³o pod gwiazdami drugiego takiego osobnika jak

s³ynny pajêczarz. Jeœli na jakiejkolwiek planecie istnieli inni przed-

stawiciele jego gatunku, spowici w przêdzê i sieæ wysnutego z w³a-

snego brzucha nerwowego w³ókna, to taka planeta nie zosta³a jesz-

cze odkryta. Byæ mo¿e Kud’ar Mub’at by³ jedynym istniej¹cym

pajêczarzem; Boba Fett s³ysza³ kiedyœ plotki, jeszcze sprzed cza-

sów, kiedy sta³ siê najgroŸniejszym ³owc¹ nagród w galaktyce, ¿e

Kud’ar Mub’at mia³ kiedyœ poprzednika, który stworzy³ go jako

w³asny zawi¹zek, na pó³ niezale¿n¹ istotê w rodzaju tych, które

biega³y po jego pajêczynie ci¹gn¹c za sob¹ pasmo neurow³ókien.

background image

54

Ten starszy pajêczarz, ojciec obecnego, musia³ widocznie pope³niæ

pomy³kê, pozwalaj¹c jednemu ze swoich tworów i dzieci rozwin¹æ

siê zbyt mocno i zbyt niezale¿nie. Zap³aci³ za to gorzk¹ cenꠖ

œmieræ i strawienie przez nowego w³aœciciela pajêczyny, uzurpato-

ra Kud’ara Mub’ata. Umar³ pajêczarz, pomyœla³ Fett, niech ¿yje

nowy pajêczarz! Nawet Huttowie, mimo zach³annych apetytów

i podstêpnej rywalizacji pomiêdzy rodzinami, nigdy nie przekro-

czyli tej granicy – nie po¿erali cz³onków w³asnego klanu, nawet

wtedy, gdy musieli ich wyeliminowaæ, by przej¹æ kontrolê nad któ-

rymœ z ich przedsiêwziêæ.

Dryfuj¹ca w przestrzeni miêdzygwiezdnej pajêczyna i jej za-

wartoœæ sta³y siê narzêdziem pracy pajêczarza. Ktoœ musia³ pe³niæ

rolê pangalaktycznego poœrednika pomiêdzy œwiatem przestêpczym

a tymi, którzy chcieli prowadziæ interesy z jego cz³onkami. Jeœli by³y

kiedyœ w galaktyce czasy z³odziejskiego honoru, nale¿a³y do zapo-

mnianej przesz³oœci. Boba Fett nigdy nie oszuka³ ¿adnego ze swoich

klientów, choæ kilku musia³ zabiæ. Gdyby ka¿dy trzyma³ siê jego

standardów etyki zawodowej, poœrednik taki jak Kud’ar Mub’at nie

mia³by racji bytu. Niestety nale¿a³o to do rzadkoœci, wiêc Kud’ar

Mub’at móg³ pobieraæ stosown¹ prowizjê za œwiadczone przez sie-

bie us³ugi: zawieranie transakcji pomiêdzy p³atnymi mordercami a ich

zleceniodawcami, przechowywanie w depozycie nagród, przekazy-

wanie zak³adników tym, którzy zap³acili za ich pojmanie. Gildia £ow-

ców Nagród niemal przy wszystkich zleceniach korzysta³a z us³ug

Kud’ara Mub’ata; Boba Fett tylko wtedy, gdy takie by³o ¿yczenie

zleceniodawcy i gdy to on wyp³aca³ prowizjê pajêczarza.

– Ale¿ mój wielce szacowny przyjacielu... – wisz¹c na suficie

pomieszczenia, Kud’ar Mub’at pociera³ najmniejszymi i najbar-

dziej zrêcznymi ze swoich przednich odnó¿y. – Nie chodzi mi wy-

³¹cznie o rozkoszowanie siê twoim jak¿e przyjemnym towarzy-

stwem i nie z tego wzglêdu zatrzymujê ciê w progach mojej

skromnej siedziby. Mówisz o interesach, do których oczywiœcie ci

spieszno. Dobrze, porozmawiajmy zatem o interesach. Znasz

mnie... – z³o¿one oczy pajêczarza zaiskrzy³y siê. – To dla mnie

prawdziwa rozkosz podj¹æ ten temat, podobnie jak ka¿dy inny.

A tym razem twoje interesy i moje znów siê spotykaj¹. Czy to nie

urocza okolicznoϾ?

Boba Fett przygl¹da³ siê w¹skiej twarzy pajêczarza, szukaj¹c

w niej oznak, które zdradzi³yby mu jego prawdziwe intencje, skry-

wane za parawanem przypochlebnej paplaniny.

background image

55

– Jakie interesy masz na myœli? – Zwykle ka¿da wiadomoœæ

o wyznaczeniu nagrody by³a przechwytywana bezpoœrednio przez

modu³ ³¹cznoœci „Niewolnika I”. – To prywatne zlecenie?

– Ach, có¿ za przebieg³oœæ! – przednie odnó¿a pajêczarza

zaklekota³y jak cienkie p³ytki plastiku. – Trudno siê dziwiæ, ¿e od-

nosisz tak wielkie sukcesy w obranym przez siebie fachu. Tak,

mój drogi ³owco, to zaiste bardzo prywatne zlecenie.

To brzmia³o interesuj¹co. Ze wszystkich rzeczy, które móg³

powiedzieæ Kud’ar Mub’at, ta w³aœnie w najwiêkszym stopniu przy-

ci¹gnê³a uwagê Fetta. Zlecenia prywatne by³y œmietank¹ w profe-

sji ³owców nagród. Zdarza³o siê czasem, ¿e klient, z sobie tylko

znanych powodów, ¿yczy³ sobie dostarczenia jakiegoœ zbiega przy

zachowaniu maksymalnej dyskrecji. Wyznaczenie nagrody za jego

g³owê i rozg³oszenie tego po ca³ej galaktyce pozbawi³oby tak¹ oso-

bê wszelkich szans na zachowanie tajemnicy; w takich sytuacjach,

¿eby dostaæ to, co chce, klient móg³ zleciæ zadanie tylko jednemu,

wybranemu ³owcy. W wiêkszoœci przypadków tym ³owc¹ by³ Boba

Fett. W ci¹gu dziesiêcioleci dorobi³ siê opinii nie tylko skuteczne-

go, ale i dyskretnego.

– Kto jest klientem? – Boba Fett nie musia³ tego wiedzieæ,

choæ czasem u³atwia³o to robotê. Jeœli sprawa mia³a byæ za³atwio-

na przez Kud’ara Mub’ata, mo¿liwe, ¿e klient domaga siê ca³ko-

witej poufnoœci, tak by nawet ³owca nie wiedzia³, dla kogo pracu-

je. – Któryœ z Huttów?

– Nie tym razem. – Kud’ar Mub’at wykrzywi³ paszczê w gry-

masie, który jego zdaniem mia³ wyobra¿aæ uœmiech. – Mieliœmy

ostatnio wiele zleceñ od Jabby i jego wspó³braci. Kiedy przeka¿ê

im naszego ma³ego przyjaciela Posonduma, nie bêdê zaskoczony,

jeœli przez pewien czas bêd¹ musieli oszczêdniej gospodarowaæ

swoim kufrem. Nie, nie, nie mów ani s³owa... – zamacha³ przedni-

mi odnó¿ami. – Nie musisz mi przypominaæ, ¿e nic im nie przeka-

¿ê, dopóki nie otrzymasz swojej zap³aty. Bilans! – skrzekliwy g³os

pajêczarza rozleg³ siê echem po zakamarkach pajêczyny. – ChodŸ¿e

no tutaj! Natychmiast!

Ksiêgowy Kud’ara Mub’ata, zawi¹zek nazwany przez niego jak-

¿e stosownym imieniem Bilans, ostro¿nie wybiera³ drogê po w³ók-

nach pajêczyny, zanim wszed³ do komory. Ze wszystkich podkompo-

nentów ten w³aœnie najbardziej przypad³ ³owcy do gustu – i nie dlatego,

¿e to w³aœnie on wrêcza³ mu nagrody, przechowywane w depozycie

przez jego twórcê i ojca. Podobny do kraba Bilans charakteryzowa³

background image

56

siê tym samym rzeczowym, zdroworozs¹dkowym podejœciem do

obowi¹zków, jakim szczyci³ siê Boba Fett. By³oby mu przykro – na

tyle, na ile by³ zdolny do takich uczu栖 gdyby Kud’ar Mub’at uzna³

w koñcu, ¿e zawi¹zek sta³ siê zbyt inteligentny, by mo¿na go by³o

dalej tolerowaæ. Bilans zosta³by wówczas po¿arty przez rodzica, uprze-

dzaj¹cego niebezpieczeñstwo, ¿e jego potomek rozwinie w sobie we-

wnêtrzn¹ niezale¿noœæ w stopniu podobnym do tego, który doprowa-

dzi³ pajêczarza do zaw³adniêcia pajêczyn¹.

– Boba Fett, rachunek bie¿¹cy. Saldo wynosi... – ksiêgowy

wysun¹³ sk³adane wypustki oczne, ustawiaj¹c je równolegle do

pod³ogi, by potwierdziæ to¿samoœæ ³owcy na podstawie charakte-

rystycznych cech jego specyficznego he³mu. – Chwileczkê...

– Nie spiesz siꠖ powiedzia³ Fett. – Dok³adnoœæ jest cnot¹.

Bilans nie odpowiedzia³, ale krótki b³ysk w jego oku potwier-

dza³, ¿e ³¹czy ich ze sob¹ pokrewieñstwo, jeœli nie ras, to w ka¿-

dym razie dusz.

– Poprzednie saldo zero. – Bilans zakoñczy³ swoje oblicze-

nia. – Polecenie przelewu na kwotê dwunastu tysiêcy piêciuset kre-

dytów po dostarczeniu niejakiego Nila Posonduma, humanoida,

na zlecenie huttañskiego przedsiêbiorstwa pod firm¹ Miêdzystre-

fowe Konsorcjum Budowlano- Eksploatacyjne. – Ksiêgowy zwróci³

szypu³ki oczne na rodzica. – Nasza prowizja jest ju¿ op³acona przez

Huttów. Ca³a kwota nagrody znajduj¹cej siê w depozycie jest prze-

znaczona do wyp³aty na rzecz Boby Fetta.

– Ale¿ oczywiœcie. – zagrucha³ miêkko Kud’ar Mub’at. – Kto

temu zaprzecza?

Szypu³ki oczne zawi¹zka ksiêgowego zwróci³y siê z powro-

tem w stronê Fetta.

– Czy rzeczony Nil Posondum jest ¿ywy i w dobrym stanie,

z wyj¹tkiem pewnych nieistotnych obra¿eñ, zgodnie ze standardo-

w¹ praktyk¹ ³owców nagród?

Boba Fett uniós³ wbudowany w nadgarstek modu³ komunika-

cyjny przed wizjer he³mu. Ma³a czerwona lampka wskazywa³a, ¿e

³¹cze z instrumentami kontrolnymi „Niewolnika I” dzia³a bez zarzutu.

– Otworzyæ ³¹cze wizyjne Gamma Osiem. – £¹cze pozwala-

³o obejrzeæ zawartoœæ klatek przymocowanych w ³adowni stat-

ku. – Pe³na gotowoœæ tarcz ochronnych.

Chwilê póŸniej Bilans skierowal szypu³ki oczne w stronê rodzica.

– Towar wydaje siê nienaruszony. – Ta deklaracja przezna-

czona by³a bardziej dla uszu Boby Fetta ni¿ dla pajêczarza; dane

background image

57

sensoryczne z wysiêgnika optycznego powêdrowa³y bezpoœrednio

siatk¹ nerwow¹ ³¹cz¹c¹ Kud’ara Mub’ata z zawi¹zkiem ksiêgo-

wym i ka¿dym innym podkomponentem w jego pajêczynie. – Uru-

chamiam przelew.

W³aœnie to mog³o staæ siê zgub¹ zawi¹zka ksiêgowego – nie

zaczeka³ na polecenie Kud’ara Mub’ata. Boba Fett przypuszcza³,

¿e kiedy nastêpnym razem odwiedzi pajêczynê, nowy zawi¹zek

ksiêgowy bêdzie kontrolowaæ zawik³ane finanse pajêczarza.

– Mam najszczersz¹ nadziejê, ¿e posiadanie tych jak¿e zas³u-

¿onych kredytów sprawi ci radoœæ. – Kud’ar Mub’at obserwowa³,

jak Fett chowa zalakowany pakiet kredytowy do jednej z kieszeni

kombinezonu. Bilans po dokonaniu p³atnoœci wycofa³ siê do dalszej

czêœci komory. – Czêsto zastanawiam siê... – pajêczarz zwróci³ ku

³owcy uœmiechniêt¹ paszczê... co tak naprawdê robisz z tymi wszyst-

kimi kredytami, które zarabiasz. Jasne, ¿e masz spore wydatki, ¿eby

utrzymaæ taki poziom swoich operacji... sprzêt, informatorzy i tak

dalej. Ale masz z tego i tak o wiele wiêcej, wiem o tym dobrze. –

Kud’ar Mub’at przyjrza³ mu siê dok³adniej kilkoma parami oczu. –

I na co to wydajesz?

Boba Fett poczu³, ¿e nadchodzi jeden z rzadkich u niego wy-

buchów gniewu.

– Nie twój interes. – Odebra³ w³aœnie wiadomoœæ z „Niewol-

nika I”, ¿e jeniec zosta³ przeniesiony z ³adowni do jednej z posêp-

nych komór pajêczyny; systemy statku by³y gotowe do odlotu.

Pokusa, by odwróciæ siê na piêcie, wyjœæ z komory, wróciæ na

statek i odlecieæ w ch³odn¹, czyst¹ pustkê przestrzeni, by³a niemal

nie do pokonania. – Porozmawiajmy lepiej o tych interesach, któ-

re jakoby nas ³¹cz¹.

– Ach! Ale¿ jak najbardziej! – Kud’ar Mub’at wygi¹³ korpus,

unosz¹c wielosegmentowe cia³o przed swoim goœciem. – To niety-

powe zlecenie; nie chodzi o wytropienie kogoœ i dostarczenie na

miejsce, spêtanego jak szynkê nerfa. Ale ty jesteœ tak wszech-

stronny... prawda, mój przyjacielu?... ¿e na pewno poradzisz so-

bie z tym zadaniem z w³aœciw¹ sobie skutecznoœci¹.

Boba Fett zawsze robi³ siê podejrzliwy, gdy ktoœ wspomina³

o nietypowym zleceniu. Zwykle oznacza³o to wiêksze niebezpie-

czeñstwo albo trudniejsz¹ do wyegzekwowania p³atnoœæ, albo obie

te rzeczy naraz. Jabba Hutt próbowa³ wykrêcaæ takie numery, na-

k³aniaj¹c go do nadstawiania karku za marny grosz.

– Zada³em ci pytanie – warkn¹³. – Kto jest klientem?

background image

58

– Nie ma klienta. – Kud’ar Mub’at wydawa³ siê niezmiernie

zadowolony, ¿e mo¿e wyg³osiæ to zaskakuj¹ce oœwiadczenie. –

W ka¿dym razie – nie w normalnym sensie tego s³owa. Nie dzia-

³am w tym wypadku na zlecenie osoby trzeciej. Ja sam bêdê zlece-

niodawc¹.

Sprawa wygl¹da³a coraz bardziej podejrzanie. Kud’ar Mub’at

zawsze by³ idealnym poœrednikiem i skrupulatnie przestrzega³ nie-

zale¿noœci w stosunku do klienta. Jego rola mediatora by³a tak

wysoko ceniona, ¿e nawet najbardziej bezwzglêdni przedstawicie-

le œwiata przestêpczego, jak choæby Jabba, nigdy nie próbowali

oszukaæ pajêczarza. Trudno by³o sobie wyobraziæ, kto móg³ siê

mu naraziæ do tego stopnia, by ten chcia³ skorzystaæ z us³ug same-

go Boby Fetta.

Z drugiej zaœ strony – Boba Fett w u³amku sekundy przepro-

wadzi³ w g³owie pobie¿ne obliczenia – nie by³o w¹tpliwoœci, ¿e

Kud’ar Mub’at móg³ zap³aciæ ka¿d¹ cenê. Fett nie mia³ w zwycza-

ju kwestionowania zachcianek swoich klientów, w koñcu p³acono

mu za ich zaspokajanie. Nie ka¿de zlecenie wymaga³o dostarcze-

nia ¿ywego osobnika; czasami wystarcza³o zostawiæ okrwawione

cia³o na jakiejœ z rzadka uczêszczanej planecie.

– Wiêc co dok³adnie chcia³byœ, bym dla ciebie zrobi³?

Kud’ar Mub’at wycelowa³ w jego stronê jedno z przegubo-

wych odnó¿y.

– Powiedz mi najpierw, a raczej powtórz to, co ju¿ wielokrot-

nie mówi³eœ: co myœlisz o Gildii? Wiesz, o Gildii £owców Nagród.

– Nic – powiedzia³ Fett. Wzruszy³ ramionami. – Szkoda na

to mojego czasu. Gdyby jej cz³onkowie byli choæ trochê skutecz-

niejsi, nie byliby jej cz³onkami. Taka organizacja s³u¿y tylko s³a-

bym i nieszkodliwym nieudacznikom, którzy s¹dz¹, ¿e wspólnymi

si³ami zdzia³aj¹ wiêcej ni¿ w pojedynkê. Myl¹ siê.

– Ostre s³owa, mój drogi ³owco! Zaprawdê surowa ocena.

Jest wœród nich przecie¿ kilku uznanych ³owców, których dokona-

nia niemal dorównuj¹ twoim. Od wielu lat Gildii przewodzi Tran-

doszanin Cradossk; by³ legend¹ ju¿ wtedy, gdy ty dopiero zaczy-

na³eœ w tym fachu.

– Rzeczywiœcie tak by³o – przytakn¹³ Fett. – Ale teraz jest sta-

ry i s³aby, nawet jeœli nie straci³ dawnej przebieg³oœci. Jego potomek

Bossk by³ jednym z tych, którzy weszli mi w drogê, kiedy ³apa³em

Nila Posonduma. Gdyby syn by³ choæ w jednej dziesi¹tej tak do-

brym ³owc¹, jak jego ojciec, móg³bym go uwa¿aæ za konkurencjê.

background image

59

Ale nie jest, wiêc tak nie uwa¿am. Dni chwa³y Gildii £owców Na-

gród to dawno przebrzmia³a przesz³oœæ.

– Ach, mój drogi ³owco! A zatem nie zmieni³eœ opinii. – Kud’ar

Mub’at potrz¹sn¹³ zakurzon¹ g³ow¹. – Dzier¿ysz j¹ jak broñ ze

swojego zabójczego arsena³u. A zatem bêdê musia³ siê naprawdê

wykosztowaæ, ¿eby sk³oniæ ciê do przyjêcia mojego zlecenia.

– A konkretnie? – Boba Fett nie spuszcza³ wzroku z pajêczarza.

– To doprawdy bardzo prosta sprawa. – Kud’ar Mub’at z³¹-

czy³ przednie odnó¿a. – Chcê, ¿ebyœ wst¹pi³ do Gildii £owców

Nagród.

Z³o¿one oczy pajêczarza nie by³y jedynymi, które go obser-

wowa³y. Boba Fett wyczuwa³ za nimi po³¹czon¹ uwagê ksiêgowe-

go i pozosta³ych zawi¹zków, skupion¹ w tkance mózgowej ich

pana i rodzica. Wszyscy patrzyli na niego – i czekali na odpo-

wiedŸ.

– Masz racjê co do jednej rzeczy – powiedzia³ Boba Fett.

Oczy Kud’ara Mub’ata rozb³ys³y jeszcze jaœniejszym blaskiem.

– Tak? Jakiej?

Podejrzenia nie rozwia³y siê; wrêcz przeciwnie, sta³y siê bar-

dziej wyostrzone. Proste zlecenia, powiedzia³ sobie w duchu Fett,

to te, przy których naj³atwiej zgin¹æ.

– To twoje zlecenie...

– Tak? – zebrane w komorze podkomponenty skupi³y siê

wokó³ pajêczarza, jakby sama sieæ zaciska³a siê coraz mocniej.

Boba Fett skin¹³ g³ow¹.

– Bêdzie ciê drogo kosztowaæ.

background image

60

R O Z D Z I A £

$

Przez niewielki iluminator, wtopiony w œcianê ze spl¹tanych

w³ókien, fioletowe szparki oczu obserwowa³y jasny œlad miêdzy-

gwiezdnego statku przes³aniaj¹cego szeroko rozrzucone gwiazdy.

Chwilê póŸniej ogieñ z dysz wylotowych zamruga³ i znikn¹³ – „Nie-

wolnik I” skoczy³ w nadprzestrzeñ.

– Wasza Ekscelencjo... – jeden z zawi¹zków Kud’ara Mub’ata

zawaha³ siê, po czym przydrepta³ bli¿ej i dotkn¹³ obr¹bka bogato

zdobionej, ciê¿kiej szaty ocieraj¹cej siê o spl¹tan¹ pod³ogê. – Go-

spodarz pragnie, byœ zaszczyci³ go swoj¹ obecnoœci¹.

Ksi¹¿ê Xizor odwróci³ siê od iluminatora. Ch³odnym wzro-

kiem gada obrzuci³ dr¿¹cy podkomponent. Byæ mo¿e gdyby roz-

gniót³ stworzenie pod podeszw¹ swojego buta, ból rozszed³by siê

po neurow³óknach pajêczyny, trafiaj¹c prosto do wnêtrza chityno-

wej czaszki Kud’ara Mub’ata. Warto by przeprowadziæ taki eks-

peryment; ciekawi³o go wszystko, co mog³o wywo³aæ strach u naj-

rozmaitszych ras i odmian mieszkañców galaktyki. Kiedyœ to zrobiê,

powiedzia³ w duchu Xizor, ale nie dziœ.

– Powiedz swojemu panu – odpar³ ³agodnym g³osem – ¿e ju¿

do niego idê.

Kiedy wszed³ do g³ównej komory, zobaczy³, ¿e Kud’ar Mub’at

umieœci³ swój kulisty brzuch z powrotem w wymoszczonym gnieŸ-

dzie.

– Ach, mój wielce szanowny ksi¹¿ê! – Ten sam s³u¿alczy g³os,

który s³ysza³, gdy pajêczarz rozmawia³ z ³owc¹ nagród. – Mam naj-

szczersz¹ nadziejê, ¿e nie by³o ci niewygodnie w tym niegodnym

background image

61

pomieszczeniu! Jak¿e haniebnie jestem zawstydzony, ¿e musia³em

zaproponowaæ ci...

– Miejsce by³o ca³kowicie zadowalaj¹ce – powiedzia³ Xizor. –

Nie trap siê tym. – Skrzy¿owa³ wêz³owate ramiona na piersi. – Nie

zawsze otacza mnie splendor imperialnego dworu. Czasami... –

uniós³ k¹cik ust w pó³uœmiechu... czasami odwiedzam miejsca i isto-

ty znacznie mniej wyrafinowane.

– Ach! – Kud’ar Mub’at przytakn¹³ ochoczo. – Istotnie.

Pajêczarz nie by³ taki g³upi, ¿eby wypowiadaæ na g³os to, co

jego szlachetny goœæ w³aœnie zasugerowa³. Nawet te dwa proste

s³owa: „Czarne S³oñce” by³y tabu, choæby w tak odosobnionym

miejscu jak jego pajêczyna. Milczenie jako zasada ogólna gwaran-

towa³o, ¿e nikt nie odkryje podwójnego ¿ycia ksiêcia Xizora. W jed-

nym z wszechœwiatów by³ lojalnym s³ug¹ Imperatora Palpatine’a;

w drugim, skrytym w mrocznym cieniu tamtego – kierowa³ orga-

nizacj¹ przestêpcz¹ o zasiêgu – a mo¿e i w³adzy – równie rozle-

g³ym jak Imperium Galaktyczne.

– Przyj¹³ zlecenie. – To by³o proste stwierdzenie faktu, nie

pytanie.

– Ale¿ naturalnie. – Kud’ar Mub’at wierci³ siê niespokojnie

na pêcherzach powietrznych wyœcie³aj¹cych jego gniazdo. – Boba

Fett to bardzo rozs¹dny osobnik. Na swój sposób. Ma bardzo prak-

tyczne podejœcie do interesów; to w³aœnie uwa¿am w nim za naj-

bardziej czaruj¹ce.

– Kiedy mówisz „praktyczne podejœcie do interesów” – za-

uwa¿y³ Xizor – masz na myœli, ¿e „mo¿na go kupiæ”.

– A jak¿e inaczej to rozumieæ? – We wzroku Kud’ara Mub’ata

by³a sama niewinnoœæ. – Mój drogi ksi¹¿ê, wszyscy jesteœmy ludŸmi

interesu. Ka¿dego z nas mo¿na kupiæ.

– Mów za siebie. – Pó³uœmieszek na twarzy Xizora rozsze-

rzy³ siê w szyderczy uœmiech. – Ja wolê byæ tym, który kupuje.

– Ach, jak¿e jestem szczêœliwy, ¿e nale¿ê do grona tych, któ-

rych us³ugi kupujesz! – Kud’ar Mub’at usadowi³ siê w koñcu wy-

godnie w swoim gnieŸdzie. – Mam nadziejê, ¿e ten twój wielki

plan, którego jestem znikom¹ wprawdzie, ale, jak s¹dzê, nieodzow-

n¹ czêœci¹, powiedzie siê dok³adnie tak, jak w swojej niewys³o-

wionej m¹droœci byœ sobie ¿yczy³.

– Powiedzie siꠖ powiedzia³ Xizor – jeœli odegrasz dalej swoj¹

rolê równie skutecznie jak w przypadku wmanewrowania Fetta

w cz³onkostwo Gildii.

background image

62

– Mój pan mi pochlebia. – Kud’ar Mub’at nisko sk³oni³ g³o-

wê. – Moje talenty aktorskie s¹ niezbyt wyrobione, ale zdaje siê,

¿e w tym przypadku okaza³y siê wystarczaj¹ce.

Pajêczarz nie musia³ siê wysilaæ bardziej ni¿ zwykle, by zasta-

wiæ pu³apkê, która zaciska³a siê w³aœnie wokó³ Boby Fetta. Jeden

z zawi¹zków w g³ównej komorze by³ prostym przekaŸnikiem g³oso-

wym, b³on¹ bêbenkow¹ na nogach, po³¹czon¹, jak wszystkie inne

zawi¹zki, z rozleg³ym systemem nerwowym pajêczyny. Ze swojej

kryjówki ksi¹¿ê Xizor móg³ s³ysze栖 za poœrednictwem szepcz¹cego

mu do ucha potomka pajêczarza – ka¿de s³owo, które pad³o pomiê-

dzy Kud’arem Mub’atem a Bob¹ Fettem. Otaczaj¹ca ich pajêczyna

nie by³a jedyn¹, któr¹ Kud’ar Mub’at potrafi³ rozsnuæ. Fett jeszcze

o tym nie wiedzia³, ale w³ókna zbyt cienkie, by mo¿na je by³o wy-

kryæ, ju¿ oplata³y jego buty, wci¹gaj¹c w pu³apkê bez wyjœcia.

Xizor prawie ¿a³owa³ ³owcy nagród. Litoœæ nie by³a uczuciem,

którego doœwiadcza³by czêsto. Czy to dzia³aj¹c w s³u¿bie Impera-

tora Palpatine’a, czy to potajemnie rozwijaj¹c przestêpcz¹ dzia³al-

noœæ Czarnego S³oñca, Xizor manipulowa³ ka¿dym, kto wszed³

w kr¹g jego wp³ywów, z t¹ sam¹ obojêtnoœci¹, z jak¹ przestawia³-

by pionki na planszy. Nale¿a³o je umieœciæ i wykorzystaæ w spo-

sób, jaki nakazywa³a koniecznoœæ, a potem poœwiêciæ i porzuciæ,

jak wymaga³y wzglêdy strategiczne.

Mimo wszystko jednak, pomyœla³ Xizor, ktoœ taki jak Boba

Fett...

£owca nagród zas³ugiwa³ na jego szacunek. Spojrzenie ukryte

za wizjerem he³mu Fetta by³o równie bezwzglêdne i pozbawione

emocji jak jego w³asny wzrok. Bêdzie walczy³ o ¿ycie. I to nie

byle jak...

By³a to jednak czêœæ pu³apki, która ju¿ zaczê³a siê zamykaæ

wokó³ Boby Fetta. Okrutna ironia, któr¹ Xizor nie przestawa³ siê

rozkoszowaæ, polega³a na tym, ¿e doprowadziæ Fetta do zguby

mia³a jego w³asna gwa³towna natura.

Wszystko to, co do tej pory trzyma³o go przy ¿yciu, myœla³

Xizor, w tylu œmiercionoœnych sytuacjach, teraz obróci siê przeciw

niemu.

Jaka szkoda, pomyœla³ ksi¹¿ê. W innej grze pionek tak zdolny

jak ten znalaz³by lepsze zastosowanie. Tylko prawdziwy arcymistrz

powa¿y³by siê na strategiê, w której musia³ poœwiêciæ kogoœ takie-

go. ¯a³owa³, ¿e musi utraciæ tak skutecznego zabójcê i ³owcê na-

gród. Niestety, widzia³ koniecznoœæ takiego ruchu.

background image

63

– Wybacz mi, ksi¹¿ê, ¿e tak niezdarnie jestem zmuszony prze-

rwaæ twoje rozmyœlania – ostry g³os pajêczarza wdar³ siê w jego

myœli – ale jest jeszcze jedna drobna, niemal nieistotna sprawa,

któr¹ z najwy¿sz¹ przykroœci¹ zmuszony jestem poruszyæ. Aby

zagwarantowaæ ca³kowite powodzenie twoich wysi³ków, które pod-

j¹³eœ z tak typow¹ dla siebie b³yskotliwoœci¹...

– Oczywiœcie. – Xizor spojrza³ na usadowionego w gnieŸdzie

pajêczarza. – Chcesz, by ci zap³aciæ.

– Tylko po to, by nie wprowadzaæ ba³aganu w ksiêgach. To

czysta formalnoœæ. – Unosz¹c przednie odnó¿e Kud’ar Mub’at

wezwa³ zawi¹zek ksiêgowy, by podszed³ do ksiêcia. – Jestem pe-

wien, ¿e ktoœ o tak przenikliwej inteligencji jak twoja rozumie, ¿e

to konieczne.

– A¿ za dobrze. – Ksi¹¿ê patrzy³, jak zawi¹zek zwany Bilan-

sem podchodzi w jego kierunku. Kud’ar Mub’at nie kiwn¹³by naj-

mniejszym ze swoich odnó¿y bez zap³aty. – Dostatecznie czêsto

robiliœmy razem interesy, ¿ebym wiedzia³ bez przypominania.

Parê chwil póŸniej, gdy przelew by³ zakoñczony, Bilans skie-

rowa³ szypu³ki oczne w stronê rodzica.

– Nale¿na p³atnoœæ zosta³a uregulowana. Na rachunku ksiêcia

nie ma zaleg³oœci. Zgodnie z obowi¹zuj¹c¹ umow¹ ostateczna p³at-

noœæ nast¹pi po zadowalaj¹cym rozwi¹zaniu problemów z Gildi¹

£owców Nagród. – Bilans kiwn¹³ g³ow¹ ksiêciu i wycofa³ siê na

swoj¹ grzêdê na œcianie komory.

– Sprawy tocz¹ siê jak nale¿y – powiedzia³ Xizor. – Jak do-

t¹d.

Jego statek – „Megiera” – lecia³ ju¿ w tym kierunku, wezwa-

ny z kryjówki w cieniu ksiê¿yca pobliskiego uk³adu planetarnego.

– Bêdê trzyma³ rêkê na pulsie, by upewniæ siê, ¿e podobnie

bêdzie w przysz³oœci.

– Ale¿ naturalnie! – gestem patykowatej koñczyny Kud’ar

Mub’at pos³a³ stadko drepcz¹cych zawi¹zków, by przygotowa³y

dok cumowniczy. „Niewolnik I” Boby Fetta dopiero co odlecia³,

pozostawiaj¹c jeñca w jednej z najciemniejszych komór pomocni-

czych pajêczyny. – Porzuæ obawy, mój ksi¹¿ê. – Xizor wiedzia³,

¿e gdy tylko odleci, pajêczarz skontaktuje siê z Huttami, by prze-

kazaæ im towar dostarczony przez ³owcê i odebraæ swoj¹ prowi-

zjê. – Wszystko pójdzie jak z p³atka.

Echo skrzecz¹cego g³osu pajêczarza towarzyszy³o Xizorowi,

gdy kroczy³ tunelem w kierunku doku. Postanowi³, ¿e zaraz po

background image

64

powrocie na dwór Imperatora spêdzi kilka relaksuj¹cych godzin,

s³uchaj¹c s³odkiej muzyki w³asnego zespo³u altówek z Falleen, co

powinno zatrzeæ wszelkie wspomnienie tego œwidruj¹cego, roz-

strajaj¹cego dŸwiêku.

– Có¿ za g³upiec. – Kud’ar Mub’at wypowiedzia³ te s³owa

z ponur¹ satysfakcj¹. W tej chwili to okreœlenie mog³o odnosiæ siê

do obydwu z jego goœci. I ksi¹¿ê Xizor, i Boba Fett byli ju¿ gdzieœ

w nadprzestrzeni, mkn¹c ku swojemu przeznaczeniu: ³owca na

spotkanie ze znienawidzon¹ Gildi¹ £owców Nagród, Xizor ku

mrocznym korytarzom imperialnej w³adzy. ¯aden z nich nie po-

dejrzewa³, w co siê wpakowa³ – w niewidzialn¹ pajêczynê, która

zaczyna³a siê nieub³aganie zaciskaæ wokó³ nich. Nic nie wiedz¹,

pomyœla³ Kud’ar Mub’at. Wola³, by sprawy toczy³y siê w taki spo-

sób. Rozsnuwam pu³apki, pomyœla³, a potem zaciskam niæ.

Wyci¹gn¹³ jedno z przednich odnó¿y, by pog³askaæ zawi¹zek

ksiêgowy.

– Ju¿ wkrótce... – powiedzia³. – Ju¿ wkrótce bêdziesz mia³

mnóstwo kredytów do policzenia i zaksiêgowania. – W przypadku

Kud’ara Mub’ata prawdziwa w³adza oznacza³a bogactwo, coœ co

móg³ przeliczaæ palcami. Tylko szaleñcy w rodzaju Palpatine’a albo

jego posêpnego adiutanta Vadera zadowalali siê wzbudzaniem strachu

w swoich poddanych, dr¿¹cych i ca³uj¹cych ich buty. Tego rodza-

ju w³adzy po¿¹da³ równie¿ ksi¹¿ê Xizor; jego partnerzy z Czarne-

go S³oñca zapewne nie domyœlali siê, jak daleko siêgaj¹ jego ambi-

cje. Pewnie nigdy siê nie dowiedz¹. Niektóre pu³apki snuto tak, by

ofiara ponios³a w nich œmieræ.

– Doskonale. – Bilans poruszy³ pazurkami, jakby w ten pro-

sty sposób chcia³ przeliczyæ astronomiczne kwoty, o jakie toczy³a

siê rozgrywka. – Twoje ksiêgi s¹ prowadzone nienagannie.

Coœ w uprzejmej odpowiedzi zawi¹zka ksiêgowego zaniepo-

koi³o pajêczarza. Ju¿ doœæ dawno wysnu³ ten zawi¹zek, czyni¹c

z niego jeden z najcenniejszych komponentów pajêczyny. Cia³o

z mojego cia³a, pomyœla³ Kud’ar Mub’at, niæ z mojej nici. No

i mózg. Kiedy Kud’ar Mub’at patrzy³ w z³o¿one oczy Bilansa, wi-

dzia³ za nimi replikê swojego ch³odno kalkuluj¹cego umys³u. Czy

zawi¹zek odkry³ ju¿ rozkosze chciwoœci? Wa¿kie pytanie. Muszê

go obserwowaæ, uzna³ pajêczarz. Chciwoœæ by³a jednym z wy-

¿szych zmys³ów, mo¿e nawet najwa¿niejszym ze wszystkich. Kiedy

background image

65

5 – Mandaloriañska zbroja

Kud’ar Mub’at dostrze¿e ten zmys³ w swoim ulubionym zawi¹z-

ku, nadejdzie czas œmierci i po¿arcia. Pajêczarz nie chcia³ skoñ-

czyæ tak, jak jego w³asny rodzic wiele lat temu – jako posi³ek zbun-

towanego potomka.

Obserwowa³, jak Bilans wycofuje siê w g³¹b ciemnych tuneli

pajêczyny. Mam nadziejê, ¿e to jeszcze trochê potrwa, pomyœla³.

Jego zagmatwane interesy znajdowa³y siê w kluczowym punkcie.

By³oby bardzo niepo¿¹dane, gdyby musia³ teraz radziæ sobie bez

funkcjonalnego ksiêgowego.

Kud’ar Mub’at postanowi³ pomyœleæ o tym póŸniej. Zamkn¹³

kilka par oczu, rozmyœlaj¹c z zadowoleniem, jak bardzo wzbogac¹

siê wkrótce jego kufry.

Po ka¿dej pracy przychodzi³ czas na sprz¹tanie. „Niewolnik I”

by³ jego narzêdziem pracy, a nie luksusowym jachtem, s³u¿¹cym

do ¿eglowania miêdzy gwiazdami. Mimo to Boba Fett lubi³, by

jego statek by³ w jak najlepszym stanie. Mniejsze skazy i zadrapa-

nia zewnêtrznego poszycia by³y jak blizny wojenne – widome znaki,

¿e walczy³ i prze¿y³, podczas gdy ktoœ inny poniós³ œmieræ. Jednak

w przysz³oœci przetrwanie mog³o zale¿eæ od tego, czy Fett zdo³a

w u³amku sekundy dotkn¹æ okrytym rêkawic¹ palcem zdalnego

sterowania systemów uzbrojenia statku, nie obawiaj¹c siê, ¿e brud

czy krew zak³óc¹ ich pracê.

Poza tym, pomyœla³ Boba Fett, nie znoszê tego smrodu. Œci-

sn¹³ mocniej piêœæ wyciskaj¹c antyseptyczne mydliny do wiadra

ustawionego na pod³odze ³adowni. W zapachu ludzkiego strachu,

ws¹czaj¹cego siê w metal klatek, by³o coœ przyprawiaj¹cego o md³o-

œci. Ze wszystkich wra¿eñ zmys³owych, jakie zdarzy³o mu siê ode-

bra栖 od kwaœnych oparów bagiennych wysp Andoan po oœlepia-

j¹cy stwórczy wir antypró¿ni w systemie Vinnax, te w³aœnie

moleku³y, sygnalizuj¹ce panikê i rozpacz, Boba Fett odczuwa³ jako

najbardziej obce. Wydawa³ siê byæ pozbawiony tych drobnych

podskórnych komórek, wydzielaj¹cych œmierdz¹cy strachem pot.

Nie dlatego, ¿e siê bez nich urodzi³ – mia³a je ka¿da myœl¹ca isto-

ta – ale dlatego, ¿e wyeliminowa³ ich obecnoœæ, wycinaj¹c je

ostrzem w³asnej woli. Staro¿ytni mandaloriañscy wojownicy, któ-

rych zbrojê bitewn¹ nosi³ na sobie, byli równie bezlitoœni i zimni,

jeœli wierzyæ legendom nadal powtarzanych szeptem z ucha do

ucha jak galaktyka d³uga i szeroka. Dawno temu, kiedy po raz

background image

66

pierwszy wzrok Fetta spocz¹³ na ich pustych he³mach – reliktach

dawno wygas³ego terroru – w w¹skich, nieprzeniknionych szczeli-

nach wizyjnych zobaczy³ odbicie w³asnej przysz³oœci, œmierciono-

œnej istoty „ja”, któr¹ siê kiedyœ stanie.

Mniej ni¿ cz³owiek, pomyœla³ Boba Fett, szoruj¹c prêty klatki,

w której przewozi³ jeñca. To w³aœnie robi³ z tob¹ strach, jeœli po-

zwoli³eœ, by zagnieŸdzi³ siê w twoim umyœle. To coœ w klatce,

stworzenie o nazwisku Nil Posondum, pod koniec podró¿y sta³o

siê ¿a³osnym, rozgadanym, bezowocnie targuj¹cym siê zwierzê-

ciem. Strach przed œmierci¹ i przed bólem, którego Huttowie uwiel-

biali przysparzaæ adresatom swojej mœciwoœci, wytrawi³ z ma³ego

ksiêgowego wszystko, co by³o w nim ludzkie.

Dziwna myœl zaœwita³a w g³owie Boby Fetta. Ogl¹da³ j¹ ze

wszystkich stron jak kiedyœ gwiazdê griniañsk¹ – bezcenny klej-

not. Mo¿e, myœla³, sta³em siê cz³owiekiem bardziej ni¿ inni ludzie.

Nie przez wzbogacanie swojej osobowoœci, ale przez wykorzenie-

nie z niej wad i niedoskona³oœci charakterystycznych dla tej rasy.

Antyseptyczna szmata w jego d³oni zsunê³a siê wzd³u¿ sztaby klat-

ki, nie pozostawiaj¹c nawet jednej bakterii. Staro¿ytni mandalo-

riañscy wojownicy mieli swoje sekrety, które zginê³y wraz z nimi.

A ja mam moje sekrety, pomyœla³ Boba Fett.

Ponownie zanurzy³ szmatê w wiadrze. Móg³ zleciæ tê pracê

jednemu z robotów konserwuj¹cych, ale wola³ robiæ to sam. Mia³

wtedy czas na myœlenie o sprawach takich, jak na przyk³ad ta.

Mydliny sp³ynê³y po ³okciu bojowej zbroi, gdy Fett uniós³

przedramiê, by spojrzeæ na jeden z wyœwietlaczy wbudowanych

w naramiennik i po³¹czonych z kokpitem „Niewolnika I”. Zbli¿a³

siê do miejsca, gdzie mieœci³a siê wysuniêta placówka Gildii £ow-

ców Nagród. By³ gotów na spotkanie – zawsze by³ gotów na wszyst-

ko, co mia³o siê wydarzy栖 ale mimo wszystko ¿a³owa³, ¿e koñ-

czy siê ten krótki wycinek bezczasu, okres ciszy i spokoju pomiêdzy

kolejnymi zleceniami. Inne myœl¹ce istoty mog³y cieszyæ siê d³u¿-

szym wypoczynkiem, ostatecznymi, nieustaj¹cymi wakacjami, ja-

kie przynosi³a œmieræ. Czasami im zazdroœci³.

Otworzy³ pust¹ klatkê i wszed³ do œrodka. Woñ strachu by³a

ledwie wyczuwalna, gdy wci¹gn¹³ powietrze przez filtry maski. Na

szczêœcie Posondum nie nabrudzi³ zbytnio; czasem ofiarê ogarnia-

³a panika tak nieopanowana, ¿e osobnik przestawa³ kontrolowaæ

funkcje swojego cia³a. Pod³oga klatki nosi³a jednak œlady zadra-

pañ. Pod podeszwami butów Boby Fetta jasne, metaliczne linie

background image

67

lœni³y wœród ciemniejszej powierzchni plastoidu. Zastanawia³ siê,

co mog³o zostawiæ takie œlady. Zawsze uwa¿a³, by zabieraæ towa-

rom wszelkie ostre, twarde obiekty, którymi mogliby siê uszko-

dziæ. Niektórzy jeñcy woleli samobójstwo ni¿ zabiegi, którym mie-

li zostaæ poddani po dostarczeniu zleceniodawcy.

Fett spojrza³ w k¹t ³adowni „Niewolnika I”, gdzie ustawi³ tacê

z jedzeniem. Nil Posondum nawet nie tkn¹³ szarej papki, ale jeden

z rogów tacy by³ zagiêty, na kszta³t trójk¹ta. To wystarczy³o, ¿eby

wydrapaæ rysy w pod³odze klatki – ksiêgowy musia³ siê tym zaj-

mowaæ a¿ do chwili, gdy podkomponenty Kud’ara Mub’ata wpe³-

z³y do ³adowni przez portal wejœciowy. Paj¹kowate stworzenia

oplot³y go unieruchamiaj¹c¹ siatk¹ i przenios³y z jednego wiêzienia

do drugiego. Móg³ mieæ doœæ czasu, ¿eby wydrapaæ wiadomoœæ,

jaka by ona by³a.

Boba Fett nie mia³ jednak teraz czasu, ¿eby j¹ odczytaæ. Czer-

wona lampka na czytniku danych wzywa³a go do sterowni. Nie móg³

wyskoczyæ z nadprzestrzeni na autopilocie; silniki manewrowe „Nie-

wolnika I” by³y ustawione zbyt precyzyjnie – z zerowym opóŸnie-

niem – na wypadek, gdyby któryœ z licznych wrogów lub konkuren-

tów Fetta zechcia³ go powitaæ po wyjœciu z nadprzestrzeni. A teraz

w³aœnie lecia³ prosto do gniazda tych, którym szczególnie czêsto

nastêpowa³ na odcisk. Przypuszcza³, ¿e jaszczurowaty niezdara Bossk

wróci³ ju¿ do kwatery Gildii, li¿¹c rany i narzekaj¹c, ¿e jego rodzic

Cradossk przydzieli³ mu misjê nie do wykonania. Bossk nie wspo-

mni zapewne, dlaczego by³a niewykonalna i kto sprz¹tn¹³ im zdo-

bycz sprzed nosa. Cradossk by³ znacznie bardziej przebieg³ym sta-

rym gadem – Boba Fett po kilku dawnych spotkaniach czu³ pewien

niechêtny podziw dla zwierzchnika Gildii £owców Nagród – i do-

k³adnie wiedzia³, jakie szanse mia³ jego potomek w tym starciu.

Mandaloriañska zbroja mia³a wbudowan¹ nagrywarkê optycz-

n¹, której miniaturowe soczewki stercza³y nad wizjerem he³mu.

Boba Fett pochyli³ siê nad rysami wydrapanymi przez ksiêgowego,

nie trac¹c czasu na próby ich odczytania. Sekundê zajê³o mu ze-

skanowanie œladów i zachowanie ich w trwa³ym banku pamiêci

modu³u nagrywaj¹cego. Zajmie siê nimi póŸniej, jeœli przyjdzie mu

ochota sprawdziæ, jakie¿ to ¿a³osne epitafium wymyœli³ dla siebie

Nil Posondum. Rozklejanie siê nad sob¹ nie by³o dla niego specjal-

nie interesuj¹cym zajêciem. W tej chwili sygna³ dŸwiêkowy do³¹-

czy³ do czerwonej lampki kontrolnej – „Niewolnik I”, jego jedyny

prawdziwy towarzysz, domaga³ siê uwagi.

background image

68

Zostawi³ zimne pomyje na pod³odze ³adowni. Jeœli wiadro siê

przewróci, rozlewaj¹c pomyje, jeœli stopy wszystkich przysz³ych

jeñców zadepcz¹ wiadomoœæ wydrapan¹ na pod³odze, nie bêdzie

to wielka strata. Tak w³aœnie dzia³a³a pamiê栖 pozosta³oœci po

zmar³ych najlepiej wyczyœciæ i zapomnieæ po odebraniu zap³aty za

ich spocone cielesne pow³oki. Chwila, kiedy mia³ pochwyciæ za

kark kolejn¹ ofiarê, by³a jedyn¹, która siê liczy³a. Najwa¿niejsza

by³a czujnoœæ.

Boba Fett wspi¹³ siê po drabince do sterowni statku. Metalo-

we szczeble dŸwiêcza³y pod jego butami. Zaczyna³ w³aœnie nowe

zlecenie, ten dziwaczny plan wysnuty przez pajêczarza Kud’ar

Mub’ata. Wkrótce przyjdzie czas, by policzyæ nowe nagrody, któ-

re wp³yn¹ na jego konto.

I kolejne trupy, o których lepiej zapomnieæ...

background image

69

R O Z D Z I A £

%

– Chcê go zobaczyæ. – Mia³a wzrok ostry i zimny jak ostrze

no¿a. – I porozmawiaæ z nim.

Dengar z trudem rozpozna³ dziewczynê. Pamiêta³ j¹ z pa³acu

Jabby; by³a jedn¹ z licznej trupy tancerek opas³ego Hutta. Jabba

lubi³ piêkne rzeczy; cieszy³y jego zmys³y, tak samo jak te wij¹ce

siê stworzenia, które wpycha³ w g³¹b swojego pojemnego prze³y-

ku. I podobnie jak w przypadku tych smakowitych delikatesów,

rozkoszowa³ siê œmierci¹ piêknych i m³odych. Rankor, trzymany

przez niego w us³anych koœæmi lochach pod pa³acem, by³ niczym

innym ni¿ tylko przed³u¿eniem apetytów swojego pana. Dengar

by³ œwiadkiem, jak jedna z tancerek – wystraszona drobna Twi’le-

kianka o imieniu Oola – zosta³a rozerwana na strzêpy przez tê

bestiê. To by³o zanim jeszcze Luke Skywalker zabi³ rankora, a nie-

d³ugo potem wyprawi³ w zaœwiaty równie¿ i jego pana.

Ma³a strata, pomyœla³ Dengar, ¿adnego z nich nie bêdê ¿a-

³owa³.

– Dlaczego? – Oparty plecami o œcianê g³ównej komory wy-

dr¹¿onej w skale kryjówki utrzymywa³ bezpieczn¹ odleg³oœæ od

kobiety. – W tej chwili nie jest specjalnie rozmowny.

Mia³a na imiê Neelah; przynajmniej tyle zdo³a³ z niej wydusiæ,

gdy z³apa³ j¹, jak skrada³a siê w dó³ tunelu prowadz¹cego na po-

wierzchniê. Uda³o mu siê j¹ zaskoczyæ od ty³u, zza sterty pustych

skrzynek na prowiant. Z gard³em w zgiêciu jego ramienia i rêk¹

boleœnie wykrêcon¹ w nadgarstku a¿ na ³opatki, odpowiedzia³a na

parê jego pytañ. A potem nagle kopnê³a go do ty³u w goleñ, szybko

background image

70

i mocno, by zaraz poprawiæ kolanem wbitym w krocze, a¿ ca³a

konstelacja gwiazd eksplodowa³a mu pod czaszk¹.

– To sprawa osobista. – Teraz stali naprzeciwko siebie po obu

stronach ciasnego pomieszczenia, przygl¹daj¹c siê jedno drugie-

mu. – Mam do niego interes.

Jaki interes mog³a mieæ by³a tancerka do ³owcy nagród? Zw³asz-

cza tak bliskiego œmierci jak Boba Fett w tej chwili. Mo¿e wydaje

jej siê, zastanawia³ siê Dengar, ¿e zdo³a wytargowaæ lepsz¹ cenê,

skoro facet jest w takim stanie. Tylko na kogo chcia³a go nas³aæ?

Spojrza³ w kierunku przejœcia do drugiej komory.

РW jakim stanie jest dzisiaj nasz goϾ?

Wy¿szy z robotów medycznych pochyli³ g³owê, by przestu-

diowaæ wskazania funkcji ¿yciowych na wyœwietlaczu przymoco-

wanym do cylindrycznego korpusu.

– Stan pacjenta jest stabilny – oznajmi³ SH

Σ

1-B. – Prognozy

nie zmieni³y siê od poprzedniego odczytu, kiedy to wynosi³y zero

przecinek zero zero dwanaœcie.

– Co to znaczy?

– ¯e on umiera.

Oto kolejny problem: dlaczego te durne roboty nie mog¹ po-

wiedzieæ wprost, o co im chodzi? Musia³ nieŸle potrz¹sn¹æ we-

wnêtrznymi obwodami tego g³upka, zanim zacz¹³ wyra¿aæ siê zro-

zumiale.

– Rany – doda³ ni¿szy towarzysz SH

Σ

1-B. – Powaga. – 1e-XE

pokrêci³ kopu³kowat¹ g³ow¹. – Niedobroæ.

– Mniejsza o to. – Dengar nie móg³ siê doczekaæ, kiedy pozbê-

dzie siê tej irytuj¹cej dwójki... czyli kiedy Boba Fett umrze albo

wyzdrowieje. To drugie stawa³o siê coraz mniej prawdopodobne.

– Jeœli tak to wygl¹da – powiedzia³a Neelah – to tylko tracê tu

czas. Muszê z nim porozmawiaæ natychmiast.

– Jaka mi³a osoba! – Dengar skrzy¿owa³ ramiona na piersi

i kiwn¹³ g³ow¹, nie spuszczaj¹c oka z dziewczyny. – Nie obchodzi

ciê, czy jakiœ tam ³owca nagród wy¿yje, czy zdechnie, ty po prostu

chcesz wycisn¹æ z niego okreœlone informacje. Tak?

Nie odpowiedzia³a, ale Dengar wiedzia³, ¿e trafi³ w dziesi¹tkê.

Pos³a³a mu spojrzenie jeszcze bardziej mordercze ni¿ poprzednie.

Wiele siê zmieni³o od czasu, gdy by³a tylko ponêtn¹ zabawk¹ na

dworze Jabby; nawet ten krótki czas na smaganej ostrymi wiatra-

mi powierzchni Morza Wydm wystarczy³, by wychud³a i stward-

nia³a, a ¿ar podwójnego s³oñca opali³ jej skórê. Dawniej miêkkie,

background image

71

dziewczêce cia³o w sk¹pych jedwabnych fata³aszkach okrywa³y

teraz szorstkie, poplamione krwi¹ spodnie i kamizelka – zapewne

spadek po jednym z martwych ochroniarzy Jabby; gruby skórzany

pas œciska³ j¹ ciasno w talii, podkreœlaj¹c zapadniêty z g³odu brzuch.

Zag³odzona na œmieræ, pomyœla³ Dengar. Morze Wydm nie

obfitowa³o w jadalne Ÿród³a bia³ka.

– Masz... – Nie spuszczaj¹c wzroku z dziewczyny pogrzeba³

w jednej ze skrzynek i wyci¹gn¹³ porcjê sprasowanych racji ¿yw-

noœciowych, uratowan¹ z imperialnego statku zwiadowczego, któ-

ry rozbi³ siê przy l¹dowaniu kilka lat temu. Rzuci³ jedzenie dziew-

czynie. – Chyba ci siê przyda.

Oczy jej zab³ys³y ciemnym fioletem, kiedy zobaczy³a spraso-

wany baton. Palce szybko rozdar³y cienk¹ metalow¹ foliê; podnio-

s³a do ust bochenek, który zaczyna³ ju¿ miêkn¹æ pod wp³ywem

absorbowanej z powietrza wilgoci, ale w ostatniej chwili powstrzy-

ma³a siê przed ugryzieniem go.

– Œmia³o – zachêci³ j¹ Dengar. – Nie mam zwyczaju trucia

ludzi. – Wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku jednej z nisz w kamiennych

œcianach komory. – Gdybym chcia³ siê ciebie pozby栖 cofn¹³ d³oñ

zaciœniêt¹ na rêkojeœci blastera; podniós³ broñ i wycelowa³ w czo³o

Neelah – znam ³atwiejsze sposoby.

Skoncentrowa³a wzrok na miotaczu, jakby to jego lufa mówi³a.

– A widzisz – powiedzia³ Dengar. Krocze nadal bola³o od kop-

niaka, jaki mu zafundowa³a. – Myœlê, ¿e teraz siê rozumiemy.

Minê³o kilka sekund, zanim dziewczyna wolno kiwnê³a g³o-

w¹. Odgryz³a kawa³ek porcji ¿ywnoœciowej, prze¿u³a i po³knê³a.

– Czujê siê w obowi¹zku poinformowaæ pana – doszed³ go

g³os SH

Σ

1-B z wejœcia do mniejszej komory – ¿e wszelkie dalsze

ofiary w ludziach mog¹ powa¿nie zaszkodziæ naszej zdolnoœci do

pe³nienia zaprogramowanych obowi¹zków w sposób odpowiada-

j¹cy wymogom praktyki medycznej.

Dengar wycelowa³ miotacz w robota.

– Jeœli bêd¹ tu jeszcze jakieœ ofiary, posprz¹tam je magne-

sem. Jasne?

SH

Σ

1-B cofn¹³ siê i potkn¹³ o swojego towarzysza.

– Zrozumienie – odpowiedzia³ za oba roboty 1e-XE. – Ca³-

kowitoϾ.

– Cieszê siê. A teraz idŸcie zaj¹æ siê swoim pacjentem – po-

wiedzia³ Dengar, wciskaj¹c miotacz za pasek. Spojrza³ znowu na

Neelah. – Smakuje?

background image

72

Zach³annie poch³ania³a kêsy po¿ywienia. Zbiela³ymi palcami

wygrzebywa³a ka¿dy okruszek z foliowego opakowania.

– Odpowiesz na parê pytañ – powiedzia³ Dengar – to dam ci

jeszcze jeden.

Zgniot³a foliê w ma³¹, b³yszcz¹c¹ kulkê, któr¹ zacisnê³a w drob-

nej d³oni.

Robiê siê miêkki, pomyœla³ Dengar. By³ taki czas, kiedy nie

zawraca³by sobie g³owy zadawaniem pytañ. Nie opuœci³by te¿

blastera, dopóki u jego stóp nie le¿a³yby zw³oki z dziur¹ wypalo-

n¹ na wylot przez czaszkê. Oto, co zrobi³a z niego mi³oœæ – nie

do tej kobiety, tylko do jego narzeczonej, Manaroo. Dla ³owcy

nagród pozwolenie sobie na luksus zakochania zawsze koñczy³o

siê Ÿle. Boba Fett prze¿y³ w tej grze tak d³ugo w³aœnie dziêki

temu, ¿e pozby³ siê z serca takich niepotrzebnych emocji. Kiedy

Dengar patrzy³ na Fetta – nawet kiedy ten le¿a³ nieprzytomny na

palecie w drugim pokoju – widzia³ niezawodn¹ broñ, utrzyman¹

w pierwszorzêdnym stanie i nastawion¹ na maksimum. Zdejmij

tê jego mandaloriañsk¹ zbrojê, a zobaczysz pod spodem narzê-

dzie równie niebezpieczne i œmiercionoœne. Dengar nie mia³ cie-

nia w¹tpliwoœci, ¿e na tym w³aœnie polega³a ró¿nica miêdzy nim

a najgroŸniejszym ³owc¹ nagród galaktyki. W Dengarze nadal po-

zosta³o coœ z cz³owieka, mimo ¿e trudni³ siê tym samym fachem,

ze wszystkimi jego niszcz¹cymi ducha wymaganiami. To w³aœnie

t¹ czêœci¹ siebie dostrzeg³ Manaroo i postanowi³, na przekór swojej

pokrêtnej, bezdusznej naturze, zwi¹zaæ z ni¹ swój los. Manaroo

poprosi³a, ¿eby siê z ni¹ o¿eni³, a on odpowiedzia³ „tak”. To, co

w nim by³o z cz³owieka, chcia³o pozostaæ ludzkie, jak pe³gaj¹cy

p³omyk, który nie pozwala siê zdmuchn¹æ. Nie chcia³ skoñczyæ

jak Boba Fett – maszyna do zabijania ze œlep¹, nieprzeniknion¹

mask¹ zamiast twarzy.

To dziêki tej cz¹stce cz³owieczeñstwa zdecydowa³ siê odes³aæ

Manaroo, kiedy ju¿ pomog³a mu przenieœæ Bobê Fetta do jego

kryjówki. Ich separacja mia³a potrwaæ przynajmniej do czasu, gdy

ca³a ta sprawa siê zakoñczy. Dengar zdawa³ sobie sprawê z ryzy-

ka, jakim by³o mieszanie siê w sprawy kogoœ, kto mia³ tylu wro-

gów co Fett. W samej Gildii £owców Nagród by³o wielu twardzie-

li, którzy nienawidzili nawet wspomnienia o nim. Gdyby siê

dowiedzieli, ¿e Boba Fett ¿yje, przylecieliby gremialnie na Tato-

oine, ¿eby go wykoñczyæ. A przy okazji mnie, pomyœla³ Dengar.

Ten krewki Trandoszanin Bossk na pewno uzna³by, ¿e ka¿dy, kto

background image

73

przestaje z jego odwiecznym rywalem, jest wrogiem, którego na-

le¿y zabiæ bez zbêdnej zw³oki. Kryjówkê Dengara szybko wype³-

ni³yby trupy.

Z drugiej strony jednak... w jego fachu ryzyko oznacza³o zy-

ski. A Dengar potrzebowa³ zysków, ¿eby sp³aciæ kolosalne d³ugi,

których siê dorobi³, i zdobyæ jak¹kolwiek szansê na sensowne ¿y-

cie z Manaroo. Chcia³ siê wycofaæ z tej gry, a jedynym sposobem,

by to osi¹gn¹æ, by³o graæ dalej, przynajmniej jeszcze przez kilka

rund. Najlepszym zaœ sposobem, ¿eby siê to uda³o, by³o przy³¹-

czenie siê do kogoœ takiego jak Boba Fett. A on w³aœnie to mi

zaproponowa³, pomyœla³ Dengar. Kiedy go znalaz³, na pó³ strawio-

nego w prze³yku Sarlacka, wyrzyganego na przypiekanym s³oñ-

cem pustkowiu, Fettowi pozosta³o doœæ si³, by mówiæ, nie doœæ

jednak, by siê broniæ. Dengar móg³ zakoñczyæ jego cierpienia w jed-

nej chwili, ale nie zrobi³ tego, gdy Fett zacz¹³ mówiæ o partner-

stwie. To by³ jedyny atut, jaki mu pozosta³...

W dodatku nie najgorszy. Moglibyœmy zbiæ maj¹tek, uzna³

Dengar, pracuj¹c do spó³ki. Naprawdê udany zespó³. Wszystko

zale¿a³o od jednej sprawy.

Od tego, czy Boba Fett go ok³ama³.

Móg³ przecie¿ tylko graæ o czas. Czas na zaleczenie ran, czas

na pozbieranie siê do kupy. Dengar zastanawia³ siê nad tym od

pierwszej chwili, gdy sprowadzi³ Fetta do swojej kryjówki. Nigdy

dot¹d Boba Fett nie pracowa³ zespo³owo; zawsze dzia³a³ w poje-

dynkê. Po co mu nagle kompan? Znany by³ za to z tego, ¿e za³a-

twia³ sprawy szybko i czêsto mija³ siê z prawd¹. Pod tym wzglê-

dem Boba Fett nie ró¿ni³ siê od kolegów po fachu; tak to ju¿ by³o

w tej robocie. Fett by³ w tym po prostu lepszy, i tyle. To, co siê

sta³o z Gildi¹ £owców Nagród, tylko to potwierdza³o.

Sprawy bêd¹ wygl¹daæ inaczej, kiedy Boba Fett odzyska si³y.

Dengar wiedzia³ o tym. Fett mo¿e uznaæ, ¿e przyjêcie go do spó³ki

jest zbyt wysok¹ cen¹ za utrzymanie go przy ¿yciu i zapewnienie

kryjówki. Mo¿e odpowiedniejsz¹ cen¹ bêdzie strza³ z miotacza,

dziura wypalona w piersi i doœæ du¿a, by zmieœciæ piêœæ humano-

ida. Obsesja Fetta na punkcie dyskrecji by³a dobrze znana we

wszystkich zakazanych spelunkach i szemranych melinach po ca-

³ej galaktyce; niewiele wiedziano o jego przesz³oœci i niewiele wska-

zywa³o, by mia³o siê to zmieniæ, jeœli siê wziê³o pod uwagê, jak

czêsto osoby, które za bardzo wtyka³y nos w jego sprawy, koñ-

czy³y na cmentarzu. Jednak nara¿anie siê na zbrodnicz¹ zdradê ze

background image

74

strony Fetta by³o jednym, a podstawianie mu pod muszkê blastera

ukochanej kobiety – czymœ zupe³nie innym.

– Wiêc co chcia³eœ wiedzieæ?

Dengar porzuci³ ponure rozwa¿ania i skupi³ siê na twardym

wzroku kobiety, obserwuj¹cej go spod przeciwleg³ej œciany po-

mieszczenia.

– To samo co wczeœniej. – Kiwn¹³ g³ow¹ w stronê wejœcia do

mniejszej komory. – Co ciê ³¹czy z Bob¹ Fettem?

Neelah potrz¹snê³a g³ow¹.

– Nie wiem.

– Akurat! – Dengar rozeœmia³ siê szyderczo. – Wkradasz siê tu-

taj, co nie by³o najm¹drzejszym pomys³em, i nawet nie wiesz po co!

– Tego w³aœnie chcê siê dowiedzieæ. Dlatego muszê z nim

porozmawiaæ. – Neelah zajrza³a do mniejszej komory, a potem

znów popatrzy³a na Dengara. – I dlatego zostawi³am go tam, gdzie

nie mog³eœ go nie zauwa¿yæ.

– Zaraz, zaraz... – powiedzia³ Dengar. – Ty go zostawi³aœ?

Przytaknê³a.

– Znalaz³am go przed tob¹. Ale wiedzia³am, ¿e nie zdo³am

mu pomóc, nie po tym, co zrobi³ z nim Sarlacc. Potrzebowa³ leka-

rza, a to przerasta³o moje mo¿liwoœci. Zaryzykowa³am, ¿e posta-

nowisz siê nim zaj¹æ. ¯e utrzymasz go przy ¿yciu.

– Ale dlaczego to dla ciebie takie wa¿ne? On jest ³owc¹ na-

gród, a ty tancerk¹ w pa³acu Jabby. – Dengar przyjrza³ jej siê uwa¿-

nie. – Co on mo¿e mieæ z tob¹ wspólnego?

– Ju¿ ci mówi³am... – g³os dziewczyny przeszed³ w pe³en pasji

krzyk. – Nie wiem! Wiem tylko tyle, ¿e coœ nas ³¹czy, ¿e jest jakiœ

zwi¹zek miêdzy mn¹ a nim. Wiedzia³am o tym od pierwszej chwili,

kiedy go zobaczy³am. W pa³acu, na dworze Jabby. Kiedy ten spa-

siony œlimak zabi³ biedn¹ Oolê... kiedy ci¹gnê³a za ³añcuch, a pu³ap-

ka przed tronem Jabby siê otwiera³a... obie piêœci Neelah trzês³y siê,

zaciœniête, z pobiela³ymi kostkami. – Inne dziewczyny przygl¹da³y

siê temu z korytarza... i ¿adna z nas nie mog³a nic zrobiæ...

– Tak to ju¿ jest – powiedzia³ Dengar. Czu³ w ustach gorycz. –

Tak to ju¿ jest w tym wszechœwiecie.

Dziewczyna by³a teraz gdzie indziej – nie w komorze z Den-

garem, ale zagubiona we w³asnych wspomnieniach.

– A potem s³ychaæ by³o jej krzyk... i nie mog³am ju¿ d³u¿ej

patrzeæ. To wtedy go zobaczy³am. Po prostu tam sta³... i siê przy-

gl¹da³...

background image

75

– £owcy nagród – powiedzia³ sucho Dengar – maj¹ w zwy-

czaju trzymaæ siê z dala od spraw innych istot. Chyba ¿e ktoœ im

zap³aci, ¿eby siê w nie wmieszali.

– A kiedy krzyk ucich³, a Jabba i jego dworacy ci¹gle siê

œmiali... on nadal tam by³. Tak jak przedtem. I nadal patrzy³. –

Neelah na chwilê przymknê³a oczy, a przez jej drobne cia³o prze-

bieg³ dreszcz. – A potem... to w³aœnie jest najdziwniejsze... od-

wróci³ siê i spojrza³ na mnie. Prosto w moje oczy. – W jej g³osie

brzmia³ teraz nie tylko strach, ale i zdumienie. – Przez ca³¹ szero-

koœæ sali... a ja mia³am wra¿enie, jakby oprócz nas dwojga nikogo

tam nie by³o. Tak w³aœnie to odczu³am. I wtedy zrozumia³am, ¿e

coœ jest miêdzy nami. – Przenios³a wzrok na Dengara. – Nie po-

wiem, ¿e coœ nas ³¹czy, to nie by³oby odpowiednie okreœlenie. Nie

o to chodzi. To ma zwi¹zek z przesz³oœci¹. Od razu wiedzia³am,

jak siê nazywa, bez pytania. – Neelah powoli pokrêci³a g³ow¹. –

Ale nic poza tym.

– W porz¹dku. – Opowieœæ zaintrygowa³a Dengara. Sprawa

by³a interesuj¹ca równie¿ z praktycznego punktu widzenia: jeœli ta

kobieta znaczy³a coœ dla Boby Fetta, mia³by w rêku kolejny argu-

ment przetargowy. – Powiedzia³aœ, ¿e to ma jakiœ zwi¹zek z prze-

sz³oœci¹. Twoj¹ przesz³oœci¹?

Przytaknê³a.

– To ju¿ zawsze jakiœ pocz¹tek. Ale nie pamiêtasz, co to by³o,

tak?

Kolejne kiwniêcie g³ow¹.

– Wiêc jak to siê sta³o, ¿e znalaz³aœ siê na dworze Jabby?

– Tego te¿ nie wiem. – Neelah rozluŸni³a zaciœniête w piêœci

d³onie, puste i dr¿¹ce. – Nie wiem, jak tam trafi³am. Pamiêtam

tylko Oolê... i inne dziewczêta. Pomog³y mi. Pokaza³y mi... – jej

g³os zmiêk³ – ... co mam robiæ.

Ktoœ musia³ wyczyœciæ jej pamiêæ; Dengar rozpoznawa³ symp-

tomy. Zmieszanie i wzbieraj¹cy strach, i strzêpki wspomnieñ, ode-

rwane fragmenty z innego ¿ycia, przeciekaj¹ce na powierzchniê.

Czyszczenie pamiêci nigdy nie by³o ca³kowite; wspomnienia kry³y

siê w zbyt wielu czêœciach ludzkiego mózgu. Odnalezienie ka¿de-

go kawa³ka, wymazanie do czysta wszystkiego prawdopodobnie

musia³oby zakoñczyæ siê œmierci¹ osobnika, uniemo¿liwiaj¹c mu

podstawowe procesy podtrzymania ¿ycia. By³y ³atwiejsze i tañsze

sposoby pozbawienia ¿ycia istoty myœl¹cej. A wiêc ktoœ, pomyœla³

Dengar, chcia³, ¿eby ¿y³a. Fett?

background image

76

– A twoje imiê? – Dengar pokrêci³ g³ow¹. – „Neelah”... to te¿

zapamiêta³aœ?

– Nie. To Jabba mnie tak nazwa³. Nie wiem dlaczego. Ale

wiedzia³am... – zmarszczy³a brwi, usi³uj¹c sobie coœ przypomnie栖

...wiedzia³am, ¿e to nie jest moje imiê. Moje prawdziwe imiê. Ktoœ

mi je odebra³... i nie mog³am go sobie przypomnieæ. Choæbym nie

wiem jak siê stara³a...

Jej s³owa pasowa³y do tego, co Dengar i tak podejrzewa³. „Ne-

elah” to by³o imiê niewolnicy – nie pasowa³o do niej. Nawet w nie-

dopasowanym, wyszabrowanym ubraniu, które mia³a teraz na so-

bie, by³o w niej coœ arystokratycznego. Nie prze¿y³aby zreszt¹ tak

d³ugo, a wêdrowne drapie¿niki zamieszkuj¹ce Morze Wydm ju¿ daw-

no chrupa³by jej koœci, gdyby nie mia³a w sobie twardoœci i ducha

walki. Sprawy potoczy³yby siê pewnie inaczej, gdyby Jabba j¹, a nie

Oolê wrzuci³ do jamy rankora. To pewnie Neelah, a nie ksiê¿niczka

Leia, zacisnê³aby ³añcuch wokó³ ¿ar³ocznego gard³a Jabby i wydusi-

³a z niego ostatni oddech.

Dengar mia³ jeszcze inne podejrzenia, którymi nie zamierza³

siê w tej chwili dzieliæ. To musia³ byæ Fett, pomyœla³. To on musia³

j¹ sprowadziæ do pa³acu Jabby; pewnie on te¿ wyczyœci³ jej pa-

miêæ. Pozostawa³o pytanie: dlaczego? Dengar nie móg³ uwierzyæ,

by sta³o siê to na rozkaz Jabby; Hutt uwielbia³ wprawdzie m³ode

i piêkne zdobycze, ale by³ zbyt sk¹py, by zdecydowaæ siê na po-

rwanie córki któregoœ z arystokratycznych rodów galaktyki. Jedy-

nym powodem, dla którego ksiê¿niczka Leia znalaz³a siê na dru-

gim koñcu ³añcucha Jabby, by³o to, ¿e sama, z w³asnej woli wesz³a

do jego pa³acu, próbuj¹c ratowaæ zamro¿onego w karbonicie Hana

Solo. Porwana arystokratka z wymazan¹ pamiêci¹ to jednak nie

by³o to samo.

A zatem Fett musia³ pracowaæ na zlecenie kogoœ innego –

w czasie, gdy by³ rzekomo na ¿o³dzie Jabby. Nie by³oby w tym nic

nadzwyczajnego; Dengar wiedzia³ z w³asnego doœwiadczenia, ¿e

³owcy nagród niemal zawsze pracowali nad wiêcej ni¿ jednym zle-

ceniem naraz i nie poczuwali siê do ¿adnej lojalnoœci wobec tego,

kto im p³aci³ w danej chwili. By³a te¿ inna mo¿liwoœæ – Boba Fett

móg³ mieæ w³asny interes w wyczyszczeniu pamiêci tej dziewczy-

ny, kimkolwiek by³a, i wprowadzeniu jej do pa³acu Jabby w prze-

braniu zwyk³ej tancerki.

Fragmenty uk³adanki kr¹¿y³y w umyœle Dengara. Mo¿e Fett

chcia³ j¹ po prostu ukryæ w miejscu, gdzie nikt nie bêdzie jej szuka³.

background image

77

To by³a jedna z paskudniejszych sztuczek stosowanych przez ³ow-

ców nagród – odnalezienie osoby, za któr¹ wyznaczono nagrodê

i trzymanie towaru w ukryciu, dopóki cena nie wzroœnie. Dengar

nigdy tego nie robi³, ale te¿ nie s³ysza³, ¿eby w ten sposób postê-

powa³ Boba Fett. Fett nie musia³ odwo³ywaæ siê do takich sztu-

czek – po prostu od pocz¹tku ¿¹da³ astronomicznych kwot za swoje

us³ugi.

– Czy pamiêtasz coœ oprócz tego? – Dengar potar³ szorstk¹

szczecinê na podbródku, obserwuj¹c przy tym dziewczynê. – Co-

kolwiek?

– Nie. – Neelah potrz¹snê³a g³ow¹. – Nic. Wszystko przepa-

d³o. Oprócz...

– Oprócz czego?

– Pamiêtam jeszcze jedno nazwisko. To znaczy... oprócz jego

nazwiska. – Przechyli³a g³owê na bok, jakby próbowa³a us³yszeæ

odleg³y szept. – Myœlê, ¿e to imiê jakiegoœ mê¿czyzny.

– Tak? – Dengar zatkn¹³ kciuki za pasek. – Co to za nazwi-

sko?

– Nil jakiœtam. Chwileczkê... – potar³a jedn¹ brew. – Tak...

przypominam sobie. Nil Posondum, albo coœ w tym stylu. – Na jej

twarzy pojawi³a siê nadzieja. – Czy to ktoœ wa¿ny? Ktoœ, o kim

powinnam wiedzieæ?

Dengar potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Pierwsze s³yszê.

– Ale zawsze to coœ, od czego mo¿na by zacz¹æ. – Neelah

wygl¹da³a na stropion¹.

– Mo¿e i tak. – W¹tpi³, by ta informacja mia³a im siê na cokol-

wiek przydaæ. Jeszcze wiêksze w¹tpliwoœci budzi³a w nim sama

Neelah... czy jak tam siê naprawdê nazywa, pomyœla³. Nadstawia-

nie ucha, by wy³owiæ istotne informacje, by³o jednym z podstawo-

wych elementów jego fachu; nie raz i nie dwa odwiedza³ Mos Eisley

i inne miejsca, gdzie spotyka³ siê pó³œwiatek, nas³uchuj¹c i zadaj¹c

odpowiednie pytania, i nigdy nie s³ysza³ o nikim, kto odpowiada³by

jej opisowi. Jeœli ktokolwiek jej szuka³, robi³ to po cichu. To mog³o

nieco utrudniaæ odebranie nagrody za jej odnalezienie.

Przez myœl przemknê³a mu inna mo¿liwoœæ. A mo¿e ktoœ nie

chce, by j¹ odnaleziono? Boba Fett móg³ pracowaæ dla kogoœ, kto

chcia³ siê pozbyæ tej dziewczyny, ale w taki sposób, by zachowaæ j¹

przy ¿yciu. A jaki sposób by³by lepszy ni¿ wyczyszczenie jej pamiê-

ci i porzucenie w zapad³ej dziurze w rodzaju Tatooine? Z drugiej

background image

78

strony kwestia utrzymania siê przy ¿yciu w pa³acu Jabby na d³u¿sz¹

metê by³a co najmniej dyskusyjna, jeœli siê zna³o jego zami³owanie

do morderczych rozrywek. Ktokolwiek j¹ tam wys³a³, niespecjalnie

siê troszczy³ o to, czy Neelah prze¿yje. W takim razie dlaczego po

prostu jej nie zabi³, zamiast umieszczaæ tam, gdzie najgorsze mêty

galaktyki – przestêpcza szumowina zatrudniana przez Jabbꠖ mo-

g³y j¹ zauwa¿yæ?

Czu³, ¿e g³owa mu pêka od wszystkich tych pytañ, z których

jedno zaraz rodzi³o nastêpne. Tajemnice i podstêpy by³y chlebem

powszednim ³owców nagród; wszystko to przypomnia³o Dengaro-

wi, dlaczego chcia³ siê wycofaæ z tego zawodu. Musz¹ byæ ³atwiej-

sze sposoby zarabiania na ¿ycie, uzna³.

I bezpieczniejsze. Mia³ teraz w rêku dwie potencjalne bomby,

z których ka¿da mog³a mu przynieœæ szybk¹ œmieræ, jeœli bêdzie

mia³ szczêœcie, albo prawdziwe k³opoty, jeœli mu siê nie powiedzie.

Jakby nie wystarczy³o, ¿e wmiesza³ siê w sprawy Boby Fetta, te-

raz dosz³a jeszcze zagadkowa Neelah. Sama w sobie by³a jak bez-

pañskie dzia³o laserowe; gdyby mia³a miotacz, Dengar przypusz-

cza³, ¿e by³by ju¿ martwy. A by³y jeszcze te duchy przesz³oœci,

przez które znalaz³a siê w tym miejscu. Mo¿e siê okazaæ, ¿e nie

bêd¹ zadowoleni, kiedy dziewczyna znów siê objawi. Jeœli nie za-

wahali siê przed wynajêciem Boby Fetta, by odwali³ za nich brud-

n¹ robotê, nie bêd¹ mieæ pewnie wiêkszych skrupu³ów, by pozbyæ

siê ka¿dego, kto siê do niej przy³¹czy.

Sprawy nie wygl¹da³y dobrze, ale mia³o to tak¿e swoje plusy.

Im wiêksze ryzyko, pomyœla³ Dengar, tym wiêkszy zysk. Ta zasa-

da, bardziej ni¿ którakolwiek inna zapisana w tak zwanym Mani-

feœcie £owcy, rz¹dzi³a dzia³aniami ³owców nagród, od Boby Fetta

do samego Dengara. Jeœli by³ choæby cieñ szansy, ¿e zostanie wspól-

nikiem Fetta i bêdzie mia³ udzia³ w jego lukratywnych zleceniach,

musia³ przewartoœciowaæ swoje wyobra¿enia o odwadze.

– W porz¹dku – powiedzia³ na g³os. Wyci¹gn¹³ kciuki zza pasa

i wycelowa³ palec w kobietê stoj¹c¹ po przeciwnej stronie komo-

ry. – Musimy ustaliæ pewne zasady. Punkt pierwszy: nie próbuj

mnie zabiæ. Jeœli cokolwiek ma siê nam tutaj udaæ, to jest podsta-

wowa sprawa.

Neelah zastanawia³a siê przez chwilê, po czym przytaknê³a.

– Zgoda.

– A gdybyœ jednak spróbowa³a, upewniê ciê, ¿e to twoje zw³oki

st¹d wynios¹. Jasne?

background image

79

Kiwnê³a g³ow¹, zdradzaj¹c oznaki lekkiego zniecierpliwienia.

– Punkt drugi: ja tu rz¹dzê.

To j¹ wyraŸnie rozwœcieczy³o.

– Zaraz, zaraz...

– Zamknij siꠖ przerwa³ jej Dengar. – To dla twojego w³a-

snego dobra. I tylko na pewien czas. Kiedy ju¿ wrócisz tam, sk¹d

ciê tu przynios³o, odzyskasz swoje prawdziwe imiê i wszystko, co

siê z nim wi¹¿e, wtedy bêdziesz mog³a robiæ wszystko, na co ci

przyjdzie ochota. Na razie jednak nawet nie wiesz, kim jesteœ, nie

wiesz, kto mo¿e na ciebie polowaæ, nie masz pojêcia o tym, co na

ciebie czeka, kiedy ju¿ wyrwiesz siê z tej zapiaszczonej dziury.

Nawet jeœli uda³oby ci siê znaleŸæ jakiœ sposób, ¿eby odlecieæ z tej

planety bez mojej pomocy, mo¿e siê zdarzyæ, ¿e trafisz do Mos

Eisley czy gdzie indziej, gdzie z miejsca skróc¹ ciê o g³owê. Jest

ca³e mnóstwo najrozmaitszych typów, które chêtnie by to zrobi³y,

nawet nie wiedz¹c, kim jesteœ.

Ten wyk³ad najwyraŸniej przemówi³ jej do rozs¹dku.

– W porz¹dku – odpowiedzia³a ponuro. – Ty tu rz¹dzisz. Do

czasu.

Dlaczego ja to znoszê? – pomyœla³ Dengar. To wszystko dla

dobra Manaroo; musia³ o tym pamiêtaæ. Na drugim koñcu tej ca³ej

afery czeka³a ona i wspólne ¿ycie u boku kobiety, któr¹ kocha³.

Je¿eli do¿yjê, doda³ w duchu.

– To mi³o, ¿e siê rozumiemy. – Wskaza³ palcem du¿¹, otwar-

t¹ niszê na koñcu komory. – Rozgoœæ siê tam. Nie chcê, ¿ebyœ siê

w³óczy³a po powierzchni. Mam tu prowiant i zapasy; jeœli czegoœ

potrzebujesz, po prostu powiedz. Ka¿ê tym dwóm robotom me-

dycznym, ¿eby ciê zbada³y, tak na wszelki wypadek. Tatooine ma

parê gatunków paskudnych paso¿ytów, które mog³aœ z³apaæ.

Neelah spojrza³a mu prosto w oczy.

– A Boba Fett? Po to tu przysz³am.

– Zasada numer trzy: nie wchodzisz do niego, nie rozmawiasz

z nim, nie robisz z nim nic, kiedy mnie tu nie ma.

– Dlaczego?

– Ju¿ ci mówi³em. To dla twojego dobra. – Dengar kiwn¹³

g³ow¹ w stronê drugiej komory. – Ten facet jest naprawdê niebez-

pieczny. Jeœli rzeczywiœcie coœ ciê z nim ³¹czy, ta wiêŸ nie musi

wcale byæ dla ciebie korzystna. Jak ju¿ dojdzie do siebie, mo¿e ciê

zabiæ nawet nie mrugn¹wszy powiek¹. I ju¿ nie bêdziesz mia³a

wiêcej pytañ, uwierz mi.

background image

80

Chyba do niej dotar³o.

– Dobrze – powiedzia³a. – Bêdzie jak powiedzia³eœ.

By³ jeszcze jeden powód, o którym jej nie powiedzia³. Œrodki

ostro¿noœci, jakie podj¹³, mia³y chroniæ nie tylko j¹. Nie chcê, ¿eby

tych dwoje spiskowa³o przeciwko mnie, pomyœla³ Dengar. Nawet

zanim Boba Fett w pe³ni odzyska si³y, jego wyostrzony umys³ bê-

dzie ju¿ pracowa³ na najwy¿szych obrotach, spiskuj¹c i intryguj¹c.

Fett by³by w stanie wykoncypowaæ i zaproponowaæ Neelah taki

uk³ad, któremu nie zdo³a³aby siê oprzeæ. Nie mia³by na koncie tylu

trupów, gdyby tylko wymachiwa³ broni¹ i dziurawi³ je kulami; hi-

storia stosunków Boby Fetta z Gildi¹ £owców Nagród wskazywa-

³a, ¿e by³ mistrzem we wci¹ganiu istot rozumnych w najsubtelniej-

sze sid³a. Tak czy owak, pomyœla³ Dengar, koñczysz jako trup.

A jeœli Boba Fett go ok³ama³, by zyskaæ na czasie, gdy Dengar

znalaz³ go na pustkowiu Morza Wydm, naj³atwiejszym sposobem

wycofania siê ze spó³ki by³o pos³u¿enie siê dziewczyn¹.

Teraz muszê mieæ oko na ich oboje, pomyœla³ Dengar. To by³

kolejny powód, dla którego wola³, ¿eby Neelah siedzia³a w kry-

jówce, zamiast pêtaæ siê na powierzchni. I tak mia³ pe³ne rêce

roboty; nie chcia³, ¿eby Neelah znalaz³a sobie innego towarzysza,

niezale¿nie od tego, jakie mieliby plany.

Wydawa³a siê czytaæ w jego myœlach. Na jej ustach pojawi³

siê w¹t³y uœmiech, gdy zapyta³a:

– Ufasz mi?

– Oczywiœcie, ¿e nie. – W tej kwestii móg³ sobie pozwoliæ na

szczeroœæ. – Nikomu nie ufam. – Prawie nie sk³ama³; zawsze jed-

nak zostawa³a Manaroo. Ale to by³o co innego. – W tym biznesie

nie po¿yjesz d³ugo, jeœli bêdziesz ufaæ ludziom dooko³a. Powiedz-

my raczej, ¿e teraz ju¿ wiem, czego siê po tobie spodziewaæ. A je-

œli masz doœæ rozumu, by graæ po tej samej stronie co ja, mo¿e

dostaniesz to, czego szukasz.

Krótkim skinieniem g³owy da³a znak, ¿e rozumie.

– Nadal chcê go zobaczyæ.

– To nic trudnego – powiedzia³ Dengar. – Ale jeœli mia³aœ za-

miar uci¹æ sobie z nim pogawêdkê, to bêdziesz siê musia³a wstrzy-

maæ przez d³u¿szy czas. Jest ci¹gle nieprzytomny.

– I bardzo dobrze. – Uœmiech znikn¹³ z twarzy Neelah. –

Zmieni³am zdanie na ten temat. Zaczynam dostrzegaæ m¹droœæ

twojego ostro¿nego podejœcia. Mo¿e bêdzie lepiej, jeœli nie bêdzie

o mnie wiedzia³... o tym, jak go znalaz³am na Morzu Wydm, i ¿e

background image

81

6 – Mandaloriañska zbroja

jestem tutaj i czekam. Jak s³usznie zauwa¿y³eœ, cokolwiek mnie

z nim ³¹czy, mo¿e siê okazaæ niebezpieczne.

– Jak sobie chcesz. – Dengar poczu³, jak jego podejrzliwoœæ

wzrasta o jeszcze jedn¹ kreskê. Szybko siê uczy, pomyœla³. Tym

bardziej powinien na ni¹ uwa¿aæ. – ChodŸ – oderwa³ siê od œcia-

ny. – Z³ó¿my wizytê naszemu goœciowi.

Koñczyny wysokiego robota medycznego poruszy³y siê ostrze-

gawczo, gdy Dengar i Neelah wchodzili do bocznej komory.

– Proszê siê œciœle stosowaæ do wymogów higieny. – Na wy-

œwietlaczu monitora funkcji ¿yciowych w cylindrycznym korpusie

SH

Σ

1-B przesunê³a siê seria liczb. – Stan pacjenta jest wci¹¿ kry-

tyczny...

– Dobra, dobra... – Dengar odepchn¹³ robota na bok, a sam

podszed³ do palety zajmuj¹cej œrodek komory. – Ten facet prze¿y³

coœ znacznie gorszego ni¿ twoja opieka medyczna. Jeœli ty go nie

dobi³eœ, nic go nie zmo¿e.

Neelah podesz³a bli¿ej do platformy i spojrza³a na nieprzy-

tomnego mê¿czyznê.

– To on? – w jej g³osie brzmia³ niemal zawód. – To jest Boba

Fett?

– Nie. – Ze sk³êbionego stosu ubrañ w k¹cie komory Dengar

podniós³ zmaltretowany he³m, wytrawiony sokami ¿o³¹dkowymi

Sarlacka. Odwróci³ he³m w¹sk¹ szczelin¹ wizjera w stronê dziew-

czyny. – To jest Boba Fett.

Skurczy³a siê w sobie, widz¹c pusty he³m, z oczami nagle

rozszerzonymi ze strachu. Jedn¹ rêk¹ niepewnie siêgnê³a po zapla-

miony metalowy kask, ale zaraz cofnê³a d³oñ jak poparzona. Po-

woli pokiwa³a g³ow¹.

– To w³aœnie widzia³am. – Ledwie s³ysza³ jej szept. – I wie-

dzia³am... wiedzia³am, ¿e to on...

– Takiego go wszyscy znaj¹. – Dengar obróci³ he³m twarz¹

w swoj¹ stronê. Móg³ siê domyœliæ, co czuje Neelah; ch³odna oba-

wa zagnieŸdzi³a siê gdzieœ w okolicach jego ¿o³¹dka. – Jak galakty-

ka d³uga i szeroka. – Wskaza³ g³ow¹ na postaæ na platformie. –

Niewiele istot widzia³o go w takim stanie. A jeœli widzieli, to nie

prze¿yli doœæ d³ugo, by nam o tym powiedzieæ.

Przez chwilê jedynym dŸwiêkiem w pomieszczeniu by³y œwisz-

cz¹ce westchnienia aparatury wspomagaj¹cej czynnoœci p³uc i ser-

ca, któr¹ umieœci³y tam roboty medyczne. Nagle Neelah zwróci³a

ponury wzrok w stronê Dengara.

background image

82

– Ja widzia³am – powiedzia³a cicho.

Dengar nie wiedzia³, co odpowiedzieæ. Mroczna pustka jej

oczu i to, co siê mog³o za ni¹ kryæ, przyprawia³o go o podobny

niepokój jak pusty he³m. Odwróci³ siê, ¿eby od³o¿yæ go z powro-

tem na stos ubrañ Boby Fetta.

– Pamiêtaj – powiedzia³a Neelah. – Nie mów mu. Nie mów

mu nic na mój temat.

Kiedy siê odwróci³, dziewczyny nie by³o ju¿ w komorze. Zo-

sta³ sam na sam z ³owc¹ nagród. Obecnoœæ robotów medycznych

ledwie dociera³a do œwiadomoœci Dengara.

Sta³ patrz¹c na Bobê Fetta jeszcze przez chwilê. Cieñ strachu

nie opuszcza³ go, k³uj¹c wzd³u¿ krêgos³upa. Nawet nieprzytomny,

Fett by³ w stanie wystraszyæ przeciêtn¹ istotê.

Zbyt wiele tajemnic przesz³oœci, pomyœla³ Dengar. Wewn¹trz

czaszki Boby Fetta ca³a galaktyka sekretów. Kto móg³ wiedzieæ,

co siê tam dzia³o, podczas gdy Fett spa³, œni¹c swoje czarne sny.

background image

83

R O Z D Z I A £

&

WCZORAJ

Nie móg³ uwierzyæ we w³asne szczêœcie.

– Tym razem go mam – powiedzia³ Bossk. Od ostatniego spo-

tkania z Fettem zwiêkszy³ zarówno si³ê ognia, jak i zasiêg aparatu-

ry namierzaj¹cej „Wœciek³ego Psa”. Fakt, ¿e tamten wykrad³ mu

Nila Posonduma, tkwi³ jak bolesna drzazga pod ³uskami Bosska;

poprzysi¹g³ sobie, ¿e jeœli kiedykolwiek trafi mu siê okazja, raz na

zawsze wyeliminuje rywala z konkurencji. A nic nie za³atwi tego

lepiej, pomyœla³ Bossk, ni¿ rozpylenie Fetta na atomy. – Jak z nim

skoñczê, nie zostanie z niego nic, co mo¿na by wykryæ bez mikro-

skopu elektronowego.

Z ty³u za nim Zuckuss przytkn¹³ wtyki swojej maski do ekra-

nu komputera celowniczego.

– No, nie wiem...

– Czego nie wiesz? ¯e to Boba Fett? Oœlep³eœ, czy co? – Bossk

popuka³ szponem w ekran dostatecznie mocno, by zostawiæ trwa-

³y œlad pomiêdzy rozjarzonymi liniami wektorów. – Oczywiœcie,

¿e to on! Komputer zidentyfikowa³ statek jako „Niewolnika I”. –

Kolumna maleñkich liczb przewija³a siê przez ekran na tle ma³ej

strza³ki poruszaj¹cej siê po przek¹tnej. – To jego statek, wiêc musi

byæ na pok³adzie.

– Tak, to na pewno Boba Fett. – Zuckuss pokiwa³ g³ow¹. – Co

do tego nie ma w¹tpliwoœci. Tylko nie jestem pewien, czy powinie-

neœ... jak to powiedzia³eœ? – rozpyliæ go na atomy w³aœnie teraz.

Bossk spojrza³ gniewnie na ni¿szego ³owcê.

– A kiedy bêdê mia³ lepsz¹ okazjê?

background image

84

– Hmm, mo¿e wtedy, gdy nie bêdzie podró¿owa³ z gwaran-

cj¹ bezpieczeñstwa od twojego ojca. – G³os Zuckussa sta³ siê jesz-

cze bardziej nerwowy i pe³en w¹tpliwoœci. Z wtyków powietrz-

nych dobywa³ siê przyspieszony i g³oœny oddech. – Boba Fett

kontaktowa³ siê z Rad¹ Gildii, wiesz przecie¿... a Cradossk i inni

dali mu s³owo, ¿e mo¿e przycumowaæ do stacji granicznej, nie

obawiaj¹c siê choæby jednego strza³u.

– Oni dali mu swoje s³owo. – Bossk zmru¿y³ szparki oczu. –

Nie dali mu mojego.

– Mimo wszystko...

Ty ma³a pluskwo, pomyœla³ Bossk. Kiedy odziedziczy przy-

wództwo Gildii £owców Nagród... a pozabija³ ju¿, zgodnie z tran-

doszañskim zwyczajem, ca³y pozosta³y m³odszy miot Cradosska...

zamierza³ zmieniæ wymagania stawiane jej cz³onkom. Do tej robo-

ty, myœla³, trzeba mieæ jaja. Co oznacza³o, ¿e mazgajowaty part-

ner, którego mu narzucono, znajdzie siê po drugiej stronie œluzy

powietrznej, jak gnij¹ce koœci wczorajszego obiadu.

– Mo¿e powinieneœ – skamla³ znów Zuckuss – przemyœleæ to

przez chwilê...

– Nie mam czasu na przemyœlenia. – Szpony Bosska przesu-

nê³y siê w stronê sekcji kontroli uzbrojenia „Wœciek³ego Psa”. –

WeŸmy siê do roboty.

– Twojemu ojcu siê to nie spodoba.

– To siê dopiero oka¿e. – Ta sama krew p³ynê³a w ¿y³ach

Bosska i starego gada; mia³ ten komfort, ¿e wiedzia³, i¿ ojciec jego

miotu by³ równie pod³y i niegodziwy jak on sam. – Jeœli chcesz

wiedzieæ, to jest dok³adnie to, czego i on, i ca³a rada Gildii ode

mnie oczekuj¹.

– Zniszczyæ innego ³owcê nagród bez ostrze¿enia? – z niedo-

wierzania g³os Zuckussa sta³ siê piskliwy. – To wbrew Manifesto-

wi £owcy!

Bosska zawsze ogarnia³a irytacja, kiedy ktoœ wspomnia³ o Ma-

nifeœcie.

– Boba Fett wystarczaj¹co czêsto gwa³ci³ Manifest – wark-

n¹³. – Nie zas³uguje na to, ¿eby podlegaæ jego gwarancjom.

– Ale nigdy dot¹d Manifest go nie wi¹za³! Nie by³ cz³onkiem

Gildii!

– OszczêdŸ mi swoich nu¿¹cych analiz prawnych. – Bossk

zablokowa³ koncentryczne pierœcienie celownika na odleg³ym stat-

ku. – Jeœli Boba Fett zechce z³o¿yæ na mnie skargê, bêdzie to musia³

background image

85

zrobiæ zza grobu. O ile zostanie z niego cokolwiek, co mo¿na by

w nim z³o¿yæ.

Zignorowa³ dalsze protesty Zuckussa. Szponem wskazuj¹cym

wcisn¹³ g³ówny przycisk spustowy, a szkieletem „Psa” wstrz¹sn¹³

nag³y huk. Na ekranie celowniczym jaskrawobia³y œlad wystrzeli³

w kierunku strza³ki symbolizuj¹cej statek Fetta.

– Trafiony!

Strza³ musia³ byæ kompletnym zaskoczeniem dla Fetta; nawet nie

próbowa³ uniku. G³upiec, pomyœla³ Bossk z pogard¹. To w³aœnie cze-

ka frajerów, którzy ufaj¹ innym ³owcom nagród. Dobr¹ stron¹ opinii

odra¿aj¹cej szumowiny, jak¹ mia³ u zdecydowanej wiêkszoœci miesz-

kañców galaktyki, by³o to, ¿e nie musia³ siê troszczyæ o reputacjê.

– Wiesz co? – powiedzia³ Bossk. – Jestem niemal zawiedziony...

– Czym? – Zuckuss odwróci³ wzrok od ekranu. – ¯e nie by³o

walki?

– Nie. – Bossk rzuci³ okiem na czerwone liczby, sp³ywaj¹ce

w dó³ ekranu. – ¯e cokolwiek z niego zosta³o. – Wstuka³ w kom-

puter komendê oceny strat obiektu, który sta³ siê celem dzia³a lase-

rowego. – Ten statek Fetta musi mieæ wzmocniony pancerz. Na-

dal trzyma siê kupy.

– B³yszcz¹ca strza³ka zatrzyma³a siê w centrum ekranu, ale nie

znik³a. ¯eby przyj¹æ na siebie tak¹ salwê, wystarczaj¹c¹ do prze-

dziurawienia g³ównego pok³adu imperialnego kr¹¿ownika bojowe-

go, i nadal pozostaæ w jednym kawa³ku, mimo uszkodzeñ – zadzi-

wiaj¹ce! Nie pasowa³o to do prêdkoœci, jak¹ mog³y rozwin¹æ silniki

„Niewolnika I”, dysponuj¹ce du¿ym przyspieszeniem, ale niezdolne

poci¹gn¹æ wiêkszej masy, takiej jak jednostka produkcji Mandal

Motors. Jak wiêkszoœæ ³owców nagród, Boba Fett zawsze przedk³a-

da³ szybkoœæ i zwrotnoœæ nad ochronê. W tej chwili jednak Bossk

nie mia³ czasu zastanawiaæ siê nad tym dziwnym zjawiskiem.

– Wykoñczmy go!

Charakterystyczny pó³okr¹g³y kszta³t „Niewolnika I” coraz

bardziej wype³nia³ iluminatory, gdy Bossk podprowadza³ do niego

swój statek. Trzyma³ szpony tu¿ nad aktywatorem awaryjnego

wstecznego ci¹gu na wypadek, gdyby Boba Fett, znany ze swojej

diabelskiej przebieg³oœci, przycupn¹³ w swoim statku, by zaatako-

waæ napastnika.

– Wygl¹da na czysty strza³. – Zuckuss wskaza³ na przednie

iluminatory. – Przeszed³ przed sam œrodek i wyszed³ z drugiej strony.

Niemo¿liwe, ¿eby ktoœ na tym statku pozosta³ ¿ywy.

background image

86

– Uwierzê w to – powiedzia³ Bossk – jak zobaczê zwêglone

zw³oki Boby Fetta. – Zacz¹³ podprowadzaæ „Wœciek³ego Psa” do

dryfuj¹cego wraku. – Wchodzê do œrodka.

– Hmm, jeœli upierasz siê, ¿e chcesz zobaczysz dowód... –

Zuckuss wzruszy³ ramionami. – To chyba nie masz wyjœcia.

Bossk nawet na niego nie spojrza³.

– Ty te¿ wchodzisz?

– Aha.

Uda³o im siê po³¹czyæ korytarzem „Wœciek³ego Psa” z tym,

co pozosta³o z „Niewolnika I”. Nie potrzebowali sztucznej atmos-

fery; systemy „Niewolnika I” nadal dzia³a³y na tyle, by zaplombo-

waæ uszkodzon¹ centraln¹ sekcjê statku.

– Coœ mi tu nie gra – powiedzia³ Zuckuss, rozgl¹daj¹c siê po

wnêtrzu pustej ³adowni „Niewolnika I”.

– Tobie zawsze coœ siê nie podoba. – Tym razem jednak

Bossk zacz¹³ siê zastanawiaæ, czy jego partner nie ma racji. Czu³

siê coraz bardziej nieswojo; wyci¹gn¹³ miotacz i powoli zajrza³

przez otwarty w³az.

Zuckuss wyci¹gn¹³ rêkê i d³oni¹ w rêkawicy dŸgn¹³ jedn¹ z gro-

dzi. Powierzchnia ugiê³a siê pod palcem i cofnê³a z powrotem.

Kolejne dŸgniêcie – palec Zuckussa przedziurawi³ gródŸ na wylot.

– To pu³apka! – Zuckuss jeszcze kilka razy dŸgn¹³ œciany gro-

dzi, z tym samym skutkiem. – To dlatego nikogo tu nie ma! To

tylko atrapa! – Odwróci³ siê w stronê Bosska. – Nic dziwnego, ¿e

twój strza³ przeszed³ na wylot. Nie ma tu doœæ masy, by wzi¹æ na

siebie si³ê uderzenia. To jak strzelanie przez arkusz flimplastu.

Bossk zagotowa³ siê z wœciek³oœci, która o ma³o go nie oœlepi³a.

– A to oœliz³y... – nie znalaz³ odpowiednich s³ów. Ciê¿kim kro-

kiem przeszed³ do sekcji rufowej statku, rozrywaj¹c ramionami

kolejne arkusze pseudogrodzi.

– Oto jak go zidentyfikowaliœmy. – Zuckuss, który wszed³ za

nim do pomieszczenia, które na prawdziwym statku by³oby ste-

rowni¹, wskaza³ na transmiter sygna³owy, przymocowany do jed-

nej z ob³ych œcian kabiny. – Zobacz, zosta³ zaprogramowany, ¿eby

emitowaæ sygna³ z transpondera „Niewolnika I”. – Zuckuss pokrê-

ci³ g³ow¹ w pe³nym niedowierzania podziwie. – Przygotowanie cze-

goœ takiego wymaga³o mnóstwa czasu; trzeba porobiæ obejœcia a¿

na poziomie subatomowym. A potem jeszcze za³adowaæ fa³szywe

dane... – Cofn¹³ siê na krok od urz¹dzenia. – Fett musia³ mieæ tê

atrapê przygotowan¹ ju¿ od dawna i trzymaæ j¹ gdzieœ w ukryciu,

background image

87

na wypadek gdyby kiedyœ jej potrzebowa³. – Nawet zza maski

okrywaj¹cej twarz w g³osie Zuckussa brzmia³ podziw. Spojrza³ na

Bosska. – Na przyk³ad na okazjê, gdy bêdzie musia³ siê udaæ na

terytorium kogoœ, komu mocno nadepn¹³ na palec.

– Zabijê go... – S³owa dobywa³y siê z sykiem zza zaciœniê-

tych k³ów Bosska. – Przysiêgam. Znajdê go i zabijê... i to jak...

– Najprawdopodobniej Fett ju¿ nas min¹³. Tracimy tu tylko

czas. – Zuckuss zacz¹³ siê przygl¹daæ kolejnemu urz¹dzeniu. By³

to czarny, metalowy cylinder naszpikowany biosensorami. – A to

dopiero ciekawostka. Nie spodziewa³bym siê czegoœ takiego na

pok³adzie prostego statku-pu³apki.

Bossk wiedzia³, ¿e jego partner lepiej od niego zna siê na tech-

nice; w tej chwili w jego g³owie wirowa³y wy³¹cznie wœciek³e wizje

³amanych koœci i tryskaj¹cej krwi. Nawet siê nie rozejrza³ dooko³a,

tylko sta³, przypatruj¹c siê drwi¹cym z niego gwiazdom widocz-

nym przez w³az.

– Co to takiego?

– Na pierwszy rzut oka... powiedzia³bym, ¿e to bomba.

– G³upcze! – Bossk zawirowa³ na uzbrojonej w szpony sto-

pie w sam¹ porê, by zobaczyæ jak rz¹d œwiate³ek na pokrywie

cylindra gwa³townie budzi siê do ¿ycia. Urz¹dzenie zaczê³o cicho

buczeæ; dŸwiêk stawa³ siê z ka¿d¹ chwil¹ g³oœniejszy i wy¿szy. –

W³aœnie j¹ uzbroiliœmy! Zaraz wybuchnie!

Da³ nura przez w³az sterowni do dalszej czêœci statku; u³amek

sekundy póŸniej wyl¹dowa³ na nim Zuckuss. Obaj ³owcy podnieœli

siê na nogi. Przez wejœcie do sterowni Bossk zobaczy³, jak bomba

odczepia siê od cienkiej œciany grodzi; z powoln¹, z³owieszcz¹ gra-

cj¹ miniaturowe repulsory bomby obróci³y j¹, kieruj¹c œlepy wzrok

czujników na obu ³owców.

– ZejdŸ mi z drogi! – Bossk odepchn¹³ partnera na bok i rzu-

ci³ siê pêdem w stronê rêkawa przycumowanego do ³adowni stat-

ku-pu³apki. Tu¿ za sob¹ s³ysza³ Zuckussa, jak potykaj¹c siê i zata-

czaj¹c z trudem przepycha siê przez za³omy i zakrêty rêkawa na

pok³ad „Wœciek³ego Psa”.

Pierwsza eksplozja oderwa³a rêkaw od obu statków. Roz-

darte pasy plasteksu wirowa³y w pró¿ni, przes³aniaj¹c œrodkowe

iluminatory. Ze skurczonym ¿o³¹dkiem i krêgos³upem wciœniê-

tym w oparcie fotela pilota Bossk uderzy³ przyciski kontroli szczel-

noœci kad³uba, plombuj¹c statek, zanim zacznie z niego uciekaæ

powietrze.

background image

88

– Ju¿ chyba... wszystko w porz¹dku... – dysz¹c ciê¿ko, Zuc-

kuss opiera³ siê o ekrany komputera nawigacyjnego. – Ta bom-

ba... nie by³a zbyt silna...

Bossk nie mia³ czasu na wyt³umaczenie partnerowi, jakim jest

idiot¹. Drugi wybuch, znacznie silniejszy ni¿ pierwszy, wstrz¹sn¹³

„Wœciek³ym Psem”. Eksploduj¹ce k³êby ognia wype³ni³y ilumina-

tory, a fala uderzeniowa rzuci³a Bosskiem o sufit z si³¹, która po-

zbawi³a go tchu i wtr¹ci³a w ciszê odrêtwia³ej pó³œwiadomoœci. Krew

sp³ywa³a po ³uskach jego twarzy, gdy generatory sztucznego przy-

ci¹gania statku próbowa³y zatrzymaæ jego oszala³e kozio³kowanie.

Bossk wyr¿n¹³ piêœci¹ w pulpit sterowniczy, próbuj¹c uruchomiæ

dopalacze; ich nag³y ci¹g wepchn¹³ go w fotel, którego trzyma³ siê

kurczowo, ¿eby nie wylecieæ z kabiny przez otwarty tylny w³az.

Skaner rufowy przekazywa³ im obraz bomby, mniejszej teraz,

ale wcale nie mniej œmiercionoœnej, nieprzerwanie kr¹¿¹cej b³êd-

nym œladem „Wœciek³ego Psa”.

– Ona... ona nas goni... – Zuckuss zdo³a³ dope³zn¹æ do fotela

pierwszego oficera. Wycelowa³ palec w ekran nad instrumentami

pok³adowymi. – Nadlatuje...

Bossk wiedzia³, jak dzia³aj¹ bomby sekwencyjne. Pierwsze

dwa ³adunki maj¹ ci przetrzepaæ skórê, powiedzia³ sobie w duchu.

Trzeci ma ciê zabiæ.

– Nie tym razem... – wycharcza³.

Wcisn¹³ pozosta³e aktywatory napêdu pomocniczego, jedno-

czeœnie wprowadzaj¹c „Psa” w morderczy ³uk. Gwiazdy rozmy³y

siê w iluminatorach, gdy statek wchodzi³ w coraz mocniejszy skrêt.

Basowy jêk poszycia, rozci¹ganego przeciwstawnymi wektorami

si³, przybiera³ na sile, przerywany ostrym stukotem modu³ów na-

wigacyjnych, odrywaj¹cych siê od œcian wnêtrza.

Trzecia i ostatnia eksplozja dokoñczy³a dzie³a zniszczenia.

Desperacki manewr Bosska pozwoli³ statkowi nabraæ dostateczne-

go dystansu od bomby; kad³ub zatrz¹s³ siê pod wp³ywem fali ude-

rzeniowej, ale pozosta³ ca³y. Zuckuss upad³ na swoj¹ maskê twa-

rzow¹, przywalony grodzi¹, która pod wp³ywem si³y wybuchu

zmieni³a siê z wklês³ej w wypuk³¹. Fotel pilota pêk³ na dwoje,

posy³aj¹c Bosska na pod³ogê sterowni, z pazurami kurczowo przy-

ciskaj¹cymi do piersi miêkkie oparcie fotela. Deszcz iskier, tryska-

j¹cych od strony w³azu, œwiszcza³ nad g³owami ³owców.

Kilka sekund póŸniej na pok³adzie „Wœciek³ego Psa” zapanowa³a

cisza. Gryz¹cy sw¹d przepalonych obwodów wype³ni³ powietrze,

background image

89

zmieszany z woni¹ gazu gaœniczego z automatycznych systemów

przeciwpo¿arowych statku. Ostatnich kilka iskier uk¹si³o Zuckussa,

ale ugasi³ je kilkoma klapniêciami okrytej rêkawic¹ d³oni.

– Trochê tu posiedzimy. – Bossk nie musia³ siê ruszaæ z miej-

sca, ¿eby oceniæ zniszczenia „Wœciek³ego Psa”. Dopóki nie po³a-

taj¹ modu³ów nawigacyjnych, bêd¹ tkwili z Zuckussem w tym

odleg³ym sektorze przestrzeni. Gdyby Trandoszanie byli zdolni do

odczuwania wdziêcznoœci, cieszy³by siê, ¿e bomba sekwencyjna

nie rozerwa³a „Wœciek³ego Psa” na strzêpy. Byliby wtedy martwi,

a nie tylko unieruchomieni. Poniewa¿ jednak takie emocje by³y

poza zasiêgiem jego rasy, czu³ po prostu g³êbok¹ irytacjê, kiedy

pomyœla³, ile pracy bêdzie wymaga³o przywrócenie statku do stanu

jakiej takiej u¿ywalnoœci narzêdziami i próbnikami, które niew¹t-

pliwie le¿a³y teraz porozwalane po ca³ym pok³adzie.

– Popatrz tam... – Zuckuss wskaza³ na jeden z nadal funkcjonu-

j¹cych iluminatorów, ustawionych pod k¹tem do sekcji centralnej „Psa”.

Siedz¹c na œrodku pod³ogi, Bossk obejrza³ siê przez ramiê, by

popatrzeæ na ekran. Smuga œwiat³a, z dobrze znan¹ ob³¹ sylwetk¹

na przedzie, przes³oni³a na chwilê gwiazdy.

– To „Niewolnik I” – powiedzia³ Zuckuss. Niepotrzebnie, bo

ka¿dy g³upiec ju¿ by siê tego domyœli³. – Prawdziwy.

– Oczywiœcie, ¿e tak, idioto! – Gdyby Bossk mia³ w szpo-

nach m³otek, nie wiedzia³by, czy rzuciæ nim w partnera, czy w nie-

nawistny ekran, tak jakby móg³ w ten sposób wyrz¹dziæ faktyczn¹

szkodê statkowi Boby Fetta. – O to w³aœnie chodzi³o z t¹ pu³apk¹

i bomb¹. – „Niewolnik I” oddala³ siê coraz bardziej w stronê stacji

granicznej Gildii £owców Nagród. – Fett wiedzia³, ¿e ktoœ bêdzie

na niego czeka³.

– Najwidoczniej. – Zuckuss przytakn¹³ powolnym kiwniêciem

g³owy. – Ktoœ taki jak on... musi mieæ wielu wrogów.

– Teraz nie ma ich ani o jednego mniej. – Bossk spojrza³ na pu-

sty ekran. Pope³ni³eœ b³¹d, powiedzia³ w myœlach do znikaj¹cego Boby

Fetta. Trzeba by³o u¿yæ wiêkszej bomby. Takiej, która by zabi³a, za-

miast tylko poni¿yæ. Bossk by³ nadal ¿ywy. Jego g³ód zemsty te¿.

Kolejny pêk iskier eksplodowa³ gwa³townie zza ekranu. K³¹b

spl¹tanych kabli, stopionych razem i dymi¹cych, wypad³ dyndaj¹c

zza jednego z ekranów nad ich g³owami. Wizerunek gwiazd na

ekranie iluminatora zamruga³ i znikn¹³.

– Wstawaj – powiedzia³ Bossk. Podniós³ siê, chwyci³ Zuc-

kussa i szarpn¹³ go do góry. – Przed nami kupa roboty.

background image

90

R O Z D Z I A £

'

Wszystko by³o przygotowane jak nale¿y, kiedy syn Crados-

ska w koñcu siê pojawi³.

Boba Fett od razu zauwa¿y³, ¿e m³odszy Trandoszanin nie by³

w dobrym humorze, gdy wkroczy³ do sali rady Gildii £owców

Nagród. Nieudane próby zabójstwa czêsto dzia³a³y w ten sposób

na istoty rozumne. Naprawdê nie ma nic gorszego ni¿ podj¹æ de-

cyzjê o zabiciu kogoœ, a potem nie móc wcieliæ tego zamiaru w ¿y-

cie. Te wszystkie emocje, które budzi przemoc, zastanawia³ siê

Boba Fett. On sam nigdy ich nie doœwiadcza³, ale wiedzia³, ¿e jest

wyj¹tkiem. I przy tym ¿adnych korzyœci. Smutne, naprawdê.

D³ugi, pó³kolisty stó³ rady nakryto do bankietu. Jeden z uwija-

j¹cych siê s³u¿¹cych Cradosska postawi³ przed Bob¹ Fettem krysz-

ta³owy puchar; zmieszane odcienie kobaltu i ametystu zdradza³y

kosztowny, wyœmienity rocznik napoju. Fett zanurzy³ w ciemnej

powierzchni p³ynu koniuszek okrytego rêkawic¹ palca, tylko na

tyle, by wywo³aæ kilka zmarszczek na jego powierzchni. Wymóg

etykiety; gdyby tego nie zrobi³, stara gadzina usadowiona obok

niego uzna³aby to za powód do obrazy. Jeœli inne istoty rozumne

¿yczy³y sobie obracaæ siê w krêgu pustych symboli, zamiast sta-

wiaæ czo³o rzeczywistoœci, Fett nie mia³ nic przeciwko temu. Cra-

dossk i starszyzna Gildii mogli siê og³upiaæ mocnymi trunkami;

jego kielich pozostanie nietkniêty.

Patrzy³ jak wysokie, ³ukowate drzwi sali rady otwieraj¹ siê

z hukiem, a ich z³ocone, inkrustowane skrzyd³a odskakuj¹ na boki,

by wpuœciæ szturmuj¹cego je Bosska. S³u¿¹cy z dzbanami na wino

background image

91

i ciê¿kimi tacami rozpierzchli siê na boki; gniewni Trandoszanie

byli znani z szorstkiego traktowania najemnych pracowników.

– Ach, mój syn i nastêpca! – Cradossk mia³ ju¿ nieŸle w czu-

bie. Jego stêpione wiekiem k³y by³y poplamione winem, a ¿ó³te szparki

oczu patrzy³y z pijack¹ czu³oœci¹ na potomka. – Mia³em nadziejê,

¿e dotrzesz na tê uroczystoœæ. – Wino rozla³o siê, skapuj¹c mu po

ramieniu a¿ do ³okcia, gdy uniós³ swój puchar w toaœcie. – Powiemy

muzykom, by przywo³ali dawne pieœni, te, które œpiewali nasi ojco-

wie, i odtañczymy na dziedziñcu taniec jaszczura.

Kielich upad³ ze stukiem na kafelki, którymi wy³o¿ona by³a

pod³oga sali, gdy Bossk gwa³townym ruchem uzbrojonej w pazury

d³oni wytr¹ci³ go z rêki swojego rodzica. W wysoko sklepionej

sali, ozdobionej pustymi zbrojami i innymi trofeami zdobytymi na

dawnych wrogach Gildii, zapad³a cisza. Oczy ca³ej rady zwróci³y

siê w stronê przewodnicz¹cego i jego rozwœcieczonego potomka.

– Twoje maniery – odezwa³ siê miêkkim g³osem Cradossk –

pozostawiaj¹ wiele do ¿yczenia. Jak zwykle.

Boba Fett przez wiele lat dowiedzia³ siê o Trandoszanach doœæ,

by wiedzieæ, ¿e kiedy mówi¹ takim cichym, z³owró¿bnym g³osem,

nie jest to dobry znak. Kiedy krzyczeli i warczeli, byli gotowi zabiæ.

Kiedy mówili szeptem, byli gotowi zabiæ ka¿dego. Ostro¿nie odsu-

n¹³ siê od Cradosska, by nie znaleŸæ siê na jego drodze, gdyby stary

gad postanowi³ przeskoczyæ stó³ i rzuciæ siê jedynakowi do gard³a.

– Podobnie jak twoje rozumowanie. – Bossk przemówi³ g³o-

sem, w którym mimo ch³odnego opanowania nadal s³ychaæ by³o

gniew. – Trzeba byæ kompletnie stetrycza³ym starym durniem, by

dzieliæ siê winem z odwiecznym wrogiem! – Machn¹³ rêk¹ w stro-

nê Fetta. – Czy¿byœ ju¿ wszystko zapomnia³? Czy skleroza zaæmi-

³a ci umys³ do tego stopnia, ¿e historia Gildii jest dla ciebie ju¿

tylko bia³¹ plam¹? Ten cz³owiek zrobi³ z nas g³upców wiêcej razy,

ni¿ jesteœmy w stanie spamiêtaæ. – Bossk obróci³ siê najpierw w jed-

n¹, potem w drug¹ stronê, upewniaj¹c siê, ¿e ka¿dy ze zgroma-

dzonych w komnacie us³ysza³ jego s³owa. – Doskonale wiesz, kim

jest ten, kto siedzi dziœ przy twoim boku. Z³odziej, wykradaj¹cy

kredyty z naszych kieszeni i odejmuj¹cy nam jedzenie od ust. –

Spojrza³ znów na swojego seniora. – Gdybyœ nie by³ pijany – g³os

Bosska brzmia³ jak suchy ¿wir drapi¹cy o zardzewia³y metal –

wykorzysta³byœ okazjê i zatopi³ zêby w sercu Boby Fetta.

– Nie by³em pijany, kiedy tu przyby³. – OdpowiedŸ Crados-

ska by³a ³agodna, ale zadziwiaj¹ca. – Ale zamierzam siê dziœ upiæ,

background image

92

i to na weso³o, teraz, kiedy wys³uchaliœmy, co Fett mia³ nam do

powiedzenia. Propozycja, z jak¹ siê do nas zwróci³, sprawi³a mi

ogromn¹ przyjemnoœæ. – Uniós³ puchar i poci¹gn¹³ solidny ³yk,

który pozostawi³ mokre œlady po bokach jego szyi, a potem cisn¹³

pucharem o pod³ogê. – To jedna z ró¿nic pomiêdzy nim.... a tob¹.

Z trudem powstrzymywany œmiech rozleg³ siê wzd³u¿ boków

pó³okr¹g³êgo sto³u. Nie odwracaj¹c g³owy, Boba Fett widzia³ in-

nych cz³onków rady i ich lokai, jak szepcz¹ miêdzy sob¹, rzucaj¹c

sardoniczne spojrzenia na stoj¹cego przed nimi m³odego ³owcê

nagród. Upewnij siê, kim s¹ twoi przyjaciele, chcia³ go ostrzec

Boba Fett. Ta banda pokroi ciê na plasterki, gdy tylko trafi im siê

okazja.

– O czym ty mówisz? – Bossk przytrzyma³ siê sto³u pazurami

i pochyli³ w stronê ojca. – Co ci powiedzia³a ta podstêpna gnida?

– Boba Fett z³o¿y³ nam ofertê. – Ze stoj¹cej przed nim boga-

to zdobionej emali¹ tacy Cradossk wzi¹³ nowy puchar i trzyma³ go

w górze, póki s³uga nie nape³ni³ go winem. Wyci¹gn¹³ wino w stro-

nê syna. – Doskona³¹ ofertê. Dlatego w³aœnie œwiêtujemy. – Na-

krapiane usta Cradosska rozci¹gnê³y siê w uœmiechu. – Powinie-

neœ do nas do³¹czyæ.

– Ofertê? – Bossk nie przyj¹³ kielicha z r¹k starego Trando-

szanina. – Niby jak¹ ofertê?

– Tak¹, któr¹ tylko g³upiec by odrzuci³. Tak¹, która rozwi¹-

zuje wiele problemów. Nam wszystkim.

We wzroku Bosska, gdy spogl¹da³ to na ojca, to na Bobê

Fetta, pojawi³o siê zmieszanie.

– Nie rozumiem...

– Oczywiœcie, ¿e nie. – Tym razem odezwa³ siê Boba Fett.

Odchyli³ siê na obite skór¹ oparcie krzes³a. – Jest wiele rzeczy,

których nie rozumiesz. – Równie dobrze móg³ ju¿ teraz zacz¹æ

doprowadzaæ Bosska do nieopanowanej wœciek³oœci. – To dlatego

twój ojciec nadal stoi na czele Gildii £owców Nagród. Musisz siê

jeszcze wiele nauczyæ, zanim ty staniesz przed tak¹ szans¹.

– Wyjaœnij mu to. – Ruchem zakrzywionego pazura Cradossk

przywo³a³ jednego z cz³onków rady. – Ja mêczê siê teraz tak ³atwo...

– To idŸ siê zdrzemn¹æ, stary. – Bossk odwróci³ siê w stronê

ubranego w paradne szaty cz³onka rady, który podszed³ do nie-

go. – No, wykrztuœ to z siebie!

– To takie proste, prawda? – Wodniste Ÿrenice na koñcach

szypu³ek wzrokowych cz³onka rady patrzy³y na Bosska z ³agodn¹

background image

93

wyrozumia³oœci¹. – I jak dobrze œwiadczy o dalekowzrocznoœci

zarówno twojego ojca, jak i naszego goœcia. Choæ nie powinniœmy

nazywaæ Boby Fetta goœciem, nieprawda¿?

– Ju¿ ja wiem – warkn¹³ Bossk – jak powinniœmy go na-

zywaæ.

– Byæ mo¿e, ale czy¿ nie powinieneœ nazywaæ go teraz swo-

im bratem?

Bossk oniemia³ z wra¿enia.

– Bo czy¿ nie to w³aœnie Boba Fett zaproponowa³ Gildii? –

cz³onek rady z³¹czy³ haczykowate przedramiona, dziêki którym

przypomina³ pasikonika. – ¯e bêdzie jednym z nas? Naszym bra-

tem i koleg¹? Czy nie zaproponowa³, ¿e po³¹czy swoje jak¿e zna-

cz¹ce si³y i przebieg³oœæ z naszymi, staj¹c siê tym samym cz³on-

kiem przeœwietnej Gildii £owców Nagród?

– To niemo¿liwe! – Bossk zacisn¹³ pazury w piêœci, jakby

chcia³ siê rzuciæ albo na swojego partnera, albo na cz³onka rady...

albo na obu naraz. – Niby po co mia³by to robiæ?

Fett przyjrza³ siê mu, nie ujawniaj¹c emocji.

– Mam swoje powody.

– No chyba!

– I czy¿ nie s¹ to wa¿kie powody? – Cz³onek rady zwróci³

szypu³ki oczne na Bosska. – Gdyby tylko wszystkie propozycje

by³y tak sensowne! Czy¿ nie odniesiemy wszyscy korzyœci z umie-

jêtnoœci szanownego Boby Fetta, znanych jak galaktyka d³uga i sze-

roka? – Podobn¹ do pi³y przedni¹ koñczyn¹ wskaza³ na siedz¹ce-

go po drugiej stronie sto³u Fetta. – A czy¿ i on nie zyska na

przy³¹czeniu siê do Gildii? Nasz szacunek, towarzystwo kolegów

po fachu, doskona³e warsztaty naprawcze sprzêtu bojowego, œwiad-

czenia medyczne... choæby to jedno zas³uguje na rozwa¿enie przy

naszym niebezpiecznym trybie ¿ycia.

– On was ok³amuje! – Bossk rozejrza³ siê po twarzach in-

nych cz³onków rady. Uniós³ do góry zaciœniête piêœci; drobny Zuc-

kuss w ostatniej chwili uchyli³ siê, unikaj¹c ciosu. – Nie widzicie

tego? Ma w tym swój cel, a do tej pory zawsze jego cele...

– To ty nie widzisz – przerwa³ mu Boba Fett – ¿e czasy siê

zmieni³y. Galaktyka nie jest ju¿ tym, czym by³a, kiedy twój ojciec

wyklu³ siê z jaja, jak niedawno ty. Obszary, na których mo¿emy

polowaæ na nasz¹ zwierzynê, kurcz¹ siê w miarê, jak roœnie potêga

Imperatora Palpatine’a. – Zauwa¿y³, ¿e cz³onkowie rady zgroma-

dzeni wokó³ pó³kolistego sto³u potakuj¹, potwierdzaj¹c s³usznoœæ

background image

94

jego oceny sytuacji. – Gildia £owców Nagród musi siê zmieniæ

albo spotka j¹ zag³ada. Tak¿e i ja muszê siê zmieniæ.

– Dawne czasy... – mrukn¹³ Cradossk. Opad³ na krzes³o i pa-

trzy³ têsknie w pusty kielich. – Dawne czasy minê³y...

– Ka¿dy, kto ma oczy i rozum widzi, ¿e ³owcy nagród spy-

chani s¹ coraz bardziej i bardziej na margines. – Niektóre ze zdañ

Boby Fetta dok³adnie powtarza³y to, co powiedzia³ mu Kud’ar

Mub’at podczas ostatniej wizyty w jego dryfuj¹cej przez kosmos

pajêczynie. By³y dostatecznie prawdziwe, a przynajmniej mog³y

wydawaæ siê prawd¹ tym g³upcom z rady Gildii. – Jesteœmy spy-

chani nie tylko przez Imperium. S¹ jeszcze inni. Czarne S³oñce...

Wystarczy³o tylko wspomnieæ nazwê tej przestêpczej organi-

zacji. Szepty wokó³ sto³u zamilk³y.

– £owcy nagród tacy jak my zawsze dzia³ali po obu stronach

prawa. I tak powinno byæ, na tym polega ta gra. Ale kiedy obie

strony zwracaj¹ siê przeciw nam, musimy zjednoczyæ siê, aby prze-

trwaæ. Nie ma ju¿ miejsca dla niezale¿nych, dla wolnych strzelców

takich jak ja. Albo po³¹czymy swoje si³y, albo pójdziemy osobno,

w³asnymi drogami, na których czeka nas osobna zag³ada.

Dziwny, rw¹cy ból zacisn¹³ gard³o Boby Fetta. Od dawna nie

wypowiedzia³ tak wielu s³ów naraz. Jego ¿ycie nie polega³o na

wyg³aszaniu mów, tylko na dokonywaniu czynów: im bardziej nie-

bezpiecznych, tym bardziej zyskownych. Zlecenie, które przyj¹³

od Kud’ara Mub’ata, by³o w pewnym sensie takie samo jak pozo-

sta³e. Trzeba zrobiæ wszystko co konieczne, pomyœla³ Boba Fett.

Jeœli tym razem chodzi³o o to, by kadziæ bandzie podstarza³ych

najemników o stêpionych k³ach, takich jak Cradossk i reszta cz³on-

ków rady Gildii, trudno. Zlecenie to zlecenie. Dowodzi³o tylko, ¿e

s³owa mog¹ wci¹gaæ w pu³apkê i zabijaæ równie skutecznie jak

ka¿da inna broñ.

– Czy¿ nie powinieneœ podziêkowaæ Bobie Fettowi? – star-

szy cz³onek rady stoj¹cy obok Bosska wykona³ zamaszysty gest

zêbatym ramieniem. – Czy¿ nie powtórzy³ na twój u¿ytek tego, co

ju¿ wczeœniej tak elokwentnie wyjaœni³ nam wszystkim?

– A wy daliœcie siê nabraæ na jego gadkê. – Bossk prychn¹³

szyderczo na cz³onków rady, w tym w³asnego ojca. – Nie macie

doœæ jaj, ¿eby z nim walczyæ, wiêc wolicie uwierzyæ, ¿e jest teraz

po waszej stronie.

Boba Fett poczu³, ¿e jego uznanie dla Trandoszanina roœnie.

Bêdzie z nim k³opot, pomyœla³. To ktoœ wiêcej ni¿ tylko kolejny

background image

95

têpy miêso¿erca. Gdyby dosz³o do tego, ¿e Bossk odziedziczy prze-

wodnictwo Gildii £owców Nagród, móg³by staæ siê dla niego po-

wa¿n¹ konkurencj¹. Na razie jednak spryt i gor¹cy temperament

Bosska by³y broni¹, któr¹ nale¿a³o wykorzystaæ przeciwko niemu

i reszcie Gildii.

– Widzisz, mój ma³y... – Cradossk wysila³ siê, by sprawiaæ wra-

¿enie trzeŸwego. – Gdybym nie kocha³ ciê tak, jak ciê kocham, zdar³-

bym z ciebie skórê i kaza³ ni¹ obiæ kwaterê naszego nowego cz³on-

ka. – Wyci¹gn¹³ dr¿¹cy szpon w stronê Bosska. – Ale poniewa¿

chcê, ¿eby mój potomek mia³ kiedyœ czym w³adaæ, tak jak ja w³a-

dam dziœ Gildi¹, i poniewa¿ jeszcze nie umieram, wiêc masz jeszcze

trochê czasu, by nabraæ nieco og³ady i doœwiadczenia. Dlatego nie

proszê ciê, ¿ebyœ by³ bratem Bobie Fettowi, tylko nakazujê ci to.

– Doskonale. – Szparki oczu Bosska zwêzi³y siê w ledwo wi-

doczne szczeliny, jakie mog³aby wyci¹æ w twarzy dobrze naostrzona

brzytwa. – Jak sobie ¿yczysz. Mo¿e jest coœ, czego mogê siê na-

uczyæ od kogoœ równie... starego jak ty. – Uœmiechn¹³ siê paskud-

nym uœmiechem charakterystycznym dla swojej rasy. – W koñcu

przecie¿ musia³eœ wymordowaæ pó³ Gildii, by obj¹æ nad ni¹ przy-

wództwo, podczas gdy ja muszê tylko poczekaæ, i bêdzie moja.

– Czy¿ cierpliwoœæ nie jest cnot¹, nawet wœród morderców?

Bossk odepchn¹³ cz³onka rady, który przewróci³ siê na stoj¹-

cego obok Zuckussa. Trandoszanin podszed³ do sto³u i stan¹³ do-

k³adnie naprzeciwko Boby Fetta. Jedn¹ ze szponiastych d³oni chwy-

ci³ za nó¿kê kielicha.

– Twoje zdrowie. – Bossk wychyli³ kielich i rzuci³ nim do

ty³u o œcianê; puchar zadŸwiêcza³ jak dzwon, a potem poturla³ siê

z metalicznym stukiem po twardych p³ytkach pod³ogi. – Na jak

d³ugo ci go starczy.

– Przypuszczam – Fett wytrzyma³ wzrok tamtego – ¿e star-

czy mi go na d³ugo.

Ciemne wino œcieka³o spomiêdzy k³ów Bosska, gdy pochyla³

siê w stronê Fetta.

– Mo¿esz nabieraæ innych – szepn¹³ – ale mnie nie uda ci siê

oszukaæ. Nie wiem, w co grasz, ale nie s¹dzê, ¿ebyœ wiedzia³, w co

gram ja. – Zni¿y³ g³os, który przybra³ gard³owe tony, gdy Bossk

zbli¿y³ pysk do wizjera he³mu Fetta. – Bêdê twoim bratem, proszê

bardzo. I b¹dŸ spokojny, wiem, jak traktowaæ brata. Mia³em kie-

dyœ braci... wtedy, kiedy siê wyklu³em. I wiesz co? – Oddech Bos-

ska cuchn¹³ winem i krwi¹. – Po¿ar³em ich!

background image

96

Odwróci³ siê i zacz¹³ iœæ w stronê drzwi wejœciowych. Jedn¹

ze szponiastych stóp zahaczy³ o pusty puchar, który polecia³ odbi-

jaj¹c siê od œcian, jak maleñki robot z przepalonymi obwodami.

Partner Bosska, Zuckuss, rozejrza³ siê dooko³a, popatrzy³ na wy-

czekuj¹ce twarze i wybieg³ za towarzyszem.

Usadowiony obok Boby Fetta Cradossk westchn¹³ ciê¿ko.

– Nie oceniaj go zbyt ostro, przyjacielu. – Siêgn¹³ po dzban

i nape³ni³ swój puchar. – Czasami uk³ada nam siê lepiej ni¿ dziœ.

background image

97

7 – Mandaloriañska zbroja

R O Z D Z I A £

– Dawno ciê tu nie by³o – powiedzia³ Imperator. Pomarsz-

czona, starcza g³owa pochyli³a siê powoli. – Liczne s¹ gwiazdy,

miêdzy którymi podró¿owa³eœ.

– Wszystkie moje podró¿e odbywam w twojej s³u¿bie, pa-

nie. – Ksi¹¿ê Xizor sk³oni³ g³owê w dwornym geœcie podporz¹d-

kowania. Ciemny w¹¿ warkocza musn¹³ jego ramiê. – I dla chwa-

³y Imperium.

– Dobrze powiedziane, jak zwykle. – Imperator Palpatine

obróci³ swój tron w kierunku drugiej czêœci wielkiej sali. – Cokol-

wiek by o nim nie mówiæ, musisz przyznaæ, ¿e ksi¹¿ê jest bardzo

wymowny. Nie s¹dzisz, Vader?

Xizor zwróci³ siê w stronê hologramu przedstawiaj¹cego spo-

wit¹ w czerñ postaæ, onieœmielaj¹co du¿ych rozmiarów, transmito-

wan¹ z pok³adu „Dewastatora”, flagowego okrêtu lorda Vadera.

Jego nie przegadam, powiedzia³ do siebie w duchu Xizor. Zbyt

wiele razy widzia³, co sta³o siê z istotami, których s³owa wyprowa-

dzi³y Ciemnego Lorda Sithów z równowagi. Imperator trzyma³ go

wprawdzie na krótkiej smyczy, ale nie tak krótkiej, pomyœla³ Xi-

zor, ¿eby nie zdo³a³ chwyciæ mnie za gard³o.

– Twój os¹d, mój panie, przewy¿sza mój. – Vader postara³

siê, by jego s³owa by³y równie dyplomatycznie nieprzeniknione,

jak maska okrywaj¹ca jego twarz. – Ty wiesz najlepiej, kogo ob-

darzyæ swoim zaufaniem.

– Czasem myœlê, ¿e wola³byœ, gdybym nie darzy³ zaufaniem

nikogo oprócz ciebie. – Imperator z³¹czy³ palce. Za jego plecami,

background image

98

ujête w ³uki wysokich okien sali tronowej, skrêcone ramiona ga-

laktyki rozci¹ga³y siê jak ³awice klejnotów na atramentowoczar-

nym morzu. Poni¿ej gwiazd strzeliste wie¿e i masywne kszta³ty

imperialnej stolicy wznosi³y siê jak grzywacze zamarzniêtego mo-

rza na powierzchni Coruscant – monumentalny pomnik z durasta-

li, s³awi¹cy ambicjê i w³adzê Palpatine’a.

– Zagl¹dam w serca tylu istot i znajdujê w nich tylko strach.

Tak zreszt¹ powinno byæ. – G³êboko osadzone oczy kontemplo-

wa³y pust¹ klatkê palców, jakby widz¹c w niej wyobra¿enie œwia-

tów, spojonych w³adz¹ Imperium. – Kiedy jednak patrzê w twoje,

Vader, widzê... coœ innego. – Jak zakapturzony ¿ebrak, a nie w³ad-

ca œwiatów, imperator Palpatine przygl¹da³ siê palcom pod ró¿ny-

mi k¹tami. – Coœ na podobieñstwo... po¿¹dania.

Ksi¹¿ê Xizor zdo³a³ opanowaæ uœmiech. „Po¿¹danie” u Falle-

enów, przedstawicieli jego gatunku, oznacza³o tylko jedno. Jego

okrutna uroda, ostro wyrzeŸbione p³aszczyzny twarzy, królewska

postawa, w po³¹czeniu z bogatym w feromony pi¿mem, które

umyka³o wszelkim œwiadomym zmys³om – wszystko to sprawia-

³o, ¿e na ¿adnej z planet nie by³o kobiety, która mog³aby mu siê

oprzeæ. Humanoidalnej kobiety, o typie urody, który przemawia³

do jego zmys³u estetyki; jeœli cz³onkinie co bardziej odra¿aj¹cych

gatunków reagowa³y podobnie, nie mia³ ochoty tego sprawdzaæ.

– Jedyna rzecz, której po¿¹dam, to s³u¿yæ tobie – powiedzia³

Lord Vader. – I Imperium.

– Oczywiœcie! Czegó¿ innego móg³byœ pragn¹æ? – Palpatine

uœmiechn¹³ siê ³askawie, co mia³o skutek nie mniej onieœmielaj¹cy

ni¿ wszelkie inne grymasy, które pojawia³y siê na jego starczej

twarzy. – Przecie¿ otaczaj¹ mnie wy³¹cznie ci, którzy pragn¹ mi

s³u¿yæ. WeŸmy na przyk³ad Xizora... – wskaza³ na niego rêk¹. –

Powtarza mi to samo co ty. Jeœli jesteœ bli¿szy ni¿ inni temu, co

zosta³o z mojego serca, jeœli pok³adam w tobie nieco wiêksze za-

ufanie ni¿ w innych, to z powodu czegoœ wiêcej ni¿ s³owa.

– Czyny – powiedzia³ Xizor z zimn¹ wynios³oœci¹ – mówi¹

wiêcej ni¿ s³owa. Os¹dŸ moj¹ lojalnoœæ wed³ug tego, co osi¹gam

dla Imperium.

– Czyli czego? – Vader zwróci³ pal¹co przenikliwy wzrok

w stronê Xizora. – W³óczysz siê po galaktyce, za³atwiaj¹c te ta-

jemnicze zadania, które sam sobie wyznaczasz; obracasz siê w krê-

gach stworzeñ, których oddanie dla naszej sprawy jest dalekie od

idea³u. Strach motywuje wiele istot, ale nadal zostaje wielu takich,

background image

99

którzy wierz¹, ¿e ich ¿a³osny spryt pozwoli im wypchaæ sobie kie-

szenie. Kryminaliœci, intryganci, z³odzieje... ale buduj¹ w³asne ma³e

imperia. Zbyt wielu takich znasz, Xizor. Czasami zastanawiam siê,

co ciê w nich tak poci¹ga.

Gdy tak sta³ przed Vaderem – nawet w niematerialnej for-

mie – Xizor czu³ siê jak wystawiony na promieniowanie o sile zdol-

nej wytrawiæ cia³o do koœci. Nie po raz pierwszy zdawa³o mu siê,

¿e niewidzialna rêk¹ œciska go za gard³o. Tylko niez³omna si³a woli

pozwala³a mu wci¹gaæ i wypuszczaæ powietrze z p³uc. Xizor widy-

wa³ nawet najwy¿szych oficerów si³ zbrojnych Imperium, jak ³a-

pi¹ siê za gard³o, walcz¹c o ³yk powietrza i wij¹ siê jak dantooiñska

ryba z³apana na kolczast¹ ¿y³kê. Vader unika³ takich manifestacji

przed obliczem Imperatora. M¹dra decyzja; po co kusiæ starucha

pokazuj¹c mu, z jakim mistrzostwem w³ada Moc¹, przenikaj¹c¹

i spajaj¹c¹ ca³¹ galaktykê?

– Nic mnie w nich nie poci¹ga, lordzie Vader – odpowiedzia³.

Podobnie jak zawsze przy takich okazjach, zastanawia³ siê, ile tam-

ten wie. Jak wiele podejrzewa i jak wiele jest w stanie udowodniæ.

Pogarda Vadera dla mniej szacownych mieszkañców galaktyki by³a

powszechnie znana; korzysta³ z pomocy takich na przyk³ad ³ow-

ców nagród w sporadycznych przypadkach. Co dzia³a na moj¹

korzyœæ, uzna³ Xizor. Dla Vadera i dowództwa imperialnej armii

przestêpcy i najemnicy byli robactwem, które nale¿a³o wypleniæ,

i to jak najszybciej. I mog³o siê to powieœæ, gdyby uda³o im siê

wcieliæ w ¿ycie najnowsze plany. Tak wiêc ta kategoria istot pozo-

staje na moich us³ugach, pomyœla³. Zbudowa³ w³asne imperium,

niczym cieñ tamtego – Czarne S³oñce – w³aœnie z takich osobni-

ków. Imperator i Vader nie chcieli sobie brudziæ r¹k, ale on nie mia³

takich skrupu³ów.

– Robiê to, co konieczne – powiedzia³ Xizor, nie ca³kiem mi-

jaj¹c siê z prawd¹. Fakt, ¿e nadal sta³ tutaj, w prywatnym sanktu-

arium Imperatora, zamiast doœwiadczaæ szybkiego gniewu Palpati-

ne’a czy Vadera, oznacza³, ¿e Czarne S³oñce nadal dzia³a³o,

chronione zas³on¹ tajemnicy. Jak dot¹d, pomyœla³ Xizor. – Tê ofia-

rꠖ sk³ama³ – równie¿ ponoszê dla ciebie, panie. Os¹dŸ równie¿

i tych, co nie s¹ do tego zdolni.

– Doskona³a odpowiedŸ! – Imperator uœmiechn¹³ siê zimno. –

Nawet gdybyœ nie mia³ dla mnie ¿adnej innej wartoœci, Xizor, na-

dal bym ciê trzyma³, choæby dla pobudzaj¹cego wp³ywu, jaki masz

na lorda Vadera.

background image

100

On ju¿ i tak nienawidzi mnie jak zarazy, pomyœla³ Xizor, spogl¹-

daj¹c na czarn¹ postaæ. Nic mu nie umknê³o w tej wymianie zdañ.

– Nadal jednak nie odpowiedzia³eœ na moje pytanie. – Impe-

rator pochyli³ siê, skupiaj¹c ostry wzrok na Xizorze. – Nie wezwa-

³em ciê tu bez przyczyny. Od³ó¿my na razie na bok te nudne licy-

tacje, który z was jest bardziej lojalnym s³ug¹. Twierdzisz, ¿e by³eœ

zajêty moimi sprawami.

– Twoimi, mój panie, i Imperium.

– To jedno i to samo, Xizor. Wkrótce wszyscy siê o tym

przekonaj¹. – Imperator rozpar³ siê na swoim tronie. – Bardzo do-

brze. Nie omawia³eœ swoich dzia³añ ani ze mn¹, ani z lordem Va-

derem. Wykaza³eœ siê albo godn¹ podziwu inicjatyw¹, albo g³upi¹

pochopnoœci¹. – Z g³osu Imperatora znik³ wszelki œlad rozbawie-

nia. – Masz teraz szansê przekonaæ mnie, ¿e ta pierwsza opinia

jest s³uszna.

Wiedzia³, ¿e ten moment nadejdzie. Czym innym by³o opra-

cowywaæ plany i wcielaæ je w ¿ycie (ca³kiem prosta sprawa), a czym

innym – staæ tu i broniæ ich, gdy twoje ¿ycie lub œmieræ zale¿¹ od

w³asnej elokwencji. A w tym przypadku, pomyœla³ Xizor, tak¿e od

umiejêtnoœci przekonuj¹cego k³amania.

– Choæ twoje imperium jest ogromne, mój panie, nie znaczy

to, ¿e nie gro¿¹ mu niebezpieczeñstwa. – Pod po³¹czonym wzro-

kiem Vadera i Imperatora poczu³ siê przezroczysty jak szk³o, jak

gdyby ich umiejêtnoœæ w³adania Moc¹ pozwala³a im przenikn¹æ do

samego sedna tego, co tak skrzêtnie ukrywa³. – Wielka jest twoja

w³adza, ale nie wystarcza, byœ osi¹gn¹³ wszystko, czego chcesz.

– Nie powiedzia³eœ nic nowego. – W oczach Imperatora po-

jawi³ siê wyraz pogardy. – To samo mówi¹ mi moi admira³owie.

Nie s¹ moimi wyznawcami, jak lord Vader; w¹tpi¹ w istnienie mocy

innych ni¿ te, które potrafi¹ wyzwoliæ przyciœniêciem guzika. W¹t-

pi¹ nawet wtedy, gdy maj¹ znakomit¹ okazjê doœwiadczyæ dzia³a-

nia Mocy, która wyciska z nich ostatnie tchnienie. Zw¹tpienie czy-

ni s³abymi i g³upimi istoty takie jak oni. – D³oñ unios³a siê, wskazuj¹c

na Xizora. – Ty nie jesteœ g³upcem jak oni, prawda?

Xizor sk³oni³ g³owê.

– Ja nie w¹tpiê, mój panie.

– Dlatego w³aœnie ciê s³ucham. – Rêka Imperatora opad³a

na oparcie fotela. – Moja cierpliwoœæ jest tak wielka, ¿e s³ucham

nawet imperialnych genera³ów, choæ s¹ g³upcami. Nawet g³up-

com czasem zdarza siê powiedzieæ coœ m¹drego. Dlatego w³aœnie

background image

101

wyrazi³em zgodê na ich wielki projekt, budowê stacji zwanej

Gwiazd¹ Œmierci...

– Powinieneœ by³ pos³uchaæ mnie – powiedzia³ Vader. Jego

œwiszcz¹cy oddech zabrzmia³ g³oœniej i bardziej gniewnie. – Ju¿

wtedy Rebelia ros³a w si³ê, a admira³owie tylko marnowali twój

czas. Powiedzia³em im, ¿e Gwiazda Œmierci, kiedy zostanie ukoñ-

czona, bêdzie tylko maszyn¹ i niczym wiêcej. Jej si³a bêdzie ni-

czym wobec mocy, którymi ju¿ dysponujesz. – G³os Vadera po-

sêpnia³ z ka¿dym s³owem, zdradzaj¹c g³êbiê jego niszcz¹cego

gniewu. – I mia³em racjê, prawda, mój panie?

– Istotnie mia³eœ racjê, Vader – przytakn¹³ Imperator. – Ale

nawet w swojej g³upocie admira³owie mieli racjê w jednym. Ich

mia³kie umys³y tworzy ta sama nieoœwiecona materia, co umys³y

wiêkszoœci mieszkañców galaktyki. Patrz¹ na sprawy w ten sam

sposób, a na inne s¹ œlepi. Rycerze Jedi ju¿ nie istniej¹; oni jedyni

oprócz nas rozumieli istotê Mocy. Pomniejsze istoty s¹ œlepe na

si³ê, która porusza s³oñcami na niebach ich œwiatów i t³oczy krew

w ich ¿y³ach. Oni potrzebuj¹ czegoœ widomego. To w³aœnie chcieli

im daæ moi admira³owie, kiedy zbudowali Gwiazdê Œmierci. Jej

si³a by³a odbierana w granicach ciasnego pojmowania ni¿szych istot;

to ona budzi³aby strach i pos³uszeñstwo, których wymuszenie za

pomoc¹ subtelnoœci Mocy potrwa³oby znacznie d³u¿ej. Mia³eœ ra-

cjê, ¿e by³a niczym wiêcej ni¿ tylko maszyn¹. Ale jednak przydat-

n¹ maszyn¹. Narzêdziem. Jeœli potrzebujesz m³otka, g³upot¹ by³o-

by zaprzêgaæ do tak banalnej pracy pierwotn¹ energiê wszechœwiata.

Dartha Vadera nie poruszy³y s³owa Imperatora.

– Ufam, ¿e bêdziesz pamiêta³ o jednym: m³otek mo¿na z³a-

maæ, jak ka¿de inne narzêdzie. Gwiazda Œmierci zosta³a zniszczo-

na. A Moc jest wieczna.

– Nie zapomnê o tym, Vader. Na razie jednak to w³aœnie te

proste narzêdzia zaprz¹taj¹ myœli moich admira³ów. Pozwólmy im

zaj¹æ siê budow¹ lepszych narzêdzi, jeœli potrafi¹. Ju¿ i tak ode-

szliœmy od celu, który nas tu sprowadzi³. – Imperator zwróci³ siê

znowu w stronê ksiêcia Xizora. – Mówisz, ¿e Imperium jest w nie-

bezpieczeñstwie. To nic nowego. Jestem œwiadom zagro¿enia ze

strony Rebelianckiego Sojuszu... zagro¿enia, które zostanie usu-

niête we w³aœciwym czasie. Zdumiewa mnie jednak si³a twoich

obaw, Xizor. S³yszê w twoim g³osie zw¹tpienie, bez wzglêdu na to,

jak ¿arliwie siê od niego od¿egnujesz. A zw¹tpienie nale¿y wyeli-

minowaæ u Ÿród³a.

background image

102

– To nie zw¹tpienie, lecz prawda. – Brzegi misternie hafto-

wanej szaty Xizora otar³y siê o jego buty, gdy krzy¿owa³ ramiona

na piersi. – Nie zdo³asz zd³awiæ Sojuszu, nie tworz¹c nowych za-

gro¿eñ dla twojej w³adzy. Im wiêksza bêdzie twoja si³a, im bar-

dziej zbli¿y siê do absolutu, tym bardziej urosn¹ nieuniknione za-

gro¿enia. Zagro¿enia wplecione w sam¹ tkankê Imperium.

– To nonsens, mój panie.

– Nonsens dla tego, kto patrzy nie widz¹c. – K¹tem oka Xi-

zor spojrza³ na czarno odzian¹ postaæ stoj¹c¹ obok niego. – Byæ

mo¿e lorda Vadera zaœlepia Moc, której nie opanowa³ tak dobrze

jak ty, mój panie.

Niewidzialna d³oñ, któr¹ Xizor wyczuwa³ na swoim gardle, za-

cisnê³a siê gwa³townie, ciasna i twarda jak ¿elazna obrêcz. Nawet

sam wizerunek Vadera mia³ doœæ si³y, by zabiæ. Xizor cofn¹³ podbró-

dek, czuj¹c jak wzrok przes³ania mu krew, uwiêziona w czaszce.

– Puœæ go, Vader. – G³os Imperatora dochodzi³ zza ciemnie-

j¹cej czerwonej mg³y. – Zaintrygowa³ mnie. Chcê wiedzieæ, co jesz-

cze ma mi do powiedzenia, zanim podejmê decyzjê.

Rêka rozluŸni³a chwyt, wpuszczaj¹c powietrze do p³uc Xizo-

ra. Podczas tej krótkiej próby si³ ramiona trzyma³ ca³y czas skrzy-

¿owane na piersi, by nie chwyciæ rozpaczliwie za gard³o, jak inne,

s³absze ofiary Vadera. Ale nie zapomnê ci tego, myœla³. Uœcisk

tamtego, widzialny czy nie, by³ obraz¹ dla wynios³ej dumy Falle-

enów, z jakiej s³ynê³a jego rasa. Przyjdzie dzieñ zap³aty za afronty

takie jak ten.

– S³owa przychodz¹ mi ³atwiej – odezwa³ siꠖ gdy Impera-

tor krótko trzyma swoich podw³adnych. – Gard³o go piek³o, a kie-

dy prze³kn¹³ œlinê, wyczu³ smak w³asnej krwi. – Ale w³aœnie o po-

ziomie tych, którzy s³u¿¹ mojemu panu, chcê porozmawiaæ. –

Zwê¿onymi Ÿrenicami przypatrywa³ siê Vaderowi i Imperatorowi. –

Obaj wspomnieliœcie o g³upcach, którzy s³u¿¹ Imperium; potrzeb-

nych g³upcach, ale jednak g³upcach. Czy s¹dzicie, ¿e sytuacja po-

prawi siê, zw³aszcza teraz, gdy Rebelia mizdrzy siê do ka¿dego,

kto ma w sobie choæ cieñ niezale¿noœci?

W g³osie Vadera zabrzmia³a drwina.

– T¹ swoj¹ „niezale¿noœci¹”, by u¿yæ twoich s³ów, przypie-

czêtowali swój los. Rebelianci zostan¹ zniszczeni.

– Niew¹tpliwie – zgodzi³ siê Xizor. – Ale sama potêga Impe-

ratora odwleka ten dzieñ triumfu. Brzmi to jak zagadka, mo¿liwa

jednak do rozwi¹zania dla tych, którzy patrz¹, by wiedzieæ.

background image

103

– Mów dalej. – Imperator kiwn¹³ rêk¹ w stronê Xizora. – S³u-

cham ciê z ca³¹ uwag¹. U¿yj jej w³aœciwie.

By³ gotów na ten moment; ju¿ wczeœniej przygotowa³ s³owa.

Wystarczy³o je wypowiedzieæ. A potem czekaæ, jak zakoñczy siê

ta gra.

– Jak powiedzia³em, problemem s¹ ci, którzy s³u¿¹ Imperato-

rowi. – Xizor pokaza³ na wysokie okno z transpastali za tronem,

za którym widaæ by³o niezliczone gwiazdy. – Na wszystkich œwia-

tach, które trzymasz w rêku, ci, którzy siê przeciwstawi¹, zostan¹

zg³adzeni; lord Vader mia³ racjê. Ale z czym ciê to zostawia? Z g³up-

cami, takimi jak imperialni admira³owie; g³upcami niezdolnymi, by

dostrzec potêgê Mocy. Jeœli maj¹ trochê rozumu, zanim wst¹pi¹

w szeregi twojej armii, g³upiej¹ w twojej s³u¿bie. Czy mo¿e byæ

inaczej? Twoja si³a unicestwia ich wolê, zdolnoœæ do w³asnego

os¹du i podejmowania decyzji, ich umiejêtnoœæ dzia³ania na w³a-

sn¹ rêkê. Nie ka¿dy mieszkaniec galaktyki ma wolê równie siln¹

jak moja czy lorda Vadera.

– To prawda – powiedzia³ Imperator Palpatine. – I nie jest to

kwestia, któr¹ bym przeoczy³. Widzê tych, którzy przeszli na stronê

Rebelii i dostrzegam ich si³ê. To okrutne marnotrawstwo niszczyæ

taki potencja³, nawet jeœli to konieczne. – Mówi³ teraz powoli, jakby

siê zastanawia³. – O ile lepiej by³oby, gdyby mo¿na ich skaptowaæ...

Xizor ukry³ odruch niesmaku. Niezale¿nie od tego, jak daleko

siêga³a jego ambicja, blad³a w porównaniu z Palpatine’em. W jego

pomarszczonej twarzy widaæ by³o, ¿e zadowoli siê tylko kontrolo-

waniem wszystkich myœl¹cych istot zamieszkuj¹cych galaktykê,

ale chcia³by je poch³on¹æ w taki sposób, jak chciwy Hutt po³yka

wij¹ce siê pêdraki. S³abi i mali pójd¹ na pierwszy ogieñ, pomyœla³

Xizor, a potem, pewnego dnia, przyjdzie kolej na Vadera i na mnie.

To mia³a byæ nagroda za ich lojalnoœæ... Po³kniêcie na deser.

Instynkt samozachowawczy i ambicja podyktowa³y mu utwo-

rzenie Czarnego S³oñca. Rebelianci byli odwa¿nymi idiotami, sko-

ro porywali siê otwarcie na Imperatora; co do Xizora, ten ju¿ daw-

no uzna³, ¿e ukrycie siê w cieniu, egzystencja w mrokach, w które

zawsze chowali siê przestêpcy, jest lepsza ni¿ nienasycone apetyty

Imperium.

– S¹ wœród nich tacy – powiedzia³ – którzy woleliby œmieræ

ni¿ s³u¿bê w szeregach Imperium.

Palpatine wzruszy³ ramionami.

– Niech i tak bêdzie.

background image

104

– Przez ten czas jednak musisz zaj¹æ siê tymi, którzy znajdu-

j¹ siê pod twoim dowództwem, panie. A wielu z nich, b¹dŸmy

realistami, nie reprezentuje najwy¿szego poziomu. Niektórzy z nich

urodzili siê g³upcami, inni doszli do tego stanu dziêki w³asnym wy-

si³kom, ale u wiêkszoœci pozosta³ych rozum i ducha zgniot³a twoja

w³asna potêga. – Xizor roz³o¿y³ rêce na boki, d³oñmi do góry. –

Strach skutecznie motywuje, ale i niszczy. Korumpuje od œrodka

tych, którzy siê mu poddaj¹...

– A czy ty, Xizor, jesteœ jednym z nich?

Potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Nie bojê siê œmierci, wiêc nie obawiam siê te¿ tego, co mo-

g³oby byæ jej przyczyn¹. Jedyne, czego siê bojê, to twoje niezado-

wolenie, panie. – Kolejne k³amstwo. – Jeœli ono wystarcza, by

usprawiedliwiæ moj¹ œmieræ, nie zas³u¿y³em na inny los.

– Nie jestem niezadowolony – powiedzia³ Imperator. – Na

razie. Mów dalej.

– Niewielu twoich s³ug, mój panie, zaryzykowa³oby twój

gniew, mówi¹c ci to, co powinieneœ wiedzieæ. Nawet jeœli s¹ tacy,

którzy wziêliby mi za z³e pochopne dzia³anie... – spojrza³ na Vade-

ra. – Mimo wszystko ty mo¿esz uznaæ moj¹ odwagê za cenn¹. Bo

prawda jest taka: to, co czyni ciê potê¿nym, co przekszta³ca istoty

myœl¹ce w twoje pos³uszne narzêdzia, jednoczeœnie sprawia, ¿e

staj¹ siê one s³abe i zawodne. To nieod³¹czny paradoks w³adzy.

Sam dzier¿ê w³adzê nad innymi, choæ oczywiœcie na skalê niepo-

równanie mniejsz¹, i zawsze staram siê im to uœwiadomiæ. A jeœli

chcesz zgnieœæ Rebeliê, musisz powo³aæ do s³u¿by najlepszych.

Mam pewne kontakty... szpiegów, których umieœci³em w Sojuszu.

Od nich wiem, jakie plany maj¹ Rebelianci i jak bardzo s¹ zdeter-

minowani, by wcieliæ je w ¿ycie. Nic ich nie powstrzyma przed

zrzuceniem ciê z tronu... a¿ tak ich og³upi³ g³ód wolnoœci. – Do-

skonale rozumia³, co czuj¹ Rebelianci; gdyby nie zwi¹za³ swoich

planów z Czarnym S³oñcem, przy³¹czy³by siê pewnie do Soju-

szu. – Ty, mój panie, zwyciê¿ysz, to oczywiste; potêga taka jak

twoja zawsze wygrywa. Ale nie obêdziesz siê bez przebieg³oœci ani

bez us³ug tych, co ci s³u¿¹. I w tym tkwi problem. Im dok³adniej

bêdziesz kontrolowa³ swoje imperium, im wiêcej istot rozumnych

znajdzie siê pod twoim panowaniem, tym wiêksze ryzyko, ¿e utra-

cisz to, czego najbardziej potrzebujesz, by utwierdziæ swoj¹ hege-

moniê w galaktyce i obroniæ j¹ przed niewielkimi, ale stale rosn¹-

cymi si³ami Rebeliantów.

background image

105

Teraz odezwa³ siê lord Vader:

– Kiedyœ powiedzia³bym, ¿e takie s³owa to bzdura, mo¿e na-

wet zdrada. Dziœ jednak zmuszony jestem przyznaæ, ¿e ksi¹¿ê

Xizor mówi prawdê. Kontakty z dowódcami imperialnej armii nie

nastrêcza³yby mi tylu trudnoœci, gdyby rozumu nie miesza³ im

strach. Gdyby twoi genera³owie byli m¹drzejsi, Gwiazda Œmierci

nie zosta³aby tak ³atwo zniszczona.

– W rzeczy samej. – Sprawy toczy³y siê lepiej, ni¿ Xizor móg³

oczekiwaæ; fakt, ¿e Vader zgodzi³ siê z nim w czymkolwiek, by³

niespodziank¹. – Imperium z samej swojej natury niszczy to, co

powinno stymulowaæ i wspieraæ. WeŸmy na przyk³ad imperial-

nych szturmowców; szkolisz ich, by byli pos³uszni, walczyli i ginê-

li w s³u¿bie Imperium, a nie ¿eby myœleli. To samo odnosi siê

praktycznie do ka¿dego, kto znajduje siê w imperialnym ³añcuchu

dowodzenia, a¿ do najwy¿szych szczebli dowództwa. Wiêkszoœæ

twoich podw³adnych, mój panie, niezdolna jest do najmniejszej

improwizacji, pog³êbionej analizy czy prawdziwej przebieg³oœci;

pozbawiona jest cienia oryginalnoœci. Tymczasem nieopierzeni

Rebelianci maj¹ wszystkie z wymienionych cech... w³aœnie dlatego

s¹ Rebeliantami. Mog¹ byæ g³upi, wrêcz samobójczo g³upi, ale w³a-

œnie ten buntowniczy duch czyni z nich zagro¿enie dla Imperium.

Imperator pochyli³ g³owê, zastanawiaj¹c siê nad s³owami Xi-

zora.

– Bardzo wymownie mi to przedstawi³eœ. Nie muszê siê mar-

twiæ, ¿e ty jesteœ niezdolny do wykazania siê inicjatyw¹, praw-

da? – Palpatine uniós³ g³owê i uœmiechn¹³ siê nieprzyjemnie. – Co

wiêc mam wed³ug ciebie zrobiæ z moimi podw³adnymi? Mo¿e po

prostu powinienem byæ dla nich... milszy? Czy to by pomog³o? –

Sarkazm zabarwi³ jego g³os przykr¹ nut¹. – A mo¿e mam odrzuciæ

w³adzê, jak¹ nad nimi posiadam? Tylko jaka w³adza mi wtedy

pozostanie?

– Nie chodzi o to, byœ odrzuca³ w³adzê, mój panie. Nawet

tacy, jacy s¹, twoi s³udzy potrafi¹ byæ po¿yteczni. M³otek nie po-

trzebuje umys³u ani ducha, by zrealizowaæ zamiary tego, kto trzy-

ma go w rêku. Twoi admira³owie wype³niaj¹ rozkazy; to wystar-

czy. Imperialni szturmowcy s¹ narzêdziem, które s³u¿y utrzymaniu

po¿¹danego poziomu strachu na poddanych ci planetach; nie byli-

by tak przera¿aj¹cy, gdyby umieli myœleæ. Ale s¹ jak maszyny, a¿

do samego rdzenia swojej osobowoœci, której ju¿ nie posiadaj¹.

Popchniête w jednym kierunku, bêd¹ wykonywaæ rozkazy, zabijaæ

background image

106

i umieraæ. Nic ich nie powstrzyma od wykonania rozkazu, ¿adne

próby odwo³ania siê do rozumu czy uczuæ. I tak w³aœnie powinno

byæ; w taki w³aœnie sposób najlepiej s³u¿¹ tobie i chwale Impe-

rium. – Ruchem g³owy Xizor wskaza³ na gwiazdy wiruj¹ce powoli

za tronem. – Nic nie osi¹gniemy, odrzucaj¹c te narzêdzia, mój pa-

nie, mimo ich ograniczonej u¿ytecznoœci. Musisz jednak znaleŸæ

inne narzêdzia, takie, które znajduj¹ siê poza uœciskiem twojej ab-

solutnej w³adzy.

– S¹dzꠖ powiedzia³ Imperator – ¿e ju¿ mam takie narzê-

dzia... i takie s³ugi. Stoj¹ tu przede mn¹.

– Nie inaczej. – Lord Vader zerkn¹³ na Xizora, po czym od-

wróci³ siê znów w stronê Imperatora. – I musisz zdecydowaæ, czy

u¿ytecznoœæ tych narzêdzi jest wiêksza czy mniejsza ni¿ zagro¿e-

nie, jakie stwarzaj¹ dla Imperium.

Wróciliœmy do punktu wyjœcia, pomyœla³ Xizor. Jeœli Vader siê

z nim zgadza³, to tylko przez chwilê, i tylko po to, by wbiæ kolejny

klin pomiêdzy siebie a wszystkich rywalizuj¹cych z nim o wp³ywy.

Któregoœ dnia skoczymy sobie do gard³a, pomyœla³ Xizor. Z ponu-

r¹ determinacj¹ oczekiwa³ konfrontacji z Darthem Vaderem. Wte-

dy wszystko siê rozstrzygnie raz na zawsze.

Imperator przemówi³.

– Kiedy to siê stanie – powiedzia³ ch³odno Palpatine – rów-

nie¿ i ciebie bêdzie dotyczyæ ten os¹d.

– Niech twój os¹d oprze siê na naszych dokonaniach, mój

panie. – Xizor wskaza³ gestem na siebie i Vadera. – I na us³ugach,

które ci oddajemy. Ale jak wspomnia³em, Imperium potrzebuje

innych narzêdzi i s³ug. Nie takich jak twoi szturmowcy i admira³o-

wie, a nawet nie takich jak lord Vader i ja. Aby zd³awiæ Rebeliê,

aby zdusiæ raz na zawsze wszelki opór przeciw twojej w³adzy,

musisz zatrudniæ tych, którzy nie przysiêgali ci lojalnoœci.

– Wydaje mi siê, ksi¹¿ê, ¿e w tej chwili raczej zwiêkszasz

zagro¿enia stoj¹ce przed imperium, zamiast je ograniczaæ.

– W takim razie muszê jaœniej ci wyt³umaczyæ o co mi cho-

dzi, mój panie. Niezwyk³e czasy wymagaj¹ niezwyk³ych œrodków.

Nadejdzie dzieñ, gdy Rebelia przestanie istnieæ, gdy twoja w³adza

nad œwiatami galaktyki stanie siê ostateczna i wieczna. Nie bê-

dziesz wtedy potrzebowa³ narzêdzi i s³ug posiadaj¹cych w³asny

rozum. Byæ mo¿e nie bêdziesz równie¿ potrzebowa³ mnie. Ale

tym siê nie przejmujê; mój los jest niczym wobec chwa³y Impe-

rium. Ten czas jednak jeszcze nie nadszed³. Dziœ musisz wzi¹æ do

background image

107

rêki najbardziej niebezpieczne narzêdzia. Brzeszczot wibroostrza

jest doœæ ostry, by ci¹æ z obu stron, dlatego ten, kto go dzier¿y,

musi byæ wyj¹tkowo ostro¿ny. Ale jedyn¹ rzecz¹ bardziej niebez-

pieczn¹ ni¿ chwycenie go w d³oñ jest zaniechanie tego.

– Musia³eœ d³ugo o tym myœleæ, ksi¹¿ê. – Zimne, g³êboko osa-

dzone oczy Imperatora wpatrywa³y siê w niego. – S³yszê w twoich

s³owach dŸwiêk dobrze naoliwionych przek³adni. Chcesz mnie prze-

konaæ. Doskonale ci siê uda³o. Do pewnego stopnia. Nie us³ysza-

³em jednak wci¹¿ od ciebie, jakie to wyostrzone narzêdzia powi-

nienem nagi¹æ do swoich celów.

– OdpowiedŸ jest bardzo prosta – powiedzia³ Xizor. – Narzê-

dzia, których potrzebujesz, to osoby zwane ³owcami nagród.

S³owa Vadera jeszcze bardziej ni¿ przedtem przepe³nione po-

gard¹, przerwa³y jego wypowiedŸ.

– A wiêc przechodzimy od zwyk³ych bzdur do szaleñstwa.

To, do czego próbuje ciê przekonaæ ksi¹¿ê, jest czystym nonsen-

sem. Tracimy tylko czas, s³uchaj¹c tego. Podczas gdy ksi¹¿ê Xi-

zor zabawia siê tymi idiotycznymi pomys³ami, Rebelia gromadzi

si³y i spiskuje przeciwko Imperium.

– Twoja niechêæ do pomys³u ksiêcia jest cokolwiek przesad-

na, lordzie Vader. – Okryta kapturem g³owa Imperatora przechyli-

³a siê na bok. – Czy sam nie zatrudnia³eœ niekiedy ³owców nagród?

Nawet wspomina³eœ mi o jednym, doœæ tajemniczym indywiduum

o nazwisku Boba Fett. Trudni siê tym fachem od doœæ dawna, by

zd¹¿y³ wyrobiæ sobie reputacjê niemal dorównuj¹c¹ twojej.

– £owca nagród mo¿e byæ u¿yteczny – powiedzia³ Vader

sztywno. – Ksi¹¿ê ma w tym wzglêdzie racjê. Jeœli obdarowa³em

kilku z nich, w tym Bobê Fetta, twoimi kredytami, to dlatego, ¿e

sk³onni byli podj¹æ siê zadañ równie plugawych jak ich sprzedajna

natura. £owcy nagród rekrutuj¹ siê ze œcieków galaktyki; znajduj¹

przyjemnoœæ w przesiadywaniu w przestêpczych spelunkach, sie-

dliskach nieprawoœci, które mo¿na znaleŸæ na ka¿dej z planet. S¹

wœród nich tacy, których chciwoœæ, a nie Ÿle pojêty idealizm sk³o-

ni³a do kontaktów z Rebeliantami. Takie mêty ci¹gnie do innych

wyrzutków; nawet imperialni szturmowcy ograniczaj¹ siê tylko do

bardzo pobie¿nego przeszukania podobnych miejsc.

– W³aœnie – powiedzia³ Xizor. – Nawet gdyby by³ to jedyny

sposób wykorzystania ³owców nagród, nadal mieliby nieocenio-

n¹ wartoœæ dla Imperium. Ale jest coœ wiêcej. Lord Vader u¿y³

s³owa „sprzedajny”; to mówi wiêcej ni¿ sam sobie zdaje sprawê. –

background image

108

Wyczuwa³, nawet spoza czarnych soczewek maski, gniewn¹ re-

akcjê, jak¹ sprowokowa³ u Vadera. – £owca nagród to nikt, to

wy³¹cznie najemnik. Boba Fett i inni jemu podobni zrobi¹ wszyst-

ko dla kredytów. Motywuje ich chciwoœæ, nie strach, a to odró¿-

nia ich od twoich admira³ów i szturmowców, mój panie. Prze-

moc to dla ³owców nagród towar, a nie prosta konsekwencja

wykonywanych œlepo rozkazów. Istoty takie jak te, które s³u¿¹

w si³ach zbrojnych Imperium, s¹ œlepe na strach i terror, jakiego

s¹ przyczyn¹. Robi¹ to, co im nakazano, a potem przestaj¹, jak

dziecinne zabawki, którym wyczerpa³a siê bateria. Natomiast ³ow-

cy nagród staraj¹ siê zmaksymalizowaæ korzyœci p³yn¹ce ze swo-

ich wysi³ków. Maj¹ w sobie ducha przedsiêbiorczoœci, który rzadko

mo¿na spotkaæ... jeœli w ogóle... u twoich popleczników.

– Doœæ czêsto za to mo¿na go znaleŸæ – powiedzia³ Vader –

w szeregach galaktycznych przestêpców.

Zaalarmowany jego s³owami Xizor znów zacz¹³ siê zastana-

wiaæ, jak wiele Vader wie. Albo ile mo¿e udowodniæ. Ta ró¿nica

mog³a sprawiæ, ¿e Vader milcza³. Do tej pory, pomyœla³ Xizor.

– Jeœli mówisz o istotach takich jak Huttowie, to masz ra-

cjê. – Xizor pokaza³ na okna pe³ne gwiazd. – A oprócz nich jest

jeszcze wielu innych, zajêtych swoimi sprawami, mozolnie budu-

j¹cych swoje ma³e imperia i strefy wp³ywów. Przyjdzie kiedyœ

czas, by rozprawiæ siê i z nimi. Jedynym powodem, dla którego

nie powinniœmy ich wyeliminowaæ ju¿ teraz, jest Rebelia, która

stanowi znacznie bardziej nagl¹ce zagro¿enie. Huttowie i osobnicy

ich pokroju stwarzaj¹ œrodowisko, w którym mog¹ kwitn¹æ ³owcy

nagród. To zaœ dzia³a na nasz¹ korzyœæ. Przestêpcy tacy jak nie-

s³awny Jabba oferuj¹ regularne utrzymanie cz³onkom Gildii £ow-

ców Nagród, których bêdziemy mogli wykorzystaæ, gdy zajdzie

taka potrzeba; wolni strzelcy w rodzaju Boby Fetta znajduj¹ spo-

sób, by prze¿yæ, a nawet prosperowaæ, niezale¿nie od okoliczno-

œci zewnêtrznych. Skoro ³owcy nagród oferuj¹ swoje us³ugi temu,

kto za nie daje najwiêcej, Imperium zawsze mo¿e wybieraæ spo-

œród najlepszych do za³atwiania, jak nazwa³by to lord Vader, „brud-

nej roboty”. A w tej chwili mamy jej pe³ne rêce.

– Œcieki – warkn¹³ Vader – i plugastwo, które w nich ¿yje,

lepiej wyniszczyæ, osuszaj¹c je ni¿ podlewaj¹c.

– Rebelianci nie maj¹ takich skrupu³ów, lordzie Vader. – Xi-

zor spojrza³ na postaæ w czerni spod zmru¿onych powiek. – I dla-

tego w³aœnie Rebelia staje siê dla nas coraz bardziej niebezpieczna.

background image

109

Determinacja Rebeliantów pcha ich w miejsca, do których impe-

rialni szturmowcy i wszyscy nasi szpiedzy czy informatorzy nie

maj¹ wstêpu... chyba ¿e chc¹ je opuœciæ w charakterze zw³ok.

Istoty, które ¿yj¹ w tych mrocznych miejscach, to rzeczywiœcie

œmiecie, ale nieg³upie œmiecie, przynajmniej w przewa¿aj¹cej wiêk-

szoœci. Rebelianci radz¹ sobie z nimi, podczas gdy Imperium nie.

Potrzebujemy poœredników, którzy bêd¹ równie sprytni i bez-

wzglêdni, a jedyna kategoria, która spe³nia te warunki, to ³owcy

nagród.

– Wasze sprzeczki mnie nie interesuj¹. – G³os Imperatora by³

jak trzaœniêcie bata, które natychmiast zwróci³o uwagê i Vadera,

i Xizora, z powrotem ku tronowi. Palpatine przeniós³ wzrok na

Xizora.

– Nawet jeœli to, co mówisz, jest prawd¹... jeœli uda³o ci siê

mnie przekonaæ, ¿e twoje s³owa nie s¹ pozbawione m¹droœci...

dzia³ania, jakie proponujesz, nie przestaj¹ byæ kontrowersyjne. To

prawda, preferujê strach i terror jako œrodki wymuszania pos³u-

szeñstwa; strach pozbawia istoty rozumne ich koœæca, a to zawsze

jest skutek wart podjêtych œrodków. Nie czujê jednak awersji do

kupowania us³ug potrzebnych Imperium, czy to od ³owców na-

gród, czy kogokolwiek innego. Byæ mo¿e Boba Fett i jemu podob-

ni pozbawieni s¹ ducha, którego mo¿na by z³amaæ; jeœli pozosta³

w nich jednak odruch, który kieruje siê chciwoœci¹, mo¿emy to

wykorzystaæ. Nadal jednak nie przekona³eœ mnie, ¿e ci ³owcy na-

gród s¹ tak skutecznymi narzêdziami, jak utrzymujesz.

– Mój panie, mówiê tylko o...

– Milczeæ! – Imperator chwyci³ za porêcze fotela i pochyli³ siê

do przodu, wbijaj¹c wzrok w szparki Ÿrenic Xizora. – Niewiele jest

rzeczy w galaktyce, o których bym nie wiedzia³. Wiem wiêcej, ni¿

mo¿esz sobie wyobraziæ, Xizor; pamiêtaj o tym. Wiem te¿ du¿o na

temat Boby Fetta i innych, tych z Gildii £owców Nagród. Zanim

jeszcze trafi³eœ na mój dwór, ja ju¿ wiedzia³em o Fetcie; nie wszyst-

ko, co ty uwa¿asz za jego tajemnicê, jest tajemnic¹ dla mnie. Nosi

zbrojê mandaloriañskiego wojownika; zapracowa³ na prawo jej no-

szenia w³asnym mêstwem. Lord Vader zna niektóre tajniki wiedzy

Mandalorian; ja znam ich jeszcze wiêcej. Uwierz mi, igrasz z Bob¹

Fettem na w³asne ryzyko. Ale on jest wyj¹tkiem wœród ³owców

nagród. Polecasz mi ich jako narzêdzie, którego mogê u¿yæ prze-

ciwko Rebeliantom; twierdzê, ¿e w ten sposób zdradzasz siê jako

g³upiec, Xizor. Gildia £owców Nagród to ¿art, który mnie nie bawi.

background image

110

Xizor sk³oni³ g³owê.

– Wyprzedzasz moje argumenty, mój panie.

– Wyprzedzam tylko twoje dalsze bzdurne gadanie. £owcy

nagród, którzy ciê najwyraŸniej tak bardzo fascynuj¹, s¹ zaledwie

bledn¹cym cieniem tego, czym byli w przesz³oœci. Ich Gildia jest

klubem zniedo³ê¿nia³ych staruchów i niekompetentnych m³odzi-

ków. Gdyby którykolwiek z nich mia³ choæ trochê talentu, umy³by

rêce od Gildii i dzia³a³ na w³asn¹ rêkê, jak Boba Fett. – W g³osie

Imperatora brzmia³a g³êboka pogarda. – Cz³onkowie Gildii trzy-

maj¹ siê razem, bo wiedz¹, ¿e w pojedynkê nie mieliby najmniej-

szej szansy. To dlatego Boba Fett nie chce mieæ z nimi nic wspól-

nego.

– W tej kwestii, mój panie, zmuszony jestem uœwiadomiæ ci

z ca³ym szacunkiem, ¿e jesteœ w b³êdzie. – Xizor uœmiechn¹³ siê

blado. – Os³awiony Boba Fett, budz¹cy najwiêkszy postrach ³ow-

ca nagród w galaktyce, w³aœnie z³o¿y³ podanie o przyjêcie do Gil-

dii. I przewidujê, ¿e Cradossk oraz pozostali cz³onkowie Rady Gil-

dii nie bêd¹ oponowaæ przeciwko jego cz³onkostwu.

– To niemo¿liwe. – S³owa Vadera zabrzmia³y dobitnie i sta-

nowczo. – Znam Bobê Fetta dostatecznie dobrze, ¿eby wiedzieæ,

¿e nigdy by nie zrobi³ czegoœ takiego. Zbyt sobie ceni niezale¿-

noœæ, a dla Gildii ma tylko pogardê. Przechodzisz od ma³o zabaw-

nych ¿artów do ma³o przekonuj¹cych k³amstw, ksi¹¿ê.

– Ani nie ¿artujê, ani nie k³amiê, lordzie Vader. – Odwróci³ siê

w stronê tronu Imperatora. – Boba Fett z³o¿y³ podanie o przyjêcie

do Gildii £owców Nagród za moj¹ namow¹. Nie wie, ¿e to ja za

tym stojê, ani ¿e jego dzia³ania w tej sprawie s³u¿¹ sprawom Impe-

rium. By go do tego przekonaæ, pos³u¿y³em siê poœrednikiem, któ-

rego dyskrecji, przynajmniej w tej kwestii, mo¿na ca³kowicie za-

ufaæ. – Xizor nie mia³ zamiaru ujawniaæ swoich kontaktów

z pajêczarzem Kud’arem Mub’atem; przyznanie siê do tego tylko

wzmog³oby podejrzenia Vadera co do jego siatki podejrzanych czy

wrêcz przestêpczych kontaktów. – Jak we wszystkich dzia³aniach,

tak¿e i w tym przypadku Bobê Fetta motywuje chciwoœæ. – To

samo dotyczy³o Kud’ara Mub’ata; uda³ siê do pajêczarza, by pod-

sun¹æ mu ten plan jako szef organizacji Czarne S³oñce, nie jako

lojalny s³uga Imperium. – Jego chciwoœæ dorównuje chciwoœci Cra-

dosska i ca³ej reszty Gildii. Wszyscy oni myœl¹, ¿e coœ zyskaj¹ na

tej zmianie stosunków. Ale tak naprawdê to ty, panie, Imperator

Palpatine, zbierzesz wszystkie korzyœci z tego posuniêcia.

background image

111

– To nie ma sensu – warkn¹³ Vader. – Jak zdo³a³eœ przekonaæ

Bobê Fetta, ¿e przy³¹czenie siê do Gildii £owców Nagród przy-

sporzy mu korzyœci?

Xizor odwróci³ siê w stronê Vadera z porozumiewawczym

uœmiechem.

– To prostsze ni¿ myœlisz. Mój poœrednik przekona³ Bobê Fetta,

by przy³¹czy³ siê do Gildii nie po to, by zostaæ jednym z jej cz³on-

ków, ale by staæ siê narzêdziem jej zag³ady.

Imperator kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem.

– Zaczynam dostrzegaæ w tobie przebieg³oœæ, ksi¹¿ê Xizor.

Wcale ciê o to nie podejrzewa³em.

– Zdoby³em j¹ w twojej s³u¿bie, mój panie. Pomyœl tylko:

znasz nie gorzej ni¿ lord Vader charakter Fetta. Jego przebieg³oœæ

i okrucieñstwo sta³y siê legendarne. W Gildii £owców Nagród te

jego cechy oka¿¹ siê zapewne destrukcyjne. Ostre podzia³y ju¿

istniej¹ w ³onie Gildii, podzia³y pomiêdzy star¹ gwardi¹, cz³onka-

mi rady w rodzaju Cradosska, a m³odszym pokoleniem, repre-

zentowanym przez jego syna. Gildia £owców Nagród jest w po-

mniejszonej skali odbiciem Republiki, któr¹ zast¹pi³o twoje

Imperium... starym, biurokratycznym organizmem, który najlep-

sze dni ma dawno za sob¹. Podczas gdy kiedyœ Gildia dzia³a³a

równie bezwzglêdnie i skutecznie jak Boba Fett, dziœ dzieli zlece-

nia pomiêdzy swoich cz³onków, przydziela terytoria i obowi¹zki,

op³aca ró¿ne galaktyczne instytucje policyjne, dzieli coraz bar-

dziej szczup³e wp³ywy swoich wykonawców, zawsze wiêksz¹

czêœæ oddaj¹c kierownictwu, a mniejsz¹ ni¿szym rangom cz³on-

kom, mimo ¿e to w³aœnie oni wykonuj¹ ciê¿k¹ i niebezpieczn¹

pracê, od której organizacja jest uzale¿niona. Oczywiœcie ci m³od-

si, jeœli maj¹ w sobie choæ krztynê inteligencji i zdrowego ego-

izmu, poœwiêcaj¹ wiêcej czasu, próbuj¹c siê wspi¹æ po szcze-

blach hierarchii Gildii ni¿ œcigaj¹c tych, za których g³owê ktoœ

naznaczy³ nagrodê.

Xizor nie ukrywa³ pogardy. Nie zamierza³ dopuœciæ, by jego

w³asna organizacja powtórzy³a los Gildii £owców Nagród. Sko-

rzysta³ przy tym z lekcji Imperatora Palpatine’a – autokracja, gra-

nicz¹ca z tyrani¹, pozwala³a mu utrzymaæ cz³onków Czarnego S³oñ-

ca na najwy¿szych obrotach.

– Republika zas³ugiwa³a na œmieræ, ksi¹¿ê. – Imperator uniós³

d³oñ z porêczy tronu. – Wygl¹da na to, ¿e podobny wyrok wyda-

³eœ na Gildiê £owców Nagród.

background image

112

– Zrobi³em to, mój panie, bo wiedzia³em, ¿e tego byœ sobie

¿yczy³. Twoja uwaga skupiona jest na sprawach najwa¿niejszych

dla galaktyki, na przekszta³ceniu jej z nieudolnej demokracji w wy-

ostrzony, twardy instrument twojej woli. Los Gildii £owców Na-

gród, który musimy rozstrzygn¹æ w sposób zadowalaj¹cy dla cie-

bie, panie, jest tylko cz¹stk¹ tego procesu. Nie bêdzie to trudne,

jeœli tylko weŸmie siê za wzór twoj¹ m¹droœæ. Gildia siê chwieje,

szarpana przeciwstawnymi si³ami. Gdyby Rada Gildii mia³a choæ

u³amek twojej m¹droœci, nigdy by nie dopuœci³a, ¿eby Boba Fett

zosta³ jej cz³onkiem. Potrafiliby przewidzieæ, ¿e jego obecnoœæ spro-

wadzi na nich zgubê. Zaœlepia ich jednak chciwoœæ; wszystko,

o czym myœl¹, to jak wykorzystaæ jego umiejêtnoœci, by zape³niæ

kredytami kufry Gildii. M³odsi cz³onkowie Gildii równie¿ to do-

strzeg¹, ich chciwoœæ te¿ zostanie pobudzona. Ka¿da z frakcji bê-

dzie próbowa³a przeci¹gn¹æ Fetta na swoj¹ stronê, niszcz¹c deli-

katn¹ równowagê, w jakiej pozostawa³a do tej pory Gildia.

– Musia³eœ du¿o o tym myœleæ, ksi¹¿ê. – Imperator wycelo-

wa³ w niego koœcisty palec. – Jeœli wszystko potoczy siê zgodnie

z twoim planem, nie ominie ciê nagroda.

– A co mo¿e pójœæ niezgodnie z moimi przewidywaniami? –

Xizor uniós³ g³owê, napotykaj¹c onieœmielaj¹cy wzrok Imperato-

ra. – Mój poœrednik przekona³ Bobê Fetta, ¿e zniszczenie Gildii

£owców Nagród przyniesie mu same korzyœci; dlatego Fett zgo-

dzi³ siê wzi¹æ w tym udzia³. Gildia przeszkadza mu w rozwiniêciu

w³asnej dzia³alnoœci. Choæ ¿a³oœnie nieudolni, cz³onkowie Gildii

czasem jednak wchodz¹ mu w drogê. Gdy ta organizacja zostanie

rozbita i rozproszona, nic nie przeszkodzi Fettowi w objêciu wy-

³¹cznej kontroli nad profesj¹ ³owców nagród. Wynagrodzenie, ja-

kiego ¿¹da za swoje us³ugi, ju¿ dziœ osi¹ga astronomiczn¹ wyso-

koœæ; przy braku konkurencji klienci tacy jak Huttowie bêd¹ musieli

p³aciæ, ile tylko za¿¹da.

– Mo¿liwe – powiedzia³ Vader. – Ale jak¹ widzisz korzyœæ dla

Imperium z rozbicia Gildii £owców Nagród? Dziœ te¿ mo¿emy

zap³aciæ Fettowi, ile za¿¹da, a nie widzê powodu, by p³aciæ mu

wiêcej ni¿ jest wart.

– Korzyœæ, jak¹ odniesie z tego Imperium – odpar³ Xizor – to

powrót do czasów sprzed utworzenia Gildii. Do czasów, kiedy

galaktyczni najemnicy byli równie niezale¿ni, wyg³odniali i bezlito-

œni jak Boba Fett. Do czasów, kiedy rzucali siê sobie do garde³,

bez pretensji do fa³szywego braterstwa. Kiedy ich chciwoœci nie

background image

113

8 – Mandaloriañska zbroja

ogranicza³y biurokratyczne struktury ich w³asnego stowarzysze-

nia. Cradossk i inni ³owcy z jego pokolenia obroœli w t³uszcz i piór-

ka, a potem zapadli w pó³sen za bezpiecznymi œcianami Gildii.

Kiedyœ w koñcu Gildia uwiêdnie i umrze, ale nie mamy czasu,

¿eby na to czekaæ. Rebelia jest zagro¿eniem ju¿ dziœ. Imperium

potrzebuje wielu takich jak Boba Fett, g³odnych i chciwych, i do-

statecznie niezale¿nych, by poradziæ sobie z brudn¹ robot¹. M³od-

si ³owcy nagród maj¹ doœæ Gildii, jej ciê¿aru na ramionach i ³añcu-

chów krêpuj¹cych ich ruchy. Rozbicie Gildii pozwoli im wyrwaæ

siê na wolnoœæ, prosto w s³u¿bê Imperium.

– Przeceniasz te szumowiny...

– Nie s¹dzꠖ przerwa³ Imperator Vaderowi. – Ksi¹¿ê Xizor

ma racjê, kiedy mówi, ¿e si³y, którymi dowodzê, nie s¹ w stanie

dokonaæ tego, do czego s¹ zdolni ³owcy nagród. Albo do czego

byliby zdolni, gdyby Gildia zosta³a wyeliminowana. Chciwoœæ ma

dla mnie wartoœæ tylko wówczas, gdy towarzyszy jej sk³onnoœæ do

stosowania przemocy, a w³aœnie to wyzwoli znikniêcie Gildii £ow-

ców Nagród. Ci, którzy prze¿yj¹ rozpad organizacji wywo³any przez

Fetta, bêd¹ musieli siê przystosowaæ do znacznie trudniejszych

warunków. Zdo³aj¹ w nich prze¿yæ tylko ci, którzy potrafi¹ roz-

deptaæ gard³o tego, który jeszcze niedawno by³ ich bratem. – Okrut-

ny uœmiech Imperatora sta³ siê jeszcze szerszy. – Bêdziemy wtedy

mieli z kogo wybieraæ... z tych dzikusów o nieposkromionych ape-

tytach. Ksi¹¿ê ma racjê, te narzêdzia bêd¹ prawdziwie ostre i mor-

dercze.

– Mój pan mi pochlebia. – Xizor roz³o¿y³ rêce otwartymi d³oñ-

mi do góry. – To m¹droœæ, któr¹ otrzyma³em od ciebie, panie,

kieruje moimi myœlami i czynami.

– To ty jesteœ pochlebc¹, Xizor, w tym mnie nie oszukasz.

Ale wartoœæ, jak¹ masz dla mnie, wzros³a dziêki temu, czego do-

kona³eœ. – Uœmiech znikn¹³ z twarzy Imperatora, zast¹piony twar-

dym spojrzeniem. – Podj¹³eœ spore ryzyko, wprowadzaj¹c w ¿y-

cie ten plan bez konsultacji ze mn¹. Gdyby nie uda³o ci siê przekonaæ

mnie do jego wartoœci, konsekwencje by³yby jak najsurowsze.

– Wiem to, mój panie, ale jesteœmy pod presj¹ czasu i wyda-

rzeñ. Rebelianci nie bêd¹ czekaæ, a¿ uporz¹dkujemy swoje sprawy.

Lord Vader potrz¹sn¹³ g³ow¹. Œwiat³o gwiazd zalœni³o na czar-

nych krawêdziach he³mu.

– Powinniœmy raczej pok³adaæ zaufanie w Mocy. Jej si³a jest

nieporównanie wiêksza ni¿ jakiekolwiek korzyœci, jakie mo¿emy

background image

114

uzyskaæ z tych ma³ostkowych manipulacji. Gwiazda Œmierci, ³ow-

cy nagród spuszczeni ze smyczy przez ksiêcia Xizora... wszystko

to tylko odwraca nasz¹ uwagê od prawdziwej si³y Imperium. –

Vader uniós³ czarn¹ piêœæ, jakby chcia³ zdusiæ ni¹ zbuntowane œwia-

ty. – Nie pozwól, panie, by zwiod³y ciê puste machinacje tych,

którzy nie maj¹ pojêcia o mocy, jak¹ masz w sobie...

– Nie potrzebujê twoich rad, Vader. – Gniew Imperatora za-

p³on¹³ nagle jak p³omieñ spod szarych popio³ów. – Masz pewne

wyszkolenie w œcie¿kach Mocy, przeros³eœ nawet swoich by³ych

mistrzów Jedi. Ale nie uwa¿aj siê za równego mnie.

Xizor milcza³ i obserwowa³ konfrontacjê pomiêdzy Palpati-

ne’em a postaci¹ w czerni stoj¹c¹ na wprost niego. Niech na nim

siê skupi gniew Imperatora, pomyœla³ nie bez satysfakcji. Kuszenie

Imperatora stworzy³o Vadera; zwabi³o go na œcie¿kê ciemnej stro-

ny, która zrobi³a z niego to, czym by³ teraz. Ale Imperator móg³ te¿

go zniszczyæ; Xizor by³ tego pewien. A gdyby do tego dosz³o...

Mój najwiêkszy wróg zosta³by unicestwiony, pomyœla³ Xizor. Œwiaty

galaktyki sta³yby przed nim otworem. Promienie Czarnego S³oñca

siêgnê³yby jeszcze dalej w g³¹b galaktyki. Mo¿e... mo¿e nawet tak

daleko, jak cieñ rêki Imperatora.

Zyska³by jeszcze inn¹ nagrodê, gdyby Vader zosta³ zniszczo-

ny. Jeszcze bardziej po¿¹dan¹ – nagrodê zemsty. Tylko moja ze-

msta, myœla³ Xizor, nie Czarnego S³oñca. Vader nie mia³ na razie

pojêcia o sile nienawiœci, kipi¹cej w tym, co pozosta³o jeszcze z jego

serca. Xizor postara³ siê o to, nie szczêdz¹c kredytów i wp³ywów,

aby imperialne dokumenty wyczyszczono z wszelkich wzmianek

o œmierci jego rodziny na planecie Falleen; œmierci spowodowanej

eksperymentami Vadera z nowymi formami broni biologicznej dla

Imperium. Rodzice Xizora, jego brat i siostry, a wraz z nimi æwieræ

miliona innych niewinnych Falleenów zostali obróceni w popió³,

gdy na rozkaz Vadera w³¹czono lasery sterylizuj¹ce, by powstrzy-

maæ gwa³towny rozwój bakterii. W sercu Xizora ten popió³ by³

nadal gor¹cy.

Z twarz¹ zastyg³¹ w maskê przymru¿onymi oczami obserwo-

wa³ swojego wroga.

– Nie œmia³bym byæ zuchwa³y wobec ciebie, panie. – Darth

Vader sk³oni³ g³owê w geœcie podporz¹dkowania.

– Ale pozwalasz sobie na zuchwa³oœæ za ka¿dym razem, gdy

obdarzam wzglêdami innego z moich s³ug. – Imperator uœmiechn¹³

siê i kiwn¹³ g³ow¹. – Mo¿e to powinno byæ miar¹ twojej lojalnoœci. –

background image

115

Pomarszczon¹ d³oni¹ wskaza³ na Vadera i Xizora. – Wasza wzajem-

na wrogoœæ dobrze s³u¿y moim celom. Nie ma chwili, ¿ebyœcie nie

skakali sobie do gard³a, szukaj¹c wszelkich korzyœci, jakie mo¿ecie

odnieœæ w tych potyczkach, a które by mnie zadowoli³y. Niech tak

bêdzie; ostrzcie swoje zêby. W³aœnie dlatego s¹dzê, ¿e plan ksiêcia

Xizora ma pewn¹ szansê powodzenia. £owcy nagród bêd¹ wobec

siebie tacy, jak wy dwaj wobec siebie: g³odni i bezlitoœni. Ta walka

siê rozstrzygnie; kiedy jeden z was zniszczy drugiego. Nie jestem

pewien, który bêdzie zwyciêzc¹, i niewiele mnie to obchodzi. – Im-

perator zdawa³ siê smakowaæ obie mo¿liwoœci. – Przez ten czas

Imperium korzysta na waszej ma³ej wojnie.

To ja zwyciê¿ê tê wojnê, pomyœla³ Xizor. A potem nadejdzie

czas na inne intrygi i plany. Moc i w³adza, jak¹ mia³ nad nim Impe-

rator, nie obchodzi³y go w najmniejszym stopniu. Jaki móg³ byæ

po¿ytek z najwiêkszej potêgi we wszechœwiecie – jeœli istnia³a w rze-

czywistoœci, a nie tylko w wyobraŸni Vadera i Palpatine’a – kiedy

dzier¿y³ j¹ g³upiec? Starzej¹cy siê g³upiec, tak opêtany myœl¹ o Re-

belii, ¿e pozwoli³by, ¿eby znacznie wiêksze niebezpieczeñstwo kro-

czy³o korytarzami jego pa³acu. Nic nie wie, pomyœla³ Xizor, za-

chowuj¹c niewzruszony wyraz twarzy pod przenikliwym

spojrzeniem Imperatora. Chocia¿ odda³ siê ciemnej stronie Mocy,

Imperator Palpatine nawet nie podejrzewa³, co kry³o siê w cie-

niach, które go otacza³y.

– Zajmij siê wiêc swoj¹ misj¹, Xizor. – Rêka Imperatora wy-

kona³a przyzwalaj¹cy gest. – Twoje intrygi i spiski prowadz¹ do

zniszczenia wielu istot; to mi siê podoba. Wiedz¹c to, co wiem, na

temat Boby Fetta i cz³onków ¿a³osnej Gildii £owców Nagród, nie

przewidujê, ¿eby osi¹gniêcie wyznaczonych celów potrwa³o d³u-

go. Zamelduj mi, kiedy te wyostrzone narzêdzia bêd¹ gotowe, ¿eby

trafiæ do mojej s³u¿by.

– Jak sobie ¿yczysz, mój panie. – Xizor uk³oni³ siê i odwróci³.

Brzegi jego szaty za³opota³y; gruby warkocz w³osów zako³ysa³ siê,

ods³aniaj¹c ostre wypuk³oœci krêgów szyjnych.

– Ja równie¿ chcia³bym us³yszeæ o twoich sukcesach – prze-

mówi³ lord Vader, gdy Xizor oddala³ siê od tronu. – Lub o ich braku.

Xizor uœmiechn¹³ siê pod nosem, opuszczaj¹c Imperatora i jego

g³ównego s³ugê. Sukcesy nadejd¹, tego by³ pewien. Ale nie takie,

jakich spodziewali siê tamci.

background image

116

– Muszê ciê ostrzec, mój panie. – Wielkie odrzwia sali trono-

wej zamknê³y siê, pozostawiaj¹c Vadera sam na sam z Imperato-

rem. – Lepiej, by otaczali ciê g³upcy, ni¿ istoty o takich ambicjach.

– Przyjmujê twoje ostrze¿enie, lordzie Vader. – Imperator

Palpatine uœmiechn¹³ siê porozumiewawczo. – Choæ jest zgo³a nie-

potrzebne. Ksi¹¿ê Xizor lubi mieæ przede mn¹ tajemnice, ale wi-

dzê w jego sercu wiêcej, ni¿ siê spodziewa.

– W takim razie pozwól, ¿e go dla ciebie wyeliminujê, ¿eby

zapobiec niebezpieczeñstwu jego zdrady.

– I usuwaj¹c zarazem korzyœci, jakich mo¿e mi przysporzyæ? –

Imperator powoli pokrêci³ g³ow¹. – On sam jest wyostrzonym na-

rzêdziem, Vader. Z ³atwoœci¹ przecina trudnoœci. Ten plan, który

wymyœli³ przeciwko ³owcom nagród... jest w nim odrobina geniu-

szu. Nawet Boba Fett, mimo ca³ego swojego sprytu, nie bêdzie

mia³ pojêcia, jakie si³y rozpêtano przeciwko niemu. – Starcza twarz

znowu zmarszczy³a siê w uœmiechu. – Odczuwam ogromn¹ satys-

fakcjê widz¹c, jak zalety istoty rozumnej obracaj¹ siê przeciwko

niej. Fett i jemu podobni wkrótce przekonaj¹ siê, jak to siê dzieje.

Lord Vader milcza³ przez chwilê, zanim siê odezwa³ g³osem

cichszym ni¿ jego œwiszcz¹cy oddech:

– A ksi¹¿ê Xizor?

– Na niego te¿ przyjdzie pora – powiedzia³ Imperator. – Wte-

dy i on siê o tym przekona. – Wykona³ d³oni¹ ten sam odprawiaj¹-

cy ruch. – A teraz odejdŸ. – Imperator obróci³ swój tron w stronê

gwiazd, rozci¹gaj¹cych siê przed nim w bezmiarze kosmicznej pust-

ki. – Mam co innego do kontemplowania.

background image

117

R O Z D Z I A £

Pierwsza kwatera, jak¹ mu przydzielili, by³a obwieszona je-

dwabnymi gobelinami, bogato haftowanymi z³ot¹ nici¹, które od-

bija³y siê w lœni¹cej pod³odze wy³o¿onej szlachetnymi metalami.

– Chyba jednak nie o to chodzi – powiedzia³ Boba Fett.

Przekona³ kamerdynera Cradosska, s³u¿alczego Twi’lekiani-

na, których tak wielu mo¿na spotkaæ na wysokich stanowiskach

wœród s³u¿by, by zaprowadzi³ go do bardziej spartañsko urz¹dzo-

nych pokoi w kompleksie zabudowañ Gildii. Niewiele potrzebo-

wa³, by nak³oniæ nerwowo uœmiechniête i k³aniaj¹ce siê w pas stwo-

rzenie do spe³nienia jego ¿yczeñ; wystarczy³o, ¿e je wypowiedzia³,

obracaj¹c budz¹cy grozê wizjer he³mu w jego stronê.

– Mam nadziejê, ¿e ten pokój bardziej przypadnie panu do

gustu. – Twi’lekiañski kamerdyner nazywa³ siê Ob Fortuna; jego

warkocze g³owne – rozga³êziaj¹ce siê wyrostki wyrastaj¹ce ³ukiem

z czaszki i spoczywaj¹ce na ramionach jak przekarmione wê¿e –

lœni³y od potu. Przypomina³ swojego dalekiego krewniaka z tego

samego klanu, którego Fett widywa³ na dworze Hutta Jabby. W nie-

wielkim, pustym kwadratowym pokoju wy¿³obionym w warstwach

skalnych planetoidy i w prowadz¹cym do niego korytarzu, którym

przyprowadzi³ Bobê Fetta, panowa³ ch³ód, który skropli³ w ob³ok

pary jego oddech. Pot wywo³a³a sama obecnoœæ ³owcy.

– Jeœli masz jeszcze jakieœ ¿yczenia...

– Ten jest w porz¹dku. – Boba Fett odwróci³ siê od Twi’le-

kianina i rozejrza³ po nagich kamiennych œcianach pokoju. – Zo-

staw mnie.

background image

118

– Ale¿ oczywiœcie. – Nie przestaj¹c siê k³aniaæ, kamerdyner

wycofywa³ siê w kierunku topornie wyciosanych drzwi. – Ocze-

kujê na rozkazy Waszej Straszliwoœci.

– Œwietnie. Tylko rób to z daleka. – Boba Fett kopn¹³ drzwi,

by zamkn¹æ je za kamerdynerem. – W tej chwili nic wiêcej od

ciebie nie potrzebujê.

S³ysza³ kroki kamerdynera biegn¹cego korytarzem, coraz cich-

sze w miarê jak siê oddala³, a¿ zapad³a cisza, przerywana tylko

wolnym kapaniem wody w rogu pokoju. Jakiœ owad, poruszaj¹c

czu³kami i szypu³kami ocznymi – miniaturowa wersja cz³onka rady,

który odzywa³ siê tylko po to, by zadawaæ pytania – zainteresowa³

siê obecnoœci¹ ciep³ego humanoidalnego cia³a. Próbowa³ uciec, gdy

Boba Fett wyci¹gn¹³ rêkê w rêkawicy, ale nie zdo³a³ – palec wska-

zuj¹cy rozgniót³ chitynowy pancerzyk, rozmazuj¹c owada po wil-

gotnej œcianie. Fett patrzy³, jak chmara mniejszych insektów roz-

pierzcha siê w pop³ochu. Robactwo i ch³ód nie przeszkadza³y mu.

Bywa³ w gorszych miejscach.

Ten pokój mia³ jeden plus – ³atwo by³o w nim znaleŸæ inne

pluskwy, takie, które przekaza³yby jego s³owa Cradosskowi i jego

doradcom. Fett nie musia³ nawet badaæ pierwszego pomieszcze-

nia, do którego wprowadzi³ go Twi’lekianin, ¿eby wiedzieæ, ¿e by³

nafaszerowany miniaturowymi urz¹dzeniami przekazuj¹cymi g³os

i obraz. Powitalny bankiet urz¹dzony przez Trandoszanina, za-

koñczony pijañstwem, nie wywiód³ go w pole. Wiedz¹, ¿e coœ siê

œwiêci, pomyœla³ Fett. Gildia £owców Nagród by³a niegdyœ znacz-

nie twardsz¹ organizacj¹; Cradossk nie zosta³by jej szefem, gdyby

by³ g³upcem.

Boba Fett zaœ nie prze¿y³by samotnie, gdyby nim by³. Cra-

dossk niew¹tpliwie spodziewa³ siê, ¿e odrzuci luksusowe aparta-

menty i zawczasu przygotowa³ inne. Takie, które równie dobrze

mog³y s³u¿yæ jego celom. Boba Fett wysun¹³ anteny skanuj¹ce

wmontowane w he³m; w polu widzenia w¹skiego wizjera pojawi³a

siê precyzyjnie skalibrowana siatka wspó³rzêdnych.

Co my tu mamy? Dok³adnie to, czego mo¿na siê by³o spo-

dziewaæ: obracaj¹c siê powoli dooko³a, Fett zauwa¿y³ pulsuj¹c¹

czerwon¹ iskrê na siatce wspó³rzêdnych, wskazuj¹c¹ na po³o¿enie

miniaturowego modu³u szpiegowskiego. Dokoñczy³ badania, znaj-

duj¹c dwie kolejne na ró¿nych wysokoœciach przeciwleg³ej kamien-

nej œciany. £atwo by³oby wyd³ubaæ je z zag³êbieñ w œcianie i zgnieœæ

miêdzy palcami, tak jak to zrobi³ z ¿ywymi pluskwami. Zamiast

background image

119

tego wyj¹³ z jednej z sakiewek przy pasie trzy ma³e audiotrutnie,

nastawione ju¿ wczeœniej na odtwarzanie niemal nies³yszalnych

odg³osów jego oddechu i innych funkcji ¿yciowych. Przylepi³ trut-

nie na miejsce, dok³adnie na ka¿dej z pluskiew. Nie przepuszcz¹

¿adnego innego dŸwiêku; sygna³ emitowany przez jego zbrojê wy-

³¹czy je, gdy opuœci pokój, pozostawiaj¹c tylko ciszê.

Nie spodziewa³ siê spêdziæ tu zbyt wiele czasu; tak naprawdê

chcia³ tylko daæ Cradosskowi szansê popisania siê goœcinnoœci¹.

I przebieg³oœci¹. Na sen i posi³ki przyjdzie czas, kiedy wróci na

pok³ad „Niewolnika I”, bezpiecznie przycumowanego i zaplombo-

wanego na drugim koñcu zabudowañ Gildii. Tu mam zbyt wielu

wrogów, uzna³. Nie ma sensu u³atwiaæ im zadania.

A gdyby mieli ochotê na pogawêdkê twarz¹ w twarz – ta wil-

gotna nora by³a zupe³nie wystarczaj¹ca.

Dok³adnie tak, jak siê spodziewa³, nie musia³ d³ugo czekaæ.

Rozleg³o siê stukanie w surowe deski, a potem skrzypienie zardze-

wia³ych zawiasów, gdy uzbrojona w pazury, okryta ³usk¹ rêka

pchnê³a skrzyd³a drzwi, otwieraj¹c je na oœcie¿.

– A wiêc mamy byæ braæmi. – W drzwiach sta³ Bossk;

w oczach o Ÿrenicach przypominaj¹cych w¹skie szparki czai³y siê

niechêæ i prymitywna przebieg³oœæ. – Có¿ to bêdzie za przyjem-

noϾ dla nas obu.

Boba Fett spojrza³ przez ramiê na m³odszego Trandoszanina.

– To dla mnie nic nie znaczy. Przyjemnoœæ znajdujê w pracy.

I w inkasowaniu zap³aty.

– S³yniesz z tego. – Bossk wszed³ do pokoju, rzucaj¹c za sob¹

d³ugi cieñ w œwietle pochodni przymocowanych do œcian koryta-

rza. Ciê¿ko usiad³ na jednej z ³aw wyciêtych w skalnej œcianie. –

Ja te¿ znajdowa³bym w tym przyjemnoœæ, gdyby nie ty.

– Mówisz o przesz³oœci. – Fett sta³ na œrodku wilgotnej pod-

³ogi z rêkami za³o¿onymi na piersi. – Czy¿byœ zapomnia³, co po-

wiedzia³ twój ojciec? – Bankiet nadal trwa³, gdy twi’lekiañski ka-

merdyner prowadzi³ Bobê Fetta do jego kwatery. – Nadesz³y dla

nas nowe czasy. Dla wszystkich ³owców nagród.

– A, tak... mój ojciec. – Bossk pokrêci³ g³ow¹ z niesmakiem i opar³

siê o œcianê. – Mój ojciec przemawia szlachetnie i godnie. Zawsze tak

by³o. To jeden z powodów, dla których go nienawidzê. Nadejdzie taki

dzieñ, kiedy bêdê ostrzy³ zêby na szcz¹tkach jego koœci.

– Rodzinne niesnaski mnie nie interesuj¹. – Boba Fett wzru-

szy³ ramionami. Od dawna by³o dla niego oczywiste, dlaczego

background image

120

Trandoszanie nie nale¿¹ do najliczniejszych gatunków. – RadŸ so-

bie ze starym wedle uznania. Jestem pewien, ¿e dasz sobie radê.

Z g³êbi gard³a Bosska wydoby³o siê niskie warkniêcie. Pochy-

li³ siê do przodu, mru¿¹c oczy, jakby wpatrywa³ siê w wizjê prze-

znaczon¹ tylko dla niego.

– Pewnego dnia... – pokiwa³ g³ow¹. – Kiedy Gildia bêdzie

moja...

G³upiec, pomyœla³ Boba Fett. Trandoszanin nie mia³ pojêcia,

w jakie tryby siê dosta³; te tryby kruszy³y przysz³oœæ, nadaj¹c jej

inny kszta³t, ni¿ widzia³ to w marzeniach.

– Dlatego tu jesteœ, co? – Bossk spojrza³ na niego. – Dlatego

przelecia³eœ niez³y kawa³ galaktyki, ¿eby tu dotrzeæ. – Jednym ze

szponów siêgn¹³ do ma³ego pojemnika, dyndaj¹cego na pasku na

jego piersi, otworzy³ pokrywkê i wydoby³ wij¹cego siê owada.

– Chcesz jednego? – Bossk wyci¹gn¹³ do niego pojemnik.

Boba Fett potrz¹sn¹³ g³ow¹. W pude³ku by³y owady identycz-

ne jak ten, którego rozgniót³ o œcianê.

– Co masz na myœli?

– Nie oszukasz mnie. – Bossk wyszczerzy³ zêby w uœmiechu

i przypi¹³ pojemnik z powrotem do paska. – Jak mówi³em, mo¿esz

robiæ g³upka ze zniedo³ê¿nia³ego gada w rodzaju mojego ojca, ale

nie ze mnie. Wiem dok³adnie, dlaczego tu przylecia³eœ.

– A wiêc dlaczego?

– To proste. – Bossk rozkruszy³ owada przednimi k³ami i po³-

kn¹³ dwa ociekaj¹ce posok¹ kawa³ki. – Wiesz, ile Cradossk ma lat.

Musisz to wiedzieæ; spotyka³eœ siê z nim nieraz w przesz³oœci, za-

nim jeszcze z³o¿y³ jaja, z których siê urodzi³em. Jego czas siê koñ-

czy. A przywództwo Gildii przejdzie w moje rêce. To ju¿ postano-

wione. W radzie nie ma nikogo m³odszego od mojego ojca; niektórzy

z nich s¹ tak starzy, ¿e pazury zaros³y im pajêczyn¹. Bêd¹ siê

cieszyæ, ¿e to ja przej¹³em dowództwo.

– Mo¿liwe, ¿e masz racjê. – Fett s³ysza³ o innych mo¿liwo-

œciach. W Gildii by³o wiêcej takich, równie m³odych i g³odnych jak

Bossk. Przywództwo Gildii nie zostanie przekazane bez walki.

– Oczywiœcie, ¿e mam racjê. – Koñcem pazura Bossk wy-

skroba³ kawa³ek pancerzyka spomiêdzy k³ów. – A ty jesteœ tego

dowodem.

– Co ka¿e ci tak s¹dziæ?

– Daj spokój, b¹dŸmy szczerzy. Nie od dzisiaj krêcimy siê po

galaktyce. Mo¿e nie mam tyle doœwiadczenia co ty, ale szybko siê

background image

121

uczê. – Bossk uœmiechn¹³ siê do Fetta jak do starego znajomego. –

Powinieneœ siê cieszyæ, ¿e spotykamy siê w takich okolicznoœciach,

a nie wyszarpuj¹c sobie byle nagrodê. W tym fachu jest kupa kredy-

tów do zarobienia, znacznie wiêcej, ni¿ kiedykolwiek œni³o siê moje-

mu ojcu i tym wysuszonym staruchom. Wiesz o tym, nie?

Fett nie zawraca³ sobie g³owy odpowiedzi¹.

– Zawsze rozgl¹dam siê za dochodowymi zamówieniami.

– I dlatego w³aœnie jesteœ jednym z tych pod³ych drani, któ-

rych naprawdê lubiê. – Bossk wyszczerzy³ zêby jeszcze szerzej

w drapie¿nym uœmiechu. – Mój ojciec mia³ racjê w jednym: ty i ja

jesteœmy faktycznie jak bracia. Na pewno bêdzie nam siê dobrze

uk³adaæ, bior¹c pod uwagê zmiany, jakie tu zajd¹. – Opar³ siê o ka-

mienn¹ œcianê. – Jak powiedzia³em, czasy siê zmieniaj¹, a my ra-

zem z nimi. Musimy siê tylko upewniæ, ¿e te zmiany potocz¹ siê

po naszej myœli, prawda?

Pajêczarz wiedzia³, o czym mówi, pomyœla³ Boba Fett. Mu-

sia³ przyznaæ Kud’arowi Mub’atowi, ¿e jego ocena stosunków

wewn¹trz Gildii by³a trafna. Fett nie przebywa³ tu nawet przez

jedn¹ standardow¹ jednostkê czasu, a kawa³ki uk³adanki ju¿ wcho-

dzi³y na swoje miejsce. Nawet lepiej – wskakiwa³y. Syn przywód-

cy Gildii sam siê pcha³, by zaj¹æ swoje miejsce w spisku, który

mia³ rozedrzeæ Gildiê £owców Nagród na strzêpy.

– Sprytny jesteœ. – Boba Fett kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem. –

Bardzo sprytny.

– Doœæ sprytny, ¿eby wykombinowaæ, co ci chodzi po g³o-

wie, ch³opie. – Szparki Ÿrenic przygl¹da³y siê Fettowi z zadowole-

niem. – Jesteœ znany z wielu rzeczy. Jedn¹ z nich jest to, ¿e za-

wsze dot¹d dzia³a³eœ w pojedynkê. Nigdy nie mia³eœ partnera, nawet

w najtrudniejszych sytuacjach.

– Nigdy nie musia³em – odpar³ Fett. – Potrafiê zatroszczyæ

siê o siebie.

– Jasne, i to siê nie zmieni³o. Jak mówi³em, mnie nie oszu-

kasz. Ca³e to gadanie w sali bankietowej o tym, jak Imperium nas

¿y³uje... co za kupa nerfiego gówna! Jedynym powodem, dla któ-

rego uda³o ci siê przekonaæ mojego ojca i resztê towarzystwa jest

to, ¿e oni chc¹ w to wierzyæ. S¹ starzy i zmêczeni, i tylko szukaj¹

wymówki, ¿eby odejœæ i le¿eæ brzuchem do góry. Ja tego nie ku-

pujê. Zmiany nie zachodz¹ w taki sposób. Znam Imperium doœæ

dobrze, ¿eby wiedzieæ, ¿e zawsze znajdzie siê coœ do roboty dla

³owcy nagród. S¹ takie rzeczy, których nie podejmie siê nikt inny.

background image

122

– M¹dra obserwacja.

– Za³o¿ê siê, ¿e myœlisz tak samo. – Bossk pogmera³ miêdzy

zêbami i przyjrza³ siê pazurom. – Jeœli cokolwiek ma siê zmieniæ,

to raczej na plus. Bêdziemy mieæ wiêcej roboty przy Imperatorze

Palpatinie ni¿ kiedykolwiek za czasów Republiki. Znajdzie siê mnó-

stwo stworzeñ, które Imperator bêdzie chcia³ dostaæ w swoje ³apy

i które dobrze siê przed nim schowaj¹. I w tym momencie wcho-

dz¹ do gry ³owcy nagród. No i jeszcze Rebelianci, oni te¿ maj¹

swoje potrzeby. To jest w³aœnie wspania³e, kiedy siê nie trzyma ani

jednej, ani drugiej strony. Mo¿na sprzedaæ swoje us³ugi ka¿demu,

kto zap³aci nasz¹ cenê. A znajdzie siê mnóstwo kupców.

Ten Trandoszanin zas³ugiwa³ na uznanie, musia³ przyznaæ Boba

Fett. Bossk móg³ byæ g³upcem, w dodatku wyj¹tkowo prymityw-

nym i z³aknionym krwi, ale mia³ doœæ rozumu, ¿eby poj¹æ najwa¿niej-

sz¹ rzecz o istocie z³a: ¿e zawsze rodzi kolejne z³o. Czyli wiêcej pra-

cy dla nas, pomyœla³ Fett równie ch³odno i bez emocji jak zawsze.

– To proste, prawda? – Boba Fett wypowiedzia³ g³oœno na-

stêpn¹ myœl. – Po prostu musimy mieæ pewnoœæ, ¿e dostaniemy

cenê, jakiej za¿¹damy.

– W³aœnie. I dlatego przyszed³eœ tu i poprosi³eœ o przyjêcie do

Gildii £owców Nagród, nie? Nie dlatego, ¿e gdzieœ tam coœ siê zmie-

nia – Bossk machn¹³ uzbrojon¹ w pazury i ³uski d³oni¹ gdzieœ w bez-

kres poza zapleœnia³ym kamiennym sufitem – tylko dlatego, ¿e sama

Gildia siê zmienia. Albo zaraz zacznie. Do tej pory by³o ci ³atwo, co?

Nawet mój ojciec, kiedy mia³ jeszcze ostre pazury, nie dorównywa³ ci

jako ³owca nagród. Ani ¿aden z tych staruchów. A w miarê jak siê

starzeli, umieli ju¿ tylko wchodziæ w drogê mnie i innym m³odym

³owcom, tym, którzy stanêliby do walki o twoje kredyty, Fett, wiêc

tak naprawdê mog³eœ spijaæ œmietankê, co? To musia³o byæ mi³e.

Fett wzruszy³ lekko ramionami.

– Nie nazwa³bym tego ani ³atwym, ani mi³ym.

– Jasne, ale by³oby ci znacznie trudniej, gdybyœ musia³ mieæ

do czynienia ze mn¹. – W oczach Bosska zapali³ siê gniewny b³ysk,

gdy wycelowa³ pazur we w³asn¹ pierœ. – Gdybym móg³ stan¹æ prze-

ciwko tobie w jednym z tych zleceñ, tak jak chcia³em. Nie móg³-

byœ zdzieraæ z klientów takich wyœrubowanych nagród, jakie p³ac¹

Jabba i inni Huttowie, gdybyœ mia³ prawdziw¹ konkurencjê.

– Tak – zgodzi³ siê Fett. – Gdybym mia³ prawdziw¹ konku-

rencjê, sprawy mog³yby wygl¹daæ zupe³nie inaczej.

Bossk nie wychwyci³ ironii w s³owach Fetta.

background image

123

– Ale to siê koñczy, co? To jest prawdziwy powód, dla które-

go tu przyjecha³eœ. Wiesz, ¿e z mojego ojca i reszty rady Gildii

wkrótce zostan¹ ogryzione koœci. I ktoœ inny przejmie przywódz-

two. Ktoœ znacznie twardszy i trudniejszy, kto nie pozwoli ci tak

po prostu odejϾ ze wszystkimi tymi kredytami.

– I tym kimœ bêdziesz ty, jak s¹dzê.

– Zbêdna ironia, Fett. Nadszed³ czas, ¿ebyœmy ustalili pewne

rzeczy. Nie znalaz³eœ siê tutaj tylko po to, ¿eby wst¹piæ do Gildii.

Zrobi³eœ to, bo wiesz, ¿e wkrótce ja tu bêdê rz¹dzi³. Wiem, jak

dzia³a twój umys³.

– Doprawdy?

Bossk przytakn¹³.

– Bo jest tak podobny do mojego. Obaj chcemy tego samego:

najwy¿szych cen i ¿eby nikt siê nie miesza³ w nasze sprawy. Ale

musimy parê rzeczy uzgodniæ. – Cieñ uœmiechu znik³ z twarzy

Trandoszanina. – Jak równy z równym.

Ty idioto, pomyœla³ Fett.

– Negocjacje miêdzy równymi mog¹ przynieœæ zyski. Albo

œmieræ.

– Zostañmy przy zyskach. Oto moja propozycja, Fett. – Bossk

uniós³ jeden pazur i pochyli³ siê do przodu na kamiennej ³awie. –

Nie ma sensu, ¿ebyœmy rzucali siê sobie do gard³a. Nawet jeœli

mia³oby nam to sprawiæ przyjemnoœæ. To by tylko pozwoli³o sta-

ruchom takim jak mój ojciec utrzymaæ w³adzê jeszcze przez jakiœ

czas, a doœæ ju¿ siê narz¹dzili. Nie mam ochoty czekaæ d³u¿ej ni¿

muszê, tylko po to, ¿eby któregoœ dnia dostaæ swoj¹ szansê.

– Co chcesz, ¿ebym z tym zrobi³?

– Nie chodzi tylko o to, czego ja chcê; ty te¿ tego chcesz.

Lepiej, ¿ebyœ mia³ mnie po swojej stronie ju¿ dzisiaj, ni¿ ¿ebym

mia³ kiedyœ zostaæ twoim wrogiem. – Koñcem pazura pokaza³ naj-

pierw na siebie, potem na Fetta. – Zostañmy partnerami, ty i ja.

Wiem, ¿e w³aœnie po to tu przyjecha³eœ.

– Widzê, ¿e mia³em racjê, twierdz¹c, ¿e jesteœ m¹drym stwo-

rzeniem – powiedzia³ Fett. Tyle ¿e nie doœæ m¹drym, pomyœla³.

– Kiedy indziej bêdziesz mi siê podlizywa³, dobra? Kiedy ju¿

przejmiemy Gildiê £owców Nagród. – Bossk znów ods³oni³ k³y

w uœmiechu. – Kiedy potnê na kawa³ki zw³oki mojego ojca, zosta-

wiê dla ciebie najlepszy kawa³ek.

– Nie ma potrzeby – powiedzia³ Fett. – Wystarczy mi, jeœli

bêdê wiedzia³, ¿e osi¹gn¹³em to, po co tu przyjecha³em. – Pytanie,

background image

124

czy Bossk bêdzie z tego równie zadowolony, pozostawa³o do roz-

strzygniêcia.

– Cieszê siê, naprawdê siê cieszê, ¿e zgadzamy siê w tej spra-

wie. – Bossk wsta³ z wilgotnego kamienia. Podszed³ do Boby Fet-

ta i przysun¹³ twarz tak blisko, ¿e niemal dotyka³a wizjera he³-

mu. – Bo w przeciwnym razie musia³bym ciê zabiæ.

– Byæ mo¿e. – Fett nie cofn¹³ siê. – Chocia¿ myœlê, ¿e to ty

masz szczêœcie. Popatrz w dó³.

W¹skie szparki oczu Bosska rozszerzy³y siê, gdy spojrza³ i zo-

baczy³ lufê blastera przystawion¹ do swojego brzucha. Fett opar³

kciuk na spuœcie broni.

– Wyjaœnijmy sobie jedno. – Boba Fett nie podniós³ bezna-

miêtnego g³osu. – Mo¿emy byæ partnerami, ale nie bêdziemy przy-

jació³mi. Tych potrzebujê jeszcze mniej.

Bossk patrzy³ na broñ jeszcze przez chwilê, a potem podniós³

g³owê i rozeœmia³ siê, co zabrzmia³o jak szczekniêcie.

– A to dobre! To mi siê podoba. – Wysun¹³ szpony i zajrza³

twardo w ciemny wizjer. – Ty uwa¿aj na siebie, a ju¿ ja zatroszczê

siê o swój ty³ek. To lubiê!

– Œwietnie. – Fett wsun¹³ broñ z powrotem do kabury. –

Dobijemy interesu.

Wychodz¹c na korytarz, Bossk przystan¹³ i obejrza³ siê przez

ramiê.

– Aha, i oczywiœcie... – doda³ z przebieg³ym uœmieszkiem –

ta sprawa pozostanie miêdzy nami, co? Taki prywatny uk³ad.

– Oczywiœcie. – Boba Fett nie ruszy³ siê ze œrodka pokoju. –

Tak bêdzie lepiej.

Dla mnie, pomyœla³, kiedy Trandoszanin oddali³ siê, mijaj¹c

migoc¹ce pochodnie. A czy dla ciebie, to ju¿ ca³kiem inna sprawa.

Twi’lekiañski kamerdyner mia³ te¿ inne prace domowe. Naj-

wa¿niejsz¹ z nich by³o szpiegowanie.

– Twój syn w³aœnie odby³ d³ug¹ rozmowê z Bob¹ Fettem. –

Ob Fortuna wiedzia³ o ka¿dym, kto wchodzi³ i wychodzi³ z które-

gokolwiek pokoju w siedzibie Gildii £owców Nagród. – O ile mo-

g³em siê zorientowaæ, twój syn wydawa³ siê zadowolony z jej re-

zultatów.

– Nie dziwi mnie to. – Stêpionymi pazurami Cradossk rozpina³

haftki ceremonialnej szaty. Ciê¿ka tkanina, wyhaftowana w sceny

background image

125

obrazuj¹ce staro¿ytne bitwy i zwyciêstwa jego rasy, by³a zapla-

miona winem rozlanym w czasie bankietu. – Dar wymowy ma po

mnie. – Wzruszy³ ramionami. – Dar przekonywania to jego w³a-

sna specjalnoϾ.

– Czy jednak nie martwi ciê to, panie? – D³ugie, zwê¿aj¹ce

siê ku do³owi warkocze Twi’lekianina polecia³y do przodu, gdy

pochyla³ siê, by podnieœæ sukniê. – Nie martwisz siê, o czym tych

dwóch mog³o rozmawiaæ? – Powiesi³ strój na lakierowanym wie-

szaku na jednej ze œcian bawialni Cradosska. – Twój syn ma... jak

by to powiedzieæ... uœmiech Twi’lekianina by³ jednoczeœnie ner-

wowy i s³u¿alczy – zami³owanie do intryg.

– Oczywiœcie! Nie by³by moim synem, gdyby go nie mia³! –

Cradossk usiad³ na brzegu wyœcie³anej platformy i rozprostowa³

nogi. Pazury go bola³y od ci¹g³ego wstawania, kiedy wznosi³ toa-

sty i wita³ s³ynnego Boba Fettê wœród braci ³owców nagród. – Sam

talent do uœmiercania istot rozumnych nie wystarczy, by obj¹æ przy-

wództwo Gildii.

Twi’lekianin uklêkn¹³, by zdj¹æ ozdobne taœmy umieszczone

miêdzy pazurami Cradosska.

– Myœlꠖ powiedzia³ miêkko – ¿e twój syn nie mo¿e siê do-

czekaæ przejêcia w³adzy. Powiedzia³bym nawet, ¿e... a¿ siê pali do

tego.

– To dobrze. Bêdzie bardziej wyg³odnia³y. – Cradossk od-

chyli³ siê do ty³u na stos poduszek. – Wiem doskonale, czego chce

mój syn. Tego samego, czego ja chcia³em w jego wieku: krwi na

pazurach i kredytów w kieszeni.

– Ach! – oczy Oba Fortuny zalœni³y na wzmiankê o kredy-

tach. – Ale mo¿e... by³oby dla ciebie lepiej, gdybyœ by³ ostro¿ny.

– By³oby dla mnie lepiej, gdybym by³ m¹dry, to masz na my-

œli? Nie zamierzam skoñczyæ jako danie na talerzu mojego syna.

To dlatego jestem po jego stronie w tym wszystkim.

Warkocze g³owne przetoczy³y siê po ramionach Twi’lekiani-

na, gdy spojrza³ w górê.

– Nie rozumiem.

– Nic dziwnego. Nie jesteœ na to doœæ przebieg³y. Trzeba byæ

Trandoszaninem, ¿eby zrozumieæ subtelnoœci takich podchodów.

Rodzimy siê z tym, jak z ³uskami. Czy naprawdê myœlisz, ¿e jestem

a¿ takim idiot¹, ¿eby pozwoliæ Bobie Fettowi tak po prostu wejœæ do

Gildii £owców Nagród i ¿eby przyjmowaæ wszystko, co on mówi,

za dobr¹ monetê? – Cradossk nie przejmowa³ siê, ¿e ujawnia swoje

background image

126

myœli i plany kamerdynerowi; Twi’lekianie byli zbyt tchórzliwi, ¿eby

wykorzystaæ w dzia³aniu informacje, które pods³uchali. – Ten facet

to ³ajdak. Oczywiœcie, nie mam o to do niego pretensji; po prostu ten

³ajdak nie nale¿y do nas. Nadal troszczy siê tylko o siebie, i co

w tym z³ego? Ale nie dam siê nabraæ na tê jego gadkê, jak to chce

siê sprzymierzyæ z Gildi¹ £owców Nagród. A jeœli wzi¹³ na powa¿-

nie moj¹ bajeczkê o braterstwie ³owców nagród, to naprawdê wielki

Boba Fett mnie rozczarowa³. – Schyli³ siê i podrapa³ miêdzy pazura-

mi. – To dlatego wys³a³em mojego syna Bosska, ¿eby z nim poroz-

mawia³. Bossk jest mo¿e trochê narwany... to kolejna cecha, w któ-

rej przypomina mi mnie samego w jego wieku... ale doϾ bystry,

¿eby zrealizowaæ dobry, podstêpny plan.

– To ty wys³a³eœ go do Boby Fetta?

– A dlaczego nie? – Cradossk by³ zadowolony ze wszech-

œwiata i z tego, jak toczy³y siê sprawy w jego w³asnym ma³ym

zak¹tku. – Powiedzia³em mu te¿, co ma mówiæ. To znaczy nic,

czego Boba Fett nie spodziewa³by siê po niecierpliwym m³odym

nastêpcy przywódcy Gildii. Partnerstwo miêdzy nimi dwoma prze-

ciwko mnie.

Twi’lekianin wytrzeszczy³ oczy.

– Przeciwko tobie?

– Oczywiœcie. Gdybym nie pos³a³ Bosska do Boby Fetta i nie

kaza³ mu tego zaproponowaæ, pewnie zrobi³by to samo z w³asnej

inicjatywy. Nie dlatego, ¿eby Bossk naprawdê chcia³ przeciwko

mnie spiskowaæ. Jest na to zbyt lojalny i zbyt sprytny. Poza tym

wie, ¿e wypatroszy³bym go i zjad³ jego bebechy na œniadanie, gdy-

by to zrobi³. – Zadowolony z siebie Cradossk pokiwa³ g³ow¹. –

Tak bêdzie o wiele lepiej. Teraz mamy wtyczkê u naszego tajem-

niczego goœcia i przysz³ego brata... wtyczkê, której Boba Fett wy-

jawi prawdziwe powody, dla których przyby³ tu, do Gildii. Mój

syn zarobi parê punktów nie tylko u kochaj¹cego ojca, ale równie¿

u paru cz³onków rady, którzy wyrazili swoje zaniepokojenie z po-

wodu jego ambicji. A ja bêdê móg³ nadal kontrolowaæ sytuacjê. To

jest najwa¿niejsze.

Wyraz zdziwienia nie znika³ z twarzy Twi’lekianina, gdy od-

wi¹zywa³ skórzane taœmy opasuj¹ce stopy i chowa³ je w szkatu³ce

na ozdoby swojego pracodawcy.

– A czy nie jest mo¿liwe – warkocze g³owne Twi’lekianina

zalœni³y od wysi³ku umys³owego – ¿e twój syn mo¿e mieæ inne

plany? Inne ni¿ te, które ty mu podpowiedzia³eœ?

background image

127

Cradossk po³o¿y³ pazury na po¿ó³k³ych ze staroœci ³uskach

brzusznych.

– Na przyk³ad jakie?

– Mo¿e Bossk nie zamierza tylko udawaæ, ¿e wchodzi w spi-

sek z Bob¹ Fettem. Spisek przeciw tobie i reszcie rady Gildii. –

Twi’lekianin potar³ podbródek, patrz¹c w jakiœ odleg³y punkt poza

œcian¹ ozdobion¹ makatami, w którym zogniskowa³y siê jego nie-

czêste myœli. – Mo¿e i tak poszed³by do Boby Fetta, ¿eby z nim

porozmawiaæ... czy pos³a³byœ go do niego, czy te¿ nie. I z³o¿y³by

mu tê propozycjê. Na serio.

– No có¿, to ciekawy pomys³. – Cradossk usiad³ prosto i spod

ciê¿kich powiek popatrzy³ bez weso³oœci na kamerdynera. – Za

sam¹ tak¹ myœl powinienem zdzieliæ ciê w ten durny ³eb. Czy ty

zdajesz sobie sprawê, co w³aœciwie sugerujesz?

Uœmiech Twi’lekianina sta³ siê jeszcze bardziej nerwowy.

– Kiedy teraz siê zastanawiam...

– Trzeba siê by³o zastanowiæ, zanim otworzy³eœ usta. – Cra-

dossk poczu³ kipi¹cy w nim gniew. Tylko dlatego nie oderwa³ g³o-

wy Twi’lekianinowi, ¿e trudno by³o znaleŸæ dobrego kamerdyne-

ra, przyzwyczajonego do ró¿nych jego humorów i zachcianek. –

Kwestionujesz nie tylko inteligencjê mojego syna, ale i jego lojal-

noœæ. Zdajê sobie sprawê, ¿e cz³onkowie twojej rasy maj¹ tylko

mgliste pojêcie o znaczeniu tego s³owa. Ale Trandoszanie – Cra-

dossk uderzy³ piêœci¹ we w³asn¹ pierœ – maj¹ j¹ we krwi. Honor

i lojalnoœæ, i ta wiara, która ³¹czy cz³onków rodziny a¿ po najdal-

sze pokolenia, to zasady nie podlegaj¹ce dyskusji.

– Dopraszam siê o wybaczenie... – ze z³o¿onymi b³agalnie

d³oñmi Twi’lekianin kiwa³ siê w przód i w ty³ przed Cradosskiem

na miêkkich ze zdenerwowania nogach. – Nie mia³em zamiaru oka-

zaæ braku szacunku...

– Dobrze, ju¿ dobrze. – Cradossk odes³a³ s³u¿¹cego szybkim,

pogardliwym gestem. – Poniewa¿ jesteœ idiot¹, pominê milczeniem

twoje obraŸliwe uwagi. – Ale ich nie zapomni. Pielêgnowanie przez

ca³e lata pe³nych urazy wspomnieñ by³o jeszcze jedn¹ z charakte-

rystycznych cech Trandoszan. – A teraz precz z moich oczu, za-

nim znowu dasz mi powód, bym zg³odnia³.

Twi’lekianin wycofywa³ siê z komnaty zgiêty w pó³ w uk³o-

nach.

Mo¿e powinienem go po¿reæ, zastanawia³ siê Cradossk, wk³a-

daj¹c swobodny, domowy strój uszyty ze skór swoich by³ych

background image

128

podw³adnych. Zachowanie pracowników wynajmowanych przez

Gildiê stawa³o siê coraz bardziej niedba³e. Znalezienie odpowied-

niego personelu by³o problemem od dziesiêcioleci; pod tym wzglê-

dem Gildia mia³a te same problemy co Huttowie. Niewiele by³o

istot w galaktyce na tyle zdesperowanych, by szukaæ zatrudnienia

w miejscach, gdzie zagro¿enie œmierci¹ nale¿a³o do codziennoœci.

Zastanawia³ siê, czy zd³awienie Republiki przez Imperatora Palpa-

tine’a poprawi tê sytuacjê, czy wrêcz przeciwnie. Ustanowienie

Imperium zapowiada³o zwiêkszenie odsetka nieszczêœników w ga-

laktyce – co bardzo odpowiada³o Cradosskowi – ale z drugiej stro-

ny zapowiada³o œciœlejsz¹ kontrolê nad mieszkañcami rozmaitych

œwiatów. A to rokowa³o niedobrze...

Jest nad czym myœleæ. Czuj¹c ciê¿ar wieku, Cradossk pocz³a-

pa³ do komnaty koœci pamiêci po³¹czonej z bawialni¹. Zapali³ jed-

n¹ ze œwiec stoj¹cych we wnêce o okopconych œcianach, na gru-

bej warstwie stê¿a³ego, œciekaj¹cego wosku; pe³gaj¹cy p³omyk pos³a³

dr¿¹c¹ mozaikê cieni na œciany i wisz¹ce na nich skarby.

Od dawna nie mia³ okazji powiêkszyæ swojej kolekcji o kolej-

ne memento. Czas polowañ ju¿ dla mnie min¹³, pomyœla³ Cra-

dossk nie bez ¿alu. Zag³êbia³ siê coraz bardziej w rozjaœniony bia-

³ymi koœæmi mrok komnaty, pozwalaj¹c p³yn¹æ wspomnieniom

o pokonanych rywalach i g³upich, krn¹brnych jeñcach.

A¿ doszed³ do najstarszych, najcieñszych koœci. Wygl¹da³y,

jakby pochodzi³y z gniazda ptaka, znalezionego na planecie, na

której wszystkie formy ¿ycia wyginê³y przed wiekami. Cradossk

wzi¹³ kilka do rêki i przyjrza³ siê im uwa¿nie. Widnia³y na nich

œlady zêbów – maleñkich, ostrych z¹bków pisklaka. Zêbów nie

stêpionych przez twarde cia³a wrogów. To by³y œlady jego zêbów,

zostawione w chwilê potem, jak wyszed³ z torby jajowej swojej

matki. Koœci nale¿a³y do jego braci, wyklutych z jaj o sekundy

póŸniej ni¿ on. Za póŸno, jak dla nich.

Cradossk westchn¹³. Zastanawia³ siê nad zagadk¹ w³asnej wro-

dzonej m¹droœci, która zaprowadzi³a go tak daleko. Ostro¿nie od³o¿y³

koœci swoich braci na wypolerowan¹ nag¹ œcianê, gdzie je trzyma³.

To by³o coœ, czego istoty mniej znacz¹ce, takie jak ten skretynia³y

Twi’lekianin, nigdy nie zrozumiej¹. Rodzina, lojalnoœæ i honor...

Litowa³ siê nad takimi istotami. Nie mia³y ¿adnego poczucia

tradycji.

background image

129

9 – Mandaloriañska zbroja

Twi’lekianin przymkn¹³ drzwi do bawialni, pozostawiaj¹c szpa-

rê. Tylko na tyle, by widzieæ, co stary Trandoszanin zamierza te-

raz robiæ.

Cradossk przeszed³ do komnaty ze swoj¹ makabryczn¹ ko-

lekcj¹. P³omieñ œwiecy rysowa³ cieñ jego sylwetki wœród stosów

koœci. Œwietnie, pomyœla³ Twi’lekianin. Jego szef zwykle przesia-

dywa³ w tej komnacie godzinami, g³aszcz¹c koœci, wspominaj¹c

i czasami zapadaj¹c w sen. Œni³ wtedy pochrapuj¹c i poœwistuj¹c,

tuli³ w pazurach czyj¹œ rozszczepion¹ goleñ.

Mia³ zatem mnóstwo czasu. Bezszelestnie domkn¹³ drzwi

i szybko przeszed³ do innej czêœci kompleksu mieszkaniowego Gildii

£owców Nagród. Do kwater Bosska.

– Doskonale – podsumowa³ jego raport m³odszy Trandosza-

nin. – Jesteœ pewien?

– Ale¿ oczywiœcie. – Twi’lekianin nawet nie próbowa³ ukryæ

z³oœliwoœci w uœmiechu. – S³u¿ê twojemu ojcu ju¿ od d³u¿szego

czasu. D³u¿ej ni¿ którykolwiek z jego poprzednich kamerdyne-

rów. Nie prze¿y³bym tak d³ugo, gdybym nie rozumia³ jego proce-

sów myœlowych. Umiem odgadn¹æ, co staremu chodzi po g³owie,

tak samo dok³adnie, jakbym odczytywa³ wykresy z ekranu. I mogê

ci powiedzieæ jedno: ten stary g³upiec darzy ciê absolutnym zaufa-

niem. Sam mi powiedzia³, ¿e w³aœnie dlatego pos³a³ ciê na rozmo-

wê z Bob¹ Fettem.

Rozparty w z³oconym krzeœle Bossk z aprobat¹ kiwn¹³ g³ow¹.

– Jestem pewien, ¿e mój ojciec mia³ wiele do powiedzenia.

O lojalnoœci i honorze. I o innych rzeczach wartych tyle, co ³ajno

nerfa.

– Jak zwykle.

– To musi byæ najtrudniejsze w twojej pracy – zauwa¿y³

Bossk. – S³uchanie tego, co plot¹ g³upcy.

Nawet sobie nie wyobra¿asz, jak bardzo, pomyœla³ Twi’le-

kianin.

– Przyzwyczai³em siꠖ powiedzia³ na g³os.

Bossk znowu pokiwa³ g³ow¹.

– Zbli¿a siê chwila, kiedy nie bêdziesz ju¿ musia³ d³u¿ej wy-

s³uchiwaæ tego akurat g³upca. Kiedy ja bêdê kierowa³ Gildi¹, spra-

wy bêd¹ wygl¹daæ inaczej.

– Tego w³aœnie siê spodziewam – przytakn¹³ Twi’lekianin,

w duszy mówi¹c sobie: „Akurat!”. Uwa¿a³ jednak, by wyraz twa-

rzy nie zdradzi³ jego myœli. – Do tego czasu zaœ...

background image

130

– Do tego czasu na twoje prywatne konto wp³ynie okr¹g³a

sumka. Wyraz wdziêcznoœci za wszystkie us³ugi. – Bossk odpra-

wi³ go niedba³ym gestem uniesionych pazurów. – Mo¿esz odejœæ.

Ten g³upiec ma racjê co do jednego, pomyœla³ Twi’lekianin.

Poczucie zadowolenia z siebie rozgrzewa³o go od wewn¹trz, kiedy

szed³ w stronê swoich pokoi.

Odwala³ kawa³ dobrej roboty... dla siebie samego.

Boba Fett us³ysza³ szczêkniêcie otwieranych drzwi. Musia³

zapanowaæ nad najg³êbiej zakodowanymi odruchami, dziêki któ-

rym zdo³a³ prze¿yæ w tym twardym wszechœwiecie, by nie odwró-

ciæ siê do nich przodem. Wiêcej ³owców straci³o ¿ycie od blastera

przepalaj¹cego ich krêgos³up ni¿ w starciu z przeciwnikiem twarz¹

w twarz. Fett wiedzia³ o tym lepiej ni¿ ktokolwiek inny – sam

wypraktykowa³ ten sposób.

– Przepraszam... – da³ siê s³yszeæ od drzwi ostro¿ny g³os.

To dlatego sta³ ty³em. ¯eby tym, którzy przyjd¹ do tej wilgot-

nej nory, aby z nim porozmawiaæ, daæ wra¿enie psychologicznej

przewagi. Niektórzy z cz³onków Gildii £owców Nagród byli co-

kolwiek upoœledzeni, jeœli chodzi o odwagê. Trudno mu by³o wy-

obraziæ sobie, dlaczego w takim razie uwierzyli, ¿e nadaj¹ siê do

tego rzemios³a. Gdyby wchodz¹c do pokoju zobaczyli wprost przed

sob¹ czarny, w¹ski wizjer jego he³mu, pewnie czmychnêliby z po-

wrotem, zanim zdo³a³by otworzyæ usta.

– Tak? – Boba Fett odwróci³ siê powoli i na tyle niegroŸnie,

jak tylko by³o to mo¿liwe u kogoœ o jego reputacji. – O co chodzi?

– Tak sobie myœla³em... – w drzwiach sta³ ma³y ³owca nagród

z du¿ymi owadzimi oczami i wtykami oddechowymi. – ... czy móg³-

bym zamieniæ z panem s³ówko...

Jak on siê nazywa³? W oczach Boby Fetta nie ró¿nili siê ni-

czym od siebie. Zuckuss, przypomnia³ sobie. Partner Bosska, przy-

najmniej ostatnio, kiedy sprz¹tn¹³ im sprzed nosa tego ksiêgowe-

go, Nila Posonduma.

– Oczywiœcie, jeœli pan jest zajêty... – Zuckuss z³¹czy³ d³onie

nerwowym gestem. – Mogê przyjœæ kiedy indziej...

– Ale¿ proszê, nie mam nic do roboty. – Boba Fett widzia³ te¿

tego ³owcê na bankiecie, blisko Bosska. A zatem najwyraŸniej na-

dal coœ ich ³¹czy³o. – W wa¿nych sprawach – doda³ – nie ma sen-

su odwlekaæ rozmowy.

background image

131

Rozmowa nie trwa³a d³ugo. Zuckuss wymkn¹³ siê z kwatery

Fetta najwy¿ej kilka minut póŸniej i znik³ w g³êbi korytarza, zanim

ktokolwiek z Gildii zdo³a³ go zauwa¿yæ. P³otka, pomyœla³ Boba

Fett. ¯adna z grubych ryb trzês¹cych Gildi¹, o których opowiada³

mu Kud’ar Mub’at. Ale nie pozbawiony znaczenia. Prosta linia do

ucha Bosska, który, jako niecierpliwy dziedzic szykuj¹cy siê do

przejêcia w³adzy w Gildii, móg³by zaprotestowaæ przeciwko roz-

darciu jej na strzêpy.

Rozmowa potoczy³a siê dok³adnie tak, jak siê Boba Fett spo-

dziewa³, i tak samo jak przewidzia³ Kud’ar Mub’at. Zuckuss by³

taki sam, jak tylu innych na ni¿szych szczeblach Gildii £owców

Nagród – idealna mieszanka chciwoœci i naiwnoœci. Ma doœæ rozu-

mu, by zabijaæ, pomyœla³ Fett, kiedy Zuckuss wyszed³. Niedu¿y

³owca nagród rozejrza³ siê nerwowo po korytarzu, ¿eby siê upew-

niæ, ¿e nikt nie zobaczy, jak wymyka siê w g³¹b oœwietlonego po-

chodniami tunelu. Ale nie doœæ, by samemu ujœæ z ¿yciem, dokoñ-

czy³ myœl Fett. Mo¿e Zuckuss zdo³a, przy sprzyjaj¹cym g³upcom

szczêœciu, prze¿yæ roz³am w Gildii, ale pewnego dnia przyjdzie na

niego pora.

Na tym w³aœnie, jak s¹dzi³, polega³a ró¿nica miedzy nim a nie-

szczêsnym Zuckussem, miêdzy nim a Bosskiem czy jego starzej¹-

cym siê ojcem i reszt¹ cz³onków Gildii. Boba Fett usiad³ na chwilê

na kamiennej ³awie; pancerz i uzbrojenie, które mia³ na sobie, a któ-

re sta³o siê czêœci¹ jego samego w stopniu nie mniejszym ni¿ w³a-

sny krêgos³up, nie pozwala³y mu oprzeæ siê plecami o œcianê. Ni-

gdy nie traci³ czasu na autorefleksjê, tak jak nie traci³by go zabójczy

pocisk wystrzelony z wyrzutni przypiêtej do jego pleców, nios¹c

zag³adê namierzonemu celowi. Wiedzia³ jednak, ¿e powodem, dla

którego on sam by³ ¿ywy, podczas gdy inni ponieœli œmier栖 lub

wkrótce ponios¹ – by³o to, ¿e pozna³ najg³êbsz¹, podstawow¹ ta-

jemnicê dobrego ³owcy nagród...

Niezale¿nie od tego, jak dobrze sobie radzi³ w ³apaniu i, jeœli

zachodzi³a taka potrzeba, zabijaniu innych istot rozumnych, jesz-

cze lepszy by³ w unikaniu œmierci z r¹k tych, którzy próbowali go

zabiæ. Ca³a reszta by³a kwesti¹ przewagi uzbrojenia.

Boba Fett wsta³ z kamiennej ³awy. Jeœli zostanie tu d³u¿ej,

pojawi¹ siê nastêpni chêtni do rozmowy. Nastêpni, którym siê

wydaje, ¿e potrafi¹ ujœæ z ¿yciem tak jak on, a nie wiedz¹, ¿e ju¿

tkwi¹ w sid³ach pajêczyny rozsnutej przez Kud’ara Mub’ata. Nikt

jej jeszcze nie dostrzega³ ani nie móg³ wyczuæ, jak naprê¿aj¹ siê

background image

132

nici. Oprócz Bosska i Zuckussa móg³ jeszcze wpaœæ jeden z g³ów-

nych doradców Cradosska w Radzie Gildii, albo jego twi’lekiañski

kamerdyner, który chêtnie uci¹³by sobie z nim pogawêdkê d³u¿sz¹

ni¿ tamta, gdy wprowadza³ go do tej wilgotnej nory. Ka¿dy z nich

chcia³ mu zaproponowaæ jakiœ uk³ad, ka¿dy by³ gotów pomóc mu

rozerwaæ Gildiê na strzêpy, a przy okazji wyrwaæ dla siebie jak

najwiêkszy kawa³ z tego, co z niej pozostanie.

W tej chwili nie mia³ jednak ochoty na ¿adne rozmowy. Czy-

ny znaczy³y wiêcej ni¿ s³owa; to by³a jedna z tych prawd, w które

Boba Fett wierzy³. Mê¿czyznê, którego zabij¹ s³owa, uratowaæ

mog¹ czyny. Poœwiêcanie czasu na gadanie z innymi istotami ro-

zumnymi równa³o siê grzêŸniêciu w œmierteln¹ pu³apkê. Teraz Fett

chcia³ znaleŸæ siê z powrotem na pok³adzie „Niewolnika I”, jego

azylu przycumowanego do g³ównego kompleksu Gildii, w³¹czyæ

kolejne elementy systemu bezpieczeñstwa, gotowego usma¿yæ ka¿-

dego, kto spróbuje je naruszyæ, i tam udaæ siê na spoczynek. Mo¿e

nie bêdzie to „sen sprawiedliwego” – Fett nie mia³ w tej kwestii

¿adnych z³udzeñ, ale i niczego nie ¿a³owa³ – ale przynajmniej za-

s³u¿ony sen po ca³ym dniu ciê¿kiej pracy. W jego fachu oznacza³o

to pomaganie innym w sprowadzeniu na siebie zguby.

Obecnoœæ istot rozumnych, naznaczonych piêtnem œmierci,

choæ nieœwiadomych tego, k³ad³a siê ch³odem na sercu Boby Fet-

ta, czy na tym, co z niego pozosta³o po tylu latach sprowadzania

na innych œmierci. By³a jak proroctwo jego w³asnej œmierci, choæ

mia³ pewnoœæ, ¿e by³a jeszcze od niego daleko, tak w czasie, jak

i w przestrzeni.

Powrót do wnêtrza statku przyniesie mu ulgê, tak jak powrót

do pustki rozci¹gaj¹cej siê pomiêdzy gwiazdami. Bêdzie sam, od-

ciêty od innych, czy to ¿ywych, czy martwych...

Tego w³aœnie potrzebowa³. Zamkn¹³ za sob¹ drewniane drzwi

i ruszy³ korytarzem w pe³gaj¹cym œwietle pochodni. Wszêdzie,

byle nie tutaj, pomyœla³ Boba Fett. Tunel ci¹gn¹³ siê przed nim,

a nad nim grube warstwy ska³y ci¹¿y³y jak grób, na który jeszcze

nie zas³u¿y³.

background image

133

R O Z D Z I A £

DZIŒ

– Mówi³eœ coœ. – Dengar poda³ postaci le¿¹cej na palecie me-

talowy kubek z wod¹. – Przez sen.

„Sen” to nie by³o odpowiednie s³owo, wiedzia³ to. „Agonia” pa-

sowa³aby lepiej. Tyle ¿e Boba Fett jednak nie umar³. Mimo wszystko.

– Doprawdy? – Nawet bez he³mu Boba Fett mia³ spojrzenie

równie zimne i nieprzejednane jak to, które wyziera³o zza w¹skie-

go wizjera. Le¿enie na zaimprowizowanym ³ó¿ku w najmniejszej

komorze kryjówki nie umniejsza³o jego œmiercionoœnego poten-

cja³u, jakby poparzona kwasem skóra by³a tylko tymczasowym

kostiumem, mniej realnym ni¿ znoszona zbroja le¿¹ca w k¹cie. –

I co mówi³em?

– Nic wa¿nego – odpar³ Dengar. Nie by³ taki g³upi, ¿eby ukry-

waæ prawdê, gdyby mamrotanie nieprzytomnego, nafaszerowane-

go lekami Fetta z³o¿y³o siê w sensown¹ ca³oœæ. Ten facet to cho-

dz¹ca tajemnica, pomyœla³ Dengar. Gdyby przejrza³ któryœ z tych

sekretów, by³oby to tak, jakby go okrad³, a konsekwencje takiego

czynu nie by³yby przyjemne. Dengar doskonale zdawa³ sobie z te-

go sprawê. – Coœ o tym, ¿e nie lubisz wokó³ siebie innych istot

rozumnych. Takie tam rzeczy.

– Mhm. – Boba Fett uniós³ g³owê i z trudem poci¹gn¹³ ³yk

podanej wody. Jego uœmiech wygl¹da³ jak rana wyciêta w ¿ywym

miêsie twarzy. – Nadal za nimi nie przepadam.

– Proszê nie niepokoiæ pacjenta – wy¿szy z robotów medycz-

nych zwróci³ uwagê Dengarowi. Razem ze swoim ni¿szym partne-

rem by³ zajêty zmian¹ banda¿y owiniêtych wokó³ torsu Boby Fetta.

background image

134

Zakrwawione opatrunki i plastry sterylnego ¿elu trudno by³o ode-

rwaæ od poparzonego cia³a. Rany takie jak Fetta goi³y siê d³ugo;

soki ¿o³¹dkowe Sarlacka trawi³y cia³o do koœci jeszcze d³ugo po

œmierci potwora. – Gdybym mia³ takie uprawnienia – ci¹gn¹³ SH

Σ

1-

B – nakaza³bym panu natychmiast opuœciæ ten teren.

– Ale nie masz. – Dengar opar³ plecy o krusz¹c¹ siê skaln¹

œcianê komory. Powietrze w kryjówce by³o gor¹ce i suche jak wnê-

trze staro¿ytnego kopca pogrzebowego, które stercza³y z powierzchni

najdalszych obrze¿y Morza Wydm, gdzie podwójne s³oñca Tato-

oine momentalnie mumifikowa³y zw³oki. – Zreszt¹ – doda³ Dengar –

jeœli do tej pory go nie zabiliœcie, nic nie zdo³a tego zrobiæ.

– Sarkazm – odezwa³ siê ma³y 1e-XE, przygotowuj¹c kolej-

na mieszankê œrodków przeciwbólowych i antyseptyków. – Nie-

docenienie.

– Jest tu ktoœ jeszcze, prawda? – Boba Fett odsun¹³ usta od

metalowego kubka, który przytrzymywa³ Dengar. Wysi³ek, jaki

sprawi³o mu wymówienie tych s³ów, przyspieszy³ oddech, a wskaŸ-

niki i odczyty na ekranach otaczaj¹cej go aparatury rozjarzy³y siê

czerwieni¹. – Kobieta.

Dengar nie odpowiedzia³. Umieœci³ nape³niony do po³owy ku-

bek na szczycie sztucznego p³uca, przy którym krz¹ta³y siê oba

roboty. Mia³ co innego na g³owie, inne rzeczy do roboty ni¿ poga-

wêdki ze z³owrogim mê¿czyzn¹ le¿¹cym na palecie, który balan-

sowa³ na krawêdzi œmierci jeszcze kilka dni temu. Jeden z genera-

torów dostarczaj¹cych energiê do kryjówki wysiad³; strzela³ bia³ymi

iskrami i wypuszcza³ gêste k³êby bia³ego dymu. Trzeba by³o wy³¹-

czyæ niemal wszystkie klimatyzatory, przez co powietrze wewn¹trz

kryjówki zamieni³o siê w gor¹cy, gêsty opar. Dengar powinien by³

zaj¹æ siê generatorem i doprowadziæ go do stanu u¿ywalnoœci, za-

miast warowaæ przy ³ó¿ku Boby Fetta. Ale zimne spojrzenie ³ow-

cy nagród trzyma³o go na miejscu równie skutecznie jak zakrzy-

wiony hak pa³ki gafi.

– Nie ma potrzeby, ¿ebyœ k³ama³ – powiedzia³ Boba Fett. Jego

s³owa by³y równie zimne i beznamiêtne jak wzrok. – Widzia³em

j¹. Wesz³a tutaj. Chyba wczoraj. Nadal trudno mi okreœliæ takie

rzeczy. By³o ciemno, a ona musia³a myœleæ, ¿e œpiê. Albo ¿e umar-

³em.

– Proszê... – powiedzia³ SH

Σ

1-B, kontroluj¹c rurki biegn¹ce

od cia³a Fetta do aparatury medycznej. – Znacz¹co utrudnia nam

pan nasz¹ pracê.

background image

135

Dengar zignorowa³ roboty. Mia³ w³aœnie powiedzieæ Fettowi,

kim by³a kobieta, kiedy spad³y bomby. Prawdziwe bomby.

Py³ posypa³ siê z sufitu komory na soczewki optyczne SH

Σ

1-B,

który uniós³ g³owê w stronê, sk¹d dobieg³ nag³y huk. Niekiedy na

powierzchniê Morza Wydm spada³y huragany, smagaj¹c potokami

piasku strome w¹wozy i znikaj¹c równie szybko, jak siê pojawi³y pod

bliŸniaczymi s³oñcami. Dengar zawsze uwa¿a³, ¿e kryjówka, któr¹

sobie wykopa³, znajdowa³a siê zbyt g³êboko pod powierzchni¹ plane-

ty, by odnieœæ szkody w wyniku samych tylko kaprysów rozszala³ej

pogody. Trzeba czegoœ wiêcej, uzna³, ¿eby nas tu dostaæ.

Ta myœl nie przebrzmia³a jeszcze w jego g³owie, gdy od³amek

skalny, przy wtórze jeszcze g³oœniejszego grzmotu, trafi³ go prosto

w twarz.

Spojrza³ w górê, podobnie jak oba roboty medyczne. W prze-

b³ysku wspomnienia zobaczy³ œwiat³o ostrzejsze ni¿ nó¿ i jaœniejsze

ni¿ po³¹czony blask bliŸniaczych s³oñc Tatooine. W nastêpnej chwili

plu³ ¿wirem i krwi¹, a ktoœ, kogo nie widzia³, ci¹gn¹³ go za ramiê.

– ChodŸ! – G³os nale¿a³ do Neelah; zacisnê³a mocno rêce na

jego przedramieniu i poci¹gnê³a. Kamienie i piach osypywa³y siê

z jego piersi, gdy próbowa³ siê wygrzebaæ, najpierw s³abo, a potem

z si³¹ nag³ej determinacji, która w po³¹czeniu z wysi³kami dziewczy-

ny pozwoli³a mu wydostaæ siê spod rumowiska. – On tu nadal jest!

Oczywiœcie mia³a na myœli Bobê Fetta. Œwiat³a awaryjne za-

mruga³y, gdy ocala³y generator obudzi³ siê do ¿ycia. Dengar nadal

s³ysza³ huki na powierzchni, ale oddala³y siê coraz bardziej. Huki

powróc¹, by³ tego pewien; zna³ siê dostatecznie dobrze na techni-

kach zmasowanego ataku bombowego, ¿eby wiedzieæ, co dzia³o

siê na górze. Po pierwszej fali przyjdzie nastêpna, krzy¿uj¹ca siê

z tamt¹ pod odpowiednim k¹tem. Nie pozostanie kamieñ na ka-

mieniu, ¿aden w¹wóz, ¿aden zerodowany s³up; wszystko roztrza-

skane w py³. A jeœli chodzi o ¿ycie, jakie mog³o kryæ siê pod po-

wierzchni¹...

Neelah ju¿ przekopywa³a siê przez zwa³owisko zagradzaj¹ce

wyjœcie z komory. Py³ zacz¹³ osiadaæ, dziêki czemu Dengar zdo³a³

siê zorientowaæ, ¿e si³a eksplozji rzuci³a go z powrotem do g³ównej

komory. Gdyby znalaz³ siê trochê g³êbiej, tam gdzie roboty me-

dyczne zajmowa³y siê opatrywaniem pacjenta, spadaj¹ce od³amki

skalne spad³yby prosto na niego i roztrzaska³y mu czaszkê.

– Pomieszanie. – Zakrwawione place Neelah odgrzeba³y w³a-

œnie mniejszego robota. Z podziurawionym korpusem i wgniecionym

background image

136

ekranem z mrugaj¹cymi odczytami, 1e-XE wyczo³ga³ siê spod ru-

mowiska i z trudem stan¹³ prosto. – Ha³as. Niedobroæ.

– Na co czekasz? – Neelah odwróci³a siê i spojrza³a na niego

oczami b³yszcz¹cymi w pokrytej py³em i potem twarzy. – Pomó¿ mi!

– Oszala³aœ? – Dengar wyci¹gn¹³ rêkê i szarpn¹³ dziewczynê, sta-

wiaj¹c j¹ na nogi. – Nie ma na to czasu! Ktokolwiek spuœci³ te bomby,

za minutê bêdzie tu z powrotem! Musimy siê st¹d wydostaæ!

– Nie idê bez niego! – Neelah wyrwa³a ramiê z uœcisku Den-

gara. – Ratuj siê sam, jeœli chcesz. – Odwróci³a siê i zaczê³a siê

si³owaæ z g³azem niemal tak du¿ym jak ona sama.

Pod kryjówk¹, g³êboko w macierzystej skale planety, bieg³y

tunele, krête i g³adkie. Dengar zbada³ je na odleg³oœæ wystarczaj¹-

c¹, by stwierdziæ, ¿e ³¹czy³y siê z Wielk¹ Jam¹ Carcoona; skoro

zaœ Sarlacc by³ ju¿ martwy, mogli siê tam bezpiecznie skryæ przed

bombardowaniem. Tylko wtedy jednak, kiedy dotr¹ tam na czas,

zanim kolejna niszczycielska fala spowoduje zawalenie siê tego,

co zosta³o z jego kryjówki.

Waha³ siê tylko przez chwilê, zanim przeklinaj¹c w³asn¹ g³u-

potê po³o¿y³ rêce na g³azie, tu¿ nad d³oñmi Neelah. Powierzchnia

kamienia by³a œliska od jej krwi. Dengar wbi³ palce w g³az i szarp-

n¹³, napieraj¹c ca³¹ swoj¹ mas¹, by pokonaæ opór ska³y. Gdzieœ

w oddali, ponad nimi, s³ysza³, ¿e bombardowanie ustaje jak burza,

która traci na sile. To tylko na chwilê, pomyœla³. Wróc¹ tu, i to

szybko.

Napar³ ramieniem na g³az. Zakrzywi³ palce, by zacieœniæ chwyt.

Uderzy³o go miêdzy jednym haustem powietrza a drugim, ¿e nie

wie nawet, kim jest ten, kto postanowi³ zamieniæ Morze Wydm

ponad nimi w spalony py³. Mo¿e si³y Imperium albo Sojuszu Re-

beliantów, albo Huttowie, albo Czarne S³oñce – na tym etapie nie

by³o to nawet w po³owie tak istotne jak po prostu prze¿ycie mor-

derczego deszczu. Jedno, co wiedzia³ na pewno, w g³êbi swojej

istoty, to ¿e mia³o to coœ wspólnego z Bob¹ Fettem. Zwi¹zanie siê

z tym goœciem by³o pewn¹ przepustk¹ do katastrofy.

Wielki g³az poruszy³ siê gwa³townie i pos³a³ Neelah na zasypa-

n¹ gruzem pod³ogê g³ównej komory. Dengar zdo³a³ utrzymaæ rów-

nowagê, zmieniaj¹c chwyt i uginaj¹c nogi, by g³az nie przestawa³

siê toczyæ. Neelah podnios³a siê, by zejœæ z drogi g³azu i potrzaska-

nych drzwi komory, które runê³y na ziemiê tu¿ za ni¹.

– Marnujecie czas – oznajmi³ SH

Σ

1-B z ods³oniêtej nagle jamy

za rumowiskiem i osiadaj¹cym py³em. Robot medyczny zagrzeba³

background image

137

siê w niej, od³¹czaj¹c rurki i przewody przymocowane do cia³a

Boby Fetta. – Procedury medyczne nakazuj¹ niezw³ocznie zabraæ

pacjenta z tego niebezpiecznego miejsca.

Le¿¹cy na palecie Boba Fett straci³ przytomnoœæ, czy to po-

walony si³¹ bombardowania, czy te¿ od œrodków nasennych poda-

nych mu przez robota medycznego. Dengar i Neelah minêli rumo-

wisko; ka¿de z nich chwyci³o za jeden koniec palety, unosz¹c Fetta

na tyle wysoko, by mo¿na go by³o wynieœæ do g³ównej komory.

– Zaczekaj chwilê. – Neelah wydosta³a siê na woln¹ prze-

strzeñ, po³o¿y³a swój koniec palety i ruszy³a z powrotem do wnê-

trza bocznej komory. Siatka pêkniêæ pokry³a sufit, sypi¹c desz-

czem py³u i luŸnych kamieni, gdy ostre uderzenia nad nimi zaczê³y

przybli¿aæ siê z powrotem. Chwilê póŸniej wy³oni³a siê stamt¹d

z wytrawionym i powgniatanym he³mem Boby Fetta i reszt¹ jego

rynsztunku bojowego; z³o¿y³a je w nogach nieprzytomnego ³owcy

nagród, po czym chwyci³a za swój koniec palety. – Dobra, idziemy.

Oboje padli na ziemiê wyczerpani, gdy dotarli do bezpiecz-

nych tuneli wydr¹¿onych przez Sarlacka. Roboty medyczne zajê³y

siê swoim pacjentem, podczas gdy Dengar i Neelah odpoczywali,

oparci plecami o g³adkie, stopione œciany ob³ego tunelu. Odg³osy

bombardowania wydawa³y siê tak odleg³e, jakby dochodzi³y z in-

nej, bardziej pechowej planety.

– Co tak cuchnie? – Neelah zmarszczy³a nos, kieruj¹c wzrok

w dó³ mrocznego, smrodliwego korytarza.

Dengar uniós³ latarniê, któr¹ zdo³a³ pospiesznie wygrzebaæ z za-

pasów swojej kryjówki. Jej w¹t³e œwiat³o rozprasza³o ciemnoœæ

tylko na parê metrów, zanim znik³o, poch³oniête przez mrok.

– Pewnie Sarlacc – powiedzia³. – Czy raczej to, co z niego

zosta³o. – Z Wielkiej Jamy Carcoona wystawa³a zaledwie g³owa

i paszcza potwora; jego macki siêga³y daleko w g³¹b ska³y. Nie-

którzy twierdzili, ¿e a¿ po same granice Morza Wydm. – Kiedy

nasz przyjaciel wysadzi³ w powietrze bebechy Sarlacka – Dengar

wskaza³ palcem na spoczywaj¹cego na platformie Fetta – pod

powierzchni¹ pozosta³a du¿a czêœæ cia³a potwora, która teraz roz-

k³ada siê i gnije. Nie powinnaœ siê spodziewaæ, ¿e coœ takiego

bêdzie pachnieæ.

Woñ rozk³adu przybiera³a na sile, jakby wibracje wywo³ane

bombardowaniem otworzy³y ropiej¹cy wrzód. Neelah zblad³a, szyb-

ko wsta³a i odesz³a za za³om korytarza. Dengar s³ysza³, jak krztusi

siê i wymiotuje.

background image

138

Nie przywyk³a do takich rzeczy, pomyœla³. W ka¿dym razie

jakaœ jej czêœæ; coœ, co kry³o siê w mroku jej zapomnianych wspo-

mnieñ. To go zaintrygowa³o. Zwyk³a tancerka, ³adna s³u¿¹ca na

dworze Jabby powinna by³a szybko przyzwyczaiæ siê do zapachu

œmierci. Ta woñ przenika³a œciany jego pa³acu, s¹cz¹c siê z jaskini

rankora pod sal¹ tronow¹. Huttowie na ogó³ lubili ten zapach. Jed-

n¹ z obrzydliwszych cech tej rasy by³a potrzeba otaczania siê wo-

ni¹ œmierci, która mia³a im przypominaæ, ¿e oni sami nadal ¿yli,

podczas gdy cia³a ich wrogów albo obiekty ich œmiercionoœnych

rozrywek gni³y i rozk³ada³y siê tu¿ pod ich nosem. Miêdzy innymi

to w³aœnie sprawia³o, ¿e dla Dengara praca u nie¿yj¹cego Jabby

czy innego z cz³onków jego klanu by³a ostatecznoœci¹. Zw³aszcza

po tym, jak spotka³ Manaroo i zakocha³ siê w niej. Jak móg³ wra-

caæ do niej, najbli¿szej mu osoby, która by³a kwintesencj¹ niespo-

tykanej czystoœci i wdziêku, otoczony miazmatami œmierci? To

by³o niemo¿liwe.

Neelah te¿ widaæ nie mog³a tego znieœæ. Mia³a usposobienie

kobiety szlachetnie urodzonej, wrodzony dar dowodzenia i wymu-

szania pos³uszeñstwa. Dengar zauwa¿y³ to ju¿ wtedy, gdy prze-

ciwstawi³a mu siê podczas ich pierwszego spotkania. Ka¿da inna

osoba, poddana rygorom odra¿aj¹cego dworu Jabby, a potem wy-

stawiona na bezlitosny ¿ar Morza Wydm, ust¹pi³aby wobec ewi-

dentnej przewagi si³y i uzbrojenia Dengara. Jednak jakaœ iskra od-

wagi w dziewczynie w tych warunkach rozb³ys³a jeszcze jaœniej,

doœæ gor¹ca, by poparzyæ jego wyci¹gniêt¹ rêkê, gdyby powa¿y³

siê j¹ tkn¹æ.

Ta arystokratyczna duma widoczna by³a te¿ w twarzy dziew-

czyny, nawet spalonej i wyostrzonej przez blask podwójnego s³oñ-

ca i pal¹ce wiatry smagaj¹ce Morze Wydm. Bêdzie z ni¹ k³opot,

uœwiadomi³ sobie Dengar. Mia³ doœæ na g³owie, zanim siê pojawi³a,

ale jej obecnoœæ stanowi³a w tym równaniu czynnik, który po-

wiêksza³ mo¿liwoœæ komplikacji.

Neelah wróci³a z twarz¹ jeszcze bledsz¹ w œwietle latarni.

– Przepraszam – powiedzia³a.

– Nie ma za co. – Dengar wzruszy³ ramionami. – Pierwszy

przyznam, ¿e nie jest to najprzyjemniejsze s¹siedztwo. – Podniós³

siê na nogi. – Lepiej zobaczmy, w jakim jesteœmy stanie.

Roboty medyczne zajê³y miejsce po obu stronach platformy

Boby Fetta.

– Jak siê czuje pacjent?

background image

139

SH

Σ

1-B spojrza³ na Dengara.

– Tak, jak siê mo¿na tego spodziewa栖 odpowiedzia³ ziryto-

wanym g³osem – bior¹c pod uwagê, na co zosta³ nara¿ony.

– S³uchaj no! – Dengar wycelowa³ palec we w³asn¹ pierœ. –

Czy to ja zarz¹dzi³em to bombardowanie? Nie wiñ mnie za wszystko

z³e, co nas spotyka.

– To nieg³upie pytanie. – Staj¹c obok niego, Neelah spojrza³a

na nieprzytomnego ³owcê. – Kto je zarz¹dzi³?

– A kto to mo¿e wiedzieæ? – Dengar postawi³ lampê na wy-

stêpie skalnym. – Ten facet ma potê¿nych wrogów. To by³ pewnie

jeden z nich.

– W takim razie to oznacza, ¿e ktoœ wie, ¿e on ¿yje. Ktoœ

oprócz nas.

Uœwiadomienie sobie tego faktu Dengar odczu³ jak pr¹d, któ-

ry przebieg³ przez jego mózg jak przez dwa koñce zerwanych prze-

wodów. Ma racjê, pomyœla³. Ktoœ musia³ siê dowiedzieæ i przeka-

zaæ dalej temu, kto uzna³ za bardzo wa¿n¹ informacjê, ¿e Boba

Fett nie umar³; ¿e oddech, choæ p³ytki, nadal unosi³ jego pierœ.

Temu komuœ siê to nie spodoba³o. Komuœ, kto by³ w stanie wys³aæ

na Tatooine ³adunki wybuchowe zdolne zlikwidowaæ ca³¹ armiê,

tylko po to, ¿eby upewniæ siê, ¿e Boba Fett ju¿ nigdy wiêcej nie

zdo³a nabraæ powietrza w p³uca.

– Ktoœ nas œledzi³ – stwierdzi³ Dengar. Wyeliminowa³ siebie

samego jako Ÿród³o przecieku, a Manaroo przysiêg³a mu trzymaæ

sprawê w tajemnicy. Neelah nie by³a zbyt prawdopodobn¹ podej-

rzan¹; nie mia³a dok¹d pójœæ ani komu tego powiedzieæ, kiedy

wydosta³a siê na Morze Wydm. A od czasu, kiedy Dengar j¹ spo-

tka³, nie opuszcza³a jego kryjówki. Mo¿e ktoœ z pa³acu Jabby, za-

stanawia³ siê. Znalaz³oby siê tam wielu ³ajdaków, nawet po œmierci

Jabby, którzy potrafiliby niezauwa¿eni obserwowaæ, kto przycho-

dzi z pustyni i na ni¹ wraca. Straciwszy lukratywn¹ posadê u Jab-

by, ka¿dy z nich by³by sk³onny sprzedaæ cenn¹ wiadomoœæ temu,

kto zap³aci³by za ni¹ najwiêcej. Na przyk³ad agentom imperialnym

albo komukolwiek, kto chowa³ g³êbok¹ urazê do Boby Fetta. –

Tak w³aœnie musia³o siê staæ. – Dengar pokiwa³ g³ow¹. – Ktoœ musia³

zauwa¿yæ, jak zabieram Fetta do mojej kryjówki.

– Nie b¹dŸ g³upi. – Neelah potrz¹snê³a g³ow¹. – Gdyby ten ktoœ

dok³adnie wiedzia³, gdzie znajduje siê Fett, nie bombardowa³by

wszystkiego, co znajduje siê w zasiêgu wzroku od Wielkiej Jamy

Carcoona. Jeden pocisk, wycelowany prosto w tunel wejœciowy,

background image

140

za³atwi³by sprawê. Prosto i czysto. – Wskaza³a na milcz¹c¹ postaæ

na platformie. – Gdyby tylko tego by³o potrzeba, ¿eby go zabiæ,

wybraliby ³atwiejszy sposób. Na dodatek cichy.

Mia³a racjê, musia³ przyznaæ Dengar. Boba Fett nie by³ jedy-

nym, który mia³ swoje tajemnice; jego klienci i wrogowie byli w tym

do niego podobni. Precyzyjne jak skalpel chirurga uderzenie wy-

eliminowa³oby Fetta bez ryzyka, jakie musia³o siê wi¹zaæ ze zma-

sowanym bombardowaniem. Kiedy Dengar ostatnio kontaktowa³

siê ze swoim informatorem w Mos Eisley, nie s³ysza³, ¿eby za

g³owê Fetta wyznaczono nagrodê. A zatem jeœli ktokolwiek próbo-

wa³ go sprz¹tn¹æ, stara³ siê trzymaæ to w tajemnicy.

– Chyba ¿e... – powiedzia³ Dengar – ... jest jakiœ inny powód

tego ataku.

Neelah wywróci³a oczami.

– Naprawdê myœlisz, ¿e jest jakiœ inny powód?

OdpowiedŸ by³a oczywista. W tunelu zaleg³a cisza; Dengar

spojrza³ w górê, nas³uchuj¹c i czekaj¹c.

– Chyba skoñczyli.

– Mo¿emy wracaæ?

– ¯artujesz? – Dengar potrz¹sn¹³ g³ow¹, podniós³ latarniê

i skierowa³ jej œwiat³o w tê stronê tunelu, z której nadeszli. Œwiat³o

wy³owi³o bez³adne rumowisko, tarasuj¹ce przejœcie. – Jesteœmy

odciêci. Nawet jeœli cokolwiek pozosta³o z mojej kryjówki, co jest

bardzo w¹tpliwe, bior¹c pod uwagê to, co siê dzia³o na górze, nie

dostaniemy siê tam teraz. Musimy iœæ do przodu i sprawdziæ, czy

jest jakaœ inna droga na powierzchniê.

Dreszcz obrzydzenia wstrz¹sn¹³ ramionami Neelah. Smród by³

wyraŸnie silniejszy w nieoœwietlonym koñcu korytarza.

– Czy mo¿na go przenosiæ? – Dengar wskaza³ na Bobê Fetta.

– Z medycznego punktu widzenia – powiedzia³ SH

Σ

1-B – le-

piej by³oby go nie ruszaæ.

– Nie o to pyta³em.

– Nie wiem, po co w ogóle zada³ pan sobie trud postawienia

tego pytania. – W g³osie robota s³ychaæ by³o ura¿on¹ dumê. –

Wyobra¿am sobie, ¿e i tak zrobi pan to, co pan zaplanowa³, nieza-

le¿nie od tego, co ja albo 1e-XE panu powiemy.

– Idziemy! – Dengar skin¹³ na Neelah, by chwyci³a za swój ko-

niec palety. – Te roboty nie maj¹ pojêcia, jaki twardziel z tego goœcia.

Podnieœli paletê. Dengar wzi¹³ na siebie wiêksz¹ czêœæ ciê¿a-

ru nieprzytomnego ³owcy. Kiedy potkn¹³ siê na luŸnym ¿wirku,

background image

141

przekona³ siê, jak silna naprawdê by³a Neelah; przytrzyma³a pa-

letê, nie pozwalaj¹c, by przechyli³a siê na bok. Dengar poleci³

wiêkszemu z robotów, by obwi¹za³ jeden z pasów do przenosze-

nia palety wokó³ swojej szyi. W chybotliwym œwietle latarni ru-

szyli w dó³, w mrok i skrêcaj¹cy ¿o³¹dek smród.

– Sk¹d wiesz... – trzymaj¹ca drugi koniec palety Neelah z tru-

dem ³apa³a oddech. – Sk¹d wiesz, ¿e zdo³amy têdy wyjœæ?

– Nie wiem – odpowiedzia³ po prostu Dengar. – Ale wyczu-

wam powiew powietrza, który stamt¹d dochodzi. Nie czujesz go

na twarzy? – Spojrza³ na ni¹ przez ramiê. Przyzwyczai³a siê ju¿ do

smrodu rozk³adaj¹cego siê truch³a Sarlacka, pogrzebanego w reszt-

kach jego gniazda pod Wielk¹ Jam¹ Carcoona. Neelah wziê³a g³ê-

boki oddech, rozszerzy³a nozdrza i lekko zakas³a³a. – Nawet przy

tym smrodzie – ci¹gn¹³ Dengar – mogê powiedzieæ, ¿e powiew

dochodzi sk¹dœ spoza tych tuneli. Jeœli pójdziemy za nim do Ÿró-

d³a, mo¿e znajdziemy miejsce, gdzie uda nam siê wyczo³gaæ czy

przekopaæ na powierzchniê. Albo i nie... – wzruszy³ ramionami. –

Atak bombowy móg³ spowodowaæ zawalenie tuneli tak¹ iloœci¹

gruzu i od³amków, ¿e siê nie wydostaniemy. A wtedy niewiele da

siê zrobiæ.

– Nie wygl¹dasz na specjalnie zaniepokojonego t¹ perspek-

tyw¹.

– A jaki mam wybór? Sam siê pcha³em do tej roboty. – Jeden

k¹cik ust Dengara uniós³ siê w posêpnym uœmiechu. – PóŸniej, jak

ju¿ faktycznie bêdê umiera³, mo¿e pozwolê sobie na wiêcej emo-

cji. Do tego czasu lepiej oszczêdzaæ si³y, bo nie wiemy, przez co

przyjdzie nam siê przekopaæ. – Uniós³ wy¿ej swój koniec palety. –

ChodŸmy. Lepiej zobaczmy, co nas czeka.

Roboty medyczne sz³y za nimi.

– To wbrew wszelkim zasadom medycyny. – SH

Σ

1-B od-

wa¿y³ siê znów wyg³osiæ swoje obawy. – Nie bierzemy odpowie-

dzialnoœci za to, co stanie siê z naszym pacjentem.

– Rozgrzeszenie. – Mniejszy robot z trudem posuwa³ siê po

nierównym terenie. – Brak winy.

– Tak, jasne. Mniejsza o to. – Dengar nawet nie spojrza³ na

narzekaj¹ce roboty. – Nikt nie bêdzie mia³ do was pretensji. – Œwia-

t³o latarni ginê³o w mroku korytarza. – Tylko skoñczcie ju¿ gadaæ.

– Myœlisz, ¿e nic mu nie bêdzie? – W g³osie Neelah wyraŸnie

s³ysza³ niepokój. – Trochê mu siê dosta³o. Mo¿e powinniœmy po-

zwoliæ robotom, ¿eby rzuci³y na niego okiem.

background image

142

– Œwietny pomys³. – Dengar szed³ dalej, œciskaj¹c brzeg pale-

ty za plecami. – To da tym na górze mnóstwo czasu, ¿eby do³o¿yæ

nam jeszcze raz.

– Och! – Neelah wygl¹da³a na pokonan¹. – Chyba masz racjê.

– W tym przypadku tak. Wszyscy poczujemy siê lepiej, jak

ju¿ st¹d wyjdziemy. – Myœla³ o tym, kiedy znowu zobaczy Mana-

roo. Jeœli w ogóle jeszcze j¹ zobaczy. Zaczyna³ ¿a³owaæ wielu ze

swoich niedawnych decyzji, planów i pomys³ów. Ten mo¿e siê

okazaæ ostatnim, pomyœla³, czuj¹c jak ciê¿ar palety i jej nieprzy-

tomnego pasa¿era coraz silniej wbija siê w obola³e d³onie. Nawet

wra¿enia zmys³owe – zwodniczy powiew œwie¿ego powietrza na

spoconym policzku – mog³y siê okazaæ u³ud¹, przys³aniaj¹c¹ pro-

st¹ prawdê, ¿e kroczy³ przez swój w³asny grób.

Jego w¹tpliwoœci ust¹pi³y nieco, gdy poczu³, ¿e pod³oga tunelu

zaczyna biec prosto; do tej pory korytarz, którym razem z Neelah

niós³ Bobê Fetta, zaprowadzi³ ich w dó³ co najmniej na sto me-

trów. Wiedzia³, ¿e to nie wystarcza³o, ¿eby wyprowadziæ ich z ob-

szaru nastêpnego bombardowania. Ale zna³ dobrze skaliste wznie-

sienia na powierzchni Morza Wydm w okolicach wejœcia do swojej

kryjówki; istnia³o du¿e prawdopodobieñstwo, ¿e dotarli do miej-

sca, gdzie ska³a macierzysta nie zosta³a ca³kowicie rozbita w py³.

Bombardowanie mog³o otworzyæ nowe przejœcia na powierzchniê,

ku powietrzu wolnemu od smrodu rozk³adaj¹cego siê Sarlacka.

Tutaj odór sta³ siê tak silny, ¿e Dengar móg³ go niemal posmako-

waæ; przyprawiaj¹ca o torsje warstwa oblepiaj¹ca jêzyk...

– Popatrz! – zawo³a³a z ty³u Neelah.

Dengar spojrza³ w kierunku, który wskazywa³a uniesion¹ d³o-

ni¹. Promieñ latarni omiót³ pochy³¹ stertê rozkruszonych g³azów.

– Nic nie widzê.

– Wy³¹cz latarniꠖ poleci³a mu Neelah.

Kciukiem pstrykn¹³ wy³¹cznik. Œwiat³o by³o na tyle s³abe, ¿e

jego oczy w ci¹gu zaledwie kilku sekund przyzwyczai³y siê do

ciemnoœci. Nie by³a to zreszt¹ kompletna ciemnoœæ – promieñ œwiat³a

dziennego, przebijaj¹c chmurê drobinek kurzu, rysowa³ postrzê-

pion¹, jasn¹ plamê o kilkanaœcie centymetrów od czubków jego

butów. Dengar odchyli³ g³owê do ty³u i zauwa¿y³ szczelinê w skale

nad g³ow¹. Nie by³a szersza ni¿ jego d³oñ.

– To bêdzie wymagaæ trochê pracy. – Dengar rozwa¿a³ sytu-

acjê. Postawili na ziemi paletê z Bob¹ Fettem. W³¹czy³ latarniê

i obejrza³ poszarpane œciany szczeliny. – Dam radê siê tam wspi¹æ,

background image

143

bez problemu. Ty te¿; nie wygl¹da mi to na trudn¹ wspinaczkê. –

Wskaza³ na Fetta. – Ale z nim bêdzie problem.

– Masz chyba zwój liny? – ruchem g³owy Neelah wskaza³a

na jedn¹ z kieszeni z ekwipunkiem Dengara. – Jeœli uda ci siê wspi¹æ

na górê i poszerzyæ szczelinê, albo nawet wydostaæ siê na po-

wierzchniê, przewi¹¿ê go lin¹ wokó³ piersi, pod ramionami, a ty

wyci¹gniesz go na górê.

Roboty medyczne nie odezwa³y siê ani s³owem przez ca³¹

drogê, cz³api¹c z ty³u za Dengarem i dziewczyn¹. Teraz jednak

SH

Σ

1-B przemówi³.

– Stan pacjenta – zaprotestowa³ g³oœno – absolutnie nie pozwala

na manewry, jakie pani opisa³a. Mówi¹c po prostu, to go zabije.

– Jasne, ale jeœli zostawimy go na dole, te¿ czeka go pewna

œmieræ. – Nawet w najbardziej sprzyjaj¹cych okolicznoœciach Den-

gara zmêczy³oby wydziwianie robota. Wzi¹³ linê i przywi¹za³ je-

den z jej koñców do paska, ¿eby mieæ wolne rêce w czasie wspi-

naczki. Resztê zwoju poda³ Neelah, a potem kiwn¹³ g³ow¹ w stronê

Fetta. – Cofnij go trochê, ¿eby nie spad³o na niego to, co tam

wykopiê.

By³a jeszcze inna mo¿liwoœæ, o której nie wspomnia³. Mog³o

siê zdarzyæ, ¿e próbuj¹c poszerzyæ szczelinê, doprowadzi do za-

walenia ca³ego fragmentu sklepienia tunelu, grzebi¹c siebie i pozo-

sta³ych pod kilkoma tonami ska³. Atak bombowy pozostawi³ ten

obszar w stanie kruchej równowagi; usuniêcie choæby najmniej-

szego kamienia mog³o spowodowaæ zawa³ ca³ego otaczaj¹cego ich

obszaru.

Zostawi³ latarniê Neelah i poleci³ jej skierowaæ promieñ w stronê

jasnej szczeliny, nad któr¹ zamierza³ pracowaæ. Kiedy zaczyna³ siê

wspinaæ, szukaj¹c pod luŸnym ¿wirem oparcia dla palców, s³ysza³

jak dziewczyna odsuwa paletê w najdalszy k¹t pomieszczenia. Je-

den z kamieni poruszy³ siê, kiedy napar³ na niego d³oni¹, oderwa³

siê od pod³o¿a i polecia³ w dó³; on sam poszed³by w jego œlady,

obijaj¹c siê boleœnie o kamienn¹ œcianê, któr¹ ju¿ pokona³, gdyby

nie uda³o mu siê uchwyciæ ramieniem wiêkszego wyrostka skalne-

go stercz¹cego z boku nad jego g³ow¹. Przez chwilê jego stopy

znalaz³y siê bez oparcia, dyndaj¹c w powietrzu, podczas gdy ko-

lejne obluzowane kamienie stacza³y siê spod butów.

– Nic ci nie jest? – Dengar us³ysza³ glos Neelah z do³u. Latar-

nia wy³owi³a jego rêkê, kurczowo obejmuj¹c¹ wystêp skalny, i dru-

g¹, która próbowa³a uchwyciæ siê go obok tamtej.

background image

144

– A jak ci siê wydaje? – Niebezpieczeñstwo bardziej ziryto-

wa³o, ni¿ wystraszy³o Dengara. Nie odwracaj¹c g³owy krzykn¹³ do

dziewczyny:

– Przesuñ œwiat³o trochê na bok!

Promieñ przesun¹³ siê, a on zdo³a³ z³apaæ równowagê, przyci-

skaj¹c mocno pierœ do górnej krawêdzi wystêpu skalnego. Wyci¹-

gn¹³ w górê jedn¹ rêkê i uchwyci³ siê brzegów niewielkiej dziury,

któr¹ dostrzeg³ z do³u. Jedno szarpniêcie i ska³a ust¹pi³a. Oderwa³

kamieñ, odwracaj¹c g³owê, by os³oniæ oczy od ¿wiru i py³u.

Wiêcej œwiat³a przedosta³o siê w dó³ z powierzchni Morza Wydm,

kiedy Dengar odchyli³ g³owê do ty³u, zauwa¿y³ nawet skrawek bez-

chmurnego nieba. Uda siê, pomyœla³ z ulg¹. Pot sp³ywa³ mu wzd³u¿

szyi i po piersi, kiedy woln¹ rêk¹ odrywa³ kolejne kamienie stercz¹-

ce ze œciany komina. Spad³y w ciemnoœæ, stukaj¹c o inne, które

str¹ci³ poprzednio. Poczu³ wdziêcznoœæ, czuj¹c jak œwie¿e powie-

trze, nawet tak suche i gor¹ce jak rozpra¿ona pustynna atmosfera,

oblewa mu twarz i wdziera siê do p³uc. Wszystko by³o lepsze ni¿

smród, który wype³nia³ tunele i jaskinie pod powierzchni¹...

Promieñ latarni nagle zgas³.

– Hej! – krzykn¹³ Dengar w dó³, do Neelah. – Poœwieæ mi tu

z powrotem! – Odblask œwiat³a dziennego, wpadaj¹cy przez po-

szerzony otwór, nie wystarcza³, by rozró¿niæ szczegó³y otaczaj¹-

cej go szczeliny; nie móg³ dostrzec, który fragment ska³y powinien

chwyciæ i oderwaæ w nastêpnej kolejnoœci. – Nadal potrzebujê...

– Coœ tu jest! – okrzyk Neelah odbija³ siê echem od zakrzy-

wionych œcian pokruszonej ska³y. W jej nastêpnych s³owach wy-

czu³ nag³y strach. – Coœ du¿ego!

background image

145

10 – Mandaloriañska zbroja

R O Z D Z I A £

!

Dengar zdo³a³ siê obróciæ, ¿eby spojrzeæ w dó³. Z jego gard³a

wyrwa³ siê gard³owy œmiech, kiedy rozpozna³ upstrzon¹ powierzch-

niê, zaokr¹glon¹ i siêgaj¹c¹ wy¿ej ni¿ najwy¿szy humanoid.

– To Sarlacc – powiedzia³. – A w ka¿dym razie to, co z niego

zosta³o. – Ze swojego niebezpiecznego stanowiska obserwowa³,

jak Neelah wy³awia œwiat³em latarni olbrzymie, wê¿owe kszta³ty,

których masa blokowa³a dalszy koniec jaskini. Nie by³o widaæ ani

g³owy, ani ogona, a fragment widoczny w œwietle latarni trwa³ ca³-

kowicie nieruchomo. – To dlatego tak tu œmierdzi, pamiêtasz? Jego

resztki s¹ pewnie rozwleczone po wszystkich tunelach.

Marszcz¹c nos z obrzydzenia, Neelah podesz³a bli¿ej do ol-

brzymiego cielska. Od jego ³usek, po³yskuj¹cych plamami rozk³a-

daj¹cej siê tkanki i zasch³ej krwi, odbija³o siê doœæ œwiat³a, by

mo¿na by³o zobaczyæ paletê z Bob¹ Fettem, z³o¿on¹ kilka metrów

dalej. Oba roboty medyczne, po³yskuj¹c lampkami czujników

wmontowanych w korpusy, wykazywa³y niewielkie zainteresowa-

nie czynnoœciami badawczymi Neelah.

Dengar powróci³ do pracy nad poszerzaniem drogi ich ucie-

czki.

– Poœwieæ mi tu do góry...

– On ¿yje!

Krzyknê³a tak g³oœno, ¿e Dengar o ma³o nie puœci³ skalnego

wystêpu.

– Co takiego? – podci¹gn¹³ siê wy¿ej, zanim spojrza³ w dó³. –

Wystarczy pow¹chaæ, ¿eby wiedzieæ, ¿e jest bardziej martwy ni¿...

background image

146

– Poruszy³ siê! – z wœciek³oœci¹ i panik¹ w g³osie Neelah po-

kaza³a na fragment cielska Sarlacka. – Zobaczy³am to przed chwi-

l¹. Jak go tr¹ci³am.

– Nie ma siê czym martwi栖 powiedzia³ Dengar. Ramiê,

obejmuj¹ce skalny wystêp, zaczyna³o mu drêtwieæ. – To pewnie

z powodu rozk³adu tkanki. Musia³aœ trafiæ na podskórny b¹bel ga-

zów. Pewnie zacznie œmierdzieæ jeszcze bardziej, i to ju¿ nied³ugo...

Zamilk³, widz¹c nag³y spazm przebiegaj¹cy wzd³u¿ wypuk³ej œcia-

ny cielska Sarlacka. WyraŸnie dostrzeg³ ruch, przypominaj¹cy pery-

staltyczn¹ falê biegn¹c¹ wzd³u¿ ³usek i plam rozk³adaj¹cej siê tkanki.

– Widzisz? – Neelah skierowa³a œwiat³o na po³yskuj¹ce ciel-

sko. – To samo zrobi³ przed chwil¹! A mówi³eœ, ¿e jest martwy!

Lepiej, ¿eby by³, pomyœla³ Dengar. Niepokój, zogniskowany

w jego ¿o³¹dku, zacz¹³ podpe³zaæ w górê, œciskaj¹c za gard³o. Boba

Fett zabi³ przecie¿ to drañstwo; wydosta³ siê z jego wnêtrznoœci

wysadzaj¹c je w powietrze. Taki uraz musia³ zabiæ Sarlacka; nie

by³o innej mo¿liwoœci. Absolutnie ¿adnej innej mo¿liwoœci. Ta myœl

kr¹¿y³a w g³owie Dengara, podszyta panicznym strachem.

Ten strach narodzi³ siê z mroków nieproszonych myœli. Nikt

nie widzia³ nigdy Sarlacka w ca³oœci; potwór zagnieŸdzi³ siê w Wiel-

kiej Jamie Carcoona na d³ugo przedtem, gdy na Tatooine pojawi³y

siê jakiekolwiek istoty rozumne. JeŸdŸcy Tusken, którzy od niepa-

miêtnych stuleci przemierzali po³acie Morza Wydm na swoich ku-

d³atych banthach, opowiadali sobie legendy, jak to Sarlacc narodzi³

siê sam z siebie w j¹drze tej planety, zanim jeszcze jej s³oñce pêk³o

na dwoje. Narodzony i rozwijaj¹cy siê z powolnym uporem istoty

wiecznej, bêdzie dr¹¿y³ tunele i rozprzestrzenia³ siê w nich, póki

nie po¿re wszystkiego, co siê da, by w koñcu poch³on¹æ samego

siebie w odwiecznym cyklu zniszczenia i powtórnych narodzin.

Dengar wiedzia³, ¿e to wszystko bzdury. Grzebanie siê w tu-

skeñskich mitach nie mia³o sensu. Z drugiej strony jednak nikt do

tej pory, ani na Tatooine, ani poza ni¹, nie zdo³a³ ustaliæ zasad

fizjologii Sarlacka. Mo¿e ma wiêcej ni¿ jeden ¿o³¹dek, pomyœla³

Dengar. Albo potrafi siê regenerowaæ, jak roœlina. Przyjemna per-

spektywa, nie ma co; zw³aszcza dla kogoœ, kto zawêdrowa³ do

legowiska potwora. Jak my...

Jego obawy okaza³y siê s³uszne. Ob³y fragment cielska Sarla-

cka wystrzeli³ nagle w górê, jak w¹¿ prostuj¹cy swoje zwoje. Siê-

gn¹³ nawet wy¿ej ni¿ Dengar, kurczowo uczepiony wystêpu skal-

nego i przeci¹gn¹³ ³uskami po sklepieniu jaskini kilka metrów od

background image

147

niego. Deszcz kamieni i ostrych od³amków sypn¹³ w dó³, na Ne-

elah, która próbowa³a skryæ siê w prowizorycznej kryjówce obok

palety i robotów medycznych.

Wnêtrzem jaskini wstrz¹snê³a sejsmiczna fala, gdy zwoje

Sarlacka uderzy³y ponownie. Dengar mocniej uchwyci³ siê wystê-

pu skalnego, by nie spaœæ. Coraz wiêcej kamieni odrywa³o siê i spa-

da³o w dó³ poszerzonej szczeliny, siek¹c rozpra¿onymi kamienia-

mi i piachem jego ramiona i odwrócon¹ twarz.

Zanim jeszcze dobrze siê przyjrza³ temu, co dzieje siê w dole,

Dengar owin¹³ swój koniec liny wokó³ wystêpu i szybko zawi¹za³.

– £ap linê! – krzykn¹³. – Wci¹gnê ciê do góry!

Wyczu³, jak dziewczyna szarpie za drugi koniec liny. Ale kiedy

znów móg³ cokolwiek dostrzec w pó³mroku jaskini, rozpraszanym

s³abym œwiat³em dnia i przewróconej latarni, zobaczy³, ¿e Neelah zwlo-

k³a nieprzytomnego Fetta z palety i postawi³a go na nogi. Zarzuciwszy

sobie jego ramiê wokó³ barku, mocowa³a mu linê wokó³ piersi.

– Ju¿! – cofnê³a siê o krok i krzyknê³a do Dengara. – Zabierz

go na górê! Zacznij ci¹gn¹æ!

Rêce Boby Fetta zwisa³y bezw³adnie wzd³u¿ boków; naprê¿o-

na lina nie pozwala³a cia³u osun¹æ siê na pod³ogê. G³owa opad³a

mu na pierœ. Jedyn¹ oznak¹, ¿e nadal ¿yje, by³ nierówny oddech,

poruszaj¹cy pierœ.

Nie by³o sensu siê k³óciæ. Dengar wiedzia³, ¿e w przypadku tej

upartej kobiety by³aby to tylko strata czasu. Wspi¹³ siê na górn¹

powierzchniê wystêpu, a potem uj¹³ linê obiema d³oñmi. Plecami

uderzy³ o skaln¹ œcianê, zapar³ siê i zacz¹³ ci¹gn¹æ linê. Cia³o nie-

przytomnego ³owcy wyprostowa³o siê, stopy oderwa³y siê do zie-

mi i dynda³y, gdy Dengar ci¹gn¹³ go ku sobie.

Jaskinia siê zatrzês³a, gdy fragment Sarlacka, czy to w ostat-

nich przedœmiertnych spazmach, czy to z g³odu, podra¿nionego

obecnoœci¹ ludzi, uniós³ siê konwulsyjnie i uderzy³ o skaln¹ œcianê

tu¿ pod Dengarem. Serce ³owcy nagród zabi³o mocniej, gdy po-

czu³ jak wystêp skalny zadr¿a³ i stêkn¹³, jak gdyby wiêkszy frag-

ment ska³y, którego by³ czêœci¹, mia³ siê zaraz oderwaæ od górnej

czêœci sklepienia jaskini. Dengar wyci¹gn¹³ rêkê i chwyci³ za linê,

podci¹gaj¹c Bobê Fetta w górê szczeliny; cielsko Sarlacka minê³o

stopy ³owcy o centymetry, kiedy wyprê¿y³o siê w g³oœnej agonii.

Fett znajdowa³ siê nadal kilka metrów poza zasiêgiem chwytu

Dengara, gdy Sarlacc kolejny raz uderzy³ o pod³ogê jaskini. Nie wi-

daæ by³o ani jego g³owy, ani ogona, tkwi¹cych gdzieœ w ciemnoœciach.

background image

148

Odg³os uderzenia odbi³ siê echem wœród œcian jaskini jak podziemny

grzmot; ostre od³amki siek³y Dengara po plecach. Jedna ze œcian

komina – ich droga ucieczki, któr¹ próbowa³ poszerzy栖 osunê³a

siê w dó³, mijaj¹c wisz¹cego na linie Bobê Fetta o centymetry. Bez-

w³adne cia³o ³owcy nagród wirowa³o na linie, gdy Dengar próbowa³

podci¹gn¹æ go wy¿ej. By³ to jedyny ruch jego cia³a, jakby pêtla

wokó³ piersi wycisnê³a z niego resztki si³ ¿yciowych.

Za dyndaj¹cym cia³em Fetta Dengar zobaczy³, jak oba roboty

uciekaj¹ na drug¹ stronê jaskini, podczas gdy cielsko Sarlacka wije

siê na ziemi, mia¿d¿¹c na py³ le¿¹ce na niej kamienie. Neelah cof-

nê³a siê, omiot³a œwiat³em latarni bok Sarlacka, a potem rzuci³a siê

do ucieczki, gdy stromy stok jego cielska zacz¹³ siê przetaczaæ

w jej stronê. Dengar patrzy³, jak dziewczyna potyka siê na luŸ-

nych kamieniach, pada na kolana i podpiera siê d³oñmi. Latarnia

wypad³a jej z rêki i potoczy³a siê stukaj¹c po pod³odze, by zatrzy-

maæ siê kilka metrów dalej. Œwieci³a teraz do góry pod dziwnym

k¹tem prosto na cia³o potwora.

Jasna elipsa œwiat³a na ³uskach Sarlacka powiêksza³a siê, w mia-

rê jak jego cielsko skrêca³o siê nadal, niczym ohydna fala przyp³y-

wu poszarpanego pancerza i chorej tkanki. Neelah krzyknê³a ze

strachu i bólu, kiedy przetoczy³o siê na jej stopê i ³ydkê, przy-

gwa¿d¿aj¹c j¹ do ziemi. Sarlacc zatrzyma³ siê, jakby jakiœ zmys³

podpowiedzia³ mu, ¿e uda³o siê pochwyciæ ofiarê. Wypiêtrzy³ siê

nad dziewczyn¹, która przekrêci³a siê na bok i spróbowa³a ze-

pchn¹æ ob³e cielsko z nogi go³ymi rêkami. Wystarczy³oby, ¿eby

Sarlacc dalej siê toczy³ i skrêca³, mia¿d¿¹c ciê¿k¹ fal¹ swojego

masywnego cielska wszystko, co znalaz³o siê na jego drodze, aby

zamieniæ Neelah w nieruchome zw³oki. Dengar podci¹gn¹³ linê wy-

starczaj¹co wysoko, by owin¹æ j¹ wokó³ koñca wystêpu. Nieprzy-

tomny Boba Fett wisia³ bezw³adnie na drugim jej koñcu nad cia-

³em Sarlacka. Przytrzymuj¹c siê jedn¹ rêk¹, Dengar drug¹ siêgn¹³

do kabury, przyciœniêtej ciê¿arem jego cia³a do œciany komina.

Zdo³a³ wydostaæ miotacz, choæ boleœnie otar³ o szorstk¹ œcianê

naskórek z wierzchu d³oni. Zmieni³ pozycjê i ustawi³ siê w taki

sposób, by móc oddaæ czysty strza³ i nie trafiaj¹c przy tym zawie-

szonego na linie Fetta, wcelowaæ w zwaliste cielsko Sarlacka...

Zmiana pozycji i wynikaj¹ca z niej zmiana obci¹¿enia wystê-

pu, w po³¹czeniu z uszkodzeniem i tak ju¿ niebezpiecznych œcian

jaskini przez konwulsyjne ruchy Sarlacka wystarczy³y, by wystêp

skalny oderwa³ siê, wzbijaj¹c ob³ok py³u i mijaj¹c ³okieæ Dengara

background image

149

o milimetry. Przedni fragment wystêpu run¹³ w dó³, podczas gdy

Dengar usi³owa³ przytrzymaæ siê jego resztek. Ostry czubek od³a-

manej ska³y zaklinowa³ siê w szczelinie o jakiœ metr poni¿ej miej-

sca, w którym znajdowa³ siê wystêp, z tak¹ si³¹, ¿e Dengar uderzy³

zêbami dolnej szczêki o górn¹. Pêtla liny, na której wisia³ Boba

Fett, zeœliznê³a siê w dó³ i utkwi³a zablokowana pomiêdzy oderwa-

n¹ iglic¹ a œcian¹ szczeliny.

Ten ostry, gwa³towny ruch wyrwa³ blaster z d³oni Dengara.

Przytrzymuj¹c siê kurczowo ska³y, patrzy³ bezradnie – czas jakby

zwolni³, rozci¹gaj¹c sekundy i zwalniaj¹c upadek miotacza – jak

broñ wiruje w przesyconym dusz¹cym py³em powietrzu pod sufi-

tem jaskini, by spaœæ na jej dno. To rêkojeœæ, to lufa – widzia³, jak

powoli oddalaj¹ siê poza zasiêg jego chwytu, gdyby nawet zdo³a³

oderwaæ jedn¹ z d³oni wpijaj¹cych siê kamienn¹ œcianê.

Wtedy zobaczy³ coœ jeszcze, co obudzi³o siê do ¿ycia równie

niespodziewanie jak pochowany Sarlacc. Gwa³towne szarpniêcie lin¹

odchyli³o g³owê Boby Fetta do ty³u, odwracaj¹c jego blad¹, odkryt¹

twarz w stronê Dengara i œwiat³a dziennego wpadaj¹cego z góry

przez szczelinê. £owca nagród wygl¹da³ jak martwy, jak gdyby lek-

cewa¿one ostrze¿enia robotów medycznych okaza³y siê w koñcu

prawdziwe; niewykluczone, ¿e Dengar i Neelah nieœli podziemnymi

tunelami trupa, który wisia³ teraz nieruchomo w powietrzu...

Boba Fett otworzy³ oczy, patrz¹c prosto na Dengara. Biegn¹-

cy w zwolnionym tempie czas zatrzyma³ siê ca³kowicie, gdy zimne

spojrzenie przewierci³o Dengara na wylot.

Potem czas ruszy³ do przodu, a nastêpne wydarzenia rozegra³y

siê w u³amkach sekundy. Boba Fett uniós³ rêkê i z³apa³ spadaj¹cy

blaster, równie zrêcznie i szybko jak w¹¿ atakuj¹cy z ukrycia ofiarê.

Broñ wpad³a w jego d³oñ tak pewnie, jakby by³a przed³u¿eniem jego

w³asnej istoty, czêœci¹ cia³a w stopniu nie mniejszym ni¿ krêgos³up.

Fett odwróci³ wzrok. Dengar widzia³ z góry, jak rozgl¹da siê

po jaskini, zatrzymuj¹c spojrzenie w miejscu, gdzie ciê¿kie cia³o

Sarlacka uwiêzi³o Neelah w uœcisku. Wyci¹gn¹³ wyprostowan¹ rêkê

z luf¹ miotacza wycelowan¹, jak przed³u¿enie ramienia, prosto

w ogromny zwój cielska Sarlacka.

Jaskiniê wype³ni³y ostre, poszarpane cienie; to blaster miota³

przerywany ogieñ, przecinaj¹c pulsuj¹c¹ energi¹ otwart¹ przestrzeñ

jaskini. Si³a wystrza³ów odchyli³a od pionu linê i jak miniaturowa

rakieta odrzuci³a Bobê Fetta w stronê przeciwn¹ ni¿ rozb³yski ostrza³u.

Fett celowa³ stale w to samo miejsce na ob³ej powierzchni segmentu

background image

150

Sarlacka, dodaj¹c sw¹d palonego cia³a do wisz¹cej w dusznym po-

wietrzu jaskini woni rozk³adu i gnicia.

W tym samym momencie segment Sarlacka poderwa³ siê do

góry, u¿¹dlony rozgrzanymi do bia³oœci ig³ami laserowego ognia. Na

pod³ogê jaskini zaczê³y opadaæ fragmenty ³usek i zwêglonego cia³a;

otwarta rana na cielsku potwora, rozcinana coraz g³êbiej nieprze-

rwanym ogniem miotacza, sycza³a pod k³êbami kwaœnego dymu.

Neelah wbi³a koñce palców w usian¹ gruzem pod³ogê jaskini,

otoczona deszczem iskier i p³atków sczernia³ej tkanki, rozprysku-

j¹cych ka³u¿ê krwi Sarlacka. Z widocznym bólem czo³ga³a siê do

przodu, ci¹gn¹c za sob¹ nogê, wyrwan¹ z pu³apki ogromnego ciel-

ska. Nieprzerwany strumieñ energii z miotacza Boby Fetta otwie-

ra³ coraz szerzej i g³êbiej cia³o potwora, tworz¹c czerwone wrota

w ¿yj¹cej skale.

Ryk agonii, dziki wrzask zranionej bestii dochodzi³ do nich z nie-

oœwietlonych tuneli rozci¹gaj¹cych siê daleko poza jaskiniê. Coraz

g³oœniejszy i bardziej przenikliwy, a¿ sta³ siê niemal fizycznym by-

tem, wstrz¹sa³ œcianami i odrywa³ od nich obluzowane kamienie.

Neelah przykucnê³a z boku jaskini, niedaleko robotów medycznych,

podczas gdy sufit jaskini pêka³ i obsuwa³ siê w dó³. Ostre od³amki

trafia³y w krwawi¹cy i poparzony bok segmentu Sarlacka i turla³y

siê dalej, by zatrzymaæ na rosn¹cej stercie obok niego.

Krzyk ucich³ równoczeœnie ze spazmatycznym ruchem, który

wstrz¹sn¹³ widoczn¹ czêœci¹ Sarlacka. Kamienie usypane wzd³u¿

jego boku stoczy³y siê w dó³, gdy segment wycofa³ siê do jednego

z tuneli w najdalszym koñcu jaskini. Ze swojego miejsca na górze

Dengar przez chwilê widzia³ wystrzêpiony koniec, szary i pokryty

strupami w miejscu, gdzie segment oderwa³ siê od wiêkszej ca³oœci.

Potem znikn¹³, pozostawiaj¹c za sob¹ tylko kamienie i czarny py³.

Blaster w d³oni Boby Fetta umilk³. £owca spojrza³ w górê,

w zalan¹ œwiat³em szczelinê, na niebezpiecznie przechylony frag-

ment wystêpu skalnego. Dengar widzia³ w jego twarzy, ¿e ten cz³o-

wiek siêgn¹³ do ostatnich rezerw si³, by zdobyæ siê na taki wyczyn.

– Opuœæ mnie... – wychrypia³ Fett g³osem brzmi¹cym tak, jak-

by dobywa³ siê z zamkniêtego grobu. – Szybko...

Dengar zdo³a³ zaprzeæ siê stopami o œciany szczeliny na tyle

mocno, by odwi¹zaæ linê zamocowan¹ wokó³ wystêpu. Zacz¹³ lu-

zowaæ j¹ powoli, opuszczaj¹c Bobê Fetta na pod³ogê jaskini. Kie-

dy napiêcie liny zel¿a³o, Dengar zarzuci³ pêtlê na ramiê i pomóg³

sobie drug¹ d³oni¹ we wspinaczce w górê komina. Wydosta³ siê na

background image

151

powierzchniê i opad³ ciê¿ko na gor¹ce piaski Morza Wydm. Wy-

cieñczony, nabra³ haust powietrza, usiad³ i mocno chwyci³ linê.

Kiedy poczu³ szarpniêcie na drugim jej koñcu, wsta³ i zacz¹³

ci¹gn¹æ, cofaj¹c siê krok za krokiem od szczeliny. Ciê¿ar uwieszo-

ny na koñcu liny pozwoli³ mu wywnioskowaæ, ¿e wci¹ga do góry

nie tylko Bobê Fetta.

Wiêcej miêœni ni¿ rozumu, pomyœla³ Dengar, wyci¹gaj¹c linê

kawa³ek po kawa³ku nad ska³y i piasek. Przypuszcza³, ¿e to w³aœnie

pozwoli³o mu znaleŸæ sobie takie, a nie inne miejsce wœród ³owców

nagród, gdy tymczasem Boba Fett zajmowa³ znacznie bardziej spek-

takularne. Zapar³ siê piêtami o piach. Napiêcie liny nie pozwoli³o mu

przewróciæ siê do ty³u i w koñcu zobaczy³ jedn¹ rêkê Boby Fetta

w otworze szczeliny, jak zapiera siê o piach, pozwalaj¹c ³owcy wy-

dŸwign¹æ siê na powierzchniê. Drug¹ rêk¹ przytrzymywa³ Neelah,

przyciskaj¹c j¹ mocno do siebie. – Dziêki po³¹czonym wysi³kom

Dengara i konwulsyjnym drgawkom Sarlacka, szczelina by³a na tyle

szeroka, ¿e pozwala³a siê przecisn¹æ ich ciasno splecionym cia³om.

Lina zwiotcza³a; pozbawiony nagle podparcia Dengar upad³

na piasek. Boba Fett wyci¹gn¹³ Neelah ze szczeliny, by ostatnim

podrzutem cia³a, zapieraj¹c siê rêkami o brzegi szczeliny, wydo-

staæ siê i opaœæ bez si³ obok niej.

Wszêdzie wokó³ nich rozci¹ga³y siê ciche p³aszczyzny Morza

Wydm. Zmêczony Dengar wsta³ i rozejrza³ siê dooko³a, po szczy-

tach niskich pagórków. Odchyli³ g³owê do ty³u, wpatrzy³ siê w bez-

chmurne niebo; a blask s³oñca prawie go oœlepi³. Nie widzia³ ¿ad-

nych statków. Atak bombowy, który osmali³ i rozora³ kraterami

powierzchniê pustyni, chyba ju¿ siê skoñczy³, a jego sprawcy opu-

œcili atmosferê Tatooine. Zreszt¹ nawet gdyby wrócili, Dengar nie

mia³ ju¿ si³ na nic. Móg³ tylko le¿eæ na piasku i czekaæ, a¿ wykoñ-

cz¹ go eksploduj¹ce bomby.

Podszed³ do pozosta³ej dwójki. Boba Fett le¿a³ na plecach

z zamkniêtymi oczami; jedyn¹ oznak¹ ¿ycia by³o powolne wzno-

szenie siê i opadanie klatki piersiowej. Jeœli mia³ w sobie jeszcze

jakieœ resztki si³, wystarcza³y zaledwie na podstawowe czynnoœci

oddechowe i nic poza tym.

– Jak siê czujesz? – cieñ Dengara pad³ na twarz Neelah.

Powoli kiwnê³a g³owa.

– W porz¹dku. – Wierzchem ubrudzonej d³oni odsunê³a mo-

kre od potu w³osy, zas³aniaj¹ce jej oczy; na twarzy pozosta³ brudny

œlad. Usiad³a i przyci¹gnê³a kolana do piersi, ¿eby zbadaæ kostkê,

background image

152

przygwo¿d¿on¹ cielskiem Sarlacka. Skrzywi³a siê z bólu i zamknê-

³a na chwilê oczy, kiedy dotknê³a otartego cia³a. – Chyba nic nie

jest z³amane. – Przy pomocy Dengara wsta³a i ostro¿nie przenio-

s³a ciê¿ar cia³a na chor¹ nogê. – Tak, wszystko w porz¹dku.

Z g³êbi szczeliny, przez któr¹ przed chwil¹ uciekli, odezwa³ siê

g³os.

– Bior¹c pod uwagê okolicznoœci, które mia³em okazjê zaob-

serwowa栖 zagrzmia³ SH

Σ

1-B – zak³adam, ¿e wszystkie osoby

znajduj¹ce siê w najbli¿szym otoczeniu wymagaj¹ natychmiasto-

wej pomocy medycznej. Ponadto pacjent, którego powierzono

naszej opiece, niew¹tpliwie potrzebuje...

Gderliwe uwagi umilk³y, kiedy Neelah podnios³a z ziemi ka-

mieñ i wrzuci³a go w szczelinê. Us³yszeli, jak uderza o metal i two-

rzywo, uciszaj¹c na chwilê robota.

– Nie zejdê tam drugi raz – oznajmi³a Neelah. – Pierwszy mi

wystarczy na ca³e ¿ycie.

Dengar westchn¹³ ciê¿ko. Wszystko jak zwykle znalaz³o siê na

jego g³owie. Roboty medyczne nadal by siê im przyda³y; SH

Σ

-1B

niew¹tpliwie mia³ racjê, kiedy twierdzi³, ¿e Boba Fett potrzebuje

dalszej pomocy medycznej, zw³aszcza po wysi³ku, na jaki zdoby³

siê w jaskini pod Morzem Wydm. By³y te¿ jeszcze zapasy – niewie-

le tego, ale zawsze – które razem z Neelah zdo³ali zabraæ z kryjów-

ki. Na pewno siê przydadz¹ w ich obecnej sytuacji.

– W porz¹dku – powiedzia³ Dengar. Rozejrza³ siê dooko³a,

szukaj¹c g³azu, wokó³ którego móg³by owin¹æ linê. – Ale jak skoñ-

czê, oboje bêdziecie mi coœ d³u¿ni. I to du¿e coœ.

– Nie martw siê o to. – Uœmiechnê³a siê do niego Neelah. –

Twoja nagroda ciê nie ominie.

Nie by³ pewien, co mia³a na myœli. Znikaj¹c w skalnej szczeli-

nie, przez któr¹ siê wydostali, z paskiem od lampy w zêbach, za-

stanawia³ siê, czy ta nagroda – kiedy siê jej w koñcu doczeka –

wyjdzie mu na dobre, czy na z³e.

Ha³as wystraszy³ felinksa; dr¿a³ w ramionach Kuata, gdy ten

g³aska³ jego jedwabist¹ sierœæ.

– No ju¿, ju¿ dobrze – uspokaja³ przera¿one zwierzꠖ ju¿ po

wszystkim. Nie ma siê czym martwiæ. – Na tym w³aœnie polega³a

ró¿nica pomiêdzy stworzeniami takimi jak felinks a rozumnymi miesz-

kañcami galaktyki. – IdŸ spaæ i œnij, o czym tylko zamarzysz.

background image

153

Sta³ przy wielkim iluminatorze na pok³adzie statku flagowego

Zak³adów Stoczniowych Kuat, patrz¹c, jak nakrapiana tarcza Ta-

tooine – brudna kula poœród czystych, zimnych gwiazd – kurczy

siê w oddali. Znaczna czêœæ tego brudu by³a teraz w du¿o gorszym

stanie ni¿ poprzednio; oddzia³ wojskowy, który star³ na proch po-

wierzchniê Morza Wydm, by³ ju¿ w drodze. Powraca³ do systemu

Kuat krêtym kursem, wskakuj¹c i wyskakuj¹c z nadprzestrzeni,

by udaremniæ wszelkie próby wyœledzenia go i powi¹zania z za-

koñczonym w³aœnie bombardowaniem Tatooine. Wszelkie ozna-

czenia i sygna³y identyfikacyjne, które pozwala³yby zidentyfiko-

waæ statek, zosta³y starannie usuniête, zanim wyruszy³ w swoj¹

misjê. Kiedy wiadomoœæ o ataku bombowym dotrze do spelunek

i melin Mos Eisley albo podobnych miejsc na innych œwiatach,

spekulacje i podejrzenia skieruj¹ siê najpewniej ku Imperium albo

organizacji Czarnego S³oñca. Cieszy³o to Kuata, wiêc drapa³ za

uchem cicho pomrukuj¹cego felinksa. Pokrêtne œcie¿ki, myœla³

Kuat, lepiej zaprowadz¹ nas do koñca naszej drogi.

Jeszcze bardziej cieszy³ go fakt, ¿e Boba Fett osi¹gn¹³ w koñ-

cu kres w³asnej drogi. Taki by³ sens ataku bombowego. Wiado-

moœæ o œmierci ³owcy nagród dotar³a ju¿ do niego z wielu Ÿróde³;

wiele istot rozumnych – humanoidów i innych ras – s³ysz¹c o kimœ,

kto trafi³ do ¿o³¹dka Sarlacka pomyœla³oby, ¿e to koniec tej osoby.

Kuat zna³ jednak Bobê Fetta lepiej ni¿ oni; ³owca nagród mia³

zawsze denerwuj¹c¹ umiejêtnoœæ wychodzenia ¿ywcem, nawet jeœli

nie w pe³nym zdrowiu, z sytuacji, w których zwyk³y cz³owiek

poniós³by pewn¹ œmieræ. To w³aœnie koncentracja na szczegó³ach

zrobi³a z Zak³adów Stoczniowych Kuat pierwszego producenta

galaktyki, dostawcê floty dla Imperatora Palpatine’a i tajemniczych

mocodawców Czarnego S³oñca. Legendarna dok³adnoœæ Kuatów

by³a równie¿ nieod³¹czn¹ cech¹ obecnego szefa koncernu.

– Nie wystarczy wiedzieæ, ¿e ktoœ jest martwy – szepn¹³ do

felinksa, przytulaj¹c szyjê do delikatnego futra zwierzêcia. – Chce

siê zobaczyæ ich cia³a w grobie, albo jeszcze lepiej rozw³óczone po

okolicy w maleñkich kawa³eczkach...

– Przepraszam bardzo, sir...

Kuat obejrza³ siê przez ramiê i zobaczy³ jednego z kierowni-

ków sekcji ³¹cznoœci.

– S³ucham. – Nawet na pok³adzie flagowego statku nie zamierza³

wprowadzaæ sztywnego ceremonia³u tak charakterystycznego dla

dworu Palpatine’a. Zak³ady Stoczniowe Kuat by³y przedsiêbiorstwem,

background image

154

a nie scen¹ do kultywowania ob³¹kañczej manii wielkoœci. – O co

chodzi?

– Dostaliœmy w³aœnie ocenê strat. – Kierownik pokaza³ cienki

czytnik danych, po³yskuj¹cy równymi rz¹dkami liczb. – Przysz³a

z urz¹dzeñ nadawczych pozostawionych na powierzchni Tatooine.

Oczekiwa³ tych danych.

– Co mówi analiza?

– Osi¹gniêto maksymaln¹ penetracjê gruntu. – Kierownik zer-

kn¹³ na cyfry. – Ca³a okolica Wielkiej Jamy Carcoona zosta³a do-

szczêtnie zbombardowana. Prawdopodobieñstwo prze¿ycia form

biologicznych na powierzchni Morza Wydm oraz pod ni¹, do g³ê-

bokoœci dwunastu metrów, wynosi... – wcisn¹³ kilka przycisków

na klawiaturze czytnika – zero przecinek zero zero jeden. Zak³a-

dany poziom tolerancji wynosi³ zaledwie dwa miejsca po przecin-

ku. – Na twarzy mê¿czyzny pojawi³ siê wyraz zadowolenia. – Po-

wiedzia³bym, ¿e s¹ spore szanse, ¿e nasz cel zosta³ osi¹gniêty.

– Mhm... – Kuat pokiwa³ g³ow¹. – Powiedzia³ pan „spore szan-

se”, tak?

Wyraz zadowolenia znikn¹³ z twarzy kierownika; w gronie

pracowników podlegaj¹cych bezpoœrednio dziedzicowi i w³aœcicie-

lowi koncernu by³ jednym z najm³odszych.

– To takie powiedzenie, proszê pana. – Nadal musia³ siê wie-

le nauczyæ. – Nasz cel zosta³ niew¹tpliwie zrealizowany.

– To sformu³owanie podoba mi siê du¿o bardziej. – Felinks

mrucza³ sennie pod palcami Kuata. – A w ka¿dym razie na tyle

niew¹tpliwie, na ile to mo¿liwe w tym upartym wszechœwiecie. –

Obdarzy³ podw³adnego uœmiechem. – Wszystko zale¿y od tych

miejsc po przecinku, co?

– S³ucham, proszê pana...?

– Mniejsza o to. – Felinks zaprotestowa³ niemrawo, gdy Kuat

pochyli³ siê, by postawiæ go na zawi³ej mozaice pod³ogi. – Dziêku-

jê za informacjê. Jest pan wolny.

Kierownik sekcji ³¹cznoœci wyszed³, a Kuat powróci³ do kon-

templacji Tatooine, nie wiêkszej teraz ni¿ plamka wielkoœci pa-

znokcia widoczna przez iluminator. Felinks ociera³ siê o jego nogi,

mrucz¹c coraz g³oœniej, by wy¿ebraæ powrót na rêce pana.

– Taka d³uga droga... – Kuat pokiwa³ g³ow¹, wypowiadaj¹c

na g³os swoje myœli. – I wszystko na pró¿no...

Nie podziela³ pewnoœci podw³adnego co do tego, ¿e osi¹gnêli

zak³adany cel. Uznawanie czegoœ za pewnik w tym wszechœwiecie

background image

155

by³o jednym z g³upich zwyczajów m³odoœci. Mimo wszystko, po-

myœla³ Kuat, warto by³o spróbowaæ. Choæby po to, by zadowoliæ

swoje d¹¿enie do perfekcji i nie zaniedbaæ szansy, ¿e uda siê jed-

nak zabiæ Bobê Fetta. Stawka by³a tak wysoka – tyle planów i in-

tryg, na tak g³êbokim poziomie i o takim znaczeniu dla przetrwania

koncernu – ¿e warto by³o zaryzykowaæ ka¿d¹ iloœæ czasu i œrod-

ków na próbê usuniêcia Boby Fetta z planszy, na której pionki

Imperium zyskiwa³y przewagê. Byli te¿ inni gracze – Czarne S³oñ-

ce, Rebelia, mniejsze, ale wcale przez to nie mniej smakowite im-

peria wykrojone przez Huttów i im podobnych – ale Kuat chwilo-

wo nie martwi³ siê nimi.

Jego przeciwnicy nie wiedzieli, podobnie jak ich pionki, jak

niezwykle wa¿n¹ postaci¹ w tej grze sta³ siê Boba Fett. Dla Kuata

by³o to jeszcze jedno Ÿród³o podszytego drwin¹ zadowolenia. Gdyby

Fett lub Imperator Palpatine zdali sobie z tego sprawê, rozgrywka

sta³aby siê znacznie powa¿niejsza. I bardziej mordercza. Zak³ady

Stoczniowe Kuat nie doczeka³yby siê kolejnego dziedzica, bo same

przesta³yby istnieæ. Padlino¿ercy Imperatora rozkradliby je do ko-

œci, jak obwieszonego klejnotami trupa...

Pozosta³o jednak jeszcze wiele ruchów w tej grze, zanim mo-

g³oby do tego dojœæ. Kuat by³ zdecydowany je wykorzystaæ.

– Przypuszczam – powiedzia³ do felinksa – ¿e znowu go zo-

baczymy. – To by³ g³ówny powód, dla którego kaza³ odwo³aæ drugi

atak bombowy na Tatooine. Gdzieœ w g³êbi tkwi³o w nim przeko-

nanie, ¿e to bezcelowe; jeœli Boba Fett mia³ zostaæ wyeliminowa-

ny, to na pewno nie przy u¿yciu tak prymitywnych œrodków. –

Trzeba siê sporo namêczyæ, ¿eby zabiæ takiego jak on.

S¹dzi³ jednak, ¿e atak nie by³ ca³kiem bezcelowy. Mo¿e spo-

wolniê jego ruchy, myœla³. Mia³bym wtedy czas poprzestawiaæ parê

innych pionków, przyjrzeæ siê planszy i opracowaæ now¹ strategiê.

Felinks doœæ siê naczeka³; teraz informowa³ o tym swojego

pana.

– Ju¿ nied³ugo. – Kuat u³o¿y³ zwierzê w zgiêciu ramienia i po-

drapa³ je od niechcenia za uszami, tam gdzie lubi³o najbardziej. –

Jeszcze chwila. To nie potrwa d³ugo.

To nigdy nie trwa³o d³ugo, kiedy chodzi³o o Bobê Fetta. Tak

jak wczeœniej, na innej czêœci planszy, gdy pionkami byli ohydny

pajêczarz Kud’ar Mub’at i Gildia £owców Nagród. Ta gra, jak

wiedzia³ Kuat, toczy³a siê w zabójczym tempie.

– Ju¿ nied³ugo – powtórzy³ Kuat. – Ca³kiem nied³ugo.

background image

156

R O Z D Z I A £

"

WCZORAJ

– Szykuje siê coœ wiêkszego. – Bossk wyszczerzy³ zêby w pa-

skudnym uœmiechu. Jak zwykle. – Naprawdê du¿a rzecz.

Boba Fett opar³ siê o œcianê za kamienn¹ ³aw¹. Nic, o czym

mówi³ mu Trandoszanin, nie by³o dla niego niespodziank¹; ale ten

wielki gad jeszcze nie wiedzia³, ¿e jego przeznaczeniem jest zosta-

waæ zawsze o parê kroków w tyle. Mo¿e to zrozumie, pomyœla³

Fett, zanim umrze.

– Tak? – powiedzia³. Udawanie, ¿e sam nie zdaje sobie z tego

sprawy, mia³o siê przydaæ. – Powiedz mi o tym.

– Poczekaj chwilê. – Bossk odwróci³ pokryt¹ ³uskami g³owê,

lustruj¹c posêpne wnêtrze tymczasowej kwatery Boby Fetta

w g³ównym kompleksie Gildii £owców Nagród. Ju¿ wczeœniej, jed-

nym pchniêciem uzbrojonej w pazury d³oni, zamkn¹³ za sob¹

umocowane na ¿elaznych zawiasach drzwi. – Nie ka¿dy – wark-

n¹³ cicho – musi o tym wiedzieæ.

Inspekcja najwyraŸniej go zadowoli³a; upewni³ siê, ¿e w szcze-

linach pomiêdzy wilgotnymi kamieniami nie ma ¿adnych urz¹dzeñ

pods³uchowych.

– Przynajmniej na razie.

– Masz skrytoœæ we krwi. – Fett w duchu pomyœla³: „Idio-

ta!”. W pomieszczeniu mog³a byæ ukryta setka urz¹dzeñ pods³u-

chowych, których nie sposób wykryæ przy u¿yciu wzroku. – To

cenna cecha.

– Trzeba uwa¿aæ. – Bossk rozsiad³ siê na ³awce i pochyli³

w jego stronê. – Zw³aszcza przy czymœ takim.

background image

157

– To znaczy?

Wokó³ sk¹po umeblowanego, prymitywnego pomieszczenia

korytarze Gildii £owców Nagród skrêca³y i wi³y siê jak wê¿e, od-

bijaj¹c pokrêtne myœli jej mieszkañców. A te myœli stawa³y siê

coraz bardziej pokrêtne od czasu przybycia Boby Fetta. Wyczu-

wa³ to, jakby znalaz³ siê we wnêtrzu replikuj¹cego siê w nieskoñ-

czonoœæ labiryntu, rozga³êziaj¹cego siê fraktalowymi œcie¿kami

paranoi i k³amstwa. Nie przeszkadza³o mu to. Tego wymaga³y jego

plany, a tak¿e plany pajêczarza Kud’ara Mub’ata. £owcy nagród

zaczynali siê ju¿ gubiæ w tym labiryncie; niektórzy nie prze¿yj¹ na

tyle d³ugo, by znaleŸæ drogê wyjœcia.

W moim przypadku bêdzie inaczej, pomyœla³ Fett. Nie mar-

twi³ siê rosn¹c¹ w postêpie geometrycznym z³o¿onoœci¹ labiryntu.

Nie mia³o znaczenia, czy bêdzie mia³ mapê lub k³êbek nitki, po

której trafi do wyjœcia. Kiedy przyjdzie czas, wyr¹bie sobie drogê

przez zawi³e œciany, jakby by³y z flimplastu, a nie z kamienia chci-

woœci i wrogoœci innych istot rozumnych. Ju¿ nied³ugo...

– Du¿a robota – powiedzia³ Bossk. Odruchowo wysun¹³ pa-

zury, jakby zamierza³ zatopiæ je w karku ofiary albo zacisn¹æ wo-

kó³ sakiewki pe³nej kredytów. – Taka, jakie lubisz.

Fett odezwa³ siê g³osem pozbawionym emocji, s³owami obo-

jêtnymi jak spojrzenie wizjera jego he³mu.

– Jak du¿a?

Bossk nachyli³ siê jeszcze bli¿ej i zacz¹³ szeptaæ chrapliwie do

receptora dŸwiêkowego wmontowanego z boku he³mu Fetta. Wy-

szczerzony uœmiech Trandoszanina ci¹gn¹³ siê jeszcze, kiedy po-

wiedzia³ sumê.

– Rozumiem. – Boba Fett nie by³ zdziwiony wysokoœci¹ wy-

znaczonej nagrody; mia³ w³asne Ÿród³a informacji, znacznie lepsze

i poza zasiêgiem któregokolwiek z cz³onków Gildii. – To obiecuj¹-

ca kwota. – Nie zdziwi³o go te¿, ¿e Bossk odj¹³ æwieræ miliona

kredytów od faktycznej sumy nagrody. Jak wiêkszoœæ ³owców na-

gród, Bossk specyficznie pojmowa³ znaczenie s³ów „uczciwy po-

dzia³ zysków”. – Naprawdê obiecuj¹ca.

– Tak, no w³aœnie! – Rozpamiêtywanie tak wysokiej sumy

wydawa³o siê wprowadzaæ Bosska na nowe poziomy chciwoœci. –

Wiedzia³em, ¿e na to pójdziesz.

– A kim dok³adnie jest ten towar? – Boba Fett ju¿ to wie-

dzia³, ale zada³ to pytanie, ¿eby ci¹gn¹æ maskaradê. Bossk musia³

wierzyæ, ¿e ujawnia mu szczegó³y, a nie tylko je potwierdza. –

background image

158

Ktoœ musi byæ porz¹dnie zdeterminowany, ¿eby wyznaczyæ a¿ tak

wysok¹ nagrodê.

– No chyba! – Bossk uniós³ jeden pazur. – Oto najœwie¿sze

wiadomoœci. Chodzi o pewnego Lyunezjañczyka, speca od komu-

nikacji. Nazywa siê Oph Nar Dinnid. Wpakowa³ siê w jak¹œ super-

erotyczn¹ aferê. – Bossk wyszczerzy³ zêby w lubie¿nym uœmie-

chu. – Wiesz jak to z nimi jest. Zawsze to samo.

Fett wiedzia³, o czym mówi Trandoszanin. Lyunezjañczycy

byli jednym z szeœciu inteligentnych gatunków na Ryoone, plane-

cie w odleg³ej czêœci spirali Zewnêtrznych Odleg³ych Rubie¿y.

Ciê¿kie warunki ¿ycia na planecie, wywo³ane tysi¹clecia temu

zawieszonym w górnych warstwach atmosfery popio³em wulka-

nicznym sprawi³y, ¿e walka o przetrwanie by³a wyj¹tkowo trud-

na. Inni mieszkañcy Ryoone zmietliby Lyuzjañczyków z po-

wierzchni planety wieki temu, gdyby nie to, ¿e te kruche istoty

opanowa³y w zadziwiaj¹cym stopniu sztukê komunikacji miê-

dzygatunkowej. Ich umiejêtnoœci wykracza³y daleko poza zwyk³y

przek³ad s³ów i znaczeñ; otoczeni wrogami, kiedy przetrwanie

ich gatunku zale¿a³o od tego, jak dobrze odczytaj¹ i zinterpretuj¹

najdrobniejsze niuanse ich jêzyka i gestów, Lyunezjañczycy ku-

pili sobie ¿ycie umiejêtnoœciami przek³adu wykraczaj¹cymi dale-

ko poza mo¿liwoœci robotów protokolarnych. Na Ryoone ozna-

cza³o to, ¿e umo¿liwili p³ynne i stale zmieniaj¹ce siê uk³ady,

szaleñcze zawi¹zywanie i rozwi¹zywanie sojuszy, wypowiadanie

wojny i szybko zrywane traktaty pokojowe pomiêdzy gatunka-

mi, które ró¿ni³y siê miêdzy sob¹ nie tylko jêzykiem, ale nawet

podstaw¹ metabolizmu. Poza ich rodzinn¹ planet¹ Lyuzjañczy-

ków mo¿na by³o znaleŸæ w ka¿dym wêŸle komunikacyjnym;

wymieniali i uœciœlali wiadomoœci albo prowadzili negocjacje miê-

dzy kompletnie ró¿nymi sektorami Imperium.

Tyle tylko, ¿e ten niezwyk³y talent do odczytywania ukrytych

intencji i zamiarów innych gatunków obraca³ siê czasem przeciw-

ko nim. Od czasu do czasu ten czy ów Lyunezjañczyk pada³ ofiar¹

w³asnej wra¿liwoœci, ogarniêty p³omieniem œlepej na wszystko na-

miêtnoœci. Co gorsza, obiekt jego uczucia prawie zawsze je od-

wzajemnia³. W przeciwieñstwie do gadziego gatunku Falleenów,

których podbojom erotycznym towarzyszy³ godny podziwu ch³ód

emocjonalny i brak uczuæ, roznamiêtnieni Lyunezjañczycy i ich

wybranki tracili g³owê do tego stopnia, ¿e nie pozostawa³o w nich

nawet ŸdŸb³o instynktu samozachowawczego. A, ¿e ze wzglêdu

background image

159

na swoje dyplomatyczne talenty Lyunezjañczycy obracali siê zwy-

kle w najwy¿szych sferach i tam znajdowali swoje wybranki, skutki

by³y zwykle katastrofalne.

Albo wrêcz œmiertelne.

– Wiem, jak to z nimi jest – powiedzia³ Boba Fett. Wiedzia³

o ca³ej rasie, a tak¿e o konkretnym przypadku Oph Nar Dinnida,

o którym opowiedzia³ mu jego informator. – Kobieta z wy¿szych

sfer powinna raczej szukaæ kogoœ takiego jak ksi¹¿ê Xizor. Wra¿e-

nia s¹ podobno znacznie bardziej intensywne, a jak przyjdzie ko-

niec, kobieta ma szansê pozostaæ przy ¿yciu. Jeœli nie straci g³o-

wy. – Fett przypuszcza³, ¿e w przypadku kogoœ takiego jak jego

czêsty zleceniodawca Xizor, to w³aœnie uchodzi³o za rycerskoœæ

wobec dam. – Problem z Lyunezjañczykami polega na tym, ¿e nie

s¹ doœæ m¹drzy, by wyeliminowaæ uczucia.

– No w³aœnie, tak jak ten Dinnid. Wpakowa³ siê do wielkiej

kadzi nerfiego gówna. – Bossk uœmiechn¹³ siê szyderczo; sam uro-

dzi³ siê bez baga¿u niepotrzebnych, sentymentalnych uczuæ. – Pra-

cowa³ dla jednego z wa¿niejszych klanów feudalnych w systemie

Narranta, nie powiem dla którego...

– Nie musisz. One wszystkie s¹ takie same. – Boba Fett do-

brze zna³ te klany; w³aœciwie by³y to luŸne konfederacje powi¹za-

nych genetycznie gatunków, które rozbudowanym rytua³em po-

k³onów, ho³dów i przysi¹g krwi usi³owa³y za³ataæ dziel¹ce ich

ró¿nice. Dawa³o to marne efekty; bez Lyunezjañczyków i ich dy-

plomatycznych talentów ju¿ dawno by siê powyrzynali. Niez³a fu-

cha dla takich prowincjuszy jak mieszkañcy Ryoone – o ile nie

spartaczyli sprawy.

A zawsze partaczyli.

– Niech zgadnꠖ powiedzia³ Boba Fett. – Pracodawcy Din-

nida znaleŸli go... jakby to powiedzieæ?... w kompromituj¹cej sy-

tuacji z ¿on¹ albo córk¹ jednego z g³ównych rodów.

– Zgad³eœ. – Oczy Bosska œwieci³y siê równie mocno jak jego

k³y. Radoœæ, jak¹ Trandoszanom sprawia³a wiadomoœæ o cudzych

k³opotach, by³a niezale¿na od oczekiwania, ¿e coœ na nich zyska-

j¹. – Tylko ¿e nie jednego z g³ównych, a najg³ówniejszego. Facet

zadar³ z samym najwy¿szym feuda³em. Jak to Lyunezjañczyk, oni

nie maj¹ krzty rozumu. Sprawa wysz³a na jaw w miejscu publicz-

nym, na jednej z oficjalnych ceremonii odnowienia przysiêgi feu-

dalnej klanu, w obecnoœci paru tysiêcy wasali i ich œwity, zgroma-

dzonych w wielkiej sali suwerena. Ktoœ przypadkiem poci¹gn¹³ za

background image

160

kurtynê za podium, kurtyna spad³a, a tam nasz Oph Nar Dinnid

i pierwsza konkubina feuda³a. Widzia³a ich ca³a galaktyka. Mówi-

³em przecie¿, ¿e oni nie maj¹ rozumu.

Opis wydarzeñ, który przedstawi³ mu Bossk, zgadza³ siê z tym,

co Fett us³ysza³ od swojego informatora.

– Dziwiê siê, ¿e ten Dinnid w ogóle uszed³ z ¿yciem.

– Cofam to, co powiedzia³em. Facet ma jednak trochê rozu-

mu. – Bossk wzruszy³ ramionami. – Nie tyle, ¿eby trzymaæ siê

z dala od k³opotów, ale przynajmniej doœæ, ¿eby mieæ zaplanowa-

n¹ trasê ucieczki, kiedy nerfie bobki trafi¹ do systemu wentylacyj-

nego. W sali zrobi³o siê wielkie zamieszanie, a Dinnid zdo³a³ siê

wymkn¹æ do œmigacza, który sta³ zatankowany i gotowy do drogi,

z wprowadzonymi wspó³rzêdnymi miejsca, w które mia³ siê udaæ.

– Ale dok¹d mia³by siê udaæ? To znaczy gdzie by³by bez-

pieczny? – Boba Fett zna³ ju¿ odpowiedŸ, ale dalej udawa³ niewie-

dzê. – Ci feuda³owie z Narranta maj¹ bardzo rozwiniête poczucie

honoru, które nie pozwoli im zapomnieæ takiego upokorzenia. Nic

ich nie powstrzyma, póki nie dostan¹ w swoje rêce osoby, która

publicznie ich poni¿y³a.

– To prawda – przyzna³ Bossk. – W³aœnie dlatego ten feuda³

wyznaczy³ tak wysok¹ nagrodê za towar, który chce dostaæ. Nie

mo¿e przecie¿ rozes³aæ po prostu swoich wojsk, ¿eby wytropi³y

mu tego ma³ego kretyna, pochwyci³y go i dostarczy³y mu po to,

¿eby móg³ siê nacieszyæ jêkami Dinnida, czy co tam chce z nim

zrobiæ. Chyba ¿e ¿yczy sobie, ¿eby wiadomoœæ o tym wydarzeniu

roznios³a siê jeszcze szerzej. Wiêc oczywiœcie feuda³ chce, ¿eby-

œmy odwalili za niego brudn¹ robotê.

Milczenie zawsze by³o cennym towarem w œrodowisku ³ow-

ców nagród. Boba Fett by³ specjalist¹ od zadañ wykonywanych

szybko, skutecznie – i po cichu.

– Przy tak wysokiej nagrodzie wyobra¿am sobie, ¿e ka¿dy

³owca w Gildii wypuœci siê za Oph Nar Dinnidem.

– To nie takie proste – zauwa¿y³ Bossk. – Ten spryciarz nie

tylko zaplanowa³ sobie ucieczkê, ale i doskona³e miejsce na kry-

jówkê. Jest u Pancernych Huttów.

Boba Fett wiedzia³ i o tym. Ze wszystkich huttañskich klanów

Pancerni byli najmniej liczni i trzymali siê z dala od najrozmait-

szych aliansów i wzajemnych interesów, które wi¹za³y innych przed-

stawicieli ich gatunku. Pancerni wygl¹dem te¿ ró¿nili siê od swoich

odleg³ych kuzynów. Mieli wprawdzie podobne rozmiary, wagê

background image

161

11 – Mandaloriañska zbroja

i twarze o du¿ych oczach i ustach jak szparka, jakby stworzona do

tego, by wpychaæ przez ni¹ ró¿ne wij¹ce siê stworzenia. Pod wzglê-

dem chêci kontrolowania wszystkiego, na czym spoczê³o spojrze-

nie ich ogromnych oczu, nie ró¿nili siê te¿ niczym od pozosta³ych

Huttów.

Byli identyczni pod wzglêdem budowy anatomicznej, o gru-

bej skórze odpornej na strza³y z blastera i dzia³anie kwasów, z or-

ganami wewnêtrznymi zagrzebanymi tak g³êboko pod warstwami

³oju, ¿e nie sposób by³o siê do nich dostaæ nawet za pomoc¹ wi-

broostrza. Jedynym zagro¿eniem fizycznym, jakiego obawiali siê

Huttowie, by³o szczególne pasmo twardego promieniowania, któ-

rego szkodliwe skutki gromadzi³y siê w ochronnej warstwie t³usz-

czu, nie poddaj¹c siê normalnym procesom wydalania. Ta cecha

powstrzymywa³a Huttów od rozszerzania przestêpczej dzia³alno-

œci na pewne obszary galaktyki. Przynajmniej dopóki jeden z hut-

tañskich klanów kiedyœ, w odleg³ej przesz³oœci, nie podarowa³ im

tego, czego odmówi³a im natura – ochronnych pancerzy, z zespa-

wanych i zanitowanych arkuszy durastali, unoszonych i sterowa-

nych wbudowanymi repulsorami. Okrywa³y one miêkkie, galare-

towate cia³a Pancernych Huttów, ods³aniaj¹c tylko ich szerokie

twarze, stercz¹ce jak ze skorupy ¿ó³wia ponad têczowymi ko³nie-

rzami na przedzie owalnych pancerzy. Nawet delikatne, ma³e r¹czki

by³y schowane i manipulowa³y od œrodka zewnêtrznymi urz¹dze-

niami chwytnymi. Te mechaniczne chwytaki wygl¹da³y na równie

skuteczne w zagarnianiu i trzymaniu nielegalnych bogactw ich w³a-

œcicieli.

– Ale dlaczego Pancerni Huttowie mieliby siê interesowaæ

poszukiwanym specjalist¹ od komunikacji? – Boba Fett prowadzi³

swego czasu interesy z kilkoma przedstawicielami tego klanu. Wie-

dzia³, ¿e nie kiwn¹ palcem, jeœli nie dostan¹ za to du¿ej kwoty

kredytów. Pod tym wzglêdem nie ró¿nili siê od innych Huttów. –

Jeœli potrzebuj¹ t³umacza i dyplomaty tej klasy, mog¹ przecie¿ ku-

piæ ka¿dego innego, kto dzia³a na tym rynku. Kogoœ bez ceny

wyznaczonej za jego g³owê.

– Oph Nar Dinnid zatroszczy³ siê o to, by chcieli w³aœnie

jego. – W szorstkim g³osie Bosska da³o siê s³yszeæ niechêtny po-

dziw. – Podobno kaza³ sobie wszczepiæ w tkankê mózgow¹ eks-

pandery pamiêci i napcha³ je mnóstwem najbardziej poufnych da-

nych, transakcji i archiwów systemu Narrant, do których mia³ dostêp

jako poœrednik dyplomatyczny najwy¿szego feuda³a. W g³owie

background image

162

Dinnida tkwi mnóstwo informacji, które Pancerni Huttowie mog¹

uznaæ za niezwykle interesuj¹ce. I zyskowne.

– I co z tego? Nie zapewni to Dinnidowi bezpieczeñstwa na

d³ugo. Skorupiaki nie s³yn¹ z delikatnoœci w wyci¹ganiu danych

z pamiêci. Zwykle po takiej operacji z delikwenta zostaj¹ marne

szcz¹tki.

Bossk nachyli³ siê bli¿ej, tak blisko, ¿e Boba Fett poczu³ woñ

krwi i miêsa poprzez filtry powietrzne he³mu.

– Dinnid jest mo¿e g³upi, ale nie a¿ tak. Ekspandery pamiêci

zainstalowane w jego czaszce maj¹ wbudowany system czasowe-

go uwalniania danych. Wszystkie te sekrety handlowe z systemu

Narrant s¹ dawkowane w ma³ych porcjach, no i zakodowane na

autodestrukcjê. Jeœli Pancerni spróbuj¹ roz³upaæ mu g³owê i wy-

ci¹gn¹æ dane, wszystko zostanie wymazane do czysta. Ale to jesz-

cze nie wszystko. Oni nawet nie wiedz¹, ile tych informacji jest

w pamiêci Dinnida. W rezultacie Dinnid bêdzie mia³ wartoœæ dla

Huttów przez niemal nieograniczony czas. Mog¹ min¹æ dziesiêcio-

lecia, zanim wyci¹gn¹ z niego te wszystkie informacje.

– Sprytnie to wymyœli³. – Podobnie jak w przypadku pozo-

sta³ych rewelacji Bosska, Boba Fett udawa³, ¿e s³yszy je po raz

pierwszy. – Ale to oznacza równie¿, ¿e Pancerni nie wypuszcz¹ go

od siebie tak szybko.

– Nie inaczej – zgodzi³ siê Bossk. Stukn¹³ pazurem o pierœ

Boby Fetta. – Wyrwanie go z ich ³ap nie bêdzie ³atwe. To dlatego

³owcy nie pal¹ siê do tej roboty. Potrzeba kilkuosobowej dru¿yny,

¿eby przej¹æ ten towar.

Fett spodziewa³ siê i tego.

– Czy to propozycja?

– Byæ mo¿e. – Bossk cofn¹³ siê, znów mierz¹c wzrokiem

pokój i surowe drzwi. – Spójrzmy prawdzie w oczy: od kiedy tu

przyby³eœ, pojawi³y siê tarcia pomiêdzy ³owcami. – Szparki Ÿrenic

Trandoszanina œwidrowa³y ciemny wizjer he³mu Fetta. – Wszyscy

gadaj¹, od starej gwardii, jak mój ojciec i reszta rady, a¿ po naj-

mniej licz¹cych siê cz³onków Gildii.

– O czym tak gadaj¹?

– Nie zadzieraj ze mn¹! – warkn¹³ Bossk. – W tej chwili masz

dla mnie pewn¹ wartoœæ, ale jeœli zaczniesz siê wyg³upiaæ, wy¿rê ci

mózg z tego he³mu jak zupê z miski. Jeœli sk³adam ci propozycjê,

to nie tylko po to, ¿eby ³apaæ tego Oph Nar Dinnida... chocia¿

to powinno wystarczyæ, ¿eby ciê zainteresowaæ. Tu chodzi o coœ

background image

163

wiêcej: o przysz³oœæ ca³ej Gildii £owców Nagród. Szykuj¹ siê tu

wielkie zmiany, a ludzie opowiadaj¹ siê albo po jednej, albo po

drugiej stronie, w zale¿noœci od tego, jak ich zdaniem potocz¹ siê

sprawy. Szczerze mówi¹c, wola³bym mieæ ciê po swojej stronie,

ale niezale¿nie od tego, za kim siê opowiesz, i tak wygram. Po

prostu bêdzie mi ³atwiej z tob¹ ni¿ bez ciebie. I lepiej, jeœli ty i ja,

i jeszcze paru starannie dobranych goœci, weŸmiemy siê za tego

Dinnida. Nagroda, któr¹ za niego zdobêdziemy, zjedna nam wielu

przyjació³. Ale nie tylko to. Przede wszystkim poka¿e niezdecydo-

wanym, kto ma doœæ ikry, ¿eby zaj¹æ siê naprawdê trudn¹ robot¹.

Ci, którym uda siê przyszpiliæ ten towar, zas³uguj¹ na to, ¿eby

rz¹dziæ Gildi¹.

– Widzê, ¿e dobrze sobie wszystko przemyœla³eœ. – Boba Fett

mówi³ g³osem równym i beznamiêtnym. – Jeszcze raz mi zaimpo-

nowa³eœ.

– OszczêdŸ sobie wazeliny. – Czubek pazura Bosska wbi³ siê

mocniej w klatkê piersiow¹ Fetta. – Wszystko, czego chcê od cie-

bie, to wiedzieæ, czy piszesz siê ze mn¹ na tê robotê.

Oczy Bosska rozszerzy³y siê ze zdumienia, gdy Boba Fett

z³apa³ go nagle za piêœæ i œcisn¹³ tak mocno, ¿e koœci zazgrzyta³y

pod ³uskami. Potem powoli odsun¹³ j¹ od siebie, jakby odstawia³

na bok dziwne i nie³adne dzie³o sztuki.

– W porz¹dku. – Wypuœci³ piêœæ Bosska z twardego jak du-

rastal uœcisku. – Jestem z tob¹.

Nad¹sany Bossk rozciera³ stawy d³oni.

– Dobrze – powiedzia³ po chwili. – Pogadam z innymi. Taki-

mi, którzy stworz¹ dru¿ynê, jakiej potrzebujemy. – Wsta³ z ka-

miennej ³awki. – Dam ci znaæ, jak mi idzie.

Boba Fett patrzy³, jak Trandoszanin zamyka za sob¹ drzwi

komory, a potem s³ucha³ oddalaj¹cego siê w korytarzu echa jego

kroków. To w³aœciwie smutne, pomyœla³. Biedny facet nawet nie

zdaje sobie sprawy, jak dobrze wszystko siê toczy.

Ale dowie siê. I to ju¿ wkrótce...

– Twój syn w³aœnie zakoñczy³ wizytê, panie. – Kamerdyner

zarz¹dzaj¹cy kwaterami Gildii £owców Nagród sk³oni³ g³owê ze

s³u¿alczym uœmieszkiem na twarzy. – A jego rozmowa z tym po-

dejrzanym osobnikiem, znanym jako Boba Fett, przebieg³a do-

k³adnie tak, jak w swojej niezmierzonej m¹droœci przewidzia³eœ.

background image

164

Cradossk spojrza³ na nadskakuj¹cego Twi’lekianina, ca³ego

w lansadach, z oczami b³yszcz¹cymi chciwoœci¹. Lœni¹ce, rozdwa-

jaj¹ce siê warkocze g³owne podw³adnego przypomina³y mu jedno-

czeœnie œlimaki ziemne z Nirelli i nie ugotowane kie³baski. To sko-

jarzenie spowodowa³o, ¿e poczu³ siê g³odny – ale w koñcu niemal

wszystko tak na niego dzia³a³o.

– Oczywiœcie, ¿e tak. – W swojej luksusowo wyposa¿onej

kwaterze Cradossk bawi³ siê ciê¿kimi taœmami stroju, w jakim za-

³atwia³ interesy: ciemne, ale gustowne szaroœci i czernie materia³u

tworzy³y smutn¹ dla oczu symfoniê. Paradny strój, w jakim po-

dejmowa³ Bobê Fetta na bankiecie, zosta³ odwieszony przez ka-

merdynera do pró¿niowej szafy o kontrolowanej wilgotnoœci. –

Sprawy uk³adaj¹ siê zgodnie z moimi przewidywaniami... nie dla-

tego, ¿ebym by³ wyj¹tkowo m¹dry, tylko ze wzglêdu na mêcz¹c¹

g³upotê innych istot.

– Wasza Wielebnoœæ jest zbyt skromny. – Ob Fortuna krêci³

siê wokó³ Cradosska, strzepuj¹c tkaninê bladymi, wilgotnymi d³oñ-

mi, ¿eby dopasowaæ codzienny strój swojego pracodawcy. – Czy

ja przewidzia³bym taki bieg wypadków? Albo pañscy szacowni

koledzy z rady Gildii? Nie wydaje mi siê.

– To dlatego, ¿e jesteœ takim samym g³upcem jak oni. – Ta

myœl przygnêbi³a Cradosska; ciê¿ar w³adzy przyt³acza³ go. Nie mia³

nikogo, kto móg³by mu pomóc przeprowadziæ Gildiê £owców Na-

gród przez niebezpieczne mielizny, gdzie spiskuj¹cy wrogowie t³o-

czyli siê jak stada rekinów. Nawet w³asny syn. Krew z mojej krwi,

pomyœla³ ponuro Cradossk. Widocznie prawdziwa ¿y³ka do intere-

sów by³a bardziej kwesti¹ doœwiadczenia ni¿ wrodzonych umiejêt-

noœci. Nie powinienem by³ traktowaæ go tak wyrozumiale, pomy-

œla³, kiedy by³ jeszcze ma³ym gadem.

– Przyszed³ tu ktoœ, kto chce siê z panem spotkaæ. – Kamer-

dyner wykona³ ostatnie poprawki, by strój Cradosska wygl¹da³

nieskazitelnie. – Czy pan go wzywa³? Czy mam go do pana wpro-

wadziæ?

– Tak, w obydwu przypadkach. – Nadskakuj¹cy Twi’lekia-

nin zaczyna³ mu dzia³aæ na nerwy. – To sprawa prywatna. Twoja

obecnoœæ jest zbêdna.

Kamerdyner wprowadzi³ ³owcê nagród Zuckussa i znikn¹³ za

drzwiami, które starannie za sob¹ zamkn¹³.

Ze wszystkich m³odszych, mniej doœwiadczonych ³owców

nagród, którzy zostali przyjêci do Gildii, Zuckuss zawsze sprawia³

background image

165

wra¿enie najmniej nadaj¹cego siê do tego fachu. Cradossk spoj-

rza³ na stoj¹c¹ przed nim postaæ w masce oddechowej. Zastana-

wia³ siê, co mog³o sk³oniæ istotê myœl¹c¹ do podjêcia takiego ryzy-

ka; by³ jak dziecko, które bawi siê w niebezpieczn¹ grê doros³ych,

w której stawk¹ jest w³asne ¿ycie, a przegrana oznacza ból i œmieræ.

Jego pierwotn¹ motywacj¹, gdy przydziela³ Bosskowi Zuckussa

z jego ma³o imponuj¹c¹ postaw¹ i dyndaj¹cymi rurkami aparatu

oddechowego, by³a chêæ zapewnienia mu towarzysza, którego ten

móg³by poœwiêciæ bez ¿alu i wiêkszej szkody dla organizacji, gdy-

by znalaz³ siê w trudnej sytuacji. Takich jak Zuckuss by³o wiêcej

tam, sk¹d pochodzi³; kandydaci na ³owców nagród, z wygórowa-

nym wyobra¿eniem o w³asnych zdolnoœciach i twardoœci, zawsze

t³oczyli siê u drzwi Gildii. W tym przypadku jednak sytuacja siê

zmieni³a; Cradossk znalaz³ inn¹ rolê dla Zuckussa.

– Przyszed³em tak szybko, jak siê da³o. – Zdenerwowanie Zu-

ckussa by³o widoczne i s³yszalne: rurki oddechowe wygiête ku do³o-

wi trzepota³y g³oœno. – Mam nadziejê, ¿e nie sta³o siê nic, co...

– Uspokój siê. – Cradossk usiad³ ciê¿ko na sk³adanym krze-

œle zrobionym z koœci goleniowych wzmocnionych durastalowymi

prêtami. – Gdybyœ narobi³ sobie k³opotów, uwierz mi, ju¿ byœ o tym

wiedzia³.

Zuckuss nie wygl¹da³ na podniesionego na duchu. Spojrza³

przez ramiê na drzwi, jakby prowadzi³y do pu³apki, która w³aœnie

siê za nim zamknê³a.

– W³aœciwie w ogóle nie ma powodu do zmartwieñ. – Koœci,

z których zrobiono krzes³o, by³y mile wyg³adzone pod dotykiem

d³oni Cradosska. – Wiele z tego, co dokona³eœ, zas³uguje na moj¹

aprobatê.

– Naprawdê? – Zuckuss odwa¿y³ siê spojrzeæ w twarz przy-

wódcy Gildii.

– Oczywiœcie – k³ama³ dalej Cradossk. – S³ysza³em co nieco

o tobie. W moim synu Bossku nie³atwo jest wzbudziæ podziw... to

znaczy podziw dla kogokolwiek innego oprócz niego samego. Ale

o tobie wyra¿a³ siê z najwy¿szym uznaniem. Ta sprawa z ksiêgo-

wym... jak on siê nazywa³?

– Posondum. – Zuckuss kiwn¹³ g³ow¹. – Nazywa³ siê Nil Po-

sondum. To naprawdê wstyd, ¿e nie posz³o nam lepiej. Ju¿ prawie

go mieliœmy.

Cradossk roz³o¿y³ szeroko rêce i wzruszy³ ramionami uspoka-

jaj¹cym, wystudiowanym gestem.

background image

166

– Trzeba robiæ wszystko, co siê da. Ale nie zawsze sprawy

tocz¹ siê po naszej myœli. – Wypowiedzenie takiego stwierdzenia

wymaga³o od Cradosska prawdziwego talentu aktorskiego. – Ka¿dy

ma czasem pecha. – W duszy Cradossk nadal mia³ ochotê urwaæ

g³owê swojemu synowi i Zuckussowi za spartaczenie tej sprawy.

Boba Fett zrobi³ z nich durniów, pog³êbiaj¹c jeszcze tê hañbê, kiedy

przemkn¹³ obok nich w drodze do kwatery Gildii. – Nie przejmuj siê

tym. Bêd¹ inne okazje, inne zlecenia. Zawsze trafi siê jakiœ towar.

– Ja... cieszê siê, ¿e pan tak na to patrzy.

– W tym fachu trzeba patrzeæ perspektywicznie. – Tê sam¹

lekcjê wyg³osi³ kiedyœ wobec Bosska, który tylko go wydrwi³. –

Raz siê wygrywa, raz siê przegrywa. Ca³a sztuka polega na tym,

¿eby wygrane trafia³y siê czêœciej ni¿ pora¿ki. Chodzi o œredni¹.

– Chyba tak. – Zuckuss uspokoi³ siê nieco. – Z wyj¹tkiem

Boby Fetta. On chyba zawsze wygrywa.

– Nawet Boba Fett... – Cradossk zatoczy³ rêk¹ szerokie ko³o. –

Mog³eœ o tym nie wiedzieæ, ale znam go od bardzo dawna, wiêc

mogê ci powiedzieæ, ¿e i jemu zdarza³o siê wyjœæ z pustymi rêka-

mi. Nie daj siê zwieœæ tej aurze niezwyciê¿onoœci, któr¹ œwiado-

mie wokó³ siebie roztacza.

– No tak... ale trudno go nie podziwiaæ. Historie, które o nim

opowiadaj¹...

Cradossk pochyli³ siê w krzeœle i dŸgn¹³ Zuckussa pazurem

w pierœ.

– Ch³opcze, pracujê w tym interesie od wielu lat i mówiê ci,

jesteœ równie twardym goœciem jak wielki Boba Fett.

– Ja?

– Jasne, ¿e tak – zapewni³ Cradossk, dodaj¹c w duchu „Prê-

dzej mi tu nerf wyroœnie!”. Ci¹gn¹³ dalej zanêcanie. – To od razu

widaæ. Istniej¹ pewne... jakby to powiedzieæ?... nie dla wszystkich

widoczne cechy, po których mo¿na rozpoznaæ urodzonego ³owcê

nagród. Kogoœ, kto ma ochotê i umiejêtnoœci, ¿eby odnieœæ sukces

w tym fachu. Ja je wyczuwam. To dlatego jestem szefem Gildii

£owców Nagród... bo tak dobrze oceniam charaktery. – Popuka³

siê pazurem po nosie. – I ten instynkt podpowiada mi, ¿e masz

wszystkie niezbêdne cechy.

– Có¿... – zaskoczony Zuckuss pokrêci³ g³ow¹. – Pan mi po-

chlebia...

£atwo posz³o, pomyœla³ Cradossk. Mówienie tego, co dany

osobnik chcia³ us³yszeæ, w g³êbi serca czy serc, ile ich tam w sobie

background image

167

mia³, by³o najszybszym i najpewniejszym sposobem obezw³adnie-

nia ich, zanim wbijesz im nó¿ w to serce. Wszelkie bariery ochron-

ne, jakie mieli, puszcza³y niczym tarcze z wysadzonym przetworni-

kiem mocy.

– Ale¿ sk¹d! – Mia³ teraz Zuckussa dok³adnie tam, gdzie chcia³;

czas zaci¹gn¹æ resztê sieci. – Musimy byæ wobec siebie absolutnie

szczerzy. Bo jest coœ, co musisz dla mnie zrobiæ. Coœ bardzo wa¿-

nego.

– Zrobiê wszystko – powiedzia³ szybko Zuckuss. Roz³o¿y³

swoje os³oniête rêkawicami rêce. – Bêdê zaszczycony...

– Œwietnie. – Cradossk uniós³ d³oñ i przerwa³ m³odemu ³ow-

cy. – Rozumiem. Lojalnoœæ jest jedn¹ z cech niezbêdnych w na-

szym fachu, które w tobie dostrzeg³em. – Przechyli³ g³owê na bok

i uœmiechn¹³ siê krzywym, aluzyjnym uœmieszkiem. – Ale trzeba

wiedzieæ, wobec kogo byæ lojalnym, prawda?

– Nie jestem pewien, czy wiem, co pan ma na myœli...

– Pracowa³eœ z moim synem Bosskiem przy paru zleceniach.

Musisz wiêc byæ lojalny wobec niego, zgadza siê?

W g³osie Zuckussa nie by³o ani odrobiny wahania.

– Oczywiœcie. Ca³kowicie.

– No có¿, zapomnij o tym. – Uœmieszek znikn¹³ z jego twa-

rzy, gdy Cradossk odchyli³ siê na oparcie krzes³a. – Musisz byæ

lojalny wobec mnie. A to z tego prostego powodu, ¿e nadchodz¹

dla nas ciê¿kie czasy. – Tak naprawdê to ju¿ nadesz³y. Niektórzy

nie doczekaj¹ lepszych czasów; Gildia £owców Nagród przetrwa,

ale bêdzie znacznie mniej liczna. Chyba chcia³byœ byæ jednym

z tych, którzy przetrwaj¹ to zamieszanie... bo alternatyw¹ jest

œmieræ. – Przysun¹³ siê bli¿ej. Patrzy³ w oczy Zuckussa, widz¹c

w nich swoje powiêkszone odbicie. – Czy wyra¿am siê jasno?

Zuckuss zdecydowanie przytakn¹³.

– Jak najbardziej.

– To dobrze – powiedzia³ Cradossk. – Lubiê ciê i dlatego sk³a-

dam ci tê propozycjê. – Jedn¹ z charakterystycznych cech Tran-

doszan by³a pogarda dla wszelkich innych form ¿ycia, a forma

¿ycia stoj¹ca teraz przed Cradosskiem nie by³a wcale wyj¹tkiem. –

Jeœli bêdziesz trzyma³ ze mn¹, masz du¿e szanse, ¿e ci siê uda.

I nie mówiê teraz tylko o utrzymaniu siê przy ¿yciu, ale tak¿e

o zajêciu odpowiedniej pozycji w tej organizacji. Lojalnoœæ, kiedy

siê wie, wobec kogo byæ lojalnym, mo¿e siê op³aciæ.

– Co... co mia³bym zrobiæ?

background image

168

– Po pierwsze, wy³¹cz swój aparat g³osowy, jeœli przyjdzie ci

ochota powiedzieæ komuœ o tym, o czym tu sobie rozmawiamy.

Lojalnoœæ wymaga dochowania tajemnicy. Ka¿dy ³owca nagród,

który nie umie trzymaæ gêby na k³ódkê, nie utrzyma siê d³ugo

w tej galaktyce, a w ka¿dym razie na pewno nie w organizacji,

któr¹ ja kierujê.

Kolejne kiwniêcie g³ow¹.

– Umiem byæ cicho.

– Tak w³aœnie myœla³em. – Cradossk pozwoli³, by na jego usta

znów wyp³yn¹³ uœmiech. Pochyli³ siê tym razem do przodu tak

mocno, ¿e oddech z jego nozdrzy zamgli³ par¹ soczewki oczu Zuc-

kussa. – Oto nasza umowa. S³ysza³eœ o zleceniu na Oph Nar Din-

nida?

– Oczywiœcie. Wszyscy w Gildii mówi¹ tylko o tym.

– Nie wy³¹czaj¹c mojego syna Bosska, jak przypuszczam?

Zuckuss przytakn¹³.

– To od niego us³ysza³em o tym zleceniu.

– Wiedzia³em, ¿e nie przepuœci takiej gratki. – Cradossk po-

czu³ zadowolenie; jego potomek by³ przynajmniej ambitny, nawet

jeœli niezbyt m¹dry. – Lubi du¿e zlecenia, z du¿¹ nagrod¹. Sprawa

Dinnida jest dok³adnie tym, co sprawia, ¿e œlina mu cieknie. Czy

wspomnia³ coœ, ¿e bêdzie organizowa³ dru¿ynê do tego zlecenia?

– Nic mi nie mówi³.

– Zrobi to – zapewni³ Cradossk. – Osobiœcie siê o to postaram.

Mój syn mo¿e byæ pocz¹tkowo niechêtny pomys³owi w³¹czenia ciê

do tej dru¿yny, ale sprawiê, ¿e mu siê op³aci zabraæ ciê ze sob¹.

Bêdzie potrzebowa³ sprzêtu, do którego ja mogê zapewniæ mu do-

stêp, albo Ÿróde³ informacji z pierwszej rêki, które na pewno uzna

za cenne... takie tam rzeczy. A¿ za du¿o, ¿eby zrekompensowaæ im

utratê tej czêœci nagrody, która przypadnie tobie.

– To bardzo... szlachetna propozycja. – Za wypuk³ymi so-

czewkami oczu Zuckussa czai³a siê podejrzliwoœæ. – Ale dlaczego

mia³by pan tyle dla mnie robiæ?

Istnia³a jeszcze nadzieja dla tego stworzenia; nie by³o kom-

pletnym idiot¹.

– To proste – powiedzia³ cicho Cradossk. – Ja zrobiê coœ dla

ciebie – postuka³ pazurem o maskê twarzow¹ m³odego ³owcy –

a ty... zrobisz coœ dla mnie.

Przy tym ostatnim s³owie Cradossk stukn¹³ pazurem we w³a-

sn¹ pierœ.

background image

169

– To chyba nietrudno zrozumieæ?

Zuckuss powoli pokiwa³ g³ow¹, jakby pazur, na który patrzy³,

zahipnotyzowa³ go.

– Ale co mia³bym zrobiæ?

– To te¿ jest bardzo proste. – Cradossk po³o¿y³ obie rêce na

oparciach krzes³a. – Do³¹czysz do dru¿yny, któr¹ tworzy mój syn,

¿eby pochwyciæ delikwenta o nazwisku Oph Nar Dinnid. Ró¿nica

pomiêdzy tob¹ a Bosskiem bêdzie jednak taka, ¿e ty wrócisz...

Zuckuss potrzebowa³ kilku sekund, zanim go oœwieci³o.

– Och... – kiwn¹³ g³ow¹ jeszcze wolniej ni¿ zwykle. – Rozu-

miem.

– Cieszê siê, ¿e rozumiesz. – Cradossk wskaza³ na drzwi. –

Porozmawiamy o tym jeszcze kiedyœ. PóŸniej.

Kiedy Zuckuss wymkn¹³ siê z komnaty, Cradossk pozwoli³

sobie na chwilê pe³nych samozadowolenia rozwa¿añ. By³o jeszcze

du¿o wiêcej do zrobienia: sznurki do poci¹gniêcia, s³owa do wy-

szeptania do odpowiednich uszu. Na razie jednak musia³ przy-

znaæ, ¿e polubi³ tego ma³ego Zuckussa. Do pewnego stopnia, po-

myœla³. Wystarczaj¹co sprytny, by mo¿na go by³o wykorzystaæ,

ale nie doœæ sprytny, by zdaæ sobie sprawê z tego, ¿e ktoœ go

wykorzystuje... zanim nie zrobi siê za póŸno. Mo¿e nawet bêdzie

mu przykro, kiedy przyjdzie czas, by usun¹æ Zuckussa.

Ale to w³aœnie, jak wiedzia³ Cradossk, by³y ciê¿ary w³adzy.

Wymaga³o to trochê pracy – wêszenia i d³ubania rozmaitymi

narzêdziami, które zrobi³ z kawa³ków sztywnego, ostro zakoñczo-

nego drutu. Ale z tymi umiejêtnoœciami Twi’lekianie siê rodzili.

Efektem, po prawie roku ukradkowej pracy kamerdynera, by³a

maleñka, niewykrywalna dziurka do pods³uchiwania pod sufitem

antyszambrów Cradosska. Lepsza ni¿ jakiekolwiek urz¹dzenie elek-

troniczne; te mo¿na by³o ³atwo wykryæ zwyk³ym skanem. S³ucha-

j¹c rozmowy Cradosska z m³odym ³owc¹ nagród Zuckussem, ka-

merdyner gratulowa³ sobie sprytu. Trzeba by³o wiele sprytu, ¿eby

utrzymaæ siê przy ¿yciu, pracuj¹c dla tych drapie¿ników.

Wciskaj¹c stopy w szczeliny miêdzy masywnymi kamieniami

œciany i przytrzymuj¹c siê ozdobnej makaty, przedstawiaj¹cej mo-

menty minionej chwa³y Gildii, Ob Fortuna opuœci³ siê na pod³ogê ze

swojego stanowiska pods³uchowego. Od d³u¿szego czasu s³ucha³ tej

rozmowy, us³ysza³ wiêc i to, jak stary gad odprawia m³odego ³owcê.

background image

170

Dawne doœwiadczenia pozwoli³y mu dok³adnie okreœliæ czas potrzeb-

ny rozmówcy Cradosska na odwrócenie siê od siedziska, które ten

zwykle zajmowa³, i przejœcie kilku metrów dziel¹cych go od drzwi

do przedpokoju. W sam raz tyle, by kamerdyner zd¹¿y³ znaleŸæ siê

na dole, otrzepaæ z siebie kurz i pajêczyny i stan¹æ, jakby nie rusza³

siê z miejsca przez ca³y czas – s³uga dobry i wierny, i na pewno nie

spiskuj¹cy za plecami pana.

– Mam nadziejê, ¿e rozmowa by³a przyjemna? – kamerdy-

ner odprowadzi³ Zuckussa do nastêpnych drzwi, oddzielaj¹cych

przedpokój od korytarzy kwatery Gildii £owców Nagród. – I in-

spiruj¹ca?

Zuckuss wygl¹da³ na rozkojarzonego; odpowiedzia³ dopiero

po chwili.

– Tak... – kiwn¹³ g³ow¹. – Bardzo... inspiruj¹ca. To jest w³a-

œnie odpowiednie s³owo.

Kretyn, pomyœla³ kamerdyner. S³ysza³ ka¿d¹ sylabê, jaka pa-

d³a miêdzy Cradosskiem a tym stworzeniem. Czy Cradossk wie-

dzia³ o tym, czy nie, w Gildii nie sposób by³o utrzymaæ niczego

w tajemnicy. Nie przede mn¹, pomyœla³.

– To œwietnie. – Kamerdyner uœmiechn¹³ siê, pokazuj¹c ca³y

garnitur ostrych zêbów. Otworzy³ drzwi do przedpokoju, drug¹

rêk¹ przytrzymuj¹c warkocze g³owne, ¿eby nie opad³y mu na ra-

miê, gdy sk³ada³ starannie odmierzony uk³on. – Ufam, ¿e bêdzie-

my jeszcze mieli okazjê cieszyæ siê pana towarzystwem.

– Co? – stoj¹c w korytarzu Zuckuss spojrza³ na kamerdyne-

ra, jakby te proste s³owa bardzo go zdziwi³y. – Ach... tak. Wy-

obra¿am sobie, ¿e tak. – Odwróci³ siê i odszed³, jak ktoœ przyt³o-

czony ciê¿arem nowej i nieprzewidzianej odpowiedzialnoœci.

Kamerdyner obserwowa³, jak odchodzi. By³ lepiej ni¿ tamten

oswojony z subtelnoœciami wypowiedzi Cradosska. Nigdy nie zna-

czy³y tego, co wydawa³o siê z pozoru. Biedny ³owca nie mia³ pojê-

cia, w jak œmiertelnie groŸn¹ aferê siê wpl¹tuje.

Ale Ob Fortuna wiedzia³. Spojrza³ za siebie, przez ca³¹ d³u-

goœæ przedpokoju, by upewniæ siê, ¿e drzwi do pokoi Cradosska

s¹ nadal zamkniête. Wtedy pospieszy³ na drugi koniec korytarza,

gdzie czekali na niego inni zainteresowani rozmow¹, jaka siê w³a-

œnie odby³a. Schowa³ rêce w fa³dach d³ugiej szaty i oblicza³ ju¿

w myœli zyski, jakie przyniesie mu sprzeda¿ tej informacji.

background image

171

R O Z D Z I A £

#

– Na co czekamy? – Bossk wyszczerzy³ k³y w napadzie wœcie-

k³oœci. – Do tej pory powinniœmy byæ ju¿ w drodze!

– Cierpliwoœci – poradzi³ mu Boba Fett. – W tym przypadku

jest ona nie tyle cnot¹, co koniecznoœci¹. Oczywiœcie jeœli chcesz

wykonaæ to zadanie i prze¿yæ na tyle d³ugo, ¿eby móc o nim opo-

wiedzieæ.

Patrzy³, jak Trandoszanin przeklina i wœciekle mruczy pod

nosem, spaceruj¹c tam i z powrotem po doku l¹downiczym, naj-

bardziej oddalonym od kompleksu zabudowañ Gildii £owców Na-

gród. Fetta uderzy³a myœl, ¿e nie bêdzie siê musia³ specjalnie wysi-

laæ, by upewniæ siê, ¿e Bossk zginie; wystarczy³o mu pozwoliæ, by

pêk³ z gniewu, który w nim kipia³.

A przynajmniej, myœla³, wystarczy poczekaæ, a¿ pod wp³y-

wem tego gniewu pope³ni fataln¹ w skutkach pomy³kê. To, ¿e

prze¿y³ do tej pory, Boba Fett zawdziêcza³ w równej mierze stoso-

waniu przemocy, co beznamiêtnej precyzji swoich planów i dzia-

³añ. Bez tej pierwszej wszystkie intrygi galaktyki nie na wiele by

siê zda³y; przemoc by³a czymœ, co Imperium – od najni¿szych pod-

w³adnych Dartha Vadera a¿ po samego Palpatine’a – rozumia³o

doskonale. Tym, czego nie rozumia³y stworzenia takie jak Bossk,

by³ fakt, ¿e przemoc, choæ konieczna, przy braku skrupulatnego

planu stawa³a siê bomb¹ pod³o¿on¹ pod w³asne serce.

Zrozumie to, pomyœla³ Fett. Ju¿ wkrótce.

Mniejszy z ³owców, Zuckuss, przenosi³ nerwowe spojrzenie

z Boby Fetta na Bosska i z powrotem.

background image

172

– Mo¿e powinniœmy wys³aæ kogoœ przodem do Pancernych

Huttów – powiedzia³. – Na rekonesans, ¿eby reszta dru¿yny mo-

g³a od razu zacz¹æ akcjê.

– Nie b¹dŸ g³upi. – Boba Fett potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Jedyne, co

byœmy na tym zyskali, to ostrze¿enie Pancernych Huttów o naszych

zamiarach. I tak trudno bêdzie nam zaatakowaæ z zaskoczenia.

– Ale statki s¹ gotowe do drogi! – Bossk obróci³ siê gwa³tow-

nie na piêcie. – Jeœli bêdziemy d³u¿ej czekaæ, inni ³owcy zbior¹

w³asne dru¿yny i rusz¹ po Dinnida. Uprzedz¹ nas!

Boba Fett nie podniós³ g³owy znad czytnika danych, na któ-

rym sprawdza³ listê uzbrojenia „Niewolnika I”.

– Nie bêdzie tragedii, jeœli ktoœ to zrobi. Poniewa¿ i tak nie

ma szans na sukces, nasz towar poczeka na nas bezpiecznie w rê-

kach Pancernych Huttów. To nam mo¿e wrêcz u³atwiæ plany, kie-

dy ju¿ zaczniemy. Pancerni Huttowie od razu zauwa¿¹ ró¿nicê

miêdzy nami a jak¹œ paczk¹ ¿ó³todziobów, szturmuj¹cych ich wa-

rowniê z blasterami w rêkach.

– Ci¹gle nam opowiadasz o tym, jakie to masz wspania³e pla-

ny. – Bossk spojrza³ zjadliwie na Fetta. – Kiedy zamierzasz nam

powiedzieæ dok³adnie, o co chodzi?

– Jak ju¿ wspomnia³em – Boba Fett spojrza³ na Bosska rów-

nie twardo i nieugiêcie – powinieneœ wyrabiaæ w sobie cierpliwoœæ.

Bossk odwróci³ siê, zrzêdz¹c coraz g³oœniej.

W doku l¹downiczym by³ z nimi jeszcze jeden cz³onek dru¿y-

ny. IG-88, robot, który zdo³a³ staæ siê jednym z bardziej szanowa-

nych cz³onków Gildii £owców Nagród – jedyny, którego Boba

Fett móg³by uznaæ za powa¿nego rywala – zwróci³ swoje skanery

optyczne w stronê Fetta.

– Czym innym jest cierpliwoœæ – powiedzia³ IG-88 szorstkim

g³osem z syntezatora – a czym innym wahanie. To ostatnie wyp³ywa

ze strachu i niezdecydowania. Zdecydowaliœmy, ¿e to ty bêdziesz

kierowa³ nasz¹ dru¿yn¹ w przekonaniu, ¿e jesteœ pozbawiony tych

cech. Gdyby okaza³o siê, ¿e jest inaczej, nasze rozczarowanie by-

³oby ogromne.

– Jeœli myœlisz, ¿e da³byœ sobie radê z tym zleceniem beze

mnie – Fett opuœci³ czytnik danych – to proszê bardzo.

IG-88 przygl¹da³ mu siê jeszcze przez chwilê, zanim kiwn¹³

g³ow¹.

– Pozostajesz naszym przywódc¹. Ale ostrzegam ciê, nie nad-

u¿ywaj naszej cierpliwoœci, bo j¹ wyczerpiesz.

background image

173

– Moj¹ ju¿ wyczerpa³. – Bossk wygl¹da³, jakby siê mia³ za-

raz udusiæ; jego spojrzenie mog³o ju¿ nie tylko zamordowaæ, ale

wrêcz unicestwiæ. Jedna rêka zawis³a niebezpiecznie nad blaste-

rem, schowanym w kaburze na biodrze. – Zmieni³em zdanie. Ten

ca³y pomys³ z dru¿yn¹ by³ g³upi...

– Hmm, Bossk... To by³ twój pomys³ – przypomnia³ mu Zuc-

kuss.

– Jeœli ja to zacz¹³em, to równie dobrze mogê skoñczyæ. –

Powoli przenosi³ wzrok z jednego ³owcy na drugiego. – Mo¿ecie

sobie robiæ, co chcecie. Ja siê z tego wypisujê. Sam siê zajmê tym

Oph Nar Dinnidem.

– Obawiam siê, ¿e nie masz takiej mo¿liwoœci. – Boba Fett

w³o¿y³ czytnik do kieszeni w swojej zbroi. Jego g³os, w kontraœcie

z wœciek³ym podnieceniem Bosska, wydawa³ siê jeszcze bardziej

beznamiêtny ni¿ zwykle. – Wiesz o tej operacji zbyt wiele, by siê

z niej teraz „wypisaæ”. Kiedy podejmujesz siê pracy ze mn¹, zo-

stajesz, póki nie zostanie wykonana. Masz tylko jeden sposób,

¿eby siê wycofaæ.

– Tak? – prychn¹³ Bossk. – Niby jaki?

IG-88 pozosta³ tam, gdzie by³, obserwuj¹c spiêcie z bezna-

miêtnym ch³odem robota. Zuckuss cofn¹³ siê, gotów zanurkowaæ

pod os³onê kad³uba jednego ze statków stoj¹cych w doku, kiedy

d³oñ Boby Fetta opad³a na wygiêt¹ rêkojeœæ jego blastera.

– Proszê, droga wolna – powiedzia³ Boba Fett. – Spróbuj st¹d

wyjœæ, a siê przekonasz.

Atmosfera zagêœci³a siê, jakby wype³ni³ j¹ strumieñ subfoto-

nowych cz¹stek z dysz wylotowych kr¹¿ownika. W pe³nej napiê-

cia ciszy Boba Fett wyda³ milcz¹cy rozkaz stoj¹cej przed nim ciê¿-

ko uzbrojonej postaci. No, ruszaj! – pomyœla³. Zaoszczêdzisz nam

wszystkim mnóstwo czasu...

– Ktoœ nadlatuje! – g³os Zuckussa przerwa³ zamro¿ony adre-

nalin¹ moment. Ma³y ³owca wskazywa³ palcem odleg³y ³uk, który

tworzy³ wejœcie do doku l¹downiczego; za nim pasmo jasnego œwia-

t³a przes³oni³o gwiazdy. – Jakiœ statek!

Bossk wpatrywa³ siê w Bobê Fetta jeszcze przez chwilê, a po-

tem obejrza³ siê przez ramiê. Nadlatuj¹ca plamka œwiat³a rozb³ys³a

jaœniej, gdy p³omieñ silników wylotowych otoczy³ j¹ jak korona

s³oneczna. Bossk spojrza³ znowu na Fetta.

– Czy to ten, na którego czekamy?

– Niewykluczone. – Boba Fett nie puœci³ rêkojeœci blastera.

background image

174

– Masz szczêœcie.

– To prawda – przyzna³ Fett. – Gdybym ciê zabi³, musia³bym

szukaæ nowego cz³onka dru¿yny. – Opuœci³ d³oñ. – Denerwuj¹ mnie

zmiany personelu w trakcie zlecenia.

Zuckuss patrzy³ na zbli¿aj¹cy siê statek.

– Nie poznajê tego typu. – By³ doœæ blisko, by da³o siê odró¿-

niæ jego zarysy, niczym siê nie wyró¿niaj¹ce jajo, niewiele wiêksze

ni¿ myœliwiec typu TIE, ci¹gn¹ce metalow¹ siatkê jako sztywno

splecion¹ pajêczynê z ty³u za dyszami silników. – Jakim cudem

dosta³ pozwolenie...

– Postara³em siê o to. – Boba Fett wymin¹³ Zuckussa i pozo-

sta³ych, podchodz¹c do platformy, ku której kierowa³ siê statek. –

Ale to bez ró¿nicy, czy dosta³ pozwolenie, czy nie.

– Jak to? – Zuckuss podrepta³ za Fettem.

РUwierz mi, ten goϾ zawsze wchodzi tam, gdzie zechce.

Statek, opadaj¹cy na l¹dowisko z wy³¹czonymi silnikami od-

rzutowymi, tylko na repulsorach, widaæ by³o teraz znacznie wy-

raŸniej. Jego ob³a powierzchnia, podrapana i podziurawiona, nosi-

³a œlady trafieñ ró¿nymi rodzajami wysokoenergetycznej broni.

Widaæ by³o du¿¹ wypalon¹ plamê w miejscu, gdzie metal roztopi³

siê i stê¿a³ ponownie. Statek zawis³ nad l¹dowiskiem, a siatka,

któr¹ ci¹gn¹³ za sob¹, unios³a siê i zakrzywi³a do przodu, jak wy-

giêty ogon skorpiona, podczas gdy druga jej czêœæ utworzy³a pod

brzuchem statku rodzaj ko³yski, na któr¹ pojazd wolno opad³ i znie-

ruchomia³.

– Popatrzcie tylko! – zafascynowany Zuckuss podszed³ do

owalnego kad³uba i stan¹³ na metalowej siatce. D³oñ w rêkawicy

po³o¿y³ na sfatygowanej i pordzewia³ej powierzchni. – Wygl¹da,

jakby uczestniczy³ w ka¿dej bitwie od czasu Wojen Klonów...

– Uwa¿aj – powiedzia³ Boba Fett. Ostrze¿enie przysz³o jed-

nak za póŸno.

W¹ska jak w³os szczelina biegn¹ca wokó³ owalu kad³uba po-

szerzy³a siê, z sykiem wpuszczaj¹c do œrodka powietrze. Eliptycz-

na czêœæ statku oddzieli³a siê od reszty i unios³a do góry na niewi-

docznych wczeœniej zawiasach. Przez chwilê w œrodku nie by³o

widaæ nic wiêcej.

Jak wypchniêta sprê¿onym powietrzem, lufa laserowego dzia-

³a bliskiego zasiêgu unios³a siê do góry, ze Ÿród³em zasilania i obu-

dow¹ odrzutu przymocowanymi bezpoœrednio z ty³u. Lœni¹ce po-

wierzchnie czarnego metalu b³yszcza³y niczym zwoje pobudzonego

background image

175

wê¿a, skrêcone i œmiercionoœne. Potê¿ne systemy celownicze bro-

ni skoncentrowa³y siê z cichym, elektronicznym sykiem na Zuc-

kussie i obróci³y lufê, a¿ zatrzyma³a siê o metr od piersi ³owcy.

Kolejna seria ostrych, przerywanych dŸwiêków zabrzmia³a z wnê-

trza urz¹dzenia, gdy lampki wskaŸników zmieni³y barwê z ¿ó³tej

na jaskraw¹ czerwieñ, na³adowane i gotowe do strza³u. Potem za-

pad³a cisza; Zuckuss zamar³, zahipnotyzowany czarn¹ dziur¹ znaj-

duj¹c¹ siê niemal w zasiêgu rêki, gotow¹ jednym strza³em rozbiæ

go na chmurê bez³adnych atomów nad zwêglonymi szcz¹tkami

butów.

– Cofnij siꠖ powiedzia³ cicho Boba Fett. – Tylko powoli, to

prawdopodobnie nie stanie ci siê krzywda.

– Krzywda? – Stoj¹cy obok Zuckussa Bossk wpatrywa³ siê

zafascynowany w po³yskuj¹c¹, ciemn¹ lufê dzia³a laserowego. –

To coœ zmiecie go z powierzchni ziemi!

Zuckuss nie by³ w stanie odwróciæ wzroku od zabójczej ma-

szynerii wycelowanej prosto w niego. Zdo³a³ jednak zrobiæ jeden

ostro¿ny krok do ty³u, a potem jeszcze jeden; system celowniczy

œledzi³ ka¿dy jego ruch, zmieniaj¹c k¹t ustawienia tak, by ca³y czas

mieæ go na muszce.

Jeszcze kilka kroków do ty³u i Zuckuss znalaz³ siê wœród resz-

ty ³owców nagród.

– Zostañ tu – poleci³ mu Boba Fett.

– O to siê nie martw. – Ubranie Zuckussa by³o przesi¹kniête

zapachem potu, wywo³anego nag³ym strachem. – Nie zamierzam

siê st¹d ruszyæ.

Boba Fett zd¹¿y³ ju¿ go wymin¹æ, zostawiaj¹c z ty³u tak¿e Bos-

ska i IG-88. Szed³ bez cienia obawy przez l¹dowisko w stronê owal-

nego statku spoczywaj¹cego w swoim po³yskuj¹cym koszu. Dzia³o

laserowe obróci³o siê, celuj¹c prosto w niego. Zatrzyma³ siê.

– Dawno siê nie widzieliœmy – przemówi³ do broni, jakby na³a-

dowana lufa by³a tak¹ sam¹ mask¹ twarzow¹ jak jego he³m, a syste-

my celownicze wszystkowidz¹cymi oczami. – Bardzo dawno.

Czerwone lampki wskaŸników zblad³y, przechodz¹c przez bla-

dy oran¿ do spokojnej ¿ó³ci. Soczewki optyczne i czujniki syste-

mu celowniczego skrêci³y lekko, jakby d³oñ i mózg kontroluj¹ce

spust rozluŸni³y siê od stanu natychmiastowej agresji do zwyk³ego

czuwania.

Dzia³o laserowe zaczê³o siê powoli unosiæ, jakby dŸwiga³ je

jakiœ mechanizm we wnêtrzu owalnego statku. Otoczy³a je chmura

background image

176

sycz¹cej pary, na chwilê zacieraj¹c kontury broni, która przypomi-

na³a teraz wystêp czarnej ska³y na szczycie góry, targanej gwa³tow-

n¹ nawa³nic¹. Dzia³o wynurzy³o siê z mg³y, ukazuj¹c poni¿ej potê¿-

ny, humanoidalny tors, dŸwigaj¹cy na barkach przyt³aczaj¹cy ciê¿ar

broni. Pod luf¹ wygina³a siê w dó³ naje¿ona licznymi dŸwigniami

metalowa tarcza w kszta³cie æwiartki ko³a, zakotwiczona w piersi

istoty, z zêbatk¹ pozwalaj¹c¹ kontrolowaæ k¹t nachylenia lufy. Ciê¿-

kie przewody, niektóre po³yskliwie czarne, inne ze srebrzystej dura-

stali, wisia³y zwiniête pod pachami, wokó³ muskularnej piersi i ¿e-

ber, ³¹cz¹c siê z zapewniaj¹cymi balast Ÿród³ami mocy na plecach.

Zobaczyli to wszystko, gdy osobnik wydosta³ siê z owalnego statku.

Podpiera³ siê rêkami w czarnych rêkawicach, stawiaj¹c ciê¿kie buty

na metalowych pasmach sieci. Spod skomplikowanych z³¹czy broni

wydoby³a siê para, tworz¹c ob³ok, który po chwili rozwia³ siê w cien-

kie smugi. Wskazywa³o to na obecnoœæ staroœwieckiego systemu

ch³odniczego, opartego na p³ynach. Ta prymitywna technologia da-

towa³a siê z samych pocz¹tków Republiki. Dzia³o laserowe obróci³o

siê w swojej wie¿yczce o sto osiemdziesi¹t stopni, jak gdyby so-

czewki systemu celowniczego by³y rzeczywiœcie jego oczami, osa-

dzonymi w czaszce pe³nej czystej destrukcji.

Sekcja tylna, przypominaj¹ca prymitywny rybi ogon, tyle ¿e

wykonany z czarnego metalu i przytwierdzony przegubowymi trzpie-

niami do bioder, by³a ostatni¹, która wydosta³a siê z kabiny statku.

Z górn¹ czêœci¹ odchylon¹ do ty³u na zawiasach i pilotem stoj¹-

cym na ziemi, statek przypomina³ ogromne jajo, które pêk³o, by

pozwoliæ siê wykluæ nowej istocie, kombinacji ¿ywej materii i za-

bójczej maszyny.

Ogon obcego rozwin¹³ siê w poprzek sztywnej, metalowej sieci.

Jedn¹ rêk¹ osobnik otworzy³ ma³¹ klawiaturê na metalowej taœmie

biegn¹cej od bolców na biodrach przez ca³¹ szerokoœæ brzucha;

drug¹ wstuka³ szybk¹ sekwencjê ideogramów, a potem wcisn¹³

wiêkszy klawisz w rogu urz¹dzenia.

– Bardzo... dawno. – G³oœniki urz¹dzenia zatrzeszcza³y, kie-

dy obcy uniós³ je przed sob¹. W tle, oprócz s³ów z syntezatora

mowy, s³ychaæ by³o syk pary wydobywaj¹cej siê z obudowy dzia-

³a. – Ale ty... Boba Fett... Nie starzejesz siê.

– A powinienem? – Zadziwi³o go to oœwiadczenie. – Bêdê mia³

na to doœæ czasu po œmierci.

Za sob¹ s³ysza³ pozosta³ych ³owców nagród. G³os Bosska

wybija³ siê ponad resztê:

background image

177

12 – Mandaloriañska zbroja

– Nie podoba mi siê to...

Obcy zareagowa³ w jednej chwili; Boba Fett wiedzia³, ¿e coœ

musia³o uruchomiæ sekwencjê reagowania. Na obudowie dzia³a la-

serowego wskaŸniki znów rozjarzy³y siê czerwieni¹; systemy ce-

lownicze zogniskowa³y siê na jednym punkcie za Fettem. Para

wystrzeli³a ze szczelin obudowy, a segmenty ogona zesztywnia³y,

tworz¹c trzeci¹ nogê, co zapewnia³o obcemu podstawê dostatecz-

nie stabiln¹, by wytrzymaæ si³ê odrzutu wysokoenergetycznej eks-

plozji.

Boba Fett spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, ¿e Bossk instynk-

townie przesun¹³ d³oñ w stronê rêkojeœci blastera zawieszonego na

biodrze; Trandoszanin zawsze tak robi³, kiedy coœ wzbudzi³o jego

podejrzenia.

– Nie radzꠖ powiedzia³ Fett. Kiwniêciem g³owy wskaza³ na

d³oñ Bosska, która znieruchomia³a, gdy dzia³o laserowe zaczê³o

gotowaæ siê do strza³u. – D’harhan zwykle najpierw zabija, a po-

tem te¿ nie zawraca sobie g³owy sprawdzaniem, czy s³usznie.

Bossk odsun¹³ rêkê od broni.

– Dobrze. – Boba Fett spojrza³ na Zuckussa i IG-88. – Teraz

wszyscy cz³onkowie naszej dru¿yny s¹ na miejscu.

– Znamy siê z D’harhanem od bardzo dawna. – Boba Fett za

sterami „Niewolnika I” szybko i zrêcznie wprowadza³ wspó³rzêd-

ne punktu, w którym mieli wyskoczyæ z nadprzestrzeni. – D³u¿ej

ni¿ mo¿esz sobie wyobraziæ.

– Jak to mo¿liwe, ¿e nigdy o nim nie s³ysza³em? – Sterownia

statku by³a tak ma³a, ¿e Zuckuss musia³ staæ w przejœciu za Fet-

tem, jeœli chcia³ zamieniæ z nim parê s³ów. – Jest... robi wra¿enie.

Zuckuss móg³ wybraæ podró¿owanie z Bosskiem i IG-88 na

pok³adzie „Wœciek³ego Psa”, ale coraz gorszy humor Trandoszani-

na spowodowa³, ¿e wola³ znaleŸæ siê na pok³adzie „Niewolnika I”.

Niech robot sobie z nim radzi, uzna³ Zuckuss. Roboty nie bior¹ tak

do siebie jego zrzêdzenia i narzekania.

Ale lot z Fettem do siedziby Pancernych Huttów – sztucznej

planetoidy w kszta³cie dysku zwanej Okr¹glakiem – okaza³ siê chyba

jeszcze bardziej przykry. Obcy imieniem D’harhan, dawny przy-

jaciel czy towarzysz, czy kimkolwiek by³ niegdyœ dla Boby Fetta,

znalaz³ dla siebie najbezpieczniejszy k¹t na dolnym pok³adzie ³a-

downi, gdzie usadowi³ siê na pod³odze, oparty plecami o œciany

background image

178

pok³adu. D’harhan obj¹³ muskularnymi rêkami kolana, by odci¹-

¿yæ ramiona dŸwigaj¹ce ciê¿ar dzia³a laserowego, którego b³ysz-

cz¹c¹ lufê pochyli³ nieco do przodu. Kiedy Zuckuss wszed³ do

³adowni najciszej jak umia³, us³ysza³ nagle szmer wypuszczanej

pary; system namierzaj¹cy obcego zarejestrowa³ jego obecnoœæ,

obracaj¹c dzia³o laserowe poziomym ³ukiem w jego kierunku. Na

szczêœcie wskaŸniki zap³onu na pokrywie dzia³a pozosta³y ¿ó³te,

w trybie czuwania.

Zuckuss potrzebowa³ kilku chwil, ¿eby siê zorientowaæ, ¿e ta

onieœmielaj¹ca i nieznana istota by³a w tym momencie tylko czêœcio-

wo œwiadoma. Kwadratowa, opancerzona skrzynka umocowana pod

wypuk³¹ przedni¹ podstaw¹ dzia³a, przypominaj¹ca gruby napier-

œnik wyposa¿ony w rzêdy gniazdek wejœciowych i migoc¹cych diod,

kry³a w sobie wszystkie funkcje mózgowe D’harhana. Zosta³y tam

przeniesione i zamkniête chirurgicznie z opró¿nionej czaszki, odrzu-

conej niczym pusty pojemnik na racje ¿ywnoœciowe, gdy potê¿n¹

podstawê dzia³a przytwierdzono do koœci obojczyków i krêgos³upa.

To, co Boba Fett opowiedzia³ mu o tej operacji, wystarczy³o, ¿eby

Zuckuss poczu³ dreszcz. Co innego wspomagaæ siê uzbrojeniem i sys-

temami wykrywania – Zuckuss szczerze zazdroœci³ Fettowi impo-

nuj¹cego wachlarza czujników i urz¹dzeñ niszcz¹cych; facet by³ cho-

dz¹cym arsena³em – ale pójœæ dalej, daæ sobie wyci¹æ ca³e uk³ady

wewnêtrzne, zastêpuj¹c je durastal¹ i ogniwami zasilania, po to, by

praktycznie zamieniæ siê w broñ, nie zaœ tylko j¹ nosiæ... Zuckuss

poczu³, ¿e go mdli, kiedy patrzy³ na œpi¹cego D’harhana. Tak to siê

koñczy, pomyœla³ posêpnie, jeœli siê chce byæ konsekwentnym. Seg-

menty ogona – trzeciej nogi trójnoga, na której wspiera³o siê dzia-

³o – owinê³y siê wokó³ D’harhana jak bariera ochronna, oddzielaj¹-

ca go od œwiata istot ¿ywych...

Zuckuss zrobi³ jeden ostro¿ny krok w stronê ³adowni „Niewol-

nika I”. Wiedzia³, ¿e D’harhan nie tyle œpi, co raczej wy³¹czy³ czêœæ

swoich systemów, oszczêdza³ w ten sposób energiê dla zawsze czuj-

nej broni nad jego korpusem, po³yskuj¹cej w ciemnoœci konstelacj¹

diod i czujników. To wystarczy³o, by uruchomiæ uœpiony obwód;

jedna z d³oni w czarnej rêkawicy odwróci³a na zewn¹trz aktywny

ekran klawiatury z syntezatorem mowy. Nie przeszkadzaj mi, g³osi³

napis na ekranie; funkcja mowy by³a wy³¹czona. Zostaw mnie. Jak

uœpiony smok, którego ognisty oddech ledwo siê tli...

Milcz¹ce ostrze¿enie wystarczy³o; Zuckuss z radoœci¹ wycofa³

siê ku drabince prowadz¹cej do sterowni „Niewolnika I”. Mroczna,

background image

179

uœpiona, a mimo to straszna istota, która przekszta³ci³a sam¹ siebie

w broñ, przyprawia³a Zuckussa jednoczeœnie o strach i md³oœci.

Kiedyœ, zanim jeszcze postanowi³ zostaæ ³owc¹ nagród, widzia³

przez chwilê Dartha Vadera, Mrocznego Lorda Sithów, jak dowo-

dzi³ karnym atakiem imperialnych szturmowców na stolicê plane-

ty, która zbyt zwleka³a ze z³o¿eniem ho³du odleg³emu Imperatoro-

wi. Uderzy³a go wtedy myœl, podobnie jak w tej chwili, ¿e pewne

œcie¿ki, nawet jeœli prowadz¹ do potêgi przekraczaj¹cej wszystko,

o czym siê marzy³o, jednoczeœnie w jakiœ sposób umniejszaj¹. Jakby

istota osobowoœci okrytej zbroj¹ stopniowo ginê³a, zastêpowana

nieczu³ym metalem i obwodami.

Nie by³o sensu zag³êbiaæ siê w takich myœlach, zw³aszcza te-

raz, gdy przy³¹czy³ siê do tej samej dru¿yny co istoty takie, jak

Boba Fett i D’harhan. PóŸniej siê nad tym zastanowiê, postanowi³

Zuckuss, wdrapuj¹c siê po drabince do sterowni. Jeœli bêdzie ja-

kieœ póŸniej.

– Nie rozumiem, dlaczego nosi ze sob¹ ten prymitywny syn-

tezator mowy. – Zuckuss kiwn¹³ g³ow¹ w stronê kabiny i znajdu-

j¹cej siê poni¿ej ³adowni. – Trochê to niezgrabne. Powiedzia³bym,

¿e znacznie wygodniej by³oby mu porozumiewaæ siê za pomoc¹

czegoœ innego, tak, ¿eby mieæ wolne rêce.

– D’harhan nie czuje wielkiej potrzeby komunikowania siê. –

W suchym g³osie Boby Fetta pojawi³ siê cieñ rozbawienia. – A w prze-

sz³oœci, gdy by³o wiêcej takich jak on, koordynowali swoje dzia³ania

przy u¿yciu w³asnej, wewnêtrznej sieci komunikacyjnej.

– To byli inni? Tacy jak on? – ta perspektywa zaniepokoi³a

Zuckussa. – Co siê z nimi sta³o?

Fett nie odpowiedzia³.

Zuckuss spróbowa³ innego pytania.

– A jaki on by³ wczeœniej? – Nie móg³ siê zmusiæ, by wy-

powiedzieæ na g³os jego imiê. – Zanim sta³ siê... tym, czym jest

teraz?

– Nie twój interes. – Boba Fett nie spuszcza³ wzroku z instru-

mentów pok³adowych „Niewolnika I”. – Jest taki jak teraz od bar-

dzo dawna. Jeœli nigdy dot¹d nie s³ysza³eœ o D’harhanie, to dlate-

go, ¿e zajmuje siê w³asnymi sprawami w rejonach galaktyki, do

których tacy jak ty nigdy nie podró¿uj¹. – Fett spojrza³ przez ra-

miê na Zuckussa. – Powinieneœ siê z tego cieszyæ.

Rozmowa na temat ostatniego cz³onka dru¿yny by³a skoñczo-

na; Zuckuss wiedzia³, ¿e lepiej nie dr¹¿yæ sprawy. Bêdê szczêœliwy,

background image

180

kiedy to zlecenie siê skoñczy, pomyœla³ smêtnie. Sytuacja w Gildii

£owców Nagród stawa³a siê coraz bardziej napiêta, atmosfera gêst-

nia³a od knowañ i spisków, rozmaite podstêpne sojusze tworzy³y

siê i rozpada³y, zmienia³y cz³onków i wrogów z dnia na dzieñ albo

nawet z godziny na godzinê. Zlecenie na Oph Nar Dinnida, cho-

cia¿ niebezpieczne ze wzglêdu na os³awione systemy obronne Pan-

cernych Huttów, wydawa³o siê przy tym kaszk¹ z mlekiem. Ale

nawet tu, w bezgwiezdnej pustce nadprzestrzeni, Zuckuss wie-

dzia³, ¿e nadal tkwi w niepokoj¹cej pajêczynie niebezpiecznych

spisków; wystarczy³oby tylko, ¿eby Bossk albo Boba Fett dowie-

dzieli siê, ¿e jest wtyczk¹ Cradosska, a wypchnêliby go w pró¿niê

butami do przodu przez kana³ usuwania nieczystoœci „Niewolnika

I” albo „Wœciek³ego Psa”. Udzia³ w intrygach Cradosska przesta³

siê wydawaæ Zuckussowi takim dobrym pomys³em teraz, kiedy

móg³ liczyæ tylko na w³asn¹ pomys³owoœæ i instynkt samozacho-

wawczy.

– Przestañ siê krêci栖 odezwa³ siê Boba Fett, nie patrz¹c na

Zuckussa. – Przypnij siê; zaraz wchodzimy do przestrzeni pod-

œwietlnej.

Zuckuss mia³ ju¿ okazjê poznaæ gwa³towne manewry nawiga-

cyjne „Niewolnika I”. Roboczy statek Fetta pozbawiony by³ ja-

kichkolwiek buforów redukcji prêdkoœci, które mog³yby niekorzyst-

nie odbiæ siê na jego prêdkoœci czy zdolnoœci do walki. W zwi¹zku

z tym statek przeskakiwa³ z jednego trybu lotu do drugiego z wy-

wracaj¹c¹ wnêtrznoœci szybkoœci¹. Zuckuss chwyci³ siê obu stron

w³azu i odwróci³ spojrzenie pozbawionych powiek oczu, by unik-

n¹æ przyprawiaj¹cego o md³oœci widoku ogniskuj¹cej siê nagle mg³y

gwiazd w iluminatorach sterowni.

– Jest Bossk.

Zuckuss zobaczy³ dryfuj¹cego przed nimi z wy³¹czonymi sil-

nikami „Wœciek³ego Psa”. Zamigota³y œwiat³a sygnalizacyjne, a Boba

Fett w³¹czy³ przycisk modu³u ³¹cznoœci.

– Mówi Fett. Skontaktowaliœcie siê z kontrolerem lotów na

Okr¹glaku?

– Tak – rozleg³ siê z g³oœników p³aski, beznamiêtny g³os IG-88. –

Nie otrzymaliœmy, powtarzam, nie otrzymaliœmy pozwolenia na po-

dejœcie i l¹dowanie.

– Nie spodziewa³em siê, ¿e je dostaniemy – powiedzia³ sucho

Boba Fett. – Kiedy nadlatuje ktoœ taki jak my, rzadko kiedy wysy-

³a siê komitet powitalny.

background image

181

– Przed koñcem rozmowy Pancerni Huttowie oznajmili, ¿e

wysy³aj¹ do nas negocjatora.

– Na jakim poziomie?

Do rozmowy do³¹czy³ g³os Bosska.

– Ten opas³y œlimak powiedzia³, ¿e Alfa Zero.

Boba Fett nie cofa³ palca z przycisku komunikatora.

– To poziom najwy¿szych w³adz Pancernych Huttów. Wy¿ej

nie ma ju¿ nikogo. A to oznacza, ¿e po pierwsze, nie bêdziemy

musieli siê u¿eraæ z jakimœ ma³ym urzêdniczyn¹, a po drugie po-

traktowali nasze przybycie bardzo powa¿nie.

– A jak ju¿ przyleci ten negocjator, co robimy? – W g³osie

Bosska s³ychaæ by³o g³ód dzia³ania, jakby podró¿ z Gildii £owców

Nagród trwa³a przez irytuj¹co bezczynn¹ wiecznoœæ.

Ca³y Bossk, pomyœla³ Zuckuss, powoli krêc¹c g³ow¹. Zna³ ju¿

Trandoszanina na tyle dobrze, by wiedzieæ, ¿e w jego mniemaniu

„plan” to natychmiastowe podjêcie nieprzemyœlanych dzia³añ. A pla-

nu awaryjnego zwykle nie by³o.

Fett obejrza³ siê przez ramiê na Zuckussa.

– Nie przejmuj siê. – Odwróci³ siê i jeszcze raz wcisn¹³ przy-

cisk komunikatora. – Musimy byæ subtelni. Ty i IG-88 powinni-

œcie przejœæ na pok³ad „Niewolnika I”, zanim przybêdzie negocja-

tor Pancernych Huttów. Tylko pamiêtaj: ja bêdê mówi³.

Ciê¿kozbrojny statek Bosska, „Wœciek³y Pies”, pozosta³ w try-

bie autoczuwania, z systemami alarmowymi zaprogramowanymi

na odmowê wstêpu dla ka¿dego do czasu powrotu w³aœciciela.

Zuckuss zdawa³ sobie sprawê z paranoi Bosska i liczby zabój-

czych pu³apek, którymi naszpikowa³ „Psa”, bo nie chcia³ dopu-

œciæ, ¿eby ktokolwiek wdar³ siê do jego bazy operacyjnej. To by³

jeden z g³ównych powodów, dla których Zuckuss wola³ podró¿o-

waæ z Fettem; nie uspokoi³ siê jeszcze od poprzedniego lotu na

pok³adzie „Wœciek³ego Psa”, kiedy to musia³ nieustannie uwa¿aæ,

by nie uruchomiæ któregoœ z niezliczonych zabezpieczeñ. Wola³,

¿eby IG-88 zaryzykowa³, nawet jeœli oznacza³o to stracenie z oczu

Bosska na czas podró¿y.

Zszed³ na dó³ do ³adowni „Niewolnika I”, ¿eby otworzyæ kla-

pê w³azu ³¹cz¹c¹ oba statki. Zgarbiona sylwetka czêœciowo wy³¹-

czonego D’harhana nadal tkwi³a w rogu pomieszczenia; czu³, jak

systemy optyczne dzia³a laserowego rejestruj¹ jego obecnoœæ. Lufa

broni unios³a siê lekko i zwróci³a w jego stronê, kiedy stan¹³ na

ostatnim szczeblu drabinki.

background image

182

Przez niewielki iluminator obok w³azu Zuckuss widzia³, jak

„Wœciek³y Pies” manewruje, by ustawiæ siê w dogodnej pozycji

do cumowania. Kiedy po³¹czy³ siê z „Niewolnikiem I”, Zuckuss

wcisn¹³ klawisze kontrolki uruchamiaj¹ce œluzê; rozleg³ siê g³oœny

syk, gdy ciœnienie powietrza na obu statkach zaczê³o siê wyrówny-

waæ. Klapa siê otworzy³a, a Bossk i IG-88 weszli na pok³ad. Bossk

wcisn¹³ parê przycisków zdalnej kontroli na przypiêtym do pasa

urz¹dzeniu, a wtedy „Wœciek³y Pies” od³¹czy³ siê od statku, by

kr¹¿yæ po orbicie parkingowej wokó³ Okr¹glaka.

– Gdzie Fett? – Bossk rozejrza³ siê po ³adowni „Niewolni-

ka I”. Choæ by³o to najwiêksze otwarte pomieszczenie na statku,

trzech ³owców wystarczy³o, by zrobi³ siê w nim t³ok. Statek Boby

Fetta mia³ s³u¿yæ szybkoœci i zniszczeniu, a nie wygodzie.

Zuckuss wskaza³ na drabinkê prowadz¹c¹ do sterowni.

– Jest ca³y czas na górze. Chyba szykuje siê do spotkania

z negocjatorem Pancernych Huttów.

Jego domys³y okaza³y siê s³uszne. G³os Boby Fetta zatrzesz-

cza³ w g³oœnikach.

– Musimy zrobiæ wiêcej miejsca – powiedzia³ do mikrofonu

pok³adowego systemu ³¹cznoœci. – W³aœnie siê dowiedzia³em, ¿e

negocjatorem jest jeden z Pancernych Huttów; nie wys³ali ¿adnego

z pomniejszych poœredników. Jeœli ma siê tu zmieœciæ z tym swoim

pancernym cylindrem, musimy zrobiæ tyle miejsca, ile siê da.

– Nie bardzo widzê, jak mamy tego dokonaæ. – Zuckuss od-

wróci³ siê i rozejrza³ po wnêtrzu ³adowni „Niewolnika I”. – Naj-

wiêcej miejsca tutaj jest w tych klatkach.

– I co z tego? – odezwa³ siê znowu Fett. – Nie widzê pro-

blemu.

Bossk spojrza³ na klatki, w których Boba Fett trzyma³ ofiary

podczas dostarczania ich na miejsce, sk¹d móg³ odebraæ swoj¹

nagrodê.

– Nie zamierzam siê tam ³adowa栖 warkn¹³.

– Jesteœ najwiêkszy z nas wszystkich – zauwa¿y³ uczynnie

Zuckuss. – Oczywiœcie, z wyj¹tkiem.... – wskaza³ na potê¿n¹ syl-

wetkê D’harhana z luf¹ dzia³a stercz¹c¹ nieco powy¿ej podci¹-

gniêtych kolan i zwiniêtego metalowego ogona. – ...jego.

Trzej ³owcy nagród spojrzeli na D’harhana.

– No, nie wiem – powiedzia³ Bossk. Nawet on wydawa³ siê

onieœmielony obecnoœci¹ na³adowanego dzia³a laserowego w ich

dru¿ynie. – Mo¿e to nie jest najlepszy pomys³, ¿eby go budziæ.

background image

183

– Za póŸno. – Jedn¹ rêk¹ D’harhan wystuka³ wiadomoœæ na

milcz¹cym ekranie urz¹dzenia g³osowego i odwróci³ ekranem w ich

stronê. – S³yszê wszystko co mówicie.

Zuckuss i pozostali ³owcy cofnêli siê o krok i przywarli pleca-

mi do œcian kad³uba, podczas gdy rozbudzony D’harhan powoli

wsta³, przenosz¹c do ty³u metalowy ogon. Podstawa dzia³a lasero-

wego przytwierdzonego do ramion i piersi siêga³a wy¿ej ni¿ czu-

bek g³owy Bosska. Systemy celownicze dzia³a w milczeniu przy-

patrywa³y siê pozosta³ym trzem ³owcom.

– Uwaga! – Okrzyk wyrwa³ siê z piersi Zuckussa instynk-

townie, gdy zobaczy³, ¿e lampki wskaŸników dzia³a laserowego

nagle zap³onê³y czerwieni¹. Pad³ p³asko na pod³ogê, podczas gdy

Bossk i IG-88 rozpierzchli siê w przeciwne strony ³adowni.

Przyciœniêty do kratownic pod³ogi, os³aniaj¹c g³owê rêkami

Zuckuss us³ysza³ szybki, ostry œwist wystrza³u laserowego, a po-

tem jeszcze jeden; ich blask rozœwietli³ pomieszczenie, k³u-

j¹c w oczy. W ciszy, która nast¹pi³a po wystrza³ach, czuæ by³o

zapach ozonu i spalonego metalu.

Zuckuss podniós³ g³owê i zobaczy³, ¿e œwiate³ka wskaŸników

kontrolnych dzia³a przechodz¹ z powrotem w bezpieczn¹ ¿ó³æ.

Kul¹cy siê pod œcianami ³adowni Bossk i IG-88 spojrzeli najpierw

na D’harhana, a potem w kierunku celu jego gwa³townego ataku.

Trafienie, precyzyjnie obliczone i wymierzone, roztrzaska³o prêty

kraty g³ównej klatki; odpryski stopionej durastali, rozrzucone po

pod³odze, wci¹¿ jarzy³y siê czerwieni¹. Pasma kwaœnego dymu

unios³y siê nad drzwiami do klatki, gdy z hukiem upad³y na ziemiê.

– Gotowe. – odezwa³ siê D’harhan g³osem z syntezatora mo-

wy. – Teraz nie powinieneœ mieæ... obiekcji.

– Twoja uwaga jest s³uszna. – Obwody IG-88 dosz³y ju¿ ca³-

kiem do siebie po nag³ej salwie laserowego ognia. Robot przest¹pi³

nad prêtami le¿¹cych drzwi i wszed³ tam, gdzie przed chwil¹ by³a

klatka.

Bossk przygl¹da³ siê D’harhanowi jeszcze przez chwilê. Szpar-

kami oczu obejrza³ stygn¹c¹ lufê niemal z wyrazem zazdroœci, a po-

tem poszed³ w œlady robota i wszed³ do wnêki, której teraz ju¿ nie

mo¿na by³o zamkn¹æ.

Naprawa bêdzie wymaga³a sporo pracy, pomyœla³ Zuckuss.

Bior¹c pod uwagê raczej zaborczy stosunek Boby Fetta do swojej

w³asnoœci, cieszy³ siê, ¿e to D’harhan, a nie on, wysadzi³ prêty

klatki.

background image

184

W tym momencie na szczeblach drabinki prowadz¹cej do ste-

rowni pojawi³ siê Boba Fett. Cz³onkowie dru¿yny patrzyli, jak

zwraca spojrzenie swojego wizjera tam, gdzie do tej pory by³a

jego klatka towarowa, a potem na go³¹ pod³ogê.

– Zap³acisz za to ze swojego udzia³u – powiedzia³ Fett do

D’harhana.

Czarna rêkawica poruszy³a siê nad klawiatur¹ syntezatora

mowy.

– Nie.

Jeszcze przez chwilê stali naprzeciwko siebie – jeden z twarz¹

ukryt¹ za wizjerem he³mu, drugi w ogóle pozbawiony twarzy, jeœli nie

liczyæ lufy dzia³a laserowego – zanim Boba Fett powoli kiwn¹³ g³ow¹.

– Porozmawiamy o tym póŸniej.

– Nadlatuje jakiœ statek. – Zuckuss pokaza³ na iluminator. –

To pewnie negocjator Pancernych Huttów.

Przez iluminator widaæ by³o jak kulisty obiekt przybli¿a siê do

„Niewolnika I” – prosty prom orbitalny z emblematem Pancer-

nych Huttów, wyobra¿aj¹cym ¿ó³wia i dyplomatycznym oznacze-

niem wskazuj¹cym, ¿e nie jest uzbrojony. Wokó³ przedniej œluzy

promu wysunê³y siê ju¿ kotwice cumownicze, gotowe przy³¹czyæ

statek do rêkawa transferowego „Niewolnika I”.

Kilka chwil póŸniej, kiedy Zuckuss otworzy³ klapê w³azu, ³ow-

com ukaza³a siê szeroka twarz z w¹sk¹ szpar¹ ust. D³ugi, zwê¿aj¹-

cy siê z jednej strony cylinder negocjatora Pancernych Huttów

wp³yn¹³ z powoln¹ gracj¹ do ³adowni, odpychany od kratownic

pod³ogi niewidocznymi repulsorami. Kiedy drugi koniec wyd³u¿o-

nego zbiornika przekroczy³ progi ³adowni, Zuckuss wcisn¹³ przy-

cisk kontroli w³azu i klapa siê zamknê³a.

– Ach, Boba Fett! – Pancerna skorupa, nabijana nitami i naj-

rozmaitszymi gniazdkami kontaktowymi, minê³a ³owców i podp³y-

nê³a ku Fettowi, stoj¹cemu przy drabince. Obleœny uœmiech poja-

wi³ siê na twarzy Pancernego Hutta. Drobne mechaniczne rêce

zwisa³y pod b³yszcz¹cym chromowanym ko³nierzem, dopasowa-

nym ciasno do pociêtej zmarszczkami, szarej skóry szyi; chwytaki

tych r¹k, delikatne niby koñczyny kraba, postukiwa³y radoœnie o sie-

bie. – Jak to mi³o znowu ciê zobaczyæ.

OdpowiedŸ Fetta by³a sucha i wyprana z emocji.

– Moje uczucia, Gheeta, nie zmieni³y siê od naszego ostatnie-

go spotkania.

Bossk odezwa³ siê zdziwiony:

background image

185

– Znasz tê kreaturê?

– Prowadziliœmy... interesy. – Fett nie spojrza³ na Trandosza-

nina. – Kilka razy, dawno temu.

– I do tego bardzo dochodowe. – Cylinder z Pancernym Hut-

tem podskoczy³ lekko, gdy ten odwróci³ siê w stronê Bosska. –

Przynajmniej... dla niektórych. – Uœmiech na twarzy Gheety sta³

siê kwaœny.

– Mam nadziejꠖ powiedzia³ do Boby Fetta – ¿e nie spo-

dziewasz siê podobnego zaufania, jakim obdarzyliœmy ciê poprzed-

nim razem, kiedy przyby³eœ na Okr¹glak. – Krabie chwytaki splo-

t³y metalowe pazury z tak¹ si³¹, ¿e a¿ iskry posz³y. – Po twoim

ostatnim dokonaniu nie powitamy ciê z otwartymi ramionami.

– Nie ma takiej potrzeby. – Boba Fett patrzy³ prosto w twarz

Pancernego Hutta. – Prowadzisz interesy, Gheeta, podobnie jak

ja. Ciep³e uczucia nie maj¹ z nimi nic wspólnego. Jeœli jesteœ gotów

ubiæ ze mn¹ interes, mamy o czym rozmawiaæ. Jeœli nie, rozmowy

na nic siê nie zdadz¹.

– Ten sam stary Boba Fett. – Pancerny Hutt zdo³a³ wykonaæ

olbrzymi¹ g³ow¹, ujêt¹ w ko³nierz cylindra, pe³en aprobaty gest. –

Dobrze wiedzieæ, ¿e s¹ w tym wszechœwiecie rzeczy, które siê nie

zmieniaj¹. Jaki¿ to interes chcesz robiæ na Okr¹glaku?

– Myœlê, ¿e doskonale wiesz, jaki.

Twarz Gheety przybra³a przebieg³y wyraz; przymru¿y³ po-

wieki olbrzymich oczu.

– Chyba nie chodzi ci o niejakiego Oph Nar Dinnida, co?

– To strata czasu! – przerwa³ mu gniewnym warkniêciem

Bossk. – Cholernie dobrze wiesz, po co tu jesteœmy!

Rozbawione zerkniêcie spod przymru¿onych powiek... a po-

tem Gheeta znów spojrza³ na Fetta.

– Twój towarzysz odznacza siê czaruj¹c¹ bezpoœrednioœci¹.

Fett kiwn¹³ g³ow¹.

– Wœród innych zalet.

– Te inne musz¹ byæ dobrze ukryte – stwierdzi³ sucho Ghe-

eta. Uniós³ jedn¹ z metalowych r¹k, by podrapaæ siê pod fa³d¹ na

szyi. – Zdajesz sobie oczywiœcie sprawê, ¿e osoba, o której mowa...

ten Dinnid... przebywa na Okr¹glaku w charakterze goœcia. Wiesz,

jaki jest stosunek Huttów do goœcinnoœci. Uszczêœliwienie goœcia

jest dla naszego gatunku œwiêtym obowi¹zkiem.

OszczêdŸ nam tego, pomyœla³ Zuckuss, obserwuj¹c wymianê

zdañ miêdzy Bob¹ Fettem a Pancernym Huttem. Jak galaktyka

background image

186

d³uga i szeroka, zdradzieckie i z³oœliwe traktowanie ka¿dego, kto

trafi³ do pozbawionego okien pa³acu Hutta by³y przys³owiowe.

Zuckuss s³ysza³ wiele opowieœci o tym, jak nies³awny Jabba, szef

jednej z najpowa¿niejszych organizacji przestêpczych, zwyk³ postê-

powaæ ze swoimi tak zwanymi goœæmi i mniej wartoœciowymi s³u-

¿¹cymi. Naprawdê cierp³a skóra. Na tym, jak s¹dzi³, polega³a ró¿nica

miêdzy Bob¹ Fettem a kreatur¹ tak¹ jak ten Gheeta. Fett nie zba-

cza³ z drogi tylko po to, by zadaæ komuœ ból albo go zabi栖 robi³

to tylko wtedy, gdy zachodzi³a koniecznoœæ, podczas gdy Hutto-

wie zwykle szukali okazji, by nacieszyæ siê cierpieniem innej istoty.

– S¹ tacy – powiedzia³ Boba Fett – których nie mniej ni¿ cie-

bie interesuje szczêœcie Dinnida.

– Ach, tak... – olbrzymia g³owa wystaj¹ca z przedniego koñ-

ca antygrawitacyjnego cylindra przytaknê³a. – Byli pracodawcy

Dinnida. Jak rozumiem, jesteœ tu w ich imieniu?

– Jestem tu wy³¹cznie we w³asnym imieniu.

– Ale¿ oczywiœcie. – Gheeta uœmiechn¹³ siê szeroko, ukazuj¹c

wilgotny, drgaj¹cy jêzyk. – Dok³adnie tego siê spodziewa³em. Altru-

izm jest deficytowym towarem wœród praktykuj¹cych twoj¹ profe-

sjê. Wyobra¿am sobie, ¿e podobnie jest z towarzysz¹cymi ci przyja-

ció³mi. – Uniós³ mechaniczn¹ koñczynê i zatoczy³ ni¹ kr¹g

obejmuj¹cy wszystkich obecnych w ³adowni. – Cokolwiek onieœmie-

laj¹ca za³oga, nie s¹dzisz, Fett? Sam ich widok przyprawia o dr¿enie

moje serce, schowane pod pancerzem. – Gheeta przyjrza³ siê bli¿ej

Bosskowi. – Kogo tu mamy... jesteœ synem Cradosska, tak?

Oczy Bosska zamieni³y siê w w¹skie szparki, a g³os zabrzmia³

jak warkniêcie.

– Co ci do tego?

– A wiêc tak, teraz widzê to wyraŸnie. – Gheeta rozszerzy³

oczy w udawanym strachu. – Przeka¿ moje uk³ony staremu gado-

wi, kiedy go spotkasz nastêpnym razem. Czyli ju¿ wkrótce. – Pan-

cerny Hutt odwróci³ siê w stronê Boby Fetta. – Bo jeœli s¹dzisz, ¿e

pozwolê twojej morderczej bandzie wyl¹dowaæ na Okr¹glaku, to

chyba przepali³o ci siê parê obwodów pod tym he³mem, Fett.

Uwaga nie wywar³a wra¿enia na adresacie.

– Trudno o tym dyskutowaæ tutaj – powiedzia³ Boba Fett. –

Z zasady rozmawiam o interesach tylko wtedy, gdy towar le¿y na

stole, ¿e tak powiem.

– Muszê ciê ostrzec. – Mechaniczne chwytaki zastuka³y je-

den o drugi. – Rozmawiamy o niezwykle kosztownym towarze.

background image

187

– Dlatego w³aœnie ten interes jest taki dochodowy. – Boba

Fett wskaza³ na pozosta³ych ³owców. – I dlatego tu jesteœmy.

– W to mogê uwierzyæ, bez dwóch zadañ. – Gheeta podrapa³

jednym z chwytaków niemal pozbawiony koœci podbródek. – Nie

wiem tylko, czy to mo¿liwe, mój drogi Fetcie, ¿e zmieni³eœ spo-

sób, w jaki zwykle wchodzi³eœ w posiadanie tak dochodowego

towaru. S³ysza³em oczywiœcie, ¿e wst¹pi³eœ do Gildii £owców Na-

gród... i muszê przyznaæ, ¿e ca³y mój klan, tu na Okr¹glaku, by³

zaskoczony t¹ wiadomoœci¹. Starzejemy siê, co, Fett?

– Nie starzejemy. – Boba Fett wolno pokrêci³ g³ow¹. – Tylko

m¹drzejemy.

– Z twojej strony to na pewno m¹dry krok, nie w¹tpiê. –

Pancerny Hutt obdarzy³ pozosta³ych przebieg³ym, pe³nym insynu-

acji uœmiechem. – Zastanawiam siê tylko... co twoi nowi przyja-

ciele bêd¹ z tego mieæ.

Zuckuss zobaczy³ wbity w siebie wzrok Pancernego Hutta,

gdy ten odwróci³ siê w jego stronê w swoim antygrawitacyjnym

cylindrze. Poczu³ siê tak samo jak wtedy, gdy systemy celownicze

D’harhana wziê³y go na muszkê, obliczaj¹c dok³adny k¹t i si³ê

uderzenia potrzebn¹, by go unicestwiæ. Szczeliny Ÿrenic Gheety

by³y jak okna, zza których wygl¹da³a chciwoœæ i nienasycone ape-

tyty. Rozpylenie na atomy od strza³u lasera w porównaniu z tym

by³oby litoœciwie szybkie.

Kolejne uczucie, jeszcze bardziej niepokoj¹ce, pojawi³o siê

w sercu Zuckussa: poczu³, ¿e ciemne Ÿrenice, przygl¹daj¹ce mu

siê z takim rozbawieniem i pogard¹, nie s¹ oknem, lecz zwiercia-

d³em, w którym odbija siê jego w³asne serce. Ty ma³a istoto,

s³ysza³ w g³owie g³os Gheety, jestem tym, czym ty chcia³byœ byæ.

Same usta, trzewia i g³ód. W tej zimnej galaktyce rz¹dzi³o przy-

kazanie: „Zjedz lub zostañ zjedzony” – od samego tronu Impera-

tora Palpatine’a a¿ po najdrobniejszego miêso¿ercê, szczura prze-

biegaj¹cego pustynne po³acie Tatooine.

Ten moment prawdy przyprawi³ go o skurcz w ¿o³¹dku. Byli

kiedyœ inni, którzy ¿yli, by walczyæ, a ich walk¹ kierowa³o inne

przykazanie; by³y czasy, kiedy nawet on s³ucha³ opowieœci o ry-

cerzach Jedi strzeg¹cych Republiki. Dziœ to ju¿ tylko legendy, po-

wiedzia³ sobie w duchu Zuckuss. Te dni i te dzielne istoty, które

wówczas ¿y³y, nigdy nie wróc¹. A bez nich Rebelianci walcz¹cy

z Imperium byli tylko nieszczêsnymi, ¿a³osnymi g³upcami, skaza-

nymi na pora¿kê. Ich koœci bêd¹ bieleæ porzucone na planetach,

background image

188

które nawet nie maj¹ nazwy. Ci, których trawi g³ód, nieopanowa-

na chciwoœæ i ¿¹dza w³adzy, zawsze wygraj¹...

Przerwa³ posêpne rozmyœlania, gdy Pancerny Hutt z domyœl-

nym uœmiechem na twarzy odwróci³ siê od niego. WeŸ siê w garœæ,

nakaza³ sobie Zuckuss. Podpisa³ ju¿ swój pakt z wszechœwiatem,

w jakim przysz³o mu ¿yæ; by³ teraz ³owc¹ nagród, i to dostatecznie

dobrym, by podró¿owaæ w towarzystwie najtwardszych przedsta-

wicieli swojej profesji. Jeœli oka¿e teraz choæby cieñ s³aboœci, to na

pewno nie bêdzie siê ju¿ musia³ martwiæ Imperatorem Palpatine’em

czy Pancernym Huttem; jego towarzysze rozerw¹ go na strzêpy.

Drapie¿nik Bossk z chêci¹ pewnie by go po¿ar³... w dos³ownym

znaczeniu tego s³owa. Ta myœl sprawi³a, ¿e Zuckuss pozby³ siê

przynajmniej czêœci skrupu³ów, jakie wywo³ywa³ w nim fakt, ¿e

da³ siê wci¹gn¹æ w podstêpne intrygi Cradosska. Lepiej Bossk ni¿

ja, pomyœla³ patrz¹c na kolegê.

– Nie martw siê o nas – tak brzmia³a gniewna odpowiedŸ

Bosska na s³owa Gheety. – Wyjdziemy na swoje.

– Nie w¹tpiê. – Hutt nie przestawa³ siê uœmiechaæ. – W koñ-

cu... uczycie siê od najlepszego w tym fachu, prawda? Boba Fett

zawsze wychodzi na swoje.

– Poradzi³bym sobie jeszcze lepiej – powiedzia³ Fett – gdy-

byœmy ograniczyli nasze dyskusje do tego, po co tu przybyliœmy.

A konkretnie do Oph Nar Dinnida.

– Tylko ¿e ten towar nie le¿y przed nami na stole – w oczach

Gheety b³ysn¹³ gniew. – I nie bêdzie le¿a³. W ka¿dym razie nie

tutaj. Jeœli chcecie dyskutowaæ o losie naszego goœcia, bêdziecie

musieli rzeczywiœcie wyl¹dowaæ na Okr¹glaku, tak jak chcieliœcie.

Jestem tu tylko po to, by wam wyjaœniæ, na jakich warunkach. Nie

po to, by dobiæ interesu.

– Dlaczego nie? – odezwa³ siê Zuckuss. – Nie rozumiem.

Pozostali cz³onkowie twojego klanu nie wys³aliby ciê tu, gdybyœ

nie mia³ prawa mówiæ w ich imieniu. Jeœli chcieli nam tylko prze-

kazaæ wiadomoœæ, mogli to zrobiæ przez komunikator albo przy-

s³aæ tu jakiegoœ wycierucha innego gatunku, Twi’lekianina albo

coœ w tym rodzaju. Wiêc po co to zamieszanie? Jeœli chcesz pod-

j¹æ rozmowy na temat Dinnida, dlaczego nie tutaj?

Jowialny uœmiech Hutta zmieni³ siê w szyderczy.

– Twój kolega Boba Fett nie zada³by równie g³upiego pyta-

nia, na które jest prosta odpowiedŸ. Jesteœmy teraz na pok³adzie

„Niewolnika I”, tak? A „Niewolnik I” to statek Boby Fetta; tylko

background image

189

on ma nad nim kontrolê. A wiêc jak d³ugo tu zostaniemy, bêdzie

kontrolowaæ równie¿ rozmowy. Zdarza³o siê w przesz³oœci, ¿e roz-

mowy z Bob¹ Fettem stawa³y siê... nieco przykre. Zaczyna³o siê

bardzo przyjemnie, a potem... sprawy przestawa³y wygl¹daæ ró¿o-

wo. – Gheeta przerwa³, udaj¹c, ¿e rozmyœla nad t¹ kwesti¹. – Mo¿e

dlatego, ¿e strony nie mog³y dojœæ do porozumienia co do wartoœci

towaru, o którym dyskutowano. – Spojrza³ na Fetta. – Zawsze

lubisz dostaæ to, co chcesz, jak najtaniej, co?

Boba Fett nie odpowiedzia³.

– Tak... – ci¹gn¹³ Gheeta. – Boba Fett nie lubi szafowaæ kre-

dytami. Jeœli chodzi o przemoc... có¿, to inna historia, prawda? –

cylinder Pancernego Hutta obróci³ siê, tak ¿e Zuckuss znów pa-

trzy³ mu w twarz. – Jeœli chodzi o przemoc, twój kole¿ka ma lekk¹

rêkê. Zw³aszcza gdy chodzi o skórê innych istot. A krew p³ynie

szerokim strumieniem wszêdzie tam, gdzie pojawi siê Boba Fett. –

Kolejny æwieræobrót i Pancerny Hutt znalaz³ siê twarz¹ do wszyst-

kich ³owców. – Jeœli zatem myœlicie, ¿e zamierzam pozostaæ tutaj,

w samym sercu tego cyrku zag³ady, w otoczeniu jego przyjació³...

a jeœli nie przyjació³, to w ka¿dym razie istot, z którymi ³¹cz¹ go

jakieœ interesy... i rozmawiaæ na temat towaru, nie wspominaj¹c

nawet o sprowadzeniu go tutaj... – policzki Gheety otar³y siê o me-

talowy ko³nierz, gdy pokrêci³ g³ow¹ – ... to widzê, ¿e nie tylko

Bobie Fettowi pomiesza³o siê w g³owie. Wszyscy musicie byæ na

bakier z rzeczywistoœci¹, jeœli myœlicie, ¿e to nast¹pi.

Z pozbawionej drzwi wnêki towarowej dobieg³o basowe war-

czenie.

– Skoñczy³eœ swoj¹ gadkê? – Bossk skrzy¿owa³ rêce na piersi.

Gheeta spojrza³ na Trandoszanina.

– Tak, skoñczy³em.

– I teraz zje¿d¿asz st¹d?

– Jakkolwiek ciê¿ko mi opuszczaæ tak czaruj¹ce towarzystwo,

nie widzê powodu, by traciæ wasz czy mój czas.

– I myœlisz, ¿e ciê st¹d wypuœcimy?

Pancerny Hutt westchn¹³ ciê¿ko i wywróci³ oczami.

– Naprawdê spodziewa³em siê czegoœ lepszego po twoich to-

warzyszach, Fett. Powiesz im, czy ja mam to zrobiæ?

– Odleci st¹d, kiedy zechce – powiedzia³ Boba Fett. – Po pierw-

sze, towar jest nadal na dole, na Okr¹glaku. Jeœli cokolwiek nieprzy-

jemnego spotka negocjatora, którego przys³ali do nas Pancerni Hut-

towie, tylko utrudni nam to zadanie póŸniej, jak ju¿ wyl¹dujemy.

background image

190

Bossk opar³ d³oñ o kaburê miotacza.

– Mo¿e powinniœmy siê zacz¹æ tym martwiæ wtedy, jak ju¿

bêdziemy na dole. Nie widzê wiêkszej ró¿nicy pomiêdzy za³atwie-

niem jednego zapuszkowanego Hutta a ca³ej ich bandy.

– W tej puszcze jest coœ wiêcej ni¿ jeden Hutt. Mia³em swe-

go czasu do czynienia z ich negocjatorami. Nie wysy³aj¹ ich bez

ca³ego arsena³u termicznych ³adunków wybuchowych.

– Widzisz? – Gheeta teatralnym gestem wskaza³ jedn¹ z me-

chanicznych koñczyn na Fetta. – To dlatego on jest najlepszy wœród

³owców nagród. Dlatego prze¿y³ tak d³ugo, podczas gdy innych

spotka³a tragicznie wczesna œmieræ. Bo on siê nauczy³, ¿e inne

istoty mog¹ byæ równie sprytne jak on... i równie sk³onne do prze-

mocy, jeœli zajdzie taka potrzeba. – Metalowe ramiê rozsunê³o siê,

pozwalaj¹c, by chwytak na jego koñcu dotkn¹³ klapy dostêpu w cen-

tralnej sekcji zwê¿aj¹cego siê cylindra. Jeden z pazurów otworzy³

klapkê i ods³oni³ mechanizm zegarowy, pod³¹czony do kilku ko-

stek szarej substancji.

Ze swojego miejsca Zuckuss móg³ dostrzec symbol kodowy

jednego z g³ównych sk³adów broni imperialnej marynarki. £adun-

ki wybuchowe musia³y zostaæ stamt¹d wykradzione – albo prze-

mycone przez któregoœ z dostawców, przez co nie stawa³y siê mniej

zabójcze. Od samego patrzenia na ten œmiercionoœny potencja³

Zuckussowi zabrak³o powietrza we wtykach oddechowych zwisa-

j¹cych spod jego maski twarzowej.

IG-88, stoj¹cy tu¿ obok Bosska, równie¿ przyjrza³ siê ³adunkom.

– By³oby po¿¹dane – oznajmi³ robot – by nikt nie próbowa³

na si³ê od³¹czyæ mechanizmu zegarowego. Jest niew¹tpliwie wy-

posa¿ony w podsystem detekcji i autodestrukcji, maj¹cy zapobiec

takiej ewentualnoœci.

– Naturalnie. – Gheeta wygl¹da³ na zadowolonego z siebie. –

Jak wspomnia³ wam Fett, negocjatorzy Pancernych Huttów nie

pojawiaj¹ siê w takich sytuacjach nieprzygotowani. Gdyby który-

kolwiek z was okaza³ siê na tyle g³upi, ¿eby choæ tkn¹æ palcem

mnie czy to maleñstwo, które mam ze sob¹, konsekwencje mia³y-

by skalê wrêcz astronomiczn¹. – Uœmiechn¹³ siê jeszcze szerzej. –

Jasna chmura radioaktywnego py³u.... mo¿e nawet z Gildii £ow-

ców Nagród by³oby j¹ widaæ. Wtedy przynajmniej przyjaciele wie-

dzieliby, co siê z wami sta³o.

– Myœlê, ¿e wszyscy powinniœmy zachowaæ rozs¹dek – po-

spiesznie odezwa³ siê Zuckuss; Bossk po przeciwnej stronie ³adowni

background image

191

wygl¹da³ na dostatecznie rozwœcieczonego, by samemu rzuciæ siê

na Pancernego Hutta i zacz¹æ wyrywaæ przewody pod³¹czone do

³adunku, niezale¿nie od konsekwencji. – Nikt nie zamierza ciê za-

trzymywaæ.

– To dobrze. – Gheeta kiwn¹³ g³ow¹ z aprobat¹. – Przynaj-

mniej ty wykazujesz siê tu jak¹ tak¹ inteligencj¹. Tak trzymaj,

a któregoœ dnia byæ mo¿e i ty zdo³asz wspi¹æ siê w swoim fachu

na wy¿yny, które dziœ okupuje Boba Fett. – Chwytak zatrzasn¹³

klapkê z powrotem. – Swêdzi mnie to okropnie. Z przyjemnoœci¹

siê tego pozbêdê. – Podrapa³ mechaniczn¹ rêk¹ o klapê w³azu. –

W takim razie ¿egnam panów. Choæ wyobra¿am sobie, ¿e wkrótce

znów siê spotkamy... na Okr¹glaku, rzecz jasna.

Cylinder Pancernego Hutta obróci³ siê o sto osiemdziesi¹t stopni

i ustawi³ przodem do w³azu transferowego. Zuckussowi nie trzeba

by³o mówiæ, ¿eby zaj¹³ miejsce przy kontrolce w³azu.

Kiedy klapa siê rozsunê³a, Gheeta odwróci³ siê w swoim cy-

lindrze tylko na tyle, by móc spojrzeæ do ty³u na Bobê Fetta i po-

zosta³ych ³owców.

– Oczywiœcie – powiedzia³ obojêtnie – to zale¿y tylko od was.

Czy chcecie ubiæ interes, czy nie. Bo muszê wam powiedzieæ, ¿e

bardzo niechêtnie odnosimy siê do goœci, którzy odwiedzaj¹ nas

uzbrojeni po zêby, tak jak wy.

Pancerny Hutt ruszy³ przez otwart¹ klapê. Zamknê³a siê za

nim z sykiem; kilka minut póŸniej us³yszeli, jak statek negocjatora

przy wtórze stuków i trzasków od³¹cza siê od „Niewolnika I”.

Przez niewielki iluminator widzieli, jak rozpoczyna podró¿ ku po-

wierzchni Okr¹glaka.

Bossk, nie mniej rozgniewany ni¿ przed chwil¹, wyszed³ z po-

zbawionej drzwi wnêki towarowej.

– Co mia³ oznaczaæ ten ostatni kawa³ek?

– To proste. – Boba Fett chwyci³ za jeden ze szczebli drabin-

ki. – Jak wszystko u Pancernych Huttów. Jeœli chcemy z nimi ne-

gocjowaæ, mamy byæ nieuzbrojeni. Przyœl¹ prom, który zabierze

nas na powierzchniê, a ca³a broñ zostanie tutaj.

– Chyba ¿artujesz! – Bossk spojrza³ na niego bezbrze¿nie

zdumiony. – Nie zamierzam tam lecieæ zupe³nie bezbronny!

– Jak chcesz. – Przy w³azie do sterowni Boba Fett zatrzyma³

siê i spojrza³ na Trandoszanina. – Oczywiœcie istnieje wybór. Mo-

¿emy wykluczyæ ciê z dru¿yny. – Wyci¹gn¹³ miotacz i wycelowa³

w Bosska. – Sam zdecyduj.

background image

192

Minê³o kilka sekund, zanim Bossk w koñcu kiwn¹³ g³ow¹.

– W porz¹dku – powiedzia³. – Wygra³eœ. Rozegramy to tak,

jak chcesz. – Na jego twarzy pojawi³ siê paskudny, szyderczy

uœmieszek. – Jest tylko jeden problem. Co z nim?

Zuckuss i pozostali odwrócili siê w stronê, któr¹ wskaza³

Bossk. W bocznej czêœci ³adowni, milcz¹cy i czujny, sta³ D’har-

han. Systemy celownicze, przytwierdzone nierozerwalnie do jego

korpusu, zwróci³y siê w stronê Fetta.

– On te¿ – powiedzia³ cicho Fett. – On te¿ z nami idzie.

D’harhan wystuka³ seriê s³ów na klawiaturze swojego synte-

zatora mowy i odwróci³ j¹ w ich stronê.

– Musia³byœ mnie zabi栖 rozleg³ siê g³os z syntezatora – ¿eby

pozbawiæ mnie broni. – G³os D’harhana brzmia³ jak grzmot spod

k³êbi¹cych siê ob³oków pary. System celowniczy dzia³a laserowe-

go twardo koncentrowa³ siê na Fetcie, kiedy na ekranie pojawi³y

siê kolejne s³owa:

– Nie ma ró¿nicy... pomiêdzy mn¹ a moim uzbrojeniem.

– Mo¿e... – Zuckuss z rosn¹cym zaniepokojeniem spojrza³

na olbrzymiego D’harhana. ¯ó³te lampki z boku podstawy dzia³a

zaczyna³y ciemnieæ, jakby ju¿ za chwilê mia³y zmieniæ kolor na

czerwieñ nieuchronnej zag³ady. – Mo¿e nie musimy tak naprawdê

go zabieraæ. To znaczy... jeœli lecimy na Okr¹glaka tylko po to,

¿eby rozmawiaæ... to raczej nie jego specjalnoœæ, prawda?

– Nikogo nie zostawimy – oznajmi³ Fett zimnym g³osem, który

ucina³ wszelk¹ dyskusjê. – Leci ca³a dru¿yna. Taki jest plan.

– Czyj plan? – zapyta³ Bossk.

– Mój. – Kolejne proste, beznamiêtne stwierdzenie. Boba

Fett odwróci³ siê w stronê D’harhana. – Wiem lepiej ni¿ ktokol-

wiek inny, ¿e zabraæ ci broñ znaczy³oby to samo, co ciê zabiæ.

By³em przy tym, kiedy sta³eœ siê tym, czym jesteœ teraz. Ale

wiem tak¿e co innego: ¿e twoj¹ broñ mo¿na wy³¹czyæ, pozba-

wiaj¹c mo¿liwoœci oddania strza³u, za pomoc¹ stosunkowo pro-

stej procedury. Wystarczy wyj¹æ rdzeñ. A wtedy Pancerni Hut-

towie nie bêd¹ mieli podstaw, ¿eby odmówiæ ci pozwolenia na

odwiedzenie ich œwiata.

Zuckuss przywar³ plecami do œcian kad³uba. Zobaczy³, ¿e

D’harhan wstaje, tak wysoki, ¿e koniec obudowy dzia³a laserowe-

go ociera siê ze zgrzytem o durastalowy sufit. W pomieszczeniu

zrobi³o siê nagle ciemniej, jakby rozprzestrzeniaj¹ca siê sylwetka

istoty poch³ania³a œwiat³o. D’harhan wypi¹³ pierœ – tê jej czêœæ,

background image

193

13 – Mandaloriañska zbroja

która nadal by³a z krwi i koœci – podaj¹c naprzód wygiêt¹ tablicê

kontroln¹ dzia³a przytwierdzon¹ do koœci klatki piersiowej; cofn¹³

barki, napinaj¹c ramiona. Jedn¹ d³oñ zacisn¹³ w piêœæ, drug¹ nadal

trzyma³ milcz¹cy syntezator mowy. Przez k³êby sycz¹cej pary lœni¹-

cy olejem metal t³oków b³yszcza³ jak naga klinga miecza; wskaŸni-

ki na lufie dzia³a p³onê³y wœciek³¹, mglist¹ czerwieni¹.

Sta³o siê, pomyœla³ Zuckuss, a wnêtrznoœci skrêci³ mu bolesny

strach. Teraz wszyscy umrzemy.

Niczym zahipnotyzowany patrzy³, jak Boba Fett podchodzi

z przodu do D’harhana, otoczony aur¹ czerwonych œwiate³ roz-

mytych przez k³êby pary, która spowija³a go jak p³omieñ widziany

przez gêst¹ burzow¹ chmurê.

– Mylisz siê. – D’harhan odwróci³ ekran syntezatora mowy

w stronê Fetta. – To nie bêdzie wcale proste.

– Wiem, co znacz¹ jego s³owa. – Nawet w g³osie robota IG-88

zabrzmia³ cieñ strachu. – Rdzeñ jest chroniony siatk¹ zazêbiaj¹cych

siê os³on. – To standardowe wyposa¿enie broni tej klasy, maj¹ce

zapobiec podobnym uszkodzeniom. Usuniêcie rdzenia nie jest zale-

cane, nawet jeœli ma to zrobiæ wyszkolony technik zbrojeniowy.

Móg³byœ przeci¹¿yæ obwody i uruchomiæ sekwencjê autodestrukcji,

która zniszczy³aby ten statek jeszcze skuteczniej ni¿ ³adunki wybu-

chowe Pancernego Hutta.

– Pos³uchaj go! – domaga³ siê Bossk. – Pozabijasz nas wszyst-

kich!

– Wiem, co robiꠖ odezwa³ siê Boba Fett z denerwuj¹cym,

lodowatym spokojem. – Nie mieszajcie siê do tego, jeœli cenicie

w³asne ¿ycie.

– Przecie¿ wiesz – z podstawy dzia³a z sykiem wydosta³a siê

kolejna chmura pary, gdy systemy celownicze zogniskowa³y siê na

stoj¹cym przed nimi mê¿czyŸnie. – Broñ jest moj¹ dusz¹. Jeœli

zabierzesz mi to, czym zabijam innych... zabijesz mnie.

– Tylko pozornie – powiedzia³ Boba Fett. – Jest ró¿nica miê-

dzy tak¹ œmierci¹ a prawdziw¹ œmierci¹. – Powoli wyci¹gn¹³ rêkê

w kierunku lœni¹cej maszynerii, której obwody steruj¹ce ukryte

by³y g³êboko w piersi D’harhana. – Zaufaj mi.

– Fett... nie rób tego...

Zuckuss nie wiedzia³, czy to jego g³os, czy któregoœ z pozosta-

³ych. Kul¹c siê w obliczu pewnej zag³ady, odwróci³ twarz. Ostatni¹

rzecz¹, jak¹ zobaczy³, by³ Boba Fett otoczony k³êbami pary, z jedn¹

rêk¹ zatopion¹ miêdzy obwodami i przewodami zamkniêtymi pod

background image

194

obudow¹ dzia³a, jakby by³ chirurgiem przeprowadzaj¹cym w wa-

runkach polowych prymitywn¹ transplantacjê serca. Przy wtórze

zgrzytów metalowych przek³adni lufa broni konwulsyjnie wycelo-

wa³a w górê, jakby obwodami wbudowanymi w D’harhana wstrz¹-

sn¹³ spazmatyczny ból wysokiego napiêcia, nie do uœmierzenia œrod-

kami anestetycznymi przeznaczonymi dla œmiertelników. Lampki

wskaŸników pulsowa³y i migota³y jeszcze jaœniej ni¿ do tej pory.

Zuckuss us³ysza³ jak ktoœ – mo¿e Bossk? – pada na kratownicê pod-

³ogi, jakby mia³ jakiekolwiek szanse ukrycia siê przed eksplozj¹,

która zaraz rozedrze statek na strzêpy.

Z odruchowo napiêtymi miêœniami, przytulony do poszycia

œcian kad³uba, Zuckuss czeka³ na szorstki, og³uszaj¹cy huk, który

mia³ byæ ostatnim dŸwiêkiem, jaki kiedykolwiek us³yszy.

Zamiast tego zapad³a cisza, zakoñczona sykiem wydobywaj¹-

cej siê pary, jak westchnieniem umieraj¹cej maszyny, której Ÿró-

d³o zasilania odciêto jednym zaworem.

Spojrza³ w górê, opuszczaj¹c ramiê, którym zas³ania³ oczy.

Czerwone œwiat³a, które p³onê³y za mg³¹ pary, znik³y. Zuckuss

patrzy³, jak bezw³adna metalowa lufa dzia³a zmienia k¹t, centy-

metr po centymetrze opuszczaj¹c siê ku pod³odze z poprzedniej,

wycelowanej w sufit pozycji. Milcz¹cy ekran syntezatora mowy

zwisa³ na kablu u pasa D’harhana, a on sam z trudem próbowa³

rozprostowaæ dr¿¹ce palce d³oni w czarnych rêkawicach. Kolana

ugiê³y siê pod nim i nagle, pozbawiony dominuj¹cego wzrostu,

zamieni³ siê w istotê znacznie s³absz¹ i bardziej ludzk¹ ni¿ maszy-

na. D’harhan upad³ na pod³ogê i przetoczy³ siê ciê¿ko na lewe

ramiê, luf¹ dzia³a rysuj¹c zgrzytliwy ³uk na pod³odze statku tu¿

pod czubkami butów Fetta.

Zuckuss oderwa³ wzrok od znieruchomia³ej broni i spojrza³ na

³owcê. Boba Fett nie poruszy³ siê, jakby upadek dzia³a by³ fal¹

oceanicznego przyp³ywu, o której wiedzia³, ¿e rozbije siê nieszko-

dliwie, o milimetry od niego. W d³oni Fetta – tej, któr¹ zag³êbi³

w skomplikowane obwody i przek³adnie w piersi D’harhana – spo-

czywa³ metalowy prêt d³ugi na nieca³e pó³ metra, gruby jak piêœæ,

która siê wokó³ niego zacisnê³a. Kiedy Fett go puœci³, prêt upad³ na

pod³ogê z przyt³umionym, o³owianym brzêkiem; resztki ciep³a

w rdzeniu zamieni³y ze œwistem w parê krople wody, które osiad³y

na powierzchni kratownicy.

Lufa dzia³a laserowego unios³a siê z trudem, jak bezw³adny

cz³onek kaleki. Systemy celownicze skoncentrowa³y siê na sylwetce

background image

195

stoj¹cego przed nim Boby Fetta; D’harhan jedn¹ rêk¹ z³apa³ pu-

de³ko syntezatora mowy i powoli wystuka³ kilka s³ów.

– Jesteœ mi coœ winien. – D’harhan odwróci³ ekran urz¹dze-

nia. – I to niema³o.

Boba Fett nic nie powiedzia³, tylko odwróci³ siê i podszed³ do

drabinki prowadz¹cej do sterowni. Zatrzyma³ siê z butem na naj-

ni¿szym szczeblu drabiny i spojrza³ na pozosta³ych ³owców.

– Czekaj¹ ju¿ na nas – powiedzia³ cicho. – Na dole, na Okr¹-

glaku.

I ju¿ go nie by³o. Ma³y ³owca spojrza³ na Bosska, który wsta-

wa³ w³aœnie z pod³ogi w pozbawionej drzwi wnêce towarowej.

– Mamy szczêœcie – powiedzia³ Zuckuss – ¿e ¿yjemy.

Bossk zerkn¹³ w górê, na otwarty w³az do sterowni, a potem

z powrotem w dó³. Krzywy uœmiech, skierowany do Zuckussa,

nie kry³ odrobiny podziwu.

– Myœlê, ¿e nied³ugo siê przekonamy – Bossk powoli poki-

wa³ g³ow¹ – na jak d³ugo jeszcze nam tego szczêœcia starczy.

background image

196

R O Z D Z I A £

$

– Co w³aœciwie zasz³o miêdzy tob¹ a Pancernymi Huttami? –

Zuckuss pyta³ nie tylko po to, ¿eby zabiæ czas. Siedz¹c wreszcie

na powierzchni Okr¹glaka, w otoczeniu opancerzonych durastal¹

Huttów i, co gorsza, najprzeró¿niejszych stra¿ników i najemni-

ków, nie czu³ siê wcale bezpieczniej ni¿ przedtem. Coraz gorzej

i gorzej, myœla³ ponuro Zuckuss. Jak tak dalej pójdzie, nied³ugo

bêdzie marzyæ o tym, ¿eby wszyscy cz³onkowie tego nieustraszo-

nego zespo³u zostali rozpyleni na wiruj¹ce atomy. – To znaczy...

z tego, co mówi³ negocjator....

Boba Fett sta³ z za³o¿onymi rêkami, obserwuj¹c jak celnicy

Pancernych Huttów przeczesuj¹ wnêtrze „Niewolnika I”. Nie szu-

kali kontrabandy – Pancerni Huttowie, podobnie jak inni przedsta-

wiciele ich gatunku, nie mieli nic przeciwko przemytowi, o ile do-

stali swój procent – tylko nie zadeklarowanej broni. Bez swojego

zwyk³ego zestawu wyrzutni rakietowych i innych œmiercionoœnych

narzêdzi Fett – co najdziwniejsze – wygl¹da³ jeszcze groŸniej ni¿

zwykle; jakby z trudem powstrzymywany gniew, wywo³any wtar-

gniêciem na jego prywatny teren, obudzi³ w nim now¹, œmiercio-

noœn¹ si³ê.

– Huttowie mówi¹ ró¿ne rzeczy – odpowiedzia³ Boba Fett, nie

odwracaj¹c siê w stronê Zuckussa. – Wiêkszoœæ z tego mo¿esz spo-

kojnie zignorowaæ. Wiele istot w galaktyce wierzy, ¿e wszyscy Hut-

towie to skuteczni biznesmeni, którzy myœl¹ tylko o kredytach, ale

tak nie jest. Zbyt wiele czasu trac¹ na rozpamiêtywanie przesz³oœci

i hodowanie starych pretensji, na pielêgnowanie dawnych urazów.

background image

197

Takie emocje nie pozwalaj¹ im postêpowaæ w sposób naprawdê

racjonalny.

Nikt nie móg³by tego powiedzieæ o samym Fetcie, myœla³ Zuc-

kuss. Im wiêcej czasu spêdza³ w jego towarzystwie, tym wiêksze

wra¿enie robi³o na nim ch³odne rozumowanie ³owcy – i tym wiêk-

szy budzi³o strach. Na przyk³ad to, ¿e ich zespó³ musia³ pozbyæ siê

uzbrojenia, by wyl¹dowaæ u Pancernych Huttów; jeœli Boba Fett

siê z tym pogodzi³, oznacza³o to, ¿e musia³ ju¿ wczeœniej uwzglêd-

niæ ten czynnik w swoich zawi³ych planach. Mo¿e i odlecimy st¹d

¿ywi, myœla³ Zuckuss. A przynajmniej niektórzy z nas. Plany, któ-

rych zgodzi³ siê byæ czêœci¹ – plany Cradosska – wymaga³y, by

pozostawili na tym œwiecie przynajmniej jednego trupa, jeœli nie

wiêcej.

– Jednak to, co powiedzia³ Gheeta, brzmia³o trochê dziwnie. –

Nie dawa³ za wygran¹ Zuckuss. – Kiedy mówi³ o tym, co siê kie-

dyœ sta³o... masz jakieœ nie za³atwione porachunki z Pancernymi

Huttami?

Celnicy – wielono¿ne roboty, po³yskuj¹ce próbnikami i mier-

nikami poziomu energii – kontynuowa³y inspekcjê „Niewolnika I”.

Ich czarne, pajêcze kszta³ty widaæ by³o przez otwarte luki i prze-

zroczyste os³ony sterowni. Jeden z inspektorów, po³yskuj¹c ¿a³o-

œnie kilkoma lampkami, le¿a³ roztrzaskany na kawa³ki, na osmalo-

nym ogniem z dysz wylotowych l¹dowisku. W poszukiwaniu ukrytej

broni trochê zbyt obcesowo rewidowa³ Trandoszanina Bosska, który

odp³aci³ mu szybkim i niezwykle widowiskowym demonta¿em.

– Nie przejmuj siê tym – powiedzia³ Boba Fett. – To sprawa

osobista pomiêdzy mn¹ a Gheet¹. By³ czas, kiedy by³ kimœ wiêcej

ni¿ tylko zwyk³ym negocjatorem, wysy³anym na statki, które po-

prosi³y o pozwolenie na l¹dowanie. Sta³ bardzo wysoko w hierar-

chii Pancernych Huttów. Odpowiada³ wtedy za projekt i budowê

kosmoportu i centrum dyplomatycznego, czyli tego wszystkiego,

co tu widzisz. – Fett zatoczy³ rêk¹ ko³o; przez ³uki doków widaæ

by³o iglice i kopu³y monumentalnej budowli. – Dysponowa³ bu-

d¿etem pozwalaj¹cym na niemal nieograniczone wydatki, nawet

na sprowadzenie jednego z najlepszych architektów w galaktyce.

Nazywa³ siê Emd Grahvess...

– S³ysza³em o nim! – Zuckuss rzeczywiœcie s³ysza³, tylko nie

móg³ sobie przypomnieæ gdzie.

– Byæ mo¿e s¹ lepsi od niego, ale jeœli tak, to pracuj¹ wy³¹cz-

nie dla takich klientów jak Imperator Palpatine albo ksi¹¿ê Xizor.

background image

198

Tak wiêc Grahvess by³ na samej górze listy Pancernych Huttów,

a Gheeta o tym wiedzia³. Dlatego go zatrudni³. Jedyny problem

polega³ na tym, ¿e Gheeta mia³ pewne plany co do Grahvessa,

kiedy ten zakoñczy ju¿ prace nad projektem. Na nieszczêœcie dla

Gheety Grahvess nie by³ g³upcem. Wiedzia³, jak niebezpiecznie

jest pracowaæ dla Huttów. Nie lubi¹ p³aciæ, ale lubi¹ mieæ rzeczy,

jakich nikt inny nie bêdzie mia³. Jeœli nie mog¹ kupiæ wy³¹cznoœci,

maj¹... inne sposoby, by j¹ sobie zapewniæ. I tego w³aœnie dowie-

dzia³ siê Grahvess: ¿e kiedy zakoñczy pracê, nie podejmie siê ju¿

¿adnej innej. – Fett spojrza³ na Zuckussa. – Nigdy.

– To doœæ cyniczne – powiedzia³ Zuckuss. – Zabiæ kogoœ za-

raz po tym, jak odwali³ dla ciebie kawa³ dobrej roboty.

– Lepiej do tego przywyknij. £owcom nagród te¿ siê to przy-

trafia, jeœli nie s¹ ostro¿ni. – Boba Fett powoli kiwn¹³ g³ow¹. –

¯yjemy w zdradzieckiej galaktyce. Nikomu nie mo¿na tak naprawdê

zaufaæ...

To ci dopiero motto na ¿ycie, pomyœla³ Zuckuss. Albo na

œmieræ...

– Wiêc co siê sta³o z tym architektem, tym Grahvessem? Ghe-

eta zabi³ go w koñcu czy nie?

– Nie. – W tym jednym s³owie wypowiedzianym przez Bobê

Fetta s³ychaæ by³o satysfakcjê. – Bo Grahvess by³ odrobinê spryt-

niejszy od Gheety. Dostatecznie sprytny, by skontaktowaæ siê ze

mn¹ i zaproponowaæ obopólnie korzystny interes.

– To znaczy?

– Nie ma sensu wdawaæ siê w szczegó³y. – Boba Fett nie

spuszcza³ wzroku z celników krêc¹cych siê po pok³adzie „Niewol-

nika I”. – Przynajmniej nie w tej chwili. Powiem tylko, ¿e zanim

Grahvess skoñczy³ pracê na Okr¹glaku, mieliœmy ju¿ wszystko

ustalone, tak ¿e Gheeta i jego cyngle nie zdo³ali po³o¿yæ ³apy na

architekcie. Krótko mówi¹c, Grahvess wyznaczy³ nagrodê za sie-

bie samego. Du¿¹, ³adn¹ nagrodê, któr¹ z przyjemnoœci¹ odebra-

³em, wpadaj¹c tu i zwijaj¹c go sprzed nosa Gheety. To g³ówny

powód, dla którego Pancerni Huttowie stosuj¹ teraz tak œcis³e pro-

cedury bezpieczeñstwa; nie chc¹, ¿eby taka akcja siê powtórzy³a.

Wyszliby znowu na g³upców, a tego nie znosz¹.

– Ca³kiem sprytne. – Zuckuss pokiwa³ g³ow¹ z aprobat¹. –

Jedyn¹ istot¹, która Ÿle wysz³a na tym interesie, by³ ten Gheeta.

Architekt ocali³ skórê, a ty dosta³eœ kredyty. Nieg³upio.

– Zyska³em na tym interesie jeszcze coœ.

background image

199

Zdziwiony Zuckuss przyjrza³ siê ³owcy nagród.

– Co wiêcej, oprócz kredytów, móg³byœ na tym zyskaæ? –

Nie móg³ sobie wyobraziæ, na czym jeszcze mog³oby zale¿eæ ko-

muœ takiemu jak Fett.

– Inwestycjê. W pewnym sensie. – Boba Fett patrzy³, jak ro-

boty inspekcyjne Pancernych Huttów wy³aniaj¹ siê z jego stat-

ku. – D³ugofalow¹ inwestycjê. Bardzo op³acaln¹.

Zuckuss nie mia³ czasu, ¿eby dopytywaæ siê, co mia³ na myœli

Fett. Celnicy podeszli do oczekuj¹cych ³owców na swoich paj¹ko-

watych koñczynach. Kilku z nich zosta³o w tyle, by pozbieraæ

porozrzucane szcz¹tki przymusowo zdemontowanego towarzysza,

którego uszkodzone obwody portu danych sensorycznych nie prze-

stawa³y buczeæ i piszczeæ.

– Dziêkujemy za wspó³pracê. – G³ówny robot inspekcyjny

zatrzyma³ siê przez Bob¹ Fettem. – Inspekcja pañskiego statku nie

wykaza³a ukrytego uzbrojenia o sile zdolnej zak³óciæ spokój i po-

rz¹dek na Okr¹glaku.

Zuckuss zdziwi³by siê, gdyby inspektorzy znaleŸli coœ takiego.

Razem z IG-88 (Bossk nie chcia³ siê do nich przy³¹czyæ, nad¹sa-

ny, ¿e musi z³o¿yæ broñ) pomogli Fettowi wymontowaæ albo ca³e

systemy, albo najwa¿niejsze komponenty arsena³u „Niewolnika I”,

a potem zapakowaæ je do wyposa¿onego w zamek szyfrowy kon-

tenera, który kr¹¿y³ teraz po orbicie Okr¹glaka, oczekuj¹c na po-

wrót Fetta. Kiedy skoñczyli, statek by³ równie bezbronny – i, co

wa¿niejsze, niezdolny do ataku – jak ka¿dy inny nieuzbrojony

wahad³owiec towarowy wlok¹cy siê pomiêdzy gwiazdami.

Broñ osobist¹ ³owców nagród potraktowano inaczej; tê, któr¹

przywieŸli ze sob¹ na powierzchniê Okr¹glaka, oddali od razu ro-

botom inspekcyjnym.

– Oto pokwitowanie za przedmioty, które oddali panowie do

depozytu. – Jeden z robotów otworzy³ niewielk¹ klapkê miêdzy

wielosoczewkowymi oczami i wysun¹³ z niej miniaturowy holo-

projektor. – Czy moglibyœcie panowie sprawdziæ i upewniæ siê, ¿e

nie zapomnieliœmy o niczym...?

Boba Fett wzi¹³ od robota urz¹dzenie i w³¹czy³ je. Po³ysku-

j¹ce pole wyœwietli³o przed nim i Zuckussem przewijaj¹ce siê

obrazy najrozmaitszego uzbrojenia ³owców nagród. Lista by³a

d³uga. Boba Fett przejrza³ j¹ tylko pobie¿nie, zanim wy³¹czy³

holoprojektor.

– Wygl¹da na kompletne.

background image

200

– To doskonale. – G³ówny inspektor wysun¹³ jedn¹ z tulejek

optycznych prosto do góry i obróci³ ni¹ dooko³a, patrz¹c przez

niewielk¹ soczewkê na pozosta³e roboty, nadchodz¹ce z fragmen-

tami swojego towarzysza, którego Bossk rozerwa³ na strzêpy. Kil-

ka ostatnich kawa³ków wk³ada³y w³aœnie do bezw³adnoœciowego

drucianego kosza przy wtórze st³umionych jêków zdemontowane-

go robota. Inspektor odwróci³ od nich wzrok i znowu spojrza³ na

Fetta.

– Wystarczy zachowaæ pokwitowanie i pokazaæ je kierowni-

kowi l¹dowiska, kiedy bêd¹ panowie gotowi do odlotu, a wszyst-

kie te przedmioty zostan¹ wam zwrócone. – Ciemna plama oleju

i kilka rozbitych, b³yszcz¹cych tranzystorów to by³o wszystko, co

pozosta³o z robota na p³ycie l¹dowiska. – Mi³o mi by³o s³u¿yæ pa-

nom pomoc¹.

Oficjalne formu³ki brzmia³y jeszcze bardziej sztucznie w wy-

konaniu robotów; Zuckuss by³ zadowolony, widz¹c jak roboty cel-

ne oddalaj¹ siê ostro¿nie przez p³ytê l¹dowiska ze swoim zdemon-

towanym towarzyszem w koszu.

Kiedy opuœci³y dok, do Zuckussa i Fetta podszed³ Bossk, a za

nim IG-88. Robot wygl¹da³ równie beznamiêtnie jak zwykle, nato-

miast w oczach Bosska p³onê³a niechêæ.

– I to ma byæ ten twój wielki plan? – szybkim, lekcewa¿¹cym

gestem pokaza³ na pust¹ kaburê blastera obijaj¹c¹ mu siê o uda. –

Utkn¹æ na l¹dowisku u Pancernych Huttów? Jeœli postanowi¹ na-

s³aæ na nas swoich zbirów, nie bêdziemy mogli nic na to pora-

dziæ! – Pokrêci³ g³ow¹ z niesmakiem. – Nie wiem, po co musia³eœ

ci¹gn¹æ ze sob¹ ca³¹ dru¿ynê. Jeœli chcia³eœ, ¿eby w koñcu ktoœ ciê

stukn¹³, trzeba by³o jechaæ samemu.

Boba Fett spojrza³ w milczeniu na Trandoszanina.

– Wiesz co? – odezwa³ siê po chwili. – Dam ci coœ za darmo.

Nieczêsto mi siê to zdarza, nawet jeœli chodzi po prostu o dobr¹

radê. Zazwyczaj dajê innym lekcjê, pozwalaj¹c im cierpieæ konse-

kwencje ich w³asnych czynów.

– Tak? – prychn¹³ Bossk. – Wiêc co to za dobra rada?

– Przestañ skamleæ, zanim naprawdê mnie zdenerwujesz. –

Fett odwróci³ siê w stronê pozosta³ych ³owców. – Lepiej chodŸmy.

Dosta³em wiadomoœæ od Gheety, kiedy roboty przeczesywa³y sta-

tek. Pancerni Huttowie przygotowali dla nas przyjêcie.

– Taa... na pewno – mrukn¹³ Bossk pod nosem. Fett nie za-

reagowa³ na ten komentarz, o ile w ogóle go us³ysza³.

background image

201

IG-88 zaszed³ drogê Zuckussowi, id¹c za Bob¹ Fettem w stronê

otwartego poduszkowca, który mia³ ich zabraæ do centrum kom-

pleksu administracyjnego Okr¹glaku. Zuckuss cofn¹³ siê jeszcze

o krok, gdy masywna postaæ D’harhana ruszy³a ciê¿ko do przodu

z luf¹ dzia³a laserowego – teraz bezw³adn¹ i nieszkodliw¹ – zwie-

szon¹ smutno i ukoœnie, z muszk¹ niemal na p³ycie l¹dowiska.

Unieruchomione systemy namierzania zosta³y wy³¹czone, jakby ta

na pó³ humanoidalna, na pó³ mechaniczna istota sz³a za g³osem

pana, który pozbawi³ j¹ wzroku.

– Jak myœlisz, co siê teraz stanie?

G³os zaskoczy³ Zuckussa; odwróci³ gwa³townie g³owê i zoba-

czy³ stoj¹cego obok Bosska, który nachylony, szepta³ mu do ucha.

Zuckuss by³ zupe³nie zatopiony w rozwa¿aniach o tym, ¿e zmodyfi-

kowany D’harhan wygl¹da jak ostatni przedstawiciel wymar³ego

gatunku, z trudem wlok¹cy stare koœci i rdzewiej¹cy metalowy pan-

cerz na cmentarzysko swoich braci. Kiedy Bossk podszed³ do niego,

zastanawia³ siê akurat nad tym, po co Boba Fett zabra³ D’harhana

ze sob¹, jeœli od pocz¹tku wiedzia³, ¿e serce laserowego dzia³a –

a zarazem serce D’harhana, o ile ktoœ taki jak on w ogóle je posia-

da³ – trzeba bêdzie usun¹æ. Zdaniem Zuckussa, zrobienie czegoœ

takiego staremu towarzyszowi by³o rzecz¹ szokuj¹co okrutn¹. Ni-

gdy by nie przypuœci³, ¿e Boba Fett jest do czegoœ takiego zdolny.

– Mnie pytasz? – Zuckuss spojrza³ na Bosska i wzruszy³ ra-

mionami, rozk³adaj¹c d³onie w geœcie wyra¿aj¹cym zak³opotanie. –

Nie mam pojêcia, co siê tutaj dzieje. – Sprawy wygl¹da³y o wiele

³atwiej w siedzibie Gildii, kiedy przysta³ na plan Cradosska... ale nie

mia³ ochoty opowiadaæ o tym Bosskowi. Po prostu od tego czasu

wszystko siê pokomplikowa³o i zrobi³o znacznie bardziej niebez-

pieczne; jego ówczesne przekonanie, ¿e ujdzie z ¿yciem po prostu

trzymaj¹c siê blisko Boby Fetta, zosta³o mocno nadw¹tlone. Fett

pakuj¹cy prywatny arsena³ miotaczy i rakietnic to jedno; nieuzbro-

jony Fett, prowadz¹cy swoj¹ dru¿ynê w sam œrodek ¿ywi¹cych do

niego stare urazy wrogów – to ca³kiem co innego. Mo¿e Bossk ma

racjê, zastanawia³ siê Zuckuss. Mo¿e Fett prowadzi nas na pewn¹

œmieræ. Nagle przysz³a mu do g³owy inna myœl: mo¿e taki w³aœnie

plan mia³ Cradossk od samego pocz¹tku. Mo¿e stary Trandoszanin

chcia³ wyeliminowaæ nie tylko swojego syna, ale tak¿e paru innych

wybijaj¹cych siê, m³odych cz³onków Gildii. Zuckuss móg³ zrozu-

mieæ, dlaczego Cradossk i starszyzna Gildii chc¹ siê pozbyæ zimnej

i niezawodnej maszyny do zabijania w rodzaju robota IG-88, ale

background image

202

zdziwi³by siê, gdyby ktoœ uzna³, ¿e on te¿ dorasta do tego poziomu.

A nawet jeœli taki by³ plan Cradosska, jak to siê mia³o do Fetta? Czy

Fett prowadzi³ Bosska i pozosta³ych ³owców prosto w starannie przy-

gotowan¹ wczeœniej pu³apkꠖ co oznacza³oby, ¿e Cradossk zdo³a³

jakimœ cudem wci¹gn¹æ w swoje plany Pancernych Huttów? A mo¿e

najsprytniejszy i najtwardszy ³owca nagród galaktyki da³ siê równie¿

wystrychn¹æ na dudka i zostanie wyeliminowany wraz z reszt¹ dru-

¿yny? A mo¿e...

Od tych wszystkich gor¹czkowych myœli Zuckussa rozbola³a

g³owa. Jeœli mia³ zgin¹æ tu, na Okr¹glaku, mia³ nadziejê, ¿e przed

œmierci¹ zdo³a choæ w czêœci zrozumieæ, o co w tym wszystkim

chodzi³o. Zacz¹³ w¹tpiæ, czy pomys³ zostania ³owc¹ nagród by³ na

pewno taki dobry.

– Przypuszczam – warkn¹³ Bossk – ¿e wkrótce siê dowiemy.

Tak czy owak.

– Mo¿liwe. – Reszta grupy czeka³a na nich przy promie; Zuc-

kuss kiwn¹³ g³ow¹ w ich stronê. – Lepiej chodŸmy. – Przezwyciê-

¿ywszy niechêæ, zacz¹³ iœæ w stronê promu.

Jeszcze zanim prom uniós³ siê na repulsorach i ruszy³ w stronê

iglic zabudowañ Pancernych Huttów, Zuckuss dozna³ objawienia.

Widzia³ odbicie swojej maski twarzowej z dyndaj¹cymi wtykami

nosowymi w ciemnym metalu milcz¹cego, bezsilnego dzia³a lase-

rowego D’harhana. To bez znaczenia, uœwiadomi³ sobie w jednej

chwili, czy mamy broñ, czy nie. Cokolwiek mia³o siê wydarzy栖

który z nich zginie, a który prze¿yje – zdarzy siê niezale¿nie od

tego, czy bêd¹ na to przygotowani czy nie.

Jeden z nich by³ pewnie gotów. Zuckuss spojrza³ na Bobê

Fetta, siedz¹cego z przodu pojazdu. Jeœli ktokolwiek z nich mia³

prze¿yæ, na pewno bêdzie to on.

Ta myœl nie poprawi³a Zuckussowi humoru.

Gheeta dop³yn¹³ ku nim z powitalnym uœmiechem tak szero-

kim, ¿e prawie przecina³ jego twarz na pó³.

– Nareszcie! – roz³o¿y³ szeroko mechaniczne rêce pod nabi-

janym nitami cylindrem. – Teraz macie okazjê doœwiadczyæ na-

szej goœcinnoœci.

– Nie przybyliœmy tu dla zabawy. – Boba Fett na czele swo-

jej grupy zatrzyma³ siê i rozejrza³ doko³a po wielkiej sali bankieto-

wej Pancernych Huttów. – Jesteœmy tu wy³¹cznie w interesach.

background image

203

By³bym ci wdziêczny, gdybyœmy mogli niezw³ocznie przejœæ do

rzeczy.

– Wszystko w swoim czasie, mój drogi Fett. – Cieñszym koñ-

cem cylindra Gheeta wskaza³ na inn¹ czêœæ sali, o wysoko sklepio-

nym suficie pociêtym z³otymi rozetami i ozdobnymi æwiekami. –

Zbyt ³atwo odrzucasz zarówno przyjemnoœci, jak i przesz³oœæ...

przyjemnoœci cia³a, którymi mo¿emy siê dziœ cieszyæ, i wspomnie-

nia przesz³oœci, które mo¿emy dzieliæ.

IG-88 i niewysoki Zuckuss stanêli po obu stronach Fetta; ro-

bot lustrowa³ otoczenie z metodyczn¹ dok³adnoœci¹, a pe³en obaw

ma³y ³owca rozgl¹da³ siê po sali z wyraŸnym zdenerwowaniem.

Powolnym i ciê¿kim krokiem nadszed³ D’harhan i stan¹³ za nim.

– Przesz³oœæ siê skoñczy³a – powiedzia³ Boba Fett. Trzês¹ca

siê jak galareta twarz Pancernego Hutta, wystaj¹ca znad ko³nierza

unoszonego na repulsorach cylindra, wywo³a³a w nim zimn¹ odra-

zê. – Jeœli nie dla ciebie, to na pewno dla mnie.

– Zastanawiam siê nad tym... – Gheeta uniós³ jedn¹ z mecha-

nicznych r¹k i podrapa³ siê koñcem sztucznego pazura po grubej

fa³dzie na podbródku. – Jak wiele naprawdê zapominamy? Mam

nadziejê, ¿e wybaczysz mi te filozoficzne dywagacje... wiem, jak

jesteœ niecierpliwy, ale czasem wydaje mi siê, ¿e tak naprawdê nie

zapominamy niczego. Wszystko pozostaje w nas uœpione, g³êboko

albo tu¿ pod powierzchni¹, czekaj¹c na rozbudzenie, na ponowne

wydobycie na œwiat³o dzienne.

Boba Fett bez trudu odczyta³ prawdziwe znaczenie s³ów Pan-

cernego Hutta. Chce mi powiedzieæ, pomyœla³, ¿e on nie zapo-

mnia³. Przypomnienie dawnych wydarzeñ na pok³adzie „Niewol-

nika I” nie dawa³o wyobra¿enia o tym, jak mocno to poni¿aj¹ce

wspomnienie wbi³o siê w pamiêæ Gheety. Gdyby odrzuciæ wyszu-

kane maniery i obliczony na schlebianie pokaz, jaki odstawi³ pod-

czas ich powitania na Okr¹glaku, jasno by³o widaæ, ¿e Hutt pa³a

¿¹dz¹ zemsty.

Co by³o do przewidzenia. On ma swoje plany, pomyœla³ Boba

Fett, a ja swoje.

Przez u³amek sekundy, kiedy patrzy³ w du¿e, na pó³ przys³o-

niête powiekami oczy Gheety, zastanawia³ siê, czy s³owa wypo-

wiedziane przez Pancernego Hutta nie mia³y jeszcze innego, ukry-

tego znaczenia. Rozbudzenie.... wydobycie na œwiat³o dzienne...

Kiedy siê prowadzi ryzykown¹ grê, zawsze istnieje niebezpie-

czeñstwo, ¿e przeciwnik jest o jeden ruch do przodu. Fett wiedzia³,

background image

204

¿e w przypadku jego gry oznacza³oby to pewn¹ œmieræ. Jeœli siê

dowiedzia³, rozmyœla³ Boba, wypatruj¹c wskazówek w szerokiej

twarzy Gheety, jeœli domyœli³ siê wszystkiego, co tu zasz³o wtedy,

w przesz³oœci... Wówczas gra by³a skoñczona; nie pozostawa³ ani

jeden ruch do wykonania poza str¹ceniem z planszy po³amanych

figur. Wœród tych figur znalaz³by siê on sam i pozostali ³owcy na-

gród, których ze sob¹ zabra³. A mo¿e ktoœ jeszcze...

Cokolwiek siê stanie, uzna³ w koñcu Boba Fett, nie odrywaj¹c

wzroku od ciemnych Ÿrenic Gheety, cokolwiek siê stanie, on pój-

dzie ze mn¹.

– Ale skoñczmy z tym. – Cylindryczny pancerz Hutta odwró-

ci³ siê trochê, dziêki czemu Gheeta móg³ wskazaæ jedn¹ z mecha-

nicznych r¹k œrodek sali bankietowej. – Jak raczy³eœ nam przekonu-

j¹co przypomnieæ, spotykamy siê, niestety, w interesach, a nie

towarzysko. ChodŸmy wiêc. Oprócz mnie s¹ inni, jeszcze bardziej

niecierpliwie oczekuj¹cy spotkania z tob¹ i twoimi towarzyszami.

– Proszê przodem – powiedzia³ Boba Fett. – To twój gatu-

nek, nie mój.

Wiele lat temu podj¹³ siê zyskownego zlecenia na prowincjonal-

nej planecie, gdzie powszechnie stosowanym œrodkiem transportu

na wiêksze odleg³oœci by³y powietrzne sterowce – powolne i wielkie,

ob³e cylindry wype³nione helem i innymi gazami l¿ejszymi od po-

wietrza. Niebo tej planety wype³nia³y takie statki – wyd³u¿one, sre-

brzyste kszta³ty, z podwieszonymi w cieniu wypuk³ego brzucha gon-

dolami dla za³ogi i kontenerami towarowymi. Ten obraz przypomnia³

siê Fettowi, kiedy wszed³ do sali bankietowej na Okr¹glaku: oprócz

Gheety by³ tam z tuzin innych Pancernych Huttów, w nitowanych

cylindrach unosz¹cych siê nad pod³og¹ dziêki repulsorom. Kr¹¿yli

po sali i obijali siê o siebie leniwie i bez wdziêku. Z ka¿dego cylindra

stercza³a twarz kolejnego Hutta, przypominaj¹ca porcjê nieprzyjem-

nej substancji organicznej umieszczonej w okr¹g³ym metalowym

ko³nierzu. Twarze niektórych Huttów wygl¹da³y na m³odsze ni¿

Gheety; mieli oczy b³yszcz¹ce chciwoœci¹, nozdrza rozszerzone pod

wp³ywem zapachów dra¿ni¹cych ich nienasycone apetyty. Cylin-

dryczne pancerze m³odszych Huttów by³y mniejsze; Boba Fett wie-

dzia³, ¿e Pancerni Huttowie lubi¹ urz¹dzaæ huczne przyjêcia z okazji

przenosin wyroœniêtego cia³a do nowego, wiêkszego cylindra.

Maj¹c swoje sztuczne egzoszkielety – unoszone repulsorami

cylindry – Pancerni Huttowie wyzwolili siê z ograniczeñ, które na-

rzuca³a im grawitacja. Ich wzrost zale¿a³ teraz tylko od tego, ile ze

background image

205

skarbów galaktyki zdo³aj¹ z³apaæ i wepchn¹æ w swoje bezuste gêby.

Gheeta plasowa³ siê mniej wiêcej w œrodku skali pod wzglêdem

rozmiarów; w sali bankietowej Boba Fett dostrzeg³ kilku starszych

klanu, którzy przy Gheecie wygl¹dali jak imperialny kr¹¿ownik

przy dwuosobowym myœliwcu. Ich twarze, wystaj¹ce znad meta-

lowych ko³nierzy cylindra, by³y straszliwie pomarszczone od brwi

po gard³o. W tkankê t³uszczow¹ wszczepiono im chirurgicznie ostre,

metalowe haczyki, po³¹czone z pajêczyn¹ cienkich, niezwykle

wytrzyma³ych drucików, których koñce przymocowano do górnej

czêœci cylindra. Gdyby nie to, oczy i nozdrza najstarszych Pancer-

nych Huttów przykry³yby grube fa³dy zwiotcza³ego cia³a.

Kiedy Boba Fett i pozostali ³owcy nagród wchodzili do sali,

najwiêkszy z podtrzymywanych repulsorami cylindrów odwróci³

siê majestatycznie, niby luksusowy miêdzygwiezdny statek, od-

prowadzany na orbitê parkingow¹. Gargantuiczny Hutt, okryty ni-

towanymi blachami z durastali, zadudni³ niskim g³osem:

– Jestem znu¿ony, Gheeta. – Wbi³ zirytowane spojrzenie

w m³odszego cz³onka klanu. – Ka¿esz nam czekaæ... tylko na co?

Niektórych to mo¿e bawi, ale zapewniam ciê, ¿e mnie nie.

Gheeta podskoczy³ do przodu, unosz¹c ma³e, krabie d³onie

i machaj¹c nimi uspokajaj¹co.

РCierpliwoϾ zostanie nagrodzona, Wasza WielkoϾ. Nasi...

hmm... goœcie w koñcu przybyli. Pokaz rozpocznie siê ju¿ za chwilê.

– Pokaz? – nachmurzy³ siê, s³ysz¹c to Bossk. – Co znowu za

pokaz? Przylecieliœmy tu w interesach!

– Oczywiœcie, oczywiœcie... wasz szef Boba Fett nie pozwala

mi o tym zapomnieæ. – Gheeta odwróci³ siê w stronê Trandoszani-

na z ociekaj¹cym œlin¹ uœmiechem. – Wasza cierpliwoœæ równie¿

zostanie wynagrodzona, zapewniam was. Ale przylecieliœcie z tak

daleka... wy wszyscy – mechaniczn¹ rêk¹ zatoczy³ ko³o, obejmu-

j¹c nim wszystkich ³owców. – I to przez najbardziej puste i niego-

œcinne po³acie galaktyki. Nie chcia³bym, byœcie st¹d odlecieli po

za³atwieniu swoich interesów i rozpowiedzieli innym istotom ro-

zumnym na wszystkich œwiatach galaktyki, ¿e Pancerni Huttowie

sk¹po i biednie zastawili stó³ dla goœci. S³yniemy przecie¿ z goœcin-

noœci. Co by powiedzieli inni Huttowie, na przyk³ad nasz kuzyn

Jabba, gdyby us³ysza³, ¿e nie zaspokoiliœmy apetytów wyg³odnia-

³ych przybyszów?

– Nie jesteœmy g³odni – oznajmi³ Boba Fett. – Nie mamy ape-

tytu na nic, co moglibyœcie nam zaserwowaæ.

background image

206

– Ach! Jestem innego zdania, mój drogi Fett. Ten posi³ek przy-

gotowywa³em od dawna, od bardzo dawna. Od czasu twojego ostat-

niego pobytu na Okr¹glaku, kiedy to sprawy nie potoczy³y siê zbyt

g³adko... dla niektórych.

– Znowu narzekania? – Najwiêkszy z Pancernych Huttów

(Boba Fett przypomnia³ sobie, ¿e nazywa³ siê Nullada) przewróci³

¿ó³tymi oczami pod fa³dami i bruzdami brwi. – Nic, tylko narzeka-

nia – zadudni³ ociekaj¹cym t³uszczem g³osem. – Twoja obsesja trwa

ju¿ zbyt d³ugo, Gheeta. Mo¿e powinniœmy uwolniæ ciê nawet od

tych obowi¹zków, które zachowa³eœ do tej pory, byœ móg³ odpo-

cz¹æ i oczyœciæ umys³.

Przez twarz Gheety przemkn¹³ b³ysk gniewu, jak zygzak b³y-

skawicy wœród ciê¿kich burzowych chmur. Zacisn¹³ mechaniczne

rêce, jakby powstrzymuj¹c je od ciosu, wymierzonego w równole-

g³e krwawe bruzdy na twarzy starszego i wiêkszego Hutta.

– Mia³em doœæ czasu. – G³os Gheety brzmia³ jak skaml¹ce

warczenie. – Nie traæmy go wiêcej. ChodŸmy. – Po jego szero-

kiej twarzy, stercz¹cej znad ko³nierza pancernego cylindra, wi-

daæ by³o, ¿e z trudem siê opanowuje. Cylinder obróci³ siê lekko

i skierowa³ w stronê œrodka sali bankietowej, gdzie wiêksza gru-

pa opancerzonych huttañskich postaci t³oczy³a siê wokó³ prosto-

k¹tnego podium, otoczonego niskimi schodkami. – Wszystko zo-

sta³o przygotowane na wasze przybycie. – Puœci³ chwytaki

mechanicznych koñczyn, jedn¹ z nich zataczaj¹c zapraszaj¹cy

kr¹g. – Proszê do przodu...

Boba Fett nie zamierza³ ci¹gn¹æ konwersacji z gospodarzem.

Pierwszy ruszy³ w kierunku podium, zostawiaj¹c pozosta³ych cz³on-

ków dru¿yny za sob¹. Wokó³ niego by³o doœæ lustrzanych powierzch-

ni – strzelistych filarów z polerowanej durastali podtrzymuj¹cych

kopu³ê sklepienia – by móg³ zobaczyæ, ¿e Bossk i robot IG-88

poszli w jego œlady szybkim krokiem. Bossk przygl¹da³ siê przy

tym wrogo i podejrzliwie ka¿demu z przep³ywaj¹cych obok w pod-

skokach Pancernych Huttów. Za t¹ par¹ kroczy³ ciê¿ko D’harhan,

z luf¹ dzia³a laserowego bezw³adn¹, ale nie mniej imponuj¹c¹

w swojej po³yskliwej czerni, jak symbol utajonej zag³ady spowity

w k³êby sycz¹cej pary.

£okieæ w ³okieæ z Fettem drepta³ Zuckuss, staraj¹c siê dotrzy-

maæ mu kroku.

– Nie podoba mi siê to – wysapa³. – Ani trochê mi siê to nie

podoba...

background image

207

Boba rozumia³, co Zuckuss ma na myœli. Z wnêk i korytarzy

odchodz¹cych od centralnie po³o¿onej sali bankietowej wy³oni³y

siê sylwetki nie przypominaj¹ce Pancernych Huttów.

– Najemnicy – szepn¹³ Boba Fett.

W czarnych, pozbawionych insygniów mundurach, uzbrojeni

i czujni... gdyby chcia³, potrafi³by zidentyfikowaæ wielu z nich, tych,

z którymi mia³ ju¿ do czynienia w przesz³oœci. Po galaktyce, miêdzy

mniej cywilizowanymi œwiatami, krêci³a siê zawsze luŸna zbieranina

kryminalistów i morderców, której liczebnoœæ i jakoœæ zale¿a³a

w wiêkszym stopniu od tego, kogo ostatnio zabito, a w mniejszym –

kto gni³ akurat w najrozmaitszych instytucjach karnych galaktyki.

Jej cz³onkowie wynajmowali siê do œci¹gania d³ugów i do mokrej

roboty. Daleki krewny Pancernych Huttów – os³awiony Jabba na

le¿¹cej na uboczu planecie Tatooine – zwykle p³aci³ najwy¿sze stawki,

w zwi¹zku z czym móg³ przebieraæ wœród nich, zatrudniaj¹c takich,

którzy najszybciej siêgali do kabury i mieli najmniej skrupu³ów co

do tego, dla kogo pracuj¹.

– A czego siê spodziewa³eœ? – zapyta³ Fett Zuckussa.

– Ale a¿ tylu? – Nie odstêpuj¹c Boby Fetta, Zuckuss rozej-

rza³ siê po sali. – Jest ich tu kilkudziesiêciu. Co najmniej. – Spró-

bowa³ przeliczyæ, wygl¹daj¹c poza podwy¿szenie ustawione w cen-

trum sali. – Chyba z piêædziesiêciu...

– Gheeta mówi³ nam, ¿e d³ugo siê na to przygotowywa³. –

Boba Fett, nie odwracaj¹c g³owy, sam oszacowa³ liczebnoœæ si³

rozrzuconych po sali. – Musia³ nieŸle potrz¹sn¹æ kies¹. – Taka si³a

ognia wymaga³a sporych nak³adów; wiêkszoœæ najemników przy-

ciska³a do piersi najnowsze modele rusznic laserowych. Gheeta

musia³ ich sam wyposa¿yæ, bo uzbrojenie mieli znacznie bardziej

kosztowne ni¿ tani i byle jaki, choæ równie zabójczo skuteczny,

sprzêt, którym zwykle siê pos³ugiwali. Takie typy budzi³y niesmak

Fetta: zupe³nie nie troszczyli siê o swoj¹ broñ, o narzêdzia pracy,

którymi zarabiali na ¿ycie. W przeciwnym razie nie wydawaliby

ca³ych zarobków na folgowanie swoim z³ym nawykom. – Sam nie

zdo³a³by za to wszystko zap³aci栖 ci¹gn¹³ Fett g³oœne rozmyœla-

nia. – Musia³ siê zad³u¿yæ po uszy u innych cz³onków klanu.

– Ale po co? – w wypuk³ych okularach maski twarzowej Zuc-

kussa odbija³y siê z³owrogie, czarne postacie. – Jesteœmy nieuzbrojeni...

– Wiem, jak pracuje umys³ Gheety. On po prostu woli nie

ryzykowaæ. W ka¿dym razie – wyjaœni³ Fett – nie po tym, co go

spotka³o ostatnim razem, kiedy ze mn¹ negocjowa³.

background image

208

Bossk us³ysza³ ostatni¹ uwagê.

– Ju¿ ja z nim ponegocjujê. – warkn¹³ zza pleców Boby Fet-

ta. – I to zaraz. – Szponiast¹ rêk¹ siêgn¹³ do kabury przy boku.

Nawet bez broni, Bossk wygl¹da³ na gotowego, by rzuciæ siê choæ-

by na ca³¹ armiê zgromadzon¹ przez Pancernych Huttów. Zupe³-

nie jakby by³ zdolny ka¿dego po kolei najemnika rozerwaæ na strzê-

py sam¹ tylko si³¹ ramion i pazurów. – Koñczmy z tym!

– Wygl¹da na to – zauwa¿y³ IG-88 – ¿e twoje ¿yczenie wkrót-

ce siê spe³ni.

Unosz¹c siê na repulsorach swojego nitowanego zbiornika,

Gheeta min¹³ ³owców nagród. Zanim doszli do pierwszego ze schod-

ków otaczaj¹cych podium, Gheeta ju¿ by³ na jego szczycie. Pod-

skakiwa³ obok prostok¹tnej konstrukcji, d³ugiej na dwa metry i na

pó³ metra szerokiej, nakrytej ciê¿k¹, z³otolit¹ tkanin¹, której ze-

brane luŸno rogi sp³ywa³y na schody. Na szczycie tej konstrukcji

sta³a kompozycja z egzotycznych, pozaplanetarnych kwiatów,

o b³yszcz¹cych p³atkach grubych i ciê¿kich jak skóra dewbacka

z Tatooine. Z ich wilgotnego, spl¹tanego g¹szczu unosi³ siê prze-

s³odzony, dusz¹cy zapach. Mimo filtrów w he³mie Boba Fett czu³,

jak kwaœne moleku³y zbieraj¹ mu siê na jêzyku, nie zak³óca³o to

jednak jasnoœci jego umys³u. Kilku Pancernych Huttów zebra³o

siê wokó³ podwy¿szenia. Mru¿yli oczy i rozszerzali nozdrza, by

napawaæ siê ciê¿kim zapachem. Ich pozbawione warg usta wygiê-

³y siê w wyrazie bezbrze¿nej, wszechogarniaj¹cej rozkoszy.

Boba Fett us³ysza³, jak stoj¹cy za nim Bossk prycha z obrzydze-

nia. Wiedzia³, ¿e system nerwowy Trandoszan pozbawiony by³ recep-

torów zdolnych odebraæ zapach kwiatów; ka¿dy zapach mniej subtel-

ny ni¿ gnij¹ce miêso by³ poza zasiêgiem jego zmys³u powonienia.

– Cudownie! – parskn¹³ Bossk. – Wygl¹da na to, ¿e macie

gotowe miejsce na pogrzeb.

– Co za spostrzegawczoœæ! – Gheeta wci¹gn¹³ zapach chyba

zbyt mocno, choæ w jego przypadku mia³ on efekt raczej pobudza-

j¹cy ni¿ nasenny. – Nie inaczej!

Cylinder z pancernym Huttem okrêci³ siê wokó³ osi, by usta-

wiæ siê twarz¹ b³yszcz¹c¹ od toksycznego potu w stronê ³owców

nagród. Wykorzystuj¹c si³ê repulsorów, Gheeta przep³yn¹³ nad

kwiatami, których grube p³atki, wydzielaj¹ce ostry, dusz¹cy za-

pach, zadr¿a³y pod wp³ywem niewidocznej si³y.

– Jak¿e czêsto, niestety, nie pojmujemy... – Mechanicznym

chwytakiem siêgn¹³ w dó³, zerwa³ garœæ jaskrawych, miêsistych

background image

209

14 – Mandaloriañska zbroja

p³atków i przybli¿y³ je do nosa. Przez chwilê rozgniecione roœli-

ny zakry³y doln¹ czêœæ twarzy Gheety; zaraz jednak ukaza³a siê

znowu z wyrazem ekstatycznego zachwytu, a po³yskliwe meta-

lowe chwytaki opad³y na boki, rozrzucaj¹c kwiaty po stopniach

podium. – Nie spodziewamy siê, jak radosn¹ okazj¹ mo¿e byæ

pogrzeb!

Przejrza³y zapach kwiatów wype³ni³ wnêtrze he³mu Fetta, gdy

ich p³atki, pogniecione i rozdarte mechanicznymi rêkami Gheety,

rozsypa³y siê wokó³ jego butów. Przyjrza³ siê im przez chwilê,

a potem kopn¹³ je od siebie; najciê¿sze z kwiatów pozostawi³y

wilgotne, krwawi¹ce œlady na mozaice pod³ogi.

– Niespecjalnie interesuj¹ mnie pogrzeby – powiedzia³ bez-

namiêtnie. – Czyjekolwiek by by³y.

– Ale¿ powinny! Ten na pewno ciê zainteresuje! – Gheeta

by³ coraz bardziej podniecony, a jego ruchy sta³y siê nerwowe.

Cylinder Hutta zacz¹³ wibrowaæ, jakby wewnêtrzna gor¹czka jego

w³aœciciela w jakiœ sposób udzieli³a siê metalowemu zbiornikowi.

Niektórzy z Pancernych Huttów odsunêli siê od podwy¿szenia,

jakby obawiali siê, ¿e zaraz eksploduje. Podniecenie Gheety zdo-

³a³o wyrwaæ z ekstatycznego upojenia nawet tych, którzy najbar-

dziej poddali siê odurzaj¹cej woni kwiatów. – Zapewniam ciê!

– Uwa¿aj – powiedzia³ cicho Zuckuss. K¹tem oka, zza ciem-

nego wizjera swojego he³mu, Boba Fett zobaczy³, jak Zuckuss

ostrzegawczo kiwa g³ow¹ w stronê obrze¿y sali. Ale Fett ju¿ wie-

dzia³, co siê tam dzieje – czêœæ najemników wyst¹pi³a do przodu

z nisz i korytarzy prowadz¹cych do sali, w których siê wczeœniej

pojawi³a. Zauwa¿y³ te¿ inne ruchy – unoszonej broni, luzowanych

pasów, na których przewieszone by³y rusznice laserowe, ustawia-

nie ich luf w pozycji bojowej, przystawienie kolb rusznic do bio-

dra. Widzia³, jak Bossk i IG-88 odwracaj¹ g³owy i przygl¹daj¹ siê,

jak pu³apka zaciska siê coraz bardziej wokó³ nich. G³os Zuckussa

by³ pe³en napiêcia i lêku.

– Chyba ruszaj¹...

Fett wiedzia³, ¿e nic siê nie wydarzy jeszcze przez dobrych

kilka chwil. Cylindryczne kszta³ty Pancernych Huttów nadal unosi³y

siê i podskakiwa³y dooko³a, zbyt blisko podium i dru¿yny ³owców

nagród. Chocia¿ najemnych zbirów palce œwierzbi³y do strzelania,

nie byli a¿ tak g³upi, by zaczynaæ kanonadê, gdy ich pracodawcy

znajdowali siê na linii ognia. Poza tym, Fett by³ absolutnie pewien,

¿e pokaz Gheety jeszcze siê nie skoñczy³...

background image

210

– Chcia³eœ rozmawiaæ o interesach? – G³os Pancernego Hutta

przeszed³ w piskliwy skrzek, dostatecznie g³oœny, by wprawiæ

w dr¿enie pobru¿d¿one fa³dy skóry na jego bladym gardle. – Do-

skonale! Zróbmy to! Ale, jak sam powiedzia³eœ, nie ma sensu ne-

gocjowaæ, dopóki towar nie le¿y na stole, na naszych oczach!

– Gheeta! – Starszy Hutt, Nullada, chwyci³ ko³nierz cylindra

Gheety metalowym chwytakiem mechanicznej rêki. – Nie rób z sie-

bie jeszcze wiêkszego g³upca ni¿ do tej pory...

– Cisza! – Pomagaj¹c sobie jedn¹ z krabich r¹k, Gheeta wy-

rwa³ siê wœciekle z uœcisku tamtego. – Wy te¿ to zobaczycie! Wszy-

scy zobaczycie! – Twarze pozosta³ych Huttów, stercz¹ce ponad

metalowymi ko³nierzami, zwróci³y siê w stronê Gheety, niektóre

z wyrazem niepewnoœci i zdziwienia, inne delektuj¹c siê okrutnym

spektaklem, który rozgrywa³ siê na ich oczach. – Cieszyliœcie siê,

gdy ten ³ajdak – mechaniczna rêka wystrzeli³a w stronê Boby Fet-

ta, celuj¹c w niego metalowym pazurem – kiedy ten z³odziej ukrad³

mi to, co mia³o byæ ukoronowaniem mojej chwa³y! – Gheeta uniós³

obie rêce, wskazuj¹c nimi na strzeliste sklepienie sali bankietowej.

Oszala³ym wzrokiem potoczy³ po Nulladzie i innych Pancernych

Huttach. – Nie myœlcie, ¿e nie s³ysza³em waszych szyderczych

chichotów! Byliœcie szczêœliwi, widz¹c mnie poni¿onym i w nie³a-

sce, tak?

Boba Fett stwierdzi³, ¿e pog³êbiaj¹ce siê niezrównowa¿enie

Gheety wywo³ane jest nie tylko truj¹cymi wyziewami wilgotnych,

lepkich kwiatów. Gruba szyja Gheety wystawa³a ponad ko³nierz

pancernego cylindra na tyle, ¿e dawa³o siê chwilami zauwa¿yæ cienk¹

rurkê, prawie ukryt¹ pod zwa³ami szarej skóry; rurka koñczy³a siê

wszczepionym w skórê drenem i cienk¹ ig³¹ wbit¹ w ¿y³ê Hutta.

Drugi koniec rurki gin¹³ gdzieœ we wnêtrzu cylindra. Fett domyœla³

siê, ¿e jest pod³¹czony do kroplówki, podaj¹cej do centralnego

systemu nerwowego Gheety jakiœ œrodek pobudzaj¹cy, wyzwala-

j¹cy wœciek³oœæ. Widok rurki potwierdzi³ podejrzenia Fetta, ¿e

Gheeta przygotowa³ siê do tej konfrontacji. Pozbawi³ swój umys³

za pomoc¹ œrodków chemicznych wszelkiej ostro¿noœci i rozwagi,

jaka mu jeszcze pozosta³a. By³ to krok zgo³a samobójczy – po-

zwalaj¹c sobie na brak kontroli nad emocjami, Gheeta pozbawia³

siê mo¿liwoœci dalszej egzystencji i pracy wœród Pancernych Hut-

tów. Od pewnego punktu krytycznego honor i chêæ zemsty zaczy-

na³y przeszkadzaæ w interesach, a Gheeta w³aœnie tê granicê prze-

kroczy³.

background image

211

Pozostali zaczynali siê orientowaæ, co siê œwiêci. Wyczuwa³o

siê w sali narastaj¹c¹ panikê. Cylindry Pancernych Huttów wpa-

da³y na siebie; ich u¿ytkownicy próbowali oddaliæ siê od podium,

tylko po to, by natrafiæ na uzbrojonych i gotowych do strza³u na-

jemników rozstawionych pod œcianami. Niektórych Huttów tak

widaæ otêpi³ ciê¿ki, duszny zapach rozgniecionych kwiatów, ¿e

ca³kiem stracili zdolnoœæ rozumowania. To dlatego w³aœnie Boba

Fett zaprogramowa³ filtry powietrzne swojego he³mu w taki spo-

sób, by wychwyci³y i unieszkodliwi³y truj¹ce moleku³y; co wiêcej,

zap³aci³ ogromne honorarium najlepszym czarnorynkowym mikro-

chirurgom galaktyki, by usunêli zakoñczenia nerwowe z odpowied-

nich receptorów w jego uk³adzie nerwowym. Niewa¿ne, jakich

podniet dla swoich oœrodków przyjemnoœci pozbawi³ siê w ten

sposób – z nawi¹zk¹ rekompensowa³a to mo¿liwoœæ panowania

nad sob¹ w sytuacjach takich jak ta. W jego fachu nie móg³ sobie

pozwoliæ na prymitywn¹ histeriê, której zaczynali w³aœnie ulegaæ

Pancerni Huttowie. K¹tem oka – bo koncentrowa³ wzrok na syl-

wetce Gheety na podwy¿szeniu – widzia³, jak unoszone repulsorami

cylindry coraz mocniej obijaj¹ siê o siebie, a zgrzytanie i szczê-

kiem durastalowych blach brzmi, niczym atonalna perkusja; chwy-

taki mechanicznych r¹k zaczepiaj¹ jedne o drugie albo trafiaj¹

w zmêczone twarze Huttów o oczach rozszerzonych strachem,

którzy daremnie próbuj¹ przecisn¹æ siê przez mur uzbrojonych

najemników.

Gheeta nakrêca³ siê coraz bardziej. Jego nienaturalne podnie-

cenie wzmaga³o frenetyczny, pulsuj¹cy strachem ruch pozosta³ych

Pancernych Huttów.

– Ty te¿ siê œmia³eœ! Wiem, ¿e siê œmia³eœ! – Jedna z mecha-

nicznych r¹k dyndaj¹cych pod cylindrycznym pancerzem wycelo-

wa³a nagle oskar¿ycielsko w Bobê Fetta; metal po³yskiwa³ wstrz¹-

sany dzik¹ furi¹ Hutta. – Przez ca³¹ drogê do tej zatêch³ej dziury,

gdzie mia³eœ odstawiæ tego ³ajdackiego architekta...

Usta Gheety wykrzywi³ spazmatyczny grymas, tak szeroki,

¿e w bia³awej œlinie w k¹cikach jego ust pojawi³a siê krew.

– Dobry ¿art, Fett! Ale za dobre ¿arty zawsze trzeba p³aciæ,

co?

– To zamierzch³a przesz³oœæ – powiedzia³ Boba Fett. Prawie

wspó³czu³ Pancernemu Huttowi. Wiedzia³, ¿e jego inwestycja ni-

gdy nie przyniesie dochodu. Prawie wspó³czu³, ale nie posun¹³ siê

tak daleko; wspó³czucie by³o kolejnym niepotrzebnym zbytkiem,

background image

212

który usun¹³ ze swojego systemu nerwowego skalpelem niez³om-

nej woli. – Przylecieliœmy tu rozmawiaæ na temat innego towaru.

Przylecieliœmy po Oph Nar Dinnida.

– Ach! Oczywiœcie! – Oczy Gheety o ma³o nie wysz³y na

wierzch. Przybiera³y coraz bardziej ob³¹kañczy wyraz, w miarê

jak dren umieszczony w fa³dach podbródka pompowa³ w niego

p³yn niby sztuczna ¿y³a. – A towar powinien zawsze le¿eæ na sto-

le, zanim zaczniemy rozmawiaæ, prawda? Tak w³aœnie lubisz, co?

W takim razie...

Mechaniczne rêce wystrzeli³y nagle spod cylindra, chwytaj¹c

za krawêdŸ platformy stoj¹cej poœrodku podium. Le¿¹ce na niej

kwiaty, oblepione gêstym sokiem s¹cz¹cym siê z rozgniecionych

p³atków, zsunê³y siê z powierzchni platformy i spad³y na schodki,

a Gheeta napi¹³ swoje metalowe ramiona i uniós³ j¹ z jednej stro-

ny. Silniki repulsorów cylindrycznego pancerza Gheety zawy³y,

zmagaj¹c siê z dodatkowym ciê¿arem. Potem rozleg³ siê zgrzyt

i trzask; dekoracyjna kamienna konstrukcja pêk³a, a ca³a platfor-

ma oderwa³a siê od podium i przechyli³a na jedn¹ stronê. Gheeta

pchn¹³ j¹ ostatnim, konwulsyjnym ruchem, a platforma spad³a po

schodach na dó³.

W jednej chwili panika w sali bankietowej przycich³a. Platfor-

ma rozbi³a siê u stóp Boby Fetta i pozosta³ych ³owców nagród

z takim ³oskotem, ¿e przyci¹gnê³a uwagê Pancernych Huttów pró-

buj¹cych uciec z sali. Przy wyjœciach, nadal zablokowanych przez

najemników, cylindry odwróci³y siê, zwracaj¹c twarze ich w³aœci-

cieli ku postaciom zgromadzonym na œrodku pomieszczenia. Gip-

sowy kurz wzbi³ siê znad szcz¹tków platformy. Wygl¹da³a teraz

jak trumna, któr¹ rozbito przy niezdarnej próbie ekshumacji – cien-

kie boki z tworzywa sztucznego pêk³y pod wp³ywem uderzeñ o stop-

nie schodów. Poœród szcz¹tków, okryta niby ca³unem haftowan¹

tkanin¹, z pojedynczym u³amanym kwiatem z³o¿onym na piersi

w kiepskim ¿arcie, le¿a³a ludzka postaæ z martwym wzrokiem skie-

rowanym w odleg³y sufit. Nie patrz¹c nawet na twarz mê¿czyzny,

Boba Fett wiedzia³, kto to taki.

– Oto i twój Oph Nar Dinnid! – dobieg³ g³os Gheety ze szczy-

tu podwy¿szenia. Hutt sta³, triumfuj¹cy, napawaj¹c siê widokiem

zniszczeñ. – Trochê straci³ na wartoœci, co?

Zza pleców Boby Fetta wydosta³ siê starszy Pancerny Hutt,

Nullada, roztr¹caj¹c na boki Bosska i IG-88. Nitowany cylinder

skrzesa³ iskry, kiedy otar³ siê o nieruchome ¿elastwo D’harhana.

background image

213

Fett spojrza³ w twarz przep³ywaj¹cego obok zwalistego Hutta i zo-

baczy³, ¿e Nullada a¿ dr¿y z wœciek³oœci. Jedwabne nici podtrzy-

muj¹ce zwa³y t³uszczu nad oczami i ustami po³yskiwa³y jak ciêci-

wa antycznej broni miotaj¹cej.

– To szaleñstwo! – wrzasn¹³ starszy Hutt na Gheetê. Wyma-

chiwa³ mechaniczn¹ koñczyn¹ z chwytakiem zaciœniêtym w piêœæ. –

Zemsta to inna sprawa i wszyscy jej po¿¹damy, ale to... – stary

Hutt by³ tak rozwœcieczony, ¿e przez chwilê nie by³ w stanie wy-

krztusiæ s³owa. – to nara¿a na szwank nasze interesy!!! Ta istota

mia³a dla nas wartoœæ! Oznacza³a kredyty!!! A teraz jest tylko ka-

wa³kiem padliny...

– Uspokój siꠖ prychn¹³ na niego Gheeta. – Zaj¹³em siê na-

szymi interesami. Mo¿e nie w sposób idealny dla ciebie, ale zupe³-

nie zadowalaj¹cy dla mnie... a tak¿e tego klanu z systemu Narran-

ta, których tajemnice handlowe wykrad³ i tak chêtnie nam udostêpni³

nasz zmar³y goœæ. Nawi¹za³em bezpoœredni kontakt z nieszczê-

snymi ofiarami z³odziejskiego Oph Nar Dinnida i zachêci³em ich,

by okreœlili cenê tych tajemnic. Nie obchodzi³o mnie, ile bêdzie ich

kosztowa³o ich odzyskanie, tylko ile s¹ gotowi zap³aciæ za gwaran-

cjê, ¿e nikt inny ich nie dostanie. Innymi s³owy, mia³a to byæ cena

natychmiastowej œmierci Oph Nar Dinnida. Klan dokona³ obliczeñ,

wyznaczy³ cenê, a ja zgodzi³em siê na ni¹ w imieniu Pancernych

Huttów.

– Ty... nie mia³eœ prawa tego zrobiæ!

– To tylko œwiadczy o tym, jak stary i zniedo³ê¿nia³y siê zro-

bi³eœ. – Szyderczy uœmiech znik³ z ust Gheety. – Zapomnia³eœ, ¿e

nie ma ¿adnych praw, z wyj¹tkiem tych, które sam sobie narzu-

cisz. – Uniós³ mechaniczn¹ rêkê, zwijaj¹c ostre pazury chwytaka

w piêœæ. – Nasz skarbiec jest pe³niejszy ni¿ kiedykolwiek dziêki

transakcji, któr¹ przeprowadzi³em z w³asnej inicjatywy.

– Ty idioto! – Z ust Nullady pryska³y kropelki œliny. – To nie-

mo¿liwe, ¿ebyœ uzyska³ z systemu Narranta cenê choæby zbli¿on¹

do tego, ile by³y warte informacje w g³owie Dinnida!

– Mo¿e i nie. – Gheeta rozpostar³ rêce z zupe³n¹ obojêtno-

œci¹. – Ale ca³¹ sumê, któr¹ wynegocjowa³em, dosta³em teraz, za-

miast drobnych kwot roz³o¿onych na dwadzieœcia lat. Lepszy je-

den kredyt w kieszeni ni¿ dwadzieœcia rozsypanych na twoim

grobie. – Paskudny uœmiech wyp³yn¹³ na twarz Hutta, jak dryfuj¹-

cy pieñ na powierzchniê zm¹conej, brudnej wody. – Na grobie, do

którego ty trafisz prêdzej ni¿ ja.

background image

214

– Cisza! – Ten og³uszaj¹cy ryk wydoby³ siê z gard³a Bosska,

który rzuci³ siê do stóp schodów otaczaj¹cych podwy¿szenie. Jed-

n¹ rêk¹ odepchn¹³ dryfuj¹cy cylinder Nullady, drug¹ z³apa³ za ubra-

nie trupa, przygl¹daj¹c siê przepalonej ogniem lasera i sztywnej od

krwi tkaninie. – Mam ju¿ doœæ waszych k³ótni! – Unosi³ martwego

Oph Nar Dinnida nad pod³og¹. – To po to tu przylecieliœmy? –

Trup zatañczy³ jak marionetka, potrz¹sany gniewnie przez Bos-

ska. Nikt nie us³ysza³ jednak odpowiedzi z obwis³ych ust Dinnida,

osadzonych w twarzy równie bladej i zszarza³ej jak otaczaj¹cych

go Pancernych Huttów. Z nieartyku³owanym rykiem Bossk cisn¹³

cia³em o roztrzaskan¹ platformê. – Ten kretyn nie ¿yje od tygodni!

Œmierdzi jak stara padlina! – Rozszerzy³ nozdrza i skrzywi³ siê

z niesmakiem. Podobnie jak Huttowie, Trandoszanie byli miêso-

¿ercami, ale preferowali œwie¿e miêso. Bossk odwróci³ siê, by szpar-

kami Ÿrenic spojrzeæ na Bobê Fetta.

– By³ martwy, zanim jeszcze wylecieliœmy z Gildii! Wyszli-

œmy na g³upców, wybieraj¹c siê w tê podró¿! – Wykrzywi³ usta

w drwi¹cym pó³uœmiechu. – Wielki Boba Fett, najlepszy z ³ow-

ców nagród, a nie wiedzia³ nawet, ¿e towar jest bez wartoœci!

Boba Fett od dawna podejrzewa³, ¿e ta chwila oskar¿eñ na-

st¹pi. Przez chwilê zastanawia³ siê, jak zareagowaæ. Móg³bym nic

nie powiedzieæ, pomyœla³. Nie zwyk³ siê przed nikim t³umaczyæ ze

swoich operacji czy planów, a ju¿ najmniej prymitywnemu, za-

ch³annemu opryszkowi w rodzaju Bosska. Albo móg³by sk³amaæ,

twierdz¹c, ¿e nic nie wiedzia³, do g³owy mu nie przysz³o, ¿e Oph

Nar Dinnid zosta³ zabity na d³ugo przedtem, zanim on sam zacz¹³

organizowaæ dru¿ynê na wyprawê na Okr¹glaka. Albo...

– Wiedzia³em – powiedzia³ cicho Boba Fett. – Dlaczego mia³-

bym nie wiedzieæ? Pracowa³em z tym gatunkiem ju¿ wczeœniej

i wiem, jak dzia³aj¹ ich umys³y. Zw³aszcza – wskaza³ na Gheetê,

nadal zawieszonego w cylindrze nad podwy¿szeniem – to co z nich

zostaje, gdy ogarnie ich ¿¹dza zemsty.

– Zaraz, zaraz... – stoj¹cy przy drugim boku Fetta Zuckuss

popatrzy³ na niego z zaskoczeniem widocznym na twarzy mimo

okrywaj¹cej j¹ maski. – Wiedzia³eœ o tym przez ca³y czas? Ale

skoro mia³eœ pewnoœæ, ¿e Oph Nar Dinnid i tak ju¿ nie ¿yje... nie

by³o sensu tu przylatywaæ!

– Nie by³o sensu, jasne – warkn¹³ Bossk. – Chyba ¿e Fett

chcia³ przy okazji pozabijaæ nas wszystkich. – Podniós³ g³owê

i rozejrza³ siê po sali bankietowej. – Mo¿e by³eœ w samobójczym

background image

215

nastroju, mo¿e masz doœæ fachu ³owcy nagród i postanowi³eœ za-

braæ kilku z nas ze sob¹. To dlatego tak chêtnie odda³eœ broñ,

pozbawiaj¹c nas mo¿liwoœci obrony.

– Nie b¹dŸ g³upi. – Fett spojrza³ Bosskowi w oczy. – A przy-

najmniej nie rób z siebie wiêkszego idioty ni¿ jesteœ. Nawet jeœli

nie masz broni w tej chwili, nie jesteœ bezbronny. Nikt nie wchodzi

go³y pomiêdzy takie istoty.

– Nikt... chyba ¿e jest gotów zgin¹æ.

– Dam ci zna栖 odpar³ Boba Fett – kiedy przyjdzie na to

pora. Na razie jednak mam tu coœ do za³atwienia. – Podniós³ rêkê

do twarzy; na wewnêtrznej stronie przedramienia mia³ wbudowa-

ny w rêkaw nadajnik. Palcem wskazuj¹cym drugiej d³oni Fett za-

cz¹³ wstukiwaæ sekwencjê poleceñ.

– Wzywasz swój statek, co? – Gheeta zauwa¿y³, co robi Fett. –

Naprawdê wierzysz, ¿e twój ukochany „Niewolnik I” zdo³a siê

wydostaæ z naszych doków cumowniczych? Jest uwiêziony pro-

mieniami œci¹gaj¹cymi. A nawet gdyby zdo³a³ siê wyrwaæ, jaki

z niego po¿ytek? Jest tak samo pozbawiony wszelkiej broni jak

wasze ¿a³osne osoby.

Boba Fett nie zwraca³ na niego uwagi. Musia³ wprowadziæ

d³ug¹ seriê liczb, aby wy³¹czyæ obwody szyfruj¹ce p³ytki, a potem

nastêpn¹, by uruchomiæ program, o który mu chodzi³o. Ta se-

kwencja tkwi³a pogrzebana w jego umyœle od wielu lat, ale w ta-

kich sprawach pamiêæ mia³ niezawodn¹. Musia³ mie栖 w sytu-

acjach takich jak ta nie trafia siê druga szansa.

– W takim razie to blef, tak? – drwi¹cy g³os Pancernego Hut-

ta dobieg³ z podium. – Jakie to smutne, ¿e chcia³eœ tak prostack¹

sztuczk¹ wyprowadziæ mnie w pole! Jeœli chcesz, ¿ebym uwierzy³,

¿e masz jakiœ sekretny plan, który pozwoli wam uratowaæ skóry,

musisz wymyœliæ coœ bardziej wyrafinowanego ni¿ wstukanie przy-

padkowej kombinacji liczb.

Stoj¹cy obok Boby Fetta Zuckuss wierci³ siê i rozgl¹da³ z naj-

wy¿szym niepokojem dooko³a wielkiej sali.

– A jest jakiœ plan? – wyszepta³. Jego oczy, jak wypuk³e lu-

stra, ukazywa³y zniekszta³cone sylwetki najemnych ¿o³nierzy. –

Masz coœ w zanadrzu, prawda?

Jeden z ³owców nagród mia³ doœæ czekania. Z gard³owym tran-

doszañskim przekleñstwem Bossk pochyli³ siê i z³apa³ d³ugi, wy-

szczerbiony fragment szcz¹tków roztrzaskanej platformy. Uniós³

go do góry, do poziomu ramion, zaciskaj¹c szponiaste piêœci na

background image

216

jednym jego koñcu; przyczepiony do drugiego koñca dr¹ga frag-

ment zakrwawionej i zwêglonej tkaniny, oderwanej od trupa Din-

nida, powiewa³ jak proporzec.

– Ze mn¹ nie pójdzie wam tak...

S³owa Bosska zag³uszy³ nag³y huk eksplozji. Jej si³a uderzy³a

w Fetta tward¹ jak durastal fal¹ gor¹cego powietrza. Wytrzyma³,

ju¿ wczeœniej przygotowany na cios. Wizjer he³mu œciemnia³ na

u³amek sekundy, chroni¹c jego wzrok przed oœlepiaj¹cym blaskiem.

Ostro zakoñczone szcz¹tki spad³y mu na ramiona. Po chwili k³êby

ciemnego dymu buchnê³y z miejsca, w którym dopiero co znajdo-

wa³o siê podium i otaczaj¹ce je schody.

Kiedy dym zacz¹³ siê rozwiewaæ, przywracaj¹c widzialnoœæ

na œrodku sali recepcyjnej, Boba Fett cofn¹³ palce od p³ytki nadaj-

nika. Sekwencja polecenia, przekazana do dawno uœpionego od-

biornika zatopionego w fundamentach budynku, zadzia³a³a. Do-

k³adnie tak, jak zaplanowa³ i jak siê spodziewa³.

Wybuch zaskoczy³ Gheetꠖ tego Fett te¿ siê spodziewa³ – a je-

go si³a pchnê³a cylinder Hutta, który wpad³ na jedn¹ z kolumn pod-

trzymuj¹cych sklepienie sali i odbi³ siê od niej tak mocno, ¿e

jeden z nitowanych arkuszy wgniót³ siê, a kolumna wygiê³a i ode-

rwa³a siê od ¿ebrowañ sufitu. Gheeta powiód³ dooko³a zdezoriento-

wanym wzrokiem. By³ bliski omdlenia; stru¿ka krwi wyciek³a spod

fa³d i za³omów skóry na jego szerokiej twarzy, z miejsca, w którym

dren od œrodka stymuluj¹cego zosta³ wyrwany z ¿y³y. Plastikowa

rurka le¿a³a teraz na zaœmieconej pod³odze jak martwy w¹¿, s¹cz¹-

cy z pojedynczego k³a kropla po kropli przezroczysty p³yn.

W pewnej odleg³oœci od Boby Fetta wiêkszy cylinder, w któ-

rym by³ zamkniêty starszy Hutt Nullada, powoli powróci³ do pio-

nu, jak statek oceaniczny przechylony fal¹ przyp³ywu. Cylinder

buja³ siê na boki, a Nullada jêcza³ w oszo³omieniu. Jedwabne nici

podtrzymuj¹ce fa³dy skórzastej tkanki na twarzy popêka³y; odra-

¿aj¹ce rysy twarzy Hutta, jego wielkie ¿ó³te oczy i obœlinione, po-

zbawione warg usta ukazywa³y siê i chowa³y pod fa³dami szarej

skóry w takt ruchów cylindra.

– Co... co to...? – Rêka w rêkawicy wy³oni³a siê spoœród dy-

mi¹cych nadal gruzów tu¿ na obok Boby Fetta. Eksplozja prze-

wróci³a Zuckussa na plecy i pokry³a jego maskê warstw¹ py³u i sza-

rymi p³atkami popio³u. Pierœ przygniot³y mu szcz¹tki materia³ów

konstrukcyjnych platformy, spod których próbowa³ siê wydostaæ,

u¿ywaj¹c ³okci.

background image

217

– Nie mogê...

W tej chwili Boba Fett nie by³ w stanie pomóc Zuckussowi.

Chaos, jaki zapanowa³ w sali bankietowej po wybuchu, dochodzi³

do szczytu – zza k³êbów dymu s³ychaæ by³o przekleñstwa uzbro-

jonych najemników, a przera¿eni Pancerni Huttowie wpadali na

siebie, be³kotali i zderzali siê cylindrami, napieraj¹c na wyjœcia

z budynku. Nie potrwa to d³ugo, Fett doskonale o tym wiedzia³.

Nawet tak kiepsko wyszkoleni i marnie op³acani stra¿nicy jak ci

zdo³aj¹ w koñcu opanowaæ sytuacjê. Przest¹pi³ szamocz¹cego siê

Zuckussa, który jedn¹ rêk¹ spróbowa³ na pró¿no z³apaæ go za but,

i szybko przeszed³ do tl¹cych siê szcz¹tków podium.

Kiedy siêga³ po przeciwwstrz¹sowy pojemnik z twardej dura-

stali, który jak wiedzia³, bêdzie siê tam znajdowa³, wystrza³ z kara-

binu blasterowego min¹³ jego g³owê o centymetry, by trafiæ w ogniu

iskier w pobliski filar. Fett odwróci³ siê szybko i napi¹³ miêœnie, by

uchyliæ siê od kolejnego strza³u...

... który nie nast¹pi³. Ciemno ubrany najemnik, który bieg³ ku

œrodkowi sali, zosta³ œciêty z nóg d³ugim dr¹giem, który trafi³ go

w brzuch. Owin¹³ siê wokó³ zaimprowizowanej broni, a potem upad³

na twarz, gdy piêœæ Bosska uderzy³a go w kark ciosem zdolnym

pogruchotaæ koœci. Bossk odrzuci³ dr¹g i wyrwa³ karabin z r¹k

najemnika. Fett dostrzeg³ wyraz dzikiego zadowolenia w oczach

Trandoszanina, który pos³a³ seriê dooko³a, kosz¹c jasnym ³ukiem

ognia najemników, którzy byli doœæ g³upi, by opuœciæ swoje bez-

pieczne wnêki w otaczaj¹cym salê murze.

To ich na chwilê zatrzyma, pomyœla³ Boba Fett, szarpi¹c za

jeden z koñców pod³u¿nego pojemnika, który utkwi³ wœród gruzu.

Kolejne strza³y przeciê³y powietrze p³on¹c¹ koronk¹ ognia; ogl¹-

daj¹c siê przez ramiê zobaczy³ Bosska, stoj¹cego na szeroko roz-

stawionych nogach, jak wciska bolec spustowy z dzik¹ dezynwol-

tur¹, nie przejmuj¹c siê strza³ami dochodz¹cymi ze wszystkich

stron. IG-88, z zimnym wyrachowaniem charakterystycznym dla

robota, wyrwa³ broñ innej umundurowanej postaci, prawie prze-

ciêtej na pó³ pierwsz¹ seri¹ Bosska. Przykucn¹³ obok trupa i po-

szarpanych p³atów materia³u konstrukcyjnego; starannie celowa³

i po kolei eliminowa³ przeciwników.

Boba Fett otoczy³ obiema rêkami durastalow¹ tubê, zapar³ siê

jedn¹ nog¹ o nadpalone fragmenty bocznej œcianki podium i moc-

no poci¹gn¹³; kiedy odchyli³ siê do ty³u ci¹gn¹c pojemnik, strza³

laserowy ze œwistem przelecia³ w miejscu, gdzie jeszcze przed chwil¹

background image

218

znajdowa³a siê jego g³owa. Rozb³ysk œwiat³a spowodowa³, ¿e wi-

zjer jego he³mu œciemnia³ na chwilê, ale pod powiekami utrwali³

mu siê obraz D’harhana, wyrwanego z milcz¹cego odrêtwienia przez

odg³osy walki rozbrzmiewaj¹ce w sali. Strza³y najemników oto-

czy³y D’harhana jak ogromna p³on¹ca pajêczyna; lufa jego dzia³a,

bezw³adnego i milcz¹cego, unios³a siê w górê niczym ³eb pradaw-

nej bestii, doprowadzonej do szaleñstwa przez przeœladowców.

Kontrolki optyczne systemu celowniczego dzia³a pulsowa³y czer-

wieni¹ przez chmurê pary wydobywaj¹cej siê z sykiem spomiêdzy

po³¹czeñ czarnej pokrywy; wspieraj¹c siê na nogach jak gad, któ-

ry utrzymuje równowagê za pomoc¹ ogona, D’harhan roz³o¿y³

szeroko ramiona, drgaj¹ce ¿¹dz¹ zniszczenia. Przenikliwe, niear-

tyku³owane wycie wydobywa³o siê z wnêtrza maszynerii wyrasta-

j¹cej z jego serca.

Wizjer he³mu Boby Fetta rozjaœni³ siê; zobaczy³ pojemnik

uwiêziony w szcz¹tkach podwy¿szenia. Jeszcze jedno szarpniêcie,

w które w³o¿y³ ca³¹ swoj¹ si³ê, i metalowa tuba poruszy³a siê ze

zgrzytem, osypuj¹c p³atki rdzy. Zielona plamka œwiat³a obok uchwy-

tu wskazywa³a, ¿e zawartoœæ pojemnika jest nienaruszona, goto-

wa do u¿ytku tak samo jak wtedy, kiedy j¹ tu ukryto podczas

budowy wielkiej sali.

Ze zgrzytem metalu skrobi¹cego o metal pod³u¿ny pojemnik

uwolni³ siê. Boba Fett odchyli³ siê w ty³ i dŸwign¹³ ciê¿ki pojemnik

w ramionach. Kiedy siê odwróci³, zobaczy³ parê metrów za sob¹

Zuckussa, który zdo³a³ wstaæ. Zamêt w g³owie ma³ego ³owcy na-

gród, wywo³any wybuchem, najwyraŸniej ust¹pi³; Fett zobaczy³

w jego owadzich oczach b³ysk nag³ego olœnienia, zrozumienia

wszystkiego, co do tej pory us³ysza³. Mimo ha³asu i szybkich roz-

b³ysków laserowego ognia wszêdzie dooko³a, Zuckuss zdo³a³ kiw-

n¹æ porozumiewawczo g³ow¹. Dawa³ w ten sposób znaæ Fettowi,

¿e ju¿ wie, co tamten mia³ na myœli, kiedy podawa³ mu szczegó³y

swojej transakcji z architektem. „D³ugofalowa inwestycja. Bardzo

op³acalna...”.

– Tutaj! – g³os Bosska dochodzi³ z odleg³oœci kilku metrów.

Kolejny najemnik, odwa¿niejszy albo g³upszy ni¿ reszta, zacz¹³ siê

zbli¿aæ, strzelaj¹c do Trandoszanina; uda³o mu siê podejœæ na tyle

blisko, ¿e Bossk powali³ go jednym ciosem kolby w podbródek

wyprowadzonym zamaszystym ³ukiem. Kolejne dŸgniêcie kolb¹

karabinu, tym razem miêdzy oczy, gwarantowa³o, ¿e najemnik nie

sprawi im ju¿ k³opotu. – Bierz siê do roboty! – Bossk pochyli³ siê

background image

219

i wyj¹³ z kabury na biodrze powalonego najemnika miotacz, który

rzuci³ Zuckussowi. – Przyda³aby nam siê pomoc!

Zuckuss z³apa³ blaster w obie rêce. Ju¿ po chwili wciska³ raz

za razem spust, strzelaj¹c dzik¹ seri¹ dooko³a; pad³ bokiem na

ziemiê i przeturla³ siê, by uchyliæ siê przed strza³em, który wytopi³

dziurê w pod³odze, dok³adnie tam, gdzie przed chwil¹ klêcza³.

Pod os³on¹ jego ognia Boba Fett móg³ siê odwróciæ z durasta-

low¹ tub¹ w ramionach i podbiec do D’harhana, który nadal wy³

z bezsilnej wœciek³oœci w ob³okach czerwonej pary, przecinanej

seriami lasera. Nie zrobi³ nawet kilku kroków, gdy para cienkich

mechanicznych chwytaków otoczy³a jego szyjê, drapi¹c wizjer jego

he³mu krabimi chwytakami.

Ghetta, z wyba³uszonymi oczami w napuch³ych od t³uszczu

oczodo³ach, wy³ oszala³y od gniewu; krew nap³ynê³a mu do twa-

rzy, gdy wysila³ siê w swoim repulsorowym cylindrze, by powaliæ

Bobê Fetta. £owca zdo³a³ utrzymaæ siê na nogach, choæ przez

u³amek sekundy Gheeta uniós³ go odrobinê ponad zakrwawion¹

pod³ogê. Fett szarpn¹³ siê w uœcisku Pancernego Hutta i trzyma-

nym w rêkach pojemnikiem uderzy³ Gheetê z ca³ej si³y w skroñ.

Si³a uderzenia pozostawi³a trwa³e zag³êbienie w szarym, skórza-

stym cielsku; Gheeta spojrza³ b³êdnym wzrokiem, a jego mecha-

niczne rêce opad³y bezw³adnie, uwalniaj¹c Bobê Fetta.

Nie by³o czasu – nie doœæ, jak na gust Fetta – by skoñczyæ

z Gheet¹. Z drugiej strony sali, zza wysokiej, wyj¹cej postaci D’har-

hana, pad³a w stronê Fetta seria œwiszcz¹cych strza³ów. Z pojem-

nikiem pod pach¹ ³owca chwyci³ za nitowan¹ krawêdŸ cylindra

Gheety, pilnuj¹c, by palce w rêkawicy nie zeœliznê³y siê z metalu.

Oczy Gheety uciek³y do ty³u, gdy Boba Fett pchn¹³ cylinder przed

siebie, zas³aniaj¹c siê nim jak tarcz¹. Pisk przera¿enia wydoby³ siê

z gard³a Hutta, gdy wystrza³y najemników zaczê³y krzesaæ iskry,

trafiaj¹c w ob³¹ powierzchniê jego cylindra.

Kiedy Fett dobieg³ do D’harhana, odepchn¹³ Gheetê na bok

tak mocno, ¿e jego cylinder zacz¹³ wirowaæ i podskakiwaæ w krzy-

¿owym ogniu przecinaj¹cym œrodek sali bankietowej. Olbrzymia

postaæ D’harhana wznosi³a siê za Fettem z ciê¿kimi ramionami

rozkrzy¿owanymi w blasku wystrza³ów. Bezw³adne dzia³o spo-

wija³a sycz¹ca para. Ponad jego luf¹, soczewki systemu celowni-

czego D’harhana zogniskowa³y siê na okrytej he³mem twarzy

postaci, która wchodzi³a w³aœnie w zasiêg jego mocarnych ra-

mion.

background image

220

Boba Fett przystan¹³ i jednym szybkim ruchem odkrêci³ po-

krywê pojemnika. Gdy powietrze wdar³o siê do pró¿ni, zwalniany

zamek zasycza³, odg³osem o wy¿szej czêstotliwoœci ni¿ œwist pary

uwalnianej spomiêdzy metalowej obudowy dzia³a laserowego. Przy-

trzymuj¹c pojemnik, Fett wysun¹³ z niego na³adowany rdzeñ reak-

tora. Uniós³ jeden koniec rdzenia, jakby celowa³ z karabinu, pod-

szed³ krok bli¿ej i wcisn¹³ rdzeñ w pust¹ dziurê w piersi D’harhana.

Kiedy znajdowali siê na pok³adzie „Niewolnika I” i Boba Fett

wyci¹ga³ identyczne urz¹dzenie z cia³a D’harhana, ten zawy³ z bó-

lu wobec tak straszliwego aktu gwa³tu. Teraz z gardzieli ukrytej za

luf¹ dzia³a rozleg³ siê g³oœny œwist wdychanego powietrza; plecy

D’harhana wygiê³y siê, segmenty ogona t³uk³y konwulsyjnie o za-

walon¹ gruzem pod³ogê. Ka¿dy neuron i ka¿de œciêgno napina³o

siê i rozluŸnia³o w takt przyspieszonego pulsu, gdy piêœæ ³owcy

nagród obraca³a siê wewn¹trz ods³oniêtej piersi, blokuj¹c rdzeñ

reaktora na miejscu.

Pulsowanie krwi D’harhana zdawa³o siê kruszyæ barierê miê-

dzy maszyn¹ a cz³owiekiem. Œwietlne wskaŸniki na obudowie dzia³a

w ci¹gu mikrosekundy przesz³y przez ¿ó³æ do ognistej czerwieni.

Kiedy Boba Fett z trzaskiem zamkn¹³ klapê obudowy reaktora,

lufa dzia³a œmignê³a w dó³, z pozycji niemal pionowej do poziomu

celowniczego. ¯ar pierwszego wystrza³u D’harhana osmali³ ³opat-

ki i plecy Boby Fetta, który zas³aniaj¹c siê znalezionym trupem

odczo³giwa³ siê na bezpieczn¹ odleg³oœæ.

Natrafi³ na karabin najemnika i przycisn¹³ go do piersi, prze-

wracaj¹c siê jednoczeœnie na plecy. Kiedy siê unosi³ na jednym

³okciu, zobaczy³ kolejny promieñ dzia³a, setki razy szerszy i bar-

dziej niszcz¹cy ni¿ wszystkie pozosta³e wystrza³y tn¹ce powietrze

sali bankietowej, tak silny, ¿e móg³by przewierciæ dziurê w pance-

rzu imperialnego kr¹¿ownika. Prawdê mówi¹c znacznie silniejszy,

ni¿ by³o trzeba, by ca³e jedno skrzyd³o budynku zamieniæ w zwê-

glone, dymi¹ce szcz¹tki. Przez py³ rozkruszonego kamienia Boba

Fett us³ysza³ krzyki i jêki Pancernych Huttów i ich najemnych

zbirów, gdy jeden, a potem drugi filar wspieraj¹cy sklepienie run¹³,

ods³aniaj¹c widok ciemnego nieba Okr¹glaka.

D’harhan obróci³ siê, nie ruszaj¹c z miejsca; podpar³ siê tylko

ogonem, by zrekompensowaæ si³ê odrzutu dzia³a tkwi¹cego w jego

tu³owiu. Lufê odrzuci³o do ty³u, gdy kolejny rozpalony do bia³oœci

promieñ przeci¹³ salê, powalaj¹c ca³¹ grupê najemnych ¿o³nierzy.

Krzyki Pancernych Huttów przycich³y; ich panika osi¹gnê³a punkt,

background image

221

gdy porzucili ju¿ wszelk¹ myœl o ucieczce. Jak ¿ó³wie pochowali

g³owy w bezpieczne skorupy swoich pancerzy. Kiedy ostatnie fa³-

dy skóry znalaz³y siê pod krawêdzi¹ metalowych ko³nierzy, otwór

przes³oni³y koncentryczne blachy w kszta³cie pó³ksiê¿yca, za-

mykaj¹c Huttów w bezpiecznym wnêtrzu ich pancerzy. Œlepe cy-

lindry podskakiwa³y i wpada³y na siebie, odpychane i obracane

ogniem laserowych strza³ów, odbijaj¹cych siê od ich nitowanych

pancerzy.

Kilka metrów za Bob¹ Fettem strza³ z miotacza zmiót³ kawa-

³ek sufitu; rzut oka w tamt¹ stronê pozwoli³ mu zobaczyæ, ¿e jeden

ze strzelców trafi³ Bosska w pierœ. Trandoszanin straci³ równowa-

gê i przewróci³ siê na dymi¹ce gruzy podwy¿szenia. Fett przerzuci³

karabin w d³oniach i zastrzeli³ najemnika, którego zakrwawione

zw³oki zwali³y siê na ziemiê.

Inny z najemników obj¹³ dowództwo nad grup¹ postaci w czar-

nych mundurach. Fett widzia³, jak spod œcian sali rzuca rozkazy

i kieruje ogniem. Przestali celowaæ w Fetta, a tak¿e w IG-88 i Zuc-

kussa. Skoncentrowana kanonada przeciê³a powietrze obok trójki

³owców. Odwracaj¹c siê do ty³u, Fett zobaczy³ D’harhana w sa-

mym œrodku ostrza³u. Sta³ jak wie¿a stra¿nicza wœród napieraj¹cej

burzy; laserowy ogieñ odbija³ siê jasnymi iskrami od czarnego me-

talu, jakby ka¿dy strza³ by³ b³yskawic¹ rozdzieraj¹c¹ œwiat³em bu-

rzowe chmury.

D’harhan zdo³a³ oddaæ jeszcze jeden strza³, zanim go trafili.

Z og³uszaj¹cym hukiem dzia³o laserowe wyplu³o kolejny rozpalony

³adunek, który otworzy³ ogromn¹ wyrwê w osmalonej œcianie sali,

zabijaj¹c jednoczeœnie ca³¹ grupê najemników. Metal wytrzyma³-

by ostrza³ d³u¿ej, ale cia³o D’harhana by³o s³absze; jego tors pod

obudow¹ dzia³a pokry³y czerwone plamy. Kolana powoli ugiê³y siê

pod nim i pad³ do przodu. Lufa dzia³a uderzy³a w pod³ogê jak

kolejna przewracaj¹ca siê kolumna, ¿³obi¹c d³ugi na metr œlad.

Nadal ¿y³; Boba Fett widzia³, ¿e serce i p³uca D’harhana nie

przestaj¹ pracowaæ, unosz¹c zakrwawion¹ klatkê piersiow¹ pod

wypuk³¹ obudow¹ dzia³a. Rêce w czarnych rêkawicach unios³y

siê, rozdrapuj¹c rany, jak gdyby œmieræ by³a czymœ, co mo¿na

wyrwaæ z rannego cia³a, spod ods³oniêtych fragmentów mostka

i ¿eber.

Dzia³o równie¿ jeszcze ¿y³o; wskaŸniki wzd³u¿ lufy lœni³y czer-

wieni¹ zza ob³oków pary. Brakowa³o tylko rêki, która uruchomi

mechanizm spustowy, i woli, by oddaæ strza³...

background image

222

Boba Fett odrzuci³ blaster, który odebra³ wczeœniej jednemu

z najemników. Uchylaj¹c siê przed wœciek³ym ogniem krzy¿uj¹-

cym siê w sali bankietowej, stan¹³ za masywnym cia³em D’harha-

na. Ze zdwojon¹ pod wp³ywem adrenaliny si³¹ obj¹³ pó³przytomn¹

postaæ i na pó³ ci¹gn¹c, na pó³ podnosz¹c opar³ D’harhana o pod-

stawê zdruzgotanej kolumny. D’harhan zach³ysn¹³ siê, gdy Fett

nag³ym ruchem szarpn¹³ za grube przewody doprowadzaj¹ce im-

pulsy systemu nerwowego z jego krêgos³upa i wyrwa³ je z gniazd-

ka osadzonego tu¿ pod ³opatkami. System celowniczy dzia³a mo-

mentalnie przeszed³ z trybu rêcznego na automatyczny; Boba Fett

kucn¹³ przy czarnej, metalowej obudowie, gdy lufa unios³a siê do

góry. Do pozycji celowniczej.

Ma³y ekran przymocowany pod tyln¹ czêœci¹ obudowy w³¹-

czy³ siê, pokazuj¹c siatkê namiaru, zogniskowan¹ na najemnikach

stoj¹cych po przeciwnej stronie sali. Lufa obróci³a siê lekko, gdy

Boba Fett dotkn¹³ przyrz¹dów kontrolnych, szukaj¹c konkretnego

celu; linie siatki celowniczej zbieg³y siê i zatrzyma³y na czarnym

mundurze ¿o³nierza dowodz¹cego si³ami najemników. Czujniki ter-

miczne dalekiego zasiêgu narysowa³y wyraŸny zarys sylwetki za

os³on¹ poskrêcanych i wygiêtych warstw materia³u konstrukcyjne-

go. Wystarczy³y, by go ukryæ... ale nie, by go ocaliæ. Fett wcisn¹³

przycisk spustowy. Si³a odrzutu wprawi³a w dr¿enie metalow¹ obu-

dowê, przenosz¹c siê na ramiona i pierœ Fetta.

Ten jeden strza³ zabi³ wiêkszoœæ pozosta³ych przy ¿yciu na-

jemników. Boba Fett wychyli³ g³owê zza obudowy dzia³a i przez

ob³oki pary, sycz¹cej teraz jeszcze g³oœniej, by rozproszyæ ciep³o

z metalowej obudowy, oceni³ sytuacjê na sali. Przeciwleg³a œciana

pomieszczenia przesta³a istnieæ; widaæ by³o fioletowe œwiat³o nieba

w obramowaniu poskrêcanych belek konstrukcyjnych o stopio-

nych koñcach. Na placyku przed sal¹ bankietow¹ le¿a³y cia³a mar-

twych najemników, porzucone niczym niechciane zabawki. We-

wn¹trz tych kilku ¿o³nierzy, którzy pozostali przy ¿yciu, wstrzyma³o

ogieñ, kieruj¹c lufy karabinów do góry; brutalna skutecznoœæ dzia-

³a laserowego kaza³a im powtórnie przemyœleæ swoje zaanga¿owa-

nie w przegran¹ sprawê, do której naj¹³ ich Gheeta. Kilku najem-

ników – ci najbardziej bystrzy, jak siê domyœli³ Boba Fett – rzuci³o

karabiny na pokryt¹ gruzem pod³ogê i unios³o rêce nad g³owê.

– Tchórze! Zdrajcy! – dobieg³ histeryczny wrzask zza Boby

Fetta. Nie zdejmuj¹c d³oni z instrumentów kontrolnych dzia³a, od-

wróci³ g³owê i zobaczy³, ¿e repulsorowy cylinder Gheety pêdzi na

background image

223

œrodek sali. – Zap³aci³em wam za wyniki! – krzycza³ Gheeta. – A nie

za to, ¿ebyœcie siê pochowali i uciekli! – Krabie chwytaki ramion

trzês³y siê w bezsilnej furii. – Bierzcie go! Natychmiast! – Dryfuj¹-

cy cylinder obróci³ siê, a mechaniczna rêka wycelowa³a w stronê

Fetta. – Rozkazujê wam...

S³owa umilk³y, gdy Gheeta zobaczy³, ¿e lufa dzia³a laserowe-

go obraca siê w jego kierunku. Jego oczy, g³êboko osadzone w fa³-

dach t³uszczu, wysz³y na wierzch, kiedy czerwone wskaŸniki roz-

pala³y siê coraz jaœniej, niby plamki krwi wyciskane z czarnego

metalu twardym uœciskiem Fetta.

– Nie... – jêkn¹³ Gheeta w nag³ym przera¿eniu. Zas³oni³ siê

mechanicznymi rêkami, odp³ywaj¹c cylindrem w ty³. – Nie mo-

¿esz... – Schowa³ g³owê w g³¹b pancerza, którego otwór zacz¹³ siê

zamykaæ.

Nie doœæ szybko jednak. Boba Fett pchn¹³ do przodu obudo-

wê dzia³a; para syknê³a miêdzy jego palcami, kiedy pochyli³ siê

i napar³ na dzia³o ca³ym swoim ciê¿arem. Ci¹gn¹c cia³o nadal od-

dychaj¹cego D’harhana, pchn¹³ lufê w przód. Jej czarny wylot,

po³yskuj¹c od resztek ciep³a, uderzy³ w ko³nierz pancerza Gheety

w tej samej chwili, gdy zakrzywione ³uski mechanizmu zamknê³y

siê ze szczêkiem.

Boba Fett napar³ teraz na obudowê dzia³a, pchaj¹c j¹ w dó³.

Lufa unios³a siê do góry wraz z uczepionym na jej koñcu niczym

dojrza³a dynia cylindrem Gheety. Kiedy osi¹gnê³a najwy¿szy punkt

przechy³u, Fett wcisn¹³ spust.

Oczy wszystkich obecnych w sali bankietowej – ³owców na-

gród, tych z najemników, którym uda³o siê pozostaæ przy ¿yciu,

a nawet Pancernych Huttów, którzy mieli doœæ odwagi, by wysu-

n¹æ g³owê znad ko³nierzy, gdy strzelanina ucich³a – zwróci³y siê na

ob³y metalowy kszta³t, który przez chwilê wisia³ na koñcu lufy

dzia³a laserowego. Kilku obserwatorów skuli³o siê, ale patrzyli da-

lej, gdy dzia³o zarycza³o g³osem tylko trochê przyt³umionym przez

ciê¿ar zawieszony na koñcu lufy.

Huk wystrza³u d³ugo odbija³ siê echem po sali, by ucichn¹æ jak

grom burzy ustêpuj¹cej przed œwiat³em dnia. Ostatnia b³yskawica

rozjarzy³a siê, powstrzymywana cylindrem zatykaj¹cym lufê; i eks-

plodowa³a wzd³u¿ szwów zaryglowanych durastalowych blach cy-

lindra, rozbryzguj¹c po ca³ej sali grad rozpalonych do bia³oœci nitów.

Spad³y skwiercz¹c na pod³ogê, pe³n¹ szcz¹tków po bitwie. Promieñ

wystrza³u zgas³ równie szybko jak siê pojawi³. P³yty pancerza Gheety,

background image

224

osmalone wzd³u¿ krawêdzi, postukiwa³y zapadaj¹c siê w sobie. Ob-

raz rozdêtej eksplozj¹ œrednicy cylindra pozosta³ tylko w oczach

obserwatorów.

Boba Fett opuœci³ lufê dzia³a, a cylinder zsun¹³ siê z jego koñ-

ca. Upad³ na pod³ogê z martwym brzêkiem. Powoli uformowa³a

siê wokó³ niego czerwona plama. To roztopione cia³o Gheety za-

czê³o przes¹czaæ siê przez z³¹czenia p³yt pancerza i puste otwory

po nitach.

– No i dobrze – odezwa³ siê œwiszcz¹cy g³os innego Pancer-

nego Hutta. Nullada podp³yn¹³ do martwego cylindra, który wy-

gl¹da³ jak mechaniczne jajo, pêkniête, ale jeszcze nie pozbawione

swojej metalowej skorupy. Chwytakami jednej z mechanicznych

r¹k Nullada odsun¹³ zwa³y przeroœniêtej t³uszczem tkanki znad

oczu; drug¹ szturchn¹³ w bok pancerza martwego Gheety. Cylin-

der zako³ysa³ siê cicho w przód i w ty³ w ka³u¿y czerwonego b³o-

ta. – Sprawi³ nam ju¿ i tak wiêcej k³opotu, ni¿ mia³ do tego prawo.

To oœwiadczenie, jak przypuszcza³ Fett, mia³o byæ jedynym

nekrologiem Gheety. Huttowie – ¿adna z ich odmian – nie mieli

w sobie sentymentalizmu. Jeœli po otrzymaniu zap³aty od feuda-

³ów z systemu Narrant i zatrudnieniu najemników – choæ tych pew-

nie uda³o siê za³atwiæ tanio – coœ pozosta³o z maj¹tku nieboszczy-

ka Gheety, masa spadkowa zostanie szybko rozdzielona pomiêdzy

innych Pancernych Huttów, a Nullada niew¹tpliwie zagarnie lwi¹

czêœæ.

W stronê starszego Hutta ruszy³o kilku umundurowanych na-

jemników. Szybko wydobyli cia³o Oph Nar Dinnida spod gruzów

centralnego podwy¿szenia.

– To w najwy¿szym stopniu irytuj¹ce – powiedzia³ Nullada

z autentycznym ¿alem. – Tak w³aœnie siê dzieje, kiedy ktoœ po-

zwala, by uczucia wziê³y górê nad interesami. Mogliœmy uzyskaæ

znacznie wiêcej od stron zainteresowanych t¹ spraw¹.

Boba Fett nie s³ucha³ starego Hutta. Zuckuss i IG-88 stali

z opuszczon¹ broni¹ i patrzyli, jak k³adzie na pod³odze cia³o D’har-

hana. Lufa dzia³a laserowego obróci³a siê powoli i spoczê³a na zie-

mi, skrobi¹c zwêglone szcz¹tki.

Okryte czarnymi rêkawicami d³onie D’harhana powêdrowa³y

w stronê syntezatora mowy przypiêtego do pasa. Jego pierœ, przy-

szpilona obudow¹ dzia³a, unosi³a siê i opada³a ciê¿kim, szybkim

rytmem. Klêkaj¹c obok niego, Boba Fett przeczyta³ s³owa, które

pojawi³y siê na ekranie czytnika:

background image

225

15 – Mandaloriañska zbroja

– Nie powinienem by³ ci ufaæ.

– To prawda – odpar³ Fett. – Pope³ni³eœ b³¹d.

– Mylisz siê. – Palec porusza³ siê coraz wolniej. – Podj¹³em...

tak¹... decyzjê.

Fett nie odpowiedzia³. Czeka³ na dalsze s³owa D’harhana.

– Ja mogê teraz skoñczyæ... ale ty... – Palec w czarnej rêka-

wicy przesuwa³ siê od jednej litery do drugiej. – Ty musisz iœæ

dalej...

Rêka opad³a na bok i uderzy³a o pod³ogê. Pierœ D’harhana

przesta³a siê unosiæ, puls zamar³; po chwili Boba Fett wyci¹gn¹³

rêkê i wy³¹czy³ ostatnie lœni¹ce czerwieni¹ wskaŸniki na tablicy

kontrolnej dzia³a.

Wsta³ i odwróci³ siê w stronê pozosta³ych cz³onków swojej

dru¿yny.

– Nic tu po nas – powiedzia³. – Mo¿emy wracaæ.

background image

226

R O Z D Z I A £

%

Zuckuss spojrza³ w górê, w czarne szparki oczu starego Tran-

doszanina. Zobaczy³ twardy gadzi wzrok.

– Wszystko posz³o po pana myœli – powiedzia³.

– To dobrze. – Cradossk powoli pokiwa³ g³ow¹. – Spodzie-

wa³em siê tego.

No chyba! – pomyœla³ Zuckuss. Ponowne odwiedziny w pry-

watnych kwaterach przywódcy Gildii £owców Nagród przyprawi-

³y go o gêsi¹ skórkê. To tutaj Cradossk wci¹gn¹³ go w swoj¹ odra-

¿aj¹c¹ ma³¹ intrygê, której celem by³a œmieræ Bosska. Zuckuss

pomyœla³ nie po raz pierwszy, ¿e ci Trandoszanie s¹ naprawdê

zimnokrwiœci, obojêtni do szpiku koœci. Jedyn¹ rzecz¹, która t³u-

maczy³a ich gor¹cy temperament, by³a si³a drapie¿nych apetytów.

Nigdy nie uœwiadamia³ sobie tej zimnokrwistoœci wyraŸniej

ni¿ teraz, kiedy opowiada³ Cradosskowi szczegó³owo, co wyda-

rzy³o siê na Okr¹glaku.

– Widzia³eœ to? – Cradossk domaga³ siê potwierdzenia, ¿e na

w³asne oczy widzia³ œmieræ jego syna. – Widzia³eœ, jak go trafiaj¹?

– Prosto w pierœ – odpowiedzia³ Zuckuss. – Nie wsta³ ju¿ wiê-

cej. – Krew œciê³a siê w ¿y³ach Zuckussa na widok uœmieszku na

twarzy Cradosska.

– Przyszed³eœ prosto tutaj? – Cradossk nie odwróci³ siê, by

spojrzeæ na niego, tylko nadal bawi³ siê od niechcenia kilkoma ka-

wa³kami koœci na drugim koñcu przestronnego pokoju. – Zaraz po

wyl¹dowaniu? – Koœci by³y bia³e, o lekko ¿ó³tawym odcieniu, cien-

kie i wygiête; Zuckuss poczu³, jak jego w³asne ¿ebra odpowiadaj¹

background image

227

wspó³czuj¹cym bólem, gdy rozpozna³, czym by³y. – Nie rozma-

wia³eœ z nikim innym?

Wtyki nosowe aparatu oddechowego Zuckussa przelecia³y na

jedn¹, a potem na drug¹ stronê, gdy potrz¹sa³ g³ow¹.

– Nikomu. Takie by³y pañskie rozkazy, kiedy... no wie pan...

kiedy zleci³ mi pan to zadanie.

Nadal ¿a³owa³, ¿e siê wtedy zgodzi³. Nawet mimo faktu, ¿e

uda³o mu siê wróciæ z Okr¹glaka w jednym kawa³ku, z kilkoma

zaledwie zadrapaniami i siniakami, które zarobi³ podczas walki w sali

bankietowej Pancernych Huttów. Sprzymierzenie siê z kimœ, kto

zorganizowa³ œmierteln¹ pu³apkê na w³asnego syna – a o to przecie¿

chodzi³o w tej daremnej podró¿y po i tak ju¿ martwy towar – nadal

przyprawia³o go o md³oœci. Mo¿e Boba Fett ma racjê, pomyœla³

ponuro, mo¿e rzeczywiœcie nie nadajê siê na ³owcê nagród.

– Cieszê siê, ¿e potrafisz œciœle wype³niaæ rozkazy. – Cradossk

zbli¿y³ ¿ebro do swoich starych oczu. Wzd³u¿ koœci bieg³o imiê

pokonanego wroga, do którego kiedyœ nale¿a³a, wydrapane w³a-

snym pazurem Cradosska. – Podziwiam twoj¹... lojalnoœæ. I inteli-

gencjê. Obie te cechy przydadz¹ ci siê bardzo w trudnych czasach,

które nas czekaj¹. – Westchn¹³, opuszczaj¹c bia³e memento daw-

nej chwa³y, i skoncentrowa³ wzrok na niewidocznym, odleg³ym

horyzoncie. – Jak¿ebym chcia³, by mój syn cieszy³ siê podobnymi

przymiotami. Albo, mówi¹c inaczej – odwróci³ lekko g³owê, tylko

na tyle, by zerkn¹æ k¹tem oka na m³odego ³owcꠖ gdyby ktoœ taki

jak ty by³ moim potomkiem.

Jasne, pomyœla³ Zuckuss; powstrzyma³ siê jednak od jakiej-

kolwiek reakcji. I ¿ebym skoñczy³ martwy, jak tylko zaczniesz

popadaæ w paranojê? Dziêkujê bardzo.

– Zapamiêtaj moje s³owa. – Cradossk zacisn¹³ szponiaste

pazury na koœci, jakby to by³a pa³ka na nieudaczników. Jego g³os

dudni³ basowo, co pasowa³o do ponurego grymasu pokrytej ³u-

sk¹ twarzy. – Gdyby inni ³owcy nagród twojego pokolenia byli

równie sprytni jak ty i podobnie jak ty szanowali m¹droœæ star-

szyzny, da³oby siê unikn¹æ wielu k³opotów. Ale oni maj¹... w³a-

sne pomys³y. – Wymówi³ to s³owo z prawdziw¹ nienawiœci¹. –

Jak mój syn. Dlatego by³o tak wa¿ne, ¿eby zosta³ wyeliminowa-

ny, i to w taki sposób, by nikt nie podejrzewa³, ¿e mia³em w tym

swój udzia³. Dziêki temu, ¿e sta³o siê to na odleg³ej planecie,

wœród sprytnych, chciwych istot, jakimi s¹ Pancerni Huttowie...

jego œmieræ wygl¹da na nieuniknion¹ konsekwencjê jego w³asnej

background image

228

g³upoty i niekompetencji. I to by by³o na tyle, jeœli chodzi o nowe

pomys³y – prychn¹³ Cradossk. – Stare pomys³y to sprawdzone

pomys³y. Zw³aszcza wtedy, gdy chodzi o zabijanie.

– Znalaz³ siê ekspert! – mrukn¹³ cicho Zuckuss.

– Mówi³eœ coœ? – Cradossk spojrza³ na niego.

Zuckuss pokrêci³ g³ow¹.

– Coœ zagulgota³o – wskaza³ na wtyki nosowe – w moim apa-

racie oddechowym.

– Aha. – Cradossk powróci³ do kontemplacji ¿ebra dawno

zmar³ego wroga, co zawsze prowokowa³o go do g³êbokich, leni-

wych rozmyœlañ. – Dobrze jest pamiêtaæ o takich rzeczach. Do-

brze jest byæ m¹drym. A nawet wiêcej ni¿ m¹drym... przebieg³ym.

Poniewa¿ – kiwn¹³ g³ow¹ – wielu jeszcze zginie, zanim sprawy

tutaj powróc¹ do normy.

– Jak to? – Zuckuss wiedzia³ ju¿, co mia³ na myœli stary Tran-

doszanin, ale i tak zapyta³. – Stary drapie¿nik ma ochotê pogadaæ,

pomyœla³, niech wiêc gada. Poza tym by³y jeszcze inne sprawy do

za³atwienia, o których Cradossk najprawdopodobniej nie wiedzia³.

I trzeba by³o czasu, ¿eby siê do nich przygotowaæ.

Us³ysza³ cichy dŸwiêk dochodz¹cy od strony drzwi. Obejrza³

siê przez ramiê i zobaczy³ kamerdynera Cradosska, Twi’lekianina,

który stale wêszy³ dooko³a, szpieguj¹c dla siebie i innych. Ob For-

tuna przytkn¹³ jeden z wyd³u¿onych palców do ust, daj¹c Zuckus-

sowi znak, by siê nie odzywa³. K¹tem oka Zuckuss spojrza³ na

szefa Gildii £owców Nagród; stary gad by³ nadal zatopiony w roz-

myœlaniach. Zuckuss i Twi’lekianin porozumiewawczo kiwnêli do

siebie g³owami, po czym Ob Fortuna znikn¹³ w ciemnych koryta-

rzach Gildii.

– Nie czas teraz na udawanie g³upiego. – Stare ¿ebro pêk³o

na dwoje. Cradossk mocno œciska³ w zaciœniêtych piêœciach rozsz-

czepione koñce. Przyjrza³ siê zagniewany i zdumiony swojemu

dzie³u, po czym odrzuci³ szcz¹tki za siebie. Rzuci³ Zuckussowi

twarde spojrzenie. – Nie próbuj mi wmawiaæ, ¿e nie jesteœ doœæ

sprytny, ¿eby siê domyœliæ, co siê tu dzieje.

– No có¿...

– Bossk poszed³ na pierwszy ogieñ. Pierwszy zosta³ usuniê-

ty. – Kostna drzazga utkwi³a w d³oni Cradosska, uwiêziona miê-

dzy ³uskami. Wyci¹gn¹³ j¹ i zacz¹³ d³ubaæ pod pazurami, rozmy-

œlaj¹c przez d³u¿sz¹ chwilê. – Ale bêd¹ inni. Mam ca³¹ listê.

Za³o¿ê siê, ¿e tak, pomyœla³ Zuckuss.

background image

229

– Nie wszyscy na tej liœcie s¹ m³odzi i g³upi. – Cradossk po-

patrzy³ na wij¹ce siê resztki posi³ku, które wyd³uba³ zaimprowizo-

wan¹ wyka³aczk¹, po czym podj¹³ w¹tek. – Niektórzy z moich

najstarszych i najbardziej zaufanych doradców... ³owcy nagród,

których zna³em, z którymi pi³em krew przez ca³e dziesiêciolecia,

¿e tak powiem... – smutno pokrêci³ g³ow¹. – Powinienem by³ siê

tego spodziewaæ... ale z drugiej strony, kto móg³ przypuœciæ? Ja

naprawdê kocha³em tych zabójców...

– Czego powinien siê pan spodziewaæ? – Zuckuss wiedzia³

i to, ale s¹dzi³, ¿e pytanie to zajmie Cradosska jeszcze przez chwi-

lê. Ocenia³, ¿e Twi’lekianin potrzebuje jeszcze trochê czasu, ¿eby

obejœæ wszystkich spiskowców.

– Zdrajcy... wbijaj¹ mi nó¿ w plecy... – warkn¹³ cicho Cra-

dossk. – Oto, co ciê spotyka w tej galaktyce, gdy próbujesz byæ

mi³y dla innych. Bierzesz ich do siebie, kiedy s¹ jeszcze zasmarka-

nymi ma³ymi padlino¿ercami, które nie wiedzia³yby, jak schwytaæ

ofiarê, nawet gdyby podano j¹ im zapakowan¹ i obwi¹zan¹ wst¹-

¿eczk¹. Nauczy³em wiêkszoœæ cz³onków Gildii wszystkiego, co trze-

ba wiedzieæ w tym fachu.

– Wyobra¿am sobie, ¿e jest tego sporo.

– I bardzo s³usznie! – powiedzia³ gwa³townie Cradossk. – Wiele

z tego sam wymyœli³em! A te szumowiny uwa¿aj¹, ¿e mog¹ mi to

wszystko odebraæ... – spojrza³ na wyka³aczkê i skruszy³ j¹ miêdzy

palcami. – Lepiej niech to przemyœl¹ jeszcze raz.

– Kogo konkretnie ma pan na myœli, mówi¹c o szumowi-

nach? – Wzmianka Cradosska o liœcie zaniepokoi³a Zuckussa. Sta-

ry Trandoszanin móg³ byæ na tyle zniedo³ê¿nia³y, ¿e zapomnia³, do

kogo mówi. To by dopiero by³o, pomyœla³ ponuro Zuckuss, gdy-

bym znalaz³ tam swoje imiê.

– Oni wiedz¹, kim s¹. Ja te¿ to wiem. Chocia¿ mo¿e... – Cra-

dossk znowu kiwn¹³ g³ow¹. – Mo¿e nie powinienem ryzykowaæ.

Mo¿e powinienem zabiæ ich wszystkich. Wyczyœciæ ca³y rejestr

Gildii £owców Nagród. Zacz¹æ od nowa...

Wspaniale, pomyœla³ Zuckuss. Boba Fett ostrzega³ go przed

tym, kiedy wracali z Okr¹glaka. W sterowni „Niewolnika I” Fett

opowiedzia³ mu, jak dzia³a umys³ Cradosska. Trandoszanin od za-

wsze mia³ maniê przeœladowcz¹, zanim jeszcze wspi¹³ siê na szczyty

Gildii £owców Nagród – pewnie w³aœnie dziêki temu, a w ka¿dym

razie z du¿¹ pomoc¹ tej szczególnej cechy. Ale nie³atwo byæ jego

towarzyszem, pomyœla³ Zuckuss.

background image

230

– Najpierw jednak – powiedzia³ Cradossk – trzeba siê po-

zbyæ oczywistych wrogów. Tych, którzy ju¿ og³osili swoje za-

miary, którzy chc¹ przej¹æ Gildiê albo od³¹czyæ siê od niej i za³o-

¿yæ w³asn¹ organizacjê ³owców nagród. Jakby myœleli, ¿e na to

pozwolê!

Zuckuss i pozostali cz³onkowie dru¿yny powracaj¹cy z Okr¹-

glaka us³yszeli o tym przez modu³ ³¹cznoœci „Niewolnika I”. Frak-

cja separatystów stara³a siê przeci¹gn¹æ na swoj¹ stronê jak naj-

wiêksz¹ liczbê cz³onków Gildii – a zw³aszcza wielkiego Bobê Fetta.

Wystarczy³o, ¿e Zuckuss razem z IG-88 by³ w dru¿ynie zorgani-

zowanej przez Fetta do zlecenia na Oph Nar Dinnida, by i do niego

zaczêli siê umizgiwaæ ³owcy, którzy chcieli za³o¿yæ w³asn¹ organi-

zacjê, nie podlegaj¹c¹ kontroli starszyzny reprezentowanej przez

Cradosska. Zawsze jest mi³o, kiedy ktoœ ciê chce, pomyœla³ Zuc-

kuss... jeœli tylko Cradossk i wierni mu cz³onkowie Gildii nie wpadn¹

na to, ¿e sprzymierzy³ siê z tamtymi.

– Wszyscy? – Zuckuss pomyœla³, ¿e Trandoszanin powinien

raczej mówiæ o osobach, których nie by³o z nim teraz w komna-

cie. – To znaczy... sam pan powiedzia³, ¿e niektórzy z nich s¹

w Gildii od dawna. Od samego pocz¹tku albo przynajmniej od

czasu, kiedy obj¹³ pan przewodnictwo.

– To w³aœnie tych z przyjemnoœci¹ siê pozbêdê. – Na twarzy

Cradosska pojawi³ siê paskudny uœmiech, jakby ju¿ zacz¹³ rozko-

szowaæ siê szczegó³ami. – M³odym ³owcom nagród mo¿na wiele

wybaczyæ, bo s¹ g³upi. Nie byli w Gildii doœæ d³ugo, by wiedzieæ,

na co siê nara¿aj¹. Ale inni, weterani, którzy siê do nich przy³¹czy-

li... powinni byli przewidzieæ, jak zareagujê na ich zdradê, na za-

mach na nasze œwiête braterstwo.

Zuckuss przewróci³ oczami; dobrze, ¿e Cradossk nie widzia³

jego reakcji. Dowiedzia³by siê wtedy, ¿e braterstwo z miêso¿erca-

mi, przynajmniej z gatunku Trandoszan, nie ka¿demu jest mi³e.

– Nadchodz¹ wielkie zmiany – mówi³ dalej Cradossk. – Ka¿-

dy, kto o tym mówi³, mia³ racjê. Gildia £owców Nagród nie bêdzie

ju¿ tym, czym by³a; galaktyka nale¿y teraz do Imperatora Palpati-

ne’a, a my musimy sobie z tym jakoœ radziæ. Gdyby frakcja sepa-

ratystów poczeka³a trochê i pozosta³a lojalna wobec Gildii, pewnie

wkrótce dostaliby wszystko, czego chc¹.

– Z wyj¹tkiem – podpowiedzia³ Zuckuss – pozbycia siê pana.

Cradossk spojrza³ na niego ze zjadliw¹ wœciek³oœci¹, wystar-

czaj¹co siln¹, by Zuckuss cofn¹³ siê o krok.

background image

231

– S³usznie – warkn¹³. – To jedyna rzecz, do której nie do-

puszczê. Mo¿esz byæ tego pewien. Gildia £owców Nagród bêdzie

znacznie mniej liczna ni¿ dziœ. Trzeba powycinaæ trochê starych

ga³êzi. Przyznajê, powinienem by³ dostrzec wczeœniej, ¿e niektó-

rzy ze starszyzny stracili pazur. Có¿, i tak by³oby wkrótce po nich,

niezale¿nie od tego, czy przy³¹czyliby siê do separatystów, czy

trzymali siê mnie. Struktura organizacji mocno siê przerzedzi, a to

oznacza, ¿e bêdzie w niej wiele miejsca dla awansuj¹cych. Dla

takich jak ty. – Wyci¹gn¹³ rêkê i dziobn¹³ Zuckussa pazurem w pierœ,

tu¿ pod zwisaj¹cymi rurkami wtyków oddechowych. – Sprytny,

m³ody ³owca nagród, taki jak ty, móg³by zajœæ wysoko, jeœli m¹-

drze to rozegra.

– Ja... postaram siê.

– Ach, o to siê nie martw. – Cradossk cofn¹³ pazur i podrapa³

siê w ³uskowaty podbródek. – Najwa¿niejsze, ¿ebyœ wiedzia³, za

kim iœæ i w czyim towarzystwie. Zrobi³eœ dobry pocz¹tek, zgadza-

j¹c siê byæ moim narzêdziem, czêœci¹ moich planów. Nie zaprze-

paœæ tego, co ju¿ osi¹gn¹³eœ, roj¹c sobie, ¿e mo¿esz siê zaprzyjaŸ-

niæ z... pewnymi osobnikami.

– Na przyk³ad z kim?

Cradossk przez chwilê nie odpowiada³. Wzrok starego Tran-

doszanina dryfowa³ gdzieœ w przestrzeni.

– Widzisz – powiedzia³ w koñcu – chocia¿ s¹dzê, ¿e to by³o

nieuniknione, kryzys wywo³a³ jeden osobnik. Gdyby nie on, Gildia

£owców Nagród mog³aby pracowaæ po staremu jeszcze przez ja-

kiœ czas, niezale¿nie od poczynañ Imperatora.

Zuckuss wiedzia³, o kim mówi Trandoszanin.

– Ma pan na myœli Bobê Fetta?

– A kogó¿ by innego? – Cradossk powoli kiwn¹³ g³ow¹, jak-

by w podziwie dla nieobecnego. – To wszystko przez niego. Wszyst-

ko, co ju¿ siê sta³o i co dopiero ma siê wydarzyæ; wszystkie te

zmiany, wszyscy zabici. No... w ka¿dym razie wiêkszoœæ. Jest

nieobliczalnym czynnikiem wprowadzonym do równania. To ka¿e

siê zastanowiæ, jakie s¹ prawdziwe powody jego przybycia tutaj.

– Ale przecie¿ powiedzia³ nam – odezwa³ siê Zuckuss. – Za-

raz po przybyciu. ¯e ze wzglêdu na wszystkie te zmiany, Impe-

rium i tak dalej...

– A ty mu uwierzy³eœ? – Cradossk potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Czas

na kolejn¹ lekcjê, ch³opcze. Nikomu nie mo¿na ufaæ, a najmniej

komuœ, kto zajmuje siê zabijaniem i sprowadzaniem na innych

background image

232

zguby. Mo¿esz sobie wierzyæ Bobie Fettowi, ale zarêczam ci: przyj-

dzie taki dzieñ, kiedy bêdziesz tego ¿a³owa³.

Zuckuss poczu³ ch³ód w duszy, o ile zosta³o mu z niej coœ

jeszcze po tym, jak sta³ siê ³owc¹ nagród. Coœ mu mówi³o, ¿e stary

Trandoszanin ma racjê; inny g³os ³udzi³ nadziej¹, ¿e ten dzieñ jest

jeszcze bardzo odleg³y.

– No có¿... chyba ju¿ pójdê. – Zuckuss wskaza³ na drzwi do

prywatnych apartamentów Bosska. – Mam sporo do zrobienia. –

By³ niemal pewien, ¿e Twi’lekianin zd¹¿y³ ju¿ skontaktowaæ siê

z kim trzeba. – Rozumie pan... od czasu, jak wróci³em z tego zle-

cenia...

– Oczywiœcie. – Cradossk pochyli³ siê i podniós³ kawa³ki po-

gruchotanej koœci. – Muszê siê nauczyæ kontrolowaæ mój tempe-

rament. – Chwyci³ bia³e drzazgi pazurami jednej rêki i uœmiechn¹³

siê do Zuckussa. – A mo¿e myœlisz, ¿e ju¿ na to za póŸno?

Zuckuss cofn¹³ siê o krok ku drzwiom.

– Szczerze mówi¹c... – siêgn¹³ do ty³u i przytrzyma³ siê fu-

tryny. – Rzeczywiœcie za póŸno.

– Chyba masz racjê. – Cradossk nagle zacz¹³ wygl¹daæ staro,

jakby przygniót³ go ciê¿ar przywództwa. Nios¹c trofea z czasów

swojej m³odoœci, podszed³ pow³ócz¹c nogami do drzwi sk³adnicy

swoich najpiêkniejszych wspomnieñ, komnaty, w której trzyma³

koœci. – Zawsze jest na coœ za póŸno...

Drzwi do prywatnych apartamentów Cradosska zgrzytnê³y,

gdy Zuckuss otworzy³ je szerzej, nie wychodz¹c jednak na kory-

tarz. Zosta³ tam, gdzie by³, ¿eby przygl¹daæ siê temu, co mia³o

zaraz nast¹piæ.

Trwa³o to zaledwie sekundy. Cradossk zobaczy³ nagle, ¿e drogê

blokuje mu jego potomek, Bossk. M³odszy Trandoszanin sta³ ze

skrzy¿owanymi ramionami; jego twarz rozcina³ na pó³ szeroki

uœmiech. Patrzy³ w zdumione oczy ojca.

– Ale przecie¿... – Cradossk a¿ otworzy³ usta. – Ty... ty mia-

³eœ zgin¹æ...

– Wiem, ¿e taki mia³eœ plan – powiedzia³ Bossk z pozorn¹

³agodnoœci¹. – Ale wprowadzi³em do niego parê zmian.

Cradossk obróci³ siê na piêcie, patrz¹c w stronê drzwi do swo-

ich pokoi, gdzie sta³ Zuckuss.

– Ok³ama³eœ mnie!

– Tylko trochê. – Zuckuss wzruszy³ ramionami. – Wtedy, kie-

dy powiedzia³em, ¿e nie wsta³ po tym, jak go postrzelili.

background image

233

Jednym pazurem Bossk wskaza³ na sterylne banda¿e, opasu-

j¹ce ukoœnie jego pierœ od ramienia po pachê.

– Rana by³a powa¿na – powiedzia³, nie przestaj¹c siê uœmie-

chaæ. – Ale mnie nie zabi³a. Kto jak kto, ale ty powinieneœ wie-

dzieæ, jak trudno siê pozbyæ kogoœ z naszego gatunku. I jeszcze

jedno: pamiêtaj, ¿e ten, komu nie uda³o siê nas zniszczyæ, wkurza

nas tylko jeszcze bardziej.

W ¿ó³tych oczach Cradosska pojawi³a siê panika; cofn¹³ siê

o krok od stoj¹cej przed nim postaci.

– Zaczekaj chwilê... – bia³e od³amki koœci wypad³y mu z r¹k,

gdy uniós³ je otwartymi d³oñmi do góry. – Myœlê, ¿e przyj¹³eœ nie-

co... pochopne za³o¿enia...

Rêka Bosska wystrzeli³a do przodu i chwyci³a ojca za gard³o.

– Mylisz siê. – Uœmiech znik³ z jego twarzy. Nawet z drugie-

go koñca komnaty Zuckuss widzia³ czerwone b³yski gniewu

w oczach m³odszego Trandoszanina. – To te same za³o¿enia, któ-

re przyj¹³em ju¿ dawno, zanim jeszcze polecieliœmy na Okr¹glak.

A wiesz, jakie to za³o¿enia? ¯e w Gildii £owców Nagród nie ma

miejsca dla nas dwóch.

– Ja... ja... nie wiem, co masz na myœli... – Cradossk chwyci³

syna za nadgarstek w daremnej próbie poluzowania uœcisku i z³apa-

nia powietrza w p³uca. – Gildia... Gildia jest dla nas wszystkich...

– Mam na myœli to samo, o czym ty mówi³eœ dok³adnie przed

chwil¹. – Pazurem drugiej rêki Bossk wycelowa³ w mroczne wnê-

trze komnaty z kolekcj¹ koœci. – By³em tam przez ca³y czas, kiedy

gada³eœ. I s³ysza³em wszystko, co powiedzia³eœ. Ca³¹ tê gadkê

o oczyszczeniu Gildii £owców Nagród z niepo¿¹danych elemen-

tów. I wiesz co? – Bossk zacisn¹³ uœcisk na szyi Cradosska, zmu-

szaj¹c go, by stan¹³ na czubkach pazurów. – Ca³kowicie siê z tob¹

zgadzam. Masz absolutn¹ racjê: liczebnoœæ Gildii znacznie siê

zmniejszy. Ju¿ nied³ugo.

– Nie b¹dŸ... nie b¹dŸ idiot¹. – Cradossk zdo³a³ zebraæ ostat-

nie rezerwy odwagi. – Nie mo¿esz mnie zabiæ... nie ujdzie ci to... –

zatopi³ g³êbiej pazury w piêœci Bosska, na tyle mocno, by po przed-

ramieniu jego syna zaczê³a sp³ywaæ krew. – Mam... poparcie...

przyjació³. – Jego g³os, coraz s³abszy, rwa³ siê w miarê jak Bossk

coraz mocniej œciska³ go za gard³o. – Ca³a... rada starszych...

– Ci starzy g³upcy? – prychn¹³ pogardliwie Bossk. – Obawiam

siê, ¿e jesteœ trochê nie na czasie. Wydarzy³o siê tu ostatnio parê

rzeczy, o których najwyraŸniej nie masz pojêcia. Mo¿e gdybyœ nie

background image

234

traci³ tyle czasu, mamrocz¹c pod nosem i g³aszcz¹c swoje zatêch³e

pami¹tki dawnej chwa³y, sprawy nie wymknê³yby ci siê z r¹k tak

szybko. – Nadal trzymaj¹c Cradosska w pozycji pionowej, od-

wróci³ siê i cisn¹³ starym gadem o stolik przy drzwiach do jego

„izby pamiêci”. Si³a uderzenia wyraŸnie oszo³omi³a Cradosska. –

Niektórzy z twoich starych przyjació³, z twojej ukochanej starszy-

zny, ju¿ przejrzeli na oczy i przeszli na moj¹ stronê. Tak naprawdê

to czêœæ z nich trzyma³a ze mn¹ ju¿ od dawna, czekaj¹c tylko na

w³aœciwy moment, ¿eby... jak by tu powiedzieæ... zachêciæ ciê do

przejœcia na emeryturê. W taki czy inny sposób. – Wyszukane

s³ownictwo, tak ró¿ne od zwyk³ego u Bosska prymitywnego jêzy-

ka, by³ jeszcze jedn¹ okrutn¹ drwin¹ z ojca. – Oczywiœcie, nie ca³a

starszyzna mia³a na to doœæ rozumu; niektórzy tkwili w b³êdzie.

Do samego koñca.

– Co?... – Cradossk z trudem wydobywa³ z siebie s³owa. –

Co masz na myœli?...

– Och, daj spokój. A jak s¹dzisz? – Bossk wygl¹da³ na zde-

gustowanego. – Powiedzmy tylko, ¿e mam parê nowych ekspona-

tów do mojej w³asnej izby pamiêci. Czaszki paru twoich dobrych

przyjació³ bêd¹ œwietnie wygl¹daæ na œcianach...

– Uwa¿aj! – wykrzykn¹³ ostrzegawczo Zuckuss.

Cradossk cofn¹³ jedn¹ rêkê i z³apa³ ozdobny, ceremonialny

sztylet; klejnoty osadzone w rêkojeœci b³ysnê³y, gdy zatoczy³ ra-

mieniem ³uk, celuj¹c koñcem klingi prosto w gard³o Bosska.

Bossk nie by³ w stanie unikn¹æ ostrza; gdyby odchyli³ siê do

ty³u, da³by tylko ojcu wiêksz¹ powierzchniê celu. Zamiast tego

pochyli³ g³owê, a ostra jak brzytwa klinga trafi³a go w ³uk brwiowy.

Si³a uderzenia koœci o metal wystarczy³a, by sztylet wypad³ z rêki

Cradosska i poszybowa³ w przeciwleg³y k¹t pokoju.

Bossk puœci³ gard³o ojca, po czym otar³ krew sp³ywaj¹c¹ po

³uskach i zalewaj¹c¹ mu oko.

– Nie wiem dlaczego – powiedzia³ z dziwnym jak na niego

opanowaniem – ale wcale mnie to nie bola³o. – Potrz¹sn¹³ g³ow¹,

opryskuj¹c krwi¹ twarz Cradosska, jakby chcia³ na niej wypisaæ

jaskrawy ideogram wyroku œmierci. – Ale obiecujê, ¿e ciebie za-

boli.

Stoj¹c przy drzwiach, Zuckuss s³ysza³ krzyki i strza³y z bla-

sterów dochodz¹ce z g³êbi kompleksu Gildii. Nie zdziwi³y go –

tego mniej wiêcej siê spodziewa³, odk¹d twi’lekiañski kamerdyner

poszed³ zawiadomiæ innych z frakcji separatystów.

background image

235

Odwróci³ siê z powrotem w stronê prywatnych komnat Cra-

dosska i obserwowa³ to, co siê tam dzia³o. Tak d³ugo, jak móg³.

Potem wyszed³ na korytarz, krêc¹c g³ow¹.

Bossk niew¹tpliwie mia³ racjê co do jednego. Rzeczywiœcie

trudno by³o zabiæ Trandoszanina.

Odg³osy broni separatystów dosz³y bardzo daleko.

Nie dos³ownie; wiadomoœæ dotar³a do Kud’ara Mub’ata z dru-

giej rêki.

– Ach! – mrukn¹³ do siebie pajêczarz. – To doskonale! – Iden-

tyfikator przekaza³ mu wszystkie szczegó³y, jakie us³ysza³ od za-

wi¹zka nas³uchowego wplecionego w zewnêtrzne w³ókna pajêczy-

ny. – Czy to nie mi³o – zapyta³ Kud’ar Mub’at czysto retorycznie –

kiedy sprawy tocz¹ siê dok³adnie tak, jak powinny? – Otoczy³ kil-

koma parami cienkich, chitynowych odnó¿y w³asny korpus, gratu-

luj¹c sam sobie sukcesu. – Wszystkie moje plany i intrygi, wszyst-

ko! Wspaniale! Po prostu cudownie!

Z³o¿onymi oczami pajêczarz rozejrza³ siê po sali tronowej.

Patrzy³, jak jego radoœæ i podniecenie rozchodz¹ siê koncentrycz-

nymi krêgami przez wszystkie zawi¹zki po³¹czone pasmami z jego

systemem nerwowym. Nawet najbardziej rozwiniête i stosunkowo

niezale¿ne zawi¹zki, jak na przyk³ad Bilans, by³y wyraŸnie rozra-

dowane. Drobi³y pazurkami i pajêczymi odnó¿ami po splecionych

œcianach, niczym czyste wcielenie jego zadowolenia.

Mo¿e s¹ nawet zbyt rozradowane; zbyt ostentacyjnie rozrado-

wane, zastanowi³ siê Kud’ar Mub’at. Czasami w sposobie okazy-

wania entuzjazmu przez Bilansa wyczuwa³ fa³szyw¹ nutê. Jak na

zwyk³y zawi¹zek ksiêgowy, myœla³ Kud’ar Mub’at, to chyba prze-

sada. Postanowi³, starannie os³aniaj¹c tê decyzjê od synaptycznych

po³¹czeñ, które pozwoli³yby zawi¹zkom je poznaæ, ¿e zdekompo-

nuje tego Bilansa i zacznie hodowaæ nowy zawi¹zek ksiêgowy. Jak

tylko rozstrzygnie siê sprawa Boby Fetta i Gildii £owców Nagród...

Wszystko zdawa³o siê wskazywaæ, ¿e nie potrwa to d³ugo, s¹-

dz¹c z tego, co w³aœnie powiedzia³ mu Identyfikator. Ignoruj¹c pod-

niecone trajkotanie otaczaj¹cych go zawi¹zków, pajêczarz u³o¿y³ swój

po³yskliwy brzuch w wygodniejszej pozycji w gnieŸdzie; teraz móg³

przemyœleæ wiadomoœci spokojnie i na ch³odno. Nie ma sensu podnie-

caæ siê czymœ, co i tak mia³o siê wydarzyæ, napomnia³ sam siebie.

Imperia mog³y rosn¹æ w si³ê i upada栖 sama galaktyka mog³a zapaœæ

background image

236

siê w siebie, w ciemn¹ kulê nieprzezwyciê¿onej grawitacji. Zanim

jednak do tego dojdzie, Kud’ar Mub’at i jemu podobni bêd¹ nadal

handlowaæ g³upstwami, które maj¹ znaczenie dla innych istot myœl¹-

cych. Tak¹ ju¿ mia³ naturê, podobnie jak natur¹ mniej rozumnych

stworzeñ by³o daæ siê wci¹gn¹æ w pu³apkê rozsnut¹ przez niego...

– Czasami – rozmyœla³ na g³os Kud’ar Mub’at – o niczym nie

wiedz¹, dopóki nie jest za póŸno. A czasem nigdy siê nie dowiaduj¹.

– O czym nie wiedz¹? – Bilans, uspokojony ju¿ po pocz¹tko-

wym wybuchu entuzjazmu, zawis³ w pobli¿u kolczastych ¿uchw

swojego rodzica. – Co masz na myœli?

Taka ciekawoœæ ze strony podkomponentu œwiadczy³a o znacz-

nym stopniu niezale¿noœci, któremu Kud’ar Mub’at pozwoli³ siê

rozwin¹æ u tego zawi¹zka. Nie wymieni³ przecie¿ ¿adnych liczb,

a mimo wszystko zêbaty potomek chcia³ wiedzieæ. Ojcowska duma

wype³ni³a Kud’ara Mub’ata; wielka szkoda – choæ zarazem ko-

niecznoœæ – ¿e bêdzie musia³ wyrwaæ potomkowi odnó¿a, jedno

po drugim, i rozgnieœæ jego pancerz, by dostaæ siê do odzyskiwal-

nych protein i materii komórkowej w jego wnêtrzu.

Kud’ar Mub’at wyci¹gn¹³ jedno z czarnych odnó¿y i pog³a-

ska³ Bilansa po ma³ej g³ówce.

– Stworzenia umieraj¹ – zacz¹³ mu wyjaœnia栖 nawet teraz,

gdy rozmawiamy. – To by³a esencja wiadomoœci, przekazanych

do pajêczyny przez wspó³pracuj¹ce ze sob¹ zawi¹zki: nas³uchuj¹-

cy i identyfikuj¹cy. Pos³uguj¹c siê silnikami transportowymi ocala-

³ymi dziesiêciolecia temu i wplecionymi w zewnêtrzn¹ strukturê

pajêczyny, Kud’ar Mub’at powoli podprowadzi³ swoje cia³o-dom

w zasiêg urz¹dzeñ komunikacyjnych Gildii £owców Nagród. Chcia³

byæ bli¿ej miejsca, gdzie toczy³y siê wypadki, gdzie zaciska³y siê

w³ókna pu³apki, któr¹ rozsnu³, nie trac¹c czasu potrzebnego na

odebranie w¹skopasmowego, zaszyfrowanego sygna³u od infor-

matorów w kompleksie Gildii. – Oczywiœcie – doda³ – po tych tru-

pach bêd¹ nastêpne. To wszystko jest czêœci¹ planu. – Jedna pu-

³apka poci¹ga³a za sob¹ kolejn¹, jak kontinuum splatanych w³ókien,

jak gdyby wnêtrze pajêczyny Kud’ara Mub’ata przenicowa³o siê

na zewn¹trz i przekszta³ci³o w pu³apkê tak wielk¹, by mog³y w ni¹

wpaœæ ca³e planety. Kud’ar Mub’at ci¹gn¹³ dalej rzeczowym to-

nem, bez sympatii czy wyrzutów sumienia:

– Nawet ci, którzy myœl¹, ¿e s¹ po mojej stronie, którzy wie-

rz¹, ¿e s¹ nadal wolni, wkrótce dowiedz¹ siê prawdy. Nikt siê nie

wymknie.

background image

237

Bilans z³o¿y³ parê odnó¿y na brzuchu.

– Nawet Boba Fett?

To pytanie zaskoczy³o Kud’ara Mub’ata. Nie chodzi³o o to,

¿e nie zna³ na nie odpowiedzi, tylko o to, ¿e wysz³o od jego w³a-

snego zawi¹zka. Choæby tak rozwiniêtego jak Bilans. Wskazywa³o

to na taki poziom myœlenia strategicznego, którego Kud’ar Mub’at

nie spodziewa³ siê u swojego podkomponentu.

– Nawet Boba Fett – odpowiedzia³ powoli. Jedn¹ z par oczu

wpatrywa³ siê w swój zawi¹zek ksiêgowy, zwisaj¹cy z zawile utka-

nego sufitu sali tronowej. W w¹skiej twarzy zawi¹zka, tak bardzo

podobnej do w³asnej, szuka³ wyrazu, jakiego do tej pory nie zna³. –

Jak móg³by siê wymkn¹æ? ¯eby to zrobiæ, musia³by byæ m¹drzej-

szy ode mnie. – Kud’ar Mub’at spojrza³ na Bilansa. – Myœlisz, ¿e

to mo¿liwe?

Oczy stercz¹ce w twarzy Bilansa by³y jak para czarnych pe-

re³, po³yskuj¹cych ciemno i nie pozwalaj¹cych zajrzeæ pod po-

wierzchniê.

– Oczywiœcie, ¿e nie – powiedzia³ podpajêczarz. Chór innych

zawi¹zków, podskakuj¹cych lub biegaj¹cych dooko³a jak uposta-

ciowane myœli samego Kud’ara Mub’ata, odpowiedzia³ tym sa-

mym uczuciem podziwu. – Nikt nie jest tak m¹dry jak ty. Nawet

Imperator Palpatine.

– To prawda – powiedzia³ Kud’ar Mub’at. Musia³ co prawda

przyznaæ, ¿e Imperator dzia³a na wiêksz¹ skalê. Ale to tylko mega-

lomania, pomyœla³ pajêczarz. Palpatine s¹dzi³, ¿e zdo³a kontrolo-

waæ ca³¹ galaktykê, przygnieœæ zimn¹ rêk¹ kark ka¿dej rozumnej

istoty na ka¿dej planecie... nawet takich, co nie mieli karków, mó-

wi¹c œciœle. To by³o szaleñstwo, czyste szaleñstwo. A nawet go-

rzej, jak ocenia³ Kud’ar Mub’at – to by³a czysta g³upota. Skoncen-

trowaæ siê na wydarzeniach w wielkiej skali, historii rozpatrywanej

z kosmicznej perspektywy, a jednoczeœnie przegapiæ szczegó³y

oznacza³o ryzyko kompletnej ruiny i za³amania planów. Pod sa-

mym nosem Imperatora Palpatine’a rozgrywa³y siê sprawy, o któ-

rych nie mia³ pojêcia; nie tylko ukryte poczynania Rebeliantów

i ich sympatyków, ale i stosunki pomiêdzy istotami tak potajemne,

¿e nawet Kud’ar Mub’at nie móg³ ich wyœledziæ. Pog³oski i plotki,

historie o dawno wymar³ych rycerzach Jedi... sam Kud’ar Mub’at

nie wiedzia³, do czego to prowadzi. Mia³o to coœ wspólnego z pla-

net¹ Tatooine i grupk¹ istot ludzkich, które na niej ¿y³y, niewinne

i nieœwiadome swojej donios³ej roli. A mo¿e œwiadome? Mo¿e jeden

background image

238

z nich przenikn¹³ te tajemnice, mo¿e ten stary mê¿czyzna, ¿yj¹cy

na bezkresnych przestrzeniach Morza Wydm, o którym s³ysza³

Kud’ar Mub’at...

Smutek wdar³ siê w rozmyœlania Kud’ara Mub’ata, gdy pajê-

czarz przypomnia³ sobie, jak wiele dzia³o siê nadal poza zasiêgiem

w³ókien jego pajêczyny.

Nawet lepiej, uzna³ filozoficznie, ¿e to zmartwienie Palpati-

ne’a, a nie moje. Prawdziwa m¹droœæ polega na tym, by znaæ

swoje ograniczenia.

– W³aœnie – zaœpiewa³ Bilans. Odebra³ myœli swojego rodzica

biegn¹ce po jedwabistej sieci neuronowej, która ich ³¹czy³a i by³a

ich domem. – To œwiadczy o tym, jaki jesteœ m¹dry. Czy Impera-

tor Palpatine kiedykolwiek o tym pomyœla³?

Przez chwilê Kud’ar Mub’at by³ zirytowany, ¿e ma³y zawi¹-

zek podpajêczarza pods³ucha³ jego prywatne rozmyœlania – myœla³

dot¹d, ¿e wybra³ odpowiednie neurony, by zapobiec takiemu prze-

p³ywowi danych. Zaraz jednak z³agodnia³.

– Teraz ty pokaza³eœ, ¿e jesteœ naprawdê m¹dry – powiedzia³

ciep³o Kud’ar Mub’at. Wyci¹gn¹³ czarne, kolczaste odnó¿e i pozwoli³

zawi¹zkowi ksiêgowemu wdrapaæ siê na nie. – Bêdê ogromnie ¿a³o-

wa³, gdy przyjdzie czas, by... – Kud’ar Mub’at przerwa³ w sam¹ porê.

– By co? – Z koñca odnó¿a zawi¹zek ksiêgowy spojrza³ w górê

na rodzica.

– Nic. Nie zawracaj sobie tym g³owy. – Kud’ar Mub’at by³

pewien, ¿e ma³y zawi¹zek nie odczyta³ tej konkretnej myœli, która

dotyczy³a jego w³asnej nieuchronnej i bliskiej œmierci. – Zostaw

filozofowanie mnie.

– Oczywiœcie – powiedzia³ Bilans. – Nie zamierzam post¹piæ

inaczej. Jedynym powodem, dla którego zapyta³em o Bobê Feta...

– Tak?

– Zapyta³em dlatego – ci¹gn¹³ zawi¹zek – bo nale¿y siê spo-

dziewaæ, ¿e koszty jego us³ug wzrosn¹ w wyniku tak dramatycz-

nego rozpadu Gildii £owców Nagród. Przecie¿ liczba i jakoœæ jego

konkurentów ulegn¹ radykalnemu zmniejszeniu. Nale¿y to uwzglêd-

niæ w naszych obliczeniach co do ewentualnych przysz³ych nego-

cjacji z tym osobnikiem. Chyba ¿e – powiedzia³ figlarnie Bilans –

rozwi¹¿emy problem Boby Fetta w inny sposób...

To by³a s³uszna uwaga; Kud’ar Mub’at uœwiadomi³ sobie, ¿e

sam powinien by³ o tym pomyœleæ. Z drugiej strony, posiadanie

dobrze rozwiniêtego, pó³niezale¿nego zawi¹zka w rodzaju Bilansa

background image

239

mia³o tê zaletê, ¿e cokolwiek umknê³o uwadze Kud’ara Mub’ata,

móg³ wy³apaæ jego podpajêczarz.

– Dziêkujê ci – powiedzia³ Kud’ar Mub’at do ma³ego zawi¹z-

ka, nadal przytulonego do jego nogi. – Pomyœlê o tym.

– W³aœciwie – doda³ Bilans – mam pewne sugestie.

G³êboko w sercu pajêczyny, któr¹ Kud’ar Mub’at wysnu³ dla

siebie, unosz¹c siê w zimnej pró¿ni pomiêdzy gwiazdami, pajê-

czarz s³ucha³ jakby w³asnych m¹drych i precyzyjnych kalkulacji,

szeptanych mu do ucha przez kogoœ z zewn¹trz; kogoœ niemal

autonomicznego.

Z doku cumowniczego na obrze¿ach kompleksu Boba Fett

s³ysza³ krzyki i odg³osy wystrza³ów z miotacza. ¯aden z tych strza-

³ów nie by³ wycelowany w jego stronê, wiêc nie przerywa³ pracy,

kalibruj¹c i reguluj¹c systemy uzbrojenia „Niewolnika I”.

Odk¹d razem z reszt¹ dru¿yny wystartowali na spotkanie sa-

modzielnego modu³u ³adunkowego orbituj¹cego wokó³ Okr¹glaka,

nie by³o czasu, ¿eby doprowadziæ ca³y sprzêt do u¿ywalnoœci.

Zw³aszcza ¿e musia³ dowieŸæ Bosska do Gildii £owców Nagród

na czas, by móg³ poprowadziæ powstanie separatystów przeciwko

starszyŸnie.

Nituj¹c ogranicznik odrzutu zewnêtrznych dzia³ laserowych,

Fett przypuszcza³, ¿e stary Cradossk ju¿ nie ¿yje. To by³a pierw-

sza rzecz, jak¹ Bossk poprzysi¹g³ zrobiæ po powrocie, kiedy zro-

zumia³, ¿e stary Trandoszanin wys³a³ go po Oph Nar Dinnida tylko

po to, by tam zgin¹³. Kilka zakodowanych transmisji wys³anych

z „Niewolnika I” do kompleksu Gildii podczas jego podró¿y po-

wrotnej pozwoli³o równie¿ tak zorganizowaæ sprawy, by œmieræ

Cradosska sta³a siê pocz¹tkiem przewrotu.

Wystrza³y nie ustawa³y, gdy Boba Fett spawa³ punktowo g³ówne

po³¹czenia uprzê¿y dzia³a. Uzbrojenie „Niewolnika I” by³o bardzo

rozbudowane i tak zaprojektowane, by nie³atwo da³o siê je usun¹æ;

niektóre obwody siêga³y do najg³êbszych trzewi statku. Zamonto-

wanie wszystkiego z powrotem wymaga³o czasu i drobiazgowej

dok³adnoœci; nieraz ju¿ ¿ycie Feta zale¿a³o od uzbrojenia statku

w stopniu nie mniejszym ni¿ od broni przewieszonej przez plecy

i zamontowanej w nadgarstkach i nagolennikach jego stroju. By³ tak

skupiony, ¿e nawet gwa³towne zawirowania polityczne w ³onie Gildii

£owców Nagród nie by³y w stanie rozproszyæ jego uwagi.

background image

240

Zreszt¹, pomyœla³, zrobi³em, co do mnie nale¿a³o. Dotkn¹³ son-

d¹ nagich przewodów, odczyta³ napiêcie, cofn¹³ przyrz¹d i pozwo-

li³, by samoreplikuj¹ca siê izolacja pokry³a przewody ¿ó³t¹ war-

stw¹ materia³u ochronnego. A w ka¿dym razie to, co najwa¿niejsze,

poprawi³ siê w myœlach. Wkrótce zakoñczy naprawê statku; wie-

dzia³ jednak, ¿e pozostawa³o jeszcze parê spraw, które nale¿y za-

³atwiæ, zanim zadanie zniszczenia Gildii £owców Nagród zostanie

do koñca wykonane. Jeden podzia³, pomiêdzy starym dowódz-

twem a nowicjuszami, nie wystarczy. Z jego obliczeñ wynika³o, ¿e

frakcje podziel¹ siê niemal po po³owie, kiedy agenci Cradosska

zostan¹ wyeliminowani. Niektórzy ze starszyzny, których przy-

wództwo starego Trandoszanina zawsze irytowa³o, przy³¹cz¹ siê

do m³odych, niecierpliwych ³owców, z których czêœæ, niechêtna

Bosskowi jako przywódcy separatystów, opowie siê po stronie nie-

dobitków Rady Gildii. W obu frakcjach Boba Fett bêdzie mia³

swoich informatorów i agentów, przekazuj¹cych mu u¿yteczne in-

formacje i podsycaj¹cych podzia³y, podejrzenia i chciwoœæ pomiê-

dzy ³owcami. Teraz by³y dwa od³amy; wkrótce bêdzie ich tuzin.

A potem, pomyœla³ Boba Fett ch³odno i bez emocji, ka¿dy ³owca

nagród bêdzie musia³ dzia³aæ na w³asn¹ rêkê.

Tego w³aœnie oczekiwa³ z niecierpliwoœci¹.

Zamkn¹³ panel dostêpu wypuk³ego, lœni¹cego kad³uba „Nie-

wolnika I” i popatrzy³ na jego burtê. Lufa dzia³a laserowego, now-

szej i elegantszej wersji instrumentu zag³ady, który dŸwiga³ na so-

bie D’harhan, celowa³a w przestwór gwiazd widoczny nad g³ow¹.

D’harhan by³ martwy – kolejny fragment przesz³oœci zosta³ wy-

mazany z pamiêci, jakby nigdy siê nie wydarzy³. W koñcu ca³a

przesz³oœæ zniknie, jakby wessana anihiluj¹c¹ energi¹ w serca naj-

starszych gwiazd...

Kolejny powód do zadowolenia.

Boba Fett podszed³ do innego panelu w pobli¿u przednich sil-

ników manewrowych. Za pomoc¹ dekodera wbudowanego w rê-

kawicê otworzy³ pokrywê i zabra³ siê do pracy, odszukuj¹c i od-

twarzaj¹c odpowiednie po³¹czenia w zawi³ych obwodach.

Strzelanina w g³ównym budynku nadal trwa³a. Brzmia³a jak

wy³adowania burzy elektrycznej.

Pewnego dnia, uzna³ Fett, zag³ada Gildii £owców Nagród bê-

dzie tylko wspomnieniem. Ale nic go to nie obchodzi³o; wspo-

mnienia nie mia³y dla niego wiêkszej wartoœci.

Nie warto rozpamiêtywaæ przesz³oœci...

background image

241

16 – Mandaloriañska zbroja

R O Z D Z I A £

&

DZIŒ

Patrzy³a, jak pracuje, a w³aœciwie przygotowuje siê do pracy.

Do swojej pracy, pomyœla³a Neelah. O jej charakterze mówi³o uzbro-

jenie – wszystkie te urz¹dzenia przeznaczone do tego, by reduko-

waæ mieszkañców galaktyki do porzuconych fragmentów okrwa-

wionej albo zwêglonej tkanki. Boba Fett powróci³ z krainy œmierci,

z jej szarego przedsionka, w którym przebywa³, i by³ gotów znów

zaj¹æ rêce zadawaniem œmierci.

– Co to jest? – Neelah wskaza³a na przedmiot, który Boba

Fett trzyma³ w rêku. Na pierwszy rzut oka wygl¹da³ na brutalnie

skuteczn¹ broñ, ca³¹ z matowoczarnego metalu, nafaszerowan¹

elektronik¹. Pusta soczewka w tylnej czêœci lœni¹cej, metalowej

konstrukcji po³yskiwa³a wypuk³oœci¹ szk³a. – Do czego s³u¿y?

– Wyrzutnia rakiet. – Boba Fett nie przerwa³ precyzyjnego

zajêcia, by na ni¹ spojrzeæ. Narzêdziem cienkim jak ludzki w³os,

zaimprowizowanym z jednej ze strzykawek robotów medycznych,

zdrapywa³ wysch³¹, grzybopodobn¹ substancjꠖ pozosta³oœæ

z pobytu w trzewiach Sarlacka – ze skomplikowanych obwodów. –

A s³u¿y do tego, jeœli umiesz siê ni¹ pos³ugiwaæ, by zabijaæ wiêk-

sz¹ liczbê istot naraz. Z przyjemnie bezpiecznej odleg³oœci.

– Dziêki za wyjaœnienie. – K¹cik ust Neelah wykrzywi³ siê

w grymasie, który ewentualnemu obserwatorowi wyda³by siê nie-

przyjemny. – Ale tego sama mog³am siê domyœliæ. Nie myœl, ¿e

mo¿esz mnie traktowaæ protekcjonalnie. Po prostu próbowa³am

zacz¹æ z tob¹ coœ na kszta³t rozmowy. Ale widzê, ¿e nie mieœci siê

to w wachlarzu twoich umiejêtnoœci.

background image

242

Nie odpowiedzia³. Ruchy zaostrzonej koñcówki sztywnego

drutu odbija³y siê w wizjerze jego he³mu.

G³owica bojowa pocisku umocowanego w wyrzutni z czymœ

siê dziewczynie kojarzy³a. Z czymœ, co tkwi³o w jej pamiêci. Ju¿

j¹ kiedyœ widzia³a, stercz¹c¹ wê¿szym koñcem znad ramienia Fet-

ta równolegle do jego krêgos³upa. Teraz, kiedy broñ le¿a³a pozio-

mo na skrzy¿owanych nogach ³owcy, wydawa³a siê celowaæ w po-

kryty py³em wystêp skalny poœród piasków Morza Wydm.

BliŸniacze s³oñca zeszkli³y horyzont przyt³aczaj¹cym, suchym ¿a-

rem; Neelah pod zamkniêtymi powiekami nadal widzia³a otaczaj¹-

cy krajobraz w odwróconych kolorach. Nawet w cieniu pochy³ego

wejœcia do podziemnej groty Boby Fetta ostre promieniowanie pu-

stynnego œwiat³a wysusza³o jej popêkane usta i piek³o w p³ucach

przy ka¿dym oddechu.

– Powinna pani piæ wiêcej p³ynów. – Nieostry kszta³t wy¿szego

robota medycznego przes³oni³ jej widok. – ¯eby uzupe³niæ te, któ-

re nieustannie wyparowuje pani cia³o. – Przegubowa koñczyna

podawa³a jej pojemnik z wod¹, czêœæ ¿elaznych racji, które Boba

Fett ukry³ na pustyni zaraz po przyjêciu krótkoterminowego zlece-

nia od Hutta Jabby, który zgin¹³ nied³ugo póŸniej. – Fizjologiczne

skutki zaniechania tej czynnoœci mog¹ byæ bardzo powa¿ne.

Neelah wziê³a pojemnik od SH

Σ

1-B i wypi³a wodê duszkiem,

z odrzucon¹ do ty³u g³ow¹. Stru¿ki p³ynu œcieka³y jej po policz-

kach. Otar³a usta wierzchem d³oni i odstawi³a pojemnik na ¿wiro-

we pod³o¿e obok. SH

Σ

1-B podrepta³ w drug¹ stronê, gdzie w cie-

niu pod nawisem skalnym siedzia³ jego mniej wymowny towarzysz.

Drugi pojemnik na wodê sta³ paruj¹c obok Boby Fetta; ³owca nie

tkn¹³ go od czasu, gdy poda³ mu go robot. Kiedy znowu w³o¿y³

zbrojꠖ zestaw, który trzyma³ w swojej grocie zabezpieczonej za-

szyfrowanym zamkiem, nastawionym na autodestrukcjê w razie

próby w³amania do kryjówki – zamieni³ siê z odartego ze skóry

inwalidy w imponuj¹cego eksperta od zabijania, którym by³, za-

nim wpad³ do gard³a Sarlacka. Przymocowanie odzyskanego he³-

mu do ko³nierza bojowego stroju dope³ni³o transformacji. Ju¿ nie

potrzebowa³ wody, uœwiadomi³a sobie Neelah, bo sta³ siê samowy-

starczaln¹ jednostk¹, odporn¹ na s³aboœci œmiertelników. A przy-

najmniej takie stwarza³ wra¿enie.

Opar³a siê o wylot jaskini. Ciep³o zgromadzone w kamieniu

grza³o jej plecy. By³ to martwy czas, czas oczekiwania na powrót

Dengara z Mos Eisley. Kiedy wróci – jeœli wróci, poprawi³a siê

background image

243

w duchu; dostatecznie du¿o s³ysza³a o Mos Eisley, by wiedzieæ, ¿e

w zau³kach i uliczkach kosmoportu mo¿e wydarzyæ siê wszyst-

ko – ustal¹ ostateczne plany. Uzale¿nione, rzecz jasna, od tego,

czego Dengar zdo³a siê dowiedzieæ i co za³atwi dziêki swoim kon-

taktom w mieœcie.

Boba Fett mia³ przynajmniej czym siê zaj¹æ, gdy podwójne

cienie ska³ wyd³u¿a³y siê na piasku. Od ucieczki ze zbombardowa-

nej podziemnej kryjówki Dengara i od zregenerowanego Sarlacka,

który rozci¹gn¹³ macki pomiêdzy pogruchotanymi ska³ami, spê-

dzili tylko jedn¹ mroŸn¹ noc na otwartej przestrzeni, przyciœniêci

ciasno jedno do drugiego, by nie zamarzn¹æ. Nawet gdyby mieli

czym rozpaliæ ogieñ, nie oœmieliliby siê z obawy przed przyci¹-

gniêciem uwagi nocnych jeŸdŸców Tusken, przemierzaj¹cych Morze

Wydm na grzbietach banthów, które potrafi³y wywêszyæ œlady nie-

widoczne w œwietle dziennym. Kiedy w koñcu nadszed³ ranek,

³ami¹c fioletem szczyty odleg³ych gór wyrastaj¹cych z pustyni,

Boba Fett wydawa³ siê mieæ najwiêcej si³ z nich trojga, jakby

w ciemnoœci zdo³a³ wch³on¹æ wyciekaj¹c¹ energiê pozosta³ej dwójki.

Poprowadzi³ ich, najpierw b³¹dz¹c trochê, ale z coraz wiêksz¹ pew-

noœci¹ w miarê, jak rozpoznawa³ punkty orientacyjne w okolicy.

Podobnie jak inni najemnicy i podejrzane typy pracuj¹ce dla zmar-

³ego Jabby – a przynajmniej ci, którzy mieli na tyle rozumu, by nie

ufaæ z³owrogiemu Huttowi – Boba Fett umieœci³ najpotrzebniejsze

zapasy poza ¿elaznymi drzwiami roz³o¿ystego pa³acu Jabby. Kie-

dy w jednym miejscu zgromadzi³o siê tylu intrygantów i zdrajców,

zawsze istnia³a mo¿liwoœæ, ¿e wczeœniej czy póŸniej trzeba bêdzie

stamt¹d uciekaæ, walcz¹c o przetrwanie. Sprzêt, który ukry³ Fett –

broñ, zapasowa zbroja, modu³y ³¹cznoœci – gwarantowa³, ¿e cen¹

za zmuszenie go do ucieczki bêdzie œmieræ jego przeœladowców.

Z drugiej strony Neelah zauwa¿y³a, ¿e ³owca nie mia³ zwycza-

ju marnowania czegokolwiek. Siedzia³a u wejœcia do groty, wydr¹-

¿onej w macierzystej skale, a potem zakamuflowanej, i patrzy³a,

jak Boba Fett odtwarza samego siebie kawa³ek po kawa³ku. Nie

odrzuci³ ¿adnego elementu uzbrojenia ani zbroi, uszkodzonego so-

kami trawiennymi Sarlacka, dopóki nie obejrza³ go dok³adnie i nie

uzna³, ¿e nie da siê go naprawiæ. Ocali³ wiêkszoœæ osobistej broni

i sprzêtu, które mia³ ze sob¹, gdy widzia³a go w pa³acu Jabby;

tylko ma³y miotacz pod wp³ywem pobytu w ¿o³¹dku Sarlacka za-

mieni³ siê w stopion¹ bry³kê metalu, a ³adunki wybuchowe stano-

wi¹ce napêd dla grubszej amunicji wyciek³y, pozostawiaj¹c naboje

background image

244

puste i bezu¿yteczne. Zosta³y zast¹pione swoimi dok³adnymi du-

plikatami wyjêtymi z zapieczêtowanych pojemników, które Fett

przechowywa³ w g³êbi groty.

Jakby siê obserwowa³o robota, pomyœla³a Neelah nie po raz

pierwszy. Albo jak¹œ imperialn¹ machinê bojow¹, zdoln¹ do na-

prawiania w³asnych usterek i uszkodzeñ. Otoczy³a kolana ramio-

nami i patrzy³a dalej, jak ludzkie elementy Boby Fetta chowa³y siê

pod kolejnymi warstwami zbroi i sprzêtu bojowego, jak gdyby

twarda maszyneria zastêpowa³a miêkk¹, poranion¹ tkankê ukryt¹

pod spodem. W¹ski wizjer he³mu skry³ ostatnie œlady tego, co by³o

w nim ludzkie: oczy takie same jak u ka¿dego innego œmiertelnika

i wytrawione kwasem cia³o, którego zatruta krew wys¹cza³a siê

przez pory.

– Pacjent lekcewa¿y wszelkie nakazy terapii. – Do œwiado-

moœci Neelah przebi³ siê wysoki g³os SH

Σ

1-B. – I ja, i 1e-XE

próbowaliœmy mu to zakomunikowaæ, staraj¹c siê uœwiadomiæ ko-

niecznoœæ odpoczynku. W przeciwnym wypadku powa¿na recesja

fizjologiczna mo¿e zagroziæ jego ¿yciu.

Neelah spojrza³a na robota, który przydrepta³ i stan¹³ obok

niej.

– Naprawdê? – Koñcówki przegubowych koñczyn robota

stuknê³y o siebie, imituj¹c nerwow¹ reakcjê ¿ywej istoty. – I dlate-

go tak siê gor¹czkujesz?

– Oczywiœcie. – SH

Σ

1-B zwróci³ w jej stronê soczewki apa-

ratu diagnostycznego. – Tak nas zaprogramowano. Gdyby by³ ja-

kiœ sposób, by zainicjowaæ zmianê naszych podstawowych za³o-

¿eñ konstrukcyjnych, nawet przez ca³kowite wymazanie pamiêci,

mo¿e byæ pani pewna, ¿e 1e-XE i ja natychmiast byœmy siê jej

poddali, niezale¿nie od tego, jak dezorientuj¹ce by to by³o. £atanie

i naprawianie rzekomo rozumnych istot, które wci¹¿ od nowa na-

ra¿aj¹ siê na sytuacje zagra¿aj¹ce ¿yciu, jest niewdziêcznym zajê-

ciem, od którego nigdy nie ma odpoczynku.

– Wiecznoœæ. – Zapia³ 1e-XE, który do³¹czy³ do towarzysza. –

Znu¿enie.

– ZwiêŸle powiedziane. – SH

Σ

1-B kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem. –

Spodziewam siê, ¿e bêdziemy nak³adaæ sterylne banda¿e i apliko-

waæ anestetyki, dopóki zêby naszych przek³adni ca³kiem siê nie

zetr¹.

– Taki wasz los – westchnê³a Neelah. – A jeœli chodzi o Bobê

Fetta – odwróci³a g³owê w stronê ³owcy nagród, który nadal czyœci³

background image

245

wewnêtrzne obwody wyrzutni rakietowej – to nie martwi³abym siê

o niego. Zajêliœcie siê nim, kiedy naprawdê tego potrzebowa³. Ale

teraz... – pokrêci³a g³ow¹ z niechêtnym, ale autentycznym podzi-

wem – ...teraz wasze lekarstwa nie s¹ mu ju¿ potrzebne.

– Trudno daæ wiarê takiej diagnozie. – Robot by³ wyraŸnie

wzburzony. – Osobnik, o którym mówimy, sk³ada siê z cia³a i ko-

œci jak ka¿da inna ¿ywa istota...

– Naprawdê? – Neelah wiedzia³a, ¿e to prawda, jednak pa-

trz¹c na Bobê Fetta nie mog³a nie zadaæ sobie tego pytania.

– Ale¿ oczywiœcie. – Robot podskoczy³ jak oparzony. –

I w zwi¹zku z tym istniej¹ pewne granice jego wytrzyma³oœci i mo¿-

liwoœci.

– I tu siê mylicie. – Neelah opar³a siê znowu o œcianê przy

wejœciu do jaskini. Mia³a nadziejê, ¿e Dengar nied³ugo wróci. Gdyby

ci, którzy odpowiadali za bombardowanie, postanowili wróciæ i po-

prawiæ robotê, Boba Fett pewnie by prze¿y³, ale jej szanse by³y

znacznie mniejsze. Fett planowa³, ¿e wyprawi j¹ i Dengara – i oczy-

wiœcie siebie samego – poza Tatooine, w przestrzeñ miêdzygwiezd-

n¹, gdzie bêd¹ bezpieczni przynajmniej przez chwilê. Mo¿e dosta-

tecznie d³ugo, by zacz¹æ realizowaæ nowe plany. Jedyn¹ przeszkod¹

by³ brak sprzêtu komunikacyjnego, którego potrzebowa³ Fett. Nie

móg³ udaæ siê do Mos Eisley, by go kupiæ lub ukraœæ, nie zdradza-

j¹c faktu, ¿e nadal ¿yje; to dlatego zamiast niego do kosmoportu

wyprawi³ siê Dengar. Ale jeœli mu siê nie uda, pomyœla³a Neelah,

co wtedy? Razem z Fettem utknie tu, czekaj¹c ju¿ nie na Dengara,

tylko na nastêpn¹ istotê, która spróbuje ich wyeliminowaæ.

Przez ten czas robot medyczny nie przestawa³ argumentowaæ:

– Jak mogê siê myliæ? Moje oprogramowanie z zakresu ludz-

kiej fizjologii jest niezwykle obszerne...

– W takim razie wolno siê uczysz. – Neelah zamknê³a oczy

i opar³a g³owê o tward¹ poduszkê ska³y. – Kiedy masz do czynie-

nia z kimœ takim jak Boba Fett, nie ma decyduj¹cego znaczenia to,

co jest w nim ludzkiego. Tylko to, co jest w nim nieludzkie.

Dengar zostawi³ grawicykl na suchym, pokrytym py³em wzgórzu

niedaleko Mos Eisley, a resztê drogi do kosmoportu pokona³ pieszo.

Uzna³, ¿e w ten sposób bêdzie mniej zwraca³ uwagê. A w tym mo-

mencie ostatni¹ rzecz¹, jakiej by sobie ¿yczy³, by³o przyci¹ganie

uwagi – w ka¿dym razie uwagi nie tych istot, co trzeba.

background image

246

Zanim ruszy³ jedn¹ z pieszych œcie¿ek, które prowadzi³y do

zau³ków Mos Eisley, wyrwa³ parê suchych krzaków i pospiesznie

zamaskowa³ nimi grawicykl. Sfatygowany, jednoosobowy pojazd

o napêdzie antygrawitacyjnym nale¿a³ kiedyœ do kogoœ innego –

Big Gizz, jego poprzedni w³aœciciel, a zarazem przywódca jednego

z najokrutniejszych gangów grawicyklistów, rozbi³ go i spali³. Gizz

by³ dostatecznie twardy i zdeprawowany, by nale¿eæ do najbar-

dziej cenionych pracowników Jabby, nie doœæ jednak twardy, by

ocaliæ swoj¹ skórê; zreszt¹ osobom pracuj¹cym dla Jabby nikt nie

wró¿y³ d³ugiego ¿ycia. Jeœli nie zginê³y podczas pracy, w³asna gwa³-

towna natura sprowadza³a na nie zgubê. Dengar zawsze uwa¿a³,

¿e wysokie stawki, jakie p³aci³ Jabba, nie s¹ warte takiego ryzyka.

Big Gizz i tak mia³ wiêcej szczêœcia ni¿ inni – po wypadku zosta³o

z niego doœæ, by da³o siê go zeskrobaæ i po³ataæ. Cokolwiek teraz

robi³, na pewno za³atwi³ sobie nowy œrodek transportu.

Przysadzista, niechlujna sylwetka Mos Eisley pojawi³a siê w za-

siêgu wzroku Dengara, gdy schodzi³ w dó³ ostatniego, ¿wirowego

zbocza. Na piechotê nie porusza³ siê wcale du¿o wolniej ni¿ grawi-

cyklem, którym przejecha³ Morze Wydm od miejsca, gdzie zostawi³

Neelah i Bobê Fetta. Kiedy Dengar go znalaz³, pojazd by³ bezu¿y-

tecznym wrakiem, a jego pogruchotane fragmenty dobitnie œwiad-

czy³y o tym, jak zakoñczy³a siê ostatnia przeja¿d¿ka Big Gizza.

Dengar wymieni³ uszkodzone czêœci, dokupi³ nawet niektóre obwo-

dy silnika repulsorowego, które by³y zbyt spalone, by da³o je siê

naprawiæ, a potem ukry³ pojazd w pobli¿u swojej g³ównej kryjówki

na pustyni. W ¿yciu ³owcy nagród dzia³aj¹cy pojazd, nawet tak po-

obijany i powolny, móg³ zadecydowaæ o tym, czy odbierze siê na-

grodê za cenny towar, czy te¿ skoñczy w charakterze koœci rozw³ó-

czonych przez padlino¿erców zamieszkuj¹cych Morze Wydm.

BliŸniacze s³oñca Tatooine zabarwi³y wieczorne niebo jaskra-

wym oran¿em, gdy Dengar zbli¿a³ siê do granic kosmoportu. Wy-

kopanie grawicykla spod zwa³owiska ska³ i usypanych od nowa

wydm zajê³o mu wiêcej czasu, ni¿ siê spodziewa³. Pojazd le¿a³ na

g³êbokoœci ponad dwóch metrów, a znalaz³ go tylko dziêki temu,

¿e by³ doœæ przewiduj¹cy, by wyposa¿yæ go w krótkozasiêgowy

znacznik naprowadzaj¹cy. Mia³em szczêœcie, pomyœla³ kwaœno,

kiedy w koñcu zdo³a³ wygrzebaæ maszynê spod piasku i urucho-

miæ silnik. P³yty przednich stabilizatorów zgiê³y siê niemal w pó³

przywalone g³azem, który uderzy³ w pojazd; ka¿dy ruch choæ odro-

binê szybszy ni¿ pe³zanie powodowa³ wibracje i wstrz¹sy wzd³u¿

background image

247

ramy i przechodzi³ zaraz w ruch wirowy, który pos³a³by Dengara

na ziemiê, gdyby nie zredukowa³ ci¹gu silnika. Uszkodzenia grawi-

cykla spowodowa³y, ¿e musia³ obraæ bardziej krêt¹ ni¿ normalnie

trasê przez pustkowia Morza Wydm; mo¿e zdo³a³by przegoniæ ban-

tha jeŸdŸców Tusken, ale na pewno nie wystrza³ z ich staroœwiec-

kiej, ale nadal skutecznej broni.

– Szukasz czegoœ konkretnego? – zakapturzona postaæ, z cha-

rakterystyczn¹ wygiêt¹ tr¹b¹, przy³¹czy³a siê do Dengara, gdy tyl-

ko min¹³ pierwsze niskie, bezkszta³tne budynki. – Znam w tej dziel-

nicy istoty, które zaspokoj¹... ka¿de gusta.

– Taa... za³o¿ê siê. – Dengar przepêdzi³ gestem natrêtn¹ isto-

tê. – Zabieraj siê st¹d, jasne? Znam to miejsce.

– Przepraszam. – Stworzenie obr¹bkiem ³achmana zamiot³o

kurz, k³aniaj¹c siê lekko. – Przez pomy³kê wzi¹³em pana... za nowo

przyby³ego.

Dengar ruszy³ dalej szybszym krokiem. To by³o niefortunne

spotkanie; mia³ nadziejê, ¿e dotrze niezauwa¿ony do kantyny w cen-

trum Mos Eisley. W kosmoporcie roi³o siê od ró¿nej maœci infor-

matorów i kapusiów, którzy zarabiali na ¿ycie, wydaj¹c innych

imperialnym si³om bezpieczeñstwa albo komukolwiek spoœród prze-

stêpców i pok¹tnych handlarzy, zainteresowanych czyimœ przyby-

ciem czy wyjazdem z miasta. Z tego w³aœnie wzglêdu Mos Eisley –

rozwalaj¹cy siê port na prowincjonalnej planecie – przyci¹ga³ ³ow-

ców nagród z ca³ej galaktyki. Jeœli siê posiedzia³o tu wystarczaj¹co

d³ugo, zawsze us³ysza³o siê o czymœ, na czym mo¿na by³o zarobiæ.

Mia³o to jednak swoje z³e strony, o czym Dengar doskonale wie-

dzia³: trudno by³o utrzymaæ w ukryciu swoje sprawy. Parê s³ów

wyszeptanych do w³aœciwego ucha i cz³owiek – czy inna istota –

sam stawa³ siê zwierzyn¹.

W tej chwili nie przypuszcza³ jednak, by ktoœ go szuka³; by³

przecie¿ tylko p³otk¹. Mog³o siê to jednak szybko zmieniæ, gdyby

ktoœ siê dowiedzia³, ¿e pracuje teraz z Bob¹ Fettem. Wspó³praca

z najlepszym ³owc¹ nagród galaktyki sprowadza³a jednoczeœnie na

g³owê Dengara ma³o po¿¹dany baga¿ – intrygi, spiski i wrogoœæ in-

nych istot, które mog³y dojœæ do wniosku, ¿e pozbycie siê kogoœ,

kto jest tak blisko Fetta jak Dengar, bêdzie dla nich ze wszech miar

korzystne. Atak bombowy udowodni³, ¿e Boba Fett mia³ bardzo

zdeterminowanych wrogów. Gdyby siê dowiedzieli, ¿e drugoligowy

³owca nagród sta³ siê pomocnikiem tego, który œci¹gn¹³ na siebie ich

zapiek³y gniew, mogliby go wyeliminowaæ choæby dla zasady.

background image

248

Te i inne niepokoj¹ce myœli kr¹¿y³y po g³owie Dengara, gdy

szed³ ma³o przyjemnymi i rzadko uczêszczanymi zau³kami. Na

jego widok stadko chudych szczurów œmietnikowych rozpierzch³o

siê, nurkuj¹c do swoich nor wygrzebanych w grubej warstwie za-

legaj¹cych ulicê odpadków. Skrzecza³y z oburzenia i wymachiwa-

³y za nim prymitywnymi, ostrymi narzêdziami do przetrz¹sania

œmieci. Szczury przynajmniej nikomu nie donios¹ o jego obecno-

œci w kosmoporcie; zwyk³y trzymaæ siê razem, zachowuj¹c wy-

nios³y stosunek do istot wiêkszych od siebie.

Dengar zatrzyma³ siê, ¿eby wyjrzeæ zza wêg³a. Z miejsca,

w którym siê znalaz³, mia³ dobry widok na centralny plac Mos

Eisley. Nie zobaczy³ nic specjalnie niepokoj¹cego – tylko parê im-

perialnych szturmowców na leniwym patrolu, którzy dŸgali lufami

blasterów zawartoœæ osmalonego wózka towarowego Jawów. Ka-

wa³ki wyszabrowanych robotów – oderwane cz³onki, g³owy z na-

dal migaj¹cymi sensorami optycznymi i syntezatorami mowy po-

jêkuj¹cymi pod wp³ywem szoku pozrywanych obwodów – wypad³y

z wózka i rozsypa³y siê po ziemi. Jawa potrz¹sn¹³ piêœciami ukry-

tymi w obszernych rêkawach, wykrzykuj¹c piskliwym g³osem swo-

je ¿ale do ubranej w bia³¹ zbrojê postaci.

Nikt z przechodz¹cych przez plac i krêc¹cych siê po nim stwo-

rzeñ nie zaszczyci³ tej sceny wiêcej ni¿ spojrzeniem lekkiego zacieka-

wienia, z wyj¹tkiem pary osiod³anych dewbacków, przywi¹zanych

w pobli¿u. Zwierzêta prycha³y i drapa³y pazurami, z instynktown¹

awersj¹ usuwaj¹c siê jak najdalej od ha³aœliwego Jawy. Szturmowcy

nie przeszkadzali Dengarowi. Bardziej przejmowa³ siê tymi, co znaj-

dowali siê po drugiej stronie barykady – najrozmaitszymi ciemnymi

typami, które lepiej siê orientowa³y w aktualnej sytuacji i szuka³y

tylko okazji, by tê wiedzê zamieniæ na garœæ kredytów.

Dengar cofn¹³ g³owê. Z ostro¿noœci¹ zawsze ³atwo przesa-

dzi栖 w obie strony. Jej nadmiar spowalnia³ dzia³ania, niedostatek

zaœ móg³ byæ zabójczy. Dengar ju¿ dawno zdecydowa³, ¿e woli

byæ przesadnie ostro¿ny ni¿ martwy.

Trzymaj¹c siê blisko rozwalonych bia³ych œcian znalaz³ tylne

wejœcie do kantyny. Zerkn¹³ przez ramiê, wszed³ w znajom¹ ciem-

noœæ i zacz¹³ przeciskaæ siê miêdzy klientami. Niewiele oczu i in-

nych organów sensorycznych zwróci³o siê w jego stronê, by za

chwilê powróciæ do dyskretnego szmeru rozmów o interesach.

Opar³ siê ³okciami o bar.

– Szukam Codeka Santhananana. By³ tu ostatnio?

background image

249

Ten sam paskudny barman, którego pamiêta³ ze wszystkich

poprzednich wizyt, pokrêci³ g³ow¹.

– Tego goœcia przewiercili ju¿ parê miesiêcy temu. Tu¿ przed

drzwiami. Dwa roboty naprawcze skroba³y plamê przed dwie stan-

dardowe jednostki czasu, ale nie zesz³a. – Barman pamiêta³, co

Dengar zwyk³ u niego zamawiaæ: izotan z wod¹, podwójna porcja,

stan¹³ na kontuarze. Blizny na twarzy barmana zmieni³y kszta³t,

gdy przymru¿y³ jedno oko, spogl¹daj¹c na Dengara.

– Mia³ u ciebie d³ugi?

Dengar poci¹gn¹³ ³yk trunku; odwodni³ siê, jad¹c na zdezelo-

wanym grawicyklu przez Morze Wydm.

– Mo¿liwe.

– Hmm, u mnie mia³ je na pewno – warkn¹³ barman. – Nie

podoba mi siê, kiedy moi klienci daj¹ siê zabiæ, a ja wychodzê na

g³upca. – Gwa³townymi ruchami wyciera³ szklankê poplamion¹

œcierk¹. – Tutejsze stworzenia powinny czasem pomyœleæ o in-

nych, a nie tylko o sobie.

Wys³uchiwanie narzekañ barmana nie posuwa³o Dengara do

przodu. Wypi³ napój do po³owy i odsun¹³ od siebie.

– Dopisz to do mojego rachunku.

Przeszed³ przez pogr¹¿ony w cieniu œrodek kantyny. Rozgl¹da³

siê dooko³a jak najuwa¿niej, unikaj¹c jednak bezpoœredniego kon-

taktu wzrokowego. Wœród sta³ych bywalców kantyny by³y i takie

gor¹ce g³owy, które na podobn¹ niedyskrecjê reagowa³y z wyj¹tko-

w¹ gwa³townoœci¹; nawet gdyby nie skoñczy³ rozci¹gniêty na mo-

krej pod³odze, nie chcia³ w ten sposób zwracaæ na siebie uwagi.

– Proszê mi wybaczyæ po¿a³owania godny brak manier – d³oñ

o rozdwojonych pazurach chwyci³a Dengara za rêkaw – ale zupe³-

nie niechc¹cy pods³ucha³em...

Dengar zerkn¹³ w bok i zobaczy³ wpatrzone w siebie czarne

paciorki oczu o œrednicy nie wiêkszej ni¿ kilka centymetrów, nale-

¿¹ce do aeropteryksa z Q’nithian. Stworzenie trzyma³o drugim ze-

stawem pazurów szk³o powiêkszaj¹ce przy jednym oku, które przez

to wygl¹da³o jak napuchniête.

Dengar nie by³ zaskoczony. W kantynie trudno by³o utrzymaæ

w tajemnicy swoje sprawy, jeœli podnios³o siê g³os choæby o ton

powy¿ej szeptu.

– PrzejdŸmy do jednej z nisz – zaproponowa³. By³y dosta-

tecznie oddalone od zat³oczonego œrodka kantyny, by zapewniæ

pewn¹ dozê prywatnoœci. – ChodŸmy!

background image

250

Q’nithianin pocz³apa³ za nim na sp³aszczonych koñcach wy-

strzêpionych szarych skrzyde³, ca³kowicie niezdatnych do lotu.

Z trudem usadowi³ siê naprzeciwko Dengara we wnêce, otaczaj¹c

siê skrzyd³ami jak pierzastym p³aszczem.

– S³ysza³em, jak wspomnia³eœ o biednym Santhanananie. –

Spod skrzyde³ wysunê³a siê uzbrojona w pazury rêka; pos³u¿y³a

Q’nithianinowi do podrapania siê r¹czk¹ od lupy. – Spotka³ go,

niestety, smutny koniec.

– Taa... to prawdziwa tragedia. – Dengar opar³ ³okcie o stó³ i po-

chyli³ siê do przodu. Chcia³ zakoñczyæ sprawê, zanim barman zacznie

go naciskaæ, ¿eby uregulowa³ swój rachunek. – Przede wszystkim

jednak chcia³bym wiedzieæ, czy ktoœ przej¹³ po nim interes.

Aeropteryks przeniós³ szk³o powiêkszaj¹ce do drugiego oka.

– Zmar³y Santhananan by³ zaanga¿owany w mnóstwo przed-

siêwziê栖 zaskrzecza³. – Prowadzi³ wiele rodzajów dzia³alnoœci,

niektóre nawet legalne. Które konkretnie ma pan na myœli?

– Nie ze mn¹ ta gadka. Dobrze wiesz, co mam na myœli. –

Dengar rozejrza³ siê po kantynie i dopiero potem spojrza³ znów na

Q’nithianina. – Us³ugi komunikacyjne, którymi siê zajmowa³. To

one mnie interesuj¹.

– Ach, tak... – Q’nithianin w zamyœleniu k³apn¹³ parê razy

dziobem. – Ma pan doprawdy niezwyk³e szczêœcie. Tak siê sk³a-

da, ¿e nad tym segmentem jego dzia³alnoœci... ja w tej chwili spra-

wujê kontrolê.

Rzeczywiœcie, niezwyk³e szczêœcie – mo¿na to by³o i tak na-

zwaæ. Dengar zastanawia³ siê przez chwilê, w jakich okoliczno-

œciach zgin¹³ Santhananan i jak wiele wspólnego mia³ z tym ten

Q’nithianin. Ale tak naprawdê to nie by³a jego sprawa.

– Oferujemy wszelkie rodzaje us³ug komunikacyjnych – ci¹-

gn¹³ Q’nithianin md³ym, ³agodnym g³osem. – Jestem pewien, ¿e

bêdê móg³ panu pomóc.

– Nie w¹tpiê. – Dengar spojrza³ twardym wzrokiem na lupê

i b³ysk inteligencji w oczach po jej drugiej stronie. – A wiêc do

rzeczy. Muszê wys³aæ hiperprzestrzenn¹ kapsu³ê komunikacyjn¹...

– Doprawdy? – Pióra nad jednym z oczu unios³y siê pytaj¹-

co. – To kosztowna propozycja. Nie twierdzê, ¿e nie da siê tego

za³atwiæ. Ale... poniewa¿ nie robiliœmy do tej pory ze sob¹ intere-

sów, oczekujê p³atnoœci z góry.

Dengar wyci¹gn¹³ z kieszeni kurtki niewielk¹ sakiewkê. Roz-

sup³a³ j¹ i wysypa³ na stó³ zawartoœæ.

background image

251

– Wystarczy?

Nawet bez lupy oczy Q’nithianina rozszerzy³y siê.

– Myœlê... – rozdwojone pazury siêgnê³y po kupkê kredytów –

...¿e ubijemy interes.

– Nie tak prêdko. – Dengar chwyci³ cienki przegub tamtego

i przycisn¹³ cienkie koœci jego rêki do sto³u. – Teraz dostaniesz po³o-

wê, a drugie pó³, kiedy us³yszê, ¿e wiadomoœæ dotar³a na miejsce.

– Doskonale. – Q’nithianin patrzy³, jak Dengar dzieli kredy-

ty na dwie kupki, z których jedna powêdrowa³a z powrotem do

sakiewki, a potem do kieszeni jego kurtki. – Niestety, jest to stan-

dardowa procedura. Ale mogê to znieœæ. – Chwyci³ w pazury po-

zosta³e kredyty i wetkn¹³ gdzieœ pod przypominaj¹ce p³aszcz skrzy-

d³a. – A zatem... jak ma brzmieæ wiadomoœæ?

Dengar zawaha³ siê. Wiedzia³, do jakiego stopnia mo¿e zaufaæ

Codekowi Santhanananowi – prowadzi³ z nim interesy ju¿ wcze-

œniej – ale ten Q’nithianin by³ niewiadom¹. Mimo wszystko... w tej

chwili nie mia³ wyboru. A jeœli Q’nithianin chcia³ otrzymaæ drug¹

po³owê p³atnoœci za swoje us³ugi, liczba innych transakcji, jakie

móg³by wymyœliæ, by³a ograniczona.

– W porz¹dku. – Dengar pochyli³ siê jeszcze bardziej nad sto-

³em, a¿ zobaczy³ w³asne odbicie w czarnych, lœni¹cych oczach

Q’nithianina. – Tylko trzy s³owa.

– Jakie?

– Boba Fett – powiedzia³ Dengar – ¿yje.

Q’nithianin uniós³ obie pierzaste brwi.

– To ma byæ ta wiadomoœæ? Ca³a? – Uniós³ i opuœci³ skrzy-

d³a, co mia³o oznaczaæ wzruszenie ramionami. – To trochê... Wy-

dajesz tak¹ dzik¹ kwotê kredytów, ¿eby wys³aæ jakiœ g³upi ¿art? –

Q’nithianin przygl¹da³ mu siê przez swoj¹ lupê. – Zreszt¹ i tak nikt

w to nie uwierzy. Wszyscy wiedz¹, ¿e Bobê Fetta po¿ar³ Sarlacc.

Kilku by³ych pracowników Jabby przysz³o zaraz tutaj, ¿eby wszyst-

ko opowiedzieæ.

– I bardzo dobrze. Mam nadziejê, ¿e ktoœ postawi³ im drinka.

– Wygl¹da pan na powa¿n¹ osobê. I p³aci pan powa¿nymi

kredytami. – Oko za szk³em powiêkszaj¹cym zamruga³o. – Czy

chce pan powiedzieæ... ¿e s³ynny Boba Fett naprawdê ¿yje?

– Nie twój interes – warkn¹³ Dengar. – P³acê ci za to, ¿ebyœ

wys³a³ tê wiadomoœæ tam, gdzie powinna dotrzeæ.

– Jak pan sobie ¿yczy – odpar³ Q’nithianin. – To znaczy do-

k³adnie gdzie?

background image

252

– Na planetê Kuat. Ma j¹ otrzymaæ pan Kuat.

– Ho, ho... – pióra Q’nithianina zadr¿a³y, gdy zako³ysa³ siê na

swoim siedzeniu. – To dopiero ciekawostka. Co ka¿e panu przy-

puszczaæ, ¿e dyrektor generalny Zak³adów Stoczniowych Kuat

by³by zainteresowany tego rodzaju wiadomoœci¹? Niezale¿nie od

tego, czy jest prawdziwa czy nie?

– Ju¿ ci mówi³em – odpar³ Dengar przez zaciœniête zêby. Jesz-

cze chwila, a z³apie za lupê Q’nithianina i zgniecie j¹ go³ymi rêka-

mi. – To nie twój interes.

– Ach... A jednak... – aeropteryks otworzy³ dziób w nieuda-

nej imitacji uœmiechu humanoida. – Jesteœmy teraz partnerami w in-

teresach. Jeœli Boba Fett ¿yje... na pewno s¹ inni, którzy byliby

zainteresowani tym raczej intryguj¹cym faktem.

Dengar spojrza³ na Q’nithianina.

– Kiedy Santhananan kierowa³ tym interesem, wiedzia³, ¿e

jego klienci kupuj¹ coœ wiêcej ni¿ tylko us³ugi komunikacyjne.

Kupowali równie¿ to, ¿e trzyma³ gêbê na k³ódkê.

– Ale teraz nie rozmawia pan z Santhanananem. – Spojrzenie

za szk³em powiêkszaj¹cym pozosta³o niezm¹cone. – Tylko ze mn¹.

I tymi, którzy za mn¹ stoj¹. Nie jestem ca³kowicie niezale¿nym

agentem, jak to by³o za czasów Santhananana... Z drugiej strony,

mo¿e w³aœnie dlatego on jest martwy, a ja nie. Powiedzmy po

prostu, ¿e mam pewne dodatkowe koszty... które muszê pokryæ. –

Skierowa³ uchwyt lupy na Dengara. – Za co powinien mi pan byæ

wdziêczny.

– Jasne, jestem ci bardzo wdziêczny. – Dengar pokrêci³ g³o-

w¹ z niesmakiem. Na tym polega³ problem z robieniem interesów

w Mos Eisley; zawsze trzeba siê by³o komuœ op³acaæ, wrêczaæ

³apówki... kredyty albo informacje. A po odliczeniu tego, co zosta-

wi³ sobie na drug¹ ratê p³atnoœci, by³ praktycznie bez pieniêdzy. To

pozostawia³o mu tylko jeden towar na wymianê.

– Chcesz wiedzieæ, dlaczego Kuat bêdzie zainteresowany t¹

wiadomoœci¹? Powiem ci. Dlatego, ¿e bardzo siê stara³ o to, ¿eby

Boba Fett zgin¹³. Dotar³a do was wiadomoœæ o ataku bombowym

na Morzu Wydm?

– Oczywiœcie – powiedzia³ Q’nithianin. – Wstrz¹sy sejsmicz-

ne naruszy³y nawet œciany noœne w ca³ym Mos Eisley. Dopraw-

dy... Imperialna Marynarka nie mo¿e organizowaæ takich operacji

i oczekiwaæ, ¿e nikt tego nie zauwa¿y.

– To nie by³a Imperialna Marynarka. To sprawa prywatna.

background image

253

– Tak? A jak to udowodnisz?

Dengar siêgn¹³ do kieszeni kurtki, obok sakiewki z kredytami,

i wyj¹³ coœ wiêkszego i ciê¿szego, co znalaz³, kiedy odkopywa³

uszkodzony grawicykl. Ju¿ tam na miejscu otrzepa³ piasek z urz¹-

dzenia – matowej kuli, która wype³ni³a jego d³oñ swoim ciê¿arem

i groŸnym potencja³em mo¿liwoœci – i odczyta³ s³owa i numer se-

ryjny wyryty na jego grubej, opancerzonej powierzchni. Kiedy zaœ

je czyta³ i kiedy uœwiadomi³ sobie, co oznacza³y, wszystkie jego

plany w jednej chwili uleg³y zmianie. To one spowodowa³y, ¿e

przyjecha³ do Mos Eisley i rozmawia³ teraz z ekspedytorem wia-

domoœci w rodzaju tego Q’nithianina. Ta rozmowa nie by³a czê-

œci¹ planów Boby Fetta. Dengar dzia³a³ teraz na w³asn¹ rêkê.

Poda³ Q’nithianinowi kulê, z której wystawa³y na zewn¹trz

dwa wyrostki.

– Przyjrzyj siê temu.

Kula znalaz³a siê w pazurach aeropteryksa, zanim ten zorien-

towa³ siê, z czym ma do czynienia. O ma³o jej nie upuœci³, ale

nerwowym ruchem zdo³a³ przycisn¹æ j¹ do blatu sto³u, by nie pod-

skakiwa³a. Z nerwowym, nieartyku³owanym skrzekiem z g³êbi pie-

rzastego brzucha rzuci³ kulê z powrotem w stronê Dengara.

– O co chodzi? – Dengar pozwoli³ sobie na okrutny uœmiech,

rozkoszuj¹c siê jego przera¿eniem. – Coœ ciê wystraszy³o?

– Oszala³eœ? – Q’nithianin gapi³ siê na niego, nie pomagaj¹c

sobie nawet lup¹. – Wiesz, co to jest?

– Oczywiœcie – odpar³ lekko Dengar. – To zmiennofazowy

detonator atmosferyczny do imperialnej bomby zmiataj¹cej klasy

M-12. Jeœli jest taki sam jak inne, z jakimi mia³em do czynienia,

zosta³ ustawiony na zdetonowanie doczepionego ³adunku przy od-

notowaniu ró¿nicy ciœnienia o dwadzieœcia milibarów. – Uœmiech-

n¹³ siê szerzej. – Dobrze, ¿e nie jest pod³¹czony do ³adunku, co?

– Ty kretynie! – kula w pazurach Q’nithianina dr¿a³a. – W tym

zapalniku jest i tak doœæ materia³u wybuchowego, ¿eby wysadziæ

w powietrze po³owê Mos Eisley!

– Uspokój siê. – Dengar odebra³ detonator Q’nithianinowi. –

Jest zimny. Wy³¹czony. Bezpieczny. Popatrz... – odwróci³ kulê

w stronê tamtego, pokazuj¹c mu niewielki czytnik danych wielko-

œci paznokcia. – Widzisz te cztery czerwone diody? Œwiec¹ siê?

Q’nithianin potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Nie. – Uniós³ lupê i przyjrza³ siê kuli bli¿ej. – W ogóle nie

widzê ¿adnych œwiate³.

background image

254

– W³aœnie. – Dengar po³o¿y³ detonator na stole miêdzy nimi. –

To niewypa³. Te zapalniki w warunkach polowych maj¹ wspó³-

czynnik awaryjnoœci siêgaj¹cy niemal dziesiêciu procent. Dlatego

w³aœnie Imperialna Marynarka ju¿ ich nie u¿ywa; przeszli na bar-

dziej niezawodne detonatory oparte na falach grawitacyjnych,

wmontowane w obudowê bomby. Nie da siê ich od³¹czyæ od ³a-

dunku wybuchowego tak jak te. To powinieneœ uznaæ za pierwszy

dowód, ¿e to nie Imperium zbombardowa³o pustyniê.

– Hmm... – nastroszone pióra Q’nithianina opad³y. – Wygl¹-

da na to, ¿e masz... niezwykle bogat¹ wiedzê w tym zakresie.

– Pracowa³em nie tylko jako ³owca nagród.

– Podziwiam twoj¹ wszechstronnoœæ – powiedzia³ Q’nithia-

nin. – To bardzo u¿yteczna cecha u istoty rozumnej. – Ostro¿nie

dotkn¹³ kuli r¹czk¹ lupy. – Przyznajê... przekona³eœ mnie, ¿e nie

jest to urz¹dzenie wojsk Imperium. Nie widzê jednak zwi¹zku miê-

dzy tym zapalnikiem a Kuatem.

– Obejrzyj go dok³adnie. – Dengar podsun¹³ kulê pod lupê. –

Widzisz numer seryjny? Wszystkie takie urz¹dzenia zosta³y wy-

produkowane przez jeden zak³ad zbrojeniowy, który jest podwy-

konawc¹ Zak³adów Stoczniowych Kuat na planecie Kuat. S¹ ko-

lejno ponumerowane, a ich liczba siêga æwieræ miliona. Wszystkie

zapalniki oznaczone numerami poni¿ej dwunastu milionów s¹ za-

rezerwowane do wy³¹cznego u¿ytku Zak³adów Stoczniowych Kuat,

na potrzeby testów i projektowania sk³adów na amunicjê na ciê¿-

kich kr¹¿ownikach i niszczycielach, które wybudowano tam dla

imperialnej floty. – Dengar postuka³ w maleñkie cyferki czubkiem

palca. – To jedno z tych urz¹dzeñ. NajwyraŸniej w stoczniach

Kuata uznano, ¿e pewnego dnia mog¹ siê przydaæ do wiêkszego

ataku bombowego. Ta firma nie wyros³a na czo³owego dostawcê

imperialnej floty tylko dlatego, ¿e s¹ tañsi ni¿ konkurencja. Zatrzy-

mali wiêc sobie czêœæ bomb i zapalników po zakoñczeniu testów

na pok³adach imperialnych okrêtów. Gdyby ten wybuch³ razem

z innymi, nikt by siê nie dowiedzia³, kto przeprowadzi³ atak bom-

bowy na Morze Wydm.

– Ciekawe... – Q’nithianin przeniós³ wzrok z detonatora na

twarz Dengara. – Byæ mo¿e rzeczywiœcie s¹ powody, by wierzyæ,

¿e Kuat ¿yczy sobie œmierci Boby Fetta... jeœli Fett naprawdê ¿yje.

Rodzi to jednak wiele nowych pytañ.

– Które musz¹ pozostaæ bez odpowiedzi. Na razie. – Dengar

odchyli³ siê na oparcie i schowa³ metalow¹ kulê z powrotem do

background image

255

kieszeni kurtki. – Nie mam czasu, ¿eby zdaæ ci pe³n¹ relacjê z te-

go, co siê tu wydarzy³o. W pewnych sprawach musisz mi po pro-

stu zaufaæ.

– Zaufaæ? – Szare pióra poruszy³y siê, gdy Q’nithianin wzru-

szy³ ramionami. – Zaufanie to towar przechodni, przyjacielu. Jak

wiele innych. I ma swoj¹ cenê.

– Któr¹ ju¿ zap³aci³em – powiedzia³ Dengar. – A dostaniesz

jeszcze drugie tyle – jeœli wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Mo¿esz rozmyœlaæ nad odpowiedziami na twoje nie zadane pyta-

nia póŸniej, jeœli wolisz to od liczenia kredytów.

– W liczeniu kredytów – oznajmi³ Q’nithianin – znajdujê naj-

wiêksze upodobanie. Jest jednak jedno pytanie, które muszê za-

daæ ju¿ teraz. Chcesz poinformowaæ bogatego i potê¿nego pana

Kuata, ¿e pomimo wszelkich jego starañ, by wyeliminowaæ Bobê

Fetta, ten nadal ¿yje. Kiedy Kuat przyleci tu i odnajdzie ciê, a na

pewno to zrobi... jak s¹dzê, to w³aœnie jest twoim zamiarem... co

wtedy?

Dengar nie odpowiedzia³. Dobre pytanie, pomyœla³ w duchu.

Zastanawia³ siê nad tym przez ca³¹ drogê do Mos Eisley. By³o to

równie¿ niebezpieczne pytanie, bo przecie¿ spiskowa³ teraz za ple-

cami jednego z najskuteczniejszych zabójców galaktyki. Jeœli Boba

Fett siê zorientuje, ¿e Dengar go zdradzi³ – a tym mog³o siê skoñ-

czyæ wys³anie wiadomoœci do Kuata – ¿ycie Dengara bêdzie warte

mniej ni¿ najmniejsza moneta w jego kieszeni. Z drugiej strony,

zastanawia³ siê, muszê wreszcie zatroszczyæ siê o swoje sprawy.

Jeœli nie dla siebie, to przecie¿ by³a jeszcze Manaroo; nadal by³

z ni¹ zarêczony. Jego decyzja, ¿eby trzymaæ j¹ na dystans od tego

niesmacznego interesu, w który siê wpakowa³, wywo³ywa³a w nim

mieszane uczucia. Dengar bardzo za ni¹ têskni³, jakby wyciêto mu

bez znieczulenia czêœæ w³asnego cia³a, pozostawiaj¹c ranê, która

nigdy siê nie zagoi. Ale musia³em to zrobiæ, powiedzia³ do siebie

w duchu. Mieszanie siê w sprawy Boby Fetta w jakikolwiek spo-

sób wydawa³o siê wystarczaj¹co niebezpieczne, a œrednia d³ugoœæ

¿ycia tych, którzy mu zaufali, by³a zastraszaj¹co krótka. Propozy-

cja Fetta, by zostali partnerami, nie przestawa³a niepokoiæ Denga-

ra. Teraz, kiedy Boba Fett prawie doszed³ do siebie po przejœciach

w ¿o³¹dku Sarlacka i odzyska³ dawne si³y i umiejêtnoœci – jak d³u-

go jeszcze bêdzie mu potrzebny inny ³owca g³ów, który wtr¹ca

siê w jego operacje? Zawsze dzia³a³ w pojedynkê. Podejrzenie,

¿e w tej sprawie nic siê nie zmieni³o, ca³y czas tkwi³o jak zadra

background image

256

w umyœle Dengara. Fett móg³ pos³u¿yæ siê nim tak jak innymi,

których wielu prze¿y³o tylko na tyle d³ugo, by zd¹¿yæ po¿a³owaæ,

¿e zaufali komuœ takiemu jak on, a zaraz potem skoñczyæ jako

jego ofiara. Popió³ albo nawet mniej.

Nie by³ to los, jakiego chcia³by zaznaæ. Chodzi tylko o to,

powiedzia³ sobie po raz kolejny, kto kogo sprzeda pierwszy. A ja-

ko kupiec ktoœ tak bogaty i potê¿ny jak Kuat mia³ wiele zalet. Nie

tylko jeœli chodzi³o o cenê, jak¹ by³ w stanie zap³aciæ, ale i ochro-

nê, któr¹ móg³ mu zaoferowaæ. Boba Fett mia³ du¿o szczêœcia, ¿e

atak bombowy nie zredukowa³ go do chmury swobodnych ato-

mów. Nastêpna próba, jak¹ podejmie Kuat, bêdzie na pewno znacz-

nie skuteczniejsza. Dosta³bym kredyty, myœla³ Dengar, a Boba Fett

nie móg³by na to nic poradziæ. Bo by³by martwy.

B³yszcz¹ce paciorki oczu Q’nithianina zdawa³y siê czytaæ w je-

go myœlach.

– Prowadzisz ryzykown¹ grꠖ zauwa¿y³.

– Wiem. – Dengar powoli kiwn¹³ g³ow¹. – Ale nie mam wy-

boru.

Pozosta³o do za³atwienia kilka szczegó³ów, z którymi szybko

siê uporali. Dengar wiedzia³, ¿e Boba Fett szykowa³ siê do opusz-

czenia Tatooine; co znacznie utrudni³oby Kuatowi skontaktowanie

siê z nadawc¹ wiadomoœci. Q’nithianin mia³ byæ zatem osob¹ kon-

taktow¹. Dziêki temu móg³ byæ te¿ pewien, ¿e dostanie swój udzia³

w ewentualnej nagrodzie, jak¹ Kuat wyp³aci za wiadomoœæ o miej-

scu pobytu Boby Fetta.

– Wiêc kiedy wyœlesz kapsu³ê? – Dengar zaj¹³ siê swoim ubra-

niem. Chocia¿ w kantynie nie by³o okien, wiedzia³, ¿e nad Mo-

rzem Wydm zapad³a ju¿ noc. Powrót na siode³ku odkrytego gra-

wicykla do miejsca, gdzie pozostawi³ Fetta i Neelah, zajmie mu

du¿o czasu. – Im wczeœniej, tym lepiej.

– Nie martw siꠖ uspokoi³ go Q’nithianin. Za³o¿y³ rozdwojo-

ne pazury jeden na drugi na blacie sto³u, odk³adaj¹c na bok lupê. –

Wyprawiê j¹ do systemu Kuata i jego w³aœciciela w ci¹gu kilku

godzin.

– Œwietnie. – Dengar wyszed³ z wnêki, w której siedzieli. –

Wpadnê tu, ¿eby sprawdziæ, czy dotar³a na miejsce.

Przez to samo ³ukowate przejœcie wyszed³ z wnêki. Klientów

przyby³o; z trudem torowa³ sobie drogê miêdzy najrozmaitszymi

pozaplanetarnymi gatunkami odwiedzaj¹cymi to miejsce. Z boku

pod œcian¹ niewielk¹ estradê zajmowa³ zespó³ jizzowy, który zwykle

background image

257

17 – Mandaloriañska zbroja

przygrywa³ w kantynie; ich stukoty i zawodzenie stanowi³y dodat-

kow¹ porcjê ha³asu ponad rozgwarem rozmów. Nikt tak naprawdê

nie s³ucha³ muzyki, stanowi³a jednak u¿yteczn¹ zas³onê akustycz-

n¹ dla rozmów o interesach, które klienci kantyny woleli za³atwiæ

dyskretnie.

Dengar wszed³ po kilku stopniach prowadz¹cych na ulicê.

Odwróci³ siê w drzwiach i, ponad g³owami t³umu, na drugim koñ-

cu pomieszczenia, zobaczy³ siedz¹cego w niszy Q’nithianina. Na-

wet gdyby Dengar nie sta³ w cieniu, krótki wzrok aeropteryksa

wyklucza³, by móg³ zobaczyæ, ¿e w³asny klient go obserwuje.

Minê³o kilka minut, a Q’nithianin nie ruszy³ siê z miejsca; nie

podszed³ te¿ do niego nikt z pozosta³ych klientów kantyny. Den-

gar uzna³ to za dobry znak; gdyby aeropteryks chcia³ wbiæ mu

nó¿ w plecy, sprzedaj¹c informacjê na temat Boby Fetta innej

zainteresowanej stronie, zrobi³by to natychmiast. Nas³ane przez

niego zbiry mog³yby go zwin¹æ, zanim by zd¹¿y³ opuœciæ Mos

Eisley, a potem boleœnie wycisn¹æ z niego informacje o miejscu

pobytu Fetta.

Kilka razy zosta³ potr¹cony przez istoty wchodz¹ce do kanty-

ny, ale w koñcu uzna³, ¿e mo¿e zaufaæ Q’nithianinowi – przynaj-

mniej w takim stopniu, w jakim mo¿na by³o ufaæ typkom spod

ciemnej gwiazdy w Mos Eisley. Dengar odwróci³ siê i wszed³ na

ostatnich kilka schodów. Po chwili by³ ju¿ na zewn¹trz, w ciem-

nych zau³kach kosmoportu. Mia³ do za³atwienia jeszcze jedn¹ spra-

wꠖ tê, z któr¹ wys³a³ go Boba Fett. Dopiero potem bêdzie móg³

wyjœæ z miasta i wróciæ na wzgórza otaczaj¹ce Mos Eisley, gdzie

zostawi³ swój pojazd.

Czegoœ jednak Dengar nie zauwa¿y³. By³o to ma³e stworzon-

ko, które zsunê³o siê powoli po metalowej nodze stoj¹cego w ni-

szy sto³u, a potem rozpoczê³o d³ug¹, pracowit¹ wêdrówkê po pod-

³odze kantyny. Nie wiêkszy ni¿ d³oñ Dengara i cienki jak papier,

wy³oni³ siê ukradkiem spomiêdzy piór Q’nithianina. Zanim jednak

skoñczy³ pods³uchiwaæ rozmowê miêdzy dwiema wiêkszymi isto-

tami siedz¹cymi we wnêce, spuch³ jak poduszka, osi¹gaj¹c gru-

boϾ stawu ludzkiego palca.

Mleczna, pó³przezroczysta tkanka organizmu membranowca

po³yskiwa³a energi¹ fal dŸwiêkowych zgromadzonych w ciele, a pry-

mitywne nó¿ki wokó³ korpusu pozwoli³y mu przemkn¹æ miêdzy

background image

258

stopami klientów kantyny. Rz¹d elementarnych organów sensorycz-

nych na górnej powierzchni umo¿liwia³ mu odró¿nianie œwiat³a od

cienia; nawigacjê zapewnia³a wszczepiona pamiêæ. Pozwoli³a mu

zapamiêtaæ trasê, której nauczy³ go Q’nithianin – trasê do drugiej

istoty, która na niego czeka³a.

Wysoko nad powolnie pe³zn¹cym membranowcem jedna

z sióstr Tonnika, o delikatnej, ale pe³nej chciwoœci twarzy w obra-

mowaniu misternych warkoczy, rozeœmia³a siê z dowcipu, który

w³aœnie opowiedzia³a jej siostra bliŸniaczka; jego œmiesznoœæ pole-

ga³a na brutalnym porównaniu praktyk godowych Wookiech i kwa-

œnych, œci¹gniêtych twarzy admira³ów Imperialnej Marynarki. Szare

pasemko znad pa³eczki, któr¹ pali³a Senni Tonnika, trzymaj¹c j¹

w drobnokoœcistej d³oni, narysowa³o zawi³¹ liniê w parnym powie-

trzu kantyny, gdy dziewczyna cofnê³a siê o krok, zbyt szybko, by

membranowiec zd¹¿y³ uciec spod jej obcasa. But zawadzi³ o jeden

z boków amorficznego cia³a i nacisn¹³ go z si³¹ wystarczaj¹c¹, by

uwolniæ ostatni¹ rzecz, jak¹ wch³on¹³, przyczepiony pod sto³em

niszy.

– S³ysza³aœ? – Senni przesta³a siê œmiaæ i zaskoczona rozej-

rza³a siê dooko³a.

– S³yszê mnóstwo rzeczy. – Jej siostra Brea wci¹gnê³a w noz-

drza dym, który przed chwil¹ wypuœci³a jej siostra.

– Nie... – Senni zmarszczy³a brwi i spojrza³a w dó³, na pod³o-

gê œlisk¹ od rozlanych napojów i zaœmiecon¹ wyrzuconymi opako-

waniami niewielkich, nie oznakowanych paczuszek. – Jakoœ tak

z do³u... – potrz¹snê³a g³ow¹. – Bardzo wyraŸnie us³ysza³am cichy

g³os, który powiedzia³: „Wpadnê tu czasem, ¿eby sprawdziæ, czy

dotar³a na miejsce”.

– Zmyœlasz!

Membranowiec zd¹¿y³ ju¿ znikn¹æ, spiesz¹c jak najszybciej

do celu. Kiedy dotar³ do wnêki w najdalszym zak¹tku kantyny, nie

musia³ wspinaæ siê po nodze sto³u. T³uste palce z brudem pod

paznokciami siêgnê³y w dó³ i podnios³y go.

– Ale grubasek, co? – Vol Hamame by³ kiedyœ cz³onkiem gra-

wicyklowego gangu Big Gizza. Ich drogi siê jednak rozesz³y... i nie

by³o to przyjazne rozstanie. Od tego czasu Hamame znalaz³ sobie

inne zajêcie, równie ma³o legalne, za to nieco bardziej dochodowe.

Pod wieloma wzglêdami jego ¿ycie siê poprawi³o, kiedy uwolni³

siê od Spikera, obmierz³ego zastêpcy Gizza. – Wygl¹da na to, ¿e

przys³a³ go Q’nithianin... wypchanego informacjami.

background image

259

– A co niby mia³ z nim zrobiæ? – partner Hamame wygl¹da³ rów-

nie odra¿aj¹co; pokryte œluzem fa³dy skórne jego nosogardzieli dr¿a³y

pod wp³ywem wilgotnego oddechu. – Po to s¹ te ma³e dzwoñce.

Tylko jeden z ksiê¿yców systemu Q’nithian mia³ atmosferê; to

tam, na œcianach g³êbokich szczelin skalnych, ocieraj¹cych siê o sie-

bie nieustannie pod wp³ywem oddzia³ywania grawitacyjnego naj-

bli¿szej planety, grube kolonie membranowców ros³y i rozmna¿a³y

siê jak grzyby szelfowe na drzewiastych planetach. ¯y³y wykorzy-

stuj¹c energiê fal dŸwiêkowych; absorbowa³y wibracje i wbudowa³y

je, warstwa po warstwie, w swoje proste organizmy. Tysi¹clecia

ruchów tektonicznych zosta³y zarejestrowane w najstarszych mem-

branach, pogrzebanych pod warstwami swojego potomstwa, two-

rz¹cymi faluj¹c¹ masê, dostatecznie wielk¹, by otuliæ imperialny kr¹-

¿ownik niczym migotliwy koc.

Ma³e, œwie¿e membranowce mia³y bardziej praktyczne zasto-

sowania. By³y idealnymi urz¹dzeniami do pods³uchu, rejestruj¹cy-

mi w swoich galaretowatych w³óknach ka¿dy dŸwiêk, jaki dotar³

do komórek bêbenkowych, którymi by³y okryte. Jako twory orga-

niczne, przechodzi³y niewykryte przez ka¿d¹ kontrolê przeciwpod-

s³uchow¹.

Hamame przycisn¹³ koñcem z³amanego paznokcia wypuk³¹,

œrodkow¹ czêœæ membranowca. Zmagazynowana energia uwolni-

³a siê, przekszta³caj¹c z powrotem w dŸwiêk.

– S³ysza³em, jak wspomnia³eœ o biednym Santhanananie –

zabrzmia³y skrzekliwe s³owa Q’nithianina. – Spotka³ go, niestety,

smutny koniec.

– Œwiêta racja. – Phedroi uœmiechn¹³ siê z wy¿szoœci¹. – Za-

biliœmy go dla ciebie.

– Zamknij siꠖ powiedzia³ Hamame. – Pos³uchajmy reszty. –

Ponownie nacisn¹³ stworzenie.

– Taa... to prawdziwa tragedia – dobieg³ z membranowca

nagrany g³os Dengara. – Przede wszystkim jednak chcia³bym wie-

dzieæ, czy ktoœ przej¹³ po nim interes.

Dwóch opryszków wys³ucha³o do koñca ca³ej rozmowy miê-

dzy Dengarem a Q’nithianinem.

– No, to dopiero ciekawostka. – Hamame opar³ siê o œcianê

wnêki. – Ten Q’nithianin to kretyn, ale tym zarobi³ na swoje utrzy-

manie. – Membranowiec le¿¹cy na stole pomiêdzy nim a Phedroi

uwolni³ ca³¹ energiê akustyczn¹ ze swoich komórek i by³ teraz

ca³kiem p³aski. – A wiêc Boba Fett nadal ¿yje.

background image

260

– Twardy z niego goœæ. – Phedroi pokrêci³ g³ow¹ z podzi-

wem, skrobi¹c szorstk¹ i brudn¹ brod¹ o ko³nierz tuniki. – Po pro-

stu nie sposób go zabiæ. Jeœli nie wystarczy wrzucenie go do pasz-

czy Sarlacka, to nie wiem, czego potrzeba.

Hamame siêgn¹³ pod po³ê kurtki i wyci¹gn¹³ miotacz. Wycelo-

wa³ w sufit.

– Tego.

background image

261

ROZDZIA£

'

Du¿o czasu zajê³o mu wspiêcie siê na szczyt, odebranie tego

wszystkiego, co powinno nale¿eæ do niego od pocz¹tku. Opinia

najtwardszego, najgroŸniejszego, najbardziej morderczego ³owcy

nagród galaktyki...

Bossk odchyli³ siê w fotelu pilota „Wœciek³ego Psa”. Rozko-

szowa³ siê swoim sukcesem. Zadowolenie miesza³o siê ze stale

æmi¹cym gniewem, który nigdy do koñca nie opuszcza³ serca

Trandoszanina. Po³o¿y³ pazury obu d³oni na ³uskowatej piersi

i patrzy³ oczami jak szparki na gwiazdy widoczne przez ilumina-

tor. Zbyt d³ugo, rozmyœla³, to wszystko trwa³o zbyt d³ugo. Gdy-

by wszystkie stworzenia na wszystkich tych œwiatach mia³y choæ

odrobinê rozumu, ju¿ dawno uzna³yby, ¿e jest najlepszy. Abso-

lutnie najlepszy.

Zamiast tego, pomyœla³ Bossk i gniew rozpali³ siê w nim gorêt-

szym p³omieniem, musia³em czekaæ, a¿ umrze Boba Fett. A to

trwa³o zdecydowanie zbyt d³ugo.

Wœród emocji targaj¹cych Bosskiem pojawi³ siê ¿al. ¯a³owa³,

¿e sam nie zabi³ Fetta, ¿e nie rozszarpa³ gard³a rywala jednym

zamaszystym ruchem pazurów. Dobrze by te¿ by³o zobaczyæ, jak

linie celownika rusznicy blasterowej ogniskuj¹ siê na tym jego he³-

mie z w¹skim wizjerem, i wcisn¹æ guzik spustowy, obserwuj¹c jak

zamaskowane oblicze Fetta zamienia siê w gwa³town¹ eksplozjê

krwi i od³amków koœci...

Bossk pokiwa³ g³ow¹. Tak, to by³aby prawdziwa przyjemnoœæ.

Zas³u¿y³ na to, by siê ni¹ rozkoszowaæ, tak samo jak smakiem krwi

background image

262

Fetta œciekaj¹cej z jego k³ów, skoro tyle razy zosta³ upokorzony

przez tego podstêpnego, perfidnego drania.

Od gniewu stopniowo przeszed³ do u¿alania siê nad sob¹. Tyle

razy go w ¿yciu oszukano. Przywództwo Gildii £owców Nagród

te¿ powinno nale¿eæ do niego. Teraz trudno by³o nawet powie-

dzieæ, czy Gildia nadal istnieje. Jasne, wielk¹ satysfakcjê sprawi³o

mu zabicie starego Cradosska, jego ojca – to by³a jedna z tych

rzeczy, które kszta³towa³y wiêzi miêdzypokoleniowe u Trandoszan –

ale niewiele na tym zyska³. Zamiast zostaæ szefem galaktycznego

zwi¹zku najdrapie¿niejszych z drapie¿ników, zamiast zgarniaæ pro-

cent od ka¿dej nagrody, od ka¿dej ofiary, za któr¹ ktoœ chcia³ za-

p³aciæ, skoñczy³ dzia³aj¹c w pojedynkê, wyszukuj¹c na w³asn¹ rêkê

zlecenia jak ka¿dy inny ³owca nagród. To wszystko by³a wina Boby

Fetta. Rozpad Gildii £owców Nagród nast¹pi³ ju¿ dawno, zanim

Bossk nauczy³ siê jednej z najwa¿niejszych lekcji w tym interesie:

Nie ufaj konkurencji. Zabijaj j¹.

To jest prawdziwa m¹droœæ, powtarza³ sobie w duchu Bossk.

By³y jeszcze inne Ÿród³a gniewu, inne upokorzenia, które musia³

œcierpieæ ze strony Fetta. Kiedy sta³ w odleg³oœci strza³u od tego

³ajdaka, wtedy gdy Vader zwo³a³ najlepszych ³owców nagród w ga-

laktyce, ¿eby namierzyli i dostarczyli mu Hana Solo i jego „Soko³a

Millennium”, musia³ przywo³aæ na pomoc ca³¹ swoj¹ samokontro-

lê, ¿eby nie skoczyæ Fettowi do gard³a. A potem ten jego ostatni

manewr, który naprawdê go rozwœcieczy³ – kiedy Fett przechy-

trzy³ Bosska i jego partnera Zuckussa, dostarczaj¹c Hana Solo

zatopionego w karbonicie do pa³acu Jabby tu¿ pod ich nosami. To

doprowadzi³o Bosska do bia³ej gor¹czki.

Kiedy wiêc us³ysza³, ¿e Boba Fett zgin¹³, rozpuszczony w so-

kach trawiennych potwora Sarlacka, poczu³ jednoczeœnie radoœæ

i frustracjê. Gdyby wszechœwiat by³ sk³onny po prostu daæ mu

to, o czym najgorêcej marzy³, przyj¹³by to z filozoficznym spo-

kojem, na tyle, na ile by³o go staæ. Có¿, teraz mia³ na zawsze

pozostaæ sfrustrowany. Skoro sam musi sobie szukaæ pracy, sko-

ro pozbawiono go przyjemnoœci wyeliminowania Fetta spoœród

¿ywych – doszed³ do wniosku, ¿e wszechœwiat po prostu nie jest

sprawiedliwy. Teraz jednak Bossk na maksymalnej prêdkoœci le-

cia³ „Wœciek³ym Psem” w kierunku jak¿e dobrze mu znanej pla-

nety Tatooine, tylko po to, by zanurzyæ siê w jej atmosferze

i pooddychaæ powietrzem planety, na której jego wróg wyda³ ostat-

nie tchnienie.

background image

263

Nie dotar³ jednak a¿ tak daleko; Tatooine wisia³a jak pomarañ-

czowa smuga na ekranie rufowych iluminatorów. Zanim zd¹¿y³ usta-

wiæ wspó³rzêdne do l¹dowania w kosmoporcie Mos Eisley, zauwa-

¿y³ coœ dobrze znajomego i niezwykle intryguj¹cego na orbicie

parkingowej nad atmosfer¹ Tatooine. W pierwszej chwili, gdy zoba-

czy³ sylwetkê „Niewolnika I” w dziobowym iluminatorze i rozpo-

zna³ w nim statek Boby Fetta, jego rêce same pod¹¿y³y ku syste-

mom celowniczym i kontroli ognia dzia³ blasterowych „Wœciek³ego

Psa”. Jedyn¹ rzecz¹, jaka powstrzyma³a go przed rozpyleniem „Nie-

wolnika I” na atomy, by³o uœwiadomienie sobie, ¿e systemy celow-

nicze statku wroga nawet nie drgnê³y, by wzi¹æ go na muszkê. To,

i jeszcze przypomnienie, ¿e przecie¿ Boba Fett nie ¿yje. Proste wy-

wo³anie „Niewolnika I” upewni³o go, ¿e statek jest pusty, choæ nadal

chroniony wewnêtrznymi obwodami stra¿niczymi.

To zbyt piêkne, pomyœla³ Bossk. Odziedziczyæ walkowerem

pozycjê pierwszego ³owcy nagród galaktyki to ju¿ nieŸle. Ale na

dok³adkê natkn¹æ siê na osobisty statek nie¿yj¹cego Boby Fetta,

sk³adnicê jego broni i danych wywiadowczych, wszystkich mozol-

nie zdobytych sekretów i strategii, dziêki którym wspi¹³ siê na szczy-

ty tego niebezpiecznego fachu... Bossk po prostu nie móg³ przepu-

œciæ takiej okazji.

Nie by³ taki g³upi, ¿eby samemu próbowaæ prze³amaæ œrodki

bezpieczeñstwa „Niewolnika I”. Niektórych podobne próby zabi-

³y. Boba Fett wyposa¿y³ swój statek w takie mnóstwo pu³apek

i samonaprowadzaj¹cej broni, ¿e by³by w stanie zmieœæ œredniej

wielkoœci armiê, gdyby ta próbowa³a wedrzeæ siê na pok³ad jego

statku, nie podaj¹c odpowiedniego has³a. Skoro jednak Fett by³

martwy, nie trzeba siê spieszyæ z ³amaniem zabezpieczeñ statku;

Bossk mia³ doœæ kredytów i wolnego czasu, by wezwaæ na pomoc

specjalistê.

Ca³e szczêœcie, ¿e sta³o siê to w³aœnie w pobli¿u Tatooine;

o tego rodzaju us³ugi ³atwo by³o w Mos Eisley. Jeœli mog³o siê za

nie zap³aciæ.

Z g³oœników modu³u ³¹cznoœci „Wœciek³ego Psa” rozleg³o siê

elektroniczne brzêczenie. NajwyraŸniej nadesz³a wiadomoœæ, i to

ta, na któr¹ Bossk czeka³. Przysun¹³ siê bli¿ej do konsoli instru-

mentów pok³adowych i coœ go zaskoczy³o.

Czeka³y na niego dwie wiadomoœci.

Pierwsza z „Niewolnika I”, tak jak siê spodziewa³. Druga

nadesz³a niemal jednoczeœnie – kapsu³a komunikacyjna, wys³ana

background image

264

z powierzchni Tatooine. Niewielkie urz¹dzenie o w³asnym napê-

dzie spoczywa³o w tej chwili w doku za³adunkowym „Wœciek³ego

Psa”. Bossk wcisn¹³ parê przycisków pazurem wskazuj¹cym i prze-

czyta³ informacje o przesy³ce.

Zakodowana jednostka komunikacyjna pochodzi³a od q’ni-

thiañskiego nadawcy wiadomoœci z Mos Eisley, z którym Bossk

mia³ d³ugoterminow¹ umowê. Q’nithianin wiedzia³ z grubsza, jakie

sprawy mog³y zainteresowaæ Bosska. Ka¿da wiadomoœæ, której

wys³anie mu zlecono, a która spe³nia³a okreœlone kryteria, w pierw-

szej kolejnoœci dociera³a do Bosska, by dopiero potem kontynu-

owaæ podró¿ do miejsca przeznaczenia.

Bossk odczyta³, dok¹d zosta³a wys³ana kapsu³a. Mia³a dotrzeæ

do odleg³ego oœrodka budowlano-monta¿owego na planecie Kuat,

do samego szefa Zak³adów Stoczniowych Kuat, pana Kuata. Bossk

pokiwa³ g³ow¹, czytaj¹c adres. Q’nithianin mia³ racjê, Bossk rze-

czywiœcie chcia³by zapoznaæ siê z t¹ informacj¹. Wszystko co wy-

sy³ano do osobnika tak wp³ywowego i bogatego jak Kuat, musi

byæ w najwy¿szym stopniu interesuj¹ce. Skuteczny ³owca nagród

powinien dbaæ, by jego Ÿród³a informacji obejmowa³y szeroki za-

kres, tak aby móg³ wy³owiæ spoœród sekretów i plotek kr¹¿¹cych

po galaktyce te, na których mo¿na zarobiæ.

Postanowi³ jednak, ¿e odczyta zakodowan¹ informacjê póŸ-

niej – kiedy ju¿ za³atwi drug¹ sprawê, na któr¹ czeka³ tyle czasu.

Koñcem pazura wcisn¹³ przycisk na tablicy kontroli modu³u ko-

munikacyjnego.

– Skoñczy³em – rozleg³ siê nagrany suchy i beznamiêtny g³os

g³ównego technika Us³ug Deszyfracyjnych, jednej z wielu pó³le-

galnych firm, w jakie obfitowa³o Mos Eisley. – Kody bezpieczeñ-

stwa zosta³y przejrzane i ma pan teraz pe³ny dostêp do statku ozna-

czonego jako „Niewolnik I”. Po uregulowaniu p³atnoœci, rzecz jasna.

A zatem ta sprawa by³a ju¿ za³atwiona. Bossk przes³a³ polece-

nie p³atnoœci do czarnorynkowego poœrednika z Mos Eisley, po czym

odpali³ g³ówne silniki nawigacyjne. Zanim dobije do burty „Niewol-

nika I”, technik od deszyfracji otrzyma potwierdzenie przelewu.

– Cieszê siê, ¿e nie kaza³ mi pan czekaæ. – Technik by³ po-

marszczonym humanoidem, którego ³ysa g³owa siêga³a zaledwie

piersi Bosska. – Nie lubiê, kiedy to trwa zbyt d³ugo. Gdyby pan to

zrobi³, policzy³bym panu potrójnie za nadgodziny.

– Niech ciê o to g³owa nie boli. – Bossk poczeka³, a¿ œluza rê-

kawa transferowego pomiêdzy „Psem” a „Niewolnikiem I” zamknie

background image

265

siê za nim. Rozejrza³ siê po mrocznym wnêtrzu ³adowni „Niewolni-

ka I” i zauwa¿y³ dobrze znane z poprzedniego pobytu na pok³adzie

kraty klatek towarowych. Zawiasy drzwi do g³ównej klatki zosta³y

naprawione, ale nadal widnia³y na nich œlady promieni laserowych

wystrzelonych przez D’harhana. To by³o dawno temu, kiedy Boba

Fett jeszcze ¿y³ i usilnie pracowa³ nad rozwaleniem Gildii £owców

Nagród.

– Droga wolna?

– O ile siê orientujê, to tak. – Technik, z mocnymi trójogni-

skowymi okularami zsuniêtymi na ró¿owe brwi, pakowa³ swoje

walizki ze sprzêtem.

– Co to ma znaczyæ?

Technik zamruga³ krótkowzrocznymi oczami.

– Nic nie jest doskona³e. W ka¿dym razie nie w tej galakty-

ce. – Wzruszy³ ramionami. – Dziewiêædziesi¹t dziewiêæ procent,

tyle mogê zagwarantowaæ. Jest jeden procent szans, ¿e na statku

znajduje siê jeszcze jakieœ zabezpieczenie, którego nie by³em w sta-

nie zlokalizowaæ i unieszkodliwiæ.

– Tak? – Bossk spojrza³ na niego kwaœno. – I co ja bêdê wte-

dy mia³ z twojej gwarancji? Jakaœ zakamuflowana pu³apka urwie

mi ³eb, a ty co? Mo¿e oddasz mi wtedy te kredyty?

– Po³o¿ê kwiatek na twoim grobie. – Technik stukn¹³ pokry-

w¹ ostatniej ze swoich skrzynek i wyprostowa³ siê. – Jeœli zostanie

z ciebie coœ, co bêdzie mo¿na do niego w³o¿yæ.

Kiedy fachowiec od zabezpieczeñ wsiad³ na pok³ad swojego

malutkiego wahad³owca, od³¹czy³ go od „Niewolnika I” i skiero-

wa³ siê ku powierzchni Tatooine, Bossk odwróci³ siê od klapy ko-

rytarza transferowego i wyj¹³ z kabury blaster. Jednoprocentowe

prawdopodobieñstwo, ¿e coœ pójdzie nie tak, wystarczy³o, ¿eby

go zdenerwowaæ. Ostro¿nie wszed³ do ³adowni statku. W¹tpi³, by

znajdowa³o siê w niej coœ cennego. Chwytaj¹c siê woln¹ rêk¹ szcze-

bli drabinki, wspi¹³ siê do sterowni.

Przez przedni iluminator widzia³ w³asny statek i jego pazur

l¹downiczy, przymocowany do „Niewolnika I”. Ogarnê³a go prze-

mo¿na chêæ, by przerwaæ inspekcjê i wróciæ na bezpieczny pok³ad

„Psa”; ka¿da cz¹steczka „Niewolnika I”, nawet powietrze z pok³a-

dowego systemu oczyszczania atmosfery, którym oddycha³, by³y

przepojone aur¹ nieobecnego w³aœciciela. Boba Fett móg³ byæ mar-

twy, ale pamiêæ o nim nadal odbiera³a odwagê. D³oñ, któr¹ Bossk

œciska³ blaster, zrobi³a siê œliska od potu; mia³ niemal pewnoœæ, ¿e

background image

266

jeœli obróci siê przez ramiê, zobaczy w¹ski wizjer w kszta³cie litery

T, przygl¹daj¹cy mu siê od wejœcia.

Nie usiad³ w fotelu pilota. Pochyli³ siê nad nim i wprowadzi³

kilka szybkich poleceñ do komputera pok³adowego. Dobrze wy-

da³em te kredyty, uzna³ Bossk, kiedy zobaczy³, jak na ekranie przed

jego oczami pojawia siê katalog plików. Technik z³ama³ i usun¹³

zabezpieczenie has³em; wszystkie sekrety Boby Fetta mia³ teraz

jak na d³oni, gotowe, by zacz¹æ je badaæ.

Napiêcie w krêgos³upie i miêœniach nieco zel¿a³o. Jeœli gdzieœ

mia³a byæ jeszcze jakaœ pu³apka, instynktownie spodziewa³ siê jej

w³aœnie tu. Powinna chroniæ to, co dla Fetta by³o najcenniejsze –

esencjê jego przebieg³ego umys³u i ciê¿ko wywalczone doœwiad-

czenie. Bossk wyci¹gn¹³ rêkê i wygasi³ ekran komputera. Analiza

tych plików zajê³aby mnóstwo czasu. Musi przynieœæ z pok³adu

„Wœciek³ego Psa” zapasow¹ pamiêæ, na któr¹ bêdzie móg³ zgraæ

zawartoœæ komputera i zabraæ z powrotem na swój statek, ¿eby

tam w spokoju przegl¹daæ j¹ w wolnych chwilach. Mog³o to po-

trwaæ ca³e lata. Ale co tam, pomyœla³ Bossk, mam czas. A Boba

Fett ju¿ go nie ma. Ani chwili.

Schowa³ blaster do kabury i odwróci³ siê od instrumentów

pok³adowych. Poczu³ g³êboki spokój. Goœæ by³ martwy. W bran-

¿y, gdzie samo prze¿ycie by³o nieod³¹czn¹ sk³adow¹ zwyciêstwa,

Boba Fett skoñczy³ jako przegrany. Ciep³o triumfu, jak bogaty

w krew posi³ek rozgrzewaj¹cy wnêtrznoœci, wype³ni³o Bosska, prze-

pe³niaj¹c ka¿de w³ókno jego cia³a.

Za wejœciem do sterowni Bossk zauwa¿y³ niedomkniête drzwi,

których nie pamiêta³ z poprzedniego pobytu na pok³adzie „Niewol-

nika I”. Zauwa¿y³ teraz ich przemyœln¹ konstrukcjê, z ukrytymi

zawiasami i krawêdziami o tych samych wymiarach jak otaczaj¹ce

je p³yty poszycia; ka¿dy, kto nie wiedzia³, ¿e tam s¹, mia³by trud-

noœæ z ich zlokalizowaniem. Bossk domyœli³ siê, ¿e kiedy technik

wy³¹czy³ systemy bezpieczeñstwa, zamek drzwi musia³ puœciæ.

A mo¿e... rêka Bosska zamar³a na drzwiach, które próbowa³

otworzyæ... mo¿e to jest ta pu³apka?

Cofn¹³ rêkê, odruchowo siêgaj¹c do kabury. Przestrzeñ po

drugiej stronie drzwi by³a nieoœwietlona. Ale tylko przez chwilê;

szybki strza³ z blastera momentalnie rozjaœni³ wnêtrze.

Si³a wystrza³u pchnê³a drzwi do œrodka; Bossk kopniakiem

otworzy³ je do koñca. Œwiat³o ze sterowni wpada³o obok niego

przez drzwi. W schowku znajdowa³ siê tylko jeden przedmiot –

background image

267

niemal idealny szeœcian, o g³adkich krawêdziach, o boku niemal

równym wzrostowi Bosska. Przez chwilê Bossk myœla³, ¿e to ro-

dzaj sejfu, dopóki nie zauwa¿y³ pary krótkich, grubych nóg. To

by³ robot – niewykrywalny przy kontroli transporter ³adunków.

Bossk rozpozna³ ten model stosowany w wielu zak³adach kon-

strukcyjnych i stoczniach. Jego masywny kszta³t pe³ni³ najczêœciej

rolê opancerzonego pojemnika do przenoszenia materia³ów rozsz-

czepialnych. Ten konkretny robot nosi³ œlady u¿ycia – mia³ podra-

pane i podziurawione boki, ale najwyraŸniej zosta³ odka¿ony. De-

tektor promieniowania, który Bossk nosi³ przypiêty do paska

zasygnalizowa³by, gdyby by³o inaczej.

¯aden z obwodów sensorycznych robota nie zap³on¹³, gdy

Bossk podszed³ bli¿ej. Prosty elektroniczny mózg równie¿ zosta³

usuniêty. Bossk zastanawia³ siê, dlaczego Boba Fett zawraca³ so-

bie g³owê czymœ takim, i po co w ogóle ten nieciekawy typ robota

znalaz³ siê na pok³adzie „Niewolnika I”.

Klapa dostêpu na korpusie nie by³a zablokowana; Bossk otwo-

rzy³ j¹ i pochyli³ g³owê, by zajrzeæ do œrodka. Odpi¹³ niewielk¹

elektroniczn¹ latarkê od paska i oœwietli³ ni¹ wnêtrze pojemnika.

Coœ by³o nie tak, od razu to wyczu³. Pojemnik nie by³ wy³o¿o-

ny materia³em izolacyjnym. Nie pozosta³o te¿ zbyt wiele miejsca

na materia³y rozszczepialne; wnêtrze wype³nia³y najrozmaitsze urz¹-

dzenia i sprzêt, bez w¹tpienia szpiegowski. Znajomoœæ dyskret-

nych technik monitoruj¹cych by³a w bran¿y ³owców nagród po-

wszechna. Niektóre aparaty zgromadzone w pojemniku by³y bardzo

wyrafinowane; Bossk rozpozna³ ca³y wachlarz urz¹dzeñ do pod-

s³uchu i podgl¹du, pod³¹czonych kablami do elementów stercz¹-

cych na sfatygowanym pancerzu robota.

A mo¿e nie tak bardzo sfatygowanym? Wiedziony przeczu-

ciem, Bossk poskroba³ pazurem pordzewia³y pancerz – rudy nalot

znikn¹³ w jednej chwili. Ta rdza nie jest prawdziwa, uzna³ Bossk.

Ktoœ siê napracowa³, ¿eby ten robot wygl¹da³ na nie nadaj¹cego

siê do u¿ytku.

Zauwa¿y³ kolejn¹ fa³szywkê: przewody od odbiornika zdalnych

sygna³ów prowadzi³y do maleñkiego emitera promieniowania przy-

mocowanego na krawêdzi klapy robota. Stara sztuczka: kiedy emi-

ter zostawa³ w³¹czony – zdalnie albo czyimœ kciukiem wciskaj¹cym

przycisk nadajnika – emitowa³ promieniowanie o natê¿eniu wystar-

czaj¹cym, by uruchomiæ wszelkie alarmy na urz¹dzeniach detekcyj-

nych, które znalaz³yby siê w pobli¿u. Zwykle to wystarcza³o, by

background image

268

odstraszyæ wszelkich szabrowników, nawet Jawów, którzy woleli

nie ryzykowaæ ska¿enia radioaktywnego.

Bossk jeszcze przez chwilê bada³ wnêtrze unieruchomionego

robota. Jeœli swego czasu to samo robi³ Boba Fett – na przyk³ad

zanim wyl¹dowa³ na Tatooine i zatrudni³ siê w pa³acu Hutta Jab-

by – coœ musia³o mu nagle przeszkodziæ. Wiêkszoœæ sprzêtu by³a

nadal nie odpieczêtowana. Kiedy Bossk z³apa³ jeden przyrz¹d i wy-

rwa³ z obwodów, dokona³ ciekawego odkrycia – na srebrzystej

metalowej taœmie, zwieszaj¹cej siê pomiêdzy jego pazurami, wy-

ryty by³ znak towarowy Zak³adów Stoczniowych Kuat.

A to ci dopiero zbieg okolicznoœci, pomyœla³ Bossk. Wiedzia³,

¿e coœ musia³o w tym byæ. Kapsu³a komunikacyjna, któr¹ wys³a³

Q’nithianin z Mos Eisley zboczy³a na jego statek po drodze na

planetê Kuat, do siedziby Zak³adów Stoczniowych Kuat; mia³a

trafiæ prosto do szefa koncernu. Instynkt najemnika w Bossku za-

dzwoni³ na alarm. Sk¹d te powtarzaj¹ce siê oznaki zainteresowa-

nia sprawami Fetta ze strony jednego z najbogatszych i najbardziej

wp³ywowych osobników w ca³ej galaktyce?

Pozostawa³o pytanie, co mia³ wywêszyæ dla Kuata ten rzeko-

mo zdezelowany robot. Bossk pogrzeba³ jeszcze trochê w jego

wnêtrznoœciach i w koñcu znalaz³ to, czego szuka³ i wiedzia³, ¿e

musia³o tam byæ. Wyj¹³ g³owê z brzucha robota, trzymaj¹c w rêku

wieloœladow¹ nagrywarkê, pod³¹czon¹ do licznych czujników.

Tego samego szuka³ zapewne Boba Fett, zanim coœ mu prze-

rwa³o. Jedynym prócz tego urz¹dzeniem w sekretnej kabinie by³

trójno¿ny odtwarzacz holograficzny z pe³nym asortymentem ³¹czy

samoadaptacyjnych i kana³ów danych. Bossk przejrza³ ³¹cza a¿

natrafi³ na takie, które pasowa³o do nagrywarki. Oba urz¹dzenia

obudzi³y siê do ¿ycia; po kilku sekundach kontroli formatu przed

Bosskiem pojawi³ siê miniaturowy obraz o zamazanych krawê-

dziach.

Niew¹tpliwie przedstawia³ kawa³ek Tatooine; Bossk rozpozna³

charakterystyczne œwiat³o z podwójnymi cieniami, rzucanymi przez

bliŸniacze s³oñca planety. Pochyli³ siê, by obejrzeæ hologram z bli-

ska, i spróbowa³ rozró¿niæ szczegó³y. Wygl¹da³o to na jedn¹ z tych

¿a³osnych, przygnêbiaj¹cych farm odzyskiwaczy wilgoci, które

z trudem pozwala³y wy¿yæ na obrze¿ach Morza Wydm.

Równoleg³e linie g¹sienicowego transportera odcisnê³y siê

w ¿wirowatym pod³o¿u. Mimo niskiej rozdzielczoœci obrazu Bossk

móg³ stwierdziæ, ¿e powsta³y co najmniej na dzieñ przed nagraniem –

background image

269

œlady by³y czêœciowo zasypane naniesionym przez wiatr piaskiem.

Domyœli³ siê, ¿e pozostawi³ je czo³g piaskowy Jawów, którzy wy-

rzucili zdezelowanego robota, kiedy uwierzyli, ¿e jest ska¿ony œmier-

cionoœnym promieniowaniem. Przypuszczalnie sta³o siê to w pew-

nej odleg³oœci od farmy, gdzie robot móg³ wyszukaæ sobie odpowiednie

miejsce, by ukradkiem obserwowaæ i nagrywaæ wszystko, co siê

dzia³o wokó³ niego.

A cokolwiek to by³o, nie wygl¹da³o zbyt interesuj¹co. Bossk

zobaczy³ paskudny czarny dym, unosz¹cy siê w górnej czêœci holo-

gramu, kiedy holoprojektor pokaza³ zbli¿enie. Obwody szpiegow-

skie robota musia³y uznaæ, ¿e mo¿na bezpiecznie wyjœæ z ukrycia,

skoro wszystkie stworzenia zamieszkuj¹ce farmê by³y ewidentnie

martwe. Z obojêtnoœci¹ naukowca Bossk studiowa³ zwêglone

szcz¹tki szkieletów rozci¹gniête przed tym, co pozosta³o z kopula-

stych zabudowañ farmy. Wygl¹da na standardow¹ robotê sztur-

mowców, oceni³. Wskazywa³y na to wszelkie znaki, oczywiste na-

wet dla nieczu³ego na subtelnoœci Bosska. Imperialni zabójcy

w swoich bia³ych uniformach zawsze pozostawiali charakterystycz-

ny podpis na swoich ofiarach, ¿eby odstraszyæ ka¿dego, kto na-

tknie siê na nie póŸniej.

Ciszê nagrania z³ama³ narastaj¹cy œwist œmigacza zbli¿aj¹cego

siê z oddali. Przez chwilê punkt widzenia holokamery przeskaki-

wa³ i zmienia³ p³aszczyznê; najwyraŸniej robot szpiegowski musia³

odpe³zn¹æ na okalaj¹ce farmê wydmy, ¿eby go nie zauwa¿ono.

Ujêcie ustabilizowa³o siê na dalekim planie, a potem, kiedy

obwody szpiegowskie uruchomi³y potê¿ne teleobiektywy, jego miej-

sce zast¹pi³o zbli¿enie. Pozwoli³o to Bosskowi rozpoznaæ postaæ,

która wysiad³a z zatrzymanego œmigacza. To Luke Skywalker, po-

myœla³ Bossk; trudno by³o pomyliæ tê m³od¹ ludzk¹ twarz, otoczo-

n¹ rozczochranymi jasnymi w³osami.

Pochyli³ siê nad hologramem, nagle zafascynowany tym, co

ogl¹da. Powoli pokiwa³ g³ow¹. To musia³ byæ najazd szturmowców

na farmê, na której dorasta³ Skywalker. Wiedzia³ na ten temat wiê-

cej ni¿ przeciêtni mieszkañcy galaktyki. W pewnym kosmoporcie,

w spelunce znacznie bardziej zakazanej i ciesz¹cej siê jeszcze gor-

sz¹ s³aw¹ ni¿ kantyna w Mos Eisley, postawi³ drinka i wys³ucha³

zwierzeñ podryguj¹cego wraku cz³owieka, by³ego szturmowca wy-

rzuconego z Imperialnej Marynarki z powodu problemów psychicz-

nych. Poczucie winy, przypuszcza³ wtedy Bossk; sam nigdy nie do-

œwiadczy³ tego rodzaju emocji. Ten by³y szturmowiec nie uczestniczy³

background image

270

bezpoœrednio w ¿adnej akcji na Tatooine, ale us³ysza³ wiele maka-

brycznych szczegó³ów od kolegów z baraku. W sposób typowy dla

³owcy nagród Bossk zarejestrowa³ w pamiêci te dane i ich zwi¹zek

z Lukiem Skywalkerem, by czeka³y tam na odpowiedni¹ okazjê.

Zastanawia³ siê, czy ten moment w³aœnie nie nadszed³.

Bossk odsun¹³ siê od dr¿¹cego hologramu. Patrzy³, jak Sky-

walker odkrywa zwêglone szkielety ciotki i wuja, którzy wycho-

wywali go od dzieciñstwa. Wiedzia³, ¿e tego rodzaju wiêzy by³y

znacznie silniejsze u innych ras. Wiedzia³ te¿ o powi¹zaniach Sky-

walkera z Sojuszem Rebeliantów; pog³oski i opowieœci na ten te-

mat rozpowszechni³y siê ju¿ po ca³ej galaktyce, wraz z holozdjê-

ciami i innymi danymi identyfikacyjnymi. Ten zwyk³y ch³opak

z pozbawionej znaczenia, prowincjonalnej planety jakimœ cudem

sta³ siê ogromnie wa¿ny dla Imperatora Palpatine’a, a chyba nawet

bardziej dla Lorda Vadera, czarnej piêœci Imperium. Podw³adni

Vadera, jego osobisty legion szpiegów i informatorów, nadal krêcili

siê po wszystkich zamieszkanych œwiatach w poszukiwaniu choæ-

by œladu Skywalkera. Dlaczego? To akurat pozostawa³o pilnie strze-

¿onym sekretem.

Unieruchomiony robot i jego zawartoœæ wzbudza³y coraz wiêk-

sze zainteresowanie Bosska. Mo¿e nie pomo¿e mu to odkryæ miej-

sca pobytu Skywalkera – co by³oby warte sporo kredytów; Vader

wiele by da³ za takie informacje – ale niechby chocia¿ znalaz³ ja-

k¹œ wskazówkê, która powiedzia³aby mu, dlaczego w³aœciwie Im-

perator Palpatine i Mroczny Lord Sithów s¹ nim tak zainteresowa-

ni. A dla spryciarza takiego jak Bossk podobna informacja mog³a

siê okazaæ jeszcze cenniejsza.

Byæ mo¿e inni zap³aciliby mu jeszcze wiêcej ni¿ Vader i Palpa-

tine. Bossk rozwa¿a³ w myœli ró¿ne mo¿liwoœci. W koñcu przecie¿

robot i starannie zakamuflowany w jego wnêtrzu sprzêt szpiegowski

nosi³y wszelkie znamiona produktów Zak³adów Stoczniowych Ku-

ata. Dlaczego Kuat mia³by siê interesowaæ Skywalkerem? Tego te¿

warto by siê by³o dowiedzieæ.

Holograficzny obraz przed Bosskiem zamar³, kiedy nagranie

dobieg³o koñca. Czarny dym, efekt najazdu szturmowców na far-

mê wilgoci, wisia³ nieruchomo w odleg³ym fragmencie przesz³oœci,

niczym nabazgrany podpis mrocznych si³, kontroluj¹cych wszech-

œwiat...

Jakaœ czêœæ mózgu Bosska – ta najbardziej zaawansowana

w ewolucji i najbardziej ostro¿na – powiedzia³a mu, ¿e to ostatnia

background image

271

rzecz, w któr¹ powinien siê mieszaæ. Im bli¿ej ktoœ podchodzi³ do

krêgu intryg i oszustwa, w centrum którego tkwi³ Darth Vader, tym

bardziej zbli¿a³ siê do swojej w³asnej œmierci. Wystarczy popa-

trzeæ, co siê sta³o z Fettem, upomnia³ sam siebie. Byæ mo¿e bez-

poœrednim sprawc¹ ostatecznej, œmiertelnej pora¿ki Fetta by³ Luke

Skywalker, ale... przecie¿ Fett nie znalaz³by siê w ogóle na barce

¿aglowej Jabby, nad Wielk¹ Jam¹ Carcoona, gdyby nie manipula-

cje Vadera.

G³os rozs¹dku w g³owie Bosska umilk³, zag³uszony inn¹, bar-

dziej ¿ar³oczn¹ czêœci¹ natury Trandoszanina. Boba Fett zgin¹³, bo

by³ g³upcem; jego œmieræ dowodzi³a, ¿e nim by³. To ca³a logika,

której potrzebowa³ Bossk. On jest martwy, a ja ¿yjê, pomyœla³. To

równie¿ dowodzi³o, ¿e by³ sprytniejszy od Fetta. Czego wiêc siê

ba³?

To ten statek, pomyœla³ Bossk. Nic tu nie zrobiê. Czu³, ¿e

prêdzej rozwi¹¿e zagadkê hologramu, jeœli zabierze go na „Wœcie-

k³ego Psa” i tam nad nim pomyœli. Obraz znikn¹³, gdy siêgn¹³ rêk¹

do wnêtrza korpusu robota i zacz¹³ roz³¹czaæ obwody.

Jeden z przewodów transmisji danych zaskoczy³ go. By³ pod-

³¹czony do czujnika wêchowego na zewnêtrznej powierzchni ro-

bota. Ma³y czytnik danych na ukoœnym pancerzu pokazywa³, ¿e

urz¹dzenie jest nastawione na wykrywanie anomalii organicznych,

których nie powinno byæ w miejscu, które szpiegowa³ akurat ro-

bot. Bossk wyci¹gn¹³ analizator i spojrza³ z bliska na ekran. W ob-

rêbie holonagrania urz¹dzenie coœ wykry³o; liczby i symbole prze-

latywa³y po ekranie, gdy analizowa³o zarejestrowany zapach.

Po chwili liczby zwolni³y, ich miejsce zajê³y litery, a potem s³o-

wa: WYKRYTO FEROMONY. Minê³o jeszcze kilka sekund, zanim

pojawi³a siê reszta: PODTYP SEKSUALNY, P£EÆ MÊSKA. I w koñ-

cu: IDENTYFIKACJA RASY: FALLEEN. S³owa pozosta³y, dopóki

Bossk nie wy³¹czy³ ekranu wskazuj¹cym pazurem.

To by³o jeszcze bardziej intryguj¹ce. Bossk pokiwa³ g³ow¹,

patrz¹c na nieruchomy analizator, który trzyma³ w rêkach. Falleeni

nie s³u¿yli jako imperialni szturmowcy; z powodu wrodzonej aro-

gancji nie potrafili poddaæ siê dyscyplinie. Byli wrogami, których

nale¿a³o siê ba栖 ale dzia³ali w pojedynkê. Byli te¿ urodzonymi

intrygantami, a ich machinacjom dorównywa³y tylko zawi³e plany

Imperatora Palpatine’a.

Znalaz³ siê wœród Falleenów jeden, który wspi¹³ siê prawie

na sam szczyt na dworze Palpatine’a. Ksi¹¿ê Xizor by³ chyba

background image

272

jedynym, któremu uchodzi³o na sucho przeciwstawianie siê rozka-

zom Vadera, ale Xizor ju¿ nie ¿y³. Wyzwanie, jakie rzuci³ Impe-

rium, siêga³o jeszcze g³êbiej, o czym Imperator nie mia³ pojêcia;

kr¹¿y³y jednak pog³oski, ¿e Vader podejrzewa³ prawdê, a ksi¹¿ê

Xizor by³ w rzeczywistoœci szefem nies³awnego Czarnego S³oñ-

ca, organizacji przestêpczej rozci¹gaj¹cej swoj¹ dzia³alnoœæ na

ca³¹ galaktykꠖ imperium w Imperium.

W g³owie Bosska spekulacja goni³a spekulacjê. Czy ksi¹¿ê

Xizor by³ na Tatooine, kiedy szturmowcy Vadera najechali ubog¹

farmê na obrze¿ach Morza Wydm i zabili wuja i ciotkê Luke’a

Skywalkera? Na to by wskazywa³y zapisy wêchowe w szpiegow-

skich obwodach robota. Nie mówi³y jednak nic o tym, co Xizor

tam robi³ ani po co Kuat wys³a³ robota szpiegowskiego, który wy-

kry³ obecnoœæ Xizora. Ani w jaki sposób Boba Fett wszed³ w po-

siadanie tego nagrania...

Tyle pytañ bez odpowiedzi przyprawi³o Bosska o ból g³owy,

która zaczê³a pulsowaæ, jakby mia³a wybuchn¹æ. Trochê potrwa,

pomyœla³ ponuro, zanim to rozgryzê. Wyci¹gn¹³ resztê urz¹dzeñ

rejestruj¹cych z wnêtrza robota i z narêczem metalowych pude³ek

skierowa³ siê w stronê wyjœcia z tajemniczej kabiny.

Kiedy wróci³ na pok³ad „Wœciek³ego Psa”, po³o¿y³ urz¹dzenia

szpiegowskie w k¹cie obok g³ównej konsoli instrumentów pok³a-

dowych. G³owa go bola³a, a ³uski na ³uku brwiowym niemal za-

uwa¿alnie pulsowa³y w rytm gor¹czkowych myœli. Uzna³, ¿e najle-

piej bêdzie, jak trochê zaczeka – mo¿e nawet przeœpi siê chwilê,

ze zwolnionym oddechem i powolnym biciem serca zimnokrwiste-

go Trandoszanina – zanim zabierze siê za rozgryzanie tajemnicy

przebojowego nagrania z tatooiñskiej farmy. Trzeba siê do tego

zabraæ ze œwie¿ym umys³em, pomyœla³.

Przez ten czas musia³ siê zaj¹æ jeszcze jedn¹ spraw¹ – zako-

dowan¹ wiadomoœci¹, któr¹ podes³a³ mu Q’nithianin z Mos Eisley.

Bossk ju¿ siê zacz¹³ zastanawiaæ, czy coœ ³¹czy³o tê sprawê z jego

odkryciami na pok³adzie „Niewolnika I” Boby Fetta. Imiê Kuata

zaczê³o wyp³ywaæ podejrzanie czêsto – zakodowana wiadomoœæ

by³a adresowana do Kuata, a unieruchomiony robot szpiegowski

by³ niew¹tpliwie produktem jego Zak³adów Stoczniowych.

Bossk usiad³ przy tablicy instrumentów pok³adowych „Wœcie-

k³ego Psa” i przyci¹gn¹³ do siebie kapsu³ê. Q’nithianin wyposa¿y³

go w prosty klucz do obejœcia zabezpieczeñ i rozszyfrowania kodu,

dziêki któremu bêdzie móg³ odczytaæ informacjê i wys³aæ j¹ w dalsz¹

background image

273

18 – Mandaloriañska zbroja

drogê, nie pozostawiaj¹c ¿adnych œladów, po których adresat móg³-

by siê zorientowaæ, ¿e tajemnica jego korespondencji zosta³a na-

ruszona.

Bossk wyci¹gn¹³ z kapsu³y pojedyncz¹ kartkê papieru. I to

ma byæ to? – pomyœla³ rozczarowany. Kiedy ktoœ stara³ siê zapew-

niæ taki poziom poufnoœci, chodzi³o zwykle o informacje wielkiej

wagi – na przyk³ad kompletne imperialne podrêczniki szyfrowa-

nia, plany bitew czy coœ w tym rodzaju. Odwracaj¹c kartkê nie

móg³ sobie wyobraziæ, co mog³oby siê na niej znaleŸæ wa¿nego...

Chwilê póŸniej ockn¹³ siê; le¿a³ na pod³odze, a zm¹cona œwia-

domoœæ wraca³a mu powoli. Fotel pilota le¿a³ przewrócony tam,

gdzie z niego spad³.

Dr¿¹cymi pazurami zdj¹³ kartkê papieru z piersi. Wyci¹gn¹³ j¹

przed siebie i spojrza³ niechêtnie. Te same trzy s³owa nadal tam

by³y. S³owa, które zmieni³y wszystko, które wywróci³y wszech-

œwiat na nice, wyrzucaj¹c Bosska z jego œwietlistego centrum...

BOBA FETT ¯YJE.

Nie móg³ w to uwierzyæ. Ale jednak... wiedzia³, ¿e to prawda.

To zawsze okazywa³o siê prawd¹.

background image

274

R O Z D Z I A £

– S¹ tam. – Phedroi u¿y³ lufy rusznicy blasterowej, by wska-

zaæ na szczyt wydmy. – Prawdopodobnie damy radê zdj¹æ ich

wszystkich bez problemu.

Le¿¹cy obok niego brzuchem na piasku Hamame pokrêci³ g³ow¹.

– Nie... – jego karabin le¿a³ równolegle do broni partnera,

wycelowany w trzy odleg³e postacie. Piêæ, jeœli liczyæ roboty. – S¹

wiêcej warci ¿ywi ni¿ martwi. A przynamniej Boba Fett.

– Chyba ¿artujesz! – Phedroi spojrza³ na niego zaskoczony. –

Chcesz próbowaæ wzi¹æ Bobê Fetta ¿ywcem? To szaleñstwo! Ten

goœæ jest na to zbyt niebezpieczny! Po co ryzykowaæ? Powinni-

œmy siê cieszyæ, ¿e trafi³a nam siê okazja, ¿eby go zabiæ.

Wydma oddawa³a ciep³o, chocia¿ s³oñca Tatooine zasz³y ju¿

dawno. Ale nie tylko ró¿nica temperatur pomiêdzy ziemi¹ a obsypa-

n¹ gwiazdami noc¹ sprawia³a, ¿e obaj mê¿czyŸni byli spoceni. Czym

innym, jak siê przekona³ Hamame, by³o œledzenie tego ³owcy na-

gród, Dengara, przez ca³¹ drogê z Mos Eisley, z bezpiecznej odle-

g³oœci, ¿eby nie zostali wykryci, a zupe³nie inna spraw¹ – porzucenie

grawicykli i podczo³ganie siê na odleg³oœæ strza³u do tak trudnych

klientów jak ci. S³ysza³ wiele smutnych historii o tym, co siê przytra-

fi³o istotom, które myœla³y, ¿e uda im siê pojmaæ Bobê Fetta.

Hamame obserwowa³, co siê dzieje u wejœcia do groty wydr¹-

¿onej w zboczu niewysokiej wydmy.

– Jest jeszcze Dengar – powiedzia³ g³osem niewiele g³oœniej-

szym od szeptu. – I ta kobieta... przypuszczam, ¿e j¹ te¿ chcesz

odstrzeliæ.

background image

275

– Jasne, pewnie, ¿e chcê. – Tak w³aœnie pracowa³ umys³ Phe-

droi. Pewnie wydawa³o mu siê to oczywiste. Dengar nie cieszy³ siê

jak¹œ nadzwyczajn¹ reputacj¹, ale jeœli on i ta kobieta trzymali siê

teraz z Bob¹ Fettem, lepiej by³o przesadziæ z brawur¹. Phedroi nie

zna³ bezpieczniejszego sposobu za³atwienia sprawy ni¿ po prostu

zastrzeliæ wszystkich, gdy tylko bêdzie mia³ tak¹ okazjê. – Czy nie

taki by³ twój plan?

– Nie, zanim siê nie dowiem czegoœ wiêcej. – Hamame kiw-

n¹³ g³ow¹ w stronê Fetta i jego towarzyszy. – Dengar w Mos Eisley

za³atwi³ sobie podœwietlny modu³ przekaŸnikowy. Fett w³aœnie pra-

cuje nad zsynchronizowaniem go ze swoim sprzêtem komunika-

cyjnym. £atwo siê domyœliæ, ¿e zamierza nawi¹zaæ kontakt z kimœ

poza atmosfer¹ planety. Pytanie brzmi: kto to jest?

– A sk¹d mam wiedzieæ?

– W³aœnie! – powiedzia³ Hamame. – Nie wiesz. I chcesz od-

strzeliæ Bobê Fetta nie dowiedziawszy siê, z kim chce rozmawiaæ?

Mo¿e to ktoœ, komu zale¿y na tym, ¿eby prze¿y³. Kto zap³aci³by

kupê kredytów, gdybyœmy go pojmali i nie zabili.

Phedroi zastanowi³ siê.

– Przypuszczam, ¿e to mo¿liwe.

– Taa... ty sobie tu przypuszczasz, a ja to wiem. – Hamame

obserwowa³ spod pó³przymkniêtych powiek scenê, oœwietlon¹ przez

Dengara niewielk¹ przenoœn¹ lamp¹. Cienie jego i kobiety rozci¹-

gnê³y siê i stopi³y z otaczaj¹cym ich mrokiem, kiedy patrzyli, jak

Boba Fett dotyka ods³oniêtych obwodów sycz¹c¹ koñcówk¹ lu-

townicy. – Dzieje siê tu o wiele wiêcej, ni¿ wygl¹da na pierwszy

rzut oka. Czujê to w koœciach.

– Zaczynam mieæ z³e przeczucia. – Phedroi pokrêci³ g³ow¹. –

Mo¿e powinniœmy wróciæ i wzi¹æ ze sob¹ wiêcej ludzi. Wiesz, tak

jest zawsze bezpieczniej. – Gdyby potrafi³ za³atwiæ pomoc ca³ego

imperialnego batalionu, poczu³by siê mo¿e odrobinê mniej zdener-

wowany. – To znaczy, zw³aszcza jeœli mamy wzi¹æ ¿ywcem Bobê

Fetta...

– I co, mamy siê dzieliæ zyskami z ka¿dym zapchlonym ma-

³ym z³odziejem w Mos Eisley? – Hamame spojrza³ na niego z nie-

smakiem. – S³uchaj, za to, co dostaniemy za Bobê Fetta od tego

kogoœ, bêdziemy mogli wycofaæ siê z tej gry. Jedna du¿a akcja

i jesteœmy ustawieni do koñca ¿ycia.

Nie pierwszy raz przekonywa³ swojego towarzysza. To w ten

sposób w³aœnie wyl¹dowali na zapomnianym œmietniku Tatooine.

background image

276

Ale tym razem, poprzysi¹g³ sobie Hamame, bêdzie inaczej. Musie-

li tylko rozegraæ sprawê jak nale¿y.

– W porz¹dku. – Phedroi spojrza³ wzd³u¿ lufy swojej ruszni-

cy blasterowej na postacie tamtych w mroku, a potem znów na

partnera. – Wiêc co dok³adnie zamierzasz zrobiæ?

Hamame wsta³, kopi¹c butami zbocze wydmy.

– To proste. – Uœmiechn¹³ siê, przewieszaj¹c broñ przez ra-

miê. – Zamierzam zejœæ tam na dó³ i pogadaæ z nimi.

– No, no... – mrukn¹³ Phedroi, patrz¹c jak jego partner idzie

w stronê œwiat³a. – To zdecydowanie najtrudniejszy towar, za jaki

siê kiedykolwiek wziêliœmy.

Patrzy³a, jak naci¹ga i lutuje ostatnie po³¹czenia.

– I co, jest ju¿ gotowy? – Neelah wskaza³a na modu³ ³¹czno-

œci stoj¹cy obok na ¿wirowym pod³o¿u, ciemny od ich cieni, po-

wodowanych przez œwiat³o lampy trzymanej wysoko przez Den-

gara.

– Musi jeszcze przejœæ kontrolê logiczn¹ – powiedzia³ Boba

Fett – zanim zsynchronizuje siê z baz¹ danych kodów transmisyj-

nych. – Od³o¿y³ serwoœrubokrêt, którego u¿ywa³, i podniós³ prób-

nik do kontroli obwodów. Dotkn¹³ nim swojego he³mu.

– Mamy prawdziwe szczêœcie. Modu³y pamiêci nie uleg³y

awarii, chocia¿ tak im siê dosta³o. Gdybym musia³ od nowa budo-

waæ protokó³ komunikacyjny, potrwa³oby to dobrych parê dni. Co

najmniej.

Przez chwilê myœla³a, ¿e ma na myœli zawartoœæ w³asnej g³o-

wy, tkankê mózgow¹ zamkniêt¹ w czaszce i wszystkie wspomnie-

nia, jakie w niej kry³a jego twarda, nieczu³a osobowoœæ. Prawdziwy

Boba Fett, pomyœla³a Neelah, powróci³ z martwych. Potem uœwia-

domi³a sobie, ¿e mówi³ o skomplikowanych obwodach wbudowa-

nych w he³m, o komunikatorze pozwalaj¹cym mu kontaktowaæ

siê ze statkiem kr¹¿¹cym po orbicie nad atmosfer¹ planety. Jak siê

nazywa³? Mówi³ jej tê zimn¹ i z³¹ nazwê, wypran¹ z emocji, jakie

³¹czy³y zwykle istotê rozumn¹ z jej narzêdziami. „Niewolnik I”,

przypomnia³a sobie Neelah, to by³ „Niewolnik I”. Coœ, czego siê

u¿ywa, a potem porzuca, kiedy przestaje nadawaæ siê do u¿ytku.

Przypuszcza³a, ¿e Fett mia³ podobny stosunek do wszystkich lu-

dzi i innych istot rozumnych. Podobnie wygl¹da³o ¿ycie w pa³a-

cu Jabby. Hutt uzna³, ¿e wiêcej rozrywki sprawi mu wrzucenie

background image

277

biednej Ooli do jaskini rankora ni¿ trzymanie jej na dworze; nic

innego nie liczy³o siê dla jej pana, trzymaj¹cego drugi koniec ³añ-

cucha.

By³a tam i mia³a szczêœcie, ¿e uciek³a. Nie tylko szczêœcie;

wywalczy³a sobie i zaplanowa³a ucieczkê, licz¹c siê z nieuniknion¹

œmierci¹. Lepiej umrzeæ na pustkowiu Morza Wydm, z koœæmi

rozw³óczonymi przez pustynnych padlino¿erców, ni¿ skoñczyæ jako

ofiara znudzenia opas³ego bezkrêgowca. I dok¹d mnie to zaprowa-

dzi³o? – pomyœla³a. To pytanie kr¹¿y³o po g³owie Neelah, gdy ob-

serwowa³a obu ³owców nagród. Zwi¹zaæ siê z najemnikiem w ro-

dzaju Boby Fetta, kiedy jeszcze by³ dla niej niczym wiêcej ni¿

zagadk¹, czarn¹ plam¹ jej w³asnej nieznanej przesz³oœci – to jed-

no. Co innego teraz, gdy doszed³ do siebie i znowu dzia³a³ wed³ug

w³asnych planów. Zemsta i kredyty, jak przypuszcza³a Neelah,

w ró¿nych proporcjach; to by³y jedyne rzeczy, którymi przejmo-

wali siê ³owcy nagród. Nawet ten Dengar, chocia¿ wydawa³o siê

niekiedy, ¿e poza tymi dwiema fundamentalnymi ¿¹dzami zacho-

wa³ pewne ludzkie cechy. Wiedzia³a, ¿e nie powinna ufaæ ¿adne-

mu z nich. Stworzenia, które zaufa³y ³owcy nagród, koñczy³y albo

jako jego ofiara, albo jako zw³oki, w zale¿noœci od tego, który

wariant by³ bardziej dochodowy.

Pytania kr¹¿¹ce w jej g³owie wkrótce mia³y znaleŸæ odpo-

wiedŸ. Neelah nie wiedzia³a jeszcze, jakie bêd¹ te odpowiedzi, ale

ju¿ zaczê³a siê na nie przygotowywaæ. Cokolwiek siê wydarzy,

powtórzy³a sobie, nie pozwolê zostawiæ siê z ty³u. Wszystkie naj-

wa¿niejsze pytania wi¹za³y siê z Bob¹ Fettem; jeœli mia³a odkryæ

swoj¹ przesz³oœæ i przeznaczenie, nie mog³a pozwoliæ, by ³owca

siê jej wymkn¹³. Nawet gdyby oznacza³o to, ¿e musi ryzykowaæ

w³asnym ¿yciem, by iœæ za nim. Albo nawet straciæ ¿ycie, ¿eby

poznaæ odpowiedzi.

Neelah odwróci³a siê od plamy œwiat³a i odesz³a kilka kroków

w ciemnoœæ pustyni. Odpowiedzi znajdowa³y siê pewnie gdzie in-

dziej, nie na tej planecie, ale noc zapewnia³a dostateczn¹ pustkê,

by pomieœciæ jej myœli.

– Ani kroku dalej – us³ysza³a g³os mê¿czyzny. – Nie ruszaj

siê.

Zobaczy³a naprzeciwko siebie ospowat¹ i pociêt¹ bliznami

twarz, pod grub¹ warstw¹ podró¿nego brudu, zakoñczon¹ nie-

chlujn¹ brod¹. Mê¿czyzna uniós³ k¹cik ust, ods³aniaj¹c ¿ó³te zêby.

Zanim zd¹¿y³a zareagowaæ, uniós³ lufê blastera, przewieszonego

background image

278

na skórzanym pasku przez ramiê. Broñ celowa³a prosto w ni¹, na

poziomie talii.

– Nie ma siê czego ba栖 powiedzia³ mê¿czyzna. – To ma

tylko ci pokazaæ, ¿e nie ¿artujemy. Ty te¿ nie bêdziesz ¿artowaæ.

¯adnych sztuczek, a wszystko bêdzie dobrze.

– Czego chcesz? – odezwa³a siê Neelah cichym g³osem. Nie

wiedzia³a, co by³oby gorsze: zaalarmowanie tego cz³owieka czy

dwóch ³owców nagród gdzieœ za jej plecami. Ka¿dy z nich móg³

zacz¹æ strzelaæ, tylko po to, by szybko za³atwiæ sprawê. Gdyby

sta³a na linii ognia, sprawy mog³y potoczyæ siê kiepsko. Dla niej.

– Nie ciebie. Przynajmniej nie teraz. – Drugi k¹cik ust mê¿-

czyzny uniós³ siê powoli, jakby ci¹gn¹³ go niewidzialny haczyk. –

PóŸniej mo¿e pogadamy, jak moglibyœmy siê zabawiæ. Ale w tej

chwili chcê porozmawiaæ z twoimi kolesiami.

Obaj, i Boba Fett, i Dengar, spojrzeli na ni¹, gdy wesz³a w kr¹g

œwiat³a lampy. Kiedy zobaczyli za ni¹ mê¿czyznê, Fett wsta³, po-

zostawiaj¹c modu³ komunikacyjny z ostatnim bolcem nie przylu-

towanym. Dengar siêgn¹³ do kabury po pistolet blasterowy, ale

zatrzyma³ d³oñ w powietrzu.

– No proszê, co za milutkie spotkanie. – Mê¿czyzna opuœci³

broñ, któr¹ wbija³ przedtem w kark Neelah. – Tacy starzy przyja-

ciele jak my powinni siê czêœciej spotykaæ.

– Vol Hamame – stwierdzi³ Dengar, krzywi¹c siê kwaœno i po-

kiwa³ g³ow¹. – Tak mi siê wydawa³o, ¿e zauwa¿y³em ciê w Mos

Eisley.

– Powinieneœ by³ siê przywitaæ. Nie musia³bym wtedy wlec

siê za tob¹ a¿ tutaj. Nie ¿eby to miejsce nie mia³o pewnego uro-

ku. – Hamame rozejrza³ siê po zboczach wydm, ledwie widocz-

nych poza obszarem oœwietlonym lamp¹ Dengara. – Ale ja wolê

uroki miasta, jeœli rozumiecie, co mam na myœli.

– Wiêc powinieneœ by³ w nim zosta栖 odezwa³ siê Boba Fett

równym i beznamiêtnym g³osem. – ¯ebyœ siê móg³ zajmowaæ w³a-

snymi sprawami, zamiast wtykaæ nos w cudze.

Neelah obejrza³a siê przez ramiê i zauwa¿y³a, ¿e mê¿czyzna

pokrêci³ g³ow¹ z udawanym ¿alem.

– Tak naprawdê, to jest moja sprawa. – Hamame wyci¹gn¹³

woln¹ rêkê, pokazuj¹c na Dengara. – To dlatego szed³em tu za

Dengarem. £atwo posz³o, z tym jego zdezelowanym grawicyklem.

Lecia³ tak wolno, ¿e mo¿na by³o zasn¹æ. Ale warto by³o, ¿eby siê

przekonaæ, ¿e jednak naprawdê ¿yjesz.

background image

279

Boba Fett spojrza³ na Dengara.

– Wygl¹da na to, ¿e nie bardzo ci siê uda³o za³atwiæ sprawê

po cichu.

– Nie wiñ go – powiedzia³ Hamame. – Powiedzmy, ¿e mamy

bardzo dobre kontakty w Mos Eisley. Niewiele rzeczy umyka moim

uszom. S³yszê o wszystkich ma³ych sprawkach, wiêc nic dziwne-

go, ¿e us³ysza³em i o du¿ej. Ca³a galaktyka dowiedzia³a siê, ¿e nie

¿yjesz; wiêkszoœæ jej mieszkañców s¹dzi, ¿e zosta³eœ strawiony

przez Sarlacka. Niektórzy... a ja wiem, kto... ucieszyliby siê, s³y-

sz¹c, ¿e prze¿y³eœ. Jest te¿ kupa innych, którzy byliby mniej szczê-

œliwi, gdyby siê dowiedzieli, ¿e znowu jesteœ na chodzie.

– To ich problem. – Fett wzruszy³ lekko ramionami. – A za-

nim siê dowiedz¹, minie trochê czasu. Zw³aszcza ¿e nie bêdzie

nikogo, kto im o tym powie.

– Nie ruszaj siê! – Jednym szybkim ruchem Hamame odepchn¹³

Neelah na bok, drug¹ rêk¹ unosz¹c broñ gotow¹ do strza³u. Pchniê-

cie by³o tak silne, ¿e upad³a na kolana, œcieraj¹c skórê z d³oni o ¿wir

i piasek. – Rêce do góry – kiwn¹³ luf¹ karabinu. – I odejdŸ od tego

pud³a.

– Tego? – Boba Fett, z rêkami na poziomie he³mu, kopn¹³

modu³ komunikacyjny. – Nie dzia³a.

– Nie obchodzi mnie, czy dzia³a. Ty za to nie powinieneœ. –

Kilka lampek zamigota³o na tablicy kontrolnej modu³u komuni-

kacyjnego. Hamame uniós³ broñ wy¿ej, celuj¹c z biodra prosto

w he³m Boby Fetta. – Po prostu odsuñ siê od niego. Sam wiesz,

co o tobie mówi¹, jaki to z ciebie spryciarz. Nie chcê ¿adnych nie-

spodzianek.

Fett przysun¹³ siê do Dengara, stoj¹cego obok z rêkami nad

g³ow¹.

– Spokojnie – powiedzia³. – Uwierz mi, za trupa nie dosta-

niesz nawet po³owy tego, co za ¿ywy towar.

– Wezmê, ile dadz¹ – powiedzia³ Hamame. – Zw³aszcza ¿e

nie macie wielkiego wyboru. – Uœmiechn¹³ siê, nie spuszczaj¹c

celownika z Dengara i Boby Fetta. – Zdumiewaj¹ce, jak ³atwo jest

przekonaæ kogoœ, kto patrzy w lufê karabinu. Jest parê pytañ, na

które chcê us³yszeæ odpowiedzi. Cenne odpowiedzi.

– Nie b¹dŸ idiot¹ – powiedzia³ Dengar. – Jeœli chcesz kredy-

tów, s¹ inne sposoby, by je dostaæ. I znacznie mniej niebezpiecz-

ne. Pozwól nam odejœæ, a ju¿ my siê postaramy, ¿eby ci siê to

op³aci³o.

background image

280

– Och, jasne! Wierzê, ¿e wyœlecie mi te kredyty. Mo¿ecie je

przes³aæ na adres kantyny w Mos Eisley. – Potrz¹sn¹³ g³ow¹ z gry-

masem niesmaku na twarzy. – B¹dŸ realist¹, Dengar. Niezale¿nie

od tego, ile wy dwaj bylibyœcie sk³onni zap³aciæ za w³asn¹ skórê, to

drobiazg w porównaniu z tym, co zap³ac¹ inni. – Spojrza³ prosto

na drugiego ³owcê. – Samopoczuciem Boby Fetta zainteresowa-

nych jest paru powa¿nych graczy, a ja zamierzam siê upewniæ, ¿e

uszczêœliwi¹ mnie, zanim bêd¹ mogli wzi¹æ siê za ciebie.

Neelah le¿a³a na ziemi tak, jak upad³a, nie odzywaj¹c siê i s³u-

chaj¹c rozmowy. Sposób mówienia tego mê¿czyzny da³ jej do

myœlenia. „Niezale¿nie od tego, ile wy dwaj bylibyœcie sk³onni za-

p³aciæ za w³asn¹ skórê”. To by³ w³aœnie jeden z tych typów, którzy

zapominali o obecnoœci kobiety, jeœli tylko nie zamierzali jej wyko-

rzystaæ. Tak jakby w ogóle jej tu nie by³o... albo jakby nie by³a

w stanie nic zrobiæ.

– Zapomnia³eœ o czymœ. – Jej g³os zaskoczy³ Hamame, jakby

nagle nadlecia³ z nicoœci. Mê¿czyzna rozejrza³ siê nerwowo do-

oko³a i spojrza³ w dó³ w jej stronê. Za ruchem g³owy poszed³ skrêt

tu³owia; teraz Neelah mog³a, opieraj¹c siê ³okciami o ziemiê, przy-

cisn¹æ p³asko stopê zgiêtej nogi do pod³o¿a, a drug¹ wyprostowaæ

gwa³townie w kopniaku, który trafi³ mê¿czyznê prosto w krocze.

Hamame wreszcie by³ w pe³ni œwiadom jej obecnoœci.

Przewróci³ siê, wal¹c ciê¿ko bokiem o ziemiê, spróbowa³ jed-

nak odzyskaæ kontrolê nad swoimi ruchami. Wbi³ kolbê karabinu

w biodro, przyci¹gaj¹c odruchowo kolana do ¿eber do pozycji

embrionalnej. Zacisn¹³ palce na spuœcie i puœci³ seriê, która minê³a

o centymetry g³owê Neelah. Dziewczyna zd¹¿y³a ju¿ wstaæ i po-

biec w kierunku pozosta³ych. Musia³a zanurkowaæ jeszcze raz,

gdy Boba Fett chwyci³ swój miotacz ze sterty sprzêtu, który zgro-

madzi³ obok, naprawiaj¹c modu³ komunikacyjny. Nie by³o czasu

na celowanie; Fett strzeli³, wybijaj¹c ¿wir i piasek spod stóp ich

napastnika, który przeturla³ siê teraz i skry³ w piaszczystej niecce.

Strza³y, które odda³ w odpowiedzi, choæ desperacko niecelne, wy-

starczy³y, by zmusiæ Fetta do cofniêcia siê pod skaliste zbocze

wzgórza.

– Tutaj! – Dengar chwyci³ Neelah za rêkê i wci¹gn¹³ j¹ do

bezpiecznej, p³ytkiej groty. Pchn¹³ j¹ za siebie i podniós³ blaster,

który le¿a³ u wejœcia do jaskini. Chwyci³ broñ i zacz¹³ strzelaæ.

Kurtyna ognia oœwietli³a noc, ukazuj¹c podskakuj¹ce, ostre cienie

na powierzchni ska³ i piaszczystej wydmy. Ostrza³ zmusi³ tamtego,

background image

281

by schowa³ g³owê poni¿ej krawêdzi niecki. Da³o to czas Bobie

Fettowi, który podbieg³ skulony do swoich towarzyszy.

Kiedy ju¿ byli w jaskini, Neelah i dwaj ³owcy nagród us³yszeli

podniesiony g³os mê¿czyzny, który pozosta³ na zewn¹trz.

– Phedroi! – Nie krzycza³ do nich, lecz do kogoœ innego, nie-

widocznego w otaczaj¹cych ich ciemnoœciach. – Bierz siê za nich!

Ale ju¿!

Komenda nie by³a potrzebna. Partner mê¿czyzny, który mu-

sia³ obserwowaæ ca³¹ scenê, teraz skierowa³ na nich ostr¹ kanona-

dê z miejsca, sk¹d mia³ ich wszystkich na widoku. Cofnêli siê

w g³¹b jaskini.

– I co teraz? – Neelah rozejrza³a siê dooko³a po grocie, oœwie-

tlonej œwiat³em ognia zaporowego ich napastników. Ca³a broñ ze

starannie ukrytych zapasów Boby Fetta zosta³a wczeœniej wywle-

czona na zewn¹trz. Fett i Dengar przywarli plecami do przeciwle-

g³ych œcian groty, wychylaj¹c siê tylko na tyle, ¿eby oddaæ kilka

szybkich strza³ów; zaraz cofali g³owy przed promieniami lasera,

które mija³y ich ze œwistem. – Utknêliœmy tu! Z tej dziury nie ma

wyjœcia!

– Nie mia³o byæ. – Boba Fett nie odwróci³ siê, by na ni¹ spoj-

rzeæ. – Niewiele siê zyska, uciekaj¹c przed takimi osobnikami.

– Doskona³a teoria. – Po drugiej stronie jaskini Dengar przy-

ciska³ rusznicê do piersi. Obserwowa³ ruch cieni w ciemnoœci na

zewn¹trz groty i czeka³, a¿ bêdzie móg³ oddaæ precyzyjnie wycelo-

wany strza³. – Tylko trochê s³abo sprawdza siê w praktyce.

Boba Fett wzruszy³ lekko ramionami, skrobi¹c zbroj¹ ska³ê za

swoimi plecami.

– Nie przejmuj siê tym. – Jego g³os by³ równie spokojny i wy-

prany z emocji jak poprzednio. – Wszystko jest pod kontrol¹.

– O czym ty mówisz? – Z g³êbi groty Neelah spojrza³a na

niego z niepokojem. Nie mog³a cofn¹æ siê dalej; dotar³a do koñca,

choæ by³o to tylko kilka metrów od zbocza wzgórza. – St¹d nie ma

wyjœcia! Przyszpilili nas. Teraz mog¹ albo czekaæ, a¿ skoñczy wam

siê amunicja, albo przywo³aæ posi³ki. – Kilka kolejnych strza³ów

rozœwietli³o grotê, trafiaj¹c w sklepienie nad jej g³ow¹ i odrywaj¹c

deszcz osmalonych skalnych od³amków. – Tak czy owak, ju¿ nas

maj¹!

– Powiedzia³em ju¿: nie przejmuj siê.

Spokojna odpowiedŸ ³owcy nagród rozwœcieczy³a Neelah.

Myœl, ¿e mia³aby zgin¹æ w tej dziurze – albo co gorsza, daæ siê

background image

282

z niej wywlec tamtym, kiedy ju¿ uporaj¹ siê z Bob¹ Fettem i Den-

garem – doprowadzi³a j¹ do pasji. Nie po to ucieka³am z pa³acu

Jabby, pomyœla³a, ¿eby skoñczyæ w taki sposób. Nadal zbyt wielu

rzeczy nie wiedzia³a, zbyt wiele pytañ pozosta³o bez odpowiedzi –

jej prawdziwe imiê, sk¹d pochodzi³a, jak tu trafi³a – ¿eby mia³a siê

tu wykrwawiaæ na piasku. Gdyby mia³a najmniejsz¹ szansê, wy-

szarpnê³aby blaster jednemu ze swoich towarzyszy i wyrwa³a siê,

strzelaj¹c bez opamiêtania w kierunku dwóch oblegaj¹cych ich

mê¿czyzn. Wszystko by³o lepsze ni¿ bezczynne czekanie na nie-

uniknion¹ œmieræ.

Dengar odwróci³ g³owê od wylotu jaskini.

– Jeœli masz jakiœ plan – zwróci³ siê do Fetta – by³bym ci

wdziêczny, gdybyœ mnie w nim uwzglêdni³.

– Gdyby by³o coœ, co móg³byœ zrobiæ, mo¿e nawet bym ci

powiedzia³. – Boba Fett odda³ kilka strza³ów, zanim spojrza³ na Den-

gara. – Ale nie ma. Mo¿esz tylko czekaæ. I przekonaæ siê o tym.

– No to piêknie! – powiedzia³a kwaœno Neelah. Musia³a pod-

nieœæ g³os, by zag³uszyæ ha³as kolejnej kanonady. Strza³y skrzesa³y

iskry na tylnej œcianie jaskini. Dosz³a ju¿ do takiego etapu, ¿e nic,

nawet strza³y lasera, nie sk³oni³oby jej, ¿eby siê uchyli³a. – Przez

ca³y czas myœla³am, ¿e dochodzisz do siebie po tym, co ci siê

przytrafi³o, ale teraz widzê, ¿e mózg usma¿y³ ci siê na dobre.

Boba Fett nie odpowiedzia³.

– Wstrzymaj ogieñ – poleci³ Dengarowi.

– Ale wtedy podejd¹ bli¿ej. – Dengar wskaza³ luf¹ broni na

zewn¹trz. – Ten, który by³ na wydmach, zmieni³ pozycjê. Ma te-

raz jeszcze lepsze pole ostrza³u.

– To nic. Chcê, ¿eby ci dwaj byli razem, a w ka¿dym razie

blisko siebie.

– Dlaczego? – Dengar wygl¹da³ na zaskoczonego. – Myœlisz,

¿e zastrzelisz ich obu naraz? Mogê ciê os³aniaæ, jeœli chcesz spró-

bowaæ.

– To nie bêdzie konieczne.

Rozb³yski ognia na zewn¹trz powiedzia³y Neelah, ¿e Dengar

mia³ racjê; dwaj napastnicy byli teraz o kilka metrów od siebie,

przykucniêci za niskim skalnym murkiem. Z miejsca, w którym

siê znaleŸli, mogli strzelaæ prosto do wnêtrza jaskini.

– Nie próbuj przemawiaæ mu do rozs¹dku. – Neelah pokaza-

³a g³ow¹ na Fetta. – Zapuœci³ siê tak daleko, ¿e nawet nie wie,

kiedy nie mo¿na ju¿...

background image

283

Przerwa³ jej nag³y ha³as z góry, jakby noc pêk³a na dwoje;

dŸwiêk narasta³, przechodz¹c od odleg³ego wycia do coraz bli¿sze-

go huku, który wykracza³ poza s³yszaln¹ czêstotliwoœæ. Grota za-

czê³a wibrowaæ, jak tamta, w której napotkali ¿ywy segment Sarlac-

ka. Sypnê³o py³em z pajêczyny pêkniêæ otwieraj¹cych siê w skale

nad ich g³owami; potem przysz³a kolej na drobne kamienie, a w koñ-

cu od³amki skalne doœæ du¿e, by rozci¹æ rêkê Neelah, któr¹ os³oni-

³a oczy. Spod ramienia widzia³a Dengara, jak pochyla siê, opusz-

cza rusznicê i spogl¹da na zewn¹trz w oszo³omieniu.

Jego cieñ podskoczy³ bli¿ej, podobnie jak cieñ Fetta. Sylwetki

obu ³owców obrysowa³a œwiat³oœæ, która ca³kowicie rozproszy³a

ciemnoœci nocy. Otaczaj¹ce ich wydmy by³y jasne, jakby nagle

spad³y na nie bliŸniacze s³oñca Tatooine. U wylotu groty widaæ

by³o dwóch napastników, jak odwracaj¹ siê i unosz¹ rêce, jakby

próbowali powstrzymaæ spadaj¹cy na nich ciê¿ar.

Wszystko to trwa³o zaledwie kilka sekund, zanim jasna plama

zamieni³a siê w zaokr¹glony z jednej strony kszta³t, który zawis³

tu¿ nad powierzchni¹ pustyni, wsparty na ognistych kolumnach

silników l¹downiczych. Jeden z mê¿czyzn zdo³a³ wstaæ i zanurko-

waæ g³ow¹ naprzód poza obrêb gwa³townego hamowania statku.

Drugiemu uda³o siê tylko podnieœæ na kolana i przycisn¹æ karabin

do piasku – w tej samej chwili ogon statku, z dyszami osmalonymi

i nadal rozgrzanymi, przygniót³ go do ziemi.

– A niech to! – g³os Dengara przerwa³ ciszê, gdy ryk silników

ust¹pi³ miejsca szklistemu brzêczeniu stopionego piasku, który pê-

ka³ stygn¹c. – To twój statek! „Niewolnik I”!

Neelah zrozumia³a, co siê sta³o. Uda³o mu siê, pomyœla³a,

uda³o mu siê uruchomiæ modu³ komunikacyjny. £¹cze miêdzy

oprzyrz¹dowaniem wewn¹trz he³mu, ma³a antena przekaŸniko-

wa na jego boku i to, co Dengar przywióz³ z Mos Eisley – Boba

Fett musia³ widaæ z³o¿yæ to wszystko do kupy, zanim jeszcze

pojawili siê tamci dwaj. I przez ca³y czas, kiedy ten o nazwisku

Hamame gada³ i potem, kiedy przystawi³ karabin do biodra, Fett

wysy³a³ sygna³ do swojego statku, orbituj¹cego ponad atmosfer¹

Tatooine. Poda³ „Niewolnikowi I” dok³adne wspó³rzêdne miej-

sca, w którym siê znajdowa³ – wystarczaj¹co dok³adne, by spro-

wadziæ go prosto na g³owy tych dwóch facetów. Noga i rêka

jednego z nich nadal czêœciowo wystawa³a spod statku; broñ le-

¿a³a zaledwie parê centymetrów od palców. Goœæ nie ubije ju¿

¿adnego interesu.

background image

284

– Szybko. – Boba Fett ruszy³ ku wylotowi groty. – Zbieramy

siê. Nie ma po co tu dalej sterczeæ.

Nie wiedzia³a, czy mówi³ tylko do Dengara, czy do niej te¿.

Ale wola³a nie ryzykowaæ. Zaczeka³a, a¿ pobiegn¹ szybkim sprin-

tem w stronê w³azu „Niewolnika I”. Z mroku wydm rozleg³a siê

kanonada strza³ów, topi¹c ogniem laserowym piasek pod ich sto-

pami – ich drugi przeœladowca nie podda³ siê jeszcze. Nie powstrzy-

ma³o to Neelah przed pójœciem w œlady Boby Fetta i Dengara.

Zd¹¿y³a po drodze wyrwaæ karabin blasterowy z r¹k martwego

mê¿czyzny.

– Stójcie! – przy wejœciu do statku Neelah unios³a broñ z pal-

cem na spuœcie. – Ani kroku dalej!

Dengar by³ ju¿ w œrodku; Boba Fett, trzymaj¹c siê jedn¹ rêk¹

klapy w³azu, odwróci³ siê i spojrza³ przez ramiê. Wzrok zza wizje-

ra napotka³ wylot lufy.

– Beze mnie nigdzie nie polecicie – powiedzia³a zimno Ne-

elah.

D³oñ Boby Fetta wystrzeli³a, zanim dziewczyna zd¹¿y³a zare-

agowaæ, ruchem szybszym ni¿ zdo³a³o zarejestrowaæ jej oko. Jego

piêœæ zacisnê³a siê na lufie karabinu; szybkim skrêtem ramienia

wyrwa³ jej broñ z rêki. Rusznica œmignê³a w powietrzu, by wyl¹-

dowaæ kilkanaœcie centymetrów od trupa.

Przez chwilê stali, patrz¹c na siebie. Potem Boba Fett wyci¹-

gn¹³ rêkê, z³apa³ dziewczynê za nadgarstek i wci¹gn¹³ j¹ do œrodka.

– Nie b¹dŸ g³upia. – Zacisn¹³ piêœæ, prawie mia¿d¿¹c jej ko-

œci. – To ja decydujê, kto leci, a kto zostaje. Ale w tej chwili jesteœ

zbyt cennym towarem, bym mia³ ciê zostawiæ.

Sekundê póŸniej by³a ju¿ na pok³adzie, a klapa w³azu zatrza-

snê³a siê za ni¹.

– Zapnij pasy – powiedzia³ Fett, wchodz¹c po szczeblach

metalowej drabinki przymocowanej po drugiej stronie pomiesz-

czenia. – Startujemy.

Neelah rozmasowa³a bol¹cy nadgarstek. Rozejrza³a siê dooko³a.

Patrz¹c na posêpne metalowe prêty klatek, uœwiadomi³a sobie, ¿e

kiedyœ – nie wiedzia³a kiedy, w jakim momencie swojej nieznanej

przesz³oœci – ¿e ju¿ kiedyœ tu by³a.

– To takie typowe. – SH

Σ

1-B odchyli³ w ty³ g³owê, patrz¹c

jak statek pospiesznie unosi siê ku nocnemu niebu. – Starasz siê

background image

285

jak mo¿esz, sk³adasz ich do kupy, pielêgnujesz i leczysz, a oni

nawet ci nie podziêkuj¹.

– Niewdziêcznoœæ. – 1e-XE sta³ obok wy¿szego robota me-

dycznego. Obaj wygramolili siê z kryjówki, gdy strza³y umilk³y na

dobre. Do tej pory pewnie nawet cz³owiek czaj¹cy siê wœród wydm

opuœci³ to miejsce, kieruj¹c siê z powrotem w stronê niegodziwego

miejsca, z którego musia³ nadejœæ; w ka¿dym razie nic nie wskazy-

wa³o na jego obecnoœæ. To by³o kolejne rozczarowanie dla obu

robotów; po spotkaniu z Bob¹ Fettem mê¿czyzna móg³ mieæ ja-

kieœ ciekawe rany, które wymaga³y leczenia. – Bezmyœlnoœæ.

– Oczywiœcie, czego innego mo¿na siê po nich spodziewaæ? –

Lœni¹cy ogon z dysz wylotowych statku zd¹¿y³ ju¿ zamieniæ siê

w niewielk¹ plamkê œwiat³a wœród gwiazd. Wewn¹trz obwodów

SH

Σ

1-B zagoœci³a nadzieja... jeœli roboty w ogóle miewaj¹ nadzie-

jê... ¿e tamci ludzie, a zw³aszcza ten, którego pielêgnowali w cho-

robie, Boba Fett, zabior¹ jego i 1e-XE ze sob¹. Z pewnoœci¹ zaro-

biliby na swoje ogniwa energetyczne przy tej obfitoœci uszkodzeñ

cia³a, jakie Fett zazwyczaj powodowa³ wokó³ siebie. – Taka ju¿

ich natura, jak s¹dzê. Wszyscy cieleœni myœl¹, ¿e s¹ nieœmiertel-

ni. – SH

Σ

1-B przeniós³ wzrok z rozgwie¿d¿onego nieba na ota-

czaj¹ce ich pustynne pustkowia. – I co teraz?

– Bezrobocie. – pisn¹³ 1e-XE. – Niepotrzebnoœæ.

SH

Σ

1-B przygl¹da³ siê przez chwilê towarzyszowi. Potem

wysun¹³ jedno z ramion, zakoñczone skalpelem, i zdrapa³ plamkê

rdzy ze sfatygowanego korpusu 1e-XE.

– Wiesz co? – odezwa³ siê z namys³em. – Przyda³oby ci siê

trochê konserwacji...

background image

286

R O Z D Z I A £

Nie cierpia³ nawet myœli, ¿e musi to zrobiæ. Ale wiedzia³, ¿e

nie ma wyjœcia.

G³os chciwoœci w jego trandoszañskim mózgu prawie przezwy-

ciê¿y³ wszelkie inne rozwa¿ania. S³ysza³ w g³owie te s³owa, odwieczn¹

m¹droœæ ³owców nagród, wypowiadan¹ g³osem jego ojca: ¿ywi s¹

wiêcej warci ni¿ martwi. Stary Cradossk wiedzia³, co mówi, przy-

najmniej pod tym wzglêdem; za ka¿dym razem, gdy Bossk g³adzi³

pazurami ogryzione do czysta koœci, które zatrzyma³ na pami¹tkê,

doznawa³ g³êbokiego poczucia ³¹cznoœci z przodkami. Mimo wszystko

istnia³a jeszcze inna prawda, równie niepodwa¿alna i twarda: spra-

wy wygl¹da³y inaczej, gdy w grê wchodzi³ Boba Fett.

Na ekranie skanera dalekiego zasiêgu „Wœciek³ego Psa”, w cia-

snej sterowni, Bossk widzia³ ma³¹ plamkê œwiat³a, oznaczaj¹c¹ sta-

tek Fetta. „Niewolnik I” oderwa³ siê ju¿ od powierzchni Tatooine.

Wkrótce wyjdzie z atmosfery planety i znajdzie siê w zasiêgu jego

systemów naprowadzaj¹cych i celowniczych. Bosskowi zosta³o bar-

dzo ma³o czasu na wciœniêcie przycisku i dokonanie tego, co ko-

nieczne. Nie móg³ ju¿ sobie pozwoliæ na ponowne roztrz¹sanie de-

cyzji czy na ¿al nad utraconymi zyskami.

W³aœnie wróci³ na pok³ad „Niewolnika I”, by œci¹gn¹æ kilka

interesuj¹cych plików z jego banku danych, kiedy kontrolki modu-

³u komunikacyjnego rozjarzy³y siê jak jasne iskry zestrzelonej aste-

roidy. To mog³o oznaczaæ tylko jedno – ¿e wiadomoœæ o tym, i¿

Boba Fett ¿yje, by³a prawdziwa, i ¿e on sam nawi¹za³ w³aœnie

³¹cznoœæ ze swoim statkiem orbituj¹cym wokó³ Tatooine. Bossk

background image

287

wiedzia³ te¿, co teraz nast¹pi. „Niewolnik I” pos³usznie wykona

zdalne rozkazy Boby Fetta, uruchomi g³ówny napêd i skieruje siê

ku powierzchni Tatooine na spotkanie ze swoim panem. A Boba

Fett bêdzie nie tylko ¿ywy, ale i wolny, gotów znów ruszyæ na

galaktyczne szlaki. Wolny i aktywny – najlepszy ³owca nagród na

wszystkich œwiatach rozproszonych po galaktyce.

Bossk nadal czu³ gniew i strach, jaki wywo³a³a w nim ta œwia-

domoœæ. Gniew to uczucie dobrze znane – Trandoszanie co rano

budzili siê gniewni – ale strach by³ czymœ nowym. I potê¿nym.

Pobudzi³ go do dzia³ania, szybkiego i skutecznego.

Nie traci³ czasu na rozgryzanie tajemnic. Jeœli bogaty i wp³ywo-

wy Kuat interesowa³ siê Bob¹ Fettem, ¿ywym lub martwym – niech

tak bêdzie; byæ mo¿e Bossk mimo wszystko bêdzie w stanie ode-

braæ nagrodê za potwierdzenie wiadomoœci wys³anej do w³aœciciela

Zak³adów Stoczniowych Kuat. A jeœli istnia³ jakiœ zwi¹zek miêdzy

ksiêciem Xizorem, tajnym w³adc¹ Czarnego S³oñca, a najazdem

szturmowców na farmê wilgoci na obrze¿ach Morza Wydm... od-

powiedŸ nie wyjdzie od Boby Fetta. Ju¿ Bossk siê o to postara.

Mia³ doœæ czasu, by przydŸwigaæ odpowiedni¹ iloœæ ³adunków

wybuchowych z „Wœciek³ego Psa”, ukryæ je w klatkach towaro-

wych ³adowni statku Fetta i zamontowaæ zdalny detonator. Zaraz

potem zamkn¹³ œluzê „Niewolnika I”, od³¹czy³ rêkaw w³asnego

statku i obserwowa³ przez iluminatory w sterowni, jak statek Fetta

kieruje siê ku powierzchni planety.

Teraz wraca³ z powrotem w przestrzeñ, nios¹c na pok³adzie swo-

jego pana. Plamka œwiat³a uros³a; jeszcze sekunda i bêdzie za póŸno.

Bossk wykorzeni³ z serca wszelki ¿al. Wcisn¹³ guzik na panelu kon-

troli swojego statku. W jednej chwili ma³a plamka œwiat³a zamieni³a

siê w kulê jaskrawego ognia, gasn¹c¹ w kosmicznej pró¿ni. Z „Nie-

wolnika I” pozosta³ tylko py³ i atomy.

Bossk odchyli³ siê na oparcie fotela pilota, wyczerpany. Czu³,

jak napiêcie zaczyna opuszczaæ jego miêœnie. I to by by³o na tyle,

pomyœla³ z ulg¹. Boba Fett nie ¿yje. Na dobre.

Nie ¿a³owa³; wiedzia³, ¿e trzeba by³o to zrobiæ.

Tylko jedna rzecz zastanawia³a Bosska, gdy wpatrywa³ siê

w miêdzygwiezdn¹ pustkê.

Dlaczego nadal siê ba³?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron