hope you like it, Itemaru kun~

background image

‘Jak to jest po śmierci przyjaciela?’ ‘Myślę, że zyskujemy to, co najbardziej w nim lubiliśmy’.
- Kurwa, co za bzdury… - warknął z irytacją w głosie, przełączając kanał.

Podróżowałem. Przede mną rozciągał się obdrapany blat stołu. Za mną widok ten spotykał się z jaskrawą ścianą, tworząc
niezauważalną, czyhającą na nieświadomych – przepaść. Z dnem w stercie rzuconych niechlujnie za biurko papierów.
Kartonów, bloków, zgniecionych bez skrupułów kartek i karteczek. Niegdyś ubranych w całą paletę barw dostępnych w
hurtowni. Dziś oprócz kurzu i cieni żalu bezowocnych prób. nie było już nic. Trwając w zapomnieniu czekały na małych gości
by stworzyć im przytulne więzienie, pejzaż ich zguby. Podróżowałem. Myśląc o miejscach, w których nigdy się nie zjawię,
przebierając leniwie palcami po imitacji drewna. Pokonując kolejne centymetry, zawracając, kręcąc kółka. Opuszkiem
palców zaznaczając ósemki. Przyciskając mocno, czekając aż skóra pojaśnieje i bez protestu otoczy paznokcie. Delikatnie,
bawiąc się w jezioro, pragnąc nie zburzyć spokoju tafli wody. Omijając porysowane ciemnym grafitem miejsca, przeskakując
plamki od farb, bez wysiłku unikając wystające gdzie niegdzie drzazgi. Przechytrzając ból, nawet gdy jego słudzy byli tak
drobni i doskonale zamaskowani. Podróżowałem. I natknąłem się na przeszkodę, która oderwała mnie od marzeń.
Popatrzyłem ze wstrętem na pająka. I ty ośmielasz się stawać mi naprzeciw? Przesunąłem minimalnie palec w jego
kierunku, na swoich długich, cieniutkich nóżkach przemierzył znaczną odległość. Przepłynął ocean, pokonał żar pustyni,
przedarł się przez gęste północne lasy. Byłem tuż za nim, dla mnie to był mniejszy kłopot. Wręcz naturalnym odruchem
wydało mi się zatrzymanie go. Umiejscowienie palca idealnie na jego odnóżu, tak, że żadna szarpanina nie obędzie się bez
strat. Naiwny i odważny, poświęcił się zyskując marną szanse ucieczki. Niedoczekanie jego. Wyuczone już niemal na pamięć
ruchy i znów śmiałem się widząc jak rozpaczliwie stara się wydostać. Kilka chwil ciszy, gdy pozbawiony jakiejkolwiek
możliwości wymknięcia się z mojej pułapki, rzucał resztki ciała w jakiś szaleńczych próbach. Czego?

niespostrzeżenie, kolejny
skrawek papieru spotkał się z moimi dłońmi
dłonie pełne żalu
nie mające jednak
Już
siły, zamienić go
w stertę strzępów niedokończonej historii
– kartka płasko rozciągnęła się przede mną

*

Mdły zapach bzu, trawa nadal mokra od rosy, resztki babiego lata dryfujące w powietrzu. Przebijając się

wschód słońca na tle tafli czarnego jeziora. Cisza przerywana rzadkim pohukiwaniem wracających do snu sów,

pluskiem wody, zrywaniem się z drzew do lotu pierwszych skowronków. Dokładnie tak jak opowiadała mu mama.
Ogarnięty radością, ścisnął mocniej jej dużą, ciepłą dłoń i… jego palce uchwyciły pustkę. Obrócił się zaskoczony i

zauważył, że był zupełnie sam. Zupełnie sam pośrodku ciemności, w której nie odważył się rozebrzmieć żaden

dźwięk.

Poruszył się niespokojnie, zbyt gwałtowanie, nagle – przyniosło to tylko falę nieznanego mu bólu, błyskawicznie
rozchodzącą się po całym ciele. Poczuł, że dookoła niego jest miękko i ciepło. Lecz obco. Odetchnął głęboko i

dopiero wtedy zanotował chór przytłumionych szeptów urzędujący wokół niego. Zdał sobie sprawę, że nie widział

rozmawiających osób, więc uchylił lekko ociężałe powieki, pozwalając rzeczywistości znów zawitać w jego świecie.

– Mamo…? – szepnął z nadzieją w przestrzeń.

Dookoła niego szmery ucichły.

– Twoja mama nie żyje.

*

Jechali nad jezioro. Męczył ją o to od wielu tygodni, czekając aż wreszcie nie będzie miała tej całej pracy i

innych dorosłych zajęć. Opowiadała mu o tym miejscu na dobranoc, mówiąc, że zabierała ją tam babcia gdy była

mała. Chłopiec często marzył o tym miejscu.

Powiedzieli mu, że jego mama nie powinna tak przyśpieszać. Że to był zwykły wypadek. Jeden z takich, o

których informowali na dolnym pasku podczas porannych wiadomości. Właśnie wtedy gdy on zazwyczaj jadł

swoje ulubione płatki z mnóstwem rodzynek, które szykowała mu mama.

*

– Miał niezwykłe szczęście, widziałem wrak tego auta… było praktycznie zmiażdżone!
– Szczęście powiadasz… wątpię.
– Dlaczego?

– Może i przeżył, ale zobacz, co wykryliśmy przy okazji…

Kartka z wynikami przeszła z rąk do rąk.

– Zostało mu co najwyżej pół roku.

background image

*

Na cmentarzu było cicho. Wiatr chował się w wygasłych zniczach, gdzie cicho pohukiwał. Chłopcu

wydawało się, że dookoła roznosi się zapach spalenizny. Patrzył zmęczonym wzrokiem na złote, grawerowane

litery. Na jego cały, dotychczas znany mu świat zawarty w kresce między datą urodzenia a śmierci. Patrzył i
sprawiało to, że czuł się nawet bardziej zmęczony. Droga powrotna wcale nie prowadziła do domu, a chłód

zbliżającego się wieczoru zdawał mu się być ciepłem miłym, jak te bijące od rozpalonego kominka.

– Wy, Ludzie – przemądrzały ton zawibrował złowieszczo w powietrzu – macie okropny zwyczaj

wznoszenia swoich miast na dawnych grobach.

Chłopiec pisnął z przestrachem, lecz w następnym ruchu zasłonił dłonią usta. W końcu, w miejscu takim jak to nie

powinno się hałasować. Tak samo jak w bibliotece. Powiódł wzrokiem za źródłem tamtych dziwacznych słów i po

chwili jego spojrzenie utkwiło na rudym zbiorowisku sierści zaopatrzonym w łapy, pokaźny ogon i wpatrujące się

w niego, ciemne oczyska. Odjął dłoń od ust; kto to widział, żeby lis gadał!

– Kim jesteś?

– Jestem lisem – odparł lis zrezygnowanym tonem; kita machnęła w powietrzu kilka razy.

– Tak, ale…

– Nie mam… zaraz, jak wy to nazywacie… imienia, bo o to chciałeś zapytać, prawda? – zdawało mu się, że

po rudym pysku przebiegł cień uśmiechu.

Chłopiec pokiwał tylko głową, będąc pod wrażeniem wiedzy lisa. Zreflektował się szybko, ponownie zabierając

głos.

– A ja…

– To nieważne.

– Nieważne? – powtórzył jak głucho jak echo.

– Nieważne. – potwierdził lis strzygąc uszami – Chciałbyś ruszyć ze mną na przygodę?

Przytaknął szybciej niż zdążył przypomnieć sobie ostrzeżenia mamy o nieznajomych. Zdawało się, że lis znów

uśmiechnął się przebiegle, a chwilę po tym skoczył ku niemu i chłopiec poczuł na swej dłoni ostre jak igły zęby,

traktujące go z przesadną delikatnością.

*

teraz dłonie dotykały kartki
Z przesadną wręcz delikatnością
zaraz potem
Bez żadnej delikatności
runęły na kartkę
duże, bardzo obce krople
Moich łez

– Kiedy to napisałem? – szepczę do siebie nie-swoim głosem.
Historia bez fabuły, pełna emocji jednej chwili, może natchnienia? Tak to ponoć nazywają. Ona i ja – autor. Tak obcy, tak
zaskoczony jak nie pojmujący nic czytelnik. Potem rodzi się setka pytań, których być nie powinno. Po co to napisałem, kiedy,
gdzie i może – dla kogo? I najważniejsze. Jak
to miało się skończyć?
Kilka sekund później znów wszystko jest nieważne. Ja wstaję od biurka – kartka ląduje za biurkiem. Z nadzieją rozglądam się
czy nie ma tu jeszcze jakiś pająków? Jest czwarta, a może i przed czwartą rano. Zamykam oczy i po omacku zahaczam dłoń o
klamkę, uchylam okno. Boję się okna. Zaraz chłodna tafla powietrza wbija się do pomieszczenia. Szybko przenika cienki
materiał mojego ubrania, łagodny jesienny wiatr pieści zmęczone ciało – potem znowu przychodzi świadomość, że nadal nie
jestem artystą.

Telewizor już nie gra.
W moim pokoju nigdy nie było telewizora.

Więc chwytam szybko za bluzę i sięgam po kluczę. Idę na podwórko, za podwórko, za furtkę, za ogrodzenie, siadam na
murku, po drugiej stronie ogrodzenia. Cały znany mi świat, tworzący moją małą grupę społeczną, jeszcze śpi. A ja nie.

*

Dziewczynka chwyciła rąbek jego koszuli. Machnął na nią niecierpliwie, z niepotrzebnych wyprzedzeniem, jak
gdyby obawiał się, że coś powie. Ale milczała tak jak jej kazał. Uczepiona jego ubrania, nasłuchiwała razem z nim.

background image

Skinął na nią by poszła za nim. Poszła. Poruszyli się o kilka kroków, powoli, z przestrachem. Dziwne dźwięki
zaczęły być na tyle wyraźne, że uznali iż naprawdę je słyszą. Dźwięki im obce, kaleczące uszy. Znów o kilka kroków
dalej. Dźwięki coraz gorsze, ale głos –

– Głos jakby znajomy.

głos jakby znajomy. Słoma pod ich nogami strzelała cicho, ulegając ciężarom ciał, łamiąc się. Ale to nie
przeszkadzało. Właściciel dźwięków nie słyszał. Więc poszli dalej, zaniepokojeni, zaintrygowani. Dziewczynka
dalej milczała, choć nasuwał się jej milion pytań. W końcu była dziewczynką. Przelotnie tylko, zerknęła na brata.
Minę miał zaciętą. Znów pociągnął ją za sobą.

Krok za krokiem, krok za krokiem.

Dźwięki coraz głośniejsze, słyszalne tak dobrze, że nagle dziewczynce wydało się to bardzo wstydliwe – słuchać ich.
A gdy spojrzała ukradkiem na brata, zobaczyła rumienieć zajmujący całą jego twarz.

Krok za krokiem, krok za krokiem.

Zatrzymali się przed samym rogiem, wyglądając zza niego tylko –
Zza rogu ukazał im się koń; napięte, mocne mięśnie, ukryte pod kasztanową sierścią; niespokojne, niemalże
gwałtowne, niepozbawione pewnej dzikości, ruchy; grzywa i ogon nie spływały wzdłuż ciała, majtały się zupełnie
bez żadnego uroku. Półgłośne rżenie i dziwne dźwięki, wijącej się pod cielskiem czworonoga osoby.
Nie zdążył jej zasłonić oczu, a dziewczynka zapomniała o tym by nic nie mówić i słabym głosem rzuciła:
– Mamo dlaczego…

*

Zaczyna świtać, ja mam jakiś skrawek. Znów umknął mi czas i nie wiem z jakiej przyczyny, ale łzy ciekną mi ciurkiem z oczu.
Nie skończę, nie zacznę, a nawet nie będę w trakcie – więc wracam do domu rad, że nie muszę wymyślać imion dla
bohaterów tej historii.
To znowu ten fragment życia, w którym miotam się między powinnością pisania a próbą zrozumienia o czym ja piszę; nie o
czym – jako historii, a o czym – jako próbie przekazu. Niedobrze tak, gubić się we własnych myślach.
Nie wiem kiedy i jak, ale to nieważne, jestem już w swoim łóżku. Znowu jest to bezpieczne ciepło i przejmująca samotność
właściwa dla potrzeb nastoletniego człowieka. Ale moje ciało nie współgra z umysłem, dlatego pełen zgorzknienia kładę się
spać i wraz z zamknięciem oczu:

*

Popatrzyłem na niego a on popatrzył na mnie. Milczenie wynikało nie z zakłopotania a z niemożności
wypowiedzenia słów. Ja za bardzo bałem się swojego przepraszam. Przepraszam oznaczałoby klęskę; mogłem
przyznać się do winy, do słabości, do tego, że mnie to dręczy jednak tylko samemu sobie. Gdybym miał pozwolić
sobie z nim na taką szczerość… to nie wchodziło w grę. Nie powinienem być z nim szczery. Nie byłem osobą
skorą do pomocy i nie miałem zamiaru bawić się w dobrego wujka ani zgrywać świętego. Gdybym się w to
zaangażował…. Kto wie jakby się to skończyło. Chłodna maska obojętności była o wiele wygodniejszym
wyjściem, o wiele bezpieczniejszym. A on w gruncie rzeczy nie wyglądał tak źle. Trzymał się jakoś, prawda? Nie
narzekał, nie…
A. nie mógł dłużej słuchać swoich myśli, poczuł się przez nie podle. Znów czuł się jak za szkolnych czasów, jak
gdyby ktoś przyłapał go na gorącym uczynku, na czymś czego nie powinien robić. Odliczył w myślach do dziesięciu
i ruszył w stronę dzieciaka.
Ten ani drgnął. Nie uśmiechał się tym razem. Gdy A. się zbliżył i zanim zdążył chociażby pomyśleć o tym, co
powinien powiedzieć, dzieciak go wyręczył.
– Przepraszam.
Nie było śladu żadnej barwy uczucia. Głos ten brzmiał obco, nie pasował do dzieciaka.
– Już nie będę.
O czym ty mówisz?
– Przyszedłem się pożegnać. Przepraszam za kłopot.
Co…? Nie, nie wolno ci…
Chłopiec nawet na niego nie spojrzał. Zawrócił w swoją stronę i zaczął się od niego oddalać. A. patrzył na to
wszystko jakby z oddali. Wydawało mu się to niedorzeczne, zakończenia takie jak to… tylko kiepskie filmy je
posiadały. Ani trochę nie aprobował tego, że jego przypadek miałby być rodem z takiej taniej, telewizyjnej szmiry.
Wszystko za szybko się potoczyło. I chociaż powtarzał sobie, że tak powinno być dobrze, że przecież go nie
obchodzi i że teraz powinien odetchnąć z ulgą i zająć się swoimi sprawami –pustka; tylko tyle. Kolejny raz coś
zniknęło z jego życia, znowu widział jak ktoś odchodzi i… nie. Nie, dopóki…

*

background image

Oczy mam szeroko otwarte i leżę na wznak. Sufit znów wydaje mi się kremowy, ale to zasługa blasku świeczki. Wniosek jest
oczywisty, a ja przesadnie ostrożnym szeptem oznajmiam mojemu pokojowi:
– Nie mogę spać.
Wzdycham bezgłośnie.
– Tak, znowu.
I myślę sobie ile mnie jest we mnie, gdy zamykam oczy, gdy świat ograniczony jest tylko wyobraźnia i może być tak
kolorowy jak tylko sobie zapragnę; i gdzie ja właściwie jestem, gdy cała reszta znajduje się po drugiej stronie lustra?

*

dysonans moich słów
brak konwencji w uczuciach
utracona kompatybilność na
linii przyczynowo – skutkowej życia
dyskurs pisany cierpieniem
ku awersji wspomnień
jeszcze teraźniejszych

Śmieję się bez śmiechu zupełnie żadnego, porzucam poezję, nie warto robić sobie wstydu.

*


Wszechświat zatonął w trwodze. Nawet ludzki półświatek czuł zbliżającą się wojnę. Bogowie szykowali się do
krwawej jatki. Pociąg do ostatniego dnia świata był wypełniony po brzegi. Jadąc na kraniec, marząc by ostał się on
w czasie okupacji ciemności. Konduktor bez twarzy dostał nową role, nawet on mógł decydować o istnieniu
biednych przybyłych tu dusz.

- Nie ma już miejsc.

- Za życia byłem człowiekiem.

- Więc?

- Zabij. Zabij i zwolnij je dla mnie.

Bez konkretnych przyczyn. Z motywem, którego sam nie był wstanie pojąć. Z alibi godnym zbrodni w

afekcie. Nie mrugnąwszy nawet okiem, gdy rozdarta dusza wydała ostatni jęk. Opuszczając drżącą rękę niepewnie
dzierżącą śrubokręt. Na ramieniu poczuł nikły dotyk. Ludzka duszyczka patrzyła na niego z rozbawieniem.

- O nie kochany, chodziło mi o twoje miejsce.

Konduktor ledwo pojąwszy nowe znaczenie rozkazu, padł na marmurową posadzkę wypełniającą korytarz

przedziału. Słyszał wdzięczny śmiech gdy w ostatnich chwilach życia wywlekano jego ciało na peron. Poruszające
się w jego głowie obrazki, wychwytujące uśmiech jego zabójcy, żegnające maszynę, której służył całe swoje życie.

- Przecież mu mówiłem, byłem człowiekiem. – westchnął rozczarowany morderca wracając do pasażerów.

Koniec świata nie istniał.



07.10.12


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
as you like it, british literary
Shakespeare As You Like It
Gender in As You Like It
banks dance for as you like it
337929 As You Like It by William Shakespeare(1)
William Shakespeare As You Like It
Shakespeare As You Like It (ENG)
Jolie Du Pre [Tarot Eight of Swords] Smile Like You Mean It
Would you like to live to0
No Filter Trade as you see it
What poems do you like mos1
no title you name it
do you like shoping why
Life what you make it
Język angielski Write a report?out one of the things that you like or?n
Would you like to? an explorer or a writer
Iodine why you need it

więcej podobnych podstron