James Ellen Na przekor milosci

background image

1


ELLEN JAMES


Na przekór miłości






background image

2

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Okna salonu otwarte były szeroko ku letniemu

popołudniu. Intensywne, złociste światło sączyło się do

pokoju, a lekki wiatr szeleścił w zasłonkach, jakby chciał

wywabić Christine do ogrodu. Lecz Christine Daniels nie

miała czasu na delektowanie się urodą dnia. Borykała się

właśnie z kuponem jasnoczerwonego, bawełnianego

materiału.

Zebrała kraj materiału i narzuciła go zawadiacko na ramię

manekina. Żywa czerwień była jej ulubionym kolorem. Czuła,

że uda jej się uszyć wspaniałą sukienkę, mimo że dotąd

potrafiła jedynie fastrygować. Ale w końcu szycie - to taki

sam cel jak wszystkie dotychczasowe, a zatem coś, z czym

należało się zmierzyć, stoczyć walkę i ostatecznie wygrać. To

wszystko było częścią jej zupełnie nowego życia, dalekiego od

napięć i presji, z którymi mocowała się w Nowym Jorku jako
wspólnik w ojcowskiej firmie maklerskiej na Wall Street.

Teraz wiodła żywot nieskomplikowany, lecz dostarczający

więcej satysfakcji - prowadziła swój własny interes, uroczy

pensjonat w niedużym, malowniczym miasteczku Red River
w stanie Nowy Meksyk.

Mrucząc coś do siebie, szperała w znalezionym na strychu

pudełku po cygarach wypełnionym guzikami. Wyjęła jeden z

nich, biały, dość zwykły i przyłożyła go do czerwonej tkaniny.

Mógł pasować, lecz wydawał się nieco pospolity. Odgarnęła

do tyłu pasmo długich, jasnomiodowych włosów i wsunęła

guzik w usta niczym cukierek. Ssała go w zamyśleniu,

przeczesując pudełko w poszukiwaniu czegoś niecodziennego.

Może rząd małych, perłowych guziczków wzdłuż całej

sukienki z góry aż na dół...

- Przepraszam -

zagrzmiał głęboki, męski głos tuż za jej

plecami. Christine drgnęła zaskoczona, a wessany wraz z

background image

3

dużym łykiem powietrza guzik wylądował w okolicach

tchawicy, gdzie utknął, zamykając dostęp powietrza. Nie

mogła oddychać! Jej serce zaczęło szaleńczo łomotać, podczas

gdy mężczyzna wciąż mówił.

-

Szukam Mary Christine Daniels. Czy dobrze trafiłem?

Christine panicznie przestraszona usiłowała krzyknąć, lecz

nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Czuła, że jej płuca

eksplodują za chwilę z braku powietrza. Jedyne, co mogła

zrobić, to zatrzepotać ramionami jak pingwin pragnący

ulecieć.

-

Czy to oznacza, że pani jej nie zna? - zapytał mężczyzna

z powątpiewaniem. Christine zatrzepotała ponownie, ale już

słabiej. Jak przez mgłę zobaczyła wzór na tapecie, który

zaczął falować - przekwitłe kuliste róże rozprzestrzeniające się

i kurczące w niepokojący sposób.

Twarz mężczyzny majaczyła gdzieś pomiędzy nią a

tapetą. Christine miała niejasne wrażenie, że jego rudawe brwi

zmarszczyły się złowrogo. Twarz przybliżała się i zdawała się

dziwnie nie należeć do żadnego ciała.

-

Dobry Boże - powiedział nieznajomy. - Co pani sobie

zrobiła?

Poczuła na plecach uderzenie silnej dłoni i jeszcze

mocniej zaczęła się dławić. Ogarnęło ją przerażenie.

Mężczyzna chwycił stojący na stoliku wazon z jaskrami,

wyciągnął z niego kwiaty i podsunął go tuż pod jej nos.

- Wody -

powiedział. - Pani musi napić się wody!

Christine chciała histerycznie roześmiać się. Spojrzała w

głąb wazonu i zobaczyła tam ciemną ciecz i zatopione w niej

rozmokłe łodygi. Poczuła się jak wessana w próżnię. Nie było

powietrza, nie było światła, niczego czego można by się

uchwycić...

Męskie ramię przytrzymało ją od tyłu, zaciskając się na jej

ciele j

ak imadło. Wiedziała, że nieznajomy starał się jej

background image

4

pomóc, ale bolesny ucisk jego ramion sprawił, że poczuła się

jeszcze bardziej jak w potrzasku. Ogarnięta paniką zaczęła się

wyrywać. Atakowała kopniakami kość goleniową mężczyzny,

dopóki jego uścisk nie zwiotczał nieco.

Mężczyzna jej nie puszczał.
- Stój do cholery! -

krzyczał. Nagle straciwszy

równowagę, oboje potknęli się o manekin, który zawirował

szaleńczo i runął na bok. Christine zaczęła pogrążać się w

nieświadomości. Wówczas ramiona mężczyzny znów się

zacisnęły. Mocnym uderzeniem pięści podbił jej klatkę

piersiową i guzik wyskoczył z niej gwałtownie.

Pierwsze co poczuła, to zbawienny zastrzyk powietrza

wdzierającego się do płuc. Dotąd tylko częściowo była

świadoma silnych ramion wciąż ją obejmujących i

masywnego, męskiego ciała, które do niej przywarło. Teraz

niespodziewanie poczuła się bezpieczniejsza dzięki ciepłu

promieniującemu z tego człowieka. Osunęła się bezwładnie

jak szmaciana lalka. Mężczyzna uniósł ją i bezceremonialnie

położył na kanapie. Opadła na poduszki, chwytając w płuca

powietrze. Wszystko wokół wydało się teraz jasne i ostre.

Delektowała się popołudniowym słońcem, zaglądającym
przez okna i wilgotnym, cierpkim zapachem jaskrów
rozsypanych na stoliku.

Mężczyzna pochylał się nad nią.
-

Dobrze się pani czuje? - pytał z troską.

- Tak -

zachrypiała, przypatrując mu się uważnie.

Był niezwykle przystojny, miał ciemnordzawe włosy i

wyraziste rysy twarzy. Nawet jego wydatny nos jakby

przydawał mu atrakcyjności. Słoneczne promienie

wydobywały

rudawozłoty

refleks

na

owłosieniu

przedramienia, a jego skóra miała złocisty odcień. Mężczyzna

z miedzi i złota...

background image

5

Christine zamknęła i otworzyła oczy. Była tak

roztrzęsiona, że zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem

nadal jeszcze nie jest ofiarą halucynacji.

Mężczyzna wyprostował się.
-

Przyniosę szklankę wody - powiedział. - Gdzie jest

kuchnia?

Wskazała kierunek i obserwowała go, gdy odchodził.

Poruszał się energicznie, stawiając długie, sprężyste kroki.

Gdy po chwili wrócił, z wdzięcznością przyjęła szklankę

wody sodowej. Uniosła się, by wypić parę łyczków, lecz zaraz

opadła na poduszki, poruszona nagłą myślą.

-

Pan uratował mi życie - powiedziała. - Gdyby nie to, co

pan zrobił, byłoby już...

Nie mogła nawet dokończyć zdania. Objęła szklankę

dłońmi, jej palce drżały.

-

To nie było dla mnie przyjemne przeżycie - od-

powiedział cierpko. - Proszę nadal trenować te kopniaki.

Świetnie to pani idzie.

Pochylił się nad wyblakłym perskim dywanem i podniósł

z podłogi coś białego i niedużego.

-

Co robił ten guzik w pani buzi?

-

Lepiej mi się myśli, kiedy coś żuję - wyjaśniła.

-

Dość zwariowany zwyczaj - odpowiedział. - Może teraz

zrozumie to pani.

Podrz

ucił guzik, który z cichym „pac” wylądował na

blacie stolika.

-

No cóż - powiedziała Christine. - Zakradł się pan

znienacka od tyłu. Każdy na moim miejscu skoczyłby jak
oparzony.

-

Pukałem do drzwi frontowych, lecz nikt nie odpowiadał.

Czy to pani jest Mary Christine?

- Po prostu Christie -

poprawiła go, przypatrując mu się

uważnie.

background image

6

Jego piwne oczy przywoływały na myśl obraz górskiego

potoku, unoszącego garść jesiennych liści.

-

Jak by na to nie patrzeć - powiedziała - uratowałeś mi

życie. Nie wiem, jak mogłabym się odwdzięczyć.

-

Nie ma o czym mówić - odpowiedział zniecierpliwiony.

-

Miałem co prawda zatrzymać się tu na parę dni, lecz może

zniknę na moment i pozwolę ci wydobrzeć. Wrócę
wieczorem...

- O, nie -

zaprotestowała, kręcąc słabo głową opartą na

poduszkach kanapy. -

Nie możesz odejść po tym, co zaszło.

Nie rozumiesz tego? Ocaliłeś mi życie, a to nas jakoś wiąże, to

znaczy... Nie możesz tak po prostu sobie pójść.

Christie widziała, jak twarz mężczyzny lekko tężeje.

Najwyraźniej nie chciał w żaden sposób ulec jej

niestosownym emocjom, ale to nie miało znaczenia. Drżała

wciąż od stóp do głów i bardzo kogoś potrzebowała. A on był

tuż, obok...

-

To było ważne przeżycie dla nas obojga - powiedziała,

dzwoniąc lekko zębami. - Na pewno nie na co dzień ratujesz

komuś życie. To sprawia, że widzi się wszystko w innym

świetle. Taka byłam dziś wściekła na jednego z gości.

Zostawił w pokoju okropny bałagan, który musiałam

posprzątać. Ale to już teraz nieważne. To nie ma
najmniejszego znaczenia. Prawda?

Nie odpowiadał. Po prostu stał, przypatrując się Christie w

taki sposób, w jaki uczony mógłby studiować dziwaczny
gatunek zw

ierzęcia. Jego spojrzenie zatrzymało się na zmiętej,

kloszowej spódnicy z perkalu i luźnym podkoszulku, który

nawoływał śmiałym napisem „Przybądźcie na spływ potężną

rzeką Rio Grande”. Wreszcie przemówił.

-

Jak się czujesz, Christie? - pytanie zabrzmiało dość

szorstko.

background image

7

-

Kręci mi się w głowie. Czuję się nieźle, tylko jestem

trochę rozbita.

Odebrał od niej szklankę i odstawił na stolik. Potem ujął

jej dłonie.

-

Masz zimne ręce - powiedział. - Pewnie jesteś w szoku. -

Christie nie zaprzeczyła. Bliskość tego mężczyzny jakby

potęgowała niepokój w jej sercu, które waliło nierówno i

nawet zawroty głowy zdawały się nasilać.

Dotknął wierzchem dłoni jej czoła.
-

Nie masz gorączki - stwierdził. Przemawiał szorstko i

rzeczowo, ale jego dotyk był ciepły i Christie czegoś zabrakło,

kiedy po chwili cofnął rękę. Otulił ją szydełkowym,

wełnianym szalem, który leżał na kanapie. Jego gest nie miał

w sobie nic czułego, a jednak Christie poczuła się niezmiernie

błogo. Usiadł w fotelu naprzeciwko. Nosił wąskie dżinsy,
które podk

reślały szczupłość jego bioder. Były najwyraźniej

nowiuteńkie. Podobne wrażenie sprawiała koszula. Jej krój

podkreślał szerokie ramiona, ale zdawało się, że jest noszona

po raz pierwszy. Widoczne były charakterystyczne

zagniecenia materiału.

-

Jak się nazywasz? - zapytała.

- Matt Gallagher.
- Gallagher... a, tak -

powiedziała ucieszona. -

Zarezerwowałeś pokój na weekend. Ulokowałam cię na

drugim piętrze, jest tam spokój i cisza oraz cudowny widok na
narciarskie

stoki. Wyglądają przepięknie, takie zielone.

O

czywiście są malownicze także, kiedy spadnie śnieg -

dorzuciła niezupełnie a propos. - A tej zimy mam zamiar

szaleć na nartach. Czy jeździsz na nartach, Matt?

-

Nie miałem okazji spróbować - padła lakoniczna

odpowiedź. Kręcił się na fotelu i wyglądał nieswojo.

Po chwili wyjął z kieszeni dżinsów niewielki złoty

zegarek i sprawdziwszy godzinę, zaczął obracać go w palcach

background image

8

pieczołowicie niczym talizman. Kiedy po chwili spojrzał na

nią badawczym, taksującym wzrokiem, Christie posmutniała.

Ten wyraźny brak entuzjazmu czy jakiejkolwiek zachęty

sprawiał jej przykrość. Przybysz najwidoczniej nie dostrzegł

w niej pięknej kobiety, chociaż z pewnością wyglądała

atrakcyjnie. Jej ciemnoblond włosy o niespotykanym odcieniu

opadały puklami aż do pasa, a oczy miały odcień głębokiego

błękitu. Policzki były nieco zaokrąglone, ale cała sylwetka

wysmukła. A oto niejaki Matt Gallagher spoglądał na nią bez

najmniejszej aprobaty niczym na oskubaną gęś. Odrzuciła szal

i usiłowała usiąść.

- Auu! -

krzyknęła z bólu, zaczepiwszy kosmykiem

włosów o jeden z guzików w oparciu kanapy.

-

Cóż się znowu stało? - zapytał Matt, wpychając zegarek

na powrót do kieszonki. W mgnieniu oka był przy niej.

Poczuła przyjemną woń wody kolońskiej, która mieszała się z

zapachem nowiusieńkiego teksasu. Bardzo pociągające

wydały się jej piegi na jego nosie.

Pociągnęła za uwięziony kosmyk.
-

Pomogę ci - zaproponował.

Delikatnie manipulował przy jej włosach, lecz bez

powodzenia.

-

Musi być jakiś sposób - mruczał do siebie. -

Zobaczymy...

Usiadł obok na kanapie i obiema rękami dotykał jej

głowy. Niczym harfista starający się opanować nową melodię

pracował pieczołowicie na strunach jej włosów. Miał

sprężyste, kształtne palce o mocnych kostkach. Nigdy nie

przypuszczała, że kostki męskich dłoni mogą kryć w sobie
tyle magnetyzmu.

-

Stanowczo powinnaś unikać guzików - oświadczył Matt.

Nadal nie dawał za wygraną. - Wygląda na to, że już wiem.
Zaczekaj... mam!

background image

9

Triumfalnie uwolnił ostatnie pasemko.

Nie od razu wypuścił z ręki jej włosy. Przez chwilę

spływały swobodnie między jego palcami. Przyjrzał się im.

- Hmm -

w jego głosie brzmiało lekkie zdziwienie.

Cokolwiek miał na myśli, nie było to miłe. Do licha! To

brzmiało, jakby właśnie zobaczył węża zaplątanego wokół

własnego ramienia. Christie uniosła głowę i zdecydowanym

gestem odgarnęła wszystkie włosy na jedno ramię.

Matt przyglądał się jej, pocierając w zamyśleniu brodę.
-

Być może twój ojciec ma rację. Ktoś powinien

zaopiekować się tobą.

Słowa te spadły na Christie jak piorun z jasnego nieba.
- Co?! Znasz mojego ojca? -

zapytała oburzona. Z osobą

własnego ojca, Christophera Danielsa

Trzeciego, wiązała Christie większość bolesnych

wspomnień. Bardzo długo próbowała żyć podług jego

oczekiwań, lecz nigdy jej się to w pełni nie udało. Teraz, gdy

była wreszcie wolna, nie miała najmniejszej ochoty wrócić ani

pod jego, ani pod czyjekolwiek skrzydełka.

Matt wzruszył ramionami niecierpliwie, jakby chciał coś

wyjaśnić.

- Jestem nowym wspólnikiem twojego ojca.
- Rozumiem -

wycedziła Christie. - Zająłeś moje miejsce

w firmie Daniels,

Peters i Bainbridge. Teraz jest to już z

pewnością firma Daniels, Peters, Bainbridge i Gallagher.

-

Świetna myśl. Jednak obawiam się, że całą firmę

wkrótce diabli wezmą i nie będzie co zbierać. A wszystko z
twojego powodu, droga Christie Daniels!

Spoglądał na nią z jawną niechęcią.
- O czym ty mówisz? -

zapytała. - Mój ojciec jest jednym

z najlepiej prosperujących maklerów na całej Wall Street. I z

pewnością ma się dobrze. Cóż takiego się stało?

background image

10

Poczuła nagły niepokój, wróciły echa dzieciństwa, kiedy

ojci

ec był dla niej wszystkim. Dzisiaj nie miała co do tego

złudzeń, lecz wciąż przecież nie życzyła mu źle...

-

Wiedziałabyś, co się dzieje, gdybyś odbierała jego

telefony lub odpowiadała na listy, zamiast wysyłać je

nietknięte.

Zmienił pozycję i stare sprężyny kanapy jęknęły pod jego

ciężarem. Był mężczyzną potężnym i masywnym, lecz nie

ponad miarę. Wyglądał niczym poszukiwacz złota, który

właśnie zjawił się w dolinie, by nabyć dla siebie ekwipunek w

miejskim składziku. Z pewnością nie jak nowojorski makler...

mężczyzna ulepiony z tej samej gliny, co jej ojciec. Poczuła

się osaczona przez kogoś, kto w końcu wdarł się podstępnie

do jej domu. Zacisnęła dłonie w pięści i oświadczyła:

-

Moje wzajemne stosunki z ojcem to z pewnością nie

twój interes.

- Niestety to jest mój interes -

Matt pochylił się ku niej.

Miał złowrogi wyraz twarzy, w czym trochę przypominał

niedźwiedzia grizzly, oglądanego kiedyś przez Christie w
parku Yellowstone.

-

Czy myślisz, że dla przyjemności przywlokłem się tu, by

cię odszukać? Otóż nie. Ale ponieważ z twojego powodu stoi

pod znakiem zapytania cała moja kariera, nie miałem
specjalnego wyboru.

- Nie wiem, o czym mówisz -

zaprotestowała. - W ciągu

ostatnich czterech miesięcy nie miałam żadnego kontaktu z

ojcem. Jakim więc cudem mogłam mieć wpływ na twoją

karierę?

Matt zaklął pod nosem. Wstał i podszedł do walizki.

Wyjął z jej bocznej kieszeni jakąś teczkę i podał ją
dziewczynie.

- Czytaj -

nakazał.

background image

11

Christie była wściekła. Miała raz na zawsze dość

rozkazujących jej facetów. Ale musiała wiedzieć, o czym

mówi ten człowiek. Otworzyła teczkę i wśród pliku

dokumentów zobaczyła list od ojca. Przez chwilkę ważyła go

w dłoni. Papier był w najlepszym gatunku, jak zresztą

wszystko, czego kiedykolwiek dotknął jej ojciec. Sam był

chodzącą doskonałością i wymagał perfekcjonizmu od innych.

Wciąż nie mogła otworzyć listu. W ciągu minionych miesięcy

żal walczył w niej z poczuciem winy z powodu zerwania z

domem. Jednak wyzwolenie się spod władzy ojca stało się dla

niej w pewnym momencie jedynym wyjściem, prawdziwym

wybawieniem po wielu latach życia w nieustannym napięciu.

On nie miał prawa znów wdzierać się do jej świata!

Christie spojrzała na Matta, który stał teraz obok kominka

i lustrował ponuro kolekcję porcelanowych kotków.

Rozerwała kopertę. Im szybciej dowie się w czym rzecz, tym
lep

iej. Szybko przebiegła wzrokiem list, napisany na równie

wytwornym papierze jak koperta.


Moja droga Mary Christine!

Bardzo mnie boli to, że unikasz ze mną wszelkich

kontaktów. Nie widzę innego wyjścia niż wysłanie Matta w
charakterze emisariusza.

Ostatniego dnia, rzuciwszy wiele gorzkich oskarżeń pod

moim adresem, nie dałaś mi jednocześnie szans obrony. Przez

całe życie pracowałem i walczyłem głównie po to, by

zostawić ci coś cennego w spadku. Tylko dlatego firma
Daniels,

Peters i Bainbridge cokolwiek dla mnie znaczyła.

Cóż, przyznaję, że starałem się zaaranżować twoje

zaręczyny z Orenem Petersem, lecz czy nie miałem swoich

racji? Oren jest ambitnym młodym człowiekiem i podobnie

jak ty, spadkobiercą firmy. Jego ojciec zawsze był dla mnie

kimś więcej niż wspólnikiem, był moim najbliższym

background image

12

przyjacielem. Dlaczego nasze dzieci nie miałyby się połączyć,

by wspólnie kiedyś przejąć dziedzictwo? Miałem zresztą

wrażenie, że byłaś zainteresowana Orenem, zanim przejrzałaś
mój plan.

Dzi

siaj to wszystko nie ma żadnego znaczenia. Nie

chciałaś przejąć mojej spuścizny i odtąd firma praktycznie

przestała się dla mnie liczyć, Mary Christine. Postanowiłem ją

zatem rozwiązać po trzydziestu latach budowania. Bez ciebie

moja praca straciła sens. Otrzymasz od Matta niezbędne

dokumenty, których podpisanie umożliwi mi dalsze kroki

likwidacyjne. Nadal jesteś głównym udziałowcem i bez twojej

zgody nie mogę nic zrobić. Jest w tym zresztą pewna ironia

losu, nie sądzisz? W efekcie więc ty zwyciężyłaś. Myślę, że

zawsze ci o to chodziło.

Szczerze oddany

Twój ojciec

Christie przeczytała list raz jeszcze i z niedowierzaniem

roześmiała się głośno.

-

Przeszedł samego siebie - oświadczyła. - Grozi

zlikwidowaniem biznesu! W rzeczywistości to ostatnia rzecz,
na

jaką by się zdobył. Za to po mistrzowsku usiłuje mnie

podejść, abym przepełniona uczuciem winy wróciła do
Nowego Jorku pierwszym samolotem. Prawdziwy mistrz
manipulacji!

Przez chwilę odczuła szczery podziw dla gry ojca, a potem

z pogardą cisnęła list na podłogę. Oburzyła ją ta przebiegła

próba ponownego zawładnięcia nią, ale jednocześnie była zła

na siebie. Psiakrew! Znowu w końcu czuła się winna, a

przecież dokładnie o to chodziło jej prześladowcy.

Matt odwrócił się w jej stronę.
-

Wydaje mi się, że czegoś tu nie rozumiesz - powiedział

chłodno. - On naprawdę chce zlikwidować firmę z powodu

background image

13

tych sentymentalnych idiotyzmów. I tak czy inaczej musisz go

powstrzymać, zanim zrobi coś arcygłupiego. Obiecałem mu,

że przekażę ci te papiery, ale nie mam zamiaru pozwolić ci na
ich podpisanie.

-

A więc świetnie się składa. Bo ja ich na pewno nie

podpiszę! - odepchnęła od siebie teczkę.

-

To jeszcze mało - kontynuował Matt. - Musisz

uporządkować swoje rachunki z ojcem. Nieważne jak -

zadzwoń do niego albo najlepiej leć ze mną do Nowego Jorku.

Jesteś jedyną osobą, która może sprawić, że zmieni zdanie. Im

szybciej się do tego weźmiesz, tym lepiej dla nas wszystkich.

Christie rozdrażniło to nachalne mieszanie się do jej

spraw. Obrzuciła rozmówcę lodowatym spojrzeniem.

- Nie

pozwolę sobą manipulować. Ani tobie, ani mojemu

ojcu -

powiedziała. - A swoją drogą, jeśli rzeczywiście

obchodzi cię przyszłość firmy, możesz sobie wykupić mojego
ojca razem z Orenem Petersem. Terence Bainbridge wycofa

się wkrótce, nie ma więc co na niego liczyć, lecz ty i Oren

stworzycie z pewnością miły duet - ironizowała.

-

To niezły dowcip. Ja i twój beztroski eks-narzeczony

jako para wspólników.

-

Oren nie jest żadnym lekkoduchem - zaprotestowała. -

Jest tak samo despotyczny i uparty jak mój ojciec -

utkwiła

spojrzenie w rozmówcy -

który zresztą zawsze otaczał się

ludźmi tego pokroju. Ty też nie wyglądasz na wyjątek.

Zignorował tę uwagę, zajęty nagle porcelanową figurką

kota z wymalowanymi na ogonku dzwonecz

kami. Obejrzał ją

krytycznie ze wszystkich s

tron mówiąc:

-

Nawet gdybym chciał wykupić twojego ojca, nie byłoby

mnie na to stać - lekki grymas wykrzywił jego usta. - Mój

ostatni wspólnik dokonał poważnych nadużyć i zupełnie

rozłożył interes. Musiałem zaczynać wszystko od początku i
oto po raz drugi

mogę zrobić klapę, w dodatku z powodu

background image

14

niedorzecznej kłótni rodzinnej. Prześladuje mnie chyba jakieś
fatum.

Wypuścił z ręki porcelanową figurkę, która upadła z

hałasem. Dziwnym trafem nie rozleciała się na kawałki.

Christie przeszyła Matta zimnym wzrokiem.

- Obwiniasz mnie za wszystkie niepowodzenia swojego

życia. To raczej nie w porządku, nie uważasz?

Wolnymi krokami przemierzał pokój, zatrzymując się co

chwila, by usunąć ze swojej drogi jakiś wiklinowy mebel.

-

Obwiniam korupcję i nadużycia na rynku papierów

wartościowych. Obwiniam mojego wspólnika, który zniszczył

nasz wspólny interes i moją wiarę w przyjaźń. Obwiniam

twojego ojca, który zachowuje się jak sentymentalny stary

głupiec - i ciebie także za to, że uciekłaś z Nowego Jorku,

zostawiając po sobie cały ten bałagan i licząc, że ktoś go za

ciebie uporządkuje.

Zatrzymał się na widok wysokiej, osobliwej komody,

która mu stała na drodze.

-

Po jakiego czorta jest tu aż tyle mebli? - zapytał

zaczepnie. -

Ten pokój przypomina jakiś opętany antykwariat.

- Lu

bię starocie - oświadczyła Christie. - Nigdy nie

miałam na to czasu w Nowym Jorku. Właściwie na nic nie

miałam tam czasu.

Rozejrzała się dokoła, obdarzając ciepłym spojrzeniem

otaczający ją rozgardiasz - pokiereszowane biurko z

żaluzjowym zamknięciem, które przycupnęło w kącie jak

zwierzak pielęgnujący swe rany, staroświecki grzejnik,

wynaleziony gdzieś w sklepie ze starzyzną w Santa Fe,

ozdobny wiktoriański kwietnik. Jak dotąd nic nie cieszyło ją

bardziej niż wynajdowanie coraz to nowych drobiazgów w
coraz to innych stylach - egipskim, gotyckim, renesansowym,
roko

kowym, kolonialnym czy japońskim.

background image

15

Zwróciła się w stronę Matta, ciekawa czy jest w stanie

dostrzec, jak wiele znaczyło dla niej to nowe życie, którego

każdy kolejny dzień krył w sobie masę radości i

niespodzianek. Lecz Matt Gallagher należał do innego świata i

prawdopodobnie nie doceniał uroków rzeczy małych i

prostych. Musiała przyjąć inną linię obrony.

-

Posłuchaj, Matt - zaczęła. - Ja właściwie nie miałam

innego wyjścia. To narastało od tak dawna... - pokiwała głową
ze smutkiem. -

Gdy jesteś maklerem, jedyne co cię obchodzi -

to pchanie akcji w górę, wyżej niż w zeszłym tygodniu, wyżej

niż wczoraj. Codziennie rano budziłam się z nerwową

wysypką - otrząsnęła się na samo wspomnienie. - Śniłam sen

swojego ojca, a nie mój własny, i to stawało się czasem nie do
zniesienia -

ciągnęła. - A potem miała miejsce wielka farsa z

moimi zaręczynami z Orenem. Zorientowałam się, że

wszystko to uknuł mój ojciec, praktycznie przekupił Orena, by

tylko biedak mi się oświadczył! Tak więc ostatnia kropla

przepełniła mój kielich goryczy. Życie pod presją wymagań

ojca było jednym pasmem udręk i już to wystarczyłoby, żeby

odejść. Lecz on posunął się jeszcze dalej, próbując narzucić

mi małżeństwo. Nie pozostawało mi nic innego, jak

natychmiast wyjechać. Czy jesteś w stanie to zrozumieć?

-

Mimo wszystko powinnaś była zostać w Nowym Jorku -

odpowiedział Matt. - Należało rozwiązać własne problemy,

zamiast od nich uciekać.

Miał niezadowoloną minę. Najwyraźniej zastanawiał się

n

ad tym, jak dowieść, że gdyby tylko starczyło jej odwagi,

powinna wrócić do domu dla własnego dobra.

-

Nie mam zamiaru kroczyć kolejną wydeptaną przez ojca

ścieżką - oznajmiła stanowczo. - I możesz mu to powtórzyć.

-

Pośredniczenie między tobą a ojcem nie ma żadnego

sensu -

zawyrokował. - I niczego nie rozwiąże. Musisz sama

to z nim załatwić i powstrzymać go w jego szaleństwie.

background image

16

Naprawdę nie chciałbym przyglądać się, jak kolejna firma

pada na moich oczach. Możesz być tego pewna - to bardzo

żałosny widok.

Chr

istie poczuła, jak krew uderza jej do głowy.

- Tracisz czas! -

wykrzyknęła. - O ile wiem Christopher

Daniels Trzeci może robić wszystko, na co ma ochotę!

Matt stanął przed nią z rękoma ukrytymi głęboko w

kieszeniach dżinsów. Wyglądał groźnie.

- Przekonam c

ię, Christie, nieważne jakim kosztem.

-

Żaden człowiek nie będzie mi dyktował, co mam robić.

Dotyczy to i ciebie!

Po raz pierwszy uśmiechnął się - zwodniczym, ujmującym

uśmiechem.

- Jeszcze zobaczymy, Christie -

powiedział miękko. -

Zobaczymy...

background image

17

ROZDZIAŁ DRUGI

Christie z trudem wydobyła się z objęć zapadniętej starej

kanapy. Wciąż jeszcze była oszołomiona i zdawało się jej, że

zaraz straci przytomność. Rzeczywiście, zachwiała się nieco i

wtedy Matt ponownie ruszył z pomocą. Objął ją ramieniem
pewnie i s

tanowczo, a zarazem zaskakująco delikatnie.

Poczuła dziwną, bezwładną błogość w całym ciele.

-

Dobrze się czujesz? - zapytał z niepokojem.

-

O tak... Nieźle, dziękuję - odparła, odsuwając się nieco

od niego. Krępowała ją subtelność tego uścisku.

-

No cóż - przemówiła rzeczowym tonem. - Skoro musisz

zatrzymać się w Red River, powinieneś spróbować w hotelu

Blue Spruce na Main Street, pewnie mają tam wolne miejsca.

-

Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - powiedział pewnie.

-

Zostanę tutaj.

- Nie ma mowy!
- Jak

to, czyżbym nie miał rezerwacji?

- W zasadzie tak, ale...
-

Więc nie możesz mnie odesłać. Jestem gościem jak inni.

Christie zerknęła kpiąco na rozmówcę. Targały nią

sprzeczne uczucia. W gruncie rzeczy Matt bardzo jej się

podobał i niemiła była myśl, że oto miałby zniknąć raz na

zawsze za drzwiami i umknąć z jej życia. Rozsądek jednak

nakazywał pozbyć się go natychmiast, zanim przestałaby

panować nad emocjami. To przecież wysłannik jej ojca.

Należało się go wystrzegać.

Lecz z drugiej strony ufała przecież sobie i własnej

odporności na jego wdzięki. A Matt będzie w Red River tylko

kilka dni. Dlaczego nie pozwolić mu zostać?

-

Jestem kobietą interesu - powiedziała po chwili - i

byłoby głupotą odsyłać gościa, który płaci. Ale nie oczekuj
specjalnego traktowania.

background image

18

Rozmowa utknęła w martwym punkcie. Christie wreszcie

przemówiła.

-

Zaprowadzę cię do twojego pokoju, żebyś mógł się

rozgościć - zadecydowała. - Trochę później dopełnimy

formalności.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku schodów.

Matt podniósł walizkę i podążył za nią. Nim przeszła parę

kroków, położył dłoń na jej ramieniu.

- Zwolnij -

doradził. - Lepiej nie chodź zbyt energicznie

jeszcze przez jakiś czas.

Ta poufałość irytowała i dziwnie niepokoiła dziewczynę.

Ponieważ wciąż jednak nie czuła się dobrze, pozwoliła, by

ujął ją pod rękę i razem weszli na drugie piętro.

- Oto twój pokój -

oznajmiła, otwierając zamaszyście

drzwi.

We wnętrzu niepodzielnie królowały starocie. Oczom

gościa ukazały się dwa sekretarzyki z lustrami, bujane krzesło
i fotel, t

aboret i krzesło na kółkach, parę oszklonych

biblioteczek, rustykalne sosnowe biurko i miniaturowy

klawikord w idealnym stanie. Całego tego dobytku, niczym

obwarowanej fortecy, strzegło ogromne łoże, ulokowane

pośrodku.

- Przytulnie tu, prawda? -

zapytała Christie, torując sobie

drogę między sekretarzykiem a bambusowym bujakiem. Matt

stał w drzwiach, obserwując podejrzliwie pokój, jakby miał do

czynienia z niebezpieczną zasadzką. Wreszcie przekroczył

próg, podszedł do łóżka i położył na nim walizkę, sprawdzając
jedno

cześnie sprężystość materaca i obrzucając Christie

odpowiednio wymownym spojrzeniem.

-

Musisz wiedzieć, Matt - zagadała - że skoro już jesteś w

Red River, możesz tutaj nieźle się rozerwać. Masz wiele

różnych możliwości: łowienie ryb, pływanie tratwą, piesze
wyprawy...

background image

19

Spojrzał na nią ironicznie.
-

Obawiam się, że nie będę miał na to czasu. Wracam do

Nowego Jorku w poniedziałek, a ty polecisz ze mną.

Zmarszczyła gniewnie brwi w odpowiedzi.
-

Nigdy nie wrócę do Nowego Jorku. Jestem teraz kimś

inny

m i żyję zupełnie innym życiem.

Matt otworzył walizkę.
-

Nikt nie żąda od ciebie wielkich ofiar, Christie. Jedyne,

czego oczekuję, to że zjawisz się w domu i powstrzymasz ojca

od robienia głupstw. Potem możesz spokojnie wracać do

swojego raju na końcu świata.

Christie poruszyła się gwałtownie.
-

Kiedy się przekona, że jestem w Nowym Jorku, zrobi

wszystko, żeby mnie tam zatrzymać. W tym cały problem - on

stara się grać na moich emocjach i na moim poczuciu winy.

Naprawdę świetnie to potrafi.

Matt wzruszył ramionami.
-

To może wrócisz do pracy w firmie? Naprawdę tak

bardzo przeraża cię perspektywa życia w Nowym Jorku i

pracy na giełdzie?

Christie kiwnęła głową.
-

To piekło jest nie do wytrzymania. Czy ty tego nie

zauważyłeś? Spójrz na siebie. Jesteś napięty jak struna,

wezbrany wulkan, który za chwilę wybuchnie.

Matt gniewnie zerknął na Christie znad walizki.
-

To fakt, że żyję w napięciu - przyznał cierpko.

-

I czasem mam tego dość! Ale nie mogę tak po prostu

wszystkiego rzucić po piętnastu latach pracy. Nie wolno

uciekać od odpowiedzialności w taki sposób, jak robisz to ty.

-

Czasami obowiązek nas przytłacza - odpowiedziała

Christie. -

Bardzo długo starałam się spełniać wszystkie

polecenia mojego ojca. Nie mogę jednak poświęcić własnego

szczęścia, by go zadowolić.

background image

20

Obserwował ją z zaciętą miną, lecz milczał. Christie czuła,

że zdobyła lekką przewagę. Usiadła na łóżku i rozkołysała

materac, który okazał się sprężysty i jędrny. Na pewno dobrze

będzie służyć Mattowi... Wyobraziła sobie jego duże, silne

ciało rozciągnięte na łóżku i pogrążone we śnie...

Z trudem przełknęła ślinę, przywołując wyobraźnię do

porządku. Matt wypakowywał właśnie z walizki stertę koszul.

Wszystkie miały oryginalne opakowania i wyglądało na to, że

ich właściciel odwiedził niedawno jakiś sklep, zażądawszy

różnych koszul na każdą okazję.

-

Dlaczego przytaskałem ze sobą cały ten śmietnik? -

marudził, rozwijając parę długich, żółtych skarpetek. Coraz to

nowe rzeczy wyskakiwały z walizki, a Matt miał taką minę,

jakby nie on je tam wkładał.

Christi

e zwróciła uwagę na flanelową bluzę w zielono-

niebieską kratę i parę sztruksowych spodni.

-

To akurat bardzo mi się podoba - pochwaliła, gładząc

miękką flanelę. - Czy zabrałeś ze sobą także szorty? Albo
adidasy?

Wychyliła się, by dojrzeć buty, które miał na nogach.

Okazały się nieskazitelnie nowymi butami do górskiej
wspinaczki.

-

Jesteś całkiem nieźle wyposażony. Myślę, że nie jesteś

przypadkiem beznadziejnym.

-

Co za wścibska osoba z ciebie.

-

Zgadza się - przyznała, nie tracąc pewności siebie.

Wyprostowa

wszy się próbowała właśnie zgarnąć włosy tak,

by je zapleść w jeden luźny warkocz.

-

Jestem okropnie wścibska, ale przy okazji życzliwa. Te

cechy uczyniły ze mnie niezłego maklera. W moich klientach

zawsze bardziej interesowało mnie to, kim są, niż to, ile

posiadają. A oni to we mnie cenili. Czy możesz to sobie

background image

21

wyobrazić? Makler, który w gruncie rzeczy nienawidzi

mechanizmów giełdy.

Matt skrzyżował ręce na piersiach i obojętnie przyglądał

się dziewczynie.

-

Niezły makler? Jeśli wierzyć twojemu ojcu, byłaś

rewelacyjna.

-

Jakie to dziwne... Nigdy mi tego nie powiedział. Raczej

dawał do zrozumienia, że nie spełniam jego oczekiwań.

-

Mogłaś mu przecież powiedzieć, że potrzebujesz jakiejś

zachęty - podsunął. - Więcej uznania z jego strony...

- To by niczego nie z

ałatwiło - żachnęła się.

-

Sprawy zbyt się skomplikowały. Chciałam przecież, by

nie tylko mnie doceniał, ale również szanował. Chciałam,

żeby zaakceptował moje prawo do podążania własną drogą,

nie tylko tą jedną jedyną, którą on sam wytyczył.

Podeszła do okna.
- Red River jest dla mnie miejscem szczególnym -

powiedziała z przejęciem. - Kiedyś spędziłam tu z ciotką

wspaniałe wakacje, miałam wtedy czternaście lat. Tutejsze

lato po prostu mnie oczarowało i nigdy nie przestałam marzyć,

że powrócę w to miejsce. I wróciłam! To mój największy w

życiu sukces, niestety, bardzo różny od tego, jakiego

oczekiwał mój ojciec. Czy wiesz, że był to mój pierwszy

samodzielny wybór? Nie przyszło mi łatwo i tym bardziej
jestem z siebie dumna.

- Moje gratulacje -

oświadczył Matt bez przekonania.

Wciąż opróżniał walizkę, coś przy tym do siebie mrucząc pod

nosem. Bez trudu mogła się zorientować, że jego biadolenie

dotyczyło w równym stopniu poszczególnych części własnej

garderoby, jak również jej niepoczytalnego postępowania.

Chr

istie patrzyła jak znoszony, szaro-brązowy dres,

wyrzucony w powietrze, wylądował po chwili na stercie

rozrzuconych po całym łóżku ubrań.

background image

22

-

Och, ta rzecz już była w użyciu - stwierdziła

zaciekawiona. - Pewnie w tym biegasz?

- W zasadzie tak -

przyznał niechętnie, jakby odkryła coś

nazbyt osobistego.

-

Dobrze, że ćwiczysz, to rozładowuje napięcia. Czy

stosujesz jakąś dietę? - dopytywała się. - Jadasz jak należy,

czy raczej tylko zimne napoje i kawa przez cały dzień?

Służbowe obiady i kolacyjki z klientami też nie są szczytem

racjonalnego odżywiania. Prędzej czy później kończy się to

wrzodami żołądka.

Matt postanowił odwrócić uwagę Christie od własnych

zwyczajów gastronomicznych.

- Wrzody... -

podchwycił hasło. - To mi przypomniało, że

jestem głodny. Czy jest tu blisko jakaś dobra knajpka?

Christie odstąpiła od okna. Przyjrzała się rdzawo-

brunatnej czuprynie Matta i wyrazistym rysom jego twarzy.

Był stanowczo zbyt przystojny. Fizycznie pasował jak ulał do

górskiego otoczenia, ale coś zaciętego w jego twarzy mówiło

jej, że myślami jest daleko. Ogarnęło ją dziwne wzruszenie.

Ten człowiek kilka chwil wcześniej uratował jej życie.

-

Nie musisz jeść w restauracji - powiedziała. - Możesz

zjeść kolację ze mną, przygotuję coś szybkiego.

Zmarszczył brwi i lekka bruzda przecięła mu czoło. Myśl

o wspólnej kolacji wyraźnie nie wzbudziła w nim entuzjazmu.

-

Nie oczekuję specjalnego traktowania - powiedział

oschle.

- Jak chcesz -

Christie ruszyła w stronę toalety, potykając

się o nogę zastawiającego przejście krzesła.

- Jeste

ś chodzącym nieszczęściem.

-

Nie przypominam sobie, aby przydarzały mi się takie

historie, zanim się tu pojawiłeś.

Z szafki wyjęła dwa czyste ręczniki i podała je Mattowi.
-

Wykąpać się można na dole - informowała.

background image

23

-

Poza tobą nikt się na tym piętrze nie zatrzymał, jesteś

więc sam.

Skierowała się w stronę drzwi, lawirując pomiędzy

meblami. Odwróciła się w progu.

-

Parę kroków stąd w Miner's Cafe podają dość lichy

kotlet rybny -

powiedziała. - Ale gdybyś zdecydował się

dołączyć do mnie, będę na dole... Potraktuj to jako wyraz

wdzięczności za uratowanie mi życia. Zazwyczaj nie serwuję

kolacji moim gościom - dodała powściągliwie - ale tym razem

mam ochotę zrobić wyjątek.

Wyszła z pokoju, nie czekając na odpowiedź. Cóż, jeżeli

on nie zdecyduje się na wspólną kolację, to nawet lepiej dla

obojga. W swoim nowym życiu Christie nie przewidywała

specjalnego miejsca na męskie towarzystwo.

Wróciła do salonu, gdzie wciąż leżał na podłodze

przewrócony manekin. Podniosła go. Odruchowo wygładzała

fałdy materiału, daleka już teraz od fantazjowania na temat
kroju sukienki.

Jej uwagę przykuł biały guzik na nocnym stoliku -

sprawca niedawnej katastrofy. Ukryła go w dłoni, myśląc, że

mimowolnie stał się w jej oczach symbolem więzi między nią
a Mattem.

-

Do diabła! - zaklęła. Nawet jeśli rzeczywiście uratował

mi życie, tego typu wzruszenia nie powinny mnie dotyczyć. I

naprawdę nie wiem, dlaczego tak zależy mi na tym, żeby tu

zszedł na kolację! Może działa tu syndrom wybawcy i

wybawionej. Heros wybawił z opresji heroinę i teraz ona jest

mu winna dozgonną wdzięczność. Jakie to dogodne pole do
fantazjowania i snucia romantycznych mrzonek!

Wrzuciła guzik do pudełka po cygarach i zatrzasnęła

wieczko. Żaden mężczyzna nie zakłóci spokoju jej nowej
egzystencji, nawet Matt Gallagher. Bez wzg

lędu na to jak

dalece byłaby mu wdzięczna i niezależnie od tego, czy jej się

background image

24

podobał, czy nie - reprezentował wrogi obóz i o tym nie

należało zapominać.

Uznawszy, że dostatecznie zapanowała nad sytuacją,

Christie przekroczyła próg kuchni, jednego z najukochańszych
miejsc w swoim nowym domu.

Zmierzyła wzrokiem potężny, zwalisty piec niczym

przeciwnika przed walką. Również na polu kulinarnym miała

zamiar niebawem osiągnąć mistrzostwo, zwłaszcza że w

Nowym Jorku zawsze jadała poza domem. Miała zwyczaj
wyrywa

ć się z pracy na krótko w porze lunchu, kupować na

wynos porcję ciepłej zupy, a na pobliskim straganie banana

lub jabłko i wszystko to przełykać pospiesznie na schodach u

podnóża biurowca. Teraz nikt nie zmusiłby jej do takich

poświęceń. Z upodobaniem pielęgnowała wizję samej siebie
jako niezrównanej autorki pysznych, domowych potraw.

Pewne sukcesy w tej dziedzinie miała już za sobą i dziś

wieczorem postanowiła odnieść kolejny, oszałamiający

sukces, na wypadek gdyby niejaki Matt Gallagher miał zamiar
do n

iej dołączyć.

Oczywiście nie chodziło o to, żeby wywrzeć na nim

wrażenie, czy też dowieść swej kobiecości. Co to, to nie!

Kobiety stosują takie sztuczki, kiedy chcą zdobyć mężczyznę,

a o to Christie z pewnością nie chodziło. To była kwestia
pewnej ambicji.

Jeśli ona pitrasi jakieś danie, to będzie to coś

wyśmienitego, nawet gdyby miała zjeść je sama. Pal licho
Matta!

Zaczęła myszkować w staroświeckiej lodówce, która

brzęczała i furkotała tajemniczo. Już za chwilę na rozgrzanej

w rondlu oliwie skwierczały plastry bakłażanów, a obok

bulgotał pomidorowy sos. W piekarniku podgrzewały się

pszenne bułeczki upieczone poprzedniego dnia. Kuchnię

przepełniała błoga mieszanina dźwięków towarzyszących

gotowaniu oraz kuszący aromat bazylii i oregano. Christie

background image

25

delektow

ała się chłodnym, spokojnym światłem wieczoru,

ucierając na blacie kuchennym kawałek żółtego sera.

Bez reszty zaabsorbowana tą czynnością nie usłyszała

Matta, który właśnie pokonał wahadłowe drzwi tuż za jej

plecami. Odchrząknął cicho, co sprawiło, że odwróciła się

gwałtownie i odruchowo przyłożyła dłoń do szyi. Poczuła pod

palcami przyspieszone tętno.

-

Nie chciałem cię przestraszyć - wytłumaczył się.

Uśmiechnęła się cierpko w odpowiedzi.

-

Nic nie szkodzi. Na szczęście tym razem nie miałam

niczego w ustach.

Stali tak przez chwilę naprzeciw siebie. Christie wytarła

dłonie w ściereczkę, zatkniętą za pasek spódnicy.

-

No cóż - powiedział Matt. - Pomyślałem, że może

moglibyśmy zjeść razem kolację.

Uradowana zaczęła się krzątać przy blacie.
-

Usiądź tam przy stole, proszę. Jedna chwila i wszystko

będzie gotowe.

Zasiadł wygodnie na krześle przy pokiereszowanym,

dębowym stole i obserwował jej kolejne poczynania. Nieco

tym speszona, Christie upuściła łyżkę, która wylądowała w

pomidorowym sosie, brudząc jej podkoszulek serią

czerwonych plamek. Zdając sobie sprawę z tego, że

zachowuje się nerwowo, stanęła tyłem do gościa, starając się

skoncentrować na precyzyjnym krojeniu papryki. Och,

przecież wcale nie musi wywierać na nim wstrząsającego

wrażenia.

Myśl ta uspokoiła ją i kolejne czynności przebiegały we

właściwym rytmie - trzeba wyjąć z kredensu talerze i

salaterki, o, tak, zamieszać w trzech różnych rondlach,

stojących na kuchni, teraz poodrywać liście sałaty... Wciąż

czuła na sobie wzrok Matta, lecz nie dbała o to. Działała z

pełną swobodą. Po chwili dwa kopiaste talerze z bakłażanami

background image

26

z serem w sosie pomidorowym powędrowały bezpiecznie na

stół, a towarzyszyła im butelka wina i paprykowo-ogórkowa

sałatka. W wyłożonym serwetką koszyku piętrzyły się

zachęcająco gorące bułeczki. Pokręciła się jeszcze przez

chwilę i uwieńczyła dzieło ćwiartką świeżutkiego masła

podanego na talerzyku z chińskiej porcelany, porzeczkową

konfiturą w szklanej salaterce i lnianymi, zamiast

papierowych, serwetkami. Zasiadła teraz naprzeciw Matta i z

dumą przyjrzała się całości. Danie pachniało zbyt apetycznie,

by zwlekać z rozpoczęciem uczty, a po całym, pełnym

niespodzianek dniu, czuła się solidnie głodna.

Żadne z nich nie odzywało się przez dłuższą chwilę. Matt

jadł uważnie, niczym zawodowy degustator. Po jakimś czasie

wydał swój sąd.

-

Wyśmienite - orzekł z podziwem. - Przywykłem do

restauracyjnych posiłków i właściwie już zapomniałem, jak
smakuje prawdziwa domowa kuchnia.

Christie uśmiechnęła się z wdzięcznością.
-

Cieszę się, że to przyznałeś. Mój styl życia ma, jak

widzisz, znaczną przewagę nad twoim.

-

To zbyt daleko posunięty wniosek - odpowiedział,

sięgając po sałatę. - Poprzestałbym na stwierdzeniu, że twoja

kuchnia jest wspaniała.

-

Dziękuję - skwitowała, nawijając na widelec nitkę

roztopionego sera. -

Skąd właściwie pochodzisz, Matt?

Urodziłeś się w Nowym Jorku?

-

Tak, dzieciństwo spędziłem w Brooklynie, a potem przez

wiele lat mieszkałem na Manhattanie.

-

Dla mnie Manhattan to całe moje życie, aż do chwili,

gdy przeniosłam się tutaj. Jako dziecko wciąż wędrowałam

między apartamentem ojca na Park Avenue a mieszkaniem
matki po zachodniej stronie Central Parku.

background image

27

-

Wiem, że twoi rodzice się rozwiedli. Podobnie zresztą

jak i moi... Mamy więc coś wspólnego

-

powiedział dość obojętnie, pocierając w zamyśleniu

podbródek.

-

Ile miałeś lat, kiedy to się stało? - zapytała Christie.

-

Kiedy co się stało? - spojrzał na nią z roztargnieniem. -

Ach, rozwód moich rodziców? Miałem trzynaście lat.

-

Ja dwanaście. Okropnie to przeżywałam... Każde z nich

wa

lczyło o wyłączne prawo do opieki nade mną, ale w końcu

sąd przyznał to prawo obojgu - mówiła z uśmiechem, lecz w

kącikach jej usta czaiła się jakaś gorycz. Dla matki Christie

cała ta stoczona w przeszłości wojna była niczym innym jak
rzuceniem wyzwania wielkiemu Christopherowi Danielsowi

Trzeciemu. Nie chodziło wcale o Christie. Dopiąwszy swego,

Juliet Daniels prawie natychmiast przestała interesować się

córką i wróciła do swego życiowego nałogu - nigdy nie

kończących się podróży po całym świecie.

Matt ods

tawił kieliszek z winem.

-

Ja też miałem nielekko - przyznał niechętnie.

-

Mieszkałem z matką dopóki nie uznała, że jestem

nieznośny. Potem byłem przy ojcu, aż on również uznał, że
jestem nie do wytrzymania.

Christie roześmiała się.
- Trudno mi sobie ciebi

e wyobrazić jako zbuntowanego

nastolatka. Wyglądasz raczej bardzo...

-

szukała odpowiednich słów - poważnie i od-

powiedzialnie.

Matt przełamał bułeczkę i obficie posmarował ją masłem.
-

Czy chcesz przez to powiedzieć, że jestem statecznym

nudziarzem?

Prz

yjrzała mu się badawczo. Nudziarz? O, nie, raczej

trudno byłoby dopatrzeć się czegoś nudnego w złotawym,

fascynującym kolorycie tego mężczyzny...

background image

28

- „Stateczny”

to nie jest właściwie słowo - myślała głośno.

-

Przypominasz raczej wulkan, który za chwilę może

wybuchnąć z wielką siłą.

-

Miło to słyszeć - odparł z przekąsem.

-

Bardzo wierzę w to, że w życiu trzeba oddać się czemuś

bez reszty, zwłaszcza jeśli można w tym odnaleźć własne

szczęście. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że... Matt, czy ty

czujesz się szczęśliwy?

Ścigał widelcem kawałek pomidora, pląsający po talerzu

w ostatniej łyżce smakowitego sosu.

-

Oczywiście że tak - oświadczył, przełykając upolowany

kęs.

Christie miała wielką ochotę podrążyć trochę ten temat.

Matt wydawał jej się osobą wewnętrznie niespokojną. Kimś,

kto nie umie sprostać wysokim wymaganiom stawianym

samemu sobie i bezwiednie oczekuje jakiegoś rozstrzygnięcia,

które dokonałoby się poza nim. Ciekawe co ma na myśli,

kiedy mówi o szczęściu... Spytała go o to, lecz przerwał jej w

pół słowa.

- Ten dom ma j

uż swoje lata - zauważył. - Opowiesz mi o

nim?

Christie uniosła do ust kieliszek. W tym pytaniu brzmiała

obojętność i dla obojga było jasne, że padło ono tylko po to,

by zamknąć rozmowę o sprawach nazbyt osobistych.

-

Dość długo poszukiwałam domu, który mógłby się

nadawać na pensjonat. Wiedziałam od dawna, że w Red River

są idealne warunki do stworzenia małego przedsięwzięcia tego

typu i że będzie ono nieźle prosperować - uświadomiła sobie,

że przemawia językiem dawnej Mary Christine Daniels,

kobiety interesu. A przecież chciała, by zrozumiał drugą

stronę medalu, by odczuł, że w to przedsięwzięcie

zaangażowała przede wszystkim własną duszę. Oparła łokcie

o stół i spojrzała mu przenikliwie w oczy. - Kiedy zobaczyłam

background image

29

ten dom po raz pierwszy,

wcale nie byłam pewna, czy w ogóle

się do czegokolwiek nadaje. Okap dachu, zwisający prawie do

ziemi, jakby ktoś go zapomniał przystrzyc, ta absurdalna

weranda ciągnąca się wzdłuż frontu tak, że nie widać jej

końca... Ale w krótkim czasie okazało się, że jesteśmy bardzo

dobraną parą - dom i ja. Albo razem zatoniemy, albo razem

wypłyniemy na szerokie wody. Czy ty to rozumiesz?

-

Ani trochę - odpowiedział. - Dopóki opowiadasz mi, jak

podejmujesz decyzje na podstawie różnych „oczarowało

mnie” czy „marzyłam”, dopóty nie brzmi to zbyt mądrze.

-

A kto powiedział, że muszę być mądra? - pomyślała

chwilę. - Za to wiesz, co? Po raz pierwszy w życiu jestem

autentycznie szczęśliwa.

Matt nie odzywał się. Odłożył na bok sztućce i spojrzał na

nią z uwagą, aż poczuła się trochę nieswojo. Co on sobie

myśli? Usiłowała wytrzymać jego wzrok, ale było w nim coś,

co ją przyprawiało o przyspieszone bicie serca. Ta

intensywność, czy może ten niezwykły kolor jego oczu,

przypominających ciemny topaz... Christie nie mogła się

oprzeć wrażeniu, że traci poczucie równowagi i dziwnie lekka,

a zarazem zlękniona, daje się ponieść jakiemuś spienionemu

nurtowi w nieznane. Przytrzymała się krawędzi stołu.

Przybladłe słońce chowało się już za korony sosen i do pokoju

zakradał się zmrok. Smużka cienia zacierała rysy twarzy

Matta, co czyniło go jeszcze bardziej nieodgadnionym.

Między nim a dziewczyną narastało napięcie. Wyciągnął rękę

ponad stołem i przez chwilę Christie myślała, że chce ją

dotknąć. On jednak sięgnął po jej pusty talerz i położył na

swoim. Wstał i odniósł naczynia do zlewu. Każdy jego ruch,

bardzo naturalny, lecz zarazem pełen wdzięku, przykuwał

mimowolnie jej uwagę. Patrzyła, jak ostrożnie układa w

zlewie chińskie talerze, najwidoczniej zdając sobie sprawę z

tego, jak są jej drogie.

background image

30

Wstała i ona, bezmyślnie zabierając ze stołu salaterkę z

konfiturami i trzymała ją bezradnie w ręku, nie wiedząc, co

dalej... Wtedy Matt podszedł do niej dość blisko, tak że

brązowa krata koszuli opinającej jego ramiona znalazła się na

wysokości jej oczu.

- Christie -

powiedział cicho i bardziej do siebie niż do

niej, jakby chciał odkryć jakieś nowe, sobie wiadome nuty w
brzmieniu jej imienia. - Christie -

powtórzył w tonie

subtelnego, lecz stanowczego rozkazu.

Patrzyli sobie z bliska w oczy. Christie czu

ła własne

spowolnione tętno i bezwład, ogarniający całe jej ciało, jakby

za dotknięciem czarodziejskiej różdżki została zamieniona w

niemy i wyczekujący posąg. Wtedy Matt bardzo powoli

pochylił się nad nią i dotknął wargami jej ust.

background image

31

ROZDZIAŁ TRZECI

Poca

łunek delikatny jak muśnięcie jedwabiu dotknął ust

dziewczyny, nie domagając się niczego w zamian. A jednak

Christie nie mogła nie zareagować, poddała się jego wargom

chętnie, ulegle... Dłoń Matta błądziła pieszczotliwie po

zakątkach jej twarzy, jego kciuk pocierał w skupieniu gładki

policzek dziewczyny. Christie westchnęła głęboko i w tym

momencie zdała sobie sprawę z tego, że Matt, całując ją, nie

przestaje się uśmiechać. Po chwili cofnął się o krok.

Christie stała bez ruchu jak opuszczone dziecko, z

za

mkniętymi oczami i wciąż trzymając kurczowo szklaną

salaterkę. Wreszcie spojrzała na Matta półprzytomnie.

Niewiele mogła dostrzec poprzez mrok ocieniający jego

twarz, bardziej więc czuła, niż wiedziała, że wciąż się

uśmiecha.

-

Dziękuję za wspaniałą kolację - powiedział, a w jego

głosie pobrzmiewały wesołe nutki. Wyszedł z kuchni lekkim

krokiem człowieka, któremu coś przed chwilą niezwykle

poprawiło humor.

Christie wiedziała, że powinna jakoś zareagować i dać

wyraz swemu oburzeniu, jednak zbyt wielki chaos

panował w

jej głowie. Pomyślała ze zgrozą, że wcale nie wie, czy bardziej

oburza ją to, że Matt ją pocałował, czy to, że sobie poszedł...

-

To niemożliwe! - powiedziała do siebie. Podeszła do

ściany i przekręciła kontakt. Oślepiona ostrym, nazbyt
jaskrawym

światłem, mrugała bezradnie jak ktoś, kto dopiero

przebudził się z długiego, rozkosznego snu. Wciąż jeszcze

czuła smak pocałunku, który niczym dobre wino nadal

upajał...

- O, nie! -

próbowała się otrząsnąć. Opadła na krzesło,

pocierając w skupieniu skronie, jakby chciała wymazać z

pamięci cały ten incydent. Lecz nie potrafiła... Ta krótka,

background image

32

przelotna pieszczota poruszyła w niej jakąś strunę, której
istnienia nawet nie podej

rzewała.

Stało się coś niepojętego. Przy Orenie nigdy nie

doświadczyła nawet przybliżonego uczucia. W jej wnętrzu

zapłonął osobliwy płomyczek, rozświetlając ją od środka.

-

Do diabła z tobą, Matt Gallagher - powiedziała,

uderzywszy pięścią w stół. - Po prostu... idź do diabła!

Nazajutrz rano cały dom wypełnił jazgot gromadki dzieci,

drących się w niebogłosy i wymachujących drewnianymi

mieczami. Christie wsparta na poręczy schodów usiłowała

przywołać maluchy do porządku.

- Stephanie! -

napominała. - Oddaj Jasonowi jego miecz i

idźcie już do domu. I pamiętaj, że nie jesteś średniowiecznym
ry

cerzem, tylko średniowieczną damą.

Christie zbiegła po schodach w poszukiwaniu pozostałych

błędnych rycerzy. W drzwiach jadalni stanęła jak wryta. Jej

oczom przedstawiał się przerażający widok. Talerze z

resztkami gofrów zajmowały cały stół, a rozlany syrop

klonowy utworzył na podłodze małą kałużę. Drużyna rycerska

w pełnym rynsztunku musiała się widać przeobrazić we

wrogą, najeźdźczą hordę siejącą postrach i zniszczenie na swej
drodze.

Państwo Fanshaw, goście hotelowi, znaleźli się już

niestety w jadalni

i właśnie rozglądali się dookoła zgorszeni.

-

Zeszliśmy na śniadanie - powiedział pan Fanshaw

zirytowany -

i zastaliśmy to.

-

W dodatku słyszeliśmy i widzieliśmy jakieś dzieci -

dorzuciła pani Fanshaw. - Cały tłum. Panno Daniels, nie

uprzedzała nas pani, że tu będą jakieś dzieci.

Christie uśmiechnęła się przepraszająco.
-

Zapewniam państwa, że to tylko chwilowo. Wszystko

wyjaśnię...

background image

33

-

Dziękujemy - przerwał pan Fanshaw. - Zjemy dziś

śniadanie na mieście.

Christie zaklęła w duchu. Zrezygnowana przyklękła i za

pomocą paru serwetek zaczęła wycierać podłogę. Jej włosy

swobodnie spłynęły w dół i natychmiast ich końce utonęły w

gęstej mazi. Kiedy zastanawiała się, co jeszcze miłego może ją

spotkać, do jadalni wkroczył ze zbolałą miną Matt. Tuż za nim
z niewinnym wy

razem w okrągłych, błękitnych oczach sunął

dostojnie syjamski kot. Christie usiadła na podłodze, próbując

wytrzeć syrop zlepiający jej włosy.

-

Dzień dobry, Matt - powiedziała. - Widzę, że zawarłeś

przyjaźń z Vincentem.

Matt zerknął na kota spode łba.
- Ob

udziłem się i zobaczyłem go liżącego mój palec u

nogi. Od tej pory wszędzie za mną łazi.

-

No cóż - westchnęła Christie. - Musisz mieć coś w sobie.

Odpowiedział jej wymownym spojrzeniem.
-

Na dodatek potem coś przeraźliwie skrzeczało.

Christie przyjrzała się z troską kotu, który właśnie

wylizywał rozlany syrop.

-

Nigdy nie słyszałam, żeby skrzeczał. Co najwyżej

pomiaukuje. Ale sporadycznie.

-

Ale to nie kot skrzeczał - oświadczył Matt.

-

Tylko jakieś dziecko poowijane w ręczniki. Nazywało

się Sir Dunsmore i powiedziało, że szuka smoka.

Christie podniosła się z podłogi i otrzepała kolana.

Włożyła dzisiaj jasnoczerwoną bluzę z długimi rękawami i

dżinsy, które podtrzymywał pasek z ogromną srebrną klamrą

w kształcie wierzgającego konia. Zatknąwszy kciuki za szlufki

spodni, stała przez chwilę spokojnie i obserwowała kolejne

poczynania Vincenta, który teraz z widoczną przyjemnością

ocierał się wąsikami o łydki Matta.

background image

34

-

Czy mogłabyś jakoś powstrzymać to zwierzę? - zażądał

Matt.

Wzruszyła ramionami.
- Vincenta zaws

ze interesują nowi goście. Ale na ogół jest

dosyć wybredny, więc możesz to uznać za wyróżnienie.

-

Ale ja nienawidzę kotów - zadeklarował.

W odpowiedzi Christie posłała mu spojrzenie pełne

dezaprobaty.

Tymczasem Vincent przewrócił się na grzbiet, wyrzucając

wysoko w powietrze czarne łapy i kusząco eksponując

puszysty, biały brzuszek. Najwyraźniej domagał się pieszczot.

Matt jednak był niewzruszony. Wówczas kot sprężył się do
skoku, z oczywistym zamiarem spenetrowania resztek po-
zostawionych na stole. Chri

stie spojrzała na niego karcąco i

ostrzegła:

-

Nawet o tym nie marz, Vincent. Mam aż nadto

sprzątania.

Kot jeszcze przez chwilę mocował się z nią wzrokiem,

lecz wkrótce skapitulował i podwinąwszy ogon pokornie

opuścił jadalnię.

Christie odwróciła się i spojrzała na Matta. Jego czoło

okalały niesforne, skręcone kosmyki, z pewnością nie

poddające się łatwo grzebieniowi czy szczotce. Dziewczyna

poczuła dziwny dreszczyk i przypomniała sobie wczorajszy

pocałunek. Zagryzła wargi i próbowała oddalić w myślach to

wspomnienie. Przecież to wróg kotów - przyszedł jej do

głowy zbawienny argument - czy ktoś taki w ogóle może się

liczyć?

Podeszła do mahoniowego kredensu, gdzie znalazła kilka

ostatnich gofrów, cudem ocalałych z najazdu wojowniczej

hordy. Zaniosła je na stół.

-

Rycerze powrócili już z wyprawy do swych domostw -

zauważyła. - Nie słyszę żadnych dziwnych odgłosów, a ty?

background image

35

Matt zasiadł przy stole i polał swojego gofra sporą porcją

syropu.

-

Nie zdołałem zapytać Sir Dunsmore'a i jego dzielnych

rycerzy, w jakim ce

lu napełnili wannę wodą aż po brzegi i

wlali do niej taką masę mydła.

- O, nie! -

wykrzyknęła Christie ze zgrozą. Ruszyła ku

drzwiom, lecz Matt ją powstrzymał.

- Spokojnie -

powiedział. - Wypuściłem już wodę. Zostało

tylko trochę mydlin.

Christie opadła z ulgą na krzesło.
-

Chciałabym, żeby nasz występ w końcu się udał...

Organizujemy w Red River Święto Średniowiecza, będzie

pełno atrakcji: występy madrygalistów, tańce dworskie,

ruchomy bufet, no i oczywiście żywe obrazy.

Matt spojrzał na nią nieco zbity z tropu.
-

Jakim cudem udało ci się zaangażować w to wszystko?

Jesteś tu zaledwie parę miesięcy.

-

Ale już jestem członkiem tutejszej społeczności - odparła

dumnie. -

W obchody Święta zaangażowałam się za namową

Evelyn Tucker. Poznałam ją na czwartkowych spotkaniach

Dyskusyjnego Klubu Książki. Jesteśmy też obie członkiniami

ochotniczej straży pożarnej.

W oczach Matta zabłysły wesołe iskierki.
- Co jeszcze porabiasz w wolnym czasie? -

zapytał.

Przechylając wysoko nad talerzem wypełniony miodem słoik,
Christie

obserwowała, jak złota strużka spływa w dół wprost

na jej porcję gofrów. Jednocześnie delektowała się każdym

słowem następującej wyliczanki:

-

Gram w miejskiej drużynie piłkarskiej, pracuję

społecznie w bibliotece, działam w komitecie fundacji na
rzecz budowy nowego muzeum... zaraz, co tam jeszcze...? -

zerknęła na przypięty do bluzy spory okrągły znaczek

nawołujący do wstąpienia w szeregi Klubu Włóczykijów z

background image

36

Red River. - Aha, zorganizowa

łam nowy klub. Urządzamy

wycieczki górskie dla osób po sześćdziesiątce. Nie uważasz,

że to piękna idea?

Matt parsknął głośno. Widać było, że ledwie panuje nad

rozsadzającym go wielkim wybuchem wesołości.

- Co w tym takiego zabawnego? -

spytała Christie z

wymówką w głosie.

Jej rozmówca przybrał poważny wyraz twarzy, tylko

gdzieś w kącikach oczu nadal czaiła się ironia.

-

Wprawdzie udało ci się zwiać od nowojorskich

przepychanek, ale najwyraźniej trafiłaś z deszczu pod rynnę.

Twój rozkład zajęć wygląda jeszcze gorzej niż mój.

-

To zupełnie nie to samo - zaprotestowała. - W Nowym

Jorku odbywałam nie kończące się sesje z klientami i

godzinami wisiałam na telefonie! Tutaj moja praca ma

zupełnie inny wymiar.

-

Zapewne. Posiedzenia w komitetach i klubach to coś

zupełnie innego niż sesje z klientami.

- Owszem, tak. Stawiam sobie no

we cele i każdy z nich

ma swój głęboki sens. Osiągnęłam wyższy stopień
samorealizacji, który polega na byciu bardziej ludzkim, a nie

na napychaniu kabzy. Tak rozumiem teraz słowo sukces!

Nie wywarło to zbytniego wrażenia na Macie, który nadal

spokojnie kon

sumował swoją porcję.

-

O rany, zupełnie jakbym słyszał twojego ojca. On też

odmienia słowa „cel”, „osiągnięcie” i „sukces” przez
wszystkie przypadki.

Christie zabolało to porównanie. Nie chciała w niczym

przypominać swojego ojca. Odwróciła się i podeszła do okna.

Wzdłuż ogrodzenia wysoko pięły się równym rzędem malwy.

W Nowym Jorku nigdy nie miała ogródka, zaledwie liche
geranium w donicz

kach. Tak wiele zmieniło się w jej życiu...

background image

37

-

Zdaje się, że dotknąłem czułego punktu - skomentował

Matt. -

Co cię tak ubodło w moich słowach?

-

Nie zrozumiesz tego. Ojciec spodziewał się, że urodzi

mu się syn, Christopher Daniels Czwarty. Zgrzeszyłam na

samym wstępie, przychodząc na świat jako dziewczynka... Ale

starałam się to wynagrodzić mojemu ojcu. Kiedy byłam w
szkol

e, grałem w football i baseball, kiedyś nawet

próbowałam zorganizować drużynę - uśmiechnęła się smutno.
-

Trener twierdził, że byłabym świetna w defensywie, ale ojcu

nie spodobała się perspektywa kibicowania córeczce
blokowanej na boisku przez muskularnych wyrostków.

Przysunęła do siebie duży wazon z cyniami i poprawiała

kwiaty.

-

Czy wiesz, jak trudno jest dogodzić własnemu ojcu?

Studiowałam ekonomię tylko dlatego, że on tak chciał.

Ukończyłam studia zamiast w cztery - w trzy lata, żeby tylko
mu zaimponow

ać. I wiesz, co on na to powiedział? Że

mogłabym mieć wyższą średnią.

Wepchnięta niedbale do wazonu żółta cynia straciła parę

płatków.

-

No dobrze, być może takie postępowanie nie przynosi

mu chluby, ale zrozum, że jest taki wobec wszystkich. Do
licha, wob

ec mnie także. W zeszłym tygodniu zdobyłem

dwóch pierwszorzędnych nowych klientów i nie usłyszałem

nawet pół słowa na ten temat. Ale ja się tym po prostu nie

przejmuję i tobie radzę to samo. Jedź do Nowego Jorku i
ureguluj raz na zawsze swoje rachunki z ojcem. Wtedy i ja

będę mógł wrócić do swoich spraw i ty ze spokojnym

sumieniem osiądziesz na swojej ziemi obiecanej.

-

Nie rozpędzaj się, proszę. Już powiedziałam - nie pojadę

do Nowego Jorku!

Podniosła się energicznie zza stołu, zaczęła układać

naczynia i w

ynosić je do kuchni. Miała nadzieję, że Matt już

background image

38

sobie poszedł, ale kiedy chciała wrócić do jadalni po resztę

naczyń, napotkała opór z drugiej strony drzwi. Pchnęła je

trochę mocniej, lecz nawet nie drgnęły.

-

Co tam się dzieje? - zapytała zniecierpliwiona.

-

Pozwól mi wejść - dobiegł ją głos Matta. Napierał na

drzwi od drugiej strony, ale Christie nie dawała za wygraną.

Całym swoim ciałem broniła wejścia.

-

Matt, radzę ci iść na spacer i porozglądać się trochę po

okolicy -

zaproponowała. - Dobrze ci zrobi odrobina świeżego

powietrza. Wywietrzeje ci z głowy miejski smog.

-

Zaraz to upuszczę. Zwłaszcza syrop - odpowiedział.

Christie wycofała się szybko, tak że mógł wreszcie

pokonać drzwi. Niósł stertę naczyń i dzbanuszek z syropem.

Jakoś udało mu się to wszystko donieść w bezpieczne miejsce.

Następnie, znalazłszy gąbkę, zabrał się do zmywania.

-

Dam sobie radę sama - usiłowała go przekonać, torując

drogę łokciem. - Zostaw to, Matt.

-

Myślałem, że kobiety lubią, kiedy mężczyzna pomaga w

domu -

zauważył, wyciągając rękę z gąbką wysoko, by nie

mogła jej dosięgnąć.

- I tak nie masz u mnie szans - Christie bezskutecznie

usiłowała dosięgnąć gąbki, lecz Matt przerzucił ją do drugiej

ręki ponad jej głową. Nadal napierała na niego buńczucznie,

aż poczuła zapach jego wody po goleniu, który przypominał

trochę leśny aromat zadrzewionych górskich zboczy Nowego

Meksyku. W dodatku Matt uśmiechał się teraz do niej i na

dnie jego oczu igrało znajome złotobrązowe światełko...

Uznała, że najwyższy czas przestać i wycofać się z honorem.

Matt zmywał ochoczo, nucąc coś pod nosem.

Christie, korzystając z okazji, przyjrzała się uważnie jego

umięśnionym plecom, po czym z niejakim trudem

oderwawszy od nich wzrok, zabrała się do czyszczenia innych

naczyń.

background image

39

-

Twój ojciec i ty jesteście ulepieni z tej samej gliny -

powiedział Matt. - Kiedy was słucham, to jakbym czytał dwa

rozdziały tej samej powieści, tyle że nie po kolei.

Christie przerwała na chwilę pucowanie gofrownicy.
-

Czy mój ojciec dużo ci opowiadał? - dociekała. - Zwykle

nie jest rozmowny na tematy rodzinne.

-

Był dość wylewny. Zwłaszcza na twój temat, a to coś

znaczy. Wciąż opowiadał, jaka jesteś cudowna, serdeczna,

miła, inteligentna i piękna.

Matt wyrecytował listę jej zalet, jakby podawał notowania

dnia. Ten świetlany wizerunek samej siebie nie zwalił jakoś

Christie z nóg, za to coś zaświtało w jej głowie. Ze zgrozą

zmięła w dłoni papierowy ręcznik.

- On to znowu robi -

powiedziała głosem drżącym ze

zdenerwowania. -

Jeden raz mu nie wystarczył. Znowu

próbuje!

Matt zerknął na nią znad zlewu zaintrygowany.
- O czym ty mówisz, Christie?

Wzięła głęboki oddech.
-

Już ci mówiłam, że próbował mnie swatać z Orenem

Petersem. Nie udało mu się, więc wymyślił kolejną intrygę.
Tym razem chodzi o ciebie - wymie

rzyła w Matta

oskarżycielski palec.

Roześmiał się z niedowierzaniem.
-

To jakaś paranoja, Christie. Robisz z własnego ojca

jakieś zwariowane biuro matrymonialne.

-

Może minął się z powołaniem - kpiła. Wziąwszy się pod

boki, stanęła na wprost Matta.

-

Wszystko układa się w logiczną całość. Mój ojciec

najpierw opowiada ci o mnie wszystkie te głupstwa, a potem

wysyła tutaj z misją odstawienia mnie do Nowego Jorku. Tak

jakby nie mógł przyjechać Terence Bainbridge, który jest dla

mnie jak mój własny dziadek. Ale nie, on wybrał ciebie.

background image

40

Nieprzypad

kowo! I nieprzypadkowo pocałowałeś mnie

wczoraj w taki sposób!

Matt wytarł ścierką mokre dłonie.
- A co ma jedno do drugiego? -

zapytał najeżony.

-

Musiałeś się domyślić, o co ojcu chodzi - na oślep snuła

dalsze oskarżenia. - To by ci nawet odpowiadało, prawda?

Gdybym zakochała się w tobie, mógłbyś bez trudu wywieźć

mnie do Nowego Jorku. Wróciłabym do pracy, ojciec nie

zlikwidowałby firmy i to by rozwiązało wszystkie twoje
problemy.

Nagle spostrzegła, że trochę się zagalopowała. Twarz

Matta spochmurniała, a w jego wzroku pojawiły się groźne

błyski. Przemówił jednak głosem zaskakująco opanowanym, z

lekką tylko nutą szyderstwa.

-

Jesteś niesamowita, Christie. Nawet w tym uroczym,

niewinnym pocałunku zobaczyłaś coś złego. Nie wiesz sama,
jak bardzo zgorzkni

ałaś w tej wojnie z ojcem i jak wypacza to

twój obraz rzeczywistości. Mój Boże, żal mi ciebie.

Odłożył ścierkę i z kwaśną miną opuścił kuchnię. Drzwi,

pchnięte z impetem, długo jeszcze kołysały się po jego

zniknięciu.

Christie czuła dotkliwą pustkę w środku, jakby utraciła

przed chwilą coś cennego. Rozkoszne wspomnienie pocałunku

zostało zbrukane... I to przez jej własną podejrzliwość. Nie

miała wątpliwości co do Orena, który bardziej zabiegał o

większe wpływy w firmie niż o nią, ale czy słusznie posądziła
o to samo Matta?

Westchnęła głęboko. Intuicja mówiła jej, że Matt

Gallagher to człowiek uczciwy. Nie wierzyła, że jest podobny

do Orena Petersa. Lecz nawet jeśli nie brał udziału w grze

świadomie, z pewnością został wykorzystany przez jej ojca
jako as at

utowy. Zbyt dobrze znała ten schemat, by wiedzieć,

że to kolejny, dobrze skalkulowany ruch, mający na celu

background image

41

odzyskanie nad nią władzy. Podeszła do zlewu i odkręciła

kurek. Gorąca woda spłynęła strumieniem na talerze, roz-

pryskując się i parząc jej palce. O tak, jej ojciec był

niezrównany. Po tylu latach wiedział doskonałe, jaki typ

mężczyzny może jej się podobać. Nie mógł dokonać lepszego
wyboru.

Do kuchni wkroczyła Lisa Barrera. Jak zwykle szła z

nosem w książce, a ciemne loczki kołysały się na jej głowie.

Po omacku okrążyła bufet, wyminęła stojącą przy zlewie

Christie, odsunęła zza stołu krzesło i z wdziękiem na nie

opadła.

-

Dzień dobry - bąknęła, przewracając stronę. Zwykle

poruszała się w ten właśnie sposób, ale też nigdy na nic nie

wpadała, ani nie potykała się o nic. Była studentką, dorabiała

w pensjonacie od początku jego istnienia.

-

Minęłam w holu jakiegoś wystrzałowego faceta -

oświadczyła, przewracając kolejną kartkę książki.

-

Sprawiał wrażenie lekko zagubionego, jakby pomylił

adres. Ale wszedł na górę po schodach, więc chyba tu

mieszka. Ma absolutnie niewiarygodny brązowy odcień

włosów. Nie całkiem rudy, ale prawie.

Christie zaczęła płukać talerze, wylewając przy tym na

siebie ogromne ilości gorącej wody.

- Umiarkowanie przystojny -

przyznała ostrożnie.

-

Ale rzeczywiście rudy. Wprawdzie ciemnorudy, to fakt,

nie mniej jednak - rudzielec.

-

Nie zgadzam się z tobą - odpowiedziała Lisa,

podpierając ręką podbródek i jeszcze mocniej zapuszczając

nos w książkę. - Ma włosy brązowe z lekko rudawym
odcieni

em. Poza tym nie można określić go innym słowem niż

„wystrzałowy”. „Przystojny” jest tu raczej nie na miejscu,

podobnie jak „niezły”. „Piękny” brzmiałoby już lepiej,

chociaż trochę staroświecko.

background image

42

- Lisa -

zaprotestowała Christie. - Już wystarczy!

Mimo absolutnego zatopienia w lekturze, Lisa

nie traciła

zadziwiającej zdolności rejestrowania pewnych istotnych
danych z otoczenia. Prawdo

podobnie znała już dokładną

liczbę piegów na nosie Matta Gallaghera.

Christie nie miała jednak zamiaru dumać o czyichś

piega

ch. Zakręciła wodę.

-

Czy możesz coś dla mnie zrobić, Lisa? - zapytała. -

Przejmij pałeczkę na resztę dnia. Muszę się urwać. Chcę

trochę pochodzić po górach.

- Nie ma sprawy -

Lisa spokojnie przewróciła kolejną

stronę, a Christie serdecznie pozazdrościła jej tego spokoju. Ją

samą przepełniał paniczny niepokój na myśl, że Matt obecny

jest gdzieś w jej domu. Tęskniła do zacisza gór, które mogły

przynieść ukojenie targającym nią emocjom. Otworzyła

lodówkę i wyjęła parę jajek ugotowanych na twardo i słoik
majon

ezu domowej roboty. Sporządziła smaczną pastę i po-

smarowała nią kilka kromek chrupkiego, pszennego pieczywa.

Zapakowała je w papier, a ze spiżarni wyjęła hermetyczny
pojemnik na lód.

-

Lisa, czy mogłabyś zejść do sklepu po lód i parę

lemoniad? A jeśli napotkasz na drodze tego wystrzałowego

faceta, to nie informuj go o moich planach. Chciałabym

uniknąć rozmowy z nim.

Ta wypowiedź ostatecznie zdołała oderwać Lisę od

lektury. Po raz pierwszy uniosła głowę znad książki, a w jej

ciemnych oczach zabłysło zainteresowanie.

-

Coś jest między wami - dociekała. - Cała jesteś

naładowana jak prądnica, Chris. Mam wrażenie, że gdyby cię

dotknąć, przeskoczyłoby parę iskier, a może nawet mogłabyś

kogoś porazić...

- Lisa -

nalegała Christie, wrzucając do przenośnej

lodówki owoce. -

Zejdź na dół do sklepu, błagam.

background image

43

Lisa zamknęła książkę z ostentacyjną niechęcią, lecz zaraz

załatwiła sprawunki, i to jak zazwyczaj zadziwiająco
sprawnie.

Christie załadowała swój skromny bagaż na starego land

rovera. Jednym skokiem usadowiła się na siedzeniu kierowcy i

oto gotowa była do drogi.

-

I znowu dajesz nogę - dobiegł ją z otwartego okna niski

głos Matta.

Christie ujęła koło kierownicy, patrząc obojętnie przed

siebie.

-

Nigdzie nie uciekam, do ciężkiego diabła. Wyruszam

gdzieś w swoich własnych sprawach, to wszystko.

-

Być może. Z moich obserwacji wynika jednak, że

chętnie wiejesz, kiedy sprawy źle idą.

Matt wychylał się brawurowo z okna w stronę łazika.

Dłonie Christie zacisnęły się kurczowo na kierownicy.

Odwróciła głowę, by spojrzeć w oczy rozmówcy. Miał na

głowie czapkę z napisem „Czerwone Skarpety z Bostonu”.

Czapka reklamująca najwidoczniej jego ulubioną drużynę

baseballową nie zdążyła jakoś dopasować się do kształtu

głowy. Przycupnęła na samym jej czubku niczym kura na

grzędzie. Niespodziewanie i wbrew jej woli cała złość

opuściła Christie.

-

Cokolwiek sobie o mnie myślisz, mam zamiar dzisiaj

spędzić czas przyjemnie i samotnie. Mam bowiem dość

pewnego faceta, który uparł się, aby mnie dręczyć.

-

Twoja przyjaciółka Lisa powiedziała, że udajesz się w

góry i będziesz szczęśliwa, jeśli dotrzymam ci towarzystwa.

-

Zostałeś źle poinformowany - Christie zanotowała w

pamięci: „Punkt pierwszy. Poważna rozmowa z Lisą na temat
podstawowych zas

ad lojalności wobec chlebodawcy”.

-

Wciąż mamy sobie dużo do powiedzenia. Nie

znajdziemy lepszej okazji -

zadecydował i w mgnieniu oka

background image

44

ulokował się wygodnie na siedzeniu obok, rozprostowując w

miarę możliwości swoje długie nogi.

- Jestem gotów na wszystko.

Christie miała ochotę zawyć niczym ranny łoś. Matt

u

cieleśniał w jej oczach prześladowcę zesłanego przez ojca ku

jej zgubie. Wścibiał wszędzie swój nos i próbował przełamać

jej opór, nie przebierając w środkach. Żerował też na jej

słabości do niego i najwyraźniej angażował zupełnie

nieświadomie cały swój urok, by tylko osiągnąć cel. Na

przykład teraz, gdy tak siedział obok, męski i tryskający

energią...

Christie bębniła palcami po kierownicy. Matt,

doprowadzając ją do szału, powodował jednocześnie żywsze

pulsowanie krwi w jej żyłach. Przyjrzała mu się z ukosa i

dostrzegła, że uśmiecha się od ucha do ucha.

„Punkt drugi -

pomyślała. - Wyposażyć samochód w

dodatkowy sprzęt na wypadek inwazji ze strony intruza.

Najlepsza długa żerdź”.

-

Wspomniałaś, że powinienem trochę rozejrzeć się dokoła

-

oświadczył. - Czy znajdę lepszą okazję?

- Och, diabli nadali... -

syknęła przez zaciśnięte zęby. Nie

odzywając się już więcej, przekręciła kluczyki w stacyjce i

uruchomiła silnik. Starała się wyobrazić sobie, że siedzący

obok Matt po prostu nie istnieje. Po chwili łazik mknął

żwirowaną drogą, wioząc ich oboje w kierunku gór.

background image

45

ROZDZIAŁ CZWARTY

Łazik podskakiwał na wąskiej, wyboistej drodze, która

pięła się w górę gdzieś ku zalesionym obszarom. Świerki i

sosny, kołyszące się wysoko, rzucały zagadkowy,

ciemnozielony cień, a kontrastujące z nimi pnie osikowe w

kolorze kości słoniowej strzeliście wznosiły się ku niebu.

Christie umiejętnie wyminęła głaz tarasujący środek drogi,

jednak kierownica lekko wymknęła się jej spod kontroli. Stary

samochód miał swoje dziwactwa i czasem niczym uparty,

hardy muł wprost dopraszał się rządów silnej ręki. Christie

skręciła koło kierownicy z taką siłą, że Matta aż rzuciło o
drzwiczki.

-

Zdałabyś egzamin na nowojorskiego taksówkarza -

zauważył - i to z wyróżnieniem.

- Uliczny ruch - to nie dla mnie -

oświadczyła Christie. -

W żadnym wypadku. Te korki i wrzeszczący na siebie

kierowcy... Co to, to nie. Nauczyłam się prowadzić samochód

na polnych drogach, byłam wtedy w college'u i nareszcie poza

wielkim miastem. To pozostawiło we mnie ślad. Kiedyś
wz

ięłam nawet udział w rajdzie samochodowym.

Łazik podskakiwał na wybojach i w identycznym rytmie

balansowało ciało Matta. Zadarł do góry daszek swej czapki

mówiąc:

-

Chyba właśnie trenujesz przed jakimś rajdem.

Christie nie zwracała na jego docinki najmniejszej uwagi.

Docisnęła pedał gazu i samochód znacznie przyspieszył.

Drobny żwir wypryskiwał spod kół na boki, a wiatr odrzucił

do tyłu splątany strumień włosów dziewczyny. Poczuła się

nagle lekka i beztroska jak szybujący w powietrzu sokół. Czy
to uroda dn

ia wprawiła ją w stan nieważkości, czy też bliskość

siedzącej obok osoby... - rozważała w duchu.

background image

46

Matt pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy ostrym

łukiem ominęła kolejny kamień na drodze.

-

O twoich samochodowych umiejętnościach nie mam

jakoś sprecyzowanego zdania - skomentował. - Za to twój

wehikuł naprawdę robi wrażenie. Ma wytrzymałość czołgu.

Christie uśmiechnęła się.
-

W Nowym Jorku nigdy nie miałam samochodu. Lecz

tutaj nie można się bez niego obyć - nie ma taksówek ani

metra! Postanowiłam kupić sportowy wóz, taki o jakim

zawsze marzyłam. Ale któregoś dnia zauważyłam tego grata,

tkwiącego smętnie pod sosną na czyimś podwórzu z
o

bszarpanym napisem „na sprzedaż” zatkniętym za szybę.

Trawa niemal zarastała mu opony i widać było, że stał tak

latami. Pomyślałam, że musiałabym stracić rozum, żeby kupić

coś takiego... Dalej przeszukiwałam salony sprzedaży w Santa

Fe. Ale mimo usilnych starań nie mogłam wyrzucić z pamięci

tego staruszka. Najwyraźniej jeszcze nie nadawał się na złom -

mówiąc to, pogłaskała czule ulubieńca po tablicy rozdzielczej.

-

Spróbuję zgadnąć - zaproponował Matt. - Ten samochód

musiał mieć w sobie coś, jakiś nieodparty urok...

-

Tak! Skąd wiesz? Tak dokładnie było. W dodatku miał

podkowę przytwierdzoną do przedniego zderzaka i to mnie
ostat

ecznie przekonało.

-

Kupiłaś samochód z powodu podkowy?

-

No, właściwie... - zawahała się. - Dowiedziałam się od

właściciela, że podkowa należała do klaczy o imieniu
Pierwiosnek.

-

A cóż to ma znowu do rzeczy? - Matt dociekał.

-

Pierwiosnek miała niesłychanie wybredne maniery.

Jadała czekoladki, ale tylko z nadzieniem karmelowym.

Spojrzał na nią z podziwem, pocierając swój stanowczy,

mocno zarysowany podbródek.

background image

47

-

Gdyby podążać za twoim rozumowaniem należałoby

pożegnać się z logiką na zawsze. Trochę to przypomina

zasady, rządzące wzrostem cen akcji na giełdzie.

-

Och, każdy ma jednak w końcu jakiś swój system -

powiedziała uśmiechając się. - I każdy uważa, że mylą się

inni, a nie on. Mogłabym się założyć, że taki Oren jest teraz w

biurze, drepcąc dookoła, wymachuje swoimi tajemniczymi

wykresami i sam ze sobą kłóci się na temat plusów i minusów
kolejnej transakcji.

Przez dłuższą chwilę oboje milczeli. Pogrążony we

własnych myślach Matt wystukiwał palcami na kolanie jakieś

niecierpliwe rytmy. Christie spoglądała w pełnej napięcia

zadumie na drogę przez zakurzone szyby auta.

-

Czy byłaś zakochana w Orenie? - pytanie Matta brutalnie

przerwało ciszę. Nie brzmiało zbyt grzecznie i wprawiło

Christie w zakłopotanie, nie chciała jednak pozostawić go bez
odpowiedzi.

- N

ie, nigdy go nie kochałam - odparła. - Przez chwilę

wydawało mi się, że tak jest. Oren potrafi być czarujący, kiedy

się postara. Ale w rzeczywistości z mojej strony było to

wyłącznie spełnianie oczekiwań ojca. Wciąż opowiadał, jaki

jest szczęśliwy z powodu naszych zaręczyn - Christie zerknęła
na Matta z ukosa.

-

Nigdy nie popełnię więcej takiego błędu. Możesz być

tego pewny!

Spojrzał na nią gniewnie.
-

Czy ty naprawdę myślisz, że jestem wplątany w jakąś

obłędną intrygę uknutą przez twego ojca? Mój Boże, ostatnia

rzecz, jakiej bym sobie życzył, to żebyś się we mnie

zakochała, Christie. I najmniej odpowiednią rzeczą, jaka

mogłaby mi się przydarzyć, byłoby zakochać się w tobie -

powiedział to zdecydowanym tonem, bez cienia wahania.

background image

48

No cóż, pochlebcą nazwać go nie można - pomyślała

Christie.

-

W porządku, wierzę ci, że nie brałeś udziału w kolejnym

planie wyswatania mnie wbrew mojej woli. Ale w końcu

przyjechałeś tu jednak jako rzecznik jego spraw. I dlatego ci
nie ufam.

- Do licha, nie trzymam ani jego, ani twojej strony, nie

rozumiesz? Chcę po prostu uporządkować swoje własne życie.

Christie przyszło na myśl, że Matt jest człowiekiem

pełnym sprzeczności. Sama czuła się przy nim rozdarta i zbita

z tropu. Czasami miała ochotę przeczesać palcami jego włosy,

żeby sprawdzić, czy rzeczywiście są jak jedwab, czy tylko tak

wyglądają...

A czasami miała ochotę porządnym kuksańcem zrzucić

mu z głowy jego baseballową czapkę.

Droga zwężała się stopniowo i wkrótce osiągnęła

szerokość ścieżki. Gałęzie drzew zahaczały o samochód,

bębniąc w jego szyby niczym natarczywe palce. Przebyli

jeszcze około mili i Christie zatrzymała wóz. Wyłączyła

silnik, szeroko otworzyła drzwi i wyskoczyła na zewnątrz. Z

przyjemnością rozciągnęła zesztywniałe od długiej jazdy

mięśnie nóg. Z tylnej kieszeni spodni wyjęła mapę, roz-

postarła ją na masce samochodu i zaczęła pilnie studiować.

Matt posnuł się trochę dookoła, po czym zajrzał Christie

przez ramię.

-

A cóż to znowu jest? - zapytał.

-

Dokładnie to, co widzisz. Chciałabym trochę rozejrzeć

się po okolicy. Po to tu przyjechałam.

Nieco pilniej przyjrzał się niewyraźnemu rysunkowi

mapy.

-

Wielka kopalnia złota Shelby'ego - odczytał odręczny

napis i roześmiał się. - Ty chyba żartujesz. Poszukujesz jakiejś

kopalni złota?

background image

49

Jego drwiący ton irytował Christie, a w dodatku nie mogła

skupić się nad mapą, czując za plecami jego bliskość,

wprawdzie przypadkową, ale mimo to krępującą.

Odchrząknęła znacząco.

-

Nie szukam „jakiejś” kopalni złota - oświadczyła. -

Zdążyłam już dotrzeć do wielu starych, opuszczonych szybów

tu, w górach. Ale to nie było to. Szukam czegoś... - zawahała

się, lecz po chwili dokończyła - szukam czegoś wyjątkowego i

nie obchodzi mnie, co akurat ty sobie o tym pomyślisz, Matt.

Złożyła mapę i wetknęła ją z powrotem do kieszeni, po

czym spojrz

ała mu wyzywająco w oczy, zadzierając brodę

zaczepnie do góry. Wciąż stał bardzo blisko i patrzył teraz na

jej usta. Jego twarz ocieniona daszkiem czapki miała

nieprzenikniony wyraz. W jakiś naturalny sposób pochylił się

nisko nad nią, a Christie, nie mogąc się temu oprzeć, zbliżała

pomalutku twarz do jego twarzy, już nie zaczepnie, lecz

ulegle, dążąc na spotkanie jego ust.

Całował ją jakoś stanowczo i rzeczowo, jego wargi były

chłodne, bardzo pewne... Christie przylgnęła do niego cała,

zarzucając mu ręce na szyję. Jeszcze wówczas, gdy ich usta

oderwały się już od siebie, wciąż trwała tak, oparta o niego

oddychając nierówno. Jego dłonie luźno obejmowały ją w
talii.

-

Mapy skarbów i kopalnie złota... - wymruczał.

-

Jesteś nie gorsza od Orena w tym fantazjowaniu. No,

może twoje mapy skarbów są trochę zabawniejsze od jego
tabelek i wykresów.

- Nie porównuj mnie z Or

enem, proszę - odparła. - On jest

opętany żądzą pieniędzy i władzy.

- Czego ty tak wc

iąż szukasz, Christie? - zapytał miękko. -

Jaki to ukryty skarb

chciałabyś odnaleźć? - Jego ciepłe i

mocne dłonie nieco ciaśniej objęły ją w talii.

background image

50

Dziewczyna wdychała sosnowy aromat, nie wiedząc, czy

to Matt tak pachnie, czy las dookoła. Przytuliła się do niego

trochę mocniej, chciała, by zrozumiał dobrze to, co miała mu
do powiedzenia.

-

Przybyłam do Red Rever, żeby odnaleźć coś, co

straciłam dawno temu - zaczęła półgłosem. - Tamtego lata

przyjechałam tu z ciotką... Wszystko układało się wspaniale.

Ciotka Sarah była wtedy moją najlepszą przyjaciółką,

akceptowała mnie taką, jaką byłam, nie musiałam udawać

kogoś innego. Kiedy spędzałyśmy tu wakacje, zakochała się w

pewnym mężczyźnie, który wprost idealnie do niej pasował.

Wędrowaliśmy wszyscy troje po górach, poszukując starych

kopalni złota. Czułam się tak, jakbym odnalazła prawdziwą

rodzinę.

-

Rozumiem. Starasz się odtworzyć tamto lato, prawda?

Pogoń za kopalniami złota i te rzeczy. I tak jak twoja ciotka

znalazła sobie tutaj mężczyznę, ty też jakiegoś poszukujesz.
Hmmm... -

zakończył w tonie dezaprobaty.

Christie zac

zerwieniła się ze złości. Dlaczego Matt

uważał, że rozszyfruje bez trudu jej postępowanie, jeśli tylko

przyłoży do niego pierwszy lepszy schemat? A poza tym jak

mógł przytulać ją z taką obojętnością? Jego pierś podnosiła się

i opadała spokojnie, podczas gdy jej serce mało nie

wyskakiwało z piersi za każdym jego dotknięciem. Odsunęła

się gwałtownie.

-

Nie jestem aż tak naiwna, jak przypuszczasz - oznajmiła.

-

To prawda, że przyjechałam do Red Rever z powodu

tamtych wakacji. Wiem, że tutaj potrafię być szczęśliwa.

Prawdą jest również to, że drepcę po starych śladach, szukając

kopalni złota. Ale co do jednego, to jesteś w błędzie. Ja nie

poszukuję żadnego mężczyzny!

Oddaliła się od niego, przeszedłszy na drugą stronę

samochodu.

background image

51

Matt pochylił się nad zderzakiem i obejrzał przy-

twierdzoną tam podkowę Pierwiosnka.

-

Mogłabyś się przyznać do tego, Christie. Jesteś w końcu

okropnie sentymentalna, w przeciwnym razie już dawno

wyrzuciłabyś tę podkowę. Prawdopodobnie zwariujesz

niedługo na punkcie jakiegoś gościa stąd, który będzie dobrze

wiedział, co chcesz od niego usłyszeć i będzie plótł głupoty o

różnych oczarowaniach i urokach, w które ty tak wierzysz.

W jego słowach najwyraźniej pobrzmiewała zazdrość. W

dodatku spoglądał już groźnie dookoła, jakby wypatrywał
podejrzanego kowboja, który tu przygalopuje na mustangu, by

łowić Christie na lasso swych słodkich słówek. Dziewczyna

podniosła z ziemi kij i przełamała go na pół.

-

Jestem realistką - powiedziała zdecydowanie. - Być

może tamtego lata wierzyłam w miłość romantyczną. Miałam

czternaście lat i ciotka Sarah wydawała mi się najszczęśliwszą

osobą na świecie. Ale wiesz, co było potem? Pobrali się i

wszystko między nimi wygasło. Teraz mieszkają w Wisconsin

i tak się ze sobą kłócą, że ledwie to znoszę, kiedy ich
odwiedzam.

Odrzuciła daleko oba kawałki kija.
-

Widziałam, co się działo z ciotką Sarah, widziałam, co

przydarzyło się moim rodzicom... I cała ta farsa z zaręczynami

z Orenem też nie przyczyniła się do pogłębienia mojej wiary

w prawdziwą miłość!

Matt zerknął na nią sceptycznie.
-

Może obdarzysz uczuciem kogoś, komu nie zależy na

miłości.

- No, a ty? -

spytała prowokująco. - Może ty też nie jesteś

takim cynikiem, na jakiego wyglądasz. Może jest w Nowym

Jorku jakaś kobieta, która sprawia, że mimowolnie
dopuszczasz

się najróżniejszych szaleństw...

- Do licha, nie -

uciął krótko. I nic już nie miał do dodania.

background image

52

Christie kopnęła prawą przednią oponę łazika. Czuła się

absurdalnie szczęśliwa na myśl, że Matt nie jest związany z

żadną kobietą. Z dużym trudem przyszło jej wyperswadować

sobie, że to jej w ogóle nie powinno obchodzić.

Otworzyła tylne drzwi samochodu i wydostała pojemnik z

jedzeniem.

-

Jestem głodna - oświadczyła. - Pora na lunch!

Zupełnie nie zwróciła uwagi na fakt, że do południa

brakowało jeszcze paru godzin. Matt jakoś zakłócał jej

naturalny rytm posiłków samą swą obecnością. Usiedli obok

siebie. Christie podała Mattowi kanapkę i lemoniadę.

- Masz prawdziwy talent. Nawet twoja pasta z jajek

smakuje jak najwykwintniejszy przysmak... -

oparł się o pień

sosny

, wyciągnął nogi i nasunął czapkę głębiej na oczy. - Jest

taka pyszna -

mamrotał, ziewając jednocześnie szeroko. -

Naprawdę jest zupełnie w porządku...

Christie nie mogła dojrzeć jego oczu ukrytych pod

daszkiem czapki. Dopiero po kilku minutach wsłuchiwania się

w jego równy oddech zrozumiała, że śpi jak kamień. Usiadła

na wilgotnej darni i pałaszując chleb, przyglądała się

śpiącemu.

Jego dłonie spoczywały na brzuchu, a między nimi

chwiała się butelka z lemoniadą. Przez lekko otwarte usta

dobiegło subtelne pochrapywanie. Wyglądał tak spokojnie i

błogo, jakby opadło całe napięcie, które towarzyszyło mu tego

ranka. Christie zapragnęła położyć głowę na jego kolanach i

wyciągnąć się na ziemi u jego boku. Czuła, że mogłoby to być

naprawdę niezwykle przyjemne...

O

parła dłonie mocno na kolanach, by powstrzymać się

przed tym. Nadal jednak mu się przyglądała. Miał silne,

umięśnione ramiona, prawdopodobnie w wolnych chwilach

ćwiczył regularnie w którymś z klubów kulturystycznych na

Manhattanie. Całe jego ciało promieniowało siłą i

background image

53

sprężystością, lecz tu i tam Christie odkryła pewne

charakterystyczne szczegóły, które ją wzruszały - na przykład

uszy,

wystające

bezradnie

spod czapki,

łokcie,

zdezorientowane i za

wstydzone swoją nagością nieosłoniętą

rękawem marynarki...

Za

pragnęła nagle zerwać mu z głowy czapkę i ucałować

go. Budził w niej jakieś dzikie łakomstwo, niczym

czekoladowy łakoć, który chciałaby smakować kawałek po

kawałku, wiedząc dobrze, że zjadła już dość. Z minuty na

minutę rósł w niej nieopanowany apetyt na jeszcze jedno

spojrzenie piwnych oczu i jeszcze jedną pieszczotę

delikatnych dłoni. On wyjeżdża w poniedziałek! Można by tak

podelektować się chociaż małym pocałunkiem...

Zacisnęła dłonie aż do bólu, by się powstrzymać. O, nie,

Matt Gallagher może zaszkodzić jej bardziej niż tysiąc
czekoladek zjedzonych naraz!

Poruszył się przez sen, mamrocząc pod nosem coś, co

brzmiało jak „sprzedać, cholera, sprzedać”. Prawie pełna

butelka lemoniady tkwiąca w jego dłoniach niebezpiecznie

przechyliła się w prawo, grożąc wylaniem całej zawartości.

Przykuło to uwagę Christie.

Kiedy butelka mocno przechyliła się na bok, rzuciła się na

kolana obok śpiącego i w ostatniej sekundzie ją złapała. Matt

przebudził się gwałtownie i sztywno usiadł.

- Co za czort! -

wykrzyknął, strącając sobie z głowy

czapkę bezwładnym ruchem ramienia. Jednocześnie omal nie

uderzył w głowę dziewczyny. Wciąż klęczała nieco pochylona

nad Mattem, ściskając w dłoni uratowaną butelkę i wpatrując

się w jego twarz z bardzo bliska. Miał takie wymowne usta,

duże i dynamiczne. Teraz lekko wykrzywione wyrażały stan

wzburzenia, ale mimo to nie traciły nic ze swego czaru.

Gdyby tak przesunąć się w ich kierunku choćby

background image

54

o

parę centymetrów, pocałunek stałby się nieunikniony...

Dzielnie pokonała w sobie tę pokusę i niezgrabnym ruchem

wycofała się na poprzednie miejsce, obficie ochlapując przy

tym własne dżinsy lemoniadą.

Matt spojrzał trochę przytomniej.
-

Dlaczego mnie nie obudziłaś? - zapytał z lekką

wymówką w głosie.

-

Wyglądałeś na kogoś, komu drzemka dobrze robi.

Wyj

ął z kieszeni zegarek i sprawdził godzinę.

-

Dobry Boże, dopiero wpół do jedenastej. Nigdy nie śpię

o tej porze, a właściwie w ogóle nigdy nie sypiam w ciągu
dnia.

-

Kiedyś musi być ten pierwszy raz - odpowiedziała.

-

Rzeczywiście musiałem mocno zasnąć - mamrotał,

wsuwając zegarek do kieszeni. - Znaleźć się o tej porze gdzieś

w środku lasu, to dla mnie prawdziwy szok. Soboty zwykle

spędzam w biurze.

-

To żałosne. Pomyśl, ile tracisz, tkwiąc tam, pięćdziesiąt

pięter ponad poziomem ulicy - Christie podniosła z ziemi

czapkę Matta i zaczęła ją modelować. - Tylko sobie wyobraź,

Matt. W soboty wszyscy normalni ludzie dobrze się bawią

gdzieś w Central Parku, a ty siedzisz w ciasnej klitce bez
okien i studiujesz raporty finansowe.

-

Ale tam są okna.

- O! -

najwyraźniej ją to zaskoczyło. - Nie zajmujesz biura

po mnie na tyłach pokoju Terence'a?

-

Nie, mam duży gabinet narożny. Dawną salę

konferencyjną, jak przypuszczam.

Christie wygięła daszek czapki Matta, którą wciąż jeszcze

miętosiła w rękach. Do ciężkiej cholery, zawsze chciała dostać

ten gabinet z dwoma rzędami okien, miejsce, w którym nie

czułaby się jak w puszce. Ojciec jednak nalegał, żeby

pozostało salą konferencyjną. Jak on zdołał, ten cały Matt

background image

55

Gallagher, przyjść sobie znikąd i od razu dostać w prezencie
to,

co chciał?

Poczuła przypływ gniewu. Z powodu ojca, Matta, czy też

ich obu razem -

sama nie wiedziała. Dlaczego w ogóle

obchodziło ją, co się dzieje wewnątrz spółki Daniels, Peters,

Bainbridge i Gallagher? Te sprawy przecież już dawno jej nie

dotyczyły!

Od

dała Mattowi jego baseballową czapkę. Gdy ją założył,

okazało się, że zbyt przesadnie poprawiła daszek, który

sterczał teraz mocno koślawo. Spojrzała na niego z wyrzutem,

jakby i to było wyłącznie jego winą.

Matt przesunął czapkę na tył głowy.
-

Nie wybrałem się tu z tobą, żeby ucinać drzemkę i

marnotrawić czas. Musimy porozmawiać o twoim powrocie

do Nowego Jorku. Do poniedziałku masz sporo czasu na

przygotowanie się, a ponadto musimy potrenować twoje

wystąpienie przed ojcem.

-

Potrenować? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Za kogo

ty się masz?

-

To oczywiste, że nie możesz tak po prostu wkroczyć do

jego gabinetu, bez żadnego przygotowania. Masz do niego

zbyt emocjonalny stosunek, potrzebujesz kogoś, kto ci

pomoże opanować uczucia i zyskać pewien dystans, zanim
dojdzie do waszej konfrontacji.

Christie otworzyła i zamknęła usta niczym ryba

wyrzucona na piasek.

-

To staje się nie do zniesienia - przemówiła wreszcie

oburzona. -

Wybij sobie z głowy ten plan. Nie pojadę z tobą

do Nowego Jorku. I coś ci powiem: jeżeli kiedykolwiek

dojdzie do konfrontacji z ojcem, to ciebie z pewnością przy

tym nie będzie!

Zgarnęła resztki prowiantu do pojemnika i wrzuciła go do

samochodu.

background image

56

Matt nie dawał za wygraną.
-

Musimy o tym pomówić, Christie...

- Nie -

urwała krótko. - Nic nie musimy. Mam teraz

zamiar udać się na poszukiwanie mojej kopalni. Możesz pójść

ze mną albo zostać tutaj.

Z tylnego siedzenia łazika Christie zabrała swój słomkowy

kapelusz. Wcisnęła go na głowę i pomaszerowała w głąb lasu.

Matt podążył w ślad za nią.
- Sk

ąd wiesz dokąd iść? - zapytał.

-

Sprawdziłam na mapie i wiem.

-

Nie wydaje mi się, żeby to miało jakiś sens. Tu nie ma

nawet śladu żadnego szlaku.

- Owszem, jest -

odpowiedziała zdecydowanie. - Trzeba

tylko umieć patrzeć.

-

Tu nie ma żadnej ścieżki.

-

Właśnie, że jest.

- Niby gdzie?

Christie zatrzymała się dość gwałtownie i Matt wpadł na

nią z impetem. Objął ją szybko ramionami, by zapobiec

upadkowi. Podobnie jak wczoraj jego uścisk był pewny,
mocny, a zarazem uwodzicielski. Christie z niejakim

wysiłkiem oparła się czarowi jego dotyku, już po raz kolejny.

Energicznym ruchem wręczyła Mattowi mapę.
-

Proszę. Sam ją sobie obejrzyj.

Rozwijał sfatygowany kawałek papieru z oczywistym

brakiem przekonania.

-

Wygląda jak rysunek trzyletniego dziecka - narzekał. -

Ja

kim cudem możesz z tego cokolwiek odczytać? Odwrócił

mapę do góry nogami, postudiował ją chwilę i wreszcie

podejrzliwie zapytał: - Skąd ją wzięłaś?

Christie pogardliwie wydęła policzki i odebrała mu mapę

stanowczym ruchem.

background image

57

-

Jeżeli już koniecznie musisz wiedzieć, to dostałam ją od

pewnej kobiety, właścicielki tych ziem. To kopia mapy

Wielkiego Shelby'ego, który wyznaczył granicę złotodajnej

działki w 1890 roku i przystąpił do budowy szybu. Musisz

wiedzieć, że Wielki Shelby naprawdę był wielki - ciągnęła. -

Z powodu wybujałego wzrostu zawsze straszliwie walił głową

we framugę, przekraczając próg salonu Złota Strzała, który

prowadziła wówczas niejaka Flo Jackson. Nigdy biedak nie

pamiętał, by w porę się uchylić. Ale okrutnie kochał się we

Flo i coś go tam stale przyciągało.

-

Christie, na litość boską, a cóż to ma wspólnego z tą

mapą?!

Pomyślała chwilę.
-

Zupełnie nic - przyznała. - Ale tu nie o to chodzi.

- A o co chodzi? -

spytał zbity z tropu.

-

Zlituj się! Jakoś w ogóle nie da się z tobą rozmawiać.

Obróciła się na pięcie i dała nura między drzewa. Matt

niechętnie podążył za nią, wypowiadając serię uszczypliwych
uwag pod jej adresem.

Słoneczne promienie przebijały się malowniczo przez

korony drzew, a odgłos ptasiego świergotu i przekomarzania

towarzyszył idącym ze wszystkich stron.

-

Zastanawiam się, czy to głos sójki błękitnej... -

wsłuchiwała się Christie. - W przyszłym tygodniu mam

zebranie kółka ornitologicznego, więc się o to dokładnie

wypytam. Czy ty kiedyś obserwowałeś ptaki, Matt?

-

Właśnie mi się wydaje, że jestem na tropie pewnego

rzadkiego ptaszka -

oświadczył. - Wygląda mi to na kukułkę-

żółtobrzuszkę - odpowiedział niewinnym uśmieszkiem na jej

złowrogie spojrzenie.

Christie nie zważała na złośliwości Matta i czuła się coraz

wspanialej, wędrując tak przez las i ciesząc się jego pięknem.

Maszerowała raźnym, swobodnym krokiem, wymachując

background image

58

ramionami. W dodatku coś jej szeptało do ucha, że nareszcie
kroczy szlakiem Shelby'ego.

Wędrowali jakiś czas w milczeniu, wsłuchani w tłumione

szmery i szelesty tajemn

iczego, leśnego organizmu, który

pulsował dookoła. Po jakimś czasie Christie zerknęła

ukradkiem na zegarek. Według jej obliczeń powinni już

dotrzeć do szybu jakiś czas temu. Nie widziała jednak

większego sensu w informowaniu o tym swojego towarzysza.
Star

ając się nadać swym ruchom możliwie największą

nonszalancję, sięgnęła ponownie po mapę i zerknęła na nią z
ukosa.

-

Zgubiliśmy się, Christie - stwierdził Matt. - Zaczęliśmy

błądzić już w tej samej minucie, w której opuściliśmy miasto.

-

Po prostu trochę zboczyliśmy z trasy i tyle! Zaraz to

zresztą naprawimy, niech się tylko dobrze zorientuję...

Przemawiała głosem osoby bardzo pewnej siebie, badając

mapę centymetr po centymetrze i rozglądając się po okolicy.

Nagle Christie uzmysłowiła sobie, że nie ma zielonego

pojęcia, dokąd powinni się udać.

-

Spójrz wreszcie prawdzie w oczy, dziewczyno. Jesteś

mieszczuchem i należysz do innej rzeczywistości. Wróć do
Noweg

o Jorku i przestań udawać Robin Hooda, bo ci z tym

nie do twarzy!

Na te słowa aż coś zagotowało się w Christie. O nie! Ona

nikogo nie udaje -

ona naprawdę przynależy właśnie tutaj. I

nie będzie z powodu kogoś takiego jak Matt gubić się w
niepotrzebnych analizach samej siebie, bo zna siebie
doskonale i niektórych decyzji jest po prostu absolutnie
pewna!

Ale

pewne stało się również to, że... właśnie niestety

zabłądziła. Gdzieś w górach, w samym sercu gęstego lasu,
straciwszy wszelkie poczucie orientacji -

zagubiła się jak

background image

59

dziecko. A wraz z nią wpadł w te same tarapaty niejaki Matt
Gallagher.

background image

60

ROZDZIAŁ PIĄTY

Christie przeszła jeszcze parę metrów i wreszcie usiadła

na omszałym pniu. Matt zbliżył się do niej.

-

Posuń się trochę - poprosił.

-

Tu nie ma dosyć miejsca - odpowiedziała szorstko. -

Siadaj sobie gdzie indziej.

Nie usłuchał i przysiadł jednak obok. Rozpostarł szeroko

mapę tak, by oboje mogli się jej przyjrzeć.

- No dobrze -

powiedział. - Spróbujemy to rozgryźć. Jeśli

wierzyć mapie, powinniśmy się kierować na północ. A północ
jest tam -

pomachał kciukiem na lewo jak autostopowicz

zatrzymujący okazję.

- A

leż północ jest tam! - Christie zdecydowanie wskazała

kierunek na wprost.

-

Mój Boże, nie masz za grosz orientacji w terenie.

-

Północ musi być tam - upierała się. - To znaczy...

Wystarczy zbadać położenie słońca i wszystkiego się
dowiemy.

Zadarła głowę, by przyjrzeć się niebu i dać praktyczny

dowód swoim uczonym zasadom, ale zobaczyła jedynie

wiecznie zielone korony drzew. W żaden sposób nie mogła

dojrzeć słońca, co pozwoliłoby jej może wyciągnąć jakieś
wnioski.

-

W każdym razie tak się te rzeczy sprawdza... - dodała już

bez uprzedniej pewności siebie.

-

Zaprowadzę cię do tej kopalni, chodź! - Matt zwinął

mapę i ruszył dziarsko przed siebie z widoczną determinacją.

- Zaczekaj! -

wołała, goniąc go. - Mech! Przecież mech

obrasta pnie drzew od północnej strony... Cholera, a może od

południowej.

background image

61

- Teraz ja jestem kierownikiem wycieczki, dobrze?

Zachowaj dla siebie te genialne wskazówki, ty niedopieczony

skaucie i chodź wreszcie.

Ratunek przyszedł nagle i zupełnie niespodziewanie.

Drzewa

rozstąpiły się przed idącymi, ukazując szeroką, jasną

płaszczyznę łąki porosłej polnym kwieciem. Po przeciwnej

stronie zamykał ją gaj osikowy, pulsujący światłem tak

promieniście, jakby wchłonął całe słońce i więził je między

drobnymi gałęziami. Christie zatrzymała się w nabożnym

skupieniu. Jej uwagę przykuł widok zmurszałej, starej chaty,

otoczonej walącym się płotkiem, ukrytej w cieniu osiki.

Niedoszła złotonośna działka tworzyła wyrwę w

malowniczym rysunku gór okalającym cały horyzont, ale po
wielu latach opuszczenia tak natur

alnie wtopiła się w

krajob

raz, że była ledwie widoczna.

- Oto nasz cel -

wyszeptała Christie bardzo cichutko, jakby

nie chciała spłoszyć tej chwili. Nie wiedziała, jak to się stało,

że jej dłoń znalazła się w dłoni Matta. Brnęli razem przez

gęstą łąkę.

Na

początek postanowili zbadać stary górniczy szyb.

Podpierające go spróchniałe belki tkwiły tu, pomyślała

Christie, niczym memento dla wszystkich marzeń
pogrzebanych w ciemnym tunelu.

-

Wielki Shelby nigdy nie znalazł tu większej ilości złota -

przytrzymując na głowie kapelusz, ostrożnie wyciągała szyję,

aby coś dojrzeć wewnątrz szybu. - I nie sądzę, by to się udało
jego towarzyszom. To smutne... Tyle zmarnowanej pracy i
energii...

- Bo ja wiem? -

Matt westchnął refleksyjnie i przykucnął,

by przyjrzeć się z bliska strukturze . - Może to nie było takie

złe? Jeśli nic im się nie udawało znaleźć, to mogli zawsze

zapakować swoje narzędzia i przenieść się w inne miejsce.

Możliwe, że w rzeczywistości to nie miało dla nich takiego

background image

62

wielkiego znaczenia. W gruncie rzecz

y przecież szukali

przygody.

Christie zaskoczyły mocno te słowa oraz wyraźna nutka

nostalgii brzmiąca w głosie Matta. Wycofała głowę z

ciemnego otworu, by mu się lepiej przyjrzeć.

-

Nie wydaje mi się, żeby to na tym polegało. Ci ludzie

zawsze opuszczali to

nący okręt, nigdy nie przywiązywali się

na dłużej do żadnego miejsca, ciągle gnała ich gdzieś dalej

żądza wygranej.

Matt wyprostował się i schował ręce głęboko w

kieszeniach dżinsów.

-

Tak tylko sobie teoretyzowałem... Bujałem w obłokach...

Fantazjowałem... - ironizował subtelnie.

-

Poszukiwanie złota to niezły fach. Z dala od

obowiązków i tego cholernego poczucia odpowiedzialności,

koczuje się gdzieś pod gołym niebem, znosi cierpliwie
wszelkie niewygody... -

pokręcił nagle głową. - Tylko, że to są

piękne marzenia. Życie nigdy nie jest takie proste - jego twarz
nieoczekiwanie za

chmurzyła się, wyrażając coś pośredniego

między bólem a żalem. Nie patrząc na Christie, zszedł parę

kroków niżej, do potoku.

Christie podążyła jego śladem. Niezbyt głęboki, rwący

s

trumień obmywał kryształowo czystą wodą osadzone na dnie

kamienie i skałki. Christie usiadła, opierając się plecami o

gładki głaz i zaczęła rozsupływać żółte sznurowadła

adidasów. Potem zdjęła skarpetki, nieprzypadkowo utrzymane

w dokładnie tym samym odcieniu czerwieni, co jej bluza.

-

Matt, dlaczego właściwie zostałeś maklerem? - zapytała.

-

Nigdy nie marzyłeś, żeby być pilotem, archeologiem albo

fotoreporterem?

Podniósł z ziemi dwa niewielkie kamyki i z gorzkim

uśmiechem pocierał jeden o drugi.

background image

63

- Czy ty n

aprawdę nigdy nie odczułaś tej potężnej emocji,

pulsującej zawsze wzdłuż całej Wall Street? - spytał. - To

właśnie tak bardzo mnie porwało piętnaście lat temu.

Christie przyjrzała mu się z namysłem.
-

Ale dziś to już ciebie nie dotyczy, prawda? - sugerowała

-

Mówisz o tym jak o czymś minionym.

Zanurzyła stopy w zimnym strumieniu. Matt spoglądał na

kamyki trzymane w ręku i potrząsał nimi niczym kośćmi do
gry.

-

Byłem trochę młodszy niż teraz i trochę bardziej

idealistycznie nastawiony do życia. I myślałem, że do jasnej

cholery wszyscy grają fair, podobnie jak ja. Uważałem

swojego partnera za kogoś, komu mogę ufać, za najlepszego
przyjaciela... -

poruszył się niespokojnie.

- Ile masz lat, Christie? -

zapytał niespodziewanie.

-

Dwadzieścia siedem.

-

Pamiętam, jak to jest, kiedy ma się dwadzieścia siedem

lat -

westchnął. - Ale parę miesięcy temu skończyłem

trzydzieści pięć... - urwał nagle. - Pewien jestem, że nie masz

ochoty wysłuchiwać wszystkich zawiłych historii mojego

życia - zakończył grobowym głosem.

-

Właśnie, że mam - oświadczyła przekornie, zanurzając

stopy głębiej w potoku, aż oparła je o dno.

-

Chcę wiedzieć o tobie jak najwięcej - uniosła głowę na

tyle wysoko, by móc go dostrzec spod ronda kapelusza.

Stał w odległości paru kroków i spoglądał na wodę.
-

Wydawało mi się, że wyszedłem na prostą - mruknął. -

Zamknąłem ten rozdział życia, w którym znaczącą rolę

odegrał mój nieuczciwy wspólnik i wstąpiłem do firmy
twojego ojca. I wtedy... -

zawiesił głos.

Nie doczekawszy się dalszego ciągu, Christie dokończyła

za niego:

-

I wtedy potknąłeś się o moją osobę.

background image

64

-

Zgadza się - odpowiedział. - Zaledwie kilka dni po

moich urodzinach twój ojciec zaczął przebąkiwać coś na temat

rozwiązania firmy. I tak to wygląda. Mam trzydzieści pięć lat,

jestem w połowie drogi, a moje życie przypomina rozsypaną

układankę.

Christie przywarła plecami do twardego głazu, wspierając

się obiema dłońmi o piasek. Ostre kamyki wbijały się w jej

skórę. Nadal nie wyjmowała stóp z wody, choć przemarzły już

do kości.

-

Ja jakoś zdołałam odmienić całe swoje życie. Może ty

powinieneś spróbować zrobić to samo?

-

sugerowała ostrożnie.

Cisnął w wodę jeden z kamyków gestem, który zdradzał

rosnące w nim napięcie.

-

Mówisz o czymś, co jest niemożliwe. Nie jestem w

stanie kompletnie zmienić swojego życia - i ty też nie, Christie
-

powiedział z determinacją. - Oczywiście możesz wykonać

parę pozornych posunięć, ale tak naprawdę wciąż dążysz do

sukcesu, zupełnie jak twój ojciec. Wciąż wyznaczasz sobie

jakieś cele i plany. Weźmy choćby te wszystkie kluby i
kom

itety, do których należysz. Ornitologiczne, turystyczne, co

tam jeszcze? Biblioteki, muzea, pokazy, o rany, wspo

mniałaś

coś nawet o straży pożarnej! Wyznajesz zasadę „jeden pomysł
- dobrze, dzi

esięć pomysłów - jeszcze lepiej”, dokładnie tak

jak twój stary.

Skoczyła na równe nogi, rozbryzgując dokoła wodę,

urażona do żywego.

-

Nie będę taka jak on! On nigdy nie jest zadowolony, z

niczego i z nikogo. Wciąż wyżej i wyżej podnosi poprzeczkę,

tak, żeby nikt nigdy nie mógł jej przeskoczyć, nawet on sam.
To nie

jest życie dla mnie!

Matt wrzucił do strumienia następny kamyczek. Kropelki

wody wyprysnęły wysoko.

background image

65

-

Możesz się ze mną spierać w nieskończoność -

powiedział. - Możesz dużo opowiadać o tym, jak chciałabyś

wszystko urządzić, ale wiedz, że zawsze coś tobą powoduje,

niezależnie od twej woli i świadomości. I zawsze będziesz
ambitna i przebojowa i bardzo w tym podobna do ojca.

-

Mówisz tak, żeby uniknąć rozmowy na niewygodny

temat. A w rzeczywistości to ty sam nie chcesz znać prawdy o
sobie. Nie masz ochoty pr

zyjąć do wiadomości faktu, że coś w

twoim życiu jest nie tak. Powiedziałabym nawet, że uratować

cię może tylko jakiś bardzo radykalny zwrot!

- Jedno, co na pewno jest mi potrzebne jak zbawienie, to

twoje szczere postanowienie powrotu do Nowego Jorku.
Wtedy nareszcie wszystko wróci na swoje miejsce.

Christie stanęła naprzeciw Matta. Jej stopy całkowicie już

zdrętwiały z zimna, ale nie czuła tego.

-

Ja tu jestem tylko pretekstem, Matt. Cały ten chaos, w

którym jesteś pogrążony, wcale nie zniknie w dniu mojego
pojednania z ojcem.

Spoglądała na niego oskarżycielsko. Matt zerknął spode

łba w jej kierunku, zdjął czapkę i tak długo mierzwił

czuprynę, aż jego włosy opadły bezwładnie na wszystkie

strony. Potem odwrócił się z pozorną obojętnością, gotów

wyraźnie zrobić jakiś unik.

-

Mam ochotę przyjrzeć się tej chacie - powiedział

zadziornie.

-

Wydawało mi się, że to raczej ja mam ochotę przyglądać

się czemukolwiek tutaj.

Christie brnęła przez zimny nurt ku brzegowi. Kiedy

wreszcie dotarła do chaty, niosąc skarpetki i buty z

rozwiązanymi, uwalanymi ziemią sznurowadłami, Matt już

tam był od jakiegoś czasu.

background image

66

Drzwi chaty zabezpieczono solidną kłódką, która

kontrastowała z lichym, zmurszałym drewnem. Matt dosięgnął

dłonią belki wieńczącej futrynę.

- Wielki Shelby zapewne

niejeden raz grzmotnął głową w

tą deskę - zauważył.

-

Właścicielka dała mi klucz. Mam go gdzieś przy sobie...

Christie wydobyła z kieszeni pęk kluczy z breloczkiem w

kształcie pulchnej złotej rybki. Zawierał tak bogatą kolekcję

kluczy, że sama nie pamiętała przeznaczenia co najmniej

połowy z nich. Pobrzękując nimi, dopasowywała kolejne

klucze do zamka, aż wreszcie trafiła na właściwy i otworzyła

kłódkę. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, lecz ustąpiły

posłusznie i dziewczyna bez większych ceregieli przekroczyła
sfatygowany próg.

Matt zmuszony był pochylić głowę, wchodząc do chaty w

ślad za nią. Oboje przystanęli na chwilę tuż za progiem, by

przyzwyczaić oczy do panującego mroku. Wszystkie okna
zabito deskami, lecz tu i ówdzie, przez niewielkie szpary,
wdziera

ły się promyki światła. Stopniowo Christie mogła

dostrzec poszczególne przedmioty -

pordzewiały stelaż od

łóżka, półkę na narzędzia, pożółkły kalendarz, spod którego

najwyraźniej wystawał poprzedni, również mocno już

nieaktualny. Przyjrzała mu się uważnie i z niejakim trudem

odcyfrowała datę.

- Lipiec 1947 -

przeczytała półgłosem. - Wielki Shelby

urzędował tutaj dużo wcześniej, ale to miejsce miało potem

kilku właścicieli. I aż dziwne, że nikt z nich nie wpadł na

pomysł, żeby tu na przykład urządzić letnisko. Musisz

wiedzieć, że cena wcale nie jest wygórowana.

Matt myszkował wśród narzędzi na półce.
- Jaka jest powierzchnia posesji? -

zapytał fachowo.

-

Nie pamiętam, ale wiem, że należy do niej cała ta piękna

polana.

background image

67

Zanurkował ponownie pod framugą, a wydostawszy się na

zewnątrz, rzucił bystro okiem na teren dookoła.

Christie grzecznie mu towarzyszyła, ukradkiem ob-

serwując jego profil. Miał zacięty wyraz twarzy, lecz gdy

mówił, w jego głosie pobrzmiewała ciepła nuta nostalgii i

jakiejś nieukojonej tęsknoty.

-

To kawał pięknej ziemi - powiedział. - Tyle tu otwartej

przestrzeni, a przy tym ostra krawędź gór w tle... I ta cisza...

Posłuchaj.

Christie zamknęła oczy. Słyszała pobrzękiwanie owadów

gdzieś blisko, szelest wiatru w liściach osiki, świergot ptaków.
Ta

k, to była prawdziwa cisza w porównaniu z jazgotem i

harmiderem nowojorskich ulic.

Gdy ponownie otworzyła oczy, poczuła na sobie baczne

spojrzenie Matta. Zmieszana umknęła przed jego wzrokiem w

obawie, że mógłby zobaczyć więcej, niż powinien. Nie

chciała, żeby wiedział, jak bardzo jej się podoba. Lecz z

drugiej strony jej płochliwość byłaby jeszcze bardziej

podejrzana. Odpowiedziała więc na jego spojrzenie z

możliwie największym opanowaniem i podeszła do
ogrodzenia.

-

Klamka jest złamana - zauważyła, majstrując przy

bramie.

-

To raczej nie ma specjalnego znaczenia, większość

ogrodzenia praktycznie nie istnieje.

Christie zwróciła się w stronę topornie ociosanych

palików, które leżały powalone na ziemi. Brama tkwiła wśród

nich samotnie, co tworzyło dość absurdalny obrazek, lecz

Matt zdawał się być nim bardzo fascynowany.

-

Mogę naprawić klamkę - zaofiarował się, obejrzawszy ją

ze wszystkich stron. - Wiem w czym rzecz, za

raz będzie jak

nowa. Wszedł do chaty i po chwili wrócił, niosąc młotek i

background image

68

obcęgi. - Nie trzymałem młotka w ręku od czasów szkolnych -

powiedział do Christie.

Początkowo Christie obserwowała Matta z pewnym

sceptycyzmem, za chwilę jednak przekonała się, że raczej wie,

co robi. Odzyskała już czucie w nogach, więc ponownie

osadziwszy kapelusz na głowie, zanurkowała w wysokie

trawy łąki. Lisa robiła jej ostatnio wykłady na temat gatunków

polnego kwiecia i teraz Christie usiłowała zidentyfikować

poszczególne okazy, obficie pyszniące się dookoła. Te
wysokie, faliste o

odcieniu pomarańczowocynobrowym - to z

pew

nością hinduskie dzwoneczki. Niebieskie - to łubin, a

delikatne, białe kwiatuszki muszą być śnieguliczkami.

Usiadła na dywanie z traw, pogrążona w rozmyślaniach.

Zamiast cieszyć się pięknem tego, co ją otaczało, snuła smutne

refleksje na temat własnej osoby i tej oczywistej cechy

własnego charakteru, która kazała jej być ekspertem w każdej

dziedzinie. Rzeczywiście, przypominała w tym swojego ojca -

Matt nie mylił się wcale.

Zerwała źdźbło trawy i rozdzieliła je na dwoje. Gdzieś w

jej wnętrzu kiełkował niepokój. Przez całe życie próbowała

dostosować się do wyobrażeń ojca, z wielkim trudem zdołała

wyrwać się z tego schematu i odnaleźć swoje „ja”. I nagle

pojawił się Matt, który spowodował, że uświadomiła sobie

pewną przykrą prawdę - te wszystkie lata pogoni za pozorami

pozostawiły w niej trwały ślad. Znowu znalazła się na drodze

do jakiegoś sukcesu, nie umiała przeskoczyć samej siebie, nie

umiała stać się kimś innym, niż ... Christopherem Danielsem
Czwartym!

Ukryła twarz w dłoniach. Nie, to niemożliwe! Skoro nie

czuła już szacunku do ojca, jak wobec tego mogła szanować

samą siebie? Myśli jak błyskawice przebiegały przez jej

głowę.

background image

69

-

Hej, spójrz, naprawiłem! - zawołał Matt. - Brama jest już

w porządku!

W jego głosie pobrzmiewała duma. Christie uniosła wolno

głowę i zobaczyła, jak demonstruje z satysfakcją efekty swojej

pracy, naprzemian otwierając i zamykając bramę. Klamka

działała bez zarzutu.

- Cudownie -

powiedziała Christie bez przekonania, ale

Matt wcale nie zauważył jej braku entuzjazmu i minorowej

miny. Buszował właśnie po chacie, potrząsając już lekko

nadbutwiałym klocem drewna.

Christie podeszła wolno do solidnie już umocowanej

bramy i oparła się o nią całym ciężarem. Obserwowała spod

oka poczynania Matta, który właśnie ważył w dłoni

zaśniedziałą siekierę, z wyrazem prawdziwej błogości na

twarzy. Odrąbał od belki sporej wielkości klocek i ułożywszy

go na pniu, z wielkim zapałem odciosywał kawałek po

kawałku. Na początku szło mu to niezdarnie, lecz po chwili

uchwycił właściwy rytm. Czynność ta pochłonęła go

całkowicie, nie zważał ani na smugi słońca przebijające się

przez korony osik i oświetlające całą jego postać, ani na

strużki potu, które znaczyły jego koszulę ciemnymi plamami.

Na krótki moment przerwał pracę, żeby zdjąć koszulę. Oczom
Christie u

kazał się silny, umięśniony tors, pokryty

gdzieniegdzie rudo-

złotym owłosieniem. Nieświadom

spoczywającego na nim spojrzenia dziewczyny, z zacięciem

kończył rozpoczęte dzieło, niczym urodzony drwal.

Kiedy Christie patrzyła na Matta, jej rozterki i niepokoje

gdzieś się ulatniały. Zauważyła rozbrajający kontrast między

brązem jego przedramienia, kończącym się na linii krańców

rękawa, a olśniewającą bielą, panującą tuż powyżej tej linii.

Obserwowała, jak pod skórą poruszają się węzły jego mięśni,
gdy unosi si

ekierę i potem z rozmachem nią uderza.

Dziewczyna uśmiechała się do siebie. Matt z pewnością

background image

70

pracował bardzo systematycznie, nie był natomiast na tyle

próżny, by spędzać czas pod lampą kwarcową, miał w sobie

jakąś naturalną surowość. Gdyby nie blady odcień jego skóry,

można by go wziąć za pioniera Dzikiego Zachodu. Jego

skumulowana energia znajdowała teraz ujście - odrąbywane

drzazgi jedna za drugą wyskakiwały spod jego siekiery.

Wreszcie odłożył ją na bok i otarł spocone czoło. Lekko

zmieszał się, uchwyciwszy badawcze spojrzenie Christie.

Podszedł do niej i stanął naprzeciwko, po drugiej stronie
bramy.

-

Rany boskie, to było coś!

-

No cóż... Może powinieneś zaopatrzyć swoje

nowojorskie biuro w drewno do rąbania. Byłoby to skuteczne
lekarstwo na twoje stresy.

- Stresy -

powtórzył jak echo. - Mam ich wiele w Nowym

Jorku, to fakt. A wiesz, co najbardziej zżera mi nerwy? Ta

cholerna, wszechobecna korupcja. Liczyłem na to, że w firmie

twojego ojca będzie inaczej, ale pomyliłem się.

Na te słowa Christie drgnęła czujnie.
-

Chwileczkę - zaprotestowała. - Mój ojciec popełnia wiele

błędów, to prawda, ale w tym wypadku mocno przesadziłeś.

Jest absolutnie uczciwym człowiekiem we wszystkich

posunięciach giełdowych i...

-

Zaczekaj. O nic nie oskarżam twojego ojca. Uwierz mi,

że zanim jeszcze zacząłem z nim współpracować, dokładnie

sprawdziłem, czy mogę mu ufać. Mówię o czymś innym -

oparł zaciśniętą pięść o sztachety płotu. - Korupcja opanowała

cały rynek, wciska się wszędzie jak śmiertelna zaraza. Nie

możesz od tego uciec, bo zbyt wielu ludzi gra nie fair. Giełda

powinna być miejscem wielkiej gry dla wielkich graczy,

sprawdzianem refleksu, kompetencji i zdolności prze-

widywania. A powoli staje się polem popisu dla krętaczy i
hochsztaplerów.

background image

71

Wzburzenie i pasja, z jaką przemawiał Matt, poruszyły w

duszy Christie jakąś strunę. Jednak odsunęła się

niepostrzeżenie od bramy i zrejterowała w zacisze ukwieconej

łąki. Nie chciała dać się wciągnąć w rozmowy o Wall Street.

Matt nie dawał z kolei za wygraną i przeskoczywszy
ogrodzenie

dogonił ją.

- Wiesz, gdzie tkwi sedno sprawy? -

kontynuował

podniecony. -

Powiem ci, chodzi o samą definicję zjawiska.

Wewnętrzne nadużycia - co to dla ciebie znaczy?

-

Nie jestem, jak mi się wydaje, na egzaminie -

oponowała. - Wybacz, ale bardzo bym teraz chciała przyjrzeć

się kwiatom. Szczególnie mnie intryguje pewna odmiana
pasternaka...

-

Nie wykręcaj się Christie, proszę.

-

Na miłość boską! - zatrzymała się przyparta do muru. -

Wewnętrzne nadużycie ma miejsce zawsze wtedy, kiedy

zawierasz korzystną transakcję, kierując się w swoich

decyzjach informacjami, do których nie powinieneś mieć

dostępu.

-

Aha! A możesz uściślić określenie „informacje, do

któr

ych nie powinieneś mieć dostępu”?

Christie westchnęła zniecierpliwiona, ale wyglądało na to,

że nie zdoła uciec od tej rozmowy.

- No dobrze -

powiedziała. - Wyobraźmy sobie, że twój

wujek jest szefem dobrze prosperującej sieci restauracji

szybkiej obsługi. Ty jesteś jego ulubionym krewniakiem, bo

tylko tobie jednemu z całej rodziny smakują te obrzydliwe
hamb

urgery i frytki. Wuj ci ufa, więc zdradza w sekrecie, że

ma zamiar przejąć firmę Iks, która zarządza konkurencyjną

siecią knajp. Kiedy dochodzi do zgłoszenia ofert kupna, wuj

oferuje za akcje Iksa wysoką cenę i wszyscy akcjonariusze

odsprzedają mu swoje udziały. No i masz! Oto przykład

poufnej informacji: wuj zwierzył ci się w sekrecie ze swoich

background image

72

planów

-

Christie rozprawiała z coraz większym

zaangażowaniem. - I ty możesz to wykorzystać. Po kryjomu

kupić pakiecik akcji u Iksa, a potem wykończyć wuja, gdy
cen

a osiągnie niebotyczne wyżyny. Ale wuj nie jest całkiem

głupi i niestety jest w stanie dociec, że to twoja sprawka,

zwłaszcza jeśli skorzysta z usług giełdowych organów

ścigania, których przedstawiciele bladym rankiem zapukają do
twoich drzwi. Musisz wtedy

, biedaku, pożegnać się na dobre z

ukochanymi hamburgerami i frytkami.

Nie wyszły ci na

zdrowie. Dużo lepiej czułbyś się po moich pulpetach
sojowych.

Matt, który wyglądał na nieco oszołomionego, aż

przysiadł na trawie.

-

Starałem się coś ci wyjaśnić - powiedział. - Czy nie tak?

- Tak -

przyznała posłusznie Christie, gotowa teraz stawić

mu czoła w dyskusji. - Może powinnam posłużyć się

przykładem jakiegoś innego wuja?

-

Nie, nie, proszę. W porządku - dałaś mi przykład

nielegalnego użycia wewnętrznego przecieku, zresztą

przykład bardzo dobry. Ale odwróćmy sytuację. Jak wszystko

to wygląda wówczas, kiedy mnie się tylko wydaje, że wuj

chce przejąć Iksa? Cała moja intuicja podpowiada mi, że on z

pewnością to zrobi. Co wtedy? Czy jeżeli wtedy wykupię
akcje u Iksa

i zrobię fortunę w dniu zgłaszania ofert, to czy

jest to przestępstwo?

Christie zmarszczyła nos w głębokiej zadumie.
-

To prawda, rzeczywiście trudno jest ustalić, gdzie

zaczyna się nadużycie. Granica między przestępstwem a

legalnością jest tu dosyć płynna.

-

No właśnie! - huknął Matt triumfalnie i pochylił się nad

nią poufale. - I tu jest pies pogrzebany. Nie ma zgody co do

definicji, zasady są dosyć niejasne, więc łatwo je obejść. I

background image

73

ludziom wydaje się, że dopóki nie zostaną przyłapani, mogą

robić wszelkie świństwa.

-

Tak... Pewnie masz rację - odparła trochę roztargniona.

Przyglądała się właśnie z uwagą długim, gęstym rzęsom

Matta, które miały nieco ciemniejszy odcień brązu niż jego

czupryna. Powinno się wprowadzić jakiś zakaz, który
kategorycznie zabrania

łby mężczyznom posiadania takich

szałowych rzęs...

- Czemu tak wytrzeszczasz oczy? -

zapytał Matt.

-

Czy coś ci wpadło pod powiekę?

- Nnnie... -

zmieszana wróciła do rzeczywistości.

-

Mówiłeś właśnie o płynności zasad...

- Tak jest. Mój eks-partner jest tu

świetnym przykładem.

Przez lata postępował uczciwiej niż najuczciwsi. A potem

wystarczył mały krok i zboczył z prostej drogi.

-

Tak to się dzieje - zawyrokowała Christie. - Kiedy

oddychasz przez długi czas morowym powietrzem, sam

stajesz się z czasem trędowaty. Jakie to szczęście, że dziś

jestem bardzo daleko od tych spraw i mogę się tylko śmiać.

-

Mnie, niestety, jest zupełnie nie do śmiechu. Muszę coś z

tym zrobić, jakoś powstrzymać tą falę obłędu. A przynajmniej

otworzyć oczy niektórym naiwnym inwestorom.

Christie spojrzała na niego przenikliwie.
-

Napisz o tym, Matt. Opisz swoje doświadczenia

giełdowe. Powinieneś to zrobić - może seria artykułów do

gazet? Albo od razu pójdź na całość i opublikuj książkę!

Teraz i ona zapaliła się. Jaki doskonały pomysł! Oczami

wyobraźni już widziała książkę Matta z jego podobizną na

obwolucie, zarzucone nią witryny księgarń.

Odpowiedział jej zdumionym spojrzeniem.
-

O czym ty mówisz, do diaska? Nie napisałem ani słowa

od czasów szkolnych.

background image

74

- Aha -

ta informacja sprowadziła Christie na ziemię, ale

nie na długo. - Więc może powinieneś wydawać własne

pismo? To byłoby dobre na początek. Podobno własne
czasopismo - to rewelacyjny sposób wyzwalania energii
twórczej.

-

O mój Boże... - to było jedyną odpowiedzią Matta.

Christie jed

nak bardzo się już przywiązała do swojego

pomysłu.

-

Mam świetny tytuł dla twojej książki - oświadczyła. -

„Moje życie w ślepym zaułku Wall Street”. Chyba niezły, co?

Przyjrzał się jej sceptycznie, lecz Christie tylko wzruszyła

ramionami.

-

No dobrze, więc może sam wymyślisz lepszy - wycofała

się. - Tak czy owak uważam, że powinieneś napisać o tym, co

się dzieje, Matt. To by ci dobrze zrobiło.

-

Czy nie musisz przypadkiem już wracać do Red River? -

zapytał nienaturalnym głosem. - Na pewno masz dziś jakieś

zebranie, może nawet niejedno...

Niechętnie zerknęła na zegarek.
-

Tak, rzeczywiście. Po południu zbiera się nadzwyczajne

posiedzenie komitetu Fundacji na rzecz budowy muzeum.

Obiecałam, że będę.

Gdyby mogła, chciałaby tu spędzić resztę dnia, spierając

si

ę z Mattem i patrząc na niego, po prostu być wciąż przy nim

w miejscu, które stało się trochę ich miejscem.

To wrażenie niezwykłej, intymnej bliskości, podsycane

aromatem polnych ziół i leniwym koncertem pszczół, stawało

się niebezpieczne niczym zdradliwa zasadzka. Christie

skoczyła na równe nogi, starając się spłoszyć czar tej dziwnej
chwili.

-

Tak, lepiej już chodźmy - powiedziała. - Robi się

późno... lepiej chodźmy, zanim będzie za późno... Chodźmy

już stąd!

background image

75

background image

76

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Chistie i Matt bez nadmier

nego pośpiechu dotarli

ponownie w pobliże chaty. Matt włożył koszulę i posprzątał

narzędzia. Poruszał się dość opieszale, choć to on pierwszy

zaproponował powrót. Także Christie nie zdradzała

niecierpliwości. Kiedy Matt zakładał swoje baseballowe
nakrycie

głowy, powstrzymała jego dłoń w pół gestu.

-

Poczekaj, twoja czapka ciągle źle wygląda - powiedziała.

Dłuższą chwilę obracała ją w ręku, wyginając i naciągając na
wszystkie strony. - Spróbuj teraz.

Matt naciągnął czapkę mocno na uszy. Wreszcie niesforny

daszek sterczał nienagannie pod właściwym kątem. Również

pozostałe rzeczy Matta wyglądały jakby lepiej niż poprzednio
-

dżinsy były ubrudzone tu i ówdzie ziemią, koszula już trochę

wymięta. Zupełnie nie przypominał rezydenta nowojorskiego
drapacza chmur,

lecz kogoś, kto duszą przynależy właśnie

tutaj, do tego górzystego zakątka Nowego Meksyku.

- Christie -

zaczął z poważną miną, jakby zbierał się do

wypowiedzenia słów niezmiernie ważkich.

- Tak? -

uniosła głowę znad wielkiej kłódki, którą

usiłowała zamknąć.

-

Czas spędzony tu dzisiaj z tobą, to dla mnie... - urwał,

nie bardzo wiedząc, jak dokończyć.

-

Wiesz, chciałbym... - zaczął ponownie. - Chciałbym znać

nazwisko właścicielki, która cię tutaj przysłała.

Christie zawahała się przez chwilę, upychając w tylnej

kieszeni dżinsów ogromny pęk kluczy.

-

Mam nadzieję, że nie planujesz kupna?

-

To niezły kawałek gruntu. Mógłby się okazać dobrą

inwestycją - zauważył.

Jego chłodny, trochę interesowny ton zbulwersował

Christie. Stanęła przed drzwiami chaty, podpierając się pod

background image

77

boki na szeroko rozstawionych nogach, jakby chciała obronić
to miejsce przed zakusami intruza.

- Inwestycja?! -

wykrzyknęła. - To jedyne, co przychodzi

ci do głowy? Nie widzisz, jak tu jest pięknie, jak cicho? Czy

naprawdę interesuje cię wyłącznie, jak szybko zbić forsę?

-

Widocznie tak chcesz mnie widzieć, Christie. Tylko że to

bardzo fałszywy obraz - odparł.

-

To dlaczego myślisz o tym cudownym kawałku ziemi w

takich kategoriach? Jesteś maklerem w każdym calu. Nie

umiesz już dostrzegać rzeczy samej w sobie, a jedynie jako

obiekt mogący przynieść zyski.

-

Daj mi szansę coś powiedzieć, proszę! Nie myślałem

wcale o kupnie tego miejsca po to, żeby czerpać z niego jakieś

zyski. Bywają różne rodzaje inwestycji, jak wiesz - kołysał się

lekko z rękoma wepchniętymi głęboko w kieszenie spodni. -

Bardzo brakuje mi w życiu czegoś, co miałbym na własność.

Wciąż obracam pieniędzmi, których ani nie widzę, ani nie

dotykam. Pieniądze - to dla mnie rzędy elektronicznych

cyferek przebiegające przez ekran komputera i szybko

znikające. Właściwie nigdy nie miałem nic wartościowego, co

byłoby naprawdę tylko moje. Jeżdżę wynajętym samochodem,

mieszkanie też nie należy do mnie... Pewnie przyjemnie jest

mieć własny skrawek ziemi...

Christie oparła się plecami o chropowatą, drewnianą

ścianę chaty.

-

Załóżmy, że kupisz ten teren, Matt. Powiedz mi, jaki

będziesz miał z niego pożytek, skoro mieszkasz w Nowym

Jorku, a więc ni mniej, ni więcej tylko dwa tysiące mil stąd?
Czy to logiczne?

-

Jestem ostatnio z logiką na bakier i to chyba pod twoim

wpływem - odpowiedział, rzucając Christie wymowne
spojrzenie.

background image

78

- Ja z tym nie mam nic wspólnego. Ani z twoimi

pomysłami, ani z problemami, które cię gryzą. Nie obwiniaj

mnie więc, Matt, zwłaszcza że nie zapraszałam cię na tę

przejażdżkę.

- Ch

ciałbym powiedzieć coś z sensem, ale czuję, jak mój

mózg pogrąża się w chaosie.

-

Dlaczego nie kupisz sobie małej farmy w Connecticut

albo w Rhode Island? -

pytała nieustępliwie.

- Z pewnych niejasnych dla mnie samego przyczyn

podoba mi się ta właśnie polana - ta stara chata, góry

dookoła... Za to lokalizacja jest zupełnie niewłaściwa.

Chciałbym, żeby to miejsce znalazło się godzinę drogi od
Nowego Jorku...

-

Ale dzięki Bogu nie znajduje się tam i nie znajdzie. I nie

spodziewaj się, że podam ci nazwisko właścicielki. Sama

mam zamiar kupić ten grunt. To jest miejsce, jakiego od

dawna szukałam.

Matt potarł dłonią kark.
-

Masz już przecież własny dom w Red River. Po co ci

jeszcze jedna posiadłość?

-

Wspominałam ci już, że poszukuję kopalni złota, która

miałaby w sobie to „coś”, coś specjalnego... Właśnie jedną

znalazłam.

-

Jesteś jeszcze bardziej nielogiczna niż ja - utyskiwał.

-

Może tak, a może nie... W każdym razie ta ziemia będzie

moja -

podkreślała uparcie, prostując dumnie plecy i patrząc

Mattowi odważnie prosto w oczy. - Wracaj do Nowego Jorku,

Matt. Kup sobie lepiej jeden z tych oszałamiających
apartamentów w okolicach Central Parku, taka umiarkowana

dawka zieleni w sąsiedztwie powinna ci wystarczyć do

szczęścia. Może wyglądasz na dzikiego człowieka gór, ale z

pewnością nim nie jesteś.

Uśmiechnął się kpiąco.

background image

79

-

A ty, Christie? Naprawdę uważasz się za kobietę stąd?

Wierzysz, że to twoje miejsce?

To pytanie ugodziło dziewczynę w najczulszy punkt i

spowodowało, że wszelkie wątpliwości odsuwane na dalszy
pl

an, znowu ją opanowały. Nie mogła dłużej oszukiwać samej

siebie, musiała przyznać w duchu, że jest jak jej ojciec -

zacięta, ambitna, wciąż podwyższająca poprzeczkę. Lecz te

cechy charakteru stawały się zupełnie niepotrzebne tutaj - w

środku leśnego odludzia. Tu przydawał się spokój,

umiejętność pogodnej rezygnacji i cieszenia się tym, co jest,

wewnętrzna równowaga... Christie bardzo chciała ją osiągnąć
-

i tu zaczynał się paradoks: kolejny cel, kolejne dążenie...

-

Wszystko jedno, co sobie o tym myślisz, ja i tak jestem

tu u siebie -

oświadczyła, starając się zapomnieć o własnych

rozterkach i o podejrzeniach Matta

. Obróciła się na pięcie i

poma

szerowała z rozmachem przez ukwiecone pole. Matt

podążył spiesznie za nią. Zatrzymała się jeszcze na krótką

chwilę, by spojrzeć za siebie. Chciała zachować w pamięci

cały ten urokliwy obrazek: starą chatę pochyloną nad

zmurszałym płotem, skupione ciasno, napromieniowane

słońcem osiki i zatrzęsienie polnych kwiatów o odcieniach

cynobru i głębokiego błękitu...

Wszystko

to wyglądało wspaniale, ale jeszcze coś innego

czyniło to miejsce wyjątkowym. Było to od teraz ich wspólne
miejsce -

jej i Matta. Do kroćset diabłów! Nie miała już

wyjścia. Ten człowiek wkradł się do jej życia jak nieproszony

gość i zapanował nad jej emocjami. Zostawiła za sobą

niezapomniany, czarujący widok i ruszyła z determinacją w

stronę lasu.

-

Znowu obrałaś nie ten kierunek - zwrócił jej uwagę Matt.

Zacisnęła drobne pięści w bezsilnej złości, ale posłusznie

podążyła w ślad za nim. W bardzo krótkim czasie dotarli do

background image

80

samochodu. Skąd taki mieszczuch wiedział, jak orientować się

w terenie? Pozostało to dla niej zagadką.

Matt tymczasem z widocznym zadowoleniem po

klepywał

maskę łazika.

-

Bardzo mi się podoba ta bestia. Chętnie bym się z nią

zmierzył.

- Przepraszam bardzo -

Christie starała się zignorować to

jawne natręctwo i zasiadła za kierownicą. Gdy jednak włożyła

kluczyki do stacyjki, przez otwarte okno wsunęła się do

środka kędzierzawa głowa Matta.

-

Już pojutrze wracam na zawsze do taksówek i ulicznych

korków -

powiedział. - Pomyśl, może już nie będę miał

drugiej takiej szansy... -

patrzył na nią błagalnie, jak dziecko,

które chciałoby się przejechać na pierwszym w życiu rowerze.

- Masz ci los... -

zrezygnowana Christie przeniosła się na

siedzenie obok

. Matt z wyrazem głębokiej wdzięczności na

twarzy pieszczotliwym gestem objął kierownicę i uruchomił
silnik.

-

Twój breloczek od kluczyków jest zbyt ciężki -

zauważył.

-

Wezmę to pod uwagę - Christie zapinała swój pas z

kwaśną miną, trochę wyprowadzona z równowagi

wścibstwem Matta. Jak tak dalej pójdzie, za chwilę zechce

opanować także cały pensjonat. Nie poprawiło jej nastroju

także to, jak zręcznie Matt zawrócił samochód na wąskiej

drodze. Z trudem przystosowała się do kołyszącego ruchu

auta, w przeciwieństwie do kierowcy, który najwyraźniej czuł

się jak ryb a w wodzie, zmieniając biegi z dużą wprawą.

Christie zastanowił wyraz ogromnej błogości malującej się na

jego twarzy, jakby żadne zmartwienia czy kłopoty nie miały

teraz do niego dostępu. Bardzo podobał się dziewczynie

właśnie taki jak teraz, beztroski i rozjaśniony. Lecz co

dziwniejsze, podobał się jej także wówczas, kiedy się

background image

81

wściekał. Zastanawiała się, jakby wyglądało dzielenie z nim

na co dzień złych i dobrych dni. Prawdopodobnie należał do

tych mężczyzn, którzy zachowują się nieznośnie z powodu

byle kataru czy przeziębienia. Lecz z drugiej strony mogłoby

być miło razem w zimowe wieczory posiedzieć przy kominku

albo zagrać partyjkę w karty...

Dość! Co też jej przyszło do głowy? Jeszcze trochę, a

zob

aczyłaby ich razem jako kuśtykających o laseczce

staruszków, którzy p

rzeżyli zgodnie przynajmniej pół wieku w

harmonii i szczęściu! Nic bardziej absurdalnego. W

poniedziałek Matt opuści Red River i pewnie nigdy już się nie

zobaczą - tak przynajmniej powinno być. W końcu nie należy

zapominać o tym, że to wysłannik ojca...

Matt wjechał gładkim łukiem na drogę prowadzącą do

domu i zaparkował tuż pod szyldem reklamującym pensjonat.

Jak zawsze w chwili powrotu do domu Christie poczuła

przyjemne znużenie. To miejsce uosabiało jej tęsknotę za

dzieciństwem. Kochała mansardowe okna na poddaszu i

frontowy dziedziniec opadający ukośnie w dół ku drodze.

Goście wprowadzali się i wyprowadzali, nie pozostawiając po

sobie śladów, a ona czuła się tu jak we własnym raju. Aż do

dziś. Bo teraz niestety przybył pewien gość specjalny, nad

którym nie bardzo dało się przejść do porządku dziennego. I

Christie nie miała na to żadnej rady.

Wieczór, zasnuwający niebo cieniem barwy głębokiego

kobaltu, zastał Christie w salonie. Obłożona księgami

rachunkowymi siedziała na podłodze ze skrzyżowanymi

nogami. Nade wszystko starała się nie myśleć o Macie.

Zniknął gdzieś, zanim jeszcze wróciła z zebrania i nie

widziała go przez resztę dnia. Na chwilę pojawili się tylko

państwo Fanshaw, by opłacić rachunek i wymeldować się.

W wielkim, starym domu panowała błoga cisza,

przerywana niekiedy ledwo słyszalnymi odgłosami

background image

82

dobiegającymi z pokoju gospodarczego, w którym krzątała się
Lis

a. Gdzież, do pioruna, mógł podziewać się Matt, i to tak

długo? Może zawieruszył się gdzieś w okolice Miner's Cafe i

spotkał tam na przykład jakąś ładną dziewuszkę... A potem

poszli razem do baru u Hildy i właśnie tam teraz tańczą
fokstrota...

-

Pięknie, nie ma co, panie Gallagher, nie traci pan czasu -

syknęła ze złością pod adresem nieobecnego. - Bardzo mi się
to podoba!

Zza drzwi salonu wychyliła się głowa Lisy.
-

Poskładałam ostatnią partię pościeli, do zobaczenia jutro,

Chr

is. Gdyby cię to interesowało, oszałamiający samiec

wyszedł z domu po popołudniu, mamrocząc coś o jakichś

wędkach.

-

To mnie naprawdę nie interesuje! - zaprotestowała

Christie, lecz głowa Lisy zdążyła już zniknąć. W domu

zapanowała cisza jeszcze głębsza niż poprzednio i dziewczynę

ogarnęło nagłe poczucie osamotnienia. Nie zaznała tego stanu

nigdy przedtem, czy to możliwe, że przybycie Matta

wywołało aż taką rewolucję?

Przeraźliwy łoskot i rumor przerwał nieoczekiwanie ciszę,

a dobiegał najwyraźniej z okolicy frontowych drzwi. Po chwili

do salonu wkroczył Matt, obładowany do niemożliwości.

Przedstawiał dość osobliwy widok. Christie wpatrywała się w

niego osłupiała. Z jego rąk sterczały na wszystkie strony

mniejsze i większe wędki. U ramienia dyndało zielone pudło

na sprzęt wędkarski oraz wiklinowy kosz, a sieć rybacka

zwieszała się z jego pasa. Na nogach miał obłocone rybackie

buciory. Ubrany był w kamizelkę w kolorze khaki z

nieskończoną liczbą różnorodnych kieszeni, a na głowie
zamiast baseballowej czapki -

kapelusz ze zwisającymi u

ronda haczykami. Jego oczy rzucały niebezpieczne błyski

niczym w gorączce. Wyraźnie miał wszelkie objawy obłędu,

background image

83

jaki ogarnia niewinnego człowieka tuż za progiem sklepu

wędkarskiego i każe mu zamiast jednej skromnej wędki

wykupić całą zawartość półek.

Zerknął spode łba na Christie, przy czym wszystkie

haczyki, dyndające wokół ronda, zakołysały się w jednym,
zgodnym rytmie.

-

Czy masz jakieś dżdżownice? - zapytał.

-

Bardzo mi przykro, Matt, ale akurat mi się skończyły.

- Cholera, to

wielka szkoda. Potrzebuję trochę robali -

westchnął. Pobrzękując i podzwaniając, wycofał się z salonu.

Christie wsłuchiwała się w jego dudniące kroki,

wywołujące nie mniej hałasu niż byłoby w stanie wzniecić

średniej wielkości stado słoni.

A jednak te prz

eraźliwe dźwięki najwyraźniej wprawiły

Christie w przedziwny błogostan, bo długą chwilę uśmiechała

się rozanielona, a potem z zapałem wróciła do rachunków.

- Oooaaauuu!!! -

z najwyższego piętra dobiegło nagle

dzikie wycie, pełne rozpaczy i przerażenia. Christie skoczyła
na równie nogi.

-

Zaczekaj, już idę! - krzyczała. Wpadła na drugie piętro

jak bomba i pomknęła tropem błotnistych śladów
pozostawionych przez nieprzemakalne buty Matta. Ich

właściciel zdrów i cały stał na środku korytarza, trzymając w
sztywn

o wyciągniętej przed siebie sieci jakieś zwierzę,

skręcające się i wijące. Matt uśmiechał się zwycięsko.

- To moja pierwsza zdobycz dzisiejszego dnia -

oznajmił

dumnie. -

Czy domyślasz się, co to takiego może być?

Christie wyjęła uważnie sieć z jego rąk i położyła ją na

podłodze. Oboje cofnęli się o krok z ostrożnością saperów,

mających do czynienia z podejrzanym niewypałem. Jakiś czas

sieć leżała na ziemi nieruchomo i bezgłośnie. Nagle coś

wystrzeliło z jej wnętrza wysoko w powietrze, przybrało

background image

84

kształt syjamskiego kota, który opadł na cztery łapy i

błyskawicznie zniknął w głębi korytarza.

-

Byłam pewna, że Gomez może szybko się poruszać,

tylko potrzebuje odpowiedniego bodźca - oświadczyła
Christie z entuzjazmem.

Matt obdarzył ją nieufnym spojrzeniem.
- Cz

y on aby nie nazywa się Vincent?

- To brat Vincenta, Gomez -

wyjaśniła. - Chyba nie

przypuszczałeś, że mam tylko jednego kota.

Matt bąknął coś pod nosem, co brzmiało jak „dom

wariatów, słowo daję” i dał nura do swojego pokoju wraz ze

sprzętem. Po piętach dreptała mu Christie. Wędki balansowały

niebezpiecznie wśród mebli i dość opornie przychodziło

Mattowi znalezienie dogodnego miejsca, w którym mógłby

wszystkie je złożyć. Z pomocą pospieszyła Christie i

ostatecznie oparła wędki o strojną, wiktoriańską komodę.

Musiała przyznać w duchu, że w pokoju jest dosyć tłoczno,

lecz z drugiej strony wiedziała dobrze, że nie umiałaby

zrezygnować z jednego choćby drobiazgu. Gładziła dłonią

marmurowy blat komody, obserwując jak Matt przysiada

sztywno na krawędzi łóżka, próbując pochylić się do przodu, a

potem nagle zamiera w bezruchu z głuchym jękiem. Po jakimś

czasie znowu próbuje wrócić do pozycji wyjściowej, lecz bez

skutku, wydając z siebie jeszcze dziwniejszy dźwięk,

przypominający trochę skargę żaby miotanej atakiem czkawki.

- Christie -

wydusił wreszcie z siebie żałośnie. - Coś mi się

wydaje, że nie dosięgnę własnych stóp.

Wszystko stało się jasne. Christie przyklękła grzecznie i

jeden za drugim zsunęła z jego nóg dlugaśne buty.

Matt sieknął po raz kolejny, rozbierając się z opinającej go

kamizelki. Christie podniosła się i usłużnie pomogła mu

pozbyć się koszuli. Wówczas w całej okazałości zobaczyła

background image

85

jego kark płonący jasną czerwienią i nieco tylko jaśniejsze,

jaskrawo różowe ramiona.

-

Z taką opalenizną nikt nie byłby w stanie normalnie się

poruszać - orzekła Christie. - Wyglądasz jak niedogotowany
homar.

Zbiegła szybko na pierwsze piętro, porwała z toaletki

słoiczek z kremem i pognała z powrotem. Wskoczyła na łóżko

za jego plecami i przysiadła wygodnie na piętach.

-

Co masz zamiar zrobić? - dopytywał się z niepokojem. -

Nie ufam ci! -

próbował spojrzeć za siebie.

-

Zachowaj zimną krew - nakazała Christie, biorąc na dłoń

ogromną ilość kremu. Zaczęła go wcierać w powierzchnię

jego pleców pewnymi, zwinnymi pociągnięciami dłoni.

-

Odkryć w sobie dzikiego drwala, a zaraz potem poczuć

powołanie wędkarskie - to trochę za dużo jak na jeden dzień.

-

Co do szlachetnej cechy umiaru, jestem gotów przyjąć

wiele uwag, ale nie od ciebie -

odrzekł z kwaśną miną. - Poza

tym, musisz

wiedzieć, Christie, że dzisiaj odkryłem coś

nadzwyczajnego...

Zwierzenie to brzmiało autentycznie i przekonująco, więc

Christie nadstawiła pilnie ucha.

-

Co takiego, powiedz, proszę.

-

Łowienie pstrągów - tłumaczył z ożywieniem - jest jak

samo życie. Zapuszczasz swoją żyłkę w granatowo-zieloną

głębinę i czekasz na tę jedną rybę. Nie śpieszysz się, nie

krzątasz... Po prostu czekasz na pstrąga.

Christie słuchała tego na pozór obojętnie, wciąż delikatnie

nacierając kremem jego plecy i ramiona, ale gdzieś w jej

wnętrzu kiełkowało lekkie uczucie zazdrości. Ten człowiek

przebywał w Red River ledwie dwadzieścia cztery godziny, a

zadomowił się tu bardziej, niż to się jej udało. Może on po

prostu się o to nie stara, w przeciwieństwie do niej samej?

background image

86

-

Żałuję, że nie byłaś tam ze mną, Christie - mówił dalej. -

To naprawdę przepiękne jezioro i w dodatku blisko miasta. -

Poruszył ramieniem, jakby ponownie wypróbowywał

zarzucanie wędki. - Wędkowanie to prawdziwa sztuka -

wzdychał. - To twórczość...

Wyciągnął daleko przed siebie obie dłonie. - Oto moja

kariera -

powiedział, rozcapierzając palce prawej. - A to jest

łowienie pstrągów - lewą dłoń zacisnął w pięść. Po chwili

ciężko westchnął. - To dwie kompletnie różne dziedziny. W

żaden sposób nie da się ich połączyć, jeśli by się chciało w

którąś zaangażować całym sercem.

-

Widzę jedno wyjście - podsumowała Christie. Pochyliła

się ponad jego barkiem i wskazała lewą pięść. - Wybierz to!

Rzuć całą tę giełdę i posadę u mojego starego. Zrób dokładnie

to, co ja zrobiłam.

- To niem

ożliwe. Poświęciłem już tej piekielnej Wall

Street piętnaście najlepszych lat życia. Nie mógłbym teraz tak

po prostu zostawić wszystkiego, co osiągnąłem. Nie

zrobiłbym tego, nawet gdyby opatrzność miała mi zesłać w

nagrodę największego i najsoczystszego pstrąga ze wszystkich

pstrągów w Mississippi.

Straszny był jednak uparciuch z tego Matta Gallaghera.

Christie spoglądała na jego wojowniczo zmierzwioną

czuprynę. Do licha, ten miedzianorudy koloryt Matta

zdecydowanie był intrygujący... Palce Christie wędrowały

coraz wolniej po jego skórze, ich subtelny dotyk stawał się

prawie pieszczotą. Christie czuła własne przyspieszone tętno,

ciepły krąg światła nocnej lampki obejmował ich oboje i

zamykał w małym, intymnym światku. Spojrzenie dziewczyny

powędrowało w stronę komody po przeciwnej stronie pokoju i

tam w lustrzanym odbiciu napotkało wzrok Matta.

Jego oczy pociemniały i przybrały odcień zmatowiałego

bursztynu. Na ich dnie czaiło się pełne napięcia pragnienie. I

background image

87

nie była to bliżej nieokreślona nostalgia, jaka już kilkakrotnie

tego dnia zasnuwała jego twarz zagadkową mgiełką, lecz

bardzo realna tęsknota, której przedmiot znajdował się tuż,

tuż...

Christie odsunęła się od niego gwałtownie, jej dłonie

niczym poparzone odskoczyły od rozgrzanej powierzchni jego
skóry.

Matt odwrócił się do niej dość niezręcznie i kiedy

próbował objąć ramieniem jej talię, Christie straciła

równowagę i przechyliła się na materac, nie chcący pociągając

go za sobą. Runęli oboje w niezgrabnym uścisku na kołdrę.

Twarz Matta znalazła się tuż ponad jej twarzą. Skrzywił się
leciutko.

-

Mój Boże, nawet usta okropnie mnie pieką, płoną po

prostu... -

szeptał.

Teraz nie sposób było mu się oprzeć. Mając go przy sobie

tak blisko, Christie czuła rozlewające się gdzieś w jej środku

miłe ciepło i ogarniającą całe ciało rozkoszną bezwładność,
jak po wypiciu olbrzymiego kieliszka mocnego, korzennego
calvadosu.

-

Będę bardzo delikatna... - powiedziała cicho i lekko

dotknęła jego warg swoimi.

Na początku ich pocałunek ostrożnie balansował na samej

granicy r

ozkoszy, ale potem porwał nagle oboje w długą,

upojną podróż. Matt obejmował Christie ciasno ramionami, a

ona przywarła całym ciałem do niego, oplątując rękoma jego

szyję i czując, jak powoli przestaje nad sobą panować.

Matt jęknął niespodziewanie i Christie dopiero wówczas

zdała sobie sprawę z tego, że już od dłuższej chwili ściska

mocno palcami jego poparzoną skórę.

- Przepraszam... -

bąknęła. - Czy to cię zabolało?

background image

88

-

Żaden ból nigdy nie sprawił mi większej przyjemności -

mr

uczał kurtuazyjnie do jej ucha.- Christie, czy nie wydaje ci

się, że między nami coś...

-

Tak, dzieje się coś... Czego być nie powinno.

- Ale jest. Nic na to nie poradzimy.

Ucałował sam kącik jej ust, lecz i to wystarczyło, by po jej

plecach przebiegł błogi dreszczyk.

- Nie, nic nie poradzimy... -

przeczesywała palcami jego

jedwabistą czuprynę, a on znów ją całował z zapamiętaniem.

- Ojej, Matt, co my z tym zrobimy...? -

westchnęła po

chwili, spoglądając na niego w lekkim oszołomieniu.

-

Poczekamy i zobaczymy, co się dalej wydarzy -

odp

owiedział. - Przecież uwielbiasz rzucać losowi wyzwania,

prawda?

- Tak -

westchnęła, gładząc palcem złocisty zarost na jego

policzku. -

Ale jeśli mamy się dowiedzieć, dokąd nas wiedzie

los, musisz zostać w Red River trochę dłużej.

Jego wargi wędrowały po delikatnej muszelce ucha

Christie.

-

Moja śliczna Christie... wróci do Nowego Jorku razem ze

mną.

Aż podskoczyła z oburzenia, po czym usiadła sztywno,

mocno zaparta obiema dłońmi o materac.

-

Przecież wiesz, że to niemożliwe. Moje życie

n

ieodwracalnie wiąże się teraz z tym miejscem i nie

zaryzykuję utracenia tego, co dopiero zaczęłam budować!

-

A moje życie - to Nowy Jork - odpowiedział spokojnie.

Pocierał z czułością napięte mięśnie jej pleców. Christie

jednak tężała jeszcze mocniej pod jego dotykiem.

- Gdy

byś tylko nie był tak beznadziejnie uparty, Matt.

Sam wiesz, że potrzebna jest ci jakaś zmiana, a przynajmniej

wakacje. Dlaczego nie chcesz spędzić tu choćby paru tygodni?

To wszystko, o co proszę.

background image

89

-

Wiesz doskonale, co myślą klienci o pośredniku, który

je

st dla nich nieosiągalny choćby przez dzień lub dwa. Nie,

Christie, to ty powinnaś pojechać do Nowego Jorku.

Christie patrzyła wymownie w jego piwne oczy, starając

się nie słuchać tego, co mówi, lecz jakoś nakłonić go do
pozostania w Red River.

-

A pstrągi, Matt? - szepnęła. - Pamiętasz swoje pstrągi...?

I nie mogła już powiedzieć nic więcej, bo jego usta znów

zamknęły się wokół jej warg w namiętnym, a zarazem

subtelnym pocałunku, a jego dłonie błądziły po jej twarzy.

Niejasna przyszłość przestała na chwilę być ważna, tak jakby

nigdy nie miała zaistnieć. Liczyła się tylko teraźniejszość -

realny, choć graniczący z cudem, krótki moment zatracenia się

w cudownej przepaści silnych ramion Matta...

Rozkołysane dzwony odezwały się gdzieś w głowie

Christie, dalekie

i przenikliwe. Jak dziwne doznania potrafił

wzbudzić w niej ten mężczyzna! Mimo oszołomienia, w jakie

wprawił ją pocałunek, stopniowo zdołało jednak do niej

dotrzeć, że odgłosy są całkiem rzeczywiste, pochodzą z

parteru i oznaczają w sposób oczywisty, iż ktoś usiłuje się

dostać do domu.

- Ojej... -

wyszeptała półprzytomnie. - Muszę zejść na dół.

- Nie zwracaj na to uwagi.

Dzwonek odezwał się jeszcze raz, słabo, lecz uparcie.
-

To jacyś goście - stwierdziła rzeczowo Christie,

wyzwalając się z namiętnego uścisku i usiłując zaprowadzić

porządek wśród zmierzwionej grzywy swoich włosów. - Idę
tam. Matt.

- Christie...

Lecz już go nie słuchała. Lawirując zręcznie między

meblami, wydostała się szybko z pokoju i pognała w dół,

przeskakując po dwa stopnie. Należało zyskać trochę dystansu

do tego, co działo się między nią a Mattem i spojrzeć na

background image

90

sprawy przytomniej. Nieocze

kiwany gość, kimkolwiek był,

stał się w tej sytuacji po trosze intruzem, lecz i po trosze -
wybawieniem!

Przy stoliku recepcyjnym na dole Christie z

astała dwie

urocze starsze panie.

-

Chciałybyśmy wynająć pokój na jedną dobę- oznajmiła

pierwsza z nich. -

Oczywiście pod warunkiem, że nie panuje

tu jakiś zaraźliwy wirus, kochaniutka, bo wyglądasz na osobę

rozpaloną gorączką. Czy to jakieś przeziębienie? Adeline

łatwo się zaraża, zwłaszcza letnią porą!

-

To ty raczej wciąż się przeziębiasz, Abigaile -

zaoponowała druga staruszka. - Nie zrzucaj tego na mnie.

Badawczo przyjrzała się Christie.
-

Cała jesteś rozogniona, dziewczyno. Przygotuję dla

ciebie pewien specyfik, który powinien ci pomóc. Musisz

wiedzieć, że jestem znana z przyrządzania skutecznych

domowych mikstur ziołowych.

Christie uśmiechnęła się blado. Gdzieś na dnie duszy

żywiła nieśmiałą nadzieję, że rzeczywiście istnieje jakiś

cudowny środek na jej dolegliwość... której imię brzmiało
Matt Gallagher.

background image

91

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Przyrządy do ćwiczeń ustawiane w pokoju bawialnym

zostały właśnie wprawione w ruch przez Christie, która uparła

się, by poddać swój brzuch serii wymyślnych tortur. Tego
ranka Ab

igail i Adeline wmusiły w nią tajemniczy wywar

nazywany przez nie „kleikiem”

. Kleik okazał się

ciemnobrązowym, zawiesistym płynem z osiadłymi na dnie

paprochami i jak dotąd nie wywołał żadnych pioronujących

skutków. Christie nadal czuła się dość nieswojo po bezsennej,
nie

spokojnej nocy, wypełnionej fantazjowaniem na temat

Matta.

Winowajca nie pojawił się jeszcze na dole i Christie,

chcąc nie chcąc, wsłuchiwała się w każdy dźwięk, który choć

trochę przypominał odgłos kroków na schodach. Dlaczego nie

mogła przestać o nim myśleć?

Ćwiczyła zapamiętale, starając się całym wysiłkiem

mięśni wyrzucić z duszy przedmiot jej rozmyślań. Coś

zaszeleściło w okolicy schodów i Christie zamarła w pół

ruchu. Wbrew przypuszczeniom zamiast Matta wkroczył do
bawialni Gomez, toc

ząc przed sobą papierową kulę.

-

Ty ptasi móżdżku! - parsknęła Christie. - Przepraszam,

Gomez, nie miałam na myśli ciebie - zaznaczyła. -

Powiedziałam to oczywiście do siebie. Czy nie uważasz, że

rozsądna, dorosła kobieta powinna odznaczać się większą
od

pornością na męskie piegi?

Gomez turlał się po podłodze, walcząc z kłębkiem papieru

przednimi łapami. Znużona Christie podniosła ręcznik na

wysokość twarzy, lecz przekonawszy się, że nie mana czole

ani jednej kropelki potu, odrzuciła go z niesmakiem. Matt

Gallagher najwidoczniej wpływał paraliżująco na wszystkie

gruczoły jej ciała. Pochyliła się i odebrała kotu zmięty

kawałek papieru, nie zważając na jego protesty. Usiadła na

background image

92

kanapie, bezmyślnie rozprostowując i wygładzając kartkę.

Wypełniały ją ciasne rządki odręcznego pisma, upstrzone

gdzieniegdzie kleksami, które spłynęły z jakiegoś

nieszczelnego pióra. Christie przystąpiła do cierpliwego

odcyfrowywania gryzmołów.

Gdy przeczytała całą stronę, wyprostowała się czujnie na

kanapie i z rosnącym podnieceniem przebiegła wzrokiem

całość jeszcze parę razy. Wreszcie poderwała się z miejsca i

pognała do kuchni, nie wypuszczając kartki z ręki. Wiedziała

już, co począć z tym fantem!

Po upływie może dziesięciu minut pukała do drzwi pokoju

Matta, podtrzymując ostrożnie drugą ręką tacę ze śniadaniem.
Nie

usłyszawszy żadnej odpowiedzi, ostrzegawczo zapukała

ponownie, po czym sforsowała drzwi i wpłynęła do pokoju.

-

Co tam, do ciężkiego czorta?! - Matt podniósł głowę

znad sosnowego biurka w rogu pokoju. Podłogę wokół niego

zaścielały sterty zmiętych kartek. Sam Matt przypominał

żywcem potarganą przez kota papierową kulę, w

niemiłosiernie wymiętoszonej koszuli, ze sterczącymi na

wszystkie strony włosami i mętnym spojrzeniem
zaczerwienionych oczu.

-

Dobry Boże! - powiedziała Christie, stawiając tacę na

komodzie.

Matt ostentacyjnie pochylił się nad biurkiem.
- Co ty tu robisz? -

gderał.

-

W twój rachunek, jak wiesz, wliczone jest śniadanie i

czysta pościel. Wygląda na to, że pościeli nie używasz, a na

śniadanie nie raczysz zejść. Chcę, żebyś wiedział, za co

płacisz.

Tacę ozdabiał flakonik z bukietem świeżych fiołków.

Christie, wdychając z przyjemnością ich miły aromat, zabrała

się do smarowania dżemem grzanek z żytniego chleba. Do

miseczki z waniliowym jogurtem dodała kilka plastrów

background image

93

brzoskwini, a w salaterce z owsianką, posłodzoną miodem,

ulokowała zachęcająco łyżkę. Matt wyglądał na skrajnie

wyczerpanego i zapewne nie podołałby sam wszystkim tym

czynnościom.

-

Jedz, proszę - nakazała, dosuwając do blatu komody

jedno z krzeseł. Matt wahał się chwilę, w końcu jednak

podszedł, a pochłonąwszy pierwszą grzankę, nie umiał się już

zatrzymać. Z wysokości okiennego parapetu Christie

obserwowała go zadowolona, a doczekawszy momentu, kiedy

najwyraźniej nasycił pierwszy głód, wyjęła z kieszeni szortów

zmiętą kartkę i zaczęła nią powiewać w powietrzu.

-

To jest bardzo obiecujące, Matt - oznajmiła. - Naprawdę

świetne! Podobały mi się nawet te wiatraki nabazgrane na
marginesach -

wskazała rysuneczki pokrywające brzeg strony.

-

Skąd to masz? - Matt dwoma susami znalazł się przy

niej. Wyrwał jej z ręki papier.

-

Rany boskie, to nie miało nigdy ujrzeć światła

dziennego, to są zwykłe brednie!

-

Ależ Matt, masz świetne pióro! - protestowała Christie.

Usadowiła się na krześle za biurkiem, rozprostowując kolejne

wymięte kartki papieru.

-

Twoje pisanie ma w sobie ogień. Sam wiesz, jak

obrzydła mi giełda, a jednak kiedy czytam to, co o niej

napisałeś, znowu jestem na Wall Street, wbrew swojej woli. I
znowu mi przebiega po plecach dreszczyk, który musi poc

zuć

każdy, kto się o to otarł choć raz...

- Bzdura -

urwał, mnąc kartkę w dłoni i wolno pochodząc

do biurka. Spojrzał w zamyśleniu na papiery, a potem na

dziewczynę.

-

Czy naprawdę przekonuje cię moja idea? - zapytał.

-

Wierzysz, że giełda może znowu stać się miejscem

szlachetnego wyścigu, polem wielkiej gry, której reguły

byłyby uczciwe i jednakowe dla wszystkich - mówiąc to,

background image

94

gestykulował żywo. Promieniował jakąś wielką energią, jakby

na przekór swoim zmęczonym oczom i wymiętemu ubraniu.

- Tak -

powiedziała Christie cicho. - Rozumiem cię, Matt,

nawet nie wiesz, jak dobrze. Giełda wiele dla ciebie znaczy,

prawda? Dla mnie była właściwie tylko miejscem pracy, ale

dla ciebie jest wyraźnie czymś więcej.

-

Mam ją we krwi, Christie. Dlatego widzę tak dobrze

wszys

tkie łajdactwa, całe to przekupstwo i nie umiem przejść

obok obojętnie. Giełda, powtarzam, to fascynująca gra - jak

football czy baseball, ale należy grać fair.

Christie nie odzywała się przez długą chwilę. Zaczynała

coraz lepiej rozumieć Matta. Lecz mimo to czuła rodzący się
w niej bunt.

-

Rzuć to wszystko w diabły, Matt - powiedziała, patrząc

mu w oczy. -

Pomyśl, że mógłbyś łowić pstrągi i mieć ten

swój wymarzony kawałek ziemi.

Położył się na łóżku, podkładając pod głowę obie dłonie.
-

Nie można mieć wszystkiego, Christie. Zawsze musimy

coś wybierać, a z czegoś rezygnować.

- A ja mam tu wszystko -

twierdziła uparcie.

-

W Red River mam dokładnie wszystko, co jest mi

potrzebne do szczęścia.

Matt uniósł głowę, by na nią spojrzeć.
-

Może najtrudniejszy wybór masz wciąż jeszcze przed

sobą...

Christie wstała gwałtownie, odsuwając krzesło. Nie miała

ochoty zastanawiać się nad perspektywą trudnych życiowych

wyborów, zbyt wiele wysiłku włożyła w stworzenie swojego

nowego świata.

- Jedno wiem na pewno, Matt. Powinie

neś nadal pisać,

skoro raz zacząłeś.

Roześmiał się sucho, sceptycznie.

background image

95

-

Nie mam złudzeń co do siebie i swojej pisaniny.

Próbowałem po prostu uporządkować na papierze parę myśli.

Zresztą wracam do Nowego Jorku, a tam nie znajdę ani chwili
na pisanie.

- I b

ędzie to twój kolejny błędny wybór, kolejny fałszywy

krok! Tak nie można postępować z sobą samym, Matt.

-

A więc powiedz mi jak - odparł, ziewając dyskretnie. -

Zestaw razem wszystkie te sprawy: giełdę, pstrągi, ciebie,

kopalnie złota, to cholerne, zwariowane pisanie, które

rozpocząłem... Złóż to wszystko do kupy tak, aby jedno

pasowało do drugiego, a wszystko razem miało sens. Wtedy ci

uwierzę.

Christie żywiła mieszane uczucia wobec umieszczenia jej

osoby na tej liście. Sklasyfikowana została na trzeciej pozycji,

tuż za rybami, co nie przynosiło jej zaszczytu, niemniej

ogarnęło ją lekkie wzruszenie na myśl, że jakoś zaistniała w

życiu Matta...

-

Może lepiej prześpij się trochę... - poradziła i popchnęła

go jednym palcem, a on runął płasko na plecy, bezwładnie jak

worek. Nakryła go troskliwie kołdrą.

-

O rany, pięknie wyglądasz w tym podkoszulku -

wymruczał. - Nie miałabyś ochoty przyłączyć się do mnie?

Poprawiła z godnością ramiączka swojej gimnastycznej

koszulki i wycofała się na bezpieczne pozycje.

- Hmmm

... Moi nowi goście mają dziś zamiar nauczyć

mnie uprawy ziół w ogrodzie, więc lepiej zajmę się teraz
majerankiem.

-

Szkoda. Miałem nadzieję, że nadrobimy straconą noc...

Christie przełknęła ślinę. Matt, rozczochrany i nieogolony,

wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż zwykle, zerkając tak

na nią znad rąbka kołdry. Była w rozterce... Miała ogromną

ochotę przytulić się do niego choćby na kilka chwil, na kilka

background image

96

godzin, ale czy aby nie będzie potem cierpiała? Może Matt

miał jednak trochę racji - życie to pasmo trudnych wyborów...

Powieki Matta opadły ciężko i zapadł w sen równie

niespodziewanie jak poprzedniego dnia w lesie. Christie

uśmiechnęła się do siebie z ulgą, a zarazem odrobiną żalu.

Zaczekała jeszcze, by wsłuchać się w równy rytm jego
oddechu i cich

utko wymknęła się z pokoju.

Tego samego dnia po południu Christie z niejakim trudem

usiłowała zbadać własne odbicie w łazienkowym lustrze.

Skutecznie uniemożliwiał jej to żeglujący od brzegu do brzegu

zwierciadlanej tafli ogon Vincenta. Kot, nie wiedząc czemu,

postanowił przechadzać się w tę i z powrotem po półce na

kosmetyki. Christie prawie po omacku próbowała pokryć

powieki cienką warstwą fioletu. Wreszcie Vincent szczęśliwie

zwinął się w kłębek i zeskoczył, a dziewczyna mogła

przyjrzeć się sobie bez przeszkód.

Wyglądała okropnie. W niczym nie pomogły nałożone

cienie, szpecące jej powieki dwoma nieforemnymi kleksami.

Dlaczego była aż tak przejęta i roztrzęsiona?

- To tylko randka -

powiedziała do Vincenta. - A nawet

nie całkiem randka. Szczerze mówiąc, prawie wymusiłam na

nim to dzisiejsze pójście na tańce.

Vincent wydawał jakieś obojętne pomruki. Jego pani

westchnęła i z rezygnacją przetarła powieki wacikiem. Dzisiaj

spędzi ostatni wieczór z Mattem... Chciała, by wydarzyło się

coś szalonego, co oboje zapamiętają na długo i co będzie im

towarzyszyć, gdy rozejdą się ich drogi. Nie była pewna, czy
akurat square dance jest sam w sobie wyczynem dostatecznie

brawurowym, ale nic innego nie przyszło jej do głowy, w

której kołatały niczym uparty refren słowa: „to ostatni raz,
ostatni raz”...

- On nic dla mnie znaczy -

mówiła do siebie. - Nie

jesteśmy nawet przyjaciółmi i właściwie niewiele nas łączy.

background image

97

Nie brzmiało to jednak przekonująco. Wytarła chusteczką

resztki kremu z twarzy, pomalowała rzęsy czarnym tuszem i

zdecydowała się na tym poprzestać.

Kreację na dzisiejszy wieczór przygotowała pieczołowicie

już wcześniej - bluzkę z jasnobłękitnego szyfonu z

ekstrawaganckimi frędzelkami przy karczku, płócienną

spódnicę w głębokie fałdy do pół uda i buty z drogiej, lśniącej

skóry. Ubrała się z wyjątkową starannością, po czym

rozczesała włosy szczotką, aż spłynęły bujną falą do pasa.

Teraz pozostało tylko rozejrzeć się za Mattem.

Znalazła go w salonie. Prezentował się tak imponująco, że

aż oparła się o framugę drzwi, by złapać równowagę i lepiej

mu się przyjrzeć. Jego szeroki tors opinała westernowa

koszula zapinana na perłowe zatrzaski. Dżinsy przytrzymywał

nisko na biodrach pas z ogromną, srebrną klamrą w kształcie

głowy byka, na nogach miał efektowne, tłoczone we wzory

wysokie kowbojskie buty. Największe jednak wrażenie

wywarł na Christie rewelacyjny, wielki kapelusz. Nie miała

żadnych wątpliwości, że oto idzie na tańce z

najprzystojniejszym, najbardziej wystrzałowym facetem w

całym mieście.

-

Będę zgadywać - powiedziała kokieteryjnie. -

Odwiedziłeś sklepik Mary Bell z rekwizytami z Dzikiego
Zachodu i

kupiłeś specjalny kostium do square dance.

Matt zdjął z głowy kapelusz i spojrzał nieufnie w jego

przepastną głębinę, jakby spodziewał się tam wypatrzyć
przyczajonego grzechotnika.

-

Nie wiem, co się ze mną dzieje - westchnął. - Zupełnie

przestaję nad sobą panować.

Christie podeszła blisko i ponownie osadziła kapelusz na

jego głowie.

-

Co by to nie było, bardzo ci w tym do twarzy...

Spoglądał na nią w pełnym podziwu napięciu.

background image

98

-

Ty za to jesteś naprawdę piękna, Christie - przyznał. -

Wyglądasz wspanialej niż kiedykolwiek - wygłosił ten
komplement w rutynowo-maklerskim tonie, lecz Christie i tak

się zarumieniała.

-

Tworzymy dziś wieczór szałową parę - starała się udać

nons

zalancję. - Możemy już iść?

Na drzwiach frontowych Christie przyczepiła odręcznie

napisa

ną karteczkę: „Poszłam na tańce”.

-

Kto będzie doglądał gospodarstwa pod twoją

nieobecność? Może koty? - zapytał Matt ironicznie.

-

Zwykle zostawiam drzwi otwarte, więc moi goście mogą

swobodnie wchodzić i wychodzić, kiedy tylko sobie życzą. -

Christie uważała, że to najlepsze z możliwych rozwiązań.

-

Może ktoś nowy będzie chciał się zameldować i odejdzie

z niczym.

-

Trudno. Nie miałam serca prosić Lisy o zastępstwo, ona

też chciała potańczyć.

-

I ty oczywiście również musisz tam iść.

-

Oczywiście - przyznała. - W przeciwnym razie ty byś nie

szedł i pomyśl sam, jak wiele byś stracił!

-

O, tak. Byłaby to strata nie do odrobienia...- odrzekł z

jawną kpiną. - Te podskoki wokół parkietu, jak mógłbym to

sobie darować?

-

To samo pomyślałam i ja, takiej okazji nie można

darować!

Zatrzymała się na chwilę, by poprawić doniczkę z

geranium na skraju werandy.

-

Gdy dobrze ci się przyjrzeć, widać od razu, że wcale nie

jesteś tak w stu procentach pochłonięta tym, co tu robisz.

Sprawiasz wrażenie, że mogłabyś, jak motylek, przeskoczyć

już na jakiś inny kwiatek.

Christie wyprostowała się i strzepnęła z palców ziemię.

background image

99

-

Nic podobnego. Jestem bardzo przywiązana i do tego

miejsca, i do całego mojego nowego życia. Po prostu zbyt

wiele czasu spędziłam przykuta do biurka w gabinecie, który

był dla mnie jak więzienie. Teraz muszę nacieszyć się

wolnością!

-

Nie mam ci za złe, że wychodzisz sobie wieczorem

potańczyć, mam tylko wrażenie, że trzymasz zbyt wiele srok

za ogon. Kiedy snuje się za dużo planów na raz, niczego nie

da się zrobić do końca dobrze. Twój interes może ucierpieć na
takim traktowaniu.

Znowu udało się Mattowi trafić w czuły punkt,

wypowiedzieć głośno to, co w skrytości ducha trapiło samą

Christie. Ale nie dopuszczała do siebie myśli, że coś

rzeczywiście mogłoby się nie udać.

-

Darujmy więc sobie tę dyskusję - przyspieszyła kroku, a

zapadający zmierzch obrysowywał głębokim cieniem jej

sylwetkę. - Mój pensjonat prosperuje znakomicie. I poza tym

wszystko w moim życiu układa się nieźle.

-

Jeśli tak twierdzisz... - Matt człapał dość niezgrabnie tuż

za nią w nowych kowbojskich butach.

-

Dość dobrze się składa, że jutro wyjeżdżasz -

powiedziała Christie. - Oboje ostatnio gramy sobie na
nerwach, prawda?

-

Tak, ale cóż to za niezwykła symfonia, którą tworzymy

w duecie.

Serdecznym gestem ujął jej dłoń i szli w zgodnym rytmie.

Christie zdziwiło, jak bardzo naturalną rzeczą okazało się dla

niej tak iść za rękę z Mattem, który właśnie pogwizdywał

jakąś nieznaną melodyjkę, wykazując przy tym katastrofalny

brak słuchu.

-

Skąd nagle twój świetny humor? - zapytała obojętnie,

starając się nie okazać, jak bardzo jest zadowolona.

-

Nie mam pojęcia. Dobrze mi i już.

background image

100

Wieczór zapowiadał się wyjątkowo pięknie, niebo miało

głęboki, ametystowo-błękitny odcień, a chłodny wietrzyk

figlował wśród porastających wzgórza drzew. Lotem strzały

przeszywały powietrze kolibry, zwabione zawartością
karmników umieszczonych na werandach domów przez

życzliwych gospodarzy. Zawieszały swe drobne ciałka w

powietrzu, by wypić słodki, czerwony nektar, po czym

ulatywały w powietrze.

-

Zaczekaj, czy jeszcze słyszysz? - szepnęła Christie,

pociągając Matta za rękę, by się zatrzymał. - O, teraz!

Wsłuchiwał się przez długą chwilę, po czym pokręcił

głową przecząco.

-

Nie, nie słyszę.

-

To kolibry. Wywołują leciutkie drżenie powietrza, ledwo

zauważalną wibrację, która ma prawie własną melodię,

posłuchaj dobrze...

Na twarzy Matta malował się bezowocny wysiłek.
-

Jaka szkoda, że nie możesz tego słyszeć... Gdybyś został

w Red River choć parę dni dłużej, na pewno byś w końcu się

wsłuchał. W tym mieście jest mnóstwo kolibrów.

Szli dalej i teraz Matt wyglądał na mocno zadumanego.
-

Wiesz Christie, miewam momenty, w których czuję, że

powinienem zo

stać w Red River tydzień lub dwa. A, może

nawet dłużej... Ale to absolutnie niemożliwe. Oboje musimy

jutro polecieć do Nowego Jorku.

-

O, nie. Proszę cię, przestań...

-

To nieuniknione, dziewczyno i musisz się z tym

pogodzić. Wszystko zresztą przygotowane. Mam nawet bilet
dla ciebie.

Wyrwała dłoń z jego dłoni i spojrzała na niego z

najwyższym oburzeniem.

-

Macie Gallagher, jesteś podstępnym, zdradliwym...

background image

101

-

Nie złość się. Miejsce w samolocie zarezerwowałem dla

ciebie jeszcze w Nowym Jorku, zanim tu przylec

iałem.

-

Myślisz może, że to cię usprawiedliwia? Właściwie to

nie powinnam się niczemu dziwić. Szczerze mówiąc, od

początku spodziewałam się po tobie jakiejś nikczemnej

intrygi. Lecz niestety twój plan nie wypali. Możesz sobie

wyrzucić ten bilet.

Gwałtownie skręciła w prawo w Main Street i zostawiła

Matta daleko w tyle. W gruncie rzeczy to, że wyprowadził ją z

równowagi, było jej nawet na rękę. Takie podnoszące na

duchu otrzeźwienie stanowiło silną broń przeciw urokowi
Matta.

Dołączył do niej, nie wspominając więcej o Nowym

Jorku. Szli w pełnym napięciu milczeniu. Christie postanowiła

mieć się na baczności na wypadek dalszych prób ataku.

Dodawała sobie otuchy myślą, że z pewnością stawi im czoła

bo tym razem Matt Gallagher trafił na przeciwnika równego
sobie!

Wiele domów przy Main Street zostało zaprojektowanych

i zbudowanych w stylu alpejskim. Również budynek Centrum

Kulturalnego

Red

River

miał

podobny

kształt,

charakterystyczny stromy dach z gontów i drewniane

rzeźbienia. Matt zawahał się przed przestąpieniem progu

drzwi, do których tak zdecydowanie przywiodła go Christie.

-

Posłuchaj... - zaczął. - Muszę ci wyznać, że nie jestem

zbyt dobrym tancerzem. Właściwie mam dwie lewe nogi. A

nawet chwilami w tańcu mogłoby się wydawać, że mam trzy
lewe nogi. Obawi

am się, że ten wieczór będzie...

Christie złapała go pod ramię i wepchnęła do środka. Z

satysfakcją stwierdziła po chwili, że wiele osób, które

przyszły dziś wieczorem potańczyć, formowało już ścisłe
grupki na wywoskowanej pod

łodze sali balowej. Zanim Matt

zdążył się dobrze rozejrzeć, ujęła go mocno za rękę i

background image

102

pociągnęła w kierunku stojącej nieopodal Lisy i jej

szczupłego, kędzierzawego towarzysza.

-

Cześć Lisa, cześć Stan - zawołała radośnie.

-

Potrzebujemy jeszcze tylko dwóch par. O, właśnie idą!

Wygląda na to, że jesteśmy w komplecie!

Matt robił wszystko, by wydostać swe palce z żelaznego

uścisku, ale Christie przezornie uchwyciła obiema rękami

przegub jego dłoni, unieruchamiając go na dobre, nawet lepiej

niż policyjne kajdanki.

Lisa na ten widok w najwyższym zdumieniu uniosła do

góry brwi, lecz roztropnie powstrzymała się od komentarza.

Parę kroków dalej, na podeście, szykowali się do gry

członkowie Górskiej Sekcji Instrumentów Smyczkowych Jeba

Randalla. Jeden z nich stroił banjo, a sam słynny Jeb właśnie

lokował skrzypce na właściwym miejscu - pomiędzy

ramieniem a pokrytym siwizną podbródkiem. Po chwili uniósł

w górę smyczek i pochylił nisko łysą głowę. Na ten sygnał

orkiestra wystartowała z dyskretnym preludium w rytmie
country.

-

A więc panowie, czas złożyć ukłon partnerkom - zanucił

Jeb do mikrofonu piskliwym głosem. - A wy, drogie panie,

dygnijcie wdzięcznie i bierzemy się za rączki! Kółko w lewo i

jedno za drugim, obracamy się!

Ósemka tancerzy w grupie Christie i Matta po

słusznie

ruszyła w koło. Christie w każdym razie miała nadzieję, że

jest ich nadal ośmioro. Dyskretnie obejrzała się za siebie, żeby

sprawdzić, czy Matt wciąż jeszcze tam jest. Był! I dreptał tuż

za nią z buntowniczym wyrazem twarzy.

-

Czuję się jak głupek - biadolił głośno. Christie

uśmiechała się do niego zachęcająco.

-

W końcu na pewno cię to porwie, przekonasz się. Staraj

się poddawać nastrojowi!

background image

103

Te słowa niespecjalnie go przekonały, ale też stało się

jasne, że po męsku zdecydował stawić czoła wyzwaniu.

Jeb nadal wodził rej, nie przestając uderzać smyczkiem w

struny skrzypiec.

-

Ludziska kochani, przesuwamy się do przodu przed

partnerki, tak jest! Obracamy się wokół naszej damy, w lewo

zwrot i przeplatanka w drugą stronę!

Nadszedł moment, gdy panowie mieli przechodzić

naprzemienn

ie w koło, w kierunku odwrotnym do pań.

Christie musiała naprowadzić Matta na właściwą drogę i lekko

go pchnąć, by ruszył w odpowiedniej chwili. Poszło mu to w

zasadzie gładko, tyle, że wyciągnął lewą dłoń wtedy, gdy

powinien prawą, a prawą gdy powinien lewą. Dziewczęta

wybaczały mu to jednak bez wahania. Lisa miała wypisane na

twarzy najwyższe uznanie za jego występ, a Suzanne Block

tak długo nie wypuszczała jego dłoni z własnej, że reszta

tańczących mało nie utknęła w martwym punkcie.

Wkrótce Matt i Chris

tie znów znaleźli się razem w parze.

- Fantastycznie, co? -

rzuciła Christie, korzystając ze

sposobności. Przestępowała z nogi na nogę, kołysząc się w
takt muzyki.

-

Jest to przyjemność mniej więcej porównywalna do gry

w kręgle, zwłaszcza wtedy, kiedy ciężka kula przetoczy ci się
po palcach.

Christie miała ogromną ochotę rozwinąć ten temat, bo gra

w kręgle należała od niedawna do kilku jej ulubionych zajęć.

Lecz Jeb zarządził właśnie kolejną figurę:

-

Obracamy partnerkę dokoła, jeszcze raz, jeszcze!

Spójrzm

y, jaka ładna dziewczyna nam się trafiła!

-

A więc dobrze, zobaczymy, co się da zrobić... -

oświadczył w wielkim skupieniu. - Uwaga, ruszamy na

całego!

background image

104

Z dużym rozmachem obrócił Christie w koło raz, jeszcze

raz i jeszcze, aż musiała oprzeć się o jego ramię, by nie upaść.

Roześmiała się teraz, uszczęśliwiona i wyraźnie zasmakowała

w uścisku jego silnych ramion.

-

Jesteś arcymistrzem! - rzuciła, z trudem łapiąc oddech. -

Naprawdę!

Nie odpowiadał, tylko wpatrywał się z bliska w jej oczy,

jakby wirowali zupełnie sami w jakimś bardzo intymnym

tańcu. Wszystko dokoła Christie zlało się w jedną, kolorową

smugę, zatarły się kształty i barwy, wszystkie z wyjątkiem

twarzy Matta. Był centralnym punktem, ogniskującym całą

rzeczywistość, jego złoto-brązowe oczy płonęły czystym,

głębokim płomieniem. Chciała mieć go tak blisko przy sobie

już na zawsze i nigdy nie pozwolić mu odejść. Nigdy...

Ale Jeb właśnie dyktował kolejne figury i Christie wbrew

własnej woli wylądowała, wciąż wirując, w obcych

ramionach, a to już nie było to samo. Te czary, które działy się

przed chwilą,, wymagały obecności Matta i tylko jego...

Jakiś czas później Górska Sekcja Smyczków urządziła

sobie przerwę, a z gramofonu popłynęła rzewna ballada. Ktoś

przykręcił światła tak, że zapanował półmrok i grupy

tańczących rozpadły się na wolno snujące się pary. Christie

miała Matta znów tylko dla siebie i znów zatonęła bez reszty

w uścisku jego ramion.

- Christie -

szeptał, zanurzywszy twarz w jej włosach. -

Jak tak dalej pójdzie, nie będę cię odstępował ani na krok.
Lojalnie ostrzegam...

Przytuliła policzek do ciepłego zagłębienia nad jego

obojczykiem.

-

O to właśnie chodzi, Matt - westchnęła rozmarzona. -

Tak trzymać!

Przyciągnął ją do siebie i jeszcze ciaśniej objął ramionami,

pieszcząc ustami koniuszek jej ucha.

background image

105

- Musimy pomów

ić o tym, co wydarzy się jutro -

powiedział cicho. - Nie uciekniemy od tego.

Odsunęła się leciutko, żeby móc na niego spojrzeć.
-

Proszę cię, Matt. Zapomnijmy o tym już dziś wieczór.

Tak mało czasu nam zostało... Dla siebie... Nie psujmy tego.

-

Jutro będziemy razem, jeśli wsiądziesz ze mną do

samolotu. Christie, posłuchaj mnie, posłuchaj choć raz.

Obserwowałem cię pilnie przez cały weekend i przyglądałem

się twojemu, jak to nazywasz, nowemu życiu. Z całym

przekonaniem twierdzę, że nie znajdziesz prawdziwego
spokoju, zanim nie spojrzysz swojemu ojcu jeszcze raz w
oczy.

-

Dość - Christie westchnęła ciężko. - Nie chcę pamiętać o

moim ojcu, zwłaszcza dzisiaj. Dzisiaj istniejemy tylko my...

-

Twój ojciec wysłał mnie tu, żebym cię powstrzymał od

dalszej ucieczki. I zrobię to, do diabła, nie pozwolę na kolejne
uniki z twojej strony.

- No tak -

parsknęła z goryczą. - Jak mogłam zapomnieć.

Przyjechałeś od Red River z misją specjalną. Jestem dla ciebie

problemem do rozwiązania, zawalidrogą, którą trzeba usunąć.

Widzisz we mnie tylko Mary Christine Daniels, marnotrawną

córkę potężnego ojca. Ale to nie jestem ja. Ja jestem już kimś

zupełnie innym!

Wyplątała się z jego uścisku i obróciwszy się na pięcie

wybiegła z sali w rozgwieżdżoną noc. Biegła szybko przed

siebie, aż do niewielkiego mostu na rzece. Tam zatrzymała

się, oparła bezwładnie o barierę i spojrzała w dół na spienioną

wodę. Z trudem łapała oddech. Po chwili za jej plecami

zaskrzypiała jakaś deska i Christie, nawet nie oglądając się za
siebi

e, wiedziała, że to Matt.

- Christie -

zaczął cicho. - Przecież ja wiem, jaka jesteś

naprawdę. Jesteś ciepłą, piękną kobietą. Kipiącą życiem,

atrakcyjną, intrygującą... Wszystko to widzę. Ale widzę też,

background image

106

jak się niepotrzebnie męczysz z powodu bezsensownego
zerwania z ojcem.

Dłoń Christie ześlizgnęła się po barierce w geście

bezsilności.

-

Widzisz dla mnie jedno łatwe rozwiązanie, prawda,

Matt? Wrócę do Nowego Jorku, przekonam go, żeby nie

rozwiązywał firmy, odnajdę spokój sumienia, a tobie ułatwię

dalszą karierę.

-

Już ci mówiłem, że nie widzę żadnego łatwego

rozwiązania tej sytuacji.- Wyraźny odcień smutku zabrzmiał

nieoczekiwanie w jego głosie. - Odkąd cię poznałem, cały

chaos mojego życia jeszcze się pogłębił. Co pocznę z sobą po

wyjeździe stąd - naprawdę nie wiem, pal licho! Jedno, co

wiem na pewno to, że musisz zobaczyć się z ojcem... Dla
siebie samej przede wszystkim, nie dla mnie.

-

Wciąż nic nie rozumiesz! - Christie w napięciu

wpatrywała się w jego twarz, próbując rozeznać w ciemności
jego rysy.

- Ost

atniego dnia przeżyłam prawdziwe piekło. Żeby w

ogóle stanąć twarzą w twarz z nim w jego biurze, musiałam

pokonać potworny, paraliżujący strach, a potem przestałam

zupełnie nad sobą panować. Cały nagromadzony we mnie

gniew nagle eksplodował. Zachowywałam się jak kilkuletnie

dziecko w napadzie wściekłości, tupiące i rzucające się na

ziemię. Wrzeszczałam na niego... A on po prostu siedział.

Spokojny i chłodny, znosił to wszystko w milczeniu. Nawet

się lekko uśmiechał, tym swoim wyniosłym uśmieszkiem,
który m

a przekonać otoczenie, że on i tak wygra, że i tak ma

rację. Więc w końcu uciekłam stamtąd. Stało się dokładnie

tak, jak powiedziałeś, Matt - dałam nogę, zwiałam! A potem

nie odpowiadałam na jego telefony ani na listy z obawy, że

zdoła mnie złamać. Aż w końcu przysłał tu ciebie... - zamilkła,

schrypnięta jakby już same te słowa kaleczyły jej gardło.

background image

107

Matt oparł się o barierę mostu tuż przy niej.
-

To nieprawda, że jesteś słaba, jesteś bardzo silna. I

powinnaś to udowodnić swojemu ojcu, spotkać się z nim po
r

az pierwszy jak ktoś dorosły i dojrzały. Dopóki będziesz

dawała mu się zastraszyć, dopóty on będzie miał nad tobą

władzę i nie wywalczysz prawdziwej wolności. Nawet jeżeli

przejedziesz następne dwa tysiące mil.

Zamknęła oczy, wsłuchana w szum wody kłębiącej się pod

mostem w pełnym wirów nurcie. To, co mówił Matt, było

prawdą, i tym bardziej ją raniło. Zdawała sobie sprawę z tego,

że wyjechała z Nowego Jorku jako zbuntowane, zranione
dziecko, nie

jak ktoś wolny i dojrzały. Ale powrót tam

oznaczałby dramatyczną konfrontację własnych, wątłych sił z

potężną i niezłomną wolą ojca. Ta perspektywa ją przerażała.

-

Nie mogę... - odwróciła się do Matta plecami i starała się

zapanować nad drżeniem własnego głosu. Zawstydzało ją

własne tchórzostwo, lecz nie umiała go przemóc. - Po prostu

nie mogę - powtórzyła. - Jutro odlecisz z powrotem... Ale beze
mnie...

background image

108

ROZDZIAŁ ÓSMY

Christie obserwowała z okna salonu, jak w bagażniku

wynajętego samochodu Matta lądują kolejne tajemnicze

pakunki. Dwie podłużne puszki, wielki papierowy worek

spięty u góry klamrą i wybrzuszony w osobliwy sposób, trzy

pudła związane razem kawałkiem sznurka, nowa, płócienna
walizka w jask

rawe prążki, a na koniec skórzana waliza, z

którą Matt zjawił się w Red River w piątkowe popołudnie. Był
poniedzia

łek, wcześnie rano.

Matt zatrzasnął bagażnik, a Christie wycofała się w głąb

pokoju. Oczy piekły ją z niewyspania. Niemal całą noc

spędziła bezsennie, targana wątpliwościami i lękami, które nie

pozwalały jej zmrużyć oka. Poranek, który wreszcie nadszedł,
o

blewając pokój chłodnym, bladym światłem, nie przyniósł

wcale ukojenia, za to powitał ją na progu pewnej trudnej i

złożonej decyzji, na razie dość mgliście rysującej się w jej

wyobraźni.

Matt stanął w drzwiach salonu.
-

Chciałbym zapłacić za pokój - powiedział tonem

powściągliwym i rzeczowym. - Czeka mnie długa jazda do

Albuquerque, a chciałbym zdążyć na samolot.

- Twój rachunek nie jest jeszcze przygotowany -

oświadczyła Christie. - Sama nie wiem, ile powinnam od

ciebie zażądać.

Matt zmarszczył brwi i zagłębił dłonie w kieszeniach

sztruksowych spodni.

-

Dziękuję za szczerość. Postaram się jednak zapłacić

przynajmniej pierwszą ratę, jeśli zdołam.

-

Muszę zastosować specjalny domiar, którym obciążam

gości zakłócających spokój i sprawiających dodatkowe

kłopoty. Nie zapominaj też o wycieczce krajoznawczej, którą

odbyłeś, i o lekcji square dance.

background image

109

-

Mógłbym i ja wprowadzić pewne korekty do rachunku -

zauważył. - Co powiesz o kocich kłakach w mojej jajecznicy

dziś rano? A sam fakt, że kompletnie wariuję i w ogóle
p

rzestaję logicznie myśleć, gdy tylko znajdziesz się w pobliżu,

czy to nie wymaga jakiegoś odszkodowania?

Christie westchnęła z ubolewaniem.
- Nie

powinieneś dzisiaj na mnie narzekać, Matt, mam

zamiar cię naprawdę zadowolić. Postanowiłam w końcu lecieć
z to

bą.

No i stało się! Wypowiedziała te słowa i klamka zapadła.

Nie było odwrotu...

-

To wspaniale, Christie. Wierz mi, że to bardzo słuszna

decyzja.

-

Chciałabym mieć twoją radosną pewność... - znużona

pocierała skronie. - Starałam się początkowo nie przyjmować

do wiadomości tego wszystkiego, co powiedziałeś mi wczoraj

wieczorem. Bałam się twoich słów. Lecz z ich powodu całą

noc rozmyślałam - zacisnęła usta w grymasie rozgoryczenia. -

Wreszcie nad ranem doszłam do wniosku, że masz rację.

Muszę ci to przyznać, rzeczywiście powinnam znowu spotkać

się z ojcem. Diabli mnie biorą na myśl o tym, ale wiem, że

muszę się przełamać i rozliczyć z nim na dobre, nareszcie jako

ktoś dorosły, a nie histeryzujący dzieciak. - Wędrowała po

pokoju, zatrzymując się co krok, żeby poprawić abażur lampy

albo otworzyć wieczko staroświeckiej pozytywki, która od

dawna już nie wygrywała melodyjek. Zachowywała się tak,

jakby oczekiwała wsparcia od otaczających ją znajomych
przedmiotów.

-

Wiem, że muszę się z nim zobaczyć - ciągnęła. - Ale

wiem jednocześnie, że nigdy z nim nie wygram. Również i

tym razem. Boję się też, że jeszcze mocniej niż dotąd zdoła

pochwycić mnie w swoje szpony, po prostu to czuję!

background image

110

- Uwierz wreszcie w siebie -

odrzekł Matt spokojnie.

Przemierzył cały pokój, aby podejść do Christie, ująć

delikatnie w dłonie jej podbródek i unieść go do góry ku
swojej twarzy. - Spójrz mu prosto w oczy, jak mnie teraz, i

powiedz, kim jesteś i czego oczekujesz od życia.

Serdeczny dotyk Matta na chwilę złagodził paniczny lęk,

jaki już zaczynał paraliżować dziewczynę. Teraz pogładził
palcami jej policzek.

-

Pomyśl tylko Christie - dodał trochę nienaturalnym

głosem. - Dzięki temu spędzimy przynajmniej... Jeszcze kilka
dni razem...

-

Szczerze mówiąc, już o tym pomyślałam - przyznała się

niew

innie, poskramiając nagłą ochotę na chwilę zapomnienia

w ramionach Matta. -

Ale przekonasz się, że to tylko jeszcze

bardziej wszystko skomplikuje. Nie wiem, co dzieje się

między nami, lecz jeśli pozwolę, żeby to miało wpływ na

moje decyzje, nigdy nie zdołam wyplątać się z sieci mojego
ojca.

Dłonie Matta wędrowały wzdłuż linii jej ramion, unosiły

ciężkie sploty jej włosów.

-

Z tym, co istnieje między nami, twój ojciec nie ma

absolutnie nic wspólnego -

powiedział miękko. - Czy ty tego

nie widzisz?

-

Chciałabym, żeby to było takie oczywiste - westchnęła

cichutko. - I takie proste.

Wreszcie uległa pokusie i oparła czoło na piersi Matta.

Tak łatwo przyszło jej zdać się na niego i tak bardzo zagrażało

to jej niezależności, wywalczonej z wielkim trudem... Mimo
to

postanowiła pozwolić sobie na ten króciutki moment

rozkoszowania się jego siłą.

Z kuchni nieoczekiwanie przywędrowała Lisa, pilnie

pochylona nad notatnikiem. Jej sprężynujące, ciemne loki

background image

111

podskakiwały jak zwykle, a cała uwaga koncentrowała się na
precyzyjn

ych zapiskach, których nie przerywała idąc.

- O, przepraszam -

powiedziała, nie unosząc nawet głowy

znad notesu. -

Nie chciałabym przeszkadzać.

Christie wydostała się z objęć Matta.
-

Nic nie szkodzi, Lisa. My właśnie... Szykowaliśmy się

do drogi.

Lisa uni

osła wymownie do góry jedną brew i nadal

skrupulatnie coś notowała.

-

Zobaczmy, co tu mamy. Muszę zatelefonować do pani

Dorchester i powiedzieć jej, że w tym tygodniu nie będziesz

na zebraniu w bibliotece. Mam na szczęście numery telefonów

całego Klubu Włóczykijów, więc odwołam jutrzejszą

wycieczkę. Czy coś jeszcze?

Christie pokręciła przecząco głową, nic nie mówiąc.

Uniosła z kanapy wypakowaną torbę turystyczną i przerzuciła

przez ramię jej długi uchwyt.

-

Możesz być całkiem spokojna o wszystko - uspokajała ją

Lisa. -

Przeniesie się tutaj moja siostra Jolene. Obie świetnie

sobie damy radę z całym kramem.

-

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości - w

przypływie nagłej czułości Christie zarzuciła ramiona na szyję

Lisy, ściskając ją i omal nie zwalając z nóg ciężarem

zwisającej z ramienia torby. - Jesteś wspaniałą przyjaciółką -

powiedziała grobowym głosem. - Naprawdę...

Lekko oszołomiona Lisa uwolniła się z niedźwiedziego

uścisku.

-

Co to za rozdzierająca scena pożegnania? Przecież

wyjeżdżasz na kilka dni.

-

Zgadza się - Christie rzuciła Mattowi buntownicze

spojrzenie. -

Będę z powrotem jeszcze przed końcem

tygodnia. To tylko krótka wizyta, nic więcej.

background image

112

-

Nigdy nie wymagałem od ciebie czegoś więcej -

powiedział Matt zniecierpliwiony. - A poza tym na nas już
czas, Christie -

ruszył w kierunku drzwi.

Zajmując miejsce w samochodzie, Christie obrzuciła

tęsknym spojrzeniem swoje domostwo. Budynek stanowił

niezdarny zlepek różnych stylów, ale był jej domem, który

teraz właśnie opuszczała. Poczuła paniczny lęk. Gdyby żyła tu

choć trochę dłużej, dużo łatwiej przyszłoby jej teraz stawić

czoła ojcu. Czułaby się silniejsza.

Ale Matt już uruchomił silnik i opony zachrzęściły na

zbitym żwirze drogi. Christie opuszczała Red River... A tym

samym cofała się do tego punktu, w którym znalazła się cztery

miesiące wcześniej.

Nowy Jork osaczył Christie zuchwałą powodzią świateł i

dźwięków. W Nowym Meksyku zdążyła się już przyzwyczaić

do widoku gwiazd późną nocą i błogiej ciszy, okraszonej co

najwyżej szelestem sosen dobiegającym z oddali. Tutaj niebo

przesłaniały sztuczne gwiazdozbiory rozświetlonych okien
biuro

wców, a uparte klaksony aut atakowały ucho agresywną,

dysonansową symfonią. Taksówka, która wiozła ich oboje,

weszła właśnie w ostry wiraż. Krzepki kierowca najwyraźniej
oszcz

ędzał hamulce, jak tylko mógł. Trudno go było za to

winić - Nowy Jork wymuszał na ludziach przyspieszenie, nie
przewidy

wał miejsca dla opieszałych. Christie poczuła, jak jej

cały system nerwowy przestawia się na szybszy bieg, zupełnie
jak za dawnych, dobrych czasów. Pomimo bezsennej nocy i

długiego nużącego lotu, wierciła się w taksówce czujna i
przytomna.

Samochód z głośnym piskiem opon pokonał kolejny ostry

zakręt, a kierowca roześmiał się tubalnie. Najwyraźniej

świetnie się bawił. Christie rzuciło trochę na bok i wylądowała
nosem na ramieniu Matta.

background image

113

Przez chwilę wdychała zapach jego wody, do złudzenia

przypominający zapach sosnowego lasu, po czym

wyprostowała się na siedzeniu.

-

Matt, nie bądź taki tajemniczy i powiedz wreszcie dokąd

jedziemy.

- To niespodzianka -

odpowiedział. - Nie będziesz mi

chyba jej psuła? - w jego głosie zabrzmiała nuta fałszywej

uciechy, która wydała się Christie mocno podejrzana.

- Jest

już późno i chciałabym znaleźć się w mieszkaniu

matki, możliwie najszybciej.

Jej matka jak zwy

kle przebywała w podróży, bawiąc całe

lato wraz z przyjaciółmi w uroczych zakątkach Nowej
Szkocji. Jej apartament po zachodniej stronie Central Parku

wydawał się Christie idealnym miejscem na kilkudniowy

pobyt. Lecz oto taksówka hulała po przypadkowych uliczkach

dzielnicy Village, mijając mnóstwo kolorowo oświetlonych

sklepów i kafejek. Nagle skręciła w jakąś znajomą przecznicę,

gdzie gwałtownie i z fasonem zwolniła. Christie wyjrzała

przez okno. Ujrzała kępę trzech wątłych klonów,

wyrastających z lichutkiego skrawka jałowej ziemi, która

jakimś cudem uchowała się wśród betonu. Te drzewa znała
bardzo dobrze.

- O co tu chodzi? -

zapytała Christie ze zdumieniem. -

Przecież ja tu mieszkałam...

Matt bezceremonialnie wetknął jej do ręki klucze.
-

Jak wyjechałaś z Nowego Jorku, twój ojciec wynajął to

mieszkanie. Mocno wierzył w to, że wrócisz i być może

zechcesz znowu tu zamieszkać.

Christie, potykając się, wysiadła z taksówki, sama nie

wiedząc, czy ma się śmiać, czy płakać. Zuchwalstwo jej ojca

przechodziło wszelkie granice. Z ogromną pewnością siebie

zakładał, że zdoła ponownie zapanować nad jej życiem, a ona

rzeczywiście wylądowała znowu w Nowym Jorku, w swoim

background image

114

dawnym mieszkaniu, dokładnie tak, jak on sobie tego życzył.

Jak dotąd, jego plan sprawdzał się w stu procentach!

Matt dogonił Christie na chodniku przed domem. Dźwigał

na ramieniu jej torbę i wyglądał trochę jak marynarz na

przepustce. Przyglądała się jego barczystej sylwetce,

oświetlonej matowym blaskiem starej, ulicznej latarni.

-

Powinieneś był uchylić mi rąbka tajemnicy -

powiedziała. - A ty milczałeś jak grób przez cały weekend. Co

jeszcze ukrywasz przede mną, Matt?

Z zakłopotaniem podrapał się w łopatkę jedyną wolną

ręką.

-

Wejdźmy do środka i zamknijmy szybko ten rozdział -

westchnął.

Głęboko zakorzenione przyzwyczajenia doszły do głosu

od razu i Christie wprawnie otworzyła drzwi do holu,

umiejętnie przekręcając klucz w zamku, który lubił się

zacinać. Weszła do mrocznego korytarza.

Z każdym krokiem Christie czuła się bardziej swojsko.

Mieszkała w tym domu długo, od czasów ukończenia

college'u. Dokładnie jeszcze pamiętała, że w chodniku

pokrywającym schody jest dziura, w której grzęzną obcasy

butów. Wiedziała doskonale, że za drzwiami mijanego teraz

mieszkania jak zwykle czai się pan Bretton z rakietą tenisową

w zaciśniętej dłoni, gotów wygrzmocić nią potencjalnych

włamywaczy. Sama zresztą nieraz oberwała tą rakietą.

Wreszcie znaleźli się przed drzwiami jej mieszkania.

Christie sprawnie pokonała kluczami zestaw skom-

plikowanych zamków i po chwili przestąpiła próg. We

wnętrzu powitały dawną gospodynię pozapalane lampy.

-

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej - zakpiła.

-

No proszę, kto by to pomyślał... - zamarła nagle wpół

kroku z wyrazem przerażenia. Z fotela, ustawionego w samym

background image

115

środku niewielkiej bawialni, wstał właśnie sam... Christopher

Daniels Trzeci we własnej osobie.

Obróciła się błyskawicznie na pięcie i z wyrzutem

spojrzała na Matta.

-

Jak mogłeś mi to zrobić? - syknęła. - Za wcześnie! Nie

jestem gotowa...

Usłyszała za plecami spokojny, lecz nie znoszący

sprzeciwu głos ojca:

-

Znakomicie się spisałeś, Matthew, przywożąc mi ją z

powrotem. Umiem być wdzięczny dla kogoś, kto tak dobrze

wywiązuje się z powierzonych zadań, przekonasz się.

Christie drgnęła, dotknięta do żywego obojętnym tonem i

tym, że mówił o niej w trzeciej osobie, jakby była jakąś

paczką zagubioną na poczcie, a potem odnalezioną i

dostarczoną przez usłużnego posłańca. Matt jednak milczał i

intensywnie wpatrywał się w dziewczynę. Czy starał się coś

jej tym powiedzieć? Doprawdy, mało ją to już obchodziło.

Wyniosłym spojrzeniem odtrąciła jego nieme wysiłki.

Przywiódł ją tutaj, bez najmniejszego ostrzeżenia wprost w
za

stawione sidła i tym samym nadużył jej zaufania na zawsze.

Matt ostatecznie wzruszył ramionami i odstawił na bok

bagaż dziewczyny. Jego ruchy zdradzały oczywiste
zniecierpliwienie.

- Dobranoc, Christopher -

powiedział beznamiętnie.

Jeszcze raz zerknął na Christie. - Trzymaj się - rzucił cicho

pod jej adresem, po czym odszedł, zostawiając ją w jaskini
lwa.

Zamknęła za nim drzwi. Nieoczekiwana, zaskakująca

konfrontacja z ojcem stała się nieunikniona i nie było sensu jej

odwlekać. Christopher Daniels Trzeci świetnie potrafił

aranżować sytuacje, które miały na celu osłabienie

przeciwnika. Christie oparła na chwilę czoło o drzwi i
wz

iąwszy głęboki oddech, odwróciła się w stronę ojca.

background image

116

Był to mężczyzna średniego wzrostu, o szczupłej budowie

ciała. Pomimo to jednak przedstawiał sobą widok imponujący.

Jego przedwcześnie posiwiałe, białe jak śnieg włosy wznosiły

się gęstą, lśniącą falą ponad wysokim czołem. Miał na sobie
nieskazitelny, ciemny garnitur utrzymany w stylu
umiarkowanej, kosztownej elegancji, jak wszystko, co zwykle

nosił. Christie jeszcze jako dziecko została nauczona, aby

nigdy nie wspinać się na jego kolana i nie miętosić
wyt

wornych ubrań, nie przytulać się i nie targać mu włosów.

Również teraz, co łatwo dało się przewidzieć, nie wykonał

żadnego gestu, który mógłby zdradzić jego uczucia. Stał w

głębi pokoju, przenikając córkę jakby na wskroś spojrzeniem
przenikliwych, niebieskich oczu.

-

Znakomicie wyglądasz, Mary Christine. Pobyt w

Nowym Meksyku ci służy.

-

Dziękuję - jak zawsze wtedy, gdy stała przed nim, jej

żołądek kurczył się ze strachu wobec niejasnego,
absurdalne

go przeświadczenia, że coś przeskrobała.

Wystarczyło tylko trochę unieść głowę do góry, żeby

zobaczyć jego gładką twarz bez jednej zmarszczki, lecz wciąż

pokutowało w niej wspomnienie czasów, kiedy ojciec górował

nad nią znacznie i musiała zadzierać głowę bardzo wysoko,

aby go zobaczyć. Była już dorosła, a on wciąż spoglądał na

nią z niebotycznych wyżyn.

Podeszła bliżej, starając się zmniejszyć dystans pomiędzy

nimi.

-

Meble są tu te same co kiedyś - zauważyła. - To dziwne.

Odstąpiłam je wszystkie pani Kirby z dołu. Czyżbyś je od niej

odkupił?

-

Zaproponowałem jej bardzo przyzwoitą cenę. Oboje

byliśmy zadowoleni z transakcji.

Christie rozejrzała się wokół, co krok napotykając

wzrokiem pamiątki swej dawnej, nowojorskiej egzystencji -

background image

117

kanapę wyściełaną pluszem w kolorze łagodnego beżu,

kruche, bambusowe półki na książki, fotel w kolorze

czerwonego wina, wypchany tak przesadnie, że aż

przypominający monstrualnego grzyba. Przez długi czas

nosiła się z zamiarem wyrzucenia tej graciarni. Nigdy tego nie

uczyniła. A dzisiaj całe to bezguście znów ją otoczyło.

Absurdalność sytuacji rozśmieszyła ją nagle.

-

Mógłbym wiedzieć, co cię tak bawi? - zapytał ojciec.

Zawahała się, po czym przecząco pokręciła głową,

Christopher Daniels przecież nie odznaczał się nigdy

nadmiernym poczuciem humoru. Opadła na rozdęty fotel.

-

Proszę ojca... Ojcze... - zaczęła nie całkiem pewna, jak

powinna się do niego zwracać. - Doceniam wszystkie twoje

wysiłki, które miały sprawić, abym poczuła się tu jak w domu.

Ale Nowy Jork nie jest już moim domem i powinieneś

wreszcie przyjąć ten fakt do wiadomości - spokojny, rzeczowy

ton, jakim udało jej się przemówić, uznała za pierwsze

zwycięstwo. Zaczęła nareszcie panować nad sytuacją.

- A co do pana Matta Gallaghera -

podniosła lekko głos. -

Nietrudno zgadnąć, jakie w rzeczywistości wyznaczyłeś mu
zadanie. Mia

ł zapewne stać się obiektem moich gorących

uczuć i głównym powodem, dla którego powróciłabym tutaj.

Przykro mi, że cię rozczaruję, ale twój plan się nie powiódł. -

Na myśl o Macie ogarnęły ją pomieszane uczucia złości, żalu i

tęsknoty. Lecz nie mogła dać poznać swojemu ojcu, jak

bliskie spełnienia były tym razem jego projekty.

Ojciec zasiadł naprzeciwko na kanapie, poprawiając

nienaganne kanty spodni. Jego zachowaniu towarzyszył

zazwyczaj cały ceremoniał tego typu drobnych gestów.
Zawsze dyskretnie sprawdza

ł węzeł jedwabnego krawata,

unosił nieskazitelny mankiet rękawa na właściwą wysokość

lub przekręcał kosztowny złoty zegarek.

background image

118

Gesty te nigdy nie zdradzały nerwowości, były stateczne i

precyzyjne.

Teraz spoglądał na Christie z powagą, oparty łokciem o

poręcz fotela.

-

Jeśli mam być szczery, jak tylko zobaczyłem Matthew

po raz pierwszy, od razu przyszło mi do głowy, że wy oboje

macie coś wspólnego. Jednak po nieporozumieniu z Orenem

raz na zawsze oduczyłem się aranżowania dla ciebie

jakichkolwiek mariaży. Matthew wydawał mi się po prostu

najwłaściwszym człowiekiem do sprowadzenia cię z
powrotem. Budzi moje zaufanie.

Christie zacisnęła usta w grymasie goryczy. Imię Matta

wypowiadane w beznamiętnym tonie przynajmniej nie budziło

w niej żadnych emocji. Do diabła z Mattem! Dzisiejszego

wieczoru gotowa była solidaryzować się z własnym ojcem,

byle nie z tym zdrajcą. Nie wolno jej okazać ojcu własnej

rozpaczy, nie powinna dać się ponieść emocjom i znów na

niego krzyczeć. Będzie równie opanowana jak on.

-

Przyjechałam do Nowego Jorku z jednego tylko powodu.

Chcę odwieźć cię od zamiaru zlikwidowania firmy, uważam,

że to nonsens.

Poprawił rąbek jedwabnej, brązowej chusteczki wystający

dyskretnie z kieszeni.

-

Zapewniam cię, Mary Christine, brałem tę możliwość

pod uwagę bardzo poważnie. Teraz jednak widzę jeszcze inne

rozwiązanie - zawiesił głos dla większego efektu. Jego

teatralne zagrania miały pełen dystynkcji umiar, co czyniło je

wiarygodniejszymi, niż gdyby zanadto folgował swojej
potrzebie dramatyzmu.

Christie z pe

wnym lękiem oczekiwała dalszych jego słów.

-

Mary Christine... Jak wiesz, jestem już stary... -

dyskretnym gestem wypielęgnowanej dłoni powstrzymał jej
protesty. -

Nie mów mi, proszę, że dopiero przekroczyłem

background image

119

pięćdziesiątkę i ze swoją wspaniałą kondycją osiągnę bez

wątpienia dziewięćdziesiąt pięć lat. Szczerze mówiąc,

rzeczywiście mam zamiar dożyć w zdrowiu późnych lat i

również dlatego chciałbym przeznaczyć ci stosowne miejsce

w naszym rodzinnym przedsiębiorstwie. Jeśli zaczniemy od
zaraz, wkrótce wprowa

dzę cię na urząd prezesa zarządu firmy

Daniels, Peters, Bainbridge i Gallagher. Będziesz głównym

akcjonariuszem... Głową firmy.

Patrzyła na niego szeroko rozwartymi ze zdumienia

oczami.

- Przecie

ż to twoje stanowisko, tato... To znaczy ojcze...

Proszę ojca...

-

Nigdy nie mówiłaś do mnie tato - zauważył,

najwyraźniej tym poruszony. - Tak mówią do swoich ojców

wszystkie małe dzieci. Dlaczego ty nigdy...?

-

Tata to ktoś taki, kto rozdaje klapsy, a czasem zabiera na

sanki -

odpowiedziała dość obojętnym tonem.

N

a statecznej twarzy jej ojca wymalował się trudny do

zidentyfikowania wyraz jakby żalu, znikł jednak bardzo
szybko.

-

Mary Christine, przyznaję, że nigdy nie dokazywaliśmy

razem jak niektórzy ojcowie ze swoimi córkami, chciałbym ci

to jakoś dzisiaj wynagrodzić. Zarzucasz mi, że tobą

manipuluję i że jestem apodyktyczny. Przecież kiedy

wycofam się z firmy i ty zajmiesz moje miejsce, przejmiesz

także całą odpowiedzialność. Będziesz niezależna w swoich
decyz

jach, niezależna także ode mnie.

- Ta firma - to c

ałe twoje życie, tato, więc o czym ty

mówisz? Nie wyobrażam sobie, żebyś mógł tak po prostu

odejść. Wszystko, co mówisz, brzmi niewiarygodnie.

Poderwał się na równe nogi ze sprężystością

dwudziestolatka. Na wypolerowane czubki butów opadły
nienaganne brze

gi jego spodni, które jak zawsze miał idealną

background image

120

długość i linię. W zadumie przemierzył całą długość pokoju i

podszedł do okna.

-

Tak samo jak bokser czy piłkarz, który kończy swoją

karierę wtedy, kiedy jest na topie i nie stracił jeszcze

mistrzowskiego tytułu, chcę odejść w porę, Mary Christine.

Bądź spokojna, mam już nowe projekty i plany. Chciałbym

pożegnać się z giełdą jak ktoś z klasą, a nigdy nie miałem

wątpliwości co do tego, że powierzę pieczę nad firmą właśnie
tobie. Mojej córce i zarazem mojej spadkobierczyni.

Christie również zbliżyła się do okna.
-

Nic tu się nie zgadza. Dobrze cię znam, zawsze byłeś

niewolnikiem schematów. Po pierwsze chciałbyś powierzyć

firmę nie własnej córce, lecz najchętniej -własnemu synowi. A

po drugie wcale nie wierzysz, że mogłabym sama podołać

takiemu zadaniu, ponieważ tak do końca nie ufasz moim
zawodowym kompetencjom -

jej głos drżał lekko pod

wpływem silnej emocji. Czuła rosnącą irytację, a zarazem

całym wysiłkiem woli starała się opanować.

Ojciec poruszył się ledwo dostrzegalnie. Przez moment

mogło się wydawać, że chce zbliżyć się o krok do córki i

dotknąć dłonią jej ramienia. Jednak odwrócił się obojętnie i

spojrzał za okno.

-

Wydaje mi się, że powinniśmy sobie wyjaśnić kilka

spraw -

zaczął beznamiętnie. - To prawda, że chciałem mieć

syna. Przeżyłem wielkie rozczarowanie, gdy okazało się, że

zdrowie nie pozwoli twojej matce mieć więcej dzieci. Może

cię to zdziwi, Mary Christine, ale zawsze marzyłem o domu

pełnym i synów, i córek.

-

A tymczasem musiałeś się zadowolić tą jedną jedyną...

Pierworodną... - podsumowała opanowanym głosem.

-

To nieprawda. Nawet gdy jeszcze byłaś dzieciakiem,

dobrze wiedziałem, że jesteś sprytniejsza, szybsza,

dzielniejsza niż niejeden chłopak. Zawsze byłem z ciebie

background image

121

dumny... Być może tylko nie umiałem ci tego okazać. Kiedy

wyjechałaś do Nowego Meksyku, pomyślałem, że cię

straciłem na zawsze. Chcę, żebyś wróciła, Mary Christine, nie

wiem, co mam jeszcze powiedzieć.

Zacisnęła dłonie na krawędzi parapetu. Nigdy wcześniej

nie słyszała od niego słów tak otwarcie opisujących jego

uczucia. Doznała prawdziwego wstrząsu. Taki szmat życia

straciła na pełnych czci, a przecież bezowocnych próbach

zdobycia jego uznania i miłości. Czyżby nareszcie pozyskała

jego serce? Czy też był to tylko kolejny ruch w
skompl

ikowanej grze sił?

-

Już bardzo późno - powiedział, zerkając na zegarek. -

Powinnaś odpocząć, Mary Christine i może chciałabyś coś

zjeść. Znajdziesz to i owo w lodówce. Pomyśl też, proszę, o

wszystkim, o czym dzisiaj sobie powiedzieliśmy. Nie warto
podejmo

wać pospiesznych, nie przemyślanych decyzji,

pamiętaj, bardzo mi na tym zależy!

Christie nie odpowiadała. Zaproponował jej tak wiele,

właściwie zbyt wiele, a potem dał jeszcze czas do namysłu...

Na pewno dobrze to wszystko wcześniej przemyślał. Teraz

podążał wolno ku drzwiom, jak zawsze nie zdradzając

pośpiechu. Christopher Daniels odnosił setki sukcesów i

realizował tysiące planów, a przy tym nigdy nie wyglądał na

człowieka, któremu się spieszy.

-

Poczekaj, proszę - zatrzymała go Christie na chwilę. -

Powi

edz mi jeszcze parę słów na temat Matta. Wiem z całą

pewnością, że przewidywałeś dla niego jakąś rolę w moim

życiu. Podejrzewam nawet, że liczyłeś na to, że wywrze na

mnie wpływ!

Uśmiechnął się powściągliwie.
-

Uczciwie mówiąc, jako twój ojciec bardzo bym chciał,

żebyś wybrała dla siebie jakiegoś wartościowego człowieka.

Może kogoś takiego jak Matthew, a być może nawet jego

background image

122

samego... Tylko, że on jest osobą mającą własne zdanie w

każdej sprawie, podobnie zresztą jak ty. Byłbym skończonym

głupcem, gdybym przypuszczał, że zdołam coś wymusić na
nim lub na tobie -

mówiąc te słowa, opuścił mieszkanie.

Christie weszła do niewielkiej kuchenki i otworzyła

lodówkę. W środku znalazła całą masę ulubionych

smakołyków: kajzerki z piekarni przy Second Avenue, dwie
butelki

słodko-kwaśnego

mleka,

słoiczek

dżemu

pomarańczowego, a w zamrażalniku karton czekoladowego
jogurtu.

Wzruszyła ją zapobiegliwość ojca i to, jak świetnie

orientował się w jej upodobaniach. Przypomniała sobie

jednak, że zawsze był skrzętnym obserwatorem,
k

olekcjonującym drobne fakty i szczegóły, by później z

pożytkiem je wykorzystać. Zasadę tę stosował w stosunku do
wszystkich.

Zatrzasnęła drzwiczki ze złością, lecz jej pusty żołądek

zaraz przekornie dał o sobie znać. Nie jadła zbyt wiele tego

dnia, więc teraz zrezygnowana otworzyła ponownie lodówkę.

Wyjęła z niej kajzerkę oraz słoik dżemu.

Słynna nowojorska kajzerka smakowała wyśmienicie.

Christie rozkoszowała się każdym kolejnym kęsem, w głębi

duszy czując się zarazem trochę jak zdrajczyni. Jej ukochane

Red River wydawało się tego wieczoru tak odległe...

background image

123

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Puk, puk, puk! -

stłumiony odgłos odezwał się znowu.

Nie ustawał przez długą chwilę, aż Christie nakryła głowę

poduszką i mocno zacisnęła powieki. Nie chciała opuszczać
cudownej

krainy snu, do której nie miały wstępu żadne

zmartwienia.

- Puk, puk!
- A niech to licho! -

zniecierpliwiona opuściła w końcu

łóżko i narzuciwszy na siebie szlafroczek, poczłapała do drzwi

wejściowych. Ktoś dobijał się z rosnącą natarczywością.

- Kto tam? -

zapytała.

- To ja -

odpowiedział niski głos Matta. - Wpuść mnie,

proszę. Atakuje mnie właśnie jakiś facet z rakietą tenisową.

Christie popatrzyła na drzwi z niesmakiem.
-

Odejdź stąd. Nie chcę cię widzieć.

-

Musimy pomówić, pozwól mi wejść!

Znała go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie odejdzie z

kwitkiem. Był uparty jak osioł, nachalny i zupełnie nieznośny.

Mamrocząc coś gniewnie pod nosem, Christie otworzyła
drzwi.

Matt wkroczył do pokoju świeżutki i promienny. Miał na

sobie te same granatowe spodni

e ze sztruksu i koszulę w

zielonobłękitną kratę z podwiniętymi rękawami. Cofnęła się o

krok, przecierając zaspane oczy.

-

Dobrze ci w negliżu - Matt mruknął półgłosem, zbliżając

się. - Wyglądasz słodko...

Christie zrejterowała do kuchni, wskoczyła za kuchenny

blat i ostrzegła:

-

Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka. Nie mam ochoty

na figle, zwłaszcza po tym, co się stało wczoraj wieczorem.

Stał już w drzwiach, bezczelnie wpatrzony w jej

półotwarte wargi.

background image

124

-

Przywodzisz mi na myśl świeże jagódki - powiedział,

niemal się oblizując.

- Lepiej zjedz to -

z patery stojącej na bufecie podała mu

brzoskwinie.

-

Piękny mamy dziś dzień, prawda? - zagadał.

- Cudowny -

przyznała Christie. - Prawdopodobnie

uknuliście już z ojcem coś nowego za moimi plecami. Nie

mogę się doczekać, kiedy wyjdzie na jaw, o co chodzi tym
razem.

Przysiadł na stołku po przeciwnej stronie blatu, spokojnie

pałaszując brzoskwinię.

-

Wcale mi się nie uśmiechało to wystawianie cię na strzał,

ale przyznaj sama, czy weszłabyś do mieszkania, wiedząc, że

ojciec jest w środku?

-

Na pewno nie. Ale to cię bynajmniej nie usprawiedliwia.

Nalała trochę mleka do miski z dmuchanym ryżem, dodała

łyżeczkę pomarańczowego dżemu i wszystko to wymieszała.

Matt przyglądał się temu raczej zdegustowany.

-

Czy ty naprawdę masz zamiar wziąć do ust coś takiego?

-

To moja ulubiona wersja śniadania z okresu, kiedy

miałam sześć lat - odparła posępnie. - Mój ojciec świetnie to

zapamiętał, zresztą nie tylko to. Spójrz tylko, jak mnie tu

urządził. Myślał, że jeśli odtworzy drobiazgowo moje dawne

życie, to wskoczę w nie na powrót jak w przydeptane kapcie.

-

A jednak nie wspomina już o likwidacji firmy - wtrącił

Matt.

Posłała mu zjadliwe spojrzenie.
-

Oczywiście wiesz już o wszystkim, prawda? O tym, że

chciałby, bym jakby stanęła na jej czele zamiast niego.

Przypuszczam, że całą tę śmiechu wartą intrygę uknuliście
razem, punkt po punkcie.

-

To nie jest żadna intryga, twój ojciec naprawdę chce,

żebyś poprowadziła firmę. Tylko, że dowiedziałem się o tym

background image

125

po raz pierwszy dziś rano, kiedy zatelefonował do mnie do

domu. Wydawało mi się, że jest tym pomysłem bardzo
podniecony.

- On nigdy nie okazuje najmniejszego podniecenia -

odrzekła Christie sceptycznie.

-

Może nie umiesz tego dostrzec. Moim zdaniem, jeżeli

mówi o czymś wolniej i obojętniej niż zwykle, to znaczy, że
wprost wariuje z emocji.

-

Matt, czy wiesz, co ten plan oznacza? Byłabym twoim

szefem! Założę się, że to by cię przerażało, przyznaj.

Uważnie oglądał pestkę.
-

To by było do wytrzymania. Szyb k o byś się zresztą

przekonała, że nie daję się łatwo wodzić za nos.

- Ha! -

zanurzyła łyżkę w słodkiej papce. - Trafiłaby kosa

na kamień! Miałabym cię w garści i trzymała krótko - prawie

uśmiechała się do tej myśli. Matt ujął jej dłoń i zaczął

delikatnie bawić się szczupłymi palcami.

- Masz

takie drobne paluszki... Nie dałabyś mi rady.

Wyrwała dłoń z jego ręki.
- Tak czy owak ta rozmowa nie ma sensu. Ja na czele

firmy! Ten pomysł to kompletna bzdura.

-

Dlaczego? Twój ojciec uważa, że podołałabyś, ja myślę

zresztą podobnie.

Christie przeczesa

ła palcami włosy, mimowolnie

poruszona tą rozmową. W ciągu minionej doby doświadczyła

paru nieoczekiwanych sytuacji, które bardzo jej schlebiały.

Najpierw ojciec, a teraz Matt zupełnie serio przyznał, że

mogłaby poprowadzić jedną z najznaczniejszych na Wall
Street firm maklerskich.

Odsunęła od siebie miseczkę gwałtownym ruchem,

rozlewając resztki mleka.

-

Nie rozumiem, dlaczego w ogóle się nad tym

zastanawiam -

warknęła - kiedy zupełnie nie ma nad czym.

background image

126

Przecież już samo to zajęcie przyprawia mnie o rozstrój

nerwowy. Być może prowadzenie pensjonatu nie przysparza

mi ani wielkiej sławy, ani wielkich pieniędzy, ale ja to lubię i

to mi służy! Czy to nie dość?

Matt pochylił się ku niej, opierając łokcie o blat. Jego

złotobrązowe oczy spoglądały z niezwykłą intensywnością.

-

Christie, jeżeli wrócisz do firmy, twoja sytuacja się

zmieni, właściwie będzie to wtedy twoja firma. Im dłużej o

tym myślę, tym bardziej podoba mi się ten pomysł.

-

Zrozum wreszcie, że ja tej wielkiej i wspaniałej twoim

zdaniem możliwości po prostu sobie nie życzę!

-

No a co z nami, Christie? Jeżeli zostaniesz w Nowym

Jorku, będziemy mieli szansę być trochę razem... - zniżył głos

tak, że zabrzmiał on bardzo intymnie i wyciągnął dłonie, by

dotknąć jej twarzy. Christie błyskawicznie zamknęła oczy.

-

Matt... Przyjechałam do Nowego Jorku tylko na kilka dni

-

westchnęła. - Taka była umowa.

-

Ale wszystko się zmieniło, twój ojciec stworzył ci nowe

możliwości kariery. Poza tym chciałbym, do diabła, żebyśmy

my dwoje również dali sobie szansę.

Przyciągnął ją do siebie nad kuchennym blatem. Christie

wspięła się na palce i pochyliła, wygięta w niezgrabny łuk, z

paskiem szlafroka utopionym w talerzu z mlekiem. Nie czuła

się jednak niewygodnie, ponieważ jej policzek opierał się o

delikatny materiał koszuli opinającej pierś Matta.

-

Ty też nie zdołasz zapomnieć o Red River, podobnie jak

ja. To właśnie tam zdarzyło się coś wyjątkowego między
nami. Nie rozumiesz?

-

Wszędzie możemy przeżyć razem coś wyjątkowego,

Christie. Jeśli dasz mi szansę, udowodnię ci to. Chciałbym

spędzić z tobą cały dzisiejszy dzień, już powiedziałem

twojemu ojcu, że nie zjawię się w pracy.

background image

127

Ostatnie słowa sprawiły, że Christie wyprostowała się

gwałtownie.

-

Nie do wiary, że wziąłeś sobie wolny dzień. To

prawdziwa rewelacja! Czy wciąż jesteś tym samym

człowiekiem, który od piętnastu lat nie miał wakacji?

Nie wyglądał na zbytnio zadowolonego.
-

Red River odniosło nad tobą zwycięstwo - orzekła

Christie triumfalnie. - Masz wszystkie typowe tego objawy,

niezdolność do przesiadywania w biurze, upodobanie do
noszenia sztruksowych spodni, dobry nastrój we wczesne
poranki wtorkowe...

-

To brzmi jak symptomy jakiejś choroby - zaprotestował.

-

Cóż, można spojrzeć na to i tak. Poczekaj tu, aż będę

gotowa. Mam ochotę skorzystać z propozycji i spędzić z tobą

ten dzień, żeby się przekonać, jak ciężki przypadek
reprezentujesz.

Pospieszyła do łazienki i zamknąwszy drzwi za sobą,

odkręciła kurki prysznica. Czuła radosne podniecenie na myśl,

że spędzi z Mattem w Nowym Jorku cały jeden dzień. Na tak
niewiele mo

gła sobie w końcu pozwolić bez obawy.

Energicznie namydliła całe ciało, ale nagle znieru-

chomiała. Matt czekał na nią tuż za drzwiami i było coś

bardzo intymnego w tej ich bliskości na małej powierzchni

mieszkania. Gorący prysznic rozgrzewał jej skórę, która

płonęła bezwstydnie także z powodu tej bliskości...

W pośpiechu polała głowę szamponem, przeklinając

gęstość swoich włosów. Umyła je i wytarła w rekordowym

tempie, po czym z ulgą wyskoczyła spod prysznica. Owinęła

się ogromnym, włochatym ręcznikiem, co jednak nie

ujarzmiło krnąbrnych reakcji jej organizmu. Spojrzała na
swoje odbicie w zaparo

wanym lustrze. Nie mogła dostrzec

wyrazu oczu, lecz i bez tego wiedziała, że wyziera z nich...

Potężna, przeraźliwa tęsknota za Mattem. Wiedziała też, co by

background image

128

się stało, gdyby uległa nagłemu impulsowi, rozmyślnie

otworzyła teraz drzwi i wyszła do niego...

Chwyciła grzebień i zaczęła zawzięcie rozplątywać

skręcone, mokre pasma. To bolało, lecz pozwalało trochę

opanować przepełniające ją pragnienie, nie tylko fizyczne,

lecz jakby głębsze i intensywniejsze niż kiedykolwiek dotąd.

Co mogłoby się stać, gdyby dała się mu ponieść...?

Po jakimś czasie Christie wyszła z łazienki zawinięta w

szlafrok, kurczowo przyciskając do piersi ręcznik, jakby w

obronie przed samą sobą.

Dobi

egł ją głos Matta, rozmawiającego przez telefon.

-

Mówię ci, Sawyer, te akcje są bardzo nisko oszacowane!

Powinniśmy je teraz kupować, a nie sprzedawać - jego głos

brzmiał niecierpliwie, lecz zarazem energicznie i stanowczo.

Christie czuła, jak opada w niej napięcie. Podczas gdy śniła o

nim na jawie, Matt z całym spokojem zajmował się sprawami

giełdy. Obserwowała, jak gestykuluje żywo, unosząc w górę

wskazujący palec. Nie był świadom obecności Christie za

plecami, a mimo to poczuła ekscytujący dreszczyk.
Po

maszerowała spiesznie do sypialni, zamykając za sobą

drzwi.

Po chwili, bardziej opanowana, zapinała guziki jedynej

sukienki zabranej z Red River. Christie związała wciąż

wilgotne włosy w koński ogon i włożyła sandały. Wyszła z

sypialni i zobaczyła Matta, który nie był już zajęty rozmową.

Miał tak zmierzwioną czuprynę, jakby godzinami targał

własne włosy.

-

Chodźmy - powiedziała Christie, ignorując całkowicie

jego spojrzenie pełne uznania. Piekielna sukienka miała zbyt

głęboki dekolt.

- Christie -

zaczął Matt, ale ona już wiodła go ku drzwiom

wyjściowym, a potem schodami w dół. Matt jednak nigdy

łatwo nie rezygnował.

background image

129

-

Christie, postępujesz tak, jakbyś się obawiała tego, co się

między nami dzieje.

Christie ruszyła ulicą w szybkim tempie, ale na dwa jej

kroczk

i wystarczył jeden krok Matta.

-

Może i ty się tego boisz? - spytała zadziornie.

-

Może nie mniej niż ja jesteś przerażony myślą o tym,

dokąd nas to prowadzi.

-

Zrozum, Christie. Przyznaję, że zupełnie zwariowałem

na twoim punkcie. Żadna kobieta dotąd nie zdołała wytrącić

mnie z równowagi w takim stopniu, naprawdę! Próbuję więc

znaleźć jakieś rozwiązanie.

Christie energicznie skręciła za róg ulicy.
-

Ja też chciałabym je znaleźć - powiedziała.

-

W dodatku powiem ci, co mnie wytrąca z równowagi.

- Beztroska

, z jaką utożsamiasz dwie sprawy: moje

wejście w biznes ojca i moją zażyłość z tobą. Najwyraźniej

jest to dla ciebie transakcja wiązana. Czy musi być tak?

Ujął ją za łokieć, chroniąc przed szturchańcami

przechodniów, pop

ychających się na zatłoczonej ulicy.

-

Mylisz się, nie chodzi o żadną wiązaną transakcję.

Przypuśćmy, że odmówisz ojcu, do czego masz święte prawo,
nie ty pierwsza i nie ostatnia masz po dziurki w nosie pracy na

giełdzie. Mówisz mu wtedy „dziękuję, nie” i otwierasz
pensjonat, tu, na Manhatt

anie. To naprawdę świetny pomysł!

Miałabyś doskonały obrót, a poza tym my oboje

znaleźlibyśmy się w pewnym sensie poza wpływem twojego
ojca -

uśmiechnął się z satysfakcją, przekonany że oto w dwie

minuty znalazł odpowiedź na wszystkie dręczące ją pytania.

- Nie rozumiesz nadal niczego -

odparła. - Przez całe życie

dokonywałam kolejnych wyborów, mających zadowolić

mojego ojca. Jeżeli teraz zacznę decydować tak, żeby

zadowolić ciebie, to znowu będzie ta sama pułapka!

background image

130

-

Wydaje mi się, że zaproponowałem ci pewien uczciwy

kompromis. Wprawdzie zmuszona byłabyś tu wrócić, lecz

zachowałabyś możność wyboru kariery.

Christie parsknęła gniewnie i ruszyła dalej ulicą.
- Po pierwsze pensjonat na Manhattanie - to najbardziej

idiotyczny pomysł, jaki można sobie wyobrazić. Już widzę
siebie z paroma ciasnymi pokoikami, bez windy. W Red River

mam duży dom z ogrodem! To jest to, co chcę dzielić z moimi

gośćmi - prawdziwy dom!

-

Nic prostszego. Możesz kupić dom gdzieś niedaleko, na

przykład w Connecticut.

-

Przestań - przystanęła na środku chodnika.

-

Znowu nic nie rozumiesz... Przecież to ja postanowiłam

przenieść się do Red River. To ja postanowiłam kupić ten
konkretny dom. Dla ciebie jest to prawdopodobnie bez

znaczenia, lecz dla mnie to są sprawy zasadnicze. Jeżeli
przeprow

adzę się do Connecticut, nawet jeżeli znajdę tam

wspaniały, idealny dom, to będzie twój wybór, nie mój!

-

Boże, jesteś okropnie uparta. Tu jest potrzebny

kompromis, to podstawa każdego związku!

-

Nie możesz wymagać kompromisu tylko od jednej

strony - odpar

ła cierpko. - Oczekujesz ode mnie poświęceń, a

co sam masz zamiar zmienić u siebie?

W milczeniu przeszli na drugą stronę ulicy. Christie

jeszcze bardziej przyspieszyła.

-

A cóż to ? - zapytał Matt. - Starasz się uciec ode mnie?

Nie warto! Sama się przekonasz już wkrótce, jak wiele radości

przyniesie ci dzień spędzony ze mną w Nowym Jorku.

Zerknęła na niego kpiąco.
-

Powiedz mi tylko, proszę, kiedy mam się zacząć śmiać.

-

Już teraz. Zaraz złapiemy autobus i przekonasz się w

czym rzecz -

z determinacją wymalowaną na twarzy wiódł

Christie naprzód.

background image

131

Po niedługim czasie znaleźli się w Battery Park, na samym

koniuszku Manhattanu, gdzie ustawili się w ogonku po bilety.

Poranny chłód przeminął bez śladu i z nieba lał się słoneczny

żar.

-

Założę się, że nie zwiedzałaś Statuy Wolności od czasów

dzieciństwa - powiedział.

-

Rzeczywiście nie.

-

Spodoba ci się, zobaczysz. To będzie najwspanialszy

dzień w twoim życiu.

Gorący powiew potoczył wprost pod nogi Christie pustą

puszkę po coli. Kopnęła ją od niechcenia.

-

Czy już się dobrze bawimy? - zapytała. Obdarzył ją

spojrzeniem spode łba.

-

Właściwie już.

-

To dobrze. No wiesz, nie chciałabym niczego stracić.

-

Niech wreszcie ruszy się ta kolejka. Wtedy zobaczysz, na

czym polega cała zabawa - sprawiał wrażenie coraz
pochmurnie

jszego i coraz bardziej zawziętego.

Wreszcie kolejka drgnęła i wkrótce Matt, zdobywszy dwa

bilety, zwycięsko powiewał nimi nad głową. Przenieśli się na

koniec następnej kolejki, oczekującej na przybycie promu.

Christie ocierała pot z czoła.

W kiosku nie op

odal Matt kupił dwie lemoniady i jedną z

nich podał Christie. Taką samą lemoniadę pili razem wtedy w

lesie, w Nowym Meksyku, lecz smakowała im znacznie lepiej

niż tu. Ta myśl dziwnie podniosła Christie na duchu.

- Matt -

zaczęła. - To przecież nie ma sensu, przyznaj sam.

W Nowym Meksyku i ty wyglądałeś na znacznie

szczęśliwszego.

-

Ależ czuję się świetnie, ty zresztą też. Niech tylko

przypłynie prom, a zacznie się najlepszy dzień w twoim życiu!

W jakiś czas później Christie opadła wreszcie z ulgą na

ławkę górnego pokładu promu. Zmaltretowana upałem

background image

132

sukienka przykleiła się do jej ciała. Dziewczyna rozprostowała

nogi. Matt usadowił się tuż obok.

- No nareszcie -

westchnął i wyczekująco rozejrzał się

dokoła.

Obok niego przycupnął na ławce nieduży ośmiolatek.
- Niedobrze mi -

oznajmił rzeczowo z zadziwiającym

spokojem.

Matt zamarł z wyrazem najwyższego lęku.
-

Hej, mały, tylko nie tutaj. Gdzie są twoi rodzice?

-

Mama stoi tam, przy barierce. Ale ona mi nie pomoże.

Matt skrzywił się cierpiętniczo i sam lekko pozieleniał.

Christie poklepała chłopca po ramieniu.

-

Posłuchaj mnie - poprosiła. - Pamiętaj, że w życiu nad

wszystkim da się jakoś zapanować. Powiedz sobie po prostu,

że na pewno nie zwymiotujesz, idź szybko do mamy i

zaczerpnij tam trochę świeżego powietrza. Sam się

przekonasz, że mam rację.

Malec milczał przez chwilę, zastanawiając się widocznie

nad jej słowami. Potem pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Nadal mi niedobrze -

oświadczył. Wstał jednak i odszedł.

Matt nerwowo potarł czoło.
-

Przestaję kochać dzieci, kiedy zabierają się do

wymiotowania na moje buty -

mruknął. - Ale może najgorsze

już poza nami. Teraz wreszcie zaczniemy się dobrze bawić.

Jednak z każdym przechyłem promu stawał się coraz

bardziej blady. Christie ruszyło wreszcie sumienie. Tak bardzo

przez cały czas starał się ją rozerwać, a ona robiła wszystko,

żeby mu się to nie udało. Zrobiło jej się żal Matta i pociągnęła

go za rękę.

-

Chodź, sam chyba potrzebujesz świeżego powietrza -

popchnęła go w kierunku burty.

- Popatrz na ten widok - z

achęcała. - Wyobraź sobie tylko,

że.... że może jednak nie będziesz wymiotował.

background image

133

Zerknął na nią, nienaturalnie zgięty wpół nad balustradą.
- Przepraszam -

westchnął. - Ale rzeczywiście, warto

przyjrzeć się temu wszystkiemu...

Sylwetka Manhattanu stopniowo z

nikała. Stare i nowe

drapacze chmur kontrastowały ze sobą w pełen wdzięku

sposób. Nowoczesne budynki pięły się stromo w górę. Ich

czystą, chłodną linię łagodziły starsze budynki, niższe,
ceglane lub pokryte kamiennymi zdobieniami. Wszystko

razem tworzyło zapierający dech w piersiach widok. Wyspa

drapaczy chmur wyrastająca z oceanu...

Matt wyprostował się dumnie, wyraźnie usatysfak-

cjonowany.

-

Masz rację - powiedział. - Popatrz tylko, nie ma na

świecie drugiego takiego miasta. Pomyśl też, ile straciłaś w
ci

ągu minionych paru miesięcy. Spektakle na Broadway'u,

kolacje w kafejkach, przejażdżki rowerowe po Central Parku...

Wszystkie atrakcje Christie mogła sobie spokojnie

darować... Aż do dziś. Jego głos brzmiał tak kusząco, że

musiała zająć pozycję obronną.

-

A co powiesz o zanieczyszczeniu środowiska? -

ripostowała. - Choćby teraz, niebo zamiast czystego błękitu,

ma okropny, brunatny odcień. Codziennie wieczorem musisz

zmyć z twarzy warstwę brudu i sadzy. Poza tym ten ruch,
jazgot...

-

Polarne niedźwiedzie w ZOO na Bronxie... - mruczał

wprost do jej ucha. - Radio City Musie Hall i Rockettes,
deptak na Coney Island...

O, do diaska, tym razem grał nie fair. Christie ogarnęła

nagła nostalgia, spotęgowana dodatkowo poszumem
oceanicznego wiatru i pokrzykiwaniem mew.

Prawie poczuła

już na języku smak hot-dogów z Coney Island. Z niejakim

wysiłkiem odwróciła się w drugą stronę, lecz tylko po to, by

background image

134

stanąć twarzą w twarz z majestatycznie piękną Statuą

Wolności.

Potężny, okazały posąg został odlany tak starannie, że

fałdy ubrania zdawały się raczej ciężką tkaniną niż warstwami

metalu. Postać wznosiła w górę złotą pochodnię niczym
drogowskaz dla wszystkich osadników, którzy dawno temu

znużeni i oszołomieni docierali do Ellis Island. Pochodnia

górowała nad miastem jako symbol przeszłości, a zarazem

jakby rękojmia przyszłości... Wszystko to przez lata zdawało

się Christie oczywiste i samo przez się zrozumiałe. Teraz

jednak nabrało świeżości i niemal magicznego znaczenia, bo

obok niej był Matt i patrzyła na wszystko trochę jego oczami.

Gdy prom przybił wreszcie do Liberty Island i Matt poczuł

pod stopą stały ląd, na nowo zapałał entuzjazmem.

Energicznie prowadził Christie naprzód.

-

Mógłbym się założyć, że upłynęły całe wieki od czasu,

kiedy ostatni raz wspinałaś się na szczyt statuy, prawda? -

dopytywał.

- Tak, ale...
-

Wiedziałem! Nareszcie się zabawimy.

Christie uważała się zawsze za osobę sprawną fizycznie i

wytrzymałą, lecz pokonując z wysiłkiem dziesiątki schodów

prowadzących w górę wewnątrz posągu, zwątpiła w to nagle.
Z

trudem łapiąc oddech, przeklinała wspinaczkę.

-

Chyba już wystarczy - wysapała. - Tutaj można trochę

odpocząć, a potem zjechać windą na dół.

-

Nie ma mowy. Idziemy na samą górę - bezlitośnie

komenderował Matt, pociągając ją za sobą wciąż wyżej.

- To zaczy

na być śmieszne - bąknęła Christie, pokonując

mozolnie dalsze stopnie.

Matt zatrzymał się i przyciągnął ją ku sobie.
-

No, przyznaj się - szepnął. - Przecież czujesz się

wspaniale, prawda?

background image

135

- Nieprawda -

burknęła.

-

Wiem, że tak. Wolisz być tutaj, ze mną, niż

gdziekolwiek indziej beze mnie. Nie zaprzeczaj.

To było nieuczciwe zagranie, zwłaszcza że jego słowom

towarzyszył czuły dotyk. Christie czujnie zesztywniała, ale nie

umiała oprzeć się własnej reakcji. Do diabła, miał rację! Czuła

się zmęczona upałem, spragniona i zmięta. Lecz mimo to,

chciała przecież być właśnie tu, we wnętrzu posągu, razem z

nim. Co więcej chciała być z nim wszędzie, gdziekolwiek by

był.

background image

136

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Mimo północy jasno oświetlone ulice Manhattanu wciąż

tętniły życiem. Christie i Matt siedzieli naprzeciw siebie w
knajpce zwanej Gospo

dą Rudiego, słuchając ballad z lat

czterdziestych. Melancholijne i pełne pasji, opowiadały o

nieszczęśliwej miłości, dobrze harmonizując z nastrojem, w

jakim znalazła się Christie, obracająca bezmyślnie w dłoniach

pusty kufel po piwie. Nic nie mogło ukoić dziwnego pieczenia

w krtani, które się nasilało za każdym razem, gdy spoglądała
na Matta.

-

Nie żałujesz, że spędziliśmy ten dzień razem? - zapytał

cicho Matt, odstawiając swoje piwo.

- Tak... To zna

czy, nie... Sam wiesz, że w końcu zrobiło

się cudownie. Niepotrzebnie tylko dyskutowaliśmy w

nieskończoność. Nasze pytania pozostały bez odpowiedzi.

-

Ale dzień był udany?

-

Był... Niezwykły - przyznała Christie z bólem serca. Po

wycieczce na Liberty Island ruszyli na spacer po Manhattanie.
Posmakowali po trosze wszystkiego -

zjedli na obiad kiełbaski

w cieście w dzielnicy włoskiej, myszkowali w sklepach ze

starzyzną na Canal Street, wałęsali się po Seventh Avenue,

zajadając mrożony jogurt czekoladowy... Niby nic

nadzwyczajnego nie wydarzyło się tego dnia, a jednak Christie

nie mogłaby zapomnieć ani jednej jego minuty. Matt nie mylił

się, przewidując, że będzie to dzień wyjątkowy. Pamiętała, jak

zatrzymali się, żeby podziwiać kwitnące fiołki, rozjaśniające

starzyznę przeciwpożarowych schodów, jak pilnie studiowali

teatralne afisze okalające ceglaną ścianę jakiegoś budynku...

Lecz dzień ten dobiegł końca, oboje przeżywali właśnie

ostatnie jego chwile. Christie oparła dłonie o wyszczerbioną

powierzchnię stolika.

background image

137

-

Chcę, żebyś wiedziała, dlaczego nie przemawiają do

mnie twoje argumenty, Christie -

mówił Matt, pochylając się

ku niej. -

Chodzi w nich tylko i wyłącznie o obronę twoich

zasad. Nie chcesz otworzyć pensjonatu w Connecticut, bo to

zagroziłoby twojej wolności wyboru. Ale, powiedz, cóż

takiego byś straciła na tych przenosinach?

Zaczęła rozdzierać na strzępki papierową serwetkę.
-

Wolność decydowania o sobie to najdroższy skarb, jaki

posiadam, ciężko zdobyty po długiej szamotaninie. Zawsze

będę go bronić. Nie pamiętasz zresztą, co mówiłeś, gdy

byliśmy w kopalni Shelby'ego? Zapytałam cię, dlaczego nie

kupisz kawałka ziemi w pobliżu Nowego Jorku, a ty

odpowiedziałeś, że nie chcesz „jakiegoś tam” kawałka, tylko

właśnie ten, konkretny. Widzisz więc, czuję coś podobnego,

gdy myślę o Red River. To wyjątkowe miejsce, które jest teraz
moim domem.

Matt nie od razu znalazł stosowną odpowiedź i Christie

poczuła, że uzyskuje przewagę.

-

Myślałem również o czymś innym. Przypuśćmy, że ci

ustąpię i zakupię dom w Connecticut. Odmienię całe swoje

życie tak, jak sobie tego życzysz. Cudownie, pięknie. Ale to

nie załagodzi kryzysu, który przechodzisz, Matt!

-

Nigdy nic nie mówiłem o żadnym kryzysie - zaprzeczył.

-

Nie musisz o tym mówić. Cały jesteś sfrustrowany i

niezadowolon

y. Wbrew twoim słowom widać, że ta harówka

na giełdzie wychodzi ci bokiem, Matt. Straciłeś złudzenia.

Trzyma cię tylko źle rozumiane poczucie lojalności!

Zmięła postrzępione kawałki serwetki, podniecona

własnym płomiennym wystąpieniem. Nareszcie jej słowa

zdawały się choć trochę docierać do Matta.

- Psiakrew, to prawda -

odezwał się szorstko. - Te afery na

giełdzie spędzają mi sen z oczu.

background image

138

- Napisz o nich -

podsunęła Christie, starając się dojrzeć

wyraz jego twarzy poprzez półmrok. - Tak wielu ludziom
przyda

łyby się twoje rady.

-

Christie, to są jakieś żarty. Nie znam się na tym. Trzeba

mieć odwagę, żeby zasiąść przed czystą kartką papieru z

przekonaniem, że jest się w stanie stworzyć coś, co będzie

miało ręce i nogi. Próbowałem tego wczoraj wieczorem, po
pow

rocie do siebie. Gapiłem się na pusty papier bite trzy

godziny i nie przyszło mi do głowy nawet jedno rozsądne
zdanie... -

otrząsnął się z niesmakiem.

Christie starała się rozpędzić smugę dymu docierającą z

sąsiedniego stolika.

- Moje gratulacje. Po raz p

ierwszy doświadczyłeś braku

natchnienia. Czy to nie wspaniałe?

-

Czasami myślę, że brak ci piątej klepki.

-

Za to mam siódmy zmysł! Wiedziałeś o tym? A wracając

do ciebie, myślę, że potrzebujesz odpowiedniej atmosfery,

żeby pisać. W Red River szło ci doskonale. Myślę, że

powinieneś wrócić do Nowego Meksyku - triumfalnie

uderzyła pięścią w stół. Tym razem nie było nawet o czym

mówić, położyła go na cztery łopatki. Aby uczcić swoje

zwycięstwo, uniosła kufel w geście toastu, Matt jednak nie

podzielał jej entuzjazmu i nie podniósł swojego.

-

Za twoją najbliższą przyszłość! - obwieściła, wznosząc

toast samotnie. -

Matthew Gallagher, konsultant giełdowy. To

brzmi fantastycznie!

-

Mój Boże, najwyraźniej nic nie rozumiesz. Przecież ja

już mam zawód, któremu zresztą poświęciłem bardzo dużo

czasu i wysiłku. Co więcej, jestem w nim dobry. Jestem

niezłym maklerem, Christie, i to mi daje satysfakcję. Nie czuję

natomiast żadnego zadowolenia, gdy zasiadam do pisania.

Czuję się niekompetentny, niepewny, po prostu nie na swoim

miejscu. Czy wiesz, o czym mówię?

background image

139

-

Tak, wiem. Z grubsza biorąc, chodzi o to, że boisz się

ryzyka. Kto by się nie bał na twoim miejscu? Zaczynać coś od

samego początku, bez żadnych dokonań na koncie, nic tylko
ty i czysta kartka papieru.

Zaśmiał się gorzko.
-

Cóż ty wiesz, Christie. Mówisz tak, jakbyś była w stanie

zrozumieć...

-

Poczekaj, jeszcze nie skończyłam. Świetnie rozumiem

twoje wątpliwości i opory, lecz nie wolno ci się im poddać!

Masz zadatki na dobrego pisarza, być może nawet wybitnego.

- W

Red River uległem pewnym złudzeniom. Przez chwilę

nawet wierzyłem, że mógłbym żyć z pisania, a w przerwach

łowić ryby. Ale przecież - to kompletna bzdura! - w jego

głosie brzmiał pełen zadumy smutek.

-

Ale już po wszystkim - kontynuował po chwili posępnie.

-

Wróciłem do Nowego Jorku, wróciłem do rzeczywistości.

Wszystko jest tak, jak być powinno.

Christie naszła nagle ochota, by poderwać się na równe

nogi i potrząsnąć mocno Mattem, pociągnąć go za uszy,

szturchnąć, jednym słowem zrobić coś, co wreszcie kazałoby

mu uwierzyć we własne marzenia.

Ktoś uruchomił szafę grającą i popłynęły z niej dźwięki

kolejnej rzewnej melodii. Christie poczuła, że jest u kresu i

jeszcze chwila, a wyląduje łkając w ramionach Matta. Wstała

od stołu.

-

Wyrządzamy sobie nawzajem krzywdę, Mat -

powiedziała. - Odprowadź mnie do domu, proszę.

Kiedy dotarli do mieszkania Christie, Matt nie

kwapił się

do wyjścia. Omiótł pokój niespokojnym spojrzeniem,

zatrzymując wzrok na kilku sprzętach - brzydkim, metalowym
stojaku na czasopisma, pokracznym stoliku koktajlowym ze
szklanym blatem...

-

To wnętrze do ciebie nie pasuje - zauważył.

background image

140

-

Masz rację - przyznała. - Czuję się tu obco. Wyrosłam z

tego mieszkania jak z za ciasnej sukienki. To śmieszne, a

zarazem trochę smutne, bo ojciec prawdopodobnie naprawdę

życzył sobie, żebym poczuła się tu jak w domu.

-

Nie jesteś już na niego zła?

-

Wczoraj wieczorem zupełnie mnie zaskoczył -

przyznała. - Wytrącił mnie z równowagi.

-

Następny ruch należy do ciebie, Christie, nie do mnie i

do twojego ojca. Co m

asz zamiar zrobić?

- Nie wiem -

odpowiedziała nieco zbita z tropu.

- Bardzo mnie dzisiaj przypierasz do muru.
-

Rozmawialiśmy o wielu różnych możliwościach - jego

głos zabrzmiał trochę szorstko. - A ty wybierzesz jedną z nich.

Przystaniesz na propozycję ojca lub zdecydujesz się otworzyć

nowy pensjonat, gdzieś niedaleko, albo wreszcie... Wrócisz do

Nowego Meksyku i wszystko będzie po staremu. Chciałaś

mieć wolność wyboru, to ją masz.

Christie prychnęła ze złością.
-

To brzmi raczej jak jakieś ultimatum.

Mat

t podszedł do niej powoli.

-

Zagadujemy się na śmierć, Christie, a przecież słowa

niewiele nam pomogą. Cały dzień dziś ciebie pragnąłem,

dobry Boże, właściwie pragnąłem cię od chwili, kiedy cię po

raz pierwszy zobaczyłem, krztuszącą się z powodu tego

głupiego guzika. Patrzyłem wtedy na ciebie i wydawałaś mi

się najbardziej godną pożądania kobietą, jaką kiedykolwiek

znałem. Najwyższy czas, żeby przestać gadać i wreszcie coś z

tym zrobić.

Bliskość Matta nie pozwalała Christie racjonalnie myśleć.

Cofnęła się o krok, lecz on chwycił ją za przegub dłoni. Jego

oczy płonęły złotym ogniem.

background image

141

Christie słyszała dziki łomot własnego serca i czuła, jak

fala gorąca przetacza się przez jej żyły. Wciąż próbowała się

wycofać.

- Matt zaczekaj...

Jego wargi w pół słowa zamknęły jej usta. Władcze dłonie

powędrowały wzdłuż jej pleców i bioder, zagarniając ją całą i

przyciągając mocno. Z początku opierała się magii jego

dotknięć, lecz jej własne pragnienie zwyciężyło i nagle

skapitulowała. Z głębokim westchnieniem poddała się
po

całunkom, a po chwili zaczęła je oddawać, niecierpliwa i

złakniona. Gdy oderwali się od siebie, usta Christie były

miękkie niczym płatki kwiatu i pulsowały pragnieniem.

To jednak nie mógł być koniec, teraz Matt rozkołysał ją

całą. Nie zdejmując dłoni z jej bioder, poruszał nią w jakimś

powolnym, zmysłowym rytmie, aż oboje oparli się o ścianę.

Oswobodził jej włosy z gumki jednym stanowczym ruchem.

Spłynęły jedwabną, miodową falą na jedno ramię. Pogłaskał je

dłonią, a potem wodził palcami po nisko wyciętej linii jej

dekoltu. Christie czuła, że coś się w niej otwiera i ledwie już

nad sobą panowała, kiedy odpinał guziki sukienki.

-

Jesteś taka piękna... - szeptał stłumionym głosem. Zsunął

w dół wąskie ramiączka sukni i pochylił się, aby całować

delikatną wypukłość piersi. Przywarła do niego, błądząc

palcami w jego rdzawych włosach.

Nagle dotarł do niej z jakiejś oddalonej cząstki mózgu

ostrzegawczy impuls. Z każdą pieszczotą i z każdym

dotknięciem warg Matt zaczynał nad nią panować, brał ją w

posiadanie. Jeżeli nie przeciwstawi się tej potężnej, magicznej

sile, która ją obezwładniała, to przepadnie z kretesem.

-

Matt... Przestań - westchnęła, sztywniejąc w jego

objęciu.

Podniósł głowę.

background image

142

-

Wciąż się boisz, Christie? - jego głos brzmiał teraz

twardo i nieustępliwie. - To jest ten prawdziwy problem

między nami, prawda? Boisz się zaufać własnym uczuciom!

Umiesz świetnie panować nad swoimi celami i dążeniami, ale

nie nad tym, co czujesz. Myślisz pewnie, że jeżeli poddasz się

emocjom, to zdradzisz swoje żelazne zasady!

Od

wróciła twarz i zasłona włosów, opadając w dół,

osłoniła niczym tarcza jej obnażone ramiona.

- Wszystko odwracasz -

zaprzeczyła z pasją. - To ty jesteś

nieustępliwy, ty sam! To ty nie słuchasz głosu własnego serca,

który ci podszeptuje, że jesteś nieszczęśliwy i musisz coś z

tym zrobić, coś zmienić w swoim życiu!

-

Może jesteśmy tacy sami - padła zaskakująca odpowiedź.

-

Nie zauważyłaś? Oboje nie chcemy dać się porwać

emocjom... Ze strachu przed tym, do czego nas przywiodą.

Christie nie odpowiadała. Stała tak z rękoma

skrzyżowanymi na piersiach, starając się go nie słuchać. Po

chwili Matt ruszył ku drzwiom.

-

Następny ruch wciąż należy do ciebie, Christie -

powiedział. - Twój ojciec odkrył już swoje karty i ja też. A

pewne sprawy są poza dyskusją - wyszedł, zatrzaskując za

sobą drzwi.

Christie poprawiła ramiączka sukni. Ten cały Matt

Gallagher -

to najbardziej hardy, nieustępliwy i po prostu

najbardziej nieznośny człowiek na świecie! Gdyby miała tylko

pod ręką coś ciężkiego, cisnęłaby tym w ślad za nim, ale

jedyną rzeczą znajdującą się w zasięgu jej wzroku okazała się

niewinnie wyglądająca samotna brzoskwinia.

Usiadła na stołku barowym, przyciskając grzbiety dłoni do

rozpalonej twarzy. Wciąż jeszcze dygotała cała niczym ofiara

trzęsienia ziemi, a pragnęła nie czuć nic. Więc może Matt miał

znowu rację? Może naprawdę bała się własnych uczuć...

background image

143

Wzięła do ręki brzoskwinię i z całej siły cisnęła nią w

drzwi.

Nie poczuła się jednak lepiej.

Biurowce nowojorskiej dzielnicy bankowej wznosiły się

wysoko ponad głową Christie, zamykając dostęp porannym

promieniom słońca. Podążała szybkim krokiem ocienioną

ulicą, aż dotarła do schodów u stóp Gmachu Federalnego, na

których jadała kiedyś swoje pospieszne lunche. Teraz

przysiadła na moment, by rozprostować nogi. Czuła się
dziw

nie, siedząc w tym miejscu tak spokojnie. Przez chwilę

miała ochotę zerwać się i pognać na górę, żeby zdążyć

załatwić jeszcze kilka nie cierpiących zwłoki spraw zleconych

przez ojca, ale trwało to tylko moment. Tak wiele zmieniło się

w jej życiu od tamtej pory!

Naprzeciwko wznosiła się okazała fasada budynku

nowojorskiej giełdy. Christie znała na pamięć monumentalny

zarys klasycystycznej kolumnady wieńczącej front. Po raz

pierwszy ten obraz utrwalił się w jej pamięci, kiedy miała trzy
lub cztery lata i ojc

iec przyprowadził ją tu, aby przyjrzała się

symbolowi świetlanej przyszłości. Efekt był odwrotny od spo-

dziewanego, bo jeszcze długi czas później śniła o tym, że

kolumny ożyły i pod postacią niezdarnych olbrzymów ścigały

ją w zbrodniczych zamiarach.

Chris

tie skłoniła głowę i objęła rękoma kolana. Minionej

nocy nie dręczyły jej żadne senne koszmary z tej prostej

przyczyny, że nie zmrużyła nawet oka. Prześladowało ją

wspomnienie słów Matta i jego pocałunków. Domagał się od

niej podjęcia jakiejś decyzji i rzeczywiście było to

nieuniknione. Lecz choć przez całą noc Christie próbowała

rozważyć swoje położenie, żadne wyjście nie wydawało się jej
zado

walające. W jej głowie zapanował jeszcze większy chaos.

Jakiś rozczochrany młody mężczyzna przysiadł nie opodal

i

dzięki charakterystycznej marynarce Christie mogła w nim

background image

144

rozpoznać asystenta giełdowego. Cała jego kieszeń najeżona

była ołówkami, krawat miał potargany i przekrzywiony, mimo

że jego pracowity dzień praktycznie jeszcze się nie zaczął.

Zajadając pączka i wsłuchując się w dobiegającą ze słuchawek

muzykę, przebywał najwyraźniej we własnym, prywatnym i

dość zamkniętym świecie. Jego twarz nie zdradzała żadnych

emocji. Christie odwróciła od niego wzrok, zdając sobie nagle

sprawę z tego, że narusza zwyczajowe prawo tego miasta, aby

nie przyglądać się innym ludziom. Nieprzenikniony, chłodny

wyraz twarzy chłopaka wydał się Christie nie na miejscu.

Giełda w końcu napędzana była przede wszystkim ludzkimi

emocjami, dlaczego więc tak wiele osób z nią związanych
zachowyw

ało się beznamiętnie i nad wyraz powściągliwie. Na

przykład jej ojciec, kwitujący zaledwie lekkim uśmieszkiem

każde, nawet najbardziej sensacyjne zwycięstwo, uważający,

że okazywanie emocji - to zarazem obnażanie swoich słabych

punktów i wystawianie się na cios przeciwnika. Czy

odziedziczyła po nim tę cechę? Zawsze uważała się za inną,

otwartą i spontaniczną, ale Matt zarzucił jej coś wręcz

przeciwnego. Jego zdaniem panicznie bała się własnych

uczuć.

Podniosła się energicznie i otrzepała nogawki

bawełnianych spodni. Pomyśleć, że jeszcze niespełna tydzień

temu żyła spokojnie w Red River, beztroska i szczęśliwa. A

potem wkroczył w jej życie Matt Gallagher i przewrócił

wszystko do góry nogami. Z jego powodu zaczęła

kwestionować wszystkie swoje działania i ich motywacje. A

co gorsza, nie mogła przestać go pragnąć, nawet na sekundę!

Przemierzyła jeszcze dość długi odcinek Wall Street i

weszła do budynku, który reprezentował starszą generację

biurowców. Wjechała windą na jedno z wyższych pięter.

Posadzkę holu prowadzącego do firmy Daniels, Peters etc.

pokrywał gruby, wełniany dywan. Na ścianach wisiały obrazy

background image

145

przedstawiające Nowy Jork. Wszystkie były namalowane
przez znanych, pres

tiżowych malarzy. Meble, oczywiście

najwyższej jakości, miały stonowane, szarozielone obicia,

niczym morskie wodorosty, łagodzące swym dyskretnym
kolorem przepych dywanu.

Było jeszcze wcześnie i zaledwie kilku najbardziej

ofiarnych maklerów zasiadało przy biurkach w dużej sali,

zwanej też „mordownią”. Prawie wszyscy rozmawiali przez
telefo

n, przyciskając słuchawki do ucha, a jednocześnie tłukąc

zajadle w klawisze komputerów. Żaden z nich nie zwrócił

uwagi na Christie, która odbyła tu kiedyś długą i

wyczerpującą praktykę.

Przeszła przez hol i otworzyła ciężkie drzwi z ciemnego

drewna, prowa

dzące do gabinetu ojca. Po chwili wahania

przekroczyła próg.

Rzadko bywała tu sama i teraz przyłapała się na tym, że

wchodzi prawie na paluszkach. Dotarła do ogromnego,

mahoniowego biurka i ostrożnie opadła na obite skórą

masywne krzesło. Zupełnie w nim utonęła, i to jej

przypomniało, że ojciec zawsze wyglądał nieco potężniej niż

w rzeczywistości, gdy na nim zasiadał. Czy naprawdę wierzył

w to, że ona zdoła go zastąpić, takiego imponującego
dyktatora?

Powierzchnia biurka była wypolerowana na wysoki

połysk. Znajdowało się na nim sporo dokumentów i kilka
numerów czasopism ekonomicznych. Christopher Daniels

wiódł życie pracowite i intensywne, lecz zarazem dobrze

zorganizowane. Nie musiał zabiegać o zlecenia jak jego

wspólnicy, miał bowiem stałą i starannie dobraną klientelę.

Mimo to wcale nie pozwalał sobie na luksus czasu wolnego,

nieustannie absorbowała go giełdowa gra, którą traktował z

taką samą powagą, z jaką zasiada się do rozegrania partii
szachów z arcymistrzem.

background image

146

Krzesło okazało się zadziwiająco wygodne. Christie

odchyliła się do tyłu i oparła nogi na biurku. Uśmiechnęła się

na myśl, że ojciec nigdy pewnie nie zdobył się na to, żeby

odpoczywać w taki sposób. Nie wiedział, ile traci! Za to

pewnie czuł dobrze to, co ona w tej chwili... Podniecający
dreszczy

k na myśl o wielkich możliwościach, jakie daje

władza... Jemu z pewnością było to potrzebne jak rybie woda.

Christie zastanawiała się nad wszelkimi pokusami roli

szefa i nad tym, jakie wprowadziłaby w firmie zmiany. W

pierwszej kolejności nagrodziłaby specjalnymi premiami
nowe inicjatywy pracowników, zor

ganizowała całodzienną

ochronę budynku i nie kazała nikomu pracować w pełnym

wymiarze godzin, na przykład w Dzień Dziękczynienia...

Z zadumy wyrwał dziewczynę widok otwierających się

bezszelestnie drzwi. D

o pokoju wkroczyli ramię w ramię Matt

oraz jej ojciec. Christie nagle znieru

chomiała. Wyprostowała

się błyskawicznie, opuszczając nogi na podłogę.

-

Hmm, dzień dobry proszę ojca... Ojcze... Tato.

-

Mary Christine, no proszę, nie spodziewałem się zastać

ci

ę tu tak wcześnie rano. Bardzo jestem rad - mówił, zręcznie

maskując początkowe zaskoczenie obcą inwazją na teren
sanktuarium.

-

Cześć Christie - rzucił Matt od niechcenia, lecz zarazem

serdecznie. To wywołało u niej dwa nagłe i zupełnie
sprzeczne pragnien

ia: strzelić do niego z gumki albo rzucić

mu się na szyję. Żadne z nich nie okazałoby się jednak

właściwe w obecności jej ojca.

Obaj stanowili efektowną parę. Matt włożył dziś garnitur z

jasnobrązowej wełny, podkreślający jego naturalną karnację.

Pomimo iż zarówno marynarka, jak i spodnie leżały

nienagannie, Christie pomyślała od razu, że zdecydowanie

woli go w dżinsach i kowbojskich butach. Zwykle to jej ojciec

bezkonkurencyjnie wysuwał się na pierwszy plan,

background image

147

pozostawiając w cieniu każdego towarzyszącego mu

mężczyznę. Tym razem widoczniejszy był Matt, który

zachowywał się przy Christopherze Danielsie z ogromną

swobodą i bez cienia uniżoności.

-

Mary Christine, widzę, że wypróbowujesz swoje nowe

krzesło. Wygodne? - zapytał ojciec jowialnie.

Christie wstała zza biurka jak oparzona.
-

Ależ tato, to jest twoje krzesło, do mnie ono zupełnie nie

pasuje. Trochę sobie fantazjowałam i tyle.

-

Możesz sobie zamówić wygodniejsze - odpowiedział z

powagą. Często zdarzało mu się nie wychwytywać pewnych
niuansów w rozmowi

e, więc i tym razem Christie musiała

wyrazić się precyzyjniej.

-

Nie mam zamiaru przyjąć twojej propozycji i nie będę

potrzebowała nowego krzesła. Dużo nad tym myślałam, tato.

Przed chwilą usiadłam tutaj po to tylko, żeby spróbować sobie

wyobrazić, jak czuje się ktoś taki jak ty.

- Kierowanie przychodzi ci niejako naturalnie, nie

będziesz też miała trudności z wydawaniem poleceń, bardzo

więc liczę na to następstwo i wiem, że się nie przeliczę.

Christie poczuła rodzący się bunt, taki sam jak niegdyś.

Znowu j

ej nie słuchał, znowu próbował ją sobie

podporządkować, ignorując wszelkie jej sprzeciwy.

-

Najwyraźniej macie sobie coś ważnego do powiedzenia -

wtrącił Matt taktownie. - Zostawię was samych.

-

Nie, nie, Matthew, zostań proszę - zaprotestował ojciec. -

Może pomożesz mi przekonać Mary Christine.

Matt zawahał się, a potem wzruszył ramionami i stanął

obok biblioteczki, parę kroków od biurka. Christie czuła, jak

taksuje ją badawczym spojrzeniem. Trzęsła się cała ze

zdenerwowania, lecz wielkim wysiłkiem woli próbowała

nadać swojemu głosowi opanowane i spokojne brzmienie.

background image

148

-

Tato, posłuchaj mnie nareszcie i postaraj się dobrze

zrozumieć. To, że zaproponowałeś mi przejęcie firmy, ma dla

mnie ogromne znaczenie i chciałabym, żebyś o tym pamiętał.
Nigdy

dotąd nie sądziłam, że ufasz mi do tego stopnia.

Owszem, często o takiej możliwości wspominałeś, ale

brzmiało to jak czcze obietnice, które mają mnie zdopingować

do jeszcze większej harówki - zamilkła na chwilę, nie do

końca pewna, czy użyła właściwych słów i czy trafiły one ojcu

do przekonania. Christopher Daniels zacisnął usta zagadkowo

i usadowił się naprzeciw biurka. Automatycznie i Christie

opadła na sprężynujące siedzenie „tronu”. Obecność jej ojca

zazwyczaj zniewalała ludzi i kazała im naśladować jego
ruchy, do

dziś jeszcze Christie nie wyzwoliła się z tego.

-

Mary Christine, cieszę się, że zdajesz sobie sprawę z

tego, jak bardzo chciałbym cię widzieć na właściwej pozycji
w firmie -

powiedział ojciec. - Jesteś moją córką, nosisz moje

nazwisko i zawsze w ciebie wi

erzyłem. Starałem się również

sprawdzać cię w pracy, byłaś swoistym polem

doświadczalnym dla moich genów i dowiodłaś, że podołasz

zadaniu, jakie ci wyznaczę.

Christie mocno zszokowało określenie jej polem

doświadczalnym. A jednak nie mogła nie docenić intencji

ojca, który zwykle bardzo niechętnie ją chwalił.

-

Dziękuję, tato. Cudownie jest usłyszeć od ciebie takie

słowa. Zawsze pragnęłam twojej aprobaty i nareszcie chyba ją
mam. To dla mnie wiele znaczy.

-

A więc nie widzę żadnego problemu - skwitował

natyc

hmiast jej słowa. - Przekażę ci moje udziały i zostaniesz

prezesem zarządu firmy. Czy też może raczej prezeską. Tym

samym staniesz się jedną z najbardziej wpływowych kobiet w
Nowym Jorku.

Władza... To słowo miało tak wiele znaczeń.

Najpotężniejszą władzą wydawała się jednak Christine władza

background image

149

nad sobą. Zdobycie jej najtrudniej jej przyszło... Ważyła w

dłoni srebrny przycisk do papieru w kształcie kuli, odbijający

poranne światło.

-

Tato, być może przy maksymalnym wysiłku zdołałabym

zarządzać firmą w sposób przyzwoity. Wprowadziłabym

pewnie kilka innowacji, które by dobrze wpłynęły na

atmosferę pracy. To mógłby być mój mocny punkt... Ale z

którejkolwiek strony na to nie spojrzę, prawda jest jedna, i nie

mogę jej nie brać pod uwagę. Ja po prostu nie chcę być
maklerem -

bardzo ostrożnie odłożyła przycisk na plik

papierów, po czym wstała zza biurka. Spojrzała ojcu w oczy.

-

Giełda jest twoją wielką pasję, nie moją. Próbowałeś mi

ją zaszczepić, ale to się okazało niemożliwe. Nie sposób wciąż

udawać kogoś, kim się nie jest. W dodatku nie wierzę, że

byłbyś w stanie zostawić mi firmę. Myślę, że po prostu starasz

się znaleźć skuteczną metodę przyciągnięcia mnie z

powrotem... Ale tak naprawdę nie umiałbyś ustąpić.

Widziałam twoje spojrzenie, gdy zastałeś mnie dziś na swoim

miejscu. Wpadłeś w panikę, prawda?

Chłodne spojrzenie niebieskich oczu jej ojca zmącił na

chwilę niepokojący błysk, który szybko znikł. Ojciec Christie

poprawił dyskretnie kant jednej z nogawek swoich
nienagannych spodni.

-

Zapewniam cię, że stać mnie na to, by stąd wyjść, nie

oglądając się za siebie.

Christie uśmiechnęła się blado.
-

O tak, na pewno. Wyszedłbyś bez mrugnięcia okiem,

nawet gdybyś w środku cały się gotował. Chciałabym kiedyś,

tato, porozmawiać o nas obojgu, o tym, co czujemy wobec
siebie

. Ale jeszcze nie dziś... Jeszcze na to za wcześnie.

Jesteśmy do siebie zbyt podobni pod wieloma względami -

mówiąc to, zerknęła na Matta. - Przekonałam się o tym

ostatnio. W gruncie rzeczy cieszę się, że odziedziczyłam po

background image

150

tobie ambicję i upór. Może czasem przesadzam, pewnie nawet

często... Lecz bardzo cenię sobie te cechy. To najcenniejsze

dziedzictwo, jakie otrzymałam - westchnęła głęboko i ruszyła
ku drzwiom. -

Do widzenia, tato. I proszę, ciesz się tym, co

masz, zamiast zamartwiać się myśleniem o tym, komu masz to

zostawić.

Christopher Daniels poderwał się z miejsca.
-

Mary Christine, chyba nie masz zamiaru odejść? -

zapytał z niedowierzaniem. Jej słowa prawdopodobnie znów

nie trafiły do niego i to Christie zabolało. Myśl, że tak bardzo

pragnął ją zatrzymać, a jednocześnie ona w żaden sposób nie

mogła na to przystać... Utracił pewną jej część na zawsze i nie

umiał się z tym pogodzić. Jedno było pewne. Nie potrzebował

niczyjej litości, również ze strony Christie.

- Do widzenia, tato -

powtórzyła ciepło i odeszła.

Prawie biegła ulicą, gdy Matt ją dogonił.
-

Christie, możesz być z siebie dumna! Wreszcie stawiłaś

mu czoła! I wreszcie określiłaś się wyraźnie i ostatecznie.

-

Wcale nie jestem tego pewna. W każdym razie ty możesz

już być spokojny. On nie zlikwiduje firmy i nie zrobi żadnego
szalonego ruchu -

przemawiała głosem opanowanym, choć jej

gardło zaciskało się ze wzruszenia.

Matt chwycił jej ramię i zatrzymał ją gwałtownie.
-

Musimy teraz pomówić o nas. Nie próbuj przede mną

uciekać, Christie.

Uwolniła spokojnie rękę i oparła się o chłodną, kamienną

ścianę domu. Ulica pogrążona była w cieniu, który spatynował

wszystkie żywsze barwy. Christie pomyślała, że nigdy tak

naprawdę nie należała do tego miejsca, zawsze pragnęła w

życiu większej jasności i jaskrawości... Czy jednak będzie w

stanie ją znowu gdziekolwiek odnaleźć po tym, co teraz

musiała powiedzieć Mattowi?

background image

151

-

Nie uciekam przed tobą, Matt - zaczęła niepewnie. - To

nie jest tak. Ja po prostu coś przed chwilą zrozumiałam, tam,
w biurze ojca. My oboje p

róbujemy nawzajem coś na sobie

wymusić, dokładnie w taki sam sposób, w jaki mój ojciec

wymuszał na mnie dosłownie wszystko. To przecież nie ma

sensu! W końcu zaczęlibyśmy się nienawidzić. Chciałabym,

żebyś sam podejmował wszelkie decyzje dotyczące twojego

życia, bez najmniejszej presji z mojej strony. To jedyne

wyjście.

W jej oczach zakręciły się łzy, ale głos pozostał pewny i

stanowczy.

-

Wyjeżdżam, Matt. Wracam do Red River.

background image

152

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Na kanapie równym rządkiem spoczęła dwudziestka

zielonych s

moków ze sztruksu. Wszystkie miały czerwone,

filcowe łuski na grzbietach, czarne oczka z guzików i dobrze

wypchane brzuszki, co nadawało im wygląd zadowolonych z

siebie obżartuchów. Parę z nich miało kształty nieco koślawe,

ale, począwszy od smoka numer dziesięć, Christie starała się

je zszywać nienagannie. Na koniec uznała swoje dzieło za

bardzo udane, dlaczego więc nie umiała się nim jakoś cieszyć?

Wbiła igłę w kolejnego i spojrzała za okno, gdzie królował

piękny, letni poranek. Przygotowywała się właśnie do

uroczystej inauguracji Dni Średniowiecza w Red River.

Przecież robiła dokładnie to, co miała ochotę robić,

przebywała tam, gdzie miała ochotę przebywać, a w dodatku

towarzyszył jej Vincent oraz Gomez - koty, które sama sobie

wybrała. Co więc było nie tak?

Do pokoju weszła Lisa z głową zatopioną w ogromnym,

co najmniej siedemsetstronicowym tomie. Christie zdumiało,

z jaką lekkością dźwiga tak pokaźny ciężar.

-

Wciąż usychasz z tęsknoty za tym obłędnym samcem? -

spytała Lisa z przepastnych głębin księgi.

-

Błagam cię, nie wygaduj takich głupstw - warknęła

Christie pochylona nad zasupłaną, zieloną nitką. - Już ci

mówiłam, że Matt Gallagher to dla mnie przeszłość. Skoro nie

pofatygował się nawet, żeby wysłać mi jedną kartkę przez tyle

tygodni, to ja miałabym za nim usychać? Nie ma mowy. On

świetnie wie, dlaczego się nie odzywam. Nie chcę wywierać
na niego nacisku,

taką przyjęłam strategię. Natomiast on wcale nie musi jej

stosować w stosunku do mnie. Doprawdy, zna mój numer

telefonu i mógłby chyba zadzwonić choć raz...

background image

153

Wibrujący dźwięk telefonu dobiegał z holu i Christie o

mało nie zeszyła razem swoich dwóch palców. Wyskoczyła z

krzesła, przefrunęła nad śpiącymi kotami, odepchnęła na bok

Lisę i rzuciła się jak lwica na aparat.

- Halo -

wysapała.

-

Dzień dobry, Mary Christine - pozdrowił ją

powściągliwy głos ojca. Z początku poczuła się zawiedziona,

a potem obudziła się w niej czujność. Czyżby telefonował po

to, by wypróbować na niej kolejny chwyt? Nie odzywał się od

czasu, gdy wyjechała z Nowego Jorku i być może zdążył już

uknuć następną intrygę, może wciąż nie dowierzał jej słowom.

-

Miło cię usłyszeć - powiedziała ostrożnie, obserwując

Lisę, która dyskretnie oddaliła się w stronę kuchni. - Jak się
czujesz?

-

Dziękuję, świetnie. Co u ciebie?

- Wszystko dobrz

e, dziękuję - wzięła do ust kosmyk

włosów i żuła go odruchowo.

-

Mam nadzieję, że interes kwitnie.

Westchnęła.
-

Właściwie tak. Mamy teraz duży ruch, a koszty bieżące

są wciąż dosyć niskie.

-

To dobrze. Doskonale. Zresztą nie dziwi mnie to wcale,

w intere

sach zawsze jesteś niezrównana - odchrząknął. - Mary

Christine, dzwonię, żeby ci coś powiedzieć... Kocham cię.

Wypowiedział to zdanie niezmiennym, beznamiętnym

tonem, jakby informował ją o swoim ostatnim zakupie na

giełdzie, ale Christie była wstrząśnięta. Nigdy, przenigdy

dotąd nie słyszała od niego tych słów.

-

Tato... Ja też cię kocham - wykrztusiła w końcu.

-

No tak, cóż, dobrze więc, Mary Christine. Zadzwonię

znowu niedługo.

-

Zadzwoń, proszę cię. Będzie mi bardzo miło... Do

widzenia, tato - powoli o

dłożyła słuchawkę. Wyglądało na to,

background image

154

że właśnie pojednała się z ojcem po wielu latach cichej wojny.

To był wspaniały dar losu. Stała wpatrzona w telefon dłuższą

chwilę, rozkoszując się zupełnie nowym rodzajem spokoju,

jaki zapanował w jej duszy.

Potem spojr

zała na zegarek i zorientowała się, że jest już

dosyć późno. Dokończyła w pośpiechu ostatniego smoka i

włożyła go razem z innymi do ogromnego, plastikowego

worka. Taszcząc go, wybiegła z domu i pospieszyła w
kierunku Main Street.

Kolorowe, jasne proporce p

owiewały na wietrze nad

straganami ustawionymi wzdłuż całej ulicy. Gęste grupki

przechodniów dreptały wokół, próbując klasyczne angielskie

piwo, które w rzeczywistości sporządzone było z jabłecznika,

kebaby udające mięsiwo z rożna i niby-autentyczny
czternastowieczny pudding spo

rządzony

według

starodawnego przepisu z mleka i chleba, dostarczony przez
miejscowy sklep z towarami kolonialnymi.

Nazajutrz miał się odbyć występ dziecięcy, a dzisiaj

Christie sprawowała opiekę nad strzelnicą. Wszystkie smoki
usta

wiła w efektownym szeregu tuż pod tarczą strzelniczą, a

obok zatknęła tabliczkę z napisem: Każdy, kto wyceluje w
bycze oko, wygrywa smoka! 50 centów -

jeden strzał. Dochód

z zabawy prze

znaczony na budowę nowego muzeum w Red

River.

Zasiadła na stołeczku w oczekiwaniu na chętnych. Nie

było ich jednak wielu, może z powodu niezbyt zachęcającej

miny Christie, która z uporem wpatrywała się posępnie w

ziemię, przeklinając w duchu dzień, w którym po raz pierwszy

usłyszała o Gallagherze.

-

Hej, piękna panienko, może ja bym spróbował - huknął

donośny, męski głos tuż nad jej uchem. Christie zadarła głowę

i zobaczyła przed sobą barczystą sylwetkę kowboja, w

kapeluszu zsuniętym na tył głowy i odsłaniającym rudawą

background image

155

grzywkę. Stał z kciukami zatkniętymi zawadiacko za szlufki

dżinsów, i spoglądał na nią piwnymi oczami, w których czaił

się figlarny błysk.

Christie poczuła, jak serce jej łomocze opętańczo, lecz

przemówiła tonem swobodnym i wręcz nonszalanckim.

-

O, cześć Matt. Nie wiedziałam, że się tu wybierasz.

Matt położył na ladzie dwie dwudziestopięciocentówki.
-

Celuję w samo oko byka. Milcz i patrz.

Bez słowa podała mu łuk i strzałę lekko drążącą dłonią.

Matt z całym spokojem napiął cięciwę i wycelował strzałę w
centrum

tarczy. Paf. Gumowa końcówka strzały przyssała się

w samym środeczku byczego oka.

-

Niezły strzał - powiedziała Christie i wręczyła mu

smoka, który trochę chwiał się z trudem utrzymując

równowagę. Matt wydobył z kieszeni nowiutki jednodolarowy
banknot.

-

No to jeszcze dwa razy poproszę. Szczęście mi dziś

dopisuje.

Wygrał dwa kolejne smoki, z których jeden uparcie się

przewracał.

- Zobacz, Matt...
- No to jeszcze trzy razy. Jestem w transie -

sześć

dwudziestopięciocentówek zadzwoniło o ladę. Za pierwszym

razem chybił, ale już po chwili stał się szczęśliwym

posiadaczem już pięciu sztruksowych smoków. Podniósł do

góry jednego z nich i pociągnął za ogon.

-

Chyba zaczynam lubić te potworki - zauważył.

-

Powinienem im stworzyć jakiś dom.

-

One miały już swój dom, zanim się tu pojawiłeś -

oznajmiła.

-

Czy wciąż jeszcze ukrywasz swoje uczucia, Mary

Christine? -

zapytał Matt ciepłym głosem.

background image

156

-

Idź do diabła, Matt! - przycisnęła ramiona do piersi,

czując, że drży jak w febrze. - A w ogóle, co ty tutaj robisz? -

zapytała szorstko.

-

Przywiozłem parę nowinek, którymi chciałbym się z tobą

podzielić - wyszczerzył zęby w uśmiechu, co sprawiło, że

wyglądał łobuzersko i stanowczo nazbyt pociągająco. -

Opublikowałem artykuł.

- Ojej, Matt... To wspaniale! -

wykrzyknęła, pochylając się

ku niemu nad ladą. - Wiedziałam, że tak się stanie, po prostu

byłam tego pewna! Ty to przecież potrafisz...

- Zaczekaj, nie przesadzaj z tym entuzjazmem. To tylko

dwustronicowy kawałek dla mało znanego czasopisma

ekonomicznego. Napisałem o potrzebie uściślenia przepisów

regulujących zawieranie transakcji giełdowych. Doprawdy,

nie jest to materiał na serial telewizyjny, przeczyta to może

dziesięć osób.

- Ja to przeczytam -

oświadczyła Christie żarliwie.

- Och, Matt... -

Wyciągnęła ku niemu ramiona ponad

przedzielającą ich ladą straganu. Matt nie zwlekając,

przesadził ladę jednym susem i mogła teraz przytulić się do

niego, oprzeć policzek o gładki materiał kraciastej koszuli i

wdychać jego sosnowy zapach.

-

Powiedziałam ci już, że nigdy nie będę niczego na tobie

wymuszać - mruczała Christie. -I dotrzymam słowa, może z

tym jednym, jedynym wyjątkiem. Nie wypuszczaj mnie teraz
z ramion...

Zaśmiał się cicho i uniósł w górę jej podbródek.
-

Ależ Christie, zaczęłaś wywierać na mnie presję od

chwili, kiedy przekroczyłem próg twoich drzwi, ja to sobie
nawet chwa

lę. Czasami człowiek potrzebuje, by ktoś go lekko

pchnął, czy też raczej dał mu solidnego kopniaka, wszystko

jedno, jak na to spojrzymy. Ty miałaś rację. Bardzo

potrzebowałem jakiejś odmiany w życiu. W gruncie rzeczy

background image

157

miałem już po dziurki w nosie giełdy, ale nie chciałem się do

tego przyznać nawet przed samym sobą, nie chciałem uznać

za stracone wszystkich tych lat. Przekonałem się jednak, że

mogę zmienić kierunek mojej drogi, nie zbaczając z niej tak

zupełnie. Giełda zawsze będzie mnie fascynować i zawsze

będę żył jej życiem. Znalazłem tylko inny, lepszy sposób

zajmowania się nią. A honorarium za napisanie artykułu

wystarczyło mi nawet na kupno jeszcze jednej wędki!

Przerwał swój wywód, by ją pocałować. Christie zmrużyła

rozkosznie powieki, delektując się orzeźwiającym smakiem

pocałunku. Już nie drżała, czuła za to błogą słodycz,

rozlewającą się w jej żyłach. Pozostawała tak w ramionach

Matta do czasu, aż nad jej głową jakiś obcy głos zapytał:

-

Hej, czy tu się sprzedaje całusy?

Matt uśmiechnął się do Christie i ciasno objął ją w talii.
-

Ta dama już należy do mnie.

Młody człowiek odprawiony z kwitkiem poszedł swoją

drogą.

-

Nie bądź taki zaborczy - zaprotestowała Christie.

-

Kiedy ja już nie mogę bez ciebie żyć, Christie. Kocham

cię.

Fala dziwnego ciepła zalała ją całą i jakieś wewnętrzne

światło zapłonęło w jej sercu.

-

Już drugi raz dzisiaj słyszę te słowa, wiesz?

Matt zmarszczył z troską brwi.
-

Czy to znaczy, że mam rywala?

-

Wyobraź sobie, powiedział mi to mój ojciec -

uśmiechnęła się promiennie. - Ja też cię kocham, Macie

Gallagher. Już nigdy nie chcę się z tobą rozstawać! Red River

przestało być moim domem, odkąd zabrakło tu ciebie.

Mogłabym chyba mieszkać na Saharze, bylebyś był ze mną...

Gładził delikatnie jej twarz.

background image

158

-

Wyjdź za mnie, Christie. Natychmiast. Spędzimy

miesiąc miodowy w mojej nowej kopalni złota...

-

A więc to ty kupiłeś Wielkiego Shelbiego! Sprzątnąłeś

mi go sprzed nosa! -

zakrzyknęła oburzona.

-

Możemy to zaliczyć do wspólnego majątku.

-

To chyba da się zrobić... - zarzuciła mu ręce na szyję i

upajała się jego bliskością, obezwładniona nagłym

szczęściem.

- Christie, ta moja pisarska kariera -

to zupełnie

karkołomny pomysł. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? To nie

pójdzie łatwo, przekonasz się.

-

Ale będzie z tego dużo radości, dopóki będziemy się tym

cieszyć oboje - powiedziała Christie z przekonaniem. - Czuję

to, Matt. Znajdziesz w domu doskonałe warunki do pracy.

Powinniśmy też może zorganizować wkrótce objazd z cyklem
odczytów, im szybciej tym lepiej. Tak wiele masz do
powiedzenia n

a temat giełdy. Uważam, że mogłabym się

okazać zupełnie niezłym agentem. Co ty na to?

Matt parsknął śmiechem.
-

Widzę, że jak zwykle rozsadzają cię nowe pomysły i

plany, zupełnie jak twojego tatę. Muszę się mocno postarać,

żeby ci dotrzymać kroku.

- Nie pr

zejmuj się. Nauczę się przy tobie odpoczywać.

Może polubię wędkować - jej ucho przytulone do piersi Matta

wysłuchało eksplozji śmiechu. Ucałował ją w nos i spojrzał
serdecznie w oczy.

-

Christie, wiem, że stać cię na wiele. Ale czy ty

wytrzymasz moje częste podróże do Nowego Jorku. Muszę

bywać tam regularnie.

-

Będziesz mnie ze sobą zabierał. Muszę odrobić

zaległości w kontaktach z ojcem. Właściwie nie mogę się tego

doczekać. Poza tym przypuszczam, że Christopher Daniels

background image

159

Trzeci chętnie będzie oglądał swoje wnuczęta tak często, jak

to tylko będzie możliwe...

Matt obdarzył pocałunkiem jej ucho.
-

Ale jedna prośba. Upewnijmy się, że nasze dzieci są

odporne na morską chorobę, zanim wejdziemy z nimi na

pokład jakiegokolwiek promu...

Christie splotła palce na jego karku.
-

Muszę wyjść za ciebie jak najszybciej, zanim jakaś ładna

kowbojka zagnie na ciebie parol. Kilka z nich właśnie ci się w

tej chwili przygląda.

Matta jednak nie interesowało nic, co działo się poza

strzelnicą. Objął Christie jeszcze mocniej.

- Mary Christine Daniels Gallagher... Hmm, to brzmi

zupełnie nieźle. Całkiem, całkiem nieźle...

Znów ją pocałował. Żadne słowa nie były im więcej

potrzebne. Nie chcieli już dłużej żyć na przekór sobie i na

przekór miłości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
7 James Ellen Na przekór miłości
0007 James Ellen Na przekór miłości
James Ellen Na przekór miłości
007 Ellen James Na przekór miłości
26 Piano Ellen Na strunach miłości
Na przekor grawitacji
Jest na swiecie milosc solo viol
Czekam na twą miłość mała, Teksty
cytaty na Walentynki, o miłości
1466 Na wielką miłość Eleni (2)
Czekam Mała Na Twą Miłość Akcent
JAKIE PRZESŁANIE NA TEMAT MIŁOŚCI I PRZYJAŹNI ZAWIERA?ŚŃ POETYCKA MAŁY KSIĄŻE
NA WIELKĄ MIŁOŚĆ (2)
Na wielką miłość
'jest na świecie miłość, religijne
19.05.08 Pozwól na bezwarunkową miłość, CAŁE MNÓSTWO TEKSTU
Awans na koniec miłości
Schuler?ndace Na przekor sobie

więcej podobnych podstron