Cartland Barbara Wyjątkowa miłość

background image

CARTLAND BARBARA

WYJĄTKOWA MIŁOŚĆ

background image

Od Autorki

Dziewczęta, które ukończyły osiemnaście lat, mogą wstępować

do klasztoru. Przez dziewięć miesięcy są postulantkami, przez

następne dwa lata — nowicjuszkami, a potem, jeśli wciąż czują

powołanie, składają swoje ostateczne śluby podczas mistycznej

ceremonii w klasztorze.

Ślubując

porzucenie

dotychczasowego

życia,

stają

się

służebnicami Pańskimi i otrzymują złote obrączki, często w kształcie

krzyża. Po złożeniu ślubów rzadko opuszczają zakon, do którego

wstąpiły dobrowolnie. Ale kilka z nich uczyniło to. Wyszły za mąż,

urodziły dzieci i napisały wspomnienia o swoich przeżyciach w

klasztorze.

background image

Rozdział 1

1869

Markiz Okehampton poczuł, że jest śpiący. Nie było w tym nic

dziwnego, zważywszy na to, że przez dwie godziny kochał się

szaleńczo z Yasmin Caton. Uważał ją za jedną z najbardziej

namiętnych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkał. I najrozkoszniejszą

istotę pod słońcem. Ale na dzisiaj miał już dosyć. Jakikolwiek ruch

sprawiał mu ból i nagle zapragnął znaleźć się w powrotnej drodze do

swojego domu przy Park Lane w Londynie.

Poruszył się, by wstać z łóżka, ale Yasmin, która leżała przy nim,

powiedziała półgłosem:

— Muszę ci coś powiedzieć, Rayburnie. — Markiz wydał odgłos,

który z trudem można by nazwać pytaniem. Yasmin mówiła dalej: —

Dziś po południu dostałam wiadomość z Paryża, że Lionel doznał

bardzo poważnego ataku apopleksji.

Markiz zesztywniał.

— Dziś po południu?! — wykrzyknął. — A ty spędziłaś tu ze

mną cały wieczór?

— Nikomu o tym nie mówiłam. Tak bardzo pragnęłam się z tobą

zobaczyć.

Markiz zamilkł zdziwiony. Lord Caton był niezwykle

dystyngowanym człowiekiem i ważną osobistością na dworze

królewskim. Do Paryża udał się ze specjalną misją by zobaczyć się z

cesarzem. Choć wydawało się to niewiarygodne, był czterdzieści lat

background image

starszy od swojej żony. Jeśli ucierpiał na skutek tak poważnego ataku,

to tym bardziej Yasmin powinna być u boku męża.

Jak gdyby odgadując myśli markiza, lady Caton powiedziała:

— Oczywiście jutro rano bezzwłocznie wyjeżdżam do Paryża, ale

dziś musiałam cię zobaczyć Rayburnie, musiałam!

— W takim razie, jeśli wyjeżdżasz tak wcześnie... — zaczął

markiz.

Chętnie wstałby już, ale Yasmin położyła rękę na jego piersi i

wyszeptała:

— Muszę powiedzieć ci o czymś jeszcze.

— O czym? — zapytał.

— Będę miała dziecko!

Markiz oniemiał.

— Teraz pozostaje nam, najdroższy — kontynuowała Yasmin

Caton — czekać na śmierć Lionela, która, zdaniem lekarzy, nastąpi

niedługo, a potem pobrać się w tajemnicy, na przykład we Francji.

Markiz pomyślał, że się przesłyszał.

— Potem — ciągnęła Yasmin — pojedziemy w bardzo długą

podroż poślubną, a później ogłosimy, że pobraliśmy się kilka miesięcy

wcześniej. I chociaż dziecko urodzi się przedwcześnie, nie będzie

żadnych wątpliwości, że nie jest twoje.

Markiz wciąż nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Yasmin

przysunęła się do niego i odezwała się pieszczotliwym tonem:

— Będziemy bardzo szczęśliwi, najdroższy, a kiedy zostanę twoją

żoną, spełnią się moje wszystkie marzenia.

background image

Markiz zdawał sobie sprawę, że dla wielu kobiet poślubienie go

było szczytem marzeń. Ale on nie miał zamiaru żenić się, a na pewno

nie z kobietą, z którą miał romans.

Przez jego życie przewinęło się wiele kobiet. Nic dziwnego; był

nie tylko niezmiernie przystojny i pociągający, ale również jednym z

najbogatszych ludzi w Anglii. Od czasu gdy ukończył uniwersytet w

Oksfordzie, namawiano go, by się ożenił. Jego krewni padali prawie

na kolana, błagając go, by się ustatkował i postarał o dziedzica.

Jednak markiz dał wszystkim jasno do zrozumienia, że nikt, ale to

nikt nie będzie wybierał dla niego żony. Nie był właściwie pewien,

jaka miałaby ona być, ale wiedział, że kobieta, która zdradzała z nim

swojego męża, nie zostanie jego żoną. Jego znajomi z eleganckich kół

towarzyskich zapewne wyśmialiby go za takie zasady, gdyż sam

książę Walii był tym, który po raz pierwszy ułatwił mężczyźnie

nawiązanie romansu z kobietą z jego własnej klasy.

Zainteresowanie Jego Książęcej Mości osobą księżniczki de

Sagan oraz innymi pięknymi kobietami było powodem wielu

komentarzy, jednak odmieniło zasady towarzyskie niezmiennie

przestrzegane, choć nigdzie nie zapisane, przez tych, którzy należeli

do wyższych sfer.

Zatem markiz kochał się z uroczymi kobietami, które go

pociągały, i nikt nie potępiał jego zachowania. Yasmin była dla niego

jedną z najpiękniejszych istot, jakie kiedykolwiek widział. Od

pierwszej chwili, kiedy zostali sobie przedstawieni, narodziła się

background image

między nimi jakaś wibracja, która szybko doprowadziła ich do

romansu.

Przynajmniej tak traktował ich znajomość markiz, ale teraz

okazało się, że Yasmin bynajmniej nie uważała tej przygody za

zakończoną. To, co mu wyznała, nie tylko go zdziwiło, ale również

przeraziło. Wiele razy znajdował się w rożnych sytuacjach, teraz

jednak przemknęło mu przez myśl, że ta była bardziej niebezpieczna

niż jakakolwiek do tej pory. Kiedyś o włos ominęły go kule i cudem

uniknął śmierci na morzu. I teraz też potrzebny był jeszcze jeden cud,

by uniknąć pułapki, w której byłby więźniem do końca swego życia.

Markiz był przebiegły i bystry, ale przez chwilę poczuł pustkę w

głowie i nie mógł pozbierać myśli. Nie przewidział, że Yasmin Caton

znajdzie sposób, by go doprowadzić do ołtarza. Postawiła go w

sytuacji, z której dżentelmen nie miał wyjścia.

Na początku pomyślał, że może rzeczy nie wyglądają tak źle, jak

Yasmin je przedstawiła, i że lord Caton nie umrze. Potem jednak zdał

sobie sprawę, że gdy widział ostatnio jego lordowską mość w zamku

królewskim w Windsorze, zwrócił uwagę, że jest mizerny i zmęczony,

i że wygląda na jeszcze starszego, niż jest w rzeczywistości.

Markiz gorączkowo szukał odpowiedzi na propozycję Yasmin, ale

zanim to zrobił, Yasmin odezwała się:

— Kocham cię, Rayburnie, całym moim sercem. Wiem, że i ty

mnie kochasz. Czy może być coś cudowniejszego od dania tobie

syna?

background image

Powiedziała to z przesadnym entuzjazmem, który markiz słyszał

w jej głosie już nieraz.

Nagle doznał olśnienia. Przypomniał sobie pewną rozmowę, która

miała miejsce niedługo po poznaniu Yasmin Caton. Siedział w Klubie

u White'a z jednym ze swoich przyjaciół, Harrym Blessingtonem, z

którym służył kiedyś w tym samym pułku. Rozmawiali o kolejnym

przyjęciu, które miał wydać markiz w swojej odziedziczonej po

przodkach rezydencji wiejskiej — zamku Okehamptonów —

położonej nad morzem w hrabstwie Sussex.

Rzadko urządzał przyjęcia, w których nie uczestniczyłby Harry,

szczególnie kiedy zapraszano na nie piękności interesujące obu

przyjaciół. Powoli, jakby szedł po omacku w ciemnościach, markiz

przypominał sobie, o czym wtedy rozmawiali.

— Przypuszczam, że zaprosisz Yasmin Caton? — zapytał Harry.

— Widziałem cię z nią zeszłej nocy.

— Jest niezwykle piękna! — odpowiedział markiz.

— Zgadzam się z tobą. Moja matka, która zna jej rodzinę, często

mówiła, że to zbrodnia zmuszać tak śliczną dziewczynę do

poślubienia mężczyzny, który mógłby być jej ojcem.

— Skoro Caton jest bogaty i odgrywa ważną rolę na dworze,

zapewne uważano, że tylko to się liczy — odpowiedział cynicznie

markiz.

— Chyba masz rację — zgodził się Harry. — I zaprowadzili

Yasmin do ołtarza, zanim skończyła osiemnaście lat. Oczywiście nie

miała pojęcia, jakim nudziarzem okaże się Caton!

background image

— Prawie nigdy z nim nie rozmawiałem.

— Parę dni temu na kolacji w zaniku w Windsorze siedział obok

mnie przez dwie godziny — jęknął Harry — i mówił tak monotonnym

głosem, że myślałem, iż oszaleję!

— W takim razie — markiz przypomniał sobie, że powiedział to z

uśmieszkiem — muszę pocieszyć jego żonę.

— Ożenił się z nią, by urodziła mu spadkobiercę — powiedział w

zadumie Harry — bo z pierwszą żoną miał tylko córki, ale od matki

wiem, że znowu rozwiały się jego nadzieje.

Markiz nie słuchał wtedy Harry'ego zbyt uważnie, ale teraz

przypomniał sobie, co powiedział przyjaciel:

— Rok po ślubie piękna Yasmin spadła z konia podczas

polowania i to najwidoczniej położyło kres jej nadziejom na urodzenie

syna!

Słuchając opowieści Harry'ego jednym uchem, markiz myślał

wtedy tylko o urodzie Yasmin. Planował także, że będzie miał okazję

powiedzieć jej to w sposób o wiele bardziej wymowny, niż mógł to

uczynić słowami.

Teraz to, co usłyszał od Harry'ego, przypomniało mu się i było jak

światło rozdzierające ciemność. Zrozumiał, że Yasmin ucieka się do

podstępu, a jego, Bóg świadkiem, już niejeden raz różnymi sposobami

próbowano zaciągnąć do ołtarza.

Odrętwienie, jakie odczuwał i które odurzyło go, minęło. Teraz

mógł jasno myśleć. Przecież nie dał się jeszcze złapać w pułapkę.

Chciał jedynie odejść bez niepotrzebnych awantur.

background image

Powiedział na głos:

— Sądzę, że za daleko wybiegasz w przyszłość. Teraz musisz

wyjechać do Paryża i miejmy nadzieję, że nikt nie dowie się, iż jadłem

z tobą kolację po tym, jak otrzymałaś wiadomość o chorobie twojego

męża.

— List schowałam w kasetce na kosztowności — odparła

Yasmin.

Markiz miał słabą nadzieję, że pokojówka Yasmin go nie

przeczyta. Zdawał sobie sprawę z tego, jak służący potrafią

plotkować, wiedział, że taka historia zaczęłaby krążyć po Mayfair*

szybciej niż wiatr północy.

— Bardzo rozsądnie — powiedział — ale teraz muszę już iść.

Yasmin starała się go zatrzymać w łóżku, lecz markiz podniósł się

i zaczął się ubierać. Położyła się więc na plecach, opierając się o

poduszki, tak by markiz mógł podziwiać jej ciało, które często

przyrównywał do perły.

Poprawiając krawat przed lustrem nad kominkiem, markiz

wyraźnie widział Yasmin. Ale teraz nie myślał o jej urodzie, tylko o

tym, że stała się niebezpieczna. Nigdy nie myślał, że jest inteligentną

kobietą, ale nie przypuszczał, że jest tak bezwzględna.

* Mayfair — bogata i modna dzielnica w zachodnim Londynie z

wieloma klubami i hotelami. (Przyp. tłum.)

background image

Yasmin zdawała sobie sprawę, że w żałobie po mężu nie będzie

mogła brać udziału w życiu towarzyskim i może wtedy łatwo utracić

markiza. Dlatego wymyśliła jedyną rzecz, która mogła całkowicie i

bezwzględnie zmusić go do pozostania z nią. Jeśli, tak jak sobie

planowała, pobraliby się w ciągu miesiąca lub dwóch, a może

wcześniej, markiz po pewnym czasie dowiedziałby się, że dziecko

było tylko wytworem jej wyobraźni.

Markiz wcisnął się w swój wieczorowy surdut i zbliżył się do

łóżka. Yasmin wyciągnęła ręce, ale nie pocałował jej. Wiedział, że

przyciągnęłaby go do siebie i znowu trudno byłoby mu się od niej

uwolnić. Przybliżył jedynie jej dłonie do swoich ust i złożył

pocałunek najpierw na jednej, potem na drugiej dłoni.

— Uważaj na siebie, Yasmin — powiedział cicho.

— Będziesz o mnie myślał, najdroższy? — zapytała. — Będę

liczyć godziny do naszego kolejnego spotkania.

Nie odpowiedział. Bez słowa ruszył w kierunku drzwi. Gdy je

otwierał, Yasmin zawołała:

— Zaczekaj! Muszę ci jeszcze coś powiedzieć...

Nie zdążyła dokończyć. Drzwi zamknęły się, gdy jeszcze mówiła.

Usłyszała, jak markiz schodzi szybko po schodach wyłożonych

grubymi dywanami w kierunku drzwi wejściowych. Na zewnątrz stał

jego powóz i gdy tylko markiz się pojawił, lokaj zeskoczył z kozła, by

otworzyć drzwiczki.

Mimo iż Okehampton był trochę wcześniej niż zwykle, służący

już na niego czekali. W przeciwieństwie do wielu swych znajomych,

background image

markiz był wyjątkowo uprzejmy wobec służby. Gdy wiedział, że

kolacja przeciągnie się do późnych godzin nocnych, zamawiał powóz

na stosowną porę. Zawsze irytowała go świadomość, że jego stangret i

konie czekają na niego na dworze.

Kiedy wsiadł teraz do powozu, lokaj okrył jego kolana lekkim

pledem. Gdy ruszyli, markiz pomyślał, że ucieka do nory niczym lis.

Poczuł się tak, jakby brakowało tylko kilku sekund do tego, by ogary

rozerwały go na kawałeczki. Skąd mógł przypuszczać, że Yasmin

zniży się do tego, by oszukiwać go, uciekając się do najstarszego

podstępu świata.

Gdyby nie matka Harry'ego Blessingtona, znalazłby się w sytuacji

bez wyjścia. Musiałby ulec Yasmin i ożenić się z nią, gdy tylko będzie

wolna. Mógł odmówić, bo z punktu widzenia prawa dziecko było jej

męża. Ale markiz wiedział, że takie postępowanie byłoby niegodne

dżentelmena. Byłoby mu po prostu wstyd, a niewątpliwie członkowie

Klubu u White'a nazwaliby go łobuzem.

Kobiety mogły oszukiwać i nikt ich nie potępiał. W

rzeczywistości istniało dowcipne powiedzonko: „Ładna dama nie

musi być dżentelmenem". Ale niepisane prawo dla dżentelmenów

było bardzo surowe i każdy mężczyzna, który je łamał, był narażony

na potępienie i na wykluczenie z towarzystwa.

Dojeżdżając do domu na Park Lane, markiz jasno sobie zdawał

sprawę, że jeszcze niejedno go czeka. Jeśli lord Caton umrze — a

wydawało się to nieuniknione — Yasmin nadal będzie uciekać się do

rożnych sztuczek. Dzisiejszej nocy uniknął awantury, bo nie

background image

powiedział Yasmin o swoich podejrzeniach, ale w przyszłości trudno

będzie uniknąć scen.

Markiz wzdrygnął się na samą myśl o tym. To, czego naprawdę

nie lubił, to łzy i obwinianie przez kobietę, która już go dłużej nie

interesowała. Rozstania zawsze oznaczały płacze w stylu: „Dlaczego

już mnie nie kochasz?", „Co takiego zrobiłam, że cię tracę?", „Jak

możesz być taki okrutny?"

Wtedy myślał, iż nigdy nie będzie zdolny do zainteresowania się

jakąkolwiek kobietą. A jednak zawsze już po kilku dniach spotykał

uroczą osóbkę, która prowokacyjnie wydymała usta, a w jej oczach

pojawiała się zachęta, i wtedy czuł, jak go ogarnia ciepło pożądania, i

wiedział, że wcześniej czy później będzie trzymał ją w swych

ramionach.

— Problem polega na tym, że jesteś piekielnie przystojny! —

powiedział mu kiedyś Harry.

— To chyba nie moja wina! — zaśmiał się markiz.

— Twój ojciec był jednym z najlepiej prezentujących się

mężczyzn, jakich kiedykolwiek widziałem — ciągnął Harry. — Twoja

matka była śliczna! Rozumiem, dlaczego po jej śmierci trudno mu

było znaleźć kogoś na jej miejsce, chociaż na pewno musiało być

mnóstwo kandydatek.

Markiz pomyślał teraz, że była to prawda, i kiedy służący pomógł

mu się rozebrać i położył się do łóżka, przyłapał się na myśleniu nie o

Yasmin, a o swojej matce. Była piękna aż do dnia swojej śmierci,

pomimo białych włosów i pokrytej bruzdami twarzy. Gdy była młodą

background image

dziewczyną jej uroda zapierała dech w piersiach. Ale nie tylko wygląd

miał znaczenie, myślał markiz, lecz przede wszystkim jej łagodność,

słodycz i miłość. Co więcej, nigdy nie wątpił, że jedynym mężczyzną

w jej życiu był jego ojciec. Matce nie przyszłoby do głowy zdradzić

męża, tak jak nie myślała o locie na księżyc!

„Jakim cudem mogłem rozważać poślubienie kogoś takiego jak

Yasmin, żeby nie wiem jak była piękna — pytał siebie — potem

zastanawiałbym się, ilu mężczyzn siedzących przy moim stole było jej

kochankami lub nimi zostanie".

Zarazem wszystkie dziewczęta, jakie spotykał, a nie było ich

wiele, wydawały mu się bez ogłady, nieładne i na ogół rozpaczliwie

nieśmiałe. Defilowały przed nim, kiedy tylko ich ambitne matki

znalazły ku temu okazję: na balach, przyjęciach w rezydencjach

wiejskich, których panie domu miały niezamężne córki, albo na

proszonych obiadach.

Znalazłszy się obok osiemnastoletniej dziewczyny, markiz

dokładnie wiedział, dlaczego posadzono ją koło niego. Jakże jednak

mógłby poślubić pannę, która, choćby pochodziła z wyższych sfer,

zaczęłaby go nudzić śmiertelnie z chwilą włożenia jej na palec

obrączki ślubnej?

Znowu jego myśli powróciły do Yasmin. Zanim zasnął,

postanowił, że jeśli tylko będzie to możliwe, nie zobaczy jej już nigdy

więcej. Zapewne zasypie go ona listami, ale to nic niezwykłego.

Pomyślał, że jest mało prawdopodobne, iż po śmierci lorda Catona

wpadną na siebie na jakimś przyjęciu, ponieważ przez rok — zgodnie

background image

z przykładem danym przez królową — Yasmin będzie musiała

powstrzymać się od wszelkich towarzyskich rozrywek.

Następnego ranka, kiedy o ósmej obudzono markiza, miał

wrażenie, że po straszliwym koszmarze znowu zajaśniało słońce. W

pogodnym nastroju zszedł na dół na śniadanie. Ale jak gdyby duch

Yasmin nie dawał mu spokoju, nagle zapragnął wyjechać na wieś.

Miał zjeść obiad z księciem Walii, a wieczorem był zaproszony

na kolację i bal, na którym spotkałby swoich przyjaciół i wiele

piękności, które obecnie urzekały kręgi towarzyskie. Miał jednakże

uczucie, że każda kobieta przypominałaby mu Yasmin i budziła

podejrzenie, że poza pozornym pięknem kryją się kłamstwa i podstęp.

— Jadę na wieś — zdecydował markiz.

Wstał od stolika, przy którym jadł śniadanie, i poszedł do

gabinetu. Był to przyjemny pokój z widokiem na mały ogród

znajdujący się na tyłach domu. Za chwilę sekretarz miał mu tu

przynieść korespondencję. Pan Barrett był starszym człowiekiem,

który pracował z ojcem markiza przez ostatnie lata jego życia i dzięki

temu, że pozostał w tym domu, majątek był nadal świetnie

zarządzany.

Markiz usiadł przy biurku pamiętającym jeszcze czasy króla

Jerzego. Chwilę potem do pokoju wszedł pan Barrett.

— Dzień dobry, milordzie! — powiedział z szacunkiem. —

Obawiam się, że mam trochę więcej listów niż zwykle.

Mówiąc to, położył przed nim dwa stosy kopert. Jedne były

prywatną korespondencją i markiz wiedział, że pan Barrett nigdy by

background image

ich nie otworzył. W drugiej większej kupce znajdowały się

zaproszenia i apele od instytucji dobroczynnych, których z roku na

rok było coraz więcej.

— Czy jest coś ważnego, Barrett? — zapytał markiz.

— Nie więcej niż zwykle, milordzie, z wyjątkiem księdza, który

czeka na spotkanie z panem.

— Ksiądz? — zapytał markiz. — Zapewne prosi o datek! Chyba

możesz się nim zająć?

— Przybył, milordzie, w sprawie panny Zii Langley.

Markiz patrzył na sekretarza i przez chwilę nie mógł przypomnieć

sobie, skąd zna to nazwisko.

— Czy masz na myśli córkę pułkownika Langleya? — zapytał po

chwili.

— Tak, milordzie. Pamięta pan, że jest ona podopieczną waszej

lordowskiej mości?

— Jezus Maria! — wykrzyknął markiz. — Zupełnie o niej

zapomniałem! Rzeczywiście, ta dziewczyna była wychowywana przez

swoją krewną.

— Tak jest, milordzie. Ma pan świetną pamięć — z podziwem

powiedział pan Barrett. — Kiedy pułkownik Langley zginął, jego

bratowa, lady Langley, postanowiła, że młoda panienka zamieszka z

nią. Miała zająć się jej nauką.

— I co się dalej stało? Dlaczego dotyczy mnie ta sprawa? —

zapytał markiz.

background image

— Sądzę, że wasza lordowska mość musiał zapomnieć, chociaż

poinformowałem pana pół roku temu, że lady Langley zmarła.

Markiz nie przypominał sobie tego, ale nie przerwał sekretarzowi

i pan Barrett kontynuował:

— Wiadomość o tym pojawiła się w gazetach, ponieważ lady

Langley pozostawiła bratanicy swojego męża całkiem pokaźną

fortunę.

Markiz pomyślał, że w takim razie nikt nie będzie oczekiwał od

niego, by utrzymywał podopieczną, której nigdy nie widział.

W przeszłości, gdy odbywał służbę w kawalerii królewskiej,

pułkownik Terence Langley był jego dowódcą. Ten czarujący

mężczyzna i świetny jeździec od samego początku okazywał przyjaźń

markizowi. Obydwaj zafascynowani końmi, poza obowiązkami w

pułku spędzali razem sporo czasu.

Pułkownik Langley przyjechał kiedyś do zamku Okehamptonów,

a markiz odwiedził swego przełożonego w jego wiejskiej posiadłości,

gdzie pułkownik zwykle urządzał steeplechase, czyli biegi konne na

przełaj z przeszkodami lub wyścigi konne w terenie zwane point-to-

point.

Markiz przypomniał sobie o jednym wyścigu, który posiadał

szczególnie niebezpieczną trasę. Zanim jeźdźcy wyruszyli, pułkownik

powiedział:

— Proponuję, żeby wszyscy młodzi mężczyźni, którzy mają jakiś

majątek, spisali na wszelki wypadek ostatnią wolę.

background image

Taka rada należała do tradycji, więc wszyscy się roześmieli.

Niektórzy spisali zabawne testamenty, które przeczytali na głos.

Kiedy skończyli, ktoś zapytał pułkownika nieco zuchwale:

— A pan, sir? Nie spisał pan swojej woli?

— Nie — przyznał pułkownik.

— A więc dalej! — ktoś krzyknął. — Nie może pan dawać

rozkazów, a sam ich lekceważyć!

Wszyscy sporo wypili, Langley był w dobrym humorze, spisał

więc testament, w którym rozdzielił swój majątek. Jak markiz

przypomniał sobie później, dom pozostawił żonie, konie — bratu,

kucyki do gry w polo — jednemu z oficerów z pułku, a świnie i

krowy — rożnym znajomym. Kiedy skończył, markiz zagadnął:

— A co z pańską córką? Nigdy jej nie widzieliśmy, czy ona

naprawdę istnieje?

— Nie pozwolę, żebyście zawrócili jej w głowie! — odpowiedział

pułkownik. — Ale jeśli już o niej mowa, zostawiam ją tobie,

Rayburnie! Jesteś najbogatszy z całej tej gromady i przynajmniej,

kiedy mnie zabraknie, urządzisz jej bal, na którym zostanie Królową

Sezonu.

Wszystkich ubawił ten pomysł. Ale markiz, który wtedy jeszcze

nie odziedziczył tytułu, odpowiedział, że jeśli pułkownik umrze tego

dnia, to bal pokaże jej na przedstawieniu w teatrze, bo na prawdziwy

go nie będzie stać. Wszyscy śmieli się z żartu, wsiadając na konie

przygotowane dosteeplechase, w którym, na szczęście, nikt nie zginął.

background image

Dokładnie trzy lata później pułkownik Langley poniósł śmierć w

fatalnym wypadku podczas jazdy powozem. Po jego śmierci okazało

się, że nigdy nie spisał drugiego testamentu. Pozostawił tylko ten,

który sporządził owego dnia przed zawodami. Żona zginęła razem z

nim i markiz, posiadając już tytuł, został pełnoprawnym opiekunem

córki pułkownika.

W dniu pogrzebu Langleya i jego żony przebywał za granicą, ale

pan Barrett nie omieszkał posłać wieńca z odpowiednim pismem.

Czekał na powrót markiza, by powiedzieć mu, co się stało.

— Dobry Boże! — wykrzyknął wtedy markiz. — Co ja teraz

zrobię z tą dziewczynką? A właściwie, ile ona ma lat?

— Piętnaście, milordzie, i nie musi się pan o nią martwić. Podczas

pańskiej nieobecności skontaktowałem się z jej ciotką, lady Langley,

bratową pułkownika. Zgodziła się, żeby panna Zia z nią zamieszkała.

Zajmie się jej wykształceniem.

Markiz odetchnął z ulgą.

— Dziękuję, Barrett. Wiedziałem, że mogę polegać na tobie!

— Lady Langley jest bardzo zamożna, milordzie, więc chociaż

pułkownik nie zostawił swojej córce zbyt dużo pieniędzy, to na

niczym nie będzie jej zbywało.

I to było wszystko — po tej rozmowie markiz nigdy więcej nie

myślał o swojej podopiecznej.

Teraz zapytał:

— Dlaczego ten ksiądz chce się ze mną widzieć?

background image

— Przyniósł list od panny Zii Langley — odpowiedział pan

Barrett i położył list na biurku przed markizem.

Ton głosu sekretarza wydał się markizowi trochę zastanawiający.

— Zakładam, że już znasz jego treść. O co właściwie chodzi?

— Panna Langley prosi o pańskie pozwolenie, by mogła zostać

zakonnicą!

— Zakonnicą?! — wykrzyknął markiz i otworzył kopertę.

Drogi Opiekunie!

Pragnęłabym wstąpić do Klasztoru Korony Cierniowej.

Powiedziano mi, że konieczne jest pańskie pozwolenie. Byłabym

bardzo wdzięczna, gdyby Pan łaskawie się zgodził, ponieważ tylko

tam będę mogła poświęcić się Bogu.

Pozostaję z szacunkiem,

Zia Langley.

Markiz przeczytał list.

— To doprawdy zadziwiające! Ile teraz ma lat ta dziewczyna?

— Ksiądz mówi, że osiemnaście.

— I mówisz, że odziedziczyła ogromną fortunę po swojej ciotce?

— Tak, milordzie!

Markiz, spojrzawszy na list, powiedział:

— Sądzę, że lepiej będzie, jeśli porozmawiam z księdzem.

— Przypuszczałem, że jego lordowska mość tak zadecyduje —

odparł pan Barrett.

— Jakie zrobił na tobie wrażenie? — zapytał markiz.

Barrett zawahał się.

background image

— Chyba nie jest to szczególnie święty człowiek. Oczywiście,

może pan mieć inne zdanie.

— Czy oprócz tego, co ci mówi twój instynkt, masz jakiś powód,

by tak sądzić? — zapytał markiz.

— Przybył tu z samego rana, zanim zszedłem na dół —

odpowiedział pan Barrett — i kiedy służący zaproponował mu kawę,

on poprosił o brandy! Wyjaśnił, że ma za sobą długą podroż z

Kornwalii, ale mimo wszystko to dziwne życzenie jak na księdza.

— Zgadzam się z tobą — powiedział krotko markiz. — Przyślij

go tutaj!

Wiedział, że Barrett zawsze bardzo trafnie ocenia ludzi i rzadko

się myli. Po chwili lokaj otworzył drzwi i zaanonsował gościa.

— Ojciec Proteus, milordzie!

Do pokoju wszedł mężczyzna w sutannie. Wyglądał na ponad

czterdzieści lat, a na skroniach miał pasemka siwych włosów. Był

dość wysoki, dobrze zbudowany i z pewnością, pomyślał markiz, nie

wyglądał na kogoś, kto by odmawiał sobie ziemskich rozkoszy. Na

jego piersi widniał wielki ozdobny krzyż. Rozmyślnie, powoli i z

godnością przeszedł przez pokój do biurka, za którym siedział markiz.

Markiz wyciągnął do niego rękę ze słowami powitania.

— Dzień dobry, ojcze. Zdaje mi się, że chciał się ojciec ze mną

widzieć.

— Niech cię Bóg błogosławi, mój synu — odpowiedział ksiądz i

usiadł naprzeciwko markiza na krześle, które ten mu wskazał. — To

wielka przyjemność moc z panem rozmawiać, wasza lordowska mość.

background image

Słyszałem o pańskich sukcesach na wyścigach konnych. Tyle

wygranych gonitw!

— Czy ksiądz interesuje się wyścigami?

— W bardzo ograniczony sposób staram się wiedzieć, co się

dzieje na świecie poza murami klasztoru. Zia Langley opowiadała mi,

jakim to doskonałym kawalerzystą był jej ojciec.

— W rzeczy samej — zgodził się markiz. — To smutne, że zginął

w tak jeszcze młodym wieku.

— Rzeczywiście smutne — powiedział ksiądz — ale niewątpliwie

jest w Niebie i teraz pragnie jedynie, by ktoś zatroszczył się o jego

córkę i ją ochronił.

— Ochronił przed czym? — zapytał wprost markiz.

— Przed podstępami i niegodziwościami tego ponurego świata —

odrzekł ksiądz. — Szczerze mówiąc, milordzie, Zia pragnie wstąpić

do klasztoru. Mogę obiecać panu, że zatroszczymy się tam o nią i

zapewnimy jej szczęście, dopóki nie połączy się ze swoim ojcem w

Niebie.

— I do tego potrzebna jest moja zgoda? — zapytał markiz.

Wydało mu się, że nastąpiła lekka zmiana tonu w głosie księdza,

który powiedział:

— Gdyby wasza lordowska mość raczył podpisać te dokumenty,

więcej nie kłopotałbym już pana.

Mówiąc to, ksiądz położył na stole dwa dokumenty. Jeden

zezwalał Zii Langley na wstąpienie do klasztoru za zgodą markiza

jako jej opiekuna. A drugi polecał bankowi przekazanie pieniędzy,

background image

jakie były tam złożone na nazwisko Zii, Klasztorowi Korony

Cierniowej.

Markiz przyglądał się drugiemu dokumentowi. Po chwili zapytał:

— Czy przekazanie pieniędzy jest konieczne?

— Ci, którzy poświęcają się Bogu, rezygnują ze swojego

osobistego dobytku — odpowiedział ksiądz.

— Zdaje mi się, że jeśli chodzi o pannę Langley, to będzie dość

pokaźna suma! — zauważył markiz.

— Kiedy kobieta pragnie wstąpić do klasztoru, nie ma dla nas

znaczenia, czy ma dużo, czy mało pieniędzy — pompatycznie

powiedział ksiądz. — Wszystko przeznaczamy na pomoc biednym i

potrzebującym, a jak wasza lordowska mość wie, w dzisiejszych

czasach jest ich niemało.

— Czy ci biedni i potrzebujący, których wspieracie, znajdują się

w Kornwalii? — zapytał markiz.

Miał uczucie, że to pytanie nieco zdziwiło księdza, który jednak

odpowiedział:

— Naturalnie, że wielu jest w zasięgu naszej jurysdykcji, ale

wspieramy również pracę naszych braci i sióstr w Londynie i w

innych wielkich miastach, gdzie ludzie cierpią, a często nawet

głodują!

— Sądzę, że powinienem zadać wcześniej to pytanie —

powiedział markiz — ale wnoszę, że klasztor księdza jest

rzymskokatolicki, podczas gdy pułkownik Langley, a wiem to na

pewno, był protestantem!

background image

— Prowadzimy przyklasztorną szkołę dla uczniów, którzy

przychodzą do nas na naukę nie tylko Pisma Świętego, ale również

innych przedmiotów — powiedział ksiądz i zrobiwszy pauzę,

kontynuował: — Przekonałem lady Langley, żeby posłała Zię do nas,

ponieważ mamy najlepszych nauczycieli muzyki i malarstwa, a tymi

przedmiotami panna Langley bardzo się interesuje. Z początku

przychodziła do nas na lekcje i nie mieszkała w internacie. — Ksiądz

dramatycznie obniżył głos: — Kiedy jej lordowska mość odeszła do

Boga, Zia dobrowolnie wstąpiła do klasztoru jako pensjonariuszka i

od tego czasu jest tak szczęśliwa, że jej życzeniem jest nigdy nas nie

opuścić.

— To brzmi tak bardzo interesująco — powiedział markiz — że

chciałbym zobaczyć tę szkołę, a także poznać moją podopieczną.

Obserwując księdza, markiz zauważył, że mężczyzna zesztywniał.

— To jest całkiem zbyteczne, milordzie. Poza tym, nie chciałbym

nadużywać życzliwości waszej lordowskiej mości i narażać na trudy

tak długiej podroży. — Tu ksiądz przerwał na chwilę, po czym

powiedział: — Zgodnie z tym, co pisze Zia w swoim liście, pragnie

ona natychmiast złożyć śluby zakonne. W ciągu tygodnia

zorganizujemy specjalne nabożeństwo, podczas którego będzie mogła

to zrobić.

Pochylił się do przodu i powiedział z naciskiem:

— Wasza lordowska mość musi jedynie podpisać te dokumenty i

nie będę już więcej robił panu kłopotu.

background image

— To naprawdę żaden kłopot — beztrosko odrzekł markiz. — I

tak zamierzałem wyjechać z Londynu, więc zamiast pojechać do

mojego zamku, tak jak planowałem, pojadę do Kornwalii. Z adresu

wynika, że klasztor księdza jest niedaleko Flamouth. — Ksiądz

milczał, a markiz mówił dalej: — Popłynę moim jachtem, więc będę

mógł odwiedzić księdza pojutrze. Powiedzmy o godzinie dwunastej?

— To wszystko jest całkiem niepotrzebne, milordzie! —

zaprotestował ksiądz. — Jestem pewien, że taka długa podroż okaże

się dla waszej lordowskiej mości bardzo męcząca. I to tylko po to, by

spotkać się z dziewczyną, która w tym czasie będzie odmawiała

pacierze.

— W takim wypadku poczekam, aż skończy! — odpowiedział

markiz.

Mówiąc to, podniósł się z krzesła. Ksiądz również, choć bardzo

niechętnie, wstał.

— Jestem pewien — wesoło powiedział markiz — że chętnie

zjadłby ksiądz coś przed podrożą. Może lekki posiłek? Wiem, jak

trudno jest dostać dobre jedzenie w pociągach.

Markiz wyciągnął rękę na pożegnanie. Ksiądz zawahał się, a

potem, ociągając się, jakby robił to z przymusem, uścisnął dłoń

markiza.

— Szkoda, że nie mogę przekonać waszej lordowskiej mości, by

nie tracił swego czasu — powiedział.

background image

— Nie sądzę, że to będzie strata czasu — odrzekł markiz. —

Rozumie ksiądz, iż nie chciałbym zaniedbać obowiązków, jakie mam

wobec córki pułkownika.

Księdzu nie pozostało nic innego, jak ruszyć w kierunku drzwi.

Gdy markiz zadzwonił, lokaj je otworzył.

— Do widzenia, ojcze! Zobaczymy się w czwartek — powiedział

markiz.

Jeśli ksiądz odmruknął coś w odpowiedzi, to trudno było to

usłyszeć. Kilka minut później pan Barrett, wiedząc, że markiz go

oczekuje, wrócił do pokoju.

— Miałeś całko witą rację, Barrett — powiedział Okehampton. —

Z tym księdzem coś jest nie w porządku.

Mówiąc to, wręczył sekretarzowi dwa dokumenty, które dał mu

ksiądz. Barrett przeczytał je i powiedział:

— Sądzę, milordzie, że powinienem skontaktować się z

dyrektorem tego banku i dowiedzieć się, jaka dokładnie suma jest tam

zdeponowana na nazwisko panny Langley.

— Spodziewałem się, że to zasugerujesz — powiedział markiz.

— Nie podoba mi się ta cała historia. Dowiedz się, do kogo oficjalnie

należy Klasztor Korony Cierniowej. — Markiz zamilkł na moment,

po czym dodał: — Wątpię, żeby arcybiskup Canterbury* lub kardynał

londyńskiej katedry Westminster mieli jakieś związki z tym

klasztorem.

* Canterbury— miasto w południowo-wschodniej Anglii, słynne ze swojej

katedry. Arcybiskup Canterbury jest głową kościoła anglikańskiego. (Przyp.

tłum.)

background image

— Dowiem się wszystkiego, czego będę mógł — przyrzekł pan

Barrett. — W rzeczywistości, milordzie, słyszałem nieco dziwne

opowieści o tym szczególnym miejscu.

— Tak? — zapytał markiz. — Nie wspomniałeś o tym wcześniej.

— Nie chciałem nieprzychylnie pana nastawiać, milordzie, przed

spotkaniem z księdzem — usprawiedliwił się pan Barrett. — Poza

tym, nie mam nic specjalnego do opowiadania oprócz tego, że jeden z

moich krewnych mieszka w wiosce niedaleko klasztoru.

— I co mówi o klasztorze?

— Widziałem się z nim mniej więcej rok temu. Przypadkowo

dowiedziałem się, że pułkownik Langley kupował u niego konie dla

pułku.

— I co dalej? — markiz ponaglił sekretarza.

— Moj krewny poznał córkę pułkownika Zię, a także jej ciotkę

lady Langley. To ona posłała dziewczynę na naukę do klasztoru.

— To właśnie powiedział mi ksiądz — stwierdził markiz.

— Według mojego krewnego to dziwna instytucja. Jest tam kilka

zakonnic, z których większość przebywa tam od dłuższego czasu, oraz

szkoła.

Markiz słuchał z przejęciem opowiadania Barretta, który

kontynuował:

— Udało im się zebrać sporo doświadczonych nauczycieli

mieszkających w Kornwalii — pan Barrett zrobił pauzę. — To

oczywiście spowodowało, milordzie, że wiele rodzin z całego

hrabstwa zaczęło posyłać swoje córki na specjalne lekcje, szczególnie

background image

lekcje muzyki i malarstwa. Księża, którzy prowadzą klasztor, a jest

ich tam sporo, nie są akceptowani przez lokalny kler. Podobno spora

ilość alkoholu przedostaje się za bramy klasztoru.

Oczy pana Barretta błyszczały, gdy dodawał:

— Z tego, co mówi mój krewny, wynika, że w klasztorze zawsze

mają dość pieniędzy, by zapłacić farmerom za najlepsze młode

jagnięta, kurczaki, jajka i śmietanę. Miejscowi uważają to za dziwne

pożywienie jak dla ludzi, którzy twierdzą, że przez większość czasu

poszczą!

— Rzeczywiście dziwne — zaśmiał się markiz — i dlatego jadę

do Kornwalii!

Pan Barrett popatrzył na niego zdumiony.

— Czy naprawdę pan tam jedzie, milordzie?

— Oczywiście! Powiadom kapitana „Jednorożca", że dziś po

południu wsiadam na jacht. Poinformowałem mojego gościa, że

pojutrze będę w klasztorze.

Pan Barrett roześmiał się.

— Pan zawsze robi rzeczy nieoczekiwane, milordzie. Pański

ojciec darzył ogromnym szacunkiem pułkownika Langleya.

— Tak jak ja! — odpowiedział markiz i zaczął przeglądać listy.

Gdy pan Barrett siadał na krześle przy biurku, na jego ustach

pojawił się uśmiech, otworzył notatnik i był gotowy do zanotowania

poleceń markiza.

background image

Rozdział 2

Natychmiast po obiedzie Okehampton wsiadł na jacht. Przed

wyjściem z domu napisał do księcia Walii i do pani domu, gdzie

miało się odbyć wieczorne przyjęcie, listy usprawiedliwiające jego

nieobecność na nim oraz do kilku innych osób, z którymi miał

umówione spotkania.

Nie był właściwie pewien, co zamierza robić po powrocie z

Kornwalii, ale był zdecydowany nie kontaktować się z Yasmin. Nie

miał również zamiaru, w razie śmierci lorda Catona, uczestniczyć w

jego pogrzebie. Zdawał sobie sprawę, że nieuchronnie pojawią się

komentarze dotyczące jego zachowania, i zastanawiał się, dokąd

pojechać, by uciec przed tym wszystkim.

Jednak najpierw chciał koniecznie dowiedzieć się czegoś o

Klasztorze Korony Cierniowej. Przypomniał sobie, że słyszał w

przeszłości o kobietach, które były mile widziane w klasztorach, pod

warunkiem że miały pieniądze, by wesprzeć zakon. Jednocześnie takie

sytuacje zdarzały się przeważnie wśród katolików, którzy od

dzieciństwa uczyli się w szkołach przyklasztornych. Swoje życie

Bogu poświęcały też kobiety, które przeżyły nieszczęśliwy romans i

czuły, że żaden inny mężczyzna nigdy nie zajmie miejsca tego,

którego straciły.

Przynajmniej, pomyślał markiz, gdy „Jednorożec" wypływał z

portu w Folkestone, cała ta sprawa jest czymś nowym dla niego i

pomoże mu zapomnieć o Yasmin. Dzień był ciepły i słoneczny, a

morze stosunkowo spokojne, więc markiz był zadowolony, że jest na

background image

swoim jachcie. Od dłuższego czasu nie pływał na nim, ale zawsze

nalegał, by statek był gotowy do wypłynięcia w każdej chwili. W

rzeczywistości był to najlepszy sposób, by utrzymać załogę w

gotowości. Teraz markiz docenił korzyści płynące z takiego polecenia.

Jacht był świetnie utrzymany i kapitan z radością powitał markiza na

pokładzie.

— Mamy nadzieję, że jaśnie pan przychodzi, by wypróbować

nowy silnik — powiedział.

— Jeszcze nie miałem okazji, by to zrobić — odrzekł markiz —

ale chciałbym być w Falmouth jutro w nocy albo przynajmniej w

czwartek rano.

— Nie ma w tym nic trudnego, jaśnie panie — powiedział kapitan

i zaczął demonstrować markizowi, z jaką szybkością może płynąć

„Jednorożec".

Większość popołudnia markiz spędził na mostku kapitańskim i

poniekąd żałował, że nie zaprosił na statek Harry'ego. Ale potem

pomyślał, że nie chce, by ktokolwiek w Londynie wiedział, dlaczego

wyjechał tak pośpiesznie. Wieść, że odwiedza zakonnicę, stałaby się

okazją do rożnych plotek.

Markiz zostawił wiadomość dla Harry'ego, tłumacząc się, że musi

zobaczyć się z córką pułkownika Langley'a, która jest jego

podopieczną.

„Nie będzie mnie przez dwa lub trzy dni — napisał — ale

dziewczyna odziedziczyła fortunę i jestem zobowiązany do

uporządkowania jej spraw".

background image

Polecił Harry'emu, by w dalszym ciągu szykował przyjęcie na

zamku Okehamptonów, które miało się odbyć w następny weekend.

Wiedział, że Harry będzie ciekaw, co go skłoniło do tak nagłego

wyjazdu. Postanowił, że dopiero po powrocie powie przyjacielowi

prawdę i każe mu przysiąc, że dotrzyma tajemnicy.

Opuszczając wybrzeże, markiz zdawał sobie sprawę, że ucieka z

pułapki, którą zastawiła na niego Yasmin. Jeśli w dalszym ciągu

będzie twierdziła, że oczekuje jego dziecka, i ze swojej tajemnicy

zwierzy się kilku swoim przyjaciołom, to będzie mu niewątpliwie

bardzo trudno udowodnić, że to nieprawda. Gdy teraz zastanawiał się

nad tym, uświadomił sobie, czego przedtem nie dostrzegał, iż Yasmin

posiada żelazną wolę, jeśli chce postawić na swoim.

Z pewnością w delikatny sposób posłużyła się nim. I w dodatku

tak postępowała, żeby myślał, iż to on zabiega o jej względy.

Jednakże analizując rożne sytuacje, markiz zdał sobie sprawę, że to

Yasmin zawsze ustalała ich spotkania i planowała następne, zanim

wyszedł od niej. Nigdy mu to nie przeszkadzało, bo sam pragnął się z

nią kochać, a jej uroda doprowadzała go do szaleństwa.

Teraz markiz pomyślał — w rzeczywistości myślał tak często już

dawniej — że woli być myśliwym niż zwierzyną. Zważywszy na silną

osobowość, jaką posiadał, wydawało się to raczej dziwne, że kobiety

dostawały go w swoje szpony, niemal zanim poznał ich imiona. Był

jednak na tyle szczery, by przyznać, że miał słabość — co było w

sprzeczności z resztą jego charakteru — do pięknych kobiet, które

zawsze mogły okręcić go sobie wokół małego palca.

background image

— Niech będę przeklęty, jeśli pozwolę, by coś takiego mi się

jeszcze raz przydarzyło! — przysiągł sobie markiz.

Ale musiał przyznać, że kobiety odgrywały tak ważną rolę w jego

życiu, jak jego konie.

Po spożyciu wybornej kolacji przygotowanej przez jednego ze

swoich kucharzy, markiz udał się do kajuty i zasnął w spokoju. Jacht

był urządzony z ogromnym staraniem. Pamiętając niewygodne

legowiska na rożnych jachtach lub w domach u przyjaciół, markiz

zatroszczył się o wybranie takich materacy, na których, jak mówili

przyjaciele, miało się podczas snu wrażenie, że „człowiek się unosi na

chmurze".

Tej nocy morze było wzburzone, a spowodował to wiatr, który

zaczął wiać o świcie; jednak kiedy obudził się chwilę po wschodzie

słońca, morze uspokoiło się i lekkie falowanie nie było w żadnym

wypadku nieprzyjemne. Wybrzeże Kornwalii dostrzeżono późnym

popołudniem i przed zmierzchem istotnie jacht wpłynął do portu w

Falmouth.

Markiz złożył kapitanowi gratulacje za udany rejs, zjadł

wyśmienitą kolację i wcześnie położył się spać. Rano posłał na ląd

Wintona, zastępcę kapitana, bardzo bystrego człowieka, który służył

we flocie królewskiej, by wynajął najbardziej nowoczesną bryczkę i

najlepsze konie. Jeszcze nie zasiadł do śniadania, a już powiadomiono

go, że chociaż bryczka jest nieco stara, to jednak dobrze zawieszona

na resorach, a konie młode i rasowe.

background image

— Bardzo dobrze! — pochwalił markiz zastępcę kapitana. —

Słyszałem, Wintonie, że dobrze strzelasz.

— Strzelałem, kiedy służyłem we flocie, jaśnie panie —

odpowiedział Winton — ale od kilku lat nie miałem w ręku ani

karabinu, ani pistoletu.

— Sądzę, że jest to umiejętność, której tak łatwo się nie zapomina

— powiedział markiz. — Chcę, żebyś pojechał dziś ze mną i wziął ze

sobą pistolet.

Mówiąc to, markiz podniósł się zza stołu i podszedł do szuflady w

meblu zamontowanym w ścianie kajuty. Leżały tam trzy pistolety.

Markiz wyjął jeden i wręczył go Wintonowi.

— W drodze wyjaśnię ci, dlaczego może on być potrzebny —

powiedział. — Wyruszamy o jedenastej.

— Tak jest, jaśnie panie.

Markizowi podobało się, że wykonuje jego polecenia bez

zadawania zbędnych pytań. Wiedział, że o Wintonie mówiono, iż

doskonale posługuje się bronią. Kiedyś zastępca kapitana chwalił się,

że strzelając z pistoletu jest w stanie trafić w środek karty do gry

rzuconej w powietrze.

Odjeżdżając z nadbrzeża, Okehampton stwierdził, że konie są

dokładnie takie, jak je opisał Winton — młode i rasowe. Dlatego też

siedział w bryczce i rozkoszował się drogą do klasztoru oddalonego

od portu w Falmouth, jak powiedział mu pan Barrett, około pięciu mil

w głąb lądu.

background image

Okolica była bardzo piękna. Chociaż markiz nigdy przedtem nie

był w Kornwalii, rozumiał teraz, dlaczego Kornwalijczycy tak

wychwalają swoje hrabstwo. Przypomniał sobie dwóch znajomych,

którzy mieli tu swoje posiadłości i byli do nich ogromnie przywiązani.

Przypomniał sobie też, że Winton czeka na wyjaśnienia, więc

powiedział, starannie dobierając słowa:

— Mogę się mylić, Wintonie, ale podejrzewam, że w klasztorze,

do którego teraz jedziemy, dzieje się coś podejrzanego. Kiedy ja będę

wewnątrz budynku, chcę, żebyś ty przypatrywał się bacznie

wszystkiemu. I żebyś oczywiście uważnie słuchał tego, co do ciebie

mówią. — Markiz spojrzał na mężczyznę, by upewnić się, czy słucha

go z uwagą, i kontynuował: — Jeśli zajdzie taka potrzeba, pragnę

również szybko stamtąd wyjechać. Jeśli przypadkiem, choć jest to

mało prawdopodobne, ktoś będzie próbował mnie zatrzymać, bądź

gotów wystrzelić z pistoletu, ale tak, by nikogo nie zranić, a jedynie

przestraszyć.

— Rozumiem, jaśnie panie — odpowiedział Winton.

Markiz z przyjemnością zauważył, że w głosie zastępcy kapitana

pojawiła się nutka podekscytowania. Wiedział, że tak jak wszyscy

młodzi mężczyźni Winton oczekuje, jeśli nie potyczki, to na pewno

przygody.

Kilka minut przed godziną dwunastą markiz, trzymając się

instrukcji, jakie dał mu pan Barrett, oraz drogowskazów, ujrzał mury,

które otaczały dom i tereny dawnej prywatnej rezydencji. Wiedział, że

się nie myli, bo dojechawszy do dużej bramy z kutego żelaza,

background image

zobaczył, że był na niej wyryty herb, który musiał kiedyś należeć do

jakiejś rodziny szlacheckiej. Ze stróżówki wyszedł portier i kluczem

otworzył bramę.

Markiz wjechał, ale zatrzymał się przy portierze i zapytał:

— A więc to jest Klasztor Korony Cierniowej?

— Tak, jaśnie panie — z obcym akcentem odpowiedział

mężczyzna. — Mówili mi, że oczekują jaśnie pana.

— Dziękuję.

Markiz pojechał dalej i stwierdził, że dom stoi niedaleko od

bramy. Był to ładny budynek z dachem zwieńczonym szczytami,

otoczony ogrodem, który aż jaśniał od kwiatów; trawniki były dobrze

utrzymane.

Markiz zatrzymał konie przy okazałych drzwiach frontowych. Na

kamiennym portyku był wyrzeźbiony ten sam herb co na bramie.

Wręczył lejce Wintonowi, a sam zszedł z bryczki. W tym momencie

otworzyły się drzwi, stanął w nich mężczyzna w sutannie i ukłonił się

niezdarnie. Był to raczej gburowato wyglądający osobnik, ociężały i o

wyglądzie awanturnika, bardziej pasujący do ringu bokserskiego niż

do kaplicy.

— Przybyłem, by zobaczyć się z ojcem Proteusem — powiedział

markiz. — Spodziewam się, że mnie oczekuje.

— Tędy, proszę — powiedział mężczyzna, idąc ociężale w

butach, które wydawały się zbyt masywne w porównaniu z jego szatą.

Wprowadził gościa do dużego salonu z widokiem na ogród.

Zobaczywszy sofę i krzesła obite adamaszkiem, i kilka bardzo

background image

cennych obrazów wiszących na ścianach, markiz zdziwił się nieco.

Zdążył tylko rzucić okiem dookoła, bo nagle otworzyły się drzwi i do

pokoju wszedł pośpiesznie ojciec Proteus.

— Witam, milordzie! — powiedział uprzejmie. — Cieszę się, że

znowu pana widzę! Mam nadzieję, że miał pan spokojną podroż.

— Bardzo — powiedział markiz. — I ja mam nadzieję, iż podróż

księdza z Londynu też nie była zbyt uciążliwa.

Ojciec Proteus uniósł ręce.

— Pociągi są szybsze — odrzekł — choć z pewnością nie tak

wygodne jak powozy. I nigdy takie nie będą!

— Zgadzam się z księdzem! — uśmiechnął się markiz.

Drzwi otworzyły się i do salonu wszedł ten sam służący, który

wpuścił markiza do klasztoru, niosąc tacę z butelką wina i dwoma

kieliszkami.

— Zapewne, milordzie — powiedział ojciec Proteus potrzebuje

pan czegoś do ochłody. Ciepło jest dzisiaj, a kurz na drogach zawsze

sprawia, że człowiek jest spragniony.

Markiz przyjął kieliszek wina. Zauważył, że podano mu drogi

rocznik, który sam czasami kupował. Gdy upił trochę wina,

powiedział:

— Z pewnością jest ksiądz bardzo zajęty, tak więc jak najszybciej

chciałbym zobaczyć się z Zią Langley.

— Tak, tak, oczywiście! — odrzekł ojciec Proteus. — Zaraz się

pan przekona, że Zia jest zadowolona będąc tu z nami, w szczęśliwym

Bożym Domu, wśród pięknej przyrody.

background image

Zabrzmiało to nieco teatralnie, ale markiz pominął to milczeniem.

Ojciec Proteus opuścił pokój, by prawie natychmiast do niego wrócić

w towarzystwie młodej kobiety, która najwidoczniej musiała czekać

za drzwiami, potem zaś znowu wyszedł.

Kobieta była cała w czerni, a jej głowę przykrywał ciemny welon

typowy dla postulantek. Z pochyloną głową zbliżyła się do markiza i

złożyła przed nim ukłon, po czym wyprostowała się, by spojrzeć mu

w twarz.

Markiz był wstrząśnięty wyglądem dziewczyny. Zia Langley była

bardzo brzydka. Markiz pomyślał, że chyba nigdy jeszcze nie spotkał

równie nieładnej dziewczyny. Miała chudą twarz, wielki nos i

odrobinę „zajęczą wargę", jak nazywali lekarze taką deformację ust.

Jej wygląd prawie budził odrazę. Kiedy spojrzał w brązowe oczy

dziewczyny, zobaczył, że jest przestraszona.

— Bardzo mi przyjemnie moc cię poznać, Zio! — powiedział,

wyciągając rękę na powitanie.

— To bardzo miło z pana strony, że przyjechał pan do mnie —

odpowiedziała Zia szeptem, a w jej głosie zabrzmiała nuta strachu.

— Bardzo lubiłem twojego ojca i mogę tylko żałować, iż nie

spotkaliśmy się wcześniej.

— Ogromnie tęsknię za papą.

Gdy to mówiła, markiz myślał, jakim przystojnym człowiekiem

był pułkownik. Właściwie to często dokuczano mu z tego powodu w

pułku. Zwykle mówiono, że Langley w mundurze kawalerzysty nie

zawiedzie zgromadzonej podczas parady publiczności.

background image

— Kiedy jedziemy aleją w parku św. Jakuba w Londynie —

powiedział kiedyś jakiś młodszy oficer — dziewczęta na nas nawet

nie spojrzą, patrzą tylko na niego.

Jak to możliwe, zastanawiał się markiz, żeby taki przystojny

mężczyzna miał tak brzydką córkę? I zaraz też przypomniał sobie, jak

podziwiał panią Langley podczas swojego pobytu w ich domu. Była

to bardzo atrakcyjna kobieta. Miała niebieskie oczy i jasne włosy.

Nagle pod wpływem impulsu markiz zapytał:

— Zawsze chciałem wiedzieć, co się stało z Jokerem.

Zadając pytanie, zobaczył zakłopotany wyraz twarzy Zii, która

instynktownie popatrzyła za siebie na uchylone drzwi. Wtedy markiz

już był pewny, że ojciec Proteus słuchał pod drzwiami. Jak gdyby

chciał przyjść Zii z pomocą, ksiądz pojawił się w drzwiach.

— Na pewno chce pan, milordzie — powiedział — zobaczyć

kaplicę, gdzie Zia się modli i gdzie, za pana przyzwoleniem, przyjmie

śluby zakonne.

— Jak to miło, że ksiądz o tym pomyślał — odpowiedział markiz

— ale mam lepszy pomysł. Chciałbym porozmawiać z Zią na

osobności, a skoro dzisiaj jest tak ciepło, wyjdziemy do ogrodu na

słońce.

Ojciec Proteus zmarszczył brwi, jakby chciał odmówić, ale

markiz nie czekając na zgodę ojca Proteusa, podszedł do oszklonych

drzwi, otworzył je i wyszedł na taras. W tym samym czasie ojciec

Proteus chwycił Zię za rękę, mówiąc do niej prawie bezgłośnie:

— Uważaj na to, co mówisz.

background image

Na trawnik schodziło się z tarasu po trzech stopniach. Kiedy Zia

dołączyła do markiza, odeszli od domu w kierunku klombów usianych

kwiatami.

— To uroczy ogród! — powiedział markiz donośnym głosem, by

zacząć rozmowę. — Jestem pewien, że z przyjemnością tu

przebywasz.

— Tak, milordzie.

Markiz odszedł trochę dalej od domu, podziwiając jednocześnie

kwiaty, które rosły w cieniu kilku drzew. Wiedział, że ojciec Proteus

obserwuje ich z daleka, i ciągle szedł w głąb ogrodu, z Zią u boku.

Dziewczyna szła z pochyloną głową, jak gdyby nie miała odwagi

spojrzeć na niego. Kiedy markiz był pewien, że ksiądz nie może już

ich usłyszeć, odezwał się:

— Nie bój się. Obiecuję ci, że cię nie skrzywdzę.

Dziewczyna popatrzyła na niego, otwierając szeroko oczy, w

których markiz zobaczył strach.

— Chcę, żebyś mi pomogła — powiedział — i bardzo potrzebuję

twojej pomocy! Na pewno jesteś dobrą dziewczyną, więc błagam cię,

byś powiedziała mi prawdę.

— Nie... nie rozumiem.

— Myślę, że rozumiesz — powiedział markiz. — Gdzie jest Zia?

Dlaczego nie pozwolono jej się ze mną zobaczyć?

Dziewczyna wciągnęła mocno powietrze i odwróciłaby się

gwałtownie, by spojrzeć na dom, gdyby markiz nie otoczył jej

ramieniem, co mogło wyglądać na czuły gest.

background image

— Zaufaj mi — prosił — i pomóż mi!

— Jak pan się domyślił, że nie jestem... Zią? — wyszeptała

dziewczyna.

— Ponieważ ani trochę nie jesteś podobna do jej rodziców.

— Wybrali mnie, bo jestem brzydka. Pomyśleli, że pan się nie

zdziwi, iż chcę przyjąć śluby zakonne.

— Domyśliłem się tego — powiedział markiz — ale gdzie jest

Zia?

— Pozostanie zamknięta w swoim pokoju, dopóki pan nie

wyjedzie.

Markiz zobaczył drewnianą ławeczkę pod drzewami i

poprowadził ku niej dziewczynę. Gdy usiedli, wziął jej rękę i wsunął

pod swoje ramię.

— Teraz postaraj się wyglądać tak, jakbyśmy mieli radosną

pogawędkę o twoim dzieciństwie.

— Oni mnie zabiją, jeśli dowiedzą się, że ich zdradziłam —

powiedziała żałośnie.

— Jak się nazywasz? — zapytał markiz.

— Siostra Marta.

— Co robisz w klasztorze?

— Od dwóch lat jestem zakonnicą, ale mam mało kontaktów z

uczniami, którzy przychodzą tutaj na naukę.

— Czy wiesz, dlaczego chcą zatrzymać Zię? — zapytał markiz.

Siostra Marta skinęła głową.

background image

— Ona jest bardzo bogata, a oni zawsze chcą więcej i więcej

pieniędzy!

— Kim są ci „oni"?

— Ojciec Proteus i jeszcze czterej inni mężczyźni, którzy

prowadzą zakon.

— Czy naprawdę są księżmi?

— Nie wiem. Ojciec Anthony, stary człowiek, który był tutaj,

zanim oni przyszli, jest bardzo chory, jego siostra była matką

przełożoną i opiekowała się zakonnicami takimi jak ja.

— Co się z nią stało?

— Umarła, a ojciec Anthony nie wie, co się tu dzieje!

— A co się dzieje? — zapytał markiz.

— Nie wiem... naprawdę — odpowiedziała siostra Marta. — Ale

była tu pewna dziewczyna, bardzo bogata, tak jak Zia. Zmusili ją, by

została zakonnicą, bo chcieli jej pieniędzy.

— I co się z nią stało? — zapytał markiz.

Siostra Marta odwróciła głowę.

— Powiedz mi!

— Boję się!

— Nie mogą niczego podsłuchać!

Zapadła cisza, a potem szeptem, że markiz ledwo słyszał, siostra

Marta powiedziała:

— Próbowała uciec i chyba oni ją... zabili!

Markiz wciągnął mocno powietrze. Potem odezwał się:

background image

— Musisz mi pomoc, a kiedy Zia wydostanie się stąd, każę

zbadać całe to miejsce.

— Jeśli się dowiedzą, że coś panu powiedziałam — wyszeptała

siostra Marta — to mnie... zabiją!

— Jeśli zrobisz dokładnie to, co ci powiem, nie dowiedzą się o

niczym.

— Boję się! — półgłosem powiedziała dziewczyna. — Wiem, że

to, co się tu dzieje, jest przerażające, ale... nie mam dokąd iść. Jestem

brzydka i nikt mnie nie chce.

— Posłuchaj mnie, Marto — powiedział spokojnie markiz.

Dziewczyna odwróciła głowę, by na niego popatrzeć.

— Obiecuję ci, że jeśli mi pomożesz wydostać stąd Zię,

dopilnuję, byś miała zapewniony byt do końca twojego życia. Jeśli

będziesz chciała wstąpić do innego klasztoru, tak się stanie. Jeśli

zapragniesz być wolna, znajdę dla ciebie miejsce, byś mogła żyć z

ludźmi, z którymi będziesz szczęśliwa.

Markiz zobaczył, że siostra Marta patrzy na niego z

niedowierzaniem. Uśmiechnął się do niej w sposób, któremu kobiety

nie mogły się oprzeć. Potem powiedział:

— Proszę, zaufaj mi i pomóż, bo tylko ty możesz to zrobić.

Markiz poczuł, jak palce dziewczyny zaciskają się na jego

ramieniu.

— Spróbuję, ale ostrzegam, ojciec Proteus obserwuje nas.

background image

— Musimy go przekonać — wyjaśnił markiz — że uwierzyłem,

iż jesteś Zią, i że jestem gotów podpisać dokumenty, jakie dla mnie

przygotował.

Zauważył, że siostra Marta patrzy na niego zaskoczona.

— Jak tylko wypuszczą Zię z pokoju — kontynuował — powiesz

jej, że przyjechałem, by ją uwolnić.

— Jak pan to zrobi?

Markiz zastanowił się przez chwilę. Potem spojrzał ponad

drzewami na mury, które otaczały klasztor.

— Nie odwracaj głowy — powiedział. — Powiedz mi tylko, czy

jest jakieś miejsce, gdzie Zia mogłaby się wspiąć na ten mur.

— Tak, na końcu ogrodu jest dąb, na który Zia czasem wchodzi

— cicho powiedziała Marta, a po chwili dodała: — Kiedyś wspięła się

na to drzewo, żeby wyjrzeć, ojciec Proteusz zobaczył ją i ukarał...

przez trzy dni dostawała tylko chleb i wodę!

Markiz zacisnął usta, ale nic nie powiedział.

— Czy jak opuszczę klasztor, będzie mogła wyjść do ogrodu? —

zapytał po chwili.

— Tak, możemy spacerować dwa razy dziennie — odrzekła

siostra Marta.

— Kiedy robicie to po raz ostatni?

— O godzinie szesnastej, przed podwieczorkiem. Potem zamyka

się nas na noc.

background image

— Doskonale — ucieszył się markiz. — Powiedz Zii, żeby o

czwartej, kiedy będzie w ogrodzie, postarała się zbliżyć do drzewa,

szybko wdrapała się na nie, a ja będę czekał po drugiej stronie muru.

— To będzie trudne — odpowiedziała z żalem Marta.

— Jeśli się nie uda, powiedz jej, że wieczorem przyjadę do

klasztoru i zabiorę ją stąd siłą!

Marta nie mogła się powstrzymać od okrzyku.

— Bądźcie ostrożni! — ostrzegła markiza. — Od czasu gdy

ojciec Proteus chce zmusić Zię, żeby została zakonnicą służący

obserwują teren, by nie uciekła.

Dziewczyna zobaczyła, jak markiz poruszył brodą. Ci, którzy go

znali, tak jak Harry, wiedzieli, że oznaczało to, iż jest bardzo

zdenerwowany.

— Jesteś bardzo odważna i podziwiam cię za to. Musisz teraz

wyglądać na szczęśliwą, tak jakbym zgodził się na wszystko, o co

mnie prosiłaś. Gdy się z tobą pożegnam, ojciec Proteus będzie na

pewno z ciebie zadowolony.

— Kim był „Joker", o którym pan mówił? — zapytała Marta.

— Był wspaniałym ogierem, na którym zawsze jeździł ojciec Zii i

na którym wygrał sporo wyścigów.

— Nie powiedzieli mi tego.

— Miałem przygotowanych jeszcze kilka innych pytań, gdybyś

umiała odpowiedzieć na pierwsze — uśmiechnął się markiz.

Podniósł się z ławki, ale nie uwolnił ręki siostry Marty.

background image

— Teraz razem wrócimy — powiedział — i ojciec Proteus nie

może niczego podejrzewać. Kiedy wyjadę, pomyślą, że wracam na

jacht, a ty powiadom Zię, że czekam na nią.

— Na pewno ją wypuszczą po pańskim odjeździe.

Upewniwszy się, na które drzewo Zia ma się wdrapać, markiz

poszedł powoli z siostrą Martą w kierunku oszklonych drzwi

prowadzących do salonu. Gdy byli już blisko i ojciec Proteus mógł

słyszeć, o czym rozmawiają, markiz powiedział wyraźnie:

— Pamiętam, jak twój ojciec skakał na koniu na odległość prawie

sześciu stop, a my wszyscy goniliśmy go! Zrobilibyśmy z siebie

głupców, gdybyśmy nie byli równie zręczni.

Siostra Marta nie spuszczała z niego wzroku, jakby przejęta jego

każdym słowem.

— Twoja matka też była dobrym jeźdźcem — ciągnął markiz,

gdy doszli do schodków prowadzących do salonu. — Przynajmniej

tak mi mówiono, chociaż właściwie nigdy nie widziałem jej w siodle.

Markiz wszedł na schodki i widząc ojca Proteusa, wykrzyknął:

— Rozmawiałem z Zią o starych dobrych czasach. Jak sądzę,

ojcze, uczennicom w klasztorze nie pozwala się jeździć konno?

— Można to zorganizować, jeśli tego bardzo pragną — odparł

ojciec Proteus. — Rzeczywiście, często sam myślałem, że program

nauki, oprócz innych przedmiotów, powinien obejmować także jazdę

konną.

— To jest z pewnością najlepszy sport na świecie! — powiedział

markiz. — Ale jest to tylko moje zdanie.

background image

— Ja również tak sądzę — odpowiedział ojciec Proteus. —

Wasza lordowska mość posiada najlepsze konie.

Weszli do salonu. Markiz zwrócił się do siostry Marty:

— Żegnaj, moja droga. Cieszę się, że cię poznałem. Całkowicie

rozumiem, dlaczego pragniesz spędzić resztę życia w tym uroczym

miejscu.

Wziął dziewczynę za rękę, a Marta odpowiedziała prawie

bezgłośnie:

— Dziękuję, milordzie! Bardzo, bardzo dziękuję!

Ukłoniła się, a potem wyszła z pokoju zostawiając markiza z

ojcem Proteusem.

— Urocza dziewczyna — stwierdził markiz. — Smutne, że nie

odziedziczyła urody po swoich rodzicach.

— Przypuszczałem, że wasza lordowska mość zrozumiał,

dlaczego będzie bardziej szczęśliwa tutaj niż poza murami klasztoru

— odpowiedział ojciec Proteus.

— Oczywiście — zgodził się markiz — i to jest prawdopodobnie

jedyne słuszne rozwiązanie. Jaka to jednak niesprawiedliwość losu, że

niektóre kobiety są tak piękne, a inne wyjątkowo brzydkie.

— Możemy tylko wierzyć — rzekł ojciec Proteus — że i takie jak

Zia będą szczęśliwe, odnajdując piękno w swoich duszach.

Markiz westchnął, a potem powiedział:

— Muszę wracać na jacht. Mam, jak ksiądz się orientuje, sporo

spotkań w Londynie.

background image

— Rozumiem, milordzie. Bardzo to wspaniałomyślnie z pana

strony, że poświęcił pan tyle czasu biednej małej Zii.

Markiz ruszył w kierunku drzwi.

— Chwileczkę, milordzie — zatrzymał go ojciec Proteus. —

Sądzę, że zapomniał pan, iż potrzebny jest pański podpis na

formularzu, by Zia mogła przyjąć śluby zakonne.

— Ach, tak! — wykrzyknął markiz. — Jaki ze mnie głupiec!

Zostawiłem dokumenty na jachcie.

— Wystarczy, że podpisze pan kopie — powiedział ojciec

Proteus.

— Proszę nie robić sobie kłopotu — odrzekł markiz. — Podpiszę

je, zanim wyjadę z Falmouth, i dam je kapitanowi w porcie. Jutro

będzie mógł je pan odebrać.

— Tak, oczywiście, milordzie — zgodził się ojciec Proteus — ale

znalezienie dla pana kopii zajmie mi tylko kilka minut.

Markiz wyciągnął swój złoty zegarek.

— Musi mi ksiądz wybaczyć — powiedział — ale ktoś na mnie

czeka i już jestem spóźniony.

I zanim ojciec Proteus zorientował się, markiz był już przy

drzwiach frontowych. Uścisnął pośpiesznie dłoń księdza, doszedł do

powozu, który czekał przed klasztorem, i skoczył na miejsce dla

stangreta obok Wintona.

— Do widzenia, ojcze! — zawołał unosząc kapelusz.

— Idź z Bogiem, mój synu — odpowiedział ojciec Proteus, ale

jego słowa zagłuszył odgłos kół i trzask bata.

background image

Ojciec Proteus nie zdążył się poruszyć, gdy markiz był już na

końcu podjazdu i chwilę później — poza bramą, specjalnie dla niego

otwartą. Ksiądz, z uśmiechem zadowolenia na ustach, wszedł do

budynku, zamykając za sobą drzwi.

Markiz czekał, aż znajdą się w pewnej odległości od klasztoru, a

potem zapytał Wintona:

— Czy zauważyłeś coś dziwnego, gdy byłem w środku?

— Niewiele, jaśnie panie — odpowiedział Winton. — Chyba

tylko to, że z okien wyglądało kilku mężczyzn. Dziwne, bo myślałem,

że to klasztor dla kobiet!

— Jesteś spostrzegawczy — pochwalił markiz zastępcę kapitana.

— Teraz musimy porwać uwięzioną tam młodą damę, sprowadzić ją

na jacht i wypłynąć na morze, zanim ludzie, których widziałeś, zdążą

nas powstrzymać!

— Jak to zrobimy, jaśnie panie?

— To nie będzie łatwe — przyznał markiz. — Może zechcą się

teraz upewnić, czy naprawdę odjechaliśmy, tak więc odwróć się i

zobacz, czy przypadkiem nie jesteśmy śledzeni.

Winton wykonał polecenie, ale z trudem mógł dojrzeć cokolwiek

przez chmurę kurzu, jaką konie i bryczka wznosiły na suchej drodze.

Przez kilka minut wytężał wzrok, a potem powiedział:

— Nikogo nie widać, jaśnie panie.

— W takim razie wypatruj najbliższej gospody, gdzie będziemy

mogli coś zjeść — polecił mu markiz — a potem wrócimy do

klasztoru!

background image

Widział, że Winton jest podekscytowany, choć nic nie mówił,

tylko patrzył przed siebie. Nagle Winton odezwał się:

— Tam, jaśnie panie, jest główny gościniec, co go zauważyłem,

kiedy jechaliśmy tutaj. Niedaleko musi być jakaś oberża albo miejsce,

gdzie zatrzymują się dyliżanse.

— Masz rację — zgodził się markiz. — Musimy ją znaleźć!

Po około kwadransie dojechali do zacisznej oberży. Przyjazd

markiza zrobił ogromne wrażenie na właścicielu i choć nie mógł

zaoferować podróżnym żadnego wyszukanego dania, to jednak to, co

im podał, było świetnie przyrządzone. Markiz rozsądnie nie

skosztował wina, tylko napił się smacznego jabłecznika domowej

roboty.

Kiedy zaspokoił głód, zwrócił się do oberżysty:

— Opowiedz mi, człowieku, o klasztorze, który macie tu w

pobliżu.

— Po prawdzie, to dziwne miejsce, panie — odparł właściciel

oberży. — Mówią, że panienki, jakie szlachta tam posyła, dobrze są

uczone, ale ksiądz, co to prowadzi, jest dziwacznym jegomościem!

— Pochodzi z Kornwalii?

— O ile wiem, to nie, panie, a tych, co mu pomagają, nie

chciałbym widzieć przy moim barze!

Najwidoczniej oberżysta nie miał ochoty więcej mówić, więc

płacąc rachunek markiz dodał bardzo hojny napiwek. Zobaczywszy

pieniądze, mężczyzna ukłonił się z szacunkiem.

background image

— Dziękuję, dziękuję, jaśnie panie! Mam nadzieję, że będę mógł

znowu jaśnie panu usługiwać!

Markiz pomyślał, że to mało prawdopodobne, ale nic nie

powiedział. Oberżysta stanął za barem, a markiz podszedł do niego i

zapytał, czy ma mapę okolicy.

— Chyba nie mam takiej, jaśnie panie — odparł właściciel oberży

— ale mogę objaśnić wszystko, co pan życzy sobie wiedzieć.

— A więc przypuśćmy — powiedział markiz — że obiorę sobie

Klasztor Korony Cierniowej za punkt centralny, jaki obaj znamy.

Chciałbym ominąć go tak, jakbym jechał na północ, potem zawrócić i

zbliżyć się do niego właśnie z północy, a nie z kierunku, z którego

przyjechałem.

Dokładne wyjaśnienie, jak chce tam dojechać, zajęło markizowi

trochę czasu. W końcu oberżysta powiedział mu o dróżce ciągnącej

się około pół mili na północ od klasztoru. Tak więc markiz, zbliżając

się do klasztoru z tego właśnie kierunku, jechałby na południe. To mu

bardzo odpowiadało. Razem z Wintonem wyruszył w drogę, jadąc

zgodnie ze wskazówkami właściciela oberży.

Gdy minęła trzecia po południu, ukazał się przed nimi klasztor i

markiz uświadomił sobie, że oprócz bram w południowej ścianie

muru, przez które przedtem wjechał, nie było innego wejścia.

Punktualnie o godzinie czwartej podjechał na wąską drogę pod starym

dębem, na którym miała już czekać Zia.

Kazał Wintonowi zająć miejsce na bryczce przeznaczone dla

służącego, sam zaś pozostał na miejscu dla stangreta. Patrząc w górę

background image

na gałęzie drzewa, zaczął modlić się, żeby Zii udało się dotrzeć do

dębu nie wzbudzając podejrzeń ojca Proteusa. Nasłuchiwał i

wydawało mu się, że usłyszał głosy w ogrodzie. Nagle coś

zaszeleściło między liśćmi nad głową markiza i Okehampton ujrzał

twarz dziewczyny wyglądającej przez mur.

— Szybko! Łap ją! — krzyknął do Wintona.

Odłożywszy pistolet na siedzenie, Winton zeskoczył z bryczki i

podbiegł do muru. Dziewczyna przerzuciła nogi przez mur i trzymając

się mocno ściany, opuszczała się ze zręcznością świadczącą o tym, że

jest równie wysportowana, jak kiedyś był jej ojciec. Gdy wisiała w

powietrzu, Winton chwycił ją za kostki.

Nagle rozległy się krzyki, a potem z ogrodu dobiegł przeraźliwy

wrzask.

— Szybko! — krzyknął markiz.

Chwilę później Zia wskoczyła do bryczki i usiadła obok markiza.

Gdy Winton dawał susa na swoje miejsce, konie już ruszały.

— Widzieli... mnie! — wykrztusiła dziewczyna.

— Słyszę ich! — ponuro powiedział markiz. — Trzymaj się

mocno! Im szybciej stąd odjedziemy, tym lepiej!

Trzasnął batem i konie ruszyły przed siebie. Musieli długo jechać

wzdłuż muru, zanim dojechali do południowego wejścia do klasztoru.

Gdy zbliżali się do bramy, na środek drogi wyskoczył ojciec Proteus

machając rękoma, a zanim czterech innych mężczyzn pędziło przez

bramę. Markiz nie zwolnił prędkości. Prowadził konie prosto na ojca

Proteusa, który dopiero w ostatniej chwili usiłował uskoczyć. Ale było

background image

za późno. Nie zdążył cofnąć nogi i koło powozu przejechało po niej.

Ksiądz krzyknął przeraźliwie i upadł na ziemię.

W tym czasie Winton wypalił dwa razy ze swojego pistoletu nad

głowami

mężczyzn,

którzy

wyciągali

ręce,

by

zatrzymać

przejeżdżającą obok nich bryczkę. Instynktownie schylili głowy i

markiz, jadąc dalej z ogromną prędkością, pokrył ich chmurą kurzu.

Pędził jeszcze przez jakiś czas, gdy usłyszał przejęty głos:

— Uratował mnie pan! Uratował! Jest pan... cudowny.

Rozdział 3

Dopiero gdy oddalili się już od klasztoru, markiz, zajęty

powożeniem koni, odwrócił głowę i popatrzył na Zię. Zobaczył dwoje

bardzo dużych niebieskich oczu osadzonych w rozkosznej i niezwykle

ładnej twarzyczce. Stwierdził, że właściwym słowem na określenie

twarzy dziewczyny jest słowo: „urocza". Dokładnie tak wyobrażał

sobie córkę pułkownika.

— Teraz wiem, że naprawdę jesteś córką swojego ojca! —

powiedział z uśmiechem.

— To bardzo sprytnie z pana strony, że zgadł pan, iż siostra Marta

podaje się za mnie — zaśmiała się Zia.

— Nie mogłem uwierzyć, żeby twój ojciec, który był jednym z

najprzystojniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek poznałem, mógł

spłodzić tak brzydką istotę!

— Uratował mnie pan! — powiedziała Zia. — Nie wiem, jak

mam panu dziękować.

background image

— Porozmawiamy o tym później — odparł markiz. — Teraz

musimy jak najszybciej stąd odjechać!

Po dłuższej chwili milczenia Zia odezwała się:

— Siostra Marta powiedziała mi, że obiecał pan zaopiekować się

nią, bo ojciec Proteus, na pewno ją ukarze. Jeśli wyrzuci ją z

klasztoru, to nie będzie miała dokąd pójść!

— Musimy ją jak najszybciej uwolnić — stwierdził markiz — a

ty opowiedz mi teraz, w jaki sposób wplątałaś się w to wszystko.

Zapadła cisza. Markiz pomyślał, że może Zia się boi, więc szybko

dodał:

— Powiesz mi o tym, gdy będziemy już bezpieczni na jachcie.

Zia pisnęła z emocji.

— Przypłynął pan tu swoim jachtem?

— Myślałem, że może ojciec Proteus powiedział ci o tym.

— Nic mi nie powiedział! Kiedy zamknęli mnie w mojej sypialni,

podejrzewałam, że coś się dzieje, ale w żaden sposób nie mogłam

uciec.

W tym miejscu droga zakręcała i zwężała się, więc markiz musiał

jechać ostrożnie, na wypadek gdyby napotkali inny pojazd jadący z

przeciwka. Dlatego też nie zadał pytania, na które pragnął poznać

odpowiedź. Dopiero gdy dojechali do nadbrzeża i markiz ujrzał

swojego białego i ogromnego „Jednorożca", pomyślał z ulgą, że są już

bezpieczni. Jeden z marynarzy czekał, by odebrać cugle.

Markiz, odkładając lejce, zsiadł na ziemię i obszedł bryczkę, by

pomoc zejść Zii. Ale ona bez niczyjej pomocy zeskoczyła z

background image

szybkością młodego jelenia. Teraz markiz mógł przyjrzeć się jej

należycie. Była bardzo piękna. Jednocześnie wyglądała nieco dziwnie

z długimi złocistymi włosami o rudawym odcieniu, które spadały jej

na ramiona.

Miała na sobie ohydną czarną sukienkę uszytą z jakiegoś

szorstkiego materiału. Kiedy zaczęła iść w kierunku kładki

prowadzącej na jacht, markiz zdał sobie sprawę, że była tylko w

pończochach. Domyślił się, że w klasztorze musiała dostać brzydkie

buty na grubych podeszwach, jakie noszą zakonnice, ale zrzuciła je z

nóg, by łatwiej jej było wdrapać się na drzewo podczas ucieczki.

Gdy markiz wszedł na pokład jachtu, zwrócił się do kapitana,

który czekał na niego:

— Kapitanie Blackburn, proszę odpływać możliwie jak

najszybciej i skierować się do Plymouth.

— Tak jest, jaśnie panie.

Markiz zaprowadził Zię do salonu. Kiedy dziewczyna usłyszała

puszczony w ruch silnik, splotła palce rąk i zapłakała:

— Nie mogę uwierzyć, że to wszystko prawda! Myślałam, że

jestem zgubiona i że jedyną moją ucieczką będzie... śmierć!

— Teraz już wszystko skończone — odrzekł szybko markiz — i

sądzę, że powinniśmy to uczcić kieliszkiem szampana.

— Tak zwykle robił papa po wygraniu... wyścigu! — oznajmiła

Zia.

Markiz polecił przynieść szampana i zanim go podano, jacht

wypłynął już z portu na otwarte morze. Zia wyglądała przez okienko

background image

w kajucie. Kiedy o statek zaczęły uderzać fale, powiedziała, jakby

mówiła do siebie:

— Teraz już się... nie boję!

— Chodź tu i usiądź! — odezwał się markiz. — Wypij trochę

szampana i opowiedz dokładnie, co się zdarzyło.

Zia spełniła prośbę swego wybawcy. Patrząc na nią markiz

pomyślał, że Zia porusza się z niewątpliwym wdziękiem, mimo

kołysania jachtu.

— Gdy moja ciotka Mary żyła, chodziłam do klasztoru na lekcje

— zaczęła — ale kiedy umarła, ojciec Proteus zaproponował, żebym

zamieszkała tam jako pensjonariuszka do czasu, gdy znajdę krewnego

lub kogoś, kto by się mną zaopiekował.

— Dlaczego do mnie nie napisałaś? — zapytał markiz.

— Gdybym to zrobiła, zanim zamieszkałam w klasztorze, może

otrzymałby pan mój list. Potem pisałam kilka razy, aż uświadomiłam

sobie, że nigdy ich pan nie otrzyma.

Markiz zmarszczył brwi.

— Ten człowiek, którego zwą ojcem Proteusem, musiał to

wszystko zaplanować, w chwili gdy usłyszał, że dostałaś duży spadek.

— Uświadomiłam to sobie później — westchnęła Zia — po

pogrzebie, kiedy prawnik powiedział mi, jaka jestem teraz bogata,

wszyscy mówili o pieniądzach...

Markiz miał zamiar to skomentować, ale Zia załkała:

background image

— Gdyby pan wiedział, co ja przeszłam, z każdym dniem

żałowałam coraz bardziej, że nie skontaktowałam się z panem i

posłuchałam ojca Proteusa!

— Rozumiem, że wydawało się to wtedy najprostszą rzeczą —

markiz pocieszył Zię.

— Byłam wytrącona z równowagi po stracie cioci Mary, w

Kornwalii nie znałam nikogo, kto mógłby mi poradzić... jaka ja byłam

głupia.

— Przestań się obwiniać — powiedział markiz. — Skąd mogłaś

wiedzieć, że człowiek, który nazywa siebie księdzem, jest zwykłym

przestępcą.

— Kiedy powiedział mi, że muszę przyjąć śluby — opowiadała

dalej Zia — pomyślałam, że chyba oszalał! Potem przenieśli mnie do

części domu przeznaczonego dla zakonnic, oddalonego od uczennic,

które przychodziły tu na lekcje. Wiele z nich było moimi

przyjaciółkami. To wtedy zrozumiałam, że jestem... więźniem.

— To musiało być straszne! — ze współczuciem powiedział

markiz.

— Byłam... przerażona! — przyznała Zia. — Nie miałam pojęcia,

że mężczyźni zatrudniani przez ojca Proteusa, którzy codziennie tylko

wstępowali do klasztoru na kilka godzin, są to bandyci zdolni do

wszystkiego. — Zia przerwała na chwilę opowiadanie, a potem

kontynuowała: — Gdyby nas złapali, z pewnością pobiliby pana do

nieprzytomności, jeśli nie... zabiliby!

background image

— Aż nie chce mi się w to wszystko wierzyć! — wykrzyknął

markiz. — Niewiarygodne, że nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na

tych diabelskich osobników!

— Siostra Marta powiedziała panu o dziewczynie, którą oni

zapewne zabili, gdy już mieli w swoich rękach jej... spadek.

— Czy nikt nie badał okoliczności jej śmierci? — zapytał markiz.

— Powiedzieli, że spadła ze schodów i złamała sobie kark —

wyjaśniła Zia. — I rzeczywiście tak było, tylko że oni ją popchnęli!

Głos dziewczyny zadrżał i markiz domyślił się, że spodziewała

się, iż taki sam los ją spotka.

— Teraz nie masz już czego się obawiać — pocieszył swoją

podopieczną. Zia nie odpowiedziała, po chwili markiz zapytał: — O

czym myślisz?

— Przyszło mi do głowy, że ojciec Proteus nie zrezygnuje tak

łatwo — półgłosem powiedziała Zia. — Jeśli zawiadomi pan kogoś o

tym, co się wydarzyło, jestem pewna, że będzie próbował... zemścić

się na mnie.

— Sądzę, że jest to wysoce nieprawdopodobne — odrzekł markiz.

— Przede wszystkim muszę porozmawiać z namiestnikiem

królewskim w Kornwalii oraz z okręgowym komisarzem policji. —

Zia milczała, więc markiz wyjaśniał dalej: — Poza tym muszę

uratować siostrę Martę. Obiecałem, że się nią zajmę i znajdę jej

miejsce, gdzie będzie mogła zamieszkać, chyba że zapragnie wstąpić

do innego klasztoru.

background image

— To bardzo dobra osoba — odezwała się Zia — i myślę, że

najszczęśliwsza byłaby w klasztorze, ale nie takim jak ten!

Zadygotała. Markiz pomyślał, że nie powinna rozpamiętywać

przeszłości, więc zmienił temat:

— Mam wrażenie, że najpierw musimy zająć się twoją garderobą.

Zia roześmiała się.

— Pewnie cudacznie wyglądam! Kiedy przenieśli mnie do

skrzydła dla zakonnic, zabrali wszystkie moje rzeczy i dali mi to, co

mam na sobie.

— Przypuszczam, że znajdzie się coś odpowiedniego w Plymouth

— powiedział markiz i nie przyjedziesz do Londynu wyglądając jak

wrona. Po przyjeździe, Bond Street* będzie do twojej dyspozycji!

Zia spojrzała na markiza i zapytała:

— Czy... moje pieniądze są... bezpieczne?

— Nikt bez mej zgody nie może ich tknąć — zapewnił ją markiz i

jak tylko przyjedziemy do mojego domu na Park Lane, powiadomię

bank, gdzie przebywasz.

Zia uśmiechnęła się.

— Dziękuję! Dziękuję za to, że pomyślał pan o wszystkim! Nie

mogę uwierzyć, że już nie muszę się bać albo czekać na... śmierć,

gdyby ojciec Proteus zawładnął wszystkim, co posiadam!

* Bond Street— ulica w Londynie znana z drogich sklepów.

(Przyp. tłum.)

background image

— Jeżeli będziemy mogli udowodnić, że to on na pewno zabił

tamtą dziewczynę, która odziedziczyła majątek — w zamyśleniu

powiedział markiz — albo że jako wspólnik brał udział w

zamordowaniu jej, to z całą pewnością czeka go stryczek!

Z wyrazu twarzy Zii markiz wywnioskował, że dopiero wtedy

poczuje się naprawdę bezpieczna. Dziewczyna wycierpiała tak wiele z

rąk tego człowieka, że wspomnienie o nim będzie ją jeszcze długo

dręczyć. Nie miał jednak wątpliwości, że kiedy znajdzie się w innym

środowisku i posmakuje życia towarzyskiego w Londynie, smutne

wydarzenia zaczną zacierać się w jej pamięci.

Markiz celowo zaczął rozmawiać z Zią o przeszłości, gdyż

wiedział, jak drogie są jej wspomnienia o rodzicach. Powiedział, jak

bardzo on i jego koledzy lubili jej ojca i podziwiali jako doskonałego

jeźdźca.

— Przypuszczam, że ty też jeździsz konno? — zapytał.

— Kiedy mieszkałam z ciocią Mary, miałam wierzchowce —

odpowiedziała Zia — ale to nie było to samo, co dosiadanie konia z

papą. Przy nim zawsze chciało się robić to lepiej.

— Dokładnie to samo czuliśmy służąc pod jego rozkazami —

odparł markiz.

Zapadł już zmrok, kiedy jacht dopłynął do Plymouth.

Okehampton wysłał marynarzy z dwoma listami, które wcześniej

napisał, by natychmiast dostarczyli je adresatom. Jeden był do

namiestnika królewskiego w Kornwalii, a drugi — do komisarza

policji w hrabstwie. Pomyślał, że dzięki temu Zia powinna poczuć się

background image

bezpieczna, choć jeszcze niezbyt oddalili się od klasztoru ojca

Proteusa. Rozkazał Wintonowi i drugiemu członkowi załogi, by

uzbrojeni stali na warcie przez całą noc.

Następnego ranka, jak tylko otworzono sklepy, kapitan Blackburn

udał się na brzeg w celu zakupienia ubrań dla Zii, by dziewczyna

mogła zrzucić z siebie strój zakonnicy. Poprzedniej nocy Zia zjadła

kolację w towarzystwie markiza, mając na sobie jedwabną koszulę

nocną opiekuna i jego letni płaszcz uszyty z cienkiego materiału.

Koszula była zbyt długa, więc Zia zawinęła brzegi i mankiety i

spięła je agrafkami. W cienkiej talii zawiązała szarfę, która w

osobliwy sposób wydawała się dobrze dobraną częścią garderoby.

Lazurowy kolor morza podkreślał błękit oczu Zii i markiz pomyślał,

że nigdy przedtem nie widział tak niebieskich oczu.

Po raz pierwszy jadł też kolację w towarzystwie młodej

dziewczyny. Kiedy jego krewni powtarzali mu, że musi znaleźć sobie

żonę, miał wrażenie, że będzie ona nie tylko nudna, ale i nie będzie

miała pojęcia o rzeczach, które go interesowały. Jednakże Zia, choć

była bardzo młoda, rozmawiała z nim o jego pasji, czyli koniach, i

sporo o nich wiedziała.

Znała również historię pułku swojego ojca i kilku innych, którymi

interesował się markiz. Zadawała mu inteligentne pytania na temat

jego posiadłości, a ponieważ zawsze mieszkała na wsi, mogli

omawiać problemy związane z uprawami i hodowlą. Zastanawiali się,

na przykład, nad sposobem przekonania chłopów do nowych maszyn,

wobec ktorych byli wyjątkowo nieufni.

background image

Później markiz pomyślał, że gdyby jadł kolację w towarzystwie

Harry'ego, ich dyskusja przebiegałaby podobnie. Nie rozmawiali

jednak długo. Markiz posłał Zię wcześnie do łóżka, gdyż wiedział, że

była zmęczona dramatycznymi wydarzeniami ostatniego dnia. Poza

tym powiedziała mu, że nie spała od wielu nocy, owładnięta strachem

przed ojcem Proteusem i jego ludźmi.

Markiz nie wierzył, by ojciec Proteus mógł odważyć się i

zamordować dziewczynę. A jednak, gdyby przejął kontrolę nad jej

pieniędzmi, co mogłoby go powstrzymać? Kiedy sam w końcu

położył się do łóżka, wciąż rozmyślał nad tym, co się stało i co

usłyszał. Aż trudno było uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się

naprawdę, że nie dzieje się na scenie albo że nie jest tematem

powieści, w której wszystkie zdarzenia są tworem straszliwej

wyobraźni autora książki.

Zasypiając, markiz nie zorientował się, że od poprzedniego

wieczora ani razu nie pomyślał o Yasmin.

Następnego dnia, gdy kończył jeść śniadanie, Zia weszła do

salonu. Przez chwilę Okehampton nie mógł oderwać od niej wzroku.

Już wczoraj podczas kolacji wyglądała bardzo atrakcyjnie w jego

szacie, z włosami zawiązanymi z tyłu kawałkiem wstążki, a teraz,

ubrana jak dama, była urzekająca!

Miała na sobie bardzo prostą letnią suknię z cienkiego materiału,

szeroką i z małą turniurą z tyłu, a drobną talię Zii otaczała niebieska

szarfa, niemal w kolorze oczu dziewczyny. Kapitan kupił też szpilki

do włosów, by podopieczna markiza mogła upiąć włosy w koczek.

background image

Markiz zwrócił uwagę na jej długą, łabędzią szyję i rozkosznie

okrągłą figurę.

Zia stała przez chwilę w drzwiach salonu. Okehampton wstał i

powiedział:

— Ojciec byłby z ciebie dumny, gdyby cię teraz zobaczył!

Zia roześmiała się zachwycona.

— Znowu czuję się sobą. Wyrzuciłam przez okno ten ohydny

strój zakonnicy!

— Mam nadzieję, że opadnie na samo dno, zabierając ze sobą

wszystkie twoje zmartwienia! — roześmiał się markiz.

Zia usiadła przy stoliku, a stewardzi wnieśli gorące dania.

— Ostatniej nocy zapomniałam — zwróciła się do opiekuna,

nakładając sobie potrawę na talerz — podziękować panu za pierwszy,

pyszny posiłek, jakiego nie jadłam od miesięcy! Tak przyjemnie

rozmawiało mi się wczoraj z panem, że zapomniałam o dobrych

manierach!

Markiz pomyślał, że sposób, w jaki to powiedziała, różnił się

zupełnie od sposobu, w jaki inne kobiety dałyby mu do zrozumienia,

że dobrze się czuły w jego towarzystwie. Podczas poprzedniej nocy

traktował Zię niemal jak dziecko, teraz zobaczył w niej młodą

atrakcyjną kobietą, która mogłaby zabłysnąć w kręgach towarzyskich

Londynu.

Ubierając się do śniadania postanowił, że poprosi swoją babkę,

żeby wprowadziła Zię w świat. Markiza, choć zbliżała się do

siedemdziesiątki, ciągle była bardzo aktywna. Nudziła się w zamku

background image

Okehamptonow, bo często przebywała tam sama, dlatego też

wykorzystywała

każdą

okazję,

by

pojechać

do

Londynu.

Zatrzymywała się w domu przy Park Lane, gdzie swego czasu była

wyśmienitą panią domu.

„Babunia ucieszy się, że może opiekować się debiutantką —

myślał markiz — a Zia jest tak atrakcyjna, że nie będzie trudno

znaleźć jej męża".

Przyszło markizowi do głowy, że wokół Zii, tak pięknej i w

dodatku bogatej, pojawi się niechybnie mnóstwo „łowców posagów",

którzy będą uganiać się za nią. Pomyślał sobie, że jako jej opiekun

musi mieć pewność, iż ktoś ożeni się z nią dla niej samej, a nie dla jej

pieniędzy.

Teraz, patrząc na Zię, markiz był całkiem pewien, że co najmniej

z tuzin mężczyzn zakocha się w niej od pierwszej chwili. Wiedział, że

jeśli miał skrupulatnie wykonać swój obowiązek wobec dziewczyny,

będzie musiał poświęcić temu sporo czasu. Nie był pewien, czy taka

perspektywa gniewa go, czy też zaczyna interesować.

— Czy długo tu pozostaniemy? — zapytała Zia, odkładając nóż i

widelec.

Zadała proste pytanie, jednak markiz zdawał sobie sprawę, iż

wciąż się boi, że ojciec Proteus pojawi się w jakiś diabelski sposób i

dostanie ją z powrotem w swoje szpony.

— Odpłyniemy, jak tylko porozmawiam z namiestnikiem

królewskim — odparł — ale obawiam się, Zio, że będziesz musiała

odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących klasztoru. — Zdawało mu

background image

się, że dziewczyna ma zamiar odmówić, więc dodał szybko: — Wiem,

że to nie jest przyjemne, ale pamiętaj o siostrze Marcie. Poza tym

musimy mieć pewność, że ci przestępcy nie dostaną więcej

bezradnych dziewcząt w swoje łapska!

Markiz powiedział to beztrosko, by złagodzić napięcie, a Zia

odpowiedziała:

— Naturalnie, że to zrobię. I może starsze zakonnice będą mogły

pozostać nadal w klasztorze, chociaż jestem pewna, że ojciec Proteus

zagarnął dla siebie każdy pens, jaki miały.

Następnego ranka, podczas spotkania z komisarzem policji i

namiestnikiem królewskim, markiz dowiedział się, że początkowo

klasztor przeznaczony był dla starszych kobiet, które nie miały

rodziny. Potem przywłaszczył go sobie ojciec Proteus, który wyczuł,

że może łatwo i szybko czerpać z niego zyski.

Ściągnął swoich wspólników, a ponieważ stary ksiądz był zbyt

chory, by ich kontrolować, a matka przełożona — za słaba, po prostu

przejęli budynek. Niestety, nie znalazł się nikt dostatecznie

wpływowy, kto by im to uniemożliwił.

— Dopóki ktoś nie złożył skargi — wyjaśnił komisarz policji —

nie miałem żadnego powodu, by mieszać się do czegoś, co pozornie

wyglądało na instytucję o charakterze religijnym.

— Rozumiem — odpowiedział markiz — ale teraz już jest inna

sytuacja.

— Naturalnie! — zgodził się namiestnik królewski.

background image

Był to dystyngowany członek Izby Lordów. Markiz poznał go w

zamku królewskim w Windsorze. Namiestnik, dowiedziawszy się o

wydarzeniach w klasztorze, postanowił wszcząć natychmiastowe

kroki przeciwko ojcu Proteusowi. Ponieważ markizowi zależało na

jak najszybszym opuszczeniu portu, zarówno komisarz, jak i

namiestnik obiecali, że po oświadczeniu Zii i dalszym zbadaniu

sprawy, prześlą markizowi raport do Londynu.

— Rozumieją panowie, że bardzo mnie to interesuje — wyjaśnił

markiz. — Równocześnie proszę, żeby nazwisko mojej podopiecznej

nie znalazło się w żadnych publicznych oświadczeniach.

Mówiąc to, markiz spojrzał na namiestnika królewskiego, który

od razu go zapewnił, że zrobi wszystko, by w gazetach nie ukazały się

jakiekolwiek informacje na ten temat. Markiz podziękował mu i gdy

tylko obaj dżentelmeni opuścili jacht, polecił kapitanowi wypłynąć na

morze.

— Cała sprawa jest teraz poza naszym zasięgiem — powiedział

do Zii — możemy się odprężyć i przyjemnie spędzić czas na jachcie.

Markiz obiecał jej wcześniej, że jeśli siostra Marta zostanie

wyrzucona z klasztoru, to komisarz policji ma postarać się, żeby

przyjechała do Londynu do domu Okehamptonów, gdzie będzie

mogła zostać do czasu zapewnienia jej godziwej przyszłości.

— Oczywiście pokryję wszelkie wydatki związane z podrożą —

dodał markiz w rozmowie z komisarzem — jak i wydatki osoby

towarzyszącej, tak by siostra Marta nie podróżowała sama. — I

background image

wyjaśnił Zii: — Zawsze musimy pamiętać, że gdyby nie odwaga

siostry Marty, nie byłoby cię tutaj.

— To bardzo miło, że przejmuje się pan tak siostrą Martą. Dam

jej wszystko, czego zapragnie — z całą stanowczością powiedziała

Zia — bo to ja jestem za nią odpowiedzialna, nie pan!

— Nie będziemy się o to spierać — uśmiechnął się markiz. —

Sądzę, że oboje dopilnujemy, by siostra Marta była szczęśliwsza niż

do tej pory.

— Biedactwo! Gdybyśmy tylko mogli zmienić jej twarz! Zawsze

mówi o sobie, że jest brzydka, i wiem, jak to ją martwi.

— Podejrzewam, że ładne suknie i bardziej atrakcyjne upięcie

włosów na pewno by ją odmieniły — zauważył markiz. — Chyba że

ma zamiar pozostać zakonnicą.

— Moglibyśmy spróbować ją zmienić. To będzie jak opiekowanie

się upośledzonym dzieckiem! — powiedziała Zia i oboje roześmieli

się z tego pomysłu.

Uwaga o dziecku przypomniała markizowi o Yasmin i jej

zapewnieniach, że to on jest ojcem dziecka, które ma się narodzić.

Markiza ogarnęła złość na tę kobietę, która próbowała go oszukać i

mu groziła. Spojrzawszy na niego, Zia wykrzyknęła:

— Czy powiedziałam coś złego?! Co pana... zdenerwowało?

Wydawała się tak zmartwiona, że markiz zapewnił ją szybko:

— To nie ma nic wspólnego z tobą. Po prostu przypomniałem

sobie coś irytującego.

Zia wciąż patrzyła na niego zatroskana, więc zapytał:

background image

— Skąd możesz wiedzieć, że myślę o czymś przykrym? Często

gratulowałem sobie mojej spostrzegawczości, ale nie spodziewałem

się tego po tobie.

— Sądzę, że to jest coś, co zawsze... posiadałam —

odpowiedziała Zia. — Często czytałam w myślach papy, zanim zdążył

je wypowiedzieć. Mama mówiła, że to dlatego, iż w naszych żyłach

płynie celtycka krew.

— Jako twój opiekun — powiedział markiz z udawaną powagą —

zabraniam ci czytania w moich myślach! Nie wypada, żeby dobrze

wychowana panienka je znała!

Zia roześmiała się.

— Teraz zaciekawił mnie pan i spróbuję dowiedzieć się

dokładnie, co pan myśli.

— To znaczy, że mi się sprzeciwiasz? — zażartował markiz. —

W takim razie będę musiał zająć twarde stanowisko i dopilnować, byś

słuchała moich poleceń!

Zia znowu się zaśmiała.

— Jeśli ja jestem zbyt młoda, by być spostrzegawczą, to pan jest z

pewnością za młody, by być opiekunem! Oni są zwykle starzy, z

siwymi włosami, jak nasi dziadkowie!

— Za takiego właśnie powinnaś mnie uważać!

Zia posłała mu figlarny uśmiech, który markizowi wydał się

wyjątkowo uroczy, a potem odrzekła:

background image

— Teraz to pan próbuje mnie zastraszyć, a skoro jestem już

wolna, przestałam się bać, będzie więc pan musiał pomyśleć o

lepszym sposobie utrzymania mnie w ryzach!

Po raz pierwszy Zia zachowywała się beztrosko. Dokuczała mu.

Emanowało z niej coś, co markiz mógł określić jedynie jako radość

życia. Obydwoje byli w znakomitych humorach i markizowi

wydawało się, że godziny mijają tak szybko jak nigdy.

Wcześniej zdecydował, że spędzą noc w cichym porcie, a z

samego ranka dopłyną do Folkestone, gdzie wsiądą w pociąg do

Londynu. Potem jednak uświadomił sobie, że doskonale się bawi i nie

czuje potrzeby szybkiego powrotu do Londynu. Dlatego też polecił

kapitanowi, żeby płynął wzdłuż wybrzeża, a potem w gorę Tamizą,

tak jak robił to często przedtem, by można było wyjść na brzeg w

samym Londynie, w dzielnicy Westminster.

— Cieszę się, że tak pan zadecydował — stwierdziła Zia, gdy

markiz powiedział jej o swoich planach. — Uwielbiam morze i tak

przyjemnie mi się z panem rozmawia, bo przypomina mi pan papę.

Na twarzy markiza pojawił się lekki grymas i pomyślał, że

przebywając z innymi kobietami, raczej nie przypominał im ich

ojców. Pomimo to, że Zia śmiała się z nim, jak gdyby był jej

rówieśnikiem, markiz wiedział, że ani przez chwilę nie myśli o nim

jak o atrakcyjnym mężczyźnie. Prawdopodobnie dlatego, że była tak

młoda i zupełnie nie miała pojęcia o świecie, co Okehampton zdążył

już stwierdzić.

background image

Najdziwniejsze, że rozmowa z nią była interesująca, choć nie

wymieniali między sobą żadnych dwuznacznych myśli, jak to było w

jego zwyczaju, gdy był w damskim towarzystwie. A jednak — musiał

to przyznać — od chwili gdy znaleźli się razem, ani przez moment się

nie nudził.

Podczas rozmów na jachcie z Yasmin czy jakąkolwiek inną z jego

kochanek, padały z ich ust słowa, w których kryła się kokieteria.

Każde spojrzenie w ich oczach wyrażało zachętę. I markiz nie czekał

długo, by wziąć je w ramiona, całować i w końcu zaprowadzić je na

dół do kajuty. Ale najwidoczniej Zii nigdy nie przyszło do głowy, że

mogłaby być pociągająca dla niego jako kobieta.

Przed kolacją udali się do swych kajut i markiz, który przebrał się

pierwszy, czekał na Zię w salonie. Jacht był zakotwiczony w małej

zatoce, która chroniła go przed wiatrem i ruchami morza. Stewardzi

nie zapalili jeszcze światła w salonie, ale palące się na stole świece

nadawały kolacji przygotowanej dla dwojga nastrój bardzo

romantyczny.

Markiz zawsze wyglądał szczególnie wytwornie w strojach

wieczorowych. Czekając na Zię, patrzył przez okienko w burcie na

gwiazdy, które zaczynały migotać na niebie. Był ciepły wieczór i

markiz pomyślał, że każda inna kobieta, która by mu towarzyszyła,

czekałaby tylko na chwilę, gdy wyjdą na pokład. Każdym swym

ruchem dawałaby mu do zrozumienia, że pragnie, by otoczył ją

ramieniem. Potem jego usta przywarłyby do jej warg i całowałby ją,

dopóki nie zabrakłoby im tchu.

background image

Nagle markiz usłyszał, że ktoś lekko wchodzi po schodkach, i

chwilę później w salonie zjawiła się Zia.

— Proszę popatrzeć, jaka jestem wystrojona! — wykrzyknęła.

Rozłożyła ręce i zakręciła się tak, żeby markiz mógł zobaczyć jej

całą spódnicę oraz małą, opadającą falbankę, którą obszyty był brzeg

sukni. Miała gołe ramiona, a jej talia wydawała się jeszcze cieńsza niż

w świetle dnia. Suknia była jasnozielona, koloru wiosennych

pączków. Światło świec uwydatniało rudy odcień włosów

dziewczyny.

Markiz pomyślał, że jest niczym elf, który dopiero co wynurzył

się z fal. Było w niej coś zwiewnego i zarazem wydawało się, że

porusza się w takt muzyki.

— Muszę podziękować kapitanowi! — powiedział markiz

zachwycony. — Jego gust jest bez zarzutu!

— To samo i ja pomyślałam — zgodziła się Zia. — Muszę teraz

pokazać mu, jak szykownie wyglądam.

Nie czekała na odpowiedź markiza, tylko wyszła z salonu na

pokład. Po chwili markiz usłyszał, jak biegnie w kierunku mostka

kapitańskiego. Podążając za nią nie mógł powstrzymać się od

uśmiechu. Żadnej znanej mu piękności nie zależałoby na zdaniu

kapitana na temat jej wyglądu. Z drugiej strony niewątpliwie

oczekiwałyby komplementów od markiza.

„Nie wolno mi jej psuć" — pomyślał Okehampton, dochodząc do

mostka.

background image

— Cieszę się, że jest panienka zadowolona, panno Langley —

usłyszał słowa kapitana. — Rzeczywiście, moja żona zawsze pyta

mnie o radę, zanim kupi nową suknię.

— Więc proszę jej powiedzieć, że jego lordowska mość uważa

pański gust za wyborny — odpowiedziała Zia — i myślę, że naprawdę

powinien pan mi doradzać w magazynach na Bond Street!

— Lepiej znam się na statkach niż na sukniach, panno Langley —

roześmiał się kapitan — i muszę przyznać, że to jest jeden z

najlepszych statków, jakim kiedykolwiek dowodziłem.

— Teraz to ja przyjmuję komplementy! — powiedział markiz,

gdy dołączył do nich.

— Zupełnie słusznie — przyznała Zia. — „Jednorożec" jest

wspaniały!

Gdy wracali do salonu, markiz zaczął się zastanawiać, czy Zia

uważa, że właściciel statku też jest wspaniały. Był tak

przyzwyczajony do adoracji ze strony swych kolejnych zdobyczy, że

teraz doszedł do wniosku — choć musiał przyznać, że to było

śmieszne — iż brakuje mu komplementów.

Kiedy zasiedli do kolacji, Zia stwierdziła, że jedzenie jest równie

wyborne co poprzedniego wieczoru i wkrótce zapomniała o swoim

wyglądzie, gdyż ponownie zaczęli wspominać stare czasy.

— Może opuszczę niedługo pański dom — powiedziała trochę z

tęsknotą w głosie — ale jeśli będzie pan organizował steeplechase,

czy pozwoli mi pan wziąć w nim udział?

background image

— Oczywiście, że nie! — odparł markiz. — Steeplechase'y nie są

dla kobiet, ale jeśli będę organizował point-to-point, co czasem robię

w lecie, to wprowadzę do programu wyścig dla pań i będziesz mogła

się ścigać.

Przez chwilę Zia przyglądała się figlarnie markizowi, po czym

powiedziała:

— Jako nieodrodna córka papy, jeśli wasza lordowska mość

pożyczy mi jednego ze swoich wspaniałych koni, wolałabym ścigać

się z panem!

— I naprawdę sądzisz, że mogłabyś wygrać? — zapytał markiz.

Spodziewał się, że odpowie, iż to niemożliwe, ale chciałaby

spróbować, lecz Zia odrzekła:

— Uważam, że gdyby pozwolił mi pan wybrać konia i poznać go

przed wyścigiem, to miałabym szansę. — Markiz uniósł brwi, a jego

podopieczna wyjaśniła: — Papa mówił, że gdy konie lubią się ścigać,

zawsze należy wytłumaczyć im, czego się od nich oczekuje. Jeżeli

przyzwyczajone są do jeźdźca, będą chciały sprawić mu przyjemność.

Markiz chciał powiedzieć Zii, że ma bujną wyobraźnię, ale

przypomniał sobie, iż pułkownik Langley mówił to samo swoim

młodym oficerom przed wyścigami konnymi pułków, w których pułk

królewski zawsze się wyróżniał.

— Chcę powiedzieć — tłumaczyła dalej Zia — że jeśli będę

mogła porozmawiać z moim koniem i powiem mu, że ma pokonać

pańskiego konia, wtedy może mogłabym być na mecie przed panem.

background image

— Sądzę, że uciekasz się do magii — odparł markiz — a to jest

wyraźne naruszenie wszystkich reguł gry!

Zia tylko się zaśmiała.

— Gdybym miała szansę zademonstrowania panu tego, o czym

mówię — powiedziała — zrozumiałby pan wszystko.

Tak się składało, że markiz to rozumiał. Nigdy przedtem nie

spotkał kobiety znającej sekrety jazdy konnej, tak jak znali je Cyganie

i dżokeje, odnosząc największe sukcesy w wyścigach, w których brali

udział.

Leżąc już w łóżku markiz musiał przyznać, że przyjemnie spędził

czas. Był całkowicie pewien, że Zia będzie miała ogromne

powodzenie w Londynie. Pomyślał, że jest oryginalną niezwykłą i

bardzo uroczą młodą dziewczyną. Zdecydował, że powie swojej babce

o balach, jaki wyda na cześć Zii: jeden — w domu Okehamptonów w

Londynie, a drugi — w zamku na wsi.

„Czegoż więcej mogłaby pragnąć dziewczyna w jej wieku —

powiedział do siebie. — Gdy będzie ubrana lepiej niż inne

debiutantki, szybko podbije serce jakiegoś dystyngowanego młodego

arystokraty, a ja szlachetnie spełnię swój obowiązek, tak jak jej

rodzice by sobie życzyli".

Markiz robił w myślach przegląd młodych ludzi, zastanawiając

się, który najbardziej by się nadawał na męża Zii, ale przyłapał się na

tym, że odrzuca jednego po drugim. Choć w ich żyłach płynęła

„błękitna" krew, choć mieli znakomite nazwiska i mieli odziedziczyć

background image

ważne tytuły, zdaniem markiza żaden nie był wart tak niezwykłej i

uroczej osoby, jaką była Zia.

Markiz zdawał sobie sprawę, że mając tak ogromny majątek, Zia

będzie mogła przebierać wśród kandydatów. Jednak ani przez moment

nie mógł sobie wyobrazić Zii jako żony któregoś ze swych

znajomych, którzy od czasu ukończenia szkoły nie robili nic innego,

tylko gonili za aktoreczkami i rozpustnicami. Pomyślał też o

szlachetnie urodzonych młodych ludziach, którzy utrzymywali, jak

było wiadomo markizowi, przystojnych ujeżdżaczy koni w

eleganckich willach w St. John's Wood*.

Z rozmowy, jaką przeprowadził z Zią, markiz wywnioskował, że

dziewczyna nie wie nic o tak zwanych innych zainteresowaniach w

życiu mężczyzny. Niewątpliwie byłaby w najwyższym stopniu

zaszokowana, gdyby dowiedziała się o nich. W jej niebieskich oczach

było coś bardzo czystego i niewinnego. Równocześnie pełne były

jakiejś trudnej do określenia duchowej tajemnicy.

„Niech to wszyscy diabli! — pomyślał sobie. — Musi istnieć

jakiś porządny mężczyzna, który będzie wierny żonie takiej jak Zia!"

Zaczął zastanawiać się, czy w przyszłości Zia stanie się podobna do

Yasmin i tych wszystkich kobiet, z którymi zetknął się w życiu. Kiedy

jadł kolację w domu innego mężczyzny podczas jego nieobecności, a

potem zabawiał się z jego żoną, zawsze odczuwał coś w rodzaju

zażenowania.

* St. John's Wood — drogi rejon Londynu, znany głownie ze

znajdujących się tam klubów dla dżentelmenów. (Przyp. tłum.)

background image

Miał wrażenie, jakby kogoś okradał, ale takie zachowanie

stanowiło część życia towarzyskiego wyższych sfer, w jakich się

obracał. Było powszechnie przyjęte, że jeśli mąż nie zajmuje się żoną

lub ma „inne zainteresowania", nie istniał powód, dla którego żona

powinna pozostać wierna swemu prawowitemu małżonkowi.

A mimo to właśnie wierności Okehampton oczekiwałby od

własnej żony. Zaraz jednak pomyślał cynicznie, że za dużo żąda. Czy

mógłby być pewien, że będąc poza domem choćby przez jedną noc,

kochanek jego żony nie spałby w jego łóżku?

Ta myśl tak zirytowała markiza, że zrzucił kołdrę, wstał z łóżka i

podszedł do jednego z okienek w kajucie. Rozsunął zasłony i zobaczył

gwiazdy na niebie, których blask odbijał się w morzu. Widok był

przepiękny i bardzo romantyczny. Markiz stał zapatrzony przez

dłuższy czas, a potem wrócił do łóżka, mówiąc do siebie z

wściekłością:

— Wszystkie kobiety są niewierne, perfidne i podstępne! Nigdy

się nie ożenię!

Rozdział 4

Wreszcie „Jednorożec" dotarł do Londynu i płynął Tamizą

wzdłuż nabrzeża. Dwukonny powóz markiza czekał już na

podróżnych i kiedy jacht zarzucił kotwicę, markiz zabrał Zię na brzeg.

Dziewczyna bardzo ładnie podziękowała kapitanowi za podróż i

przyjemne spędzenie czasu na jachcie. Gdy odjeżdżali, powiedziała

śpiewnym głosem:

background image

— To było bardzo... bardzo... ekscytujące!

— Mam nadzieję, że równie dobrze będziesz się bawić w

Londynie — rzekł markiz. — Chcę też pokazać ci mój zamek w

Sussex.

Zia uśmiechnęła się.

— Ale przede wszystkim pragnę zobaczyć pańskie konie!

Markiz zastanawiał się, czy mógłby zabrać ją na przyjęcie, jakie

miał zamiar wydać w następny weekend. Skoro nie będzie Yasmin,

zostanie puste miejsce, ale, pomyślał markiz, to nie jest typ przyjęcia,

na który można zabrać debiutantkę.

„Zostawię ją z babcią w Londynie — zdecydował — i dopiero za

tydzień przyjedzie do zamku".

Kiedy przybyli do domu Okehamptonów na Park Lane, wspaniała

rezydencja oraz wyposażenie wnętrza, meble i obrazy zrobiły na Zii

ogromne wrażenie. Markiz był niezmiernie dumny z tego domu,

którego wystrój był dziełem jego matki, osoby o wybornym guście. W

środku nie było żadnych egzotycznych roślin ani pokrowców na

meble czy ozdóbek, modnych od czasu wstąpienia na tron królowej

Wiktorii. Babka markiza wychowała się na dworze królewskim za

czasów regencji Jerzego IV i była bardzo przywiązana do panujących

wtedy zwyczajów i mody.

Zia nie zdawała sobie sprawy, iż to, co widzi, uważane jest przez

ludzi wyznających zasady obecnej epoki wiktoriańskiej za

staromodne. Uznała, że dom jest piękny; przemawiał do niej w sposób

trudny do wyrażenia.

background image

Starsza pani została wcześniej powiadomiona o przyjeździe

wnuka i Zii, czekała więc na nich w salonie zajmującym prawie całe

pierwsze piętro rezydencji. Był to piękny pokój, zawieszony obrazami

przeważnie

francuskich

malarzy

i

oświetlony

ogromnymi

świecznikami z setką świec na każdym. Gdy weszli, Zia poczuła się

jak w pałacu z bajki.

Z pewnym zdziwieniem markiz stwierdził, że podczas powitania z

jego babką, która onieśmielała większość ludzi, Zia nie była ani trochę

speszona. Dygnęła z wdziękiem przed wdową a potem powiedziała z

entuzjazmem:

— Bardzo pragnęłam panią poznać. Jego lordowska mość

opowiadał mi o przyjęciach, jakie kiedyś pani wydawała. Podobno

były najznakomitsze w całym Londynie.

— Czy tego oczekujesz ode mnie? Bym wydała przyjęcie dla

ciebie? — zaśmiała się markiza.

— O, nie! — zaprzeczyła Zia. — Ale wchodząc do tego pokoju

zastanawiałam się, jak uroczo musiała pani wyglądać w salonie, który

przypomina mi scenę ze sztuki Szekspira.

Markiza ponownie roześmiała się.

— Sądzę, Rayburnie — zwróciła się do wnuka — że Zia uważa

nas za nierealne postacie, a nie za rzeczywistych i często bardzo

nudnych ludzi.

— Jestem pewien, że to nie dotyczy ciebie, babuniu! —

powiedział markiz. — Jeśli o mnie chodzi, to jestem zachwycony, że

background image

ktoś traktuje mnie jako nierealną postać, a nie jak zgorzkniałego

śmiertelnika.

Markiz dostrzegł zdziwienie w oczach babki i uświadomił sobie,

że mówi trochę bez zastanowienia, dlatego też szybko zmienił temat

rozmowy opowiadając, w jaki sposób uratował Zię z rąk ojca

Proteusa.

Babka słuchała go zdumiona.

— Tę historię musisz zatrzymać dla siebie — powiedział — bo

jak dobrze wiesz, babuniu, od razu stałaby się sensacją w każdym

salonie i klubie w Londynie!

— Nigdy nie słyszałam o czymś równie haniebnym! — oburzyła

się markiza, wysłuchawszy opowiadania. — Moje biedne dziecko!

Musiałaś przejść męczarnie, zanim mój wnuk cię uratował!

— Straciłam już nadzieję, że się stamtąd wydostanę —

powiedziała Zia — ale jego lordowska mość mówi, że powinnam o

tym zapomnieć... i to właśnie próbuję zrobić.

— Zapomnisz o tym, jak tylko kupimy ci najśliczniejszą suknię,

jaką znajdziemy, a mój wnuk roześle zaproszenia na twój pierwszy

bal.

Wdowa po markizie spojrzała pytająco na wnuka, który

odpowiedział:

— Zamierzam wydać jeden bal tutaj, babuniu, a także drugi w

zamku. Wiem, że tego oczekiwaliby ode mnie rodzice Zii.

background image

— Naturalnie, że tak! — pochwaliła pomysł starsza pani. — A

ponieważ chcesz, by zapraszano Zię na inne bale, musisz jak

najszybciej rozesłać zaproszenia.

— Chyba śnię! — wykrzyknęła Zia. — To jest tak ekscytujące, że

pragnę tańczyć i śpiewać, i nigdy nie przebudzić się z tego snu!

Markiz i jego babka roześmiali się. Kiedy zeszli na obiad,

Okehampton poczuł, jak zaraża się entuzjazmem dziewczyny, i

pomyślał, że całkiem zabawnie będzie urządzić bal w domu w

Londynie, czego do tej pory nigdy nie robił. Po obiedzie markiza

posłała po powóz i oświadczyła, że zabiera Zię na zakupy.

— Zaczniemy od toalet, które można od razu kupić —

powiedziała — i każemy je przysłać do domu do przymiarki.

Zamówimy też kilka innych, aby uszyto je możliwie jak najszybciej i

kupimy do nich dodatki.

— Wygląda to na niezwykłe przedsięwzięcie — zauważył markiz.

— Cieszę się, że nie chcecie, bym wam towarzyszył.

— Tego by jeszcze brakowało! — żachnęła się babka. — Tak jak

wszyscy Anglicy siedziałbyś ze znudzoną miną uważając, że

przebywanie w budynku podczas tak słonecznego dnia to zbrodnia

przeciwko naturze!

Zia roześmiała się.

— Nie wątpię, że tak by było! Papa zawsze mówił, że z

przyjemnością patrzy na mamę w pięknej, nowej sukni, ale nie życzy

sobie słyszeć o żadnych przymiarkach ani zakupach.

background image

Markiz towarzyszył obu damom do drzwi frontowych, by

odprowadzić je do powozu. Potem udał się do swojego gabinetu, gdyż

wiedział, że pan Barrett czeka, by wręczyć mu korespondencję. Nie

pomylił się. Zaraz zjawił się pan Barrett.

— Są dwa listy, milordzie, które, jak sądzę, chciałby pan najpierw

zobaczyć. Jeden z banku, zawiera szczegółowe zestawienie majątku

panny Langley, drugi — od namiestnika królewskiego z Kornwalii.

— Mam nadzieję, że się czegoś od niego dowiem! — wykrzyknął

markiz.

Pan Barrett wręczył mu list. W miarę lektury zmieniał się wyraz

twarzy markiza.

— Czytałeś to, Barrett? — zapytał.

— Tak, milordzie.

— Jak ten przeklęty człowiek mógł umknąć tak szybko? Skąd

mógł wiedzieć, że komisarz policji zamierza go aresztować?

— Złe wieści szybko się rozchodzą, milordzie — zauważył pan

Barrett.

— Przypuszczalnie dowiedział się, że „Jednorożec" zawinął do

portu w Plymouth, i wywnioskował, że kontaktuję się z

namiestnikiem królewskim i komisarzem policji.

— Z pewnością właśnie tak było — zgodził się pan Barrett — jak

pisze namiestnik, klasztor opustoszał, oprócz zakonnic i starego

schorowanego księdza nie ma nikogo.

Markiz ponownie zerknął do listu.

background image

— Siostra Marta wyjechała do Londynu, tak więc dowiemy się

czegoś więcej, gdy przyjedzie dziś wieczorem.

— Jako że to będzie bardzo późno, milordzie — powiedział pan

Barrett — czy nie lepiej byłoby dla tej młodej kobiety, by poszła spać,

a porozmawiałby pan z nią rano?

— Dobrze — zgodził się markiz. — Jednocześnie martwi mnie,

że ta banda przestępców wciąż jest na wolności.

— Czy wasza lordowska mość uważa — z wahaniem zapytał pan

Barrett — że pannie Langley grozi z ich strony jakieś

niebezpieczeństwo?

— Nigdy nic nie wiadomo. Są wściekli, że uciekła i że my wiemy

o ich zakusach.

Pan Barrett był wyraźnie zmartwiony. Markiz, jak gdyby sam się

pocieszając, powiedział:

— Nie trzeba niepokoić panny Zii. Nie wierzę, żeby ten Proteus

był na tyle głupi, by zwracać na siebie uwagę, wiedząc, iż policja jest

na jego tropie.

— Zapewne ma pan rację, milordzie — zgodził się pan Barrett. —

Zresztą teraz panna Zia jest pod opieką markizy, nie będzie więc

nigdzie się sama oddalać.

— Oczywiście, że nie — przytaknął markiz.

Pomimo to pomyślał, że powinien babce uświadomić, iż ze

względu na bezpieczeństwo Zii muszą mieć się na baczności. Podczas

podroży na wieś lokaj jadący na koźle powinien mieć w kieszeni

naładowany pistolet.

background image

Broń była rzeczą niezbędną w czasach, kiedy rozbójnicy

grasowali po kraju, szczególnie na południu. Kilka lat temu markiz

słyszał o napadzie na dyliżans. Był pewien, że większość ludzi

zostawia swoje pistolety w domu, a nawet jeśli ma je w powozie, to są

nienaładowane. Pocieszył się myślą, że Proteus nie ryzykowałby

swojej wolności, jeśli nie życia, by zrobić coś tak zuchwałego.

— Porozmawiam z panną Zią — powiedział. Naturalnie, nie chcę,

żeby mówili o tym służący.

Pan Barrett był tego samego zdania i wręczył markizowi list z

banku. Pismo składało się z kilku stron zapisanych cyframi

dotyczącymi depozytów i akcji posiadanych przez Zię Langley.

Kiedy markiz spojrzał na pierwszą stronę, na której podano całą

sumę, był wyraźnie zdziwiony. Z tego, co powiedział mu pan Barrett,

wywnioskował, że lady Langley zostawiła ogromny majątek, ale w

rzeczywistości był on o wiele większy, niż markiz się spodziewał.

Pan Barrett widząc zaskoczenie markiza, pośpieszył z

wyjaśnieniem:

— Gdy jej lordowska mość poślubiła brata pułkownika, nie była,

jak wnoszę, aż tak zamożna, ale przez lata zmarło wielu jej krewnych

i zapisało jej w testamencie sporo ze swych majątków. Oprócz tego

pieniądze łady Langley zostały tak dobrze zainwestowane, że w kilku

wypadkach przyniosły stokrotne zyski.

— Rozumiem — powiedział markiz. — Mimo to nie jest dobrze,

gdy młoda dziewczyna posiada tak ogromną fortunę.

background image

— Wasza lordowska mość ma z pewnością na myśli „łowców

posagów" — zauważył pan Barrett.

— W rzeczy samej! — zgodził się markiz. — Liczę na to, Barrett,

że będziesz bacznie pilnował młodzieńców pukających do drzwi,

przysyłających kwiaty i liściki miłosne, będziemy „tłumili ich zapał w

zarodku".

— Sądzę — powiedział pan Barrett — iż trudno będzie znaleźć w

Londynie mężczyznę, który nie pragnąłby położyć swych łap na tak

ogromnym majątku. Poza tym, panna Langley jest jedną z najbardziej

uroczych młodych dam, jakie znam!

— Nie rozumiem, dlaczego zawsze pakuję się w takie kłopoty! —

zauważył markiz zirytowany. — Wiesz równie dobrze jak ja, Barrett,

że jeśli Zia poślubi nieodpowiedniego człowieka, będę to miał na

sumieniu do końca życia.

Widać było, że pan Barrett zastanawia się nad stosowną

odpowiedzią kiedy drzwi gabinetu otworzyły się i do pokoju wszedł

Harry Blessington.

— Jak się masz, Rayburnie! Dzięki Bogu, że wróciłeś! Stęskniłem

się już za tobą.

— Wróciłem — odparł markiz — i mam dla ciebie zadanie.

— Zadanie? — zapytał Harry.

Kiedy markiz podał mu pismo z banku, pan Barrett odszedł po

cichu, wiedząc, że dwaj przyjaciele maja sobie sporo do powiedzenia.

Harry przeczytał, a potem zagwizdał długo i przeciągle.

— Wiedziałem, że będziesz zdziwiony! — powiedział markiz.

background image

— Jestem zdumiony! — odrzekł Harry. — Kto mógłby

przypuszczać, że córka pułkownika okaże się tak bogata?

— Szkoda, że sam pułkownik nie mógł skorzystać z tych

pieniędzy — zauważył markiz. — Stać by go było na lepsze konie.

— Powiedz mi, jaka ona jest? — zapytał Harry. — Nie mów mi,

że nie jeździ dobrze konno, bo przestanę wierzyć w dziedziczność.

— Mam ci sporo do opowiedzenia— odrzekł markiz.

Mówiąc to, usiadł w wygodnym fotelu i kiedy Harry zajął miejsce

obok niego, opowiedział mu dokładnie, co się wydarzyło wKornwalii.

Harry słuchał w milczeniu i dopiero gdy markiz skończył, odezwał

się:

— Na Boga, Rayburnie! Gdybym cię nie znał tak dobrze,

pomyślałbym, że piłeś! Ta historia to całkiem jak sztuka w teatrze, a

nawet coś więcej!

— To samo i ja pomyślałem — powiedział markiz. — Pytanie, co

my teraz z tym zrobimy?

— To znaczy, że historia się nie zakończyła?

— Nie, dopóki ten fałszywy ksiądz i jego wspólnicy są na

wolności! I tu właśnie musisz mi pomoc.

Harry spojrzał na markiza.

— Oczywiście, że ci pomogę. Przynajmniej będziesz myślał o

czym innym.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał markiz.

— Mam dla ciebie złe wiadomości.

background image

Markiz zesztywniał i zanim przyjaciel zdążył cokolwiek

powiedzieć, wiedział, z czym przyszedł Harry.

— Dzisiejszej nocy zmarł lord Caton! — zaczął przyjaciel.

Tego się markiz spodziewał, ale z głosu Harry'ego domyślił się,

że chodzi o coś więcej.

— Moja przyjaciółka Irene, która przyjedzie na bal do zamku,

otrzymała wczoraj list od Yasminy Caton — ciągnął Harry.

Markiz wiedział już, co było w tym liście.

— Yasmin napisała Irene, oczywiście w wielkiej tajemnicy, że

poprosiłeś ją, by została twoją żoną, jak tylko będzie wolna.

Powiadomiła ją też, że urodzi twoje dziecko!

Markiz spodziewał się takich wieści, a jednak słowa Harry'ego

uderzyły go jak strzała. Podniósł się i odwrócił plecami do przyjaciela,

spoglądając na kominek, który, teraz w lecie, wyłożony był kwiatami.

— To kłamstwo! — powiedział z naciskiem po kilku minutach

milczenia.

— Wiem! — odpowiedział Harry. — Ale co zamierzasz z tym

zrobić?

Markiz odwrócił się.

— A co, u diabła, mogę zrobić? — zapytał.

Zia wracała z Bond Street zachwycona, że mogła zobaczyć

najnowsze i najbardziej wyszukane fasony. Markiza zamówiła całe

mnóstwo sukien, które poleciła dostarczyć do przymiarki do domu

Okehamptonów. A Zia, którą zmuszono w klasztorze do noszenia

background image

ohydnej czarnej sukni i sztywnej bawełnianej bielizny odpowiedniej

dla zakonnicy, rozkoszowała się widokiem jedwabnych nocnych

koszulek i szlafroków w sklepie z elegancką damską bielizną.

— To wszystko jest tak emocjonujące! — powiedziała, kiedy

wracały na Park Lane. — Jakże mam pani dziękować za łaskawość

wobec mnie?

— Bawię się równie dobrze, jak i ty! — odparła babka markiza.

— Przypuszczam, że każda kobieta marzy o chwili, kiedy będzie ją

stać na najdroższe i najpiękniejsze stroje.

Zia milczała przez chwilę, po czym zapytała:

— Czy pomoże mi pani obdarzyć pieniędzmi tych, którzy ich

potrzebują?

Starsza pani popatrzyła w zadumie na dziewczynę.

— Naturalnie, że ci pomogę, kochanie — odpowiedziała.

— Jestem pewna, że jego lordowska mość także będzie w stanie

mi doradzić — mówiła dalej Zia — ponieważ nie chcę dowiedzieć się,

że wszystko, co dam dla biednych, znalazło się w kieszeni kogoś w

rodzaju ojca Proteusa.

— Jesteś bardzo rozsądna, moje dziecko, i taka musisz pozostać.

Pieniądze to odpowiedzialność i cieszę się, że chcesz pomagać innym,

mniej szczęśliwym od ciebie.

— Oczywiście, że chcę — odpowiedziała Zia — i chciałabym,

jeśli jego lordowska mość mi pozwoli, wysłać kogoś kompetentnego i

życzliwego do opieki nad starymi zakonnicami w klasztorze. — Tu

background image

Zia westchnęła. — Często były głodne, podczas gdy ojciec Proteus,

jestem tego pewna, ucztował ze swoimi wspólnikami.

— Porozmawiam o tym z wnukiem — obiecała markiza.

— Mam tylko nadzieję — w zadumie powiedziała Zia — że

ojciec Proteus i ci okropni ludzie, którzy byli z nim, siedzą już za

kratkami.

O to właśnie zapytała markiza po kolacji, gdy jego babka udała

się na gorę, a Harry'ego, który zjadł z nimi posiłek, nie było w pokoju.

Podczas kolacji rozmawiali o wszystkim, tylko nie o przeżyciach Zii

w Kornwalii. Jednak dziewczyna była na tyle inteligentna, by

zauważyć, że markiz coś przed nią ukrywa.

Teraz kiedy odprowadziwszy babkę do sypialni, wrócił do salonu,

Zia go zagadnęła:

— Miał pan zapewne wiadomości od namiestnika królewskiego i

komisarza policji. Co zrobili z ojcem Proteusem?

Markiz chciał skłamać, ale pomyślał, że to byłby błąd. Zawahał

się chwilę nad odpowiedzią, a Zia zapytała szybko:

— On uciekł, prawda?

— Tak — z wahaniem przyznał markiz. — Kiedy policja dotarła

do klasztoru, nie było śladu ani po nim, ani po jego ludziach.

Zia splotła palce, a w jej oczach markiz zobaczył strach.

— On nigdy mi nie wybaczy i bez względu na to, czy dostanie

moje pieniądze, czy nie, będzie chciał mnie... zabić...

— Bzdura! — ostro powiedział markiz. — Nie wolno ci tak

myśleć! Uciekł, ponieważ się bał, a ktoś musiał go ostrzec, że policja

background image

chce go aresztować. Mógł wsiąść na statek do Ameryki albo ukrywa

się w Szkocji czy południowej Anglii. Wie, że teraz nie wyciągnie od

ciebie żadnych pieniędzy.

— Ale... może chcieć się... zemścić.

— Nie, jeśli nie będzie się to mu opłacało — odparł markiz. —

Bądź rozsądna, Zio. Pamiętaj, że teraz, kiedy jesteś ze mną, on wie, że

nic nie zyska tropiąc ciebie. Istnieje wiele innych kobiet na świecie,

od których będzie próbował wydusić pieniądze.

— Ma pan rację... naturalnie! — powiedziała Zia. — Mimo to...

boję się. — Wzdrygnęła się i dodała cichutko: — Mieszkałam z nim

pod jednym dachem... Wiem, jaki jest bezlitosny... i z jaką

determinacją robi to, co zamierzył.

— Powtarzam — przerwał jej markiz — nie stanowi on żadnego

niebezpieczeństwa ani dla ciebie, ani dla mnie, więc zapomnijmy o

nim! — I widząc zmartwioną twarz Zii dodał: — Dziś wieczorem

przyjeżdża siostra Marta. Zastanów się nad tym, co możemy dla niej

zrobić.

— Przyjeżdża tutaj? — zapytała Zia. — Tak się cieszę! Czy

ojciec Proteus nie skrzywdził jej?

— Może nie jest aż tak niebezpieczny, jak sądzisz — zażartował

markiz, ale w oczach Zii zobaczył strach i wiedział, że żadne słowa

nie rozwieją jej obaw.

Było po północy, kiedy pod eskortą policjanta do domu

Okehamptonów przyjechała siostra Marta. Zgodnie z poleceniem

markiza, pan Barrett zabrał ją na górę do ochmistrzyni, która

background image

wprowadziła dziewczynę do przytulnej sypialni. Podczas gdy

pokojówka rozpakowywała małą walizkę gościa, przyniesiono na tacy

kolację. Siostra Marta z przyjemnością wszystko zjadła, a potem

położyła się do łóżka i zasnęła w spokoju.

Obudziła się wcześnie, bo przywykła do porannych modlitw w

kaplicy; rozejrzała się po sypialni, która wydała jej się ogromna.

Myślała właśnie o chorobie starego księdza, który w ostatnich

miesiącach naprawdę ciężko zaniemógł, gdy otworzyły się drzwi i do

pokoju zajrzała Zia. Zobaczywszy, że siostra Marta już nie śpi,

wydała okrzyk radości i podbiegła do jej łóżka.

— Nareszcie jesteś! Tak się cieszę, że cię widzę! — zawołała.

Potem, gdy przyjrzała się bliżej dziewczynie, zapytała:

— Co się stało? Skąd masz te siniaki na twarzy?

— Saul mnie uderzył! — odpowiedziała siostra Marta. —

Pamiętasz tego mężczyznę z blizną?

Zia usiadła na łóżku.

— Tak i zawsze bałam się, że któryś z nich może nam zrobić

krzywdę. Co się działo po mojej ucieczce?

— Popchnęli mnie i chyba straciłam przytomność — odparła

siostra Marta. — Później dowiedziałam się, że ojciec Proteus, pomimo

zranionej nogi, opuścił klasztor razem z czwórką swych wspólników i

zabrał ze sobą wszystkie wartościowe rzeczy.

Zia patrzyła na nią, szeroko otwierając oczy, a siostra Marta dalej

opowiadała głosem, w którym brzmiało przerażenie.

background image

— Trudno ci będzie w to uwierzyć, Zio, ale ojciec Proteus

ogołocił cały ołtarz. Zabrał lichtarze, naczynia na komunię, nawet

krzyże, bo większość z nich zrobiona była ze srebra.

— To najbardziej diabelski człowiek, jaki kiedykolwiek istniał!

— wykrzyknęła Zia. — Ale dlaczego policja go nie złapała!

— Przybyli zbyt późno — odpowiedziała siostra Marta. —

Słyszałam, że w nocy po twojej ucieczce przyjechał do klasztoru jakiś

mężczyzna i uprzedził ojca Proteusa, że przyjedzie policja.

Zia pomyślała, że markiz miał rację: szpieg ojca Proteusa

obserwował, jak „Jednorożec" zawijał do portu w Plymouth, i

prawdopodobnie wtedy dowiedział się, że markiz skontaktował się z

namiestnikiem królewskim i z policją.

— Czy wiesz, dokąd pojechali? — zapytała Zia.

— Nie wiem — odpowiedziała siostra Marta — ale mam

wrażenie, że jest w Londynie.

— Dlaczego w Londynie? — z ciekawością zapytała Zia.

— Przypadkiem słyszałam, jak mówił, że „ma już dość klasztoru i

że chce znów używać życia w Londynie!"

— Muszę powiedzieć o tym markizowi — postanowiła Zia

zdrętwiała z przerażenia — a ty, siostro Marto, musisz być bardzo

ostrożna. Jestem pewna, że ojciec Proteus byłby wściekły, gdyby się

dowiedział, gdzie jesteś.

— Teraz, gdy nie może dostać w swoje ręce twoich pieniędzy, nie

będzie się nami przejmował.

— Na pewno nie dostanie ani grosza, markiz nad tym czuwa.

background image

— Uważam — powiedziała siostra Marta — że znajdzie inne

miejsce, które przejmie, tak jak przejął klasztor, i na tysiące sposobów

będzie przekonywać ludzi, by zawierzyli mu swoje oszczędności.

Zia przyznała jej rację. Ojcu Proteusowi udało się okłamać jej

ciotkę wmawiając jej, że jest dobrym i uczynnym księdzem. I wielu

rodziców w hrabstwie posłało swoje dzieci do klasztoru, ponieważ

ojciec obiecywał, że ich latorośle zdobędą dobre wykształcenie.

Był

wystarczająco

przebiegły,

by

zatrudnić

naprawdę

znakomitego nauczyciela muzyki i malarza. Zaangażował także trzy

starsze i doświadczone nauczycielki, które uczyły innych

przedmiotów, tak że dziewczęta bardzo chętnie przychodziły na

lekcje. Później, rozmawiając o tym z markizem, Zia powiedziała:

— Kiedy pan pomyśli o tym, milordzie, to dojdzie pan do

wniosku, że to był wyjątkowo inteligentny sposób na beztroskie życie.

Proteus mieszkał w klasztorze, który stał się jego domem, opłaty za

naukę były bardzo wysokie, choć podejrzewam, że nauczyciele nie

dostawali dużo.

— I nikt nie miał pojęcia, że nie był tym, za kogo się podawał? —

zapytał markiz.

— Nie, oczywiście, że nie! Rozmawiał tak, jakby był

autentycznym i pełnym poświęcenia księdzem, a kiedy ojciec

Anthony zachorował, od czasu do czasu, jeśli byli w klasztorze

goście, odprawiał msze w kaplicy. Ale teraz wiem, że to było czyste

bluźnierstwo, za które powinien zostać powalony przez piorun!

Markiz uśmiechnął się.

background image

— Miejmy nadzieję, że tak się stanie — powiedział — ale skoro

nigdy nie poznamy prawdy, zapomnijmy o nim!

Zia pomyślała, że chyba nigdy o nim nie zapomni, ale nie

odezwała się.

Podczas rozmowy z siostrą Martą markiz z ogromną życzliwością

zapytał ją, co dalej zamierza.

— Jeśli pragniesz przenieść się do innego klasztoru — powiedział

— pomówię z arcybiskupem katedry westminsterskiej, żeby przyjęto

cię do najlepszego klasztoru, jaki nam poleci.

Siostra Marta wzięła głęboki oddech, ale nic nie powiedziała,

więc markiz mówił dalej:

— Mam jeszcze jedną propozycję, która może cię zainteresować.

Dlaczego nie miałabyś zdjąć na jakiś czas swojej zakonnej szaty i

pozostać tutaj w Londynie lub na wsi, i przekonać się, czy nie wolisz

zwykłego życia od poświęcenia się Bogu?

Markiz wiedział, że myśl o mieszkaniu razem z nimi wprawi

siostrę Martę w zakłopotanie, więc dodał:

— Mam wrażenie, że chciałabyś pomagać innym ludziom. W

mojej posiadłości w Sussex znajduje się szkoła. Nauczycielka, która

uczy w niej od wielu lat, starzeje się.

Markiz zobaczył błysk w oczach siostry Marty.

— Pan Barrett mówi, że szuka ona następczyni. Dopóki nie

znajdzie odpowiedniej, może chciałabyś jej pomagać. W swoim

domku ma przygotowany pokój dla nauczycielki, jaką jej przyślę.

Zanim siostra Marta mogła odpowiedzieć, Zia wykrzyknęła:

background image

— To cudowny pomysł! A jeśli przyjadę do zamku, tak jak jego

lordowska mość mi obiecał, będę mogła cię odwiedzić i przekonać

się, czy jesteś naprawdę szczęśliwa!

W oczach siostry Marty pojawiły się łzy. Nie była w stanie

wydusić z siebie ani słowa. Zia podskoczyła i otoczyła ramieniem

dziewczynę, mówiąc:

— Nie musisz się od razu decydować. Po prostu przemyśl to.

Porozmawiamy o tym i za dzień lub dwa damy odpowiedź jego

lordowskiej mości.

— Jesteś bardzo... miła — wyjąkała siostra Marta — i nie wiem,

co powiedzieć.

Zia nie chciała przedłużać takich wzruszających scen i

wyprowadziła siostrę Martę z gabinetu. Markiz został sam i podszedł

do okna, by wyjrzeć na ogród. Pomyślał, że niewiele znanych mu

kobiet tak by się zachowało jak Zia w stosunku do nieładnej, małej

zakonnicy, z którą nic ją nie łączyło. Wszystkie piękne kobiety, z

którymi spędzał czas, przejmowały się jedynie sobą. I często uważał

je za ostre i nietolerancyjne nawet wobec oddanej służby.

„Pułkownik Langley dobrze wychował Zię" — pomyślał markiz.

Ale wiedział, że to nie dzięki dobremu wychowaniu Zia troszczy się o

innych, lecz z potrzeby serca, a to było już co innego.

Teraz, w samotności, markiz znów zaczął rozmyślać o tym, co

usłyszał od Harry'ego. Wiedział, że Yasmin w bardzo subtelny sposób

będzie chciała go usidlić. Irene rozpowie o wszystkim, choć Harry

zmusił ją, by przysięgła na wszystkie świętości, że nie powtórzy

background image

nikomu tego, co napisała do niej Yasmin. Ale czy kobietom można

zaufać? Skąd pewność, że Irene nie powie — oczywiście w zaufaniu

— innej przyjaciółce, która nie powtórzy następnej, a ta — kolejnej?

W ciągu kilku dni historia zacznie krążyć po całym Londynie.

„Co mam robić? — dziesiątki razy pytał się markiz samego

siebie. — Co mogę zrobić?"

Nagle otworzyły się drzwi gabinetu i wszedł Harry.

— Przepraszam za spóźnienie, Rayburnie — powiedział — ale

jeden z moich koni okulał i musiałem odprowadzić go do stajni.

— Zawsze możesz pożyczyć jednego ode mnie — zaproponował

markiz.

— O to właśnie chciałem cię prosić — odpowiedział Harry.

— Jakie masz plany na dzisiaj?

— Myślałem, żeby przejechać się konno. Potem wydajemy obiad

połączony z przyjęciem, na które, jeśli pamiętasz, jesteś zaproszony.

— Oczywiście, że pamiętam. Jeśli istnieje osoba, z którą

przyjemnie mi się gawędzi, to jest nią na pewno twoja babka. —

Markiz spojrzał przez okno, a Harry mówił dalej: — Ale, ale, nie

miałem jeszcze okazji wyrazić mojego podziwu dla twojej

podopiecznej. Ona jest urocza, Rayburnie, urocza pod każdym

względem! Mam tylko nadzieję, że zdążysz nacieszyć się jej

widokiem, dopóki masz ją przy sobie, bo nie będzie to długo trwało!

— Na Boga! — z irytacją odpowiedział markiz. — Nie zaczynaj

pleść o małżeństwie dziewczyny, która nie miała jeszcze swojego

pierwszego balu.

background image

— Nie miałbym nic przeciwko założeniu się, że do czasu

drugiego balu oświadczy jej się z pół tuzina kawalerów! — zażartował

Harry.

Markiz nie odpowiedział. Po chwili jego przyjaciel odezwał się:

— Rayburnie, przestań robić miny, jakbyś miał zamiar kogoś

zamordować! Jeśli martwisz się Yasmin, to myślę, że znam

rozwiązanie.

— Naprawdę? — zapytał markiz, myśląc, że Harry żartuje.

Ponieważ przez większą część nocy Okehampton leżał

zastanawiając się, jakie jest wyjście z sytuacji, w jakiej się znalazł, nie

było mu wcale do śmiechu.

— To całkiem proste — powiedział Harry — i nie wiem,

dlaczego wcześniej o tym nie pomyśleliśmy.

— O czym?

— Że powinieneś się ożenić!

Rozdział 5

Markiz patrzył zdumiony na Harry'ego i miał właśnie mu

odpowiedzieć, gdy otworzyły się drzwi i lokaj ogłosił:

— Lord Charles Fane, milordzie!

Do pokoju wszedł przystojny młody człowiek.

— Rayburnie, właśnie dowiedziałem się od twojej babki, że

wróciłeś, i postanowiłem natychmiast cię odwiedzić.

— Jak się masz, Charles? — Markiz wyciągnął dłoń na powitanie.

— Jak sądzę, jeszcze się nie ustatkowałeś?

background image

— Oczywiście, że nie — odpowiedział Charles. — Chciałem

porozmawiać z tobą o twoim przyjęciu. Niestety, mąż Evelyn wrócił

do domu, więc nie będzie mogła przyjść.

— Kolejna ofiara! — wykrzyknął Harry, zanim markiz

powiedział cokolwiek.

— Cześć, Harry! — dopiero teraz zauważył go Charles. — A kto

jest tą pierwszą?

Zdając sobie sprawę, że popełnił błąd, Harry powiedział

pośpiesznie:

— Rayburn opowie ci o naszych kłopotach.

— Ale przedtem — odezwał się markiz, który nie miał zamiaru

zwierzać się Charlesowi — może napijesz się czegoś?

— Nie odmówię — ucieszył się lord Fane. — Zawsze uważałem,

że twój szampan jest najlepszym ze znanych mi trunków.

Markiz roześmiał się i podszedł do tacy, na ktorej stały kieliszki,

podczas gdy Charles rozsiadł się w wygodnym fotelu obok Harry'ego.

— Zastanawiałem się, co się z tobą dzieje — powiedział do

markiza, zajętego nalewaniem szampana — kiedy przypadkowo

zobaczyłem twoją babkę w towarzystwie prześlicznej młodej osóbki!

— Mówiłem dokładnie to samo — z zachwytem rzekł Harry.

— Ona jest naprawdę niewiarygodnie urocza — ciągnął Charles

— i jeśli nie zaprosisz mnie na kolację, to będę siedział przed twoimi

drzwiami, aż znowu ujrzę tę dziewczynę!

Mówił beztrosko, ale markiz poczuł się nagle zirytowany. Charles

Fane był jednym z najbardziej dowcipnych mężczyzn w Londynie.

background image

Jednocześnie robił niewiele oprócz wędrowania z jednego buduaru do

drugiego, a jego romanse trudno byłoby zliczyć. Markiz uważał, że

jest to ostatni mężczyzna, którego uznałby za odpowiedniego

kandydata na męża dla kogoś tak niewinnego jak Zia.

— Posłuchaj mnie, Charles — markiz zwrócił się do gościa,

wręczając mu kieliszek szampana. — Zia jest młoda i niezepsuta.

Harry i ja zamierzamy znaleźć jej męża wśród młodych ludzi o

nieskazitelnej reputacji. Tak więc trzymaj się od niej z daleka!

Charles popatrzył na niego ze zdumieniem.

— Czy ty naprawdę chcesz mi rozkazywać, Rayburnie? —

zapytał. Posuwasz się za daleko. Nie pozwolę, żeby ktoś mi mówił:

„Nie depcz trawników", jeśli mam na to ochotę.

Markiz poczuł, jak rośnie w nim złość. Potem pomyślał sobie, że

Zia traktowałaby Charlesa, który był dwa lata starszy od markiza, jak

ojca. A on jako jej opiekun dopilnowałby, żeby widywała go możliwie

jak najrzadziej.

— Powiedz mi — mówił Charles — gdzie ją znalazłeś i kim ona

jest?

— To córka pułkownika Langley'a. Z pewnością go pamiętasz?

— rzekł po chwili Harry, gdyż markiz nie spieszył się z odpowiedzią.

— Oczywiście, że go pamiętam! —wykrzyknął Charles. — To

był najlepszy jeździec, jakiego kiedykolwiek widziałem, i niezwykle

przystojny mężczyzna! To pewnie dlatego jego córka wygląda jak

anioł, który zstąpił z Nieba.

Markiz podszedł do biurka.

background image

— Jeśli obaj zamierzacie w dalszym ciągu paplać w ten

idiotyczny sposób — powiedział gwałtownie — to lepiej przejdźcie

do innego pokoju, mimo że mam sporo spraw do omówienia z

Harrym.

Lord Fane skończył pić szampana.

— Nie wiem, czym cię obraziłem, Rayburnie — powiedział —

ale czuję, że jestem tu niepożądany! Niemniej jednak, chciałbym

wiedzieć, co z twoim przyjęciem?

— Postanowiłem przełożyć je na późniejszy termin! — odrzekł

markiz.

Harry popatrzył na niego zdziwiony, a Charles stwierdził:

— To dobrze, bo Evelyn nie może przyjść. Jak dotąd nikt, tylko

ona mnie interesuje, chyba że panna Langley zajmie jej miejsce!

Mimo że Charles zażartował, markiz jakoś nie mógł zdobyć się na

uśmiech.

— Powiadomię cię o następnym terminie — odezwał się chłodno

— ale to będzie dopiero za jakiś czas.

— Mam wrażenie, że ukrywasz coś przede mną — żalił się lord

Fane. — Jeśli nie zaprosisz mnie na przyjęcie, Rayburnie, to

przysięgam, że stanę się twoim śmiertelnym wrogiem! Może nawet

wyzwę cię na pojedynek!

Tym razem markiz roześmiał się, ale nie był to szczególnie

radosny śmiech.

— Ostatnim razem, kiedy spieraliśmy się — powiedział — przez

trzy tygodnie chodziłeś z ręką na temblaku.

background image

— No cóż, pomyślę o czymś innym — odparł Charles — ale to

nie będzie nic miłego!

Nagle markiz zauważył, że Harry marszczy brwi, i przypomniał

sobie, że lord Fane jest niepoprawnym plotkarzem. Postanowił więc

załagodzić sprawę.

— Nie bądź głupcem, Charles — rzekł pojednawczym tonem

markiz. — Wiesz, że kolacja bez ciebie byłaby śmiertelnie nudna. Po

prostu nie sądzę, żeby przyjęcie, jakie planowaliśmy urządzić, było

odpowiednie dla debiutantki, a trudno, żebym jechał do zamku i

zostawił ją tu samą z moją babką.

Charles, który był człowiekiem łagodnego usposobienia,

uśmiechnął się.

— Masz rację — przyznał. — I jeśli mnie uprzejmie poprosisz, to

wycofam się i pozwolę nieopierzonym żółtodziobom zalecać się do

dziewczyny. Ale ostrzegam cię, że w dalszym ciągu będę się o nią

starał!

— Chcę znaleźć odpowiedzialnego męża dla Zii — z naciskiem

powiedział markiz — a ty przecież nie masz zamiaru się żenić.

— Ty będziesz musiał się kiedyś ożenić, staruszku, by mieć

dziedzica — odpowiedział Charles. — Jeśli o mnie chodzi, sytuacja

jest całkiem inna. Moj brat ma trzech synów, tak więc nie mam żadnej

szansy na tytuł księcia.

— Co za szkoda! — uśmiechnął się Harry. — Byłbyś najbardziej

flirciarskim księciem, jakiego zna świat, ale niewątpliwie skandale

wokół ciebie zagrodziłyby ci drogę do zamku w Windsorze!

background image

— I dzięki Bogu! — odrzekł Charles. — Tak mi żal tych

wszystkich wystrojonych dżentelmenów ze świty królewskiej, którzy

pocieszają królową Wiktorię i godzinami wysłuchują jej peanów na

cześć zmarłego, nieodżałowanego księcia małżonka!

Harry i markiz zaśmiali się. Jednocześnie pomyśleli, że Charles

jest bardzo niedyskretny. Markiz modlił się, żeby lord Fane nigdy nie

dowiedział się o Yasmin albo o niedawnych przeżyciach Zii w

klasztorze.

Harry, który domyślił się, o czym myśli jego przyjaciel, zmienił

temat rozmowy, prosząc Charlesa, by powiedział im, jakie to skandale

krążą ostatnio po Mayfair. Cała trójka siedziała i zaśmiewała się z

nich, gdy nagle drzwi gabinetu otworzyły się na oścież i do pokoju

wbiegła Zia. Markiz stał odwrócony plecami do kominka, a Harry i

Charles siedzieli w skórzanych fotelach, o wysokich oparciach, tak że

nie było ich widać.

Zobaczywszy tylko markiza, podbiegła radośnie do niego.

— Proszę spojrzeć! Oto moja nowa suknia! Nigdy przedtem nie

posiadałam czegoś tak pięknego! — Głęboko odetchnęła i mówiła

dalej: — I co pan sądzi? Zostałam zaproszona na bal, który odbędzie

się dziś w nocy — mój pierwszy bal — i pańska babcia przyjęła

zaproszenie na kolację u księżnej Bedford!

— W takim razie musi mi pani obiecać pierwszy taniec —

odezwał się lord Fane i wstając z fotela, spojrzał figlarnie na markiza.

— Och, przepraszam! Nie wiedziałam, że jest tu ktoś jeszcze!

background image

— Pozwól, że przedstawię ci lorda Charlesa Fane'a — powiedział

markiz — ale nie wierz w nic, co będzie mówić!

— A teraz — wykrzyknął lord Charles — łamiesz wszystkie

zasady honorowej i uczciwej gry! Zapewniam panią, panno Langley,

że mówię teraz szczerą prawdę: jest pani najpiękniejszą osobą jaką

kiedykolwiek widziałem!

Przez chwilę Zia wyglądała na zdziwioną.

— Dziękuję, milordzie — odezwała się poważnie — ale zawsze

słucham mojego opiekuna.

Wszyscy zaśmiali się z jej odpowiedzi, a Zia dodała jeszcze:

— Muszę teraz iść na podwieczorek z jej lordowską mością ale

przedtem chciałam, żeby zobaczył pan moją suknię!

— Wyglądasz w niej bardzo ładnie — powiedział markiz.

Zia uśmiechnęła się do niego i wybiegła z pokoju, a wtedy

Charles zawołał:

— Ładnie?! No wiesz! W życiu nie słyszałem bardziej

nieodpowiedniego słowa! Czy ty na pewno, Rayburnie, posiadasz

choć odrobinę poezji w swojej duszy?

— Powiedziałem ci już, żebyś nie psuł Zii — odrzekł markiz. —

Ja również zjem z nimi podwieczorek i jeszcze raz ostrzegę moją

podopieczną, żeby cię nie słuchała!

— Fakt, że panna Langley przebywa w twoim domu, daje ci

niezasłużoną przewagę! — uskarżał się lord Fane.

Ale markiz już wyszedł z pokoju na korytarz. Doszedł prawie do

holu, kiedy zdał sobie sprawę, że Charles i Harry idą za nim. Dlatego

background image

też zatrzymał się na wypadek, gdyby Charlesowi przyszło do głowy

udać się za nim do salonu, gdzie do podwieczorku zasiadała Zia z jego

babką. Jednak lord Fane brał już od lokaja swój cylinder, rękawiczki i

laseczkę, a gdy wychodził, powiedział:

— Do zobaczenia, Rayburnie, dziś w nocy. Bezwarunkowo będę

domagać się pierwszego tańca!

Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Markiz spojrzał na

Harry'ego.

— On jest beznadziejny — powiedział — ale co można na to

poradzić?

— Nic — odpowiedział Harry — i jestem pewien, że Zia ma

wystarczająco dużo rozumu, żeby nie wierzyć w to, co jej powie.

Markiz jednak wciąż miał niezadowoloną minę, gdy wchodził po

schodach.

— Musimy pilnować, by takie paple jak Charles nie zawróciły jej

w głowie, ale żeby spotkała odpowiedniego człowieka, który będzie

dobrym mężem.

Obaj przyjaciele w ciszy wchodzili na gorę. Nagle Harry odezwał

się:

— Że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy! To takie

oczywiste i na pewno rozwiąże twoje problemy!

— O czym ty mówisz? — zapytał markiz.

— Mówiąc bez ogródek: im szybciej ty sam poślubisz tę

dziewczynę, tym lepiej!

background image

Zia pomyślała, że nie ma piękniejszego miejsca niż sala balowa w

domu księżnej Bedford. Panie w wieczorowych sukniach, z

klejnotami we włosach i na szyjach przypominały postacie z bajki.

Panowie w spodniach zapiętych pod kolanami i jedwabnych

pończochach, w surdutach, na których błyszczały ordery i

odznaczenia, także wyglądali imponująco. Zia była tak pochłonięta

podziwianiem gości, że nie zauważyła, iż ona sama przyciąga uwagę.

Markiz był tak przystojny, że trudno było go nie zauważyć. Kiedy

wszedł do sali balowej z Zią u boku, rozległ się szmer, który wydawał

się dochodzić z miejsc, gdzie siedziały wdowy obserwujące

tańczących. Panowie, którzy stali na końcu sali i zastanawiali się nad

wyborem kolejnej partnerki, zaniemówili, kiedy zobaczyli Zię.

Miała ona na sobie suknię, którą dostarczono do domu

Oketiamptonów w ostatniej chwili, ale na szczęście nie wymagała

wielu poprawek. Była biała, bo takiego koloru oczekiwano od

debiutantki. Duży dekolt ozdabiały kwiaty z diamentami w środku.

Tak samo wykończona była tiurniura i brzeg spódnicy, tak że Zia

lśniła przy każdym swoim ruchu.

Markiza pożyczyła Zii kilka diamentowych gwiazdek, które

zręczny fryzjer wpiął dziewczynie we włosy. Każdemu mężczyźnie,

który na nią spojrzał, wydawało się, że w jej oczach lśnią diamenty,

równie oślepiające jak te, które błyszczały w jej lokach.

Przed wyjściem na bal markiz przyznał, że nigdy nie widział tak

uroczej dziewczyny i że miał dotąd zupełnie inne wyobrażenie o tak

młodych osobach. Pomysł Harry'ego, by poślubił Zię, uważał jednak

background image

za niedorzeczny. Daleki był od takiego zamiaru. Ale wcześniej,

podczas ubierania się na kolację stwierdził, że przyjaciel całkiem

sprytnie to wymyślił.

Jedynym sposobem na położenie kresu plotkom rozsiewanym

przez Yasmin byłoby powiadomienie wszystkich, że się żeni. Gdyby

ogłosił swoje zaręczyny, dalsze kłamstwa Yasmin, że urodzi jego

dziecko, byłyby bezowocne. Wątpliwe, żeby w takich okolicznościach

ktokolwiek jej uwierzył. Zresztą zawsze obwiniano kobietę, gdy

wpadła w tego rodzaju tarapaty.

Cały towarzyski światek oczekiwał od markiza, że wcześniej czy

później wybierze sobie żonę, która stanie się ozdobą wyższych sfer

tak jak kiedyś jego babka i matka. Jednak markiz był wystarczająco

inteligentny, by wiedzieć, że Yasmin może sprawić mu wiele

kłopotów, jeśli nie odeprze jej oskarżeń. Harry miał rację, że jedynym

wyjściem z tej sytuacji jest małżeństwo markiza z inną kobietą.

Chociaż markiz z zasady nie tańczył, jak tylko pojawił się z Zią w

sali balowej, poprosił ją do tańca. Lord Fane właśnie szedł przez salę

w kierunku Zii, a do ich spotkania Okehampton nie chciał dopuścić.

— To takie ekscytujące! — powiedziała dziewczyna, gdy

poruszali się w takt romantycznej muzyki walca.

Nie rozumiała, dlaczego czuje lekki dreszcz przebiegający przez

jej pierś — to markiz był tak blisko niej i trzymał ją w ramionach.

— Wiedziałem, że ci się spodoba — odezwał się Okehampton. —

Ale pamiętaj, że wolno ci zatańczyć tylko raz z tym samym

background image

mężczyzną, po każdym tańcu wrócisz do mojej babki i usiądziesz

obok niej.

— Za oknem widać bajkowe światła w ogrodzie — zauważyła

Zia.

Zupełnie bezwiednie markiz mocniej ścisnął na chwilę wąską talię

dziewczyny.

— O, nie! — powiedział stanowczo. — Nie wyjdziesz z nikim do

ogrodu — rozumiesz?

— Oczywiście, że rozumiem, co pan do mnie mówi, ale

niepotrzebnie jest pan taki srogi! — Mówiąc to, uśmiechnęła się do

markiza, który poczuł, że zareagował zbyt gwałtownie.

— Nie chcę, żebyś zdobyła złą reputację na swym pierwszym

balu! — wyjaśnił.

— Pańska babcia powiedziała mi, jak mam się zachowywać —

odrzekła Zia — i obiecałam jej, że będę posłuszna.

— Mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy.

— To może być trudne, jeśli któryś z moich partnerów będzie

bardzo... przekonywający!

Przez chwilę markiz patrzył groźnie na Zię, ale po chwili zdał

sobie sprawę, że dziewczyna drażni się z nim.

— Na miłość boską Zio, bądź rozsądna! — poprosił. — Musisz

był świadoma, że dopiero co przybyłaś do Londynu, że jesteś moją

podopieczną i że wszyscy cię obserwują.

— Naprawdę? — zdziwiła się Zia i zmieniła temat. — Jakie to

szczęście, że znalazłyśmy tę piękną suknię! — Tu zniżyła głos i

background image

powiedziała: — Pańska babcia wyjawiła mi, ale nie mogę o tym

nikomu mówić, że ta suknia była zamówiona jako suknia ślubna dla

hiszpańskiej księżniczki, a teraz szwaczki będą siedziały całą noc, by

uszyć dla niej następną!

— Przypuszczam, że dobrze im za to zapłacą! — odparł cynicznie

markiz, ale zauważył, że Zia go nie słucha.

Rozglądała się po sali, a po chwili wyszeptała tak, że tylko markiz

ją słyszał:

— Obserwują nas! Ale sądzę, że nie tylko z powodu mojej sukni,

lecz ponieważ... pan tańczy z kimś tak mało ważnym jak ja!

— Kto ci o mnie opowiadał? — zapytał markiz.

Zia zaśmiała się.

— Pańska babcia, ochmistrzyni, wszystkie pokojówki, które się

mną zajmują, i kapitan Blessington!

— Co mówił Harry? — ostro zapytał markiz.

— Tego nie powiem, bo jestem pewna, że stanie się pan próżny

— odpowiedziała Zia — ale naprawdę... zdaję sobie sprawę, że to

wielki zaszczyt dla mnie, iż jestem pańską podopieczną.

Markiz nic na to nie odpowiedział i kiedy skończył się taniec,

zaprowadził Zię do babki. Wcześniej planował, że pójdzie do sali gier,

ale teraz stwierdził, że musi zostać i patrzeć, co robi Zia.

Rzeczywiście dziewczyna miała szalone powodzenie. Markiz

zauważył, że niemal każdy kawaler usiłował wpisać się w jej notesik

balowy, ale było więcej chętnych niż tańców. Zdziwił się, że w

przeciwieństwie do innych debiutantek, a było ich sporo na balu, Zia

background image

rozmawiała i śmiała się ze swoimi partnerami podczas tańca.

Najwidoczniej komplementy jej nie onieśmielały.

W drodze powrotnej do domu, siedząc w powozie obok markiza i

jego babki, Zia powiedziała:

— Dziękuję... bardzo dziękuję. To był najwspanialszy wieczór w

moim życiu!

— Bezwarunkowo miałaś wielkie powodzenie, moja droga! —

odpowiedziała starsza pani. — Jestem całkiem pewna, że jutro

dostaniemy mnóstwo zaproszeń na podobne bale i na wiele innych

przyjęć.

— Wprost wierzyć mi się nie chce, że to wszystko dzieje się

naprawdę! — półgłosem powiedziała Zia. — Jeszcze do niedawna

zastanawiałam się, jak mogłabym... umrzeć.

— Obiecałaś, że przestaniesz o tym myśleć — powiedział markiz.

— Cóż ja na to poradzę... teraz wydaje mi się, że znalazłam się w

świecie, który jest jak... Niebo.

— I mam nadzieję, że o tym będziesz myśleć — wtrąciła markiza.

— Czy pani wie! — wykrzyknęła Zia — że trzej dżentelmeni

pytali się, czy mogą mnie jutro odwiedzić i że chcą porozmawiać

tylko ze mną!

Babka zerknęła na swojego wnuka i w świetle latarni zobaczyła,

że jest nachmurzony.

— Jeśli któryś z nich ci się oświadczy — powiedział ostro — nie

wolno ci przyjmować oświadczyn. Ja muszę wyrazić zgodę!

background image

— Chcą się oświadczać? — ze zdziwieniem zapytała Zia. — Ale

dlaczego mieliby to robić?

— Musisz pamiętać — powiedział stanowczo markiz — że

posiadasz ogromny majątek!

Zapadła cisza, a po chwili Zia odezwała się cichutko:

— Nigdy o tym... nie myślałam. Czy dlatego tylu kawalerów

chciało dziś ze mną tańczyć?

— Oczywiście, że nie! — zaprzeczyła szybko markiza. —

Niewątpliwie byłaś najpiękniejszą i najlepiej ubraną dziewczyną na

sali, i dlatego prosili cię do tańca. Moj wnuk chciał powiedzieć, że

małżeństwo to całkiem inna sprawa niż taniec dwojga ludzi na sali

balowej.

— Oczywiście — przyznała Zia — ale nie wierzę, żeby

jakikolwiek mężczyzna chciał poślubić dziewczynę, którą widział

tylko raz.

Babka ponownie spojrzała na wnuka.

— Sądzę, że będziesz tak zajęta robieniem zakupów, iż nie

starczy ci czasu na spotkania z tymi lekkoduchami — powiedział

powoli Okehampton. — Powiem służącym, żeby ich odprawiali.

— O, nie, proszę pozwolić mi wysłuchać oświadczyn! —

krzyknęła Zia. — Często zastanawiałam się, co mężczyzna mówi w

takiej sytuacji i czy rzeczywiście pada na kolana, tak jak to czytałam

w powieściach!

Markiza roześmiała się.

background image

— Nie możesz być zbyt surowym opiekunem, Rayburnie —

zwróciła się do wnuka. — Pamiętam moje pierwsze oświadczyny:

prosił o moją rękę starszawy pułkownik, przyjaciel mego ojca, był tak

przejęty, że trzęsły mu się wąsy, a mnie chciało się śmiać!

Markiz nic nie odpowiedział, a babka dodała:

— Zia musi nauczyć się sama kierować swoimi sprawami. Musi

umieć powiedzieć „nie" w taki sposób, żeby mężczyzna nie miał

żadnych złudzeń.

Kiedy to mówiła, powóz zatrzymał się przy domu Okehamptonów

i markiz, który siedział przy drzwiczkach, wysiadł pierwszy. Był

wyraźnie niezadowolony.

Siostra Marta usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi jej sypialni.

Odwróciwszy się od okna, zobaczyła ze zdziwieniem, że to Zia.

— Już nie śpisz! — wykrzyknęła. — Późno wczoraj wróciłaś i

pomyślałam, że będziesz spać aż do obiadu!

— Tego spodziewała się też babcia markiza — odpowiedziała Zia

— ale jestem zbyt przejęta, by spać. Chciałam opowiedzieć ci o balu!

— Nie mogę się doczekać — powiedziała siostra Marta — ale

najpierw muszę ci coś wyznać.

— Wyznać? — Zia spojrzała na nią z zaciekawieniem.

— Ostatniej nocy myślałam o tym i modliłam się, żebym była

wystarczająco odważna, by powiedzieć ci prawdę.

— Jaką prawdę? — zapytała Zia.

— Skłamałam... — powiedziała siostra Marta żałosnym tonem.

background image

— Nie rozumiem.

— Nie mogę dalej udawać! Nie jestem zakonnicą. Udawałam,

kiedy ojciec Proteus przyszedł do klasztoru.

— To wszystko? — zapytała Zia. — No cóż, myślę, że postąpiłaś

bardzo rozsądnie.

— Naprawdę tak myślisz? Nie jesteś oburzona?

— Oczywiście, że nie!

— Kiedy on się pojawił i powiedział, że przejmuje klasztor,

bałam się, że odeśle mnie jak te biedne staruszki.

— Na pewno by tak zrobił! — powiedziała Zia.

— Nie miałam dokąd pójść. Ojciec Anthony zgodził się, żebym

została. Śluby zakonne miałam złożyć dopiero po skończeniu

dwudziestu jeden lat.

— Więc pomyślałaś, że ojciec Proteus zostawi cię w spokoju, jeśli

uwierzy, że jesteś zakonnicą.

— To było kłamstwo... i teraz tego się wstydzę — powiedziała

Marta. — Po prostu nałożyłam kornet i welon jednej z zakonnic

przykutej do łóżka. — Załkała: — Potem wszyscy wołali na mnie

„siostro Marto", więc czasami zapominałam, że jestem tylko brzydką,

nikomu niepotrzebną Martą.

— Nie wolno ci tak mówić! — krzyknęła na nią Zia. — Chcę,

żebyś zaczęła uczyć w szkole w majątku markiza.

— Kiedy on dowie się, że skłamałam, odeśle mnie — nerwowo

powiedziała Marta.

background image

— Nie sądzę, żeby orientował się w sprawach dotyczących

zakonnic — odparła Zia. — Przypuszczam, że gdybyś była

prawdziwą zakonnicą sprawa byłaby bardziej skomplikowana, ale

teraz musisz zapomnieć o ojcu Proteusie i pomyśleć o sobie.

Marta ocierała łzy, które spływały jej po policzkach.

— Och, Zio! Jesteś dla mnie taka dobra i cudowna! Gdybym tylko

mogła zacząć wszystko od nowa.

— I tak zrobisz — powiedziała Zia i zastanowiwszy się chwilę,

zawołała: — Mam cudowny pomysł!

— Jaki?

— Jest dopiero dziewiąta, markiza nie wstanie wcześniej niż o

jedenastej. Jego lordowska mość pojechał na przejażdżkę konną. —

Marta przyglądała się Zii, która mówiła prawie do siebie: —

Pojedziemy same na zakupy! Kupię ci suknie, jakie będziesz nosiła w

szkole. Wyrzucisz ten ohydny strój, tak jak ja to zrobiłam z moim.

Marcie dech zaparło w piersiach.

— Zdejmuj to! Szybko! — zakrzyknęła Zia. — Dam ci coś do

ubrania i poślę po powóz.

Wybiegła z pokoju i po kilku minutach wróciła z suknią, jaką

kupił jej kapitan w Falmouth. Była zbyt długa dla Marty, ale

dziewczęta podwiązały ją paskiem. Zia upięła Marcie włosy, które,

umyte i zakręcone, wyglądały atrakcyjnie, a na głowę włożyła

kapelusz, także kupiony przez kapitana w Falmouth. Sama zaś wzięła

drugi, pasujący do sukni, i obie panny zbiegły po schodach.

background image

Powóz czekał już na dole i Zia powiedziała stangretowi, żeby

zawiózł je do wielkiego magazynu, który odwiedziła wczoraj razem z

markizą. Zauważyła tam sporo sukien dla dziewcząt, które według

starszej pani nie były zbyt eleganckie. Jednak Zia zdawała sobie

sprawę, że do Marty nie pasują zbyt wyszukane rzeczy. Jeśli miała

uczyć w wiejskiej szkole, nie mogła nosić strojów, które szokowałyby

wieśniaków.

Lokaj otworzył drzwiczki powozu. Obie dziewczęta weszły do

środka i Zia podała adres sklepu, ale lokaj czekał i oglądał się na dom.

— Nikt z nami nie jedzie! — wykrzyknęła Zia.

— Jadą panienki same?

— Tylko na zakupy — odpowiedziała Zia — i nie zajmie nam to

długo.

Lokaj zamknął drzwiczki powozu, wsiadł na kozioł obok

stangreta i odjechali.

— Jesteś całkowicie pewna, że to dobry pomysł? — zapytała

Marta trochę nerwowo. — Dziwnie się czuję w tej sukni.

— Wyglądasz bardzo ładnie — zapewniła ją Zia — kiedy

sprawimy ci ubrania w twoim rozmiarze, będziesz w nich bardzo

atrakcyjna!

Marta odwróciła głowę i Zia zorientowała się, że dziewczyna

zdaje sobie sprawę ze swej brzydoty. Postanowiła dodać jej trochę

pewności siebie. „Tak się na pewno stanie, pomyślała, gdy Marta

znajdzie się pomiędzy dziećmi, które przestaną zważać na jej wygląd,

background image

jeśli będzie kochającą je i wyrozumiałą nauczycielką". Aby oderwać

uwagę Marty od ponurych myśli, Zia zaczęła opowiadać jej o balu.

— Co mówili panowie, którzy tańczyli z tobą? — zapytała Marta.

— Prawili mi komplementy, rzucali „namiętne" spojrzenia, które,

prawdę mówiąc, były komiczne! — zaśmiała się Zia.

— Czy tańczyłaś z jego lordowską mością?

— Pierwszy ze mną zatańczył, a robi to bardzo dobrze! Na całej

sali balowej nie było nikogo równie przystojnego i eleganckiego!

Niemal wszystkie urocze damy w diamentach rozmawiały z nim zbyt

wylewnie, jakby to określiła moja mama.

— Muszą być w nim zakochane! —powiedziała Marta.

Zia spojrzała na nią zdziwiona.

— Tak myślisz? Przecież są zamężne! Nie pamiętam ich nazwisk.

Jedna z nich była hrabiną, inna — księżną, a trzecia, bardzo piękna,

lady Ja-kaś-tam powiedziała: „Rayburnie, kochanie, kiedy mnie

odwiedzisz?"

— Naprawdę tak powiedziała?

Zia skinęła głową.

— Z początku pomyślałam, że to chyba jakaś krewna jego

lordowskiej mości, ale on odchodząc od niej, powiedział mi: „To jest

księżna Taka-ataka i wiele osób uważa ją za najpiękniejszą kobietę w

całym Londynie!"

— I rzeczywiście taka jest?

— Chyba tak — odpowiedziała Zia. — Poczułam się przy niej

taka pospolita!

background image

— Niemożliwe! — wykrzyknęła Marta. — Jesteś śliczna,

pokojówki mówią, że jesteś najpiękniejszą osobą, jaka kiedykolwiek

mieszkała w domu Okehamptonów!

— Naprawdę? — zainteresowała się Zia.

— Tak! Ale mówią też, że lady Yasmin, z którą często widuje się

jego lordowska mość, też jest bardzo piękna.

Zia zastanowiła się, a potem powiedziała:

— Nie sądzę, żeby kobieta o imieniu Yasmin była na balu.

— Bo ona jest teraz we Francji — wyjaśniła Marta. — Słyszałam,

jak ochmistrzyni mówiła pokojówce, która się mną zajmuje, że mąż

lady Yasmin jest bardzo chory. — Przerwała na chwilę, a potem

dodała: — Lady Caton, tak się nazywa: Yasmin Caton! I z tego, co

mówiły, wynika, że chyba jego lordowska mość jest w niej

zakochany.

Zia spojrzała na Martę. Nie przyszło jej nigdy do głowy, że

markiz mógłby być w kimś zakochany, i stwierdziła, że musiała być

bardzo głupia. Powinna zdawać sobie sprawę, że tak przystojny

mężczyzna podoba się kobietom. Nie odstępowały go przecież

poprzedniej nocy. Przypomniała sobie, że często w ten sam sposób

kobiety zachowywały się wobec jej ojca. Tak przynajmniej mówiła

matka.

— Jesteś zbyt przystojny, kochanie! — powiedziała kiedyś do

męża. — Zawsze się boję, że cię stracę!

— Co ci przychodzi do głowy? — zaśmiał się pułkownik. — Nie

ma na świecie drugiej takiej uroczej kobiety jak ty! Od chwili gdy cię

background image

ujrzałem, zawładnęłaś moim sercem i zapewniam cię, że należy do

ciebie aż po wieczność!

Matka roześmiała się — Zia zapamiętała szczęśliwy wyraz jej

oczu — i podniosła głowę, by mąż mógł pocałować jej usta. I teraz

przypominając sobie tę scenę, Zia pomyślała, że też pragnie takiej

miłości. Wiedziała, że nigdy nie poczuje czegoś podobnego w

stosunku do młodych mężczyzn, którzy prosili ją na balu o spotkanie.

Jednocześnie stwierdziła, że była bardzo głupiutka nie

uświadamiając sobie, jak przystojny, atrakcyjny i interesujący jest

markiz. „Kiedy rozmawiałam z nim na jachcie — pomyślała — nie

myślałam o nim jak o człowieku, lecz jak o kimś podobnym do

archanioła, który zstąpił na ziemię z niebios, by wyrwać mnie z rąk

niegodziwego ojca Proteusa".

Przez chwilę zastanawiała się, co by zrobiła lady Caton, gdyby

była na jej miejscu na „Jednorożcu", ale oto powóz zajechał przed

wielki magazyn. Zia zaobserwowała zachowanie markizy, gdy były tu

poprzedniego dnia. Posłała więc po kobietę zarządzającą sklepem.

— Jestem panna Langley — oznajmiła. — Byłam tu wczoraj

razem z markizą Okehampton.

— Tak, tak, panienko, dobrze pamiętam.

— Przyprowadziłam ze sobą tę młodą damę, która jest moją

przyjaciółką. — Zia wskazała na Martę. — Chcę sprawić jej

kompletną garderobę, gdyż wszystkie swoje ubrania straciła w

wypadku i nie ma co na siebie włożyć oprócz tej sukienki, którą jej

pożyczyłam. Jak pani widzi, jest dla niej za duża.

background image

— Mój Boże, co za katastrofa! Jestem pewna, że znajdziemy coś

odpowiedniego dla młodej damy.

— To, czego potrzebuje — powiedziała stanowczo Zia — to

skromne suknie, jakie będzie mogła nosić na wsi. Ma zamiar

zamieszkać w majątku markiza pomagając w prowadzeniu szkoły.

Z wyrazu twarzy kobiety Zia wywnioskowała, że dokładnie

zrozumiała, o jaki typ garderoby chodzi.

— Nie mamy dużo czasu — mówiła dalej Zia — i jeśli

zaopatrzymy moją przyjaciółkę w jedną czy dwie suknie, które będzie

mogła od razu nosić, to resztę rzeczy proszę przesłać jak najszybciej

do domu markiza Okehamptona.

W krótkim czasie zaopatrzono Martę w letnią suknię, ładną, ale

prostszą i nie tak szeroką jak ta, którą miała na sobie Zia. Dobrano

również kapelusz, buty i pończochy, które sprowadzono z innej części

sklepu.

Zia nie spuszczała oka z zegara. Obawiała się, że może babka

markiza zapragnąć widzieć się z nią przed obiadem. Gdy zakończyły

zakupy, zbliżało się południe. Przed sklepem czekał na nie powóz.

Zanim wyszły, kierowniczka obiecała zapakować wszystko, co

wybrały, i przesłać do domu Okehamptonów.

— Bardzo pani dziękuję! — powiedziała do niej Zia.

Kiedy wychodziły, lokaj zszedł z kozła, by otworzyć drzwiczki

powozu.

background image

— To była wielka przyjemność, panienko, i mam nadzieję

ponownie ją tutaj ujrzeć — pożegnała je kobieta zarządzająca

sklepem.

— Przyjdę z pewnością! — uśmiechnęła się Zia.

Na dworze wiał wiatr, więc wychodząc z magazynu Zia podniosła

rękę, przytrzymując kapelusz, w ten sposób zasłoniła sobie wszystko

dokoła oprócz drogi do powozu. Weszła do środka.

Wtedy drzwiczki zamknęły się z trzaskiem i gdy Zia obejrzała się

za siebie, ze zdumieniem zobaczyła, jak Marta zatacza się i pada na

chodnik, jakby ktoś ją uderzył. Zanim spostrzegła wyraźnie, co się

stało, lokaj, który zatrzasnął za nią drzwiczki, wskoczył na kozioł i

konie ruszyły z kopyta.

Spojrzała przez szybkę nad siedzeniem i podniosła rękę, by

zapukać w okienko i powiedzieć, że zostawili Martę. Wtedy lokaj w

liberii służącego markiza odwrócił się i spojrzał na nią. Na widok

twarzy tego człowieka i blizny biegnącej od czoła aż po brew, Zia

krzyknęła z przerażenia i osunęła się na siedzenie. Jej serce biło jak

szalone ze strachu.

Lokaj, który na nią patrzył, był człowiekiem ojca Proteusa — to

był Saul!

Rozdział 6

Markiz, który cały ranek jeździł konno w towarzystwie Harry'ego,

rozstał się z nim przy Park Lane.

background image

— Zobaczymy się wieczorem — powiedział Harry — teraz

muszę się śpieszyć, jestem umówiony na obiad z księżną!

— Będzie zirytowana, że się spóźniasz — zauważył markiz.

— Wiem — odpowiedział ponuro Harry — ale nie żałuję tak

wspaniałej przejażdżki!

Markiz uśmiechał się kłusując wolno po Park Lane w kierunku

swojego domu. Cieszył się na myśl o spotkaniu z Ziai wysłuchaniu jej

wrażeń z wczorajszego balu, podczas którego, tak jak powiedziała

jego babka, Zia bezspornie miała największe powodzenie.

Markiz uważał za rzecz niezwykłą fakt, że dziewczyna, która żyła

w takim oderwaniu od świata, wkroczyła w najbardziej wytworne

towarzystwo w Europie i natychmiast oczarowała każdego, kto ją

zobaczył. Nie była wcale nieśmiała ani nie zrobiła żadnej gafy, czego

mógłby się spodziewać po tak młodej dziewczynie. „Z pewnością jest

oryginalna", pomyślał zdając sobie sprawę, że wielu mężczyzn

zazdrości mu, iż jest jej opiekunem.

Przed frontowymi drzwiami domu Okehamptonów czekał na

markiza chłopiec stajenny. Zsiadając z konia, markiz poklepał

zwierzę, jakby dziękując mu za przejażdżkę. Wszedł do domu i ze

zdumieniem ujrzał hol wypełniony ludźmi. Był tam pan Barrett,

ochmistrzyni, stangret i lokaj, obaj dziwacznie ubrani, oraz kilka

pokojówek. Obok nich stała ładnie ubrana młoda kobieta, w której

markiz nie od razu rozpoznał siostrę Martę.

Kiedy pojawił się, wszyscy ucichli patrząc na niego w sposób,

który sprawił, że markiz domyślił się, iż stało się coś złego.

background image

— Dlaczego wszyscy tu jesteście? — zwrócił się do pana

Barretta.

— Dzięki Bogu, że pan wrócił, milordzie! — Wykrzyknął

sekretarz.

— O co chodzi? — zapytał markiz.

— Panna Zia została porwana!

Przez chwilę markiz był zbyt zaskoczony, by coś powiedzieć.

— Kiedy i przez kogo? — zapytał, choć znał odpowiedź.

Stangret Dobson, mężczyzna w średnim wieku, który służył

jeszcze u ojca markiza i doskonale radził sobie z końmi, wysunął się z

tłumu.

— To było tak, jaśnie panie — zaczął. — To nie była moja wina,

ani Bena...

— Może byś zaczął od początku — poprosił go markiz.

Panował nad głosem i wydawało się, że jest spokojny. Zarazem

rósł jego gniew, gdyż zdawał sobie sprawę, że nie wszystkie jego

polecenia zostały wykonane.

— Sądzę, że powinien pan wiedzieć — przerwał stangretowi pan

Barrett — iż panna Zia opuściła dom dziś rano zaraz po godzinie

dziewiątej, zabierając ze sobą siostrę Martę.

Mówiąc to, zerknął na dziewczynę, która stała obok niego,

przykładając chusteczkę do oczu.

— Kto jeszcze pojechał z wami? — zapytał ją markiz.

— Nikt, milordzie.

— Dokąd pojechałyście?

background image

Marta odjęła chusteczkę od oczu i powiedziała:

— Zia przyszła do mojej sypialni... i kiedy przyznałam się, że nie

jestem...

zakonnicą,

zaproponowała,

że

pojedziemy

kupić

odpowiednie ubranie, w którym mogłabym uczyć w szkole...

Dziewczyna szlochała, więc mówiła bardzo chaotycznie, ale

markiz zrozumiał wszystko.

— Tak więc jednym z moich powozów pojechałyście same na

zakupy?

— T-tak, milordzie... a potem... Saul ją... porwał!

Jakby nie rozumiejąc, markiz spojrzał na Dobsona, a ten

pośpieszył z dalszymi wyjaśnieniami:

— Kiedy dojechaliśmy do magazynu, jaśnie panie, panienka Zia

powiedziała, że będzie tam z pół godzinki, więc zabrałem powóz w

cień pod drzewami na placu, za Bond Street. — Markiz skinął głową

na znak, że rozumie, a Dobson opowiadał dalej: — Ben i ja żeśmy

siedzieli i rozmawiali w cieniu, a tu raptem jacyś dwaj ludzie ściągnęli

nas z kozła. Jeden z nich to miał bliznę na twarzy.

— To był Saul! — krzyknęła Marta. — To on mnie uderzył, kiedy

wsiadałam do powozu!

Markiz nie zwrócił uwagi na słowa Marty i powiedział do

Dobsona:

— Po tym, jak wyciągnęli was z powozu, co zrobili?

— Zabrali nasze płaszcze i kapelusze, jaśnie panie, a potem

przywiązali nas do drzewa i odjechali powozem!

background image

To wszystko wydawało się tak niewiarygodne, że przez chwilę

markiz tylko patrzył na stangreta i nic nie mówił. Nagle Marta, jakby

czując, że musi powiedzieć, co stało się dalej, przybliżyła się do

markiza.

— Wyszłyśmy ze sklepu i Zia wsiadła do powozu, ale kiedy ja

miałam zrobić to samo, Saul uderzył mnie tak mocno, że upadłam...

potem wskoczył na kozioł... i odjechali. — Marta zalała się łzami. —

Ojciec Proteus znowu ją ma! Och, niech pan ją ratuje, milordzie...

Markiz popatrzył na osoby zgromadzone w holu.

— Czy ktoś ma coś do dodania? — zapytał.

Nikt nie odpowiedział, więc pan Barrett odezwał się:

— Sądzę, że to wszystko, co wiemy, milordzie.

— Dobrze! — powiedział markiz. — Chodź ze mną, Barrett.

Zastanowimy się, co robić. Wszyscy pozostali mogą powrócić do

swoich zajęć.

Odszedł w kierunku gabinetu, a pan Barrett podążył za nim.

Kiedy sekretarz zamknął drzwi, markiz zapytał:

— Czy powiadomiono o wypadku moją babkę?

— Tak, milordzie. Bardzo się zdenerwowała i dlatego została w

łóżku.

— Przynajmniej ona jest rozsądna! — odparł markiz i usiadł za

biurkiem. — No więc, Barrett, co zrobimy?

— Naprawdę nie mam pojęcia, milordzie — odpowiedział pan

Barrett. — Może zawiadomić policję?

background image

— Wtedy cała historia niewątpliwie dostanie się do gazet —

odrzekł markiz po chwili milczenia.

Pan Barrett milczał, a markiz patrzył przed siebie, myśląc z

wściekłością, że Zii grozi poważne niebezpieczeństwo. Wiedział, że

musi znaleźć sposób, by ją uratować. Wstał i podszedł do okna.

Spoglądając tępym wzrokiem na słońce poczuł, jakby cały świat

niespodziewanie zwalił mu się na głowę.

Dlaczego nie przewidział, że Proteus nie zrezygnuje z pieniędzy

Zii? Teraz był pewien, że zażąda ogromnego okupu za uwolnienie

dziewczyny. Okehampton wiedział, że musi czekać na list, w którym

Proteus poda swoje warunki. Ale każdy nerw jego ciała domagał się

uratowania dziewczyny, zanim wycierpi ona jeszcze więcej.

„Dlaczego nie przewidziałem, że to może się zdarzyć?" — pytał

siebie, czując, jak narasta w nim gniew. Zdawał sobie sprawę, że

Londyn jest ogromnym miastem i że jeśli Proteus zamierzał ukryć Zię

do czasu otrzymania pieniędzy, nikt by jej nie odnalazł. Markiz

zakładał, że zdemaskowany Proteus nie zniknie już za murami

żadnego klasztoru, ale przypuszczał, że może ukryć dziewczynę w

miejscu niedostępnym dla większości ludzi. Myślał o tym

intensywnie, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Zdawał sobie

sprawę, że nawet jeśliby znaleziono po pewnym czasie konie i powóz,

Proteus zadbałby o to, by dalszy ślad był dobrze zatarty.

W głosie markiza pojawiła się nutka rozpaczy, kiedy po dłuższej

chwili milczenia powiedział:

— Przecież musi być jakieś wyjście!

background image

— W rzeczy samej, milordzie — odrzekł pan Barrett. — Może

powinniśmy wynająć detektywa albo nawet kilku.

— Niewątpliwie wcześniej czy później wkroczy policja — odparł

markiz — ale nie chcę rozgłosu, dopóki Zia nie znajdzie się

bezpieczna w domu.

Pan Barrett uświadomił sobie, że jeśli Proteus zorientuje się, iż

policja jest na jego tropie, może w desperacji albo z zemsty zabić

swojego więźnia. Znowu zaległa cisza. Markiz zaczął nawet modlić

się, żeby jakimś cudem dowiedział się, dokąd zabrano Zię.

Nagle otworzyły się drzwi.

— Jest tu jakiś człowiek, jaśnie panie, z „Jednorożca" —

powiedział lokaj. — Nazywa się Winton i chce się widzieć z waszą

lordowską mością. Zdaje mi się, że to dotyczy panny Zii!

Markiz odwrócił się szybko.

— Winton?! — wykrzyknął. — Wpuść go!

Czekając, spojrzał pytająco na Barretta. Czy możliwe, by Winton

mógł coś wiedzieć? Kiedy markiz opuszczał jacht, wydał polecenie,

żeby „Jednorożec" płynął dalej do Greenwich, gdzie miał czekać,

dopóki znowu nie będzie potrzebny.

Po paru minutach, ktore zdawały się ciągnąć w nieskończoność,

Winton wszedł do gabinetu. Miał na sobie mundur, a w dłoni ściskał

czapkę. Wyglądał na nieco onieśmielonego, ale gdy zobaczył markiza,

powitał go z szacunkiem, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.

— Rozumiem, że masz dla mnie jakieś wiadomości! — zwrócił

się do niego markiz, który nie chciał tracić czasu.

background image

— Tak jest, jaśnie panie! — odpowiedział Winton. — Chodzi o

pannę Langley.

Markiz odetchnął głęboko, podszedł do biurka i wskazując

krzesło stojące po drugiej stronie, powiedział:

— Słucham? Co masz mi do powiedzenia?

— No, to jest tak, jaśnie panie — odpowiedział Winton, siadając

na brzegu krzesła. — Kiedy wasza lordowska mość nas opuścił,

ruszyliśmy „Jednorożcem" w dół rzeki, ale kapitan potrzebował jakieś

rzeczy, no więc posłał po nie na brzeg. Potrzebowaliśmy też trochę

farby, bo, wasza lordowska mość zapewne pamięta, trzeba było

zamalować miejsca na prawej burcie, te zadrapane.

— Tak, pamiętam — przytaknął markiz i tylko dzięki ogromnemu

wysiłkowi opanował się i nie krzyknął na Wintona, by przeszedł do

sedna sprawy.

— No więc, byłem na pokładzie, jaśnie panie — ciągnął Winton

— i przyglądałem się urwisom, jak się bawiły, dokuczając sobie,

kiedy zauważyłem mężczyznę, którego wcześniej widziałem.

— Kto to był? — zapytał markiz. — I gdzie go widziałeś?

— W tym klasztorze, do którego mnie jaśnie pan zabrał.

— Jesteś pewien, że tam go widziałeś?

— Tak, jaśnie panie. Widziałem, jak patrzył przez okno.

Wyglądał trochę dziwnie, bo na czole miał bliznę, ciągnęła mu się aż

do brwi, słowo daję!

— To ten! — wykrzyknął markiz. — Nazywa się Saul.

background image

— Widziałem go też — dalej opowiadał Winton — jak wybiegał

z bramy, kiedy odjeżdżaliśmy z panienką Langley, a wasza lordowska

mość powiedział, żebym wypalił z pistoletu nad głowami tych, co nas

gonili. — Winton przerwał, by zaczerpnąć powietrza.

— I widziałeś go dzisiaj znowu na rzece? — zapytał markiz.

— Tak, jaśnie panie. On i jeszcze jeden wchodzili do łódki, a

dwóch było przy wiosłach.

— Byli w łódce! — wykrzyknął markiz.

— Tak, jaśnie panie.

— Sami?

— Nie, jaśnie panie. Mieli ze sobą kobietę. Nie widziałem jej

wyraźnie, ale...

— Szybciej! — niecierpliwił się markiz.

— Ciekawy byłem, jaśnie panie, więc zostawiłem Harpera. Jaśnie

pan zna Harpera?

— Tak, tak! Mów dalej!

— Zszedłem, żeby zobaczyć, dokąd płyną. Jak dostali się na

środek rzeki, rozpoznałem tę damę... to była panienka Langley, jaśnie

panie!

— Jesteś pewien? — wtrącił pan Barrett.

Winton odwrócił się do niego.

— Tak, sir, to na pewno. Nie miała na głowie kapelusza,

widziałem ją całkiem wyraźnie.

— Obserwowałeś ich? — zapytał markiz. — Dokąd popłynęli?

background image

— Prosto rzeką jaśnie panie, kawałeczek w dół, a potem do łodzi

mieszkalnej.

— Jesteś pewien, że to była łódź mieszkalna?

— O tak, jaśnie panie. W tamtym miejscu rzeki jest tylko jedna,

stoi na kotwicy w krzakach. Całkiem się rozsypuje i przydałoby się ją

pomalować. Wasza lordowska mość nawet by na nią nie spojrzał!

— Łódź mieszkalna! — zawołał markiz. — I tam jest teraz panna

Langley?

— Zabrali ją na brzeg, jaśnie panie.

Markiz przyłożył rękę do głowy, jakby to miało mu pomoc w

myśleniu.

— Oddałeś mi wielką przysługę, Wintonie, za co zostaniesz

hojnie nagrodzony — powiedział. — Teraz chcę, żebyś coś zjadł, a ja

porozmawiam z panem Barrettem i zadecydujemy, jak uratować

pannę Langley.

— Ale pozwoli mi jaśnie pan wziąć w tym udział? Pan wie, że

można mi powierzyć broń...

— Dobrze — zgodził się markiz. — Tylko potrzebuję nieco

czasu, by przygotować całą akcję.

Pan Barrett zadzwonił na lokaja i prawie natychmiast otworzyły

się drzwi.

— Dopilnuj, żeby Winton dostał treściwy posiłek — markiz

wydał polecenie służącemu — i zaraz go tu przyślij.

— Tak jest, jaśnie panie!

background image

Okehampton nie powiedział nic więcej, dopóki Winton nie

wyszedł z pokoju. Powtarzał sobie, że w niewiarygodny sposób jego

modlitwy zostały wysłuchane i cudem dowiedział się, gdzie jest Zia.

Zia bała się. Była przerażona, kiedy powóz odjechał sprzed

magazynu. Domyśliła się, że została pojmana przez ludzi Proteusa.

Zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób wyskoczyć z powozu, ale

konie pędziły z ogromną szybkością i Zia była pewna, że próbując

wydostać się z niego, wpadłaby pod koła. Nawet gdyby się jej nic nie

stało, Saul złapałby ją, zanim zdołałaby uciec. Może nawet uderzyłby

ją tak jak Martę.

Siedziała więc w powozie wciśnięta w kąt. Stwierdziła, że była

bardzo głupia, wybierając się na zakupy z Martą bez żadnej osoby

towarzyszącej. Potem pomyślała, że nawet jeśli poszłaby z nimi

ochmistrzyni lub pokojówka, byłyby bezsilne wobec ludzi Proteusa i

nie przeszkodziłyby im w porwaniu. W jakiś niepojęty dla niej sposób

pozbyli się stangreta i lokaja markiza i prowadzili teraz powóz.

Zia w pewnej chwili uświadomiła sobie, że wjechali do

biedniejszej i brudniejszej części miasta. W przelocie ujrzała wodę i

zdała sobie sprawę, że przed nimi była Tamiza. Miała okropne

uczucie, że ojciec Proteus zamierza wywieźć ją na statku do obcego

kraju. Wtedy nikt już by jej nie odnalazł, nawet markiz.

Na wspomnienie o markizie Zię przeszedł dreszcz — tak bardzo

pragnęła, żeby ją uratował. Raz ją ocalił i Zia pamiętała ryzykowną

ucieczkę z klasztoru. To było takie ekscytujące! Myślała wtedy, że na

background image

zawsze uwolniła się od ojca Proteusa. Jednak w głębi duszy zawsze

bała się, że nigdy się od niego nie wyzwoli. Znowu była w jego

szponach. Wiedziała, że nie zadowoli się, dopóki nie przejmie kontroli

nad jej pieniędzmi, jeśli nie wszystkimi, to przynajmniej nad dużą ich

częścią.

„Co mam robić?" — pytała siebie i modliła się do markiza, by

jeszcze raz przybył na ratunek. „Uratuj... mnie! Uratuj! — zapłakała w

głębi serca — bo... tylko ty możesz to zrobić!"

Powóz zatrzymał się i Zia zorientowała się, że są nad rzeką.

Zastanawiała się, czy byłaby w stanie uciec, gdyby wyskoczyła i

rzuciła się do Tamizy. Ojciec nauczył ją pływać, ale trudno byłoby jej

poruszać się w sukni, którą miała na sobie. Najprawdopodobniej

utonęłaby. Drzwiczki powozu otworzyły się na oścież. Zia ujrzała

Saula, który popatrzył na nią pożądliwym wzrokiem.

— Chodź! —powiedział. — Miałaś ładną przejażdżkę, nie? Teraz

zabieramy cię na wodę!

Nic oponowała. Wiedziała, że to nie ma sensu. Saul zdjął z siebie

płaszcz lokaja, który najwidoczniej zabrał służącym markiza, i wrzucił

go do powozu. Stangret, w którym Zia rozpoznała jednego ze

wspólników Proteusa o imieniu Mark, też wrzucił swoje okrycie. Obaj

zostali w samych koszulach. Wzięli Zię pod ramiona i poprowadzili ją

na brzeg rzeki. Gdy zeszli ze skarpy, dziewczyna usłyszała, jak powóz

odjeżdża. Miała nadzieję, że ktokolwiek go zabierze, zaopiekuje się

wspaniałymi końmi markiza.

background image

Na wodzie zobaczyła łódkę, w której czekali dwaj inni ludzie

Proteusa.

— Oto ona! Czy nie wygląda fikuśniej, niż kiedy była z nami? —

powiedział do nich Saul i popchnął Zię na łódkę, a wtedy dwaj

mężczyźni, którzy już w niej siedzieli, zaczęli wiosłować.

Był silny prąd i Zia pomyślała, że może porwie ich i może będzie

miała szansę uciec, jeśli łódź się wywróci. Jednak sapiąc i dysząc

mężczyźni dopłynęli do spokojniejszego miejsca rzeki i Zia ujrzała

przycumowaną do brzegu zniszczoną łódź mieszkalną. Z początku nie

wierzyła, że to jest cel ich „podroży". Jednak kiedy porywacze

wyciągnęli ją z łódki, zorientowała się, że tu właśnie, w tej

nieprawdopodobnej kryjówce, ma zostać uwięziona.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zacząć krzyczeć i uciekać

na oślep przed siebie. Ale spojrzawszy na dziki brzeg, do którego

przycumowana była łódź, stwierdziła, że jest to odosobnione miejsce,

gdzie nie ma nadbrzeża i w związku z tym — ludzi. Gdyby krzyczała,

to kto by ją usłyszał? A nawet jeśli tak, to kto mógłby stawić czoło

Saulowi, Markowi i pozostałym dwóm mężczyznom, silnym,

brutalnym i skorym do bójki?

Zia długo się nad tym nie zastanawiała, gdyż mężczyźni wciągnęli

ją na bardzo rozklekotaną kładkę, potem na pokład, a następnie

zaprowadzili przez walące się drzwi do pomieszczenia, gdzie w fotelu

siedział ojciec Proteus, z unieruchomioną nogą a obok niego stała

butelka brandy. Na jego widok Zię przeszedł dreszcz. Wiedziała, że

jest na nią wściekły.

background image

— Oto ona, szefie! — promiennie oznajmił Saul.

— Nie było was piekielnie długo! — z niezadowoleniem

powiedział ojciec Proteus. — Czy ktoś wie, że przywieźliście ją tutaj?

— Chyba tylko ptaki na niebie! — odpowiedział Saul. — Dixon

odprowadził konie.

— Co z nimi zrobi? — zapytał ojciec Proteus.

— Jak się nadarzy okazja, to je sprzeda, a bryczkę pośle na

złomowisko.

Zia zamknęła oczy. Pomyślała, jak markiz się zmartwi, gdy się

dowie, że jego konie, z których był tak dumny, zostały sprzedane

komuś, kto je zajeździ na śmierć albo będzie dla nich okrutny.

Ojciec Proteus spojrzał na Zię takim wzrokiem, że dziewczyna

natychmiast zaczęła myśleć o sobie.

— Ale mi narobiłaś kłopotu, dziewczyno! — krzyczał, patrząc na

nią z wściekłością. — Zapłacisz mi za to! Również i za to, że ten twój

przeklęty opiekun pogruchotał mi nogę! — Potem, jakby nie mogąc

ścierpieć widoku Zii, wrzasnął: — Zaprowadzić ją na dół i zamknąć!

Zabierzcie jej suknię i buty, na wypadek gdyby próbowała uciekać.

— To jej się nie uda! — zaśmiał się Saul i chwycił Zię za ramię,

wpijając swoje palce w jej miękką skórę. Rozkoszował się tym, że

była bezradna i przestraszona.

— Teraz słuchaj — zwrócił się do dziewczyny ojciec Proteus, jak

gdyby nagle przyszło mu coś do głowy. — Napiszesz do twojego

opiekuna, że jeśli nie zapłaci każdego pensa, jakiego zażądam, to cię

zabiję — rozumiesz?

background image

Zia z trudem opanowała się i powiedziała wyzywająco:

— Jeśli zabijesz mnie, jak tamtą dziewczynę w klasztorze,

powieszą cię!

Ojciec Proteus roześmiał się w bardzo nieprzyjemny sposób.

— Sądzisz, że jestem taki głupi? Wrzucimy cię do Tamizy i

przytrzymamy twoją głowę, odpłyniesz z prądem i wiele mil stąd ktoś

wyciągnie z wody twoje martwe miękkie ciałko!

Zia poczuła, że zaraz zacznie krzyczeć i tylko dzięki

nadludzkiemu wysiłkowi zacisnęła usta i nic nie powiedziała.

— Zabrać ją stąd! — rozkazał ojciec Proteus. — Niedobrze mi się

robi, gdy na nią patrzę!

Saul pociągnął Zię w kierunku drzwi, a ojciec Proteusz zaryczał:

— Mark, przynieś jeszcze butelkę brandy! Ta przeklęta noga

piekielnie mnie boli!

Saul ściągnął Zię po roztrzaskanych i połamanych schodach pod

pokład łodzi, gdzie znajdowały się kajuty. Wpuścił Zię do jednej z

nich, tej która wychodziła na rzekę. Podejrzewał, że gdyby miała

kajutę od strony lądu, mogłaby próbować uciec przez okienko w

burcie. Saul stał przez chwilę i nagle popchnął dziewczynę tak silnie,

że upadła na wąskie żelazne łóżko, które stało na środku

pomieszczenia.

— Teraz dobrze się zachowuj — ostrzegł — albo dostaniesz za

swoje!

Słysząc tę groźbę, Zia instynktownie skuliła się. Saul roześmiał

się, wydając z siebie chrapliwy dźwięk, i wyszedł. Zia usłyszała, jak

background image

przekręca klucz. Miała wrażenie, że w drzwi wprawiono nowy zamek,

by uniemożliwić jej ucieczkę. Po chwili znów usłyszała chrzęst zamka

i Saul wszedł do kajuty.

Patrząc lubieżnie na dziewczynę, krzyknął:

— Słyszałaś, co powiedział szef?! Dawaj swoje ubranie i buty!

— Kiedy je zdejmę, położę na korytarzu przed drzwiami! —

odparła Zia.

— Nieśmiała, co? — zachichotał Saul. — Pomogę ci, jeśli sama

nie możesz.

— Zaczekaj na zewnątrz! — powiedziała stanowczo Zia, patrząc

wyzywająco na mężczyznę.

Przez jedną przerażającą chwilę myślała, że ten brutalny człowiek

jej nie usłucha. Jednak Saul ociągając się wyszedł z kajuty. Zia

wiedziała, że stał pod drzwiami. Szybko, bo bała się, że może znowu

wrócić i dotknąć jej, ściągnęła swoją piękną suknię, którą włożyła

wybierając się na zakupy z Martą. Podniosła suknię z podłogi i razem

z butami podała przez lekko uchylone drzwi. Przez szparę zobaczyła

brudne dłonie Saula.

— Dostaniesz je, jak za nie zapłacisz! — powiedział z drwiną.

Zatrzasnęła drzwi, a Saul roześmiał się i znowu przekręcił klucz

w zamku. Opadła na łóżko zdrętwiała z przerażenia. Uświadomiła

sobie, że nawet markiz nie będzie w stanie jej tutaj odnaleźć. Była w

rękach człowieka, który nie zawaha się jej zabić, jeśli dzięki temu

uratuje swoją skórę.

background image

Chciała walić w ściany, krzyczeć, ale jej szósty zmysł ostrzegł ją,

że na niewiele by to się zdało. Wiedziała, że musi być rozsądna.

Podeszła do okienka w burcie, by wyjrzeć na rzekę. Tamiza była w

tym miejscu bardzo szeroka. Po drugiej stronie rzeki było tylko

nadbrzeże, przemysłowe budynki i żadnych domów mieszkalnych.

„Nawet jeśli będę w stanie dać sygnał — myślała — to nikt go nie

zobaczy, a Saul i inni mężczyźni bez wahania zaatakują mnie, gdy się

zorientują, co robię".

Zia odeszła od okienka i usiadła na łóżku. Składało się ono ze

starego, spłowiałego materaca, w wielu miejscach dziurawego,

pokrowiec również był porwany i poplamiony. Na wierzchu leżały

dwa cienkie koce, także niezbyt czyste. Poza tym kajuta była pusta i

wyglądało na to, że od dawna nikt jej nie zajmował.

„Mogłabym tu umrzeć i nikt by się o tym nie dowiedział!" —

pomyślała Zia. Nagle przyszło jej do głowy, że przynajmniej rodzice

patrzą na nią z góry i że cokolwiek się stanie, nie zapomną o niej.

— Pomóż mi... tato — modliła się. — Byłeś w tylu

niebezpiecznych sytuacjach w swoim życiu... a teraz mnie się to

przydarzyło!

I znowu Zia pomyślała, że jedyną osobą, która mogłaby się tu

pojawić, jest markiz. Uprowadził ją z klasztoru, kiedy myślała, że nie

ma dla niej żadnego ratunku. Teraz była zupełnie pewna, że jak tylko

ojciec Proteus zagarnie jej pieniądze, ona zginie w jakimś dziwnym

wypadku i nikt nie udowodni, że było to zwykłe morderstwo.

background image

Ojciec Proteus najchętniej by ją od razu zabił za ucieczkę, za

pogruchotane kości. Najprawdopodobniej utopi ją, jak tylko dostanie

pieniądze z okupu w swoje ręce. Znowu zaczęła się modlić: do ojca,

do matki, do markiza.

— Uratujcie mnie... uratujcie... mnie!

To był płacz wychodzący nie tylko z głębi jej serca, ale i z duszy.

Późnym popołudniem, kiedy słońce już zachodziło, Zia usłyszała

kroki na korytarzu i męskie głosy, choć nie rozmawiano głośno z

obawy, by nikt na lądzie nie zwrócił na nich uwagi. Klucz zazgrzytał

w zamku i w drzwiach stanął Mark. W ręku trzymał tacę z jedzeniem

oraz kubek i spodek. Mark położył tacę na łóżku i odezwał się:

— Ojciec Proteus — chociaż on nie jest już ojcem — mówi, że

trzeba trzymać cię przy życiu, aż napiszesz ten list o forsie, no to jedz

albo któryś z nas cię nakarmi! — Czekał na odpowiedź Zii, a kiedy

dziewczyna milczała, dodał: — Dąsamy się? No to trzeba pomyśleć,

jak tu cię rozweselić.

Posłał jej spojrzenie, które przyprawiło Zię o dreszcze, a potem

wyszedł z kajuty, zamykając drzwi na klucz. Zia spojrzała na tacę.

Była zbyt przestraszona i nieszczęśliwa, by odczuwać głód. Na tacy

leżało kilka plasterków zimnego mięsa, które nie wyglądało zbyt

apetycznie na popękanym talerzu, i kawałek chleba z wiejskiego

bochenka, który musiano dopiero co upiec. Na tym samym talerzu co

mięso leżała mała kostka masła i kawałek raczej cuchnącego żółtego

sera.

background image

W kubku było trochę kawy, która, przynajmniej ona, pachniała

aromatycznie. Zia przypomniała sobie, że w klasztorze ojciec Proteus

pił dużo kawy, więc na pewno napój nadawał się do picia. Zjadła

kawałek chleba z masłem i wypiła całą kawę. Potem postawiła tacę

przy drzwiach, tak żeby ktoś, kto po nią przyjedzie, nie musiał

wchodzić do kajuty.

Zapadł zmierzch. Chwilę później Zia usłyszała dźwięk, który z

początku ją przeraził. Zorientowała się, że to ludzie Proteusa znoszą

swojego szefa po schodach do kajuty. Ilekroć dotykali bolącej nogi,

Proteus rzucał sprośne i wulgarne przekleństwa, jakich Zia nigdy

przedtem nie słyszała.

Słuchając głosów mężczyzn odniosła wrażenie, że wszyscy wypili

sporo alkoholu. Przeraziła się, że mogą przyjść do jej kajuty, więc

niemal przestała oddychać. Wreszcie trochę się uspokoiła, słysząc ich

rozmowę.

— Teraz wiem, co zrobimy. My kładziemy się na górze, a Mark i

Mike biorą pierwszą wachtę. Potem Joseph i ja — postanowił Saul.

— Spać mi się chce! — poskarżył się Mark.

— Lepiej, żeby cię stary nie usłyszał! — odpowiedział Saul.

Joseph powiedział coś nieprzyjemnego, co rozśmieszyło

wszystkich. Potem weszli na pokład, a Zia odetchnęła z ulgą.

Postanowiła trochę się przespać. Jutro, gdy będzie pisała list z

żądaniem okupu, może uda się jej, jeśli będzie sprytna, zamieścić

jakąś wskazówkę dotyczącą miejsca, gdzie ją trzymają.

background image

Ale zaraz pomyślała z rozpaczą że ojciec Proteus przeczyta wiele

razy wszystko, co ona napisze, by być całkowicie pewnym, że nic ich

nie zdradzi.

— Pomóż mi... tato... pomóż mi! —modliła się.

Potem znowu pomyślała o markizie. Miała wrażenie, że widzi go

takim, jakim był poprzedniej nocy: eleganckiego, przystojnego i

pełnego nieodpartego uroku dla tych wszystkich dam, które otaczały

go na balu. Wtedy przypomniała sobie ich wspólny taniec. Ileż emocji

przeżywała tańcząc z markizem, który obejmował ręką jej talię.

— Gdyby tylko był tutaj... teraz! — wyszeptała.

Jej serce zapulsowało, a przez ciało przebiegł lekki dreszcz.

Uświadomiła sobie, że go kocha i że pokochała go już wtedy, gdy

znaleźli się razem na jego jachcie.

Markiz bardzo dokładnie wszystko zaplanował. Bał się

rozpaczliwie, że jeśli coś się nie uda, to porywacze mogą skrzywdzić

Zię. Jechał nad rzekę z Wintonem w zamkniętym powozie, a cały czas

jego umysł pracował jak dobrze naoliwiona maszyna, by upewnić się,

że każdy szczegół został dobrze obmyślony.

Kiedy wszedł na pokład „Jednorożca", zawołał kapitana i załogę

do salonu. Powiedział im, co się stało i co postanowił. Potem dodał:

— Nie mamy do czynienia ze zwykłymi przestępcami, lecz z

wyjątkowo przebiegłymi ludźmi. Jedno potknięcie, jeden błąd, i nie

uda nam się uratować panny Langley.

background image

— Zapewniam pana, milordzie — odezwał się kapitan — że

wykonamy pańskie rozkazy. Jak pan dobrze wie, kilku ludzi z załogi

służyło we flocie.

— Polegam na nich, kapitanie— powiedział markiz — tak jak na

panu. Wierzę, że pomogą mi uratować pannę Zię z rąk mężczyzn,

którzy powinni skończyć za kratkami, a ich szef na szubienicy!

Markiz przebywał na pokładzie „Jednorożca" do godziny wpół do

drugiej nad ranem. O tej godzinie wszyscy z wyjątkiem dwóch

starszych członków załogi zeszli po cichu na brzeg. Każdy był

świadom swojej roli. Wszyscy przyznali, że taki plan ataku mógł

wymyślić tylko ktoś tak inteligentny jak markiz.

Sześciu marynarzy ruszyło w górę rzeki i zatrzymało się w

pewnej odległości od łodzi mieszkalnej, poza zasięgiem wzroku

porywaczy. Zbliżali się pojedynczo, posuwając się po nie

zabudowanym terenie, pod osłoną dziko rosnących krzaków. Kiedy

byli już blisko, Winton i jeszcze jeden człowiek podczołgali się

ostrożnie i bezszelestnie, tak że dwaj mężczyźni stojący na warcie

niczego nie zauważyli.

Saul i Joseph byli nie tylko pijani, ale i bardzo senni. Tak jak im

kazano, weszli na pokład. Saul siedział z zamkniętymi oczami przy

kładce do wchodzenia na pokład. Joseph leżał na dziobie prawie

nieprzytomny z przepicia. Żaden z nich nie zorientował się, że Winton

i drugi mężczyzna przecięli liny, którymi przycumowana była łódź do

brzegu.

background image

Skradając się wzdłuż błotnistego brzegu Tamizy, po kolana w

wodzie, czterej pozostali marynarze zaczęli spychać łódź do wody,

początkowo udało im się zrobić to tylko na kilka stop. I nagle jakby

porwał ją prąd, łódź kołysząc się odpłynęła na ponad dziesięć stop od

suchego lądu.

Wtedy Winton zawołał:

— Hej, panie! Pańska łódź płynie!

Jego głos obudził Saula, który podniósł głowę i zobaczył ciemną

postać na brzegu; przez kilka sekund nie mógł pojąć, co się dzieje.

Winton krzyknął:

— Rzuć nam linę, to przyciągniemy łódkę!

Jednocześnie stanęli przy nim dwaj marynarze, a krzyki Saula o

pomoc sprowadziły na pokład Marka, Josepha i Jacoba. W

ciemnościach nikt nie zauważył, że marynarze ociekali wodą od pasa

w dół. Ludzie Proteusa byli pochłonięci rzucaniem na brzeg lin, które

leżały na rufie łodzi. Ani Wintonowi, ani dwom innym mężczyznom,

którzy z nim byli, nie udawało się ich złapać, wyślizgiwały się im z

rąk i trzeba było rzucać je raz za razem.

Do Wintona dołączyło jeszcze trzech ludzi, ale oni również jakoś

ich nie łapali. Krzyki mężczyzn: „Hej, łap!", „Uważaj!", „Jeszcze

raz!" wypełniały powietrze. Podpływając z drugiej strony do łodzi,

markiz był całkowicie pewien, że nikt go nie zauważy. Przypuszczał,

że Zia jest zamknięta w jednej z kajut i nie tracił czasu na zaglądanie

przez okienka w burcie.

background image

Ze zręcznością sportowca wdrapał się po ścianie rozklekotanej

łodzi na pokład. Nie było tam nikogo. Podszedł do drzwi po

przeciwnej stronie, z której dochodziły krzyki mężczyzn, i zsunął się

po kładce pod pokład. Choć było ciemno, widział drzwi od kajut,

dzięki światłom zostawionym w salonie. Dotknął ręką pierwszych, do

których podszedł. Nie były zamknięte. Odsunął się szybko.

Usłyszał, jak ktoś woła z jednej z kajut i rozpoznał głos ojca

Proteusa. Szef bandy wzywał jednego ze swoich ludzi, żeby przyszedł

do niego i powiedział mu, co się dzieje. Raptem ręka markiza

napotkała solidny zamek i klucz. Markiz wiedział, że znalazł to, czego

szukał. Obrócił klucz i otworzył drzwi.

Zia, rozbudzona przez cały ten hałas, siedziała na łóżku oparta o

ścianę kajuty. Przez chwilę myślała, że wszedł Saul. Była tak

wystraszona, że chociaż otworzyła usta, by krzyczeć, nie mogła

wydać z siebie żadnego dźwięku. Nagle instynkt podpowiedział jej,

kogo ma przed sobą. Markiz wyciągnął rękę, a ona podbiegła i

zarzuciła mu ręce na szyję jak dziecko, które boi się ciemności.

— To... ty...! — szepnęła.

Aby stłumić niepotrzebne słowa, usta markiza przywarły do jej

warg. Kiedy ją całował, Zia poczuła, jakby niebo otworzyło się i

światło okryło ich oboje. Wydawało się, że jej całe ciało powraca do

życia. Markiz podniósł ją i zaczął wnosić na górę po schodkach na

pokład. A ona, przytulona do niego, uświadomiła sobie, że jest

całkiem przemoczony. Wtedy domyśliła się, w jaki sposób dotarł na

łódź.

background image

— Jesteś całkowicie bezpieczna — wyszeptał. — Na dole czeka

łódka.

Kiedy spuszczał dziewczynę z pokładu, wyciągnęły się silne ręce,

by ją chwycić. W łódce czekało trzech marynarzy. Markiz usiadł na

rufie przy Zii i mocno ją objął, a ona, czując się tak, jakby była w

niebie, schowała twarz na jego mokrym ramieniu.

Płynęli w milczeniu. Dopiero gdy byli w połowie Tamizy, markiz

odezwał się:

— Jesteś bezpieczna! Już nigdy coś takiego się nie powtórzy!

Zia nie odpowiedziała, ale markiz poczuł, że cała drży. Wtedy

przyrzekł sobie, że będzie ją chronił, zapewni jej bezpieczeństwo,

będzie kochał do końca życia.

„Jak mogłem być takim głupcem, żeby ją stracić?" — pytanie to

zadawał sobie z tysiąc razy, kiedy razem z załogą czekał na

rozpoczęcie akcji. Odniosł zwycięstwo, ale liczyło się teraz tylko to,

że miał przy sobie Zię.

Rozdział 7

Kiedy łódka dopłynęła do brzegu, nieoczekiwanie chmury, które

były na niebie, oddaliły się, odsłaniając księżyc. Markiz wziął Zię na

ręce, wyniósł na ląd i obejrzał się. Parę minut wcześniej widział łódź

mieszkalną, unoszącą się na wodzie prawie na samym środku rzeki.

Przechylała się mocno i rufa wypełniała się wodą.

Zgodnie z rozkazami markiza, kiedy odpływał z Zią na swojej

łódce, marynarze zrobili dziurę w burcie dokładnie pod poziomem

background image

wody. Nie było to trudne zadanie, gdyż cała stara łódź była bardzo

zmurszała. Teraz widział, że rufa nabiera wody. Zapewne już

dostawała się do kajuty, w której był Proteus.

Na nadbrzeżu pojawili się marynarze z „Jednorożca", a czterej

mężczyźni z bandy Proteusa wyskoczyli za burtę i walczyli z falami,

by dopłynąć do brzegu. Dwóch z nich wyszło z wody i natychmiast

zostali pochwyceni przez ludzi markiza. Pozostali dwaj mieli

trudności z wydostaniem się na brzeg i markiz podejrzewał, że nie

umieli pływać. „Dobrze byłoby, gdyby utonęli tak jak ojciec Proteus"

— pomyślał Okehampton. — Uniknęliby sprawy sądowej, jaka

zostanie przeciwko nim wytoczona.

Na brzegu czekał na nich powóz. Markiz, umieściwszy Zię na

siedzeniu, stał przez chwilę patrząc na zanurzającą się w wodzie łódź.

Wyraźnie tonęła. Wiedział, że nie minie więcej niż pięć minut, a

całkowicie pogrąży się w Tamizie. To oznaczało, że Proteus już nigdy

nie będzie zagrażał Zii.

Markiz wszedł do powozu. Kiedy lokaj położył mu na kolanach

pled, zauważył, że dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach. Wtedy

dopiero zorientował się, że ma ona na sobie tylko jedwabną koszulkę i

sztywną halkę, i bardzo delikatnie otulił ją pledem. Kiedy powóz

ruszył z miejsca, dziewczyna spojrzała na markiza i powiedziała

swoim śpiewnym głosem:

— Uratowałeś... mnie!

Markiz otoczył ją ramieniem.

background image

— Jesteś bezpieczna, kochanie, nigdy sobie nie wybaczę, że do

tego dopuściłem.

— Modliłam się, żebyś mnie uratował... i jestem pewna, że papa

ci w tym pomógł.

— Na pewno — odrzekł markiz. — Ale teraz najważniejsze, że

jesteś bezpieczna. — Przyciągnął ją do siebie: — Obawiam się, że cię

zmoczyłem.

— To nieważne — odparła Zia. — Chcę czuć twoją obecność

tutaj.

Położyła dłoń na jego ramieniu, a markiz wyszeptał:

— Istnieje na to lepszy sposób — i zbliżył swoje usta do ust

dziewczyny.

Tego właśnie pragnęła Zia i od dawna za tym tęskniła. Kiedy byli

na łódce, pomyślała, że całując ją na łodzi, markiz chciał ją tylko

uspokoić i dodać jej odwagi. Teraz uczucie, jakiego nigdy wcześniej

nie znała, rozdzierało ją całą. Czuła, że jej miłość do markiza rośnie,

tak jak podnoszą się fale na morzu. „Kocham cię... kocham!" —

chciała powiedzieć, ale nie była w stanie wymówić ani słowa.

Markiz nie przestawał składać na jej ustach czułych, namiętnych

pocałunków, które sprawiały, że Zia miała wrażenie, iż stała się jego

częścią i nikt ich nigdy nie rozdzieli. Zdawało jej się, że zawładnęło

nimi oślepiające światło z niebios, a jego moc przyprawiała ją o

drżenie. Miała uczucie, że markiz tak samo przeżywa tę chwilę

uniesienia.

Przejechali spory kawałek drogi, zanim się odezwał:

background image

— Możesz być zupełnie spokojna: mężczyzna, którego nazywałaś

ojcem Proteusem, utopił się!

Przez chwilę panowała cisza, bo Zia nadal była w ekstazie, ale

gdy tylko ochłonęła, zapytała szeptem:

— Nie wydostał się z łodzi?

— Nie, opadł na samo dno rzeki — powiedział markiz.

Zia wzięła głęboki oddech.

— Nie powinnam cieszyć się z tego... ale dopiero teraz, gdy on

nie żyje, przestanę się bać.

— Nigdy więcej nie będziesz się niczego obawiała — zapewnił ją

markiz. —A teraz powiedz mi, mój skarbie, kiedy wyjdziesz za mnie

za mąż?

Mijali właśnie jakieś światła i kiedy Zia podniosła głowę, markiz

zobaczył promienny wyraz twarzy dziewczyny. Oparła twarz na jego

ramieniu.

— Czy to możliwe... że chcesz mnie poślubić! — wyszeptała.

— Niczego nie pragnąłem bardziej w całym moim życiu —

odpowiedział markiz — nikt nie może mnie oskarżyć, że jestem łowcą

posagów!

— Nie myślałam o tym — powiedziała Zia — ale może znudzę

cię, może byłbyś bardziej szczęśliwy z jedną z tych pięknych dam,

które widziałam na balu.

Dopiero wtedy markiz przypomniał sobie o Yasmin i zdziwił się,

że zupełnie przestała dla niego istnieć. Wiedział, że małżeństwo z Zią

związałoby ręce tej przebiegłej kobiecie. Ale mógł szczerze przysiąc

background image

— choć może nikt by mu nie uwierzył — że nie dlatego pragnął

uratować Zię, by rozwiązać swoje własne problemy.

Szczerze pragnął ją poślubić, ale nie chciał, by dowiedziała się

kiedykolwiek o kłopotliwym położeniu, w jakim się znalazł. A teraz,

ponieważ łatwiej było ją przekonać o miłości pocałunkami niż

słowami, całował swoją podopieczną, dopóki nie przybyli do domu

Okehamptonów.

Kiedy konie stanęły, Zia odezwała się:

— Jesteśmy na miejscu!

— To miejsce będzie w przyszłości twoim domem — powiedział

markiz.

Gdy lokaj otworzył drzwiczki powozu, Zia krzyknęła.

— Co się stało? — zapytał markiz.

— Zapomniałam... zapomniałam powiedzieć ci o koniach.

Człowiek o nazwisku Dixon zabrał je znad rzeki i zamierzał je...

sprzedać! — powiedziała drżącym głosem, bo wiedziała, jak bardzo ta

wiadomość zmartwi markiza. — Powóz ma zostać zabrany na...

złomowisko.

— Dziękuję, kochanie — powiedział cicho markiz i wyszedł z

powozu.

Wszedłszy do domu nie zdziwił się, że jego sekretarz czeka na

niego.

— Przywiozłem pannę Langley do domu, Barrett, i mam kilka

ważnych poleceń dla ciebie.

Pan Barrett czekał, a markiz wziął Zię na ręce.

background image

— Zaniosę cię na górę — rzekł — bo miałaś wystarczająco dużo

wrażeń ostatniej nocy i najlepiej będzie, jeśli pójdziesz spać i

zaczniesz śnić o mnie.

Kiedy wchodził po schodach, Zia uśmiechnęła się do niego.

— Będę śnić... o tobie — powiedziała — a moje serce nie

przestanie być ci wdzięczne.

Markiz nic nie odpowiedział, tylko zaniósł ją do sypialni, gdzie

paliły się światła. Nie czekała na nich żadna pokojówka, ale markiz

wiedział, że wystarczy pociągnąć za dzwonek, a natychmiast się

zjawi. Bardzo delikatnie położył Zię na łóżku, a potem, trzymając ją

przy sobie, całował namiętnie i zaborczo.

— Jesteś moja! Jutro o wszystkim porozmawiamy!

Zia spojrzała na niego błyszczącymi oczami, a markiz pomyślał,

że żadna kobieta nie wyglądałaby bardziej uroczo i pociągająco. Z

trudem odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi. Miał na sobie tylko

koszulę i obcisłe, czarne spodnie. Nie były już mokre, ale wciąż

wilgotne.

— Proszę, natychmiast zmień ubranie! — zawołała Zia. — Boję

się, że się przeziębisz.

— Zrobię, jak mówisz — powiedział wychodząc z pokoju — i

obiecuję, że zawsze będę ci posłuszny!

Zia zaśmiała się, ponieważ to ona chciała go słuchać. Zanim

pociągnęła za dzwonek, by przywołać pokojówkę, uklękła obok łóżka.

Żarliwie dziękowała Bogu za ocalenie.

background image

Zasnęła mając nadzieję, że godziny, jakie pozostały do świtu,

szybko miną i niedługo znowu zobaczy markiza. W rzeczywistości

spała spokojnie aż do południa. Kiedy obudziła się, zadzwoniła, by

przyniesiono jej śniadanie, ale zanim je otrzymała, do pokoju weszła

Marta.

— Wróciłaś! Dzięki Bogu, że już jesteś z nami! — wykrzyknęła.

— Och, Zio, wszyscy tak się baliśmy o ciebie!

— Jestem bezpieczna dzięki jego lordowskiej mości —

uśmiechnęła się Zia. — Ale ja też się bardzo bałam, Marto!

— Wyobrażam sobie! Dostaliśmy surowe polecenie od jego

lordowskiej mości, żeby z nikim na ten temat nie rozmawiać.

Zia zdziwiła się, ale kiedy to przemyślała, stwierdziła, że markiz

postąpił bardzo mądrze. Gdyby mówiono w domu o wydarzeniach z

poprzedniej nocy, na pewno wkrótce plotkowaliby o tym znajomi

markiza, a cała historia mogłaby się pojawić w gazetach. „Ojciec

Proteus nie żyje! — pomyślała Zia — i im szybciej wszyscy zapomną

o nim... tym lepiej!"

Marta zaczęła opowiadać Zii, jak bardzo wszyscy byli

zdenerwowani i jak Dobson rozpaczał nad stratą koni.

— Ale słyszałam od pana Barretta — mówiła — że już je

odnaleziono i przyprowadzono do stajni.

— Ach, jak to dobrze! — ucieszyła się Zia. — Nie mogłabym

znieść myśli, że takie wspaniałe zwierzęta mogą zostać skrzywdzone

łub sprzedane komuś, kto byłby dla nich okrutny.

background image

— Więc i one też są bezpieczne — uśmiechnęła się Marta. — A

pan Barrett myśli o zabraniu mnie na wieś w przyszłym tygodniu,

żebym spotkała się z nauczycielką która uczy w szkole.

Marta była tym ogromnie przejęta, więc Zia zmieniła temat i

dziewczęta zaczęły rozmawiać o przyszłości Marty i jej nowych

sukniach.

Jednakże tak naprawdę to Zia pragnęła jedynie zobaczyć się z

markizem, więc kiedy Marta wyszła, szybko się ubrała i zbiegła na

dół. Zastała go samego w gabinecie. Gdy otworzyła drzwi, markiz

podniósł się zza biurka i wyciągnął ręce. Zia podbiegła do niego, a on

przyciągnął ją do siebie i całował, dopóki obojgu nie zabrakło tchu.

— Bałem się, że możesz znowu zniknąć! — powiedział cicho.

— Nie, jestem tutaj, ale kiedy się obudziłam, byłam pewna, że

śnię.

Markiz ponownie pocałował Zię, a potem podszedł do sofy, na

której oboje usiedli.

— Poczyniłem pewne kroki dotyczące naszego ślubu —

powiedział. — Po pierwsze, spotkałem się z arcybiskupem w pałacu

Lambeth*. — Zia spojrzała na markiza ze zdziwieniem, więc

wyjaśnił: — Otrzymałem od niego indult, co oznacza, moje kochanie,

że możemy pojechać jutro na wieś do zamku i pobrać się zaraz po

przyjeździe.

— Pobrać się! — wyszeptała Zia.

* Pałac Lambeth — oficjalna siedziba w Londynie arcybiskupa

Canterbury, głowy kościoła anglikańskiego. (Przyp. tłum.)

background image

— Pragnę, żebyś była ze mną w dzień i w nocy — powiedział

markiz, podkreślając ostatnie słowo.

Zia zarumieniła się, a markiz pomyślał, że wygląda tak pięknie

jak zorza poranna na niebie.

— Nie zamierzam czekać ani chwili dłużej — powiedział. —

Zdarzają ci się tak nieoczekiwane i wyjątkowe rzeczy, że nie będę

ryzykować!

— Chcę cię poślubić, chcę być... twoją żoną — wyszeptała Zia.

— To będzie dla mnie coś naprawdę... cudownego!

— I dla mnie! — zapewnił dziewczynę markiz, ponownie ją

całując.

Nagle odsunęli się od siebie pośpiesznie, bo drzwi otworzyły się i

wszedł Harry.

— Dzień dobry! —zawołał pogodnie. — Co się u was dzieje? Zia

nie pojawiła się na przyjęciu ostatniej nocy, a ty, Rayburnie, nie byłeś

na konnej przejażdżce dziś rano!

— Przepraszam, Harry — powiedział markiz — ale faktycznie

byłem bardzo zajęty. Jednak najpierw musisz mi pogratulować,

ponieważ Zia obiecała zostać moją żoną!

— Od lat nie słyszałem tak dobrej wiadomości! — wykrzyknął

Harry. — Gratulacje, staruszku! Można pocałować przyszłą pannę

młodą?

— Tylko ten jeden raz — zgodził się niechętnie Okehampton. —

Mam nadzieję, że nie wejdzie ci to w nawyk!

background image

Harry roześmiał się i ucałował Zię w obydwa policzki. Potem,

jakby nie mogąc się powstrzymać, markiz odezwał się:

— Powiemy ci, co się stało, ale nie wolno ci pisnąć nikomu ani

słowa!

— Wiedziałem, że coś się dzieje! — powiedział Harry. — Daj mi

szampana, bym pokrzepił się, zanim zamienię się w słuch.

Usadowił się w fotelu z kieliszkiem szampana w dłoni i słuchał

opowieści o porwaniu i odbiciu Zii. Dopiero kiedy markiz skończył,

Harry uświadomił sobie, że nie tknął szampana, i wykrzyknął:

— Nie mogę w to uwierzyć! Żałuję tylko, że nie brałem udziału w

tej akcji!

— Dziś rano byłem na „Jednorożcu" — zauważył markiz —

marynarze są bardzo dumni i zadowoleni z siebie. Trzech ludzi

zabrała policja na posterunek. — Spoglądając na Zię, dodał szybko,

by się nie denerwowała: — Człowiek, który siebie nazywał ojcem

Proteusem, utopił się tak jak Saul, w przeciwnym razie obaj zostaliby

oskarżeni o morderstwo. Pozostali będą odpowiadać za kradzież

cennych relikwi z klasztoru.

— Bardzo sprytnie! —przyznał Harry.

— Zmuszono ich do wyjawienia miejsca, gdzie ukryli łup, i za to

świętokradztwo pójdą na kilka lat do więzienia.

— W ten sposób pozbyliśmy się właściwie wszystkich, którzy

nam zagrażali... — powiedział Harry.

Oczy jego i markiza spotkały się i obaj wiedzieli, że Harry ma na

myśli Yasmin Caton. Później zasiedli do stołu i rozmawiali o

background image

wszystkim oprócz okropności, przez jakie przeszła Zia. Po

skończonym posiłku markiz zwrócił się do Zii:

— Wciąż mam sporo rzeczy do zrobienia. Z pewnością zdajesz

sobie sprawę, kochanie, że osobą, którą musimy wtajemniczyć w

nasze plany, jest książę Walii. Byłby bardzo urażony, gdyby

dowiedział się o naszym ślubie pojutrze z gazet.

— A potem jedziemy na wieś! — powiedziała szybko Zia.

Chciała uniknąć spotkań z pięknymi damami, które na pewno na

wiadomość o ślubie Okehamptona będą z zazdrości robiły markizowi

uszczypliwe uwagi na jej temat.

— Wyjedziemy jutro zaraz po śniadaniu — obiecał markiz — a

teraz chcę, żebyś do czasu podania podwieczorku odpoczęła, tak jak

robi to zwykle babcia.

Starsza pani była bardzo wzruszona, gdy dowiedziała się, że jej

wnuk odnalazł Zię i że dziewczynie nic już nie grozi. Ostatnie

wydarzenia tak bardzo ją poruszyły, że poradzono jej, by pozostała w

łóżku, ale uparła się, że zejdzie na dół na kolację.

— Nie mogę się doczekać wieczoru — powiedział markiz, gdy

odwiedził babkę w sypialni. — Gdy będziemy zgromadzeni przy

stole, powiem ci, dlaczego jestem najszczęśliwszym człowiekiem na

świecie!

Kiedy wyszedł z pokoju, markiza uroniła kilka łez, ponieważ ona

także była szczęśliwa. Kochała swojego wnuka, przywiązała się do

niego i z biegiem lat bardzo ubolewała nad tym, że Rayburn po

każdym romansie staje się coraz bardziej cyniczny. Teraz zaś widziała

background image

go tak szczęśliwym, jak nigdy przedtem. Jej modlitwy zostały

wysłuchane, ponieważ uważała, że Zia będzie odpowiednią żoną dla

jej ukochanego wnuka.

Zia była zbyt podekscytowana i szczęśliwa, by czuć się zmęczoną

nie poszła więc do swojego pokoju, tylko udała się do gabinetu

markiza, tak żeby kiedy wróci, być od razu przy nim. Wzięła książkę z

gablotki, ale nie czytała, tylko usiadła i zaczęła myśleć o markizie, o

tym jaki jest cudowny i że nikt nie może być bardziej szczęśliwy niż

ona, gdyż on właśnie ją pokochał.

Kiedy przysięgała sobie, że nigdy go nie zawiedzie, drzwi

gabinetu otworzyły się i Zia usłyszała podniecone głosy:

— Jak jaśnie pani widzi, nie ma tutaj jego lordowskiej mości.

— W takim razie poczekam, aż wróci.

— Tak jest, jaśnie pani — odpowiedział Carter wyraźnie

zirytowany.

Zamknął drzwi od gabinetu i Zia uświadomiła sobie, że już nie

jest sama w pokoju. Siedziała w głębokim fotelu obok kominka,

niewidocznym od strony drzwi. Teraz podniosła się trochę nerwowo.

Obok biurka stała jedna z najpiękniejszych kobiet, jaką Zia

kiedykolwiek widziała. Była ubrana na czarno, ale pomimo to

wyglądała wyjątkowo elegancko w sukni z ogromną turniurą.

Zia wahała się, zastanawiając się, co powiedzieć. Dama, która

patrzyła na stos listów, odwróciła głowę i kiedy zobaczyła

podopieczną markiza, zesztywniała, a w jej oczach pojawiła się

wrogość.

background image

— A więc to ty jesteś Zia Langley, jak sądzę! — odezwała się

szorstko.

— T-tak... — odpowiedziała Zia.— Jeśli czeka pani na jego

lordowską mość, to obawiam się, że nie będzie go przez jakiś czas.

— Więc porozmawiam z tobą! Słyszałam, choć może to być

nieprawda, że jego lordowską mość zamierza się z tobą ożenić.

— Pojutrze zostanie to ogłoszone.

Yasmin Caton krzyknęła przeraźliwie.

— A więc to jest prawda! Kiedy usłyszałam pogłoskę, byłam

pewna, że to podłe kłamstwo, ponieważ żaden mężczyzna — żaden na

całym świecie — nie mógłby zachować się tak nikczemnie, tak

niewdzięcznie! Chciałabym go za to zabić!

Mówiła tak gwałtownie, że Zia się przestraszyła.

— Pozwól, że powiem ci to, co powinnaś wiedzieć —

powiedziała kobieta, przysuwając się do Zii. — Jestem lady Caton, a

markiz, w którym rzekomo jesteś zakochana, to człowiek bez zasad,

bez przyzwoitości! Poślubia cię wyłącznie po to, by uciec od

obowiązków.

Wydawało się, że wypluwa słowa do Zii, która instynktownie

odsunęła się dwa kroki do tyłu.

— Nie rozumiem... co pani ma na myśli.

— Prawda jest taka, że Rayburn jest zakochany we mnie.

Ponieważ uwierzyłam w jego uroczyste zapewnienia o jego uczuciu,

zostałam jego kochanką. Obiecał, że jak tylko umrze mój mąż, on

ożeni się ze mną! — Jej głos stał się ostry: — Teraz, kiedy jestem

background image

wolna, on ucieka ode mnie i od swojego dziecka, które wkrótce

przyjdzie na świat.

Przez kilka sekund Zia nie rozumiała, o czym mówi ta kobieta.

Nagle zbladła.

— Pani... pani... będzie miała z nim dziecko? — wyjąkała.

— Chyba rozumiesz po angielsku? — warknęła na nią Yasmin

Caton. — Tak, noszę dziecko markiza, a ty głupia bogata dziewczyno,

co zanudzisz go na śmierć w ciągu kilku tygodni, ty jesteś gotowa tak

zawrócić mu w głowie, że zapomni o tym, co mi obiecywał!

Zia patrzyła na Yasmin, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nagle

jakby pragnąc zastraszyć dziewczynę, Yasmin Caton krzyknęła:

— Idź stąd! Zostaw go! On jest mój, rozumiesz? Jest mój i nie

pozwolę, by mnie zostawił! — Mówiła z taką wściekłością, że jej głos

odbijał się echem od ścian gabinetu.

Z płaczem, jak małe, zranione zwierzątko, Zia odwróciła się i

wybiegła z pokoju. Biegła korytarzem, przez hol, a potem po

schodach na górę nieświadoma, że Carter i drugi lokaj patrzą na nią

zdumieni. Wpadła do swojej sypialni, zamknęła drzwi i rzuciła się na

łóżko. Była tak zdenerwowana, tak oszołomiona tym, co usłyszała, że

nie mogła nawet płakać.

Leżała, mając wrażenie, że ta piękna kobieta pchnęła ją nożem w

tysiącu miejscach i że całe jej ciało krwawi śmiertelnie. „Muszę...

odejść! — myślała. — Ona ma rację... jeśli spodziewa się... jego...

dziecka... on musi ją poślubić!"

background image

Nagle pomyślała, że nie ma dokąd pójść. Wtem, jakimś cudem

przypomniała sobie, co markiz mówił do Marty: „Jeśli będziesz

chciała iść do klasztoru, porozmawiam z arcybiskupem katedry

westminsterskiej".

Klasztor! To jedyne schronienie, o którym mogła myśleć w tej

chwili. Nie była katoliczką, ale pragnęła, tak jak powiedziała kiedyś

ojcu Anthony'emu, przejść na katolicyzm. Wtedy każdy klasztor

przyjąłby ją bez zastrzeżeń.

Zia wzięła kapelusz z szafy, rękawiczki i torebkę i zeszła na dół.

Kiedy znalazła się w holu, zastała tam Cartera.

— Proszę zawołać dla mnie dorożkę — poprosiła.

— Dorożkę, panienko?! — wykrzyknął lokaj. — Tylko chwilę

zajmie mi posłanie do stajni po jeden z powozów jego lordowskiej

mości.

— Nie, chcę dorożkę! — powiedziała stanowczo Zia.

— Ale panienka chyba nie jedzie sama?

— Nie rozumiem, dlaczego o to pytasz — zdenerwowała się Zia.

— Nie sądzę, żebyś miał do tego prawo.

Carter zmieszał się. Przypuszczał, że coś musiało się stać, a po

ostatnich wydarzeniach nie mógł uwierzyć, że panna Langley znowu

zamierza pojechać bez opieki.

— Proszę posłuchać, panienko — powiedział uprzejmym tonem

typowym dla starych, oddanych rodzinie służących. — Wiem, że jego

lordowska mość nie życzyłby sobie, żeby panienka wyjeżdżała sama

background image

w publicznym pojeździe, kiedy można zawołać nasze konie i

stangreta.

— Ja muszę jechać... muszę! — powiedziała z rozpaczą Zia.

— Sądzę, że najpierw powinna panienka porozmawiać z panem

Barrettem.

Zia odniosła wrażenie, jakby znowu więziono ją wbrew jej woli.

Na dworze było ciepło i słonecznie, a drzwi frontowe — otwarte, więc

bez słowa minęła Cartera i zbiegła po schodkach na krótki dojazd

prowadzący do rezydencji z Park Lane. Carter stał, patrząc za

dziewczyną zdumiony. Potem zwrócił się do jednego z lokajów,

którego uważał za dość rozgarniętego.

— Idź za panienką Langley, James, i nie zgub jej. Jeśli wynajmie

powóz, zrób to samo i jedź za nią. Rozumiesz? — Carter sięgnął ręką

do kieszeni, wyjął kilka monet i wręczył je chłopcu. — Pośpiesz się!

— ponaglił go. — I cokolwiek zrobisz, nie trać jej z oczu!

Kiedy James pobiegł na Park Lane, Carter prawie pobiegł do

biura pana Barretta.

Zia wsiadła do dorożki i poprosiła o zawiezienie jej do katedry

westminsterskiej. Był ciepły dzień, woźnica opuścił dach powozu, ale

dla Zii nie świeciło żadne słońce — miała wrażenie, że zapadła

nieprzenikniona ciemność.

Dorożka jechała o wiele wolniej, niż gdyby ciągnęły ją ogniste i

rasowe konie markiza. Do katedry nie było daleko. Przez całą drogę

Zia powstrzymywała się od płaczu. Była zdecydowana pomówić

background image

rozsądnie z kardynałem, tak żeby zrozumiał jej pragnienie

natychmiastowego wstąpienia do klasztoru. „Nigdy... nie pokocham...

nikogo innego — pomyślała nieszczęśliwa — tak więc, jak mam

pozostać na tym świecie... gdzie mogę go spotkać z żoną i dziećmi?"

Zia zamknęła oczy czując ból, jaki sprawiało jej myślenie o tym.

Śmiertelną udręką była dla niej myśl, że może markiz nie kochał jej

wcale i tak jak powiedziała lady Caton, próbował po prostu uniknąć

odpowiedzialności. „Jak będę mogła... żyć... bez niego?" — stawiała

sobie pytanie w rozpaczy. Żałowała, że poprzedniej nocy nie rzuciła

się do Tamizy i nie utopiła się tak jak ojciec Proteus.

Kiedy dojechała do katedry westminsterskiej, odprawiła dorożkę i

weszła do środka. Unosił się tam zapach kadzideł, a tysiące świec

migotało w bocznych kaplicach. Zia uklękła na chwilę, a potem wstała

i patrzyła na główny ołtarz. Zobaczyła mężczyznę, który wyglądał na

kościelnego, i podeszła do niego, mówiąc:

— Chciałabym widzieć się z Jego Eminencją kardynałem. Czy to

możliwe?

Mężczyzna, najwidoczniej pod wrażeniem wyglądu Zii,

odpowiedział bez wahania:

— Nie jestem pewien, madam, czy Jego Eminencja będzie do

pani dyspozycji, ale, o ile wiem, biskup St. Ives jest w katedrze. Może

z nim chciałaby pani porozmawiać?

— Tak, bardzo dziękuję — odpowiedziała Zia.

Kościelny poprowadził ją nawą boczną za ołtarz, a potem

poprosił, żeby poczekała chwilę. Zia nigdy jeszcze nie czuła się tak

background image

odrętwiała. Być może oszołomił ją ból, który zadały jej słowa lady

Caton. Wydawało jej się, że jest kimś innym.

Nagle drzwi przed nią otworzyły się i mężczyzna, który ją

przyprowadził, powiedział:

— Biskup czeka na panią, madam.

Zia weszła do środka i znalazła się w małym pokoju, podobnym

do gabinetu. Na półkach ustawione były religijne książki, a biskup,

dobrotliwie wyglądający starszy człowiek, siedział za biurkiem.

Podniósł się, gdy zobaczył Zię, która ukłoniła się, tak jak to robiła,

kiedy w klasztorze witała się z ojcem Anthonym, a później z ojcem

Proteusem.

— Chciałaś się ze mną widzieć? — zapytał łagodnie biskup,

wyciągając rękę.

— Mam... mam... prośbę do biskupa — odpowiedziała Zia.

Ksiądz wskazał krzesło po drugiej stronie biurka i oboje usiedli.

— A więc, co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał.

Zia odetchnęła głęboko.

— Chcę przejść na katolicyzm i wstąpić do klasztoru. Jestem

bogata, tak więc mogę zapisać pieniądze każdemu klasztorowi, który

mnie przyjmie.

— Czy przemyślałaś to dokładnie? — zapytał biskup po chwili

milczenia.

— Tak... i już odbyłam pewną naukę... w klasztorze w Kornwalii.

— Jak się nazywa ten klasztor?

background image

— Klasztor Korony Cierniowej — odrzekła Zia. — To była

częściowo szkoła... ojciec Anthony, który kierował klasztorem, jest

już bardzo chory i chyba... nie wyzdrowieje.

— Słyszałem o tym miejscu — powiedział biskup.

— Byłam tam przez ostatnie dwa lata... ale potem namówiono

mnie, bym... spróbowała żyć... poza klasztorem, teraz wiem, że to nie

dla mnie — powiedziała Zia, a w jej głosie słychać było śmiertelną

udrękę.

Biskup pochylił się do przodu.

— Sądzę, że jesteś nieszczęśliwa, moje dziecko. Czy to dlatego

pragniesz wstąpić do klasztoru?

Zia nie mogła wydobyć z siebie słowa, więc skinęła tylko głową,

a ksiądz zwrócił się do niej łagodnie:

— Nieszczęście, którego doznajemy, nie zawsze jest najlepszym

powodem, by poświęcić życie Bogu. Chciałbym, żebyś zastanowiła

się trochę dłużej nad możliwością pozostania w świecie

pozaklasztornym, do którego należysz, zanim podejmiesz decyzję,

która w znacznej mierze wpłynie na twoje całe życie.

— Ja już się... zdecydowałam — odpowiedziała Zia. — Proszę

mnie przyjąć... proszę!

Patrzyła na biskupa, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nagle, gdy

ksiądz zastanawiał się, co odrzec, i najwyraźniej szukał odpowiednich

słów, drzwi do pokoju otworzyły się i ten sam człowiek, który

przyprowadził Zię, powiedział:

— Jakiś pan chce się widzieć z biskupem!

background image

Zia nie obejrzała się, ale usłyszała kroki i znajomy głos:

— Zio! Co ty wyprawiasz?

Dziewczyna nie odwróciła głowy, tylko skryła twarz w dłoniach,

bo nie mogła powstrzymać się od płaczu. Markiz spojrzał na nią, a

potem powiedział:

— Proszę mi wybaczyć, biskupie. Jestem markiz Okehampton. Z

okien pałacu Buckingham zobaczyłem, że moja podopieczna jedzie

sama dorożką, podążyłem więc za nią przypuszczając, że coś się

musiało wydarzyć.

— Sądzę, że tak — odparł biskup St. Ives — i myślę, milordzie,

że pozostawię was samych, byście mogli przedyskutować pewne

sprawy. Potem, jeśli pan lub ta młoda dama zechcecie się ze mną

widzieć, będę do waszej dyspozycji.

— To bardzo miło ze strony biskupa — powiedział markiz —

jestem mu niezmiernie wdzięczny.

Ksiądz natychmiast wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi, a

markiz usiadł na krześle obok Zii.

— A teraz, opowiedz mi, co się stało? — poprosił ją spokojnie. —

O co chodzi? Własnym oczom nie wierzyłem, kiedy zobaczyłem cię

samą w dorożce.

Zia nie odpowiedziała, więc po chwili markiz zapytał:

— Dlaczego tu przyjechałaś?

— Chcę... wstąpić do klasztoru! — półgłosem powiedziała Zia.

— I opuścić mnie?

— T-tak.

background image

Ledwo było słychać odpowiedź, ale markiz usłyszał ją i po chwili

powiedział:

— Sądziłem, że mnie kochasz!

— Ależ... tak! — załkała Zia. — Ale ty należysz do niej i... nie

mogę pozostać w świecie, gdzie ty będziesz żyć z inną kobietą twoją...

żoną!

Markiz zesztywniał.

— Przestań płakać, kochanie, i powiedz mi dokładnie, co się stało

i dlaczego tak cię to zdenerwowało.

Zia nie odpowiedziała i nie odsłoniła twarzy, ale przestała płakać.

Bardzo łagodnie markiz pochylił się do przodu, by odjąć jej ręce od

oczu. Policzki Zii zalane były łzami, a jej długie rzęsy mokre. Kiedy

spojrzała na markiza, w jej oczach Okehampton zobaczył ból i udrękę.

Padł przed nią na kolana i położył ręce na ramionach dziewczyny.

— Co się stało, kochanie, mój ty uroczy skarbie? — zapytał.

Poczuł, jak Zia drży. Spuściła wzrok, a potem wyszeptała:

— Ta dama mówiła, że urodzi twoje... dziecko i że obiecałeś się z

nią... ożenić!

Markiz nie poruszył się, tylko powiedział:

— Spójrz na mnie, mój skarbie. Chcę, żebyś na mnie spojrzała. —

Powoli Zia podniosła oczy na niego, a wtedy markiz oświadczył

uroczyście: — Jesteśmy w świętym miejscu, Domu Bożym, i

przysięgam ci na wszystko, co czczę, na pamięć mojej matki, którą

kochałem tak jak ty kochałaś swoją, że żadna kobieta, również ta, z

którą rozmawiałaś, nigdy nie nosiła w swoim łonie mojego dziecka!

background image

Zia utkwiła wzrok w markizie.

— Musisz mi uwierzyć — mówił dalej. — Myślę, że gdybym

kłamał, twój instynkt powiedziałby ci o tym, bo na pewno przekona

cię, że mówię prawdę.

Zobaczył małe ogniki w oczach Zii, która spytała:

— W takim razie... dlaczego mówiła te... okropne rzeczy?

— Bo postanowiła mnie poślubić jeszcze za życia swojego męża.

— A ty nie chcesz... jej poślubić?

— Nigdy dotąd nie chciałem ożenić się z żadną kobietą! —

szczerze odpowiedział markiz.

— Więc... nie rozumiem... dlaczego...?

— Posłuchaj mnie, skarbie — powiedział Okehampton. — Nie

będę udawał przed tobą, było wiele kobiet w moim życiu. Jestem

kawalerem, a jeśli piękna kobieta pragnie zaszczycić mnie, oddając mi

się, to nie byłbym mężczyzną gdybym nie przyjął takiej propozycji.

Zobaczył, że Zia zaczęła go uważnie słuchać, więc mówił dalej:

— Ale jesteś wystarczająco inteligentna, żeby zrozumieć, że

mężczyzna może pożądać kobiety, ponieważ jest ona piękna, i mieć

dla niej uznanie takie, jakie miałby dla pięknego kwiatu, radości

wyrażonej w muzyce lub promieni słonecznych. — Czując, że Zia

uspokoiła się trochę, ciągnął: — Ale dopóki jest to tylko rozkoszne

doznanie, nie ma mowy o prawdziwej miłości — miłości, jaką czuję

do ciebie, moja ty najdroższa duszyczko, i którą jak sądzę, ty czujesz

do mnie. Razem odnaleźliśmy miłość pochodzącą od Boga, miłość,

background image

jaką mężczyzna obdarza w swoim życiu jedyną, wyjątkową kobietę,

która jest w rzeczywistości jego drugą połową.

Markiz przyciągnął do siebie Zię.

— To jest bardzo wyjątkowa miłość, jaką twój ojciec czuł do

twojej matki, a mój ojciec do mojej. Ta miłość jest boska i żadne

kłamstwa, podstępy czy zdrada nigdy nie będą mogły jej zniszczyć.

Ojciec Proteus był złym człowiekiem i tak samo kobieta, którą

spotkałaś, jest zła, mimo że jest piękna. Po prostu musimy o tych

ludziach zapomnieć!

— Ale jeśli — zapytała cichutko Zia — ona będzie próbowała cię

skrzywdzić?

— Już to zrobiła, denerwując ciebie! — odparł markiz. — Nie

miałem pojęcia, że będzie miała czelność nie pochowawszy jeszcze

swojego męża, przyjść do mojego domu i naopowiadać ci kłamstw.

Zapadła cisza. Po chwili Zia odezwała się:

— Przepraszam... przebacz mi... powinnam ci ufać.

— Tego właśnie pragnę — powiedział markiz. — Ty też musisz

mi wybaczyć... że zgrzeszyłem w przeszłości. Przysięgam ci tutaj, w

katedrze, że nigdy więcej to się nie powtórzy.

— Kocham cię... kocham! — wyszeptała szlochając — ale...

kiedy przyszłam tutaj... chciałam... u-umrzeć!

— A teraz oboje chcemy żyć! — zawołał markiz. — I chcę, żebyś

pojechała do domu, bo musisz wybrać suknię ślubną, w której jutro

staniesz przed ołtarzem.

Mówiąc to, podniósł Zię z krzesła.

background image

— Kocham cię całym moim sercem i całą moją duszą! —

powiedział. — Tego, kochanie, nigdy nie mówiłem żadnej innej

kobiecie, bo to nie byłaby prawda!

— I ja cię... kocham! — wyszeptała Zia. — Ty jesteś dla mnie

całym światem... niebem i morzem... i wiem, że gdybym cię straciła...

nic, ale to nic by mi nie pozostało!

— Nigdy mnie nie stracisz — zapewnił ją uroczyście markiz.

Zia myślała, że ją pocałuje, ale on, jakby myśląc o świętym

miejscu, w którym się znajdowali, zbliżył usta do rąk dziewczyny,

pocałował najpierw jedną, a potem drugą dłoń i poprowadził Zię do

drzwi. Kiedy je otworzyli, zobaczyli czekającego pod nimi

kościelnego, tego samego który wprowadził markiza do gabinetu

biskupa St. Ives.

— Czy mogę rozmawiać z biskupem? — zapytał markiz.

— Bardzo żałuję, sir, lecz jest teraz w konfesjonale —

odpowiedział mężczyzna — ale poprosił mnie, bym powiedział panu,

że będzie się za was modlił.

— Proszę podziękować biskupowi i poinformować go, że przyślę

mu ofiarę dziękczynną.

Markiz poszedł nawą boczną z Zią u boku, która miała uczucie, że

święci

w

kaplicy,

przez

którą

szli,

dają

im

specjalne

błogosławieństwo.

Na dworze świeciło słońce, a przed drzwiami katedry czekał na

nich powozik markiza zaprzężony w dwa konie, których pilnował

chłopiec stajenny. Odjechali tą samą drogą, jaką jechała Zia mijając

background image

pałac Buckingham. Nic nie mówili, ale Zii zdawało się, że słońce

nigdy nie jaśniało bardziej niż w tej chwili, otaczając ich aurą

szczęścia.

Kiedy byli już z powrotem w domu Okehamptonów, na twarzy

Cartera pojawił się wyraz ulgi, gdy zobaczył, że panna Langley

przyjechała z markizem. Gdy dziewczyna pobiegła na gorę do swojej

sypialni, by zdjąć kapelusz, Carter poinformował markiza o tym, co

się stało i jak bardzo się niepokoił.

Całkiem

przypadkiem

zobaczyłem

pannę

Langley

przejeżdżającą obok pałacu Buckingham, gdzie byłem na uroczystości

zaprzysiężenia Jego Książęcej Mości — wyjaśnił markiz. — Jednak

bardzo rozsądnie i mądrze zrobiłeś, Carter, posyłając za nią lokaja.

Wiedziałem, że zawsze mogę na tobie polegać.

Carter rozpromienił się, a markiz zapytał:

— Czy lady Caton wciąż tu jest?

— Już wyszła, jaśnie panie. Czekała prawie godzinę.

— Jeśli znowu przyjdzie — powiedział stanowczo markiz — to

nie ma mnie dla niej w domu!

— Nie wiedziałem, że panienka Langley była w gabinecie, jaśnie

panie!

— Wiem, ale nie popełnij kolejnego błędu. I nie mów o niczym

markizie.

— Oczywiście, jaśnie panie. To by ją tylko zdenerwowało.

Markiz chciał powiedzieć, że najbardziej to on się zdenerwował.

Nie mogąc doczekać się spotkania z Zią, dodał tylko:

background image

— Proszę podać herbatę do salonu.

Udał się na górę, by zaczekać na swoją przyszłą żonę, aż wyjdzie

z sypialni. Było tyle rzeczy, które chciała obejrzeć Zia po przybyciu

do zamku, ale markiz prosił ją, by przed ślubem, który miał odbyć się

o piątej po południu, odpoczęła w swojej sypialni. Dziewczyna

domyśliła się, że markiz pragnie dopilnować, żeby kaplica

udekorowana została kwiatami.

Kaplica była mała, ale bardzo piękna, zbudowana w tym samym

czasie co zamek; przez lata dokonano w niej niewiele zmian. Zia

pomyślała, że tylko markiz mógł sprawić, iż wypełniono ją cudownie

pachnącymi liliami, które jednocześnie stanowiły doskonałe tło dla jej

sukni. Markiz zamówił ją, jak tylko Zia zgodziła się zostać jego żoną,

i przysłano ją tuż przed wyjazdem z Londynu.

— W jaki cudowny sposób zdołałeś tak wszystko zaplanować? —

zapytała Zia, kiedy jechali przez piękną okolicę w stronę zamku.

— Chcę, żeby wszystko w twoim życiu było doskonałe —

odpowiedział — tak doskonałe, mój skarbie, jak nasza miłość.

— Ona jest tak... idealna, że nie da się tego opisać słowami —

czule powiedziała Zia.

Markiz myślał tak samo. Harry, który był jego drużbą, powiedział

mu poprzedniego wieczora po kolacji:

— Zrobiłeś dobry wybór, przyjacielu!

— Kocham ją! — żarliwie odparł markiz.

Obawiał się, że Harry ciągle sądzi, iż żeni się z Zią, by uwolnić

się od Yasmin.

background image

— Wiem — powiedział Harry. — Nigdy nie widziałem cię tak

szczęśliwym ani tak zadowolonym z siebie!

Markiz roześmiał się. To prawda — był szczęśliwy. Cieszył się,

że znalazł na tym świecie osobę, która tak różniła się od znanych mu

ludzi i tak bardzo mu odpowiadała. Zabrał Zię do zamku, a Harry

ustalił z przyjaciółmi, którzy mieszkali dwie mile od siedziby

markiza, że zamieszka u nich.

— Zdajesz sobie sprawę — rzekł do Okehamptona — że wszyscy

wydrapią mi oczy, jeśli będę jedynym gościem na twoim ślubie?

Oczekują uroczystości, na której obecny będzie książę Walii i

przynajmniej pół tuzina druhen!

— W takim razie rozczarują się! Moj ślub będzie dokładnie taki,

jakiego zawsze pragnąłem, ale nie przypuszczałem, że będę miał tyle

szczęścia, by się spełniło moje marzenie.

— Czy chcesz przez to powiedzieć, że takiego ślubu pragnie też

Zia? — zapytał Harry.

— Oczywiście — odpowiedział markiz. — Po tym wszystkim,

przez co przeszła, nie dopuszczę, żeby zdenerwowały ją złośliwe

uwagi kobiet albo żeby mężczyźni gapili się na nią!

Harry roześmiał się.

— Jest tak piękna, że będziesz musiał ciągle odganiać od niej

takich ludzi jak Charlie, którzy nie będą mogli się jej oprzeć.

— Wiem — przyznał markiz — ale większość czasu zamierzamy

spędzać na wsi, a osobnicy tacy jak Charlie nie będą naszymi gośćmi!

background image

Prawdę powiedziawszy, przez dłuższy czas nie zamierzam

przyjmować żadnych gości. Chcę mieć Zię tylko dla siebie.

Harry spojrzał na przyjaciela z zazdrością. O takim właśnie

małżeństwie i on marzył. I on, i markiz doskonale zdawali sobie

sprawę z tego, że każdy, kto tak jak Charlie, przemyka się z jednego

buduaru do drugiego, w końcu nieuchronnie staje się znudzony i

rozczarowany takim życiem.

Klękając obok siebie przed ołtarzem, markiz i Zia trzymali się za

ręce. Obojgu wydawało się, że wibracje emanujące z nich są jak

boskie światło.

Wyszli z kaplicy i w nabożnym skupieniu udali się na górę do

sypialni Zii, która dawniej należała do matki markiza. Markiz

zamknął drzwi, a potem, ku zdziwieniu żony, nie wziął jej w ramiona,

lecz podprowadził do okna. Stali patrząc na ogród, na jezioro, które

rozciągało się za nim, i na ogromne drzewa w parku. Za parkiem aleja

prowadziła do morza.

Przez chwilę markiz nie odzywał się. Potem powiedział:

— Oto mój świat, skarbie, który teraz należy do ciebie. Myślę, że

oboje go pokochamy, będziemy nim rządzić i spróbujemy dać

każdemu, kto w nim żyje, takie samo szczęście, jakie sami mamy.

Zia przysunęła się do męża.

— Cieszę się, że tego pragniesz — szepnęła.

— Ty mnie nauczyłaś myśleć w ten sposób — odpowiedział —

ale to pragnienie czynienia dobra istniało gdzieś w moim sercu, choć

do tej pory nie uświadamiałem sobie tego.

background image

Otoczył Zię ramieniem i zbyteczne były już słowa.

Kilka godzin później, kiedy zachodziło słońce i ptaki udawały się

na odpoczynek, markiz powiedział:

— Zastanawiam się, skarbie, dlaczego tak różnisz się od kobiet,

jakie przedtem znałem.

— Naprawdę? — zapytała Zia. — Ty jesteś taki cudowny...

zdumiewający, że kiedy byliśmy ze sobą tak blisko, troszkę się

bałam... że nie będziesz czuł tego samego... co ja... Dla mnie to było...

coś nowego.

— Czułem to samo co i ty — zapewnił ją markiz — i musisz mi

uwierzyć, że nic nigdy nie było tak doskonałe i wspaniałe jak nasza

miłość.

Zia krzyknęła.

— Dokładnie to samo chciałam ci powiedzieć... Tak bardzo

pragnę, żeby nigdy ci się to nie znudziło.

— Jakże mógłbym się znudzić czymś, co wydaje się zanosić mnie

do Nieba, w które wierzysz, i co sprawia, że mam wrażenie, jakbym

trzymał w ramionach anioła.

Pochylił się nad Zią i odgarnął z czoła jej miękkie złociste włosy.

— Jesteś piękna — powiedział — ale inne kobiety też są piękne.

W tobie jest jednak coś wyjątkowego.

— Powiedz mi... proszę, co masz na myśli?

— Ty jesteś... dobra, a w moim życiu poznałem niewiele

naprawdę dobrych kobiet!

background image

— Choć nie jestem pewna, czy tak jest naprawdę — powiedziała

Zia — chcę, żebyś tak myślał.

— Jesteś dobra tak jak moja matka. Do tej pory nie spotkałem

nikogo, kto znaczyłby dla mnie tyle co ona, ale teraz zjawiłaś się ty,

tak bardzo do niej podobna.

— Jestem poruszona... tym, co teraz mówisz — wyszeptała Zia.

— Wiem, moja piękna żono, że masz dobre serce i duszę, i chcę,

żebyś taka była i żebyś się nigdy nie zmieniła. — Markiz przerwał, po

czym dodał innym tonem: — Jeśli jakiś mężczyzna będzie próbował

cię skrzywdzić, to przysięgam, że go zabiję!

I zaczął całować Zię namiętnie, pożądliwie i zaborczo. Jego usta

prawie raniły jej wargi, a jednak nie bała się. Wiedziała, że to uczucie

posiadania było częścią ich miłości, a w rzeczywistości miłość nie jest

taka spokojna, łagodna i sentymentalna, jak myślała. Jest silna,

tętniąca życiem, często gwałtowna, niszcząca, a jednocześnie

niepokonana.

Zia wiedziała, że to miłość dała markizowi siłę i mądrość, by

wyrwał ją z rąk przestępców. To właśnie miłość umożliwi im w

przyszłości wspólną walkę z przeciwnościami i trudnościami, które

nieuchronnie pojawią się w ich życiu. Ale wierzyła, że markiz zawsze

będzie zwycięzcą, po prostu dlatego że miłość da mu siłę do

pokonania wszystkiego co złe i niegodziwe.

Markiz całował żonę z coraz większym pożądaniem, a w jego

oczach płonął ogień. Zia wiedziała, że nie tylko ją uwielbia, ale

background image

jednocześnie pożąda jej również jako kobietę. Czuła ten sam płomień

w sobie.

— Pragnę cię! Moje kochanie, pragnę cię! — powiedział markiz.

— Jestem... twoja! — wyszeptała Zia.

— Daj mi siebie, kochaj mnie, bo tylko Bog wie, jak bardzo cię

pragnę!

— Kocham cię... kocham... kocham!

Żarliwość tych słów rozpaliła ich ciała i dusze. Potem, kiedy

przeżywali najwyższe uniesienie, wydawało się im, że znaleźli się w

samym środku rozżarzonego słońca. Wspaniałość tego aktu otoczyła

ich boskim światłem pochodzącym od Boga, który jest Życiem i

Wiecznością.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
107 Cartland Barbara Wyjątkowa miłość
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 107 Wyjatkowa miłość
Cartland Barbara Znak miłości
Cartland Barbara Maska miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 66 Powrót syna marnotrawnego
Cartland Barbara Chwile miłości
141 Cartland Barbara Tylko miłość
90 Cartland Barbara Pokusa miłości
121 Cartland Barbara Idealna miłość
Cartland Barbara Prawa miłości(1)
37 Cartland Barbara Gołębie miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 84 Święte szafiry
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 02 Niewolnicy miłości
Cartland Barbara Siostrzana miłość
Cartland Barbara Dynastia miłości 2
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 58 Pustynne namiętności
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 143 Wyścig do miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 56 Zwyciężona przez miłość

więcej podobnych podstron