Michaels Kasey Samotny wilk 1

background image

KASEY MICHAELS

Samotny wilk

background image

ROZDZIA PIERWSZY

Tego dnia w San Francisco nic nie szo po jej myśli.
Nowy system telefoniczny, który zdaniem szefa agen

cji wszystkim mia uatwić życie, nie tylko go nie uatwia
ale sam koszmarnie szwankowa. Sophie Colton dwukrotn
stracia z trudem uzyskane poączenia z klientem z Tokio,
a co za tym idzie, przypuszczalnie stracia również klienta

Dziecięcy gwiazdor filmowy, z którym podpisaa kon

trakt na reklamę o ogólnokrajowym zasięgu, postanowi
akurat w tym tygodniu rozpocząć mutację. Z dnia na dzień

jego czysty, krystaliczny gosik zamieni się w piskliwy

skrzek. Należao od nowa przystąpić do szukania aktora.

Jakby tego byo mao, w drodze na spotkanie z klien

tern poleciao jej oczko w rajstopach, potem zapa ją
deszcz, o którym meteorolodzy zapomnieli wspomnieć,
a wieczorem pokócia się w restauracji ze swoim narze
czonym od czterech miesięcy, Chetem Wallace'em.

W porządku, może nie bya to kótnia, może byo to

nieporozumienie. Kótnia to za mocne sowo. Nigdy się
z Chetem nie kócili. Zazwyczaj Chet mówi, a ona su
chaa. Czasem zastanawiaa się, po jakie licho w ogóle
to robi.

Chet chcia, by zrezygnowali z intratnych posad

w agencji reklamowej i zaożyli wasną firmę. Sophie nie

background image

6

KASEY MICHAELS

bya pewna, czy to dobry pomys. Lubia swoją pracę,
ciężko harowaa, zanim otrzymaa obecne stanowisko,
a w dzisiejszym bezlitosnym świecie, w którym panuje
tak ostra konkurencja, tworzenie nowej agencji, a jedno-
cześnie budowanie nowej rodziny... hm, po prostu baa
się, że nie podoają.

Przynajmniej tak to sobie tumaczya, kiedy zezości-

wszy się na Cheta, zostawia go w restauracji, żeby do-
kończy deser i zapaci za kolację, a sama mszya na

piechotę do domu.

Najbardziej chyba zirytowaa ją postawa narzeczone-

go, to, że nie wybieg za nią z restauracji, lecz zosta
przy stoliku, popijając kawę i jedząc krem czekoladowy.
Zgoda, mieszkaa tylko cztery przecznice dalej, ale na-

prawdę móg się zachować inaczej. Nie musia mówić:
„Dobrze, kochanie, idź do domu. Postaraj się ochonąć.
Spotkamy się u ciebie za pó godziny". Nienawidzia,
kiedy by taki cholernie rozsądny. A on, psiakrew, dobrze
o tym wiedzia.

Mniej więcej w poowie drogi stanęa na moment przy

krawężniku. W lewo odchodzi wąski, ponury zauek.
Wzdychając gośno, Sophie podniosa gowę, po czym
odgarnęa za ucho kosmyk ciemnoblond wosów. Zacis-
nąwszy powieki, westchnęa po raz drugi, następnie ru-
szya przed siebie. Zanim jednak dziesięciocentymetrowy
obcas zetkną się z asfaltem, poczua mocne szarpnięcie;
ktoś wciąga ją w zauek.

Puść mnie! krzyknęa, usiując się oswobodzić.

Nic więcej nie zdoaa powiedzieć. Napastnik pchną

ją z caej siy na wilgotny, ceglany mur. Zrobio się jej

background image

SAMOTNY WILK

ciemno przed oczami. Miaa wrażenie, że to sen, jakaś
koszmarna surrealistyczna fantazja, która nie ma nic
wspólnego z rzeczywistością.

Niestety, wszystko dziao się naprawdę. Starając się

wyrównać oddech, nie stracić przytomności i opanować
strach, który dawi ją za krtań, poczua przytknięte do
szyi ostrze noża.

Stój,

suko! Jak tylko się ruszysz, poderżnę ci gard

Jasne? Jasne?

Bojąc się, że napastnik speni groźbę, nie moga skin

gową. Więc w odpowiedzi zamrugaa powiekami. Tak

jasne.

Dobra, w porządku, dobra.
Mężczyzna by wyraźnie poruszony. Może znajdowa

się pod wpywem narkotyków? Nie umiaa poznać, Wi
dziaa jedynie, że jest w stanie najwyższego podniecenia
Móg ją zabić w każdej sekundzie, choćby posusznie
speniaa wszystkie jego rozkazy.

Powoli cofną ostrze. W następnej chwili leżaa na

brzuchu na twardym podjeździe, zaciskając zęby z bólu.
Zamknąwszy oczy, przeknęa ślinę.

Czego...

czego ode mnie chcesz? spytaa w końcu

Nie moga się ruszyć; napastnik przygniata ją kolanerm d
ziemi. W kieszeni paszcza mam portfel, a w nim pie
niądze i karty patnicze. Jeżeli się odsuniesz, sięgnę...

Gucha

jesteś, ty durna suko? Co? warkną jej

nad uchem. Tak bardzo śmierdziao mu z ust, że wzdryg
nęa się z obrzydzeniem. Mówiem, że jak się ruszysz,
poderżnę ci gardo. Tak trudno to zrozumieć?

Nim zdoaa odpowiedzieć, zaczą przesuwać ręce po

background image

KASEY MICHAELS

jej ciele. Cienki paszcz, który miaa na sobie, niewiele
ją chroni. Opierając ciężar ciaa na kolanie, którym przy-

ciska ofiarę do ziemi, mężczyzna niezdarnie usiowa ob-
rócić ją do siebie. Potem na zmianę to ugniata, to szczy-
pa jej piersi, wreszcie mocno wbi zęby w jej ramię.

Wariat. Szaleniec. Sophie uświadomia sobie, że fa-

cetowi nie zależy na pieniądzach. Może weźmie portfel,
kiedy już ją zabije, ale na razie chodzi mu o coś cakiem
innego. O nią. Chce sprawić jej ból.

Choć od gównej ulicy dzielio ją zaledwie siedem,

osiem metrów, bya bezradna. W prawej ręce napastnik
trzyma nóż. Gdyby krzyknęa czy próbowaa się wyrwać,
nie zawahaby się go użyć. Nagle przyszo jej do gowy,
że tak czy tak zginie. Facet nie panuje nad sobą. Diabli
wiedzą, co mu za chwilę strzeli do ba. Ogarnęa ją wście-
kość. Nie, nie będzie biernie czekać na śmierć! Nie um-
rze bez walki!

Teraz bya elegancką kobietą mieszkającą w mieście,

ale przecież dorastaa na ranczo, biegaa po lasach, azia
po drzewach, staczaa walki ze starszymi braćmi, czasem
na niby, dla zabawy, a czasem na serio.

Bracia. Boże. Michael już nie żyje. Jego śmierć znisz-

czya rodziców, zniszczya caą rodzinę. Jeżeli ona też zgi-

nie... Nie! Nie może do tego dopuścić! Musi się bronić!

Mamusiu, tatusiu, nie umrę! Nie pozwolę, żeby jakiś

naćpany bydlak mnie zabi! Nie myśląc o przeraźliwym
bólu w prawym kolanie, które strzaskaa sobie, upadając
na twarcy żwir, o ostrzu noża, które przylegao do jej
policzka, i o wstrętnej, brudnej apie, która wcisnęa się

jej pod bluzkę, Sophie przystąpia do obrony.

background image

SAMOTNY WILK

Oparszy się na okciach, wierzgnęa kolanami niczym

dziki mustang usiujący zrzucić z grzbietu jeźdźca. Strach
doda jej si. Największą rolę odegra jednak element
zaskoczenia. Niczego nie spodziewający się napastnik
straci równowagę i przechyli się na bok. Jeszcze jedno
wierzgnięcie i bya wolna. Cofaa się na czworakach
w stronę ulicy, usiując zwiększyć dystans między sobą

a bandytą.

Na pomoc! krzyknęa na cae gardo. Tu, w za

uku! Na pomoc! Bagam!

Nie przestając się wydzierać, zacisnęa ręce na wiel

kim plastikowym koszu na śmieci i z trudem dźwignęa

się na nogi. Prawa noga waściwie nie nadawaa się

użytku. Nie zwracając na to uwagi, Sophie chwycia po
krywkę i cisnęa nią w napastnika, po czym zanurzya
ręce w otwartym koszu i wyciągnęa pierwszą z brzegu

„broń" by nią odcięty czubek ananasa.

Rany boskie! Tym ma się bronić? No ale zauek leża

na tyach ekskluzywnych lokali, do których wchodzio

się od strony gównej ulicy, więc na co liczya? Że w ko
szu znajdzie nabity rewolwer?

Rzucaa w mężczyznę czym się dao: ananasem, pustą

pókilogramową puszką po sosie pomidorowym, zgniymi
warzywami. Nie przestawaa krzyczeć. Po chwili poślizgnę
się i upadając, przewrócia kilka mniejszych metalowych
koszy. Narobia mnóstwo haasu, a przy okazji sama się
ubrudzia jako ofiara bya coraz mniej atrakcyjna.

Jestem w zauku! Pomocy! Ratunku!
Przeklinając siarczyście pod nosem, napastnik: schyli

się, by nie dostać w gowę zwiędą kapustą, po czym

background image

10 KASEY

MICHAELS

odwróci się i uciek. Sekundę później dwóch porządnie
ubranych mężczyzn usyszao krzyk Sophie i przybiego

jej na ratunek.

Dzięki Bogu szepnęa, opierając się o jednego ze

swych wybawców, podczas gdy drugi wróci pędem na
ulicę, by wezwać karetkę i zawiadomić policję.

Prawe kolano tak bardzo ją bolao, że o niczym innym

nie myślaa. Nie wiedziaa, że napastnik rozcią jej po-
liczek od brody po ucho ani że stracia mnóstwo krwi.
Nic nie wiedziaa, bo po chwili popada w stan bogiej
nieświadomości.

Tej nocy w Jackson w stanie Missisipi Louise Smith

poderwaa się na óżku. Oczy miaa szeroko otwarte z prze-
rażenia, ciao zlane potem. Coś jest nie tak. Czua to.

Po chwili spuścia nogi na podogę. Wstawszy, pode-

sza do kontaktu w ścianie, wączya świato, po czym
opara donie o blat komody i popatrzya na swoje od-
bicie w lustrze. Zobaczya kobietę, która nie wyglądaa
na pięćdziesiąt dwa lata. Jedynie duże piwne oczy zdra-

dzay bezmiar cierpienia, jakie przeżya. Przeczesawszy
ręką falujące, ciemnoblond wosy, niemal cakiem pozba-
wione siwizny, wzięa kilka gębokich oddechów, starając
się uwolnić od paniki, która ściskaa ją za serce.

Widzisz? Nikogo nie ma. Jesteś sama. Nikt ci nie wy-

rządzi krzywdy. Nikt nic nie wie. Nawet ty.

Miaa sen. Często jej się coś śnio. Zawsze byy to

dziwne, skomplikowane sny. Niektóre zaczynay się do-
brze, niewinnie, ale wszystkie kończyy się źle. Pytania
pozostaway bez odpowiedzi, problemy bez rozwiązania.

background image

SAMOTNY WILK 11

Tym razem byo inaczej. Nie pamiętaa snu, pamiętaa

jedynie strach oraz pewność, że ktoś potrzebuje jej po-

mocy.

Ktoś... Dziecko. Dziewczynka, która woaa do niej

„mamo". Gdzie ona jest? Gdzie?

Louise wysza z sypialni i podreptaa boso do kuchni

po szklankę wody. Wiedziaa, że dziś już nie zaśnie.

Joe Colton wypad z windy, zanim jeszcze drzwi się do

końca otworzyy, i pogna w stronę dyżurki pielęgniarek.
Towarzystwa dotrzymywa mu jego przybrany syn, River
James. Pó godziny po tym, jak policja zadzwonia na ranczo
w Prosperino, aby zawiadomić rodzinę o wypadku Sophie,
obaj byli w samolocie i lecieli do San Francisco. Dotarli
na miejsce tuż przed świtem.

Moja córka, Sophie Colton... powiedzia Joe do

pielęgniarki, która siedziaa przy biurku, zajęta piowa-
niem paznokci. W którym leży pokoju?

Moda kobieta popatrzya na niego tępym wzrokiem.
Colton? Chyba nie mamy nikogo o takim nazwisku.

Obróciwszy się na krześle, spojrzaa pytająco na ko-

leżankę po fachu, która waśnie wesza do dyżurki. Ma-
ry, czy mamy pacjentkę o nazwisku Colton?

Nowa podesza do Joego.
Czy mogę wiedzieć, kim pan jest?
Jej ojcem, do diaba! rykną Joe, który w wieku

sześćdziesięciu lat by przystojnym, postawnym mężczy-
zną o leldco szpakowatych wosach. Teraz, wścieky
i podminowany, bardziej przypomina rozjuszonego byka
niż kochającego tatusia.

background image

12

KASEY MICHAELS

River zdją z gowy sfatygowany kapelusz kowbojski,

po czym, zaciskając rękę na ramieniu swego przybranego
ojca, uśmiechną się czarująco do pielęgniarek.

Senator Colton jest trochę zdenerwowany, proszę

pani oznajmi, kadąc nacisk na sowo „senator", mimo

iż urzędu senatora Joe nie piastowa od lat. Wczoraj
wieczorem napadnięto jego córkę. Sophie Colton.

Może zadziaaa magia godności senatora, a może

przyjazny uśmiech Rivera, w każdym razie pielęgniarka
o imieniu Mary wysza z dyżurki, informując mężczyzn,
że zaprowadzi ich na miejsce.

Bardzo pana przepraszam, panie senatorze tuma-

czya, idąc korytarzem ale w wypadku brutalnej napa-
ści zawsze staramy się zachować ostrożność. Pańską cór-
kę przywieziono z sali operacyjnej trochę ponad godzinę
temu, pewnie jeszcze śpi. Czy poinformowano pana o ra-
nach, jakie odniosa?

Boże, Boże...
Joe przyoży rękę do ust, jakby chcia powstrzymać

jęk, i odwróci się od pielęgniarki. Niepokój o Sophie,

męczący nocny lot oraz gniew na Meredith, matkę So-
phie, która nie widziaa najmniejszego powodu, aby to-
warzyszyć mężowi do San Francisco wszystko to od-

cisnęo na nim piętno.

Owszem, poinformowano rzek River, wyręczając

tego silnego mężczyznę, który jedno dziecko już pochowa
ale gdyby siostra moga jeszcze raz nam opowiedzieć,

czego możemy

Oczywiście

Joego, ale domyśla się,

się spodziewać, bylibyśmy wdzięczni.

River nie potrafi

co ten przeżywa,

wczuć się w poożenie

odkąd od

ebra

background image

SAMOTNY WILK

telefon z policji w San Francisco. Na pewno przypomnia
mu się telefon sprzed wielu lat z wiadomością o wypad
ku, jakiemu uleg Michael. Teraz strach o córkę mrozi
mu krew w żyach.

Z kolei on, River, bardziej odczuwa wściekość niż lęk.

Lęk i przerażenie zniky, kiedy po telefonie od policji za
dzwoni do szpitala, gdzie uzyska wyczerpujące wiadomo
ści o stanie zdrowia Sophie: okazao się, że odniosa wiele
ran, ale na szczęście nie zagrażay one jej życiu. Podczas
gdy Joe Colton zają jeden z tylnych foteli maego odrzu
towca, modląc się o córkę, River siedzia za sterami, marzą
o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w San Francisco i dać
w zęby Chetowi Wallace'owi. Potem podnieść go z ziemi
i znów mu przyożyć. I jeszcze raz.

Po chwili Joe wzią się w garść i skiną do pielęg

niarki gową.

Pańska córka, senatorze, miaa lekkie wstrząśnienie

mózgu oznajmia siostra Mary, zatrzymując się przed
pokojem numer 305. Mówię o tym dlatego, że po prze
budzeniu może być nieco zagubiona. Na twarzy i ciele
ma mnóstwo otarć i sińców. Rzecz jasna, wszystkie rany
zostay dokadnie oczyszczone. Ma również kilka gęb
szych zadrapań na... na piersiach, które mogą ją trochę

pobolewać. Na wszelki wypadek doktor zaordynowa ku
rację antybiotykową. Nigdy dość ostrożności, gdy w grę
wchodzą ugryzienia.

Ugryzienia? To znaczy, że ten drań ją

River wcześniej nie wiedzia. Joe pewnie

garda doby się stumiony jęk. River zacisną doń w

pięści.

pogryz? Te
też, bo z jego

background image

14

KASEY M1CHAELS

Ortopedzi naprawili pannie Colton kolano konty-

nuowaa pielęgniarka. Miaa uszkodzoną ękotkę przy
środkową. Zdarza się to dość często. Niestety, później pa-
cjenci muszą nosić specjalną szynę, przez pięć lub sześć
tygodni poruszać się o kulach, a potem czeka ich jeszcze

intensywna rehabilitacja. Siostra Mary westchnęa ciężko.
Doktor Hardy, szef oddziau chirurgii plastycznej, osobi-
ście zszy ranę ciętą na twarzy pańskiej córki. Pacjentka
będzie potrzebowaa paru dalszych poprawek chirurgicz-
nych, ale dopiero w przyszości, kiedy wszystko się zagoi.
To cud, że ostrze nie przecięo jakiejś większej żyy czy
nerwu policzkowego. Zszycie rany, mimo że nie bya stra-
sznie gęboka, wymagao ponad stu szwów.

O Boże! szepną Joe. Moja kochana córeczka.

Moja śliczna, kochana córeczka.

River tak mocno zaciska zęby, że rozbolaa go szczęka.

Sophie. Piękna Sophie, wciągnięta w ślepą uliczkę. Posi-
niaczona, poharatana, pocięta nożem, o mao nie zabita. Bez
powodu. Tylko dlatego, że znalaza się w niewaściwym
miejscu o niewaściwej porze i jakiś naćpany idiota posta-
nowi się zabawić. Nie znaa swojego napastnika, niczym
mu się nie narazia. Teraz musi cierpieć.

Dziękujemy, siostro rzek River do pielęgniarki,

która staa z ręką na klamce do pokoju Sophie. Dalej

już sobie sami poradzimy.

Oczywiście. Mary skinęa ze zrozumieniem go-

wą, po czym wrócia do dyżurki.

Gotów? spyta River, patrząc na ojca.
Nie odpar Joe tak cicho, że niemal nie byo go

sychać. Rodzic nigdy nie jest gotów do spotkania ze

background image

SAMOTNY WILK

swoim dzieckiem w szpitalu. Wciągną gęboko powie
trze. Ale trudno. Chodźmy.

River pchną drzwi, przepuści Joego przodem, po

czym sam wszed do środka. Nic chcia widzieć Sophi
w takim stanie poharatanej i bezradnej. Zawsze tryska
a energią. Odkąd pojawi się na ranczu, nie odstępowaa
go na krok; nim się spostrzeg, wdara się w jego serce.
Dzieląca ich różnica czterech lat wydawaa się ogromna,
kiedy byli modsi. Bo cóż mogli mieć wspólnego zamk
nięty w sobie, mody buntownik i chuda nastolatka
z aparatem korekcyjnym na zębach, strupami na kolanach
i kucykami na gowie?

Chuda nastolatka patrzya w niego jak w obrazek.

Swoim zachowaniem doprowadzaa go do biaej gorącz
ki. Zości się na nią, wścieka. Ale ona nie zniechęcaa
się. I wreszcie pokocha tę smarkulę.

A potem smarkula dorosa. Z chudej nastolatki w ku

cykach przeistoczya się w ponętną modą kobietę. Ub

agaa go, aby towarzyszy jej na balu maturalnym. Tań
czyli, rozmawiali o jej planach na przyszość: nazajutrz
miaa wyjechać do Dallas, aby przed rozpoczęciem stu
diów przez kilka miesięcy popracować w należącej do
rodziny stacji radiowej.

W trakcie tańca pocaowaa go, a on odwzajemni po

caunek. Potem znów się caowali. Trzyma ją w obję
ciach, gryząc się w język, by nie zawoać: Nie, Sophie!
Nie wyjeżdżaj! Zostań ze mną! Kochaj mnie!

Przybrany syn Joego Coltona uważa, że nie w ten

sposób powinien się odwdzięczyć czowiekowi, który
przyją go pod swój dach. Sophie Colton zasuguje na

background image

16

KASEY MICHAELS

kogoś lepszego. Dlatego ją odtrąci, pozby się jej ze
swych ramion i ze swojego życia. By brutalny. On, pó-
krwi Indianin, dziecko pijaka, powiedzia ślicznej Sophie,
żeby zmądrzaa, żeby trzeźwym okiem spojrzaa na ota-
czającą ją rzeczywistość.

Od prawie dziesięciu lat widywali się sporadycznie,

na zjazdach rodzinnych, na które przybyway tumy go-
ści. Witali się na odlegość, czasem do siebie uśmiechali.
Zwykle jedno krążyo na jednym końcu sali, drugie na
drugim; od tamtego wieczoru, gdy tańczyli przytuleni,
ani razu nie byli sami.

Teraz też nie byli sami. Joe sta przy óżku, ściskając

bezwadną doń córki. zy lay mu się strumieniami.

Nic jej nie będzie, Joe. Zobaczysz, wkrótce Sophie

wyzdrowieje powiedzia River, usiując pocieszyć ojca.

Ale jemu też serce wyo z bólu, gdy patrzy na wi-

doczne pod bandażami rany i siniaki. Sophie wyglądaa
tak, jakby wlók ją po ziemi uciekający w popochu koń;
skórę miaa zdartą do krwi, miejscami bya opuchnięta,
fioletowosina.

Największy opatrunek miaa na lewym policzku. Na

tym rozciętym, który wymaga zaożenia ponad stu
szwów. O roztrzaskane kolano River się nie martwi. Go-
tów by nosić Sophie na rękach, dopóki noga się jej nie
zagoi. Wiedzia, że sińce i zadrapania znikną bez śladu.
Ale co z twarzą?

Sophie nie bya próżna, nie spędzaa godzin przed lu-

strem, ale miaa zaledwie dwadzieścia siedem lat. Jak
zareaguje na widok szramy na policzku? Na widok blizny,
która codziennie będzie jej przypominaa o koszmarze?

background image

SAMOTNY WILK

17

Napastnik zrani ją nie tylko fizycznie, lecz także psy-

chicznie. Okaleczy w sposób niewidoczny na pierwszy
rzut oka. Zniszczy jej pewność siebie, pozbawi odwagi;
odtąd, idąc ulicą, zwaszcza wieczorem, zawsze będzie
czua strach.

River przeczesa ręką wosy, potar kark. zy wezbray

mu pod powiekami. Sophie poruszya się nieznacznie
i jęknęa cicho. Próbowaa otworzyć oczy. Po chwili uda-
o jej się. Ale potem znów je zamknęa.

Zostawię was samych, Joe szepną River, kierując

się do drzwi. Porozmawiaj z nią, a ja wezwę pielęgniarkę.

Wyszedszy na korytarz, zamkną za sobą drzwi

i opar się o ścianę. Prawą rękę wsuną do kieszeni dżin-
sów, w lewej trzyma kapelusz, którym raz po raz uderza
się o udo.

W dżinsowych spodniach, dżinsowej kurtce, w kow-

bojskich butach i kowbojskim kapeluszu wygląda jak
kowboj. I nim by. By kowbojem zrodzonym z matki
Indianki i biaego mężczyzny. Po matce odziedziczy gę-

ste kruczoczarne wosy, po ojcu zielone oczy oraz gwa-

towny temperament. Wysoki, szczupy, doskonale umięś-
niony, ciężko doświadczony przez życie, w końcu trafi
pod opiekuńcze skrzyda Coltonów. Joe i Meredith Col
tonowie przyjęli go pod swój dach i traktowali jak syna.
Dzięki nim się zmieni, uwierzy, że czeka go lepszy los.

Wcześniej by jak samotny wilk. Potem, gdy Sophie

zniknęa z jego życia, znów zamkną się w sobie i zaczą
chodzić wasnymi ścieżkami. Nie potrzebowa Sophie ani
nikogo innego. By samowystarczalny. Przynajmniej tak
sobie wmawia.

background image

18

KASEY MICHAELS

Okamywa się.
Już dawno River James nie czu się tak bezsilny

i przybity. Bezsilności jednak towarzyszya wściekość.
Wybuchowy temperament by największym problemem
modego Rivera, kiedy jako nastolatek zamieszka na ran
czu Coltonów. Z czasem nauczy się panować nad emo-
cjami; waściwie tylko Sophie potrafia go wytrącić
z równowagi.

Zości się na nią, kiedy azia za nim krok w krok.

By zy, kiedy zaczęa się przeistaczać w śliczną modą

kobietę. By zy, kiedy przesta myśleć o niej jak o sio-

strze. By zy, kiedy ją pocaowa i kiedy okazao się,
że jej pragnie.

By zy, kiedy wybraa jedyne suszne rozwiązanie

i wyjechaa do Dallas. I zy, że nie wrócia do domu.
Najbardziej zezościa go, kiedy przywioza z sobą na
ranczo Cheta Wallace'a, szczerzącego zęby kretyna
w trzyczęściowym garniturze, i oznajmia, że wkrótce
zostanie jego żoną. Swoimi zaręczynami daa Riverowi

jasno do zrozumienia, że woli mężczyznę, który jest jego

cakowitym przeciwieństwem.

Teraz by na nią zy za to, że leży w szpitalu, taka

biedna, taka krucha i mimo sińców taka piękna. Za to,
że na jej widok znów obudziy się w nim dawne uczucia.

Kocha ją. Kocha przed laty, kocha teraz. I wiedzia,

że nigdy nie przestanie.

background image

ROZDZIA DRUGI

Joe Colton pochyli się nad óżkiem.
Sophie? Uścisną doń córki. Kwiatuszku, to ja.

Tata.

Sophie drgnęa, po czym skrzywia się z bólu.

Tatuś? spytaa, otwierając oczy.
Joe skiną gową. Nie móg wydobyć gosu. Córka

od lat nie nazywaa go „tatusiem". Czasem mówia „oj-

cze", najczęściej „tato", a kiedy bya w żartobliwym na-
stroju, zwracaa się do niego per „senatorze". Bardzo ją
kocha. Kiedy zobaczy jej smutne oczy i spuchniętą war-
gę, która leciutko drżaa, zrozumia, że zrobiby wszystko,
aby tylko zmniejszyć jej cierpienie.

Och, tatusiu, to... byo straszne powiedziaa, za-

ciskając powieki. Ale walczyam. Broniam się. Nie
mogam... Michael... nie mogam pozwolić, aby ciebie
i mamę spotkaa kolejna tragedia.

Ciii, maleńka. Delikatnie pogaska ją po wo-

sach. Już dobrze. Nic nie mów. Musisz teraz dużo od-

poczywać.

Kiedy do pokoju wesza wezwana przez Rivera siostra

Mary, Joe cofną się od óżka. Pielęgniarka sprawdzia
pacjentce tętno, poprawia kroplówkę.

Zasnęa? spyta River.

background image

20 KASEY

MICHAELS

Chyba

tak odpar Joe. Suchaj, chopcze. To by-

a duga, męcząca noc, a wiem, że musisz wrócić dziś
na ranczo. Po poudniu przyjeżdża nowy ogier, prawda?
Więc nie przejmuj się mną i ruszaj w drogę. Ja wynajmę
pokój w hotelu i zostanę tak dugo, póki nie będę móg
zabrać Sophie do domu.

W porządku. River też wolaby zostać dużej, ale

domyśli się, że Joe pragnie pobyć z córką sam na sam.
A co z Meredith? Myślisz, że będzie chciaa tu przy-
lecieć?

Starszy mężczyzna przycisną palce do oczu i potrząs-

ną gową.

Nie wiem. Później do niej zadzwonię. Na razie chcę

posiedzieć przy óżku Sophie.

Oczywiście. River poklepa ojca po ramieniu.

Zejdę na dó, podzwonię po hotelach i zamówię dla ciebie
pokój. Odezwij się później, dobrze? Chciabym... wszy-

scy chcielibyśmy wiedzieć, jak się Sophie czuje.

Joe nie odpowiedzia. Gdy tylko Mary wysza z po-

koju, ponownie skierowa się do óżka, ciągnąc za sobą
skadane metalowe krzeseko, które postawi u wezgo-
wia. Nie zamierza się stąd ruszać, dopóki córka nie wy
dobrzeje.

River bez sowa zamkną za sobą drzwi i skręci

w stronę wind. Nie, nie czu się odtrącony. Należa do
rodziny; Coltonowie zawsze traktowali go jak syna. Mia

jednak świadomość, że krew jest gęstsza od wody, a Joe

go i Sophie ączą więzy krwi. Rozumia to i potrafi usza-
nować.

Drzwi windy rozsunęy się z cichym sykiem i ze śród

background image

SAMOTNY WILK 21

ka wyoni się Chet Wallace, świeży i wypoczęty, jakby
nie mia żadnych trosk na świecie. Wosy mia uczesane,
policzki ogolone, krawat starannie dobrany do koszuli
i garnituru. Wygląda tak, jakby szed na spotkanie
z ważnym klientem, a nie z wizytą do ciężko pobitej na-

rzeczonej.

Mijając Rivera, nawet nie skiną mu gową.

Wallace! warkną River; obróciwszy się, chwyci

Cheta za okieć. Gdzieś ty by? Na porannej naradzie
u swojego krawca?

Sucham?

Narzeczony Sophie usiowa strącić rę-

kę, która go przytrzymywaa. Bezskutecznie. Czy my
się znamy...? Ach, już wiem! Widzieliśmy się w Hacien
da del Alegria, prawda? Pracujesz na ranczu Coltonów!
Tak, tak, przypominam sobie twoją twarz. Czy to znaczy,
że senator z żoną już dotarli? Ja po wczorajszej przygo-
dzie wróciem do domu i walnąem się spać, a rano wy-
kąpaem się, przebraem...

Waśnie widzę. River cofną rękę. Senator jest

teraz u Sophie doda, ruchem gowy wskazując Wal
lace'owi poczekalnię dla gości. Przejdźmy tam i po-
rozmawiajmy.

Wolabym porozmawiać z senatorem oznajmi

Chet, ale widząc, jak River mruży oczy i mierzy go lo-
dowatym wzrokiem, posusznie ruszy we wskazanym
kierunku. Suchaj, ty...

Nie, Wallace, to ty suchaj! przerwa mu River,

świadom, że utrzymanie nerwów na wodzy będzie wy-
magao od niego nie lada wysiku. To ten sukinsyn po
„wczorajszej przygodzie" poszed do domu? Bo by zmę

background image

22

KASEY MICHAELS

czony? Bo musia się przespać, wykąpać i przebrać? Co
za kreatura! Nazywam się River James i jestem przy-
branym synem Joego i Meredith. Nie muszę się ci z ni-
czego tumaczyć, ale mam jedno pytanie: Dlaczego po-
zwolieś Sophie wracać samej po nocy do domu? A może
policja coś przekręcia? Może jednak jej towarzyszyeś?

Chet popatrzy w milczeniu na Rivera, po czym po-

ciągną wystające spod marynarki mankiety koszuli. Po-
dobnie jak River by wysoki, ale na tym kończyy się
ich podobieństwa. Mia urodę adnego, zadbanego chop
tasia, który chodzi do ekskluzywnej siowni i ćwiczy
w dresie od znanego projektanta. Gest z poprawieniem
mankietów mia świadczyć o tym, że on, Chet Wallace,

jest czowiekiem sukcesu, a czowiek sukcesu w garni-

turze za sześćset dolarów nie daje się zastraszyć.

Nie daje? No to zobaczymy, pomyśla River, nie od-

rywając oczu od twarzy rywala. Mia ochotę chwycić go

za klapy marynarki i przyożyć mu w zęby.

Chet pierwszy odwróci wzrok. Sztuczna opalenizna

na jego policzkach przybraa odcień różu. Wolno cofną
się o krok, jakby uświadomi sobie, że River James jest

jak dzikie zwierzę szukające ofiary. W odruchu samoob-

rony przystąpi do ataku.

Suchaj... James, powiadasz? Tak? Więc suchaj,

Jamesie. Wszystko wyjaśniem policji. Byliśmy wczoraj
z Sophie na kolacji. W pewnym momencie ona posta-
nowia wrócić do domu. Dom od lokalu dzielą zaledwie
cztery przecznice. Nie miaa daleko. Ja zapaciem ra-
chunek i wyszedem chwilę później. Zobaczyem stojącą
nieopodal karetkę i wozy policyjne. Ruszyem w ich stro

background image

SAMOTNY WILK 23

nę, żeby sprawdzić, co się dzieje. Zobaczyem nieprzy-
tomną Sophie. To ja ją zidentyfikowaem.

No brawo, możesz być z siebie dumny. Ale wyjaś-

nij mi, proszę, dlaczego Sophie sama opuścia restaura-
cję? Pokóciliście się? Sprzeczka zakochanych?

Chet podniós rękę do krawata i nerwowo poprawi

węze pod szyją.

Tak, doszo między nami do maego nieporozumie-

nia przyzna. Ale to nie twój interes.

Nie rozumiesz, Wallace. Mnie nie interesuje, jak

się kócicie: adnie czy brzydko, cicho czy gośno. Inte-
resuje mnie, dlaczego pozwolieś Sophie wracać samej
do domu.

Chet pokręci z oburzeniem gową.

Sugerujesz, że to moja wina? Że to przeze mnie

zostaa napadnięta? O nie! Wypraszam sobie! To Sophie
uznaa, że nie chce dużej siedzieć ze mną w restauracji.
To Sophie postanowia... No co? Co ci się znów nie po-
doba?

Spoglądając w podogę, River potar skroń i roze-

śmia się pod nosem. Nie do wiary! A wydawao mu się,
że zdoa odbyć tę rozmowę na spokojnie, nie tracąc ner-
wów. Jednakże z takim kretynem, do którego nic nie tra-
fia, nie sposób spokojnie rozmawiać.

Pytasz, Wallace, co mi się nie podoba?

River opuści rękę i zmierzy narzeczonego Sophie

gniewnym wzrokiem. A potem, zapominając o tym, że
nie jest na Dzikim Zachodzie i że w cywilizowanym

świecie inaczej zaatwia się porachunki, zwiną doń

w pięść i hukną Cheta prosto między oczy. Ten straci

background image

2 2 4 KASEY MICHAELS

równowagę i po chwili znalaz się na pododze, trzymając
się za

krwawiący

nos.

River skiną z satysfakcją gową.
Teraz, Wallace, wszystko mi się już podoba.
Naciągnąwszy na czoo kapelusz, skierowa się do

windy. Wcale nie rozpieraa go radość, ale na pewno czu
się lepiej niż

przed

chwilą. Znacznie lepiej.

Cay kolejny tydzień Joe Colton spędzi w szpitalu

przy óżku córki. Nie ucierpiay na tym liczne firmy, któ-
rymi zarządza, gównie dlatego, że od pewnego czasu
i tak

coraz mniej się nimi zajmowa. Stopniowo wyco-

fywa się z życia zawodowego, odsuwa od rodziny. By
osowiay, na nic nie mia ochoty. Dopiero wypadek So
p h i e podziaa na niego jak kube zimnej wody. Świado

mość, że omal nie zginęa, otrzeźwia go, sprawia, że
postanowit się zmienić, naprawić wszystko, zanim będzie
za późno.

Zastanawia się, kiedy życie stracio dla niego sens?

Kiedy zaczęo się tak źle dziać?

Westchną gośno. Wiedzia kiedy. Od śmierci Michae-

l a . Przypomnia sobie pierwsze sowa, jakie Sophie wy-
powiedziaa po obudzeniu. Ktoś obcy mógby pomyśleć,
że na

skutek

wstrząsu mózgu chora plecie coś bez sensu.

A l e Joe natychmiast zorientowa się, co córka chce po-
-iedzieć, i

przeszy go ciarki. Walcząc z napastni-

kiem, biedna Sophie myślaa o Michaelu. O ojcu i mat

ce. O

tym, że rodzina nie przetrzyma kolejnej tragedii.

W pewnym sensie Michael uratowa Sophie życie. Tak

należy patrzeć na to, co się stao.

background image

SAMOTNY WILK

25

Joe zdawa sobie jednak sprawę, że to nie wystarczy,

że musi dokonać peniejszej, bardziej rzetelnej analizy.
Siedząc przy óżku śpiącej córki i ściskając ją za rękę,
zrozumia, jak strasznemu rozluźnieniu ulegy więzy ro-
dzinne Coltonów. Od kilku lat Sophie coraz rzadzięj po-

jawiaa się w domu. Zresztą nie tylko ona. Inne dzieci

też przyjeżdżay na ranczo od wielkiego święta, Unikay
rodziny, która waściwie rodziną już nie bya.

A przynajmniej nie bya taka jak dawniej. Nie taka,

jaką tworzyli przed laty. Kiedyś on z Meredith i piątką

wasnych pociech, do których po śmierci Michaela do-
ączya siódemka przybranych dzieciaków, stanowili jed-
ność, silną, zwartą grupę, gotową skoczyć za sobą
w ogień.

Kiedy to się zmienio? Czy wszystko zaczęo się psuć

z chwilą śmierci Michaela?

Możliwe. Joe wróci myślami do przeszości. Mieli

z Meredith pięcioro cudownych dzieci. Najpierw urodzi
się Rand. Dwa lata później bliźniaki, Drake i Michael.
Potem Sophie. Ostatnia przysza na świat Amber. Wiedli
szczęśliwe życie. Niczego im nie brakowao. Joe dorobi
się sporego majątku na ropie i gazie; część pieniędzy za-

inwestowa w stację radiową i telewizyjną, część w akcje
wysokodochodowych spóek handlowych. Któregoś dnia
Meredith przekonaa go, że nie warto poświęcać: życia
wyącznie na pracę czas najwyższy zrobić coś dla in-
nych. Joe wystartowa więc w wyborach do senatu
i przez kilka lat reprezentowa w senacie Kalifornię.

Byli tacjy szczęśliwi. Los im nieustannie sprzyja.
Ale niestety wszystko, co dobre, się kiedyś kończy.

background image

26

KASEY MICHAELS

Bliźniacy Michael i Drake wyciągnęli rowery. Chcieli
pojeździć przed domem. Michaela potrąci pirat drogowy.
Jedenastoletni chopiec zmar na miejscu, podczas gdy

jego ojciec przebywa w Waszyngtonie. A powinien być

z rodziną! Powinien czuwać nad bezpieczeństwem swo-
ich dzieci!

Z kieszeni na piersi Joe wyją chustkę i przetar czoo.

Ciao mia rozgrzane, mięśnie napięte, gowę nabitą
wspomnieniami, z których część bya przyjemna, część
ponura.

Po śmierci syna zrezygnowa z funkcji senatora, wró-

ci na ranczo i zachowa się jak skończony idiota. Nie
dostrzega smutku Meredith. Nie widzia rozpaczy Dra-
----, który straci brata bliźniaka, ani cierpienia reszty
dzieci. Myśla tylko o wasnym bólu i wasnym poczuciu
winy. Kiedy Meredith powiedziaa, że chętnie znów

zaszaby w ciążę nie, nie chciaa zastąpić Michaela,
po prostu miaa nadzieję, że nowe maleństwo pomoże
im zaleczyć rany wtedy spado na Joego kolejne nie-
szczęście.

Okazao się, że jest bezpodny. Zdumia się: jak to

możliwe? Ale bya to prawda. Zarazi się świnką od któ-
regoś z maluchów na Hopechest Ranch, gdzie mieści się
dom dla osieroconych dzieci. Często zagląda tam z Me-
redith. No i teraz nie móg dać żonie dziecka.

Czy Meredith poczua się zawiedziona? Czy miaa do

niego pretensje? Czy wtedy zaczęa się od niego oddalać?

Absolutnie nie. Bya cudowna. Kiedy on użala się

nad sobą, ona staraa się go wspierać i podtrzymywać
la duchu.

background image

SAMOTNY WILK

27

To Meredith uzmysowia mu, że jest mnóstwo dzie-

ciaków, które potrzebują domu i rodziny. Dzieciaków,
którym oni mogą pomóc i które im mogą przynieść uko-

jenie.

Joe uśmiechną się do swych wspomnień. Pamięta,

jak ochoczo Meredith przyjmowaa pod ich wspólny dach

kolejne pokrzywdzone przez los sieroty, dzieci trudne,
często zbuntowane. Pamięta, jak obdarowywaa je uczu-
ciem najpierw Chance'a, potem Trippa, Rebekę, Wyat
ta. Po nich pojawili się Blake, River i Emily. A na końcu
Joe junior, niemowlę, które dosownie zostawiono im na
wycieraczce pod drzwiami.

Emily. Na myśl o dawnych czasach, o żonie i dzie-

ciach, Joe powoli odzyskiwa spokój ducha, teraz jednak
ponownie ogarnęa go rozpacz.

Dziewięć lat temu życie, jakie zbudowali z Meredith

po stracie ukochanego syna na pewno nie lepsze, ale
inne, dające im obojgu mnóstwo radości i satysfakcji
znów lego w gruzach. Nic nie zapowiadao nieszczęścia.
Wszystko toczyo się swoim normalnym rytmem. Pó ro-
ku po tym, jak Joe junior zawita w ich domu, Meredith
postanowia zawieźć jedenastoletnią Emily do miasta, że-
by dziewczynka moga odwiedzić swoją biologiczną
babcię.

Tak, tego dnia zgaso świato w życiu Joego. W życiu

caej rodziny. Nasta ponury mrok.

Po drodze wydarzy się niegroźny wypadek samocho-

dowy, choć jeśli chodzi o wypadki, na ogó wszystkie

są groźne. Rzadko jest tak, aby nikt nie odniós obrażeń.

W tym konkretnym wypadku zginęa Merediti. Nie, nie

background image

28

KASEY MICHAELS

umara; ale uderzenie w gowę sprawio, że zmienia się
nie do poznania. Czua, troskliwa Meredith zniknęa na
zawsze; jej miejsce zajęa zimna, obca kobieta.

Maa Emily na swój dziecięcy sposób wyjaśnia wszy-

stkim, że „dobrą mamusię" zastąpia „za mamusia".
Tak naprawdę nie wiadomo, co się stao. Nawet lekarze
nie potrafili zrozumieć, dlaczego z pozoru niegroźna

stuczka tak radykalnie wpynęa na zmianę osobowości
Meredith.

Zresztą trudno to nazwać zmianą. To bya cakowita

transformacja. Kochającą matkę i żonę zastąpia bezdu-
szna, pazerna egoistka. Ozięba, okrutna kobieta, która
darzya miością tylko Joego juniora; resztę dzieci trak-
towaa jak powietrze, natomiast do biednej Emily po pro-
stu ziaa nienawiścią. Kobieta, która rok po wypadku za-
sza w ciążę i miaa czelność twierdzić, że Joe jest ojcem
dziecka.

Mimo że od wielu miesięcy żyli w separacji, Joe

w końcu zmięk: pozwoli Meredith wrócić do domu i na-
wet uzna Teddy'ego za swego syna. Ale już nic nie byo

takie jak dawniej. I nigdy nie będzie.

Tato?

Joe pochyli się nad Sophie, która wpatrywaa się

w niego ślicznymi piwnymi oczami. Identyczne oczy
miaa Meredith.

Co, maleńka?
Teraz, gdy już zdrowiaa, zauważy, że przestaa zwra-

cać się do niego „tatusiu". Ale nie szkodzi. Wciąż bya

jego ukochaną maleńką córeczką.

Czy mama dzwonia? Przyjedzie?

background image

SAMOTNY WILK

29

Joego serce zakuo.
Nie, kwiatuszku. Musi zostać w domu. Nie może

zostawić Joego i Teddy'ego bez opieki.

Aha. Na twarzy Sophie pojawi się wyraz roz-

czarowania. Ale wkrótce przyjedzie, prawda, tato? Mi-

ną już tydzień...

Ciii, maleńka. Nie przemęczaj się. Delikatnie po-

gaska córkę po gowie. Musisz dużo spać i wypo-
czywać. Niedugo wyzdrowiejesz i pojedziemy razem na
ranczo. Dobrze?

Mama w ogóle nie zamierza mnie odwiedzić...

Popatrzya na ojca z wyrzutem w oczach. Prawda,
tato?

Kochanie, wiesz, jaka jest mamusia. Nie lubi roz-

stawać się z Teddym nawet na kilka godzin...

Sophie podniosa rękę, oczami dając ojcu znać, aby

nie próbowa matki usprawiedliwiać.

Teddy, tato, ma osiem lat. Nie wymaga nieustannej

opieki. Gdyby mama chciaa, śmiao mogaby go zosta-
wić na dzień lub dwa. Ktoś by się nim zają. W końcu
na farmie mieszka peno osób... Zresztą nieważne. Dla-

czego cokolwiek miaoby się nagle zmienić? Boże, tato.
Czasem mam taką straszną ochotę zadzwonić do mamy,
do dawnej mamy, i poskarżyć się jej na tę dziwną osobę,

która żyje z tobą pod jednym dachem i nazywa mnie
swoją córką.

Joe nie wiedzia, jak zareagować na te smutne sowa.

Z opresji wybawi go doktor Hardy, który przyszed usu-
nąć Sophie szwi z twarzy.

Dzień dobry państwu. Przystojny lekarz w zie

background image

30

KASEY MICHAELS

lonym fartuchu chirurgicznym wzbudza szacunek. No,
Sophie. Dziś ostatnia odsona. Jesteś gotowa?

Sophie ścisnęa rękę ojca.

Chyba tak odpara cicho.
To dobrze. Od pielęgniarki, która chwilę po nim

wesza do pokoju, wzią opakowanie zawierające parę ste-
rylnych rękawiczek, po czym ponownie utkwi wzrok
w Sophie. Pamiętaj, proszę, że to, co teraz zobaczysz,

jest jeszcze dalekie od efektu końcowego. Wciąż będziesz

opuchnięta i posiniaczona. Cięcie nadal będzie bardzo
wyraźne. Czeka nas sporo pracy, zanim wszystko się ad-
nie zagoi. Mniej więcej za pó roku umówimy się na
kolejną wizytę i wtedy pokażę ci, co potrafię. Bo nie
wiem, czy wiesz, ale jestem czarodziejem. Prawda, Alice?
zwróci się do pielęgniarki. Czary to moja specjal-
ność.

Alice podniosa oczy do nieba, po czym uśmiechnęa

się promiennie; najwyraźniej doktor Hardy cieszy się

ogromną sympatią personelu.

Nie znam się na czarach, ale wiem, że panna Colton

nie musi się niczego obawiać. Ta blizna już teraz jest

prawie niewidoczna.

Dziękuję, Alice. W tym tygodniu możesz liczyć na

drobną premię. Mrugnąwszy porozumiewawczo do
Sophie, lekarz pochyli się nad óżkiem. Nie bój się,
kochanie powiedzia, widząc, że Sophie wciska gowę
w poduszkę. To nie będzie bolao. Najpierw Alice de-
likatnie usunie ci bandaże, a potem ja przystąpię do wy-
ciągania szwów. Kiedy skończę, będziesz moga wrócić
do domu, wprawdzie o kulach i z nogą w szynie, ale

background image

SAMOTNY WILK 31

z czasem i tego się pozbędziesz. To co, Sophie? Zaczy-
namy?

Tato. Z caej siy ścisnęa ojca za rękę. Obie-

caeś przynieść mi lusterko...

Joe skiną w milczeniu gową. Nie by w stanie wy-

dobyć z siebie gosu. Ba się tego, jak córka zareaguje
na widok blizny szpecącej jej twarz. Jeden jedyny raz,
kiedy pozwolia, żeby Chet odwiedzi ją w szpitalu, trzy-
maa gowę odwróconą w drugą stronę. Nawet nie za-
uważya plastra na jego nosie. Zanim Chet wyszed, wy-
musia na nim obietnicę, że więcej nie będzie jej odwie-
dza. Poczeka, aż ona pierwsza się z nim skontaktuje.

Joe nie by pewien, z czego to wynika. Czy miaa

pretensje do narzeczonego i w gębi duszy winia go za

to, co się stao, czy też obawiaa się, że widok jej po-
haratanej twarzy wywoa w nim odruch obrzydzenia. Tak
czy owak, Joe wiedzia swoje: mężczyzna, który nie od-
wiedza ciężko pobitej narzeczonej, bo ona zabrania mu
przychodzić do szpitala... Po prostu ktoś taki nie zasu-
guje na Sophie!

Wróci myślami do rzeczywistości, do niedużego po-

koju o biaych ścianach, i ze zdumieniem spostrzeg od-
ożone na bok bandaże, które wcześniej zakryway ranę
na policzku Sophie. Nie widzia twarzy córki; zasania

ją doktor Hardy, który sta pochylony nad óżkiem, ze

skupieniemi usuwając szwy.

Po chwili byo po wszystkim. Lekarz wyprostowa się,

a Sophie drżącym ze zdenerwowania gosem poprosia
o lusterko.

Później, maleńka powiedzia Joe

Może,..

background image

32

KASEY MICHAELS

Ale lekarz nie da mu dokończyć. Wzią lusterko od

Alice i wręczy pacjentce.

Tylko się nie przyzwyczajaj do swojego wyglądu,

Sophie. Moim zdaniem, już teraz wyglądasz nieźle, ale
to się jeszcze zmieni. Jesteś moda, cieszysz się dosko-
naym zdrowiem, blizna z dnia na dzień będzie stawaa
się coraz mniejsza, aż niemal cakiem zniknie.

Trzymając przed sobą lusterko, Sophie uniosa rękę

do twarzy. Powioda wolno palcem wzduż jaskrawoczer
wonej szramy, która ciągnęa się od ucha do góry, przez
policzek, potem skręcaa w dó, aż do brody.

Ale zygzak szepnęa, odkadając lusterko. Zo-

stanie mi na twarzy wielkie S. S jak Sophie. S jak Szpetna

dodaa, przygryzając wargę.

Zanim Joe zdąży zareagować, doktor Hardy ują doń

swojej pacjentki.

Sophie, popatrz na mnie. Tym razem w jego go-

sie nie byo śladu humoru. Spójrz mi w oczy i posu-
chaj uważnie. To jest tylko blizna. Blizna, która z czasem
zblednie i o której wkrótce zapomnisz. Nie wolno ci się
z nią identyfikować. Ona nie jest częścią ciebie. Jeśli to
S cokolwiek symbolizuje, to raczej twoją niezwyką Się
i Samodzielność. Rozumiesz?

Sophie skinęa gową. Po chwili doktor Hardy wraz

z siostrą Alice opuścili pokój.

Kochanie? Pan doktor ma rację oznajmi cicho

Joe. Jesteś silna. Wyjdziesz z tego bez szwanku. Wy-
nająem ci do pomocy pielęgniarkę. Elędzie z tobą przez
pięć tygodni, a kiedy lekarze usuną ci szynę, zabiorę cię
z powrotem na ranczo. Za sześć miesięcy od dziś, kiedy

background image

SAMOTNY WILK

33

doktor Hardy dokona swoich czarodziejskich sztuczek,
nie zostanie ci najmniejszy ślad po bliźnie. Będzie tak,

jakby napaść nigdy się nie zdarzya.

Ale zdarzya się, tato. Po twarzy Sophie popy-

nęa wielka za. Co noc, kiedy zamykam oczy, prze-
żywam wszystko na nowo. A teraz, gdy nie mam już

bandaży, ta paskudna szrama będzie mi przypominaa
o tamtym koszmarze. Z serdecznego palca lewej ręki
ściągnęa pierścionek z pięknym dużym brylantem.
Weź to poprosia, wciskając ojcu swój pierścionek za-
ręczynowy. Powiedz Chetowi, że odezwę się do niego
nie wcześniej niż za pó roku.

Och, nie, kochanie. Nie rób tego sprzeciwi się

Joe, choć w gębi duszy odetchną z ulgą. Chet na pew-
no zacznie dobijać się do twoich drzwi. Przecież nie po-
zwoli ci cierpieć w samotności.

Tak

jak dobija się przez cay ten tydzień, prawda?

Sophie uśmiechnęa się smutno. Nie, tato. To nie ma

sensu. Chcę wrócić do wasnego mieszkania, poczekać

tam do czasu, aż lekarze zdejmą mi szynę, a potem przy-

jechać do ciebie na ranczo. Mogę?

Czy możesz? Co za pytanie! Joe pochwyci córkę

w ramiona. O niczym bardziej nie marzę.

background image

ROZDZIA TRZECI

Dom. Jeszcze nigdy nie czua się tak szczęśliwa na

jego widok.

Siedziaa obok ojca na przednim siedzeniu. Prywatna

droga ciągnęa się wzduż różnych zabudowań gospodar-
czych i kończya dużym kolistym podjazdem, przy któ-
rym staa Hacienda del Alegria Dom Radości.

Uśmiechnęa się pod nosem na wspomnienie rozmowy

z Riverem; kiedyś, przed wieloma laty, opowiedzia jej
o innym Domu Radości gdzieś w Newadzie, który w la-
tach swojej świetności uchodzi za raj dla poszukiwaczy
przygód i rozkoszy. Sophie oburzya się; oznajmia sta-
nowczym tonem, że rodzice na pewno nie mieli o tym
pojęcia. Dziesięć minut później opowiedziaa o wszyst-
kim Randowi, swemu najstarszemu bratu, chichocząc do

rozpuku, gdy ten wybauszy oczy, zdumiony informa-
cjami, jakie posiada jego maa siostrzyczka.

Riverowi nie uszo to na sucho; mia dużo nieprzy-

jemności. I susznie, pomyślaa Sophie, której Rand zro-

bi dugi wykad na temat tego, o czym panienka z do-
brego domu nie powinna mówić. Nigdy i pod żadnym
pozorem.

Podniosa rękę, zasaniając oczy przed jaskrawym bla-

skiem opadającego za horyzont sońca. Samochód wje

background image

SAMOTNY WILK

35

cha na kolisty podjazd przed domem. Od czasu jej ostat-
niej wizyty na ranczu nic się nie zmienio. Hacienda del
Alegria wciąż porażaa swym pięknem i doskonaością.
Wschodzące sońce oświetlao ją od frontu, zachodzące

od tyu. Waśnie tam fale Pacyfiku rozbijay się o po-
ożone w dole skay.

Gówna część domu skadaa się z parteru i piętra; po

obu jego stronach znajdoway się parterowe skrzyda. Ze
wszystkich okien rozciągay się wspaniae widoki: na oce-
an, na ukwiecony ogród, na porośnięty drzewami trawnik,
na dziedziniec, basen i fontannę.

Na przestrzeni lat mnóstwo osób przewinęo się przez

tę rezydencję. Joe i Meredith zajmowali kilka pokoi
w poudniowym skrzydle; tam też mieściy się sypialnie

ich córek. W skrzydle pónocnym zamieszkiwali chfopcy,
to znaczy bracia Sophie, Rand i Drake, oraz jej przybrane
rodzeństwo.

Dawniej dom tętni życiem. Zawsze byo w nim gwar-

no i wesoo. Ale to się skończyo.

Na szczęście nie musisz wspinać się nigdzie po

schodach powiedzia Joe, zatrzymując samochód i ga-
sząc silnik. Wprawdzie szynę już ci zdjęto, ale z laską
też atwiej chodzić po równym. Aha, maleńka, nie gnie-
waj się na braci, jeśli będą za tobą woać kuternoga czy

jakoś tak. Chopcy często nie potrafią wyrażać swoich

uczuć, ale oni bardzo cię kochają i strasznie się o ciebie

martwili.

Sophie zrobia wielkie oczy.

Och, senatorze, senatorze, nie przestajesz mnie za-

dziwiać rzeka ze śmiechem. Wciąż traktujesz nas

background image

36

KASEYMICHAELS

jak dzieci. Nie zauważyeś, że myśmy wszyscy dawno

dorośli?

Dla mnie zawsze pozostaniecie dziećmi.
Joe wyciągną rękę, chcąc dać córce prztyczka w nos.

Odwrócia gowę, po czym przysunęa doń do blizny na
lewym policzku.

Maleńka...
Nie, tato. W jej gosie sychać byo napięcie.

Przez ostatnie trzydzieści kilometrów wiercia się nerwo-
wo na siedzeniu. Baa się powrotu na ranczo, tego, jak

ją rodzina powita i jak zareaguje na widok jej pociętej

twarzy. Chodźmy do środka, dobrze?

Zostawiwszy walizkę w bagażniku, Joe obszed po-

śpiesznie maskę i otworzy drzwiczki od strony pasażera.

Pomóg Sophie wysiąść, po czym wolno ruszyli przed

siebie.

Na werandzie przed domem staa gosposia Inez Ra

mirez; na jej szerokiej, sympatycznej twarzy gości wiel-
ki, przyjazny uśmiech.

Witamy w domu, panno Sophie.
Gosposia rozpostara ramiona i niemal zmiażdżya

Sophie w uścisku. Po chwili Sophie przesza do ogrom-
nego, urządzonego ze smakiem salonu, w którym zwykle
zbieraa się rodzina.

By pusty.

Tato?
Popatrzya niepewnie na ojca, który ruchem gowy

wskaza drzwi balkonowe prowadzące na wewnętrzny
dziedziniec. Obejrzawszy się za siebie, Sophie zobaczya

swoją matkę. Meredith Colton opalaa się nad basenem,

background image

SAMOTNY WILK

37

ubrana w obcisy staniczek i krótką wzorzystą spódnicz-
kę; ciemne okulary przeciwsoneczne zasaniay jej oczy.

Pójdę po nią powiedzia Joe, ale Sophie powstrzy-

maa ojca i sama skierowaa się ku drzwiom. Kochanie,
mama nie wiedziaa, o której przyjedziemy! zawoa
za córką.

Przeklinając pod nosem, odwróci się tyem do wy-

ciągniętej na leżaku żony. Nie chcia obserwować przy-
krej sceny, do której jak podejrzewa musi dojść.

Sophie, kuśtykając, zesza po schodkach i minęa fon-

tannę. Nie zwracaa uwagi na urokliwy dziedziniec peen
kwiatów i krzewów, na śpiew ptaków, na cudowny za-
pach pąków. Wpatrywaa się w matkę, z którą rozma-
wiaa tylko raz w trakcie ostatnich sześciu tygodni i która
nie miaa ani czasu, ani ochoty, aby odwiedzić ją w San
Francisco.

Przystanąwszy obok leżaka, w milczeniu spoglądaa

na kobietę, która nauczya ją wiązać sznurowada; która
śmiaa się wesoo, kiedy ona, Sophie, przymierzaa spe-

cjalnie usztywniony stanik przeznaczony dla dziewcząt
uprawiających sporty; i która upięa córce wosy w fan-
tazyjny kok, kiedy ta wybieraa się na bal maturalny. Na
kobietę, która caowaa jej skaleczenia, mówiąc, że od
pocaunków r p y szybciej się goją; która na święto Hal
loween uszya jej strój księżniczki Lei z „Gwiezdnych
wojen" i która ocieraa córce zy, gdy ta szlochaa, nie-
pocieszona, że River James jest takim podym, wstrętnym
chopaczyskiem.

Kim jesteś? spytaa w duchu Sophie, nie odrywając

oczu od wysmarowanej kremem kobiety o czerwonych

background image

38 KASEY

M1CHAELS

paznokciach i idealnie przystrzyżonej fryzurze. Na sto-
liku obok staa szklanka z martini. Kim jesteś? powtó-
rzya. Bo na pewno nie moją matką. Nie możesz nią być.
Ona bya zupenie inna.

Dzień dobry, mamo powiedziaa na gos, gdy Me

redith Colton nie zareagowaa na jej obecność. Wró-
ciam do domu.

Meredith podsunęa okulary wyżej, nad czoo, po

czym spuścia nogi na ziemię i wstaa. Oczy miaa iden-
tyczne jak córka: duże, piwne.

Istotnie rzeka, mierząc Sophie wzrokiem. Po

chwili wskazaa na laskę, którą ta się podpieraa. Dugo
będziesz tego używaa? Nie mogaś znaleźć jakiejś ad-
niejszej? Ta jest strasznie... toporna.

Tak, mamo, ja też się cieszę, że w końcu cię widzę.

Sophie usiada na sąsiednim leżaku. Nie miaa siy

robić dobrej miny do zej gry. Pochylia gowę, tak by
wosy zasaniay jej lewy policzek.

Och, nie bądź dzieckiem! fuknęa Meredith. Wy-

ciągnęa się z powrotem na leżaku i sięgnęa po martini.
Czyżbyś zapomniaa, że masz dwadzieścia siedem lat?
Byaś dostatecznie dorosa, żeby wyjechać do San Fran-
cisco i rozpocząć samodzielne życie. Chciaaś być wolna,
niezależna, chciaaś decydować o wasnym losie. Oka-
zuje się jednak, że ta niezależność jest na pokaz. Wy-
starczy, że jakiś bandzior staje ci na drodze, a ty wpadasz
w panikę, woasz na pomoc swojego kochanego tatusia
i traktujesz go jak niańkę.

Sophie, zszokowana sowami matki, podniosa gowę.

Nagle z przerażeniem spostrzega, jak ta wytrzeszcza

background image

SAMOTNY WILK

39

oczy. Czym prędzej przytknęa rękę do rozciętego po-
liczka, ale byo za późno. Matka zdążya przyjrzeć się
bliźnie.

Nie jest najgorzej? Blizna adnie się zrasta? Mat-

ka skrzywia się z niesmakiem. Boże, twój ojciec chyba

zwariowa! Gdzie on ma oczy? Moje biedne dziecko. Jak
ty sobie poradzisz w życiu, tak strasznie oszpecona? Oj-
ciec wspomnia, że zerwaaś z Chetem. To niezbyt roz-
sądne posunięcie, bo z tak szkaradną twarzą nieatwo ci

będzie znaleźć męża. Uważam, że powinnaś czym prę-
dzej... Co robisz? Przecież mówię do ciebie! Jak śmiesz
odchodzić? Jestem twoją matką! Należy mi się szacunek!

Ale Sophie nie suchaa. Poderwawszy się z leżaka,

kuśtykaa do domu, zastanawiając się, co też jej strzelio

do gowy, aby przyjeżdżać na ranczo. Ktoś kiedyś po-
wiedzia, że udane powroty w rodzinne strony są niemo-
żliwe. Przekonaa się o tym na wasnej skórze.

Hacienda del Alegria. Dom Radości?
Nie. Wiedziaa, że radości tu już nie zazna.

River uda się do stajni. Chwilę wcześniej widzia ja-

dący drogą samochód, a w nim siedzącą obok Joego So-
phie Colton.

A zatem wrócia podleczona, lecz jeszcze nie ca-

kiem zdrowa. Wrócia, aby na ranczu, w ciszy i spokoju,
wylizać się z ran, bardziej psychicznych niż fizycznych.
Na serdecznym palcu jej lewej ręki już nie poyskiwa
wspaniay brylant.

Zerwane zaręczymy cieszyy go, ale oczywiście nie

zamierza nic w tej sprawie czynić. Zresztą może to byo

background image

40

KASEYMICHAELS

chwilowe zerwanie, nie przemyślana decyzja podjęta pod
wpywem strachu i szoku. Joe mówi mu, jak bardzo So-
phie jest przewrażliwiona na punkcie blizny: nie dostrze-
ga, że z każdym dniem szrama staje się coraz mniej wi-
doczna.

Gdyby nikt się nie krzywi, nie wspomina o szramie

na policzku, przypuszczalnie przestaaby się jej wstydzić.
Zaczęaby myśleć o przyszości, o dniu, w którym do-

ktor Hardy zlikwiduje wszelkie ślady przypominające jej

o tamtym koszmarnym wydarzeniu. Tym bardziej, że ko-
lano miaa już cakiem sprawne. Niby trochę jeszcze kuś-
tykaa, ale nie musiaa chodzić o kulach; wystarczya
zwyka laska.

W San Francisco od samego początku bya poddawana

rehabilitacji. Teraz po zdjęciu szyny musiaa kontynuo-
wać ćwiczenia, aby odbudować mięśnie, które zaniky
z braku ruchu.

Najważniejsze, powtarza w duchu River, że Sophie

żyje. Że wraca do zdrowia. Z każdym dniem będzie się
czua coraz lepiej. Rodzina się nią zaopiekuję. Zrobi
wszystko, aby niczego jej nie brakowao. Wkrótce znów
będzie taka jak dawniej: ufna, wesoa, roześmiana.

Wynajdowa sobie najróżniejsze zajęcia, żeby jak naj-

dużej nie opuszczać stajni. Nie chcia iść do domu. Ba
się. Korcio go, aby zjeść kolację z pracownikami zamiast
z rodziną. Nikt by się nie zdziwi, bo często tak robi.

Tchórz mrukną pod nosem, odwieszając na miej-

sce uzdę. Czego się, stary, obawiasz? Że nakrzyczy na
ciebie? Pokręci gową i westchną gośno. Czy że

cię nie zauważy?

background image

SAMOTNY WILK,

41

Tak, waśnie tego. Że Sophie nie zwróci na niego uwa-

gi, albo jeszcze gorzej: że potraktuje go tak samo jak
swoje rodzeństwo. Że będzie mia, uprzejma, szczęśliwa,
że go widzi, ale nic poza tym.

A przecież tak wiele ich ączyo. Byli sobie tacy bliscy.

Przed laty nie poradziby sobie bez niej. Nie przetrwaby.
Doskonale zdawa sobie z tego sprawę.

Przyby na ranczo jako zbuntowany nastolatek; jed-

nego dnia by porywczy, zapalczywy, innego smutny
i przygnębiony. Nienawiść, zość, rozpacz popada
z jednego stanu w drugi. Wścieka się na każdego, kto
próbowa wyciągnąć do niego rękę. Dopiero wiele lat
później zrozumia, że kierowa nim strach. Otacza się
murem; nikogo do siebie nie dopuszcza z obawy, że
znów zostanie porzucony.

Z dzieciństwa pamięta miość matki oraz jawną nie-

chęć ojca. Matka opuścia go, kiedy mia sześć lat; zmara
podczas porodu. Jego maą siostrzyczką, Cheyenne, za-
opiekowaa się mieszkająca na terenie rezerwatu babka.
W rezerwacie pozosta również starszy brat i obrońca Ri
vera, Rafe, z którym ojciec nie potrafi sobie radzić. Ale
z Riverem potrafi. Sześcioletniego chopca można byo
zagonić do pracy, można byo mu rozkazywać. Rafe na-

tomiast buntowa się, odszczekiwa, więc ojciec porzuci
go jak psa.

Z chwilą, gdy matka umara, a Rafe'a i Cheyenne oj-

ciec odda do rezerwatu, w życiu Rivera zgaso świato.
Nikt go nie kocha. Śmiech matki zastąpiy klapsy wy-
mierzane przez pijartego ojca. Do szkoy River chodzi
wtedy, gdy ojciec spa pijany na kanapie i nie móg go

background image

42 KASEYMICHAELS

powstrzymać. W tejże szkole, kiedy mia dziewięć lat,

jeden z nauczycieli zauważy sińce znaczące jego chude

ciao.

Pozbawiono ojca praw rodzicielskich i odebrano mu

syna. River trafi do Hopechest Ranch, wielkiego domu
na wielkim ranczu, gdzie sieroty i dzieci z rozbitych ro-
dzin znajdoway bezpieczną przystań.

Nie cierpia tego miejsca. Nienawidzi, kiedy okazy-

wano mu dobroć, kiedy troszczono się o niego, kiedy
zapewniano go, że niczego nie musi się lękać. Co oni
wiedzieli, ci jego szlachetni wybawcy i dobroczyńcy?

By sam; nie mia nikogo na caym świecie. Mama nie
żya, dziadkowie mieszkający na terenie rezerwatu nie
chcieli go do siebie przyjąć, ojciec większość czasu leża
nieprzytomny.

Clhopiec najchętniej przebywa wśród koni. Na po-

mys wykorzystania koni do pomocy nieszczęśliwym

dzieciom wpad Joe Colton. Uważa, że opiekując się
zwierrzętami, dzieci uczą się odpowiedzialności, a także
mają na kogo przelać uczucia.

Tak to się zaczęo. Poznali się w stajni: River James,

zbunttowany nastolatek będący pókrwi Indianinem, oraz
senator Joseph Colton, czowiek bogaty, uparty, pomija-

jący imilczeniem okazywaną mu wrogość, który w końcu

przeaama nieufność chopaka i zaproponowa mu pokój
w swoim domu.

Oboje, i Joe, i Meredith, starali się. jak mogli. Podob-

nie jak reszta Coltonów. Ale River trzyma się na uboczu;
nie reagowa na wyrazy sympatii, chadza wasnymi dro-
gami,, opuszcza lekcje w szkole, a większość czasu spę

background image

SAMOTNY WILK

43

dza w stajni. Mieszkańcy Hacienda del Alegria nie żyli
z pracy na roli, ale Joe Colton hodowa konie i to Ri
verowi wystarczao do szczęścia.

Największy problem mia z Sophie Colton. Smarkula

uczepia się go jak rzep psiego ogona; wszędzie za nim
azia. Robi, co móg, by się jej pozbyć; chowa się przed
nią, ignorowa ją, wyzywa. Dawa jej do zrozumienia,
że nie życzy sobie jej towarzystwa. Nie odnosio to żad-
nego skutku.

W owym czasie Sophie bya niezbyt atrakcyjną dziew-

czynką. Chuda jak patyk, ze srebrnym aparatem na zę-
bach, uczesana w kucyki. W dodatku wszystko ją inte-
resowao. Do szau doprowadzaa go swoimi pytaniami:
Kiedy? Dlaczego? Jak to zrobieś? Mogę się teraz prze-

jechać, co?

Mia ochotę ją udusić. Denerwowa go jej upór i nie-

ustępliwość. Ale w końcu zrozumia, że Sophie jest wy-

jątkowa. Wszyscy Coltonowie byli wyjątkowymi ludźmi,

lecz Sophie odstawaa od rodziny. Dotychczas nie spotka
nikogo o tak wielkim i pojemnym sercu. Nie zważając
na jego fochy, gniew czy pretensje, cierpliwie drążya

tunel w murze, którym się osacza. Kiedy wreszcie się
przebia, zostali przyjaciómi. Więcej, stali się nieroz-
ączni.

A potem ta gupia smarkula wesza w okres dojrze-

wania i wszystko musiaa zepsuć! Zaczęa patrzeć na nie-
go nie jak na przyjaciela, lecz jak na chopaka. Wmówia
sobie, że jest jej pierwszą miością. Nie byo mu atwo,
zwaszcza że w nim też kiekowao uczucie; pragną tulić
Sophie do siebie, wraz z nią poznawać rozkosze miości.

background image

44

KASEY MICHAELS

Postąpi jak kretyn, kiedy zgodzi się towarzyszyć jej

na bal maturalny; jak kretyn do potęgi, kiedy ją poca-
owa.

Po maturze Sophie wyjechaa. Pamięta jej wielkie

piwne oczy, które wypeniy się zami, kiedy powiedzia

jej, żeby dorosa i daa mu święty spokój.

Powinien by wtedy spakować manatki, pożegnać się

z Coltonami i też opuścić ranczo. By już penoletni. Nic
go nie trzymao w Hacienda del Alegria; móg decydo-
wać o swoim losie. Ale wtedy wydarzya się ta sprawa
z Meredith, a niedugo później mażonkowie postanowili
żyć w separacji. Joe popad w depresję, która trwaa już
ponad dziewięć lat.

River nie móg porzucić czowieka, któremu tak wiele

zawdzięcza. Zosta więc i zają się rozbudowywaniem
stadniny. Wieść szybko się rozniosa. Sysząc o jego zdol-
nościach, farmerzy z odlegych stron, z Kolorado, z Tek-
sasu, oferowali mu pracę. Nie by zainteresowany.

Mieszka z Joem i czeka na powrót Sophie, choć do-

brze wiedzia, że dziewczyna nie wróci w rodzinne stro-
ny. Po pierwsze, miaa w San Francisco świetną pracę.
Po drugie, na jej palcu poyskiwa pierścionek zaręczy-
nowy. Po trzecie, nie kusia jej duszna, ponura atmosfera,

jaka panowaa w domu, w którym przeżya najszczęśli-

wsze lata swojego życia.

River? Jesteś tu?
Wyoni się z siodami i ruszy w stronę ojca, który

sta na środku stajni, przybity i jakiś zagubiony.

Senatorze? Czy wszystko w porządku? Widziaem,

jak podjeżdżacie z Sophie pod dom...

background image

SAMOTNY WILK

45

Z niedużej lodówki wydoby dwie puszki napoju ga

zowanego. Wręczywszy jedną Joemu, skiną na drzwi.
Na lewo od wyjścia staa wąska drewniana awka, na

której usiedli.

Joe? Mówieś, że Sophie czuje się dobrze. Że...
Joe machną ręką.
Nie, nie w tym problem. Sophie rzeczywiście szyb-

ko wraca do zdrowia. Lekarze pieją z zachwytu, wszyscy
co do jednego. Cieszą się też, że trzy razy w tygodniu
będziesz ją wozi do Prosperino na fizykoterapię. Więc...

Chodzi o Meredith, tak? spyta River. Powiedz.

Co znów zrobia?

Nie mogąc usiedzieć w miejscu, Joe wsta i zaczą

wydeptywać ścieżkę przed awką.

Nic odpar. Dosownie nic, czym sprawia So-

phie ogromną przykrość. A kiedy w końcu zareagowaa
na jej powrót, sprawia jej jeszcze większą przykrość.
Teraz biedna Sophie siedzi w swoim pokoju, wypakując

oczy.

Sophie pacze? Dlaczego?
River zgniót puszkę, zapominając o tym, że nie jest

jeszcze pusta, po czym cisną ją do stojącego nieopodal

kosza.

Joe ponownie usiad, zgarbi ramiona, zacisną ręce.
Meredith nie wypatrywaa naszego powrotu; nawet

nie pofatygowaa się do pokoju, kiedy przyjechaliśmy.
Gdy Sophie wysza na patio, żeby przywitać się z matką,
Inez powiedziaa mi, że zawiadomia Meredith o naszym
przybyciu. Meredith nie raczya podnieść się z leżaka.
Na dzień dobry poinformowaa córkę, że ma ohydną laskę

background image

46

KASEYMICHAELS

i paskudną bliznę na twarzy. Potem dodaa, że... że za-
chowaa się gupio, zrywając zaręczyny z Chetem. Bo
z taką twarzą na pewno nie znajdzie sobie męża.

River zaklą pod nosem, po czym westchną gęboko.

To byo w stylu Meredith. Zawsze mówia to, co jej ślina
przyniosa na język. Nikim się nie przejmowaa. Myślaa
wyącznie o sobie, o Joem juniorze i o Teddym. Reszta
rodziny sużya temu, by miaa na kim ostrzyć pazury.

I co teraz?
Joe Colton wzruszy ramionami.
Nie wiem, synu. Sophie i tak bya przeczulona na

punkcie tej blizny. Miaem nadzieję, że tu zapomni o ko-
szmarze, który przeżya, i odzyska spokój. Nigdy nie
przypuszczaem, że Meredith... że jej wasna matka...
Szlag by to trafi. Powiedz, River, co się z nami dzieje?
Kiedyś byliśmy tacy szczęśliwi. Dlaczego los się od nas
odwróci?

background image

ROZDZIA CZWARTY

Sophie ucieka od matki i pobiega, a raczej pokuś-

tykaa, do swojego dawnego pokoju. Tam rzucia się na
óżko i wybuchnęa paczem. Gwatowny szloch wstrzą-
sa jej ciaem. Ostatni raz wylaa tyle ez jakieś dziesięć
lat temu.

A dokadnie tego wieczoru, kiedy River ją odtrąci.
Nie potrafia zrozumieć zachowania matki. Zimna,

nieczua postawa Meredith zabolaa ją bardziej niż rany,
które napastnik zada jej nożem. Tym razem Sophie za-
amaa się. Wcześniej robia dobrą minę do zej gry. Od-
kąd przestaa dostawać środki znieczulające i miaa nad
sobą większą kontrolę, staraa się nie okazywać sabości.

Nie chciaa, aby ojciec widzia, jak bardzo się boi, jaka
czuje się brudna i upodlona.

Próbowaa ojca chronić. Wiedziaa, w jak kiepskim,

stanie psychicznym znajduje się Joe. Siedząc przy jej

óżku i suchając, jak ona, Sophie, odpowiada na szcze-
góowe pytania policji, stale czyni sobie wyrzuty, że swo-

jej ukochanej córce nie zdoa zapewnić bezpieczeństwa.

Przez dwa tygodnie nie odstępowa jej na krok. Pierw-
szy tydzień spędzi z nią w szpitalu, drugi w jej maym
mieszkanku. Skaka wokó niej, spenia wszystkie jej

background image

48

KASEY MICHAELS

życzenia, sprząta, gotowa, troszczy się o nią, so-
wem by najwspanialszym ojcem, a zarazem najczulszą
matką.

W San Francisco Sophie dzielnie się trzymaa. Nie

zalaa się zami nawet wtedy, gdy uzmysowia sobie, że
Chet poważnie potraktowa to, co powiedziaa, miano-
wicie, aby nie pokazywa się przez pó roku. I faktycznie,
ani razu nie zadzwoni, ani razu nie zastuka do drzwi,
żądając, by go wpuścia. Owszem, przysa kartkę z ży-
czeniami powrotu do zdrowia; do kartki doączy list,
w którym napisa, że ją kocha i czeka, aż „odzyska ro-
zum".

Zabolay ją te sowa. Aż odzyska rozum? Czyli co?

Czy Chet uważa, że go postradaa? Czy naprawdę nic
nie rozumie? Czy nikt niczego nie zrozumia?

Stracia znacznie więcej. Odwagę. Pewność siebie.
Kiedy ojciec wszed do pokoju i zgarną ją w ramio-

na, powiedziaa mu, co mówia Meredith. Niepotrzebnie.
Powinna bya zachować to dla siebie; ojciec mia dość
wasnych zmartwień. Ale sowa matki tak bardzo nią
wstrząsnęy, że nie potrafia przejść nad nimi do porządku

dziennego.

Rodzona matka patrzya na nią ze wstrętem! W córce

widziaa tylko szpetną kreaturę, czowieka przegranego,
bez szans.

Posuchaj, maleńka. W gosie ojca pobrzmiewa

smutek. Mama jest chora od czasu tamtego wypadku.
Coś się wtedy musiao stać. Coś dziwnego, co ją zupenie
odmienio. Staraj się pamiętać ją taką, jaką bya dawniej,

dobrze? Ona nas kiedyś bardzo kochaa.

background image

SAMOTNY WILK

49

Po tych sowach Sophie wzięa się w garść. Nie moga

znieść tonu porażki w gosie ojca, tonu gębokiego smut-
ku, który niszczy go od dziewięciu lat.

Przytuliwszy się do Joego, pocaowaa go w policzek

i obiecaa pozbyć się zych wspomnień, a pamiętać tylko
najlepsze. Potem dugo rozmawiali na temat ćwiczeń
i fizykoterapii, którą miaa rozpocząć za kilka dni w Pro
sperino, a także o czekającej ją za pięć miesięcy operacji,

która zlikwiduje pozostaości blizny.

Sophie kiwaa gową, potakiwaa, zapewniaa ojca, że

czuje się doskonale; tak, ćwiczenia pomogą, a blizna ca-
kiem zniknie. Potem Joe wsta z óżka i powócząc no-
gami, ruszy do drzwi.

Obserwując tego wielkiego, silnego mężczyznę, który

coraz bardziej pogrąża się w rozpaczy, Sophie zawsty-
dzia się swojej powziętej pod wpywem impulsu decyzji,
aby wrócić do San Francisco. Jakżeby moga opuścić oj-
ca? Jak moga przez tyle czasu żyć wasnym życiem,

z dala od bliskich? Co ją powstrzymywao przed powro-
tem do domu? Czyżby niechęć do Meredith? Niewyklu-
czone.

Wiedziaa jednak, że jest również inny powód.
River.
Szed teraz w jej stronę, trzymając ręce w kieszeniach

spodni, z nisko pochyloną gową, z twarzą przysoniętą

beżowym kapeluszem, z którym rzadko się rozstawa.
Czubkiem kowbojskiego buta kopną leżący na drodze
kamyk.

By jak samotny wilk, który wyrusza nocą na owy.
Przyglądając mu się, Sophie czua dziwny ucisk w żo

background image

50 KASEYMICHAELS

ądku. River nie widzi jej, to dobrze. Nie spuszczaa z nie-
go oczu. By wysoki, umięśniony, szeroki w ramionach,
szczupy w biodrach, dugonogi, w jasnych dżinsach.

Ruchy mia sprężyste, pene zwierzęcego wdzięku.

Gdy bya nastolatką, zachwycay ją jego wosy, dugie

do ramion, proste, czarne jak noc, śniada twarz o nieco
posępnym spojrzeniu, lśniące zielone oczy oraz tajemni-
cze bruzdy, które przecinay mu policzki, kiedy się uśmie-
cha. Choć musiaa przyznać, że uśmiech rzadko gości
na jego ustach.

W owym czasie River ciągle pojawia się w jej snach.

Nieokieznany egzotyczny buntownik zrodzony z matki
Indianki i ojca pijaka, który na szczęście bezskutecznie
próbowa go sobie podporządkować i zniszczyć. Dzi-
kus, samotnik. Jedyny czowiek na ranczu, który nie po-
kocha jej od pierwszego wejrzenia, który nie uważa,
że ona jest pępkiem świata, i który nie zamierza stawać
na gowie, by tylko sprawić jej przyjemność.

Sophie, która uwielbiaa sońce, jasność i pogodę, by-

a zafascynowana jego mroczną tajemniczością. River
rozmawia z końmi; szepta do nich czule, a one go su-
chay. Zawsze mia wasne zdanie, przy którym twardo
obstawa; jako jedyny spośród caej rodziny potrafi
sprzeciwić się Joemu.

Nie ba się nikogo i niczego.
By wspaniay dziki i nieustraszony. Wtedy, przed

laty, daaby wszystko za jeden jego uśmiech, za sowo
pochway, za to, by River ją dostrzeg, by z nią poroz-
mawia, by się przed nią nie zamyka.

Tak, Sophie wiedziaa, że nie tylko dziwne przeobra

background image

SAMOTNY WILK

51

żenie, jakiemu podczas jej pobytu na studiach ulega Me

redith, oraz wiążące się z tym zmiany w życiu caej ro-
dziny powstrzymyway ją przed powrotem na ranczo.
Prawdopodobnie najważniejszy wpyw na jej decyzję
o wyjeździe z domu i pozostaniu w San Francisco miao
to, że River ją odtrąci.

We wszystkim, co robia od tamtego wieczoru, przy-

świeca jej jeden cel: zemścić się na Riverze, sprawić
mu ból. Dlatego wybraa taką, a nie inną karierę. I dla-

tego przyjęa oświadczyny Cheta Wallace'a, który stano-
wi cakowite przeciwieństwo Rivera Jamesa. River
i Chet różnili się nie tylko charakterem, ale nawet stro-

jem. Chet nosi eleganckie trzyczęściowe garnitury, ko-

szule, krawaty; zupenie nie wyobrażaa go sobie w dżin-
sach, skórzanej kurtce i nasuniętym na czoo starym ka-

peluszu.

River okaza się czowiekiem silnym psychicznie. Po-

zostając na ranczu, przeży wiele szczęśliwych chwil.
Udao mu się wyzwolić od ponurej przeszości. Nigdy
nie kry, że pragnie odwdzięczyć się Coltonom za ich
dobroć, za to, że przyjęli go pod swoje opiekuńcze
skrzyda i wyprowadzili na ludzi.

Nagle uniós gowę i zauważy Sophie siedzącą na

awce. Zaskoczony, na moment przystaną, po czym
uśmiechając się, swobodnym, leniwym krokiem podszed
bliżej. Przesunęa się w lewo, robiąc mu miejsce po pra-
wej stronie, tak by nie widzia blizny na jej lewym po-
liczku. Oczywiście w panującym na zewnątrz pómroku
niczego nie zdoaby dojrzeć, ale czua się lepiej, wiedząc,

że blizna jest poza zasięgiem jego wzroku.

background image

52

Witaj w domu, Sophie powiedzia, siadając.
Gos mia niski i niezwykle kojący. Waśnie takim

gosem, cichym i spokojnym, przemawia do wystraszo-
nych koni. I takim przed laty opowiada jej wspaniae
historie o Indianach i życiu, jakie wiedli, zanim na za-
mieszkanych przez nich ziemiach pojawili się biali ludzie.

Odpowiedziaa mu skinieniem gowy. Nie bya w sta-

nie wydobyć z siebie sowa. W ustach jej zascho. Rap-
tem w nozdrza uderzy ją zapach myda, zapach kremu
do golenia i jeszcze czegoś, czego nie potrafia rozpo-
znać.

Wszyscy czekali na ciebie z kolacją oznajmi.
Opar się o ścianę stajni i wyciągną przed siebie nogi.
Uprzedziam ojca, że nie przyjdę wyjaśnia.

I prosiam Inez, żeby zostawia mi coś na później w lo-
dówce. Na wypadek, gdybym poczua się godna. Po-
wiedz, Riv, dlaczego mnie wtedy odtrącieś? Dlaczego
kazaeś mi wyjechać?

Dopiero gdy wypowiedziaa te sowa, przerazia się,

ale byo już za późno. Boże, co też jej strzelio do go-
wy? Chyba zwariowaa! Dlaczego nie ugryza się w ję-
zyk?

Nie oburzy się ani nie zdziwi. Popatrzy na nią tak,

jakby od dawna spodziewa się tego pytania, jakby czeka

na nie od dziesięciu lat.

Bo nadszed odpowiedni czas odpar. Zdją ka-

pelusz i pooży go obok na awce. Nadszed czas, abyś
dorosa, abyś poznaa świat, abyś przekonaa się, jaka na-
prawdę jest Sophie Colton i co chce w życiu osiągnąć.

background image

SAMOTNY WILK

53

Przyjrza się jej w ciemnościach. I co? Udao ci się
poznać siebie? Poznać i polubić?

Wiesz, to dość skomplikowane przyznaa. Lu-

biam się, póki ziaam nienawiścią do ciebie.

Roześmia się cicho.
Caa Sophie! Zawsze chciaaś być górą.
To prawda. Pamiętasz? Pragnęam zawojować cay

świat.

Zawojować? Raczej chciaaś rządzić światem po-

prawi ją River. Na brak ambicji nie mogaś narzekać.
Chciaaś rządzić światem, odbyć podróż na Marsa,
wynaleźć lekarstwo na raka, opracować recepturę kremu,
który skutecznie likwidowaby trądzik, no i oczywiście
otrzymać nagrodę Pulitzera. Tak, tak, pamiętam. Miaaś
wspaniae, dalekosiężne marzenia.

Byam dzieckiem. Cóż mogam wiedzieć o życiu?
Waśnie w tym problem, niewiele. A ja uważaem,

że powinnaś je poznać, zanim podejmiesz jakiekolwiek
decyzje. Że powinnaś dać sobie szansę i odkryć, jaki jest
prawdziwy świat.

Pociągnęa nosem.

I odkryam, River. Pisaam zawe, sentymentalne

teksty dla firm ubezpieczeniowych, które nie chcą klien-
tom wypacać odszkodowań, wymyślaam reklamy za-
chwalające waściwości cudownych kremów, które wcale
trądziku nie leczą. Codziennie odkrywaam prawdziwy
świat. Codziennie przekonywaam się, jaki jest wielki
i okrutny. Gos się jej zaama. Byam przerażona,

Riv. Przerażona i nieszczęśliwa.

Więc wróciaś do domu i upajasz się szczęściem?

background image

54 KASEY

MICHAELS

Wbia w niego gniewny wzrok.
Cholera jasna, River! Jakim prawem...
Jakim prawem ją denerwowa? Mia ku temu wyjąt-

kowy dryg!

River wyciągną rękę z kieszeni i leniwym gestem

podrapa się po brodzie.

Nie tak to sobie wyobrażaaś, prawda, maa? Joe

mówi mi, co się stao. O tym, jak cię powitaa Meredith.
To do niej bardzo podobne.

Nie zamierzam się tym przejmować oznajmia

Sophie, z caej siy starając się w to uwierzyć i zigno-
rować ból, który wciąż ściska jej serce. Tata twierdzi,
że mama jest chora. Pewnie ma rację. Ten wypadek
sprzed lat bardzo ją zmieni. Musiaa uderzyć się w go-
wę, doznać wstrząsu mózgu... A może... może przecho-
dzi akurat taki okres. No wiesz, niektóre kobiiety w czasie
menopauzy miewają zmienne nastroje, stają się kótliwe,
przestają liczyć się z mężem, dziećmi...

Czyżbyś pisaa w tej swojej firmie reklamę zachę-

cającą czterdziesto i pięćdziesięcioletnie kobiety do sto-
sowania hormonalnej terapii zastępczej? spyta, uśmie-
chając się szeroko. Przyznaj się, Sophie, chyba nie wie-
rzysz w te wszystkie slogany reklamowe? Oczywiście
mio by byo, gdyby tak atwo dawao się rozwiązać różne
problemy. Masz upież? Umyj gowę szanponem X.
Chcesz, aby na świecie zapanowa pokój? Gosuj na partię
Y. Powiedz, czy kampanie polityczne też obmyślasz?
Piękne hasa, obietnice wyborcze... Ciekawe,, czy to wy-
maga specjalnych talentów, czy ja bym też tak potrafi?

Zacisnęa donie w pięści.

background image

SAMOTNY WILK

• 5 5

Jeśli skończyeś wyśmiewać się z tego, czym się

zajmuję...

Wcale nie skończyem! Mam jeszcze mnóstwo

uwag, ale zachowam je na kiedy indziej. Na razie do-
piąem swego. Chciaem, żebyś odwrócia się do mnie
przodem i przestaa ukrywać bliznę. I udao mi się.

Podniosa rękę do policzka i szybko pochylia gowę.
Lubisz takie nieuczciwe zagrywki, prawda, Riv?

spytaa, próbując przeknąć zy. Nie... nie zdawaam
sobie sprawy, że mój wybór pracy w agencji reklamowej
tak bardzo cię rozczarowa.

Bo spodziewaem się czegoś innego. Miaaś odbyć

staż w stacji radiowej Joego w Teksasie, potem rozpo-

cząć studia dziennikarskie. Sądziem, że po dyplomie za-

trudnisz się w telewizji albo zostaniesz reporterem i bę-
dziesz pisać do jednej z należących do Coltonów gazet.
Że pójdziesz w ślady swojego ojca, jednego z niewielu
ludzi, którzy peniąc urząd publiczny, naprawdę starali
się pomóc potrzebującym. Nagle jednak okazao się, że

wymyślasz reklamę pasty, która usuwa kamień nazębny,
zarabiasz krocie, a dawne ideay i marzenia poszy w od-
stawkę. Sprzedaaś się, maa.

Nic nie rozumiesz! zdenerwowaa się Sophie,

znów zapominając o bliźnie na policzku. To byy ma-
rzenia modej, naiwnej dziewczyny. Marzenia, a nie kon-
kretne plany!

A więc znajdujesz przyjemność w tym, co robisz?
Oczywiście, że tak! Chwycia laskę i poderwaa

się z awk . Uwielbiam moją pracę!

To dziwne, bo Rand mówi mi coś cakiem innego.

background image

56 KASEYMICHAELS

Ponownie usiada.
Rand? Nie rozumiem.

Naprawdę? Oj, Sophie, Sophie, nigdy mnie dotąd

nie okamywaaś.

Przygryza dolną wargę.

A co ci Rand powiedzia?
Że zadzwoniaś do niego wkrótce po zaręczynach

z Wallace'em. Skarżyaś się, że Wallace chce, abyście
odeszli z agencji i zaożyli wasną. Nie byaś z tego po-
wodu najszczęśliwsza, częściowo dlatego, że do nowej
agencji Wallace mia wnieść doświadczenie, ty natomiast
kapita. A częściowo dlatego, że już wcześniej myślaaś
o wycofaniu się z tego interesu...

Po to, żeby wrócić na ranczo i zasiąść do pisania

książki dokończya za niego Sophie, za, że brat ujawni
Riverowi jej najskrytsze marzenia.

Serio? Chcesz napisać książkę? O tym akurat Rand

mi nie wspomnia.

O niczym nie powinien by mówić warknęa So-

phie. Psiakość, sama się wygadaa! Radziam się go

jako prawnika, a nie jako brata.

Nie miej do niego żalu. Gdyby mi na tobie nie za-

leżao, Rand trzymaby język za zębami.

Gdyby ci na mnie nie zależao? Nie gmatwaj wszy-

stkiego, Riv. W jej gosie pobrzmiewaa gorycz. Gdy-

by ci na mnie zależao, nigdy byś nie pozwoli, abym...
Do diaba!

Wracamy do punktu wyjścia, tak? spyta cicho

River, gaszcząc Sophie lekko po doni.

No waśnie. Wyjechaam, bo mnie odtrącieś. Teraz

background image

SAMOTNY WILK

57

wróciam i co robię? Znów ci się narzucam. Minęo dzie-
sięć lat, a ja niczego się, cholera, nie nauczyam.

Przez duższą chwilę milcza. Sophie powoli zaczęa

się odprężać. Przypomniay się jej dawne czasy: często
siadywali obok siebie bez sowa, wpatrując się w roz-
gwieżdżone niebo. Czua się wtedy taka szczęśliwa.

Meredith wygaduje bzdury odezwa się w końcu,

przerywając ciszę. Jesteś piękna, Soph. Byaś piękna
w szpitalu, mimo bandażu na pó twarzy, mimo sińców
i zadrapań. I jesteś piękna teraz. Jesteś najpiękniejszą ko-
bietą, jaką kiedykolwiek spotkaem.

Zacisnęa powieki. Przez kilka sekund w skupieniu

usiowaa przetrawić jego sowa.

Widziaeś mnie? spytaa cicho. Kiedy leżaam

w szpitalu?

Owszem. Godzinę po tym, jak otrzymaliśmy od po-

licji wiadomość o napaści, byliśmy z senatorem w dro-
dze do San Francisco. Joe prosi, żebym prowadzi sa-
molot. Sam by za bardzo zdenerwowany. Więc tak, wi-
dziaem cię, zanim jeszcze odzyskaaś przytomność,
a potem z wściekości, że pozwoli ci samej wracać po

ciemku do domu, rozkwasiem twojemu choptasiowi
nos. Nie mówi ci o tym?

Nie... nie pamiętam rzeka.
Wtedy, w szpitalu, bya tak przejęta wasnym wyglą-

dem i tak za na Cheta, że nie zwrócia uwagi na jego
nos. Pamiętaa jedynie, że by jak zwykle elegancko ubra-
ny, koszulę mia świeżo wyprasowaną, krawat idealnie
dobrany. Hm, plaster na nosie? Może rzeczywiście.

background image

58

KASEY MICHAELS

Uderzyeś Cheta? Naprawdę huknąeś go pięścią

w twarz?

Wiem, wiem. River potrząsną gową. Czo-

wiek dorosy tak nie postępuje. Ale po prostu musia-
em się na kimś wyadować, a on akurat nawiną się pod
rękę.

To nie bya wina Cheta zaoponowaa Sophie, ale

nagle pomyślaa sobie, że może w gębi duszy faktycznie
obarcza go winą za to, co się stao. Może dlatego nie
chciaa się z nim widzieć i może dlatego on nie próbowa

jej więcej odwiedzać. To ja postanowiam wyjść z re-

stauracji.

Ale to on cię puści.
Owszem, puści. Lecz nie on pierwszy pozwoli mi

odejść. Nie mówmy o tym, dobrze? Potara dońmi ra-
miona. Albo wieczór zrobi się chodniejszy i zaczęa
marznąć, albo wspomnienia przejęy ją dreszczem.
Chcę jak najszybciej zapomnieć o tamtym koszmarnym
wieczorze.

W porządku. River podniós się, woży kapelusz

z powrotem na gowę, po czym wyciągną do Sophia rę-
kę. Przejdźmy się zaproponowa. Chętnie usyszę
coś o tej książce, którą masz zamiar napisać.

Może kiedy indziej rzeka, przyjmując jego po-

moc przy wstawaniu z awki. Na razie to nic konkret-
nego. Wolaabym o niej jeszcze nie opowiadać.

Dawniej o wszystkim mi mówiaś, nawet o spra-

wach, o których żaden nastoletni chopak nie ma ochoty
suchać. Pamiętasz, jaka byaś dumna ze swojego pierw-
szego stanika? Jak strasznie chciaaś się nim pochwalić?

background image

SAMOTNY WILK

59

Myślaem, że będę musia wdrapać się na drzewo, żeby
uciec przed pokazem.

Roześmiaa się wesoo.
Tak, byam potwornie namolna! Chodziam za tobą

jak cielę za krową. Ale nie obawiaj się, wydoroślaam.

Nie będę ci się narzucać.

River ują ją delikatnie za brodę i zmusi, by popa-

trzya mu w oczy.

Szkoda. Lubiem mojego cielaczka. I bardzo się za

nim stęskniem. A ty faktycznie wydoroślaaś. Z chudzielca
w kucykach przeistoczyaś się w piękną modą kobietę.

Odwrócia gowę, tak by nie widzia blizny, po czym

cofnęa się o krok.

Przestań, Riv poprosia bagalnym tonem. Nie

okamuj mnie. Zawsze dotąd byeś ze mną szczery...

Chwyci ją za ramiona.
Sophie, o czym ty, do diaba, mówisz?
Jak to o czym? O mojej twarzy! Nie jestem tą samą

osobą, którą znaeś przed laty, Riv. Nie jestem tym dur-
nym podlotkiem, który wodzi za tobą rozmiowanym
wzrokiem. Nie jestem zaradną kobietą interesów ani uko-
chaną córką Meredith Colton. Zmieniam się. Sama nie
wiem, kim jestem, ale na pewno nie jestem piękna. Boję
się wasnego cienia, Riv. Z wszystkiego, w co kiedykol-
wiek wierzyam i czego pragnęam, odarto mnie w tam-

tym mrocznym zauku.

Och, Sophie. Mimo jej protestów przytuli ją do

siebie. Nie mów tak. Nie wolno się poddawać Nie

można pozwolić, żeby ajdacy mieli nad nami wadzę.

background image

60 KASEY

MICHAELS

Meredith? Czy mogę wejść?
Joe Colton sta w drzwiach sypialni żony. Przesadnie

kobiecy sposób urządzenia wnętrza nieustannie go za-
dziwia. Stylowe biae mebelki, koronki, falbanki, mnó-
stwo dekoracji i bibelotów. Dawna Meredith kazaaby to
wszystko wyrzucić.

Ale dawna Meredith dzielia z nim życie i oże. Za-

wsze zasypiaa w jego ramionach, w pokoju, który w ni-
czym nie przypomina obecnej sypialni. Przed laty wspól-
nie się kupowao meble. Najbardziej odpowiada im styl
kolonialny. Uwielbiali leżące na pododze wspaniae dy-
wany wyplatane przez amerykańskich Indian. Każda naj-
drobniejsza rzecz przywodzia na myśl wspomnienia; ko-

jarzya się z daleką podróżą, z adnym widokiem, z sym-

patyczną osobą, ze śmieszną sytuacją.

Teraz Joe sypia w pokoju na końcu holu i za każdym

razem pyta o pozwolenie, kiedy chcia wejść do sypialni
żony.

Joe! Jak to mio, że do mnie zajrzaeś! zawoaa

Meredith, ruszając mu naprzeciw. Szczupa, zgrabna, du-
gonoga, miaa na sobie biay jedwabny szlafrok. Waś-
nie o tobie myślaam.

Nie wróżyo to nic dobrego.
Naprawdę, kochanie?

Tak, naprawdę! warknęa, po czym uśmiechnęa

się. Widać byo, że z caej siy próbuje zapanować nad
irytacją. Jeśli chcesz wiedzieć, to myślaam o przyję-
ciu, które szykuję z okazji twoich sześćdziesiątych uro-
dzin. Zobaczysz, będzie to wydarzenie, które wszystkim

na dugo pozostanie w pamięci.

background image

SAMOTNY WILK

61

Co roku wydajemy przyjęcie, które na dugo po-

zostaje wszystkim w pamięci.

Meredith wzniosa oczy do nieba.
Zawsze dotąd by prosiak z rusztu, plastikowe

sztućce i papierowe talerze. Tym razem będzie inaczej.
Sześćdziesiąte urodziny senatora Joego Coltona uczcimy
hucznie, lecz elegancko. Z sekretarzyka o gadkim
marmurowym blacie wyjęa kilka arkuszy papieru ozdo-

bionych fantazyjnym monogramem. Spójrz na listę go-

ści. Czonkowie kongresu, dawni i obecni, gubernator
Kalifornii, przedstawiciele świata biznesu, znane osobi-
stości z kręgów filmowych, sowem sama śmietanka.

Oczywiście stroje wieczorowe. Ty wystąpisz w smokin-
gu, a ja w nowej sukni od Versacego i w nowej fryzurze.

Frank od miesięcy prosi, abym pozwolia mu...

Czyś ty oszalaa? wymknęo się Joemu, zanim

zdoa ugryźć się w język.

Meredith zacisnęa gniewnie usta.
Nie mów tak! Nigdy tak do mnie nie mów! Jestem

matką twoich dzieci. Czyżbyś zapomnia?

Owszem, jesteś matką moich dzieci przyzna Joe.

Na myśl o maym Teddym przeszy go ból. Meredith po-
stąpia okrutnie, dając synowi imię po ojcu Joego, po
czowieku, którego Joe najchętniej wymazaby ze swojej
pamięci. Ale również i nie moich.

Meredith wyrzucia ramiona do góry, po czym usiada

na taborecie przed toaletką.

Musisz do jego wracać? Popeniam jeden may

bąd. Czy na zawsze mam być z tego powodu przeklęta?

background image

62

KASEY MICHAELS

Uważasz, że jesteś bez winy? Nie dotknąeś mnie ani
razu od czasu...

A pragniesz być dotykana? Powiedz, Meredith.

Chcesz, żebym cię pieści, dotyka?

By wścieky na siebie za to, że wciąż kocha tę ko-

bietę. Choć przez ostatnie dziesięć lat niewiele zazna
radości, cieszy się, że przynajmniej zostay mu szczę-
śliwe wspomnienia. Byy coraz bardziej zakurzone, ale
gdy czu się źle, potrafi czerpać z nich otuchę.

Zobacz, co dostaam od Joego juniora powiedzia-

a Meredith, zmieniając temat. Sam to zrobi. Pod-
niosa z toaletki niepozorne gliniane naczynie pomalo-
wane w żóte stokrotki. Oczywiście nie będę tego tu
trzymać...

Joe przeczesa palcami swoje szpakowate wosy.
Bardzo adny wazonik. Suchaj, jeśli chodzi o to

przyjęcie...

Odstawiwszy wazonik, Meredith odwrócia gowę

w stronę męża.

O nic się nie martw. Przyjęcie będzie wspaniae.

Naturalnie pojawią się na nim dziennikarze nie tylko z na-

szych gazet, ale też z konkurencyjnych pism. Wszystko

dokadnie zaplanowaam. Zaprosiam nawet tę straszną
Sybil. Nie cierpię jej, ale informacja o tym, że niektórzy
goście przybyli z Paryża, na pewno wywrze odpowiednie
wrażenie.

Tak bardzo zależy ci na tym przyjęciu? spyta

Joe.

Od wielu lat by zbyt przybity i zmęczony, aby sprze

background image

SAMOTNY WILK

63

ciwić się żonie. Nie tylko nie potrafi postawić na swoim,
ale nawet nie umia zmusić jej do wysuchania jego racji.

Tak, Joe, zależy mi. Oczy lśniy jej lodowatym

blaskiem, w gosie wyczuwao się chód. Zjadą się
wszystkie nasze pociechy. Zobaczysz, to będą niezapo-
mniane urodziny. Wstaa od toaletki i podszedszy do
męża, zarzucia mu ręce na szyję. Nawet sobie nie wy-
obrażasz, kochanie, co dla ciebie zaplanowaam.

Mia wrażenie, że tkwi obok sopla lodu. Kiedy nad-

stawia twarz do pocaunku, posusznie cmokną ją w po-
liczek, po czym uwolni się z jej objęć.

Wiem, że jest późno rzek, cofając się parę kro-

ków ale chciaem z tobą porozmawiać o Sophie.

O Sophie? zdziwia się. Bidula jedna!
Sophie nie jest żadną bidulą! To nasza córka, Me

redith. Jak mogaś jej powiedzieć, że zostaa oszpecona?
Że z taką twarzą nigdy nie znajdzie męża?

Meredith ponownie spojrzaa w sufit.
Przecież nie powiedziaam nic, czego by sama nie

wiedziaa. Dlaczego się mnie czepiasz? Nie pomyślaeś
o tym, że muszę wyjaśnić Joemu juniorowi i Teddy'emu,
co się stao? I to tak, żeby ich nie wystraszyć? Wyob-

rażasz sobie, jaki to dla nich będzie szok? Odejdź, Joe.
Jestem zmęczoną.

Trzymaj się od Sophie z daleka, Meredith. Jeśli nie

potrafisz jej wesprzeć, to przynajmniej jej nie dobijaj.

Wzruszywszy ramionami, Meredith skierowaa się do

garderoby. Joe bez sowa opuści sypialnię żopy. Kiedyś
by najszczęśliwszym czowiekienl na ziemi; teraz prawie
nie móg uwierzyć, że w tym pokoju poczęte zostay

background image

64 KASEY

MICHAELS

wszystkie jego dzieci; że w tym pokoju przeży tyle cu-
downych chwil.

Móg wystąpić o rozwód; myśla o tym, kiedy Me

redith pojawia się w ciąży i w dodatku twierdzia, że to

jego dziecko. Ale to by niczego nie rozwiązao. Bya jego

żoną; kobietą, którą kocha przed laty, i którą nadal ko-
cha. Wiedzia, że wypadek ją zmieni, że jest chora, nie-
zrównoważona psychicznie. Najgorsze byo jednak to, że
nie chciaa przyjąć niczyjej pomocy. Co mia robić? Sią
zmusić ją do leczenia? Oddać do domu wariatów?

Pokręci gową. Nie, to nie wchodzi w rachubę. Za-

amaaby się. Lepiej zostawić sprawy swojemu biegowi.
Kiedyś na pewno wydobrzeje. Może obecność Sophie
wpynie na poprawę jej zdrowia? Tak, niech szykuje przy-

jęcie urodzinowe, niech ustala listę gości, niech obmyśla

menu.

A jeżeli to nie poskutkuje? zapyta sam siebie. Jeżeli

przyjęcie urodzinowe niczego nie zmieni? Jeżeli potem
będzie tak samo jak teraz? Albo jeszcze gorzej? Jak dugo

jesteś gotów znosić jej zachowanie? Kiedy wreszcie uz-

nasz, że miarka się przebraa? I co wtedy zrobisz?

Zrobię, co będę musia odpar gośno. Gos

wyraźnie mu zadrża. Ale bagam, jeszcze nie teraz.

To moja żona. Matka moich dzieci. Nie mogę się poddać.

Może kiedyś wyzdrowieje? Nie chcę tracić nadziei.

background image

ROZDZIA PIĄTY

Nie wiedzia, co robić z rękami. Trzyma Sophie w ra-

mionach, pozwalając się jej wypakać. Od czasu do czasu
gaska ją po gowie, poklepywa lekko po plecach.

Laska upada na ziemię, Sophie opara się o Rivera

caym ciaem. Rozdzierający szloch, który nią wstrząsa,
powoli ustępowa. Po chwili już tylko pociągaa nosem.
River szepta jej do ucha jakieś sowa otuchy, śmieszne
i banalne, których nie syszaa, a których on sam pewnie
rano by się wstydzi.

Kiedy ostatni raz wypakiwaa mu się w ramionach?

Nawet nie musia wysilać pamięci. Sophie nie lubia się
nad sobą roztkliwiać. Rzadko to robia. Bya najdziel-
niejszą osóbką na świecie. Ilekroć miaa kopoty czy coś

jej doskwierao, zaciskaa mocno zęby i staraa się nie

okazywać smutku.

A ostatni raz ba! jedyny raz kiedy wypakiwaa

mu się w ramionach, to byo w wieczór jej balu matu-

ralnego.

Na wasny bal nie poszed, bo i po co? W szkole z ni-

kim się nie przyjaźni, od wszystkich trzyma się na dys-
tans, balami się nie interesowa. Na rozdanie świadectw
maturalnych też by nie poszed, gdyby nie Joe i Meredith,

background image

66

KASEY MICHAELS

którzy bardzo chcieli uczestniczyć w tak ważnym wy-
darzeniu z życia ich przybranego syna.

Co innego Sophie. Sophie zależao na balu, a on zgo-

dzi się jej towarzyszyć. Wystroi się w jakiś idiotyczny
smoking, wosy związa w kucyk i zgodnie ze zwycza-

jem kupi swojej partnerce piękną orchideę, która miaa

zdobić jej nadgarstek. By nieszczęśliwy. Narzeka w du-

chu...

Narzeka, dopóki w salonie nie pojawia się Sophie.

Zobaczy jej lśniące oczy, zociste wosy upięte w fan-
tazyjny kok, gadkie ramiona, ciao opięte prostą, biaą
suknią podkreślającą krągości, o których tak usilnie sta-

ra się zapomnieć. Zobaczy i nagle bardzo zapragną
iść na bal.

Zaopiekujesz się nią, prawda, synu? powiedzia

Joe.

Bya to prośba, a zarazem rozkaz. River przyrzek,

że nie spuści Sophie z oka, i doitrzyma sowa.

Ale sytuacja go przerosa. Sophie sama bya sobie

winna. Z podlotka, który azi za nim krok w krok, prze-
istoczya się w piękną kusicielkę. Nęciy go jej loczki

wdzięcznie opadające na kark, nęci dekolt i ukryte pod
suknią piersi, nęci upajający zapach perfum, który budzi

w nim instynkty dalekie od opiekuńczych, Nęciy oczy
i powabny uśmiech.

Tańczyli przytuleni; on obejmowa ją w pasie, ona

opieraa gowę na jego ramieniu. Większość czasu spo-
glądaa na niego ufnie. Niekiedy zalotnie.

Przywar ustami do jej warg. Czy móg jej nie poca-

ować? Czy móg pozwolić, aby rano wyjechaa, najpierw

background image

SAMOTNY WILK

67

do pracy w Teksasie, a stamtąd prosto na studia, i choć
raz jej nie pocaować?

Rozpakaa się.
Bagaa go, aby sprzeciwi się jej wyjazdowi, aby ka-

za jej zostać, aby powiedzia jej, że kocha ją tak mocno,

jak ona kochaa jego.

Boże! Pamięta tamten wieczór. Gotów by spenić

każde jej życzenie, powiedzieć wszystko, co tylko chciaa
usyszeć.

A teraz? Co pragnęa usyszeć? Że ją kocha? Że nigdy

nie przesta jej kochać?

Ba się, że mu nie uwierzy. Tamtej nocy, gdy wracaa

sama z restauracji, napastnik nie tylko poharata jej twarz,
ale pozbawi ją pewności siebie. Odniosa rany zarówno

na ciele, jak i na duszy. Odwracaa wzrok, staraa się za-
saniać wosami policzek. Czua się brzydka, saba, prze-
grana. Gdyby powiedzia, że ją kocha, znienawidziaby
go. I wcale by się jej nie dziwi.

Przepraszam. Schyliwszy się, Sophie podniosa

z ziemi laskę, po czym wzięa od Rivera zożoną nie

bieskobiaą chusteczkę i wytara oczy i nos. Wiesz,
rzadko się mazgaję. Waściwie nigdy tego nie robię,
a dziś... sama nie wiem... beczę od rana.

Nie sposób wszystkiego w sobie tumić, Sophie.

Czasem trzeba rozadować emocje powiedzia, starając
się ją pocieszyć.

Popatrzya mu w oczy.

Dlaczego, Riv? Powiedz, dlaczego?
Pokręci bezradnie gową.
Bo trzeba odpar. Bo nie można żyć w stanie

background image

68 KASEY

MICHAELS

ciągego napięcia. Zostaaś napadnięta i pobita. Leżaaś
w szpitalu, potem zerwaaś zaręczyny...

Pomachaa ręką, jakby nie chciaa tego suchać.

Nie, Riv. To wszystko wiem. Nie pytam, co się sta-

o. Pytam, dlaczego to się stao. Dlaczego akurat mnie

się przydarzya taka przygoda.

Tego pytania się nie spodziewa.
A dlaczego miaa ci się nie przydarzyć? spyta.

W dzieciństwie zazna tyle smutku i cierpienia, że żadna
podość już go nie dziwia. Wiedzia, że życie rzadko
toczy się tak sielankowo jak w serialach telewizyjnych.
Myślisz, że nieszczęścia tylko innym się przytrafiają?
Że ciebie powinny omijać szerokim ukiem? Niby dla-
czego? Nie ma szczepionek przeciwko zu. Gdyby byy,
pó świata ustawioby się w kolejce do lekarza.

Sophie zmarszczya czoo, jakby dumaa nad jego so-

wami, po czym westchnęa gośno.

Jak ty to robisz, Riv? Potrafisz wszystko tak prosto

wytumaczyć. A ja? Wyszam na paczliwą, użalającą się
nad sobą idiotkę. Biedna maa Sophie...

Nie jesteś żadną idiotką powiedzia, ściskając ją

mocno za ramię. Zostaaś napadnięta i poturbowana.
Na razie nie wolno ci się przemęczać. Musisz przede
wszystkim odpocząć, odzyskać zdrowie, zregenerować si-
y. Zobaczysz, nim się spostrzeżesz, znów będziesz go-
towa stawić światu czoa.

Oj, nie wiem. Chyba usza ze mnie caa wola walki.

Czuję się taka bezużyteczna, taka... brzydka, nieatrakcyj-
na. Nawet moja wasna matka twierdzi, że. .

Do diaba, Sophie! zezości się River. Wiedzia,

background image

SAMOTNY WILK

69

że musi wyrwać ją z marazmu i rozpaczy. Czy pra-
gnąbym cię, gdybyś bya brzydka i nieatrakcyjna?

Zacisną ręce na jej ramionach, żeby przypadkiem mu

nie ucieka, po czym przywar ustami do jej ust.

Opieraa się, ale tylko przez sekundę. Potem laska

upada z hukiem na ziemię. River caowa ją namiętnie,

jakby z furią, z pożądaniem, które tumi od lat, z żarem,

który rozpala cae jego ciao. Niech inni ją pocieszają.
Niech ojciec dodaje jej otuchy, niech lekarze zapewniają,
że blizna zniknie. On chcia, by zapomniaa o tym, co
widzi, gdy patrzy do lustra, a także o tym, co usyszaa
od matki. W jeden sposób móg to osiągnąć: pokazując,

jak bardzo jej pragnie. Udowadniając, że w jego oczach
jest najponętniejszą kobietą na świecie.

Nie stara się być delikatny. Instynktownie wyczuwa,

że Sophie chce być traktowana normalnie, jak kobieta
z krwi i kości, jak kobieta wzbudzająca pożądanie.

Każdy kolejny pocaunek by coraz duższy i gorętszy.

Riverowi huczao w uszach, kręcio się w gowie. Nie
liczyy się ani lata roząki, ani dzieląca ich przepaść. Li-
czyli się tylko oni. Nie odrywając warg od jej szyi, schyli
się i wzią Sophie na ręce, po czym wszed do pogrążonej
w pómroku stajni. Miną prychające; cicho konie, a po
chwili dotar do boksu wyożonego świeżym pachnącym
sianem. Waśnie tu, za dzień lub dwa, jedna z najlepszych
w stadninie klaczy miaa się oźrebić.

Pooży Sophie na ożu z siana, sam uklękną obok.

Wyciągnęa do niego ramiona. Oczy miaa zamknięte, od-
dech szybki i urywany. Zaczą obsypywać jej twarz po-

caunkami. Nie chcia sobie ani jej dać czasu do namysu.

background image

70 KASEY

MICHAELS

A nuż by się opamiętali, uznali, że to, co robią, nie ma
sensu?

A przecież to miao sens. Tak dugo oboje powstrzy-

mywali żądzę, oszukiwali się, starali żyć z dala od siebie.

Ściągali ubranie, każde z siebie i z drugiego. Spie-

szyli się, dyszeli, jęczeli cicho. Nie mogli doczekać się

chwili, na którą tyle lat czekali. Pieścili się, caowali,
nie mieli żadnych zahamowań. Trawia ich żądza, jakiej
nigdy dotąd nie zaznali. Dzika, zmysowa, nieokieznana.

Nagle River coś sobie przypomnia i znieruchomia.

Psiakrew! sykną prosto do ucha Sophie. Niech

to szlag trafi!

Sophie wciąż go pieścia, poznawaa różne zakamarki

jego ciaa. Dopiero po chwili zorientowaa się, że River

zesztywnia, że powoli zaczą się odsuwać.

O co chodzi? spytaa, siadając w ciemnościach

i wyciągając do niego ręce. Co się stao?

Potar dońmi brodę.
Nie jestem... no wiesz, przygotowany.
Nastaa cisza. Zdziwiony brakiem reakcji, River usi-

owa dojrzeć wyraz twarzy Sophie, ale byo za ciemno.

Wtem ciszę przerwa jej uradowany gos.

Och, Riv! To wspaniale!
Wytrzeszczy oczy.
Wspaniale? Nie rozumiem. Dlaczego...
Ukląkszy, przytulia policzek do jego pleców.
No, pomyśl tylko. Jak bym się czua, gdybyś wszę-

dzie chodzi z kieszenią peną prezerwatyw? Byoby to
bardzo podejrzane.

Pokręci gową.

background image

SAMOTNY WILK

71

Jesteś wyjątkowa, Sophie. Nie wyobrażam sobie,

aby jakakolwiek inna kobieta zareagowaa tak jak ty. Ale
nie powinienem by cię tu przyprowadzać...

Usiadszy prosto, uderzya go lekko w plecy.

Nie? A to dlaczego, Riv? Bo ja jestem ukochaną,

rozpieszczoną córunią Joego, a ty wziętą z przytuku pó
sierotą? Q to ci chodzi? Jeśli tak, to syszaam tę śpiewkę
dziesiątki razy i już mi bokiem wychodzi.

Nigdy nie mówiem... zaczą.
Nie, nie mówieś przerwaa mu w pó sowa, po

czym obrócia go twarzą do siebie. Ale ja zawsze wie-
dziaam. Zawsze. Mogeś się ze mną przespać wiele lat
temu, mogeś być moim pierwszym chopakiem. Pierw-
szym i jedynym. Teraz, jak para nastolatków, leżymy na
sianie, a ty znów wymyślasz powód, dlaczego nie mo-

żemy się kochać. Nie przyszo ci do gowy, że może tak
naprawdę nigdy mnie nie pragnąeś? Że byam tym za-
kazanym owocem, o którym się marzy, ale którego wcale
nie chce się skosztować? Owszem, wyjechaam z domu,
uciekam, ale to ty się ukrywaeś. Cay czas się przede
mną chowaeś, a teraz po prostu zrobio ci się mnie żal.

Ale wiesz co? Nie chcę twojego wspóczucia, nie chcę
twojej litości i nie chcę ciebie!

Sięgnęa za siebie po stanik i bluzkę. Z jej garda wy-

rwa się zduszony szloch. River wyciągną ręce, jakby
czegoś szuka. Odpowiedzi, sensu, logiki, czegokolwiek.

Ja cię nie żauję, Soph oznajmi wreszcie. Ja

cię pragnę. Do bólu.

Tak? Dziwnie to okazujesz, Riv, bo jeszcze nigdy

w życiu nie czuam się mniej pożądana.

background image

72 KASEYMICHAELS

Albo sowa, albo ton, jakim je wypowiedziaa, nie-

oczekiwanie doday mu motywacji. Chwyci Sophie za
ramiona, zanim zdążya wożyć stanik.

Pragnę cię, Sophie. Pragnę z caego serca!
Więc udowodnij mi to, Riv. Masz okazję. Zapomnij

o wszelkich uwarunkowaniach, o konsekwencjach,
o tym, co powinieneś, a czego nie powinieneś robić.
Przysunęa się bliżej i przywara do niego ustami. Za-
trać się ze mną w rozkoszy. Kochaj mnie. Nie pozwól
mi odejść.

Zwolni uścisk na jej ramionach i porwa ją w objęcia.

Po chwili opadli z powrotem na pachnące siano.

W Jackson w stanie Missisipi doktor Martha Wilkes

opara się wygodnie w fotelu i wyjrzawszy przez okno,
przez chwilę wpatrywaa się w adne, schludne domki
ciągnące się wzduż adnej, schludnej ulicy.

Nie powinna tu być, a może raczej nie powinna wy-

stępować tu w roli psychologa specjalizującego się w za-
burzeniach pamięci. Powinna siedzieć teraz w swoim
bezosobowym gabinecie w centrum miasta; tam przyj-
mowaa pacjentów, tam staraa się przebić przez mur, ja-
kim się zazwyczaj otaczali, tam próbowaa skonić ich
do rozmowy, delikatnie poprowadzić we waściwym kie-
runku, przedrzeć się przez nagromadzony bagaż doświad-
czeń życiowych i dotrzeć do sedna problemu do
prawdy.

Siedziaa jednak nie w gabinecie, lecz w salonie swe-

go domu. O siódmej rano, ubrana starannie, choć z pew-
nością nie wyjściowo, pia pierwszą filiżankę kawy i ob

background image

SAMOTNY WILK

73

serwowaa Louise Smith, która chodzia tam i z powro-
tem po tureckim dywanie.

Louise bya atrakcyjną kobietą o twarzy, na której nie

odciskay się gnębiące ją od dawna problemy. To, że ta-
kowe w ogóle miaa, można byo dostrzec jedynie w jej
dużych, piwnych oczach. Czasem z tymi problemami nie
umiaa sobie poradzić. Tak jak dziś rano, kiedy zadzwo-
nia do doktor Wilkes, bagając ją o natychmiastowe spot-
kanie.

Martho, ktoś mnie potrzebuje oznajmia, zwraca-

jąc się do lekarki. Czuję to. Wiem, że gdzieś komuś
jestem bardzo potrzebna.

Martha Wilkes westchnęa gośno. Nie powinna tego

robić. To znaczy wzdychać. Nie w obecności pacjenta.
Z drugiej strony Louise nie bya zwyką pacjentką; bya
przyjacióką. W ciągu tych wszystkich lat ich wzajemne
relacje przeksztaciy się w coś znacznie gębszego. Zna-

jomość, która z początku rozwijaa się na paszczyźnie

zawodowej, przeniosa się z czasem na paszczyznę oso-
bistą.

Tak też być nie powinno. Lekarka wiedziaa, że po-

penia bąd. Przekroczya pewną dozwoloną granicę, za-
częa za bardzo przejmować się problemami Louise. Mo-
że wreszcie nadszed dzień, aby wycofać się z roli przy-

jacióki, wcielić ponownie w rolę psychologa i odtąd su-

miennie przestrzegać regu gry.

Usiądź, Louise powiedziaa, wskazując nieduży

fotel stojący w drugim końcu salonu.

Louise przeczesaa ręką swoje krótko obcięte, ciem

noblond wosy, po czym wygadzia bawenianą sukienkę

background image

74 KASEY

MICHAELS

opinającą szczupe ciao. Ani z twarzy, ani z figury nie
wyglądaa na kobietę pięćdziesięciodwuletnią.

Zacznijmy od początku, dobrze? Lekarka sięg-

nęa po teczkę z notatkami, które znaa niemal na pamięć.
Chciaabym podsumować to, co wiemy.

Louise skinęa gową.
Oczywiście. Jeśli sądzisz, że to pomoże. Siedziaa

sztywno wyprostowana, z dońmi spoczywającymi na ko-
lanach, z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Dama
w każdym calu. Jeszcze raz bardzo przepraszam za to
moje najście, ale od kilku dni miewam tak niepokojące
sny...

Wiem, już mi o tym wspominaaś. Lekarka po-

ożya teczkę na biurku i zajrzaa do notatek. No do-
brze. Urodziaś się w Kalifornii pięćdziesiąt dwa lata te-
mu jako Patricia Portman.

Chyba tak. Przynajmniej tak mi się wydaje. To

dziwne, prawda? Ze przez te wszystkie lata nie dotary-
śmy do mojego aktu urodzenia?

Wcale nie dziwne, Louise. Raczej irytujące. Nie pa-

miętasz? Nie zgodziaś się, kiedy chciaam zebrać o tobie
więcej informacji. Pozwoliaś mi jedynie zapoznać się
z dokumentacją medyczną, którą otrzymaaś przy wypisie
z St. James Clinic

Przy obu wypisach poprawia ją Louise.
Tak, Louise Smith faktycznie dwa razy przebywaa

w St. James. Kiedyś ni stąd, ni zowąd przybya do Jack-
son, potem znika bez sowa, aby po paru latach znów
się niespodziewanie pojawić. Każdy jej przyjazd poprze-
dza pobyt w klinice St. James w Kalifornii. Doktor Wil

background image

SAMOTNY WILK 75

kes dość dobrze znaa ostatnie trzydzieści lat życia swojej
pacjentki, ale nic nie wiedziaa o okresie jej dzieciństwa
i wczesnej modości ani o latach, jakie spędzia w wię-
zieniu.

Louise nie chciaa, by lekarka zgębiaa tamten okres

jej życia, przeszość, której nie pamiętaa.

Dlaczego, Louise? Dlaczego się upierasz? Dlaczego

nie pozwalasz mi spróbować? Może udaoby nam się
odnaleźć twoich rodziców, rodzeństwo, krewnych? Ko-
goś, kto pomógby nam zrozumieć...

Louise uniosa brodę.
Kogoś, kto by nam pomóg? Dobre sobie! Oglądaaś

moją dokumentację medyczną. W zakadzie dla obąka-
nych tkwiam caymi latami. Ani razu nikt mnie nie od-
wiedzi, ani razu nikt o mnie nie pyta, nie dostaam ani

jednego listu. Jeżeli kiedykolwiek miaam krewnych, to

albo nie żyją, albo wykreślili mnie ze swojego życia. Są
przekonani, że zabiam Ellisa Mayfaira.

Doktor Wilkes potara palcem nasadę nosa.
Bo zabiaś

go, Louise. Trafiaś do więzienia waśnie

za to. Potem ze względu na twój stan psychiczny prze-
niesiono cię do St. James. Po kilku latach uznano, że

jesteś zdrowa i zwolniono cię do domu. Przyjechaaś do

Jackson. Parę lat później wróciaś do St. James, ranna,
póprzytomna, cakiem zdezorientowana. Jak tam dotar-
aś, do dziś pozostaje zagadką.

Louise zamknęa oczy i potrząsnęa gową.

Nie, to nie tak byo. Popeniono bąd. Ja nikogo

nie zabiam. Nie znaam żadnego Ellisa Mayfaira.

Lekarka zadumaa się. Czy powinna naciskać na Lou

background image

76 KASEY

MICHAELS

ise? I jak mocno, żeby jej nie przestraszyć, żeby nie wtrą-
cić jej z powrotem w ciemną otchań, której się tak bar-
dzo baa, odkąd dziewięć lat temu po raz drugi wypu-
szczono ją z St. James i odkąd pięć lat temu trafia do
niej na leczenie.

Louise, posuchaj. Z Ellisem Mayfairem zaszaś

w ciążę. Rozwiązanie nastąpio w przydrożnym motelu.
Kiedy spaaś zmęczona poogiem, Ellis ukrad ci dziecko.
Sprzeda je, może udusi i porzuci. Nigdy nie poznamy
prawdy. Kiedy obudziaś się i zobaczyaś, że dziecka nie
ma, a Ellis siedzi obok jak gdyby nigdy nic, wpadaś
w sza i zabiaś go.

Louise zwiesia nisko gowę, twarz zakrya rękami.
O Boże. Boże, pomóż mi! Moje biedne maleństwo.

Nie pamiętam. Nie pamiętam...

Zaciskając usta, doktor Wilkes rozejrzaa się po salo-

nie. Zatrzymaa wzrok na drewnianej afrykańskiej rzeźbie
przedstawiającej matkę z niemowlęciem przy piersi. Sa-
ma nie miaa dzieci, macierzyństwo nigdy jej nie kusio,
ale widziaa wyraz miości na twarzy afrykańskiej ko-
biety, a w gosie Louise syszaa rozpacz matki, którą
pozbawiono dziecka.

Kiedy zadzwoniaś, Louise, wspomniaaś o jakimś

dziecku. Że cię potrzebuje.

Z kieszeni na piersi Louise wyciągnęa śnieżnobiaą

chusteczkę do nosa i delikatnie wytara oczy.

Lekarka uśmiechnęa się nieznacznie. Tak, Louise

Smith jest damą w każdym calu. Zawsze elegancka, za-
dbana, poruszaa się z wdziękiem, nigdy się nie garbia.

Doktor Wilkes zwracaa uwagę na takie rzeczy. Wie

background image

SAMOTNY WILK

77

dziaa, że elegancję i kulturę można odziedziczyć w ge-
nach, jak również nabyć. Czego najlepszym przykadem
bya ona sama. W jej wypadku elegancja stanowia jakby
pewien pancerz, osonę. Nieatwo bowiem kobiecie od-
nosić sukcesy w dziedzinie psychologii, a tym bardziej
kobiecie czarnoskórej.

Na swój sposób czua pokrewieństwo duchowe

z Louise Smith; mimo że się różniy i pochodziy
z dwóch różnych światów, to jednak miay sporo wspól-
nych cech. Louise ciągle szukaa pomocy, toczya walkę
z samą sobą; staraa się odnaleźć i zrozumieć. Z kolei
ona, Martha Wilkes, po wielu trudach znalaza dla siebie
miejsce w życiu, i strzega tego miejsca jak oka w go-
wie.

Obie żyy w niepewności i bardziej lub mniej skry-

wanym lęku. Obie miay wiele do stracenia i obie usi-

oway chronić to, co już zdobyy. Obu nieustannie to-
warzyszy strach.

Louise... Lekarka popatrzya na swą pacjentkę.

Czy mówiam ci już, jak bardzo cię podziwiam?

Louise zożya chusteczkę i schowaa ją z powrotem

do kieszeni.

Ty? Mnie? zdumiaa się. Jak można podziwiać

zabójczynię?

Odbyaś karę. Częściowo w więzieniu, częściowo

w zakadzie dla obąkanych. Po kolejnym pobycie w kli-
nice St. James wróciaś do Jackson, sama, wystraszona,
zagubiona. Postanowiaś zacząć życie od nowa, podjęaś
pracę, zdobyaś szacunek ludzi, zajmujesz odpowiedzial-
ne stanowisko na uniwersytecie, masz wasny dom. Od

background image

78 KASEY MICHAEIS

niosaś sukces. Myślę, że wiele osób tak uważa i ci za-
zdrości.

Nie wiedzą, jakie śnią mi się po nocach koszmary.

Louise zacisnęa donie w pięści. Martho, caym cia-
em, wszystkimi zmysami czuję... nie wiem, jak to okre-

ślić... przeraźliwe woanie o pomoc. Ktoś mnie potrze-
buje, on...

On? Sądziam, że przyszaś do mnie, aby poroz-

mawiać o dziecku? Mówiaś, że urodziaś dziewczynkę.
Córkę.

Tak, to na pewno bya córka. Ale byo też więcej

dzieci. Może... może pracowaam przed laty jako na-
uczycielka? Albo przedszkolanka? Bo skąd się wzią ten
tumek maluchów? Dlaczego czuję, że jestem potrzebna
tak wieYu dzieciom']

Bo w gębi duszy wciąż cierpisz. Gromadką dzieci

usiujesz sobie wynagrodzić stratę zarówno maleństwa,
którego pozbawi cię Mayfair, jak i tych wszystkich sy-
nów i córek, których nie zdoaaś już urodzić. Byabyś
wspaniaą matką, Louise. Tęsknisz za potomstwem, któ-

rego nie masz i którego nie możesz tulić do piersi. Tę-
sknisz tak bardzo, że stale o nim śnisz.

A mężczyzna, Martho? Bo śni mi się również męż-

czyzna. Pielę w ogródku grządki, suchając szemrzącej
nieopodal fontanny. Sońce przygrzewa, woda cichutko
pluszcze, w powietrzu unosi się zapach morza. Nagle sy-
szę kroki. Odwracam się, przysaniając oczy przed bla-
skiem promieni. Za mną stoi mężczyzna, silny, wysoki.
Ale sońce mnie oślepia i nie widzę jego twarzy. Nie po-
trafię go rozpoznać. Mężczyzna przygląda mi się w mil

background image

SAMOTNY WILK 79

czeniu, po czym odchodzi. Woam do niego. Poczekaj!
Bagam, nie odchodź! Przycisnęa rękę do ust, jakby
chciaa powstrzymać krzyk. A potem się budzę. Nie
ma ogrodu, nie ma mężczyzny. Serce wali mi motem.
Moje biedne zbolae serce...

Lekarka wstaa, nalaa z dzbanka dwie szklanki wody,

jedną podaa Louise, drugą zatrzymaa dla siebie.

Hipnoza, Louise. Nie wiem, dlaczego od lat tak

uparcie się jej sprzeciwiasz, ale powoli kończą się nam
opcje. Zrozum, chciaabym się przekonać, kto jeszcze
w tobie mieszka. Bo to, że ktoś mieszka, nie ulega naj-
mniejszej wątpliwości. Obie doskonale zdajemy sobie
z tego sprawę. Zmieniaś imię i nazwisko, lecz wciąż je-
steś Patrycją Portman. Louise Smith musi poznać Patry-
cję, stawić jej czoo, a potem się od niej oswobodzić,

bo inaczej nigdy nie będzie wolna. Zmiana nazwiska nie
wystarczy. Zresztą może poza Patrycją tkwi w tobie wię-
cej osobowości?

Louise odstawia szklankę i poderwawszy się z fotela,

znów zaczęa krążyć po pokoju.

Nie wierzę. Naprawdę nie wierzę, że cierpię na roz-

szczepienie osobowości, że jest we mnie kilka różnych
istot, które kolejno się ujawniają.

Posuchaj, Louise. Lekarka westchnęa. Twier-

dzisz, że nie zabiaś Ellisa Mayfaira. Przysięgasz, że nie

jesteś zdolna skrzywdzić muchy, a jednak z akt sądo-

wych, które przesano do kliniki St. James i z którymi
miaam okazję się zapoznać, wynika coś cakiem innego.

To twoje odciski palców znaleziono na lampie, którą
Mayfair dosta w gowę, oraz na nożycach, które tkwiy

background image

80 KASEY

MICHAELS

w jego klatce piersiowej. A kiedy zgarnęa cię policja,
krew Mayfaira znaczya twoje donie.

Nie, nie moje. To nie byam ja.
W takim razie kto, Louise? Kto jeszcze w tobie

tkwi? Kto ci wyrządzi taką krzywdę? Przez kogo sie-
dziaaś w więzieniu, przez kogo trafiaś do domu waria-
tów, i to nie raz, ale dwa razy? Przyjechaaś do Jackson,
a potem nagle znikaś. Gdzie się podziewaaś w tym cza-
sie? Skąd się wzięaś w Kalifornii? Dlaczego znów wy-
lądowaaś w St. James? Odpowiedz mi na te pytania,
Louise. Nie ukrywaj niczego przede mną.

Louise usiada z powrotem w fotelu.
Ale ja nic nie wiem. Nie wiem nawet, kim jestem.

Wiem tylko to, co ty mi mówisz. A także to, co wyczy-
taam ze swoich akt więziennych i z historii choroby. Je-
śli tkwi we mnie okrutna morderczyni, nie chcę, żeby
wydostaa się na zewnątrz. Nie pozwolę, aby jakaś za,
bezduszna istota staa się częścią mojej teraźniejszości
i przyszości. Przykro mi, Martho. Nie zgadzam się. Nie
chcę hipnozy, nie chcę odkrywania mrocznych tajemnic.

Bez tego nie uzyskasz żadnych odpowiedzi. Le-

karka westchnęa zrezygnowana. Te koszmary, które
budzą cię po nocy, i dotkliwe bóle gowy, które nie po-
zwalają ci normalnie funkcjonować, same nie miną.
A z tego, co mówisz, wynika, że pojawiają się coraz czę-
ściej i są coraz ostrzejsze. Trzeba temu zaradzić, Louise.
Owszem, hipnoza jest dość drastycznym środkiem, ale
chyba mi ufasz? Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdzia.

Louise utkwia wzrok w Marcie Wilkes, która pya

zarówno jej lekarzem, jak i przyjacióką.

background image

SAMOTNY WILK

81

Och, dlaczego ta druga część mnie nie może być

wspaniaą, serdeczną kobietą? Wtedy chętnie bym ją po-
znaa.

Wystarczy, że ty taka jesteś, Louise. Wspaniaa

i serdeczna. Lekarka poożya doń na ramieniu swej
pacjentki. Pokonaaś w sobie tę nieszczęśliwą, zagu-

bioną istotę, która usiowaa cię zniszczyć. Tak, pokonaaś

ją. Jesteś już cakiem zdrowa. Ale dopóki nie zdoasz

stawić czoa przeszości, dopóki się z nią nie zmierzysz,

koszmary będą wracać. Proszę cię, rozważ możliwość
poddania się hipnozie. Przemyśl to sobie, dobrze?

Czubkiem języka Louise zwilżya wargi.

Dobrze. Przemyślę.

background image

ROZDZIA SZÓSTY

Obudzia się z bogim uśmiechem na twarzy, po czym

naciągnęa kodrę na nos, usiując z powrotem zasnąć.
Miaa fantastyczny sen. Śnio jej się, że jest piękna, ko-
chana, pociągająca, a obok niej leży River, cudowny,
wspaniay River, którego kochaa jako dziewczyna i ko-

cha jako kobieta.

Trzyma ją w ramionach, pieści, caowa. Potem

wspólnie odbyli podróż do krainy szczęścia i rozkoszy,
zwiedzali różne zakątki, doliny, pagórki i wzniesienia, aż
wreszcie dotarli na szczyt. A wtedy nastąpia eksplozja,

jakiej jeszcze nigdy w życiu nie doświadczya. Zadrżaa

ziemia, zadrżay zmysy. To byo jak olśnienie, jak lot
na księżyc.

Marzya o tym, by sen trwa więcznie, by samotny wilk

codziennie ją odwiedza, codziennie się z nią kocha...

Wtem otworzya oczy i usiadszy na óżku, przecze-

saa ręką wosy.

To wcale nie by sen. Naprawdę kochaa się z Riverem.
Boże, co ja najlepszego zrobiam? jęknęa, opadając

z powrotem na poduszkę. Riv, cośmy, u diaba, zrobili?

Przycisnęa ręce do piersi, jakby chciaa powstrzymać

omot serca. Usiowaa się skupić, podejść racjonalnie do
irracjonalnej sytuacji. Jak to się stao? Jak do tego doszo?

background image

SAMOTNY WILK

83

Wiedziaa, że wina leży po jej stronie. Sprowokowaa
Rivera.

Ależ ze mnie kretynka skarcia się ochrypym

szeptem. O czym ja myślaam?

W tym tkwi cay problem. W ogóle nie myślaa; nie

chciaa myśleć. Przeżya brutalną napaść, zostaa pobita,
zraniona fizycznie i emocjonalnie. Miaa ohydną szramę
na policzku i chciaa znów się czuć atrakcyjna. Chciaa,
aby ktoś ją obejmowa, mówi, że jest piękna; sowem,
pragnęa choć przez chwilę zapomnieć o strachu i cie-
szyć się życiem.

Tumaczya sobie, że posza na spacer do stajni, żeby

uciec od rodziny i w samotności popatrzeć na konie.

Okamywaa się.
Posza do stajni, by odszukać Rivera, poskarżyć mu

się na los, opowiedzieć o swych lękach, wyadować fru-
strację i gniew. Dawniej zawsze tak robia: biega do nie-
go, mówia, co jej dolega i czekaa, aż on zaradzi jej
smutkom.

Posużya się nim. Tak, tulia się do niego, prowoko-

waa go, kupia, przywoywaa wspomnienia, a wszystko

po to, aby osuszy jej zy, zaleczy jej ból, pomóg za-
pomnieć o przeżytym koszmarze.

Jakże musi ją za to dziś nienawidzić! Jaki musi mieć

do niej żal. Sama się dziś nie lubia.

Coraz częściej ci się to zdarza. Potrząsnęa gową.

Od duższego czasu jesteś swoim najgorszym wrogiem,
prawda, Sophie? Oj, biedna, gupia Sophie!

Pukanie do drzwi przerwao jej monolog. Podskoczy-

wszy na óżku, obejrzaa się przez ramię. Nagle ogarnęa

background image

84 KASEY

MICHAELS

ją panika. Boże, kto to może być? River? Meredith? Nie

chciaa rozmawiać ani z jednym, ani z drugim.

Kto tam?! zawoaa.

Drzwi uchyliy się, a po chwili do pokoju wsunęa

się kasztanoworuda gowa Emily Blair Colton.

Mogę wejść? Nie chciaam cię wcześniej budzić,

ale zbliża się już dwunasta, więc...

Późno wczoraj wróciam wyjaśnia Sophie, patrząc,

jak siostra wchodzi do pokoju i zamyka za sobą drzwi.

Emily bya od niej osiem lat modsza. Joe i Meredith

Coltonowie zaadoptowali ją, zanim skończya rok. Uro-
cza dziewczynka o rudych lokach i uśmiechniętej buzi
z miejsca podbia serce rodziny. To waśnie ona w wieku

jedenastu lat jechaa z Meredith, gdy nastąpi ten wypa-

dek samochodowy. I ona najbardziej w nim ucierpiaa.
Nie tyle fizycznie, bo rany, jakie odniosa, nie byy
groźne, lecz psychicznie. Tamtego dnia na szosie wyda-
rzyo się coś, co miao ogromny wpyw zarówno na mat-
kę, jak i na córkę.

Coś, co z biegiem tygodni, miesięcy i lat zmienio życie

wszystkich Coltonów. Meredith przeistoczya się w dziwną,
ponurą, zamkniętą w sobie kobietę. Hacienda del Alegria,
wbrew swej nazwie, nie bya już domem radości.

Życie na ranczu stracio urok.
Od czasu wypadku minęa kupa lat. Emily dorosa,

jej gęste, ognistorude loki przybray ciemniejszy, kaszta-

nowy odcień, ale wciąż miaa wielkie niebieskie oczy,
sympatyczną buzię i urocze doeczki w policzkach.

Wiem rzeka, siadając w nogach óżka. Dwu-

krotnie do ciebie pukaam i dwukrotnie odpowiedziaa

background image

SAMOTNY WILK

85

mi cisza. Szkoda, że nie przyszaś na kolację. Wszystkim
nam cię brakowao.

Wszystkim? To chyba przejęzyczenie, prawda, Em?

Bo jakoś nie wierzę, żeby wszyscy się za mną stęsknili.

Masz na myśli mamę, co?
Emily zwiesia nisko gowę.
Brawo. Przesza pani zwycięsko pierwszy etap i do-

tara do pófinau. A teraz czy chciaaby pani zobaczyć,
co znajduje się za bramką numer dwa? zapytaa Sophie.

Specjalnie uniosa twarz i odgarnęa wosy za ucho,

aby Emily widziaa jej lewy policzek.

Po wypadku Emily szybko dorosa, ale wciąż bya

moda, miaa zaledwie dziewiętnaście lat, i nigdy nie
owijaa prawdy w bawenę.

O rany! Ale cię poharata!
Sophie pozwolia wosom opaść z powrotem na po-

liczek. Żaowaa, że nie są duższe, do ramion; wtedy
mogaby nimi zasonić pó twarzy.

Tak, Em. Poharata mnie.
Ojej, Sophie, przepraszam stropia się siostra.

Nie chciaam, żeby to tak zabrzmiao. Ta blizna wcale
nie jest... no wiesz, tak bardzo widoczna. A kiedy pod-
dasz się operacji plastycznej, pewnie cakiem zniknie. Po
prostu nie spodziewaam się, że będzie taka duga. Cho-
lera, ten ajdak móg cię zabić. Wyobrażam sobie, jaka
musiaaś być przerażona.

Prawdę mówiąc, byam zbyt wścieka, żeby się bać.

Dopiero później, kiedy już nic mi nie grozio, ogarną
mnie potworny strach. Dugo nie byam w stanie się po-
zbierać.

background image

86 KASEY

MICHAELS

Wcale się nie dziwię... Emily westchnęa gośno.

Syszaam, że zerwaaś zaręczyny i że wzięaś paromie-

sięczny urlop. Przynajmniej tyle dobrego z tego wyszo.

Sophie uśmiechnęa się smutno.

Cieszysz się, że zerwaam z Chetem?
Emily zawsze bya jedną z najbardziej prawdomów-

nych osób, jakie Sophie znaa. Teraz też nie ucieka się
do kamstwa czy wykrętów i nie próbowaa zmienić te-
matu.

Bardzo przyznaa. Z Riverem znacznie lepiej

do siebie pasujecie. Wszyscy to wiedzą.

No tak, pomyślaa Sophie. Emily nie przestaa być pra-

wdomówna, ale zaskoczya ją treścią swojej wypowiedzi.

Pasujemy? Z Riverem? zdumiaa się. I wszy-

scy to wiedzą?

No

jasne. Emily skinęa energicznie gową. Że-

byś widziaa, jak on przeżywa wiadomość o waszych
zaręczynach! Ogosiliście to podczas świąt Bożego Na-
rodzenia. Po waszym wyjeździe River chodzi jak struty.
Raz czy drugi wyjecha na tydzień w góry, nikomu nie
mówiąc, dokąd się wybiera, kiedy wróci i czy w ogóle
wróci. Inez zdradzia mi, że tak samo się zachowywa,
kiedy wyjechaaś na studia. Że warcza na wszystkich,
a kiedy ktoś go pyta, co mu jest, odpowiada: „Nie twój
zasrany interes!"

Sophie usiada po turecku i zacisnęa donie na kostkach.
River nie znosi przegrywać stwierdzia. Sprawiao

mu przyjemność, kiedy wpatrywaam się w niego jak w ob-
razek i wszędzie za nim aziam. echtao to jego próżność,
ale naprawdę nie miao nic wspólnego z miością.

background image

SAMOTNY WILK

87

Skoro tak mówisz... Emily wzruszya ramionami,

po czym zmienia temat. Syszaaś o przyjęciu, jakie
mama postanowia wydać z okazji sześćdziesiątych uro-
dzin ojca? Tata chodzi nieszczęśliwy, kwęka, narzeka, że
w smokingu zamierza wystąpić dopiero na ślubie któ-
regoś ze swoich dzieci, na pewno nie wcześniej, ale mama

jest w swoim żywiole. Ustala menu, wymyśla dekoracje,

zamawia kwiaty, zespoy muzyczne, no i w ogóle.

Biedny tata. Ciekawe,

jak da się przekonać do tego

pomysu? Nie, nie mów. Już wiem! Pewnie uzna, że a-
twiej ulec, niż walczyć.

On ulega od prawie dziesięciu lat.
Swojej żonie, a naszej mamie oznajmia cicho

Sophie. Dobra mamusia kontra niedobra mamusia, pra-
wda, wróbelku?

Jeśli chodzi o ścisość, to dobra kontra za. Wiesz,

żauję, że to wtedy powiedziaam, ale miaam jedenaście
lat. Kiedy otworzyam oczy i zobaczyam dwie mamy...
po prostu zbzikowatam. Nie chciaam, żeby wchodzia

do mnie do pokoju, żeby mnie dotykaa. W środku nocy
budziam się z krzykiem. Masz rację, dawniej mama na-
zywaa mnie swoim wróbelkiem, ale wróbelek przemieni
się w rozhisteryzowaną hienę. Dalej miewam koszmarne
sny. Teraz nawet częściej niż od razu po wypadku. I ona

o tym wie.

Dalej, Em? Moja ty bidulko. Sophie przysunęa

się bliżej siostry i poożya rękę na jej ramieniu. Mimo
wszystko mama nie powinna bya się od ciebie odwracać.

Ani wtedy, ani teraz. To nie ty ją odepchnęaś. Sama się
odsunęa, od nas wszystkich. Kiedy przyjechaam do do

background image

88 KASEY

MICHAELS

mu po pierwszym semestrze, miaam wrażenie, że po-
myliam adres. Ojciec snu się z kąta w kąt, tak jak po
śmierci Michaela. Matka gdzieś ganiaa, coś zaatwiaa,
szalaa po sklepach, wydawaa przyjęcia. Reszta domow-
ników niby zachowywaa się tak jak dawniej, ale jakoś
nikt się nie cieszy, nikt do niczego nie mia zapau. Zro-
zumiaam, ile mama dla nas znaczy dopiero wtedy, kiedy
nas opuścia.

To prawda przytaknęa Emily, po czym otrząsnęa

się z ponurych wspomnień. Ale nie po to przyszam,
że mi się zebrao na wspominki. Przyszam, bo Inez przy-
gotowuje na patio zimny bufet i oczekuje wszystkich
za... spojrzaa na zegarek mniej więcej za kwadrans.
Więc wyskakuj z óżka i ubieraj się, bo jeśli się nie po-

jawisz, możesz być pewna, że zaciągniemy cię sią. A jest

nas cakiem dużo...

No dobra, przekonaaś mnie powiedziaa ze śmie-

chem Sophie. Lekko kuśtykając, podesza do komody,
skąd wydobya czystą bieliznę. Kto będzie na lunchu?

Emily podniosa rękę i zaczęa wyliczać, zginając palce.
Po pierwsze Drake, który korzysta z okazji, kiedy

jest w domu na przepustce, żeby poflirtować z córką

Inez, Maya. Myśli, że nikt niczego nie widzi, ale Inez
nie jest ślepa. I wcale jej się to nie podoba, nie dlatego,
żeby miaa coś przeciwko Drake'owi; po prostu wolaaby
zięcia urzędnika czy farmera, a nie komandosa. Po drugie
Rand, który przyby z teczką wypchaną dokumentami,
żeby tata je podpisa. Po trzecie... nie, Amber wybya
z samego rana do Hopechest Ranch. Kiedyś matka tam
pomagaa, a teraz zajęta jest wydawaniem pieniędzy taty,

background image

SAMOTNY WILK

89

więc Amber czasem ją zastępuje. Z kolei River pojecha
o świcie obejrzeć nową klacz. Więc... Aha, jest jeszcze
Liza. Postanowia nas odwiedzić przed wyruszeniem
w kolejną trasę, na którą wcale nie ma ochoty. Ale jak
się ma taki gos jak ona, byoby grzechem śpiewać je-

dynie pod prysznicem. Po poudniu wybieramy się do
Prosperino do fryzjera. Może chcesz z nami pojechać?
Pewnie udaoby się ciebie też ostrzyc.

Dzięki, Em, ale zapuszczam wosy. Wyjęa z sza-

fy zieloną spódnicę i bluzkę. Czyli wcale nie ma nas
tak dużo. Powiedz: Liza sama przyjechaa, czy ze stryjem
Grahamem i ciotką Cynthią?

Widać, że rzadko bywasz w domu, Soph. Stryj Gra-

ham i ciocia Cynthia omijają się szerokim ukiem. I o ile
przedtem oboje ignorowali Lizę i Jacksona, teraz jest od-
wrotnie, przynajmniej w wypadku Lizy. To ona unika ich

jak zarazy. Od matki trzyma się z daleka, bo ta koniecznie

chce zarządzać jej karierą. Od ojca, bo... nie wiem, wy-
daje mi się, że ma do niego jakieś pretensje. Jakby się
na nim zawioda. Oczywiście to są moje przypuszczenia,
bo nie rozmawiayśmy na ten temat.

Stryj nigdy nie by przystępnym, otwartym czo-

wiekiem. A szkoda. Nie dość, że nasza rodzina się roz-

pada, to jeszcze stryjostwo... No trudno. Dobrze, że ty
i Liza możecie na siebie liczyć.

Oj, dobrze. Emily zeskoczya z óżka i cmoknęa

siostrę w policzek. Ona jest dla mnie jak starsza siostra,
o której zawsze marzyam.

Och, ty potworze! Sophie pacnęa siostrę bluzką,

którą wyjęa z szafy. A ja to co? Naturalnie, że staraam

background image

90

KASEYMICHAELS

się ciebie ignorować, bo któraż starsza siostra lubi, jak jakaś
smarkula wszędzie za nią azi? Ale myślisz, że zapomnia-
am, jak podkradaaś mi kosmetyki? Albo jak czytaaś mój
pamiętnik? Któregoś dnia zdradziaś Riverowi, że chyba
z pięćdziesiąt razy napisaam „Pani Sophie James".

Emily wybuchnęa dźwięcznym śmiechem, po czym

przyożya rękę do ucha i zaczęa udawać, że intensywnie
nasuchuje.

Syszaaś?

To

Inez. Burczy pod nosem, że nie gotuje

z nudów ani dla przyjemności, tylko po to, żebyśmy mieli
co jeść. Lecę, a ty się szykuj.

Zaraz będę gotowa.

Sophie skierowaa się do azienki. Wszedszy do ka-

biny prysznicowej, odkręcia kran, po czym odchylia
w bok gowę, aby gorący strumień nie uderza jej
w twarz. Zamknęa oczy. Woda omywaa jej ciao, które
parę godzin temu River dotyka, pieści, caowa.

Czua się rześka, rozbudzona, a zarazem martwa.

Sięgnęa po gąbkę. Namydliwszy ją, zaczęa się myć; ro-
bia to szybko, mechanicznie, próbując zapomnieć o Ri
verze, o tym, że zostawi na niej swe piętno, że zmieni

ją na zawsze.

Pociągną lekko za wodze i skierowa konia wąską

ścieżką w dó aż do samej plaży. Tam zeskoczy na zie-
mię i wsuną wodze pod kamień, żeby koń nigdzie nie
powędrowa. Następnie ruszy w stronę fal, które od po-
czątku świata rozbijay się w tym miejscu o przybrzeżne
skay, tworząc nad nimi biaą kurtynę mgy.

Usiad na dużym gazie, który upatrzy sobie przed

background image

SAMOTNY WILK

91

wieloma laty, jeszcze jako nastolatek. Lubi tu przychodzić,
kiedy mia jakiś problem albo przeżywa rozterki. Zwrócony
tyem do brzegu, z ręką wspartą na kolanie, spogląda
w bezkres wody, jakby szuka w niej odpowiedzi.

Każdego dnia ocean zmienia się. Raz potrafi być sza-

ry, groźny, wzburzony, o potężnych, zwieńczonych grzy-
wą falach, które z furią uderzay o brzeg. Innym razem
spokojny, agodny, kojący. Ale niezależnie od pogody,
niezależnie od pory roku, zawsze by. By, szumia, pieni

się, falowa, posuszny jedynie fazom księżyca.

River podniós gowę i popatrzy na niebo, bękitne,

niemal bezchmurne, z wielką pomarańczową kulą leni-
wie opadającą nad horyzontem. Minęa czwarta po po-
udniu; dzień powoli dobiega końca.

Zawsze przychodzi tu sam, nigdy nikogo z sobą nie

przyprowadza. Nawet Sophie, a zwaszcza Sophie. Ska-
liste nabrzeże byo jego bezpieczną przystanią. Przed laty
tylko tu móg się skryć przed nieustającym szczebiotem
upartej nastolatki, która stopniowo zaczęa się przeobra-
żać w atrakcyjną kobietę. Tylko tu móg w samotności
rozmyślać o tej śmiesznej maej istotce, która wodzia
za nim rozmarzonym wzrokiem, i o miości, jaką ją da-
rzy, z początku niewinnej, braterskiej, potem coraz bar-
dziej gorącej.

W powietrzu krążyy mewy, gośnym piskiem wy-

śmiewając się z niego. Bezpieczna przystań? Dobre so-

bie! Bezpieczeństwo to spokój wewnętrzny. A tego mu
brakowao.

Kocha Sophie Colton. Kocha, ubóstwia, uwielbia.

Pragną jej, potrzebowa bardziej niż powietrza, bardziej

background image

92

KASEY MICHAELS

niż jedzenia. Kocha od dawna i od dawna nie przyjmo-
wa tego faktu do świadomości, ale dużej nie móg cho-
wać gowy w piasek.

Wczoraj kochali się. Spędzili razem namiętną noc.
Za nami szalona noc powiedzia cicho, jakby

chcia poskarżyć się falom. A przed nami? Nic. Wi-
dziaeś wczoraj twarz Sophie, kiedy opuszczaa stajnię.
Jej zaciśnięte usta, przestraszony wzrok. Podpierając się
laską, wysza na dwór; nawet nie spojrzaa za siebie. A ty
co? Powiedziaeś cokolwiek? Próbowaeś ją zatrzymać?
Nie. Nie ma co, stary. Pięknie się spisaeś.

Zmęczona drogą, jaką musiaa pokonać od szosy, Sophie

staa na szczycie skalistego wzgórza i wsparta na lasce spo-
glądaa w dó na ocean. Nie powinna prowadzić samocho-
du; prawe kolano nie byo na tyle sprawne, by moga swo-
bodnie naciskać na hamulec i peda gazu. Pomagając sobie
lewą nogą, o mao nie spowodowaa wypadku.

Ale musiaa przyjechać i się przekonać. Tak, miaa

rację. River siedzia na gazie, tuż nad wodą, szukając
odpowiedzi na pytania, których nie potrafi zadać na gos.
Zwrócony tyem do świata, wpatrzony nieruchomo przed
siebie, wygląda jak żywa rzeźba.

Sophie doskonale znaa to miejsce, wielokrotnie śle-

dzia Rivera, gdy przychodzi tu przed laty, nigdy jednak
nie schodzia za nim na dó i nie zakócaa mu spokoju.
Waściwie sama nie wiedziaa dlaczego, bo odkąd przyby
na ranczo, towarzyszya mu zawsze i wszędzie, czy tego
chcia, czy nie. Ale to miejsce na skaach byo szczególne;
tu pozwalaa Riverowi cieszyć się samotnością.

background image

SAMOTNY WILK 93

O czym teraz duma? Jakie pytania zadawa sobie,

sońcu i wodzie? Czy chcia porzucić ranczo, wyjechać,
aby być od niej jak najdalej? Czy żaowa tego, co się
wczoraj wydarzyo? Czy wini sam siebie?

A może uważa, że to ona jest winna?
Podczas lunchu ojciec poinformowa ją, że zaatwi

jej fizykoterapię trzy razy w tygodniu w Prosperino i że

na zajęcia będzie ją wozi River. Pierwsze miay się odbyć

już nazajutrz. Sprzeciwia się. Oznajmia, że nikt jej nie

musi wozić; potrafi sama zawieźć się na miejsce i wrócić.
Jej protesty na nic się nie zday.

Czy dlatego wkrótce po lunchu usiada za kierownicą?

Nie. Gdyby chciaa udowodnić, że prowadzenie samo-
chodu nie sprawia jej trudności, pojechaaby gdziekol-

wiek, a tymczasem wybraa się nad skaliste wybrzeże,
przeczuwając, że waśnie tu znajdzie pogrążonego w my-
ślach Rivera.

Nie zostawiaj rancza, Riv szepnęa do niego, wie-

dząc, że jej nie usyszy. Chciaam wyjechać, uciec, ale
nie mogę. Tym razem muszę zostać. Ze względu na mat-
kę, na ojca, na Emily. I na nas, nawet jeśli mnie nie
chcesz, jeśli żaujesz wczorajszej nocy. Muszę zostać i ty
też. Musimy się przekonać, co dalej. Co z nami będzie?
Czy mamy jakąś szansę?

background image

ROZDZIA SIÓDMY

Rand Colton chwyci nieduży plik dokumentów, po

stuka nim o stó, aby wyrównać brzegi, po czym schowa
do teczki.

No dobra, to by byo wszystko. Nie wiem, jak mogem

o nich wczoraj zapomnieć. Swoją drogą, przerażające są
te ilości papieru, jakie zużywamy. Zauważyeś, tato? Niby
żyjemy w epoce komputerów, a czasem mam wrażenie, że
ta caa elektronika suży temu, by można byo więcej i szyb-
ciej drukować... Tato? Tato, dobrze się czujesz?

Joe Colton podniós gowę i popatrzy na swojego naj-

starszego syna.

Co? A tak, tak. Dobrze... Powiedz mi, Rand, wie-

dziaeś, że Drake spotyka się z Maya? Inez jest dość za-
niepokojona.

Drake i Maya? Naprawdę?
Naprawdę. Teoretycznie nikt o niczym nie wie,

a praktycznie wszyscy wiedzą, lecz nic nie mówią.

Typowe. To jak z krostą na nosie. Wszyscy ją wi-

dzą, lecz nikt jej nie komentuje. Rand zamkną teczkę,
po czym postawi ją na pododze obok krzesa. Ale
W czym problem? Sądziem, że Inez lubi mojego mod-
szego braciszka.

Joe pociągną yk zimnej lemoniady.

background image

SAMOTNY WILK

95

Owszem, lubi. Marco też go lubi, ale oboje martwią

się o córkę. Chcą jej oszczędzić cierpień. Bądź co bądź,
komandos nie siedzi za biurkiem od dziewiątej do piątej.
Wykonuje znacznie bardziej niebezpieczną pracę niż na
przykad lekarz czy prawnik.

No, bez przesady. Rand pokaza w uśmiechu zęby.

Na prawnika czyha mnóstwo niebezpieczeństw. Może się
dźgnąć w palec dugopisem, ubrudzić atramentem...

Joe pokręci z rozbawieniem gową.
Dobra, dobra. Ale mówiąc poważnie, myślisz, że

powinienem porozmawiać z Drakiem?

A co mama uwa... Zresztą mniejsza z tym. Czy

powinieneś porozmawiać z Drakiem? Chyba nie, tato.
Drake i Maya są dorośli i mogą robić, co im się żywnie
podoba. Nie muszą nikogo pytać o zgodę.

Joe odstawi szklankę na stó, po czym odchyli się

w krześle.

Ja też tak sądzę. A teraz druga sprawa. Rozmawia-

eś z Sophie?

Tak. Wczoraj na lunchu odpar Rand. I muszę

przyznać, że trochę mnie wystraszya. Nie przywykem
widzieć jej bez uśmiechu. Ale ona wydobrzeje, prawda,
tato?

Podobno czas leczy wszystkie rany.
Rand skiną gową.
Podobno. Aha, dostaem dziś rano raport policji

na temat tego napastnika. Pomyślaem sobie, że wspo-
mnę ci o tym, zanim cokolwiek powiem Sophie. Otóż

rysopis się zgadza, waściwie wszystko się zgadza,
oprócz jednej rzeczy. Facet nie żyje. Przedawkowa

background image

96 KASEYMICHAELS

narkotyki. Znaleziono go kilka przecznic od miejsca,
gdzie napadnięto Sophie, ale policja nie od razu skoja-
rzya jedno z drugim.

Psiakrew. Joe zmarszczy czoo. Prawdę mó-

wiąc, nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Może Sophie
wolaaby, żeby staną przed sądem...

Wątpię, tato. Chyba tak jest najlepiej. Sophie szyb-

ciej zapomni o tym paskudnym wydarzeniu i z trochę
mniejszym lękiem będzie patrzeć w przyszość. A skoro
mowa o jej przyszości, jak się miewa River? Sądzisz,
że tym razem im się uda?

Mam nadzieję, synu. Poprosiem go, aby trzy razy

w tygodniu wozi ją na fizykoterapię do Prosperino. Nie
odmówi. Waśnie teraz tam są. Jeżeli to nie przyniesie
efektu, może zaniknę ich na kilka dni w jednym pokoju
i nie otworzę drzwi, dopóki nie uświadomią sobie tego,
co my wszyscy wiemy od dawna. Chryste! Jak moga
przyjąć oświadczyny takiego bubka jak Chet Wallace?
Ale coś mi się wydaje, że stracia do niego serce na dugo
przed... przed tym zajściem w alejce.

Jestem o tym absolutnie przekonany rzek Rand,

lecz nie wyjaśni, skąd to wie. No dobrze. Wsta od
stou. Zajrzę jeszcze do mamy. Nie pojawia się wczoraj
na lunchu, a ponieważ wkrótce czeka mnie wyjazd...
Pójdę się pożegnać.

Joe również wsta od stou.
Idź, idź, mama na pewno się ucieszy. Ostatnio ca-

ymi dniami planuje moje przyjęcie urodzinowe.

Zapowiada się huczne wydarzenie. A ty nie bardzo

za czymś takim przepadasz, co?

background image

SAMOTNY WILK 97

To prawda, ale skoro mama jest szczęśliwa...

W innej części domu Meredith Colton zamknęa okno

i z uśmiechem na twarzy podesza do toaletki.

Wszystko toczy się po jej myśli. Przyjęcie zostao do-

kadnie zaplanowane. Joe jest zbyt stary i zbyt zmęczony,
aby się jej sprzeciwić w jakiejkolwiek sprawie. Przynaj-
mniej dotąd się nie sprzeciwia.

Jednakże ostatnio coraz mniej chętnie dawa się wo-

dzić za nos. Od czasu napadu na Sophie zaczą przejawiać
niezadowolenie, tak jakby ból córki uświadomi mu, że
on też cierpi i pragnie zmienić coś w swoim życiu. Me-
redith poczua lekki strach. A nuż zechce się jej pozbyć?
Każe jej się wynieść z domu tak jak wtedy, gdy powie-

dziaa mu o Teddym?

Tamtego wieczoru, kiedy stwierdzi, że ona jest matką

jego dzieci, z których nie wszystkie on spodzi, zacho-

wa się dość paskudnie. Ale kiedy oznajmij, że oszalaa...
Nie, tego byo już za wiele! Jakim prawem kwestionowa

jej poczytalność? O ile wcześniej miaa jeszcze pewne

wahania, to teraz zniky. Podjęa decyzję. Musi chronić
siebie i synów.

Nagle pomyślaa sobie, że coś z najnowszej kolekcji

Donny Karan świetnie się nada na strój żaobny dla zroz-
paczonej wdowy.

Wciąż nie rozumiem, dlaczego musiao wypaść na

ciebie rzeka Sophie, opierając się o drzwi samochodu,
którym River wióz ją do Prosperino.

Nie wiem. może dlatego, że mnie lubisz?

background image

98 KASEY

MICHAELS

_____

Odwróciwszy gowę, wbia w niego gniewne spojrze-

nie. Byy to pierwsze sowa, jakie usyszaa z jego ust,
odkąd rozstali się w stajni. Specjalnie chcia ją zdener-

wować i wiedzia, jak najlepiej osiągnąć cel.

Psiakrew, nie to miaam na myśli.

Wiem, Soph, ale kiedyś musimy o tym pogadać.

Chyba że chcesz, abym nabawi się amnezji i wyrzuci
wszystko z pamięci?

To nie byoby gupie burknęa, osuwając się niżej

na siedzeniu. Piękny krajobraz, który mijali po drodze,
nie wzbudza jej zachwytu. Popracuj nad tym, nad tą
amnezją, bo to, co się stao, więcej się nie powtórzy.

Och,

mowy

nie

ma!

Jeśli chcesz wiedzieć, zożyem

ślub czystości, więc bybym wdzięczny, gdybyś przestaa

się wiercić na siedzeniu. Wyglądasz zbyt seksownie.

Sophie otworzya szeroko oczy.

Ja? Seksownie? Ubrana w dres? Wiesz, Riv, zaczy-

nam podejrzewać, że masz jakieś zaburzenia wzrokowe,
które zakócają twoją zdolność oceny. Może powinieneś
się leczyć.

Może powinienem cię wziąć przez kolano i spuścić

ci lanie, tak jak wtedy, gdy miaaś piętnaście lat i przy-
apaem cię na szperaniu w moich rzeczach.

Uśmiechnęa się pod nosem.

Po pierwsze, nie szperaam. Chciaam sprawdzić,

jaki nosisz rozmiar koszuli, żebym moga kupić ci nową

na urodziny. A po drugie, lanie wcale nie bolao.

Szczerząc zęby, zerkną na nią spod oka.

Musiao boleć. Miaaś taki chudy tyeczek. Nie to

co teraz.

background image

SAMOTNY WILK

99

Insynuujesz, że teraz jestem przy kości? Tak? To

kup sobie okulary. Mojej figurze niczego nie można...
Zresztą mniejsza o to! Nie mam ochoty na dyskusję.

Pokręci z rozbawieniem gową.
Resztę drogi odbyli w milczeniu. Parę minut później

dojechali na miejsce.

Ile czasu, Sophie? spyta, gasząc silnik.
Ile czasu potrwają zajęcia? Pewnie okoo godziny.
W porządku, ale nie o to pytaem. Ile musi minąć

czasu, zanim będzie wiadomo?

Zniżya wzrok i przygryza wargę.
Bo ja wiem? Jakieś dwa tygodnie. Chociaż... Ro-

biliśmy kiedyś reklamę jednego z tych nowych testów
ciążowych. Podobno już w pierwszych dniach sprawdza-

ją się w dziewięćdziesięciu pięciu procentach. Podnios-

a oczy i popatrzya mu prosto w twarz. Ale nie oba-
wiaj się. Na pewno nie jestem w ciąży.

Pchnęa drzwi i czym prędzej skierowaa się do bu-

dynku, w którym mieści się ośrodek rehabilitacji.

Na pewno nie jestem w ciąży. Tak powiedziaa. Czy

brzmiaa dość przekonująco? Czy uwierzy! jej? Skoro do-
piero za dwa tygodnie ma być cokolwiek wiadomo, oz-
nacza to, że kiedy się kochali, Sophie znajdowaa się
w samym grodku cyklu, w fazie owulacyjnej. A waśnie
wtedy najatwiej o ciążę.

Gdyby sypiaa z Chetem, stosowaaby pigukę anty-

koncepcyjną i teraz nic by jej nie grozio. W sumie jej
życie erotyczne byo bardzo ubogie. Swoich kochanków
mogaby policzyć na palcach jednej ręki. W czasie stu-
diów przespaa się z chopakiem, z którym stracia dzie

background image

100 KASEYMICHAELS

wictwo. Potem, trzy lata temu, przeżya trwający tydzień
romans z facetem, którego uśmiech przywodzi jej na

myśl Rivera.

Chet nie nalega na seks. Wystarczay mu pocaunki

i pieszczoty. Trochę ją to dziwio, ale nie protestowaa.
Prawdę mówiąc, bya cakiem z tego zadowolona.

Przedwczoraj zaś zachowaa się w sposób wyjątkowo

nieodpowiedzialny. Kochaa się w Środku cyklu, nie uży-
wając żadnego zabezpieczenia, z mężczyzną, który sią
zaciągnie ją do otarza, jeżeli okaże się, że zasza w ciążę.
Nic go nie powstrzyma, żadne prośby czy argumenty.

Przystanąwszy przy dużych szklanych drzwiach, obej-

rzaa się przez ramię. Zobaczya, jak: River wyjeżdża z par-
kingu. Obieca zaatwić dla Inez parę sprawunków, potem

wrócić pod ośrodek i czekać, aż Sophie skończy zajęcia.

Westchnęa gośno. Dlaczego życie jest tak skompli-

kowane? Starając się nie myśleć o Riverze, pchnęa
drzwi, wesza do środka, a po godzinie wysza bez laski,
zmęczona, obolaa, ze stosem instrukcji tumaczących, ja-
kie ćwiczenia powinna wykonywać samodzielnie w do-
mu. Kolano miaa zdrowe; już w San Francisco jej to
powiedziano. Ale ponieważ tyle czasu chodzia z nogą
w szynie, a potem podpieraa się laską, mięśnie miaa
w zaniku. Nadesza pora, aby je wzmocnić.

W sali ćwiczeń poddano ją torturom. Najpierw spacer

po automatycznej bieżni, po nim pięć minut na steperze,
następnie pó godziny na macie z rehabilitantem Johnem,
który wyczynia najróżniejsze rzeczy z jej nogą: pcha

ją, ciąga, wykręca, podnosi, przyciska do klatki pier-

siowej, aż Sophie ociekaa potem.

background image

SAMOTNY WILK

101

Bya skonana, ledwo moga ustać. Wszystkie mięśnie

ją bolay. Marzya o tym, aby wsiąść do samochodu, wró-

cić na ranczo i zrobić sobie kąpiel. Ale Rivera nie byo
widać.

Psiakrew, Riv. Mówiam, że to potrwa godzinę. Tak

trudno ci spojrzeć na zegarek?

Rozglądaa się w prawo i w lewo, obserwując samo-

chody wjeżdżające na parking. Dla wygody klientów nie-
zmotoryzowanych korzystających z komunikacji miej-
skiej ośrodek rehabilitacji przylega do dużego centrum
handlowego, pod którym staway autobusy.

Niestety, żaden nie kursowa w stronę rancza. Zresztą,

pomyślaa, to by byo idiotyczne, gdyby jeździy tam,
gdzie prawie nikt nie mieszka. Nagle uświadomia sobie

coś znacznie bardziej idiotycznego, mianowicie, że tak
mocno naciska plecami ścianę, jakby chciaa się w nią
wtopić, a na spacerujących ludzi patrzy podejrzliwie, jak-
by każdy by potencjalnym Kubą Rozpruwaczem.

To gupie szepnęa, zbierając się na odwagę, żeby

przejść parę kroków.

I nagle podskoczya przerażona, kiedy obok przebieg-

o trzech chudych, wysokich nastolatków ubranych w ob-
szerne koszule i dżinsy, które prawdopodobnie byy szyte
z myślą o klownach cyrkowych.

Jeden z nich, krostowaty modzian z rzadką, żaośnie

wyglądającą bródką, obejrza się przez ramię i mrugną
do Sophie.

Nieza cizia.
Przygryza wargę, żeby powstrzymać krzyk. Miaa

ochotę wrócić pędem do ośrodka i bagać o pomoc. Pot

background image

102 KASEY

MICHAELS

spywa jej strugami po plecach, ręce miaa wilgotne, ser-
ce walio motem, zy pieky w oczach.

Bya zaskoczona swoją reakcją. Owszem, po raz

pierwszy od czasu napaści znajdowaa się sama, bez opie-
ki, w miejscu publicznym, ale to jeszcze nie powód, żeby
na niewinną zaczepkę reagować takim zdenerwowaniem.
Istna paranoja! W końcu jest środek dnia, trzecia po po-
udniu, wokó kręci się mnóstwo ludzi. Nic jej nie grozi.
Zacisnęa zęby. Nie, nigdzie nie będzie uciekać z krzy-
kiem.

Podejmując świadomą decyzję, odsunęa się od ściany

i wolnym krokiem przesza w poprzek szerokiego chod-
nika do supa przy krawężniku. Korcio ją, by uchwycić
się go z caej siy; powstrzymaa ten odruch i jedynie
oparta się o niego ramieniem. Staa tak, obserwując matki
z dziećmi, modzież, starców, którzy znikali w odlegym
o jakieś siedemdziesiąt metrów wejściu do centrum hand-
lowego.

Nic jej nie grozi. Ci ludzie zajęci są wasnymi spra-

wami.

Kiedy jednak poczua czyjąś ciepą doń na ramieniu,

podskoczya z krzykiem.

Spokojnie, Soph powiedzia River, tuląc ją do sie-

bie. Nie chciaem cię wystraszyć.

Oswobodzia się z jego objęć i zacisnąwszy donie

w pięść, uderzya go w klatkę piersiową.

Nigdy więcej się

tak nie skradaj! Gdzie byeś? Stoję

tu co najmniej od godziny!

Spojrza na zegarek.
Siedem minut, panno Colton. Tyle się spóźniem.

background image

SAMOTNY WILK

1(

I najmocniej panią przepraszam. Podsuną wyżej k
pelusz i wbi w nią swoje zielone oczy. Sophie, co s
stao? Caa się trzęsiesz. Jesteś blada, przerażona... Dl
czego? Czy...

Nic się nie stao. Wszystko w porządku odpar

szukając na parkingu samochodu z napisem Hacienda d
Alegria na drzwiach. Spostrzegszy go, ruszya w jej
kierunku. Zapomnij, co widziaeś, dobrze?

Nie, niedobrze rzek, kiedy zajęli miejsca na prz

dnim siedzeniu. Soph, o mao nie zemdlaaś z przer
żenia. Dlaczego? Przecież musiaaś już wcześniej wycho
dzić z domu. W San Francisco też jeździaś na fizyk
terapię...

Nagle zy podeszy jej do oczu. Przez chwilę walczy

z pasem bezpieczeństwa, którego nie bya w stanie z
piąć.

Owszem, ale nie

jeździam sama. Tata wynają pi

lęgniarkę. Towarzyszya mi w dzień i w nocy.

Pielęgniarkę? Czy raczej kobietę ochroniarza?

No, wreszcie! Zapięa się.

Pielęgniarkę odpara, wpatrując się prosto prz<

siebie. Przestań wiercić mi dziurę w brzuchu.

Nie wiercę. Po prostu zaskoczya mnie twoja reai

cja. Przyznaj się, Sophie. Boisz się, prawda? Boisz s
powrotu do normalnego życia. Czy Joe o tym wie? Mo;
warto, żebyś z kimś o tym porozmawiaa?

Posaa mu mordercze spojrzenie. Każdy inny zrozu

miaby, że nie ma ochoty ciągnąć dalej tematu, ale n
River. Kiedy nie chcia czegoś zauważyć, potrafi by
wyjątkowo mao spostrzegawczy.

background image

104

KASEY MICHAELS

Nie ma takiej potrzeby oznajmia. A teraz bądź

askaw wączyć silnik i ruszajmy w drogę powrotną.

Tak, panno Colton. Twe życzenie jest mym roz-

kazem.

Posusznie przekręci kluczyk w stacyjce, wycofa się

na wstecznym biegu, po czym wączy się w ruch. Sophie
nastawia radio; kręcia gaką, szukając muzyki, która wy-
peniaby ciszę w samochodzie i uniemożliwia prowa-
dzenie rozmowy.

I przestań nazywać mnie panną Colton powie-

dziaa po kilku minutach, bo nawet stare przeboje nie
potrafiy zaguszyć gosu Rivera, który wciąż rozbrzmie-
wa w jej gowie. Irytuje mnie to.

Dobrze, panno... Oj, pardon! Wyszczerzy

w uśmiechu zęby. Wiesz, mam problem. Nie bardzo
się orientuję, jakie ączą nas relacje. Nie jestem już twoim
starszym bratem ani obiektem twoich dziewczęcych wes-
tchnień. Jako twój kierowca też nie za bardzo ci odpo-
wiadam. Więc co nam zostaje, Sophie? Poza czekaniem
i liczeniem dni?

Nie wiem odpara, zbyt przygnębiona, aby dużej

czynić mu wyrzuty. Naprawdę nie wiem. A ty masz

jakiś pomys?

Ruchem gowy wskaza za siebie, na tylne siedzenie.
Spóźniem się, bo nie mogem zdecydować, który

jest najlepszy. W końcu kupiem wszystkie, jakie stay

na póce.

Sophie zatrzymaa wzrok na biaej plastikowej torbie

z nazwą apteki wydrukowaną dużymi czerwonymi lite-

rami.

background image

SAMOTNY WILK 1

O czym ty... Cholera jasna! Nie wierzę!
A co? Wolaabyś sama wybrać się na zakupy i sama

dokonać wyboru? To nie takie proste, jakby się wyda
wao. W dodatku kasjerka zachowywaa się tak, jakby
miaa dwanaście lat. Chichotaa, rumienia się...

Sophie zacisnęa donie na skroniach.
Przeholowaeś,

Riv. Kochaliśmy się tylko jeden raz

Żeby zajść w ciążę, trzeba się trochę bardziej postarać.
Zresztą ty niczemu nie jesteś winien. Do jasnej cholery,
to ja cię sprowokowaam, zmusiam do...

O tak przerwa jej. Zmusiaś. Przyożyaś mi

pistolet do skroni.

Syszaa drwinę w jego gosie, ale również ostrzeże

nie; powoli zaczyna tracić cierpliwość.

Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, Soph

ale często przeklinasz. A może w świecie reklamy cho
lera, psiakrew i tym podobne sówka mają jakiś gębszy
sens, którego ja nie pojmuję?

Nie. Cholera to cholera i już! Kiedy rozmawiam

z tobą, po prostu ciśnie mi się na język. Ponownie rzu
cia okiem na torbę z apteki. Psiakrew!

Psiakrew to, cholera tamto. Tak, Sophie?
Zjechawszy na lewy pas, wyprzedzi otwartą cięża

rówkę wypenioną trzodą chlewną.

Żauję

tamtego wieczoru, Riv. Naprawdę żauję

powiedziaa cicho Sophie, wykręcając nerwowo palce
u rąk.

A

ja nie. Zbliżając się do niewielkiego wzniesie

nia, za którym znajdowa się zakręt prowadzący na ran
czo, River zdją nogę z pedau gazu. I mam nadzieję,

background image

106

KASEY MICHAELS

że zaszaś w ciążę, bo bardzo chciabym się z tobą oże-
nić.

Wiesz co? Odwrócia gowę i zamknęa oczy.

Idź do diaba i daj mi święty spokój.

Siedziaa na leżaku, na patio przy basenie, z zimnym

kompresem na prawym kolanie, obserwując, jak zapada
mrok i na niebie pojawiają się gwiazdy. Żadne haasy
nie zakócay ciszy. Pogrążona w zadumie, nie zdawaa
sobie sprawy, że z oczu pyną jej zy.

Mażeństwo z Riverem? Co za bezczelny typ! Jak

śmia jej coś takiego proponować?

Najbardziej baa się litości i wspóczucia. Sądzia, że

to najgorsze, co ją może spotkać ze strony Rivera. Ale
mylia się. Oświadczyny, jakie usyszaa w samochodzie,
byy o wiele gorsze. Chcia się z nią ożenić chcia?
dobre sobie! bo spędzili noc na sianie i podejrzewa,
że zasza w ciążę.

By czowiekiem honoru. Zawsze należycie wypenia

swe obowiązki. Psiakrew! Ani sowem nie wspomnia
o miości. Zresztą może to i lepiej, bo i tak by mu nie
uwierzya. Przynajmniej zachowa odrobinę rozsądku.

Korcio ją, och, jak strasznie korcio, by przyjąć jego

propozycję. Przymknąć oczy na ponurą rzeczywistość,
starać się nie myśleć o tym, że jest obiektem wspóczucia.
Dwukrotnie się jej oświadczano. Najpierw Chet, którego
kusiy pieniądze jej rodziny, a teraz River, któremu byo

jej żal kulawej, oszpeconej, może ciężarnej.

No i co ja biedna mam zrobić? szepnęa pod no-

sem, unosząc z kolana worek z topniejącym lodem.

background image

SAMOTNY WILK

107

Sophie? Mówiaś coś? Mogę się do ciebie przy

siąść?

Rebeka? Sophie zsunęa nogi z leżaka i wstaa,

rozpościerając ramiona. Jak mio cię widzieć!

Rebeka Powell bya jednym z wielu skrzywdzonych

przez los dzieci, które Coltonowie wzięli pod swoje
skrzyda. Mimo że skończya już trzydzieści trzy lata i od
dawna żya na wasnym garnuszku, wciąż mieszkaa bli-
sko swych przybranych rodziców. Pracowaa w szkole,
zajmując się gównie dziećmi z dysleksją.

Wysoka, szczupa, o figurze baletnicy, miaa niebie

skoszare oczy, z których bia sama dobroć, oraz dugie
kasztanowe wosy, które czasem zaplataa w warkocz,
a czasem upinaa w kok. Jeśli wierzyć plotkom, bya naj-
starszą dziewicą w caej Kalifornii.

Siostry uściskay się serdecznie, po czym usiady na

leżakach. Przez chwilę trzymay się za ręce, przyglądając
się sobie w milczeniu.

I co? spytaa Sophie, uśmiechając się przyjaźnie.

Trochę tu ciemno, ale co sądzisz?

Co sądzę? Że jestem od ciebie o sześć lat starsza.

Czy wciąż będziesz się ze mną tak radośnie witać, kiedy
posiwieję? A może moja siwizna wpynie na twój sto-
sunek do mnie?

Kochana

jesteś, Rebeko. Sophie wyraźnie się od-

prężya. Powinnam przestać testować ludzi, ale nie mo-
gę się powstrzymać. Mam wewnętrzną potrzebę spraw-
dzenia, jak ktoś zareaguje na moją bliznę. Bez tego nie
potrafię się zrelaksować. Ale ciebie mogam waściwie
być pewna.

background image

108

KASEYMKHAELS

To prawda. Wiesz... mam żal do samej siebie. Po-

winnam bya wcześniej się zorientować, że możesz po-

trzebować pomocy. Chciaam cię za to przeprosić.

Sophie zmarszczya z namysem czoo.

Na miość boską, Rebeko, o czym ty mówisz?

Rebeka wzruszya ramionami.

Zamierzaam wpaść dopiero jutro, żeby cię powitać.

Chciaam ci dać parę dni na aklimatyzację. Wiedziaam,
że i tak będzie tu kupa ludzi, więc po co robić jeszcze
większe zamieszanie?

Ale?
Ale w porze lunchu zajrza do mnie River. Zdradzi

mi, że chyba masz pewien problem...

Sophie przycisnęa ręce do skroni, jakby chciaa zdu-

sić w zarodku ból.

Nie mia prawa!
Powiedz, Sophie, Potrafisz wyjść pomiędzy ludzi?

Nie oglądasz się przez ramię? Nie zastanawiasz się, kto
ma nóż albo inną broń i chce cię zaatakować? Nie od-
czuwasz strachu? Nie boisz się obcych? Potrafisz im
ufać? Wierzysz, że ludzie w gruncie rzeczy są dobrzy,
a tylko nieliczni źli?

Wierzchem doni Sophie przetara zwilgotniae oczy.
Ty wiesz, jak to jest, prawda, Rebeko? Westchnę-

a gęboko. Też przez to przechodziaś.

Tak, dokadnie wiem, co czujesz. Rany szybko się

goją, ale blizny pozostają. Mimo pomocy najlepszych le-
karzy, do jakich posyali mnie Joe i Meredith, wciąż nie

jestem cakiem wyleczona. Oczywiście nie ma porówna-

nia z tym, co byo. W najśmielszych marzeniach nie są

background image

SAMOTNY WILK

109

dziam, że będę potrafia tak dobrze funkcjonować. Wy-
chodzę z domu, pracuję, nie przeraża mnie zimny, okrut-
ny świat, który czasem nawet wydaje mi się ciepy i przy-

jazny. Uwierz mi, kochanie, nie można cae życie pod-

skakiwać nerwowo ani bać się wasnego cienia. Trzeba
pokonać swoje lęki; musisz chodzić z dumnie uniesioną
gową i nie pozwolić, aby jakiś naćpany kretyn rządzi
twoim zachowaniem.

Sophie przyznaa siostrze rację.

Waśnie to mi najbardziej przeszkadza. Że jakiś bez-

duszny typ ograbi mnie z pewności siebie, zmieni mój
sposób patrzenia na świat. Nikt nie powinien mieć nad
nami takiej wadzy. Nikt!

Jesteś wścieka? To dobrze. Najgorsza jest apatia,

bezradność i bezsilność. Musisz wściekać się, zościć,
krzyczeć, walczyć. Musisz odzyskać swoje poczucie war-
tości, swoją niezależność. Masz prawo chodzić po ulicy
bez strachu, żyć godnie bez towarzyszącego ci na każdym
kroku niepokoju. Nie pozwól, żeby jeden czowiek swoim
gupim brutalnym czynem pozbawi cię swobody i wol-
ności. Owszem, musisz być bardziej ostrożna, ale nie mo-
żesz żyć w ustawicznym stresie. Wypacz się, wykrzycz,
a potem staraj się o wszystkim zapomnieć.

On nie żyje, wiesz? Sophie pociągnęa nosem,

po czym ponownie wytara oczy. Dziś po kolacji tata
mi o tym powiedzia. Mniej więcej tydzień po napaści
na mnie zmar na skutek przedawkowania narkotyków.
Policja nie od razu skojarzya, że to ten sam czowiek.
Jego już nie ma, Rebeko. Już więcej nie może mnie
skrzywdzić.

background image

110 KASEYMICHAELS

Rebeka pochylia się do przodu i uścisnęa Sophie za

rękę. Nagle za ich plecami rozleg się gos:

O, tu jesteście!
Odwróciwszy się, siostry ujrzay dwie zbliżające się

postaci: Emily oraz Lizę, która niosa plastikową torbę
z miejscowej wypożyczalni wideo.

Szukamy towarzystwa osób, które potrafią się maz-

g a j oznajmia córka stryja Grahama. Wypożyczy-
yśmy trzy zawe filmy, w nagrodę dano nam darmowy
popcorn... To co? Macie ochotę?

Rebeka popatrzya na Sophie, która po chwili wahania

skinęa gową.

Czemu nie? powiedziaa, wstając z leżaka.

W końcu pacz to coś, co mi lekarz zaordynowa. Prawda,
Rebeko?

Zgadza się przyznaa Rebeka.

Ruszyy do domu, gotowe spędzić cay wieczór i pó

nocy przed telewizorem, oglądając filmy, rozmawiając,
zalewając się zami i może od czasu do czasu śmiejąc
się do rozpuku.

Tak jak kaza lekarz. A raczej lekarka.

background image

ROZDZIA ÓSMY

Grubym flamastrem River wykreśli kolejny dzień

w kalendarzu wiszącym na ścianie w stajni, tuż przy wej-
ściu do pomieszczenia, w którym urządzi sobie gabinet.

Dziesięć dni. To byo dziesięć najduższych dni i naj-

bardziej samotnych nocy, jakie w życiu spędzi.

Każdego wieczoru widywa Sophie podczas kolacji, ale

rozmowa w cztery oczy przy stole penym Coltonow bya
czymś równie mao wykonalnym jak plucie pod wiatr
w czasie wichury. W dodatku Sophie pojawiaa się jako jed-
na z ostatnich, zawsze po gongu, a gdy tylko kończy się

posiek, natychmiast udawaa się do swojego pokoju.

Nie, bynajmniej nie przesiadywaa godzinami w sa-

motności, nie zamieniaa się w odludka. Przeciwnie, ca-
ymi dniami przebywaa poza domem. Czasem wpadaa
po nią Rebeka i jechay razem do Hppechest Ranch, cza-
sem Amber lub Ernily wiozy ją do Prosperino na zakupy,

do biblioteki, na fizykoterapię.

Od Rivera odseparowaa się. Wyrzucia go ze swojego

życia. Traktowaa uprzejmie, lecz chodno, jak kogoś
obcego.

Wiedzia, dlaczego to robi. Nie siedzia jedynie, dla-

czego on jej na to pozwala.

background image

112

KASEY MICHAELS

Sophie wysza na dwór i stanęa jak wryta, zaskoczona

widokiem matki w dresie, który zawsze wkadaa do prac
ogrodowych. Matka klęczaa, wyrywając z ziemi chwasty.

Waśnie taką matkę Sophie pamiętaa z dawnych lat:

kobietę uwielbiającą dotykać rękami żyznej gleby, która
odgarnia z oczu niesforny kosmyk wosów i nie przej-
muje się tym, że przy okazji brudzi sobie twarz. Kobietę,
która śpiewa kwiatom i przemawia do nich równie czule,

jak do swoich dzieci.

Sophie zadumaa się. Kiedy to ostatni raz widziaa

matkę usuwającą martwe gaązki z krzemów oraz sadzącą
nowe odmiany kwiatów, które zamawiaa z katalogów
poświęconych ogrodnictwu? Z katalogów, które docieray
na ranczo z taką regularnością, że kiedyś Joe spyta żonę,

czy zamierza wytapetować nimi cay dom.

Lata temu. Tak, cae lata temu.
Nie chcąc przeszkadzać, Sophie staa bez ruchu, pa-

trząc, jak Meredith pochyla się nad jedną z miedzianych
tabliczek, które tkwiy w ziemi przed każdym krzakiem,
drzewem i kwiatem.

Sama wpada na pomys tych tabliczek. Miaa na-

dzieję, że dzięki nim wszystkie dzieci nauczą się rozpo-
znawać rośliny, a przynajmniej jedno lub dwoje z nich
autentycznie pokocha ogrodnictwo. Tak jak ona, która
godzinami moga nie wychodzić z ogrodu. Troskliwie
pielęgnowaa swoje róże herbaciane, których miaa kilka
odmian, begonie, niebieską lobelię, zawciąg nadmorski,
goździki, petunię.

Najbardziej zaskoczyo rodzinę] kiedy po wyjpadku zu-

penie stracia zainteresowanie ogrodem; zachowywaa

background image

SAMOTNY WILK 113

się tak, jakby kwiaty i rośliny, które wcześniej otaczaa

taką troską, nigdy nie miay dla niej żadnego znaczenia.

Podobnie stracia zainteresowanie mężem, dziećmi,

które wydaa na świat, oraz tymi, które wraz z Joem przy-

jęli pod swój dach, zapewniając im miość i opiekę.

O ile Sophie się orientowaa, dla Meredith liczya się

tylko dwójka: Joe junior, niemowlę, które podrzucono

pod drzwi Coltonów jakieś pó roku przed wypadkiem,
oraz Teddy, który urodzi się rok później.

Reszta dzieci przestaa dla niej istnieć, pozbya się

ich ze swoich myśli i swojego serca; traktowaa je jak
powietrze. Jedynie do Emily odnosia się inaczej: ziaa
do niej nienawiścią. Może dlatego, że winia ją za wy-
padek? Może uważaa, że gdyby nie Emily, która chciaa
odwiedzić mieszkającą w Prosperino babkę, nie doszoby
do zderzenia?

To wszystko nie miao sensu. Ostatnie dziewięć lat

nie miao sensu. Nie mogąc znieść zmian, jakie nastay
w domu, Sophie ucieka: wyjechaa na studia, podczas
przerw semestralnych odwiedzaa przyjació, a na ranczo
wracaa jedynie na święta Bożego Narodzenia. Ten zwy-

czaj kontynuowaa również i po studiach, kiedy znalaza
pracę w San Francisco. Nie chciaa widywać Rivera, któ-
ry przed laty ją odtrąci, ani narażać się na obojętność
matki, która, nie odwiedzając córki w szpitalu, jeszcze
raz udowodnia jej, jak mao dla niej znaczy.

Mimo to Sophie kochaa matkę. Jakżeby moga jej

nie kochać? Teraz patrząc, jak Meredith ubrana w stare
ciuchy pieli grządki, nie bacząc na to, że zniszczy sobie
manicure, poczua w sercu dziwny ucisk.

background image

114

KASEY MICHAELS

Cześć, mamo powiedziaa, podchodząc bliżej.
Meredith, która klęczaa przy miedzianej tabliczce we-

tkniętej w ziemię przed krzewem oleandrowym, waśnie
wyciągaa rękę, by obciąć sekatorem gaązkę.

Co... co? Podskoczya nerwowo, upuszczając se-

kator, i wbia w córkę rozgniewany wzrok. To ty? Ja-
kim prawem mnie nachodzisz? Jakim prawem się zakra-
dasz?

Ja... wcale się nie zakradam, mamo rzeka So-

phie. Czua się tak, jakby gradowe chmury przysoniy
sońce. Przepraszam, jeśli cię przestraszyam.

Powinnaś bya zatrzymać laskę warknęa Mere-

dith i otrzepując ręce, dźwignęa się z ziemi. Przynaj-
mniej wtedy czowiek sysza to twoje stukstukstuk. No
dobrze, czego chcesz? Bo chyba nie przyszaś po to, żeby
napędzić mi stracha? A może się mylę, co?

Mie wspomnienia prysy jak bańka mydlana.
Nie,

mamo,

nie

przyszam,

żeby napędzić ci stracha.

Pomyślaam, że mogabym ci pomóc. Dzięki tobie po-
trafię odróżniać kwiaty od chwastów...

Meredith rzucia okiem na stos wyrwanych z korze-

niami roślin leżących obok na kamiennej posadzce.

A, o to ci chodzi? Już skończyam. Schyliwszy

się, podniosa kilka gaązek, które obcięa z krzewu ole-
androwego, i wepchnęa je do kieszeni spodni. Co za
brudna, nieprzyjemna robota. Muszę się wykąpać.

Nawet nie racząc skinąć na pożegnanie gową, ruszya

w stronę drzwi balkonowych, prowadzących do sypialni.

Sophie uklęka, by zebrać pozostawione przez matkę

chwasty, i nagle zastyga bez ruchu. Na stosie zwiędych

background image

SAMOTNY WILK

115

roślin ujrzaa dwie petunie, jedną begonię, dwa... tak,
bya pewna, że to zawciągi. Meredith wcale nie wyrywaa
chwastów; wyrywaa mode rośliny, kwiaty o nie rozwi-
niętych pąkach.

Dlaczego? Po co robia coś takiego? Zachowywaa się

tak, jakby nie rozróżniaa kwiatów od chwastów, jakby
rwaa z ziemi co popadnie, chcąc, by inni sądzili, że cięż-
ko pracuje.

Nie. To jakiś absurd, pomyślaa Sophie, spoglądając

na krzew oleandrowy. Meredith ucięa kilka kwiatów, lecz
zostawia je na stosie, a gaązkę oleandra wzięa ze sobą.

Nie miao to najmniejszego sensu.
Sophie?
Podniosa się z klęczek i spojrzaa na matkę, która

wrócia do ogrodu.

Sucham, mamo? Waśnie... chciaam wyrzucić

te... chwasty.

Meredith machnęa lekceważąco ręką.
Zostaw. Nie warto. To brudna i nudna robota. Zre-

sztą mamy ogrodnika; nie po to mu pacimy, żeby snu
się z kąta w kąt.

Czyżby matka miaa na myśli Marca? Inez i Marco

pracowali na ranczu od niepamiętnych czasów; wszyscy
bardziej traktowali ich jak czonków rodziny niż jak su-
żących. Sophie pamiętaa, jak przed laty Meredith ciągle
przekomarzaa się z Markiem, do kogo tak naprawdę na-
leży ogród: do niej czy do niego. Marco kocha kwiaty,
rośliny, uwielbia sadzić, pielić, przycinać, podlewać.
Wracając ze szkoy, dzieci często widywaiy dwie pochy-
lone sylwetki pracujące obok siebie. Sophie nie moga

background image

116

KASEY MICHAELS

uwierzyć, że matka tak chodnym, lekceważącym tonem
mówi o kimś, kogo kiedyś darzya autentyczną sympatią.

Ojej. Meredith przyjrzaa się swoim doniom.

Zobacz, zniszczyam sobie paznokcie! Ale nie szkodzi;
waśnie jadę do miasta, więc wstąpię do kosmetyczki
i zrobię sobie nowe tipsy. Przed wyjazdem chciaam ci

jednak przekazać pewną mią wiadomość. Może wreszcie

na twym ponurym obliczu zagości uśmiech.

Sophie oblizaa spierzchnięte wargi.

Jaką wiadomość, mamo?
Twarz Meredith dosownie pojaśniaa radością.
Zrobiam coś, co powinnam bya zrobić na samym

początku, zaraz po twoim powrocie. Zadzwoniam do Cheta
Wallace'a i zaprosiam go do nas na weekend. Oczywiście,

jeśli zechce, może zostać dużej. Przyjedzie tuż przed ko-

lacją, więc proponuję, abyś... zajęa się sobą. Wykąp się,
wyperfumuj, wóż coś adnego, no i koniecznie przypudruj
bliznę, żeby jak najmniej rzucaa się w oczy.

Sophie dosownie oniemiaa ze zdziwienia. Zanim

przeknęa ślinę i zdoaa na tyle wziąć się w garść, aby

jakoś zareagować, Meredith odwrócia się na pięcie i po-

nownie skierowaa ku drzwiom.

O Boże szepnęa Sophie.
Chwiejnym krokiem podesza do stojącego nieopodal

krzesa i usiada. Chet? Zaproszony na weekend? I przy-

jedzie już dziś? Nie miaa ochoty się z nim widzieć. I nie

chciaa, żeby River go tu widzia.

River!
Skoczya na nogi, zapominając o wyrwanych rośli-

nach, i szybkim krokiem ruszya w stronę stajni.

background image

SAMOTNY WILK 117

Wylądowawszy na ziemi, River podpar się na okciu

i popatrzy gniewnie na deresza. Koń sta dwa metry da-
lej, ze zwisającymi wodzami i miną równie niewinną jak
u sześciotygodniowego kotka. Po chwili wyszczerzy
wielkie żóte zębiska, jakby się uśmiecha, i podnosząc
eb, zarża gośno.

Co, durna szkapo? Myślisz, że uda ci się ten kawa?

spyta River. Wsta z ziemi i starym kowbojskim ka-
peluszem otrzepa kurz ze spodni. Po prostu nie wiesz,
kto tu rządzi.

A waśnie, że wie! zawoa Drake Colton, który

obserwowa cae zajście z górnej żerdzi ogrodzenia.
I coś ci zdradzę, Riv. Tym kimś nie jesteś ty!

Mądrala! Z trudem tumiąc wesoość, River zerk-

ną na swego brata komandosa, który by w domu na
przepustce. Co ty tu robisz? Nie powinieneś być
w szkole? Uczyć się czytania, pisania i dobrych manier?

Drake, który mia identyczny uśmiech jak Sophie,

parskną śmiechem.

Mówiem

ci, Riv, że potrafię goymi rękami na szes-

naście sposobów uśmiercić wroga?

Też mi coś! A potrafisz jednocześnie skakać na jed-

nej nodze i żuć gumę?

Za dużo wymagasz! oburzy się Drake. Ja umiem

atwiejsze rzeczy, jak przedzieranie się przez parną dżunglę
albo podkadanie pod wodą adunków wybuchowych.

W porządku. Wolnym krokiem River zbliża się

do deresza, który udając, że tego nie widzi, cofa się,
gotów w każdej chwili rzucić się do ucieczki. A teraz
zamknij się i podziwiaj mistrza.

background image

118

KASEYMICHAELS

Klękam u twych stóp, mistrzu, i czekam na cuda,

których masz zamiar dokonać. Ale... może lepiej, żebym
przyniós ci maść na potuczenia?

Ignorując przytyk, River wyciągną rękę do konia.

Przemawia cichym, kojącym tonem, w narzeczu swojej
babki Indianki, mówiąc mu, jakim jest wspaniaym zwie-
rzęciem, pięknym, dumnym i odważnym, i jak bardzo
on, prosty, skromny czowiek, marzy o tym, by móc go
dosiąść. Gnaliby razem po lasach i polach, jeździec i ru-
mak, wolni, swobodni, szczęśliwi; ścigaliby się z wia-
trem, wokó panowaaby cisza, przerywana jedynie ryt-
micznym tętentem kopyt.

Nie chodzio o sowa, bo przecież deresz nie rozumia

ludzkiej mowy. Chodzio o brzmienie gosu, o intonację,
o wyraz oczu, o stanowczy, a zarazem delikatny dotyk
doni na kębie i szyi. Chodzio o intuicyjną więź Rivera
ze wszystkimi stworzeniami, więź, którą koń wyczuwa.

Zwierzę wiedziao, że nie ma powodu do strachu; że

ten czowiek nie wyrządzi mu krzywdy.

Nie przerywając monologu, River odpią popręg i po-

zwoli, żeby siodo zsunęo się na ziemię. Następnie wyją
koniowi z pyska wędzido i zdją uzdę.

To nam do niczego niepotrzebne, prawda, mój

śliczny? Poradzimy sobie bez tego, zgoda? Tylko ty i ja.

Od strony odgrodzenia, na którym siedzia Drakę, do-

bieg jakiś szmer. Zerknąwszy przez ramię, River ujrza
Sophie, która staa na dolnej żerdzi, rękami przytrzymując
się górnej. Nie odzywaa się, wiedziaa bowiem, że kiedy
River próbuje uspokoić narowistego konia, nie wolno mu

przeszkadzać. Po chwili oderwa od niej spojrzenie; ba

background image

SAMOTNY WILK

119

się, że straci koncentrację, a tym samym zburzy poro-
zumienie, jakie powoli nawiązywa z dereszem.

Nie zwracaj, mój drogi, uwagi na tę piękną kobietę

przy ogrodzeniu. Ona nic ci nie zrobi, obiecuję powie-
dzia do konia, gadząc go po szorstkiej grzywie. Wi-
dzisz? Zdjąem ci siodo, zdjąem uprząż. Przejedziemy

się, co? Tylko ty i ja. Zrobimy sobie maą rundkę tu po
zagrodzie. Dobrze? Oczywiście jeśli pozwolisz mi się do-
siąść. Pozwolisz, co, maleńki? Zaufasz mi?

Wzią gęboki oddech, po czym wolno wypuści po-

wietrze. Chwyci się grzywy i mocno odbi od ziemi;
w następnej sekundzie siedzia na końskim grzbiecie.

Tylko on i koń. Żadnej uprzęży, żadnego sioda czy

wędzida. Jeśli deresz wytnie ten sam numer co poprzed-
nim razem, on, River, znów wyląduje na ziemi.

Przez chwilę siedzia sztywno, czekając na decyzję ko-

nia: czy go zaakceptuje, czy jednak zrzuci. Potem, nie
zdejmując ręki z grzywy, wolno pochyli się do przodu;

zbliżywszy usta do końskiego ucha, kontynuowa swój
monolog. Chwali deresza, mówi mu, że jest naj-
wspanialszym koniem na świecie i na pewno nic zego
go nie spotka, a jednocześnie lekko naciska kolanami

jego boki.

Zwierzę, które parę minut temu skakao i kopao, teraz

chodzio wkoo po zagrodzie, spokojnie, ostrożnie, jakby
wiozo na grzbiecie cenny adunek.

Objechawszy zagrodę trzy razy, River zeskoczy na

ziemię. Powierzy konia swojemu pomocnikowi, który

naoży zwierzęciu kantar i odprowadzi go do stajni.

Zawsze lubieś się popisywać, no nie, stary? po

background image

120 KASEYMICHAELS

wiedzia Drake, kiedy River podszed do ogrodzenia.
Gratulacje. Jesteś mistrzem.

River zignorowa sowa brata; wpatrywa się w Sophie.

Ponieważ komandosami nie zostają ludzie mao rozgarnięci,
Drake natychmiast się zorientowa, że powinien zostawić
ich samych. Mówiąc, że ma jakąś pilną robotę do wykonania

w domu, zeskoczy na ziemię i szybko się oddali.

Dawno cię nie widziaam w tej roli oznajmia

Sophie, kiedy River przeszed przez ogrodzenie i usiad
naprzeciwko niej. Byeś świetny.

Byem gupi. Powinienem najpierw zdobyć jego za-

ufanie, a dopiero potem pakować mu do pyska wędzido.
Ale teraz już wszystko w porządku. Myślę, że waściciel
będzie zadowolony, kiedy go odbierze.

Sophie uniosa brwi.

To on nie jest nasz?
Nie. Należy do ranczera mieszkającego za Prospe

rino, któremu wyświadczam przysugę. Coś mi się zdaje,
że poprzedni waściciel nadużywa szpicruty i mia zbyt
nerwowe ruchy. Kiedy Erik kupi konia, zresztą za bez-
cen, niby by już ujeżdżony, ale tylko w teorii. Teraz,
kiedy zwierzę mi zaufao, muszę je przekonać, aby za-
ufao również Erikowi. Erik na pewno będzie zadowo-
lony. To świetny ogier.

Jesteś

niesamowity, Riv. Sophie zesza z ogrodzenia

i ruszya przed siebie. Nie wiem, jak to robisz, że tak
atwo dogadujesz się z końmi. Masz jakiś wyjątkowy dar.

Sophie... Przyjrza się jej uważnie. Co się dzie-

je? Dlaczego tu przyszaś? Oczywiście czuję się zaszczy-

cony, ale w ostatnim czasie unikaaś mnie jak zarazy. Sta

background image

SAMOTNY WILK 121

raem się dostosować do twoich życzeń, nie narzucać ci
swojego towarzystwa, lecz nie wiem, jak dugo jeszcze
wytrzymam. A więc? Czy,..

Pochylia nisko gowę.
Na razie nic nie wiem burknęa, po czym wzdryg-

nęa się, jakby nagle przeją ją chód. Boże, Riv, dzi-
wisz się, że trzymam się od ciebie na dystans? Tymi py-
taniami doprowadzasz mnie do szau. Czy już wiesz?
A kiedy będziesz wiedziaa? Cholera jasna, to nie twoja
zakichana sprawa!

Aha! Znów przeklinasz. Upodobaaś sobie pewne

sówka, cholerę, do licha i tym podobne. Ale wracając
do meritum... Naprawdę uważasz, że to nie moja zaki-
chana sprawa? Sama jedna wszystkiego dokonaaś? Nie

sądzę, Sophie. Ale wiesz co? To nie ma najmniejszego
znaczenia. Pragnę cię. A ty pragniesz mnie. To jasne jak
sońce.

Sophie przystanęa i popatrzya mu w oczy.

No proszę, co za skromność! Skąd wiesz, że cię

pragnę? Kto ci to powiedzia?

Zsuną niżej kapelusz.
Kto? Nikt. Ale powiedz mi jedno. Gdybym wzią

cię teraz w ramiona, zaczą pieścić, caować, co byś zro-
bia? Wymierzya mi policzek? Czy przytulia się i za-
częa odwzajemniać pieszczoty, jęcząc cichutko z rozko-
szy tak jak wtedy, kiedy...

Nie dokończy. Ręka Sophie wylądowaa na jego le-

wym policzku. River cofną się o krok i przyożywszy
doń do piekącej twarzy, uśmiechną się niemrawo.

Nie ma to jak odrobina bólu rzek, obserwując, jak

background image

122 KASEY

MICHAELS

Sophie kipi ze zości. No dobrze, więc powiesz mi,
co cię tu sprowadza? Czy chcesz mnie jeszcze raz ude-
rzyć?

Oblaa się rumieńcem, po czym nagle zblada, jakby

caa krew odpynęa jej z twarzy. River przerazi się, pe-
wien, że Sophie zaraz zemdleje. Nie zemdlaa, ale jej
sowa sprawiy, że znieruchomia.

Chodzi o Cheta. Mama zaprosia go na weekend.

Przyjedzie dziś, pewnie przed kolacją.

Tym razem to on zaklą siarczyście, po czym wbi

w Sophie wzrok.

Meredith zaprosia Cheta? Nie pytając cię o zgodę?

Dlaczego?

Sophie wzruszya ramionami.

A dlaczego robi różne inne rzeczy, z nikim się nie

konsultując? Gdybyśmy wiedzieli, co nią kieruje, byoby
nam wszystkim atwiej żyć.

Meredith pochylia się nad pokrytym kafelkami blatem

w azience i wlaa do marmurowego moździerza kilka
kropli ciepej wody; po chwili podniosa biay ceramiczny
tuczek i ponownie zaczęa rozcierać liście, starając się
zrobić z nich miazgę.

Chodzio jej o to, aby roślina puścia trujący sok. Mo-

czya kwiaty w gorącej wodzie, cięa liście na drobne
kawaeczki, tak by można byo posypać nimi saatkę lub
inne danie. Zastanawiaa się, czy ich nie zasuszyć, bo
wtedy zapach szybciej by wywietrza.

Spojrzaa w dó na zieloną maź i skrzywia się. Nie,

to się nigdy nie uda, pomyślaa. W żaden sposób nie zdo

background image

SAMOTNY WILK

123

a ukryć mazi w jedzeniu ani dodać do napoju, tak by
nie wzbudzić niczyich podejrzeń.

Klnąc w żywy kamień, chwycia moździerz i tuczek,

po czym z furią cisnęa je w ścianę. Nieduże marmurowe
naczynie spado na podogę, pękając na pó, a zmiaż-
dżone liście zostawiy na ścianie dugie zielone smugi.

No trudno, zostao jeszcze trochę czasu pocieszy-

a się.

Baaganem się nie przejęa. Każe wszystko posprzątać

jednej z tych ponurych bab, które Joe Colton zatrudnia

do robienia porządków; zawsze posusznie wykonyway
swe obowiązki i na szczęście nigdy o nic nie pytay.

Zabraa z azienki książkę, którą skrzętnie przed

wszystkimi ukrywaa. Idąc, powoli kartkowaa strony.

Bya to piękna książka, bardzo przydatna, zawierająca

alfabetyczny wykaz różnych trucizn.

W przylegającym do sypialni saloniku Meredith usiada

na szezlongu, podniosa ze stolika szklankę z martini
i uśmiechnęa się na widok kremowych kopert z kartecz-
kami, potwierdzającymi przyjęcie przez nadawcę zaprosze-
nia na przyjęcie z okazji sześćdziesiątych urodzin Joego
Coltona.

Hmm... Meredith ponownie zaczęa studiować

księgę. A może by tak grzybki?

background image

ROZDZIA DZIEWIĄTY

W ciągu ostatnich dziesięciu dni nigdy nie byo wia-

domo, czy River przyjdzie na kolację czy nie, tego wie-
czoru jednak zjawi się punktualnie. Ubrany w kowboj-
skie buty, świeżo wyprane dżinsy, zapinaną na metalowe
zatrzaski biaą koszulę z dugimi rękawami i starą skó-
rzaną kamizelkę, sta w niedbaej pozie przed komin-
kiem, opierając się ręką o umieszczoną nad nim pókę.
Kapelusz powiesi na wieszaku w korytarzu.

W piątkowe wieczory u Coltonów zazwyczaj zbierao

się przy stole więcej osób niż w pozostae dni tygodnia.
W innych domach taka liczba biesiadników zdarzaa się
podczas proszonych kolacji. Tu goście często wpadali bez
zapowiedzi.

Przybya Rebeka, a także modszy brat Joego Graham

z żoną Cynthią i córką Lizą. Jackson Colton, starszy brat
Lizy, nie pojawi się, ale tego waściwie należao się spo-
dziewać. Jackson wiele czasu spędza z ojcem w firmie

prawniczej, z którą Colton Enterprises byo związane, i to
mu w zupeności wystarczao.

Amber, najmodsza pociecha Joego i Meredith, wy-

jechaa na weekend z przyjaciómi, za to Emmett Fallon,

przyjaciel Joego z czasów wojska, a obecnie jedna z naj-
ważniejszych postaci w Colton Enterprises, wpad na

background image

SAMOTNY WILK

125

drinka razem ze swoją czwartą żoną Doris. River nigdy
za Emmettem nie przepada, nie umia jednak powiedzieć
dlaczego. Z początku mu to przeszkadzao, potem uzna,
że może go nie lubić i już nie musi mieć powodu.

Emmett z Grahamem stali przy barku, nalewając sobie

drinki. Rozmawiali z ożywieniem, jakby dawno się nie
widzieli, a przecież codziennie spotykali się w pracy.
Jedno ich różnio: o ile Graham na się chcia pozostać
blondynem, w czym niewątpliwie pomocna mu bya far-
ba do wosów, o tyle Emmett, starszy od niego o adnych
kilka lat, dumnie obnosi siwą czuprynę, choć wcale nie
byo mu w niej do twarzy.

Obaj mieli okoo metr siedemdziesiąt pięć wzrostu

i byli szczupej, drobnej budowy w przeciwieństwie do
Joego, który wchodząc do pokoju, zdawa się natychmiast
wypeniać go swą osobą. Obserwując mężczyzn przy ba-
rze, jeszcze jedno rzucao się w oczy: Graham Colton
bez przerwy się uśmiecha, Emmett zaś wygląda tak, jak-
by mu matka umara. Gdyby pracowali w cyrku, Graham

byby wesoym klownem robiącym wszystkim kaway,
a Emmett klownem smutnym i zafrasowanym.

River zdziwi się, widząc ich pogrążonych w rozmo-

wie, albowiem byo powszechnie wiadomo, że obaj od
dawna rywalizują ze sobą o względy Joego.

W swym dążeniu do tego, by być prawą ręką szefa,

nie pamiętali o tym, by ukryć niechęć, jaką obaj do niego
czuli. Nienawidzili go za to, że odniós sukces; że po-
wiodo mu się w życiu. Rzecz jasna, Joe nie mia o tym
zielonego pojęcia. River też nie mia stuprocentowej pew-
ności, ale domyśla się prawdy; niemal widzia, jak ema

background image

126 KASEYMICHAELS

nuje z nich zazdrość i wrogość. Zawsze z uwagą obser-
wowa ich poczynania, zastanawiając się, kiedy Joe przej-
rzy na oczy i zobaczy, że ceną, jaką przyszo mu pacić
za sukces, jest utrata przyjaźni dwóch osób, starego kum-
pla i jedynego brata. Jego dobroć i szczodrość, to, że
wciągną ich do interesu i powierzy odpowiedzialne za-
dania, sprawiy, że zamiast wdzięczności, obaj mężczyźni
odczuwali wobec niego zazdrość.

A mimo to cay czas mu się podlizywali.
Rivera bardziej niepokoiaby sytuacja, gdyby Graham

i Emmett darzyli się choć odrobiną sympatii; wówczas
mogliby poączyć siy i narobić Joemu wielu kopotów.
Oni jednak ziali nienawiścią nie tylko do Joego, ale i do
siebie; nie byli w stanie zaufać jeden drugiemu, a bez
wzajemnego zaufania zniszczenie wspólnego wroga nie
zakończyoby się powodzeniem. Na wszelki wypadek Ri
ver nie spuszcza ich z oczu. Gdyby wystąpili przeciwko
Joemu, gotów byby powybijać im zęby.

Uśmiechną się, bo nagle Graham powiedzia coś pod-

niesionym gosem, a Emmett sponą rumieńcem. Znów
się kócili; byli jak dwa starzejące się koguty, które nie
mogą przebywać w jednym pomieszczeniu dużej niż
pięć minut, bo zaraz zaczynają się dziobać.

Kiedy Sophie wesza do salonu, River z miejsca stra-

ci zainteresowanie swarliwą parą przy barze.

Sophie miaa na sobie różową bluzkę z dekoltem

w serek, sięgającą do ziemi kwiecistą spódnicę oraz buty
na paskim obcasie; z powodu chorego kolana nie moga
nosić szpilek. Na szyi poyskiwa jej gruby zoty ańcuch.
Widać byo, że nie najlepiej czuje się w tym stroju. Smut

background image

SAMOTNY WILK 127

na, przeraźliwie blada, o mocno zaciśniętych ustach, wy-
glądaa jak uczennica wezwana na rozmowę do dyrektora.

Riverowi zrobio się jej żal. Podejrzewa, że prędzej

by się ucieszya z muchy w zupie niż z zaproszenia, któ-
re Meredith wystosowaa do Cheta. Podszed do niej.

Masz wystraszoną minę powiedzia z uśmie-

chem, choć marzy o tym, aby pochwycić ją w ramiona
i szepnąć, by się nie baa, bo on ją ochroni.

Zostaw mnie syknęa.
Naprawdę? Wolisz stać sama, wykręcać ręce i cze-

kać, aż rozlegnie się dzwonek do drzwi? Jak dasz mi
dolara, powiem Chetowi, że przeniosaś się na stae do
Australii.

Wbia w niego gniewne spojrzenie.
Skąd wiesz, że nie marzę o tym, by się z nim zo-

baczyć?

Podrapa się za uchem.
Istotnie. W takim razie zmykam. Zajmę z powro-

tem miejsce przy kominku. Stamtąd jest najlepszy widok
na wszystko, co się dzieje w salonie.

Nienawidzę

cię! Jesteś wstrętny! Co mi odbio, żeby

mówić ci o wizycie Cheta? spytaa przez zęby, po
chwili jednak spokorniaa. Jeśli odejdziesz, jeśli zosta-
wisz mnie z nim sam na sam, nigdy ci tego nie wybaczę.

Roześmia się cicho.

Wiesz, Soph, potrafię

dogadać się z końmi. Potrafię

z niemal każdym zwierzęciem, choć wolabym nie pró-
bować z rozjuszonym niedźwiedziem. Ale, jak Boga ko-
cham, chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. Jeśli zostanę,
to źle, jeśli odejdę, to jeszcze gorzej. Więc co mam robić?

background image

128

KASEY MICHAELS

Nic burknęa.
Nagle, sysząc dzwonek, z caej siy chwycia Rivera

za ramię. Inez swoim zwyczajem wyonia się jak spod
ziemi i skierowaa ku drzwiom.

Nie ruszaj się szepnęa nerwowo Sophie. Stój

przy mnie... Ale grzecznie; masz nie bić Cheta.

A mogę podciąć mu nogę?
Nie, nie możesz!
Wtem do salonu wesza Meredith wystrojona w szma-

ragdową suknię z jedwabiu; zostawiając za sobą inten-

sywny zapach drogich perfum, bez sowa minęa córkę
i przybranego syna. Sophie westchnęa ciężko.

I dokąd ona tak frunie?
Przypuszczam, że powitać swojego gościa odpar

River.

W tej samej sekundzie w drzwiach salonu pojawi się

Chet Wallace, który wygląda jak z reklamy. Meredith
wyciągnęa ramiona, uścisnęa go, po czym cmoknęa
w oba policzki.

Coś mi się zdaje, że matka nie myje uszu zażar-

towa River. Wita się z Chetem jak z najukochańszym
zięciem. Nie wie, że zerwaaś zaręczyny? A może to ja
czegoś nie wiem?

Sophie posaa mu lodowate spojrzenie.

Nie utrudniaj mi tego, Riv. O Boże, idzie w naszą

stronę. Zachowuj się, bagam!

Nie byo to atwe, ale River speni prośbę Sophie.

Nie zostawi jej samej, nie przyoży Chetowi, ale grze-
cznie staną z boku, pozwalając, aby wyelegantowany
goguś w trzyczęściowym garniturze, o zębach bielszych

background image

SAMOTNY WILK

129

niż dziewiczy śnieg i fryzurze prosto od fryzjera, wzią
Sophie w ramiona i pocaowa ją w czoo.

Witaj, kochanie.
Nie opuszczając ręki, cofną się pó kroku i z zacie-

kawieniem wbi wzrok w jej twarz. Widząc jego litościwe
spojrzenie, Riverowi przemknęo przez myśl, że zaraz
Sophie go wyręczy i sama wymierzy Chetowi cios mię-
dzy oczy.

Powiedz, jak się czujesz?
River pokręci z niedowierzaniem gową. Co za idio-

tyczne pytanie! Ślepy jest? Czuje się spięta i niezado-
wolona z jego wizyty, ot co! Trzeba być zadufanym kre-
tynem, żeby tego nie widzieć.

Dobrze, Chet odpara Sophie.

Sysząc to, River jękną w duchu.

Doskonale wyglądasz dodaa cicho.
Doskonale? Meredith staa obok, obejmując Che

ta w pasie. Nie wiem, jak to robisz, mój drogi, ale za
każdym razem, kiedy tu przyjeżdżasz, jesteś jeszcze bar-
dziej przystojny. Sophie to prawdziwa szczęściara.

Dziękuję, pani Colton. Chet uśmiechną się z za-

dowoleniem.

Nie peszya go ani wylewność i komplementy Mere-

dith, ani zachowanie Sophie, która zapewne bardziej by
się ucieszya na widok śmierdzącej ryby niż byego na-
rzeczonego.

River postanowi się zabawić.
Wallace! zawoa, podchodząc pó kroku bliżej

i tak energicznie wyciągając na powitanie rękę, że Chet
odskoczy, jakby przypominia sobie ich ostatnie spotka

background image

130

KASEY MICHAELS

nie na szpitalnym korytarzu. To mio, że zdoaeś się
oderwać od tych swoich reklam i nas odwiedzieś. Nie
pożaujesz, to będzie wspaniay weekend. Mamy już
wszystko dokadnie zaplanowane. Jeździsz konno, pra-
wda? Akurat parę dni temu znajomy zostawi pod moją
opieką wspaniaego ogiera. Rumak w sam raz dla ciebie.
To co? Będziesz gotów jutro o szóstej? Sophie i ja za-
wsze wyruszamy na przejażdżkę skoro świt.

Na przejażdżkę? Ale ja... Chet usiowa oswo-

bodzić rękę, ale River wciąż nią potrząsa. Ja nie jeżdżę
konno.

Serio? Och, jaka szkoda! Liczyem na to, że zoba-

czę, jak galopujesz na dereszu...

Puści doń Cheta, który ku jego zaskoczeniu na-

wet najmniejszym grymasem nie zdradzi, że żelazny
uścisk sprawia mu ból. Sam z trudem powstrzyma
śmiech, kiedy poczu, jak Sophie kopie go w ydkę.

Do salonu wkroczy Joe Colton, który po krótkiej

chwili wahania skierowa kroki w stronę narzeczonego
córki. Przyglądając mu się, River pomyśla sobie, że po
raz pierwszy w życiu Joe wygląda i zachowuje się jak
robot; sztuczny uśmiech i faszywa radość pobrzmiewa-

jąca w jego gosie („Co za mia niespodzianka, Chet!

Dawno cię nie widziaem.") zupenie do niego nie paso-
way. Najwyraźniej pomys zaproszenia Cheta nie wy-
szed od Joego, co wcale Rivera nie zdziwio. Meredith
zaś nie wtajemniczya męża w swoje plany; w dodatku
cieszya się nie tylko z obecności Cheta, ale również z za-

kopotania malującego się na twarzy córki.

Waśnie chciaam zaproponować, żeby Sophie

background image

SAMOTNY WILK

13

z Chetem przeszli się po ogrodzie, zanim usiądziemy do
kolacji. Meredith uśmiechnęa się do męża. Myślę
że mają sobie wiele do powiedzenia.

Tak sądzisz? Joe zmierzy żonę chodnym spojrze

niem, po czym pocaowa Sophie w policzek. Jak się czu

jesz, anioku? Sprawiasz wrażenie trochę zmęczonej. Bya

dziś na fizykoterapii, prawda? Nie dają tam czowiekowi
chwili wytchnienia Może powinnaś odpocząć, nie nadwe
rężać kolana? Oprzyj się o mnie, odprowadzę cię do kanapy

Byo to sprytne posunięcie; Chet nie móg nalegać

na spacer po ogrodzie. Kiedy Joe z córką poszli na drugi
koniec pokoju, River wyszczerzy w uśmiechu zęby.

Meredith? zwróci się do swej przybranej matki

A może, zanim się ściemni, sama byś pokazaa Chetowi
ogród? zaproponowa.

Oczy Meredith zwęziy się w szparki.
Obawiam się, że to niemożliwe odpara. Muszę

sprawdzić, czy Teddy i Joe junior leżą już w óżkach

Na jej policzkach zakwity dwa rumieńce. Nie ulegao
wątpliwości, kto zwycięży w tym pojedynku. Przepra
szam was na moment. Odwróciwszy się na pięcie, ru

szya w stronę drzwi.

No cóż, zostaliśmy sami oznajmi wesoo River

Hm, mógbym cię przedstawić wszystkim gościom
i domownikom... ale pewnie poznaeś ich podczas swojej
poprzedniej wizyty na Boże Narodzenie, więc mam inny
pomys. Może byśmy udali się na may spacerek i trochę
lepiej się poznali?

Po co? sprzeciwi się Chet. To, co o tobie

wiem, w zupeności mi wystarcza.

background image

132

KASEY MICHAELS

Ale River nie sucha. Chwyciwszy Cheta za okieć, pro-

wadzi go w kierunku tarasu, za którym rozciąga się ogród.

Czy to naprawdę konieczne? oburzy się byy na-

rzeczony Sophie, ale gos mu zaskrzecza. Pytanie, które
miao zabrzmieć groźnie, zabrzmiao paczliwie. Po
tym incydencie w szpitalu powinienem by cię oskarżyć
o napaść.

Dobra, dobra. River otworzy drzwi balkonowe

i „pomóg" Chetowi wyjść na zewnątrz. No, ruszaj,

Wallace. Na koniec tarasu, za fontannę. Tak, żeby nikt
nas nie widzia.

Chet posusznie wykona polecenie. Albo nie mia

w zwyczaju awanturować się w miejscach publicznych,
albo najzwyczajniej w świecie nie mia ikry. River nie
zastanawia się, która z tych dwóch możliwości jest pra-
wdziwa; ważne byo to, że Chet nie stawia oporu.

Zatrzymawszy się za fontanną, Chet obróci się twarzą

do swojego adwersarza.

Suchaj, kolego. Wiem, że mnie nie lubisz. Dość

jasno daeś mi to do zrozumienia. Ale Sophie mnie kocha,

a ja kocham ją i twoja niechęć niczego nie zmieni. Przy-

jechaem tu na zaproszenie Sophie i nie wyjadę, dopóki

ona tego nie zażąda.

River przez chwilę wpatrywa się w Cheta w milcze-

niu; mierzy go od stóp do gów, jakby chcia przejrzeć
na wylot.

Na zaproszenie Sophie, powiadasz? To znaczy, że

ona cię zaprosia? spyta w końcu.

Chet pierwszy przerwa kontakt wzrokowy.

Tak. Wprawdzie nie bezpośrednio, ale... Pani Col

background image

SAMOTNY WILK 133

ton zapewnia mnie, że Sophie czuje się nieszczęśliwa,
że bardzo za mną tęskni i pragnie mojej obecności.

River roześmia się pod nosem i pokręci gową.
Ależ z ciebie grzeczny choptaś, Wallace. Sophie

mówi, że nie chce cię widzieć, więc nie pokazujesz się

jej na oczy. Potem mamuśka zaprasza cię na ranczo, a ty

przybiegasz, merdając ogonkiem niczym dobrze wytre-
sowany piesek. Muszę przyznać, że cakiem nieźle leży
na tobie garnitur, zważywszy, że brak ci kręgosupa.

Ku zaskoczeniu Rivera Chet postąpi krok do przodu,

zaciskając donie w pięści.

Wiesz, co ci powiem, James? Zaczynasz mnie nu-

dzić. Poruszy ramionami, jakby chcia rozluźnić spięte
mięśnie. Raz przywalieś mi w nos, ale drugi raz tego
nie zrobisz. Uprzedzam cię, że w college'u ćwiczyem
boks. Oczywiście nie zamierzam wdawać się z tobą
w bójkę, bo przemoc niczego nie rozwiązuje. Przyjecha-
em tu, bo kocham Sophie. A ty, kolego, idź do diaba.

Powiedziawszy to, skierowa się w stronę otwartych

drzwi balkonowych. River odprowadzi go wzrokiem.

No proszę mrukną na gos, kiedy Chet znik

w salonie. Już myślaem, że Sophie stracia gust.
Jednak facet ma trochę ikry. Wiele mu to nie pomoże,
ale przynajmniej udowodni, że stać go na bunt.

Zdejmowa koszulę w swym pokoju nad stajnią, kiedy

drzwi otworzyy się z hukiem.

Jak mogeś? spytaa Sophie; wesza do pokoju,

zatrzaskując za sobą drzwi. Do jasnej cholery, River
James! Jak mogeś?

background image

134 KASEY MICHAELS

Dobry

wieczór,

zotko. Nie za późno wypuściaś się

na spacer? Czy Chet poszed już spać? Pewnie biedaka
zmęczya duga jazda samochodem?

Dokończy rozpinać guziki, po czym ściągnąwszy ko-

szulę, cisną ją na stojące obok krzeso.

Sophie zignorowaa pytania; nie przysza na pogaduszki.
Nie miaeś prawa, River! Żadnego prawa!

W porządku, Soph. Skoro tak twierdzisz rzek

spokojnie. Przysuną rękę do klamerki paska, po czym
uzna, że lepiej się wstrzymać. Ale żeby nie byo żad-
nych wątpliwości, może byś mi wyjaśnia, co dokadnie
masz na myśli.

Podesza bliżej i dźgnęa go palcem w klatkę piersio-

wą. Jej duże brązowe oczy o ciepym zazwyczaj spoj-
rzeniu i przepastnej gębi zwęziy się w szparki.

Do diaba, River! Dobrze wiesz, o co mi chodzi!

Wyganiasz Cheta na taras, grozisz mu, zachowujesz się

jak nieokrzesany wieśniak... Boże! Pokręciwszy z iry-

tacją gową, opuścia rękę wzduż ciaa. Psiakrew, wóż
koszulę!

River wybra kompromis. Sięgną po zawieszoną na

oparciu krzesa czarną skórzaną kamizelkę.

Lepiej? spyta, po czym zdawi uśmiech na wi-

dok Sophie, która odwrócia wzrok. Co, tak też nie-
dobrze?

Wbia w niego gniewne spojrzenie.
Jesteś

nieznośny, wiesz? Och, przestań! Nie rób miny

niewiniątka! Ty to uwielbiasz, prawda? Zawsze wiesz, co
powiedzieć i jak się zachować, żeby mnie zdenerwować.

Mylisz się. Gdybym wiedzia, że kamizelka wywrze

background image

SAMOTNY WILK 135

na tobie takie wrażenie, częściej bym ją wkada. Podoba
ci się czarna skóra na goym torsie, co?

Jego sowa podziaay na nią jak pachta na byka.
Nienawidzę cię, kiedy to robisz! Od pierwszej chwi-

li, odkąd tylko przybyeś na ranczo, drażnisz się ze mną,
wyśmiewasz mnie, doprowadzasz do biaej gorączki. Za-
wsze tak byo! Traktowaeś mnie jak śmiecia, odpędzaeś
od siebie, a ponieważ byam uparta, w końcu uznaeś,
że nie masz wyjścia i musisz mnie tolerować. A teraz...
teraz zachowujesz się tak, jakbym bya twoją wasnością.

Uśmiech znik z jego twarzy.
To nieprawda, Soph, i dobrze o tym wiesz. To ty mnie

doprowadzaaś do gorączki. aziaś za mną krok w krok,
ignorowaaś moje protesty, nie pozwalaaś mi być zamknię-
tym w sobie, obrażonym na świat buntownikiem. Konie-
cznie chciaaś udowodnić, że komuś na mnie zależy...

No tak. Na moment zamilka. To byo dawno

temu. Potrząsnęa gową. Stare dzieje. Teraz wszy-
stko się zmienio. Nie jestem już dzieckiem i nie życzę
sobie, abyś wtrąca się do moich spraw. Nie musisz przy-
biegać mi na ratunek, wybawiać mnie od Cheta arii od
nikogo. Rozumiesz?

Tak, zotko, rozumiem powiedzia cicho River,

patrząc w pustkę, bo Sophie odwrócia się i wysza.

background image

ROZDZIA DZIESIĄTY

Wsunęa ręce pod czarną skórzaną kamizelkę, po

czym zaczęa pieścić palcami goy tors. Ciao mia ciepe,
mięśnie mu drżay. Zbliżya wargi do jego piersi, koniu-
szkiem języka polizaa skórę, następnie przytuliwszy się
mocno, przesunęa doń niżej. Po chwili zatrzymaa się
na srebrnej klamerce u paska. Ciągle natykaa się na ja-
kieś przeszkody.

Mrucząc cicho, trochę niezdarnie zaczęa ją rozpinać.

Szo jej opornie. Frustracji towarzyszya jednak narasta-

jąca namiętność. Pieszczoty, pocaunki...

I nagle ciszę rozdar przeraźliwy terkot.
Sophie otworzya oczy i poderwaa się na óżku. Serce

walio jej motem, w gardle miaa sucho, nie bya w sta-
nie przeknąć śliny. Rozejrzaa się po pokoju. Dostrzeg-
szy budzik, czym prędzej zacisnęa na nim rękę. Dopiero
gdy udao się jej przerwać natarczywe brzęczenie, opada
z powrotem na poduszkę.

Cholera szepnęa. Przyożywszy do czoa drżącą

doń, wpatrywaa się w sufit pocięty promieniami sońca,
które wpaday do środka przez drewniane okiennice.
Cholera, cholera, cholera!

Zawsze w weekendy, kiedy jej pomocnica Nora Hick

background image

SAMOTNY WILK

137

man miaa wolne, Inez zamiast każdemu oddzielnie po-
dawać śniadanie przygotowywaa szwedzki stó, by
wszyscy sami mogli się obsużyć. Gdy Sophie wesza do

jadalni, pierwszą osobą, jaką ujrzaa, by Chet. Mia na

talerzu trzy cienkie plastry melona oraz dwie wielkie tru-
skawki i waśnie nalewa sobie jogurt do miseczki. Buka
posmarowana niemal przezroczystą warstwą serka o ob-
niżonej zawartości tuszczu stanowia dopenienie jego
śniadania.

Dzień dobry, kochanie rzek, jakby wszystko mię-

dzy nimi byo po staremu.

Dzień

dobry, Chet odpara. Naożya na talerz kil-

ka plastrów wędliny, dwie duże yżki jajecznicy, sporą
porcję frytek. Nie tylko Chet potrafi się zdrowo odżywiać,
pomyślaa, dorzucając sobie kawaek melona. Mam
nadzieję, że dobrze spaeś.

Chet postawi talerz na stole, po czym odsuną krzeso,

czekając, aż Sophie usiądzie.

Prawdę mówiąc, nie bardzo odpar. Strasznie

tu cicho. Nikt nie krzyczy po nocy, nie trąbi. Następnym
razem będę musia przywieźć z sobą nagrany na taśmę
haas uliczny.

Uśmiechnęa się, tak jak tego po niej oczekiwa,

i sięgnęa po dzbanek świeżo zaparzonej kawy.

Jak zjemy, może byśmy wybrali się na przejażdżkę,

co? Chciaabym z tobą porozmawiać.

Zacisną rękę na jej doni.
Ja z tobą również, kochanie. Zresztą mam coś, co

należy do ciebie.

Zastanawiaa się, jak zareagować, wiedziaa bowiem,

background image

138

KASEY MICHAELS

że Chet pragnie ponownie wsunąć jej na palec pierścio-
nek zaręczynowy, ale w tym momencie do jadalni wszed
Joe. Uśmiechając się do ojca, Sophie nadstawia policzek
do pocaunku.

Piękny dzionek oznajmi Joe, po czym na widok

Inez, która wyrosa jak spod ziemi i zaczęa mu nakadać

jedzenie na talerz, pokręci z rezygnacją gową. Ależ,

Inez, wcale nie zamierzaem oszukiwać.

Gosposia uniosa pokrywkę znad niedużej srebrnej mi-

ski, z której wyjęa dwa pozbawione cholesterolu jajka,
obok poożya trzy plasterki mające imitować bekon oraz
dwa kawaki pszennej buki posmarowanej masem diete-
tycznym.

A kto tam pana wie rzeka. Jak pan skończy,

proszę krzyknąć, to przyniosę z kuchni owsiankę. Aha,
kawa bezkofeinowa jest, jak zawsze, w żótym dzbanku.

Joe popatrzy żaośnie na talerz, po czym przeniós

wzrok na córkę.

Ta kobieta dobija mnie swoją dobrocią stwierdzi,

dziurawiąc widelcem nienaturalnie jaskrawe żótko.
Cay tydzień marzę o niedzieli. Tylko w niedzielę wolno
mi jeść to, na co mam ochotę: prawdziwe jedzenie.

Niech pan spróbuje polubić jogurt powiedzia Chet.

Sophie aż się wzdrygnęa, sysząc jego lekko protekcjonalny
ton. Jest zdrowy, ma mnóstwo wartości odżywczych,
a w dodatku świetnie robi na linię. Odkąd go spożywam,

cholesterol mam w normie. Wynik oscyluje w granicach od
stu osiemdziesięciu czterech, do stu osiemdziesięciu sześciu.

Przypnij se do klapy medal mrukną pod nosem

Joe, kiedy Chet, przeprosiwszy swoich wspóbiesiadni

background image

SAMOTNY WILK 139

ków, wsta od stou, żeby przynieść z kuchni kolejnego
melona. Wprost nie mogę uwierzyć, że go tu zaprosiaś
doda szeptem, patrząc z wyrzutem na córkę.

Sophie pochylia się w stronę ojca.

Wcale nie zaprosiam. Chet, tatusiu, przyjecha na

zaproszenie mamy. Uprzedzia mnie o jego wizycie zbyt
późno, abym moga cokolwiek odkręcić.

Meredith zaprosia Cheta? Joe zmarszczy gniew-

nie czoo. Po jakie licho?

O to musisz spytać ją rzeka Sophie, przesuwając

jajecznicę z jednego końca talerza na drugi. Nie wiem,

co mam robić, tatku.

Joe przyjrza się jej uważnie.
Nie rozumiem, anioku. Zależy ci na Checie?

Chcesz do niego wrócić?

Potrząsnęa przecząco gową, a kiedy z kuchni wyo-

ni się Chet z talerzem penym soczystych kawaków żó-
tego melona, ponownie skupia się na jedzeniu.

Pańska gosposia to prawdziwy skarb, panie Colton

oznajmi gość, zajmując miejsce przy stole. W do-
datku bardzo się o pana troszczy. Sophie, kochanie, ty
też powinnaś bardziej uważać na to, co jesz. Lepiej późno
niż wcale. Naprawdę warto zdrowo się odżywiać.

Sophie ugryza się w język. Tylko po to, aby zoba-

czyć, jak Chet zareaguje, miaa ochotę powiedzieć mu,
że od jutra zaczyna palić. Zastanawiaa się, czy zawsze
by takim nudziarzem, czy może wina leży po jej stronie.
Może czuje do niego tak silną niechęć, że wszystko ją
w nim drażni.

Przyglądaa się, jak nożem i widelcem starannie kroi

background image

140

KASEY MICHAELS

melona na mae cząstki. Mia na sobie typowy strój
weekendowy: jedwabny golf oraz baweniane spodnie
z eleganckim paskiem od Gucciego. By wysokim, szczu-
pym mężczyzną, może niezbyt umięśnionym, ale bez
grama zbędnego tuszczu. Buty mu lśniy, jakby ciągle

je pastowa, wosy nigdy nie sterczay. Na lewym nad-

garstku nosi zoty zegarek z czarną tarczą i brylantem
w miejscu godziny dwunastej. Paznokcie mia krótkie,
lekko zaokrąglone, o poyskującej pytce, twarz świeżo
ogoloną; zawsze pachnia wodą kolońską Aramis.

Usiowaa sobie wyobrazić, jak by wygląda w starych

kowbojskich butach, w spranych dżinsach z paskiem Le
vi Straussa i w czarnej skórzanej kamizelce zarzuconej
niedbale na nagi tors.

Nie. Zupenie nie ten styl. Chet nie by stworzony do

dżinsów i skórzanych kamizelek, chyba żeby szed na
bal przebierańców. W dżinsach i skórze czuby się nie-
swojo i wyglądaby jak w kostiumie. W przeciwieństwie
do Rivera, który tak ubrany sprawia wrażenie czowieka
zadowolonego, pewnego siebie, wiedzącego, czego chce
od życia i jak osiągnąć upragniony cel.

Zamknęa oczy i ujrzaa przed sobą Rivera. W kami-

zelce, dżinsach, kowbojskich butach. Dugie czarne wosy
wystaway mu spod kapelusza, kciuki wsuną w szlufki.
Po jego twarzy bąka się ciepy, wabiący uśmiech.

Sophie? Sophie, suchasz, co do ciebie mówię?
Co takiego? Ocknęa się. Uświadomia sobie, że

bya tysiące mil od śniadaniowego stou i marzya o rze-
czach, o jakich nie miaa prawa marzyć. Przepraszam,
Chet. Zdaje się, że jeszcze nie do końca się obudziam.

background image

SAMOTNY WILK 141

Co po części byo prawdą. Bo myśli, jakim się od-

dawaa, stanowiy kontynuację snu, który śni jej się nad
ranem i z którego niestety! wyrwa ją gośny terkot
budzika.

Nie gniewam się, najmilsza.

Sophie przygryza wargę, żeby nie parsknąć śmie-

chem, kiedy po sowach Cheta Joe burkną coś pod nosem
i szurając krzesem, wsta od stou. Powócząc nogami,
uda się do kuchni, by zamienić pusty talerz na miskę
owsianki.

Może

byśmy pojechali do Prosperino, co, kochanie?

ciągną Chet. Poazilibyśmy po sklepach, potem
wstąpili gdzieś na lunch? Co ty na to?

Pomyślaa sobie, że wolaaby cae popoudnie patrzeć,

jak mucha lata, obijając się o szybę, ale skinęa gową

i odpara, że dobrze, chętnie. Nie miaa najmniejszej
ochoty na towarzystwo Cheta, ale wiedziaa, że czeka
ich poważna rozmowa. Pocieszaa się, że przynajmniej
w Prosperino nie będą sami i kiedy podczas lunchu po-
wie Chetowi, że nie chce go więcej widzieć, nie urządzi

jej awantury. Nie należa do ludzi, którzy w miejscach

publicznych dają upust emocjom.

Louise Smith przysiada na piętach, z przyjemnością

oglądając swój najnowszy nabytek: hortensję o niezwy-
kych bękitnych kwiatach.

Uwielbiaa zieleń. Niemal cay teren za domem prze-

mienia w ogród. Z początku nie wiedziaa, jakim rośli-
nom najlepiej suży duszny, gorący klimat Missisipi, ale
zupenie się tym nie przejmowaa. Zaglądaa do fachowej

background image

142 KASEY

MICHAELS

literatury, zamawiaa katalogi, wypożyczaa książki
z miejscowej biblioteki, aż zdobya potrzebną wiedzę,
W zeszym roku zebraa się nawet na odwagę i zapisaa
do lokalnego klubu ogrodniczego.

Podniósszy się z klęczek, czarną od ziemi ręką od-

garnęa z twarzy kosmyk wosów, przy okazji brudząc
sobie policzek. Przez chwilę rozglądaa się z satysfakcją
po swoim królestwie, wreszcie zatrzymaa wzrok na du-
żym pudle ustawionym na środku murowanego patio, któ-
re sama zbudowaa rok temu.

Boże, po co mi to byo? spytaa, obchodząc pudo

ze wszystkich stron. Wiesz, Wróbelku, tym razem chy-
ba jednak przedobrzyam zwrócia się do perskiej kotki,
która wygrzewaa się w sońcu na biaym krześle.

Kocica uniosa ebek, zaćwierkaa w odpowiedzi, po

czym grubą futrzaną apką zaczęa myć pyszczek. Louise
często prowadzia z Wróbelkiem rozmowy; kotka, za-
miast miauczeć jak jej pobratymcy, wydawaa z siebie
dźwięki bardziej przypominające szczebiot czy ćwierka-
nie. Stąd jej nietypowe imię Wróbelek. Przynajmniej
tak to tumaczya Louise, kiedy ktoś o nie pyta. Prawda
zaś bya taka, że imię Wróbelek po prostu przyśnio się

jej którejś nocy. Z oczywistych powodów wolaa o tym

nikomu nie mówić.

O swoim życiu też wolaa za dużo nie opowiadać,

zresztą niewiele o nim wiedziaa. Sięgaa pamięcią za-
ledwie dziewięć lat wstecz; z wcześniejszego okresu nic
nie pamiętaa, ale może to i lepiej, jeśli sądzić po do-
kumentach z więzienia oraz zapiskach lekarzy.

No dobra, bierzemy się do roboty oznajmia na gos.

background image

SAMOTNY WILK 143

Grubym śrubokrętem rozerwaa taśmę, którą oklejone

byo pudo. Potem, czując, jak sońce piecze ją w kark,
zaczęa odciągać na bok tekturowe wieczko. Po chwili
jej oczom ukazaa się fontanna, którą zamówia w lokal-
nym sklepie ogrodniczym.

Teraz należao ją tylko zożyć. W tym celu musiaa

przeczytać napisane hieroglifami instrukcje i stosując się
do nich, wykonać z sześć tysięcy prostych czynności, na-
penić urządzenie wodą i podączyć do prądu.

Jak się z tym uporam, będę miaa fach w ręku. W na-

stępnej kolejności zbuduję prom kosmiczny mruknęa pod
nosem, kartkując opasą księgę peną instrukcji.

Puk, puk! Jest tam kto?
Louise zerknęa przez ramię i uśmiechnęa się na wi-

dok doktor Marthy Wilkes, która staa na chodniku, trzy-
mając przed sobą nieduży kosz piknikowy.

Co za mia niespodzianka! Zapraszam! Może zdo-

asz mi pomóc...

Doktor Wilkes wesza do ogrodu, zamknęa za sobą

furtkę, po czym postawia kosz na niskim stoliku. Ubrana
bya w beżowe szorty i bluzkę w tygrysie cętki; wosy
miaa schowane pod jaskrawopomarańczową chustką.

O rany! To ta fontanna? spytaa, okrążając pudo.

Pomyślaam sobie, że wpadnę do ciebie, może się na
coś przydam, w końcu co dwie gowy, to nie jedna, ale
widzę, że przydaoby się znacznie więcej gów. Mam na-
dzieję, że dobra jesteś w rozwiązywaniu ukadanek?

Powinnam

bya zamówić dostawę z montażem, pra-

wda? Louise spojrzaa w niebo. Ale ja uwielbiam
wyzwania!

background image

144

KASEY MICHAELS

Naprawdę? Lekarka uśmiechnęa się ciepo do

swojej przyjacióki, a zarazem pacjentki. Ja też. To co?
Spróbujemy?

River patrzy, jak Erik Tapler, szczerząc z zadowole-

niem zęby, jeździ na dereszu wokó zagrody. Po trzech
godzinach przeamywania wzajemnej nieufności koń
i jeździec wreszcie zdoali się zaprzyjaźnić. Cieszyo Ri
vera, że mia w tym swój udzia.

Zresztą wola przyglądać się, jak między czowiekiem

a zwierzęciem stopniowo nawiązuje się nić porozumie-
nia, niż chodzić niespokojnie po stajni i mrucząc z wście-
kości, czekać, aż na drodze prowadzącej do domu pojawi
się lśniące BMW Cheta Wallace'a.

Wprost nie do wiary rzek Erik. Zsiadszy z ko-

nia, poklepa go po szyi. Nigdy nie sądziem, że... Po
prostu jesteś cudotwórcą, River. Ile ci jestem winien?

River zeskoczy z ogrodzenia i pogaska deresza po

pysku. Zwierzę miao sierść miękką jak aksamit.

Jedna usuga rozpodowa i będziemy kwita.
Jedna usuga, powiadasz? Dla ciebie czy Coltona?

spyta Erik.

Zdjąwszy siodo, poda je jednemu ze stajennych, po

czym skierowa deresza w stronę stojącej za bramą przy-
czepy.

Dla mnie odpar River, odprowadzając przyjacie-

la. Skąd wiedziaeś?

Doszy mnie suchy, że Joe Colton podarowa ci ka-

waek ziemi. Podobno chcesz zajmować się nie tylko jego
hodowlą koni, ale zaożyć wasną stadninę. Zgadza się?

background image

SAMOTNY WILK 145

Nie cakiem. Zdumiao Rivera, jak szybko roz-

chodzą się plotki. Nie dostaem ziemi od Joego. Ku-
piem ją. Buduję na niej dom, a w przyszości rzeczy-
wiście chcę zaożyć stadninę. Na razie jestem zadużony
po uszy, ale Joe wie, że spacę wszystko co do grosza.

To się rozumie... Cholera, Riv! Kierowanie wielką

stadniną Coltona, tworzenie wasnej... Będziesz zapra-
cowanym czowiekiem.

To prawda przyzna River, spoglądając na pustą

szosę. Ale czas najwyższy, żebym zaczą rozkręcać ja-

kiś interes. Trudno żyć wśród Coltonów i nie brać z nich
przykadu.

Koń bez protestu da się wprowadzić do przyczepy.

Widząc to, Erik pokręci z niedowierzaniem gową.

Niesamowite. Żeby go przywieźć do ciebie, pięciu

ludzi porządnie się zmachao. Mówię ci, Riv, z twoim
talentem do koni w ciągu tygodnia zostaniesz milione-
rem. Wyciągną na pożegnanie doń. Trzymaj się, sta-

ry. Nawet nie muszę życzyć ci szczęścia. Wiem, że ci
się uda.

Dzięki.
River sta na środku żwirowej drogi, patrząc, jak sa-

mochód z przyczepą maleje w oddali. Po chwili, wzdy-

chając gęboko, ruszy z powrotem do stajni, pewien, że
BMW zajedzie pod dom nie wcześniej niż kilka godzin
po zachodzie sońca.

W interesach istotnie nie potrzebowa szczęścia, wystar-

czya praca i wiedza. Ale w życiu osobistym... Nie miaby
nic przeciwko temu, by los się do niego uśmiechną.

background image

146 KASEY

MICHAELS

Chet potrafi być cakiem miym i zabawnym kom-

panem. Sophie uświadomia to sobie ze zdumieniem, kie-
dy spacerowali po Prosperino, od czasu do czasu zaglą-
dając do sklepów, jedząc lody albo siedząc na awce
w parku i obserwując toczące się przed nimi życie.

By inteligentnym czowiekiem, obdarzonym poczu-

ciem humoru, w dodatku zna dziesiątki, ba, setki śmie-
sznych anegdot o ludziach, gównie swoich klientach,
i świecie.

Z drugiej strony na tym polegaa jego praca; osoby

zajmujące się reklamą muszą umieć zaskarbić sobie sym-
patię innych, inaczej nie sprzedadzą produktu. Chet
najwyraźniej potrafi adnie zaprezentować nie tylko' re-
klamowany towar, ale również samego siebie.

Dawniej Sophie dawaa się nabrać na jego urok, teraz

jednak wiedziaa, że to wszystko jest szalenie powierz-

chowne. Owszem, Chet by przystojny, mia nienaganne
maniery, ubiera się elegancko, zna mnóstwo ciekawo-
stek, sypa anegdotami, szczerzy zęby w powabnym
uśmiechu.

Gdyby chciaa sprzedać pastę do zębów, bez wahania

zatrudniaby Cheta, by zaplanowa caą kampanię rekla-
mową. Z czystym sumieniem powierzyaby mu swój pro-
dukt.

Ale siebie nie chciaa mu powierzać. Nie chciaa wy-

chodzić za niego za mąż.

Powinna bya wcześniej przejrzeć na oczy, ale wcześ-

niej bya ślepa. Chet zdoa umiejętnie zareklamować jej
samego siebie oraz ich wspólną przyszość. Oczywiście
nie wzią pod uwagę jej zdania ani pragnień, po prostu

background image

SAMOTNY WILK 147

przedstawi jej gotowy, pięknie opakowany produkt.
Uczyni to tak zręcznie, że nawet nie wiedziaa, iż pod
opakowaniem niewiele się kryje.

Teraz, gdy siedzieli przy stoliku w maej restauracji

pogrążonej w romantycznym pómroku, znów to robi.
Sprzedawa siebie.

Nawet sobie nie wyobrażasz, Soph, jak bardzo mi

przykro, że tamtego wieczoru nie odprowadziem cię do
domu. Że pozwoliem ci samej wyjść z restauracji. Za-
cisną rękę na jej doni. Codziennie gnębią mnie wy-
rzuty sumienia.

To nie bya twoja wina, Chet oznajmia, z ulgą

zabierając doń, kiedy do stolika podszed kelner z sa-
atką krewetkową dla Cheta i zupą dla niej. Pokóci-
liśmy się. Byam za, więc wybiegam na dwór. Nie zwra-
caam uwagi na otoczenie. Sama jestem sobie winna. Pro-
szę cię, nie mówmy już o tym.

Chet nie dawa za wygraną.
Ale chciabym ci to jakoś wynagrodzić. Wsuną

rękę do kieszeni spodni, skąd wyciągną zożoną kartkę
papieru. Zobacz powiedzia, prostując ją. Obmy-
śliem nowe logo.

Sophie zmrużya lekko oczy.

Nowe logo? zdziwia się. Jakie? Po co?
Każda firma ma wasne logo wyjaśni. Zasta-

nawiaem się, jakie by najlepiej pasowao do naszej agen-
cji. Uznaem, że z rynkowego punktu widzenia dobrze
by byo, abyś zachowaa swoje panieńskie nazwisko. Lu-
dzie je kojarzą. Dla nich Colton oznacza wiarygodność,
zaufanie, niezawodność. Więc zamiast „Wallace i Wal

background image

148 KASEY

MICHAELS

lace" proponuję nadać spóce nazwę „Colton i Wallace".
Czyli C&W. Zobacz. Wygadzi kartkę papieru. Wi-
dzisz, jak adnie splotem z sobą litery? Podoba ci się? Co?

Sophie odniosa wrażenie, że świat wiruje jej przed

oczami.

Chet... Szukaa sów, by powiedzieć Chetowi to,

co musiaa, jednocześnie nie sprawiając mu bólu.
Chet... z tego nic nie będzie.

Zmarszczywszy czoo, obróci kartkę w swoją stronę.
Naprawdę? Nie podoba ci się nowoczesne liternic-

two? W porządku, możemy zrobić coś w stylu bardziej
tradycyjnym.

Nie, Chet. Nie w tym problem. Odsunęa na bok

nietknięty talerz zupy. Mnie to już nie interesuje. Wy-
cofuję się. Waśnie to ci usiowaam powiedzieć tamtego
wieczoru. Tyle że wtedy miaam jeszcze wątpliwości,
a teraz nie mam żadnych. Te kilka tygodni przerwy po-
zwoliy mi wszystko dokadnie przemyśleć. Nie chcę du-
żej zajmować się reklamą. Nie to chcę w życiu robić.
Chybabym już nie potrafia wrócić do tamtego świata.

Dobrze. Rozumiem, kochanie. Na jego twarzy

odmalowao się zaskoczenie, zatroskanie, a także wspó-
czucie. Wzią gęboki oddech, po czym westchną gośno.
Chodzi o bliznę, prawda? Muszę przyznać, że jest dość
paskudna. Ale przecież możemy się jakoś umówić, po-
dzielić obowiązkami. Ja mogę spotykać się z klientami,
a ty... Waściwie to dobry pomys. Dopóki nie zrobisz
sobie operacji plastycznej albo nie nauczysz się tuszować
szramy odpowiednimi kosmetykami, lepiej aby rozmowy
z klientami byy na mojej gowie.

background image

SAMOTNY WILK

149

Sophie opara się o okciami o stó. Nie odezwaa się.

Jej milczenie w niczym jednak nie przeszkodzio Che
towi, który ponownie sięgną do kieszeni i wyciągną ma-
e pudeeczko obite czarnym aksamitem. Sophie z miej-
sca je rozpoznaa.

Chet... nie powiedziaa cicho, lecz stanowczo.
Zrozumia. Wreszcie zrozumia, że Sophie wcale nie

zależy na tym, aby wszystko wrócio do poprzedniego
stanu. Nie ucieszya się ani na myśl o wspólnej agencji,
ani na widok pierścionka zaręczynowego.

Sophie? Przyjrza się jej uważnie. Co ci jest?

Twoja mama mówia...

No waśnie. Moja mama. Sophie pokręcia smut-

no gową. Zdradź mi, Chet, co dokadnie powiedziaa
moja mama?

Doktor Wilkes siedziaa wygodnie rozparta w fotelu,

patrząc z uśmiechem, jak Louise wkada wtyczkę do kon-
taktu, po czym wciska przycisk.

Brawo! Pięknie! W dodatku zajęo nam to zale-

dwie... spojrzaa na zegarek pó roku.

Louise podniosa się z kolan i przycisnąwszy ręce do

kręgosupa, przeciągnęa się.

Faktycznie, trochę nam to zajęo przyznaa. Ale

wygląda adnie, prawda?

Lekarka skinęa gową.

Wygląda wspaniale. I cudownie szumi.
Louise wpatrywaa się w fontannę bez sowa. Staa

jak zahipnotyzowana, w dziwnej, nienaturalnej pozie;

twarz miaa trupiobladą, warga jej drżaa.

background image

150 KASEY

MICHAELS

Louise, co ci jest? Martha Wilkes wstaa z fotela

i objęa ramieniem przyjaciókę. Źle się czujesz?

Ja... ja... Louise potrząsnęa gową, jakby usi-

owaa wyrwać się z transu, po czym przycisnęa rękę
do ust. Wciągnęa gęboko powietrze i zamrugaa kilka
razy, starając się powstrzymać zy. Nie wiem. Po raz
pierwszy syszę ten szmer, a mam wrażenie, jakby mi
stale towarzyszy. Przytknęa ręce do uszu. Martho,
wyącz to! Bagam! Wyącz fontannę!

Lekarka wyjęa sznur z kontaktu, po czym szybko

wrócia do swojej pacjentki. Zacisnąwszy ręce na do-
niach Louise ze zdumieniem stwierdzia, że są lodo-
wate delikatnie odciągnęa je od jej uszu.

Louise, spójrz na mnie poprosia. Powiedz mi,

co pamiętasz. Powiedz, co czujesz.

Louise zwilżya spierzchnięte wargi i wolno potrząs-

nęa gową. Wprawdzie patrzya na lekarkę, ale myślami
bya daleko.

Pamiętam kwiaty. Mnóstwo kwiatów. I zapach oce-

anu. A nad gową bezkres nieba. Gdzieniegdzie kilka pie-
rzastych chmurek. Widzisz mnie? Co? Bo ja tam jestem.
Klęczę na trawie i wtykam coś w ziemię. Patyk czy prę-
cik. Tak, may metalowy pręt zakończony tabliczką, na
której widnieje jakiś napis. Na moment zacisnęa po-
wieki. Oleander. To oleander. Nerium oleander. Ma

piękne liście. To roślina zimozielona o wspaniaych kwia-
tach. Bywają czerwone, biae. Ja najbardziej lubię różo-
we, ale nie pozwalam dzieciom się do nich zbliżać. Ole-
ander zawiera trującą substancję. Wszędzie. W liściach,
w kwiatach, nawet w odygach. Uśmiechnęa się; jej

background image

SAMOTNY WILK

151

twarz promieniaa szczęściem i miością. Ale, jak mu
powiedziaam, dzieci nie są takie gupie, żeby żuć gaęzie
oleandra.

Doktor Martha Wilkes przeknęa zy. Nagle spo-

strzega, jak z twarzy Louise odpywa krew, a z oczu wy-
ziera strach.

Kochanie? Co ci jest?
Nie wiem. Boję się odpara szeptem Louise i za-

cisnęa mocno powieki. Boże! Martho, ja chyba wa-
riuję! Pogrążam się w szaleństwie!

Nie wariujesz, Louise zapewnia ją lekarka.

Wierz mi, nie wariujesz.

Więc co się ze mną dzieje? Co się dzieje z moją

gową?

Martha Wilkes podprowadzia Louise do fotela. Ta

usiada posusznie; bya cakiem bezwolna, jak lalka,
z którą wszystko można zrobić.

Nie jestem pewna oznajmia cicho lekarka ale

wkrótce się dowiemy. Obiecuję ci to.

background image

^ 1

ROZDZIA JEDENASTY

Sophie staa na podjeździe przed domem, patrząc, jak

świata BMW znikają w ciemnościach.

To by dugi, męczący dzień. Może powinna bya się

uprzeć, aby Chet przenocowa na ranczu i dopiero na-
zajutrz wróci do San Francisco, ale prawdę mówiąc, ucie-
szya się, kiedy stwierdzi, że to nie ma sensu: jeżeli po-
czuje się senny, zatrzyma się po drodze w jakimś motelu.
Wierzya, że tak zrobi. Chet nie lubi ryzyka; zawsze tro-

szczy się o bezpieczeństwo, zwaszcza swoje.

No tak, jego poziom cholesterolu oscyluje w gra-

nicach stu osiemdziesięciu czterech, stu osiemdziesięciu
sześciu powiedziaa do siebie, uśmiechając się na wspo-
mnienie rozmowy, jaką Chet z Joem odbyli przy śnia-
daniu.

Uśmiech znik z jej twarzy, kiedy wolnym krokiem

ruszya z powrotem do domu. Czy matka poożya się

już spać? Co robić? Czekać z rozmową do rana? Jeśli

tak postąpi, czy zdoa w nocy zmrużyć oko?

Nie. Będzie rozmyślaa, wiercia się z boku na bok...
Zebrawszy się na odwagę, skręcia w stronę matczynej

sypialni. Nie bya pewna, czy cieszyć się, czy smucić,
kiedy w szparze pod drzwiami ujrzaa świato.

Zastukaa cicho, po czym pchnęa drzwi i wesza do

background image

SAMOTNY WILK

153

środka. óżko byo posane, róg kodry odrzucony na

bok, ale nikt pod nią nie leża. Sophie zerknęa w kie-
runku przylegego do sypialni saloniku.

Mamo? Mamusiu? Jesteś tam?
Dziwne. Gdzie się podziewaa, skoro nie leżaa w óż

ku ani nie siedziaa na szezlongu w saloniku? Sophie po-
patrzya w bok; drzwi azienki byy uchylone, ale we-
wnątrz nie palio się świato.

Postąpia parę kroków w gąb sypialni.

Mamo... To ja, Sophie.
Nagle stanęa jak wryta; z sąsiedniego pomieszczenia

dobieg ją cichy, paczliwy jęk. Wcześniej rzucia jedynie
okiem na szybę w drzwiach oddzielających salonik od
sypialni; teraz podesza bliżej i nacisnęa klamkę.

Mamo? powtórzya.
Wesza niepewnie do pokoju, który wygląda tak, jak-

by by żywcem przeniesiony z miesięcznika poświęco-
nego domom i ogrodom, po czym wączya stojącą nie-
opodal drzwi lampę.

Mamo!
Meredith siedziaa skulona w kącie za drzwiami, obej-

mując ramionami kolana. Na widok córki uniosa ręce
do oczu i ponownie zaskomlaa.

Sophie, ogarnięta trwogą, kucnęa obok matki.

O Boże, mamo! Co się stao? Jesteś chora? Źle się

czujesz? Upadaś?

Odejdź. Zostaw mnie zakaa Meredith, zakrywa-

jąc dońmi twarz. Nienawidzisz mnie. Wiem, że ranie

nienawidzisz. Odejdź.

Sophie pokręcia bezradnie gową; nie miaa pojęcia,

background image

154 KASEY

MICHAELS

co powiedzieć ani co zrobić. Matka, jej matka, siedzi po
ciemku w kącie jak przerażone dziecko? To do niej zu-
penie nie pasuje.

Ależ mamo, co za bzdury wygadujesz! Wcale cię

nie nienawidzę. Poczekaj, pójdę po tatę.

Usiowaa wstać, ale Meredith z caej siy zacisnęa

rękę na jej nadgarstku.

Nie! Nie odchodź, Sophie. Nie zostawiaj mnie sa-

mej ! Boże, dlaczego nic mi się nie udaje? Czemu wszyst-
ko partaczę? Z myślą o tobie sprowadziam Cheta, a ty
go zaraz odprawiaś. Tak, Sophie. Rozmawiaam z nim.
I wiesz, co mi powiedzia? Żebym pilnowaa wasnego
nosa. On też mnie nienawidzi. Wszyscy mnie nienawidzą.
Nic mi nigdy nie wychodzi, więc nie dziw się, że siedzę
tu w ciemnościach i paczę! O Boże, Boże!

Sophie nie moga ochonąć ze zdumienia. Rozpacz

matki wydawaa się jej niewspómierna do sytuacji.

Ciii, mamusiu. Nie przejmuj się mną i Chetem. Już

od jakiegoś czasu coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy.
Oboje czuliśmy, że nic z tego nie będzie. Ale mimo zer-
wanych zaręczyn pozostaliśmy w przyjaźni. Chet zakada
nową agencję, a ja będę jego cichym wspólnikiem. Na
pewno odniesie sukces, bo jest świetnym fachowcem.
Na moment zamilka. Jak widzisz, naprawdę nie masz
powodu do zmartwień.

Meredith zmrużya oczy. Z jej spojrzenia wyzieraa

wściekość.

Przyznaj się! Wzią od ciebie pieniądze? Cholera,

oni wszyscy są tacy! Wszyscy są tacy sami! Tylko by
wyciągali apy i brali. Daj, daj, daj! To moje, to też, tamto

background image

SAMOTNY WILK

155

również! Zabrali mi Jewel, mój maleńki skarb. Zabrali
moje życie. Wszystko zabrali...

Urwaa i wolno dźwignęa się z podogi. Wtem, przy

deptując swój dugi jedwabny kaftan, omal się nie prze-
wrócia. Odzyskawszy równowagę, odepchnęa na bok
córkę i skierowaa się do azienki.

Sophie pobiega za matką. Stojąc w drzwiach, patrzy-

a, jak ta wyciąga szufladę, z której wyjmuje maą pla-
stikową buteleczkę. Przechylia buteleczkę nad rozwartą
donią. Ze środka wypady dwie niebieskie tabletki, które
szybko wrzucia sobie do ust i przeknęa bez popijania
czymkolwiek. Po chwili, oparszy się o blat szafki,
uśmiechnęa się do swojego odbicia w lustrze.

No, tak jest znacznie lepiej.
Sophie podesza bliżej i nadstawia rękę.
Mamo, pokaż mi tę buteleczkę. Co to za lekarstwo?

Kto ci je przepisa?

Meredith przeniosa spojrzenie na córkę. Jej nastrój

wyraźnie uleg zmianie.

Lekarz, u którego się leczę w Prosperino. Twierdzi,

że te tabletki mi pomogą. Po prostu od czasu... od czasu
wypadku system nerwowy mam trochę rozchwiany. No
bo wiesz, najpierw wypadek, potem separacja z twoim
ojcem, potem urodzenie dziecka, a od paru lat menopau
za. Nie jest mi atwo, Sophie. Ani mnie, ani wam. To
by trudny okres dla nas wszystkich, dla Joego, dla ciebie,
dla twoich braci i sióstr. Tak mi przykro, kochanie. Tak

bardzo mi przykro.

Wiem, mamusiu rzeka kojącym tonem Sophie.

Wiem.

background image

156

KASEY MICHAELS

Wspóczua matce, bo widziaa jej cierpienie, a jed-

nocześnie przepeniaa ją radość, że matka wreszcie po-
stanowia się otworzyć, nie tumić bólu i zości.

Już cakiem dobrze sobie radziam, dopóki ciebie

nie napadnięto. Wtedy znów straciam grunt pod nogami.
Dlatego cię nie odwiedziam, wiesz? Nie przyjechaam
do San Francisco, bo sama czuam się paskudnie. Rozu-
miesz, prawda, kochanie? Więc nie mów o tym, że pa-
kaam, twojemu ojcu, dobrze? Zwaszcza że teraz, kiedy
wróciaś do domu, mój stan znacznie się poprawi. Joe...
Po co go niepokoić? Biedak od tak dawna cierpi na de-
presję. Niech to będzie nasza maa tajemnica, dobrze?
Obiecaj mi, Sophie. Proszę cię.

Mamo...
Naprawdę. Czuję się już świetnie. Faktycznie, po

niedawnych zach nie byo śladu. Chcę urządzić przy-

jęcie, Sophie. Wielkie, wspaniae przyjęcie z okazji

sześćdziesiątych urodzin twojego ojca. A potem popy-
niemy w rejs. Och, tylko nikomu ani sowa na ten temat!
To ma być niespodzianka, mój prezent urodzinowy dla
Joego. Lekarz uważa, że taki rejs obojgu nam wyjdzie
na korzyść. Wzięa gęboki oddech, po czym wolno
wypuścia z puc powietrze. Więc proszę cię, kochanie,
nie wspominaj ojcu o... no wiesz o czym. Naprawdę czu-

ję się dobrze, coraz lepiej. A dzisiaj... to by po prostu

chwilowy kryzys.

Pochyliwszy się, pocaowaa córkę w policzek i przy-

tulia do siebie.

Moja

kochana córeczka. Przepraszam cię, żabko. Nie

powinnam bya na ciebie krzyczeć. Wybaczysz mamusi?

background image

SAMOTNY WILK

157

Nawet nie pamiętaa, kiedy ostatni raz matka ją do

siebie tulia. Musiao to być bardzo dawno temu. Sophie
opara gowę na matczynym ramieniu. Gotowa bya pu-
ścić w niepamięć wszystkie ostre sowa i nieprzyjemne

incydenty, byleby tylko matka czasem ją objęa, poga-
dzia czule po twarzy i wosach byleby ją kochaa.

Przez chwilę staa tak, kając cichutko i wdychając

zapach matczynych perfum.

Dobrze, mamo rzeka wreszcie. To będzie nasza

tajemnica. Nic ojcu nie powiem.

Zauważywszy postać rysującą się na tle ciemnego nie-

ba, River poderwa się na nogi.

Kiedy godzinę temu zobaczy, jak sportowe BMW

Cheta opuszcza ranczo, usiad na awce przed stajnią i za-
patrzy przed siebie z szerokim uśmiechem na twarzy.

Życie wydawao mu się piękne.
Może jest pody, ciesząc się z niespodziewanie wczes-

nego wyjazdu Cheta, ale co tam! Nie zamierza przejmo-
wać się jakimś bubkiem.

Nagle, trochę poniewczasie, zaczą się zastanawiać,

jak Sophie zareagowaa na wyjazd Cheta. Czy poczua

ulgę? Radość? Wyrzuty sumienia?

Mimo ciemności z daleka rozpozna jej lekko utyka-

jącą sylwetkę. Czeka, aż podejdzie bliżej.

Tu jestem. Wyszed z cienia i staną w żótawym

świetle lampy. Nie musiaaś wędrować taki kawa po
ciemku. Mogaś zadzwonić. Natychmiast bym... Hej, co
do licha...?

Pokonawszy ostatnie metry biegiem, Sophie rzucia

background image

158 KASEY

MICHAELS

mu się w ramiona. Przywara ciaem do jego ciaa i wy
buchnęa niepohamowanym paczem.

Soph, soneczko, uspokój się powiedzia, tuląc ją

do piersi. Delikatnie pociera jej kark. Szloch, który nią
wstrząsa, rozdziera mu serce. Co się stao? Czy ten
drań wyrządzi ci jakąś przykrość?

Na myśl o tym chwyci ją za ramiona i odsuną od

siebie, aby spojrzeć jej w oczy.

Sophie, na miość boską! Odpowiedz mi! Co on ci

zrobi?

Potrząsnęa gwatownie gową, po czym znów do nie-

go przywara.

Obejmij mnie, Riv. Mocno.
Speni jej życzenie. Zresztą niewiele więcej móg zro-

bić, niż czekać, aż burza minie. Kiedy wreszcie Sophie
zaczęa się uspokajać, wydoby z kieszeni zożoną chu-
steczkę w niebieskobiae paski. Sophie przyjęa ją
z wdzięcznością; wytara oczy, wydmuchaa nos.

Możesz ją sobie zatrzymać powiedzia, siląc się

na żart, aby choć trochę rozadować napięcie. Waści-
wie, jak tak ciągle będziesz beczeć, kupię ci z pó tony
chustek pod choinkę.

Roześmiaa się zawstydzona, po czym pogadzia Ri

vera po policzku.

Przepraszam, Riv. Boże, faktycznie muszę wziąć się

w garść. Nie mogę tak ciągle wypakiwać ci się na ra-
mieniu. Ale... miaam naprawdę ciężki dzień.

Z powodu Wallace'a?
Popatrzya na niego zdziwiona, jakby pierwszy raz

w życiu syszaa to nazwisko.

background image

SAMOTNY WILK

159

Cheta? Och, nie. Chet niczym mi się nie narazi.

Cakiem szczęśliwy wyjecha z moimi pieniędzmi.

Odchyliwszy rondo kapelusza, River wbi w Sophie

karcące spojrzenie.

Z twoimi pieniędzmi? Co, musiaaś mu zapacić,

żeby się od ciebie odczepi?

Wyszczerzya zęby w uśmiechu.
Nie, guptasie. Po prostu zrozumia, że większy po-

żytek będzie mia ze mnie jako partnerki w interesach
niż partnerki w życiu. Obiecaam zostać jego cichym
wspólnikiem, co mnie samej też bardzo odpowiada. Zna-

jąc Cheta, pewnie już obmyśla strategię dziaania firmy,

oblicza w gowie straty i zyski, projektuje logo, wizy-
tówki, hasa...

Logo? Hasa? Rany boskie, dziewczyno, o czym ty

mówisz?

Uśmiech znik z jej twarzy; zadrżaa, jakby przenikną

ją podmuch lodowatego wiatru.

Możemy porozmawiać? spytaa po chwili. Pro-

szę cię...

W jej lśniących od ez, piwnych oczach dojrza ba-

galny wyraz.

Skierowa się do awki pod ścianą, ale po chwili zmie-

ni zdanie. Wziąwszy Sophie za rękę, ruszy w stronę
zewnętrznych schodów prowadzących do niedużego mie-
szkanka, które zajmowa nad stajnią. Wola mieszkać tu,
w pobliżu koni, niż w rezydencji z rodziną. Tam jego
pokój sta pusty.

Kiedy Sophie siedziaa wygodnie na kanapie, nala

sobie szklankę piwa, a jej kieliszek biaego wina.

background image

160 KASEY

MICHAELS

Pociągnęa kilka drobnych yków, po czym odstawia

kieliszek na stó.

Dzięki. To mi byo potrzebne.
Usiad obok na kanapie.
Wiem oznajmi. Tylko wciąż nie wiem dlaczego.
Wzięa gęboki oddech i zaczęa mówić. Nie przery-

wa jej; siedzia bez ruchu, nie spuszczając z niej wzroku.

Powinnaś bya zawierzyć swoim instynktom i wez-

wać ojca rzek, kiedy skończya. Oczy ponownie zaszy

jej zami. Trzeba go zawiadomić, Soph. My się na tym

nie znamy, a ta sprawa dotyczy nie tylko matki, ale rów-
nież jego.

Potrząsnęa gową.
Nie, Riv. Obiecaam mamie. Przyrzekam jej, że to

będzie nasza tajemnica.

A potem przybiegaś tu i mnie ją zdradziaś...

Piwo miao nieprzyjemną goryczkę. Odesza mu ocho-

ta na drugą butelkę.

Istotnie przyznaa zdziwiona. Ale daam sowo.

Teraz ciebie ono też obowiązuje. Nie powiesz nic ojcu,

prawda?

Uważa, że Sophie źle postępuje, ale obieca.

Dobrze, nie powiem. Zresztą myślę, że on wie. O le-

kach, które Meredith bierze, o jej dziwnym zachowaniu...

Sophie przygryza dolną wargę.

Chyba masz rację. Mama... to nie jest normalne.

Ona naprawdę ma poważne problemy. Te zmiany nastro-

jów, w jednej chwili radość, potem smutek, a zaraz

wściekość. Bya jak kameleon, który na moich oczach
zmienia barwę. Kocha tatę, jestem tego pewna, ale cza

background image

SAMOTNY WILK

161

sem mam wrażenie, że go nienawidzi. Że nas wszystkich
nienawidzi. I że odczuwa strach, przed nim, przed nami.

przeszkadzamy jej, zagracamy jej życie, stawiamy żąda-
nia, którym nie jest w stanie sprostać. Marzy o spokoju,
o tym, żeby być sama, tylko z Joe juniorem i Teddym.
My się dla niej nie liczymy. Wprawdzie zamierza urządzić

dla ojca wielkie przyjęcie urodzinowe, ale moim zdaniem
robi to wyącznie z poczucia obowiązku.

River uniós pytająco brwi.
Tak sądzisz? Chyba się mylisz, Soph. Meredith

uwielbia przyjęcia, im większe i bardziej wystawne, tym

jest szczęśliwsza. Przecież sama wiesz.

Sophie pociągnęa kolejny yk wina.

Fakt. Cakiem sporo ich wydaa w ciągu ostatnich

paru lat. A ja na żadnym dobrze się nie bawiam.

Może ty nie, ale ona tak. Ma gruby zeszyt, do któ-

rego wkleja wszystkie zdjęcia i artykuy, jakie ukazują
się na temat Coltonów w miejscowej prasie. Zostawia
go kiedyś na wierzchu, więc zajrzaem. Każdą wzmiankę

o sobie podkreśla kolorowym flamastrem, przy swoich
zdjęciach rysuje serduszka lub gwiazdki...

Nie miaam o tym pojęcia powiedziaa cicho

Sophie. To chore, nie? No, może nie chore, ale na pew-

no świadczy o jakiejś niedojrzaości psychicznej. Psia
kość, River, dlaczego ona się tak zachowuje? Kiedy otwo-
rzya się przede mną, kiedy przytulia mnie do piersi...
Boże, nawet nie wiesz, jak cudownie się poczuam. Ale

teraz, kiedy jestem z dala od niej, ciągle myślę o tym,
co widziaam. Ta rozpacz, potem strach, na końcu radość.

River wyją jej z ręki kieliszek i postawi na stole.

background image

162 KASEY

MICHAELS

Sophie, zakończmy na dziś ten temat. Tylko się nie-

potrzebnie denerwujesz...

Dziwi cię to? spytaa gniewnie. Poderwawszy się

z kanapy, zaczęa przemierzać pokój. Ty byś się nie
denerwowa? Moja matka wariuje, mój ojciec chodzi z ta-
ką miną, jakby straci ostatniego przyjaciela. Nic go nie
cieszy, nic nie interesuje. Nawet praca. Rand mówi mi,
że Peter McGrath i kuzyn Jackson prowadzą cay interes.
W dodatku muszą nieustannie mieć na oku stryja Gra-
hama i Emmetta Fallona, którzy okradliby ojca do nitki,
gdyby tylko mogli. Cholera, jego wasny brat i najlepszy
przyjaciel! Podli niewdzięcznicy! Są jak sępy, tylko czy-
hają na jego potknięcie.

Wszyscy mamy ich na oku, Sophie. Nie obawiaj

się, nie zrobią Joemu krzywdy.

Może, ale nie o to chodzi. Po prostu nie powinno

tak być. Kiedyś tworzyliśmy rodzinę, a teraz? Amber sta-
ra się jak najrzadziej bywać w domu, Emily wciąż wini
się za tamten wypadek, od którego wszystko zaczęo się
psuć, Drake jest mniej spięty... to jego sowa... umie-
szczając adunek wybuchowy na dnie wraku, niż siedząc
z nami przy stole. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spot-
kaliśmy się wszyscy bez okazji, po prostu dla przyje-
mności bycia z sobą. Rand, Drake, Amber, Chance,
Tripp, Rebeka, Emily, Wyatt, Blake. Dawniej stale wpa-
daliśmy do domu, teraz jesteśmy rozrzuceni po caym
kraju. Owszem, dorośliśmy, rozpoczęliśmy samodzielne
życie, ale nie w tym problem. Tu nas nic nie trzyma.
Nie cieszy nas dom, rodzina. Dlaczego, Riv? Co się stao?

Jak możemy temu zaradzić?

background image

SAMOTNY WILK

163

_ W tym cay kopot, Sophie. Nie możemy. Joe ciągle

powtarza, że życie nie skada się z samych przyjemności.
To prawda, ale nie może się skadać jedynie z cierpienia
i bólu. Musimy uzbroić się w cierpliwość, dopóki ojciec
sam nie przejrzy na oczy. Dopóki nie zrozumie, że ko-
bieta, którą pokocha i poślubi, znika bezpowrotnie,
a jej miejsce zajęa osoba, której nikt z nas nie potrafi
nawet polubić.

Sophie stanęa w pó kroku.
To okrutne, co mówisz, Riv. Pokręcia gową. Ona

naprawdę nie miaa atwego życia. Caymi latami sama mu-
siaa się nami zajmować. Tata by w Waszyngtonie, a ona
z nami tu, na ranczu. Śmierć Michaela zupenie ją dobia.
A potem ten wypadek, kiedy jechaa z Emily do miasta.
I separacja z ojcem parę miesięcy przed narodzinami Ted
dy'ego. Tego byo dla niej za wiele.

Więc nie powiesz ojcu o dzisiejszym incydencie?

spyta River. Obszed stó i pooży ręce na jej ramio-
nach. Sądzisz, że wyświadczysz mamie przysugę, jeśli
zachowasz wszystko w tajemnicy?

Nie wiem, Riv. Nie mam zielonego pojęcia rzeka

Sophie, przyciskając policzek do jego piersi. Wiem tyl-
ko jedno: że nie chcę wracać dziś do domu. Do tej wiel-

kiej, ponurej chaupy.

Nie musisz szepną jej do ucha. Możesz zostać.

Tu, ze mną.

background image

ROZDZIA DWUNASTY

Nie powinni, och, nie powinni, ale z drugiej strony...
Poczua, jak River bierze ją na ręce. Nie zaprotestowaa.

Trudno protestować, kiedy usta przywierają do ust, kiedy
donie są splecione, a ciaa ciasno do siebie przylegają.

Powoli, delikatnie uoży ją na miękkiej narzucie za-

krywającej óżko. Z caej siy trzymaa go za szyję; ani
na moment nie chciaa go puścić.

To nie bya miość. To bya potrzeba ukojenia nerwów,

zagodzenia napięcia; szalona ucieczka przed stresem, cu-
downe uśmierzenie bólu psychicznego. Sophie pragnęa
być dotykana, tulona; chciaa czuć się atrakcyjna i po-
ciągająca, chciaa, aby zniky wszystkie dręczące ją ko-
szmary. O tym marzya, tego potrzebowaa. A River od-
gadywa jej pragnienia, chroni ją swym dotykiem, leczy
pocaunkiem, pobudza do życia.

Przepeniaa ją żądza, wielka, nieokieznana, jakiej je-

szcze nigdy dotąd nie doświadczya. Po chwili ubranie
leżao na pododze, tu i ówdzie podarte, ale to nie miao
znaczenia. Ubranie stanowio barierę, przeszkodę w dą-
żeniu do celu. Gdyby od niej zależao, przez następnych

pięćdziesiąt lat oboje żyliby nago. No, może nie pięć-
dziesiąt, ale na pewno nago, na pewno spleceni w mi-
osnym uścisku.

background image

SAMOTNY WILK

165

Jęknęa niezadowolona, kiedy River oderwa usta od

jej ust, ale potem znów westchnęa bogo. Nie odszed
daleko, nie zostawi jej samej. Pieści ją, caowa...

Och, tak, cudownie, tak... szeptaa.
Powieki miaa zaciśnięte, jakby baa się, że z chwilą

otwarcia oczu ten piękny sen się skończy i do jej świa-
domości ponownie wtargnie brutalna rzeczywistość.

Bya ulega, gotowa spenić każde jego życzenie, by-

leby tylko nie przerywa. Byleby tylko ją caowa, pieści,
kocha.

Powoli pogrążaa się w innym świecie. Świecie zmy-

sów i fantazji.

Spraw, abym zapomniaa, bagaa w myślach Rivera.

Spraw, abym nie odczuwaa bólu i więcej się już nie baa.

Pomóż mi, River. Pomóż mi zapomnieć. Kochaj mnie.
Kochaj z caych si.

Obudziwszy się, jękną z bólu. Czu się tak, jakby spę-

dzi tydzień w siodle: by obolay, zmęczony, ale nie-
ludzko szczęśliwy. Pamięta, że zasypiając, trzyma So-
phie w ramionach. Jej ciao emanowao żarem. Wciąż ją
obejmowa, jedną ręką w pasie, drugą wokó szyi.

Przesuną się nieznacznie i zanurzy twarz w jej gęs-

tych lśniących wosach. Pachniaa bosko, polnymi kwia-
tami. Bya jak nimfa leśna, jak bogini. Kochaa się na-
miętnie, radośnie, bez zahamowań.

Ale i bez sowa o miości.
Wysuną ramię spod jej gowy, niepewny, co dalej z tego

wyniknie. Podejrzewa, że nic. Że wczorajszy wieczór i noc
o niczym nie świadczyy. A raczej świadczyy o jednym:

background image

166 KASEY

MICHAELS

że on i Sophie są dwojgiem ludzi z krwi i kości, którzy
postanowili zaspokoić swoje żądze. To wszystko.

Niestety obawia się, że kiedy Sophie się obudzi, kiedy

zetrze z oczu pajęczynę snu i uświadomi sobie, co zro-
bia, znienawidzi go. Dlaczego?

Bo cierpiaa. Bo szukaa u niego pociechy i ukojenia,

a on wykorzysta jej ból, jej kruchość i sabość. Zamiast

ją przytulić, zamiast wysuchać i porozmawiać, zaciągną
ją do óżka. Wybuch namiętności zaskoczy ich oboje.

Kiedy uzmysowia sobie, co się stao, bya przerażona.

Próbowaa wstać, ponownie od niego uciec, ale jej nie
pozwoli.

Już raz go zostawia. Nie chcia, by znów wyjechaa,

znika z jego życia.

Zaczą ją uspokajać. Gadzi ją po wosach, szepta

cicho, czule. Postępowa jak z rannym, spanikowanym
zwierzątkiem. Stopniowo przeamywa jej strach, poko-
nywa nieufność. Potem znów się kochali, niespiesznie,
delikatnie. Wreszcie zasnęa w jego ramionach; znalaza
w nich nie tylko radość i spenienie, lecz i azyl, poczucie
bezpieczeństwa.

Podejrzewa jednak, że rano na jego widok wpadnie

w zość, znielubi go za to, że widzia ją bezbronną, za-
amaną. Przysza do niego, szukając pomocy. Miaa na-
dzieję, że jej pomoże, że rozwiąże jej problemy, a on...

Nieprawda. Wiedziaa, że nie będzie w stanie im za-

radzić. Nie mia czarodziejskiej różdżki, którą mógby
pomachać i zamienić Meredith w osobę, jaką bya przed
laty. Nie zna magicznych zaklęć, które przywróciyby
radość miejscu zwanemu Domem Radości. Nie posiada

background image

SAMOTNY WILK

167

zdolności gojenia ran, odpędzania smutków i koszmarów
nocnych, wskazywania drogi, którą należy podążać, aby

nad gową nieustannie świecio sońce.

Wsparty na okciu, odgarną jej z policzka kosmyk

wosów, tym samym odsaniając bliznę, która dla niego
nic nie znaczya, a ją tak dręczya. Zastanawia się, czy
kiedykolwiek nadejdzie taki dzień, gdy Sophie zrozumie,
że ważniejsze jest piękno wewnętrzne. Dopiero gdy sama
przestanie ukrywać bliznę, inni przestaną ją zauważać.
Niepotrzebnie staraa się ją przysaniać wosami albo
przechylać w bok gowę, kiedy z kimś rozmawiaa.

Nie móg jej powiedzieć, że jest najwspanialszą ko-

bietą na świecie i że kocha ją do szaleństwa. Nie uwie-
rzyaby. Zresztą dlaczego miaaby mu wierzyć? Czy pró-
bowa ją zatrzymać, kiedy postanowia opuścić ranczo?
Czy wyjecha za nią do miasta? Czy powiedzia choć

jedno sowo, kiedy pojawia się na święta Bożego Naro-

dzenia z pierścionkiem zaręczynowym na palcu?

Nie, nie i jeszcze raz nie. Pozwoli jej zniknąć ze swo-

jego życia, ponieważ nie mia jej nic do zaofiarowania.

Nic prócz swej miości i marzeń. Wychowany w domu
dziecka, bez grosza przy duszy, by zbyt dumny, by prosić
o rękę córkę ludzi, którzy go zaadoptowali, dziewczynę
przyzwyczajoną do luksusu.

Przez lata walczy z kompleksami, z koszmarami,

które prześladoway go zwaszcza po nocach. Z poczu-
ciem obcości, odrzucenia przez tych, których kocha, ze
świadomością tego, że nikomu nie jest potrzebny. Prze-
trwa dzięki zości, która pchaa go naprzód, dawaa się
do dziaania, nie pozwalaa się zaamać.

background image

168 KASEY MICHAELS

Tumi w sobie uczucie do Sophie. By póIndiani

nem, przybranym synem Joego i Meredith Coltonów,
którym zawdzięcza wszystko. Mia im się odwdzięczyć,

uwodząc ich córkę?

Sophie od początku nie dawaa mu spokoju. Najpierw

zadręczaa go swoją szczenięcą miością, potem kusia
swym pięknem pięknem ciaa i duszy, bo wyrosa na

jedną z najszlachetniejszych i najbardziej urodziwych

istot, jakie kiedykolwiek zdarzyo mu się spotkać.

Poświęci się. Wymagao to od niego ogromnego wy-

siku, ale odepchną ją od siebie. Zmusi ją, aby wyjechaa
z rancza, podjęa studia, rozpoczęa samodzielne życie.

Nigdy jednak nie przyszo mu do gowy, że kiedyś

Sophie wróci do domu, zaręczona z innym mężczyzną.

Waśnie wtedy uda się do Joego z książeczką czeko-

wą w ręku i poprosi, by ten sprzeda mu dwadzieścia
hektarów ziemi. Wyjaśni, że chciaby się trochę unieza-
leżnić, zbudować dom i zaożyć stadninę. Potrzebowa

coś, co mógby zaofiarować Sophie, ale tego już nie tu-
maczy Joemu. Wiedzia, że musi dorosnąć, z beztroskie-
go, miotanego furią chopca przeobrazić się w odpowie-
dzialnego mężczyznę, który ukochanej kobiecie zawsze
będzie umia zapewnić dobrobyt i bezpieczeństwo.

Uśmiechając się pod nosem, pogadzi ją po szczu-

pym, goym ramieniu. Ciekawe, jak by zareagowaa,
gdyby pokaza jej swoje królestwo: żyzną ziemię, dom,
który jest w trakcie budowy, stajnie, które są już gotowe
i tylko czekają, aby wprowadzi do nich konie.

Na pewno byaby z niego dumna. Cieszyaby się jego

szczęściem. Czy uwierzyaby jednak, że zrobi wszystko

background image

SAMOTNY WILK 169

z myślą o niej? Że kiedy zamyka wieczorem oczy, widzi

ją w ich wspólnym domu? Czasem dosiadają koni i jadą

razem na przejażdżkę po okolicy. Kiedy indziej Sophie
buja się na huśtawce, która wkrótce zawiśnie na weran-
dzie, albo z bogim wyrazem twarzy spogląda na dziecko,
które za parę lat na pewno spodzą.

Oszoomiony, pokręci gową i zarechota cicho. Aku-

rat! Takim optymistą to on nie by. Żeby w coś wierzyć,
trzeba mieć ku temu najmniejsze choćby podstawy,
a Sophie nie miaa żadnych. Nigdy się nie zdradzi ze

swoimi uczuciami. Bardzo umiejętnie je skrywa i teraz
to się na nim mścio.

Poruszya się, przeciągnęa sennie, po czym otworzya

oczy. Nagle rozwara je z przerażeniem i zesztywniaa.

O Boże jęknęa, chowając twarz w poduszkę.

Sophie, ty gupia kretynko! Jeden raz ci nie wystarczyo?
Nie mogaś się powstrzymać?

Najwyraźniej nie zauważya Rivera; sądzia, że jest

sama w pokoju.

Dzień dobry, sonko.
Kolejny jęk. Wcisnęa twarz jeszcze gębiej w podu-

szkę.

Dobrze spaaś?
Idź do diaba mruknęa, zakrywając poduszką

gowę. Po chwili wierzgnęa nogą, żeby odsunąć od siebie
nogi Rivera. Lewą piętą musnęa jego prawą ydkę.
Odejdź. Zostaw mnie samą.

River przybra marsową minę. Kiedy indziej Sophie

parsknęaby śmiechem, bo mina bya zabawna, ale teraz
nie miaa ochoty do śmiechu.

background image

170 KASEY

MICHAELS

Wiedziaem

rzek

smętnie. Usiadszy na brzegu óż-

ka, sięgną po leżące na pododze dżinsy. Wyrzuty su-
mienia, prawda? Nie będziesz moga spojrzeć sobie
w oczy? Boże, Sophie, mogem się tego spodziewać. Gdy-
byś zareagowaa inaczej, chyba poczubym się urażony.

Spod poduszki dobieg go jej przytumiony gos:

Guzik mnie obchodzi, jak się czujesz. Po prostu

wyjdź i zamknij za sobą drzwi.

Dobrze. Zaparzyć ci kawy? A może zrobić jajecz-

nicę na bekonie?

Nie! Spadaj!
W porządku. W takim razie zajrzę do stajni. Może

wybiorę się na przejażdżkę?

Doskonay pomys! warknęa przez ramię.
Podszed do drzwi, otworzy je, zamkną, ale pozosta

w środku. Wstrzyma oddech. Po chwili Sophie zerwaa
się z óżka, owijając się prześcieradem.

Skierowaa się w stronę azienki i nagle znierucho-

miaa. Powoli odwrócia się i wbia w Rivera gniewne
spojrzenie.

Jesteś pody!
A ty jesteś piękna odpar. Ciepa, rozkosznie

potargana, zaróżowiona od snu. Nie miaabyś przypad-
kiem ochoty...?

Zgadeś. Nie miaabym rzeka, uśmiechając się

wbrew sobie.

Podniosa rękę do twarzy i raptem uśmiech zgas. Bez

sowa znika w azience. Odgos przekręcanego w zamku
klucza zabrzmia jak wystrza z pistoletu.

background image

SAMOTNY WILK

171

Nie znalaz się nikt chętny? spyta River, otwie-

rając drzwi samochodu.

Sophie minęa go z wysoko uniesioną gową i usiada

na miejscu dla pasażera.

Niestety mruknęa pod nosem. Nie patrzya na

niego; patrzya prosto przed siebie. Chociaż wszystkich
bagaam.

Zatrzasną drzwi i zają miejsce za kierownicą.
Byo poniedziakowe popoudnie. Sophie od samego

rana szukaa kogoś, kto by ją zawióz do Prosperino na
zajęcia z fizykoterapii.

Nie moga uwierzyć, że wszyscy są tak strasznie za-

pracowani. Każdy podawa dziesiątki powodów, dlaczego
nie może poświęcić jej dwóch godzin czasu.

Wiem, że woziam cię przez cay poprzedni tydzień

powiedziaa Emily i wymachując kluczykami, skiero-
waa się do drzwi frontowych. Ale teraz naprawdę mu-
szę wstąpić do Hopechest. Obiecaam pomóc Rebece.
Zresztą wydawao mi się, że River jedzie do miasta...?

Z kolei Amber siedziaa przy toaletce w sypialni,

z powtykanymi we wosy kawakami folii.

Przykro mi, siostrzyczko rzeka wzruszając ra-

mionami ale próbuję zrobić sobie pasemka. Sama ro-
zumiesz, że w takim stanie nie mogę się nikomu pokazać
na oczy. Wyszoby na jaw, że moje jasne jak len wosy
mają ten naturalnie zocisty odcień dzięki pomocy farby.
Zresztą sądziam, że River ma cię podrzucić?

Następnie Sophie udaa się do ojca. Joe, który od daw-

na nie interesowa się swoimi sprawami zawodowymi,
przeprosi ją, tumacząc, że musi czekać na bardzo ważny

background image

^

172 KASEY

MICHAELS

telefon z zagranicy. Kiedy jednak doda: „Myślaem, że
River obieca cię zawieźć", coś ją tknęo.

Rodzina się zmówia. To spisek!
Zacisnęa z wściekością zęby. Trudno. Nie zamierza-

a się skarżyć. W ogóle nie zamierzaa się odzywać do
Rivera. Nawet gdyby zajęa się ogniem, a on byby je-
dynym czowiekiem z wiadrem wody w promieniu dwu-
dziestu kilometrów, nie poprosiaby go o pomoc.

Wsiada do samochodu z twardym postanowieniem,

że drogę do Prosperino odbędą w milczeniu. I milczaa...
przez cay kwadrans. Dużej nie wytrzymaa.

Przyznaj się, to twoja sprawka! Kazaeś wszystkim

wynaleźć sobie jakieś zajęcia, abyś sam móg mnie
odwieźć do miasta rzeka oskarżycielskim tonem, spo-
glądając na niego ze zością. Zgadam, prawda?

Uniós brew i porusza nią zabawnie.
Jest pani wyjątkowo domyślna, panno Sophie. A ja

wyjątkowo prawdomówny. Nie uznaję kamstw ani ob-
udy...

Bardzo

ci się

to chwali, ale mam nadzieję, że oprócz

mówienia prawdy potrafisz również uszanować czyjeś ży-
czenia. A ja nie życzę sobie być przez ciebie wożona.
Wolaabym chodzić na fizykoterapię pieszo, niż jeździć
z tobą samochodem.

Gdybyś, kochanie, umiaa pokonywać takie odle-

gości pieszo, fizykoterapia nie byaby ci do niczego po-
trzebna zauważy River. Zwolniwszy, zjecha na pobo-
cze. Jeżeli jednak masz ochotę spróbować swoich si...

Nie waż się stawać! krzyknęa, po czym opara

gowę o zagówek. W porządku, poddaję się. Po jaką

background image

SAMOTNY WILK 173

cholerę mam z tobą walczyć? To bez sensu. Tym bardziej,
że grasz nie fair.

_ Gram tak, żeby wygrać oznajmi, skręcając z po-

wrotem na asfalt. Ty natomiast w ogóle nie grasz.

Życie to nie gra.
Masz rację, kochanie przyzna, wjeżdżając na

parking przed ośrodkiem, do którego Sophie uczęszczaa
na ćwiczenia. I oboje doskonale zdajemy sobie z tego
sprawę. Ale życie jest po to, aby się nim cieszyć. Od
życia nie powinno się uciekać.

Co chcesz przez to powiedzieć? spytaa wbrew

sobie.

To, że się go boisz, że go unikasz. Z powodu blizny

chowasz się przed ludźmi. Ten bandyta nie tylko pokie-
reszowa cię fizycznie, ale i psychicznie. Nikomu nie
ufasz. Odczuwasz lęk przed każdym, i obcym, i rodziną,

kto próbuje się do ciebie zbliżyć. Postanowiaś zachować
incydent z Meredith w tajemnicy przed ojcem nie dla-
tego, że ona cię o to prosia, ale dlatego, że lękasz się
spojrzeć prawdzie w oczy, a prawda jest taka, że Mere-

dith pogrąża się w szaleństwie. I jeszcze jedno, Sophie.
My. Ty i ja. Coś nas ączy, ale ty chowasz gowę w pia-
sek. Kiedyś jednak zrozumiesz, że ucieczka nie ma sensu.
No, wysiadaj. Idź na zajęcia. Wrócę po ciebie za godzinę.

Przeykając zy, które podchodziy jej do oczu i prze-

saniay mgą wzrok, pociągnęa za klamkę.

Kiepski z

ciebie psycholog, wiesz, River? Ale zamiast

analizować innych, lepiej byś pomóg samemu sobie.

Pchnęa drzwi, ale powstrzyma ją, zanim zdoaa wy-

siąść.

background image

174

KASEY MICHAELS

Poczekaj!

Nie

można powiedzieć czegoś takiego jak

ty przed chwilą, a potem wysiąść jak gdyby nigdy nic.
Uważasz, że nie radzę sobie ze swoim życiem?

Przyjrzaa mu się bacznie, po czym wyszczerzya zęby

w drwiącym uśmiechu.

A ty uważasz, że sobie radzisz?
Sophie...
No dobrze. Jesteś

jak samotny wilk. Zresztą tak cię

często w myślach nazywaam, wiesz? Samotnym wil-
kiem. Powiedz mi, River, kiedy ostatni raz dopuścieś
kogoś do siebie? Pomijając swoją siostrę Cheyenne. No,
kiedy? Mówisz, że ja nikomu nie ufam. Mylisz się, Riv,
to ty nikomu nie ufasz. Wierzysz, że prędzej czy później
każdy cię opuści. A kiedy tak się nie dzieje, sam wszy-
stkich od siebie odpychasz. Twoja matka umara; poczu-
eś się opuszczony. Babka zabraa do siebie Rafę'a i Che-
yenne. Ty zostaeś z ojcem. Ojciec cię bi. Odebrano mu
ciebie. Trafieś do domu dziecka. Nigdy po ciebie nie
przyszed, nie próbowa naprawić wyrządzonej ci krzyw-
dy. Pewnie skaka do góry z radości, że pozby się ko-

potu. Prawda? Tak to sobie wyobrażaeś?

Sophie, nie rób tego...
Chcesz, żebym przestaa? A dlaczego? Ty możesz

mi mówić, jakie mam problemy i skąd one wynikają,
a ja nie mogę zrewanżować ci się tym samym? Kiedy
przybyeś na ranczo, byeś spiętym, zbuntowanym, atwo
wpadającym w zość modzieńcem. Wszyscy chodzili
wokó ciebie na palcach, żeby tylko cię nie rozdrażnić.
Biedny River. Trzeba na niego chuchać i dmuchać. Bied-
ny chopiec. Bądźcie dla niego mili. Lubiam cię, pró

background image

SAMOTNY WILK 175

bowaam się do ciebie zbliżyć, a ty mnie w końcu od-
trącieś.

Musiaem. Żebyś moga studiować, poznawać ży-

cie, zdobywać doświadczenie. Miaaś mnóstwo marzeń...

A ty nie? Nigdy nie marzyeś o mnie? Nigdy mnie

nie pragnąeś?

Pragnąem. Dobrze o tym wiesz. I nadal pragnę.
Obruszya się.
Siebie możesz okamywać, Riv, ale nie mnie. Byeś

zamkniętym w sobie nastoletnim buntownikiem; wyro-
seś na zimnego twardziela, który umiejętnie skrywa emo-
cje. Od najmodszych lat pilnowaeś, aby nikt się do cie-
bie nie zbliży. Tak byo dawniej i tak jest dziś, tyle że
dawniej robieś to w sposób jawny, a dziś w sposób za
woalowany. Masz trzydzieści jeden lat, Riv. Kiedy wre-
szcie zrozumiesz, że są ludzie, którzy cię kochają i nie
zamierzają cię porzucić? I kiedy wreszcie przestaniesz się
mnie bać? Tylko mi nie mów o miości, Riv. Nie kochasz
mnie. Nikogo nie kochasz. Jest to uczucie cakowicie ci
obce.

River cofną doń, którą zaciska na jej ramieniu. Przez

dugą chwilę Sophie przyglądaa mu się w milczeniu. W je-
go twarzy malowa się ból, którego ona bya sprawcą.

Nie wracaj po mnie. Jestem już dużą dziewczynką.

Potrafię wezwać taksówkę powiedziaa.

Biorąc gęboki oddech, wysiada pośpiesznie i za-

trzasnęa za sobą drzwi.

background image

ROZDZIA TRZYNASTY

Dziękuję, Inez rzucia przez ramię Meredith, kie-

dy gosposia bya już prawie za drzwiami.

Jakoś ciągle zapominaa o zwrotach grzecznościo-

wych, takich jak „proszę" i „dziękuję". Bądź co bądź
Inez Ramirez wykonywaa swoje obowiązki. To, co do
niej należao i za co pobieraa pensję.

Ramirezowie mieszkali na ranczu Coltonów; chodzili

syci, mieli dach nad gową oraz pracę, o jakiej inni mogą
tylko marzyć. Ale oczywiście to im nie wystarczao. Ich
ambicje sięgay dalej. Jedna z córek Inez, Maya, upodo-
baa sobie Drake'a; pewnie liczya, że przypadnie jej
w udziale cześć rodzinnej fortuny.

Po moim trupie poprzysięga Meredith, sięgając

po stos listów, jakie Inez przyniosa jej do salonu. Nie
dość, że ten mieszaniec ugania się za Sophie? Takie są

skutki, kiedy do domu sprowadza się bezpańskie kundle.
Ty stary gupcze! zwrócia się do nieobecnego męża.

Masz dwóch synów godnych fortuny Coltonów. Tylko
dwóch. Ale ty tego nie widzisz! Jesteś stary, gupi i ślepy!

Wzięa gęboki oddech, starając się uspokoić. Po co

psuć sobie nerwy? Powtarzaa w duchu, że niedugo
wszystko się zmieni. Na lepsze.

Przejrzaa korespondencję. Dwa tygodnie temu roze

background image

SAMOTNY WILK

177

saa zaproszenia na przyjęcie urodzinowe Joego. Teraz

nadchodziy odpowiedzi. Z uśmiechem na twarzy popa-
czya na adresy nadawców, po czym zaczęa kolejno roz-
rywać koperty. Same potwierdzenia. Tak jak przypusz-
czaa, nie byo ani jednej odmowy.

No proszę, jakie znakomitości! Senator Howard, kon

gresman Blakely, wdowa po Reginaldzie Walkerze III na-
leżąca do najwyższych sfer w San Francisco. Nagle Me-
redith skrzywia się na widok francuskiego znaczka; oho,
więc wścibska cioteczka Sybil zamierza zaszczycić bra-
tanka swoją obecnością? No trudno; Meredith za nią nie
przepadaa, ale przynajmniej będzie moga pochwalić się
gościem z dalekiego Paryża.

Zostay jeszcze trzy tygodnie. Trzy tygodnie, a potem

już nic nie będzie takie samo.

Sięgnęa po resztę korespondencji. Boże! Niewiele

brakowao, aby przeoczya najważniejszy list ze wszyst-
kich, list w biaej kopercie, bez adresu zwrotnego, za to
z wielkim stemplem: „Do rąk wasnych"!

Miaa ochotę jak najszybciej rozerwać kopertę; po-

wściągając odruch, ostrożnie przecięa ją srebrnym no-
żykiem i wyjęa zożoną wpó kartkę.

„Droga pani Colton..."
Droga? Meredith prychnęa pogardliwie. Co za po-

ufaość! Powinno raczej widnieć: Szanowna pani Colton.

Droga pani Colton, z przykrością muszą panią zawia-

domić, że trop, którym podążaem w zeszym miesiącu,
niestety, okaza się faszywy. Wbrew naszym oczekiwa-
niom, ani tu, ani w Newadzie nie udao mi się trafić na

background image

178 KASEY

MICHAELS *

ślad pani Patrycji Portman. „Patty Portmann" teorety-
cznie pasuje do opisu. Jest biaą kobietą rasy kaukaskiej,
o brązowych oczach, ciemnoblond wosach, średniego
wzrostu i średniej budowy. Ma pięćdziesiąt dwa lata. Jed-
nakże od urodzenia mieszka w Las Vegas, a jej panień-
skie nazwisko brzmi Schenker. Potwierdzili to ku mojej
satysfakcji jej krewni oraz sąsiedzi

To już piąty trop, który zaprowadzi nas donikąd. Po

raz piąty nasze nadzieje spezy na niczym. Nie śmiem
sugerować dalszych poszukiwań. Wiem, jakie są kosztow-
ne, a przecież gwarancji, że odnajdziemy pani siostrą,
nie ma żadnych.

Zaraz dojedziemy do „Ale..." mruknęa pod no-

sem Meredith i faktycznie, nie pomylia się.

Ale, gdyby pani się zgodzia, chciabym sprawdzić

ostatni trop, jaki nam pozosta. Mam na myśli ten adres
w Missisipi, który przekazaa mi pani przed miesiącem.
Oczywiście decyzja należy do pani.

W każdym razie stawka byaby taka sama jak dotąd.

Siedemdziesiąt dolarów za godzinę, do tego bilety lotnicz
oraz pokrycie kosztów utrzymania na miejscu.

Wypisaa w myślach kolejny czek na sumę pięciocy

frową, zastanawiając się, ile ich jeszcze zdoa wypisać,
zanim Joe zainteresuje się raptownie malejącym stanem

jej konta.

Caymi latami tkwi pogrążony w apatii, na nic nie

zwracając uwagi. Ale ostatnio jakby się otrząsną; powoli

background image

SAMOTNY WILK

179

wychodzi z przygnębienia i przejawia coraz większe
zaciekawienie światem.

To byo niebezpieczne. Bardzo niebezpieczne. Dlate-

go, niechętnie i z dużym ociąganiem, zdradzia detekty-
wowi adres w Missisipi. Co innego odnaleźć siostrę, a co
innego zdemaskować samą siebie. Wolaaby, żeby dete-
ktyw sam odkry adres w Missisipi. Wtedy przynajmniej
mogaby do końca udawać niewiniątko.

Tak czy inaczej, by to jeszcze jeden powód, dlaczego

postanowia urządzić Joemu wspaniae, huczne przyjęcie
urodzinowe. Męczyo ją bowiem ciągle napięcie, poczu-
cie zagrożenia, strach przed ujawnieniem prawdy.

Wrócia do lektury listu.

Jeśli chodzi o tę drugą sprawę, z przykrością muszę

donieść, że nie mam najlepszych informacji. Owszem,
w tygodniu, który panią interesuje, oddano niemowlę do
adopcji. Ale nie jedno, lecz troje. W sumie w promieniu
mniej więcej stu pięćdziesięciu kilometrów, czyli na wska
zanym przez panią obszarze, adoptowano trzy dziewczyn
ki w wieku od kilku dni do dwóch miesięcy.

Z kolei w ciągu dwóch miesięcy od daty, którą pani

podaa, i w promieniu trzystu kilometrów od miejsca zda-

rzenia do adopcji lub do rodzin zastępczych trafio

piętnaście niemowląt pci żeńskiej rasy kaukaskiej.

Sprawdziem też wszystkie zgony dziewczynek rasy kau-
kaskiej, jakie odnotowano w tym czasie. Nie byo wśród

nich dziecka, którego pani szuka. Obawiam się, że to je-
dyna dobra wiadomość, jaką mogę pani przekazać.

Czas jest naszym wrogiem. Docieranie do informacji

background image

180 KASEY

MICHAELS

sprzed ponad trzydziestu lat nie należy do atwych zadań
a sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że wiele dokumen-
tów adopcyjnych pozostaje utajnionych. Wprawdzie po

jawiy się nowe regulacje prawne, ale adopcyjni rodzice

i adoptowane dzieci nadal mają ostateczny gos: ujaw-
nienie adopcji zależy wyącznie od ich zgody.

Wiem, że pragnie pani, abym kontynuowa poszuki-

wania. Tak jak dotąd, raz w miesiącu częściej, jeśli zaj-
dzie potrzeba będę przysya pani sprawozdanie. Za-
ączam rachunek za dotychczasowe usugi.

Meredith spojrzaa na rachunek, po czym zmięa go

w doni i cisnęa przez pokój.

Idiota! Zajmuje się tym od roku! Sami idioci! Boże,

iluż to ich musiaam wywalić! Wasnego nosa nie umie-
liby znaleźć, nawet gdyby im z niego cieko!

Zesztywniaa i zniechęcona, dźwignęa się wolno

z fotela. Musi odnaleźć Patsy! Musi odnaleźć Jewel!

Najpierw jednak musi pozbyć się Joego Coltona i jego

stada zawszonych kundli. Nie może mieć związanych rąk.

Podniosa z podogi pomięty rachunek i rozprostowa-

a go. Detektyw otrzyma należne pieniądze. Tak, zapaci
mu. Uczyni wszystko, absolutnie wszystko, żeby odna-
leźć Jewel. Żeby odnaleźć Jewel i zniszczyć Patsy.

Żeby wreszcie nie wisia nad nią żaden topór.
Bądź co bądź, to ona jest Meredith Colton. Tylko ona.

nikt inny. Wszyscy to wiedzą.

Bogi uśmiech zagości na jej ustach, kiedy wesza

do azienki i wyjęa z szafki maą brązową buteleczkę.
Nie może odstawić tabletek; musi je ykać, przynajmniej

background image

SAMOTNY WILK

181

na razie, żeby się nie denerwować i niczym nie zdradzić,
potem wrzuci je do muszli klozetowej. Tam byo ich miej
sce leków i tego konowaa, który tak chętnie je prze-

pisywa.

Wcale nie bya szalona. Bya najzdrowszą na umyśle

osobą, jaką znaa. To świat oszala, nie ona. Jak można
mścić się na kobiecie, która zabia wrednego sukinsyna?
Jak można karać matkę za to, że chciaa się dowiedzieć,
gdzie ten okrutny padalec ukry jej nowo narodzone
dziecko? Jak można zamknąć ją na wiele lat za kratkami,

twierdząc, że jest chora i potrzebuje pomocy?

Pomocy? Owszem, potrzebowaa pomocy. Ale nie ta-

kiej, o jakiej myśleli szarlatani w biaych fartuchach!

Wróciwszy do salonu, wyciągnęa z kieszeni niewiel-

ki kluczyk i otworzya szufladę biurka. Wyjęa z niej ma-
ą, zożoną kartkę papieru z nazwiskiem oraz numerem
telefonu nędznego hoteliku.

Zdobycie tych informacji drogo ją kosztowao. Mu-

siaa pojechać do dzielnicy slumsów w Los Angeles. Tam
wskazano jej kogoś, kto jeśli tylko zajdzie taka po-

trzeba skontaktuje ją z czowiekiem, który za odpo-
wiednim wynagrodzeniem, nie zadając żadnych pytań,
zrobi wszystko, o co się go poprosi.

Meredith potara ręką skroń. Czy zdobędzie się na od-

wagę? Na tak ryzykowny krok? Ale czy ma inne wyjście?
Może wreszcie nadszed czas, aby wezwać na pomoc fa-

chowca, który w przeciwieństwie do prywatnych dete-
ktywów będzie się kierowa jedynie względami material-
nymi, nie zaś względami moralnoetycznymi?

Miaa nazwisko jednego czowieka, bez trudu może

background image

182

KASEY MICHAELS

otrzymać nazwisko drugiego. Wystarczy zebrać się na od-
wagę, stanąć twarzą w twarz z potencjalnym mordercą.

W porządku. Po przyjęciu urodzinowym. Zgosi się

do faceta, kiedy wszyscy domownicy będą pogrążeni
w szoku i żaobie. Po co dwukrotnie narażać ich na cier-
pienie? Po co mają osuszać zy, a potem zaczynać szloch
od nowa? Lepiej raz, a dobrze. Najpierw Joe, parę dni
później Emily. Dwa trupy, dwa pogrzeby.

Emily. Paczliwa, zadająca zbyt wiele pytań, powta-

rzająca w kóko: „Widziaam dwie mamusie". Szlag by

ją trafi!

Tak. Kolejno, jedno po drugim, pozbędzie się wrogów.
Sroczka kaszkę warzya. Temu daa miseczkę, temu

daa yżeczkę, temu Coltonowi eb urwaa i frrr odleciaa.
Potem wrócia, kolejnego Coltona się pozbya...

Roześmiaa się wesoo, po czym przycisnęa ręce do

ust, żeby nikt jej nie usysza. Musi być ostrożna. Bardzo
ostrożna.

Wkrótce wytrzebi to cae taatajstwo. Zostanie tylko

dwóch Coltonów. Jej synowie.

Oraz... jeśli tylko ten cholerny detektyw weźmie się

do roboty Jewel.

Wyglądasz tak, jakbyś przed chwilą zsiad z konia

po trwającym tydzień galopie powiedzia Joe Colton.
wchodząc do maego mieszkanka nad stajnią.

River mrukną coś pod nosem, po czym podniós do

ust butelkę piwa i pociągną yk.

Joe zestawi na podogę dwie butelki, które jego przy-

brany syn zdąży opróżnić.

background image

SAMOTNY WILK

183

Nie sądzisz, że masz już dość?
River popatrzy na ojca spode ba.
Co, Kemo Sabe? Ognista woda biaego czowieka nie-

dobra dla jego czerwonoskórych braci? spyta. Sysząc
wasny sarkastyczny ton, wzdrygną się z niesmakiem.
Przepraszam, Joe. To byo cakiem nie na miejscu.

Masz rację. Nie wiem tylko, komu chciaeś na-

ubliżać: sobie, mnie czy Indianom? Starszy mężczyzna
usiad na fotelu na wprost kanapy. Chcesz o tym po-
gadać?

Nieszczególnie. River uśmiechną się speszony.

Przyjechaa już? Czy może postanowia uciec z powro-
tem do San Francisco, żeby być jak najdalej ode mnie?

Przyjechaa. Jakieś dwie godziny temu. Spytaem,

dlaczego wraca sama taksówką, a ona na to, że wolaaby
przez caą drogę skakać na jednej nodze, niż wsiąść z to-
bą do samochodu. Domyślam się, że mieliście drobną
sprzeczkę?

Sprzeczkę? Myśmy stoczyli wojnę. Atomową. Nie

widziaeś dymu w ksztacie grzyba unoszącego się w po-
wietrzu?

Bardzo ją kochasz, prawda?
River potar ręką brodę.
Owszem, bardzo. Ale to beznadziejna sprawa.
Wzdychając ciężko, Joe splót donie na kolanach.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyem Mere

dith. Pokręci z niedowierzaniem gową. Boże, to
byo tyle lat temu, a czasem mi się wydaje, jakby minę-
o zaledwie parę miesięcy. Opowiadaem ci o naszym
pierwszym spotkaniu?

background image

184

KASEY MICHAELS

Owszem, River zna tę historię, ale postanowi ska-

mać. Niech staruszek opowie ją jeszcze raz, pomyśla;
niech sobie przypomni dobre stare dzieje.

Nie odpar. I chętnie usyszę. Najpierw jednak

zaparzę nam kawy.

Kiedy wróci po kilku minutach, Joe siedzia zasępio-

ny, z nisko zwieszoną gową.

Trzymaj. Czarna, a ponieważ Inez nie widzi, wrzu-

ciem ci dwie kostki prawdziwego cukru.

Joe przyją z wdzięcznością filiżankę.
Co ja się mam z tą kobietą! Myślaby kto, że do-

ciągam do dziewięćdziesiątki. Jeszcze co najmniej przez
dziesięć lat mogaby mi pozwolić jeść sodko, smacznie
i tusto.

Cae szczęście, że Inez się o ciebie troszczy. Twoje

ostatnie wyniki badań bardzo nas wszystkich zaniepo-
koiy. Zbyt wysoki poziom cholesterolu, nadwaga, zmę-
czenie i ospaość...

Daruj sobie tę wyliczankę oznajmi gniewnie Joe,

po chwili jednak spokornia. Zapomniaeś o chronicz-
nym przygnębieniu. Psiakość, każdy na moim miejscu
byby przygnębiony. Meredith...

No waśnie przerwa mu River. Miaeś mi opo-

wiedzieć, jak się poznaliście.

Joe potrząsną gową.
Brawo, River. Dobry w tym jesteś, wiesz? Aż dziw,

że rozmawiając z Sophie, nie umiesz zapobiec wybu-
chom atomowym.

Niestety, takich zdolności nie mam. River uśmie-

chną się cierpko. Ale może od ciebie się czegoś na

background image

SAMOTNY WILK

185

uczę? No, mów. Jak zdobyeś serce pięknej nieznajomej?
Nie bardzo do siebie pasowaliście. Ty, wielkie niezdarne
chopisko i ona, śliczna, dobrze wychowana moda da-
ma...

Joe wypi yk kawy, po czym odstawi filiżankę na

stó.

Rzeczywiście bya śliczna i dobrze wychowana. No

i zdecydowanie bya damą. Popatrzy na Rivera, który
zają swoje poprzednie miejsce na kanapie. Samochód
odmówi jej posuszeństwa. Jechaliśmy z Grahamem na

jakieś przyjęcie organizowane przez naszą firmę. Tuż za

Sacramento zobaczyliśmy na poboczu auto z uniesioną
maską. Zdaje się, że stare, zniszczone chevy. Meredith
staa obok, bezradna, z zagubionym wyrazem twarzy.
I piękna. Boże, ależ ona bya piękna! W tamtych czasach
dziewczyny nosiy mini. Ona też. Miaa na sobie krótką
niebieską spódniczkę w jakieś wzory, chyba kwiaty, ale
nie pamiętam, bo gównie wpatrywaem się w jej nogi.
Dugie, zgrabne, opalone. O mao zębów sobie nie wy-
biem, usiując pierwszy do niej dotrzeć, ale Graham mnie
przegoni.

No tak, twój brat zawsze by od ciebie mniejszy,

więc pewnie i zwinniej szy powiedzia River.

Starszy mężczyzna umilk zamyślony. Na moment

wróci pamięcią do tamtego dnia, gdy po raz pierwszy
ujrza Meredith. Przypuszczalnie na jej widok zaparo mu
dech, tak jak wiele lat później na widok Sophie zaparo
dech Riverowi. To niesamowite, przemknęo Riverowi
przez myśl, ale już wtedy wiedzia, od samego początku
wiedzia. No cóż, może wystarczy jeden rzut oka na taką

background image

186

KASEY M1CHAELS

kobietę jak Meredith lub Sophie, aby mężczyzna zakocha
się na śmierć i życie.

To prawda, mój may braciszek jest nie tylko bar-

dziej zwinny, ale i znacznie sprytniejszy ode mnie pod-

ją po chwili Joe. Zanim się poapaem, co i jak, staem

pochylony nad silnikiem, a ten skurczybyk notowa sobie

jej numer telefonu. Umówili się na wieczór. Dasz wiarę?

O, psiakość! River doskonale zna caą historię,

ale zawsze sucha jej z przyjemnością. I co? Rozkwa-
sieś mu nos?

Nie, chociaż miaem wielką ochotę. Do dziś pa-

miętam wyraz zaskoczenia na twarzy Meredith, kiedy
Graham poprosi ją o numer telefonu. Patrzya na mnie
wyraźnie zawiedziona, jakby wolaa, abym to ja by na
miejscu Grahama. Na szczęście mój braciszek nawali...

Joe pociągną kolejny yk kawy, aby zwilżyć spierz-

chnięte wargi. Poprosi o numer Meredith odruchowo,
kierując się instynktem. Taki już by: pies na baby. Koo
pięknej dziewczyny nie potrafi przejść obojętnie. W każ-
dym razie umówi się z nią na wieczór, mimo że o szóstej
mia spotkanie z jakąś sekretarką, prawdziwą seksbombą,
to jego sowa, którą pozna podczas swojej poprzedniej
bytności w Sacramento. No więc pobieg na randkę z se-
kretarką, mówiąc mi, że wróci przed dziewiątą, kiedy to
mia się spotkać z Meredith w holu naszego hotelu.

Taki by z niego lowelas? spyta żartem River.
Czy lowelas to nie wiem, ale lekkoduch to na pew-

no. W owym czasie sabo go znaem. Kiedy nasi rodzice
umarli, Grahamem zaopiekowali się dziadek z babcią,
a mną McGrathowie, kolega z wojska mojego ojca i jego

background image

SAMOTNY WILK

187

żona. Nasze ścieżki zeszy się ponownie zaledwie kilka
miesięcy wcześniej, kiedy zaproponowaem bratu udzia
w moim biznesie.

River pokiwa w milczeniu gową. Wiedzia, że dziad-

kowie odwrócili się od Joego. Wierzyli, że pijaństwo zię-
cia przyczynio się do wypadku samochodowego, w któ-
rym zginą nie tylko on, ale również ich ukochana córka.

Ponieważ Joe przypomina z wyglądu ojca, nie chcieli

przyjąć go pod swój dach. Chętnie natomiast zaopieko-
wali się jego modszym bratem, Grahamem, który szczu-
pą budowę, kolor oczu, wosów i rysy twarzy odziedzi-
czy po matce. Graham wychowywa się w luksusie. Kie-
dy dziadkowie popadli w niedostatek, przypomnia sobie,
że ma starszego brata, któremu cakiem nieźle się powo-
dzi. River uwielbia Joego; oboje byli dziećmi niechcia-
nymi i odrzuconymi. Joe opowiedzia mu o sobie, kiedy
River mieszka w sierocińcu na ranczu w Hopechest.
Swoją opowieścią zdoby zaufanie chopca, a więzi, jaka
się między nimi wytworzya, nic nie mogo zerwać.

Z kolei za Grahamem River nie przepada. Uważa,

że facet jest przebiegym obibokiem, sprytnym oportu
nistą, którego zżera zazdrość.

Dokończywszy kawę, Joe kontynuowa opowieść.
Nadesza dziewiąta. Graham się nie pojawi. Kwa-

drans po dziewiątej Meredith zadzwonia na górę, żeby
spytać, co się dzieje. Postanowiem skorzystać z okazji.
Zostawiwszy Grahamowi kartkę w recepcji, zaprosiem
Meredith na kolację. Zamkną oczy, uśmiechając się
bogo. Rozmawialiśmy przez wiele godzin. O jej za-
miarze podjęcia studiów, o tym, że chce zostać nauczy

background image

188 KASEY

MICHAELS

cielką, o tym, jak kocha dzieci. Siedziaem zasuchany,
ale pewnie syszaem co trzecie sowo. Fascynowa mnie

jej uśmiech, taki szczery i promienny, jej wielkie brązowe

oczy...

Wiem wtrąci River. Sophie ma identyczne.

Wszystko w nich widać, radość, marzenia...

Kiedy wreszcie zjawi się Graham, przepraszając za

spóźnienie, Meredith i ja zdążyliśmy się już umówić na
następny dzień. Z początku byem kębkiem nerwów.
Miaem dwadzieścia siedem lat i nigdy dotąd nie zabie-
gaem o żadną kobietę. Ale Meredith potrafia zadawać

pytania i potrafia suchać. Nim się spostrzegem, opo-
wiedziaem jej o sobie, o mojej rodzinie, o planach i dą-
żeniach. Kiedy tamtego pierwszego wieczoru doączy do
nas Graham, byliśmy tak pochonięci sobą, że prawie
w ogóle nie zwracaliśmy na niego uwagi. Obrazi się na
nas, potem jednak mu przeszo i rok później zosta świad-
kiem na naszym ślubie.

River opar okcie na kolanach.

Zastanawiaeś się kiedykolwiek, jak by się potoczy-

y wasze losy, gdyby Graham przyby punktualnie na
randkę? Myślisz, że on się nad tym zastanawia?

Joe potrząsną przecząco gową.
Wątpię. Czasem sobie żartuje, że zamaliśmy mu

serce. Kiedy indziej mi wytyka, że dopiero kiedy pozna-
em Meredith, zacząem odnosić sukcesy w interesach,
więc gdyby to on ją poślubi, może on, nie ja, byby
teraz waścicielem Colton Enterprises. Ale to tylko żarty.
Przecież nie mówi tego serio.

Oczywiście, że nie popar go River, po czym

background image

SAMOTNY WILK

189

zmieni temat. Powiedz mi, Joe, jak udao ci się prze-
konać Meredith, że ją kochasz?

Hm... Starszy mężczyzna potar z namysem

kark. Nie mam pojęcia. Po prostu od początku coś mię-
dzy nami zaskoczyo. Co nie znaczy, że się nie kóciliśmy.
Zdarzay nam się sprzeczki i nieporozumienia, ale zawsze

wiedzieliśmy, że możemy na sobie polegać. Że bez
względu na to, co się stanie, nasza miość przetrwa. Sta-
ram się o tym pamiętać, Riv. Powtarzam sobie, że nie
wolno mi się poddać.

Po wyjściu Joego River sprzątną ze stolika puste bu-

telki po piwie oraz filiżanki po kawie i ruszy do azienki.
Zamierza wejść pod prysznic, odkręcić potężny strumień
gorącej wody, spukać z siebie brud, oczyścić gowę
z ponurych myśli.

Rozebra się do slipek, kiedy nagle coś spostrzeg.

Znika biaa plastikowa torebka z testami ciążowymi,
które kupi w aptece i za które Sophie go ofukaa, mó-
wiąc, żeby się nie wtrąca.

By pewien, że pooży torebkę na póce.
Zerkną do szafki pod umywalką, potem do szafki na

ręczniki. Przeszuka cae mieszkanie; sprawdzi szafki ku-
chenne, nawet zajrza do pojemnika na śmieci, który sta
na dole przy schodach.

Torebki nigdzie nie byo.
Wyparowaa.
Wczoraj rano, kiedy Sophie wyrzucia go z jego was-

nego óżka, na pewno korzystaa z azienki. Czyżby to ona
wzięa torebkę? Po co, skoro wcześniej jej nie chciaa?

background image

190 KASEY

MICHAELS

Zamknąwszy oczy, potar ręką kark. Czy to dobry

znak, czy zy? Jeżeli okaże się, że Sophie nie jest w ciąży,
czy atwiej mu będzie ją przekonać o swojej miości?

Jeśli jednak okaże się, że jest w ciąży, wtedy... wtedy

nigdy mu nie uwierzy, że ją kocha i pragnie poślubić.

Z seksem nie ma żartów mrukną pod nosem,

ściągając slipki. Po chwili puści strumień wody. Trzeba
się zabezpieczać. A w ciążę zachodzić w sposób świa-

domy.

background image

ROZDZIA CZTERNASTY

Sophie wędrowaa ścieżką w stronę stajni, powtarza-

jąc w myślach wszystkie powody, dlaczego Rivera Ja-

mesa należaoby przywiązać do supa i porządnie wy
chostać.

Po pierwsze, sześć dni temu wróci na ranczo, zosta-

wiając ją samą w Prosperino. Owszem, sama kazaa mu
wracać, ale przecież móg zlekceważyć jej polecenie.

Po drugie, nie odzywa się do niej, odkąd niepotrzeb-

nie nagadaa mu do suchu. Może część jej pretensji i za-
rzutów bya suszna, ale oboje dobrze wiedzieli, że chodzi
o coś cakiem innego, że przystąpia do ataku po to, aby
sprawić mu ból.

Po trzecie, i to ją najbardziej zościo, nie pozwoli,

by go przeprosia. We wtorek rano wyjecha na jakiś po-
kaz ujeżdżania i wróci dopiero w czwartek wieczorem.
W czwartek wystroia się na kolację. Czekaa z niecierp-
liwością, a on się nie pojawi. Ani razu nie zajrza do
domu, odkąd wróci z pokazu. Co za bezczelny typ!

Wcale nie chciaa iść do niego do stajni. Zmusi ją.

Wiedzia, że będzie miaa wyrzuty sumienia i w końcu
nie wytrzyma.

Po czwarte... nie moga sobie przypomnieć. Ale mu-

sia być czwarty powód. I dziewiąty, dwunasty oraz czter

background image

192 KASEY

MICHAELS

dziesty siódmy. Miaa dziesiątki powodów, żeby być na
niego wścieka.

I setki powodów, żeby być za na siebie. Wolaa jednak

o nich nie myśleć. Gdyby zaczęa się zastanawiać, stra-
ciaby odwagę i zawrócia pędem do domu, a tam zamk-
nęa się w sypialni, przykrya gowę poduszką i gośno
rozpakaa.

Cześć, Drake powiedziaa do brata, który masze-

rowa ścieżką w przeciwną stronę niż ona. Byeś
w stajni? Jest tam River?

Drakę pokręci gową.

Nie, Soph. Chyba wybra się do domu.
Tam go na pewno nie ma oznajmia stanowczo.

Waśnie stamtąd idę...

Tak? No i co? Jak ci się podoba? Trochę mniejsza

wersja naszej hacjendy, nie? Ale tak to River zaplanowa.
Skromną jednopiętrową budowlę, do której kiedyś
w przyszości będzie można dobudować skrzyda.

Sophie wybauszya oczy.

Na miość boską, o czym ty mówisz? spytaa

zdziwiona.

O domu Rivera odpar Drake. Nagle uświadomi-

wszy sobie, że Sophie nie ma o niczym pojęcia, uśmie-
chną się obuzersko. Mój Boże, ty nic nie wiesz!

Pokręcia przecząco gową; nie bya w stanie wydo-

być gosu.

Ciekawe, dlaczego sowem się nie... Zresztą to nie

moja sprawa, no nie? Ależ z niego tajemniczy gość...

Po chwili opowiedzia siostrze o ziemi, którą River

kupi od Joego, o domu, jaki budowa, o stajni, która bya

background image

SAMOTNY WILK

193

już skończona, o hodowli koni, jaką zamierza zaożyć
za miesiąc lub dwa.

Naprawdę nic ci o tym nie wspomnia?
Nic a nic. Sophie przeknęa zy. Może to miaa

być niespodzianka? Diabli wiedzą. Ale dzięki za infor-
macje, Drake. Nienawidzę niespodzianek.

Minęa brata, kierując się w stronę stajni.
_ Dokąd to, Soph?! zawoa za nią. Przecież mó-

wiem, że Rivera tam nie ma.

Na przejażdżkę odpara, w tym momencie podej-

mując decyzję. Mój terapeuta powiedzia, że mogę,
więc... Wzruszya ramionami.

Jesteś pewna?
Jasne. Pomachawszy bratu na pożegnanie, ruszya

przed siebie. Absolutnie pewna.

Po czwarte: nie musiaa wynajdywać kolejnych po-

wodów. Krew ją zalewaa na samą myśl o Riverze Ja-
mesie!

Chociaż siedziaa w ulubionym fotelu, sprawiaa wra-

żenie, jakby znajdowaa się nad krawędzią przepaści. Sto-
pami wpijaa się w ziemię, kolana miaa zączone, ręce
zaciśnięte na oparciu. Oddychaa szybko i nerwowo.

Louise, uspokój się powiedziaa doktor Wilkes,

siadając na skadanym krzeseku naprzeciwko swojej pa-
cjentki. Nie poddam cię zbyt gębokiej hipnozie. Obie-

cuję.

Wiem. Louise popatrzya smętnie na fontannę.

A jeśli nagle obudzi się moja wredna poowa? A jeśli
nie będzie chciaa z powrotem zniknąć?

background image

194 KASEY

MICHAELS

Doktor Martha Wilkes pokiwaa gową, jakby spodzie-

waa się takiego pytania, po czym starannie dobierając
sowa, odpara:

Zrozum, kochanie, wcale nie jesteśmy pewne, czy

cierpisz na rozszczepienie osobowości. Niektóre objawy

się zgadzają, ale nie wszystkie. Stąd pomys poddania

cię hipnozie. Może po prostu masz amnezję? Zdarza się,
że podczas wypadku albo jakiegoś traumatycznego prze-
życia czowiek traci pamięć.

Już to mówiaś. Ale... amnezja? Zawsze sądziam,

że to coś, co przytrafia się bohaterom filmów i książek.

Zgadzam się, że jest to rzadka dolegliwość, równie

rzadka jak rozszczepienie osobowości, ale nikt jej sobie
nie wyssa z palca. Ona naprawdę istnieje. Posuchaj,
Louise. Od lat staram się ci pomóc, zyskać twoje zaufa-
nie. Próbowayśmy już wszystkiego. Owszem, czynimy
postępy, ale w sumie niewielkie. Bo z jednej strony szu-
kasz u mnie pomocy, a z drugiej wzbraniasz się, kiedy
chcę ci ją ofiarować. Znalazyśmy się w impasie i sama
o tym wiesz. Pozostaa nam tylko hipnoza. Zanim do niej
przystąpimy, muszę zadać ci jedno pytanie. Czy ufasz
mi, Louise?

Koniuszkiem języka Louise oblizaa wargi.

Przecież wiesz, że tak. Na jej ustach pojawi się

wymuszony uśmiech. No dobrze, spróbujmy. Wącz
fontannę. Od tygodnia nie mam odwagi się do niej zbli-
żyć...

Martha Wilkes wcisnęa przycisk, starając się zacho-

wać neutralny wyraz twarzy, kiedy Louise zesztywniaa
na widok i dźwięk spywającej kaskadą wody.

background image

SAMOTNY WILK 195

W porządku, kochanie. Spójrz na wodę. Syszysz

jej kojący szum? Prawda, jak adnie szemrze?

Tak. Bardzo adnie przyznaa Louise, rozluźniając

ręce zaciśnięte na poręczy fotela. Po chwili poożya je
na kolanach.

No waśnie ciągnęa lekarka. adnie i kojąco.

Stajesz się coraz bardziej odprężona. Czujesz, jak napię-
cie cię opuszcza. Znikają wszystkie twoje troski i zmar-
twienia. Odpywają daleko. Syszysz tylko cichutki szum.

agodny jak plusk deszczu w wiosenny poranek, kiedy
leżysz senna w óżku. Czy jesteś senna, Louise? Powieki
ci opadają, są takie ciężkie. Zamknij oczy, Louise. O tak,
dobrze. Zamknij oczy i wsuchuj się w szum wody.
W szum wody i w mój gos. Niczego więcej nie syszysz.
Tylko woda i mój gos...

Louise zamrugaa powiekami i posusznie zamknęa

oczy.

Doktor Martha Wilkes również. Na moment przyo-

żya palce do powiek, usiując się skupić, zebrać myśli.
Od tygodnia ćwiczya z Louise techniki relaksacyjne,
więc nawet się nie zdziwia, że tak atwo udao się jej
wprowadzić ją w trans.

No dobrze, Louise podjęa po chwili monolog.

A teraz cofniemy się. Do tamtego ogrodu i tamtej fon-
tanny. Widzisz je? Tamten ogród i fontannę?

Louise skinęa gową.
Tak odpara szeptem. Widzę.

Jesteś tam, Louise? Czy jesteś w tamtym ogrodzie?

Czy widzisz samą siebie?

Tak.

background image

196 KASEY

MICHAELS

Doskonale. Powiedz mi: co robisz, Louise? Co ro-

bisz w tym ogrodzie?

Śpiewam. Wargi jej zadrżay. Obie śpiewamy.

Oczy wciąż miaa zamknięte, lecz szeroki uśmiech
opromienia jej twarz. „Stary niedźwiedź mocno śpi,

stary niedźwiedź mocno śpi..."

Ślicznie, Louise. A kto obok ciebie stoi? Jakieś

dziecko?

Louise zmarszczya czoo i jeszcze mocniej zacisnęa

powieki.

Tak. Dziewczynka. Ojej, jaka podobna do mnie...

Gos się jej zaama, a na twarzy pojawi się wyraz
bezbrzeżnego smutku. Wygląda zupenie jak ja.

Ale nie jest tobą, prawda, Louise? Jest maą dziew-

czynką. Jak ma na imię? Możesz ją spytać?

Louise przechylia gowę na bok, jakby się w coś

wsuchiwaa.

Nie syszę, co mówi... Ona wciąż śpiewa: „My się

go boimy, na palcach chodzimy. Jak się zbudzi, to nas
zje! Jak się zbudzi, to nas zje!" Obie strasznie chicho-
czemy...

Przez kilka sekund lekarka w milczeniu obserwowaa

bogi uśmiech rozjaśniający oblicze pacjentki.

Louise, czy dziewczynka już skończya? Czy skoń-

czya śpiewać?

Powiedz, maleńka,

jak

ci na imię? spytaa Louise.

zwracając się do dziecka, które widziaa oczami
wyobraźni. Dlaczego jesteś taka podobna do mnie?
Dlaczego wspólnie śpiewamy piosenkę o starym
niedźwiedziu?

background image

SAMOTNY WILK

197

Pacjentka przejęa inicjatywę; sama zadawaa pytania.

Martha Wilkes wstrzymaa oddech. Nie chciaa jej prze-
szkadzać, wiedząc, że to może wszystko zepsuć. Czekaa.

Louise ponownie skinęa gową.
Jakie adne imię. Moja babcia miaa identyczne.
Doktor Wilkes uniosa brwi. No proszę! Louise po-

znaa nie tylko imię dziecka, ale skojarzya je z imieniem
swojej babki. To spory postęp. Można bezpiecznie zlecić

jej kolejne zadanie.

Louise, czy mogabyś spytać dziewczynkę, kim

jest? Co robi w ogrodzie? Dlaczego razem śpiewacie?

Louise zesztywniaa, a lekarka natychmiast zrozumia-

a swój bąd. Za szybko! Zbyt wiele chciaa osiągnąć
naraz. Dlaczego się tak niecierpliwia?

Nie, Louise! Lepiej nie. O nic nie pytaj. Po prostu

bądź w ogrodzie, śpiewaj z dziewczynką. Dobrze? Wróć
do ogrodu, ciesz się sońcem...

Louise otworzya oczy. Wyziera z nich strach.
Co się stao? Gdzie się podziaa dziewczynka? Co

ty tu robisz? To nie twój ogród! To mój ogród. Idź sobie!
Nie chcę, żebyś tu bya.

Louise! oznajmia gośno lekarka, usiując zapa-

nować nad pacjentką. Pora wrócić. Pora opuścić ogród.

Mama mówia, żebym z nikim o tobie nie rozma-

wiaa kontynuowaa Louise, zagubiona we wasnym
świecie. Mówia, że jesteś chora, że nie możemy się

z tobą widzieć. Że najlepiej, byśmy o tobie zapomnieli.
Nie chciaam, ale wytumaczono mi, że tak trzeba. Że
takie jest twoje życzenie. Zamierzaam mu powiedzieć,
lecz jakoś nigdy nie byo okazji. A teraz jest już za późno.

background image

198

KASEY MICHAELS

Nie żyjesz. Mam list z tego zakadu, do którego cię wy-
sano. Tak w nim napisali. I tak mi powiedzieli. Ze nie
żyjesz. Boże, dlaczego jesteśmy jak dwie krople wody?
Nienawidzę naszego podobieństwa! Odezwij się, Patsy.
Nie stój jak niemowa. Powiedz, Patsy, co robisz w moim
ogrodzie?!

Louise! Louise! Martha Wilkes wyączya fon-

tannę. Wystarczy! Skup się! Syszysz tylko mój gos.
Powoli zaczynasz się budzić, wracać do rzeczywistości...

Lekarka zapanowaa nad sytuacją. Przemawiając ko-

jąco do pacjentki, mówiąc jej, by się odprężya, obiecując,

że kiedy się obudzi, będzie się czua spokojna i wypo-
częta, ostrożnie wyprowadzia ją z transu.

Odetchnęa z ulgą, kiedy Louise otworzya oczy

i spytaa:

Co się stao? Powiedziaam coś?
Niewiele odpara Martha Wilkes, uznając, że kie-

dy indziej omówi z pacjentką to, co wydarzyo się pod-
czas hipnozy. Byaś w ogrodzie. Nie możemy się spie-
szyć, Louise. Musimy posuwać się wolno, krok po kroku.

Skinąwszy ze zrozumieniem gową, Louise podniosa

się z fotela i podesza do stou, na którym sta dzban le-
moniady.

Louise, jak miaa na imię twoja babka? Z tonu

lekarki można by sądzić, że pyta o pogodę: czy do wie-
czora się przejaśni, czy bardziej zachmurzy?

Louise przechylia dzban nad szklanką.

Moja babka? Sophie. Dlaczego pytasz?
Bez powodu odpara Martha.

Czekaa.

background image

SAMOTNY WILK

199

Dugo nie musiaa czekać. Louise poderwaa gowę.
Szklanka przewrócia się; lemoniada wylaa się na stó,

zaczęa skapywać na ziemię.

Louise wbia oczy w lekarkę.
Martho! Skąd ja to wiem? Wcześniej tego nie pa-

miętaam. Nic nie byam w stanie powiedzieć o mojej
rodzinie.

Doktor Wilkes wzruszya ramionami.
Zdarza się, że czasem po sesji czowiek nagle sobie

coś przypomina. Jakiś nieistotny szczegó. Pomyślaam,
że warto spróbować. Ale nie przejmuj się. Potrzebujesz
pomocy?

Pomocy? Louise zmarszczya czoo, po czym widząc

skierowane na stó spojrzenie, opuścia wzrok.

Ojej! Nawet nie zauważyam! Przyniosę papierowe

ręczniki.

Martha Wilkes pokiwaa gową. Sama nie ruszya się

z miejsca. Usiowaa przetrawić to, co usyszaa.

Sophie. Dziewczynka w ogrodzie miaa na imię So-

phie. A nazwisko? Po raz kolejny przewinęa się też po-
stać jakiegoś mężczyzny. „Zamierzaam mu powiedzieć".
Mężczyzny, który musia wiele dla Louise znaczyć, który
odegra dużą rolę w jej życiu. Kim by?

No i najważniejsza rzecz: skąd się Patsy wzięa

w ogrodzie? W dodatku jeśli ona, Martha, dobrze zin-
terpretowaa sowa Louise dorosa Patsy. Patsy tak
miaa na imię Louise. Patsy to Louise. Dorosa Patsy,

kobieta bliźniaczo podobna do Louise, to waśnie Louise.
Tyle że nie powinna przebywać w ogrodzie.

Wedug Louise, Patsy umara. Stwierdzia wręcz, że

background image

2 0 0 KASEY

MICHAELS

dostaa list skąd? z St. James? w którym informo-
wano ją o śmierci Patsy. Ale czy na pewno o śmierci
czy może o odejściu? Co takiego Louise otrzymaa?
Świadectwo zdrowia czy akt zgonu?

Lekarka wspara brodę na okciu i pogrążya się w za-

dumie. Kogo Louise zobaczya w ogrodzie? Siebie? Tę
drugą, okrutną Louise, o której staraa się zapomnieć?
Czy to bya amnezja czy rozszczepienie osobowości? Do-
ktor Wilkes bardziej bya skonna przychylić się do amne-
zji, ale nie miaa stuprocentowej pewności.

Tak czy inaczej coś wreszcie drgnęo. Wkrótce poznają

odpowiedź. Bez względu na to, kogo lub co Louise uj-
rzaa, powoli zbliżay się do kresu. Po latach terapii ko-
niec by w zasięgu wzroku. Dawno temu Martha Wilkes
obiecaa zarówno sobie, jak i Louise, że nie podda się.
dopóki nie rozwika wszystkich wątpliwości.

River chodzi od jednego pokoju do drugiego, nie do-

wierzając wasnym oczom. Postęp by niesamowity.

Nie zagląda tu od dwóch tygodni, bo nie wiedzia,

co go czeka. Sophie dawaa mu nieźle w kość. Nie po-
trafi podjąć decyzji, czy powiedzieć jej o domu, czy nie.
Czy wiadomość ją uraduje, czy doprowadzi do jeszcze
większej furii.

Źle to sobie wszystko wykalkulowa. Dlaczego tak

dugo zwleka? Gdyby w zeszym roku pogada z Joem.
poprosi go o pożyczkę, po czym zakręci się wokó So-
phie, może byliby już mażeństwem? Może nawet jakieś
maleństwo byoby w drodze?

Zamiast tego Sophie zaręczya się z Chetem, zostaa

background image

SAMOTNY WILK

201

napadnięta w ciemnej alejce i o mao nie stracia życia.
Zaręczyny zerwaa. Potem w jego, Rivera, ramionach
szukaa pocieszenia. Niewykluczone, że po rozkoszach
wspólnie spędzonej nocy zasza w ciążę. I teraz go nie-
nawidzi.

Pokonując po dwa stopnie naraz, zmierza ku ma-

żeńskiej sypialni. Mażeńskiej? W każdym razie sypialni,
w dodatku największej z trzech, jakie znajdoway się na

piętrze, a do tego jedynej z wasną azienką. Wannę
i prysznic wstawiono przed paroma tygodniami, teraz

jednak wszystko już byo gotowe: biae kafelki, biaa te-

rakota, dwie sąsiadujące ze sobą umywalki poączone jas-
nozielonym blatem, biae szafki, byszczące mosiężne
krany. Wszystko nowe, lśniące, czekające na użytkow-
ników.

Wyglądao to nieźle, lepiej niż się spodziewa. Z po-

czątku nie by pewien ręcznie malowanych kafelków nad
wanną, które miay się ukadać w bukiet polnych kwia-

tów, ale glazurnik go przekona. Kobiety to uwielbiają,
powtarza.

Oczami wyobraźni River zobaczy Sophie kąpiącą się

w owalnej wannie. Zanurzona w pianie, opowiada mu
coś ze śmiechem, podczas gdy on stoi przed lustrem, go-
ląc caodzienny zarost. Miaa tak miękką, tak delikatną
skórę, że nie chcia jej podrapać.

Potrząsną gową, usiując wyrwać się z zadumy. Po

chwili wróci na dó. W przyszym tygodniu ściany zo-
staną pomalowane, drewniane podogi polakierowane.
Kuchnia jest już gotowa. No, prawie. Jeszcze nie dotar
zamówiony przed tygodniem piec.

background image

202

KASEY MICHAELS

Wkrótce mógby się wyprowadzić ze swojego maego

mieszkanka nad stajnią i tu zamieszkać. Zwiększyby od-
legość między sobą a Sophie o jakieś trzy, cztery kilo-
metry; już by nie przylatywaa do niego w środku nocy,
żeby zrobić mu awanturę, wypakać mu się na ramieniu,
ogrzać jego puste óżko lub uradować jego stęsknione
serce.

Podoba mi się.
Podskoczy gwatownie, upuszczając klucz, który wyj-

mowa z zamka.

Sophie?
Odwróci się. Staa w cieniu, na szerokiej werandzie,

wsparta o jeden z filarów podtrzymujących dach.

Skąd... Jakim cudem...?
Wystarczyo zapytać odpara. Wbrew temu, co

sądzisz, żyją na tym świecie otwarci, prawdomówni lu-
dzie, którzy nie czynią ze wszystkiego tajemnicy.

Już wiem! Drake! Cholera, jak na faceta, który

uczestniczy w tajnych misjach i zna sprawy, o jakich re-
szta spoeczeństwa nie jest informowana, twój kochany
braciszek ma wyjątkowo dugi język.

Sophie spoważniaa.

Masz szczęście, że po drodze zość ze mnie wy-

parowaa. Dlaczego nic mi nie powiedziaeś, że budujesz
dom? W ogóle nie zamierzaeś?

W milczeniu schyli się po klucz i otworzy drzwi.
Oprowadzić cię?
Pewnie. Stajnię już obejrzaam. Zresztą w jednym

z boksów zostawiam konia. Nie jest tak duża jak ta na
ranczu, ale w zupeności wystarczy. Cakiem mi się podoba.

background image

SAMOTNY WILK

2 0 3

To mio.
Mia wrażenie, że rozmawiają z sobą jak para znajo-

mych, których niewiele ączy uprzejmie, lecz chodno
i obojętnie. A przecież...

Przyjechaaś konno? zdumia się nagle. Kto ci

pozwoli dosiadać konia?

Minąwszy go, wesza do środka.
Mój terapeuta. Po środowych zajęciach. O czym

byś wiedzia, gdybyś pojawi się na lunchu czy kolacji.
Prawdopodobnie za dwa tygodnie w ogóle pożegnam się
z ośrodkiem. Mamy w domu automatyczną bieżnię, mo-
gę dalej sama ćwiczyć. Żeby to uczcić, w czwartek Inez
upieka moje ulubione ciasto bananowe. Ale tego dnia
też nie raczyeś pojawić się na kolacji.

To już wszystkie pretensje czy jeszcze masz jakieś?

spyta River, wędrując za Sophie od salonu przez ja-
dalnię do dużej kuchni urządzonej w stylu rustykalnym.
Przepraszam, że ominęy mnie twoje sukcesy.

W porządku mruknęa Sophie i wyjrzaa przez

okno nad zlewem. W moim mieszkaniu w San Fran-
cisco też mam okno nad zlewem, tyle że z widokiem na
mur. Wścieka mnie to, ilekroć myję naczynia. Hm, adna
podoga. Potara o nią czubkiem buta. Prawdziwa
cega?

Niezupenie. Jest to coś, nazwy nie pamiętam, co

z wyglądu przypomina cegę, ale jest od niej bardziej
trwae, bardziej odporne na zarysowania i atwiejsze do
utrzymania w czystości. Co stanowi niewątpliwą zaletę,
zważywszy na ilości brudu, jakie zawsze wnoszę na bu-
tach. Żadne wycieraczki nie pomagają.

background image

2 0 4 KASEY

MICHAELS

No tak, a prawdziwy kowboj w skarpetach czy

kapciach nie chodzi. Przesunęa palcem po kranie, p

0

blacie, po drzwiach lodówki. Kiedy wreszcie zabrako
powierzchni do dotykania, odwrócia się i opara plecami
o szafkę. Spojrzaa na Rivera, po czym zwilżya wargi
i wbia wzrok w podogę. A co jest na górze?

Ty, Sophie odpar cicho. Tylko ty. Szkoda że

jedynie w mojej wyobraźni.

Zamknęa oczy i westchnęa gęboko.
No

tak. Górę zwiedzę innym razem. Obiecaam Re-

bece i Emily, że... że wybiorę się z nimi do kina. Więc..
sam rozumiesz. Uśmiechnęa się promiennie, ale nic
by to naturalny uśmiech.

Kiedy postąpia krok naprzód, River ują ją za okieć

Powinniśmy porozmawiać, Soph. Nie możemy

tkwić w takim zawieszeniu.

Pochylia gowę; unikaa jego spojrzenia.

Tak. Ale najpierw chcę wiedzieć, na czym stoję.
Robiaś sobie test?
Nie, nie robiam żadnych testów! Spojrzaa w su-

fit. Tylko dlatego, że okres mi się...

Że okres ci się spóźnia? To chciaaś powiedzieć?

Szarpnęa rękę, oswobadzając się z jego uścisku.

Takie opóźnienie o niczym nie świadczy! Napad-

nięto mnie, przeżyam silny wstrząs psychiczny. W ciągu
ostatnich kilku tygodni w moim życiu zaszy ogromne
zmiany. Zerwane zaręczyny, tamta noc z tobą, incydent
z mamą... W stresowych sytuacjach trudno wymagać,
aby organizm funkcjonowa sprawnie.

Stara się zachować rozsądek.

background image

SAMOTNY WILK

205

To prawda, ale równie dobrze możesz być w ciąży.
Nie, nie mogę!
Możesz, Sophie. Nie zaprzeczaj, tylko zrób sobie

test. Wtedy będziemy mieli jasność...

Zarumienia się po czubki uszu.
Jaką jasność, Riv? O jakiej jasności mówisz? Gdy-

by faktycznie okazao się, że jestem w ciąży, skąd mo-
gabym wiedzieć, czy ty... Czy naprawdę... Do diaba
z tym wszystkim! Zostaw mnie, River! Daj mi święty
spokój!

Wyjdź za mnie, Sophie. Nie odmawiaj. Wyjdź za

mnie. Proszę cię. Nie rób żadnych testów. Co ma być,
to będzie. Razem będziemy czekać, razem się niecierpli-
wić, cieszyć lub smucić...

Potrząsnęa gową i cofnęa się o krok.
Nie mogę, Riv. Nie mogę.
Odwrócia się, a on pozwoli jej odejść. Znów po-

zwoli jej odejść. Ale wiedzia, że nie będzie to dugie

rozstanie; wkrótce ją zdobędzie.

Tak, tym razem wszystko rozegra inaczej.

background image

ROZDZIA PIĘTNASTY

Obserwując przygotowania czynione w Hacienda del

Alegria, ktoś mógby pomyśleć, że rodzina Coltonów szy
kuje się do wesela. Cay jeden pokój na parterze prze
znaczony by na upominki. Wzduż ścian stay stoy, na
których ukadano nadchodzące od paru dni prezenty.

Nie byy to jednak prezenty, jakie zwykle otrzymują

nowożeńcy tostery, czajniki, noże elektryczne. Nie.
wśród wyeksponowanych na stole podarków znajdoway
się rzeczy odpowiednie dla senatora Josepha Coltona: sre
brną taca, zegar z wahadem, elegancki zestaw skadając
się ze zotego pióra i pozacanego oówka.

Przechodząc obok przykrytych obrusami stoów, So

phie rzucia okiem na srebrną yżkę do butów z wygra
werowanym monogramem solenizanta. Pokręcia z nie-
dowierzaniem gową. Ależ ludzie miewają pomysy!

Siodo, które dostarczono wczoraj od pracowników

należącej do Coltonów stacji radiowotelewizyjnej w Te-
ksasie, sprawio Joemu ogromną przyjemność. „Z życze-
niami, by pan przeciera coraz to nowsze szlaki" widnia
napis na doczepionej do sioda biaej karteczce. Sophie
uśmiechnęa się na wspomnienie ojca, który przeczyta
kartkę, po czym odoży ją na bok z udanym oburzeniem
„Boże kochany, co oni myślą? Ja wcale nie przechodzę

background image

SAMOTNY WILK

207

na emeryturę! Po prostu kończę sześćdziesiąt lat. Co by-
najmniej nie napawa mnie radością".

Sophie przejęa na siebie obowiązek rozpakowywania

upominków i ustawiania ich tak, by jak najpiękniej się
prezentoway. W specjalnym zeszyciku starannie zapisy-
waa, kto co przysa, aby po przyjęciu ojciec móg wy-
sać listy z podziękowaniami.

Bawio ją to zajęcie. Pochonięta upominkami, fizy-

koterapią, na którą trzy razy w tygodniu jeździa do Pro
sperino, i ćwiczeniami, które sumiennie, rano i wieczo-
rem, wykonywaa w domu, nie miaa czasu biegać do
stajni.

River nie narzuca się jej i bya mu za to wdzięczna.
Nie narzuca się, ale i nie pozwala o sobie zapo-

mnieć. Codziennie przysya jej jakiś drobiazg. A to bu-
kiet kwiatów związanych adną niebieską wstążką, a to
pachnące mydeka w maym wiklinowym koszyczku.
Raz bya to książka o kulturze Indian zamieszkujących
kontynent amerykański, innym razem lizak zapakowany
do brązowej torby z nazwą sklepu mieszczącego się mię-

dzy ranczem a Prosperino, sklepu, do którego jeździli ca-
ymi latami waśnie po te lizaki.

Prezenciki zawsze znajdowaa w swoim pokoju na

óżku. Usiowaa przyapać Rivera na tym, jak je wnosi,
ale ani razu się jej nie udao; widocznie robi to o różnych
porach dnia.

Może czeka, aż ona zmięknie i przyjdzie do niego?

Chociaż nie. Raczej podejrzewaa, że sam do niej przyj-
dzie. W swoim czasie, gdy uzna, że jest gotów.

Nie bya pewna, jak zareaguje, zwaszcza odkąd wie

background image

208

KASEY MICHAELS

dziaa. Tamtego dnia, kiedy poprosi ją o rękę, zrobia
wreszcie test ciążowy. Następnego dnia zrobia drugi. Po-
tem trzeci i czwarty. I tak codziennie, dopóki wszystkich

nie zużya.

Podesza do stou przy drzwiach, na którym stay do-

starczone rano i wciąż nie rozpakowane przesyki. Jedna

z nich przekonaa się, biorąc ją do ręki i lekko potrzą-

sając bya w wielu drobnych kawakach. Ją pierwszą
Sophie rozpakowaa.

I rzeczywiście. Z trudem domyślia się, że potuczone

szko tworzyo kiedyś krysztaową karafkę. W jednym

kawaku przetrwa tylko korek. Wsunęa pudo pod stó
i zasonia obrusem. Później się tym zajmie.

Otworzya następne cztery pakunki. Z pierwszego wy-

jęa kolejną srebrną tacę; z drugiego oprawione i podpi-

sane zdjęcie Joego Montany, który należa do ulubionych
sportowców jej ojca; z trzeciego adny komplet kielisz-
ków do wina o różnokolorowych nóżkach i podstaw-
kach; z czwartego zaś zoty zegarek kieszonkowy, który
mia taką masę tarcz i wskazówek, że oprócz faz księżyca
zapewne pokazywa również czas na Marsie.

Cztery wspaniae, starannie dobrane prezenty. Sophie

uśmiechnęa się. Jej ojciec by powszechnie lubianym
i szanowanym czowiekiem. Może te materialne oznaki
sympatii od przyjació i wspópracowników zdoają
choćby w minimalnym stopniu wynagrodzić mu smutki
i kopoty, jakie towarzyszą mu na co dzień.

Szósty pakunek by may, lecz stosunkowo ciężki. Na

widok znajomego charakteru pisma Sophie nie potrafia
ukryć zdziwienia.

background image

SAMOTNY WILK

2 0 9

Chet przysa ojcu prezent?
Z wahaniem otworzya pudeko. Jej oczom ukaza się

szklany przycisk z zatopioną w środku zotą dwudzie
stodolarową monetą wybitą w roku narodzin Joego. ad-
ne i pomysowe, pomyślaa, lecz w stylu Cheta: na po-

kaz. Na dnie pudeka leżaa kartka: „Sto lat, senatorze!
Żauję, że nie mogę osobiście zożyć panu życzeń, ale

jestem pewien, że pańskie przyjęcie urodzinowe okaże

się wydarzeniem roku!"

Podpisa kartkę imieniem i nazwiskiem. Wyżej wid-

niaa nazwa firmy: Wallace Enterprises.

Jeszcze nie wysech atrament na czeku, który mu

wystawiam mruknęa Sophie, ustawiając przycisk na

jednym z udekorowanych stoów a on już kupuje pre-

zenty na koszt firmy.

Skarcia się w myślach za swoją podejrzliwość. Ale

w gębi duszy wiedziaa, że ma rację. Chet jak kot zawsze
spada na cztery apy.

Skończywszy ukadać prezenty, wsunęa puda jedno

w drugie, a wstążki i opakowania wepchnęa do plasti-
kowej torby. Teraz należy wziąć wszystko pod pachę i za-
nieść do pojemników na śmieci. Potem może się skupić
na codziennej porcji ćwiczeń.

Ponieważ najkrótsza trasa wioda przez patio, Sophie

skierowaa się w stronę drzwi balkonowych. Wyszedszy

na zewnątrz, postawia puda na ziemi i obrócia się, aby
zamknąć za sobą balkon. Nagle usyszaa gosy. Ktoś
wszed do pokoju, który przed chwilą opuścia.

Pokój należa do najbardziej nasonecznionych w ca-

ym domu. Żeby się za bardzo nie nagrzewa, Meredith

background image

2 1 0 KASEY

MICHAELS

zarządzia, aby w oknach zawieszono żaluzje. Żaluzje
byy zaciągnięte, toteż Sophie nic nie widziaa. I nikt jej
nie widzia.

To dobrze. Nie miaa ochoty z nikim rozmawiać, a już

zwaszcza z matką. Zmienne nastroje matki, która w cią-
gu dosownie paru sekund z euforii potrafia popaść
w skrajną rozpacz, dziaay na nią przygnębiająco.

Zamierzaa zamknąć cicho drzwi, tak by nikt się nie

zorientowa, że za nimi stoi, i wycofać się pośpiesznie
na taras, ale nagle, sysząc gos stryja Grahama, zamara
z ręką na klamce.

Zrozum, jeżeli prawda kiedykolwiek wyjdzie na

jaw, on nas zabije. Dobrze o tym wiesz.

Co mam zrobić? Rozciąć sobie żyę i wasną krwią

podpisać oświadczenie? spytaa gniewnie Meredith.
Mówię ci, że Joe niczego się nie dowie. Przynajmniej
nie ode mnie. To ty nie potrafisz trzymać języka za zę-
bami.

W porządku, może faktycznie za bardzo się dener-

wuję. Ale znów zaczą przychodzić do firmy, przejawiać
zainteresowanie pracą. Wolę, jak tkwi pogrążony w apa-
tii. Wtedy robię, co chcę, a on do niczego się nie wtrąca.

Za brak apatii możesz winić jego ukochaną córunię

oznajmia Meredith, podchodząc do okna.

Z obawy, by matka jej nie zobaczya, Sophie szybko

cofnęa się w kąt.

Upara się, żeby wracać do domu sama na piechotę.

Nic dziwnego, że ją napadnięto. A w Joego wstąpia fu-
ria. Jeździ do San Francisco, nie odstępowa Sophie na
krok, jakby jego obecność moga cokolwiek zmienić. Po

background image

SAMOTNY WILK

211

prostu otrząsną się z letargu. I teraz znów go wszystko
interesuje. Dzieci, praca...

No waśnie. Jest zupenie innym czowiekiem. Nie

byem pewien, co spowodowao tę zmianę, ale twoje wy-

jaśnienie brzmi sensownie. Po śmierci Michaela Joe osza-

la z rozpaczy. Wini się za śmierć syna, wycofa z in-
teresów, popad w przygnębienie. To byy najszczęśli-
wsze lata mojego życia. Problemy Sophie sprawiy, że

jakoś się ockną, nabra chęci do dziaania. Wcale mi się

to nie podoba. Nie chcę, żeby patrzy mi przez ramię,

kontrolowa wszystkie moje poczynania. Ale nie tego się
boję. Przeraża mnie myśl, co będzie, jeżeli kiedykolwiek
odkryje...

Boże, Graham, przestań krakać! przerwaa mu

Meredith i westchnęa gośno. W drodze do Prosperino
stoi przy szosie podwójna tablica reklamowa. Wielka,
oświetlona, doskonale widoczna. Skoro cię język świerz-
bi, wynajmij ją sobie, po jednej stronie daj napis „Ja to
zrobiem!", a po drugiej wyjaśnienie, co dokadnie zro-

bieś. Niech się świat dowie.

Już dobrze, nie zość się na mnie. Na moment

Graham Colton zamilk. Zmieńmy temat, co? Po paru
sekundach ponownie się odezwa: Tylko spójrz na te
stoy! Aż się uginają! Psiakrew, każdy chce być najlepszy,

ofiarować najpiękniejszy prezent. Co za lizusy! No cóż,
będę musia wydać fortunę, żeby przebić jego kochanych

przyjació.

Oj, Graham, ależ ty jesteś naiwny! Joego tak atwo

można zadowolić. Gos Meredith ocieka sarkazmem.

Po prostu prześlij czek do Hopechest Ranch. Znasz

background image

212

KASEY MICHAELS

swojego brata. Wiesz, jak przejmuje się losem tych wszy-
stkich bękartów i wykolejeńców. Wzruszy się do ez.

Świetny pomys ucieszy się Graham. W do-

datku suma nie gra roli, prawda? Bo tego typu instytucje
nie udzielają informacji o wsparciu, jakie otrzymują od
prywatnych ludzi?

Meredith parsknęa śmiechem.
Nie byabym tego taka pewna, mój drogi. Raczej

nastaw się na pięć tysięcy minimum. Aha, i spóźniasz
się z czekiem dla mnie. Czowiek, który boi się wykrycia,
powinien punktualnie opacać swoje rachunki.

Gosy oddalay się, staway coraz bardziej ciche. Kie-

dy Sophie wychylia gowę zza drzwi i zerknęa do po-

koju, zobaczya, jak jej stryj wręcza matce podużny ka-
waek papieru.

Syszaeś to stare powiedzenie, Graham? spytaa

Meredith, chowając czek do kieszeni. Tajemnica znana
dwóm osobom jest bezpieczna tylko wtedy, gdy jedna
z tych osób nie żyje.

Myślaem o tym, ale postanowiem cię nie ukatru-

piać.

Meredith odrzucia gowę do tyu i ryknęa histerycz-

nym śmiechem.

Oj, Graham, Graham. Nie miabyś odwagi. Tobie

zawsze brakowao jaj.

Po chwili wyszli do holu, zamykając za sobą drzwi.

Sophie wrócia do pokoju i usiada na najbliższym krze-
śle. Nogi miaa jak z waty.

Potrząsnęa gową. Ta wstrętna, chciwa, przebiega ko-

bieta jest jej matką? A towarzyszący jej mężczyzna stry

background image

SAMOTNY WILK

213

jem Grahamem? O co chodzio? O czym rozmawiali? Ja-

kąż to mają tajemnicę? Za co stryj paci matce?

Co, do diaba, się dzieje?
Nerwowo zastanawiaa się, co zrobić. Pójść do ojca?

Nie, bez sensu. Najwyżej mogaby mu powtórzyć to, co
syszaa. A rozmowa matki ze stryjem nie trzymaa się

kupy

Pójść do Rivera? Też bez sensu. Po pierwsze, River

i tak nie przepada za Grahamem, a po drugie, nie chciaa
mu znów opowiadać o dziwnym zachowaniu matki.

A zatem? Ma puścić wszystko w niepamięć? Udawać,

że nic się nie stao?

Nie. Tak też niedobrze szepnęa, podnosząc się

z krzesa. Wysza na zewnątrz, gdzie zostawia puste opa-

kowania po prezentach. Podniósszy je, skierowaa się do
pojemników na śmieci. Po przyjęciu. To tylko kilka
dni. Po przyjęciu naradzę się z Riverem, może z Randem
i Drakiem. Porozmawiamy z ojcem; może zdoamy go
przekonać, że mama musi się leczyć. Że potrzebuje fa-
chowej pomocy...

River siedzia na awce przed stajnią, wpatrzony

w swoje ręce. By tak skoncentrowany na tym, co robi,
że nie sysza zbliżających się kroków. Podniós gowę

dopiero, kiedy Rand się odezwa.

To abędź? Rzeźbisz abędzia? spyta najstarszy

syn Coltonów, wskazując na kostkę myda, którą River
struga nożem. Niesamowite. Masz talent, braciszku.

Dzięki.

River ostrożnie przeciągną nożem po delikatnie wy

background image

214

KASEY MICHAELS

giętej szyi ptaka, po czym odoży kostkę na bok. Wola
nie ryzykować. Szyja bya najtrudniejszym elementem, wy
magaa maksimum skupienia. Mia nadzieję, że Rand nie
wpad na duższą pogawędkę, chcia bowiem skończyć
rzeźbę przed kolacją i zostawić ją Sophie na poduszce.

Często ostatnio bywasz w domu. Od poprzedniej

wizyty minęo zaledwie parę tygodni...

Wiem, niby siedzibę mam w Waszyngtonie, ale

większość interesów zaatwiam w Kalifornii. Najpierw
pomagaem ojcu, potem dostaem zlecenie od klienta
z Los Angeles. Ledwo skończyem, wezwa mnie drugi
klient z Sacramento. Wczoraj ze wszystkim się uporaem
i od dziś jestem wolnym czowiekiem. Uznaem, że nie
warto tracić czasu na przelot do Waszyngtonu, skoro uro-
dziny ojca obchodzimy hucznie już za parę dni. A co
u ciebie? Jak posuwa się budowa?

Świetnie. River wsta. Zamknąwszy scyzoryk,

schowa go do kieszeni dżinsów. Wybierasz się na prze-

jażdżkę?

Pytanie byo o tyle uzasadnione, że Rand mia na so-

bie sprane dżinsy, flanelową koszulę i znoszone buty
kowbojskie.

A co? Bo jestem odpowiednio ubrany? Randa ogar-

nęa wesoość. Nie, stary. Sprzątaem biuro, które wynaj-
muję w Prosperino, a potem pomyślaem, że nie ma sensu
się przebierać, skoro wybieram się na ranczo. Niby korzy-
stam z usug profesjonalnych sprzątaczek, ale mówię ci, nic
tak nie zbiera kurzu jak książki prawnicze. A panie sprzą-

taczki myją podogi, lecz książek nie ruszają.

River wyszczerzy w uśmiechu zęby.

background image

SAMOTNY WILK

2 1 5

Dobrze nas wychowano, no nie, Rand? Żeby sprzą-

tać po sobie i nie wymagać od innych czegoś, co sami
możemy zrobić.

To prawda. Rand wzruszy ramionami.
By silnym, dobrze zbudowanym mężczyzną liczącym

ponad metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, o czarnych wo-
sach i niebieskich oczach, bardzo podobnym do Joego
sprzed trzydziestu lat. Może waśnie to podobieństwo
sprawio, że River czu do niego instynktowną sympatię.

Cieszy się, że są nie tylko braćmi, ale i przyjaciómi.

Chociaż szkoda doda po chwili Rand. Z tym

niewymaganiem od innych...

Tak? River skierowa się w stronę niewielkiej lo-

dówki stojącej tuż za drzwiami stajni. Chciaeś wymóc
coś na mnie?

Owszem. Rand uśmiechną się lekko zażenowany.

Żebyś powiedzia Sophie, że ją kochasz. Ten abądek jest
dla niej, prawda? A wcześniej byy kwiatki, książka, lizak.
Inez, stary, nie potrafi trzymać języka za zębami. Zwierza
się córce, Maya zwierza się Drake'owi i sam rozumiesz...

Mamy w tym domu doskonay system wczesnego ostrze-
gania. Wieści wędrują z prędkością świata. Gdybym pole-

cia teraz do Waszyngtonu, pewnie zastabym stos faksów
od Drake'a. To co, powiesz Sophie?

Że ją kocham? River wyją z lodówki dwie bu-

telki wody mineralnej. Jedną poda swemu przybranemu

bratu, drugą zatrzyma dla siebie. Ona wie, ale mi nie
wierzy. Chcę jej dać czas, żeby oswoia się z tą myślą.
Przez cae lata odtrącaem ją od siebie. O mao jej nie
straciem, kiedy zaręczya się z Chetem.

background image

216

KASEY MICHAELS

Nie stracieś. Ona go nigdy nie kochaa. Wiem, co

mówię, bo specjalnie przyleciaa do Waszyngtonu, żeby
ze mną pogadać. Z Chetem to by ukad czysto zawo-
dowy. Może poprzez zaręczyny chciaa ci coś przekazać,
zmusić cię, abyś wreszcie przejrza na oczy. Nie wiem.
Podejrzewam, że Sophie też nie do końca to wie. W każ-
dym razie gotowa bya zerwać z Chetem, rzucić pracę
w agencji i wrócić do domu. Oczywiście fakt, że ty tu
mieszkasz, mia niewielkie znaczenie. Może w dziewięć-
dziesięciu dziewięciu procentach wpywa na jej decyzję.

River potar ręką szyję, po czym pchną kapelusz gę-

biej na oczy.

Tak myślisz?
Nie myślę, lecz wiem odpar ze śmiechem Rand.

Hej, ty jesteś River czy jego sobowtór? Bo River, z któ-
rym się wychowywaem, już dawno przemówiby Sophie
do rozumu. Zabraby ją na spacer i tak dugo tumaczy,
że powinni być razem, aż by mu przyznaa rację. A ty jej
rzeźbisz abędzie? Trzeba być brutalem, nie romantykiem.

Największy playboy na świecie udziela mi rad?

Dzięki, przyjacielu. Nie potrzebuję pomocy.

Rand uniós ręce w geście rezygnacji.
W porządku, stary, przepraszam. Ale nie mogem

się powstrzymać. To moja siostra. Muszę dokuczać jej
absztyfikantom. To mój braterski obowiązek.

Daj spokój, twoja uparta siostra świetnie sobie radzi

bez ciebie. Ale wkrótce ulegnie mojemu czarowi. Nawet
powiem ci, kiedy to nastąpi. Zanim wzniesiemy kieliszki,
aby życzyć Joemu sto lat, będzie po wszystkim. Do tego
czasu zgodzi się zostać moją żoną.

background image

SAMOTNY WILK

217

Świetnie. Wasze zdrowie. Rand podniós butelkę

do ust, zanim jednak pociągną yk, kątem oka spostrzeg
skręcające w podjazd auto. Co on tu robi?

River spojrza na samochód, po czym przeniós wzrok

na Randa, który sta blady jak trup, zaciskając gniewnie
usta.

Emmett

Fallon? Nie mam pojęcia. Może przyjecha

omówić z Joem jakieś sprawy zawodowe? A co?

Nic. Wiesz, niby nie mam powodu, żeby mu nie

ufać. Na żadnych kamstwach czy oszustwach go nie
przyapaem, a jednak nie lubię tego faceta. Im dużej
go znam i im częściej widuję, tym mniej mu ufam. Za-
zdrości ojcu, uważa, że powinien mieć większy udzia
w zyskach. Jest niesamowicie pazerny. Gdyby móg, ob-
darby ojca ze skóry.

Czyli Emmett nie należy do twoich faworytów...

Wiedząc, że Rand zamierza wyjechać tuż po przyjęciu
urodzinowym Joego, River postanowi nie tracić czasu.

Nie, ani ten stary podrywacz, ani jego żonka. Jak

ona ma na imię? Jeannie? Nie. Sarah? Nie. Beth Ann?
Nie. Już wiem! Doris! Chyba Doris, prawda?

O to chodzi? Że ty uwodzisz, ale się nie żenisz,

a on poślubia każdą kobietę, z którą idzie do óżka?
River przytkną do ust butelkę i pociągną yk wody.
Nie wierzę. Musia ci się jeszcze czymś narazić.

Niczym konkretnym, stary. Ale znam się na lu-

dziach. Emmett Fallon podlizuje się ojcu, prawi mu kom-
plementy, udaje lojalnego przyjaciela i wspópracownika,
a w gębi duszy zieje do niego nienawiścią. Podobnie

jak stryj Graham. W dzieciństwie ojciec przez pewien

background image

218

KASEY MICHAELS

czas mieszka w Waszyngtonie. Postanowiem zabawić
się w detektywa. Rozmawiaem z różnymi ludźmi, za-
dawaem pytania. Dowiedziaem się co nieco o jego ro-
dzicach i naszym kochanym Grahamku.

Serio? River usiad z powrotem na awce i nad-

stawi uszu. Ciekaw by wszystkiego, co Rand ma do
powiedzenia zarówno na temat Fallona, jak i Grahama
Coltona.

Tak, serio odpar z uśmiechem Rand. To co,

mówić dalej?

Jak chcesz. River wzruszy ramionami.
Dobra, ale nie będę się wdawa w szczegóy. Ojciec

Joego, Teddy Colton, by prawnikiem w Waszyngtonie.
Wcale nie najlepszym, ale uwielbia życie towarzyskie,
więc mia mnóstwo przyjació. Ożeni się z kobietą
o imieniu Kay, która pochodzia z rodziny bogatej, choć
stojącej znacznie niżej w hierarchii spoecznej. To dziad-
kowi nie przeszkadzao. Chcia mieć pieniądze, żeby móc
żyć tak, jak jego zdaniem na to zasugiwa.

Każdy by tak chcia.
No pewnie. W każdym razie Teddy'emu i Kay uro-

dzi się syn Joe, a pięć lat później drugi syn Graham.
Powinni byli poprzestać na jednym, ale... Któregoś dnia
Teddy, który lubi sobie wypić, zabra Kay, która również
lubia wypić, na przyjęcie. W drodze powrotnej rozbili
się na drzewie. Osieroceni chopcy trafili do domu swoich
bogatych dziadków, rodziców zmarej mamusi. Ale dziad-
kowie nie chcieli, żeby Joe z nimi mieszka, bo z wy-
glądu za bardzo przypomina im zięcia, który po pijanemu
wjecha na drzewo i zabi ich córkę. Więc zostawili sobie

background image

SAMOTNY WILK

2 1 9

modszego Grahama, a Joego odesali do Kalifornii. Do
kumpla Teddy'ego z wojska, Jacka McGratha.

River uniós rękę, przerywając Randowi monolog.
Tę część historii znam. Joe poczu się odrzucony,

lecz pobyt u McGrathów okaza się najlepszą rzeczą, jaka
go w życiu spotkaa. Jack i Maureen przyjęli go pod swój
dach i otoczyli opieką, mimo że mieli gromadkę was-
nych dzieci, a do bogatych nie należeli. Dzięki nim wy-

rós na porządnego czowieka. A ja dzięki nim trafiem
do waszej rodziny. Bo Joe postanowi odwdzięczyć się
za ich dobroć, ofiarując dom innym sierotom. Nie znam

jednak historii Grahama.

Rand wypi do końca wodę, zgniót butelkę i cisną

do kosza.

Biedny Graham. I biedni jego dziadkowie. Wzięli

nie tego wnuka, co trzeba. Graham by rzeczywiście po-
dobny do ich córki, ale charakterek mia swojego ojca.
To po pierwsze, a po drugie, po paru latach staruszkowie
stracili majątek, zostali bez grosza. Co wtedy zrobi ich

kochany wnuk? Porzuci ich. Przypomnia sobie o star-
szym bracie, z którym wcześniej nie utrzymywa kon-
taktu, a który waśnie zaczą świetnie prosperować.

I Joe przyją go z otwartymi ramionami dokoń-

czy River. W myśl zasady: co moje, to i twoje. Zgad-
em?

Zgadeś. Rand wykrzywi się z niesmakiem.

Podobnie sprawa wygląda z Emmettem Fallonem. Kiedyś
przed laty wspópracowali przy wydobywaniu ropy. Teraz

Emmett uważa, że należy mu się udzia we wszystkich
spókach wchodzących w skad Colton Enterprises.

background image

2 2 0 KASEY

MICHAELS

W kopalniach, w mediach, we wszystkim. Nasz ojciec
Riv, ma jedną podstawową wadę. Jest zbyt porządnym,
zbyt dobrym i stanowczo zbyt ufnym czowiekiem.

Staram się mieć go na oku powiedzia River, rów-

nież rzucając pustą butelkę do kosza na śmieci. Wszy-
scy tu pilnujemy, aby nie staa mu się żadna krzywda.

Wiem, przyjacielu. Rand obją brata ramieniem

i uściska serdecznie. Dlatego chciaem z tobą pogadać
i dlatego trzymam kciuki, aby Sophie przyjęa twoje
oświadczyny. Nie poddawaj się, syszysz?

Nie mam zamiaru odpar River, siadając z po-

wrotem na awce.

Po chwili podniós abędzia, który wymaga kilku

drobnych poprawek. Rand pożegna się, mówiąc, że musi
zajrzeć do Joego, sprawdzić, czy Emmett przypadkiem
nie usiuje czegoś od niego wyudzić.

River skiną gową: tak, ostrożność nie zawadzi. Wyją

z kieszeni scyzoryk, wyciągną ostrze i zaczą skrobać
cienkie mydlane wiórki. Wiedzia, że abędź będzie pięk-
ny, że Sophie ucieszy się, tak jak z innych podarków.

A potem, już niedugo, nadejdzie wielki dzień.
Dzień, w którym zjadą się goście zaproszeni na przy-

jęcie z okazji sześćdziesiątych urodzin Joego. Dzień,

w którym on i Sophie rozpoczną nowe szczęśliwe życie.
Dzień, który na zawsze pozostanie w ich pamięci.

background image

ROZDZIA SZESNASTY

Od rana świecio sońce, więc wszyscy odetchnęli z ul-

gą, choć prawdę mówiąc, nikomu nawet nie przyszo do
gowy, że w dniu urodzin Joego Coltona mógby padać
deszcz. Po pierwsze, w Kalifornii w ogóle rzadko pada,
a po drugie, byo nie do pomyślenia, żeby przyjęcie od-

bywao się w strugach deszczu!

Inez i jej pomocnica Nora Hickman pracoway bez

chwili wytchnienia. Owszem, przyrządzay posiki dla do-
mowników, ale od kilku dni przeganiay z kuchni każ-
dego, kto odważy się tam zajrzeć.

Na dziecińcu i w ogrodzie ustawiono trzy wielkie na-

mioty. Fontanna lśnia, migotay zawieszone na drzewach
świateka, w powietrzu unosi się zapach kwiatów.

W ogromnym salonie wzniesiono specjalne podwyż-

szenie dla orkiestry; drugie podwyższenie dla drugiej
orkiestry oraz dla mówców, którzy będą chcieli wygosić

przemówienie do jubilata zbudowano na dziedzińcu.

Poprzedniego dnia przyleciaa z Paryża ciotka Joego,

cudownie ekscentryczna, osiemdziesięcioośmioletnia Sy
bil, która natychmiast zażądaa, aby w caym domu roz-
stawiono popielniczki. Albo rodzina pozwoli jej palić,
albo wsiada w następny samolot i wraca do Francji.

Gdyby nie seks i papierosy, nie miaabym w życiu

background image

2 2 2 KASEY

MICHAELS

żadnych przyjemności oznajmia staruszka, mrugając
porozumiewawczo do Sophie.

Sophie znalaza kilka popielniczek. Potem odszukaa

ogrodnika Marca i poprosia go, żeby do wszystkich po-
koi dostarczy wazony z kwiatami; Meredith bowiem za-
rządzia, by kwiaty stay wyącznie w jej pokoju. W koń-
cu ustalia z Inez, aby przygotowano poczęstunek dla
dziennikarzy i fotografików obsugujących przyjęcie
pamiętaa ze wstydem, że poprzednim razem Meredith
po macoszemu potraktowaa przedstawicieli mediów.

Wreszcie wszystko byo gotowe. Inez upieka gigan-

tyczny tort na trzysta osób, ludzie z firmy cateringowej krą-
żyli po domu i ogrodzie, rozstawiając stoy i krzesa. So-
lenizant narzeka, że musi wożyć smoking, a żona soleni-
zanta od trzech godzin siedziaa zamknięta w swoim pokoju
z fryzjerem oraz przywiezioną przez niego wizażystką.

Jeszcze dwie godziny i zjadą się wszyscy zaproszeni

goście. Po sześciu lub siedmiu godzinach zaczną się żeg-
nać i rozjeżdżać do domów. Tyle pracy, tyle przygoto-
wań, kilka godzin zabawy, a potem...

No waśnie, co potem? Rand wróci do Waszyngtonu,

Drake wyjedzie gdzieś z jakąś tajemniczą misją. Amber

już ogosia, że nazajutrz rano wybiera się z przyjaciómi

w tygodniową podróż. Emily oczywiście zostanie, Re-
beka będzie od czasu do czasu wpadać z wizytą. A przy-
brane rodzeństwo? Chance, który zajmowa się sprzedażą
sprzętu rolniczego, znów ruszy w objazd stanu. Tripp,
wzięty pediatra, podejmie na nowo praktykę. Wyatt razem
z Randem poleci do Waszyngtonu obaj pracowali w tej
samej firmie prawniczej. A syn Emmetta, Blake Fallon.

background image

" SAMOTNY

WILK

2 2 3

który przed wieloma laty uciek z domu i zamieszka na
ranczu Coltonow, pewnie będzie zagląda raz na tydzień,
nie częściej, bo prowadzenie sierocińca w Hopechest wy-
peniao mu każdą wolną chwilę.

Czyli poza rodzicami i Emily w Hacienda del Alegria

zostanie tylko River James.

Może wkrótce przeprowadzi się do wasnego domu,

ale ten dom znajdowa się zaledwie o rzut kamieniem
od siedziby Coltonów i od niej, Sophie, która też nigdzie
nie wyjeżdża.

Chociaż... mogaby skorzystać z zaproszenia ciotki

Sybil i przez kilka miesięcy pomieszkać w Paryżu. Bya
to kusząca propozycja. Zamierzaa napisać książkę po-
święconą Hopechest; może we Francji, z dala od rodziny,
atwiej byoby jej zacząć?

Ciekawe, jak by się River zachowa? Czy próbowaby

ją powstrzymać? Czy prosiby, by zostaa? Przedtem nig-

dy nie protestowa, gdy znikaa z jego życia.

Kwiaty, Sophie rzeka Maya Ramirez, wchodząc

do pokoju. Bya prawie niewidoczna za ogromnym bu-
kietem skadającym się co najmniej z trzech tuzinów du-
gich czerwonych róż.

O rany! zawoaa Sophie, biorąc od Mayi ciężki

wazon. Jakie piękne! Twój ojciec je wyhodowa?

W ciemnych oczach Mayi rozbysy wesoe iskierki.
Bez przesady. Tata zna się na kwiatach, ale aż tak

dobry to nie jest. Poza tym, gdyby wyhodowa tak wspa-
niae róże, nikomu nie pozwoliby ich ściąć. Gdzieś tu

jest karteczka... Wskazaa maą biaą kopertę ukrytą

między pąkami. Muszę lecieć. Mama przeżywa zaa

background image

224

KASEY MICHAELS

manie nerwowe, co znaczy, że wszystko jest zapięte na
ostatni guzik i nie ma czym się zająć. Nie zapomnij,

Soph, że o szóstej, zanim przybędzie reszta gości, prze-
widziana jest uroczysta kolacja dla najbliższych. Przyje-
cha już senator Howard; razem z jubilatem waśnie na-
poczęli pudeko cygar od kongresmana Blakely'ego. Ma-
ma oczywiście narzeka, że zasmrodzą cay dom...

Sophie postawia wazon na toaletce i sięgnęa po biay

kartonik. Na kopercie widniao tylko jej imię; w środku
na podużnym kartoniku niewiele więcej: „Pytaaś, co jest
na górze. Przyjdź i zobacz".

Dziś? spytaa na gos. Krąży jak widmo, zasy-

pując mnie prezentami, i nagle wyskakuje z zaproszeniem?

Kąciki warg jej zadrżay, po chwili rozciągnęa usta

w szerokim uśmiechu. Czemu nie? Zdąży obrócić. Ko-
lano miaa na tyle sprawne, że moga normalnie prowa-

dzić samochód. Prysznic już wzięa, musi się tylko ubrać.
Inez nie potrzebuje jej pomocy. Hmm. Korcio ją...

Szlag by cię trafi, River!
Wciągnęa przez gowę prostą czarną sukienkę, po

czym poprawia ręką fryzurę, usiując nadać jej poprzedni
ksztat. Następnie pociągnęa usta szminką i krytycznym
okiem przyjrzaa się bliźnie na lewym policzku. Należy

ją starannie przypudrować...

E tam! mruknęa, uśmiechając się do swojego od-

bicia. Kto by się przejmowa? Nie ja! I rzeczywiście;
byo jej zupenie wszystko jedno, czy blizna jest wi-
doczna czy nie. Jak się komuś nie podoba, to niech
nie patrzy.

Sophie! zawoaa Emily, zauważywszy, jak siostra

background image

SAMOTNY WILK

225

biegnie przez salon. Ciocia Sybil mówi, że brakuje na
zewnątrz popielniczek. Co mam zrobić?

Powiedz, żeby zaczęa żuć tytoń! Wtedy wystarczy

splunąć byle gdzie! rzucia przez ramię Sophie. Z ha-

czyka przy drzwiach chwycia kluczyki samochodowe.

Splunąć...? Ależ...

Emily obejrzaa się za siebie, lecz Sophie już nie byo.

Wytężya such. Przez moment syszaa odgos kroków na
żwirowym podjeździe, a potem charakterystyczny pisk opon.

Stoimy w miejscu, prawda, Martho? spytaa Louise

Smith. Wiemy, że moja babka miaa na imię Sophie. Wie-
my, że widziaam siebie w ogrodzie. A waściwie, że wi-
dziaam dwie Louise. Od pewnego czasu nie posunęyśmy

się naprzód... Dlaczego chcesz zrezygnować z hipnozy?

Martha Wilkes odożya notes, w którym zapisywaa

swoje spostrzeżenia, i popatrzya Louise prosto w oczy.

Dobrze wiesz dlaczego odpara. Z powodu bó-

lów gowy. Tych strasznych migren, na które cierpisz.

Bóle gowy dawniej też miewaam.
Codziennie?

Chyba nie. Posuchaj, Louise. Dobrze,

że internista przepisa ci coś, co skutkuje, ale to są bardzo
silne leki. Nie chcę, żebyś się nimi trua. Jesteś coraz
chudsza, śnią ci się w nocy koszmary. To naprawdę nie
ma sensu. Hipnoza za bardzo cię stresuje. Jako psycholog
i jako twoja przyjacióka uważam, że trzeba przystopo-
wać. Przynajmniej dopóki migreny nie ustaną.

Louise z trudem powstrzymaa zy.
Tak bardzo chciaam znów zobaczyć tę dziewczyn-

kę, ale Patsy... ona mnie odpycha, przysania mi obraz.

background image

2 2 6 .

KASEY

MICHAELS

To dziwne uczucie. Mam wrażenie, jakbym siedziaa
w kinie i oglądaa siebie na ekranie. Jakbym jednocześ-

nie bya aktorem i widzem. Potrząsnęa gową. Boże,

jak strasznie tęsknię za tą maą.

Z okna sypialni River dojrza nadjeżdżający samo-

chód. Wolnym krokiem ruszy na dó po schodach, wma-
wiając sobie, że wcale się nie denerwuje, że serce mu
nie omocze, a pot nie spywa po plecach.

Podniós rękę do czarnej jedwabnej muszki, z którą mę-

czy się przez dwadzieścia minut, zanim udao mu sieją prosto
zawiązać. Ostatni raz występowa w smokingu, kiedy towa-
rzyszy Sophie na balu maturalnym. W pożyczonym smo-
kingu, pożyczonej krawatce pod szyją i pożyczonych skó-
rzanych butach, które skrzypiay przy każdym kroku.

Teraz by waścicielem smokingu, waścicielem czar-

nych onyksowych spinek i waścicielem lśniących skórza-
nych butów, które zważywszy na cenę nie miay prawa
skrzypieć. Cakiem nieskromnie uważa, że śnieżnobiaa ko-
szula niezgorzej się prezentuje na tle jego opalonej skóry.
Przez moment waha się, co zrobić z wosami; po namyśle
związa je cienkim czarnym rzemykiem.

Choć elegancko ubrany, w niczym nie przypomina

Cheta Wallace'a. Zresztą, ku jego zdziwieniu, strój wcale
mu tak bardzo nie przeszkadza; zresztą trudno, aby co-
dziennie, niezależnie od okazji, paradowa w spranych
dżinsach i zakurzonych kowbojskich butach.

Usysza, jak samochód zatrzymuje się przed domem.

Policzywszy w myślach do dziesięciu, otworzy drzwi,
akurat gdy Sophie zbliżaa się do werandy.

background image

SAMOTNY WILK

227

Wyglądasz przepięknie rzek, patrząc, jak ostroż-

nie podciąga suknię, aby jej nie przydeptać.

Wyglądam tak, jakbym wystroia się w dwie mi-

nuty. I mniej więcej tyle mi to zajęo. Podniosa wzrok;
na jej twarzy pojawi się wyraz oszoomienia. Boże...

szepnęa. Nie wierzę... nie wierzę wasnym oczom.

Co? Aż tak źle?
Potrząsnęa gową, po czym z trudem przeknęa ślinę.
Przeciwnie, wyglądasz bosko, jakbyś mia zamiar

zdeprawować poowę żeńskiej populacji. Uśmiechnęa
się promiennie. Wiesz, najbardziej podoba mi się
abędź. Może dlatego, że sam go wyrzeźbieś.

Wyciągną do niej rękę.
Chodź, Sophie. Chodź ze mną na górę.
Baam się, że nigdy mnie nie zaprosisz powie-

dziaa cicho i mijając go, wesza do środka.

Meredith przekręcia gowę w lewo, w prawo, potem

w lusterku, które Frank trzyma, obejrzaa misternie upię-
ty kok peen fantazyjnych pukli i loków.

Idealnie. Po

prostu idealnie, Frank pochwalia mi-

strza grzebienia. Jesteś geniuszem.

Nie bez znaczenia jest osoba, którą czeszę rzek

fryzjer, chowając lusterko do bocznej kieszeni póciennej
torby. O loki może się pani nie martwić. Ten lakier

jest świetny. Mocno trzyma, ale nie skleja wosów. Zre-

sztą zostawię go pani. Postawi pojemnik na toaletce.

Przekona się pani, jakie to cudo.

Dziękuję, Frank.
Meredith wstaa z fotela i zsunęa jedwabną pelerynę

background image

2 2 8 KASEY

MICHAELS

w lamparcie wzory, którą Frank na czas pracy okry jej
ramiona. Pod spodem miaa na sobie różową suknię w ja-
skrawozielone pasy sięgającą ziemi, rozciętą od dou do
poowy uda, a od góry niemal po pępek. Dugie rękawy

jakby jeszcze bardziej podkreślay gębokość dekoltu.

Podniosa z toaletki zoty naszyjnik wysadzany bry-

lantami, który Joe podarowa żonie z okazji dwudziestej
rocznicy ślubu, i bez sowa podaa go Frankowi, nasta-
wiając szyję. Następnie wsunęa do uszu jednokaratowe
brylantowe kolczyki.

Jak wyglądam? Obrócia się wokó wasnej osi.
Frank pociągną dugi, luźno skręcony lok opadający

wzduż jej policzka.

Jak marzenie. Nic dodać, nic ująć.
A ja bym dodaa. Po kolejnym karaciku! oznajmia

ze śmiechem Meredith, po czym wyjęa z szuflady kilka
studolarowych banknotów. Ocierając się o Franka, wsunęa
mu pieniądze do kieszeni koszuli. A teraz zmykaj. Muszę
wypić kilka martini, bo inaczej nie wysiedzę przy stole.

Tak jak tego po nim oczekiwano, Frank bysną zę-

bami w uśmiechu i zaczą pośpiesznie zbierać grzebie-
nie. Po chwili, skinąwszy gową na wizażystkę, która nie
mając nic do roboty, piowaa sobie paznokcie, ruszy
w stronę drzwi.

Meredith zostaa sama. Nareszcie! Ponownie wyciąg-

nęa szufladę. Tym razem wydobya cienką szklaną fiol-
kę. W środku by przezroczysty pyn.

Cholerna sukienka mruknęa, poklepując się po

biodrach. Gdzie ja, do diaba, mam to wsadzić? Po-
patrzya na swoje odbicie w lustrze. Nie tam, gdzie

background image

SAMOTNY WILK 229

zazwyczaj chowa się drobiazgi, bo tego, w co się je cho-
wa, nie mam na sobie.

Marzya o drinku, ale wiedziaa, że najpierw na

trzeźwo! musi rozwiązać problem fiolki.

Do torebki? Bez sensu ciągnęa monolog. We

wasnym domu, na wasnym przyjęciu, gospodyni nie
chadza z torebką w ręku. Zostawić w szufladzie? Zbyt
ryzykowne. Mogę nie mieć czasu, żeby zajrzeć tu przed
toastem. Psiakość!

Nagle utkwia spojrzenie w pojemniku z lakierem do

wosów. Hm, może się uda! Frank powiedzia, że nic nie
zburzy jej fryzury, ani prawdziwych loków, ani tych do-
czepionych. Usiadszy przed lustrem, sięgnęa po leżące
na toaletce spinki. Uniosa skręcony kosmyk, owinęa
nim fiolkę, po czym zabezpieczya ją trzema prawie nie-
widocznymi spinkami.

Ponownie spojrzaa na swoje odbicie w lustrze. Do-

skonale, ale ostrożności nigdy nie za wiele. Na wszelki
wypadek spryskaa wosy lakierem, odczekaa chwilę
i potrząsnęa gową.

Masz

rację, Frank. Ten lakier rzeczywiście jest świetny.

Naprawdę sam to wszystko zrobieś? spytaa So-

phie, rozglądając się dookoa.

Leżaa na środku ogromnego óżka. River leża obok,

wsparty na okciu, i też rozgląda się po pokoju. Drew-
niane podogi, seledynowa tapeta na ścianach, w oknach
biae muślinowe zasony. No i meble: dziewiętnastowie-
czna toaletka z drewna wiśniowego, którą wypatrzy
w Prosperino, komoda, którą sam zbudowa, sekretarzyk

background image

2 3 0 KASEY

MICHAELS

z miedzianymi okuciami, który jak podejrzewa
przypadnie Sophie do gustu, i oczywiście wielkie ma-
żeńskie oże z biaą narzutą w polne kwiaty.

Podoba ci się?
Co, takie ohydztwo? spytaa, trącając go żartob-

liwie w bok. Nie bądź śmieszny! Jestem oczarowana.
A nie przyszo ci do gowy, że tylko dlatego się z tobą
kochaam? Bo tak bardzo zachwyci mnie ten pokój?

E tam! Nie daabyś się przekupić. Pogadzi ją

czule po ramieniu. Zresztą przyjechaaś tu nie z po-
wodu pokoju, ale dlatego, że wzruszy cię abądek.

To prawda. Przekręciwszy się na bok, ujęa go

za rękę. Powiedz: kochasz mnie?

Kochasz mnie? powtórzy i bojąc się, że go za-

atakuje, szybko przygniót ją swoim ciaem. Kochasz
mnie, a ja kocham ciebie. I będę kocha przez następny
milion lat.

Pogaskaa go po policzku.

Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Tyle straconego

czasu...

Przez

ciebie, zotko. Pocaowa ją w czubek nosa.

Bo ja jestem... jak to powiedziaaś? Najwspanialszy?

Och, bez przesady. Tak mi się tylko wypsnęo.

Uśmiechnęa się. Ale wiem, do czego zmierzasz. Chcesz,
żebyśmy przeszość puścili w niepamięć i skoncentrowali
się na przyszości. Zgadam?

Nie chcę nic puszczać w niepamięć, Sophie sze-

pną. Oczywiście, że wolę pamiętać rzeczy dobre niż
ze, ale wszystko zożyo się na to, że jesteśmy tu teraz
razem. I radości, i smutki.

background image

SAMOTNY WILK

2 3 1

Jesteś niesamowity, wiesz?
Znów ci się wypsnęo?
Parsknęa śmiechem; po chwili spoważniaa.
Nie spytasz, River?
O co? Delikatnie kąsa ją w szyję.
Zamknęa oczy, rozkoszując się dotykiem jego warg.
O test. Czy sobie zrobiam. Nie jesteś ciekaw?
Nie. Podniós gowę. A wiesz dlaczego? Bo

wynik nie ma znaczenia. Kocham cię i pragnę cię po-
ślubić. Jutro, dziś, jak najszybciej. Dziecko nie wpynie
na moją decyzję. Liczysz się tylko ty.

Och, Riv. Zamrugaa oczami, usiując pozbyć się

ez. Ja też cię kocham. I dlatego ci powiem. Zrobiam
test i wyszo, że...

Przyoży palec do jej ust.
Później szepną.
Dopiero kiedy skinęa gową, cofną doń, a na miej-

sce palca przytkną wargi.

Nie dotarli na zaplanowaną przed przyjęciem uroczy-

stą kolację dla rodziny. Najpierw znów się kochali, potem
przez kwadrans chodzili na czworakach, szukając ony-
ksowych spinek do mankietów.

Spóźniliście się powiedzia Rand, kiedy w końcu

dojrza Rivera przy barze w ogrodzie. Zaożyem się
z Drakiem o pięć dolców, że ogosicie dziś z Sophie
swoje zaręczyny. I co, wygram?

Trzeba byo zaożyć się o dziesięć odpar River,

uśmiechając się od ucha do ucha.

W jednej ręce trzyma szklankę piwa, w drugiej szklan

background image

2 3 2 KASEY

MICHAELS

kę oranżady nie liczy, że w barze znajdzie mleko. Zresztą

Sophie nikomu nie chciaa na razie mówić o ciąży. Obieca

jej, że zachowa tę radosną nowinę w tajemnicy, podejrzewa
jednak, że dugo nie podoa, bo rozpierao go szczęście.

On, którego wszyscy uważali za samotnika, przestanie nim
być. Wkrótce będzie mia rodzinę...

Poczekamy, aż skończą się toasty i dopiero wtedy

ogosimy, że zamierzamy się pobrać.

Świetnie, stary. Rand silnie klepną Rivera w ple-

cy. Wiedziaem, że można na ciebie liczyć. Gratulacje.

Sophie staa koo syna Grahama, Jacksona, i obser-

wowaa krzątaninę przed ustawioną w ogrodzie sceną.
Gwiazdy lśniy na niebie, powietrze pachniao kwiatami,
a po dziedzińcu krążyli elegancko ubrani goście.

W tym

jaskrawym stroju wyróżnia się pośród tumu,

prawda? Jackson wskaza kieliszkiem w stronę Meredith.

Zdecydowanie przyznaa Sophie.
Nagle zauważya, jak matka nerwowym ruchem pod-

nosi rękę do czoa i przygadza loki. Czyżby rozbolaa

ją gowa? Może powinna do niej podejść, spytać, czy

wszystko w porządku? Ale zanim wykonaa krok, zoba-
czya przy swoim boku Cheyenne James.

Mój braciszek wygląda dziś wyjątkowo urodziwie

oznajmia Cheyenne, mrugając do Jacksona. I promienieje
radością. Trochę jak Sophie. Nie sądzisz, Jackson?

Jackson zmarszczy zdezorientowany czoo.

Czyżby mnie coś ominęo? spyta.

Obie kobiety wybuchnęy śmiechem. Po chwili doą-

czy do nich River.

background image

SAMOTNY WILK

2 3 3

Cześć, siostrzyczko powiedzia, cmokając Che

yenne w policzek. Co was tak cieszy?

Ty odpara Cheyenne. I niech ci się nie zdaje,

że coś przede mną ukryjesz, bo czytam w twoich my-
ślach. Przeniosa spojrzenie na Jacksona. Kotku, mo-
że byśmy się czegoś napili, co? O, jest Rebeka! Muszę
z nią pogadać. Jackson, bądź tak miy i skombinuj mi
coś zimnego. Będę tam, z Rebeką.

Dlaczego pozwalam, żeby one wodziy mnie za

nos? spyta Jackson, odprowadzając Cheyenne wzro-
kiem. Jej dugie, kruczoczarne wosy koysay się zmy-
sowo przy każdym kroku. Sympatyczna dziewczyna.
Dlaczego nikt mi jej wcześniej nie przedstawi?

Dlatego, że pracujesz dwadzieścia sześć godzin na

dobę, dbając o interesy Coltonów odpara Sophie.
A Cheyenne potrafi czytać w myślach, prawda, Riv?

Prawda. Ma duże zdolności telepatyczne.
Jackson obejrza się przez ramię, ale Cheyenne znik-

nęa w tumie.

Jeśli jest, jak twierdzicie, będzie wiedziaa, że po-

szedem spenić jej życzenie. Chyba lepiej, żebym sko-

rzysta z barku w gabinecie Joego? Bo tu w ogrodzie
trudno będzie dopchać się do lady, a zaraz zaczną się
przemówienia...

River wzią Sophie za rękę i podeszli bliżej sceny.

Twoja mama wygląda rewelacyjnie.

Sophie wspięa się na palce, usiując dojrzeć matkę,

ale ni stąd, ni zowąd widok zasoni jej Emmett Fallon.

Przepraszam, nie zauważyem cię, Soph. Muszę na-

penić kieliszek. Zaraz zaczną się toasty...

background image

2 3 4 KASEY

MICHAELS

Oddali się pośpiesznie w stronę drzwi, za którymi

znikną Jackson.

Kretyn mrukną pod nosem River. Jak się czu-

jesz, mamuśku?

Dobrze odpara Sophie. Ale jak jeszcze raz na-

zwiesz mnie mamuśką, to pożaujesz. Cmoknęa go
w policzek. Boże, istny dom wariatów. Mama zapro-
sia... Spójrz, Riv! Tata wchodzi na scenę. Razem z ma-
mą. Myślisz, że będzie przemawia?

Chyba tak. Meredith trzyma dwa kieliszki szampa-

na. Podejdźmy bliżej.

Meredith, oświetlona blaskiem reflektorów, wyglądaa

przepięknie. W pewnej chwili podaa mężowi kieliszek
zocistego pynu, potem podniosa rękę do wosów i przy-
gadzia je, uśmiechając się promiennie.

Czekamy, solenizancie! zawoa ktoś z tumu.
Wszyscy zaczęli klaskać.
Starczy, kochani, starczy uciszy zebranych Joe.
Sophie suchaa ojca ze wzruszeniem. A to zażarto-

wa, a to zadrwi z samego siebie, to znów mówi po-
ważnie. Na koniec podziękowa gościom za przybycie.

Kto wie, może w tej sytuacji dożyję sześćdziesią-

tych piątych urodzin?

Sto sześćdziesiątych piątych!

Sophie odwrócia się. Rand puści do niej oko.

Syszysz, tato? Sto sześćdziesiątych piątych!
Joe wybuchną śmiechem i wzniós toast.
W porządku. Niech i tak będzie.
Sophie przysunęa szklankę do ust i popatrzya na Ri

vera, kiedy nagle powietrzem wstrząsną huk. Odruchowo

background image

SAMOTNY WILK 235

spojrzaa na scenę i zobaczya, jak Joe osuwa się na zie-
mię, jedną ręką obejmując Meredith.

Tato! wrzasnęa Sophie i trzymając Rivera za rękę,

przeciskaa się przez zdezorientowany tum. Tatusiu!

W maej, ciemnej sypialni w Missisipi Louise Smith

poderwaa się na óżku, przycisnęa ręce do policzków
i zaczęa rozdzierająco krzyczeć.

Jej krzyk niós się echem po caym domu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01 Michaels Kasey Samotny wilk
Michaels Kasey Ród Coltonów 01 Samotny wilk
Drozd Wołodymyr Samotny wilk
35 Samotny wilk
Michaels Kasey Pieniądze to nie wszystko
Michaels Kasey Eskapada
Michaels Kasey Flirt z panną młodą
Sandemo Margit Opowieści5 Samotny Wilk (Mandragora76)
Sandemo Margit Opowieści 35 Samotny wilk
ebook Margit Sandemo 35 Samotny Wilk
(Opowieści 35) Samotny wilk Margit Sandemo
R192 Michaels Kasey Flirt z panną młodą
Michaels Kasey A potem ślub
Sandemo Margit Opowieści 35 Samotny wilk
Michaels Kasey Savannah
Michaels Kasey Flirt z panną młodą
Michaels Kasey London Friends 03 A potem ślub

więcej podobnych podstron