B2 Boze Narodzenie


ż
Boże Narodzenie (J 1,1-18)
KIM JEST TO DZIECIĘ?
O tym decydującym wydarzeniu dla nas wszystkich wierzących i nie, ewangelista napisał tylko parę linijek. Bóg przychodzi, by "rozbić swój namiot" pośród ludzi, a ewangelista potrzebuje na to tylko parę linijek; czyżby sam nie dostrzegał doniosłości tego faktu? Realia tego faktu znamy wszyscy dokładnie, zawierają się one w chronologii. Stworzenie, upadek, wielka obietnica, potęgujące się wyczekiwanie i wreszcie - Józef i Maryja, spis Cezara Augusta. Bóg przyszedł do nas w bezprzykładnych warunkach. I nie lękajmy się tego, nikt nie może być zaskoczony (chyba, że nic nie rozumie), ponieważ Bóg jest wierny swojemu przymierzu, które zawarł z ludzkością w Jezusie Chrystusie - skoro raz obiecał, że przeznaczeniem człowieka jest życie wieczne. Tylko człowiek może odstąpić od miłości Bożej! A czy ustąpi książę ciemności, który jest "ojcem kłamstwa"? Prawdopodobnie nie ustąpi, ale być może za naszą przyczyną jego argumenty stracą na sile. Być może ludzkość otrzeźwieje słysząc teraz płacz tego Dziecka, aby potem usłyszeć to Słowo, w którym Bóg powiedział wszystko człowiekowi. Ten fakt odczytujemy co roku na nowo i to odczytywanie nie potrafi znudzić, gdyż daje nowe wymiary, nie zauważone poprzednio szczegóły, pogłębiające przeżycia - elementy. Małe Betlejem stało się miejscowością, którą od tej chwili bardzo szybko kojarzymy Z momentem wejścia w ludzki świat, świat czterech miliardów twarzy, którym nie zawsze towarzyszy sympatia. Wyrazem tego był żłóbek, pasterze, bieda. Gdyby Zbawiciel przyszedł dwa tysiące lat później -w Warszawie, Wałbrzychu czy Nowym Jorku - czy byłoby inaczej?
Kilka lat temu Telewizja Francuska nadała ciekawy program. Kamery telewizyjne ustawiono przed wyjściem z dużego sklepu, z którego wychodzili bogaci ludzie z wieloma świątecznymi zakupami. Miody człowiek pytał niektórych: "Czy moglibyście pomóc młodemu małżeństwu, które przybyło do Paryża z Palestyny? Są w trudnej sytuacji. On ma na imię Józef, ona Maryja i spodziewa się dziecka". Wszyscy mieli jakieś trudne zadania, pilne obowiązki, gdzieś się wszyscy - w ten czas świąteczny - spieszyli. To nie jest analogia! To jest rzeczywistość. Ludzkość chce Boga. W konkretnej sytuacji woli jednak, by był On bardziej nieobecny, mniej bezpośredni, raczej historyczny niż dzisiejszy.
Tylko kilka linijek, a reszta to "biała kartka", którą spieszymy się zapisywać naszymi słowami, mimo że opowieść o Narodzeniu zdaje się dopuszczać wyłącznie czułość, słodycz i myśli bardzo pocieszające. Jeśli to święto oczyścimy z podejrzanego sentymentalizmu, okaże się bezlitosnym potępieniem "naszego Bożego Narodzenia", nadętego retoryką, wypchanego lukrowatą poezją, ładną choinką, bogatego w różnokolorowe świecidełka i tanie wzruszenia. Nasze Boże Narodzenie to niekończący się scenariusz, naładowany pospolitością, z tonami sentymentałizmów, ludowych obyczajów, tandety i kiczu.
Służy to święto jako pretekst, aby nadać połysku naszej religijności, aby odkurzyć nasz "mundur" chrześcijański, by uporządkować nasze kontakty z biednymi, może poprzez podanie im wieczerzy wigilijnej (nie mówię o złych intencjach!). Jednym słowem, by upewnić się, że jesteśmy ludźmi przyzwoitymi. By wejść na scenę i odegrać rolę człowieka dobrego, a nawet społecznie zaangażowanego. Nasze przebogate "Boże Narodzenie" doprowadziło do zubożenia prawdziwego Bożego Narodzenia.
"Gdy głęboka cisza zaległa wszystko..." Cisza jest naturalnym otoczeniem dla zstąpienia Słowa, a my ją zakłócamy wystrzałem miliona korków szampana. Nie było dla nich miejsca, więc rodzi się poza miastem, tak też będzie z Jego śmiercią. Uważamy za swój obowiązek oburzać się na tych, którzy zatrzasnęli przed Nim drzwi. Może to być jednak fałszywym oburzeniem albo wygodnym alibi. W rzeczywistości czynimy coś o wiele gorszego. Nauczyliśmy się dobrych manier i budzi w nas odrazę gest pozostawienia Go za drzwiami. W swoim działaniu jesteśmy bardziej perfidni niż ci, którzy pozostawili Go na dworze, W jaki sposób to czynimy? Chrystus przynosi nam światło. Jednak zdajemy sobie sprawę, że to światło jest niewygodne, będzie "szperało" w zakątkach naszej duszy i mówiło o sprawach, które wolelibyśmy, aby były ukryte. Ono obnaża nasze nędze i niedostatki, nasze podłości. Ono jeszcze żąda zmiany kierunku naszego życia. Więc staramy się "konkurować" z tym światłem. Przeciwstawiamy mu kolorowe lampiony, girlandy. Po prostu tandetę.
Chrystus przynosi nam również radość, gdyż dla człowieka otwiera się możliwość, która mogła wydawać się szalona. Bóg staje się człowiekiem, by człowiek dotknął boskości. Chrystus przyszedł, aby przynieść szczęście, a my uważamy Go w głębi ducha za Intruza. On przeszkadza nam "w zabawie". Zatruwa pokarm ziemski naszych przyzwyczajeń i złych skłonności. Trzeba za wszelką cenę "uwolnić" Boże Narodzenie. Trzeba przemieniać się w światło, w radość. Nie być odpychającymi, surowymi i odstraszającymi stróżami prawdy i moralności. Nie mamy być strażnikami, policjantami, ale świadkami. Mamy umożliwić zrozumienie, że posłanie Chrystusa przynosi zbawienie, a nie potępienie. To jest orędzie radości, a nie smutku. Zwłaszcza dzisiaj to odczuwamy.
Przede wszystkim trzeba nam się przejrzeć w tych kilku Łukaszowych linijkach. Odzyskać ich prostotę. Odrzucić nasze nadęte i skomplikowane Boże Narodzenie, aby odkryć to autentyczne i ubogacić się jego ubóstwem. Bo jako pierwszym objawia się tym, co żyli jakby na marginesie społeczeństwa: pasterzom i koczownikom. Ludzie "pobożni" - faryzeusze patrzą na nich krzywo, gdyż są niewykształceni i nie mogą znać Prawa , są więc "poza" religią, są skazani na potępienie. Co za nietakt! Widać, że Jezus od samego początku wprowadza zmiany. Daje nam do rozumienia, że nasza tabela kolejności nie odpowiada Jego.
Wielcy w Jego oczach są mali. Wyłączeni mają szczególne przywileje, mój żłóbek jakoś nie "działa", odczuwam jakieś zakłamanie, defektu ie potrafię określić. Od lat staram się, jak mogę. Na każde Boże Narodzenie jakaś nowość. Koszty się nie liczą. Przyjaciele są zdumieni. Zwielokrotniam ilość światełek, zużywam mnóstwo papieru. A żłóbek dalej nie "działa". Dlaczego? Przyszedł do mnie człowiek pogrążony w rozpaczy, Spławiłem go w pośpiechu rzucając kilka pobożnych słów refleksji, jakieś głupstwa pełne hipokryzji. Nie miałem czasu. Idąc na Mszę natknąłem się a biedaka obdartego, źle ubranego. Uderzył mnie zapach wina. Więc złożyłem Mu "moją" jałmużnę i zdążyłem wysłuchać "mojej" Mszy. Z daleka zauważyłem kogoś, z kim się wczoraj pokłóciłem - obszedłem go z daleka, aby się mu nie kłaniać. Byłem świadkiem wielkiej niesprawiedliwości . Milczałem. W tych sprawach potrzebna jest rozwaga - nie chcę, aby wzięto mnie za wywrotowca. W domu stwierdziłem, że żłóbek dalej nie "działa". Ale już odkryłem "zakłócenia"! Człowiek pogrążony w rozpaczy, biedak spotkany przed kościołem, podłe milczenie - oto te zakłócenia. Przecież ciągle musiałem iść swoją drogą.
Mówi się, że przyszedł po to, aby nas zbawić, ale zbawienie nie polega na mechanicznej przeprowadzce. Polega na tym, aby człowiek w tym nowym świecie i jako powtórnie narodzony mógł powiedzieć: jestem u siebie, na swoim miejscu, bo się w tym "domu wieczności" urodziłem. Jak ( hrystus przychodząc na ten świat zdobył sobie w nim prawo obywatelstwa, tak i człowiek winien być powtórnie narodzony.
Narodzony Zbawiciel mówił o potrzebie powtórnego narodzenia z wody i z Ducha. Czy widać to nowe narodzenie w chwili chrztu dziecka? Czy da się je zaobserwować po szczerym i serdecznym: przepraszam i żałuję?
Obraz Matki Maryi z Dzieciątkiem to tylko pół obrazu. Druga część to Obraz Ojca, który stworzył niebo - nie strop usłany gwiazdami - ale Syna oczekującego na przyjście braci i Ducha Świętego, który przez łaskę i miłość daje "drugie narodzenie". Obraz pierwszy bez drugiego byłby niezrozumiały. Bóg, który swą nieskończoność rzuca w kajdany materii, skazuje na ucieczkę do Egiptu, na narodzenie w stajni, na śmierć na krzyżu. Kto tego nie rozumie, jakże może odkryć prawdę dzisiejszej uroczystości?

Niedziela Świętej Rodziny (Łk 2,22-40)
WSPÓŁCZESNE ZAGROŻENIA RODZINY
Kościół w dzisiejszym świecie daje w Świętej Rodzinie przykład świętego i dobrego życia. Ukazuje, jak ognisko domowe może być azylem pokoju i bezpieczeństwa. Każdy realizuje swoje zadania, nie siląc się na "zastępowanie" innych. Czy chcemy, czy nie, nasza kultura i Bóg już rozdzielił role.
Maryja i Józef prowadzący Jezusa z domu rodzinnego do świątyni, to mądrzy i znakomici wychowawcy. Prowadzą to Dziecię i według zwyczajów przodków - zachowują tradycję. Tu chodzi o kanony zachowania, bo gdy ich zabraknie - popatrzmy na naszą młodzież. Zagubienie -totalne zagubienie! Kiedyś było tak, że szkoła uczyła czegoś innego, podwórko coś innego sugerowało, a w domu rodzinnym coś innego się słyszało. Jednak nie było przerażającego mętliku w głowach, bo silna była rodzina, miała największy autorytet i tam się słyszało prawdę.
To jest efekt źle pojętej "demokracji" i bardzo wypaczonej wizji wolności, którą bardzo często się kojarzy z samowolą. Tak pojęta wolność prowadzi do ubezwłasnowolnienia przez pozory dobra albo piękna. Człowiek jest pozornie "wolny", a w zasadzie jest "tylko" uzależniony. To jest bardzo proste do wytłumaczenia. Strategia szatana do czego się sprowadza? Aby właśnie ukazywać, że coś jest bardzo niewinne, przystępne to znaczy dozwolone i dobre. Że nie może być żadnych złych konsekwencji zaafirmowania czegoś, przyjęcia za swoje. To takie "dobre", łatwe do przyswojenia i dające tyle przyjemności. Dlaczego nie!
Kto uważa, że właśnie to nie jest szkodiwe - ten już przegrał. A ja się zapytam bardzo prosto: a gdzie są korzyści, dobre skutki? Ratunek leży w dobrym wychowaniu, a jego nieodłączną częścią jest właśnie tradycja. Więc Święta Rodzina wypełnia tradycję. Rodzina - kiedyś taka stabilna i mocna swoją ortodoksyjnością, dzisiaj jest bardzo zagrożona tak wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Wszystko się sprzysięgło przeciw rodzinie - środki masowego przekazu, nawet szkoła, ogromny zalew sieczki kulturalnej i moralnej "z Zachodu", w którym pokładamy tyle nadziei - tylko że ta nadzieja ma wymiar bardzo materialny - ciągle chodzi o łatwiejsze życie nawet za cenę rezygnacji z tego, co było naszą siłą. Głośna jest dzisiaj sprawa bojkotu zorganizowanych mądrych ludzi, odnośnie sprzedaży pewnej ilości periodyków nie najwyższych lotów, a nawet więcej - szkodzących zdrowiu psychicznemu młodzieży. Pewna grupa ludzi chciałaby problem sprowadzić do dyskusji nad definicją zła, którego sprawa dotyka. Chcą się bardzo litować nad sprzedawcami, bo co oni są winni, przecież oni z tego żyją? Nie jest ważne zdrowie psychiczne młodzieży liczy się tylko mniejszy obrót i tym samym mniejsze wpływy do budżetu. To przykład, kiedy "kapitał" dominuje nad człowiekiem. Całkowite przestawienie hierarchii wartości! Te biedne istoty chyba nie wiedzą, że są tylko instrumentem w ręku pewnych ludzi. Trzeba chronić dzieci wciągane przez współczesny świat - jakże często bezbożny i nieludzki, na bezdroża zagubienia i samozatraty. Patrząc na dzisiaj przedstawiony fakt zagubienia się Jezusa w świątyni musimy wskazać na inny rodzaj zagubienia, jaki ma miejsce w dzisiejszym świecie. Nierozdzielnie towarzyszy temu pojęcie "ucieczki", spółczesny człowiek bardzo często ucieka. Z miasta na wieś, w góry czy nad morze, z techniki w przyrodę, z wygody w prymityw. Wraca, ale po pewnym czasie znowu tęskni za ucieczką. Dla ludzi niedopasowanych i zagubionych istnieją jeszcze inne formy "ucieczki". W rozrywkę, w alkohol, w świat marzeń i fikcji. Ucieczka dotyczy także dzieci. Są wśród nich ucieczki prawdziwe i "takie na niby". Jeśli te uciekają-dzieci mają dobrych rodziców, dają się szybko odnaleźć. Gorzej, gdy tym dzieciom w domu jest naprawdę źle. Wtedy nie wracają szybko i chętnie. A jeśli wracają to gubią się inaczej, odchodzą inaczej, stają się obce będąc jeszcze z rodzicami. Właściwą drogę, której nie poznali ogóle lub ją zagubili może wskazać im ktoś, kto ich naprawdę i bezinteresownie kocha.
Jezus zagubił się rzeczywiście, choć nie uciekał i wcale nie chciał rodzicom zadawać bólu. Co więc kierowało Jego działaniem i decyzją? Tego możemy się tylko domyślać. Łukasz bardziej opisuje sytuację rodziców, niż motywacje Jezusa. Poszukiwanie zakończone powodzeniem stanowiło z naddatkiem wyrównanie bólu. Jezus wyjaśnia swoje niknięcie" i parodniowe zatrzymanie się w świątyni trudną dla nas do zrozumienia racją: "Powinienem być w tym co należy do mego Ojca" - wyjaśnienie nie wystarczyło także Jego rodzicom: "Oni nie zrozumieli tego, co im powiedział". Czy Im to próbował wyjaśnić - nie wiemy. Ale sens tego odejścia Maryja zrozumie, gdy będzie się żegnał, aby rozpocząć publiczną działalność. A jeszcze lepiej zrozumie, odczuje sens Jego odejścia ku sprawom Ojca, gdy Go ujrzy przybitego do krzyża. To właśnie z perspektywy krzyża widać bardzo dobrze, co to znaczy być w sprawach Ojca".
Zastanawia mnie jeszcze jeden fakt, że Jezus nie dał poznać i odczuć swoim rodzicom swojej wielkości, przynajmniej tym nie tłumaczył jego zachowania. Nasuwa się pytanie: czy z tego sobie nie zdawał sprawy? Przeczy temu bardzo dojrzała odpowiedź Jezusa udzielona Rodzicom. Święta Rodzina nosi w sobie piętno bólu, a choć jej cierpienia nie znajdują sobie podobnych w zwykłych rodzinach, jest ona wzorem dla wszystkich. Oto św. Józef przyjmuje jako swoje dziecko Jezusa, którego Bóg zesłał bez jego udziału. Józef to czyni, by okazać posłuszeństwo Bogu. Matka, której przepowiedziano, że miecz boleści przeniknie jej duszę, oddaje bez wahania Syna Ojcu. Syn zaś uznaje za swego - boskiego Ojca, tak jednoznacznie, że nie musi tego mówić swoim ziemskim rodzicom. Bóg i posłuszeństwo Jemu to jądro, które zespala rodzinę bardziej, niż więzy cielesne między matką i synem. Dotychczas Syn był posłuszny rodzicom i stanie się nim na powrót, lecz posłuszeństwo Ojcu Niebieskiemu jest silniejsze od doczesnego posłuszeństwa. Rodzicom, którzy tego nie rozumieją przysporzy to męki poszukiwań, a jeszcze boleśniej zrani ich zapytanie: "Czy nie wiedzieliście?"
Jakże godni pochwały są ci rodzice, którzy prowadzą swoje dziecko do kościoła, którzy z nim przychodzą w niedzielę na Mszę św., którzy ukazują mu dobrego Boga, który kocha dzieci: "Pozwólcie dziatkom przychodzić do Mnie" A drugim miejscem, gdzie wychowują się dzieci, jest dom rodzinny. Może w domu brakować wielu rzeczy, tylko matki nikt i nic nie zastąpi. Św. Bernard powie, że "źle jest człowiekowi na ziemi bez ojca, ale beznadziejnie źle jest bez matki". Matka jest słońcem, które dom oświeca, ciepłem, które dom ogrzewa, cementem który go zespala. Tego w tej rodzinie nie brakowało - troski o należyty rozwój dziecka i troski o wychowanie religijne - te elementy zapewniają każdemu dziecku nie tylko piękny charakter, ale także świetlaną przyszłość. Gdyby rodzice zawsze o tym pamiętali, nie byłoby "uciekinierów" z rodzinnych domów, nie wychowywałaby dzieci ulica czy złe towarzystwo, ale wszyscy by tęsknili za domem rodzinnym jako oazą szczęścia, atmosferą życzliwości i miłości.
Rozmawiałem z ateistą. Dlaczego pan posyła dziecko na katechezę? "Może on tam usłyszy coś, czego ja nie usłyszałem. Chcę dla swojego dziecka dobra". Żeby coś wybierać trzeba mieć ogląd jak najszerszy. Bóg jeszcze nikomu horyzontów nie zawęził. Zapytajmy się: czy zawsze wynika jasno z naszego postępowania fakt, że chcemy dla swoich dzieci tylko dobra? Chwila zastanowienia działa na naszą niekorzyść. Przypatrzmy się Świętej Rodzinie. Prośmy dzisiaj małego Jezusa, aby pomógł nam to zrozumieć, że człowiek wychowuje się w dwóch domach: rodzinnym i w Domu Ojca. Rzeczą niedopuszczalną jest pozbawianie go przynajmniej jednego z nich.

Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi (Łk 2,16-21) MARYJA W KOŚCIELE
Trzeba to sobie bardzo wyraźnie i jednoznacznie uświadomić, że szystkie przywileje i tytuły Maryi pochodzą od Chrystusa i On jest ich źródłem. Nasze gesty pobożności kierowane pod Jej adresem, wszystkie wzbudzane są ze względu na Niego. Czy jest to modlitwa przed Najświętszym Sakramentem kierowana do Matki Nieustającej Pomocy, czy jakaś pielgrzymka do Jej sanktuarium - powodowane są one naszą iarą w Jezusa Chrystusa. I tylko przez Niego podejmowane. A naszym celem jest Chrystus. Niech mi już nikt nie mówi, że nasza religijność jest bardzo maryjna. My nigdy nie tracimy z oczu Chrystusa. A powodem najistotniejszym tego wywyższenia Maryi jest właśnie Boże Macierzyństwo, które dzisiaj wyznajemy szczególnie i czcimy. Dlaczego do tego przywiązujemy taką uwagę? Bo jest to zarazem nasze - ludzkie wywyższenie. Wszak to właśnie człowiek - w osobie Maryi został włączony w Boży plan zbawienia człowieka. To Ona w naszym imieniu podjęła to wielkie zadanie bycia człowieczą Matką Boga samego. Nie liczyła przy tym na żadne zasługi i jakieś przywileje. One stały się dopiero tego następstwem.
Wszyscy się zgodzimy na to, że Jej ufne - "Niech mi się stanie wedle słowa Twego" oraz pokorne - "Oto ja służebnica Pańska", pełne troski - "nie mają już wina" i bolesne - "a miecz boleści przeniknie twoją duszę" - życie, było, aż nadto dużą zasługą. Wystarczającą. W dość uproszczonym wykładzie kaznodziejskim mówi się niekiedy, że w Matce Bożej wierzący mężczyzna znajduje najdoskonalszy wyraz kobiecości, jakiej poszukuje jego natura, a kobieta - najwyższy i najbardziej idealny wzór matki. Mam co do takiego przedstawienia pewne zastrzeżenia. Wydaje się, że ani mężczyzna nie zachwyca się kobiecością Matki Bożej, ani współczesna kobieta nie szuka w Niej przede wszystkim wzoru. Nasza droga do Matki Boga jest nieco inna. Wynika z sytuacji nieustannie zbliżającego się zalewu, który zagraża, temu,co dzisiejszemu, temu, co polskie, temu, co europejskie. Ludzie niewierzący zagrożenia oczekują ze strony możliwej wojny, dewastacji i zatrucia przyrody, ze strony nie dających się opanować medycznie chorób naszego czasu, ierzący w Boga, wierzący w Boga Ukrzyżowanego i widzący pod krzyżem Syna stojącą Matkę przez wiarę wyczuwają, że śmierć Jezusa i Jego Zmartwychwstanie oraz udział w tych tajemnicach Maryi, to tama wystarczająca przed wszelkim zalewem panoszącego się zła. Ktokolwiek kiedyś zmagał się z falą morską ten wie, jak ona, mimo że do brzegu skierowana, od niego oddala, odpycha. Rozumiemy - ale tylko według prawideł wiary, że choćby świat się zmienił w ziemię pokoju, dobrobytu i wolności wszystkich ludzi - pozostanie zagrożenie - fala odpycha od brzegu, na którym stoi nasz Zbawiciel. Nie kobietę najcudowniejszą i najbardziej szlachetną widzi wierzący mężczyzna. Nie wzór macierzyństwa widzi w niej dzisiejsza kobieta. Widzą w Niej Matkę i Pomoc. W zasadzie to na jedno wychodzi. Pomoc i Matka w szarpaninie życia zewnętrznego i wewnętrznego oraz w rozterkach ducha. Pomoc i Matka, gdy grzech zaczyna nami władać, gdy nas dotyka choroba, niepokój albo lęk, samotność lub beznadzieja.
Boże Macierzyństwo Maryi daje Jej niedościgłą dla innego człowieka pozycję, wręcz obok Boga. Przez to staje się nam równocześnie tak bliska, że możemy Ją nazywać naszą Matką, matką Kościoła. Jezus, którego urodziła, przyjął nas za swoich braci. Złączył nas ze sobą tak głęboko, że staliśmy się jednym ciałem. Stał się naszą głową, ale także naszym Bratem, "pierworodnym między wielu braćmi", jak nazywa Go św. Paweł (Rz. 8,29). Tę prawdę przypomniał nam Apostoł w wysłuchanym Liście do Galatów: "Bóg zesłał swojego Syna, zrodzonego z niewiasty abyśmy otrzymali przybrane synostwo". W momencie kiedy Bóg stał się Synem Człowieczym, my z synów ludzkich przemieniliśmy się w synów Bożych. Miejscem i Pośredniczką tej wymiany stała się Maryja. Stając się za sprawą Ducha Świętego, synami Boga uzyskaliśmy równocześnie prawo zwracania się do Boga tak, jak Chrystus "Abba!". Ojcze nasz! To słowo jest jakby żywą pamiątką po Chrystusie, jest to "ipsisima vox", to znaczy Jego własny głos, który dotarł do nas bez żadnych zniekształceń. "Abba!" - tak wołał Chrystus. Częściej powinniśmy przypominać sobie o tym słodkim prawie i naśladować Chrystusa, gdy modlił się w agonii w Ogrodzie Oliwnym, czy w chwilach radości "Dziękuję Ci Ojcze". Ewangelia mówi nam też coś o Maryi: "Zachowywała wszystkie te sprawy". O jakie sprawy chodzi? Słowa i wydarzenia ostatnich dni. Narodziny Boga były czymś, co przechowywała w swoim sercu. One były dla Niej szkołą wiary. Kto wie ile razy Maryja powracała myślą do tych wydarzeń, do tego, co "pasterze opowiedzieli o tym, co im zostało objawione", aby czerpać siłę podczas tych trzydziestu długich lat spędzonych w Nazarecie. Lat ciężkiej pracy i milczenia. Ważną sprawą jest pamiętać o tym, że Maryja była doświadczana w wierze, żyła z wiary i w wierze wzrastała. Do wzrastania w wierze pomocne Jej było i tak być powinno i w naszym przypadku, Słowo Boże. Dwa razy Słowo stało się w Niej Ciałem. Po raz pierwszy fizycznie, gdy przez dziewięć miesięcy nosiła i pielęgnowała Je w sobie. Następnie stało się ciałem do końca życia w tym sensie, że każdy Jej gest, każda chwila życia były inspirowane Słowem Bożym. Maryja Je wiernie wypełniała. Sama stała się Słowem Bożym, które realizowało się w ciszy, na stała milcząca pod krzyżem i taka też była w Wieczerniku. My nie ożemy naśladować Maryi w tym pierwszym sensie, ale możemy lym drugim. Możemy w sercu przyjąć Słowo, strzec je i uczynić światłem dla naszych oczu, pożywieniem dla wzmocnienia życia wiary. Wróćmy do idei wymiany. Maryja w świetle dzisiejszego święta ukazuje się jako wspaniały prezent, jaki Bóg i ludzie wymienili na Boże Narodzenie. Bracia prawosławni zwracają się do Jezusa: "Cóż możemy Ci podarować za to, że stałeś się człowiekiem? Wszystkie stworzenia wyrażają Ci swoją wdzięczność: aniołowie śpiewem, niebo gwiazdami, pustynia stajenką. My zaś ofiarujemy Ci Matkę -Dziewicę". Pod koniec swojego ziemskiego życia "odwzajemnił" się Jezus dając nam Maryję za matkę: "Synu, oto Matka twoja".


2. Niedziela po Narodzeniu Pańskim (J 1,1-18)
POZNAĆ BOGA
Jeśli nie uczynimy pewnego oczywistego utożsamienia to ten fragment Ewangelii Janowej, jak i ona cała, będzie niezrozumiała i bardzo dwuznaczna. Słowem, Logosem jest Jezus!
Początkowe słowa są manifestacją aktu stworzenia świata, w którym Jezus jest nieodłącznym i koniecznym Czynnikiem. Stąd bardziej rozumiemy doksologię ze Mszy św.: "Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie ...". Dalej ukazane są cechy Słowa, a więc: moc Stwórcza, pełnia Życia, Światłość, królewskość. Słowo-Logos-Jezus jest On Protoplastą i Wykonawcą tryptyku zbawczego: stworzenia - odkupienia - paruzji. On nadaje sens powołaniu, przeznaczeniu ludzkości i celu do jakiego zmierza. Te cechy zostaną później rozwinięte w całej Ewangelii. Kto by chciał albo do tego dążył, odłączyć człowieka od Boga -popełnia zbrodnię, pozostawia człowieka w bezsensie, osamotnieniu istnienia. I nic mu wtedy nie jest zdolny ofiarować w zamian.
Skłaniamy się do pewnych podsumowań. To zawsze wywołuje posmak niedosytu. I to jest chwalebne! Należy podziękować Bogu - to należy do kultury - za chwile radosne oraz za trudne. Trzeba to zrozumieć, że trud i wysiłek przynoszący nam owoce, czynią z nich rzeczy najtrwalsze i najpiękniejsze. Cokolwiek wypracujemy, od Boga pochodzi (On nie jest sprawcą ciężkich doświadczeń, ale je dopuszcza - nic ponad nasze siły!). Z Jego dobroci wszyscyśmy otrzymali "łaskę po łasce". Czy matka narzeka na trud wychowawczy jaki poniosła patrząc na swoje dziecko, które jest teraz jej radością?
Jest też za co Boga przepraszać. Ludzie wymieniają w kantorach marki na dolary czy na franki. Ale też wymieniają całe dnie swego życia na byle co, rozmieniają tak siebie na "drobne". To są takie bezwartościowe "miedziaki". Ich życie upływa na zadawalaniu się namiastkami wartości i życiu w kręgu półprawd, oscylacji w kierunku "bezwysiłkowego" istnienia. Aby tak się nie działo, Bóg - Chrystus musi stać się "moim Chrystusem". Nie stanie się On takim przez wiedzę. Ludzi dużo o Chrystusie wiedzących, mamy niepomiernie więcej, niż prawdziwie w Niego wierzących. Gdy mówię o Chrystusie jako o kimś "dla mnie", myślę o religii, a nie o "ideologii chrześcijańskiej", o tym drugim "Ty", o Chrystusie - Bogu, który po swoim zmartwychwstaniu ciągle żyje wśród nas. Doświadczamy tego przez przeczucie graniczące z pewnością. Wiemy o Jego przy mnie i we mnie obecności. To zmienia diametralnie mój stosunek do Jego nauki. Wszelkie bowiem nakazy, prawa i obowiązki, które gdzie indziej przybierają charakter bezdusznej dyrektywy, tu nabierają walorów żywego dialogu. Wiem, że mnie Ktoś wysłuchuje i komunikuje mi to, co chcę bardzo usłyszeć: że mnie Ktoś kocha, że Komuś naprawdę na mnie zależy. Taka orientacja Chrystusowa staje się ukierunkowaniem mojego istnienia, wartościowania i postępowania, wchodzi przez to w najgłębsze, intymne zakamarki mojej duszy i mojej świadomości, w każdy wymiar mego życia. Nikt się nie rodzi z gotowym wizerunkiem Chrystusa, ale zaczyna On się stawać "moim" w wyniku długotrwałego procesu psychicznych i życiowych konfrontacji dążeń oraz moich nastawień z głosem i przykładem Chrystusa. Z tą obecnością Jezusa jest tak, jak z pewnymi czynnościami nawykowymi: początkowo zewnętrzne i obce, przez ciągłe wdrażanie ich oraz do nich i pielęgnację stają się, nie wiemy kiedy - naszymi, ogniście podtrzymywanymi nawykami. Owszem trudzimy się, ale ten trud, choć wyczerpujący i nie zawsze dający satysfakcję oraz nie zawsze przynoszący spodziewane (jesteśmy niecierpliwi) owoce - w ostateczności jest nagradzany. "Nic bardziej nie boli niż czas stracony". Wtedy jest takim -jeśli z tego nie wynosimy jakiejś nauki. Błędy nie są jedyną drogą do zdobywania doświadczenia, tylko mogą w tym pomagać. Bóg stworzył i zaplanował tylko Dobro. Zna nasze słabości i uchybienia. Prośmy Go tylko o czas, aby odrobić to, cośmy stracili, bo w wymiarze wieczności to się będzie liczyć i będzie miało sens.
Nieprzyjacielem człowieka dorosłego, zagradzającym mu drogę do "jego Chrystusa" są przywiązania do tradycyjnej religijności dziecka, w której pobrzmiewają: sentymentalna nuta wiary bezproblemowej, dewocyjna pobożność i przeświadczenie o magicznej skuteczności praktyk religijnych. Dorosły, który wierzy taką wiarą, nie jest w pełni w łączności "ze swoim Chrystusem". Poznanie Boga i zjednoczenie się / Nim, którego domaga się nasz chrzest, jest podstawową łaską, na której Jakby na tacy,kładzie Bóg wszystkie inne: "łaska za łaską". Ta świadomość rodzi ogromną troskę, by za żadną cenę nie zmarnować w sobie "ej pierwszej łaski. Kiedy ją zmarnujemy przepadnie z nią wszystko, także i my - synowie światła, należący do Wiecznego Światła - Jezu-, staniemy się synami ciemności. "Ciemności nas ogarną" - na zawsze.
Słowo, które jest od początku u Boga, będące Bogiem, zjawia się nam wszystkim, bez wyjątku. Ono nas wszystkich oświeca. Dając się poznać, ukochać. Tak Słowo staje się Światłem, a Światło Życiem. Aby się dać poznać stało się Ciałem, Chlebem. Krew tego Ciała czyni między nami nadprzyrodzone pokrewieństwo. Wnet po tym Słowie - Życiu staje człowiek, który daje o Nim świadectwo. Jaśniejąc tak jak księżyc świeci światłem odbitym od słońca. Zaświadczał o tej Światłości w naszych "ciemnościach". Niestety tylko nielicznym dzięki niemu "udało" się uwierzyć. Jego powołanie to nasze powołanie, my tez słuchamy o tym Świetle, widzimy Je, ale czy świecimy?! Sprzeniewierzamy się Jezusowi jeśli Jego Światła i Życia nie przyjmujemy. Zawiedlibyśmy, gdybyśmy Go innym nie przekazywali. Nasz marazm działa tylko na naszą niekorzyść. Jeśli ze wstępu do tej Ewangelii coś rozumiemy - podziękujmy Bogu!

Uroczystość Objawienia Pańskiego (Mt 2,1-12)
MOJA GWIAZDA
W języku greckim "epifania" oznacza właśnie objawienie, ujawnienie. Co jest więc treścią tego święta? Przecież już w Boże Narodzenie Jezus-Bóg objawił się światu. Musimy zauważyć dwa porządki idei lub jak kto woli, dwie warstwy. Na płaszczyźnie historycznej wspominamy dziś ten dzień, w którym Bóg ukazał się Mędrcom w Betlejem. Oni uosabiali ludy pogańskie, które funkcjonowały obok narodu żydowskiego i były traktowane jako gorsze, będące poza zasięgiem przyszłego zbawienia. Byli tym samym z boku wydarzeń z Biblii, a których głównie postacie znamy wszyscy: Józef, Maryja, Elżbieta, Jan Chrzciciel, pasterze...
Czy jest to dla nas takie ważne to wydarzenie? Powołanie do wiary pogan było szerokim otwarciem horyzontów zbawienia. Upowszechnienie wiary, która w ten sposób przestała być ekskluzywną własnością tych, którzy i tak się okazali jej niegodni. Czyż nie jest to wspaniała świadomość, że wierzących tak jak ja, jest na całym świecie miliony? I możemy się spotkać czy to w Hiszpani czy w Brazyłi i porozmawiać o tych samych wartościach. Będziemy wtedy mogli jednoczyć się wokół np. tej samej Biblii, liturgii, czy zasad. To nie tylko powód do radości, ale i do dumy!
Jedni do wiary dochodzą bez żadnego wysiłku z ich strony, bo szkoła, katecheza, religijni rodzice, przykłady dobre płynące zewsząd. Inni z wielkim trudem i z wielką ofiarą zdążają ku Bogu. Nieraz skazani są na pokonywanie nieprzebytych trudności, a wreszcie zabłyśnie im światło wiary. Trzej Mędrcy odnaleźli Boga dzięki światłu gwiazdy. "Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon". Gwiazda jaka pojawiła się na tle innych gwiazdozbiorów była słowem Boga jakie wypowiedział On do tych mędrców. Słowo, które wyrwało ich z codziennej rutyny wyostrzyło zmysły, podczas, gdy Izrael stał się głuchy na tego rodzaju głos objawienia: nie życzy sobie, aby cokolwiek zakłóciło odwieczny rytm jego pokoleń.
Ukazanie się gwiazdy to jeszcze nie wszystko. Trzeba umieć patrzeć na nią nie okiem fizycznym, ale okiem wiary. A do tego potrzeba pokory, ufności i ofiary. Tymi wartościami świecą Mędrcy więc są przekładem niecodziennej, autentycznej wiary. Przede wszystkim jest to wiara żywa. Ona potrafi ustawić człowieka, na drodze, na której zawsze musi spotkać Boga. Nie istnieją wtedy żadne przeszkody jak np. zagaśnięcie światła gwiazdy. Raz przekonani o Bożym istnieniu będą podejmować wysiłki, aby dotrzeć do Niego. Pójdą nawet do wrogów samego Boga, arcykapłanów i Heroda i rzucą mu prosto w oczy: "Gdzie jest nowonarodzony król żydowski?" Tak jakby chcieli powiedzieć - On tu musi być, bo nas tu przyprowadziła Jego gwiazda, nas uczonych, którzy obserwujemy bieg planet niebieskich i ona nas zmylić nie może.
Czy przynajmniej w tym jednym jestem do nich podobny? Tak jak Nikodem, który podczas rozmów z Chrystusem, dowiedział się "że kto wierzy w Niego nie podlega potępieniu, a kto nie wierzy już został potępiony". Wiara która jest wypadkową ludzkiego myślenia współpracującego z Bogiem - jest naszą największą siłą.
Upodabniamy się do tych Trzech, stajemy się mądrzy, gdy przychodzimy przed ołtarz Pana. Nie patrzymy na to, że inni z tego powodu mogą nas uważać za głupców, bigotów lub ludzi śmiesznych. Bo kiedy człowieka nie stać na pewien wysiłek do jakiego ktoś inny jest zdolny, wtedy najłatwiej jest gowyśmiać i być cynicznym, trywialnym. Znajdujemy w kościele nagrodę - to samo Dziecię pod postaciami chleba i wina. Ewangelia mówi, że upadli i oddali Mu pokłon. My w ten sposób również wyznajemy Jego Bóstwo i dotykając kolanami ziemi, kiedy tak się uniżamy wtedy stajemy się najwięksi, wtedy jesteśmy prawdziwymi mędrcami. Tak jak oni powinniśmy tu za każdym razem coś przynieść. I nie tylko nasze łzy -przepraszające. Nie tylko nasze prośby o miłosierdzie, ale także jakiś dobry czyn lub przynajmniej postanowienie, że go wykonamy. I niech każdy przynosi to, co ma. Jeden Mu ofiaruje jako złoto - coś w czym pomógł albo chce i może pomóc biednemu bratu. Inny - kto jest sam biedny może przynieść kadzidłojnodlitwy za tych, którzy są chorzy na ciele bądź na duszy i potrzebują szczególnej pomocy Bożej. Jeszcze ktoś inny mirrę samozaparcia, to na przykład, że się uśmiechnie, gdy ktoś go urazi i gdy wzbiera uzasadniona złość.
O nich napisano, że otrzymali napomnienia, aby inną drogą wracali. Podobnie i my. Spróbujmy to usłyszeć, że i nam mówi Bóg, abyśmy być może zmienili kierunek swojego życia. Abyśmy wracali do domów inni, lepsi niż dotychczas Jeżeli nawiedziny kościoła nie zmieniły naszego życia choćby w sferze postanowień - to nie były to wogóle nawiedziny. Gdy przeanalizujemy tę scenę nie znajdziemy w niej nic pocieszającego. Wystarczy przyjrzeć się bardziej nieprzyjemnym stronom tej podróży i wydobyć ją z fantastycznej ramy w jaką ją wtłoczyliśmy.
Droga - przeszli ją walcząc z ryzykiem, ciemnościami, wątpliwościami, nieprzewidzianymi sprawami. A my chcielibyśmy mieć doskonale oświetloną drogę naszej codzienności. Z semaforami połączonymi bezpośrednio z niebem,które dawałyby nieomylne znaki. Rościmy sobie prawo do drogi dobrze oświetlonej czyli pewnych odpowiedzi na wszelkie problemy. Wystarczy wrzucić monetę i nacisnąć guziczek. Rościmy sobie prawo do pokoju. A tymczasem Bóg bawi się rozbijaniem naszego przelotnego i prowizorycznego pokoju. Pokój jest konsekwencją, a nie wyprzedzeniem wyborów. Bo w naszych środowiskach, w których żyjemy następuje autentyczna inflacja fałszywego pokoju, opartego na bezwładności, hipokryzji, na najpodlej szych odstępstwach od szczerości, prawości i wierności. Ten niechrześcijański pokój trzeba zniszczyć. Chrześcijaństwo musi być gwałtownym strumieniem lub majestatyczną rzeką, nigdy stawem, który kryje w sobie wszelkiego rodzaju zgniliznę i podejrzane żyjątka. Musimy tworzyć swój własny pokój, kawałek po kawałku, przechodząc przez burze, akceptując konsekwencje i ryzyko pewnych wyborów. Pełniąc do końca twardy "zawód"chrześcijanina.
Rościmy sobie prawo do światła. Wszystko ma być logiczne i matematycznie weryfikowalne. Chrześcijaństwo nie jest jednak matematyką, jego geografia jest pełna niespodzianek. Prawda nie jest zdeponowaym w banku kapitałem, z którego możemy czerpać w każdym momencie który nas chroni od wszelkich nie dających się przewidzieć wydarzeń, czyli musimy zaakceptować naszą drogę, która jest niewygodna, najeżona trudnościami, nieprzewidzianymi sprawami i niespodziankami. Trzeba nam wędrować w ciemnościach, akceptując ryzyko. Trzeba delektować się chrześcijaństwem w całej tej doczesnej dramatyczności. Człowiek rozbija sobie mos. Czy to także ważne? Męczennicy doszli do nieba większymi obrażeniami. Uczeni w Prawie dali Mędrcom odpowieć czysto doktrynalną, teoretyczną, aż do granic możliwości dokładną, ale zimną. Byłoby lepiej gdyby mogli dać odpowiedź: "byliśmy tam, więc was zaprowadzimy". Dzisiaj świat oczekuje od nas odpowiedzi pełnej życia i zdecydowanie odrzuca odpowiedź wyłącznie teoretyczną. Jeżeli ludzie pytają o Chrystusa, o miejsce gdzie Go można znaleźć, o Jego posłanie, Cnoty przez Niego praktykowane, musimy dać odpowiedź płynącą z naszego osobistego doświadczenia, opłaconą przez życie, wycierpianą w naszym ciele. Nie mamy prawa śnić o Grocie, gdy pozostajemy w ciele naszych domów, z których nic nie jest w stanie nas wyprowadzić.
Czy Mędrcy zdawali sobie sprawę jak nędzne były ich dary? Myśl św. Ambrożego: "Bóg nie zwraca zbytnio uwagi na to, co Mu dajemy, raczej to to, co zachowujemy dla siebie". Oby fragmenty odczytywanej Ewangelii tak "miłe naszemu sercu" coraz częściej odbierały nam spokój i były wyrzutami sumienia. Dziwne, że Bóg przez 4 tysiące lat przygotowywał Żydów na przyjście Tego Najważniejszego, a gdy to już się stało, w pierwszej uroczystej adoracji udział wzięli obcy ludzie, poganie. Oby im nie przytrafiło się coś podobnego, że ktoś pewnego dnia przyjdzie do nas i poprosi, aby udzielić informacji o tym Dziecięciu, a my będziemy musieli wyznać ze wstydem, że nigdy Go tak na prawdę nie spotkaliśmy nigdy nie byliśmy w "Grocie" Jego Narodzenia.

Chrzest Pański (Mk 1,6b-11)
STAJEMY SIĘ DZIEĆMI BOŻYMI
To jakby drugie objawienie się Jezusa. Pierwsze miało miejsce przy narodzeniu - wobec Trzech Króli, którzy symbolizują całą ludzkość, wszystkie narody. To początek nowej fazy życia Chrystusa. Zostaje On teraz oficjalnie przedstawiony światu, a właściwie to misja, jaką ma do spełnienia jako Mesjasz występujący w imieniu Ojca. Jest to początek publicznej działalności Jezusa, od tego momentu zaczyna On przemawiać: "A Ja wam mówię", rozpoczyna się przemawianie "z mocą". Takie właśnie przemawianie zadziwiało uczonych w Piśmie i faryzeuszy .
Dlaczego kładziemy taki nacisk na Chrzest? Ponieważ z Nim wiąże się ukazanie Ducha Świętego. Bardzo dobrze scharakteryzował te dwie epoki - przed i po Chrystusie - Jan Chrzciciel: "Ja chrzczę was wodą, On chrzcić was będzie Duchem Świętym". Zstąpienie Ducha zapoczątkowało epokę zbawiania świata. Ono wskazuje, że zaczęło się "nowe stworzenie", tak jak było przy stworzeniu świata, gdy "Duch unosił się nad wodami". On był przy Jezusie od chwili poczęcia, przy narodzinach i w całym Jego życiu. Tym wydarzeniom towarzyszyła cisza, bo w niej najlepiej słyszy się Boga przemawiającego. Namaszczenie Jezusa na proroka i Mesjasza zostało wyraźnie ludziom ukazane. W chrzcie Jezus ukazał się jako Oczekiwany, na którym spoczął Duch, tak jak przepowiadali wszyscy prorocy.
Tu jest jeszcze jedno bardzo ważne obwieszczenie. Ten, który stał się sługą, teraz został ogłoszony Synem. To też jest bardzo jednoznaczna podpowiedz pod naszym adresem. "Dlatego też Bóg wywyższył Go ponad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię". Już nie gwiazda betlejemska, ale głos samego Ojca objawia, że Jezus jest ukochanym Synem. Jezus potwierdzał uroczyście tę proklamację zwracając się do Ojca zawsze imieniem "Abba - ojcze". Z tego wynika jednoznacznie, że miał zawsze świadomość tego, że był Synem Boga, a są tacy, którzy to podważają i kwestionują. Św. Jan ukazuje Go w nieustannym dialogu z Ojcem, który jest kontynuacją i wiernym odbiciem odwiecznego dialogu Trzech Osób Boskich. Na przykład dzieło stworzenia - "Uczyńmy.- liczba mnoga. Cała nasza wiara zasadza się na tej świadomości: On nas zbawia, gdyż jest Synem Boga. Czyni nas przybranymi dziećmi, ponieważ On będąc naturalnym Synem Boga, stał się naszym bratem. Nie ma dla nas znaczenia to, czy ci, którzy przebywali z Jezusem, byli świadomi tej tajemnicy od samego początku i czy rozumieli tego konsekwencje. Dla nas ważne jest to, że Jezus miał taką świadomość. I za swojego ziemskiego życia niejednokrotnie tego dowiódł. My musimy mieć świadomość konsekwencji jakie stąd wynikają dla nas: "Słuchajcie Go!" (Mk 9,7). Kiedy On przemawia czyni to jako Bóg. To nie oznacza tylko, że mamy zwracać uwagę na to, co mówi, oznacza to całkowite zawierzenie i zaufanie, że pragnie On dla nas tylko dobra. W ten sposób ten cudowny ruch staje się ambiwalentny i oznacza ruch Boga idącego w stronę człowieka poprzez objawianie siebie, ale także ruch człowieka, który z wiarą zdąża do Boga.
Co robi człowiek przyjmujący pokarm? Podtrzymuje i rozwija życie biologiczne. W jakim kierunku zmierza człowiek uczący się, czytający? Rozwija i pomnaża swoje życie psychiczne. Co wcale nie oznacza, że człowiek ma w sobie oddzielone życia - cielesne i duchowe, chociaż często tak się mówi jakby człowiek ojjmo byl ciałem i duchem. Człowiek żyje jednym, niepodzielnym życiem cielesno-duchowym. Nie ma w przyrodzie - a człowiek należy do przyrody, istoty, która mogłaby mieć w sobie na raz dwa życia. Jest jedyna sytuacja, kiedy może on posiąść i drugie życie, ale o niej wie niedużo. I niczego o tym orzekać nie może żadna wiedza doświadczalna, eksperymentalna ani żaden system naukowy czy filozoficzny. To właśnie wiara daje pewność i podstawy do takiego twierdzenia, że człowiek może żyć życiem, które się nie wywodzi z przyrody, lecz jest darem Ducha Świętego. Nie rodzi się z przyrody, ani nie w akcie intelektualnego wysiłku. Rodzi się przez wiarę i staje się w człowieku rzeczywistością przez akt daru Bożego.
Życie Boskie w człowieku nie przypomina żadnego ze zjawisk przyrodniczych, jak symbioza albo pasożytnictwo - coś kosztem czegoś. Jaka jest wtedy różnica między człowiekiem, który je śniadanie lub czyta książkę, a człowiekiem, który kontroluje swój stan przed Bogiem, przeżywa poczucie winy, wydobywa z siebie akt żalu i przeprasza. Który się modli i który skromnie klęka przy konfesjonale? Pierwszy pomnaża w sobie swoje życie w przyrodzie, w swej naturze, a drugi żyjąc w przyrodzie i żyjąc przyrodą - jedząc i pijąc, ucząc się i wychowując dzieci -równocześnie kontroluje i pomnaża swoje życie łaski Boga, wzrasta w Misterium. Niektóre rośliny rosną na kamienistych zboczach gór i zapuszczają korzenie nawet kilka metrów w ziemię, aby tam dosięgnąć odrobiny wody. Gdzieś głęboko w naszej duszy leży łaska chrztu. Spoczywają też łaski sakramentów: bierzmowania i małżeństwa i wielu komunii. Być może tylko spoczywają czekając na ich odkrycie.
Zauważmy to, że życie fizyczne zamrze, nawet bardzo wybujałe życie intelektualne - bram nieba nie otworzy. Naszą uwielbioną i oczekiwaną wieczność otworzy święte, czyli to, które rodzi się z łaski Chrystusa - życie. Ono ma obejmować i przenikać wszystkie ziemskie codzienności. Uważajmy na to, byśmy zaniedbawszy nasze życie sakramentalne nie zechcieli żyć tylko według mądrości tego świata.
Papier bliżej nieokreślony ma swoją wagę, powiemy - papierową. Są jednak ciężkie papiery jak nominacje, dekrety, umowy o pracę. Gdy je przyjmuje ręka z rąk przełożonego powinna w tym momencie omdleć, czując ciężar, jaki się z tym dokumentem wiąże. Dzisiaj te ważne papiery wypisywane i podpisywane daje się lekko, bez namysłu przyjmuje i czasem szybko odbiera. W życiu chrześcijanina najcięższa i najdonioślejsza jest metryka chrztu.
Chrystus Pan jako Człowiek nie był stylizującą się na jakąś powagę, chodzącą mumią. Gdy stanął w wodach Jordanu sięgających Mu powyżej kolan i zdecydowanie poprosił Jana o chrzest - ten zrobił to z największą powagą. Stanął tak najpierw między tymi, którzy w poczuciu własnej winy przeżywali swój żal i swoją spowiedź. Dał też jeden z pierwszych znaków, zapowiadanych przez Izajasza: "Z zamknięcia wypuści jeńców, z więzienia tych co mieszkają w ciemnościach." Ostatnim znakiem będzie przyjęcie na siebie naszych grzechów i śmierć na krzyżu. Owa wielka, ołowiana waga metryki chrztu wynika właśnie z tego, że chrzest ma złączyć z życiem Boga w Duchu Świętym i dać nam umocnienie, byśmy w życiu przeszli przez ogień. Człowiek kiedyś ochrzczony powinien uświadamiać sobie, że to zwykła, najzwyklejsza rzecz przechodzić przez ogień, czyli wszystkie sytuacje życiowe, trudności i bóle oraz utrapienia jakie z natury wynikają. A są dwa źródła tych życiowych ogni. Najpierw palą się w każdym człowieku - grzesznym z urodzenia i grzesznym z wyboru. Kto o tym zapomina, ten żyje w złudnym świecie.
Drugie zarzewie, drugie źródło zapalne niesie ze sobą międzyludzkie życie wspólnotowe. Dostrzec tę prawdę nie jest rzeczą trudną. Przyjęcie tego wszystkiego i przejście przez to wszystko - to zgoda wewnętrzna człowieka na to, aby być ochrzczonym Ogniem. I ochrzczonym Duchem Świętym przez nieustanne przywoływanie Boga przez Ducha, żeby złączył swoje życie z naszym życiem. Ta świadomość uwolni nas od zaskoczenia i zdziwienia, gdy trzeba wykonać to, co po prostu musi być zrobione. Zdumiony swymi oczywistymi powinnościami bywa niegrzeczny pasażer, dziwi się leniwa pielęgniarka, sprzątaczka, zamiatacz ulic, zaskoczony bywa nierzadko również lekarz, a czasami nawet ksiądz. Wszystko to może się zdarzyć i zdarza się nagminnie. Może to jest źródło naszych niepowodzeń? A na pewno w tym tkwi zarodek obumierania życia religijnego i wszelkie trudności duszpasterskie. Wierni są najczęściej nieustannie zdziwieni, zaskoczeni i zirytowani swymi jprostszymi obowiązkami wobec drugiego człowieka i niejednokrotnie wobec samego Boga. Komentarze wywołuje Jego radykalizm i bezkompromisowość. Owo wypowiadane bądź nie, słówko "czyżby" jest go ilustracją.
Chrzest Janowy, czy ten jakim nas ochrzczono, jest ukorzeniem się ed Bogiem, ochoczym i radosnym podporządkowaniem się Jego woli. Jeśli Bóg to widzi w nas - otwiera nam niebo. Tak jak ojciec otwiera przed nami drzwi domu, przed tymi, których był wydziedziczył. Dziecko miało odwagę przyjść, a On posyła swoje Odpuszczenie i swój Pokój. O dacie swojego chrztu możemy zapomnieć, chociaż o swoich ieninach pamiętamy, jeszcze gorzej, gdy to czym jest chrzest i to czym się łączy, niszczymy grzechem. Po każdym grzechu pychy, nienawiści, nieposłuszeństwa, po każdym grzechu ciężkim - niebo się dla nas zamyka. Zamiast gołębicy - Ducha zjawia się mrok smutku, żalu, czasami złości. Zamiast głosu "To jest mój syn umiłowany" - rozciąga ię nad nami ciężkie i smutne milczenie.
Kto by odczuł, że znajduje się w takim stanie, niech da się ochrzcić czym prędzej "na nowo". Pokutującymi łzami własnych oczu. A gdybyśmy się bali lub wstydzili włączyć do grona pokutujących, popatrzmy na Chrystusa. Ośmiela nas swoim przykładem. Jaki Jezus mi bardziej odpowiada - konformista podległy wszystkim prawom i ludziom, który bardzo spolegliwie wypełnia wszystko, co Mu "ktoś" lub "coś" sugeruje? Ale mój Jezus nie jest kontestatorem bez powodu, nie jest też jakimś zdesperowanym anarchistą. Tylko, że to pytanie nie jest na miejscu - to nie my wybieramy, ale to Chrystus nas obdarza łaską wiary! Dzisiaj ludzie chcieliby bardzo często sami sobie budować obraz Chrystusa według swoich oczekiwań i przystawiać miarkę swojej małości. To prawda, że Jezus dzisiaj nie odpowiada naszym oczekiwaniom. Przede wszystkim Jego nauka jest zbyt radykalna i wymagająca. To On rzucił ogień na ziemię i jest głosem sprzeciwu.
W jakim celu więc poddaje się temu staremu przepisowi? Pewien starożytny autor powiada, że lata poprzedzające chrzest ukazują człowieczeństwo Chrystusa całkowicie podobne do naszego (Meliton z Sar-des). Tę fazę życia Jezusa zamyka Chrzest, który kończy Jego stawanie się człowiekiem, Jego upodabniania się do nas. Jezus przychodzi wmieszany w tłum, aby się poddać rytowi, który zrówna Go z grzesznikami. Cud teofanii Chrystusa trwa w Kościele przez wszystkie czasy. I my w tym braliśmy udział. Był czas naszej inicjacji, teraz musi nastąpić kontynuacja.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Boże Narodzenie 36 kart z obrazkami
C2 Boze Narodzenie
matematyka Boże Narodzenie
Czy jeszcze obchodzimy Boże Narodzenie

więcej podobnych podstron