3 Rządy autorytarne 1926 1939


III. RZĄDY AUTORYTARNE


Przewrót majowy 1926 r.

Skłócony wewnętrznie rząd Aleksandra Skrzyńskiego od swych narodzin w
listopadzie 1925 r. powszechnie uważany był za przejściowy. Ogromnie utrudniało
to mu każdą działalność, zwłaszcza że był to czas wychodzenia Niemiec z
międzynarodowej izolacji oraz zamknięcia rynku niemieckiego, co wpłynęło na
załamanie się koniunktury gospodarczej w Polsce na przełomie lat 1925-1926. Mimo że
wiosną 1926 r. znaleziono nowe rynki zbytu na węgiel i zboże, to jednak przez kraj
przelewała się fala strajków, demonstracji i zaburzeń. Starcia z policją nierzadko
kończyły się ofiarami po obu stronach. W kraju rósł zamęt.
Inspiratorem masowych akcji była lewica, krytykująca rząd za bierność i nie-
udolność. Szczególnie aktywni byli zwolennicy Piłsudskiego, którzy od jesieni
1925 r. wzmogli przygotowania do wzięcia władzy przy udziale wojska. Sprzyjało
temu przejęcie Ministerstwa Spraw Wojskowych przez gen. Lucjana Żeligowskie-go,
który natychmiast po wejściu do resortu cofnął wszystkie zarządzenia swego
poprzednika, mające na celu odsunięcie armii od polityki. Nadto jeszcze gen. Wła-
dysława Sikorskiego, autora tych zarządzeń, wysłano do Lwowa na dowódcę okręgu
korpusu, odcinając go od głównego teatru polskiej polityki. Niemal ubezwła-
snowolniony przez otaczających go piłsudczyków został wyeliminowany ze
sceny wojskowo-politycznej, podobnie jak generałowie Stanisław Szeptycki i Sta-
nisław Haller, którzy opuścili armię, kiedy pozbawieni oparcia w ministrze spraw
wojskowych nie mogli odeprzeć obraźliwych ataków Piłsudskiego. W pamiętniku
Macieja Rataja widnieje zwięzły zapis: "Piłsudski siedząc w Sulejówku usuwa
generałów".
Atmosferę w kraju, ciężką z powodu złej koniunktury międzynarodowej Polski
(po Locarno wielkie wrażenie zrobił układ rosyjsko-niemiecki podpisany w
Berlinie 24 kwietnia 1926 r.) oraz bardzo nagłaśnianych niepowodzeń gospo-
darczych, pogarszały wzajemne napaści i oskarżenia, w których strony nie chciały
dbać nawet o pozory. Kultura polityczna zmagających się elit była bardzo niska.
Tym chętniej wszyscy godzili się z potrzebą gruntownych zmian w funkcjonowaniu
państwa, które jawiło się przeciętnym ludziom jako organizm chory, może


167
PRZEWRÓT MAJOWY 1926 R

nawet bliski agonii. Wśród potencjalnych lekarzy wymienianych przez polityków i
prasę jako zdolnych do zaradzenia złu poprzez zaprowadzenie rządów silnej ręki
przewijało się wiele osób: Dmowski, Skrzyński, Sikorski, Witos. Wszelkie kombinacje o
charakterze personalnym i ustrojowym uwzględniały osobę marszałka
Piłsudskiego, którego popularność, jako dobrowolnego banity, marnującego swe
talenty w Sulejówku, znacznie wzrosła.
Nasiliła się zarazem trwająca od uchwalenia konstytucji w 1921 r. dyskusja o
jego roli w państwie. Przedstawiciel dyplomacji watykańskiej ks. Ermenegildo
Pellegrinetti w cytowanym wcześniej sprawozdaniu z działalności nuncjusza Achil-le
Rattiego sporządzonym w lipcu 1921 r. zdawał sobie sprawę z zagrożeń dla
polskiego systemu konstytucyjnego ze strony Piłsudskiego, kiedy np. po wyborze
prezydenta wrogo do niego usposobionego znalazłby się w opozycji. Autor raportu
już wówczas nie wykluczał zamachu stanu i ustanowienia dyktatury. Nie bardzo
bowiem wyobrażał sobie Piłsudskiego jako spokojnego obywatela, żyjącego z dala
od polityki oraz swoich kompanów. Brak jasności co do przyszłej roli Piłsudskiego
trafnie uznał ks. Pellegrinetti za "ciemny punkt" przyszłości Polski.
W miarę rozwoju sytuacji przekonanie o wadliwie skonstruowanej konstytucji
dającej przesadną władzę Sejmowi zdobywało kolejnych zwolenników. Ich liczba
rosła także na skutek nasilającej się agitacji piłsudczyków upowszechniających
przekonanie, że tylko będący "w odstawce" Komendant może odwrócić fatalną
passę spraw polskich. Zaprawieni w działalności konspiracyjnej ludzie z jego "dru-
żyny" (zawsze towarzyszyła im nieufność i podejrzliwość, ale też akceptacja hie-
rarchii z wyraźnie określonym miejscem dla przywódcy oraz jego najbliższego
otoczenia) prowadzili szeroką, wielokierunkową działalność. Obejmowała ona
przede wszystkim środowiska wojskowe, gdzie hasło powrotu co czynnej służby
jedynego w kraju marszałka, owianego stale doskonaloną legendą, znajdowało
licznych zwolenników. "Kurier Poranny", będący obok "Głosu Pracy" najważ-
niejszym rozsadnikiem nastrojów filopiłsudczykowskich, już 10 marca 1926 r. in-
formował, jakoby koła zamyślające o przeprowadzeniu zamachu utworzyły ko-
misję wojskową z płk. Walerym Sławkiem na czele, która oprócz działalności w
wojsku prowadzić" miała przygotowania wśród Związku Legionistów i "Strzelca", a
także socjalistów, a nawet komunistów. "W momencie wybuchu wypadków
czytano wówczas w Kurierze Porannym których terminu nie ustala się,
narodowi komuniści mają iść w rękę z rewolucyjnym proletariatem żydowskim.
Ewentualne porozumienie z prawicą KPP i NPCh jest w toku".
Obóz piłsudczykowski określany jako kierunek liberalno-demokratyczny starał
się akcentować ponadpartyjne, a przy tym ogólnonarodowe cele. Nie zmienia to
wszakże ugruntowanego przez lewicę parlamentarną przekonania, że "sule-
jówkowe odosobnienie" przekonało nawet największych oponentów Piłsudskiego,
iż to on właśnie jest sztandarową postacią polskiej demokracji. Ogromny wpływ na
rozwój takiego mniemania miała propaganda uprawiana w szeregach PPS, gdzie duża
część członków nadal uważała Dziadka za swego duchowego i faktycznego
przywódcę. Oczekiwano więc wśród pepeesiaków, że Dziadek "zrobi porządek", bo
jeśli nie on, to kto?
Jedną z prób odpowiedzi na tak stawiane pytanie była broszura Ignacego Da-
szyńskiego, która ukazała się w grudniu 1925 r. pod jakże wymownym tytułem:

168
RZĄDY AUTORYTARNE



Wielki człowiek w Polsce. Szkic psychologiczno-polityczny. Tekst ten, będący w zamyśle
"brykiem" dla prowadzących szkolenia w działającym od 1922 r. Towarzystwie
Uniwersytetu Robotniczego PPS, zdobył dużą popularność. Ogromne znaczenie
miała sława autora jako twórcy i lidera Polskiej Partii Socjalno-Demokra-tycznej,
wieloletniego posła do austriackiej Rady Państwa, premiera Tymczasowego Rządu
Ludowego Republiki Polskiej w Lublinie (listopad 1918 r.), przewodniczącego
Związku Polskich Posłów Socjalistycznych (1919), wicepremiera w Rządzie Obrony
Narodowej (1920-1921). Daszyński, a za nim ludzie, którzy prowadzili wykłady i
szkolenia w TUR, prezentowali Piłsudskiego jako sprawdzonego przywódcę mas
ludowych, aczkolwiek pełniąc obowiązki Naczelnika Państwa "do robotników nie
zbliżył się". Niemniej jednak Piłsudski posiadając "niebywałą zdolność znoszenia
przeciwności i najczarniejszej niewdzięczności" może być "w dzisiejszych czasach
tylko wodzem ubogich ludzi. Bogaci muszą go nienawidzić, lękać się go i szukać
przeciwko niemu zbawców".
Upowszechnianemu przez lewicę przekonaniu o Piłsudskim jako reprezen-
tancie "ubogich ludzi" towarzyszyły raczej kamuflowane kontakty ludzi Komen-
danta z różnymi osobistościami centrum, a nawet niektórych segmentów polskiej
prawicy. Skuteczne i owocne okazały się zwłaszcza kontakty z konserwatystami
wileńskimi, wśród których poważną pozycję zajmował były minister spraw za-
granicznych książę Eustachy Sapieha oraz Aleksander Meysztowicz, w przeszłości
członek rosyjskiej Rady Państwa (1909-1917) i prezes Tymczasowej Komisji
Rządzącej Litwy Środkowej. Stanisław Cat-Mackiewicz, redaktor poczytnego "Słowa",
sobie przypisywał pomysł opowiedzenia się konserwatystów po stronie Pił-
sudskiego, zaznaczając, że myśl ta znalazła "gorące poparcie" wspomnianych
indywidualności wileńskich. oddziałuiarvrh na poglądy całego kresowego zie-
miaństwa.
Złożoną i pogmatwaną szaradę rozwiązywaną w tych czasach przez zwolen-
ników Piłsudskiego pokazuje aktywność takich ludzi, jak Tadeusz Hołówko, który
nie wahał się bronić mniejszości na Kresach, gdzie "ziemia nadal jest w posiadaniu
garści zdegenerowanej warstwy ziemiańskiej". "Polska poszła pisał w
elitarnym piśmie Droga adresowanym do inteligencji utartym szlakiem
wydeptanym przez zaborców". Tymczasem wielkim świętem polskiej demokracji
oraz triumfem polskiej racji stanu będzie dzień, gdy w Pałacu Namiestnikowskim
zasiądą obok siebie ministrowie polscy, ukraińscy i białoruscy. Zarazem Hołówko
był w wielu swych wypowiedziach antyżydowski i antyniemiecki, co nie prze-
szkadzało liderom tych grup mniejszościowych popierać Piłsudskiego, traktowanego
co najmniej jako mniejsze zło w porównaniu z rządami zdominowanymi przez
siły endecko-chadeckie.
Podobne uwarunkowania ułatwiły infiltrację piłsudczyków w środowisku
masonerii, która bywa traktowana w literaturze popularnonaukowej jako siła szcze-
gólnie zaangażowana w zmianę sił sterujących państwem. Nie ulega wszakże
wątpliwości, że uśpiona w latach 1821-1910 masoneria stała się później jednym z
elementów aktywności Polaków, wykorzystujących kontakty braci z różnych lóż
zwłaszcza Francji i Wielkiej Brytanii do popierania idei odrodzenia państwa.
Jednak polscy wolnomularze eksponując działania dla wyższych celów
udoskonalanie i uszczęśliwianie ludzkości nie uważali się ani nie uchodzili za

169
PRZEWRÓT MAJOWY 1926 R.



grupę politycznego nacisku. Niemniej jednak ukonstytuowana w 1921 r. Wielka
Loża Narodowa Polski, której wielkimi mistrzami byli kolejno: R. Radziwiłlowicz, A.
Strug, M. Wolfke, oddziaływała na politykę choćby poprzez dość liczne grono
znanych osobistości aktywnych w różnych segmentach polskiej rzeczywistości.
Wymienić tu można Gabriela Narutowicza, brata marszałka Piłsudskiego Jana,
gen. Edwarda Rydza-Śmigłego, ludzi pióra Antoniego Słonimskiego i Juliusza
Kaden-Bandrowskiego, aktorów Juliusza Osterwę. W okresie poprzedzającym
przewrót majowy aktywne kontakty z piłsudczykami utrzymywał Stanisław Stem-
powski skromny bibliotekarz w Ministerstwie Rolnictwa i Reform Rolnych.
Niezależnie od bardzo widocznej w Sejmie lewicy parlamentarnej, uznającej
Piłsudskiego za swego męża opatrznościowego, a nawet przywódcę, w maju 1925 r.
powstał Klub Pracy grupujący kilkunastu posłów i senatorów z różnych formacji
politycznych, głównie z PSL "Wyzwolenie". Klub ten, przekształcony później w
typowo "kanapową" Partię Pracy (sekretarzem był Wacław Grzybowski), związał
swą przyszłość z Piłsudskim pozyskując do współpracy takich polityków, jak:
August Zaleski, Kazimierz Bartel, Roman Knoll, Jerzy Iwanowski czy Wacław
Makowski.
Wszystkie te elementy razem wzięte dezawuują twierdzenie piłsudczyków, że
zamach stanu zwany przewrotem majowym był spontaniczną reakcją Marszałka i
wiernych mu oficerów na pogłębiający się w kraju kryzys i szerzące się wokół zło.
Przeciwnie, przewrót Piłsudskiego był akcją przygotowywaną przez wiele miesięcy.
Płk Wieniawa-Długoszowski we własnoręcznym życiorysie przechowywanym w
CAW napisał m. in.: "bierze udział w wypadkach majowych, nad których
przygotowaniem pracował pod bezpośrednimi rozkazami Komendanta". Niewątpliwe
błędy i brak zdecydowania rządu, jego coraz wyraźniejsze rejterady wobec będących w
ofensywie zamachowców stanowiły pożywkę do eskalacji żądań. Istota problemu
leżała w tym, że Piłsudski nie był w stanie "zmieścić się" w ramach nakreślonych
przez porządek konstytucji marcowej. Dlatego jego powrót do władzy choćby
tylko lub "aż" do armii pociągał za sobą nieuchronny kryzys konstytucyjny,
którego rozwiązanie w każdym razie stwarzało ryzyko rozlewu krwi, do wojny
domowej włącznie. Skoro więc Piłsudski nie mógł jak twierdzili liczni jego
zwolennicy pozostawać poza służbą dla państwa, to zamach stanu jawi się jako
nieuchronna część zmiany ekipy rządzącej z nie uznającym już wówczas nikogo
ponad sobą Marszałkiem na czele.
Moment przewrotu został, właściwie rzecz biorąc, wybrany przez ludzi ów-
czesnej władzy, którzy po długiej agonii rządu Aleksandra Skrzyńskiego zdecy-
dowali się 10 maja na gabinet z Wincentym Witosem jako premierem. Wyjątkowo
liczni wrogowie tej kombinacji okrzyknęli nowy rząd powtórką niechlubnego ga-
binetu z 1923 r., którym także kierował Witos. Nowe wcielenie Chjeno-Piasta było



zwalczane w Sejmie przede wszystkim przez Związek Polskiej Demokratycznej
Lewicy, obejmującej PSL "Wyzwolenie", PPS, Stronnictwo Chłopskie i Klub Pracy.
W ogłoszonym stanowisku spodziewali się wszystkiego, co najgorsze: "wyzysku mas
pracujących, klęsk w polityce zagranicznej, dalszego załamania się siły obronnej
państwa, zupełnej niemożności odbudowy życia gospodarczego".
Jeszcze mocniejsze słowa padły z ust Piłsudskiego, który 10 maja wieczorem
udzielił wywiadu dla "Kuriera Porannego". Poniewierał w nim przede wszyst-

170
RZĄDY AUTORYTARNE



kim byłych ministrów spraw wojskowych, generałów Sikorskiego i Szeptyckie-go,
prorokując, że nowy minister będzie miał do czynienia "z dziesiątkami kry-
minalnych spraw o nadużycia pieniężne, popełniane przez protegowanych obu
kiepskiej pamięci rządów..." Żalił się też Piłsudski na otaczanie go szpiegami,
przekupywanymi pieniędzmi i awansami. Dotyczyło to każdego, kto byłego
Naczelnego Wodza zdradził, a nawet "szukano jak to śmiem twierdzić
mojej śmierci". Deprecjonując pozycję Witosa mówił, że jest on znany z "bezce-
remonialnego stosunku do wszystkich funkcji państwowych [...] wraz z powsta-
niem takiego rządu idą przekupstwa, wewnętrzne nadużycia urzędowej władzy
bez ceremonii we wszystkich kierunkach dla partyjnych i prywatnych korzyści".
Wywiad ten opublikowany 11 maja stał się krótkotrwałą sensacją. Jego konfiskata
stworzyła dodatkowy punkt zapalny, ale też okazję do manifestacji bojówek
"Strzelca" i byłych legionistów w obronie ich przywódcy. Krążyli oni po mieście
(głównie w rejonie Krakowskiego Przedmieścia i ul. Marszałkowskiej), śpiewając
Brygadę i wznosząc okrzyki przeciw Witosowi, rządowi Chjeno-Piasta, a na rzecz
Komendanta. Wśród nich uwijali się gazeciarze ze skonfiskowanym "Kurierem
Porannym", który był ogólnie dostępny.
Pod wpływem rozlewających się namiętności CKW PPS wydał 12 maja odezwę
sugerując, że faszyzm ante portas stoi u bram. Rząd Witosa określony jako
sprzysiężenie "najczarniejszej reakcji faszystowsko-monarchistyczno-paskarskiej
[...] musi zniknąć". Podobnie sądzili komuniści. Wobec spodziewanej walki zbrojnej
pomiędzy rządem Chjeno-Piasta ("za którym idą faszyści i najwięksi wrogowie
ludu pracującego") a żołnierzami idącymi za obozem Piłsudskiego, rewolucyjni
robotnicy powinni być gotowi do walki przeciw faszystom. KC KPP wezwał nawet
14 maja inne stronnictwa lewicowe do stworzenia "wspólnego frontu ro-botniczo-
chłopskiego" w cehi poparcia "rewolucyjnych wojsk pod komendą Józefa
Piłsudskiego" oraz wspólnej walki przeciwko faszystom. Na wiecu zwołanym przez
komunistów na Placu Bankowym 14 maja przemówienie popierające Piłsudskiego
wygłosił Jerzy Czeszejko-Sochacki. Oracja tego wybitnego przedstawiciela polskiej
lewicy miała tym większą wymowę, że w latach 1919-1920 był on sekretarzem
generalnym PPS, a wśród komunistów znalazł się w związku z rozbieżnościami na
tle stosunku do rewolucyjnej Rosji.
Wszystkie te elementy towarzyszące walce o władzę Piłsudskiego spełniały
rolę pomocniczą, uzupełniającą. Głównymi i pierwszoplanowymi aktorami byli
generałowie i żołnierze. Czytelną dla wszystkich zapowiedzią włączenia do gry
wojska była decyzja ministra spraw wojskowych gen. Żeligowskiego, który tuż
przed dymisją rządu zarządził ćwiczenia wybranych jednostek w Rembertowie i
powierzył kierownictwo tych ćwiczeń marszałkowi Piłsudskiemu.
Mimo odwołania ćwiczeń przez gen. Juliusza Malczewskiego, nowego ministra
w rządzie Witosa, oddziały wytypowane przez jego poprzednika zgłosiły się na
miejsce koncentracji. Była to ewidentna niesubordynacja, która oznaczała, że bunt
w wojsku stał się faktem. 11 maja po południu Piłsudski na spotkaniu w Sulejówku
ścisłego sztabu akcji (m. in. gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, bardzo bliski marszałkowi
Bogusław Miedziński, płk Walery Sławek) powiadomił o decyzji pójścia na
Warszawę, następnego dnia rano.

_____________PRZEWRÓT MAJOWY 1926 R._________________171

Akcję wojskową 12 maja poprzedziła nie zapowiedziana wizyta Piłsudskiego u
prezydenta Wojciechowskiego, który Ć lekceważąc ostrzeżenia wynikające z
napiętej sytuacji opuścił stolicę i udał się na zaplanowany wcześniej wypo-
czynek do Spały. Zamysł Piłsudskiego, by wymusić na prezydencie dymisję rządu
Witosa spalił na panewce. Tymczasem ruszona machina buntu nabierała tempa. Ale
też wolę obrony konstytucji zademonstrował rząd. Po naradzie z prezydentem
Wojciechowskim, który spiesznie powrócił do stolicy, został wprowadzony stan
wojenny. Lekceważony wcześniej przez Marszałka prezydent, dodatkowo zeźlony
koniecznością powrotu do Warszawy, zgodził się jednak na rozmowę z
buntownikami, do której doszło 12 maja o godzinie 17.00 na Moście Poniatow-
skiego. Piłsudskiemu towarzyszyli gen. Orlicz-Dreszer, płk Wieniawa-Długoszow-ski
i ppłk Kazimierz Stamirowski; prezydentowi jego adiutanci oraz kpt. Jan
Rzepecki dowódca kompanii Oficerskiej Szkoły Piechoty.
Zdecydowana odmowa współdziałania ze strony prezydenta zaskoczyła Pił-
sudskiego; załamała go zaś postawa rozlokowanych na moście podchorążych, którzy
na pytanie Marszałka, czy będą strzelać, odparli: "Mamy rozkaz pana prezydenta".
Piłsudski był przeświadczony, że dla zdominowania prezydenta i rządu wy-
starczą jego słowa poparte demonstracją wojskową. Perspektywa bratobójczej walki
przeraziła go. Zaskoczony i jak twierdzą liczni świadkowie załamany psychicznie,
do równowagi powrócił dopiero po kilku godzinach, kiedy oddziały dowodzone
przez gen. Orlicz-Dreszera zajęły Plac Zamkowy i weszły na Krakowskie
Przedmieście zagrażając siedzibie rządu, Komendzie Miasta i Sztabowi General-
nemu, który mieścił się przy Placu Saskim. Ponowiona przez Piłsudskiego próba
pozyskania prezydenta Wojciechowskiego wzmocniła obustronną determinację.
Marszałek zdecydował się na włączenie do rozgrywki Związku Zawodowego Ko-
lejarzy, z którym ustalił plan akcji mającej powstrzymać lub opóźnić transport
wojsk prorządowych z Poznania i Wielkopolski. Inicjatywa ta niewątpliwie zmniejszyła
ryzyko eskalacji konfliktu. Do wojny domowej było wówczas bliżej niż kiedykolwiek
wcześniej, jak to można wysnuć z książki Antoniego Czubińskiego podsumowującej w
1989 r. stan wiedzy o przewrocie majowym.
W toku działań zbrojnych w mieście dostrzegalne było poparcie dla zama-
chowców; w dniu 14 maja uzyskali oni wyraźną przewagę. Jej wyrazem była de-
cyzja prezydenta i rządu o opuszczeniu Belwederu i udaniu się do Wilanowa.
Maszerowali tam pieszo, przez dwie godziny, wśród "terkotu karabinów maszy-
nowych i świstu kul" jak to zapisał we wspomnieniach premier Witos. Sugestie
gen. Stanisława Hallera, by prezydent i rząd udali się do Poznania, nie zostały
zaakceptowane; obawiano się czy to rewolucji społecznej, czy to ingerencji sąsiadów.
Późnym wieczorem 14 maja Witos zgłosił wniosek o dymisję rządu, a prezydent
Wojciechowski postanowił złożyć urząd, o czym powiadomił marszałka Sejmu
Macieja Rataja.
Ugięcie się legalnych władz pod presją mających wyraźną przewagę w War-
szawie wojsk uczestniczących w zamachu stanu stworzyło warunki do rozwiązania
konfliktu w drodze konstytucyjnej. Marszałek Rataj, jako osoba zastępująca
prezydenta, nakazał zaprzestanie walk i złożył w ręce marszałka Piłsudskiego
obowiązek zaprowadzenia ładu (można rzec: kozioł w roli ogrodnika). Wymowa

172
RZĄDY AUTORYTARNE



tej decyzji była jednoznaczna, aczkolwiek jej realizacja nie należała do łatwych,
jeżeli wziąć pod uwagę stan obustronnego napięcia. W toku walk śmierć poniosło
przecież 379 osób (w tym 164 osoby cywilne), a 920 zostało rannych. O atmosferze
towarzyszącej żałobie dobrze informuje zachowanie kapelana legionowego ks.
Józefa Panasia, który w czasie nabożeństwa pogrzebowego w kościele garnizonowym
zerwał z sutanny odznaczenia bojowe i rzucił je pod nogi generałowi Dre-szerowi.
Piłsudski w uroczystościach tych, zorganizowanych w świątyniach wszystkich wyznań,
nie uczestniczył. Według zgodnych relacji ludzi będących wówczas blisko
Marszałka rozwój wydarzeń wywołał u niego głęboki wstrząs, określany jako
załamanie nerwowe czy depresja.
Ważnym elementem powrotu do normalności było powołanie rządu. Marszałek
Rataj w porozumieniu z Piłsudskim misję tę powierzył Kazimierzowi Bartlowi,
profesorowi Politechniki Lwowskiej i prezesowi niewielkiego propiłsudczy-
kowskiego Klubu Pracy zajmującego w parlamencie miejsce na lewicy.
Skompletował on gabinet z ludzi raczej mniej znanych. Zaskakiwało to, że nie
było w nim nikogo z najbliższych współpracowników Piłsudskiego; on sam zaś
zadowolił się teką spraw wojskowych.
Niechętni temu rządowi wskazywali na jego powiązania z masonerią nie tylko
przez premiera, ale także kilku ministrów: Augusta Zaleskiego (sprawy zagra-
niczne), Hipolita Gliwica (przemysł i handel) i Wacława Makowskiego (sprawie-
dliwość). Wyprowadzany stąd wniosek o szczególnej roli masonów w przygoto-
waniu zamachu ma jednak większą liczbę przeciwników niż zwolenników.
Zdecydowanie natomiast odrzucona została modna przez wiele lat teza, podtrzy-
mywana zarówno przez wrogów Piłsudskiego tak z lewa, jak i z prawa, o zagra-
nicznych (niemieckich, angielskich, rosyjskich) inspiracjach przewrotu. Najdłużej
natomiast utrzymuje się pogląd o włoskich praźródłach przewrotu, co ułatwiało, a
nawet sugerowało rozwój tezy, że akcja Piłsudskiego rozpoczęła rządy faszy-
stowskie lub im bardzo bliskie. Sugestywne skojarzenia zbliżające do siebie "marsz na
Rzym" i "marsz na Warszawę" (najsilniej we współczesnym pisarstwie prezentowane
przez Jerzego Borejszę) są głęboko zakorzenione w polskiej świadomości.
Przyczynił się do tego sam Piłsudski, skoro w rozmowie z Władysławem Bara-
nowskim w sierpniu 1926 r. mówił: "Nie myślcie, bym w systemie rządzenia chciał
małpować faszyzm Mussoliniego. Te wzorki z zagranicy, które mogą imponować
naszym nacjonalistom, wcale nie pasują do psychiki polskiej ani nie są w moim
guście". W podobnym duchu wypowiedział się miesiąc wcześniej dla redakcji "Le
Matin", gdzie nie tylko odżegnywał się od faszyzmu, ale od wszelkich "etykietek i
programów".
Podstawowa komplikacja dla rzeczników traktowania Piłsudskiego jako na-
śladowcy Mussoliniego polegała na tym, że Marszałek szedł przeciw siłom, które
stanowiły ostoję i fundament włoskiego ruchu, mającego wyraźnie prawicowo--
nacjonalistyczny charakter. W Polsce piewcami sukcesu Mussoliniego byli endecy.
"Gazeta Warszawska" w artykule redakcyjnym relacjonującym wydarzenia we
Włoszech, które doprowadziły do "marszu na Rzym", pisała 31 października 1922
r., że faszyzm jest przede wszystkim reakcją ducha narodowego przeciw mię-
dzynarodowemu socjalizmowi i bolszewizowaniu. "Parę miesięcy temu Włochy
znajdowały się niemal u progu bolszewizmu i faszyzm rozwinął swój zwycięski

173
PRZEWRÓT MAJOWY 1926 R.



sztandar naprawdę na pięć minut przed dwunastą, ratując państwo przed po-
głębieniem się w anarchii i bolszewizmie. Jest zatem niewątpliwie potężnym, wspa-
niałym odruchem zdrowego instynktu narodowego w kierunku na prawo".
Pochwała dla eksperymentu realizowanego przez Mussoliniego we Włoszech
wiązała się z przekonaniem Dmowskiego, że Europa wchodziła w epokę dyktatur
realizowanych przez różnie nazywane ruchy i partie o charakterze narodowym i
nacjonalistycznym. Jeśli przeto sądzono, że Polsce grozi przewrót faszystowski, to
właśnie ze strony endecji. Mniemanie to, podtrzymywane przez ludzi Piłsud-
skiego, napędzało mu sojuszników, którzy bvli przekonani, że broni on lewicy i
chce z nią współdziałać.
Zamieszanie wywołane trudnościami związanymi z określeniem politycznego
oblicza zamachu dotknęło całą polską scenę polityczną. Najsilniej jednak "błąd
majowy" podzielił komunistów. Napisano już, że w ulotkach z 13 i 14 maja KC
KPP wzywał świadomych robotników i chłopów do poparcia ze wszystkich sił
Piłsudskiego, gdyż "najczarniejsza reakcja sięga po władzę".
Takie stanowisko, wzbudzające zresztą protesty części kierownictwa KPP, zostało
skrytykowane przez Komisję Polską Komitetu Wykonawczego Kominternu,
j?jaafjępmjf -22-roąia przez PJenum Komitetu Wykonawczego tej organizacji.
Zdecydowanie odrzucony zosta? też pomysł głosowania posłów komunistycznych za
prezydenturą Piłsudskiego. Dyskusja w organach Kominternu, w której wypo-
ĆĆ'iadali się m. in. Stalin, Ernst Thalmann, Grigorij Zinowjew, Nikołaj Bucharin,
almiro Togłiatti, została zamknięta przyjęciem stanowiska, że Piłsudski repre-entuje
wielki kapitał, a jego przewrót miał faszystowski charakter. W artykule
zamieszczonym w organie Kominternu "Komunisticzeskij Internationał" pt. Przewrót
faszystowski w Polsce a KPP (przedrukowanym we wrześniowym numerze
"Nowego Przeglądu") poddano krytyce taktykę polskich komunistów, którzy po-
pełnili poważny błąd. Skrytykowano też próby odwoływania się KPP do współ-
działania z innymi partiami lewicy, nazywając je socjalfaszystowskimi lub ludowo-
faszystowskimi.
Przekonanie o faszystowskim charakterze władzy sprawowanej przez Piłsud-
skiego od przewrotu majowego podtrzymywali komuniści przez dziesięciolecia,
mimo że wielu z nich widziało duże, wręcz zasadnicze różnice między władzą w
wydaniu Piłsudskiego a Mussoliniego, później także Hitlera.
Wielkim przegranym trwającej wówczas debaty był Adolf Warski, jeden z naj-
bardziej światłych polskich komunistów, redaktor naczelny "Nowego Przeglądu"
oraz innych pism partyjnych. W gazecie "Świt" 6 czerwca 1926 r. opublikował on
artykuł pt.Mussolini a Piłsudski, w którym dość ostrożnie porównywał siły spo-
łeczne, które dały władzę tym politykom. Pisał więc, że "oba ruchy powstały na tle
głębokiego kryzysu ekonomicznego, w celu ratowania ustroju kapitalistycznego od
zagłady. Oba oparły się na drobnomieszczaństwie i na niezadowolonych żywiołach
armii. Na tym jednak kończył analogie i wskazywał dość poważne różnice, pisząc
między innymi, że w Polsce "ruch robotniczy i chłopski daleki jest jeszcze od
napięcia rewolucyjnego", co przekreśla pogląd o ratowaniu przez Piłsudskiego
ustroju kapitalistycznego od zagłady. Przed kim bowiem miał bronić i^o, skoro
siły rewolucyjne nie dojrzały do przeprowadzenia rewolucji socjalistycznej?

174
RZĄDY AUTORYTARNE



Argumentacja Warskiego wskazująca na zbieżność ruchu Piłsudskiego i Mus-
soliniego opierała się na założeniu, że Piłsudski nie reprezentując interesów rewolucji
robotniczo-chłopskiej wcześniej czy później będzie musiał wejść w konflikt z klasą
robotniczą. Wtedy KPP i tak stanie po stronie uciśnionych. Należy wówczas
zmienić jeden z taktycznych punktów walki wewnętrznej jako zdezaktualizowany.
Adolf Warski w cytowanym artykule nie stawiał wyraźnej diagnozy w sprawie
orientacji politycznej nowego rządu, pisząc, że Piłsudski rychło władzę zdobytą
straci, "jeśli nie potrafi zdobyć zaufania kapitalistów i obszarników i zmienić się
w wiernego przedstawiciela ich interesów".
Przekonanie o "błędzie majowym" komunistów ma charakter sporu akade-
mickiego. Ich stanowisko nie miało bowiem liczącego się wpływu na rozwój wy-
darzeń. Na wiecach zwoływanych przez komunistów zbierało się 13 i 14 maja po
kilkaset osób, w ogólności dość obojętnie reagujących na komunistyczną argu-
mentację. Tematem dnia była rozgrywka między Piłsudskim a Witosem, a nie
kwestia rządu robotniczo-chłopskiego czy dyktatury klasy robotniczej.
Główną, aktywną rolę grała w Warszawie armia, co zasadniczo różni przewrót
majowy od "marszu na Rzym" Mussoliniego, który sięgnął po władzę opierając się
przede wszystkim na zorganizowanych na sposób wojskowy członkach partii
faszystowskiej. Jednak mobilizacja ogłoszona 27 października 1922 r. zastała ich
przygotowanych tradycyjnie, tj. do rozbijania i terroryzowania ludności cywilnej.
"Marsz na Rzym" w starciu z armią był bez szans. Mussolini chcąc osiągnąć swój cel
musiał zabezpieczyć sobie neutralność wojska. Dopiero kiedy upewnił się, że
wystąpienie armii przeciwko faszystom jest praktycznie niemożliwe, zdecydował się
na rozpoczęcie akcji. Ostatecznie jednak nie stanął na czele maszerujących kolumn.
Po uzgodnieniu szczegółów i podziale ról opuścił on odbywający się w Neapolu
kongres partii i via Rzym udał się do Mediolanu. Akcję dyplomatyczną
rozpoczynającego się puczu pozostawił w rękach swoich ludzi (m. in. hr. Co stanzo
Ciano, ojca późniejszego ministra), z którymi utrzymywał kontakt telefoniczny. Aż
do chwili otrzymania telegramu od adiutanta monarchy nie ruszał się z otoczonej
zasiekami kolczastymi redakcji swojego dziennika. Był więc wodzem "zdalnie"
kierującym przewrotem, którego cel znajdował się o 600 km od miejsca akcji, a tylko
jak twierdzili złośliwi dwie godziny od granicy ze Szwajcarią...
Piłsudski był zaś przez cały czas nie tylko moralnym, ale i faktycznym przy-
wódcą akcji, co wcale nie umniejsza sporów dotyczących okresowo dominującej
roli kilku jego współpracowników.
Rozwijając wątek różnic wskazać trzeba też na odmienne postępowanie obu
dyktatorów bezpośrednio po przewrocie. Mussolini wziął w swe ręce pełnię władzy.
Stworzył gabinet zwycięzców, zachowując dla siebie funkcję premiera, ministra
spraw wewnętrznych, zagranicznych i obsadzając faszystami teki sprawiedliwości,
finansów i ziem wyzwolonych. Na 15 tek ministerialnych w pierwszym rządzie
Mussoliniego aż 9 obsadzonych było przez faszystów lub osoby im przychylne.
Natomiast Piłsudski dokonawszy przewrotu wymusił ustąpienie rządu Witosa,
ale formowanie następnego złożył na barki Macieja Rataja, w dodatku bliskiego
współpracownika Witosa. Zwycięski zamachowiec zadowolił się funkcją ministra
spraw wojskowych. Oczywiście szukał on możliwości legalizacji zdobytej

175
PRZEWRÓT MAJOWY 1926 R.



władzy, co zresztą udawało się większości przywódców przewrotów politycznych
okresu międzywojennego (od Mussoliniego poczynając). Wyraził więc zgodę na
kandydowanie w wyborach prezydenckich, ale wyboru nie przyjął, chociaż zwy-
ciężył kandydata prawicy Adolfa Bnińskiego dużą przewagą 99 głosów. W liście
do marszałka Zgromadzenia Narodowego pisał: "Dziękuję Zgromadzeniu Na-
rodowemu za wybór. Po raz drugi w mym życiu mam w ten sposób zalegalizowanie
moich czynności i prac historycznych, które, niestety dla mnie, spotkały się przedtem
z oporem i niechęcią dosyć szeroką". Takie postępowanie Piłsudskiego mocno
dziwiło Mussoliniego, podobnie jak wydawało się niezrozumiałe dla wszystkich
popierających go ludzi w Polsce. Według Ignacego Daszyńskiego rezygnacja Pił-
sudskiego spadła na całą lewicę jak grom z jasnego nieba, gdyż straciła ona orientację
co do jego zamiarów.
W tym stanie sprawy trzeba powrócić do wcześniej napisanej opinii, że Piłsudski
nie widział dla siebie miejsca w systemie określonym przez konstytucję marcową.
Złamanie porządku przez nią ustanowionego w wyniku zamachu było na tyle
ewidentne, że powrót do praktyk przedmajowych nie wchodził w rachubę.
Oparciem dla władzy stała się armia, o której względy Marszałek wyraźnie za-
biegał.
Intencję zasypania podziałów dobrze widać w pięknie zredagowanym zresztą
rozkazie z 22 maja 1926 r. wzywającym wszystkich żołnierzy do zgody i brater-
stwa w imię krwi wsiąkłej w jedną ziemię - jednym i drugim jednakowo drogą,
t'rzez obie strony jednakowo umiłowaną" Z wiarą, że "żołnierz polski pierwszy się
ocknie, pierwszy do zgody i braterstwa stanie", Piłsudski odwoływał się do braci
żołnierskiej w formie jawnie protekcyjnej, jeśli pamiętać jego brutalne ataki pod
adresem wielu oficerów, choćby z byłej armii austro-węgierskiej: "Znacie mnie i jeśli
nie wszyscy kochać mnie potraficie, wszyscy musicie mnie szanować jako tego,
który was do wielkich zwycięstw prowadzić potrafił, a przy ogólnym zepsuciu i
demoralizacji nie chciał i nie umiał korzyści własnej pilnować lub dochodzić" .
Piłsudski w maju 1926 r. widział siebie w dawnej roli, żołnierza będącego ostoją,
ale też osią władzy państwowej, politykiem nie tylko ponadpartyjnym, ale także
górującym ponad konstytucyjnymi organami władzy Sejmem, rządem, pre-
zydentem, sądami. "Jestem człowiekiem silnym, lubię decydować sam mówił w
wywiadzie dla "La Marin" 25 maja 1926 r. Ale gdy patrzę na historię mojej
ojczyzny, nie wierzę naprawdę aby można było rządzić w niej batem. Nie
lubię bata [...] Nie! nie jestem za dyktaturą w Polsce. Inaczej wyobrażam sobie
głowę państwa: trzeba aby miał on prawo szybkiego powzięcia decyzji w zagad-
nieniach tyczących się interesu narodowego. Szykany parlamentarne opóźniają
tylko najnieodzowniejsze rozwiązania".
Godząc się na udział w wyborach prezydenckich nie pozostawiał wątpliwości, że
przyszła współpraca z Sejmem będzie możliwa, jeśli uzyska legalizację swych
czynów. Przedstawiciele stronnictw sejmowych 29 maja 1926 r. dowiedzieli się, że
podejmuje on kolejną próbę: "czy można jeszcze w Polsce rządzić bez bata". Jeśli
ręka wyciągnięta do współdziałania na sprecyzowanych przez niego warunkach
zostanie w zawieszeniu, nie będzie "bronił Sejmu i Senatu, gdy dojdzie do władzy
ulica".


ssą;



176
RZĄDY AUTORYTARNE




l
Groźby zostały zrozumiane i zaakceptowane, o czym dobrze świadczy najpierw
głosowanie na Piłsudskiego, a później wybór na prezydenta prof. Ignacego
Mościckiego, w przeszłości związanego z ruchem socjalistycznym. Mościcki nie
był jednak obecny w życiu politycznym odrodzonej Polski, koncentrując się na
działalności naukowej (od 1912 r. był profesorem w Politechnice Lwowskiej) oraz
gospodarczej (uruchomił fabrykę związków azotowych w Chorzowie). Propozycja
kandydowania na urząd prezydenta złożona przez Piłsudskiego i poparta przez
premiera Bartla oraz marszałka Rataja była sporym zaskoczeniem. W drugiej turze
głosowania Mościcki, homo nomis w polityce, uzyskał 281 głosów wobec 200
oddanych na kontrkandydata, którym był wojewoda poznański Adolf Bniński.
Większość zorganizowaną przez piłsudczyków tworzyły PPS i PSL "Wyzwolenie",
Stronnictwo Chłopskie, mniejszości narodowe oraz część posłów z ugrupowań
centrowych (PSL "Piast", ChD i NPR).
Ślubowanie złożone 4 czerwca 1926 r. rozpoczynało formalne urzędowanie
nowego prezydenta w Zamku Królewskim. O pozycję i prestiż prezydenta w kraju
dbał także Piłsudski, który przed Mościckim stawał na baczność. Postępowanie to
wyjaśnił dużo wcześniej, bo 14 grudnia 1922 r. podczas śniadania wydanego w
Belwederze na cześć wybranego wówczas na prezydenta Gabriela Narutowicza,
kiedy m. in. powiedział: "Jako jedyny oficer polski służby czynnej, który dotąd
nigdy przed nikim nie stawał na baczność, stoję oto na baczność przed Polską, którą
Ty reprezentujesz".
Proza dnia codziennego była daleko mniej czytelna i czysta. Uległość wobec
Belwederu (rezydencji Piłsudskiego), a nawet ludzi z tego otoczenia stała się po-
wodem wielu dykteryjek, nieraz bardzo sążnistych. Premier Bartel zresztą kolega
prezydenta z politecrniV; poirytowany brakiem "kręgosłupa" u Mościckiego nucił na
ludową melodię znaczy co Ignacy, a Ignacy gówno znaczy".
Niewątpliwie jednak wybór Mościckiego na prezydenta, osoby spoza układów
politycznych i nie utożsamianej z Piłsudskim, stanowił element wyciszania
namiętności wywołanej przez przewrót. Rolę taką spełniał także premier Bartel,
który stworzył gabinet podkreślający parlamentarny legalizm. Było to zadanie iście
karkołomne, jeśli zważyć, że kilku kandydatów do tek odmawiało współpracy, a
inni stawiali warunki. Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że przewrót majowy to
początek nowej ery, nowej praktyki politycznej wynikającej z przewagi, jaką na
polskiej scenie zdobył Piłsudski. Stał się on najpoważniejszym gestorem władzy,
ważniejszym niż Sejm, Senat i prezydent razem wzięci.
Nie wysuwał się jednak ponad miarę do przodu, zręcznie posługując się takimi
ludźmi, jak Kazimierz Bartel, który był pięciokrotnym premierem, a także fak-
tycznym premierem, chociaż formalnie wicepremierem w gabinetach formowanych
przez Piłsudskiego. Okres jego aktywności na skalę ogólnopolską, zakończony dymisją
17 marca 1930 r., określa się często pobłażliwie per "bartlowanie". Ale przecież
jego liberalna postawa oraz kompetencja w dyskusjach gospodarczych torowały
drogę kolejnym budżetom, mimo zaciekłych ataków opozycji. Bartel nigdy przy tym
nie krył, że w jego postępowaniu odbija się wola Marszałka.
W tym sensie można mówić, że wszystkie rządy pomajowe były de facto rządami
marszałka Piłsudskiego i to niezależnie czy był premierem, jak to bywało w latach
1926-1930,, czy tylko (lub "aż") ministrem spraw wojskowych. Pozycję

177
PRZEWRÓT MAJOWY 1926 R.




swą opierał na legendzie i wojsku zarządzanym wedle jego pomysłu w dekrecie z
7 stycznia 1921 r. "O organizacji najwyższych władz wojskowych", który pozwalał
kierować resortem bez kontroli nie tylko premiera, ale także Sejmu. Zgoda premiera
Bartla na przywrócenie tego dekretu była jednym z widomych przejawów
pognębienia polskiego konstytucjonalizmu.
Przewrót majowy dojrzewał i rozwijał się w przekonaniu, że demokracja par-
lamentarna nie sprawdziła się w polskiej rzeczywistości. Rozwiązaniem lepszym,
bardziej skutecznym miały być rządy zwartej grupy z wybitną jednostką na czele,
posiadającej doświadczenie w działalności państwowej oraz cieszącej się zaufaniem
dużej części społeczeństwa. Rzecznicy takich poglądów akceptowali główne hasło
zamachowców twierdzących, że celem ich ruchu określanego jako liberalno-
demokratyczny jest sanacja, czyli uzdrowienie stosunków w państwie.
Określenie to zrobiło ogromną karierę, stając się potoczną nazwą całego obozu
politycznego związanego z Piłsudskim. Sanacja to zarówno ruch społeczno-poli-
tyczny, jak i specyficzny dla Polski system władzy oparty na autorytecie jednostki.
Trzeba pamiętać przy tym, że zapoczątkowany przez przewrót majowy autorytaryzm
oznaczał kres rządów parlamentarnych w Polsce, i to na kilka dziesięcioleci.
Uświadomienie tego faktu dodatkowo uwypukla dziejową rolę Piłsudskiego i ludzi
z jego obozu. Nie stanowi to jednak przesłanki do uznania przewrotu majowego za
"rewolucję", choć bez rewolucyjnych konsekwencji jak to określał sam
Piłsudski. Przewrót majowy to niemal klasyczny pucz wojskowy, zamach stanu
dokonany przez wojskowych niezadowolonych ze swojej pozycji w armii,
mających silne oparcie w ambitnym Marszałku, coraz wyraźniej odgradzanym od
wpływu na bieg spraw państwowych. Przewrót majowy to jeden z etapów walki o
władzę, którą podjęła grupa dobrze już znająca jej smak. Zwycięstwo było spek-
takularne, aczkolwiek osiągnięte po krwawej walce, która mogła przerodzić się w
wojnę domową o konsekwencjach trudnych do przewidzenia.
Program, wokół którego piłsudczycy chcieli skupić społeczeństwo, był bardzo
ogólny i opierał się na krytyce oraz negacji. Rychło jednak zarzuty stawiane przez
piłsudczyków wobec rządzącej centroprawicy znalazły się na jej sztandarach jako
opozycji. Znaczyło to, że ówczesna choroba trawiąca Polskę miała szerszy, ponad-
partyjny, może nawet ponadustrojowy charakter. Opozycja uderzała przede wszystkim
w istotę rządów sanacji, którą było dążenie do stałego poszerzania kompetencji
władzy wykonawczej przy jednoczesnym ograniczaniu władzy parlamentu.
Długotrwały konflikt między sanacją i opozycją dotyczył także miejsca i roli partii
politycznych w życiu kraju, jakkolwiek ludzie obozu sanacyjnego uzyskali prze-
wagę, a czasem coraz mocniej ważyli na funkcjonowaniu państwa, to jednak nie
doszło do całkowitego pognębienia i wyeliminowania opozycji z życia politycz-
nego. Wrogie lub niechętne sanacji partie, chociaż działały w trudnych warunkach,
przetrwały jednak, spełniając mimo wszystko rolę kontrolera obozu rządzącego.
Przewrót majowy spowodował duże przetasowania na polskiej scenie poli-
tycznej. O kłopotach na skrajnej lewicy reprezentowanej przez KPP napisano już
wcześniej. Były one o tyle specyficzne, że poparcie komunistów dla przewrotu
opierało się na zasadzie wyboru mniejszego zła. Komuniści wykluczali jakąkolwiek
współpracę ze zwycięzcami, czemu dali wyraz w rezolucji KC KPP z l czerwca

178
RZĄDY AUTORYTARNE



1926 r., gdzie stwierdzili, że "popieranie piłsudczyzny" w dniach 12-15 maja było
błędem i zasługuje na najsurowszą krytykę. Nie mniej istotne było także to, że i
sanacja wykluczała jakąkolwiek współpracę z komunistami, którzy stali się jej
najbardziej nieprzejednanymi i konsekwentnymi przeciwnikami.
Mniej jasności mieli przedstawiciele tzw. lewicy parlamentarnej reprezento-
wanej przez PPS i PSL "Wyzwolenie", które uważały Piłsudskiego za "swojego
człowieka". Marszałek korzystając w walce o władzę z poparcia tejże lewicy nie
związał się z nią w sposób formalny. Odrzucał też wszelkie sugestie "rozprawy" z
ludźmi, którym zarzucano odpowiedzialność za zły stan kraju, m. in. poprzez
rozpędzenie rzekomo skorumpowanego Sejmu. Dystansowanie się Marszałka od
lewicy było coraz wyraźniejsze. W wywiadzie opublikowanym 27 maja stwierdził
jednoznacznie, że nigdy nie chciał być człowiekiem "ani polskiej prawicy, ani polskiej
lewicy".
Deklaracje tego typu wzmagały ferment i gwałtowne spory, które owocowały
licznymi wystąpieniami i rozłamami. Mozaika polityczna sanacyjnej Polski stała się
także z tego powodu jeszcze bardziej barwna, ale także pogmatwana. Wiele osób,
kierując się koniunkturą chwili, sugestiami własnego środowiska czy przekonaniem o
ozdrowieńczej roli sanacji, deklarowało poparcie dla nowej ekipy. Inni byli jej
zdecydowanie przeciwni, jak tego dowodzi wyłonienie się antypiłsudczy-kowskiej
PPS-Lewicy, a zwłaszcza rozłam w Narodowej Partii Robotniczej, będącej od 1920 r.
swoistym przedstawicielem i sprzymierzeńcem Kościoła w środowisku robotniczym,
gdzie głosiła prymat interesu narodowego wpisany w zasady solidaryzmu
społecznego. NPR dominowała w Zjednoczeniu Zawodowym Polskim, jednej z
największych central ruchu zawodowego, która nieraz zajmowała samodzielne
stanowisko współdziałając z Komisją Centralną Związków Zawodowych.
W czerwcu 1926 r. na tle stosunku do sanacji doszło w NPR do formalnego
rozłamu, który fatalnie odbił się na pozycji związków zawodowych kierowanych
przez Zjednoczenie Zawodowe Polskie. Lewica z Ludwikiem Waszkiewiczem i
Antonim Ciszakiem poparła sanację, natomiast prawica reprezentowana przez
Adama Chądzyńskiego i Karola Popiela zwalczała rządy pomajowe zacieśniając
współpracę z wszystkimi tych rządów wrogami.
Terenem ostrych sporów stały się także stronnictwa chłopskie. Jan Dąbski okre-
ślając stosunek Stronnictwa Chłopskiego do personalnych czystek w administracji
państwowej chwalił je i życzy} powodzenia w dalszej pracy, bolejąc, że "to oczysz-
czanie odbywa się tak powoli i że nie objęło jeszcze wszystkich ministerstw i urzę-
dów". Ostro też atakował lidera PSL "Piast" Wincentego Witosa, któremu doradzał
nawet, żeby wycofał się z życia politycznego, a nawet wyemigrował.
Przeciągające się walki w środowisku działaczy chłopskich zaowocowały licz-
nymi secesjami, wśród których szczególnym echem było odejście od PSL "Piast"
seniora ruchu Jakuba Bojki. Jego manifest pt. "Moje słowa do Braci Włościan i
ludzi dobrej woli" przekonał wielu terenowych działaczy PSL "Piast" z Małopolski,
Pomorza i Wielkopolski, gdzie powstały secesyjne organizacje. Wincenty Witos z
ogromnym trudem zdołał utrzymać przywództwo w osłabionym poważnie
Stronnictwie. Jego sytuację pogarszały także namiętne spory wokół postawy Macieja
Rataja, który jako marszałek Sejmu ułatwił Piłsudskiemu zwycięstwo. Zde-

179
PRZEWRÓT MAJOWY 1926 R.




dsperowany atakami z kręgu prawicy i centrum zgłosił swoją rezygnację z funkcji
marszałka, która jednak została przez większość posłów odrzucona.
W dramatycznie trudnej sytuacji znalazła się chadecja koalicyjny partner
PSL "Piast", której pozycję polityczną w kraju systematycznie podmywały rozbi-
jackie kombinacje piłsudczyków, w czym mistrzostwo wykazywali Bogusław Mie-
dziński, Walery Sławek i Kazimierz Świtalski. Rozproszony u progu II RP ruch
chrześcijańsko-społeczny połączył się w 1920 r. tworząc Chrześcijańsko-Narodowe
Stronnictwo Pracy, które przemianowane w 1925 r. na Polskie Stronnictwo -
ChtJMłścjiariskiei Demokracji zdobyło sobie spore wpływy.
Stosunkowo dużą rolę odgrywała chadecja na Górnym Śląsku, zdominowana
indywidualnością Wojciecha Korfantego, najwybitniejszego przedstawiciela tego
ruchu w skali ogólnopolskiej. Walka między chadecją i sanacją przybrała tam
wyjątkowo ostre formy także z tego powodu, że Korfanty należał do najbardziej
zdecydowanych i niezłomnych wrogów sanacyjnej Polski. Z jednej strony był on
wrogiem autorytaryzmu realizowanego przez Piłsudskiego i w jego imieniu, z
drugiej zaś, jako niekwestionowany przywódca Chrześcijańskiej Demokracji, chciał
uchodzić za miarodajnego reprezentanta interesów Kościoła katolickiego. Chadecy
traktowali Piłsudskiego i sanację jako przedstawicieli ateizmu, indyfe-rentyzmu
religijnego, masonerii i syjonizmu. W rewanżu piłsudczycy starali się
dyskredytować "dyktatora Śląska" podważając jego historyczne zasługi. Trwałe i/;iło
się oskarżanie Korfantego o zdradę narodową w czasie pełnienia przez unkcji
wicepremiera w rządzie Wincentego Witosa w 1923 r. W istocie chodziło o próby
wciągnięcia Niemców z Deutsche Katholische Yolkspartei do rządu \v razie
konieczności rekonstrukcji gabinetu. Pewne nadzieje, wiązane zwłaszcza 7. ugodową
postawą Otto Ulitza, stały się płonne wobec jednoznacznej niechęci obec takiej
perspektywy Berlina, snującego plany wszczęcia z Polską wojny celnej i "rzucenia jej
na kolana".
Szczególnie dramatycznym terenem sporów i rywalizacji był Związek Byłych
Powstańców (przemianowany w 1923 r. na Związek Powstańców Śląskich), w którym
duże wpływy zdobyli zwolennicy Marszałka, zręcznie kierowani przez wysłanników
Oddziału II MSW. Jednak po przewrocie majowym pozycja Korfantego ;ako prezesa
Związku uległa wzmocnieniu. Będąc jedną z pierwszych figur opozycji
antypiłsudczykowskiej oraz rzecznikiem swobód obywatelskich i praw au-
tonomicznych, starł się frontalnie z mianowanym w sierpniu 1926 r. Michałem
Grażyńskim nowym wojewodą śląskim. Zdominowani przez piłsudczyków
rzłonkowie Związku Powstańców (gdzie od 1924 r. wiceprezesem był Grażyński) głosili
publiczną deklarację zawierającą takie oto sformułowania: "Panie Korfan-.' Nte byłeś
ntgóy naszym wodzem, .nJe masz zatem prawa przemawiać dzisiaj uo nas. Drogi
nasze, idące szlakami Kościuszki, Łukasińskich, Trauguttów i Okrze-jów, były ci obce i
wstrętne; miałeś w sobie duszę handlarza politycznego, nic dziwnego zatem, że
nienawidziłeś orlich wzlotów i porywów śląskiego ludu".
Szczególnie zajadłe były ataki na pozycję gospodarczą i finansową Korfantego
jako zbudowaną zdaniem jego wrogów na współpracy z wielkim, zwłaszcza
obcym kapitałem. Próby zatamowania tej fali poprzez zgodę (jako posła) na proces
przed sądem marszałkowskim okazały się mało skuteczne. Proces, który odbywał
się w atmosferze nagonki jego licznych wrogów oraz ludzi wysługujących

180
RZĄDY AUTORYTARNE



się nowej władzy, wykazał, że postawa prezesa śląskiej chadecji w niektórych
operacjach finansowych (np. nabycie dziennika "Rzeczpospolita" oraz Drukarni
Polskiej w Warszawie) nie licowała z godnością posła i publicysty. Do Korfantego
przylgnęła opinia kombinatora finansowego oraz rzecznika obcych interesów.
Skutkiem tej sytuacji było niepowodzenie w wyborach parlamentarnych w 1928 r.
Wielu zwolenników porzuciło go; w śląskiej chadecji, a nawet w redakcji "Polonii"
doszło do rozłamów.
Rywalizacja Grażyńskiego (sanacji) i Korfantego (chadecji) miała też głębszy,
ponadczasowy sens, co uwidoczniło się na terenie Śląska Opolskiego, gdzie doszło
na tym tle nawet do rozczłonkowania tamtejszej społeczności polskiej. Istota sporu
sprowadzała się do tego, że sanacja podobnie zresztą jak endecja oraz działacze
Związku Obrony Kresów Zachodnich głosiła program kontynuowania walki o
wyzwolenie Śląska oraz jego polonizację. Tymczasem Korfanty był zwolennikiem
porozumienia z mniejszością niemiecką i łagodzenia przeciwieństw
narodowościowych. Osobną sprawą był generalny brak zaufania Niemców do Kor-
fantego i chadecji śląskiej jako podstępnej, a przez to bardziej niebezpiecznej od
postaw jawnie wrogich.
Ponadczasowy charakter problemu wiązał się z tym, że Niemcy podkreślali
konsekwencje gospodarcze wynikające ze straty śląskiego przemysłu. W propa-
gandzie, obficie podpierającej się autorytetami akademickimi, podkreślali, że kultura
i osiągnięcia cywilizacyjne ziemi śląskiej były jedynie dziełem ludności niemieckiej.
Zaniepokojony nasileniem się tej tendencji, polski konsul generalny w Bytomiu
dr Aleksander Szczepański w połowie 1927 r. pisał do MSZ: "Nie powinniśmy
bezczynnie patrzeć jak Niemcy zalewają świat cały wiadomościami, że Górny Śląsk
pod względem prehistorycznym, historycznym, etnograficznym, kulturalnym jest
niemiecki". List z tym apelem dotarł także do uniwersytetów w Poznaniu,
Warszawie i Krakowie oraz wojewody śląskiego. Michał Grażyński jako rzecznik
forsowania polskości na Śląsku doprowadził w końcu 1927 r. do otwarcia
radiostacji w Katowicach; w 1928 r. utworzono Państwowe Muzeum Śląska, będące
placówką muzealną, dydaktyczną i regionalnym centrum dokumentacyjnym i
naukowym. Wiosną 1933 r. powstał Komitet Wydawnictw Śląskich PAU, szczodrze
finansowany przez wojewodę; na przełomie lat 1933-1934 utworzono Instytut
Śląski, któremu prezesował inż. Eugeniusz Kwiatkowski.
Przewrót majowy był nie tylko polityczną klęską endecji, w której kluczową
rolę odgrywała konspiracyjna Liga Narodowa oraz legalny Związek Ludowo-Na-
rodowy, ale także programowym trzęsieniem ziemi tej formacji. Sanacja wypisała na
swych sztandarach wiele haseł widniejących od lat w programach różnych
organizacji i związków polityczno-społecznych składających się na wielonurtowy
ruch endecki. Przede wszystkim sanacja prezentowała się społeczeństwu polskiemu
jako formacja centrowa, mająca na widoku tylko i wyłącznie dobro ojczyzny,
będącej najwyższą, ponadklasową wartością wszystkich obywateli.
Zamieszanie wywołane w środowisku polskiej prawicy przewrotem majowym
było na tyle duże, że wywołało zasadnicze zmiany organizacyjne. Nieskuteczność
ZLN, partii nastawionej przede wszystkim na pracę parlamentarną, szła w parze z
brakiem efektów w procesie zbierania się w jeden silny nurt mnóstwa stronnictw
prawicowych, co jak to ujął Dmowski w wywiadzie dla "Kuriera War-


181
PRZEWRÓT MAJOWY 1926 R.
szawskiego" 17 grudnia 1926 r. "coraz bardziej obezwładnia nasz naród, hamuje
organizację i rozwój państwa [...] Tylko przy podobnym bezwładzie możliwy był
przewrót majowy, osiągnięty nie tak wielkimi siłami. Po zamachu majowym widać
było już wyraźnie [...], że szersze koła narodu czują się jak ciało bez głowy, że w
kraju nie ma politycznego kierownictwa. Nikt nie wiedział, do czego dążą żywioły
rządzące, miało się nawet i ma się ciągle wrażenie, że one same niejasno zdają sobie
sprawę z celów, jakim mają służyć. Inicjatywa ruszenia z tego martwego punktu sama
się narzucała".
Remedium na ten stan rzeczy ze strony elity ruchu narodowego było utworzenie
w Poznaniu w sali hotelu "Bazar" w grudniu 1926 r. nowej partii o nazwie Obóz
Wielkiej Polski. Hołdując ideologii wodzostwa oraz zasadzie hierarchii nowa partia
odzwierciedlała żywe wówczas zainteresowanie polskiej prawicy i osobiście
Dmowskiego zwycięskim marszem ruchu faszystowskiego we Włoszech. OWP stawiał
sobie za zadanie zwalczanie na równi lewicy, co i sanacji, którą atakował jako
rzecznika interesów masońskich i syjonistycznych. Upowszechniane wówczas
hasło: "kto nie z nami, ten z Żydami" zjednywało Obozowi pewne uznanie, tym
bardziej że rząd Kazimierza Bartla w sposób jednoznaczny opowiedział się za
równym traktowaniem wszystkich obywateli w państwie.
W expose premiera znalazły się ważne dla tego programu stwierdzenia: "Rząd nie
pozwoli, aby słuszne prawa obywateli narodowości niepolskiej na szwank były
narażone, mniema bowiem, że zwalczanie jakiejkolwiek kategorii obywateli /,a ich
język lub wiarę sprzeczne jest z duchem Polski". Rząd uznając, że antysemityzm jest
szkodliwy dla państwa, głos'}} konieczność przestrzegania w działaniu zasady
bezstronności i słuszności bacząc, aby zwłaszcza w sprawach podatkowych i
kredytowych kierowano się wyłącznie względami rzeczowymi, nie zaś względami
narodowościowymi i wyznaniowymi. Premier zapowiedział też zniesienie
wszystkich ograniczeń prawnych Żydów, wydanych przez dawne władze zaborcze.
Obóz Wielkiej Polski upowszechniając poglądy nacjonalistyczne, wyrażane
niejednokrotnie w skrajnej formie, nie spełnił nadziei jako ruchu konsolidującego
polską prawicę. Przyczynił się natomiast do zamieszania w Związku Ludowo--
Narodowym będącym nadal jądrem i najpoważniejszą siłą obozu narodowo-de-
mokratycznego, który współkierował lub posiadał znaczne wpływy w organiza-
cjach młodzieżowych (z najsilniejszą wśród nich Młodzieżą Wszechpolską),
kobiecych (np. Narodowa Organizacja Kobiet), paramilitarnych, zawodowych i
oświatowych.
W sumie po maju 1926 r. wpływy endecji widocznie zmalały. Pewna część
opiniotwórczego elektoratu endeckiego związanego z poglądami konserwatyw-
nymi przeszła do zwycięskiego obozu, oferującego większe profity, nieraz także
udział we władzy.
Ciosem dla endecji i całej prawicy było stopniowe pozyskiwanie przez Piłsud-
skiego konserwatywnie nastawionego ziemiaństwa. Proces ten rozpoczęty już przed
przewrotem w środowisku wileńskim zwiększył tempo od czasu, kiedy Piłsudski
bawił 25 października w zamku księcia Albrechta Radziwiłła w Nieświeżu. For-
malnym powodem tej wizyty była dekoracja Złotym Krzyżem Virtuti Militari sar-
kofagu adiutanta naczelnego wodza majora Stanisława Radziwiłła, poległego

182
RZĄDY AUTORYTARNE



w bitwie pod Malinem 28 kwietnia 1920 r. Powszechnie jednak wizycie tej przydawano
szersze znaczenie, zwłaszcza że do Nieświeża zjechało przy tej okazji liczne grono
polskiej arystokracji, której listę skonsultowano z Belwederem. W okolicznościowym
śniadaniu, w którym uczestniczyło 45 osób, toasty oprócz gospodarza wygłosili
także Janusz Radziwiłł, Eustachy Sapieha oraz Piłsudski, który honorował ród
Radziwiłłów "by pozostał równie wieczny, jak te stare mury Nieświeża".
Szczególnie życzliwie dla Piłsudskiego usposobiony książę Janusz odegrał dużą
rolę w rozwoju filosanacyjnych przekonań sporej grupy konserwatystów noszących
historyczne nazwiska.
Do spadku politycznej roli endecji, chadecji oraz bliskiej im części Narodowej
Partii Robotniczej przyczyniło się postępujące porozumienie Piłsudskiego z hie-
rarchią katolicką. Niebagatelną rolę odegrał w tym wypadku także papież Pius XI,
który zachował w dobrej pamięci Piłsudskiego będąc w latach 1918-1921 nuncjuszem
w Warszawie. Znany ze swej niechęci do księży polityków zamianował po śmierci
prymasa Dalbora (13 lutego 1926 r.) na to stanowisko niezaangażowanego
politycznie biskupa śląskiego Augusta Hlonda. Niemal pewny tej nominacji biskup
Stanisław Łukomski, powiązany politycznie z endecją, został przeniesiony z
Poznania do Łomży.
Sympatia papieża dla Marszałka wyrażona w przekazanym osobistym błogo-
sławieństwie znalazła potwierdzenie 14 lutego 1927 r., kiedy Wieniawa-Długo-
szowski wręczył list Piłsudskiego przekazany z okazji piątej rocznicy pontyfikatu i
został zaszczycony półgodzinną rozmową. "Jak się miewa Pan Marszałek? Cieszę się
zawsze żywo, gdy nas dochodzą dobre o nim wiadomości [...] Prosimy go, by
oszczędzał swych sił i swego zdrowia, albowiem siły jego i jego zdrowie długo
jeszcze przydatne będą dla waszej ojczyzny w ciężkich czasach, jakie obecnie przt
żywamy" raportował Wieniawa słowa Piusa XI. Przy pożegnaniu papież obit
cywał ostrzec Piłsudskiego "przed każdym niebezpieczeństwem grożącym Polsce".


Sanacyjny system władzy

Sanacja to koronny slogan piłsudczyków. Miał on sugerować, że głównym celem
sił otaczających Marszałka było wyeliminowanie źle funkcjonujących elementów życia
zbiorowego oraz umocnienie tendencji stwarzających nadzieję na szybki rozwój
kraju, wolnego od złodziejstwa, marnotrawstwa i rozpanoszonej w elitach władzy
głupoty. Dość łatwo upowszechniło się przekonanie, że jedną z głównych przyczyn
dokuczliwego zła była sejmokracja i partyjniactwo. Między innymi dlatego postulat
zmiany roli parlamentu w systemie władzy w Polsce miał spory zastęp
zwolenników. Zaświadcza o tym dobitnie tzw. nowela sierpniowa przyjęta także
głosami endecji i chadecji 2 sierpnia 1926 r., która zmieniała i uzupełniała
konstytucję marcową. Poważna przewaga głosów za nad głosami przeciw (246:95)
zachowuje swoją wymowę.
Nowela sierpniowa nadawała prezydentowi uprawnienia do przedtermino-
wego rozwiązywania obu izb oraz wydawania rozporządzeń z mocą ustawy, kto-

183
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY

re traciły moc o ile nie zostały zaakceptowane później przez Sejm. Uprawnienia te
obejmowały: "uzgodnienia ustaw obowiązujących z Konstytucją i wykonywania jej
postanowień, przewidujących wydawanie osobnych ustaw, reorganizacji i
uproszczenia administracji Państwa, uporządkowania stanu prawnego w Państwie,
wymiaru sprawiedliwości oraz świadczeń społecznych, a także w zakresie
zarządzeń zmierzających do zabezpieczenia równowagi budżetowej, stabilizacji
waluty i naprawy stanu gospodarczego w Państwie, a w szczególności także w
dziedzinie rolnictwa i leśnictwa". Duże znaczenie praktyczne miał także zakaz
głosowania nad wotum nieufności przez Sejm na tym samym posiedzeniu, na
którym wniosek został zgłoszony (chodziło o czas konieczny dla "refleksji" de
facto wywarcia presji na posłów). Wprowadzony został też przepis narzucający
określone terminy przy pracy nad budżetem. W razie przeciąganej często sztucznie
debaty rząd mógł ogłosić budżet w formie przez siebie skonstruowanej. Zmiana
pozycji parlamentu uwidoczniła się także poprzez wydatne skrócenie czasu obrad.
Wcześniej Sejm obradował niemal permanentnie, od 1926 r. zaś trybem sesji.
Nowela sierpniowa okazała się skutecznym instrumentem eliminacji wpływu
parlamentu na sprawy państwa. Przekonano się o tym już we wrześniu, kiedy
została otwarta sesja Sejmu, na której konflikt większości "niepiłsudczykowskiej" z
premierem zakończył się dymisją rządu. Prezydent Mościcki, bez konsultacji z
klubami poselskimi, powołał nowy rząd w starym składzie, co odebrano jako
uderzenie w prestiż parlamentu.
Rosnącemu zamieszaniu na tym tle kres położył Piłsudski, który 2 października
1926 r. stanął na czele rządu. Bieżącą pracę premiera (którą uważał za nudną)
wypełniał z jego upoważnienia prof. Kazimierz Bartel, dla którego utworzono nie
istniejące wcześniej stanowisko wicepremiera. Piłsudski zaś nadal piastował sta-
nowisko ministra spraw wojskowych, "wtrącając się'" chętnie do spraw zagra-
nicznych (resortem kierował August Zaleski) oraz wewnętrznych, gdzie ministrem był
gen. Felicjan Sławoj Składkowski. Inne resorty interesowały premiera mniej, a
niektóre związane także z gospodarką (gdzie mocną pozycję zdobył Eugeniusz
Kwiatkowski jako minister przemysłu i handlu) wręcz go nudziły. Chętnie wysługiwał
się Marszałek nie tylko wicepremierem, który był także ministrem wyznań religijnych i
oświecenia publicznego, ale także szefem gabinetu premiera Henrykiem Józewskim
oraz szefem gabinetu ministra spraw wojskowych płk. Józefem Beckiem.
Niemal dwuletni okres rządów Piłsudskiego jako premiera (gabinet przetrwał
do końca czerwca 1928 r. i był jednym z najdłuższych w dziejach II RP)
charakteryzował się wzmożonym napływem do życia publicznego ludzi z naj-
bliższego otoczenia Piłsudskiego. Zapowiedzią tej ewolucji było objęcie resortu
spraw wewnętrznych przez gen. Sławoja Składkowskiego, jednego z najbardziej
zauroczonych Komendantem, któremu sekundował wybitnie zdolny Kazimierz
Świtalski, jako dyrektor departamentu politycznego tego resortu. Odnotować też
trzeba obsadzenie przez płk. Bogusława Miedzińskiego (członka PSL "Wy-
zwolenie") reaktywowanego Ministerstwa Poczt i Telegrafów, który należał do
lewicy sanacyjnej. Jej trzon stanowił prorządowy Związek Naprawy Rzeczypo-
spolitej powstały w czerwcu 1926 r. z inicjatywy ludzi skupionych w Związku
Strzeleckim, Centralnym Związku Osadników oraz Związku Powstańców Ślą-
skich, który obok Partii Pracy i PPS był ostoją wpływów Piłsudskiego. Do lide-

184
RZĄDY AUTORYTARNE

rów "naprawiaczy" należeli Michał Grażyński oraz Kazimierz Kierzkowski i
Zdzisław Lechnicki.
W cieniu premiera i Marszałka, aczkolwiek za jego wiedzą i najczęściej z jego
inspiracji rozwijała się w tzw. Polsce pomajowej władza zdominowana przez osoby
w mundurach, najczęściej wyższych oficerów, którą określano później jako rządy
pułkowników. Szczególnie ważną w niej rolę odgrywali ludzie od lat związani z
Piłsudskim legioniści i peowiacy, jego współpracownicy z lat 1918-1923, zwłaszcza
ulokowani w wojsku w II Oddziale Sztabu Głównego (dawnego Generalnego)
zajmującego się wywiadem i kontrwywiadem. Tacy wysocy oficerowie, jak Walery
Sławek, Bogusław Miedziński, Kazimierz Świtalski, Józef Beck, Bolesław Wieniawa-
Długoszowski, Henryk Józewski, Bronisław Pieracki, Adam Koc czy Remigiusz
Grocholski stanowili nieformalny sztab mający na celu eliminację wpływów opozycji i
wprowadzanie do elity władzy ludzi lojalnych wobec sanacji. Podkreślenia wymaga
duża elastyczność w zakresie metod działania. Wcale nie małą rolę odgrywał terror
indywidualny.
Władysław Pobóg-Malinowski podaje, że na rok dwa przed majem 1926 r.
powstała grupa złożona z "młodszych elementów legionowych", która wielbiąc
Piłsudskiego oskarżała starszyznę legionową o to, że straciła energię, "skapcania-ła"
i "obrosła w piórka". Z ta grupą łączyć trzeba przykłady indywidualnego terroru,
który nie znajdował finału w sali sądowej, gdyż sprawcy napadów nie byli
wykrywani. Przykładem tego może być zagadkowa śmierć gen. Włodzimierza
Zagórskiego, dowodzącego polskim lotnictwem, czterokrotnie odznaczonego Krzyżem
Walecznych, ale od czasów legionowych skonfliktowanego z Piłsudskim, który w
dniach majowych opowiedział się po stronie prawowitego rządu. Internowany w
Wilanowie 15 maja 1926 r. znalazł się w więzieniu śledczym, najpierw w Warszawie,
później w Wilnie. Po sztucznie przedłużanym śledztwie został zwolniony w sierpniu
1927 r. Po przyjeździe do Warszawy zaginął w nie wyjaśnionych dotąd
okolicznościach. Opinia publiczna łączyła to zaginięcie z Piłsudskim, jeśli nie fak-
tycznym to moralnym wykonawcą wyroku. Powszechnie było wiadomym, że
Marszałek ochraniał "patriotycznie" usposobionych oficerów.
W protokole posiedzenia Ścisłej Rady Wojennej odbytego 13 czerwca 1926 r.
widnieje zdanie Piłsudskiego zawierające ubolewanie związane ze stale się poja-
wiającym separatyzmem wielkopolskim podsycanym przez endeków. "Ogólnej
akcji wspólnej w tej sprawie Rady Ministrów jeszcze nie ma. Jeśli chodzi o wojsko, to
Marszałek nie będzie miał nic przeciw, jeśli kogo z tych panów pobiją lub nawet
zabiją". Różne "osobliwości poznańskie" bardzo Marszałka irytowały, co powo-
dowało, że każda próba ich eliminacji mogła znaleźć poklask Warszawy.
Z klimatu przemocy towarzyszącego zdobyciu władzy wyrastały różne mniej
lub bardziej czytelne incydenty, jak ten w nocy z 30 września na l października
1926 r., kiedy do mieszkania posła Jerzego Zdziechowskiego wdarła się grupa
dziesięciu oficerów i dotkliwie go pobiła. Marszałek interweniującemu Ratajowi
oświadczył, że dla "jakiegoś łajdaka" nie pozwoli stawiać "wszystkich oficerów
pod podejrzeniami...". Wśród ofiar terroru indywidualnego znalazł się także wzięty
pisarz Tadeusz Dołęga-Mostowicz oraz Jan Dąbski, główny polski negocjator traktatu
ryskiego oraz późniejszy wicemarszałek Sejmu, a także Adolf Nowaczyński,
apologeta i obrońca prawicy, obrzucający przeciwników niewybrednymi wyzwi-

185
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY



skami, który stracił oko w czasie bijatyki zainscenizowanej przez obrońców Ko-
mendanta. Mieli mu za złe, że Piłsudskiego nazywał "komendiantem", "brygan-
dierem", "wielkim goleniem Arken-Azji".
Jednoznaczną wymowę miała rozszerzająca się i wcale nie kamuflowana kontrola
ludzi nowej władzy nie tylko w ministerstwach i urzędach centralnych, ale także w
administracji terenowej. W ciągu kilku miesięcy zmienionych zostało 11 spośród 17
wojewodów. Wymiana kadry urzędniczej, wśród której Piłsudski nie cieszył się
sympatią, była bardzo głęboka i objęła nawet pewną liczbę wójtów. Wśród nowych
urzędników sporo było "neofitów", a więc ludzi, którzy z właściwym dla tej
kategorii zapałem przyłączali się do zwycięzców. Z jednoznacznym przekąsem
nazywano ich IV Brygadą, dla odróżnienia od legionistów z lat wojny i walk o
kształt państwa, którzy w sanacyjnym systemie władzy odgrywali kluczową rolę.
Mając w pamięci rolę armii w państwie trzeba zarazem uwypuklić postępujące jej
zawłaszczanie przez piłsudczyków. Czystki przeprowadzone po zamachu
majowym objęły przede wszystkim oficerów byłych armii zaborczych, którzy zaj-
mowali najwyższe stanowiska w armii. Ponadto Piłsudski był przekonany, co
wyraził 25 sierpnia 1926 r. na posiedzeniu GISZ-u, że nadmierna liczba oficerów
sztabowych, dla których wyszukuje się stanowiska i tworzy etaty, "zawala drogę do
awansu dla oficerów młodszych posiadających wartości bojowe". Rekordowa !;czba
zwolnień miała miejsce na mocy rozporządzenia 7, 5 lutego 1927 r. i objęła 86
oficerów. W sumie do 1934 r. zwolniono ogółem 6 tyś. oficerów. W tej liczbie byli
tak znani generałowie, jak: Józef Haller, Stanisław Haller, Bolesław Jaźwiński, Anatol
Kędzierski, Mieczysław Kuliński, Stefan Majewski, Juliusz Malczewski, Tadeusz
Rozwadowski, Stanisław Szeptycki, Stefan Suszyński, Stanisław Taczak, Michał
Żymierski. Popularny w społeczeństwie i wojsku gen. Władysław Sikorski znalazł
się w specyficznej izolacji pozbawiono go w 1928 r. wszystkich stanowisk, ale
pozostawiono w służbie czynnej do dyspozycji ministra spraw wojskowych i aż do
1939 r. nie był jednak żadnemu z ministrów do niczego przydatny.
Częściowo zbędny okazał się nawet gen. Kazimierz Sosnkowski, jeden z le-
gendarnych współpracowników Komendanta oraz współwięzień w Magdeburgu. W
Belwederze miano mu za złe, że nie zdołał opanować sytuacji w Wielkopolsce, gdzie od
1924 r. był dowódcą Okręgu Korpusu Poznań i pozwolił się wywieść
w^Dole^przyimujac zaproszenie rządu do pilnego przyjazdu do Warszawy, gdzie
zjawił się 12 maja rano na naradę w sprawie udziału Polski w pracach rozbrojeniowych
Ligi Narodów. Faktycznie zaś chodziło rządowi o wykorzystanie znanej lojalności
generała wobec przysięgi żołnierskiej oraz jego pozycji wśród piłsudczyków dla
poskromienia nabrzmiewającego rokoszu. Wiadomym też było, że 41-letni wówczas
generał będąc w-&241: pr^-z-jir/Rcf jmiani^T'iTaray-Anarr w,spwszelkie próby mieszania wojska do polityki, a ponadto nie popierał planów
połączenia w ręku Piłsudskiego stanowiska szefa Sztabu Generalnego i
przewodniczącego Ścisłej Rady Wojennej. Zarazem miał gen. Sosnkowski bardzo
wysokie notowania u Marszałka, który w 1922 r. scharakteryzował go jako "umysł
bardzo rozległy, zdolności duże [...] jest lojalny i w czasie wojny przejętym wielką
cnotą żołnierską dyscypliną".

186
RZĄDY AUTORYTARNE



Rozwój sytuacji spowodował, że gen. Sosnkowski 12 maja nie dotarł ani do
Piłsudskiego, ani do liderów zamachu i dawnych przyjaciół, jak Wieniawa czy
Miedziński. Przez płk. Tadeusza Kasprzyckiego dowiedział się, że Komendant
polecił mu spiesznie powrócić do Poznania. Opuścił więc stolicę wieczorem, kiedy
walki na ulicach Warszawy już trwały. Zastępujący go w Poznaniu gen. Edmund
Hauser zameldował następnego dnia rano, że wysłał już na pomoc rządowi dwa
pułki, a dwa następne są właśnie załadowywane na wagony. Gen. Sosnkowski nie
zajął stanowiska mówiąc przy rozstaniu z gen. Hauserem, że "każdy musi
postępować według własnego sumienia". Przez ponad trzy godziny był w swoim
gabinecie. Kilka minut po południu jego adiutant zbiegł na parter, gdzie urzędował
gen. Hauser i mieściły się biura Sztabu DOK, z wiadomością, że dowódca
popełnił samobójstwo. Ciężko rannego gen. Sosnkowskiego, z przestrzelonym
prawym płucem, odwieziono do szpitala. Pokpiwali sobie więc jego wrogowie, że
nawet zabić się nie potrafi, inni mówili o zamachu, a dalsi przekonywali, że nie
chciał się zabić tylko zranić. Przypadek ten może przekonać, że motywów do tar-
gnięcia się na życie nie brakowało, o czym świadczy casus piłsudczyka, dowódcy 7.
pułku piechoty płk. Stanisława Henryka Więckowskiego. Gen. Sosnkowski, będąc
mańkutem strzelał do siebie na serio, pistoletem o dużym kalibrze. Próba nie
powiodła się, co jednak nie pomniejsza dramaturgii towarzyszącej przewrotowi,
kiedy wielu oficerów stanęło przed niebywale trudnym wyborem. Zwycięzcy nie
wybaczyli gen. Sosnkowskiemu jego niezdecydowania. W marcu 1927 r. wykuro-
wany generał został inspektorem armii na Polesiu i Wołyniu, chociaż z siedzibą w
Warszawie. Do elity władzy nie został dopuszczony.
Skutkiem wielu często także bardzo specyficznie motywowanych eliminacji
dokonała się według Piotra Staweckiego poważna redukcja czynnych generałów
ze 143 w 1924 r. do 83 w 1932 r. Polityczny charakter tych zmian wyziera z tego, że
nowi generałowie w ogromnej przewadze mieli rodowód legionowy. Jeśli w 1924
r. 21% generałów miało za sobą legionową przeszłość, to w 1932 r. było ich już 65%.
W 70% byli oni inspektorami armii, a w 80% dowódcami okręgów. Zwłaszcza wśród
kilkunastu wysokich oficerów (majorów, pułkowników oraz 9 generałów), którzy
zajmowali stanowiska w służbie cywilnej, upowszechniała się filozofia utożsamiania
interesu własnego z interesem państwa. Istotę tego myślenia oddaje slogan: "Polska to
my".
Głębokie i bolesne ruchy kadrowe w armii, dokonujące się pod dyktando Pił-
sudskiego będącego w sprawach wojskowych superautokratą, odrzucającym wszelką
ingerencję czynników "postronnych" z Sejmem, prezydentem i rządem włącznie,
spowodowały głębokie urazy wśród pokrzywdzonych oficerów, ich
podkomendnych, rodzin, przyjaciół, zwolenników. Nadto jeszcze, jak wspomina
gen. Jan Romer, zwalnianą ze służby niejedną dobrą siłę zastąpiono miernotami.
Podobnie sądził Witos, który dodawał, że całą kwalifikacją owych miernot były
"usługi oddane w czasie przewrotu majowego". Można z przekąsem uznać ich
racje przytaczając ubolewanie Marszałka z 1934 r. wypowiedziane raz Janowi
Szembekowi ("I komuż, jak umrę, mam pozostawić tę armię polską, ja nie widzę
komu. Wśród moich generałów nie widzę nikogo"), to znów Januszowi Jędrze-
jewiczowi ("Ach, ci generałowie, ci moi generałowie, co oni zrobią z Polską po
mojej śmierci").

Wszystko to pospołu nakazuje szerzej widzieć problem, który Daria i Tomasz
Nałęczowie, w świetnie zresztą napisanej książce o Piłsudskim ujmują w tezie, że po
przewrocie "w armii szybko przyschły niedawne urazy". Raczej był to długi, może
nawet nie zamknięty do końca rozdział, którego nie zdołało wyeliminować ani
generalne faworyzowanie sił zbrojnych, ani znaczne podwyżki płac dla oficerów.
Wyeliminowani z tego faworyzowania z zazdrością widzieli udział swych
umundurowanych kolegów w sprawowaniu władzy. Uwidaczniała to nawet ety-kieta
podczas oficjalnych przyjęć. Marszałek jako narodowy Inspektor Sił .Zbrojnych miał
pierwszeństwo przed"premierem, marszałkami sejmu i senatu; inspektorzy armii oraz
generałowie Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przed wicemarszałkami Sejmu
i Senatu, podsekretarzami stanu itd. Wyrażona także w ten sposób przewaga władzy
wojskowej nad władzą cywilną znajdowała odbicie w pieniądzach premier w latach
trzydziestych otrzymywał miesięcznie 3450 zł, ministrowie mniej więcej o tysiąc złotych
mniej; Piłsudski jako marszałek i główny Inspektor Sił Zbrojnych otrzymywał po trzy
tysiące zł, razem 6 tysięcy. Pensje generałów wynoszące od tysiąca do ponad dwóch
wydatnie podnosiły dodatki służbowe sięgające 100% uposażenia zasadniczego.
Uprzywilejowana pozycja generalicji przekładała się na stosunkowo wysokie
dochody oficerów, korzystających nadto z szeroko rozbudowanej siatki
suplementarnych przywilejów.
Fakt ten był powodem ustawicznej krytyki ze strony opozycji wskazującej na
wysoki procent wydatków wegetacyjnych. Duża część budżetu wojska wynoszącego
przeciętnie trzecią część ogólnego budżetu państwa (w ostatnich kilku latach II RP
nawet połowę) była "przejadana". Dotyczyło to nie tylko około 4 tyś. oficerów
starszych (od majora wzwyż), ale także wysokiego stanu osobowego kosztownej w
utrzymaniu kawalerii. Towarzyszyła temu wielka admiracja dla tej formacji, która
miała swe źródła nie tylko w pięknej tradycji, ale także w doświadczeniach wojny
1920 r., prowadzonej na dużych obszarach i bezdrożach, gdzie przydatność
piechoty oraz innych niż konie środków transportu była ograniczona. Istotną rolę
odegrała też infrastruktura ponad tysiąckilometrowej granicy po-łudniowo-
wschodniej, wschodniej i południowej, gdzie koń był nie do zastąpienia. W sukurs
kawalerzystom przychodziła też niska kultura techniczna polskich elit i polskiego
przemysłu, który nie był stymulowany ukierunkowanymi zamówieniami armii.
W połowie lat dwudziestych Wojsko Polskie miało tylko 145 czołgów lekkich
typu Renault, 50 samochodów pancernych oraz 1800 innych samochodów, czyli
1/10 tego, co wynikało z wytycznych Sztabu Generalnego. Dopiero w 1930 r., między
innymi pod wpływem gen. K. Sosnkowskiego, wydzielono siły pancerne jako
samodzielny rodzaj broni. Przyjęto zarazem doktrynę francuską uznającą broń
pancerną za siłę pomocniczą wobec piechoty i kawalerii.
Przez cały międzywojenny czas spierano się też o miejsce marynarki w pol-
skich siłach zbrojnych. Przeciwnicy chętnie odwoływali się do liczb wskazujących,
że 98% granic państwa biegnie lądem. Niechętny marynarce Piłsudski zarzucał jej
"oceanyzm", który pożera środki bardziej przydatne do prac nad obroną wybrzeża
oraz panowania Polski w Zatoce Gdańskiej. Skutkiem tego marynarka wojenna w
1933 r. dysponowała tylko dwoma nowoczesnymi kontrtorpedowca-mi ("Wicher" i
"Burza"), trzema okrętami podwodnymi ("Ryś", "Wilk" i "Żbik"),

188
RZĄDY AUTORYTARNE



czterema starszymi torpedowcami, dwiema kanonierkami oraz kilkoma drobniej-
szymi jednostkami.
Autorytaryzm Piłsudskiego widoczny w wojsku bardziej niż w jakiejkolwiek
innej dziedzinie życia państwowego opierał się na dekrecie z 6 sierpnia 1926 r.,
który wprowadzał do zarządzania armią nowy organ pod nazwą Generalny In-
spektorat Sił Zbrojnych (GISZ). Była to w koncepcji Piłsudskiego, ukształtowanej w
okresie pełnienia przez niego funkcji Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza,
instytucja ważniejsza od Ministerstwa Spraw Wojskowych, któremu pozostawiono
administrowanie armią oraz szkolenie żołnierzy służby czynnej trwającej dwa lata
(w marynarce 27 miesięcy) i mającej charakter eksterytorialny. Zasadniczą rolę
GISZ-u w armii uwypukla jego skład: 12-14 najwybitniejszych generałów, którzy
nie sprawowali żadnego dowództwa ani nie mieli prawa rozkazodawstwa. Referując
wyniki określonych inspekcji obejmujących wszystkie rodzaje broni pozwalali GISZ-
owi pracującemu pod kierunkiem Piłsudskiego na wyrobienie sobie poglądu o całości
wojska i jego kadrze. Charakterystyczną metodą pracy Marszałka była konfrontacja
jego własnych przekonań i poglądów z pozostałymi członkami GISZ-u. Nie krył się
w tym gronie z awersją do planowania wojny na dłuższą metę niż pierwsze dni. Ale
też nie przyjmował sugestii, nawet dwóch trzecich generałów, którzy np. w ankiecie
zorganizowanej przez GISZ w 1934 r. uznali, że większe niebezpieczeństwo zagraża
Polsce ze strony Niemiec, a nie Rosji. Tłumaczył, że w razie wojny z Niemcami
Polska nie będzie osamotniona, natomiast akcja Rosji może nawet spotkać się z
poparciem innych państw.
Narzucona przez Piłsudskiego dwutorowość w wojsku (torem pokojowym
zarządzało MSW, torem wojennym GISZ) przetrwała do 1939 r. i okazała się roz-
wiązaniem wprowadzającym chaos kompetencyjny i decyzyjny, jedynowładztwo
Piłsudskiego spowodowało obumieranie Sztabu Głównego, będącego mózgiem
każdej armii. Sztab tracił wpływ na życie wojska jego szkolenie oraz plany
operacyjne i mobilizacyjne. Na normalnym poziomie, z nie zmniejszoną obsadą
etatową działała jedynie "dwójka", czyli Oddział II, najbardziej polityczna część
Sztabu Głównego skoncentrowana na wywiadzie i kontrwywiadzie.
Wojsko, ludzie w mundurach (Marszałek ubrania cywilnego unikał równie
skutecznie jak Witos krawata) to istotna część polskiej elity władzy, która po prze-
wrocie została zdominowana przez osoby wywodzące się z zaboru rosyjskiego. Jak
wyliczył Roman Wapiński, z tego zaboru pochodziło aż 2/3 ludzi władzy. W
przekroju całego dwudziestolecia z Galicji i Śląska Cieszyńskiego wywodziło się
25% elity, a z dzielnicy pruskiej tylko 10%. Najwięcej spośród nich posiadało
wykształcenie prawnicze (35%) oraz techniczne (28%). Na 159 członków owej elity
tylko 4 wywodziło się ze środowiska robotniczego, nieco tylko liczniejsza była
reprezentacja stanu chłopskiego.
W polskiej elicie władzy dominowała inteligencja pochodzenia ziemiańskiego i
mieszczańskiego. Ona też narzucała swoistą obrzędowość towarzyszącą życiu
publicznemu, w którym centralną rolę coraz wyraźniej odgrywała osoba Piłsud-
skiego. On sam, stale podkreślający swe zasługi dla państwa i narodu, świadomie
związał swą osobę z datą święta państwowego ustanowionego na dzień 11 listo-
pada. W części było to działanie mające na widoku zaleczanie pomajowych ran.
Identyfikująca się z Piłsudskim lewica sejmowa eksponowała datę 7 listopada,

189
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY


kiedy powstał w Lublinie Tymczasowy Rząd Ludowy RP z Daszyńskim jako pre-
mierem. Tymczasem Marszałek uznał datę 11 listopada lansowaną zrazu przez
prawicę jako dzień podpisania rozejmu w Compiegne symbolizujący odrodzenie
państwa. Piłsudski następnego dnia po uroczystościach organizowanych przez
lewicę dla upamiętnienia 8 rocznicy odrodzenia państwa wydał okólnik do członków
rządu, w którym dzień 11 listopada został uznany za dzień wolny od pracy i święto
narodowe: "Data powyższa winna pozostać w stałej pamięci społeczeństwa i
utrwalić się w umysłach młodego pokolenia, które w zaraniu swego życia powinno
odczuwać doniosłość i uroczystość tego pamiętnego dnia".
Związani ? Marszałkiem ludzie, jak tego dowiódł komentarz zamieszczony w
"Polsce Zbrojnej", połączyli ów dzień z, wypędzeniem okupantów z ziem polskich
oraz powrotem Piłsudskiego z Magdeburga. Takie stawianie sprawy polską prawicę
ogromnie irytowało, czemu dawała ona wyraz, nie mogąc wszakże odmawiać
udziału w uroczystościach państwowych, którym towarzyszyły capstrzyki, defilady
wojskowe, akademie, odznaczenia, galowe przyjęcia, a nawet odsłonięcie pomnika
Chopina w Łazienkach pierwszego pomnika odsłoniętego w odrodzonej Polsce
(14 listopada 1926 roku).
Odnotować trzeba, że w 1923 r. powrócił z Homla pomnik księcia Józefa Ponia-
towskiego, gdzie stał niemal wiek. Podarował go bowiem Mikołaj I Iwanowi Paskie-
wiczowi, zmieniając wcześniejszą decyzję o przetopieniu. Pomnik został przyjęty w
Warszawie raczej chłodno. Przypominano rozliczne uwagi krytyczne wypowiedziane
pod adresem duńskiego rzeźbiarza Bertela Thorvaldsena, że nazbyt rzymski, za mało
książęcy i goły. W "Wiadomościach Literackich" z tej okazji ukazał się fotomontaż:
Poniatowski zsiadłszy z konia udaje się do sklepu z umundurowaniem...
Łagodniejszy charakter miały spory wokół hymnu i godła. Specjalna komisja
powołana przez ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego ogłosiła 15
października 1926 r. obowiązującą wersję taktu i melodii hymnu polskiego, którym
(formalnie od 26 lutego 1927 r.) stał się Mazurek Dąbrowskiego. Obok niego, jako
hymn półoficjalny władze sanacyjne lansowały pieśń legionistów My, Pierwsza
Brygada, której popularność z różnych zresztą powodów, także złożoności
muzyczno-wokalnej była daleko mniejsza. W 1927 r. został ogłoszony też nowy,
obowiązujący na terenie całego państwa wzorzec godła państwowego.
Porządkowaniu spraw państwowych towarzyszyły wysiłki polityków sana-
cyjnych mające na celu zdominowanie Sejmu, czy to groźbą rozwiązania i rozpi-
sania przedterminowych wyborów, czy to ofertą współdziałania składaną różnym
klubom, partiom i partyjkom, indywidualnym posłom i senatorom. Wielokroć
dobitnie manifestowany antyparlamentaryzm Piłsudskiego był dyrektywą, która
znajdowała wielu naśladowców. Sejm i Senat jako instytucje, ale także posłowie i
senatorzy byli często brutalnie atakowani i poniewierani. Satyrycy sanacyjni
wyżywali się w dosadnych rysunkach i tekstach; kpina z parlamentu i ludzi z nim
związanych była w dobrym guście wśród ludzi związanych z elitą władzy.
Tematem z pogranicza kabaretu był spór o to, czy posłowie powinni wysłuchać
dekretu prezydenta o otwarciu sesji parlamentu na stojąco, jak tego sobie

190
RZĄDY AUTORYTARNE


życzył premier Pilsudski, czy też na siedząco. Większość sejmowa dylemat "stać
czy siedzieć" uznawała za prowokację, co spowodowało, że otwarcie sesji zostało
przesunięte na 31 października 1926 r. Konflikt w sprawie "stać czy siedzieć" został
rozstrzygnięty w taki sposób, że z sali Zamku Królewskiego, gdzie premier
odczytał dekret otwierający sesję, wyniesiono krzesła. To był główny powód, że w
ceremonii mającej głównie prestiżowy charakter uczestniczyło tylko 140 posłów i
40 senatorów.
Jednym z głównych autorów tego poniżającego parlament rozwiązania był Sta-
nisław Car szef Kancelarii Cywilnej Prezydenta, znakomity w różnych kruczkach
prawnych, czego dowiódł będąc bliskim współpracownikiem i doradcą Naczelnika
Państwa w latach 1918-1922, później adwokat, a od 1925 r. prokurator Sądu
Najwyższego. Jego możliwości niepomiernie wzrosły, kiedy w listopadzie 1926 r.
został wiceministrem sprawiedliwości, a w grudniu 1928 r. ministrem tego resortu.
Swój wybitny umysł prawniczy oddał Stanisław Car w arendę sanacji, która coraz
wyraźniej i śmielej dążyła do pognębienia parlamentaryzmu i przygotowania gruntu
do ustroju prezydenckiego.
Dążeniu do ograniczania roli organów przedstawicielskich oraz wzmacniania
własnego prestiżu znakomicie służyły prerogatywy wynikające z noweli sierpniowej.
Mechanizm mający na widoku poniżenie i ośmieszenie Sejmu dobrze ilustruje spór w
sprawie dekretu prasowego podpisanego przez prezydenta 4 listopada
1926 r. wprowadzającego kary za rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości
oraz zniewagę władz i ich przedstawicieli. Dekret ten będący zamachem na
swobodę prasy (istotnie wielką) oraz próbą ograniczenia roli opozycji wywołał
zgodny opór Sejmu, który 15 grudnia 1926 r. uchylił go. Rząd w kwietniu roku
następnego przygotował dwa nowe dekrety podpisane przez prezydenta 10 maja
1927 r. o prawie prasowym oraz rozporządzenie wprowadzające nowe kary za
rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości oraz zniewag. Tym samym rząd
wprowadził do praktyki rozwiązanie wcześniej przez parlament zakwestionowane.
Przykład ten dobrze ilustruje niemoc ludzi opozycji, bardzo irytującej się z
powodu lekceważenia konstytucji. Dotyczyło to także sporej części obywateli,
którzy wybrali określonych posłów na swoich przedstawicieli. Każdy dekret pre-
zydenta to złość opozycji oraz kolejny przejaw zaostrzania się wzajemnych sto-
sunków. W drugiej połowie 1926 r. Sejm uchwalił 26 ustaw, natomiast prezydent
wydał 41 dekretów z mocą ustawy. W następnym półroczu ustaw sejmowych było
tylko 17, natomiast prezydenckich rozporządzeń 88. Rola Sejmu była pomniejszana
także przez różne formy lekceważenia tego naczelnego organu władzy konsty-
tucyjnej. Prezydent zwoływał sesję parlamentu, po czym , na kilka dni przed ter-
minem otwarcia sesji, odraczał ją, w końcu zamykał. W takich warunkach bezsilny
parlament RP dotrwał do 28 listopada 1927 r., tj. do końca kadencji.
Oczekiwali tego wszyscy, ale największe nadzieje z nowymi wyborami wy-
znaczonymi na marzec roku następnego łączyli piłsudczycy. Sądzili bowiem, że
zdołają zdobyć przewagę w parlamencie, która umożliwi im zmianę konstytucji. Był
to najważniejszy, zasadniczy, wręcz wymarzony cel obozu sprawującego władzę,
przekonanego, że wybory przeprowadzone kilkanaście miesięcy po przejęciu władzy
będą przekonywającym i ostatecznym elementem ich zwycięstwa.

191
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY


Cechą charakterystyczną toczącej się kampanii było to, że piłsudczycy nie tyle
krytykowali konstytucję oraz ustrój z niej wynikający, ile napadali na osoby i partie,
które po to stworzyły taki porządek prawny, aby wykorzystywać bałagan w
państwie dla realizacji własnych interesów partyjnych lub personalnych. Taki
kierunek propagandowej agresji znakomicie widać w wypowiedzi Piłsudskiego w

czasie posiedzenia Komitetu Obrony Państwa, które odbyło się na Zamku 23
listopada 1926 r. pod przewodnictwem prezydenta Mościckiego, z udziałem wice-
premiera Bartla oraz ministrów Zaleskiego, Sławoja Składkowskiego oraz Gabriela
Czechowicza. Marszałek pomstował na "szerokie naruszanie tajemnic wojskowych",
które określał jako wyraźną zdradę za pieniądze innych państw. Prosił przeto
ministrów o współudział w wykrywaniu źródeł zdrady oraz "śledzeniu pieniędzy
szpiegowskich płynących z Niemiec i Rosji".
Wątek ten bardzo go wówczas zajmował, skoro antypolskim sprzysiężeniom
agentów poświęcił Piłsudski wystąpienie na zjeździe legionistów w Kaliszu 7 sierpnia
1927 r., w 13 rocznicę wymarszu "kadrówki" z Krakowa. W ogólności rozważania te
miały przygnębiający wyraz, gdyż rzecz cała dotyczyła nieustannego zmagania się
legionistów z różnymi agenturami. "Z natury rzeczy ja, jako Naczelny Wódz, który
prowadził wojnę, wiem co znaczy agentura i znam jej mechanizm pracy. Musiałem
zetknąć się z taką pracą czy wtedy, gdy występuje ona jako obserwacja, czy też jako
próba skłonienia do takich czy innych zmian, które byłyby potrzebne dla interesów
armii i celów politycznych tego czy innego państwa". Piłsudski żalił się, że do
legionistów od samego początku przyczepiły się różne płatne agentury związane
przede wszystkim z państwami zaborczymi. Agentury te także później prowadziły
swą działalność, dybiąc na polskie błędy. "Polskę być może czekają i ciężkie
przeżycia. Podczas kryzysów powtarzam strzeżcie się agentur. Idźcie swoją
drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę, nienawidząc tych, co służą
obcym".
Skutecznym zabezpieczeniem, także przed nieświadomym współuczestnic-
twem w jakiejś "agenturze" mogło być podpowiadali ludzie z obozu rządowego
skupienie najlepszych patriotów oraz zdrowych sił narodu w jednym, po-
nadpartyjnym, potężnym ruchu społeczno-politycznym mającym za patrona
Marszałka Rzeczypospolitej. Problem ten w obliczu zbliżających się wyborów wy-
znaczonych na marzec 1928 r. urastał do pilnej konieczności, gdyż obóz sanacyjny, na
który składały się rozmaite grupy, a nawet partie, pozbawiony był zintegrowanej
organizacji o jednolitym kierownictwie. Ideę tę urzeczywistnił dopiero powstały w
listopadzie 1927 r. pod ogólnym kierownictwem płk. Walerego Sławka Bezpartyjny
Blok Współpracy z Rządem Marszałka Piłsudskiego. Oryginalność tego tworu,
nazywanego skrótowo BBWR, polegała na jego odwołaniu się do konkretnego
człowieka, którego dokonania dziejowe nakładały się na osiągnięcia jako premiera
rządu, będącego na tym stanowisku sytuacja dotąd w RP niespotykana przez
19 miesięcy.
Organizatorzy BBWR-u przekonywali, że w przeciwieństwie do okresu przed-
majowego, zdominowanego "partyjniactwem", charakteryzującego się szaleńczym
rozwojem demagogicznych programów, wartych tyle co "mierzwa słomy", rząd
Marszałka Piłsudskiego "przekonuje nas, że odnaleziono właściwą drogę do potęgi
państwa i pomyślności jego obywateli". Słowa te zawarte w deklaracji wybor-

192
RZĄDY AUTORYTARNE



czej BBWR ogłoszonej 20 stycznia 1928 r. zostały potraktowane przez ludzi spra-
wujących władzę z nadania sanacji jako zachętę, a nawet zobowiązanie do prowa-
dzenia aktywnej kampanii wyborczej. Zresztą administracja państwowa, w różny
sposób przymuszana do uczestniczenia w akcji wyborczej jako neutralny element
organizacyjno-porządkowy, tym razem w wyborach 1928 r. stała się stroną aktywną,
manifestującą poparcie dla listy nr 1, nazywanej formalnie listą rządową. Minister
spraw wewnętrznych gen. Felicjan Sławoj Składkowski wydał w tej sprawie
specjalny okólnik, a budżet państwa z inicjatywy Piłsudskiego wyasygnował na
akcję wyborczą 8 min zł. Współtwórcą "nadinterpretacji" związanych z akcją
wyborczą BBWR-u był wiceminister sprawiedliwości Stanisław Car, który był
zresztą generalnym komisarzem wyborczym. Oburzona opozycja oraz
zdegustowana część niezdecydowanego elektoratu nominację tę przyjęły przypo-
minaniem sytuacji, kiedy kozie powierzono rolę ogrodnika.
Tworzenie ogólnonarodowej i ponadpartyjnej listy spotkało się z licznymi za-
strzeżeniami oraz ostrą krytyką. Widać to chociażby po reakcji tak bliskich Piłsud-
skiemu ongiś socjalistów, wśród których Dziadek mimo wszystko miał licznych
admiratorów. Jednak postępujący rozbrat Piłsudskiego z tą formacją ukazuje jedna z
ulotek przedwyborczych PPS, ironizująca na temat składu listy nr 1. Na
wykoncypowanej przez twórców "bezpartyjnej partii" liście widnieli bowiem
czytamy w ulotce "dzielni obrońcy chłopów i robotników", jak książęta-hrabiowie
Janusz książę Radziwiłł (notabene wiceszef BBWR), Zdzisław książę Lu-bomirski,
Eustachy książę Sapieha oraz wielcy fabrykanci łódzcy, jak Grohman i Sobański
oraz inni przedstawiciele wielkiego przemysłu.
Mimo tego typu argumentów BBWR miał wśród socjalistów sporo zwolenników.
Owo rozdwojenie widoczne w większości polskich formacji społeczno-poli-tycznych
tego czasu było ważnym atutem sanacji. Ponadto jej oficjalni i zakamuflowani
zwolennicy starali się przenikać do sztabów przeciwnych, siejąc zamęt i
zwątpienie. Dobrego przykładu dostarcza rywalizacja o poparcie Kościoła kato-
lickiego. List pasterski Konferencji Episkopatu z 5 grudnia 1927 r. wzywał katolików
do udziału w wyborach i głosowania na listy katolickie. Niektórzy księża godzili
się nawet na kandydowanie z list chadeckich i endeckich. Kontrakcje sympatyków
BBWR-u miały nie tylko krajowy wymiar. Podjęto bowiem interwencje w
Watykanie. Przebywający w Rzymie prymas August Hlond telegraficznie zabronił
księżom swej diecezji kandydowania do Sejmu i Senatu. Inicjatywa wymierzona w
księży-polityków działających w polskim bastionie endeckim, tj. diecezji
gnieźnieńsko-poznańskiej, niewiele dała rządowi, którego kandydaci ponieśli w
tym rejonie sromotną klęskę. Lista nr 30 na Pomorzu i w Wielkopolsce nie uzyskała
ani jednego mandatu, chociaż skrywała swój prorządowy charakter pod
wdzięcznie brzmiącą nazwą Katolicka Unia Ziem Zachodnich. Fakt ten, w połą-
czeniu z tym, że aż 80% mandatów zdobyło BBWR na Kresach, odegrał trudną do
pominięcia rolę w ugruntowywanej niechęci Piłsudskiego do rubieży zachodnich i
północnych państwa. Psychologiczne konsekwencje tej ewolucji były ogromne dla
całego państwa, w którym dominacja elity rekrutującej się z Kongresówki była aż
deprymująca. Utyskiwania Ślązaków, że "matka Polska" nie kocha w równym
stopniu wszystkich swych dzieci, miały wśród Wielkopolan i Pomorzan wielu
zwolenników.




193
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY
Frekwencja wyborcza była duża 4 marca do Sejmu głosowało 78% upraw-
Ittionych, 11 marca do Senatu 64%. W obu wypadkach największą liczbę głosów
%obyli kandydaci BBWR w Sejmie 27%, w Senacie 32%. Było to dużo, ale daleko
mniej niż oczekiwali liderzy BBWR-u, którym wybory miały otworzyć legalną drogę
do zmiany konstytucji. Do bezwzględnej, nie mówiąc już o kwalifikowanej
większości głosów było ogromnie daleko. W tym sensie wybory zakończyły się dla
sanacji niepowodzeniem. W każdym wypadku matematyczną przewagę mia-1 grupy
opozycyjne, które jednak reprezentując interesy prawicy z jednej strony iż lewicy z
drugiej nie były w stanie podjąć współpracy. Wielkim przegranym 'borów z 1928 r.
była także dawna centroprawica reprezentowana przez takie ie, jak Zjednoczenie
Ludowo-Narodowe, Polskie Stronnictwo Chrześcijańskiej irnokracji, PSL "Piast" i
Narodowa Partia Robotnicza, które wprowadziły do parlamentu tylko 99 posłów
(poprzednio miały 277), a więc niemal tyle, co mniej-narodowe (88 posłów, a w
Senacie 24). Wyniki te unaoczniały poważny zys polskiej centroprawicy, którego
opanowanie i przezwyciężenie było o tyle idne, że BBWR przechwytywał nie tylko
zwolenników, ale i hasła. Wstrząsany konfliktami i sprzecznościami Związek Ludowo-
Narodowy zmielił nawet nazwę i w październiku 1928 r. przekształcił się w
Stronnictwo Narodo-|we, które zachowało charakter partii parlamentarnej, ale
akcentowało też potrze-|bę działalności w innych organach władzy. Do końca II RP
stronnictwo to było ^najbardziej na prawo ulokowanym ruchem społeczno-
politycznvm prowadzącym Snasową, legalną walkę z obozem rządzącym.
Przewodniczącym Rady Naczelnej iSN został Joachim Bartoszewicz, a na czele
klubu parlamentarnego stanął prof. Roman Rybarski. Liderem całego obozu
narodowego, którego SN stanowiło ważną część, pozostał Roman Dmowski.
Przejęcie przez, sanację dużej części prawicowego i centrowego elektoratu zaświadcza
o kierunku społeczno-politycznej ewolucji obozu władzy. Obserwację tę
.potwierdzabardzo poważny w stosunku do poprzednich wyborów przyrost głosów
oddanych na partie lewicy. Do 62 mandatów (z 41 w 1922 r.) wzrosły aktywa coraz
bardziej antysanacyjnej PPS (na socjalistycznych kandydatów głosowało fw 1928
r. prawie półtora miliona osób); PSL "Wyzwolenie" wprowadziło do Sej-Iau40
posłów, a Stronnictwo Chłopskie 26. W sumie tzw. lewica sejmowa miała |po
wyborach 128 posłów, a więc niemal tyle samo co sanacja. Jej aktywa w spra-llfach
o charakterze opozycyjnym wzmacniało 7 posłów komunistycznych (poprzednio
2) oraz kilkunastu lewicowo zorientowanych posłów reprezentujących ^mniejszości
narodowe.
Sytuacja w obozie władzy była fatalna. Sanacja tak w Sejmie (130 postów), jak
Senacie (46 senatorów) utworzyła największe kluby, ale żaden z nich nie miał
iększości. Porozumienie z innymi klubami w miarę upływu czasu stawało się
gćoraz mniej realne, także z powodu nasilających się autorytarnych, antyparlamen-
tarnych posunięć rządu, nadal firmowanego przez Piłsudskiego. Jego niechęć do
Sejmu jeszcze wzrosła, kiedy 27 marca 1928 r. wybrany został na marszałka przed-
itawiciel socjalistów Ignacy Daszyński. Złamano tradycję, że najsilniejszy klub
Ćstawiał kandydaturę na marszałka Sejmu, którą większość posłów akceptowa-jja.
Tym razem było inaczej, chociaż kandydatem piłsudczyków był "etatowy" wi-femier
Kazimierz Bartel, przedstawiany jako jeden z najbliższych współpra-

194
RZĄDY AUTORYTARNE



cewników Marszałka w jego wychwalanym rządzie: Daszyński dostał 206 głosów,
natomiast Bartel tylko 141.
Opozycja, atakująca rząd tak z lewa, jak i prawa, wytykała rządowi nadużycia
wyborcze, co raz po raz potwierdzał Sąd Najwyższy, który unieważnił wyniki
wyborów w kilku okręgach, m. in. w Gnieźnie i Tarnopolu. Szczególnie zażarty
bój trwał o ministra skarbu Gabriela Czechowicza oskarżonego o finansowanie
kampanii wyborczej BBWR-u z budżetu państwa. Sprawa to nabrała olbrzymiego
rozgłosu także dlatego, że odpowiedzialność za przekroczenia budżetowe wziął
Piłsudski na siebie. Trwającej wiele miesięcy walce (jej inicjatorem oraz głównym
oskarżycielem był socjalista Herman Lieberman) towarzyszyły wzajemne inwek-
tywy. Bardziej dosadny Marszałek nazywał parlament "sejmem ladacznic" (stąd
"konstytuta"), a posłów "publicznymi szmatami". Wielokroć powracał do ukutego
określenia "fajdanitis poslinis". W "Głosie Prawdy" z 7 kwietnia 1929 r. w artykule
pod wymownym tytułem: "Dno oka, czyli wrażenia człowieka chorego z sesji
budżetowej w Sejmie" widnieje także taki passus: "A kiedy taki pan się zafajda,
to każdy podziwiać musi jego zafajdaną bieliznę, a jeżeli przy tym zdarzy mu się
wypadek, że zabździ, to jest już prawo dla innych ludzi, a najbardziej już
ministrów, którzy muszą nie pracować dla państwa, ale obsługiwać i fagasować
tym zafajdanym istotom [,..] Lieberman już posłuje w trzecim sejmie, jest więc
żelaznym posłem i do niego w całej rozciągłości zastosować można to, co mówiłem
o chorobie fajdanitis poslinis".
Wzbierająca irytacja Piłsudskiego dostrzegalna w wielu jego wystąpieniach z
tego czasu obejmowała wszystkich, którzy nie tylko współcześnie, ale i w prze-
szłości nie byli przy nim. W liście pisanym 6 sierpnia 1929 r. w Druskiennikach do
uczestników zjazdu legionistów w Nowym Sączu, idei legionowej przeciwstawiał
"nędzne i pozbawione honoru otoczenie", które obejmowało "większość naszego
narodu". Owa większość "odwracała się od nas ku tym, co sprzedajnym łajnem
byli, co rozłajdaczone pyski hardo nosili...".

Podobne w tonie i charakterze wypowiedzi Piłsudskiego, czy to jako premiera,
czy to jako ministra spraw wojskowych, szefa GISZ-u, pierwszego w RP oficera i
obywatela były drogowskazem dla jego zwolenników i wcale licznych naśla-
dowców. Niskiej kulturze politycznej kraju akompaniowała bezkarność prawna,
nie tylko Piłsudskiego co konstatował poseł Lieberman mówiąc, że jest ona
"mrzonką i utopią", ale także ludzi, nad którymi Marszałek roztaczał parasol
ochronny, jak to się pokazało w przypadku Gabriela Czechowicza. Na "wierzchu"
byli ludzie z BBWR-u ruchu społeczno-politycznego swoiście polskiego, po-
zbawionego sprecyzowanej ideologii i struktury organizacyjnej. Ruch ten, mający
zagwarantować piłsudczykom sprawowanie władzy, charakteryzował się wymien-
nością i zastępowalnością funkcji w obrębie elity obejmującej głównie ludzi admi-
nistracji państwowej oraz wojska.
Zjawisko to znakomicie widać w przypadku zmian personalnych na szczytach aj
władzy w państwie. Z drugiej strony Piłsudski, rezygnując w czerwcu 1928 r. z funkcji
premiera nie przestawał być głównym gestorem władzy, jakkolwiek formalnie dzierżył
tylko tekę spraw wojskowych. Jego następcą został Kazimierz Bartel, który w sumie
był premierem pięć razy, ale jego kolejne rządy niewiele się różniły. Dotyczyło to
także kolejnego premiera Kazimierza Świtalskiego, po-

195
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY




wołanego na to stanowisko 14 kwietnia 1929 r. Gabinet ten nazwany został rządem
pułkowników. Na 14 ministrów połowę stanowili wyżsi oficerowie, co stało Ćię
znakomitą okazją do oskarżeń o militaryzację życia publicznego oraz dalsze
pogrążanie Sejmu, odgradzanego od wpływu na losy państwa taktyką zamykania i
odraczania sesji.
Oficerowie jakby bawili się kosztem reprezentacji narodowej, raz po raz roz-
puszczając pogłoski o rychłym rozwiązaniu czy nawet rozpędzeniu Sejmu. Na
ternat atmosfery takich demonstracji dobrze informują wydarzenia, które rozegrały
się 31 października 1929 r. wokół Sejmu oraz na jego korytarzach, gdzie
zgromadziło się ponad stu oficerów wznoszących okrzyki na cześć Komendanta.
Ignacy Daszyński uznał, że pod "bagnetami, karabinami i szablami" Izby nie otworzy.
Poirytowany Piłsudski przybył z pretensjami do gabinetu marszałka Sejmu w
towarzystwie gen. Sosnkowskiego i ppłk. Becka. Na sugestię Daszyńskiego, by
Sosnkowski i Beck pozostali w przedpokoju, Piłsudski zaprotestował, zarzucając
gospodarzowi, że "przekręca wszystko i dlatego wziąłem dwóch świadków". O
rozmowie tej krążyły po Warszawie i kraju legendy. Istotny jej fragment w wersji
zamieszczonej w Pismach zbiorowych Piłsudskiego wyglądał następująco:
"Pan Marszałek Piłsudski: Słyszałem, że miał Pan jechać do pana Prezydenta, więc nie
przychodziłem do pana, teraz widzę, że pan jest tu, więc przychodzę i chcę pana spytać,
robi pan te hece. Czy ja mam długo czekać na otwarcie sejmu? Czemu pan nie otwie-
.'.y to, że tu są pai merowie w sejmie?
n Marszałek Piłsudski: Nie, nie to, ale to, zu pan nie otwiera posiedzenia sejmu. Ć,.,.Sv^
pan go nie otwiera?
Pan marszałek Daszyński: Pod bagnetami, karabinami i szablami izby ustawodawczej nie
otworzę. W hallu są uzbrojeni oficerowie.
Pan Marszałek Piłsudski: A jak pan dowiedzie?
Pan marszałek Daszyński: Mówili mi to moi urzędnicy.
Pan Marszałek Piłsudski: Och, pańscy urzędnicy. Jeżeli pan tego nie chce, to trzeba to
>vło ogłosić zawczasu. Nikt tak nie robi, a przed wąskim wejściem, gdzie ogłoszenia nie na,
zawsze tłum zbierać się musi. A później jacyś fagasi, albo któryś z posłów każą oficerom
wychodzić. Po co te głupstwa?
Pan marszałek Daszyński: Jest pan moim gościem, więc nie chcę z tego, co pan mówi,
robić użytku.
Pan Marszałek Piłsudski: Z czego?
Pan marszałek Daszyński: Pan mówi, że robi głupstwa.
Pan Marszałek Piłsudski: Ja nie jestem gościem, jestem tu oficjalnie.
Pan marszałek Daszyński: Ja też oficjalnie!
Pan Marszałek Piłsudski: Więc proszę pana o trzymanie języka (uderzenie w stół ręką) :
pytam pana, czy zamierza pan otworzyć sesję?
Pan marszałek Daszyński: Pod bagnetami, rewolwerami i szablami nie otworzę.
Pan Marszałek Piłsudski: To pańskie ostatnie słowo?
Pan marszałek Daszyński: Tak jest.
Pan Marszałek Piłsudski: To pańskie ostatnie słowo?
Pan marszałek Daszyński: Tak Jest.
Pan Marszałek Piłsudski kłania się lekko i nie podając ręki opuszcza gabinet pana
marszałka Daszyńskiego. Przechodząc przez salonik pana marszałka sejmu mówi głośno: To
dureń".

196
RZĄDY AUTORYTARNE

Ważnym elementem zmieniającej się sytuacji w kraju była konsolidacja opozycji
parlamentarnej. Wprawdzie niemożliwe było wspólne głosowanie posłów lewicy i
prawicy (dzięki temu np. wniosek o wotum nieufności dla ministra Cara przepadł
28 stycznia 1929 r.), ale bliżej siebie stojące ugrupowania z centrum i lewicy
zaczęły formułować uzgodnione postulaty. Szczególnie istotne było pozyskanie do
tej współpracy Wincentego Witosa, który wziął pod uwagę sugestie Komisji
Porozumiewawczej Stronnictw Ludowych, skupiających "Piasta", "Wyzwolenie" i
Stronnictwo Chłopskie. Z kolei akces Witosa do bloku nazywanego
"Centrolewem" ułatwił przyłączenie się do niego Wojciecha Korfantego i zdomi-
nowanej przez niego Chrześcijańskiej Demokracji oraz posłów z Narodowej Partii
Robotniczej. Za lidera sześciu stronnictw Centrolewu uważano PPS z Daszyńskim
jako powszechnie znanym przywódcą tego ruchu. Liczne wiece organizowane
przez partie Centrolewu skupiały swą wrogość na rządzie Świtalskiego, którego
odwołanie w grudniu 1929 r. (243 za i 119 przeciw) pokazywało tkwiące w bloku
potencjalne możliwości. Realia polityczne były jednak inne. Przedstawiciele zwy-
cięskiej opozycji nawet nie próbowali sformować nowego rządu, pozostawiając
inicjatywę w rękach Piłsudskiego, któremu podczas spotkania u prezydenta 17
grudnia 1929 r. przedłożyli kilka dość ogólnie zresztą sformułowanych warunków,
jak np. przestrzeganie konstytucji i wynikających z niej praw, uniezależnienie
sądownictwa, administracji państwowej i wojska od wpływów partii, wstrzymanie
wszelkich subsydiów z budżetu państwa na cele partyjne, w tym także wyborcze.
Opozycja z ulgą i nadzieją przyjęła utworzony 29 grudnia 1929 r. rząd z Kazi-
mierzem Bartlem jako premierem, w którym nie było takich specjalnie krytykowanych
osób, jak Stanisław Car <~'7v Fnliri^n Sławoj Składkowski.
Swoiste zawieszenie broi "pułkowników" dotyczyło jedynie dzk
sięciu tygodni koniecznych dla uchwalenia budżetu. Tlący się kryzys wybuchł 14
marca 1930 r. przegłosowaniem wotum nieufności dla ministra Aleksandra Pry-
stora, co premier Bartel uznał za powód do dymisji całego rządu. Z kryzysu tego
wyłonił się rząd Walerego Sławka będący, generalnie rzecz ujmując, kopią gabine
tu poprzedniego (12 ministrów pozostało na swych stanowiskach). Jego ofensyw
ny, nawet prowokacyjny wobec opozycji charakter uwypuklał duży udział woj
skowych, co podkreślał powrót do gabinetu gen. Sławoja Składkowskiego oraz
szczególnie nie lubianego Stanisława Cara. Opozycji zamknięto drogę parlamen
tarnej walki, gdyż zwołana na 23 maja sesja została jeszcze przed rozpoczęciem
obrad odroczona na 30 dni. Lekceważeni posłowie, zebrani w Sejmie zgodnie
z ogłoszonym terminem, przyjęli uchwałę krytykującą nie tylko rząd, ale także
co było nowością prezydenta. Szczególnie aktywni w gronie opozycji posłowie
Centrolewu współorganizowali liczne antyrządowe wiece i demonstracje. Szczy
towym punktem prowadzonej wówczas agitacji był ogólnokrajowy Kongres Obro
ny Prawa i Wolności Ludu zwołany do Krakowa na 29 czerwca. Domagając się
przywrócenia rządów parlamentarnych zapowiadano umasowienie walki, planu
jąc na 14 września 1930 r. marsz protestacyjny do stolicy.
Konsolidacja sił Centrolewu wywołała zdecydowaną kontrakcję rządu, na cze le
którego 25 sierpnia 1930 r. stanął ponownie Piłsudski. Tym razem wicepremierem
"do papierkowej pracy" został płk Józef Beck; płk Sławek natomiast razem

SANACYJNY SYSTEM WŁADZY 197
z ministrem spraw wewnętrznych gen. Sławojem Składkowskim otrzymali zada-nie
przygotowania przedterminowych wyborów.
Prezydencki dekret rozwiązujący parlament z dniem 30 sierpnia powodował, że
członkowie opozycji utracili ochronę, jaką im dawał immunitet poselski. W nocy z
9 na 10 września kilkunastu polityków, którzy szczególnie narazili się Piłsudskiemu,
zostało aresztowanych. Najwięcej wśród nich było socjalistów (Norbert Barlicki,
Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Herman Lieberman, Mieczysław Hastek i Adam
Pragier) oraz Ukraińców (Włodzimierz Celewicz, Dymitr Palijew, Aleksander
Wysłocki, Jan Leszczyński i Oscyp Kohut). Największe jednak wrażenie wywarło
aresztowanie tak znanych polityków, jak Wincenty Witos i Władysław Kiernik z
PSL "Piast", Wojciech Korfanty z ChD, a także Karol Popiel z NPR, Kazimierz
Bagiński z PSL "Wyzwolenie" czy Aleksander Dębski ze Stronnictwa Narodowego.
Aresztowanych przewieziono do więzienia wojskowego w Brześciu nad Bugiem.
Rząd zaś ogłosił, że eks-posłowie są winni nie tylko przestępstw kryminalnych
(kradzieże, oszustwa, przywłaszczenia), ale również politycznych, jak strzelanie do
policji, nawoływanie do gwałtów i wystąpień antypaństwowych.
Ogromne poruszenie wywołane przez tę akcję wzmagały dalsze aresztowania
trwające przez cały czas kampanii wyborczej, które objęły około 5 tyś. osób, w tym
84 byłych posłów i senatorów. Szczególnie wrogo władze były usposobione wo
bec działaczy PPS (ponad tysiąc aresztowanych) oraz liderów ukraińskich. Aresz-
townnio --d stu byłych postów orr>-' Jm-l/i z ukraińskiej elity towarzyszyła
p- -kowa. Stała się ona głs owodu skarg wniesionych przez
na forum Ligi Narodów. Wzmogło to z kolei sympatię dla rządu
-trony polskiej prawicy, odwołującej się do nacjonalistycznych haseł. Ujawnia-
jt(vV się na tym tle konsensus sanacji i prawicy zaczął się w 1927 r., kiedy zostało
aresztowanych około 800 działaczy białoruskiej "Hromady" oraz związanych x nią
związków zawodowych, członków Towarzystwa Białoruskiej Szkoły oraz innych
organizacji i stowarzyszeń. Wśród aresztowanych znalazło się także trzech posłów,
którzy reprezentowali mniejszość białoruską w Sejmie. Pomocną dłoń w tvni
wypadku zaoferował marszałek Rataj, który współpracował w redagowaniu zarzutów
wobec posłów ujętych "na fakcie dokonywania zbrodniczej działalności skierowanej
przeciwko bezpieczeństwu i całości państwa, a kierowanej i prowadzonej przez
obce czynniki za pieniądze idące zza granicy". Tak silna motywacja spowodowała,
że Sejm przegłosował uchwałę o przekazaniu posłów białoruskich sądom, co jak
to odnotowuje Rataj wywołało entuzjazm prawicy.
Rozprawa z "Hromadą" została zakończona zakazem jej działalności, co prawica
traktowała jako fragment bardziej zdecydowanej polityki wobec mniejszości. Nie
dziwi przeto, że także pacyfikacja w Małopolsce Wschodniej w 1930 r. spotkała się
nie tylko z uznaniem polskich nacjonalistów, ale także Polaków reprezentujących
bardziej centrowe, w części nawet lewicowe poglądy. Wiązało się to
snącą falą ogólnoeuropejskiego nacjonalizmu, szczególnie widocznego w Niem-
czech, który eksponował swe więzy z całą niemczyzną rozsianą po Europie, kon-
centrując rewindykacyjną uwagę na ogniwach stosunkowo słabych, jak Czecho-
słowacja czy Polska. Ogromny rozgłos nadany w Lidze Narodów pacyfikacji w
Małopolsce Wschodniej łączyli Polacy ze zmową niemiecko-brytyjsko-ukraiń-

198
RZĄDY AUTORYTARNE



ską mającą na widoku destabilizację Europy Środkowowschodniej. Ten sugestywny
wątek był silnie eksponowany w propagandzie wewnętrznej.
Pacyfikacja małopolska trwająca od 16 września do 30 listopada 1930 r. to swoisty
akompaniament dla trwającej równocześnie kampanii wyborczej. Sanacja,
działając poprzez BBWR i administrację państwową, prezentowała się społeczeństwu
jako jedyna godna zaufania siła polityczna, zdolna do obrony państwa przed
sprzysiężonymi siłami jawnych i ukrytych wrogów, świadomie, ale też nieświa-
domie popieranych przez różnej maści wichrzycieli i demagogów. Dążenie do
przekonującego sukcesu wyborczego, dającego kwalifikowaną większość pozwa-
lającą na zmianę konstytucji, było tak przemożne, że marszałek Piłsudski zgodził się
przewodzić liście BBWR-u.
Stanowisko swoje uzasadnił w serii wywiadów udzielonych Bogusławowi
Miedzińskiemu dla "Gazety Polskiej". W jednym z nich, z 24 października 1930 r.
podkreślał, że nigdy wcześniej chociaż był wielokrotnie proszony nie zgodził
się na umieszczenie swego nazwiska na jakiejkolwiek liście wyborczej, co by
zmuszało go do uczestnictwa w walce partyjnej. Zamartwiał się tym, że życiem
publicznym Polski rządziło zdemoralizowane partyjniactwo. "Konkurencja partyjna
mówił Piłsudski poszła u nas od pierwszej chwili istnienia państwa tak
dziwacznie i tak ostro, a zarazem z tak wielką ilością kłamstwa i łajdactwa, że od
razu zaczęło się wytwarzać to, co nazwałem: cloaca maxima. Każde nadużycie,
każde łajdactwo było dobrym wtedy, gdy robił je człowiek partii własnej, złym zaś
tylko wtedy, gdy robił je członek innej partii. Chciwość zaś na pieniądze, jako
czynnik siły partyjnej, rosła tak gwałtownie, że każda partia cuchnęła zbyt silnie,
abym ja był w stanie wytrzymać. [...] Osobiście nie mogę po prostu znosić tego
poczucia nieodpowiedzialności, które tak silnie jest złożone w charakterze Polski.
Jest to, zdaniem moim, dowód słabości, gdyż silny człowiek nie może nie szukać
odpowiedzialności za swoje czyny i nigdy nie zechce odpowiedzialności za nie
unikać. System zaś partyjnictwa, choć nie dał u nas na szczęście przewagi żadnej
partii, uczynił jednak brak odpowiedzialności zasadą życia i postępowania. [...]
Już mówiłem panu, że ryba cuchnie od głowy i gdy w centralnych instytu-
cjach przeważa cuchnięcie, w kraju całym ten zapach przeważa także [...]. Jeżeli
skłoniłem Pana Prezydenta do zarządzenia wyborów to jest postawienie przed
narodem pytania, na które żąda się odpowiedzi uczyniłem to dlatego, aby raz
nareszcie odwrócić kartę historii ze smutnymi dla nas wspomnieniami, z tak smutną, a
pełną łajdactw przeszłością; aby na przyszłość swobodniej, łatwiej i snadniej mogła
być prowadzona praca nad rozwojem Polski.
To pytanie brzmi więc: czy Polska chce, aby jej sejmy były podobne do dawnych
i miały cechę suwerenności partii i wychodków partyjnych, rozzuchwalających się
stale w nadużyciach czy też chce z tym zerwać, tak aby śladu z tej przeszłości
nie zostało? Jeżeli to pytanie postawiłem, to dlatego, iż jestem przekonany, że
panowie wyborcy są daleko lepsi, niż bywali ich wybrańcy, i że nie mają zepsutego
gustu do smrodu i do różnego partyjnego paskudztwa".
W ogólności wywiad robił przygnębiające wrażenie. Niebagatelną rolę grała
też podkreślana kilkakrotnie pewność Piłsudskiego, że jego obóz nie może przegrać
wyborów. Władze administracyjno-policyjne wykorzystywały będący w ich
dyspozycji aparat państwowy do walki z "wichrzycielami" i "burzycielami", do

199

SANACYJNY SYSTEM WŁADZY



których in corpore zaliczano zwolenników ugrupowań opozycyjnych. Ogromnie to
utrudniało przeciwnikom sanacji prowadzenie agitacji wyborczej. Nadto jeszcze
jawni lub utajeni zwolennicy sanacji licznie reprezentowani w szeregach opozycji
skutecznie wykorzystywali różnice zdań w łonie Centrolewu, które dotyczyły niemal
wszystkiego. Jedynym istotnie ważnym spoiwem bloku była wrogość wobec
będących u władzy "pułkowników". Nie mieli jednak dość siły, aby przeciwstawić
sanacji skonkretyzowany program o alternatywnym wyrazie.
Wyniki wyborów, nazywanych brzeskimi (od twierdzy w Brześciu, gdzie wię-
ziono przywódców Centrolewu), okrzyknięte zostały przez obóz rządzący jako
triumfalne zwycięstwo. Rzeczywistość była jednak bardziej złożona. Lista BBWR-
u zdobyła 47% głosów, co przekładało się na 249 miejsc w 444-osobowym Sejmie.
Mogła więc sanacja spokojnie rządzić, ale zasadniczy cel większość
umożliwiająca zmianę konstytucji nie został osiągnięty. Brutalnie atakowany
Centrolew zdołał zgromadzić 17% ogółu oddanych głosów (79 mandatów), cha-
decja i mniejszości po około 14%, endecja niemal 13%. W Senacie posłowie BBWR
zajęli 75 miejsc na 111 ogółem. Fanfary sanacji brzmiały szczególnie fałszywie w
kontekście niepowodzenia w osiągniętych przez sanację wynikach do Sejmu
Śląskiego, gdzie blok rządowy zdobył 19 mandatów, podobnie jak blok łączący
kandydatów chadeckich i NPR-u. Na Śląsku języczkiem u wagi byli socjaliści (jeden
z PPS-u oraz dwaj z SPD) oraz 7 posłów reprezentujących różne ugrupowania
niemieckie.
Można więc powiedzieć, że "wybory brzeskie' zakończyły się dla obozu rzą-
dowego raczej pyrrusowym zwycięstwem. Korzyści w postaci przewagi zdobytej w
obu izbach parlamentu, chociaż ogromnie ważne z punktu widzenia konstytu-
cyjnego charakteru władzy w państwie, dezawuowały poniesione w tym czasie
straty. Ich rejestr był i jest sporządzany z uwzględnieniem różnych punktów wi-
dzenia .
Przede wszystkim zakwestionowany, nawet przekreślony został program obozu
rządzącego sprowadzany do tzw. sanacji moralnej w elicie władzy. Po prostu hasła i
postulaty piłsudczyków z lat 1924-1926 były podczas "wyborów brzeskich"
przypominane i wypisane na sztandarach opozycji. Brutalne potraktowanie liderów
opozycji, o czym dowiadywało się społeczeństwo podczas trwającego trzy lata
procesu sądowego, zniechęcało do sanacji wielu ludzi dotąd neutralnych, a nawet
z nią związanych. Wymowna była np. rezygnacja z mandatu posła zdobytego z listy
BBWR-u przez prof. Adama Krzyżanowskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego, na
którego skuteczny nacisk wywarło krakowskie środowisko intelektualne. Duży
rozgłos zdobyła podobna manifestacja posła Zdzisława I.echnickiego, jednego z
liderów prorządowego Związku Naprawy Rzeczypospolitej. Szeroko komentowane
było wycofanie się z BBWR-u Witolda Staniewicza będącego od 1926 r. ministrem
reform rolnych, czemu towarzyszyło ustąpienie z rządu.
Dystansowanie się od współpracy z sanacją stało się "modne", zwłaszcza w
kontekście napływających wiadomości o brutalnym traktowaniu Jiderów opozycji
należących do ludzi powszechnie znanych, przez wielu szanowanych i uznawanych za
przywódców. Związany z sanacją historyk Władysław Pobóg-Malinowski pisze,
że pierwsze informacje o "katuszy brzeskiej przyjmowano w kraju

200
RZĄDY AUTORYTARNE

z oburzonym niedowierzaniem". Rychło jednak potwierdzona została zasadność
oskarżeń opozycji, która ze sprawy więźniów brzeskich uczyniła główny temat
antyrządowych wystąpień.
Wielu dotychczasowych zwolenników BBWR-u raził agresywny ton mający na
celu zdyskredytowanie wrogów politycznych za pomocą obraźliwych słów i
naciąganych interpretacji. Dotyczyło to np. Wojciecha Korfantego, aresztowanego 27
września 1930 r., nazajutrz po rozwiązaniu Sejmu Śląskiego. Jego chadeccy
zwolennicy dowiedzieli się z gazety wojewody Grażyńskiego, że "największego
szkodnika i warchoła w odrodzonej Polsce dosięgła wreszcie ręka sprawiedliwości".
Skutek był odwrotny od zamierzonego. Korfanty zyskał dodatkową popularność,
czego wyrazem był wybór na posła. Duży udział miała agitacja duchowieństwa. W
kościołach, odprawiano modły w intencji uwolnienia, apelując o głosowanie na listę
Katolickiego Bloku Ludowego. Wojewoda Grażyński podsumowując jesienną
kampanię wyborczą 1930 r. przyznał: "Jeszcze nigdy tak agresywnie ora/tak
solidarnie nie walczyło duchowieństwo przeciw obozowi sanacyjnemu".
O dokonującej się z wolna reorientacji Kościoła mówiono w obozie władzy już w
połowie 1930 r. przy okazji obradującego w Poznaniu I Krajowego Kongresu
Eucharystycznego. Jednym z jego efektów było powołanie Instytutu Akcji Kato-
lickiej, którego oddziały w roku następnym zorganizowały się w diecezjach. Prze-
wodnikiem tego ruchu był miesięcznik "Ruch Katolicki". Kościół katolicki starał się
wzmocnić swe wpływy poprzez aktywizację Sodalicji Mariańskiej, różnych
związków i organizacji o charakterze społeczno-kulturalno-charytatywnym, silnie
rozwiniętą prasę, często i chętnie odwołującą się do zbitki pojęciowej "Polak-
katolik". Obecność Kościoła rzymskokatolickiego reprezentującego 65% obywateli
państwa była w życiu publicznym widoczna i społecznie akceptowana.
Zadrażnienia wybuchały w środowisku pod względem wyznania mieszanym lub
zdominowanym np przez wyznawców prawosławia, których w skali kraju było
12%.
Niechęć Kościoła do represji brzeskich wiązała się także z tym, że aresztowanie
przywódców chłopskich z Witosem na czele szczególnie silnie wzburzyło polską
wieś. W tym kontekście sytuacja Kościoła będącego blisko wiernych, ale w
symbiozie z władzą była i trudna i delikatna. Przywiązanie, zaufanie, nawet miłość
tych "co żywią i bronią" do niekwestionowanego lidera ruchu ludowego skazanego
w styczniu 1931 r. na półtora roku więzienia za działania zmierzające do przewrotu
politycznego w państwie stało się ważnym spoiwem dla powstania Stronnictwa
Ludowego. Nie brak opinii, że bez brzeskiego impulsu ruch ludowy w Polsce
pozostałby rozbity na centroprawicowy PSL "Piast" oraz lewicujące PSL
"Wyzwolenie" i Stronnictwo Chłopskie. Kandydatura Witosa na prezesa Rady
Naczelnej SL nie miała konkurenta ani podczas kongresu zjednoczeniowego, który
odbył się w marcu 1931 r., ani podczas późniejszych kongresów odbytych w
latach 1935 i 1938. Dlatego też przeciągające się postępowanie sądowe, aż do
wyroku Sądu Najwyższego w 1933 r. , co skłoniło Witosa do opuszczenia kraju,
było traktowane przez ludowców jako przejaw wrogości ze strony rządu wobec
ludzi wsi.
Antagonizm ten przybierał także na sile z powodu przeciągającego się kryzysu
gospodarczego, który dotykając wieś szczególnie boleśnie przyczynił się

201
SANACYJNY SYSTEM Wf.ADZY

do rozwoju ideologii agrarystycznej. Różne jtj w v.,^enia, aż po absolutyzację roli
chłopów w państwie i rolnictwa w gospodarce narodowej, upowszechniły się
zwłaszcza wśród członków powstałego w 1928 r. Związku Młodzieży Wiejskiej RP
"Wici". Organizacja ta okazała się wielką szkołą przysposabiającą młodzież
wiejską do udziału w życiu publicznym na szczeblu wsi, powiatu i państwa. Z jej
szeregów wyszło też wielu działaczy ruchu ludowego, który stał się najbardziej
konsekwentną siłą antysanacyjną. W tym sensie ułatwione przez wybory brzeskie
zjednoczenie ludowców było wielkim osiągnięciem wsi, przejawem rosnącej doj-
rzałości politycznej elit chłopskich oraz partycypacji ludności wiejskiej w życiu
politycznym na równościowych podstawach.
Historyczny wymiar wyborów brzeskich uwypuklają przemiany, jakie pod ich
wpływem dokonywały się także w innych ugrupowaniach politycznych zatrwo-
żonych brutalnością rządzących, wymierzoną we wszystkich przeciwników. Do-
tyczyło to także endecji, której sanacja starała się odebrać wyborców, zawłaszczając
niektóre jej hasła, podkreślające wolę dążenia do budowy silnego państwa.
Rywalizacja na polu haseł i programów była tym bardziej zawzięta, im bardziej
sanacja ewoluowała na prawo, w miarę komplikowania się sytuacji społeczno-go-
spodarczej kraju oraz pogarszającej się koniunktury międzynarodowej spowodo-
wanej nacjonalistycznymi ambicjami Niemiec.
Szczególnie długotrwały bój toczył się o harcerstwo, które było najliczniejszą
organizacją skupiającą dzieci i młodzież. Ważną rolę w działalności Związku Har-
cerstwa Polskiego odgrywały koła przyjaciół harcerstwa grupujące osoby starsze,
najczęściej niegdyś aktywne w tej organizacji. Szczególnie liczni byli wśród nich
nauczyciele. Harcerstwo skupiające w wielu szkołach ponadpodstawowych połowę
uczniów nie przestawało być organizacją stawiającą członkom wysokie wymagania.
Przysięgę harcerską traktowano bardzo serio, o czym świadczą dość liczne przypadki
wykluczeń oraz równie liczne powroty skruszonych członków.
Obowiązujące u progu okresu międzywojennego przyrzeczenie harcerskie za-
wierało 10 punktów. Skautowe, przedwojenne normy postępowania miały uni-
wersalny charakter, gdyż: 1. Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy; 2. Harcerz
służy Ojczyźnie i dla niej spełnia sumiennie swoje obowiązki; 3. Harcerz jest po-
żyteczny i niesie pomoc bliźniemu; 4. Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata
uważa każdego innego harcerza; 5. Harcerz postępuje po harcersku; 6. Harcerz
miłuje przyrodę i stara się ją poznać; 7. Harcerz jest karny i posłuszny rodzicom i
wszystkim swym przełożonym; 8. Harcerz jest zawsze pogodny; 9. Harcerz jest
oszczędny i ofiarny; 10. Harcerz jest czysty w myśli, mowie i uczynkach, nie pali
tytoniu, nie pije napojów alkoholowych.
Harcerstwo mimo licznych deklaracji o apolityczności było terenem ostrej ry-
walizacji. Endecy, korzystając z wydatnego wsparcia Kościoła katolickiego, sku-
tecznie opierali się infiltracji wychowania państwowego, którym sanacja chciała
wyprzeć dominujące w harcerstwie wychowanie narodowe, przypominające, że
harcerz to przede wszystkim dobry Polak i katolik. Przełomowy w tym względzie
był rok 1930, kiedy przewodniczącym ZHP został znany piłsudczyk, wojewoda
śląski Michał Grażyński. W jego ustach twierdzenie o apolityczności harcerstwa
brzmiało jak frazes. Przeczyła zresztą temu także działalność różnych, aczkolwiek
mniej licznych organizacji harcerskich, jak np. Pionier Polski (związane z KPP),




202
RZĄDY AUTORYTARNE



Czerwone Harcerstwo TUR (związane z PPS) czy żydowska Haszomer Hacair
^kierowana przez Poa\q Syjon-Prawica) .
Rywalizacja o wpływy wśród młodzieży nasilająca się w atmosferze polaryzacji
politycznej w państwie przejawiała się m.in. w powołaniu przez "pułkowników"
Legionu Młodych Akademickiego Związku Pracy dla Państwa, który miał stanowić
alternatywę dla organizacji endeckich silnie zakorzenionych zwłaszcza w środowisku
studenckim. O sile ideologii narodowej może świadczyć duża aktywność półiawneeo
Ruchu Młodych Obozu Wielkiej Polski prześcigającego swych starszych kolegów w
głoszeniu haseł nacjonalistycznych, nieraz nawet szowim-
stycznych i rasistowskich- .
za
W walce z sanacją jako siłą osłabiającą prężność narodu polskiego, wysługu,ą-
ca- sfe masonem i syjoińBtwń .sekundowały "młodym" inne związk, , stowarzy
szeni z Młodzią Wszechpolską na czele. Sugestywna
mzacji docierała do stosunkowo szerokich kręgów społeczny
rozwiniętej prasy. Bardziej złożony był natomiast stosunek
centroprawicowego, do rozwijanej aktywności bezpośrednie, o ^
jówkarskim. Kontekst społeczny, polityczny i wręcz kryminalny skłonił władzę
do zdecydowanego kontrataku. Na przełomie lat 1932-1933 zakazały one działal
ności OWY, co^MftogJofeKSKRtw całym, ruchu narodowym oraz pogłębiło trwa
jące "od zawsze" spory dotyczące ']ego \aVtyVi is\rategń.C7,ęśt "Tri\t^tVi" %\e?a
nawet potrzebę znalezienia modus vivendi z sanacją i współdziałania z nią
w staraniach o umacnianie państwa, zwłaszcza wobec stale przypominanego za
grożenia ze strony pangermanizmu. Rzecznikiem takiej ewolucji byli niektórzy
działacze Sekcji Młodych Stronnictwa Narodowego, a zwłaszcza Związku Mło
dych Narodowców.
Z drugiej strony, na przełomie lat 1933-1934 wykształciła się w Warszawie orga-
nizacja o wyraźnie faszystowskim charakterze pod nazwą Obóz Narodowo-Rady-
kalny. Liderzy tego nurtu z Janem Mosdorfem na czele odcinali się jednak od trium-
fującego już w Niemczech hitleryzmu, sięgając do wzorców realizowanych przez
Mussoliniego w Italii. Skrajnie prawicowy, wyraźnie totalitarny program głosiła grupa
Bolesława Piaseckiego, który dokonał w ONR rozłamu tworząc ONR "Falangę".
Ewolucji organizacyjnej i programowej endecji lat trzydziestych towarzyszyły
więc secesje i rozłamy o różnym kierunku, co uwypuklało stale aktualna prawdę, że
był to zawsze ruch wielonurtowy. Rozbicie i rozdrobnienie endecji, w której
rosnącą rolę odgrywał Tadeusz Bielecki, mieniący się zresztą jak wszyscy ludzie
tego ruchu "uczniem Dmowskiego", ułatwiało władzom eliminację ich wpływów z
różnych organizacji i związków o charakterze społeczno-politycznym. Dotyczyło to
także ogromnie ważnego dla sanacji ruchu kombatanckiego. Kierowana przez gen.
Romana Góreckiego Federacja Związków Obrońców Ojczyzny skupiała w
połowie okresu międzywojennego 1300 tyś. członków. Jej organizacyjny i ideowy
trzon stanowił Związek Legionistów (kierował nim płk Walery Sławek) oraz
Związek Peowiaków (pod przewodnictwem Mariana Zyndrama-Kościałkowskie-
go). Swoistym młodzieżowym ramieniem tego ruchu był Związek Strzelecki na-
wiązujący nazwą i charakterem do swego paramilitarnego poprzednika z czasów
przedwojennych, który pod sztandarem miłości dla Piłsudskiego skupiał około
700 tyś. młodych ludzi,

203
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY



Polski ruch kombatancki był nie tylko rozbity, ale silnie zantagonizowany. Prze-
szłość, kojarzona ze sztandarem, pod którym szli do boju Polacy zapatrzeni w
odrodzenie państwa, zatruwała życie społeczne niejednego miasteczka. W po-
granicznym Szubinie było aż siedem organizacji kombatanckich. Były to: Towa-
rzystwo Powstańców i Wojaków, Związek byłych Uczestników Powstań Narodo-
wych (od 1932 r. Związek Weteranów Powstań Narodowych RP 1914/1919),
Związek Hallerczyków, Związek Inwalidów Wojennych RP, Związek Oficerów
Rezerwy RP oraz Związek Rezerwistów. Wszystkie zajmowały się sprawami uczest-
ników wojen, ich rodzinami oraz wdowami i sierotami po poległych, urządzały
szkolenia wojskowe dla członków (zawody strzeleckie, marsze bojowe itp.), orga-
nizowały kiermasze, loterie, zabawy.
Różnie motywowana, często ostra rywalizacja trwała także w ruchu zawodo-
wym, gdzie prosanacyjny Związek Związków Zawodowych grupując około 170
tyś. członków z wolna dystansował endeckie Zjednoczenie Zawodowe Polskie (ok.
150 tyś. członków) oraz Chrześcijańskie Związki Zawodowe (ok. 80 tyś. członków).
Największe wpływy w świecie pracy miał klasowy Związek Stowarzyszeń
Zawodowych, który skupiał ponad 200 tyś. członków (na ogółem 800 tyś. w 1929 r.).
Pierwszorzędną rolę w klasowym ruchu zawodowym odgrywała PPS, której po-
zycja społeczno-polityczna pod wpływem wyborów brzeskich doznała silnego
uszczerbku. Licząca 40 tyś. członków partia poniosła w wyborach duże straty,
wyrażające się mniejszą o połowę liczbą posłów w parlamencie. XXII Kongres PPS w
Krakowie, który obradował w maju 1931 r., uznał współpracę w ramach Cen-
trolewu za bardzo kosztowną.
W toku obrad wyłoniły się trzy stanowiska: 1. akceptacja dotychczasowej linii
partii i starania o odbudowę Centrolewu (m. in. Norbert Barlicki, Tomasz Arci-
szewski, Mieczysław Niedziałkowski, Kazimierz Czapiński, Kazimierz Pużak); 2.
kontynuowanie walki z sanacją pod hasłem utworzenia rządu robotniczo-wło-
ściańskiego, ale bez wchodzenia w alianse z innymi antysanacyjnymi ugrupowa-
niami oraz komunistami (Zygmunt Zaremba, Antoni Szczerkowski, Adam Cioł-
kosz, Stanisław Dubois); 3. współpraca PPS z partiami socjalistycznymi, mniejszości
narodowych oraz komunistami gwarantująca skuteczną walkę z sanacją (Bolesław
Drobner, Oskar Lange, Jan Kawalec). Przewagę na kongresie zdobyli zwolennicy
pierwszych dwóch stanowisk. Wobec braku widoków na szybką odbudowę
Centrolewu elita polskich socjalistów widziała konieczność zradykalizowania haseł i
metod działania. W tym duchu zabierali też głos członkowie prezydium CKW w
składzie: Tomasz Arciszewski (przewodniczący), Jan Kwapiński (zastępca) i
Kazimierz Pużak (sekretarz generalny) oraz redaktor naczelny "Robotnika"
Mieczysław Niedziałkowski. Ten zespół ludzi decydował o bieżącej polityce PPS aż
do wybuchu II wojny światowej.
Socjaliści orientując się na samodzielną walkę z sanacją kładli nacisk na akty-
wizację ruchu zawodowego oraz prace kulturalno-oświatowe. Ograniczone efekty
tego programu, widoczne m.in. w spadku liczby członków opłacających składki (na
początku 1933 r. podano, iż z obowiązku tego wywiązywało się 12 tyś. osób),
skłoniły socjalistów do stopniowej zmiany stosunku do komunistów z
negatywnego na neutralny, a nawet "jednolitofrontowy". Ewolucja ta była możliwa
dzięki zmianom, jakie zachodziły także w KPP, gdzie przez wiele lat uważa-

204
,,,,,,,. \UTORYTARNE

no socjalistów za obiektywnych sojuszników prawicy, nazywając ich socjalfaszy-
stami. Poglądy te podzielało około 20 tyś. członków KPP oraz kilka tysięcy członków
Związku Młodzieży Komunistycznej, pospołu przejętych idealistyczną wizją
budowy sprawiedliwego świata bez wyzysku, przemocy, granic.
KPP zgodnie z dyrektywami Kominternu uznawała np. prawo ludności Gdańska
czy Śląska do swobodnego decydowania o swej przynależności państwowej, a więc
wypowiadała się za przyłączeniem tych terenów do przyszłych, rewolucyjnych
Niemiec. Trzeba było zwycięstwa hitlerowców, aby komuniści polscy odstąpili od
takich pomysłów. Oczywiście zasadniczy wpływ na ich poglądy miały ustalenia
Kominternu, w którym zwyciężył pogląd, że jedną z głównych przyczyn
zwycięstwa hitleryzmu w Niemczech (będących od zarania komunizmu nadzieją
światowej rewolucji proletariackiej) było rozbicie ruchu robotniczego oraz lekce-
ważenie współdziałania z innymi antyfaszystowskimi siłami społecznymi. Rodzący się
w wielkich bólach program jednolitego frontu świata pracy przeciwko faszyzmowi
przybrał w warunkach polskich formę współdziałania komunistów, socjalistów i
ludowców przeciwko sanacji i endecji.
Wybory brzeskie, będące ważną cezurą w dziejach kultury politycznej państwa
i społeczeństwa polskiego, położyły się cieniem nie tylko na sanacji jako specyficznej
formacji społeczno-politycznej, ale także na osobie Piłsudskiego. Świetlana dotąd
legenda "ojca ojczyzny" jak nazywano Marszałka w wielu domach zwłaszcza
Kongresówki doznała uszczerbku, nierzadko załamała się. "Brześć" stał się dla
wielu jego zwolenników synonimem przekroczenia dopuszczalnej granicy w walce z
konkurentami do władzy i chwały jedynego sprawiedliwego. Społeczne koszty
operacji brzeskiej szły w zawody z przygnębieniem zwycięzcy, że mimo wszystko
sukces nie był na tyle przekonujący, aby dyskutowana od 1929 r. nowa konstytucja
uzyskała poparcie wymaganej większości.
"Szarpnąłem się silnie i już więcej nie mogę pracować" powiedział Piłsud-ski
na posiedzeniu rządu 28 listopada 1930 r. Jego miejsce jako premiera 4 grudnia 1930
r. zajął płk Walery Sławek; wicepremierem został płk Bronisław Pieracki. W
rządzie tym na 15 ministrów aż 8 było wojskowych, co uzasadniało rozpo-
wszechniony pogląd, że Polską rządzą jednak "pułkownicy". Oni też wprowadzali do
podległych im urzędów i agend "swoich" ludzi, bardzo często wojskowych.
Polityka ta napotykała sprzeciwy pracowników cywilnych, którym przybysze z
armii utrudniali awanse i zajmowali pożądane przez nich posady. Przykładów
świadczących o konfliktach na tym tle dostarczają nie tylko resorty kierowane
przez "pułkowników", ale także dopiero przez nich "zdobywane". W grudniu 1930 r. do
Ministerstwa Spraw Zagranicznych został "oddelegowany" płk Józef Beck.
Nominacji tej towarzyszyło pytanie, kiedy ten bliski i zaufany współpracownik
Komendanta stanie na czele resortu, którym od 1926 r. kierował August Zaleski.
Nasilający się proces wymiany kadry oraz napływ wojskowych Jan Gawroński
oceniał w bardzo dosadnych słowach: "Do MSZ wnieśli bezmyślność wojskowej
dyscypliny, ignorującej walory tego autentycznego humanizmu [...] wnieśli ducha
walki, nie przebierającej w środkach, nie liczącej się z aktualnymi możliwościami".
Doraźny i połowiczny sukces odniesiony jesienią 1930 r. przez Piłsudskiego nad
jego najważniejszymi przeciwnikami politycznymi nie został przez niego zdys-

205
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY

kontowany. Wręcz przeciwnie. Wybory brzeskie były ostatnią dużą akcją poli-
tyczną z jego osobistym udziałem, która pozytywnie zweryfikowała wyrażone
wcześniej przekonanie, że w Polsce nie można rządzić za pomocą bata. W rozmowie z
Arturem Sliwińskim powiedział, że "Polacy mają instynkt wolności. W Polsce nie
można rządzić terrorem...". Wyzierająca z tych słów rezygnacja wiązała się także z
objawami choroby, które trapiły 63-letniego Marszałka i jego otoczenie. Sprawa nabrała
olbrzymiego rozgłosu, kiedy do kurującego się od 15 grudnia 1930 r. na Maderze
Marszałka zaczęły napływać worki z kartkami i listami zawierającymi życzenia
powrotu do zdrowia. Nakręcana przez usłużnych urzędników rywalizacja o to, która
szkoła, urząd, gmina czy powiat wyekspediuje na Maderę liczniejszą pocztę, mówi
wiele o sytuacji w Polsce. Takiej nawałnicy korespondencji spokojna i przepiękna
wyspa portugalska na Atlantyku nigdy nie przeżywała. Rozgłos towarzyszący tej akcji
nie szedł w parze z pożądanym przez Marszałka spokojem. W podróży oraz
trzymiesięcznej kuracji słońcem, powietrzem i ruchem (Piłsudski nie znosił lekarzy)
towarzyszyła mu dr Eugenia Lewicka, lekarka specjalizująca się w fizjoterapii,
która od 1927 r. była członkiem Rady Naukowej Wychowania Fizycznego przy
Ministrze Spraw Wojskowych. Jej przewodniczącym był Piłsudski, który uległ
urokowi wysportowanej, pięknej i o połowę jego lat młodszej lekarki .
To ona zapewne była faktycznym lub wymarzonym odbiorcą bardzo emocjo-i-
i/i!nvrh listów pisanych przez Piłsudskiego na przełomie lat dwudziestych i trzy-Ć. ch
do nieokreślonej kobiety, na pewno nie żony. Niewątpliwie "kamaryla belwederska"
spowodowała, że dr Lewicka z niejasnych powodów przerwała swój pobyt na
Maderze, co można łączyć z pojawieniem się na wyspie kapitana Mieczysława
Lepeckiego, wysłanego tam na polecenie płk. Becka. Jego misja była o tyle
dziwna, że Marszałek nie życzył sobie żadnej świty poza wspomnianą dr
Lewicka oraz zaprzyjaźnionym i wiernym pułkownikiem, dr Marcinem Woy-
czyńskim. Niezmiernie intrygujące jest to, że operujący świetnie piórem kapitan
Lepecki detalicznie opisuje we wspomnieniach pobyt Piłsudskiego na Maderze,
ale słowem nie wspomina o spotkaniu tam dr Lewickiej. Jej samobójstwo popeł-
nione 27 czerwca 1931 r. było wielką sensacją "warszawki" i znalazło się w szeregu
kilku zagadkowych, łączonych z aktywnością "kamaryli belwederskiej".
Piłsudski w towarzystwie płk. Wieniawy-Długoszowskiego oraz gen. Sławoja
Składkowskiego uczestniczył w mszy żałobnej. Uronił łzę, ale w kondukcie nie
uczestniczył. Miejsce dr Lewickiej w życiu Piłsudskiego, kobiety szlachetnej i prawej,
jest trudne do określenia. Palmę pierwszeństwa dzierżyła matka, z którą czuł się
silnie związany emocjonalnie do końca życia. Jej miłość i pamięć była mu najdroższa,
co wiązał ze szczególnym sentymentem do Matki Boskiej. Bardzo przeżył Piłsudski
śmierć w 1908 r. młodziutkiej pasierbicy Wandy, której wspomnienie uhonorował
nadaniem takiego samego imienia swej pierworodnej córce, zrodzonej z Aleksandry
Szczerbińskiej. Nie skrywane specjalnie uwielbienie do córek Wandy i Jagody,
które pojawiły się w jego życiu bardzo późno, było powszechnie znane i bardziej
widoczne niż wobec żony pozostawianej w cieniu.
Do kraju powrócił Piłsudski z Madery 29 marca 1931 r. kontrtorpedowcem
"Wicher". Nieliczni spośród witających go w Gdyni zdawali sobie sprawę z
głębokich zmian, jakie dokonały się w jego psychice pod wpływem "wyborów

206
RZĄDY AUTORYTARNE


brzeskich" i rekonwalescencji na Maderze. Coraz wyraźniej ograniczał swą ak-
tywność, bardzo niechętnie występował publicznie, mało pisał. Ulubioną rozrywką
Piłsudskiego były prywatne seanse filmowe w Belwederze, także z udziałem
aktorów polskich. Do obrazów szczególnie go bawiących należała kreskówka Walta
Disneya Myszka Miki (myszy żywych nie cierpiał, nawet się ich bał). Za kunszt
aktorski i inteligencję cenił Charlie Chaplina. Ponad wszystkie rozrywki wynosił
pasjanse, co by sugerowało fatalistyczne podejście do życia. Władzę zaś nad pań-
stwem oddał swoim wypróbowanym, na ogół wiernym i bardzo wiernym współ-
pracownikom. Ożywiał się, kiedy na porządku dnia prac państwowych stawały
sprawy polityki zagranicznej oraz wojska. Kolejni premierzy z lat 1931-1935, a
więc Walery Sławek, Aleksander Prystor, Janusz Jędrzejewicz, Leon Kozłowski i
ponownie Sławek, pozostawiali sprawy te w gestii Piłsudskiego, bardzo zresztą
zazdrosnego o swoje prerogatywy utrwalone przez kilkuletnią praktykę. Zmiany
gabinetów nie miały wpływu ani na program rządu, ani na jego społeczno-poli-
tyczny charakter. Janusz Jędrzejewicz, który objął urząd premiera 10 maja 1933 r.,
napisał: "W myśl ustalonej tradycji każdy z rządów pomajowych był rządem mar-
szałka Piłsudskiego. Nie musiałem więc, ani nie chciałem występować z żadnym
innym, nowym programem pracy".
Do sytuacji tej znakomicie dostroił się prezydent Ignacy Mościcki, który w
1933 r. został wybrany przez Zgromadzenie Narodowe na drugą siedmioletnią
kadencję. Niemiłym zgrzytem było to, że głosowanie zbojkotowało ponad 200
posłów i senatorów reprezentujących lewicę, ludowców, endeków oraz mniejszości.
Ten symboliczny policzek wymierzony usłużnemu wobec sanacji Mościckiemu
oraz całemu obozowi władzy nie przyhamował nasilających się od "Brześcia"
tendencji autokratycznych wyrażonych m. in. w noweli ustawy samorządowej z
lipca 1933 r., która podnosiła granicę czynnego prawa wyborczego z 25 do 30 lat i
prawa biernego z 21 do 24 lat. Przeprowadzone w oparciu o tę ordynację wybory do
samorządu terytorialnego odbyły się w atmosferze generalnej krytyki wobe< tzw.
ustawy scaleniowej, która ograniczając kompetencje rad gromadzkich, gmin nych i
miejskich przekazywała je uzależnionym od administracji państwowej or ganom
wykonawczym.
Zwieńczeniem ewolucji ustrojowej miała być nowa konstytucja, nad którą prace
trwały od majowego przewrotu. Jej autorzy przykrawali ją na miarę Piłsudskiego.
Nieprzezwyciężalną przeszkodą dla jej wprowadzenia był brak wystarczającego
poparcia w Sejmie. W styczniu 1934 r. Stanisław Car jako przewodniczący Komisji
Konstytucyjnej, wykorzystując nieobecność opozycji, która demonstracyjnie opuściła
posiedzenie Sejmu, zaproponował, aby tezy konstytucyjne BBWR-u uznać za formalny
projekt konstytucji. Wniosek został przegłosowany, co jednak nie przypadło do gustu
Marszałkowi, który uznał, że posługiwanie się "trickiem i dowcipem" w przypadku
ustawy zasadniczej nie może mieć miejsca. Dlatego przez prawie rok o projekcie
konstytucji dyskutował Senat. Jego sugestie zmian Sejm przyjął zwykłą, a nie
kwalifikowaną (2/3) większością głosów. Uzasadniało to protesty opozycji stale
przypominającej, że konstytucja została uchwalona wbrew prawu i dlatego nie może
obowiązywać.
Konstytucja, którą prezydent Mościcki podpisał 23 kwietnia 1935 r., wieńczyła
wysiłki sanacji w zakresie tworzenia systemu autorytarnego z Piłsudskim w roli

207
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY



głównej. Mimo powszechnie znanych i zauważalnych oznak pogarszającego się
zdrowia Marszałka i jego coraz bardziej uzasadnionego usuwania się w cień (zmarł 12
maja 1935 r.), elita władzy nie zrezygnowała z pierwotnej koncepcji. Trzymanie się
tego projektu, a nawet nasilenie zabiegów o sformalizowanie funkcjonującego także
bez autorytarnej konstytucji systemu każe zwrócić uwagę na trwającą już za życia
Komendanta walkę o schedę po nim. W tym sensie konstytucja kwietniowa była
przede wszystkim dzieckiem szeroko rozumianej "kamaryli belwederskiej"
zatroskanej perspektywą utrzymania władzy, kiedy zabraknie ich wybitnego, przez
wielu kochanego lidera.
Nowa konstytucja wieńcząc i formalizując przebudowę ustroju państwa była
zaprzeczeniem filozofii, którą przesiąknięta była jej poprzedniczka z 1921 r. Od
1935 r. ustrój państwa kształtowały cztery zasady: solidaryzmu, prymatu państwa
nad społeczeństwem (jednostką), elitaryzmu oraz jednolitej i niepodzielnej władzy
prezydenta. Miejsce narodu jako podmiotu praw zajęło państwo, jako wspólne
dobro wszystkich jego obywateli, a więc także mniejszości narodowych. Rzecznicy
tej zamiany wskazywali, że była to próba odejścia od nacjonalistycznej (endeckiej)
wykładni, wedle której jedynie naród polski jest pełnoprawnym gospodarzem w
kraju. Tymczasem państwo polskie "wskrzeszone walką i ofiarą najlepszych swoich
synów ma być przekazywane w spadku dziejowym z pokolenia w pokolenie". W
tym sensie państwo stawało się pojęciem nadrzędnym względem narodu, zgodnie z
przekonaniem, że wszyscy mieszkańcy, bez różnicy narodowościowej czy klasowej,
są zobowiązani do troski i dbałości o rozwój swego państwa. "Państwo dąży do
zespolenia wszystkich obywateli w harmonijnym współdziałaniu na rzecz dobra
powszechnego". Konstytucja kładąc nacisk na ogólnonarodową i integracyjną funkcję
państwa przyznawała mu nadrzędność nad społeczeństwem. Termin "państwo"
pojawia się w konstytucji najczęściej aż 33 razy.

Preambuła Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z 23 kwietnia 1935 r.
I. Rzeczpospolita Polska
Art.1. 1. Państwo Polskie jest wspólnym dobrem wszystkich obywateli.
2.Wskrzeszone walką i ofiarą najlepszych swoich synów ma być przekazywane w
spadku dziejowym z pokolenia w pokolenie.
3. Każde pokolenie obowiązane jest wysiłkiem własnym wzmóc siłę i powagę
Państwa.
4. Za spełnienie tego obowiązku odpowiada przed potomnością swoim honorem
i swoim imieniem.
1. 1. Na czele Państwa stoi Prezydent Rzeczypospolitej.
2. Na nim spoczywa odpowiedzialność wobec Boga i historii za losy Państwa.
3. Jego obowiązkiem naczelnym jest troska o dobro Państwa, gotowość
obronną i stanowisko wśród narodów świata.
4. W jego osobie skupia się jednolita i niepodzielna władza państwowa.
II. 1. Organami Państwa pozostającymi pod zwierzchnictwem Prezydenta Rze-
czypospolitej są: rząd, sejm, senat, siły zbrojne, sądy, kontrola państwowa. 2. Ich zadaniem
naczelnym jest służenie Rzeczypospolitej.
III. 1. W ramach Państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa.

208
RZĄDY AUTORYTARNE



2. Państwo zapewnia mu swobodny rozwój, a gdy tego dobro powszechne
wymaga, nadaje mu kierunek lub normuje jego warunki.
3. Państwo powoła samorząd terytorialny i gospodarczy do udziału w wy-
konaniu zadań życia zbiorowego.
IV. 1. Twórczość jednostki jest dźwignią życia zbiorowego.
2. Państwo zapewnia obywatelom możność rozwoju ich wartości osobistych
oraz wolność sumienia, słowa i zrzeszeń.
3. Granicą tych wolności jest dobro powszechne.
V. Obywatele winni są Państwu wierność oraz rzetelne spełnianie nakładanych
przez nie obowiązków.
VI. 1. Wartością wysiłku i zasług obywatela na rzecz dobra powszechnego mierzone
będą jego uprawnienia do wpływania na sprawy publiczne.
2. Ani pochodzenie, ani wyznanie, ani płeć, ani narodowość nie mogą być
powodem ograniczenia tych uprawnień.
VII. 1. Praca jest podstawą rozwoju i potęgi Rzeczypospolitej.
2. Państwo roztacza opiekę nad pracą i sprawuje nadzór nad jej warunkami.
VIII. Państwo dąży do zespolenia wszystkich obywateli w harmonijnym współ-
działaniu na rzecz dobra powszechnego.
I.. 1. Żadne działanie nie może stanąć w sprzeczności z celami Państwa, wyrażonymi
w jego prawach.
2. W razie oporu Państwo stosuje środki przymusu.


Konstytucja kwietniowa była typowym produktem czasów charakteryzujących się
poważnym kryzysem rządów parlamentarnych. Wyrażało się to w wydaniu
polskim ogromnym przerostem władzy prezydenta, który jak pisze Jan Waw-
rzyniak "personifikując niejako suwerenność państwa" uzyskał tak dużą władzę,
iż "mógł zrobić niemal wszystko w zakresie rządzenia państwem".
Prezydent skupiał w swojej osobie jednolitą i niepodzielną władzę państwową.
Sytuację tę dobrze syntetyzuje stwierdzenie z preambuły, że prezydent ponosi
"odpowiedzialność wobec Boga i historii za losy Państwa". Znaczyło to, że został on
wyłączony od jakiejkolwiek prawnej odpowiedzialności za swe czyny.
Konstytucja zastępowała też zasadę podziału władz zasadą jednolitej i
niepodzielnej władzy prezydenta, który był zwierzchnikiem wszystkich organów
państwa, wymienionych w takiej kolejności: rząd, sejm, senat, siły zbrojne, sądy i
kontrola państwowa.
Rozległe kompetencje prezydenta powiększały tzw. osobiste prerogatywy, a
więc uprawnienia, które dla ważności nie musiały mieć kontrasygnaty odpo-
wiedniego ministra. Dotyczyło to np. powoływania i odwoływania rządu,
przedterminowego rozwiązania parlamentu, mianowania jednej trzeciej składu
Senatu. To ostatnie uprawnienie miało o tyle duże znaczenie, że w skład Zgroma-
dzenia Elektorów, którzy wybierali prezydenta na 7-letnią kadencję, wchodziły
osoby będące uprzednio mianowane na dostojne stanowiska w trybie prerogatyw.
Swojsko polskim rozwiązaniem, nie spotykanym w żadnej ówczesnej konstytucji
państw republikańskich, była prerogatywa prezydenta do wskazania jednego z
kandydatów na swego następcę. Wprowadzała też ona nie znaną wcześniej
odpowiedzialność premiera i rządu przed prezydentem, który w każdej chwili
mógł gabinet odwołać. Konstytucja mając na celu poszerzenie kompetencji wła-

209
SANACYJNY SYSTEM WŁADZY

dzy wykonawczej rozszerzała też uprawnienia premiera mającego obowiązek ustalenia
ogólnych zasad polityki państwowej.
W sposób zasadniczy konstytucja redukowała rolę parlamentu jako centralnego
organu władzy, który został sprowadzony do organu opiniodawczego i po-
mocniczego prezydenta. Zmieniła też wzajemne usytuowanie obu izb parlamentu
poprzez wywyższanie Senatu kosztem Sejmu. Liczba posłów została poważnie
zmniejszona z 444 do 208. W tej sytuacji proporcje posłów w stosunku do senatorów
uległy zasadniczej zmianie: poprzednio posłowie to 75% składu parlamentu, od
1935 r. tylko 55%. Zmiany te były dla potencjalnej opozycji tym bardziej dotkliwe, że
trzecią część senatorów powoływał prezydent, a pozostałych wybierała w
głosowaniu pośrednim elita społeczeństwa, spełniająca takie np. kryteria, jak:
wykształcenie (co najmniej średnie zawodowe), zasługi (posiadanie odznaczenia)
czy zaufanie społeczne wyrażone w formie piastowania stanowisk z wyboru w
samorządach lub organizacjach społecznych.
Przeforsowanie nowej konstytucji trybem dalekim od zgodności z prawem zwięk-
szało trwający i dotąd nie zakończony spór o jej miejsce w dziejach państwa i narodu.
Ówczesna opozycja oraz krytycznie wobec sanacji usposobieni historycy podkreślają
jej tendencje autorytarne, dyktatorskie, nieraz nawet faszyzujące. Jej obrońcy podążają
traktem wytyczonym przez Poboga-Malinowskiego, który napisał, że myślą
przewodnią twórców konstytucji było znalezienie złotego środka między zasadą
wolności obywatela i autorytetu władzy. Historyk teri nie krył, że po raz pierwszy w
dziejach Polski dano podstawy do "władzy mocnej". Nie widział w tym niczego
zdrożnego, skoro konstytucja przewidziała dla prezydenta uprawnienia "węższe od
władzy prezydenta Stanów Zjednoczonych demokratycznej Ameryki...".
Tak przeciwnicy, jak i zwolennicy nowej konstytucji byli i są zgodni, że jej
ogłoszenie to nowy rozdział w dziejach Polski. Za szczególnie widoczny przejaw
zmiany uznać trzeba nieobecność w Sejmie przedstawicieli partii i sił opozycyj-
nych, co urągało istocie systemu parlamentarnego. Politycy sanacyjni w kraju i
poza nim odpierali stawiane im zarzuty, że opozycja postawiła się poza nawias prac
państwowych na własne życzenie. Nie pokrywało się to ze stanem faktycznym.
Uchwalona w ślad za konstytucją ordynacja wyborcza zrywała bowiem z
obowiązującym dotąd systemem wyłaniania reprezentacji parlamentarnej. Wpro-
wadzenie jednej listy kandydatów w okręgach (było ich 104) skutecznie eliminowało
partie polityczne, zastąpione w tej roli przez specjalne kolegia, składające się w
większości z osób uzależnionych od władzy. Listy kandydatów do Sejmu musiały
zawierać nie mniej niż cztery nazwiska, przy czym każdy okręg dysponował dwoma
mandatami.
Zmiany te, pomyślane jako sposób na zakonserwowanie sanacji u władzy i
odgrodzenie opozycji od wpływu na kształtowanie elity w państwie, wywołały
zgodny protest sił antysanacyjnych, wyrażony w bojkocie wyborów, które odbyły się
we wrześniu 1935 r. Skutkiem tego do urn wyborczych poszło nie więcej niż -16%
uprawnionych. Nie więcej, gdyż dane odnośnie do liczby głosujących były
powszechnie i przekonująco w wielu punktach kwestionowane jako zawyżone.
Izby składały się jedynie ze zwolenników sanacji oraz reprezentantów Ukraińców,
Żydów i mianowanego przez prezydenta przedstawiciela mniejszości niemieckiej.
Z drugiej strony dominująca sanacja także w parlamencie przestała mó-

210
RZĄDY AUTORYTARNE

wić jednakowym głosem. Posłowie i senatorzy, wchodząc w skład różnych zespołów
opiniotwórczych, nie tyle ścierali się w izbach, ale często zwalczali się poza nimi.
Wierność wobec nauk i wskazań Komendanta okazała się tym trudniejsza, że część
ludzi sanacji to nowo zwerbowani do niej ludzie, którzy do owych nauk podchodzili
z mniejszym pietyzmem.
Po wyborach, w konsekwencji splotu wielu czynników, pozycja Sejmu doznała
poważnego osłabienia, a jego miejsce w systemie władzy stało się trzeciorzędne jako
fasada i kosztowna dekoracja. Parlamentarzyści nie związani żadną dyscypliną
partyjną (nawet BBWR został rozwiązany) uczestniczyli w różnych luźno
powiązanych grupach interesów, w części odzwierciedlających tarcia występujące w
sanacji jako całości.
Konstytucja kwietniowa była przejawem zwycięstwa sanacji i polskiej prawicy
nad tradycją burżuazyjno-demokratyczną znajdującą najpełniej wyraz w parla-
mentaryzmie. Stanowiła ona podsumowanie i syntezę polskiego autorytaryzmu
kładącego nacisk na kult państwa, dominującą rolę prezydenta i władzy wyko-
nawczej, przy ograniczonej roli władzy ustawodawczej oraz praw obywatelskich.
Pamiętając o tym trzeba też powiedzieć, że Sejm pod rządami konstytucji kwiet-
niowej był mimo wszystko odbiciem życia kraju. Pojawiające się z różnych powodów
interpelacje przydawały izbie cech realności. W tym sensie Sejm polski nie zszedł
do roli, jaką parlamentom wyznaczyli dyktatorzy w innych krajach (Włochy, ZSRR,
od 1933 r. Niemcy), o których mówiono, że są to najdrożej opłacane chóry męskie
na świecie.


Polityka zagraniczna

jakkolwiek odrodzonej Polsce stale towarzyszyły spory dotyczące polityki za-
granicznej, to jednak amplituda ruchów w tej dziedzinie była bardzo ograniczona. Z
drugiej strony powolne reagowanie państwa zdominowanego w latach 1924--1926
przez rządy "Chjeny" na zmieniający się układ sił na arenie międzynarodowej
wyzwalało ostre ataki przeciwników politycznych, piłsudczyków, przeświadczonych,
że niekorzystnej ewolucji trzeba położyć kres szybko i zdecydowanymi środkami.
Dokonujące się w tych latach przegrupowanie europejskiej sceny politycznej
polegało na nowej roli Niemiec. Przeforsowana w Republice Weimarskiej przez
Gustava Stresemanna polityka wypełniania postanowień pokoju wersalskiego
wzbudzała zachwyt możnych ówczesnego świata. Byli oni przekonani, że poddane
kontroli Niemcy mogą zostać dopuszczone do współudziału w kształtowaniu
polityki europejskiej na zasadach partnerskich. Z tej filozofii wyrosły wzmian-
kowane już wcześniej porozumienia lokarneńskie sfinalizowane jesienią 1925 r. i
uznane przez polityków Zachodniej Europy za przełomowe wydarzenie w wie-
lowiekowych zmaganiach romańsko-germańskich. Współtwórcą tego sukcesu była
Wielka Brytania nie tylko faktyczny autor tej koncepcji, ale także najważniejszy
jej gwarant. Londynowi sekundował Rzym, dumny z tego, że może uczestniczyć w
tym przedsięwzięciu, stwarzającym znakomitą okazję do wychwalania
budowanego u siebie nowego porządku społecznego.

211
POLITYKA ZAGRANICZNA


Elementem owego przegrupowania w polityce europejskiej było przyrzeczenie
złożone Niemcom, że zostaną przyjęte do Ligi Narodów i zasiądą tam z mandatem
stałego członka Rady Ligi, co automatycznie oznaczało uznanie ich mocarstwowego
statusu. Pośpiech, z jakim Londyn i Paryż oraz mniej aktywny Rzym dokonywały
przesunięć na scenie europejskiej, wzbudzał opór państw średnich i mniejszych. To
one spowodowały niepowodzenie specjalnego zgromadzenia Ligi Narodów zwołanego
w marcu 1926 r. do Genewy właściwie tylko po to, aby przyjąć Niemcy do Ligi
Narodów. Tymczasem Brazylia, Belgia, Chiny, Hiszpania i Polska domagały się
uznania ich specjalnego statusu i przyznania razem z Niemcami stałego miejsca w
Radzie Ligi. Dyskusje wokół tej sprawy były na tyle ostre, że Brazylia i Hiszpania
opuściły Ligę Narodów. Bardziej skora do ustępstw Polska uzyskała tzw. miejsce
półstałe. Znaczyło to, że po upływie trzyletniej kadencji jako członka niestałego
Polska mogła bez żadnej karencji (rocznej lub dłuższej) zgłosić swą kandydaturę na
kolejną kadencję. Dzięki temu Polska, poczynając od 1926 r. (do 1938 r., kiedy
zrezygnowała z kandydowania), była członkiem Rady, wybieranym tzw. dobrą
większością (np. w 1929 r. 50 na 52 uczestniczących w tajnym głosowaniu). Wśród
niestałych członków w Radzie najdłużej uczestniczyła Hiszpania 16 lat, potem
Polska 12 lat, Chiny 11, Belgia 10, Czechosłowacja i Szwecja po 7.
Zanim Niemcy we wrześniu 1926 r. zostały przyjęte do Ligi i zajęły stałe miejsce
w Radzie, podpisały 24 kwietnia 1926 r. w Berlinie układ ze Związkiem Ra-
dzieckim, w którym potwierdziły, że podstawą wzajemnych stosunków pozostaje
traktat w Rapallo zobowiązujący strony do przyjaznego kontaktu i uzgadniania
wszelkich spraw natury politycznej i gospodarczej.
"Linia rapallska" stanowiła trudne do przecenienia zagrożenie dla Europy
wersalskiej, w tym zwłaszcza dla państw mających konflikty czy to z Niemcami,
czy to ze Związkiem Radzieckim. Sytuacja Polski była szczególna, gdyż było to
jedyne państwo graniczące z obu tymi mocarstwami, a ponadto mające z nimi
liczne zadawnione spory. Sposób ich rozwiązania u progu okresu międzywojennego
był tak w Berlinie, jak i w Moskwie traktowany jak najgorzej. Powrót do stanu
przedwojennego, kiedy oba mocarstwa graniczyły ze sobą, był pożądany nie tylko
przez polityków z tych państw, ale także oczekiwany przez dużą część ich
obywateli. Obiektywnymi sojusznikami tych planów byli internacjonaliści, także
polscy, o czym m. in. świadczy uchwała VI Zjazdu KPP z października 1932 r.,
gdzie widniało zdanie, że "państwo polskie powstało jako przedmurze imperializmu
Ententy przeciwko rewolucji proletariackiej, jako ogniwo imperialistycznego systemu
wersalskiego".
Jednomyślność społeczeństwa niemieckiego w sprawie niesprawiedliwego,
grabieżczego i haniebnego w ich przekonaniu traktatu wersalskiego (będącego z
kolei kamieniem węgielnym odrodzonej Polski) była dobrze i powszechnie znana.
Dlatego też każda sposobność dokumentująca generalną niechęć do Polski
znajdowała wśród Niemców żywe poparcie. Dobrze to widać po trwającej niemal
dziesięć lat wojnie celnej, która rozpoczęła się w czerwcu 1925 r. Niemcy rezygnując z
importu węgla z Polski rozkręciły spiralę wzajemnie się napędzających ograniczeń,
zakazów oraz stale poszerzanych list towarów obłożonych specjalnymi cłami.
Działania niemieckie zmierzające do izolacji gospodarczo-finansowej Poi-

212
RZĄDY AUTORYTARNE



ski miały na celu załamanie gospodarcze tego państwa i rzucenie go "na kolana".
Towarzyszyła tym krokom agresja propagandowa.
Antywersalska ofensywa niemiecka koncentrująca się za cichym przyzwoleniem
Anglii i Francji na Europie Środkowowschodniej wywoływała w Polsce większe
poruszenie niż w jakimkolwiek innym państwie tego regionu. Rosnąca konsolidacja
społeczeństwa polskiego w duchu antyniemieckim pożywiała się wieloma symbo-
lami, wśród których ogromną rolę odegrała Gdynia. Względy strategiczne i
ogólnopolityczne spowodowały, że port gdyński w ciągu kilku lat stał się liczącym
obiektem nad Morzem Bałtyckim; w 1929 r. obsłużył już 1540 jednostek dalekomor-
skich. Z gdańskiego i niemieckiego punktu widzenia rozwój Gdyni był postrzegany jak
prowokacja. Im bardziej Niemcy wzmagały ingerencję w mnożące się spory pol-sko-
gdańskie, tym wyraźniej rywalizacja gdyńsko-gdańska obrastała legendą, obecną w
stosunkach wewnętrznych obu państw oraz w wymiarze europejskim.
Antagonistycznie i nieprzyjaźnie ułożone stosunki z sąsiadami powodowały,
że wojskowy zamach Piłsudskiego wywołał w tych krajach duże poruszenie i za
niepokojenie. Dotyczyło to zwłaszcza takich państw, jak Litwa, Rosja i Czechosło
wacja, które miały podstawy sądzić, że złe dotąd stosunki dwustronne mogą się
jeszcze pogorszyć. Uspokajał je więc Marszałek mówiąc korespondentowi pary
skiego "Le Matin" 26 maja 1926 r., że jego koncepcja w sprawie polityki zagranicz
nej "streszcza się w jednym tylko słowie: pokój. Kraj wyczerpany wojną, poruszo
ny wstrząsami wewnętrznymi potrzebuje koniecznie pokoju. Nie pragniemy
niczego, żadnej zmiany terytorialnej, chcemy żyć i wzmacniać się w pokoju". Dzien
nikarzowi francuskiemu spisującemu słowa Marszałka towarzyszył w podróży
do Sulejówka August Zaleski, który był wówczas kierownikiem Ministerstwa Spraw
Zagranicznych. Godząc się r>- <--'-- rozwiązanie chciał odsunąć od siebie podei
rżenia, że współuc/estnic/-. ityr/ądowym spisku powodowany zemst.,
za odwołanie go ze stanowiska posła w Rzymie. Zrazu Marszałek życzył sobie,
aby polityką zagraniczną kierował Aleksander Skrzyński, co miało uwypuklić, że
zmianami zostały objęte sprawy wewnętrzne, a nie polityka zagraniczna. Nie
chętny Skrzyńskiemu premier Bartel, napomykając o kąśliwym epitecie Marszał
ka ("suczka lokarneriska") spowodował, że Skrzyński odmówił współpracy z "czło
wiekiem, który ma krew bratnią na rękach". Nieaktualna też stała się propozycja
objęcia MSZ przez księcia Janusza Radziwiłła, który oczekiwał gwarancji pełnej
samodzielności i niezależności od czynników postronnych. Suplementarnym ele
mentem tej odmowy był nacisk francuski, gdyż nazwisko Radziwiłła kojarzyło się
z orientacją filoniemiecką. Wszystkie te komplikacje powodowały, że obsada re
sortu spraw zagranicznych przedłużała się.
August Zaleski nominację otrzymał dopiero 25 czerwca 1926 r. Liczył wówczas
czterdzieści trzy lata i był dobrze przygotowany do powierzonej mu roli. Jako
absolwent London School of Economics and Political Science od 1915 r. kierował
propiłsudczykowskim Polskim Komitetem Informacyjnym z siedzibą w Londynie.
W odrodzonej Polsce był dyplomatycznym przedstawicielem w Bernie, Atenach oraz
najdłużej xv Rzymie (1922-1925), Pracę w centrali poznał będąc dyrektorem
departamentu za czasów ministra Konstantego Skirmunta. Droga życiowa oraz
kariera zawodowa Zaleskiego sugerowała, że chciał on wyzwolić politykę
międzynarodową Polski spod kontroli Francji. Zbliżenie do Wielkiej Brytanii mia-

POLITYKA ZAGRANICZNA 213
ło prowadzić do bardziej aktywnego pos/.ukiwan m muuus vivendi z Rzeszą będącą
już wówczas pełnoprawnym członkiem społeczności międzynarodowej.
Nominacja związanego z masonerią Augusta Za leskiego była posunięciem
bardzo udanym. Zachowując tekę przez sześć lat w jedenastu kolejnych rządach
wyróżniał się on spokojem i rozwagą tak wysoko cenioną nie tylko przez dyplo-
matów zagranicznych, ale także polityków krajowych. Zdobycie tej pozycji było
tym trudniejsze, że Piłsudski nie skrywał ani przed Zaleskim, ani przed kolejnymi
premierami i ministrami, że jak to zanotował Kazimierz Switalski "sprawy
zagraniczne będą leżały w jego kompetencji i chciałby o takim układzie rzeczy in-
formować zupełnie otwarcie czynniki zagraniczne". Niewątpliwą kuriozalność sy-
tuacji uwypukla to, że minister spraw wojskowych wyjeżdżając w sierpniu 1926 r. na
urlop polecił, aby pod jego nieobecność stosunkami z Zachodem zajmował się
minister Zaleski, natomiast ze Wschodem premier Bartel...
Aktywność ministra Zaleskiego napisał Piotr Wandycz w świetnej biografii
odpowiadała "polityce bartlowania na odcinku wewnętrznym", natomiast na
zewnątrz "charakteryzowała się umiarem, spokojem i unikaniem sytuacji kon-
frontacyjnych". Była to więc polityka dobrze osadzona w pomajowym programie
państwa eksponującym hasło pokoju. Znakomitym zaś polem działania była na-
bierająca znaczenia Liga Narodów. Minister Zaleski dobrze czuł się w środowisku
genewskim i chętnie uczestniczył w pracach Rady (średnio cztery razy do roku) ora/
dorocznym Zgromadzeniu, ciągnącym się nieraz trzy tygodnie. Atencja dla prac
Ligi była także podyktowana tym, że Polska należała do grupy jej stałych klientów.
Najdłużej trwał spór połsko-litewski o ziemię wileńską, zajętą przez wojska polskie
w 1920 r. i następnie włączoną w granice państwa polskiego. Rozwikłanie tego sporu
było niemożliwe, gdyż obie strony stały na stanowisku niepodzielnego prawa do
Wilna. Premier Augustinas Yoldemaras w programowym przemówieniu wygłoszonym
w Sejmie litewskim 25 lutego 1927 r. mówił: "[...] Dzisiaj wszyscy musimy przyznać,
że wszystkie stronnictwa litewskie od najbardziej prawicowego do najbardziej
lewicowego jednakowo rozumieją zasadnicze dążności polityki zagranicznej,
którymi są:
1. Litwa musi być niepodległa i ze stolicą xv Wilnie;
2. Litwa nie może zawierać żadnych szczególnie bliskich stosunków z żadnym z
wielkich państw sąsiedzkich.
Za tym programem politycznym staną wszyscy Litwini, jak jeden mąż, bez
różnicy przynależności partyjnej". Premier litewski przypominał też, że propaganda
polska w okresie kształtowania się niepodległości państwa "wyrządziła także Litwie
wielkie szkody. Polacy wszelkimi siłami utrudniali uznanie Litwy de facto i de iure".
Knowania polskie kontynuował Yoldemaras nie ustały nawet wówczas, gdy
układy podpisane w Locarno wywołały na wschodzie Europy zaniepokojenie jako
"porozumienie państw zachodnich z Niemcami co do rewizji granic wschodnich.
Miano tu z pewnością na myśli mówił litewski premier Gdańsk, korytarz
polski i Śląsk, których powrót do Niemiec w przyszłości jest niejako
przewidywany". Z powstałej sytuacji rząd litewski wyprowadzał wniosek, że Polska
tracąc pewne ziemie musi otrzymać rekompensatę najpewniej -jak to informowały
już gazety niemieckie na Litwie, nad Bałtykiem i w Rosji Sowieckiej (Białoruś,
Ukraina). Odpowiedzią rządu litewskiego na plany "Locarno

214
RZĄDY AUTORYTARNE



wschodniego" mającego na widoku rozbiór Litwy były przygotowania do wojny:
"Litwini raczej umrą, aniżeli oddadzą się w niewolę niezależnie od tego, skąd ona
przyjdzie: ze wschodu, zachodu czy z południa".
Dużo mniejsza i słabsza Litwa w staraniach o Wilno, uznawane powszechnie za
jedyne miasto tego kraju godne miana stolicy (Kowno liczyło w 1926 r. około 70 tyś.
mieszkańców), zjednywała europejskie sympatie. Bardzo aktywni propagandowo
Litwini mieli swój duży udział w tym, że rozpowszechniana była w Europie
niechętna Polsce i Polakom opinia eksponująca tendencje zaborcze, imperialne.
Główną, raczej wykpioną inicjatywą Polski, mającą pokazać jej pokojowe oblicze,
była propozycja zgłoszona w 1927 r. podczas VIII Zgromadzenia Ligi Narodów w
sprawie powszechnego wyrzeczenia się wojny w stosunkach międzynarodowych.
Po długich dyskusjach, którym towarzyszyły zakulisowe naciski liderów machiny
ligowej na ministra Zaleskiego oraz stałego delegata RP w Genewie Franciszka Sokala,
Zgromadzenie przyjęło przez aklamację rezolucję zakazującą wojny napastniczej.
Powtórzono więc sformułowanie przyjęte w Pakcie LN, co zresztą zwolennicy
bezpieczeństwa zbiorowego uważali za jej programową niedoskonałość.
Pozytywny sens polskiej propozycji ujawnił się kilka miesięcy później, kiedy
Piłsudski przyodziany w cywilne ubranie zdecydował się na podróż do Genewy
dla udziału w sesji Rady mającej w programie rozpatrzenie skarg litewskich na
różne przewinienia władz polskich. Zasadniczym celem podróży do Genewy
Marszałka, stroniącego od oficjalnych podróży zagranicznych, było pokazanie
Europie, że Polska prowadzi pokojową politykę nawet wobec takich państw jak
Litwa, która kwestionowała przebieg granicy.
Strona polska sformułowała minimalistyczny program: Litwa miała jedynie
wyrzec się tezy, że znajduje się w stanie wojny z Polską. Negocjacje, nie wolne od
spektakularnych momentów (np. zwołanie Rady Ligi na godzinę 22 tylko po to,
aby dać satysfakcję Marszałkowi, który na pobyt w Genewie przeznaczył 36 go-
dzin!), zakończyły się kompromisową rezolucją. Jakkolwiek obaj adwersarze
Piłsudski i Yoldemaras zachowali takt i umiar w obliczu Rady (Piłsudski ani nie
walił pięścią w stół, ani też nie krzyczał na Litwina... jak to opisuje Paul Schmidt,
oficjalny tłumacz delegacji niemieckiej), to przecież spotkanie tych polityków w
Genewie było sensacją Sesji Rady.
Wszyscy miłośnicy LN powoływali się na ten przykład dla pokazania służebnej
roli organizacji w sytuacjach grożących wybuchem. Przeciwnicy natomiast
wysuwali kontrargument o nikłych rezultatach praktycznych debaty i rezolucji z
10 grudnia 1927 r., która do stosunków polsko-litewskich nie wniosła żadnych
zasadniczo nowych elementów. Nadal trwał stan "ni wojny, ni pokoju", chociaż, jak
czytamy w rezolucji Rady "Litwa nie uważa się za będącą w stanie wojny z
Polską [...] Polska uznaje i będzie całkowicie szanowała niepodległość polityczną i
całość terytorialną Republiki Litewskiej".
Piłsudski wyjeżdżał z Genewy zadowolony. Był obiektem powszechnego za-
interesowania tłumów, ale i wysokiej rangi polityków. Spotkał się i konferował z
Briandem, Paul-Boncourem, Austenem Chamberlainem, Stresemannem... Nie
zmienił jednak zdania odnośnie do skuteczności tej organizacji, której metody działania
były dalekie od jego temperamentu. To jeden z powodów, że podejmowane

215
POLITYKA ZAGRANICZNA



przez ministra Zaleskiego próby intensyfikacji polskiej obecności w Genewie zbywał
lekceważącymi uwagami. Przed wyjazdem do Genewy w grudniu 1927 r.
powiedział do płk. Józefa Becka: "Moja Pani Marszałkowa namawia mnie do ode-
grania jakiejś większej roli w prowadzeniu tej tam Ligi, różni ją pewnie do tego
skłonili, ale to jest zawracanie głowy. Primo, że dość jest kłopotów z prowadze-
niem własnego państwa, a secundo, że ta cała Liga prawdziwych, większych napięć
nie wytrzyma".
Trwałość tego przekonania znajduje potwierdzenie w wielu przykładach, nie-
których znakomitych, by odwołać się do ogromnie rozreklamowanych dyskusji o
pakcie Brianda-Kellogga potępiającym wojnę jako sposób rozstrzygania sporów
międzynarodowych, który został podpisany w Paryżu 27 sierpnia 1928 r. Ten
multilateralny dokument, który w sumie podpisały 63 państwa, miał charakter
uroczystej deklaracji potępiającej uciekanie się do wojny w celu załatwienia sporów
międzynarodowych ("... i wyrzekają się jej jako narzędzia polityki narodowej w
swych wzajemnych stosunkach"). Artykuł drugi mówił, iż strony "uznają, że
załatwianie i rozstrzyganie wszystkich sporów i konfliktów bez względu na ich
naturę lub pochodzenie, które mogłyby powstać między nimi, winno być osiągane
zawsze tylko za pomocą środków pokojowych".
Deklaratywny charakter tego dokumentu, negocjowanego zresztą poza Ligą
Narodów przez dyplomację amerykańską i francuską, bardzo irytował Piłsudskiego.
Kiedy Alfred Wysocki, wiceminister spraw zagranicznych, powiadomił Marszałka,
że Polska została przez Kellogga zaproszona do udziału w negocjacjach nad
projektem paktu "nakrzyczał, że zabieram czas głupstwami i wskazał wyraźnie i
dobitnie miejsce, gdzie ma Kellogga i jego pomysły".
Ocena praktycznej wartości tego paktu była w polskim MSZ podobna, co nie
przeszkadzało Zaleskiemu w usilnych zabiegach o zaznaczenie w negocjacjach
roli Polski ze względów prestiżowych. Przypominano zwłaszcza polski projekt
rezolucji zgłoszony w Genewie w 1927 r. W expose na forum sejmowej Komisji
Spraw Zagranicznych 18 maja 1928 r. Zaleski z radością odnotował, iż rząd wielkiej
Republiki Amerykańskiej podjął inicjatywę pokrywającą się zupełnie z ze-
szłoroczną propozycją polską. Z przyjemnością również konstatował, że niektóre
państwa, które 8 miesięcy wcześniej miały daleko idące zastrzeżenia przeciw pro-
jektowi Polski, teraz zmodyfikowały swój stosunek. W podobnym duchu wypo-
wiedział się na bankiecie w Paryżu 11 czerwca 1928 r., kiedy to wychwalając fran-
cusko-amerykański projekt paktu antywojennego spodziewał się życzliwości
wszystkich państw, w tym i Polski, która jesienią 1927 r. postawiła wniosek "bardzo
zbliżony do propozycji, które są obecnie przedmiotem rokowań".
Piłsudski niechętny rozwijającym się dyskusjom na temat poprawienia Paktu
Ligi poprzez wprowadzenie do jego tekstu zakazu każdej wojny (Pakt dopuszczał
tzw. wojnę legalną) życzliwie odniósł się do projektu przyłączenia się Polski do
tzw. protokołu Litwinowa. Chodziło w nim o natychmiastowe wprowadzenie w
życie paktu Brianda-Kellogga przez ZSRR i jego europejskich sąsiadów. Dokument
ten podpisany w Moskwie 9 lutego 1929 r. przez Estonię, Łotwę, Rumunię, Polskę i
ZSRR łagodził nieco trwające w tym regionie napięcia. Wyrazistym objawem
panujących stosunków było to, że nie tylko Polska i Litwa, ale także ZSRR i
Rumunia nie utrzymywały ze sobą stosunków dyplomatycznych. Polsko-litew-


216
RZĄDY AUTORYTARNE



ski węzeł gordyjski plątał się dodatkowo przez poparcie Moskwy dla litewskich
praw do Wilna. Expressis verbis wyrażono to w litewsko-radzieckim traktacie gwa-
rancyjnym podpisanym w 28 września 1926 r. Prawicowy zamach stanu na Litwie
dokonany w grudniu tegoż roku (do władzy doszedł duet Antanas Smetona i
Augustinas Yoldemaras) nie zmienił prolitewskiego nastawienia ZSRR w kwestii
Wilna. Zaciążył natomiast dodatkowo na stosunkach polsko-litewskich, co wyraziło
się wzrostem wzajemnych pretensji. Działający w Wilnie Komitet Litewski był
jednym z wielu organów propagandy inspirowanej i koordynowanej z Kow na,
stojącej na gruncie bojkotu państwa polskiego. Litwini nie przepuszczali żadnej
okazji do przypominania Europie i światu o polskiej niegodziwości. Zabiegając o
wsparcie i pomoc szczególną uwagę skupiali na stolicach i społeczeństwach wrogo
do Polski usposobionych (Niemcy, ZSRR, Czechosłowacja). Każdy przejaw tych
zabiegów wywoływał w Polsce irytację, a w Belwederze nawet furię. Marszałek
uważał, że tzw. sprawa wileńska została ostatecznie zamknięta podczas jego wizyty
w Genewie w grudniu 1927 r.
Pozytywny wpływ paktu Brianda-Kellogga, a zwłaszcza protokołu Litwinowa na
stan stosunków w tej części Europy widać m.in. poprzez przystąpienie do tego
układu osamotnionej w tym wypadku Litwy. Była to dla Litwinów decyzja ogromnie
trudna, jeśli zważyć, że stałym punktem propagandy państwowej była walka o
odzyskanie Wilna wszelkimi sposobami, także siłą. Podobny kłopot miała też
dyplomacja radziecka, która chcąc sfinalizować rozmowy dotyczące protokołu
Litwinowa zdecydowała się poprawić stosunki z Rumunią. Nie było przypadkiem,
że udający się do Moskwy poseł Karol Dayilła (akredytowany w Warszawie)
korzystał z wszechstronnej pomocy i opieki polskich służb dyplomatycznych. W
Bukareszcie doceniono tę aktywność, tym ważniejszą, że protokół Litwinowa
oznaczał formalną rezygnację ZSRR z dochodzenia praw do Besarabii w drodze
wojny.
Pośrednictwo polskiego MSZ stanowiło fragment szerszego planu, mieszczącego
się na pograniczu swoistego folkloru polityczno-propagandowego. Chodzi o to, że
z rumuńską przyjaźnią obnoszono się w Polsce ponad miarę wyznaczoną
obiektywnym znaczeniem tego państwa w tej części Europy, nie mówiąc o konty-
nencie w ogóle. Rumunia była krajem gospodarczo zacofanym i militarnie słabym.
Znamienne były fakty relacjonowane w konwencji dowcipu o "reeksporcie"
przestarzałego uzbrojenia francuskiego idącego do Bukaresztu przez Warszawę.
Nie mniej wątpliwości towarzyszyło nasilającej się okresowo polskiej sympatii do
Węgier, będących drugim po Niemczech minerem systemu wersalskiego. Trudność
polegała m.in. na tym, że dla Polski system ów stanowił kamień węgielny
niepodległego bytu. Nie przeszkadzało to jednak w traktowaniu Węgier jako ważnych
i wypróbowanych przyjaciół (Polak Węgier dwa bratanki...), co miało potwierdzać
stale aktualne dążenie do osiągnięcia wspólnej granicy. Cel ten był możliwy do
realizacji tylko kosztem Czechosłowacji, będącej głównym wrogiem Węgier oraz
"dyżurnym" nieprzyjacielem Polski. Na tym polu każda wymowna demonstracja
znajdowała aplauz strony drugiej.
Przyjaźń polsko-węgierska nie przybrała w okresie międzywojennym żadnych
konkretnych form. Wiele było natomiast gestów kurtuazji i deklaracji. Antycze-
skie motywy polityki polskiej na południu Europy są tym bardziej widoczne, że

n


POLITYKA ZAGRANICZNA
217





Rumunia i Węgry należały do dwóch odmiennych obozów politycznych. Ponadto
Czechosłowacja to nie tylko organizator i lider antywęgierskiej Małej Ententy (z
udziałem Rumunii i Jugosławii), ale także jeden z filarów francuskiego systemu
sojuszy, obejmującego także Polskę. Tym samym demonstrowana przez Polskę
polityka antyczechosłowacka (i vice versa) znacznie komplikowała sytuację mię-
dzynarodową. Oba państwa będąc w obozie francuskim i rywalizując o miano
najważniejszego sprzymierzeńca Paryża na wschodzie Europy z ochotą sobie szkodziły.
Szczególnie źle przyjmowano w Pradze wsparcie dla Słowaków niezadowolonych
z ostrej polityki czechizacji. Na temat tego wsparcia krążyły w okresie mię-
dzywojennym legendy podchwytywane przez żądnych sensacji dziennikarzy i
promowane w świat ze skrajnymi komentarzami. Zawsze łączono tę prosłowac-ką
politykę z dezintegracyjnymi intencjami rządu polskiego wobec Czechosłowacji. W
Pradze wspierano z kolei ukraińskich nacjonalistów, a nawet komunistów, o ile
działalność ich była skierowana przeciwko Polsce. Radowano się mogąc goście
polską opozycję, która w latach trzydziestych znalazła schronienie przed represjami
obozu sanacyjnego. Byli to politycy, którzy zostali uznani przez rządzących w Polsce
za osobistych wrogów, co przydawało konfliktowi międzypaństwowemu cech
wrogości personalnej. Beneś i Piłsudski to jedna z wrogich par międzywojennej
Europy. Dzieliło ich bardzo wiele, co powodowało, że po obu stronach starano sjp
popierać sytuacje, które nie tvlko dotkną, ale i zaświadczą o lekceważeniu
Stosunkowo najlepsze stosunki łączyły Polskę z peryferyjną Łotwą. Relacje z
Rygą zrazu nacechowane pewną podejrzliwością (sprawa Łatgalii, czyli polskich
Inflant), ulegały systematycznej poprawie. Przyczyniła się do tego zmiana pokole-
niowa na Łotwie oraz rosnąca wymiana handlowa znajdująca impuls w sezonowej
emigracji polskich robotników rolnych. Dobrze układała się też współpraca
łotewsko-połska na forum międzynarodowym, gdzie o ile to nie godziło w
interesy litewskie prezentowano wspólnie uzgodnione wcześniej stanowisko.
Łotwa była też jedynym sąsiadem Polski, z którym nie spierano się o obywateli
należących do mniejszości. Wprawdzie u progu okresu międzywojennego Polacy z
Łatgalii mieli żal, że Polska się ich wyrzekła i złożyła na ołtarzu wielkiej polityki.
Tymczasem, jak to ujął Andrzej Skrzypek, zmiana roli Polaków zamieszkujących
Łatgalię wynikała z "okrzepnięcia narodowego społeczeństwa łotewskiego"; Polacy
tracili funkcję nosicieli oraz krzewicieli historycznie osadzonych wzorców kulturowych
i "zepchnięci zostali na pozycję mniejszości etnicznej". Akceptując status lojalnych
łotewskich obywateli pisze A. Skrzypek przyczyniali się do dobrosąsiedzkich
stosunków.
Przykład ten uwypukla rolę rządów w państwach sąsiedzkich jako istotnego
czynnika w rozwoju stosunków międzynarodowych z udziałem pierwiastka mniej-
szościowego. Rola Polski w całokształcie tego skomplikowanego problemu, w za-
sadzie niemożliwego do rozwiązania w warunkach międzywojennych, była wy-
jątkowo duża. Stała się ona liderem oporu przeciwko przekształceniu nadzorowanej
przez Ligę Narodów ochrony mniejszości w instrument powszechnej polityki.
Zasadniczym celem rządów polskich, tak przedmajowych, jak i sanacyjnych
generalnie popieranych przez pozostałe państwa posiadające zobowiązania mniej-

218
RZĄDY AUTORYTARNE



szościowe była ich generałizacja, czyli rozciągnięcie systemu na wszystkich
członków Ligi, lub ich likwidacja. Takie postawienie problemu wywoływało duże
emocje, ostre spory i przeróżne interpretacje. Twierdzono npv że Polska uzyskała
pewne terytoria zamieszkane w większości przez ludność obcą narodowo pod
warunkiem respektowania zobowiązań o ochronie mniejszości. Skoro Polska nosiła
się z zamiarem wyeliminowania czynnika międzynarodowego z procedury
ochrony mniejszości, to możliwa była utrata owych terytoriów przyznanych jakoby
warunkowo.
Konfliktowy w swej istocie charakter problemu mniejszościowego polegał także
na tym, że każda petycja mniejszości była czy ktoś tego chciał, czy też nie
oskarżeniem Polski na arenie międzynarodowej. Skargi słane do Genewy były też
pożywką dla ugrupowań skrajnych, znajdujących się po obu stronach mniejszo-
ściowej barykady. Nacjonalizmy tak większości, jak i mniejszości niejedno-
krotnie zderzały się, wybuchając reakcjami międzynarodowymi podsycanymi świa-
domie przez polityków przekonanych, że spory na tle mniejszościowym służą
destabilizacji systemu wersalskiego. Spośród wszystkich mniejszości zamieszku-
jących państwo polskie największą aktywność na forum Ligi Narodów wykazywała
mniejszość niemiecka. W jej imieniu coraz częściej występowały organizacje
mniejszościowe, jak np. Yolksbund, które korzystały z opieki i pomocy konsulatów i
ambasad będących w bezpośrednim kontakcie z niemieckim rządem. Ukształtowana w
latach Stresemanna niemiecka nieustępliwość w sprawie obrony praw mniejszości
niemieckich za granicą została przejęta i rozwinięta przez jego następców, którzy
uczynili z niej ważny element polityki Republiki Weimarskiej.
Liga Narodów, będąc w okresie międzywojennym najlepszym rynkiem świa-
towej propagandy, stała się za sprawą Brytyjczyków (do 1924 r.), a następnie Niemiec
i Węgier terenem ostrych sporów dotyczących mniejszości językowych, rasowych i
religijnych. Każda z tych dyskusji pogarszała wizerunek międzynarodowy Polski,
którą najczęściej przywoływano podczas debat ligowych jako swoistego
przedstawiciela i reprezentanta 16 państw posiadających zobowiązania mniejszo-
ściowe. Spośród około 1250 spraw mniejszościowych podejmowanych w okresie
międzywojennym przez Zgromadzenie i Radę, aż jedna czwarta w jakimś stopniu
była łączona z Polską, wymienioną z nazwy.
Ogromna dyskusja tocząca się w tych dwóch najważniejszych organach Ligi
Narodów znajdowała odbicie w pracach organu pomocniczego Rady, nazywanego
Komitetem Trzech. To on, złożony z przewodniczącego Rady i dwóch jej członków,
stał się terenem poszukiwania równowagi między żalami mniejszości oraz interesem
państwa, w których one się znajdowały. Na 26 konkretnych konfliktów
mniejszościowych rozpatrywanych na forum Rady Ligi oraz około 400 analizowanych
przez Komitet Trzech, co czwarta miała polsko-niemiecki rodowód. Antagonizm tych
dwóch narodów uwypuklały sprawy z Górnego Śląska rozpatrywane w oparciu o
specjalną procedurę z powołaniem się na art. 147 konwencji genewskiej.
Spowodowało to, że z tego niewielkiego terytorium wpłynęło do Rady 100 petycji
(29 z nich dotyczyło części niemieckiej i 71 części polskiej). Niezależnie od tego w
Katowicach i Opolu działały specjalne urzędy powołane do rozpatrywania wszelkich
zażaleń mniejszościowych. W latach 1922-1937 rozpatrywały one prawie 13 tyś.
spraw. Niewielka ich część, bo około 5% pochodziła od Polaków; tylko

219
POLITYKA ZAGRANICZNA



1% skarg wnieśli Żydzi (wyłącznie zresztą z niemieckiej części Górnego Śląska).
Niezadowoleni z decyzji powziętych w tych urzędach odwoływali się do Komisji
Mieszanej, której prezydentem był szwajcarski polityk Felix Calonder. W okresie
urzędowania, tj. w latach 1922-1937, otrzymał on 2283 sprawy objęte zażaleniami, w
tym: 1613 od mniejszości niemieckiej, 522 od mniejszości polskiej i 148 od mniejszości
żydowskiej. W formie wydania "poglądu" Calonder przesądził rozstrzygniecie w
127 wypadkach; 1929 spraw uzyskało rozwiązanie w wyniku porozumienia stron, a
227 pozostało nie rozpatrzonych.
Apogeum międzynarodowych konfliktów mniejszościowych przypadło na
przełom lat dwudziestych i trzydziestych. Do głośnego starcia doszło w czasie sesji
Rady LN w Lugano, w grudniu 1928 r., kiedy to minister Zaleski oskarżył
Yolksbund na Górnym Śląsku o celowe antagonizowanie stosunków polsko-nie-
mieckich. Polski minister upomniał się też o autorytet Rady LN, która zobowiązana
była do rozpatrywania dziesiątek skarg płynących z Górnego Śląska. Ich małe
znaczenie predestynowało je do załatwiania w procedurze lokalnej. Takie stawianie
sprawy rozgniewało niemieckiego ministra. Riposta Stresemanna była krótka, ale
gwałtowna. Protestując przeciwko polskim insynuacjom w sprawie manipulowania
losem mniejszości zaskoczył genewski areopag uderzeniem ręką w stół, co stało się
sensacją eksponowaną w tytułach prasowych. Życzliwe dla tezy niemieckiej
środowiska posiłkowały się słowami ministra Brianda, który jako przewodniczący
Rady oświadczył, że Liga Narodów w żadnym momencie nie może odwrócić
wzroku "od świętej sprawy mniejszości". Fakt, że Briand stanął po stronie Niemiec,
a przeciw tezie sojuszniczej Polski, był równie atrakcyjnym tematem do komentarzy,
co i "walenie" Stresemanna w stół.
Incydent w Lugano stanowił element trwających równolegle sporów polsko--
niemieckich, które od wejścia Niemiec do Ligi Narodów zyskały dodatkową,
ogromną publikę. Aktywa polskie w sporach mniejszościowych uszczuplała ma-
łostkowość władz polskich widoczna zwłaszcza w szczególnie delikatnym środo-
wisku Górnego Śląska. Dochodziło do tego, że polska większość Sejmu Śląskiego
odmówiła w 1927 r. zgody na pozbawienie immunitetu poselskiego posła Otto
Ulitza, będącego sekretarzem generalnym Yolksbundu. Tym samym ku uciesze
obcych rozgorzał spór między władzami polskimi a Sejmem Śląskim. Nie dziwią
przeto silne echa rozwiązania Sejmu w lutym 1929 r. i aresztowania Ulitza, nie
posiadającego w związku z tym immunitetu. Sąd w Katowicach uznał jego czę-
ściową winę i w lipcu 1929 r. skazał go na pięć miesięcy więzienia, uznając pobyt w
areszcie za wypełnienie tej kary. Jeszcze dalej poszedł Sąd Apelacyjny, który
uniewinnił go całkowicie, chociaż dobrze wiedziano, że w całej aferze nie chodziło
ani głównie, ani tylko o zasadniczy zarzut oskarżenia, mianowicie ułatwianie
poborowym ucieczki do Niemiec.
Bodaj największym rezonansem międzynarodowym odbiły się kilkuletnie spory w
sprawie zapisów dzieci do szkół mniejszościowych. Jakkolwiek główny spór
dotyczył skargi Yolksbundu na władze polskie, które chciały zbadać, czy dzieci
zapisane do szkół mniejszościowych na Górnym Śląsku władają językiem niemieckim,
to jednak był to problem szerszy ogólnopolski, a nawet powszechny, ogól-
nocywilizacyjny. Starły się przy tej okazji dwie koncepcje odnoszące się do rozwoju
kwestii mniejszości narodowych w ogóle. Pierwsza z nich zakładała stopniową

220
RZĄDY AUTORYTARNE



asymilację mniejszości i postępujące zlewanie się mniejszości z większością, druga
zaś stała na stanowisku rozwoju danej mniejszości narodowej (językowej) jako
autonomicznej grupy, powiązanej ze swoją macierzystą większością.
Przekładając to na język konkretów władze polskie były zainteresowane polo
nizacją mniejszości, natomiast liderzy mniejszości zabiegali o utrzymanie swego
"stanu posiadania". W każdym wypadku szczególnej wagi nabierało pytanie o
przyszłość, która była najściślej związana ze szkolnictwem. Stąd też wielkie emocje
towarzyszące sporom wokół szkół mniejszościowych, które nabierały rezonansu
międzynarodowego przez sam fakt, że podmiotami i przedmiotami walki były
dzieci. Władze polskie na obszarach o przewadze ludności narodowo obcej forsowały
szkoły utrakwistyczne, czyli mieszane, w których obok języka polskiego używano
języka mniejszości. Liderzy mniejszości natomiast domagali się głównie szkoły dla
swojej dziatwy, gdzie procesy edukacyjno-wychowawcze mogły mieć bardziej
swobodny charakter.
Tlący się na Górnym Śląsku konflikt w sprawie posyłania do szkół mniejszo-
ściowych dzieci, które posługiwały się w domu językiem polskim, nasilił się wraz z
nastaniem wojewody Grażyńskiego w sierpniu 1926 r. Przejęty misją wzmocnienia
żywiołu polskiego w autonomicznym województwie dążył do ograniczenia
niemieckiego szkolnictwa mniejszościowego korzystającego z szerokich prerogatyw
wynikających zarówno z ogólnych unormowań zawartych w "małym traktacie
wersalskim", jak zwłaszcza dalej idących postanowień konwencji genewskiej z 1922
r. Dla sanacyjnych władz polskich, w tym także wojewody Grażyńskiego,
najważniejsze było stanowisko Piłsudskiego, który 18 sierpnia 1926 r. mówiąc na
posiedzeniu rady ministrów o polityce mniejszościowej przestrzegał przed usu-
waniem na drugi plan "zasadniczych interesów państwa". Za kardynalny postulat
polskiej racji stanu uznał on zagwarantowanie należytego miejsca dla języka
polskiego, który miał być obowiązkowo uczony we wszystkich szkołach. "Śmiałe
stwierdzenie, że istnieje jeden język państwowy i wysunięcie konsekwencji z przyjętej
zasady nie jest niesprawiedliwością wobec mniejszości".
Stanowisko to stało w zasadniczej sprzeczności z poglądami liderów mniej-
szościowego szkolnictwa niemieckiego, mającego wsparcie swoich władz, które
oferowały dużą pomoc materialną i organizacyjną skrywaną pod szyldami prze-
różnych organizacji, stowarzyszeń, fundacji. W sumie więc niemieckie szkolnictwo
w Polsce było zasobne, dobrze zorganizowane oraz cieszyło się wysoką renomą
środowiska. Polska administracja szkolna na Górnym Śląsku stwierdziwszy fakty
werbowania do szkół mniejszościowych dzieci, podjęła badania czy władają one w
dostatecznym stopniu językiem niemieckim. Spotkało się to ze skargami
Yolksbundu adresowanymi do rządu polskiego oraz różnych gremiów międzyna-
rodowych. Rada LN uznając 12 marca 1927 r., że do szkół mniejszościowych nie
powinny uczęszczać dzieci znające wyłącznie język polski, powierzyła szwajcar-
skiemu ekspertowi Wilhelmowi Maurerowi zbadanie, czy dzieci zapisane przez
rodziców do szkół mniejszościowych posiadają wystarczającą znajomość języka
niemieckiego.
Rozwiązanie to było ostro krytykowane przez stronę niemiecką, gdyż spośród
2714 przeegzaminowanych przez Maurera dzieci aż 735 nie posiadało znajomości
języka pozwalającej na korzystanie z nauki w szkole mniejszościowej. Rząd nic


221
POLITYKA ZAGRANICZNA
miecki 2 stycznia 1928 r. zaskarżył zastosowaną na Górnym Śląsku praktykę do
Stałego Trybunału Sprawiedliwości Międzynarodowej. Wyrok trybunału w istotnej
części był zgodny z tezą niemiecką, że konwencja genewska z 1922 r. dotycząca
Górnego Śląska nie upoważnia rządu polskiego do kwestionowania lub badania
zasadności oświadczeń rodziców w sprawie wypełniania przez ich dzieci
obowiązku szkolnego.
Niemcy eskalując problem oświaty mniejszościowej żądały anulowania decyzji
powziętych w 1927 r. pod wpływem egzaminowania dzieci przez Wilhelma
Maurera, których rodzice potwierdzili wolę kształcenia w szkole niemieckiej. Także ta
sprawa, wobec nieugiętej postawy obu stron, znalazła się w Trybunale, który w 1931
r. przychylił się do tezy niemieckiej. Kształtujące się pod wpływem tych wyroków
prawo międzynarodowe przyczyniło się do rozwoju przekonania, że każdy
człowiek sam decyduje o swojej przynależności narodowej. Jeśli przeto rodzice tak
zechcą, to ich dzieci mogą uczyć się w jakiejkolwiek szkole, także niemieckiej,
chociaż ich ojczystym i jedynym językiem był polski.
Niepowodzenie dyplomacji polskiej w tym obszarze było tym bardziej widoczne, że
równocześnie rozpatrywana była przez Radę LN skarga ukraińskiej reprezentacji
parlamentarnej z powodu trwającej od 16 września do 30 listopada 1930 r.
pacyfikacji w Małopolsce Wschodniej. Akcję tę, prowadzoną na osobiste polecenie
Piłsudskiego przez policję i wojsko, rozpoczęło aresztowanie 30 byłych po--słów do
Sejmu oraz setki najbardziej znanych działaczy ukraińskich, z reguły zwią- zanych z
Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) lub Ukraińską Organizacją
Wojskową (UWO). Narastające na Ukrainie wrzenie miało wszelkie znamiona
radykalnej walki narodowowyzwoleńczej. Na przełomie lat 1929-1930 walka ta,
rozwijająca się pod hasłem "Lachy za San", nabrała charakteru masowej akcji ter-
rorystycznej. "Na Kresach pisze Jerzy Tomaszewski płonęły gospodarstwa i
dwory, niszczono tory kolejowe, rozbijano urzędy, nie cofano się przed zabój-
stwami". Retorsje władz polskich były obliczone na wyeliminowanie i odgrodzenie
od mas nie tylko ukraińskich przywódców działających poprzez partie polityczne,
jak OUN czy UNDO (Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne), ale
także działaczy spółdzielczych, organizacji społeczno-kulturalnych i oświatowych.
W skardze przesłanej do Genewy, której nieformalnym promotorem był rząd
niemiecki, a formalnym oskarżycielem rząd brytyjski informowano także o aktach
gwałtu i represjach policyjno-wojskowych wobec ludności ukraińskiej, które
przybierały najróżniejsze formy. Rewizjom w sklepach towarzyszyło wsypywanie
soli do cukru lub polewanie naftą produktów żywnościowych. Ukraińców oburzało
zamknięcie trzech gimnazjów (Rohatyn, Drohobycz i Tarnopol), rozwiązanie
organizacji młodzieżowej "Piast", a zwłaszcza zastosowanie odpowiedzialności
zbiorowej za czyny jednostek płonęły budynki w całej wsi.
Dobrze udokumentowana skarga parlamentarzystów ukraińskich wywołała duże
wrażenie w Genewie, skutecznie podtrzymywane przez ukraińskie ośrodki
emigracyjne, zwłaszcza z Kanady i Wielkiej Brytanii. Pod naciskiem powstałego
wówczas lobby rząd MacDonalda zdecydował się wziąć na siebie rolę reprezentanta
interesów pokrzywdzonej mniejszości. Znacznie ochłodziło to i tak nie najlepsze
stosunki polsko-brytyjskie, aczkolwiek dzięki usilnym zabiegom ambasadora
Konstantego Skirmunta rząd w przeciwieństwie do opinii publicznej

222
RZĄDY AUTORYTARNE



zajął powściągliwe stanowisko. Dodać trzeba, że polski dyplomata, jak to udoku-
mentowała Maria Nowak-Kiełbikowa w biografii Skirmunta, nie skrywał przy-
gnębienia z powodu "Brześcia" \ pacyfikacji, informując wielokrotnie centralę w
Warszawie o fatalnym wrażeniu, jakie wydarzenia te wywołały na Wyspach
Brytyjskich. Jego rozczarowanie z powodu pacyfikacji było tym silniejsze, że ruj-
nowało mozolną i mało dotąd efektywną pracę nad poprawą stosunków brytyj-sko-
polskich.
Minister Arthur Henderson jako przewodniczący Komitetu Trzech, któremu
Rada Ligi powierzyła rozpatrzenie skargi ukraińskiej, jak i pozostali członkowie
tego gremium (Norweg i Włoch) nie mieli wątpliwości co do słuszności skargi
oraz zasadności ukraińskich roszczeń. Dużym wysiłkiem polskiej dyplomacji pod-
kreślającej wolę rządu do likwidacji napięcia poprzez bezpośrednie rokowania z
Ukraińcami uzyskano rozstrzygnięcie skargi na szczeblu Komitetu Trzech, bez
przekazywania jej na forum Rady. Jednak wydana w kwietniu 1931 r. opinia Ko-
mitetu Trzech potępiająca zastosowaną przez władze polskie metodę odwetu oraz
żądanie informacji o podjętych środkach dla przywrócenia spokoju i naprawy
wyrządzonych krzywd zostały bardzo źle przyjęte w Warszawie. Duże zaintere-
sowanie konfliktem polsko-ukraińskim jeszcze wzrosło po zamordowaniu w sierpniu
1931 r. posła Tadeusza Hołówki naczelnika Wydziału Wschodniego MSZ i
wiceprezesa klubu BBWR. Zamachu dokonali bojówkarze z OUN w Truskawcu, w
pensjonacie greckokatolickim prowadzonym przez siostry służebniczki.
Iwo Werschler, biograf Hołówki, tak opisał jego ostatnie chwile. Wieczorem 29
sierpnia: "Leżąc, czytał najpierw list od żony, a następnie książkę. Na dworze wiał
silny wiatr, zacinał deszcz, a niebo rozświetlały błyskawice. W pokoju paliła się lampa.
Około dwudziestej dwadzieścia ktoś zapukał do drzwi. Hołówko odpowiedział
proszę. W drzwiach stanęło dwóch osobników, którzy skierowali w jego stronę lufy
pistoletów. Huknęły strzały. Hołówko próbował się jeszcze osłonić ręką. Oddano do
niego sześć strzałów. Cztery ugodziły go w głowę, dwa w okolice obojczyka, jeden ze
strzałów, jak wykazała sekcja zwłok, został oddany z bardzo bliskiej odległości; pistolet
był niemal przyłożony do szczęki. Wszystkie rany były śmiertelne".
Drobiazgowe, trwające dwa lata śledztwo, jak również skrupulatne dociekania
historyków zajmujących się osobą Hołówki oraz szeroko rozumianymi sto-:
sunkami polsko-ukraińskimi upoważniają do stwierdzenia, że mordu dokonali
nacjonaliści ukraińscy bez żadnej obcej inspiracji czy prowokacji. Długo bowiem
utrzymywał się pogląd, jakoby inicjatorami zamachu były czynniki wojskowe" i
polityczne w Niemczech lub ZSRR obawiające się, że koncyliacyjna działalność
Hołówki wobec mniejszości może doprowadzić do zbliżenia, a nawet ugody pol-sko-ukraińskiej. Notabene do tego nie chciała też dopuścić polska prawica, ostro;
krytykująca Hołówkę i sanację za politykę mniejszościową na Kresach, gdzie ocze-
kiwano jak pisała "Gazeta Warszawska" 2 września 1931 r. "bezwzględnego
wzmożenia żywiołu polskiego na terenach mieszanych i bezwzględnej negacji
ruchu ukraińskiego".
Napisano już, że stała obecność dyskusji mniejszościowych w Lidze Narodów
negatywnie oddziaływała na obraz Polski, która dla wielu miała kojarzyć się

223
POLITYKA ZAGRANIEM A



z wojującym nacjonalizmem, a nawet agresją. Pragnieniem kontrakcji polegającej na
manifestowaniu pokojowych dążeń narodu i państwa polskiego na forum Ligi
Narodów było propagowanie tzw. rozbrojenia moralnego. Traktowano je jako ele-
ment ogólnej poprawy stosunków międzynarodowych, z których trzeba wyelimi-
nować wrogą, odwetową propagandę oraz działania wywołujące nienawiść miedzy
narodami. Minister August Zaleski oraz stały delegat Polski w Lidze Narodów
Franciszek Sokal przy różnych okazjach podkreślali znaczenie rozbrojenia moralnego
jako warunku rozbrojenia materialnego, będącego jednym z szeroko reklamowanych
celów istnienia Ligi Narodów. Niewielki postęp w tej dziedzinie, mimo powstania w
1925 r. Komisji Przygotowawczej do Konferencji Rozbrojeniowej, zachęcał dyplomację
RP do zwrócenia na siebie uwagi jakąś samodzielną inicjatywą. Upowszechnianie
idei rozbrojenia moralnego to także okazja do utyskiwania na wrogą propagandę
uprawianą przez państwa niezadowolone z systemu wersalskiego.
Zabiegi o powszechną akceptację rozbrojenia moralnego to równoczesna walka o
wzmocnienie zaufania między państwami i narodami m. in. poprzez reorientację
nastawienia prasy, radia i filmu jako ważnych elementów edukacji pokojowej.
Znamienne były zaawansowane już wówczas dyskusje nad wprowadzeniem do
kodeksów karnych postanowień o karze za podżeganie do wojny. Polacy pro-
ponowali wprowadzenie do kodeksu karnego specjalnego artykułu w brzmieniu:
"Kto publicznie nawołuje do wojny zaczepnej, podlega karze więzienia do lat 5".
Syntezą zabiegów wokół idei rozbrojenia moralnego było memorandum złożone
przez rząd polski Sekretarzowi Generalnemu Ligi 17 września 1931 r. Prócz postulatu
karania za podżeganie do wojny zwrócono uwagę na wychowawczą rolę prasy, radia,
kina, a zwłaszcza szkoły oraz treści zawartych w podręcznikach.
Ogólnikowy charakter memorandum miał ułatwić jego akceptację. Jednak re-
zonans polskiej inicjatywy był nikły. Osobiste zaangażowanie ministra Zaleskie-go,
wyrażone 10 lutego 1932 r. z trybuny Konferencji Rozbrojeniowej, zaowocowało
wyłonieniem specjalnego Komitetu Rozbrojenia Moralnego. Główną uwagę
skupiono na szkole, oświacie, wychowaniu, prasie oraz prawie. Osiągnięcie kon-
sensusu okazało się jednak nadzwyczaj trudne.
Generalny brak wiary w efekty dyskusji nad rozbrojeniem, co chętnie łączono z
postępującym osuwaniem się społeczeństw kilku państw (w tym szczególnie
niemieckiego) w kierunku nacjonalistycznym, a nawet szowinistycznym, przekładał
się na postępujący upadek autorytetu Ligi Narodów, Organizacja ta, chociaż nie
można jej za to winić, gdyż odzwierciedlała jedynie wolę państw będących jej
członkami, nigdy nie cieszyła się w Polsce jednoznacznie dobrą opinią. Zawsze
zwalczali ją jako siedlisko masońsko-żydowskie politycy prawicy; skrajna lewica
traktowała Genewę jako zaczyn antyradzieckiej krucjaty. Najważniejsze było jednak
to, że Piłsudski i kształtowane przez niego otoczenie traktowali Ligę jako instytucję
ograniczającą niezależność polskiej polityki zagranicznej. Marszałek do kwestii tej
stopniowo przywiązywał coraz większą wagę, mając nawet pretensje do ministra
Zaleskiego, że za bardzo liczy się ze zdaniem innych. W 1928 r. w obecności
Alfreda Wysockiego mówił: "Przez przewrót majowy udało mi się doprowadzić do
tego, że Polska może sobie pozwolić na własną politykę. Zachód mnie nie
interesuje. Są u nas tacy, którzy chcą koniecznie włazić panom z Paryża czy
Londynu w d..., więc niechże to czynią, ale na własny rachunek. Ja będę trzy-

224
RZĄDY AUTORYTARNE

mał się ogólnych linii przymierza, lecz poza tym będę robił to, co mnie się podoba, a
nie innym".
Widoczny od początku i postępujący brak zaufania Piłsudskiego do ministra
Zaleskiego przejawiał się coraz rzadszymi rozmowami o polityce zagranicznej. Po
przewrocie rozmów takich było średnio dziesięć w ciągu roku (w 1927 r. nawet
piętnaście); później tylko cztery, a w 1932 r. trzy, w tym ostatnia związana z dymisją
ministra. O zmianie w resorcie spraw zagranicznych "warszawka" rozprawiała coraz
aktywniej od grudnia 1930 r., kiedy na Wierzbowej zjawił się płk Józef Beck jako
wiceminister. Kierując go tam Piłsudski spodziewał się nadejścia trudnych czasów z
powodu zmiany konwencjonalnej "struktury życia międzynarodowego". Wynikające
z tego komplikacje mogły oznaczać dla Polski nawet "walkę przeciwko
wszystkim".
Pułkownik Józef Beck należał do najbliższych i najbardziej zaufanych uczniów
Marszałka, wypróbowany w I Brygadzie Legionów Polskich (po bitwie pod Ko-
stiuchnówką dostał Virtuti Militari), w wojnie polsko-rosyjskiej, w misjach dyplo-
matycznych na Ukrainie, Węgrzech, Paryżu i Brukseli, w przewrocie majowym
(jako podpułkownik był szefem sztabu sił Piłsudskiego). W latach 1926-1930 był
szefem gabinetu ministra spraw wojskowych, skąd (po epizodzie z sierpnia 1930 r.,
kiedy został wicepremierem w rządzie Piłsudskiego) przeszedł do MSZ. Była to
więc kariera nietuzinkowa, co uwypukla fakt, że w 1930 r. Beck miał 36 lat. Trapiony
przewlekłą chorobą płuc był człowiekiem wrażliwym i skrytym za maską nie-
przystępności. Wśród polskich dyplomatów nie miał dobrej opinii jako homo no-
vus, człowiek bez należytego przygotowania zawodowego i pożądanych
kwalifikacji. Zdaniem Jana Gawrońskiego, ministrowi Beckowi brakowało "głównego
przymiotu, tak potrzebnego w polityce to jest taktu". Kajetan Dzierżykraj--
Morawski ze starego ziemiańskiego rodu wielkopolskiego określał Becka jako "wybitnie
zdolnego i wybitnie pewnego siebie", który "z błędnego założenia wyciągał
inteligentne, nieżyciowe wnioski". Znacznie lepiej oceniano żonę ministra Jadwigę,
rozwiedzioną /, gen. Stanisławem Burhardt-Bukackim. Stanisław Schimitzek pisze
na jej temat, że przewyższała swą poprzedniczkę nie tylko aparycją, ale róż-
norodnością zainteresowań, "niespożytą energią i wygórowaną ambicją [...] umiała
ułatwić mężowi kontakty, uświetnić reprezentacyjne przyjęcia, zwłaszcza gdy
stworzono dla nich odpowiednią oprawę w odbudowanym Pałacu Bruhlowskim". Z
zapałem promowała polską sztukę, także ludową, jak np. koronki i hafty, które
nieraz przyozdabiały stoły podczas cieszących się zasłużoną renomą comiesięcznych
herbatek u pani ministrowej.
Społeczno-polityczne aktywa ministra Becka pomniejszały zarzuty związane z
napływem do resortu kolegów w mundurach. Większość z nich, m.in. za przykładem
szefa, była silnie związana z szarżą oraz dominującymi w wojsku zwyczajami.
Wacław Jędrzejewicz ruch kadrowy na linii wojsko MSZ oceniał pozytywnie,
gdyż towarzyszyła mu preferowana zasada: "mniej biurokracji, więcej decyzji".
Oddalając zarzut dotyczący masowości napływu wojskowych do dyplomacji
wyliczył, że tylko 29 osób w mundurach przeszło do MSZ, co na ogólną liczbę
497 tam zatrudnionych stanowiło zaledwie 6%. Trzeba jednak dodać, że były to
stanowiska ważne, często kluczowe dla funkcjonowania resortu, tak w sensie
personalnym, jak i organizacyjnym.

225
POLITYKA ZAGRANICZNA



Pozycja ministra Becka w polskim systemie władzy była większa niż kogokolwiek
z zaufanych uczniów Komendanta. Wczesną wiosną 1934 r. w czasie zebrania
premierów rządów pomajowych, które odbywało się w Belwederze w obecności
prezydenta Mościckiego, Marszałek powiedział: "W mojej pracy nad polityką
zagraniczną Polski znalazłem szczególnie zdolnego i inteligentnego współpracownika
w osobie pana ministra spraw zagranicznych. Ja nie mogę panu zrobić dość
komplementów, panie Beck". Słowa te w ustach Komendanta, który tak rzadko
chwalił podkomendnych w ich obecności napisał Janusz Jędrzejewicz w liście do
Becka 27 lutego 1940 r. zrobiły na uczestnikach zebrania duże wrażenie.
Była też druga strona medalu godna uwagi i pamięci: Piłsudski był dla Becka
źródłem wszelkich praw, a nawet światopoglądu. Nie było i nie mogło być żadnej
dyskusji w odniesieniu do kwestii, w których Marszałek kiedykolwiek wypowiedział
jednoznaczny sąd. Beck nigdy nie skrywał, że wskazówki uzyskane od Marszałka
służyły mu za podstawę działalności. Do wytycznych tych, traktowanych jak
katechizm, wracał w czasie pełnienia obowiązków ministra spraw zagranicznych,
także wówczas, gdy Komendanta już nie stało. Ułatwieniem były pewne
"drobiazgi" zainstalowane w Pałacu Bruhlowskim siedzibie ministra spraw
zagranicznych. W jego gabinecie na pierwszym piętrze złota strzała na suficie wska-
zywała godzinę śmierci Komendanta; w hallu wejściowym stał jego kamienny
posąg. Stosunek Becka do Piłsudskiego to skrzyżowanie miłości quasi-synowskiej i
absolutnie bezkrytycznego kultu wspomina Jan Meysztowicz.
W świecie dyplomatycznym polski minister nie miał przyjaciół. Wyjątkowo źle
mówili o nim Francuzi, a ambasador Leon Noel pisywał z Warszawy raporty w
antybeckowej tonacji i z licznymi uszczypliwościami. Nad takim wizerunkiem
pracowali Litwini, liczni Czesi z urokliwym i obrotnym Edvardem Beneśem, mi-
nistrem spraw zagranicznych Czechosłowacji w latach 1919-1935, a później prezy-
dentem; bardzo źle mówili o Becku Rosjanie, zwłaszcza kiedy uznali go za komi-
wojażera i porte-parolc faszystów, zwłaszcza niemieckich.
Nie brak też opinii bardzo pochlebnych, zwykle wypowiadanych przy okazji
wizyt oficjalnych. Są jednak także sekretne, jak np. poufna charakterystyka urzęd-
ników MSZ opracowana dla własnych potrzeb w ambasadzie amerykańskiej w
Warszawie. Ówczesny wiceminister płk Józef Beck (notatkę sporządzono 21 marca
1931 r.) uznany został za urzędnika niezwykle zdolnego, gotowego posunąć się do
ostateczności dla przeprowadzenia swojego punktu widzenia: "[...] uważany za
dyktatora polskiej polityki zagranicznej od 1926 roku jako szef gabinetu Marszałka
Piłsudskiego; czynny w zorganizowaniu swego rodzaju lokalnego zakonu
masońskiego; rozwiedziony i żonaty po raz drugi; rozumie, ale nie mówi po
angielsku; w swym nastawieniu do Stanów Zjednoczonych zawsze bardzo
przyjazny; wybitnie zdolny człowiek". Spośród prawie trzydziestu sporządzonych
tam charakterystyk, na temat Becka napisano najwięcej; żaden inny urzędnik MSZ nie
doczekał się też określenia: "wybitnie zdolny człowiek".
Imponderabilia towarzyszące zmianie na stanowisku ministra spraw zagra-
nicznych były ważne, chociaż w sanacyjnej Polsce główne linie polityki zagranicznej
wyznaczał Piłsudski. Jakkolwiek powtórzmy to raz jeszcze pole manewru było
bardzo ograniczone, to jednak wejście Becka do MSZ zaowocowało ewolucją polskiej
polityki zagranicznej w kierunku eksponowania jej bardziej samodzielnej

226
RZĄDY AUTORYTARNE

roli. Dotyczyło to zwłaszcza stosunków z Francją, która podjąwszy w 1925 r. marsz w
kierunku pojednania z Niemcami nie wahała się wystawiać na targ polskich
interesów czy to w sprawie Wolnego Miasta Gdańska, czy to w sprawach mniej-
szościowych. Wielu Polaków niezmiennie bulwersuje konstatacja, że interesy polskie
były w Paryżu zawsze analizowane z punktu widzenia własnych zysków i strat,
skutkiem tego deklaracje o przyjaźni polsko-francuskiej nie znajdowały
potwierdzenia w wielu decyzjach rządu francuskiego. Osławiona Linia Maginota to
klucz do francuskiej koncepcji obrony państwa. Jednak to, co dla Francji stanowiło
potężną zaporę, dla Polski oczekującej ewentualnej pomocy było wielką
niedogodnością. Budowana od 1928 r. Linia Maginota była czymś więcej niż tylko
przeszkodą w realizacji sojuszu polsko-francuskiego; była z militarnego i
psychologicznego punktu widzenia jego faktycznym utrąceniem...
Piłsudski kilkakrotnie mówił, że w razie zagrożenia Polska może liczyć wy-
łącznie na własne siły. Znaczyło to, że sojusz z Francją traktował jako wartościowy
przede wszystkim w czasie pokoju. Dlatego też zawsze, nawet na łożu śmierci,
Piłsudski kładł nacisk na utrzymanie sojuszu z Francją. W sposób zdecydowany
utrącał też wszelkie starania dyplomatów i wojskowych francuskich o zmianę ak to elegancko nazywano: "dostos
jak to elegancko nazywano: "dostosowanie" sojuszu francusko-polskiego do
zmieniającej się sytuacji. Zawsze bowiem chodziło o zmniejszenie francuskich
zobowiązań względem Polski. Im alarmów wzniecanych na granicach Rzeczypo
spolitej z Niemcami, ZSRR, Litwą więcej, tym zabiegi francuskie miały w tym
względzie coraz bardziej natrętny charakter. Nie pozostawiały stronie polskiej
wątpliwości co do ich istotnego celu. Krótko i zwięźle stan rzeczy określił Piłsudski w
październiku 1932 r. w rozmowie z attache wojskowym ambasady francuskiej w
Warszawie: "Francja nas opuści, Francja nas zdradzi".
Względy oszczędnościowe podano l maja 1932 r. jako powód ustania działał-1
ności francuskiej misji wojskowej w Polsce. Formalnie zakończyła ona swoją dzia-
łalność l sierpnia tegoż roku w atmosferze pozornego zadowolenia obu stron. Generał
Weygand 4 marca 1932 r. przedstawił swemu rządowi opinię, że misja:] francuska w
Warszawie jest zbędna: "Nie ma żadnego wpływu z punktu widzenia wojskowości,
nie otrzymuje żadnych interesujących informacji o zamierzeniach naszego tak
zwanego sojusznika, o których nic nie wiemy".
Dystansowaniu się francusko-polskiemu towarzyszyły istotne zmiany w polityce
ogólnoeuropejskiej, w której coraz ważniejszą rolę odgrywały Niemcy. Kon-j|
sekwentny marsz Rzeszy doby Stresemanna do europejskiego stołu doznał w la-il
tach trzydziestych gwałtownego przyśpieszenia. Elementem nowej rzeczywistościli
stało się objęcie przez państwo patronatu nad pangermańskim nacjonalizmem,:|| Jego
personalnym symbolem stał się Adolf Hitler, którego narodowosocjalistyczNJ na partia
powiększyła we wrześniu 1930 r. stan posiadania w Reichstagu z 13 do 107
mandatów. Strach przed marszem "brunatnych koszul" do władzy twiał Republice
Weimarskiej przyśpieszone wyzwalanie się z okowów znienawi^||| dzonego traktatu
wersalskiego. Jego odrzucenie jednoczyło Niemców niezależi od statusu społecznego
czy wyznawanych poglądów. Każde ustępstwo jak n|>| wcześniejsza ewakuacja
Nadrenii, poważna redukcja, w końcu rezygnacja w pc łowię 1932 r. z reparacji,
przyznanie Niemcom praw do zbrojeń 11 grudnia 1932) były odbierane w Berlinie
jako zwrócenie im praw wcześniej zrabowanyc

227
'OLITYKA ZAGRANICZNA



Dlatego sukcesy Niemiec jakby nie cieszyły obywateli, którzy coraz chętniej słuchali
apeli o pełne i definitywne zniszczenie starego porządku wymyślonego przez
plutokrację masońsko-żydowsko-komunistyczną, skupioną w zależności od sy-
tuacji w Paryżu, Genewie, Moskwie, nieraz także w Warszawie.
Polska uchodząc w opinii niemieckiej za głównego beneficjenta systemu wer-
salskiego traktowana była z nienawiścią i dużą pogardą. Zamysły zmierzające do
"rzucenia jej na kolana" miały licznych zwolenników wśród wojskowych, polityków
i sfer gospodarczych. Trwająca od 1925 r. wojna celna, mimo dużych strat
ponoszonych także przez gospodarkę niemiecką, rniała przede wszystkim zdez-
organizować polski eksport, w połowie związany z rynkiem niemieckim. Prymat
polityki nad gospodarką nie podlegał w tej dziedzinie dyskusji. Podpisana 7 marca
1930 r. polsko-niemiecka umowa handlowa nie została przez Reichstag ratyfi-
kowana. Tym samym wojna celna trwała nadal, a ministrowie rządu choćby
Gottfried Treviranus nie krępowali się z agitacją zakładającą zmianę granicy z
Polską.
Narastanie nastrojów rewizjonistycznych było dobrze widoczne w Wolnym
Mieście Gdańsku, gdzie zwolennicy Hitlera stopniowo przejmowali rządy. Tym
samym rosła zapalczywość Gdańszczan do eliminowania uprawnień Polski w tym
mieście. Złowieszcze hasło "zuriick zum Reich" narodziło się przed nastaniem w
Rzeszy hitleryzmu...
W 1930 r. doszło do ostrego sporu na tle u \ powit-uzenui roi.sce urnowy o uży-
walności portu, tzw. port d'attache (portu macierzystego okrętów wojennych). Problem
poddany pod osąd Stałego Trybunału Sprawiedliwości Międzynarodowej w Hadze
został rozstrzygnięty na korzyść Senatu Gdańskiego. Strona polska niezadowolona z
takiego obrotu sprawy zdecydowała ssę na manifestację siłową. Podczas wizyty w
Gdańsku 15 czerwca 1932 r. trzech brytyjskich okrętów wojennych honory
gospodarza pełnił kontrtorpedowiec "Wicher". Tym samym rząd polski zignorował
fakt wymówienia przez Senat Wolnego Miasta umowy w sprawie port d'attache.
Powagę sytuacji uwypukla to, że dowództwo "Wichra" otrzymało rozkaz ostrzelać
budynek Senatu, jeśliby władze Gdańska zdecydowały się na wrogą demonstrację
wobec bandery polskiej.
Niespełna dwa miesiące później, 13 sierpnia 1932 r., Senat Gdański zdecydował
się na odnowienie z Polską układu o używalności portu. Negocjacje w tej sprawie
finalizowane były bez udziału Henryka Strasburgera, który w lutym 1932 r. przestał
być Komisarzem Generalnym RP w Gdańsku. Poza wszystkim w Warszawie uznano,
że jego koncyliacyjna polityka zakładająca pozyskanie gdańskich sfer gospodarczych
zakończyła się fiaskiem. Jego miejsce zajął Marian Chodacki, były legionista i
kapitan odkomenderowany z wojska do MSZ, skąd "pomaszerował" na bardzo
trudny i niewdzięczny front gdańsko-poJski.
Z powagi sytuacji na odcinku gdańskim zdawano sobie powszechnie sprawę.
Trudno było mówić o pokoju, roli Niemiec w Europie i rozwoju sytuacji na styku
niemiecko-polsko-rosyjskim bez uwzględniania tej sprawy. W marcu 1933 r. np.
ambasador Władysław Skrzyński poznał ojcowską troskę papieża Piusa XI wyni-
kającą ze sprawy "korytarza". Papież, niezależnie od nawet najsłuszniejszych racji
Polski, nie krył troski z powodu spraw gdańskich, ciążących na stosunkach polsko-
niemieckich. Skłoniło to zarazem Piusa XI do wyrażenia sugestii "niezu-

228
RZĄDY AUTORYTARNE



pełnej zmiany, ale znacznego zmodyfikowania" sądu o Hitlerze. Stanowisko to
wyrażone zostało pełniej w rozmowie z ambasadorem franctiskim Franc_ois Char-
les-Roux, kiedy Pius XI poczynił uwagę, że "Hitler jest jedynym szefem rządu na
świecie, który ostatnio mówi o bolszewizmie, jak mówi papież".
Szczególnie trudna sytuacja Polski wynikająca z jej położenia między dwoma
najbardziej dynamicznymi wrogami systemu wersalskiego wymuszała prowadzenie
polityki rozważnej, a zarazem opierającej się na zasadzie równej odległości
Warszawy od Berlina i Moskwy. Odrodzoną Polskę zawsze trapiła obawa, że współpraca
radziecko-niemiecka może być łatwo skierowana przeciwko niej. Kiedy przeto na
skutek wyraźnego ześlizgiwania się Niemców w kierunku nacjonalizmu i hi-
tleryzmu rysowała się perspektywa pogorszenia stosunków między Berlinem a
Moskwą, stanowisko Polski zyskiwało na znaczeniu. Odnosiło się to nie tylko do
pogrążających się w inwektywach obu totalitarnych państw, ale także do szerszego
układu ogólnoeuropejskiego. Rozdzielając dwóch śmiertelnych wrogów Polska była
stale zachęcana do dokonania wyboru. Bez końca też rozprawiano, że właśnie tym
lub innym posunięciem Polska takiego wyboru dokonała.
Konstatacja niemocy Ligi Narodów, de facto kapitulującej w obliczu agresji
Japonii przeciwko Chinom w 1931 r., postawiła na cenzurowanym kwestię przy-
datności bezpieczeństwa zbiorowego jako fundamentu polityki międzynarodowej
realizowanej przez poszczególne państwa. Z tego rozczarowania, powiększonego
niemrawością prac nad powszechnym rozbrojeniem, wyrosła wzmożona
krzątanina państw średnich i mniejszych, które w deklaracjach o neutralności lub
paktach o nieagresji chciały widzieć wzmocnienie własnego bezpieczeństwa oraz
gwarancje integralności terytorialnej.
Polska okazała się w tej dziedzinie państwem szczególnie aktywnym. Wiązać to
należy z całym kompleksem spraw podlegających zmianom w latach wielkiego
kryzysu gospodarczego, charakteryzującego się ogromnym wzrostem egoizmu
zawierającego swą społeczno-gospodarczą i polityczną kwintesencję w haśle "ratuj
się kto może". Sygnalizowany wcześniej i widoczny coraz bardziej rozbrat nie-
miecko-radziecki spowodowany agresją ideologiczno-propagandową zachęcił do
zbliżenia Warszawę i Moskwę. Ewolucję tę promowała także Francja zachwycona
porzuceniem linii rapallskiej oraz otwarciem się ZSRR na poprawę stosunków z
europejskimi sąsiadami.
Motywy tego otwarcia były różne. Istotne znaczenie miał rozwój sytuacji na
Dalekim Wschodzie, gdzie militaryzm japoński zagrażał nie tylko Chinom (we
wrześniu 1931 r. rozpoczął się konflikt w Mandżurii), ale także ZSRR. Do końca
1931 r. na Daleki Wschód przerzucono połowę radzieckich sił zbrojnych. Kontekst
azjatycki w pokojowej ofensywie ZSRR na rubieżach europejskich nie jest
dostatecznie pamiętany. W każdym razie ułatwia on zrozumienie sytuacji, w której
zostało sfinalizowanych wiele dwustronnych umów: 21 stycznia 1932 r. został
podpisany układ z Finlandią, 25 stycznia parafowano układ z Polską, 5 lutego z
Łotwą i 4 maja z Estonią (z Litwą pakt o nieagresji został podpisany już 28 września
1926 r.). Jedynie Rumunia, mimo aktywnego polskiego pośrednictwa oraz skłonności
radzieckiej do kompromisu, odstąpiła od możliwości pójścia tą drogą.
Poseł Stanisław Patek i zastępca komisarza ludowego spraw zagranicznych
Nikołaj Krestinski 25 lipca 1932 r. podpisali polsko-radziecki pakt o nieagresji.

229
POLITYKA ZAGRANICZNA



W preambule tego paktu nawiązano do traktatu ryskiego z 18 marca 1921 r., paktu
Brianda-Kellogga i protokołu Litwinowa, które stanowiły ogólne ramy umowy.
Obie strony stwierdzono w artykule l wyrzekają się wojny jako "narzędzia
polityki narodowej w ich wzajemnych stosunkach, zobowiązują się wzajemnie do
powstrzymywania się od wszelkich działań agresywnych lub od napaści jedna na
drugą, zarówno samodzielnie, jak łącznie z innymi mocarstwami. Za działanie
sprzeczne ze zobowiązaniami mniejszego artykułu uznany będzie wszelki akt
gwałtu naruszający całość i nietykalność terytorium lub niepodległość polityczną
drugiej Umawiającej się Strony, nawet gdyby te działania były dokonane bez wy-
powiedzenia wojny i z uniknięciem wszelkich jej możliwych przejawów".
Układ zawarty na trzy lata i automatycznie prolongowany jeśli żadna ze
stron nie wymówi jego ważności został ratyfikowany 27 listopada 1932 r.
Marian Leczyk badający ten aspekt wzajemnych stosunków napisał, że układ ów
"stanowił przedział między pełną wzajemnej nieufności przeszłością a przyszłością
chłodną w swej poprawności [...] Polska uzyskiwała bez wątpienia większą
zdolność manewru w kształtowaniu swego bezpieczeństwa".
Zbliżeniu polsko-radzieckiemu towarzyszyły wzajemne uprzejmości i gesty, co
powodowało, że był to najlepszy okres w międzywojennych kontaktach obu
państw. Z inicjatywy Piłsudskiego poprawiły się stosunki z poselstwem radzieckim
w Warszawie, gdzie nie zapomniano śmierci posła Piotra Ł. Wojkowa zabitego w
1927 r. przez rosyjskiego emigranta. Przezwyciężenie tego poważnego incydentu nie
było łatwe. Na przełomie lat 1931-1932 rolę emisariuszy Komendanta spełniali
Bogusław Miedziński i Ignacy Matuszewski, którzy zresztą już wcześniej dość często
spotykali się z posłem Władimirem Antonowem-Owsiejenką. Wyraźnie polityczny
wydźwięk miała też wizyta Miedzińskiego w Moskwie w kwietniu 1933 r. Był on
gościem redaktora naczelnego "Izwiestii" Karola Radka, którego przekonywał, że
polska polityka wobec ZSRR jest pokojowa. Wprawdzie Piłsud-ski nie chciał
wychodzić poza pakt o nieagresji, ale jednocześnie miał Miedziński w Moskwie
podkreślać, że Polska w żaden sposób i w żadnej sytuacji nie zwiąże się z Niemcami
przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
W sierpniu doszło do rewizyty. Według zapisu Alfreda Wysockiego, ówcze-
snego wiceministra MSZ, Radka traktowano w Polsce z należytą powagą właściwą
ważnej figurze politycznej. Zaplanowano "pociągnięcie go za język", sadzając przy
stoliku w "Europejskiej" dwóch najtęższych pijusów Wieniawę-Długo-
szowskiego i Mieczysława Romana Ścieżyńskiego. Jednak Radek "opowiadał im
dowcipy i pił koniak jak wodę".
Gestom świadczącym o poprawie stosunków radziecko-polskich nadawano
rozgłos po obu stronach. Oto w styczniu 1933 r. władze polskie przekazały Insty-
tutowi Marksizmu-Leninizmu w Moskwie 125 książek z osobistej biblioteki Lenina,
które skonfiskowane w 1914 r. w Poroninie znalazły się w dyspozycji II Oddziału
Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Władze radzieckie w rewanżu
przekazały na ręce Walerego Sławka, prezesa BBWR, kolekcję materiałów archi-
walnych dotyczących antycarskiej działalności Piłsudskiego i jego współpracow-
ników. W sierpniu 1933 r. Polacy przekazali do Moskwy kilka rękopisów Lenina.
Ogromny wpływ na poprawę stosunków polsko-rad/deckich miała sytuacja w
Niemczech. Trwająca przez cały czas "gra o Niemcy" weszła w nową fazę wraz

230
RZĄDY AUTORYTARNE



z przyjściem do władzy Adolfa Hitlera w styczniu 1933 r. Wielu Europejczykom
Hitler wydawał się łatwiejszym do zaakceptowania politykiem niż "weimarczy-cy",
którzy wykorzystywali przeciw mocarstwom zachodnim swe dobre stosunki ze
Związkiem Radzieckim. Hitlerowskie Niemcy natomiast zajęły pierwsze miejsce
pod względem organizowania wszelkich akcji antykomunistycznych. Powszechnie
spodziewano się istotnych zmian w dotychczasowych stosunkach. Zwiastunem
komplikacji była ratyfikacja protokołu przedłużającego traktat radziecko-
niemiecki z 1926 r. (tzw. traktat berliński). Pod naciskiem ministra Konstantina
von Neuratha gabinet przyjął protokół w tej sprawie, ale z ogromnymi oporami, a
następnie miesiąc zwlekano z publicznym ogłoszeniem tej wiadomości.
Mocarstwa zachodnie nie miały oporów w sprawie włączenia hitlerowskich
Niemiec do polityki europejskiej oraz zasadniczej zgody na zmiany traktatu wer-
salskiego dokonane w sposób legalny i pokojowy. Ujawniło się to wyraźnie w
projekcie tzw. paktu czterech, którego pierwszym szermierzem był Benito Mus-solini.
Projekt porozumienia Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji i Włoch zakładał
współdziałanie tych państw w dziele "uspokojenia" Europy poprzez zmianę zdez-
aktualizowanych umów międzynarodowych, co zresztą przewidywał artykuł 19
Paktu LN. Wszystkie państwa mogące stać się obiektem rewizjonistycznej działalności
"czwórki" energicznie zaprotestowały. Rząd polski zareagował stanowczo i
demonstracyjnie. Nowo wyznaczony ambasador do Rzymu hr. Jerzy Potocki zrzekł się
misji. Zgodny stosunek rządu i ogółu polskiego społeczeństwa do sugestii
wypływających z "paktu czterech" dobrze oddawał Ignacy Matuszewski, pisząc w
"Gazecie Polskiej" 15 kwietnia 1933 r.: "Dla nas ta sprawa nie istnieje, nie istniała i nie
będzie istniała. Żadnych rozmów, w żadnym trybie, o żadnej granicy Polski, żaden
rząd polski prowadzić z nikim nie będzie".
Dobrze układające się wówczas stosunki polsko-radzieckie stwarzały warunki do
podjęcia wspólnej krytyki tego projektu. Głos ten nie mógł być zlekceważony w
Berlinie, gdzie wciąż szermowano możliwym zagrożeniem ze wschodu, o tyle teraz
groźniejszym, że przejawiało się ono w formie przymierza polsko-radziec-kiego.
Na domiar wszystkiego rząd polski dawał powody do uwiarygodnienia tych obaw.
Kiedy w połowie lutego 1933 r. Senat Gdański wypowiedział umowę o wspólnej,
polsko-niemieckiej policji portowej, rząd polski zareagował wzmocnieniem załogi
polskiej na Westerplatte, gdzie wyładowano kompanię wojska (88 ludzi).
Towarzyszyły temu ruchy wojskowe na Pomorzu oraz stanowcze wypowiedzi
członków polskiego rządu. Pod naciskiem LN, która rozpatrzyła skargę Senatu
Gdańskiego, rząd polski wycofał kompanię z Westerplatte, ale policja portowa
musiała podjąć czynności w poprzednim składzie.
Wokół polskiej demonstracji wojskowej z 1933 r. rozgorzała ożywiona dyskusja,
której końca nadal nie widać. Chodzi o plany antyniemieckiej wojny prewencyjnej z
marszałkiem Piłsudskirn w roli głównej. Mimo braku wiarygodnych źródeł do
głoszenia takich poglądów podtrzymywane one są przede wszystkim przez
piłsudczyków (Marszałek przewidywał skutki hitleryzacji i chciał zdusić narodowy
socjalizm, kiedy był jeszcze słaby) oraz niemieckich wojskowych. Głos tych
ostatnich brzmiał bardzo doniosłe. Bo też ledwie stutysięczna Reichswehra po-
trzebowała silnych argumentów dla starań o przekreślenie klauzul rozbrojenio-
wych traktatu wersalskiego. Prawo do ochrony własnego bezpieczeństwa prze-

231
POLITYKA ZAGRANICZNA



kładali niemieccy wojskowi i politycy na żądanie wzmocnienia sił własnych, zdolnych
do obrony przed agresywnymi sąsiadami. Do tej propagandowo-psyetiologicznej
układanki marszałek Piisudski nadawał się jak nikt inny w Europie.
Nie dziwi przeto, że najwięcej wzmianek o wojnie prewencyjnej wyszło z nie-
mieckiego worka w latach 1932-1933, kiedy w stosunkach europejskich dokonywały
się istotne przesunięcia, jakby nowe rozdanie kart. Elementem tej sytuacji był
także wzrost aktywności Polski, która po podpisaniu paktu o nieagresji z ZSRR
"wchodzi nareszcie w stadium zupełnej niezależności swej polityki, która może
służyć tylko własnym, a nie cudzym interesom". Ale Piłsudski mówiąc to w lipcu
1933 r. Alfredowi Wysockiemu udającemu się do Rzymu na stanowisko ambasadora
uważał dojście Hitlera do władzy za wydarzenie, które może mieć dla Polski
elementy pozytywne. "Cieszę się mówił Piłsudski, że Hitler usunął od współ-
działania politycznego tych, których my uważamy za największych naszych wrogów.
To wpłynie bezwarunkowo na zmniejszenie napięcia i złagodzi istniejące tarcia".
Trudno z wypowiedzi tej wnioskować o prowadzonych w kręgu Marszałka
przygotowaniach do antyhitlerowskiej wojny prewencyjnej. Chociaż więc trwały w
owych dramatycznych latach różne zakulisowe rozmowy, w których sondowano
determinację Francji w obronie systemu wersalskiego, to nie ma podstaw do
twierdzenia, że wojna prewencyjna miała dla Polski być sposobem na rozwiązanie
istniejącego napięcia w stosunkach z Niemcami. Można natomiast mówić, że
stanowcze riposty rządu polskiego, zwłaszcza na odcinku gdańskim, były ele-
mentem ułatwiającym marsz Berlina w kierunku jakiegoś modus vivendi z Polską.
Było ono tym ważniejsze, że 14 października 1933 r. rząd Rzeszy ogłosił decyzję o
opuszczeniu Konferencji Rozbrojeniowej i Ligi Narodów, co kilka tygodni później
gremialnie potwierdził naród w referendum. Zaniepokojonym Polakom wskazującym
na uszczuplone gwarancje bezpieczeństwa rząd Rzeszy zaproponował zawarcie
układu o wyrzeczeniu się siły przy regulowaniu wszelkich spraw spornych między
obu państwami. Taka też była zasadnicza teza deklaracji polsko--niemieckiej
firmowanej 26 stycznia 1934 r. w Berlinie przez ministra Neuratha i posła RP Józefa
Lipskiego.
Porozumienie mające obowiązywać przez dziesięć lat było dużym zaskocze-
niem, równie silnie absorbującym niemieckich i polskich wrogów, jak i przyjaciół.
Bo też narodziny tzw. linii 26 stycznia były istotnym wydarzeniem międzynaro-
dowym. Deklaracja ograniczała możliwość spekulowania w sprawie Polski jako
potencjalnego kozła ofiarnego płacącego za kompromis mocarstw zachodnich z
Rzeszą. Zakwestionowała ona też tezę, że najbardziej kruchym elementem systemu
wersalskiego była granica polsko-niemiecka. Ale zarazem sugerowała, że z fazy
konfrontacji oba państwa przeszły do akceptacji, może nawet współpracy. Za
wysoce prawdopodobne, zgoła pewne uważano, iż lakonicznej deklaracji o
niestosowaniu przemocy towarzyszy tajny protokół precyzujący różnie zakreślone
pola współdziałania. Skrajne wypowiedzi w tej sprawie krążyły po Europie aż do
wiosny 1939 r. sugerując, że Polska, która najwcześniej weszła na drogę
porozumienia z Hitlerem, uczyniła to z nadzieją na zyski kosztem swoich sąsiadów.
Szczególnie zatrwożeni byli politycy litewscy, którzy nie ustawali w wysiłkach w
sprawie odzyskania Wilna. Póki polska była skłócona z jej wielkimi sąsia-

RZĄDY AUTORYTARNE
232




l
darni, rachuby takie były poważnie analizowane. Układy o nieagresji zawarte przez
Polskę w latach 1932-1934 z ZSRR i Niemcami wywołały na Litwie wstrząs tym
boleśniejszy, że towarzyszyło temu generalne ocieplenie stosunków między tymi
państwami. Hitler rzecz godna uwypuklenia zdołał wyciszyć w swoim kraju
antypolską propagandę, stwarzając pozory dążenia do pełnej normalności sto-
sunków dwustronnych. Po konkordacie podpisanym 20 lipca 1933 r. układ z Polską
był drugim ważnym dokumentem międzynarodowym pokazującym pokojowe
oblicze III Rzeszy, tak silnie nadszarpnięte przez paramilitarny charakter hitleryzmu,
zbiorowe "nie" Niemców dla dalszego pozostawania w Lidze Narodów, nasilające
się ekscesy antyżydowskie, "noc długich noży"...
Deklaracja z 1934 r. rychło obrosła swoistą legendą, a sporom o korzyści i straty
końca nie widać. Skrajne sądy wypowiadane na jej temat raczej podnoszą historyczne
znaczenie umowy mającej przecież bardzo ograniczony wpływ na rozwój
stosunków w skali europejskiej. Jej waga rośnie w optyce polskiej i niemieckiej,
chociaż umowa funkcjonowała raptem pięć lat. Dla społeczeństwa niemieckiego,
żądnego rewanżu i w tym duchu kształtowanego przez wszystkie ogólnoniemiec-kie
siły polityczne, deklaracja była jedynie odłożeniem oczywistego starcia do
momentu, gdy zaistnieją materialne warunki dla jego zwycięskiego przeprowa-
dzenia. Stale obecny w świadomości Niemców terytorialny rewizjonizm, podtrzy-
mywany i rozbudzany kanałami partyjnymi, został jedynie zakamuflowany. Zresztą
żaden układ nie był w stanie go usunąć. Poza wszystkim i to eksponowali
propagandziści NSDAP "linia 26 stycznia" nie gwarantowała istniejącej granicy.
Perspektywa dziejowa wystawia układowi z 1934 r. stale nowe cenzurki. Nie-
wątpliwie osłabiał on stosunki z Francją i pogarszał z Austrią oraz minimalizował
nadzieje na poprawę relacji z Czechosłowacją i Litwą. Czy jednak bez deklaracji
polsko-niemieckiej z 1934 r. stosunki z tymi państwami byłyby lepsze?
Niezawodnie układ będący samodzielnym krokiem Polski wzmocnił jej prestiż
na arenie europejskiej jako państwa definitywnie wyzwolonego spod francuskiej
kurateli. Towarzyszące układowi uspokojenie na granicy polsko-niemieckiej
sugerowało, że Niemcy, będące dotąd głównym wrogiem niepodległej Polski, z
własnej woli uznały jej istnienie. Były to państwa formalnie równorzędne, de-
klarujące wolę współpracy, czego najważniejszym przejawem było zaprzestanie
ciągnącej się przez lata wojny celnej. Ważne znaczenie, także prestiżowe, miała
poprawa losu ludności polskiej zamieszkującej Niemcy, ocenianej na milion osób,
której władze wcześniej nie chciały dostrzegać. Sukcesem dla tej grupy Polaków
było przyjęcie zasady wzajemności w sprawach mniejszościowych, co znalazło
najpełniejszy wyraz w deklaracji z 5 listopada 1937 r. po wygaśnięciu konwencji
górnośląskiej. Została ona ogłoszona równocześnie przez kanclerza Hitlera w obec-
ności przedstawicieli Związku Polaków w Niemczech oraz prezydenta Mościc-
kiego, któremu asystowali niemieccy senatorowie z polskiego parlamentu. Z drugiej
strony nie ulega wątpliwości, że układ z 1934 r. nie był dla Hitlera żadnym
układem partnerskim, ale jedynie taktycznym posunięciem mającym na widoku
podporządkowanie, zwasalizowanie Polski, uczynienie z niej narzędzia wspoma-
gającego realizację celów Rzeszy. Ośrodkiem decyzyjnym zdaniem Hitlera, jego
najbliższego otoczenia i ogółu Niemców mógł być tylko Berlin, gdzie bez skrę-
powania rozwijano różne warianty zmiany porządku wersalskiego, zwalczanego

233
POLITYKA ZAGRANICZNA



jeszcze bardzie-j brutalnie niż w latach Republiki Weimarskiej. Definitywne roz-
stanie się z nim powszechnie traktowano jako przesądzone; problemem był tylko
czas...
Hitlerowski kamuflaż faktycznych celów był nie tyle znakomity, ile adresaci
chcieli wierzyć w płynące z Berlina deklaracje. Na odcinku stosunków polsko--
niemieckich spektakularne znaczenie miało podpisane 24 lutego 1934 r. porozu-
mienie w sprawie "ucywilizowania" propagandy w prasie centralnej, radiu i filmie
poprzez wyeliminowanie wrogich akcentów. Strona polska nawiązując do
zarzuconych już de facto idei rozbrojenia moralnego podjęła próbę porozumienia się
z Niemcami w sprawie eliminacji z podręczników szkolnych treści nieprzyjaznych
wobec Polski. Do końca 1936 r. 21 polskich recenzentów przeanalizowało około
200 podręczników niemieckich (głównie do nauczania historii), uznając zawarte w
nich fakty i opinie za sprzeczne z zasadami wypływającymi z "linii 26 stycznia"
(sprawa Krzyżaków, hołdu pruskiego, rozbiorów Polski generalnie polsko-
niemieckich stosunków kulturalnych). Mimo różnych polskich inicjatyw strona
niemiecka nie podjęła merytorycznego dialogu, z rozmysłem poprzestając na
kontaktach proceduralnych i organizacyjnych.
Im więcej było przykładów świadczących o tym, że Rzesza nie zeszła z drogi
rewizji porządku wersalskiego, tym bardziej rosła krytyka sanacji za politykę po-
jednania polsko-niemieckiego. Ogólny ton krytyki ze strony polskiej prawicy oddaje
opinia Tadeusza Machalskiego, który w książce wydanej w Londynie w 1964 r. problem
ten tak ujmował: "Marszałek Piłsudski zawierając pakt z Hitlerem pomógł mu
wydostać się z matni, utorował mu drogę w okresie, w którym był jeszcze
pisklęciem, nie mającym oparcia nawet we własnej Reichswehrze, i wyhodował na
własnym łonie jadowitą żmiję, od ukąszenia której legliśmy w śmiertelnych
konwulsjach".
Wielokrotnie pisano, nie tylko zresztą w prasie opozycyjnej, o wielkim programie
militaryzacji Niemiec. W "Polonii" l maja 1934 r. Wojciech Korfanty informował o
"gigantycznej beczce prochu w samym centrum Europy" wskazując zarazem, że III
Rzesza była "jednym wielkim obozem wojennym, olbrzymią organizacją wojskową, w
której wszystko podporządkowane jest celom odbudowy niemieckiej siły zbrojnej".
Cała antysanacyjna opozycja, łącznie z komunistami bijącymi na alarm w związku z
antyradzieckim spiskiem zorganizowanym przez międzynarodowy imperializm,
przypominała germanofilizm Piłsudskiego. Ważnym eksponentem tej orientacji miał
być minister Józef Beck, o którym nawet pisano, że będąc w latach 1922-1923
attache wojskowym w Paryżu został uznany za personę non grata z powodu
szpiegostwa na rzecz Niemiec. W "propagandzie szeptanej" nie stroniono od
przeróżnych połączeń nazwiska polskiego ministra z gen. Ludwigiem Beckiem,
wybitnym przedstawicielem pruskiego militaryzmu, szefem zamaskowanego sztabu
generalnego Reichswehry, a następnie sztabu generalnego wojsk lądowych
Wehrmachtu. Przekonującym wyrazem filogermanizmu sanacji i osobiście polskiego
ministra spraw zagranicznych miało być to, że w Toruniu, w budynku stanowiącym
jego własność, mieściła się niemiecka szkoła prywatna.
Deklaracja z 26 stycznia 1934 r. na życzenie Piłsudskiego dotyczyła wyłącznie
spraw dwustronnych. Polska dyplomacja dokładała starań, by fakt ten został uzna-

234
RZĄDY AUTORYTARNE



ny za prawdziwy. Nie było to jednak łatwe ani w stolicach państw mających z
Polską konfliktowe sprawy, ani w sojuszniczej Francji, ani w ZSRR obnoszącym się
zawsze, a zwłaszcza wówczas ze swym pacyfistycznym wizerunkiem. Kontekst
pęczniejącego imperializmu japońskiego, który wszedł na kontynent i osiadł w
Mandżurii, oraz hitlerowskiego szowinizmu antyżydowskiego i antykomuni-
stycznego może ułatwić zrozumienie polityki Stalina. Na odcinku stosunków z
Warszawą trwała dobra passa, z rozmysłem podtrzymywana i współtworzona
przez rząd polski. Wielokrotnie podkreślał on zasadniczą niechęć do wszelkich
aspiracji terytorialnych na wschodzie, uznając granicę ryską biegnącą wzdłuż linii
Dzisna Dokszyce Słucz Ostróg Zbrucz za dobrą, stwarzającą szansę
rozwoju "sąsiedzkiej życzliwości".
Szczytowym punktem tej tendencji była oficjalna wizyta ministra Becka w
Moskwie, do której doszło w dniach 13-15 lutego 1934 r. Była to długo oczekiwana
rewizyta za pobyt ludowego komisarza Gieorgija Cziczerina w Warszawie w 1925
r. Dla zrozumienia atmosfery towarzyszącej tej podróży ważne było to, że Beck był
pierwszym europejskim ministrem spraw zagranicznych składającym oficjalną
wizytę w Związku Radzieckim. Nie dziwi przeto, że otoczka towarzy-sko-
propagandowa tej wizyty to temat sam dla siebie. Intencją Marszałka było
stworzenie podczas wizyty w Moskwie atmosfery szczególnie swobodnej, a nawet
przyjaznej, ale równocześnie Beck miał być ostrożnym i nie dać się wciągnąć "na
śliskie tory kolaboracji politycznej z Sowietami". Dlatego też rezultaty wizyty
sprowadzały się do podniesienia poselstw do rangi ambasad oraz przedłużenia
okresu ważności polsko-radzieckiego układu o nieagresji na 10 lat. Protokół w tej
ostatniej sprawie podpisali 5 maja 1934 r. w Moskwie ambasador Juliusz Łukasiewicz
oraz Maksim Litwinów. Miał on obowiązywać do 31 grudnia 1945 r., a więc dłużej
nawet niż przewidywała to deklaracja polsko-niemiecka, ważna do 25 stycznia 1944 r.
Pierwsze lata panowania Józefa Becka w resorcie spraw zagranicznych to naj-
lepszy okres w stosunkach Polski z dwoma wielkimi sąsiadami. Dotyczyło to
zwłaszcza kontaktów ze Związkiem Radzieckim, który zbliżył się do państw bę-
dących obrońcami systemu wersalskiego. Elementem tej reorientacji było pro-
mowane przez Francję wstąpienie ZSRR do Ligi Narodów w 1934 r. Dość liczni
przeciwnicy takiej orientacji radzieckiej polityki międzynarodowej starali się
wzmocnić obawy rządu polskiego, że zwolnione przez Niemcy miejsce głównego
oskarżyciela Polski zajmie teraz ZSRR. Dużą aktywność rozwinęli Japończycy,
którzy opuszczając Ligę Narodów w marcu 1933 r. pozbawili się możliwości za-
blokowania przyjęcia ZSRR, gdyż w tej sprawie obowiązywała w Radzie zasada
jednomyślności. Minister Koki Hirota w rozmowie z posłem Michałem Mościc-
kim w czerwcu 1934 r. podkreślał, że "Japonia i Polska najlepiej znają Rosję So-
wiecką i wiedzą, czego się trzymać. Niestety, inne państwa nie zdają sobie sprawy z
niebezpieczeństwa wprowadzenia do Genewy Sowietów". Słowa te padły na
podatny grunt. Rezerwie rządu polskiego towarzyszyła świadomość, że wstąpienie
ZSRR do Ligi Narodów zablokuje szansę zajęcia przez Polskę stałego miejsca w
Radzie jako reprezentanta Europy Środkowowschodniej.
Francuski minister Louis Barthou zatrwożony perspektywą trudności wywo-
łanych przez Polskę pofatygował się do Warszawy. Dzięki tej wizycie, do której

235
PRZEMIANY GOSPODARCZO-SPOŁECZNE



doszło w kwietniu 1934 r., przeszedł on do historii stosunków polsko-francuskich
jako pierwszy szef na Quai d'Orsay, który odwiedził Polskę swego, jak to wielo-
krotnie podkreślano, najważniejszego po Anglii sojusznika w okresie międzywo-
jennym.
Podniecenie wywołane planowanym przystąpieniem ZSRR do Ligi Narodów
włączyła dyplomacja polska do prowadzonej od wielu lat akcji w sprawie wymó-
wienia "małego traktatu wersalskiego". Ta śmiała inicjatywa dla jednych bul-
wersująca, dla innych całkowicie uzasadniona skierowana była przeciwko siłom
wykorzystującym mniejszości narodowe dla celów politycznych. Politycy, którzy
pamiętali znaczenie, jakie Rzesza przywiązywała do współpracy z mniejszościami
rozrzuconymi po Europie, inicjatywę rządu polskiego interpretowali jako krok
antyniemiecki; inni uważali ją za próbę niedopuszczenia, aby ZSRR nowy
członek Rady Ligi Narodów współdecydował o polskich sprawach we-
wnętrznych, wyzyskując zawsze możliwe skargi ludności zamieszkującej Kresy.
Stały delegat RP w Genewie, hr. Edward Raczyński, sondując warunki współdziałania
z państwami znajdującymi się w podobnej sytuacji, a więc z Czechosłowacją,
Rumunią, Jugosławią i Grecją, nie uzyskał dostatecznie silnego poparcia. W tej
sytuacji będący już w Genewie minister Beck odbył telefoniczną rozmowę z
Piłsudskim przebywającym na wypoczynku w Moszczenicy. "Marszałek napisał J.
Beck w Ostatnim raporcie całkowicie popierał kategoryczność mojego
stanowiska, stwierdzając, że nie tylko meritum, ale zdecydowana forma naszego
wystąpienia jest koniecznością w aktualnej sytuacji międzynarodowej".
Deklaracja Becka z 13 września 1934 r. zawieszająca "współpracę rządu polskiego z
organizacjami międzynarodowymi w sprawie stosowania praw mniejszości
narodowych w Polsce wywołała silne emocje, jednak w Genewie, specjalnie zaś w
Zgromadzeniu, zareagowano łagodniej niż się spodziewano. Uderzała powścią-
gliwość angielska, zbytnia gorliwość francuska w protestach przeciwko decyzji
polskiej oraz trzymanie się z boku państw Małej Ententy. Kiedy 30 września 1934 r.
minister Józef Beck zameldował się w Moszczenicy, usłyszał pochwałę od Ko-
mendanta. Piłsudski po dłuższej rozmowie notuje Wacław Jędrzejewicz w Kromce
życia Józefa Pilsudskiego kazał podać butelkę starego węgierskiego wina,
mówiąc, że w Polsce przy większych świętach tym winem trącano się dla uczczenia
bliskich sercu wydarzeń. Było to istotnie spore wydarzenie, gdyż chory Piłsudski
wina już nie pijał...
Władysław Pobóg-Malinowski komentując tę inicjatywę w całości związał ją z
Piłsudskim, stwierdzając, iż "była to ostatnia za życia Marszałka wielka i śmiała
akcja polska na terenie międzynarodowym".


Przemiany gospodarczo-społeczne

Napisano już wcześniej, że sytuacja społeczna i gospodarcza Polski była ele-
mentem sprzyjającym piłsudczykom sięgającym w 1926 r. ponownie po władzę.
Głoszonemu przez nich programowi "sanacji moralnej" towarzyszyła poprawa
koniunktury gospodarczej w skali europejskiej i globalnej. Wskaźnik produkcji

236
RZĄDY AUTORYTARNE


i
światowej aż do końca 1928 r. wykazywał stałą tendencję wzrostową. Dla gospo-
darki polskiej pozytywne znaczenie miał też konflikt między górnikami a rządem i
pracodawcami w Wielkiej Brytanii, co otwarło tamtejszy rynek dla polskiego
węgla. Skalę problemu uwydatnia fakt, że wydobycie węgla w Wielkiej Brytanii
było 7-8 razy większe niż w Polsce. Zatem zapotrzebowanie na ten surowiec ze
strony gospodarki brytyjskiej było ogromne i przewyższało polskie możliwości
eksportowe. W krótkim przeto czasie eksport węgla na rynek brytyjski wzrósł
blisko trzykrotnie. W pierwszej połowie 1926 r. sprzedano tam 3,5 min ton, nato-
miast w drugim półroczu 10 min ton. Znacznie wzrósł też eksport węgla do Włoch i
państw skandynawskich. Ożywienie to znalazło odbicie w innych obszarach
gospodarki polskiej. Jak wyliczył Andrzej Jezierski, produkcja przemysłowa w
Polsce wzrosła w latach 1925-1929 o 27%, natomiast w skali europejskiej tylko o
15%. Stroniąc od fetyszyzowania tych liczb trzeba jednak uwypuklić widoczny
rozwój polskiego przemysłu. Przyjmując za 100 stan wytwórczości przemysłowej w
1928 r., w 1926 r. wynosił on 71, natomiast w 1929 r. przekroczył 102. Wynika z
tego, że rozwój odnoszący się do lat 1927 i 1928 załamał się w roku następnym,
dając początek stagnacji i regresowi.
Podobny cykl wystąpił w rolnictwie. Dobry urodzaj w latach 1925 i 1927 oraz
korzystne ceny na zboże przyczyniły się do wzrostu dochodów ludności rolniczej.
Uspokojeniu sytuacji na wsi służyły płynące od rządu zapewnienia, że powzięte
wcześniej zobowiązania w zakresie parcelacji ziemi zostaną zrealizowane. Istotnie
też w latach 1926-1928 zostało rozparcelowanych więcej gruntów niż przewidywała
norma 200 tyś. ha widniejąca w ustawie z 1925 r. Z powodzeniem też realizowano
zawsze trudny i konfliktowy proces komasacji gruntów oraz likwidację serwitutów i
wspólnot gruntowych
Dominująca w kraju lud ejska odczuła nie tylko poprawę swej sytuai.
materialnej, ale także wzrost zainteresowania ze strony rządzących, poszukują
cych w tym środowisku poparcia. Rywalizacja o głosy ujawniająca się przy okazji
wyborów parlamentarnych i samorządowych przyczyniła się do rozwoju społecz-
no-politycznego ludności wiejskiej oraz poprawy jej w autoocenie. Z drugiej stro
ny ówczesna sytuacja materialna ludności wiejskiej była wyraźnie gorsza niż pi\,
cujących w mieście. W rodzinach żyjących z zysku oraz wolnych zawodów
miesięczne dochody czteroosobowej rodziny w 1929 r. wynosiły 1300 zł; w rodzi
nach pracowników umysłowych 640 zł; w rodzinach drobnomieszczańskich
345 zł; robotniczych 265 zł, a w chłopskich tylko 175 zł. Dysproporcje były więc
ogromne, a kraj jako całość żył więcej niż biednie, jeśli pamiętać, że znaczna więk
szość mieszkańców kraju to jednak ludzie wsi. Nie przekreśla to udokumentowa
nej tezy o istotnym wzroście dochodów. Przyjmując średnią płacę realną z 1927 r.
za 100, w roku poprzednim wynosiła ona 90, natomiast w 1929 r. około 115.
Uspokojenie sytuacji w kraju będące także następstwem łagodzących wypo
wiedzi oraz rozważnych decyzji gospodarczych nowego rządu (notabene realizu
jącego program naprawy opracowany przez Jerzego Zdziechowskiego, endeckie go
ministra w rządzie Skrzyńskiego) znalazło pozytywne odbicie w pozyci polskiego
złotego. Jego kurs obniżył się w stosunku do dolara z 11 do 8,9 złotego wykazując
we wrześniu 1926 r. kurs stabilny. Do jego umocnienia przyczyniła SK pożyczka
sfinalizowana w październiku 1927 r. w bankach USA, która w 75-

237
PRZEMIANY GOSPODARCZO-SPOŁECZNE


została skierowana właśnie do sektora bankowego. Pozostałą część przeznaczono na
rozbudowę Fabryki Związków Azotowych w Tarnowie (Mościce), Polskich
Zakładów Inżynieryjnych oraz Żeglugi Polskiej. Łatwiejszy dostęp do kredytów
liczonych w dziesiątkach milionów dolarów miały też poszczególne miasta (np.
Warszawa, Poznań) oraz regiony (np. Górny Śląsk). W sumie w latach 1926-1927
gospodarka polska została zasilona kwotą rzędu 100 min dolarów. Do końca 1929 r.
całe zadłużenie Polski u obcego kapitału przekraczało 10 mld dolarów. Było to
więc obciążenie duże, biorąc pod uwagę ogólny stan gospodarczy kraju. Polska
należała do wiarygodnych pożyczkobiorców, a kolejne rządy przestrzegały zasady
skrupulatnej realizacji posiadanych zobowiązań.
Koniunktura gospodarcza, przypadająca grosso modo na lata 1926-1928, jak
również dopływ zagranicznych kapitałów głównie ze Stanów Zjednoczonych i
Francji spowodowały, że niemiecka próba rzucenia Polski na kolana za pomocą
wojny celnej okazała się chybiona. Polska gospodarka przetrwała najtrudniejszy
okres, poszukując w tym czasie nowych rynków zbytu i reorganizując produkcję,
zwłaszcza przemysł przetwórczy. Wojna celna zainicjowana przypomnijmy w
połowie 1925 r. odegrała nawet z polskiej perspektywy rolę dodatnią, wymuszając
pewne uniezależnienie się polskiej gospodarki od Niemiec.
Antypolska polityka niemiecka realizowana w zakresie spraw gospodarczych
przy dużym zaangażowaniu władzy, dającej prymat polityce nad gospodarką,
wzmogła analogiczne tendencje lewicy sanar- in,-i ">,, v politycy, jak Jędrzej Mo-
raczewski, który był ministrem robót public:/ lefan Starzyński jako dy
rektor departamentu ogólnego w ministerstwie skarbu, przekonywali Piłsudskie-
go (który spraw gospodarczych nie cierpiał i jak mógł unikał angażowania się
w nie) oraz premiera Bartla o potrzebie zwiększenia ingerencji państwa w życie
gospodarcze poprzez wzmożenie etatyzacji.
Najwybitniejszą indywidualnością umiarkowanego interwencjonizmu pań-
stwowego był wówczas inż. Eugeniusz Kwiatkowski minister przemysłu i handlu.
Jego rolę w rządzie umacniała legionowa przeszłość oraz dobre przygotowanie
merytoryczne. Inżynier Kwiatkowski, z zawodu chemik wykładowca
Politechniki Warszawskiej i autor dyskutowanej w środowisku pracy Zagadnienia
przemysłu chemicznego na tle wielkiej wojny" (1923), był rzecznikiem i propagatorem
rozwoju gospodarki, kojarzącej interes osoby prywatnej z równorzędnym lub w
pewnych okolicznościach nadrzędnym interesem zbiorowości najlepiej wyra-'anym
przez państwo. W licznych publikacjach dzielił się on posiadaną wiedzą, zachęcając
Polaków do nowoczesnego myślenia o gospodarce. Na uwagę zasługują takie jego
książki, jak Postęp gospodarczy Polski (1928); Polska gospodarka w roku '928 (1928) czy
Dysproporcje. Rzecz o Polsce przeszłej i obecnej (1932) zachowująca w wielu
fragmentach nadal aktualność. Z inicjatywy lub za aprobatą ministra Kwiat-kowskiego
podjęto w 1926 r. systematyczne badania warunków produkcji i wymiany (tzw.
Komisja Ankietowa). W roku następnym powstał Państwowy Instytut Eksportowy, a
w 1928 r. Instytut Badania Koniunktur i Cen. Rozbudowa zaplecza naukowego dla
polityki gospodarczej państwa objęła też poszerzenie zadań dla Głównego Urzędu
Statystycznego.
Postępowało też porządkowanie prawa: w 1928 r. został wprowadzony jednolity
ustrój sądów powszechnych, chociaż dopiero w 1932 r. powstał kodeks han-

238
RZĄDY AUTORYTARNE


dlowy, ale za to jego uniwersalne rozwiązania okazały się przydatne jeszcze w
końcu wieku. Nawiasowo należy dodać (dotyczy to całego procesu kodyfikacji
prawa, w tym obowiązującego od 1932 r. kodeksu karnego oraz prawa o wykro-
czeniach), że dokumenty te charakteryzowały się wysokimi walorami prawniczymi
oraz jasnością i precyzją. Krytykowana niejednokrotnie powolność prac kody-
fikacyjnych miała swe źródło w nieustannym poszukiwaniu konsensusu, uwzględ-
niającego sprzeczne interesy. Poza tym sanacja zaczęła wykorzystywać stale do-
konującą się unifikację prawa jako element ograniczania roli opozycji, a wzmac-
niania pozycji własnej.
Minister Kwiatkowski dla współczesnych był przede wszystkim propagatorem
śmiałych planów rozbudowy polskiej gospodarki morskiej. Względy makro-
ekonomiczne oraz polityczne (szczególne znaczenie miała współpraca Niemiec z
Wolnym Miastem Gdańskiem) spowodowały, że w centrum polityki morskiej
Kwiatkowskiego znalazła się Gdynia. Po zmodyfikowaniu w 1926 r. umowy z
konsorcjum polsko-francuskim budującym port w Gdyni prace nabrały dużego
przyśpieszenia. Dodatkowo konfliktowało to relacje z Gdańskiem, którego władze
dokładały starań, aby rozwój Gdyni liczącej w 1930 r. już 30 tyś. mieszkańców
spowolnić. Problem był o tyle ważny dla obu stron, że port w Gdańsku posiadał
dobre połączenia kolejowe z ziemiami polskimi; tam też miały swe siedziby biura
firm handlowych, towarzystw ubezpieczeniowych, kantorów, banków gwarantu-
jących odpowiedni komfort pracy. Gdańsk oferując różne zniżki dla swoich klientów
skutecznie walczył o utrzymanie swojej pozycji najstarszego i najlepszego portu
w tej części Morza Bałtyckiego.
Jednym z elementów trwającej wówczas walki, ale też dźwigania całej polskiej
gospodarki była rozpoczęta budowa magistrali węglowej łączącej Górny Śląsk z
Morzem Bałtyckim. Poza wszystkim rozbudowa linii Herby Zduńska Wola
Bydgoszcz Gdynia spełniła ważną rolę dla integracji gospodarczej południa i
północy państwa. Między innymi dzięki niej polska flota handlowa, która w 1929
r. dysponowała 18 statkami, mogła podjąć konkurencję z niemieckimi, gdańskimi i
skandynawskimi przewoźnikami, przejmując ładunki tranzytowe z basenu
dunajskiego.
Gdynia dla społeczeństwa polskiego stała się sprawą ogólnonarodową, częścią
świadomie i celowo kreowanej dumy państwowej. Ważnym elementem
stopniowego identyfikowania się społeczeństwa polskiego z wymarzonym "oknem na
świat" była wewnętrzna pożyczka na budowę Gdyni, która dała 47,5 min złotych.
Dalszym etapem procesu przybliżania się Polski do morza było powstanie Ligi
Morskiej i Kolonialnej, stowarzyszenia prosanacyjnego występującego pod tą nazwą
od 1930 r. Podstawowym zadaniem Ligi było popularyzowanie zagadnień
morskich, propaganda ekspansji kolonialnej oraz wychowanie morskie zarówno
starszych obywateli, jak i młodzieży. Propagowano hasła przekształcenia Polski w
państwo zdolne do obrony interesów kraju na morzu oraz rozwoju żeglugi śród-
lądowej. Liga zajmowała się zdobywaniem pieniędzy na Fundusz Obrony Morskiej
i Fundusz Akcji Kolonialnej.
Rozbudowy Gdyni nie zawieszono także w latach kryzysu. Wątpiących w sens
tego ogromnego wysiłku inwestycyjnego, nie znajdującego w ówczesnej Europie
naśladowców, był rosnący udział Gdyni w obrotach handlowych, które w 1930 r.

239
PRZEMIANY GOSPODARCZO-SPOŁECZNE


były nadal realizowane głównie drogą lądową. Przez Gdynię w ujęciu wartościowym
przechodziło wówczas tylko 5% towarów; skalę zmiany pokazuje to, że w 1935 r.
już ponad 60% obrotów szło drogą morską, w tym przez Gdynię 43%.
Minister Kwiatkowski odegrał też pozytywną rolę jako promotor Powszechnej
Wystawy Krajowej (Pewuki), która trwała w Poznaniu przez sześć tygodni, od 16
maja do 30 czerwca 1929 r. Pomysł ten, rozważany za rządów Władysława Grab-
skiego w 1924 r., został odłożony z powodów finansowych. Ministerstwo Robót
Publicznych powróciło do niego po przewrocie majowym. Jednak międzyministe-
rialny komitet uznał, że zorganizowanie w Warszawie wystawy ogólnopolskiej, obej-
mującej wszystkie branże i dziedziny aktywności społeczeństwa polskiego, nie będzie
możliwe przed 1935 r. Do dyskusji w tej sprawie włączył się prezydent miasta
Poznania Cyryl Ratajski, który przekonał władze regionalne i centralne, że gród
Przemysława może zorganizować, i to już w 1929 r., w dziesiątą rocznicę odrodzenia
państwa, powszechną wystawę krajową, obrazującą dokonania i żywotność narodu
polskiego. Optymizm Ratajskiego oraz Komitetu Organizacyjnego PWK, którego
skład zatwierdziła Rada Ministrów 5 stycznia 1927 r., wiązał się z rozwojem Poznania
jako organizatora ogólnopolskich targów, których nazwa w 1924 r. uległa zmianie na
Międzynarodowe Targi Poznańskie. Pewuka ugruntowała pozycję Poznania jako
ważnego ośrodka wystawienniczo-targowego w Europie Środkowowschodniej,
przyczyniając się do rozwoju miasta w różnych tego przejawach; w 1925 r., trzy lata
przed stolicą, na ulice Poznania wyjechały autobusy komunikacji miejskiej, a w 1930 r.
w Poznaniu pojawił się pierwszy w kraju trolejbus.
Przez dwa z górą lata, aż do 16 maja 1929 r., kiedy to prezydent Mościcki otworzył
PWK, w mieście prowadzono szeroko zakrojone prace budowlane i modernizacyjne,
których nie przerwała wyjątkowo sroga zima 1928/1929. Całościowy nadzór nad
przygotowaniem Wystawy, oprócz wszędobylskiego prezydenta miasta, sprawował
Stanisław Wachowiak, odwołany w 1926 r. wojewoda pomorski. Pospołu
gromadzili środki (ogólny koszt PWK sięgał 100 min zł) i odpierali ataki, że
"wystawna Wystawa" zrujnuje finanse miasta. Historia nie dała racji krytykom.
Protektorat nad Wystawą objął prezydent Mościcki, natomiast przewodniczącym
Komitetu Honorowego został marszałek Piłsudski, który jednak do Poznania nie
przyjechał, delegując na otwarcie "osobistego przedstawiciela", gen. Daniela
Konarzewskiego. Wysoki ceremoniał towarzyszący otwarciu Wystawy uwydat-
niała liczna obecność ministrów z premierem Kazimierzem Świtalskim, elity Ko-
ścioła z arcybiskupem Augustem Hlondem, korpusu dyplomatycznego z dziekanem
nuncjuszem Francesco Marmaggim. Wszystko to miało udokumentować
społeczeństwu i zagranicy, że Polska istnieje, żyje i rozwija się. Pewuce towarzy-
szyła bowiem intensywna propaganda mająca wzmocnić poczucie dumy wśród
obywateli państwa. Na każdym niemal kroku, na formularzach urzędowych i drukach
pocztowych umieszczano patriotyczne sentencje w rodzaju: "Pracuj wydajnie,
oszczędzaj i kupuj wyroby krajowe".
Jednym z ważnych celów Targów było współkształtowanie rynku wewnętrz-
nego. Ministerstwu Przemysłu i Handlu chodziło zwłaszcza o "poruszenie Pomorza i
Wielkopolski dla kupowania od firm mazowieckich". Nadal bowiem, chociaż
niepodległa Polska funkcjonowała już dziesięć lat, największym odbiorcą towarów
z zachodniej Polski były Niemcy. Pogarszanie się m. in. na skutek wojny


240
RZĄDY AUTORYTARNE


celnej bilansu wymiany handlowej na korzyść Niemiec podwajało oczekiwania, że
Pewuka i w ogóle Targi Poznańskie przyczynią się do większej integracji go-
spodarczej obejmującej nie tylko Mazowsze, ale i Kresy.
Statut zarejestrowanego towarzystwa PWK precyzował, że celem Wystawy było
przedstawienie całokształtu dorobku kulturalnego i gospodarczego odrodzonej
Polski. Na 65 hektarach powierzchni, w 111 obiektach, w ogromnej większości
nowo zbudowanych pojawiło się kilkanaście tysięcy wystawców, w tym 3500 w
dziale przemysłowym i 1200 rolniczym. Materiał wystawowy obejmował również
takie działy, jak wystawę rządu, samorządów, handlu i rzemiosła, sztuki,
wychowania fizycznego, sportu, turystyki i emigracji. Owe działy podzielono na
32 grupy tematyczne, a każdą z nich na klasy. Całość była przemyślana i robiła dobre
wrażenie nie tylko na ponad czterech milionach obywateli polskich, którzy przybyli
do Poznania, ale także na przedstawicielach emigracji oraz korpusu dy-
plomatycznego. Ambasador Francji Jules Laroche mówił, że wrażenia z wystawy "są
jak najdoskonalsze", co potwierdzał ambasador Wielkiej Brytanii sir William A.F.
Erskine. Za imprezę "bez zarzutu" uznał Pewukę dyrektor Międzynarodowych
Targów w Lipsku Paul Voss, który swą opinię wyrażał jako znający wszystkie
najważniejsze wystawy ówczesnej Europy.
Widoczna troska organizatorów Pewuki o maksymalną popularyzację tej im-
prezy uwidoczniła się w 120 zjazdach i kongresach zorganizowanych w Poznaniu
latem 1929 r. Swą masowością wyróżniał się Narodowy Zlot Harcerstwa z 10 tyś.
uczestników, Wszechsłowiański Zjazd Śpiewaczy, który zgromadził 20 tyś. osób,
oraz Wszechsłowiański Zjazd Sokoli z 30 tyś. uczestników. Kolorytu Pewuce nadawały
zjazdy np. Zjednoczonych Bractw Kurkowych, adwokatów, lekarzy weterynarii,
kupców chrześcijańskich, esperantystów, stowarzyszenia kobiet z wyższym
wykształceniem, głuchoniemych piekarzy itp.
Płynące z Poznania zachwyty były często redagowane wedle pewnego schematu
zdradzającego rękę organizatorów. Dotyczyło to części spośród tysiąca za-
granicznych dziennikarzy, pochodzących także z odległych i egzotycznych państw
oraz reprezentujących nieraz lokalne gazety. Atencja wobec nich płynęła z wiary i
przekonania, że ponad 60 tyś. artykułów i wzmianek prasowych o Pewuce to
promocja kraju, dziesięcioletniego istnienia państwa i jego osiągnięć. Były też głosy
odmienne. Satyryk Światopełk Karpiński sądził, że przedstawiony przez obcych
dziennikarzy obraz Polski zasługuje na wierszyk:
Chociaż tylko z samolotu, lecz
widziałem Polskę cale tundrę,
tajgę, polskie błota i kozaków
armię bialę, Na ulicach wilki
wyją, ludzie wcnh' s/p nie myją,
szlachta bije s/p szablami i
poddanych szczując psami. Rząd
wciąż gnębi Lodomerię, i gna
Żydów na Syberie, zaś posłowie
2 opozycji musza służi/ć przy
polic/i.

241
PRZEMIANY GOSPODARCZO-SPOł ECZNE

Dyrektor naczelny Pewuki dr Stanisław Wachowiak podczas jej zamknięcia
przypomniał intencje organizatorów, którzy chcieli widzieć w niej jedno wielkie
Surswn corda, dzieło, które stanęło wiarą i ofiarą. "Niech będzie w historii naszej
pięknym dokumentem, że pokolenie nasze przy wszystkich usterkach, jakie mu
wykaże historia, nie było pokoleniem karłów, niegodnych spuścizny przez ojców
przekazanej. Niech będzie bodźcem do szlachetnych porywów, niech będzie po-
żytkiem dla Narodu i Państwa".
Pewuka odegrała też ważną rolę dla stolicy Wielkopolski. Dzięki niej rozwijające
się Targi Poznańskie awansowały do roli oficjalnej wizytówki polskiej gospodarki
oraz przeglądu jej oferty eksportowej, m.in. poprzez organizowanie imprez
towarzyszących, jak Jarmark Wełny, Targi Ogrodnicze, Targi Jęczmienia Browarnego
itp.
Władze państwowe czyniąc z PWK imprezę prestiżowo-propagandową zabiegały o
zgodne współdziałanie z organizacjami samorządu gospodarczego, którego
centralnym ogniwem były izby przemysłowo-handlowe. Chociaż przewidziana w
konstytucji marcowej 1921 r. Naczelna Izba Gospodarcza nigdy nie została
powołana, to jednak działające od połowy XIX w. regionalne izby handlowo-prze-
mysłowe stopniowo umacniały swą pozycję skupiając uwagę na prowadzeniu
ewidencji gospodarczej, wydawaniu opinii o towarach, patentów oraz zaświadczeń
handlowych. W 1927 r. obszar RP podzielony został na dziesięć okręgów, "
których mieściły się siedziby izb regionalnych; były to miasta: Warszawa, Łódź,
Sosnowiec, Lublin, Lwów, Kraków, Poznań, Wilno, Grudziądz i Bydgoszcz.
W miarę umacniania się tendencji etatystycznych, wzmocnionych interwen-
cjonizmem państwowym, izby przemysłowo-handlowe zostały podporządkowane
rządowej polityce gospodarczej. Idea samorządności, która zrazu dominowała w
działalności izb, traciła na znaczeniu. Zjawisko to dało o sobie znać podczas
pierwszego kongresu izb przemysłowo-handlowych, który został zorganizowany w
połowie 1930 r. przy okazji targów we Lwowie. Kolejnym etapem ewolucji roli i
charakteru izb było powstanie w 1934 r. Związku Izb Przemysłowo-Handlowych,
który miał zajmować się sprawami natury ogólnokrajowej, kładąc nacisk na
eliminowanie partykularnych interesów poszczególnych izb. Ich przynależność do
Związku była obowiązkowa, co kłóciło się z pojęciem samorządności.
Ograniczoną efektywność działalności izb uwypuklił kryzys gospodarczy, którego
dno w Polsce, Europie i na świecie przypadło na 1932 r. Niemniej jednak izby
przemysłowo-handlowe w porozumieniu z Ministerstwem Przemysłu i Handlu z
powodzeniem zabiegały o eliminowanie konkurencji polskich eksporterów na
rynkach trzecich oraz pozyskiwanie tzw. rynków pionierskich. Część strat pono-
szonych z tego tytułu przez polskich eksporterów, stosujących zresztą nagminnie
ceny dumpingowe (niższe od kosztów wytwarzania), była na wniosek izb pokry-
wana z budżetu państwa.
W ogólności była to istna kropla w morzu potrzeb, jeśli zważyć, że cechą charak-
terystyczną wielkiego kryzysu światowego ciągnącego się grosso modo od 1929 r.
była nadmierna (aczkolwiek względna) podaż towarów przv niedostatecznej ilości
pieniędzy będących w obiegu. Świat cały został uwikłany w samonapędzającą ię
dezorganizację przypominającą zasadę błędnego koła: producenci nie mogli 'być
towarów po cenie gwarantującej kontynuowanie produkcji; zamykanie fa-

242
RZĄDY AUTORYTARNE


bryk zwiększało bezrobocie i umniejszało dopływ gotówki na zakup towarów,
także pierwszej potrzeby, w tym żywności; pozbawiona gotówki wieś nie mogła
kupić towarów przemysłowych...
Reguła "błędnego koła" widoczna w różnych segmentach gospodarki tak
krajowej, jak i międzynarodowej prowadziła do wzrostu różnych ograniczeń i
sztucznych barier w postaci np. cen dumpingowych czy ceł zaporowych. Masowość
zjawiska pogłębiały trudności państw o przewadze monokulturowego eksportu, do
których należała także Polska. W jej eksporcie dominowały bowiem surowce
(drewno i węgiel) oraz płody rolne (trzoda chlewna, bekon, jaja). Po strome importu
zwracają uwagę takie surowce, jak bawełna czy wełna, chociaż podstawowe
znaczenie miał przywóz maszyn, sprzętu elektrycznego, przetworów przemysłu
chemicznego i środków transportu. Popyt na surowce, mimo różnych prób
ożywienia sprzedaży (np. promowany przez Polskę klub eksporterów zbóż czy też
Liga Mleka zachęcająca do większego spożycia mleka, zwłaszcza przez dzieci), w
latach kryzysu systematycznie malał. Pogłębiało to trudności państw mających
bardzo ograniczone możliwości zdobywania dewiz niezbędnych dla koniecznego
importu oraz obsługi zadłużenia. Trzeba bowiem mieć na uwadze, że mimo rozwoju
gospodarczego aktywność polskiego handlu międzynarodowego była niewielka. W
1928 r. w przeliczeniu na jednego mieszkańca wynosiła ona tylko 193 złote. Lata
kryzysu to generalny regres w zakresie wymiany handlowej, przy czym załamanie
obrotów Polski było szczególnie duże: tylko 59 zł wartości tego handlu przypadało
na jednego mieszkańca w 1936 r. W tym samym czasie obroty handlu rumuńskiego
wynosiły 92 zł, Węgier 164 zł, Czechosłowacji 220 zł, nie mówiąc o Wielkiej
Brytanii 686 złotych. Liczby te mówią więcej o sytuacji gospodarki polskiej niż
wielostronicowe opisy.
Sytuacja polskiej gospodarki w latach kryzysu była dodatkowo trudna przez to,
że proces integracji gospodarczej kraju dopiero nabierał tempa. Skromny był też
rynek wewnętrzny, co wynikało z niewielkiej siły nabywczej ludności, ograniczonych
mocy produkcyjnych opierających się w dużej mierze na przestarzałej technologii
oraz dotkliwego braku kapitału inwestycyjnego. Polska była krajem biednym,
pozbawionym większych rezerw "na czarną godzinę", krajem żyjącym "na styku".
Poza tym lata 1928-1930 pochłonęły posiadane przez przedsiębiorców i rolników
własne rezerwy finansowe, co przy generalnym braku środków inwestycyjnych oraz
nie najlepszych warunkach funkcjonowania systemu kredytowego ciążyło na
produkcji i obrocie. Słabość polskiej gospodarki znajduje potwierdzenie w kursach
polskich pożyczek na giełdach zagranicznych, które kształtowały się na niskim
pułapie tuż obok kursów pożyczek jugosłowiańskich. Przez cały okres
międzywojenny na niskim poziomie utrzymywały się też kursy akcji polskich
przedsiębiorstw przemysłowych.
Wielki kryzys gospodarczy lat 1929-1933 nie przestaje być przedmiotem badań,
dużych kontrowersji i zaskakujących nieraz konstatacji. Oto bowiem im pry-
mitywniejsza gospodarka, bardziej samowystarczalna tym kryzys, bardzo do-
tkliwy w sensie indywidualnym, był mniej odczuwalny w makroskali. To jeden z
powodów, że staczanie się gospodarki polskiej w kryzys było mniej spektakularne niż
np. krach na giełdzie nowojorskiej w październiku 1929 r. Jednak tak jak
symptomy kryzysu pojawiły się w Stanach Zjednoczonych już wiosną tegoż roku,

243
PRZEMIANY GOSPODARCZO-SPOŁECZNE

tak też warszawski "barometr giełdowy" zarejestrował w tym samym czasie po-
ważny spadek obrotów. W 1928 r. wyniósł on 876 min złotych, natomiast w roku
następnym tylko 550 min. Formułowana przez większość autorów teza, że kryzys na
dobre zagościł w Polsce w 1930 r. musi być opatrzona uwagą o pospiesznym
odpływie kapitałów zagranicznych z Polski już w 1929 r. Traktowanie zobowiązań
zagranicznych jako "świętych" przy malejącym dopływie dewiz powodowało
kurczenie się rezerw kruszcowo-walutowych w Banku Polskim. Zapasy złota
zmalały z 701 min zł w 1929 r, do 393 min zł w 1936 r. Był to w dużej mierze skutek
lansowanej przez rząd polityki deflacyjnej polegającej na zmniejszaniu obiegu pie-
niądza, co miało utrzymać w ryzach ceny. Aż do kwietnia 1936 r. rządy sanacyjne
rygorystycznie broniły kursu polskiej waluty opartego na złocie. A że kolejne państwa
odpadały od "złotego bloku", to i dyskusje w tej sprawie nabierały ostrości.
Towarzyszyły im spory oraz generalny brak konsensusu. Dotyczyło to nawet ludzi z
"Lewiatana", jak potocznie nazywano Centralny Związek Polskiego Przemysłu,
Górnictwa, Handlu i Finansów, który w 1932 r. został przekształcony w Centralny
Związek Przemysłu Polskiego. Wszyscy oponenci tej wpływowej grupy nacisku
zarzucali jej, że z zasady ograniczała się ona do pilnowania egoistycznie
traktowanych interesów gospodarczych.
W trakcie trwających kilka lat sporów w sprawie polityki deflacyjnej i obrony
"złotego bloku" padały najróżniejsze, także skrajne propozycje. Były minister skarbu
Gabriel Czechowicz, sławny z powodu finansowania z budżetu państwa kampanii
wyborczej BBWR w 1928 r., głosił wręcz rewolucyjny program: zawieszenie spłaty
długów zagranicznych, ochrona krajowych rezerw złota i dewiz, rezygnacja z
deficytowego eksportu, likwidacja karteli, zniesienie zadłużenia w rolnictwie. W
dyskusji tej ujawniły swą moc spory polityczne. Jeśli prof. Leopold Caro, lider
lwowskiej szkoły ekonomicznej, twierdził, że prowadzenie polityki deflacyjnej
pozbawiło kraj w ciągu trzech lat około 750 min zł, to wzmagała się krytyka rządu
z powodu generalnie fatalnej polityki finansowej państwa. Wskazywano, że blisko
dziesiątą część wszystkich wydatków budżetowych pochłaniała obsługa długów, a
trzecia część wydatków szła na armię, która w większości "przejadała"
przekazywane do jej dyspozycji środki. Generalnie bardzo krytycznie wobec sanacji
usposobione Stronnictwo Narodowe widziało w utrzymywaniu polityki deflacyjnej
obronę interesów ekonomicznych biurokracji państwowej; PPS chciała
umiarkowanej inflacji dla sfinansowania programu inwestycji publicznych; Stron-
nictwo Ludowe akcentowało potrzebę przywrócenia równowagi gospodarczej
poprzez regulację cen na produkty przemysłowe i rolne; plany te popierał również
redaktor naczelny "Gospodarki Narodowej" Czesław Bobrowski, który zachęcał do
rozwoju interwencjonizmu państwowego.
Wspomniany "Lewiatan" utrzymanie stałości waluty traktował jako dogmat
mający zachęcić kapitał zagraniczny do inwestycji w Polsce, ale był zarazem prze-
ciwny ingerencji państwa w życie gospodarcze, domagając się zmniejszenia ciężarów
publicznych oraz uprzywilejowania przedsiębiorstw publicznych. Krytykowany
był rząd, który świadomie popierał nieopłacalny eksport rolniczy głosząc program
"równania frontu do rolnictwa", czyli obniżania cen na artykuły przemysłowe.
Jednak "nożyce cen", czyli relacje między cenami artykułów rolniczych i
przemysłowych, były nazbyt rozwarte. W 1935 r. rolnik musiał sprzedać 2-3 razy

244
RZĄDY AUTORYTARNE

więcej produktów niż w 1928 r., aby zakupie tę samą ilość towarów przemysło-
wych. Średnia cena 100 kg żyta wynosiła w 1928 r. około 41 zł, natomiast w 1935 r.
tylko 12 zł.
Nic lepiej nie oddaje beznadziei kryzysowego "błędnego koła" jak właśnie to, że
spadek dochodów wsi, zwłaszcza najliczniejszych w Polsce drobnych gospodarstw,
ograniczał popyt na artykuły produkowane w mieście, co pogłębiało trudności
przemysłu pozbawionego ważnego rynku zbytu. Wieś oszczędzała na wszystkim, nawet
na zapałkach, które dzielone na czworo głęboko wryły się w potoczną świadomość.
Dobra koniunktura w rolnictwie załamała się już jesienią 1928 r., kiedy wystąpił
duży spadek cen na płody rolne. Długa i ostra zima 1928/29 spowodowała straty,
które widoczne były jeszcze w kolejnych sezonach. Prasę centralną i lokalną zalały
alarmujące artykuły o pogarszających się warunkach życia na wsi. W
"Pałuczaninie Ilustrowanym Kurierze Pałuckim" z 15 lutego 1931 r. można
przeczytać: "W przemyśle źle, w handlu źle, a w rolnictwie w ogóle klapa [...]
zniżka notowań cen pszenicy i żyta, rynek nabiału tendencja zniżkowa, zniżka na
prawie wszystkie gatunki bydła i trzody chlewnej. [...] Otrzymujemy od naszych
czytelników, rolników zamieszkałych na terenie Pałuk, alarmujące listy o
katastrofalnym stanie wsi''.
Tendencja ta utrzymywała się w latach następnych powodując, że w 1935 r.
ceny hurtowe na artykuły rolne wynosiły 44% cen z 1928 r. (ziemiopłodów 35%,
natomiast mięsa i słoniny 41%). Państwowy Instytut Naukowego Gospodarstwa
Wiejskiego w Puławach wyliczył, że dochód brutto z l hektara gruntu w mniej-
szych gospodarstwach rolnych wynoszący w roku gospodarczym 1927-1928 około
515 złotych spadł w roku gospodarczym 1934-1935 do poziomu 202 złotych.
Jednym ze znanych uacji była niska wydajność polskiego ro.
lnictwa, które pod tym względem odstawało nawet od sąsiadów. W latach 1931-
-1935 średni plon pszenicy z l ha wynosił 11,3 q, podczas gdy w Wielkiej Brytanii
zbierano 29 q, w Niemczech 22, a w Czechosłowacji 17 q. Podobna sytuacja pano
wała w zbiorach okopowych: buraka cukrowego zbierano w Polsce 203 q, podczas
gdy w Niemczech i Francji po około 280 q, a w Czechosłowacji 251 q.
W latach ciągnącego się kryzysu poważnie spadło zainteresowanie ziemią. Cena za
hektar w Polsce centralnej wynosząca w 1928 r. ok. 3700 złotych spadła w 1936 r. do
1600 złotych. Stale postępujący proces parcelacji gruntów ziemiańskich, wynoszący w
1928 r. jeszcze 228 tyś. ha, w 1934 r. objął tylko 56 tyś. ha.
Biedniejący rolnicy starali się zagospodarować każdy skrawek ziemi. Był to
główny powód, że w latach 1929-1935 powierzchnia zasiewów wzrosła o milion
hektarów. Mimo faktycznej rezygnacji ze stosowania nawozów sztucznych spo-
wodowało to zwiększenie zbiorów, które w latach 1929-1933 były wyższe od średniej
dla lat 1924-1928 o prawie 6 min ton ziemniaków, ponad milion ton żyta, 450 tyś. ton
pszenicy i 230 tyś. ton jęczmienia. Produkcja zbóż chlebowych wzrosła przeciętnie
o 31 kg na jednego mieszkańca. Jedynym artykułem produkcji rolnej, którego
produkcja uległa wyraźnemu zmniejszeniu, były buraki cukrowe. Kryzys tej branży
był wyjątkowo głęboki, co wyrażało się także produkcją cukru gorszego gatunku
mniej oczyszczonego i mniej słodkiego. Wiele cukrowni ratując się przed
bankructwem podjęło produkcję taniego wina owocowego.

245
PRZEMIANY GOSPODARCZO-SPOŁECZNE



Wieś polska drugie dziesięciolecie niepodległości zapisała na straty. Długo-
trwały kryzys w rolnictwie spowodował ogromne o skali nie znanej żyjącemu
pokoleniu zubożenie mieszkańców wsi. Im dalej na wschód, tym warunki eg-
zystencji były trudniejsze, także z powodu prymitywnych warunków życia co-
dziennego, braku prądu, infrastruktury komunikacyjnej itd. Ogólny poziom kon-
sumpcji ludności wiejskiej wbrew obiegowym sądom, że na wsi z głodu nikt nie
umrze był katastrofalnie niski i kształtował się najniżej w stosunku do po-
zostałych warstw i klas w Polsce. Jeśli piszemy, że dochód narodowy w latach
1926-1935 obniżył się o więcej niż połowę (z 26 mld zł do 12,5 mld), to równocześnie
fakt ten trzeba połączyć z przypomnieniem, ze blisko dwie trzecie ludności kraju
mieszkało na wsi lub było z nią egzystencjalnie związanych.
Kryzys gospodarczy polskiej wsi we wspomnieniach Wincentego Witosa: "Nędza
wsi przechodzi wszelkie granice. Przednówek rozpoczął się jeszcze w miesiącach zi-
mowych. Ludzie oszczędzają soli, gotują kartofle kilkakrotnie w tej samej osolonej
wodzie. Na zgromadzeniach, jarmarkach, odpustach widać przeważnie ludzi zabie-
dzonych, obdartych, noszących na sobie stare, podarte łachmany. Że są to gospodarze
posiadający grunta i że niedawno wyglądali inaczej, o tym nie ma co mówić. Każdy
myśli z przerażeniem, co będzie, gdy te łachmany spadną z grzbietu. Przy najwięk-
szym wysiłku i znanej chłopskiej oszczędności i pracowitości, nie tylko nie można
końca z końcem związać, ale po prostu nie można wyżyć. Chłopi zapomnieli, jak
wygląda szklanka piwa lub kieliszek wódki. Wielu przestało palić lub się zatruwa
najgorszym gatunkiem tytoniu. Nie mogą kupić cukru, szukają i znajdują sacharynę.
Przestano sprowadzać lekarzy do chorych i kupować lekarstwa, spuszczając się na
opatrzność boską. Coraz mniej posyłają dzieci do szkoły, książka i gazeta staje się
unikatem na wsi. Egzekutorzy chodzą po wsi codziennie, starają się przy pomocy
mianowanych komisarzy i policji ściągać zaległe podatki i wysokie, zwykle bezmyślnie
nakładane kary. Bardzo często zabierają poduszkę spod głowy lub ostatnią krowę.
Nierzadko też rozgoryczeni chłopi przepędzają egzekutorów ze wsi".
Tradycyjnie duży przyrost naturalny charakteryzujący społeczność wiejską
spowodował, że przez 20 lat okresu międzywojennego liczba ludności zamiesz-
kującej wieś wzrosła z 14,5 min do 17,5 min. Przyrost ten był tak wyraźny także i
dlatego, że zwłaszcza po 1929 r. zahamowana została emigracja do miast.
Wzmogło to nacisk na rozdrobnienie gospodarstw oraz powiększało liczbę zbęd-
nych rąk do pracy. Najbiedniejszą i najniższą grupę w hierarchii wiejskiej stanowili
robotnicy rolni. Chociaż ich poziom konsumpcji najczęściej nie różnił się od
gospodarzy mających 2-3 morgi, to jednak pełna zależność od pracodawcy bę-
dącego także w stanie kryzysu powodowała, że to właśnie oni zajmowali naj-
niższy szczebel wiejskiej drabiny.
Robotnicy rolni liczyli około 3 min i była to liczba stabilna, co w związku z
przyrostem liczby mieszkańców wsi oznaczało procentowy spadek tej kategorii
wśród ogółu społeczeństwa wiejskiego. Do robotników rolnych należeli wyrobnicy
(chałupnicy, komornicy), stali robotnicy w folwarkach oraz parobcy, czyli służba u
bogatych chłopów. Przejawem uwstecznienia struktury społecznej w obrębie
robotników rolnych było stopniowe powiększanie się liczby wyrobników, a zmniej-
szanie dwóch pozostałych grup. Przeludnienie wsi powodowało łatwość zatrud-

246
RZĄDY AUTORYTARNE


niania pracowników sezonowych i ograniczenie do minimum służby stałej. Dla
pozbawionych awansu społecznego robotników rolnych szczytem marzeń było
zajęcie całoroczne; w ich środowisku był to przejaw stabilizacji.
Regres lub stagnacja dochodów wiejskich spowodowały zastój w procesie prze-
obrażeń kulturowych, na które składają się różne elementy od budowy domów
mieszkalnych uwzględniających potrzeby nowoczesnej higieny i wygody, poprzez
unowocześnienie gospodarzenia, do czytelnictwa prasy i uczestnictwa w życiu
publicznym. Konsekwencje tego były różnorakie, ujawniające się także w spadku
tradycyjnej aktywności mieszkańców wsi. Częściowo objęło to bardzo zasłużony
dla modernizacji wsi ZMW "Wici", który jednak pozostał istną kuźnicą kadr ruchu
ludowego.
Wybuchające raz po raz protesty mieszkańców wsi (dramatyczne były zwłaszcza
starcia wywołane postępowaniami egzekucyjnymi) dowodziły, że niezadowolenie
tego środowiska miało nie tylko ekonomiczne podłoże. Takie fakty, jak
wymuszona emigracja Witosa, usuwanie ludowców jako niepokornych z organów
samorządowych, antychłopska ordynacja wyborcza z 1935 r. utwierdzały
mieszkańców wsi w przekonaniu, że są traktowani jak obywatele pośledniejszej
kategorii.
Rolniczy charakter gospodarki polskiej uwypuklają liczby będące pokłosiem
spisu powszechnego przeprowadzonego w 1931 r. Wynika z nich, że niemal 80%
globalnej wartości produkcji pochodziło z rolnictwa. Na około 15 min ludności
czynnej zawodowo 4,5 min było pracodawców i wykonujących wolne zawody, 4,2
min robotników (po około półtora miliona w przemyśle i rolnictwie, reszta w
usługach i transporcie), 664 tyś. urzędników oraz 5,2 min niepłatnych pracowników
członków rodzin. W tej ostatniej grupie dominowały osoby pracujące w rolnictwie
oraz w kilku procentach w handlu. Ich zatrudnienie w ogromnej liczbie
przypadków nie miało ekonomicznego uzasadnienia i wynikało z trudności na rynku
pracy. Zjawisko tzw. ludzi zbędnych, a więc bezrobotnych na wsi było tym bardziej
dotkliwe, że znalezienie jakiegokolwiek zajęcia było w tym środowisku trudniejsze niż
w mieście. Do wsi nie docierał w zasadzie system zasiłków dla bezrobotnych,
przyznawanych zresztą tylko na 14 (później 13) tygodni, | ale tylko tym osobom,
które wcześniej przepracowały 20 (później 26) tygodni w roku. Przy takich
obostrzeniach jedynie połowa (w 1933 r. nawet co siódmy) j zarejestrowanych
bezrobotnych mogła korzystać z zasiłków, z natury rzeczy wy- ii starczających na
egzystencję na bardzo niskim poziomie.
Bezrobocie, będące zawsze na równi problemem społeczno-gospodarczym co li i
politycznym, było przedmiotem ostrych bojów między władzą i opozycją. Rząd j
wychwalał każdą inicjatywę w tym względzie, natomiast opozycja wykazywała:1 ich
pozorowany, zawsze niezadowalający zakres. Potrojenie zatrudnienia w r mach
robót publicznych w latach 1933-1935 (z 28 tyś. do 98 tyś.) to nie wątpliwy | postęp,
ale zarazem powód do krytyki zwłaszcza ze strony oczekujących na pracę,; których
było kilkaset tysięcy. Mówi się w tym wypadku tylko o liczbie bezrobotnych
zarejestrowanych, których w końcu 1931 r. było około 600 tyś.; podobnie1 było w
końcu 1938 r., co sugeruje, że była to wielkość właściwa dla sezonu zimowego,
charakteryzującego się dopływem do bezrobotnych pracowników sezonowych.

247
PRZEMIANY GOSPODARCZO-SPOŁECZNK



Ze szczegółowego spisu powszechnego przeprowadzonego w 1931 r. wynika, że
bezrobotnych było wówczas prawie 750 tyś. Najpoważniejszą grupę stanowili wśród
nich byli robotnicy; około 12% było pracowników umysłowych. Procentowy udział
tych ostatnich wśród bezrobotnych nie ulegał zmianie także w fazie wychodzenia z
recesji. W 1935 r. na około 400 tyś. zarejestrowanych bezrobotnych nadal najwięcej,
bo aż 223 tyś. było robotników niewykwalifikowanych. Jednak 37 tyś. bezrobotnych
wśród pracowników umysłowych podnosiło do blisko 17% ich procentowy udział w
tej grupie. Spośród innych grup zawodowych zwraca uwagę ok. 25 tyś. bezrobotnych
górników, metalowców, włókniarzy i robotników budowlanych. Z reguły jedną
czwartą wśród zarejestrowanych bezrobotnych stanowiły kobiety. Statystyki nie
ujmowały dużej grupy pracowników, zwłaszcza robotników pracujących przez
dwa, trzy lub cztery dni w tygodniu nazywanych półrobotnikami, a zwłaszcza
potężnej 5-milionowej grupy osób zaliczanych do ludzi zbędnych na wsi.
Wspomniano wcześniej, że lata kryzysu przyhamowały powolny, niemniej jednak
obserwowany przez lata przepływ ludzi ze wsi do miast. Był to jeden z powodów, że
w całym okresie międzywojennym odsetek mieszkańców miast zwiększył się tylko
z 24 do 30. Towarzysząca temu procesowi proletaryzacja zawierała elementy
korzystne z punktu widzenia rozwoju gospodarczo-społecznego i cywilizacyjnego.
Dla dużej części wychodźców ze wsi miasto oferowało nowe możliwości, co
uzasadnia stwierdzenie, że robotnik robotnikowi nie jest równy, a los robotnika
rolnego i robotnika dużej fabryki to nie to samo. Wprawdzie 70% rodzin robotników
miejskich żyło w lokalach o jednej izbie lub pokoju z kuchnią, to jednak życie w
mieście oferowało bardziej rozbudowaną ofertę przetrwania, a nawet rozwoju.
Dotyczyło to takich elementów, jak kształcenie zawodowe, organizowane nie tylko
przez władze państwowe i samorządowe, ale także przez stowarzyszenia społeczne i
polityczne, które różnie motywowane zabiegały o sympatyków. Formy tych
zabiegów były bardzo różne od charytatywnej pomocy dla skrajnie ubogich a
wielodzietnych rodzin po sprowadzanie przez animatorów lokalnej kultury
zawodowych teatrów.
Trudną do pominięcia rolę edukacyjno-kulturową odgrywał amatorski ruch
teatralny, silny zarówno w środowisku miejskim, jak i na wsi, gdzie był on domeną
szkoły, Kościoła, a w latach trzydziestych ZMW "Wici". Aktorzy-amatorzy
wywodzili się z różnych grup społecznych i wiekowych od dzieci z ochronek po
organizacje kombatanckie. Stosunkowo często przedstawienia przygotowywały:
Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół", Towarzystwo Urzędników, Bractwo Kurkowe,
Związek Strzelecki, chóry kościelne, Towarzystwo Powstańców i Wojaków, Związek
Inwalidów Wojennych RP, Towarzystwo Czytelni Ludowych, harcerze, kółka
rolnicze i młodzież "wiciowa". Odnotowania wymagają zwłaszcza organizacje
działające pod patronatem Kościoła Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej
i Żeńskiej, Stowarzyszenie Pań Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, Katolickie
Towarzystwo Robotników Polskich. Często powtarzanymi sztukami były komedie
(zwłaszcza Aleksandra Fredry), dramaty historyczne oraz inscenizacje o tematyce
religijnej.
Ogromnie ważną rolę kulturotwórczą, zrazu wyłącznie w miastach, spełniło
kino, które w 1928 r. wysunęło się na pierwsze miejsce w statystyce widowisk

248
RZĄDY AUTORYTARNE

organizowanych u "j-^/wiatowej" Polsce. Zdystansowało ono pod względem liczby
widzów takie formy życia społeczno-kulturalnego, jak widowiska teatralne i
muzyczne oraz występy iluzjonistów i zapaśników. Ludzie szeroko rozumianej
kultury znaleźli się w trudnym położeniu, gdyż ubożejące społeczeństwo najłatwiej i
najwcześniej rezygnuje z wydatków związanych z ich działalnością. Silnie ugodzeni
też zostali ludzie, którzy zaspokajali potrzeby wyższego rzędu świat sztuki, pisarze,
dziennikarze, co przekładało się na kryzys instytucji z nimi związanych.
Kryzys przyczynił się też do prymitywizacji handlu. Miejsce upadających sklepów
zajęły kramy oraz obwoźni handlarze. Nasileniu uległy też różne patologie
społeczne, które zwłaszcza dotknęły pozbawioną perspektyw młodzież. Z akt
Wojewódzkiego Zakładu Wychowawczego w Szubinie wynika, że 80-90% prze-
bywających tam młodocianych przestępców (do 18 lat) zostało skazanych za kra-
dzieże, wyłudzenia, przywłaszczenia lub sprzeniewierzenia mienia znalezionego.
Powszechne wołanie pedagogów o maksymalne ułatwienia w dostępie młodzieży
do oświaty szkolnej i pozaszkolnej nie znajdowało należytego rezonansu władz,
tłumaczących się brakiem niezbędnych na ten cel środków. W sumie więc ani
postulat oświatowy, ani wiele innych sugestii zakładających aktywizację władz w
obliczu kryzysu nie zostało uwzględnionych.
Skutkiem trwających sporów, tak o podłożu politycznym jak i gospodarczym,
było odsunięcie w sierpniu 1930 r. Eugeniusza Kwiatkowskiego od wpływu
na gospodarkę państwa poprzez odwołanie go ze stanowiska ministra przemy
słu i handlu. Wyjechał do Mościc powstającego od 1927 r. osiedla pod Tarno
wem gdzie trwała budowa fabryki związków azotowych. Praca jako dyrekto
ra tej fabryki jeszcze silniej związała go z prezydentem Mościckim, dla którego
Mościce były oczkiem w głowie, powodem do osobistej dum v oraz zawodowej
jako chemika satysfakcji. Uruchomienie tej fabryki niu 1930 r., trwa
jąca przez cały czas rozbudowa Gdyni oraz prace nad usprawnieniem komuni
kacji kolejowej między najważniejszymi miastami (w tym elektryfikacja war
szawskiego węzła kolejowego) to jaśniejsze punkty na gospodarczej mapie
Polski lat kryzysu.
Kolejne rządy, których w latach 1929-1933 było aż siedem, nie dowiodły wzmo-
żonej troski o stan gospodarczy państwa. Przez dwa lata rzecz całą nazywano
zaburzeniami koniunktury lub przejściowymi trudnościami, co wywoływało irytację
wszystkich wrogów sanacyjnego rządzenia. Kpili oni z premiera, który na
informację o "szalejącym kryzysie" miał wydać rozkaz "aresztowania Kryzysa".
Dopiero w 1933 r. pojawił się rządowy program walki z kryzysem, który obejmował
najogólniej rzecz biorąc wzrost interwencjonizmu państwowego wyrażający się
utworzeniem specjalnych funduszy przeznaczonych na potrzeby rolnictwa, walkę
z bezrobociem oraz inwestycje. Inicjatywy te, jakkolwiek ograniczone przez skromne
środki przeznaczone na ich realizację, obejmowały najważniejsze sfery życia
społeczno-gospodarczego od rozwoju robót publicznych i akcji kredytowo-
bankowej po bardzo ważne dla wsi (zwłaszcza w Polsce zachodniej i centralnej)
oddłużenie rolnictwa oraz tworzenie ogródków działkowych, otwierających miraże
dla bezrobotnych i biednych.
Najdalej idącym przejawem walki rządu z negatywnymi skutkami kryzysu w
przemyśle była tzw. ustawa antykartelowa, ogłoszona 28 marca 1933 r. Upo-

249
PRZEMIANY GOSPODARCZO-SPOŁECZNE


ważniała ona ministra przemysłu i handlu do rozwiązywania tych karteli, które
zagrażały "dobru publicznemu". Posunięcie to, bardzo dobrze przyjęte przez ludzi
zaangażowanych w rzemiośle, średnim i drobnym przemyśle oraz producentów
rolnych, okazało się instrumentem o niewielkim znaczeniu makroekonomicznym.
Minister, z różnych zresztą względów, sięgał do ustawy dość rzadko. Największe
echo wywołało rozwiązanie się we wrześniu 1933 r. kartelu cementowego. Łącznie w
latach 1933-1935 rozwiązano 44 umowy kartelowe. Stanowiło to niespełna 1%
ogólnej liczby karteli istniejących w 1934 r. Tak więc gospodarcza efektywność
ustawy antykartelowej, notabene idącej na przekór tendencjom do maksymalizacji
zysku, okazała się niska. Spełniła ona jednak ważną funkcję społeczną, pokazując,
że rząd potrafi podejmować kroki w obronie konkurującej większości przed
zorganizowaną mniejszością.
Wielki kryzys, charakteryzujący się m. in. odpływem kapitału zagranicznego,
stworzył dogodniejsze warunki dla kapitału rodzinnego. Jego siła była jednak
bardzo ograniczona. Burżuazja polska okresu międzywojennego to grupa około
100 tyś. ludzi zawodowo czynnych (wraz z rodzinami 300-400 tyś.). Do wielkiej
burżuazji, według szacunku Zbigniewa Landaua, można zaliczyć kilkaset osób; do
oligarchii finansowej zaś około stu. Siłę społeczno-gospodarczą tej grupy
pomniejszał jej skład narodowościowy, który charakteryzował się bardzo dużym
udziałem Żydów lub osób pochodzenia żydowskiego. Polacy stanowili połowę tej
grupy, Niemcy parę procent, fm większa była niepewność co do losów Polski,
tym poważniejszą rolę spełniał kapitał o charakterze spekulacyjnym.
W Polsce międzywojennej widoczną rolę gospodarczą spełniał kapitał pań-
stwowy obsługiwany przez wysoko uposażonych technokratów związanych z
władzą, którzy nierzadko traktowali powierzony im majątek jak własny, ale nie
obciążony ryzykiem. W ogólności grupę tę nie cechowało dążenie do maksymalizacji
zysków, co niezmiennie jest najważniejszym stymulatorem rozwoju. Stosunkowo
niewielki też udział w polskim rynku kapitałowo-przemysłowym mieli ziemianie,
chociaż należeli oni do grupy ludzi zamożnych, niejednokrotnie elity majątkowej
kraju. Stopniowe kurczenie się wielkiej własności, na skutek uwłaszczenia, a
następnie parcelacji (z tego powodu areał ziemian w latach 1919-1939 zmniejszył
się o 20%), nieodpowiedniego gospodarowania czy wysokich kosztów konsumpcji
pogłębiało w tej grupie psychozę zagrożenia i kryzysu.
Dno kryzysu przypadło w Polsce na lata 1932-1933. Do tego czasu wskaźnik
produkcji przemysłowej zmniejszał się o 12 punktów rocznie, w 1932 r. nawet o 14
punktów w stosunku do roku poprzedniego. Od 1933 r. w przemyśle i od 1935 r. w
rolnictwie wystąpiły elementy poprawy koniunktury, aczkolwiek osiągnięcie
wskaźników z 1928 r. okazało się w wielu dziedzinach trudne lub nawet do
końca okresu międzywojennego niewykonalne. Stwierdzenie to ma tym większą
wymowę, że wzrosła wydajność pracy, a więc mniejsza liczba pracowników
realizowała rosnące zadania. Wskaźnik wydajności pracy w latach 1928-1935 (przyj-
mując 1928 za 100) wzrósł o 24 punkty; najwięcej w przemyśle włókienniczym (o
41 punktów) i górnictwie (o 38 punktów).
Za szczególnie ważny i długotrwały skutek kryzysu należy uznać wzrost,
zwłaszcza w przemyśle, etatyzmu i interwencjonizmu państwowego.

250
RZĄDY AUTORYTARNE



Mniejszości narodowe barometrem ewolucji politycznej

Próby precyzyjnego odwzorowania struktury społeczeństwa Polski między-
wojennej zawsze wywoływały kontrowersje. Są one o tyle zasadne, że nie wszystkie
elementy tej struktury można obliczyć i zmierzyć, a zatem wyrazić w kategoriach
ilościowych. W grę wchodzą także subiektywne odczucia aktorów zdarzeń oraz
części autorów, których subiektywizm ma nieskończenie liczne motywy.
Wielokroć ogromnej siły dowiodły determinanty narodowościowe oraz nie mniej
kategoryczne względy religijne, które sugerowały lub wręcz nakazywały niechętny
lub wrogi stosunek do "obcych" czy "innych".
Ewolucja tych postaw w obrębie kształtującego się społeczeństwa polskiego w
okresie międzywojennym nie jest łatwa do wymierzenia. Znikome bowiem efekty dała
zarówno polityka nastawiona na brutalną i frontalną polonizację, jak również wysiłki
mające na widoku pozyskanie mniejszości do współpracy z nadzieją na stworzenie
w perspektywie polsko-ukraińsko-białorusko-litewskiej federacji. Zamysł ten
stawał się coraz bardziej zdezaktualizowaną mrzonką. Warunkiem realizacji
federalizmu były bowiem niepodległe państwa odgradzające Polskę od Rosji, co nie
znajdowało wśród polityków polskich nazbyt licznych i możnych zwolenników. W
powszechnej świadomości czego dobrym odbiciem są wspomnienia, poezja, proza,
malarstwo dworek kresowy bywał stylizowany na ostoję polskości, katolicyzmu,
symbol bezpieczeństwa i skarbiec tradycyjnych wartości.
Budowane na tych przesłankach zręby federalizmu nie mogły znaleźć wśród
kresowej ludności niepolskiej godnego uwagi zainteresowania. Dotyczyło to
zwłaszcza tych obszarów, na których zamieszkiwała ona w zwartych grupach na-
rodowościowych, dominując nad innymi, zwłaszcza Polakami oraz bardzo licz-
nymi tam Żydami.
Ukraińcy jako najliczniejsza mniejszość narodowa, szacowana w 1931 r. na 15--
16% ogółu mieszkańców Polski, dominowali w dwóch województwach: stanisła-
wowskim, gdzie było ich 72%, oraz wołyńskim, gdzie stanowili 68% ogółu miesz-
kańców. W innych województwach, jak tarnopolskie, gdzie Ukraińców było 45%,
oraz lwowskie z 34%, czy też poleskie i nowogródzkie, gdzie z kolei mieszkało
ponad 40% Białorusinów, ludność narodowości polskiej wyraźnie ustępowała
połączonym siłom mniejszości.
Ogromna większość spośród około 3 min Żydów zamieszkujących Polskę w
1931 r. (co stanowiło 9-10 % ogółu mieszkańców) tradycyjnie skupiała się na
ziemiach byłego Królestwa oraz Kresach, nadając wielu tamtejszym miastom i
miasteczkom specyficzny charakter. Wiązało się to głównie z tym, że przeważająca
część ludności żydowskiej kultywowała własną, odrębną od polskiej religię, mowę,
kulturę, obyczaje. Żydzi i Polacy, ale także Żydzi i inne grupy narodowościowe
zamieszkiwały tę samą ziemię, ale żyli obok siebie.
Źródła tej sytuacji były wielorakie, a konsekwencje ogromne. Noblista Isaac
Bashevis Singer napisał, że Żydzi i Polacy przez prawie osiem wieków "współby-

251
MNIEJSZOŚCI NARODOWE BAROMETREM EWOLUCJI POLITYCZNEJ

towania przeżyli w całkowitej duchowej obcości. Rzadko kiedy Żyd uznał za ko-
nieczne nauczyć się gruntownie polszczyzny, rzadko też zainteresował się polską
historią czy polityką (...) Polski znaczył dla nich tyle co chiński. Ja sam urodziłem się
w rodzinie z dziada pradziada mieszkającej w tym kraju, ale mój ojciec znał po
polsku zaledwie dwa słowa i nawet by mu nie przemknęło przez myśl, że jest w
tym coś dziwnego". Także on sam, opuszczając Polskę w 1935 r. jako znany w
środowisku żydowskim autor powieści (Szatan iv Gorajn), dziesiątek nowel,
szkiców, krótkich opowiadań, nie posiadał podstawowej znajomości języka pol-
skiego. Wzmiankuje o tym we wspomnieniach jako o rzeczy normalnej, jakby oczy-
wistej, że można się urodzić, kształcie, tworzyć i żyd przez trzydzieści lat w kraju
bez potrzeby poznania języka większości jego obywateli.
W podobnej sytuacji byli też inni Żydzi, którzy mieszkali w Warszawie: tylko
5,7% spośród nich podczas spisu powszechnego w 1931 r. podało język polski jako
ojczysty. Z drugiej strony wśród Żydów zamieszkujących ziemie polskie były osoby,
które dowiodły niedoścignionego mistrzostwa w polszczyźnie, jak np. Julian
Tuwim, Leopold Staff czy Antoni Słonimski. Między tymi skrajnymi przykładami
wypreparowanymi tylko w oparciu o kryterium językowe znajdują się nieskoń-
czenie liczne sytuacje odwzorowujące indywidualny los człowieczy.
Problemy związane z sytuacją ludności żydowskiej zamieszkującej Polskę należą
na tle i tak bardzo kontrowersyjnych spraw mniejszościowych do szczególnie
drażliwych. Upływ czasu, obejmujący takie skrajności jak faszystowską
eksterminację z jednej strony oraz powstanie państwa Izrael z drugiej, nie zdjął z
polskiej (ani powszechnej) wokandy tego problemu. Jego różnie uzasadniana
żywotność, nie mająca w skali dziejowej precedensu, zaowocowała olbrzymią li-
teraturą naukową i publicystyczną, prezentującą wszelkie możliwe postawy me-
todologiczne i emocjonalne. Duża część poważnej literatury historycznej, repre-
zentowana zarówno przez autorów krajowych, jak zwłaszcza zagranicznych,
wychodzi z założenia lub dochodzi do konkluzji, że międzywojenna Polska była w
ogólności krajem antysemickim.
Przeciwnicy takiej tezy czy konkluzji podkreślają, że chociaż międzynarodowy
system ochrony mniejszości powstał przy decydującym udziale antypolsko
nastawionego lobby żydowskiego, to jednak z ziem polskich w okresie między-
wojennym nie trafiła do Genewy żadna żydowska skarga na rząd polski z tytułu
przekroczenia zobowiązań mniejszościowych. Także w tym wypadku fetyszyzo-
wanie stanowiska jednej grupy i lekceważenie pozostałych nie przybliża do po-
znania i zrozumienia wzajemnych relacji między większością polską (w skali całego
kraju to 66% dla jednych "aż", dla drugich "tylko") i mniejszościami, wśród
których najgłośniej w Europie rezonowały kwestie związane z mniejszością nie-
miecką i żydowską. Okresowe taktyczne, jak już wiemy uspokojenie na linii
stosunków polsko-niemieckich ("linię 26 stycznia" rozwijała bardzo rozreklamo-
wana deklaracja mniejszościowa przyjęta przez oba rządy w 1937 r.) uwypukla
ścisły związek między polityką rządów a formami aktywności mniejszości nie-
mieckiej zamieszkującej Polskę oraz inne kraje europejskie.
Konstatacja ta, tak jaskrawo zaznaczona, w miarę narastania napięcia między-
narodowego oraz marszu w kierunku wojny stanowi koronny argument dla zwo-
lenników tezy o wyjątkowej podatności i przydatności zagadnienia mniejszościo-

252
RZĄDY AUTORYTARNE

wego dla egoistycznej polityki państw zainteresowanych destabilizacją istniejącego
układu geopolitycznego. Hitleryzm, który tak dramatycznie splótł losy Niemców i
Żydów, przyczynił się do uwypuklenia fatalnej sytuacji mniejszości pozbawionej
oparcia we własnym państwie narodowym. Szykanowani, tępieni i mordowani
przez hitlerowców Żydzi znajdowali jedynie platoniczne protesty
cywilizowanego świata, skorego w skrajnych wypadkach do sięgania po
korzyści własne. Dotyczyło to zwłaszcza europejskiej prawicy, o różnych zresztą
odcieniach, stale mającej na podorędziu tezę o zagrożonych interesach narodo-
wych przez obcych, najczęściej Żydów.
Program wyeliminowania "chałaciarzy" z życia gospodarczego oraz społeczno-
politycznego znajdował żywy rezonans zwłaszcza wśród ludności z ogromnym
trudem wiążącej "koniec z końcem" i skorej do akceptacji prostych, populistycznych
rozwiązań. Wzmożoną popularnością cieszyło się hasło "odżydzenia", odwołujące
się do deklaracji Bałfoura z 1917 r., która wskazywała Palestynę jako narodowe
żydowskie ognisko. Jednak krwawe zamieszki towarzyszące osadnictwu
żydowskiemu na Ziemi Palestyńskiej bardzo komplikowały działalność lobby
żydowskiego, niestrudzenie apelującego o specjalną życzliwość brytyjskiego
mandatariusza. Akcja ta objęła także władze polskie, zwłaszcza po tym jak wzmógł
się napływ Żydów z Niemiec opanowanych antyżydowską histerią. Rząd polski
stojąc na gruncie popierania emigracji Żydów znalazł się w trudnej sytuacji nie tylko
z powodu niezadowolenia świata arabskiego, mającego zresztą ograniczone wpływy,
ale także dużego rozbicia wśród samych Żydów. Szczególnie brzemienna była
rywalizacja między syjonistami a ortodoksami przekładająca się na problem
panowania nad żydowską gminą wyznaniową. Syjoniści starali się nadać gminie
charakter narodowy, natomiast ortodoksi akcentowali czysto religijny charakter
gmin. Rząd poparł ortodoksów wydając 14 października 1927 r. i 6 marca 1928 r.
rozporządzenia prezydenta, które ujednolicały prawne podstawy gmin podległych
nadzorowi starosty. Wybory w gminach obejmowały wszystkich Żydów i były
przeprowadzane w sposób tajny, proporcjonalny, bezpośredni i równy.
Ograniczenie kompetencji gmin do czynności typowo religijnych było kryty
kowane przez Żydów-syjonistów m. in. z powodu tego, że miało to zły wpływ na
prowadzoną w Polsce akcję rekrutacyjną na potrzeby Erec Israel. Niezadowoleni
byli także ortodoksi, którzy zarzucali rządowi, że wspieranie emigracji to akceptacja
argumentacji polskiej prawicy, wedle której warunkiem uzdrowienia Polski miało
być jej "odżydzenie". To przekonanie niemałej części Żydów dobrze oddają słowa
posła Jakuba Lejb Mincberga, który w Sejmie 4 kadencji (stenogram 30/61) mówił,
że wieki pełnego trudu i mozołu życia żydostwa w Polsce, to nie jest "chwilowy pobyt
w hotelu, by można było spakować manatki i udać się z przymusu czy z rozkazu do
innego kraju, gdyby to nawet miała być Palestyna. Nie opuścimy naszych
siedzib, zmuszeni jawnym czy tajnym terrorem, bo mamy nadzieję, że tak samo
jak żydostwo wytrzymało ciśnienie dwóch tysięcy lat diaspory, tak samo przetrzyma
obecną dobę hitleryzmu czy faszyzmu. Jesteśmy lojalnymi obywatelami Polski i
chcemy nadal nimi być".
W sumie przez cały okres międzywojenny wyemigrowało z Polski około 400
tyś. Żydów, ale tylko 111 tyś. do Palestyny. W stosunku do trzech milionów Żydów
w Polsce było to niewiele, mniej niż 4%.

253
MNIEJSZOŚCI NARODOWE BAROMETREM EWOLUCJI POLITYCZNEJ


Marginalną, acz zasługującą na odnotowanie pomoc okazywały zwolennikom
emigracji polskie władze wojskowe, czego doświadczył Związek Syjonistów-Re-
wizjonistów z Włodzimierzem Żabotyńskim na czele. Mimo krzyżujących się w
Palestynie interesów brytyjsko-arabsko-żydowskich, zdecydowano się na orga-
nizacyjne i finansowe wspieranie konspiracyjnie tworzonych na ziemiach polskich
oddziałów zbrojnych zakładających walkę z Arabami i Brytyjczykami (tzw. Armia
"Hagana").
Ponad głośne, ciągnące się przez wiele lat spory w sprawie emigracji Żydów do
Palestyny traktowanej przez cały ruch syjonistyczny jako fundament dla
samodzielnego państwa wybijała się ich walka o zagwarantowanie Żydom w
Polsce autonomii personalno-kulturalnej. Postulat ten wkomponowany w równe dla
wszystkich prawa obywatelskie można uznać: za ponadczasowe dążenie
wszystkich mniejszości. Wszystkie one skore były do artykułowania swych żądań
oraz krytyki władzy za niesprawiedliwe lub złe traktowanie, różnie tylko rozkładały
akcenty tej krytyki. Były np. zgodne w krytyce sanacji ograniczającej reprezentację
mniejszości narodowych w parlamencie. Podkreślały, że w państwie o 33-
procentowej mniejszości w l i 2 kadencji (tj. po wyborach w latach 1922 i 1928)
mniejszości miały w sejmie 20-procentową reprezentację, natomiast od "wyborów
brzeskich" z 1930 r. procent spadł poniżej dziesięciu, co potwierdził skład Izby
"mianowańców" w 1935 r. Dotyczyło to nawet oceny polityki realizowanej przez
Piłsudskiego, raczej pozytywnie odbieranej przez Niemców i Żydów, ale bardzo
źle przez mniejszości słowiańskie. Na cały system rządów sanacji na Kresach
rzutowało rozwijane tam osadnictwo wojskowe oraz pamięć o pacyfikacji
Małopolski Wschodniej w 1930 r.
Podkreślić trzeba, że metody "twardej ręki" zawsze miały spory zastęp zwolen-
ników, zwłaszcza wśród ludzi umundurowanych, gdzie skłonność do rozwiązań
radykalnych i prostych jest większa niż wśród cywilów. Odnieść to zwłaszcza trzeba
do Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdzie rzecznikiem twardego kursu, w
obliczu rosnącego antagonizmu polsko-ukraińskiego, był gen. Janusz Julian Głu-
chowski, pierwszy wiceminister w latach 1935-1939. Program ten znajdował wsparcie
wśród osób rozpamiętujących zabójstwo Hołówki, a zwłaszcza ministra spraw
wewnętrznych Bronisława Pierackiego, zamordowanego 15 czerwca 1934 r. w
Warszawie. Wrażenie wywołane przez ten zamach było tym silniejsze, że Pieracki
będąc ministrem od 1931 r. zabiegał o osłabienie napięcia na tle stosunków naro-
dowościowych, współdziałając z wojewodą wołyńskim Henrykiem Józewskim, który
starał się pozyskiwać Ukraińców roztaczając przed nimi perspektywę stworzenia
samodzielnej Ukrainy państwa zorientowanego propolsko i antyradziecko.
Spośród kilku rywalizujących ze sobą i zwalczających się organizacji ukraiń-
skich wojewoda Józewski z powodzeniem tamował działalność najbardziej rady-
kalnej, powstałej w 1927 r. Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, wsławionej
bezkompromisową walką o powstanie "samostijnej Ukrainy". Akcje sabotażowe i
terrorystyczne OUN były wymierzone zarówno przeciwko przedstawicielom
państw-gnębicieli, tj. Polski i ZSRR, ale także przeciwko współbraciom lojalnym
wobec tych państw.
Śmierć ministra Pierackiego nie tylko podcięła skrzydła realizowanego "eks-
perymentu wołyńskiego", ale także zaważyła na działalności powołanego przez

254
RZĄDY AUTORYTARNE



niego na krótko przed śmiercią rządowego Komitetu Narodowościowego (od roku
następnego: Komitet do Spraw Narodowościowych), lansującego tezę, że lepsze i
trwalsze efekty przyniesie polityka liberalna, zapewniająca mniejszościom swo-
bodny rozwój ich instytucji społeczno-kulturalnych niż polityka przymusowej
polonizacji. Tak sformułowany testament ministra Pierackiego, zbliżającego się w
czas śmierci do 40 lat, starał się upowszechnić Stanisław Paprocki, kierujący
wspomnianym komitetem, mającym ogromne zasługi w rozwoju interdyscypli-
narnych badań nad problematyką mniejszościową.
Terrorystyczny akt nacjonalisty ukraińskiego wymierzony w ministra Pierac-
kiego stał się znakomitym orężem dla rozwoju tezy o niepowodzeniu polityki
ugody, zakładającej postępującą akceptację przez Ukraińców polskiego panowania.
Fiasko takiego mniemania ujawnia np. dynamiczny rozwój ukraińskiego ruchu
spółdzielczego. Liczba spółdzielni w okresie międzywojennym wzrosła sied-
miokrotnie. Wiązało się to po części z przyrostem liczby ludzi wykształconych,
zaliczanych do inteligencji. Szczególną rolę w tej grupie odgrywali duchowni grec-
kokatoliccy i nauczyciele. Natomiast wolne zawody (lekarze, adwokaci) były słabo w
ruchu spółdzielczym reprezentowane. Istotne wszakże było to, że uspółdziel-czenie
dało wyraźny wzrost poczucia narodowego.
Dotyczyło to także ludności wsi, gdzie nadal królował język miejscowy mimo
powolnego, ale systematycznego spadku szkół z ukraińskim językiem nauczania, a
wzrostem liczby szkół utrakwistycznych. Jeśli na 3250 publicznych szkół po-
wszechnych w roku szkolnym 1923/24 było tylko 13% szkół utrakwistycznych, to w
latach 1937-1938 sytuacja była odwrotna: aż 95% było szkół z polskim i ukraińskim
językiem nauczania. Proces ten wywoływał różnie manifestowane niezadowolenie
elity ukraińskiej, która traktowała język nauczania i szkołę jako główne (obok
religii) ogniwo wychowania mającego w perspektywę budowę "samostij-nej
Ukrainy". W tym sensie sytuacja Ukraińców podzielonych między Polskę, ZSRR,
częściowo Czechosłowację i Rumunię przypominała los Polaków pod zaborami.
Tęsknota za ojczyzną była wśród Polaków o tyle silniejsza, że ją już mieli i utracili;
Ukraińcy nigdy wcześniej nie mieli samodzielnego państwa.
Liderzy ukraińskiego ruchu narodowego wielkie nadzieje wiązali z działalnością
19 prywatnych gimnazjów i liceów z językiem ukraińskim jako wykładowym.
Działalność tych placówek tym różniła się od państwowych (było ich zresztą w
roku 1937/38 tylko 5), że dominowało w programie nauczania i wychowania
spojrzenie narodowe, ukraińskie, a nie polskie, rosyjskie czy rumuńskie. W tym
sensie prywatne szkoły mniejszości narodowych mogły obchodzie oficjalny pro-
gram nauczania, który po reformie oświatowej z 1932 r. tak ujmował kluczowy
zresztą problem lojalności: "Państwo polskie jest nie tylko prawnie, ale i histo-
rycznie macierzą mniejszości narodowych w skład niego wchodzących i stąd silne
więzy przynależności państwowej wiążące wszystkich obywateli i obowiązująca ich
odpowiedzialność względem państwa, w którym winni zgodnie, bez względu na
narodowość i wyznanie, współżyć i współpracować".
Dysonans między oficjalnymi celami wychowawczymi, które koncentrowały się
na służbie państwu polskiemu, był szczególnie widoczny w przypadku szkolnictwa
niemieckiego. Było ono, jak to już pisano wcześniej,s dobrze zorganizowane i w
ogólności zorientowane na podtrzymywanie wierności wobec macierzyste-

255
MNIEJSZOŚCI NARODOWE BAROMETREM EWOLUCJI POLITYCZNEJ



go, często wielkogermańskiego pnia. Powszechne i ugruntowane przekonanie
Niemców o wyższości i generalnej "lepszości" ich cywilizacji i kultury w konfrontacji
z Polakami (szerzej Słowianami) to najogólniejsze ramy prowadzonej działalności
wychowawczo-oświatowej, mającej odgrodzić Niemców od "innych" oraz
przygotować do roli gospodarza na obszarach czasowo jedynie wchodzących w
skład państwa polskiego. Mimo katastrofalnej okresowo sytuacji gospodarczej
Republiki Weimarskiej oraz nieustannych oszczędności III Rzeszy przeliczającej
każdą markę na karabin czy czołg, zawsze znajdowały się w budżecie państwa
(lub wyposażanych przez nie instytucjach i towarzystwach) znaczne środki na
propagandę międzynarodową i działalność pomocową dla mniejszości niemieckiej
.
Skutkiem tego, jak również dobrej organizacji w obrębie samej mniejszości oraz
generalnie lepszej sytuacji materialnej w porównaniu do pozostałej ludności za-
mieszkującej dane miasto czy wieś, szkolnictwo niemieckie w Polsce charaktery-
zowało się lepszymi od przeciętnych warunkami pracy. Zmniejszanie się liczby
ludności niemieckiej oraz preferowanie kształcenia w szkołach prywatnych po-
wodowało, że klasy z niemieckim językiem nauczania w ramach szkoły polskiej
(były to tzw. szkoły parytetyczne) liczyły najczęściej 10-15 uczniów, podczas gdy
klasy polskie miały nawet 40 uczniów.
Postępujące kurczenie się niemieckiej oświaty publicznej na rzecz kształcenia
prywatnego uwypukla zmniejszanie się nie tylko liczby szkół powszechnych, ale
także średnich. Z ponad 1100 szkół powszechnych z niemieckim językiem nauczania
w roku szkolnym 1922/23, do końca okresu międzywojennego przetrwało niespełna
400. Wśród nich 160 było publicznych i 234 prywatne (40:60 na korzyść szkół
prywatnych). Ponadto w 203 szkołach polskich prowadzone były równoległe klasy
w języku niemieckim.
Dominacja niemieckiego średniego szkolnictwa prywatnego była przygniatająca:
na 15 szkół ogólnokształcących w roku szkolnym 1937/38 aż 13 było prywatnych
(stosunek 87:13). Kształciło się w nich około 3 tyś. uczniów. Państwowe szkoły
mieściły się w Bielsku i Toruniu. Wymowne wszakże było to, że liczba szkół średnich
z niemieckim językiem wykładowym systematycznie malała. Zawsze jednak
warunki nauki były w nich lepsze niż w szkołach polskich, co najlepiej widać na
przykładzie badań niewielkich środowisk, gdzie zachowane źródła pozwalają
wiernie odtworzyć istniejący stan rzeczy. Oto w gimnazjum niemieckim w Lesznie
w latach trzydziestych było 150-160 uczniów, natomiast dochody tej placówki były
większe niż wszystkie wydatki Leszna na oświatę. M. in. dlatego pensje nauczycieli
w gimnazjum niemieckim były znacznie wyższe niż w polskim. W roku szkolnym
1933/34 dyrektor gimnazjum niemieckiego zarabiał miesięcznie tysiąc złotych, co
było ponad dwukrotnie więcej aniżeli zarobek dyrektora polskiego gimnazjum,
dla którego miasto ustanowiło dodatek komunalny. Podobnie było z
nauczycielami, którzy w szkole polskiej zarabiali od 247 do 312 zł, natomiast w
niemieckiej od 581 do 880 zł. Badająca te problemy Mirosława Komolka pisze:
"Budżet, jakim dysponowało gimnazjum niemieckie (około 160 uczniów), prze-
wyższał o ponad 25 000 zł wszystkie wydatki miasta przeznaczone na rozwój
oświaty w Lesznie. Ogólny budżet miejskiego gimnazjum żeńskiego (także szkoły
prywatnej), liczącego w tym okresie mniej więcej tyle samo uczniów, wynosił

256
RZĄDY AUTORYTARNE



50 000 zł, a więc prawie połowę wysokości samych subwencji Deutscher Schulve-
rein przeznaczonych dla gimnazjum niemieckiego".
Wyraźnie wyższy standard życia nauczycieli Niemców wiązany z podwójnym
wynagrodzeniem był źródłem wielu napięć, niechęci i zawiści. W przypadku udo-
wodnienia faktu otrzymywania drugiej pensji przez pracownika wynagradzanego
ze skarbu państwa wszczynano postępowanie dyscyplinarne. Mimo zrozumiałych
trudności w dowodzeniu winy Okręgowa Komisja Dyscyplinarna przy Sądzie
Apelacyjnym w Krakowie w 1931 r. zwolniła z pracy 177 nauczycieli Niemców.
Każda tego typu inicjatywa polskich władz wywoływała oburzenie faktycz-
nych i pozornych obrońców mniejszości oraz popierających je towarzystw, które
interes państwa zamieszkiwanego przez Niemców widziały w drugim szeregu.
Dobrze to widać w statutach regionalnych Deutscher Schulverein, gdzie czytamy:
"Celem towarzystwa jest umożliwienie swoim członkom kształcenia i wychowania
swych dzieci i wychowanków w języku niemieckim i kulturze narodu nie-
mieckiego, a zarazem umożliwienie wychowania ich na dobrych obywateli Rze-
czypospolitej Polskiej. Cel ten stara się towarzystwo osiągnąć przez organizowanie,
zakładanie, utrzymywanie i wspieranie prywatnych szkół, przedszkoli, kursów i
odpowiadających celowi towarzystwa zakładów kształcenia z niemieckim językiem
nauczania".
Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że organizacje polonijne działające w Niem-
czech nie mogły poszczycić się analogicznymi efektami, tym bardziej porówny-
walną skutecznością. Jeśli dzieci zaliczane do mniejszości niemieckiej w Polsce
były w 100% objęte nauczaniem w języku ojczystym, to zaledwie co setne polskie
dziecko w Niemczech uczyło się w szkole z ojczystym językiem nauczania. Jak-
kolwiek powody tej sytuacji były bardzo złożone (dużą rolę odgrywało rozproszenie
emigracji, jej sezonowy charakter oraz chęć wtopienia się części Polaków w
naród źle traktujący, a nawet odrzucający "obcych"), to jednak pozostaje faktem, że
tolerowanie przez władze polskie szkolnictwa wrogo usposabiającego uczniów
do istniejącej rzeczywistości było niesłusznym, jednostronnym świadczeniem o
dużych konsekwencjach.
Z drugiej strony trudno nie ponowić uwagi o wielkiej złożoności zagadnienia
mniejszościowego, zaliczonego do szczególnie skomplikowanych i konfliktogennych
zagadnień społeczno-politycznych cywilizacji. Faktem jest, że cała elita IIRP nie
doceniła siły ruchów narodowościowych w okresie międzywojennym, nie tylko
zresztą w odniesieniu do Ukraińców i Białorusinów, ale także silnych więzi
mniejszości niemieckiej z rosnącą w siłę "macierzą". Przez wiele lat karmiono się
przekonaniem o asymilacyjnej sile polskiej kultury zwłaszcza w odniesieniu do
chłopskiej ludności Kresów znajdujących się na stosunkowo niskim etapie uspo-
łecznienia.
Różne ograniczenia ze strony władz polskich wobec oświaty mniejszościowej
wywoływały w kraju i poza nim duży rezonans. Jeśli protesty wychodziły ze słabo
zorganizowanej i mało liczącej się na arenie międzynarodowej mniejszości li-
tewskiej, mającej kilka szkół publicznych i kilkanaście prywatnych, to ich skuteczność
była bardzo ograniczona. Inaczej rzecz się miała, jeśli autorzy protestów za pomocą
liczb dowodzili forsownej polonizacji wyrażającej się np. zastępowaniem szkół
mniejszościowych przez szkoły mieszane (utrakwistyczne), w których obok

257
MNIEJSZOŚCI NARODOWE BAROMETREM EWOLUCJI POLITYCZNEJ



języków mniejszości starano się dać pierwszeństwo polskiemu. Napisano już, że
liczba powszechnych szkól mniejszościowych systematycznie malała: Ukraińcy
mieli ich w 1924 r. ponad 2,5 tyś., a w 1937 r. 461; Niemcy (odpowiednio) 919 i 394;
Litwini 137 i 23; Białorusini 23 i 0.
Wymowa tych danych służyła za ważny oręż zwłaszcza dla mniejszości niemieckiej,
zawsze co warto pamiętać znajdującej oparcie w agendach rządo-wo-
administracyjnych Republiki Weimarskiej. Zwycięstwo narodowych socjalistów
zmieniło sytuację o tyle, że Niemcy z oskarżyciela na forum Ligi Narodów stały się
obiektem oskarżeń także z powodu nieprzestrzegania zobowiązań o ochronie mniejszości,
które obejmowały obszar Górnego Śląska. Natomiast zmiana rządu w niewielkim tylko
stopniu zmieniła sytuację działających w Polsce partii mniejszości niemieckiej, które nadal
identyfikowały się ze "swoim", rj. berlińskim rządem. Próby organizowania oporu przez
socjalistów i katolików oraz nielicznych komunistów (skupionych w sekcji niemieckiej
KPP) nie miały większego, a tym bardziej praktycznego znaczenia. Spory i dyskusje
wewnętrzne, powodowane czynnikami ideologicznymi i światopoglądowymi, jakkolwiek
nigdy nie przezwyciężone do końca, dodatkowo traciły na znaczeniu po oficjalnej zmianie
polityki Rzeszy wobec Polski w 1934 r. Towarzyszące temu zamieszanie w obu krajach
przy-f bierało na sile z powodu polityki antyżydowskiej hitlerowców, do której zostało
wprzęgnięte państwo. Wyrażony w Mein Kampf pogląd Hitlera, że "jeśli Żyd za pomocą
swej marksistowskiej wiary podbije narody tego świata, to jego korona stanie się
żałobnym wieńcem ludzkości", stał się cząstką niemieckiego wyznania wiary w miarę
jak hitleryzm ogarniał jestestwo tego narodu.
Zadowolenie, poparcie, nieraz zachwyt polskiej prawicy dla hitlerowskiej polityki
antyżydowskiej umniejszało jej tradycyjne przeświadczenie o zasadniczej wrogości
niemczyzny wobec wszystkiego co polskie. Towarzyszące tej sprzeczności różne
dywagacje, wyrażające się m. in. kolejną falą poczytności Protokołów mędrców Syjonu
mówiących o planach opanowania świata przez żydowsko-masoń-ską zmowę, nakładały
się na obiektywnie istniejące sprzeczności społeczno-go-spodarcze sytuujące ludność
żydowską zamieszkującą Polskę w bardzo trudnej sytuacji. Przywiązanie Żydów do
własnej tożsamości religijno-obyczajowej, eksponowane zwłaszcza przez ruch
nacjonalistyczny reprezentowany przez takie organizacje prawicy syjonistycznej, jak
Mizrachi, Hisdadrut, Nowa Organizacja Syjonistyczna czy Front Młodo-Żydowski,
stanowiło swoistą prowokację dla nacjonalistów polskich. Jakkolwiek antysemityzm
hitlerowców stanowił dla nich potwierdzenie słuszności własnych zapatrywań, to jednak
rosnąca walka z sil-1 nym żywiołem żydowskim w Polsce miała rodzime
uwarunkowania.
Faktem była generalna niechęć Polaków do Żydów, chętnie pokazywanych jako
winowajców wszelkich niepowodzeń i klęsk, jakie nawiedziły ten naród, nieraz
nawet jednostki, które przegrały wyścig o klienta, posadę w banku, zyskow-niejszy
interes. Silnie ukorzeniło się przypisywane Żydom powiedzenie o "waszych ulicach
i naszych kamienicach", podbudowywane informacją, że 3/4 Żydów mieszkało w
miastach, stanowiąc w wielu, nawet tak znaczących jak Warszawa, Łódź czy nawet
Kraków skupiska silnie oddziałujące na ich charakter. W spisie ludności w 1931 r.
ponad 21% mieszkańców miast podało język żydowski lub hebrajski jako ojczysty.
Im dalej na wschód (w województwach zachodnich Żydzi

RZĄDY AUTORYTARNE
258





stanowili zaledwie 1,5% mieszkańców), tym specyficzny dla ludności żydowskiej
wygląd i strój był bardziej powszechny i częściej widoczny. Spośród tej grupy
osób rekrutowało się ponad 80% obwoźnych handlarzy, ściśle zwykle powiązanych
ze stałymi sklepami i straganami oraz hurtowniami. Ich generalną dominację w
handlu widać przez to, że Żydzi to około 70% wszystkich zatrudnionych w handlu
oraz 42% zatrudnionych w handlu hurtowym.
Żydzi rzadko pracowali jako robotnicy niewykwalifikowani. Zbigniew Lan-
dau i Jerzy Tomaszewski wyliczają, że około 10% Żydów w Polsce dzieliło dole i
niedole robotników. Była to więc liczba porównywalna do udziału Żydów w
strukturze narodowościowej państwa. Znacznie większa, mając w pamięci 9-10%
udziału Żydów wśród mieszkańców Polski, była ich reprezentacja wśród
inteligencji (14%), a zwłaszcza burżuazji, gdzie oscylowała wokół 45% całej tej
grupy funkcjonującej w kraju. W różny sposób się ujawniające trudności w dostępie
do urzędów i instytucji publicznych przyczyniły się do koncentracji Żydów w
wolnych zawodach, gdzie ich odsetek zbliżył się do 50%, a wśród lekarzy przekroczył
55%. Żydzi byli też bardzo licznie reprezentowani wśród ludzi nauki, zawodów
artystycznych, zwłaszcza literatów oraz szeroko rozumianej kultury, koncentrującej
się głównie wokół synagogi (zwanej w Polsce bożnicą), ale także innych obiektów, jak
np. teatrów, których w samej Warszawie było pięć.
Wszystko to powodowało, że Żydzi polscy, zwłaszcza na tle innych grup na-
rodowościowych, byli rzecznikami wyższych, rozwojowych aspiracji tak gru-
powych jak również indywidualnych. Ich zapobiegliwość, pracowitość, przysło-
wiowa oszczędność i walka o każdy grosz, dążenie do lepszego wykształcenia,
odmienność obyczajowo-religijna piętnowana przez kler katolicki jako tych, co
zamordowali Chrystusa i tkwią w grzechu, bo nie świętują w niedzielę, mniemanie o
ukrywanym przed "gojami" bogactwie pochodzącym także od współziomków z
Ameryki oraz szereg innych regionalnych i lokalnych sytuacji stanowiło przez
historię uprawioną glebę dla występującego w Polsce ruchu antysemickiego.
Problem zagrożenia żydowskiego był stale przypominany przez endecję, orga-
nizacyjno-ideową współrodzicielkę najróżniejszych antyżydowskich stowarzyszeń i
grup. Pod wdzięcznie brzmiącą nazwą "Liga Zielonej Wstążki" odnajdujemy
powstałe w 1930 r. z inicjatywy Młodzieży Wszechpolskiej stowarzyszenie mające na
celu organizowanie bojkotu ekonomicznego: szykany oraz różne formy napięt-
nowania obejmowały Polaków i inne osoby dokonujące zakupów w żydowskich
hurtowniach, sklepach, na straganach. Młodzi narodowcy niezadowoleni z powodu
zbyt umiarkowanych poglądów oraz form działalności liderów Stronnictwa
Narodowego skupiali się najpierw w skrajnie prawicowej organizacji pod nazwą
Obozu Wielkiej Polski, której aktywa ideowe po rozwiązaniu przez władze w 1933 r.
przejął Obóz Narodowo-Radykalny, także wkrótce zdelegalizowany. Kontynuując
konspiracyjnie swą działalność (odłam skrajny ONR "Falanga" wydawał swój organ
prasowy) zarówno ONR, jak również inne prawicowe grupki uprawiały filo-
faszystowską i antyżydowską propagandę, przeistaczającą się często w burdy i
zamieszki.
Bezpośrednimi inspiratorami antyżydowskich wystąpień były często osoby
obawiające się lub wręcz zagrożone żydowską konkurencją w działalności gospo-
darczej, zwłaszcza handlu, chociaż także w innych dziedzinach. Znane były przy-

259
MNIEJSZOŚCI NARODOWE BAROMETREM EWOLUCJI POLITYCZNEJ



padki takiej "rywalizacji" w świecie lekarskim oraz prawniczym. To jeden z wielu
powodów, że rząd przeciwstawiając się oficjalnie ekscesom na tle narodowościo-
wym miał przeciwko sobie władze lokalne, które często działały opieszale lub
wręcz okazywały więcej wiary i życzliwości Polakom. Niemniej jednak za życia
marszałka Piłsudskiego władze państwowe na ogół konsekwentnie ograniczały
aktywność "paniczyków z mieczykami", o których Żydzi mówili "polskie Hitle-ry"
lub nazywali ich "bojówkami endecko-hitlerowskimi". Z widocznym żalem żegnali
Marszałka, co dobrze ujął ukazujący się w Warszawie żydowski dziennik "Hjanł"
13 maja 1935 r.: "Bolesna wieść o zgonie Józefa Piłsudskiego wywołała głęboką,
szczerą żałobę w sercach wszystkich narodów Rzeczypospolitej Polskiej. Naród
stracił największego swego Syna, który w ciągu pokoleń nie miał sobie równego
(...). Mniejszości narodowe, a wśród nich i my, Żydzi, straciły przez zgon
Piłsudskiego człowieka, w którym widziały wyobrażenie i ucieleśnienie najpięk-
niejszych polskich tradycji dziejowych tolerancji i walki o wolność ludów".
Zamieszanie w obozie rządzącym spowodowane brakiem lidera, jak również
coraz wyraźniejsze obsuwanie się sanacji w kierunku prawicy sprzęgło się ze
wzrostem antyżydowskich wystąpień młodzieży akademickiej. Stale aktualizowany
wśród studentów o orientacji narodowej postulat dostosowania liczby studentów do
struktury narodowościowej państwa znajdował w latach przeciągającego się kryzysu
dodatkowych zwolenników. Rzecznikom numerus clausus chodziło o to, aby młodzież
polska i żydowska zasiadała w ławach szkół wyższych proporcjonalnie do swej ilości
ogólnej. Czołowy historyk obozu sanacyjnego Władysław Pobóg-Malinowski
uznawał walkę o realizację tej zasady za "akt samoobrony" ze strony studenta
polskiego świadomego, że "po uzyskaniu dyplomu spotka zamykającą mu dostęp do
pracy zwartą i solidarną gromadę Żydów".
Tę sama argumentację przywoływali narodowcy, żądając całkowitej eliminacji
Żydów z uczelni wyższych (numerus mdłus), jak również rzecznicy z pozoru bardziej
wyrafinowanej formy eliminacji Żydów ze społeczności uczących się poprzez
"getto ławkowe". Jego istotę dobrze oddaje ulotka Stronnictwa Narodowego
adresowana do młodzieży szkolnej bardzo "zażydzonego" zresztą Kalisza w
związku z początkiem roku szkolnego w 1936 r. Przypominając o obowiązkach
ciążących na Polakach pisano: "Pamiętaj, że Wielką Polskę buduje się co dzień na
każdym miejscu, przy każdym czynie. Dopóki masz narzucone towarzystwo Żydów
w jednej klasie [...] postaw nieprzebytą zaporę między sobą a zgrają wyrostków
żydowskich, zajmujących tymczasowo miejsca syna chłopskiego i syna robotnika w
szkole polskiej. W nowym roku szkolnym wyznacz dla Żydów osobne ławki w
kącie klasy, wytwórz wraz z kolegami atmosferę ścisłej izolacji od Żydów w każdej
dziedzinie. Niech potomek Morduchaja Marksa nie usłyszy nigdy z Twych ust
"kolego". Nie masz koleżeństwa między Polakiem a Żydem. Pamiętaj, że siedzi w
twej klasie wróg Polski i traktuj go odpowiednio. Pilnuj rodziców twych, żeby
wszystkie zakupy związane z rozpoczęciem roku szkolnego czynili w sklepach
polskich i przestrzegali swych lekkomyślnych kolegów, którzy kupują jeszcze w
sklepach żydowskich. Ucz się pilnie, bo Wielka Polska potrzebuje ludzi
wykształconych. Nowy Rok szkolny to nowy etap w twoim życiu. Niechże upłynie
on pod znakiem Krzyża i Miecza Chrobrego, niech będzie podeptaniem sze-
ścioramiennej gwiazdy żydowskiej".

260
RZĄDY AUTORYTARNE

Skutki tak ustawionej propagandy były tym bardziej negatywne z punktu wi-
dzenia interesów państwa zorientowanego na postępującą integrację społeczeń-
stwa, że dzieci żydowskie realizowały obowiązek szkolny przede wszystkim w
ramach oświaty publicznej. W roku szkolnym 1937/38 w 452 prywatnych po-
czątkowych szkołach żydowskich uczyło się 65 tyś. uczniów; w 50 szkołach średnich
ogólnokształcących było 11 tyś. uczniów; natomiast w 19 szkołach zawodowych 2,4
tyś. uczniów.


Sprawy oświaty, nauki i kultury

w latach trzydziestych
Obóz sanacyjny wyznaczył oświacie ogromnie ważną rolę. Nacisk położony na
powszechne nauczanie, wychowanie państwowe oraz wspieranie integracji
społeczno-politycznej korespondował z odpowiednio wysokim miejscem dla szkol-
nictwa w hierarchii spraw państwowych. Sytuację tę syntetyzuje duży, oscylujący
wokół 15% udział wydatków na oświatę i szkolnictwo w budżecie państwa, co
plasowało Polskę w pobliżu takich państw, jak Szwecja i Niemcy, a powyżej Cze-
chosłowacji (10%) czy Francji (12%). Ta sytuacja, odnosząca się do lat dwudzie-
stych, uległa zmianie w latach wielkiego kryzysu gospodarczego.
Skalę regresu widać po 36-procentowej redukcji pieniędzy na oświatę przeka-
zywanych z budżetu państwa oraz porównywalny spadek dotacji samorządowych.
Zmiany te były tym bardziej odczuwalne, że właśnie na przełomie dziesięcioleci
napłynęło do szkól powszechnych około półtora miliona dzieci urodzonych już po
wojnie. Drastyczna polityka oszczędnościowa oznaczała zmniejszenie liczby godzin
nauczania, powrót do klas łączonych, zastępowanie nauczycieli bezpłatnymi
praktykantami. Około 10 tyś. wykwalifikowanych nauczycieli było w 1935 r. bez
pracy, a równocześnie na jednego nauczyciela przypadało średnio 64 uczniów (na
Polesiu 84, podczas gdy na Litwie 56, a w Czechosłowacji 33).
Niewątpliwe pogorszenie warunków nauczania wzmogło niezadowolenie całego
środowiska. Spośród związków nauczycielskich najbardziej radykalny był Związek
Nauczycielstwa Polskiego. Zarazem jednak także ZNP starał się lawirować między
władzą, lansującą pogląd o odpowiedzialności nauczycieli za wychowanie
państwowe, opozycją zdominowaną przez nurty klerykalne oraz potrzebami
materialnymi i duchowymi całego środowiska szkolnego.
Walka ta przybierała niejednokrotnie dramatyczny wyraz, zwłaszcza kiedy li-ijl
czący 50 tyś. ZNP mógł powołać się na mandat różnych stowarzyszeń i zrzeszeń ii
branżowych wchodzących w jego skład. Jakkolwiek sanacja miała w Związku
dominujące wpływy, to jednak w miarę rozwoju sytuacji społeczno-politycznej w kraju
uwidoczniła się jego radykalizacja. ZNP znalazł się w rzędzie najbardziej J
dynamicznych i postępowych organizacji zawodowych, stając się obiektem krytyki nie
tylko władzy, ale także organizacji prawicowo-klerykalnych. Problemem szczególnie
drażliwym były przymusowe przesunięcia kadrowe, które w latach trzydziestych
obejmowały 6-8 tyś. nauczycieli rocznie. W ogromnej przewadze wypadków zmianie
miejsca pracy nauczyciela, co najczęściej miało charakter kary, i

261
SPRAWY OŚWIATY, NAUKI I KULTURY

towarzyszyły różne frustracje dotykające także jego rodzinę, uczniów, środowisko.
Protesty zainteresowanych i ZNP niewiele dawały także z formalno-prawnego
punktu widzenia, gdyż art. 51 pragmatyki nauczycielskiej przewidywał możliwość
przeniesienia nauczyciela z urzędu "dla dobra szkoły".
Różnie wyrażane niezadowolenie władzy miało także źródło w ograniczonych,
niezadowalających ją postępach wychowania państwowego. Przełom dziesięcioleci
pokazał, że widniejące w programach szkolnych cele wychowawcze przesiąknięte ideą
państwową dają efekty odległe od oczekiwań. Miał to być obywatel jak to ujął
minister Sławomir Czerwiński podczas l Kongresu Pedagogicznego (odbył się on
w Poznaniu w 1929 r.) pracujący dzielnie każdego dnia, który w razie potrzeby
"ze świętym zapałem walki" dowiedzie swego czynnego, szczerego patriotyzmu.
Oświatowcom polskim marzyła się wówczas jednostka łącząca cechy pozyty wisty-
pracownika oraz romantyka-Polaka. W wychowaniu państwowym na pierwszy plan
stawiano obowiązki wobec państwa oparte na zasadach etyki chrześcijańskiej.
Założeniom tym towarzyszyły takie hasła, jak np. troska o zachowanie odrębności
narodowych, ideowych, kulturalnych, budzenie instynktu samozachowawczego,
gotowość do obrony niezależnego bytu narodowego i państwowego. Pojawia się idea
jedności narodu, kształtowania odwagi, hartu ducha, silnej woli. Większego
znaczenia nabiera wychowanie fizyczne w szkołach, wychowanie obronne, kursy
sanitarne, samoobrony.
Rzeczywistość była więc bardzo złożona, a kult "wodzów" zależał bardzo często
od dyrektora szkoły i grona pedagogicznego. W ogólności trzeba wszakże stwierdzić, że
dominującym wzorcem wychowawczym II RPbyła postać i czyny Józefa
Piłsudskiego. O sposobie podejścia do tej kwestii wiele mówi np. książka z 1935 r. pt.
Mahj Piłsudczyk pióra Tadeusza Michała Nittmana. Została ona zbudowana z
dwóch warstw walki Marszałka o odrodzenie państwa oraz obywatelskiej troski
o jego rozwój oparty na codziennej, rzetelnej pracy i obowiązkowości.
Rozwijany kult Piłsudskiego, współkształtowany zresztą przez zainteresowa-
nego, przybrał formę okazale obchodzonych imienin 19 marca. Tego dnia przed
udekorowanym portretem Piłsudskiego dzieci deklamowały wiersze, śpiewały
pieśni patriotyczne, odgrywały okolicznościowe inscenizacje. Atrakcją dla dzieci,
zwłaszcza przedszkolnych, gdzie także świętowano dzień imienin, były rozdawane
cukierki. Po śmierci Marszałka dzień jego imienin nadal czczono w formie ceremonii
żałobnych wobec "Ojca Narodu". Podobny kult budowano także poprzez
ogólnopaństwowe świętowanie imienin wokół marszałka Edwarda Rydza-
Smigłego. A że dzień jego imienin wypadał 18 marca, to łatwo połączono kult obu
marszałków Drugiej Rzeczypospolitej. Wyraźnie mniej okazałe manifestacje
organizowano dla uczczenia prezydenta Ignacego Mościckiego, obchodzącego swe
imieniny w lutym. Rzeczywistość była więc bardzo złożona, a kult "wodzów" zależał
bardzo często od dyrektora szkoły i grona pedagogicznego.
Wychowaniu państwowemu służyły organizowane, często z dużym rozma-
chem, święta mające na celu budzenie i umacnianie uczuć patriotycznych. Szcze-
gólne znaczenie miały dwa święta: rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja oraz 11
listopada Dzień Niepodległości. Poza tym w szkołach i poza nimi obchodzono co
roku: Święto Żołnierza (15 sierpnia), rocznicę powstań narodowych Li-
stopadowego i Styczniowego, Dzień Matki i Tydzień Dziecka, Dzień Oszczędno-

262
RZĄDY AUTORYTARNE

ści, święto Towarzystwa Czytelni Ludowych, Święto Lasu i Święto Morza, połą-
czone z "wiankami". Stosunkowo dużą rangę nadano też takim rocznicom i oka-
zjom, jak: 150-lecie niepodległości Stanów Zjednoczonych, 10-lecie zaślubin Polski z
Bałtykiem, 250-lecie Odsieczy Wiedeńskiej, Tydzień Emigranta Polaka, Miesiąc
Pomorza czy 25-lecie wymarszu pierwszej kompanii kadrowej.
Sanacyjny personalizm dominujący w wychowaniu państwowym pomniejszał
jego skuteczność. Natrętna hagiografia osoby Marszałka, a później chociaż mniej
natarczywa jego następcy ogromnie irytowała łudzi z opozycji. Krytyce sana-
cyjnego wychowania państwowego, najsilniej formułowanej przez chadecję, lewicę i
mniejszości narodowe, towarzyszyło żądanie generalnego zreformowania systemu
oświatowego, co zresztą pokrywało się z postulatami całego środowiska, w tym
zwłaszcza nauczycieli. Przedłużającą się, zdominowaną konfliktami dyskusję uciął
minister Janusz Jędrzejewicz. Przyjęta przez Sejm 11 marca 1932 r. ustawa, zwana
odtąd jędrzejewiczowską, była fragmentem polityki reformowania państwa, w której
chodziło o generalne wzmocnienie władzy wykonawczej. Dążeniu temu służyły
nowe regulacje o zgromadzeniach i stowarzyszeniach, reforma sądownictwa, a
także ustawa o szkołach akademickich z 15 marca 1933 r., która znacznie
ograniczała autonomię i samorząd szkół wyższych, a wzmacniała pozycję rektora i
właściwego ministra.
Niewątpliwie jednak największe znaczenie społeczne miała reforma oświaty. Jej
przeciwnicy mieli ministrowi Jędrzejewiczowi i w ogóle rządowi za złe, że
zdecydowano się na głęboką reformę w warunkach głębokiego kryzysu gospo-
darczego. Niewątpliwy i wyraźny spadek nakładów na oświatę poważnie utrudnił i
przedłużył wprowadzanie reformy, której pozytywny i postępowy charakter był
dość zgodnie dostrzegany. Odnosiło się to także do przyjętej równocześnie ustawy
"O prywatnych szkołach oraz zakładach naukowych i wychowawczych", która
pozostawiała szkolnictwu prywatnemu dużą swobodę programową. Uprawnienia
państwowe szkoły te uzyskiwały, jeśli korzystały ze wzorców obowiązujących w
instytucjach publicznych.
Ustawa wprowadzała podział szkół powszechnych na stopnie ściśle powiązane z
liczbą dzieci oraz zależną od tego liczbą nauczycieli. Nadal obowiązywała
zasada, że nauka jest obowiązkowa dla dzieci w wieku 7-14 lat. Jednak w szkole I
stopnia (do 120 uczniów, z jednym lub dwoma nauczycielami) klasa trzecia była
dwuletnia, a czwarta trzyletnia. Znaczyło to, że ucząc się lat siedem dziecko w
zasadzie opanowywało materiał na poziomie klasy czwartej. Szkoły II stopnia (do
210 uczniów, z trzema czterema nauczycielami) miały z kolei dwuletnią klasę
szóstą. Szkoły III stopnia (powyżej pięciu nauczycieli) miały 7 klas jednorocznych
i realizowały pełny program szkoły podstawowej.
Był to system skomplikowany i dość niespójny, zwłaszcza jeśli wskazać, że
szkoły średnie wymagały od kandydatów wiedzy z klasy VI, czyli wynikającej z
programu szkół II stopnia. Tak więc klasa VII stanowiła utrwalenie i podsumowanie
wiedzy tylko dla tych uczniów, którzy nie zamierzali się kształcić dalej.
Dominujące na wsi (ponad 75%) szkoły I stopnia tworzyły tzw. ślepe tory edu-
kacyjne. Dostęp dzieci wiejskich kończących szkoły najniżej zorganizowane do
szkół wyższego typu był możliwy poprzez szkoły zawodowe. Dzieliły się one na
trzy typy: szkoły dokształcające, szkoły zawodowe (właściwe) oraz szkoły przy-

263
SPRAWY OŚWIATY, NAUKI I KULTURY


sposobienia zawodowego. System drożności został zachowany przez to, że szkoły
zawodowe właściwe realizowały program nauczania w ramach trzech poziomów:
niższego, gimnazjalnego oraz licealnego.
Szkoły były dostępne dla całej młodzieży zamieszkującej państwo bez różnicy
narodowości, religii czy płci. Jednak szkolnictwo średnie, w przeciwieństwie do
wielu szkół powszechnych, a zwłaszcza wyższych, z oporem wprowadzało kształ-
cenie koedukacyjne. Zwłaszcza wiele zakładów prywatnych preferowało naukę
bądź dla chłopców, bądź dla dziewcząt.
Szkoły średnie dzieliły się na czteroklasowe gimnazjum ogólnokształcące o
jednakowym programie nauczania oraz dwuletnie licea ogólnokształcące lub
trzyletnie licea zawodowe (w tym także pedagogiczne). Maturę uzyskiwali absol-
wenci dwuletnich liceów ogólnokształcących (dzieliły się na 4 typy klasyczne,
humanistyczne, matematyczno-fizyczne i przyrodnicze) oraz trzyletnich liceów
zawodowych. Licea były więc wyższym etapem kształcenia opierającym się na
jednolitych pod względem programowym gimnazjach. Prestiż społeczny "małej
matury" (po ukończeniu gimnazjum) z wolna ustępował "dużej maturze" (po li-
ceum), która otwierała drogę do studiów wyższych, kreujących elitę.
Reforma wprowadzała nowoczesny system kształcenia nauczycieli. Opierał się on
na trzyletnim zawodowym liceum pedagogicznym lub dwuletniej szkole po-
maturalnej. W systemie tym wykształcenie nauczyciela to 13-14 lat nauki, zakładając
systematyczne zaliczanie kolejnych klas. Z tym był jednak duży problem i to na
wszystkich etapach kształcenia. Wysoki był zwłaszcza odsetek dzieci przery-
wających naukę w szkołach wiejskich lub porzucających szkołę bez świadectwa jej
ukończenia. Tylko 25% uczniów kończyło naukę w szkole powszechnej w prze-
widzianym programem czasie.
Doświadczenia okresu międzywojennego uwypukliły prawdę o ścisłym związku
między drugorocznością i "odsiewem" a pozycją materialną domu rodzinnego.
Dotyczyło to także uczniów szkół średnich przerywających (a przez to przedłu-
żających) naukę z powodów materialnych. Wymagania zwłaszcza w liceach były
wysokie, a przez to "odsiew" bardzo duży. Koszty kształcenia były znaczne, jeśli
uwzględnić wydatki na stancję, obowiązkowy strój, czesne. Tylko 10-15% uczniów
mogło liczyć na zwolnienie z opłat, jeśli wiązało się to z udokumentowaną sytuacją
materialną popartą nienaganną nauką i postawą właściwą dla ówczesnego kanonu
ucznia. Z tym zawsze, jak świat stary, były problemy.
Względy materialne oraz utrudnienia systemowe nałożone na aspiracje środo-
wiskowe powodowały, że im wyższy był szczebel kształcenia, tym mniejszy w
nim udział dzieci i młodzieży z warstw najliczniejszych. Na tysiąc uczniów klasy
początkowej pochodzących z domów zamożnych i wykształconych do klasy
maturalnej docierało 359, a studia wyższe rozpoczynały 253 osoby. Natomiast
wśród uczniów z warstw uboższych na tysiąc uczniów rozpoczynających naukę w
szkole powszechnej do klasy maturalnej dochodziło 23, a na studia wyższe tylko 8
osób. Ścisłą więź między poziomem materialnym i wykształceniem domu
rodzicielskiego pokazuje także to, że ze środowiska robotników rolnych do klasy
maturalnej docierało 0,2% uczniów, a na studia wyższe 0,1%.
Dane te tylko częściowo pomniejszają ogromną zmianę, jaka dokonała się w
okresie międzywojennym w polskiej oświacie. Dawna szkoła ludowa, najeżę-

264
RZĄDY AUTORYTARNE

ściej z jednym nauczycielem i w jednej izbie, uboga w treści kształcenia elemen-
tarnego realizowanego często w języku obcym w ciągu życia jednego pokolenia
przemieniła się w polską placówkę funkcjonującą w ramach jednolitego systemu
programowego. Nowe treści nauczania i wychowania kładły nacisk na ideę pracy
dla społeczeństwa i odrodzonego państwa. Wzrósł prestiż i autorytet nauczyciela,
który jako nieźle opłacany pracownik państwowy był świadom swej roli
społecznej wypełnianej z godnym pamięci zaangażowaniem. Sukcesem tego
środowiska było także to, że stopniowo rosła realizacja obowiązku szkolnego, chociaż
w województwie wołyńskim wynosiła ona w końcu okresu międzywojennego 72%,
a na Polesiu 80%. W skali kraju odsetek ten wynosił 94%. Oznaczało to zarazem,
że poza szkołą było jednak kilkaset tysięcy osób, w tym duża grupa dzieci, które
przerywały naukę w ciągu trwania roku.
Niewątpliwym sukcesem II RP był rozwój szkolnictwa średniego i wyższego.
Ani pod względem liczbowym, ani jakościowym nie odbiegało ono od poziomu
europejskiego. Świadectw dojrzałości wydano w Polsce na milion mieszkańców
więcej niż w Niemczech czy Francji; w liczbie studentów Polska była lepsza od
Wielkiej Brytanii i Niemiec.
Większość uczniów należała do "Bratniej Pomocy", gdzie przez cały czas trwała
ostra walka o wpływy, szczególnie intensywna między sanacją, endecją i szeroko
rozumianą lewicą. Był to jeden z powodów, że "Bratnia Pomoc" zrazu będąca
organizacją powołaną do "obrotu" podręcznikami oraz rozwoju kas zapomogo-
wo-pożyczkowych, stawała się związkiem społeczno-politycznym reprezentującym
całą młodzież kształcącą się na poziomie ponadpodstawowym. W tym charakterze
regionalni liderzy "Bratniej Pomocy" byli poważnymi uczestnikami trwającej
przez cały czas walki społeczno-politycznej.
Na polu oświatowym szczególną aktywność rozwinęła powstała w 1927 r. Federacja
Oświatowych Organizacji Społecznych, która korzystając z poparcia Związku
Nauczycielstwa Polskiego upomniała się o realizację zapisu ustawy, że młodzież w
wieku 14-18 lat, jeśli nie podejmowała nauki w szkole zawodowej lub średniej, była
zobowiązana do uczestniczenia w dokształcaniu. To wyprzedzające czas założenie
wobec permanentnego braku środków finansowych oraz niechęci dużej części
młodzieży do dzielenia swego czasu na pracę i naukę - pozostało raczej
drogowskazem dla przyszłości. Z drugiej strony trudno ten zapis traktować jako
całkowicie pusty, o czym świadczą różne formy oświaty pozaszkolnej, rozwijanej
zwłaszcza przez socjalistów w miastach i ludowców (głównie "wiciarzy") na wsiach.
W środowisku wielkomiejskim, wśród młodzieży rzemieślniczej, kupieckiej i
robotniczej działalność oświatową prowadziło powstałe na przełomie lat 1922--
1923 Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego (TUR). Liderzy socjalistyczni, z
twórcą TUR Ignacym Daszyńskim na czele, zabiegali też o rozwój Organizacji
Młodzieży TUR, łączącej sprawy oświaty i kultury z działalnością społeczno-poli-
tyczną. Wielkim problemem socjalistów była postępująca radykalizacja OMTUR-u. Do
najbardziej stanowczo wówczas formułowanych postulatów należało żądanie
bezpłatnej oświaty oraz utworzenie warunków do realizacji obowiązku szkolnego w
języku ojczystym dziecka. TUR-owcy napiętnowali wcześniej bardzo im bliski aktyw
Związku Nauczycielstwa Polskiego, który określali jako "tubę" sanacji w
środowisku szkolnym.

265
SPRAWY OŚWIATY, NAUKI I KULTURY

W środowisku wiejskim, daleko mniej podatnym na radykalną zmianę stosunku
do oświaty, nadal funkcjonowały elitarne w gruncie rzeczy uniwersytety ludowe (w
Dalkach pod Gnieznem, Szycach pod Krakowem i Gaci Przeworskiej) oraz mające
dużą tradycję takie organizacje oświatowe, jak Towarzystwo Czytelni Ludowych w
Wielkopolsce czy Galicyjskie Towarzystwo Szkoły Ludowej.
Oświata pozaszkolna koncentrująca swą aktywność w domach ludowych,
świetlicach, bibliotekach publicznych, uniwersytetach ludowych i plebaniach, re-
alizowana w formie kursów i odczytów, poprzez działalność chórów, orkiestr, ze-
społów artystycznych i sportowych obejmowała w końcu lat trzydziestych około
miliona osób. Było to dużo, jeśli zważyć, że w zasadniczym stopniu był to rezultat
aktywności społeczników. Zarazem jednak placówki oświaty pozaszkolnej objęły
zorganizowaną formą działania zaledwie kilka procent młodzieży i dorosłych oby-
wateli kraju.
Jedną z ważnych cech oświaty polskiej, zarówno na szczeblu powszechnym, jak
i średnim, była duża intensywność pracy pozalekcyjnej. Szkoły stały się ważnym
elementem życia społecznego i kulturalnego uczniów, którzy pokazywali się także
"na mieście" przy okazji różnych uroczystości państwowych i religijnych. Bardzo
częste były występy szkolnych teatrzyków, chórów, nieraz orkiestr. Inscenizacje
okolicznościowe nawiązujące do sytuacji i postaci historycznych, często do osoby
Marszałka (na Kresach powstało kilkaset szkół-pomników Marszałka), były
przesycone takimi pojęciami, jak Polska, praca, nauka dla kraju, duma z ojczyzny,
gotowość do jej obrony.
Władze promujące działalność organizacji o charakterze paramilitarnym za-
chęcały uczennice do udziału w Przysposobieniu Wojskowym Kobiet do Obrony
Kraju, natomiast uczniów w Hufcach Szkolnych Przysposobienia Wojskowego.
Znaczną popularnością, już w drugiej połowie lat dwudziestych, cieszyła się Liga
Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Od 1927 r. władze zorganizowały sieć wo-
jewódzkich, powiatowych i miejskich komend wychowania fizycznego i przyspo-
sobienia wojskowego (WF i PW). Komendy dbając zwłaszcza o rozwój sportów
obronnych (bardzo popularne ćwiczenia związane z obroną przed atakiem gazo-
wym) organizowały co roku święta WF i PW obejmujące różne dyscypliny sportowe.
Jakkolwiek elementami paramilitarnymi oraz bohatersko-martyrologicznymi
przepojone było całe wychowanie dzieci i młodzieży, to jednak u schyłku okresu
międzywojennego w treściach nauczania i wychowania jeszcze większy nacisk
położono na pierwiastki narodowe. Obradujący w maju 1939 r. IV Kongres Peda-
gogiczny za dewizę obrał sobie zdanie: "Wolni od wszelkich totalizmów i kolekty
wizmów, powiększać chcemy potencjał obrony państwa polskiego". Widać w tym
rosnącą presję wydarzeń międzynarodowych, które zachęcały do zespalania treści
wychowawczych z obroną zagrożonej niepodległości.
Integralnym elementem polityki oświatowej państwa, jak również ważnym
elementem cywilizacyjnego obrazu Polski międzywojennej było szkolnictwo aka-
demickie ściśle powiązane z rozwojem nauki. W tym wypadku zbiegły się do-
świadczenia o charakterze społecznym, wyrażające się działalnością ok. 350 towa-
rzystw naukowych oraz kilkunastu wyższych uczelni. Centralną rolę w rozwoju
nauki i szkolnictwa akademickiego spełniała polityka państwa, stale zresztą kry-
tykowanego za niezadowalającą wysokość środków budżetowych przeznaczanych


266
RZĄDY AUTORYTARNE

na ten cel. Jakkolwiek procentowy udział dotacji z budżetu w ostatnich latach II
RP ulegał zwiększaniu, to jednak potrzeby rozwijającego się środowiska akade-
mickiego nie były wystarczająco zaspokajane. Dotyczyło to zwłaszcza 13 poza-
uczelnianych państwowych instytutów badawczych, pozbawionych zamówień od
przemysłu prywatnego preferującego zakupy licencyjne.
Szkolnictwo wyższe, na które składały się uniwersytety oraz wyższe szkoły
techniczne, ekonomiczne i artystyczne, utrzymywało się w części (lub w całości w
przypadku uczelni prywatnych) z opłat wnoszonych przez studentów. W roku
akademickim 1937/38 było ich około 50 tyś., w tym 30 tyś. na uniwersytetach, 8
tyś. na uczelniach technicznych i 7 tyś. w rolniczych. W Polsce tego czasu ogółem
działały 32 wyższe uczelnie, w tym 13 państwowych oraz 2 prywatne szkoły aka-
demickie. W 93 wydziałach i 782 katedrach zatrudnionych było 4400 pracowników
(w tym 20% profesorów), co stanowiło 75% wszystkich zajmujących się pro-
fesjonalnie aktywnością naukową.
W sumie szkoły wyższe II RP wydały 83 tyś. dyplomów, z czego aż 70% w
drugim dziesięcioleciu. Uzyskanie dyplomu inżyniera, magistra, a zwłaszcza
doktora (ogółem nadano w okresie międzywojennym 2600 tytułów doktorskich)
było nobilitacją i ważną przepustką do kariery zawodowej i życiowej. Jednym z
powodów tej sytuacji było gęste sito pozwalające na uzyskanie wyższego wy
kształcenia jedynie elicie.
Mimo trwających długie lata starań, uczelni wyższych nie posiadały takie miasta
jak Toruń, mający być ośrodkiem polskiej nauki dla Pomorza, oraz cały Górny Śląsk.
W obu tych wypadkach rzecznicy utworzenia uniwersytetów wskazywali nie tylko
na edukacyjną i gospodarczą, ale też polityczną funkcję szkolnictwa i nauki.
Swoistym substytutem dla rzeczników tej orientacji było powołanie w Toruniu w
1925 r. Instytutu Bałtyckiego, który oprócz działalności naukow* obejmującej
różne aspekty gospodarki morskiej miał za zadanie szerzenie w społeczeństwie
polskim zrozumienia dla spraw morskich. Ważnym elementem aktywności
Instytutu, wydającego m.in. periodyk "Baltic and Scandinavian Coun-tries", było
przeciwdziałanie postępującej presji niemczyzny. Dyrektorem i duszą Instytutu,
mającego od 1931 r. oddział w Gdyni, był Józef Borowik.
Doświadczenia toruńskie przysłużyły się inicjatorom utworzenia w Katowicach
Instytutu Śląskiego, który od 1934 r. prowadził działalność naukowo-badawczą,
wychowawczą i popularyzatorską eksponującą polskość Śląska. To połowiczne roz-
wiązanie, krytykowane zresztą przez polityków i uczonych związanych z antysana
cyjną opozycją, stawiało szczególne zadania przed środowiskiem naukowym Poz-
nania. Polityczno-społeczny wydźwięk ich działalności związany był z kwestio-
nowaniem upowszechnianych przez naukę niemiecką tez o odwiecznej dominacji
kultury i gospodarki germańskiej w dorzeczu Łaby i Odry. Ważną rolę odgrywały
badania archeologiczne, w których wybitną pozycję zdobył prof. Józef Kostrzewski,
uważany za odkrywcę Biskupina w latach 1933-1934. Współczesny mu Kazimierz
Tymieniecki, kierujący w Poznaniu Katedrą Historii Średniowiecznej, wyborną zna-
jomość historii Pomorza i Śląska wykorzystywał jako broń do walki z tezami ekspo-
nującymi ideologię pan germańskiej wyższości i słowiańskiej niższości.
Najbardziej propolsko zaangażowanym uczonym Uniwersytetu Poznańskiego
był docent Teodor Tyc, syn lekarza praktykującego w Monachium oraz Kata-

267
SPRAWY OŚWIATY, NAUKI I KULTURY

rzyny Mitterhuber - Bawarki. Był on współtwórcą Związku Obrony Kresów Za-
chodnich i redaktorem jego organu "Strażnica Zachodnia", a także Towarzystwa
Miłośników Historii Ziem Zachodnich. Z jego też udziałem powstawał wspomniany
Instytut Bałtycki, któremu nakreślił program działania. Wdrażał go jednak krótko.
Zmarł w 1927 r., w wieku 31 lat. Bernard Piotrowski, który szczegółowo analizował
badania niemcoznawcze Uniwersytetu Poznańskiego w okresie międzywojennym,
uznaje Tyca, a także Zygmunta Wojciechowskiego za głównych ideologów polskiej
myśli zachodniej. Sekundowali im językoznawcy (Mikołaj Rudnicki), etnolodzy
(Bożena Stelmachowska), geografowie (Stanisław Popławski), którzy pospołu
określali rolę ziem zachodnich w nowej konfiguracji Polski, wskazując na linię
graniczną Odry jako historycznie uzasadnioną oraz najbardziej naturalną i dla Polski
korzystną.
Uniwersytet Poznański, będąc prawdziwą uczelnią ziem zachodnich, obejmującą
swym zasięgiem Pomorze, Śląsk i Wielkopolskę oraz Polaków z Prus Wschodnich, był
placówką, która podjęła rękawicę rzuconą przez niemieckie uniwersytety wschodnie
Berlina, Greifswaldu, Wrocławia, Królewca i politechnikę w Gdańsku. Walka
ta ciążyła na całokształcie prac naukowych i dydaktycznych prowadzonych w
Poznaniu, co uzasadniało określenie całego środowiska jako endeckiego, szczególnie
upolitycznionego. Ułatwiało to wrogom Polski deprecjonowanie osiągnięć
naukowych także uczonych odległych od polityki, jak Florian Znaniecki, dzięki
któremu Poznań stał się ważnym ośrodkiem powstającej wówczas socjologii, z
trudem zresztą dobijającej się statusu dyscypliny naukowej. Utworzony w 1930 r.
"Przegląd Socjologiczny" stał się istną kuźnią kadr polskiej socjologii. Rozpoczęte
przez Znanieckiego prace kontynuowali i rozwijali Maria i Stanisław Ossowscy,
którzy w 1935 r. przedstawili koncepcję "nauki o nauce".
Z trudem do polskiej skarbnicy wiedzy przebijały się efekty badań Jana Rut-
kowskiego, twórcy poznańskiej szkoły historii społeczno-gospodarczej, sławnej
także przez takich uczniów, jak Władysław Rusiński, Czesław Łuczak, Jerzy To-
polski. Prof. Rutkowski, wskazując na rolę czynnika ekonomicznego w dziejach,
wespół z działającym we Lwowie Franciszkiem Bujakiem założył w 1931 r. "Roczniki
Dziejów Społeczno-Gospodarczych", które wyrosły na jedno z najważniejszych
czasopism polskich historyków. Konkurowały z nim, ale też dopełniały takie
periodyki historyczne, jak lwowski "Kwartalnik Historyczny", warszawski
"Przegląd Historyczny" oraz poznańskie "Roczniki Historyczne".
Niezmiennie ważnym centrum naukowym był Kraków, siedziba Uniwersytetu
Jagiellońskiego i Polskiej Akademii Umiejętności, cieszących się zasłużoną renomą,
potwierdzaną przez stale żywe kontakty z nauką europejską. W zakresie
eksponowanych tu badań historycznych co tłumaczy się tym, że nauka historii
zaliczona została do fundamentów narodowej edukacji oraz podwalin polskiej
kultury (m. in. dlatego zmierzała ona do swoistego "unieważnienia" zaborów)
dużym autorytetem w dziedzinie historii nowożytnej cieszył się Władysław Ko-
nopczyński z Krakowa oraz Jan Ptaśnik ze Lwowa, autor do dziś ważnej pracy
Miasta i mieszczaństwo w dawnej Polsce. Prof. Jan Bystroń, wykładający kolejno na
uniwersytetach w Poznaniu, Krakowie i Warszawie, znalazł uznanie wśród współ-
czesnych i potomnych Dziejami obyczajów w dawnej Polsce. Godną pamięci i uwagi
syntezą, wręcz dokonaniem o charakterze pomnikowym (tak w sensie meryto-

268
RZĄDY AUTORYTARNE

rycznym, jak i edytorskim) była Wielka Historia Powszechna. Pierwszy tom tego
dzieła, spośród sześciu opublikowanych, ukazał się w 1935 r. nakładem warszawskiej
Księgarni Trzaski, Everta i Michalskiego, mającej swą siedzibę w reprezentacyjnym
gmachu Hotelu Europejskiego. Dzieło to, do którego znakomity wstęp napisał
Ludwik Finkel, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, odzwierciedlało wysoki poziom
polskiej historiografii w różnych ośrodkach. Sporą popularność zdobyła synteza
dziejów ojczystych pt. Polska, jej dzieje i kultura.
Osiągnięciem organizacyjnym i edytorskim była znakomicie zredagowana
Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa "Gutenberga", której
pierwsze tomy (spośród 22 ogółem wydanych w okresie międzywojennym) pojawiły
się w 1927 r.
Wśród epokowych dokonań polskiej humanistyki wymienić trzeba Encyklopedię
staropolską Aleksandra Brticknera, pracującego w Berlinie, która szła w zawody z jego
świetną syntezą Dzieje kultury polskiej. Upływający czas nie pomniejszał wartości
obu tych dzieł. Podobne zdanie można wyrazić o dokonaniach Stefana
Czarnowskiego, socjologa i historyka kultury, profesora Uniwersytetu Warszaw-
skiego, autora książki Kultura (1938) syntetyzującej i podsumowującej jego poglądy.
W antropologii wyróżniał się ośrodek lwowski z Janem Czekanowskim na czele;
w badaniach dialektologicznych środowisko krakowskie, gdzie liderem był
Kazimierz Nitsch. W 1927 r. filologowie ukończyli prace nad Słownikiem jeżyka
polskiego; staraniem Ludwika Kleinera, profesora Uniwersytetu Lwowskiego, ukazały
się dzieła wszystkie Juliusza Słowackiego, co znacznie wzmogło zainteresowanie
romantyzmem, który nadal stanowił obszar szczególnie intensywnej penetracji
polskich filologów.
Liderami szkoły klasycznej w polskiej ekonomii byli Adam Krzyżanowski (UJ i
Edward Taylor (Poznań); w badaniach warunków życia społeczeństwa zasłynę},
przede wszystkim szkoła warszawska Edwarda Lipińskiego, Ludwika Landaua i
Michała Kaleckiego. W badaniach historyczno-prawnych uznanie zdobyła czte-
rotomowa Historia ustroju Polski Stanisława Kutrzeby. W dziedzinie nauk prawnych
renomą cieszyli się zwłaszcza profesorowie prawa międzynarodowego Ludwik
Erhlich (Lwów), Michał Rostworowski (Kraków) czy Bohdan Winiarski
(Poznań). Indywidualnością teorii prawa był Leon Petrażycki (Warszawa), którego
prace uwzględniające wyniki badań socjologów, filozofów i metodologów zdążały w
kierunku stworzenia systemu podkreślającego wpływ norm prawnych na psychikę
społeczeństwa.
Okres międzywojenny wydał kilku świetnych filozofów, wśród których trwałym
dorobkiem szczycą się Władysław Tatarkiewicz (UW), Konstanty Michalski (UJ),
Tadeusz Kotarbiński (UW) i Kazimierz Ajdukiewicz (Lwów). Aktywność środowiska
filozoficznego podkreślają periodyki "Przegląd Filozoficzny" (Warszawa), "Ruch
Filozoficzny" i "Studia Philosophice" (Lwów) oraz "Kwartalnik Filozoficzny"
(Kraków).
Uwzględniając wyniki prac Instytutu Bibliograficznego, działającego przy Bi-
bliotece Narodowej, prowadzącego statystykę polskich wydawnictw, jak również
rejestr tytułów doktorskich nadawanych w okresie międzywojennym, można
stwierdzić dominację humanistyki nad wszystkimi innymi naukami medycz-
nymi, rolniczymi i technicznymi. Niemniej jednak także w tych ostatnich dziedzi-

269
SPRAWY OSWi ATY MAI ik'] I KULTURY


nach zwracają uwagę np. badania nzyKow HICIJCJLyUi w odbiorze społecznym zna-
komity drogowskaz w postaci epokowych dokonań Marii Skłodowskiej-Curie, która
podkreślała przy różnych okazjach swoje przywiązanie do kraju urodzenia. Wspo-
mniano już, że reprezentowała Polskę w superelitarnym Komitecie Współpracy
Intelektualnej działającym pod przewodnictwem Einsteina przy Lidze Narodów.
Była też inicjatorką budowy Instytutu Radowego w Warszawie i uczestniczyła w
1932 r. w jego otwarciu. Aż do śmierci w 1934 r., spowodowanej anemią złośliwą,
współdziałała z polskimi uczonymi goszcząc wielu z nich w paryskim instytucie, w
którym rozwijali się naukowo także przyszli nobliści jej córka Irena z mężem
Fryderykiem Joliot.
Za współtwórcę polskiej szkoły fizyków uznaje się Stefana Pieńkowskiego, lidera
Zakładu Fizyki Doświadczalnej Ciał, specjalizującego się w badaniach nad
promieniotwórczością. Na Politechnice Lwowskiej badania nad promieniowaniem
multipolowym z powodzeniem uprawiał zespół Wojciecha Rubinowicza. Wśród
chemików duży autorytet zdobył profesor Politechniki Warszawskiej Wojciech
Świętosławski; w chemii medycznej Jakub Parnas profesor Uniwersytetu we
Lwowie; mikrobiolog Ludwik Hirschfeld, profesor w Państwowym Zakładzie
Higieny, wprowadził oznaczanie krwi przyjęte w 1928 r. jako standard światowy;
dzięki badaniom Rudolfa Weigla, profesora Uniwersytetu (ana Kazimierza, wy-
produkowana została szczepionka przeciw durowi plamistemu; wysoką pozycję
wśród geografów i kartografów miał Eugeniusz Romer profesor Uniwersytetu
Lwowskiego, a wśród biologów Michał Siedlecki, profesor UJ.
Światową renomę utrzymywali polscy matematycy, którzy w 1932 r. powołali do
życia w Warszawie wydawnictwo "Monografie Matematyczne". M. in. dzięki
redaktorowi Kazimierzowi Kuratowskiemu, profesorowi politechniki we Lwowie, a
później Uniwersytetu Warszawskiego, periodyk ten zintegrował polskich mate-
matyków. Inspirująca okazała się współpraca z uczonymi parającymi się logiką
matematyczną, którą uprawiali Leon Chwistek, Jan Łukasiewicz, Stanisław Le-
śniewski i Alfred Tarski. "Monografie Matematyczne" z okresu międzywojennego
przewodziły w światowym rankingu cytowań z zakresu matematyki.
Spektrum dokonań polskich matematyków poszerzały badania Tadeusza Ba-
nachiewicza z UJ, który parając się astronomią matematyczną wprowadził do nauki
światowej "rachunek krakowianowy" stosowany nie tylko w astronomii, ale także w
geodezji i inżynierii.
Jakkolwiek wśród uczonych okresu międzywojennego dominował pogląd, że nie
jest wskazana jakakolwiek ingerencja w swobodny i spontaniczny rozwój badań, to
jednak władze nie rezygnowały z prób zmiany tego podejścia. Szczególnie aktywny
na tym polu był znakomity zresztą chemik z Politechniki Warszawskiej Wojciech
Świętosławski, powołany w grudniu 1934 r. na stanowisko ministra wyznań
religijnych i oświecenia publicznego. Był rzecznikiem, akcentowanego przez l
Polski Kongres Inżynierów (Lwów, wrzesień 1937 r.) uniezależnienia się
gospodarki krajowej od dominacji zagranicy. Ten powszechnie akceptowany postulat
przyniósł jednak bardzo ograniczone efekty. Nauka polska chlubiła się wszakże
badaniami nad aerodynamiką profesora Politechniki Warszawskiej Czesława Wi-
toszyńskiego, które w połączeniu z zaawansowaną myślą inżynierską pozwoliły
skonstruować samoloty sportowe RWD, opromienione sukcesami w challenge'ach

270
RZĄDY AUTORYTARNE

iędzynarodowych, zwłaszcza w latach 1932 i 1934. Spółka konstruktorów

Rogalski, Wigura, Drzewiecki w latach 1927-1932 wypuściła pięć typów RWD, w
następnych latach (po śmierci Stanisława Wigury nazwa modelu nie zmieniła się)
dalsze RWD 6-17.
Mniejsze efekty niż zakładano uzyskały władze i środowisko naukowe w wyniku
działania od 1928 r. Funduszu Kultury Narodowej, który miał współfinanso-wać
szczególnie ważne inicjatywy naukowe i artystyczne. Niemniej jednak z funduszu
tego do końca okresu międzywojennego skorzystało blisko dwa tysiące uczonych,
spośród których 760 otrzymało stypendia zagraniczne.
Mecenat państwa bodaj najbardziej uzewnętrznił się w działalności Polskiej
Akademii Literatury (PAL), powstałej w 1933 r. w oparciu o idee sformułowane u
progu niepodległości przez Stefana Żeromskiego. Rangę PAL władze podnosiły
celowo i z rozmysłem. Jej protektorami i członkami honorowymi byli Piłsudski,
Mościcki oraz Janusz Jędrzejewicz jako minister mający w swej gestii sprawy kultury.
Szczytne zadania stojące przed Akademią, a więc podniesienie poziomu literatury
poprzez stworzenie ludziom pióra godziwych warunków życia oraz promowanie
ich prac w społeczeństwie, pomniejszały stałe spory mające swe źródło w
upolitycznieniu tej instytucji. Promowanie autorów "państwowotwórczych" w
formie stypendiów oraz przyznawanych corocznie nagród, odznaczeń (złoty i
srebrny Wawrzyn Akademicki, Nagroda PAL dla Młodych) wywoływało sprzeciwy
środowiska wyrażające się np. w odmowie przyjęcia członkostwa. Do tej formy
protestu sięgnął Andrzej Strug, prozaik i publicysta o lewicowych poglądach,
którego Pisma (dwadzieścia tomów) opublikowane w Warszawie w latach 1930-
1931 poprzedziły głośną trylogię pt. Żółty krzyż (1932-1933).
PAL to instytucja opiniotwórcza i reprezentacyjna. Składała się z 15 osób mia-
nowanych dożywotnio 7 przez ministra wyznań i oświecenia publicznego i 8 z
wyboru. Członkami PAL do 1939 r. byli: Wacław Sieroszewski (prezes), Leopold
Staff (wiceprezes), Juliusz Kaden-Bandrowski, Wacław Berent, Piotr Choy-nowski,
Ferdynand Goetel, Karol Irzykowski, Juliusz Kleiner, Bolesław Leśmian, Jan
Lorentowicz, Kornel Makuszyński, Zofia Nałkowska, Zenon Przesmycki, Karol
Hubert Rostworowski, Wincenty Rzymowski, Jerzy Szaniawski, Kazimierz Wie-
rzyński, Tadeusz Zieliński, Tadeusz Boy-Żeleński.
PAL, m. in. za sprawą prezesa, a zwłaszcza mającego "dojścia do władz" Ka-
den-Bandrowskiego, życzliwym okiem spoglądała na twórczość związaną z od-
zyskaniem niepodległości oraz wyróżniającym miejscem z tym procesie "epopei
legionowej". Stanowiło to temat stale obecnej krytyki przeciwników tej wizji, za-
równo z kręgów endecko-chadeckiej prawicy, jak i ludowo-socjalistycznej lewicy. Ci
ostatni rozwijali pogląd, że najważniejszą przyczyną polskich kłopotów z nie-
podległością były głębokie podziały społeczne. Leon Kruczkowski, będąc do pewnego
stopnia reprezentantem świetnego zresztą zastępu pisarzy historycznych jak Jan
Parandowski, Zofia Kossak czy Stanisław Wyrzykowski kładł nacisk na
najbardziej aktualne problemy współczesności, z walką o władzę oraz sprzeczno-
ściami klasowymi na czele.
W prozie polskiej II RP zaznaczyli swą obecność pisarze pochodzenia chłop-
skiego, jak Jalu Kurek czy Stanisław Piętak z głośno dyskutowaną Orkę na ugorze
(1935 r.) podejmującą zmagania wiejskiej nauczycielki z ciemnotą otoczenia i bez-

271
SPRAWY OŚWIATY, NAUKI I KULTURY

dusznością regionalnej władzy. Wśród dość bogatej literatury o wsi wybitne miejsce
zdobył sobie cykl opowiadań Marii Dąbrowskiej Ludzie stamtąd (1926), których fabuła
jak to ujęła autorka dotyczy "elementarnych spraw życia ludzkiego". W tej
generalnej konwencji dobrze funkcjonują jej Noce i dnie napisane w latach 1932-
1934. Była to zarazem powieść historyczna i autobiograficzna, dająca plastyczną
panoramę ostatniego półwiecza dziejów porozbiorowych zdominowanych deklasacją
ziemiaństwa oraz formowaniem się nowych sił społecznych gotujących się do walki
o wolność. Na przykładzie jednej rodziny polskiej pokazała Maria Dąbrowska znojne,
pospolite życie toczące się w noce i dni, w czasie których bohaterowie musieli
odnajdywać sens własnego istnienia.
W literaturze tego typu, reprezentowanej także przez Nałkowską, Kaden-Ban-
drowskiego czy mniej znanego Zbigniewa Uniłowskiego żyjącego ledwie 28
lat, ale świetnego w opisie zdeklasowanego mieszczaństwa, warszawskiej cyganerii
literacko-studenckiej i wielkomiejskiej biedoty bił "prawdziwy puls polskiej
prozy". Twierdzący tak Czesław Miłosz nie chce tymi słowy odbierać niczego, co
należne wielkim nowatorom literatury międzywojennej, jak Witkacy, Gombrowicz
(jego Ferdydurke z 1928 r. była swoistym traktatem o nieautentyczno-ści człowieka)
czy Stanisław Przybyszewski, który mimo nieudanych powieści i sztuk teatralnych
został uznany przez Miłosza za genialnego wizjonera oraz "ojca XX-wiecznej
literatury polskiej".
Atmosfera skandalu towarzyszyła kilku utworom Emila Zegadłowicza, powie-
ściopisarza i dramaturga; nakład jego Zmorów (1938) został skonfiskowany. Wielką
poczytnością cieszyły się powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, z dobrym skutkiem
ekranizowane. Wznawiano często książki Heleny Mniszkowny. Liczącą się pozycję
w życiu kulturalnym Polski międzywojennej zajmował felieton. Znakomicie z tej
formy wypowiedzi korzystał Antoni Słonimski. Od jego ciętych i złośliwie
dowcipnych "Kronik tygodniowych" większość czytelników "Wiadomości
Literackich" rozpoczynała lekturę pisma. Ironicznym kronikarzem rozbawionej
"warszawki" był Włodzimierz Perzyński; Kornel Makuszyński był niezrównany w
tekstach o cyganerii artystycznej, a także kobietach. Wśród znanych felietonistów
międzywojennej Polski byli krakowianie Zygmunt Nowakowski (właściwie Z.
Tempka) i Tadeusz Żeleński (Boy). Pierwszy z nich związany z obozem legionowym
był stałym felietonistą najpoczytniejszego dziennika polskiego, "Ilustrowanego
Kuriera Codziennego" (IKC), w którym dokumentował fenomenalny humor i
błyskotliwy dowcip. Tadeusz Boy, z wykształcenia lekarz, odnalazł swe życiowe
powołanie w felietonach teatralnych, krytyce literackiej, tłumaczeniach, poezji, ale
także jako autor wierszy i piosenek satyrycznych (Słówka) nadal smakowitych.
Popularność Boya i "boyizm" były to zjawiska na tyle duże, że wywoływały
irytację, może zawiść. Karol Irzykowski, jeden z najciekawszych eseistów dwu-
dziestolecia, w książce Beniaminek (1933) charakteryzował aktywność pisarską Boya
jako przykład dyletantyzmu, efekciarstwa, powierzchowności i łatwizny. Twierdził
nawet, że wywiera ona szkodliwy wpływ na kulturę polską w ogóle.
Bestsellerami literackimi lat trzydziestych były reportaże Melchiora Wańkowi-
cza, spośród których największy rozgłos, także ze względów politycznych, zdobyła
książka Na tropach Smętka (1936), pokazująca tragedię polskich autochtonów

272
RZĄDY AUTORYTARNE

na Mazurach. Wielkiej sławie Wańkowiczowskiego Smętka towarzyszyły, aż po
kres dni autora, równie wielkie zgryzoty, warte pamięci. Ludność zamieszkująca
historyczne pogranicze polsko-niemieckie, tj. obszary Śląska, Warmii, Kaszub, Ba-
bimojszczyzny, była w okresie międzywojennym przedstawiana w polskiej prasie i
publicystyce w wyidealizowany sposób. Pisano i mówiono, że trwająca przy
polskości ludność tych ziem w ogromnej większości marzy o powrocie do macierzy.
Melchior Wańkowicz związany z nurtem polskiej myśli zachodniej zadał temu kłam w
reportażu będącym plonem podróży po Mazurach. Krytyka narodowych socjalistów,
której towarzyszyło ośmieszanie Hitlera (w książce m. in. reprodukowano mimikę
Fiihrera podczas przemówienia), zbiegała się z protestem przeciwko nieporadności i
nieskuteczności polityków polskich. Kontragitacja polska była "nad wyraz
nieumiejętna, kłamliwa, słaba i nieuczciwa [...] istotnym winowajcą były długie,
kilkusetletnie dzieje, w czasie których nikt w Polsce nie dbał o te ziemie, w czasie
których zawsze, ilekroć jakieś żywe siły tego kraju zwracały się do Polski o pomoc,
były haniebnie przez Polskę zdradzane i pozostawiane same sobie". Skutkiem ger-
manizacji pisał Wańkowicz "obdarto duszę ludu tego ze wszystkich starych
zwyczajów. Po bożkach pogańskich padły ofiarą katolickie Boże Męki na rozstajach,
nabożeństwa majowe, w cień usunęło się słodkie oblicze Maryi, współczujący święci z
katolickiego Olimpu, obyczaje gwiazdkowe, kolędy, święcone".
W podobnym tonie były napisane takie książki, jak Na Śląsku Opolskim Stani-
sława Wasylewskiego z 1937 r. opublikowana w Katowicach, czy też książka Józefa
Kisielewskiego pod wymownym tytułem Ziemia gromadzi prochy wydana w
Poznaniu w 1939 r.
Dość słabo w okresie zaborów reprezentowana literatura podróżnicza odnosząca
się do obszarów pozaeuropejskich zyskała bardzo poczytne, także poza Polską,
książki Ferdynanda A. Ossendowskiego o Azji, Afryce i Ameryce; Ferdynand Goetel
napisał znakomite powieści o Indiach i Islandii; Arkady Fiedler zdobył wielu
czytelników książkami o Kanadzie i Ameryce Łacińskiej, a Mieczysław Le-pecki
poszukiwał śladów polskich na Syberii i Madagaskarze. Dużą poczytnością cieszyły
się też reportaże Aleksandra Janty-Połczyńskiego z jego podróży po ZSRR, dalekiej
Azji oraz Stanach Zjednoczonych.
Dodatni bilans końcowy piśmiennictwa Polski międzywojennej wyraża się m.in. w
tym, że literatura ostatecznie przezwyciężyła swą ziemiańsko-szlachecką eks-
kluzywność, stając się jednocześnie zjawiskiem suwerennym, wolnym od prowin-
cjonalizmu, a zwłaszcza masowym. Dominującemu nadal w literaturze rozliczaniu z
tragicznymi doświadczeniami przeszłości towarzyszył generalny rozwój ruchu
wydawniczego oraz czytelnictwa. Dynamikę tego procesu pokazuje wzrost liczby
opublikowanych tytułów, co plasowało Polskę na 10 miejscu w Europie. W liczbach
bezwzględnych liczba publikacji w latach 1929-1937 wzrosła z 5600 do 8 tys., a
nakład z 21 min do 29 min. Wzrosła i rozwinęła się funkcja bibliotek. Podstawową
rolę odgrywały szkoły, w których w 1937 r. było 26 tyś. bibliotek dysponujących 10
min tomów (daje to około 400 książek na bibliotekę). Trudną do przecenienia rolę
spełniały biblioteki ogólnodostępne, nie tylko 9 tyś. stałych, ale także 350
ruchomych, mających 8 tyś. oddziałów terenowych. Wszystko to stwarzało warunki
lepszego, poprawiającego się dostępu przeciętnego obywatela do książki oraz
innych wytworów druku, w tym zwłaszcza prasy.

273
SPRAWY OŚWIATY, NAUKI I KULTURY

końcu okresu międzywojennego ukazywało się 2700 czasopism, w tym także
kilkaset w językach obcych (130 żydowskim, 125 ukraińskim, 105 niemieckim, 9
rosyjskim, 8 białoruskim). Spełniały one ogromną rolę kulturotwórczą, przyczyniając
się do zasypywania nadal silnych i widocznych podziałów międzydzielni-cowych.
Pierwszorzędnym orężem w tym procesie okazało się radio. W 1931 r. wybudowano
radiostację w Raszynie k. Warszawy będącą wówczas największą na świecie. Wśród
około miliona abonentów w 1939 r. (liczba słuchaczy była odpowiednio większa,
zważywszy, że słuchanie radia było elementem życia rodzinnego i towarzyskiego)
szczególnie dużą popularnością cieszyła się satyra "Lwowskiej fali". Julian Bentsch,
Jerzy Młodziejowski i Stanisław Strugarek prowadzili w radiu popularną audycję pt.
"Wesoła trójka poznańska".
Prasa i radio stanowiły ważny segment kształtowania się kultury masowej, w
której stale rosnącą rolę odgrywał sport. W okresie międzywojennym jedynie
kilkudziesięciu sportowców polskich osiągnęło poziom europejski i światowy. Z 20
medalami olimpijskimi i 86 medalami na wszystkich imprezach rangi europejskiej i
światowej Polska plasowała się w środku rankingu.
Pierwsze medale zdobyli Polacy na olimpiadzie w Paryżu w 1924 r. srebrny w
kolarstwie torowym (J. Lange, J. Łazarski, T. Stankiewicz i F. Szymczyk) oraz
brązowy A. Królikiewicz w hippicznym konkursie skoków. W kolejnej olimpiadzie
w Amsterdamie w 1928 r. Polacy zdobyli pierwsze dwa złote medale: dysko-bolka
Halina Konopacka oraz Kazimierz Wierzyński za tomik poetycki pt. Laur olimpijski.
Sukcesy te odbiły się w kraju głośnym echern, wywołując nie tylko wzrost
zainteresowania sportem, ale także uczucie dumy, że polscy sportowcy już w kilka
lat po odzyskaniu niepodległości sięgnęli po najwyższe laury olimpijskie. O
popularności tomiku Wierzyńskiego świadczy to, że miał on aż dziewięć wydań
oraz osiem tłumaczeń. Niezwykle poetycką prostotę i piękno dobrze oddaje wiersz
Defilada atletów otwierający tomik:
Nasza pieśń nie zna waszych uniesień i wieszczeń,
Inny nas sztandar zwołał i na czołach legł, My
sławimy natchnienie, muskuły i przestrzeń, Serce, co
maratoński wytrzymuje bieg.
^ panoramą, I do taktu
jej nowy podajemy krok, \dz\eTc\N dtiĄc,
\akpe\Tve cztowieKa dynamo,
tyt żyzny sok.
nazwiskami, iak Stanisława "Wa\asie-
wiczówna reKor hżiśiKa 'świata Tnra'6b/l^STttl)^v,"^tóca^iftLle^MVIaA^Ł5^^ ^tłPLo
les i srebrna z Berlina (1936), Halina Konopacka - złota medalistka z Amsterdamu
(1928) i rekordzistka świata w rzucie dyskiem. Swą obecność wśród elity sportowe)
śvata zaznaczymy także Jadwiga Wajsówna (pięciokrotna rekordzistka świata i
dwukrotna medalistka olimpijska w rzucie dyskiem}, Jadwiga Jędrzef&w-ska
(wicemistrzyni Wimbledonu w tenisie), Janina Kurkowska-Spychajowa (wielokrotna
mistrzyni świata w łucznictwie). Legendą polskiego sportu stał się Janusz
Kusociński, który w 1932 r. podczas olimpiady w Los Angeles zdobył złoty


274
RZĄDY AUTORYTARNE
medal na 10 km, łamiąc długoletnią hegemonię biegaczy fińskich z Paavo Nur-
mim na czele. Rozgłos wywołany znakomitymi wynikami, np. rekordem świata w
pchnięciu kulą Zygmunta Heliasza w 1932 r., stanowił pożywkę dla rozwoju
sportu masowego, zwłaszcza w szkołach i wojsku.
Źródłem dumy były sukcesy sportowe polskich lotników. W tej dziedzinie,
wywołującej ogromne zainteresowanie społeczne, jak również rywalizację zdyna-
mizowaną przez wszelkiej maści militarystów, odnotować trzeba lot polskiej załogi
przez Atlantyk w 1933 r., zwycięstwo Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury w
1932 r. oraz Jerzego Bajana i Gustawa Pokrzywki w 1934 r. podczas challenge'ów na
samolotach polskiej konstrukcji RWD (Rogalski, Wigura, Drzewiecki).
Polscy sportowcy zaznaczając swoją obecność na wszystkich zawodach rangi
europejskiej i światowej wchodzili na podium zwycięzców oprócz lekkiej atletyki i
sportu samolotowego także po sukcesach w hippice, wioślarstwie, szermierce,
tenisie, narciarstwie czy coraz popularniejszym wśród młodzieży boksie. Tacy
zawodnicy jak Aleksander Polus, Henryk Chmielewski czy Antoni Kolczyński
(kierowani przez rozpoczynającego swą karierę trenerską Feliksa Stamma) w
końcówce lat trzydziestych z powodzeniem wydzierali tytuły mistrzów Europy
najlepszym zwykle w tej dziedzinie Anglikom i Niemcom. Sukcesy te zawierały
duży ładunek emocjonalny przekładany przez przeciętnego Polaka na dumę z
przynależności do narodu odnoszącego sukcesy nad największymi.
Ekscytacja sportem wywoływała nierzadko zdziwienie, często złość ludzi skądinąd
światłych chociaż niekoniecznie postępowych. Nawet wśród luminarzy polskiej
literatury nie brakowało głosów oburzenia z powodu zbyt dużych środków
przekazywanych ze skromnej kasy państwowej na mało przekonujące, ich zda-
niem, zajęcia sportowe. Witkacy określił sport jako "wybebeszy w anie mięśni kosztem
mózgu", z czym zgadzali się tacy twórcy, jak Stanisław Przybyszewski, Antoni
Słonimski czy sędziwy Aleksander Świętochowski. W numerze 15 "Wiadomości
Literackich" z 1937 r. napisano, że "Wszystkie popisy zapaśników na turniejach, ich
triumfy, okrzykiwane są [...] jako zwycięstwa narodowe, rządy dają na igrzyska
miliony, których skąpią dla głodnych chleba lub wiedzy słowem na całej
przestrzeni świata kulturalnego wybucha [...] szał sportowy, używający więcej
uwagi społeczeństwa niż wszystkie razem wzięte dziedziny nauki i sztuki".
Z drugiej strony artyści II RP zdobyli aż 7 medali olimpijskich i sporo wyróżnień
honorowych. Był wśród nich wspomniany już poeta Kazimierz Wierzyński oraz
Władysław Skoczyłaś znakomity rzeźbiarz i grafik, Józef Klukowski
rzeźbiarz, Janina Konarska grafik, a nawet powieściopisarz Jan Parandowski.
Dzięki tym sukcesom odniesionym w dziedzinie sztuki o Polsce dowiadywali się
także ludzie, którzy śledzili przede wszystkim wydarzenia sportowe. Wspomniany
Skoczylaś w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" (nr 9, 1929) mówił, że
zwycięstwo olimpijskie daje "rozgłos nie do pomyślenia na wystawie czysto arty-
stycznej".
W ogromnej przewadze sukcesy sportowe były pochodną osobistych ambicji
predestynowanych do wyczynu osób. Mecenat państwa w sporcie miał bardzo
ograniczony charakter, podobnie jak troska o infrastrukturę konieczną dla treningu
na światowym poziomie. W końcu okresu międzywojennego w państwie liczącym
ponad 35 min ludzi było 1877 dużych boisk i stadionów widowiskowych

275
SPRAWY OŚWIATY, NAUKI I KULTURY

(w tym 562 z bieżnią okólną), około 11 tyś. małych boisk do siatkówki i koszykówki,
21 krytych i około 400 otwartych pływalni, 1234 sale gimnastyczno-sportowe i hale
sportowe.
Skromna, co wcale nie zachęca do lekceważącego traktowania, była także baza do
masowej turystyki, będącej jednym z fenomenów XX wieku. Dla jej rozwoju
łączącego eksponowanie walorów rekreacyjnych z patriotyczno-oświatowymi duże
zasługi położyły dwa stowarzyszenia Polskie Towarzystwo Krajoznawcze oraz
Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, które połączone w 1939 r. skupiały 15 tyś. człon-
ków. W około 150 schroniskach (z wyłączeniem szkolnych) i 100 stacjach tury-
stycznych mogło przebywać jednorazowo 5 tyś. osób.
Rozwój turystyki skojarzony został z upowszechniającym się zainteresowa-
niem przeszłością dokumentowaną w muzeach. Spośród 175 istniejących wówczas
muzeów kilkanaście powstało w okresie międzywojennym. W Warszawie otwarto
w 1920 r. Muzeum Wojska Polskiego, w 1928 r. Muzeum Archeologiczne, w 1931 r.
Muzeum Ziemi (mineralogia, geologia i zabytki przyrody nieożywionej), w 1937 r.
Muzeum Historyczne Miasta Stołecznego Warszawy. W Łodzi powstało w 1928 r.
Muzeum Sztuki (nacisk położono na sztukę nowoczesną) oraz w 1930 r. Muzeum
Archeologiczne i Etnograficzne; od 1935 r. działało Muzeum w Rzeszowie.
Muzealnikom polskim tego czasu towarzyszyły inicjatywy szczególnego rodzaju, jak
np. powstanie w 1922 r. Muzeum Parku Narodowego dla ochrony flory i fauny
Puszczy Białowieskiej, a także Muzeum na Wawelu, które od 1931 r. nosiło nazwę
Państwowe Zbiory Sztuki na Wawelu. Przykładem mecenatu prywatnego w tej
dziedzinie było utworzenie w 1925 r. Muzeum Kórnickiego (k. Poznania).
Fundacja "Zakłady Kórnickie" na którą składała się bogata biblioteka założona w
połowie XIX w. przez Tytusa Działyńskiego, zamek ze wspaniałym wystrojem,
galerią obrazów i zbiorami etnograficznymi, arboretum, pałac w Poznaniu oraz
kilkanaście tysięcy hektarów pól i lasów zawdzięcza swe powstanie darowiźnie
za życia Jadwigi z Działyńskich Zamoyskiej oraz jej syna Władysława. Szczególne
miejsce tej fundacji w polskiej historii polega także na tym, że była to jedyna fundacja
utworzona w drodze ustawy sejmowej. Ofiarodawcy przekazując swój majątek
narodowi polskiemu wskazali, że patronami Fundacji mają być prezydent RP i
prymas.
Rozgłos towarzyszący tej inicjatywie stanowił cegiełkę w stale się poszerzającej
liczbie odbiorców kultury. Zdaniem Antoniny Kłoskowskiej społeczeństwo
polskie około 1930 r. przekroczyło bardzo ważny próg umasowienia kultury. W tej
ewolucji centralna rola oświaty, prasy, radia coraz powszechniejącego sportu i
turystyki nie podlega kwestii. Jednak także inne elementy ewoluowania polskiej
kultury nie mogą być lekceważone. Dotyczy to np. architektury. Zwolennicy stylu
narodowo-monumentalnego, którego przykładem była nowa siedziba Muzeum
Narodowego w Alejach Jerozolimskich w Warszawie (wg projektu T. Tołwińskie-go,
od 1935 r. pracami kierował Stanisław Lorenz), mogli liczyć na większą życzliwość
władzy, kiedy w grę wchodziły zamówienia na roboty publiczne (od np. projektu
Pocztowej Kasy Oszczędności w Wilnie po wystrój wnętrz statków "Batory" i
"Piłsudski"). Przychylność ta, tłumaczona wymową stylu narodowo-mo-
numentalnego zrozumiałego dla przeciętnego człowieka, miała także swój kontekst
polityczny. Chodziło o to, że Ogólnokrajowy Związek Zawodowy Polskich

276
RZĄDY AUTORYTARNE

Artystów Plastyków w latach postępującego kryzysu oczekiwał zwiększonego
mecenatu państwowego. Rozczarowania na tym tle prowokowały krytykę władz,
szczególnie gwałtowną w wydaniu różnych lewicowych nurtów awangardowych.
Napiętą sytuację w środowisku wzmogło powstanie w 1934 r. rozłamowego Bloku
Zawodowych Artystów Plastyków, okrzykniętego przez kolegów sługusami
reżimu. Rywalizacja związków przysporzyła napięć towarzyszących instytucjo-
nalnej promocji polskiej sztuki za granicą. Realizowano ją ze środków dwóch re-
sortów spraw zagranicznych oraz wyznań religijnych i oświecenia publicznego
##poprzez Towarzystwo Szerzenia Sztuki Polskiej Wśród Obcych (TOSSPO). Insty-
tucja ta kierowana przez Mieczysława Tretera promowała za granicą głównie artystów
miłych władzy, co wywoływało ostre protesty awangardy oraz krytykę przedstawicieli
zawsze najliczniejszej lewicy artystycznej.
Wszyscy oni pomstowali na brak mecenatu państwowego, co wyrażało się także w
pomniejszaniu roli kultury w strukturze władzy. Najpierw było osobne Mini-
sterstwo Sztuki i Kultury, później tylko departament włączony do Ministerstwa
Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Związany z piłsudczykami Ka-
den-Bandrowski na łamach "Głosu Prawdy" w 1929 r. pokpiwał sobie, że na zakup
dzieł sztuki budżet państwa przeznacza tylko 70 tyś. złotych: "czyli, naród kupuje
sobie rocznie od swoich artystów 12 średniej wielkości obrazów. Względnie jedną,
średniej wielkości rzeźbę odlaną w brązie na rok. Nie za wiele chyba?!".
W cieniu stołecznego warszawskiego i krakowskiego, częściowo wileńskiego
życia kulturalnego pozostawały ośrodki regionalne. Ich rozwój zależał od naj-
różniejszych czynników. W rozwoju np. poznańskiego środowiska twórczego ko-
losalną rolę odegrały przygotowania do PWK w 1929 r., w dziesiątą rocznicę
odrodzenia państwa. Kilka lat później powstał w Poznaniu instytut Krzewienia
Sztuki, którego miejsce w 1935 r. zajął "Salon 35" skupiający elitę artystyczną i
naukową miasta. Do wybuchu wojny "Salon" zorganizował 40 wystaw.
Elitarny charakter miało też życie teatralne Poznania, gdzie kontynuował dzia-
łalność stały "Teatr Polski", a od 1933 r. Opera. Sceny te mimo różnych inicjatyw
borykały się z ustawicznymi kłopotami finansowymi. Pod tym względem sytuacja
we wszystkich miastach polskich była podobna. Stałe teatry, zwłaszcza w
mniejszych ośrodkach, często bez powodzenia konkurowały z kabaretami, licznymi
trupami objazdowymi lub nawet zespołami amatorskimi.
W głównych ośrodkach życia teatralnego Warszawie (gdzie było 10 na 26
stałych teatrów), Krakowie (od 1935 r. działał awangardowy "Cricot"), Wilnie i
Lwowie pracowało wielu znakomitych aktorów. Do elity aktorek dwudziestolecia
należały Mieczysława Cwiklińska, Irena Eichlerówna, Maria Malicka, Stanisława
Wysocka; wśród mężczyzn triumfy święcili Wojciech Brydziński, Stefan Ja-racz,
Jerzy Leszczyński, Kazimierz Junosza-Stępowski, Juliusz Osterwa, Józef
Węgrzyn, Aleksander Zelwerowicz.
Przyjazd takich "sław", ze spopularyzowanymi przez prasę i radio insceniza-
cjami (choćby warszawskiej grupy "Reduta", z którą Juliusz Osterwa odwiedził
kilkaset miast; w jednym tylko 1927 r. wystawił w 60 miejscowościach Księcia Nie-
złomnego Słowackiego), zawsze był wydarzeniem artystycznym i towarzyskim.
Wielką sławę reżyserską zdobyli także Wiłam Horzyca, Leon Schiller i Aleksander
Zelwerowicz.

277
SPRAWY OŚWIATY, NAUKI I KULTURY



Na obrzeżach bohemy literacko-artystycznej funkcjonowały szykowne restauracje
oferujące gromadzącej się tam klienteli różnie komponowany melanż gastro-
nomiczno-towarzysko-artystyczny. Jakkolwiek wszystkie główne miasta miały tego
typu lokale, odzwierciedlające nie tylko aspiracje środowiska, ale także ambicje
właścicieli, to jednak najbardziej znane były warszawskie. Przez wiele lat rytm ich
życiu nadawał Franciszek (Franc) Fiszer, potężnej postury erudyta, znany z ciętości
języka sybaryta i bywalec salonów. Ich ozdobą byli literaci z Tuwimem, Sło-
nimskim, Iwaszkiewiczem na czele, ale także oficerowie tak błyskotliwi i nieprze-
ciętni, jak płk Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Był niewątpliwym birbantem i
hulaką. Ale też Wieniawa, dla wielu lekkoduch i bawidamek, wobec spraw ważnych
czy to wynikających z jego służby w wojsku, bardzo często w najbliższym
otoczeniu Marszałka, czy to państwowych (choćby jako ambasador w Rzymie) miał
wielkie poczucie odpowiedzialności. Można powiedzieć, że jego dojrzałemu życiu
towarzyszyło umiłowanie Komendanta i Polski oraz żony i córki. Uczucia te wyrażał
bez kamuflażu z ogromnym temperamentem, który cechował tego nietypowego oficera,
celującego absolwenta lwowskiego Wydziału Lekarskiego z 1906 r. oraz późniejszego
studenta Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie oraz Paryżu, gdzie Wieniawa był duszą
dziesiątek inicjatyw tamtejszego środowiska literacko-arty-stycznego skupiającego
wiele największych nazwisk polskich i obcych.
O kształcie między wojennej kultury pojmowanej szeroko współdecydował
poziom rozwoju społeczno-gospodarczego kraju, jego najszerszych, nie zaś tylko
elitarnych grup czy nawet bardzo wybitnych jednostek. Pod tym względem postęp,
choć niewątpliwy, w niewielkim stopniu naruszył stan przejęty przez odrodzone
państwo. Zacofanie będące skutkiem historii, ale też powolnego postępu w
modernizacji infrastruktury uniemożliwiającej z powodu złych dróg dojazd przez
cały rok do szkoły czy lekarza, słabo rozwijanej elektryfikacji (Niemcy produkowały
w 1937 r. 14 razy więcej kWh energii niż Polska) obejmowało duże połacie kraju,
nie tylko Kresy i Galicję, ale także ziemie centralnej Polski.
O rozpoznanym w 1929 r. mechanizmie płodności kobiet umożliwiającym na-
turalną regulację liczby urodzeń panowała uroczysta cisza. Per non est traktowano
też w polityce państwa "dzikie małżeństwa", żyjące "na kocią łapę" bez akceptacji
władzy i Kościoła, który zresztą odgrywał zasadniczą rolę w kształtowaniu norm
obyczajowych. Napiętnowani w środowisku "dzicy małżonkowie" oraz ich
potomstwo żyli na pograniczu katastrofy. Dużo natomiast wagi w polityce państwa
zajmowała sprawa chorób wenerycznych dość rozpowszechnionych w dużych i
średnich miastach, gdzie liczba zarejestrowanych dochodziła w końcu okresu
międzywojennego nawet do 4,5% populacji. O stanie kultury materialnej społe-
czeństwa mogą zaświadczyć także inne choroby, jak np. alkoholizm. W czasach
międzywojennych było to zjawisko społecznie ważne i dokuczliwe. W zależności od
lokalnych rozporządzeń, miejsca sprzedaży alkoholu nie mogły być bliżej niż 50 m
od fabryk. Obowiązywał zakaz sprzedaży alkoholu nieletnim, tj. do 21 roku życia,
sprzedaży w pociągach i koszarach. W niektórych miastach zakazywano sprzedaży
restauratorom tzw. kolejek, a w dni wolne od pracy (niedziele i święta) ograniczano
sprzedaż i podawanie alkoholu od godziny 15.00 dnia przedświątecznego do godz.
8.00 rano dnia poświątecznego. Zdarzały się przypadki, że Komisja do Walki z
Alkoholizmem złożona z prominentnych urzędników tereno-

278
RZĄDY AUTORYTARNE



wych wzmacnianych przedstawicielami władzy centralnej sięgała po publikację w
prasie ogłoszeń, że "XY jest nałogowym pijakiem". W propagandzie antyalko-
holowej władze kładły nacisk na aspekt ekonomiczny. Przypominano, że stabilne
ceny podstawowych artykułów spożywczych, jak chleb, mięso i jego przetwory,
ziemniaki, umożliwiają szybką poprawę warunków życia całej rodziny, jeśli ojcowie
zaprzestaną topić pieniądze w alkoholu.
Różne, często wzajemnie się dopełniające, ale także rywalizujące o prymat lub
istnienie elementy polskiej rzeczywistości społeczno-politycznej stanowiły o obrazie
kultury państwa. Żyła ona także przeszłością w cieniu legendy dwóch Nobli
literackich Sienkiewicza i Reymonta, dwukrotnej noblistki Skłodowskiej-Curie,
stale pamiętanych amerykańskich sukcesów Heleny Modrzejewskiej, Ignacego
Paderewskiego, w końcu tenora Jana Kiepury (chłopca z Sosnowca), aktorki Poli
Negri (Apolonii Chałupiec), granych w kilku państwach zwłaszcza chętnie w
Italii kompozycji Karola Szymanowskiego... W 1927 r. z inicjatywy pianisty i
pedagoga Jerzego Żurawlewa zorganizowano w Warszawie pierwszy między-
narodowy konkurs chopinowski, który odtąd co pięć lat przykuwał uwagę świata
muzycznego oraz niezmiennie licznego grona wielbicieli muzyki Fryderyka Chopina.
Pierwszym laureatem konkursu był pianista radziecki Piotr Oborin; w 1932 r.
zwyciężył francuski pianista rosyjskiego pochodzenia Alexandre Uninski; w 1937 r.
znów pianista radziecki Jaków Żak. W pierwszej trójce laureatów znajdowali się
każdorazowo Polacy: w 1927 r. Stanisław Szpinalski i Róża Etkin, w 1932 r. Bolesław
Koń, a w ostatnim konkursie międzywojennym trzecią nagrodę otrzymał Witold
Małcużyński. Wszystkie tego rodzaju inicjatywy posklejane w całość dają
wyobrażenie o życiu kulturalnym w państwie, które w ciągu kilkunastu lat od
swego odrodzenia dokonało gigantycznego wysiłku w zakresie instytucjonalnej
integracji obszarów trójzaborowych. Proces ten, dobrze widoczny w optyce szeroko
rozumianej kultury, został spowolniony najpierw przez wielki kryzys gospodarczy,
a później przez pogarszającą się koniunkturę międzynarodową, której europejskie
oznaki wiązały się z agresją włoską na Abisynię w 1935 r. oraz początkiem wojny
domowej w Hiszpanii w 1936 r.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Historia harcerstwa 1988 1939 plansza
Ronikier Pamiętniki 1939 1945
Boris Karloff, Bela Lugosi Son Of Frankenstein (1939) DVDRip (SiRiUs sHaRe)
rządy konstytucyjne (2)

więcej podobnych podstron